ziomek72

  • Dokumenty7 893
  • Odsłony2 158 139
  • Obserwuję935
  • Rozmiar dokumentów26.3 GB
  • Ilość pobrań1 244 006

Bezdroża miłości - Lindsey Johanna

Dodano: 8 lata temu

Informacje o dokumencie

Dodano: 8 lata temu
Rozmiar :1.1 MB
Rozszerzenie:pdf

Bezdroża miłości - Lindsey Johanna.pdf

ziomek72 EBooki EBOOK L Lindsey Johanna
Użytkownik ziomek72 wgrał ten materiał 8 lata temu. Od tego czasu zobaczyło go już 1,242 osób, 764 z nich pobrało dokument.

Komentarze i opinie (0)

Transkrypt ( 25 z dostępnych 149 stron)

Rozdział 1 Anglia, 1176 Sir Guibert Fitzalan, wsparty o gruby pień drzewa, przyglądał się dwóm służącym uprzątającym pozostałości po posiłku. Dość przystojny, był człowiekiem skromnym, a kobiety, nawet sługi jego pani, onieśmielały go. Wilda, młodsza z dwu służących, pochwyciła jego wzrok. Śmiałe spojrzenie dziewczyny zmusiło Guiberta do szybkiego odwrócenia oczu, a na jego twarzy pojawił się rumieniec. Wiosna była w pełnym rozkwicie i nie tylko Wilda posyłała zalotne spojrzenia sir Guibertowi, ale też nie był on jedynym mężczyzną, na którego tak patrzyła. Ta urodziwa dziewczyna miała niewielki nosek, rumiane policzki, włosy koloru dojrzałych kasztanów i ponętne ciało. Jednakże Guibert okazał się zatwardziałym kawalerem, a poza tym Wilda nie pasowała do mężczyzny, który miał już za sobą czterdzieści pięć przeżytych lat. Była rówieśnicą lady Leonie, której oboje służyli, a ich pani skończyła lat dziewiętnaście. Sir Guibert traktował Leonie z Montwyn jak własną córkę. Kiedy zauważył, że opuszcza łąkę, na której zaczęła wiosenne zbieranie ziół, i znika w lesie, wysłał za nią czterech zbrojnych. Dla jej ochrony wziął dziesięciu ludzi. Żołnierze wprawdzie nie narzekali, ale nie było to ich ulubione zajęcie. Leonie bowiem często prosiła ich o zrywanie wskazanych przez siebie roślin. Czy zbieranie ziół to zadanie dla mężczyzny?

Dawniej do ochrony lady Leonie wystarczyło trzech strażników, ale od niedawna Crewel przejął nowy właściciel. Właśnie do jego lasu weszła Leonie w poszukiwaniu roślin. Obecny pan wszystkich ziem Kemp- ston stanowił dla sir Guiberta przedmiot głębokiej troski. Guibert nigdy nie lubił poprzedniego właściciela Kempston, sir Edmonda Montignyego, ale stary baron przynajmniej nie sprawiał kłopotów. Nowy lord Kempston wciąż uskarżał się na poddanych z Pershwick, i to od pierwszego dnia po objęciu Crewel. Skargi były, niestety, uzasadnione, a co gorsza, lady Leonie czuła się osobiście odpowiedzialna za ten stan rzeczy. - Pozwól, że się tym zajmę, sir Guibercie - poprosiła, gdy po raz pierwszy usłyszała o skargach. - Obawiam się, że poddani wierzą, iż wyrządzając szkody w Crewel, oddają mi przysługę. Byłam w wiosce tego dnia, kiedy Alain Montigny przybył, aby mnie powidomić, jakie nieszczęście spadło na niego i na jego ojca - wyjaśniła. Zbyt wielu poddanych widziało, jak bardzo się tym zmartwiłam. Obawiam się też, że słyszeli, jak życzyłam rządzącemu teraz w Crewel Czarnemu Wilkowi, żeby zachorował na ospę. Guibert nie potrafił uwierzyć, że Leonie jest zdolna do przeklinania kogokolwiek. Nie ona. Była za dobra, za delikatna, chętna do udzielania pomocy chorym i łagodzenia ich cierpień. Zdaniem sir Guiberta nie mogła źle postąpić. Chuchał na nią i ją rozpieszczał. No bo jeśli nie on, to kto? - zapytywał siebie. Na pewno nie jej ojciec, który przed sześciu laty, po śmierci żony, odesłał Leonie do kasztelu Pershwick wraz z ciotką Beatrix, ponieważ nie mógł znieść widoku kogoś, kto przypominał mu zmarłą. Guibert nie potrafił zrozumieć takiego postępowa- nia, ale nie znał zbyt dobrze sir Williama z Montwyn, mimo że zamieszkał w jego siedzibie po ślubie pani Elżbiety z sir Williamem. Należał do jej posagu. Pani Elżbieta była piątym, najmłodszym dzieckiem hrabiego i pozwolono jej wyjść za mąż z miłości. Sir William nie dorównywał żonie stanem, ale kochał ją bardzo, być może za bardzo. Jej śmierć tak go przybiła, że nie mógł znieść obecności jedynego dziecka. Leonie - jak matka - była drobna i smukła, obdarzona niezwykłymi, srebrzystoblond włosami i jasnoszarymi oczami. Słowo ''piękność" nie wystarczało, aby ją opisać. Westchnął, myśląc o obu kobietach, matce i córce, z których jedna odeszła, a druga była mu równie droga jak niegdyś tamta. Nagle przyjemne rozważania zakłócił dochodzący z lasu wojenny okrzyk. Guibert przez moment zastygł w bezruchu, po czym z wyciągniętym mieczem pognał w stronę lasu. Czterej żołnierze, którzy stali nieopodal przy koniach, podążyli za nim. Wszyscy mieli nadzieje, że strażnicy zostali przy Leonie. Leonie z Montwyn zapuściła się już głęboko w las, gdy wtem poraził ją nieludzki krzyk. Jak zwykle udało jej się oddalić od czterech opiekunów. Teraz wyobraziła sobie, że w pobliżu skrada się wielka, straszliwa bestia. Mimo to wrodzona, choć nieprzystająca damie ciekawość sprawiła, że, zamiast wracać do swoich żołnierzy, ruszyła w kierunku, skąd dobiegał ryk. Poczuła dym i zaczęła biec. Przedzierała się przez zarośla, aż dotarła do jego źródła. Płonęła chata drwala. On sam stał w pobliżu, patrząc na dopalające się szczątki domu. Pięciu konnych i piętnastu pieszych żołnierzy w milczeniu przyglądało się zrujnowanej chacie. Rycerz w zbroi krążył na wielkim rumaku między chatą a żołnierzami. Kiedy wybuchnął przekleń-

stwami, Leonie zrozumiała, kto wydał ten pierwszy, straszliwy krzyk. Poznała rycerza. Na powrót skryła się w gąszczu, dziękując losowi za ciemnozieloną pelerynę. Gdy nadbiegli ludzie Leonie, jej obecność mogła zostać wykryta. Odwróciła się do nich, uciszyła gestem i nakazała wycofanie się stamtąd. Podeszła do nich spokojnie. Otoczyli ją i ruszyli w kierunku jej włości. Sir Guibert wraz z resztą żołnierzy dołączył do nich w chwilę później. - Nie ma niebezpieczeństwa - zapewniła sir Guiberta. - Powinniśmy jednak opuścić to miejsce. Lord Kempston odkrył spaloną chatę drwala i nie jest zbyt zadowolony. - Widziałaś go? - Owszem. Szalał z wściekłości. Sir Guibert mruknął coś pod nosem i pośpieszył za Leonie. Nie byłoby dobrze, gdyby zobaczono ją w pobliżu spalonej chaty w otoczeniu żołnierzy. Jak by to wytłumaczyła? Później, kiedy już będzie bezpiecznie, słudzy wrócą do lasu po zioła. Tymczasem lady Leonie i zbrojni muszą zniknąć ze sceny. Sir Guibert podsadził Leonie na konia. - Skąd wiesz, że widziałaś Czarnego Wilka? - Nosił znak srebrnego wilka na czarnym polu. Leonie nie przyznała się sir Guibertowi, że już kiedyś widziała tego człowieka. Nie mogła, ponieważ wtedy opuściła kasztel w przebraniu i bez niczyjej wiedzy. Chciała obejrzeć turniej w Crewel. Później żałowała swojego postępku. - Prawdopodobnie to był on, chociaż jego ludzie również noszą te barwy - zgodził się sir Guibert, przy- pominając sobie okropny krzyk. - Widziałaś, jak wygląda? - Nie - z trudem ukryła rozczarowanie. - Miał na głowie szyszak. Ale był wielki, więc nie mogłam się mylić. - Może tym razem, zamiast przysyłać sługę, przybędzie osobiście i kłopoty wreszcie się skończą. - Albo sprowadzi tu swoją armię. - Nie ma na to dowodów, pani. Tylko słowa sługi. Lepiej jednak będzie, gdy znajdziesz się bezpieczna w warowni, a ja pojadę z innymi strzec wioski. Leonie wróciła do domu z czterema żołnierzami i dwiema służącymi. Zrozumiała, że nie dość stanowczo nakazała swoim ludziom, aby nie wyrządzali szkód w Crewel. Prawdę mówiąc, nie miała do tego serca, ponieważ cieszyła się w głębi ducha, że nowego pana na Kempston nękają drobne kłopoty. Przyszło jej do głowy, że mogłaby złagodzić sytuację swoich poddanych, oferując im w najbliższe święto rozrywki w Pershwick. Niepokój co do zamiarów Czarnego Wilka sprawił, że postanowiła nie zwoływać poddanych do warowni. Nie, lepiej uważnie przyglądać się poczynaniom sąsiada i nie stwarzać poddanym okazji do gromadzenia się w miejscu, gdzie można wypić. Jeszcze by zaplanowali coś, co z łatwością można by z nią powiązać. Nie. Jeśli jej poddani zamierzają spiskować przeciwko Czarnemu Wilkowi, niech czynią to z dala od kasztelu. Wiedziała, co trzeba zrobić. Musi raz jeszcze przemówić do poddanych, tym razem stanowczo. Kiedy jednak pomyślała o drogim Alainie, wygnanym ze swego domu, o biednym sir Edmondzie, który umarł, żeby król Henryk mógł okazać łaskę jednemu ze swych najemników, obdarowując go pięknymi dobra-

mi, stwierdziła, że wcale nie pragnie zachowania pokoju z Czarnym Wilkiem. Rozdział 2 Leonie podała mydło służebnej i pochyliła się, żeby Wilda umyła jej plecy. Wskazała machnięciem reki, że nie chce, aby ją opłukiwano, i ułożyła się wygodniej w wielkiej wannie, by napawać się kojącym działaniem pachnącej ziołami wody, póki była dość gorąca. Na palenisku płonął ogień, łagodząc nieco chłód komnaty. Za oknami zapadł ciepły wiosenny zmierzch, ale w kamiennych murach kasztelu Pershwick panował ziąb, któremu, jak się zdaje, nie można było zaradzić. Sufit komnatki otwierał się na wielką salę, co sprawiało, że pośrodku hulały przeciągi. Pershwick to stara warownia, którą zbudowano, nie myśląc o wygodzie mieszkańców czy gości. Główna sala była obszerna, ale nie zmieniono w niej nic od czasów budowy przed stu laty. Komnatę Leonie oddzielono od części podwyższonej drewnianymi balami. Mieszkała tu ze swoją ciotką Beatrix. Drewniane deski dzieliły pomieszczenie na dwie części, aby każda z dam miała odrobinę prywatności. Nie przewidziano komnat przeznaczonych specjalnie dla kobiet, jak to bywało w nowych zamkach. Służba spała w głównej sali, a żołnierze w sieni, gdzie spał również sir Guibert. Pershwick, choć niezbyt wygodne, było dla Leonie domem przez ostatnie sześć lat. Od przyjazdu ani razu nie wróciła do Montwyn, miejsca swych narodzin. Nie widywała się z ojcem. Zamek Montwyn znajdował się zaledwie o pięć mil. Mieszkał tam jej ojciec, sir Wil- liam, wraz z nową żoną, lady Judytą, którą poślubił w rok po śmierci matki Leonie. Leonie już nie potrafiła dobrze myśleć o swoim ojcu, ale nikt jej o to nie obwiniał. Miała szczęśliwe dzieciństwo, dwoje kochających rodziców, i nagle straciła ich oboje. Ten okrutny cios losu był całkowicie niezasłużony. Kiedyś całym sercem kochała ojca. Teraz prawie nic do niego nie czuła. Czasem go przeklinała. Zwłaszcza wtedy, gdy przysyłał swoich ludzi, aby splądrowali jej spiżarnie dla jego własnych, niezaspokojonych potrzeb. Chodziło nie tylko o Pershwick, ale o Rethel i Marhill, które również należały do Leonie. Nigdy nie przesłał listu córce, ale korzystał z owoców jej ciężkiej pracy, zabierając zbiory i czynsze. W ostatnich kilku latach nie udawało mu się to tak jak przedtem. Leonie nauczyła się bowiem przechytrzać ojcowe sługi i kiedy pojawiał się ktoś z Montwyn z gotową listą, spichrze były prawie puste, a zapasy ukryte w najmniej prawdopodobnych miejscach. Leonie chowała również korzenie i tkaniny nabywane u kupców w Rethel. ponieważ czasem przybywała także lady Judyta, a ona uważała, że może zabrać z Pershwick wszystko, co jej wpadnie w ręce. Podstępy Leonie niekiedy obracały się przeciwko nie] samej, ponieważ bywało, że zapominała, gdzie ukryła zapasy. Ale to jej nie zniechęciło. Zamiast kajać się przed księdzem z Pershwick i prosić go o pomoc przekonała ojca Benneta, żeby nauczył ją czytać i pisać. Dzięki temu mogła notować drogę do labiryntu kryjówek. Teraz jej sługom nie groził głód, a jej samej nigdy niczego nie zabrakło. Nie zawdzięczała tego swojemu ojcu. Leonie wstała, aby Wilda mogła ją opłukać i okryć

ciepłą nocną szatą. Nie zamierzała tego wieczora opuszczać swojej komnaty. Ciotka Beatrix siedziała przy ogniu i haftowała, jak zwykle pogrążona w rozmyślaniach. Była najstarszą z sióstr Elżbiety, owdowiała przed wielu laty. Straciła dobra, które wniosła w posagu, na rzecz krewnych męża i nie wyszła powtórnie za mąż. Twierdziła, że tak jest lepiej. Do śmierci Elżbiety mieszkała u brata, hrabiego Shefford. Niedługo potem, gdy Leonie znalazła się w domu wasala, Guiberta Fitzalana, Beatrix uznała, że jej obowiązkiem jest opiekować się siostrzenicą. Właściwie to Leonie opiekowała się ciotką, ponieważ Beatrix była bardzo nieśmiała. Nawet to odosobnienie w Perswick nie przydało jej odwagi. Urodziła się jako najstarsza z córek zmarłego hrabiego Shefford i pamiętała go z czasów burzliwej młodości, natomiast we wspomnieniach najmłodszej Elżbiety pozostał jedynie łagodnym i cierpliwym ojcem. Leonie nie znała obecnego hrabiego, którego ziemie leżały na północy, daleko od środkowej części kraju. Kiedy osiągnęła wiek odpowiedni do małżeństwa i zaczęła przemyśliwać o mężu, postanowiła skontaktować się z wujem. Wówczas ciotka Beatrix wyjaśniła jej łagodnie, że hrabia, mając ośmioro rodzeństwa, wielu siostrzeńców i siostrzenic, a także sześcioro własnych dzieci oraz wnuki, nie zechce zajmować się zamążpójściem córki jednej z sióstr, w dodatku tej, która nie wyszła odpowiednio za mąż, a ponadto już nie żyła. Leonie, wówczas piętnastoletnia, zaniepokoiła się, że przebywając na tym odludziu, nigdy nie wyjdzie za mąż. Wkrótce jednak duma wzięła górę. Duma nie pozwoliła jej prosić o pomoc krewnych, którzy ani jej nie znali, ani nie interesowali się jej losem. W końcu doszła do wniosku, że być może będzie jej lepiej bez męża. Nie groziło jej wysłanie do klasztoru. Była panią własnego kasztelu, odpowiadała tylko przed ojcem, który nie odzywał się do niej i najprawdopodobniej córka w ogóle go nie obchodziła. To szczególne, ale i godne zazdrości położenie -powiedziała sobie, tłumiąc pierwszą tęsknotę za miłością. W większości panny młode nie znały swoich mężów przed zaślubinami. Często stawały się własnością człowieka starego, okrutnego lub obojętnego. Tylko chłopi pobierali się z miłości. Leonie zaczęła wierzyć, że ma szczęście. Pragnęła tylko wyrwać się ze swojej samotni, i dlatego zawędrowała na turniej aż do Crewel. Nigdy przedtem nie widziała turnieju i nie potrafiła oprzeć się pokusie. Król Henryk zakazał turniejów poza nielicznymi, które organizowano w szczególnych okolicznościach i za jego przyzwoleniem. W przeszłości zbyt wiele turniejów kończyło się krwawą bitwą. We Francji zaś turnieje mogły odbywać się w dowolnym czasie i miejscu. Wielu rycerzy wzbogaciło się, jeżdżąc z jednego na drugi. W Anglii działo się inaczej. Początkowo turniej w Crewel był ekscytujący. Czarny Wilk wjechał w szranki w pełnej zbroi, otaczało go sześciu wysokich, potężnie zbudowanych rycerzy. Wszyscy nosili jego barwy - czerń i srebro. Siedmiu przeciwników również przywdziało zbroje. Leonie rozpoznała kilka proporców dawnych wasali sir Edmonda Montigny'ego. Czarny Wilk stał się ich nowym suwerenem. Nie zadała sobie pytania, dlaczego obecny lord Kempston wyzywa do walki nowych wasali. Było wie-

le możliwych wyjaśnień, ale żadne z nich jej nie inte- resowało. Cała. swą uwagę skupiła na Czarnym Wilku i damie, która pośpieszyła w szranki, aby ofiarować mu swój znak. Obdarowany wziął ją w ramiona i zastygli w namiętnym pocałunku. Czyżby to jego żona? Tłum przywitał pocałunek wesołymi okrzykami, po czym rozpoczęła się zażarta walka, w której nikt nikogo nie oszczędzał. Potyczki w szrankach odbywały się wedle ściśle określonych zasad, co odróżniało turniej od prawdziwej bitwy, ale tego ranka o nich zapomniano. Było oczywiste, że wszystkich siedmiu przeciwników zamierza wysadzić z siodła Czarnego Wilka. Udało im się to bez trudu i tylko szybkie działanie rycerzy Wilka uchroniło go przed porażką. Musiał nawet wezwać ich, aby poniechali pościgu, gdy przeciwnicy umykali z pola. Wszystko skończyło się zbyt szybko. Rozczarowana Leonie musiała wrócić do domu. Satysfakcje sprawiła jej świadomość, że niektórzy z nowych wasali Czarnego Wilka byli wyraźnie nastawieni niechętnie do nowego suwerena. Dlaczego? Nie domyślała się nawet, co też mógł był uczynić. Wiedziała tylko, że objęcie w posiadanie Kempston nie przyszło mu łatwo. Leonie odesłała Wildę i usiadła obok ciotki przy ogniu. Zapatrzyła się w płomienie. Przypomniała sobie spaloną chatę w lesie. Zaczęła się zastanawiać, jakie nowe kłopoty przyniesie przyszłość. - Niepokoi cię nasz nowy sąsiad? Leonie ze zdumieniem spojrzała na Beatrix. Nie chciała, by ciotka się tym martwiła. - A jest czym się niepokoić? - Moje dziecko, nie musisz ukrywać przede mną swoich zmartwień. Sądzisz, że nie zdaję sobie sprawy z tego, co dzieje się wokół mnie? Leonie właśnie tak uważała. - To nie ma żadnego znaczenia, ciociu. - Zatem nie przyjedzie tutaj gburowaty młody rycerz, żeby wygłosić gniewną przemowę? Leonie wzruszyła ramionami. - To są tylko słowa. Mężczyźni lubią wybuchać i warczeć. - Czyż o tym nie wiem? Roześmiały się obie, ponieważ Beatrix wiedziała o wiele więcej o mężczyznach niż Leonie, żyjąca na tym odludziu od trzynastego roku życia. - Sądziłam, że dzisiaj ktoś się zjawi, ale nikt nie przybył. Może nie winią nas za dzisiejsze kłopoty - zastanawiała się Leonie. Beatrix się zamyśliła. - Sądzisz, że Czarny Wilk może mieć tym razem inne plany? - Bardzo możliwe. To cud, że jeszcze nie spalił naszej wioski. - Nie ośmieli się! - zawołała Leonie. - Nie ma dowodu, że to moi poddani sprawiają mu kłopoty. Słyszał oskarżenia tylko od swoich ludzi. - Tak, ale większości mężczyzn wystarczy podejrzenie - odparła Beatrix z westchnieniem. Gniew Leonie natychmiast osłabł. - Wiem. Jutro pójdę do wioski i spowoduje, żeby od tej pory nikt bez ważnej przyczyny nie opuszczał dóbr Pershwick. Nie będzie więcej kłopotów. Musimy tego dopilnować.

Rozdział 3 Rolf d'Ambert cisnął hełm w poprzek wielkiej sieni, gdy tylko do niej wszedł. Giermek, niedawno przybyły od króla Henryka, pośpieszył, by podnieść hełm z ziemi. Przed ponownym włożeniem będzie go musiał obejrzeć płatnerz, ale Rolf o tym nie myślał. Miał ochotę miażdżyć przedmioty znajdujące się pod ręką. Po drugiej stronie sali stał przy palenisku Thorpe de la Mare. Ukrył rozbawienie wywołane atakiem złości młodego pana. Rolf bardziej przypominał mu chłopca, którym był kiedyś, niż mężczyznę, którym się stał. Thorpe widział wiele podobnych ataków w czasach, gdy służył ojcu Rolfa. Ojciec nie żył od dziewięciu lat. Starszy brat Rolfa odziedziczył tytuł i większość ziem w Gaskonii. Posiadłość przyznana młodszemu była niewielka, ale chciwy brat zapragnął także i jej, i wygnał Rolfa z jego własnego domu. Thorpe wyjechał razem z nim. Opuścił wygodne stanowisko, ponieważ wolał podążyć za młodym księciem niż służyć jego bratu. Spędzone wspólnie lata były dla obu pomyślne. Walczyli jako żołnierze zaciężni, zdobywali bogactwa na turniejach. Rolf skończył dwadzieścia dziewięć lat, a Thorpe czterdzieści siedem, a mimo to nigdy nie żałował, że pozwolił młodemu człowiekowi pokierować swoim losem. Inni czuli to samo. Rolf zebrał drużynę dziewięciu rycerzy i prawie dwustu pieszych. Teraz, gdy wreszcie osiadł, wszyscy postanowili z nim zostać. Czy Rolf rzeczywiście postanowił tu osiąść? Thorpe wiedział, co Rolf myśli o hojności Henryka. Dobra przysparzały mu więcej zmartwień, niż przewidywał. Od wielu lat nie zaznał tylu przeciwieństw. Jeszcze trochę, a Rolf będzie gotów porzucić wszystko i wró- cić do Francji. Przyznanie włości było tylko zaszczytem, ponieważ nie dawały one żadnych zysków, za to opróżniały sakiewkę. - Słyszałeś, Thorpe? - Służba o niczym innym nie mówi od chwili, gdy drwal przeniósł się na noc do warowni - odpowiedział Thorpe, kiedy Rolf opadł całym ciężarem na ławę. - Do pioruna! Rolf uderzył pięścią w mały stolik, rozbijając go po- środku. Thorpe nie zmienił wyrazu twarzy. - Mam już dość! - zawołał Rolf. - Zmącono studnię, rozproszono w lesie stado bydła, ukradziono kilkoro zwierząt, i to już trzeci pożar. Jak długo potrwa odbudowa chaty? - Dwa dni, jeśli paru ludzi będzie szybko pracować. - Pola będą zaniedbane. Jak mam prowadzić wojnę, jeśli cały czas atakują mnie z flanki? Czy mam opuścić Crewel i po powrocie nic nie zastać? Bez poddanych na jałowych polach? Thorpe wiedział, że nie należy mu odpowiadać. - Chcesz, abym ponownie wysłał ludzi do Persh- wick? - zapytał ostrożnie. - Czy ukarzesz chłopów? Rolf pokręcił głową. - Chłop nie działałby samowolnie. Nie, chłopi wypełniają jedynie polecenia. Chcę tego, kto je wydaje. - Zatem będziesz musiał poszukać gdzie indziej, a nie w Pershwick, ponieważ spotkałem sir Guiberta Fitzalana. Przysięgam, że gdy usłyszał, z czym przybywam, jego zdumienie było zbyt wielkie, by udawał. Nie jest człowiekiem, który by się dopuścił niegodziwości. - A jednak istnieje ktoś, kto skłania chłopów do wyrządzania mi szkody.

- Zgadzam się, ale nie możesz zająć kasztelu. Pershwick należy do Montwyn, a sir William z Montwyn posiada wiele warowni. Jeśli mu zagrozisz, wezwie więcej ludzi do walki, niż my możemy zebrać. - Nie przegrałbym - odrzekł Rolf ponuro. - Ale straciłbyś swoja, przewagę tutaj. Zobacz, ile czasu zajęło ci zdobycie dwóch kaszteli z siedmiu należących do Kempston. - Trzech. Thorpe uniósł brwi ze zdziwienia. - Trzech? Jak to? - Chyba muszę podziękować Pershwick, ponieważ kiedy dziś dotarłem do Kenii, byłem tak rozwścieczony, że kazałem zburzyć mury. I to był koniec oblężenia. - A Kenil nie nadaje się do zamieszkania, dopóki nie odbuduje się murów? - To było oczywiste. - Ja... cóż, tak... Thorpe nic więcej nie powiedział. Pamiętał, że Rolf tylko w ostateczności zamierzał użyć katapult przy zdobywaniu siedmiu kaszteli. Było to częścią śmiałego planu, wymyślonego po turnieju, który nie pomógł przekonać zbuntowanych wasali, aby się poddali. Turniej urządzono ze względu na nich. Dano im szansę spotkania nowego suwerena i ocenienia jego zdolności. Zamiast jednak oceniać jego umiejętności próbowali go zabić. Rolf znalazł się w sytuacji nie do pozazdroszczenia. Do niego należało osiem kaszteli, z których siedem nie otwierało przed nim bram. Prowadzenie wojny przeciw swojej własności nigdy nie przynosi zysków, a jeszcze mniej korzystne jest jej niszczenie. Rolf zaciągnął pięciuset żołnierzy z armii króla Henryka. Warownie Harwick i Axeford ustaliły warunki poddania się bez wyrządzania szkód, gdy tylko wojsko Rolfa stanęło u ich bram. Potem armia przeniosła się pod Kenii i po półtoramiesięcznym oblężeniu Kenii wzięto. Rolf siedział ponury, a Thorpe zastanawiał się przez chwilę, dlaczego lady Amelia nie zeszła na dół. Prawdopodobnie usłyszała podniesiony głos Rolfa i postanowiła się schować. Kochanka Rolfa nie znała go jeszcze na tyle dobrze, by wiedzieć, że nigdy nie skierowałby swego gniewu przeciw niej. - Sam chyba rozumiesz, że teraz nie jest najlepsza pora, aby atakować na wschodzie - rzekł niepewnie Thorpe. - Najpierw trzeba posprzątać we własnym domu, zanim spojrzysz na cudzy. - Wiem - odparł Rolf niecierpliwie. - Ale powiedz mi, co mam zrobić. Zaproponowałem, że kupię Pershwick, ale sir William odpisał, że nie może go sprzedać, ponieważ należy do ziem posagowych jego córki, zostawionych jej przez matkę. Co za uprzejmość! Córka jest pod jego kuratelą. Mógłby zmusić ją do sprzedaży i oddać jej inne ziemie. - Być może ostatnia wola matki została spisana w ten sposób, że nie może tak postąpić. Rolf zmarszczył brwi. - Zapowiadam ci, Thorpe, nie zniosę następnej obrazy. - Możesz ożenić się z córką. Dostaniesz kasztel, nie płacąc za niego. Oczy Rolfa, czarne od chwili, gdy wszedł do sali, powoli wracały do zwykłej, ciemnobrązowej barwy. Thorpe zakrztusił się winem. - Tylko żartowałem! - Wiem - odparł Rolf zamyślony, zbyt zamyślony, żeby Thorpe'owi to się podobało. - Rolf, na miłość boską, nie bierz sobie tego pomy-

słu do serca. Nikt się nie żeni tylko po to, by zapanować nad kilkoma chłopami. Jeśli już musisz, pojedź tam i strąć parę łbów. Niech się przestraszą. - Ja tak nie postępuję. Oprócz winnych ucierpią, niewinni. Gdybym mógł złapać winnego, ukarałbym go dla przykładu, ale zanim tam dotrę, winni już dawno uciekną. - Ludzie żenią się z różnych powodów, ale chęć dania nauczki poddanym sąsiada nie jest dobrym pomysłem. - Nie, ale jest nim możliwość zyskania pokoju tam, gdzie jest potrzebny - zareplikował Rolf. - Rolf! - Wiesz coś o córce sir Williama? Thorpe westchnął ze znużeniem. - Skąd mam wiedzieć? Przybyłem do Anglii razem z tobą. Rolf odwrócił się w stronę swoich ludzi, siedzących w przeciwnym końcu sali. Trzech rycerzy wróciło wraz z nim spod Kenii, podobnie jak mała grupka pieszych. Dwóch pochodziło z Bretanii, ale sir Everard urodził się na południu Anglii. - Znasz mojego sąsiada, sir Williama z Montwyn, Everardzie? Everard podszedł bliżej. - Tak, mój panie. Dawniej często bywał na dworze, tak jak ja, nim doszedłem do wieku męskiego. - Ma dużo dzieci? - Nie mogę powiedzieć, ile ma ich teraz, ale kiedy był ostatni raz na dworze, miał tylko jedną córkę. Było to przed pięciu, może sześciu laty, zanim umarła jego żona. O ile wiem, ma teraz młodą żonę, ale nie słyszałem o dzieciach z tego związku. – Znasz jego córkę? - Widziałem ją raz z matką, lady Elżbietą. Pamiętam, że zastanawiałem się wtedy, jak taka piękna dama może mieć takie brzydkie dziecko. - No proszę! - wtrącił Thorpe. - Czy teraz porzucisz ten głupi pomysł, Rolfie? Rolf nie słuchał starego przyjaciela. - Brzydkie? Jak to? - Miała wielkie czerwone plamy na każdym odsłoniętym kawałku skóry. Ogromna szkoda, ponieważ rysy twarzy zdradzały piękność jak u jej matki. - Co możesz mi jeszcze o niej powiedzieć? - Widziałem ją tylko raz, a wtedy schowała się za suknię matki. - Jak miała na imię? Sir Everard zmarszczył brwi. - Przykro mi, panie. Nie pamiętam. - Lady Leonie, panie. Wszyscy trzej odwrócili się w kierunku służącej, która się odezwała. Rolf nie lubił, gdy służba podsłuchiwała rozmowy. Zmarszczył gniewnie brwi. - A jak ty masz na imię, dziewczyno? - Mildred - odpowiedziała nieśmiało. Teraz, gdy pan obrócił na nią spojrzenie, żałowała, że nie ugryzła się w język. Sir Rolf często wpadał w złość. - Skąd znasz lady Leonie? Mildred wzięła sobie do serca spokojne pytanie. - Często przyjeżdżała tu z Pershwick, kiedy... - Pershwick! - wykrzyknął Rolf. - To ona tam mieszka? Nie w Montwyn? Mildred pobladła. Była oddana lady Leonie i wolałaby raczej umrzeć niż wyrządzić jej krzywdę. Wiedziała, że jej pan obwiniał Pershwick o szkody, których Crewel doznało od jego przybycia. – Mój panie, proszę - Mildred zaczęła szybko. -

Lady to sama dobroć. Kiedy medyk z Crewel opuścił moją matkę, aby umarła z choroby, której nie potrafił wyleczyć, uratowała ją lady Leonie. Zna się na sztuce leczenia, mój panie. Nigdy nie zrobiłaby nic złego, przysięgam. - Ale mieszka w Pershwick? - Mildred niechętnie potwierdziła, a Rolf zapytał: - Dlaczego tam, a nie z ojcem? Mildred cofnęła się, a w jej oczach pojawił się lęk. Nie mogła powiedzieć nic złego o innym lordzie, nawet o takim, którego jej nowy pan nie cenił. Za krytykowanie lepszych od siebie mogła ją czekać chłosta. Rolf zrozumiał jej obawy i odezwał się łagodniejszym tonem: - Powiedz mi, Mildred, wszystko, co wiesz. Nie musisz się mnie lękać. - Chodzi o to, że mój były pan, sir Edmond, twierdził, iż sir William zaczął pić po śmierci pierwszej żony. Sir Edmond nie pozwoliłby synowi poślubić lady Leonie, ponieważ sir William przysięga, iż nie ma córki. Powiedział, że na związku z nią nic by nie zyskali. Została odesłana do Pershwick po śmierci matki i od tamtej pory nie widziała ojca, a przynajmniej tak mi mówiono. - Zatem lady Leonie i syn sir Edmonda byli... sobie bliscy? - Ją i sir Alaina dzielił tylko rok, mój panie. Tak, byli sobie bardzo bliscy... - Do stu piorunów! - krzyknął Rolf. - Zatem to ona kazała swoim chłopom mnie nękać! Robi to z miłości do Montigny'ch! - Nie, mój panie - odważyła się zaprotestować Mildred. - Nie zrobiłaby tego. Rolf nie zwrócił uwagi na jej słowa. Zapomniał już o istnieniu służącej. - Nic dziwnego, że lekceważono nasze skargi, skoro ta dama jest przeciwko mnie. Gdybym jednak wypowiedział wojnę Pershwick, walczyłbym z kobietą. Co sądzisz teraz o swoim żarcie, Thorpe? - Zrobisz, co będziesz chciał - odparł z westchnieniem Thorpe. - Zanim coś zdecydujesz, zastanów się najpierw, czy chcesz kalekę za żonę... Rolf machnął lekceważąco ręką. - Czy prawo mówi, że muszę z nią żyć? - Po co wiec brać ją za żonę? Bądź rozsądny, Rolfie. Tyle lat unikałeś małżeństwa, choć było wiele chętnych piękności. - Nie miałem wtedy ziemi, Thorpe. Nie mógłbym poślubić kobiety, nie mogąc dać jej domu. Thorpe zaczął coś mówić, ale Rolf zaraz mu przerwał: - Teraz najbardziej pragnę pokoju. - Pokoju? Czy zemsty? Rolf wzruszył ramionami. - Nie skrzywdzę tej damy, ale jeśli zamierza mi szkodzić, pożałuje. Zobaczymy, czy spodoba się jej zamknięcie w Pershwick do końca życia. Będę wieszał jej ludzi za najmniejsze przewinienia. Skończą się kło poty. - Co z lady Amelią? - mruknął Thorpe. Rolf zmarszczył brwi. - Przybyła tu z własnej woli. Jeśli zechce wyjechać, niech jedzie. Natomiast jeśli postanowi zostać, będzie mile widziana. Wzięcie sobie żony w niczym nie zmie ni moich uczuć. Przynajmniej wzięcie tej żony. Nie mam obowiązku dbać o nią, nie po tym wszystkim,

co uczyniła. Lady Leonie nie będzie miała nic do po- wiedzenia. Thorpe pokręcił głową i już się nie odezwał. Pocieszał się nadzieją, że nazajutrz, po dobrze przespanej nocy, Rolfowi wróci rozsądek. Rozdział 4 Rolf niespokojnie krążył przed królewską komnatą. Był zadowolony, że Henryk zechciał przyjąć go tak szybko, ale nie cierpiał prosić o łaskę, nawet jeśli ta łaska kosztowała króla tylko kilka słów na pergaminie. Natomiast Henryk uwielbiał oddawać przysługi. Nowe położenie, w jakim znalazł się Rolf, gdy został baronem Henryka, było jednym z dowodów łaski, danej bez ostrzeżenia w trakcie przyjacielskiej pogawędki, podczas ostatniej wizyty w Londynie. Nieoczekiwanie ziemie Kempston stały się tematem rozmowy. Henryk spytał Rolfa, czy je zechce. Henryk już od dawna pragnął wynagrodzić Rolfa za uratowanie życia jego naturalnemu synowi Geoffreyowi. Do tej pory Rolf odmawiał przyjęcia czegokolwiek, twierdząc, że troska o bezpieczeństwo królewskiego syna jest jego obowiązkiem. Nie pierwszy to raz Rolf pomógł Henrykowi. Jednak zaskoczył Henryka, przyjmując właśnie ziemie Kempston. To była wątpliwa nagroda, gdyż Kempston trzeba było z ogromnym trudem zdobywać. Kiedy okazało się, że Rolf pragnie się ustatkować, król natychmiast zaproponował mu coś lepszego. - Może coś bliżej domu? Znajdę... Rolf uniósł rękę, aby przerwać, zanim król go skusi. - Kempston jest dla mnie wyzwaniem. Mógłbym kupić ziemię w Gaskonii, ale Gaskonię przestałem już nazywać moim domem. Nie chcę też ziemi, na którą nie zasłużyłem. Wezmę Kempston. Dzięki ci, panie. - Dziękujesz mi? - spytał Henryk ze zdziwieniem. -To ja muszę ci dziękować. Prawdę mówiąc, z niechęcią myślałem o płaceniu armii, żeby utrzymać te ziemie. Teraz pozbędę się kosztów i na dodatek będę tam miał człowieka, któremu mogę zaufać i o którym wiem, że zapanuje nad bezprawiem w tej okolicy. Oddajesz mi przysługę, Rolfie. Nie tak chciałem ci się odwdzięczyć. Co jeszcze mogę ci dać? Żonę, która wniesie w wianie rozległe włości? - Nie, mój panie - odparł ze śmiechem Rolf. - Pozwól, że zanim pomyślę o żonie, najpierw zdobędę Kempston. Jak na ironię, to właśnie z powodu żony Rolf tak niespokojnie krążył po przedpokoju. Oświadczyny o Leonie z Montwyn spotkały się z chłodną odmową. Wiedział, że są inne sposoby niż małżeństwo, aby zakończyć nękające go kłopoty. Mógł wyznaczyć więcej ludzi do patrolowania granic swoich dóbr i trzymać jej chłopów z daleka aż do chwili, gdy przejmie całe Kempston. Jednak doszedł do wniosku, że koszt sprowadzenia dodatkowych zbrojnych okazałby się zbyt wysoki. - Do stu piorunów! - dał upust złości. - Ta kobieta nie będzie już więcej czerpała z mojej sakiewki! Wtem spostrzegł zawstydzony, że Henryk wszedł do sali. - Kto nie będzie czerpał z twojej sakiewki? - spytał Henryk i zachichotał cicho. - Lady Amelia? Przywioz łeś ją ze sobą?

- Nie, mój panie. Została na wsi - odparł Rolf, za żenowany tymi pytaniami. Rolf nigdy nie czuł się swobodnie w obecności króla. Wprawdzie przewyższał go wzrostem, ale Henryk był królem Anglii i nie zachęcał nikogo, by o tym zapominał. Był potężnie zbudowany, o szerokich barach, grubym karku i silnych ramionach wojownika. Rude włosy kazał sobie obcinać krótko, zgodnie z obowiązującą modą. Nie nosił bogatych strojów, w przeciwieństwie do królowej Alienor. Nikt jej nie widywał, odkąd Henryk skazał ją na zamknięcie w Winchesterze za wywoływanie waśni między nim a synami. Jak na człowieka czterdziestoletniego król krzepko się trzymał. Żaden z dworzan nie dorównywał mu w chodzie czy jeździe konnej. Szybko męczyli się ci, którzy pragnęli dotrzymać mu kroku. Miał takie zasoby energii, że rzadko siadał. Nawet posiłki spożywał na stojąco, krążąc po sali. Etykieta dworska nie pozwalała nikomu wtedy usiąść. Często się na to skarżono, ale nigdy w obecności króla. Po przywitaniu usiedli, każdy ze srebrnym pucharem wina w ręku. - Nie spodziewałem się oglądać cię przez jakiś czas. Czy przybyłeś, by mnie przekląć za Kempston? - spytał Henryk z figlarnym błyskiem w szarych oczach. - Wszystko przebiega pomyślnie, mój panie - zapewnił szybko Rolf. - Cztery z ośmiu kaszteli już do mnie należą, a pozostałe cztery są otoczone, czekają tylko na przejęcie. - Zatem Czarny Wilk dorównał swojej sławie! - zawołał Henryk, wyraźnie zadowolony. Rolf się zaczerwienił. Nienawidził tego przydomka, choć nazwano go tak raczej z powodu ciemnych włosów niż wilczej zajadłości. - Moje przybycie tutaj nie wiąże się z Kempston, lecz z samym Crewel, wasza wysokość. Mam sąsiadkę, która nastawiła swoich chłopów przeciwko mnie. Nie jestem człowiekiem lubiącym zajmować się domowymi sprawami. - A który żołnierz to lubi? - zachichotał Henryk. -Powiedziałeś ''sąsiadkę"? Nie słyszałem o żadnej wdowie w tamtych stronach. - Bo nie jest wdową ani też żoną lorda, który udał się na krucjatę. To córka sir Williama z Montwyn. Mieszka w swojej posiadłości posagowej położonej tuż przy Crewel. - Sir William - powtórzył z zastanowieniem Henryk. - Już sobie przypominam. Baron, który poślubił jedną z córek hrabiego, lady Elżbietę, jak sądzę, tak, córkę Shefforda. Zamknął się w swoim zamku jakieś sześć lat temu po śmierci Elżbiety. Tragiczna sprawa. To było małżeństwo z miłości. Sir William okropnie przeżył odejście żony. - Jak mi doniesiono, zamknął córkę w Pershwick i zapomniał o niej. - Co też ty mówisz? - Podobno nie życzy sobie, aby mu przypominano, że ma córkę. Henryk pokręcił ze smutkiem głową. - Pamiętam ją. Niezbyt ładne dziecko, ale bardzo żywe. Chorowała na nerwy. Tak twierdziła jej matka. Biedna kobieta ciągle biegała za dzieckiem z lekar stwem. Mówisz więc, że sir William ją zaniedbuje? Jak to wytłumaczyć? Dziewczyna ma już chyba ze dwadzieścia lat i od dawna powinna być zamężna. Nawet jeśli trudno znaleźć jej męża, zawsze przecież można kogoś kupić. Skoro nie idzie do klasztoru, musi mieć męża.

- Zgadzam się, mój panie - Rolf natychmiast wy korzystał zwrot w rozmowie. - A ja mógłbym zostać tym mężem. Nagle zapanowała pełna zdumienia cisza. Henryk zaczął się śmiać. - Żartujesz, Rolfie. Twoja twarz sprawia, że mdleją najpiękniejsze damy dworu, a ty chcesz związać się z brzydulą? Rolf się skrzywił. Zrozumiał, że oczekiwał zbyt wiele, łudząc się, że brzydkie kaczątko przeobraziło się w łabędzia. - Rzadko kiedy małżeństwa zawiera się dla urody -odparł ze stoickim spokojem. - Ale... jesteś niezależny. Nikt nie każe ci żenić się z tą dziewczyną, dlaczego więc chcesz to zrobić? - Nie liczę pokoju w okolicy, jaki wniesie w wianie. Jesteśmy sąsiadami, Mieszka tam od dawna i może mi pomóc w rozgrywkach z innymi sąsiadami. Poza tym ma świtę. Służy u mnie dziewięciu rycerzy, ale nie wszyscy umieją wydawać rozkazy, a ja potrzebuję ludzi, którzy utrzymają pozostałe siedem kaszteli. - Pojmuję tok twojego rozumowania, Rolfie, ale mogę ci znaleźć żonę, która przynajmniej w połowie spełni twoje wymagania, a przy tym miło będzie na nią popatrzeć. Rolf wzruszył ramionami. - Zawsze są takie kobiety jak Amelia. Henryk bardzo dobrze to rozumiał. Żył jak mąż z żoną z księżniczką Alicją Francuską. Dopóki mężczyzna ma u boku kochankę, uroda żony traci na znaczeniu. - Bardzo dobrze - zgodził się Henryk. - Zatem po- trzebujesz tylko mojego zezwolenia? - Czegoś więcej, wasza wysokość. Poprosiłem o rę- kę dziewczyny i odmówiono mi. Bez słowa wyjaśnienia. - Odmówił jedynej córce męża?! - zawołał z odra zą Henryk. - Na Boga, będziesz ją miał za trzy tygo dnie. Natychmiast wydam rozkaz, jutro posłaniec do trze do sir Williama. - Potem łagodniejszym tonem spytał: - Jesteś pewien, że tego właśnie chcesz, Rolfie? Nie masz żadnych wątpliwości co do tego małżeń stwa? Rolf je miał, ale nie chciał o nich wspominać. - Jestem pewien - oświadczył i Henryk rozpromienił się w uśmiechu. - Zatem będziesz zadowolony, gdy się dowiesz, że dama ta jest jedyną dziedziczką sir Williama, a Montwyn jest wiele warte. Ma pięciu wasali, o ile sobie przypominam. Była również jedyną dziedziczką swojej matki, a jej matka zostawiła córce w posagu trzy kasztele. - Henryk przerwał i zachichotał. - Wasal w Rethel ma sześciu synów, którzy mogą ci się przydać. Lady Leonie jest również siostrzenicą hrabiego Shefford. Są także inni wujowie i ciotki, na ogół bardzo bogaci. Nigdy nie szkodzi, gdy ma się liczną ro- dzinę, co? Rolf był zdumiony. Leonie to prawdziwa dziedziczka, o znacznie bogatszym wianie, niż podejrzewał. Miała też wysoko urodzonych krewnych. Podejrzewał, że to wszystko powinno go zadowolić, ale dotychczas sądził, że jest samotną kobietą. Teraz zaczął się zastanawiać, czy jego gniew nie skłonił go do wzięcia na siebie więcej, niż mógł unieść.

Rozdział 5 Lady Judyta nie wiedziała, dlaczego Rolf d'Ambert pragnie poślubić Leonie. Gdyby wiedziała, wpadłaby w furie. Teraz zaś dostała ataku histerii. Odkładała powiadomienie Williama o rozkazie króla w nadziei, ze wydarzy się coś, co zapobiegnie ślubowi. Jednak ślub miał się odbyć nazajutrz, dlatego wpadła w panikę. Siedziała przy stole na podwyższeniu i czekała na Williama. Posłała bowiem służącą, żeby go obudziła. Było wcześnie rano - znacznie wcześniej, niż William zwykł był wstawać. Modliła się o krótką chwilę jasności w jego otumanionym winem umyśle, która pozwoliłaby mu zrozumieć to, co chce mu przekazać. Ale tylko o chwilę - nie dłużej. Dłuższy okres trzeźwości zagrażał wszystkiemu, co osiągnęła przez lata. William zabiłby ją, gdyby zdał sobie sprawę z tego, co zrobiła. Judyta poprzestała na tej myśli. Wiedziała, że gdyby miała szansę cofnąć czas, postąpiłaby tak samo. William zniszczył jej marzenia. Trwał w pijackim otępieniu, wywołanym rozpaczą po stracie Elżbiety, a kiedy się z niego otrząsnął, stwierdził, że Judyta wykorzystała jego stan i podstępem doprowadziła do małżeństwa. Za to zbił ją prawie na śmierć. Na lewym policzku pozostała jej mała blizna. Nigdy mu tego nie wybaczyła. Próżność była jej grzechem i zgubą. Nie miała wąt- pliwości, że William przyjmie ją jako żonę i będzie szczęśliwy. W końcu sześć lat temu była piękną, młodą kobietą, której brakowało tylko posagu. Wysokie kości policzkowe, błyszczące zielone oczy i gęste ciemnoblond włosy wyróżniały ją wśród kobiet. Wielu mężczyzn chciało ją poślubić tylko dla jej urody, ale żaden z nich nie miał tylu ziem co William z Montwyn. Jak się potem okazało, William nie posiadał wszystkiego, na co liczyła Judyta. Trzy kasztele należały do jego córki. Gdyby Judyta o tym wiedziała, pewnie nie dążyłaby do małżeństwa. William tak się rozgniewał, że Judyta musiała skłamać - oświadczyła, iż spodziewa się dziecka. Zrozumiała, że jeśli nie skłamie, to William natychmiast ją wypędzi. Judyta nie mogła mieć dzieci. Spędziła płód rok wcześniej i to zniszczyło jej łono, ale William o tym nie wiedział. By ustrzec się mężowskich indagacji na temat ciąży, zachęcała go do picia. Od tamtej pory utrzymywała go w stanie pijackiego zapomnienia. Mało ją obchodziło, że doprowadza tego człowieka do ruiny. Nienawidziła go od dnia, w którym ją pobił. Nie przestała go nienawidzić, choć teraz był tylko pijakiem. Nie mogła znieść jego obecności. Judyta przejęła rządy w Montwyn. Zaspokajała wszelkie swoje kaprysy, począwszy od pomnażania drogich sukien i klejnotów po utrzymywanie przystojnych kochanków. Wszystko od niej zależało, przeto dopilnowała, aby od dnia jej ślubu z Williamem jego córka nie pojawiła się w Montwyn, żeby jej w czymś przeszkodzić. Początkowo bez trudu wmówiła Williamowi, że Leonie odwiedza krewnych. Później stwierdziła, że z łatwością go przekona, iż regularnie widuje córkę, tak był chory z pijaństwa i rozpaczy Wkrótce już nic nie pamiętał. Mogła mu wmówić wszystko. Krewni i sąsiedzi przestali pytać o Leonie, sądząc, że wyjechała do Pershwick z wyboru, gdyż nie chciała

przebywać z ciągle pijanym ojcem. Leonie zaś powie- dziano, że jej ojciec nie chce mieć z nią do czynienia. Zakazano jej przyjazdu do Montwyn, Judycie udało się sprawić, że nikt nie dowiedział się prawdy. Tymczasem wiano Leonie pozostawało częścią Montwyn, a Judyta trwoniła wszystkie zyski. W imieniu Williama odrzucała prośby o rękę Leonie, ponieważ nie zamierzała rezygnować z wpływów z jej włości. Gdyby zabicie tej dziewczyny zapewniło przyłączenie ich do Montwyn, Judyta pewnie kazałaby ją uśmiercić. Jednak w ostatniej woli Elżbieta zostawiła ziemię wyłącznie Leonie. W przypadku jej bezpotomnej śmierci posiadłość wracała do Shefford. Teraz rozkazem króla Judyta musiała oddać ziemie. Kim był Rolf d'Ambert, że cieszył się taką łaską jego wysokości? Judyta odrzuciła obie poprzednie oferty d'Amberta, najpierw o sprzedaż Pershwick, potem o rękę dziewczyny, wiedziała wiec, że w istocie zalotnik pragnął ziemi. Dlaczego nie wziął kasztelu siłą, skoro jej tak bardzo pragnął? Jakie to irytujące - powiedziała do siebie setny raz, krążąc po sali. Wszystko tak sprytnie obmyśliła, a teraz taki koniec! - Judyto! Zatrzymała się gwałtownie. Nie słyszała kroków Williama. Kiedy spojrzała na niego, przeraziła się. Wy- glądał okropnie, znacznie gorzej niż zwykle. William co rano był bardzo chory, dopóki nie wychylił pierwszego kubka wina, ale dzisiaj sprawiał wrażenie, że nie może go nawet unieść. Chciała więc porozmawiać, zanim mąż go wypije. - Wszystko przygotowałam, Williamie, zgodnie z twoim rozkazem - zaczęła spokojnie Judyta. - Możemy ruszyć do Pershwick, gdy tylko będziesz gotów. - Do Pershwick? - Tam jest Leonie, Williamie. Zostaniemy u niej na noc, a potem jedziemy do Crewel na zaślubiny. - Zaślubiny? - spojrzał na nią z ukosa. Białka oczu były tak poprzecinane czerwonymi żyłkami, że wyglądały na różowe. - Nie przypominam sobie... - Williamie, Williamie, chyba nie zapomniałeś o za- ślubinach własnej córki - powiedziała Judyta z udaną irytacją. Oczywiście, nic mu nie mówiła, więc nie mógł zapomnieć. - To bzdury, kobieto, Leonie jest jeszcze dzieckiem. Co za ślub? - Tylko ojciec może ją traktować jak dziecko. Ma prawie dwadzieścia lat, Williamie. Nie chciałeś jej ślubu. Odrzucałeś wszystkie oświadczyny. Dlatego król się tym zajął. Czytałeś jego rozkaz. Mam ci go przynieść? Czy życzysz sobie przeczytać go jeszcze raz? Król Henryk przysłał posłańca. Leonie poślubi sir Rolfa d'Amberta w Crewel. William ze znużeniem pokręcił głową. To było zbyt wiele. Leonie ma prawie dwadzieścia lat? Jakie oświadczyny odrzucił? Henryk wydał rozkaz, aby jego dziecko wyszło za mąż? Na krew Chrystusa, nie potrafił sobie wyobrazić dorosłej córki. Widział ją jako dziecko o wielkich szarych oczach matki. Zamężna? - Nie przypominam sobie podpisywania ślubnego kontraktu, Judyto. Czy dotrzymano warunków okre ślonych przez Elżbietę? Judyta zmarszczyła brwi z niezadowoleniem. - Jakich warunków? – Wiano Leonie pozostaje w jej posiadaniu, może zrobić z nim, co zechce. Jej matka wyraziła życzenie, aby Leonie była w ten sposób chroniona. Elżbieta była w ten sposób chroniona w naszym małżeństwie, uważała więc, że córka powinna mieć tę samą

możliwość. Judyta wciągnęła głośno powietrze. Jaką to różnice sprawi d'Ambertowi, kiedy się o tym dowie? Prawdo- podobnie żadnej, bo przecież wie, że gdy już dostanie Leonie, będzie mógł ja. zmusić do wszystkiego. Nawet do sprzedaży ziemi, jeśli będzie miał takie życzenie. - Nie musisz się martwić o warunki - Judyta ten jeden raz powiedziała prawdę. - Kontrakt będzie podpisany jutro, tuż przed samymi zaślubinami, zatem zdążysz je przedstawić. Jeśli sobie życzysz, możemy przed wyjazdem go spisać. - Tak będzie najlepiej. Kim jest Rolf d'Ambert? -spytał zawstydzony, ale musiał to wiedzieć. - To nowy pan Kempston. - A sir Edmond... - Nie żyje od wielu miesięcy, Williamie. Jego syn uciekł, zanim skazano go na banicje. Musisz pamiętać. Nigdy go nie lubiłeś. Podejrzewałeś nawet o różne łotrostwa, zanim inni poskarżyli się królowi. William westchnął. Po co powtarzać bez końca, że nic nie pamięta? Czuł się tak, jakby przespał kilka lat. Odstawił kubek, ale ręka zaczęła mu drżeć. Odrobina uspokoi drgawki, więc znowu sięgnął po wino. Musi dopilnować spisania kontraktu ślubnego. Miał zobaczyć Leonie. Nie chciał, żeby widziała go w tym okropnym stanie. Rozdział 6 Powiadomiono Leonie, że do Pershwick zbliża się karawana podróżnych z Montwyn. Zadziwiła ją liczebność grupy, ale doszła do wniosku, że to kolejny najazd lady Judyty, tym razem z większą asystą.Podjęła zwykłe środki ostrożności. Wysłała wszyst- kich sprawnych mężczyzn na kwaterę do wieży, aby udawali członków jej garnizonu. Nie mogła się sprzeciwiać, gdy służbę z Pershwick zabierano do Montwyn, ale protestowała gorąco, kiedy pozbawiano ją żołnierzy. Posłała sługę do wioski, aby ostrzec tych, którzy uważali, że lepiej będzie przeczekać zagrożenie w lesie. Potem kazała Wildzie i dwóm młodym służebnym ukryć się w jej komnacie. Wilda odważyła się zaprotestować. Nie chciała przegapić wizyty gości. - Chcesz, żeby cię zgwałcono w ogrodzie jak Ethe- lindę? Widziałaś, jak wyglądała, gdy Richer z nią skończył? - zareagowała ostro Leonie. Gniew i odraza Leonie udzieliły się Wildzie. Richer Calveley traktował lady Judytę z największym szacunkiem, gdy eskortował ją do Pershwick. Leonie zastanawiała się, co tych dwoje łączy naprawdę. Kiedy jednak przyjeżdżał do Pershwick sam, zachowywał się zupełnie inaczej. Leonie nigdy nie znała nikogo tak odrażającego. Ethelinda opowiadała, że zadawanie jej bólu sprawiało mu przyjemność, i chociaż Leonie natychmiast wysłała do Montwyn skargę, nic z tego nie wynikło. Ciotka Beatrix i Leonie dołączyły do sir Guiberta w głównej sali, aby przywitać gości. Leonie przygotowała się na kolejne niemiłe spotkanie z Judytą, ale nie na okropny widok starego człowieka, który podszedł wraz nią. Ledwie go poznała. Ojciec tutaj? Nagle zakręciło się jej w głowie od przypływu uczuć: rozgoryczenia, nienawiści, współczucia dla jego żałosnego stanu i udręki w wychudłej twarzy. Ta twarz ogłaszała całemu światu, że został pijakiem. Dostrzegła też w niej miłość, tak, miłość do córki. - Leonie?

W głosie Williama zabrzmiało zdumienie, jakby nie był pewien, czy ona jest jego córką. Rozgoryczenie wzięło górę nad pozostałymi uczuciami. W istocie, skąd ma ją znać? Stała się już kobietą. Nie widział jej od sześciu lat. Od sześciu lat! - To dla nas zaszczyt, mój panie! - powiedziała chłodno Leonie. - Proszę usiąść przy ogniu, zaraz do pilnuję, aby przyniesiono poczęstunek. Williama zaskoczyło jej nieprzyjazne zachowanie. - Co się stało, moje serce? Nie jesteś zadowolona z męża? Serdeczny ton wywołał ból, ale rozwiało go zaskoczenie. - Męża? - Co to za gra, Leonie? - wtrąciła Judyta. - Wiesz, że twój ojciec pyta o mężczyznę, którego jutro poślubisz. - Co? - Nie udawaj niewiniątka, Leonie - odparła Judyta ze znużeniem. - Król wydał rozkaz. Wiesz przecież, że twój ojciec zawiadomił cię, gdy tylko przybył królewski posłaniec. - Odwróciła się do męża. - Czyż nie tak, Williamie? - William właściwie odegrał swoją rolę w tym przedstawieniu, przybierając zupełnie zaskoczoną minę. - Chyba nie chcesz mi powiedzieć, że zapomniałeś ją powiadomić! Biedactwo ma tylko jeden dzień na przygotowania! Och, Williamie, jak mogłeś o tym zapomnieć? Sir Guibert był równie wstrząśnięty jak Leonie, ale nie mógł pozwolić sobie, aby mu się w głowie zakręciło tak jak jego pani. Życie Guiberta miało się zmienić tak jak jej. Teraz mąż będzie jej panem. Guibert oraz inni wasale Leonie na zaślubinach ponownie złożą jej przysięgę wierności na znak, że przyjmują jej męża. Nic nie powstrzyma Guiberta od złożenia przysięgi Leonie. Nie miało znaczenia, czy aprobuje jej męża, nigdy by nie opuścił swojej pani. Jednak pozostali wasale mogą zdecydować inaczej. - Kto będzie mężem mojej pani? - spytał Guibert, a Judyta uśmiechnęła się, czując, że najgorsze już za nią. - Będziecie zadowoleni, wiedząc, że to wasz sąsiad, nowy lord Kempston. Nagle zapadła cisza. Guibert spojrzał na Leonie i za- uważył, że zbladła. Nie powiedziała ani słowa. Wiedział, dlaczego. Nie mogła sprzeciwić się woli króla, bez względu na to, co czuła. Najwyższy czas, żeby wyszła za mąż - pomyślał Guibert. Od dawna tak uważał. Przyzwyczai się do męża. Będzie musiała. Leonie bez słowa odwróciła się i wybiegła z sali. Zamknęła się w swojej komnacie, rzuciła na łoże i roz- płakała z żalu nad sobą. Jej ojciec nie miał dla niej żadnego uczucia, skoro mógł zaczekać z powiadomieniem jej o zaślubinach do dnia poprzedzającego ceremonię. W ogóle go nie obchodziła? Co się stało z tym drogim człowiekiem, który kiedyś był dla niej kochającym ojcem? Wreszcie przypomniała sobie, że nie jest sama, i ro- zejrzała się wokół. Służebne przyglądały się jej z szeroko otwartymi oczami. Nigdy nie widziały, żeby płakała. Otarła twarz, gniewna, że jak dziecko poddała się żalowi. Gniew ją otrzeźwił. Posłała służebne do kuchni z poleceniami dotyczącymi kolacji. Potem usiadła przy kominku, zadowolona, że jest sama i może pomyśleć. Wiedziała, dlaczego król wtrącił się w jej życie. Nie obchodziło go to, że nie ma męża. To Czarny Wilk zażądał jego in-

terwencji. Tego była pewna, chociaż nie potrafiła, się domyślić, czego ten człowiek od niej chciał. Upłynął prawie miesiąc od spalenia chaty drwala. Leonie wydała rozkazy zabraniające jej ludziom przekraczania granicy Crewel. Skończyły się jego kłopoty. Gdyby tak się nie stało, mogłaby pomyśleć, że żeni się z nią po to, by zapobiec dalszym szkodom. Skoro jednak przez miesiąc panował spokój, chyba nie o to mu chodziło. To prawda, że miała bogate wiano, ale większość związków zawierano również ze względu na poparcie rodziny, jakie owe związki mogły wnieść, jednak na pomoc jej ojca nie można było liczyć. Zatem również nie o to mu chodziło. Lord Kempston nigdy jej nie widział, a więc to też nie był powód. Dlaczego jej zażądał? Leonie gwałtownie wciągnęła powietrze, gdy nagle przypomniała sobie słowa Alaina Montigny'ego: - Muszę wyjechać. Dosyć słyszałem o Czarnym Wilku, aby wiedzieć, że nie mogę zostać i opierać się przejęciu przez niego mojej ziemi. Zabiłby mnie. Nie obchodzi go to, że nie popełniłem niegodziwości, o które się mnie oskarża. - Jakie niegodziwości? - spytała gorączkowo Leonie. - A cóż to ma za znaczenie?! - zawołał Alain. -Król zabił mojego ojca i wydziedziczył mnie po to, żeby dać Kempston swojemu francuskiemu najemnikowi, Rolfowi d'Ambertowi, temu czarnemu wilkowi diabła. Nic dziwnego, że go tak nazywają. To dzika bestia. Nawet mnie nie sądzono! - jęknął Alain. Leonie rozpalił jego gniew. Alaina znała całe życie. Bawili się razem jako dzieci. Myślała nawet o poślubieniu go. Jednak gdy dorastał, ujawniła się słabość charakteru i Leonie wiedziała, że nie byłby dobrym mężem. Pozostali przyjaciółmi, więc oburzyła ją nie- sprawiedliwość króla. Tym bardziej że Alain nie miał odwagi walczyć, a nie było nikogo, kto mógłby mu pomóc. - Jeśli chcesz się sprzeciwić, Alainie, mogłabym wezwać wszystkich moich ludzi. - Nie - przerwał jej nerwowo. - Wiem, że przy-szłabyś mi z pomocą, ale nie mogę cię o to prosić. Czarny Wilk jest zbyt potężny. Nadchodzi ze swoją armią, aby objąć Kempston w posiadanie. Gdyby nie popierał go król... - Nie dokończył, jakby chciał dać do zrozumienia, że od podjęcia walki wstrzymuje go jedynie osoba króla. - Dokąd pojedziesz, Alainie? - Mam kuzyna w Irlandii. - Tak daleko? - Muszę. Jeśli pozostanę w Anglii, Wilk mnie znajdzie i zabije. To prawda, Leonie. Nie dość, że Henryk oddał mój dom Czarnemu Wilkowi. Ten łotr pragnie mojej śmierci, żebym nigdy nie zażądał zwrotu Kempston. Nie mogę powtórzyć ci opowieści, które o nim słyszałem, bo zaczęłabyś się bać nowego sąsiada. Powinnaś jednak wiedzieć, że on, jak Henryk, nigdy nie zapomina krzywdy, nigdy nie przestaje nienawidzić. Zachowaj ostrożność, Leonie. Uważaj na niego. Powinna pamiętać ostrzeżenia Alaina i być miłą, spokojną sąsiadką. Teraz już za późno.''Nigdy nie zapomina krzywdy, nigdy nie przestaje nienawidzić". Leonie ogarnął lęk. Wyrządziła Rolfowi d'Ambertowi niejedną szkodę i mógł jej za to nienawidzić. - Nie masz nic do roboty, Leonie? Odwróciła się gwałtownie i zobaczyła Judytę. - Nic, co wymagałoby mojej obecności, pani. - Cieszę się, że to słyszę. Obawiałam się, że się sprzeciwisz.

Leonie uśmiechnęła się kwaśno. - Jeśli o to chodzi, pani, mogę tylko powiedzieć, że wybór króla jest nie do przyjęcia. - Nie winię cię, moja droga. Gdybym wiedziała, że mojemu przyszłemu mężowi chodzi wyłącznie o przejęcie mojej ziemi, też by mi się to nie spodobało. Zatem o to chodziło! - Wiesz o tym, pani? - D'Ambert próbował kupić Pershwick. Oczywiście, William powiadomił go, że nie może go sprzedać, ponieważ należy do twojego wiana. Wtedy poprosił o twoją rękę, ale twój drogi ojciec nie oddałby cię człowiekowi zainteresowanemu wyłącznie twoją ziemią. - Mój ojciec odrzucił jego oświadczyny? - Oczywiście, jednak sama widzisz, co z tego wyszło. Ten człowiek udał się prosto do króla i teraz d'Ambert będzie cię miał, czy tego chcesz, czy nie. - Nie dostanie mnie. Powiedziałam, że jest nie do przyjęcia. Tak postanowiłam. Nie poślubię Rolfa d'Amberta. Oczy Judyty zapłonęły. - Ależ poślubisz. Prawdę mówiąc, życzyłabym ci, żebyś miała wybór, ale skoro sam król zajął się tą sprawą, musisz zrozumieć, że go nie masz. Zmuszenie cię do ślubu złamałoby twemu ojcu serce, ale na pewno by cię zmusił. Nie może zlekceważyć rozkazu króla. - Ja mogę. - Nie bądź głupim dzieckiem! - krzyknęła Judyta i wyobraziła sobie, że rozmowa miedzy ojcem a córką ujawniłaby zbyt wiele i wszystko popsuła. - Henryka obchodzą tylko własne zachcianki. Zażyczył sobie, żebyś poślubiła d'Amberta. Twój ojciec nie sprzeciwi się królowi. Ty też nie. Leonie ogarnął gniew i skoczyła na równe nogi. - Zostaw mnie samą, Judyto! Nie mamy sobie już nic do powiedzenia. - Ależ mamy - zaprzeczyła Judyta z ponurą miną. - Przysięgniesz na wszystko, co święte, że poślubisz obecnego lorda Kempston. - Przysięgam, że nie poślubię! - Głupia! - krzyknęła Judyta. - Sama sobie jesteś winna. Richer! - zawołała, a człowiek, którego Leonie się obawiała, wszedł do komnaty. - Wiesz, co masz uczynić. Z tymi słowami Judyta opuściła pokój. Poszła sprawdzić, czy korytarz jest pusty, i dopilnować, aby takim jeszcze przez jakiś czas pozostał. Tego nikomu nie wolno było usłyszeć. Leonie próbowała uspokoić szalone bicie serca. Przygotowywała się, aby znieść wszystko, co ją czeka z rąk tego potężnego brutala. Długie, zmierzwione włosy i gęsta broda pasowały do jego zachowania. Przeszyło ją spojrzenie bladych niebieskich oczu, zupełnie wytrącając ją z równowagi. Ale to leniwy uśmieszek Richera sprawił, że ze strachu poczuła skurcz w żołądku. Rozdział 7 Tamtej nocy w Crewel lady Amelię dręczyły inne obawy. Nie chciała wracać na dwór, gdzie stałaby się jedną z wielu dam usługujących księżniczce Alicji, jeszcze jedną ładną twarzą w tłumie. Tam nie miałaby żadnej władzy, żadnej kontroli nad własnym życiem, za to musiałaby spełniać kaprysy księżniczki, znosić jej humory.

Wdowa bez majątku i krewnych na niewiele mogła liczyć. Co więcej, Amelia odkryła, że bycie żoną wcale nie jest tak mile jak bycie kochanką. Była kochanką swojego męża przed ślubem, potem jej sytuacja zmieniła się tak radykalnie, że nie cierpiała zbytnio, kiedy umarł. Mężczyzna nie stara się zadowolić żony, a dba o kochankę, ponieważ żona, w przeciwieństwie do kochanki, nie może go opuścić. Wiedziała też, że w łożu mąż nie dorównuje kochankowi. Może sprawiły to działania kościoła, który głosił, że uprawia się miłość wyłącznie dla potomstwa, a nie dla przyjemności. Mąż Amelii - przed ślubem bardzo czuły kochanek - traktował współżycie małżeńskie jak obowiązek, a zatem, jak wszystkie obowiązki, starał się skończyć jak najszybciej. Nie, Amelia nie była aż tak głupia, żeby chcieć ponownie wyjść za mąż, nawet za obecnego kochanka -najprzystojniejszego mężczyznę, jaki kiedykolwiek wziął ją do swego łoża. Nie zamierzała go też opuszczać. Bywał gwałtowny, wpadał w gniew, ale jej pozycja jako kochanki Rolfa d'Amberta okazała się znacznie korzystniejsza, niż się spodziewała. Traktowano ją z szacunkiem, niemal jak panią Crewel. Rządziła tu prawie jak żona i uwielbiała to. Nie było też w Crewel innej kobiety równej jej urodzeniem. Przed nikim nie musiała się tłumaczyć. Tylko przed Rolfem, a on nie prosił o nic, czego nie była gotowa zrobić. Amelia nie oszukiwała się co do swej sytuacji. Miała wszystko, czego pragnęła, ale zawdzięczała to wyłącznie woli Rolfa. Gdyby kochanek zechciał z nią zerwać i odesłać ją na dwór, nic by nie poradziła. Mogła więc tylko odwlekać wyjazd, wypraszając u niego tyle błyskotek i podarunków, żeby- kiedy nadejdzie chwila rozstania - kupić za nie dom w Londynie, gdzie sprzedawałaby swoje wdzięki. Gdyby Rolf odsunął ją już teraz, musiałaby wrócić do księżniczki lub zacząć szukać nowego kochanka. Wiedziała, że już nigdy nie znajdzie kogoś takiego jak Rolf, kto wziąłby ją do swego domu. Rolf zrobił to tylko dlatego, że nie miał żony. Było już późno, kiedy Rolf wrócił do swojej komnaty i znalazł Amelię w szerokim łożu. Nie spała. Przyglądała mu się, gdy podszedł do ognia. Nie spojrzał na nią, a zmarszczone gniewnie czoło odbierało jej ochotę na rozmowę. Czyżby zastanawiał się, jak jej powiedzieć, że muszą się rozstać? - Przyjdź mi pomóc przy zbroi, Amelio. Już ode słałem swojego niezręcznego giermka. Wiedział zatem, że tu jest i nie śpi. Ta zwykła prośba powiedziała jej tak wiele, że miała ochotę się roześmiać. Nie zapomniał o niej! Chciał połączyć się z nią w łożu. A że zamierzał zrobić to w noc przed swoim ślubem, zdradzało, co myślał o przyszłej pannie młodej. Amelia wstała z łoża. Nie sięgnęła po nocną szatę. Miała dwadzieścia trzy lata, słuszny wzrost, wspaniale zbudowane, smukłe ciało, z którego była dumna. Nie musiała uciekać się do sztuczek, aby osiągnąć oszała- miający efekt, nawet w dopasowanych strojach na dzień. Naga, stąpała dumnie. Kasztanowate włosy okrywały plecy. Zielone oczy spoglądały uwodzicielsko. Rolf patrzył, jak powoli podchodzi. Zauważyła, jakie na nim wywiera wrażenie. - Usiądź, mój panie - szepnęła przymilnie. - Nie jestem aż tak wysoka, żeby zdjąć z ciebie ciężką kol czugę.

Rozbawiony Rolf podszedł do stołka przy kominie. Amelia chwyciła za brzeg kolczugę i podniosła ją, a potem, gdy usiadł, przesunęła mu nad głową. Niektórzy mężczyźni w czasie wojny nie zdejmowali zbroi przez kilka dni i cuchnęli gorzej od niesprzątanej stajni. Rolf nigdy tak nie postępował. Wiedziała o tym. Wyczuwała woń potu, ale był to czysty zapach, jego własny. Przyjemny. - Nie było cię kilka dni, Rolfie - powiedziała z na- dąsaną minką. Pochyliła się, żeby rozwiązać taśmy. - Zaczęłam się zastanawiać, czy zobaczę cię przed ślubem. Mruknął coś pod nosem, a Amelia uśmiechnęła się do siebie. Czy bardzo ryzykowała, wspominając o ślubie? - Sir Everard zajmował się polowaniem - mówiła dalej - dopilnowałam więc sprzątania głównej sali. Twój rządca nie miał na to czasu. Skłamała. Nigdy nie trudziła się kontrolowaniem służby, ale Rolf o tym nie wiedział. Chciała, by pomyślał, że jego małżeństwo jej nie przeszkadza i pragnie mu pomóc. Amelia ściągnęła mu kubrak, potem koszulę, a czyniła to tak powoli, że Rolf posadził ją sobie na kolanach, nim odłożyła ubranie na bok. Udała krzyk przestrachu, on zaś szybko zamknął jej usta gorącymi pocałunkami. Poczuła jego pragnienie, jednak sama pozostała chłodna. Była zadowolona, że wciąż jej pożąda. Odsunęła się od niego, oparła ręce o jego pierś, aby nie mógł przykryć jej warg swoimi. - Nadal mnie pragniesz? - spytała. - Co to za głupie pytanie? - zmarszczył gniewnie brwi. - Czy wygląda na to, że tak nie jest? - Obawiałam się, czy nic się nie zmieni, mój panie, kiedy usłyszałam o twoim małżeństwie - odpowiedziała bardzo cicho, jakby z rozpaczą. - Nie musisz się tym martwić - odburknął Rolf. - Ależ muszę, mój panie. Bardzo się bałam, że mnie odeślesz. - Łzy napłynęły jej do oczu, tak jak zamierzała. - Dlaczego miałbym to zrobić? Amelia niemal przegrała całą potyczkę, tak wielkie było jej zdumienie, jednak szybko się opanowała. - Moim życzeniem jest tu pozostać, Rolfie, ale... twoja żona może mieć inne zdanie. - Nie będzie miała. - Nie jesteś przyzwyczajony do zazdrości kobiet, skoro tak mówisz. Jak się dowie, że okazujesz mi swą łaskę, zażąda, bym opuściła Crewel. - Niczego nie będzie tu żądać - odrzekł kategorycznie. - Moja wola będzie jej wolą. - Nie zawsze tu jesteś, Rolfie - wtrąciła Amelia. -A jeśli jest okrutna? Jeśli każe mnie wychłostać? Rzucił jej gniewne spojrzenie. - Wtedy sama zostanie wychłostana. Nie dopusz czę, by moi ludzie bali się swojej pani. Nie taką odpowiedź chciała usłyszeć. - Jak mam obronić się przed jej gniewem, kiedy ciebie tu nie będzie? - powtórzyła z uporem Amelia. - Martwisz się bez powodu. Nie pozostanie tutaj. Żenię się z nią tylko dla jej ziemi. - Naprawdę? - nie potrafiła ukryć zaskoczenia, a Rolf roześmiał się głośno. - Moja droga, gdybym jej pragnął, nie byłabyś mi potrzebna. Amelia rozpromieniła się w uśmiechu. Poczuła tak wielką ulgę, że prawie zakręciło jej się w głowie.

- Jutro tylu gości zjedzie się na zaślubiny. Co im powiesz? - Że znajdujesz się pod moją opieką. Objęła go ramionami za szyję i oparła piersi o nagi tors Rolfa. - Zatem moje położenie tutaj się nie zmieni? Służba nadal musi słuchać moich rozkazów?... - Za dużo mówisz, kobieto... Rolf zakrył ustami jej wargi. Rozszyfrował grę Amelii i bardzo go to ubawiło. Gdyby nie potrzebował chwili zapomnienia, nie byłby aż tak ubawiony, ponieważ nie lubił, kiedy go wykorzystywano. Gdyby nie miał ochoty dać jej tego, o co prosiła, okoliczności nie miałyby żadnego znaczenia. Nie dopuszczał, aby zapanowała nad nim żądza. Rolf uważał, że kobiety to istoty głupiutkie, zdolne tylko do szycia, plotkowania i sprawiania kłopotów. Nauczyła go tego matka i jej damy dworu. Wszystkie kobiety w łożu uzyskiwały to, czego pragnęły. Przez wiele lat patrzył, jak matka stosuje swoje sztuczki wobec ojca. Widział to na każdym odwiedzanym dworze. Wyznawał zasadę, by nigdy nie dawać kobiecie niczego, o co prosiła, jeśli prosiła w sypialni. Kiedy Rolf skończył z Amelią, natychmiast o niej zapomniał. Po chwili wróciły dręczące go ostatnio myśli. Pod wpływem gniewu zdecydował się poślubić Leonie z Montwyn. Kolejny przypływ gniewu skłonił go, ażeby prosić króla o rozkaz, który by mu ją dawał. Nie pragnął żony, z której nie mógłby być dumny i której nie mógłby pokochać. Zamierzał odesłać ją do Pershwick. Wmawiał sobie, że to z powodu szkód, jakie mu wyrządziła, ale tak naprawdę martwiła go jej brzydota. Czuł się z tego powodu winny. Przecież to nie jej wina, że jest brzydka. Być może właśnie brak urody sprawił, że stała się przykra. Rolf cierpiał w duchu i złościł się na siebie, że po- wodowany gniewem tak się wplątał. Honor nie pozwalał mu się wycofać, a poczucie winy rosło z każdym dniem, kiedy myślał o dziewczynie i jej nadziejach. Biedactwo, pewnie była zachwycona, że wreszcie ma zalotnika, nawet takiego, z którym toczyła wojnę podjazdową. Dlaczego nie miałaby być zadowolona? Co ją czekało, zanim poprosił o jej rękę? Poczucie winy zaczęło go dusić. Może jednak jej nie odeśle. W Crewel stała stara wieża. Jeśli tam zamieszka, nie będzie musiał jej widywać, a ona nie będzie musiała znosić hańby, że mąż wypędził ją z domu. Mimo to zawiedzie jej nadzieje na dziecko, na normalne małżeńskie życie. Zaczął się zastanawiać, czy będzie mógł znaleźć się z nią w łożu, czy też jej widok sprawi, że pozostanie zimny. Każdy mężczyzna pragnął dziedzica i on nie był inny od reszty. Jeśli jej widok to uniemożliwi... Dla człowieka o stalowych nerwach było to całkiem niezwykłe uczucie. Jutro musi spędzić z nią noc, przy- najmniej ten jeden raz, ponieważ, jak nakazywał zwyczaj, jej rodzice i weselni goście sprawdzą nazajutrz prześcieradła. Mógł zdecydować, żeby ominąć pewne obyczaje, jak na przykład ceremonię pokładzin, ale nie mógł uniknąć oglądania prześcieradeł potwierdzających dziewictwo dziewczyny. Od tego nie było ucieczki. Musiał wziąć ją do łoża lub bez końca wysłuchiwać kpin i żartów, a tego by nie zniósł.

Rozdział 8 Leonie przebudził krzyk przerażenia Wildy. Mogłaby ją przekląć, że wyrwała ją ze snu, bo śpiąc, nie czuła bólu. - Co oni ci zrobili, pani?! - jęczała Wilda. - Twoja twarz jest opuchnięta i czarna. Niech spłoną w ogniu piekielnym! Niech uschnie i odpadnie ręka, która się ośmieliła ciebie tknąć! Miech... - Ucisz się, Wildo! - krzyknęła Leonie, starając się jak najmniej poruszać szczęką. - Wiesz, jak łatwo pojawiają się u mnie siniaki. Pewnie wyglądam gorzej, niż się czuje. - Naprawdę, pani? - Przynieś mi zwierciadło. Leonie próbowała się uśmiechnąć, żeby zmniejszyć niepokój Wildy, ale szczeka i poranione, zakrwawione wargi zbyt ją bolały, aby jej się to udało. Wypolerowane stalowe lustro potwierdzało, że wygląda jak ktoś, kto wpadł pod kopyta wielkiego bojowego rumaka. Jedno oko całkowicie zasłoniła opuchlizna, z drugiego została wąska szparka. Krew zaschnięta na wargach, brodzie i pod nosem stała się prawie niewidoczna na granatowoczarnych sińcach pokrywających twarz. Nawet nie próbowała sobie wyobrażać, jak wyglądały jej piersi i ramiona, bo Richer nie ograniczał ciosów wyłącznie do głowy. Była ubrana tak, jak ją Richer zostawił. Ktoś nie dopuścił, by Wilda przyszła do niej wieczorem, więc w ogóle się nie rozebrała. Domyślała się, że po wyjściu Richera straciła przytomność. - Chyba kiedyś byłam ładniejsza - stwierdziła Leo- nie, odkładając lustro. - Myślałam, że złamał mi nos, ale teraz uważam, że wszystko się zagoi. - Jak możesz żartować, moja pani? - Ponieważ to lepsze od płaczu, a na pewno się rozpłaczę, gdy sobie przypomnę, do czego to bicie doprowadziło. - Zatem go poślubisz? - Wiesz już o tym? - Pani moja, konie są osiodłane i czekają. Wszyscy są gotowi... czekają tylko na ciebie. Leonie zrobiłaby wszystko, żeby nie dopuścić do ślubu, ale skoro już złożyła przysięgę na grób swojej matki, musiała poślubić Rolfa d'Amberta. Nie miało znaczenia, że przysięgę wymuszono na niej biciem. Wypowiedziała słowa i musiała ich dotrzymać. Tak bardzo pragnęła zapłakać. Sądziła, że wytrzyma ciosy Richera, ale się myliła. Uderzył ją otwartą dłonią raz i drugi, a kiedy zaczerwieniły się jej policzki, a ona nie uchylała się ani nie błagała o litość, zaczął używać pięści. Zniosła tyle, ile mogła. Wierzyła, że bicie nie może być gorsze od tortur, które na pewno zaplanował dla niej Czarny Wilk. Kiedy jednak uświadomiła sobie, że Richer ją zabije, jeżeli ktoś go nie powstrzyma, a przecież nie było przy niej nikogo, kto mógłby jej pomóc, poddała się w końcu. Jeśli ojciec pozwolił, aby tak się stało, to nawet ojciec jej nie ocali. Nikt im nie przeszkadzał. Nikt nie przyszedł, nawet gdy krzyczała. Zrozumiała, że pomoc nie nadejdzie, i już wiedziała, jak musi postąpić. Sir Guibert zabiłby dla niej Richera, ale czy wynikłoby z tego coś dobrego? Łotr tylko wypełniał rozkazy jej ojca. Chociaż dusił ją żal i nienawiść do ojca, nie chciała wybuchu przemocy. Dlatego musiała ukryć to, co z nią uczyniono.

- Przynieś mi leki, Wildo. Potem znajdę odpowiednią suknie do ślubu. Nie obchodzi mnie to, czy mój mąż wie, że zmuszono mnie do tych zaślubin, ale nie chce, żeby inni się domyślili. Rozumiesz? Poszukaj ciemnego welonu i rękawiczek. To nawrót choroby z dzieciństwa, a nie ma czasu, żeby przygotować maść na złagodzenie pokrzywki. Słyszałaś? Pójdziesz i to powiesz mojej ciotce i sir Guibertowi. - Przecież wyrosłaś, pani, z pokrzywki. - Wiem, ale to nie jest niemożliwe, po prostu tak się denerwowałam spotkaniem z przyszłym mężem, że pokrzywka powróciła. Zrozumiałe też, że pragnę ją ukryć. Postaraj się, żeby sir Guibert uwierzył w te historyjkę. Idź teraz, a potem wróć. Pomożesz mi się ubrać. Zabierz moje leki do Crewel. Będą mi później potrzebne. Kiedy Leonie została sama, ukryła twarz w dłoniach i zaczęła szlochać. Nadchodzący dzień nie mógł jej przynieść nic dobrego. Na opuchliznę i sińce nałożyła mieszaninę korzenia prawoślazu i olejku różanego. Na uspokojenie i ból wypiła syrop z kwiatów rumianku. Przyrządziłaby wywar z kwiatów białego maku, ale uznała, że nie powinna zasypiać w trakcie ślubnej ceremonii. Gdy wróciła Wilda, Leonie odczuwała już skutki uspokajającej mikstury. - Powiedziałaś sir Guibertowi to, co ci kazałam? - Tak. Ogromnie pani współczuł i obiecał, że sam wyjaśni pani mężowi przyczynę, dla której będziesz miała welon. Ciotka pani zaczęła płakać. Chciała tu zaraz przyjść, ale lady Judyta nie dawała jej spokoju całą noc i ranek. Chyba w ogóle nie spała. -Bardzo dobrze. Nie chce, by zobaczyła mnie w takim stanie. - Leonie spojrzała prosto w twarz dziew- czyny - Powiedz mi coś, Wildo. Byłaś kiedyś z mężczyzną? - Pani moja! Ja... - Nie będę sie na ciebie gniewać, Wildo - zapewniła ją szybko Leonie. - Moja matka umarła i nie zdążyła mnie przygotować. Myślała, że przyjdzie na to czas później. Nie mogłabym spytać o to ciotki Beatrix. Chce wiedzieć, co mnie dzisiaj czeka. Wilda spuściła oczy. - Za pierwszym razem będzie bolało - odpowiedziała cicho. - To rozdarcie hymenu sprawia ból i krwawienie. Rano wyniosą prześcieradła z plamami krwi i wszystkim pokażą. Ale to nie jest silny ból i szybko mija. Potem jest bardzo przyjemnie. - Naprawdę? Dziewczęta na dworze mówiły, że to okropne. - Kłamały. Albo powtarzały to, co mówiły im matki. - Wilda wzruszyła ramionami. - Dla niektórych kobiet to jest zawsze bolesne, ponieważ wierzą, że grzeszą, i dlatego nie odczuwają przyjemności. Ale jeśli darzy się męża afektem... - Wilda urwała, uświadamiając sobie swoją niezręczność. - Przepraszam. Wiem, że nie znajdujesz upodobania w swoim mężu. - Zatem jestem skazana na wieczny ból? Ale on też nie znajduje upodobania we mnie, więc nie będzie mnie dręczył zbyt często. Dziękuję, że mi powiedziałaś, Wildo. Leonie nakazała sobie spokój. Nie mogła jechać do Crewel, trzęsąc się ze strachu. Jeśli on miał nadzieję, że zobaczy jej lęk, to jeszcze wiele musiał się dowiedzieć o Leonie z Montwyn.

Rozdział 9 Leonie natychmiast rozpoznała kobietę, która czekała w wielkiej sali Crewel, aby przywitać gości weselnych. Przedstawiła się jako lady Amelia, pozostająca pod opieką Rolfa d'Amberta, ale Leonie wiedziała, że to kobieta, która na turnieju dała Czarnemu Wilkowi swój znak i przyjęła namiętny pocałunek. Podopieczna? Bez wątpienia kochanka. Leonie nie było przykro. Czarny Wilk mógł mieć i sto kochanek, dopóki pozostawiał ją w spokoju. - Sir Williamie, lady Judyto, proszę się rozgościć. Za chwilę mój pan, Rolf, przyjdzie was przywitać -powiedziała Amelia serdecznym tonem. Odwróciła się do Leonie. - Milady, proszę za mną, wskażę ci komnatę, w której będziesz mogła oczekiwać na rozpoczęcie ceremonii. Leonie nic nie odpowiedziała. Poszła za starszą kobietą, zadowolona, że pozbywa się towarzystwa ojca i Judyty. Przez całą drogę do Crewel nie odezwała się do nich ani słowem. Ojciec próbował ją zagadywać, ale odwracała głowę w drugą stronę. Leonie dobrze znała Crewel. Wiedziała, że Amelia prowadzi ją do małej komnaty tuż obok kaplicy. Crewel nie przypominał Pershwick. Sir Edmond dbał o swoje wygody. Leonie pamiętała, że jednym z powodów, dla których przyjazd do Crewel sprawiał jej przyjemność, były ciągle wprowadzane zmiany. Najpierw dobudowano nowy pokój za podwyższeniem w końcu sali. Później przerobiono go na komnatę sypialną pana. Gdy Alaina pasowano na rycerza, po przeciwnej stronie sali przygotowano jeszcze jedną komnatę. Wkrótce przestrzeń między dwiema komnatami wypełniono, dobudowując piętro, na które biegły z sieni schody. Pierwotne sklepienie było tak wysokie, że pomimo nadbudowanego piętra nadal górowało nad wszystkim. Miejsce było wygodne i - w przeciwieństwie do Pershwick - zapewniało odosobnienie. Mimo to rosło zdenerwowanie Leonie. Nagle uderzyło ją to, że przywitała ich kochanka Czarnego Wilka. Jakże osobliwe zachowanie! On traktował ją pogardliwie już przed ślubem. W komnatce, do której przyprowadziła ją Amelia, stały dwa stołki i stół z flaszą wina i kubkami. - To może trochę potrwać, zanim poślą po ciebie, lady Leonie. Najpierw trzeba uzgodnić intercyzę. - Nie śpieszy mi się - odparła obojętnie Leonie. Amelią nie wiedziała, co o niej myśleć. Była gotowa nienawidzić rywalki i szkodzić jej na wszelkie możliwe sposoby. Jednakże siedząca przed nią dziewczyna sprawiała wrażenie dziecka. Nawet mówiła dziecięcym głosikiem. Jej postać okrywała szczelnie peleryna, a gruby welon spowijał głowę i twarz. Trudno było powiedzieć, jak wygląda. Dziewczęta wychodziły za mąż w wieku trzynastu, czternastu lat, a nawet młodsze, zatem Leonie mogła być bardzo młoda. To na pewno zmieniłoby postępowanie Amelii, ponieważ nie potrafiła ujrzeć rywalki w dziecku. - Czy mogłabym coś dla ciebie zrobić? - spytała Amelia. - Może chciałabyś zdjąć welon... Leonie przecząco pokręciła głową. - Będę bardzo wdzięczna, jeśli przyślesz mi moją służebną, Wildę. - Jak sobie życzysz - odparła Amelia, ciężko wzdychając. W tym momencie postanowiła zaraz wrócić i zaskoczyć dziewczynę. Na pewno zdejmie welon,