ziomek72

  • Dokumenty7 893
  • Odsłony2 158 585
  • Obserwuję935
  • Rozmiar dokumentów26.3 GB
  • Ilość pobrań1 244 225

Cena_mlosci_-_Quick_Amanda

Dodano: 8 lata temu

Informacje o dokumencie

Dodano: 8 lata temu
Rozmiar :549.2 KB
Rozszerzenie:pdf

Cena_mlosci_-_Quick_Amanda.pdf

ziomek72 EBooki EBOOK R Romanse - jak wisienka na lodach
Użytkownik ziomek72 wgrał ten materiał 8 lata temu. Od tego czasu zobaczyło go już 297 osób, 162 z nich pobrało dokument.

Komentarze i opinie (0)

Transkrypt ( 25 z dostępnych 76 stron)

STEPHANIE JAMES Cena miłości

ROZDZIAŁ PIERWSZY Adena była dwudziestoośmioletnią kobietą o turkusowych w oczach i raczej interesującej niż pięknej twarzy, obramowanej długimi do ramion ciemnoblond włosami. Ot, miła i atrakcyjna, ale zupełnie zwyczajna kobieta. Tylko wyjątkowo bystry obserwator dostrzegłby siłę charakteru i inteligencję na jej sympatycznej twarzy. Stała przy oknie skąpo oświetlonego gabinetu i bez­ myślnie patrzyła na Zatokę San Francisco. Od­ dalone światła wielkiego miasta połyskiwały w mroku jak fantastyczny naszyjnik olbrzyma. Z okna eleganckiego, położonego na skarpie domu rozciągał się widok na osiedle Sausalito, leżące na północnym krańcu mostu Golden Gate. Bardzo tu ładnie, ale w San Francisco też mi się podoba, pomyślała Adena i uśmiechnęła się do siebie. Z rozkoszą tam wrócę, jak tylko załatwię tę sprawę. Sprawa, z którą przyjechała do Sausalito, była wyjątkowo nieprzyjemna. Adena pragnęła po­ zbyć się kłopotu i czym prędzej wrócić do domu. Dopiero tam spokojnie zastanowi się nad wszyst­ kimi zmianami. Jeszcze tylko ta jedna rozmowa

z Holtem Sinclairem i można będzie przekreślić przeszłość grubą kreską, a potem zastanowić się nad przyszłościią. Adena tak głęboko zatonęła we własnych myślach, że nawet nie usłyszała, kiedy otworzyły się drzwi gabinetu - Czy panna West - zapytał mężczyzna, który wszedł do w pokoju. Zapalił światło i uważnie przyglądał się Adenie. Nazywam się Holt Sinclair. Podobno chciała się pani ze mną widzieć. Adena skinęła głową. Zupełnie inaczej wyob­ rażała sobie tego człowieka. Sądziła, że będzie znacznie starszy, tymczasem Holt Sinclair mógł mieć co najwyżej czterdzieści lat. Sprawiał wraże- nie bezlitosnego twardziela. Świdrował ją wzro­ kiem, jakby chciał odgadnąć najskrytsze myśli dziewczyny. Adena poczuła się nieswojo. Szybko wytłuma- czyła sobie, że miała okropny dzień, że to wcześ­ niejsze wydarzenia spowodowały jej zdenerwo­ wanie i że obecność tego mężczyzny nie ma z tym nic wspólnego Po raz. pierwszy też dziewczyna upiła w to. czy dobrze zrobiła, przyjeżdżając do Holta Sinclaira. Może ta rozmowa wcale nie była konieczna? Może on wcale nic chce, żeby ktokolwiek przed czymkolwiek go ostrzegał? Holt Sinclair wyglądał jak człowiek, który istot­ nie nic potrzebuje niczyjej pomocy. Miał prosty nos. ostro zarysowany podbródek i delikatne zmarszczki wokół ust i oczu. Na pewno nie był przystojny, za to określenie „doświadczony męż- 7 czyzna" doskonale do niego pasowało. Flanelo­ wa koszula i luźne spodnie pozwalały się domyś­ lać ukrytych pod ubraniem muskularnych ra­ mion i płaskiego brzucha. Krótko mówiąc, Holt Sinclair zrobił na Adenie duże wrażenie. Hola, skarciła samą siebie. Przyjechałaś tu w interesach i już nigdy więcej nie spotkasz tego człowieka, a więc do rzeczy. - Tak, to ja jestem Adena West - powiedziała. - Tyle wiem od mojej gospodyni. Proszę spo- - Wskazał dziewczynie pomalowane na czerwono krzesełko. Sam usiadł w czarnym, skó­ rzanym fotelu za równie czerwonym jak krzesełko biurkiem. - Bardzo przepraszam, że nachodzę pana w domu - zaczęła Adena ale pańska sekretarka powiedziała mi, że nic zastanę pana w biurze. - A sprawa, z którą pani do mnie przyszła, nie może czekać? - dokończył za nią domyślnie. Raczej nic. Widzi pan, ja pracuję... - Adena zawahała się, ale jednak postanowiła nie infor­ mować Sinclaira o tym, że właśnie zrezygnowała Z pracy. Pracuję w Carrigan Labs. O! U konkurencji. Czyżby Brad Carrigan znalazł się W tak rozpaczliwej sytuacji, że próbuje mnie przekupić? - zakpił Sinclair. - Panie Sinclair - powiedziała Adena cicho. Pożałowała swojej decyzji. Należało pozostawić tego człowieka własnemu losowi. - Delikatnie mówiąc, mam za sobą bardzo

8 ciężki dzień. Nie przyjechałam tu po to, żeby wysłuchiwać niewyszukanych męskich żarcików. To znaczy, że nie występuje pani w roli łapówki. Szkoda. Coś mi mówi, że urozmaiciłaby pani mój szary i nudny dzień pracy. - Sinclair wstał zza biurka i podszedł do znajdującego się w rogu pokoju czarnego barku. - Ponieważ chce pani ze mną rozmawiać o mniej interesujących sprawach, może­ my przynajmniej przeprowadzić tę rozmowę w cywi­ lizowanych warunkach. - Nalał brandy do dwóch małych szklaneczek. Jedną z nich podał Adenie. Przyjęła ją bez namysłu, wiedząc, że odmowa przedłużyłaby niepotrzebnie jej pobyt w tym czar- no-czerwonym gabinecie. Nie miała jednak zamiaru pić alkoholu. Postawiła szklaneczkę na stoliku. To znakomita brandy. Naprawdę - zachwa­ lał Sinclair. - Wierzę panu, ale nie przyjechałam tu na towarzyską pogawędkę. Jeżeli nie ma pan nic przeciwko temu, panic Sinclair... - Proszę mówić do mnie: Holt. - Dziękuję - odrzekła automatycznie, chociaż forma, w jakiej miała się zwracać do tego męż­ czyzny, była zupełnie nieistotna. Widzieli się przecież pierwszy i ostatni raz w życiu. - Jeśli nie masz nic przeciwko temu, chciałabym wreszcie przejść do rzeczy. Od roku pracuję w Carrigan Labs jako księgowa i... - Czy Carrigan wie, że tu jesteś? - przerwał jej Holt. 9 - Nie. - Tak właśnie myślałem. Słucham dalej. - A więc jak mówiłam, od roku pracuję w tam­ tej firmie jako księgowa - ciągnęła. - Ostatnio pojawiły się dosyć dziwne wydatki, które budzą wątpliwości w normalnie funkcjonującym przed­ siębiorstwie... - Księgowy zawsze wypatrzy trudne do wyjaś­ nienia wydatki. - Sinclair uśmiechnął się krzywo. - Będę się streszczać, panie Sinclair. - Holt - poprawił ją. - O ile zdołałam się zorientować, te nadzwy­ czajne wydatki były przeznaczone na, nazwijmy to, „płacę" dla jednego z wysoko postawionych pracowników pańskiej firmy. - Adena spodzie­ wała się, że zaszokuje Sinclaira swoją rewelacją, on tymczasem wypił łyk brandy i najspokojniej w świecie czekał na dalszy ciąg opowiadania. - Ja... - dukała Adena, trochę zbita z tropu. - Właściwie nic mam na to żadnych konkretnych dowodów... Chyba rozumiesz. Żeby je zdobyć, należałoby przeprowadzić dokładne śledztwo, ale i tak było tego dosyć, żeby... żebym poszła do szefa na rozmowę. - Powiedziałaś o swoim odkryciu Bradowi Carriganowi? - Moim bezpośrednim przełożonym jest Jeff, a nie Brad. - Adena wciąż miała w pamięci tamtą niemiłą scenę. Zakończyła się ona nie tylko zwonieniem jej z pracy, ale także zerwaniem

10 znajomości, która miała szansę przerodzić się w trwały związek. Dziewczyna właściwie sama nie wiedziała, czy bardziej zdenerwowała ją nieuczci­ wość Jeffa w prowadzeniu interesów, czy też fakt, że wcześniej nie dostrzegła w nim tej podłej cechy. - Co na to Jeff Carrigan? - zapytał cicho Holt. Adena dopiero teraz poczuła, że jego ciepły głos wprawiają w drżenie. Nie wiadomo dlaczego przywiódł jej na myśl mroczne głębiny oceanu. Może zmęczony umysł w ten sposób sygnalizował niebezpieczeństwo? - Potwierdził... Nie chciałabym wdawać się w szczegóły. Proszę przyjąć do wiadomości, że Carrigan Labs wypłaciła jednemu z pracowników Sin Tech kilka tysięcy dolarów. O ile zdołałam się zorientować, osoba ta zatrudniona jest w dziale produkującym cienkie powłoki. Moim zdaniem, sprzedaje konkurencji pańskie tajemnice przemy­ słowe. Adena odetchnęła z ulgą. Najgorsze miała już za sobą. Przygnało ją tutaj silne poczucie obowią­ zku. Obowiązek wypełniła i wreszcie mogła spo­ kojnie wrócić do domu. Holt wpatrywał się w swoją szklankę, jakby w bursztynowej brandy szukał odpowiedzi na nurtujące go pytania. - Mówiłaś, że Brad Carrigan nic nie wie o two­ jej wizycie u mnie - odezwał się wreszcie, prze­ szywając dziewczynę ostrym jak szpilka spojrze­ niem. - Czy jego synowi także o tym nie mówiłaś? 11 - Też nie. - Rozumiem. Chciałbym jednak usłyszeć, jak młody Carrigan zareagował na postawione mu zarzuty. - Wolałabym o tym nie rozmawiać. - Trudno. W każdym razie po rozmowie z nim postanowiłaś przyjechać do ranie. - Holt ze zrozumieniem skinął głową. - Przyjechałam tu, ponieważ uważam, że masz prawo wiedzieć o istnieniu nieuczciwej konkuren­ cji. - Bardzo chwalebny uczynek. Naprawdę nie chcesz nawet spróbować brandy, Adeno? Dziewczyna popatrzyła na stojącą przed nią pełną szklankę. Z ociąganiem sięgnęła po trunek i posłusznie upiła łyczek z kryształowego naczynia. - Rozumiem, że księgowa rozmawiająca o fi­ nansach musi zachować trzeźwy umysł -skomen­ tował jej wstrzemięźliwość Holt. - Tym razem jednak nie ma się czego obawiać. Masz do czynienia z uczciwym facetem. - Jestem przekonana, że tak jest w istocie, ale chciałabym wreszcie wrócić do domu. Przykro mi, że nie zdołałam ustalić nazwiska zdrajcy, ale może i bez tego uda ci się zlikwidować przeciek. - Adena wstała szczęśliwa, że upiorny dzień, jeden z najgorszych w jej życiu, wreszcie dobiegł końca. Lekko szumiało jej w głowie. Pomyślała sobie, że nawet malutki łyczek alkoholu to dla niej tego wieczoru zbyt duża dawka.

- Nic martw się. - Holt także podniósł się z miejsca. Znam nazwisko człowieka, który sprzedaje tajemnice produkcji Sin Tech. - Co takiego? - Adenę po prostu zatkało. - Zapewniam cię, że mimo to cieszę się, że przekazałaś mi informację. Usiądź, proszę i napij się ze mną. Adena nic wierzyła własnym uszom. Tyle przy­ krych rzeczy się dziś wydarzyło, tyle poświęcenia kosztowała ją wizyta u Sinclaira, a on tymczasem spokojnie oświadcza, że o wszystkim wiedział. Usiadła i sięgnęła po szklankę z alkoholem. Tym razem pozwoliła sobie na potężny łyk bursztyno­ wego trunku. - Nie musisz wypijać wszystkiego na raz - za­ żartował Holt. - Wiedziałeś! - rzuciła Adena oskarżycielskim tonem. - Ty o wszystkim wiedziałeś! - Nasz zdrajca jest inżynierem. Pracuje w labo- ratorium, zajmującym się udoskonalaniem cienkich powłok lakierniczych -wyjaśnił Holt. -Od trzech miesięcy przekazuje informacje do Carrigan Labs. Naprawdę szybko odkryłaś całą sprawę. Moje gratulacje. Musisz być bardzo dobrą księgową. - Kiedy? Jak ci się udało trafić na jego ślad? - pytała Adena. - Przyłapałem go prawie zaraz, jak tylko za­ czął. Postanowiłem nie przerywać tego procede­ ru, dopóki nic zdobędę wystarczających dowo­ dów, żeby zwolnić tego człowieka. Oczywiście 1 3 natychmiast został odsunięty od wszystkich na­ prawdę ważnych badań. - A więc niepotrzebnie przyjechałam - uśmie­ chnęła się gorzko Adena. - Przepraszam, że zepsułam ci wieczór. - Ależ naprawdę jestem ci wdzięczny. - Sinc­ lair nie odrywał oczu od dziewczyny. - Bardzo chciałbym jakoś ci to okazać. - To nic wielkiego.- Adena zwietrzyła grożące jej niebezpieczeństwo. - Zrobiłam tylko to, co uważałam za słuszne. Teraz jednak chciałabym wrócić do domu. - Jadłaś obiad? - zapytał Holt, jakby odgadł, że wypita na pusty żołądek brandy mocno szumi w głowie gościa. - Nie miałam czasu. Najpierw przyjechałam tutaj. Chciałam jak najprędzej załatwić tę sprawę i o wszystkim zapomnieć. - Wyobrażam sobie. Czy po raz pierwszy robisz coś takiego? - Można to tak nazwać - odrzekła po chwili wahania, chociaż nie potrafiła zrozumieć, o co mu chodzi. - Pierwszy raz zawsze jest najtrudniejszy. - Holt ze zrozumieniem pokiwał głową. - Na dodatek okazało się, że twoje informacje wcale mnie nic zaskoczyły. Mimo to bardzo cię proszę, żebyś została i zjadła ze mną małe co nieco. Wprawdzie moja gospodyni już wyszła, ale ona zawsze zostawia mi takie porcje, że można by

14 nimi nakarmić pułk wojska. Zresztą po takiej ilości mocnego alkoholu nie powinnaś siadać za kierownicą. Holt wstał zza biurka i zanim Adena na dobre zorientowała się w sytuacji, już prowadził ją przez hol do dużej, nowocześnie urządzonej kuchni. Tutaj także dominowała czerwień, urozmaicona białym połyskiem podłogi i nielicznymi czarnymi drobiazgami. - To naprawdę bardzo miłe, panie Sinclair - broniła się Adena - ale ja nie mogę... - Bzdura. Nigdy nie bywam miły. Poza tym zapomniałaś chyba, że mówimy sobie po imieniu. - Holt puścił ramię dziewczyny i podszedł do piekarnika. - Co my tu mamy? - mruczał. - A, zapiekanka! To znaczy, że gdzieś jest schowana sałatka. - Otworzył lodówkę. - Tak właśnie myślałem uśmiechnął się. - Czy zechciałabyś podać talerze? Są w tamtej szafce. Adena znalazła talerze i posłusznie ustawiła je na czarnym kuchennym stole. Nie potrafiła zna­ leźć żadnego logicznego wykrętu, żadnego powo­ du na tyle istotnego, żeby wyjść z tego domu. Zdołała nawet przekonać samą siebie, że mała przekąska dobrze jej zrobi. - Najpierw coś zjemy, a potem dokończymy naszą rozmowę o interesach. - Holt usadowił się obok niej przy stole i nakładał zapiekankę. - Nie bardzo jest o czym rozmawiać. - Adena wzruszyła ramionami. 15 - Nic podobnego - uśmiechnął się z wyższoś­ cią Holt. - Musisz wierzyć w siebie, bo inaczej do niczego w tej branży nie dojdziesz. - Nie bardzo rozumiem, o czym ty mówisz. Mógłbyś rai wyjaśnić? - Nieważne. Porozmawiamy o tym po obie­ dzie. Nałóż sobie sałatki i opowiedz rai coś o sobie - poprosił Holt. - A po co? - Chciałem tylko okazać ci uprzejmość. - Rozumiem. No więc mieszkam w San Fran­ cisco, lubię dobre jedzenie i bardzo rzadko chodzę do kina. Wolę czytać książki. Wystarczy? A może chcesz się jeszcze dowiedzieć, spod jakiego jestem znaku i na kogo głosowałam w ostatnich wybo­ rach? - Widzę, że masz ostry język. - Przepraszam - Adena westchnęła ciężko. - Jestem u kresu sił. - Już ci mówiłem, że to rozumiem. Przestań się denerwować. Wszystko będzie dobrze - pocieszył ją Holt. - Co wolisz na deser: mus czekoladowy czy placek cytrynowy? - Twoja gospodyni bardzo o ciebie dba. - Nie ma innego wyjścia. Płacę jej tyle, że nie mogłaby inaczej. - Odnoszę wrażenie, że dostajesz to, za co płacisz. - Adena zdobyła się na taką samą chłod­ ną obojętność, jaką w tej sprawie zaprezentował gospodarz.

16 - Ja też tak uważam. W ogóle jestem szczęś­ ciarzem. Stać mnie na to, żeby zapłacić za wszyst­ ko, czego chcę albo potrzebuję pochwalił się. - Moje gratulacje - wymamrotała Adena z ustami pełnymi sałatki. - Dziękuję. No wiec, co wybierasz: ciasto czy mus czekoladowy? - Poproszę o ciasto. - Wreszcie trochę lepiej wyglądasz. - Holt przyglądał jej się zadowolony. - Nic wiedziałam, że wyglądałam jak wiedź­ ma. - Tym razem Adena trochę się rozzłościła. - Aż tak źle nic było. - Holt zaśmiał się donośnie. Wstał od stołu i zebrał talerze. - Chodź, zjemy deser w pokoju. - Nie czekając na Adenę, wziął talerzyki z ciastem i wyszedł z kuchni. Adena znów nie miała innego wyjścia, jak tylko podążyć za nim. Bardzo głupio się czuła. Zdawała sobie sprawę, że zachowuje się jak wierny piesek. Dopiero teraz przypomniała sobie o własnym psie. Miała na­ dzieję, że sąsiadka nie zapomniała wyprowadzić Maksa na spacer. - Z czego się śmiejesz? - zapytał Holt, ustawia­ jąc talerzyki na szklanym stoliku, stojącym przed wielką kanapą z czarnej skóry. - Właśnie sobie pomyślałam, że kiedy mój sznaucer plącze mi się pod nogami w nadziei na smaczny kąsek, czuje pewnie to samo co ja, idąc za tobą. 17 - Psy także mają swoją cenę - Holt zaśmiał się ciepło. - Tak jak wszystko i wszyscy na tym świecie. W przypadku psów jest to jedzenie. Coś mi się wydaje, że doprowadziłeś do perfekcji swój kapitalistyczny pogląd na świat. - A ja odnoszę wrażenie, że twój ogląd świata aż tak bardzo nie różni się od mojego. - Czy mógłbyś mi wytłumaczyć, co miało znaczyć to ostatnie zdanie? - zapytała Adena. - Tylko to, że twoja dzisiejsza wizyta w tym domu nic poszła na marne. - Jak to: nie poszła na marne? - Dziewczyna zaczęła coś podejrzewać. - Przecież już wiedziałeś o tym, przed czym chciałam cię ostrzec. - Musisz wiedzieć, że mimo to jestem ci bardzo wdzięczny - powiedział Holt, rozsiadając się wygodnie na kanapie. - Rozumiem. A jak bardzo postanowiłeś być mi wdzięczny? Adena czuła odrazę do samej siebie. Jak mogła robić z siebie taką idiotkę? Z jakiego powodu uznała za konieczne powia­ domić Sinclaira o istniejącym w jego przedsię­ biorstwie przecieku? Ten facet na pewno nie potrzebował jej pomocy. Adena nie miała wobec niego żadnych zobowiązań i naprawdę nie musia­ ła się fatygować, nawet gdyby się okazało, że Sinclair nic nie wie o przekupionym pracowniku. Holt Sinclair jest człowiekiem, który znakomicie potrafi się zatroszczyć o siebie i o swoje interesy.

Niestety, ta refleksja przyszła o kilka godzin na późno. Moja wdzięczność mogłaby sięgnąć dwóch tysięcy dolarów - powiedział Sinclair urzędowym tonera, chociaż wciąż przyglądał się dziewczynie zmrużonymi po kociemu oczami. - Dwa tysiące! - przeraziła się Adena. - Nic zapominaj, że już wcześniej wiedziałem o tym przecieku - tłumaczył Holt. - Dwa tysiące dolarów? Chcesz mi zapłacić za to, co ci powiedziałam? - Nic wiem, czego się spodziewałaś po swo­ im nowym zajęciu, ale musisz wiedzieć, że nie zrobisz dzięki niemu majątku. Przynajmniej nie od razu i nie na takich informacjach. Aha, przy okazji dam ci jeszcze dobrą radę. Najpierw ubi­ jaj interes, a potem dopiero mów, z czym przy­ chodzisz. - Nie do wiary! - Adcna zerwała się na równe nogi. - O co ci chodzi? Czyżby Carrigan dawał ci więcej za milczenie? Jeśli tak, to powiedz mi, ile. Nic chcę być od niego gorszy. Choćby po to, żeby utrzymać ten kontakt. Kiedyś może dostarczysz mi ważniejszych informacji. Kto wie? Holt także wstał z kanapy i Adena odruchowo cofnęła się o kilka kroków. Jak zahipnotyzowa­ na, nic mogła oderwać od niego wzroku. - A ile maksymalnie byłbyś skłonny zapropo­ nować? - wysyczała przez zaciśnięte zęby. 10 - To zależy. - Zrobił krok w kierunku dziew­ czyny. - Za ile mógłbym kupić twoją lojalność? - Niesłychane! Jesteś bezczelny! I pomyśleć, że czułam się w obowiązku cię ostrzec! - Jeśli uważasz, że dwa tysiące to za mało, możesz się ze mną potargować. Oczywiście, jeśli zapłacę ci dużo więcej, będę oczekiwał od ciebie dalszych usług. Coś mi mówi, że ta inwestycja może mi się opłacić... - Holt postąpił jeszcze jeden krok w jej kierunku. Adena zorientowała się, o co mu chodzi, o ułamek sekundy za późno. Wyciągnęła ręce, chcąc go od siebie odepchnąć. Na próżno. Mocne palce zacisnęły się na ramionach dziewczyny. - Zostaw mnie, do cholery! - syknęła, ale Holt zdusił protest gorącym pocałunkiem.

ROZDZIAŁ DRUGI Holt całował Adenę, a ona stała sztywna, nieporuszona. Nic bała się. Nie znała Sinclaira, a mimo to czuła, że nie musi się go obawiać, że ten mężczyzna z wszelką pewnością dalej się nie posunie. Wydało jej się, że Holtowi chodzi tylko o to, żeby ją wypróbować, sprawdzić. Czuła na plecach silne dłonie, na ustach zaś zniewalający dotyk gorących warg. - Nie denerwuj się, skarbie - szeptał, prawie nie odrywając warg od jej ust. - Coś wymyślimy. Jestem rozsądnym facetem... - O, tak. To ja się wygłupiłam. Sądziłam, że mam obowiązek zawiadomić cię o tym... - Nie złość się. Przecież chcę ci zapłacić... - Dwa tysiące dolarów? - Za mało? Wydaje mi się, że to dobra oferta. - Jesteś niemożliwy! Czy mógłbyś mnie wresz­ cie puścić? Nie mamy o czym rozmawiać. - Ależ mamy. Założę się, że możesz mi dać znacznie więcej niż tylko jedną zdezaktualizowa­ ną informację. Zaintrygowałaś mnie, Adeno 2 1 West. Gotów jestem zapłacić za to, co mi sprawia przyjemność. Adena była rozżalona i wściekła na samą siebie. Nie chciała nawet dyskutować z tym indywiduum. Był taki sam jak Jeff. Nawet nie zadał sobie trudu, żeby się elegancko zachować. Holt Sinclair uważał, że może sobie kupić wszyst­ ko, czego dusza zapragnie. - Puść mnie, do diabła! - zawołała. Holt zupełnie nie zwracał uwagi na jej pro­ testy. Zdeterminowana, odepchnęła go od siebie z całej siły. Niestety, siły miała zbyt wątłe, żeby podołać temu potężnemu mężczyźnie, który właśnie się nad nią pochylał. Jeszcze raz moc­ no, namiętnie pocałował usta Adeny. Dziew­ czynie zaparło dech w piersi. Ręce, które przed chwilą odpychały napastnika, straciły resztki mocy, a myśl o tym, że Holt na pewno zorien­ tował się, jakie wywarł na niej wrażenie, do reszty ją obezwładniła. Zresztą bierność nie była w tej sytuacji najgorszym rozwiązaniem. Poczekam cierpliwie na zakończenie tego poka­ zu męskiej dominacji, postanowiła. Nie czekała długo. - Mam przeczucie, że bardzo dobrze by nam było razem - powiedział cicho Holt. Adena nawet nie chciała się do niego odzywać. Pragnęła jak najprędzej się stąd wydostać. Czekała tylko na sposobność.

22 - Nie dość się, skarbie - uśmiechnął się Holt. - Wszystko ci wynagrodzę. - Skończyłeś? - zapytała Adena. Własny lodo­ waty ton głosu zadziwił ją samą. - Czy mogę już wyjść? - Na pewno chcesz już uciekać? Jeszcze wcześ­ nie - przekomarzał się Holt. - Mamy jeszcze tyle spraw do omówienia. Adena zauważyła, że zimne spojrzenie szarych oczu stało się teraz cieplejsze. Po raz pierwszy tego dnia poczuła strach. Nadszedł najwyższy czas na opuszczenie domostwa Holta Sinclaira. - Być może - szepnęła obiecująco. - Ale może najpierw wypiszesz ten czek na dwa tysiące dola­ rów... - Oczywiście - zgodził się natychmiast. - Od razu lepiej się poczujesz, kiedy się przekonasz, że ja zawsze dotrzymuję słowa. Mój Boże, pomyślała Adena, patrząc za wy­ chodzącym z pokoju Sinclairem, ten facet na­ prawdę uważa, że wszystko na świecie da się kupić. Zupełnie nie rozumiem takich ludzi. No cóż, przynajmniej dostałam nauczkę. Teraz już wiem, że tacy twardziele jak Holt Sinclair sami sobie ze wszystkim radzą i nie potrzebują takich mięczaków z poczuciem odpowiedzialności, jak ja. Holt zniknął w swoim gabinecie, a Adena porwała z kanapy torebkę i wybiegła z domu. Wskoczyła do samochodu, jakby goniło ją stado 23 wygłodniałych wilków. Dopiero za kierownicą poczuła się bezpiecznie. W rekordowym tempie dotarła do mostu Golden Gate. Pomyślała sobie: jakie to szczęście, że takie koszmarne dni zdarzają się wyjątkowo rzadko. Uspokoiła się dopiero wtedy, kiedy wkładając klucz do zamka w drzwiach własnego mieszkania, usłyszała radosne poszczeki­ wanie Maksa. Otworzyła drzwi przygotowana na powitalny taniec stęsknionego sznaucera. - Och, Maks! - wykrzyknęła uszczęśliwiona Adena. - Nawet nie wiesz, jak dobrze wreszcie wrócić do domu, w którym czeka taki grzeczny i wspaniały facet jak ty. Podrapała psa za uchem, a ten poddał się pieszczocie szczęśliwy, że jego pani cała i zdrowa dotarła wreszcie do domu. - Poczekaj - poprosiła psa - zaraz ci wszystko opowiem. Miałam koszmarny dzień! Adena przeszła przez ukwiecony przedpokój i znalazła się w saloniku. Na podłodze leżał gruby, szary dywan, stanowiący tło dla biało-zielonego wystroju całego mieszkania. Dziewczyna zsunęła z nóg pantofle i z westchnieniem ulgi ułożyła się wygodnie na białej kanapie. - Nareszcie w domu - powiedziała do Maksa. - Mam nadzieję, że przez jakiś czas zniesiesz trochę gorszy gatunek psiego jedzenia. Na szczęście był to tylko żart. Wprawdzie Adena nic miała już pracy i powinna zatroszczyć się o stan swojego konta, ale zgromadzone oszczę-

2 4 dności na pewno wystarczą jej na kilka miesięcy. Przez ten czas znajdzie pracę i dzięki temu Maks nie będzie musiał jeść tych obrzydliwych suchych „psich przysmaków", których zresztą nie cierpi. W najgorszym wypadku można będzie sprzedać niewielki pakiet akcji. Na pewno nie będzie miała problemów że znalezieniem pracy. Adena była wykształconą i doświadczoną księgową, a takich zawsze potrzeba. Wzięła do ręki numer „Wall Street Journal" z zamiarem przejrzenia rubryki „praca". Po chwi­ li jednak doszła do wniosku, że zacznie szukać jutro. Dzień był zbyt męczący, żeby jeszcze za­ jmować się czymkolwiek. - Pewnie się ucieszysz, Maks - powiedziała zmęczonym głosem do psa. - Nic będziesz już musiał oglądać Jeffa Carrigana. Wiem, że za nim nie przepadasz. Ja zresztą też go dzisiaj znielubi- łam. Ciekawe, czy bardzo będzie mi brakowało Jeffa? pomyślała. Powiedziałam mu, żeby nie ważył się więcej do mnie dzwonić, i wcale mi od tego serce nic pękło. Było mi tylko trochę przykro. Pociągał mnie jego swobodny styl bycia... Taki przystojny, dobrze wychowany mężczyzna... M iał szansę zająć ważne miejsce w moim życiu. Adena zamknęła oczy. Przypomniała sobie, jak Jeff zareagował na jej rewelacje o opłacaniu pracowników konkurencyj­ nej firmy. Uśmiechnął się wyniośle i, jak dziecku, zaczął jej tłumaczyć oczywiste dla niego prawdy. 25 Ten świat opiera się na konkurencji, skarbie - oświadczył. - Ci z Sin Tech też mogą stosować wszystkie chwyty. Jeśli im się uda. - Tak nie wolno, Jeff - protestowała oburzo­ na, jak naiwna pensjonarka. - To zwykła kra­ dzież! - Tylko interesy - poprawił ją. - Czy twój ojciec wic o tym? Wiemy o tym tylko on, ja i jeszcze kilka osób. Gratuluję, skarbie. Trafiłaś do bardzo ekskluzywnego klubu - zażartował. - Na nasze szczęście jesteś już prawic członkiem rodziny. Wtedy Adenie puściły nerwy. Zawołała, że nie zamierza brać udziału w jego machlojkach, a Jeff spokojnie czekał, aż dziewczyna się wykrzyczy. Potem polecił jej wrócić do siebie i nie zajmować się poważnymi sprawami, przerastającymi moż­ liwości intelektualne przeciętnej kobiety. Adena wreszcie zrozumiała, że Jeff nawet nie ma zamiaru zaprzestać przekupywania pracowników konku­ rencyjnych firm, a od niej oczekuje przymykania oczu na dziwne zapisy w księgach rachunkowych. Obecne i przyszłe. Zrozumiawszy to, oświadczyła mu z godnością, żeby już nigdy więcej do niej nic dzwonił. Wyraz zdziwienia na twarzy Jeffa spra­ wił Adenie ogromną satysfakcję. Natychmiast poszła do swego gabinetu, napisała podanie o zwolnienie i wyszła z biura. I na tym należało poprzestać, pomyślała, roz­ łożona wygodnie na kanapie we własnym salo-

26 niku. Co mnie napadło, żeby jechać do tego całego Sinclaira? Skąd to nagłe poczucie lojalno­ ści wobec obcego faceta? Mogłam się domyślać, że on wcale nie potrzebuje mojej pomocy. Chciał mi zapłacić! Też coś! - Tacy właśnie są mężczyźni - westchnęła i wstała z kanapy. - Nie mówię o tobie, Maks - uspokoiła psa. - Chodźmy spać. Jutro będzie lepiej. Podczas porannego spaceru z Maksem Adena kupiła gazety. Czuła się wspaniale i gotowa była choćby zaraz zacząć nowe życie. A swoją drogą, to zabawne, myślała, jak jeden dzień może zmie­ nić wszystkie nasze plany. Otworzyła szafkę. Przez chwilę zastanawiała się, która z jej ulubionych herbat najlepiej nadaje się na taki wyjątkowy poranek. Nie mogła prze­ cież przeglądać ogłoszeń, popijając przy tym aromatyczną herbatę o delikatnym smaku. Taka lektura wymaga czegoś znacznie mocniejszego. O, tak, English Breakfast będzie idealna. Adena wyparzyła śliczny dzbanuszek z chińskiej po­ rcelany, odmierzyła solidną porcję herbacianych liści i zalała je wrzątkiem. Herbatę zawsze trak­ towała bardzo poważnie. Zadzwonił telefon. Dziewczyna skrzywiła się, ale podniosła słuchawkę i natychmiast tego poża­ łowała. 27 - Gdzie ty się, u diabła, podziewasz? Już po dziesiątej! - Czyżbyś nie dostał mojego podania o zwol­ nienie? - Oczywiście, że dostałem, ale zaraz podarłem. Oboje dobrze wiemy, że napisałaś je w złości. Muszę ci się przyznać, że po dobrze wychowanej księgowej nic spodziewałem się takiego tempera­ mentu - Jeff Carrigan zdobył się na żart. - Przykro mi, Jeff - Adena nie była usposobio­ na do żartów. Wczorajszy dzień oprócz tem­ peramentu ujawnił jej jeszcze kilka własnych, nic znanych dotąd cech. - Moja rezygnacja była jak najbardziej serio. Nic mam zamiaru pracować dla ludzi, którzy żądają ode mnie fałszowania ksiąg rachunkowych. Zaniepokojony ostrym tonem głosu swojej pani Maks czujnie uniósł głowę. Dobry Maks, pomyślała Adena. Jedyny facet na świecie, który zawsze stanic w mojej obronie. - Uspokój się, skarbie. Słyszę, że jeszcze nie doszłaś do siebie. Weź tydzień urlopu. Umówmy się, że od dzisiaj. Załatwię wszystko w kadrach. Za kilka dni wrócisz do pracy i nikt się nie zorientuje... - Zegnam cię, Jeff. - Ach, jeszcze coś, kochanie -dodał, jakby nie usłyszał chłodnego pożegnania. - Udało mi się zdobyć dwa bilety na ten nowy show. Szkoda, żeby się zmarnowały. Może ty masz jakiś pomysł?

28 - Oddaj je do biura rzeczy znalezionych. Adena rzuciła słuchawkę. Natychmiast porwała ją z powrotem i nakręciła numer działu personal­ nego Carrigan Labs. Nic mogła dopuścić do tego, żeby Jeff wmotał ją w swoje ciemne sprawki, a skoro podarł jej rezygnacje... W dziale personalnym Adena złożyła oficjalną rezygnację. Umotywowała ją „przyczynami oso­ bistymi". Carol Walters, szefowa działu kadr, wcale nie uważała postępku Adeny za nierozsąd­ ny i obiecała natychmiast załatwić formalnie rozwiązanie stosunku pracy. Po tej rozmowie Adena z pasją zabrała się do przeglądania gazet. Zakreśliła kilka interesujących ją propozycji i je­ szcze tego samego dnia wysłała swoje oferty. Przez dwa kolejne dni Adena zastanawiała się nad propozycją Jeffa Carrigana. Oczywiście, nie nad tą częścią, która dotyczyła powrotu do Carrigan Labs, ale nad tą dotyczącą wakacji. Może rzeczywiście powinna pojechać na krótki urlop. Powiedzmy, na tydzień. Ona sobie odpocz­ nie, a przez ten czas poczta przyniesie odpowiedzi na oferty i po powrocie będzie się można poważ­ nie zabrać do szukania nowej pracy. Przygotowując kolację także o tym myślała. Teraz talerz z kanapkami stał na stoliku, a roz­ parta na kanapie Adena oglądała wieczorny dziennik telewizyjny. - Jak sądzisz, Maks? - zapytała psa. - Mog- 29 libyśmy sobie pojechać w jakieś miłe, spokojne miejsce. Koleżanka ?. księgowości opowiadała mi o ślicznej, starej gospodzie w jednym z mias­ teczek, powstałych w okresie gorączki złota. Miałbyś ochotę pojechać tam ze mną? Maks, duszą i sercem mieszczuch, dokładnie rozważał propozycję swojej pani. Nic zdążył jednak udzielić jasnej odpowiedzi, bo przeszko­ dziło mu w tym brzęczenie dzwonka domofonu. Adena westchnęła. Odłożyła obrus, który dla zabicia czasu ozdabiała haftem, i podeszła do drzwi. Zupełnie nic miała ochoty na przyjmowa­ nie gości. - Słucham? - powiedziała do głośnika. - Adena? Tu Holt Sinclair. Dziewczyna puściła guzik, jakby poraził ją prąd. Holt Sinclair? Skąd on się tu wziął? myślała przestraszona. Z niewiadomych powodów głos Sinclaira wywołał u niej tak silne emocje, że sama przed sobą bała się do tego przyznać. - Po co przyjechałeś? - powiedziała wreszcie do głośnika. - Jestem zaskoczony gorącym powitaniem - zakpił Holt. - Czy mogłabyś mnie wpuścić? - Po co przyjechałeś? - powtórzyła. - Chcę z tobą porozmawiać. - Aleja nie chcę. O ile dobrze pamiętam, panie Sinclair, nie mamy ze sobą o czym rozmawiać. Zresztą jestem teraz zajęta. Czy mogłabym prosić, żeby pan sobie poszedł?

30 - Nie jesteś sama? - zapytał ponury głos po chwili milczenia. Tak się składa. - Adena uśmiechnęła się do drzemiącego przed telewizorem Maksa. Mara nadzieję, że nie jest to Jeff Carrigan. - Nie. Jeśli tak bardzo to pana interesuje, on ma na imię Maks. Życzę dobrej nocy, panie Sinclair. - Maks? Ciekawe imię. Nie tracisz czasu. - Słucham? - zapytała Adena, coraz bardziej rozeźlona. - Chciałem tylko powiedzieć, że jesteś bardzo szybka. Jak na młodą kobietę, która przed trzema dniami zerwała poważnie zapowiadający się zwią­ zek... - A ty skąd o tym wiesz? - Wpuść mnie, to ci powiem. Zresztą wiem o tobie znacznie więcej. Nie musisz się obawiać. Nie zrobię krzywdy Maksowi. Przyszedłem po to, żeby cię przeprosić. - Nic ma potrzeby... - Adeno, proszę. Popełniłem błąd. Poza tym jest okropna mgła i strasznie mi zimno - dodał płaczliwie. Adena poczuła, że zaraz zmięknie. Ten jego głos... - No dobrze - poddała się. - Możesz wejść na chwilę. Ale musisz mi obiecać, że nie będziesz sprawiał trudności, kiedy poproszę cię, żebys wyszedł. Jasne? 31 - Tak jest, proszę pani. Dziewczyna uśmiechnęła się mimo woli. Holt Sinclair był najwyraźniej odporny na upokorzenia. Chwilę później Holt wniósł do biało-zielonego mieszkania aurę męskości, ostro kontrastującą z wybitnie kobiecym wystrojem wnętrza. Mgła skropliła się na czarnych włosach mężczyzny. Wyglądały tak, jakby były oprószone siwizną. Maks podbiegł do gościa. Czuł się w obowiąz­ ku sprawdzić, kto odwiedził jego panią i czego można się po nim spodziewać. Wpatrywał się w obcego, ale zanim Adena zdołała się odezwać, Holt uśmiechnął się i pogłaskał psa po głowie. - Cześć, Maks - przywitał się. Adena podniosła oczy ku niebu. Nie spodzie­ wała się, że jej kłamstewko tak szybko się wyda. - Daj kurtkę - powiedziała, a Holt posłusznie zdjął z siebie okrycie. - Napijesz się herbaty? - Bardzo chętnie. - Holt z zainteresowaniem oglądał pokój. - Coś mi się wydaje, że mój dekorator za żadne skarby świata nie dogadałby się z twoim. Czy dlatego trzymasz w domu Maksa, że jego szara sierść dobrze się komponuje z kolorem dywanu? - Skądże. Dopasowałam kolor dywanu do sierści Maksa. Co też ci przyszło do głowy? Gdyby Maks mógł cię zrozumieć, na pewno poczułby się obrażony. To nie moja wina, że urządzał ci mieszkanie jakiś minimalista, uwiel­ biający dramatyczne efekty.

3 2 - Powiedział mi, że to będzie dom prawdziwe­ go mężczyzny - uśmiechnął się Holt. - Zresztą po namyśle stwierdzam, że nasi dekoratorzy jednak by się ze sobą dogadali. Nie wiem, czy kiedykol­ wiek widziałem bardziej kobiecy pokój. Pewnie projektowała go kobieta. - Siadaj - poleciła mu Adena, nie chcąc kon­ tynuować tego nieco ryzykownego tematu. - Przyniosę drugą filiżankę. - Obserwowała spod oka, jak Holt rozsiada się na białej kanapie, jak wyłącza telewizor, zupełnie tak, jakby był we własnym domu. - Jesteś głodny? - zapytała widząc że łakomym spojrzeniem wpatruje się w talerz z kanapkami. - Umieram z głodu - przyznał. - Ale co to za jedzenie? - Mam dziś ochotę na herbatę West Country. Może być? -zapytała takim tonem, że nawet ktoś tak bezczelny jak Holt Sinclair nic śmiałby za­ protestować. - Oczywiście - zapewnił i wziął sobie malutką kanapkę z krewetką. Ale to wskazał stojący na stoliku talerz - mógłbym opróżnić w ciągu pół­ torej minuty. W ten sposób pozbawiłbyś mnie kolacji! - To ma być kolacja? - Nie spodziewałam się gości. - Szkoda, że cię nie uprzedziłem. Mogłabyś zrobić jeszcze kilka kanapek? Adena z trudem powściągnęła swój ostry język. 3 3 Pomaszerowała do kuchni i przygotowała trzy duże kanapki z krewetkami. Ustawiła na tacy malowaną w różyczki filiżankę z cieniutkiej po­ rcelany i talerz z kanapkami. Kiedy wróciła do pokoju, zastała warującego u stóp gościa Maksa. Psisko zlizywało z dłoni Holta resztki pasty kawiorowej. - Przekupujesz mojego psa! - zawołała obu­ rzona. - Próbuję. Może lepiej mi pójdzie z nim niż z jego właścicielką. - Holt prawie natychmiast zrozumiał, że palnął głupstwo. - Przepraszam cię, Adeno. To był głupi żart. - Wcale nie żartowałeś. - Dziewczyna po­ stawiła na stoliku tacę. - Naprawdę chciałeś mi zapłacić. Nalała do filiżanek herbatę, po czym usiadła na fotelu naprzeciw nieproszonego gościa. Nie chciała ryzykować sąsiedztwa na kanapie. Holt przyjrzał się jej badawczo. Tak samo, jak tamtego wieczoru, kiedy przyszła go ostrzec przed nieuczciwym pracownikiem. Najwyraźniej do­ szedł do wniosku, że zmiana tematu będzie w tym wypadku najlepszym wyjściem z sytuacji. - Co to? - zapytał, biorąc w palce tamborek z rozpiętym na nim zielonym materiałem. - W przyszłości to coś stanie się obrusem - objaśniła Adena. - W przyszłości? - Pracuję nad tym haftem od roku - przyznała

34 się niechętnie. - Wykończenie roboty zajmie mi pewnie następny rok. Całkiem nieźle - roześmiał się Holt. - To twoje hobby bardzo pasuje do tego pokoju, do Maksa i do dobrej herbaty. - Holt! - Wiem, wiem, czekasz na przeprosiny - wes­ tchnął. - No więc, przepraszam cię. Skąd miałem wiedzieć, że nie przyjechałaś do mnie po to, żeby zarobić parę dolarów. Zrozum, że taki wniosek sam się nasunął... - Czyżby? - Proszę cię, przestań. Skąd mogłem wiedzieć, że porzuciłaś pracę i narzeczonego, a dopiero potem przyjechałaś do mnie? - No właśnie - przypomniała - miałeś mi powiedzieć, kto ci wszystko o mnie opowiedział. - Zadzwoniłem do twojego biura. Powiedzieli mi, że zrezygnowałaś z pracy. A historię twojego zerwania z narzeczonym opowiedziała mi ze szczegółami szefowa twojego działu. Ona z kolei dowiedziała się o tym od sekretarki Jeffa Car- rigana - oznajmił tryumfalnie Holt. - Biorąc pod uwagę tak doskonały przepływ informacji, należy się chyba spodziewać, że Car- rigan Labs i Sin Tech wkrótce się połączą - za­ uważyła Adena. - Teraz wiem, jak bardzo się pomyliłem. - Holt udał, że nie dosłyszał uwagi dziewczyny. - Zachowałem się okropnie. Nie miałem pojęcia, 35 że przyjechałaś do mnie, spaliwszy przedtem za sobą wszystkie mosty. Podziwiam cię za to, że taką właśnie wybrałaś kolejność. Przyznaję, że obraziłem cię, proponując parę tysięcy dolarów za przekazaną mi informację. Przecież ty przez tę sprawę zrezygnowałaś z dobrej pracy i z mężczyz­ ny, który mógłby się tobą zaopiekować... - Może nie zdajesz sobie sprawy, ale te twoje przeprosiny brzmią jak obelga - przerwała mu Adena. - Przepraszam. Będę wyrażał się ściśle. Przyje­ chałem po to, żeby zaproponować ci jedyne rozwiązanie, rekompensujące to, co straciłaś, odchodząc z Carrigan Labs. Proponuję ci pracę w Sin Tech i mężczyznę, który otoczy cię opieką. Ja jestem tym mężczyzną.

ROZDZIAŁ TRZECI Adena zaniemówiła z wrażenia. Zaskoczona wpatrywała się w zadowolonego z siebie mężczyz­ nę, siedzącego na jej własnej kanapie. - Czy zaproponowałeś mi to całkiem serio? - zapytała wreszcie. - Wszystko co mówię, mówię poważnie. - Zapamiętam to sobie - obiecała Adena, chociaż pomyślała, że tego mężczyzny pod żad­ nym pozorem nie należy traktować poważnie. - Jesteś niezwykle szlachetny. - Bardzo mi przykro, że nie zdobyłem się na taką szlachetność trzy dni temu. Zrobiłbym to, gdybyś jasno powiedziała, o co ci chodzi. - To rzeczywiście była moja wina. Sam powie­ działeś, że jestem nowa w tej branży. -Zauważyła, że Holt stracił poprzednią pewność siebie i za­ stanawia się, czy Adena mówi poważnie, czy też sobie z niego żartuje. - Może jeszcze filiżankę herbaty? - zapytała uprzejmie. - Poproszę. - To bardzo droga herbata. Pewnie to zauwa­ żyłeś - ciągnęła Adena towarzyską pogawędkę. 37 - Kupuję ją w takim sympatycznym sklepiku niedaleko Union Square. Mają tam ogromny wybór... - Adeno... - A na dodatek właściciel jest bardzo miły. On oczywiście wie, że jestem stałą klientką, więc pewnie dzięki temu tak dobrze mnie obsługuje. Zresztą płacę trochę drożej za... - Adeno! - Trochę drożej płacę za swoje ulubione mie­ szanki. Wierzę w to przysłowie: jaka płaca, taka praca. Ty chyba też? Holt zrobił się purpurowy, oczy mu błysz­ czały... Najwyraźniej dopiero teraz zrozumiał, że dziewczyna kpi sobie z niego. - Całkowicie się z tobą zgadzam - odrzekł jedwabistym głosem. - Czyżbyś chciała mi w ten sposób dać do zrozumienia, że za mało ci za­ proponowałem? - Nie przesadzaj. W końcu prawie się nie znamy. Zresztą nie z mojej winy. - Gdybyś się wtedy nie obraziła, zaoszczędzili­ byśmy sobie trochę czasu i mnóstwa nieporozu­ mień. - Musisz mi wybaczyć. Byłam bardzo zdener­ wowana. - Skończ wreszcie te kpiny! Przyjechałem tu po to, żeby wszystko naprawić. Mogłabyś przy­ najmniej przestać mnie wyśmiewać. Przeprosiłem cię przecież! Z czego ty się, do diabła, śmiejesz?

Oczywiście, że z ciebie. Przecież nikogo innego tu nie ma. Tamtego wieczoru byłam w paskudnym humorze. Nie potrafiłam zauwa­ żyć, jak śmieszna była ta cała sytuacja. Dopiero teraz mogę to w pełni docenić. Ile kobiet kupiłeś sobie w ciągu ostatniego półrocza? Sześć? Osiem? Czy włączysz mnie do haremu? Chyba rozumiesz, że bez Maksa nigdzie się nie ruszę. Jego także będziesz musiał wziąć na utrzymanie. Do tego dochodzi jeszcze spora suma, jaką co miesiąc wydaję na herbatę i jedzenie. Obawiam się, że będę jednym z droższych okazów w twojej kolek­ cji... A niech cię diabli porwą! , Zaproponowałem ci pracę i... Oświadczyłeś się przy okazji - przypomniała mu. Wcale nic o to chodziło! A jak byś to nazwał? Przepraszam cię. Rozumiem, ze zabrzmiało to zbyt obcesowo, ale fakt pozostaje faktem. Chcę cię mieć i gotów jestem zapłacić za to każdą cenę. Całe poczucie humoru opuściło Adenę na skutek tego szczerego wyznania. - Skąd wiesz, że właśnie mnie chcesz mieć? zapytała, rumieniąc się z hamowanej furii. Sam powiedziałeś, że spędziliśmy ze sobą zaled­ wie jeden wieczór. To mi zupełnie wystarczy. -Holt uśmiechnął się rozbrajająco. 39 Czyżbyś naprawdę uważał, że można kupić miłość? - Wszystko ma swoją cenę. Zresztą ja wcale nie chcę kupować miłości. - A co? Chcesz zatrudnić nową pomoc domo­ wą? A może będę przechowywana na wszelki wypadek jako czwarta do brydża? A może po­ trzebujesz prywatnego buchaltera? - Z radością zademonstruję, jaką rolę wy­ znaczyłem ci w moim życiu! - O, nic! - Adena zauważyła, że się irytował. Dobrze mu tak, pomyślała. Uczciwie sobie na to zasłużył. - Najuprzejmiej dziękuję. Wprawdzie rzeczywiście szukam pracy, ale nie mam zamiaru przyjmować twojej propozycji. Za drogo by mnie to kosztowało. - Jesteś na mnie zła. - A ty jesteś bardzo spostrzegawczy. - Dlatego, że stawiam sprawę uczciwie?-Holt był rozczarowany. - Pragnę ci oświadczyć, że twoja propozycja jest pozbawiona romantyzmu, niedelikatna i nie- interesująca. - Oczywiście, że jest niedelikatna, ale na pew­ no interesująca. Za to mogę ręczyć. A roman­ tyzm? Nic wyobrażam sobie bardziej romantycz­ nej sytuacji niż ta, w której dwoje ludzi od pierwszego wejrzenia zaczyna się sobą intereso­ wać. - Naprawdę uważasz, że to, co nas spotkało,

40 można nazwać miłością od pierwszego wejrzenia? - zapytała z niedowierzaniem Adena. - Zainteresowaniem od pierwszego wejrzenia - poprawił ją Holt. - I nie próbuj udawać cnotliwej panienki z powieści dla grzecznych dziewczynek. Wiem, że tamtego wieczoru, cho­ ciaż przez chwilę, czułaś dokładnie to samo co ja. W przeciwnym wypadku nie zostałabyś na kolacji i na pewno nie poddałabyś się moim uściskom bez walki. Chyba postradałeś zmysły! Po prostu mnie obrażasz. Niczemu się nie poddawałam. Chcia­ łam tylko jak najspokojniej przetrwać niemiłe chwile. Przez moment sądziła, że się zagalopowała. Holt spojrzał na mą badawczo, ale zaraz potem uśmiechnął się i wziął z talerza drugą kanapkę. - Chyba właśnie nadeszła chwila, w której powinienem cię wziąć w ramiona i całować tak długo, aż zabraknie ci sił, żeby mi czegokolwiek odmówić. - Holt! - Adena odruchowo wtuliła się w swój fotel. Po raz pierwszy w życiu poczuła się jak delikatna, zupełnie bezbronna istota. - Co się stało? - Holt nawet się nie poruszył. - Czyżby i ta scena była dla ciebie za mało romantyczna? Na pewno nie możesz mi zarzucić, że jest nieciekawa... - Kpisz ze mnie. - Adena odetchnęła, zro­ zumiawszy, że on tylko żartuje. 4 1 - Troszeczkę - uśmiechnął się do niej. - No tak, chyba nie powinnam ci była mówić, że tamten pocałunek był dla mnie niemiłym przeżyciem. Zachowałam się niegrzecznie - zre­ flektowała się. - Nawet bardzo niegrzecznie. Na szczęście stać mnie na wyrozumiałość. Moim zdaniem, nie doszłaś jeszcze do siebie po przeżyciu, jakim było zerwanie z Jeffem Carriganem - tłumaczył jej Holt współczująco. - Sama przed sobą musiałaś udawać, że mi się opierasz. Na pewno okropnie byś się czuła, gdybyś poddała się pieszczotom innego mężczyzny zaledwie w kilka godzin po odprawieniu Carrigana. A, właśnie. Zapomnia­ łem cię zapytać, jak biedaczysko przyjął tę wiado­ mość. Adena wpatrywała się w Holta zdumiona. Nawet nic podejrzewała tego człowieka o podob­ ną przenikliwość. Tymczasem on od niechcenia, bez specjalnego wysiłku odkrywa nagą prawdę. I oczywiście ma rację. Wcale nie musiała zostawać u niego na kolacji. Najgorsze ze wszystkiego było wspomnienie uczuć, jakie zawładnęły nią wtedy, kiedy Holt trzymał ją w ramionach. Nie ma co się oszukiwać. Czuła najzwyklejszy w świecie pociąg fizyczny do obcego mężczyzny. I to zaraz po tym, jak rozstała się z Jeffem. - Wydaje mi się, ze on nie wierzy w nasze zerwanie - powiedziała Adena. - Gdyby się tu jednak zjawił, to dasz mu do

42 zrozumienia, że wszystko skończone? - zapytał Holt, jakby rzucał komuś wyzwanie. Nawet drze­ miący u jego stóp Maks niespokojnie zastrzygł uchem, chociaż nie uznał sytuacji za wystar­ czająco poważną, aby warto było otwierać oczy. - To nie twoje zmartwienie - odcięła się Ade- na. - Chciałem się tylko upewnić, czy nic usychasz z tęsknoty za nim. - Po wyrazie twarzy Holta można było poznać, że już się upewnił. - Umówmy się, że wpadniesz do ranie za pół roku. Przekonamy się wtedy, czy udało mi się samej uporać z problemem Jeffa. - W zasadzie jestem bardzo cierpliwy, ale nie aż do tego stopnia. Czy mogę jeszcze prosić o herbatę? - wyciągnął przed siebie pustą filiżan- - Możesz sam sobie nalać - mruknęła Adena, zła na siebie i na cały świat. - Pewnie, że mogę, ale lubię patrzeć, jak ty to robisz. - Masz wtedy wrażenie, że jestem na swoim miejscu? - Adena poddała się prawie bez walki. - Wcale nie - uśmiechnął się czarująco. - Po prostu lubię na ciebie patrzeć. Jesteś taka kobieca i dobrze wychowana... Daj mi szansę, Adeno - nagle zmienił ton głosu. - Obiecuję, że nie będę cię poganiał. Adena spojrzała na niego ukradkiem. Po raz pierwszy zaczęli rozmawiać poważnie. 4 3 - W tej chwili nie jestem do wzięcia - powie­ działa. - Właściwie powinnam chyba powiedzieć, że w ogóle nie jestem do wzięcia. - Później o tym porozmawiamy. - Patrzył jej przez chwilę prosto w oczy, jakby coś ważył w myślach. - Wydaje mi się, że powinniśmy zmienić temat. - Zanim tak się zirytuję, że poszczuję na ciebie Maksa? -zażartowała Adena, szczerze zdumiona domyślnością swego gościa. - Nic. - Holt podrapał Maksa za uchem. - Nie chcę cię stawiać w niezręcznej sytuacji. Mogłabyś mi jeszcze powiedzieć coś, czego później będziesz żałowała. - Nic bądź śmieszny, Holt. Mnie nie można kupić. Nie jestem bombonierką. - Przecież widzę. - Znów się uśmiechnął. -Nie można się tobą nasycić. Ale mieliśmy zmienić temat. - Nie wydaje mi się, żebyśmy mieli wiele wspólnych tematów do rozmowy. - Czyżby. A twoje zamiłowanie do sztuki? - Co takiego? - Dopiero teraz zauważyła, że Holt patrzy na kopię impresjonistycznego obra­ zu, wiszącą za jej plecami. - Pasuje do ciebie i do tego pokoju. Wszystko pasuje: kolory, światło i ta delikatność... - roze­ jrzał się po pokoju. - Pewnie nawet nie masz pojęcia, że dla mężczyzny to wszystko jest bardzo ponętne.

44 - Nie projektowałam mieszkania z myślą o mężczyznach - zaprotestowała Adena. Własna reakcja na niecodzienny komplement wcale się jej nie spodobała. - Wiem, ale efekt i tak pozostaje ten sam. Już od progu poczułem się tu jak dawno oczekiwany gość. Tak jakby wszystko w tym pokoju na mnie czekało. - Otoczyłeś się masywnymi, prawdziwie męs­ kimi meblami i dlatego odrobina puszystości tak bardzo na ciebie działa. - Tak myślisz? Uważasz, że moje mieszkanie jest prawdziwie męskie? Nadzwyczajne! Wiem, że pożałuję tego pytania, ale muszę ci je zadać. Co w tym takiego fascynującego? - Bardzo się cieszę, że tak ostro zareagowałaś na wystrój mojego mieszkania. Jesteś na dobrej drodze. A teraz pomogę ci zebrać filiżanki. Holt wstał z kanapy, wziął tacę z zastawą i zaniósł ją do kuchni. Adena mogła tylko podążyć za nim. - Wiesz, Holt, wydaje mi się, że powinieneś już iść - powiedziała, chociaż zupełnie nie wiedziała, jak mogłaby go zmusić do opuszczenia jej domu. - Powiedziałeś wszystko, co miałeś do powiedze­ nia i nawet dostałeś odpowiedź. Nie utrudniaj mi życia, bardzo cię proszę. - Poczekaj, tylko zmyję filiżanki. Założę się, że porcelany nie wkładasz do zmywarki. Mam rację? - Masz, ale nie musisz ich zmywać. Sama to zrobię, jak już sobie pójdziesz. 45 _ Nawet o tym nie myśl. Bardzo mi zależy na tym, żeby zrobić na tobie dobre wrażenie - roze­ śmiał się głośno. Wlał do zlewu kilka kropel płynu do zmywania i puścił gorącą wodę. Zachowywał się tak, jakby codziennie zmywał naczynia w tej kuchni. - Twoja pomoc domowa nie ma zbyt wiele roboty - mruknęła Adena Przecież nie mogę go siłą wyciągnąć z kuchni, pomyślała. - Ach, byłbym zapomniał -zaczął, zanurzając filiżankę w pachnącej piance. - Miałem cię zapy­ lać, jak do tego doszło, że odkryłaś to przekupst­ wo. Możesz mi coś o tym powiedzieć? Rachunko­ wość czasami robi na mnie wrażenie czarnej magii. Adena przyglądała się z niepokojem, jak ob­ chodzi się z delikatną porcelaną. Robił to wyjątkowo ostrożnie. Chwilę po tym uległa czarowi, jaki Holt na nią rzucił. Uznała, że opowiadanie o pracy nie może jej zaszkodzić. Holt skończył zmywać, a Adena wciąż jeszcze tłumaczyła mu zawiłości księgowania i bilansów. W tym stanie łatwo dała się zaprowadzić z po­ wrotem do pokoju i nie protestowała, kiedy Holt nalał dwa kieliszki sherry ze stojącej na stoliku karafki. Wzięła od niego kieliszek i usiadła na białej kanapie, wciąż tłumacząc mu, na czym polega rachunkowość. - To bardzo interesujące - Holt kiwał głową. - Co za kombinacja rozumu i delikatności. Nie można ci się oprzeć!

46 - Skąd ci przyszło do głowy, że jestem delikat­ na? - Zauważyłem to od razu, kiedy tylko wszed­ łem do swojego gabinetu. Z taką niecierpliwością czekałaś wtedy na mnie - powiedział cicho. - Od razu powiedziałem sobie, że kupuję to, co mi zechcesz sprzedać. - Czy zawsze patrzysz na świat w kategoriach transakcji handlowych? - Adena pokręciła głową. - Jestem praktycznym człowiekiem. - Ciekawe, gdzie się tego nauczyłeś? - Nie wiadomo dlaczego Holt nagle zaczął ją inte­ resować. - W różnych szkołach - odrzekł jakby zbity z tropu. Zachowywał się tak, jakby pytanie dziewczyny dotknęło nie całkiem zabliźnionej rany. - Opowiedz mi o tym - poprosiła. Wiedziała, że nie powinna nalegać, ale czuła także wewnętrz­ ną potrzebę zaspokojenia ciekawości. - Najprościej byłoby powiedzieć, że wszyst­ kiego nauczyłem się w małym miasteczku, w któ­ rym się urodziłem. - Holt pociągnął łyk sherry. - Były tylko dwa sposoby wyrwania się stamtąd: zdobyć wykształcenie albo zaciągnąć się do wojs­ ka. Wybrałem wojsko, bo wydawało rai się, że to mniej kosztowna metoda. Oczywiście, myliłem się. Dzięki armii udało mi się wyjechać z miastecz­ ka. Dotarłem nawet do Azji. Tam nauczyłem się, że wszystko, także ludzkie życie, można sprzedać 4 7 i kupić. Udało mi się przeżyć i nie zwariować, co właściwie należałoby uznać za sukces... Po po­ wrocie kupiłem sobie wykształcenie. Gdybym miał więcej rozumu, kupiłbym je wcześniej. Zro­ biłem także kolejny, niezbyt rozsądny krok. Mia­ nowicie kupiłem żonę. - Żonę! - Tak. - Holt uśmiechnął się krzywo i skinął głową. -Wtedy jeszcze nie wiedziałem, że żona to zakup ratalny. Nie wiedziałem też, że mężczyzna musi spłacać raty zarówno w dobrych, jak i w złych czasach. - Odeszła? - Bez namysłu. Mówiąc szczerze, nie mam nawet do niej pretensji, bo w końcu wyszło mi to na dobre. Bardzo długo nie mogłem znaleźć pracy. Wtedy właśnie doszedłem do wniosku, że nie mam zamiaru spędzić całego życia na łasce i niełasce obcych ludzi. Pracując dla kogoś, nigdy nie osiągnąłbym niezależności, nie uzyskał kont­ roli nad własnym życiem. - Teraz stać cię na wszystko, czego zaprag­ niesz - mruknęła Adena. - Prawie - uśmiechnął się do niej znacząco. - Rozumiem, że nie uważasz siebie za cynika, tylko za człowieka interesu. - Naprawdę sądzisz, że jestem cyniczny? - za­ pytał Holt, udając zdziwienie. - Oczywiście. - To dlatego, że ty patrzysz na życie przez

49 4 8 różowe okulary. Jak ten impresjonista, który namalował twój obraz. Wolisz jasne, radosne barwy. - Może masz rację - zgodziła się Adena. Pomyślała, że Holt chyba odgadł prawdę. Ona chciałaby ,żeby jej mężczyznę ,tak samo jak ją samą, oburzyły machlojki Carriganów.Jeffa tak- że próbowała dopasować do ideału mężczzyzny, który sama sobie stworzyła. Pewnie właśnie w tym tkwił błąd. - Nie ma sprawy - szepnął Holt.- Ja mogę sobie pozwolić na urzeczywistnienie twoich złu- dzeń. Powiedz mi tylko czego pragniesz. - Myślisz, że to takie proste? - Spróbujmy. Powiedz mi, czego byś chciała, a ja ci powiem, czy ci mogę to dać. - A gdybym cię poprosiła o uczciwe prowa- dzenie interesów? - spytała.- O prowadzenie firmy bez łapówek, bez szpiegostwa gospodar- czego? - Musisz wiedzieć - Holt uśmiechnął się szero- ko i rozparł na białych poduszkach kanapy - że nigdy w całej swojej karierze nie dałem ani nie wziąłem żadnej łapowki. - Nie wierzę! Nawet się nie zdziwiłeś ,kiedy ci powiedziałam, że przekupiono jednego z twoich pracowników. Zachowałeś się tak, jakby to było normalne. -Ta forma zdobywania informacji jest dość powszechna, ale to nie oznacza, że ja także z niej korzystam. Nie denerwuję się, kiedy zdarza mi się dowiedzieć o czymś takim. Jestem doświad­ czonym człowiekiem i nie ulegam gwałtownym reakcjom. - Bez wahania zaproponowałeś mi łapówkę! - przypomniała mu Adena. - To zupełnie co innego. Chciałem kupić cie­ bie, a nic informacje. Musiałem zastosować naj­ prostszy sposób pozyskania twojej przychylności. Ponieważ sądziłem, że przyjechałaś po to, żeby sprzedać rai informację, wyciągnąłem logiczny wniosek, że od tej strony najłatwiej będzie cię podejść. Nie miałem zamiaru kupować od ciebie żadnych tajemnic Carrigan Labs. - I ja mam w to uwierzyć? - Czyżby fakt, że nadal chcę cię kupić, chociaż już wiem, że nic pracujesz u Carrigana, nic dla ciebie nic znaczył? Nie przyszło ci do głowy, że gdybym naprawdę chciał wydostać z Carrigan Labs ważne sekrety techniczne, przekupiłbym kogoś zajmującego wyższe stanowisko niż twoje? No to mamy jedną iluzję, która pozostaje nie­ tknięta. Ja prowadzę interesy uczciwie. Co tam jeszcze masz na tej swojej liście? - To nie jest lista zakupów - upomniała go Adena. - Zresztą ty i tak na wszystko znajdziesz odpowiedź. Jesteś taki cholernie cyniczny! - Więc spróbuj mnie zmienić - zaproponował. - Ty naprawdę zwariowałeś! - Skądże. Uważam, że mam pragmatyczny _

50 stosunek do życia, ale chętnie pozwolę ci go zmienić. - Chcesz mnie wykołować. - Adena ze wszyst­ kich sił broniła się przed ogarniającym ją zaintere­ sowaniem. Holt rzucił jej nie lada wyzwanie. - Teraz ty jesteś cyniczna - uśmiechnął się do niej. - Między cynizmem a ostrożnością jest ogro­ mna różnica. - Daj się zaprosić na kolację. - Holt patrzył dziewczynie prosto w oczy. - Obiecuję, że i w re­ stauracji, i potem zachowam się bez zarzutu. Być może jestem cynikiem, ale czasami potrafię po­ stępować jak dżentelmen. Oczywiście tylko wte­ dy, kiedy jest to konieczne. Adena wiedziała, że nie powinna nawet za­ stanawiać się nad przyjęciem zaproszenia, tym­ czasem propozycja Holta już ją nęciła. - Mam nadzieję, że nie oprzesz się pokusie zrobienia wyłomu w moim cynizmie. Proponuję ci spędzenie ze mną jednego wieczoru. Bez żad­ nych zobowiązań i bez podtekstów. Zwykły, sympatyczny wieczór we dwoje. Co ty na to? Adena przygryzła wargę. Była wściekła na siebie za to, że w ogóle bierze pod uwagę moż­ liwość przyjęcia tej propozycji. Nie zdążyła się zdobyć na stanowczą odmowę, kiedy Holt wziął ją za rękę. - Proszę cię, Adeno - błagał aksamitnym szeptem, któremu dziewczyna rzeczywiście nie 51 potrafiła się oprzeć. - Żadnych zobowiązań. Słowo honoru. Pozwól się zaprosić na kolację. - A co po kolacji? - Po kolacji przywiozę cię do domu i zostawię pod drzwiami. Jeśli tak sobie zażyczysz. Adena czuła ciepło jego dłoni. Stali obok siebie, ale Holt wcale nie wymusił na dziewczynie tego pocałunku. To ona sama, nie wiedzieć jakim cudem, zbliżyła wargi do jego ust, kiedy się nad nią pochylił. A kiedy się odsunął, zdała sobie sprawę z tego, że jeszcze jej mało. Jedna wspólna kolacja, pomyślała. Przecież to nic zdrożnego. Nie stanie mi się żadna krzywda. Zgodzę się, jeśli obieca, że bez dyskusji odwiezie mnie potem do domu. - Nie musisz się mnie obawiać - powiedział Holt cicho, jakby odgadł myśli dziewczyny. -Przyznaję, że bardzo cię pragnę, ale chcę zagrać w tę grę zgodnie z regułami, które ty ustalisz. Nie jestem już nierozważnym młokosem, któremu tylko jedno w głowie. - Czyżby? - wydukała Adena. Zrozumiała, że stoi zbyt blisko płonącego we wnętrzu tego męż­ czyzny żaru. Powinnam trzymać go na dystans, pomyślała. Przytłacza mnie ta jego wysublimowa­ na męskość. Nie potrafię nawet logicznie myśleć. Samą siłą woli przyciąga mnie do siebie... - Oczywiście - roześmiał się Holt. - Mam trzydzieści osiem lat. Mężczyźni w tym wieku na ogół potrafią już docenić więcej niż tylko jeden