ziomek72

  • Dokumenty7 893
  • Odsłony2 248 432
  • Obserwuję984
  • Rozmiar dokumentów26.3 GB
  • Ilość pobrań1 303 148

Arabski książę - Penny Jordan

Dodano: 8 lata temu

Informacje o dokumencie

Dodano: 8 lata temu
Rozmiar :331.5 KB
Rozszerzenie:pdf

Arabski książę - Penny Jordan.pdf

ziomek72 EBooki EBOOK J Jordan Penny
Użytkownik ziomek72 wgrał ten materiał 8 lata temu.

Komentarze i opinie (0)

Transkrypt ( 25 z dostępnych 129 stron)

ROZDZIAŁ PIERWSZY Katrina stała pośrodku gwarnego, mieniącego się kolorami, arabskiego bazaru, kiedy go ujrzała. Właśnie targowała się ze sprzedawcą o haftowany jedwab, gdy coś zmusiło ją do odwrócenia głowy. Stal po przeciwnej stronie wąskiej alejki, ubrany w tradycyjną białą galabiję. Promienie słońca migotały, odbijając się od przypiętego do pasa ostrego, niebezpiecznie wyglądającego no a. Straganiarz. widząc, e przestała zwracać na niego uwagę, obszedł ją i pobiegł wzrokiem za jej spojrzeniem. - Pochodzi ze szczepu Tuaregów - poinformował uprzejmie. Katrina nic nie odpowiedziała. Przed przyjazdem do Zuranu przeczytała, e Tuaregowie byli dzikim, wojowniczym plemieniem, które w ubiegłych wiekach wynajmowano i dobrze opłacano za przeprowadzanie karawan przez pustynię. Do dziś zachowali niezale ność, preferując tradycyjny, nomadzki styl ycia. W odró nieniu od wielu odzianych w galabije mę czyzn, jakich dotychczas widywała, ten był czysty i schludnie ogolony. Obrzucił ją wyniosłym spojrzeniem błyszczących, ciemnych oczu. Przywodził

jej na myśl wspaniałe, dzikie, drapie ne zwierzę, którego nie mo na oswoić ani zamknąć w klatce miejskiej cywilizacji. Prawdziwy człowiek pustyni, yjący według własnego kodeksu moralnego. W rysach jego twarzy i sposobie bycia była widoczna wywołująca lęk, a jednocześnie skupiająca uwagę arogancja. Miał niebezpiecznie namiętne usta! Przeszył ją niekontrolowany, zmysłowy dreszcz. Nie przyjechała przecie do pustynnego królestwa Zuranu interesować się mę czyznami o namiętnych ustach. Przybyła tu z grupą naukowców zajmujących się badaniem miejscowej flory i fauny, upomniała się w duchu. Nadal nie mogła jednak oderwać od niego wzroku. Najwidoczniej nieświadomy jej zainteresowania, rozglądał się uwa nie po ruchliwym bazarze. To była scena jak z arabskiej baśni, pomyślała. Gdyby usłyszał to jej szef, Richard Walker, wyśmiałby pogardliwie te fantazje. Nie miała ochoty jednak teraz o nim myśleć. Pomimo e w jasny sposób dala mu do zrozumienia, e nie jest nim zainteresowana, nie dawał jej spokoju. Za ka dym razem, kiedy odrzucała jego zaloty, stawał się nieprzyjemny i złośliwy. Poza tym miał przecie onę. Samo wspomnienie umizgów Richarda wystarczyło, aby sprowadzić ją na ziemię. Skuliła się w cieniu straganu, gdzie natychmiast odnalazło ją spojrzenie nieznajomego. Jego wzrok spoczął na niej, co spowodowało, e wycofała się głębiej, w cień, nie zastanawiając się, dlaczego to robi. Grupa idących główną aleją kobiet, odzianych w czarne hid aby, na moment zasłoniła nieznajomego.

Kiedy oddaliły się, ujrzała go ponownie, ale ju stracił zainteresowanie. Odwrócił się i chwytając luźny koniec chusty w kolorze indygo, którą miał okręconą wokół głowy, naciągnął na twarz, pozostawiając tylko szparę na oczy. Było to tradycyjne nakrycie głowy mę czyzn z plemienia Tuaregów. Po chwili odwrócił się do niej plecami i otworzył znajdujące się przed nim drzwi. Katrina zauwa yła, e miał szczupłe, opalone dłonie o smukłych palcach i zadbanych paznokciach. Zmarszczyła w zadumie czoło. Wiele wiedziała o plemionach nomadów zamieszkujących pustynię. Znała ich historię i zwyczaje. Dlatego tym bardziej uderzył ją fakt, e mę czyzna z plemienia Tuaregów, wbrew wielowiekowej tradycji, odsłonił publicznie twarz. Zdziwiło ją, e przedstawiciel dzikiego szczepu, rozpoznawalnego po charakterystycznych strojach w kolorze indygo, określanego mianem „błękitnych jeźdźców", miał dłonie, których nie powstydziłby się aden arystokrata czy europejski biznesmen. Nie była chyba na tyle niemądra i naiwna, eby wierzyć, e ka dy interesujący nieznajomy ubrany w galabiję jest arabskim księciem z bajki. Jednocześnie, w głębi duszy, skrywała fantazje o namiętnym seksie z takim właśnie mę czyzną. Kiedy zniknął za drzwiami, wypuściła z ulgą wstrzymywany od dłu szego czasu oddech. - Bierze pani? To wspaniały jedwab. Najwy szej jakości. I w bardzo dobrej cenie. Posłusznie spojrzała na materiał. Był cieniutki i delikatny, jasnobłękitnym odcieniem idealnie pasował do jej jasnej karnacji i blond włosów. Poniewa

była teraz sama w miejscu publicznym, dla bezpieczeństwa miała włosy dokładnie upięte pod kapeluszem z szerokim rondem. Suknia z tak zwiewnego materiału podkreślałaby kusząco krągłości jej ciała. Mogłaby rozpuścić włosy, a wtedy mę czyzna z oczami lwa spojrzałby na nią i... Katrina wypuściła z rąk jedwab, jakby nagle zaczął parzyć. Sprzedawca podniósł go ura ony. W głównej alei bazaru pojawiła się grupa umundurowanych mę czyzn, na ich widok gwarny tłum zaczął się rozstępować. Wojskowi zdzierali ze straganów zasłony, trzaskali otwartymi drzwiami. Najwyraźniej kogoś szukali, nic przejmując się, e niszczą kupcom towar i e mogą skrzywdzić kogoś z otaczającego tłumu. Katrina nic bardzo rozumiała, co się dzieje, ale jej wzrok powędrował w kierunku drzwi, za którymi zniknął nieznajomy. Umundurowani zrównali się z nią. W budynku, po przeciwnej stronie uliczki, otworzyły się drzwi i na ulicę wyszedł mę czyzna. Wysoki, ciemnowłosy, ubrany po europejsku, w spodniach khaki i lnianej koszuli. Katrina od razu go rozpoznała. Otworzyła szeroko oczy ze zdziwienia. Nieznajomy z plemienia Tuaregów nagle stał się Europejczykiem. Odwrócił się i ruszył główną aleją. Właśnie mijał stragan, przy którym stała, kiedy jeden z wojskowych zauwa ył go i przepchnął się obok niej. wołając do niego po angielsku i zurańsku: - Stój! Zauwa yła, jak spojrzenie mę czyzny nabiera hardości. a jego oczy czujnie badają okolicę, jakby

czegoś szukały. Nagle jego wzrok spoczął na niej. - Tu jesteś, kochanie! Ostrzegałem cię, ebyś się nic oddalała. Chwycił ją mocno za nadgarstek, jego dłoń zsunęła się ni ej, po czym splótł długie palce z jej palcami, stwarzając pozory intymności, jaka łączy trzymających się za ręce zakochanych. Przez cały czas mocno ściskał, nie pozwalając jej wyrwać dłoni. Na jego twarzy w miejsce wcześniejszego aroganckiego wyrazu pojawił się sztuczny uśmiech. Zrobił krok w jej kierunku. - Co pan... - wydusiła zaskoczona. - Zacznij iść - wyszeptał, czarując ją magnetycznym spojrzeniem, które mogłoby zniewolić niejedną kobietę. Jej błękitne, łagodne oczy spochmurniały. Jak to mo liwe, e wykonywała bezwolnie polecenia obcego mę czyzny Przysunął się do niej i poczuła w gorącym, przesyconym wonią przypraw i orientalnych perfum powietrzu, subtelny zapach drogiej wody kolońskiej o cytrusowej nucie. Cała główna aleja wypełniła się wojskowymi przeszukującymi stoiska i okoliczne budynki. ołnierze przewracali stragany, niszczyli bezmyślnie towary, bez skrupułów demolowali wszystko, co stało im na drodze. Zniknął nastrój gwarnej radości. Wokół rozbrzmiewały ostre, podniesione głosy oraz jęki taranowanych przekupniów i kupujących. Zapanowała atmosfera lęku. Na główną aleję, rozganiając tłum. wtoczył się

du y terenowy samochód z przyciemnianymi szybami, po czym zatrzymał się pośrodku. Otworzyły się drzwi i z auta wysiadł umundurowany mę czyzna z obstawą. Katrina rozpoznała ministra spraw wewnętrznych Zuranu, kuzyna władcy państwa. Targana sprzecznymi uczuciami, z. niepokojem spojrzała na swego porywacza. Sądząc po zachowaniu, niewątpliwie miał niejedno do ukrycia.. Prawdopodobieństwo, e uzbrojeni, groźnie wyglądający mę czyźni w głównej alei zainteresują się jej osobą, a tym samym i nim, było raczej nikłe. Przestraszyła się raczej własnych podejrzeń. Nieznajomy miał w sobie tajemniczy, kuszący urok. Zdecydowanym szarpnięciem postanowiła mu się wyrwać. Wyczuł jej ruch, wzmocnił uścisk i pociągnął ją dalej, w odległy zacieniony koniec alejki, gdzie było tak wąsko i tłoczno, e mimowolnie została przyciśnięta do jego ciała. Nie wiem, o co tu chodzi, ale... - zaczęła odwa nie. - Cicho! - rzucił jej do ucha pozbawionym emocji głosem. Katrina zadr ała, co wytłumaczyła sobie szokiem i ogarniającym ją lękiem. Absolutnie nie miało to związku z bliskością silnego, doskonale zbudowanego mę czyzny. Usłyszała głośne, przyspieszone bicie jego serca, jakby za chwilę miało wyskoczyć mu z piersi. Czuła na skórze ka de uderzenie, zagłuszające delikatny rytm jej własnego serca. Sączyła się w nią jego energia, jak gdyby jego serce pompowało silę yciową dla nich obojga. Nagle przeszył ją dobrze znany ból. Wróciły wspomnienia. Taka była miłość między jej rodzicami,

bezgraniczna, niezmierzona, a do śmierci. Wydala z siebie cichy jęk, nieartykułowany wyraz osobistego, emocjonalnego lęku. Jego reakcja była natychmiastowa i zdecydowana. Chwycił ją za szyję, zasłonił głową jej twarz, a jego usta uciszyły słowa protestu, zanim zdą yła nabrać powietrza, aby je wykrzyczeć. Smakował upałem i pustynią, tysiącem obcych, nieznanych rzeczy. Nieznanych i niepokojąco podniecających. Z odrazą musiała sama przed sobą przyznać, e jej ciało, wbrew woli, poddało się władzy instynktów. Rozchyliła usta. Poczuła przyspieszone bicie jego serca, a zaraz potem falę rozkoszy, kiedy rzucił się na nią jak drapie nik, wykorzystując przyzwolenie. Jego wargi przywarły mocno do jej ust, rozniecając w niej nieopisany ar. Jego pocałunek stawał się coraz głębszy, ądał odpowiedzi. Katrina nigdy wcześniej nie pomyślała, e mogłaby publicznie całować się z mę czyzną w tak intymny sposób. A ju na pewno nie z obcym. Prawie nie słyszała, jak odje d a terenowy samochód ministra. Nieznajomy nie przerywał namiętnego pocałunku. Kiedy nagle wypuścił ją z objęć, o mało się nie przewróciła. Podtrzymał ją i po chwili bez słowa zniknął w tłumie, pozostawiając ją zagubioną i zszokowaną. - Wasza wysokość... - dało się słyszeć powitania, którym towarzyszyły niskie, pełne szacunku ukłony, kiedy przechodził przez pałac królewski, zmierzając na spotkanie ze starszym przyrodnim bratem. Uzbrojeni stra nicy, stojący w progu sali audiencyjnej,

otworzyli przed nim pozłacane dwuskrzydłowe drzwi, pokłonili się i wycofali. Xander stanął przed obliczem swego brata, składając głęboki ukłon. Choć mieli tego samego ojca i choć wszyscy wiedzieli, jak ciepłym uczuciem władca darzył swego młodszego brata, w oficjalnych sytuacjach, takich jak audiencja u króla, zawsze przestrzegali protokołu. Władca, widząc krewnego, natychmiast wstał i dał znak, aby ten równie powstał i zbli ył się do niego. - Cieszę się, e wróciłeś. Słyszałem o tobie wiele dobrego od przywódców większości państw, bracie. Gorąco chwalą cię te przedstawiciele ambasad. - Wasza wysokość jest zbyt łaskawy. Jestem szczerze wdzięczny za zaufanie, jakim zostałem obdarzony, i za powierzenie mi zaszczytnego zadania, jakim było dobranie odpowiedniego, promującego demokrację personelu w naszych ambasadach. To dla mnie prawdziwy zaszczyt móc słu yć... Otworzyły się drzwi i wszedł lokaj, a za nim dwaj słu ący z tacą aromatycznej, świe o zaparzonej kawy. Obaj mę czyźni odczekali, a ceremonia dobiegnie końca. - Chodźmy pospacerować po parku - zaproponował król, kiedy w końcu zostali sami. - Tam będziemy mogli spokojnie rozmawiać. Na patio, na tyłach sali audiencyjnej, za cię ką ozdobną kotarą znajdował się porośnięty bujną roślinnością kameralny ogród, o ywiany szumem wody pluskającej w licznych fontannach. Bracia,

ubrani w nieskazitelnie białe galabije, ruszyli po wyło onej kolorową mozaiką ście ce. - Tak jak podejrzewaliśmy - powiedział cicho Xander. kiedy zatrzymali się przy małym stawie z rybami. Przykucnął, ze stojącej na brzegu misy wziął garść pokarmu i wrzucił do wody. - Nazir spiskuje przeciw tobie. - Masz niepodwa alne dowody? - Jeszcze nie. ~ Xander zaprzeczył ruchem głowy. - Jak wiesz, udało mi się przeniknąć do dowodzonej przez El Khalida bandy rabusiów i renegatów. - Nędzny zdrajca! Zamiast być tak pobła liwym, ju dawno powinienem był wsadzić go do więzienia na resztę ycia - parsknął ze złością. - El Khalid nigdy nie wybaczył ci. e odebrałeś mu ziemie i majątek, kiedy odkryłeś jego oszustwa. Podejrzewam, e Nazir obiecał mu. e jeśli pomo e mu cię obalić, zwróci mu jego dobra. Domyślam się równie , e Nazirowi chodzi o to, aby to El Khalida wiązano z buntem. On sam nie mo e sobie pozwolić, aby łączono go w jakikolwiek sposób z twoim zabójstwem. Musisz być ostro ny - dodał, marszcząc brwi. Mam doskonalą ochronę, nie boję się, Nazir nienawidzi mnie od czasów, kiedy byliśmy dziećmi, ale nie ośmieli się mnie jawnie zaatakować. - Szkoda, e nie mo esz go wygnać na zesłanie. - Nie mamy prawa nic zrobić bez konkretnych dowodów, bracie - odparł władca. - Jesteśmy państwem demokratycznym, po części dzięki twojej matce. Musimy przestrzegać prawa. Wspomnienie matki wywołało na twarzy młodego mę czyzny lekki grymas. Została zatrudniona

w pałacu jako guwernantka obecnego króla, a jego przyrodniego brata. Była niezwykłą kobietą o liberalnych poglądach, które przekazała swemu uczniowi. Zakochała się w jego ojcu. który odwzajemnił jej miłość. Xander był owocem tego związku, nigdy nie było mu dane poznać matki. Zmarła w miesiąc po jego urodzeniu. Będąc na ło u śmierci, wymogła na jego ojcu obietnicę, e wychowa ich syna w szacunku i w zgodzie z dziedzictwem kulturowym, jakie wniosła od ich rodziny. Słowo zostało dotrzymane. Zanim Xander objął posadę ambasadora Zuranu, był kształcony w Europie i w Ameryce. - Nara asz się na du e ryzyko - ostrzegł władca. - Jako twój brat, a zarazem król, otwarcie mówię, e mi się to nie podoba. Xander wzruszył lekcewa ąco ramionami. - Przecie ustaliliśmy, e nie mamy nikogo, komu moglibyśmy w pełni zaufać. Poza tym niebezpieczeństwo wcale nie jest tak wielkie. El Khalid przyjął mnie, kupując historyjkę o tym, e jestem odrzuconym przez własne plemię Tuaregiem, ska- zanym na wieczny ostracyzm. Udowodniłem mu moje umiejętności. W zeszłym tygodniu napadliśmy na karawanę kupiecką i zrabowaliśmy cały towar. - Kim oni byli? spytał król, marszcząc czoło. Muszę dopilnować, aby zrekompensowano im straty choć dziwne, e nikt nie zwrócił się do mnie ze skargą, e został ograbiony. Jestem przekonany, e tego nie zrobią. Zatrzymaliśmy ich na pustkowiu, za granicą Zuranu, niedaleko bazy El Khahda. Wieźli fałszywe pieniądze!

- To wyjaśnia wszystko. El Khalid chełpi się, ze pracuje dla bardzo wa nej osobistości. Jednak dotychczas nie zauwa yłem, aby Nazir lub ktokolwiek z jego ludzi się z nim kontaktował. Jeśli jest tak, jak podejrzewam, i Nazir będzie chciał zamordować cię podczas publicznego wystąpienia podczas obchodów narodowego święta, będą musieli się wkrótce spotkać. El Khalid rozgłasza, e organizuje wa ne zebranie, na które wszyscy mamy się stawić. Nie mówi tylko, kiedy i gdzie ma się ono odbyć. - Uwa asz, e Nazir się pojawi? - Prawdopodobnie. To on układa plan. Chce mieć pewność, e osoby, które będą pomagały Khalidowi w wypełnieniu misji, są godne zaufania. Nie zaryzykuje wysłania własnych ludzi, więc jestem przekonany, e się pojawi na zgromadzeniu. Oczywiście i ja tam będę. - Nie obawiasz się, e cię rozpozna? - W przebraniu Tuarega? - Xander potrząsnął głową. - Wątpię. Zakrywanie twarzy to w końcu ich obyczaj. Czy jesteś usatysfakcjonowany postępami w budowie nowego kompleksu hotelowego? Odwiedzając nasze ambasady, otrzymałem wiele pochlebnych opinii dotyczących poziomu naszej infrastruktury turystycznej - zmienił temat Xander. rzucając bratu ostrzegawcze spojrzenie, gdy dojrzał, e ktoś się do nich zbli a cichym krokiem. Rozchyliła się ściana zieleni i pojawił się znienacka niewysoki, przysadzisty, wawy mę czyzna, o którym przed chwilą rozmawiali. Na palcach obu dłoni miał liczne złote, bogato inkrustowane pierścienie. Jego jadowite, pełne niechęci oczy spoczęły

najpierw na Xandrze, a następnie na władcy. Ignorując młodszego z braci, przybysz pokłonił się sztywno królowi. - Có cię tu sprowadza, Nazirze? Tak rzadko zdarza się, abyś mógł się oderwać od licznych obowiązków ministra i odwiedzić nas tutaj - powiedział król. - To fakt, jestem bardzo zajęty, panie - przyznał, pusząc się. - Słyszałem, e miałeś jakieś problemy na bazarze - mruknął Xander. Nazir rzucił mu podejrzliwe spojrzenie. - Nic takiego. Drobny złodziejaszek wprowadził trochę zamieszania. - Skoro drobny, to po co ty tam przyjechałeś? Byłem w okolicy. Zresztą, nie twoja sprawa, jak wypełniam moje obowiązki słu bowe. Moja, jako reprezentanta świadomej postawy obywatelskiej - odparł beznamiętnie ksią ę. Nazir, zaciskając usta ze złości, odwrócił się do niego plecami i zwrócił się do króla: - Rozumiem, e wasza wysokość zlekcewa ył moje rady i nie yczy sobie podczas uroczystości uzbrojonej eskorty zło onej z mojej osobistej gwardii. - Jestem ci wdzięczny za troskę, kuzynie, ale zawsze na pierwszym miejscu powinniśmy stawiać obowiązek wobec ludu. Nasi zagraniczni goście, w szczególności ci wspierający rozwój turystyki w naszym kraju, nie uwierzą w stabilną sytuację w Zuranie, jeśli zobaczą, e władca nic mo e poruszać się swobodnie wśród własnego narodu podczas tak radosnego święta.

Gdyby król się zgodził, zastanawiam się, kto zająłby się pilnowaniem ochrony przerwał napiętą ciszę Xander. Nazir rzucił mu pełne nienawiści spojrzenie. Jeśli sugerujesz, e... zaczął ostrym tonem. Nic nie sugeruję przerwał mu chłodno. Jedynie stwierdzam fakt. - Fakt? - Udowodniono, e obecność uzbrojonych po zęby ochroniarzy mo e spowodować, e nawet mały incydent wymknie się spod kontroli. - Jestem przekonany, e nikt nic miałby ochoty tłumaczyć ambasadorowi obcego państwa, e jeden z jego rodaków został zastrzelony przez nadgorliwego ochroniarza. Wrócimy jeszcze do tego tematu na osobności, kuzynie. Nazir, z ponurą miną, całkowicie ignorując Xandra. przekazał władcy wszystkie wiadomości, po czym ukłonił się i odszedł. Król zmarszczył czoło i wymienił znaczące spojrzenie z. przyrodnim bratem. - Nasz, kuzyn zapomina, co ci jest winien - powiedział ze złością. Xander wzruszył ramionami. - Nigdy nie krył niechęci do mnie i do mojej matki. A do ojca? Nasz ojciec był największym władcą w historii tego kraju. Warto, eby Nazir o tym pamiętał. Nazir był dla ciebie okrutny, kiedy byłeś dzieckiem, wiem o tym. Ale wtedy ani ja, ani ojciec nie mieliśmy o niczym pojęcia.

- Poradziłem sobie z tym i z nim te sobie poradzę. - On i jego ojciec nienawidzili twojej matki. Nie mogli ścierpieć. e miała na króla taki du y wpływ. A potem kiedy poślubił ją... - Mnie mo e i nie lubi, ale to ciebie chce pozbawić tronu zauwa ył sucho Xander, - Muszę wracać na pustynię, zanim moja nieobecność zwróci czyjąś uwagę. Obawiałem się, e Nazir zacznie mnie podejrzewać po tym, jak jego ludzie przeszukali bazar, ale nagle zdałem sobie sprawę, e oni szukają Tuarega. - Oficjalna wersja mówi, e wróciłeś do Zuranu na bardzo krótko i e dziś w nocy wyje d asz na zasłu ony odpoczynek. Szkoda, e nie masz czasu kierować naszymi nowymi spółkami. Twoja hodowa klaczy wcią powiększa się o nowe źrebaki, Zbli a się do końca pierwszy etap rozbudowy przystani. Xander uśmiechnął się szeroko, pokazując białe zęby kontrastujące z opaloną skórą twarzy. Wracając do pałacu, władca zatrzymał się na moment i stanął twarzą w twarz z Xandrem. - Mam du e wątpliwości, czy powinienem ci na to wszystko pozwalać - zwrócił się do niego powa nie. - Wiele dla mnie znaczysz. Więcej, ni potrafisz to sobie wyobrazić. Twoja matka była mi bliska jak własna. Otworzyła przede mną nowe horyzonty wiedzy. To pod jej wpływem ojciec zaczął myśleć o zbudowaniu wielkiej przyszłości dla naszego kraju. Kiedy umarła, stracił wolę ycia. Naraz straciłem ich oboje. Nie chcę teraz stracić i ciebie - Ani ja ciebie - oświadczył Xander, obejmując

go. Witaj, kotku! Mo e wyjdziemy gdzieś dziś wieczorem? Słyszałem, e król organizuje wielkie przyjęcie na rozpoczęcie sezonu wyścigów. Mo e potem skoczymy do jakiegoś klubu? Katrina uśmiechnęła się na artobliwą propozycję kolegi pracującego w zespole jako fotograf. Tom Hudson był kawalerem, a zarazem bezwstydnym flirciarzem. Nie mo na było go nie lubić. Pokiwała wesoło głową. Zanim zdą yła odpowiedzieć, wtrącił się ostro Richard: - Jesteśmy tu w pracy, a nie na spotkaniu towarzyskim. Lepiej, ebyś o tym pamiętał. Poza tym jutro zaczynamy wcześnie rano - przypomniał. Po nagłym wybuchu kierownika zapadła krepująca cisza. Tom wykrzywił twarz, robiąc zabawną minę za plecami szefa. Choć Richard był doskonałym specjalistą, nie był lubiany przez pracowników. Najbardziej cierpiała przez niego Katnna. - On jest obleśny - oświadczyła z niesmakiem Beverly Thomas, przysiadając wieczorem na brzegu łó ka przyjaciółki. Była to druga kobieta w zespole badawczym. Naukowcy mieszkali w du ej, luksusowej, prywatnej willi, zbudowanej w tradycyjnym arabskim stylu Budynek podzielony był na dwie części: oddzielnie pokoje dla mę czyzn i osobno te przeznaczone dla kobiet. Dodatkowo dysponował kilkoma pokojami gościnnymi.

Z początku Katrinę peszył fakt. e były z Beverly zamykane na noc w osobnej części domu. Ale później, na skutek niechcianych awansów Richarda, była nawet zadowolona, e zmuszono je do przyjęcia miejscowych zwyczajów. - Naprawdę współczuję jego onie - wyznała Katrina. - Ja równie . Wiesz, e stajesz się jego obsesją? Widząc na twarzy kole anki wyraz niepokoju, dodała łagodniej: - Z tą obsesją trochę przesadziłam, ale pewne jest. e chce zaciągnąć cię do łó ka. - Mo e i chce. ale mu się to nie uda - zapewniła stanowczo. - Poradzę sobie z jego zalotami, martwi mnie jednak fakt, e wykorzystuje swoją pozycję, aby mnie ukarać za odrzucenie. To moja pierwsza praca, jestem dopiero na okresie próbnym. - Unikaj go - poradziła Beverly, ziewając. - Idę spać. To był długi dzień, a jutro wstajemy o świcie. Katrina roześmiała się. Nie mogła doczekać się wyprawy na pustynię. Mieli zbadać wyschnięte koryto rzeki, czyli wadi. Powinna ju spać. Od ponad godziny le ała w łó ku, przewracając się z boku na bok. Za ka dym razem kiedy zamykała oczy, pojawiał się niepokojący obraz mę czyzny o ciemnych oczach. Pozostało w pamięci wspomnienie cudownych dreszczy, jakie ogarnęły jej ciało, kiedy jej dotknął Jakby czyjeś silne palce zagrały na strunach liry. To zupełnie niedorzeczne. Dwudziestoczteroletnia kobieta z doktoratem z biochemii nie powinna ulegać prymitywnym instynktom seksualnym i tak reagować na zupełnie obcego mę czyznę lub - co

gorsza - na przestępcę. Koniuszkami palców musnęła delikatne krągłości warg, starając się przypomnieć sobie dotyk jego ust. Wyobraźnia nieomylnie odtworzyła wszystkie uczucia, które ogarnęły ją pod wpływem jego namiętnego pocałunku. Rodzice Katriny byli parą naukowców bezgranicznie sobie oddanych. yli tylko dla siebie nawzajem i umarli razem, kiedy zawalił się na nich strop odkopywanego stanowiska. Katrina miała wtedy siedemnaście lat. Nie była ju dzieckiem. ale te jeszcze nie osobą dorosłą. Jej rodzice, którzy byli jedynakami, nie mieli adnych krewnych. Zostawili ją samą. tak bardzo pragnącą, aby ktoś ją pokochał, wypełnił jej ycie. Ból po stracie zrodził w niej głęboki lęk przed uczuciami, pewien rodzaj bezbronności i nadwra liwości. Ukryła je więc w najgłębszym zakamarku duszy, zbyt niedojrzała i zbyt przera ona, aby stawić im czoło. Uciekając przed nimi. skupiła się na nauce. Uwa nie dobierała przyjaciół, nie pozwalając nikomu zbytnio się zbli yć. W wieku dwudziestu czterech lat uznała, e jest dojrzała emocjonalnie i wystarczająco rozsądna, ale teraz... To. co czuła w stosunku do nieznajomego, całkowicie temu przeczyło. Przeanalizuj to, co się wydarzyło - pomyślała Z determinacją. Jesteś w kraju nale ącym do obcego kręgu kulturowego. W państwie, które zawsze cię fascynowało. Dlatego tak bardzo pragnęłaś tu przyjechać. Dlatego nauczyłaś się miejscowego języka. Nagle znalazłaś się w nietypowej sytuacji. Zadziałała adrenalina. Jak to jednak mo liwe. .e jej ciało a

tak mocno zareagowało na obcego mę czyznę? Mę czyznę którego zdecydowanie powinna się wystrzegać. Ka dy w końcu ma prawo do błędów, pocieszyła się w duchu. Poza tym istniało bardzo małe prawdopodobieństwo, e go jeszcze kiedyś spotka. Jednocześnie bala się sama przed sobą przyznać, jak ją ta myśl przygnębiała. ROZDZIAŁ DRUGI Słońce zaczynało powoli wspinać się nad horyzont. Spod willi w kierunku pustyni ruszył konwój nowoczesnych, doskonale wyposa onych terenówek. Richard zmusił Katrinę, aby pojechała z nim jednym samochodem, który on będzie prowadził. - Będzie ci ze mną o wiele wygodniej, jedziemy jako pierwsi - oświadczył, uśmiechając się. - Ci za nami będą dusili się od kurzu - dodał nieuprzejmie. Faktycznie, przy prędkości, z jaką przemierzał pustynię, wzbijał się za nimi cię ki tuman piachu. Mimo wszystko Katrina chętnie zamieniłaby się z kimś, kto jechał za nimi. - Zamknij oczy i odprę się - zaproponował przymilnie. - Prześpij się trochę. Czeka nas długa droga. Najpierw jednak wypij łyk wody. Pamiętasz zasady, trzeba bardzo uwa ać, eby się nie odwodnić.

Posłusznie wzięła od niego butelkę z wodą i napiła się. Mo e to dobry pomysł z tą drzemką, pomyślała, ziewając szeroko po piętnastu minutach monotonnej jazdy. Poczuła nieodpartą chęć, by zamknąć oczy. Jeśli w ten sposób uniknie konieczności podtrzymania rozmowy z Richardem. Z wolna morzył ją sen. Pewnie dlatego, e większość nocy spędziła fantazjując o nieznajomym. Odpływając w objęcia Morfeusza. czuła, jak samochód nabiera prędkości. Obudziło ją wpadające przez przednią szybę popołudniowe słońce. Kiedy zdała sobie sprawę z tego ile spała, usiadła gwałtownie, zerkając z zakłopotaniem na Richarda. - Powinieneś był mnie obudzić powiedziała z wyrzutem. - Daleko jeszcze do celu? Minęło dobrych kilka sekund, zanim jej odpowiedział. Kiedy odwrócił głowę i spojrzał na nią, wyraz jego oczu ją zaniepokoił. - Nie jedziemy do wadi. Wybieramy się w bardziej odosobnione, romantyczne miejsce - odparł z zadowoleniem. - Gdzieś, gdzie będę miał cię tylko dla siebie. Gdzie będę mógł ci pokazać... nauczyć cię... Katrina wpatrywała się w niego z przera eniem, mając nadzieję, e źle go zrozumiała Wyraz jego twarzy mówił jednak coś innego. Nie mo esz się tak zachowywać! Musimy jechać do wadi. Będą tam na nas czekać niepokoić się! Wiedzą, ze zawróciliśmy - odparł spokojnie. - Powiedziałem im, e się źle czujesz. Miałem

doskonały pomysł z tą wodą. Rozpuściłem w niej tabletki nasenne. Katrina poczuła się jak w filmie grozy. - Nie bądź niedorzeczny. Zaraz zadzwonię po kogoś i... - Obawiam się. e ci się to nie uda - uśmiechnął się z zadowoleniem. - Mam twoją komórkę. Wyjąłem ci ją z torby, kiedy zatrzymaliśmy się. eby powiedzieć grupie, e wracamy. Katrina nie mogła uwierzyć, e to się naprawdę dzieje. - To czyste szaleństwo. Jedźmy stąd, dołączmy do ekspedycji, zapomnijmy... - Nie! - uciszył ją. - Wybieramy się do oazy. Od dawna planowałem, jak porwać cię tylko dla siebie. Właśnie nadarzyła się doskonała okazja, a oaza to idealne miejsce. Poło ona jest w rzadko odwiedzanej części pustyni, istne odludzie. Takiej wielbicielce historii regionu jak ty na pewno się spodoba. Dawniej zatrzymywały się tu karawany wielbłądów. Katrina utkwiła w nim pełne paniki spojrzenie. Zaschło jej w gardle, serce zaczęło walić z przera enia. Nie tyle bała się, e ją skrzywdzi, ile po prostu nagle zdała sobie sprawę, e stała się jego obsesją, dokładnie tak jak przewidziała Beverly. - Spójrz, przed nami oaza - poinformował Richard, gdy zakurzona droga skręciła pomiędzy skały, skąd widać było kępę palm oraz bujnej roślinności, zza których prześwitywała błękitna tafla migocącej w słońcu wody. Kiedy samochód zatrzymał się. Katrina przyznała, e w innych okolicznościach miejsce, gdzie

się znaleźli, urzekłoby ją i zafascynowało. Roślinność porastająca oazę była wyjątkowo bujna, szczególnie na przeciwległym brzegu jeziora. Kiedyś musiała tędy przepływać rzeka, która wyrze biła głębokie koryto w stromej skalistej skarpie. Być mo e był tu nawet kiedyś wodospad. Musiało znajdować się tu podziemne źródło, mo e nawet podziemna rzeka. Krajobraz był przepiękny, Katrina nie potrafiła się nim jednak cieszyć. Była przekonana, e nie uda jej się wyperswadować Richardowi jego planu. Jedynym wyjściem była ucieczka. Aby mogła się powieść, musiałaby na dłu szy moment odwrócić jego uwagę, zabrać niepostrze enie kluczyki terenówki i odjechać, zanim zdą y ją powstrzymać. - Zabrałem namiot i wszystkie niezbędne rzeczy. Jesteś dobrze zorganizowany - odparła, udając podziw.- Ja tu posiedzę, a ty w tym czasie wszystko rozpakujesz, zgoda? - Przykro mi, ale to niemo liwe powiedział. - Nie po to zadałem sobie tyle trudu, ebyś teraz i to zepsuła, robiąc cos głupiego, na przykład uciekając Richard spróbował zmusić Katrinę, aby wysiadła z samochodu. Ani drgnęła, oświadczając, e nigdzie się nie ruszy. Po chwili jednak zdała sobie sprawę. e źle oceniła jego zamiary i e zdolny jest posunąć się do wszystkiego. W takim razie nie pozostawiasz mi wyboru, kochanie - oświadczył, wyciągając z kieszeni kajdanki. Nie sądziłem, e to będzie konieczne, ale skoro odmawiasz współpracy, będę zmuszony przykuć cię do drzwi. Muszę zaczerpnąć świe ego powietrza - poprosiła.

Mo e mogłabym posiedzieć w cieniu palm. a ty w tym czasie rozpakujesz rzeczy? Oczywiście, kochanie - odparł z uśmiechem. Chodź, znajdziemy ci jakieś wygodne miejsce. Nie mo esz tracić nadziei - starała się dodać sobie trochę otuchy. Richard odprowadził ją nad wodę. Przez cały czas zachowywał się bardziej jak stra nik więzienny ni jak przyszły kochanek. Tu będzie dobrze - oświadczył, wskazując miejsce pod jedną z palm. Katrina ruszyła we wskazanym kierunku. Richard przytrzymał ją. Usłyszała za sobą ostrzegawczy szczęk metalu. Bez trudu odgadła, e to kajdanki, które wcześniej jej pokazywał. Niewiele myśląc, wyrwała się i zaczęła biec przed siebie. Wiedziona strachem, pędziła do przodu, kierując się w stronę przełęczy pomiędzy stromymi skałami, nie zwa ając na dochodzące stamtąd odgłosy cię kich samochodów jadących po nierównym podło u oraz okrzyki. Kiedy zdała sobie sprawę z dobiegających hałasów, była ju w wąwozie, stając twarzą w twarz z bandą przestępców. Na ich czele stał El Khalid. Pierwszy dostrzegł Katrinę młody kierowca. Aby ją wyminąć, skręcił mocno land-roverem, o mało go nie przewracając. Po chwili za nią pojawił się Richard. Oceniając z przera eniem sytuację, rzucił się do odwrotu, zostawiając Katrinę na pastwę losu. Pobiegł do d ipa i odjechał. Katrina nawet nie zwróciła uwagi, e ją porzucił i uciekł. Wokół niej wzbił się duszący tuman kurzu. Ostatnie promienie słońca odbijały się od przeje d ającego

obok niej samochodu. Przez okno wychylił się kierowca. Jedną ręką trzymał kierownicę, drugą wyciągnął w jej kierunku, starając się ją chwycić. Na jego twarzy pojawił się lubie ny uśmieszek. Katrina rzuciła się do ucieczki. Pomyślała, e łatwiej poradziłaby sobie z niechcianymi zalotami Richarda ni z tym, co ją tu czekało. Z przera eniem stwierdziła, ze drogę odwrotu odciął jej mę czyzna na koniu. Starała się go wyminąć, ale on na nią natarł, nie wypuszczając z pułapki. Tętent i odgłosy końskich kopyt wymieszały się z okrzykami okrą ających ją mę czyzn. Jeden z jeźdźców podjechał tak blisko, e poczuła na skórze gorący oddech konia. Serce o mało nie wyskoczyło jej z piersi. Mę czyz- na wychylił się z siodła, zrównał się z nią, wyciągnął rękę, jednym wprawnym ruchem podniósł ją i posadził przed sobą na grzbiecie konia. Była jego więźniem. Bez tchu, z ledwie bijącym sercem i twarzą przyciśniętą do jego szorstkiej galabiji, poczuła przez materiał delikatny cytrusowy zapach. Nagle zesztywniała. Nieomylnie rozpoznała wodę kolońską... Starała się odwrócić, eby spojrzeć nieznajomemu w twarz. Udało jej się ujrzeć jedynie jego oczy. Kiedy spojrzała w nie, serce podskoczyło jej w piersi. Odwróciła głowę, w oddali dostrzegła znikającą terenówkę Richarda. Do oczu napłynęły jej łzy, jedna spłynęła po policzku, padając na opaloną rękę trzymającą lejce. Mę czyzna zacisnął usta i strząsnął ją. Mruknął coś do konia, który posłusznie obrócił się i ruszył w kierunku grupy przyglądających im się jeźdźców.

Nagle jakby znikąd pojawił się d ip jadący z zawrotną prędkością prosto na nich. Na miejscu kierowcy siedział Arab. który wcześniej próbował ją schwytać. Pomachał zaciśniętą pięścią w ich stronę, wykrzykując coś w nieznanym jej dialekcie, po czym odjechał, dołączając do ludzi przyglądających się scenie z. przodu konwoju. Katrinie cisnęły się na usta tysiące pytań. Zanim jednak zdą yła się odezwać, porywacz pociągnął za cugle wierzchowca, zatrzymując się przed gestykulującym, mocno zbudowanym mę czyzną. Zadr ała, widząc przewieszona przez ramię potę ną strzelbę. Na biodrach miał pas z amunicją oraz groźnie wyglądający, tradycyjny zakrzywiony sztylet. U jego boku pojawił się jej prześladowca z d ipa. Wskazywał na nią. wymachiwał rękoma, coś wykrzykując. Z jego przemowy zrozumiała zaledwie parę słów. Porywacz skinął delikatnie głową w stronę Araba. Katrina wywnioskowała, e mę czyzna ze strzelbą był przywódcą grupy. - Dlaczego pozwoliłeś uciec temu mę czyźnie? - za ądał wyjaśnień wściekłym głosem. Zapadła chwila ciszy, zanim jej porywacz udzielił mu odpowiedzi. -To pytanie powinieneś skierować do innych, El Khalidzie. Jak człowiek na koniu, nawet najszybszym, jak ten pochodzący ze stajni władcy, mógłby dogonić d ipa z napędem na cztery koła? Suliman mógł puścić się za nim w pościg, ale wybrał łatwiejszy łup. - Odebrał mi moją nagrodę i teraz stara się mnie skompromitować.