ziomek72

  • Dokumenty7 893
  • Odsłony2 235 152
  • Obserwuję977
  • Rozmiar dokumentów26.3 GB
  • Ilość pobrań1 294 384

Brian Lumley - Nekroskop 12 - Piętno

Dodano: 8 lata temu

Informacje o dokumencie

Dodano: 8 lata temu
Rozmiar :3.0 MB
Rozszerzenie:pdf

Brian Lumley - Nekroskop 12 - Piętno.pdf

ziomek72 EBooki EBOOK B Brian Lumley
Użytkownik ziomek72 wgrał ten materiał 8 lata temu.

Komentarze i opinie (0)

Transkrypt ( 25 z dostępnych 488 stron)

Lumley Brian Piętno Tłumaczenie: Stefan Baranowski Dla Barbary Ann (albo Varvary...) NAJEŹDŹCY Streszczenie Harry Keogh, pierwszy Nekroskop, nie Ŝyje; jego istota rozprysła się i rozproszyła, a fragmenty jego metafizycznego umysłu znalazły się w ciemnych zakątkach bezliku wszechświatów. Tak więc, praktycznie rzecz biorąc, jest martwy. Śmierć oznacza ustanie czynności Ŝyciowych. Brak Ŝycia i kres istnienia. A przynajmniej Ŝywi zawsze tak utrzymywali. Ale, jak wiedział jedynie Nekroskop (nie licząc samych zmarłych), śmierć jest czymś innym. Bo umysł nadal Ŝyje. JakŜe bowiem wielki poeta, naukowiec, artysta czy architekt moŜe tak po prostu rozpłynąć się w nicość? MoŜe opuścić ciało, lecz jego duch - jego umysł - nadal będzie istniał i to, czym się zajmował za Ŝycia, będzie kontynuował po śmierci. Powstają projekty wielkich obrazów, a przed oczyma duszy zmarłych przesuwają się krajobrazy, które nigdy nie zostaną przeniesione na płótno. W ich martwych umysłach wznoszą się wspaniałe miasta, a planetę przecinają nowoczesne drogi, lecz istnieją one tylko w marzeniach zmarłych architektów. W umysłach zmarłych rodzą się pieśni słodsze niŜ pieśni Salomona, które jednak nigdy nie dotrą do uszu Ŝywych. Ale tutaj pojawia się pozorna sprzeczność: jeśli śmierć to tak całkowita pustka, miejsce tak spokojne i ciche, jak to jest z tymi pieśniami i obrazami? Jak zmarli mogą je tworzyć? Na podobne pytania nie było odpowiedzi, dopóki nie pojawił się Nekroskop: człowiek, który był w stanie przenikać do grobów i zaglądać do umysłów zmarłych. I za jego pośrednictwem - wyłącznie za jego pośrednictwem - zmarli zyskali moŜliwość komunikowania się ze światem Ŝywych. Nauczył ich, jak mogą ze sobą rozmawiać, i „połączył” wszystkich zmarłych na całym świecie; umoŜliwił kontakt synów i córek z dawno utraconymi matkami i ojcami, ponownie połączył starych przyjaciół, rozwikłał dawne wątpliwości i spory i znów pobudził do działania ledwie tlące się umysły zmarłych. I nawet nie mając takiego zamiaru - właściwie nie zdając sobie sprawy z tego, co się dzieje - stał się

jedynym płomykiem migocącym w mrokach drugiej nocy zmarłych. A oni wygrzewali się w jego cieple i byli mu za to wdzięczni. Jednak choć Harry Keogh dał zmarłym tak wiele, niemało teŜ od nich otrzymał. Swej matce, która za Ŝycia była medium, zawdzięczał owe metafizyczne umiejętności, z których potem wykształciły się jego dalsze zdolności. Dzięki Augustowi Ferdynandowi Mobiusowi, dawno zmarłemu matematykowi i astronomowi, zdobył wiedzę i nauczył się wykorzystywać Kontinuum Móbiusa, jednowymiarową przestrzeń, równoległą do czasoprzestrzeni. A Faethor Ferenczy zaznajomił go z historią świata wampirów i jego niemartwymi mieszkańcami, z których część - tak jak sam Faethor - od czasu do czasu znajdowała drogę do naszego świata. Ale trzeba stwierdzić, Ŝe tę wiedzę Nekroskop zawdzięczał bardziej tęsknotą za Ŝyciem dawno zmarłego wampira niŜ jego sympatii... I od tego czasu - gdy Harry odkrył, Ŝe wampiry znajdują się w naszym świecie do chwili swej „śmierci” w Krainie Gwiazd - Nekroskop poświęcił się ich zniszczeniu. Wiedział bowiem, Ŝe jeśli budzący grozę lordowie i ladies Wampyrów nie zostaną zlikwidowani, z pewnością ludzie staną się ich niewolnikami. Ale w końcu - sam będąc wampirem i walcząc ze swą wampirzą istotą do ostatniego tchnienia - musiał się poddać, „umrzeć” i zniknąć z tego świata. Czy rzeczywiście...? Ale kaŜda reguła ma jakiś wyjątek, a Harry Keogh był - jest - wyjątkiem od reguły negatywnego oddziaływania między Ogromną Większością a światem Ŝywych. Za Ŝycia bowiem Nekroskop był panem Kontinuum Móbiusa i wykorzystywał je do ścigania wampirów. Więc teraz, po śmierci...? Harry Keogh nie był osamotniony w swej nieustannej walce z Wampyrami. Jako młody człowiek został zatrudniony w Wydziale E, tej najbardziej tajnej ze wszystkich tajnych organizacji, która wspierała go niemal do samego końca. Nawet gdy Harry nie był juŜ w pełni człowiekiem, Ben Trask, szef Wydziału E, pozostał jego przyjacielem. To właśnie on, ludzki wykrywacz kłamstw, przekonał się, Ŝe Harry nigdy nie wystąpi przeciw swej rasie, jednak aby nie ryzykować, Trask otrzymał zadanie wygnania go z Ziemi. Pomimo to, kiedy w końcu Nekroskop powrócił do Krainy Słońca i Krainy Gwiazd, aby stoczyć ostatnią walkę swego Ŝycia, udał się tam z własnej woli, nie zaś w wyniku wygnania. I to Ben Trask oraz wielu innych członków Wydziału E widziało - to znaczy ci, którym dane było to widzieć - jak Harry umiera.

Była to wizja, hologram, obraz rzeczywistych wydarzeń, choć wydawał się tak nierzeczywisty. Widzieli jego koniec, jak gdyby działo się to tu i teraz, podczas gdy w istocie wydarzyło się to w innym świecie, w odległym zakątku czasoprzestrzeni. Trzynastu świadków zebranych w pokoju operacyjnym Centrali Wydziału E zobaczyło to samo: dymiące, rozkrzyŜowane w powietrzu ciało, które koziołkowało, jakby nadziane na niewidzialny roŜen. I pomimo częściowo zwęglonej twarzy Ben Trask od razu wiedział, kto to jest. Mimo Ŝe otaczali je ze wszystkich stron, ciało malało w oddali, nieustannie spadając w kierunku mglistego źródła przeznaczenia? - z którego tryskały smugi światła wijące się jak niezliczone macki na jego powitanie. Postać z kaŜdą chwilą malała, teraz była juŜ tylko drobinką, aŜ w końcu całkowicie znikła. Ale tam, gdzie była jeszcze przed chwilą... Ujrzeli nagły wybuch! Rozbłysk złotego ognia, który rozprzestrzeniał się z przeraŜającą szybkością! Trzynastu obserwatorów wydało stłumiony okrzyk strachu i cofnęło się, ale choć zjawisko to miało miejsce jedynie w ich umysłach, instynktownie odwrócili wzrok od oślepiającego światła - i tego, co z niego wystrzeliło. Tylko Trask nie odwrócił wzroku, jedynie osłonił oczy i nie przestawał patrzeć, bo taką miał naturę - musiał znać prawdę. A prawda była zupełnie fantastyczna. Owe niezliczone złote cząstki, rozbiegające się na zewnątrz, wydawały się obdarzone czuciem, kiedy znikały w oddali, jakby w poszukiwaniu czegoś. Fragmenty? Fragmenty Nekroskopa? Czy to było wszystko, co z niego pozostało? A kiedy ostatni z nich przemknął koło Traska i zniknął mu z oczu, wijące się czerwone, niebieskie i zielone smugi widmowego światła takŜe zniknęły.....A światło w pokoju operacyjnym znów świeciło jak poprzednio. Wtedy wszyscy zrozumieli, Ŝe Harry’ego juŜ nie ma, Ŝe zginął w Krainie Gwiazd, w dalekim, obcym świecie wampirów. Tylko Ben Trask - ten ludzki wykrywacz kłamstw - rzeczywiście zrozumiał „prawdę” tego, co zobaczył, i wiedział, Ŝe śmierć Nekroskopa nie jest tym, czym mogła się wydawać... Minęło dwadzieścia jeden lat, w ciągu których w tym samym świecie, który przyniósł zgubę Harry’emu, wiek męski osiągnął inny Nekroskop, rodzony syn Harry’ego. I tak samo jak jego ojciec, Nathan Kiklu (w naszym świecie Keogh) został łowcą wampirów. Ale Nathan miał takŜe własne problemy, musiał bowiem walczyć ze swymi wrogami w Krainie Słońca i Krainie Gwiazd.

Między Ziemią a równoległym światem wampirów, w którym Ŝył Nathan, istnieją dwie „bramy”. Jedna z nich jest naturalna, a druga powstała jako skutek nieprzemyślanego rosyjskiego eksperymentu. Pierwsza Brama znajduje się w pobliŜu koryta podziemnej rzeki, płynącej przez system jaskiń, pod wiecznie pogrąŜonymi w chmurach Alpami Transylwańskimi. Druga Brama leŜy w sztucznym kompleksie, zbudowanym przez Rosjan na przełomie lat siedemdziesiątych i osiemdziesiątych, u podstawy wąwozu Perchorsk, na północnym krańcu Uralu. Podczas gdy Wydział E ma dostęp do naturalnej Bramy, sprawując nad nią pełną kontrolę, kompleks w Perchorsku leŜy poza jego strefą wpływów. Został on zlikwidowany przed pięcioma laty przez rosyjskiego premiera, który polecił skierować wody z zapory do zrujnowanego kompleksu, aby go zatopić, ale ostatnio sztuczna Brama została ponownie otwarta przez przywódcę rosnącej w siłę frakcji militarnej. Stało się to z Ŝądzy zysku. Szalony rosyjski generał, który wydał ten rozkaz, dowiedział się, Ŝe Kraina Słońca i Kraina Gwiazd są bogate w złoto; wraz z plutonem Ŝołnierzy przedostał się do Krainy Gwiazd, aby zbadać rzeczywiste rozmiary tych bogactw. Ekspedycja zbiegła się w czasie z odrodzeniem wampirów; Rosjanie dostali się do niewoli i zanim rozprawiono się z generałem, dwaj lordowie i lady Wampyrów wydobyli od niego i jego ludzi informacje na temat naszego świata. Nieustannie nękani partyzanckimi atakami Nathana trzy Wielkie Wampyry postanowiły poszukać szczęścia na Ziemi. Najeźdźcy potajemnie wykorzystali naturalną Bramę, aby przedostać się do naszego świata, i ukryli się w rumuńskim „Schronieniu” Wydziału E, specjalnym schronisku dla sierot leŜącym na brzegu Dunaju, na styku Rumunii, Bułgarii i dawnej Jugosławii. Po wymordowaniu personelu i pensjonariuszy trio rozdzieliło się i przepadło gdzieś w zakątkach naszego świata... Tylko Wydział E wiedział o inwazji wampirów. Zek Fóener, miłość Ŝycia Bena Traska, zginęła podczas masakry w rumuńskim Schronieniu, ale w ostatnich chwilach swego Ŝycia skontaktowała się telepatycznie z Traskiem, przekazując mu, co się stało. W ten oto sposób Trask był „przy niej”, kiedy umierała, i oszalały z rozpaczy poprzysiągł zemstę! Ale reszta świata nie mogła się o tym dowiedzieć. Gdyby bowiem tak się stało, na wieść o niezwycięŜonej pladze wybuchłaby szalona panika. Jednak trzeba było o tym powiadomić Ministra Odpowiedzialnego za Wydział E, który dał im carte blanche na wyśledzenie i zlikwidowanie potworów przybyłych z Krainy Gwiazd. Ponadto nawiązano

łączność z wieloma mocarstwami światowymi, które obiecały pomoc, gdyby organizacja Traska takowej potrzebowała. Porozumienia te miały, rzecz jasna, charakter tajny; jedynie najbardziej wypróbowani i zaufani ludzie zostali wtajemniczeni w fakty, choć nie we wszystkie... W jakieś trzy lata po inwazji „lokalizatorzy” Wydziału E - detektywi-tropiciele ludzi i potworów - natrafili na ślad, „mentalny smog” Wampyrów w połoŜonej w zachodniej Australii, opustoszałej pustyni Gibsona. Ale kiedy opracowywano plany przeciwdziałania zagroŜeniu, wydarzył się dziwny wypadek synchronii (nie wspominając o paradoksie znanego niegdyś zjawiska). Jake Cutter, młody człowiek o podejrzanej przeszłości, został osadzony w więzieniu o zaostrzonym rygorze w Turynie, za czyny o charakterze zemsty, które w istocie były równoznaczne z morderstwem. Ale morderstwem jedynie z prawnego punktu widzenia. Jake zemścił się bowiem na gangu zbirów handlujących narkotykami i gwałcicieli - w rzeczywistości „filii” rosyjskiej mafii - którego członkowie napadli i zamordowali jego bliską znajomą. W odpowiedzi na zemstę Jake’a przywódca gangu - tajemniczy Sycylijczyk nazwiskiem Luigi Castellano postanowił zabić Jake’a w więzieniu. Dowiedziawszy się o tym, Jake podjął próbę ucieczki. Ale straŜnicy więzienni, opłacani przez Castellana, otworzyli ogień, gdy wspinał się na więzienny mur. W owej chwili wyjątkowego niebezpieczeństwa miała miejsce zdumiewająca interwencja. Na początku Jake myślał, Ŝe został trafiony; w istocie widział kulę - czy raczej tor złotej kuli, albo błysk jej rykoszetu - która trafiła go w czoło. Wtedy upadł, lecz nie na twardą ziemię więziennego spacerniaka. Zamiast tego Jake „wpadł” do Kontinuum Móbiusa i natychmiast został przeniesiony o ponad pięćset mil dalej - do pokoju Harry’ego w Centrali Wydziału E w Londynie! Do pokoju Harry’ego, który dawno temu stanowił kwaterę Nekroskopa podczas krótkiego okresu, gdy był potencjalnym kandydatem na szefa Wydziału, i który to pokój od tego czasu esperzy Wydziału zachowywali w nienaruszonym stanie. Równocześnie z pojawieniem się Jake’a w Centrali Wydziału E ci sami esperzy - a zwłaszcza lokalizator David Chung - odnieśli wraŜenie, Ŝe powróciła jakaś część samego Nekroskopa. JednakŜe Trask, pamiętając, czym stał się Harry, zanim udał się do Krainy Gwiazd, nie przestawał się zastanawiać, jaka jego część wróciła. Trask zastanawiał się takŜe nad czymś innym: kiedy Harry Keogh zginął, czyjego wampir został wyeliminowany, czy teŜ to on wyeliminował Harry’ego?...

Trzema najeźdźcami z Krainy Gwiazd byli lordowie Malinari i Szwart oraz lady Vavara. Malinari, „Umysł”, był mentalistą obdarzonym niebywałą siłą; Szwart, będący samą esencją ciemności, stanowił nieustannie imitującą ofiarę (i ocalonego) własnej metamorficznej natury; wreszcie Vavara, dzięki swym hipnotycznym zdolnościom miała wygląd pięknej kobiety, choć w rzeczywistości była wiedźmą. Kiedy Wielkie Wampyry przybyły do naszego świata, wraz z nimi przybyło czterech poruczników, z których jednego, Koratha Mindsthralla (to nazwisko wskazywało, Ŝe był niewolnikiem Malinariego), poświęcono, aby dostać się do rumuńskiego Schronienia. Kiedy więc wampiry zniszczyły Schronienie, zmasakrowały personel i pensjonariuszy i zabrały nowych niewolników, zanim rozdzieliły się i odwaŜyły się wyjść na nasz świat, porzuciły martwe i poobijane ciało Koratha, wcisnąwszy je w metalową rurę wychodzącą z rozbitego zbiornika ściekowego w zdemolowanym Schronieniu. Malinari myślał, Ŝe jego porucznik, którego ambicje zawsze przekraczały jego pozycję w świecie wampirów, zginął na dobre. Ale Korath był u niego na słuŜbie od bardzo dawna i znaczna część istoty Malinariego przeniknęła do organizmu jego porucznika. Zbyt wielka część... W międzyczasie, w Kontinuum Móbiusa, jakieś słabe echo Nekroskopa - jakiś jego fragment, resztki jego pamięci, duch czy moŜe sama inteligencja - wyczuło szkarłatne nici Ŝycia, przecinające błękitne nici zwykłych ludzi. Jedna z tych błękitnych nici naleŜała do Jake’a Cuttera i ze względu na jego udział w jakimś przyszłym konflikcie ów fragment Harry’ego odnalazł jego źródło... w więzieniu w Turynie, a dokładniej w zmanipulowanej ucieczce z więzienia. Ale fragment ten podlegał pewnym ograniczeniom; istota Harry’ego przenikająca wszystkie wszechświaty - jego zdolność wywoływania zmian w świecie ludzi - była w najlepszym razie słaba. Poza tym jego własna natura i natura Jake’a były pod wieloma względami zupełnie przeciwstawne, choć pod niektórymi bardzo podobne. I oto właśnie ten człowiek, Jake Cutter - równie obcy duchowi Nekroskopa, jak Harry był obcy jemu - miał zginąć od kuli. Ale w strumieniach przyszłości Harry dojrzał, Ŝe błękitną nić Jake’a przecinają szkarłatne nici wampirów, a dawny Nekroskop wiedział na pewno, Ŝe „to, co będzie, juŜ było”, albo Ŝe mogłoby być. I dlatego Ŝycie Jake’a nie mogło się tutaj zakończyć. Ale jak go uratować? Po chwili odpowiedź pojawiła się sama, bez udziału Harry’ego! Złocista strzałka, jedna z wielu podobnych, uderzyła w głowę Jake’a, pobudzając metafizyczne zdolności,

uśpione w zwykłym, ludzkim umyśle. Strzałka i wijące się liczby - i nagle oszalały ekran komputera, który wywołał Kontinuum Móbiusa - przeniosły Jake’a do pokoju Harry’ego w Centrali Wydziału E w Londynie... Trask zabrał Jake’a do Australii. Bo pomimo wszystkich wątpliwości - tylko on sam znał całą prawdę - reszta esperów widziała w Jake’u moŜliwą i co więcej, jedyną odpowiedź: broń tak potęŜną, Ŝe Wampyry nie byłyby w stanie jej się przeciwstawić. Ale najpierw oczywiście musi zaakceptować to, co się wydarzyło, i pogodzić się z tym, nauczyć się wykorzystywać wielkie zdolności, którymi został obdarzony, a które jeszcze nie zdąŜyły się rozwinąć. W tym celu i w czasie, gdy fragment Keogha był aktywny, spędzał czas z Jakiem; zazwyczaj przebywał w jego podświadomości, w jego snach, gdy odpoczywał i był bardziej otwarty na ezoteryczną wiedzę. Ale podobnie jak Ben Trask dawny Nekroskop przekonał się, Ŝe Jake jest uparty, cyniczny i często irytujący. Bo Jake miał własne plany, miał na celowniku pewnego sycylijskiego kryminalistę, Luigiego Castellana, i dopóki nie załatwi tej sprawy, wiedział, Ŝe nie będzie panem samego siebie ani teŜ nikt inny nie będzie miał nad nim władzy... W pogrąŜonym w ciemności bulgoczącym zbiorniku ściekowym, w zrujnowanym rumuńskim Schronieniu, Harry i Jake rozmawiali w mowie umarłych z Korathem Mindsthrallem, którego wypolerowane kości grzechotały w wirującej wodzie kanału filtracyjnego, poznając historie Malinariego, Szwarta i Vavary. Teraz dawnemu Nekroskopowi pozostawała jedynie nadzieja, Ŝe w świecie jawy Jake będzie pamiętał to, czego się dowiedział w snach. Ale był pewien problem. Pomimo ostrzeŜeń Harry’ego Jake - z własnej woli - zawarł umowę z Korathem, umoŜliwiając mu ograniczony dostęp do swego umysłu. Bo bez pomocy wampira nigdy nie byłby w stanie zapamiętać liczb Harry’ego i wzorów umoŜliwiających wywołanie Kontinuum Móbiusa. A bez pomocy Jake’a martwy, lecz wciąŜ niebezpieczny - bardzo niebezpieczny - wampir nigdy nie mógłby opuścić swego wodnego grobu. JednakŜe działając razem, dysponowali niewiarygodną zdolnością poruszania się, jaką dawało Kontinuum Móbiusa. Ponadto Korath znów zyskał nadzieję, którą dawno utracił. Znowu będzie mógł knuć intrygi w nagle dostępnej przyszłości...

Na południowym wybrzeŜu Australii Trask i grupa jego esperów wytropiła i zaatakowała lorda Nephrana Malinariego w jego kasynie, na terenie Gór Macphersona; jego porucznicy i rozliczne zwampiryzowane ofiary zostały unicestwione, ale sam Wielki Wampyr umknął. Jake Cutter odegrał waŜną rolę w sukcesie, jaki zanotował Wydział E, ale zdając sobie sprawę ze swego niepewnego połoŜenia - i nie będąc w stanie lub nie chcąc powiedzieć Traskowi i jego esperom o swoim „problemie” - nie odczuwał Ŝadnej satysfakcji z faktu działania w ramach organizacji. Jake pragnął jedynie pozbyć się dziwnego, nieproszonego lokatora, dawnego Nekroskopa, Harry’ego, który jak się wydawało, miał zamiar pozostać na dłuŜej (a moŜe nawet na zawsze?) w jego głowie. Ale teraz, gdy Harry’ego juŜ nie było, jego miejsce zajął zupełnie inny i znacznie chytrzejszy intruz. Teraz Jake’owi nie dawało spokoju ostrzeŜenie Harry’ego: „śywy czy martwy, to nie ma wielkiego znaczenia. Nigdy nie wpuszczaj do swego umysłu wampira!”. Jeśli chodzi o Traska, wiele jego obaw znikło, ale wciąŜ pozostawały pytania bez odpowiedzi. A najwaŜniejsze z nich brzmiało: Dlaczego Jake? Dlaczego do realizacji tak waŜnego zadania został wybrany ten młody człowiek i to najwyraźniej wbrew swej woli? Jake Cutter - rozpieszczany jako dziecko, później niesforny młodzieniec i wreszcie lekkomyślny męŜczyzna. Dlaczego właśnie on? Nie tylko szef Wydziału E, ale i dawny Nekroskop (na swój bezcielesny sposób) zastanawiał się dlaczego. PoniewaŜ owe niezliczone złociste strzałki, fragmenty jego istoty, oddzieliły się od Harry’ego i zaczęły działać „na własną rękę”. PrzecieŜ to on stanowi straŜ przednią, a one są tylko jego Ŝołnierzami. Tak było z Jakiem: Nekroskop odnalazł nić jego Ŝycia, a więc i jego samego, ale strzałka trafiła tam gdzie trzeba, sama z siebie. Dlaczego? Dlaczego został wybrany właśnie Jake? MoŜe Harry powinien poszukać odpowiedzi we własnej przeszłości, ale w niektórych wypadkach przeszłość moŜe być równie pokrętna jak przyszłość. Nawet w umyśle uwolnionym od cielesnych ograniczeń muszą istnieć puste miejsca, które na zawsze pozostaną niezapisane. A w Ŝyciu Nekroskopa całe lata zostały wymazane, jak strony wydarte z ksiąŜki. MoŜe tam właśnie znajduje się odpowiedź... CZĘŚĆ PIERWSZA Obrazy

I Obrazy z przeszłości Ben Trask i jego ludzie znów byli u siebie, ale nie było zbyt wiele czasu na odpoczynek i nabranie sił. Choć świat moŜna opisać jako małą planetę, mimo to jest całkiem spory; jest w nim wiele zła, a Anglia zawsze miała w tym niemały udział. W porównaniu z tym, z czym się zetknęli w Australii Trask i jego główni esperzy - lokalizator David Chung i prekognita Ian Goodly - rutynowe zajęcia w Centrali Wydziału E wydawały się bezbarwne i prawie nudne. Prawie. Ale tutaj, w sercu Londynu, w małym światku Traska, który wypełniały dziwne przyrządy i rozmaite duchy, szef Wydziału E wiedział, Ŝe nigdy nie będzie się naprawdę nudzić. W tej chwili waŜniejsze były przyrządy - w postaci telefonów, satelitarnych systemów telekomunikacyjnych, komputerów i monitorów telewizyjnych - niejako nadrabiając zaległości, jako Ŝe Trask, grupa jego esperów i techników oraz paru nowych ludzi byli odcięci od informacji, pracując po drugiej stronie globu. Jednak szef Wydziału E wiedział, Ŝe niebawem duchy znów się pojawią. Wiedział to, poniewaŜ nimi dowodził. Od ośmiu dni bez przerwy siedział w papierach, ustalając kolejność zadań i przydzielając je swym pracownikom, zaleŜnie od ich umiejętności i w ogóle starając się wyjść z impasu. Musiał to zrobić, bo wiedział, Ŝe prędzej czy później znów wyruszy w drogę - teraz była to juŜ sprawa osobista - i uda się do krainy, w której czai się zło największe z moŜliwych. Zło zrodzone w innym świecie, któremu na imię... Wam-Pyry! Mimo Ŝe czekały na niego jeszcze inne zajęcia, to było absolutnie najwaŜniejsze i ono właśnie zaprzątało głowę Traska, który siedział w swym gabinecie, znajdującym się na końcu głównego korytarza w Centrali Wydziału E, trzymając w dłoni pióro, które znieruchomiało na moment nad jednym z wielu dokumentów zaścielających jego biurko. Nagle poraziła go myśl - a moŜe nie tak znowu nagle, bo juŜ od jakichś trzech lat wciąŜ tkwiła mu w głowie - Ŝe w świecie, w którym nie było juŜ Zek, w tym potwornym, niewiarygodnie ubogim świecie, nadal Ŝyły Wampyry. Były tam i dlatego jej juŜ nie było. Był zaskoczony, słysząc, Ŝe w gardle wzbiera mu pomruk, który powoli przechodzi w warczenie, zaskoczony, kiedy zobaczył, Ŝe zbielała mu dłoń, w której ściskał pióro niby sztylet. Wampyry: Malinari, Szwart i Vavara, Ŝywi czy niemartwi w jego świecie; świecie, w którym zamordowali Zek! WciąŜ słyszał jej ostatnie słowa - jej ostatnie myśli, które do niego wysłała - których echo wciąŜ rozbrzmiewało w jego pamięci i nigdy nie przestanie dźwięczeć, bo tego nie chciał, choć czasami myślał, Ŝe byłoby lepiej, gdyby tak się stało.

- śegnaj, Ben. Kocham cię... A potem oślepiający błysk białego światła, które wyrwało go ze snu trzy lata temu. Wtedy myślał, Ŝe to tylko światło jego lampki nocnej, która zapaliła się, kiedy dręczony jakimś koszmarem trącił włącznik. Miał taką nadzieję, ale w głębi duszy wiedział, Ŝe tak nie jest. Prawda bowiem i Ben Trask były jak bratnie dusze. Prawda stanowiła jądro jego zdolności, a niekiedy była jego przekleństwem. Jak w tamtej chwili. Oślepiający błysk białego światła... ...Które zresztą wcale nie było białe, lecz zielone, i wcale nie oślepiało, tylko po prostu mrugało. Było to jedno z małych światełek na konsoli na jego biurku, które sprowadziło go na ziemię, przywołało do rzeczywistości. Ocknął się, wcisnął przycisk i połączył się z oficerem dyŜurnym. - O co chodzi? - Miał zachrypły głos. - Przepraszam, Ŝe panu przeszkadzam, szefie - nadeszła odpowiedź. Był to głos Paula Garveya, cichszy niŜ zazwyczaj. Garvey był wybitnym telepatą i pomimo zasad przestrzeganych w Wydziale - niepisanego zwyczaju, zgodnie z którym esperzy nigdy nie wykorzystywali swoich zdolności w stosunku do kolegów - wydawało się, Ŝe nieumyślnie wyczuł stan ducha Traska. - To do pana. Premier Gustaw Turczin, który dzwoni z... - Kalkuty? - przerwał mu Trask. I rzuciwszy okiem na mały stolik, na którym leŜały poranne gazety, zmarszczył brwi. - Właśnie - powiedział Garvey. - Dzwoni z... - Niemieckiej ambasady - uzupełnił Trask i zdał sobie sprawę, Ŝe dopiero świta. - Stary, szczwany lis! Po chwili milczenia zdumiony Garvey powiedział: - Wygląda na to, Ŝe zdrowo mnie pan wyprzedził! Tak czy owak, to chyba pilne. - Rok Ziemi - powiedział Trask, kiwając głową. Tym razem el Nino potraktował Indie łagodnie, ale szybkość zmian pogody stanowiła tylko jeden z problemów nękających Ziemię. Kolejnym było zanieczyszczenie środowiska i to bardzo znaczne. Ulegając naciskom miejscowych krytyków, Turczin pojechał do Kalkuty, aby wziąć udział w konferencji poświęconej Rokowi Ziemi. Nie Ŝeby miał na to ochotę, bo podobnie jak Trask znał prawdę: pozbawione środków do Ŝycia wojsko budziło wielki niepokój. Ale przynajmniej ta konferencja - jedna z wielu, jakie tego roku odbywały się na świecie - uwolniła go od kilku znacznie powaŜniejszych problemów, jakie czekały go w kraju. Wykorzystując swój image, miał być rzecznikiem swego narodu.

W Brisbane Trask zawarł z premierem porozumienie: miał dopomóc Turczinowi w rozwiązaniu jego problemów, w zamian za otrzymanie pewnych waŜnych informacji; zapewne to właśnie było powodem jego telefonu. Poranne gazety przyniosły informację, Ŝe poprzedniego wieczoru Turczin został obraŜony przez jednego z niemieckich delegatów, Hansa Bruchmeistera. Turczin z miejsca zagroził opuszczeniem konferencji i powrotem do kraju. Ale poniewaŜ Rosja (wraz z USA) była uwaŜana za jednego z głównych winowajców, co byłaby warta konferencja bez udziału rosyjskiego przedstawiciela? Pozostali delegaci próbowali załagodzić sytuację, ale Turczin oświadczył: „Kiedy pan Bruchmeister mnie przeprosi - kiedy stanie przede mną twarzą w twarz w Ambasadzie Niemiec, tu w Kalkucie, w jaskini lwa - wtedy i tylko wtedy zostanę. Bo w końcu jestem rosyjskim premierem. I muszę mieć na względzie moją reputację i honor mego narodu...”. Oczywiście przekonano pana Bruchmeistera, aby przeprosił rosyjskiego premiera, i teraz Gustaw Turczin był w Ambasadzie Niemiec w Kalkucie. Jasne! - pomyślał Trask, czytając między wierszami. Prawdziwe znaczenie notatki prasowej stało się dla niego oczywiste. - W jaskini lwa, co za pierdoły! Turczin uknuł to wszystko, aby zyskać kilka minut i skorzystać z bezpiecznej linii w ambasadzie! Paul Garvey cierpliwie czekał, a Trask powiedział: - Przełącz rozmowę do mego gabinetu, dobrze? - Proszę tylko podnieść słuchawkę - odparł Garvey. - Rozmowa jest szyfrowana, więc moŜe być trochę zakłóceń. Interkom przestał mrugać, a Trask podniósł słuchawkę i powiedział: - Tu Trask, słucham. Po drugiej stronie drutu odezwał się podenerwowany głos. - Ben? Wygląda na to, Ŝe jesteś zajęty. Powiedziałem twemu pracownikowi, Ŝe to pilne. - Minęła tylko minuta - odparł Trask. - Miałem wraŜenie, Ŝe to była godzina! - mruknął tamten i ciągnął: - Słuchaj, jestem w niemieckiej ambasadzie i ta linia jest podobno bezpieczna... - I po mojej stronie szyfrowana - powiedział Trask. - ...Ale wciąŜ istnieje ryzyko. Chciałbym, aby nasza rozmowa miała charakter moŜliwie poufny. Więc będę się streszczał i to, co powiem, zapewne będzie trochę enigmatyczne.

- Czekaj! - powiedział Trask i przełączył interkom na oficera dyŜurnego. - Paul, czy gdzieś jest John Grieve? Doskonale. Znajdź go i powiedz, Ŝeby zaraz przyszedł do mego gabinetu. - Po czym znów odezwał się do Turczina: - OK, mów, postaram się słuchać uwaŜnie. - Ty... i ten twój Mr Grieve, tak? - powiedział tamten. - Tak - potwierdził Trask. - MoŜesz go uwaŜać za mego tłumacza. - A do siebie powiedział: Kiedy zwykłe przyrządy nie wystarczają, trzeba włączyć duchy! - W twoim Wydziale zawsze byli sami najlepsi - powiedział Turczin, a w jego głosie zabrzmiała nutka zazdrości. Trask odrzekł: - Tak, ale dojrzewali w warunkach naturalnych. Powszechnie wiadomo, Ŝe kiedy podkręcasz uprawy, jakość zbiorów zazwyczaj spada. - Dziś jesteśmy szczerzy, co? - powiedział tamten, gdy w gabinecie Traska rozległo się pukanie do drzwi. - I wkurzeni! - dodał Trask. Po czym zwrócił się w kierunku drzwi: - Proszę! - Aha! - powiedział Turczin. - Mr Grieve. Więc moŜemy zaczynać. Ale przedtem powiedz mi, co cię wkurzyło, Ben. - Robota papierkowa - odparł Trask. - Frustracja. Wszystkie te obowiązki, które nie pozwalają mi zająć się właściwą pracą. Ciągle wchodzą mi w drogę jakieś duperele. - Po czym westchnął. - Przepraszam, Ŝe byłem nieuprzejmy. Ale to nie jest najlepszy dzień, Ŝeby, hm, wchodzić do jaskini lwa! - Ja teŜ przepraszam, Ŝe byłem taki niecierpliwy - powiedział Turczin. - Wygląda na to, Ŝe nerwy dają o sobie znać po obu stronach drutu. - Trochę się odpręŜył. - Z pewnością czytałeś poranne gazety. Czy to był The Times? Trask przełączył słuchawkę na zainstalowany na biurku głośnik i powiedział: - Tak. Masz na myśli tę małą sprzeczkę na konferencji? Jesteś dobry w tego rodzaju gierkach. A teraz moŜesz być tak enigmatyczny, jak chcesz. - John Grieve stał juŜ koło biurka z przygotowanym notatnikiem. Grieve dobiegał pięćdziesiątki i był zatrudniony w Wydziale E co najmniej przez połowę swego Ŝycia. Mimo swoich wyjątkowych zdolności nigdy nie pracował w terenie; Trask i poprzedni szefowie Wydziału doszli do wniosku, Ŝe jest zbyt uŜyteczny w Centrali, jako oficer dyŜurny, aby go wysyłać na zewnątrz. Zresztą od strony fizycznej nie był zbyt imponujący.

Teraz był trochę pękaty, nałogowo palił i miał chroniczną zadyszkę; był juŜ prawie siwy i przedwcześnie podstarzały. Był prawy, bystry, grzeczny i bardzo angielski. Nosił głowę wysoko i wciągał brzuch, ile się dało, i mógł uchodzić za emerytowanego oficera, albo biznesmena, któremu się powiodło - przynajmniej w oczach zwykłego człowieka. Ale w rzeczywistości od zawsze pracował w Wydziale E, a Trask całkowicie na nim polegał. Wcześniej Grieve miał dwie pozazmysłowe zdolności, z których jedna była „niepewna” (w miejscowym Ŝargonie oznaczało to niewykształcone zdolności ESP), a druga była zupełnie wyjątkowa. Pierwsza z nich stanowiła dar dalekowzroczności, który w końcu przestał działać; jego „kryształowa kula” zmętniała. Ale w kaŜdym razie ta utracona zdolność stanowiła jeden z aspektów jego większego talentu, który był rodzajem telepatii. Kiedy utracił dalekowzroczność, jego zdolności telepatyczne znacząco się wzmocniły. Problem z dalekowzrocznością polegał na tym, Ŝe musiał dokładnie wiedzieć, gdzie i czego szuka, w przeciwnym razie nie „widział” niczego. Jego talent nie działał „na chybił trafił”; wymagał ustalenia kierunku, trzeba go było „naprowadzić” na właściwy cel. A specjalny rodzaj telepatii, jakim Grieve był obdarzony - który niekiedy bywał naprawdę nieoceniony - był nieco podobny. Tak samo musiał ustalić kierunek. Potrafił czytać w umyśle osoby tylko wtedy, gdy znajdowała się przed nim twarzą w twarz, gdy z nią rozmawiał lub jej słuchał... nawet przez telefon! I, podobnie jak w wypadku Traska, nikt nie mógł mu skłamać, przynajmniej nie bezpośrednio i w sytuacji takiej, jak obecna, jego zdolności sprawiały, Ŝe jakikolwiek szyfrator był zbędny. To było głównym powodem, dla którego często pełnił funkcję oficera dyŜurnego w Centrali. Był bowiem duchem, który działał ręka w rękę z wieloma przyrządami... Trask gestem wskazał, aby Grieve stanął koło niego; ten uczynił, jak mu kazano, i połoŜył swój notatnik na biurku tak, aby Trask mógł go widzieć. Wtedy szef Wydziału podjął przerwaną rozmowę z rosyjskim premierem. - A więc o co chodzi, Gustawie? Turczin odpowiedział: - Niedawno rozmawialiśmy, och, o tym i owym, omawialiśmy drobne problemy, niektóre z nich dotyczyły nas obu, ale nie było tam niczego naprawdę waŜnego. MoŜe pamiętasz? - Owszem - odparł Trask, a Grieve szybko nagryzmolił w notatniku: To coś waŜnego! - Pytałeś, czy mogę dla ciebie kogoś zlokalizować - ciągnął rosyjski premier. - Starego przyjaciela, który hula gdzieś nad Morzem Śródziemnym. Luigi Castellano? A głośno powiedział:

- A, tak! Stary jak-mu-tam! Od dawna nie widziałem go na oczy. Ale zawsze trzymał się w cieniu. - Och, nic o tym nie wiedziałem - Turczin wydawał się odmiennego zdania. - Marsylia, Genua, Palermo... Jest w kontakcie ze starym gangiem. Ma takŜe sporo nowych przyjaciół w tych stronach, tak mi powiedziano. Grieve napisał w notatniku: Mafia. Rosyjska mafia. - Ale to juŜ wiedziałem! - powiedział Trask. - To co mnie naprawdę interesuje, to miejsce jego pobytu w określonym czasie, tak abym mógł... no wiesz, abym mógł się z nim skontaktować. Chodzi o to, Ŝe jestem mu coś winien, a wiesz, jak bardzo nie lubię być czyimś dłuŜnikiem. - Ładnie pomyślane - zachichotał Turczin. - Ale właśnie miałem ci powiedzieć, Ŝe sam go szukam, i to dokładnie z tego samego powodu, ze względu na wiele cennych rzeczy, które mu zawdzięczamy, za które nie zaŜądał nawet rubla. Nie Ŝebym mógł mu wiele zaoferować. Ale teraz, gdy otworzyłeś mi oczy, naprawdę myślę, Ŝe powinniśmy wyrazić mu swoją wdzięczność. Grieve pośpiesznie gryzmolił: Turczin teŜ chce go dostać. Narkotyki. L.C. zarabia miliony. Rujnuje zarówno rosyjską gospodarką, jak i zdrowie ludzi na całym świecie! Turczin nie zdawał sobie sprawy, jak bardzo rozwinął się handel narkotykami. Teraz, gdy to zrozumiał, chce zlikwidować L.C. - No więc co proponujesz? - spytał Trask. - Czy zamierzasz się tym zająć? Czy zorganizujesz coś w rodzaju prezentacji... czy teŜ ja mam się tym zająć? JeŜeli to mam być ja, pamiętaj, Ŝe wciąŜ nie znam miejsca jego pobytu. - Sytuacja przedstawia się następująco - powiedział Turczin. - Kazałem jednemu ze swoich ludzi wrócić i skontaktować się ze mną, ten ktoś jest mi coś winien. Za jakiś tydzień przedstawi i poleci naszemu wspólnemu przyjacielowi pośrednika - moŜe jako nowego członka klubu? Wtedy usiądziemy i będziemy czekać na informacje - czas i miejsce. Myślę, Ŝe to powinno się udać. - Hmm - zastanawiał się Trask, dając Johnowi czas na nagryzmolenie kolejnej wiadomości: Zmusił kogoś z rosyjskiej mafii do wprowadzenia tajnego agenta do organizacji Castellana. Kiedy jego człowiek pozna zwyczaje L. C, będzie się chciał z nami spotkać. A Turczin ciągnął dalej: - Ale obawiam się, Ŝe ową prezentację będziesz musiał przygotować sam, najlepiej na własnym terenie naszego przyjaciela. Wielka szkoda, Ŝe ze względu na tę konferencję ja sam nie będę osiągalny. Nie mogę być w to osobiście zamieszany, chyba mnie

rozumiesz...Kolejna notatka Grieve’a: Cokolwiek postanowisz uczynić z Castellanem, musi to się odbyć na jego lub naszym terenie. Turczin nie chce mieć z tym nic wspólnego. - Tak, rozumiem - powiedział Trask. - Chcesz, aby to było politycznie poprawne. - No tak, mam przecieŜ stanowisko... Odgrywa waŜniejszą rolę niŜ my i stanowi większy cel. - I oczywiście - powiedział Trask - nie chcesz angaŜować zbyt wielu własnych ludzi. - (To znaczy Opozycji, czyli rosyjskiego odpowiednika Wydziału E, której Turczin był teraz szefem). - Po prostu nie mogę - odparł tamten. - Tyle się dzieje. To znaczy na górze, rozumiesz? Na Uralu. W Perchorsku. Trask pomyślał: ZaangaŜował swoich esperów, aby dostarczyć mi te szczegóły na temat kompleksu i Bramy. A głośno powiedział: - No dobrze, nic na to nie poradzimy. Ale mimo wszystko musimy coś robić. Cieszę się, Ŝe wszystko wyjaśniliśmy. - Och, przed nami jeszcze długa droga, Ben. Skontaktuję się z tobą, jak tylko uzupełnię pewne braki. A jeśli to, co mówię, jest trochę niejasne, jestem pewien, Ŝe zrozumiesz. Przefaksuje ci jakieś materiały. Zaszyfrowane. Ale nic takiego, z czym miałbyś większe problemy. - Świetnie! - powiedział Trask. I juŜ chciał się poŜegnać, mówiąc: - Porozmawiamy później... Ale tamten nie dał mu skończyć. - Czekaj! - powiedział i w jego głosie moŜna było wyczuć jakby strach. - Rozmawialiśmy takŜe o moim małym osobistym problemie. Czas nagli - i podejrzewam, Ŝe wkrótce ludzie zaczną szukać odpowiedzi - a wspomniałeś o jakimś rozwiązaniu, które masz pod ręką. Jak się sprawy mają w tym względzie? Znowu Perchorsk? Rosyjskie wojsko? Naciskają go? I - Nekroskop? Zaskoczony Grieve pytająco uniósł brwi i popatrzył na Traska. Trask pominął to milczeniem i powiedział: - Pracuję nad tym. Wierz mi, Gustawie, dowiesz się o tym pierwszy. Ale do tego czasu... no wiesz, mam na głowie parę własnych, powaŜnych problemów. Dokładnie trzy. - Ach tak, oczywiście! Ale pewnie sobie przypominasz, jak rozmawialiśmy o tym, Ŝe moŜesz niedługo przejść na emeryturę i wylegiwać się w słońcu.

Azyl polityczny. Ucieczka. Ale nie twoja, jego. - Istotnie. - Więc miej to na uwadze - powiedział tamten. - Chciałbym cię tam kiedyś odwiedzić, to znaczy jeŜeli zdecydujesz, Ŝe juŜ nadszedł czas, aby odpocząć. Zamiast ty, czytaj ja. Mówi o sobie. Kiedy zdecyduje się na ucieczkę, chce przybyć do nas. - Oczywiście będziesz tu mile widziany - powiedział Trask. - Muszę kończyć - powiedział Turczin. - Przyjąłem przeprosiny Bruchmeistera, który umoŜliwił mi tę kilkuminutową rozmowę bez świadków, z dala od mojej, hm, świty... Trask wyszczerzył zęby w uśmiechu i powiedział: - Następnym razem nie czekajmy tak długo. - Do widzenia, Ben - powiedział premier. I rozłączył się. Trask podniósł wzrok i napotkał spojrzenie Johna Grieve’a. - Chciałbyś, abym ci to wyjaśnił? To znaczy abyś otrzymał pełniejsze wyjaśnienie niŜ to, którym obecnie dysponujesz? - Tylko jeśli masz ochotę - odparł Grieve. - Ale w kaŜdym razie myślę, Ŝe z grubsza wiem, o co chodzi, moŜe z wyjątkiem tego, co dotyczyło Nekroskopa. Więc Turczin wie, Ŝe mamy Nekroskopa? Trask wzruszył ramionami. - To stary, szczwany lis. Ale tak czy owak nie zawracaj tym sobie głowy. On tylko zgaduje. A ja wyjaśnię to... ale nie tylko tobie. - Spojrzał na zegarek. - Jest 13.50. Za dziesięć minut chcę zorganizować odprawę, więc powinienem się zbierać. Zawiadom wszystkich, dobrze, John? Dopilnuj przede wszystkim, aby przyszli Liz Merrick i Jake Cutter. Chcę, aby za dziesięć minut wszyscy, którzy są na miejscu, zebrali się w pokoju operacyjnym - zarówno esperzy jak i technicy - i biada tym, którzy nie będą mieli wiarygodnego wytłumaczenia. Kiedy Grieve wyszedł, Trask usiadł na chwilę i poczuł się stary. Psiakrew, był stary! Przyczyną tego nagłego przygnębienia było, Ŝe tak bardzo zawiódł wtedy w Brisbane, w Australii. Zawiódł Zek, nie udało mu się zabić tego, który ją zabił. Znów powrócił myślami do tej chwili. To go zŜerało jak kwas, a na to nie mógł pozwolić. W ten bowiem sposób ci dranie odnieśliby zwycięstwo. Odnieśliby zwycięstwo i świat ludzi uległby zagładzie. WciąŜ byliby na nim ludzie, ale tylko jako niewolnicy, a kobiety byłyby traktowane jak bydło. Krew byłaby Ŝyciem, ale nie ludzkim Ŝyciem. I kaŜdy stanowiłby pokarm.

Dlatego właśnie Malinari i dwa pozostałe Wampyry znalazły się tutaj, ale jak zamierzały to osiągnąć - jak zamierzały do tego doprowadzić w świecie, w którym dzień i noc miały podobną długość - to było dla niego wciąŜ tajemnicą. MoŜe zresztą nie do końca, bo w Australii istniały pewne tropy. I o tym między innymi Trask musiał powiedzieć (znów spojrzał na zegarek) za niecałe pięć minut. Chciał poprawić krawat, ale w tym momencie zdał sobie sprawę, Ŝe nie ma go dziś na sobie. Było potwornie gorąco podczas tego niekończącego się, cholernego lata. Trask podniósł się, okrąŜył biurko i podszedł do drzwi, po czym zatrzymał się, ze wstrętem potrząsnął głową i wrócił. Biorąc notatki, pomyślał: Stary i roztargniony Ben Trask, który kiedyś myślał, Ŝe będzie zawsze miody. Z Zek mógłbym być młody aŜ do śmierci. Swojej albo jej. Właśnie. Ale wiedział, co moŜe znów uczynić go młodym: widok powalonego Malinariego, z obciętą głową i spalonego na popiół. Malinariego i pozostałej dwójki oraz wszystkich tych, których udało mu się zniewolić. Kiedy juŜ ich nie będzie, znów będzie młody. Przynajmniej przez krótką chwilę. Ale co, u licha... to był Wydział E, a tutaj moŜna się było zestarzeć bardzo szybko. JeŜeli się przedtem nie umarło. A niech to diabli! Trask rozzłościł się na siebie, tupnął nogą i potrząsnął pięścią. Jeszcze jest we mnie całkiem sporo Ŝycia! Mówiąc sobie, Ŝe poczuł się trochę lepiej, skierował się do pokoju operacyjnego. Wychodząc z gabinetu, chwycił zwisającą z wieszaka marynarkę... Od jakichś czterdziestu lat Centrala Wydziału E w Londynie zajmowała to samo miejsce. Rzekomo i patrząc z zewnątrz, był to po prostu hotel, kilka minut drogi od Whitehallu; na dole był to rzeczywiście hotel - i to drogi. Jednak najwyŜsze piętro w całości zajmowała firma „międzynarodowych przedsiębiorców” i tak zawsze myśleli wszyscy kierownicy tego hotelu. Z rzadka spotykani uŜytkownicy tego piętra mieli własną windę w tylnej części budynku, prywatne schody, całkowicie odseparowane od samego hotelu, a nawet własną drabinkę poŜarową. Faktycznie byli właścicielami najwyŜszego piętra i wskutek tego pozostawali całkowicie poza zakresem funkcjonowania hotelu. I chociaŜ prywatna winda umoŜliwiała im dostęp do restauracji hotelowej i innych pomieszczeń hotelu, winda hotelowa dochodziła tylko do przedostatniego piętra. Na tablicach informacyjnych ostatniego piętra w ogóle nie było. MoŜna więc powiedzieć, Ŝe Wydziału E po prostu tam nie było. Jednak tam był.

Pokój operacyjny i zarazem pokój odpraw znajdował się po drugiej stronie korytarza w stosunku do gabinetu Traska. Idąc korytarzem, minął Pokój Harry’ego. Na starej tabliczce, która była juŜ trochę podniszczona, widniał po prostu taki oto napis: POKÓJ HARRY’EGO Trask zatrzymał się i przekręcił gałkę u drzwi. Wtedy w drzwiach były gałki, nie klamki. A teraz nie było nawet klamek! Trzeba było tylko mrugnąć w określonym miejscu, oznaczonym ID, a drzwi rozpoznawały wchodzącego i wpuszczały go do środka. Trask często się zastanawiał, jak sobie z tym radziły karły? Czy musiały podskakiwać, czy teŜ przydzielano im specjalne pokoje? A jeśli ktoś miał podbite czy przekrwione oko? Ale Pokój Harry’ego był nienaruszony. Pozostał dokładnie taki sam jak wtedy, gdy jego lokator był uwaŜany za kandydata na kolejnego szefa Wydziału. Skończyło się na niczym i Harry opuścił pokój, ale wraŜenie pozostało. I nikt nigdy nie pomyślał, aby dokonać w nim jakichkolwiek zmian. Drzwi były zamknięte na klucz, który wisiał na haczyku w biurze; nikt nie wchodził do pokoju Harry’ego, bo... no, po prostu nikt nie miał na to ochoty. Bo było to miejsce jakby poza czasem i przestrzenią. Bo był to wciąŜ jego pokój. Trask poszedł dalej, ale Harry nie przestał zaprzątać jego myśli. Harry. Harry Keogh, Nekroskop. Jedyny człowiek na świecie - przynajmniej na tym świecie - który potrafił rozmawiać ze zmarłymi. Pomimo niezwykłego gorąca Trask zadrŜał. Jedyny człowiek, który rozmawiał z Zek za Ŝycia i był w stanie rozmawiać z nią nawet po... po... Ale musi o tym zapomnieć. Bo teraz, ni z tego, ni z owego, zjawił się następny. I Trask nie wiedział, czy podoba mu się myśl, Ŝe Jake Cutter moŜe rozmawiać z Zek. Harry był ciepły, uprzejmy, skromny i wyrozumiały. Ale Jake Cutter... był zupełnie inny. Było w nim coś - mimo Ŝe w Australii spisał się znakomicie - czego Trask nie mógł pojąć. MoŜe po prostu chodziło o to, Ŝe był nie do pojęcia, przynajmniej dla niego. PoniewaŜ zdolności Traska w stosunku do niego nie działały; kiedy stawał przed nim twarzą w twarz, jego detektor kłamstw jakby się wyłączał. Mentalne osłony tego człowieka były bardzo szczelne i z kaŜdym dniem stawały się coraz szczelniejsze. Mógłby kłamać w Ŝywe oczy, a Trask by tego w ogóle nie wiedział! Zapewne podejrzewałby, Ŝe coś tu nie gra, mógłby nawet zacząć powątpiewać we własne zdolności, ale nie było sposobu, aby to rozstrzygnąć. Podobnie było z wieloma jego esperami. Ian Goodly miał trudności z odczytaniem przyszłości Jake’a; nawet Liz Merrick - która była z Jakiem w dobrych stosunkach - mogła wniknąć do jego umysłu tylko wtedy, gdy spał i miał opuszczone osłony. Był to kolejny

powód, dla którego Trask... niezbyt go lubił. Dlaczego nie mógł się do niego przekonać? PoniewaŜ był szefem, nieomylnym dyrektorem Wydziału E, który musiał łamać niepisany zwyczaj Wydziału, wykorzystując Liz do poznania, co się dzieje w niesfornym umyśle Jake’a. Tak, niesfornym, i Trask był pewien, Ŝe wciąŜ ma własne plany, Ŝe jeśli nadarzy się okazja, odejdzie, aby zająć się swoimi sprawami, i moŜe nawet da się przy tym zabić. Luigi Castellano? Szef gangu, handlarz narkotyków, oprawca i morderca, który opłacał włoską i francuską policję i miał kontakty z mafią w samym sercu zdegenerowanej Rosji. Nie moŜna być jednoosobową armią walczącą z tyloma przeciwnościami i wyjść z tego zwycięsko. Potrzebne było wsparcie. Wsparcie, jakiego chętnie udzieliłby Wydział E, a nawet Gustaw Turczin, gdyby tylko Jake się wycofał i dał im szansę. Gdyby tylko pogodził się z tym, Ŝe teraz ma obowiązki znacznie waŜniejsze niŜ zaspokojenie własnej Ŝądzy krwi. Ha! Trask prychnął drwiąco. śądza krwi, dobre sobie! Ale było faktem, Ŝe Trask chciał Jake’a dla siebie, aby go wykorzystać do zaspokojenia własnej Ŝądzy krwi, krwi i Ŝycia Wampyrów. Przy końcu korytarza ludzie wchodzili do pokoju operacyjnego. „Dwie minuty”, powiedział John Grieve, doganiając Traska. Za nimi podąŜały jeszcze trzy czy cztery osoby, chcąc zdąŜyć przed rozpoczęciem zebrania. Zatrzymał się w drzwiach, aby ich przepuścić, obejrzał się i widząc, Ŝe korytarz jest pusty, wszedł za nimi. Pokój operacyjny. Pomieszczenie wypełnione rozmaitymi przyrządami, głównie słuŜącymi do nawiązywania łączności, wykorzystującymi zawieszone wysoko nad Ziemią satelity, dzięki którym moŜna było obserwować walki w Etiopii i pokazać całkiem przyzwoity (a raczej nieprzyzwoity?) obraz Ŝołnierza zatapiającego bagnet w odbycie ukrzyŜowanego „buntownika”. Albo połączyć się z komórką wywiadu zajmującą się nasłuchem radiowym, która była w stanie wychwycić wszystkie słabo zabezpieczone (oraz niektóre dobrze zabezpieczone) rozmowy telefoniczne na całym świecie. Albo uruchomić komputery, których jedynym zadaniem była ekstrapolacja, wykorzystując wszelkie dostępne informacje o dzisiejszym świecie, próbowały określić i opisać świat jutra. Zupełnie niezwykłe urządzenia... dopóki nie stało się jasne, czym naprawdę są, Ŝe stanowią coś w rodzaju kalekiego mózgu, który nie kontroluje niczego. Korzystając z niego, moŜna było widzieć i słyszeć, ale nigdy nie moŜna było poczuć smaku czy zapachu. I z wyjątkiem rzadkich sytuacji niczego nie moŜna było zmienić. Czasami Trask przyrównywał go do Boga - jednak nie do końca, poniewaŜ Bóg jest wszechwiedzący, a komputer wie tylko to, co się mu przekaŜe, nawet ekstrapolacja to tylko zgadywanie - ale przyrównywał go do

Boga, bo w jego mniemaniu Bóg nie był wszechmocny. Obdarzywszy ludzi wolną wolą, w jaki sposób mógł kontrolować ich działania? Nawet gdyby mógł, jak by był w stanie zająć się wszystkim? Jak mógłby wybierać czy naprawiać pojedyncze okropności, kiedy jednocześnie na świecie występują ich miliony? Odpowiedź: Nie mógłby... a w wypadku Traska tego nie uczynił. Trask wiele myślał o Bogu, od czasu śmierci Zek. Próbował dojść z Nim do porozumienia, ale jak dotąd mu się nie udało. Zamiast tego ulokował swoją wiarę w przyrządach i duchach. Pokój operacyjny i znajdujące się w nim przyrządy, którymi zazwyczaj zajmowali się „technicy”, ludzie, którzy je obsługiwali. Ale przyrządy, podobnie jak Bóg (przynajmniej w oczach Traska), po prostu nie były w stanie uczynić wszystkiego. Nawet znacznie mniej niŜ Bóg; ich oczy i uszy nie mogły być wszędzie naraz. Dlatego potrzebne były duchy. Bo o ile rozmowa telefoniczna czy kontakt wideo zajmują sporo czasu, o tyle telepatia działa natychmiast. Mechaniczne urządzenia ekstrapolacyjne jedynie „odgadują” przyszłe zdarzenia, natomiast prekognici, tacy jak Ian Goodly, od czasu do czasu są w stanie przez chwilę ujrzeć przyszłość. Choćby zawieszeni nad Ziemią szpiedzy nie wiem jak skrupulatnie śledzili zanieczyszczenia na kontynentach i w oceanach, lokalizatorzy, tacy jak David Chung, mogli je zwyczajnie wywęszyć, tak jak prześwietlenie wykrywa raka. Innymi słowy - na tyle, na ile obdarzeni osobliwymi uzdolnieniami agenci Traska rzeczywiście mogli dotknąć i poczuć to, co niewidzialne - pod wieloma względami przewyŜszali maszyny, głównie tym, Ŝe nie wymagali programowania... chociaŜ zdarzały się sytuacje, gdy potrzebowali natchnienia. Brzęczenie urządzeń elektrycznych i mechanicznych - szum, buczenie i terkot, dochodzące z drugiej strony pomieszczenia - niemal zupełnie ucichły, gdy Trask wszedł na podium i zwrócił się twarzą w stronę ustawionych półkolem trzech rzędów krzeseł, tak rozmieszczonych, aby widać było wszystkie twarze. Oto tam byli: jego duchy, czy teŜ ludzie, którzy mieli z nimi do czynienia, teraz patrzyli wprost na niego. - Nie będzie Ŝadnych pochwał - powiedział głosem, który przypominał zgrzyt Ŝelaza po szkle. - śadnych gratulacji z powodu dobrze wykonanej pracy. Mamy to juŜ za sobą. Praca została dobrze wykonana, ale nie jest jeszcze zakończona. Więc nie będzie „Dzień dobry, panie i panowie”, poniewaŜ dzień nie jest dobry. Jest zły, moŜna powiedzieć czarny. Co gorsza, moŜe to być jeden z ostatnich dni przed piekielnie długą nocą. Nie chciałbym się wydać zbyt melodramatyczny, ale moŜecie być jedynymi, którzy stoją między zmierzchem a ostateczną ciemnością.

Popatrzył na ich twarze - pozbawione wyrazu, obojętne, wyczekujące. Gdzie szukać inspiracji? Oczywiście w prawdzie, tam, gdzie Trask zawsze ją znajdował. - Znacie wszyscy ten problem - powiedział. - Ale dopóki nasza grupa australijska nie znalazła się na miejscu, nikt nie wiedział, nie mógł być pewien, Ŝe oni wiedzą o nas. Teraz wiemy. W naszym świecie są wampiry, które wiedzą, Ŝe my wiemy o nich. A to zupełnie zmienia sytuację. Teraz, jako myśliwi, powinniśmy podwoić środki ostroŜności i upewnić się, Ŝe to nie my jesteśmy zwierzyną. Zdarzyło się to juŜ przedtem, jakieś trzydzieści kilka lat temu, kiedy urodzony na Ziemi wampir, Julian Bodescu, syn krwi Tibora Ferenczyego, wystąpił przeciwko Wydziałowi E, zamierzając go zniszczyć. Wówczas Harry Keogh i jego mały synek, Nekroskop, którego zdolności dorównywały zdolnościom jego ojca, zdołali powstrzymać nieuchronnie zbliŜającą się zagładę Wydziału E i nadciągającą plagę wampirów. Ale Trask nie musiał rozwijać tego tematu, jego esperzy czytali sprawozdania i znali tę historię niemal równie dobrze jak on sam. On jednak tam był. A ich twarze były nie tyle pozbawione wyrazu, co pełne szacunku. Bo wśród wszystkich, którzy przeŜyli, Trask z pewnością naleŜał do najwybitniejszych. A teraz, gdy zaczął mówić - gdy trochę się uspokoił, widząc, jak przyciąga uwagę słuchaczy - zaczął rozpoznawać ich twarze. Zaczął nawet odkrywać podobieństwo do twarzy, których juŜ tu nie było! Ale z całym szacunkiem, te ostatnie były teraz duchami, które istniały jedynie w pamięci i wyobraźni. Jak Darcy Ciarkę. Darcy, najbardziej nijaki człowiek na świecie, a zarazem dysponujący najbardziej skutecznymi i poŜytecznymi zdolnościami. Był bowiem deflektorem, czyli przeciwieństwem kogoś szczególnie podatnego na wypadki; człowiekiem, który miał anioła stróŜa; człowiekiem, który mógł z zawiązanymi oczami i w rakietach śnieŜnych przejść przez Pole minowe i nie doznać najmniejszego szwanku! Darcy był kiedyś szefem Wydziału - dopóki nie dopadła go istota, która zawładnęła Harrym, i nie odebrała mu jego zdolności. Ktoś mógłby powiedzieć, Ŝe była to wina Harry’ego, ale Trask tak nie myślał. To był Wydział E i los, który mógł w końcu dosięgnąć kaŜdego z nich. Twarz Darcy’ego przez chwilę unosiła się w pamięci Traska, po czym znikła. Jak on sam. Ale byli teŜ inni, wielu innych, którzy byli gotowi zająć jego miejsce; tłoczyli się wokół, a ich twarze wydawały się nakładać na twarze tych, którzy czekali, aŜ Trask znów zacznie mówić. Nie mógł wyrzucić ich z pamięci.

Sir Keenan Gormley, pierwszy szef Wydziału. Trask widział go takim, jaki był niegdyś: po sześćdziesiątce, co juŜ było widać, zaokrąglone ramiona i dawniej mocne, lecz teraz słabnące ciało, krótka szyja i kopulasta głowa. Lekko zamglone zielone oczy i zmarszczki po obu stronach, które przeczyły wadze jego obowiązków, siwiejące, lekko rzednące, lecz starannie uczesane włosy. Oprócz drobnych kłopotów z sercem, typowych dla męŜczyzn w jego wieku, sir Keenan był w dobrej formie jeszcze przez wiele lat... dopóki na jego drodze nie pojawili się Borys Dragosani i Maks Batu, agenci rosyjskiego odpowiednika Wydziału E. Dragosani był wampirem i nekromantą, podczas gdy Batu był tak niebezpieczny, Ŝe mógł zabić samym spojrzeniem. I jego spojrzenie zatrzymało pracę serca sir Keenana! Jednak to wszystko wydarzyło się wiele lat temu, a po upadku komunizmu dawny Związek Sowiecki ogarnęło takie zamieszanie, Ŝe jeszcze dziś panował tam polityczny chaos. Ale tak czy owak Dragosani i Batu zapłacili własnym Ŝyciem - i nie tylko Ŝyciem - za swe niegodziwe uczynki, wylądowali bowiem w miejscu znacznie bardziej mrocznym niŜ biedny sir Keenan. A stało się to za sprawą Harry’ego Keogha. Twarz Gormley a znikła z pamięci Traska, a jej miejsce zastąpiła Ŝywa twarz Johna Grieve’a, rówieśnika sir Keenana, którego obecność na zebraniu prawdopodobnie przywiodła na myśl sir Keenana... Ale to nie był jeszcze koniec korowodu twarzy z przeszłości; wydawało się, Ŝe ciągnie się bez końca. Takich twarzy, jak twarz jasnowidza, Guy Robertsa. Zuchwały, klnący bez przerwy i palący papierosa za papierosem Guy, który został przywódcą grupy w Devon po tym, jak Harry Keogh ostrzegł Wydział E o Julianie Bodescu. Trask pamiętał te czasy bardzo dobrze; wciąŜ miał niewielkie białe blizny pod prawym obojczykiem, w miejscu gdzie został ugodzony widłami w stodole na terenie wiejskiej rezydencji Bodescu. Był to koszmarny okres w historii Wydziału E. Bodescu, świeŜo upieczony wampir, zabił Guy Robertsa (czy raczej zmasakrował go, rozwaliwszy mu głowę na miazgę), gdy ten próbował ochraniać Brendę Keogh i jej synka. Ale nie tylko Guy zapłacił w ten sposób za pracę w Wydziale E. Ich imiona... nie był ich moŜe legion, ale Trask tak właśnie o nich myślał. Tak wielu przyjaciół zeszło z tego świata. Peter Keen, Simon Gower i młody Harvey Newton. Bodescu zabił ich wszystkich. Był poza tym Carl Quint, rozerwany na kawałki w Mołdawii, w siedzibie pradawnego zła. Ich twarze pojawiały się i znikały, a lista wydawała się nie mieć końca.

Alec Kyle, kolejny były szef Wydziału E, jego mózg został dokładnie wyczyszczony przez naukowców Opozycji, w ich Centrali, na zamku Bronnicy. Kyle był dosłownie martwy - utrzymywały go przy Ŝyciu jedynie ich maszyny - dopóki w jego ciele nie zamieszkał bezcielesny Nekroskop i nie przywrócił go do Ŝycia. Trask pamiętał to dobrze, byli wtedy tacy, którzy uwaŜali, Ŝe moŜe Harry wykorzystał sytuację, ale Trask temu zaprzeczył. To nie była wina Harry’ego, został wessany przez pustkę, jaka panowała w głowie Kyle’a, i gdyby tak się nie stało, świat znalazłby się w tragicznym połoŜeniu. I tak dalej, i tak dalej. Sandra Markham, młoda telepatka, która była miłością Harry’ego w czasie sprawy Janosa Ferenczyego. A mentalizm Janosa być moŜe był równie potęŜny jak mentalizm Nephrana Malinariego, i kiedy przeniknął do umysłu Sandry... to był jej koniec. Sam Nekroskop uwolnił zwampiryzowaną kobietę od tego nieszczęścia, co tylko zwiększyło jego własne poczucie winy. Ale to nie był jeszcze koniec listy... Dwukrotnie zmarły Trevor Jordan, jeszcze jeden telepata, wplątany w sieć wampirzego mentalizmu. Jordan przystawił sobie pistolet do ust i pociągnął za spust - „na Ŝyczenie” Janosa Ferenczyego. Nekroskop sprowadził Jordana z powrotem ze świata zmarłych (BoŜe, Ŝe teŜ takie rzeczy byty moŜliwe!) tylko po to, aby Wydział E kazał uśmiercić go ponownie, uwaŜając, Ŝe takŜe musi być wampirem. Bo kiedy człowiek umiera, to musi pozostać martwy. Chyba Ŝe jest niemartwy. I Ken Layard, lokalizator, który zlokalizował coś, czego lepiej było nie tykać, a z czym jeden z „przyjaciół” Harry’ego zza grobu miał do czynienia w górach Zarandului w Rumunii. No i Zek Fóener, której kochana, utracona na zawsze twarz pojawiła się w miejscu twarzy Millie Cleary. Były tak róŜne, a jednak Trask Ŝywił do nich obu podobne uczucia. Obie były telepatkami, ale Zek, biedna Zek! Od trzech lat nie było jej juŜ wśród Ŝywych, a wciąŜ nie została pomszczona, jej oczy wydawały się wpatrywać w Traska z niewinnej twarzy Millie. I wreszcie Nekroskop - Harry Keogh - zagubiony w czasie i przestrzeni, gdzieś w Kontinuum Móbiusa. Martwy, ale nie w ten sposób, jak pojmujemy śmierć. Odszedł... ale nie całkiem. Harry z twarzą Aleca Kyle’a, która w końcu stała się jego własną twarzą. Ale tu pojawiał się problem, poniewaŜ twarz Harry’ego po prostu unosiła się przed oczyma pamięci Traska i nie chciała osiąść na ramionach nikogo z obecnych. I wtedy, gdy Trask przyglądał się tym, wpatrującym się w niego, prawdziwym twarzom, zrozumiał, dlaczego twarz Harry’ego tutaj nie pasuje. Było tak, poniewaŜ nikt spośród słuchaczy nigdy nie byłby w stanie jej przyjąć. A jedynej twarzy, jakiej szukał wzrokiem, nie było.

Kiedy Trask zdał sobie z tego sprawę, jego Ŝal stopniowo przerodził się w gniew, który stale rosnąc, wykrzywił mu usta w grymas... ...I wtedy cicho otworzyły się drzwi pokoju operacyjnego, w których stanęli Jake Cutter i Liz Merrick. Przez chwilę panowała złowieszcza cisza, a oczy wszystkich skierowały się na tę parę. Zwłaszcza na Jake’a. Trask właściwie nie był zaskoczony, gdy w ciągu tych paru sekund widmowa twarz Harry’ego Keogha idealnie przylgnęła do postaci Jake’a. A to sprawiło, Ŝe jego gniew wzrósł jeszcze bardziej... II Obrazy z przyszłości Myśli Traska, jego wspomnienia, trwały zaledwie kilka sekund. Ale miał wraŜenie, Ŝe to było kilka godzin, i zakaszlał, aby pokryć zmieszanie, a takŜe aby opuścił go gniew. Bo to było typowe dla Jake’a: niezdyscyplinowany, przekorny i wiecznie spóźniający się. A Liz wyraźnie czuła do niego coraz większą sympatię, co sprawiło, Ŝe Trask pomyślał: Jeśli nie zdołamy go zmienić, uczynić naszym człowiekiem, będzie to utrata nie tylko jednego człowieka - jednego espera i jego niewiarygodnych moŜliwości - lecz takŜe i Liz, którą zabierze ze sobą! A ja wciąŜ nie mam co do niego stuprocentowej pewności. Sprawiał dobre wraŜenie w Australii, ale od tego czasu... co się właściwie z nim dzieje? Co to jest, u licha? To były tylko myśli, ale w tym miejscu, wśród tych ludzi, myśli miały wagę nie mniejszą niŜ w Kontinuum Móbiusa. A Liz Merrick była jeszcze niedoświadczoną telepatką. Nie potrafiła przekazywać wiadomości (chyba Ŝe do Jake’a albo do jakiegoś innego mentalisty, który celowo wniknął do jej umysłu), ale była doskonałym odbiornikiem. I mimo przestrzeganej w Wydziale E zasady, aby nie wnikać do umysłu współtowarzyszy, mogła nieumyślnie odebrać myśli Traska. Z jej twarzy nie moŜna było nic wyczytać, gdy odwróciła wzrok od jego gniewnej twarzy. I zanim Trask zdąŜył się odezwać, szybko powiedziała: - Ćwiczyliśmy. - Po czym dodała cierpko: - A przynajmniej robilibyśmy to, gdybym... - Gdybyśmy - przerwał Jake. - Gdybyśmy się nie pogubili. Ale tak się niestety stało. - Wzruszył ramionami, najwyraźniej nieporuszony. - W kaŜdym razie chwilowo - podjęła Liz. - Przeprowadzaliśmy ostatnią próbę i... chyba straciliśmy trop w czasie. - Zagryzła wargi i spojrzała oskarŜycielsko na Jake’a, po czym odwróciła wzrok. Trask popatrzył na nią i w jej twarzy wyczytał rozczarowanie, ale nie on był jego źródłem. Nie „podsłuchała” go; jej chłód wynikał z frustracji, zrodzonej z niepowodzenia. A

kiedy spojrzał na Jake’a... nie wiedział, co właściwie jest w stanie odczytać. Prawdę mówiąc, nic! Osłona Jake’a była wyjątkowo szczelna. Ale jeśli mówi prawdę, po co ta osłona? A moŜe był to po prostu efekt uboczny strzałki Harry’ego Keogha, jakiś intuicyjny środek obronny. W kaŜdym razie moŜna się było tego spodziewać. Trask był zupełnie pewien, Ŝe prawdziwy Nekroskop takŜe parę razy go nabrał. A poza tym ich wymówki nie były zbyt przekonywające. - Zdolności rosną i maleją - wychrypiał Trask. - śadna nie działa przez cały czas na najwyŜszych obrotach. Ale jest czas na ćwiczenia i czas na zebrania, kontakty, Ŝeby wiedzieć, co się dzieje wokół. Nie moŜna być w doskonałej formie, jeśli się nie wie, co się dzieje. Nie ma sensu, Ŝebym ustalał codzienne zajęcia i wzywał pracowników, gdy tacy jak wy zwyczajnie ignorują takie mało waŜne, nieistotne sprawy! Więc skoro udało wam się wytrzymać przez parę minut, nie śpieszcie się, znajdźcie sobie jakieś krzesła... i siadajcie, dojasnej cholery! Trask w zasadzie uwaŜał, Ŝe uŜywanie przekleństw dowodzi braku odpowiedniego czy „przyzwoitego” słownictwa, nie lubił kląć. Ale w rzadkich wypadkach nawet i jemu coś się czasami wymknęło, jeśli był zestresowany albo, tak jak teraz, zirytowany. Jego esperzy byli tego świadomi i wiedzieli, kiedy się wycofać. Twarz Liz poczerwieniała, ale Jake tylko wzruszył ramionami - wcale nie przepraszająco - i nadal robił wraŜenie niezainteresowanego. Po chwili rozdzielili się: ona usiadła z tyłu, a Jake z przodu, na samym środku. Trask odczekał, odprowadzając ich spojrzeniem, kiedy zajmowali miejsca... Jake Cutter miał trzydzieści parę lat, ale jego wygląd wskazywał na to, Ŝe Ŝyje intensywnie, co dodawało mu parę lat. Trask słyszał, jak dwadzieścia kilka lat temu, podczas jednego ze swych tournée po Anglii, piosenkarz country, Johnny Cash, wyjaśniał, Ŝe „nie lata są waŜne, ale przebyty dystans”. I tak zapewne było takŜe w wypadku Jake’a. Był wysoki, miał jakieś sześć stóp i dwa cale wzrostu, był długonogi i długoręki. Włosy miał ciemnobrązowe, podobnie jak oczy, a twarz wyjątkowo szczupłą. Z profilu wydawała się wręcz kanciasta. Wyglądał, jakby brakowało mu porządnego posiłku, ale z drugiej strony gdyby przytył, nie bardzo by to do niego pasowało. Wargi miał cienkie, co nadawało jego ustom wyraz okrucieństwa, a kiedy się uśmiechał, nie było wiadomo, czy kryje się za tym jakieś poczucie humoru. Ale mogło to wynikać z jego przeszłości, zwłaszcza ostatnie lata nie były dla niego łatwe. Miał długie włosy, które opadały mu na kark, zaplatał je w warkocz. Szczęka, podobnie jak cała twarz, była kanciasta i poorana bliznami, a nos był złamany u podstawy;