Kiedyś rozgorze ten płomień,
co wszystko wokół niszczy,
i nagie zostawi wzgórze.
Lecz z pierwszym oddechem wiosny
nieśmiały kwiat znów wyłoni
swą piękną twarz pośród zgliszczy.
Olśniewającą urodą urąga on płomieniom,
by je na zawsze okiełznać.
1
23 CZERWCA 1799
Gdzieś w szerokim świecie czas z pewnością przelatywał niby na skrzydłach, ale na
angielskiej prowincji jakby z trudem stąpał przez wrzosowiska na pokaleczonych stopach.
Wszystko toczyło się tu powoli i boleśnie.
Gorące, duszne powietrze trwało w bezruchu. Nad drogą wisiał kurz, przypominając o
przejeŜdŜającym kilka godzin wcześniej powozie. Pod gęstą mgłą, podnoszącą się znad
pobliskich moczarów, przycupnęła niewielka farma. Stojąca wśród strzelistych cisów pokryta
strzechą chata z otwartymi okiennicami i uchylonymi drzwiami zdawała się przyglądać
czemuś osłupiała, jakby ktoś z niej zaŜartował. Niedaleko chyliła się ku ziemi dawno nie
reperowana stodoła z nie ociosanych bali, a tuŜ za nią walczył o przetrwanie w bagnistej
glebie wąski pasek pszenicy.
W domu Heather leniwie obracała w dłoniach ziemniaki, skrobiąc je raczej niŜ
obierając tępym noŜem. Mieszkała w tej chacie juŜ od dwóch lat, ale najchętniej wymazałaby
te lata z Ŝycia. Nie mogła juŜ prawie przypomnieć sobie tych szczęśliwych dni, zanim ją tu
przywieziono, czasu dorastania, kiedy jej ojciec, Richard, jeszcze Ŝył. Mieszkała z nim w
wygodnym domu w Londynie, nosiła modne stroje i miała co jeść. Tak, wtedy było jej lepiej.
Nawet te noce, kiedy ojciec zostawiał ją samą ze słuŜbą, nie wydawały się juŜ tak straszne.
Rozumiała teraz jego samotność, Ŝal i tęsknotę za dawno zmarłą małŜonką, piękną irlandzką
dziewczyną, w której się zakochał, którą poślubił, a potem stracił przy narodzinach ich
jedynego dziecka. Rozumiała teraz pociąg ojca do hazardu, chociaŜ to właśnie ta okrutna
rozrywka pozbawiła go Ŝycia, a Heather domu i poczucia bezpieczeństwa, pozostawiając ją
na łasce jedynych krewnych: tchórzliwego wuja i swarliwej ciotki.
Dziewczyna otarła czoło i pomyślała o ciotce Fanny polegującej w izbie obok.
Niełatwo było z nią Ŝyć. Nic jej nie mogło zadowolić. Nikogo nie lubiła. Matkę Heather, Ŝonę
swego szwagra, uwaŜała za gorszą. Wywodziła się wszak z tych okropnych buntowników,
Irlandczyków. Tak samo myślała o jej córce. Nie było dnia, by „prawdziwa" Angielka nie
przypomniała Heather, Ŝe jest w połowie irlandzkiej krwi. Nienawiść tak zmąciła rozum
Fanny, Ŝe zaczęła wierzyć, iŜ dziewczyna jest czarownicą. MoŜe sprawiła to zazdrość, bo
Fanny Simmons nigdy nie była piękna, podczas gdy Heather odznaczała się niezwykłą urodą i
wdziękiem. Ową urodę odziedziczyła po matce.
Domy gry zaŜądały spłaty długów Richarda, zabierając prawie wszystko, co posiadał.
Po śmierci szwagra Fanny pośpieszyła do Londynu. Z tytułu pokrewieństwa zagarnęła
niewielki majątek, jaki jeszcze pozostał osieroconej bratanicy męŜa. Zanim ktokolwiek się
temu sprzeciwił, sprzedała resztę dóbr po Richardzie i schowała pieniądze do swojej
sakiewki. Heather pozostała tylko jedna róŜowa suknia, której ciotka i tak zabraniała jej nosić.
Dziewczyna wyprostowała obolałe plecy i westchnęła.
- Heather Simmons!
Słowa dochodziły z sąsiedniej izby. Dało się teŜ słyszeć skrzypienie łóŜka, z którego
podnosiła się ciotka.
- Ty obiboku, przestań bujać w obłokach i zabieraj się do roboty. Myślisz, Ŝe to
wszystko samo się zrobi, a ty będziesz się lenić? W tej szkole dla panienek, do której cię
wysłali, nie nauczyli cię niczego poŜytecznego, nic poza czytaniem i jakimiś dyrdymałami!
PotęŜna kobieta człapała po brudnej podłodze do kuchni, gdzie Heather próbowała
myśleć o czymś innym.
- Widzisz, co ci to dało? Teraz muszą cię utrzymywać krewni. Twój ojciec był głupi,
właśnie tak, głupi. Przepuścił pieniądze. Myślał tylko o sobie. A to wszystko przez tę
latawicę, co się z nią oŜenił, tę irlandzką dziewkę. - Ostatnie słowa wyrzuciła z siebie jak
najgorsze przekleństwo. - śeśmy próbowali mu powiedzieć, Ŝeby się z nią nie Ŝenił, ale nie
słuchał. Musiał sobie wziąć tę Brennę!
Heather słyszała te złe słowa tyle razy, Ŝe znała je juŜ na pamięć. Nie zmąciły zresztą
jej wspomnień o ojcu.
- Był dobrym ojcem - odparła tylko.
- To twoje zdanie, panienko - prychnęła kobieta. - Widzisz, w co cię wpakował? W
przyszłym miesiącu skończysz osiemnaście lat, a nie masz posagu. Bez tego nie znajdziesz
chłopa, który by się z tobą oŜenił. Nie wiem juŜ, co robić, Ŝebyś się nie włóczyła. Tu
wszystkie chłopy wiedzą, jaka była twoja matka. Ty jesteś taka sama! A ja nie chcę w tym
domu Ŝadnych bachorów!
Heather siedziała skulona, a ciotka wciąŜ wrzeszczała, przeszywając ją świdrującym
spojrzeniem i kiwając groźnie palcem.
- To diabelska sprawka, Ŝe jesteś do niej taka podobna! Tak jak twoja matka
zrujnowała twojego ojca, tak i ty zrujnujesz kaŜdego chłopa, co na ciebie spojrzy. Bogu
dziękować, Ŝe przysłał cię do mnie. On jeden wiedział, Ŝe tylko ja mogę cię uratować od
ognia piekielnego i potępienia, które ci były przeznaczone. Zrobiłam, co mogłam. Sprzedałam
te nieskromne suknie. Jesteś taka próŜna, więc to tylko dla twojego dobra. Moje stare suknie
dobrze ci słuŜą.
Mimo przygnębienia Heather omal się nie roześmiała. Stare suknie wisiały na niej jak
worki, bo ciotka waŜyła dwa razy tyle co ona. Fanny nie pozwoliła ich nawet zwęzić,
dziewczyna mogła tylko skrócić spódnice, bo inaczej by się w nie zaplątała.
Ciotka zauwaŜyła minę Heather i parsknęła.
- Ty niewdzięczna mała nędzarko! Gdzie byś dziś była, gdybyśmy cię z twoim wujem
nie przygarnęli? Jakby twój tatko miał choć krztynę rozumu, wydałby cię za jakiegoś chłopa,
ale nie, on wolał cię zatrzymać przy sobie. Myślał, Ŝeś za młoda do zamęścia. CóŜ, teraz juŜ
za późno. Umrzesz jako stara panna. O to juŜ ja zadbam!
Fanny wróciła do drugiej izby, rzucając na odchodnym ostrzeŜenie, by Heather się
pośpieszyła, bo jak nie, to posmakuje rózgi. Dziewczyna, która niejednokrotnie czuła na
plecach razy wymierzane przez ciotkę, nie śmiała juŜ nawet westchnąć, choć była bardzo
zmęczona. Wstała przed świtem, by przygotować wszystko na przyjęcie brata Fanny, który
listownie zapowiedział swój przyjazd.
Zaraz po otrzymaniu listu ciotka poleciła Heather wysprzątać dom i przygotować
jedzenie. Sama nawet raz czy dwa przyłoŜyła rękę do przygotowań, ustawiając filiŜankę na
spodku. Heather wiedziała, Ŝe ów gość to ktoś, kogo Fanny bardzo ceniła. Słyszała o nim
wiele wspaniałych opowieści i domyślała się, Ŝe brat to jedyna istota wśród łudzi i zwierząt,
która choć trochę obchodziła ciotkę. Wuj John potwierdził domysły dziewczyny, mówiąc jej,
Ŝe nie ma rzeczy, której Fanny by nie zrobiła dla brata. Było ich tylko dwoje. Dziesięć lat
starsza Fanny wychowywała brata od niemowlęcia, ale ostatnio nieczęsto ją odwiedzał.
Czerwona kula słońca wisiała juŜ nisko na zachodzie, kiedy przygotowania zostały
zakończone. Fanny sprawdziła, czy Heather wywiązała się ze swoich obowiązków. Poleciła
jeszcze dziewczynie wyjąć więcej świec.
- To juŜ pięć lat minęło, od kiedy ostatni raz widziałam brata. Wszystko ma być
piękne na jego przyjazd. Mój Willy przywykł do Londynu i nie chcę, by coś mu się tu nie
spodobało. On nie jest taki jak twój wuj ani ojciec. On ma głowę na karku i duŜo pieniędzy.
Nie zobaczysz go w domach gry, jak trwoni majątek, i nie siedzi bezczynnie na zadku jak
twój wuj. To chłop, co się zowie. Nie ma w caluśkim Londynie takiego sklepu z odzieŜą jak
jego. Ma nawet człowieka, co na niego pracuje.
Na koniec przykazała Heather, by poszła się umyć.
- No i wdziej róŜową suknię, co ci ją dał ojciec - dodała. - Ta będzie dobra. Nie chcę,
Ŝeby mój brat William widział cię w tych szmatach.
Heather odwróciła się zdziwiona. Przez dwa lata jej róŜowa suknia wisiała nie
noszona. Teraz mogła ją załoŜyć. Nawet jeśli to tylko dla brata ciotki, Heather cieszyła się z
tej sposobności. Od wieków nie miała na sobie nic ładnego, uśmiechnęła się więc uradowana.
- O, widzę, Ŝe jesteś zadowolona. Myślisz tylko o swoim wyglądzie! - Fanny podeszła
bliŜej i pokiwała palcem przed nosem Heather. - To szatańskie sprawki. Pamiętaj, Ŝe Pan w
niebiesiech wie, jakim jesteś dla mnie cięŜarem. - Westchnęła, jakby męczył ją ten
obowiązek. - Najlepiej, Ŝebyś wyszła za mąŜ i zniknęła z mojego domu. Ale Ŝal mi człowieka,
co by cię miał poślubić, zresztą bez posagu i tak nic z tego nie będzie. Jeszcze jedno,
panienko. Upnij włosy. Tak będzie lepiej.
Heather przeszła przez pokój za zasłonę oddzielającą jej niewielki kącik. Usłyszała, Ŝe
ciotka wychodzi z domu, i dopiero wtedy pozwoliła sobie na buntowniczą minę. Była zła, ale
bardziej na siebie niŜ na ciotkę. Zawsze była tchórzem i wyglądało na to, Ŝe tak juŜ
pozostanie.
Kącik, który jej przydzielono, był ciasny, ale mogła się tu przynajmniej schronić przed
brutalnością opiekunki. Westchnęła i pochyliła się, by zapalić świeczkę na niewielkim stoliku
obok wąskiego łóŜka.
Gdybym była silniejsza i bardziej odwaŜna, pomyślała, pokazałabym ciotce, gdzie jej
miejsce. Gdybym choć raz ośmieliła się stawić jej czoło. Ale Ŝeby z nią walczyć, musiałabym
być Samsonem!
Nalała wcześniej przyniesionej gorącej wody do miski i pośpiesznie się rozebrała.
Potarła myjką niewielki kawałek pachnącego mydła, które zwykle bardzo oszczędzała, i myła
się nim, z lubością wdychając delikatną woń.
Potem włoŜyła róŜową suknię, która zakryła brzydkie halki. PoniewaŜ suknię uszyto
przed laty, kiedy Heather była młodsza, stanik ciasno opinał piersi dziewczyny. No i ten
dekolt... Chyba zbyt głęboko wycięty. CóŜ, innej sukienki nie miała.
Wyszczotkowała włosy, aŜ zaczęły lśnić w świetle świecy. Zgodnie z poleceniem
ciotki związała je nad karkiem, pozostawiając kilka pasemek spływających na plecy i dwa
niesforne loki po obu stronach twarzy. Przejrzała się w kawałku potłuczonego szkła, który
słuŜył jej za lustro, i kiwnęła głową. Wyglądała lepiej, niŜ się spodziewała.
Po drugiej stronie kotary dały się słyszeć czyjeś kroki, a potem głęboki, suchy kaszel.
Kiedy Heather wyszła ze swojego kącika, wuj zapalał akurat fajkę.
John Simmons nie dbał o swój wygląd. Jego koszula nosiła ślady tłuszczu, a pod
paznokciami osadziła się gruba warstwa brudu. Kiedy tak stał, pochylony i zniszczony cięŜką
pracą, wyglądał na znacznie więcej niŜ swoje pięćdziesiąt lat. Ale sprawił to nie tylko
codzienny trud. W równym, a moŜe nawet większym stopniu przyczyniła się do tego jego
despotyczna Ŝona, która nie szczędziła mu upokorzeń.
Spojrzał na bratanicę. Coś na kształt bólu przebiegło przez jego twarz. Potem jednak
uśmiechnął się i rzekł:
- Pięknie dziś wyglądasz, moje dziecko. To z okazji wizyty Williama?
- Ciocia Fanny pozwoliła mi, wujku - odparła.
- Tak, wierzę - westchnął. - Pragnie, Ŝeby był zadowolony, ale to zimny człowiek.
Kiedy raz wybrała się do Londynu, by go odwiedzić, nie chciał z nią mówić. Teraz Fanny nie
ma juŜ odwagi tam jechać, boi się, Ŝeby go nie rozzłościć, a jemu to zdaje się odpowiada. Ma
bogatych przyjaciół i woli nie przyznawać się do ubogiej krewnej.
William Court okazał się Ŝywym portretem swej siostry, był nawet tego samego
wzrostu, o głowę wyŜszy od Heather. MoŜe tylko nie tak otyły jak Fanny, ale dziewczyna
przypuszczała, Ŝe ta róŜnica zatrze się za kilka lat. MęŜczyzna miał okrągłą twarz, wystającą
szczękę i wydętą dolną wargę, wciąŜ lśniącą od śliny. Ocierał ją koronkową chusteczką,
siąkając przy tym dziwnie. Podał Heather na powitanie spoconą, miękką dłoń, a kiedy
pochylił się, by ucałować jej małą rączkę, poczuła mdłości.
Elegancki ubiór gościa świadczył o jego guście, ale afektowane zachowanie sprawiało,
Ŝe nie wydawał się Heather interesujący. MoŜe William Court był bogaty, ale jej z pewnością
się nie podobał.
Ciotka Fanny z upiętymi ciasno wokół głowy siwymi włosami, w zbyt obcisłej sukni i
fartuchu, krąŜyła koło brata jak kura wokół pisklęcia. Heather nigdy nie widziała, by
kiedykolwiek okazywała tyle troski jakiejkolwiek istocie. Williamowi Courtowi najwyraźniej
odpowiadało takie nadskakiwanie. Dziewczyna nawet nie starała się słuchać, o czym Fanny
rozmawia z bratem. Dopiero w czasie obiadu, kiedy William zaczął mówić o najświeŜszych
wieściach z Londynu, nastawiła uszu. MoŜe dowie się czegoś o swoich dawnych
przyjaciółkach?
- Napoleon zbiegł i mówi się, Ŝe powrócił do Francji po poraŜce w Egipcie. Nelson dał
mu niezłą nauczkę. Do kaduka, pomyśli dwa razy, nim znów zadrze z naszymi okrętami! -
rzekł William.
Heather zauwaŜyła, Ŝe mówił poprawniej niŜ siostra, i zastanawiała się, czy uczęszczał
do jakiejś szkoły.
Ciotka Fanny otarła usta wierzchem dłoni i rzuciła ze złością:
- Pitt nie wiedział, o czym gada, jak mówił, Ŝeby Francuzów zostawić w spokoju.
Teraz ma ich po uszy, Irlandczyków teŜ. Ja bym ich wszystkich...
Heather zagryzła wargę.
- Irlandczycy! Ha! To banda dzikusów, jeśli chcesz wiedzieć! Nie wiedzą, co dla nich
dobre! - ciągnęła ciotka Fanny.
- Pitt próbuje ich teraz zjednoczyć. MoŜe mu się uda w przyszłym roku - wtrącił
wujek John.
- I wtedy nam wszystkim poderŜną gardła! - wykrzyknęła ciotka.
Heather spojrzała ze współczuciem na wuja, który spuścił wzrok i jednym haustem
wypił swoje piwo. Westchnął i rzucił tęskne spojrzenie na dzban. Niestety, despotyczna
połowica dobrze go pilnowała. Zrezygnowany odstawił kufel i powrócił do fajki.
- Jankesi są tacy sami! Najchętniej by nas wymordowali! Ale my im jeszcze pokaŜemy
- nie ustawała gospodyni.
William zachichotał, aŜ zatrzęsły mu się policzki.
- Lepiej nie przyjeŜdŜaj do Londynu, droga siostro, bo oni czują się w porcie jak we
własnym domu. Bywa, Ŝe paru dostaje za swoje, ale są przebiegli i trzymają się razem. Kiedy
wybierają się do miasta, zawsze idą w grupie. Nie lubią pływać na brytyjskich statkach. Taak,
są ostroŜni. Nie którzy nawet mają czelność nazywać się dŜentelmenami, na przykład ten
Washington. A teraz mają następnego głupca, Adams się zwie. Wybrali go sobie na króla. To
oburzające! Ale to nie potrwa długo. Wrócą, skomląc jak psy!
Heather nie znała Ŝadnych Jankesów. Cieszyła się więc, Ŝe jej ciotka i pan Court
rozprawiali o nich, a nie o Irlandczykach. Myśli dziewczyny znów odpłynęły gdzieś daleko i
siedziała tak, jak jej się zdało, całą wieczność.
Ciotka Fanny przywróciła dziewczynę do grona Ŝywych, wyciągając rękę przez stół i
boleśnie szczypiąc jej dłoń. Heather podskoczyła. Potarła miejsce, gdzie robił się czerwony
ślad, i spojrzała na ciotkę, starając się powstrzymać łzy.
- Pytałam, czy chciałabyś uczyć w szkole dla panienek lady Cabot. Mój brat mówi, Ŝe
chyba uda mu się znaleźć ci pracę - warknęła ciotka Fanny.
Heather nie mogła uwierzyć własnym uszom.
- Słucham?
William Court zaśmiał się i wyjaśnił:
- Mam znajomości w tej szkole i wiem, Ŝe szukają dobrze wychowanej, młodej damy,
a ty masz doskonałe maniery i ładnie mówisz. Wierzę, Ŝe nadajesz się na tę posadę. Jak
rozumiem, uczęszczałaś do szkoły w Londynie, a to mogłoby pomóc. MoŜe w przyszłości
mógłbym zaaranŜować dla ciebie małŜeństwo, tak byś weszła do dobrej rodziny z Londynu.
Szkoda marnować takie wdzięki i maniery na zapadłej farmie. Oczywiście, gdybym
aranŜował ci małŜeństwo, mu siałbym dać ci posag. Spodziewam się, Ŝe mi go zwrócisz,
kiedy juŜ złapiesz męŜa. Myślę, Ŝe ta sprytna sztuczka moŜe być korzystna dla nas obojga. Ty
potrzebujesz posagu, a ja mogę ci go dać. Oczywiście w formie poŜyczki, z której
otrzymałbym później procent i którą byś mi spłaciła. Nikt nie musiałby wiedzieć o naszej
umowie, a jak sądzę, jesteś dość bystra, by zdobyć pieniądze, kiedy juŜ będziesz zamęŜna.
Czy zatem posada u lady Cabot ci odpowiada?
Heather nie była przekonana co do pomysłu małŜeństwa, ale chciała uciec z farmy, od
ciotki Fanny i tego strasznego Ŝycia na wsi! Chciała znów znaleźć się w Londynie wśród
ludzi z towarzystwa. To byłoby wspaniałe! Nie śmiała wierzyć własnemu szczęściu. Gdyby
nie palący ślad po uszczypnięciu, sądziłaby, Ŝe śni.
- Mów, dziecko. Co ty na to? - nalegał William. Ledwo mogła powstrzymać radość.
Nie wahała się długo.
- To bardzo miło z pana strony - odrzekła. - Z radością przyjmuję pana propozycję.
William zaśmiał się znów.
- Dobrze! Dobrze! Nie będziesz Ŝałowała. - Zatarł ręce. - Do Londynu musimy
wyruszyć jutro. Zbyt długo byłem w podróŜy i trochę zaniedbałem interesy. Muszę ulŜyć
memu pomocnikowi. Będziesz jutro gotowa, moje dziecko? - Machnął koronkową chusteczką
i jeszcze raz otarł grube usta.
Heather sprzątała ze stołu przepełniona nowym uczuciem, wiedziała, Ŝe juŜ dłuŜej nie
będzie w tym domu słuŜącą. Nawet nie zmuszała się do rozmowy z ciotką, która uwaŜnie ją
obserwowała. Kiedy Heather znalazła się w swoim kąciku za kotarą, myślała, jaka to będzie
radość znaleźć się z dala od ciotki Fanny. KaŜda praca w Londynie będzie lepsza niŜ Ŝycie
pod butem tej kobiety i znoszenie upokorzeń, a nawet bicia. Nie będzie juŜ musiała słuchać
ostrych słów, znosić napadów złości, a moŜe nawet znajdzie się ktoś, kto będzie o nią dbał.
Przygotowania do podróŜy nie zajęły dziewczynie wiele czasu, bo posiadała tylko to,
co miała na sobie dziś i co będzie nosiła jutro. Następnego popołudnia Heather jechała juŜ
powozem Williama Courta do Londynu. Z ciekawością rozglądała się dookoła. Dopiero teraz
dostrzegła zieleń pól i piękno wrzosowisk. Nigdy przedtem nie zwracała na to uwagi.
Pan Court okazał się miłym i troskliwym opiekunem. Chętnie opowiadał o nowinkach
z Londynu. Heather śmiała się, słuchając historyjek z królewskiego dworu. W pewnej chwili
zwróciła uwagę na to, Ŝe jej nowy opiekun przygląda się jej w jakiś dziwny, nieprzyjemny
sposób. Szybko jednak odwrócił wzrok i dziewczyna odetchnęła z ulgą.
Było juŜ ciemno, kiedy dotarli do rogatek Londynu. Heather czuła się bardzo
zmęczona, więc gdy powóz zatrzymał się przed sklepem Williama Courta, odetchnęła z ulgą.
Wewnątrz na półkach zobaczyła jedwabie, muśliny, batysty, atłasy i satyny w róŜnych
kolorach i wzorach. Heather zaskoczył ogromny wybór tkanin i z zachwytem zaczęła dotykać
to jednej, to drugiej, nie zwracając nawet uwagi na męŜczyznę siedzącego przy biurku w
drugim końcu sklepu. William Court zaśmiał się na widok rozgorączkowanej dziewczyny,
biegającej po sklepie.
- Później będziesz miała więcej czasu na obejrzenie wszystkiego, moja droga. Poznaj
mego pomocnika. To pan Thomas Hint.
Heather odwróciła się i zobaczyła małego, garbatego człowieczka, który wydał się jej
najbrzydszym męŜczyzną, jakiego w Ŝyciu widziała. Miał okrągłą twarz, krótki i szeroki nos,
wytrzeszczone oczy i grube, wydęte usta, które nieustannie oblizywał, przypominając przez to
jaszczurkę, którą kiedyś widziała na farmie. Odziany był w drogi, szkarłatny jedwab,
poplamiony jedzeniem. Uśmiechnął się jedną stroną twarzy, co przypominało okrutny
grymas. Dziewczyna nie mogła pojąć, dlaczego William zatrudnia kogoś takiego w swoim
sklepie. Była pewna, Ŝe wystraszył więcej klientek, niŜ zachęcił do kupna. Ktoś, kto chciał od
niego kupować, musiał mieć szczególny gust.
Jakby w odpowiedzi na jej myśli Court powiedział:
- Ludzie przyzwyczaili się do Thomasa. Mamy tu wiele klientek, bo wiedzą, Ŝe znamy
się na swojej robocie. Praw da, Thomas?
W odpowiedzi usłyszeli niezrozumiałe mruknięcie.
- A teraz, moja droga, pokaŜę ci moje apartamenty na górze - ciągnął William. -
Jestem przekonany, Ŝe ci się spodobają.
Potem poprowadził Heather na tyły sklepu. Przez przejście zasłonięte kotarą przeszli
do małego pokoju. Dalej były schody prowadzące do ciemnego, niewielkiego korytarza, a tam
kolejne drzwi. Były masywne, ale bardzo proste. William otworzył je z uśmiechem, a Heather
zaskoczona tym, co za nimi zobaczyła, złapała głęboki oddech. Pokój wypełniały stylowe
meble. Na wspaniałym perskim dywanie razem z dwoma pasującymi do niej fotelami stała
czerwona, obita atłasem kanapka. Na jasno pomalowanych ścianach wisiały obrazy olejne i
gobeliny. Dziewczyna z zachwytem patrzyła na czerwone zasłony wykończone złotymi
wstąŜkami i chwostami. Na stołach, tuŜ obok mosięŜnych świeczników, umieszczono kruche
figurki z porcelany. KaŜdy znajdujący się tu drobiazg wybrano starannie i najwyraźniej nie
szczędzono na nic pieniędzy.
William otworzył drzwi znajdujące się w tym pokoju i przepuścił Heather przodem. W
drugim pomieszczeniu dziewczyna dostrzegła ogromne loŜe z baldachimem, zasłonięte
atłasem w niebieskim odcieniu. Niewielka komoda pasowała do łóŜka, a na niej stał cięŜki
kandelabr i misa świeŜych owoców. Przy niej umieszczono ostry srebrny noŜyk.
- Och, jak tu elegancko! - westchnęła tylko.
ZaŜył odrobinę tabaki i uśmiechnął się, patrząc, jak Heather podchodzi do lustra
stojącego obok łóŜka.
- Lubię się rozpieszczać pięknymi drobiazgami, moja droga.
Gdyby teraz się odwróciła, zrozumiałaby, co miał na myśli. Szybko popatrzył w bok,
by nie dostrzegła jego poŜądliwego spojrzenia.
- Musisz być zmęczona, Heather.
Podszedł do szafy i otworzył ją. W środku wisiała spora kolekcja damskich ubrań.
Przeglądał je, póki nie znalazł beŜowej sukienki z koronką, w której lśniły malutkie świecące
punkciki podszyte cielistym materiałem. Była to sukienka piękna i droga.
- MoŜesz się w to ubrać na kolację, moja miła - uśmiechnął się. - Uszyto ją na pewną
młodą dziewczynę, ale nigdy po nią nie przyszła. Zawsze zastanawiałem się, dlaczego, bo
przecieŜ jest to jedna z najpiękniejszych, jakie zaprojektowałem, ale pewnie okazało się, Ŝe
nie moŜe sobie na nią pozwolić. - Spojrzał na Heather spod wpółprzymkniętych powiek. - Jej
strata, a twój zysk. To mój podarek dla ciebie. ZałóŜ ją, a będę bardzo szczęśliwy.
Ruszył w stronę drzwi, mówiąc:
- Wysłałem Thomasa, by kazał kucharce przygotować nam posiłek. Zaraz będzie
gotowy, proszę więc, byś nie pozbawiała mnie swego uroczego towarzystwa na zbyt długo.
Jeśli potrzebujesz jeszcze czegoś do ubrania, zawartość szafy jest do twojej dyspozycji.
Heather uśmiechnęła się niepewnie, przyciskając piękną suknię, jakby nie mogła
uwierzyć, Ŝe naleŜy do niej. Kiedy William zamknął za sobą drzwi, odwróciła się powoli do
lustra.
W domu ciotki nie przeglądała się w lustrze, czasem tylko spojrzała w potłuczony
kawałek szkła czy na powierzchnię wody w cebrzyku. Prawie juŜ nie pamiętała, jak wygląda.
A wyglądała jak jej matka na portrecie. śywy obraz matki! Nie rozumiała tylko, dlaczego
ludzie zapamiętali Brennę jako piękność. Heather uwaŜała, Ŝe piękne mogą być tylko wysokie
kobiety o jasnoblond włosach. To takie damy bywały na dworze i o nich czytała jeszcze jako
dziewczynka. Ona, ciemnowłosa, nie miała nic wspólnego z ideałem kobiecej urody.
Heather zmyła ze swego ciała trudy dnia, a w szafie znalazła świeŜą bieliznę.
Wkładając ją, zaczerwieniła się ze wstydu. Halka była przezroczysta i mocno wycięta, tak Ŝe
ledwie przykrywała piersi. Dziewczyna pomyślała, Ŝe grzeszy nieczystością, ale zaraz się
uśmiechnęła.
Kto mnie zobaczy? pomyślała. Chyba tylko ja sama! Potem zabrała się za
szczotkowanie włosów. Układała lśniące loki w modną fryzurę, podpinając je, by nie opadały
na twarz. Miast związać włosy w prosty kok, upięła je na kształt kaskady stopniowo
spływającej na plecy. Przyjrzała się swemu dziełu, a potem wzięła noŜyk do owoców i
obcięła pasemka po bokach, tak by miękkie loki wisiały nad uszami. Uśmiechnęła się z
zadowoleniem, pomyślawszy, w jaką złość wpadłaby ciotka, gdyby ją zobaczyła.
Wreszcie włoŜyła beŜową suknię. Dopiero teraz dostrzegła, Ŝe nie jest juŜ
dziewczynką, ale w pełni rozwiniętą kobietą. No cóŜ, pomyślała, przecieŜ za miesiąc kończę
osiemnaście lat. Czuła się jednak dziwnie. Suknia była niemal przezroczysta i Heather
wyglądała w niej nieskromnie, uwodzicielsko i kusząco, tak jakby umiała postępować z
męŜczyznami, a nie jak niewinna dziewczyna.
Wreszcie wyszła z sypialni. William Court zmienił tymczasem podróŜny strój na
droŜszy i bardziej elegancki surdut i przyczesał przerzedzone włosy.
- Moja droga - rzekł - twoja uroda sprawia, iŜ Ŝałuję, Ŝe nie jestem młodszy. Słyszałem
opowieści o kobietach równie pięknych jak ty, ale nigdy nie widziałem takiej na własne oczy.
Heather mruknęła coś w podziękowaniu za komplement, ale jej uwaga skupiła się na
jedzeniu, które właśnie przyniesiono. Stół zastawiono kryształami, porcelaną i srebrem,
jedzenie ustawiono z boku. ZauwaŜyła pieczone kuropatwy, ryŜ, krewetki polane masłem,
ciasta i kandyzowane owoce. W karafce czekało lekkie wino.
W tej samej chwili William cieszył oczy innymi apetycznymi detalami, wodząc
wzrokiem po ciele Heather. Nie próbował juŜ ukrywać poŜądania.
Przysunął swoje krzesło do krzesła Heather i rzucił z uśmiechem:
- Pozwól sobie usługiwać, piękna damo!
Heather skinęła i patrzyła, jak William nakłada jedzenie.
- Kucharka to nieśmiała kobieta. Przygotowuje mi jedzenie na kaŜde Ŝądanie, a potem
śpieszy się do domu tak, Ŝe prawie jej nie widuję. Sprząta wszystko z równym pośpiechem.
Rzadko ją tu spotykam. Ale, jak się wkrótce przekonasz, to najlepsza chef de cuisine.
Zaczęli jeść. Heather zdumiała ilość poŜywienia, jaką pochłonął męŜczyzna.
Zastanawiała się, czy po zakończeniu posiłku będzie w stanie się podnieść. PotęŜne szczęki
wciąŜ przeŜuwały kolejne kęsy, a kiedy skończył rozkoszować się wyśmienitą kuropatwą i
słodkimi plackami, oblizał zatłuszczone palce i z lubością cmoknął.
- Kiedy rozpoczniesz pracę u lady Cabot, będziesz miała okazję przebywać z
męŜczyznami z wyŜszych sfer, a z twoją urodą staniesz się najbardziej poszukiwaną
dziewczyną, jaka znalazła się w tym towarzystwie.
Zaśmiał się, popatrując na nią znad kieliszka.
- Jest pan niezwykle uprzejmy - odparła grzecznie, choć uznała, Ŝe po winie pan
William stał się zbyt rubaszny. Niewiele wiedziała o męŜczyznach. Tylko nieliczni
odwiedzali szkoły dla dziewcząt, a ci, którzy tam bywali, byli juŜ dawno Ŝonaci i przychodzili
w interesach.
- Tak - uśmiechnął się lekko wstawiony. - Ale oczekuję sowitej zapłaty za moje
wysiłki. Dom lady Cabot to zupełnie inne miejsce niŜ te, które znałaś wcześniej - mówił dalej.
- Madame i ja jesteśmy wspólnikami i dbamy, by tylko naprawdę najprzedniejsze panny
przekraczały nasze progi. Musimy być wybredni, bo miejsce to jest odwiedzane przez bardzo
bogatych ludzi, a oni mają wysokie wymagania. Ale ty zbijesz tam fortunę.
Heather uznała, Ŝe William jest tak podpity, Ŝe sam nie wie, co mówi. Starała się nie
ziewać, choć czuła juŜ działanie wina i miała ochotę wślizgnąć się do łoŜa.
William zaśmiał się.
- Zdaje mi się, Ŝe cię zmęczyłem swoim gadaniem, moja droga. Widzę, Ŝe musimy
dokończyć tę rozmowę jutro. - Podniósł dłoń, kiedy chciała zaprotestować. - Nie chcę słyszeć
sprzeciwu. Musisz juŜ iść spać. Jako Ŝywo, ja teŜ juŜ zaczynam tęsknić za odpoczynkiem.
Sprawi mi przyjemność myśl, Ŝe zaśniesz na miękkich poduszkach.
Heather poszła do sypialni. Słyszała, jak William chichocze, kiedy zamykała za sobą
drzwi. Oparła się o nie i uśmiechnęła się, zadowolona. Nareszcie wszystko w jej Ŝyciu się
zmieni. Czuła, jak po winie lekko kręci jej się w głowie. Zatańczyła przed lustrem, potem
przystanęła i ukłoniła się samej sobie.
- Droga lady Cabot, jak znajdujesz mój strój? Jeśli ten ci się podoba, powinnaś, pani,
zobaczyć suknie, które dała mi ciotka.
Śmiejąc się pląsała po pokoju, a potem otworzyła drzwi szafy, by sprawdzić jej
zawartość. Uznała, Ŝe William nie będzie miał nic przeciwko temu. Wybrała kilka sukien, by
się im przyjrzeć, przyłoŜyć do siebie przed lustrem i pomarzyć, Ŝe jest ich właścicielką.
Nie usłyszała uchylających się za nią drzwi, ale kiedy otworzyły się na ościeŜ,
odwróciła się i ujrzała stojącego w progu Williama ubranego w szlafrok. Stała, patrząc na
niego zaskoczona. Dopiero teraz zrozumiała, Ŝe zastawił na nią pułapkę. Oczy męŜczyzny
płonęły w czerwonej twarzy, obleśny uśmieszek wykrzywiał grube usta. Zamknął drzwi na
klucz, a potem leniwie pomachał kluczem, jakby się draŜniąc z Heather, po czym schował go
do kieszeni. Obrzucił dziewczynę spojrzeniem. Jej strach zdawał się go bawić.
- Czego pan chce? - wydusiła.
- Przyszedłem po zapłatę za wyrwanie cię z tej okropnej wsi - odrzekł. - Jesteś tak
kuszącą dziewczyną, Ŝe nie mogłem ci się oprzeć. Dzięki twojej naiwności bez trudu
zabrałem cię od mojej głupiej siostry. Kiedy juŜ się tobą nasycę, pozwolę ci dołączyć do
reszty dziewcząt lady Cabot. Tam nie będziesz się nudzić. Z czasem pozwolę ci nawet
poślubić jakiegoś bogatego człowieka, któremu się spodobasz. - Podszedł o krok bliŜej. - Nie
musisz się bać, moje dziecko. Twój mąŜ będzie trochę zawiedziony, kiedy zaprowadzi cię do
łoŜa, ale nie ośmieli się głośno narzekać.
Postąpił do przodu, a Heather cofnęła się ze strachem.
- Mam zamiar cię posiąść, moja droga - powiedział zadowolony z siebie. - Nie masz
więc powodu ze mną walczyć. Jestem bardzo silny. Mogę uŜyć przemocy, jeśli taka twoja
wola, ale bardziej odpowiada mi uległość.
Potrząsnęła głową.
- Nie - wykrztusiła ledwie Ŝywa ze strachu. - Nie! Nigdy mnie nie dostaniesz! Nigdy!
William zaśmiał się tylko. Rozbierał ją poŜądliwym spojrzeniem, tak Ŝe przycisnęła
rękę do łona, broniąc się przed natrętnym wzrokiem. Próbowała przemknąć ku drzwiom, ale
okazał się szybszy i chwycił ją wpół. Walczyła, ale była znacznie słabsza. Usta Williama
wędrowały coraz wyŜej, a Heather odchylała się, by nie sięgnął twarzy, i próbowała go
kopnąć. Przycisnął ją do stołu jeszcze mocniej, niemal pozbawiając tchu. PrzeraŜona niemal
do nieprzytomności, przypomniała sobie o kandelabrze, który stal na stole, i sięgnęła po
niego. Niestety, zamiast chwycić, strąciła go na podłogę. Potem jej dłoń trafiła na noŜyk do
owoców. Schwyciła go desperacko.
Owładnięty Ŝądzą William nie zwracał uwagi na to, co robiła Heather, póki nie poczuł
ostrza noŜa tuŜ przy swym boku. Dziewczyna skrzywiła się z bólu, kiedy palce męŜczyzny
zacisnęły się na jej przegubie, ale się nie poddawała. Nie miała jednak szans - William bez
większego trudu wyjął nóŜ ze słabej dłoni. Heather przestała się szamotać i upadła na podłogę
tuŜ pod stopy Williama, który runął do przodu wprost na wypolerowaną podłogę. Korzystając
z tego, Heather poderwała się, gotowa do ucieczki. Wtedy William powoli odwrócił się na
plecy. Z powiększającej się wolno czerwonej plamy na jego piersi wystawała rękojeść ostrego
noŜyka do owoców.
- Wy... wyciągnij to - dyszał.
Pochyliła się i z lękiem połoŜyła dłoń na rękojeści, ale zaraz odsunęła się od rannego.
Ze strachu przycisnęła ręce do ust.
- Proszę - charczał - pomóŜ mi.
PrzeraŜona przygryzła własną dłoń i w panice rozejrzała się dookoła. W sercu
dziewczyny walczyły obrzydzenie i strach. Jeśli umierał...
- Heather, pomóŜ mi... - jęknął jeszcze raz.
Potem ucichł. Nie wiadomo jakim cudem Heather odzyskała siłę i spokój. Pochyliła
się nad leŜącym i wstrzymując oddech, ujęła nóŜ. Kiedy go wyciągnęła, William
westchnąwszy stracił przytomność. Heather chwyciła ręcznik, odchyliła szlafrok i przycisnęła
go do rany. Odruchowo połoŜyła dłoń na piersi męŜczyzny, ale nie wyczuła bicia serca.
Sprawdzała, czy tli się w nim jeszcze Ŝycie. Przytknęła mu dłoń do ust i nosa. PrzyłoŜyła
ucho do piersi, nic nie usłyszała. Wtedy powrócił strach. Teraz nie czuła juŜ potrzeby ani siły,
by z nim walczyć.
- BoŜe drogi, co ja uczyniłam - wyszeptała przeraŜona.
Muszę sprowadzić pomoc, pomyślała. Ale kto mi uwierzy, mnie, obcej w tym
mieście? Więzienie Newgate pełne jest kobiet, które twierdzą, Ŝe ktoś chciał je napaść i dostał
tylko to, na co zasłuŜył. Nie uwierzą, Ŝe to był wypadek! Wyobraziła sobie surowego
sędziego w długiej peruce, a twarz pod peruką była twarzą ciotki Fanny, która wydawała
bezlitosny wyrok:
„...o świcie dnia jutrzejszego zostanie zabrana do więzienia Newgate, a tam...”
Długo trwała w bezruchu, aŜ wreszcie zrozumiała, Ŝe powinna stąd uciec.
To było proste. Nie moŜe tu siedzieć, kiedy znajdą ciało Williama.
WciąŜ sparaliŜowana strachem, zmusiła się do przeszukania jego kieszeni, by
odnaleźć klucz. Musiała to zrobić.
Własne ubranie zawinęła w znalezioną w szafie chustę, zawiniątko przycisnęła do
piersi i ruszyła do drzwi. Zatrzymała się na chwilę, potem otworzyła drzwi na ościeŜ i
pobiegła, najszybciej jak mogła, przez salonik, korytarz, w dół po schodach w kierunku
sklepu za kotarą. Kiedy wyciągnęła dłoń, by ją odsłonić, poczuła paniczny strach. Za kotarą
ktoś stał. Przyśpieszyła. Ktoś ją gonił. Nie miała jednak odwagi odwrócić się, aby sprawdzić
kto. Serce waliło jej w piersi jak oszalałe.
Wybiegła na ulicę, wciąŜ bojąc się obejrzeć za siebie. Nie wiedziała, dokąd biegnie.
MoŜe, jeśli sama się zgubi, zgubi teŜ tego, kto ją ściga. Ale dlaczego nie słyszała za sobą
kroków? Czy to jej serce tak głośno bije, Ŝe nic innego nie słyszy?
Biegła przez ulice Londynu, obok sklepów i domów, świecących złowrogo oknami w
ciemności. Nie zwracała uwagi na zaciekawionych i oglądających się za nią ludzi.
Wkrótce była tak zmęczona, Ŝe mimo strachu zatrzymała się i oparła o chropowatą
ścianę. z wysiłku płuca płonęły jej przy kaŜdym wdechu. Kiedy się trochę uspokoiła, poczuła
w nozdrzach sól i zapach morza. Podniosła głowę i otworzyła oczy. Gęsta mgła ścieliła się na
brukowanych uliczkach. Ciemność spychała ją w dół. W dalekim rogu płonęła pochodnia.
Heather przyglądała się światłu, ale nie była w stanie zebrać dość odwagi, by znów wejść w
szarą i mglistą noc. Zresztą i tak nie wiedziała, dokąd uciekać. Nie wiedziała, którędy.
Słyszała chlupot wody o molo, skrzypienie masztu i od czasu do czasu stłumiony głos. Ale
odgłosy zdawały się dochodzić zewsząd.
- Tam jest, do diaska! To ona! Tak, to ona! Chodźmy, George, łapmy ją.
Heather odwróciła się i zobaczyła dwóch marynarzy idących w jej kierunku. To oni za
nią szli. Nie wiadomo dlaczego wydawało jej się, Ŝe to pan Hint. Nie mogła się ruszyć z
miejsca. Nie mogła uciec. Musiała stać tak i czekać, aŜ ją zabiorą.
- Witam, panienko - powiedział starszy i uśmiechnął się do swojego kompana. - Ta się
na pewno spodoba kapitanowi, co, Dickie?
Ten drugi oblizał usta i spojrzał na piersi Heather.
- Tak, ta mu będzie pasować.
Heather drŜała pod spojrzeniami męŜczyzn, wiedziała, Ŝe znalazła się w pułapce.
Mogła tylko starać się być dzielna.
- Dokąd mnie zabieracie? - udało jej się wydusić. Dickie zaśmiał się i szturchnął
koleŜkę w bok.
- Jaka spryciula, co nie? Spodoba mu się. Czasem mi nawet szkoda, Ŝe to nie ja mam
takie kobitki.
- Tu niedaleko, panienko - odparł starszy - na statek handlowy Fleetwood. Chodźmy.
Szła za starszym męŜczyzną, a młodszy postępował z tyłu, nie dając jej szansy
ucieczki. Zastanawiała się, dlaczego zabierają ją na statek. Musi być tam areszt. To nie miało
juŜ zresztą znaczenia. Jej Ŝycie teŜ nie miało juŜ znaczenia. Posłusznie weszła za starszym
męŜczyzną po trapie i podała mu dłoń, kiedy pomagał jej wejść. Prowadził ją po pokładzie do
drzwi, które przed nią otworzył. Przeszli przez niewielki korytarzyk aŜ do innych drzwi na
jego końcu.
Weszli do kabiny kapitana i wtedy na ich widok wstał wysoki męŜczyzna. Gdyby
strach nie mącił myśli Heather, zwróciłaby pewnie uwagę na jego muskularne ciało i
intensywnie zielone oczy. Płowego koloru bryczesy ciasno opinały mu biodra, a biała, luźna
koszula, rozpięta aŜ do pasa, ukazywała szeroki, muskularny tors pokryty czarnymi włosami.
Nos miał wąski i prosty prócz niewielkiego garbu u nasady. Długie bokobrody podkreślały
szczupłość twarzy, czarne włosy lśniły jak skrzydła kruka, a skóra zbrązowiała mu od słońca.
Ukazał w uśmiechu białe zęby, a Heather przebiegł dreszcz.
- Dobrzeście się spisali, chłopcy. Musieliście pewnie długo szukać.
- Nie, kapitanie - odparł starszy z męŜczyzn. - Kręciła się po nabrzeŜu. Przyszła
chętnie.
MęŜczyzna skinął i obszedł Heather dookoła, nie dotykając jej. Stała jak zaczarowana,
a oczy koloru szmaragdu przyglądały się jej śmiało. W swej cienkiej sukience dziewczyna
czuła się naga. Pragnęła, by przykryła ją ciemność. Kapitan zatrzymał się przed nią z
uśmiechem, ale ona spuściła oczy i pokornie czekała na jakiś znak.
Była tak przeraŜona i zmęczona, Ŝe niemal straciła poczucie rzeczywistości. To
prawda, nie przypominała sobie, by sąd urzędował na pokładzie jakiegoś statku, ale w końcu
uznała, Ŝe zostanie pewnie wysłana do jakichś odległych kolonii jako winna morderstwa.
O BoŜe, pomyślała, zabiłam człowieka, zostałam schwytana, a teraz muszę przyjąć
karę.
Jej myśli zatrzymały się na tym stwierdzeniu. Była winna. Schwytano ją. Nie miała
nic do powiedzenia na swoją obronę. Nie słyszała, jak zamykają się za nią drzwi, nie
zauwaŜyła, Ŝe dwaj marynarze wyszli. Dopiero słowa kapitana sprawiły, Ŝe się ocknęła.
Zaśmiał się i szarmancko ukłonił.
- Witam wśród Ŝywych, moja pani, i śmiem zapytać o imię.
- Heather - mruknęła cicho. - Heather Simmons, panie.
- Ach - westchnął. - Malutki, kuszący kwiatek z wrzosowisk. To piękne imię i pasuje
do pani. Ja nazywam się Brandon Birmingham. Przyjaciele mówią do mnie Bran. Czy jadła
juŜ pani?
Skinęła głową.
- MoŜe więc odrobinę wina. To przednia madera - dodał, podnosząc jedną z wielu
karafek stojących na małym stole.
Powoli potrząsnęła głową i spuściła w dół wzrok. Zaśmiał się cicho i podszedł bliŜej.
Wziął zawiniątko ze starym ubraniem, które do siebie przyciskała, i rzucił je na krzesło.
Patrzył wciąŜ na Heather, zachwycony jej młodością, urodą i suknią, która wydała mu się
błyszczącym welonem okrywającym jej ciało. W złotym blasku widział przed sobą małą
kobietkę, szczupłą, z pełnymi, okrągłymi piersiami, które kusząco wypełniały stanik sukni.
Podszedł bliŜej i szybkim ruchem objął talię Heather. Podniósł dziewczynę i przykrył
jej usta pocałunkiem. Poczuła zapach podobny do zapachu brandy, którą tak lubił jej ojciec.
Była zbyt zaskoczona, by się opierać. Patrzyła na siebie jakby z boku, tak jakby opuściła
własne ciało. Rozbawiło ją, Ŝe jego język wsunął się pomiędzy jej wargi, sprawiło jej to
nawet przyjemność. MęŜczyzna, wciąŜ uśmiechnięty, odsunął się od Heather. Oderwał od niej
dłonie, a ona westchnęła zdziwiona, bo jej suknia leŜała teraz na podłodze. Popatrzyła na
niego przez ułamek sekundy, zanim pośpiesznie pochyliła się, by schwycić suknię, ale znowu
silne dłonie podniosły Heather do góry. Znów była w jego ramionach. Tym razem walczyła,
bo w nagłym olśnieniu zrozumiała, do czego zmierzał. Czuła, Ŝe przegrywa, bo jeśli uchwyt
Williama Courta zdawał się jej Ŝelazny, to ten męŜczyzna cały zrobiony był z hartowanej
stali. Nie mogła się uwolnić, zaczęła więc bezładnie uderzać dłońmi w jego tors. Z trudem
łapała oddech, kiedy usta męŜczyzny wędrowały po jej wargach, twarzy i piersiach. Poczuła
jego dłonie na plecach. Z łatwością rozwiązał wstąŜki i zdjął jej halkę. Na chwilę udało jej się
uwolnić z uścisku. Zaśmiał się chrapliwie i wykorzystał tę chwilę, by zdjąć wysokie buty i
koszulę.
- Umiesz, pani, walczyć, ale nie mamy wątpliwości, kto zwycięŜy.
Oczy płonęły mu namiętnością, kiedy patrzył na Heather nagą, znacznie piękniejszą,
niŜ sobie wyobraŜał. Ona zaś stała bez ruchu, przeraŜona, po raz pierwszy widziała nagiego
męŜczyznę. Gdy postąpił o krok, z piskiem rzuciła się do ucieczki, ale on chwycił ją za ramię.
Pochyliła się i wbiła zęby w jego rękę. Syknął z bólu, a wtedy wyrwała mu się. Potknęła się
jednak i upadła wprost na jego koję. Prawie natychmiast przycisnął swoim ciałem wijącą się
dziewczynę. KaŜdy jej ruch tylko wzmagał jego determinację.
- Nie - krzyknęła Heather. - Zostaw mnie! Zostaw! Zachichotał i mruknął jej do ucha:
- Och, nie, nie, moja Ŝądna krwi mała dziewko. O, nie, nie teraz.
Uniósł się, uwalniając dziewczynę od swego cięŜaru, ale tylko na chwilę. Poczuła jego
męskość na swych udach, a potem wszedł w nią. Jęknęła z bólu, a wtedy Brandon zamarł i
spojrzał na nią zdumiony. LeŜała bez sił na poduszce, kręcąc bezradnie głową. OstroŜnie
dotknął policzka dziewczyny i mruknął coś cicho i niezrozumiale, ale ona zamknęła oczy i nie
patrzyła na niego. Początkowo poruszał się w niej delikatnie, całując włosy i czoło, pieszcząc
ciało dłońmi. Nie mogąc opanować namiętności, stopniowo stawał się coraz gwałtowniejszy.
Teraz z kaŜdym jego ruchem Heather rozdzierał ból. Łzy nabiegły jej do oczu.
Kiedy przyszło spełnienie i odsunął się od niej, odwróciła się do ściany. LeŜała,
szlochając cicho i przykrywając głowę rogiem koca. Brandon Birmingham podniósł się i ze
zdziwieniem patrzył na plamę krwi na prześcieradle. Nie pojmował, co się tu naprawdę stało.
Spokój dziewczyny i przyzwolenie, kiedy weszła do kabiny, potem lekki, przekorny opór,
wreszcie płacz i sprzeciw... Czy ta dziewczyna zmuszona była uprawiać nierząd z biedy? Nie
wskazywały na to jej ubiór i zachowanie, jednak jej szczupłe dłonie nie były tak delikatne jak
dłonie damy.
Potrząsnął głową, owinął się szlafrokiem i poszedł nalać sobie porządną porcję
brandy. Pił długo i patrzył przez okienko, skąd zazwyczaj oglądał świat. Był obcy w tym
kraju, który kiedyś jego rodzice nazywali domem. Przestał zresztą być im domem wkrótce po
ich ślubie. Jego ojciec, arystokrata z duszą podróŜnika, zainteresował się Ameryką i tam się
przeniósł na stałe. Teraz oboje rodzice nie Ŝyli juŜ od dziesięciu lat. Matka zmarła na
gorączkę bagienną, a kilka miesięcy później ojciec złamał kark, ujeŜdŜając jednego z tych
dzikich koni, które tak uwielbiał. Birminghamowie zostawili po sobie dwóch synów, a synom
sporą fortunę: starszemu, czyli jemu, plantację i dom, a młodszemu o imieniu Jeff pieniądze i
sklep w Charlestonie. Właśnie to miasto pokochali jego rodzice i nazywali je tak, jak on teraz,
domem. Zrodzony z upartego i dzikiego ojca i spokojnej, cichej matki, Brandon Birmingham
miał Ŝycie pełne przygód. Odebrał staranne wykształcenie, ale ulegając namowom ojca,
zaciągnął się na statek. Wiele dowiedział się o Ŝegludze, nauczył się Ŝyć na morzu, aŜ
wreszcie zdobyte doświadczenie pozwoliło mu objąć dowodzenie na jednostce handlowej.
Ale nie całe swe Ŝycie spędził na morzu. Wcześniej nauczył się prowadzić plantację i z
rozrzewnieniem wspominał dzieciństwo na wsi.
To był teraz jego główny cel: osiąść na stałe na własnej ziemi i cieszyć się Ŝyciem.
Przed opuszczeniem Charlestonu powziął postanowienie, Ŝe to będzie jego ostatnia podróŜ.
Teraz, kiedy sytuacja polityczna w Europie, a zwłaszcza we Francji, zmieniała się jak w
kalejdoskopie, nie warto było ryzykować majątku i Ŝycia. Brandon zdecydował, Ŝe znów
weźmie na siebie zarządzanie plantacją i załoŜy rodzinę. Uśmiechnął się. To dziwne, jak
miłość do ziemi moŜe zmusić męŜczyznę do robienia rzeczy, które wcześniej nie przyszły mu
do głowy. Miał zamiar oŜenić się z Luizą Wells, choć jej nie kochał i wiedział, Ŝe jej
prowadzenie się pozostawia wiele do Ŝyczenia. Podjął tę decyzję tylko dlatego, Ŝe chciał
odzyskać ziemię. Ojciec Brandona otrzymał niegdyś od króla Jerzego znaczne obszary i
załoŜył na nich plantację. Pewną część gruntów sprzedał rodzinie Wellsów, teraz jednak,
kiedy po śmierci rodziców Luiza została sama, owe grunty leŜały odłogiem. Luiza miała
długi. Wydała pieniądze, odziedziczone po ojcu, i sprzedała wszystko prócz kilku
niewolników, którzy usługiwali jej na co dzień. Kupcy w Charlestonie dawno odmówili jej
kredytów. Luiza była więc bardzo zadowolona, Ŝe dzięki owemu kawałkowi ziemi złapała
najlepszą partię w mieście. Brandon wiele razy próbował odkupić ziemię, oferując przyzwoitą
cenę, ale choć Luiza bardzo potrzebowała pieniędzy, odmawiała. Udawała przy tym bezradne
niewiniątko, choć Brandon znal plotki, jakie krąŜyły na jej temat. Kiedy juŜ zaciągnęła go do
łóŜka, uznał, Ŝe ma spore doświadczenie w tej materii, i właściwie nie mógł narzekać.
Zmarszczył brwi. To dziwne, nie był wcale zazdrosny o tych wszystkich męŜczyzn,
których miała przed nim. CzyŜby był zbyt zimny na to, by pokochać czy choćby poczuć
zazdrość o kobietę, którą zamierzał poślubić? Starał się zaspokajać wszystkie jej zachcianki,
dbał o nią, ale to nie mogła być miłość. Gdyby kiedykolwiek poczuł choćby małe ukłucie
zazdrości, kiedy jego narzeczona patrzyła na innego, czułby się teraz lepiej. Przynajmniej
miałby cień nadziei, Ŝe ją kiedyś pokocha. Ale znał ją całe Ŝycie, czyli trzydzieści parę lat, i
wątpił, czy po ślubie coś się moŜe zmienić.
Jeff stwierdził, Ŝe Brandon oszalał, kiedy usłyszał o jego zaręczynach. Brandon moŜe i
oszalał, ale dobrze wiedział, co robi, i nawet jeśli nie był tak zazdrosny jak jego ojciec, to na
pewno odziedziczył jego upór. Zawsze konsekwentnie dąŜył do wytyczonego celu. Nie
potrafił teŜ siedzieć bezczynnie. Nawet po śmierci rodziców, gdy odziedziczył po nich
dochodową plantację, nie poprzestał na zbieraniu owoców ich pracy. Poprosił brata, by zajął
się plantacją, a sam nabył statek handlowy i zaczął pływać, pomnaŜając fortunę.
Odstawił pusty kieliszek i podszedł do swojej koi. Dziewczyna w końcu zasnęła, ale
nie był to spokojny sen, raczej wielkie znuŜenie. Delikatnie przykrył Heather kocem.
Ostatnie, czego się spodziewał dziś wieczór w swojej kabinie, to dziewica. Wiedział,
Ŝe z takimi tylko kłopot, starał się więc je omijać, zabawiając się raczej z doświadczonymi,
wesołymi istotami, prowadzącymi beztroskie Ŝycie w domach uciechy.
Dzisiejsza noc była pierwsza w porcie po długiej podróŜy przez ocean. Zwolnił ludzi z
załogi, by się zabawili. Z marynarzy został tylko Dickie, no i George, słuŜący. Kiedy kapitan
Brandon zapragnął damskiego towarzystwa, wysłał ich obu, by znaleźli mu miłą, czystą i
spokojną dziewkę. To oczywiste, Ŝe nie spodziewał się takiej piękności. Na dodatek
niewinna... Jakim cudem ją znaleźli? Doprawdy, nie mógł tego pojąć.
Powoli pokręcił głową, zostawił szlafrok na krześle, zgasił świece i wyciągnął się na
koi przy Heather. Zasypiając, myślał o zapachu jej perfum i cieple jej ciała.
Pierwsze, niewyraźne promienie wschodzącego słońca rozświetliły niebo. Heather
otworzyła oczy i obudziła się. Przekręciła się i próbowała podnieść głowę, ale włosy miała
przyciśnięte do poduszki ręką Brandona. Drugie jego ramię leŜało na jej piersiach, a kolano
tkwiło pomiędzy nogami dziewczyny. OstroŜnie starała się uwolnić spod cięŜaru, ale tylko go
obudziła. Zanim otworzył oczy, przestraszona połoŜyła się z powrotem, przymknęła powieki i
zaczęła głęboko oddychać, udając sen.
Brandon z przyjemnością patrzył na twarz dziewczyny. Podziwiał długie, delikatnie
wywinięte rzęsy, pamiętał oczy w kolorze czystego, głębokiego szafiru. Były lekko ukośne
tak jak brwi, które niczym strzały biegły ku skroniom. Usta miała pięknie wykrojone, róŜowe
i kusząco miękkie, nos prosty i delikatny. Luiza pozieleniałaby z zazdrości, gdyby kiedyś
miały się spotkać. Uśmiechnął się na samą myśl, tak bardzo wydało mu się to
nieprawdopodobne. Luiza była bardzo dumna ze swej urody, niektórzy męŜczyźni uwaŜali, Ŝe
jest najurodziwszą kobietą w Charlestonie, choć było tam wiele piękności. Brandon nie
zastanawiał się nad tym, ale sądził, Ŝe to moŜe być prawda. Jego narzeczona miała złote
włosy i oczy koloru ciepłego brązu, w które łatwo było się zapatrzyć. Wysoka i zgrabna,
pięknie wyglądała na koniu. Ale Heather ze swym delikatnym wdziękiem z pewnością ją
przewyŜszała.
Pochylił się, by pocałować jej ucho. Czując dotyk, Heather otworzyła oczy.
- Dzień dobry, słoneczko - szepnął.
LeŜała bez ruchu, bojąc się poruszyć, by znów nie wzbudzić w nim namiętności. Ten
ogień jednak juŜ płonął i rozpalał się coraz mocniej z kaŜdą chwilą. Pocałunki pieczętowały
delikatne usta, oczy, szyję dziewczyny i zatrzymały się na ramionach. Kiedy po chwili
poczuła je na piersiach, krzyknęła:
- Nie! Nie rób tego!
Podniósł rozogniony wzrok i uśmiechnął się.
- Przywykniesz do mych pieszczot, ma petite. Heather próbowała się odwrócić,
błagając jednocześnie:
- Nie. Proszę, nie. Tylko nie to. Proszę mnie juŜ nie krzywdzić. Proszę mi pozwolić
odejść.
- Tym razem nie będzie bolało, maleńka - szepnął przy jej uchu, przyciskając do niego
usta.
Dziewczyna próbowała się bronić, ale on tylko się śmiał, jakby ta walka sprawiała mu
przyjemność.
- Dziś jesteś bardziej waleczna, moja pani.
Potem przytrzymał jedną ręką jej ramiona ponad głową, a drugą coraz gwałtowniej
pieścił jej piersi. Wreszcie kolanem powoli rozsunął jej nogi i znów poczuła w sobie jego
męskość.
Tym razem w niebieskich oczach nie było łez, ale nienawiść, strach i uraŜona duma.
Przyglądał jej się zdziwiony, zmarszczywszy brwi. Wyciągnął dłoń, by pogłaskać jej
policzek. Chciał ją pocieszyć, ale odsunęła się tak, jakby to było rozpalone do czerwoności
Ŝelazo. Wreszcie zrozumiał, Ŝe to właśnie on ją przeraŜał.
- Zaciekawiłaś mnie, Heather - mruknął cicho. - Właściwie powinienem ci tylko
zapłacić za to, co straciłaś zeszłej nocy, ale chciałbym poznać prawdę. Włóczyłaś się ulicami
jak zwykła ladacznica. Jak słyszałem, przyszłaś tu chętnie, nie próbując nawet się targować, i
nawet nie wspomniałaś, Ŝe wciąŜ jesteś dziewicą. Suknia, którą miałaś na sobie, jest droga,
warta więcej, niŜ kobieta z ulicy moŜe zarobić w ciągu roku, a ty, mogę się załoŜyć, nie
pochodzisz z wyŜszych sfer.
Heather patrzyła na niego bez słowa, nie rozumiejąc do końca znaczenia jego słów.
- Zdaje się, Ŝe jesteś dobrze urodzona i nie naleŜysz do kobiet zaczepiających na
ulicach męŜczyzn. Nosisz drogie suk nie, a jednak po twoich rękach widać, Ŝe cięŜko
pracujesz. - Lekko pogłaskał palcami małą dłoń, a potem ją pocałował. - Kiedy się tu wczoraj
zjawiłaś, wydawałaś się spokojna i cicha, ale jeszcze przed chwilą walczyłaś, gryząc i kopiąc.
Wreszcie Heather zaczęła rozumieć, co się stało. Więc to nie był szeryf? Dobry BoŜe,
jaką zapłaciła cenę za panikę i strach! Lepiej by się stało, gdyby oddała się w ręce straŜników
prawa. Tymczasem pozbawiono ją dziewictwa i zhańbiono. Po stokroć lepiej było zostać na
wsi, niŜ szukać lepszego Ŝycia w mieście!
- Nie musisz się obawiać, Heather. Zadbam o ciebie i będziesz Ŝyła w dostatku.
Dopiero co przypłynąłem z Karoliny i długo zabawię w porcie. Zostaniesz ze mną do mego
wyjazdu, a potem kupię ci dom...
Przerwał mu histeryczny śmiech, Heather pojęła wreszcie swoje połoŜenie. Śmiech
stopniowo przekształcał się w szloch, łzy płynęły po twarzy dziewczyny strumieniem.
Spuściła w dół głowę, a kiedy trochę się uspokoiła, odrzuciła do tyłu włosy i spojrzała na
Brandona.
- Nie włóczyłam się po ulicach - wyszeptała. - Zgubiłam się i nie mogłam znaleźć
drogi.
Patrzył na nią zaskoczony i dopiero po dłuŜszej chwili rzekł:
- Ale przyszłaś tu z moimi ludźmi.
Pokręciła głową. Nic o niej nie wiedział, był tylko marynarzem z dalekiego kraju.
Dławiły ją łzy, bo nie mogła mu wyjawić swego grzechu.
- Myślałam, Ŝe ich po mnie przysłano. Oddzieliłam się od kuzyna i zgubiłam się.
Sądziłam, Ŝe tych ludzi przysłał mój kuzyn.
Oparła głowę o ścianę, a łzy znowu popłynęły po jej twarzy, spadając na nagie piersi,
wciąŜ wstrząsane cichym szlochem. Zrozumiał, jak bardzo się pomylił, i myślał z lękiem,
jakie mogą być tego konsekwencje. MoŜe Heather była krewną jakiejś wysoko postawionej
osoby?
- Kim są twoi rodzice? - zapytał szorstko. - Ktoś tak piękny i dobrze ułoŜony jak ty
musi mieć przyjaciół na dworze lub pochodzić z wpływowej rodziny.
- Moi rodzice nie Ŝyją, a ja nigdy nie byłam na dworze. Podszedł do leŜącej na
podłodze sukni, podniósł ją i od wrócił się do Heather.
- Musisz mieć majątek. Taka suknia nie kosztuje paru pensów.
Spojrzała na niego i zaśmiała się ironicznie.
- Nie mam majątku, panie. Mój kuzyn dał mi tę suknię. Pracuję na swoje nędzne
utrzymanie.
Popatrzył na błyszczące ozdoby na sukni.
- Czy ten kuzyn nie martwi się o ciebie i nie próbuje cię znaleźć?
Heather zamilkła.
- Nie - odrzekła po chwili. - Wątpię. Mój kuzyn niezbyt przejmuje się innymi.
Brandon uśmiechnął się z ulgą i rzucił suknię na oparcie krzesła. Podszedł do
umywalni i zaczął się myć. Kilka chwil później odwrócił się i zobaczył, Ŝe dziewczyna wstaje
z koi. Z zachwytem patrzył na jej piękne ciało, a gdy poczuła jego wzrok i osłoniła się
rękoma, zaśmiał się cicho. Zaczął się golić, podczas gdy ona pośpiesznie wyjmowała ze
swego zawiniątka starą halkę.
- Nie ma więc powodu, Heather, byś nie mogła ze mną zostać jako moja kochanka -
rzekł. - Znajdę ci dom w mieście, gdzie będziesz Ŝyła wygodnie, i będę przyjeŜdŜał do ciebie
na odpoczynek. Zaopatrzę cię w pokaźną sumkę, Ŝebyś nie musiała szukać innych męŜczyzn.
Mam nadzieję, Ŝe ci to odpowiada?
Heather poczuła, jak bardzo nienawidzi tego człowieka. Jego cynizm i własna straszna
pomyłka doprowadzały ją do rozpaczy tak, Ŝe miała ochotę krzyczeć i rzucić się na niego.
Opanowała się jednak, widząc, Ŝe odwrócił się do niej plecami. Teraz! Teraz ucieknę,
pomyślała, zapominając, Ŝe ma na sobie tylko halkę. Przyciskając do piersi swoje rzeczy, z
sercem w gardle podeszła ostroŜnie do drzwi.
- Heather! - krzyknął ostro Brandon, odbierając jej wszelką nadzieję. Odwróciła się i
zobaczyła jego rozgniewane, zielone oczy. Niedbale ostrzył brzytwę, a Heather zamarła ze
strachu. - Sądzisz, Ŝe pozwolę ci uciec? Jesteś tak wyjątkowa, Ŝe Ŝadna inna nie mogłaby cię
zastąpić, więc nie mam zamiaru pozwolić ci się wymknąć.
Chłodny spokój w jego głosie wydał się Heather gorszy od wściekłego wrzasku ciotki
Fanny. Trzęsła się, stojąc przed nim, a krew odpłynęła jej z twarzy. Strzelił palcami i wskazał
koję.
- Wracaj tam.
Przyzwyczajono ją do spełniania rozkazów, więc teraz teŜ posłuchała. WciąŜ
przyciskając do siebie zawiniątko i suknię, usiadła na koi i patrzyła na Brandona z lękiem,
jakby spodziewała się chłosty. Rzucił pasek na stół. Wycierając twarz ręcznikiem, zbliŜył się
do Heather i patrzył na nią przez chwilę. Potem odłoŜył ręcznik na krzesło i zabrał jej rzeczy.
Wskazał na koszulę.
- Zdejmij to. Przełknęła ślinę.
- Proszę... - szepnęła.
- Nie jestem zbyt cierpliwy, Heather - powiedział ze złością.
Ręce jej się trzęsły, kiedy odwiązywała wstąŜki i odpinała niewielki guzik na
piersiach, a potem zdjęła koszulę przez głowę. Zawstydzona, czuła na sobie jego poŜądliwy
wzrok.
- Teraz się połóŜ - rozkazał.
Wślizgnęła się na posłanie, drŜąc ze strachu przed Brandonem i przed tym, co miało
nastąpić. Próbowała zasłonić się rękoma, czuła się poniŜona swą nagością.
- Nie rób tego - powiedział, kładąc się obok i przyciągnął ją do siebie.
- Proszę - jęczała. - Nie wystarczy ci, Ŝe wziąłeś jedyną rzecz, która była naprawdę
moja? Musisz mnie znów torturować?
- Powinnaś pogodzić się z losem kochanki, moja słodka, i starać się poznać sztukę
miłości. Najpierw udowodnię ci, Ŝe to wcale nie musi być bolesne. Dwa razy ze mną
walczyłaś, ale tym razem pozwolisz mi robić, co zechcę, i nie będziesz się bronić. Tym razem
moŜe ci się to jeszcze nie spodoba, ale rychło przekonasz się, Ŝe mówię prawdę.
- Nie! nie! - zaprotestowała, próbując się uwolnić.
- Nie ruszaj się - przykazał surowo, kładąc jej rękę na brzuchu.
Dziewczyna przestała się bronić. Nienawidziła Brandona, ale znacznie silniejszy od
nienawiści był lęk. Zdobyła się jednak na to, by zapytać:
- Czy tak właśnie traktujesz swą Ŝonę? Uśmiechnął się i wydął usta.
- Nie jestem Ŝonaty, kochanie.
Nie miała juŜ nic do powiedzenia. LeŜała spięta, czekając, a on jej nie ponaglał.
Łaskotał ją delikatnie, pieścił piersi i pieczętował pocałunkami całe ciało.
- OdpręŜ się - mruknął tuŜ przy jej szyi. - LeŜ spokojnie i nie walcz ze mną. Później
nauczysz się, jak sprawiać radość męŜczyźnie, ale teraz tylko leŜ.
śadne słowa juŜ nie wydobyły się z ust Heather. Kiedy biernie poddawała się
pieszczotom kapitana, całe Ŝycie przebiegło jej przed oczami jak przed śmiercią. CóŜ złego
uczyniła, Ŝe tak źle ją traktowano w ciągu ostatnich dwu lat? Jednak nawet wiecznie
jazgocząca ciotka Fanny była lepsza niŜ ten rozpustny męŜczyzna, który się nią teraz bawił.
Schwytana! Uwięziona! Jak ptak w klatce, którego na dodatek bezlitośnie dręczono.
Zacisnęła mocno oczy i starała się zachować spokój. Mogła tylko pozwolić
Brandonowi zrobić, co chciał.
- Czy znów cię skrzywdziłem, moja droga? - spytał, kiedy juŜ nasycił się nią do woli. -
Czy znów bolało?
- Nie - wykrztusiła.
Zaśmiał się pogodnie, uwalniając ją z objęć. Usiadł na łóŜku obok niej i przykrył ją
prześcieradłem.
- Nie wyglądasz na zimną dziewczynę, ma petite - powiedział, głaszcząc jej okrągłe
uda - tylko na razie nie jesteś zbyt chętna. Wkrótce będzie ci to sprawiało przyjemność. Na
razie staraj się tylko z tym pogodzić.
- Nigdy! - wykrzyknęła przez łzy. - Nienawidzę cię! Brzydzę się tobą! Pogardzam
tobą! Nigdy w Ŝyciu!
- Zmienisz zdanie - zaśmiał się. - Kiedyś będziesz mnie o to błagała.
Odwróciła się do Brandona plecami i przykryła się prześcieradłem. Wyciągnął dłoń,
by pogłaskać jej pośladki.
- Poczekaj tylko, Heather, a zobaczymy, kto z nas miał rację.
Milczała, z trudem tłumiąc gniew. Był tak pewny siebie. Wszystko dokładnie
zaplanował. Ona mogła co najwyŜej błagać o litość, a i to było jak rzucanie grochem o ścianę.
Pozostaje jednak ucieczka.
Ta myśl dodała Heather otuchy. Gdy tylko nadarzy się okazja, a stanie się to wcześniej
czy później, nie będzie się wahała. Uspokojona, połoŜyła głowę na poduszce, jej powieki
zrobiły się cięŜkie, a sen przyniósł odpręŜenie.
Kiedy obudziła się nazajutrz, w kajucie było cicho. Pomyślała, Ŝe wreszcie jest sama,
ale kiedy przewróciła się na plecy, zobaczyła Brandona przy biurku z piórem w dłoni.
Przeglądał jakieś księgi. Był ubrany i Heather wydawało się nawet, Ŝe na chwilę o niej
zapomniał. Równie dobrze mogłaby być meblem, tyle przywiązywał do niej wagi.
Obserwowała go, leŜąc bez ruchu. Był bez wątpienia przystojny, dawniej moŜe nawet
marzyła o takim męŜczyźnie. Ale snując romantyczne marzenia, nawet nie przypuszczała, Ŝe
miłość męŜczyzny moŜe objawiać się w formie przemocy i Ŝe będzie przetrzymywana wbrew
własnej woli, by zaspokajać jego niskie potrzeby.
- Czujesz się lepiej? - zapytał. Uśmiechnął się i wstał zza biurka. - Mam nadzieję, Ŝe
jesteś głodna, czekałem na ciebie ze śniadaniem.
Heather usiadła w rogu łóŜka, przyciskając prześcieradło do piersi.
- Chcę się ubrać - szepnęła. Brandon uśmiechnął się ciepło.
- Jeśli musisz, kochana. Mam ci pomóc?
O mało nie wskoczyła na ścianę, próbując od niego uciec.
- Nie dotykaj mnie! - krzyknęła.
- Aaa, rozumiem. Kotka znów wystawia pazury. - Spojrzał jej głęboko w oczy. - Mam
cię zmusić, byś znów miauczała?
- Będę krzyczała! Przysięgam, Ŝe będę krzyczała.
Z uśmiechem wyciągnął dłoń, schwycił nadgarstek dziewczyny i przyciągnął ją do
KATHLEEN E. WOODIWISS KWIAT I PŁOMIEŃ
Kiedyś rozgorze ten płomień, co wszystko wokół niszczy, i nagie zostawi wzgórze. Lecz z pierwszym oddechem wiosny nieśmiały kwiat znów wyłoni swą piękną twarz pośród zgliszczy. Olśniewającą urodą urąga on płomieniom, by je na zawsze okiełznać.
1 23 CZERWCA 1799 Gdzieś w szerokim świecie czas z pewnością przelatywał niby na skrzydłach, ale na angielskiej prowincji jakby z trudem stąpał przez wrzosowiska na pokaleczonych stopach. Wszystko toczyło się tu powoli i boleśnie. Gorące, duszne powietrze trwało w bezruchu. Nad drogą wisiał kurz, przypominając o przejeŜdŜającym kilka godzin wcześniej powozie. Pod gęstą mgłą, podnoszącą się znad pobliskich moczarów, przycupnęła niewielka farma. Stojąca wśród strzelistych cisów pokryta strzechą chata z otwartymi okiennicami i uchylonymi drzwiami zdawała się przyglądać czemuś osłupiała, jakby ktoś z niej zaŜartował. Niedaleko chyliła się ku ziemi dawno nie reperowana stodoła z nie ociosanych bali, a tuŜ za nią walczył o przetrwanie w bagnistej glebie wąski pasek pszenicy. W domu Heather leniwie obracała w dłoniach ziemniaki, skrobiąc je raczej niŜ obierając tępym noŜem. Mieszkała w tej chacie juŜ od dwóch lat, ale najchętniej wymazałaby te lata z Ŝycia. Nie mogła juŜ prawie przypomnieć sobie tych szczęśliwych dni, zanim ją tu przywieziono, czasu dorastania, kiedy jej ojciec, Richard, jeszcze Ŝył. Mieszkała z nim w wygodnym domu w Londynie, nosiła modne stroje i miała co jeść. Tak, wtedy było jej lepiej. Nawet te noce, kiedy ojciec zostawiał ją samą ze słuŜbą, nie wydawały się juŜ tak straszne. Rozumiała teraz jego samotność, Ŝal i tęsknotę za dawno zmarłą małŜonką, piękną irlandzką dziewczyną, w której się zakochał, którą poślubił, a potem stracił przy narodzinach ich jedynego dziecka. Rozumiała teraz pociąg ojca do hazardu, chociaŜ to właśnie ta okrutna rozrywka pozbawiła go Ŝycia, a Heather domu i poczucia bezpieczeństwa, pozostawiając ją na łasce jedynych krewnych: tchórzliwego wuja i swarliwej ciotki. Dziewczyna otarła czoło i pomyślała o ciotce Fanny polegującej w izbie obok. Niełatwo było z nią Ŝyć. Nic jej nie mogło zadowolić. Nikogo nie lubiła. Matkę Heather, Ŝonę swego szwagra, uwaŜała za gorszą. Wywodziła się wszak z tych okropnych buntowników, Irlandczyków. Tak samo myślała o jej córce. Nie było dnia, by „prawdziwa" Angielka nie przypomniała Heather, Ŝe jest w połowie irlandzkiej krwi. Nienawiść tak zmąciła rozum Fanny, Ŝe zaczęła wierzyć, iŜ dziewczyna jest czarownicą. MoŜe sprawiła to zazdrość, bo Fanny Simmons nigdy nie była piękna, podczas gdy Heather odznaczała się niezwykłą urodą i wdziękiem. Ową urodę odziedziczyła po matce. Domy gry zaŜądały spłaty długów Richarda, zabierając prawie wszystko, co posiadał.
Po śmierci szwagra Fanny pośpieszyła do Londynu. Z tytułu pokrewieństwa zagarnęła niewielki majątek, jaki jeszcze pozostał osieroconej bratanicy męŜa. Zanim ktokolwiek się temu sprzeciwił, sprzedała resztę dóbr po Richardzie i schowała pieniądze do swojej sakiewki. Heather pozostała tylko jedna róŜowa suknia, której ciotka i tak zabraniała jej nosić. Dziewczyna wyprostowała obolałe plecy i westchnęła. - Heather Simmons! Słowa dochodziły z sąsiedniej izby. Dało się teŜ słyszeć skrzypienie łóŜka, z którego podnosiła się ciotka. - Ty obiboku, przestań bujać w obłokach i zabieraj się do roboty. Myślisz, Ŝe to wszystko samo się zrobi, a ty będziesz się lenić? W tej szkole dla panienek, do której cię wysłali, nie nauczyli cię niczego poŜytecznego, nic poza czytaniem i jakimiś dyrdymałami! PotęŜna kobieta człapała po brudnej podłodze do kuchni, gdzie Heather próbowała myśleć o czymś innym. - Widzisz, co ci to dało? Teraz muszą cię utrzymywać krewni. Twój ojciec był głupi, właśnie tak, głupi. Przepuścił pieniądze. Myślał tylko o sobie. A to wszystko przez tę latawicę, co się z nią oŜenił, tę irlandzką dziewkę. - Ostatnie słowa wyrzuciła z siebie jak najgorsze przekleństwo. - śeśmy próbowali mu powiedzieć, Ŝeby się z nią nie Ŝenił, ale nie słuchał. Musiał sobie wziąć tę Brennę! Heather słyszała te złe słowa tyle razy, Ŝe znała je juŜ na pamięć. Nie zmąciły zresztą jej wspomnień o ojcu. - Był dobrym ojcem - odparła tylko. - To twoje zdanie, panienko - prychnęła kobieta. - Widzisz, w co cię wpakował? W przyszłym miesiącu skończysz osiemnaście lat, a nie masz posagu. Bez tego nie znajdziesz chłopa, który by się z tobą oŜenił. Nie wiem juŜ, co robić, Ŝebyś się nie włóczyła. Tu wszystkie chłopy wiedzą, jaka była twoja matka. Ty jesteś taka sama! A ja nie chcę w tym domu Ŝadnych bachorów! Heather siedziała skulona, a ciotka wciąŜ wrzeszczała, przeszywając ją świdrującym spojrzeniem i kiwając groźnie palcem. - To diabelska sprawka, Ŝe jesteś do niej taka podobna! Tak jak twoja matka zrujnowała twojego ojca, tak i ty zrujnujesz kaŜdego chłopa, co na ciebie spojrzy. Bogu dziękować, Ŝe przysłał cię do mnie. On jeden wiedział, Ŝe tylko ja mogę cię uratować od ognia piekielnego i potępienia, które ci były przeznaczone. Zrobiłam, co mogłam. Sprzedałam te nieskromne suknie. Jesteś taka próŜna, więc to tylko dla twojego dobra. Moje stare suknie dobrze ci słuŜą.
Mimo przygnębienia Heather omal się nie roześmiała. Stare suknie wisiały na niej jak worki, bo ciotka waŜyła dwa razy tyle co ona. Fanny nie pozwoliła ich nawet zwęzić, dziewczyna mogła tylko skrócić spódnice, bo inaczej by się w nie zaplątała. Ciotka zauwaŜyła minę Heather i parsknęła. - Ty niewdzięczna mała nędzarko! Gdzie byś dziś była, gdybyśmy cię z twoim wujem nie przygarnęli? Jakby twój tatko miał choć krztynę rozumu, wydałby cię za jakiegoś chłopa, ale nie, on wolał cię zatrzymać przy sobie. Myślał, Ŝeś za młoda do zamęścia. CóŜ, teraz juŜ za późno. Umrzesz jako stara panna. O to juŜ ja zadbam! Fanny wróciła do drugiej izby, rzucając na odchodnym ostrzeŜenie, by Heather się pośpieszyła, bo jak nie, to posmakuje rózgi. Dziewczyna, która niejednokrotnie czuła na plecach razy wymierzane przez ciotkę, nie śmiała juŜ nawet westchnąć, choć była bardzo zmęczona. Wstała przed świtem, by przygotować wszystko na przyjęcie brata Fanny, który listownie zapowiedział swój przyjazd. Zaraz po otrzymaniu listu ciotka poleciła Heather wysprzątać dom i przygotować jedzenie. Sama nawet raz czy dwa przyłoŜyła rękę do przygotowań, ustawiając filiŜankę na spodku. Heather wiedziała, Ŝe ów gość to ktoś, kogo Fanny bardzo ceniła. Słyszała o nim wiele wspaniałych opowieści i domyślała się, Ŝe brat to jedyna istota wśród łudzi i zwierząt, która choć trochę obchodziła ciotkę. Wuj John potwierdził domysły dziewczyny, mówiąc jej, Ŝe nie ma rzeczy, której Fanny by nie zrobiła dla brata. Było ich tylko dwoje. Dziesięć lat starsza Fanny wychowywała brata od niemowlęcia, ale ostatnio nieczęsto ją odwiedzał. Czerwona kula słońca wisiała juŜ nisko na zachodzie, kiedy przygotowania zostały zakończone. Fanny sprawdziła, czy Heather wywiązała się ze swoich obowiązków. Poleciła jeszcze dziewczynie wyjąć więcej świec. - To juŜ pięć lat minęło, od kiedy ostatni raz widziałam brata. Wszystko ma być piękne na jego przyjazd. Mój Willy przywykł do Londynu i nie chcę, by coś mu się tu nie spodobało. On nie jest taki jak twój wuj ani ojciec. On ma głowę na karku i duŜo pieniędzy. Nie zobaczysz go w domach gry, jak trwoni majątek, i nie siedzi bezczynnie na zadku jak twój wuj. To chłop, co się zowie. Nie ma w caluśkim Londynie takiego sklepu z odzieŜą jak jego. Ma nawet człowieka, co na niego pracuje. Na koniec przykazała Heather, by poszła się umyć. - No i wdziej róŜową suknię, co ci ją dał ojciec - dodała. - Ta będzie dobra. Nie chcę, Ŝeby mój brat William widział cię w tych szmatach. Heather odwróciła się zdziwiona. Przez dwa lata jej róŜowa suknia wisiała nie noszona. Teraz mogła ją załoŜyć. Nawet jeśli to tylko dla brata ciotki, Heather cieszyła się z
tej sposobności. Od wieków nie miała na sobie nic ładnego, uśmiechnęła się więc uradowana. - O, widzę, Ŝe jesteś zadowolona. Myślisz tylko o swoim wyglądzie! - Fanny podeszła bliŜej i pokiwała palcem przed nosem Heather. - To szatańskie sprawki. Pamiętaj, Ŝe Pan w niebiesiech wie, jakim jesteś dla mnie cięŜarem. - Westchnęła, jakby męczył ją ten obowiązek. - Najlepiej, Ŝebyś wyszła za mąŜ i zniknęła z mojego domu. Ale Ŝal mi człowieka, co by cię miał poślubić, zresztą bez posagu i tak nic z tego nie będzie. Jeszcze jedno, panienko. Upnij włosy. Tak będzie lepiej. Heather przeszła przez pokój za zasłonę oddzielającą jej niewielki kącik. Usłyszała, Ŝe ciotka wychodzi z domu, i dopiero wtedy pozwoliła sobie na buntowniczą minę. Była zła, ale bardziej na siebie niŜ na ciotkę. Zawsze była tchórzem i wyglądało na to, Ŝe tak juŜ pozostanie. Kącik, który jej przydzielono, był ciasny, ale mogła się tu przynajmniej schronić przed brutalnością opiekunki. Westchnęła i pochyliła się, by zapalić świeczkę na niewielkim stoliku obok wąskiego łóŜka. Gdybym była silniejsza i bardziej odwaŜna, pomyślała, pokazałabym ciotce, gdzie jej miejsce. Gdybym choć raz ośmieliła się stawić jej czoło. Ale Ŝeby z nią walczyć, musiałabym być Samsonem! Nalała wcześniej przyniesionej gorącej wody do miski i pośpiesznie się rozebrała. Potarła myjką niewielki kawałek pachnącego mydła, które zwykle bardzo oszczędzała, i myła się nim, z lubością wdychając delikatną woń. Potem włoŜyła róŜową suknię, która zakryła brzydkie halki. PoniewaŜ suknię uszyto przed laty, kiedy Heather była młodsza, stanik ciasno opinał piersi dziewczyny. No i ten dekolt... Chyba zbyt głęboko wycięty. CóŜ, innej sukienki nie miała. Wyszczotkowała włosy, aŜ zaczęły lśnić w świetle świecy. Zgodnie z poleceniem ciotki związała je nad karkiem, pozostawiając kilka pasemek spływających na plecy i dwa niesforne loki po obu stronach twarzy. Przejrzała się w kawałku potłuczonego szkła, który słuŜył jej za lustro, i kiwnęła głową. Wyglądała lepiej, niŜ się spodziewała. Po drugiej stronie kotary dały się słyszeć czyjeś kroki, a potem głęboki, suchy kaszel. Kiedy Heather wyszła ze swojego kącika, wuj zapalał akurat fajkę. John Simmons nie dbał o swój wygląd. Jego koszula nosiła ślady tłuszczu, a pod paznokciami osadziła się gruba warstwa brudu. Kiedy tak stał, pochylony i zniszczony cięŜką pracą, wyglądał na znacznie więcej niŜ swoje pięćdziesiąt lat. Ale sprawił to nie tylko codzienny trud. W równym, a moŜe nawet większym stopniu przyczyniła się do tego jego despotyczna Ŝona, która nie szczędziła mu upokorzeń.
Spojrzał na bratanicę. Coś na kształt bólu przebiegło przez jego twarz. Potem jednak uśmiechnął się i rzekł: - Pięknie dziś wyglądasz, moje dziecko. To z okazji wizyty Williama? - Ciocia Fanny pozwoliła mi, wujku - odparła. - Tak, wierzę - westchnął. - Pragnie, Ŝeby był zadowolony, ale to zimny człowiek. Kiedy raz wybrała się do Londynu, by go odwiedzić, nie chciał z nią mówić. Teraz Fanny nie ma juŜ odwagi tam jechać, boi się, Ŝeby go nie rozzłościć, a jemu to zdaje się odpowiada. Ma bogatych przyjaciół i woli nie przyznawać się do ubogiej krewnej. William Court okazał się Ŝywym portretem swej siostry, był nawet tego samego wzrostu, o głowę wyŜszy od Heather. MoŜe tylko nie tak otyły jak Fanny, ale dziewczyna przypuszczała, Ŝe ta róŜnica zatrze się za kilka lat. MęŜczyzna miał okrągłą twarz, wystającą szczękę i wydętą dolną wargę, wciąŜ lśniącą od śliny. Ocierał ją koronkową chusteczką, siąkając przy tym dziwnie. Podał Heather na powitanie spoconą, miękką dłoń, a kiedy pochylił się, by ucałować jej małą rączkę, poczuła mdłości. Elegancki ubiór gościa świadczył o jego guście, ale afektowane zachowanie sprawiało, Ŝe nie wydawał się Heather interesujący. MoŜe William Court był bogaty, ale jej z pewnością się nie podobał. Ciotka Fanny z upiętymi ciasno wokół głowy siwymi włosami, w zbyt obcisłej sukni i fartuchu, krąŜyła koło brata jak kura wokół pisklęcia. Heather nigdy nie widziała, by kiedykolwiek okazywała tyle troski jakiejkolwiek istocie. Williamowi Courtowi najwyraźniej odpowiadało takie nadskakiwanie. Dziewczyna nawet nie starała się słuchać, o czym Fanny rozmawia z bratem. Dopiero w czasie obiadu, kiedy William zaczął mówić o najświeŜszych wieściach z Londynu, nastawiła uszu. MoŜe dowie się czegoś o swoich dawnych przyjaciółkach? - Napoleon zbiegł i mówi się, Ŝe powrócił do Francji po poraŜce w Egipcie. Nelson dał mu niezłą nauczkę. Do kaduka, pomyśli dwa razy, nim znów zadrze z naszymi okrętami! - rzekł William. Heather zauwaŜyła, Ŝe mówił poprawniej niŜ siostra, i zastanawiała się, czy uczęszczał do jakiejś szkoły. Ciotka Fanny otarła usta wierzchem dłoni i rzuciła ze złością: - Pitt nie wiedział, o czym gada, jak mówił, Ŝeby Francuzów zostawić w spokoju. Teraz ma ich po uszy, Irlandczyków teŜ. Ja bym ich wszystkich... Heather zagryzła wargę. - Irlandczycy! Ha! To banda dzikusów, jeśli chcesz wiedzieć! Nie wiedzą, co dla nich
dobre! - ciągnęła ciotka Fanny. - Pitt próbuje ich teraz zjednoczyć. MoŜe mu się uda w przyszłym roku - wtrącił wujek John. - I wtedy nam wszystkim poderŜną gardła! - wykrzyknęła ciotka. Heather spojrzała ze współczuciem na wuja, który spuścił wzrok i jednym haustem wypił swoje piwo. Westchnął i rzucił tęskne spojrzenie na dzban. Niestety, despotyczna połowica dobrze go pilnowała. Zrezygnowany odstawił kufel i powrócił do fajki. - Jankesi są tacy sami! Najchętniej by nas wymordowali! Ale my im jeszcze pokaŜemy - nie ustawała gospodyni. William zachichotał, aŜ zatrzęsły mu się policzki. - Lepiej nie przyjeŜdŜaj do Londynu, droga siostro, bo oni czują się w porcie jak we własnym domu. Bywa, Ŝe paru dostaje za swoje, ale są przebiegli i trzymają się razem. Kiedy wybierają się do miasta, zawsze idą w grupie. Nie lubią pływać na brytyjskich statkach. Taak, są ostroŜni. Nie którzy nawet mają czelność nazywać się dŜentelmenami, na przykład ten Washington. A teraz mają następnego głupca, Adams się zwie. Wybrali go sobie na króla. To oburzające! Ale to nie potrwa długo. Wrócą, skomląc jak psy! Heather nie znała Ŝadnych Jankesów. Cieszyła się więc, Ŝe jej ciotka i pan Court rozprawiali o nich, a nie o Irlandczykach. Myśli dziewczyny znów odpłynęły gdzieś daleko i siedziała tak, jak jej się zdało, całą wieczność. Ciotka Fanny przywróciła dziewczynę do grona Ŝywych, wyciągając rękę przez stół i boleśnie szczypiąc jej dłoń. Heather podskoczyła. Potarła miejsce, gdzie robił się czerwony ślad, i spojrzała na ciotkę, starając się powstrzymać łzy. - Pytałam, czy chciałabyś uczyć w szkole dla panienek lady Cabot. Mój brat mówi, Ŝe chyba uda mu się znaleźć ci pracę - warknęła ciotka Fanny. Heather nie mogła uwierzyć własnym uszom. - Słucham? William Court zaśmiał się i wyjaśnił: - Mam znajomości w tej szkole i wiem, Ŝe szukają dobrze wychowanej, młodej damy, a ty masz doskonałe maniery i ładnie mówisz. Wierzę, Ŝe nadajesz się na tę posadę. Jak rozumiem, uczęszczałaś do szkoły w Londynie, a to mogłoby pomóc. MoŜe w przyszłości mógłbym zaaranŜować dla ciebie małŜeństwo, tak byś weszła do dobrej rodziny z Londynu. Szkoda marnować takie wdzięki i maniery na zapadłej farmie. Oczywiście, gdybym aranŜował ci małŜeństwo, mu siałbym dać ci posag. Spodziewam się, Ŝe mi go zwrócisz, kiedy juŜ złapiesz męŜa. Myślę, Ŝe ta sprytna sztuczka moŜe być korzystna dla nas obojga. Ty
potrzebujesz posagu, a ja mogę ci go dać. Oczywiście w formie poŜyczki, z której otrzymałbym później procent i którą byś mi spłaciła. Nikt nie musiałby wiedzieć o naszej umowie, a jak sądzę, jesteś dość bystra, by zdobyć pieniądze, kiedy juŜ będziesz zamęŜna. Czy zatem posada u lady Cabot ci odpowiada? Heather nie była przekonana co do pomysłu małŜeństwa, ale chciała uciec z farmy, od ciotki Fanny i tego strasznego Ŝycia na wsi! Chciała znów znaleźć się w Londynie wśród ludzi z towarzystwa. To byłoby wspaniałe! Nie śmiała wierzyć własnemu szczęściu. Gdyby nie palący ślad po uszczypnięciu, sądziłaby, Ŝe śni. - Mów, dziecko. Co ty na to? - nalegał William. Ledwo mogła powstrzymać radość. Nie wahała się długo. - To bardzo miło z pana strony - odrzekła. - Z radością przyjmuję pana propozycję. William zaśmiał się znów. - Dobrze! Dobrze! Nie będziesz Ŝałowała. - Zatarł ręce. - Do Londynu musimy wyruszyć jutro. Zbyt długo byłem w podróŜy i trochę zaniedbałem interesy. Muszę ulŜyć memu pomocnikowi. Będziesz jutro gotowa, moje dziecko? - Machnął koronkową chusteczką i jeszcze raz otarł grube usta. Heather sprzątała ze stołu przepełniona nowym uczuciem, wiedziała, Ŝe juŜ dłuŜej nie będzie w tym domu słuŜącą. Nawet nie zmuszała się do rozmowy z ciotką, która uwaŜnie ją obserwowała. Kiedy Heather znalazła się w swoim kąciku za kotarą, myślała, jaka to będzie radość znaleźć się z dala od ciotki Fanny. KaŜda praca w Londynie będzie lepsza niŜ Ŝycie pod butem tej kobiety i znoszenie upokorzeń, a nawet bicia. Nie będzie juŜ musiała słuchać ostrych słów, znosić napadów złości, a moŜe nawet znajdzie się ktoś, kto będzie o nią dbał. Przygotowania do podróŜy nie zajęły dziewczynie wiele czasu, bo posiadała tylko to, co miała na sobie dziś i co będzie nosiła jutro. Następnego popołudnia Heather jechała juŜ powozem Williama Courta do Londynu. Z ciekawością rozglądała się dookoła. Dopiero teraz dostrzegła zieleń pól i piękno wrzosowisk. Nigdy przedtem nie zwracała na to uwagi. Pan Court okazał się miłym i troskliwym opiekunem. Chętnie opowiadał o nowinkach z Londynu. Heather śmiała się, słuchając historyjek z królewskiego dworu. W pewnej chwili zwróciła uwagę na to, Ŝe jej nowy opiekun przygląda się jej w jakiś dziwny, nieprzyjemny sposób. Szybko jednak odwrócił wzrok i dziewczyna odetchnęła z ulgą. Było juŜ ciemno, kiedy dotarli do rogatek Londynu. Heather czuła się bardzo zmęczona, więc gdy powóz zatrzymał się przed sklepem Williama Courta, odetchnęła z ulgą. Wewnątrz na półkach zobaczyła jedwabie, muśliny, batysty, atłasy i satyny w róŜnych kolorach i wzorach. Heather zaskoczył ogromny wybór tkanin i z zachwytem zaczęła dotykać
to jednej, to drugiej, nie zwracając nawet uwagi na męŜczyznę siedzącego przy biurku w drugim końcu sklepu. William Court zaśmiał się na widok rozgorączkowanej dziewczyny, biegającej po sklepie. - Później będziesz miała więcej czasu na obejrzenie wszystkiego, moja droga. Poznaj mego pomocnika. To pan Thomas Hint. Heather odwróciła się i zobaczyła małego, garbatego człowieczka, który wydał się jej najbrzydszym męŜczyzną, jakiego w Ŝyciu widziała. Miał okrągłą twarz, krótki i szeroki nos, wytrzeszczone oczy i grube, wydęte usta, które nieustannie oblizywał, przypominając przez to jaszczurkę, którą kiedyś widziała na farmie. Odziany był w drogi, szkarłatny jedwab, poplamiony jedzeniem. Uśmiechnął się jedną stroną twarzy, co przypominało okrutny grymas. Dziewczyna nie mogła pojąć, dlaczego William zatrudnia kogoś takiego w swoim sklepie. Była pewna, Ŝe wystraszył więcej klientek, niŜ zachęcił do kupna. Ktoś, kto chciał od niego kupować, musiał mieć szczególny gust. Jakby w odpowiedzi na jej myśli Court powiedział: - Ludzie przyzwyczaili się do Thomasa. Mamy tu wiele klientek, bo wiedzą, Ŝe znamy się na swojej robocie. Praw da, Thomas? W odpowiedzi usłyszeli niezrozumiałe mruknięcie. - A teraz, moja droga, pokaŜę ci moje apartamenty na górze - ciągnął William. - Jestem przekonany, Ŝe ci się spodobają. Potem poprowadził Heather na tyły sklepu. Przez przejście zasłonięte kotarą przeszli do małego pokoju. Dalej były schody prowadzące do ciemnego, niewielkiego korytarza, a tam kolejne drzwi. Były masywne, ale bardzo proste. William otworzył je z uśmiechem, a Heather zaskoczona tym, co za nimi zobaczyła, złapała głęboki oddech. Pokój wypełniały stylowe meble. Na wspaniałym perskim dywanie razem z dwoma pasującymi do niej fotelami stała czerwona, obita atłasem kanapka. Na jasno pomalowanych ścianach wisiały obrazy olejne i gobeliny. Dziewczyna z zachwytem patrzyła na czerwone zasłony wykończone złotymi wstąŜkami i chwostami. Na stołach, tuŜ obok mosięŜnych świeczników, umieszczono kruche figurki z porcelany. KaŜdy znajdujący się tu drobiazg wybrano starannie i najwyraźniej nie szczędzono na nic pieniędzy. William otworzył drzwi znajdujące się w tym pokoju i przepuścił Heather przodem. W drugim pomieszczeniu dziewczyna dostrzegła ogromne loŜe z baldachimem, zasłonięte atłasem w niebieskim odcieniu. Niewielka komoda pasowała do łóŜka, a na niej stał cięŜki kandelabr i misa świeŜych owoców. Przy niej umieszczono ostry srebrny noŜyk. - Och, jak tu elegancko! - westchnęła tylko.
ZaŜył odrobinę tabaki i uśmiechnął się, patrząc, jak Heather podchodzi do lustra stojącego obok łóŜka. - Lubię się rozpieszczać pięknymi drobiazgami, moja droga. Gdyby teraz się odwróciła, zrozumiałaby, co miał na myśli. Szybko popatrzył w bok, by nie dostrzegła jego poŜądliwego spojrzenia. - Musisz być zmęczona, Heather. Podszedł do szafy i otworzył ją. W środku wisiała spora kolekcja damskich ubrań. Przeglądał je, póki nie znalazł beŜowej sukienki z koronką, w której lśniły malutkie świecące punkciki podszyte cielistym materiałem. Była to sukienka piękna i droga. - MoŜesz się w to ubrać na kolację, moja miła - uśmiechnął się. - Uszyto ją na pewną młodą dziewczynę, ale nigdy po nią nie przyszła. Zawsze zastanawiałem się, dlaczego, bo przecieŜ jest to jedna z najpiękniejszych, jakie zaprojektowałem, ale pewnie okazało się, Ŝe nie moŜe sobie na nią pozwolić. - Spojrzał na Heather spod wpółprzymkniętych powiek. - Jej strata, a twój zysk. To mój podarek dla ciebie. ZałóŜ ją, a będę bardzo szczęśliwy. Ruszył w stronę drzwi, mówiąc: - Wysłałem Thomasa, by kazał kucharce przygotować nam posiłek. Zaraz będzie gotowy, proszę więc, byś nie pozbawiała mnie swego uroczego towarzystwa na zbyt długo. Jeśli potrzebujesz jeszcze czegoś do ubrania, zawartość szafy jest do twojej dyspozycji. Heather uśmiechnęła się niepewnie, przyciskając piękną suknię, jakby nie mogła uwierzyć, Ŝe naleŜy do niej. Kiedy William zamknął za sobą drzwi, odwróciła się powoli do lustra. W domu ciotki nie przeglądała się w lustrze, czasem tylko spojrzała w potłuczony kawałek szkła czy na powierzchnię wody w cebrzyku. Prawie juŜ nie pamiętała, jak wygląda. A wyglądała jak jej matka na portrecie. śywy obraz matki! Nie rozumiała tylko, dlaczego ludzie zapamiętali Brennę jako piękność. Heather uwaŜała, Ŝe piękne mogą być tylko wysokie kobiety o jasnoblond włosach. To takie damy bywały na dworze i o nich czytała jeszcze jako dziewczynka. Ona, ciemnowłosa, nie miała nic wspólnego z ideałem kobiecej urody. Heather zmyła ze swego ciała trudy dnia, a w szafie znalazła świeŜą bieliznę. Wkładając ją, zaczerwieniła się ze wstydu. Halka była przezroczysta i mocno wycięta, tak Ŝe ledwie przykrywała piersi. Dziewczyna pomyślała, Ŝe grzeszy nieczystością, ale zaraz się uśmiechnęła. Kto mnie zobaczy? pomyślała. Chyba tylko ja sama! Potem zabrała się za szczotkowanie włosów. Układała lśniące loki w modną fryzurę, podpinając je, by nie opadały na twarz. Miast związać włosy w prosty kok, upięła je na kształt kaskady stopniowo
spływającej na plecy. Przyjrzała się swemu dziełu, a potem wzięła noŜyk do owoców i obcięła pasemka po bokach, tak by miękkie loki wisiały nad uszami. Uśmiechnęła się z zadowoleniem, pomyślawszy, w jaką złość wpadłaby ciotka, gdyby ją zobaczyła. Wreszcie włoŜyła beŜową suknię. Dopiero teraz dostrzegła, Ŝe nie jest juŜ dziewczynką, ale w pełni rozwiniętą kobietą. No cóŜ, pomyślała, przecieŜ za miesiąc kończę osiemnaście lat. Czuła się jednak dziwnie. Suknia była niemal przezroczysta i Heather wyglądała w niej nieskromnie, uwodzicielsko i kusząco, tak jakby umiała postępować z męŜczyznami, a nie jak niewinna dziewczyna. Wreszcie wyszła z sypialni. William Court zmienił tymczasem podróŜny strój na droŜszy i bardziej elegancki surdut i przyczesał przerzedzone włosy. - Moja droga - rzekł - twoja uroda sprawia, iŜ Ŝałuję, Ŝe nie jestem młodszy. Słyszałem opowieści o kobietach równie pięknych jak ty, ale nigdy nie widziałem takiej na własne oczy. Heather mruknęła coś w podziękowaniu za komplement, ale jej uwaga skupiła się na jedzeniu, które właśnie przyniesiono. Stół zastawiono kryształami, porcelaną i srebrem, jedzenie ustawiono z boku. ZauwaŜyła pieczone kuropatwy, ryŜ, krewetki polane masłem, ciasta i kandyzowane owoce. W karafce czekało lekkie wino. W tej samej chwili William cieszył oczy innymi apetycznymi detalami, wodząc wzrokiem po ciele Heather. Nie próbował juŜ ukrywać poŜądania. Przysunął swoje krzesło do krzesła Heather i rzucił z uśmiechem: - Pozwól sobie usługiwać, piękna damo! Heather skinęła i patrzyła, jak William nakłada jedzenie. - Kucharka to nieśmiała kobieta. Przygotowuje mi jedzenie na kaŜde Ŝądanie, a potem śpieszy się do domu tak, Ŝe prawie jej nie widuję. Sprząta wszystko z równym pośpiechem. Rzadko ją tu spotykam. Ale, jak się wkrótce przekonasz, to najlepsza chef de cuisine. Zaczęli jeść. Heather zdumiała ilość poŜywienia, jaką pochłonął męŜczyzna. Zastanawiała się, czy po zakończeniu posiłku będzie w stanie się podnieść. PotęŜne szczęki wciąŜ przeŜuwały kolejne kęsy, a kiedy skończył rozkoszować się wyśmienitą kuropatwą i słodkimi plackami, oblizał zatłuszczone palce i z lubością cmoknął. - Kiedy rozpoczniesz pracę u lady Cabot, będziesz miała okazję przebywać z męŜczyznami z wyŜszych sfer, a z twoją urodą staniesz się najbardziej poszukiwaną dziewczyną, jaka znalazła się w tym towarzystwie. Zaśmiał się, popatrując na nią znad kieliszka. - Jest pan niezwykle uprzejmy - odparła grzecznie, choć uznała, Ŝe po winie pan William stał się zbyt rubaszny. Niewiele wiedziała o męŜczyznach. Tylko nieliczni
odwiedzali szkoły dla dziewcząt, a ci, którzy tam bywali, byli juŜ dawno Ŝonaci i przychodzili w interesach. - Tak - uśmiechnął się lekko wstawiony. - Ale oczekuję sowitej zapłaty za moje wysiłki. Dom lady Cabot to zupełnie inne miejsce niŜ te, które znałaś wcześniej - mówił dalej. - Madame i ja jesteśmy wspólnikami i dbamy, by tylko naprawdę najprzedniejsze panny przekraczały nasze progi. Musimy być wybredni, bo miejsce to jest odwiedzane przez bardzo bogatych ludzi, a oni mają wysokie wymagania. Ale ty zbijesz tam fortunę. Heather uznała, Ŝe William jest tak podpity, Ŝe sam nie wie, co mówi. Starała się nie ziewać, choć czuła juŜ działanie wina i miała ochotę wślizgnąć się do łoŜa. William zaśmiał się. - Zdaje mi się, Ŝe cię zmęczyłem swoim gadaniem, moja droga. Widzę, Ŝe musimy dokończyć tę rozmowę jutro. - Podniósł dłoń, kiedy chciała zaprotestować. - Nie chcę słyszeć sprzeciwu. Musisz juŜ iść spać. Jako Ŝywo, ja teŜ juŜ zaczynam tęsknić za odpoczynkiem. Sprawi mi przyjemność myśl, Ŝe zaśniesz na miękkich poduszkach. Heather poszła do sypialni. Słyszała, jak William chichocze, kiedy zamykała za sobą drzwi. Oparła się o nie i uśmiechnęła się, zadowolona. Nareszcie wszystko w jej Ŝyciu się zmieni. Czuła, jak po winie lekko kręci jej się w głowie. Zatańczyła przed lustrem, potem przystanęła i ukłoniła się samej sobie. - Droga lady Cabot, jak znajdujesz mój strój? Jeśli ten ci się podoba, powinnaś, pani, zobaczyć suknie, które dała mi ciotka. Śmiejąc się pląsała po pokoju, a potem otworzyła drzwi szafy, by sprawdzić jej zawartość. Uznała, Ŝe William nie będzie miał nic przeciwko temu. Wybrała kilka sukien, by się im przyjrzeć, przyłoŜyć do siebie przed lustrem i pomarzyć, Ŝe jest ich właścicielką. Nie usłyszała uchylających się za nią drzwi, ale kiedy otworzyły się na ościeŜ, odwróciła się i ujrzała stojącego w progu Williama ubranego w szlafrok. Stała, patrząc na niego zaskoczona. Dopiero teraz zrozumiała, Ŝe zastawił na nią pułapkę. Oczy męŜczyzny płonęły w czerwonej twarzy, obleśny uśmieszek wykrzywiał grube usta. Zamknął drzwi na klucz, a potem leniwie pomachał kluczem, jakby się draŜniąc z Heather, po czym schował go do kieszeni. Obrzucił dziewczynę spojrzeniem. Jej strach zdawał się go bawić. - Czego pan chce? - wydusiła. - Przyszedłem po zapłatę za wyrwanie cię z tej okropnej wsi - odrzekł. - Jesteś tak kuszącą dziewczyną, Ŝe nie mogłem ci się oprzeć. Dzięki twojej naiwności bez trudu zabrałem cię od mojej głupiej siostry. Kiedy juŜ się tobą nasycę, pozwolę ci dołączyć do reszty dziewcząt lady Cabot. Tam nie będziesz się nudzić. Z czasem pozwolę ci nawet
poślubić jakiegoś bogatego człowieka, któremu się spodobasz. - Podszedł o krok bliŜej. - Nie musisz się bać, moje dziecko. Twój mąŜ będzie trochę zawiedziony, kiedy zaprowadzi cię do łoŜa, ale nie ośmieli się głośno narzekać. Postąpił do przodu, a Heather cofnęła się ze strachem. - Mam zamiar cię posiąść, moja droga - powiedział zadowolony z siebie. - Nie masz więc powodu ze mną walczyć. Jestem bardzo silny. Mogę uŜyć przemocy, jeśli taka twoja wola, ale bardziej odpowiada mi uległość. Potrząsnęła głową. - Nie - wykrztusiła ledwie Ŝywa ze strachu. - Nie! Nigdy mnie nie dostaniesz! Nigdy! William zaśmiał się tylko. Rozbierał ją poŜądliwym spojrzeniem, tak Ŝe przycisnęła rękę do łona, broniąc się przed natrętnym wzrokiem. Próbowała przemknąć ku drzwiom, ale okazał się szybszy i chwycił ją wpół. Walczyła, ale była znacznie słabsza. Usta Williama wędrowały coraz wyŜej, a Heather odchylała się, by nie sięgnął twarzy, i próbowała go kopnąć. Przycisnął ją do stołu jeszcze mocniej, niemal pozbawiając tchu. PrzeraŜona niemal do nieprzytomności, przypomniała sobie o kandelabrze, który stal na stole, i sięgnęła po niego. Niestety, zamiast chwycić, strąciła go na podłogę. Potem jej dłoń trafiła na noŜyk do owoców. Schwyciła go desperacko. Owładnięty Ŝądzą William nie zwracał uwagi na to, co robiła Heather, póki nie poczuł ostrza noŜa tuŜ przy swym boku. Dziewczyna skrzywiła się z bólu, kiedy palce męŜczyzny zacisnęły się na jej przegubie, ale się nie poddawała. Nie miała jednak szans - William bez większego trudu wyjął nóŜ ze słabej dłoni. Heather przestała się szamotać i upadła na podłogę tuŜ pod stopy Williama, który runął do przodu wprost na wypolerowaną podłogę. Korzystając z tego, Heather poderwała się, gotowa do ucieczki. Wtedy William powoli odwrócił się na plecy. Z powiększającej się wolno czerwonej plamy na jego piersi wystawała rękojeść ostrego noŜyka do owoców. - Wy... wyciągnij to - dyszał. Pochyliła się i z lękiem połoŜyła dłoń na rękojeści, ale zaraz odsunęła się od rannego. Ze strachu przycisnęła ręce do ust. - Proszę - charczał - pomóŜ mi. PrzeraŜona przygryzła własną dłoń i w panice rozejrzała się dookoła. W sercu dziewczyny walczyły obrzydzenie i strach. Jeśli umierał... - Heather, pomóŜ mi... - jęknął jeszcze raz. Potem ucichł. Nie wiadomo jakim cudem Heather odzyskała siłę i spokój. Pochyliła się nad leŜącym i wstrzymując oddech, ujęła nóŜ. Kiedy go wyciągnęła, William
westchnąwszy stracił przytomność. Heather chwyciła ręcznik, odchyliła szlafrok i przycisnęła go do rany. Odruchowo połoŜyła dłoń na piersi męŜczyzny, ale nie wyczuła bicia serca. Sprawdzała, czy tli się w nim jeszcze Ŝycie. Przytknęła mu dłoń do ust i nosa. PrzyłoŜyła ucho do piersi, nic nie usłyszała. Wtedy powrócił strach. Teraz nie czuła juŜ potrzeby ani siły, by z nim walczyć. - BoŜe drogi, co ja uczyniłam - wyszeptała przeraŜona. Muszę sprowadzić pomoc, pomyślała. Ale kto mi uwierzy, mnie, obcej w tym mieście? Więzienie Newgate pełne jest kobiet, które twierdzą, Ŝe ktoś chciał je napaść i dostał tylko to, na co zasłuŜył. Nie uwierzą, Ŝe to był wypadek! Wyobraziła sobie surowego sędziego w długiej peruce, a twarz pod peruką była twarzą ciotki Fanny, która wydawała bezlitosny wyrok: „...o świcie dnia jutrzejszego zostanie zabrana do więzienia Newgate, a tam...” Długo trwała w bezruchu, aŜ wreszcie zrozumiała, Ŝe powinna stąd uciec. To było proste. Nie moŜe tu siedzieć, kiedy znajdą ciało Williama. WciąŜ sparaliŜowana strachem, zmusiła się do przeszukania jego kieszeni, by odnaleźć klucz. Musiała to zrobić. Własne ubranie zawinęła w znalezioną w szafie chustę, zawiniątko przycisnęła do piersi i ruszyła do drzwi. Zatrzymała się na chwilę, potem otworzyła drzwi na ościeŜ i pobiegła, najszybciej jak mogła, przez salonik, korytarz, w dół po schodach w kierunku sklepu za kotarą. Kiedy wyciągnęła dłoń, by ją odsłonić, poczuła paniczny strach. Za kotarą ktoś stał. Przyśpieszyła. Ktoś ją gonił. Nie miała jednak odwagi odwrócić się, aby sprawdzić kto. Serce waliło jej w piersi jak oszalałe. Wybiegła na ulicę, wciąŜ bojąc się obejrzeć za siebie. Nie wiedziała, dokąd biegnie. MoŜe, jeśli sama się zgubi, zgubi teŜ tego, kto ją ściga. Ale dlaczego nie słyszała za sobą kroków? Czy to jej serce tak głośno bije, Ŝe nic innego nie słyszy? Biegła przez ulice Londynu, obok sklepów i domów, świecących złowrogo oknami w ciemności. Nie zwracała uwagi na zaciekawionych i oglądających się za nią ludzi. Wkrótce była tak zmęczona, Ŝe mimo strachu zatrzymała się i oparła o chropowatą ścianę. z wysiłku płuca płonęły jej przy kaŜdym wdechu. Kiedy się trochę uspokoiła, poczuła w nozdrzach sól i zapach morza. Podniosła głowę i otworzyła oczy. Gęsta mgła ścieliła się na brukowanych uliczkach. Ciemność spychała ją w dół. W dalekim rogu płonęła pochodnia. Heather przyglądała się światłu, ale nie była w stanie zebrać dość odwagi, by znów wejść w szarą i mglistą noc. Zresztą i tak nie wiedziała, dokąd uciekać. Nie wiedziała, którędy. Słyszała chlupot wody o molo, skrzypienie masztu i od czasu do czasu stłumiony głos. Ale
odgłosy zdawały się dochodzić zewsząd. - Tam jest, do diaska! To ona! Tak, to ona! Chodźmy, George, łapmy ją. Heather odwróciła się i zobaczyła dwóch marynarzy idących w jej kierunku. To oni za nią szli. Nie wiadomo dlaczego wydawało jej się, Ŝe to pan Hint. Nie mogła się ruszyć z miejsca. Nie mogła uciec. Musiała stać tak i czekać, aŜ ją zabiorą. - Witam, panienko - powiedział starszy i uśmiechnął się do swojego kompana. - Ta się na pewno spodoba kapitanowi, co, Dickie? Ten drugi oblizał usta i spojrzał na piersi Heather. - Tak, ta mu będzie pasować. Heather drŜała pod spojrzeniami męŜczyzn, wiedziała, Ŝe znalazła się w pułapce. Mogła tylko starać się być dzielna. - Dokąd mnie zabieracie? - udało jej się wydusić. Dickie zaśmiał się i szturchnął koleŜkę w bok. - Jaka spryciula, co nie? Spodoba mu się. Czasem mi nawet szkoda, Ŝe to nie ja mam takie kobitki. - Tu niedaleko, panienko - odparł starszy - na statek handlowy Fleetwood. Chodźmy. Szła za starszym męŜczyzną, a młodszy postępował z tyłu, nie dając jej szansy ucieczki. Zastanawiała się, dlaczego zabierają ją na statek. Musi być tam areszt. To nie miało juŜ zresztą znaczenia. Jej Ŝycie teŜ nie miało juŜ znaczenia. Posłusznie weszła za starszym męŜczyzną po trapie i podała mu dłoń, kiedy pomagał jej wejść. Prowadził ją po pokładzie do drzwi, które przed nią otworzył. Przeszli przez niewielki korytarzyk aŜ do innych drzwi na jego końcu. Weszli do kabiny kapitana i wtedy na ich widok wstał wysoki męŜczyzna. Gdyby strach nie mącił myśli Heather, zwróciłaby pewnie uwagę na jego muskularne ciało i intensywnie zielone oczy. Płowego koloru bryczesy ciasno opinały mu biodra, a biała, luźna koszula, rozpięta aŜ do pasa, ukazywała szeroki, muskularny tors pokryty czarnymi włosami. Nos miał wąski i prosty prócz niewielkiego garbu u nasady. Długie bokobrody podkreślały szczupłość twarzy, czarne włosy lśniły jak skrzydła kruka, a skóra zbrązowiała mu od słońca. Ukazał w uśmiechu białe zęby, a Heather przebiegł dreszcz. - Dobrzeście się spisali, chłopcy. Musieliście pewnie długo szukać. - Nie, kapitanie - odparł starszy z męŜczyzn. - Kręciła się po nabrzeŜu. Przyszła chętnie. MęŜczyzna skinął i obszedł Heather dookoła, nie dotykając jej. Stała jak zaczarowana, a oczy koloru szmaragdu przyglądały się jej śmiało. W swej cienkiej sukience dziewczyna
czuła się naga. Pragnęła, by przykryła ją ciemność. Kapitan zatrzymał się przed nią z uśmiechem, ale ona spuściła oczy i pokornie czekała na jakiś znak. Była tak przeraŜona i zmęczona, Ŝe niemal straciła poczucie rzeczywistości. To prawda, nie przypominała sobie, by sąd urzędował na pokładzie jakiegoś statku, ale w końcu uznała, Ŝe zostanie pewnie wysłana do jakichś odległych kolonii jako winna morderstwa. O BoŜe, pomyślała, zabiłam człowieka, zostałam schwytana, a teraz muszę przyjąć karę. Jej myśli zatrzymały się na tym stwierdzeniu. Była winna. Schwytano ją. Nie miała nic do powiedzenia na swoją obronę. Nie słyszała, jak zamykają się za nią drzwi, nie zauwaŜyła, Ŝe dwaj marynarze wyszli. Dopiero słowa kapitana sprawiły, Ŝe się ocknęła. Zaśmiał się i szarmancko ukłonił. - Witam wśród Ŝywych, moja pani, i śmiem zapytać o imię. - Heather - mruknęła cicho. - Heather Simmons, panie. - Ach - westchnął. - Malutki, kuszący kwiatek z wrzosowisk. To piękne imię i pasuje do pani. Ja nazywam się Brandon Birmingham. Przyjaciele mówią do mnie Bran. Czy jadła juŜ pani? Skinęła głową. - MoŜe więc odrobinę wina. To przednia madera - dodał, podnosząc jedną z wielu karafek stojących na małym stole. Powoli potrząsnęła głową i spuściła w dół wzrok. Zaśmiał się cicho i podszedł bliŜej. Wziął zawiniątko ze starym ubraniem, które do siebie przyciskała, i rzucił je na krzesło. Patrzył wciąŜ na Heather, zachwycony jej młodością, urodą i suknią, która wydała mu się błyszczącym welonem okrywającym jej ciało. W złotym blasku widział przed sobą małą kobietkę, szczupłą, z pełnymi, okrągłymi piersiami, które kusząco wypełniały stanik sukni. Podszedł bliŜej i szybkim ruchem objął talię Heather. Podniósł dziewczynę i przykrył jej usta pocałunkiem. Poczuła zapach podobny do zapachu brandy, którą tak lubił jej ojciec. Była zbyt zaskoczona, by się opierać. Patrzyła na siebie jakby z boku, tak jakby opuściła własne ciało. Rozbawiło ją, Ŝe jego język wsunął się pomiędzy jej wargi, sprawiło jej to nawet przyjemność. MęŜczyzna, wciąŜ uśmiechnięty, odsunął się od Heather. Oderwał od niej dłonie, a ona westchnęła zdziwiona, bo jej suknia leŜała teraz na podłodze. Popatrzyła na niego przez ułamek sekundy, zanim pośpiesznie pochyliła się, by schwycić suknię, ale znowu silne dłonie podniosły Heather do góry. Znów była w jego ramionach. Tym razem walczyła, bo w nagłym olśnieniu zrozumiała, do czego zmierzał. Czuła, Ŝe przegrywa, bo jeśli uchwyt Williama Courta zdawał się jej Ŝelazny, to ten męŜczyzna cały zrobiony był z hartowanej
stali. Nie mogła się uwolnić, zaczęła więc bezładnie uderzać dłońmi w jego tors. Z trudem łapała oddech, kiedy usta męŜczyzny wędrowały po jej wargach, twarzy i piersiach. Poczuła jego dłonie na plecach. Z łatwością rozwiązał wstąŜki i zdjął jej halkę. Na chwilę udało jej się uwolnić z uścisku. Zaśmiał się chrapliwie i wykorzystał tę chwilę, by zdjąć wysokie buty i koszulę. - Umiesz, pani, walczyć, ale nie mamy wątpliwości, kto zwycięŜy. Oczy płonęły mu namiętnością, kiedy patrzył na Heather nagą, znacznie piękniejszą, niŜ sobie wyobraŜał. Ona zaś stała bez ruchu, przeraŜona, po raz pierwszy widziała nagiego męŜczyznę. Gdy postąpił o krok, z piskiem rzuciła się do ucieczki, ale on chwycił ją za ramię. Pochyliła się i wbiła zęby w jego rękę. Syknął z bólu, a wtedy wyrwała mu się. Potknęła się jednak i upadła wprost na jego koję. Prawie natychmiast przycisnął swoim ciałem wijącą się dziewczynę. KaŜdy jej ruch tylko wzmagał jego determinację. - Nie - krzyknęła Heather. - Zostaw mnie! Zostaw! Zachichotał i mruknął jej do ucha: - Och, nie, nie, moja Ŝądna krwi mała dziewko. O, nie, nie teraz. Uniósł się, uwalniając dziewczynę od swego cięŜaru, ale tylko na chwilę. Poczuła jego męskość na swych udach, a potem wszedł w nią. Jęknęła z bólu, a wtedy Brandon zamarł i spojrzał na nią zdumiony. LeŜała bez sił na poduszce, kręcąc bezradnie głową. OstroŜnie dotknął policzka dziewczyny i mruknął coś cicho i niezrozumiale, ale ona zamknęła oczy i nie patrzyła na niego. Początkowo poruszał się w niej delikatnie, całując włosy i czoło, pieszcząc ciało dłońmi. Nie mogąc opanować namiętności, stopniowo stawał się coraz gwałtowniejszy. Teraz z kaŜdym jego ruchem Heather rozdzierał ból. Łzy nabiegły jej do oczu. Kiedy przyszło spełnienie i odsunął się od niej, odwróciła się do ściany. LeŜała, szlochając cicho i przykrywając głowę rogiem koca. Brandon Birmingham podniósł się i ze zdziwieniem patrzył na plamę krwi na prześcieradle. Nie pojmował, co się tu naprawdę stało. Spokój dziewczyny i przyzwolenie, kiedy weszła do kabiny, potem lekki, przekorny opór, wreszcie płacz i sprzeciw... Czy ta dziewczyna zmuszona była uprawiać nierząd z biedy? Nie wskazywały na to jej ubiór i zachowanie, jednak jej szczupłe dłonie nie były tak delikatne jak dłonie damy. Potrząsnął głową, owinął się szlafrokiem i poszedł nalać sobie porządną porcję brandy. Pił długo i patrzył przez okienko, skąd zazwyczaj oglądał świat. Był obcy w tym kraju, który kiedyś jego rodzice nazywali domem. Przestał zresztą być im domem wkrótce po ich ślubie. Jego ojciec, arystokrata z duszą podróŜnika, zainteresował się Ameryką i tam się przeniósł na stałe. Teraz oboje rodzice nie Ŝyli juŜ od dziesięciu lat. Matka zmarła na gorączkę bagienną, a kilka miesięcy później ojciec złamał kark, ujeŜdŜając jednego z tych
dzikich koni, które tak uwielbiał. Birminghamowie zostawili po sobie dwóch synów, a synom sporą fortunę: starszemu, czyli jemu, plantację i dom, a młodszemu o imieniu Jeff pieniądze i sklep w Charlestonie. Właśnie to miasto pokochali jego rodzice i nazywali je tak, jak on teraz, domem. Zrodzony z upartego i dzikiego ojca i spokojnej, cichej matki, Brandon Birmingham miał Ŝycie pełne przygód. Odebrał staranne wykształcenie, ale ulegając namowom ojca, zaciągnął się na statek. Wiele dowiedział się o Ŝegludze, nauczył się Ŝyć na morzu, aŜ wreszcie zdobyte doświadczenie pozwoliło mu objąć dowodzenie na jednostce handlowej. Ale nie całe swe Ŝycie spędził na morzu. Wcześniej nauczył się prowadzić plantację i z rozrzewnieniem wspominał dzieciństwo na wsi. To był teraz jego główny cel: osiąść na stałe na własnej ziemi i cieszyć się Ŝyciem. Przed opuszczeniem Charlestonu powziął postanowienie, Ŝe to będzie jego ostatnia podróŜ. Teraz, kiedy sytuacja polityczna w Europie, a zwłaszcza we Francji, zmieniała się jak w kalejdoskopie, nie warto było ryzykować majątku i Ŝycia. Brandon zdecydował, Ŝe znów weźmie na siebie zarządzanie plantacją i załoŜy rodzinę. Uśmiechnął się. To dziwne, jak miłość do ziemi moŜe zmusić męŜczyznę do robienia rzeczy, które wcześniej nie przyszły mu do głowy. Miał zamiar oŜenić się z Luizą Wells, choć jej nie kochał i wiedział, Ŝe jej prowadzenie się pozostawia wiele do Ŝyczenia. Podjął tę decyzję tylko dlatego, Ŝe chciał odzyskać ziemię. Ojciec Brandona otrzymał niegdyś od króla Jerzego znaczne obszary i załoŜył na nich plantację. Pewną część gruntów sprzedał rodzinie Wellsów, teraz jednak, kiedy po śmierci rodziców Luiza została sama, owe grunty leŜały odłogiem. Luiza miała długi. Wydała pieniądze, odziedziczone po ojcu, i sprzedała wszystko prócz kilku niewolników, którzy usługiwali jej na co dzień. Kupcy w Charlestonie dawno odmówili jej kredytów. Luiza była więc bardzo zadowolona, Ŝe dzięki owemu kawałkowi ziemi złapała najlepszą partię w mieście. Brandon wiele razy próbował odkupić ziemię, oferując przyzwoitą cenę, ale choć Luiza bardzo potrzebowała pieniędzy, odmawiała. Udawała przy tym bezradne niewiniątko, choć Brandon znal plotki, jakie krąŜyły na jej temat. Kiedy juŜ zaciągnęła go do łóŜka, uznał, Ŝe ma spore doświadczenie w tej materii, i właściwie nie mógł narzekać. Zmarszczył brwi. To dziwne, nie był wcale zazdrosny o tych wszystkich męŜczyzn, których miała przed nim. CzyŜby był zbyt zimny na to, by pokochać czy choćby poczuć zazdrość o kobietę, którą zamierzał poślubić? Starał się zaspokajać wszystkie jej zachcianki, dbał o nią, ale to nie mogła być miłość. Gdyby kiedykolwiek poczuł choćby małe ukłucie zazdrości, kiedy jego narzeczona patrzyła na innego, czułby się teraz lepiej. Przynajmniej miałby cień nadziei, Ŝe ją kiedyś pokocha. Ale znał ją całe Ŝycie, czyli trzydzieści parę lat, i wątpił, czy po ślubie coś się moŜe zmienić.
Jeff stwierdził, Ŝe Brandon oszalał, kiedy usłyszał o jego zaręczynach. Brandon moŜe i oszalał, ale dobrze wiedział, co robi, i nawet jeśli nie był tak zazdrosny jak jego ojciec, to na pewno odziedziczył jego upór. Zawsze konsekwentnie dąŜył do wytyczonego celu. Nie potrafił teŜ siedzieć bezczynnie. Nawet po śmierci rodziców, gdy odziedziczył po nich dochodową plantację, nie poprzestał na zbieraniu owoców ich pracy. Poprosił brata, by zajął się plantacją, a sam nabył statek handlowy i zaczął pływać, pomnaŜając fortunę. Odstawił pusty kieliszek i podszedł do swojej koi. Dziewczyna w końcu zasnęła, ale nie był to spokojny sen, raczej wielkie znuŜenie. Delikatnie przykrył Heather kocem. Ostatnie, czego się spodziewał dziś wieczór w swojej kabinie, to dziewica. Wiedział, Ŝe z takimi tylko kłopot, starał się więc je omijać, zabawiając się raczej z doświadczonymi, wesołymi istotami, prowadzącymi beztroskie Ŝycie w domach uciechy. Dzisiejsza noc była pierwsza w porcie po długiej podróŜy przez ocean. Zwolnił ludzi z załogi, by się zabawili. Z marynarzy został tylko Dickie, no i George, słuŜący. Kiedy kapitan Brandon zapragnął damskiego towarzystwa, wysłał ich obu, by znaleźli mu miłą, czystą i spokojną dziewkę. To oczywiste, Ŝe nie spodziewał się takiej piękności. Na dodatek niewinna... Jakim cudem ją znaleźli? Doprawdy, nie mógł tego pojąć. Powoli pokręcił głową, zostawił szlafrok na krześle, zgasił świece i wyciągnął się na koi przy Heather. Zasypiając, myślał o zapachu jej perfum i cieple jej ciała. Pierwsze, niewyraźne promienie wschodzącego słońca rozświetliły niebo. Heather otworzyła oczy i obudziła się. Przekręciła się i próbowała podnieść głowę, ale włosy miała przyciśnięte do poduszki ręką Brandona. Drugie jego ramię leŜało na jej piersiach, a kolano tkwiło pomiędzy nogami dziewczyny. OstroŜnie starała się uwolnić spod cięŜaru, ale tylko go obudziła. Zanim otworzył oczy, przestraszona połoŜyła się z powrotem, przymknęła powieki i zaczęła głęboko oddychać, udając sen. Brandon z przyjemnością patrzył na twarz dziewczyny. Podziwiał długie, delikatnie wywinięte rzęsy, pamiętał oczy w kolorze czystego, głębokiego szafiru. Były lekko ukośne tak jak brwi, które niczym strzały biegły ku skroniom. Usta miała pięknie wykrojone, róŜowe i kusząco miękkie, nos prosty i delikatny. Luiza pozieleniałaby z zazdrości, gdyby kiedyś miały się spotkać. Uśmiechnął się na samą myśl, tak bardzo wydało mu się to nieprawdopodobne. Luiza była bardzo dumna ze swej urody, niektórzy męŜczyźni uwaŜali, Ŝe jest najurodziwszą kobietą w Charlestonie, choć było tam wiele piękności. Brandon nie zastanawiał się nad tym, ale sądził, Ŝe to moŜe być prawda. Jego narzeczona miała złote włosy i oczy koloru ciepłego brązu, w które łatwo było się zapatrzyć. Wysoka i zgrabna, pięknie wyglądała na koniu. Ale Heather ze swym delikatnym wdziękiem z pewnością ją
przewyŜszała. Pochylił się, by pocałować jej ucho. Czując dotyk, Heather otworzyła oczy. - Dzień dobry, słoneczko - szepnął. LeŜała bez ruchu, bojąc się poruszyć, by znów nie wzbudzić w nim namiętności. Ten ogień jednak juŜ płonął i rozpalał się coraz mocniej z kaŜdą chwilą. Pocałunki pieczętowały delikatne usta, oczy, szyję dziewczyny i zatrzymały się na ramionach. Kiedy po chwili poczuła je na piersiach, krzyknęła: - Nie! Nie rób tego! Podniósł rozogniony wzrok i uśmiechnął się. - Przywykniesz do mych pieszczot, ma petite. Heather próbowała się odwrócić, błagając jednocześnie: - Nie. Proszę, nie. Tylko nie to. Proszę mnie juŜ nie krzywdzić. Proszę mi pozwolić odejść. - Tym razem nie będzie bolało, maleńka - szepnął przy jej uchu, przyciskając do niego usta. Dziewczyna próbowała się bronić, ale on tylko się śmiał, jakby ta walka sprawiała mu przyjemność. - Dziś jesteś bardziej waleczna, moja pani. Potem przytrzymał jedną ręką jej ramiona ponad głową, a drugą coraz gwałtowniej pieścił jej piersi. Wreszcie kolanem powoli rozsunął jej nogi i znów poczuła w sobie jego męskość. Tym razem w niebieskich oczach nie było łez, ale nienawiść, strach i uraŜona duma. Przyglądał jej się zdziwiony, zmarszczywszy brwi. Wyciągnął dłoń, by pogłaskać jej policzek. Chciał ją pocieszyć, ale odsunęła się tak, jakby to było rozpalone do czerwoności Ŝelazo. Wreszcie zrozumiał, Ŝe to właśnie on ją przeraŜał. - Zaciekawiłaś mnie, Heather - mruknął cicho. - Właściwie powinienem ci tylko zapłacić za to, co straciłaś zeszłej nocy, ale chciałbym poznać prawdę. Włóczyłaś się ulicami jak zwykła ladacznica. Jak słyszałem, przyszłaś tu chętnie, nie próbując nawet się targować, i nawet nie wspomniałaś, Ŝe wciąŜ jesteś dziewicą. Suknia, którą miałaś na sobie, jest droga, warta więcej, niŜ kobieta z ulicy moŜe zarobić w ciągu roku, a ty, mogę się załoŜyć, nie pochodzisz z wyŜszych sfer. Heather patrzyła na niego bez słowa, nie rozumiejąc do końca znaczenia jego słów. - Zdaje się, Ŝe jesteś dobrze urodzona i nie naleŜysz do kobiet zaczepiających na ulicach męŜczyzn. Nosisz drogie suk nie, a jednak po twoich rękach widać, Ŝe cięŜko
pracujesz. - Lekko pogłaskał palcami małą dłoń, a potem ją pocałował. - Kiedy się tu wczoraj zjawiłaś, wydawałaś się spokojna i cicha, ale jeszcze przed chwilą walczyłaś, gryząc i kopiąc. Wreszcie Heather zaczęła rozumieć, co się stało. Więc to nie był szeryf? Dobry BoŜe, jaką zapłaciła cenę za panikę i strach! Lepiej by się stało, gdyby oddała się w ręce straŜników prawa. Tymczasem pozbawiono ją dziewictwa i zhańbiono. Po stokroć lepiej było zostać na wsi, niŜ szukać lepszego Ŝycia w mieście! - Nie musisz się obawiać, Heather. Zadbam o ciebie i będziesz Ŝyła w dostatku. Dopiero co przypłynąłem z Karoliny i długo zabawię w porcie. Zostaniesz ze mną do mego wyjazdu, a potem kupię ci dom... Przerwał mu histeryczny śmiech, Heather pojęła wreszcie swoje połoŜenie. Śmiech stopniowo przekształcał się w szloch, łzy płynęły po twarzy dziewczyny strumieniem. Spuściła w dół głowę, a kiedy trochę się uspokoiła, odrzuciła do tyłu włosy i spojrzała na Brandona. - Nie włóczyłam się po ulicach - wyszeptała. - Zgubiłam się i nie mogłam znaleźć drogi. Patrzył na nią zaskoczony i dopiero po dłuŜszej chwili rzekł: - Ale przyszłaś tu z moimi ludźmi. Pokręciła głową. Nic o niej nie wiedział, był tylko marynarzem z dalekiego kraju. Dławiły ją łzy, bo nie mogła mu wyjawić swego grzechu. - Myślałam, Ŝe ich po mnie przysłano. Oddzieliłam się od kuzyna i zgubiłam się. Sądziłam, Ŝe tych ludzi przysłał mój kuzyn. Oparła głowę o ścianę, a łzy znowu popłynęły po jej twarzy, spadając na nagie piersi, wciąŜ wstrząsane cichym szlochem. Zrozumiał, jak bardzo się pomylił, i myślał z lękiem, jakie mogą być tego konsekwencje. MoŜe Heather była krewną jakiejś wysoko postawionej osoby? - Kim są twoi rodzice? - zapytał szorstko. - Ktoś tak piękny i dobrze ułoŜony jak ty musi mieć przyjaciół na dworze lub pochodzić z wpływowej rodziny. - Moi rodzice nie Ŝyją, a ja nigdy nie byłam na dworze. Podszedł do leŜącej na podłodze sukni, podniósł ją i od wrócił się do Heather. - Musisz mieć majątek. Taka suknia nie kosztuje paru pensów. Spojrzała na niego i zaśmiała się ironicznie. - Nie mam majątku, panie. Mój kuzyn dał mi tę suknię. Pracuję na swoje nędzne utrzymanie. Popatrzył na błyszczące ozdoby na sukni.
- Czy ten kuzyn nie martwi się o ciebie i nie próbuje cię znaleźć? Heather zamilkła. - Nie - odrzekła po chwili. - Wątpię. Mój kuzyn niezbyt przejmuje się innymi. Brandon uśmiechnął się z ulgą i rzucił suknię na oparcie krzesła. Podszedł do umywalni i zaczął się myć. Kilka chwil później odwrócił się i zobaczył, Ŝe dziewczyna wstaje z koi. Z zachwytem patrzył na jej piękne ciało, a gdy poczuła jego wzrok i osłoniła się rękoma, zaśmiał się cicho. Zaczął się golić, podczas gdy ona pośpiesznie wyjmowała ze swego zawiniątka starą halkę. - Nie ma więc powodu, Heather, byś nie mogła ze mną zostać jako moja kochanka - rzekł. - Znajdę ci dom w mieście, gdzie będziesz Ŝyła wygodnie, i będę przyjeŜdŜał do ciebie na odpoczynek. Zaopatrzę cię w pokaźną sumkę, Ŝebyś nie musiała szukać innych męŜczyzn. Mam nadzieję, Ŝe ci to odpowiada? Heather poczuła, jak bardzo nienawidzi tego człowieka. Jego cynizm i własna straszna pomyłka doprowadzały ją do rozpaczy tak, Ŝe miała ochotę krzyczeć i rzucić się na niego. Opanowała się jednak, widząc, Ŝe odwrócił się do niej plecami. Teraz! Teraz ucieknę, pomyślała, zapominając, Ŝe ma na sobie tylko halkę. Przyciskając do piersi swoje rzeczy, z sercem w gardle podeszła ostroŜnie do drzwi. - Heather! - krzyknął ostro Brandon, odbierając jej wszelką nadzieję. Odwróciła się i zobaczyła jego rozgniewane, zielone oczy. Niedbale ostrzył brzytwę, a Heather zamarła ze strachu. - Sądzisz, Ŝe pozwolę ci uciec? Jesteś tak wyjątkowa, Ŝe Ŝadna inna nie mogłaby cię zastąpić, więc nie mam zamiaru pozwolić ci się wymknąć. Chłodny spokój w jego głosie wydał się Heather gorszy od wściekłego wrzasku ciotki Fanny. Trzęsła się, stojąc przed nim, a krew odpłynęła jej z twarzy. Strzelił palcami i wskazał koję. - Wracaj tam. Przyzwyczajono ją do spełniania rozkazów, więc teraz teŜ posłuchała. WciąŜ przyciskając do siebie zawiniątko i suknię, usiadła na koi i patrzyła na Brandona z lękiem, jakby spodziewała się chłosty. Rzucił pasek na stół. Wycierając twarz ręcznikiem, zbliŜył się do Heather i patrzył na nią przez chwilę. Potem odłoŜył ręcznik na krzesło i zabrał jej rzeczy. Wskazał na koszulę. - Zdejmij to. Przełknęła ślinę. - Proszę... - szepnęła. - Nie jestem zbyt cierpliwy, Heather - powiedział ze złością. Ręce jej się trzęsły, kiedy odwiązywała wstąŜki i odpinała niewielki guzik na
piersiach, a potem zdjęła koszulę przez głowę. Zawstydzona, czuła na sobie jego poŜądliwy wzrok. - Teraz się połóŜ - rozkazał. Wślizgnęła się na posłanie, drŜąc ze strachu przed Brandonem i przed tym, co miało nastąpić. Próbowała zasłonić się rękoma, czuła się poniŜona swą nagością. - Nie rób tego - powiedział, kładąc się obok i przyciągnął ją do siebie. - Proszę - jęczała. - Nie wystarczy ci, Ŝe wziąłeś jedyną rzecz, która była naprawdę moja? Musisz mnie znów torturować? - Powinnaś pogodzić się z losem kochanki, moja słodka, i starać się poznać sztukę miłości. Najpierw udowodnię ci, Ŝe to wcale nie musi być bolesne. Dwa razy ze mną walczyłaś, ale tym razem pozwolisz mi robić, co zechcę, i nie będziesz się bronić. Tym razem moŜe ci się to jeszcze nie spodoba, ale rychło przekonasz się, Ŝe mówię prawdę. - Nie! nie! - zaprotestowała, próbując się uwolnić. - Nie ruszaj się - przykazał surowo, kładąc jej rękę na brzuchu. Dziewczyna przestała się bronić. Nienawidziła Brandona, ale znacznie silniejszy od nienawiści był lęk. Zdobyła się jednak na to, by zapytać: - Czy tak właśnie traktujesz swą Ŝonę? Uśmiechnął się i wydął usta. - Nie jestem Ŝonaty, kochanie. Nie miała juŜ nic do powiedzenia. LeŜała spięta, czekając, a on jej nie ponaglał. Łaskotał ją delikatnie, pieścił piersi i pieczętował pocałunkami całe ciało. - OdpręŜ się - mruknął tuŜ przy jej szyi. - LeŜ spokojnie i nie walcz ze mną. Później nauczysz się, jak sprawiać radość męŜczyźnie, ale teraz tylko leŜ. śadne słowa juŜ nie wydobyły się z ust Heather. Kiedy biernie poddawała się pieszczotom kapitana, całe Ŝycie przebiegło jej przed oczami jak przed śmiercią. CóŜ złego uczyniła, Ŝe tak źle ją traktowano w ciągu ostatnich dwu lat? Jednak nawet wiecznie jazgocząca ciotka Fanny była lepsza niŜ ten rozpustny męŜczyzna, który się nią teraz bawił. Schwytana! Uwięziona! Jak ptak w klatce, którego na dodatek bezlitośnie dręczono. Zacisnęła mocno oczy i starała się zachować spokój. Mogła tylko pozwolić Brandonowi zrobić, co chciał. - Czy znów cię skrzywdziłem, moja droga? - spytał, kiedy juŜ nasycił się nią do woli. - Czy znów bolało? - Nie - wykrztusiła. Zaśmiał się pogodnie, uwalniając ją z objęć. Usiadł na łóŜku obok niej i przykrył ją prześcieradłem.
- Nie wyglądasz na zimną dziewczynę, ma petite - powiedział, głaszcząc jej okrągłe uda - tylko na razie nie jesteś zbyt chętna. Wkrótce będzie ci to sprawiało przyjemność. Na razie staraj się tylko z tym pogodzić. - Nigdy! - wykrzyknęła przez łzy. - Nienawidzę cię! Brzydzę się tobą! Pogardzam tobą! Nigdy w Ŝyciu! - Zmienisz zdanie - zaśmiał się. - Kiedyś będziesz mnie o to błagała. Odwróciła się do Brandona plecami i przykryła się prześcieradłem. Wyciągnął dłoń, by pogłaskać jej pośladki. - Poczekaj tylko, Heather, a zobaczymy, kto z nas miał rację. Milczała, z trudem tłumiąc gniew. Był tak pewny siebie. Wszystko dokładnie zaplanował. Ona mogła co najwyŜej błagać o litość, a i to było jak rzucanie grochem o ścianę. Pozostaje jednak ucieczka. Ta myśl dodała Heather otuchy. Gdy tylko nadarzy się okazja, a stanie się to wcześniej czy później, nie będzie się wahała. Uspokojona, połoŜyła głowę na poduszce, jej powieki zrobiły się cięŜkie, a sen przyniósł odpręŜenie. Kiedy obudziła się nazajutrz, w kajucie było cicho. Pomyślała, Ŝe wreszcie jest sama, ale kiedy przewróciła się na plecy, zobaczyła Brandona przy biurku z piórem w dłoni. Przeglądał jakieś księgi. Był ubrany i Heather wydawało się nawet, Ŝe na chwilę o niej zapomniał. Równie dobrze mogłaby być meblem, tyle przywiązywał do niej wagi. Obserwowała go, leŜąc bez ruchu. Był bez wątpienia przystojny, dawniej moŜe nawet marzyła o takim męŜczyźnie. Ale snując romantyczne marzenia, nawet nie przypuszczała, Ŝe miłość męŜczyzny moŜe objawiać się w formie przemocy i Ŝe będzie przetrzymywana wbrew własnej woli, by zaspokajać jego niskie potrzeby. - Czujesz się lepiej? - zapytał. Uśmiechnął się i wstał zza biurka. - Mam nadzieję, Ŝe jesteś głodna, czekałem na ciebie ze śniadaniem. Heather usiadła w rogu łóŜka, przyciskając prześcieradło do piersi. - Chcę się ubrać - szepnęła. Brandon uśmiechnął się ciepło. - Jeśli musisz, kochana. Mam ci pomóc? O mało nie wskoczyła na ścianę, próbując od niego uciec. - Nie dotykaj mnie! - krzyknęła. - Aaa, rozumiem. Kotka znów wystawia pazury. - Spojrzał jej głęboko w oczy. - Mam cię zmusić, byś znów miauczała? - Będę krzyczała! Przysięgam, Ŝe będę krzyczała. Z uśmiechem wyciągnął dłoń, schwycił nadgarstek dziewczyny i przyciągnął ją do