ziomek72

  • Dokumenty7 893
  • Odsłony2 235 152
  • Obserwuję977
  • Rozmiar dokumentów26.3 GB
  • Ilość pobrań1 294 384

Astolphe de Custine - Listy z Rosji

Dodano: 8 lata temu

Informacje o dokumencie

Dodano: 8 lata temu
Rozmiar :1.2 MB
Rozszerzenie:pdf

Astolphe de Custine - Listy z Rosji.pdf

ziomek72 EBooki EBOOK 1.Różne
Użytkownik ziomek72 wgrał ten materiał 8 lata temu.

Komentarze i opinie (1)

Gość • 13 miesiące temu

o, dzięki

Transkrypt ( 25 z dostępnych 174 stron)

Aby rozpocząć lekturę, kliknij na taki przycisk , który da ci pełny dostęp do spisu treści książki. Jeśli chcesz połączyć się z Portem Wydawniczym LITERATURA.NET.PL kliknij na logo poniżej.

1 Astolphe de Custine LISTY Z ROSJI Rosja w 1839 roku Wydawnictwo TOWER PRESS Gdańsk 2001

2 WSTĘP Nie wszystkie niniejsze listy były przeznaczone dla publiczności – niektóre z pierwszych były po prostu zwierzeniami. Zmęczony pisaniem, ale nie podróżowaniem, zamierzałem tym razem obserwować bez metody i zachować swoje opisy dla przyjaciół. W ciągu tej pracy czytelnik zobaczy, jakie powody skłoniły mnie do opublikowania wszystkiego. Głównym z nich było to, że czułem, jak moje opinie zmieniają się co dzień pod wpływem badania, jakiemu poddawałem zupełnie nowe dla mnie społeczeństwo. Zdawało mi się, że mówiąc prawdę o Rosji zrobię rzecz użyteczną, nową i śmiałą: aż do chwili obecnej strach i interes dyktowały przesadne pochwały, a nienawiść sprawiła, że ogłaszano oszczerstwa – ja natomiast uniknąłem chyba i jednej, i drugiej rafy. Pojechałem do Rosji, by szukać tam argumentów przeciwko rządom reprezentacyjnym, a wróciłem jako zwolennik konstytucji. Rządy mieszane nie najbardziej sprzyjają aktywności, ale starzejące się ludy mają mniejszą potrzebę działania, a taki rząd właśnie najbardziej wspomaga produkcję i przynosi ludziom największy dobrobyt i zamożność, a przede wszystkim taki rząd właśnie budzi największą aktywność myślową w sferze pomysłów praktycznych; wreszcie uniezależnia obywatela, nie na drodze uwznioślenia uczuć, ale przez działanie praw: oto bez wątpienia wielkie zadośćuczynienie za wszelkie niedogodności. W miarę poznawania straszliwych i osobliwych rządów uprawomocnionych, a może nawet wprowadzonych przez Piotra I, lepiej zrozumiałem wagę misji, którą mi powierzył przypadek. Skrajne zaciekawienie, jakie budziła w Rosjanach moja praca, w sposób widoczny zaniepokojonych rezerwą okazywaną przeze mnie w rozmowach, kazało mi sądzić, że jestem potężniejszy niż sobie wyobrażałem. Stałem się uważny i ostrożny, bo rychło odkryłem niebezpieczeństwo, na jakie mogła mnie narazić moja szczerość. Nie mając odwagi posyłać moich listów pocztą, zachowałem je wszystkie i nadzwyczaj troskliwie trzymałem w ukryciu, jako podejrzane papiery; w ten sposób po powrocie do Francji opis mojej podróży był gotów i znajdował się w całości w mych rękach. Mimo to wahałem się trzy lata, czy go ogłosić. Tyle czasu potrzebowałem na to, by uzgodnić w głębi mego sumienia to, co uważałem za swój obowiązek z jednej strony wobec wdzięczności, a z drugiej wobec prawdy. Wreszcie prawda bierze górę, bo wydaje mi się, że powinna zainteresować mój kraj. Nie mogę zapominać, że piszę przede wszystkim dla Francji i uważam za swój obowiązek odkryć jej fakty pożyteczne i znaczące. Uważam, że mam prawo sądzić nawet surowo, jeżeli tego wymaga moje sumienie, kraj, gdzie mam przyjaciół, analizować nie popadając w obraźliwe przytyki osobiste charakter mężów stanu, cytować słowa dygnitarzy, przede wszystkim pierwszej osoby w tym kraju, opowiadać, co czynią i wyprowadzać ostateczne wnioski z przemyśleń, jakie mi może zasugerować ta analiza, z tym zastrzeżeniem, żeby podążając kapryśnie za tokiem mych myśli podawać innym swoje sądy nie arbitralnie, lecz z podkreśleniem, że są to moje własne opinie – taką postawę można chyba nazwać uczciwością pisarza.

3 Lecz idąc za głosem obowiązku przestrzegałem – tak się przynajmniej spodziewam – praw grzeczności. Jest pewien sposób mówienia przykrych prawd; polega on na tym, żeby mówić tylko to, o czym jesteśmy przekonani, odrzucając podszepty próżności. Co więcej, znalazłszy w Rosji wiele rzeczy godnych podziwu, musiałem domieszać do mych opisów dużo pochwał. Rosjanie nie będą zadowoleni – czy miłość własna bywa kiedyś zadowolona? A przecież nikt nie był bardziej ode mnie przejęty wielkością tego narodu i jego politycznym znaczeniem. Wzniosłe losy tego ludu, który tak późno znalazł się na starej scenie świata, pochłaniały mnie przez cały czas mego pobytu w Rosji. Rosjanie w sumie wydawali mi się wielcy nawet w swoich najbardziej rażących przywarach, pojedynczo wydawali się sympatyczni; charakter ludu uznałem za interesujący: te pochlebne prawdy powinny chyba wystarczyć do zrównoważenia innych, mniej miłych. Ale dotychczas Rosjanie byli zawsze traktowani przez większość podróżnych jak rozpieszczone dzieci. Jeśli sprzeczności, których nie sposób nie dostrzec w ich obecnym społeczeństwie, jeśli duch ich rządów, z gruntu przeciwny moim przyzwyczajeniom, wydarł mi czasem wyrzuty, a nawet coś jakby okrzyki oburzenia – tym większą wagę mają moje pochwały, też spontaniczne. Ale ci ludzie Wschodu, tak przyzwyczajeni do wdychania i wydychania najordynarniejszego kadzidła, uważający się zawsze za wiarygodnych, gdy się wychwalają nawzajem, będą wrażliwi tylko na przygany. Wszelka dezaprobata wydaje im się zdradą, wszelką surową prawdę uznają za kłamstwo, nie dostrzegą, ile jest w moich pozornych krytykach delikatnego podziwu, ile żalu i – pod pewnym względem – sympatii w mych najsurowszych uwagach. Jeśli mnie nie nawrócili na swoje religie (mają ich wiele, a ich religia polityczna nie odznacza się szczególną tolerancją), jeśli, przeciwnie, wpłynęli na zmianę moich poglądów monarchistycznych w kierunku odwrotnym do despotyzmu, sprzyjającym rządom reprezentacyjnym, będą się czuli obrażeni tym choćby, że nie jestem ich zdania. Żałuję tego, ale wolę żal od wyrzutów sumienia. Gdybym się nie pogodził z ich niesprawiedliwością, nie ogłosiłbym tych listów. Poza tym może będą się na mnie skarżyć w słowach, ale rozgrzeszą mnie w swoim sumieniu, a to świadectwo mi wystarczy. Każdy uczciwy Rosjanin zgodzi się z tym, że jeśli popełniłem jakieś pomyłki w szczegółach z braku czasu, by sprostować moje złudzenia, w sumie odmalowałem Rosję taką, jaką jest. Wezmą pod uwagę trudności, które miałem do pokonania i pogratulują mi sukcesu oraz szybkości, z jakimi udało mi się uchwycić cechy ich pierwotnego charakteru pod polityczną maską, zniekształcającą go od tylu stuleci...

4 Ems, 5 czerwca 1839. Wczoraj rozpocząłem podróż do Rosji. Wielki książę, następca tronu, przybył do Ems w towarzystwie licznego dworu, poprzedzony parunastoma powozami. Na widok dworzan rosyjskich w działaniu uderzyło mnie natychmiast, że wykonują swój zawód wielmożów z nadzwyczajną pokorą; jest to rodzaj niewolników wyższego rzędu. Lecz natychmiast po zniknięciu księcia powracają do swobodnego tonu, zdecydowanego sposobu bycia, do niezależnej postawy i miny, kontrastujących w niezbyt przyjemny sposób z zupełną abnegacją udawaną poprzednio; słowem, wśród całej świty następcy tronu panował duch służalczości, któremu panowie ulegali w niemniejszym stopniu niż słudzy. Nie była to zwykła etykieta, taka jak ta, co rządzi innymi dworami, gdzie oficjalny respekt, waga rangi wyższej niż nasza, wreszcie obowiązkowa rola wywołują nudę, a niekiedy poczucie śmieszności, Było to coś więcej – służalczość bezinteresowna i mimowolna, nie wykluczająca arogancji. Zdawało mi się, że ich słyszę, jak mówią przekornie o swoim losie: „Skoro nie może być inaczej, bardzo się z tego cieszę”. Ta mieszanina dumy i pokory bardzo mi się nie podobała i wcale mnie nie usposobiła przychylnie dla kraju, który zamierzam zwiedzić. Znalazłem się w tłumie gapiów tuż obok wielkiego księcia w chwili, gdy wysiadał z powozu. Przed wejściem do łazienek długo stał przed bramą, rozmawiając publicznie z pewną damą rosyjską, hrabiną, a zatem mogłem mu się przyglądać do woli. Ma dwadzieścia lat i na tyle właśnie wygląda, jest wysoki, ale wydał mi się nieco za tęgi, jak na człowieka tak młodego; rysy byłyby ładne, gdyby nie pucołowatość, pozbawiająca twarz wyrazu. To okrągłe oblicze jest rączej niemieckie niż rosyjskie, nasuwa myśl o tym, jak musiał wyglądać cesarz Aleksander w tym samym wieku, choć nie ma w sobie nic kałmuckiego. Twarz ta przejdzie przez wiele faz, nim przybierze ostateczny charakter; nastrój malujący się na niej dziś jest łagodny i życzliwy, a jednak pomiędzy młodym uśmiechem oczu a stałym skurczem ust jest niezgoda świadcząca o braku szczerości, a może o jakimś ukrytym cierpieniu... Spojrzenie tego młodego księcia wyraża dobroć; chód ma wdzięczny, lekki i szlachetny: to prawdziwy książę, wygląda na skromnego bez nieśmiałości, co dobrze o nim świadczy. ...Robi wrażenie przede wszystkim człowieka doskonale wychowanego. Jeśli będzie panował, narzuci posłuszeństwo siłą atrakcyjną przynależną wdziękowi, nie postrachem, chyba że obowiązki związane ze statusem cesarza Rosji zmienią jego sposób bycia, zmieniwszy pozycję...

5 Travemünde, 4 lipca 1839. Dziś rano w Lubece właściciel zajazdu, dowiedziawszy się, że mam wsiąść na statek płynący do Rosji, wszedł do mego pokoju ze współczującą miną, która mnie rozbawiła. Ten człowiek jest sprytniejszy, umysł ma żywszy, bardziej szyderczy niż by można przypuszczać po płaczliwym tonie jego głosu i po jego francuskiej wymowie. Dowiedziawszy się, że podróżuję tylko dla przyjemności, zaczął mi perswadować z niemiecką dobrodusznością, abym zrezygnował ze swego projektu. – Znasz pan Rosję? – zapytałem. – Nie, panie, ale znam Rosjan. Wielu ich przejeżdża przez Lubekę, a ja sądzę o kraju podług fizjognomii jego mieszkańców. – Cóż więc takiego znajdujesz pan w wyrazie ich twarzy, co by powinno mnie powstrzymać od udania się do nich? – Panie, oni mają dwie fizjognomie – nie mówię o sługach, ci nie mają żadnej, mówię o panach; ci, gdy zsiadają ze statku, żeby się udać do Europy, mają minę swobodną, wesołą, zadowoloną – to konie, co zerwały uzdę, ptaki wypuszczone z klatki. Mężczyźni, kobiety, starzy i młodzi – wszyscy się cieszą jak uczniowie w czasie wakacji. Wracając, te same osoby mają twarze wydłużone, ponure, cierpiące; mówią krótko, strzępami zdań, czoło mają stroskane. Z tej różnicy wywnioskowałem, że kraj, który się opuszcza z taką radością, a do którego się wraca z takim żalem, to niedobry kraj. – Może masz pan rację – odparłem – ale pańskie uwagi świadczą o tym, że Rosjanie nie są tak skryci, jak się nam ich maluje; myślałem, że są nieprzeniknieni. – Są tacy u siebie, ale nie czują nieufności do nas, poczciwych Niemców – rzekł oberżysta wychodząc i uśmiechając się sprytnie. Oto człowiek może nawet poczciwy, który bardzo się boi, by go nie wzięto za poczciwca! – pomyślałem śmiejąc się do siebie... Trzeba podróżować samemu, żeby wiedzieć, jak bardzo na charaktery wpływają reputacje, wyrabiane różnym narodom przez podróżników, często lekkomyślnych w swoich sądach z powodu lenistwa umysłowego. Każda jednostka usiłuje osobiście protestować przeciwko utartej opinii o swoich rodakach. Jutro wsiadam na statek i zniosę z radością wszystkie niewygody związane z podróżą, byleby mnie niósł w stronę pustkowi i stepów... Stepy! Ta wschodnią nazwa sama przez się budzi we mnie przeczucie niezmiernej a cudownej przyrody, nieci we mnie pragnienie zastępujące mi młodość, odwagę i przypominające mi, że przyszedłem na świąt tylko po to, by podróżować; to przeznaczenie mojej natury. Ale czy mam coś wyznać? Może nigdy bym nie przedsięwziął tej podróży, gdyby w Rosji nie było stepów. Doprawdy obawiam się, że jestem za młody na nasze stulecie i na kraj, gdzie żyjemy... Mój powóz już się znajduje na statku; jest to, twierdzą Rosjanie, jeden z najpiękniejszych parowców świata. Nazywa się „Mikołaj I”. Statek ten palił się w zeszłym roku podczas rejsu z Petersburga do Travemünde, przerobiono go i od czasu tej naprawy jest to jego druga podróż.

6 Wspomnienie o tej katastrofie, która zdarzyła się podczas pierwszej podróży, budzi teraz tylko lekki niepokój u pasażerów. ...Po przebudowie nasz piękny statek tak przecieka, że nie może dopłynąć do Petersburga – przesiądziemy się na inny w Kronsztadzie, a dwa dni później odzyskamy nasze powozy, które nam przyślą na trzecim statku, płaskodennym. Mnóstwo kłopotów, ale ciekawość, główna cecha podróżnika, jest silniejsza niż wszystko...

7 Na pokładzie „Mikołaja I”, 8 lipca 1839. ...Prawdę mówiąc, odkąd wsiedliśmy na statek, pogoda była wspaniała bez przerwy... Kiedy już miałem opuścić Travemünde, w szczytowym momencie mego niepokoju, w chwili gdy miano podnieść kotwicę, zobaczyłem, jak na statek, gdzie się ulokowałem zawczasu, wchodzi mężczyzna niemłody, bardzo otyły; trzymał się z trudem na nogach, strasznie opuchniętych; głowa jego, dobrze osadzona między szerokimi ramionami, wydała mi się szlachetna, był to istny portret Ludwika XVI. Wkrótce się dowiedziałem, że to Rosjanin, potomek zdobywców – Waregów, a więc najstarożytniejszej szlachty. Nazywał się książę K XXX . Widząc, jak wlecze się z wysiłkiem do stołka, opierając się na ramieniu swego sekretarza, pomyślałem w pierwszej chwili: Jakiż to smętny towarzysz podróży. Ale gdy usłyszałem jego nazwisko, przypomniałem sobie, że go znam ze słyszenia od dawna i ofuknąłem się w duchu za niepoprawną manię sądzenia z pozorów. Ledwo usiadłszy, ten starzec o otwartej fizjognomii, o spojrzeniu przebiegłym, choć szlachetnym i szczerym, zwraca się do mnie po nazwisku, chociaż nigdyśmy się nie spotkali. Zagadnięty tak obcesowo, wstaję zdumiony, ale nie odpowiadam, a książę mówi dalej tym wielkopańskim tonem, którego idealna prostota wyklucza wszelką ceremonialność z powodu prawdziwej dworności. Omówiliśmy pobieżnie większość godnych uwagi spraw i ludzi tego świata, a przede wszystkim tego stulecia; usłyszałem mnóstwo anegdot, charakterystyk, definicji, subtelnych uwag, co tryskały mimowolnie z głębi rozmowy i z naturalnego a wyrobionego umysłu księcia K XXX Ta wyszukana i subtelna przyjemność sprawiła, że jeszcze raz się zarumieniłem za pierwszy sąd, jaki powziąłem o tym starym podagryku. Wielkoświatowy ton w Rosji jest gładką grzecznością, której sekret zatracił się niemal u nas... Jeśli to właśnie zyskuje się żyjąc w despotycznym ustroju, niech żyje Rosja. ...Mimo rezerwy, jaką zachowywałem w odpowiedziach księciu KXXX , eks-dyplomata wkrótce poczuł się zdumiony kierunkiem moich przekonań. – Jesteś pan obcy swemu krajowi i swemu czasowi – stwierdził. – Jesteś wrogiem słowa jako lewaru politycznego. – To prawda – odrzekłem. ...Obawiam się adwokatów i ich echa – dziennika, będącego tylko słowem, którego brzmienie trwa dwadzieścia cztery godziny: oto tyrani zagrażający nam dzisiaj. – Proszę, przyjedź pan do nas, a nauczysz się obawiać innych tyranów. – Próżne wysiłki, książę, nie panu się uda wyrobić we mnie złą opinię o Rosjanach. – Nie sądź pan o nich ani na podstawie mojej osoby, ani żadnego z Rosjan, którzy już podróżowali: z naszą naturą stajemy się kosmopolitami z chwilą opuszczenia Rosji i samo to nastawienie umysłu jest już satyrą na nasz ustrój. Tu mimo zwyczaju szczerego mówienia o wszystkim książę zląkł się mnie, samego siebie, a zwłaszcza innych, i przerzucił się na dość ogólnikowe rozważania. Nie będę niepotrzebnie wysilał pamięci odtwarzaniem Ci dialogu, który stał się za mało szczery, żeby zastąpić myśli blaskiem ekspresji, choć tego, trzeba przyznać, nie brakowało mu

8 nigdy. Później książę skorzystał z chwili samotności, by mi rozwinąć do końca swoje zdanie o charakterze ludzi i instytucji swego kraju. Oto w przybliżeniu co zapamiętałem z jego rozważań: „Rosję dzieli dziś zaledwie czterysta lat od inwazji barbarzyńców, podczas gdy Zachód doświadczył tego przełomu przed czternastoma wiekami: otóż cywilizacja starsza o czterysta lat stwarza niezmierzony dystans między obyczajami dwóch narodów. Wiele wieków przed inwazją Mongołów Skandynawowie przysłali do Słowian, wówczas zupełnych dzikusów, swoich przywódców, którzy zaczęli panować w Nowogrodzie Wielkim i w Kijowie – byli to Waregowie. Ci cudzoziemscy herosi, przybyli w niezbyt licznym składzie, zostali pierwszymi książętami rosyjskimi, a towarzyszący im mężowie stali się szczepem najstarszej szlachty. Książęta warescy, rodzaj półbogów, ogładzili nieco ten koczowniczy w tym czasie lud. Jednocześnie cesarze i patriarchowie konstantynopolscy zaszczepili mu zamiłowanie do swojej sztuki i zbytku. Była to, że się tak wyrażę, pierwsza warstwa cywilizacji, która uległa zniszczeniu pod nogami Tatarów, kiedy ci nowi zdobywcy wtargnęli do Rosji. W baśniowych czasach Rosji błyszczą wielkie postacie świętych mężów i niewiast, którzy stali się prawodawcami chrześcijańskich ludów. Książęta potężni swymi dzikimi cnotami uszlachetnili pierwszy okres kronik słowiańskich. Pamięć o nich przebija ten głęboki mrok, jak gwiazdy przebijają chmury podczas burzliwej nocy. Sam już dźwięk tych niezwykłych imion budzi wyobraźnię i roznieca ciekawość. Ruryk, Oleg, królowa Olga, święty Włodzimierz, Światopełk, Monomach, to jednostki, których ani charakter, ani imiona nie przypominają waszych wielkich ludzi Zachodu. Ci herosi nie mają w sobie nic rycerskiego, są to królowie biblijni: naród okryty przez nich chwałą pozostał sąsiadem Azji. Obcy waszym romantycznym tradycjom, zachował swe patriarchalne obyczaje. Rosjanie nie zostali urobieni w tej świetnej szkole dobrej wiary, z której rycerska Europa potrafiła tak skorzystać, że wyraz honor był długo synonimem wierności słowu, i że słowo honoru jest wciąż jeszcze świętością nawet we Francji, gdzie zapomniano tylu rzeczy. Szlachetny wpływ rycerzy krzyżowych zatrzymał się w Polsce razem z wpływem katolicyzmu. Rosjanie są wojownikami, ale dla zdobywania, walczą z posłuszeństwa i z chciwości, podczas gdy rycerze polscy wojowali wyłącznie z miłości sprawy. Zatem, choć początkowo te dwa narody, wyrosłe z tego samego szczepu, miały wielkie powinowactwo między sobą, proces historyczny, mający na celu edukacje ludów, rozdzielił je tak głęboko, że polityce rosyjskiej potrzeba będzie więcej wieków dla ich ponownego połączenia, niż potrzeba było religii i społeczeństwu dla ich rozdziału. Podczas gdy Europa ledwo dyszała z wysiłków czynionych przez całe wieki dla wydarcia Grobu Pańskiego niewiernym, Rosjanie płacili daninę mahometanom za rządów Uzbeka, a jednocześnie wciąż przejmowali od Bizancjum, zgodnie z nabytym przyzwyczajeniem, jego sztukę, naukę, obyczaje, religię, politykę z jej tradycjami hipokryzji i krętactwa oraz jego odrazę do krzyżowców łacińskich. Gdy rozważymy wszystkie te przesłanki religijne, świeckie i polityczne, nie będzie już nas dziwić niesolidność słowa Rosjanina (mówi to książę rosyjski!), ani duch przebiegłości, który się zgadza z fałszywą bizantyjską kulturą i który kieruje nawet życiem społecznym pod władzą carów, szczęśliwych następców Batu-Chana. Despotyzm całkowity, taki, jaki panuje u nas, powstał w momencie, kiedy w pozostałej Europie upadała pańszczyzna. Od czasu inwazji Mongołów Słowianie, dotąd jeden z najwolniejszych ludów świata, stali się najpierw niewolnikami zwycięzców, a potem – swych własnych książąt. Wówczas pańszczyzna ustaliła się u nich nie tylko jako fakt, lecz jako zawarowana prawem sytuacja społeczna. To ona zdegradowała słowo ludzkie w Rosji do tego stopnia, że jest już tu uważane wyłącznie za pułapkę: rząd nasz żywi się kłamstwem, gdyż

9 zarówno tyran jak niewolnik boi się prawdy. Toteż choć w Rosji niewiele się mówi, jest to zawsze za dużo, ponieważ w tym kraju wszelka rozmowa jest wyrazem hipokryzji religijnej lub politycznej. Samowładztwo, będące tylko demokracją bałwochwalczą, powoduje u nas zrównanie, całkiem jak demokracja absolutna powoduje je w republikach zwykłych. Nasi autokraci własnym kosztem nauczyli się kiedyś tyranii. Wielcy książęta1 , zmuszeni do wyciskania soków ze swoich ludów na korzyść Tatarów, sami często wleczeni w niewolę aż w głąb Rosji, wzywani do Ordy o byle co, panujący tylko pod warunkiem służenia za pokorne narzędzie ucisku, detronizowani natychmiast, gdy odmówili posłuszeństwa, przyuczeni do despotyzmu przez własną niewolę, spoufalili swoje ludy z gwałtami podboju, których doznali osobiście2 : tak właśnie z biegiem czasu książęta i naród znieprawili się wzajemnie. Otóż zważ pan różnicę: to się działo w Rosji w czasie, kiedy królowie zachodni i ich wielcy wasalowie rywalizowali ze sobą w wielkoduszności dla wyzwolenia ludów. Polacy znajdują się dzisiaj wobec Rosjan dokładnie w tej samej pozycji, w jakiej ci ostatni znajdowali się wobec Mongołów za następców Batu-Chana. Jarzmo dźwigane przez nas nie zawsze skłania nas do złagodzenia jarzma nakładanego przez nas samych. Władcy i ludy mszczą się niekiedy na niewinnych jak zwykłe jednostki – wierzą w swoją siłę, bo mają ofiary. – Książę – podjąłem wysłuchawszy uważnie tego długiego szeregu rozważań – ja panu nie wierzę. To kultura duchowa każe panu wznieść się ponad narodowe przesądy i czynić honory swego kraju cudzoziemcowi tak, jak pan to czyni, ale ja nie bardziej ufam pańskim ustępstwom niż pretensjom innych. – Za trzy miesiące oddasz pan większą sprawiedliwość władzy słowa i mnie, a tymczasem (mówił to rozglądając się wokół) pragnę skierować twoją uwagę na punkt zasadniczy: chcę dać ci klucz, który pozwoli ci zrozumieć wszystko w kraju, dokąd zmierzasz. Za każdym krokiem postawionym wśród tego azjatyckiego ludu pomyśl pan, że Rosjanom zabrakło wpływu rycerstwa i katolicyzmu. Nie tylko go nie doznali, lecz zareagowali nań wrogo podczas swych długich wojen z Litwą, Polską, wreszcie z Zakonem Krzyżackim i z Zakonem Rycerzy Mieczowych. – Pańskie słowa sprawiają, że jestem dumny z mej przenikliwości. Pisałem ostatnio do jednego z przyjaciół, że, jak zauważyłem, nietolerancja religijna jest ukrytą sprężyną polityki rosyjskiej. – Doskonale odgadłeś pan to, co niebawem zobaczysz: trudno sobie wyrobić właściwe pojęcie o głębokiej nietolerancji Rosjan. Ludzie obdarzeni kulturą duchową i mający do czynienia z Zachodem Europy usiłują misternie ukryć swą myśl przewodnią, którą jest tryumf prawosławia greckiego, będący dla nich synonimem rosyjskiej polityki. Bez tej myśli nic się nie tłumaczy ani z naszych obyczajów, ani z naszej polityki. Nie myśl pan na przykład, że prześladowanie Polski jest rezultatem osobistej niechęci cesarza: nie, jest rezultatem zimnego i głębokiego wyrachowania. Te akty okrucieństwa są chwalebne w oczach ludzi naprawdę wierzących. To Duch Święty oświecając władcę wznosi jego duszę ponad wszelkie ludzkie uczucia i Bóg błogosławi wykonawcę Jego wzniosłych zamiarów. Z tego punktu widzenia sędziowie i oprawcy tym bardziej są święci, im bardziej barbarzyńscy. Nasze legitymistyczne dzienniki nie wiedzą, do czego dążą szukając sprzymierzeńców wśród schizmatyków. Prędzej zobaczymy rewolucję 1 Dawny tytuł książąt moskiewskich. 2 Długotrwała gnuśność Słowian jest następstwem wieków niewoli, rodzaju tortury politycznej, demoralizującej jednocześnie ludy i władców.

10 europejską niż cesarza Rosji, wspierającego w dobrej wierze jakąś partię katolicką. Protestanci łacniej przyłączą się do papieża niż głowa rosyjskiego samowładztwa, gdyż po stwierdzeniu, że wszystkie ich wierzenia wyradzają się w systemy, a ich wiara religijna zamienia się w filozoficzne zwątpienie, pozostała im już tylko duma sekciarzy do poświęcenia Rzymowi; podczas gdy cesarz posiada bardzo realną i bardzo pozytywną władzę duchowną, której nigdy nie zrzeknie się dobrowolnie. Rzym i wszystko związane z rzymskim Kościołem nie ma drugiego tak groźnego wroga jak autokrata moskiewski, niewątpliwie głowa swego Kościoła, i dziwię się, że włoska przenikliwość nie odkryła jeszcze niebezpieczeństwa, grożącego nam z tej strony.3 Na podstawie tego bardzo prawdziwego obrazu możesz pan sądzić o złudzeniu, jakim upaja się część legitymistów w Paryżu...” Ta rozmowa da Ci pojęcie o wszystkich innych. Ilekroć temat stawał się niepokojący dla miłości własnej Moskowitów, książę Kxxx urywał, chyba że był całkowicie pewien, że nikt nas nie może usłyszeć. Te zwierzenia skłoniły mnie do rozmyślań, a te rozmyślania mnie przestraszyły. Kraj ten, długo lekceważony przez naszych współczesnych myślicieli ze względu na jego pozorne zacofanie, ma przed sobą nie mniejszą, a może większą przyszłość niż społeczeństwo angielskie zaszczepione na glebie amerykańskiej i nazbyt chwalone przez filozofów, których teorie zrodziły naszą obecną demokrację wraz z jej wszystkimi nadużyciami. Jeśli duch wojskowy panujący w Rosji nie stworzył nic podobnego do naszej religii honoru, nie wynika stąd, że naród ma mniej siły, ponieważ jego żołnierze są mniej świetni niż nasi: honor jest bóstwem ludzkim, ale w życiu praktycznym obowiązek wart jest tyle co honor, nawet więcej niż honor: to coś mniej wspaniałego, ale trwalszego, bardziej pozytywnego – mocniejszego. Coś, co nie zrodzi bohaterów Tassa czy Ariosta, lecz postacie godne natchnąć innego Homera, innego Danta, mogą odrodzić się z ruin drugiej Troi, zaatakowanej przez innego Achillesa. Moim zdaniem władza nad światem przypadnie teraz nie ludom hałaśliwym, lecz ludom cierpliwym.4 Europa, oświecona jak jest, może już się podporządkować tylko sile realnej; otóż siłą realną narodów jest posłuszeństwo wobec rządzącej nimi władzy, podobnie jak siłą realną wojska jest dyscyplina. W przyszłości kłamstwo będzie szkodziło przede wszystkim tym, co je uprawiają, prawda staje się znowu środkiem wpływu, skoro zapomnienie przysporzyło jej młodości i potęgi. Kiedy nasza kosmopolityczna demokracja rodząc swe ostatnie owoce zohydzi wojnę licznym ludom; kiedy narody rzekomo najbardziej cywilizowane na ziemi przestaną wreszcie szarpać sobie nerwy w politycznej rozpuście; kiedy upadając coraz niżej popadną w sen wewnątrz i w pogardę na zewnątrz, a wszelki związek z tymi społeczeństwami pogrążonymi w egoizmie zostanie uznany za niemożliwy, wówczas śluzy Północy znów otworzą się ku nam, wówczas doznamy ostatniej inwazji, już nie ze strony ciemnych barbarzyńców, lecz mistrzów przebiegłych, roztropnych, bardziej doświadczonych niż my, bo się nauczą z naszych własnych nadużyć, jak można i jak trzeba nami rządzić. Nie na darmo Opatrzność gromadzi tyle bezczynnych sił na Wschodzie Europy. Pewnego dnia uśpiony olbrzym powstanie i przemoc położy kres panowaniu słowa. Na próżno wtedy przerażona równość wezwie starą arystokrację na ratunek wolności: broń chwycona za późno, dźwigana przez ręce za długo bezczynne, będzie bezsilna. Społeczeństwo zginie, bo zaufało 3 Książę Kxxx był katolikiem. Każdy Rosjanin prawdziwie religijny i o niezależnych poglądach skłania się ku Kościołowi rzymskiemu. 4 Uczciwość, której jestem zwolennikiem, nie pozwoliła mi niczego wykreślić z tego listu. Proszę tylko raz jeszcze czytelnika, który zechce mnie czytać do końca, żeby dla wytworzenia sobie poglądu na Rosję mógł porównać ze sobą moje opinie sprzed i po podróży.

11 słowom pozbawionym sensu lub sprzecznym – a wówczas zwodnicze echa opinii, dzienniki, chcąc za wszelką cenę utrzymać czytelników, popchną do przewrotu, choćby po to, by mieć coś do opowiadania jeszcze przez miesiąc – zabiją społeczeństwo, żeby żywić się jego trupem. Moją ciekawość tego, co ujrzę w Rosji i mój podziw dla ducha ładu, który musi przewodzić rządzeniu tym rozległym państwem, nie przeszkadzają mi oceniać bezstronnie polityki jego rządu. Przewaga Rosji, choćby się ograniczała tylko do wymagań dyplomatycznych, nie posuwając się aż do podboju, wydaje mi się czymś najgroźniejszym dla świata. Mylnie ocenia się rolę, jaką to państwo odgrywałoby w Europie: zgodnie z zasadą jego ustroju miałoby reprezentować ład, ale zgodnie z charakterem ludzi szerzyłoby tyranię pod pretekstem zaradzenia anarchii – jak gdyby samowola mogła zaradzić jakiemukolwiek złu. Temu narodowi brak zmysłu moralnego: ze swoimi wojskowymi obyczajami i wspomnieniami o inwazjach znajduje się jeszcze w stadium wojen zdobywczych, najbrutalniejszych ze wszystkich, podczas gdy walki Francji i innych narodów zachodnich będą w przyszłości wojnami propagandowymi. Kiedy już mieliśmy się rozstać na resztę nocy, książę KXXX powiedział mi komplement z powodu uwagi, z jaką go słuchałem. – Dobrze wychowanego człowieka – powiedział – poznaje się po sposobie, w jaki wydaje się słuchać. – Książę – odparłem – najlepszym sposobem wydawania się słuchającym jest słuchanie. Odpowiedz ta, powtarzana potem przez księcia, była chwalona ponad swoje zasługi. Oto dwie historie, które Ci dowiodą, jak mało zasłużyłem na ten komplement. Mijaliśmy właśnie wyspę Dago, leżącą na skraju Estonii. Widok tej ziemi jest ponury, to zimna pustka, przyroda wydaje się tu raczej jałowa i naga niż potężna i dzika; rzekłbyś, chce odepchnąć człowieka raczej nudą niż siłą. – Zdarzyło się tu coś bardzo dziwnego – odezwał się do nas książę K XXX . – Kiedy to było? – Niezbyt dawno – za panowania Pawła I. – Proszę nam to opowiedzieć. Książę zabrał głos. Pewien baron Ungern von Sternberg długo przemierzał Europę, a jako człowiek wielce mądry osiągnął dzięki podróżom szczyt swoich możliwości, stając się wielką indywidualnością rozwiniętą przez doświadczenie i studia. Po powrocie do Petersburga – było to za panowania Pawła I – popadł w nieumotywowaną niełaskę, co go skłoniło do opuszczenia dworu. Osiedlił się na wyspie Dago, której był właścicielem, i siedząc w tej dzikiej samotni poprzysiągł śmiertelną nienawiść całemu rodzajowi ludzkiemu, aby się zemścić na cesarzu, tym człowieku, który reprezentował dla niego całą ludzkość. Postać ta jeszcze żyła w czasach mojego dzieciństwa. W swoim osamotnieniu poczuł rzekomo namiętną skłonność do nauki, i pragnąc swobodnie poświęcić się pracy naukowej kazał dobudować do swego zamku bardzo wysoką basztę, której mury możecie dojrzeć przez lunetę. Tu książę przerwał i przyjrzeliśmy się baszcie na wyspie Dago. – Nazwał tę basztę – podjął książę – swoją biblioteką i zwieńczył ją czymś w rodzaju oszklonej ze wszystkich stron latarni, upodobniając ją do belwederu, do obserwatorium, a raczej do latarni morskiej. Powtarzał raz po raz, że może pracować tylko w nocy i tylko w tej samotni. Tu się chronił, aby się skupić i znaleźć spokój.

12 Wstęp do tej samotni mieli tylko jedyny syn barona, jeszcze dziecko, i jego guwerner. Około północy, kiedy baron myślał, że obaj śpią, zamykał się w pewne dni w swojej pracowni, a wtedy oszklona baszta była oświetlona tak mocno błyszczącą lampą, że brano ją z dala za sygnał. Ta latarnia morska, która nią wcale nie była, miała na celu oszukanie cudzoziemskich statków, które mogły się rozbić o przybrzeżne skały, jeśli ich kapitan, przybyły z daleka, nie znał doskonale wybrzeża, które należy opłynąć, aby wejść do niebezpiecznej Zatoki Fińskiej . Wprowadzenie ich w błąd było właśnie zamiarem straszliwego barona. Wzniesiona na skale wśród groźnego morza, perfidna baszta stawała się gwiazdą przewodnią niedoświadczonych żeglarzy, i nieszczęśnicy, zwiedzeni fałszywą nadzieją, którą mamiono ich oczy, spotykali śmierć myśląc, że znajdą schronienie przed huraganem. Nie ulega wątpliwości, że rosyjska policja morska mocno wtedy szwankowała. Kiedy statek był bliski rozbicia, baron schodził na brzeg, potajemnie wsiadał do łodzi z kilkoma zręcznymi i zdecydowanymi ludźmi, których trzymał, by go wspierali w jego nocnych wyprawach; pomagał obcym marynarzom zejść na ląd, ogłuszał ich w mroku, zamiast ich wesprzeć, udusiwszy ich łupił statek, a wszystko nie tyle z chciwości, ile z miłości zła, z bezinteresownej żądzy niszczenia. Zwątpiwszy o wszystkim, a zwłaszcza o sprawiedliwości, uważał bezład moralny i społeczny za stan całkowicie analogiczny do sytuacji człowieka na tym padole, a cnoty polityczne i obywatelskie za szkodliwe chimery, jako że sprzeciwiają się naturze nie poskramiając jej. Uważał, że decydując o losie swych bliźnich, sprzymierza się z celami Opatrzności, która się lubuje, jak się wyrażał, w czerpaniu życia ze śmierci. Pewnego wieczoru pod koniec jesieni, w okresie najdłuższych nocy w roku, wykończył swoim zwyczajem załogę holenderskiego statku handlowego i od wielu już godzin zbiry, pełniący u niego funkcję strażników wśród innej służby zatrudnionej w jego domu, przenosili na ląd resztę ładunku z rozbitego statku, nie dostrzegłszy, że w czasie masakry kapitan pod osłoną mroku uciekł w szalupie z kilkoma majtkami. O brzasku mroczne dzieło barona i jego zbirów nie było jeszcze ukończone, kiedy syrena obwieszcza zbliżanie się łodzi. Natychmiast zamykają się sekretne bramy lochów, gdzie złożono trupy, i most zwodzony opada przed przybyszem. Kasztelan z wytworną gościnnością, charakterystyczną i stałą cechą rosyjskich obyczajów, szykuje się do powitania gościa. Z pozorną beztroską postanawia czekać nań w sali przyległej do apartamentu swego syna. Guwerner chłopca leżał wtedy złożony poważną chorobą. Drzwi od pokoju tego człowieka, wychodzące na salę, były jeszcze otwarte. Zaanonsowano podróżnego. – Panie baronie – powiedział przybysz pewnym siebie tonem, bardzo nieostrożnym – pan mnie znasz, ale nie poznajesz, bo widziałeś mnie tylko jeden raz, i to w ciemnościach. Jestem kapitanem statku, którego załoga właśnie zginęła pod murami tego zamku. Z żalem przychodzę do ciebie, ale jestem zmuszony powiedzieć ci, że wśród zamieszek rozpoznano wielu twoich ludzi, a i ciebie samego widziano tej nocy, duszącego własnymi rękami jednego z moich ludzi. Baron nie odpowiada, idzie do drzwi guwernera i zamyka je bezszelestnie. Rozbitek mówi dalej. – Jeżeli mówię do ciebie, panie, w ten sposób, to dlatego, że nie mam zamiaru cię gubić, chcę tylko dowieść, że jesteś zależny ode mnie... Proszę mi zwrócić ładunek i statek, który mimo poważnych uszkodzeń może mnie jeszcze dowieźć do Sankt-Petersburga, a dochowam tajemnicy, zobowiążę się do tego pod przysięgą. Gdybym odczuwał przemożną chęć zemsty, dostałbym się wpław do najbliższego miasteczka i zadenuncjowałbym ciebie. Moje zwrócenie się do ciebie, panie, świadczy o tym, że chcę cię ocalić uprzedzając o niebezpieczeństwie, na jakie cię narażają twoje zbrodnie.

13 Baron wciąż zachowuje głębokie milczenie. Wyraz twarzy ma poważny, ale nie ma w nim nic złowrogiego. Po chwili prosi o trochę czasu do namysłu i wychodzi mówiąc, że przyniesie odpowiedź za kwadrans. Parę minut przed upływem wyznaczonego terminu wchodzi nagle do sali przez ukryte drzwi, rzuca się na śmiałego przybysza i przebija go sztyletem!... Przedtem wydał rozkaz natychmiastowego uduszenia wszystkich członków załogi bez wyjątku. Cisza zaczyna zapadać w tym przybytku zbrodni, zakłócona przez chwilę przez tyle morderstw. Ale guwerner chłopca wszystko słyszał i słucha dalej... rozróżnia już tylko kroki barona i chrapanie korsarzy owiniętych owczymi skórami i leżących na stopniach baszty. Baron, niespokojny i podejrzliwy, wchodzi ostrożnie do pokoju tego człowieka, przypatruje mu się uważnie: stojąc przy łóżku z zakrwawionym jeszcze sztyletem w dłoni, śledzi najmniejsze znaki, które mogłyby zdradzić udawanie. W końcu, stwierdziwszy, że człowiek jest głęboko uśpiony, decyduje się pozostawić go przy życiu. – Doskonałość w złem jest równie rzadka, jak we wszystkim innym – wtrąca książę KXXX , przerywając na chwilę opowieść. Milczeliśmy, pragnąc usłyszeć koniec historii. Książę podjął: – Guwerner od dawna już powziął podejrzenie. Skoro tylko pierwsze słowa holenderskiego kapitana dobiegły jego uszu, wstał, aby być świadkiem morderstwa, i zobaczył wszystkie jego szczegóły przez szparę w drzwiach, zamkniętych na klucz przez barona. W chwilę potem, jak słyszeliście właśnie, zachował tyle zimnej krwi, by oszukać mordercę i ocalić swoje życie. Zostawszy wreszcie sam wstaje i ubiera się mimo gorączki, przy pomocy sznura wychodzi przez okno, odwiązuję łódź zakotwiczoną pod murem, spycha ją w morze, kieruje ku lądowi i szczęśliwie dopływa do najbliższego miasta, gdzie też denuncjuje zbrodniarza. Nieobecność chorego w zamku zostaje niebawem zauważona. Baron, oślepiony oparami zbrodni, myśli zrazu, że guwerner rzucił się w morze w ataku gorączki. Pochłonięty szukaniem ciała, nie myśli o ratowaniu się. A przecież sznur uwiązany do okna i łódź, która znikła, stanowiły niezbite dowody ucieczki guwernera. Zbrodniarz, przekonawszy się poniewczasie o katastrofie, zaczął właśnie myśleć o ratunku, gdy został otoczony przez oddział wysłany dla jego ujęcia. Było to nazajutrz po ostatniej masakrze. Przez chwilę chciał się bronić, ale opuszczony przez swoich zbirów, został schwytany i przewieziony do Sankt-Petersburga, gdzie cesarz Paweł skazał go na dożywotnią katorgę. Umarł na Syberii. ...Taki był smutny koniec człowieka, który wdziękiem swego umysłu, urokiem i elegancją manier długo zdobił najświetniejsze salony Europy. Ta historia wydaje się nam romantyczna, ale podobne do niej często zdarzały się w średniowieczu. Nie byłbym wam jej opowiedział, gdyby się nie zdarzyła, że się tak wyrażę, za naszych czasów – to właśnie czyni ją interesującą. Rosja jest we wszystkim zapóźniona o cztery stulecia. ...Z tymi słowami książę bierze mnie pod rękę, żeby wstać, i prosi, żebym mu pomógł zejść do kajuty, tam każe mi usiąść i mówi do mnie bardzo cicho: – Jesteśmy sami, pan lubi historię, oto fakt wyższej rangi, niż ten, który przed chwilą opowiedziałem. Mówię to wyłącznie panu, bo wobec Rosjan nie można mówić o historii. Wie pan – podjął na nowo po chwili – że Piotr Wielki po długim wahaniu zniósł patriarchat moskiewski, by połączyć na swojej głowie tiarę z koroną. Tak więc samowładztwo polityczne sięgnęło otwarcie po wszechpotęgę duchową, której pożądało i której dokuczało od dawna: połączenie potworne, wyjątkową aberracja wśród narodów współczesnej Europy. Chimera papieży w średniowieczu jest dziś urzeczywistniona w państwie liczącym sześćdziesiąt milionów

14 ludzi, częściowo Azjatów, których nic nie dziwi i którzy nic nie mają przeciw temu, żeby w swoim carze odnaleźć wielkiego Lamę. Cesarz Piotr chce poślubić markietankę Katarzynę. Aby spełnić to najwyższe życzenie, trzeba najpierw znaleźć przyszłej cesarzowej rodzinę. Wygrzebuje się więc na Litwie, zdaje mi się, czy w Polsce jakiegoś szlachcica nieznanego rodu, oświadcza się, że pochodzi z wielkopańskiej rodziny i wreszcie nadaje mu się tytuł brata wybranej władczyni. Despotyzm rosyjski nie tylko ma za nic myśli i uczucia, lecz nadto przerabia fakty, walczy z oczywistością – i odnosi tryumf w tej walce, gdyż oczywistość nie ma u nas adwokata, podobnie jak sprawiedliwość, jeśli przeszkadza władzy. Zaczynałem się bać zuchwałego języka księcia KXXX . Dziwny to kraj, który rodzi tylko niewolników przyjmujących na klęczkach narzucone poglądy, tylko szpiegów, którzy nie mają żadnych poglądów, aby móc chwytać w locie poglądy innych, lub kpiarzy, co przesadzają w ocenie zła: inny sposób, bardzo sprytny, uniknięcia bacznego spojrzenia cudzoziemskich obserwatorów – ale właśnie ten spryt staje się wyznaniem, bo w jakim innym kraju uważano kiedykolwiek za konieczne uciekać się do niego? Zawód mistyfikatora cudzoziemców znany jest tylko w Rosji i pomaga nam odgadnąć i zrozumieć stan społeczeństwa w tym dziwnym kraju. Podczas gdy mnie przychodziły do głowy te myśli, książę kontynuował swe filozoficzne rozważania: – Lud, a nawet arystokraci, bierni widzowie tego znęcania się nad prawdą, znoszą tę gorszącą sytuację, bo kłamstwo despoty, choćby najgrubszymi nićmi szyte, zawsze wydaje się niewolnikowi pochlebstwem. Rosjanie, którzy znoszą tyle rzeczy, nie znieśliby tyranii, gdyby tyran nie udawał pokornie, że ich uważa za zwolenników jego polityki. Godność ludzka, poniżana pod absolutnymi rządami, chwyta się najmniejszej słomki, jaką może pochwycić rozbitek: ludzkość zgadza się, i owszem, na to, by ją lekceważono, poniżano, ale nie zgadza się na to, by jej oświadczano prosto z mostu, że się ją lekceważy i że się nią pomiata. Zelżona czynami, chroni się w słowa. Kłamstwo jest tak poniżające, że zmuszenie tyrana do hipokryzji jest zemstą, która pociesza ofiarę. Nędzne to i ostatnie złudzenie nieszczęścia, które trzeba jednak respektować w obawie, by nie uczynić niewolnika jeszcze bardziej nędznym, a despotę jeszcze bardziej szalonym. Istniał starodawny zwyczaj, zgodnie z którym w uroczystych procesjach patriarcha moskiewski kroczył w otoczeniu dwóch największych wielmożów państwa. W momencie ożenku car – kapłan najwyższy – postanowił wybrać sobie za towarzyszy w ceremonialnym pochodzie z jednej strony sławnego bojara, a z drugiej nowego szwagra, którego sobie stworzył, gdyż w Rosji najwyższa potęga kreuje coś więcej niż wielmożów, kreuje krewnych tym, którzy ich wcale nie mieli; traktuje rodziny jak drzewa, które ogrodnik może przycinać, wyrywać lub na których może zaszczepić co mu się żywnie podoba. U nas despotyzm jest silniejszy niż natura, cesarz jest nie tylko przedstawicielem Boga, jest samą potęgą twórczą: potęgą rozleglejszą niż boska, bo Bóg tworzy tylko przyszłość, podczas gdy cesarz przetwarza przeszłość. Prawo nie działa wstecz, natomiast kaprys despoty działa. Osobą, którą Piotr chciał dołączyć do nowego brata carycy był największy dostojnik moskiewski i po carze najważniejsza postać cesarstwa; nazywał się książę Romodanowski... Piotr oznajmił mu przez pierwszego ministra, że ma się udać na ceremonię, by kroczyć w procesji u boku cesarza, zaszczyt, który będzie dzielić z nowym bratem nowej cesarzowej. – Dobrze – odpowiedział książę – ale z której strony cara mam się umieścić? – Drogi książę – odpowiedział dwornie minister – co za pytanie! Czy szwagier najjaśniejszego pana nie powinien iść po prawicy? – Ja nie pójdę po lewicy – odparł dumny bojar.

15 Ta odpowiedz, przekazana carowi, powoduje następny rozkaz: – Pójdziesz – kazał mu powiedzieć tyran ogarnięty gniewem – pójdziesz, albo każę cię powiesić! – Proszę powiedzieć carowi5 – odparł nieposkromiony Moskowita – żeby zaczął od mojego jedynaka, on ma dopiero piętnaście lat: możliwe, że to dziecko po mojej śmierci zgodzi się ze strachu iść po lewicy cara, podczas gdy ja jestem pewien, że nie przyniosę ujmy krwi Romodanowskich ani przed, ani po egzekucji mojego dziecka. Car, trzeba mu to przyznać, ustąpił, ale z zemsty za niezależnego ducha moskiewskiej arystokracji uczynił z Petersburga nie zwyczajny port nad Morzem Bałtyckim, lecz miasto, które widzimy. Mikołaj – dodał książę KXXX – nie byłby ustąpił, byłby posłał bojara wraz z synem na katorgę i oznajmił ukazem ujętym w terminach prawnych, że ani ojcu, ani synowi nie wolno mieć dzieci. Może byłby ogłosił, że ojciec w ogóle nie jest żonaty: takie rzeczy dzieją się w Rosji jeszcze dość często, a dowodem, że wciąż jeszcze wolno je robić, jest to, że nie wolno o nich opowiadać. Tak czy inaczej, duma szlachetnego Moskowity daje dokładne pojęcie o dziwnej kombinacji, z której wyłoniło się aktualne społeczeństwo rosyjskie: ta potworna mieszanka subtelności Bizancjum i okrucieństwa hordy, ta walka etykiety Cesarstwa Wschodniego z dzikimi cnotami Azji wytworzyła niezwykłe państwo, które Europa widzi dziś wyprostowane i którego wpływu może jutro dozna, nie rozumiejąc jego sprężyn. ...Co mnie najbardziej bawiło w czasie tego zbyt krótkiego rejsu, to fakt, że musiałem bezustannie bronić Rosji przed księciem KXXX . Decyzja ta, którą powziąłem bez żadnego wyrachowania, wyłącznie by zadośćuczynić memu poczuciu sprawiedliwości, zdobyła mi życzliwość wszystkich Rosjan słuchających naszych rozmów. ...Zdumiony jestem przesadnym niepokojem Rosjan o opinię cudzoziemców. Cóż za niezwykły brak niezależności! Cały czas są pochłonięci wrażeniem, jakie kraj ich może wywrzeć na podróżnym... Epigramaty księcia KXXX oburzają jego rodaków nie tyle dlatego, że ranią w nich poważne przywiązanie do kraju, ile z powodu wpływu, jaki mogą wywrzeć na mnie, człowieku w ich oczach ważnym, ponieważ powiedziano im, że piszę wrażenia z podróży. – Nie pozwól pan, by ten niedobry Rosjanin wyrobił w nim uprzedzenie do Rosji, nie pisz pan pod wrażeniem jego kłamstw, on tak mówi, by naśladować naszym kosztem francuski esprit, ale w gruncie rzeczy bynajmniej tak nie myśli. Oto co mi tu powtarzają po cichu dziesięć razy dziennie. Moja myśl jest jak skarbiec, z którego każdy czuje się upoważniony czerpać do woli, tak iż mam zamęt w głowie i pod koniec dnia sam wątpię o swojej opinii. To się właśnie podoba Rosjanom: gdy już nie wiemy, co mówić i co myśleć o nich, o ich kraju, wtedy tryumfują. Mam wrażenie, że zgodziliby się być rzeczywiście gorsi i bardziej barbarzyńscy niż są, byle ich miano za lepszych i bardziej cywilizowanych. Nie lubię umysłów skłonnych do tak niskiej oceny prawdy: cywilizacja nie jest bynajmniej przebiegłością, to siła, która ma swój rezultat, to korzeń, który wypuszcza łodygę, wytwarza kwiat i przynosi owoc. „Przynajmniej nie będziesz pan nas nazywał barbarzyńcami Północy, jak czynią pańscy rodacy...” Oto co mi tu mówią, ilekroć widzą, że jestem rozbawiony lub wzruszony jakąś interesującą opowieścią, jakąś narodową melodią, jakimś pięknym rysem patriotyzmu, jakimś szlachetnym i poetycznym uczuciem przypisywanym Rosjaninowi. 5 Piotr I przybrał tytuł cesarza dopiero w 1721 roku.

16 Na te wszystkie obawy odpowiadam błahymi komplementami, ale myślę po cichu, że wolałbym barbarzyńców Północy od małp Południa. Są lekarstwa przeciw prymitywnej dzikości, nie ma ich przeciw manii wydawania się tym, czym się nie jest. W czasie tej podróży narzucał mi się niezmiernie jakiś dziwny osobnik: coś w rodzaju rosyjskiego uczonego, gramatyk, tłumacz wielu niemieckich utworów, profesor nie wiem jakiej uczelni. Właśnie przemierzył Europę i wraca do Rosji pełen gorliwości, powiada, aby szerzyć tam najciekawsze współczesne teorie panujące na Zachodzie. Swoboda jego wypowiedzi wydała mi się podejrzana, nie jest to luksus niezależności, jak u księcia KXXX , jest to liberalizm wystudiowany i wykalkulowany po to, by skłonić innych do mówienia. Pomyślałem, że musi zawsze się znaleźć tego rodzaju uczony w pobliżu Rosji, w oberżach Lubeki, na parostatkach, a nawet w Hawrze, który dzięki żegludze po Morzu Północnym i po Morzu Bałtyckim staje się moskiewską granicą. Człowiek ten wyciągnął ode mnie bardzo niewiele. Chciał przede wszystkim wiedzieć, czy opiszę swoją podróż i uprzejmie ofiarowywał mi pomoc. Ja go o nic nie pytałem i moja rezerwa wzbudziła w nim tylko niejakie zdziwienie z domieszką satysfakcji. Zostawiłem go w przekonaniu, że jadę wyłącznie dla rozrywki i tym razem nie zamierzam opublikować relacji o podróży, która będzie tak krótka, że nie pozwoli mi zebrać dostatecznej ilości szczegółów dla zainteresowania czytelników. Wydał mi się uspokojony tym zapewnieniem, którego mu udzieliłem we wszelkich postaciach, bezpośrednio i pośrednio. Ale jego niepokój, który udało mi się usunąć, obudził niepokój we mnie. Jeżeli chcę opisać tę podróż, muszę być przygotowany na narażenie się rządowi najprzebieglejszemu i najlepiej w świecie obsługiwanemu przez swoich szpiegów. Jest to zawsze przykre; będę chował listy, będę milczał, ale nie będę niczego udawał. Jeśli chodzi o maskę, najbardziej zwodnicza jest twarz odsłonięta. Mój następny list będzie datowany z Petersburga.

17 Petersburg, 10 lipca 1839. W pobliżu Kronsztadu, morskiej fortecy, którą Rosjanie słusznie się chlubią, Zatoka Fińska ożywia się nagle, imponujące statki marynarki cesarskiej krzyżują się w niej bezustannie: jest to flota cesarza. Ponad sześć miesięcy rocznie pozostaje zamarznięta w porcie, a przez trzy letnie miesiące kadeci marynarki manewrują na statkach między Sankt-Petersburgiem a Morzem Bałtyckim. Tak wykorzystuje się dla kształcenia młodzieży krótki okres, jaki słońce użycza nawigacji pod tą szerokością geograficzną. ...Morze Bałtyckie ze swymi niezbyt żywymi barwami, ze swymi mało uczęszczanymi wodami zapowiada sąsiedztwo lądu skąpo zaludnionego z powodu srogiego klimatu. To jałowe wybrzeże harmonizuje z zimnym i pustym morzem, a smutek gleby, nieba, zimny odcień wód mrozi serce podróżnego. Ledwo człowiek znajdzie się blisko tego niepociągającego wybrzeża, a już chciałby się stąd oddalić i przypomina sobie z westchnieniem słowa jednego z faworytów Katarzyny, kiedy narzekała na fatalny wpływ klimatu Petersburga na swoje zdrowie: „To nie wina Pana Boga, o Pani, jeśli ludzie uparli się zbudować stolicę wielkiego imperium na ziemi przeznaczonej przez naturę na siedlisko wilków i niedźwiedzi''. Moi towarzysze objaśnili mi z dumą ostatnie postępy rosyjskiej marynarki. Podziwiam ten cud, lecz nie cenię go tak jak oni. Jest to kreacja lub raczej rekreacja cesarza Mikołaja. Ten władca zabawia się urzeczywistnianiem naczelnej idei Piotra I, ale bez względu na całą swoją potęgę człowiek jest wcześniej czy później zmuszony do przyznania, że natura jest silniejsza od wszystkich ludzi. Dopóki Rosja nie wyjdzie poza swe naturalne granice, rosyjska marynarka będzie zabawką cesarzy, niczym więcej!... Cesarz utrzymałby swoje wpływy na Morzu Bałtyckim z jedną czwartą sił morskich zgromadzonych w Kronsztadzie i rozsądna polityka niczego więcej nie wymaga. Wytłumaczono mi, że w okresie ćwiczeń nawigacyjnych najmłodsi elewowie czynią swe ewolucje w okolicach Kronsztadu, podczas gdy doświadczeńsi posuwają się w swych odkrywczych podróżach do Rygi, a czasem nawet aż do Kopenhagi. Ach, przepraszam! Dwa statki rosyjskie, których manewrami kierują zapewne cudzoziemcy, już odbyły albo zamierzają odbyć podróż dookoła świata! Mimo dworskiej dumy, z jaką Rosjanie chwalili przede mną cuda woli władcy, który chce mieć – i ma – cesarską marynarkę, kiedy się dowiedziałem, że oglądane przez nas statki znajdują się tu dla kształcenia elewów, wydało mi się, że jestem w szkole, i widok tej zatoki, ożywionej wyłącznie szkolną niemal nauką, robił już na mnie tylko nieopisanie smutne wrażenie. Te manewry, nie uzasadnione faktami, nie będące ani rezultatem wojny, ani handlu, wydały mi się paradą. Otóż Bóg wie, i wiedzą Rosjanie, czy parada jest przyjemnością!... Zamiłowanie do rewii jest w Rosji po prostu maniackie: oto jeszcze przed wejściem do tego królestwa militarnych ewolucji muszę asystować przy rewii na wodzie!... Nie, nie śmieję się z tego: dziecinada wielkiego kalibru wydaje mi się czymś okropnym, ta potworność jest możliwa tylko pod rządami tyranii, której jest może najstraszniejszym objawem. Gdzie indziej niż pod rządami

18 absolutnego despotyzmu ludzie czynią wielkie wysiłki dla osiągnięcia wielkiego celu; tylko wśród ludów ślepo posłusznych władca może nakazać ogromne ofiary dla osiągnięcia niewielkiego rezultatu. Widok sił morskich Rosji zrobił więc na mnie ponure wrażenie. Wyczułem w tych uczniowskich ćwiczeniach żelazną wolę na opak, wolę gnębiącą ludzi z zemsty za to, że nie może pokonać przyrody. ...Zamiast budzić podziw, którego oczekują tu po mnie, ta despotyczna improwizacja wywołuje we mnie coś jakby strach – nie strach przed wojną, lecz przed tyranią. Zbędna marynarka Mikołaja I przypomina mi nieludzkość Piotra Wielkiego, prototypu wszystkich władców rosyjskich dawnych i nowych... i mówię sobie w duchu: gdzie ja zmierzam? Co to jest Rosja? Rosja to kraj, gdzie można robić największe rzeczy dla najmniejszego rezultatu... Nie trzeba tam jechać. ...Rosjanie powtarzają mi raz po raz, że trzeba spędzić w Rosji przynajmniej dwa lata, zanim wolno będzie oceniać ich kraj, rzekomo najtrudniejszy na świecie do określenia. Lecz ostrożność i cierpliwość są cnotami koniecznymi tylko dla uczonych podróżników, takich, co dążą do chwały pisania trudnych naukowych utworów, ja natomiast obawiam się wysiłku w pisaniu, ponieważ powoduje on również wysiłek w czytaniu, więc nie zamierzam robić z dziennika pańszczyzny. Jak dotąd, piszę tylko dla Ciebie i dla siebie. Obawiałem się cła rosyjskiego, ale mnie zapewniają, że moje przybory do pisania będą respektowane. Wszelako chcąc odmalować Rosję taką, jaką dostrzegam na pierwszy rzut oka, chcąc powiedzieć wszystko zgodnie z moim zwyczajem, bez względu na niedogodne skutki szczerości, przewiduję, że będę miał niejeden twardy orzech do zgryzienia, ale chyba nie zgryzę żadnego, bo lenistwo weźmie górę. Jakże smutna jest przyroda w pobliżu Petersburga! W miarę posuwania się po zatoce bagnista Ingria, która biegnie spłaszczając się coraz bardziej, zmienia się w końcu w małą drżącą linię rozciągniętą między niebem a morzem: tą linią jest Rosja... to znaczy równina wilgotna, niska i usiana jak okiem sięgnąć brzozami robiącymi wrażenie ubogich i nieszczęśliwych. Ten krajobraz jednostajny, pusty, bez niespodzianek, bez kolorów, bez granic, a jednak bez wielkości, jest oświetlony tak skąpo, że ledwo widzialny. Tu szara ziemia jest całkiem godna bladego słońca, co ją oświetla, nie z góry, lecz z boku, prawie z dołu, tak ostry kąt tworzą jego ukośne promienie z powierzchnią tej ziemi, skrzywdzonej przez Stwórcę. W Rosji noce są dziwnie jasne, ale dni toną w zasmucającym mroku. Nawet najpiękniejsze mają niebieskawy odcień... Kronsztadt ze swoim lasem masztów i granitowymi bulwarami szlachetnie przerywa monotonne dumania pielgrzyma, który przybywa jak ja, by prosić tę niewdzięczną ziemię o obrazy. Żadne z wielkich miast nie wita nas tak smutnym widokiem, jak brzeg Newy... Zbliżając się do Petersburga trzeba przebyć pustynię wodną obramowaną pustynią ziemną: wody, brzegi, niebo – wszystko się miesza, jest to lustro matowe, posępne, co nie odbija niczego. Kilka nędznych łodzi, kierowanych przez rybaków brudnych jak Eskimosi, kilka statków używanych do holowania długich trenów drzewa budulcowego, przeznaczonego dla marynarki cesarskiej, kilka parowców, przeważnie zbudowanych i kierowanych przez cudzoziemców – to jedyne urozmaicenie widoku. Toteż nic mi nie przeszkadzało pogrążyć się w posępnych rozmyślaniach. Takie są najbliższe okolice Petersburga. A więc wszystko, co było w wyborze tej siedziby sprzeczne z wymogami natury, z rzeczywistymi potrzebami wielkiego narodu – więc to wszystko przechodziło przez mózg Piotra Wielkiego nie budząc w nim wątpliwości? Morze za wszelką cenę: oto co mówił!!... Przedziwny pomysł dla Rosjanina – założyć stolicę państwa Słowian u Finów przeciwko Szwedom! Piotr Wielki daremnie mówił, że chciał tylko dać Rosji port – gdyby był tak genialny, za jakiego uchodził, musiałby przeczuwać wagę swego dzieła, i ja osobiście nie wątpię, że ją przeczuwał. Polityka i, obawiam się, zemsta miłości własnej cara,

19 urażonej niezależnością starych Moskowitów, złożyły się na losy współczesnej Rosji. Rosjanie mogą chełpić się w słowach wybranym dla nich losem, ale w głębi duszy myślą jak ja, że woleliby inny. Rosja przypomina człowieka pełnego wigoru, który się dusi: brak jej wylotów. Piotr I obiecał, że je dostanie, otworzył jej Zatokę Fińską nie dostrzegając, że morze siłą rzeczy zamknięte przez osiem miesięcy w roku nie jest tym samym co inne morza. Ale dla Rosjan nazwy są wszystkim. Wysiłki Piotra I, jego poddanych i jego następców, choć naprawdę zdumiewające, stworzyły tylko miasto, w którym trudno mieszkać, któremu Newa próbuje wydrzeć grunt przy każdym porywie wiatru wiejącym od strony zatoki i z którego ludzie próbują uciekać przy każdym kroku, jaki wojna pozwala im zrobić w stronę Południa. Dla biwaku granitowe bulwary były zbytkiem. ...Kronsztad jest bardzo płaską wyspą pośrodku Zatoki Fińskiej. Ta wodna twierdza wznosi się ponad poziomem morza akurat na tyle, by uniemożliwić nawigację nieprzyjacielskim statkom, które chciałyby zaatakować Petersburg. Jej lochy, fundamenty, jej siła są w przeważnej części pod wodą. Artyleria, którą dysponuje miasto, jest rozlokowana, jak mówią Rosjanie, bardzo kunsztownie. W czasie salwy armatniej każdy strzał sięgnąłby celu i całe morze zostałoby przeorane jak gleba spulchniona pługiem i broną. Dzięki temu gradowi pocisków, jakim rozkaz cesarza może obrzucić nieprzyjaciela, miasto uchodzi za niezdobyte. Nie wiem, czyjego armaty mogą zamknąć obydwa tory zatoki, Rosjanie, którzy mogliby mnie o tym pouczyć, nie zechcieliby tego zrobić. Aby odpowiedzieć na to pytanie, trzeba by skalkulować zasięg i kierunek pocisków i wysondować głębokość obu przesmyków. Moje doświadczenie, choć świeżej daty, już mnie nauczyło nie ufać przechwałkom i przesadom, jakie dyktuje Rosjanom nadmiar gorliwości w służbie swemu panu. Ta narodowa duma wydaje mi się znośna tylko u wolnego narodu. Kiedy ludzie okazują dumę z pochlebczych względów, przyczyna budzi we mnie nienawiść do skutku: taka fanfaronada to tylko strach, mówię sobie, taka wyniosłość – tylko starannie ukryta nikczemność. To odkrycie wywołuje we mnie wrogość. ...Przybyliśmy do Kronsztadu o świcie jednego z tych dni bez początku ni końca, których opis mnie nuży, ale których widok mnie nie nuży, to jest o wpół do pierwszej w nocy. Te długie dni krótko trwają, już się zbliżają ku końcowi. Zarzuciliśmy kotwicę przed milczącą twierdzą, ale trzeba było długo czekać na przebudzenie się całej armii urzędników, którzy wchodzili na nasz pokład jedni po drugich: komisarze policji, dyrektorzy i wicedyrektorzy urzędu celnego i wreszcie sam naczelnik urzędu celnego we własnej osobie. Tą ważna osobistość uważała za konieczne złożyć nam wizytę dla uczczenia sławnych pasażerów znajdujących się na pokładzie „Mikołaja I”. Długo rozmawiał z książętami i księżnymi zamierzającymi wrócić do Petersburga. Mówiono po rosyjsku, zapewne dlatego, że tematem rozmowy była polityka Europy Zachodniej, ale kiedy rozmowa przeszła na kłopoty związane z lądowaniem i na konieczność porzucenia swego powozu i zmiany statku, zaczęto mówić po francusku. ...Książęta rosyjscy musieli tak samo jak ja, zwykły cudzoziemiec, poddać się odprawie celnej. Ta równość początkowo spodobała mi się, ale po przybyciu do Petersburga zobaczyłem, że ich zwolniono po trzech minutach, a ja musiałem borykać się przez trzy godziny z najrozmaitszymi szykanami. Przywilej, przez chwilę dość słabo ukryty pod płaszczykiem despotyzmu, pojawił się znowu, i to zmartwychwstanie mi się nie podobało. Zbytek drobnych i zbędnych formalności powołuje tu do życia mnóstwo urzędników niższego autoramentu, a każdy z tych ludzi spełnia swoją powinność z pedanterią, rygoryzmem i ważną miną, mającą na celu dodanie wagi najbłahszej czynności najskromniejszego z tych funkcjonariuszy. Taki osobnik nie pozwala sobie wymówić ani jednego słowa, ale widać, że myśli mniej więcej tak:

20 „Bijcie mi czołem, mnie, który jestem jednym z członków machiny państwowej”. Ten członek, funkcjonujący zgodnie z wolą, która nie jest jego wolą, ma tyle samo życia w sobie, ile śrubka w mechanizmie, a przecież w Rosji to się nazywa człowiekiem!... Widok tych dobrowolnych automatów przejmuje mnie trwogą, jest coś nieludzkiego w osobniku sprowadzonym do stanu zwykłej maszyny. Jeśli w krajach o rozwiniętej mechanice drewno i metal wydają się mieć duszę, w ustroju despotycznym ludzie wydają nam się zrobieni z drewna: zastanawiamy się, co oni mogą robić ze swym nadmiarem logiki, i czujemy niesmak na myśl o presji, jaką musiano wywrzeć na rozumnych istotach, aby zrobić z nich rzeczy. W Rosji lituję się nad ludźmi, w Anglii natomiast bałem się maszyn. Tam wytworom ludzi brak tylko słowa, tu słowo jest zbędne tworom państwa. Te maszyny obciążone duszą są zresztą przerażająco uprzejme, widać, że od kołyski były naginane do grzeczności jak do władania bronią. Ale jaką wartość mogą mieć formy wolności, kiedy szacunek jest na zamówienie? Próżno wysila się despotyzm, wolna wola człowieka będzie zawsze koniecznym uświęceniem każdego czynu ludzkiego, jeżeli czyn ten ma mieć jakieś znaczenie. Tylko swoboda wyboru pana może dać wartość wierności; otóż w Rosji ktoś podrzędny nie wybiera niczego, a więc wszystko, co robi i mówi, nie ma żadnego sensu ani żadnej wartości. Na widok wszystkich tych kategorii szpiegów, którzy nas oglądali i wypytywali, ogarniała mnie chęć ziewania, która mogła łatwo się zmienić w chęć płaczu, nie nad sobą, lecz nad tym narodem. Tyle formalności uchodzących tu za niezbędne, ale bez których gdzie indziej obchodzą się doskonale, ostrzegało mnie, że jestem na progu państwa strachu, a strach jest zaraźliwy jak smutek. A więc bałem się i byłem smutny... z grzeczności, aby się nastroić na ogólną nutę. Polecono mi zejść do głównej sali naszego parowca, gdzie miałem stanąć przed areopagiem urzędników zebranych dla skontrolowania pasażerów. Wszyscy członkowie tego trybunału, raczej budzącego lęk niż imponującego, siedzieli przy dużym stole. Wielu z nich wertowało jakieś rejestry ze złowrogą uwagą. Wydawali się tak pochłonięci tą czynnością, że musieli mieć do spełnienia jakieś sekretne zadanie. Ich oficjalna funkcja nie uzasadniała aż takiej powagi. Jedni z piórem w ręku słuchali odpowiedzi podróżnych, lub, ściślej mówiąc, oskarżonych, gdyż każdy cudzoziemiec jest traktowany jak przestępca, gdy przybywa na rosyjską granicę; inni głośno przekazywali kopistom słowa, do których my nie przywiązywaliśmy żadnej wagi. Słowa tę, tłumaczone z jednego języka na drugi, przechodzące z francuskiego poprzez niemiecki, docierały wreszcie do rosyjskiego, wtedy ostatni ze skrybów utrwalał je nieodwołalnie, a może dowolnie, w swej księdze. Wpisywano imiona podane w paszporcie, każda data, każda wiza była badana z drobiazgową skrupulatnością, ale pasażerom, udręczonym tą całą torturą moralną, zadawano pytania stylem i tonem tak ugrzecznionym, jakby miały na celu uspokojenie przesłuchiwanego. W wyniku długiego badania, któremu mnie poddano, podobnie jak wszystkich innych, zabrano mi paszport, poleciwszy mi przedtem podpisać zaświadczenie, na którego podstawie będę mógł się upomnieć o paszport w Sankt-Petersburgu. Zdawało się, że wszyscy dopełnili formalności zarządzonych przez policję; walizki i ludzi już przetransportowano na nowy statek, i od czterech godzin nudziliśmy się przed Kronsztadem, a jeszcze nie było mowy o ruszeniu. Co chwila nowe czarne czółna wypływały z miasta i smętnie wiosłowały w naszą stronę. Chociaż zatrzymaliśmy się bardzo blisko murów miasta, panowała głęboka cisza... Żaden głos nie wydobywał się z tego grobu, cienie żeglujące wokół wyspy były nieme jak brzeg, od którego odbiły – rzekłbyś, kondukt żałobny przygotowany dla nieboszczyka, który każe czekać na siebie. Mężczyźni kierujący tymi niechlujnymi i złowrogimi łodziami byli ubrani w ordynarne kapoty z

21 szarego sukna, ich fizjognomie nie miały żadnego wyrazu, oczy martwe, cera żółtozielona. Powiedziano mi, że są to majtkowie przynależący do garnizonu; przypominali żołnierzy. Od dawna już był biały dzień, ale nie przyniósł nam więcej światła niż świt. Było duszno i dokuczało mi słońce, jeszcze niezbyt wysoko stojące, ale odbite w wodzie. Niekiedy łodzie krążyły wokół nas w ciszy, ale nikt nie wchodził na nasz pokład. Kiedy indziej kilku lub kilkunastu majtków w łachmanach, pokrytych odwróconymi owczymi skórami z sierścią w środku a brudną skórą na zewnątrz, przyprowadzało nam nowego policjanta lub oficera z garnizonu albo spóźnionego celnika. Te wędrówki, nie posuwające naprzód naszych spraw, dawały mi przynajmniej sposobność do smętnych refleksji o rodzaju brudu właściwego ludziom Północy. Południowcy spędzają życie na powietrzu, półnadzy lub w wodzie, ludzie Północy natomiast, pozostający niemal zawsze w zamknięciu, odznaczają się niechlujnością oleistą i głęboką, która mi się wydaje odpychająca, wolę zaniedbanie ludów skazanych na życie pod niebem i zrodzonych do grzania się w słońcu. Nuda, na którą skazywała nas rosyjska pedanteria, dała mi również sposobność do zauważenia, że tutejsi wielmoże nie są zbyt odporni na niewygody z urzędu, kiedy ten urząd daje im się we znaki. „Rosja jest krajem zbędnych formalności” – mruczeli do siebie, ale po francusku, z obawy, by ich nie usłyszeli niżsi urzędnicy. Zapamiętałem te uwagę, której słuszności dowiodło mi aż zanadto własne doświadczenie. Zgodnie z tym, co udało mi się dostrzec dotychczas, dzieło o tytule „Rosjanie we własnych oczach” musiałoby być surowe: miłość ojczyzny jest dla nich tylko środkiem dla schlebiania władcy; z chwilą, gdy myślą, że władca nie może ich słyszeć, mówią o wszystkim z szczerością tym niebezpieczniejszą, że ci, którzy słuchają, stają się współodpowiedzialni... Przyczyna tego opóźnienia została nam wreszcie odkryta. Naczelnik nad naczelnikami, zwierzchnik nad zwierzchnikami, dyrektor dyrektorów urzędu celnego ukazuje się: to była ta ostatnia wizyta, na którą czekaliśmy tak długo nie wiedząc o tym. Zamiast poprzestać na włożeniu munduru, najwyższy funkcjonariusz przybywa we fraku, jak prywatna osoba. Podobno jego rola polega na odgrywaniu światowca; najpierw się wdzięczy, emabluje damy rosyjskie, przypomina księżnej D. ich spotkanie w pewnym domu, gdzie księżna nigdy nie była, mówi jej o balach na dworze, gdzie go nigdy nie widziała, wreszcie odgrywa komedię, odgrywają zwłaszcza dla mnie. A przecież nie przypuszczałem bynajmniej, że można udawać kogoś ważniejszego niż się jest w kraju, gdzie życie jest uregulowane, gdzie ranga każdego jest wypisana na jego kapeluszu lub na jego epolecie, ale istota człowieka jest wszędzie jednakowa... Nasz salonowy celnik nie przestaje udawać światowca, komuś grzecznie konfiskuje parasol, komuś innemu zatrzymuje walizkę, zabiera ze sobą neseser, i z niezmąconym spokojem podejmuje na nowo rewizję, już sumiennie przeprowadzoną przez jego podwładnych. W rosyjskiej administracji drobiazgowość nie wyklucza nieładu. Tu zadaje się sobie wiele trudu dla osiągnięcia małego celu i wyłazi się ze skóry, by wykazać swoją gorliwość. Ta rywalizacja drobnych urzędników sprawia, że jedna formalność nie zabezpiecza cudzoziemca przed inną. To coś całkiem jak rabunek: że podróżny wyszedł z rąk jednej zgrai, nie znaczy, że nie spotka drugiej, trzeciej, i wszystkie te szykany spiętrzone na jego drodze udręczają go do ostateczności. O jego losie decyduje mniej lub bardziej lękliwe sumienie urzędników wszystkich rang, z którymi może mieć do czynienia. Cokolwiek by nie powiedział, jeśli ma się do niego pretensję, on nigdy nie będzie w porządku. I kraj o takiej administracji chce uchodzić za cywilizowany na modłę państw zachodnich!...

22 Naczelny wódz strażników cesarstwa zabrał się wolno do oględzin statku, był powolny, bardzo powolny w spełnianiu swego zadania. Prowadzona rozmowa komplikuje funkcje tego uperfumowanego cerbera, uperfumowanego dosłownie, bo czuć od niego piżmem o milę. Wreszcie pozbyliśmy się ceremonii odprawy celnej, uprzejmości policji, pozbyliśmy się salutów wojskowych i widoku największej nędzy, jaka może zniekształcać rodzaj ludzki, gdyż wioślarze rosyjskich panów celników to wyjątkowe pod tym względem istoty. Ponieważ w niczym nie mogłem ulżyć ich doli, ich obecność była dla mnie odrażająca i ilekroć ci nędzarze sprowadzali na nasz pokład oficerów wszystkich rang, zatrudnionych w urzędach celnych i w policji morskiej, najsurowszej policji państwa, odwracałem oczy. Ci majtkowie w łachmanach uwłaczają swemu krajowi: to coś jakby zatłuszczeni galernicy, spędzający życie na przewożeniu urzędników i oficerów z Kronsztadu na pokład cudzoziemskich statków. Widząc ich twarze i myśląc o tym, czym jest istnienie dla tych nieszczęśników, zastanawiałem się, co człowiek uczynił Bogu, by skazał sześćdziesiąt milionów istot stworzonych na Jego podobieństwo na życie w Rosji. W momencie lądowania podszedłem do księcia KXXX . – Jesteś pan Rosjaninem – odezwałem się – Kochaj więc na tyle swój kraj, by skłonić ministra spraw wewnętrznych lub ministra policji do zmienienia tego wszystkiego: niech się przebierze któregoś dnia za niepodejrzanego cudzoziemca, takiego jak ja, i niech przyjedzie do Kronsztadu, aby zobaczyć na własne oczy, co to znaczy przybyć do Rosji. – Po co? – odparł książę. – Cesarz nie mógłby temu zaradzić. – Cesarz nie, ale minister chyba tak. Nareszcie ruszamy, ku wielkiej radości rosyjskich książąt i księżnych, którzy odzyskają wnet rodzinę i ojczyznę. Szczęście malujące się na ich fizjognomiach zadawało kłam uwagom mego oberżysty w Lubece, chyba że jeszcze i tym razem wyjątek potwierdzał regułę. Co do mnie, to się nie cieszyłem, przeciwnie, niechętnie opuszczałem czarujące towarzystwo, by się rzucić na oślep w miasto, z którym pierwsze zetkniecie napawało mnie smutkiem. I już nie istniało to przypadkowe towarzystwo, jeszcze wczoraj, przy zbliżaniu się do lądu, nasze więzy prysły, kruche więzy, stworzone wyłącznie przejściowymi koniecznościami podróży. Widziałem, że każdy z nich gotów jest powrócić na dawną drogę, którą wspólny los wytyczył przed tymi pielgrzymami, przywróconymi zwyczajnemu życiu. Swoboda podróży nie istniała już dla nich, wracali do rzeczywistego świata, i tylko ja zostawałem w świecie chimer, skazany na tułanie się z kraju do kraju... A przecież wieczna tułaczka to nie jest życie...

23 Petersburg, 11 lipca, wieczorem. Ulice Petersburga mają dziwny wygląd w oczach Francuza, spróbuję Ci je opisać, ale najpierw opowiem o wjeździe do miasta przez Newę. Jest słynny i Rosjanie słusznie są z niego dumni, mnie się jednak wydał nadmiernie wychwalany. Kiedy z bardzo daleka zaczynamy dostrzegać kilka dzwonnic, to, co się dojrzy, robi raczej wrażenie dziwaczne niż imponujące. Lekkie zgrubienie terenu, zauważone z daleka między niebem a morzem, staje się w kilku punktach nieco bardziej nierówne niż w innych – to wszystko, a te niedostrzegalne nieprawidłowości – to są gigantyczne budowle nowej stolicy Rosji. Rzekłbyś, linia nakreślona drżącą ręką dziecka, rysującego jakąś figurę geometryczną. Zbliżając się zaczynamy rozpoznawać greckie dzwonnice, pozłacane kopuły kilku klasztorów, potem nowoczesne gmachy, zakłady publiczne: fronton giełdy, pobielane kolumnady szkół, muzeów, koszar, pałaców okalających granitowe bulwary. Gdy już jesteśmy w Petersburgu, przechodzimy obok sfinksów także z granitu, są olbrzymich rozmiarów, ich widok jest imponujący. Miasto pałaców, cóż za majestat! Jednakowoż imitacja starożytnych budowli razi nas, gdy pomyślimy o klimacie, w który te wzory są niezręcznie przeszczepione. Ale wkrótce jesteśmy zaskoczeni ilością strzał, wieżyczek o rozmaitych kształtach, metalowych iglic wznoszących się zewsząd: przynajmniej jest to narodowa architektura. Petersburg jest upstrzony obszernymi i licznymi budynkami z dzwonnicą. Są to wspólnoty religijne; te święte miasta służą miastu świeckiemu za wał ochronny. Cerkwie rosyjskie zachowały swoją pierwotną oryginalność. Wprawdzie to nie Rosjanie wynaleźli ten ciężki i kapryśny styl, zwany bizantyjskim, ale wyznają religię grecką i ich charakter, ich wiara, ich wykształcenie, ich dzieje usprawiedliwiają pożyczki, jakie zaciągnęli w Bizancjum: można przystać na to, że szukali wzorów do swoich gmachów w Konstantynopolu, nie zaś w Atenach. Widziane od strony Newy, balustrady bulwarów petersburskich są imponujące i wspaniałe, ale już przy pierwszym kroku na ziemi odkrywamy, że te bulwary są wybrukowane kiepskim kamieniem, niewygodne, nierówne, tak samo niemiłe dla oka, jak fatalne dla pieszych i niebezpieczne dla powozów. Kilka złotych strzał, cienkich jak piorunochrony; portyki o podstawach niemal znikających pod wodą; place ozdobione kolumnami, ginącymi w bezmiarze otaczających je terenów; posągi naśladujące starożytne, których rysy, styl i stroje kłócą się z naturą gleby, z kolorem nieba, z klimatem, a także z wyglądem, ubiorem i zwyczajem tutejszych ludzi tak, iż wyglądają na herosów w więzach wrogów; gmachy wykorzenione, świątynie, co spadły ze szczytów gór Grecji w bagna Laponii i wskutek tego wydają się zbyt przytłoczone, przyziemne dla miejsca, gdzie zostały przeszczepione same nie wiedząc dlaczego: oto co mnie uderzyło na wstępie. ...Przyroda tu wymagała od ludzi akurat przeciwieństwa tego, co sobie wymyślili. Zamiast naśladować pogańskie świątynie, należało otoczyć się konstrukcjami o śmiałych formach, o liniach pionowych, aby przebić mgły polarnego nieba i przerwać monotonną powierzchnię szarych wilgotnych stepów, tworzących jak okiem sięgnąć terytorium Petersburga. Właściwą architekturą dla takiego kraju nie była kolumna Partenonu, kopuła Panteonu, lecz wieża Pekinu. Do człowieka należy budowanie gór w krainie, której przyroda odmówiła wszelkiego

24 urozmaicenia terenu. Zaczynam rozumieć, dlaczego Rosjanie tak nalegają, abyśmy do nich przyjeżdżali w zimie: sześć stóp śniegu zakryłoby wszystko, latem natomiast widzimy, jak to wygląda. Przemierzamy terytorium Petersburga i sąsiednich prowincji, a nie znajdujemy podobno na przestrzeni setek mil nic prócz kałuż, karłowatych sosen i brzóz o ciemnozielonym listowiu. Z pewnością całun zimy lepszy jest od szarej roślinności wiosny i lata. Wciąż te same niziny ozdobione karłowatymi krzewami za cały krajobraz, chyba że się skierujemy ku Szwecji i Finlandii. Tam ujrzelibyśmy cały szereg granitowych skałek najeżonych sosnami, które zmieniają widok terenu nie urozmaicając zbytnio krajobrazu. Jasne, że monotonii takiej krainy nie rozweselają bynajmniej linie kolumienek, które ludziom przyszło do głowy zbudować na tej płaskiej i nagiej ziemi. Na cokoły do perystylów greckich trzeba by gór, a tu nie ma żadnej zgody między inwencjami sztuki a właściwościami natury, i ten brak harmonii razi mnie na każdym kroku. Przechadzając się po tym mieście doznaję niesmaku w rodzaju tego, jaki czujemy, kiedy przyjdzie nam rozmawiać z minoderyjną osobą. Portyk, eteryczny ornament, jest tutaj zgrzytem dodanym do zgrzytliwego klimatu, słowem, gustowanie w niegustownej architekturze było naczelną zasadą założenia i powiększenia Petersburga. Urąganie zdrowemu rozsądkowi – oto dla mnie charakterystyczna cecha budownictwa tego olbrzymiego miasta, robiącego wrażenie fabryki w złym stylu zbudowanej w parku; ale tym parkiem jest jedna trzecia świata, a tym architektem – Piotr Wielki. Toteż choć nas tak bardzo rażą głupie imitacje psujące aspekt Petersburga, nie możemy oglądać bez swoistego podziwu tego miasta, co wyłoniło się z morza na głos jednego człowieka i co żeby przetrwać broni się przed okresowym zasypaniem lodem i permanentnym zalaniem wodą; a jest to rezultat olbrzymiej siły woli. Jeśli nie podziwiamy, to się boimy, a to już prawie respekt. Parowiec z Kronsztadu zarzucił kotwicę w środku Petersburga, przed granitowym bulwarem; bulwar angielski naprzeciwko urzędu celnego znajduje się w niewielkiej odległości od słynnego placu, gdzie wznosi się posąg Piotra Wielkiego na skale. Gdy się tu raz zakotwiczyło, zostaję się tu na długo, zobaczysz dlaczego. Chciałbym Ci oszczędzić szczegółów nowych prześladowań, którym poddała mnie pod nazwą zwykłych formalności policja i jej wierny wspólnik, urząd celny. Jednakowoż uważam za swój obowiązek dać Ci pojęcie o trudnościach oczekujących cudzoziemca na morskiej granicy Rosji: podobno wjazd lądowy jest łatwiejszy. Trzeba było stanąć przed nowym trybunałem, który się zebrał, jak ten w Kronsztadzie, w głównej sali naszego statku. Zwrócono się do mnie z tymi samymi pytaniami z takim samym ugrzecznieniem, a moje odpowiedzi zostały przetłumaczone z tymi samymi formalnościami. – Po co pan przyjechał do Rosji? – Aby zobaczyć kraj. – Nie jest to motyw podróży. (Czy nie podziwiasz pokory tego zastrzeżenia?) – Nie mam innego. – Kogo zamierza pan zobaczyć w Petersburgu? – Wszystkich, którzy pozwolą mi zaznajomić się z sobą. – Jak długo zamierza pan przebywać w Rosji? – Nie wiem. – Proszę powiedzieć mniej więcej. – Kilka miesięcy. – Czy ma pan oficjalną misję dyplomatyczną? – Nie.