ziomek72

  • Dokumenty7 893
  • Odsłony2 237 830
  • Obserwuję978
  • Rozmiar dokumentów26.3 GB
  • Ilość pobrań1 296 367

Atrakcyjny kawaler - Betts Heidi

Dodano: 8 lata temu

Informacje o dokumencie

Dodano: 8 lata temu
Rozmiar :510.7 KB
Rozszerzenie:pdf

Atrakcyjny kawaler - Betts Heidi.pdf

ziomek72 EBooki EBOOK B Betts Heidi
Użytkownik ziomek72 wgrał ten materiał 8 lata temu.

Komentarze i opinie (0)

Transkrypt ( 25 z dostępnych 158 stron)

Heidi Betts Atrakcyjny kawaler 3

ROZDZIAŁ PIERWSZY Shannon Moriarty zerknęła na kartkę, którą trzyma­ ła w dłoni, i znów na numer budynku. Dobrze trafiła. I miała dokładnie trzy minuty, by dotrzeć na osiem­ naste piętro na spotkanie z szanownym Burkiem Elli- sonem Bishopem, jednym z najbardziej rozchwytywa­ nych kawalerów w Chicago. Skinąwszy uprzejmie głową, odźwierny wpuścił ją do gmachu Bishop Heights i wskazał rząd wind, który­ mi mogła wjechać do biura pana Bishopa. Nie zamie­ rzała dać się onieśmielić złoceniom i marmurom ele­ ganckiego holu. Zarzuciła na ramię skórzany plecaczek i wkroczyła do jednej z kabin. Tylko spokojnie. Przeszłaś niejedną taką rozmowę w poszukiwaniu pracy, przykazała sobie w myślach. Ni­ gdy jednak nie starała się o taką posadę. Drzwi windy rozsunęły się na osiemnastym piętrze, ukazując hol wysłany łososiowym chodnikiem, maho­ niową ladę recepcji i olbrzymi napis złoconymi litera­ mi: „Bishop Industries, Incorporated". Wzięła głęboki

Heidi Betts oddech i podeszła do sekretarki, której uśmiech stop­ niem promienności nieco przewyższał poziom .optymi­ zmu Shannon. - Czym mogę służyć? - spytała radosnym tonem. - Nazywam się Shannon Moriarty. Jestem umówiona na drugą z panem Bishopem. Atrakcyjna brunetka w średnim wieku natychmiast kiwnęła głową potwierdzająco. - Pan Bishop czeka na panią. Proszę za mną. Nie miała ani chwili na przygotowanie się - przy­ pudrowanie nosa czy przyczesanie rozwianych wiatrem włosów. Nagle poczuła zdenerwowanie i chętnie sko­ rzystałaby z toalety, lecz energiczna sekretarka już ru­ szyła długim, wyłożonym mahoniowymi panelami ko­ rytarzem do obszernego gabinetu Bishopa. Po przekroczeniu progu Shannon zamieniła się w słup soli. Bała się zrobić choćby krok ze strachu, by cze­ goś nie zniszczyć. Posadzka z czarnego marmuru lśniła jak dno głębokiego kanionu w świetle księżyca. Każdy gość musiał odnosić wrażenie, że będzie sunął w po­ wietrzu nad przepaścią. Jedną ze ścian zajmował po­ tężny przeszklony kredens, pełen różnokształtnych ka­ rafek wypełnionych likierem o barwie jesiennych liści. Przy drugiej ścianie stał szklany stolik do kawy i czarne skórzane fotele. Marmuru, chromu i szkła zużytego do urządzenia

Atrakcyjny kawaler tego wnętrza wystarczyłoby na remont Kaplicy Syks- tyńskiej. Biurko gospodarza również było ze szkła. Uwagę Shannon przykuło wysokie oparcie skórza­ nego fotela obracające się lekko w obie strony, jak gdy­ by ktoś siedzący do niej tyłem rytmicznie się poruszał, rozmawiając jednocześnie przez telefon. Ten ktoś bawił się sznurem aparatu, to zawijając go wokół palca wska­ zującego, to znów odwijając. O Boże! Burkę Bishop we własnej osobie. Najbogat­ szy człowiek w stanie Illinois, a może i w całej Amery­ ce. Mężczyzna, na którego polują wszystkie niezamęż­ ne kobiety ze śmietanki towarzyskiej Chicago, a także kilka kobiet stanu niecałkiem wolnego, lecz ignorują­ cych ten banalny fakt. Zanim Shannon rzuciła się w panice do ucieczki, a zaczęła rozważać taką opcję, Burkę Bishop odłożył słuchawkę i obrócił się z fotelem przodem do biurka. Szare oczy zmierzyły ją od stóp do głów. Shannon zaczerwieniła się po uszy, a serce zatrzepota­ ło jej w piersi jak spłoszony ptak. Liczne fotografie, które oglądała w prasie, nie oddawały nadzwyczajnej atrakcyj­ ności Bishopa. Miał czarne, krótko przycięte włosy, z któ­ rych tylko jeden niesforny kosmyk sterczał nad czołem. Elegancki garnitur od Armaniego koloru węgla drzewne­ go leżał na nim jak ulał. Całości obrazu dopełniał dosko­ nale dobrany, wielobarwny jedwabny krawat.

Heidi Betts - Proszę usiąść, panno Moriarty. Brzmienie niskiego, ciepłego, budzącego zaufanie głosu sprawiło, że pod Shannon ugięfy się kolana. Osu­ nęła się na jeden z chromowanych czarnych foteli przed biurkiem, a plecak położyła na podłodze. - Cieszę się, że panią widzę. - Otworzył gruby skoro­ szyt leżący na blacie i przekartkował zawartość. - Po­ zwoli pani, że powrócę do kilku szczegółowych kwestii, które omawiała pani na spotkaniu z moimi lekarzami i radcami prawnymi. Przełknęła ślinę. Podczas pamiętnej długiej roz­ mowy musiała odpowiedzieć na setki pytań. Spodzie­ wała się, że spotkanie z Bishopem będzie wyglądać podobnie, więc skinieniem głowy wyraziła akcepta­ cję. - Ma pani dwadzieścia sześć lat. - Zgadza się - odpowiedziała, chociaż słowa biznes mena były stwierdzeniem, nie pytaniem. -Absolwentka liceum, obecnie studentka uniwer sytetu Northeastern Illinois na kierunku pedagogika wczesnodziecięca. - Tak. - Wzorowe wyniki badań lekarskich. Żadnych cho rób, oprócz typowych dolegliwości dziecięcych. -Tak. Najwyraźniej zadowolony z odpowiedzi odłożył skc

Atrakcyjny kawaler roszyt i wbił przenikliwy wzrok w rozmówczynię, aż ścisnęło ją w żołądku. - Chciałbym zadać kilka pytań osobistych, jeśli się pani zgodzi. - Oczywiście. - Nie śmiałaby odmówić informacji przyszłemu pracodawcy. - Co panią skłoniło do zainteresowania się ogłoszeniem o poszukiwaniach matki zastępczej, panno Moriarty? Nie tego pytania oczekiwała, lecz postawiła na szczerość. - Potrzebuję pieniędzy. - Kiedy nawet nie mrugnął okiem, mówiła dalej: - Wiem, że to prozaiczny powód, ale z pewnością woli pan usłyszeć prawdę niż górno­ lotne kłamstwo. - Na co potrzebne są pani pieniądze? Wzięła głęboki oddech. -Moja matka miała udar. Wyszła z tego, ale jest w o wiele gorszej kondycji zarówno fizycznej, jak i psy­ chicznej niż przed chorobą. Potrzebuje całodobowej opieki. Przez pewien czas mieszkała ze mną, ale nie mogę być przy niej dzień i noc. Mam przecież studia, pracę. Matka nie chciała być dla mnie ciężarem. Posta­ nowiła się przenieść do domu spokojnej starości, ale nie zdaje sobie sprawy, ile to kosztuje. - Prywatny pensjonat „Skowronek". - Bishop przy­ wołał z pamięci nazwę ośrodka. - Wspominała jej pa-

Heidi Betts ni o problemach finansowych związanych z pobytem w takiej placówce? - Skądże! - stwierdziła stanowczo. - Matka sądzi, że płacę rachunki z jej oszczędności. Niestety, te pieniądze już się skończyły. Na razie jest tam na kredyt, a ja się sta­ ram wpłacać co miesiąc jak największą kwotę. Nie mogę jednak zamartwiać matki szczegółami naszej ciężkiej sytu­ acji finansowej. - Głos jej się załamał. Zamrugała powie­ kami, by powstrzymać łzy. - Wychowywała mnie przez tyle lat. Teraz na mnie kolej, żeby się nią zaopiekować. Pokiwał głową ze zrozumieniem. - Studiując, pracuje pani w dwóch miejscach: ja­ ko recepcjonistka w kancelarii prawnej Benson&Tate, a wieczorami jako kelnerka w restauracji „The Tavern". Wzięła pani dwuletni urlop dziekański, żeby zająć się matką po udarze. Spuściła wzrok. - Nalegała, żebym wróciła na uczelnię. Nie chce, że­ bym poświęciła dla niej całe swoje życie. -i gotowa jest pani przyjąć moją ofertę? W swoisty spo­ sób poświęcić się, by opłacić pobyt matki w „Skowronku"? Wyprostowała się w fotelu i z dumą uniosła pod­ bródek. - To moja matka. Zrobiłabym dla niej wszystko. Wydatne usta Bishopa ułożyły się w coś w rodzaju uśmiechu.

Atrakcyjny kawaler - Zdaje sobie pani sprawę, że to zlecenie będzie wymagać sporego zaangażowania czasowego z pani strony? Zadowolona, że rozmowa odchodzi od wątku choro­ by matki, Shannon nieco się odprężyła, a nawet ośmie­ liła się podnieść wzrok, ze zdumieniem dostrzegając na obliczu milionera ślad ludzkich uczuć. - Owszem, ale poza obowiązkiem regularnych badań lekarskich zyskam możliwość powrotu do zajęć na stu­ diach. Nie wspomniała o cenie emocjonalnej, o wiele wyż­ szej niż fizyczna, którą musiałaby zapłacić za dopeł­ nienie warunków umowy. Gotowa była jednak wiele znieść w imię zdrowia i szczęścia matki. Zastanawiała się przez chwilę, zanim znów się odwa­ żyła spojrzeć Bishopowi w oczy. - Zamierzam ograniczyć liczbę godzin pracy i prze­ znaczyć ten czas na studia, ale nie ma mowy o zrezyg­ nowaniu z obu posad. Wszystkie pieniądze otrzymane od pana przeznaczę na opłacenie opieki dla matki. Po­ trafię sama się utrzymać. W pokoju zapadła cisza. Mężczyzna skupił się na przeanalizowaniu słów Shannon, a następnie powrócił do kwestii intymnych. - Proszę wybaczyć, że znów spytam o coś, co moi lu- dzie już dokładnie zbadali. Nie jest pani obecnie za-

Heidi Betts angażowana w związek z żadnym mężczyzną, prawda? Nie prowadzi pani życia seksualnego? - Nie - odparła szybko. - O to nie musi się pan mar­ twić. - Zapomniała już o tej sferze, tak więc Bishop na­ prawdę nie miał powodów do niepokoju. Przyglądał jej się uważnie spod przymrużonych powiek. Nie była klasyczną pięknością, wymalowa­ ną, pewną siebie, taką jak dziesiątki kobiet, z którymi się umawiał na randki, zanim zarobił pierwszy milion. Stanowiła raczej przykład kobiety naturalnej, bezpre­ tensjonalnej, która nie katowała włosów wymyślnymi fryzurami i nosiła ubrania w stonowanych barwach, kierując się wygodą, a nie modą. Niesforne rude kędziory nasuwały Bishopowi miłe skojarzenia z wesołymi płomieniami w kominku, zaś piegowaty nosek aż się prosił, żeby go żartobliwie do­ tknąć koniuszkiem palca, a może nawet koniuszkiem języka, by sprawdzić, czy brązowe kropeczki smakują jak cynamon. Miała na sobie długą, wzorzystą bawełnianą spód­ nicę i oliwkowy sweter sięgający do pół uda. Strój za­ krywał zatem to, co dla każdego mężczyzny najbardziej interesujące, lecz mimo to Burkę nie powstrzymał się od kosmatych myśli o ponętnych kształtach ukrytych pod spodem. I tu powstał problem.

Atrakcyjny kawaler Od rana zdążył odbyć spotkania z sześcioma kandy­ datkami na matki zastępcze, a na popołudnie umówio­ ny był z dwiema kolejnymi. Żadna z nich nie obudzi­ ła w nim instynktu erotycznego, i to już od momentu wkroczenia do gabinetu. Gdy tylko usłyszał dźwięk klamki, nie przerywając prowadzonej rozmowy telefonicznej, zerknął na drzwi i, wystraszony siłą własnej reakcji na pojawienie się panny Moriarty, natychmiast obrócił fotel oparciem do wejścia, dając sobie czas na ochłonięcie. Chociaż wśród wcześniejszych kandydatek pojawiły się sobowtóry Julii Roberts i Meg Ryan, pozostał obo­ jętny na ich wdzięki. Z Shannon Moriarty było inaczej. Bez trudu potrafił ją sobie wyobrazić jako matkę swo­ jego dziecka. Albo dzieci. Problem polegał na tym, że z taką kobietą wolałby je począć w tradycyjny sposób. Niedobrze. W jego życiu nie było teraz miejsca na kobietę. Na projekty biznesowe - owszem. Tak właśnie traktował to najnowsze przedsięwzięcie, jakim było po­ szukiwanie matki dla dziecka, któremu przekaże swoje geny. A po narodzinach potomka na pewien czas od­ pocznie od biznesu i wejdzie w rolę ojca, takiego, jakie­ go sam zawsze pragnął mieć, lecz nigdy nie miał. Związać się z kobietą? Mieć żonę? Nie, dziękuję. I oto Shannon właśnie wyznała, że interesuje ją tylko strona finansowa, podobnie jak inne kobiety, które po-

Heidi Betts znał w życiu. Chciały wydusić jak najwięcej z portfela multimilionera, a najlepiej zdobyć najcenniejsze trofe­ um-jego nazwisko. Shannon nie zależało na usidleniu najatrakcyjniej­ szego kawalera Chicago. Chciała jednak urodzić dzie­ cko tegoż kawalera, aby zapewnić opiekę słabowitej matce. Kierowały nią więc motywy szlachetniejsze niż w przypadku jej konkurentek, lecz Burkę postanowił skupić się na biznesowej stronie ich kontaktów i nie zaglądać w dekolt panny Moriarty... Odsunął fotel i wstał zza biurka. Shannon również się podniosła i zarzuciła plecak na ramię. Bishop mi­ mowolnie się uśmiechnął i z jego ust padło pytanie, którego nie zadał żadnej z pozostałych kandydatek. - Zje pani dzisiaj ze mną kolację? Po południu spotkał się z ostatnimi kandydatkami na liście, ale była to czysta formalność. Przeprowadza­ jąc rutynowe wywiady, błądził myślami wokół Shan­ non. Już wybrał matkę dla swojego dziecka. Przechadzał się wzdłuż czarnej limuzyny zaparko­ wanej pod domem Shannon. Poprosiła, żeby nie robił sobie kłopotu i nie przychodził po nią do mieszkania. Miała zejść o siódmej. O szóstej czterdzieści dziewięć Bishop gotów był pomknąć po schodach na górę. Jak na biznesmena byłoby to niezbyt profesjonalne zacho­ wanie.

Atrakcyjny kawaler A przecież w interesach nigdy nie tracił zimnej krwi. Nigdy przed przejęciem innej firmy nie przemierzał nerwowo korytarza tam i z powrotem. Cieszył się re­ putacją twardego, chłodnego negocjatora. Nic nie bu­ rzyło jego równowagi. Zatrzymał się w pół kroku i zmarszczył czoło. Czym się tak ekscytował? I dlaczego nie potrafił powściągnąć emocji? Z rękami w kieszeniach granatowych spodni, w nie­ dbałej pozie, oparł się o karoserię. Swoje zdenerwo­ wanie przypisał faktowi, że teraz gdy wybrał zastępczą matkę, projekt biznesowy „Dziecko" zaczął nabierać re­ alnych kształtów. I w dodatku ta dziwnie silna reakcja na obecność Shannon... Nagle pojawiła się za przeszklonymi drzwiami, z tą samą torbą-plecakiem, z którą zdawała się nie rozsta­ wać. Ubrana była w bluzkę koloru kości słoniowej, mar- szczoną przy karczku i mankietach oraz wąską brązową spódnicę do pół łydki. Rudobrązowe pukle spięła złotą klamrą z tyłu głowy. Na widok Bishopa uśmiechnęła się, nie promiennie i nie od ucha od ucha, ale jednak w sposób, od którego zrobiło mu się cieplej na sercu i nie tylko. Odpowiedział uśmiechem i otworzył drzwi limuzyny. - Dziękuję. - Onieśmielona siadła na siedzeniu obi­ tym luksusową skórzaną tapicerką.

Heidi Betts Wśliznął się za nią i zatrzasnął drzwi. Samochód ru­ szył niemal natychmiast. - Proszę się rozgościć. Jak się pani czuje? Zerknęła na niego trochę spłoszona. - W porządku. A pan? Kiwnął głową. - Ale chyba nie ma mi pani za złe tego zaproszenia? - zagadnął, przechodząc do sedna sprawy. Tą otwartością zbił ją z tropu, nie wiadomo zresztą dlaczego. Tylko ktoś tak bezpośredni mógł dać ogłosze­ nie o poszukiwaniu matki zastępczej dla swojego dzie­ cka. Wywnioskowała to na podstawie rozmów z praw­ nikami i lekarzami, a także z dociekliwych pytań, które jej zadał osobiście. Dopiero po chwili dotarł do niej sens słów Bishopa, a wtedy pokręciła głową. Nie zmieniła zdania. Chciała urodzić temu mężczyźnie dziecko na zamówienie. Zanim odpowiedziała na ogłoszenie, sama również zebrała informacje na temat „pracodawcy". Burkę Elli- son Bishop uchodził za przyzwoitego człowieka. Jak się zorientowała, nie miał szczęśliwego dzieciństwa i być może chciał nadrobić te braki w następnym pokoleniu. Decyzja, żeby najpierw się postarać o dziecko zamiast o żonę wydawała się dość dziwna, lecz Shannon czuła, że Burkę będzie świetnym ojcem. Przeznaczał spore su­ my na akcje charytatywne na rzecz dzieci. Widziała na-

Atrakcyjny kawaler wet w wiadomościach telewizyjnych, że sam brał udział w podobnych imprezach, bawił się z'dziećmi i nie uda­ wał radości, jaką mu to sprawia. Z drugiej zaś strony świadomość, że przeszła przez sito selekcyjne, budziła w niej niepokój. Gdyby nie od­ powiadała wymaganiom, Bishop nie zaprosiłby jej na kolację, prawda? Była bardzo zdenerwowana. Nigdy w życiu nie jechała limuzyną, ale stwierdziła, że szybko przywykłaby do wygodnych siedzeń i klimatyzacji. Po paru minutach zatrzymali się przed modną re­ stauracją „Le Cirque". Na strzeżonym parkingu stały sa­ me wystrzałowe samochody. Oczywiście słyszała o tym ekskluzywnym lokalu, nawet jednak nie śniła, że kiedy­ kolwiek się znajdzie wśród jego klienteli zamawiającej wyszukane potrawy w niebotycznych cenach. Burkę najwyraźniej nie przeżywał takich rozterek. Szofer otworzył drzwi i pomógł Shannon przy wysiada­ niu. Przez chwilę obserwowała eleganckich gości wcho­ dzących do restauracji. Nagle poczuła na plecach ciepłą dłoń. Zdobyła się na uśmiech. - Chyba jestem nieodpowiednio ubrana. Na tle mężczyzn w garniturach szytych na miarę i ko­ biet w wieczorowych sukniach czuła się jak Kopciuszek. - Skądże! - Minęli portiera. - A poza tym zamówi­ łem stolik w zacisznym miejscu i nikt nie będzie się nam przyglądał.

Heidi Betts Mówiący z francuskim akcentem kierownik sali, zgię­ ty wpół, przeprowadził ich przez wypełnioną po brzegi gośćmi główną jadalnię do wydzielonego zakątka, w któ­ rym stał tylko jeden stolik nakryty dla dwóch osób. Mi­ mo początkowych oporów w atmosferze intymnego kąci­ ka Shannon poczuła się swobodniej. Usiadła plecami do ściany ozdobionej rzędem kwia­ tów doniczkowych i paproci. Wielkie skórzane okładki menu kryły listę dań, której nie powstydziłby się żaden festiwal kuchni z czterech stron świata. Gdy Burkę za- proponował, że ułoży jadłospis dla nich obojga, przy­ stała na to z nadzieją, że żadne egzotyczne paskudztwo nie wyląduje na jej talerzu. Kelner napełnił kieliszki czerwonym winem i zniknął z zamówieniem. - Ma pan jeszcze jakieś pytania? Shannon spróbowała szlachetnego trunku. - Sądzę, że mam pełny obraz pani stanu zdrowia i sy­ tuacji życiowej. - Wobec tego w jakim celu zaprosił mnie pan na ko­ lację? Na ustach mężczyzny pojawił się uśmiech. W zamy­ śleniu przesunął palcem po nóżce kieliszka z winem. - Bo chciałem. Czy z tego powodu odczuwa pani dys­ komfort? - Absolutnie - odparła szybko, po części wbrew so­ bie. Trudno było się cieszyć pobytem w eleganckim lo-

Atrakcyjny kawaler kalu, kiedy nieustannie się obawiała, że popełni jakąś gafę. - Nie wiem tylko, jaki sens ma to zaproszenie, skoro nie zamierza pan kontynuować wywiadu. - Proszę zapomnieć o formalnościach. Dziś chciał­ bym, żeby się pani odprężyła. Porozmawiamy, pozna­ my się bliżej. Na początek proponuję, żebyśmy mówili sobie po imieniu. Roześmiała się cichutko i zawstydzona wbiła wzrok w śnieżnobiały obrus. - Czytał pan... czytałeś raporty wszystkich lekarzy i adwokatów, którzy mnie przepytywali i badali od stóp do głów. Cóż więcej mogę o sobie powiedzieć? - Moi ludzie są bardzo skrupulatni - przyznał ze szczyptą goryczy w głosie - ale to nie znaczy, że dzię­ ki nim dobrze cię poznałem. Znam tylko twoją grupę krwi, datę urodzenia i oceny szkolne od zerówki włącz­ nie. Dziś natomiast chciałbym się dowiedzieć kilku rze­ czy nieuwzględnionych w kwestionariuszach. - Mianowicie? - Twój ulubiony kolor, ulubiony smak lodów, pierw­ szy zawód miłosny. - Zgoda. - Nareszcie wiedziała, czego się spodziewać. - Ale pod warunkiem, że ty też odpowiesz na kilka py­ tań. Zawahał się, lecz w jego oczach błysnęło rozbawie­ nie.

Heidi Betts - Umowa stoi. Na stół wjechały przystawki. W przerwach między pałaszowaniem przysmaków Shannon odpowiedziała na pierwsze trzy pytania. - Mój ulubiony kolor to zielony. We wszystkich od­ cieniach, od miętowego po khaki. Uwielbiam lody mię- towo-czekoladowe, a na drugim miejscu czekoladowe z posypką orzechową. Po raz pierwszy złamał mi serce Tommy Scottoline, w drugiej klasie, kiedy zaczął spę­ dzać przerwy z Lucindą Merriweather. - Shannon po­ słała Bishopowi łobuzerski uśmiech. - Lucy lubiła się wspinać na ogrodzenie, gdy miała na sobie sukienkę. Tommy ubezpieczał ją, na wypadek gdyby zaczęła spa­ dać na ziemię. Teraz twoja kolej. - Mam odpowiedzieć na te same pytania czy na in­ ny zestaw? - - Te same. - Aha. Ulubiony kolor... chyba czarny. Za lodami nie przepadam, ale gdybym musiał wybierać to waniliowe. I nikt nigdy nie złamał mi serca. Zdumiona Shannon zastygła z widelcem w powie­ trzu. Powoli opuściła rękę. - Nigdy? - Nigdy. - Burkę nie przerwał jedzenia. - Jak to? - Zdrowy rozsądek nakazywał przerwać drą­ żenie tematu, ale kobieca ciekawość okazała się silniejsza.

Atrakcyjny kawaler Preferencje kolorystyczne i smakowe rozmówcy nie zaskoczyły jej. Widziała przecież gabinet, w którym królowała czerń. Do drogich garniturów nie pasowały­ by też lody na patyku. Ale jak zdołał przejść przez życie bez żadnych urazów uczuciowych? Choćby zawiedzio­ nej sympatii do koleżanki z piaskownicy, która zabrała mu wiaderko? Wzruszył ramionami. - Nie sposób przeżyć zawodu miłosnego, jeśli się ni­ gdy nie było zakochanym. Nie mam czasu na takie ba­ nały. Shannon ledwie powstrzymała się od śmiechu. Nie bardzo wierzyła w szczerość tego wyznania. - Według ciebie miłość jest czymś banalnym? To siła napędowa losów świata! - Dolar napędza świat - stwierdził krótko - a miłość jest przereklamowana. Otworzyła szeroko oczy. - To dość cyniczny światopogląd. Nie wszystko ku­ pisz za pieniądze. Wydął ironicznie wargi. - Owszem, wszystko, jeśli mam ich tyle, ile mam. Po prostu uważam się za realistę. Właściwie miał rację. Zamierzał użyć części tych pie­ niędzy, aby kupić matkę dla swojego dziecka, a skoro było go stać na coś takiego, to na wszystko mógł so-

Haldl Betts bie pozwolić. Swoją drogą zrobiło jej się go żal. Jakże puste było jego życie, jeśli nawet nie wierzył w miłość, podczas gdy ona zdążyła poznać potęgę najpiękniejsze­ go z uczuć. Istniało tyle typów miłości: między kobie­ tą i mężczyzną, między matką i dziećmi, między przy­ jaciółmi, do Boga, do ojczyzny... Shannon nie miała pojęcia, czy Burkę doświadczył którejś z tych odmian miłości, lecz była pewna, że jego sceptyczne nastawie­ nie radykalnie zmieni się w chwili, gdy weźmie na rę­ ce własne dziecko, bez względu na to, kim będzie jego matka. Wtedy Bishop odkryje znaczenie prawdziwej, bezwarunkowej miłości. - Powinnaś się cieszyć, że przedkładam kwestie finan­ sowe nad sferę tak płynną i nieokreśloną jak ludzkie uczu­ cia. Dzięki temu staniesz się bardzo bogata. Z trudem przełknęła ślinę. Nagle straciła apetyt. Od­ łożyła sztućce. - Czy to znaczy, że podjąłeś już decyzję? - spytała, nerwowo mnąc rąbek serwetki. - Podjąłem decyzję, zanim wyszłaś dziś rano z gabi­ netu. Chciałbym, żebyś to właśnie ty była matką zastęp­ czą dla mojego dziecka. Gratulacje, mamusiu.

ROZDZIAŁ DRUGI Minęło kilka tygodni od obwieszczenia przez Bisho- pa pamiętnej decyzji o wyborze Shannon na matkę za­ stępczą dla swojego dziecka. W tym czasie widywała go rzadko i na krótko, aczkolwiek sekretarka dzwoniła wie­ le razy z zaproszeniem od pracodawcy na kolację. Shan­ non, pełna obaw o najbliższą przyszłość, odrzucała jed­ nak wszystkie propozycje Burkea i z ulgą przyjęła fakt, że nie wywierał na nią nacisków osobiście. Szczerze mówiąc, chciała z nim spędzać tylko tyle czasu, ile to konieczne. Najlepiej w towarzystwie osób trzecich. Gra szła o wielką stawkę: zdrowie matki, za­ pewnienie jej opieki, pieniądze obiecane za urodzenie dziecka i... może nie jej serce, lecz z pewnością rozsą­ dek i zdrowe zmysły. Musiała przyznać, że Burkę Ellison Bishop był dla niej zbyt przystojny. Raczej nie znajdowała się w orbi­ cie jego zainteresowań. Na pewno nie. Ale ich jedyną wspólną kolację Burkę zamienił bar­ dziej w randkę niż w spotkanie biznesowe. Nie dziwiła

Heldl Betts się, że gazety i kolorowe tygodniki uważały go za jed­ ną z najlepszych partii w Chicago. Biły od niego czar i charyzma. Gdyby nie zachowała ostrożności, ten czar mógłby zadziałać i na nią. I wpadłaby w kłopoty. Kontrakt, który podpisała, w jednoznaczny sposób pozbawiał ją wszelkich praw do dziecka, które miała powić. Rozumiała potrzebę tak ścisłych obwarowań umowy i w pełni się z nimi zgadzała. Zgłębiła temat i wiedziała, że zrzeczenie się praw do maleńkiej istotki, która będzie dojrzewać w jej ciele przez dziewięć mie­ sięcy, będzie jednym z najtrudniejszych problemów w jej życiu. Podejrzewała wręcz, że rany w jej psychice nigdy się nie zabliźnią. Świadomość, że Burkę będzie dobrym ojcem i że zapewni dziecku wspaniałe warunki rozwoju, pomagała znosić ból. Gdyby dała się ponieść fascynacji urokiem Bishopa, miałaby większe kłopoty z przecięciem więzów łączących ją z dzieckiem, Wzdychając, poprawiła -szpitalną" koszulę, która wciąż zsuwała jej się z ramion. Siedziała na skraju ko­ zetki w gabinecie lekarskim, czekając, aż specjalista przyniesie probówkę z nasieniem Burke'a i nastąpi pró­ ba zapłodnienia. Lekarze ostrzegali, że pierwsza próba nie zawsze kończy się sukcesem, lecz Burkę się tym nie przejmował. Pieniądze nie stanowiły przeszkody i stać go było na każdą liczbę prób, aby osiągnąć cel. Shannon nigdy nie przepadała za corocznymi wizyta-

Atrakcyjny kawaler mi kontrolnymi u ginekologa, lecz okazały się one bułką z masłem w porównaniu z tym, co musiała przejść w cią­ gu ostatnich kilku miesięcy. Na widok fotela ginekolo­ gicznego robiło jej się niedobrze. I kiedy już rozważała natychmiastową ucieczkę z ga­ binetu, wkroczył lekarz. - Dzień dobry, panno Moriarty. Gotowa na wielką chwilę? Wzięła głęboki oddech, aby zapanować nad dresz­ czem, który przeszył ją na myśl o sztucznym zapłod­ nieniu i o dziecku, które będzie się w niej rozwijało na sprzedaż obcemu mężczyźnie. - Zgłaszam pełną gotowość - stwierdziła z wymuszo­ nym uśmiechem. Uśmiech zamarł jej na ustach w momencie, gdy uj­ rzała Burke'a wchodzącego do gabinetu z pielęgniarką. Miał na sobie garnitur barwy węgla drzewnego i krawat w prążki. Przez ramię przewiesił płaszcz. Odruchowo zacisnęła uda. Czekający ją zabieg nie należał do najprzyjemniejszych, a cóż dopiero perspek­ tywa obecności przy tym Bishopa! Zostawił płaszcz na oparciu krzesła i zerknął na nią z zatroskaniem. - Chyba nie masz nic przeciwko temu, że będę śle­ dził przebieg zabiegu? Mogę zostać? Jej ciało pokryło się zimnym potem. W innych oko-

Heldl Betts licznościach czar, prezencja i zachowanie Bishopa zro­ biłyby na niej wielkie wrażenie tak jak na każdej ko­ biecie stanu wolnego w Chicago i w całym Illinois. Czy uległaby pociągowi do tak atrakcyjnego mężczy­ zny, to inna kwestia. Była zapracowaną, znerwicowaną studentką, a Burkę, bogaty, wpływowy przedsiębiorca, nigdy nawet nie spojrzałby na kogoś takiego jak ona. Nie ulega jednak wątpliwości, że fascynacja erotyczna człowiekiem, z którym połączył ją związek biznesowy, znacznie skomplikowałaby sytuację. Mimo wszystko nie znalazła w sobie siły, by go po­ prosić o wyjście z gabinetu na czas dokonywania aktu poczęcia jego dziecka. Położyła się na fotelu ginekologicznym. Lekarz z pielęgniarką przygotowywali instrumenty. Czuła, że jest czerwona jak burak. Na szczęście podczas zabiegu Burkę stał u wezgłowia fotela. Była mu za to wdzięczna. W pokoju zapadła cisza przerywana tylko lakoniczny­ mi poleceniami lekarza. Po kilku minutach wyprosto­ wał się i odetchnął głęboko. - Zrobione. Jeśli szczęście nam dopisze, osiągniemy sukces za pierwszym razem i nie będziecie musieli tu wracać. - Dziękuję, doktorze. - Burkę zaczekał, aż lekarz zdejmie lateksowe rękawiczki, i uścisnął mu rękę. Ginekolog wygłosił krótką listę zaleceń. Wniosek był

Atrakcyjny kawaler taki, że muszą się uzbroić w cierpliwość i zdać się na mądrość natury. Za miesiąc Shannon powinna się zgło­ sić na wizytę kontrolną i ewentualne powtórzenie za­ biegu, gdyby pierwsze podejście nie przyniosło rezulta­ tu. Do tego czasu mogła prowadzić dotychczasowy tryb życia i niczym się nie przejmować. Z kliniki wyszli razem. Na parkingu czekał samo­ chód Bishopa z szoferem. - Mam nadzieję, że nie przysporzyłem ci dyskomfor­ tu psychicznego podczas zabiegu. Podnosząc kołnierz ciepłego płaszcza, wzruszyła ra­ mionami i odwróciła wzrok. - Sądzę, że tego typu sytuacja zawsze jest nieprzy­ jemna, bez względu na to, kto przebywa w gabinecie. Poza tym przecież chodzi o twoje dziecko. - Mimowol­ nie położyła dłoń na brzuchu, choć oboje wiedzieli, że za wcześnie na wyrokowanie, czy zaszła w ciążę. - Za­ pewne - dodała z nutą ironii w głosie - miałeś prawo być obecny przy tej procedurze. - Być może, niemniej jednak bardzo ci dziękuję. Za­ chowywałaś się z wielką godnością - ciągnął wątek, nie krępując się obecnością szofera, który stał przy otwar­ tych drzwiach czarnego sedana w gotowości na sygnał pracodawcy. Po raz pierwszy odkąd wyszli z gabinetu, ośmieli­ ła się podnieść głowę i spojrzeć w szare oczy Bishopa.

Heidi Betts I tak jak zawsze, kiedy to robiła, poczuła rozchodzące się po ciele dziwne ciepło. - Hojnie mi płacisz za godne zachowanie - stwier­ dziła cicho. Niezręcznie było jej mówić o pieniądzach, lecz w ten sposób, pomijając aspekt intymno-medyczny ich kon­ taktów, przypomniała im obojgu, a zwłaszcza sobie, że transakcja ma charakter biznesowy. Wielokrotnie wyobrażała sobie, jak Burkę wygląda nago. Pod koszulą krył się bez wątpienia szeroki, mu­ skularny tors. Kształt ust Bishopa pozwalał się spo­ dziewać namiętnych pocałunków. Jaki byłby dotyk je­ go dłoni na jej skórze? Delikatny czy szorstki jak papier ścierny? Raczej delikatny, chyba że spędzał weekendy w szkole drwali. Pot zrosił jej czoło. Teraz jednak nie był oznaką za­ wstydzenia. Odgarnęła z twarzy potargane wiatrem włosy i zarzuciła torbę na ramię. - Muszę iść. - Pozwól, że cię podwiozę do domu. Jeden gest i szofer otworzył tylne drzwi auta. Zerknęła kątem oka na luksusowe wnętrze. Wie­ działa, że przyjęcie propozycji Bishopa byłoby wielkim błędem. Sam na sam w zamkniętej przestrzeni przez nieokreślony czas? Nie, nie, nie. Ale jak wytrwać w tej decyzji?