1
Christina Dodd
Bezwstydna
OD AUTORKI
Ku zmartwieniu autorki, Anglicy zawsze mieli zwyczaj nazywania swych monarchów ciągle tymi samymi imionami. Było na
przykład sześciu królów Jerzych, siedmiu Edwardów, czterech Wiliamów i, co dla nas najwaŜniejsze, ośmiu królów Henryków i pięć
ElŜbiet — dwie królowe i trzy małŜonki królów.
Niniejsza historia dotyczy Henryka VII i jego małŜonki ElŜbiety York, rodziców cieszącego się złą sławą Henryka VIII, dziadków
budzącej naboŜną cześć ElŜbiety I. ZałoŜyli oni dynastię Tudorów, która zapewniła Anglii stabilność, lecz wychowali się w
burzliwych czasach wojen, morderstw, cudzołóstwa i najokropniejszych zdrad. Cudzołóstwo i zdrada stanowią tło tej opowieści z
czasów Henryka VII i ElŜbiety York.
Prolog
22 sierpnia 1485 roku
Pole bitwy pod Bosworth
Wymachując mieczem Griffith ap Powel siał wokół siebie śmierć. Z okrzykiem bojowym na ustach zawrócił rumaka i dobył
berdysza. Przeciwnik padł, ale Griffith nie miał czasu, by się temu przyglądać. Miejsce zabitego zajął następny rycerz, a potem
jeszcze i jeszcze jeden. Pomimo iŜ Ŝaden z tych słabowitych Anglików nie dorównywał Walijczykowi biegłością, Ŝołnierze armii
króla Ryszarda nie dawali za wygraną. Griffith spiął ogiera ostrogami.
Kopyta wyczerpanego konia grzęzły w bagnistym podłoŜu. Dookoła unosił się fetor śmierci i rozkładu. Po pewnym czasie rumak
wkroczył na twardy grunt i Griffith z brzękiem stali starł się z głównymi siłami armii Ryszarda.
Posługując się buzdyganem i berdyszem dokonywał wśród nieprzebranych szeregów wroga nie lada spustoszenia. Do jego uszu
docierały krzyki rannych i jęki konających. Po twarzy spływały mu strugi potu. Czuł w ustach jego słony metaliczny smak. Otrzymał
cios w biodro, lecz tylko niecierpliwie popędził konia. Nie dbał o to, Ŝe z niezliczonych drobnych ran na jego ciele sączyła się krew,
która wsiąkała w podbicie zbroi.
Musiał przedostać się do Henryka. Wokoło unosiły się poranne mgły. Pomimo Ŝe otwory w hełmie zawęŜały pole widzenia, Griffith
dostrzegł na wzgórzu proporzec z krwistoczerwoną róŜą Lancasterów. Tam odnajdzie Henryka Tudora, ostatnią nadzieję rodu.
Tam odnajdzie człowieka, który ma zostać królem Anglii. Walczył teraz na uboczu, siał zniszczenie, gdzie tylko mógł, ale ani na
chwilę nie tracił z oczu swego celu. Przesuwał się coraz bliŜej i bliŜej, aŜ roztrąciwszy siłą swego ataku straŜ przyboczną Henryka,
ryknął po walijska:
— Henryku! Panie mój, czas, by przybywali!
Henryk odkrzyknął mu w ich ojczystym języku:
— Myślisz, Ŝe tego nie wiem? — Wskazał jedną stronę poła bitwy, gdzie czekała część armii, a potem przeciwną, gdzie czekała
druga.
— Wysłałem wiadomość do dowódców, nakazując, by zgodnie z obietnicą ruszyli do ataku. Bez skutku.
— Skurwysyny! — Griffith zsunął hełm i łapczywie napił się wody, którą podał mu przyboczny Henryka. — Przysięgali, Ŝe nam
pomogą!
— Sądzę, Ŝe to samo przysięgali Ryszardowi. — Henryk rozejrzał się po polu bitwy. — Czekają, na czyją stronę przechyli się szala
zwycięstwa.
Griffith wyszczerzył zęby w dzikim uśmiechu.
— Wojska Ryszarda przewyŜszają nas liczebnie i są bardziej zwrotne, ale wyrządziliśmy im mnóstwo szkód. Zabiliśmy ich
najlepszego dowódcę i pozbawiliśmy wojsko odwagi. Lecz spójrz panie mój, by dojrzeć to, co ja widzę. — Wskazał na pole
Bosworth.
— ZbliŜa się Ryszard York.
Henryk, patrząc na wojsko szarŜujące w jego kierunku, z przeraŜeniem wstrzymał oddech. Był to duŜy oddział, prawie dwukrotnie
liczniejszy niŜ otaczające go straŜe. Dowodził nim Ryszard we własnej osobie. Wiedział bowiem doskonale, Ŝe jeśli Henryk zostanie
zabity, strona Lancasterów straci całą odwagę. Ryszard, świetny taktyk, zahartowany w bojach rycerz, mógłby równieŜ być dobrym
władcą, ale pozbawił tronu swych bratanków. Dwóch chłopców zamordował w Bóg wie jaki sposób, a ich ciała kazał wrzucić do
anonimowego grobu. Nawet w Anglii, siedlisku zdrady w rodzinie królewskiej, nie był to grzech częsty ani teŜ akceptowany przez
szlachtę.
Ryszard III zasiadał na tronie przez dwa ponure lata, a pogłoski o jego perfidii narastały. Powiadano, Ŝe otruł królową, swoją
prawowitą małŜonkę, i umizga się do własnej bratanicy ElŜbiety. Siostra zamordowanych ksiąŜąt zapewniłaby mu, gdyby ją zdołał
2
poślubić, upragnione prawo do tronu.
A przecieŜ prawo do tronu zostało przyobiecane Henrykowi. Byłby to doskonały wybór — czerwona róŜa Lancasterów i biała róŜa
Yorków. Griffith zdecydowanie uwaŜał, Ŝe tak właśnie powinno się stać.
Henryk nie był dobrym wojownikiem. Griffith podąŜył za nim nie dla jego umiejętności bitewnych, lecz dlatego, Ŝe Henryk Tudor
był prawowitym następcą tronu. Dziedzic Lancasterów po kądzieli, Henryk był Walijczykiem, przepowiadanym przez staroŜytne
legendy potomkiem Artura, który miał zjednoczyć Anglię i Walię — nadać Walii zasłuŜoną autonomię. Griffith walczył o Walię, o
swoją ojczyznę i obietnicę lepszego jutra.
Spokojnie, jakby to on był panem, a Henryk poddanym, Griffith pouczał go:.
— Weź od przybocznego hełm i włóŜ go na głowę. Poluzuj miecz w pochwie. Siedź swobodnie w siodle i pamiętaj, by cały czas
osłaniać się tarczą. Myśl jasno i nie zapominaj — dotknął buzdyganem naramiennika jego zbroi — nie przyjechałem tu za tobą aŜ z
Walii po to, by przegrać.
— Twoje słowa podnoszą mnie na duchu — odparł Henryk. Griffith mówiąc wyraźnie, poprawną angielszczyzną, ustawił straŜe
Henryka w szyku i nakazał ruszać do ataku, gdy wyda komendę.
Umieścił chorąŜego z tyłu i poprawił hełm na głowie.
— Bądź spokojny, panie. Osłonię cię własnym ciałem — rzekł zwracając się do Henryka.
Zdając sobie sprawę z groŜącego mu niebezpieczeństwa, Henryk odparł z krzywym uśmieszkiem:
— Wygląda na to, Ŝe będziesz musiał.
Griffith ustawił się na skraju wzgórza, nieco przed innymi rycerzami, i czekał. Rumak pod nim drŜał niecierpliwie, rwąc się do boju.
Griffith czekał. Atakujący oddział Ryszarda dotarł do stóp wzgórza. Griffith czekał. Otaczający rycerze zaczęli błagać go o rozkaz do
ataku. Oddział Ryszarda zwolnił na zboczu wzgórza. Griffith uniósł rękę. Jego towarzysze chwycili za broń. Opuszczając rękę
krzyknął:
— Za króla Henryka!
StraŜ przyboczna z impetem runęła ze wzgórza jak aniołowie zagłady, wykorzystując szybkość, której nabierali na zboczu,
sprzyjający kierunek wiatru i zmęczenie przeciwnika.
Lecz Ryszard starannie dobrał sobie rycerzy i byli mu oni równie oddani, jak Griffith Henrykowi. Walczyli za Ryszarda III, walczyli,
by nie utracił korony. Griffith uwijał się jak szalony, atakując, odparowując razy, zadając śmierć kaŜdym ruchem i ryzykując Ŝycie za
kaŜdym uskokiem. KaŜde starcie kończyło się śmiercią jednego przeciwnika; po kaŜdym starciu pojawiał się nowy. MiaŜdŜąc
wojowników Henryka niezliczonymi uderzeniami, ludzie Ryszarda zmusili ich do odwrotu w górę zbocza, ku Henrykowi. Griffith
starał się temu zapobiec, ale rycerze Ryszarda nie przestawali napierać. Siłą przytłaczającej przewagi liczebnej zmuszali przeciwnika,
aby się cofał.
Griffith nieraz juŜ spoglądał śmierci w oczy, toteŜ teraz rozpoznał ją bez trudu. Nie poddawał się jednak. Nie rezygnował. JakŜeby
mógł! Jego marzenia były zbyt silne, potrzeby zbyt nieodparte.
— Za króla Henryka! — ryknął po raz wtóry, ale rozlegający się tuŜ przy jego uchu przenikliwy wrzask zagłuszył jego okrzyk.
Padł chorąŜy Henryka. Ludzie Ryszarda otoczyli Griffitha. Ryszard i Henryk znaleźli się naprzeciw siebie. Griffith zdąŜył tylko z
nadzieją pomyśleć, Ŝe Henryk zapamiętał jego polecenia. I wtedy usłyszał huk podobny do grzmotu. Ziemia zadrŜała i Griffith
odwrócił się gotów odpierać następny atak, gotów stoczyć ostatnią w swym Ŝyciu bitwę.
Wyglądało na to, Ŝe ruszyła na nich cała armia. Do miejsca głównego starcia śpieszyli coraz to nowi i nowi rycerze z nie
okrwawionymi jeszcze mieczami i w czystych zbrojach.
To ruszyły do boju oczekujące wojska. Wojownicy przekonali się, kto zwycięŜa, a kto przegrywa, i ruszyli, by wspomóc silnych i
zniszczyć słabych. Griffith pochylił się w siodle i zmęczonymi oczami wypatrywał Henryka. Nie był w stanie przedostać się do niego,
nie mógł mu pomóc. Teraz mógł mu pomóc jedynie Bóg, lecz Bóg wydawał się bardzo daleko.
Ostatkiem sił uniósł berdysz i tarczę. Nie dlatego, by sądził, Ŝe ujdzie z Ŝyciem, lecz dlatego, Ŝe poddawanie się nie leŜało w jego
naturze. Ale atakujący rycerze nie zwracali na niego uwagi i Griffith, z biciem serca, zrozumiał.
Te wojska stanęły po stronie Henryka. Z jakichś przyczyn — dla dobra kraju czy teŜ z powodu wiary w słuszność sprawy Henryka
— wojownicy ruszyli na rycerzy Ryszarda. I wycinali ich w pień.
Wypoczęci rycerze z satysfakcją oddawali się swemu rzemiosłu. Zabijali ludzi Ryszarda ze śmiechem na ustach. Śmiali się zabijając
konie.
Griffith pomyślał z obrzydzeniem. „To nie dla dobra kraju. Nie z powodu racji Henryka. Lecz z najstraszliwszej Ŝądzy zemsty na
znienawidzonym Ryszardzie”.
Starając się nie wchodzić im w drogę skierował konia w stronę Henryka.
— Mają go! — krzyknął Henryk głosem pozbawionym wszelkiego entuzjazmu. — Spójrz, zabijają Ryszarda!
Spośród wszystkich swoich ludzi jeden tylko Ryszard utrzymywał się w pozycji pionowej. Przeciwnicy otoczyli króla Yorków i
zadawali mu ciosy. Ryszard bronił się zaciekle i nawet Griffith poczuł radość, gdy udało mu się obciąć głowę jednemu z wrogów. Ale
wyczyn Ryszarda rozwścieczył ich jeszcze bardziej i popychali go jeden ku drugiemu dźgając mieczami, siekając berdyszami,
miaŜdŜąc buzdyganami.
W ostatniej próbie uwolnienia się lub po prostu, by umrzeć honorowo, Ryszard poderwał swego konia tak, Ŝe stanął dęba. Rumak
podniósł się z rŜeniem i wymachując przednimi kopytami zrzucił z siodeł dwóch jeźdźców. Jeden z nich zdąŜył przebić tors
szlachetnego zwierzęcia mieczem i koń zwalił się na ziemię z purpurową raną na mlecznobiałej piersi.
Ryszard z brzękiem zbroi padł na ziemię i rycerze dopadli go. Odrzucili jego napierśnik i hełm, a potem w powietrze wytrysnęła
fontanna krwi.
śyzna angielska ziemia spływała strugami krwi. Krwią piechoty. Krwią konnicy. A teraz królewską krwią Ryszarda III.
Henryk Tudor przyglądał się rzezi. Na jego szczupłej twarzy malowało się przeraŜenie. Zwróciwszy się ku Griffithowi wypowiedział
słowa przysięgi, zgodnie z którą miał rządzić Anglią.
— Skoro Anglicy w ten sposób traktują swoich ustępujących władców, przysięgam na gwoździe KrzyŜa Świętego, Ŝe nic, nikt i nigdy
nie odbierze mi tronu.
3
Rozdział pierwszy
Sbropshire, Anglia, 1487 rok
Zamek Wenthayen
Brzęk stali odbił się echem wśród długich kruŜganków najsilniej umocnionego miejsca w zamku i Griffith ap Powel skrzywił się z
niesmakiem.
— Pojedynek? — dopytywał się swego gospodarza. — Sprowadziłeś mnie tutaj, bym przyglądał się pojedynkowi?
Hrabia Wenthayen ze swymi srebrnymi, rzednącymi nad czołem włosami, arystokratycznymi rysami twarzy i sforą złocistych spanieli
ujadających przy nodze, stanowił wzór dworskiej gościnności.
Podczas gdy obaj torowali sobie drogę wśród zbitej ciŜby gapiów, do uszu Griffitha docierały wrzaski, śmiechy i okrzyki
pozorowanej trwogi.
— W tym kraju nie szanuje się wojowników — rzekł Griffith. W Walii wałczymy na śmierć i Ŝycie dzierŜąc wielki, oburęczny miecz,
sam na sam z nieprzyjacielem. Nie uwaŜamy pojedynków za widowisko.
Niedbałym, pełnym elegancji gestem Wenthayen zbył Walię i jej obyczaje.
— Prawdę powiedziawszy, zwyczaj ten przyszedł do nas z Francji, ale wielu młodzieńców czeka na sposobność, by walczyć z lada
powodu. Biją się dla czystej radości walki, toteŜ zachęcam ich do
pojedynków. Szable są lekkie i mają stępione ostrza, a zapalczywość młodzieńców ostudzamy rozumnym treningiem. Zresztą skoro
sobie Ŝyczysz rozmawiać z lady Marianną, byłą damą dworu nie koronowanej królowej, powinieneś przyjść właśnie tutaj.
Rozwścieczony niewłaściwym traktowaniem oraz lekcewaŜeniem dla swej misji, Griffith warknął:
— Czy owa lady Marianna lubuje się w oglądaniu młodych krojących się wzajem szaleńców?
Wenthayen odparł z kpiącym uśmiechem:
— Gdybyś zechciał obejrzeć to z bliska, dowiedziałbyś się, jaką rolę odgrywa tu lady Marianna.
Słuszny wzrost Griffitha pozwalał mu spojrzeć ponad głowami zwartego kręgu podochoconych widzów. Na lśniącej kamiennej
posadzce tańczyły dwie postacie z szablami w dłoniach. Ich zręczność była wprost nadzwyczajna, godna ich zdrowych ciał i
młodzieńczego zapału.
Griffith przetarł oczy z niedowierzaniem.
Jednym z pojedynkujących się była kobieta. Kobieta posługująca się szablą.
Jej rude włosy wymykały się spod czepka i powiewały nad bladą twarzą jak płomień nad białą świecą. Zielone oczy spoglądały Ŝywo,
a zęby lśniły w wyzywającym uśmiechu. Jedną ręką przytrzymywała obrębek kremowej jedwabnej spódnicy i Griffith dostrzegł jej
umięśnione, gładkie jak jedwab kostki i łydki. Jej lekkie ruchy odwróciły uwagę Griffitha od szabli, którą trzymała w drugiej ręce.
Na świętego Dawida, aleŜ była wysoka! Zuchwałym wzrokiem patrzyła swemu rosłemu, przystojnemu przeciwnikowi prosto w oczy.
Griffith nie lubił zuchwałych kobiet.
Nuciła pod nosem, jakby urągała swemu przeciwnikowi błyskając ostrzem szabli, a takŜe brakiem powagi oraz wzrostem.
Pomimo Ŝe miał obie ręce wolne, pomimo zręczności i ruchliwości, które zmusiłyby większość przeciwników do odwrotu, młody
człowiek z trudem chwytał oddech, zalewał się potem i walił na oślep z agresją, która w tej przyjacielskiej próbie sił była zupełnie nie
na miejscu.
Przegrywał.
— Dobra jest, nieprawdaŜ? — odezwał się Wenthayen.
Griffith niechętnie przytaknął.
— Wszystkiego, co urnie, nauczyła się ode mnie.
Nie mogąc oderwać wzroku od zbyt wysokiej, zbyt zuchwałej i zbyt pięknej kobiety, Griffith rzekł:
— Pan jest szalony. Po cóŜ męŜczyzna miałby uczyć kobietę pojedynkowania się na szable?
Wenthayen zachichotał.
— Kobieta taka jak ona musi umieć się bronić przed... jakby to powiedzieć... nie chcianymi awansami.
Zakrzywione szable szczęknęły i zgrzytnęły, gdy ich ostrza zwarły się w deszczu błękitnych iskier.
— Kobieta taka jak ona?
— O tak. — Wenthayen uradowany Ŝywym zainteresowaniem Griffitha oznajmił: — Oto lady Marianna Wenthayen.
Griffith zwrócił się ku swemu rozmówcy, przeoczywszy ostateczny cios zadany przez Mariannę, lecz wrzawa wśród tłumu sprawiła,
Ŝe znów na nią spojrzał. Wydała okrzyk tryumfu, a szabla jej przeciwnika wzleciała w powietrze. Zarumieniona z radości, Ŝe wygrała,
uniosła pięść zwycięskim gestem, a Griffith zmruŜył oczy.
— Ognisty temperament jest u kobiet wysoce odpychający. Wysoce odpychający.
GdybyŜ tylko jego ciało wierzyło w to, co dyktował rozum.
Wenthayen klasnął językiem.
— Nie przypuszczam, by Adrian Harbottle miał jakąkolwiek szansę. To jeden z tych rycerzy bez ziemi, niewiele więcej niŜ zwykły
cham.
Griffith spojrzał na męŜczyznę, którego Wenthayen tak łatwo dyskredytował. Obdarzony złocistymi włosami, równymi, białymi
zębami, zdrowym ciałem, Harbottle nie wyglądał na chama. Był tak
przystojny, Ŝe przyprawiał Griffitha o ból zębów. A na dodatek coś mu przypominał. Coś dobrze znanego. Coś kojącego.
Ach, tak, Harbottle przypominał mu złocone malowidło przedstawiające anioła w matczynym modlitewniku.
Ale Griffith mógłby pójść o zakład, Ŝe Harbottle nie był aniołem. Spoglądał na Mariannę wzrokiem pełnym wściekłości. Griffith
przypatrywał mu się, nie dbając o to, Ŝe zaciska pięści zdradzając swoją wrogość.
Wenthayen ciągnął chaotycznie:
— To bałwan. Sądził, Ŝe moŜe stawić jej czoło...
Harbottle skoczył po swoją wytrąconą szablę, chwycił ją i skierował w Mariannę.
Instynkt Griffitha popchnął go do zwady, zanim rozwaŜył konsekwencje swego czynu. Rzucił się na Harbottle”a. Kobiety piszczały,
męŜczyźni ryczeli, gdy Griffith powalił na Ziemię młócącego pięściami Harbottle”a. Chrupnęły kości i ścięgna. Griffith przeturlał się
4
i odskoczył od Harbottle”a, podczas gdy szabla prześlizgnęła się po kamiennej posadzce.
Zanim Griffith zdąŜył ją uchwycić, sięgnęła po nią inna dłoń, szczupła dłoń kobieca. Marianna przytknęła szablę do gardła Harbottle”
a i odezwała się pogardliwym kontraltem:
— Tchórzu i łotrze, wstań i przyjmij karę za zdradę!
— Niegodna, nie okazujesz mi ani krzty kobiecego współczucia?
— Bo nie pozwoliłam ci, byś mnie zniszczył? Byś mnie zabił? Czy Ŝeby okazać się damą, muszę zginąć z rąk jakiegoś nędznika? —
Ukłuła go końcem lśniącej szabli w odsłoniętą szyję. — Wstań — powiedziałam
— i staw czoło damie, którą niewłaściwie potraktowałeś.
W swoim tryumfie była wspaniała, gniew zdobił ją niczym królewskie szaty. Griffith podszedł do niej. Skoro ognisty temperament u
kobiet ma być odpychający, to dlaczego płonący w niej ogień tak bardzo go ku niej przyciągał?
Harbottle chwiejnie stanął na nogi i spojrzał na Griffitha.
— Chowasz się za plecami swego najnowszego kochanka?
Marianna spojrzała na Griffitha bez najmniejszego zainteresowania.
— Aby cię zabić, nie potrzebuję pomocy Ŝadnego męŜczyzny.
— I zamachnęła się ramieniem.
Niebieskie oczy Harbottle”a stały się ogromne. Białka zaczerwieniły się z napięcia, cała jego sztuczna odwaga prysła.
— Nie zrobisz tego... nie moŜesz...
— Kto mi zabroni?
Jej policzki pobladły, ale Harbottle nie zauwaŜył tego. Był skoncentrowany wyłącznie na wymierzonym w niego czubku szabli.
— Mam pieniądze, jeśli chcesz...
Na jej policzkach znowu wykwitły rumieńce.
— Jeśli cię zabiję, świat stanie się lepszy bez takiego nędznego robaka.
Odetchnęła głęboko i Griffith pomyślał, Ŝe teraz wbije stalowe ostrze w serce Harbottle”a.
— Miej litość! — jęknął Harbottle.
Jej srogość zniknęła i Marianna wskazała szablą w kierunku drzwi.
— Idź się czołgać przed księdzem. MoŜe on ci przebaczy. To najlepsze, czego się moŜesz spodziewać, bo ci szlachcice nigdy nie
wybaczą.
Harbottle wycofał się w popłochu, a znalazłszy się w bezpiecznej odległości krzyknął:
— Ladacznica! Przynosisz wstyd nazwisku Wenthayen. Za twoje grzechy pokutuje twój mały bękart.
Griffith zesztywniał z oburzenia.
— Dzieciak, którego wydałaś na świat, jest idiotą!
Marianna uniosła szablę i zamachnęła się nią. Otaczający ich dworzanie odskoczyli. Griffith złapał ją za rękę, zanim zdąŜyła uderzyć,
obrócił i przycisnął jej twarz do swojej piersi.
Bękart, pomyślał ponuro, urodziła dziecko nieślubne. Nic dziwnego, Ŝe wygnano ją z dworu królewskiego.
Bękart. Dziecko, którego ojciec nie uznał za swoje. Marianna ściągnęła na siebie potępienie i została skazana na banicję, na skutek
gorszącej namiętności i niepohamowania, które okazała takŜe podczas niepotrzebnej potyczki.
Harbottle kulejąc rzucił się do ucieczki jak na wpół rozgnieciony robak.
Marianna starała się wyswobodzić, wściekła, Ŝe ktoś ośmielił się stanąć pomiędzy nią a tą plugawą bestią, która rzucała oszczerstwa
na jej syna. Usłyszała słowa wypowiedziane głębokim głosem:
— Gniew jest podobny do wiatru, który gasi światło rozumu, i ty, pani, jesteś tego dowodem. Nigdy nie groź męŜczyźnie śmiercią,
jeśli nie masz zamiaru wprowadzić swojej groźby w czyn. Uczyniłaś sobie z niego wroga na całe Ŝycie. Wroga, który nie pominie
Ŝadnej okazji, by cię poniŜyć i unicestwić.
Oswobodziła głowę z jego uścisku i spojrzała w górę.
MęŜczyzna był ogromny i nie odznaczał się urodą. Czarne, sięgające brody włosy miał zaczesane gładko do tyłu, co pozbawiało jego
twarz wszelkiej miękkości i ozdoby. Jego ciemna cera była spalona przez słońce, a bitwy i doświadczenia Ŝyciowe poznaczyły ją
bruzdami i bliznami, które Ŝłobiły jego policzki i czoło. Wąski nos był wiele razy łamany, a zdradzający upór wydatny podbródek
pokryty był jednodniowym zarostem. Tylko oczy o złocistym odcieniu kryły nieco piękna, ale spoglądały na nią z takim niesmakiem,
Ŝe zesztywniała jeszcze bardziej.
— Wielkie dzięki, ale waszmości nic do tego.
Westchnął ze zniecierpliwieniem i jego oddech poruszył pasma włosów, które opadały na czoło Marianny. Odsunęła się i usłyszała,
Ŝe mruknął.
— GdybyŜ tak było w istocie...
Z tyłu odezwał się Wenthayen:
— Ten olbrzym, rodem z Walii, przyjechał do ciebie jako najnowszy posłaniec królowej.
Marianna zwróciła się ku niemu.
— Na mój honor, Wenthayen. Czemuś nie powiedział mi tego od razu?
Splatając ręce z podejrzanie niewinną miną, odparł:
— Wydawało mi się, Ŝe uczyniłem to.
Marianna prychnęła niecierpliwie i odwróciła się, aby przyjrzeć się Griffithowi, a zwłaszcza jego brązowemu niemodnemu odzieniu.
— W istocie przypomina olbrzyma. Czy ten olbrzym ma jakieś imię?
Griffith ukłonił się i jego twarz znalazła się tuŜ przy twarzy Marianny.
— Griffith ap Powel, do usług — powiedział spokojnie. Na dźwięk jego imienia Marianna spłonęła rumieńcem.
— Griffith ap Powel? Griffith ap Powel nie jest posłańcem od mojej pani, królowej. Griffith ap Powel słuŜy królowi.
Griffith wyprostował się z wyrazem zadowolenia na wąskich, zaciśniętych ustach.
— SłuŜę królowi, a tym samym takŜe królowej, bowiem pobrali się i stali się jednością, poprzez święty sakrament Kościoła.
Marianna rozejrzała się wokoło i stwierdziła, Ŝe ciŜba, która zebrała się, by radować oczy jej pojedynkiem na szable, teraz uwaŜnie
łowi kaŜde słowo. Przywoławszy giermka oddała mu szablę i poleciła wyczyścić ją i starannie odłoŜyć na miejsce. Zyskała przy tym
5
na czasie, co pozwoliło jej się nieco opanować.
— Jak się czuje ElŜbieta York? Czy moja pani ma się dobrze?
Griffith równieŜ spostrzegł Ŝywe zainteresowanie otaczających ich dworzan i podał Mariannie ramię.
— Królewska małŜonka ma się dobrze, podobnie jak jej syn i dziedzic Artur.
— Dziedzic angielskiego tronu. — Marianna uśmiechnęła się ironicznie. — A Henryk Tudor jest jego ojcem.
— Król Henryk Tudor jest ojcem.
Marianna omal się nie roześmiała, słysząc te pompatyczne słowa, lecz lata spędzone na dworze nauczyły ją szacunku dla władzy
królewskiej, jeśli nie dla człowieka piastującego ten tytuł. Przyjęła podsunięte jej ramię i przytaknęła.
— Oczywiście. Król Henryk, siódmy noszący to imię, jest ojcem tego dziecka. Czy król Henryk zezwolił, by jego Ŝona została
ukoronowana?
— Nie jeszcze.
— Gdy arcybiskup namaści głowę ElŜbiety olejami i umieści na jej szlachetnym czole koronę w katedrze Westminster, ElŜbieta
zostanie wyniesiona ponad zwykłych śmiertelników. — Marianna przysunęła się bliŜej, rada, Ŝe moŜe posłuŜyć się Griffithem niczym
rozpychającym tłum klinem. Gdy juŜ pozostawili za sobą drepczących dworzan, rzekła:
— Król się boi. Obawia się, Ŝe wszyscy zarzucą mu, iŜ zawdzięcza tron swojej małŜonce królowej.
— Jest ostroŜny i ma rację.
— Tron nadal chwieje się pod nim.
— Chwieje się? Nie. Wcale się nie chwieje i coś podobnego moŜe twierdzić tylko szaleniec. Ale ci sami szaleńcy, którzy twierdzą, Ŝe
tron chwieje się pod nim, mogą mu równieŜ zarzucić, Ŝe bez p3parcia Yorków, krewnych ElŜbiety, nie utrzymałby go.
— Z całą pewnością nie jest pan pochlebcą — rzekła Marianna z uśmiechem, bardziej rozbawiona niźli obraŜona zaliczeniem jej do
szaleńców.
— Robię to, czego Ŝąda ode mnie Henryk.
— A więc jest pan jego lokajem — stwierdziła, zastanawiając się, czy zareaguje na obrazę.
— W tej chwili tak. Jestem chłopcem na posyłki, przenoszącym listy od jednej niemądrej dziewczyny do innej.
Nie pytając, jakie są jej zamiary, poprowadził Mariannę do zarośniętego bujną roślinnością ogrodu, pełnego woni rozkwitających,
rozgrzanych w wiosennym słońcu róŜ.
— Nagrodą za wypełnienie tej misji jest wizyta u moich rodziców w Walii.
Marianna stwierdziła, Ŝe promienie słoneczne nie dodają Griffithowi urody. Jego włosy nie są, jak sądziła, czarne, lecz
ciemnobrązowe i lśniące. Wyrastały ze środka czoła, nadając jego wąskiej twarzy diabelski wygląd, a potem opadały jak lwia grzywa
i upodabniały go do groźnej bestii. Słońce sprawiało, Ŝe wydawał się jeszcze wyŜszy i potęŜniejszy. Marianna zastanawiała się, co
skłoniło Henryka, by posłuŜyć się takim posłańcem.
CzyŜby Henryk chciał ją onieśmielić? Co podejrzewał? Co wiedział? I czy podzielił się ową wiedzą ze swym gońcem?
Pasmo płomiennie rudych włosów przesłoniło jej oczy i bez powodzenia usiłowała wsunąć je pod obcisły czepeczek.
Przyglądał się jej z cynicznym grymasem ust.
— Farbuje pani włosy?
Opuściła ręce i przeszyła go wzrokiem pełnym nienawiści. W całym swoim dwudziestodwuletnim Ŝyciu nigdy nie spotkała równie
grubiańskiego męŜczyzny.
— Gdybym farbowała, na pewno nie wybrałabym takiego koloru.
Nie uśmiechnął się, nie skrzywił, nie wypowiedział słów fałszywego podziwu. Po prostu ujął niesforny kosmyk jej włosów i zręcznie
umieścił pod czepkiem.
— Czy ktoś moŜe nas tu podsłuchać?
Marianna nie umiała wyczytać z wyrazu jego twarzy niczego poza niechęcią, którą budziła w nim jej osoba oraz wypełniane przez
niego zadanie. Tym lepiej, pomyślała. Zamek Wenthayen był wzorem dostatniego Ŝycia wiejskiego, lecz ona przywykła do
podniecającej atmosfery dworu. Rozkoszowała się myślą o moŜliwości utarczki słownej z tym wyniosłym lordem walijskim.
— Nikt nas nie moŜe podsłuchać, ale to bez znaczenia. Wszyscy doskonale wiedzą, Ŝe byłam pierwszą damą dworu Jej Wysokości
ElŜbiety. Wszyscy wiedzą, Ŝe przesyłamy sobie wiadomości przy kaŜdej sposobności, choć zazwyczaj posłaniec bywa nieco... —
zmierzyła go wzrokiem od stóp do głów — Ŝyczliwszy. — Wyciągnęła dłoń.
— Przywiózł pan dla mnie list?
Wyjął zza pasa pergamin zapieczętowany pieczęcią królowej i odłamał wosk.
— Mam go pani odczytać?
Chwyciła go i wsunęła do rękawa.
— Sama sobie przeczytam. Czy jest sakiewka?
Z ociąganiem wydobył cięŜki woreczek.
ZwaŜyła go na dłoni i westchnęła z ulgą.
— Matka Boska ma mnie w swojej opiece.
— Królowa przesyła pani lwią część swoich skąpych zasobów.
— 0, tak — zgodziła się, myśląc o śpiącym w domu dwuletnim synku. — Ona zawsze dba o moje dobro. — I wtedy spostrzegła
wzburzenie Griffitha, którego nawet nie starał się ukryć. Sadowiąc się na kamiennej ławie zadarła dumnie głowę i uśmiechnęła się
pogardliwie. — O co chodzi, Grifficie ap Powel, co pan sobie wyobraŜa?
— Zastanawiałem się, czy pani wie coś o skrywanych Ŝyczeniach królowej, skoro tak obficie czerpie z jej kieszeni.
Jego otwartość potwierdziła raŜący brak szacunku i Marianna poczuła, Ŝe na nowo budzi się w niej gniew. Lekki wietrzyk wiejący od
jeziora sprawił, Ŝe jeszcze mocniej zapiekły ją policzki. Spojrzała na niego z nienawiścią. A potem przypomniała sobie o tajemnicy,
która nie naleŜała wyłącznie do niej, i spuściła oczy. Powiedziała ostroŜnym spokojnym głosem:
— Najjaśniejsza Pani ElŜbieta nie daje powodu do szantaŜu. Wiedzie przykładny Ŝywot. JakŜeby inaczej? Najpierw miłował ją jej
ojciec, król Edward. A potem obowiązki wobec niej pełnił stryj, król Ryszard.
— Nazywasz Ryszarda królem? — Parsknął. — Chciałaś rzec uzurpator. Ryszard był bratem Edwarda. Synowie Edwarda powinni
byli odziedziczyć tron po ojcu. Lecz gdzieŜ oni są teraz? GdzieŜ?
6
Ściskając skórzaną sakiewkę i wyczuwając wewnątrz niej monety, Marianna jeszcze raz pohamowała swoją wrogość.
— Nie wiem. Ale ElŜbieta jest ich siostrą. I nie ma nic wspólnego z ich zniknięciem.
— To Ryszard uwięził ich w Tower, skąd juŜ nigdy nie powrócili.
— Postawił stopę na ławce obok niej, oparł rękę na kolanie i przybliŜył twarz do jej twarzy. — Zniknęli i nikt juŜ ich nigdy nie
oglądał. Walczyłem za Henryka i poprzysiągłem dać mu sposobność zjednoczenia Yorków i Lancasterów poprzez małŜeństwo, ale po
przybyciu do Londynu poznaliśmy prawdę. Stwierdziliśmy, Ŝe ElŜbieta tańczyła z zabójcą. Mieszkała na dworze Ryszarda, nosiła
suknie, które on jej podarował, i dawała jego dworowi prawne uzasadnienie, którego bez niej nie miałby. ElŜbieta wykazuje ślady
tego samego zepsucia, które toczyło rodzinę Yorków, a teraz ów rozkład przeszedł na linię Tudorów.
Nie zdając sobie sprawy z tego, co czyni, Marianna cisnęła napełnioną złotem sakiewką prosto w oblicze Griffitha. Jego nos trzasnął.
Griffith zatoczył się i zakrył twarz dłonią. Między jego palcami popłynęła krew. Marianna chwyciła połę jego koszuli i przyciągnęła
go ku sobie.
Płótno rozdarło się, a Marianna rzekła cicho, lecz dobitnie.
— Moja pani, ElŜbieta, poświęciła wszystko, aby ratować swych braci. Wszystko. Na mój honor, przysięgam, Ŝe jeśli jeszcze raz
spróbujesz ja. oczerniać, przebiję cię moją szablą.
Odepchnęła go i szybko odeszła ścieŜką. W pośpiechu i złości pozostawiła sakiewkę. Gdy była pewna, Ŝe stracił ją z oczu, uniosła
spódnice i wydłuŜyła krok. Chciała znaleźć się jak najdalej od tego gbura, tego głupca, tego pochlebcy króla Henryka.
Wymierzenie mu ciosu nie było dyplomatycznym posunięciem. A juŜ z pewnością nie tą cięŜką sakiewką. Usłyszała trzask — czyŜby
złamała mu nos?
Ale jak on śmiał oskarŜać ElŜbietę o współudział w zamordowaniu jej braci? Marianna znała prawdę. SłuŜyła u ElŜbiety od chwili,
gdy skończyła pięć lat, były bowiem rówieśniczkami i krewnymi. Od samego początku nauczono ją, Ŝe ma słuŜyć ElŜbiecie na
wszelkie sposoby.
W tym samym czasie ElŜbietę nauczono, Ŝe ma poświęcać się dla dynastii. KaŜdy jej ruch, kaŜde słowo, kaŜdy uśmiech był
rozwaŜany i osądzany jako godny lub niegodny księŜniczki z rodu Yorków.
ElŜbieta była miłym, uprzejmym dzieckiem, które zawsze starało się postępować godnie, i jeŜeli nawet nie posiadała najwyŜszej
inteligencji, cóŜ z tego, księŜniczka moŜe się obejść bez inteligencji.
Mogła się obejść, dopóki Ŝył jej ojciec, król Edward IV. Po jego śmierci nadeszły dni spisków i ElŜbieta okazała się nie przygotowana
do toczenia gry dyplomatycznej, co doprowadziło kraj do wojny. Jej ukochany stryj zaopiekował się jej braćmi, twierdząc, Ŝe chce ich
ochronić. A potem w jednym szalonym oświadczeniu oskarŜył ich, Ŝe pochodzą z nieprawego łoŜa. Oświadczył, Ŝe wszystkie dzieci
Edwarda są nieślubne.
I tak, jak sobie tego Ŝyczył, parlament ogłosił Ryszarda królem. Marianna pocieszała swoją panią, gdy opłakiwała braci, wolność i
honor, a wszystko obrócone zostało w proch. Pomagała ElŜbiecie w układaniu planów na przyszłość. Gdy Ryszard i jego Ŝona
zaprosili ElŜbietę do swego dworu, najpierw obie rozpłakały się z wściekłości, a potem wspólnie zaczęły rozmyślać. Jeśli ElŜbieta
przyjmie propozycję, trafi na dwór i będzie odgrywała rolę sumiennej bratanicy, to moŜe uda jej się poznać los braci. MoŜe będzie
mogła wpłynąć na stryja i pomóc braciom w ucieczce.
Marianna i ElŜbieta snuły najdziksze plany, starały się przewidzieć wszelkie moŜliwości — lecz nie wyobraŜały sobie, jaką rolę
przyjdzie im w końcu odegrać w nieszczęsnym panowaniu Ryszarda. Gdyby tylko...
Marianna westchnęła. Gdybaniem mogłaby się doprowadzić do szaleństwa.
Jej domek stał tuŜ obok wyniosłych murów otaczających zamek, miał więc ochronę, a jednocześnie znajdował się poza zasięgiem
Wenthayena. Mariannie bardzo to odpowiadało. Trzymała się z dala od lorda Wenthayena, politykowania, w które się wikłał, i intryg,
które knuł. Tutaj ona i jej syn czuli się bezpiecznie.
Lionel... Czy jeszcze śpi?
Pchnąwszy furtkę do ogrodu zawołała go po imieniu, a potem uśmiechnęła się na widok pulchnego ciemnowłosego chłopczyka
kroczącego niepewnie domu.
— Jesteś cały zapiaszczony. Bawiłeś się w piasku?
Skinął głową rozpromieniony i poklepał się po policzkach brudnymi rączkami.
— Budowałeś zamek?
Skinął głową.
— Z fosą?
— Och, niech pani nie wspomina o fosie — powiedziała niańka wychodząc zza domu. — Będzie chciał iść do studni po wodę i
dopiero urządzi nam tu bałagan.
Cecylia, ładna dziewczyna, w zadziwiającym stopniu przypominała matkę Marianny. Ale podczas gdy matka juŜ od dawna
pozostawała jedynie ukochanym wspomnieniem, Cecylia okazała się głupia i łatwo ulegająca wpływom i opiniom, a zwłaszcza
wyrazom uznania ze strony męŜczyzn. Wszystkich męŜczyzn.
A jednak prawie bez słowa skargi przeniosła się wraz z Marianną na ubocze zaniku Wenthayena.
— Spał? — spytała Marianna.
Cecylia zdmuchnęła wpadające jej do oczu włosy.
— Troszeczkę, ale przez większość popołudnia jest na nogach. Nikt by się nie domyślił, Ŝe przepłakał pierwszy rok Ŝycia.
— To tylko kolka — rzekła Marianna nie spuszczając oka z Lionela, który baraszkował obok niej.
— Okropność — odrzekła Cecylia bez ogródek.
Marianna pominęła to milczeniem. Wielu uczuć nie okazywała, zwłaszcza swej własnej pierwotnej niechęci do Lionela.
Nie chciała być matką. Dzieci w ogóle jej nie interesowały. Gdy połoŜna po raz pierwszy wetknęła w jej ramiona zakrwawione,
wrzeszczące zawiniątko, zareagowała z zupełnie niemacierzyńskim obrzydzeniem.
— Noworodki są zawsze słabowite, grymaśne i paskudne, tak mi mówiono. — Cecylia była pewna, Ŝe Marianna podziela jej zdanie.
— Chwilami wydawało mi się, Ŝe nie przetrzyma pierwszych miesięcy Ŝycia.
Czasami, późną nocą, gdy chłopczyk godzinami wrzeszczał, Marianna wcale nie była pewna, czy sobie Ŝyczy, by przeŜył. Na to
wspomnienie skuliła ramiona w poczuciu winy i poszła za Lionelem ku stercie piasku, który specjalnie dla niego zaczerpnięto z dna
rzeki. Cecylia ciągnęła:
7
— Ale o moją panią bardzo się niepokoiłam.
Wyrzuty sumienia sprawiły, Ŝe Marianna okazywała Lionelowi coraz więcej troski i starań, a potem... och, pewnego dnia uśmiechnął
się do niej.
Nie miała powodów, by wierzyć w miłość. Ani przez chwilę nie wierzyła, Ŝe moŜe doznać olśnienia. Ale ten pierwszy bezzębny
uśmiech niemowlęcia w jej ramionach całkowicie ją odmienił. A potem z kaŜdym nowym uśmiechem, z kaŜdą dziecięcą
dolegliwością, kaŜdym osiągnięciem przywiązywała się do niego coraz bardziej. Teraz, patrząc na jego ciemną główkę podrygującą,
gdy zgarniał piasek, czuła, jak przepełniają wzrastające przywiązanie. Oddałaby za niego własne Ŝycie — nie z obowiązku czy
lojalności, lecz z miłości.
Cecylia westchnęła równie głęboko jak Lionel, gdy domagał się uwagi.
— śałuję, Ŝe nie byłam z panią, aby pomóc przy porodzie.
Marianna spojrzała na nią z niedowierzaniem.
— Ty? Wystarczy, Ŝe jakiś męŜczyzna spojrzy, a juŜ tracisz dla niego głowę.
Cecylia przyznała zawstydzona:
— Wiem, Ŝe taka jestem, ale na pewno mogłabym zapanować nad swymi kobiecymi instynktami.
Marianna nic nie odrzekła, chociaŜ miała co do tego powaŜne wątpliwości.
— Oczywiście musiała pani towarzyszyć ElŜbiecie do jej miejsca zesłania. Po tym, jak się rozeszły te wszystkie pogłoski, nie mogła
pozostać na dworze. — Cecylia rozejrzała się naokoło wielkimi szczerymi oczyma błyskającymi spod szpiczastego kaptura. — O
tym, Ŝe ma poślubić swego stryja, króla.
Namacawszy ukryty w rękawie list, Marianna odrzekła:
— Doskonale wiem, o co ci chodzi.
— Nadal jestem zdziwiona, Ŝe mnie pani nie dopuściła do tajemnicy. Stawić czoło takiej hańbie, w zupełnym osamotnieniu, bez
pomocy własnej drogiej kuzynki. — Cecylia lekko pociągnęła nosem. — PrzecieŜ byłam pani pokojówką.
— Cecylio — Marianna zajrzała jej prosto w oczy — z kim rozmawiałaś?
Twarz Cecylii pokryła się rumieńcem wstydu; wyjąkała niepewnym głosem:
— Dlaczego pani sądzi, Ŝe z kimś rozmawiałam?
— Bo nie chciałaś być obecna przy narodzinach Lionela. Czy któraś z twoich przyjaciółek powiła dziecko?
Zakłopotanie, wstyd i przeraŜenie — wszystkie te uczucia odmalowały się na twarzy Cecylii, która wyjąkała:
- Nie.
Marianna, jak zawsze szczerze, dodała:
— Jeśli powiedziałaś komuś, Ŝe pomagałaś mi przy porodzie, a teraz pomagałaś przyjaciółce, lepiej od razu przyznaj się do kłamstwa.
Usta Cecylii wykrzywiły się, jakby nadgryzła cytrynę.
— Nikomu nie skłamałam. Ale trudno mi było wyjaśnić, dlaczego zostawiła mnie pani na dworze i odeszła beze mnie, aby urodzić
Lionela. Inne.., inne słuŜące mogły sobie pomyśleć, Ŝe pani nie ma do mnie zaufania.
— Nie mam do ciebie zaufania? — Zrozumiawszy, o co chodzi, Marianna objęła drobniutką Cecylię ramionami. — Oczywiście, Ŝe ci
ufam. — Starała się wynagrodzić częściowe kłamstwo serdecznym uściskiem. — Gdyby inne słuŜące chciały ci dokuczać, powiedz
im prawdę. Zostawiłam cię na dworze, bo się o ciebie troszczyłam. Chciałam, Ŝebyś sobie znalazła męŜa i załoŜyła własną rodzinę,
zanim ktokolwiek odkryje moją tajemnicę. Nie chciałam rujnować ci Ŝycia. Co i tak się stało.
- Nie.
— Owszem, zrujnowałam ci Ŝycie, a ty nie sprzeciwiałaś się temu ani słowem. Byłabym niewdzięcznicą, gdybym nie powiedziała,
jak bardzo doceniam twoje poświęcenie.
Cecylia wyswobodziła się z uścisku.
— O nie. Pani nie jest niewdzięcznicą. Była pani dla mnie dobra. Nazywała mnie swoją kuzynką...
— Bo jesteś moją kuzynką.
— Z nieślubnego związku. — Zdając sobie sprawę z mimowolnego nietaktu, Cecylia spojrzała na Lionela i wybąkała: — Nie o to
chodzi. Ale ja jestem inna. Nie bardzo umiem czytać i wcale nie umiem posługiwać się szablą.
Marianna uśmiechnęła się i przyklękła obok zachwyconego zabawą chłopczyka. Zgarniając piasek na kupkę odrzekła:
— Znam męŜczyzn, którzy uznaliby to za zalety.
— MęŜczyźni mówią, a ja ich słucham. Niektórzy uwaŜają, Ŝe pani wprawia ich w zakłopotanie.
— Są tacy, co tak nie myślą — odparła Marianna wspominając chmurną twarz Walijczyka i krew, która po niej spłynęła, gdy
Marianna nauczyła go szacunku dla lepszych od niego. Sir Griffith roztaczał surowy urok, jak niezdobyty szczyt, skalisty i
niedostępny, okryty tajemnicą. Marianna Ŝałowała, Ŝe go uderzyła.
Ale zasłuŜył sobie na to, a co gorsza, BoŜe skarz go, przez niego straciła sakiewkę.
Będzie musiała pójść do niego i prosić go o nią. A on z pewnością zmusi ją, by go prosiła. Marianna na samą myśl cierpiała katusze.
Musiała odzyskać te pieniądze, ale nie chciała nigdy więcej oglądać tego wysokiego, ciemnego męŜczyzny. Nie chciała go
przepraszać, ale jeśli go spotka, będzie musiała to uczynić. A moŜe istnieje jakiś inny sposób? MoŜe... jej oczy zwęziły się. Tak,
wymyśli inny sposób.
— Ten męŜczyzna dzisiaj takŜe uwaŜał, Ŝe działa pani onieśmielająco.
Mając nadal w myślach Griffitha, odrzekła ze zmarszczonym czołem:
— Och, nie. On tak nie uwaŜa.
— Owszem, on takŜe. Inaczej dlaczegóŜ by walczył o przywilej dzielenia z panią łoŜa?
— Co? — Marianna w pierwszej chwili nie zrozumiała jej, a potem domyśliła się, Ŝe Cecylia nawiązuje do tego gbura Harbottle”a, i
machnęła ręką. — Ach, on? Jest jeszcze jednym spośród legionu głupców, którym się zdaje, Ŝe będę łatwą zdobyczą. Dałam mu
nauczkę.
— Rozmawiałam z nim. Pragnie poślubić panią.
Słowa słuŜącej, wypowiedziane tonem, z którego wynikało, Ŝe oczekuje wdzięczności, rozwścieczyły Mariannę, tak Ŝe opanowała się
z największym trudem.
— Bez wątpienia chciałby tego, Ŝeby podnieść swoją pozycję, obniŜyć moją.
8
— JeŜeli nie wyjdzie pani za mąŜ, nie będzie pani miała ślubnego dziecka.
Marianna wpadła we wściekłość.
— Chcesz przez to powiedzieć, Ŝe jestem skazana na jeszcze jednego bękarta?
— Nie! — Pełne wargi Cecylii wydęły się z przestrachu. — Nie, ja...
— W Anglii jest mnóstwo nieślubnych dzieci i niektóre z nich wiodą dostatni Ŝywot. Ale ojcowie ich nie znają. To tylko świadczy
o tym, jakimi męŜczyznami są ci szlachcice. Jak bardzo są męŜni.
— Marianna spojrzała na swoją kuzynkę, a Cecylia wzdrygnęła się.
— Lionel nie ma ojca, który by go uznał. Lionel ma tylko mnie i ja go ochraniam, i nikt nigdy... — Poczuła szarpnięcie. Obok niej
stał Lionel z rączkami zaciśniętymi na fałdach jej spódnicy, spoglądając w górę zmartwionymi brązowymi oczami. ObelŜywe słowa
zamarły na jej ustach. Przyklęknęła przy nim, otoczyła go ramionami i wystawiła twarz na powiew wiatru. Gdy odzyskała spokój,
spytała:
— Czy chcesz, Ŝebym ci pomogła wybudować drogę?
Skinął głową spoglądając na Cecylię.
Marianna, ciągle jeszcze rozgniewana na słuŜącą, a jeszcze bardziej na siebie za utratę panowania nad sobą, powiedziała:
— Cecylia ukroi ci chleba na kolację, kochanie. Czy chcesz takŜe miodu?
Jeszcze raz skinął głową, ale Cecylia błagalnie złoŜyła ręce:
— Och, lady Marianno, miałam nadzieję...
Marianna domyślała się, czego dotyczyła owa nadzieja.
— Słucham? — zapytała, chociaŜ juŜ wiedziała, Ŝe się zgodzi, Ŝe pozwoli Cecylii, by sobie poszła.
— Miałam nadzieję, Ŝe będę mogła pójść do pałacu i przyłączyć się do innych świętujących.
— Przyłączyć się do innych? — Marianna wiedziała, Ŝe nie powinna się z nią draŜnić, ale jej durna nadal cierpiała na skutek braku
taktu Cecylii. — Myślałam, Ŝe chcesz przyłączyć się tylko do jednego.
— Nie wrócę na noc, pani, jeśli nie będę potrzebna.
— Och, Cecylio. — Serce Marianny ścisnęło się na myśl o zgubie, która groziła słuŜącej, i nie mogła powstrzymać się od zapytania:
— Z kim się spotykasz?
Cecylia błysnęła zębami w uśmiechu i pociągnęła nosem.
— To męŜczyzna, którego pani zaaprobowałaby. Jest wspaniały i mądry.
— A więc idź, oczywiście. — Lecz gdy Cecylia odchodziła, Marianna dodała uroczyście: — Ale uwaŜaj, Cecylio, bo inaczej ty takŜe
będziesz kołysać w ramionach dziecko pozbawione ojca.
Rozdział drugi
Nieźle ci przyłoŜyła, nieźle. — Art połoŜył mokrą szmatkę na nosie Griffitha. — Chciałbym ją spotkać.
— Nie wątpię. — Griffith odepchnął Arta i ostroŜnie pomacał palcami miejsce, gdzie kość łączyła się z chrząstką. — Znowu
złamana. Święty Dawidzie, miej mnie w swojej opiece, znowu złamana!
Art przytaknął.
— O tak, złamała panu nos. Jeszcze trochę, a będzie pan miał twarz równie piękną jak moja.
Opuchlizna utrudniała mu patrzenie, ale rzucił okiem na pokrytą plamami, ozdobioną pojedynczymi pieńkami zębów twarz
jednookiego sługi. Z jękiem poprawił szmatkę i pomyślał, Ŝe z przyjemnością skręciłby ładny kark Marianny. Poza tym Ŝałował, Ŝe
oczernił jej panią.
Marianna okazała się lojalna wobec ElŜbiety. Gdyby Griffith nie opanował się siłą woli, mógłby ulec impulsowi i odpowiedzieć na
jej wyzwanie siłą fizyczną. Ale okazała się lojalna, mimo Ŝe naraŜała się na niebezpieczeństwo, i Griffith, chociaŜ niechętnie, musiał
to uszanować.
— Nie sądzę, by pana twarz doprowadzała kobiety do omdlenia.
W kaŜdym razie nie z zachwytu. — Art chichotał. — Pański nos był zbyt wielki i przed złamaniem. A włosy jak u dzikiego
zwierzęcia. Ma pan podbródek Powelów, zbyt kwadratowy, i oczy pańskiej czcigodnej pamięci matki, zbyt Ŝółte. Nie pojmuję czemu,
ale kobiety zawsze ciągną za panem sznurem. Nie powiedział mi pan, co się zdarzyło z ową damą... jak jej na imię?
— Lady Marianna Wenthayen. — Griffith potarł czoło, marząc
o tym, by ból głowy ustąpił. — Jest krewną hrabiego.
— Nie powiedział mi pan, co zaszło — powtórzył Art. — Ale załoŜę się, Ŝe sam wiem. ZałoŜę się, Ŝe wiem.
Griffith zamarł, nie przeczuwając nic dobrego, ale nie mógł się powstrzymać od zadania pytania:
— Co wiesz?
— Tłusta, stara lady Marianna chciała pana usidlić. — Art machnął ręką w powietrzu. — A pan odrzucił tę starą jędzę. — Art udał, Ŝe
z kimś walczy. — I ta czarownica wyrŜnęła pana w twarz.
Griffith przerwał Artowi:
— Nie jest ani stara, ani tłusta, ani paskudna.
Art wyprostował się, a jego spojrzenie nabrało ostrości.
— Doprawdy?
Griffith opadł na puchowy materac i ułoŜył sobie poduszki. Ta czynność pozwoliła mu zebrać myśli.
Dobrze wiedział, o co chodzi Artowi. Jego ukochany sługa nie wiadomo dlaczego uznał, Ŝe Griffith powinien ponownie się oŜenić, i
uwaŜnie badał kaŜdą nadarzającą się okazję. Teraz chciał go wybadać. JeŜeli Griffith powie mu, Ŝe Marianna jest urodziwa, Art zrobi
się szczególnie natarczywy. Jeśli zaś Griffith powie mu, Ŝe jest szpetna, a Art spotka ją, dowie się, Ŝe Griffith skłamał. Z jego uniku
wyciągnie zupełnie nieodpowiednie wnioski.
Nie lubił łatwych kobiet, które zbyt często się uśmiechały.
Powiedział:
— Jest młoda.
Art rzucił się na ten ochłap informacji.
9
— Jak młoda?
Zwykli ludzie musieliby uŜyć wielu słów, aby wyrazić uczucia, które Marianna wyraŜała uśmiechem. Griffithowi najbardziej utkwił
w pamięci jej pogardliwy uśmiech. Opuszczona głowa, roześmiane oczy, wygięte kąciki ust i czarujące dołeczki w policzkach.
— Dwadzieścia lat? MoŜe dwadzieścia pięć? — odparł w zamyśleniu.
— W sam raz dla mojego pana — stwierdził z zapałem Art. — Pan ma dwadzieścia osiem. Jakiego koloru ma włosy?
Nie, jeszcze lepiej pamiętał ten wyzywający uśmiech, mówiący „spróbuj tylko”. Ramiona odrzucone do tyłu, falująca pierś, lśniące
białe zęby i czarujące dołeczki w policzkach.
— Rude.
— Rude włosy? — Art nachmurzył się. — Angielki nie miewają rudych włosów. Ma pewnie jaskrawe, paskudne, farbowane włosy.
Griffith zmruŜył oczy udając, Ŝe się nad tym zastanawia, ale doskonale wiedział. Pamiętał aŜ nadto dobrze.
— Nie są farbowane.
— Więc moŜe miedziane?
— Rude — odparł stanowczo Griffith. — Ale niektórym męŜczyznom mogą się podobać.
— Jak płomień — powiedział z zadowoleniem Art.
— Uhm. — Griffith przypomniał sobie jej pełen rozbawienia uśmiech. Spoglądające z boku oczy, uniesiona głowa, zaróŜowione
policzki, pełne usta, białe zęby i czarujące dołeczki w policzkach... Śmiała się z niego. A jak by to było, gdyby śmiali się razem?
— Gorący płomień — mruknął.
Art podniósł z podłogi broń Marianny — sakiewkę.
— A jakiego koloru oczy?
— Zielone.
— No, tak — zapiszczał Art, podskakując jak ropucha na rozgrzanej skale. — Jeśli młodzieniec wie, jakiego koloru oczy ma
dziewczyna, to znaczy, Ŝe jest zakochany.
— Co? — ryknął Griffith odrzucając szmatkę.
— Jeśli młodzieniec....
Griffith zerwał się z łóŜka i przyskoczył do Arta.
— Słyszałem, co powiedziałeś! Ty zakuta pało, nawet jej nie lubię. Jest nieskromna, grubiańska, gwałtowna, kapryśna...
bezwstydna...
— Bardzo odpowiednia dla pana — rzucił sługa, ostroŜnie się usuwając.
— Nie jest w moim typie. — Griffith odetchnął głęboko i opanował się. Nie spuszczając oczu z chichoczącego sługi, wyjaśnił: —
Wiesz, Ŝe gustuję w kobietach domatorkach, lubiących szyć, zadowolonych z przebywania w domu. Nie podobają mi się takie, które
odwaŜnie spoglądają wokół siebie, walczą jak męŜczyźni i których rude włosy zdradzają kapryśny charakter. Nie podoba mi się
kobieta, tak piękna, Ŝe męŜczyźni walczą o nią i z nią o przywilej dzielenia jej łoŜa.
Art pokuśtykał do stojącego obok stołu i z brzękiem rzucił nań sakiewkę.
— Powiedział pan tylko, Ŝe nie jest stara, tłusta ani szpetna.
— No i co?
— Nie powiedział pan, Ŝe jest piękna.
— Więc?
Art zanucił cichutko.
— Zostajemy dłuŜej?
— Słońce juŜ zaszło, stary durniu — odparł Griffith. — Oczywiście, Ŝe zostajemy na noc i dopóki nie oddam tej przeklętej sakiewki.
Ale tylko dopóki jej nie oddam. O co chodzi?
— O nic. Jest pan młody i silny. Pan wie najlepiej.
— I nie będziesz się wtrącał?
— Nie, panie.
— Ha! Prędzej pocałuję własny łokieć.
Zadowolony Art zajął się stosem worków podróŜnych i skórzanych sakiew, które przywieźli z Londynu.
— Nigdy nie widziałem w Walii podobnego zamku. Czemu się pan nie połoŜy? Wygląda pan na zmęczonego.
Kładąc się na łóŜku Griffith mruknął:
— Czy ja z tobą kiedykolwiek wygram?
Art zlekcewaŜył pytanie, okazując swoją walijską pogardę dla Anglików i ich umiejętności bitewnych.
— Zamiast katapult i broni całe wnętrze otoczone murami pełne jest kwiatów. W Walii podbilibyśmy coś takiego w dwa tygodnie.
Griffith odrzekł z roztargnieniem:
— Być moŜe, połoŜenie zamku na wyspie otoczonej jeziorem daje Wethayenowi poczucie bezpieczeństwa.
— Ba! Trzymają tu własnych rycerzy jak kurczęta w osobnych barakach.
— To nie są ich rycerze, to najemnicy.
— Ach! — Art szybko się zorientował. — Nic dziwnego, Ŝe hrabia trzyma ich oddzielnie, z dala od siebie. CzyŜ on nie wie, Ŝe
najlepiej jest mieć własnych ludzi?
Griffith pogładził podbródek.
— Wynajął sobie armię.
— Często słychać tu walijską mowę.
— Powszechnie wiadomo, Ŝe Walijczycy są najwaleczniejsi na wyspach.
— I dlaczego nasi rycerze nie mieliby się bić za angielskie pieniądze i angielskie łupy? — Griffith zamyślił się, a Art otworzył bagaŜe
i wyrzucił zawartość na podłogę.
— Co mam zostawić na wierzchu?
— Ubranie podróŜne. Jutro ruszamy w drogę powrotną.
— Szkoda, Ŝe nie zostajemy i nie poznam lady Marianny.
— Powiedziałem, ubranie podróŜne — powtórzył z emfazą Griffith. Nie chciał rozmawiać z Artem o Mariannie. Nie chciał nawet o
10
niej myśleć.
Angielka — pomyślał pogardliwie. Wiele się nauczył o miłości Angielek, gdy po zwycięstwie pod Bosworth przeniósł się do
Londynu. Wiele się nasłuchał o ElŜbiecie z Yorków.
To, co powiedział Mariannie, nie było prawdą. Nieczułość wobec losu braci i pogłoski o jej dobrowolnym związku z Ryszardem
przyprawiały go o mdłości. Przyprawiały o mdłości takŜe Henryka, ociągał się z pojęciem jej za Ŝonę. A potem parlament jasno
postawił sprawę. Henryk musi dotrzymać przysięgi i oŜenić się z ElŜbietą. Henryk ustąpił wobec konieczności, powtarzając swoją
obietnicę złoŜoną na polu bitwy — Ŝe nikt i nigdy nie wydrze mu tronu.
Zapanował więc nad niechęcią i spotkał się z ElŜbietą. A potem zmienił się zupełnie. OŜenił się z nią bez szemrania i zachowywał się
godnie.
Griffith musiał przyznać, Ŝe ElŜbieta sprawiała wraŜenie czarującej kobiety, ale nic nie było w stanie zatrzeć wspomnienia jej
zdradzieckiego związku z Ryszardem i często zastanawiał się, jak Henryk był w stanie o tym zapomnieć. MoŜe uwiodła go swoją
młodością i wdziękiem, a moŜe... Griffith przypomniał sobie wąziutką talię Marianny i zaczął rozwaŜać, jakie piersi ukrywały się
poniŜej obszytego futrem dekoltu.
MoŜe, rozmyślał Griffith, Henryk stracił głowę z powodu sztuczek, które znały Angielki. Ale charakter Griffitha stwardniał od
zgryzot, wojny i strachu. Nie miał zamiaru obdarzać kobiety uczuciem głębszym niŜ to, jakie Ŝywił dla swoich sokołów.
I to nigdy się nie zmieni. Nigdy.
— Mówiłem — Art potarł oko udając, Ŝe bardzo mu dokucza
— mówiłem, Ŝe stare rany mnie bolą.
— Słyszałem — odparł Griffith. — Nie musisz wrzeszczeć.
Art skrzyŜował ręce na piersi i powtórzył:
— Te stare rany mi dokuczają, a pan śni na jawie.
— Wcale nie śnię, a twoje oko wcale ci nie dokucza. Dobrze o tym wiesz. Zawsze tak mówisz, gdy chcesz postawić na swoim.
— Szkoda, Ŝe nie dowiedzieliśmy się, jakie plany ma Wenthayen — łagodził Art.
Griffith zawahał się. Jako przedstawiciel króla powinien dołoŜyć starań, aby dowiedzieć się, co knuje Wenthayen, jeŜeli w ogóle coś
knuje. Ale Wenthayen cieszył się wielkim zaufaniem króla i z pewnością doskonale wiedział, Ŝe jego przyszłość jest u boku Henryka.
— Wyślę wiadomość — rzekł Griffith. — JeŜeli król Henryk zechce, Ŝebym wracał, wyda takie polecenie.
Art, pełen nadziei, pchnął drzwi rzeźbionej drewnianej szafy.
— Chyba włoŜę torby do tej eleganckiej szafy.
— Wenthayena stać na rzeźbione szafy i zamek, jaki mu się podoba. Jest parweniuszem skoligaconym ze zmarłą królową. — Griffith
z westchnieniem przeciągnął się na łóŜku. — Dobrze się oŜenił i w czasie panowania Edwarda piastował bardzo wysokie stanowisko.
Art skinął głową.
— A więc z trudem dorobił się majątku. Przez intrygi. — Unosząc jedną z koszul Griffitha poklepał rękawy. — Niech pan tylko
spojrzy. Oto dowód na to, co mówiłem. Pańskie ręce są tak długie, Ŝe moŜe pan nie schylając się podrapać się w kolano. Ale trzeba
przyznać, Ŝe dzięki temu daleko sięga pan swoim mieczem. A ja jestem wdzięczny, Ŝe pan tak daleko sięga. Pańska rozrośnięta klatka
piersiowa sprawia, Ŝe Wygląda pan jak beczka. A nogi są tak długie, Ŝe z trudem mieszczą się w pończochach.
— Robisz co w twojej mocy, Ŝebym się lepiej poczuł?
— Oczywiście. Inaczej nie potrafiłbym udowodnić, Ŝe ta dziewczyna wcale pana nie zeszpeciła. Mówię panu, jeŜeli pan chce, to
niech pan ją bierze szybko, zanim inny męŜczyzna sprzątnie ją panu sprzed... — Art zdjął rozgrzaną szmatkę i zastąpił ją chłodną
— ...nosa.
— Nie chcę jej.
— To dlaczego ta kość w pańskich spodniach jest równie nabrzmiała jak obita kość na twarzy?
Griffith podniósł się rycząc.
— Do stu piorunów, Art, stul pysk, zanim wbiję ci resztę zębów do gardła.
— Och, ale się przestraszyłem.
Griffith zdjął okład i odrzucił go na bok.
— Nie interesuję się kobietą, która nie panuje nad swoimi Ŝądzami — upierał się.
Art, nie przejmując się surowością swego pana, przekrzywił głowę jak wróbel i ze wścibską miną zapytał:
— A czemuŜ to pan twierdzi, Ŝe ona nie panuje nad Ŝądzami?
— Była ulubioną damą dworu ElŜbiety York. Mogła wspaniale wyjść za mąŜ i mieć wielkie wpływy. Zmarnowała swoją przyszłość
ulegając jakiemuś wielmoŜy.
— Nie jest to rzadki grzech.
— Wydała na świat bękarta. — Griffith usłyszał w swym głosie nutę oskarŜenia i zdał sobie sprawę, Ŝe Art dopilnuje, by tego
poŜałował.
— Ach! — Art kręcąc głową zatańczył wokół łóŜka. — A więc jej grzech nie polega na cudzołóstwie, lecz na tym, Ŝe zaszła w ciąŜę.
Zarzuca jej pan nie grzech sam w sobie, lecz to, Ŝe została przyłapana.
Griffith pomyślał ponuro, Ŝe kłopot ze starymi, zaufanymi sługami polega nie na tym, co myślą, lecz na tym, Ŝe czują się w
obowiązku o tym mówić. Aby go zniechęcić do krytycznych i przemądrzałych uwag Griffith rzeki:
— Ktoś, kto nie jest w stanie panować nad sobą, nie jest godzien, by kierować lub pouczać innych.
— To bardzo słuszne, panie. — Art przestał tańczyć i przyjrzał się srogiej minie Griffitha. — Szkoda tylko, Ŝe pan nie zawsze tak
postępował.
Na to Griffith nie mógł nic powiedzieć, zwłaszcza Artowi, który stracił oko na skutek młodzieńczej głupoty swego pana.
— Wcześnie dostałem nauczkę — przyznał.
— MoŜe ta lady Marianna takŜe dostała nauczkę, tylko Ŝe jej pomyłkę niełatwo jest ukryć.
Głęboko w sercu Griffitha obróciło się ostrze noŜa pamięci i poczuł, Ŝe na nowo krwawi. Owo ostrze mogło być odłamkiem szkła,
nadtłuczonym soplem lodu lub zwykłym pokrytym rdzą Ŝelazem. Jak się przekonał, pamięć miała zdolność zadawania bólu zawsze,
bez końca.
— Niech się pan połoŜy. — Art popchnął go z powrotem na łóŜko i jeszcze raz zmienił okład. — To było podłe z mojej strony.
11
Przepraszam. Chciałem tylko powiedzieć, Ŝe wszyscy popełniamy błędy, a pan osądził tę dziewczynę zbyt surowo. — Odwracając się
wymamrotał, wystarczająco głośno, by Griffith go usłyszał: — A wszystko dlatego, Ŝe zmusiła pana do grania solo na pańskim flecie.
Wprawdzie godność uszła w tej chwili z Griffitha, ale zdołał odpowiedzieć:
— Jestem tu ze względu na interesy króla Henryka, nie z Ŝadnych innych powodów.
Art otworzył kieszeń swojej torby, wyciągnął z niej złoŜony arkusz papieru i podał Griffthowi.
Brzegi zalepione były czerwonym woskiem i Griffith rozpoznał pieczęć. Nie przeczuwając nic dobrego, wziął papier i spojrzał
pytająco na Arta.
— To list od naszego monarchy. Dostarczył mi go do rąk własnych ten mały sekretarz, wraz z instrukcją, Ŝe mam go panu przekazać
po spotkaniu z lady Marianną. — Art, pomimo Ŝe nie umiał czytać, nachylił się nad łóŜkiem, gdy Griffith śpiesznie przebiegał pismo
wzrokiem. — Pisze coś ciekawego?
Griffith zwinął papier i podał Artowi.
— Spal to, a potem rozpakuj bagaŜe. Zostajemy w zamku Wenthayena, niech Bóg nas zachowa.
Art poskrobał się za uchem, gdzie pozostało mu kilka ostatnich kosmyków.
— Król nie pisze dlaczego?
— To w stylu Henryka. Rozkazy, ale bez Ŝadnych wyjaśnień. Dlatego właśnie Oliver King dostarczył ten list tobie. Gdyby Henryk
wydał mi polecenie, zapytałbym, co się za tym kryje.
— Zmyślny, prawda? — zapytał Art pełen podziwu. — Co rozkazuje?
— Mamy tu pozostać na czas nie określony i pilnować lady Marianny i jej syna.
Art pogrzebaczem wepchnął pergamin głęboko do kominka.
— Dlaczego król niepokoi się o lady Mariannę i jej syna?
Griffith odparł cedząc słowa:
— Nie wiem. Henryk nie podał Ŝadnych przyczyn.
— Ale to diabelnie dziwne, Ŝe się nimi interesuje. — Art wrócił ku stercie ubrań i szturchnął je czubkiem stopy. — Równie dobrze
mogłem je rozwiesić. Dobrze się stało, Ŝe wybiera się pan do domu, do Walii, i wziął pan ze sobą wszystkie ubrania, Ŝeby matka je
uprała, w przeciwnym razie nie miałby pan co na siebie włoŜyć na tym eleganckim dworze.
— Zastanawiałem się, czemu Henryk upierał się, bym odwiedził rodziców. Bez wątpienia miał jakieś kłopoty. — Griffith wyciągnął
się na łóŜku. — Słyszałem pogłoski na temat kłopotów w Irlandii.
— Jakich kłopotów?
— Ludzie powiadają, Ŝe hrabia Warwick nabiera wielkiego znaczenia.
Art westchnął z przesadną rozpaczą Walijczyka, który gani samego siebie za swój brak orientacji w powiązaniach łączących
angielską arystokrację.
— Nic mi to nie mówi.
— Hrabia Warwick — wyjaśnił mu cierpliwie Griffith — jest synem nieŜyjącego księcia Clarence.
Art westchnął po raz wtóry.
— Słuchaj uwaŜnie. — Griffith wyjął trzy jabłka z patery i ułoŜył je na stole. Wybrał największe i najbardziej rumiane. — To jest
król Edward, ojciec ElŜbiety York.
— Tłuścioch — zauwaŜył Art.
— Taki był. To — Griffith uniósł następne jabłko, raczej przywiędłe — jest król Ryszard, uzurpator, pokonany i poległy pod
Bosworth. — Griffith uniósł ostatnie jabłko, mniejsze od pozostałych. — A to ksiąŜę Clarence. Ci trzej męŜczyźni byli braćmi,
synami rodu Yorków.
— Tak, widać podobieństwo rodzinne — przerwał Art.
— Dwaj spośród nich byli królami, a Clarence nie, ale miał syna.
— Ach! — Pomarszczona twarz Arta rozjaśniła się. — Hrabiego Warwicka.
— OtóŜ to. Bratanka dwóch królów z rodu Yorków, a więc branego pod uwagę jako dziedzic tronu angielskiego.
— I teraz przebywa w Irlandii?
— Nie, hrabia Warwick Ŝyje bezpiecznie, pod opieką króla Henryka w więzieniu londyńskim Tower.
Art zakrył oczy rękami i wymamrotał:
— Nigdy się nie połapię w tych wszystkich królach i królewskich córkach i bratankach.
— Zastanów się — ponaglał go Griffith. — Spadkobiercy Edwarda zniknęli w Tower i nie pojawili się nigdy więcej, zamordowani
przez własnego stryja — uniósł pomarszczone jabłko — Ryszarda. A teraz Henryk zaopiekował się następnym kandydatem do tronu.
Gdybyś był lordem, który nie wspomagał Henryka w jego staraniach o tron, to co byś pomyślał?
— śe Henryk zamordował tego hrabiego Warwicka.
— Jasne. A jeŜeli byłbyś lordem, który nie wspomagał Henryka w staraniach o tron, jak byś go z tego tronu usunął?
Artowi opadły ręce.
— Domagałbym się, aby hrabia Warwick zbrojnie powstał i spróbował oderwać Anglię od Irlandii, gdzie uczucia ku Yorkom nadal
pozostają silne.
Griffith odrzekł odkładając jabłka na paterę:
— Ach, Arturze, jak zwykłe jesteś najprzemyślniejszy...
Przerwało mu stukanie do drzwi, wymienili z Artem spojrzenia. Art otworzył i ich oczom ukazała się krągła i pomarszczona twarz
sługi. Uśmiechnęła się i dygnęła.
— Nazywam się Jane. Przysłano mnie, bym pomogła się wam urządzić.
Cmoknęła na widok nieporządnej sterty ubrań na podłodze i natychmiast przy niej przyklękła. Zaczęła segregować koszule,
pończochy i opończe, odkładając je na oddzielne stosy. Mówiła przy tym:
— Wygląda na to, Ŝe potrzebujecie pomocy. Nigdy nie pojmę, czemu męŜczyźni upierają się, by samodzielnie robić pranie. Okropni
jesteście. — Potrząsając opończą uniosła twarz pełną dezaprobaty.
— Spójrzcie na to! Tylko dlatego, Ŝe jest czarna — spojrzała na stos ubrań — jak większość pańskich rzeczy nie zasługuje na to, by
ją wepchnąć do torby i ciągać po całym kraju. Zajmę się nią od razu i jutro będzie ją pan nosić.
12
Uznała, Ŝe się zgadzają, i gdy Griffith otworzył usta, by odpowiedzieć, Art powstrzymał go kładąc mu dłoń na ramieniu. Jego
spojrzenie mówiło: pozwól, panie, Ŝe ja się tym zajmę. Griffith dał za wygraną. Art umiał postępować z kobietami, ze wszystkimi
kobietami. Teraz wystąpił naprzód i skłonił się dwornie.
— Nazywam się Art i jestem człowiekiem, który bardzo sobie ceni dobrą obsługę.
Najwyraźniej dobrze obznajomiona z flirtem, Jane zmarszczyła twarz w uśmiechu.
— Miło mi cię poznać, Art.
— Czy zabierzesz takŜe resztę ubrań? — zapytał Art.
— O pozostałe takŜe się zatroszczę i twój pan będzie miał strój na kaŜdy dzień pobytu. A gdy nadejdzie zima, będzie musiał
poŜyczyć sobie ciepły płaszcz: Ale nie martwcie się, stale miewamy tu gości, których trzeba przyodziać...
Tego juŜ było zbyt wiele i Griffith nie mógł się dłuŜej powstrzymać:
— Dlaczego myślisz, Ŝe zostanę tu na zimę? Powiedziałem Wenthayenowi, Ŝe jutro wyjeŜdŜamy.
Jane wyprostowała się i spojrzała na niego.
— CzyŜbym trafiła do niewłaściwej izby? CzyŜby pan nie był Griffith ap Powel?
Art uciszył Griffitha kuksańcem w bok.
— Jest nim, a takŜe niewdzięcznym panem, który nie docenia twoich usług. Za to ja — Art podszedł i wziął Jane za rękę — cieszę
się, Ŝe dla nas pracujesz. Twój mąŜ ma duŜe szczęście.
Jane zachichotała, gdy ucałował jej dłoń.
— Jestem wdową.
— Wdową? Jakie to smutne! — Art przeciągnął ostatnie słowo, tak by ukazać swoje prawdziwe uczucia. W odpowiedzi Jane posłała
mu uśmiech, a Griffith chrząknął z pełnym niesmaku potępieniem.
Przywołana do porządku praczka zesztywniała.
— Wiem tylko tyle, Ŝe do nas na dół przyszły polecenia od jego lordowskiej mości, właśnie gdy udawaliśmy się na nasze wyrka.
Powiedziano nam, Ŝe zostajecie tu na długo i mamy was traktować jak najbardziej waŜnych gości. Powiedziano nam, Ŝe mamy
zaczekać z tym do jutrzejszego popołudnia, ale ja powiedziałam naszej pani Fay, Ŝe tak się nie traktuje najbardziej waŜnych gości.
Nie mogłam pozwolić, by czekali, aŜ ich ubrania zostaną poprane i poprasowane. Więc przyszłam.
Obaj męŜczyźni spoglądali ze zdumieniem na kobietę obwieszoną przeznaczonymi do prania ubraniami. Nic nie odpowiedzieli, a ona
wzruszyła ramionami i rzekła:
— Odniosę je wam tak szybko, Ŝe nie zdąŜycie nawet mrugnąć okiem. — I przypatrując się Griffithowi dodała z cmoknięciem:
— Och, lady Marianna nieźle panu przyłoŜyła. Zawsze miała gwałtowny temperament. Art, czy moŜesz za mną zamknąć drzwi?
Art w pośpiechu spełnił jej polecenie, a potem zwrócił się do swego pana z niewinną miną.
— Nikomu nie pisnąłem słówka o lady Mariannie i pańskim nosie. Ktoś musiał podejrzeć, jak się kłóciliście.
— Nie chodzi mi o lady Mariannę i jej gwałtowny charakter — warknął Griffith. — Chciałbym wiedzieć, jak to się stało, Ŝe
Wenthayen wiedział, Ŝe tu zostanę, zanim ja sam się o tym dowiedziałem.
— Król musiał się skontaktować z Wenthayenem — zasugerował Art. — I dlatego hrabia wiedział, Ŝe zostaniemy tu na dłuŜej.
— A moŜe ściany w tym dworze mają uszy? — Griffith wskazał na skomplikowane wzory, wyrzeźbione w drewnianych płytkach
pokrywających ściany. Art takŜe rozejrzał się dookoła. Zanim zdąŜył okazać wściekłość, Griffith rzekł: — Spij z otwartym okiem,
Art. Po ciosie, który otrzymałem w głowę, będę spał twardo, a musimy uwaŜać bardziej, niŜ sądziłem.
Skomlenie spaniela rozwalonego na piersi Wenthayena obudziło go. Nasłuchiwał z zamkniętymi oczami. Coś poruszało się w
krzakach za oknem. Coś... nie, ktoś. Uspokoił psa głaskaniem i wyszeptał rozkaz. Suka przywarowała nisko. Poruszając się z
wdziękiem słonia, intruz wszedł przez otwarte okno. Zakradał się w pobliŜe lóŜka i spaniel zadrŜał niecierpliwie. Wenthayen
zaczekał, aŜ intruz stanie tuŜ przy łóŜku, i wtedy krzyknął:
— Bierz go!
Spaniel rzucił się z przeraŜającym warczeniem. Kobieta leŜąca obok Wenthayena krzyknęła, a nieproszony gość zaklął w barwnej
mieszaninie rynsztokowej i arystokratycznej angielszczyzny. Wenthayen rozpoznał jego niski głos, ale pozwolił by suka ukąsiła go
parę razy, zanim sam uchwycił szablę. Dopiero wtedy przywołał psa, wynagradzając go głaskaniem i pochwałami. Spojrzał na sir
Adriana Harbottle”a.
— Co robisz w mojej komnacie?
— przeklęty, plugawy pies — odparł gniewnie Harbottle — zatopił zębiska w mojej kostce i nadgarstku. Krwawię i boli mnie!
— Nie wykrwawiaj się na mój dywan. Jest nowy i duŜo kosztował — rzucił ostro Wenthayen.
— Niech będzie. — Harbottle owinął nadgarstek i przeszedł z dywanu na kamienną posadzkę.
— Pytam jeszcze raz, co robisz w mojej komnacie?
— Chcę wyjaśnić pewne sprawy — odrzekł Harbottle. — Przyszedłem tu w odwecie.
— W odwecie? Za co? — Wenthayen trzymał szablę w pogotowiu.
— Za to, Ŝe zaoferowałem ci gościnę? Za to, Ŝe karmiłem cię tak obficie, Ŝe mógłbym zamiast ciebie wyŜywić kilka innych osób? Za
to, Ŝe znosiłem twoje grubiańskie maniery?
— Pan działał przeciwko mnie! — rzucił Harbottle.
— Ja działałem przeciwko tobie? Ja?... — Wenthayen zająknął się.
— Kochanie, zapal świece. KsięŜyc dopiero wschodzi i musimy rzucić nieco światła na ten strzęp ludzki.
Kobieta drŜącymi rękami zbliŜała do pojedynczej palącej się nocą świecy knot za knotem. Wkrótce wszystkie nabrały Ŝycia.
Harbottle parsknął.
— Pan ma swoją ładną, tłustą kobietę w sypialni i swoich dobrych ludzi w swoim zamku pośrodku jeziora, ale oni wszyscy trzymają
się pana z powodu pieniędzy!
Łącznie z tobą? — przerwał mu Wenthayen.
— Przybyłem tu w dobrej wierze. Zadowolony z dobrego jedzenia i dachu nad głową, ale nie wiedziałem, Ŝe będę musiał za wszystko
płacić własnym honorem.
Wenthayen roześmiał się.
Honor? O jakim honorze mówi młodszy syn rodu? Twój brat dziedziczy tytuł barona, a ty nie masz Ŝadnych widoków na przyszłość.
13
O jakim honorze mówimy?
— Pan Ŝąda ode mnie, abym robił to, na co nie zgodziłby się Ŝaden przyzwoity człowiek. — PowaŜna twarz Harbottle”a lśniła od
potu.
— KaŜe mi pan podsłuchiwać po kątach, wyciągać tajemnice z ukrycia, zaglądać pod kamienie, gdzie lęgnie się zło.
— Jesteś w tym bardzo dobry.
— Nie jestem! — wrzasnął Harbottle.
Wenthayen zrozumiał, Ŝe z młodym człowiekiem naleŜy postępować delikatnie. Natura obdarzyła Harbottle”a tak wielką urodą,
harmonią ruchów i siłą, Ŝe był rozpieszczony i zepsuty. Podboje stały się jego drugą naturą.
o tak, Marianna zadała mu ciosy nie do wybaczenia. Uraziła jego próŜność i pewność siebie. Nic dziwnego, Ŝe tak potraktowany
szuka teraz zemsty.
Rozgorączkowany, porywczy i mający przesadne mniemanie o prawości swego charakteru, Harbottle przypominał Wenthayenowi nie
wytresowanego kundla. Rozbrykany, ale moŜliwy do ujarzmienia, jeśli trafi mu się odpowiedni pan.
Wprawdzie Wenthayen tresował psy rasowe, ale zasady były te same. Wskazując szablą rzekł:
— Nalej sobie wina. Najlepsze, jakie mam w piwnicach.
— Nie zdoła mnie pan przekupić jak dziecka zaprotestował Harbottle, ale nalał sobie wina i napił się. Twarz mu pojaśniała.
— Dobre wino.
— Jasne. Siadaj.
Twarz Harbottle”a znów spochmurniała.
— Nie!
Szybkie uderzenie, a potem pochwała od pana. Wenthayen przyłoŜył czubek szabli do piersi Harbottle”a.
— Proszę usiąść.
Harbottle osunął się niczym posłuszny pies. Wpatrywał się w Wenthayena ponurymi niebieskimi oczami. Hrabia nalał sobie wina do
czary i usiadł w fotelu naprzeciw.
— Widzę, Ŝe źle wykorzystywałem twoje talenty — powiedział.
— Powinienem był się od razu domyślić, Ŝe jesteś zbyt wyrafinowany, by trudnić się czymś równie niegodnym jak zdobywanie
informacji.
— Tak. — Harbottle wypił wino, a Wenthayen skinął na kobietę, która niezdecydowanie stała obok łóŜka. Uniosła dzban i ponownie
napełniła kielich Harbottle”a.
— Tak, zaiste. — Wenthayen udał, Ŝe pije, ale tylko dotknął wargami wina. — Dzisiaj pokazałeś, Ŝe twoją prawdziwą siłą jest
umiejętność posługiwania się szablą.
Harbottle podniósł się i wrzasnął z oburzeniem:
— Nie pozwolę, by się ze mnie naigrawano!
Wenthayen uniósł brwi.
— A któŜ się naigrawa? To miał być szczery komplement. — Patrzył, jak młody człowiek waha się, a potem znowu wskazał mu
szablą miejsce. — Siadaj.
Tym razem Harbottle usłuchał z mniejszymi oporami. Usiadł. Wenthayen, zadowolony z tresury, rzekł:
— Gdym cię zachęcał do walki z lady Marianną, powinienem cię był ostrzec, jak bardzo jest przebiegła. Wszyscy doskonale
wiedzieli, Ŝe ustępujesz jej, bo jest kobietą, a ona to wykorzystała.
Harbottle rozchylił pełne wargi.
- Naprawdę?
Co do tego nie ma Ŝadnych Wątpliwości. Rozeszła się fama
o tym, jak doskonale walczysz na szable.
— Jestem dobry! Cholernie dobry. Z tego się utrzymuję i załoŜę się, Ŝe pan o tym wiedział.
— Skąd mogłem wiedzieć?
— Z tych samych źródeł, z których czerpie pan inne informacje. Idę o zakład, Ŝe kaŜdy z owych szlachciców, którzy jadają przy
pańskim stole, odpłaca się panu węszeniem tajemnic. Jestem pewien, Ŝe jest pan najlepiej poinformowanym człowiekiem w całym
królestwie.
— Pochlebiasz mi. — Wenthayen postukał po zębach długim paznokciem i uznał, Ŝe nadeszła odpowiednia pora, by przejść do
sedna. — Lecz przecieŜ nie jesteśmy tu, aby rozmawiać o mnie. Mamy rozmawiać o tobie. O tobie i o lady Mariannie. CzyŜbym się
mylił?
Na wzmiankę o Mariannie Harbottle drgnął, a jego głos wzniósł się o jedną oktawę.
O mnie i o lady Mariannie?
Wenthayen odparł:
— Chciałeś ją bliŜej poznać, prawda? Nie zwracała na ciebie Uwagi, więc podsunąłem ci, byś wyzwał ją na pojedynek. Sądziłem, Ŝe
gdy ją pokonasz, okaŜe ci trochę szacunku. — Westchnął ze smutkiem. — Nie pomyślałem o przewadze, jaką posiada...
WyobraŜałem sobie, Ŝe jej wspaniała figura mogła cię nieco rozproszyć, prawda? — Zajrzał w wilgotne oczy Harbottle”a, który
odwrócił wzrok. — To Ŝaden wstyd. Gdyby mnie kto zapytał, odrzekłbym, Ŝe jej piersi są najpiękniejsze w całym królestwie. Nie jest
oczywiście równie urodziwa jak ty, ale za to niewielu męŜczyzn dorównuje jej wzrostem. Przypuszczam, Ŝe męŜczyźni, którzy
dostępują zaszczytu dzielenia jej łoŜa, stwierdzają, iŜ moŜe ich dwukrotnie opasać nogami. Powietrze wokół Harbottle”a rozgrzało
się.
Pozwalając sobie na dyskretny uśmiech, Wenthayen otworzył furtkę psiarni.
— Lady Marianna nauczyła się władania szablą ode mnie. Ale nie jestem durniem. Nie nauczyłem jej wszystkiego. — Harbottle
odetchnął, a Wenthayen, starając się, by jego głos zabrzmiał szczerze, zapytał: — Co byś powiedział na prywatne lekcje? Chętnie
nauczyłbym cię tego, czego ona nie urnie.
Harbottle dał się złapać w pułapkę.
— Chciałbym spróbować jeszcze raz. Chciałbym jeszcze raz walczyć z Jej Wysokością. Gdy ją pokonam, będzie zdana na moją
łaskę.
14
Oczywiście — z krzywym uśmiechem spojrzał na swe kształtne dłonie — moŜe ze mną walczyć, ale Ŝadna kobieta jeszcze mnie
nie odrzuciła. Jego zadowolenie z siebie zdumiewało Wenthayena, który zastanawiał się, jak wiele kobiet, które odrzuciły
Harbottle”a, leŜało potem na wznak, walcząc z tym uśmiechniętym bałwanem.
Wenthayen nie tego pragnął dla Marianny, która juŜ udowodniła, jak wiele jest warta.
Przestrzegł go:
— Niełatwo będzie ją namówić do ponownej próby sił. Twoje uwagi na temat jej syna były nie na czasie i nie na miejscu.
Usta Harbottle” a skrzywiły się.
— Ten szczeniak jest tylko zwykłym bękartem.
Wenthayen poczuł przypływ gniewu, ale stłumił go. Harbottle był nieodpowiednim narzędziem, ale jednak był narzędziem.
Wenthayen potrzebował wszelkich narzędzi. Skoro król Henryk Tudor przysłał tu tego wielkiego jak wieŜa Walijczyka, aby strzegł
Marianny, to oznaczało, Ŝe Ŝywi podejrzenia.
— Szczeniak jest bękartem, a ona jest do niego przywiązana — odparł.
— Zawsze się go kurczowo trzyma, gdy próbuję coś jej powiedzieć. Najchętniej rozgniótłbym go.
— Nie waŜ się skrzywdzić Lionela — przestrzegł go ponownie zaniepokojony Wenthayen. — Chłopak jest dla mnie cenny.
Posłuchaj mego planu. Trzymaj się na uboczu, dopóki nie nauczę cię paru trików z szablą, których ona nie zna. Wtedy będziesz mógł
obrazić jej syna i ona wyzwie cię na pojedynek.
— A moja nagroda?
— Twoja nagroda będzie większa, niŜ sobie moŜesz wyobrazić
— obiecał Wenthayen. — A teraz bądź dobrym chłopcem i wyjdź przez okno...
— Nie. — Harbottle pochylił się do przodu, zacisnął pięści na oparciu fotela. — Nie zgodzę się na taką niejasną obietnicę. JeŜeli
zrobię tak, jak pan sobie Ŝyczy, i pokonam lady Mariannę...
— Ty takŜe sobie tego Ŝyczysz — przypomniał mu Wenthayen.
— Tak, ja takŜe sobie tego Ŝyczę. Ale chcę usłyszeć, jaka mnie czeka nagroda. Chcę, Ŝeby mi pan powiedział, co to będzie.
Wenthayen zawahał się. Zdradzanie planów przed czasem nie leŜało w jego ostroŜnej naturze. Ale co mu groziło? Zawsze będzie
mógł poświęcić tego zarozumiałego samca i wydać go Henrykowi. Nikt go nie przechytrzy.
— JeŜeli zwycięŜysz, lady Marianna będzie musiała dopuścić cię do swego łoŜa. A potem nie będzie miała wyboru i wyjdzie za
ciebie za mąŜ. JuŜ ja tego dopilnuję.
— Będzie mogła odmówić.
Wenthayen odparł głosem ostrym jak klinga jego szabli:
— Jest kobietą. śyje zdana na moją łaskę. Zrobi to, co jej rozkaŜę.
— Gdy pan tak mówi, zaczynam jej prawie współczuć — odparł Harbottle, ale nie zabrzmiało to przekonywająco.
— Nie mów nikomu o naszej rozmowie, w przeciwnym razie popsujesz niespodziankę, którą planujemy dla lady Marianny — rzekł
Wenthayen.
Harbottle radośnie wyskoczył przez okno i skrył się w krzakach. Wenthayen z poczuciem dobrze wypełnionego zadania zgasił
świece. Poczuł szturchnięcie.
Jego kochanka wsunęła mu głowę pod ramię i przytuliła się do jego piersi.
— Nie czepiam się ciebie z powodu twego bogactwa — wyszeptała z fałszywą niewinnością i zmysłowym uśmiechem. — A ty nie
trzymasz mnie, by się mną posługiwać. Ten okropny człowiek nie wiedział, co mówi.
— Nie. — Wenthayen pogłaskał ją po jasnych włosach i równie obłudnie dodał: — Nasza miłość jest wieczna i gdy nadejdzie
odpowiednia pora, pobierzemy się i ty będziesz moją księŜną, bo nigdy jeszcze Ŝadna kobieta nie obdarzyła mnie tak słodką miłością.
I uśmiechnął się tajemniczo.
Rozdział trzeci
Ktoś był w komnacie. Ktoś tuŜ obok Arta, który spal w nogach łoŜa Griffitha. Art potrząsnął swym panem, aby go obudzić.
Griffith, jak przystało na zaprawionego w bojach rycerza, wstrzymał oddech i czekał, by jego oczy przywykły do kontrastu białego
światła księŜyca i ciemności nocy. Powoli obrócił głowę i spostrzegł kogoś przykucniętego przy torbach podróŜnych. Intruz
znajdował się zbyt daleko od rozświetlonego księŜycem okna, aby moŜna go rozpoznać. Przeszukiwał skórzane torby. Griffith
przyglądał mu się z natęŜeniem.
CzyŜby złodziej poszukujący złota? A moŜe to jeden ze szpiegów
Wenthayena?
Prostując się z pustymi rękami intruz okazał się pulchnym młodzieńcem w pończochach i kaftanie. Otworzył szafę i bezszelestnie
przeglądał jej zawartość. Griffith ocenił odległość nieproszonego gościa od drzwi. JeŜeli młodzieniec, dokonawszy swego dzieła,
zechce uciec, Griffith zmusi go do pozostania. Zmusi go siłą. Bo chociaŜ nogi młodego człowieka były długie, Griffith miał jeszcze
dłuŜsze. Dopadłby drzwi pierwszy.
Ale to okazało się zbędne. Złodziej, najwyraźniej niezadowolony z poszukiwań, zamknął drzwi szafy i podszedł do wezgłowia
Griffitha.
Na nocnym stoliku leŜała sakiewka ze złotem. Sakiewka ze złotem Marianny.
Młodzieniec chwycił ją z cichym pomrukiem zadowolenia. Griffith zerwał się z rykiem. Rabuś drgnął i odwrócił się ku niemu.
Griffith chwycił go za nadgarstek i rzucił na łóŜko. Błyskawicznie uchylił się przed wymierzonymi w nos energicznymi ciosami.
Unieruchomił wymachujące pięści. Zapaśniczym chwytem złapał intruza za szczupłą szyję.
Jej zapach i miękkość, jak równieŜ instynkt Griffitha sprawiły, Ŝe wstrząśnięty pojął prawdę.
— Masz go? — zapytał Art z dumą starego rycerza.
— Mam ją — poprawił kwaśno Griffith i poczuł, Ŝe buntownicze ciało pod nim poddaje się.
— Co, do diabła? — Art zapalił małą świeczkę i płomień rozświetlił kosmyki rudych włosów wokół wyzywającej twarzy. Art
natychmiast pohamował swoją wściekłość i uśmiechnął się.
— Lady Marianna, jak sądzę!
15
— Tak, to właśnie jest lady Marianna. — Griffith przysiadł na piętach, nadal okraczając jej biodra, i przyjrzał się jej. — Lady
Marianna w najbardziej skandalicznym przebraniu.
Kaftan z długimi rękawami był wywatowany i wypchany, dość modny i odpowiedni dla kobiety chcącej ukryć niemęską pierś.
Krótka spódniczka, udrapowana poniŜej pasa, takŜe słuŜyła do przykrycia zaokrąglonych bioder. Ale spódniczka kończyła się tam,
gdzie zaczynały się uda i leŜąc pod nim Marianna miała odsłonięty woreczek w kroku spodni. Pusty woreczek.
— BoŜe zachowaj! — Zakłopotany, obraŜony i... BoŜe dopomóŜ, czyŜby miał wzwód? Griffith ponownie przeniósł wzrok na jej
twarz.
— Co pani tu robi? I w dodatku w tym bezsensownym błazeńskim stroju?
Jej pełne usta wydęły się i zadrŜały jak u skrzywdzonego dziecka, ale zachowała resztki godności i zaprotestowała:
— JakŜe mogłam przyjść do waszej komnaty w spódnicach i halkach?
— Obrabować mnie...
— Chcę, Ŝeby pan zniŜył głos i zdmuchnął świecę — skarciła go po cichu, lecz energicznie, bo juŜ się opanowała po przeŜytym
wstrząsie. — Hrabia wszędzie ma swoich szpiegów i, na mój honor, będę się miała z pyszna, gdy ta przygoda zostanie rozgłoszona.
Griffith spojrzał na Arta, który skinął głową. Gasząc świecę, rzekł:
— Niech no pan lepiej zsiądzie z tej dziewki, zanim będę zmuszony zbesztać pana jak stara przyzwoitka i zawołać księdza.
Griffith zeskoczył z łóŜka niczym oparzony, a Art ciągnął dalej:
— Lepiej niech ją pan wypyta o Wenthayena, zanim sobie pójdzie.
— Nigdzie nie pójdę. — Marianna ominęła ich wzrokiem i wzięła ze stolika sakiewkę. — W kaŜdym razie nie pójdę bez niej. Jest
moja, czyŜ nie?
W głosie Griffitha brzmiało wielkie rozczarowanie.
— Chciwość i złodziejstwo.
— Griffith — jęknął Art.
— Owszem — zgodziła się Marianna beztroskim tonem.
Zbyt beztroskim. Ucho Griffitha pochwyciło stanowczy ton człowieka oskarŜonego niesłusznie, ale godzącego się na fałszywy
osąd. Zrozumiał, Ŝe on takŜe ją oskarŜa.
— To nie jest więc kradzieŜ. Tak jak pani mówi, pieniądze do niej naleŜą — rzekł.
Przywiązywała cięŜką sakiewkę do pasa.
— A więc jestem tylko chciwa.
Art, jak dobry opiekun, otoczył ją ramionami.
— Wcale nie. Pani musi nakarmić dziecko, prawda? — Marianna chciała mu się wyrwać, ale Art zaciągnął ją do okna. — Nie,
dziewczyno. Spójrz na mnie i powiedz, czy nie masz zaufania do tej twarzy.
Oczywiście, Ŝe mu ufała. Gdy księŜyc oświetlił jego Ŝywo spoglądające niebieskie oko i pomarszczony na wpół oskubany
podbródek oraz miły uśmiech, zaufała mu tak jak wszystkie kobiety na świecie.
— Ten oto pan Griffith — Art wskazał go zakrzywionym palcem
— nie rozumie, na co pani pieniądze Jej Królewskiej Mości, ale Griffith nigdy nie był ojcem. Nigdy nie musiał starać się o buty dla
rosnącego dziecka ani o ubrania, ani teŜ napełniać stale pustego dziecinnego Ŝołądka, ani opłacać czarownicy, Ŝeby przyszła i swymi
ziołami uleczyła dziecinną gorączkę.
— Albo zapłacić księdzu, by pogrzebał maleńkie ciałka?
Delikatne pytanie Marianny przyprawiało Griffitha o zdumienie. Znał historię Arta i znał jego ból spowodowany dziecięcą
gorączką.
Me Marianna musiała wyczuć drŜenie starczego głosu, bo spytała:
— Masz dzieci, Art?
Art chrząknął.
— JuŜ nie mam, dziewczyno. Wyratowałem je z bitwy, ale straciłem je wszyściuteńkie... sześcioro i ich matkę takŜe. Pomarli z
głodu i chorób po bitwie.
Poklepała go po plecach, niczym domagającego się pieszczoty kocura.
Art uniósł rękę i pogładził ją po włosach. A potem ze sztuczną werwą dodał:
— Niech nam pani powie, jak na dobrą dziewczynę przystało, czy to prawda, Ŝe Wenthayen wie o swoich gościach i ich sprawach
więcej niŜ ktokolwiek z ludzi?
Jej impertynencki uśmiech przeczył temu, Ŝe kiedykolwiek wzruszyło ją opowiadanie Arta, i Griffith mógłby przysiąc, Ŝe chwila
współczucia była tylko złudzeniem, gdyby nie to, Ŝe Art otarł łzę z policzka.
Wskazując na otaczające ich ściany wyszeptała:
— Wenthayen mógłby sprzedawać swoje informacje samemu diabłu, ale jest zbyt zachłanny, więc zachowuje je wyłącznie dla
siebie. Ta komnata jest najlepiej wyposaŜona, roi się tu od urządzeń do podsłuchiwania i podglądania. Wenthayen umieszcza tu tylko
swoich najwaŜniejszych gości — spojrzała z uśmieszkiem na Griffitha.
— Co pan zrobił, Ŝe się tak panem interesuje?
— Dobre pytanie — odparł. — Sam chciałbym to wiedzieć.
Jej ręka powędrowała ku przymocowanej do pasa sakiewce. Bawiąc się monetami Marianna spoglądała na zdumionego Arta.
— Zaprowadzę was do innej komnaty. Bezpiecznej.
Griffith patrzył na nią.
— Sądzi pani, Ŝe moŜe przenieść do innej komnaty gości Wenthayena? On będzie protestował.
Ręka Marianny opadła. Uśmiechnęła się z chełpliwą pewnością
— Umiem sobie radzić z Wenthayenem.
— I skąd ta pewność, Ŝe inna komnata będzie bezpieczna?
— sondował Griffith.
— Sami zobaczycie. — Cofnęła się w miejsce osłonięte od księŜycowego światła. — Weź rzeczy swego pana, Art. Zaprowadzę
was tam.
16
— Nie mam nic do zabrania. — Art zrobił kwaśną minę. — Praczka zabrała wszystko. Sądzę, Ŝe będę musiał jutro wybrać się do
niej i powiedzieć, Ŝeby posłała rzeczy na nowe miejsce. Gdziekolwiek to będzie.
Marianna wyszła na oświetlony świecą korytarz i schyliła się, by włoŜyć odpowiednie dla młodego męŜczyzny buty z cienkiej
skóry.
Griffith złapał ją za ramię i obrócił ku sobie.
— Dlaczego nie przyszła pani po prostu poprosić mnie o złoto? Chciał poznać prawdę. Chciał poznać jej myśli, swoimi
krętactwami doprowadzała go do wściekłości.
— Kiedy?
— Jutro.
— Jutro moglibyście wyjechać — odparła.
— Gdybym odjechał nie oddawszy naleŜnego pani złota, okazałbym się złodziejem.
— Nie, nie złodziejem — spojrzała na niego i jego spuchnięty nos — ale moŜe po prostu rozgniewanym człowiekiem.
— Tak pani o mnie myśli? śe obrabowałbym ją z zemsty za te drobne obraŜenia?
— Błagam o przebaczenie — powiedziała.
ObraŜony tym afrontem, uwłaczającym jego honorowi odparł:
— Mam nadzieję.
— Nie powinnam pana bić, niezaleŜnie od tego, jak obraźliwie pan się zachował. Ale kiedy obraził pan uczciwość lady ElŜbiety...
— Zaraz, zaraz. — Podniósł rękę. — Czy to oznacza, Ŝe przeprasza mnie pani nie z powodu obrazy mej własnej uczciwości, lecz
dlatego, Ŝe mnie pani uderzyła?
Patrząc mu prosto w oczy odrzekła ostro:
— Tylko głupiec mógłby zaufać męskiej uczciwości.
— Z jakimi to męŜczyznami miała pani do czynienia?
Ale ona przechyliła głowę, szczerze zaciekawiona jego oburzeniem. Wstrętem napełniała go nie ona, lecz męŜczyźni, którzy dali
taką lekcję. Skinął ręką.
— Prowadź.
Idąc za nią wzdłuŜ korytarza Griffith usłyszał rechoczącego z tyłu Arta i do jego uszu dobiegł szept starca:
— Ona będzie twardym orzechem do zgryzienia. Być moŜe powinien pan dać za wygraną.
Marianna obejrzała się ze zmarszczonymi brwiami, by sprawdzić, czy za nią postępują... a moŜe dlatego, Ŝe dosłyszała Arta?
Griffith ze zwieszonymi ramionami szedł pośrodku i przyglądał się jej.
— Czy pan się nigdy nie uśmiecha? — spytała, jakby jego zły humor prowokował ją do zaczepek.
Nie czekając na odpowiedź zdjęła świecę ze ściany. Nie okazując najmniejszego poszanowania dla własności hrabiego, umieściła ją
na podstawce ze złota i kolorowego szkła i otworzyła maleńkie, ukryte w belkowaniu drzwi. Aby przez nie przejść, Grifith musiał się
zgiąć
wpół. Omal nie spadł z czterech wąskich stopni i znalazł się u stóp krętych schodów.
— WieŜa — powiedział z niechętnym podziwem Griffith. — Tak, rozumiem, nawet Wenthayen miałby trudności z umieszczeniem
tu swego szpiega.
Uśmiechnęła się, ale jej usta pozostały skrzywione i zdawało się, Ŝe czuje się zakłopotana.
— Wenthayen nigdy tu nie bywa.
Światło księŜyca wpadającego przez otwory strzelnicze wspomogło płomień świecy. Marianna uniosła ją wysoko, ale Griffith
dojrzał jedynie czarny tunel ponad głową. Pod schodami widać było rozsypującą się podłogę z kamieni i desek.
— To stara część zamku. — Marianna rozejrzała się dookoła.
— Nawet kamienie robią wraŜenie starych.
— Tak. — Art odetchnął głęboko. — To zapach dawnych czasów.
Posłała mu uśmiech i jej buty zastukały o kamienie. Wspinała się przesadzając dwa stopnie naraz.
— Impulsywna — wymamrotał Griffith, ale podąŜał za nią równie zwinnie. Aby ją chronić w razie upadku — mówił sam sobie —
lecz w gruncie rzeczy nie spuszczał oczu z jej kołyszących się bioder i nóg. Był to zupełnie nowy punkt widzenia i pomimo Ŝe
kobieta w pończochach powinna napełniać go odrazą, stwierdził, Ŝe one tylko zaostrzają jego apetyt, do którego nie chciał się przed
samym sobą przyznać. Siła jej łydek, łagodne ruchy mięśni, gdy wchodziła na schody, wprawiły go w trans, oszałamiały i kiedy nagle
zatrzymała się na najwyŜszym podeście, zsunął się ze stopnia i przyklęknął uderzając się w kolano.
Schwyciła go za ramię, jakby był starcem.
— Złe się pan czuje?
— Nie! — Rozcierając kolejnego guza, spojrzał na rechoczącego Arta i zapytał: — Gdzie jest komnata?
— Tutaj. — Otworzyła na ościeŜ drzwi, których przedtem nie zauwaŜył, i poruszyła świecą. — Chodźcie.
Wkroczył do środka i poczuł zapach kurzu. Marianna weszła za nim, uniosła świecę i Griffith dostrzegł wnętrze eleganckie i jakby
pełne melancholii. Pośrodku okrągłego pomieszczenia wznosiło się podwyŜszenie. Na nim stało łoŜe z rzeźbionego drewna, osłonięte
brokatowymi kotarami. Kamienne ściany oŜywiały gobeliny przedstawiające sceny z dawnych polowań, bitew, a takŜe z Ŝycia
domowego. Ogromny kominek rozdziawiał swe wygłodniałe palenisko w oczekiwaniu paliwa, światła, ciepła. Skrzynie i szafy,
rozmieszczone z gustem, czekały na ubrania. Fotele tęskniły do chwili, gdy obejmą ludzkie ciała.
— To nie jest pokój gościnny — zaprotestował Griffith. — To jest... Marianna zachichotała i powiew wiatru rozniósł ów dźwięk po
komnacie. Pomieszczenie stało się natychmiast jaśniejsze i pogodniejsze.
— Tej komnaty uŜywała hrabina Wenthayen.
— JeŜeli to miało mnie uspokoić — odparł ponuro — stało się wręcz przeciwnie.
— Powiedziano mi, Ŝe hrabina lubiła przebywać z dala od wrzawy panującej na zamku.
Ustawiła świecę przy łóŜku i poruszyła brokatowe zasłony. Uniósł się kurz i Marianna zakaszlała.
— SłuŜba nie troszczyła się o to miejsce, ale teraz, gdy tu zamieszkacie, będzie do tego zmuszona. — Przejechała palcem po szybie
i spojrzała na pozostawioną smugę. — Leniwe flejtuchy.
Griffith rzekł:
17
— Wenthayen nie zechce, bym niszczył sanktuarium, świątynię, której tak pilnie strzegł.
— Jak pan sobie Ŝyczy — odparła Marianna. — Ale gdziekolwiek pójdziecie w tym zamczysku, strzeŜcie się zasłon, które niby to
osłaniają od wiatru, maleńkich alkow i przejść, które nie wiodą donikąd. Często kryją niewidocznego podsłuchiwacza.
Griffith wzdrygnął się.
— Sądziłam, Ŝe zechce pan swobodnie rozmawiać z Artem. śe
zechce pan mieć pewność, Ŝe Ŝadne oczy nie podglądają, gdy się pan ubiera, lub nikt się nie śmieje na widok dziurawych pończoch.
By mógł pan bez zakłopotania...
— 0, pani — wtrącił się Art — podglądacz tylko by mu zazdrościł.
— Zamknij się, Art — warknął Griffith. — To zupełnie nie na temat.
Marianna upierała się.
— Wszystko jest na temat. W całym zamku Wenthayen nie ma ani jednego bezpiecznego przed szpiegami miejsca. Z wyjątkiem tej
komnaty.
Griffith nawyki do samotności. Do otwartych przestrzeni walijskich wybrzeŜy i przytłumionego pohukiwania leśnych sów. śycie w
zamku Wenthayena przez nie wiadomo jak długi czas stanowiło wystarczającą próbę. A jeszcze mieć poczucie, Ŝe jest się przez kogoś
szpiegowanym...
Art zapytał od drzwi:
— To jak, zostajemy?
— Gdy Wenthayen odkryje naszą bezczelność, gotów jest nas wyrzucić — upierał się Griffith.
Ale juŜ się wahał i Marianna doskonale to czuła. Jeszcze raz uśmiechnęła się krzywo.
— Nie będzie miał nic przeciwko temu.
Art wszedł do komnaty i rzucił bagaŜe. Gruby dywan zagłuszył stuk. Art otarł dłonie o kaftan.
— Co się z nią stało?
— Z hrabiną? — Spojrzenie Marianny poszybowało w stronę okna.
— Osiemnaście lat temu spadła ze schodów i skręciła sobie kark. Dlatego ta komnata jest dla was bezpieczna. Wenthayen nigdy tu
nie przychodzi. Powiedziano mi, Ŝe hrabina była jedyną osobą, na której mu zaleŜało.
— A więc zamienimy wścibstwo Wenthayena na stałą obecność jego Ŝony.
Szept Arta zmroził Griffitha.
Marianna podeszła do starego człowieka. Zdawało się, Ŝe jego
wzmianka o nawiedzaniu przez ducha wcale jej nie zdziwiła. PołoŜyła mu dłoń na ramieniu.
— Czy ona naprawdę tu jest? Niektórzy słuŜący twierdzą, Ŝe tak. Mówią, Ŝe komnata jest zbyt chłodna i niegościnna, ale ja tego nie
odczuwam.
Art poklepał ją po ręce.
— Oczywiście, Ŝe nie. Nie umarła bez rozgrzeszenia, prawda?
— Nie. Gdy ją znaleźli, Ŝyła jeszcze i ksiądz dał jej ostatnie namaszczenie. A potem spróbowali ją podnieść... — Marianna opuściła
ręce w ostatecznym geście.
— A więc nie jest wrogim duchem — stwierdził Art — lecz cichym cieniem, którego dzieło na tym świecie pozostało nie
ukończone. Nie ma cierpliwości do gnuśnych pokojówek i niechlujnych lokajów. Ale lubi panią, lady Marianno. Tak, panią lubi.
Marianna uśmiechnęła się do Arta z wdzięcznością, a Griffith poczuł się jeszcze bardziej niezadowolony z przyjaźni, która rodziła
się między jego słuŜącym a jego... a lady Marianną.
— Arturze — warknął — nigdy przedtem nie okazywałeś cienia wraŜliwości.
— Czy pan sobie wyobraŜa, Ŝe wie pan na mój temat wszystko?
— odciął się Art. — Młody niedorostek.
Marianna odchyliła głowę do tyłu i wybuchnęła śmiechem. Tym razem zmiana była namacalna. Komnata pojaśniała i Griffith
rozejrzał się szukając wytłumaczenia. Na zewnątrz, od wschodu, pojawiła się pierwsza poświata. Świt będzie za jakieś dwie godziny,
ale Marianna spostrzegła ją i rzekła:
— Muszę iść. Nie było mnie w domu zbyt długo. — I pośpieszyła ku drzwiom. — Przyślę tu słuŜbę, gdy tylko zapieje kogut. I
wysprzątam tu z...
— Idę z panią — rzeki Griffith.
— Co? — Zatrzymała się. — Dokąd?
— Odprowadzić panią do domu. Nie jest bezpiecznie dla młodej kobiety w tym stroju włóczyć się o tej porze.. — Bardzo się
starał, by jego głos nie zabrzmiał surowo, lecz najwyraźniej bez powodzenia.
— Ja się czuję bezpieczna — odparła Marianna.
— Pomimo wszystko pójdę z panią. — A gdy otworzyła znowu usta, dodał: — Albo zostanie tu pani do wschodu słońca.
Jej uśmiech wyraŜał teraz wściekle zniecierpliwienie.
— Niech więc pan idzie, skoro sobie pan Ŝyczy, do diabła!
— Damy nie powinny tak kląć — odparł.
Udała, Ŝe go nie słyszy, ale z jej postawy, gdy zbiegała po schodach, Griffith wywnioskował, Ŝe nic nie uszło jej uszom.
Poprowadziła go przez ich poprzednią izbę, przecięła korytarz i wyszła głównymi drzwiami do małego przedsionka, który wiódł na
dół, do kuchni. Następnie wąskimi schodami jeszcze raz do drzwi. Ruszyła je ze skrzypnięciem i powiedziała:
— To ja.
Drzwi otworzył barczysty osiłek...
Spojrzał ze zgrozą, gdy Griffith wszedł do sadu jabłkowego połoŜonego na zachód od dworzyszcza.
— Pani, to przejście jest tajemne.
— Sir Griffith nikomu nie powie — zapewniła go otrzepując kolana.
Olbrzym potarł brodę.
— A więc sądzę, Ŝe nie muszę go zabijać.
— Jestem zobowiązany — powiedział Griffith oglądając zestaw broni, który miał przy sobie ów jegomość.
18
— Powinien pan — rzuciła Marianna. — Billy jest naszym najwierniejszym obrońcą.
Billy skłonił się słysząc te słowa i podał jej sięgający kolan płaszcz.
— Niech pani to włoŜy — ponaglił ją. — Ubiera się pani skandalicznie. Niektórzy męŜczyźni — rzucił okiem na Griffitha —
mogliby to sobie źle wytłumaczyć.
— NiemoŜliwe. Sir Griffith wie juŜ o mnie wszystko — odparła.
— I czuje obrzydzenie.
— Niech pani włoŜy płaszcz — powiedział Griffith.
Uśmiechając się spełniła ich polecenie.
— Czy mam panią odprowadzić do jej domku, lady Marianno?
— zapytał Billy, dając w ten sposób Griffithowi wskazówkę na temat miejsca, gdzie się udawali.
— Dopilnuję, by nic się jej nie stało — zapewnił go Griffith.
Billy wskazał na jego nos.
— Jest pan pewien, Ŝe sobie poradzi?
— Całkowicie. — I gdy Billy chciał dodać coś jeszcze, Griffith nachylił się ku niemu i zajrzał mu w oczy. Nie spuszczając z niego
wzroku powtórzył: — Całkowicie pewien.
Billy cofnął się.
— Tak, sir Griffith. Jak pan sobie Ŝyczy, sir Griffith. — Ale gdy Marianna i Griffith odeszli, zawołał: — Niech się pani ma na
baczności, lady Marianno. Nie moŜna ufać nawet sir Griffithowi.
Griffith miał nadzieję, Ŝe Marianna zachowa się rozsądnie i nie otworzy ust. Podejrzenia Billy”ego wcale go nie rozbawiły.
Zastanawiał się, czy któryś z podglądaczy moŜe dostrzec wrzącą mieszaninę poŜądania i dezaprobaty, którą w nim budziła Marianna.
Miał nadzieję, Ŝe ona spostrzeŜe, Ŝe miarka moŜe się przebrać, Ŝe domyśli się, jaki roznieca w nim ogień.
Jednocześnie łudził się, Ŝe Marianna zachowa się nierozsądnie i ta myśl wstrząsnęła nim. Mówiąc w równym stopniu do siebie jak
do niej, rzekł:
— Kobiety nigdy nie powinny sobie pozwalać na cudzołóstwo.
Marianna podparła się pod boki krocząc wzdłuŜ rzędu drzew.
— Pan jest więc prawiczkiem?
— Po to są dziewki.
— śeby uleczyć beznadziejny przypadek dziewictwa? Niech no mi pan powie — wyszli z sadu, a ona zwróciła się ku niemu z
chytrym uśmieszkiem — jak cięŜki jest pański przypadek syfilisu? To z pewnością wyjaśni pańskie podłe usposobienie.
Domek —jej domek? — stał w cieniu muru obronnego, ale Griffith me
mógł się mu przyjrzeć, bo nie odrywał wzroku od Marianny. Chwycił ją pod brodę i uniósł ku sobie jej pogardliwie uśmiechniętą
twarz.
— Nie mam Ŝadnego syfilisu.
— A więc naleŜy pan do owych męŜczyzn, którzy pozbawiają dziewictwa dziewczyny, aby zachować czystość.
— Nie, u diabła! Niech pani przestanie mnie kąsać. Byłem Ŝonaty i moja Ŝona zaspokajała me potrzeby. Od jej śmierci nie miałem
kobiety.
— A jak dawno zmarła?
— Dwa lata temu.
— Dwa lata. — Nadal uśmiechała się kpiąco. — Na mój honor, dziwię się, Ŝe nie oszalał pan z Ŝądzy do tego czasu. Billy
najwyraźniej nie był przekonany co do czystości pańskich motywów.
Jej kpiny pozbawiły go opanowania i uśmiechnął się w odpowiedzi. Jednocześnie zadowolony i zaniepokojony tym brakiem
kontroli, ale jednak bardziej zadowolony, odpowiedział:
— Billy jest sprytny. Jestem opętany Ŝądzą. Czy che pani, bym jej to zademonstrował?
Jej pełen niepokoju rumieniec wprawił go w zachwyt, tak samo jak siła, z jaką pchnęła go w pierś.
- Nie.
— Za późno. — Schylił głowę ku jej twarzy.
Nie chciała go pocałować. Od dawna nie całowała się z męŜczyzną, a jej doświadczenia były tak nieciekawe, Ŝe przekonała samą
siebie, Ŝe męŜczyźni w ogóle jej nie interesują. Ale Griffith... Griffith wcale jej nie nudził.
Doprowadzał ją do wściekłości, owszem. Bawił ją, wyzywał... przyciął.
Nie swoją przystojną twarzą. Nawet własna matka nie nazwałaby go przystojnym. Nie, pociągały ją jego mocna postać, powolna
rozwaga, uczciwość. Dawał jej poczucie bezpieczeństwa, tak jakby mu mogła zaufać. Wydawało jej się, Ŝe zaleŜy mu na niej.
Własna głupota wprowadziła ją w zakłopotanie.
Lecz mimo wszystko odpowiedziała na jego pocałunek, bo — niech to diabli! — całował wyjątkowo dobrze. Rzeczywiście, jak na
męŜczyznę, który przyznał się do Ŝycia w celibacie, całował cudownie, zachwycająco dobrze. Jego usta były stanowcze, język
powściągliwy. Dbał o to, by nie przyciskać twarzy do jej policzków i nie kłuć jej swoim zarostem. Dotknął ust Marianny językiem,
nie domagając się wpuszczenia, lecz smakując je. I nie powstrzymywał jej, gdy się cofnęła.
BoŜe zachowaj, podniecał jej ciekawość.
Korzenny zapach goździków polnych, chłodny wiatr, gwiazdy nad głową, światło księŜyca na jego zdecydowanych rysach...
Przesunęła palcem po brwiach Griffitha i patrzyła w roziskrzone oczy. Zsunęła dłoń niŜej i dotknęła jego ust, jakby chciała ocenić ich
magię, nie poddając się jej.
Nie udało się. Jego oddech rozgrzewał jej dłoń długim, powolnym wydechem. Jego usta lśniły niczym szkło rozgrzane ciepłem
korzennego wina. Nieskończona cierpliwość Griffitha intrygowała ją, powodowała, Ŝe pragnęła zaspokoić ciekawość. Wyszeptała
cicho:
— Jeszcze...
OstroŜnie przyciągnął ją do siebie:
— Jeszcze...
Ich ciała całowały się. Usta obejmowały.
19
Rozpalał się w nich ogień, burza namiętności.
Zdziwiona lgnęła do niego. Zdumiony uniósł jej płaszcz i chwycił za biodra.
Starali się zbliŜyć jeszcze bardziej. Marianna złapała go za włosy na karku i przyciągnęła go otwierając szeroko usta. Polizał ją, a
potem wessał jej język. Jęcząc starli się jak dzikie koty w zalotach, skrępowani ubraniami, lecz czując się, jakby ich byli zupełnie
pozbawieni.
Spróbowała otoczyć go nogami. Starał się jej pomóc — i stuknęła go głową prosto w nos.
Krzyknął z bólu. Jęknęła myśląc o swoim niezaspokojeniu, a potem
zdała sobie sprawę z tego, co uczyniła. Z tego, czego omal nie uczyniła. Z przysięgi, której omal nie złamała. Ze swojej głupoty...
— Najmocniej przepraszam — rzekła cofając się.
— Nie przejmuj się tym. — Przysunął się ku niej.
Odskoczyła.
— Najmocniej przepraszam, sir Griffith.
Zamarł.
— CóŜ to, przepraszasz mnie za coś więcej niŜ uderzenie w nos?
— Ja nie chciałam... ja nie powinnam była... — Spojrzawszy mu w twarz uciekła w kierunku swego domku.
Nie musiała się oglądać, wiedziała, Ŝe on biegnie tuŜ za nią. Jego wielkie susy szybko skracały dzielącą ich odległość i gdy wpadła
na pokryte pyłem podwórko wewnątrz ogrodzenia, chwycił ją za ramię.
Odwróciła się twarzą ku niemu.
— Przepraszam. Naprawdę przepraszam. Pod Ŝadnym pozorem nie było mi wolno...
— Nam nie było wolno — poprawił ją.
- Co?
— Byliśmy tam we dwoje. I masz rację. Nie powinniśmy.
Uwierzyłaby mu łatwiej, gdyby nie był taki dumny, taki zadufany w swojej męskości.
— Ale — ciągnął — obiecałem doprowadzić cię do domu, a jeszcze do domu nie doszłaś.
— JuŜ tu jestem. — Wskazała dłonią domek.
— Odprowadzę cię do samych drzwi — odparł. — Odprowadzę cię do domu.
Otworzyła usta, aby zaprotestować, ale Griffith połoŜył jej palec na wargach.
— Do domu — wyszeptał.
— Do domu — powtórzyła.
Jego dotyk przypominał jej rzeczy dawno zapomniane, więc odsunęła się. Pogmerawszy kluczem w zamku, pchnęła drzwi
i otworzyła je na ościeŜ. Ich oczom ukazała się rozjaśniona światłem świecy jedyna izba i syn Marianny.
Siedział na łóŜku i zaspany tarł oczy piąstkami. Wyrzucając sobie, Ŝe pozostawiła go samego, i Ŝałując, Ŝe w ogóle wyszła z domu,
Marianna uklękła obok niego.
— Obudziliśmy cię?
Potrząsnął głową i wskazał rączką okno.
— Coś na zewnątrz... — Zamilkła, przypominając sobie dźwięki, które wydawali wraz z Griffithem, gdy zapragnęli zaznać
rozkoszy.
Lionel skinął głową z błyszczącymi oczami i jego matka oblała się rumieńcem.
— Wygląda na to, Ŝe bardzo cię kocha — zauwaŜył Griffith.
— To mój syn! — odparła obraŜona.
— Nawet kobiety mniej zamoŜne i gorzej urodzone zastawiłyby klejnoty, aby wynająć mu niańkę.
Przybrała postawę obronną.
— On ma niańkę.
— Wygląda na to, Ŝe ma wszystko, czego mógłby potrzebować,
— odrzekł Griffith.
Jego dobry humor wprawiał ją w zakłopotanie, ukazywał jej, Ŝe ma skłonność do popadania w skrajności. Spojrzawszy na Lionela
stwierdziła, Ŝe chłopczyk przygląda się nieznajomemu. Kiedy juŜ się napatrzył, ukrył twarz na piersi matki.
Marianna wyjaśniła głaszcząc go po ciemnej główce:
— Jest nieśmiały. Nie miał okazji, by widywać wielu obcych, a poza tym jeszcze nie mówi.
Griffith przyglądał jej się z zainteresowaniem równym temu, z jakim przed chwilą Lionel patrzył na niego.
— Słyszy?
- Tak.
— A więc rozumie wszystko, co mówisz, i nie powinnaś opowiadać o nim, jak o kimś nieobecnym.
Słysząc jego chłodne stwierdzenie zawstydziła się. A gdy Lionel
uniósł główkę i jeszcze raz przyjrzał się Griffithowi, zrobiło jej się jeszcze bardziej nieswojo. A potem jej nieśmiały synek
uśmiechnął się i wyciągnął rączki do tego ogromnego męŜczyzny. Griffith uniósł go w ramionach jak ktoś, kto często miewał do
czynienia z dziećmi.
— Większość dorosłych rozmawia przy dzieciach w taki sposób, ale one zasługują na lepsze traktowanie. — Spojrzał na Lionela
szukając potwierdzenia swych słów i Lionel z wahaniem skinął główką. — Ja takŜe niewiele mówiłem w ciągu pierwszych lat Ŝycia
— ciągnął Griffith. — Ale matka opowiadała mi, Ŝe gdy wreszcie otworzyłem usta, od razu popłynęły z nich pełne zdania. Cale
przemówienia. Historie po walijsku i angielsku. Piosenki i ballady. CóŜ, gdy zacząłem juŜ mówić, nie moŜna mnie było uciszyć.
Marianna skrzyŜowała ręce na piersiach i rzekła:
— Wcale się nie dziwię.
Griffith ułoŜył Lionela na łóŜku, a potem przykląkł i poklepał jego poduszkę.
— PołóŜ się, chłopcze, i śpij, zanim zaczną piać koguty.
Lionel potrząsnął głową.
Griffith uśmiechnął się.
20
— Nie jesteś podobny do matki, ale zachowujesz się zupełnie jak ona.
Marianna i Lionel wymienili spojrzenia.
Griffith tylko się roześmiał — głębokim, niskim śmiechem, który brzmiał jak mruczenie zadowolonego kota.
— Rób, jak uwaŜasz, ale jeŜeli nie wyśpisz się porządnie, nie będziesz miał dość siły na jutrzejszą poranną przechadzkę.
Przez chwilę Marianna myślała, Ŝe zwraca się do niej, ale Lionel nie miał ani cienia wątpliwości. Opadając na poduszkę zacisnął
powieki tak mocno, jakby dzięki temu jego sen miał stać się jeszcze głębszy. Griffith okrył go kocami, szybko pogładził po lśniących
czarnych włosach i wstał.
Zwycięstwo, które odniósł nad upartym dzieckiem, wcale go nie zdziwiło, zauwaŜyła Marianna. Zaczęła się zastanawiać, czy
równie łatwo chwyta za broń i odnosi zwycięstwo w bitwach. Jeśli tak... Wzdrygnęła się. Czy całował ją tylko po to, by nad nią
zapanować? Próbował ją obrazić. Czy teraz teŜ chce ją obrazić?
Czy on takŜe uwaŜa ją za bezczelną i nieokiełznaną?
Uśmiechnął się do niej, jakby na potwierdzenie tych wątpliwości. Był to jego pierwszy skierowany ku niej uśmiech i Marianna
starała się nie poddać jego urokowi. Jego ponura twarz złagodniała i stała się tylko silna. Jego złociste oczy spoglądały ciepło i miło,
jego usta...
Jego usta przypominały jej, jak umieją całować, a pocałunki przypominały o tym, jak bardzo czuła się samotna.
Bez wątpienia skąpo rozdzielał swoje uśmiechy.
— Idź do łóŜka — powiedział — to ciebie takŜe weźmiemy na przechadzkę.
Jego słowa dotarły do Marianny i sprowadziły ją do rzeczywistości. Do łóŜka? Czy ją takŜe ułoŜy do snu? CzyŜby miał zamiar dziś
w nocy skończyć z celibatem? Dotykając ust zastanawiała się, jakim byłby kochankiem? JeŜeli rzeczywiście tak długo Ŝył we
wstrzemięźliwości... Ale co to ją obchodzi? Jak wogóle mogło jej to przyjść do głowy?
Czy wyjdzie teraz bez ponaglania? Czy udawał zainteresowanie jej synem tylko po to, by się jej przypochlebić? Niedbałym
krokiem podeszła do drzwi. Griffith pośpieszył za nią. Wychodząc z domu, Marianna ujrzała wysoko na niebie wędrujący wśród
chmur księŜyc. Drzewa szumiały i podmuch wiatru przyniósł jej zapach polnych goździków. Chłód wczesnowiosennej nocy nasilał
się, ale Marianna zadrŜała z innego powodu. ZadrŜała na myśl o wspomnieniach, które będzie musiała usunąć z pamięci. Z
wymuszoną niedbałością udawała, Ŝe nie pamięta juŜ owych gorących pocałunków, Ŝe zapomniała o wybuchu ich dzikiej
namiętności.
— Hrabia urządza jutro polowanie i ja będę pełniła rolę gospodyni. Nie mam czasu na spacery.
Griffith zmarszczył szerokie brwi.
— Polowanie?
Jego zaskoczenie zdziwiło ją, lecz jeszcze bardziej zdumiała się widząc, jaką mu to sprawiło przykrość.
— Nie powiedziano panu?
- Nie.
— Przybył pan dopiero wczoraj, więc sądzę, Ŝe Wenthayen nie spodziewał się, Ŝe będzie miał pan ochotę. — Usprawiedliwiwszy
Wenthayena dodała: — Ale będzie pan mile widziany. Gościnność Wenthayena jest nienaganna.
Patrzyła na niego z niepokojem, oczekując odpowiedzi. On takŜe przyjrzał się jej; najpierw twarzy, potem sięgającemu do pół łydki
płaszczowi. Wydawało jej się, Ŝe patrzy na nią bez aprobaty.
— Nie ubierzesz się tak.
- Co?
Nie pojedziesz na polowanie, siedząc na koniu okrakiem, jak to czynią niektóre źle wychowane i pozbawione moralności kobiety.
Tym razem jej: „Co?” nie wyraŜało juŜ tylko zdumienia.
— Nie ma powodu, byś zachowywała się zgodnie z ich oczekiwaniami tylko dlatego, Ŝe urodziłaś nieślubne dziecko.
Gorycz, z jaką wypowiedział te słowa, zaparła jej dech w piersi. Wszystkie trzymane w pogotowiu odpowiedzi, którymi tak często
się posługiwała, przeleciały jej przez myśl.
— Jak pan śmie mnie pouczać?
— Wygląda na to, Ŝe ktoś to musi zrobić.
Zabrzmiało to tak nieznośnie staroświecko, a on sprawiał wraŜenie tak pewnego siebie, Ŝe miała ochotę znowu go uderzyć. Ale juŜ
raz tak uczyniła i poŜałowała tego. Odetchnęła głęboko, opanowała wściekłość i unicestwiła go błyskotliwą odpowiedzią.
— Nie jest pan moim ojcem!
Okropność, pomyślała. Gdzie się podziało jej osławione poczucie humoru?
Ale zaraz jej odpowiedział. I jego odpowiedź była równie głupia. A nawet jeszcze głupsza. Rzekł:
— Gdyby twój ojciec był tutaj, twoje zachowanie oburzyłoby go.
— Gdyby mój ojciec był tutaj... — Wpatrywała się w niego badawczo. Czy nie wiedział? Czy nic nie rozumiał?
Ale nie. Nie wiedział. Jego twarz wyraŜała szczere oburzenie, i to dawało jej przewagę. Niewiedza Griffitha sprawiała, Ŝe ostatnie
słowo naleŜało do Marianny.
— Mój ojciec jest tutaj — powiedziała z pełnym goryczy triumfem.
— Czy pan nie rozumie? Jestem dziedziczką Wenthayena. Hrabia to mój ojciec.
Rozdział czwarty
Jakie to dziwne, pomyślał Griffith, leŜąc w łóŜku hrabiny
Wenthayen. LeŜał w łóŜku matki Marianny i poŜądał jej córki.
Ten fakt wprowadził go w niejasne zakłopotanie, tak jakby duch hrabiny przeniknął jego myśli i przyłapał go z rękami na łonie
Marianny. Ale przecieŜ... no cóŜ, hrabina z pewnością nie pochwalałaby sposobu bycia córki. Walki na szable, męskie ubrania,
wydanie na świat nieślubnego dziecka.
— Jak myślisz, kto jest ojcem dziecka? — mruknął.
Rozciągnięty w nogach jego łóŜka Art podskoczył jak oparzony i odparł bez wahania:
— Zastanawiałem się, kiedy to pana zainteresuje. CzyŜby szczególne zainteresowanie Henryka sprawami Marianny i Lionela miało
21
z tym coś wspólnego?
— Ta kobieta bardzo gorliwie strzeŜe swej tajemnicy. — Griffith uniósł się na łokciu. Komnata, jeszcze wczoraj ponura i
zakurzona, dzisiaj sprawiała radosne wraŜenie. Nawet Art wyglądał dobrze, pomyślał Griffith zdumiony, Ŝe to moŜliwe w przypadku
starca o twarzy jak nie wygarbowana skóra.
— Dzisiaj wygląda pan znacznie lepiej — stwierdził Art, nieświadomie odwracając myśl Griffitha. — Opuchlizna na pańskiej
trąbie niemal ustąpiła.
Griffith ostroŜnie pomacał złamanie. Art pokiwał głową.
— MoŜe to hrabina uleczyła pana w ciągu nocy. MoŜe zaaprobowała pana?
— MoŜe. — Od kamiennych ścian wiało chłodem, który draŜnił jego nos. Griffith odetchnął głęboko i stwierdził, Ŝe nos stał się
droŜny. — W przeciwnym razie, musiałaby mieć źle w głowie.
Art oparł łokcie na kolanach i krytycznym okiem przyglądał się swojemu panu.
— Sądziłem, Ŝe temat pańskiej urody omówiliśmy wczoraj.
— Tu nie chodzi o moją powierzchowność — odparł Griffith.
— Mówię o moim charakterze. Mogę stwierdzić bez Ŝadnej przesady, Ŝe jestem moralny, godny szacunku i moŜna na mnie
polegać.
— Rany boskie!
— Jestem typem męŜczyzny, którego matka Ŝyczyłaby sobie na męŜa dla swej córki — dodał z zadowoleniem Griffith.
Art mrugnął do niego.
— Jest pan cholernie nudny, ot co. I cóŜ to za gadanie na temat Ŝenienia się z lady Marianną?
— Nie powiedziałem, Ŝe się z nią oŜenię. Powiedziałem tylko...
— Spojrzawszy na Arta Griffith zdał sobie sprawę, Ŝe z nim nie wygra. Zmieniając temat zapytał: — Wiedziałeś, Ŝe Wenthayen
jest ojcem Marianny?
— Ach. — Art poskrobał się po uchu. — Brałem to pod uwagę. Była pewna, Ŝe moŜe w jego domu robić, co tylko zechce. I jest
między nimi podobieństwo. Nieco zbyt duŜe jak na dalszych krewnych.
— Podobieństwo? JakieŜ moŜe być podobieństwo między tym pompatycznym workiem gnoju a...
— A ladacznicą, którą pan przywołał do porządku? Griffith spojrzał na Arta z chmurnym wyrazem twarzy, chcąc zamknąć gębę
staremu słudze.
— Ona nie jest ladacznicą. Co najwyŜej jest nieco zbyt swobodna i odwaŜna.
— JakaŜ zmiana od ostatniego wieczora! — zdziwił się Art.
— Zastanawiam się, co teŜ mogło wpłynąć na taką zmianę. A podobieństwo jest w uśmiechu.
-Co?
— Mówię, Ŝe mają podobny uśmiech. Obydwoje, Wenthayen i Marianna, chętnie się uśmiechają i ich uśmiech bardzo wiele
wyraŜa.
Griffith opadł na poduszki.
— W przypadku Marianny, głównie pogardę — stwierdził Griffith.
— W przypadku. Marianny? — zachichotał Art. — W przypadku Wenthayena głównie pogardę.
— Nie, w jego przypadku jest to złośliwość — poprawił go z roztargnieniem Griffith, który w przeciągu minionej nocy zmienił
zdanie na temat Marianny i dotychczas nie zastanowił się dlaczego. Z jakąŜ słodyczą odpowiadała na jego pocałunki, jakŜe gorąco i
namiętnie. A potem czmychnęła niczym spłoszona łania. Dzięki temu upewnił się, Ŝe Marianna jest taka, jak tego pragnął, Ŝe Ŝyła w
czystości juŜ od dawna. MoŜe od chwili narodzin syna lub jeszcze dłuŜej? — Nie uwaŜam jej za ladacznicę. Jest raczej jak dziki ptak,
który potrzebuje męskiej ręki, zdolnej do ułoŜenia go.
— Dziwnym zbiegiem okoliczności układałem sokoły — przerwał mu Art.
Griffith zlekcewaŜył jego uwagę.
— Na przykład dzisiaj rano. Wybiera się na polowanie wraz z innymi gośćmi.
Art spojrzał na niego zdziwiony.
— A pan tam nie idzie?
— Nie. Zabieram jej syna na spacer, ale powiedziałem dość dobitnie, jak ma się zachowywać.
— Jak ma się zachowywać? — Słabym głosem zapytał Art.
— Przede wszystkim powiedziałem, Ŝe powinna się ubrać jak dama. — Przypomniawszy sobie, jak Marianna wyglądała w męskim
stroju, Griffith poczuł podniecenie. — Wyobraź sobie, jaki wywołałaby skandal, jadąc na koniu okrakiem?
Art zachichotał i opadł na pościel.
— O tak. Jestem tego samego zdania. Przy odrobinie właściwej opieki... — Art zachichotał po raz wtóry.
Griffith przekrzywił głowę.
- Art!
Art wydał z siebie przenikliwy okrzyk, niczym duch straszący w irlandzkich ruinach, Griffithowi zakrzepła krew w Ŝyłach. Usiadł i
ze zdziwieniem spojrzał na kręcącego się i wierzgającego słuŜącego.
- Art!
Prychając i kaszląc Art z trudem złapał oddech.
— Powiedziałeś jej, panie.., Ŝe ma się ubrać jak dama? — Griffith skinął głową, a Art okazał jeszcze większe niedowierzanie i
rozbawienie, po prostu pękał ze śmiechu. — AleŜ z pana spryciarz... to z pewnością wyleczy ją... z wszelkich głupich pomysłów.
Zanim stary sługa skończył przemowę, Griffith wyskoczył z łóŜka i zaczął przywdziewać ubranie.
Art opanował się wreszcie i usiadł. Śmiech wstrząsał jego okrytymi kocem ramionami.
— Na spacer z synkiem lady Marianny?
Griffith spiorunował go wzrokiem i narzucił pelerynę. Wypadł z komnaty, ale zaraz z równym pośpiechem wrócił. Na ścianie
wisiało zwierciadło, a na stoliku poniŜej leŜały damskie przybory toaletowe. Griffith przejrzał zakurzone przedmioty, odszukał
grzebień i przeciągnął nim po włosach.
Art ponownie zaniósł się śmiechem, ale Griffith był juŜ na schodach. Sługa krzyknął za nim:
22
— Udanych łowów!
Marianna skierowała konia w stronę drzew i zsiadła. Przywiązała go do gałęzi i zaczęła się zastanawiać, dlaczego wzięła udział w
tym polowaniu.
Zapomniała juŜ, jak męŜczyźni przyglądali jej się, gdy ubrana w męski strój dosiadała konia po męsku. Zapomniała równieŜ, Ŝe
damy chichotały na widok jej czarnych botów ze szpiczastymi nosami.
Zaraz po powrocie z dworu królewskiego zdarzało jej się to często. A potem jej i tak nadszarpnięta reputacja legła w gruzach.
Przyjaciółki odwróciły się od niej, a w jej Ŝyciu zaczęło się liczyć wyłącznie rozwrzeszczane niemowlę, które kaŜdej nocy nosiła na
rękach. Do dosiadania konia po męsku zachęcał ją własny ojciec. A takŜe do przeklinania niczym stajenny i do fechtunku.
Rozgoryczona i nieufna, otoczona plotkarzami, grała im na nosie i Ŝyła nie licząc się z nikim.
Wzdrygnęła się na wspomnienie owych dni, zrzuciła kapelusz na ziemię i rozpuściła warkocze. Zapomnij o tym, pouczała samą
siebie, wiedząc, Ŝe to niemoŜliwe.
UwaŜnie patrząc pod nogi schodziła z łagodnego zbocza. JeŜeli dobrze pamięta, gdzieś tutaj... Z okrzykiem radości upadła na
kolana i rozgarnęła klujące krzaczki. Po ziemi pełzały pędy dzikiego wina, a wśród nich ukryły się czekające na zerwanie poziomki.
Posuwając się na czworakach napełniała nimi dłoń; oddawała się wspomnieniom. Do rozsądku przywołał ją drobiazg. Po prostu list
od ElŜbiety,
w którym pisała o swoim ślubie z królem Henrykiem. Henryk nie szczędził kosztów, ale wspaniałą uroczystość zepsuł jeden
szczegół: najdroŜsza przyjaciółka ElŜbiety, Marianna, nie była jej pierwszą druhną.
Marianna roześmiała się wtedy. A potem zapłakała. A wreszcie, ukołysawszy o świcie płaczącego całą noc Lionela, przywdziała
skromną sukienkę i postanowiła stać się godną szacunku damą. Okazało się to bardzo trudne, bo juŜ na królewskim dworze Marianna
bywała dzika, lubiła kilometrami biegać, tańczyć przez calutką noc, przesadzać płoty i zachowywać się wyzywająco. Pocieszała się
jednak, Ŝe stała się damą.
Griffith oczywiście byłby innego zdania.
Marianna zmarszczyła czoło. Przez niego i przez te pocałunki całą noc nie zmruŜyła oka. Usta miała podraŜnione, nie z powodu
jego brutalności, lecz dlatego, Ŝe ciągle je zagryzała, starając się pojąć, dlaczego Griffith stał się taki namiętny.
W końcu doszła do wniosku, Ŝe wcale nie był namiętny. Pocałował ją, bo go rozgniewała i chciał jej dać nauczkę. NiemoŜliwe, by
jej pragnął.
Na nieszczęście miniona noc przekonała ją, Ŝe nie pogardza sir Griffithem. Szczerze podziwiała jego umiejętność całowania.
Te pocałunki... Nie chciała o nich więcej myśleć, ani teŜ o nim. Zamknęła oczy, wepchnęła do ust poziomki i rozkoszowała się
pierwszą, pełną słodyczy zapowiedzią lata.
JakŜe nienawidziła zimy! JakŜe tęskniła wtedy za czasem spędzonym na dworze! Zabawy, śmiech, ogień, który rozgrzewał.
W zamku Wenthayena bawiono się w te same gry, ale w śmiechu rozbrzmiewały nuty rozpaczy i przeraŜenia. Ogień rozpalano tu
nie dla rozgrzewki, lecz na pokaz. Ludzie, którzy zbierali się wokół, nie byli przyjaciółmi, lecz ostroŜnymi przeciwnikami.
Pomimo to kaŜdej zimy Marianna zmuszona była do przyjęcia wątpliwej gościny w zamczysku. Podczas gdy na dworze szalały
zawieje, chatka chwiała się w posadach, ogień na palenisku wygasał i Lionel jak kaŜde zdrowo rosnące dziecko szalał w
zamknięciu roznosząc dom. Cecylia jęczała, a Marianna zaczynała kaszleć.
W suchym zamku ojca kaszel było łatwo uleczyć.
Pierwsza zima okazała się najlepsza. Marianna zajęła pokój matki i, z dala od otaczających Wenthayena pochlebców, bardzo się jej
to podobało. Trapiąca Lionela kolka zelŜała. Chłopczyk nauczył się siadać i pełzać — w końcu zachciało mu się raczkować na
pozbawionych poręczy, niebezpiecznych, kamiennych schodach wieŜy.
Następnej zimy Marianna, Cecylia i Lionel znaleźli schronienie w jednym z luksusowych apartamentów Wenthayena.
Pomieszczenie było wyposaŜone w liczne słuŜące szpiegom otwory wentylacyjne.
Nagle Marianna poczuła w ręce dziwną wilgoć. Rozchyliła dłoń i na widok czerwonej miazgi roześmiała się z własnej głupoty.
CóŜ jej szkodziło, Ŝe ktoś ją podglądał? Nie miała Ŝadnych tajemnic, które Wenhayen mógłby poznać, a poza tym wkrótce znowu
opuści zamek i znajdzie się na dworze wśród wielkich i blisko wielkich. Wkrótce wszyscy dowiedzą się tego, co ona juŜ wiedziała, Ŝe
jej syn Lionel nosi w sobie ziarno wielkości.
Zlizując z dłoni zmiaŜdŜone poziomki, rozmyślała: czy Griffith takŜe ukrywa jakieś tajemnice? Nie wiedziała nawet sama, nie
posiadała się ze zdziwienia, dlaczego umieściła go w komnacie matki. MoŜe dlatego, Ŝe sprawiał wraŜenie człowieka
bezpretensjonalnego i pozbawionego wszelkiej sztuczności?
Sprawiał wraŜenie?
Uśmiechnęła się. Był taki. Najlepszy dowód, Ŝe traktował ją w sposób całkowicie pozbawiony taktu. MęŜczyźni najczęściej
zwracali się do niej jak do damy, a traktowali ją jak kobietę lekkich obyczajów. Griffith nie odgrywał takich komedii. Najpierw
surowo ją złajał, potem zwracał się do niej jak nadęty głupiec, a wreszcie potraktował jak prawdziwą damę.
Z wyjątkiem chwili, kiedy ją całował. Nie całował jej tak, jak się całuje damę; całował jak kobietę.
MoŜe to właśnie tak ją poruszyło? Przyjemność na widok kogoś szczerze okazującego prawdziwe uczucia? Dzisiaj, lekcewaŜąc
jego zalecenia, ubrała się po męsku i czekała, by ją zobaczył i okazał jeszcze trochę autentycznego oburzenia.
Czy nadejdzie i zobaczy? Miała nadzieję. A jeśli nie, jej durna ucierpi, ale Lionel będzie miał na deser poziomki. Otworzyła
przypięty do pasa woreczek, wyścieliła go czystym gałgankiem i zabrała się do roboty. Zrywała dobrze ukryte jagody, dopóki nie
napełniła torebki.
I wtedy usłyszała trzask gałązki tuŜ za nią. Odwróciła się z uśmiechem, bo ujrzała pod słońce wysoką sylwetkę męŜczyzny ze złotą
aureolą wokół głowy.
— Długo trwało, zanim mnie tu odnalazłeś. — A wtedy on wszedł w cień i Marianna wzdrygnęła się rozpoznając rysy jego twarzy.
Adrian Harbottle, z ręką wspartą na biodrze, uśmiechnął się słysząc jej powitanie.
— Ja takŜe się cieszę, Ŝe cię widzę, kochanie.
Odetchnęła z trudem i zerwała się na nogi.
— Nie wiedziałam, Ŝe to ty!
Uśmiech na jego twarzy zamarł, a potem zmienił się w ponury grymas.
— A któŜ inny mógłby liczyć na tak radosne powitanie?
23
— Nie ty! — Spróbowała odskoczyć.
Harbottle chwycił ją za ramię i powtórzył:
— KtóŜ miał być tak łaskawie powitany? Co? Dlaczego nie ja?
Marianna rozejrzała się dookoła i zapytała:
— Gdzie się podziewają pozostali uczestnicy polowania?
— Zostawiłem ich, Ŝeby cię odnaleźć. O kogo ci chodzi? — Potrząsnął nią. — Dlaczego nie o mnie?
Znajdowała się zupełnie sama, oko w oko z tą nędzną imitacją dŜentelmena, którego na dodatek nie dalej jak wczoraj poniŜyła na
oczach gości Wenthayena. Teraz, pozbawiona swojej szabli, nie mogła się bronić i to, co przewidywał Griffith, okazało się prawdą.
Przez swój nieokiełznany charakter zrobiła sobie wroga, który szukał teraz zemsty — zemsty na niej.
OstroŜnie wypróbowała swój pierwszy i najlepszy z dostępnych sposobów:
— Hrabia Wenthayen będzie mnie szukał.
Harbottle ryknął śmiechem.
— A w kaŜdym razie mój ojciec — poczuła dziwny smak tego słowa
— nie będzie zadowolony, widząc mnie sam na sam z tobą. MoŜe byśmy...
Spróbowała odejść, ale przytrzymał ją i otoczył ramionami.
— OtóŜ to. MoŜe byśmy...
Nie mogła znieść widoku jego języka oblizującego pełne wargi.
— Z małym tyłeczkiem wypiętym prosto do nieba wyglądałaś rozkosznie. — Jego usta wykrzywił kapryśny, pełen lubieŜności
uśmiech. Spróbował ją pocałować. Odrzuciła głowę do tyłu, ale Harbottle zdąŜył zlizać z jej ust maleńki kawałeczek poziomki.
Oblizując się, rzekł:
— Poziomki? Lubię poziomki. Podziel się ze mną. PokaŜ mi, gdzie rosną.
— Tutaj właśnie.
Wskazała na ziemię, a on nadąsał się tak wdzięcznie, jakby ćwiczył przed lustrem, zanim doszedł do całkowitej doskonałości.
— Nie o to mi chodzi. No... — Usiłował przygiąć ją do ziemi.
PokaŜ mi.
Próbował ją oczarować, ale jeśli wdzięk nie zadziała, uŜyje siły; Marianna doskonale o tym wiedziała. UŜyje siły, nie zdając sobie
z tego sprawy, bo prawdopodobnie nigdy w Ŝyciu nie spotkał się z odmową. Dobrze wybrał czas i miejsce. Nikt go nie powstrzyma
i nikt nie spostrzeŜe, Ŝe Marianna nie wróciła. Odłączyła się od myśliwych zupełnie sama. A poza tym któŜ by się przejmował, Ŝe
ta dziewka, córka Wenthayena, kotłuje się w lesie z drobnym szlachetką?
Albo Ŝe została zgwałcona?
Itak nie ośmieli się poskarŜyć, bo to sprowadziłoby pod jej domek cały pochód domagających się względów męŜczyzn.
O BoŜe! Nie zniesie tego po raz drugi. Po narodzinach Lionela musiała ich trzymać na dystans ostrą szablą i pełną
wstrzemięźliwością.
Zastanów się, Marianno, pouczała samą siebie. Zastanów się, co robisz.
— Z chęcią pokaŜę ci, gdzie rosną poziomki — rzekła.
Jej uśmiech był pozbawiony szczerości. Harbottle zupełnie go nie dostrzegał. Spojrzał na jej biodra.
— Dobrze.
— Ale mam na sobie mnóstwo ubrania.
Zaczął dyszeć zupełnie jak psy Wenthayena.
— PomoŜesz mi zdjąć buty?
— 0, tak! — Upadł na kolana i nachylił się. — 0, tak.
Nie mogła uwierzyć, Ŝe jest aŜ tak naiwny. Wyciągnął ręce i złapał but, Marianna uniosła drugą nogę i kopnęła go prosto w
odsłonięte gardło. Upadł na plecy, a ona rzuciła się do ucieczki. Biegnąc słyszała, jak Harbottle wydaje zduszone jęki. Z przeraŜeniem
zastanawiała się, czy zadała mu cios wystarczająco silny, by pozbawić go Ŝycia. Zdusiła w sobie impulsywną chęć pomocy.
Bo jeśli nie umrze, będzie usiłował ją zabić. Co do tego nie miała Ŝadnych wątpliwości.
DrŜącymi rękami odwiązała konia i zamarła z przeraŜenia słysząc stuk kopyt. Obejrzała się.
— Griffith? — Zacisnęła pięści na wysokości piersi. Była bliska łez radości na jego widok. A potem ogarnęła ją bezsensowna
wściekłość. GdzieŜ on się, do diabła, podziewał, gdy go potrzebowała? — Na honor! — wrzasnęła. — Przybywasz zbyt późno, by
odgrywać rycerskiego obrońcę!
Przerzuciła nogę przez siodło i dosiadła konia okrakiem. Griffith wyrwał jej wodze.
— O co ci chodzi? — Pochylił się z miną znacznie groźniejszą niŜ oblicze Harbottle” a. — Obrońcą przed czym?
Za późno na rozsądek, pomyślała Marianna. Za późno na mądrość poniewczasie.
Harbottle klęczał na ziemi starając się złapać oddech, ale jego wzrok sprawiał, Ŝe Mariannie włosy stawały dęba. Znalazł
odpowiedź na pytanie: „Na kogo czekasz?” Nie dbając o własne bezpieczeństwo, wpatrywał się w nich pełnymi nienawiści,
zaczerwienionymi oczyma i dziko warczał.
Marianna chwyciła Griffitha za ramię.
— Nie zwracaj na niego uwagi. JuŜ mu przyłoŜyłam. Griffith zsiadł z konia potrząsając głową.
— 0, nie — mruknął. — To nędzny robak i trzeba go rozgnieść! Chwyciła go jeszcze mocniej.
— To nie twoja sprawa.
Spojrzał na nią i Marianna zwolniła uchwyt.
On takŜe warcząc obnaŜył zęby. Przyszło jej do głowy, Ŝe jest kością, o którą walczą dwa zaciekłe psy. Gardłowy glos Griffitha
przeraził ją.
— Od ubiegłej nocy to jest moja sprawa. A teraz wracaj do domu, Marianno. Poczekaj na mnie.
Odwrócił konia, który ruszył przed siebie. Wkrótce przeszedł w galop, tak prędki, Ŝe Marianna nie była w stanie zapanować nad
nim, przynajmniej tak sobie wmawiała. Wracała do domu nie dlatego, Ŝe chciała usłuchać Griffitha, lecz dlatego, Ŝe nie mogła go nie
usłuchać.
24
Zamek Wenthayena wznosił się na wyspie oblanej wodami małego, lecz pięknego jak klejnot jeziora. Marianna pogalopowała
przez most zwodzony do stajni, które były prawie zupełnie puste. Dzięki Bogu, myśliwi jeszcze nie powrócili. Gdy wjechała do
środka, rzucili się ku niej chłopcy stajenni. Marianna zsunęła się z siodła i wdzięcznym ruchem rzuciła im cugle.
Spieszyła się nie dlatego, Ŝe tak chciał Griffith. Pragnęła jak najszybciej zejść z oczu wścibskich pachołków i uniknąć
powracających z polowania myśliwych.
Zanim skryła się w sadzie, dobiegł ją stukot kopyt końskich na moście zwodzonym i jej ostroŜność zmieniła się w przestrach.
Wzięła nogi za pas i popędziła wśród drzew, zrzucając z nich kwiecie i pozostawiając na miękkim podłoŜu głębokie ślady stóp.
Zostawiała za sobą trop, ale nie dbała o to. Im więcej czasu zajmie Griffithowi odnalezienie jej, rozumowała, tym więcej czasu
będzie miał na ostygnięcie z gniewu. Byłoby dobrze, gdyby część swej wściekłości wyładował na Harbottle”u. Ale mimo wszystko
wolałaby, aby go nie zabił. W porównaniu do...
Griffith złapał ją za ramię i obrócił ku sobie.
— Dokąd tak uciekasz, droga Marianno? — wyszeptał, jakby się obawiał, Ŝe mówiąc głośniej straci całe opanowanie.
— Do domu — wyjąkała. — Powiedziałeś, bym wróciła do domu, i to właśnie czynię.
— Chcę z tobą pomówić — rzekł. Wydawał się jej bardzo wysoki, ciemny i niebezpieczny.
— Domyślam Się.
— Nie próbuj być sprytniejsza ode mnie.
Otworzyła usta, by odpowiedzieć, lecz prędko je zamknęła. Spoglądał na nią z takim upodobaniem, Ŝe zaczęła się zastanawiać, czy
nie popróbować na nim kobiecych sztuczek, o których ostatnio zapominała. MoŜe go nieco ułagodzą. Ale przede wszystkim chciała
się upewnić co do jednego.
— Czy Harbottle Ŝyje?
— Tak, Ŝyje, ale nie dzięki tobie.
Jej pojednawcze uczucia osłabły i Marianna cofnęła się tak gwałtownie, Ŝe wpadła na pień drzewa. Białe kwiaty sfrunęły na ziemię.
— Ale przez najbliŜsze kilka miesięcy nie będzie w stanie władać szablą.
— Nie zachęcałam go, aby za mną jechał.
— Niektórych męŜczyzn wcale nie trzeba zachęcać — powiedział rysując ręką w powietrzu jej kształty. — Niektórzy męŜczyźni
uznają taki strój za zachętę.
Odrzekła z dobrze wyuczoną pogardą:
— JeŜeli męŜczyznę pociąga moje ubranie, musi to być głupiec i niedorostek.
Złapał ją za poły płaszcza, przyciągnął ku sobie i spojrzał jej w oczy.
— Nazywasz mnie głupcem i niedorostkiem?
Jej uśmiech znikł. Ten męŜczyzna, podobny do rozłoŜystego i krzepkiego dębu, sprawiał wraŜenie szczerego. Wyglądał jak ktoś,
kogo spotkała obraza! A jednak wiedziała, Ŝe tylko Ŝartuje.
— PrzecieŜ nie jestem dla ciebie pociągająca!
— Naprawdę?
Pogardzasz mną, chciała odpowiedzieć, ale zadowoliła się stwierdzeniem:
— Wyglądam jak chłopak.
— Nie wyglądasz jak chłopak. Nie poruszasz się jak chłopak
i nie zachowujesz. I nie uda ci się przekonać męŜczyzny przy zdrowych zmysłach, Ŝe jesteś chłopakiem. — Rozgrzany tematem
podniósł głos. — To nie ubranie pociąga męŜczyzn, lecz twoje ciało pod ubraniem. Nie!
Słysząc tę sprzeczność uniosła głowę.
- Nie?
— To nawet nie ciało. To wyzwanie, które rzuca twoja osobowość. — Uniósł brodę i spojrzał w przestrzeń, jakby tam szukał
odpowiedzi. — Umiesz czytać. Byłaś na dworze królewskim. CóŜ mógłby ci ofiarować męŜczyzna? Patrzysz na męŜczyznę, nie na
jego ubranie czy konia, lecz na niego samego. MęŜczyzna czuje, Ŝe go oceniasz, i chce ci udowodnić, jak wiele jest wart. Większość
męŜczyzn... — spojrzał na nią i jego oczy zwęziły się... — sądzi, Ŝe mogliby się dobrze sprawić w łoŜu.
Nie mogła na to nic poradzić; roześmiała się ze wzgardą.
— Jeszcze Ŝaden męŜczyzna nie sprawdził się w moim łoŜu.
— Tak, bez wątpienia mówisz im to, gdy leŜą przy tobie dysząc zadowoleni z siebie. Cud, Ŝe któryś z twoich kochanków jeszcze
cię nie zamordował. Powiem ci prawdę, Marianno, jeŜelibyś juŜ po wszystkim wyśmiała tego pięknego chłopca, zadusiłby cię i
pochował pod krzakami i nigdy juŜ o tym nie myślał.
— Wiem.
— Dlatego powiedziałem, Ŝebyś tego nie nosiła. — Poklepał jej kaftan.
Rozwścieczona jego zuchwałością odparła:
— To ja jestem ofiarą. — Wskazała na siebie. — Ja. Za kaŜdym razem, gdy męŜczyzna gwałci kobietę i czuje się winny, obarcza
winą kobietę. „Uwiodła mnie”. „Prosiła o to”. Ja o to nie prosiłam i nie obchodzi mnie, co na ten temat powiesz. Nie uwodziłam tego
strojnisia.
— Jesteś szalona.
— Nie jestem szalona. NiewaŜne, jak się ubieram. NiewaŜne nawet, jak postępuję. Harbottle jest dorosłym męŜczyzną i powinien
odpowiadać za swoje czyny. Nie chciałam, aby mnie dotykał. MoŜliwe, Ŝe powinnam być rozsądniejsza, ale wszystkiego się
odechciewa, gdy — ku jej przeraŜeniu głos się jej załamał, ale zapanowała nad sobą — zachowuję się jak najostroŜniejsza zakonnica
znów się załamał — i z powodu jednego grzechu przeszłości wciąŜ uchodzę za łatwą zdobycz. A przecieŜ, mogę powiedzieć, nie
popełniłam tego grzechu w pojedynkę. — Po policzku spłynęła jej łza i otarła ją ramieniem. — Przepraszam, Ŝe przywdziałam ten
strój, to by! głupi impuls, ale...
— Ale ja cię do tego sprowokowałem.
Chciała mu spojrzeć w twarz, ale gdyby to uczyniła, zobaczyłby jej załzawione oczy, a tego nie mogłaby znieść. Spojrzała więc na
jego dłonie, które powoli objęły ją za ramiona. Griffith przyciągnął ją ku sobie. Nie chciała mu się poddać. Miała wszakŜe swoją
dumę. A po chwili jej opór zniknął i rozluźniła się. Odrobinkę. Tylko jej ciało. Głowę nadal trzymała wysoko.
25
Otoczył ją ramionami i kołysał do tyłu i do przodu. Nie zaniknęła oczu.
— Masz rację, dziewczyno. Masz rację.
Starała się zapamiętać wzór materiału jego płaszcza i podziwiała futrzane obszycie wokół kołnierza.
— Po prostu przestraszyłem się na myśl, Ŝe wybierasz się na polowanie w męskim przebraniu, podczas gdy wyglądasz tak bardzo
kobieco. - Kołysał ją, przytulając nieco mocniej, jego głos dudnił tuŜ przy uchu Marianny. — A potem odszukałem Wenthayena i
jego gości, krąŜących wraz z psami, ale ciebie tam nie było. Nikt nie wiedział, gdzie się podziałaś, i nikt o to nie dbał, i wyobraziłem
sobie, Ŝe leŜysz połamana gdzieś w rowie.
Mówił coraz szybciej i szybciej, a Marianna czuła, Ŝe jej głowa opada coraz niŜej ku szerokiej, zachęcającej piersi Griffitha. Jego
niezadowolenie było całkowicie zrozumiałe — ileŜ razy ona sama miała ochotę przyłoŜyć Lionelowi klapsa, gdy przeraził ją jakąś
swoją dziecięcą ucieczką?
Kiedy po raz ostatni ktoś troszczył się o nią wystarczająco, by się zaniepokoić?
— Więc zacząłem cię szukać i stwierdziłem, Ŝe ten oszust odnalazł cię pierwszy.
Mówiąc o Harbottle”u cały zesztywniał, zupełnie tak samo jak Marianna, gdy przytulił ją po raz pierwszy. Oparła głowę na piersi
Griffitha. Czuła, jak serce wali mu pod napierśnikiem, i starała się uspokoić go podobnie, jak on uspokoił ją.
— Nie skrzywdził mnie — rzekła cicho i powaŜnie.
— Nie? — W jego głosie zabrzmiała złość. — Chcesz się ze mną pocałować?
- Co?
— Robak tak nędzny jak Harbottle musi sprawić, Ŝe kobieta czuje niesmak na myśl o kaŜdym stworzonym przez Boga osobniku
płci męskiej.
Pojęła, co miał na myśli, i uniosła ku niemu twarz.
— Bardzo bym chciała, Ŝebyś mnie pocałował. Wiesz, nigdy nie czyniłam między wami porównań.
Jego złote oczy zabłysły.
— I bardzo dobrze całujesz.
Gdy szukał zemsty na Harbottle”u, sprawiał wraŜenie tak namiętnego, tak gwałtownego. Jego usta dotknęły jej warg i poczuła
jedynie czułość.
śar poprzedniej nocy powrócił, tak jakby nigdy nie wygasi. Tak jakby spędziła calutką noc i dzień na rozpamiętywaniu. Tak jakby
on rzeczywiście dostrzegł jej kobiecość pomimo męskiego przebrania.
Usta Griffitha pieściły ją czule, poczuła, Ŝe przenosi się w rejony, jakich nawet nie podejrzewała.
— Nie pocałował cię — stwierdził z taką pewnością, jakby był przy nich obecny.
— Nie — potwierdziła.
— Mimo to chętnie bym go zabił.
Tym razem pocałunek nie był tak czuły, a pieszczota równie łagodna. Spijał wilgoć z kącików jej oczu, biorąc w posiadanie jej łzy,
jakby miał do nich prawo. Wsunął dłonie pod jej płaszcz, gładził piersi i bezbłędnie odnajdywał miejsca, których Marianna dotykała
pieszcząc samą siebie.
Przycisnął ją do pnia drzewa i jedno z ostatnich zeszłorocznych jabłek spadło mu na plecy. Zdawał się tego nie zauwaŜać, lecz
Marianna roztarła to miejsce i Griffith zamruczał jak kot.
Jak wielki kociak. Jak dziki kot.
Objął jej usta swoimi wargami i Marianna z całą świadomością wyzbyła się zrodzonej w samotności durny. Nie dbała o to, czy to
ona okazuje mu swą uległość, czy teŜ on chce ją zapewnić, Ŝe nie ma się czego obawiać.
Uniósł nieco głowę i rzeki:
— Musimy znaleźć jakieś odpowiednie miejsce.
Zupełnie straciła rozsądek i udowodniła to mówiąc:
— Moja chatka...
— A Lionel?
— Śpi — jęknęła Marianna.
— Sam?
— Nie — roznamiętniona odrzekła z desperacją. — Obok chatki. Jest tam miejsce pomiędzy tylną ścianą a murem zamkowym.
Wśród drzew. Moje własne miejsce, o którym nikt nie wie. — Nie zaprotestował, lecz ona dodała: — Proszę, chodź.
Obejmował jej ramiona, ona tuliła się do niego i tak ruszyli pośpiesznie, niezdolni rozpleść uścisku, z namiętną niezręcznością.
Przez głowę Marianny przemknęła niejasna wątpliwość, czy Griffith zauwaŜy miejsce, w którym zakopała swój skarb, i stwierdziła,
Ŝe to niemoŜliwe.
śałowała, Ŝe nie są w stanie poruszać się szybciej, i modliła się, by Cecylia nie zauwaŜyła ich, gdy będą mijać chatę. Nie chciała się
zatrzymywać, póki nie opuszczą sadu i nie zagłębią w cienistym zakątku u stóp muru zamkowego. Spojrzała na chatkę. Spojrzała
powtórnie.
Coś tu było nie w porządku. Coś tu było nie w porządku. Coś było bardzo nie w porządku.
- Griffith...
Ale on równieŜ to zauwaŜył.
Dlaczego okna były wybite? Dlaczego po podwórku fruwały pióra?
Poczuła gwałtowny lęk, który pozbawił ją rozsądku w równym stopniu jak namiętność.
— Lionel — powiedziała nieco głośniej. Lionel!
Nie spojrzawszy na Griffitha rzuciła się w stronę domu. Brama zwisała wyłamana z zawiasów; wewnątrz odkryła kompletne
zniszczenie. Materace zostały poprute, półki pozrywane ze ścian. W powietrzu unosiły się tumany kurzu, który aŜ zgrzytał w zębach.
Małe pomieszczenie przepełniała woń przypraw, musztardy i miodu. Wszystkie szafki pootwierano i wyrzucono z nich zawartość.
A Lionel zniknął.
1 Christina Dodd Bezwstydna OD AUTORKI Ku zmartwieniu autorki, Anglicy zawsze mieli zwyczaj nazywania swych monarchów ciągle tymi samymi imionami. Było na przykład sześciu królów Jerzych, siedmiu Edwardów, czterech Wiliamów i, co dla nas najwaŜniejsze, ośmiu królów Henryków i pięć ElŜbiet — dwie królowe i trzy małŜonki królów. Niniejsza historia dotyczy Henryka VII i jego małŜonki ElŜbiety York, rodziców cieszącego się złą sławą Henryka VIII, dziadków budzącej naboŜną cześć ElŜbiety I. ZałoŜyli oni dynastię Tudorów, która zapewniła Anglii stabilność, lecz wychowali się w burzliwych czasach wojen, morderstw, cudzołóstwa i najokropniejszych zdrad. Cudzołóstwo i zdrada stanowią tło tej opowieści z czasów Henryka VII i ElŜbiety York. Prolog 22 sierpnia 1485 roku Pole bitwy pod Bosworth Wymachując mieczem Griffith ap Powel siał wokół siebie śmierć. Z okrzykiem bojowym na ustach zawrócił rumaka i dobył berdysza. Przeciwnik padł, ale Griffith nie miał czasu, by się temu przyglądać. Miejsce zabitego zajął następny rycerz, a potem jeszcze i jeszcze jeden. Pomimo iŜ Ŝaden z tych słabowitych Anglików nie dorównywał Walijczykowi biegłością, Ŝołnierze armii króla Ryszarda nie dawali za wygraną. Griffith spiął ogiera ostrogami. Kopyta wyczerpanego konia grzęzły w bagnistym podłoŜu. Dookoła unosił się fetor śmierci i rozkładu. Po pewnym czasie rumak wkroczył na twardy grunt i Griffith z brzękiem stali starł się z głównymi siłami armii Ryszarda. Posługując się buzdyganem i berdyszem dokonywał wśród nieprzebranych szeregów wroga nie lada spustoszenia. Do jego uszu docierały krzyki rannych i jęki konających. Po twarzy spływały mu strugi potu. Czuł w ustach jego słony metaliczny smak. Otrzymał cios w biodro, lecz tylko niecierpliwie popędził konia. Nie dbał o to, Ŝe z niezliczonych drobnych ran na jego ciele sączyła się krew, która wsiąkała w podbicie zbroi. Musiał przedostać się do Henryka. Wokoło unosiły się poranne mgły. Pomimo Ŝe otwory w hełmie zawęŜały pole widzenia, Griffith dostrzegł na wzgórzu proporzec z krwistoczerwoną róŜą Lancasterów. Tam odnajdzie Henryka Tudora, ostatnią nadzieję rodu. Tam odnajdzie człowieka, który ma zostać królem Anglii. Walczył teraz na uboczu, siał zniszczenie, gdzie tylko mógł, ale ani na chwilę nie tracił z oczu swego celu. Przesuwał się coraz bliŜej i bliŜej, aŜ roztrąciwszy siłą swego ataku straŜ przyboczną Henryka, ryknął po walijska: — Henryku! Panie mój, czas, by przybywali! Henryk odkrzyknął mu w ich ojczystym języku: — Myślisz, Ŝe tego nie wiem? — Wskazał jedną stronę poła bitwy, gdzie czekała część armii, a potem przeciwną, gdzie czekała druga. — Wysłałem wiadomość do dowódców, nakazując, by zgodnie z obietnicą ruszyli do ataku. Bez skutku. — Skurwysyny! — Griffith zsunął hełm i łapczywie napił się wody, którą podał mu przyboczny Henryka. — Przysięgali, Ŝe nam pomogą! — Sądzę, Ŝe to samo przysięgali Ryszardowi. — Henryk rozejrzał się po polu bitwy. — Czekają, na czyją stronę przechyli się szala zwycięstwa. Griffith wyszczerzył zęby w dzikim uśmiechu. — Wojska Ryszarda przewyŜszają nas liczebnie i są bardziej zwrotne, ale wyrządziliśmy im mnóstwo szkód. Zabiliśmy ich najlepszego dowódcę i pozbawiliśmy wojsko odwagi. Lecz spójrz panie mój, by dojrzeć to, co ja widzę. — Wskazał na pole Bosworth. — ZbliŜa się Ryszard York. Henryk, patrząc na wojsko szarŜujące w jego kierunku, z przeraŜeniem wstrzymał oddech. Był to duŜy oddział, prawie dwukrotnie liczniejszy niŜ otaczające go straŜe. Dowodził nim Ryszard we własnej osobie. Wiedział bowiem doskonale, Ŝe jeśli Henryk zostanie zabity, strona Lancasterów straci całą odwagę. Ryszard, świetny taktyk, zahartowany w bojach rycerz, mógłby równieŜ być dobrym władcą, ale pozbawił tronu swych bratanków. Dwóch chłopców zamordował w Bóg wie jaki sposób, a ich ciała kazał wrzucić do anonimowego grobu. Nawet w Anglii, siedlisku zdrady w rodzinie królewskiej, nie był to grzech częsty ani teŜ akceptowany przez szlachtę. Ryszard III zasiadał na tronie przez dwa ponure lata, a pogłoski o jego perfidii narastały. Powiadano, Ŝe otruł królową, swoją prawowitą małŜonkę, i umizga się do własnej bratanicy ElŜbiety. Siostra zamordowanych ksiąŜąt zapewniłaby mu, gdyby ją zdołał
2 poślubić, upragnione prawo do tronu. A przecieŜ prawo do tronu zostało przyobiecane Henrykowi. Byłby to doskonały wybór — czerwona róŜa Lancasterów i biała róŜa Yorków. Griffith zdecydowanie uwaŜał, Ŝe tak właśnie powinno się stać. Henryk nie był dobrym wojownikiem. Griffith podąŜył za nim nie dla jego umiejętności bitewnych, lecz dlatego, Ŝe Henryk Tudor był prawowitym następcą tronu. Dziedzic Lancasterów po kądzieli, Henryk był Walijczykiem, przepowiadanym przez staroŜytne legendy potomkiem Artura, który miał zjednoczyć Anglię i Walię — nadać Walii zasłuŜoną autonomię. Griffith walczył o Walię, o swoją ojczyznę i obietnicę lepszego jutra. Spokojnie, jakby to on był panem, a Henryk poddanym, Griffith pouczał go:. — Weź od przybocznego hełm i włóŜ go na głowę. Poluzuj miecz w pochwie. Siedź swobodnie w siodle i pamiętaj, by cały czas osłaniać się tarczą. Myśl jasno i nie zapominaj — dotknął buzdyganem naramiennika jego zbroi — nie przyjechałem tu za tobą aŜ z Walii po to, by przegrać. — Twoje słowa podnoszą mnie na duchu — odparł Henryk. Griffith mówiąc wyraźnie, poprawną angielszczyzną, ustawił straŜe Henryka w szyku i nakazał ruszać do ataku, gdy wyda komendę. Umieścił chorąŜego z tyłu i poprawił hełm na głowie. — Bądź spokojny, panie. Osłonię cię własnym ciałem — rzekł zwracając się do Henryka. Zdając sobie sprawę z groŜącego mu niebezpieczeństwa, Henryk odparł z krzywym uśmieszkiem: — Wygląda na to, Ŝe będziesz musiał. Griffith ustawił się na skraju wzgórza, nieco przed innymi rycerzami, i czekał. Rumak pod nim drŜał niecierpliwie, rwąc się do boju. Griffith czekał. Atakujący oddział Ryszarda dotarł do stóp wzgórza. Griffith czekał. Otaczający rycerze zaczęli błagać go o rozkaz do ataku. Oddział Ryszarda zwolnił na zboczu wzgórza. Griffith uniósł rękę. Jego towarzysze chwycili za broń. Opuszczając rękę krzyknął: — Za króla Henryka! StraŜ przyboczna z impetem runęła ze wzgórza jak aniołowie zagłady, wykorzystując szybkość, której nabierali na zboczu, sprzyjający kierunek wiatru i zmęczenie przeciwnika. Lecz Ryszard starannie dobrał sobie rycerzy i byli mu oni równie oddani, jak Griffith Henrykowi. Walczyli za Ryszarda III, walczyli, by nie utracił korony. Griffith uwijał się jak szalony, atakując, odparowując razy, zadając śmierć kaŜdym ruchem i ryzykując Ŝycie za kaŜdym uskokiem. KaŜde starcie kończyło się śmiercią jednego przeciwnika; po kaŜdym starciu pojawiał się nowy. MiaŜdŜąc wojowników Henryka niezliczonymi uderzeniami, ludzie Ryszarda zmusili ich do odwrotu w górę zbocza, ku Henrykowi. Griffith starał się temu zapobiec, ale rycerze Ryszarda nie przestawali napierać. Siłą przytłaczającej przewagi liczebnej zmuszali przeciwnika, aby się cofał. Griffith nieraz juŜ spoglądał śmierci w oczy, toteŜ teraz rozpoznał ją bez trudu. Nie poddawał się jednak. Nie rezygnował. JakŜeby mógł! Jego marzenia były zbyt silne, potrzeby zbyt nieodparte. — Za króla Henryka! — ryknął po raz wtóry, ale rozlegający się tuŜ przy jego uchu przenikliwy wrzask zagłuszył jego okrzyk. Padł chorąŜy Henryka. Ludzie Ryszarda otoczyli Griffitha. Ryszard i Henryk znaleźli się naprzeciw siebie. Griffith zdąŜył tylko z nadzieją pomyśleć, Ŝe Henryk zapamiętał jego polecenia. I wtedy usłyszał huk podobny do grzmotu. Ziemia zadrŜała i Griffith odwrócił się gotów odpierać następny atak, gotów stoczyć ostatnią w swym Ŝyciu bitwę. Wyglądało na to, Ŝe ruszyła na nich cała armia. Do miejsca głównego starcia śpieszyli coraz to nowi i nowi rycerze z nie okrwawionymi jeszcze mieczami i w czystych zbrojach. To ruszyły do boju oczekujące wojska. Wojownicy przekonali się, kto zwycięŜa, a kto przegrywa, i ruszyli, by wspomóc silnych i zniszczyć słabych. Griffith pochylił się w siodle i zmęczonymi oczami wypatrywał Henryka. Nie był w stanie przedostać się do niego, nie mógł mu pomóc. Teraz mógł mu pomóc jedynie Bóg, lecz Bóg wydawał się bardzo daleko. Ostatkiem sił uniósł berdysz i tarczę. Nie dlatego, by sądził, Ŝe ujdzie z Ŝyciem, lecz dlatego, Ŝe poddawanie się nie leŜało w jego naturze. Ale atakujący rycerze nie zwracali na niego uwagi i Griffith, z biciem serca, zrozumiał. Te wojska stanęły po stronie Henryka. Z jakichś przyczyn — dla dobra kraju czy teŜ z powodu wiary w słuszność sprawy Henryka — wojownicy ruszyli na rycerzy Ryszarda. I wycinali ich w pień. Wypoczęci rycerze z satysfakcją oddawali się swemu rzemiosłu. Zabijali ludzi Ryszarda ze śmiechem na ustach. Śmiali się zabijając konie. Griffith pomyślał z obrzydzeniem. „To nie dla dobra kraju. Nie z powodu racji Henryka. Lecz z najstraszliwszej Ŝądzy zemsty na znienawidzonym Ryszardzie”. Starając się nie wchodzić im w drogę skierował konia w stronę Henryka. — Mają go! — krzyknął Henryk głosem pozbawionym wszelkiego entuzjazmu. — Spójrz, zabijają Ryszarda! Spośród wszystkich swoich ludzi jeden tylko Ryszard utrzymywał się w pozycji pionowej. Przeciwnicy otoczyli króla Yorków i zadawali mu ciosy. Ryszard bronił się zaciekle i nawet Griffith poczuł radość, gdy udało mu się obciąć głowę jednemu z wrogów. Ale wyczyn Ryszarda rozwścieczył ich jeszcze bardziej i popychali go jeden ku drugiemu dźgając mieczami, siekając berdyszami, miaŜdŜąc buzdyganami. W ostatniej próbie uwolnienia się lub po prostu, by umrzeć honorowo, Ryszard poderwał swego konia tak, Ŝe stanął dęba. Rumak podniósł się z rŜeniem i wymachując przednimi kopytami zrzucił z siodeł dwóch jeźdźców. Jeden z nich zdąŜył przebić tors szlachetnego zwierzęcia mieczem i koń zwalił się na ziemię z purpurową raną na mlecznobiałej piersi. Ryszard z brzękiem zbroi padł na ziemię i rycerze dopadli go. Odrzucili jego napierśnik i hełm, a potem w powietrze wytrysnęła fontanna krwi. śyzna angielska ziemia spływała strugami krwi. Krwią piechoty. Krwią konnicy. A teraz królewską krwią Ryszarda III. Henryk Tudor przyglądał się rzezi. Na jego szczupłej twarzy malowało się przeraŜenie. Zwróciwszy się ku Griffithowi wypowiedział słowa przysięgi, zgodnie z którą miał rządzić Anglią. — Skoro Anglicy w ten sposób traktują swoich ustępujących władców, przysięgam na gwoździe KrzyŜa Świętego, Ŝe nic, nikt i nigdy nie odbierze mi tronu.
3 Rozdział pierwszy Sbropshire, Anglia, 1487 rok Zamek Wenthayen Brzęk stali odbił się echem wśród długich kruŜganków najsilniej umocnionego miejsca w zamku i Griffith ap Powel skrzywił się z niesmakiem. — Pojedynek? — dopytywał się swego gospodarza. — Sprowadziłeś mnie tutaj, bym przyglądał się pojedynkowi? Hrabia Wenthayen ze swymi srebrnymi, rzednącymi nad czołem włosami, arystokratycznymi rysami twarzy i sforą złocistych spanieli ujadających przy nodze, stanowił wzór dworskiej gościnności. Podczas gdy obaj torowali sobie drogę wśród zbitej ciŜby gapiów, do uszu Griffitha docierały wrzaski, śmiechy i okrzyki pozorowanej trwogi. — W tym kraju nie szanuje się wojowników — rzekł Griffith. W Walii wałczymy na śmierć i Ŝycie dzierŜąc wielki, oburęczny miecz, sam na sam z nieprzyjacielem. Nie uwaŜamy pojedynków za widowisko. Niedbałym, pełnym elegancji gestem Wenthayen zbył Walię i jej obyczaje. — Prawdę powiedziawszy, zwyczaj ten przyszedł do nas z Francji, ale wielu młodzieńców czeka na sposobność, by walczyć z lada powodu. Biją się dla czystej radości walki, toteŜ zachęcam ich do pojedynków. Szable są lekkie i mają stępione ostrza, a zapalczywość młodzieńców ostudzamy rozumnym treningiem. Zresztą skoro sobie Ŝyczysz rozmawiać z lady Marianną, byłą damą dworu nie koronowanej królowej, powinieneś przyjść właśnie tutaj. Rozwścieczony niewłaściwym traktowaniem oraz lekcewaŜeniem dla swej misji, Griffith warknął: — Czy owa lady Marianna lubuje się w oglądaniu młodych krojących się wzajem szaleńców? Wenthayen odparł z kpiącym uśmiechem: — Gdybyś zechciał obejrzeć to z bliska, dowiedziałbyś się, jaką rolę odgrywa tu lady Marianna. Słuszny wzrost Griffitha pozwalał mu spojrzeć ponad głowami zwartego kręgu podochoconych widzów. Na lśniącej kamiennej posadzce tańczyły dwie postacie z szablami w dłoniach. Ich zręczność była wprost nadzwyczajna, godna ich zdrowych ciał i młodzieńczego zapału. Griffith przetarł oczy z niedowierzaniem. Jednym z pojedynkujących się była kobieta. Kobieta posługująca się szablą. Jej rude włosy wymykały się spod czepka i powiewały nad bladą twarzą jak płomień nad białą świecą. Zielone oczy spoglądały Ŝywo, a zęby lśniły w wyzywającym uśmiechu. Jedną ręką przytrzymywała obrębek kremowej jedwabnej spódnicy i Griffith dostrzegł jej umięśnione, gładkie jak jedwab kostki i łydki. Jej lekkie ruchy odwróciły uwagę Griffitha od szabli, którą trzymała w drugiej ręce. Na świętego Dawida, aleŜ była wysoka! Zuchwałym wzrokiem patrzyła swemu rosłemu, przystojnemu przeciwnikowi prosto w oczy. Griffith nie lubił zuchwałych kobiet. Nuciła pod nosem, jakby urągała swemu przeciwnikowi błyskając ostrzem szabli, a takŜe brakiem powagi oraz wzrostem. Pomimo Ŝe miał obie ręce wolne, pomimo zręczności i ruchliwości, które zmusiłyby większość przeciwników do odwrotu, młody człowiek z trudem chwytał oddech, zalewał się potem i walił na oślep z agresją, która w tej przyjacielskiej próbie sił była zupełnie nie na miejscu. Przegrywał. — Dobra jest, nieprawdaŜ? — odezwał się Wenthayen. Griffith niechętnie przytaknął. — Wszystkiego, co urnie, nauczyła się ode mnie. Nie mogąc oderwać wzroku od zbyt wysokiej, zbyt zuchwałej i zbyt pięknej kobiety, Griffith rzekł: — Pan jest szalony. Po cóŜ męŜczyzna miałby uczyć kobietę pojedynkowania się na szable? Wenthayen zachichotał. — Kobieta taka jak ona musi umieć się bronić przed... jakby to powiedzieć... nie chcianymi awansami. Zakrzywione szable szczęknęły i zgrzytnęły, gdy ich ostrza zwarły się w deszczu błękitnych iskier. — Kobieta taka jak ona? — O tak. — Wenthayen uradowany Ŝywym zainteresowaniem Griffitha oznajmił: — Oto lady Marianna Wenthayen. Griffith zwrócił się ku swemu rozmówcy, przeoczywszy ostateczny cios zadany przez Mariannę, lecz wrzawa wśród tłumu sprawiła, Ŝe znów na nią spojrzał. Wydała okrzyk tryumfu, a szabla jej przeciwnika wzleciała w powietrze. Zarumieniona z radości, Ŝe wygrała, uniosła pięść zwycięskim gestem, a Griffith zmruŜył oczy. — Ognisty temperament jest u kobiet wysoce odpychający. Wysoce odpychający. GdybyŜ tylko jego ciało wierzyło w to, co dyktował rozum. Wenthayen klasnął językiem. — Nie przypuszczam, by Adrian Harbottle miał jakąkolwiek szansę. To jeden z tych rycerzy bez ziemi, niewiele więcej niŜ zwykły cham. Griffith spojrzał na męŜczyznę, którego Wenthayen tak łatwo dyskredytował. Obdarzony złocistymi włosami, równymi, białymi zębami, zdrowym ciałem, Harbottle nie wyglądał na chama. Był tak przystojny, Ŝe przyprawiał Griffitha o ból zębów. A na dodatek coś mu przypominał. Coś dobrze znanego. Coś kojącego. Ach, tak, Harbottle przypominał mu złocone malowidło przedstawiające anioła w matczynym modlitewniku. Ale Griffith mógłby pójść o zakład, Ŝe Harbottle nie był aniołem. Spoglądał na Mariannę wzrokiem pełnym wściekłości. Griffith przypatrywał mu się, nie dbając o to, Ŝe zaciska pięści zdradzając swoją wrogość. Wenthayen ciągnął chaotycznie: — To bałwan. Sądził, Ŝe moŜe stawić jej czoło... Harbottle skoczył po swoją wytrąconą szablę, chwycił ją i skierował w Mariannę. Instynkt Griffitha popchnął go do zwady, zanim rozwaŜył konsekwencje swego czynu. Rzucił się na Harbottle”a. Kobiety piszczały, męŜczyźni ryczeli, gdy Griffith powalił na Ziemię młócącego pięściami Harbottle”a. Chrupnęły kości i ścięgna. Griffith przeturlał się
4 i odskoczył od Harbottle”a, podczas gdy szabla prześlizgnęła się po kamiennej posadzce. Zanim Griffith zdąŜył ją uchwycić, sięgnęła po nią inna dłoń, szczupła dłoń kobieca. Marianna przytknęła szablę do gardła Harbottle” a i odezwała się pogardliwym kontraltem: — Tchórzu i łotrze, wstań i przyjmij karę za zdradę! — Niegodna, nie okazujesz mi ani krzty kobiecego współczucia? — Bo nie pozwoliłam ci, byś mnie zniszczył? Byś mnie zabił? Czy Ŝeby okazać się damą, muszę zginąć z rąk jakiegoś nędznika? — Ukłuła go końcem lśniącej szabli w odsłoniętą szyję. — Wstań — powiedziałam — i staw czoło damie, którą niewłaściwie potraktowałeś. W swoim tryumfie była wspaniała, gniew zdobił ją niczym królewskie szaty. Griffith podszedł do niej. Skoro ognisty temperament u kobiet ma być odpychający, to dlaczego płonący w niej ogień tak bardzo go ku niej przyciągał? Harbottle chwiejnie stanął na nogi i spojrzał na Griffitha. — Chowasz się za plecami swego najnowszego kochanka? Marianna spojrzała na Griffitha bez najmniejszego zainteresowania. — Aby cię zabić, nie potrzebuję pomocy Ŝadnego męŜczyzny. — I zamachnęła się ramieniem. Niebieskie oczy Harbottle”a stały się ogromne. Białka zaczerwieniły się z napięcia, cała jego sztuczna odwaga prysła. — Nie zrobisz tego... nie moŜesz... — Kto mi zabroni? Jej policzki pobladły, ale Harbottle nie zauwaŜył tego. Był skoncentrowany wyłącznie na wymierzonym w niego czubku szabli. — Mam pieniądze, jeśli chcesz... Na jej policzkach znowu wykwitły rumieńce. — Jeśli cię zabiję, świat stanie się lepszy bez takiego nędznego robaka. Odetchnęła głęboko i Griffith pomyślał, Ŝe teraz wbije stalowe ostrze w serce Harbottle”a. — Miej litość! — jęknął Harbottle. Jej srogość zniknęła i Marianna wskazała szablą w kierunku drzwi. — Idź się czołgać przed księdzem. MoŜe on ci przebaczy. To najlepsze, czego się moŜesz spodziewać, bo ci szlachcice nigdy nie wybaczą. Harbottle wycofał się w popłochu, a znalazłszy się w bezpiecznej odległości krzyknął: — Ladacznica! Przynosisz wstyd nazwisku Wenthayen. Za twoje grzechy pokutuje twój mały bękart. Griffith zesztywniał z oburzenia. — Dzieciak, którego wydałaś na świat, jest idiotą! Marianna uniosła szablę i zamachnęła się nią. Otaczający ich dworzanie odskoczyli. Griffith złapał ją za rękę, zanim zdąŜyła uderzyć, obrócił i przycisnął jej twarz do swojej piersi. Bękart, pomyślał ponuro, urodziła dziecko nieślubne. Nic dziwnego, Ŝe wygnano ją z dworu królewskiego. Bękart. Dziecko, którego ojciec nie uznał za swoje. Marianna ściągnęła na siebie potępienie i została skazana na banicję, na skutek gorszącej namiętności i niepohamowania, które okazała takŜe podczas niepotrzebnej potyczki. Harbottle kulejąc rzucił się do ucieczki jak na wpół rozgnieciony robak. Marianna starała się wyswobodzić, wściekła, Ŝe ktoś ośmielił się stanąć pomiędzy nią a tą plugawą bestią, która rzucała oszczerstwa na jej syna. Usłyszała słowa wypowiedziane głębokim głosem: — Gniew jest podobny do wiatru, który gasi światło rozumu, i ty, pani, jesteś tego dowodem. Nigdy nie groź męŜczyźnie śmiercią, jeśli nie masz zamiaru wprowadzić swojej groźby w czyn. Uczyniłaś sobie z niego wroga na całe Ŝycie. Wroga, który nie pominie Ŝadnej okazji, by cię poniŜyć i unicestwić. Oswobodziła głowę z jego uścisku i spojrzała w górę. MęŜczyzna był ogromny i nie odznaczał się urodą. Czarne, sięgające brody włosy miał zaczesane gładko do tyłu, co pozbawiało jego twarz wszelkiej miękkości i ozdoby. Jego ciemna cera była spalona przez słońce, a bitwy i doświadczenia Ŝyciowe poznaczyły ją bruzdami i bliznami, które Ŝłobiły jego policzki i czoło. Wąski nos był wiele razy łamany, a zdradzający upór wydatny podbródek pokryty był jednodniowym zarostem. Tylko oczy o złocistym odcieniu kryły nieco piękna, ale spoglądały na nią z takim niesmakiem, Ŝe zesztywniała jeszcze bardziej. — Wielkie dzięki, ale waszmości nic do tego. Westchnął ze zniecierpliwieniem i jego oddech poruszył pasma włosów, które opadały na czoło Marianny. Odsunęła się i usłyszała, Ŝe mruknął. — GdybyŜ tak było w istocie... Z tyłu odezwał się Wenthayen: — Ten olbrzym, rodem z Walii, przyjechał do ciebie jako najnowszy posłaniec królowej. Marianna zwróciła się ku niemu. — Na mój honor, Wenthayen. Czemuś nie powiedział mi tego od razu? Splatając ręce z podejrzanie niewinną miną, odparł: — Wydawało mi się, Ŝe uczyniłem to. Marianna prychnęła niecierpliwie i odwróciła się, aby przyjrzeć się Griffithowi, a zwłaszcza jego brązowemu niemodnemu odzieniu. — W istocie przypomina olbrzyma. Czy ten olbrzym ma jakieś imię? Griffith ukłonił się i jego twarz znalazła się tuŜ przy twarzy Marianny. — Griffith ap Powel, do usług — powiedział spokojnie. Na dźwięk jego imienia Marianna spłonęła rumieńcem. — Griffith ap Powel? Griffith ap Powel nie jest posłańcem od mojej pani, królowej. Griffith ap Powel słuŜy królowi. Griffith wyprostował się z wyrazem zadowolenia na wąskich, zaciśniętych ustach. — SłuŜę królowi, a tym samym takŜe królowej, bowiem pobrali się i stali się jednością, poprzez święty sakrament Kościoła. Marianna rozejrzała się wokoło i stwierdziła, Ŝe ciŜba, która zebrała się, by radować oczy jej pojedynkiem na szable, teraz uwaŜnie łowi kaŜde słowo. Przywoławszy giermka oddała mu szablę i poleciła wyczyścić ją i starannie odłoŜyć na miejsce. Zyskała przy tym
5 na czasie, co pozwoliło jej się nieco opanować. — Jak się czuje ElŜbieta York? Czy moja pani ma się dobrze? Griffith równieŜ spostrzegł Ŝywe zainteresowanie otaczających ich dworzan i podał Mariannie ramię. — Królewska małŜonka ma się dobrze, podobnie jak jej syn i dziedzic Artur. — Dziedzic angielskiego tronu. — Marianna uśmiechnęła się ironicznie. — A Henryk Tudor jest jego ojcem. — Król Henryk Tudor jest ojcem. Marianna omal się nie roześmiała, słysząc te pompatyczne słowa, lecz lata spędzone na dworze nauczyły ją szacunku dla władzy królewskiej, jeśli nie dla człowieka piastującego ten tytuł. Przyjęła podsunięte jej ramię i przytaknęła. — Oczywiście. Król Henryk, siódmy noszący to imię, jest ojcem tego dziecka. Czy król Henryk zezwolił, by jego Ŝona została ukoronowana? — Nie jeszcze. — Gdy arcybiskup namaści głowę ElŜbiety olejami i umieści na jej szlachetnym czole koronę w katedrze Westminster, ElŜbieta zostanie wyniesiona ponad zwykłych śmiertelników. — Marianna przysunęła się bliŜej, rada, Ŝe moŜe posłuŜyć się Griffithem niczym rozpychającym tłum klinem. Gdy juŜ pozostawili za sobą drepczących dworzan, rzekła: — Król się boi. Obawia się, Ŝe wszyscy zarzucą mu, iŜ zawdzięcza tron swojej małŜonce królowej. — Jest ostroŜny i ma rację. — Tron nadal chwieje się pod nim. — Chwieje się? Nie. Wcale się nie chwieje i coś podobnego moŜe twierdzić tylko szaleniec. Ale ci sami szaleńcy, którzy twierdzą, Ŝe tron chwieje się pod nim, mogą mu równieŜ zarzucić, Ŝe bez p3parcia Yorków, krewnych ElŜbiety, nie utrzymałby go. — Z całą pewnością nie jest pan pochlebcą — rzekła Marianna z uśmiechem, bardziej rozbawiona niźli obraŜona zaliczeniem jej do szaleńców. — Robię to, czego Ŝąda ode mnie Henryk. — A więc jest pan jego lokajem — stwierdziła, zastanawiając się, czy zareaguje na obrazę. — W tej chwili tak. Jestem chłopcem na posyłki, przenoszącym listy od jednej niemądrej dziewczyny do innej. Nie pytając, jakie są jej zamiary, poprowadził Mariannę do zarośniętego bujną roślinnością ogrodu, pełnego woni rozkwitających, rozgrzanych w wiosennym słońcu róŜ. — Nagrodą za wypełnienie tej misji jest wizyta u moich rodziców w Walii. Marianna stwierdziła, Ŝe promienie słoneczne nie dodają Griffithowi urody. Jego włosy nie są, jak sądziła, czarne, lecz ciemnobrązowe i lśniące. Wyrastały ze środka czoła, nadając jego wąskiej twarzy diabelski wygląd, a potem opadały jak lwia grzywa i upodabniały go do groźnej bestii. Słońce sprawiało, Ŝe wydawał się jeszcze wyŜszy i potęŜniejszy. Marianna zastanawiała się, co skłoniło Henryka, by posłuŜyć się takim posłańcem. CzyŜby Henryk chciał ją onieśmielić? Co podejrzewał? Co wiedział? I czy podzielił się ową wiedzą ze swym gońcem? Pasmo płomiennie rudych włosów przesłoniło jej oczy i bez powodzenia usiłowała wsunąć je pod obcisły czepeczek. Przyglądał się jej z cynicznym grymasem ust. — Farbuje pani włosy? Opuściła ręce i przeszyła go wzrokiem pełnym nienawiści. W całym swoim dwudziestodwuletnim Ŝyciu nigdy nie spotkała równie grubiańskiego męŜczyzny. — Gdybym farbowała, na pewno nie wybrałabym takiego koloru. Nie uśmiechnął się, nie skrzywił, nie wypowiedział słów fałszywego podziwu. Po prostu ujął niesforny kosmyk jej włosów i zręcznie umieścił pod czepkiem. — Czy ktoś moŜe nas tu podsłuchać? Marianna nie umiała wyczytać z wyrazu jego twarzy niczego poza niechęcią, którą budziła w nim jej osoba oraz wypełniane przez niego zadanie. Tym lepiej, pomyślała. Zamek Wenthayen był wzorem dostatniego Ŝycia wiejskiego, lecz ona przywykła do podniecającej atmosfery dworu. Rozkoszowała się myślą o moŜliwości utarczki słownej z tym wyniosłym lordem walijskim. — Nikt nas nie moŜe podsłuchać, ale to bez znaczenia. Wszyscy doskonale wiedzą, Ŝe byłam pierwszą damą dworu Jej Wysokości ElŜbiety. Wszyscy wiedzą, Ŝe przesyłamy sobie wiadomości przy kaŜdej sposobności, choć zazwyczaj posłaniec bywa nieco... — zmierzyła go wzrokiem od stóp do głów — Ŝyczliwszy. — Wyciągnęła dłoń. — Przywiózł pan dla mnie list? Wyjął zza pasa pergamin zapieczętowany pieczęcią królowej i odłamał wosk. — Mam go pani odczytać? Chwyciła go i wsunęła do rękawa. — Sama sobie przeczytam. Czy jest sakiewka? Z ociąganiem wydobył cięŜki woreczek. ZwaŜyła go na dłoni i westchnęła z ulgą. — Matka Boska ma mnie w swojej opiece. — Królowa przesyła pani lwią część swoich skąpych zasobów. — 0, tak — zgodziła się, myśląc o śpiącym w domu dwuletnim synku. — Ona zawsze dba o moje dobro. — I wtedy spostrzegła wzburzenie Griffitha, którego nawet nie starał się ukryć. Sadowiąc się na kamiennej ławie zadarła dumnie głowę i uśmiechnęła się pogardliwie. — O co chodzi, Grifficie ap Powel, co pan sobie wyobraŜa? — Zastanawiałem się, czy pani wie coś o skrywanych Ŝyczeniach królowej, skoro tak obficie czerpie z jej kieszeni. Jego otwartość potwierdziła raŜący brak szacunku i Marianna poczuła, Ŝe na nowo budzi się w niej gniew. Lekki wietrzyk wiejący od jeziora sprawił, Ŝe jeszcze mocniej zapiekły ją policzki. Spojrzała na niego z nienawiścią. A potem przypomniała sobie o tajemnicy, która nie naleŜała wyłącznie do niej, i spuściła oczy. Powiedziała ostroŜnym spokojnym głosem: — Najjaśniejsza Pani ElŜbieta nie daje powodu do szantaŜu. Wiedzie przykładny Ŝywot. JakŜeby inaczej? Najpierw miłował ją jej ojciec, król Edward. A potem obowiązki wobec niej pełnił stryj, król Ryszard. — Nazywasz Ryszarda królem? — Parsknął. — Chciałaś rzec uzurpator. Ryszard był bratem Edwarda. Synowie Edwarda powinni byli odziedziczyć tron po ojcu. Lecz gdzieŜ oni są teraz? GdzieŜ?
6 Ściskając skórzaną sakiewkę i wyczuwając wewnątrz niej monety, Marianna jeszcze raz pohamowała swoją wrogość. — Nie wiem. Ale ElŜbieta jest ich siostrą. I nie ma nic wspólnego z ich zniknięciem. — To Ryszard uwięził ich w Tower, skąd juŜ nigdy nie powrócili. — Postawił stopę na ławce obok niej, oparł rękę na kolanie i przybliŜył twarz do jej twarzy. — Zniknęli i nikt juŜ ich nigdy nie oglądał. Walczyłem za Henryka i poprzysiągłem dać mu sposobność zjednoczenia Yorków i Lancasterów poprzez małŜeństwo, ale po przybyciu do Londynu poznaliśmy prawdę. Stwierdziliśmy, Ŝe ElŜbieta tańczyła z zabójcą. Mieszkała na dworze Ryszarda, nosiła suknie, które on jej podarował, i dawała jego dworowi prawne uzasadnienie, którego bez niej nie miałby. ElŜbieta wykazuje ślady tego samego zepsucia, które toczyło rodzinę Yorków, a teraz ów rozkład przeszedł na linię Tudorów. Nie zdając sobie sprawy z tego, co czyni, Marianna cisnęła napełnioną złotem sakiewką prosto w oblicze Griffitha. Jego nos trzasnął. Griffith zatoczył się i zakrył twarz dłonią. Między jego palcami popłynęła krew. Marianna chwyciła połę jego koszuli i przyciągnęła go ku sobie. Płótno rozdarło się, a Marianna rzekła cicho, lecz dobitnie. — Moja pani, ElŜbieta, poświęciła wszystko, aby ratować swych braci. Wszystko. Na mój honor, przysięgam, Ŝe jeśli jeszcze raz spróbujesz ja. oczerniać, przebiję cię moją szablą. Odepchnęła go i szybko odeszła ścieŜką. W pośpiechu i złości pozostawiła sakiewkę. Gdy była pewna, Ŝe stracił ją z oczu, uniosła spódnice i wydłuŜyła krok. Chciała znaleźć się jak najdalej od tego gbura, tego głupca, tego pochlebcy króla Henryka. Wymierzenie mu ciosu nie było dyplomatycznym posunięciem. A juŜ z pewnością nie tą cięŜką sakiewką. Usłyszała trzask — czyŜby złamała mu nos? Ale jak on śmiał oskarŜać ElŜbietę o współudział w zamordowaniu jej braci? Marianna znała prawdę. SłuŜyła u ElŜbiety od chwili, gdy skończyła pięć lat, były bowiem rówieśniczkami i krewnymi. Od samego początku nauczono ją, Ŝe ma słuŜyć ElŜbiecie na wszelkie sposoby. W tym samym czasie ElŜbietę nauczono, Ŝe ma poświęcać się dla dynastii. KaŜdy jej ruch, kaŜde słowo, kaŜdy uśmiech był rozwaŜany i osądzany jako godny lub niegodny księŜniczki z rodu Yorków. ElŜbieta była miłym, uprzejmym dzieckiem, które zawsze starało się postępować godnie, i jeŜeli nawet nie posiadała najwyŜszej inteligencji, cóŜ z tego, księŜniczka moŜe się obejść bez inteligencji. Mogła się obejść, dopóki Ŝył jej ojciec, król Edward IV. Po jego śmierci nadeszły dni spisków i ElŜbieta okazała się nie przygotowana do toczenia gry dyplomatycznej, co doprowadziło kraj do wojny. Jej ukochany stryj zaopiekował się jej braćmi, twierdząc, Ŝe chce ich ochronić. A potem w jednym szalonym oświadczeniu oskarŜył ich, Ŝe pochodzą z nieprawego łoŜa. Oświadczył, Ŝe wszystkie dzieci Edwarda są nieślubne. I tak, jak sobie tego Ŝyczył, parlament ogłosił Ryszarda królem. Marianna pocieszała swoją panią, gdy opłakiwała braci, wolność i honor, a wszystko obrócone zostało w proch. Pomagała ElŜbiecie w układaniu planów na przyszłość. Gdy Ryszard i jego Ŝona zaprosili ElŜbietę do swego dworu, najpierw obie rozpłakały się z wściekłości, a potem wspólnie zaczęły rozmyślać. Jeśli ElŜbieta przyjmie propozycję, trafi na dwór i będzie odgrywała rolę sumiennej bratanicy, to moŜe uda jej się poznać los braci. MoŜe będzie mogła wpłynąć na stryja i pomóc braciom w ucieczce. Marianna i ElŜbieta snuły najdziksze plany, starały się przewidzieć wszelkie moŜliwości — lecz nie wyobraŜały sobie, jaką rolę przyjdzie im w końcu odegrać w nieszczęsnym panowaniu Ryszarda. Gdyby tylko... Marianna westchnęła. Gdybaniem mogłaby się doprowadzić do szaleństwa. Jej domek stał tuŜ obok wyniosłych murów otaczających zamek, miał więc ochronę, a jednocześnie znajdował się poza zasięgiem Wenthayena. Mariannie bardzo to odpowiadało. Trzymała się z dala od lorda Wenthayena, politykowania, w które się wikłał, i intryg, które knuł. Tutaj ona i jej syn czuli się bezpiecznie. Lionel... Czy jeszcze śpi? Pchnąwszy furtkę do ogrodu zawołała go po imieniu, a potem uśmiechnęła się na widok pulchnego ciemnowłosego chłopczyka kroczącego niepewnie domu. — Jesteś cały zapiaszczony. Bawiłeś się w piasku? Skinął głową rozpromieniony i poklepał się po policzkach brudnymi rączkami. — Budowałeś zamek? Skinął głową. — Z fosą? — Och, niech pani nie wspomina o fosie — powiedziała niańka wychodząc zza domu. — Będzie chciał iść do studni po wodę i dopiero urządzi nam tu bałagan. Cecylia, ładna dziewczyna, w zadziwiającym stopniu przypominała matkę Marianny. Ale podczas gdy matka juŜ od dawna pozostawała jedynie ukochanym wspomnieniem, Cecylia okazała się głupia i łatwo ulegająca wpływom i opiniom, a zwłaszcza wyrazom uznania ze strony męŜczyzn. Wszystkich męŜczyzn. A jednak prawie bez słowa skargi przeniosła się wraz z Marianną na ubocze zaniku Wenthayena. — Spał? — spytała Marianna. Cecylia zdmuchnęła wpadające jej do oczu włosy. — Troszeczkę, ale przez większość popołudnia jest na nogach. Nikt by się nie domyślił, Ŝe przepłakał pierwszy rok Ŝycia. — To tylko kolka — rzekła Marianna nie spuszczając oka z Lionela, który baraszkował obok niej. — Okropność — odrzekła Cecylia bez ogródek. Marianna pominęła to milczeniem. Wielu uczuć nie okazywała, zwłaszcza swej własnej pierwotnej niechęci do Lionela. Nie chciała być matką. Dzieci w ogóle jej nie interesowały. Gdy połoŜna po raz pierwszy wetknęła w jej ramiona zakrwawione, wrzeszczące zawiniątko, zareagowała z zupełnie niemacierzyńskim obrzydzeniem. — Noworodki są zawsze słabowite, grymaśne i paskudne, tak mi mówiono. — Cecylia była pewna, Ŝe Marianna podziela jej zdanie. — Chwilami wydawało mi się, Ŝe nie przetrzyma pierwszych miesięcy Ŝycia. Czasami, późną nocą, gdy chłopczyk godzinami wrzeszczał, Marianna wcale nie była pewna, czy sobie Ŝyczy, by przeŜył. Na to wspomnienie skuliła ramiona w poczuciu winy i poszła za Lionelem ku stercie piasku, który specjalnie dla niego zaczerpnięto z dna rzeki. Cecylia ciągnęła:
7 — Ale o moją panią bardzo się niepokoiłam. Wyrzuty sumienia sprawiły, Ŝe Marianna okazywała Lionelowi coraz więcej troski i starań, a potem... och, pewnego dnia uśmiechnął się do niej. Nie miała powodów, by wierzyć w miłość. Ani przez chwilę nie wierzyła, Ŝe moŜe doznać olśnienia. Ale ten pierwszy bezzębny uśmiech niemowlęcia w jej ramionach całkowicie ją odmienił. A potem z kaŜdym nowym uśmiechem, z kaŜdą dziecięcą dolegliwością, kaŜdym osiągnięciem przywiązywała się do niego coraz bardziej. Teraz, patrząc na jego ciemną główkę podrygującą, gdy zgarniał piasek, czuła, jak przepełniają wzrastające przywiązanie. Oddałaby za niego własne Ŝycie — nie z obowiązku czy lojalności, lecz z miłości. Cecylia westchnęła równie głęboko jak Lionel, gdy domagał się uwagi. — śałuję, Ŝe nie byłam z panią, aby pomóc przy porodzie. Marianna spojrzała na nią z niedowierzaniem. — Ty? Wystarczy, Ŝe jakiś męŜczyzna spojrzy, a juŜ tracisz dla niego głowę. Cecylia przyznała zawstydzona: — Wiem, Ŝe taka jestem, ale na pewno mogłabym zapanować nad swymi kobiecymi instynktami. Marianna nic nie odrzekła, chociaŜ miała co do tego powaŜne wątpliwości. — Oczywiście musiała pani towarzyszyć ElŜbiecie do jej miejsca zesłania. Po tym, jak się rozeszły te wszystkie pogłoski, nie mogła pozostać na dworze. — Cecylia rozejrzała się naokoło wielkimi szczerymi oczyma błyskającymi spod szpiczastego kaptura. — O tym, Ŝe ma poślubić swego stryja, króla. Namacawszy ukryty w rękawie list, Marianna odrzekła: — Doskonale wiem, o co ci chodzi. — Nadal jestem zdziwiona, Ŝe mnie pani nie dopuściła do tajemnicy. Stawić czoło takiej hańbie, w zupełnym osamotnieniu, bez pomocy własnej drogiej kuzynki. — Cecylia lekko pociągnęła nosem. — PrzecieŜ byłam pani pokojówką. — Cecylio — Marianna zajrzała jej prosto w oczy — z kim rozmawiałaś? Twarz Cecylii pokryła się rumieńcem wstydu; wyjąkała niepewnym głosem: — Dlaczego pani sądzi, Ŝe z kimś rozmawiałam? — Bo nie chciałaś być obecna przy narodzinach Lionela. Czy któraś z twoich przyjaciółek powiła dziecko? Zakłopotanie, wstyd i przeraŜenie — wszystkie te uczucia odmalowały się na twarzy Cecylii, która wyjąkała: - Nie. Marianna, jak zawsze szczerze, dodała: — Jeśli powiedziałaś komuś, Ŝe pomagałaś mi przy porodzie, a teraz pomagałaś przyjaciółce, lepiej od razu przyznaj się do kłamstwa. Usta Cecylii wykrzywiły się, jakby nadgryzła cytrynę. — Nikomu nie skłamałam. Ale trudno mi było wyjaśnić, dlaczego zostawiła mnie pani na dworze i odeszła beze mnie, aby urodzić Lionela. Inne.., inne słuŜące mogły sobie pomyśleć, Ŝe pani nie ma do mnie zaufania. — Nie mam do ciebie zaufania? — Zrozumiawszy, o co chodzi, Marianna objęła drobniutką Cecylię ramionami. — Oczywiście, Ŝe ci ufam. — Starała się wynagrodzić częściowe kłamstwo serdecznym uściskiem. — Gdyby inne słuŜące chciały ci dokuczać, powiedz im prawdę. Zostawiłam cię na dworze, bo się o ciebie troszczyłam. Chciałam, Ŝebyś sobie znalazła męŜa i załoŜyła własną rodzinę, zanim ktokolwiek odkryje moją tajemnicę. Nie chciałam rujnować ci Ŝycia. Co i tak się stało. - Nie. — Owszem, zrujnowałam ci Ŝycie, a ty nie sprzeciwiałaś się temu ani słowem. Byłabym niewdzięcznicą, gdybym nie powiedziała, jak bardzo doceniam twoje poświęcenie. Cecylia wyswobodziła się z uścisku. — O nie. Pani nie jest niewdzięcznicą. Była pani dla mnie dobra. Nazywała mnie swoją kuzynką... — Bo jesteś moją kuzynką. — Z nieślubnego związku. — Zdając sobie sprawę z mimowolnego nietaktu, Cecylia spojrzała na Lionela i wybąkała: — Nie o to chodzi. Ale ja jestem inna. Nie bardzo umiem czytać i wcale nie umiem posługiwać się szablą. Marianna uśmiechnęła się i przyklękła obok zachwyconego zabawą chłopczyka. Zgarniając piasek na kupkę odrzekła: — Znam męŜczyzn, którzy uznaliby to za zalety. — MęŜczyźni mówią, a ja ich słucham. Niektórzy uwaŜają, Ŝe pani wprawia ich w zakłopotanie. — Są tacy, co tak nie myślą — odparła Marianna wspominając chmurną twarz Walijczyka i krew, która po niej spłynęła, gdy Marianna nauczyła go szacunku dla lepszych od niego. Sir Griffith roztaczał surowy urok, jak niezdobyty szczyt, skalisty i niedostępny, okryty tajemnicą. Marianna Ŝałowała, Ŝe go uderzyła. Ale zasłuŜył sobie na to, a co gorsza, BoŜe skarz go, przez niego straciła sakiewkę. Będzie musiała pójść do niego i prosić go o nią. A on z pewnością zmusi ją, by go prosiła. Marianna na samą myśl cierpiała katusze. Musiała odzyskać te pieniądze, ale nie chciała nigdy więcej oglądać tego wysokiego, ciemnego męŜczyzny. Nie chciała go przepraszać, ale jeśli go spotka, będzie musiała to uczynić. A moŜe istnieje jakiś inny sposób? MoŜe... jej oczy zwęziły się. Tak, wymyśli inny sposób. — Ten męŜczyzna dzisiaj takŜe uwaŜał, Ŝe działa pani onieśmielająco. Mając nadal w myślach Griffitha, odrzekła ze zmarszczonym czołem: — Och, nie. On tak nie uwaŜa. — Owszem, on takŜe. Inaczej dlaczegóŜ by walczył o przywilej dzielenia z panią łoŜa? — Co? — Marianna w pierwszej chwili nie zrozumiała jej, a potem domyśliła się, Ŝe Cecylia nawiązuje do tego gbura Harbottle”a, i machnęła ręką. — Ach, on? Jest jeszcze jednym spośród legionu głupców, którym się zdaje, Ŝe będę łatwą zdobyczą. Dałam mu nauczkę. — Rozmawiałam z nim. Pragnie poślubić panią. Słowa słuŜącej, wypowiedziane tonem, z którego wynikało, Ŝe oczekuje wdzięczności, rozwścieczyły Mariannę, tak Ŝe opanowała się z największym trudem. — Bez wątpienia chciałby tego, Ŝeby podnieść swoją pozycję, obniŜyć moją.
8 — JeŜeli nie wyjdzie pani za mąŜ, nie będzie pani miała ślubnego dziecka. Marianna wpadła we wściekłość. — Chcesz przez to powiedzieć, Ŝe jestem skazana na jeszcze jednego bękarta? — Nie! — Pełne wargi Cecylii wydęły się z przestrachu. — Nie, ja... — W Anglii jest mnóstwo nieślubnych dzieci i niektóre z nich wiodą dostatni Ŝywot. Ale ojcowie ich nie znają. To tylko świadczy o tym, jakimi męŜczyznami są ci szlachcice. Jak bardzo są męŜni. — Marianna spojrzała na swoją kuzynkę, a Cecylia wzdrygnęła się. — Lionel nie ma ojca, który by go uznał. Lionel ma tylko mnie i ja go ochraniam, i nikt nigdy... — Poczuła szarpnięcie. Obok niej stał Lionel z rączkami zaciśniętymi na fałdach jej spódnicy, spoglądając w górę zmartwionymi brązowymi oczami. ObelŜywe słowa zamarły na jej ustach. Przyklęknęła przy nim, otoczyła go ramionami i wystawiła twarz na powiew wiatru. Gdy odzyskała spokój, spytała: — Czy chcesz, Ŝebym ci pomogła wybudować drogę? Skinął głową spoglądając na Cecylię. Marianna, ciągle jeszcze rozgniewana na słuŜącą, a jeszcze bardziej na siebie za utratę panowania nad sobą, powiedziała: — Cecylia ukroi ci chleba na kolację, kochanie. Czy chcesz takŜe miodu? Jeszcze raz skinął głową, ale Cecylia błagalnie złoŜyła ręce: — Och, lady Marianno, miałam nadzieję... Marianna domyślała się, czego dotyczyła owa nadzieja. — Słucham? — zapytała, chociaŜ juŜ wiedziała, Ŝe się zgodzi, Ŝe pozwoli Cecylii, by sobie poszła. — Miałam nadzieję, Ŝe będę mogła pójść do pałacu i przyłączyć się do innych świętujących. — Przyłączyć się do innych? — Marianna wiedziała, Ŝe nie powinna się z nią draŜnić, ale jej durna nadal cierpiała na skutek braku taktu Cecylii. — Myślałam, Ŝe chcesz przyłączyć się tylko do jednego. — Nie wrócę na noc, pani, jeśli nie będę potrzebna. — Och, Cecylio. — Serce Marianny ścisnęło się na myśl o zgubie, która groziła słuŜącej, i nie mogła powstrzymać się od zapytania: — Z kim się spotykasz? Cecylia błysnęła zębami w uśmiechu i pociągnęła nosem. — To męŜczyzna, którego pani zaaprobowałaby. Jest wspaniały i mądry. — A więc idź, oczywiście. — Lecz gdy Cecylia odchodziła, Marianna dodała uroczyście: — Ale uwaŜaj, Cecylio, bo inaczej ty takŜe będziesz kołysać w ramionach dziecko pozbawione ojca. Rozdział drugi Nieźle ci przyłoŜyła, nieźle. — Art połoŜył mokrą szmatkę na nosie Griffitha. — Chciałbym ją spotkać. — Nie wątpię. — Griffith odepchnął Arta i ostroŜnie pomacał palcami miejsce, gdzie kość łączyła się z chrząstką. — Znowu złamana. Święty Dawidzie, miej mnie w swojej opiece, znowu złamana! Art przytaknął. — O tak, złamała panu nos. Jeszcze trochę, a będzie pan miał twarz równie piękną jak moja. Opuchlizna utrudniała mu patrzenie, ale rzucił okiem na pokrytą plamami, ozdobioną pojedynczymi pieńkami zębów twarz jednookiego sługi. Z jękiem poprawił szmatkę i pomyślał, Ŝe z przyjemnością skręciłby ładny kark Marianny. Poza tym Ŝałował, Ŝe oczernił jej panią. Marianna okazała się lojalna wobec ElŜbiety. Gdyby Griffith nie opanował się siłą woli, mógłby ulec impulsowi i odpowiedzieć na jej wyzwanie siłą fizyczną. Ale okazała się lojalna, mimo Ŝe naraŜała się na niebezpieczeństwo, i Griffith, chociaŜ niechętnie, musiał to uszanować. — Nie sądzę, by pana twarz doprowadzała kobiety do omdlenia. W kaŜdym razie nie z zachwytu. — Art chichotał. — Pański nos był zbyt wielki i przed złamaniem. A włosy jak u dzikiego zwierzęcia. Ma pan podbródek Powelów, zbyt kwadratowy, i oczy pańskiej czcigodnej pamięci matki, zbyt Ŝółte. Nie pojmuję czemu, ale kobiety zawsze ciągną za panem sznurem. Nie powiedział mi pan, co się zdarzyło z ową damą... jak jej na imię? — Lady Marianna Wenthayen. — Griffith potarł czoło, marząc o tym, by ból głowy ustąpił. — Jest krewną hrabiego. — Nie powiedział mi pan, co zaszło — powtórzył Art. — Ale załoŜę się, Ŝe sam wiem. ZałoŜę się, Ŝe wiem. Griffith zamarł, nie przeczuwając nic dobrego, ale nie mógł się powstrzymać od zadania pytania: — Co wiesz? — Tłusta, stara lady Marianna chciała pana usidlić. — Art machnął ręką w powietrzu. — A pan odrzucił tę starą jędzę. — Art udał, Ŝe z kimś walczy. — I ta czarownica wyrŜnęła pana w twarz. Griffith przerwał Artowi: — Nie jest ani stara, ani tłusta, ani paskudna. Art wyprostował się, a jego spojrzenie nabrało ostrości. — Doprawdy? Griffith opadł na puchowy materac i ułoŜył sobie poduszki. Ta czynność pozwoliła mu zebrać myśli. Dobrze wiedział, o co chodzi Artowi. Jego ukochany sługa nie wiadomo dlaczego uznał, Ŝe Griffith powinien ponownie się oŜenić, i uwaŜnie badał kaŜdą nadarzającą się okazję. Teraz chciał go wybadać. JeŜeli Griffith powie mu, Ŝe Marianna jest urodziwa, Art zrobi się szczególnie natarczywy. Jeśli zaś Griffith powie mu, Ŝe jest szpetna, a Art spotka ją, dowie się, Ŝe Griffith skłamał. Z jego uniku wyciągnie zupełnie nieodpowiednie wnioski. Nie lubił łatwych kobiet, które zbyt często się uśmiechały. Powiedział: — Jest młoda. Art rzucił się na ten ochłap informacji.
9 — Jak młoda? Zwykli ludzie musieliby uŜyć wielu słów, aby wyrazić uczucia, które Marianna wyraŜała uśmiechem. Griffithowi najbardziej utkwił w pamięci jej pogardliwy uśmiech. Opuszczona głowa, roześmiane oczy, wygięte kąciki ust i czarujące dołeczki w policzkach. — Dwadzieścia lat? MoŜe dwadzieścia pięć? — odparł w zamyśleniu. — W sam raz dla mojego pana — stwierdził z zapałem Art. — Pan ma dwadzieścia osiem. Jakiego koloru ma włosy? Nie, jeszcze lepiej pamiętał ten wyzywający uśmiech, mówiący „spróbuj tylko”. Ramiona odrzucone do tyłu, falująca pierś, lśniące białe zęby i czarujące dołeczki w policzkach. — Rude. — Rude włosy? — Art nachmurzył się. — Angielki nie miewają rudych włosów. Ma pewnie jaskrawe, paskudne, farbowane włosy. Griffith zmruŜył oczy udając, Ŝe się nad tym zastanawia, ale doskonale wiedział. Pamiętał aŜ nadto dobrze. — Nie są farbowane. — Więc moŜe miedziane? — Rude — odparł stanowczo Griffith. — Ale niektórym męŜczyznom mogą się podobać. — Jak płomień — powiedział z zadowoleniem Art. — Uhm. — Griffith przypomniał sobie jej pełen rozbawienia uśmiech. Spoglądające z boku oczy, uniesiona głowa, zaróŜowione policzki, pełne usta, białe zęby i czarujące dołeczki w policzkach... Śmiała się z niego. A jak by to było, gdyby śmiali się razem? — Gorący płomień — mruknął. Art podniósł z podłogi broń Marianny — sakiewkę. — A jakiego koloru oczy? — Zielone. — No, tak — zapiszczał Art, podskakując jak ropucha na rozgrzanej skale. — Jeśli młodzieniec wie, jakiego koloru oczy ma dziewczyna, to znaczy, Ŝe jest zakochany. — Co? — ryknął Griffith odrzucając szmatkę. — Jeśli młodzieniec.... Griffith zerwał się z łóŜka i przyskoczył do Arta. — Słyszałem, co powiedziałeś! Ty zakuta pało, nawet jej nie lubię. Jest nieskromna, grubiańska, gwałtowna, kapryśna... bezwstydna... — Bardzo odpowiednia dla pana — rzucił sługa, ostroŜnie się usuwając. — Nie jest w moim typie. — Griffith odetchnął głęboko i opanował się. Nie spuszczając oczu z chichoczącego sługi, wyjaśnił: — Wiesz, Ŝe gustuję w kobietach domatorkach, lubiących szyć, zadowolonych z przebywania w domu. Nie podobają mi się takie, które odwaŜnie spoglądają wokół siebie, walczą jak męŜczyźni i których rude włosy zdradzają kapryśny charakter. Nie podoba mi się kobieta, tak piękna, Ŝe męŜczyźni walczą o nią i z nią o przywilej dzielenia jej łoŜa. Art pokuśtykał do stojącego obok stołu i z brzękiem rzucił nań sakiewkę. — Powiedział pan tylko, Ŝe nie jest stara, tłusta ani szpetna. — No i co? — Nie powiedział pan, Ŝe jest piękna. — Więc? Art zanucił cichutko. — Zostajemy dłuŜej? — Słońce juŜ zaszło, stary durniu — odparł Griffith. — Oczywiście, Ŝe zostajemy na noc i dopóki nie oddam tej przeklętej sakiewki. Ale tylko dopóki jej nie oddam. O co chodzi? — O nic. Jest pan młody i silny. Pan wie najlepiej. — I nie będziesz się wtrącał? — Nie, panie. — Ha! Prędzej pocałuję własny łokieć. Zadowolony Art zajął się stosem worków podróŜnych i skórzanych sakiew, które przywieźli z Londynu. — Nigdy nie widziałem w Walii podobnego zamku. Czemu się pan nie połoŜy? Wygląda pan na zmęczonego. Kładąc się na łóŜku Griffith mruknął: — Czy ja z tobą kiedykolwiek wygram? Art zlekcewaŜył pytanie, okazując swoją walijską pogardę dla Anglików i ich umiejętności bitewnych. — Zamiast katapult i broni całe wnętrze otoczone murami pełne jest kwiatów. W Walii podbilibyśmy coś takiego w dwa tygodnie. Griffith odrzekł z roztargnieniem: — Być moŜe, połoŜenie zamku na wyspie otoczonej jeziorem daje Wethayenowi poczucie bezpieczeństwa. — Ba! Trzymają tu własnych rycerzy jak kurczęta w osobnych barakach. — To nie są ich rycerze, to najemnicy. — Ach! — Art szybko się zorientował. — Nic dziwnego, Ŝe hrabia trzyma ich oddzielnie, z dala od siebie. CzyŜ on nie wie, Ŝe najlepiej jest mieć własnych ludzi? Griffith pogładził podbródek. — Wynajął sobie armię. — Często słychać tu walijską mowę. — Powszechnie wiadomo, Ŝe Walijczycy są najwaleczniejsi na wyspach. — I dlaczego nasi rycerze nie mieliby się bić za angielskie pieniądze i angielskie łupy? — Griffith zamyślił się, a Art otworzył bagaŜe i wyrzucił zawartość na podłogę. — Co mam zostawić na wierzchu? — Ubranie podróŜne. Jutro ruszamy w drogę powrotną. — Szkoda, Ŝe nie zostajemy i nie poznam lady Marianny. — Powiedziałem, ubranie podróŜne — powtórzył z emfazą Griffith. Nie chciał rozmawiać z Artem o Mariannie. Nie chciał nawet o
10 niej myśleć. Angielka — pomyślał pogardliwie. Wiele się nauczył o miłości Angielek, gdy po zwycięstwie pod Bosworth przeniósł się do Londynu. Wiele się nasłuchał o ElŜbiecie z Yorków. To, co powiedział Mariannie, nie było prawdą. Nieczułość wobec losu braci i pogłoski o jej dobrowolnym związku z Ryszardem przyprawiały go o mdłości. Przyprawiały o mdłości takŜe Henryka, ociągał się z pojęciem jej za Ŝonę. A potem parlament jasno postawił sprawę. Henryk musi dotrzymać przysięgi i oŜenić się z ElŜbietą. Henryk ustąpił wobec konieczności, powtarzając swoją obietnicę złoŜoną na polu bitwy — Ŝe nikt i nigdy nie wydrze mu tronu. Zapanował więc nad niechęcią i spotkał się z ElŜbietą. A potem zmienił się zupełnie. OŜenił się z nią bez szemrania i zachowywał się godnie. Griffith musiał przyznać, Ŝe ElŜbieta sprawiała wraŜenie czarującej kobiety, ale nic nie było w stanie zatrzeć wspomnienia jej zdradzieckiego związku z Ryszardem i często zastanawiał się, jak Henryk był w stanie o tym zapomnieć. MoŜe uwiodła go swoją młodością i wdziękiem, a moŜe... Griffith przypomniał sobie wąziutką talię Marianny i zaczął rozwaŜać, jakie piersi ukrywały się poniŜej obszytego futrem dekoltu. MoŜe, rozmyślał Griffith, Henryk stracił głowę z powodu sztuczek, które znały Angielki. Ale charakter Griffitha stwardniał od zgryzot, wojny i strachu. Nie miał zamiaru obdarzać kobiety uczuciem głębszym niŜ to, jakie Ŝywił dla swoich sokołów. I to nigdy się nie zmieni. Nigdy. — Mówiłem — Art potarł oko udając, Ŝe bardzo mu dokucza — mówiłem, Ŝe stare rany mnie bolą. — Słyszałem — odparł Griffith. — Nie musisz wrzeszczeć. Art skrzyŜował ręce na piersi i powtórzył: — Te stare rany mi dokuczają, a pan śni na jawie. — Wcale nie śnię, a twoje oko wcale ci nie dokucza. Dobrze o tym wiesz. Zawsze tak mówisz, gdy chcesz postawić na swoim. — Szkoda, Ŝe nie dowiedzieliśmy się, jakie plany ma Wenthayen — łagodził Art. Griffith zawahał się. Jako przedstawiciel króla powinien dołoŜyć starań, aby dowiedzieć się, co knuje Wenthayen, jeŜeli w ogóle coś knuje. Ale Wenthayen cieszył się wielkim zaufaniem króla i z pewnością doskonale wiedział, Ŝe jego przyszłość jest u boku Henryka. — Wyślę wiadomość — rzekł Griffith. — JeŜeli król Henryk zechce, Ŝebym wracał, wyda takie polecenie. Art, pełen nadziei, pchnął drzwi rzeźbionej drewnianej szafy. — Chyba włoŜę torby do tej eleganckiej szafy. — Wenthayena stać na rzeźbione szafy i zamek, jaki mu się podoba. Jest parweniuszem skoligaconym ze zmarłą królową. — Griffith z westchnieniem przeciągnął się na łóŜku. — Dobrze się oŜenił i w czasie panowania Edwarda piastował bardzo wysokie stanowisko. Art skinął głową. — A więc z trudem dorobił się majątku. Przez intrygi. — Unosząc jedną z koszul Griffitha poklepał rękawy. — Niech pan tylko spojrzy. Oto dowód na to, co mówiłem. Pańskie ręce są tak długie, Ŝe moŜe pan nie schylając się podrapać się w kolano. Ale trzeba przyznać, Ŝe dzięki temu daleko sięga pan swoim mieczem. A ja jestem wdzięczny, Ŝe pan tak daleko sięga. Pańska rozrośnięta klatka piersiowa sprawia, Ŝe Wygląda pan jak beczka. A nogi są tak długie, Ŝe z trudem mieszczą się w pończochach. — Robisz co w twojej mocy, Ŝebym się lepiej poczuł? — Oczywiście. Inaczej nie potrafiłbym udowodnić, Ŝe ta dziewczyna wcale pana nie zeszpeciła. Mówię panu, jeŜeli pan chce, to niech pan ją bierze szybko, zanim inny męŜczyzna sprzątnie ją panu sprzed... — Art zdjął rozgrzaną szmatkę i zastąpił ją chłodną — ...nosa. — Nie chcę jej. — To dlaczego ta kość w pańskich spodniach jest równie nabrzmiała jak obita kość na twarzy? Griffith podniósł się rycząc. — Do stu piorunów, Art, stul pysk, zanim wbiję ci resztę zębów do gardła. — Och, ale się przestraszyłem. Griffith zdjął okład i odrzucił go na bok. — Nie interesuję się kobietą, która nie panuje nad swoimi Ŝądzami — upierał się. Art, nie przejmując się surowością swego pana, przekrzywił głowę jak wróbel i ze wścibską miną zapytał: — A czemuŜ to pan twierdzi, Ŝe ona nie panuje nad Ŝądzami? — Była ulubioną damą dworu ElŜbiety York. Mogła wspaniale wyjść za mąŜ i mieć wielkie wpływy. Zmarnowała swoją przyszłość ulegając jakiemuś wielmoŜy. — Nie jest to rzadki grzech. — Wydała na świat bękarta. — Griffith usłyszał w swym głosie nutę oskarŜenia i zdał sobie sprawę, Ŝe Art dopilnuje, by tego poŜałował. — Ach! — Art kręcąc głową zatańczył wokół łóŜka. — A więc jej grzech nie polega na cudzołóstwie, lecz na tym, Ŝe zaszła w ciąŜę. Zarzuca jej pan nie grzech sam w sobie, lecz to, Ŝe została przyłapana. Griffith pomyślał ponuro, Ŝe kłopot ze starymi, zaufanymi sługami polega nie na tym, co myślą, lecz na tym, Ŝe czują się w obowiązku o tym mówić. Aby go zniechęcić do krytycznych i przemądrzałych uwag Griffith rzeki: — Ktoś, kto nie jest w stanie panować nad sobą, nie jest godzien, by kierować lub pouczać innych. — To bardzo słuszne, panie. — Art przestał tańczyć i przyjrzał się srogiej minie Griffitha. — Szkoda tylko, Ŝe pan nie zawsze tak postępował. Na to Griffith nie mógł nic powiedzieć, zwłaszcza Artowi, który stracił oko na skutek młodzieńczej głupoty swego pana. — Wcześnie dostałem nauczkę — przyznał. — MoŜe ta lady Marianna takŜe dostała nauczkę, tylko Ŝe jej pomyłkę niełatwo jest ukryć. Głęboko w sercu Griffitha obróciło się ostrze noŜa pamięci i poczuł, Ŝe na nowo krwawi. Owo ostrze mogło być odłamkiem szkła, nadtłuczonym soplem lodu lub zwykłym pokrytym rdzą Ŝelazem. Jak się przekonał, pamięć miała zdolność zadawania bólu zawsze, bez końca. — Niech się pan połoŜy. — Art popchnął go z powrotem na łóŜko i jeszcze raz zmienił okład. — To było podłe z mojej strony.
11 Przepraszam. Chciałem tylko powiedzieć, Ŝe wszyscy popełniamy błędy, a pan osądził tę dziewczynę zbyt surowo. — Odwracając się wymamrotał, wystarczająco głośno, by Griffith go usłyszał: — A wszystko dlatego, Ŝe zmusiła pana do grania solo na pańskim flecie. Wprawdzie godność uszła w tej chwili z Griffitha, ale zdołał odpowiedzieć: — Jestem tu ze względu na interesy króla Henryka, nie z Ŝadnych innych powodów. Art otworzył kieszeń swojej torby, wyciągnął z niej złoŜony arkusz papieru i podał Griffthowi. Brzegi zalepione były czerwonym woskiem i Griffith rozpoznał pieczęć. Nie przeczuwając nic dobrego, wziął papier i spojrzał pytająco na Arta. — To list od naszego monarchy. Dostarczył mi go do rąk własnych ten mały sekretarz, wraz z instrukcją, Ŝe mam go panu przekazać po spotkaniu z lady Marianną. — Art, pomimo Ŝe nie umiał czytać, nachylił się nad łóŜkiem, gdy Griffith śpiesznie przebiegał pismo wzrokiem. — Pisze coś ciekawego? Griffith zwinął papier i podał Artowi. — Spal to, a potem rozpakuj bagaŜe. Zostajemy w zamku Wenthayena, niech Bóg nas zachowa. Art poskrobał się za uchem, gdzie pozostało mu kilka ostatnich kosmyków. — Król nie pisze dlaczego? — To w stylu Henryka. Rozkazy, ale bez Ŝadnych wyjaśnień. Dlatego właśnie Oliver King dostarczył ten list tobie. Gdyby Henryk wydał mi polecenie, zapytałbym, co się za tym kryje. — Zmyślny, prawda? — zapytał Art pełen podziwu. — Co rozkazuje? — Mamy tu pozostać na czas nie określony i pilnować lady Marianny i jej syna. Art pogrzebaczem wepchnął pergamin głęboko do kominka. — Dlaczego król niepokoi się o lady Mariannę i jej syna? Griffith odparł cedząc słowa: — Nie wiem. Henryk nie podał Ŝadnych przyczyn. — Ale to diabelnie dziwne, Ŝe się nimi interesuje. — Art wrócił ku stercie ubrań i szturchnął je czubkiem stopy. — Równie dobrze mogłem je rozwiesić. Dobrze się stało, Ŝe wybiera się pan do domu, do Walii, i wziął pan ze sobą wszystkie ubrania, Ŝeby matka je uprała, w przeciwnym razie nie miałby pan co na siebie włoŜyć na tym eleganckim dworze. — Zastanawiałem się, czemu Henryk upierał się, bym odwiedził rodziców. Bez wątpienia miał jakieś kłopoty. — Griffith wyciągnął się na łóŜku. — Słyszałem pogłoski na temat kłopotów w Irlandii. — Jakich kłopotów? — Ludzie powiadają, Ŝe hrabia Warwick nabiera wielkiego znaczenia. Art westchnął z przesadną rozpaczą Walijczyka, który gani samego siebie za swój brak orientacji w powiązaniach łączących angielską arystokrację. — Nic mi to nie mówi. — Hrabia Warwick — wyjaśnił mu cierpliwie Griffith — jest synem nieŜyjącego księcia Clarence. Art westchnął po raz wtóry. — Słuchaj uwaŜnie. — Griffith wyjął trzy jabłka z patery i ułoŜył je na stole. Wybrał największe i najbardziej rumiane. — To jest król Edward, ojciec ElŜbiety York. — Tłuścioch — zauwaŜył Art. — Taki był. To — Griffith uniósł następne jabłko, raczej przywiędłe — jest król Ryszard, uzurpator, pokonany i poległy pod Bosworth. — Griffith uniósł ostatnie jabłko, mniejsze od pozostałych. — A to ksiąŜę Clarence. Ci trzej męŜczyźni byli braćmi, synami rodu Yorków. — Tak, widać podobieństwo rodzinne — przerwał Art. — Dwaj spośród nich byli królami, a Clarence nie, ale miał syna. — Ach! — Pomarszczona twarz Arta rozjaśniła się. — Hrabiego Warwicka. — OtóŜ to. Bratanka dwóch królów z rodu Yorków, a więc branego pod uwagę jako dziedzic tronu angielskiego. — I teraz przebywa w Irlandii? — Nie, hrabia Warwick Ŝyje bezpiecznie, pod opieką króla Henryka w więzieniu londyńskim Tower. Art zakrył oczy rękami i wymamrotał: — Nigdy się nie połapię w tych wszystkich królach i królewskich córkach i bratankach. — Zastanów się — ponaglał go Griffith. — Spadkobiercy Edwarda zniknęli w Tower i nie pojawili się nigdy więcej, zamordowani przez własnego stryja — uniósł pomarszczone jabłko — Ryszarda. A teraz Henryk zaopiekował się następnym kandydatem do tronu. Gdybyś był lordem, który nie wspomagał Henryka w jego staraniach o tron, to co byś pomyślał? — śe Henryk zamordował tego hrabiego Warwicka. — Jasne. A jeŜeli byłbyś lordem, który nie wspomagał Henryka w staraniach o tron, jak byś go z tego tronu usunął? Artowi opadły ręce. — Domagałbym się, aby hrabia Warwick zbrojnie powstał i spróbował oderwać Anglię od Irlandii, gdzie uczucia ku Yorkom nadal pozostają silne. Griffith odrzekł odkładając jabłka na paterę: — Ach, Arturze, jak zwykłe jesteś najprzemyślniejszy... Przerwało mu stukanie do drzwi, wymienili z Artem spojrzenia. Art otworzył i ich oczom ukazała się krągła i pomarszczona twarz sługi. Uśmiechnęła się i dygnęła. — Nazywam się Jane. Przysłano mnie, bym pomogła się wam urządzić. Cmoknęła na widok nieporządnej sterty ubrań na podłodze i natychmiast przy niej przyklękła. Zaczęła segregować koszule, pończochy i opończe, odkładając je na oddzielne stosy. Mówiła przy tym: — Wygląda na to, Ŝe potrzebujecie pomocy. Nigdy nie pojmę, czemu męŜczyźni upierają się, by samodzielnie robić pranie. Okropni jesteście. — Potrząsając opończą uniosła twarz pełną dezaprobaty. — Spójrzcie na to! Tylko dlatego, Ŝe jest czarna — spojrzała na stos ubrań — jak większość pańskich rzeczy nie zasługuje na to, by ją wepchnąć do torby i ciągać po całym kraju. Zajmę się nią od razu i jutro będzie ją pan nosić.
12 Uznała, Ŝe się zgadzają, i gdy Griffith otworzył usta, by odpowiedzieć, Art powstrzymał go kładąc mu dłoń na ramieniu. Jego spojrzenie mówiło: pozwól, panie, Ŝe ja się tym zajmę. Griffith dał za wygraną. Art umiał postępować z kobietami, ze wszystkimi kobietami. Teraz wystąpił naprzód i skłonił się dwornie. — Nazywam się Art i jestem człowiekiem, który bardzo sobie ceni dobrą obsługę. Najwyraźniej dobrze obznajomiona z flirtem, Jane zmarszczyła twarz w uśmiechu. — Miło mi cię poznać, Art. — Czy zabierzesz takŜe resztę ubrań? — zapytał Art. — O pozostałe takŜe się zatroszczę i twój pan będzie miał strój na kaŜdy dzień pobytu. A gdy nadejdzie zima, będzie musiał poŜyczyć sobie ciepły płaszcz: Ale nie martwcie się, stale miewamy tu gości, których trzeba przyodziać... Tego juŜ było zbyt wiele i Griffith nie mógł się dłuŜej powstrzymać: — Dlaczego myślisz, Ŝe zostanę tu na zimę? Powiedziałem Wenthayenowi, Ŝe jutro wyjeŜdŜamy. Jane wyprostowała się i spojrzała na niego. — CzyŜbym trafiła do niewłaściwej izby? CzyŜby pan nie był Griffith ap Powel? Art uciszył Griffitha kuksańcem w bok. — Jest nim, a takŜe niewdzięcznym panem, który nie docenia twoich usług. Za to ja — Art podszedł i wziął Jane za rękę — cieszę się, Ŝe dla nas pracujesz. Twój mąŜ ma duŜe szczęście. Jane zachichotała, gdy ucałował jej dłoń. — Jestem wdową. — Wdową? Jakie to smutne! — Art przeciągnął ostatnie słowo, tak by ukazać swoje prawdziwe uczucia. W odpowiedzi Jane posłała mu uśmiech, a Griffith chrząknął z pełnym niesmaku potępieniem. Przywołana do porządku praczka zesztywniała. — Wiem tylko tyle, Ŝe do nas na dół przyszły polecenia od jego lordowskiej mości, właśnie gdy udawaliśmy się na nasze wyrka. Powiedziano nam, Ŝe zostajecie tu na długo i mamy was traktować jak najbardziej waŜnych gości. Powiedziano nam, Ŝe mamy zaczekać z tym do jutrzejszego popołudnia, ale ja powiedziałam naszej pani Fay, Ŝe tak się nie traktuje najbardziej waŜnych gości. Nie mogłam pozwolić, by czekali, aŜ ich ubrania zostaną poprane i poprasowane. Więc przyszłam. Obaj męŜczyźni spoglądali ze zdumieniem na kobietę obwieszoną przeznaczonymi do prania ubraniami. Nic nie odpowiedzieli, a ona wzruszyła ramionami i rzekła: — Odniosę je wam tak szybko, Ŝe nie zdąŜycie nawet mrugnąć okiem. — I przypatrując się Griffithowi dodała z cmoknięciem: — Och, lady Marianna nieźle panu przyłoŜyła. Zawsze miała gwałtowny temperament. Art, czy moŜesz za mną zamknąć drzwi? Art w pośpiechu spełnił jej polecenie, a potem zwrócił się do swego pana z niewinną miną. — Nikomu nie pisnąłem słówka o lady Mariannie i pańskim nosie. Ktoś musiał podejrzeć, jak się kłóciliście. — Nie chodzi mi o lady Mariannę i jej gwałtowny charakter — warknął Griffith. — Chciałbym wiedzieć, jak to się stało, Ŝe Wenthayen wiedział, Ŝe tu zostanę, zanim ja sam się o tym dowiedziałem. — Król musiał się skontaktować z Wenthayenem — zasugerował Art. — I dlatego hrabia wiedział, Ŝe zostaniemy tu na dłuŜej. — A moŜe ściany w tym dworze mają uszy? — Griffith wskazał na skomplikowane wzory, wyrzeźbione w drewnianych płytkach pokrywających ściany. Art takŜe rozejrzał się dookoła. Zanim zdąŜył okazać wściekłość, Griffith rzekł: — Spij z otwartym okiem, Art. Po ciosie, który otrzymałem w głowę, będę spał twardo, a musimy uwaŜać bardziej, niŜ sądziłem. Skomlenie spaniela rozwalonego na piersi Wenthayena obudziło go. Nasłuchiwał z zamkniętymi oczami. Coś poruszało się w krzakach za oknem. Coś... nie, ktoś. Uspokoił psa głaskaniem i wyszeptał rozkaz. Suka przywarowała nisko. Poruszając się z wdziękiem słonia, intruz wszedł przez otwarte okno. Zakradał się w pobliŜe lóŜka i spaniel zadrŜał niecierpliwie. Wenthayen zaczekał, aŜ intruz stanie tuŜ przy łóŜku, i wtedy krzyknął: — Bierz go! Spaniel rzucił się z przeraŜającym warczeniem. Kobieta leŜąca obok Wenthayena krzyknęła, a nieproszony gość zaklął w barwnej mieszaninie rynsztokowej i arystokratycznej angielszczyzny. Wenthayen rozpoznał jego niski głos, ale pozwolił by suka ukąsiła go parę razy, zanim sam uchwycił szablę. Dopiero wtedy przywołał psa, wynagradzając go głaskaniem i pochwałami. Spojrzał na sir Adriana Harbottle”a. — Co robisz w mojej komnacie? — przeklęty, plugawy pies — odparł gniewnie Harbottle — zatopił zębiska w mojej kostce i nadgarstku. Krwawię i boli mnie! — Nie wykrwawiaj się na mój dywan. Jest nowy i duŜo kosztował — rzucił ostro Wenthayen. — Niech będzie. — Harbottle owinął nadgarstek i przeszedł z dywanu na kamienną posadzkę. — Pytam jeszcze raz, co robisz w mojej komnacie? — Chcę wyjaśnić pewne sprawy — odrzekł Harbottle. — Przyszedłem tu w odwecie. — W odwecie? Za co? — Wenthayen trzymał szablę w pogotowiu. — Za to, Ŝe zaoferowałem ci gościnę? Za to, Ŝe karmiłem cię tak obficie, Ŝe mógłbym zamiast ciebie wyŜywić kilka innych osób? Za to, Ŝe znosiłem twoje grubiańskie maniery? — Pan działał przeciwko mnie! — rzucił Harbottle. — Ja działałem przeciwko tobie? Ja?... — Wenthayen zająknął się. — Kochanie, zapal świece. KsięŜyc dopiero wschodzi i musimy rzucić nieco światła na ten strzęp ludzki. Kobieta drŜącymi rękami zbliŜała do pojedynczej palącej się nocą świecy knot za knotem. Wkrótce wszystkie nabrały Ŝycia. Harbottle parsknął. — Pan ma swoją ładną, tłustą kobietę w sypialni i swoich dobrych ludzi w swoim zamku pośrodku jeziora, ale oni wszyscy trzymają się pana z powodu pieniędzy! Łącznie z tobą? — przerwał mu Wenthayen. — Przybyłem tu w dobrej wierze. Zadowolony z dobrego jedzenia i dachu nad głową, ale nie wiedziałem, Ŝe będę musiał za wszystko płacić własnym honorem. Wenthayen roześmiał się. Honor? O jakim honorze mówi młodszy syn rodu? Twój brat dziedziczy tytuł barona, a ty nie masz Ŝadnych widoków na przyszłość.
13 O jakim honorze mówimy? — Pan Ŝąda ode mnie, abym robił to, na co nie zgodziłby się Ŝaden przyzwoity człowiek. — PowaŜna twarz Harbottle”a lśniła od potu. — KaŜe mi pan podsłuchiwać po kątach, wyciągać tajemnice z ukrycia, zaglądać pod kamienie, gdzie lęgnie się zło. — Jesteś w tym bardzo dobry. — Nie jestem! — wrzasnął Harbottle. Wenthayen zrozumiał, Ŝe z młodym człowiekiem naleŜy postępować delikatnie. Natura obdarzyła Harbottle”a tak wielką urodą, harmonią ruchów i siłą, Ŝe był rozpieszczony i zepsuty. Podboje stały się jego drugą naturą. o tak, Marianna zadała mu ciosy nie do wybaczenia. Uraziła jego próŜność i pewność siebie. Nic dziwnego, Ŝe tak potraktowany szuka teraz zemsty. Rozgorączkowany, porywczy i mający przesadne mniemanie o prawości swego charakteru, Harbottle przypominał Wenthayenowi nie wytresowanego kundla. Rozbrykany, ale moŜliwy do ujarzmienia, jeśli trafi mu się odpowiedni pan. Wprawdzie Wenthayen tresował psy rasowe, ale zasady były te same. Wskazując szablą rzekł: — Nalej sobie wina. Najlepsze, jakie mam w piwnicach. — Nie zdoła mnie pan przekupić jak dziecka zaprotestował Harbottle, ale nalał sobie wina i napił się. Twarz mu pojaśniała. — Dobre wino. — Jasne. Siadaj. Twarz Harbottle”a znów spochmurniała. — Nie! Szybkie uderzenie, a potem pochwała od pana. Wenthayen przyłoŜył czubek szabli do piersi Harbottle”a. — Proszę usiąść. Harbottle osunął się niczym posłuszny pies. Wpatrywał się w Wenthayena ponurymi niebieskimi oczami. Hrabia nalał sobie wina do czary i usiadł w fotelu naprzeciw. — Widzę, Ŝe źle wykorzystywałem twoje talenty — powiedział. — Powinienem był się od razu domyślić, Ŝe jesteś zbyt wyrafinowany, by trudnić się czymś równie niegodnym jak zdobywanie informacji. — Tak. — Harbottle wypił wino, a Wenthayen skinął na kobietę, która niezdecydowanie stała obok łóŜka. Uniosła dzban i ponownie napełniła kielich Harbottle”a. — Tak, zaiste. — Wenthayen udał, Ŝe pije, ale tylko dotknął wargami wina. — Dzisiaj pokazałeś, Ŝe twoją prawdziwą siłą jest umiejętność posługiwania się szablą. Harbottle podniósł się i wrzasnął z oburzeniem: — Nie pozwolę, by się ze mnie naigrawano! Wenthayen uniósł brwi. — A któŜ się naigrawa? To miał być szczery komplement. — Patrzył, jak młody człowiek waha się, a potem znowu wskazał mu szablą miejsce. — Siadaj. Tym razem Harbottle usłuchał z mniejszymi oporami. Usiadł. Wenthayen, zadowolony z tresury, rzekł: — Gdym cię zachęcał do walki z lady Marianną, powinienem cię był ostrzec, jak bardzo jest przebiegła. Wszyscy doskonale wiedzieli, Ŝe ustępujesz jej, bo jest kobietą, a ona to wykorzystała. Harbottle rozchylił pełne wargi. - Naprawdę? Co do tego nie ma Ŝadnych Wątpliwości. Rozeszła się fama o tym, jak doskonale walczysz na szable. — Jestem dobry! Cholernie dobry. Z tego się utrzymuję i załoŜę się, Ŝe pan o tym wiedział. — Skąd mogłem wiedzieć? — Z tych samych źródeł, z których czerpie pan inne informacje. Idę o zakład, Ŝe kaŜdy z owych szlachciców, którzy jadają przy pańskim stole, odpłaca się panu węszeniem tajemnic. Jestem pewien, Ŝe jest pan najlepiej poinformowanym człowiekiem w całym królestwie. — Pochlebiasz mi. — Wenthayen postukał po zębach długim paznokciem i uznał, Ŝe nadeszła odpowiednia pora, by przejść do sedna. — Lecz przecieŜ nie jesteśmy tu, aby rozmawiać o mnie. Mamy rozmawiać o tobie. O tobie i o lady Mariannie. CzyŜbym się mylił? Na wzmiankę o Mariannie Harbottle drgnął, a jego głos wzniósł się o jedną oktawę. O mnie i o lady Mariannie? Wenthayen odparł: — Chciałeś ją bliŜej poznać, prawda? Nie zwracała na ciebie Uwagi, więc podsunąłem ci, byś wyzwał ją na pojedynek. Sądziłem, Ŝe gdy ją pokonasz, okaŜe ci trochę szacunku. — Westchnął ze smutkiem. — Nie pomyślałem o przewadze, jaką posiada... WyobraŜałem sobie, Ŝe jej wspaniała figura mogła cię nieco rozproszyć, prawda? — Zajrzał w wilgotne oczy Harbottle”a, który odwrócił wzrok. — To Ŝaden wstyd. Gdyby mnie kto zapytał, odrzekłbym, Ŝe jej piersi są najpiękniejsze w całym królestwie. Nie jest oczywiście równie urodziwa jak ty, ale za to niewielu męŜczyzn dorównuje jej wzrostem. Przypuszczam, Ŝe męŜczyźni, którzy dostępują zaszczytu dzielenia jej łoŜa, stwierdzają, iŜ moŜe ich dwukrotnie opasać nogami. Powietrze wokół Harbottle”a rozgrzało się. Pozwalając sobie na dyskretny uśmiech, Wenthayen otworzył furtkę psiarni. — Lady Marianna nauczyła się władania szablą ode mnie. Ale nie jestem durniem. Nie nauczyłem jej wszystkiego. — Harbottle odetchnął, a Wenthayen, starając się, by jego głos zabrzmiał szczerze, zapytał: — Co byś powiedział na prywatne lekcje? Chętnie nauczyłbym cię tego, czego ona nie urnie. Harbottle dał się złapać w pułapkę. — Chciałbym spróbować jeszcze raz. Chciałbym jeszcze raz walczyć z Jej Wysokością. Gdy ją pokonam, będzie zdana na moją łaskę.
14 Oczywiście — z krzywym uśmiechem spojrzał na swe kształtne dłonie — moŜe ze mną walczyć, ale Ŝadna kobieta jeszcze mnie nie odrzuciła. Jego zadowolenie z siebie zdumiewało Wenthayena, który zastanawiał się, jak wiele kobiet, które odrzuciły Harbottle”a, leŜało potem na wznak, walcząc z tym uśmiechniętym bałwanem. Wenthayen nie tego pragnął dla Marianny, która juŜ udowodniła, jak wiele jest warta. Przestrzegł go: — Niełatwo będzie ją namówić do ponownej próby sił. Twoje uwagi na temat jej syna były nie na czasie i nie na miejscu. Usta Harbottle” a skrzywiły się. — Ten szczeniak jest tylko zwykłym bękartem. Wenthayen poczuł przypływ gniewu, ale stłumił go. Harbottle był nieodpowiednim narzędziem, ale jednak był narzędziem. Wenthayen potrzebował wszelkich narzędzi. Skoro król Henryk Tudor przysłał tu tego wielkiego jak wieŜa Walijczyka, aby strzegł Marianny, to oznaczało, Ŝe Ŝywi podejrzenia. — Szczeniak jest bękartem, a ona jest do niego przywiązana — odparł. — Zawsze się go kurczowo trzyma, gdy próbuję coś jej powiedzieć. Najchętniej rozgniótłbym go. — Nie waŜ się skrzywdzić Lionela — przestrzegł go ponownie zaniepokojony Wenthayen. — Chłopak jest dla mnie cenny. Posłuchaj mego planu. Trzymaj się na uboczu, dopóki nie nauczę cię paru trików z szablą, których ona nie zna. Wtedy będziesz mógł obrazić jej syna i ona wyzwie cię na pojedynek. — A moja nagroda? — Twoja nagroda będzie większa, niŜ sobie moŜesz wyobrazić — obiecał Wenthayen. — A teraz bądź dobrym chłopcem i wyjdź przez okno... — Nie. — Harbottle pochylił się do przodu, zacisnął pięści na oparciu fotela. — Nie zgodzę się na taką niejasną obietnicę. JeŜeli zrobię tak, jak pan sobie Ŝyczy, i pokonam lady Mariannę... — Ty takŜe sobie tego Ŝyczysz — przypomniał mu Wenthayen. — Tak, ja takŜe sobie tego Ŝyczę. Ale chcę usłyszeć, jaka mnie czeka nagroda. Chcę, Ŝeby mi pan powiedział, co to będzie. Wenthayen zawahał się. Zdradzanie planów przed czasem nie leŜało w jego ostroŜnej naturze. Ale co mu groziło? Zawsze będzie mógł poświęcić tego zarozumiałego samca i wydać go Henrykowi. Nikt go nie przechytrzy. — JeŜeli zwycięŜysz, lady Marianna będzie musiała dopuścić cię do swego łoŜa. A potem nie będzie miała wyboru i wyjdzie za ciebie za mąŜ. JuŜ ja tego dopilnuję. — Będzie mogła odmówić. Wenthayen odparł głosem ostrym jak klinga jego szabli: — Jest kobietą. śyje zdana na moją łaskę. Zrobi to, co jej rozkaŜę. — Gdy pan tak mówi, zaczynam jej prawie współczuć — odparł Harbottle, ale nie zabrzmiało to przekonywająco. — Nie mów nikomu o naszej rozmowie, w przeciwnym razie popsujesz niespodziankę, którą planujemy dla lady Marianny — rzekł Wenthayen. Harbottle radośnie wyskoczył przez okno i skrył się w krzakach. Wenthayen z poczuciem dobrze wypełnionego zadania zgasił świece. Poczuł szturchnięcie. Jego kochanka wsunęła mu głowę pod ramię i przytuliła się do jego piersi. — Nie czepiam się ciebie z powodu twego bogactwa — wyszeptała z fałszywą niewinnością i zmysłowym uśmiechem. — A ty nie trzymasz mnie, by się mną posługiwać. Ten okropny człowiek nie wiedział, co mówi. — Nie. — Wenthayen pogłaskał ją po jasnych włosach i równie obłudnie dodał: — Nasza miłość jest wieczna i gdy nadejdzie odpowiednia pora, pobierzemy się i ty będziesz moją księŜną, bo nigdy jeszcze Ŝadna kobieta nie obdarzyła mnie tak słodką miłością. I uśmiechnął się tajemniczo. Rozdział trzeci Ktoś był w komnacie. Ktoś tuŜ obok Arta, który spal w nogach łoŜa Griffitha. Art potrząsnął swym panem, aby go obudzić. Griffith, jak przystało na zaprawionego w bojach rycerza, wstrzymał oddech i czekał, by jego oczy przywykły do kontrastu białego światła księŜyca i ciemności nocy. Powoli obrócił głowę i spostrzegł kogoś przykucniętego przy torbach podróŜnych. Intruz znajdował się zbyt daleko od rozświetlonego księŜycem okna, aby moŜna go rozpoznać. Przeszukiwał skórzane torby. Griffith przyglądał mu się z natęŜeniem. CzyŜby złodziej poszukujący złota? A moŜe to jeden ze szpiegów Wenthayena? Prostując się z pustymi rękami intruz okazał się pulchnym młodzieńcem w pończochach i kaftanie. Otworzył szafę i bezszelestnie przeglądał jej zawartość. Griffith ocenił odległość nieproszonego gościa od drzwi. JeŜeli młodzieniec, dokonawszy swego dzieła, zechce uciec, Griffith zmusi go do pozostania. Zmusi go siłą. Bo chociaŜ nogi młodego człowieka były długie, Griffith miał jeszcze dłuŜsze. Dopadłby drzwi pierwszy. Ale to okazało się zbędne. Złodziej, najwyraźniej niezadowolony z poszukiwań, zamknął drzwi szafy i podszedł do wezgłowia Griffitha. Na nocnym stoliku leŜała sakiewka ze złotem. Sakiewka ze złotem Marianny. Młodzieniec chwycił ją z cichym pomrukiem zadowolenia. Griffith zerwał się z rykiem. Rabuś drgnął i odwrócił się ku niemu. Griffith chwycił go za nadgarstek i rzucił na łóŜko. Błyskawicznie uchylił się przed wymierzonymi w nos energicznymi ciosami. Unieruchomił wymachujące pięści. Zapaśniczym chwytem złapał intruza za szczupłą szyję. Jej zapach i miękkość, jak równieŜ instynkt Griffitha sprawiły, Ŝe wstrząśnięty pojął prawdę. — Masz go? — zapytał Art z dumą starego rycerza. — Mam ją — poprawił kwaśno Griffith i poczuł, Ŝe buntownicze ciało pod nim poddaje się. — Co, do diabła? — Art zapalił małą świeczkę i płomień rozświetlił kosmyki rudych włosów wokół wyzywającej twarzy. Art natychmiast pohamował swoją wściekłość i uśmiechnął się. — Lady Marianna, jak sądzę!
15 — Tak, to właśnie jest lady Marianna. — Griffith przysiadł na piętach, nadal okraczając jej biodra, i przyjrzał się jej. — Lady Marianna w najbardziej skandalicznym przebraniu. Kaftan z długimi rękawami był wywatowany i wypchany, dość modny i odpowiedni dla kobiety chcącej ukryć niemęską pierś. Krótka spódniczka, udrapowana poniŜej pasa, takŜe słuŜyła do przykrycia zaokrąglonych bioder. Ale spódniczka kończyła się tam, gdzie zaczynały się uda i leŜąc pod nim Marianna miała odsłonięty woreczek w kroku spodni. Pusty woreczek. — BoŜe zachowaj! — Zakłopotany, obraŜony i... BoŜe dopomóŜ, czyŜby miał wzwód? Griffith ponownie przeniósł wzrok na jej twarz. — Co pani tu robi? I w dodatku w tym bezsensownym błazeńskim stroju? Jej pełne usta wydęły się i zadrŜały jak u skrzywdzonego dziecka, ale zachowała resztki godności i zaprotestowała: — JakŜe mogłam przyjść do waszej komnaty w spódnicach i halkach? — Obrabować mnie... — Chcę, Ŝeby pan zniŜył głos i zdmuchnął świecę — skarciła go po cichu, lecz energicznie, bo juŜ się opanowała po przeŜytym wstrząsie. — Hrabia wszędzie ma swoich szpiegów i, na mój honor, będę się miała z pyszna, gdy ta przygoda zostanie rozgłoszona. Griffith spojrzał na Arta, który skinął głową. Gasząc świecę, rzekł: — Niech no pan lepiej zsiądzie z tej dziewki, zanim będę zmuszony zbesztać pana jak stara przyzwoitka i zawołać księdza. Griffith zeskoczył z łóŜka niczym oparzony, a Art ciągnął dalej: — Lepiej niech ją pan wypyta o Wenthayena, zanim sobie pójdzie. — Nigdzie nie pójdę. — Marianna ominęła ich wzrokiem i wzięła ze stolika sakiewkę. — W kaŜdym razie nie pójdę bez niej. Jest moja, czyŜ nie? W głosie Griffitha brzmiało wielkie rozczarowanie. — Chciwość i złodziejstwo. — Griffith — jęknął Art. — Owszem — zgodziła się Marianna beztroskim tonem. Zbyt beztroskim. Ucho Griffitha pochwyciło stanowczy ton człowieka oskarŜonego niesłusznie, ale godzącego się na fałszywy osąd. Zrozumiał, Ŝe on takŜe ją oskarŜa. — To nie jest więc kradzieŜ. Tak jak pani mówi, pieniądze do niej naleŜą — rzekł. Przywiązywała cięŜką sakiewkę do pasa. — A więc jestem tylko chciwa. Art, jak dobry opiekun, otoczył ją ramionami. — Wcale nie. Pani musi nakarmić dziecko, prawda? — Marianna chciała mu się wyrwać, ale Art zaciągnął ją do okna. — Nie, dziewczyno. Spójrz na mnie i powiedz, czy nie masz zaufania do tej twarzy. Oczywiście, Ŝe mu ufała. Gdy księŜyc oświetlił jego Ŝywo spoglądające niebieskie oko i pomarszczony na wpół oskubany podbródek oraz miły uśmiech, zaufała mu tak jak wszystkie kobiety na świecie. — Ten oto pan Griffith — Art wskazał go zakrzywionym palcem — nie rozumie, na co pani pieniądze Jej Królewskiej Mości, ale Griffith nigdy nie był ojcem. Nigdy nie musiał starać się o buty dla rosnącego dziecka ani o ubrania, ani teŜ napełniać stale pustego dziecinnego Ŝołądka, ani opłacać czarownicy, Ŝeby przyszła i swymi ziołami uleczyła dziecinną gorączkę. — Albo zapłacić księdzu, by pogrzebał maleńkie ciałka? Delikatne pytanie Marianny przyprawiało Griffitha o zdumienie. Znał historię Arta i znał jego ból spowodowany dziecięcą gorączką. Me Marianna musiała wyczuć drŜenie starczego głosu, bo spytała: — Masz dzieci, Art? Art chrząknął. — JuŜ nie mam, dziewczyno. Wyratowałem je z bitwy, ale straciłem je wszyściuteńkie... sześcioro i ich matkę takŜe. Pomarli z głodu i chorób po bitwie. Poklepała go po plecach, niczym domagającego się pieszczoty kocura. Art uniósł rękę i pogładził ją po włosach. A potem ze sztuczną werwą dodał: — Niech nam pani powie, jak na dobrą dziewczynę przystało, czy to prawda, Ŝe Wenthayen wie o swoich gościach i ich sprawach więcej niŜ ktokolwiek z ludzi? Jej impertynencki uśmiech przeczył temu, Ŝe kiedykolwiek wzruszyło ją opowiadanie Arta, i Griffith mógłby przysiąc, Ŝe chwila współczucia była tylko złudzeniem, gdyby nie to, Ŝe Art otarł łzę z policzka. Wskazując na otaczające ich ściany wyszeptała: — Wenthayen mógłby sprzedawać swoje informacje samemu diabłu, ale jest zbyt zachłanny, więc zachowuje je wyłącznie dla siebie. Ta komnata jest najlepiej wyposaŜona, roi się tu od urządzeń do podsłuchiwania i podglądania. Wenthayen umieszcza tu tylko swoich najwaŜniejszych gości — spojrzała z uśmieszkiem na Griffitha. — Co pan zrobił, Ŝe się tak panem interesuje? — Dobre pytanie — odparł. — Sam chciałbym to wiedzieć. Jej ręka powędrowała ku przymocowanej do pasa sakiewce. Bawiąc się monetami Marianna spoglądała na zdumionego Arta. — Zaprowadzę was do innej komnaty. Bezpiecznej. Griffith patrzył na nią. — Sądzi pani, Ŝe moŜe przenieść do innej komnaty gości Wenthayena? On będzie protestował. Ręka Marianny opadła. Uśmiechnęła się z chełpliwą pewnością — Umiem sobie radzić z Wenthayenem. — I skąd ta pewność, Ŝe inna komnata będzie bezpieczna? — sondował Griffith. — Sami zobaczycie. — Cofnęła się w miejsce osłonięte od księŜycowego światła. — Weź rzeczy swego pana, Art. Zaprowadzę was tam.
16 — Nie mam nic do zabrania. — Art zrobił kwaśną minę. — Praczka zabrała wszystko. Sądzę, Ŝe będę musiał jutro wybrać się do niej i powiedzieć, Ŝeby posłała rzeczy na nowe miejsce. Gdziekolwiek to będzie. Marianna wyszła na oświetlony świecą korytarz i schyliła się, by włoŜyć odpowiednie dla młodego męŜczyzny buty z cienkiej skóry. Griffith złapał ją za ramię i obrócił ku sobie. — Dlaczego nie przyszła pani po prostu poprosić mnie o złoto? Chciał poznać prawdę. Chciał poznać jej myśli, swoimi krętactwami doprowadzała go do wściekłości. — Kiedy? — Jutro. — Jutro moglibyście wyjechać — odparła. — Gdybym odjechał nie oddawszy naleŜnego pani złota, okazałbym się złodziejem. — Nie, nie złodziejem — spojrzała na niego i jego spuchnięty nos — ale moŜe po prostu rozgniewanym człowiekiem. — Tak pani o mnie myśli? śe obrabowałbym ją z zemsty za te drobne obraŜenia? — Błagam o przebaczenie — powiedziała. ObraŜony tym afrontem, uwłaczającym jego honorowi odparł: — Mam nadzieję. — Nie powinnam pana bić, niezaleŜnie od tego, jak obraźliwie pan się zachował. Ale kiedy obraził pan uczciwość lady ElŜbiety... — Zaraz, zaraz. — Podniósł rękę. — Czy to oznacza, Ŝe przeprasza mnie pani nie z powodu obrazy mej własnej uczciwości, lecz dlatego, Ŝe mnie pani uderzyła? Patrząc mu prosto w oczy odrzekła ostro: — Tylko głupiec mógłby zaufać męskiej uczciwości. — Z jakimi to męŜczyznami miała pani do czynienia? Ale ona przechyliła głowę, szczerze zaciekawiona jego oburzeniem. Wstrętem napełniała go nie ona, lecz męŜczyźni, którzy dali taką lekcję. Skinął ręką. — Prowadź. Idąc za nią wzdłuŜ korytarza Griffith usłyszał rechoczącego z tyłu Arta i do jego uszu dobiegł szept starca: — Ona będzie twardym orzechem do zgryzienia. Być moŜe powinien pan dać za wygraną. Marianna obejrzała się ze zmarszczonymi brwiami, by sprawdzić, czy za nią postępują... a moŜe dlatego, Ŝe dosłyszała Arta? Griffith ze zwieszonymi ramionami szedł pośrodku i przyglądał się jej. — Czy pan się nigdy nie uśmiecha? — spytała, jakby jego zły humor prowokował ją do zaczepek. Nie czekając na odpowiedź zdjęła świecę ze ściany. Nie okazując najmniejszego poszanowania dla własności hrabiego, umieściła ją na podstawce ze złota i kolorowego szkła i otworzyła maleńkie, ukryte w belkowaniu drzwi. Aby przez nie przejść, Grifith musiał się zgiąć wpół. Omal nie spadł z czterech wąskich stopni i znalazł się u stóp krętych schodów. — WieŜa — powiedział z niechętnym podziwem Griffith. — Tak, rozumiem, nawet Wenthayen miałby trudności z umieszczeniem tu swego szpiega. Uśmiechnęła się, ale jej usta pozostały skrzywione i zdawało się, Ŝe czuje się zakłopotana. — Wenthayen nigdy tu nie bywa. Światło księŜyca wpadającego przez otwory strzelnicze wspomogło płomień świecy. Marianna uniosła ją wysoko, ale Griffith dojrzał jedynie czarny tunel ponad głową. Pod schodami widać było rozsypującą się podłogę z kamieni i desek. — To stara część zamku. — Marianna rozejrzała się dookoła. — Nawet kamienie robią wraŜenie starych. — Tak. — Art odetchnął głęboko. — To zapach dawnych czasów. Posłała mu uśmiech i jej buty zastukały o kamienie. Wspinała się przesadzając dwa stopnie naraz. — Impulsywna — wymamrotał Griffith, ale podąŜał za nią równie zwinnie. Aby ją chronić w razie upadku — mówił sam sobie — lecz w gruncie rzeczy nie spuszczał oczu z jej kołyszących się bioder i nóg. Był to zupełnie nowy punkt widzenia i pomimo Ŝe kobieta w pończochach powinna napełniać go odrazą, stwierdził, Ŝe one tylko zaostrzają jego apetyt, do którego nie chciał się przed samym sobą przyznać. Siła jej łydek, łagodne ruchy mięśni, gdy wchodziła na schody, wprawiły go w trans, oszałamiały i kiedy nagle zatrzymała się na najwyŜszym podeście, zsunął się ze stopnia i przyklęknął uderzając się w kolano. Schwyciła go za ramię, jakby był starcem. — Złe się pan czuje? — Nie! — Rozcierając kolejnego guza, spojrzał na rechoczącego Arta i zapytał: — Gdzie jest komnata? — Tutaj. — Otworzyła na ościeŜ drzwi, których przedtem nie zauwaŜył, i poruszyła świecą. — Chodźcie. Wkroczył do środka i poczuł zapach kurzu. Marianna weszła za nim, uniosła świecę i Griffith dostrzegł wnętrze eleganckie i jakby pełne melancholii. Pośrodku okrągłego pomieszczenia wznosiło się podwyŜszenie. Na nim stało łoŜe z rzeźbionego drewna, osłonięte brokatowymi kotarami. Kamienne ściany oŜywiały gobeliny przedstawiające sceny z dawnych polowań, bitew, a takŜe z Ŝycia domowego. Ogromny kominek rozdziawiał swe wygłodniałe palenisko w oczekiwaniu paliwa, światła, ciepła. Skrzynie i szafy, rozmieszczone z gustem, czekały na ubrania. Fotele tęskniły do chwili, gdy obejmą ludzkie ciała. — To nie jest pokój gościnny — zaprotestował Griffith. — To jest... Marianna zachichotała i powiew wiatru rozniósł ów dźwięk po komnacie. Pomieszczenie stało się natychmiast jaśniejsze i pogodniejsze. — Tej komnaty uŜywała hrabina Wenthayen. — JeŜeli to miało mnie uspokoić — odparł ponuro — stało się wręcz przeciwnie. — Powiedziano mi, Ŝe hrabina lubiła przebywać z dala od wrzawy panującej na zamku. Ustawiła świecę przy łóŜku i poruszyła brokatowe zasłony. Uniósł się kurz i Marianna zakaszlała. — SłuŜba nie troszczyła się o to miejsce, ale teraz, gdy tu zamieszkacie, będzie do tego zmuszona. — Przejechała palcem po szybie i spojrzała na pozostawioną smugę. — Leniwe flejtuchy. Griffith rzekł:
17 — Wenthayen nie zechce, bym niszczył sanktuarium, świątynię, której tak pilnie strzegł. — Jak pan sobie Ŝyczy — odparła Marianna. — Ale gdziekolwiek pójdziecie w tym zamczysku, strzeŜcie się zasłon, które niby to osłaniają od wiatru, maleńkich alkow i przejść, które nie wiodą donikąd. Często kryją niewidocznego podsłuchiwacza. Griffith wzdrygnął się. — Sądziłam, Ŝe zechce pan swobodnie rozmawiać z Artem. śe zechce pan mieć pewność, Ŝe Ŝadne oczy nie podglądają, gdy się pan ubiera, lub nikt się nie śmieje na widok dziurawych pończoch. By mógł pan bez zakłopotania... — 0, pani — wtrącił się Art — podglądacz tylko by mu zazdrościł. — Zamknij się, Art — warknął Griffith. — To zupełnie nie na temat. Marianna upierała się. — Wszystko jest na temat. W całym zamku Wenthayen nie ma ani jednego bezpiecznego przed szpiegami miejsca. Z wyjątkiem tej komnaty. Griffith nawyki do samotności. Do otwartych przestrzeni walijskich wybrzeŜy i przytłumionego pohukiwania leśnych sów. śycie w zamku Wenthayena przez nie wiadomo jak długi czas stanowiło wystarczającą próbę. A jeszcze mieć poczucie, Ŝe jest się przez kogoś szpiegowanym... Art zapytał od drzwi: — To jak, zostajemy? — Gdy Wenthayen odkryje naszą bezczelność, gotów jest nas wyrzucić — upierał się Griffith. Ale juŜ się wahał i Marianna doskonale to czuła. Jeszcze raz uśmiechnęła się krzywo. — Nie będzie miał nic przeciwko temu. Art wszedł do komnaty i rzucił bagaŜe. Gruby dywan zagłuszył stuk. Art otarł dłonie o kaftan. — Co się z nią stało? — Z hrabiną? — Spojrzenie Marianny poszybowało w stronę okna. — Osiemnaście lat temu spadła ze schodów i skręciła sobie kark. Dlatego ta komnata jest dla was bezpieczna. Wenthayen nigdy tu nie przychodzi. Powiedziano mi, Ŝe hrabina była jedyną osobą, na której mu zaleŜało. — A więc zamienimy wścibstwo Wenthayena na stałą obecność jego Ŝony. Szept Arta zmroził Griffitha. Marianna podeszła do starego człowieka. Zdawało się, Ŝe jego wzmianka o nawiedzaniu przez ducha wcale jej nie zdziwiła. PołoŜyła mu dłoń na ramieniu. — Czy ona naprawdę tu jest? Niektórzy słuŜący twierdzą, Ŝe tak. Mówią, Ŝe komnata jest zbyt chłodna i niegościnna, ale ja tego nie odczuwam. Art poklepał ją po ręce. — Oczywiście, Ŝe nie. Nie umarła bez rozgrzeszenia, prawda? — Nie. Gdy ją znaleźli, Ŝyła jeszcze i ksiądz dał jej ostatnie namaszczenie. A potem spróbowali ją podnieść... — Marianna opuściła ręce w ostatecznym geście. — A więc nie jest wrogim duchem — stwierdził Art — lecz cichym cieniem, którego dzieło na tym świecie pozostało nie ukończone. Nie ma cierpliwości do gnuśnych pokojówek i niechlujnych lokajów. Ale lubi panią, lady Marianno. Tak, panią lubi. Marianna uśmiechnęła się do Arta z wdzięcznością, a Griffith poczuł się jeszcze bardziej niezadowolony z przyjaźni, która rodziła się między jego słuŜącym a jego... a lady Marianną. — Arturze — warknął — nigdy przedtem nie okazywałeś cienia wraŜliwości. — Czy pan sobie wyobraŜa, Ŝe wie pan na mój temat wszystko? — odciął się Art. — Młody niedorostek. Marianna odchyliła głowę do tyłu i wybuchnęła śmiechem. Tym razem zmiana była namacalna. Komnata pojaśniała i Griffith rozejrzał się szukając wytłumaczenia. Na zewnątrz, od wschodu, pojawiła się pierwsza poświata. Świt będzie za jakieś dwie godziny, ale Marianna spostrzegła ją i rzekła: — Muszę iść. Nie było mnie w domu zbyt długo. — I pośpieszyła ku drzwiom. — Przyślę tu słuŜbę, gdy tylko zapieje kogut. I wysprzątam tu z... — Idę z panią — rzeki Griffith. — Co? — Zatrzymała się. — Dokąd? — Odprowadzić panią do domu. Nie jest bezpiecznie dla młodej kobiety w tym stroju włóczyć się o tej porze.. — Bardzo się starał, by jego głos nie zabrzmiał surowo, lecz najwyraźniej bez powodzenia. — Ja się czuję bezpieczna — odparła Marianna. — Pomimo wszystko pójdę z panią. — A gdy otworzyła znowu usta, dodał: — Albo zostanie tu pani do wschodu słońca. Jej uśmiech wyraŜał teraz wściekle zniecierpliwienie. — Niech więc pan idzie, skoro sobie pan Ŝyczy, do diabła! — Damy nie powinny tak kląć — odparł. Udała, Ŝe go nie słyszy, ale z jej postawy, gdy zbiegała po schodach, Griffith wywnioskował, Ŝe nic nie uszło jej uszom. Poprowadziła go przez ich poprzednią izbę, przecięła korytarz i wyszła głównymi drzwiami do małego przedsionka, który wiódł na dół, do kuchni. Następnie wąskimi schodami jeszcze raz do drzwi. Ruszyła je ze skrzypnięciem i powiedziała: — To ja. Drzwi otworzył barczysty osiłek... Spojrzał ze zgrozą, gdy Griffith wszedł do sadu jabłkowego połoŜonego na zachód od dworzyszcza. — Pani, to przejście jest tajemne. — Sir Griffith nikomu nie powie — zapewniła go otrzepując kolana. Olbrzym potarł brodę. — A więc sądzę, Ŝe nie muszę go zabijać. — Jestem zobowiązany — powiedział Griffith oglądając zestaw broni, który miał przy sobie ów jegomość.
18 — Powinien pan — rzuciła Marianna. — Billy jest naszym najwierniejszym obrońcą. Billy skłonił się słysząc te słowa i podał jej sięgający kolan płaszcz. — Niech pani to włoŜy — ponaglił ją. — Ubiera się pani skandalicznie. Niektórzy męŜczyźni — rzucił okiem na Griffitha — mogliby to sobie źle wytłumaczyć. — NiemoŜliwe. Sir Griffith wie juŜ o mnie wszystko — odparła. — I czuje obrzydzenie. — Niech pani włoŜy płaszcz — powiedział Griffith. Uśmiechając się spełniła ich polecenie. — Czy mam panią odprowadzić do jej domku, lady Marianno? — zapytał Billy, dając w ten sposób Griffithowi wskazówkę na temat miejsca, gdzie się udawali. — Dopilnuję, by nic się jej nie stało — zapewnił go Griffith. Billy wskazał na jego nos. — Jest pan pewien, Ŝe sobie poradzi? — Całkowicie. — I gdy Billy chciał dodać coś jeszcze, Griffith nachylił się ku niemu i zajrzał mu w oczy. Nie spuszczając z niego wzroku powtórzył: — Całkowicie pewien. Billy cofnął się. — Tak, sir Griffith. Jak pan sobie Ŝyczy, sir Griffith. — Ale gdy Marianna i Griffith odeszli, zawołał: — Niech się pani ma na baczności, lady Marianno. Nie moŜna ufać nawet sir Griffithowi. Griffith miał nadzieję, Ŝe Marianna zachowa się rozsądnie i nie otworzy ust. Podejrzenia Billy”ego wcale go nie rozbawiły. Zastanawiał się, czy któryś z podglądaczy moŜe dostrzec wrzącą mieszaninę poŜądania i dezaprobaty, którą w nim budziła Marianna. Miał nadzieję, Ŝe ona spostrzeŜe, Ŝe miarka moŜe się przebrać, Ŝe domyśli się, jaki roznieca w nim ogień. Jednocześnie łudził się, Ŝe Marianna zachowa się nierozsądnie i ta myśl wstrząsnęła nim. Mówiąc w równym stopniu do siebie jak do niej, rzekł: — Kobiety nigdy nie powinny sobie pozwalać na cudzołóstwo. Marianna podparła się pod boki krocząc wzdłuŜ rzędu drzew. — Pan jest więc prawiczkiem? — Po to są dziewki. — śeby uleczyć beznadziejny przypadek dziewictwa? Niech no mi pan powie — wyszli z sadu, a ona zwróciła się ku niemu z chytrym uśmieszkiem — jak cięŜki jest pański przypadek syfilisu? To z pewnością wyjaśni pańskie podłe usposobienie. Domek —jej domek? — stał w cieniu muru obronnego, ale Griffith me mógł się mu przyjrzeć, bo nie odrywał wzroku od Marianny. Chwycił ją pod brodę i uniósł ku sobie jej pogardliwie uśmiechniętą twarz. — Nie mam Ŝadnego syfilisu. — A więc naleŜy pan do owych męŜczyzn, którzy pozbawiają dziewictwa dziewczyny, aby zachować czystość. — Nie, u diabła! Niech pani przestanie mnie kąsać. Byłem Ŝonaty i moja Ŝona zaspokajała me potrzeby. Od jej śmierci nie miałem kobiety. — A jak dawno zmarła? — Dwa lata temu. — Dwa lata. — Nadal uśmiechała się kpiąco. — Na mój honor, dziwię się, Ŝe nie oszalał pan z Ŝądzy do tego czasu. Billy najwyraźniej nie był przekonany co do czystości pańskich motywów. Jej kpiny pozbawiły go opanowania i uśmiechnął się w odpowiedzi. Jednocześnie zadowolony i zaniepokojony tym brakiem kontroli, ale jednak bardziej zadowolony, odpowiedział: — Billy jest sprytny. Jestem opętany Ŝądzą. Czy che pani, bym jej to zademonstrował? Jej pełen niepokoju rumieniec wprawił go w zachwyt, tak samo jak siła, z jaką pchnęła go w pierś. - Nie. — Za późno. — Schylił głowę ku jej twarzy. Nie chciała go pocałować. Od dawna nie całowała się z męŜczyzną, a jej doświadczenia były tak nieciekawe, Ŝe przekonała samą siebie, Ŝe męŜczyźni w ogóle jej nie interesują. Ale Griffith... Griffith wcale jej nie nudził. Doprowadzał ją do wściekłości, owszem. Bawił ją, wyzywał... przyciął. Nie swoją przystojną twarzą. Nawet własna matka nie nazwałaby go przystojnym. Nie, pociągały ją jego mocna postać, powolna rozwaga, uczciwość. Dawał jej poczucie bezpieczeństwa, tak jakby mu mogła zaufać. Wydawało jej się, Ŝe zaleŜy mu na niej. Własna głupota wprowadziła ją w zakłopotanie. Lecz mimo wszystko odpowiedziała na jego pocałunek, bo — niech to diabli! — całował wyjątkowo dobrze. Rzeczywiście, jak na męŜczyznę, który przyznał się do Ŝycia w celibacie, całował cudownie, zachwycająco dobrze. Jego usta były stanowcze, język powściągliwy. Dbał o to, by nie przyciskać twarzy do jej policzków i nie kłuć jej swoim zarostem. Dotknął ust Marianny językiem, nie domagając się wpuszczenia, lecz smakując je. I nie powstrzymywał jej, gdy się cofnęła. BoŜe zachowaj, podniecał jej ciekawość. Korzenny zapach goździków polnych, chłodny wiatr, gwiazdy nad głową, światło księŜyca na jego zdecydowanych rysach... Przesunęła palcem po brwiach Griffitha i patrzyła w roziskrzone oczy. Zsunęła dłoń niŜej i dotknęła jego ust, jakby chciała ocenić ich magię, nie poddając się jej. Nie udało się. Jego oddech rozgrzewał jej dłoń długim, powolnym wydechem. Jego usta lśniły niczym szkło rozgrzane ciepłem korzennego wina. Nieskończona cierpliwość Griffitha intrygowała ją, powodowała, Ŝe pragnęła zaspokoić ciekawość. Wyszeptała cicho: — Jeszcze... OstroŜnie przyciągnął ją do siebie: — Jeszcze... Ich ciała całowały się. Usta obejmowały.
19 Rozpalał się w nich ogień, burza namiętności. Zdziwiona lgnęła do niego. Zdumiony uniósł jej płaszcz i chwycił za biodra. Starali się zbliŜyć jeszcze bardziej. Marianna złapała go za włosy na karku i przyciągnęła go otwierając szeroko usta. Polizał ją, a potem wessał jej język. Jęcząc starli się jak dzikie koty w zalotach, skrępowani ubraniami, lecz czując się, jakby ich byli zupełnie pozbawieni. Spróbowała otoczyć go nogami. Starał się jej pomóc — i stuknęła go głową prosto w nos. Krzyknął z bólu. Jęknęła myśląc o swoim niezaspokojeniu, a potem zdała sobie sprawę z tego, co uczyniła. Z tego, czego omal nie uczyniła. Z przysięgi, której omal nie złamała. Ze swojej głupoty... — Najmocniej przepraszam — rzekła cofając się. — Nie przejmuj się tym. — Przysunął się ku niej. Odskoczyła. — Najmocniej przepraszam, sir Griffith. Zamarł. — CóŜ to, przepraszasz mnie za coś więcej niŜ uderzenie w nos? — Ja nie chciałam... ja nie powinnam była... — Spojrzawszy mu w twarz uciekła w kierunku swego domku. Nie musiała się oglądać, wiedziała, Ŝe on biegnie tuŜ za nią. Jego wielkie susy szybko skracały dzielącą ich odległość i gdy wpadła na pokryte pyłem podwórko wewnątrz ogrodzenia, chwycił ją za ramię. Odwróciła się twarzą ku niemu. — Przepraszam. Naprawdę przepraszam. Pod Ŝadnym pozorem nie było mi wolno... — Nam nie było wolno — poprawił ją. - Co? — Byliśmy tam we dwoje. I masz rację. Nie powinniśmy. Uwierzyłaby mu łatwiej, gdyby nie był taki dumny, taki zadufany w swojej męskości. — Ale — ciągnął — obiecałem doprowadzić cię do domu, a jeszcze do domu nie doszłaś. — JuŜ tu jestem. — Wskazała dłonią domek. — Odprowadzę cię do samych drzwi — odparł. — Odprowadzę cię do domu. Otworzyła usta, aby zaprotestować, ale Griffith połoŜył jej palec na wargach. — Do domu — wyszeptał. — Do domu — powtórzyła. Jego dotyk przypominał jej rzeczy dawno zapomniane, więc odsunęła się. Pogmerawszy kluczem w zamku, pchnęła drzwi i otworzyła je na ościeŜ. Ich oczom ukazała się rozjaśniona światłem świecy jedyna izba i syn Marianny. Siedział na łóŜku i zaspany tarł oczy piąstkami. Wyrzucając sobie, Ŝe pozostawiła go samego, i Ŝałując, Ŝe w ogóle wyszła z domu, Marianna uklękła obok niego. — Obudziliśmy cię? Potrząsnął głową i wskazał rączką okno. — Coś na zewnątrz... — Zamilkła, przypominając sobie dźwięki, które wydawali wraz z Griffithem, gdy zapragnęli zaznać rozkoszy. Lionel skinął głową z błyszczącymi oczami i jego matka oblała się rumieńcem. — Wygląda na to, Ŝe bardzo cię kocha — zauwaŜył Griffith. — To mój syn! — odparła obraŜona. — Nawet kobiety mniej zamoŜne i gorzej urodzone zastawiłyby klejnoty, aby wynająć mu niańkę. Przybrała postawę obronną. — On ma niańkę. — Wygląda na to, Ŝe ma wszystko, czego mógłby potrzebować, — odrzekł Griffith. Jego dobry humor wprawiał ją w zakłopotanie, ukazywał jej, Ŝe ma skłonność do popadania w skrajności. Spojrzawszy na Lionela stwierdziła, Ŝe chłopczyk przygląda się nieznajomemu. Kiedy juŜ się napatrzył, ukrył twarz na piersi matki. Marianna wyjaśniła głaszcząc go po ciemnej główce: — Jest nieśmiały. Nie miał okazji, by widywać wielu obcych, a poza tym jeszcze nie mówi. Griffith przyglądał jej się z zainteresowaniem równym temu, z jakim przed chwilą Lionel patrzył na niego. — Słyszy? - Tak. — A więc rozumie wszystko, co mówisz, i nie powinnaś opowiadać o nim, jak o kimś nieobecnym. Słysząc jego chłodne stwierdzenie zawstydziła się. A gdy Lionel uniósł główkę i jeszcze raz przyjrzał się Griffithowi, zrobiło jej się jeszcze bardziej nieswojo. A potem jej nieśmiały synek uśmiechnął się i wyciągnął rączki do tego ogromnego męŜczyzny. Griffith uniósł go w ramionach jak ktoś, kto często miewał do czynienia z dziećmi. — Większość dorosłych rozmawia przy dzieciach w taki sposób, ale one zasługują na lepsze traktowanie. — Spojrzał na Lionela szukając potwierdzenia swych słów i Lionel z wahaniem skinął główką. — Ja takŜe niewiele mówiłem w ciągu pierwszych lat Ŝycia — ciągnął Griffith. — Ale matka opowiadała mi, Ŝe gdy wreszcie otworzyłem usta, od razu popłynęły z nich pełne zdania. Cale przemówienia. Historie po walijsku i angielsku. Piosenki i ballady. CóŜ, gdy zacząłem juŜ mówić, nie moŜna mnie było uciszyć. Marianna skrzyŜowała ręce na piersiach i rzekła: — Wcale się nie dziwię. Griffith ułoŜył Lionela na łóŜku, a potem przykląkł i poklepał jego poduszkę. — PołóŜ się, chłopcze, i śpij, zanim zaczną piać koguty. Lionel potrząsnął głową. Griffith uśmiechnął się.
20 — Nie jesteś podobny do matki, ale zachowujesz się zupełnie jak ona. Marianna i Lionel wymienili spojrzenia. Griffith tylko się roześmiał — głębokim, niskim śmiechem, który brzmiał jak mruczenie zadowolonego kota. — Rób, jak uwaŜasz, ale jeŜeli nie wyśpisz się porządnie, nie będziesz miał dość siły na jutrzejszą poranną przechadzkę. Przez chwilę Marianna myślała, Ŝe zwraca się do niej, ale Lionel nie miał ani cienia wątpliwości. Opadając na poduszkę zacisnął powieki tak mocno, jakby dzięki temu jego sen miał stać się jeszcze głębszy. Griffith okrył go kocami, szybko pogładził po lśniących czarnych włosach i wstał. Zwycięstwo, które odniósł nad upartym dzieckiem, wcale go nie zdziwiło, zauwaŜyła Marianna. Zaczęła się zastanawiać, czy równie łatwo chwyta za broń i odnosi zwycięstwo w bitwach. Jeśli tak... Wzdrygnęła się. Czy całował ją tylko po to, by nad nią zapanować? Próbował ją obrazić. Czy teraz teŜ chce ją obrazić? Czy on takŜe uwaŜa ją za bezczelną i nieokiełznaną? Uśmiechnął się do niej, jakby na potwierdzenie tych wątpliwości. Był to jego pierwszy skierowany ku niej uśmiech i Marianna starała się nie poddać jego urokowi. Jego ponura twarz złagodniała i stała się tylko silna. Jego złociste oczy spoglądały ciepło i miło, jego usta... Jego usta przypominały jej, jak umieją całować, a pocałunki przypominały o tym, jak bardzo czuła się samotna. Bez wątpienia skąpo rozdzielał swoje uśmiechy. — Idź do łóŜka — powiedział — to ciebie takŜe weźmiemy na przechadzkę. Jego słowa dotarły do Marianny i sprowadziły ją do rzeczywistości. Do łóŜka? Czy ją takŜe ułoŜy do snu? CzyŜby miał zamiar dziś w nocy skończyć z celibatem? Dotykając ust zastanawiała się, jakim byłby kochankiem? JeŜeli rzeczywiście tak długo Ŝył we wstrzemięźliwości... Ale co to ją obchodzi? Jak wogóle mogło jej to przyjść do głowy? Czy wyjdzie teraz bez ponaglania? Czy udawał zainteresowanie jej synem tylko po to, by się jej przypochlebić? Niedbałym krokiem podeszła do drzwi. Griffith pośpieszył za nią. Wychodząc z domu, Marianna ujrzała wysoko na niebie wędrujący wśród chmur księŜyc. Drzewa szumiały i podmuch wiatru przyniósł jej zapach polnych goździków. Chłód wczesnowiosennej nocy nasilał się, ale Marianna zadrŜała z innego powodu. ZadrŜała na myśl o wspomnieniach, które będzie musiała usunąć z pamięci. Z wymuszoną niedbałością udawała, Ŝe nie pamięta juŜ owych gorących pocałunków, Ŝe zapomniała o wybuchu ich dzikiej namiętności. — Hrabia urządza jutro polowanie i ja będę pełniła rolę gospodyni. Nie mam czasu na spacery. Griffith zmarszczył szerokie brwi. — Polowanie? Jego zaskoczenie zdziwiło ją, lecz jeszcze bardziej zdumiała się widząc, jaką mu to sprawiło przykrość. — Nie powiedziano panu? - Nie. — Przybył pan dopiero wczoraj, więc sądzę, Ŝe Wenthayen nie spodziewał się, Ŝe będzie miał pan ochotę. — Usprawiedliwiwszy Wenthayena dodała: — Ale będzie pan mile widziany. Gościnność Wenthayena jest nienaganna. Patrzyła na niego z niepokojem, oczekując odpowiedzi. On takŜe przyjrzał się jej; najpierw twarzy, potem sięgającemu do pół łydki płaszczowi. Wydawało jej się, Ŝe patrzy na nią bez aprobaty. — Nie ubierzesz się tak. - Co? Nie pojedziesz na polowanie, siedząc na koniu okrakiem, jak to czynią niektóre źle wychowane i pozbawione moralności kobiety. Tym razem jej: „Co?” nie wyraŜało juŜ tylko zdumienia. — Nie ma powodu, byś zachowywała się zgodnie z ich oczekiwaniami tylko dlatego, Ŝe urodziłaś nieślubne dziecko. Gorycz, z jaką wypowiedział te słowa, zaparła jej dech w piersi. Wszystkie trzymane w pogotowiu odpowiedzi, którymi tak często się posługiwała, przeleciały jej przez myśl. — Jak pan śmie mnie pouczać? — Wygląda na to, Ŝe ktoś to musi zrobić. Zabrzmiało to tak nieznośnie staroświecko, a on sprawiał wraŜenie tak pewnego siebie, Ŝe miała ochotę znowu go uderzyć. Ale juŜ raz tak uczyniła i poŜałowała tego. Odetchnęła głęboko, opanowała wściekłość i unicestwiła go błyskotliwą odpowiedzią. — Nie jest pan moim ojcem! Okropność, pomyślała. Gdzie się podziało jej osławione poczucie humoru? Ale zaraz jej odpowiedział. I jego odpowiedź była równie głupia. A nawet jeszcze głupsza. Rzekł: — Gdyby twój ojciec był tutaj, twoje zachowanie oburzyłoby go. — Gdyby mój ojciec był tutaj... — Wpatrywała się w niego badawczo. Czy nie wiedział? Czy nic nie rozumiał? Ale nie. Nie wiedział. Jego twarz wyraŜała szczere oburzenie, i to dawało jej przewagę. Niewiedza Griffitha sprawiała, Ŝe ostatnie słowo naleŜało do Marianny. — Mój ojciec jest tutaj — powiedziała z pełnym goryczy triumfem. — Czy pan nie rozumie? Jestem dziedziczką Wenthayena. Hrabia to mój ojciec. Rozdział czwarty Jakie to dziwne, pomyślał Griffith, leŜąc w łóŜku hrabiny Wenthayen. LeŜał w łóŜku matki Marianny i poŜądał jej córki. Ten fakt wprowadził go w niejasne zakłopotanie, tak jakby duch hrabiny przeniknął jego myśli i przyłapał go z rękami na łonie Marianny. Ale przecieŜ... no cóŜ, hrabina z pewnością nie pochwalałaby sposobu bycia córki. Walki na szable, męskie ubrania, wydanie na świat nieślubnego dziecka. — Jak myślisz, kto jest ojcem dziecka? — mruknął. Rozciągnięty w nogach jego łóŜka Art podskoczył jak oparzony i odparł bez wahania: — Zastanawiałem się, kiedy to pana zainteresuje. CzyŜby szczególne zainteresowanie Henryka sprawami Marianny i Lionela miało
21 z tym coś wspólnego? — Ta kobieta bardzo gorliwie strzeŜe swej tajemnicy. — Griffith uniósł się na łokciu. Komnata, jeszcze wczoraj ponura i zakurzona, dzisiaj sprawiała radosne wraŜenie. Nawet Art wyglądał dobrze, pomyślał Griffith zdumiony, Ŝe to moŜliwe w przypadku starca o twarzy jak nie wygarbowana skóra. — Dzisiaj wygląda pan znacznie lepiej — stwierdził Art, nieświadomie odwracając myśl Griffitha. — Opuchlizna na pańskiej trąbie niemal ustąpiła. Griffith ostroŜnie pomacał złamanie. Art pokiwał głową. — MoŜe to hrabina uleczyła pana w ciągu nocy. MoŜe zaaprobowała pana? — MoŜe. — Od kamiennych ścian wiało chłodem, który draŜnił jego nos. Griffith odetchnął głęboko i stwierdził, Ŝe nos stał się droŜny. — W przeciwnym razie, musiałaby mieć źle w głowie. Art oparł łokcie na kolanach i krytycznym okiem przyglądał się swojemu panu. — Sądziłem, Ŝe temat pańskiej urody omówiliśmy wczoraj. — Tu nie chodzi o moją powierzchowność — odparł Griffith. — Mówię o moim charakterze. Mogę stwierdzić bez Ŝadnej przesady, Ŝe jestem moralny, godny szacunku i moŜna na mnie polegać. — Rany boskie! — Jestem typem męŜczyzny, którego matka Ŝyczyłaby sobie na męŜa dla swej córki — dodał z zadowoleniem Griffith. Art mrugnął do niego. — Jest pan cholernie nudny, ot co. I cóŜ to za gadanie na temat Ŝenienia się z lady Marianną? — Nie powiedziałem, Ŝe się z nią oŜenię. Powiedziałem tylko... — Spojrzawszy na Arta Griffith zdał sobie sprawę, Ŝe z nim nie wygra. Zmieniając temat zapytał: — Wiedziałeś, Ŝe Wenthayen jest ojcem Marianny? — Ach. — Art poskrobał się po uchu. — Brałem to pod uwagę. Była pewna, Ŝe moŜe w jego domu robić, co tylko zechce. I jest między nimi podobieństwo. Nieco zbyt duŜe jak na dalszych krewnych. — Podobieństwo? JakieŜ moŜe być podobieństwo między tym pompatycznym workiem gnoju a... — A ladacznicą, którą pan przywołał do porządku? Griffith spojrzał na Arta z chmurnym wyrazem twarzy, chcąc zamknąć gębę staremu słudze. — Ona nie jest ladacznicą. Co najwyŜej jest nieco zbyt swobodna i odwaŜna. — JakaŜ zmiana od ostatniego wieczora! — zdziwił się Art. — Zastanawiam się, co teŜ mogło wpłynąć na taką zmianę. A podobieństwo jest w uśmiechu. -Co? — Mówię, Ŝe mają podobny uśmiech. Obydwoje, Wenthayen i Marianna, chętnie się uśmiechają i ich uśmiech bardzo wiele wyraŜa. Griffith opadł na poduszki. — W przypadku Marianny, głównie pogardę — stwierdził Griffith. — W przypadku. Marianny? — zachichotał Art. — W przypadku Wenthayena głównie pogardę. — Nie, w jego przypadku jest to złośliwość — poprawił go z roztargnieniem Griffith, który w przeciągu minionej nocy zmienił zdanie na temat Marianny i dotychczas nie zastanowił się dlaczego. Z jakąŜ słodyczą odpowiadała na jego pocałunki, jakŜe gorąco i namiętnie. A potem czmychnęła niczym spłoszona łania. Dzięki temu upewnił się, Ŝe Marianna jest taka, jak tego pragnął, Ŝe Ŝyła w czystości juŜ od dawna. MoŜe od chwili narodzin syna lub jeszcze dłuŜej? — Nie uwaŜam jej za ladacznicę. Jest raczej jak dziki ptak, który potrzebuje męskiej ręki, zdolnej do ułoŜenia go. — Dziwnym zbiegiem okoliczności układałem sokoły — przerwał mu Art. Griffith zlekcewaŜył jego uwagę. — Na przykład dzisiaj rano. Wybiera się na polowanie wraz z innymi gośćmi. Art spojrzał na niego zdziwiony. — A pan tam nie idzie? — Nie. Zabieram jej syna na spacer, ale powiedziałem dość dobitnie, jak ma się zachowywać. — Jak ma się zachowywać? — Słabym głosem zapytał Art. — Przede wszystkim powiedziałem, Ŝe powinna się ubrać jak dama. — Przypomniawszy sobie, jak Marianna wyglądała w męskim stroju, Griffith poczuł podniecenie. — Wyobraź sobie, jaki wywołałaby skandal, jadąc na koniu okrakiem? Art zachichotał i opadł na pościel. — O tak. Jestem tego samego zdania. Przy odrobinie właściwej opieki... — Art zachichotał po raz wtóry. Griffith przekrzywił głowę. - Art! Art wydał z siebie przenikliwy okrzyk, niczym duch straszący w irlandzkich ruinach, Griffithowi zakrzepła krew w Ŝyłach. Usiadł i ze zdziwieniem spojrzał na kręcącego się i wierzgającego słuŜącego. - Art! Prychając i kaszląc Art z trudem złapał oddech. — Powiedziałeś jej, panie.., Ŝe ma się ubrać jak dama? — Griffith skinął głową, a Art okazał jeszcze większe niedowierzanie i rozbawienie, po prostu pękał ze śmiechu. — AleŜ z pana spryciarz... to z pewnością wyleczy ją... z wszelkich głupich pomysłów. Zanim stary sługa skończył przemowę, Griffith wyskoczył z łóŜka i zaczął przywdziewać ubranie. Art opanował się wreszcie i usiadł. Śmiech wstrząsał jego okrytymi kocem ramionami. — Na spacer z synkiem lady Marianny? Griffith spiorunował go wzrokiem i narzucił pelerynę. Wypadł z komnaty, ale zaraz z równym pośpiechem wrócił. Na ścianie wisiało zwierciadło, a na stoliku poniŜej leŜały damskie przybory toaletowe. Griffith przejrzał zakurzone przedmioty, odszukał grzebień i przeciągnął nim po włosach. Art ponownie zaniósł się śmiechem, ale Griffith był juŜ na schodach. Sługa krzyknął za nim:
22 — Udanych łowów! Marianna skierowała konia w stronę drzew i zsiadła. Przywiązała go do gałęzi i zaczęła się zastanawiać, dlaczego wzięła udział w tym polowaniu. Zapomniała juŜ, jak męŜczyźni przyglądali jej się, gdy ubrana w męski strój dosiadała konia po męsku. Zapomniała równieŜ, Ŝe damy chichotały na widok jej czarnych botów ze szpiczastymi nosami. Zaraz po powrocie z dworu królewskiego zdarzało jej się to często. A potem jej i tak nadszarpnięta reputacja legła w gruzach. Przyjaciółki odwróciły się od niej, a w jej Ŝyciu zaczęło się liczyć wyłącznie rozwrzeszczane niemowlę, które kaŜdej nocy nosiła na rękach. Do dosiadania konia po męsku zachęcał ją własny ojciec. A takŜe do przeklinania niczym stajenny i do fechtunku. Rozgoryczona i nieufna, otoczona plotkarzami, grała im na nosie i Ŝyła nie licząc się z nikim. Wzdrygnęła się na wspomnienie owych dni, zrzuciła kapelusz na ziemię i rozpuściła warkocze. Zapomnij o tym, pouczała samą siebie, wiedząc, Ŝe to niemoŜliwe. UwaŜnie patrząc pod nogi schodziła z łagodnego zbocza. JeŜeli dobrze pamięta, gdzieś tutaj... Z okrzykiem radości upadła na kolana i rozgarnęła klujące krzaczki. Po ziemi pełzały pędy dzikiego wina, a wśród nich ukryły się czekające na zerwanie poziomki. Posuwając się na czworakach napełniała nimi dłoń; oddawała się wspomnieniom. Do rozsądku przywołał ją drobiazg. Po prostu list od ElŜbiety, w którym pisała o swoim ślubie z królem Henrykiem. Henryk nie szczędził kosztów, ale wspaniałą uroczystość zepsuł jeden szczegół: najdroŜsza przyjaciółka ElŜbiety, Marianna, nie była jej pierwszą druhną. Marianna roześmiała się wtedy. A potem zapłakała. A wreszcie, ukołysawszy o świcie płaczącego całą noc Lionela, przywdziała skromną sukienkę i postanowiła stać się godną szacunku damą. Okazało się to bardzo trudne, bo juŜ na królewskim dworze Marianna bywała dzika, lubiła kilometrami biegać, tańczyć przez calutką noc, przesadzać płoty i zachowywać się wyzywająco. Pocieszała się jednak, Ŝe stała się damą. Griffith oczywiście byłby innego zdania. Marianna zmarszczyła czoło. Przez niego i przez te pocałunki całą noc nie zmruŜyła oka. Usta miała podraŜnione, nie z powodu jego brutalności, lecz dlatego, Ŝe ciągle je zagryzała, starając się pojąć, dlaczego Griffith stał się taki namiętny. W końcu doszła do wniosku, Ŝe wcale nie był namiętny. Pocałował ją, bo go rozgniewała i chciał jej dać nauczkę. NiemoŜliwe, by jej pragnął. Na nieszczęście miniona noc przekonała ją, Ŝe nie pogardza sir Griffithem. Szczerze podziwiała jego umiejętność całowania. Te pocałunki... Nie chciała o nich więcej myśleć, ani teŜ o nim. Zamknęła oczy, wepchnęła do ust poziomki i rozkoszowała się pierwszą, pełną słodyczy zapowiedzią lata. JakŜe nienawidziła zimy! JakŜe tęskniła wtedy za czasem spędzonym na dworze! Zabawy, śmiech, ogień, który rozgrzewał. W zamku Wenthayena bawiono się w te same gry, ale w śmiechu rozbrzmiewały nuty rozpaczy i przeraŜenia. Ogień rozpalano tu nie dla rozgrzewki, lecz na pokaz. Ludzie, którzy zbierali się wokół, nie byli przyjaciółmi, lecz ostroŜnymi przeciwnikami. Pomimo to kaŜdej zimy Marianna zmuszona była do przyjęcia wątpliwej gościny w zamczysku. Podczas gdy na dworze szalały zawieje, chatka chwiała się w posadach, ogień na palenisku wygasał i Lionel jak kaŜde zdrowo rosnące dziecko szalał w zamknięciu roznosząc dom. Cecylia jęczała, a Marianna zaczynała kaszleć. W suchym zamku ojca kaszel było łatwo uleczyć. Pierwsza zima okazała się najlepsza. Marianna zajęła pokój matki i, z dala od otaczających Wenthayena pochlebców, bardzo się jej to podobało. Trapiąca Lionela kolka zelŜała. Chłopczyk nauczył się siadać i pełzać — w końcu zachciało mu się raczkować na pozbawionych poręczy, niebezpiecznych, kamiennych schodach wieŜy. Następnej zimy Marianna, Cecylia i Lionel znaleźli schronienie w jednym z luksusowych apartamentów Wenthayena. Pomieszczenie było wyposaŜone w liczne słuŜące szpiegom otwory wentylacyjne. Nagle Marianna poczuła w ręce dziwną wilgoć. Rozchyliła dłoń i na widok czerwonej miazgi roześmiała się z własnej głupoty. CóŜ jej szkodziło, Ŝe ktoś ją podglądał? Nie miała Ŝadnych tajemnic, które Wenhayen mógłby poznać, a poza tym wkrótce znowu opuści zamek i znajdzie się na dworze wśród wielkich i blisko wielkich. Wkrótce wszyscy dowiedzą się tego, co ona juŜ wiedziała, Ŝe jej syn Lionel nosi w sobie ziarno wielkości. Zlizując z dłoni zmiaŜdŜone poziomki, rozmyślała: czy Griffith takŜe ukrywa jakieś tajemnice? Nie wiedziała nawet sama, nie posiadała się ze zdziwienia, dlaczego umieściła go w komnacie matki. MoŜe dlatego, Ŝe sprawiał wraŜenie człowieka bezpretensjonalnego i pozbawionego wszelkiej sztuczności? Sprawiał wraŜenie? Uśmiechnęła się. Był taki. Najlepszy dowód, Ŝe traktował ją w sposób całkowicie pozbawiony taktu. MęŜczyźni najczęściej zwracali się do niej jak do damy, a traktowali ją jak kobietę lekkich obyczajów. Griffith nie odgrywał takich komedii. Najpierw surowo ją złajał, potem zwracał się do niej jak nadęty głupiec, a wreszcie potraktował jak prawdziwą damę. Z wyjątkiem chwili, kiedy ją całował. Nie całował jej tak, jak się całuje damę; całował jak kobietę. MoŜe to właśnie tak ją poruszyło? Przyjemność na widok kogoś szczerze okazującego prawdziwe uczucia? Dzisiaj, lekcewaŜąc jego zalecenia, ubrała się po męsku i czekała, by ją zobaczył i okazał jeszcze trochę autentycznego oburzenia. Czy nadejdzie i zobaczy? Miała nadzieję. A jeśli nie, jej durna ucierpi, ale Lionel będzie miał na deser poziomki. Otworzyła przypięty do pasa woreczek, wyścieliła go czystym gałgankiem i zabrała się do roboty. Zrywała dobrze ukryte jagody, dopóki nie napełniła torebki. I wtedy usłyszała trzask gałązki tuŜ za nią. Odwróciła się z uśmiechem, bo ujrzała pod słońce wysoką sylwetkę męŜczyzny ze złotą aureolą wokół głowy. — Długo trwało, zanim mnie tu odnalazłeś. — A wtedy on wszedł w cień i Marianna wzdrygnęła się rozpoznając rysy jego twarzy. Adrian Harbottle, z ręką wspartą na biodrze, uśmiechnął się słysząc jej powitanie. — Ja takŜe się cieszę, Ŝe cię widzę, kochanie. Odetchnęła z trudem i zerwała się na nogi. — Nie wiedziałam, Ŝe to ty! Uśmiech na jego twarzy zamarł, a potem zmienił się w ponury grymas. — A któŜ inny mógłby liczyć na tak radosne powitanie?
23 — Nie ty! — Spróbowała odskoczyć. Harbottle chwycił ją za ramię i powtórzył: — KtóŜ miał być tak łaskawie powitany? Co? Dlaczego nie ja? Marianna rozejrzała się dookoła i zapytała: — Gdzie się podziewają pozostali uczestnicy polowania? — Zostawiłem ich, Ŝeby cię odnaleźć. O kogo ci chodzi? — Potrząsnął nią. — Dlaczego nie o mnie? Znajdowała się zupełnie sama, oko w oko z tą nędzną imitacją dŜentelmena, którego na dodatek nie dalej jak wczoraj poniŜyła na oczach gości Wenthayena. Teraz, pozbawiona swojej szabli, nie mogła się bronić i to, co przewidywał Griffith, okazało się prawdą. Przez swój nieokiełznany charakter zrobiła sobie wroga, który szukał teraz zemsty — zemsty na niej. OstroŜnie wypróbowała swój pierwszy i najlepszy z dostępnych sposobów: — Hrabia Wenthayen będzie mnie szukał. Harbottle ryknął śmiechem. — A w kaŜdym razie mój ojciec — poczuła dziwny smak tego słowa — nie będzie zadowolony, widząc mnie sam na sam z tobą. MoŜe byśmy... Spróbowała odejść, ale przytrzymał ją i otoczył ramionami. — OtóŜ to. MoŜe byśmy... Nie mogła znieść widoku jego języka oblizującego pełne wargi. — Z małym tyłeczkiem wypiętym prosto do nieba wyglądałaś rozkosznie. — Jego usta wykrzywił kapryśny, pełen lubieŜności uśmiech. Spróbował ją pocałować. Odrzuciła głowę do tyłu, ale Harbottle zdąŜył zlizać z jej ust maleńki kawałeczek poziomki. Oblizując się, rzekł: — Poziomki? Lubię poziomki. Podziel się ze mną. PokaŜ mi, gdzie rosną. — Tutaj właśnie. Wskazała na ziemię, a on nadąsał się tak wdzięcznie, jakby ćwiczył przed lustrem, zanim doszedł do całkowitej doskonałości. — Nie o to mi chodzi. No... — Usiłował przygiąć ją do ziemi. PokaŜ mi. Próbował ją oczarować, ale jeśli wdzięk nie zadziała, uŜyje siły; Marianna doskonale o tym wiedziała. UŜyje siły, nie zdając sobie z tego sprawy, bo prawdopodobnie nigdy w Ŝyciu nie spotkał się z odmową. Dobrze wybrał czas i miejsce. Nikt go nie powstrzyma i nikt nie spostrzeŜe, Ŝe Marianna nie wróciła. Odłączyła się od myśliwych zupełnie sama. A poza tym któŜ by się przejmował, Ŝe ta dziewka, córka Wenthayena, kotłuje się w lesie z drobnym szlachetką? Albo Ŝe została zgwałcona? Itak nie ośmieli się poskarŜyć, bo to sprowadziłoby pod jej domek cały pochód domagających się względów męŜczyzn. O BoŜe! Nie zniesie tego po raz drugi. Po narodzinach Lionela musiała ich trzymać na dystans ostrą szablą i pełną wstrzemięźliwością. Zastanów się, Marianno, pouczała samą siebie. Zastanów się, co robisz. — Z chęcią pokaŜę ci, gdzie rosną poziomki — rzekła. Jej uśmiech był pozbawiony szczerości. Harbottle zupełnie go nie dostrzegał. Spojrzał na jej biodra. — Dobrze. — Ale mam na sobie mnóstwo ubrania. Zaczął dyszeć zupełnie jak psy Wenthayena. — PomoŜesz mi zdjąć buty? — 0, tak! — Upadł na kolana i nachylił się. — 0, tak. Nie mogła uwierzyć, Ŝe jest aŜ tak naiwny. Wyciągnął ręce i złapał but, Marianna uniosła drugą nogę i kopnęła go prosto w odsłonięte gardło. Upadł na plecy, a ona rzuciła się do ucieczki. Biegnąc słyszała, jak Harbottle wydaje zduszone jęki. Z przeraŜeniem zastanawiała się, czy zadała mu cios wystarczająco silny, by pozbawić go Ŝycia. Zdusiła w sobie impulsywną chęć pomocy. Bo jeśli nie umrze, będzie usiłował ją zabić. Co do tego nie miała Ŝadnych wątpliwości. DrŜącymi rękami odwiązała konia i zamarła z przeraŜenia słysząc stuk kopyt. Obejrzała się. — Griffith? — Zacisnęła pięści na wysokości piersi. Była bliska łez radości na jego widok. A potem ogarnęła ją bezsensowna wściekłość. GdzieŜ on się, do diabła, podziewał, gdy go potrzebowała? — Na honor! — wrzasnęła. — Przybywasz zbyt późno, by odgrywać rycerskiego obrońcę! Przerzuciła nogę przez siodło i dosiadła konia okrakiem. Griffith wyrwał jej wodze. — O co ci chodzi? — Pochylił się z miną znacznie groźniejszą niŜ oblicze Harbottle” a. — Obrońcą przed czym? Za późno na rozsądek, pomyślała Marianna. Za późno na mądrość poniewczasie. Harbottle klęczał na ziemi starając się złapać oddech, ale jego wzrok sprawiał, Ŝe Mariannie włosy stawały dęba. Znalazł odpowiedź na pytanie: „Na kogo czekasz?” Nie dbając o własne bezpieczeństwo, wpatrywał się w nich pełnymi nienawiści, zaczerwienionymi oczyma i dziko warczał. Marianna chwyciła Griffitha za ramię. — Nie zwracaj na niego uwagi. JuŜ mu przyłoŜyłam. Griffith zsiadł z konia potrząsając głową. — 0, nie — mruknął. — To nędzny robak i trzeba go rozgnieść! Chwyciła go jeszcze mocniej. — To nie twoja sprawa. Spojrzał na nią i Marianna zwolniła uchwyt. On takŜe warcząc obnaŜył zęby. Przyszło jej do głowy, Ŝe jest kością, o którą walczą dwa zaciekłe psy. Gardłowy glos Griffitha przeraził ją. — Od ubiegłej nocy to jest moja sprawa. A teraz wracaj do domu, Marianno. Poczekaj na mnie. Odwrócił konia, który ruszył przed siebie. Wkrótce przeszedł w galop, tak prędki, Ŝe Marianna nie była w stanie zapanować nad nim, przynajmniej tak sobie wmawiała. Wracała do domu nie dlatego, Ŝe chciała usłuchać Griffitha, lecz dlatego, Ŝe nie mogła go nie usłuchać.
24 Zamek Wenthayena wznosił się na wyspie oblanej wodami małego, lecz pięknego jak klejnot jeziora. Marianna pogalopowała przez most zwodzony do stajni, które były prawie zupełnie puste. Dzięki Bogu, myśliwi jeszcze nie powrócili. Gdy wjechała do środka, rzucili się ku niej chłopcy stajenni. Marianna zsunęła się z siodła i wdzięcznym ruchem rzuciła im cugle. Spieszyła się nie dlatego, Ŝe tak chciał Griffith. Pragnęła jak najszybciej zejść z oczu wścibskich pachołków i uniknąć powracających z polowania myśliwych. Zanim skryła się w sadzie, dobiegł ją stukot kopyt końskich na moście zwodzonym i jej ostroŜność zmieniła się w przestrach. Wzięła nogi za pas i popędziła wśród drzew, zrzucając z nich kwiecie i pozostawiając na miękkim podłoŜu głębokie ślady stóp. Zostawiała za sobą trop, ale nie dbała o to. Im więcej czasu zajmie Griffithowi odnalezienie jej, rozumowała, tym więcej czasu będzie miał na ostygnięcie z gniewu. Byłoby dobrze, gdyby część swej wściekłości wyładował na Harbottle”u. Ale mimo wszystko wolałaby, aby go nie zabił. W porównaniu do... Griffith złapał ją za ramię i obrócił ku sobie. — Dokąd tak uciekasz, droga Marianno? — wyszeptał, jakby się obawiał, Ŝe mówiąc głośniej straci całe opanowanie. — Do domu — wyjąkała. — Powiedziałeś, bym wróciła do domu, i to właśnie czynię. — Chcę z tobą pomówić — rzekł. Wydawał się jej bardzo wysoki, ciemny i niebezpieczny. — Domyślam Się. — Nie próbuj być sprytniejsza ode mnie. Otworzyła usta, by odpowiedzieć, lecz prędko je zamknęła. Spoglądał na nią z takim upodobaniem, Ŝe zaczęła się zastanawiać, czy nie popróbować na nim kobiecych sztuczek, o których ostatnio zapominała. MoŜe go nieco ułagodzą. Ale przede wszystkim chciała się upewnić co do jednego. — Czy Harbottle Ŝyje? — Tak, Ŝyje, ale nie dzięki tobie. Jej pojednawcze uczucia osłabły i Marianna cofnęła się tak gwałtownie, Ŝe wpadła na pień drzewa. Białe kwiaty sfrunęły na ziemię. — Ale przez najbliŜsze kilka miesięcy nie będzie w stanie władać szablą. — Nie zachęcałam go, aby za mną jechał. — Niektórych męŜczyzn wcale nie trzeba zachęcać — powiedział rysując ręką w powietrzu jej kształty. — Niektórzy męŜczyźni uznają taki strój za zachętę. Odrzekła z dobrze wyuczoną pogardą: — JeŜeli męŜczyznę pociąga moje ubranie, musi to być głupiec i niedorostek. Złapał ją za poły płaszcza, przyciągnął ku sobie i spojrzał jej w oczy. — Nazywasz mnie głupcem i niedorostkiem? Jej uśmiech znikł. Ten męŜczyzna, podobny do rozłoŜystego i krzepkiego dębu, sprawiał wraŜenie szczerego. Wyglądał jak ktoś, kogo spotkała obraza! A jednak wiedziała, Ŝe tylko Ŝartuje. — PrzecieŜ nie jestem dla ciebie pociągająca! — Naprawdę? Pogardzasz mną, chciała odpowiedzieć, ale zadowoliła się stwierdzeniem: — Wyglądam jak chłopak. — Nie wyglądasz jak chłopak. Nie poruszasz się jak chłopak i nie zachowujesz. I nie uda ci się przekonać męŜczyzny przy zdrowych zmysłach, Ŝe jesteś chłopakiem. — Rozgrzany tematem podniósł głos. — To nie ubranie pociąga męŜczyzn, lecz twoje ciało pod ubraniem. Nie! Słysząc tę sprzeczność uniosła głowę. - Nie? — To nawet nie ciało. To wyzwanie, które rzuca twoja osobowość. — Uniósł brodę i spojrzał w przestrzeń, jakby tam szukał odpowiedzi. — Umiesz czytać. Byłaś na dworze królewskim. CóŜ mógłby ci ofiarować męŜczyzna? Patrzysz na męŜczyznę, nie na jego ubranie czy konia, lecz na niego samego. MęŜczyzna czuje, Ŝe go oceniasz, i chce ci udowodnić, jak wiele jest wart. Większość męŜczyzn... — spojrzał na nią i jego oczy zwęziły się... — sądzi, Ŝe mogliby się dobrze sprawić w łoŜu. Nie mogła na to nic poradzić; roześmiała się ze wzgardą. — Jeszcze Ŝaden męŜczyzna nie sprawdził się w moim łoŜu. — Tak, bez wątpienia mówisz im to, gdy leŜą przy tobie dysząc zadowoleni z siebie. Cud, Ŝe któryś z twoich kochanków jeszcze cię nie zamordował. Powiem ci prawdę, Marianno, jeŜelibyś juŜ po wszystkim wyśmiała tego pięknego chłopca, zadusiłby cię i pochował pod krzakami i nigdy juŜ o tym nie myślał. — Wiem. — Dlatego powiedziałem, Ŝebyś tego nie nosiła. — Poklepał jej kaftan. Rozwścieczona jego zuchwałością odparła: — To ja jestem ofiarą. — Wskazała na siebie. — Ja. Za kaŜdym razem, gdy męŜczyzna gwałci kobietę i czuje się winny, obarcza winą kobietę. „Uwiodła mnie”. „Prosiła o to”. Ja o to nie prosiłam i nie obchodzi mnie, co na ten temat powiesz. Nie uwodziłam tego strojnisia. — Jesteś szalona. — Nie jestem szalona. NiewaŜne, jak się ubieram. NiewaŜne nawet, jak postępuję. Harbottle jest dorosłym męŜczyzną i powinien odpowiadać za swoje czyny. Nie chciałam, aby mnie dotykał. MoŜliwe, Ŝe powinnam być rozsądniejsza, ale wszystkiego się odechciewa, gdy — ku jej przeraŜeniu głos się jej załamał, ale zapanowała nad sobą — zachowuję się jak najostroŜniejsza zakonnica znów się załamał — i z powodu jednego grzechu przeszłości wciąŜ uchodzę za łatwą zdobycz. A przecieŜ, mogę powiedzieć, nie popełniłam tego grzechu w pojedynkę. — Po policzku spłynęła jej łza i otarła ją ramieniem. — Przepraszam, Ŝe przywdziałam ten strój, to by! głupi impuls, ale... — Ale ja cię do tego sprowokowałem. Chciała mu spojrzeć w twarz, ale gdyby to uczyniła, zobaczyłby jej załzawione oczy, a tego nie mogłaby znieść. Spojrzała więc na jego dłonie, które powoli objęły ją za ramiona. Griffith przyciągnął ją ku sobie. Nie chciała mu się poddać. Miała wszakŜe swoją dumę. A po chwili jej opór zniknął i rozluźniła się. Odrobinkę. Tylko jej ciało. Głowę nadal trzymała wysoko.
25 Otoczył ją ramionami i kołysał do tyłu i do przodu. Nie zaniknęła oczu. — Masz rację, dziewczyno. Masz rację. Starała się zapamiętać wzór materiału jego płaszcza i podziwiała futrzane obszycie wokół kołnierza. — Po prostu przestraszyłem się na myśl, Ŝe wybierasz się na polowanie w męskim przebraniu, podczas gdy wyglądasz tak bardzo kobieco. - Kołysał ją, przytulając nieco mocniej, jego głos dudnił tuŜ przy uchu Marianny. — A potem odszukałem Wenthayena i jego gości, krąŜących wraz z psami, ale ciebie tam nie było. Nikt nie wiedział, gdzie się podziałaś, i nikt o to nie dbał, i wyobraziłem sobie, Ŝe leŜysz połamana gdzieś w rowie. Mówił coraz szybciej i szybciej, a Marianna czuła, Ŝe jej głowa opada coraz niŜej ku szerokiej, zachęcającej piersi Griffitha. Jego niezadowolenie było całkowicie zrozumiałe — ileŜ razy ona sama miała ochotę przyłoŜyć Lionelowi klapsa, gdy przeraził ją jakąś swoją dziecięcą ucieczką? Kiedy po raz ostatni ktoś troszczył się o nią wystarczająco, by się zaniepokoić? — Więc zacząłem cię szukać i stwierdziłem, Ŝe ten oszust odnalazł cię pierwszy. Mówiąc o Harbottle”u cały zesztywniał, zupełnie tak samo jak Marianna, gdy przytulił ją po raz pierwszy. Oparła głowę na piersi Griffitha. Czuła, jak serce wali mu pod napierśnikiem, i starała się uspokoić go podobnie, jak on uspokoił ją. — Nie skrzywdził mnie — rzekła cicho i powaŜnie. — Nie? — W jego głosie zabrzmiała złość. — Chcesz się ze mną pocałować? - Co? — Robak tak nędzny jak Harbottle musi sprawić, Ŝe kobieta czuje niesmak na myśl o kaŜdym stworzonym przez Boga osobniku płci męskiej. Pojęła, co miał na myśli, i uniosła ku niemu twarz. — Bardzo bym chciała, Ŝebyś mnie pocałował. Wiesz, nigdy nie czyniłam między wami porównań. Jego złote oczy zabłysły. — I bardzo dobrze całujesz. Gdy szukał zemsty na Harbottle”u, sprawiał wraŜenie tak namiętnego, tak gwałtownego. Jego usta dotknęły jej warg i poczuła jedynie czułość. śar poprzedniej nocy powrócił, tak jakby nigdy nie wygasi. Tak jakby spędziła calutką noc i dzień na rozpamiętywaniu. Tak jakby on rzeczywiście dostrzegł jej kobiecość pomimo męskiego przebrania. Usta Griffitha pieściły ją czule, poczuła, Ŝe przenosi się w rejony, jakich nawet nie podejrzewała. — Nie pocałował cię — stwierdził z taką pewnością, jakby był przy nich obecny. — Nie — potwierdziła. — Mimo to chętnie bym go zabił. Tym razem pocałunek nie był tak czuły, a pieszczota równie łagodna. Spijał wilgoć z kącików jej oczu, biorąc w posiadanie jej łzy, jakby miał do nich prawo. Wsunął dłonie pod jej płaszcz, gładził piersi i bezbłędnie odnajdywał miejsca, których Marianna dotykała pieszcząc samą siebie. Przycisnął ją do pnia drzewa i jedno z ostatnich zeszłorocznych jabłek spadło mu na plecy. Zdawał się tego nie zauwaŜać, lecz Marianna roztarła to miejsce i Griffith zamruczał jak kot. Jak wielki kociak. Jak dziki kot. Objął jej usta swoimi wargami i Marianna z całą świadomością wyzbyła się zrodzonej w samotności durny. Nie dbała o to, czy to ona okazuje mu swą uległość, czy teŜ on chce ją zapewnić, Ŝe nie ma się czego obawiać. Uniósł nieco głowę i rzeki: — Musimy znaleźć jakieś odpowiednie miejsce. Zupełnie straciła rozsądek i udowodniła to mówiąc: — Moja chatka... — A Lionel? — Śpi — jęknęła Marianna. — Sam? — Nie — roznamiętniona odrzekła z desperacją. — Obok chatki. Jest tam miejsce pomiędzy tylną ścianą a murem zamkowym. Wśród drzew. Moje własne miejsce, o którym nikt nie wie. — Nie zaprotestował, lecz ona dodała: — Proszę, chodź. Obejmował jej ramiona, ona tuliła się do niego i tak ruszyli pośpiesznie, niezdolni rozpleść uścisku, z namiętną niezręcznością. Przez głowę Marianny przemknęła niejasna wątpliwość, czy Griffith zauwaŜy miejsce, w którym zakopała swój skarb, i stwierdziła, Ŝe to niemoŜliwe. śałowała, Ŝe nie są w stanie poruszać się szybciej, i modliła się, by Cecylia nie zauwaŜyła ich, gdy będą mijać chatę. Nie chciała się zatrzymywać, póki nie opuszczą sadu i nie zagłębią w cienistym zakątku u stóp muru zamkowego. Spojrzała na chatkę. Spojrzała powtórnie. Coś tu było nie w porządku. Coś tu było nie w porządku. Coś było bardzo nie w porządku. - Griffith... Ale on równieŜ to zauwaŜył. Dlaczego okna były wybite? Dlaczego po podwórku fruwały pióra? Poczuła gwałtowny lęk, który pozbawił ją rozsądku w równym stopniu jak namiętność. — Lionel — powiedziała nieco głośniej. Lionel! Nie spojrzawszy na Griffitha rzuciła się w stronę domu. Brama zwisała wyłamana z zawiasów; wewnątrz odkryła kompletne zniszczenie. Materace zostały poprute, półki pozrywane ze ścian. W powietrzu unosiły się tumany kurzu, który aŜ zgrzytał w zębach. Małe pomieszczenie przepełniała woń przypraw, musztardy i miodu. Wszystkie szafki pootwierano i wyrzucono z nich zawartość. A Lionel zniknął.