ziomek72

  • Dokumenty7 893
  • Odsłony2 248 086
  • Obserwuję984
  • Rozmiar dokumentów26.3 GB
  • Ilość pobrań1 302 991

Amelia - Palmer Diana

Dodano: 8 lata temu

Informacje o dokumencie

Dodano: 8 lata temu
Rozmiar :1.2 MB
Rozszerzenie:pdf

Amelia - Palmer Diana.pdf

ziomek72 EBooki EBOOK P Palmer Diana
Użytkownik ziomek72 wgrał ten materiał 8 lata temu.

Komentarze i opinie (0)

Transkrypt ( 25 z dostępnych 321 stron)

1 Rok 1900 Amelia Howard pokochała pustynne ziemie zachodniego Teksasu. Nie było tu tak bujnej zieleni jak we wschodniej części stanu, ludziom zagrażały burze piaskowe, kojoty, wilki i grzechotniki, ale kraina miała swoje niepowtarzalne piękno. Czasami zapuszczali się tu meksykańscy bandidos, prze­ dzierając się przez granicę, która przebiegała tuż za Rio Grande lub, jak mówili Meksykanie, za Rio Bravo del Norte. Od dobrych dwudziestu lat w zachodnim Teksasie nie zdarzały się napady dokonywane przez Indian, lecz na granicy z Mek­ sykiem wciąż miały miejsce niebezpieczne incydenty. Amelia stale bała się o brata, Quinna, który zaciągnął się do batalionu konnej policji Teksasu, strzegącego granic. Do jego obowiąz­ ków należało ściganie przestępców w tym rejonie. Dziewczyna urodziła się i wychowała w Atlancie. Przeno­ siny do zachodniego Teksasu oznaczały wielką zmianę w jej życiu. Dwaj młodsi bracia Amelii zmarli przed czterema laty na tyfus, a jej ojciec, Hartwell Howard, w drodze po lekarza doznał obrażenia głowy podczas wypadku powozu. Od tego czasu zaczął się zmieniać. Miewał częste napady furii i stawał się wtedy coraz bardziej skłonny do przemocy. Po śmierci braci Quinn udał się na wojnę hiszpańsko-amerykańską, a potem osiadł w zachodnim Teksasie. Amelia została w At-

lancie tylko z chorowitą matką i grubiańskim ojcem. Szybko zorientowała się, że potulność to jedyny sposób na uniknięcie rękoczynów z jego strony. Sytuacja stawała się jeszcze groźniejsza, gdy porywał się do bicia po pijanemu. Ta skłonność do przemocy była jedna z oznak zmiany osobowości ojca i prawdopodobnie stanowiła skutek coraz dotkliwszych bólów głowy po upadku. Przed rokiem zmarła na zapalenie płuc pani Howard. Córka i mąż boleśnie odczuli jej stratę. Gdy żyła, zdarzały sie okresy, kiedy Hartwell zachowywał się normalnie. Teraz zmienił się całkowicie. Stał się wyjątkowo impulsywny i niecierpliwy. Już w tydzień po pogrzebie żony zdecydował, że przeniosą się z Amelią do El Paso, by być blisko Quinna, który stacjonował w koszarach w Alpine, niedaleko od El Paso. Jednocześnie chciał dzięki tym przenosinom wykorzystać przyjaźń z bogatym teksańskim farmerem do skoligacenia obu rodzin i prowadzenia wspólnych interesów. Nie krył się z tym przed córką, ale też wcale nie liczył się z jej zdaniem. Pracę w banku w El Paso, gdzie farmer zdeponował pokaźną sumę, traktował jako pierwszy krok we właściwym kierunku. Załat­ wienie tej pracy zajęło kilka miesięcy, lecz wcale nie osłabiło to jego zapału. Drugim krokiem miało być wplątanie Amelii w romantyczny, jak uważał, związek z mężczyzną, który nie pociągał jej ani trochę. Howard stał się teraz bezwzględnym dusigroszem, a poza tym przestał okazywać skruchę z powodu okrucieństwa wobec córki. Mimo zmian w osobowości ojca, Amelia wciąż z nim mieszkała, Oczywiście zdawała sobie sprawę, że istnieje związek pomiędzy urazami głowy, jakich doznał w wypadku, a brutalnym zachowaniem. Jednak nigdy nie przestała ojca kochać i nie chciała zostawić go samego teraz, kiedy po­ trzebował jej najbardziej. Ponadto zawsze była jego pupilką, toteż lojalność dziewczyny potrafiła przetrwać wszystko, nawet

ataki szału. Zresztą, gdyby nawet była na tyle nieczuła, żeby go opuścić, nie miałaby co ze sobą począć. Nie dysponowała żadnymi środkami utrzymania i możliwościami ich zdobycia. Poza tym nie potrafiła zapomnieć, że zanim umarli bracia, ojciec bardzo troszczył się o rodzinę. Nieustannie obdarowywał dzieci i żonę prezentami. To były drobne upominki - jako księgowy w banku zarabiał skromnie - ale stanowiły wyraz przywiązania i tkliwości. Teraz Hartwell Howard w ogóle nie przypominał tamtego ojca. Jednak wrażliwa Amelia kochała go na tyle, że choć coraz trudniej było jej znosić ataki furii ojca, uparcie przy nim trwała. Wybuchy następowały jeden po drugim, z najdrobniejszych powodów - pyłka na surducie czy gazety położonej nie tam, gdzie chciał ojciec. Dziewczyna miała dwadzieścia lat. Brakowało jej doświad­ czenia w kontaktach z mężczyznami, lecz była śliczna. Mogła więc liczyć na to, że poślubi kogoś, kogo sama wybierze. Cóż z tego, skoro ojciec postanowił ją wydać za Alana Culhane'a, najmłodszą latorośl wpływowej i zaprzyjaźnionej z Howardami rodziny farmerskiej z zachodniego Teksasu. Culhane'owie nie wiedzieli, jak Hartwell traktuje córkę, istniała jednak obawa, że pewnego dnia odkryją jego bezwzględność. Kiedyś Amelia tak przestraszyła się ojca, że uciekła z domu. Zdarzyło się to w Atlancie, tuż przed wyjazdem do El Paso, gdy w ataku szału pobił ją skórzanym pasem. Na myśl o tym wciąż drżała. Postanowiła wtedy, jedyny raz w życiu, odejść od ojca; miała już dość znoszenia z jego strony różnych przykrości. Jednak następnego dnia płakał, więc uległa i przeniosła się z nim do zachodniego Teksasu. A teraz, w El Paso, była jeszcze bardziej przeświadczona o słuszności decyzji pozostania z ojcem, gdyż w pobliżu był Quinn. Od dzieciństwa uwielbiała brata. Był od niej starszy o cztery lata, lecz wyglądali jak bliźnięta. Mieli takie same jasne włosy i piwne oczy, choć w złości tęczówki oczu Cjuinna przybierały

niemal czarną barwę. Uwagę przyciągał jego piękny prosty nos i wysoka barczysta sylwetka. Amelia była drobna, lecz miała smukłą i zgrabną figurę. Quinn ukończył college wraz ze swym starszym o pięć lat przyjacielem, Kingiem Culhanem, podczas gdy dziewczyna musiała poprzestać na szkole średniej, ponieważ ojciec zabronił jej studiowania, uważając, że kobiety nie powinny być intelektualistkami. Nie miał pojęcia, że Quinn uczył siostrę przedmiotów humanistycznych i języków obcych, nie tylko greki i łaciny, ale także francuskiego i hiszpańskiego. Dzięki wybitnymi zdolnościom wspaniale rozumiała grekę i łacinę, a także mówiła płynnie po francusku i hiszpańsku. Ojciec nie wiedział ani o tym, ani o wielu innych rzeczach, ponieważ od czasu, gdy się zmienił, Amelia ukrywała przed nim swoje umiejętności i cechy charakteru. Nie ujawniała ani temperamentu, ani intelektu, by nie prowo­ kować wybuchów gniewu ojca, zwłaszcza że z dnia na dzień było z nim gorzej. Potajemnie wybrała się do lekarza, chcąc się dowiedzieć, jaka jest przyczyna ciągłego bólu głowy Hartwella Howarda. Medyk orzekł, że prawdopodobnie są spowodowane nieodwracalnym uszkodzeniem mózgu, które może nawet doprowadzić do nagłej śmierci. Chciał zbadać Howarda, lecz gdy tylko Amelia dała ojcu do zrozumienia - najdelikatniej jak potrafiła - że powinien pójść do lekarza, wpadł w taką furię, że dziewczyna musiała się zamknąć w swoim pokoju. Nigdy potem nie miała już odwagi wspo­ mnieć o tym, zwłaszcza że Howard miał wysokie ciśnienie, co, w połączeniu z wybuchem gniewu, groziło natychmias­ towym zgonem. Nigdy nie wspomniała Quinnowi o prob­ lemach z ojcem, bo uważała, że brat ma zbyt wiele własnych trosk, by jeszcze dźwigać jej kłopoty. Do ukrywanych umiejętności Amelii należało także strzela­ nie, którego nauczył ją również brat. Ponadto wspaniale jeździła konno, zarówno po damsku, na modłę angielską, jak

AMELIA 9 i po męsku, co było w zwyczaju u kobiet na Dzikim Zachodzie. Potrafiła także nieźle malować. I miała cięty dowcip, który objawiał się, gdy przebywała wśród rówieśników i była odprężona. Jednak przed Alanem i resztą rodziny Culhane'ów z rozmysłem prezentowała się jako ktoś przeciętny, po­ zbawiony polotu. Na pozór była więc pustą młodą kobietą o sztucznym uśmiechu, śliczną, lecz zamkniętą w sobie i mało bystrą. Najbardziej uderzało jej opanowanie - nie protestowała by nie prowokować gniewu ojca, który zdążył już zapomnieć złośliwą i porywczą Amelię sprzed lat. Alanowi jednak wyraźnie odpowiadała panna Howard w swym obecnym wcieleniu, choć dziewczyna wcale się o to nie starała. W Latigo, wielkiej posiadłości ziemskiej Branta Culhane'a i jego rodziny, Amelii było łatwiej chronić się przed atakami ojca. Howardowie gościli tutaj z okazji polowania, w którym miał wziąć udział również Hartwell. Dzięki Bogu chętniej poświęcał się wypoczynkowi niż śledzeniu zachowania Amelii. Zażywał proszki przeciw bólowi głowy i pił bardzo mało. Nie chciał zrazić do siebie Branta, którego zamierzał nakłonić do prowadzenia wspólnie interesów, ani też Alana, ponieważ chciał go na męża dla Amelii. Pozostawił ją samej sobie, więc czuła się na rancho bardzo dobrze. Był jednak cierń, który kłuł ją boleśnie. Obie rodziny łączyła przyjaźń datująca się od czasu, gdy Quinn i najstarszy syn Culhane'ów studiowali razem w col­ lege'^ Jednak to nie jego, lecz najmłodszego z synów, Alana, Hartwell Howard wybrał na męża dla córii. Jej pozostawała tylko nadzieja, że Alan nie odkryje planów jej ojca. Lubiła go, ale wcale nie chciała zostać jego żoną. Nie w sytuacji, gdy po zamążpójściu musiałaby być tak blisko najstarszego syna Cułhane'ów, którego nienawidziła i kochała równocześnie. Kącikiem oka złowiła jakiś ruch. To był on, ten cierń. Zjawiał się, jakby Amelia, niczym wróżka, wyczarowała go

10 Diana Palmer zaklęciami. Zbliżał się do niej. Właśnie spacerowała drogą niedaleko domu, z bukiecikiem polnych kwiatów w dłoni. Drgnęła z lęku, gdyż każde następne spotkanie z tym mężczyzną było dla niej coraz bardziej bolesne. Nadano mu dwa imiona, Jeremiah Pearson, lecz nikt ich nie używał. Dla wszystkich był Kingiem Culhanem i brakowało mu tylko królewskich szat oraz korony. Ubrany tak jak teraz, wcale jednak nie sprawiał wrażenia bogatego i wpływowego czło­ wieka. Miał na sobie taki sam roboczy strój jak jego kowboje: wyblakłe dżinsy z rozkloszowanymi chaparreros u dołu, które chroniły przed kłującymi kaktusami, a na głowie czarny kapelusz Stetsona z szerokim rondem. Jego wysokie buty były zdefasonowane z powodu długiego noszenia i pokryte grubą warstwą kurzu. Wokół szyi nad spłowiała koszulą z surowego płótna skręcała się błękitna bandana. Do siodła King Culhane przytroczył Winchestera. Jak większość męż­ czyzn na Dzikim Zachodzie, zawsze nosił przy sobie broń, ponieważ wciąż kręciły się tu dzikie bestie, w tym oczywiście także dwunożne. Przejechał obok Amelii i nie odezwał się do niej. Nawet na nią nie spojrzał. Od początku jej wizyty w Latigo, czyli od tygodnia, nie powiedział do dziewczyny słowa. W ogóle jej nie zauważał, nawet podczas wieczorów spędzanych w gronie obu rodzin. Nikt prócz Amelii nie zwracał na to uwagi. A ona od chwili, w której poznała Kinga, kiedy przed sześciu laty, przyjechał z Quinnem do Atlanty w odwiedziny do Howardów, uwielbiała go. Miała wtedy zaledwie czternaście lat, lecz bez przerwy wodziła za nim wielkimi, zakochanymi oczami. Potem tylko Quinn jeździł z wizytami do Culhane'ów, King bowiem w zadziwiający sposób ociągał się z powtórnym odwiedzeniem Howardów. Nigdy więcej już u nich nie był, zwłaszcza że po skończeniu college'u Quinn poszedł na wojnę i walczył na Kubie, a potem przeniósł się do El Paso. To Alan

AMELIA 11 przyjechał na pogrzeb młodszych braci, tyle że już tego samego dnia wyruszył pociągiem do Atlanty w drogę powrotną do domu. A w ciągu kilku następnych lat Amelia w związku z atakami furii ojca stała się bezwolnym stworzeniem. Gdy teraz przyjechali do Latigo, King szybko dał jej do zro­ zumienia, że czuje do niej głęboką niechęć. Wczoraj zaś przez przypadek usłyszała złośliwe uwagi, które wygłaszał pod jej adresem. Poczuła się bardzo dotknięta. Culhane uchodził za wyrafinowanego uwodziciela i bożysz­ cze kobiet. Był rancherem, więc Amelia zdziwiła się, gdy usłyszała, że zadaje się z miejskimi ladacznicami. Quinn czasami napomykał o jego przygodach miłosnych. Oburzały one pannę Howard, gdyż jedno długie spojrzenie na niego przed sześciu laty wystarczyło, żeby odmieniło się jej życie. Jednak jej uwielbienie dla Kinga nie wywarło na nim naj­ mniejszego wrażenia. Całkowicie ją zignorował. Nie była teraz skłonna do porywczych reakcji, lecz czasami miała wielką ochotę rzucić w niego kądzielą. Uważała, że King ocenia ją wyłącznie na podstawie zachowania, jakie sama sobie narzuciła. W tym prawdopodobnie tkwiła przyczyna klęski jej miłości. Culhane z pewnością sądził, że Amelia jest mało inteligentna, a także pozbawiona charakteru, i traktował ją zgodnie z tym wyobrażeniem. Nic nie mogło jej dotknąć bardziej boleśnie. Teraz wpatrywała się w niego zakochanymi oczami, gdy przejeżdżał tuż obok, wysoki, wyprostowany w siodle i niemal zrośnięty z koniem. A przecież gdyby tylko zobaczył, co kryje się pod maską, którą zmuszona była nosić, żeby nie prowoko­ wać gniewu ojca! Gdyby dotarł do prawdziwej panny Howard! Niestety, nie liczyła na to, więc z ciężkim westchnieniem zawróciła do domu. - Moja miła, jaka ty jesteś spokojna - odezwała się znacząco Enid Culhane, matka Kinga, kiedy po kolacji

12 Diana Palmer siedziały w salonie, popijając kawę i robiąc próbki nowego haftu\ Były same, ponieważ mężczyźni zebrali się w gabinecie Branta, żeby wyczyścić broń i przygotować się do jutrzejszej wyprawy na polowanie. Enid przymrużyła czarne oczy, przyglądając się badawczo nadzwyczaj poważnej Amelii. Często przychodziło jej do głowy, że dziewczyna jest o wiele bardziej skomplikowana, niż wydawało się to na pierwszy rzut oka. W piwnych oczach panny Howard malowała się czasami przekora, która kłóciła się ze spokojnym zachowaniem. A poza tym Enid miała własne - wcale niepochlebne - zdanie na temat Hartwella Howarda. - Brant zaproponował, żebyśmy się wybrali do Sali Kon­ certowej imienia Fryderyka Chopina w El Paso. Czy nie poszłabyś z nami? - Z przyjemnością pójdę. Dziękuję za zaproszenie. Uwiel­ biam muzykę. - Masz ze sobą suknię wieczorową? - O tak. Dwie. - King jest czasami nieznośny - stwierdziła Enid bez żadnych wstępów. Właśnie misternie wyhaftowała motyw kwiatowy i spojrzała zagadkowo na Amelię. - Ma zbyt duże powodzenie u kobiet. Oby tylko nie stał się bezwzględnym uwodzicielem. - Wcale taki nie jest! Amelia zrobiła się pąsowa z powodu tego nagłego wybuchu. Z zakłopotaniem wpatrywała się teraz w robótkę. Jednak Enid zdążyła spostrzec wyraz oczu dziewczyny, która najwyraźniej Kinga broniła. - Masz o nim dobre zdanie? - To... imponujący mężczyzna. Pod wieloma względami. - Imponujący i bezmyślny. - Enid zaczęła haftować na­ stępny kwiat. - Marie kładzie dziewczynki spać. Spytaj, czy

AMELIA 13 nie chcą jeszcze jeść lub pić, żeby Rosa mogła zamknąć kuchnię i pójść do domu. - Oczywiście. Amelia przeszła przez długi hall do pokoju Marie Bonet i delikatnie zapukała. Dziewczynki, sześcioletnia i ośmioletnia, odziedziczyły po matce ciemne włosy i oczy. Leżały na poduszkach w dodatkowym łóżku, postawionym naprzeciwko łóżka Marie. Ubrane w koszule ozdobione żabotami i koron­ kami, wyglądały jak aniołki. - Jakie wy jesteście śliczne! - powiedziała ze śmiechem Amelia i powtórzyła to po francusku: - Tres belles! - Tres bien. Tu parles plus bon, cherie! — pochwaliła ją Marie po za francuski. - To z pewnością zasługa twoich lekcji - odwzajemniła się Amelia. - Pani Culhane pyta, czy dziewczynki chcą jeszcze jeść lub pić, zanim kucharka pójdzie do domu? - Nie, niczego już nie potrzebują. Właśnie zamierzałam opowiedzieć im bajkę na dobranoc, ale one wolały, żebyś to ty zrobiła. Czy możesz? Nie narzucam się? - Ani trochę! - oponowała Amelia. - Co ci przyszło do głowy? Z przyjemnością będę im towarzyszyć przy zasypianiu. Marie uśmiechnęła się. Była drobną kobietą o śniadej skórze, życzliwą i subtelną. Zaledwie przed kilkoma miesią­ cami jej mąż dostał wysokiej gorączki i zmarł. Pozostawił zrozpaczoną wdowę, która musiała teraz radzić sobie z dwiema córeczkami. Na szczęście rodzina była zamożna, więc Marie nie została skazana na życie w nędzy. Była kuzynką Enid. Obie kobiety bardzo się do siebie ostatnio zbliżyły, więc pani Culhane zaprosiła Marie z córeczkami, żeby po śmierci męża i ojca spędziły jakiś czas na rancho. Amelia lubiła dzieci. Gdy Marie wyszła do salonu, ułożyła się na łóżku dziewczynek i otworzyła francuską książkę z bajkami. Miała trudności z wymową niektórych słów, lecz

14 Diana Palmer małe poprawiały ją z nauczycielskim zapałem. W ten sposób uczyły się wszystkie trzy. Kiedy córeczki Marie zasnęły, otuliła je kołdrami i pocałowała w zaróżowione policzki. Potem stała przez chwilę, spoglądając czule na śpiące dziewczynki i zastanawiając się, czy kiedykolwiek będzie miała własne dziecko. Na myśl, że mogłaby zostać zmuszona do poślubienia Alana i urodzenia jego dzieci, poczuła się nieswojo. W końcu odwróciła się i na palcach podeszła do drzwi. Wśliznęła się do ciemnego hallu i natychmiast wpadła na bardzo wysokiego, dobrze zbudowanego mężczyznę. Straciła oddech, gdy dłonie o długich palcach chwyciły ją za ramiona. Zanim spojrzała do góry, wiedziała, kto uchronił ją przed upadkiem. Obecność Kinga wyczuwała z daleka. Dzięki jakiejś szczególnej intuicji rozpoznawała go natychmiast. Spojrzała na majaczącą w ciemnościach pociągłą twarz z zaskoczeniem, lecz nie była wytrącona z równowagi. King miał szare błyszczące oczy, głęboko osadzone pod krzaczastymi brwiami, i bardzo wyraziste rysy twarzy. Mówił więcej spojrzeniem, niż jego brat za pomocą słów. Temperament i odwagę Kinga otaczała w zachodnim Teksasie legenda. Miał teraz na sobie ciemne ubranie i białą koszulę, która uwydatniała oliwkową karnację. Był naprawdę imponującym mężczyzną. Nie wyróż­ niał się twarzą ani tak piękną jak Alan, ani tak surową jak Brant, ale było w niej coś takiego, co sprawiało, że podobał się kobietom, które się do niego nieustannie wdzięczyły. Amelię irytowała zarówno jego pewność siebie, jak i zmysłowy wygląd, a do pasji doprowadzała myśl, że może mieć każdą kobietę, jakiej zapragnie, zwłaszcza gdy jej, Amelii, dał do zrozumienia, że nie pociąga go ani trochę. - Czy nie mogłaby pani bardziej uważać? - burknął. - Przepraszam - kajała się strapiona bardziej, niż wymagała tego sytuacja.

AM EU A 15 Już miała odejść, gdy nagle King zacisnął mocniej dłonie na jej delikatnych ramionach. - Co pani tu robiła? - spytał podejrzliwie, wskazując głową sypialnię Marie. - Może przywłaszczyłam sobie jej biżuterię? - podsunęła mu myśl. Uśmiechnęła się przy tym, ale Culhane patrzył na nią tak groźnie, że szybko dodała: - Czytałam dziewczynkom na dobranoc. - Nie zamierzała już żartować. - One mówią bardzo słabo po angielsku. Podejrzewał zatem, że Amelia Howard jest złodziejką i kłamczucha. Ale czego innego mogła od niego oczekiwać? - Mais, je parle francais, monsieur - wyjaśniła i dodała złośliwie: - Je ne vous aime pas, Je pense que vous etes un ąnimal. King nieznacznie poruszył głową i coś zmieniło się w wy­ razie jego oczu. - Cest vrai1 - spytał łagodnie. Amelia spłonęła rumieńcem i gwałtownie wyrwała się z rąk Culhane'a. Nie zatrzymywał jej, więc pobiegła na złamanie karku przez ciemny hall do swojego pokoju. Zamknęła drzwi, a po chwili przekręciła klucz w zamku. Jej twarz była purpurowa. Dlaczego wcześniej nie po­ myślała, że taki wykształcony mężczyzna zna nie tylko obowiązujące klasyczne języki, czyli grekę i łacinę, ale także języki nowożytne? Z pewnością King Culhane mówił po francusku na tyle dobrze, by zrozumieć, co mu po­ wiedziała - że go nie lubi i uważa za zwierzę. Jak spojrzy mu teraz w oczy?! A oczywiście zaraz go spotka. Nie może ukrywać się w swoim pokoju podczas wieczornej kawy. Z drugiej strony Amelia uważała, że choć zdradziła się ze znajomością francuskiego, to udało jej się zmniejszyć napięcie pomiędzy nią i Kingiem. Wciągnęła starannie białą koronkową bluzkę pod pasek długiej czarnej spódnicy

16 Diana Palmer i zebrała z powrotem w kok luźne kosmyki włosów. Drgnęła widząc w lustrze swoją pobladłą twarz. Żałowała, że musi dołączyć do pozostałych. W salonie Enid, Marie i Hartwell dziobali podane do kawy napoleonki. Śniady, wąsaty ojciec Amelii błyskawicznie otaksował córkę spojrzeniem. Trzymał w ręku szklaneczkę whiskey i miał rumieńce, co było złym znakiem. Amelia dziękowała losowi, że nie jest tu z nim sama. - Gdzie się podziewałaś, moja panno? - spytał ze złością. - Czy tak należy się zachowywać w towarzystwie? - Bardzo przepraszam za spóźnienie - powiedziała ze skruchą, jak zwykle łagodząc w ten sposób jego nadpobud­ liwość. Ze spuszczonymi oczami usiadła przy Marii i Enid, niemal drżąc z lęku. - Trochę marudziłam. - Nie zapominaj o właściwym zachowaniu - napomniał ją jeszcze raz. - Tak, tatusiu. Do salonu weszli bracia Culhane'owie z ojcem. Mieli na sobie ciemne ubrania. King prezentował się nieskazitelnie, podczas gdy Alan wyglądał tak, jakby czuł się trochę nieswojo. - Panno Howard, ojciec wspomniał, że gra pani na for­ tepianie - zagadnął z uśmiechem. Obaj młodzi Culhane'owie mieli ciemne oczy i włosy oraz oliwkową cerę. Obaj byli wysocy, lecz King górował nad bratem wzrostem. I te jego oczy, szare, głęboko osadzone i ocienione gęstymi rzęsami. Miał też bardziej pociągłą niż Alan twarz i surowsze rysy, wystające kości policzkowe, prosty nos oraz mocno zarysowaną szczękę. Poruszał się sprężyście jak drapieżnik, co przyprawiało Amelię o przy­ śpieszone bicie serca. - Oczywiście, że gra - odparł za nią ojciec. Wyciągając dłoń w stronę szpinetu, wydał córce polecenie: - Amelio, zagraj coś Beethovena.

AMELIA 17 Dziewczyna wstała posłusznie i podeszła do instrumentu. Przez cały czas czuła na sobie spojrzenie Kinga. Nie miała odwagi skierować wzroku w jego stronę, ale z zakłopotania drżały jej dłonie. Położyła je na klawiaturze i od razu zaczęła się mylić. Drgnęła gwałtownie, gdy ojciec grzmotnął pięścią w stół. - Na litość boską, dziewczyno, przestań walić w niewłaś­ ciwe klawisze! - wrzasnął. Gospodarze zmieszali się, nie mówiąc już o samej Amelii. - Graj to tak, jak powinnaś! Odetchnęła głęboko, żeby się uspokoić. Widać było, że boi się wybuchu ojca. Bała się przecież nie tylko samego wybuchu, ale przede wszystkim jego konsekwencji. Zerknęła ukradkiem na ojca. Tak, miał szkliste oczy i trzymał się za głowę. Tylko nie dzisiaj - modliła się. Boże spraw, żeby tu nie umarł! - No, na co czekasz?! - ponaglił ją z furią Hartwell Howard. - Pewnie na to, żeby pan się uspokoił, bo wtedy będzie mogła skupić się na grze - odezwał się King. - Jego głos brzmiał uprzejmie, lecz widząc spojrzenie młodego Culhane'a ojciec Amelii znieruchomiał, po czym opadł na sofę. Dotknął skroni i zmarszczył brwi, jakby usiłował zebrać myśli. Zerknął na dziewczynę. - Zacznij córeczko. Zagraj nam - poprosił tonem tego dawnego, dobrego i czułego ojca, którego uwielbiała. Uśmiechnęła się, położyła dłonie na klawiaturze i zaczęła grać. Salon wypełniła przyciszona melodia Sonaty księżycowej. Dźwięki potężniały i rosły niczym fala a potem stały się niższe - w ten sposób Amelia wyrażała swoje lęki, cierpienia i tęsknoty. Kiedy skończyła, nawet ojciec trwał przez chwilę w milczeniu. Chciała spojrzeć w niesforne szare oczy, lecz były przymknięte. Nagle King sitf poruszył. - Panno Howard, ma pani talent - powiedział cicho, jakby odrobinę zaskoczony. - Słuchanie pani gry to wyróżnienie.

18 Diana Palmer - Myślę dokładnie tak samo - zachwycała się Enid. - Moja droga, nie miałam pojęcia, że jesteś tak utalentowana! Jednak Amelia słyszała tylko łagodny głos Kinga. Pochwały innych nie docierały do jej uszu. Wtem spostrzegła, że spojrzenie ojca znowu stało się chmurne. Właśnie skończył drinka i gospodarz podniósł się, żeby napełnić mu szklaneczkę. Dziewczynie zaczęło łomotać serce ze strachu. - Czy mogę wyjść? - spytała pośpiesznie panią Culhane. - To nonsens - oznajmił zimno ojciec. - Zostaniesz tu i będziesz towarzyska, córko. - Tatusiu, proszę - spróbowała ponownie, patrząc na niego oczami szeroko otwartymi ze strachu. . - A ja nie będę cię o nic prosił. - Jego oczy stały się jeszcze bardziej szkliste. Ostrzegł ją z napiętą twarzą: - Pa­ miętaj, Amelio, że obiecałaś być posłuszna. Doskonale pamiętała, kiedy złożyła taką obietnicę, podobnie jak pamiętała zawzięte uderzenia ojca, które ją wymogły. Teraz, na szczęście, Quinn był blisko. Amelia trzymała się tej myśli. Uznała też, że dzięki roztropności i sprytowi być może powstrzyma narastający gniew ojca, co udawało jej się już tyle razy. Był tylko jeden sposób. Udawana uległość. - Alan, obiecałeś mi pokazać ogród różany - wymyśliła na poczekaniu, uśmiechając się niepewnie. - Mówiąc to stanęła tak, żeby nikt nie zauważył rozpaczy w jej oczach. - Istotnie - odparł. - A zatem wychodzimy, moja droga? - Wstał i podał jej ramię. Chwyciła je zimnymi, drżącymi palcami, choć na twarzy miała uśmiech, gdy przesuwali się do drzwi. Bała się, żeby nie osadził jej w miejscu głos protestującego ojca. Z drugiej strony skłonna była się założyć, że tym razem nie zaprotestuje. I nie pomyliła się - jak za sprawą czarodziejskiej różdżki odwrócił się i zaczął rozmawiać z Brantem o pogodzie. W końcu życzył sobie, żeby Amelia związała się z Alanem.

AMELIA 19 - Pójdę z wami, jeśli nie macie nic przeciwko temu - oznajmił nonszalancko King i ruszył za nimi. Wyjął z kieszeni zagraniczne cygaro i zapalił. W blasku płomyka zapałki dziewczyna zobaczyła twarz tak hardą, jakiej nie widziała dotychczas u żadnego mężczyzny. Ale też King wcale nie krył niechęci dla przyjaźni Alana i Amelii. Może odkrył plan jej ojca i zamierzał szybko unicestwić ten plan. W każdym razie przy każdej okazji Culhane ujawniał swój nieprzychylny stosunek do Amelii. - Gdzie nauczyłaś się tak grać? - spytał z zainteresowaniem Alan, rzucając bratu wściekłe spojrzenie. - Miałam prywatną nauczycielkę. Tata uważa, że młode kobiety powinny mieć zainteresowania artystyczne. - I oczywiście być ślepo posłuszne - wtrącił beztrosko King. - King! - warknął brat. - Zachowaj, proszę, swoje opinie dla siebie. - Skoro panna Howard jest niewolnicą swojego ojca, z pewnością nikt nie stara się o jej rękę. - King zaciągnął się cygarem. W półmroku patio otoczonego klombami różanych krzewów widać było w jego szarych oczach zimny błysk. - Czyż nie tak, panno Howard? Amelia poczuła do niego pogardę. - Panie Culhane, może pan myśleć o mnie, co się panu żywnie podoba - odparła z godnością. - King, czy Amelia nie dość już dziś zniosła? - napomniał go zniecierpliwiony Alan. - Jeśli nie ona, to z pewnością ja - odrzekł brat. W tonie jego głosu było ledwie wyczuwalne lekceważenie. Skłonił szybko głowę przed Amelią. - Dobranoc, panno Howard. Patrzyła w ślad za nim z niedowierzaniem. Jej pobladłe usta były zaciśnięte. - On jest czasami nie do wytrzymania - stwierdził łagodnie

20 Diana Palmer Alan, po czym oznajmił zimnym tonem: - Amelio, nie denerwuj się tak z jego powodu. Lubi dokuczać słabszym. To odpowiada jego poczuciu humoru. Amelia zerknęła ukradkiem na Alana. Na jego twarzy malowała się uraza i niechęć do brata. Był najmłodszym synem, a więc ostatnim, z którym się liczono. Oprócz niego i najstarszego Kinga był jeszcze średni - Callaway. Mieszkał we wschodnim Teksasie, gdzie prowadził prace poszukiwaw- czo-geologiczne. Alan pozostawał w cieniu Kinga i wiedział, że zawsze tak będzie. Amelia dostrzegała podobieństwo pomiędzy własnym położeniem a sytuacją najmłodszego Culhane'a; ona też od kilku lat żyła w cieniu ojca. Wiedziała, że do końca jego dni nie będzie miała chwili wytchnienia, spokoju i wolności. Oczywiście nie życzyła mu śmierci. Chciała tylko, żeby było tak jak wtedy, kiedy żyli młodsi bracia. Udawała, że z zainteresowaniem słucha opowieści Alana o życiu na rancho, nie mogła się bowiem uwolnić od przerażającej myśli o nieuchronnym końcu wizyty u Cul- hane'ów i konieczności powrotu do miasta. Na razie mieszkali w pensjonacie, gdzie obecność innych gości chroniła Amelię przed skutkami napadów gniewu ojca. Jednak niebawem zamierzał kupić dom, co pozbawiało ją jakiejkolwiek ochrony. Myślała gorączkowo o czymś, co zapobiegłoby przeprowadzce od nowego domu. Ale gorączkowość w niczym nie pomagała. Amelia postanowiła więc zachować spokój i zastanowić się nad tym problemem później, kiedy nagle przyszło jej do głowy desperackie rozwiązanie. Gdyby wyszła za mąż, ojciec straciłby nad nią władzę. Odzyskałaby wolność, a Alan z pewnością byłby dla niej dobry. Wtedy jednak ojciec zostałby sam i mógłby wyrządzić krzywdę sobie albo komuś innemu. Czy miałaby prawo do czystego sumienia, gdyby doszło do tragedii z powodu jej ucieczki? Hartwell Howard był przecież kiedyś najlepszym ojcem na świecie i gdyby to

AMELIA 21 ona znalazła się w jego położeniu, z pewnością by jej nie opuścił. Łagodne piwne oczy Amelii spoczęły na twarzy Alana. Uśmiechnęła się do niego melancholijnie. Nie, nie może uciec od odpowiedzialności, a nawet gdyby do tego dopuściła, wykorzystywanie Alana do własnych celów nie byłoby w porządku. To naprawdę wspaniały człowiek. Widząc uśmiech Amelii, zapomniał o czym mówił, i też się do niej uśmiechnął. Kiedy tak spacerowali alejką wśród różanych krzewów, doszedł do przekonania, że w księżycowej poświacie Amelia wygląda prześlicznie!

M 2 Vk x o spacerze z Alanem w różanym ogrodzie Amelia postanowiła nie wchodzicjuż ojcu w drogę. Gdy rano przyszła na śniadanie, nie było go jeszcze w jadalni. Ale ku jej zaskoczeniu przy stole siedział King, w roboczym ubraniu. Byli także jego rodzice; brakowało Alana, Marie i dziew­ czynek. - Czy przyszłam za wcześnie? - spytała, zatrzymując się w drzwiach. Włosy luźno upięła w koczek na czubku głowy. Na szarą sukienkę nałożyła wdzięczny fartuszek bez rękawów, w nie­ bieskie prążki. Gdy tak stała stropiona, wychylając się zza framugi, jej szare, zapinane na guziczki buty ledwo wystawały spod długiej sukienki. Przy całej swej nieśmiałości i braku wyrafinowania Amelia była jak pączek kwiatu. Stanowiła uosobienie niewinności i kobiecego piękna. Jednak King spojrzał na nią lekceważąco. Przywykł do kobiet, które mu nadskakiwały, a poza tym dawno już skapitulował przed faktem, że lgną do niego głównie z powodu bogactwa i nazwiska. Był wykształcony, pochodził z dobrego domu i miał pożądane koligacje. King nie mógł wszakże powiedzieć, że jego stosunek do Amelii cechowała obojętność. Może było tak dlatego, bo wiedział, że ona go nie lubi, a może z powodu i

AMELIA 23 jej bojaźliwości, gdyż w jego oczach tchórzostwo zasługiwało tylko na wzgardę. Z drugiej strony uważał, że dziewczyna jest zachwycająca. Gdyby miała w sobie coś więcej niż urodę. Grała dobrze na fortepianie i mówiła trochę po francusku, ale brakowało jej i inteligencji, i charakteru. King nie był dystyngowanym miejskim dandysem, lecz szorstkim, zdolnym nawet do brutalności, rancherem, a ta kobieta-dziecko po­ trzebowała kogoś bardzo delikatnego. Nie, nie był stworzony dla niej. Ba, uważała go za zwierzę. To akurat bawiło Culhane'a, więc uśmiechnął się do swoich myśli. Przyszło mu do głowy, że od dawna nie pragnął tak namiętnie żadnej kobiety jak Amelii Howard. Chcąc to ukryć musiał udawać, że lekceważy dziewczynę. - Oczywiście, że nie przyszłaś za wcześnie - zapewniła ją ze śmiechem Enid. - Siadaj, dziecino. Po prostu niektórzy jeszcze śpią. - Włącznie z twoim nieco osłabionym ojcem. - Zachichotał Brant. - Siedzieliśmy wczoraj do późna, więc kazałem mu się wyspać, ponieważ dziś zabieram go, wraz z Alanem, na polowanie. Możemy zabawić w górach ładnych parę dni. Mam oko na pewnego lwa-zabijakę, który napada w tych stronach na bydło. Amelia usiadła przy stole, nie spojrzawszy na Kinga, bo nawet nie odpowiedział na jej „dzień dobry". Jego szare oczy smagały ją drwiną, jakby widok tej kobiety budził w nim niesmak, choć zarazem sprawiał jakąś per­ wersyjną przyjemność. - Na co masz ochotę, moja miła? - spytała Enid, stawiając na stole tacę z drożdżowymi bułeczkami, przed chwilą upieczonymi w gazowym piekarniku. - Poproszę tylko jajka i bekon. Nie jem dużo na śniadanie. - Skończ te jajka, kochanie - powiedziała Enid do męża. - Amelio, napijesz się kawy?

24 Diana Paliner - O, a mogę? - spytała dziewczyna, spoglądając w stronę drzwi z miną kogoś, kto zamierza coś przeskrobać. - Papa nie pochwala... - Papa śpi - przerwał jej sarkastycznie King. - Zapomniałeś, ile masz dziś pracy? - odezwał się surowym tonem jego ojciec. - A kiedy nie mam? - King wzruszył ramionami i dodał z zagadkową miną: - Bawcie się dobrze na polowaniu, a my z mamą zatroszczymy się, żeby panna Howard się... nie nudziła. Rodzice spoglądali z zaskoczeniem na wychodzącego syna, a potem wymienili znaczące spojrzenia. Wrogość Kinga wobec Amelii była dla nich przykra i niezrozumiała. Podobnie jak Alan współczuli jej z powodu gruboskórności Howarda, natomiast najstarszy syn zachowywał się tak, jakby uważał, że dziewczyna zasługuje na takie traktowanie. - Zaganianie bydła do zagród wprawia go zwykle w zły humor. - Brant uśmiechnął się się do Amelii. - Może złagodnieje, kiedy się to skończy. - Z pewnością - stwierdziła Enid Amelia tylko się uśmiechnęła. Wiedziała, że zachowanie Kinga wobec niej nie ma nic wspólnego z zajęciami na rancho, lecz bierze się stąd, że po prostu jej nie znosi. Cieszyła się z wyjazdu ojca, nawet jeśli obawiała się o jego zdrowie i życie z powodu trudów związanych z polowaniem. Zarazem bała się, że spośród mężczyzn w Latigo zostanie tylko King, choć pocieszała się, iż Enid, Marie i jej córki stanowić będą rodzaj buforu pomiędzy nim a nią. Zrobiło jej się lżej na sercu. Mimo wszystko nie powinno być źle. Późnym popołudniem ekwipunek na polowanie był spa­ kowany. - Na noc rozbijemy obóz na wzgórzach, a jutro wyruszymy

AMELIA 25 w góry Guadalupe. Będziemy w pobliżu telegrafu, tak że prześlę wam depeszę, jak nam idzie - informował żonę Brant, obejmując ją czule i całując w policzek. - Miej oko na wszystko. King zostaje, więc gdyby zaczęło się dziać coś niedobrego na granicy, zawiadomi posterunek w Alpine. Enid z powagą skinęła głową. W ostatnich latach dokonano w okolicy kilku kradzieży, a na pobliskiej farmie popełniono morderstwo. Ukrywające się przy granicy bandy wciąż nękały mieszkańców zachodniego Teksasu, tak samo jak koniokrady z Meksyku. Cywilizacja z pewnością dotarła do El Paso, lecz poza miastem nad bezpieczeństwem stale musiał czuwać batalion konnej policji patrolujący rejon granicy. Tak dzielnie się spisywał, że rozeszły się pogłoski o jego rychłym roz­ wiązaniu — stopniowo przestawał być potrzebny. - Wzięliście dość amunicji? - spytała z troską pani Culhane. - Chyba za dużo - odparł z uśmiechem mąż. Słysząc tętent kopyt uniósł głowę i spoglądał z dumą. To King cwałował do nich na swoim czarnym jak węgiel arabie. Koń był ogierem stadniny i championem w swej klasie. Tylko King potrafił - czy raczej nie bał się - na nim jeździć. Arab nie był zwierzęciem roboczym, więc Culhane ćwiczył dwa razy dziennie jego sprawność, a poza tym wyprawiał się na nim do sąsiedzkiej posiadłości Valverde'ów, w konkury do ich córki, Darcy. W czasie pobytu Howardów na rancho Darcy zjawiła się raz na kolacji. Dla Amelii to był niemiły wieczór, ponieważ panna Valverde zachowywała się niemal prostacko i wpijała się w Kinga jak pijawka. Chyba jakoś wyczuła, że młody Culhane podoba się Amelii, gdyż bez przerwy się do niego wdzięczyła. Podczas tej kolacji Amelia nabrała jeszcze głęb­ szego niż dotychczas przekonania, że jest zupełnie nie­ odpowiednią kobietą dla Kinga. Owszem, bardzo się podobała

26 Diana Palmer mężczyznom, ale chory ojciec wmówi! jej, że nie ma nic do zaoferowania w małżeństwie, z wyjątkiem umiejętności pro­ wadzenia domu, choć on nawet z tego nie był zadowolony... - A więc gotowi do drogi? - zagadnął King wychylając się z siodła. - Gotowi i już wyruszamy, mój chłopcze - odparł z uśmie­ chem Brant. - Życz nam powodzenia. - Chciałbym, żebyście upolowali tego utrapionego nisz­ czyciela stada i ustrzelili jakąś sarnę. - Wyżej w górach może nam się to udać, bo pogoda jest tam wciąż zimowa - odezwał się Alan do brata, po czym czule zagadnął Amelię: - Czy naprawdę będziesz się tu dobrze czuła? - Oczywiście, Alanie. Będę o tobie myślała - odwzajemniła się, ujęta jego troską. - Zajmuj się domem - napomniał ją ostro Hartwell Howard. - Żadnego leniuchowania! - Tak, papo - zapewniała gorliwie. - A kiedy będziesz miała czas, ćwicz na fortepianie. Grasz bez wdzięku. - Tak, papo - powtórzyła. Podeszła i wzięła w swoje delikatne dłonie kołnierz jego kurtki. Popatrzyła na ojca z niepokojem, pytając niepewnym głosem: - Będziesz na siebie uważał? Howard spiorunował córkę wzrokiem. - Będę się świetnie bawił! Przestań mi zawracać głowę! Gwałtownym ruchem włożył rękawiczki i dosiadł konia, zupełnie nie zważając na wędzidło w pysku biednego zwie­ rzęcia. Gdy stanęło dęba, zajadle uderzył je harapem w pach­ winę. Na ten widok King zeskoczył z siodła, wściekłym ruchem wyszarpnął z rąk Howarda bicz i trzasnął nim o ziemię, zanim Brant i Alan zdążyli cokolwiek powiedzieć. Patrzył w oczy ojcu Amelii z nie ukrywaną odrazą.

AMELIA 27 - Nasze konie nie znają ostróg i harapa - oznajmił cichym, lecz złowrogim głosem. - Jeśli to panu nie odpowiada, proszę iść w góry na piechotę. Hartwell spojrzał na niego czujnym wzrokiem. Na twarzy miał wypieki. Pocierał dłonią skroń. - Oczywiście, drogi chłopcze - odparł śmiejąc się bez­ myślnie. - Powinieneś zauważyć, że to zwierzę jest nie­ sforne. - Tylko wtedy, gdy z powodu czyjejś niezdarności wędzidło rani mu pysk - wypomniał bez ogródek King. Hartwell spojrzał na leżący na ziemi harap, jakby za­ stanawiając się, co teraz zrobić. King wyraźnie go prowokował, ostentacyjnie przydeptując bicz ciężkim wysokim butem i spokojnie zapalając cygaro. Tego było już dość. Hartwell oszalałym ruchem chwycił cugle i odjechał, złowrogo mam­ rocząc o osobliwym traktowaniu głupiego zwierzęcia. Amelia zacisnęła dłonie tak, że paznokcie wbiły się jej w skórę. Spodziewała się, że ojciec zaraz dostanie furii. Mógł nawet chwycić za pistolet. Był przecież nieobliczalny, o czym King nie miał pojęcia, ponieważ Amelią nic mu nie powiedziała. Zresztą prawdopodobnie by jej nie uwierzył. - King - odezwał się ostrzegawczym głosem Brant, gdy spostrzegł przerażenie na twarzy Amelii i zorientował się, że z Hartwellem dzieje się coś niedobrego. Syn spojrzał na niego nawet nie mrugnąwszy powieką, a szare oczy wciąż ciskały błyskawice. - Tato, jedźmy - podsunął Alan, chcąc uniknąć wybuchu ojca. Brant, podobnie jak Hartwell, należał do krewkich mężczyzn. - Zgoda - odrzekł stary Culhane, poruszając się niespokoj­ nie w siodle. - King, pilnuj swojego tyłka. - A ty swojego - odciął się hardo syn. Brant uśmiechnął się do Enid, skinął głową Amelii i ruszył.

28 Diana Palmer Alan jechał tuż za nim, bez przerwy oglądając się na dziewczynę, tak że niewiele brakowało, a spadłby z konia. - Ten młody kretyn zaraz skręci sobie kark. Panno Howard, powinna pani podtrzymać go na duchu, choć może wypełnia pani tylko rozkazy papy? Amelia spojrzała na Kinga, zdumiona jego zapalczywym tonem. - King - napomniała syna oburzona Enid. - Zdaje się, że wybierałeś się do Valverde'ów? Nie będziemy cię za­ trzymywać. - A jak mogłoby się to wam udać, skoro czeka na mnie taka czarująca i elegancka dziewczyna? - odciął się obrzucając pogardliwym spojrzeniem skromną sukienkę Amelii. Sama uszyła sobie tę sukienkę. Poczuła się teraz jak smagnięta biczem. Howardowie należeli do szanowanych w Atlancie rodzin, lecz nie byli bogaci, toteż Amelia nigdy nie miała eleganckich strojów i nie zaznała wystawnego życia. Zresztą wcale jej na tym nie zależało, choć pewnie King tak nie uważał. - Pani Culhane, czy mogę pomóc Marie przy dziewczyn­ kach? - spytała z bladym uśmiechem. - Zwykle kąpie je o tej porze. - Jeśli tylko sobie tego życzysz, moja miła. Ona jutro wyjeżdża i z pewnością będzie ci wdzięczna również za pomoc przy pakowaniu. - Wyjeżdża? - spytała Amelia, nie zdając sobie sprawy, że w jej głosie słychać zdenerwowanie. - Panno Howard, mówi pani takim tonem, jakby Marie porzucała panią w obliczu końca świata - stwierdził filozoficz­ nie King, marszcząc brwi. - Do niczego nie podchodzę w taki sposób, jak pan sądzi, panie Culhane - odwzajemniła się Amelia i oświadczyła pośpiesznie: - Wracam do domu.

AMELIA 29 Uniosła lekko długą spódnicę i ruszyła biegiem, a on przymrużył powieki, ścigając ją szyderczym spojrzeniem. - Co się z tobą dzieje? - odezwała się lodowatym tonem matka. - Dlaczego jesteś dla niej taki okrutny? King wzruszył ramionami i odwrócił się, dosiadając konia. - Wrócę późno — poinformował, gdy z powrotem zapalił zgasłe cygaro. - Nie obchodzi mnie, co pociąga cię w córce Valverde'ów. To zła, wyrachowana kobieta. Nigdy nie znałam kogoś bardziej interesownego. - Zostaw w spokoju jej uczciwość. - Uniósł się w siodle i oświadczył z drwiącym uśmiechem: - Darcy ma tę zaletę, że jest taka, na jaką wygląda. Chce wyjść za mnie ze względu na rancho i nazwisko, tak samo jak inne kobiety. Podziwiam jej zimną krew. - Oczywiście wiem, skąd wziął się twój cynizm, ale kiedy się to wydarzyło, byłeś bardzo młody - odparła łagodniejszym tonem matka. - I czas powinien uleczyć nawet tak głęboką ranę. Jednak ty wciąż nie możesz się pogodzić nie ze śmiercią tej kobiety, lecz z faktem, że cię porzuciła. - Syn wyglądał tak, jakby był na granicy wybuchu, ale nic nie powiedział, więc Enid dodała perswadującym tonem: - King, jest wiele kobiet, które szukają u mężczyzn zalet charakteru i nie przywiązują wagi od bogactwa. - Czyżby? Może chodzi ci o kobiety biegające tak szybko jak nasz gość? - Spoglądał na Amelię, która właśnie weszła na werandę, i powiedział jakby do siebie: - Ta kobieta jest bardziej dziecinna niż dziecko. Twarda ręka wyrządziłaby jej krzywdę. Jej się podoba delikatny profil Alana i jego salonowe maniery. - King zerknął na matkę. - Ale jej ojcu o wiele bardziej podoba się myśl o założeniu z nami spółki, dzięki małżeństwu Amelii i Alana. Nie wydaje ci się?