ziomek72

  • Dokumenty7 893
  • Odsłony2 158 585
  • Obserwuję935
  • Rozmiar dokumentów26.3 GB
  • Ilość pobrań1 244 225

Amerykańskie wakacje - Rawlins Debbi

Dodano: 8 lata temu

Informacje o dokumencie

Dodano: 8 lata temu
Rozmiar :562.5 KB
Rozszerzenie:pdf

Amerykańskie wakacje - Rawlins Debbi.pdf

ziomek72 EBooki EBOOK R Rawlins Debbi
Użytkownik ziomek72 wgrał ten materiał 8 lata temu. Od tego czasu zobaczyło go już 179 osób, 105 z nich pobrało dokument.

Komentarze i opinie (0)

Transkrypt ( 25 z dostępnych 247 stron)

Debbi Rawlins Amerykańskie wakacje

Rozdział pierwszy – Niezłe nogi. Chyba jest tu nowa? Mike Mason pokiwał zdegustowany głową. – Czy ty w ogóle słuchasz, co do ciebie mówię? Jego najbliższy przyjaciel, a zarazem kolega z pracy, Robert Scarpetti, nawet nie odwrócił wzroku od wysokiej blondynki, stojącej przy dystrybutorze wody, tuż obok biura Mike’a. – Może to przedstawicielka któregoś z naszych kon- trahentów. Nigdy jej tu nie widziałem, a ty? – Rob! Robert w końcu spojrzał na Mike’a. – Słyszałem każde słowo. Uważasz, że na Zachodnim Wybrzeżu sprzedaje się coraz więcej win kalifornijskich, bo wzrosły ceny benzyny i transport wina na drugi koniec kraju za dużo nas kosztuje. – Wrócił wzrokiem do młodej kobiety, która przystanęła przy biurku recepcjonistki. – Doskonale. Cori na pewno będzie wiedziała, co to za dziewczyna.

– Do cholery, Rob! Gdyby nie to, że jesteś synem szefa, już dawno byś stąd wyleciał. Robert zsunął się z biurka Mike’a, wstał i uśmiechnął się do niego szeroko. – Nieprawda. Nie wyleciałbym, bo ty zawsze wycią- gasz mnie z opałów. Mike westchnął.Byłzmęczony igłodny.Poralunchujuż dawno minęła, ale on wciąż nie mógł wyrwać się z pracy. Zazwyczaj Robertgonie denerwował. Byli przyjaciółmi od piętnastulati dawno nauczyłsię, że towyrośniętedziecko należy traktować z przymrużeniem oka. Poznali się w ostatniej klasie liceum, niedługo po tym, jak matka Mike’a zaczęła pracować dla rodziny Scarpet- tich. Firma sprzedawała w Stanach wino ze swoich winnic we Włoszech, a ona była tam księgową. Ta praca była dla nich jak dar z nieba. Niedługo wcześniej jej firma przeprowadziła zwolnienia grupowe i matka została bez pracy i bez grosza przy duszy. Na ojca nie mogli liczyć – dziesięć lat wcześniej ten cholerny łajdak porzucił rodzinę i zniknął bez śladu. – Nie martw się, stary. – Robert poklepał go po ramieniu. – Pogadam z ojcem o Daly City, to może być dobre miejsce na nowe centrum dystrybucji. Jest niedale- ko San Francisco, a jednocześnie czynsz nie przyprawi ojczulka o zawał. – Sprawdziłeś to już? Robert żachnął się. – Nie jestem takim patafianem, za jakiego mnie uwa- żasz, stary. Skoczymy na piwo? – Jest dopiero piętnaście po czwartej. – Co chcesz przez to powiedzieć? Mike potarł oczy i rozluźnił krawat.

– Mam jeszcze przed sobą ładnych kilka godzin, zanim to wszystko skończę. – Do cholery, Mike, powinieneś trochę wyluzować. Ta firma istnieje na rynku od stu lat. Nie zawali się, jeśli raz trochę sobie odpuścisz. – Jasne. Robert mógł tak sobie mówić. W końcu nosił nazwisko Scarpetti. To stanowiło oczywistą gwarancję dożywot- niego miejsca w rodzinnej firmie. Mike wiele zawdzięczał Scarpettim. Dali mu pracę, a nawet płacili za jego college po śmierci matki, ale przecież nie był jednym z nich. Nieważne, jak ciężko pracował albo ile razy spędzał święta przy ich rodzinnym stole, i tak nigdy nie będzie należał do najwęższego rodzinnego kręgu. Oczywiście, gdyby ich o to zapytał, Robert i Antonio zaprzeczyliby. Nie zamierzał jednak kiedykolwiek poru- szać tego tematatu. Był im szczerze wdzięczny za to, że jako jedyna osoba spoza rodziny znalazł się w zarządzie, i wiedział, że ma duże szanse, by pewnego dnia zostać dyrektorem oddziału na Zachodnim Wybrzeżu. Już teraz ufali mu na tyle, by powierzyć większość operacji. Miał dwadzieścia osiem lat, dawno spłacił kredyt za studia i zarabiał cholernie dobrze. Dużo więcej niż więk- szość jego rówieśników. Bez dwóch zdań – wiele im zawdzięczał. Ale wciąż nie mógł pozbyć się pragnienia, by naprawdę stać się częścią tej rodziny. – Gdybyś zmienił zdanie co do piwa, to jestem z Joe w barze ,,U Angela’’. – Robert przystanął przy drzwiach, sprawdzając odbicie w lustrze, i wyciągnął grzebień. – Będę tam tylko do wpół do szóstej. Potem mam randkę z Melanie.

Randka. Mike nie mógł sobie przypomnieć, kiedy ostatnio się z kimś umówił. W zeszłym roku parę razy poszedł do kina i na późną kolację z Daphne, z biura nieruchomości piętro wyżej. Ale widać uznała, że jest zbyt pochłonięty pracą, bo kiedy zadzwonił do niej kilka miesięcy temu, usłyszał, że przez najbliższe pół roku będzie bardzo, ale to bardzo zajęta. – Dziś na mnie nie licz. – Mike otworzył środkową szufladę biurka, szukając chipsów lub czegokolwiek in- nego, co na chwilę oszuka jego rozpaczliwie pusty żołą- dek. – Muszę jeszcze przygotować budżet kwartalny. – Olej to. Możesz dokończyć jutro. Mike znalazł napoczętą paczkę krakersów i powąchał. Wydawały się jadalne. – Chcę,żebyś go przejrzał, zanim wyjedziesz na urlop. Ich rozmowę przerwał nagle nieartykułowany wrzask. – Cholera, muszę lecieć. – Rubert spojrzał z wes- tchnieniem w głąb korytarza. – Stary mnie woła. Kiedy wreszcie nauczy się używać interkomu? – Przecież nie ma cię w twoim pokoju. – Nie o to chodzi. – Robert wyszedł, mamrocząc pod nosem. Mike uśmiechnął się, pochłaniając z apetytem serowe krakersy. Rodzina Scarpettich nie grzeszyła subtelnością, szczególnie Antonio. Choć minęło już trzydzieści lat, odkąd wyjechał z Włoch, pod wieloma względami wciąż trzymał się starych zwyczajów, zarówno w domu, jak i w pracy. Całe szczęście, że firma była stabilna i przynosi- ła duże zyski. Z drugiej strony, ten stosunkowo łatwy sukces miał też swoje minusy. Nikt nie miał motywacji, by rozwijać i modernizować rodzinny interes. Antonio był wprawdzie cwanym biznesmenem, umiał prowadzić

firmę i znał się na księgowości, jednak jego niechęć do modernizacji miała swoją cenę. Robert to widział, ale brakowało mu ambicji. Mike był pewien, że gdyby tylko dano mu wolną rękę, wszyscy wkrótce zauważyliby pozytywne zmiany. Wiedział, że gdy tylko uruchomi filię na Zachodnim Wybrzeżu, zyski przedsiębiorstwa wzros- ną dwukrotnie. Czy dzięki temu zacznie być w końcu traktowany jak pełnoprawny członek rodziny? Wysoka blondynka znów przeszła obok jego pokoju, tym razem zwalniając, by posłać mu uśmiech. O mało nie zadławił się zeschłym krakersem. Musiał jej to przyznać: rzeczywiście miała fantastyczne nogi. Pal licho, że od pół roku nie był na randce. Gorzej, że minęły chyba wieki od czasu, gdy był w łóżku z dziew- czyną. – Rany, tato, to cholerne cygaro czuć w całym biurze! – Robert machnął ręką, rozganiając kłęby dymu. – To obrzydliwe. – To moje biuro. Mogę tu robić, co mi się żywnie podoba. Siadaj. Robert otworzył okno, nie zwracając uwagi na wilgot- ne, sierpniowe powietrze i gwar, które wypełniły pomie- szczenie. Od tej chwili ich rozmowa miała rywalizować z ulicznym hałasem Brooklynu, wdzierającym się na trzecie piętro biurowca. – Dobra, dobra... – Antonio zamruczał nad popielnicz- ką. – Zgaszę cygaro. A teraz zamknij to cholerne okno. Robert z przyjemnością odgrodził się od gorącego powietrza i huku ulicy. Jednak to był najmniejszy prob- lem. Martwił się, że jego ojciec za dużo palił, przesadzał z jedzeniem i piciem i zarywał noce. Od śmierci żony

zdarzało się to prawie codziennie. Robertowi nie dawało to spokoju. – O co chodzi, tato? – Usiadł na krześle po drugiej stronie biurka, które już dawno powinno było znaleźć się na śmietniku. – Za trzy dni przylatuje z Włoch twoja kuzynka Gina. – Gina? – Robert zmarszczył brwi. Widział ją jakieś osiem lat temu, kiedy ostatni raz był w Toskanii. Akurat przyjechała do domu na wakacje ze swojej katolickiej szkoły w Mediolanie – cicha, nieśmiała, typowa uczennica prowadzonej przez zakonnice szkoły z internatem. – Po co? – Jakoś nie mógł sobie wyobrazić zahukanej kuzynki, lecącej samotnie przez Atlantyk. – Oczywiście, fajnie będzie znów ją zobaczyć, ale... Ile ona właściwie ma lat? – Dwadzieścia trzy. Właśnie skończyła studia i twoja ciotka mówi, że ostatnio zaczęła trochę się buntować. – Antonio wzruszył gwałtownie ramionami i zamruczał coś po włosku. Robert zrozumiał tylko kilka oderwanych słów. – Znasz ciotkę Sofię, lubi dramatyzować. – Przyjeżdża sama? Antonio westchnął i przesunął dłonią po czole, które z każdym dniem wydawało się coraz wyższe. Robert zprzerażeniemmyślało dniu, gdy zaczniełysieć jakojciec. – Niestety tak, i zostanie tu przez miesiąc. Robert zaczynał mieć złe przeczucia. – Wciąż nie rozumiem, po co właściwie tu przyjeżdża. – Żeby się wyszaleć. – Antonio machnął lekceważąco ręką. – Tak to określacie, prawda? Dziewczyna chce się trochę wyszumieć. – O rany... – O co chodzi? – syknął Antonio. – Nagle nie masz czasu dla rodziny?

– Ja? – A kto inny miałby się nią zająć, pokazać miasto? – Nie ma mowy! – żachnął się Robert. – W tym tygodniu jadę na urlop, zapomniałeś? Już zapłaciłem za rejs. Przez dwa tygodnie tylko ja, Melanie, mnóstwo słońca i chłodne drinki. Nie będę nikogo niańczył. – Zwrócę ci pieniądze za rejs. – Zapomnij o tym. – Robert ruszył w stronę drzwi. – Melanie musiała się nieźle postarać, żeby wywalczyć dwa tygodnie urlopu. – Roberto! – Antonio walnął dłonią w stół. – Tu chodzi o rodzinę. To ważne. – Rozumiem – odparł Robert. Problem w tym, że Melanie na pewno tego nie zrozumie. – Wyjeżdżam tylko na dwa tygodnie. W tym czasie Mike może się nią zająć. – Mike? Robert wzruszył przesadnie ramionami, przedrzeź- niając gest ojca. – Przecież on jest prawie jak członek rodziny. – ,,Prawie’’ to za mało – pokręcił głową Antonio. – Ona jest kobietą, a on mężczyzną. Dodaj dwa do dwóch. – Niby tak, ale to przecież Mike... – To sprawa hormonów, testosteronu, czy jak to się tamnazywa. – Ojciec potrząsnął głową w upartym geście, którego Robert tak nie znosił. Ten gest oznaczał, że dyskusja jest skończona. – Odbierzesz Ginę z lotniska i będziesz się jej trzymał jak rzep psiego ogona. Koniec rozmowy. – Tato, nie zmuszaj mnie, żebym powiedział coś, czego będę żałował. Antonio zmrużył ciemne oczy. – Co masz na myśli?

Robert czuł, jak narasta w nim panika. Nie mógł odwołać tego wyjazdu. Planował go z Melanie od pół roku. Cholera, ale się porobiło! – Chodzi o Mike’a. – Tak? – To tajemnica. – Roberto. – Antonio podniósł powoli cygaro. – Przy- pominam, że sam poruszyłeś ten temat. – Tylko błagam, nikomu o tym ani słowa. Przede wszystkim Mike’owi. To bardzo delikatna sprawa. – Dobrze, mów, o co chodzi. Robert wziął głęboki wdech. Naprawdę nie chciał w to mieszać przyjaciela, ale czy miał inne wyjście? – MikemożespokojniezaopiekowaćsięGinąi pokazać jejmiasto.–Odchrząknął.Zatokłamstwonapewnobędzie się smażył w piekle. Nie mówiąc już o tym, że wcześniej Mike go zabije. – Chodzi o to, że on gra w innej lidze. Antonio zmarszczył krzaczaste brwi. – O czym ty mówisz? – Nie znasz tego określenia, tato? – Wiem, co chcesz powiedzieć. – Wyglądał na zmie- szanego. – To znaczy, że mógłby być dekoratorem wnętrz lub kimś w tym rodzaju. Zgadza się? Robert stłumił śmiech. – Tak, można tak powiedzieć. – Mike? Przecież znam go prawie od dziecka. On nie jest taki. – Kiedy ostatni raz widziałeś go z dziewczyną? Antonio zastanawiałsię przez chwilę, obracającw ręku cygaro. – W zeszłym roku, na święto Dziękczynienia. Przy- szedł na kolację z tą małą rudą.

– To było trzy lata temu, a ona była córką jego sąsiadki i miała piętnaście lat. Antonio zachmurzył się i przygryzł wargę. – Więc dlaczego nie wygląda tak jak ci inni? – Tato, nie bądź taki staroświecki. Nie każdego po- znasz po wyglądzie. Najważniejsze jest to, że możesz spokojnie powierzyć mu Ginę. Będzie z nim bezpieczna. Antonio żuł w zamyśleniu cygaro, marszcząc brwi. – Dobrze. Zawołaj go tu. – O rany... Mike zerknął kątem oka na stojący na biurku zegar. Dziewczyna miała się pojawić za niecałą godzinę, a on musiał jeszcze sporządzić dwie deklaracje celne i przejrzeć stos dokumentów do akceptacji. Praca opiekunki do dziecka wydawała mu się najmniej atrakcyjnym ze wszyst- kich dotychczasowych zadań zleconych mu przez Scar- pettich. W pierwszym odruchu chciał odpowiedzieć, żeby wypchali się sianem, ale nagle coś sobie uświadomił: Antonio okazał mu niezwykłe zaufanie. Większość starszych mężczyzn w tej rodzinie była bardzo staroświecka, zwłaszcza gdy chodziło o ich żony i córki. Dotyczyło to również Antonia. Kobieta miała być piękna, posłuszna i cnotliwa. Powierzając mu opiekę nad swoją siostrzenicą, Antonio dopuścił go bliżej niż kiedy- kolwiek dotąd. W pewnym sensie Mike czuł się tak, jakby w końcu dostał klucze do domu. Szkoda tylko, że żadne krasnoludki nie zajmą się za niego pracą, podczasgdy on będzie się bawił w przyzwoit- kę. Odsunął na bok stertę dokumentów, aby przejrzeć terminarz. Zgodnie z tym, co sobie zaplanował, wciąż będzie mógł przychodzić do pracy wczesnym rankiem

i wieczorami. Wprawdzie Antonio podkreślał, że ma nie spuszczać Giny z oczu, ale zgodnie z tym, co powiedział mu Robert, nie powinno to być zbyt trudne. Z tego, co pamiętał Rob, jego kuzynka była zagorzałym molem książkowym, który bardzo chętnie, zamiast zwie- dzać miasto, spędzi cały dzień w bibliotece lub przed komputerem. Prawdopodobnie będzie chciała przeczytać całość zbiorów Biblioteki Nowojorskiej. To powinno dostarczyć jej zajęcia na co najmniej połowę pobytu. Przeglądał notatki, układając listę zadań na przyszły tydzień i porządkując je według ważności. Nagle za- skoczył go dzwonek interkomu. Obie sekretarki wyszły na lunch, Robet odbierał Ginę z lotniska, a pozostali trzej członkowie rodziny Scarpettich, pracujący w biurze, nigdy nie używali tego urządzenia. Gdy mieli do kogoś sprawę, po prostu otwierali usta i głośno krzyczeli. – Mike, Robert już wrócił z... – Trzaski i szumy zagłuszyły głos Antoniego, a potem Mike usłyszał jego niezadowolone pomruki. – Do cholery, jak to się robi? – Trzymaj guzik wciśnięty – dobiegł go głos Roberta. – Teraz możesz mówić. – Mike? – Słucham. – Czy możesz przyjść do mojego biura, proszę? Ta nagła zmiana tonu, którą zapewne zawdzięczał obecności siostrzenicy, sprawiła, że Mike uśmiechał się przez całą drogę do biura pryncypała. Roberto minął Mike’a, wychodząc z pokoju ojca, i posłał mu przepraszający uśmiech. Drzwi były otwarte, ale Mike uprzejmie zapukał przed wejściem. – No, jesteś nareszcie. – Antonio zaprosił go gestem do środka.

Mike pierwszy raz w życiuwidział biurkoszefa w takim porządku.Nawetpapieryw przegródce znapisem,,przycho- dzące’’ były ułożone w równy stosik.Wiszący za biurkiem obraz, przedstawiający kobiecy akt, zniknął. Ubawiony odchrząknął, próbując zamaskować parsknięcie. W tym obrazie nie było nic niestosownego. Ta Gina rzeczywiście musi być wyjątkowo staroświecka i cnotliwa... I wtedy ją zobaczył. Siedziała przy stole konferencyj- nym, ubrana w obszerny, workowaty płaszcz, z włosami schowanymi pod brzydką włóczkową czapką. W takim upale musi się w tym gotować, pomyślał Mike. – To moja siostrzenica, Gina Ferraro. – Antonio wyko- nał szeroki gest ręką, zapraszając Mike’a bliżej. – Mike Mason jest naszym dyrektorem dystrybucji. – Dzień dobry – powiedziała gardłowym głosem, z wyraźnym akcentem, który spowił Mike’a niby kasz- mirowy szal. Spojrzała na wuja pytająco brązowymi oczami w kształcie migdałów. – Myślałam, że Roberto zajmuje to stanowisko. Antonio był równie zaskoczony jej pytaniem, jak Mike. Wzruszył jednak tylko ramionami. – Obaj mają to samo stanowisko, ale to Mike wykonu- je większość pracy. Gina ponownie spojrzała na Mike’a, ale on wciąż rozmyślał nad zaskakująco celną uwagą Antonia. Nie wiedział, że szef zdaje sobie sprawę z sytuacji w biurze. – A teraz masz być moją przyzwoitką – powiedziała, lekko wydymając usta i podając mu dłoń. – Tłumaczyłam już wszystkim, że poradzę sobie sama. – To wielkie miasto, cara – wyjaśnił Antonio z cierp- liwym uśmiechem, zarezerwowanym dla miłych Wło- szek, od których oczekiwał posłuszeństwa.

– Dobrze, wujku – powiedziała ulegle, patrząc Mi- ke’owi prostow oczy,gdy podawałamu dłoń. Była drobna i niewiarygodnie miękka. – To naprawdę żaden kłopot. Mamy tu wspaniałą bibliotekę... W jej oczach pojawił się błysk irytacji i szybko cofnęła rękę. – Przygotowałam listę miejsc, które chcę zobaczyć. – Jasne. Nie ma sprawy. – Jedliście już lunch? – spytał Antonio, zacierając potężne dłonie, chociaż właściwie wcale nie czekał na odpowiedź. – Zapraszam was do ,,U Angela’’. Poznacie się lepiej przy talerzu linguini z małżami. Gina zrobiła zbolałą minę, ale odparła: – Jak sobie życzysz, wujku. Mike odsunął się, czekając, aż dziewczyna wstanie. Była drobna, nie wyższa niż metr sześćdziesiąt w skro- mnych, sznurowanych czarnych trzewikach, przypomi- nających Mike’owi buty, w których chodziła jego bab- cia. Antonio przepuścił ich oboje w drzwiach. – Kiedy już zjemy, Mike odwiezie cię do mojego mieszkania, żebyś się rozpakowała i trochę odpoczęła. Wieczorem, jeśli nie będziesz zmęczona, zjemy razem kolację. Zgoda? – Jak chcesz, wujku Antonio. – I zdejmij ten płaszcz, bo dostaniesz udaru z gorąca, a wtedy twoja matka przerobi mnie na pulpety. Z wahaniem odpięła pierwszy guzik. Gdy doszła do trzeciego,Mike poczuł, że nagły skurcz w żołądku staje się nie do zniesienia. Co się z nim działo, do licha? Nie miał czasu, by

zastanawiać się nad tą dziwną reakcją. Odpinała właśnie ostatni guzik. Rozsunęła poły płaszcza i zdjęła z ramion grubą tkaninę, odsłaniając nijaką, bezkształtną czarną sukienkę na zbyt szerokich ramiączkach. Mike westchnął zawiedziony i zabrał od niej płaszcz. Jednak gdy podziękowała mu uśmiechem, znów poczuł skurcz żołądka. To przez te pełne usta i oczy w kształcie migdałów. Uwielbiał jedno i drugie. Całe szczęście, że nie była w jego typie. Choć prawdę mówiąc, po tak długim poście to nie miało już żadnego znaczenia. Wyszli na korytarz. Antonio ryknął, wołając Roberta. To by było na tyle, jeśli chodzi o korzystanie z interkomu. Wczesnym popołudniem restauracja była pełna ludzi, ale na Antonia zawsze czekał wolny stolik. Po chwili pojawił się kelner, by przyjąć zamówienie. Wszyscy poprosili o makaron, oprócz Giny, która zamówiła che- eseburgera i frytki. Gdy tylko odeszła na chwilę od stołu, Antonio prych- nął pogardliwie. – Cheeseburger! – Zamruczał coś pod nosem po włos- ku. – To właśnie ta buntowniczość, która tak martwi moją siostrę. Robert potrząsnął głową. – Właściwie to mi jej żal. – Podążył wzrokiem za Giną. – Ma dwadzieścia trzy lata, a w tym ubraniu wygląda na czterdzieści. Może Mike zabierze ją na zakupy? Mike żachnął się. – Jasne, świetny pomysł. Antonio urwał kawał chleba z bochenka leżącego na środkustołu.Spojrzał naMike’az nieskrywanąciekawością. – Wy się na tym znacie, prawda?

– Tato! Mike zauważył kątem oka, jak Robert posyła ojcu znaczące spojrzenie. – Co masz na myśli? Antonio wzruszył ramionami i skupił całą uwagę na smarowaniu chleba masłem tak grubo, że aż dziw, że nie dostał na miejscu zawału. – Nie chcę, żeby za bardzo wariowała, ale chyba możesz jej kupić jakąś ładną różową sukienkę. Czarny kolor jest taki staroświecki. Mike i Robert wymienili rozbawione spojrzenia. – Wszystko przez Sofię. Mojej siostrze wciąż się wydaje, że mamy dziewiętnasty wiek. Czarny jest dobry dla wdów. – Spojrzał do góry i potrząsnął głową w stronę Mike’a. – Pomóż jej wybrać jakąś ładną, różową sukienkę. Byle nie za krótką. Mike szybko złapał kawałek chleba, bojąc się, że powie coś, czego potem będzie żałował. Miał nadzieję, że Robert się nie mylił i Gina będzie wolała spędzać czas w muzeach i bibliotekach, a nie u Bloomingdale’a i Bergdorfa. A jeśli będzie miała ochotę na zakupy, na pewno znajdzie wszystko w Internecie. Robert zawołał kelnerkę i zamówił kolejne piwo. – Gina dorastała w szkole zakonnej. To na pewno miało wpływ na jej sposób ubierania się. – Idzie tu. Zmieńmy temat. – Antonio sięgnął po kolejny kawałek chleba, a Robert szybko odsunął od niego masło. – Tato, przestań. Nie możesz tyle jeść, to ci szkodzi. – I ty mi to mówisz? A kto pije drugie piwo w ciągu kwadransa? Mike przestał słuchać, pozwalając, by rodzinna sprzecz-

ka brzęczała gdzieś w tle. Patrzył, jak Gina zbliża się do stolika.Choć była tak staroświeckoubrana, w jej postawie i sposobie chodzenia nie było nic nieśmiałego. Surowe, niemodne uczesanie tylko podkreślało egzotyczną oprawę oczu i pełne usta. Zauważył, że kilku mężczyzn z sąsied- niego stolika śledziło ją wzrokiem. Antonio wstał, gdy podeszła do stolika, i surowym spojrzeniem nakazał reszcie, że mają postąpić tak samo. Gina usiadła, zaciskając wargi, jak gdyby starała się powstrzymać od uśmiechu. Zauważyła, że Mike się jej przygląda, i pospiesznie odwróciła wzrok. Gdy Antonio sięgnął po masło, rodzinna sprzeczka zaczęła się na nowo. Mike był zawsze pełen podziwu dla ciepłych uczuć łączących ojca i syna i dawno już przestał zwracać uwagę na ich drobne utarczki. Najwyraźniej Gina też się nimi nie przejmowała. Rozglądała się po restauracji z dłońmi splecionymi grzecznie na stole, lecz z trudem skrywała podniecenie w oczach. Biedne dziecko. Czy naprawdę przez całe życie była zamknięta przed światem w szkole prowadzonej przez zakonnice? Mike nie był tym zaskoczony. Scarpetti wciąż trzymali się starych tradycji. Nawet Antonio był pod tym względem trochę szurnięty, choć nigdy by się do tego nie przyznał. Mike patrzył dalej, jak rozszerzonymi z ciekawości oczami obserwowała gwarny tłumek. W zawieszonym wysoko pod sufitem telewizorze leciał właśnie mecz baseballowy, więc zwykły hałas zwiększały jeszcze okrzyki rozgorączkowanych kibiców. Kiedy ich stolik minęła Cindy, kelnerka w czarnej minispódniczce i obcisłej bluzeczce z logo Metsów, oczy Giny rozszerzyły się jeszcze bardziej. Obserwowała, jak

kobieta roznosi piwo do kolejnych stolików, i aż za- mrugała ze zdumienia, gdy rudowłosa pochyliła się nad jednym z nich, by zabrać popielniczkę. Podwinięta spód- niczka nie pozostawiała wiele pola dla wyobraźni. – Więc co właściwie najbardziej lubisz robić, Gina? – spytał Mike, aby odciągnąć jej uwagę. Swoją zresztą też. Wbiła w niego wzrok. – Ja? Dużo czytam. – Wzruszyła ramionami, jakby przepraszając. – Trochę też szyję, poza tym spędzam czas przy komputerze. Obawiam się, że moje życie nie jest zbyt interesujące. – Nie ma w tym nic złego. Moje też nie jest takie ciekawe. – Niestety, to była prawda. Cały czas pochłaniała mu praca. – Ale przecież to miasto jest pełne zabawy, rozry- wek... – jej nagle podekscytowany głos zwrócił uwagę wuja i kuzyna. Obdarzyła ich anielskim uśmiechem. Antonio odpowiedział jej surowym spojrzeniem. Mike westchnął. Biedne dziecko. Właściwie nic mu się nie stanie, jeśli pokaże jej trochę wielkomiejskich roz- rywek. Musi sprawdzić aktualny repertuar. Może na Broadwayu wciąż jeszcze grają ,,Króla Lwa’’.

Rozdział drugi Gina pomachała na pożegnanie wujkowi i kuzynowi, a zanim zamknęły się za nią drzwi windy, posłała im jeszczebuziaka.Nie mogła się już doczekać,kiedy wyjdzie z biura i wreszcie znajdzie się w mieszkaniu Antonia. Kochała swoją rodzinę, ale jeszcze bardziej nienawidziła czarnej sukienki. To mama się uparła, żeby włożyła ją na drogę, a Gina uznała, że to niewysoka cena za miesiąc wolności, jaki czeka ją w Nowym Jorku. – Gdzie zostawiłeś samochód? – spytała, gdy wyszli z budynku. Mike spojrzał na nią dziwnie, podchodząc do krawęż- nika. – Nie mam samochodu. Pojedziemy taksówką. – Nie masz samochodu? Myślałam, że w Ameryce każdy ma dwa samochody i dwa telewizory. Śmiejąc się, Mike pomachał ręką, by zatrzymać tak- sówkę. – Nie w Nowym Jorku. Tutaj samochód za drogo by mnie kosztował. Poza tym nie jest mi potrzebny.

Podobał jej się sposób, w jaki jego kasztanowe włosy zawijały się w miejscu, gdzie dotykały białego kołnierzy- ka. Był wysoki, prawie o głowę wyższy od niej, i to też jej się podobało. – Wujek Antonio... za mało ci płaci? Jej wzrok nagle napotkał jego oczy w kolorze morskiej wody i poczuła, jak po plecach przebiega jej dreszcz. – Bardzo dobrze zarabiam. Kupno samochodu po prostu nie byłoby rozsądne. Gina westchnęła. ,,Rozsądne’’... Nie chciała nigdy więcej słyszeć tego słowa. ,,Regino Mario, proszę cię, bądź rozsądna’’. Odkąd Gina skończyła szkołę, słyszała to od matki setki razy. Rozsądna młoda dziewczyna nie wy- prowadza się od rodziców do samodzielnego mieszkania, skoro niedługo ma wyjść za mąż. Za mąż... Gina wzdrygnęła się na samą myśl. Nie miała nic przeciw małżeństwu jako takiemu, ale rodzina na jej przyszłego męża wybrała Maria, właściciela sąsiedniej winnicy. Mario miał prawie czterdzieści lat i był równie podniecający, jak zeschłe winogrona. Czasami, po powrocie ze szkoły, Gina przechadzała się wieczorami po winnicy i widziała, jak w jego domu o dziesiątej gasły światła. Jej przyjaciele o dziewiątej dopiero zaczynali wieczór i wychodzili z domu do klu- bów. – Gina? Wróciła do rzeczywistości. Taksówka już podjechała, a Mike otworzył jej drzwi. Przytrzymując workowaty płaszcz, który zdążyła już zarzucić powrotem na sukien- kę, wśliznęła się na tylne siedzenie, starannie zajmując miejsce na samym środku. Mike włożył jej walizki do bagażnika, po czym sam

wsiadł do samochodu i podał kierowcy adres. Dopiero wtedy oparł się swobodnie i rozluźnił krawat. Miał na sobie garnitur uszyty z granatowego, lekkiego materiału, który opinał się na udach. Był szczupły, ale nie chudy, idealnie w sam raz, żadnego zbędnego tłuszczyku. Zdjął marynar- kę, więc mogła podziwiać jego szerokie, proste ramiona. Był typem faceta, o którym rozmawiały jej koleżanki ze szkoły, kiedy udało im się wieczorem wymknąć do miasta. Gina odważyła się na to tylko raz, i o mały włos nie złapała jej siostra Maria Teresa. Choć udało jej się niepostrzeżenie przeskoczyć przez płot, przez całą noc martwiła się, że jej puste łóżko zostanie odkryte. Nie potrafiła bawić się tak beztrosko, jak inne koleżanki, zapominając o surowej dyscyplinie szkoły i czujnych siostrach-wychowawczyniach. Mike wciąż wyglądał przez okno. Przysunęła się odro- binę, tak, że ich uda niemal się ze sobą zetknęły. Podrapał się w zamyśleniu po policzku i przeczesał palcami włosy, ale nawet na nią nie spojrzał. Gina westchnęła. Nie znosiła, gdy tak ją ignorowano, tak samo jak nie cierpiała tej okropnej, czarnej sukienki. Ale to nie szkodzi. Już niedługo zwróci na siebie uwagę Mike’a Masona. Antonio uprzedził odźwiernego, że ma ich wpuścić. Mike zostawił część bagaży Giny pod jego opieką, a sam odprowadził ją do mieszkania szefa. Celowo nie zabrał ze sobą wszystkich walizek. To było jego wyjście awaryjne na wypadek, gdyby chciał się szybko ewakuować. W tej dziewczynie było coś, co sprawiało, że zalewały go nagłe fale gorąca. Może to ten lekki zapach wanilii, jaki roztaczała, lub sposób, w jaki nieświadomie wzdychała.

A może niewinność, z jaką jej uda spotkały się z jego, kiedy jechali taksówką. Gina szła przed nim, kołysząc biodrami. Wszystkie krągłości miała na swoim miejscu, nie wspominając już o pełnych piersiach, których nie mogła ukryć nawet ta okropna czarna sukienka. Cholera! Idiota z niego! Miał pilnować Giny, a nie pożerać ją wzrokiem. Od czasu gdy razem z Robertem zwrócił uwagę na blondynkę w biurze, Mike bardzo wyraźnie czuł, jak wiele czasu minęło od chwili, kiedy ostatnio leżał obok jakiejś małej ślicznotki. Może powinien na jedną noc obniżyć wymagania i podobnie jak Robert wybrać się do baru i znaleźć dziewczynę, która będzie szukała tego samego co on. Ale nie, to nie było w jego stylu. Musiałby być naprawdę zdesperowany, a na razie sytuacja nie była aż taktragiczna.Mimo to sprawdził, że blondynka nazywała się Heidi i pracowała jako przedstawiciel handlowy dla jednego z ich kontrahentów. Dowiedział się też, że pytała o niego, a więc miał zielone światło. Musiał tylko szybko odbębnić swoje zadanie przyzwoitki. – Wiesz, gdzie mam spać? – spytała Gina, gdy weszli do mieszkania. – Dlaczego pytasz? – odparł, czując gonitwę myśli. Zamrugała, zdziwiona. – Chcę wiedzieć, gdzie położyć bagaże. – Tak, jasne. – Poruszył ramieniem, próbując zmniej- szyć napięcie promieniujące od nasady szyi. – Może na razie zostawimy je w salonie. – Ale ja chcę się rozpakować. – Podeszła bliżej, przy- glądając się mu uważnie. – Źle się czujesz?

– Nic mi nie jest. Ruszył korytarzem, nie do końca pewien, która sypial- nia jest przeznaczonadla gości.Był tu wiele razy, alenigdy nie wszedł dalej niż do salonu i kuchni. Okazało się, że wybór nie jest trudny. Oprócz sypialni gospodarza był jeszcze tylko jeden pokój, gościnny. W trzecim stało tylko biurko, komputer i niewielka sofa. Postawił walizkę pomiędzy białą, bukową toaletką a królewskich rozmiarów łożem z baldachimem. Od- wrócił się, by wyjść z pokoju, i wtedy wpadł na Ginę. Zachwiał się i chwycił ją za ramiona. – Scusi – szepnęła wyraźnie zakłopotana. Stał, nie mogąc oderwać wzroku od jej zmysłowych oczu, od złotych refleksów tęczówki, ocienionych kruczo- czarnymi rzęsami. Zaskoczyło go, jak silne były mięśnie, które czuł pod palcami. Sam nie wiedział, czego się spodziewał, może większej miękkości? Taką wspaniałą figurę na pewno zawdzięczała genom, ale musiała też dbać o kondycję. Rany, była chyba w lepszej formie niż on sam. Na tę przygnębiającą myśl rozluźnił uchwyt. Jednak żadne z nich nie odsunęło się. Stali nieruchomo, wpa- trzeni w siebie, przez długą, pełną napięcia chwilę. – Hm, lepiej pójdę po drugą walizkę – powiedział wreszcie, odsuwając się i mijając ją szerokim łukiem. – Ale zaraz wrócisz? – Jasne. – Ruszył w stronę drzwi. – Jeśli chcesz się już zacząć rozpakowywać albo zdrzemnąć, nie czekaj na mnie. Zostawię torbę pod drzwiami. – Chyba nie zostawisz mnie tu samej? – Jej oczy rozszerzyły się tak, że sprawiała w równym stopniu wrażenie zdumionej, jak i przestraszonej.

Mike oprzytomniał. Miał się nią opiekować, a nie uciekać tylko dlatego, że nie potrafi zapanować nad własnym libido. – Będę w salonie albo w biurze twojego wuja. Mam jeszcze kilka telefonów i maili do wysłania. – Dobrze. – Uśmiechnęła się. – Chcę się rozpakować, ale nie potrzebuję drzemki. Może potem pójdziemy do Central Parku? Mike spojrzał na zegarek. Nie uśmiechała mu się myśl o staniu w korku, w godzinach szczytu, przez całą drogę na Manhattan. – Może innym razem, kiedy uda nam się wcześniej wyjść. – Rozumiem – odparła, wyginając usta w podkówkę. Dopiero po chwili zrozumiał, że wcale ich nie wydy- mała. To pełne, zmysłowe wargi nadawały jej twarzy ten wygląd. Seksowny i pociągający, taki, za który inne kobiety płaciły tysiące dolarów chirurgom plastycznym. Zatarł dłonie. – W porządku, zjadę po resztę rzeczy, a ty się rozgość. Wystrzelił z mieszkania jak z procy, nie czekając, aż powie lub zrobi coś naprawdę głupiego. Winda jechała na dziesiąte piętro bardzo powoli, i to mu odpowiadało. Tylko głupiec spieszyłby się z powrotem. Będzie miał z Giną więcej kłopotów, niż się spodziewał. Chyba że weźmie się w garść. Cholera, tak naprawdę marzył, żeby objąć ją w uścisku, ale na tym właśnie polegał cały problem. Była jeszcze dzieckiem, a on powinien się wstydzić. Dobra, była od niego tylko o pięć lat młodsza, ale jeśli chodzi o doświadczenie, naprawdę była jeszcze dziec- kiem. Wskazywały na to nie tylko słowa Roberta. Gina

wyglądała seksownie, alewciąż była naiwna i niedoświad- czona. Faceci to widzą. Doświadczona czy nie, i tak nie była dla niego. Niecierpliwie dźgnął przycisk wzywający windę i na- tychmiast pożałował tego gestu. Nie ma się co spieszyć do pokus, nawet jeżeli nie zamierzał się im poddawać. Chyba że chce z hukiem wylecieć z pracy. Gdy tylko drzwi się za nim zamknęły, winda po- mknęła w dół jak torpeda. Windziarz rozmawiał z innym pasażerem, więc Mike zaczął studiować tablicę ogłoszeń. Wisiała tam reklama firmy zajmującej się wyprowadza- niem psów, a obok – ulotka studia masażu. Zdobiło ją zdjęcie biuściastej blond masażystki. Proponowano też wizyty domowe. Mike jęknął. Nie był jeszcze aż tak zdesperowany. A może jednak był? Gina zaczęła rozpakowywanie od ubrań, które kazała jej zabrać matka. Wcisnęła je w głąb szafy, nie patrząc nawet, czy się pogniotą. Będzie ich potrzebować tylko na kolacje z wujkiem Antoniem. Przez resztę czasu zamie- rzała ubierać się w rzeczy, które sama uszyła lub kupiła za kieszonkowe, które mama wysyłała jej do szkoły. Ostrożnie wyjmowała kuse koszulki, legginsy i mini- spódniczki, które schowała pod luksusową bielizną. Jedną sukienkę rozprostowała szczególnie starannie, a potem rozłożyła na łóżku. Trochę się pogniotła w walizce, ale materiał był elastyczny. Poza tym sukienka była tak ciasna, że właściwie nie było sensu jej prasować, bo rozprostuje się na niej, gdy ją nałoży. Zdjęła buty i przyklękła przy drugiej walizce, rozpako- wując ją z gorączkowym pośpiechem. Pod kosmetykami

ukryła dwie pary lekkich sandałków. Idealnie pasowały do czerwonego lakieru, którym zamierzała pomalować paz- nokcie u nóg. Jej podekscytowania nie mącił nawet cień wyrzutów sumienia. Miała już dość tych okropnych sukienek i tego, że musiała zachowywać się jak własna babka. Żadna z dziewczyn, ani w szkole, ani na uniwersytecie, nie miała aż tak surowych rodziców, jak ona. I za co to wszystko? Była grzeczną dziewczynką, pilnie sięuczyła, przynosiła dobre stopniei trzymałasię z dalaod chłopaków, którzy włóczyli się wokół kamiennych mu- rów szkoły. Nie wpadła w kłopoty, jak niektóre z dziew- czyn, a przynajmniej nie w takie, o których wiedzieliby jej rodzice. Tylko dwa razy Gina rozgniewała siostry, wraca- jąc do szkoły po ciszy nocnej, ale udało jej się je ubłagać i nie powiadomiły o tym rodziców. Ściągnęła znienawidzoną czarną sukienkę, zwinęła ją w kulę i cisnęła na dno szafy. Będzie jej potrzebna dopiero w drodze do domu. Sama myśl o powrocie do Toskanii i planowanym ślubie przygnębiała ją. Szybko wybrała strój, który poprawi jej humor, a potem sięgnęła po buteleczkę czerwonego lakieru do paznokci. Skandalicznie odważny kolor sprawiał, że serce zabiło jej szybciej, a ręce zaczęły drżeć. Co chwilę musiała wycierać lakier, który rozpryskiwał się na palce. Potem odchyliła się do tyłu, czekając, aż wyschnie pierwsza warstwa. Oparła się na łokciach, prostując długie nogi, aby móc podziwiać efekt swojej pracy. Poruszyła palcami, ciesząc się ze sposobu, w jaki błyszczący lakier odbijał światło. Miała nadzieję, że Mike nie zaczął się niecierpliwić. Na myśl o nim uśmiechnęła się. Był wysoki i przystojny, i tak