CHINDICI ATAKUJĄ Z DŻUNGLI
Przerwać "drogę życia"
Klęska Francji i Holandii na wiosnę 1940 roku stworzyła Japończykom dogodne warunki do
przeprowadzenia operacji w Południowo-Wschodniej Azji. Obiektem szczególnego ich
zainteresowania od dawna były surowce strategiczne znajdujące się na terenach Malajów i w
Holenderskich Indiach Wschodnich. Stratedzy spod znaku wschodzącego słońca zdawali
sobie sprawę, że zajmując te tereny w pełni pokryliby zapotrzebowanie swojej machiny
wojennej na ropę naftową, kauczuk i cynę. Uznali, że nadeszła właśnie najlepsza pora ich
zagarnięcia, a tym samym przybliżenia realizacji idei o "włączeniu ośmiu kątów świata pod
wspólny dach pałacu japońskiego mikada", i postanowili przypuścić promienistą ofensywę ze
swych baz na Formozie, we Francuskich Indochinach i na wyspach Pacyfiku. Ko- lejno
padały ich ofiarą Pearl Harbor, Midway, Wake, Guam, Filipiny, Hongkong, Malaje i
Singapur.
Sytuacja w Europie sprawiła, że droga do Francuskich Indochin i Holenderskich Indii
Wschodnich stanęła praktycznie otworem: 20 czerwca 1940 roku rząd Vichy, naciskany przez
Hitlera i Tokio, umożliwia działanie japońskim agentom, a już w kilka miesięcy później, na
mocy paktu podpisanego w Hanoi 22 września, 60 tysięcy japońskich żołnierzy przejmuje
kontrolę nad Sajgonem. Jednocześnie ze zdobyciem tej bazy morskiej Japończycy zyskują
trzy lotniska o szczególnym znaczeniu strategicznym. Zajęcie na początku 1941 roku
Syjamu* przesądziło sprawę. Dysponująca siłą 26 dywizji operujących w rejonie
Południowo-Wschodniej Azji Japonia przystępuje do realizacji swoich ekspansjonistycznych
planów.
Japończycy, prowadząc "intensywne" rokowania ze Stanami Zjednoczonymi, gromadzili
potajemnie w Południowo-Wschodniej Azji ponad dwustutysięczną armię. W tym samym,
czasie gdy spadły pierwsze bomby na Pearl Harbor, japońskie bombowce nurkujące
przypuściły zmasowany atak na Hongkong i nadmorski Kanton w południowo-wschodnich
Chinach. Hongkong - brytyjska baza wojenna z
* Obecnie Tajlandia.
4
garnizonem w sile 12 tysięcy żołnierzy - skazana była z góry na przegraną. Zadecydowało o
tym zajęcie przez Japończyków w latach 1940-41 Kantonu i wyspy Hainan. Oddalony o 2100
km na południe od Singapuru i przepełniony tłumami chińskich uchodźców, bez stałego
połączenia z armią chińską, padł w dniu 25 grudnia.
Najlepsze swe dywizje wysłali Japończycy przeciwko Malajom. Posuwając się na południe
od granicy Syjamu, który poddał się w dniu 8 grudnia 1941 roku po kilkugodzinnej obronie,
pokonały one szybko odległość 870 km, zmierzając do zdobycia kraju dostarczającego
połowę światowej produkcji kauczuku i przeszło jedną czwartą światowej produkcji cyny.
Brytyjski 3 korpus, w skład którego wchodziły kontyngenty szkockie, australijskie i
hinduskie, nie był w stanie powstrzymać impetu uderzenia pięciu doborowych dywizji
japońskich. Japończycy przeszli specjalne szkolenie w marszach na bagnistych polach
ryżowych i do perfekcji opanowali technikę walki w dżungli. Dysponowali lekkim
ekwipunkiem, a ubrani w szorty przypominali do złudzenia tubylców. Stałym elementem ich
taktyki było zdobywanie w pierwszej kolejności lotnisk. Na pierwszy ogień poszły zatem
Kota Baharu, Singora i Pattani. Stąd też wyprowadzili Japończycy uderzenie dywizji
wyposażonej w lekkie czołgi. Przecięła ona półwysep u nasady.
3
Zagrożona okrążeniem brytyjska 11 dywizja wycofała się, otwierając tym samym drogę do
ważnego portu Pinang. Po jego zajęciu Japończycy parli dalej w kierunku zachodnim.
Rozprawili się w szybkim tempie z brytyjską 9 dywizją i 29 grudnia 1941 roku wyszli na
pozycje niespełna 66 km na południe od Singapuru.
W tym samym czasie - 10 grudnia - Japończykom udało się zatopić brytyjski pancernik
"Prince of Wales" i krążownik "Repulse" w pobliżu Kuantanu na wschodnim wybrzeżu
Półwyspu Malajskiego. Była to bardzo dotkliwa strata dla połączonych wojsk brytyjsko--
holendersko-amerykańskich. Od tej chwila: liczyły się jedynie ich siły powietrznie i lądowe, a
przed Japończykami otworzyły się drogi morskie na południe: przez Indochiny Holenderskie -
ku Australii. Klęskę tę porównać, można jedynie z dramatem Pearl Harbor.
Właśnie wtedy, usiłując ratować sytuację na Malajach, zreorganizowano dowództwo
sprzymierzonych w Południowo-Wschodniej Azji, a 3 stycznia 1942 roku, zgodnie z
ustaleniami Waszyngtonu, stanowisko głównodowodzącego objął generał Archibald P.
Wavell. Jego zastępcą i dowódcą lotnictwa został generał Brett, a admirałowi T. C. Hartowi
powierzono resztki floty morskiej. Armią chińską dowodził marszałek Czang Kaj-szek,
6
a szefem jej sztabu był amerykański generał Stilwell, którego dalsza kariera wojskowa miała
się związać ściśle z losami Birmy. Na nic jednakże zdały się wysiłki zjednoczonych sił w
Południowo-Wschodniej Azji. Na początku 1942 roku Brytyjczycy zostali ostatecznie
rozbici, a Japończycy objęli całkowitą kontrolę nad Półwyspem Malajskim. Równie szybko
uporali się z zajęciem bazy na wyspie Singapur. Była ona przygotowana tylko do obrony od
strony morza. Począwszy od świąt Bożego Narodzenia Japończycy codziennie atakowali
Singapur z powietrza siłą 30-90 samolotów. Te zmasowane ataki trwały bez przerwy
przeszło miesiąc, a wzmocnione eskadrą Hurricane'ów lotnictwo obrońców nie było w
stanie skutecznie im się przeciwstawić. W tym samym czasie Japończycy przygotowywali się
intensywnie do ataku z lądu, od wąskiej cieśniny Johore.
W dniach 8 i 9 lutego 1942 roku po silnym przygotowaniu artyleryjskim Japończycy zdobyli
przyczółek w Kranji oraz wysadzili desanty w zachodnich i wschodnich rejonach Singapuru.
Następnie ich siły spotkały się w pobliżu samego miasta. W siedemdziesiąt dni po pierwszym
ataku japońskim na Malaje, 15 lutego 1942 roku, Singapur dostał się w ręce Japończyków
wraz z 70 tysiącami żołnierzy brytyjskich wojsk imperialnych.
7
Oddziały j sprzymierzonych z Południowo-Wschodniej Azji zmuszone były wycofać się do
Indii Holenderskich, a następnie do Australii. Droga do Birmy i Indii stanęła przed
Japończykami ! otworem. Już w pierwszej fazie operacji malajskiej I Japończycy zajęli
dolną Birmę od strony Syjamu. Przede wszystkim dążyli do unieszkodliwienia birmańskich
lotnisk o- startujące z nich samoloty przeszkadzały prawemu skrzydłu wojsk nacierających w
kierunku południowym na Singapur. Mimo dzielnej postawy brytyjskich pilotów,
wspieranych przez amerykańską eskadrę "latających tygrysów" Chennaulta, Japończycy
opanowali dolną Birmę. Brytyjczycy zmuszeni byli opuścić Moulmein i przenieść się do
Rangunu, bombardowanego systematycznie przez agresora. Tu, w Rangunie, przygotowywali
się do utworzenia obrony górnej Birmy wzdłuż linii na rzece Salween. Jednakże Japończycy
uprzedzili ich zamiar i śmiałym atakiem z Syjamu przecięli rzekę, okrążając południowe
skrzydło wojsk brytyjskich i spychając 23 lutego 1942 roku jego siły w kierunku
miejscowości Sittaung na zachodzie Birmy. Wobec zdecydowanego marszu Japończyków na
miasto Pegu i nieprzerwanych, ataków bombowych, a przede wszystkim wskutek wyraźnej
przewagi wojsk japońskich,
8
obrońcy Rangunu musieli skapitulować. Decyzja ta oznaczała również przecięcie linii dostaw
dla reszty brytyjskich i chińskich wojsk w Birmie, a także najbardziej żywotnego połączenia
Chin z portami birmańskimi.
Japończycy doskonale zdawali sobie sprawę ze strategicznego znaczenia tzw Drogi
Birmańskiej i dlatego dążyli do jak najszybszego przerwania jej i zablokowania tym samym
strumienia amerykańskich dostaw dla Chin.Warto przypomnieć, że od czasu kiedy francuski
gubernator Indochin skapitulował, na polecenie rządu Vichy zamknięto ostatnią linię
kolejową, łączącą wybrzeże z Chinami. Od tamtej pory pozostawała tylko Droga Birmańska.
Budowę tej wysokogórskiej szosy strategicznej łączącej Birmę z Chinami rozpoczęto w 1937
roku. W najtrudniejszych warunkach zdrowotnych i klimatycznych pracowało przy niej
ponad pół miliona Chińczyków. Na dużych wysokościach, przebijając się przez skały i
przeskakując przepaście, ułożono 1200 km drogi, która swą wyboistą i piaszczystą miejscami
nawierzchnią przypominała raczej podrzędną drogę wiejską aniżeli tak ważny szlak
transportowy. Sporo było na niej takich odcinków, gdzie nie mogło być mowy o swobodnym
wyminięciu się dwóch ciężarówek. Zanim jednak idące do Chin transporty dotarły do Lashio,
gdzie zaczynała się Droga Birmańska,
9
przewożono je koleją z Rangunu przez Mandalaj. Z początkiem 1941 roku miesięcznie
zaledwie ok. 4 tys. ton materiałów wojennych ekspediowano tędy do Czungkingu.
Chińczycy postanowili zmodernizować drogę przy pomocy amerykańskich ekspertów. Kładąc
ręcznie kamień przy kamieniu, setki tysięcy Chińczyków utwardzało nawierzchnię i
przygotowywało ją do pokrycia amerykańskim asfaltem. Mimo morderczych warunków praca
postępowała szybko. Już w listopadzie 1941 roku masa materiałów ekspediowanych tędy z
Rangunu wzrosła czterokrotnie i osiągnęła 15 tysięcy ton miesięcznie, przy czym plany
zakładały zwiększenie jej do35 tysięcy ton przy końcu 1942 roku. Należy też wspomnieć o
jeszcze jednej ważnej inwestycji. Otóż w 1938 roku rozpoczęli Chińczycy budowę linii
kolejowej z Kunmingu do Lashio, gdzie miała się ona łączyć z już istniejącą koleją do
Rangunu. Wprawdzie na wiosnę 1941 roku przygotowano już na całej długości torowisko,
lecz... zabrakło szyn. I z tym problemem poradzili sobie pracowici Chińczycy: po prostu
partyzanci rozbierali pod osłoną nocy tory na terenie okupowanym przez Japończyków i
przenosili je na budowę... Nowa linia biegła przez tak niezdrowe okolice, że z powodu malarii
zmarła piąta część jej budowniczych. Jednak obydwa wspomniane przedsięwzięcia natury
technicznej sprawiły, że planowano do końca 1942 roku wyposażyć 30 pełnych dywizji
chińskich w dostarczane drogą lądową do portu w Rangunie, w ramach Lend-Lease.
uzbrojenie. Realizacji tych zamierzeń przeszkodził tymczasem szybki i zwycięski pochód
Japończyków. W momencie zajęcia Raneunu zastali w tamtejszym porcie setki tysięcy ton nie
wyekspediowanych materiałów.
10
Kiedy ostatecznie przestała funkcjonować słynna Droga Birmańska - po raz pierwszy została
zamknięta wskutek dyplomatycznej presji Japonii na rząd francuski - stronie brytyjsko -
chińskiej pozostały do dyspozycji jeszcze dwa górskie przejścia przez Himalaje. Drogę tę
pokonywać mogły tylko juczne muły i tragarze, zaś najkrótszy okres, w jakim można było
tego dokonać, wynosił dwa miesiące, przy czym jednorazowy ładunek niesiony na grzbietach
mułów i plecach tragarzy był wprost mikroskopijny. Jedno z tych przejść wiodło z Darjeeling
na północny wschód, od Lhasy w Tybecie przez Czungking, drugie - z miejscowości Sadiyą
do Tali i Kunmingu. Przenoszono tędy głównie sprzęt medyczny i lekarstwa. Istniała jeszcze
tzw. garbata droga - bardzo trudny do pokonania szlak powietrzny z Indii do Chin, wiodący
nad szczytami Himalajów.
Dla wszystkich zainteresowanych operacjami na teatrze działań wojennych CBI (od: Chiny -
11
Birma - Indie) było oczywiste, że właśnie o Birmańską Drogą i o lotniska na terytorium
Birmy rozegra się poważna batalia. Dlatego też i w sztabie generała Wavella zastanawiano się
już nad wyborem koncepcji strategicznej. Między innymi padła propozycja prowadzenia
walki na wzór partyzanckiej wojny. Do jej przygotowania i kierowania działaniami specjalnie
zorganizowanych pododdziałów potrzebni byli fachowcy - tacy, jak brytyjski pułkownik Or-
de Wingate.
Tego 39-letniego absolwenta Brytyjskiej Królewskiej Akademii Wojskowej w Woolwich,
inżyniera z wykształcenia i zwolennika strategii walk partyzanckich, poznał
głównodowodzący siłami ABDA* w czasie prowadzonej przez siebie kampanii na Bliskim
Wschodzie. Generał Wavell postanowił ściągnąć Wingate'a do swej kwatery w Indiach i
powierzyć mu zadanie przygotowania szczegółowych wariantów szeroko zakrojonych działań
dywersyjno-partyzanckich, zmierzających w pierwszej fazie do paraliżowania zaopatrzenia
wojsk japońskich, a w drugiej do odbicia okupowanych lotnisk i lądowych szlaków
komunikacyjnych.
Wingate przybył do Indii w połowie 1942 roku, a więc w kilkadziesiąt dni po tym, jak zmo-
* Skrót od: "American, British, Dutb, Austra-lian" - siły alianckie utworzone w styczniu 1942 roku.
12
toryzowane kolumny japońskie zdobyły Lashio, leżące w pobliżu zwrotnika Raka, i
całkowicie przecięły Drogę Birmańską. Po tym sukcesie Japończycy skierowali się na północ
w kierunku miejscowości Bhamo i Myitkyina. Ustępujące wojska brytyjskie ratowały się
ucieczką na zachód, przedzierając się przez dżunglę i góry do Imphal w Indii. Pod koniec
maja cała Birma, której terytorium jest nieco większe od obszaru Francji, była już w rękach
Japończyków. Całkowita kontrola nad szlakami komunikacyjnymi Birmy dawała im poważną
przewagę strategiczną na terytorium CBI.
Tymczasem Wingate przystąpił do pracy w głównej kwaterze ABDA. Codziennie można było
zobaczyć, jak samotnie przesiaduje nad stosami meldunków, raportów, map i lotniczych
zdjęć. Przyjaźnił się jedynie z amerykańskim pułkownikiem lotnictwa, pilotem US Army Air
Eorce, Cochranem, i tylko z nim konsultował swe koncepcje. Jemu też od czasu do czasu
powtarzał: "Zawieszę Union Jack * nad Irawadi".
Któregoś dnia zjawił się w gabinecie pułkownika Nevilla z "Projektem utworzenia sił
specjalnych przeznaczonych do działalności na terenie Birmy". Poprosił o wysłanie
dokumentu do generała Woodbuma Kirby'ego, opiniującego w indyjskiej
* Union Jack - flaga brytyjska.
13
Kwaterze Głównej tego rodzaju dokumenty. Pułkownik Nevill z nie ukrywanym
zainteresowaniem oczekiwał oceny, jaką uzyska w oczach głównodowodzącego dokument
sporządzony przez Wingate'a. Uwagę zwracała szczególnie niekonwencjonalność tego
opracowania oraz mnóstwo szczegółowych wyjaśnień i wyliczeń, czyniących sprawę
zrozumiałą nawet dla laika.
Nie zdziwił się przeto szef sekretariatu, gdy następnego dnia na jego biurko wróciła przesyłka
od Wavella z adnotacją: "Płk Nevill - przesłać dokument do Londynu"; "Płk Wingate - ideę
przekształcić w czyn!" Nevill niezwłocznie przystąpił do sporządzania specjalnej przesyłki
kurierskiej. Gdy odcisnął ostatnią pieczęć na specjalnej kopercie zawierającej szyfrogram,
mruknął sam do-siebie: "Boże, miej w opiece tego szaleńca".
Teraz przyszło tylko czekać na odpowiedź z Londynu.
Pierwszy rajd
Wieczorem 6 lutego 1943 roku w sali operacyjnej sztabu generała Wavella długo paliło się
światło. Podłoga i ściany drewnianego baraku
14
pokryte były mapami oraz zdjęciami lotniczymi. Tego dnia Wavell poprosił do siebie
Wingate, by ostatecznie omówić z nim plan pierwszego wypadu dywersyjnego w głąb Birmy
okupowanej przez Japończyków. Zbliżała się północ. Dwóch mężczyzn klęczało na podłodze,
schylając się nad rozpostartą mapą centralnych rejonów Birmy.
- Ależ na miłość boską, Wingate! Tam przecież nie ma linii komunikacyjnych! Jak pan
wyobraża sobie "wycieczkę" w sam środek dżungli? To przecież istne szaleństwo. Bez
jakichkolwiek możliwości korzystania z transportu kołowego? - generał Wavell zawiesił
pytająco głos.
Przez chwilę panowało milczenie. Wingate powoli podniósł głowę znad mapy i uważnie
wpatrzył się w twarz generała.
Czyżby nagle ten facet przestał pojmować, o co mi chodzi? - pomyślał i zaczął nerwowo
stukać drewnianym wskaźnikiem, tak że na zielonej plamie mapy zrobiła się dziura.
- Otóż to, generale. Widzę, że zaczynamy się rozumieć - powiedział z przekorą. - Przecież
chodzi właśnie o to, że tam nie ma żadnych linii komunikacyjnych... Żadnych, panie generale.
A propos dróg, czy zna pan bajeczkę o świętym Mikołaju? Mam nadzieję, że nie zapomniał
pan opowieści swojej niańki... - Wingate spojrzał wyczekująco na zdziwionego Wavella.
15
- A więc nie zapomniał pan. To dobrze. Otóż jak pan pamięta, ten właśnie święty miał
zwyczaj wchodzenia do domów przez komin, i to bez zaproszenia.
Wprawdzie cierpliwość Wavella dawno już została wyczerpana, ale nie dawał tego po sobie
poznać. Przed kilkoma dniami otrzymał, od Stilwella wiadomość, że nie będzie chińskiej
ofensywy z prowincji Junnan, jak to wcześniej planowano. Czy zatem w tej sytuacji należało
decydować się na wysłanie w głąb ugrupowań japońskich brygady stworzonej przez Winga-
te'a? Postanowił wezwać do siebie w tej sprawie brygadiera, by wspólnie z nim rozważyć raz
jeszcze wszystkie "za" i "przeciw", choć i bez tego wiedział, że może być tylko jedna
odpowiedź. Przecież to on sam, Wavell, pozwolił temu człowiekowi jeszcze na wiosnę 1942
roku zrealizować niemal nierealny, zakrawający na fantazję pomysł. Po to ściągnął go do
Indii. Już w lipcu 1942 roku rozpoczęły szkolenie w Centralnych Prowincjach
oddziały tworzące specjalną hinduską 77 brygadę piechoty. Wprawdzie Wingate zabiegał o
jak najlepszych żołnierzy i doborowe oddziały, ale generał Wavell mógł mu przydzielić tylko
te, które były do dyspozycji, niezależnie od poziomu ich przygotowania. W skład brygady
weszły więc: 13 batalion królewskiego pułku "Liverpool", 2 i 3
16
batalion Gurkhów, 2 batalion strzelców birmańskich oraz 142 kompania dowodzenia.* Te
przypadkowo dobrane oddziały przeszły wprawdzie intensywne szkolenie według programu i
metod opracowanych przez Wingate'a, lecz mimo zapewnień twórcy 77 brygady generał Wa-
vell miał uzasadnione wątpliwości co do ich użycia. Początkowo sam dopingował usilnie
Wingate'a, by jak najszybciej był gotów do operacji dywersyjnych, mających na celu
przecięcie linii komunikacyjnych nieprzyjaciela na południe od Myitkyina, lecz kiedy już
rodził się ten plan, liczono, iż Chińczycy rozpoczną jednocześnie ofensywę w północnej
Birmie. Stało się jednak inaczej.
Wingate pochylił się nad wybitą wskaźnikiem dziurą w mapie i włożył w nią palec.
- O, tędy, generale, tędy niczym święty Mikołaj. Przez komin, panie generale, wpadnę w sam
środek "Japsów" przez ten komin. Cudowne, prawda? Czy ma pan jeszcze jakieś
wątpliwości? A teraz proszę o wysłuchanie moich dalszych i nieco konkretniejszych
propozycji. To, co powiem, to moja ostateczna decyzja, to rozkaz dla moich ludzi. Proszę o
jego akceptację, a wkrótce przekona się pan, ile warta jest moja - wyrzucając z siebie te słowa
coraz bardziej pogrążał się w charakterystycznym dla siebie transie.
* Wingate nazwał żołnierzy tej brygady "chinditami" od nazwy kamiennego uskrzydlonego psa, pilnującego birmańskich
świątyń.
17
Wskaźnik wędrował po olbrzymiej płachcie mapy, po lotniczych planach i fotografiach.
Dopiero nad ranem dwóch mężczyzn w polowych mundurach brytyjskiego korpusu
kolonialnego wyszło z baraku szumnie nazwanego salą operacyjną sztabu.
Wczesnym rankiem 7 lutego 1943 roku generał Wavell w towarzystwie Wingate'a dokonał
przeglądu oddziałów hinduskiej 77 brygady piechoty. Ze zdziwieniem i nie ukrywanym
zadowoleniem Wavell skonstatował, że brygadierowi udało się w stosunkowo krótkim czasie
z przypadkowej zbieraniny ludzkiej skompletować oddziały niczym nie ustępujące
doborowym; dobrze wyszkolone i wyekwipowane. Z uwagą przyglądał się całym setkom
jucznych mułów i osłów oraz licznym słoniom.
- A więc na tym "pofrunie" pan do dżungli, święty Mikołaju. Widzę, że zabiera pan sporo
"upominków" dla Japończyków - powiedział do Wingate'a, wskazując na całe stosy
zasobników i pakunków z-materiałami wybuchowymi. - A swoją drogą pewniejsze to od
obietnic RAF - dodał.
Wolno przechodzili przed szeregami Brytyjczyków, Hindusów, Birmańczyków i Gurkhów.
Tych było najwięcej, choć gdzieniegdzie czerniła się twarz Murzyna lub
18
patrzyły skośne oczy Chińczyka. Nie brak było też Australijczyków i żołnierzy innych
narodowości. Za kilkadziesiąt godzin ci ludzie i zwierzęta mieli wyruszyć. Najpierw czekały
ich zmagania z dżunglą, nie bez przyczyny zwaną przez wszystkich zielonym piekłem. Przed
nimi setki mil w niezwykle urozmaiconym terenie, kilka przepraw przez rzeki i prawie
alpejska wspinaczka. Dopiero na samym końcu - Japończycy. O odwrocie na razie nie
myśleli, choć Wingate i ten etap operacji przewidział w najdrobniejszych szczegółach.
Wavell znał doskonale opracowane przez brygadiera założenia taktyczne. Przewidywały one
specjalny system działań partyzanckich w dżungli i opierały się na sporządzonym
własnoręcznie przez brygadiera regulaminie walki. Wingate niezwykle dokładnie opracował
instrukcje wysadzania mostów, przepraw, dróg oraz torów. Zawarł w regulaminie także
szczegółowe przepisy dotyczące pokonywania otwartych przestrzeni, przeszkód wodnych i
górskich, podejmowania zrzutów z zaopatrzeniem, urządzania zasadzek, atakowania
japońskich garnizonów i wiosek oraz rozpraszania się na wypadek okrążenia, a następnie
szybkiego odtwarzania gotowości bojowej. Opracowaną przez siebie strategię Wingate
nazwał "LRP" (Long Rangę Penetration - penetracja dalekiego zasięgu) lub
19
też "DP" (Deep Penetration - głęboka penetracja).
Podstawą systemu taktycznego Wingate'a były kolumny, składające się z kompanii strzelców.
W skład każdej z kompanii wchodziły cztery plutony oraz dodatkowo pluton broni ciężkiej i
pluton dowodzenia wyspecjalizowany również w pracach minerskich i inżynieryjno-
budowlanych.
Ważnym ogniwem każdej kompanii był pluton rozpoznania, w którym znajdowała się sekcja
strzelców birmańskich. Bez nich poruszanie Się w dżungli byłoby wręcz niemożliwe.
Dowodził nimi oficer brytyjski z ich macierzystego, pułku strzelców birmańskich; jego
podwładni rekrutowali się głównie z plemion Kaczin i Karen. Wingate świadomie
zrezygnował z konwencjonalnej struktury batalionowej; batalionowi odpowiadały dwie
kolumny,/ a w brygadzie miało być ich osiem oraz kwatera dowodzenia. Podstawowa zasada
taktyczna brzmiała: "kolumny maszerują oddzielnie, lecz walczą zjednoczone".
Przyjęcie takiego systemu organizacyjnego pozwalało brygadzie maszerować nie szerokim
frontem, lecz posuwać się wężem lub w warunkach dżungli nawet gęsiego. Podstawowym
uzbrojeniem żołnierzy z hinduskiej 77 brygady piechoty były karabiny i erkaemy Bren. W
każdej kolumnie znajdowały się ponadto dwa starego wzoru, ale
20
za to niezawodne, chłodzone wodą, przenośne karabiny maszynowe typu Vickers 303 oraz
dwa lekkie moździerze i kilka miotaczy ognia. Ponadto kolumna dysponowała Piatami.
Ciężkie uzbrojenie i sprzęt radiowy do utrzymywania łączności z kwaterą w Indiach oraz
samolotami niosły muły. Mimo to na każdego strzelca wypadało około 35 kilogramów
ekwipunku, z czego jedynie około 10 kilogramów stanowiły osobiste racje żywnościowe.
Tak jak piechur był podstawą działań bojowych, tak też muł był niezastąpionym^ środkiem
transportu.
1- A więc muły, woda i radio decydują ostatecznie o zdolności pańskiej brygady - Wavell
zwrócił się do Wingate'a ni to z pytaniem, ni to ze stwierdzeniem faktu oczywistego. - Sądzę,
że gdyby nawet zabrakło panu paliwa do agregatów prądotwórczych, to głos tych biednych
stworzeń zaalarmowałby główną kwaterę w Indiach, nieprawdaż? - zażartował.
- Niestety. Za sprawą naszych chirurgów wszystkie zwierzęta straciły głos. Po prostu
przecięto im struny głosowe, by były uprzejme zachować w tajemnicy wizytę, którą
zamierzamy złożyć Japończykom - odpowiedział również pół żartem, pół serio brygadier.
Wavell podszedł do grupki poganiaczy. Wiedział, że funkcję tę sprawowali przeważnie
muzułmanie z plemienia Punjabi - tak przynajmniej było dotychczas
21
w armii hinduskiej. Wingate jednak niezbyt im ufał i zastąpił ich Gurkhami, którzy uznali ten
fakt za obrazą ich rycerskiej godności. Oficerowie brytyjscy traktowali muły i słonie raczej
jako maskotki - nie mieli bowiem jeszcze okazji przekonać się o ich przydatności w kraju
leżącym tuż pod "dachem świata" i pokrytym zielonym kobiercem niedostępnej dżungli.
Wingate inaczej zapatrywał się na tę sprawę. Wyliczył nawet skrupulatnie, że dla pracującego
ciężko muła potrzeba codziennie cztery funty ziarna i sześć funtów specjalnej mieszanki
paszowej zwanej przez tubylców "bhoosa". Zdążył też poznać dobrze zwyczaje tych
kapryśnych na ogół zwierząt i wiedział, że piją one tylko i wyłącznie czystą wodę, co w
znacznym stopniu zwiększało masę bagażu jego ekspedycji.
Dla chinditów zabrać miano racje żywnościowe wystarczające na okres pięciu dni marszu
oraz amunicji na półgodzinną wymianę ognia. Żywność pakowano w blaszane, wodoszczelne
pojemniki. Każdy z nich zawierał pięciodniową rację, na którą składały się suchary, ser,
konserwy mięsne, cukier, sól, herbata, zapałki, mleko w proszku i cztery paczki papierosów z
nadrukowaną literą "V", symbolizującą zwycięstwo.
Dokonując lustracji poszczególnych kolumn generał Wavell przekonał się naocznie, że są
22
one gotowe do natychmiastowego wkroczenia do akcji zaplanowanej pod kryptonimem
"Longoloth". Skoncentrowana w rejonie Imphal hinduska 77 brygada piechoty liczyła ogółem
siedem samodzielnych kolumn. Ich zadaniem - zgodnie z założeniami Wavella - było
dokonanie rozległych aktów dywersji na szlakach komunikacyjnych wroga na rubieży
Myitkyina - Bhamo - Mandalaj. Z wydaniem ostatecznych rozkazów nie można było dłużej
zwlekać. Operacja "Longcloth" miała rozpocząć się już nazajutrz.
W dniu, w którym generał Wavell wizytował brygadę, jej żołnierze mieli już za sobą około
155 km marszu: przebyli bowiem odległość dzielącą Imphal od położonej na północny
zachód stacji kolejowej w Dimapur. By dostać się w pobliże granicy indyjsko-birmańskiej,
musieli jeszcze pokonać wysokie pasmo górskie Naga w indyjskim stanie Manipur, którego
Imphal jest stolicą, a także rzekę Chindwin, która broniła wstępu do birmańskiej dżungli. Od
wyznaczonego rejonu działań dywersyjnych dowodzone przez Wingate'a kolumny dzieliło
około 500 kilometrów czegoś, czego w żadnym wypadku nie można nazwać drogą, a jeżeli
już, to tylko drogą przez piekło.
23
1Wavell nakazał Wimgate'owi maszerować w kierunku miejscowości Tamu, leżącej po
drugiej strome granicy z Birmą, w odległości około 50 km od Imphal. Tam też kończyła się
teoria LRP, a zaczynała się walka na śmierć i życie. Tuż za miejscowością Tamu kończył
się też obszar Centralnego Frontu, kontrolowanego przez brytyjski 4 korpus. Kolumny 77
BP miały po przeprawieniu się przez rzekę Chindwin i dżunglę wyjść na odcinek linii
kolejowej łączącej Myitkyłnę z Mandalaj w rejonie miejscowości Shwebo i tam zaskoczyć
Japończyków nie spodziewających się ataku z tego kierunku. Uznaniu Wingate'a pozostawił
Wavell dokonanie akcji dywersyjnej na odcinku linii kolejowej Mandalaj - Lashio, biegnącej
wzdłuż Drogi Birmańskiej. Przedsięwzięcie to wymagało uprzedniego sforsowania pierwszej
co do wielkości rzeki birmańskiej - Irawadi. Dlatego też decyzję należało podjąć dopiero po
wykonaniu zadania w rejonie Shwebo.
Aby ukryć przed Japończykami rzeczywiste plany, Wingate zdecydował, że na trzy dni przed
głównymi siłami przedostaną się na drugi brzeg dwie kolumny Gurkhów, przy czym miejsce
forsowania przez nie rzeki Chindwin przesunięto około 80 kilometrów na południe od
zasadniczego rejonu przeprawy brygady. Podczas gdy Gurkhowie sporządzali z
24
drewna sporych rozmiarów tratwy, w rejonie miejscowości Kalewa hinduska 23 dywizja
prowadziła działania pozorowane, mające na celu odwrócenie uwagi nieprzyjaciela.
Gurkhowie szybko uporali się z trudną do pokonania przeszkodą wodną i zgodnie z rozkazem
zachowywali się tak, by ściągnąć na siebie oddziały nieprzyjaciela, strzegące tego rejonu
Birmy. Manewr ten udał się całkowicie i prawie bez strat własnych. W przewidzianym czasie,
pod osłoną nocy, zasadnicze siły hinduskiej 77 brygady piechoty bezpiecznie osiągnęły
przeciwległy brzeg Chindwinu. Przed kolumnami Wingate'a setkami kilometrów "rozciągała
się teraz zielona ściana najpotężniejszej z przeszkód lądowych - dżungli. ,
Na jednym z lotnisk w pobliżu miejscowości Comilla dobiegał końca załadunek zasobników
zrzutowych do Dafcot z Powietrznych Oddziałów Transportowych, dowodzonych przez
generała brygady Wiliama D. Olda z USAAF.
- Panowie! Teraz major Mead z sekcji operacji powietrznych Kwatery Głównej omówi z
wami szczegóły. Proszę uważnie słuchać i nie żałować .pytań. Od powodzenia waszej misji
zależy rezultat całej akcji i życie kilku tysięcy ludzi z kolumn Wingate'a.
- I setek zwierząt, panie generale - dorzucił Mead.
25
- Zacznę od omówienia sytuacji operacyjnej na dzień trzynasty lutego czterdziestego
trzeciego roku. Otóż wszystkie kolumny Sił Specjalnych dowodzonych przez brygadiera
Wingate'a przeprawiły się już przez rzekę Chindwin w kwadratach... - po tych słowach major
podszedł do mapy i zaczął dyktować koordynaty. Siedzący na murawie lotniska piloci oraz
nawigatorzy z uwagą śledzili ruch wskaźnika i kolorowymi kredkami nanosili położenie
oddziałów na mapy lotnicze. - Zasadnicza trudność w dokonaniu precyzyjnego zrzutu
pojemników polega na tym, że oddziały siedemdziesiątej siódmej brygady piechoty weszły
już w gęstwiną dżungli - podjął po chwili Mead. - Wprawdzie otrzymacie za chwilę od
oficera rozpoznania lotniczego zestaw zdjęć tego rejonu, lecz nie mogę zagwarantować, które
z zaznaczonych czerwonym krzyżykiem proponowanych miejsc zrzutu osiągnęli ludzie
Wingate'a. Musicie zatem polegać na systemie naprowadzania radiowego. Będziemy je
prowadzić w dwóch kanałach: z sekcji operacji powietrznych, tu z terenu Indii, oraz prosto z
dżungli za pośrednictwem radiostacji przydzielonych do plutonów rozpoznania w każdej z
kolumn. Bezpośrednio przed startem otrzymacie panowie tabele sygnałów i wykazy
częstotliwości radiowych. Proszę nie sugerować się faktem, że ci z dołu będą kierowali
26
was na tereny gęsto pokryte lasem. Zrzutowiska zostaną tak przygotowane przez ich saperów,
że dopiero w momencie, gdy znajdziecie się nad punktem, okaże się, że pnie drzew są na
znacznym obszarze podpiłowane i zostaną błyskawicznie obalone. Pamiętajcie, iż biały dym
ze świec sygnalizacyjnych wskazuje, iż właśnie w tym rejonie czekają na wasze "podarki"
ludzie Wingate'a. Piloci wiedzieli dokładnie, co oznacza precyzyjne wykonanie zrzutu nad
terytorium okupowanym przez Japończyków. Wielu z nich, służąc uprzednio w 3 taktycznym
skrzydle Air Force, dowodzonym przez marszałka lotnictwa sir Johna Baldwina, przekonało
się już o skuteczności japońskich myśliwców Zero. Warunki dokonywania zrzutów wymagały
zejścia na o minimalną wysokość, a także maksymalnego ograniczenia prędkości
dwusilnikowych Dakot. Z uwagi na duże urozmaicenie rzeźby terenu: góry, rzeki- i dżunglę,
manewr ten nie należał do najbardziej bezpiecznych. Ponadto wszystko odbywało się na
terenie strzeżonym przez Japończyków. Czasami, by dokładnie naprowadzić maszynę nad
wyznaczone zrzutowisko, pilot będzie musiał dokonać kilku zajść po kręgu, co stwarzało
duże prawdopodobieństwo zestrzelenia go nawet przez strzelców dysponujących lekkim
uzbrojeniem - by nie wspomnieć o niebezpieczeństwie silnych turbulencji,
27
szczególnie groźnych w momencie wyrzucania pojemników. Mimo iż piloci zdawali sobie
sprawę ze złożoności zadania oraz z czyhającego na nich niebezpieczeństwa, zawsze jednak
było to coś nowego i lepszego od tej przeklinanej powszechnie "garbatej drogi" nad
Himalajami.
- Byleby tylko ten wasz Wingate nie palił fajki, bo jak się któryś z moich chłopców pomyli, to
zasobnik gotów wylądować na głowie tego tygrysa w szortach - zażartował dowódca Troop
Carrier Command.
W kilkanaście godzin później pierwsze zasobniki spadły dokładnie w wyznaczonych
miejscach. Pierwsza z serii operacja zaopatrzenia powietrznego kolumn 77 brygady odbyła
się bez przeszkód. Teraz Wingate mógł skierować się ze swoimi "partyzantami" do rejonów,
w których zaplanowano zniszczenie głównych linii komunikacyjnych wroga.
Przez czternaście dni przedzierali się chindici przez niedostępną dżunglę, posuwając się metr
po metrze na wschód. W czasie tego morderczego marszu wszystko zależało właściwie od
strzelców birmańskich i Gurkhów. Ze zręcznością, której nie powstydziłby się nawet
najbardziej renomowany żongler, posługiwali się swoimi dah i kukri - długami i lekko wygię
28
tymi nożami o jednym ostrzu. Całymi dniami słychać było w powietrzu ich świst i łagodny
szelest osuwających się lian. W tej piekielnej zielonej gęstwinie tylko niemal nadprzyrodzony
dar orientacji Birmańczyków pozwalał kolumnom posuwać się we właściwym kierunku. Nie
obyło się też bez drobnych - na szczęście dla Wingate'a i jego żołnierzy - potyczek. I w tej
sytuacji ostrza dah i kukri okazały się niezastąpione. Napotkani Japończycy najczęściej nie
mieli nawet czasu chwycić za broń - tak szybko dosięgał ich chłód ostrej stali. W kilku jednak
przypadkach doszło do wymiany ognia z patrolami rozpoznawczymi. Jednakże utarczki te nie
zaalarmowały większych sił wroga, gdyż nawet najbardziej przebiegły i przewidujący
dowódca japoński nie spodziewał się ataku z tego właśnie kierunku. Mimo to dowódcy, gdy
tylko napotkali nieprzyjacielskie patrole, nakazywali swoim oddziałom przechodzić w
rozproszenie. Stosując taką taktykę, skutecznie chronili kolumny przed poważniejszymi
stratami, lecz przede wszystkim nie pozwalali wrogowi zorientować się, z jakimi siłami ma
do czynienia. Tego, co przechodzili żołnierze Wingate'a w czasie przedzierania się przez
dżunglę, nie odda żaden najdokładniejszy nawet opis. To po prostu trzeba było przeżyć.
Gdy tylko kolumny Wingate'a dotarły w pobliże linii kolejowej Mandalaj
29
- Myitkyina, natychmiast ich żołnierze przystąpili do dzieła. Przez kilkanaście godzin od
górskich zboczy i ściany dżungli odbijały się potężnym echem wybuchy. Wylatywały w
powietrze stalowe i drewniane mosty, niczym sznurowadła skracały się szyny i rozsypywały
się w drzazgi podkłady. Na dodatek, jakby zniszczenia były jeszcze zbyt małe, na tory
osuwały się rumowiska skalne. Na odcinku prawie 50 kilometrów ładunki wybuchowe
zakładano bowiem jednocześnie na torach i na okalających je górskich zboczach. W ten
sposób przerwano linię kolejową aż w 75 miejscach.
Podnieceni żołnierze szybko zapomnieli o trudach przebytej drogi, lecz Wingate, Fergusson i
Calvert doskonale zdawali sobie sprawę, że ludzie z ich kolumn utracili już niemało sił.
Należało zatem działać rozważnie, tym bardziej że byli w samym środku terytorium
okupowanego przez Japończyków. Jakkolwiek już tylko akcja w pobliżu Bonchaung Gorge,
gdzie zniszczono wraz z torami cały skład pociągu towarowego, mogła w pełni
satysfakcjonować Wingate'a, to ambicja i realne wyliczenie sił nie pozwalały mu na
natychmiastowy odwrót. Postanowił zatem błyskawicznie uderzyć na odcinek linii kolejowej
łączący Mandalaj z Lashio. Wymagało to jednak sforsowania
30 I
dużej przeszkody wodnej - rzeki Irawadi. W tym celu brygadier nakazał rozproszenie
wszystkich kolumn na rozległym, płaskowyżu i przeprawianie się w małych grupkach.
Japończycy ani przez chwilę nie przypuszczali, że po brawurowym ataku na linię Mandalaj
- Myitkyina Brytyjczycy odważą się na coś podobnego na jej innym odcinku. Tymczasem
kolumny Wingatea bezpiecznie przebyły rzekę. Zadecydował o tym przede wszystkim fakt,
że dowódcy japońscy, zaalarmowani wybuchami i nadchodzącymi meldunkami o
poniesionych stratach, zorganizowali w tym czasie szeroko zakrojoną ofensywę przeciwko
partyzantom z plemienia Kaczin, koncentrującym się w okolicach Sumprabumu, około 130
kilometrów na północ od Myitkyina. Ta ludowa partyzantka wspomagana była siłami
jednego batalionu birmańskiego, dowodzonego przez podpułkownika Gamble'a. Jego oddział
stacjonował w silnie umocnionym Fort Hertz, chronionym w naturalny sposób przez wysokie
grzbiety górskie. W tym miejscu warto przypomnieć, że twierdzy tej nigdy nie udało się
zdobyć Japończykom. Zaopatrywana przez alianckie lotnictwo z powietrza, stanowiła
dogodną bazę wypadową i schronienie dla chińskich i birmańskich oddziałów partyzanckich.
Z tego właśnie kierunku spodziewali się
31
Japończycy uderzenia, nie przypuszczając, że nadejdzie ono z zachodu, i to w samym
centrum Birmy.
Początkowo wszystko wydawało się przebiegać zgodnie z planem: kolumny przeprawiły się
bezpiecznie i sprawnie przez Irawadi. Dopiero po pewnym czasie z coraz większym
niepokojem zaczęto patrzeć W niebo.
- "Zielony" do "Brązowego": banany dojrzewają szybko! "Zielony" do "Brązowego": banany
dojrzewają szybko! - radiooperator z plutonu rozpoznawczego 7 kolumny przekazywał
kodem meldunek o tym, że Dakoty są nad zrzutowiskiem.
Pilot prowadzący eskadrę rozpaczliwie sygnalizował:
- "Brązowy" do "Zielonego": u góry nie ma wiatru! Powtarzam! U góry nie ma wiatru!
Oznaczało to rzecz najgorszą. Piloci, choć utrzymywali łączność radiową z oddziałami
Wingate'a, nie mogli precyzyjnie ustalić miejsca ich stacjonowania. Raptowny wzrost
temperatury powietrza w drugiej połowie lutego sprawił, że olbrzymie połacie ziemi
pokrywała gęsta mgła. Szczególnie dokuczliwa była ona właśnie w rejonie Mandalaj, gdzie
spotykały się dwie potężne rzeki Irawadi i Chindwin. Dodatkową przeszkodą były silne prądy
wznoszące i bliskość wysokich grzbietów górskich, co w sumie skutecznie
32
paraliżowało możliwość precyzyjnego działania RAF. Oczekujący na życiodajne dary z nieba
chindici Wingate'a słyszeli wyraźnie warkot samolotowych silników, lecz dokonanie zrzutów
na ślepo groziło zarówno zdemaskowaniem oddziałów, jak i utratą cennego sprzętu oraz
zapasów żywności. Bezradni piloci wracali na zachód.
W kolumnach zaczynało brakować wody pitnej i żywności. Zapasy kurczyły się z dnia na
dzień. Wreszcie doszło do tego, że zaczęto wydawać racje głodowe.
- Słuchaj, Orde! Chyba dasz już spokój tym przeklętym "Japsom". Nie ma sensu pchać się na
Lashio. Ludzie, ścinani malarią, padają jak muchy. Straciliśmy połowę mułów, a może i
więcej. Jeszcze kilka dni, a będziemy nieść wszystko na własnych plecach. Zresztą nie zostało
tego wiele. Ci cholerni "tramwajarze" z RAF nie dość że nie są w stanie nam pomóc, choć
kręcą się tu całymi dniami, to jeszcze mogą nam na kark sprowadzić Japończyków. A zresztą
oni już chyba połapali się w naszych zamiarach - argumentował brygadier B. E. Fergusson.
- Nie musisz mi o tym przypominać: sam widzę, co się dzieje! Każ zawiadomić Główną
33
Kwaterę, że odstępujemy od zamiaru przeprowadzenia akcji. Ludziom nakażcie przygotować
się do odwrotu. Za godzinę odprawa dowódców kolumn. Przekażę im decyzję. A teraz nie
przeszkadzaj mi! - Wingate opuścił głowę na kolana i objął ją dłońmi. Po kilku minutach
odzyskał równowagę. - No, jazda do roboty. Przecież wiecie doskonale, co macie robić! -
ponaglił Fergussona i Calverta', a sam zaczął starannie przecierać lufę swego Breno.
W czasie odwrotu do Indii nakazał Wingate rozczłonkowanie kolumn na małe grupy i
przedzieranie się na zachód równoległymi, lecz nieco oddalonymi od siebie marszrutami,
czyli w ten sam sposób, w jaki przesuwano się w czasie pierwszego rajdu w głąb terytorium
Birmy. Wariant ten zdał w pełni praktyczny egzamin.
Większość grup dotarła niemal równocześnie do rzeki Chindwin i przeprawiła się na drugi
brzeg w okolicach Sittaungu. Tutaj żołnierze Wingate'a byli już całkowicie bezpieczni i pod
skuteczną osłoną hinduskiej 23 dywizji mogli regenerować swe siły.
Inne grupy skierowały się na północ i po forsownym marszu przekroczyły granicę chińską,
przeprawiając się uprzednio przez rzekę Salween. Miejscowa ludność udzieliła im pomocy, a
wkrótce transportowe Dakoty na swych pokładach przewiozły ich do Indii. W ten sposób
34
z początkiem czerwca pierwsza akcja sił stworzonych przez Wingate'a dobiegła praktycznie
końca. Na szczególne podkreślenie zasługuje bohaterstwo biorących w niej udział żołnierzy.
Mieli oni za sobą nie mniej niż 1200 kilometrów marszu przez góry, dżunglę i rzeki, a wielu
pokonało na własnych nogach odległość nawet ponad 1600 kilometrów, w niezwykle
trudnych warunkach. Przez dziesięć do dwunastu tygodni zmagali się nie tylko z
przeszkodami terenowymi, z malarią i głodem, ale także narażeni byli na niespodziewane
kontrataki ze strony silnych garnizonów japońskich. Warto przypomnieć, że marsz przez
tropikalną dżunglę pochłania trzykrotnie więcej energii aniżeli pokonanie podobnej trasy w
normalnych warunkach. Do tego trzeba dodać, że każdy z uczestników ekspedycji niósł na
swym grzbiecie ciężar równy połowie swej wagi, a w czasie przepraw wodnych i obfitych
opadów znacznie większy. Chociaż ludzie Wingate zaprawieni byli fizycznie i silni duchem,
mimo to nie wrócił co trzeci z nich.
Oceniając przebieg i wyniki tej wyprawy na tyły wroga, zaakcentować należy jej pozytywny
wpływ na morale żołnierzy, którzy naocznie przekonali się, jak irracjonalne było
przeświadczenie o rzekomo niezniszczalnej potędze Japończyków. Szczególne znaczenie miał
bezpośredni kontakt brytyjskich dowódców z wrogiem, jak również
35
możliwość praktycznego wypróbowania najodpowiedniejszego dla oddziałów LRP
regulaminu walki.
Przekonano się, że słynni ze swych metodycznych działań Japończycy gubią się całkowicie w
wypadku zaskoczenia ich garnizonów nawet przez niewielkie siły dywersyjno-partyzanckie.
Wingate osobiście utwierdził się w słuszności opracowanych przez siebie założeń
taktycznych, a odniesione sukcesy przekonały także większość sceptyków. Jednak niektórzy z
nich nadal podważali sens podejmowania podobnych operacji twierdząc, że ich koszt i ryzyko
jest niewspółmiernie duże W stosunku do materialnych wyników. Zupełnie inną opinię
wyraził generał Wavell. Również sam Churchill wręcz zachwycony był koncepcją Wingate'a i
wynikami pierwszej akcji przeprowadzonej przez siły LRP. Dowodziła tego pilna depesza do
Głównej Kwatery w Indiach, wzywająca brygadiera Orde'a Charlesa Wingate do
natychmiastowego stawienia się w Londynie. O przyczynach takiej decyzji miał się
dowiedzieć dopiero na miejscu, choć fakt, że podobne rozkazy o otrzymali inni wysocy
dowódcy brytyjscy, wskazywał na zbliżanie się ważnych wydarzeń politycznych lub
militarnych. Wingate nie był jednakże ani wytrawnym politykiem, ani też wybitnym
strategiem. Zarówno on, jak i jego przełożeni mogli tylko wnioskować, że chodzi
36
o sprawy bezpośrednio dotyczące Birmy, a w szczególności problemów odblokowania Drogi
Birmańskiej.
Kość niezgody
W dniu 4 sierpnia 1943 roku od londyńskiego nabrzeża odbił brytyjski liniowiec "Queen
Mary". Najważniejszym gościem na pokładzie był sam Winston Churchill. W tej
zaatlantyckiej podróży towarzyszyło mu ponad 200 doradców, w tym liczna grupa oficerów
ze sztabu generała Fredericka Edgwortha Morgana.
"Queen Mary" obrał kurs na Zatokę Świętego Wawrzyńca. Generał Morgan wiózł w
dyplomatycznej teczce szczegółową koncepcję planów działań wojennych w Europie,
oznaczonych kryptonimami "Overlord" i "Rankin". Premier Churchill i jego doradcy mieli je
przedstawić na rozpoczynającej się 14 sierpnia w Quebec konferencji oznaczonej
kryptonimem "Quadrant". Zawartość dyplomatycznego bagażu pasażerów "Queen Mary" w
znacznej mierze była plonem pierwszego etapu prac Sztabu Dowództwa Wojsk
Sojuszniczych (COSSAĆ - Chief of Staff Supreme Allied Commander), powołanego na
konferencji w Casablance w styczniu 1943 roku.
37
Natychmiast pis przybyciu do Kanady Churchill udał się na zaproszenie Roosevelta d" Hyde
Parku, zaś towarzysząca mu grupa doradców wojskowych przystąpiła do intensywnych
rokowań ze swymi amerykańskimi partnerami. Tylko nieliczni z nich orientowali się, kim jest
średniego wzrostu brytyjski brygadier Orde Charles Wingate. I jemu bowiem przypadł w
udziale zaszczyt uczestniczenia w dyplomatycznym szczycie sprzymierzonych. Tu, na
konferencji w Quebec, miał przedstawić swoją koncepcję działań desantowych i
partyzanckich w Birmie. Nie wiedział jednakże i nie mógł wiedzieć, że Churchill, jeden z naj-
wytrawniejszych dyplomatów ówczesnego okresu, chciał przy okazji upiec swoją własną
pieczeń.
Już w czasie atlantyckiej podróży, a następnie w toku konferencji wszystkich, którzy znali
osobiście O. C. Wingate'a, zadziwiła metamorfoza, jaka w nim zaszła. Ten znany z
ekstrawaganckiego stylu bycia i agresywnego zachowania mężczyzna zmienił się nie do
poznania. Jego rzeczowe, spokojne argumenty trafiały skutecznie do całego gremium
sztabowców tej klasy co Marshall, Arnold, Deane, King, Leahy, wiceadmirał Wilson, generał
Somervell, admirał Cook, admirał Badger, generał Handy, generał Wedemeyer, komandor
Fre-seman, generał Fairchild, generał Kuter, admirał Mountbatten i wielu innych,
38
którzy uczestniczyli w obradach konferencji "Quadrant". Z dużą pewnością siebie i
znajomością omawianych problemów Wingate referował punkt po punkcie swoje plany.
Plonem całej serii narad sztabowców był obszerny raport końcowy zawierający 67
paragrafów, z których 25 dotyczyło wojny na kontynencie europejskim, reszta zaś odnosiła
się do działań w Azji Południowo-Wschodniej i na Pacyfiku. Założeniom strategicznym na
tym teatrze działań wojennych poświęcono w Quebec sporo uwagi, zresztą po raz pierwszy na
tym szczeblu dyplomatycznych rozmów sprzymierzonych.
Tylko laikowi wydawać się mogło, że sprawy wojny z Japonią stanowią odrębne zagadnienie;
w praktyce wiązały się one z koncepcjami strategii europejskiej. Właśnie na tle
interpretowania tych związków eksperci i dyplomaci zza oceanu różnili się w swych
poglądach od partnerów brytyjskich. Dowódcy amerykańscy, a wśród nich King i Leahy,
uznali np. za konieczne przerzucenie części barek desantowych na azjatycki teatr działań
wojennych bezpośrednio po osiągnięciu zamierzonych celów na froncie w basenie Morza
Śródziemnego.
Z koncepcją taką nie mógł zgodzić się Churchill, który na konferencji forsował zwiększe-
39
nie liczby środków w zachodniej Europie. Premier brytyjski sugerował podejmowanie na
Dalekim Wschodzie takich działań, które nie pociągnęłyby za sobą zmniejszenia liczby sił i
środków na frontach europejskich. Uważał, że przeciwko Japończykom powinno się
prowadzić walki peryferyjne, stosując taktykę unikania frontalnych uderzeń, które należy
zastąpić zaskakującymi manewrami typowymi dla partyzantki, bez angażowania zbyt wielkiej
liczby samolotów i okrętów. Z tego też powodu tak bardzo zainteresowały Churchilla plany
przedstawione przez Wingate'a. Opracowana przez niego i sprawdzona już w praktyce
koncepcja działań partyzanckich w Birmie, a także sukcesy odniesione tam w pierwszym
półroczu 1943 roku powinny były - zdaniem brytyjskiego premiera - przekonać
amerykańskich sojuszników.
Z całą ostrością stanął na konferencji w Quebec problem otwarcia Drogi Birmańskiej.
Amerykanie łączyli tę kwestię z koniecznością wykorzystania olbrzymiego potencjału
ludzkiego Chin. Wiązało się to jednak z potrzebą zwielokrotnienia dostaw sprzętu i żywności
dla tego kraju, tym bardziej że Czang Kaj-szek domagał się wydatnego zwiększenia
zaopatrzenia, grożąc wręcz amerykańskim partnerom, że w przeciwnym razie jego żołnierze
stracą ochotę do dalszej walki. Chiński marszałek mógł sobie pozwolić na tego
40
rodzaju dyplomatyczny poker, bowiem doskonale orientował się, że działania wojenne na
terenie jego kraju wiązały jedną trzecią japońskich sił lądowych i w bardzo poważnym
stopniu uszczuplały potencjał gospodarczy cesarstwa.
Podczas gdy Amerykanie postulowali w Quebec wielowariantowe plany zakładające
ofensywne operacje w północnej Birmie i łączyli je z jednoczesnym atakiem z południa i
odzyskaniem portu Akyab, premier Wielkiej Brytanii uporczywie trwał przy swojej
koncepcji. Jego stanowisko spotkało się ze sprzeciwem nie tylko ze strony sztabowców USA;
również nie wszyscy Brytyjczycy podzielali zdanie swego premiera.
Ostatecznie zdołano się porozumieć co do planów operacji lądowych zmierzających do
otwarcia Drogi Birmańskiej, odkładając jednocześnie na przyszłość przygotowania do
operacji morskiej w Zatoce Bengalskiej. Na konferencji "Quadrant" postanowiono, że
zaplanowane działania na froncie birmańskim należy rozpocząć po ustaniu pory monsunowej,
trwającej od maja do połowy października, czyli zimą 1943/1944 roku.
Z niektórymi przyjętymi przez Brytyjczyków i Amerykanów założeniami zapoznano
przebywającego w tym czasie w Quebec Sunga Gzuwena - chińskiego ministra spraw
zagranicznych. Szef amerykańskiego sztabu generalnego Marshall
41
podczas rozmowy w cztery oczy starał się go przekonać, iż powodzenie operacji w Birmie
zależy od podjęcia przez Chiny szeroko zakrojonych akcji ofensywnych. Podobne
stwierdzenia zawarte zostały również w liście skierowanym 24 sierpnia przez Roosevelta ii
Churchilla do Czang Kaj-szeka. Zobowiązali się oni do realizacji przyjętych w Quebec
założeń, które przewidywały:
1. Zwiększenie i przyspieszenie dostaw dla Chin drogą powietrzną i wzmocnienie tam
lotnictwa sojuszników.
2. Zwiększenie przepustowości dróg zaopatrzenia wiodących z Kalkuty do indyjskiej
prowincji Assam w pobliżu zachodnich granic Birmy.
3. Przystąpienie do akcji ofensywnych, po ustaniu pory deszczowej, przez wojska brytyjskie
i hinduskie w prowincji Assam oraz oddziały chińskie znajdujące się w prowincji Junnan, co
w połączeniu z działaniami lotnictwa oraz działalnością tworzonych przez Wingate'a
oddziałów wypadowych dalekiego zasięgu (LRP) przyczynić się miało do otwarcia drogi
lądowej do Chin.
4. Rozpoczęcie przygotowań do akcji desantowych w Zatoce Bengalskiej z zadaniem objęcia
kontroli akwenu Oceanu Indyjskiego, a
42
tym samym zdezorganizowania zaopatrzenia wojsk japońskich via Rangun.
Szczegóły operacji lądowych zmierzających do otwarcia Drogi Birmańskiej postanowiono
przedstawić na kolejnej konferencji, którą zgodnie z późniejszymi ustaleniami zwołano w
Kairze. Tymczasem jedynym liczącym się sukcesem Churchilla w zakresie jego polityki
dalekowschodniej było utworzenie niezależnego Naczelnego Dowództwa w Południowo--
Wschodniej Azji (South-East Asia Command- SEAC). W Quebec postanowiono, że kierować
nim będzie brytyjski admirał Louis Mountbatten oraz że całkowitą odpowiedzialność za
politykę i działania w tej stronie świata przejmują bezpośrednio brytyjscy szefowie sztabów,
podporządkowani Połączonemu Komitetowi Szefów Sztabu (Combined. Chiefs of Staff -
CCS) w Waszyngtonie. Mountbattenowi przypadło zatem w udziale dowodzenie obszarem
obejmującym Cejlon, Birmę, Syjam, Malaje i Sumatrę. Decyzja ta oznaczała wydzielenie tej
strefy spod (kompetencji Naczelnego Dowództwa Sił Sojuszniczych w Indiach. Zgodnie z
postanowieniami konferencji "Quadrant" szefem sztabu SEAC został brytyjski generał H. R.
Pownall. W Kanadzie głosili już wprawdzie Amerykanie tezę o wyłącznej
odpowiedzialności USA za powodzenie wojny z Japonią,
43
jednak Churchillowi, który perspektywicznie zabiegał już o własne cele polityczne w Azji,
udało się "wkręcić" do chińskiego sztabu Stilwella brytyjskiego generała A. Cartona de
Wiarta, a do sztabu Mac Arthura generała H. Lumsdena jako obserwatorów. W odniesieniu
do Japonii ostateczny raport konferencji "Quadrant" przewidywał nie słabnący nacisk na
japońskie pozycje, mający na celu sparaliżowanie transportu morskiego i powietrznego
cesarstwa, oraz otwarcie Drogi Birmańskiej w wyniku operacji w północnej i południowej
Birmie. Ich szczegóły również miały być przedstawione przez sztab admirała Mountbattena
na następnej konferencji W Quebec podjęto też decyzję o rozbudowie baz zaopatrzeniowych
w Indiach. Rozdzielono także strefy strategiczne: Amerykanie mieli atakować Japończyków
od wschodu i południowego wschodu, Anglikom powierzono kierunek zachodni, natomiast
nie wyjaśniono do końca problemów działań strategicznych na kierunku północnym,
uzależniając decyzje w tej sprawie od stanowiska ZSRR.
Wingate kilkakrotnie referował swoje koncepcje na konferencji w Kanadzie. Proponował on
prowadzenie walki nie przez regularne oddziały, lecz przez grupy partyzanckie. Dzięki
44
zastosowaniu taktyki wojny partyzanckiej Japończycy zmuszeni byliby walczyć na trzy fronty
na kierunkach odpowiadających głównym liniom japońskiego zaopatrzenia. Na każdy z tych
kierunków Wingate proponował wydzielić po jednej brygadzie specjalnej i jej siłami odciąć
dostawy przeznaczone dla nieprzyjacielskich garnizonów. Sądził, że pozbawiona przez
dłuższy czas żywności, amunicji i posiłków obrona japońska musiałaby w krótkim czasie
załamać się. Wprawdzie to, co mówił Wingate w Quebec, pozostawało na razie w sferze
teorii, jednakże wykorzystał on w pełni swój naturalny dar oratorstwa i siłę sugestii. Daleko
mu było wprawdzie do sztabowego przygotowania, jakim dysponowało admiralskie i
generalskie audytorium, lecz ani przez chwilę nie odczuwał tremy. Bez namysłu odpowiadał
na liczne pytania zadawane mu również przez Roosevelta i Churchilla. Potrafił na tyle
zainteresować swoimi poglądami i teoriami - a przede wszystkim nieprzeciętną
osobowością - amerykańskiego przywódcę, że ten zaprosił go na spotkanie w ścisłym gronie:
Roosevelt, Churchill, admirał Mountbatten i Wingate.
- Gratuluję panu, Orde! Jednak muszę wyznać, że wystawił pan moje nerwy na trudną próbę.
Nie spodziewałem się, że pójdzie panu tak gładko z tymi chytrymi lisami dyplomacji.
45
Rozprawił się pan z nimi w pięknym stylu - wyrzucał z siebie komplementy admirał Mo-
untbatten, potrząsając energicznie ręką Wingate. - Coś mi się zdaje, że za chwilę dostąpi pan
znacznie większego zaszczytu niż moje słowa uznania. Oto sam premier raczył skierować swe
kroki w naszą stronę, a pan jest tego przyczyną, Orde. Raz jeszcze gratuluję.
- No, brygadierze Wingate! Jesteśmy winni panu słowa szczególnej podzięki. Przedstawił
pan poważny i złożony problem nad wyraz przejrzyście - zaczął z daleka Churchill. Był
wyraźnie zadowolony. Poklepał Wingate'a po ramieniu, po czym mocno uścisnął mu dłoń.
Brygadier przybrał pozę zwycięzcy i z nie ukrywaną wyniosłością w głosie odpowiedział:
- To moja niezmienna praktyka, sir! Przez chwilę panowało milczenie. Przerwał je
Churchill, zwracając się do Mountbattena:
- Jestem prawie pewien, admirale, że wyrośnie nam wkrótce nowy, tym razem birmański
Clive. A swoją drogą dobrze się stało, że dzięki talentowi Wingate'a uzyskaliśmy obietnicę
amerykańskiego wsparcia lotniczego dla jego pomysłu z LRP. Czy nie sądzi pan, że nasz
sprytny brygadier powinien odwiedzić teraz wojskowego krawca? Sądzę, że chyba chciałby
pan mieć w swoim sztabie jeszcze jednego generała? A więc, generale Wingate, gratuluję
sukcesu i awansu! Szczegóły omówimy
46
w drodze powrotnej. Dziękuję, jeszcze raz dziękuję! - po raz wtóry uścisnął dłonie swoim
rozmówcom i obróciwszy się na pięcie wrócił do salonu.
- Dziś los uśmiechnął się do pana całą gębą, generale Wingate. Zasłużyć sobie na miano
"birmańskiego Clive'a"... Ho, ho, to przecież większy awans od moich admiralskich szlifów.
Muszę powiedzieć o tym wszystkim wojskowym pismakom, których tylko spotkam. A teraz,
drogi generale, wracamy do tej przeklętej dżungli. "Japsy" nie mogą się nas doczekać -
zażartował Mountbatten. Wingate udał, że tego nie słyszy.
Dokładnie w trzy miesiące później, 23 listopada 1943 roku, odbyła się w Kairze pierwsza z
dwóch konferencja plenarna z udziałem Churchilla, Roosevelta, Hopkinsa, Leahy'ego,
Marshalla, Brooke'a i A. Cunninghama. Obecny był również Czang Kaj-szek wraz z
małżonką oraz trzech przedstawicieli armii chińskiej. Ogółem w obradach uczestniczyło
dwunastu Amerykanów, ośmiu Anglików oraz pięciu Chińczyków.
Zgodnie z ustaleniami z Quebec na kairskiej konferencji przedstawiono opracowany przez
sztab admirała Mountbattena plan działań ofensywnych w Birmie. Najogólniej rzecz bio-
47
rąc, przewidywał on połączone operacje w północnej Birmie, podjęte przez armię chińską, i
działania ofensywne Brytyjczyków na południu Birmy oraz w jej centralnych rejonach.
Zgodnie z poczynionymi ustaleniami Chińczycy zaatakować mieli z trzech kierunków: z Le-
do, z Fort Hertz i z południowych rejonów prowincji Junnan. W działaniach skierowanych na
węzeł kolejowy w miejscowości Myitkyina wspomagać miały Chińczyków oddziały
amerykańskie. Oddziały Czang Kaj-szeka ostatecznie powinny były zająć rubież Lashio-
Bhamo. W tym samym czasie brytyjsko-hinduski 15 korpus miał za zadanie nacierać z
kierunku zachodniego na prowincję Arakan, a nastąpnie wzdłuż wybrzeża w kierunku
południowo-wschodnim na taką głębokość, -jak tylko będzie to możliwe. Na kierunku
natarcia 15 korpusu leżały miejscowości: Mintha, Mawlaik i port Akyab. Zadaniem korpusu
było uniemożliwienie Japończykom przerzutu wojsk do rejonów północnych przeciwko armii
chińskiej. W tym właśnie czasie w centralnym rejonie Birmy miał wejść do akcji generał
Wingate ze swymi oddziałami i przeprowadzić szeroko, zakrojone operacje desantowe,
wymierzone w system zaopatrzenia i w szlaki komunikacyjne Japończyków. W Kairze
proponowano, by realizację planu rozpocząć 15 stycznia 1944 roku, jednak sprzeciwił się
temu Czaag Kaj-szek.
48
Obawiał się on bowiem, że opracowany przez sztab admirała Mountbattena plan spowoduje
na najbliższe pół roku poważne ograniczenie dostaw do Chin "garbatą drogą". Naciskał też na
realizację planu operacji desantowych w Zatoce Bengalskiej, a w szczególności usiłował
skłonić Churchilla do przeprowadzenia desantu brytyjskiego na Andamany (operacja
"Buccaneer"). Od spełnienia tych warunków uzależniał przystąpienie wojsk chińskich do
realizacji działań z Junnanu w ramach operacji oznaczonej kryptonimem "Tarzan". Churchill
kategorycznie sprzeciwiał się żądaniom Czang Kaj-szeka, ten jednakże usztywniał swoje
stanowisko.
Na 128 posiedzeniu CCS szczegółowo omówiono założenia kampanii birmańskiej.
Ostatecznie w Kairze zredagowano memorandum zawierające sześć punktów i upoważniono
admirała Mountbattena do uzyskania pod nim podpisu Czang Kaj-szeka, (który powinien
wyrazić zgodę na udział wojsk chińskich w operacjach na północy Birmy. Amerykanie
uciekli się tym razem do podstępu: bez wiedzy głównych zainteresowanych obiecali
Chińczykom podjęcie przez Brytyjczyków operacji "Buccaneer" w marcu 1944 roku. Ten fakt
sprawił, że Czang Kaj-szek podpisał ostatecznie dokument. Churchill, nie przyjmując tego do
wiadomości, nieustępliwie bronił swego zdania w sprawie wyłącznego użycia wszystkich
49
możliwych środków desantowych w Europie Zachodniej, zaś o operacji "Buccaneer" nie
chciał nawet słyszeć. W ten oto sposób Birma, a właściwie spór o odblokowanie Drogi
Birmańskiej, stała się dyplomatyczną kością niezgody.
Po powrocie do Indii 43-letni admirał lord Louis Mountbatten niezwłocznie zorganizował
Naczelne Dowództwo Południowo-Wschodniej Azji. Kierował się przy tym
zainteresowaniami Churchilla, preferującego wojnę typu partyzanckiego. W kuluarach
konferencji i w czasie podróży z Quebec rozmawiał z Wingatem wiele na temat stworzenia sił
lotniczych, których znaczenie ten ostatni zaczął doceniać po przykrych doświadczeniach z
wiosennej operacji "Longcloth". Postanowili oni sprawom transportu lotniczego nadać
odpowiedni priorytet; docenił je również marszałek Portel, przydzielając SEAC dodatkowo
150 maszyn (300 otrzymano uprzednio od generała Arnolda). Pierwszym dowódcą
Połączonego Dowództwa Alianckich Sił Powietrznych terytorium CBI został marszałek
lotnictwa sir Richard Peirse.
Od pierwszych dni panowała w SEAC pełna zgodność poczynań brytyjsko-amerykańskiej
wspólnoty wojskowej. Dobrze przedstawiała się współpraca z Naczelnym Dowództwem
50
Indyjskim; w jego gestii pozostawały bazy i obozy szkoleniowe, rezerwy ludzkie oraz szlaki
komunikacyjne z Indii do Chin. Dowodził tu generał Claude Auchinleck, a generał Wilfred
Lindsel - spełniający rolę pośrednika, a zarazem kredytobiorcy SEAC w sprawach
dotyczących przyszłych operacji birmańskich - dwoił się i troił, by sprostać zadaniom
postawionym w Quebec przez Churchilla.
W sztabie Mountbattena szczególnie charakterystyczną i' znaczącą postacią - obok
ekscentrycznego Wingate'a - był 60-letni amerykański generał Stilwell, zwany przez
żołnierzy "Octowym Joe" lub "Joe Pantoflarzem". Podobnie jak Wingate urodził się pod
znakiem Ryb i podobnie jak on był zamknięty w sobie, szorstki w obyciu i pozbawiony
odruchów serdeczności. Ten niskiego wzrostu generał odznaczał się wyjątkową sprawnością
fizyczną. Niewątpliwie wpłynął na to fakt, że w West Point, którą ukończył z wysoką lokatą,
zwracano na ten walor szczególną uwagę. Stilwell był zatem dobrym długodystansowcem,
wioślarzem, koszykarzem i piłkarzem. W jego języku wojskowym aż roiło się od zwrotów
zapożyczonych z terminologii sportowej.
Początkowo służył jako oficer piechoty w Hongkongu i w Chinach - kraju, który wywarł na
nim olbrzymie wrażenie. Wkrótce jednak został instruktorem w West Point, a następnie
51
oficerem pionu wywiadowczego w sztabie. Gdy wybuchła II wojna światowa i przyszło mu
dowodzić wojskami, nie wczuwał się w realia pola walki, a braki w zakresie wiedzy
praktycznej nadrabiał odwagą i intuicją. Swoich żołnierzy zwykł traktować jedynie jako
automaty przeznaczone do działań bojowych.
Z Chinami zetknął się Stilwell już w roku 1919. Zafascynowany tym krajem zaczął się
intensywnie uczyć języka chińskiego, a po złożeniu w USA z dobrym wynikiem egzaminu
wrócił do Chin i rozpoczął tam studiowanie miejscowego systemu militarnego oraz szeroko
rozumianej historii i kultury tego narodu. Wszystko to sprawiło, że jego zdanie na temat
wartości i możliwości armii chińskiej było odmienne od przyjętego bezkrytycznie przez
amerykańskich dowódców stereotypu. Sądzili oni, że wystarczy jedynie szeroko zakrojona
pomoc wojskowa dla rozbitej w 1942 roku armii Czang Kaj-szeka oraz grono amerykańskich
doradców wojskowych, by z tej masy ludzkiej uczynić bitną armię. Stilwell nie podzielał tego
poglądu, bardzo nisko oceniając morale i wojskowe przygotowanie żołnierzy armii
czangkajszekowskiej.
Tymczasem powołano go na wykładowcę taktyki w Szkole Piechoty w Fort Benning.
Wkrótce też zaczęto doceniać jego talent jako
52
wojskowego. Poznał się na nim również ówczesny komendant uczelni, generał George
Marshall. On też pierwszy wskazał na Stilwella jako na tego, który ma poważne szanse
zrobienia kariery, a nawet, na wypadek wojny, przewidział go do awansu na stopień
generalski - podobnie zresztą jak Pattona, Bradleya i Eisenhowera. Początkowo Marshall
zamierzał Stilwellowi powierzyć dowództwo operacji alianckiej w północnej Afryce.
Ostatecznie wyznaczył tam Eisenhowera, a Stilwella mianował szefem sztabu armii chińskiej,
dowodzonej przez Czang Kaj-szeka.
Wiosną 1942 roku, kiedy Japończycy zajmowali Birmę, wyszła na jaw niemal obsesyjna
niechęć Stilwella do Anglików. Myśl o tym, że Imperium Brytyjskie chyli się ku upadkowi,
przesłaniała mu wszystkie inne sprawy. Cieszył się też jawnie z niepowodzeń militarnych
brytyjskiego generała Slima, szczególnie zaś z jego przegranej pod Kohima i Imphal.
1 maja 1942 roku, gdy nie było już szansy kontynuowania obrony, Stilwell pospiesznie
wyprowadził z Birmy resztki dwóch dobrych dywizji chińskich: 22 i 38, do Indii, by1 stały
się zaczynem jego "własnej armii". Widział w tym szansę kreowania się na autentycznego
dowódcę.
Nieco później o tej chorobliwej awersji do Brytyjczyków przekonał się szef sztabu Win-
53
gate'a, zwymyślany od "mięczaków" i "żółtodziobów" przez Stilwella, któremu również było
spieszno do Birmy, a konkretniej do Myitkyina, ale tylko w pojedynkę.
- Od dawna wiem, że Anglicy to tchórze i żadni żołnierze. Nie mam zamiaru dzielić się z nimi
zwycięstwem! - wykrzykiwał.
Okoliczności jednak sprawiły, że Wingate i Stilwell, mimo różnicy wieku i poglądów, mieli
działać razem i razem przejść do historii II wojny światowej.
Operacja "Thursday"
Na noc 5 marca 1944 roku służby osłony meteorologicznej Dowództwa Powietrznego nr 1
przewidziały bezchmurne niebo, a księżyc znajdował się właśnie w pełni. Tego niedzielnego
wieczoru na indyjskim lotnisku w pobliżu Lalaghat w prowincji Assam panowało niezwykłe
ożywienie. W planach sztabowców z SEAC dzień ten oznaczono literą" "D", a godzinę piątą
po południu literą "H".
- Niezły byłby pasztet, gdyby "Japsy" złożyli nam dzisiaj niespodziewaną wizytę. Co ty na
to, Frank?
- Nie kracz, do licha. Zdaje się, że w tej waszej Arizonie mieszkają sami pesymiści.A
54
po jaką cholerę mieliby się tu pchać? Chyba że wysłałeś Jego Cesarskiej Mości telegram o
całym tym bałaganie, Jack! No! Ciągnij, zamiast marudzić, bo inaczej zastanie nas tu noc!
Wzdłuż polowego pasa startowego stało osiemdziesiąt szybowców, a po drugiej stronie
mechanicy przygotowywali do lotu Dakoty C-47, które tym razem miały wystąpić w roli
holowników. Niczym monstrualne węże odcinały się splotami bieli grube i długie liny.
Obsługa startowa ze zgrupowania szybowców transportowych oznaczonego kryptonimem
"Bladet" rozciągała właśnie warkocze nylonowych lin na murawie lotniska w ten sposób, aby
można było je łączyć w pary, a następnie, specjalnym ciągnikiem gąsienicowym przeciągnąć
każdorazowo po dwa szybowce na początek pasa startowego, gdzie podkołowywały Dakoty.
Na razie panowała tu względna cisza. Podobnie było też na lotnisku w Hailakandi - 16 km na
południe od Tulihal w Imphalu, gdzie do kolejnej akcji sposobiły się amerykańskie
jednosilnikowe myśliwce P-51 Mustang. Również na lotniskach, gdzie stacjonowały eskadry
bombowców B-25 Mitchell, żywo krzątały się załogi. Nawet bierny obserwator mógł bez
trudu się zorientować, iż szykuje się jakaś większa akcja nocna. Jej mózg i sztab znajdował
się tego dnia na lotnisku w pobliżu
55
Lalaghat. Właśnie przed chwilą wylądował tu jeden z amerykańskich bombowców średniego
zasięgu B-25 Mitchell, używany przez sekcją "G", zajmującą się rozpoznaniem lotniczym w
Dowództwie Powietrznym nr1.
- Pułkownik Cochran, słucham! Co u licha? Dawać mi tu zaraz te parszywe odbitki! Tak!
Wszyscy są na miejscu. Czekam; Tylko pospieszcie się na litość boską! - Cochran, wyraźnie
podniecony, rzucił słuchawką na widełki. Przez chwilą milczał. Wszyscy wlepili w niego
oczy, tak jakby był tu wyrocznią.
- Co się stało, pułkowniku? Czy może nam pan wyjawić powód swego zdenerwowania? -
pierwszy odezwał się marszałek lotnictwa John Baldwin.
- Zaraz tu będą, sir! Piloci, którzy wrócili przed kilkunastoma minutami z rozpoznania rejonu
lądowisk, mają wielce niepomyślne wiadomości, a precyzyjniej mówiąc zdjęcia. Właśnie na
foto kończą ich obróbką, a chłopcy z sekcji "G" zabrali się już do ich opisywania.
Prawdopodobnie Japończycy zablokowali dokumentnie "Piccadilly". Zaraz się o tym
przekonamy, panie marszałku. Już od siedmiu dni co kilkanaście godzin z
indyjskiego lotniska startowała na Mitchellu nad terytorium okupowane przez Japończyków
pięcioosobowa załoga z zadaniem prowadzenia rozpoznania
56
lotniczego na użytek operacji "Thursday".
Z reguły lot taki odbywał się na wysokości ,od 15 000 do 20 000 stóp, co przy dobrej
pogodzie pozwalało na bezbłędną ocenę stanu przyszłych lądowisk. Tym razem, na
kilkanaście godzin przed godziną "H", Japończycy zablokowali jedno z nich, co nawet ze
znacznej wysokości dało się doskonale dostrzec gołym okiem, nie mówiąc już o zdjęciach.
Od strony baraku, na przełaj przez murawą lotniska i pas startowy, pędził z maksymalną
prędkością jeep. Po chwili z piskiem hamulców zatrzymał się przed grupą wyraźnie
zdenerwowanych generałów i starszych oficerów. Młody porucznik nie bardzo wiedział,
komu się zameldować, lecz podbiegł do niego generał William Old i dosłownie wyrwał mu z
ręki plik sporego formatu fotografii oraz olbrzymią kopertę z kliszami. Bez specjalnego
pośpiechu zaczął przypinać je pinezkami do blatu postawionego na boku stolika,
stanowiącego oryginalną tablice operacyjną.
- Hm, to by się zgadzało, psiakrew - mruknął na poły sam do siebie Cochran.
Na jednym ze zdjęć wyraźnie widać było nieregularną, jasną płaszczyznę olbrzymiej polany
na skraju dżungli, na tle której odcinały się setkami porozrzucanych niedbale kresek
57
powalone pnie drzew. Na ich końcach równie wyraźnie widoczne były ciemniejsze plamy
korzeni ze świeżą jeszcze ziemią.
Wingate uważnie przyglądał się tym właśnie plamom i porównywał je przez dłuższą chwilę z
negatywami.
- Nie mam najmniejszych wątpliwości co do sytuacji na. "Piccadilly", panowie. Nie jestem
tylko pewien, czy to przypadek, czy też... - tu zawiesił głos i spojrzał wyczekująco na
generała George'a Stratemeyera.
- Proszę jaśniej, generale Wingate. Tu nie może być żadnych niedomówień. Czy ma pan na
myśli zdradę, czy też penetrację japońskiego wywiadu? - spytał wprost Baldwin. -
Zapewniam, że jest to wręcz niemożliwością.
- Panowie! Nie czas teraz na roztrząsanie takich wątpliwości. Ja muszę w ciągu najbliższych
kilkudziesięciu minut powiedzieć konkretnie swoim ludziom o zmianie decyzji na taką lub
inną - wtrącił się generał Old.
- Wszystko zależy od pana, generale Wingate. Co zatem robimy w tej sytuacji: lecimy czy
odwołujemy akcję? -. zapytał Stratemeyer. - Jeszcze jest czas. Później może go nie być. A
więc?
58
- Do licha! W końcu chyba my jesteśmy tu, panie marszałku, od latania - stanowczo
oświadczył pułkownik Cochran. - O ile nie ma żadnych rozsądniejszych propozycji, pójdę
do chłopców i zawiadomię ich, żeby. przestawili się na "Broadway". Prawdopodobnie nie
będą zachwyceni, ale to przecież jest wojna, a nie piknik u cioci Agaty.
Wszystko to działo się dosłownie na kilkadziesiąt minut przed zaplanowanym rozpoczęciem
operacji "Thursday". Pięć brygad, odpowiadających liczebnie sile dwóch regularnych dywizji,
gotowych było do zajęcia miejsca w szybowcach i samolotach transportowych. Operację
zamierzano przeprowadzić w trzech fazach i na trzech lądowiskach: "Piccadilly", "Broadway"
i "Chowringhee". Leżały one w trójkącie Mogaung - Indaw - Bhamo i były jedynymi
otwartymi przestrzeniami nadającymi się do tego celu w środkowym rejonie Birmy. Wingate
rozpoznał je dokładnie i oznaczył w czasie swojej wyprawy w 1943 roku.
Plan operacji "Thursday" przewidywał, że po wylądowaniu pierwszej fali szybowców
wiozących saperów i oddziały osłonowe drogą radiową powinien do bazy dotrzeć sygnał, czy
dalsze grupy szybowców wiozących ciężki sprzęt inżynieryjny mogą bezpiecznie lądować w
wyznaczonym rejonie. O ile byłoby to możliwe, w eter należało wysłać hasło: "Pork Sa-
usage" (wieprzowa kiełbaska). W przeciwnym natomiast wypadku łącznościowcy brygadiera
Calverta mieli nadać wiadomość zakodowaną hasłem: "Soya Link" (sojowe oczko).
59
Do zadań saperów należało natychmiastowe niwelowanie i poszerzanie lotniska za pomocą
ręcznego sprzętu, zaś grupy osłonowe powinny były organizować obronę okrężną i
przeciwlotniczą. Dakoty wracające do swych baz na terenie Indii - w wypadku braku
bezpośredniej łączności radiowej - miały w czasie lotu pełnić, rolę stacji przekaźnikowych.
W drugim rzucie szybowce przywieźć powinny na "Broadway" ciężki sprzęt saperski, w tym
spycharki i równiarki, co przyspieszyłoby budowę pasa startowego, nadającego się do
przyjęcia samolotów transportowych z ciężkim uzbrojeniem, jucznymi zwierzętami, jeepami,
sprzętem łączności i pozostałymi oddziałami wsparcia. Na przygotowanie polowego lotniska
saperzy mieli zaledwie kilkanaście godzin, gdyż pierwsza fala Dafcot powinna była wylecieć
w kierunku "Broadwayu" już następnej nocy. Do tej pory całość przygotowań przebiegała po
myśli Wingate'a i jego zastępcy do spraw operacji lądowych, generała Slima.
W sytuacji kiedy "Piccadilly" zostało zablokowane, podjęto ad hoc decyzję, że wszystkie
szybowce skierowane zostaną na "Broadway". Zdjęcia z tego rejonu wykazywały, że na razie
jest on bezpieczny, choć natrętnie cisnęło się wszystkim do głów pytanie, na jak długo. Wtedy
jeszcze nikt nie mógł mieć pewności, jaka była przyczyna zablokowania "Piccadilly". Do
60
piero w kilka miesięcy później okazało się, że było ono wynikiem rutynowej działalności
Japończyków, którą można było poniekąd uzasadnić inspiracją amerykańskiego "Life".
Swego czasu ukazało się w nim zdjęcie Dakoty stojącej na "Piccadilly" w czasie operacji
"Longcloth" w 1943 roku. Być może wywiad japoński, sugerując się fotografią polecił
zablokować ten właśnie teren, co nastąpiło akurat w przededniu operacji "Thursday".
Wingate przez chwilę wyraźnie wątpił już w powodzenie tak misternie przez siebie
zaplanowanej i przygotowywanej akcji, lecz na duchu podtrzymali go Stratemeyer, Baldwin,
Cochran, Old i Slim.
- Chciałem wam powiedzieć, chłopcy, że znaleźliśmy o wiele lepszy plac do lądowania.
Skoczymy tam bezpiecznie i będzie po zabawie - zaczął bez zbędnego wstępu Cochran.
Cieszył się tak wielkim zaufaniem swoich pilotów, że nawet przez chwilę nie wątpili w
szczerość jego słów. Skoro dowódca - niedościgniony wzór pilota - tak twierdzi, tak istotnie
być musi. Wprawdzie całymi tygodniami trenowali na mapach, zdjęciach i makiecie
"Piccadilly", lecz widocznie "Broadway" musiało być lepsze. Tak mówił Cochran i to im
wystarczyło.
61
- Obejdę się bez "Piccadilly" - odparł krótko brygadier Calvert. Wprawdzie Wingate
zaproponował mu wysłanie połowy brygady "Emphasis" na lądowisko "Chowringhre", jednak
w odpowiedzi usłyszał: - Jestem skłonny wysłać całą moją brygadę na "Broadway".
Slim i Wingate odeszli na chwilę na bok, dyskutując przy tym zawzięcie, chodziło przecież o
życie lub śmierć ponad tysiąca ludzkich istnień! Po kilku minutach wrócili do miejsca, w
którym pozostawili brygadiera.
- Powodzenia, Calvert! Niech ci się wiedzie! Tobie i twoim chłopcom. Potrzeba wam
cholernie dużo szczęścia. Bóg z tobą! - mówiąc to Wingate położył mu rękę na ramieniu i tak
stali bez słów aż do momentu, gdy ciszę lotniska przerwał szum silników pierwszej Dakoty
usiłującej oderwać od trawiastego pasa dwa szybowce, które sprawiały wrażenie niesfornych
psów, szarpiących się na potężnej smyczy.
- Zaczęło się na dobre, Orde! - zawołał w ich stronę Tulloch, wyciągając przed siebie
zaciśniętą pięść z odchylonym w górę kciukiem. Były to jego pierwsze słowa od godziny
16.30, kiedy to GSO - 2 Army Photographic Intelligence Section potwierdziła najgorsze
obawy dotyczące "Piccadilly".
62
Zgodnie z założeniami pierwsza fala szybowców powinna przybyć na "Broadway" o
godzinie 20.30. Wingate i Tulloch na próżno jednak wsłuchiwali się w szumy i trzaski
dolatujące z głośnika radiostacji. Radiooperator Calverta nie odzywał się. Wprawdzie
kilkakrotnie dochodziły do ich uszu rozpaczliwe wołania o pomoc, lecz nie z "Broadwayu", a
z odległości kilku zaledwie kilometrów od lotniska. Pierwsze dramaty rozegrały się bowiem
bezpośrednio po starcie. Okazało się, że szybowce transportowe typu Waco zostały
nadmiernie obciążone - czasami aż do 2250 kg, podczas gdy tabele ładunkowe pozwalały na
zabranie tylko 1750 kg. Stało się to powodem pękania lin holowniczych, które z całym
impetem waliły w kadłub Dakot lub szybowca. Start dwusilnikowej maszyny z dwoma
szybowcami na holu i bez tego nie należał do najłatwiejszych, nie mówiąc już o
konieczności przeskoczenia nocą, bez świateł pozycyjnych, wysokich pasm górskich
wzdłuż Chindwinu. Wprawdzie dobrano do tego najlepszych ludzi z "Cyrku Cochrana",
jednak nie wszyscy mieli duże doświadczenie w tego typu operacjach transportowych.
Już na samym początku operacji kilka szybowców spadło w pobliżu Lalaghat bądź też na
wschodnim brzegu Chindwinu. W tej sytuacji pozostawało jedynie bezradnie przysłu-
63
chiwać się rozpaczliwym wołaniom pilotów Dakot. Nic nie można było zrobić dla tych,
których spotkała już śmierć, pozostali mieli jeszcze szansą przeżycia. Dopiero jednak rano
wyleciał na ich poszukiwanie L-5 pilotowany przez majora Rebori z USAAF.
Dochodziła północ. Wingate, Slim i Tulloch nie odstępowali od radiostacji. Żadnych wieści
od Calverta. Przypuszczano najgorsze. Minęła godzina pierwsza w nocy, potem druga.
Operator co chwila podstrajał odbiornik i sprawdzał system antenowy. Sprzęt był W jak
najlepszym porządku, ale warunki łączności o tej porze doby nie należały do najlepszych.
Około godz. 2.30 wśród potężnych trzasków i głośnych szumów wyraźnie usłyszeli
przytłumione wołanie.
- "Lilo" do "Red"! "Lilo" do "Red!" - Operator Calverta kilkakrotnie powtórzył wywołanie,
co oznaczało, że nie odbiera potwierdzenia z Lalaghat. Gdy po kilku minutach nie udało się
nawiązać dwustronnej łączności, z głośnika dobiegł ich zaszyfrowany meldunek: - "Lilo" do
"Red"! Soya Link! Soya Link! Soya Link! Over!
Czekali w najwyższym napięciu jeszcze przez godzinę, lecz lądowisko "Broadway" nie
odzywało się. Wintgate postanowił natychmiast wstrzymać dalsze działania. W powietrzu
było jeszcze 9 "holowników" z szybowcami. Znajdowały się mniej
64
więcej w połowie drogi, gdy wystano do nich sygnał nakazujący powrót. Osiem powietrznych
"pociągów" wróciło bezpiecznie de bazy. Wróciła też dziewiąta Dakota, lecz bez
szybowców. Zgubiła je w czasie manewru zmiany kursu, kiedy to samoczynnie wyczepiły się
i wraz z ludźmi spadły w niedostępną gęstwinę dżungli.
Podczas gdy Wingate, Tulloch i Slim przeżywali najgorsze przy głośniku radiostacji na
lotnisku w Lalaghat, Calvert ocenił sytuację na "Broadwayu" jako- normalną, wypił filiżankę
kakao i... położył się spać.
To samo doradzał Tulloch Wingate'owi, lecz ten skwitował jego sugestię nadzwyczaj krótko:
- Człowieku! Ależ z ciebie cynik i optymista jednocześnie!
Okazało się jednak, że Tulloch miał rację. Pierwszy komunikat od Calverta odebrali dopiero
około godziny 6.30 rano.
- "Lilo" do "Red"! Pork Sausage! - wołał w eter operator z "Broadwayu". Zaklęli jak na
komendę. Słowa te oznaczały, że lądowisko przygotowane jest do przyjęcia w godzinach
wieczornych i nocnych zaplanowanej fali Dakot z lekkim obciążeniem. Wingate chciał
osobiście "porozmawiać" z brygadierem z "Broadwayu", ale sakramentalne: "Over!"
przesądziło sprawę. Nadal nie wiedzieli, co wydarzyło się w nocy u Calverta.
65
Jedno było wszak pewne: nie wpadli w ręce Japończyków, skoro nadali sygnał "Pork
Sausage". A może nie tak bardzo pewne? Znali przecież relacje o wymyślnych torturach
stosowanych przez "Japsów". W tej wielkiej niepewności przetrwali do godziny 10 rano, gdy
propagacja fal radiowych poprawiła się na tyle, że zdołano wywołać "Lilo" i Wingate bez
zakłóceń wysłuchał relacji Calverta z wydarzeń poprzedniego wieczoru.
Pierwsza fala szybowców rozpoczęła start o godzinie 18.12. Pokonując wysokość 8 tysięcy
stóp nad grzbietami górskimi, te osobliwe pociągi powietrzne kierowały się w głąb Birmy i
dżungli - do "brzucha nieprzyjaciela" - jak zwykł to dosadnie określać Wingate. Co pięć
minut startował następny zespół: Dakota i dwa szybowce. Po szczęśliwym przelocie nad
okupowanym terytorium Birmy samolot ciągnący szybowce zataczał z reguły dwa kręgi nad
lądowiskiem, szukając w poświacie księżyca osi pasa. Następnie przez telefon pokładowy
łączący Dakotę z Waco padała krótka komenda: "powodzenia, chłopcy!", znak do wy-
czepienia i samodzielnego lądowania. I tu zaczynało się najgorsze.
Zablokowanie "Piccadilly" oznaczało, że na "Broadwayu" przy tych samych normach cza-
66
sowych wylądować musiało o połowę więcej maszyn, i to z pilotami, którzy nie znali
zupełnie lądowiska. W tej sytuacji należało w ciągu kilku zaledwie godzin posadzić przy
świetle księżyca na jednym pasie 80 szybowców przepełnionych ludźmi i sprzętem. O tym, co
"działo się" już nad samym lądowiskiem, najlepiej świadczy fakt, że na 67 szybowców, które
wystartowały wieczorem 5 marca z Lalaghat, jedynie 32 wylądowały na "Broadwayu", choć
żaden z nich nie został zestrzelony przez artylerię przeciwlotniczą Japończyków. Spośród
szybowców 9 wylądowało na obszarach zajmowanych przez nieprzyjaciela, a 11 osiągnęło
tereny, na których nie było Japończyków. Pozostałe powróciły na wspomniany sygnał "Soya
Link" do bazy w Lalaghat. Instrukcja wykonywania lotu z szybowcami na holu nakazywała
pilotowi w sytuacji awaryjnej odczepienie obydwu Waco i zrzucenie lin. Kilku trójkom
przygoda taka zdarzyła się dosłownie nad sztabem japońskiej dywizji, około 160 km od
lądowiska "Broadway". Całe szczęście, że Japończycy, którzy nie dysponowali w Birmie
naziemnymi środkami wczesnego ostrzegania przed atakami lotnictwa, nie skojarzyli sobie
strzałów własnych baterii przeciwlotniczych z tym, co może dziać się aktualnie kilka tysięcy
stóp nad ich głowami lub też w sercu niedostępnej dżungli. Mimo że samo-
67
loty i szybowce uczestniczące w operacji "Thursday" leciały bez jakiejkolwiek osłony ze
strony własnego lotnictwa, to jednak działania nękające, prowadzone przez sprzymierzonych
od dłuższego czasu z powietrza, odniosły pożądany skutek.
Tymczasem na "Broadwayu" wszystko zaczęło się psuć już od momentu pierwszych
lądowań. Przede wszystkim okazało się na samym początku, że szybowiec wiozący grupę
naprowadzania sam musiał siadać zaraz po przekroczeniu rzeki Chindwin. Pozbawieni
jakiejkolwiek kontroli obszaru powietrznego nad lądowiskiem oraz fachowego
naprowadzania piloci szybowców lądowali na ślepo. Gdy zabrakło tego "mózgu" akcji,
szybowce nadlatujące nad pas ze zbyt dużą prędkością i ciężarem przedłużały drogę
lądowania, wpadając w głębokie doły zarośnięte wysoką trawą, na olbrzymie korzenie
wykarczowanych drzew lub wprost na ścianę dżungli. Zdarzało się również, że na jeden
szybowiec, który zatrzymywał się na środku pasa, walił się z góry drugi, tworząc rumowisko
sprzętu i krwawe kłębowisko ciał ludzkich.
Saperzy, którzy przystąpili niezwłocznie do budowy lądowiska dla maszyn transportowych,
bezsilnie patrzyli, jak wyładowany ciężkim sprzętem zmechanizowanym szybowiec z
prędkością ponad 100 kilometrów na godzinę "werżnął się" w ścianę drzew.
68
Olbrzymie skrzydła z trzaskiem oderwały się od kadłuba, który dalej drążył siłą inercji tunel
w gęstwinie leśnej. Gdy jednak napotkał na odpowiednio gruby pień, złamał się z łoskotem, a
z jego wnętrza, niczym dziecinna zabawka, wyleciała w powietrze sporych rozmiarów
spycharka. Kiedy przerażeni saperzy i piloci innych szybowców dobiegli do miejsca wypadku
- zdębieli.
Wśród drzew, na gąsienicach, stała ciężka maszyna, a na siedzeniu operatora widać było...
dwie sylwetki ludzkie.
- Cześć, chłopcy! To było wspaniałe! Tak właśnie wyobrażaliśmy sobie wyładunek "cennego
sprzętu", choć ten "żabi król" niepotrzebnie marudził tak długo na pasie. Mógł nam narobić
sporo kłopotu! - tak żartować mogli tylko bądź ludzie zupełnie pozbawieni wyobraźni, bądź
właśnie chłopcy z "Cyrku Cochrana".
Do późnych godzin południowych lekarze opatrywali rannych^ a w kilku przypadkach
jeszcze przy świetle księżyca trzeba było amputować kończyny i przeprowadzać inne
skomplikowane zabiegi chirurgiczne. Często ci, którzy zdołali szczęśliwie wylądować,
odprowadzali niemym spojrzeniem szybowiec pędzący na skraj dżungli lub stający dęba na
kupie żelastwa i drewna pozostałego z nieszczęśnika lądującego wcześniej. Tej nocy zginęło
w sumie 23 ludzi, jednak około 400 chinditów i wiele ton zaopatrzenia
69
dotarło na miejsce przeznaczenia. Wprawdzie amerykańscy saperzy z Polowego Zgrupowania
Saperów nr 900 nie otrzymali na czas swego sprzętu zmechanizowanego - Calvert zmuszony
był odwołać tej nocy przylot drugiej fali szybowców - to jednak podręcznym sprzętem zdołali
przygotować lądowisko na przylot transportowych Dakot.
W trzydzieści trzy godziny od momentu rozpoczęcia operacji "Thursday" pierwsze C-47 z
Troop Carrier Command wylądowały bezpiecznie, przywożąc sprzęt i ludzi oraz zabierając z
powrotem ofiary dramatu z "Broadwayu". Przyleciało tu w ciągu drugiej nocy operacji
"Thursday" 55 Dakot.. Ten powietrzny most utrzymywano bez żadnych zakłóceń przez pięć
kolejnych nocy.
Przerzut ludzi i sprzętu Dakotami nadzorował osobiście generał Old, który też pilotował
pierwszy samolot powietrznego mostu do lądowiska "Broadway".
W tym samym czasie "szybownicy" Wingate'a otworzyli drugie lądowisko na
"Chowringhee", leżące na południe od zakola Irawadi, poniżej "Piccadilly" i "Broadwayu".
Tam właśnie, już nieco sprawniej i z mniejszymi znacznie ofiarami, przebazował się ze swoją
111 brygadą "Profound" brygadier W. D. A. Lentaigne, zabierając ze sobą główną kwaterę
70
całej operacji zaplanowanej przez Wingate'a. Ogółem w czasie pierwszej fazy
operacji "Thursday" (14 Brygada Zachodnioafrykańska "Javelin", dowodzona przez
brygadiera T. Bro-odiego, wyleciała do Birmy dopiero 23 marca na przygotowane przez
żołnierzy Fergussona lądowisko "Aberdeen") Dakoty wykonały 660 lotów, a szybowce 78.
Dzięki powodzeniu operacji "Thursday" Wingate znalazł się ze swoimi brygadami w
"brzuchu Japończyków" i - co najważniejsze - nie rozpoznany przez nich.
Po czterech dniach od lądowania dowódca chinditów nakazał opuszczenie umocnionego
rejonu "Chowringhee". Jego siły liczyły wówczas 12 tysięcy żołnierzy, gdyż dołączyła do
nich brygada dowodzona przez Fergussona, która pieszo wdarła się na teren Birmy. Zgodnie z
rozkazem Wingate'a ta olbrzymia armia posuwać miała się teraz wzdłuż Irawadi, a po jej
przekroczeniu w kierunku planowanego lądowiska "Aberdeen", 64 km na zachód od linii
kolejowej Indaw - Mogaung.
Dokładnie w dwie godziny po wymarszu ostatniej kolumny z "Chowringhee" nad lądowisko
to nadleciały japońskie samoloty atakując zawzięcie... wypalone kadłuby szybowców i puste
schrony ziemne. Jak rozwścieczone osy uwijali się japońscy piloci, marnując niepotrzebnie
czas i amunicję.
71
Gdy 23 marca na "Aberdeen" wylądowała szczęśliwie 14 brygada, operacja "Thursday"
została pomyślnie zakończona. Wingate był jednak już znacznie wcześniej pewien swego: 12
marca nadał ze swej kwatery polowej depeszę do admirała Mountbattena z prośbą, by ten
powiadomił premiera Churchilla o pierwszym sukcesie.
"Przy ogólnych stratach 120 ludzi siły zbliżone do 12 tys. żołnierzy Wojsk Specjalnych
znajdują się teraz w promieniu 50 mil w rejonie Indaw. 9250 ludzi i 1200 zwierząt zostało
przerzuconych powietrzem na "Broadway". "Broadway" jest teraz lotniskiem okupowanym
przez amerykańskich i brytyjskich żołnierzy oraz bronionym przez dwa pododdziały artylerii i
okopane w schronach punkty ogniowe wokół twierdzy. Twierdza zostanie utrzymana.
"Chowringhee" było atakowane przez lotnictwo nieprzyjaciela w dniach 10 i 11 po
opuszczeniu go przez wszystkie kolumny. Bez ofiar. Uwaga! 77 brygada maszeruje
na Mawhan, 20 mil na północ od Indaw, celem dokładnego zablokowania wszystkich linii
kolejowych i dróg wiodących na północ. Jedna kolumna nad Irawadi, jedna nad Katha. 111
brygada przeprawia się teraz przez Irawadi przy ujściu Shweli na wprost drogi i szlaku
kolejowego Wuntho-Indaw. Dwie kolumny przeprawiają się obecnie przez Shweli na wschód
celem zablokowania linii komunikacyjnych Mandalaj - Bhamo.
72
Siły patriotów (birmańskich - przyp. aut.) z Kaczin zebrały się wokół "Broadway" i stąd
skierowały na wschód w kierunku Bhamo. 16 brygada weszła powyżej doliny Meza i schodzi
w dół w kierunku Banmauk i Indaw. Ma już za sobą pierwsze pomyślne ataki i zasadzki na
patrole nieprzyjaciela. Na prośbę Stilwella dwie kolumny odkomenderowano dla wsparcia
ataku na Lonkin (25°40' szerokości, 96°20' długości). Czterdzieści lekkich samolotów broni
twierdzy "Broadway". Dalsze twierdze (umocnione punkty oporu - przyp. aut.) będą założone
najwcześniej przez 16 i 111 brygadę. Nieprzyjaciel całkowicie zaskoczony. Sytuacja całkiem
pomyślna i należy ją wykorzystać. Specjalny raport sytuacyjny daje pełniejszy obraz. 12
marca 1944 r.
Dotychczasowy pomyślny przebieg operacji oraz powyższy meldunek miały całkowicie
przekonać oponentów Wingate'a. W rzeczywistości jednak sytuacja nie wyglądała aż tak
różowo, jak to przedstawił w swej depeszy do admirała Mountbattena twórca i animator
chinditów. Czas surowej próby miał dopiero nadejść. Wingate doskonale wiedział o tym i
dlatego ze wszystkich sił dążył do podniesienia morale swych podwładnych.
73
Gdy zawiodły mapy i wyobraźnia
Sił wystarczało zaledwie na cztery do pięciu minut. Pracowali parami, tnąc zawzięcie
maczetami, piekielną plątaninę lian, krzewów, gałęzi i trawy. Wszystko to razem tworzyło
szczelną zieloną kurtynę, zamykającą im drogę na południe. Z ociekających wilgocią
konarów spadały żarłoczne pijawki, które powodowały dodatkowy ból. Przez kilka godzin
dziennie zmuszeni byli posuwać się na kolanach po oślizłych i stromych stokach górskich.
Jeszcze większy kłopot był z mułami i słoniami. Zwierzęta często potykały się, padały i
raniły.
Dowodzona przez Fergussona 16 brygada "Enterprise" wymaszerowała z Ledo już 5 lutego,
kierując się na południe, dokąd nie wiodły żadne szlaki, a nawet ścieżki wydeptane przez
dziką zwierzynę. Maszerowali, a właściwie posuwali się, z prędkością kilku zaledwie mil na
dobę, pokonując urwiste zbocza skalne i niedostępną gęstwinę dżungli. Gdy tylko wyszli z
doliny dolnej Brahmaputry, zmuszeni byli pozostawić sprzęt zmechanizowany i cięższe
uzbrojenie. Najstarszy żołnierz 16 brygady liczył sobie 45 lat, najmłodszy miał zaledwie 19.
Wszyscy byli wytrawnymi piechurami, a mimo to maszerowali w iście żółwim tempie.
Brygadier Fergusson otrzymał jednoznaczny
74
Okładkę projektował SŁAWOMIR GAŁĄZKA Redaktor ELŻSIKTA SKRZYŃSKA Redaktor techniczny GRAŻYNA WOZNIAK © Copyright by Wydawnictwo Ministerstwa Obrony Narodowe], Warszawa 1983 ISBN 83-U-089J0-6 Printed In Poland Wydanie I. Nakład Mp 000+280 egz. Objętość: 4,42 ark. wyd., 4,25 ark. druk. Papier offset. V ki., 83 g, rola 84 cm z Zakładów Papierniczych w Głuchołazach. Oddano do składania w marcu 1983 r. Druk zakończono w czerwcu 1983 r. w Wojskowych Zakładach Graficznych w Warszawie. Zam. nr 4889/11.
CHINDICI ATAKUJĄ Z DŻUNGLI Przerwać "drogę życia" Klęska Francji i Holandii na wiosnę 1940 roku stworzyła Japończykom dogodne warunki do przeprowadzenia operacji w Południowo-Wschodniej Azji. Obiektem szczególnego ich zainteresowania od dawna były surowce strategiczne znajdujące się na terenach Malajów i w Holenderskich Indiach Wschodnich. Stratedzy spod znaku wschodzącego słońca zdawali sobie sprawę, że zajmując te tereny w pełni pokryliby zapotrzebowanie swojej machiny wojennej na ropę naftową, kauczuk i cynę. Uznali, że nadeszła właśnie najlepsza pora ich zagarnięcia, a tym samym przybliżenia realizacji idei o "włączeniu ośmiu kątów świata pod wspólny dach pałacu japońskiego mikada", i postanowili przypuścić promienistą ofensywę ze swych baz na Formozie, we Francuskich Indochinach i na wyspach Pacyfiku. Ko- lejno padały ich ofiarą Pearl Harbor, Midway, Wake, Guam, Filipiny, Hongkong, Malaje i Singapur. Sytuacja w Europie sprawiła, że droga do Francuskich Indochin i Holenderskich Indii Wschodnich stanęła praktycznie otworem: 20 czerwca 1940 roku rząd Vichy, naciskany przez Hitlera i Tokio, umożliwia działanie japońskim agentom, a już w kilka miesięcy później, na mocy paktu podpisanego w Hanoi 22 września, 60 tysięcy japońskich żołnierzy przejmuje kontrolę nad Sajgonem. Jednocześnie ze zdobyciem tej bazy morskiej Japończycy zyskują trzy lotniska o szczególnym znaczeniu strategicznym. Zajęcie na początku 1941 roku Syjamu* przesądziło sprawę. Dysponująca siłą 26 dywizji operujących w rejonie Południowo-Wschodniej Azji Japonia przystępuje do realizacji swoich ekspansjonistycznych planów. Japończycy, prowadząc "intensywne" rokowania ze Stanami Zjednoczonymi, gromadzili potajemnie w Południowo-Wschodniej Azji ponad dwustutysięczną armię. W tym samym, czasie gdy spadły pierwsze bomby na Pearl Harbor, japońskie bombowce nurkujące przypuściły zmasowany atak na Hongkong i nadmorski Kanton w południowo-wschodnich Chinach. Hongkong - brytyjska baza wojenna z * Obecnie Tajlandia. 4 garnizonem w sile 12 tysięcy żołnierzy - skazana była z góry na przegraną. Zadecydowało o tym zajęcie przez Japończyków w latach 1940-41 Kantonu i wyspy Hainan. Oddalony o 2100 km na południe od Singapuru i przepełniony tłumami chińskich uchodźców, bez stałego połączenia z armią chińską, padł w dniu 25 grudnia. Najlepsze swe dywizje wysłali Japończycy przeciwko Malajom. Posuwając się na południe od granicy Syjamu, który poddał się w dniu 8 grudnia 1941 roku po kilkugodzinnej obronie, pokonały one szybko odległość 870 km, zmierzając do zdobycia kraju dostarczającego połowę światowej produkcji kauczuku i przeszło jedną czwartą światowej produkcji cyny. Brytyjski 3 korpus, w skład którego wchodziły kontyngenty szkockie, australijskie i hinduskie, nie był w stanie powstrzymać impetu uderzenia pięciu doborowych dywizji japońskich. Japończycy przeszli specjalne szkolenie w marszach na bagnistych polach ryżowych i do perfekcji opanowali technikę walki w dżungli. Dysponowali lekkim ekwipunkiem, a ubrani w szorty przypominali do złudzenia tubylców. Stałym elementem ich taktyki było zdobywanie w pierwszej kolejności lotnisk. Na pierwszy ogień poszły zatem
Kota Baharu, Singora i Pattani. Stąd też wyprowadzili Japończycy uderzenie dywizji wyposażonej w lekkie czołgi. Przecięła ona półwysep u nasady. 3 Zagrożona okrążeniem brytyjska 11 dywizja wycofała się, otwierając tym samym drogę do ważnego portu Pinang. Po jego zajęciu Japończycy parli dalej w kierunku zachodnim. Rozprawili się w szybkim tempie z brytyjską 9 dywizją i 29 grudnia 1941 roku wyszli na pozycje niespełna 66 km na południe od Singapuru. W tym samym czasie - 10 grudnia - Japończykom udało się zatopić brytyjski pancernik "Prince of Wales" i krążownik "Repulse" w pobliżu Kuantanu na wschodnim wybrzeżu Półwyspu Malajskiego. Była to bardzo dotkliwa strata dla połączonych wojsk brytyjsko-- holendersko-amerykańskich. Od tej chwila: liczyły się jedynie ich siły powietrznie i lądowe, a przed Japończykami otworzyły się drogi morskie na południe: przez Indochiny Holenderskie - ku Australii. Klęskę tę porównać, można jedynie z dramatem Pearl Harbor. Właśnie wtedy, usiłując ratować sytuację na Malajach, zreorganizowano dowództwo sprzymierzonych w Południowo-Wschodniej Azji, a 3 stycznia 1942 roku, zgodnie z ustaleniami Waszyngtonu, stanowisko głównodowodzącego objął generał Archibald P. Wavell. Jego zastępcą i dowódcą lotnictwa został generał Brett, a admirałowi T. C. Hartowi powierzono resztki floty morskiej. Armią chińską dowodził marszałek Czang Kaj-szek, 6 a szefem jej sztabu był amerykański generał Stilwell, którego dalsza kariera wojskowa miała się związać ściśle z losami Birmy. Na nic jednakże zdały się wysiłki zjednoczonych sił w Południowo-Wschodniej Azji. Na początku 1942 roku Brytyjczycy zostali ostatecznie rozbici, a Japończycy objęli całkowitą kontrolę nad Półwyspem Malajskim. Równie szybko uporali się z zajęciem bazy na wyspie Singapur. Była ona przygotowana tylko do obrony od strony morza. Począwszy od świąt Bożego Narodzenia Japończycy codziennie atakowali Singapur z powietrza siłą 30-90 samolotów. Te zmasowane ataki trwały bez przerwy przeszło miesiąc, a wzmocnione eskadrą Hurricane'ów lotnictwo obrońców nie było w stanie skutecznie im się przeciwstawić. W tym samym czasie Japończycy przygotowywali się intensywnie do ataku z lądu, od wąskiej cieśniny Johore. W dniach 8 i 9 lutego 1942 roku po silnym przygotowaniu artyleryjskim Japończycy zdobyli przyczółek w Kranji oraz wysadzili desanty w zachodnich i wschodnich rejonach Singapuru. Następnie ich siły spotkały się w pobliżu samego miasta. W siedemdziesiąt dni po pierwszym ataku japońskim na Malaje, 15 lutego 1942 roku, Singapur dostał się w ręce Japończyków wraz z 70 tysiącami żołnierzy brytyjskich wojsk imperialnych. 7 Oddziały j sprzymierzonych z Południowo-Wschodniej Azji zmuszone były wycofać się do Indii Holenderskich, a następnie do Australii. Droga do Birmy i Indii stanęła przed Japończykami ! otworem. Już w pierwszej fazie operacji malajskiej I Japończycy zajęli dolną Birmę od strony Syjamu. Przede wszystkim dążyli do unieszkodliwienia birmańskich lotnisk o- startujące z nich samoloty przeszkadzały prawemu skrzydłu wojsk nacierających w kierunku południowym na Singapur. Mimo dzielnej postawy brytyjskich pilotów, wspieranych przez amerykańską eskadrę "latających tygrysów" Chennaulta, Japończycy opanowali dolną Birmę. Brytyjczycy zmuszeni byli opuścić Moulmein i przenieść się do Rangunu, bombardowanego systematycznie przez agresora. Tu, w Rangunie, przygotowywali się do utworzenia obrony górnej Birmy wzdłuż linii na rzece Salween. Jednakże Japończycy uprzedzili ich zamiar i śmiałym atakiem z Syjamu przecięli rzekę, okrążając południowe skrzydło wojsk brytyjskich i spychając 23 lutego 1942 roku jego siły w kierunku miejscowości Sittaung na zachodzie Birmy. Wobec zdecydowanego marszu Japończyków na miasto Pegu i nieprzerwanych, ataków bombowych, a przede wszystkim wskutek wyraźnej przewagi wojsk japońskich,
8 obrońcy Rangunu musieli skapitulować. Decyzja ta oznaczała również przecięcie linii dostaw dla reszty brytyjskich i chińskich wojsk w Birmie, a także najbardziej żywotnego połączenia Chin z portami birmańskimi. Japończycy doskonale zdawali sobie sprawę ze strategicznego znaczenia tzw Drogi Birmańskiej i dlatego dążyli do jak najszybszego przerwania jej i zablokowania tym samym strumienia amerykańskich dostaw dla Chin.Warto przypomnieć, że od czasu kiedy francuski gubernator Indochin skapitulował, na polecenie rządu Vichy zamknięto ostatnią linię kolejową, łączącą wybrzeże z Chinami. Od tamtej pory pozostawała tylko Droga Birmańska. Budowę tej wysokogórskiej szosy strategicznej łączącej Birmę z Chinami rozpoczęto w 1937 roku. W najtrudniejszych warunkach zdrowotnych i klimatycznych pracowało przy niej ponad pół miliona Chińczyków. Na dużych wysokościach, przebijając się przez skały i przeskakując przepaście, ułożono 1200 km drogi, która swą wyboistą i piaszczystą miejscami nawierzchnią przypominała raczej podrzędną drogę wiejską aniżeli tak ważny szlak transportowy. Sporo było na niej takich odcinków, gdzie nie mogło być mowy o swobodnym wyminięciu się dwóch ciężarówek. Zanim jednak idące do Chin transporty dotarły do Lashio, gdzie zaczynała się Droga Birmańska, 9 przewożono je koleją z Rangunu przez Mandalaj. Z początkiem 1941 roku miesięcznie zaledwie ok. 4 tys. ton materiałów wojennych ekspediowano tędy do Czungkingu. Chińczycy postanowili zmodernizować drogę przy pomocy amerykańskich ekspertów. Kładąc ręcznie kamień przy kamieniu, setki tysięcy Chińczyków utwardzało nawierzchnię i przygotowywało ją do pokrycia amerykańskim asfaltem. Mimo morderczych warunków praca postępowała szybko. Już w listopadzie 1941 roku masa materiałów ekspediowanych tędy z Rangunu wzrosła czterokrotnie i osiągnęła 15 tysięcy ton miesięcznie, przy czym plany zakładały zwiększenie jej do35 tysięcy ton przy końcu 1942 roku. Należy też wspomnieć o jeszcze jednej ważnej inwestycji. Otóż w 1938 roku rozpoczęli Chińczycy budowę linii kolejowej z Kunmingu do Lashio, gdzie miała się ona łączyć z już istniejącą koleją do Rangunu. Wprawdzie na wiosnę 1941 roku przygotowano już na całej długości torowisko, lecz... zabrakło szyn. I z tym problemem poradzili sobie pracowici Chińczycy: po prostu partyzanci rozbierali pod osłoną nocy tory na terenie okupowanym przez Japończyków i przenosili je na budowę... Nowa linia biegła przez tak niezdrowe okolice, że z powodu malarii zmarła piąta część jej budowniczych. Jednak obydwa wspomniane przedsięwzięcia natury technicznej sprawiły, że planowano do końca 1942 roku wyposażyć 30 pełnych dywizji chińskich w dostarczane drogą lądową do portu w Rangunie, w ramach Lend-Lease. uzbrojenie. Realizacji tych zamierzeń przeszkodził tymczasem szybki i zwycięski pochód Japończyków. W momencie zajęcia Raneunu zastali w tamtejszym porcie setki tysięcy ton nie wyekspediowanych materiałów. 10 Kiedy ostatecznie przestała funkcjonować słynna Droga Birmańska - po raz pierwszy została zamknięta wskutek dyplomatycznej presji Japonii na rząd francuski - stronie brytyjsko - chińskiej pozostały do dyspozycji jeszcze dwa górskie przejścia przez Himalaje. Drogę tę pokonywać mogły tylko juczne muły i tragarze, zaś najkrótszy okres, w jakim można było tego dokonać, wynosił dwa miesiące, przy czym jednorazowy ładunek niesiony na grzbietach mułów i plecach tragarzy był wprost mikroskopijny. Jedno z tych przejść wiodło z Darjeeling na północny wschód, od Lhasy w Tybecie przez Czungking, drugie - z miejscowości Sadiyą do Tali i Kunmingu. Przenoszono tędy głównie sprzęt medyczny i lekarstwa. Istniała jeszcze tzw. garbata droga - bardzo trudny do pokonania szlak powietrzny z Indii do Chin, wiodący nad szczytami Himalajów. Dla wszystkich zainteresowanych operacjami na teatrze działań wojennych CBI (od: Chiny -
11 Birma - Indie) było oczywiste, że właśnie o Birmańską Drogą i o lotniska na terytorium Birmy rozegra się poważna batalia. Dlatego też i w sztabie generała Wavella zastanawiano się już nad wyborem koncepcji strategicznej. Między innymi padła propozycja prowadzenia walki na wzór partyzanckiej wojny. Do jej przygotowania i kierowania działaniami specjalnie zorganizowanych pododdziałów potrzebni byli fachowcy - tacy, jak brytyjski pułkownik Or- de Wingate. Tego 39-letniego absolwenta Brytyjskiej Królewskiej Akademii Wojskowej w Woolwich, inżyniera z wykształcenia i zwolennika strategii walk partyzanckich, poznał głównodowodzący siłami ABDA* w czasie prowadzonej przez siebie kampanii na Bliskim Wschodzie. Generał Wavell postanowił ściągnąć Wingate'a do swej kwatery w Indiach i powierzyć mu zadanie przygotowania szczegółowych wariantów szeroko zakrojonych działań dywersyjno-partyzanckich, zmierzających w pierwszej fazie do paraliżowania zaopatrzenia wojsk japońskich, a w drugiej do odbicia okupowanych lotnisk i lądowych szlaków komunikacyjnych. Wingate przybył do Indii w połowie 1942 roku, a więc w kilkadziesiąt dni po tym, jak zmo- * Skrót od: "American, British, Dutb, Austra-lian" - siły alianckie utworzone w styczniu 1942 roku. 12 toryzowane kolumny japońskie zdobyły Lashio, leżące w pobliżu zwrotnika Raka, i całkowicie przecięły Drogę Birmańską. Po tym sukcesie Japończycy skierowali się na północ w kierunku miejscowości Bhamo i Myitkyina. Ustępujące wojska brytyjskie ratowały się ucieczką na zachód, przedzierając się przez dżunglę i góry do Imphal w Indii. Pod koniec maja cała Birma, której terytorium jest nieco większe od obszaru Francji, była już w rękach Japończyków. Całkowita kontrola nad szlakami komunikacyjnymi Birmy dawała im poważną przewagę strategiczną na terytorium CBI. Tymczasem Wingate przystąpił do pracy w głównej kwaterze ABDA. Codziennie można było zobaczyć, jak samotnie przesiaduje nad stosami meldunków, raportów, map i lotniczych zdjęć. Przyjaźnił się jedynie z amerykańskim pułkownikiem lotnictwa, pilotem US Army Air Eorce, Cochranem, i tylko z nim konsultował swe koncepcje. Jemu też od czasu do czasu powtarzał: "Zawieszę Union Jack * nad Irawadi". Któregoś dnia zjawił się w gabinecie pułkownika Nevilla z "Projektem utworzenia sił specjalnych przeznaczonych do działalności na terenie Birmy". Poprosił o wysłanie dokumentu do generała Woodbuma Kirby'ego, opiniującego w indyjskiej * Union Jack - flaga brytyjska. 13 Kwaterze Głównej tego rodzaju dokumenty. Pułkownik Nevill z nie ukrywanym zainteresowaniem oczekiwał oceny, jaką uzyska w oczach głównodowodzącego dokument sporządzony przez Wingate'a. Uwagę zwracała szczególnie niekonwencjonalność tego opracowania oraz mnóstwo szczegółowych wyjaśnień i wyliczeń, czyniących sprawę zrozumiałą nawet dla laika. Nie zdziwił się przeto szef sekretariatu, gdy następnego dnia na jego biurko wróciła przesyłka od Wavella z adnotacją: "Płk Nevill - przesłać dokument do Londynu"; "Płk Wingate - ideę przekształcić w czyn!" Nevill niezwłocznie przystąpił do sporządzania specjalnej przesyłki kurierskiej. Gdy odcisnął ostatnią pieczęć na specjalnej kopercie zawierającej szyfrogram, mruknął sam do-siebie: "Boże, miej w opiece tego szaleńca". Teraz przyszło tylko czekać na odpowiedź z Londynu.
Pierwszy rajd Wieczorem 6 lutego 1943 roku w sali operacyjnej sztabu generała Wavella długo paliło się światło. Podłoga i ściany drewnianego baraku 14 pokryte były mapami oraz zdjęciami lotniczymi. Tego dnia Wavell poprosił do siebie Wingate, by ostatecznie omówić z nim plan pierwszego wypadu dywersyjnego w głąb Birmy okupowanej przez Japończyków. Zbliżała się północ. Dwóch mężczyzn klęczało na podłodze, schylając się nad rozpostartą mapą centralnych rejonów Birmy. - Ależ na miłość boską, Wingate! Tam przecież nie ma linii komunikacyjnych! Jak pan wyobraża sobie "wycieczkę" w sam środek dżungli? To przecież istne szaleństwo. Bez jakichkolwiek możliwości korzystania z transportu kołowego? - generał Wavell zawiesił pytająco głos. Przez chwilę panowało milczenie. Wingate powoli podniósł głowę znad mapy i uważnie wpatrzył się w twarz generała. Czyżby nagle ten facet przestał pojmować, o co mi chodzi? - pomyślał i zaczął nerwowo stukać drewnianym wskaźnikiem, tak że na zielonej plamie mapy zrobiła się dziura. - Otóż to, generale. Widzę, że zaczynamy się rozumieć - powiedział z przekorą. - Przecież chodzi właśnie o to, że tam nie ma żadnych linii komunikacyjnych... Żadnych, panie generale. A propos dróg, czy zna pan bajeczkę o świętym Mikołaju? Mam nadzieję, że nie zapomniał pan opowieści swojej niańki... - Wingate spojrzał wyczekująco na zdziwionego Wavella. 15 - A więc nie zapomniał pan. To dobrze. Otóż jak pan pamięta, ten właśnie święty miał zwyczaj wchodzenia do domów przez komin, i to bez zaproszenia. Wprawdzie cierpliwość Wavella dawno już została wyczerpana, ale nie dawał tego po sobie poznać. Przed kilkoma dniami otrzymał, od Stilwella wiadomość, że nie będzie chińskiej ofensywy z prowincji Junnan, jak to wcześniej planowano. Czy zatem w tej sytuacji należało decydować się na wysłanie w głąb ugrupowań japońskich brygady stworzonej przez Winga- te'a? Postanowił wezwać do siebie w tej sprawie brygadiera, by wspólnie z nim rozważyć raz jeszcze wszystkie "za" i "przeciw", choć i bez tego wiedział, że może być tylko jedna odpowiedź. Przecież to on sam, Wavell, pozwolił temu człowiekowi jeszcze na wiosnę 1942 roku zrealizować niemal nierealny, zakrawający na fantazję pomysł. Po to ściągnął go do Indii. Już w lipcu 1942 roku rozpoczęły szkolenie w Centralnych Prowincjach oddziały tworzące specjalną hinduską 77 brygadę piechoty. Wprawdzie Wingate zabiegał o jak najlepszych żołnierzy i doborowe oddziały, ale generał Wavell mógł mu przydzielić tylko te, które były do dyspozycji, niezależnie od poziomu ich przygotowania. W skład brygady weszły więc: 13 batalion królewskiego pułku "Liverpool", 2 i 3 16 batalion Gurkhów, 2 batalion strzelców birmańskich oraz 142 kompania dowodzenia.* Te przypadkowo dobrane oddziały przeszły wprawdzie intensywne szkolenie według programu i metod opracowanych przez Wingate'a, lecz mimo zapewnień twórcy 77 brygady generał Wa- vell miał uzasadnione wątpliwości co do ich użycia. Początkowo sam dopingował usilnie Wingate'a, by jak najszybciej był gotów do operacji dywersyjnych, mających na celu przecięcie linii komunikacyjnych nieprzyjaciela na południe od Myitkyina, lecz kiedy już rodził się ten plan, liczono, iż Chińczycy rozpoczną jednocześnie ofensywę w północnej Birmie. Stało się jednak inaczej. Wingate pochylił się nad wybitą wskaźnikiem dziurą w mapie i włożył w nią palec. - O, tędy, generale, tędy niczym święty Mikołaj. Przez komin, panie generale, wpadnę w sam środek "Japsów" przez ten komin. Cudowne, prawda? Czy ma pan jeszcze jakieś wątpliwości? A teraz proszę o wysłuchanie moich dalszych i nieco konkretniejszych
propozycji. To, co powiem, to moja ostateczna decyzja, to rozkaz dla moich ludzi. Proszę o jego akceptację, a wkrótce przekona się pan, ile warta jest moja - wyrzucając z siebie te słowa coraz bardziej pogrążał się w charakterystycznym dla siebie transie. * Wingate nazwał żołnierzy tej brygady "chinditami" od nazwy kamiennego uskrzydlonego psa, pilnującego birmańskich świątyń. 17 Wskaźnik wędrował po olbrzymiej płachcie mapy, po lotniczych planach i fotografiach. Dopiero nad ranem dwóch mężczyzn w polowych mundurach brytyjskiego korpusu kolonialnego wyszło z baraku szumnie nazwanego salą operacyjną sztabu. Wczesnym rankiem 7 lutego 1943 roku generał Wavell w towarzystwie Wingate'a dokonał przeglądu oddziałów hinduskiej 77 brygady piechoty. Ze zdziwieniem i nie ukrywanym zadowoleniem Wavell skonstatował, że brygadierowi udało się w stosunkowo krótkim czasie z przypadkowej zbieraniny ludzkiej skompletować oddziały niczym nie ustępujące doborowym; dobrze wyszkolone i wyekwipowane. Z uwagą przyglądał się całym setkom jucznych mułów i osłów oraz licznym słoniom. - A więc na tym "pofrunie" pan do dżungli, święty Mikołaju. Widzę, że zabiera pan sporo "upominków" dla Japończyków - powiedział do Wingate'a, wskazując na całe stosy zasobników i pakunków z-materiałami wybuchowymi. - A swoją drogą pewniejsze to od obietnic RAF - dodał. Wolno przechodzili przed szeregami Brytyjczyków, Hindusów, Birmańczyków i Gurkhów. Tych było najwięcej, choć gdzieniegdzie czerniła się twarz Murzyna lub 18 patrzyły skośne oczy Chińczyka. Nie brak było też Australijczyków i żołnierzy innych narodowości. Za kilkadziesiąt godzin ci ludzie i zwierzęta mieli wyruszyć. Najpierw czekały ich zmagania z dżunglą, nie bez przyczyny zwaną przez wszystkich zielonym piekłem. Przed nimi setki mil w niezwykle urozmaiconym terenie, kilka przepraw przez rzeki i prawie alpejska wspinaczka. Dopiero na samym końcu - Japończycy. O odwrocie na razie nie myśleli, choć Wingate i ten etap operacji przewidział w najdrobniejszych szczegółach. Wavell znał doskonale opracowane przez brygadiera założenia taktyczne. Przewidywały one specjalny system działań partyzanckich w dżungli i opierały się na sporządzonym własnoręcznie przez brygadiera regulaminie walki. Wingate niezwykle dokładnie opracował instrukcje wysadzania mostów, przepraw, dróg oraz torów. Zawarł w regulaminie także szczegółowe przepisy dotyczące pokonywania otwartych przestrzeni, przeszkód wodnych i górskich, podejmowania zrzutów z zaopatrzeniem, urządzania zasadzek, atakowania japońskich garnizonów i wiosek oraz rozpraszania się na wypadek okrążenia, a następnie szybkiego odtwarzania gotowości bojowej. Opracowaną przez siebie strategię Wingate nazwał "LRP" (Long Rangę Penetration - penetracja dalekiego zasięgu) lub 19 też "DP" (Deep Penetration - głęboka penetracja). Podstawą systemu taktycznego Wingate'a były kolumny, składające się z kompanii strzelców. W skład każdej z kompanii wchodziły cztery plutony oraz dodatkowo pluton broni ciężkiej i pluton dowodzenia wyspecjalizowany również w pracach minerskich i inżynieryjno- budowlanych. Ważnym ogniwem każdej kompanii był pluton rozpoznania, w którym znajdowała się sekcja strzelców birmańskich. Bez nich poruszanie Się w dżungli byłoby wręcz niemożliwe. Dowodził nimi oficer brytyjski z ich macierzystego, pułku strzelców birmańskich; jego podwładni rekrutowali się głównie z plemion Kaczin i Karen. Wingate świadomie zrezygnował z konwencjonalnej struktury batalionowej; batalionowi odpowiadały dwie
kolumny,/ a w brygadzie miało być ich osiem oraz kwatera dowodzenia. Podstawowa zasada taktyczna brzmiała: "kolumny maszerują oddzielnie, lecz walczą zjednoczone". Przyjęcie takiego systemu organizacyjnego pozwalało brygadzie maszerować nie szerokim frontem, lecz posuwać się wężem lub w warunkach dżungli nawet gęsiego. Podstawowym uzbrojeniem żołnierzy z hinduskiej 77 brygady piechoty były karabiny i erkaemy Bren. W każdej kolumnie znajdowały się ponadto dwa starego wzoru, ale 20 za to niezawodne, chłodzone wodą, przenośne karabiny maszynowe typu Vickers 303 oraz dwa lekkie moździerze i kilka miotaczy ognia. Ponadto kolumna dysponowała Piatami. Ciężkie uzbrojenie i sprzęt radiowy do utrzymywania łączności z kwaterą w Indiach oraz samolotami niosły muły. Mimo to na każdego strzelca wypadało około 35 kilogramów ekwipunku, z czego jedynie około 10 kilogramów stanowiły osobiste racje żywnościowe. Tak jak piechur był podstawą działań bojowych, tak też muł był niezastąpionym^ środkiem transportu. 1- A więc muły, woda i radio decydują ostatecznie o zdolności pańskiej brygady - Wavell zwrócił się do Wingate'a ni to z pytaniem, ni to ze stwierdzeniem faktu oczywistego. - Sądzę, że gdyby nawet zabrakło panu paliwa do agregatów prądotwórczych, to głos tych biednych stworzeń zaalarmowałby główną kwaterę w Indiach, nieprawdaż? - zażartował. - Niestety. Za sprawą naszych chirurgów wszystkie zwierzęta straciły głos. Po prostu przecięto im struny głosowe, by były uprzejme zachować w tajemnicy wizytę, którą zamierzamy złożyć Japończykom - odpowiedział również pół żartem, pół serio brygadier. Wavell podszedł do grupki poganiaczy. Wiedział, że funkcję tę sprawowali przeważnie muzułmanie z plemienia Punjabi - tak przynajmniej było dotychczas 21 w armii hinduskiej. Wingate jednak niezbyt im ufał i zastąpił ich Gurkhami, którzy uznali ten fakt za obrazą ich rycerskiej godności. Oficerowie brytyjscy traktowali muły i słonie raczej jako maskotki - nie mieli bowiem jeszcze okazji przekonać się o ich przydatności w kraju leżącym tuż pod "dachem świata" i pokrytym zielonym kobiercem niedostępnej dżungli. Wingate inaczej zapatrywał się na tę sprawę. Wyliczył nawet skrupulatnie, że dla pracującego ciężko muła potrzeba codziennie cztery funty ziarna i sześć funtów specjalnej mieszanki paszowej zwanej przez tubylców "bhoosa". Zdążył też poznać dobrze zwyczaje tych kapryśnych na ogół zwierząt i wiedział, że piją one tylko i wyłącznie czystą wodę, co w znacznym stopniu zwiększało masę bagażu jego ekspedycji. Dla chinditów zabrać miano racje żywnościowe wystarczające na okres pięciu dni marszu oraz amunicji na półgodzinną wymianę ognia. Żywność pakowano w blaszane, wodoszczelne pojemniki. Każdy z nich zawierał pięciodniową rację, na którą składały się suchary, ser, konserwy mięsne, cukier, sól, herbata, zapałki, mleko w proszku i cztery paczki papierosów z nadrukowaną literą "V", symbolizującą zwycięstwo. Dokonując lustracji poszczególnych kolumn generał Wavell przekonał się naocznie, że są 22 one gotowe do natychmiastowego wkroczenia do akcji zaplanowanej pod kryptonimem "Longoloth". Skoncentrowana w rejonie Imphal hinduska 77 brygada piechoty liczyła ogółem siedem samodzielnych kolumn. Ich zadaniem - zgodnie z założeniami Wavella - było dokonanie rozległych aktów dywersji na szlakach komunikacyjnych wroga na rubieży Myitkyina - Bhamo - Mandalaj. Z wydaniem ostatecznych rozkazów nie można było dłużej zwlekać. Operacja "Longcloth" miała rozpocząć się już nazajutrz. W dniu, w którym generał Wavell wizytował brygadę, jej żołnierze mieli już za sobą około 155 km marszu: przebyli bowiem odległość dzielącą Imphal od położonej na północny zachód stacji kolejowej w Dimapur. By dostać się w pobliże granicy indyjsko-birmańskiej, musieli jeszcze pokonać wysokie pasmo górskie Naga w indyjskim stanie Manipur, którego
Imphal jest stolicą, a także rzekę Chindwin, która broniła wstępu do birmańskiej dżungli. Od wyznaczonego rejonu działań dywersyjnych dowodzone przez Wingate'a kolumny dzieliło około 500 kilometrów czegoś, czego w żadnym wypadku nie można nazwać drogą, a jeżeli już, to tylko drogą przez piekło. 23 1Wavell nakazał Wimgate'owi maszerować w kierunku miejscowości Tamu, leżącej po drugiej strome granicy z Birmą, w odległości około 50 km od Imphal. Tam też kończyła się teoria LRP, a zaczynała się walka na śmierć i życie. Tuż za miejscowością Tamu kończył się też obszar Centralnego Frontu, kontrolowanego przez brytyjski 4 korpus. Kolumny 77 BP miały po przeprawieniu się przez rzekę Chindwin i dżunglę wyjść na odcinek linii kolejowej łączącej Myitkyłnę z Mandalaj w rejonie miejscowości Shwebo i tam zaskoczyć Japończyków nie spodziewających się ataku z tego kierunku. Uznaniu Wingate'a pozostawił Wavell dokonanie akcji dywersyjnej na odcinku linii kolejowej Mandalaj - Lashio, biegnącej wzdłuż Drogi Birmańskiej. Przedsięwzięcie to wymagało uprzedniego sforsowania pierwszej co do wielkości rzeki birmańskiej - Irawadi. Dlatego też decyzję należało podjąć dopiero po wykonaniu zadania w rejonie Shwebo. Aby ukryć przed Japończykami rzeczywiste plany, Wingate zdecydował, że na trzy dni przed głównymi siłami przedostaną się na drugi brzeg dwie kolumny Gurkhów, przy czym miejsce forsowania przez nie rzeki Chindwin przesunięto około 80 kilometrów na południe od zasadniczego rejonu przeprawy brygady. Podczas gdy Gurkhowie sporządzali z 24 drewna sporych rozmiarów tratwy, w rejonie miejscowości Kalewa hinduska 23 dywizja prowadziła działania pozorowane, mające na celu odwrócenie uwagi nieprzyjaciela. Gurkhowie szybko uporali się z trudną do pokonania przeszkodą wodną i zgodnie z rozkazem zachowywali się tak, by ściągnąć na siebie oddziały nieprzyjaciela, strzegące tego rejonu Birmy. Manewr ten udał się całkowicie i prawie bez strat własnych. W przewidzianym czasie, pod osłoną nocy, zasadnicze siły hinduskiej 77 brygady piechoty bezpiecznie osiągnęły przeciwległy brzeg Chindwinu. Przed kolumnami Wingate'a setkami kilometrów "rozciągała się teraz zielona ściana najpotężniejszej z przeszkód lądowych - dżungli. , Na jednym z lotnisk w pobliżu miejscowości Comilla dobiegał końca załadunek zasobników zrzutowych do Dafcot z Powietrznych Oddziałów Transportowych, dowodzonych przez generała brygady Wiliama D. Olda z USAAF. - Panowie! Teraz major Mead z sekcji operacji powietrznych Kwatery Głównej omówi z wami szczegóły. Proszę uważnie słuchać i nie żałować .pytań. Od powodzenia waszej misji zależy rezultat całej akcji i życie kilku tysięcy ludzi z kolumn Wingate'a. - I setek zwierząt, panie generale - dorzucił Mead. 25 - Zacznę od omówienia sytuacji operacyjnej na dzień trzynasty lutego czterdziestego trzeciego roku. Otóż wszystkie kolumny Sił Specjalnych dowodzonych przez brygadiera Wingate'a przeprawiły się już przez rzekę Chindwin w kwadratach... - po tych słowach major podszedł do mapy i zaczął dyktować koordynaty. Siedzący na murawie lotniska piloci oraz nawigatorzy z uwagą śledzili ruch wskaźnika i kolorowymi kredkami nanosili położenie oddziałów na mapy lotnicze. - Zasadnicza trudność w dokonaniu precyzyjnego zrzutu pojemników polega na tym, że oddziały siedemdziesiątej siódmej brygady piechoty weszły już w gęstwiną dżungli - podjął po chwili Mead. - Wprawdzie otrzymacie za chwilę od oficera rozpoznania lotniczego zestaw zdjęć tego rejonu, lecz nie mogę zagwarantować, które z zaznaczonych czerwonym krzyżykiem proponowanych miejsc zrzutu osiągnęli ludzie Wingate'a. Musicie zatem polegać na systemie naprowadzania radiowego. Będziemy je prowadzić w dwóch kanałach: z sekcji operacji powietrznych, tu z terenu Indii, oraz prosto z dżungli za pośrednictwem radiostacji przydzielonych do plutonów rozpoznania w każdej z
kolumn. Bezpośrednio przed startem otrzymacie panowie tabele sygnałów i wykazy częstotliwości radiowych. Proszę nie sugerować się faktem, że ci z dołu będą kierowali 26 was na tereny gęsto pokryte lasem. Zrzutowiska zostaną tak przygotowane przez ich saperów, że dopiero w momencie, gdy znajdziecie się nad punktem, okaże się, że pnie drzew są na znacznym obszarze podpiłowane i zostaną błyskawicznie obalone. Pamiętajcie, iż biały dym ze świec sygnalizacyjnych wskazuje, iż właśnie w tym rejonie czekają na wasze "podarki" ludzie Wingate'a. Piloci wiedzieli dokładnie, co oznacza precyzyjne wykonanie zrzutu nad terytorium okupowanym przez Japończyków. Wielu z nich, służąc uprzednio w 3 taktycznym skrzydle Air Force, dowodzonym przez marszałka lotnictwa sir Johna Baldwina, przekonało się już o skuteczności japońskich myśliwców Zero. Warunki dokonywania zrzutów wymagały zejścia na o minimalną wysokość, a także maksymalnego ograniczenia prędkości dwusilnikowych Dakot. Z uwagi na duże urozmaicenie rzeźby terenu: góry, rzeki- i dżunglę, manewr ten nie należał do najbardziej bezpiecznych. Ponadto wszystko odbywało się na terenie strzeżonym przez Japończyków. Czasami, by dokładnie naprowadzić maszynę nad wyznaczone zrzutowisko, pilot będzie musiał dokonać kilku zajść po kręgu, co stwarzało duże prawdopodobieństwo zestrzelenia go nawet przez strzelców dysponujących lekkim uzbrojeniem - by nie wspomnieć o niebezpieczeństwie silnych turbulencji, 27 szczególnie groźnych w momencie wyrzucania pojemników. Mimo iż piloci zdawali sobie sprawę ze złożoności zadania oraz z czyhającego na nich niebezpieczeństwa, zawsze jednak było to coś nowego i lepszego od tej przeklinanej powszechnie "garbatej drogi" nad Himalajami. - Byleby tylko ten wasz Wingate nie palił fajki, bo jak się któryś z moich chłopców pomyli, to zasobnik gotów wylądować na głowie tego tygrysa w szortach - zażartował dowódca Troop Carrier Command. W kilkanaście godzin później pierwsze zasobniki spadły dokładnie w wyznaczonych miejscach. Pierwsza z serii operacja zaopatrzenia powietrznego kolumn 77 brygady odbyła się bez przeszkód. Teraz Wingate mógł skierować się ze swoimi "partyzantami" do rejonów, w których zaplanowano zniszczenie głównych linii komunikacyjnych wroga. Przez czternaście dni przedzierali się chindici przez niedostępną dżunglę, posuwając się metr po metrze na wschód. W czasie tego morderczego marszu wszystko zależało właściwie od strzelców birmańskich i Gurkhów. Ze zręcznością, której nie powstydziłby się nawet najbardziej renomowany żongler, posługiwali się swoimi dah i kukri - długami i lekko wygię 28 tymi nożami o jednym ostrzu. Całymi dniami słychać było w powietrzu ich świst i łagodny szelest osuwających się lian. W tej piekielnej zielonej gęstwinie tylko niemal nadprzyrodzony dar orientacji Birmańczyków pozwalał kolumnom posuwać się we właściwym kierunku. Nie obyło się też bez drobnych - na szczęście dla Wingate'a i jego żołnierzy - potyczek. I w tej sytuacji ostrza dah i kukri okazały się niezastąpione. Napotkani Japończycy najczęściej nie mieli nawet czasu chwycić za broń - tak szybko dosięgał ich chłód ostrej stali. W kilku jednak przypadkach doszło do wymiany ognia z patrolami rozpoznawczymi. Jednakże utarczki te nie zaalarmowały większych sił wroga, gdyż nawet najbardziej przebiegły i przewidujący dowódca japoński nie spodziewał się ataku z tego właśnie kierunku. Mimo to dowódcy, gdy tylko napotkali nieprzyjacielskie patrole, nakazywali swoim oddziałom przechodzić w rozproszenie. Stosując taką taktykę, skutecznie chronili kolumny przed poważniejszymi stratami, lecz przede wszystkim nie pozwalali wrogowi zorientować się, z jakimi siłami ma do czynienia. Tego, co przechodzili żołnierze Wingate'a w czasie przedzierania się przez dżunglę, nie odda żaden najdokładniejszy nawet opis. To po prostu trzeba było przeżyć. Gdy tylko kolumny Wingate'a dotarły w pobliże linii kolejowej Mandalaj
29 - Myitkyina, natychmiast ich żołnierze przystąpili do dzieła. Przez kilkanaście godzin od górskich zboczy i ściany dżungli odbijały się potężnym echem wybuchy. Wylatywały w powietrze stalowe i drewniane mosty, niczym sznurowadła skracały się szyny i rozsypywały się w drzazgi podkłady. Na dodatek, jakby zniszczenia były jeszcze zbyt małe, na tory osuwały się rumowiska skalne. Na odcinku prawie 50 kilometrów ładunki wybuchowe zakładano bowiem jednocześnie na torach i na okalających je górskich zboczach. W ten sposób przerwano linię kolejową aż w 75 miejscach. Podnieceni żołnierze szybko zapomnieli o trudach przebytej drogi, lecz Wingate, Fergusson i Calvert doskonale zdawali sobie sprawę, że ludzie z ich kolumn utracili już niemało sił. Należało zatem działać rozważnie, tym bardziej że byli w samym środku terytorium okupowanego przez Japończyków. Jakkolwiek już tylko akcja w pobliżu Bonchaung Gorge, gdzie zniszczono wraz z torami cały skład pociągu towarowego, mogła w pełni satysfakcjonować Wingate'a, to ambicja i realne wyliczenie sił nie pozwalały mu na natychmiastowy odwrót. Postanowił zatem błyskawicznie uderzyć na odcinek linii kolejowej łączący Mandalaj z Lashio. Wymagało to jednak sforsowania 30 I dużej przeszkody wodnej - rzeki Irawadi. W tym celu brygadier nakazał rozproszenie wszystkich kolumn na rozległym, płaskowyżu i przeprawianie się w małych grupkach. Japończycy ani przez chwilę nie przypuszczali, że po brawurowym ataku na linię Mandalaj - Myitkyina Brytyjczycy odważą się na coś podobnego na jej innym odcinku. Tymczasem kolumny Wingatea bezpiecznie przebyły rzekę. Zadecydował o tym przede wszystkim fakt, że dowódcy japońscy, zaalarmowani wybuchami i nadchodzącymi meldunkami o poniesionych stratach, zorganizowali w tym czasie szeroko zakrojoną ofensywę przeciwko partyzantom z plemienia Kaczin, koncentrującym się w okolicach Sumprabumu, około 130 kilometrów na północ od Myitkyina. Ta ludowa partyzantka wspomagana była siłami jednego batalionu birmańskiego, dowodzonego przez podpułkownika Gamble'a. Jego oddział stacjonował w silnie umocnionym Fort Hertz, chronionym w naturalny sposób przez wysokie grzbiety górskie. W tym miejscu warto przypomnieć, że twierdzy tej nigdy nie udało się zdobyć Japończykom. Zaopatrywana przez alianckie lotnictwo z powietrza, stanowiła dogodną bazę wypadową i schronienie dla chińskich i birmańskich oddziałów partyzanckich. Z tego właśnie kierunku spodziewali się 31 Japończycy uderzenia, nie przypuszczając, że nadejdzie ono z zachodu, i to w samym centrum Birmy. Początkowo wszystko wydawało się przebiegać zgodnie z planem: kolumny przeprawiły się bezpiecznie i sprawnie przez Irawadi. Dopiero po pewnym czasie z coraz większym niepokojem zaczęto patrzeć W niebo. - "Zielony" do "Brązowego": banany dojrzewają szybko! "Zielony" do "Brązowego": banany dojrzewają szybko! - radiooperator z plutonu rozpoznawczego 7 kolumny przekazywał kodem meldunek o tym, że Dakoty są nad zrzutowiskiem. Pilot prowadzący eskadrę rozpaczliwie sygnalizował: - "Brązowy" do "Zielonego": u góry nie ma wiatru! Powtarzam! U góry nie ma wiatru! Oznaczało to rzecz najgorszą. Piloci, choć utrzymywali łączność radiową z oddziałami Wingate'a, nie mogli precyzyjnie ustalić miejsca ich stacjonowania. Raptowny wzrost temperatury powietrza w drugiej połowie lutego sprawił, że olbrzymie połacie ziemi pokrywała gęsta mgła. Szczególnie dokuczliwa była ona właśnie w rejonie Mandalaj, gdzie spotykały się dwie potężne rzeki Irawadi i Chindwin. Dodatkową przeszkodą były silne prądy wznoszące i bliskość wysokich grzbietów górskich, co w sumie skutecznie 32
paraliżowało możliwość precyzyjnego działania RAF. Oczekujący na życiodajne dary z nieba chindici Wingate'a słyszeli wyraźnie warkot samolotowych silników, lecz dokonanie zrzutów na ślepo groziło zarówno zdemaskowaniem oddziałów, jak i utratą cennego sprzętu oraz zapasów żywności. Bezradni piloci wracali na zachód. W kolumnach zaczynało brakować wody pitnej i żywności. Zapasy kurczyły się z dnia na dzień. Wreszcie doszło do tego, że zaczęto wydawać racje głodowe. - Słuchaj, Orde! Chyba dasz już spokój tym przeklętym "Japsom". Nie ma sensu pchać się na Lashio. Ludzie, ścinani malarią, padają jak muchy. Straciliśmy połowę mułów, a może i więcej. Jeszcze kilka dni, a będziemy nieść wszystko na własnych plecach. Zresztą nie zostało tego wiele. Ci cholerni "tramwajarze" z RAF nie dość że nie są w stanie nam pomóc, choć kręcą się tu całymi dniami, to jeszcze mogą nam na kark sprowadzić Japończyków. A zresztą oni już chyba połapali się w naszych zamiarach - argumentował brygadier B. E. Fergusson. - Nie musisz mi o tym przypominać: sam widzę, co się dzieje! Każ zawiadomić Główną 33 Kwaterę, że odstępujemy od zamiaru przeprowadzenia akcji. Ludziom nakażcie przygotować się do odwrotu. Za godzinę odprawa dowódców kolumn. Przekażę im decyzję. A teraz nie przeszkadzaj mi! - Wingate opuścił głowę na kolana i objął ją dłońmi. Po kilku minutach odzyskał równowagę. - No, jazda do roboty. Przecież wiecie doskonale, co macie robić! - ponaglił Fergussona i Calverta', a sam zaczął starannie przecierać lufę swego Breno. W czasie odwrotu do Indii nakazał Wingate rozczłonkowanie kolumn na małe grupy i przedzieranie się na zachód równoległymi, lecz nieco oddalonymi od siebie marszrutami, czyli w ten sam sposób, w jaki przesuwano się w czasie pierwszego rajdu w głąb terytorium Birmy. Wariant ten zdał w pełni praktyczny egzamin. Większość grup dotarła niemal równocześnie do rzeki Chindwin i przeprawiła się na drugi brzeg w okolicach Sittaungu. Tutaj żołnierze Wingate'a byli już całkowicie bezpieczni i pod skuteczną osłoną hinduskiej 23 dywizji mogli regenerować swe siły. Inne grupy skierowały się na północ i po forsownym marszu przekroczyły granicę chińską, przeprawiając się uprzednio przez rzekę Salween. Miejscowa ludność udzieliła im pomocy, a wkrótce transportowe Dakoty na swych pokładach przewiozły ich do Indii. W ten sposób 34 z początkiem czerwca pierwsza akcja sił stworzonych przez Wingate'a dobiegła praktycznie końca. Na szczególne podkreślenie zasługuje bohaterstwo biorących w niej udział żołnierzy. Mieli oni za sobą nie mniej niż 1200 kilometrów marszu przez góry, dżunglę i rzeki, a wielu pokonało na własnych nogach odległość nawet ponad 1600 kilometrów, w niezwykle trudnych warunkach. Przez dziesięć do dwunastu tygodni zmagali się nie tylko z przeszkodami terenowymi, z malarią i głodem, ale także narażeni byli na niespodziewane kontrataki ze strony silnych garnizonów japońskich. Warto przypomnieć, że marsz przez tropikalną dżunglę pochłania trzykrotnie więcej energii aniżeli pokonanie podobnej trasy w normalnych warunkach. Do tego trzeba dodać, że każdy z uczestników ekspedycji niósł na swym grzbiecie ciężar równy połowie swej wagi, a w czasie przepraw wodnych i obfitych opadów znacznie większy. Chociaż ludzie Wingate zaprawieni byli fizycznie i silni duchem, mimo to nie wrócił co trzeci z nich. Oceniając przebieg i wyniki tej wyprawy na tyły wroga, zaakcentować należy jej pozytywny wpływ na morale żołnierzy, którzy naocznie przekonali się, jak irracjonalne było przeświadczenie o rzekomo niezniszczalnej potędze Japończyków. Szczególne znaczenie miał bezpośredni kontakt brytyjskich dowódców z wrogiem, jak również 35 możliwość praktycznego wypróbowania najodpowiedniejszego dla oddziałów LRP regulaminu walki.
Przekonano się, że słynni ze swych metodycznych działań Japończycy gubią się całkowicie w wypadku zaskoczenia ich garnizonów nawet przez niewielkie siły dywersyjno-partyzanckie. Wingate osobiście utwierdził się w słuszności opracowanych przez siebie założeń taktycznych, a odniesione sukcesy przekonały także większość sceptyków. Jednak niektórzy z nich nadal podważali sens podejmowania podobnych operacji twierdząc, że ich koszt i ryzyko jest niewspółmiernie duże W stosunku do materialnych wyników. Zupełnie inną opinię wyraził generał Wavell. Również sam Churchill wręcz zachwycony był koncepcją Wingate'a i wynikami pierwszej akcji przeprowadzonej przez siły LRP. Dowodziła tego pilna depesza do Głównej Kwatery w Indiach, wzywająca brygadiera Orde'a Charlesa Wingate do natychmiastowego stawienia się w Londynie. O przyczynach takiej decyzji miał się dowiedzieć dopiero na miejscu, choć fakt, że podobne rozkazy o otrzymali inni wysocy dowódcy brytyjscy, wskazywał na zbliżanie się ważnych wydarzeń politycznych lub militarnych. Wingate nie był jednakże ani wytrawnym politykiem, ani też wybitnym strategiem. Zarówno on, jak i jego przełożeni mogli tylko wnioskować, że chodzi 36 o sprawy bezpośrednio dotyczące Birmy, a w szczególności problemów odblokowania Drogi Birmańskiej. Kość niezgody W dniu 4 sierpnia 1943 roku od londyńskiego nabrzeża odbił brytyjski liniowiec "Queen Mary". Najważniejszym gościem na pokładzie był sam Winston Churchill. W tej zaatlantyckiej podróży towarzyszyło mu ponad 200 doradców, w tym liczna grupa oficerów ze sztabu generała Fredericka Edgwortha Morgana. "Queen Mary" obrał kurs na Zatokę Świętego Wawrzyńca. Generał Morgan wiózł w dyplomatycznej teczce szczegółową koncepcję planów działań wojennych w Europie, oznaczonych kryptonimami "Overlord" i "Rankin". Premier Churchill i jego doradcy mieli je przedstawić na rozpoczynającej się 14 sierpnia w Quebec konferencji oznaczonej kryptonimem "Quadrant". Zawartość dyplomatycznego bagażu pasażerów "Queen Mary" w znacznej mierze była plonem pierwszego etapu prac Sztabu Dowództwa Wojsk Sojuszniczych (COSSAĆ - Chief of Staff Supreme Allied Commander), powołanego na konferencji w Casablance w styczniu 1943 roku. 37 Natychmiast pis przybyciu do Kanady Churchill udał się na zaproszenie Roosevelta d" Hyde Parku, zaś towarzysząca mu grupa doradców wojskowych przystąpiła do intensywnych rokowań ze swymi amerykańskimi partnerami. Tylko nieliczni z nich orientowali się, kim jest średniego wzrostu brytyjski brygadier Orde Charles Wingate. I jemu bowiem przypadł w udziale zaszczyt uczestniczenia w dyplomatycznym szczycie sprzymierzonych. Tu, na konferencji w Quebec, miał przedstawić swoją koncepcję działań desantowych i partyzanckich w Birmie. Nie wiedział jednakże i nie mógł wiedzieć, że Churchill, jeden z naj- wytrawniejszych dyplomatów ówczesnego okresu, chciał przy okazji upiec swoją własną pieczeń. Już w czasie atlantyckiej podróży, a następnie w toku konferencji wszystkich, którzy znali osobiście O. C. Wingate'a, zadziwiła metamorfoza, jaka w nim zaszła. Ten znany z ekstrawaganckiego stylu bycia i agresywnego zachowania mężczyzna zmienił się nie do poznania. Jego rzeczowe, spokojne argumenty trafiały skutecznie do całego gremium sztabowców tej klasy co Marshall, Arnold, Deane, King, Leahy, wiceadmirał Wilson, generał Somervell, admirał Cook, admirał Badger, generał Handy, generał Wedemeyer, komandor Fre-seman, generał Fairchild, generał Kuter, admirał Mountbatten i wielu innych, 38
którzy uczestniczyli w obradach konferencji "Quadrant". Z dużą pewnością siebie i znajomością omawianych problemów Wingate referował punkt po punkcie swoje plany. Plonem całej serii narad sztabowców był obszerny raport końcowy zawierający 67 paragrafów, z których 25 dotyczyło wojny na kontynencie europejskim, reszta zaś odnosiła się do działań w Azji Południowo-Wschodniej i na Pacyfiku. Założeniom strategicznym na tym teatrze działań wojennych poświęcono w Quebec sporo uwagi, zresztą po raz pierwszy na tym szczeblu dyplomatycznych rozmów sprzymierzonych. Tylko laikowi wydawać się mogło, że sprawy wojny z Japonią stanowią odrębne zagadnienie; w praktyce wiązały się one z koncepcjami strategii europejskiej. Właśnie na tle interpretowania tych związków eksperci i dyplomaci zza oceanu różnili się w swych poglądach od partnerów brytyjskich. Dowódcy amerykańscy, a wśród nich King i Leahy, uznali np. za konieczne przerzucenie części barek desantowych na azjatycki teatr działań wojennych bezpośrednio po osiągnięciu zamierzonych celów na froncie w basenie Morza Śródziemnego. Z koncepcją taką nie mógł zgodzić się Churchill, który na konferencji forsował zwiększe- 39 nie liczby środków w zachodniej Europie. Premier brytyjski sugerował podejmowanie na Dalekim Wschodzie takich działań, które nie pociągnęłyby za sobą zmniejszenia liczby sił i środków na frontach europejskich. Uważał, że przeciwko Japończykom powinno się prowadzić walki peryferyjne, stosując taktykę unikania frontalnych uderzeń, które należy zastąpić zaskakującymi manewrami typowymi dla partyzantki, bez angażowania zbyt wielkiej liczby samolotów i okrętów. Z tego też powodu tak bardzo zainteresowały Churchilla plany przedstawione przez Wingate'a. Opracowana przez niego i sprawdzona już w praktyce koncepcja działań partyzanckich w Birmie, a także sukcesy odniesione tam w pierwszym półroczu 1943 roku powinny były - zdaniem brytyjskiego premiera - przekonać amerykańskich sojuszników. Z całą ostrością stanął na konferencji w Quebec problem otwarcia Drogi Birmańskiej. Amerykanie łączyli tę kwestię z koniecznością wykorzystania olbrzymiego potencjału ludzkiego Chin. Wiązało się to jednak z potrzebą zwielokrotnienia dostaw sprzętu i żywności dla tego kraju, tym bardziej że Czang Kaj-szek domagał się wydatnego zwiększenia zaopatrzenia, grożąc wręcz amerykańskim partnerom, że w przeciwnym razie jego żołnierze stracą ochotę do dalszej walki. Chiński marszałek mógł sobie pozwolić na tego 40 rodzaju dyplomatyczny poker, bowiem doskonale orientował się, że działania wojenne na terenie jego kraju wiązały jedną trzecią japońskich sił lądowych i w bardzo poważnym stopniu uszczuplały potencjał gospodarczy cesarstwa. Podczas gdy Amerykanie postulowali w Quebec wielowariantowe plany zakładające ofensywne operacje w północnej Birmie i łączyli je z jednoczesnym atakiem z południa i odzyskaniem portu Akyab, premier Wielkiej Brytanii uporczywie trwał przy swojej koncepcji. Jego stanowisko spotkało się ze sprzeciwem nie tylko ze strony sztabowców USA; również nie wszyscy Brytyjczycy podzielali zdanie swego premiera. Ostatecznie zdołano się porozumieć co do planów operacji lądowych zmierzających do otwarcia Drogi Birmańskiej, odkładając jednocześnie na przyszłość przygotowania do operacji morskiej w Zatoce Bengalskiej. Na konferencji "Quadrant" postanowiono, że zaplanowane działania na froncie birmańskim należy rozpocząć po ustaniu pory monsunowej, trwającej od maja do połowy października, czyli zimą 1943/1944 roku. Z niektórymi przyjętymi przez Brytyjczyków i Amerykanów założeniami zapoznano przebywającego w tym czasie w Quebec Sunga Gzuwena - chińskiego ministra spraw zagranicznych. Szef amerykańskiego sztabu generalnego Marshall 41
podczas rozmowy w cztery oczy starał się go przekonać, iż powodzenie operacji w Birmie zależy od podjęcia przez Chiny szeroko zakrojonych akcji ofensywnych. Podobne stwierdzenia zawarte zostały również w liście skierowanym 24 sierpnia przez Roosevelta ii Churchilla do Czang Kaj-szeka. Zobowiązali się oni do realizacji przyjętych w Quebec założeń, które przewidywały: 1. Zwiększenie i przyspieszenie dostaw dla Chin drogą powietrzną i wzmocnienie tam lotnictwa sojuszników. 2. Zwiększenie przepustowości dróg zaopatrzenia wiodących z Kalkuty do indyjskiej prowincji Assam w pobliżu zachodnich granic Birmy. 3. Przystąpienie do akcji ofensywnych, po ustaniu pory deszczowej, przez wojska brytyjskie i hinduskie w prowincji Assam oraz oddziały chińskie znajdujące się w prowincji Junnan, co w połączeniu z działaniami lotnictwa oraz działalnością tworzonych przez Wingate'a oddziałów wypadowych dalekiego zasięgu (LRP) przyczynić się miało do otwarcia drogi lądowej do Chin. 4. Rozpoczęcie przygotowań do akcji desantowych w Zatoce Bengalskiej z zadaniem objęcia kontroli akwenu Oceanu Indyjskiego, a 42 tym samym zdezorganizowania zaopatrzenia wojsk japońskich via Rangun. Szczegóły operacji lądowych zmierzających do otwarcia Drogi Birmańskiej postanowiono przedstawić na kolejnej konferencji, którą zgodnie z późniejszymi ustaleniami zwołano w Kairze. Tymczasem jedynym liczącym się sukcesem Churchilla w zakresie jego polityki dalekowschodniej było utworzenie niezależnego Naczelnego Dowództwa w Południowo-- Wschodniej Azji (South-East Asia Command- SEAC). W Quebec postanowiono, że kierować nim będzie brytyjski admirał Louis Mountbatten oraz że całkowitą odpowiedzialność za politykę i działania w tej stronie świata przejmują bezpośrednio brytyjscy szefowie sztabów, podporządkowani Połączonemu Komitetowi Szefów Sztabu (Combined. Chiefs of Staff - CCS) w Waszyngtonie. Mountbattenowi przypadło zatem w udziale dowodzenie obszarem obejmującym Cejlon, Birmę, Syjam, Malaje i Sumatrę. Decyzja ta oznaczała wydzielenie tej strefy spod (kompetencji Naczelnego Dowództwa Sił Sojuszniczych w Indiach. Zgodnie z postanowieniami konferencji "Quadrant" szefem sztabu SEAC został brytyjski generał H. R. Pownall. W Kanadzie głosili już wprawdzie Amerykanie tezę o wyłącznej odpowiedzialności USA za powodzenie wojny z Japonią, 43 jednak Churchillowi, który perspektywicznie zabiegał już o własne cele polityczne w Azji, udało się "wkręcić" do chińskiego sztabu Stilwella brytyjskiego generała A. Cartona de Wiarta, a do sztabu Mac Arthura generała H. Lumsdena jako obserwatorów. W odniesieniu do Japonii ostateczny raport konferencji "Quadrant" przewidywał nie słabnący nacisk na japońskie pozycje, mający na celu sparaliżowanie transportu morskiego i powietrznego cesarstwa, oraz otwarcie Drogi Birmańskiej w wyniku operacji w północnej i południowej Birmie. Ich szczegóły również miały być przedstawione przez sztab admirała Mountbattena na następnej konferencji W Quebec podjęto też decyzję o rozbudowie baz zaopatrzeniowych w Indiach. Rozdzielono także strefy strategiczne: Amerykanie mieli atakować Japończyków od wschodu i południowego wschodu, Anglikom powierzono kierunek zachodni, natomiast nie wyjaśniono do końca problemów działań strategicznych na kierunku północnym, uzależniając decyzje w tej sprawie od stanowiska ZSRR. Wingate kilkakrotnie referował swoje koncepcje na konferencji w Kanadzie. Proponował on prowadzenie walki nie przez regularne oddziały, lecz przez grupy partyzanckie. Dzięki 44 zastosowaniu taktyki wojny partyzanckiej Japończycy zmuszeni byliby walczyć na trzy fronty na kierunkach odpowiadających głównym liniom japońskiego zaopatrzenia. Na każdy z tych
kierunków Wingate proponował wydzielić po jednej brygadzie specjalnej i jej siłami odciąć dostawy przeznaczone dla nieprzyjacielskich garnizonów. Sądził, że pozbawiona przez dłuższy czas żywności, amunicji i posiłków obrona japońska musiałaby w krótkim czasie załamać się. Wprawdzie to, co mówił Wingate w Quebec, pozostawało na razie w sferze teorii, jednakże wykorzystał on w pełni swój naturalny dar oratorstwa i siłę sugestii. Daleko mu było wprawdzie do sztabowego przygotowania, jakim dysponowało admiralskie i generalskie audytorium, lecz ani przez chwilę nie odczuwał tremy. Bez namysłu odpowiadał na liczne pytania zadawane mu również przez Roosevelta i Churchilla. Potrafił na tyle zainteresować swoimi poglądami i teoriami - a przede wszystkim nieprzeciętną osobowością - amerykańskiego przywódcę, że ten zaprosił go na spotkanie w ścisłym gronie: Roosevelt, Churchill, admirał Mountbatten i Wingate. - Gratuluję panu, Orde! Jednak muszę wyznać, że wystawił pan moje nerwy na trudną próbę. Nie spodziewałem się, że pójdzie panu tak gładko z tymi chytrymi lisami dyplomacji. 45 Rozprawił się pan z nimi w pięknym stylu - wyrzucał z siebie komplementy admirał Mo- untbatten, potrząsając energicznie ręką Wingate. - Coś mi się zdaje, że za chwilę dostąpi pan znacznie większego zaszczytu niż moje słowa uznania. Oto sam premier raczył skierować swe kroki w naszą stronę, a pan jest tego przyczyną, Orde. Raz jeszcze gratuluję. - No, brygadierze Wingate! Jesteśmy winni panu słowa szczególnej podzięki. Przedstawił pan poważny i złożony problem nad wyraz przejrzyście - zaczął z daleka Churchill. Był wyraźnie zadowolony. Poklepał Wingate'a po ramieniu, po czym mocno uścisnął mu dłoń. Brygadier przybrał pozę zwycięzcy i z nie ukrywaną wyniosłością w głosie odpowiedział: - To moja niezmienna praktyka, sir! Przez chwilę panowało milczenie. Przerwał je Churchill, zwracając się do Mountbattena: - Jestem prawie pewien, admirale, że wyrośnie nam wkrótce nowy, tym razem birmański Clive. A swoją drogą dobrze się stało, że dzięki talentowi Wingate'a uzyskaliśmy obietnicę amerykańskiego wsparcia lotniczego dla jego pomysłu z LRP. Czy nie sądzi pan, że nasz sprytny brygadier powinien odwiedzić teraz wojskowego krawca? Sądzę, że chyba chciałby pan mieć w swoim sztabie jeszcze jednego generała? A więc, generale Wingate, gratuluję sukcesu i awansu! Szczegóły omówimy 46 w drodze powrotnej. Dziękuję, jeszcze raz dziękuję! - po raz wtóry uścisnął dłonie swoim rozmówcom i obróciwszy się na pięcie wrócił do salonu. - Dziś los uśmiechnął się do pana całą gębą, generale Wingate. Zasłużyć sobie na miano "birmańskiego Clive'a"... Ho, ho, to przecież większy awans od moich admiralskich szlifów. Muszę powiedzieć o tym wszystkim wojskowym pismakom, których tylko spotkam. A teraz, drogi generale, wracamy do tej przeklętej dżungli. "Japsy" nie mogą się nas doczekać - zażartował Mountbatten. Wingate udał, że tego nie słyszy. Dokładnie w trzy miesiące później, 23 listopada 1943 roku, odbyła się w Kairze pierwsza z dwóch konferencja plenarna z udziałem Churchilla, Roosevelta, Hopkinsa, Leahy'ego, Marshalla, Brooke'a i A. Cunninghama. Obecny był również Czang Kaj-szek wraz z małżonką oraz trzech przedstawicieli armii chińskiej. Ogółem w obradach uczestniczyło dwunastu Amerykanów, ośmiu Anglików oraz pięciu Chińczyków. Zgodnie z ustaleniami z Quebec na kairskiej konferencji przedstawiono opracowany przez sztab admirała Mountbattena plan działań ofensywnych w Birmie. Najogólniej rzecz bio- 47 rąc, przewidywał on połączone operacje w północnej Birmie, podjęte przez armię chińską, i działania ofensywne Brytyjczyków na południu Birmy oraz w jej centralnych rejonach. Zgodnie z poczynionymi ustaleniami Chińczycy zaatakować mieli z trzech kierunków: z Le- do, z Fort Hertz i z południowych rejonów prowincji Junnan. W działaniach skierowanych na
węzeł kolejowy w miejscowości Myitkyina wspomagać miały Chińczyków oddziały amerykańskie. Oddziały Czang Kaj-szeka ostatecznie powinny były zająć rubież Lashio- Bhamo. W tym samym czasie brytyjsko-hinduski 15 korpus miał za zadanie nacierać z kierunku zachodniego na prowincję Arakan, a nastąpnie wzdłuż wybrzeża w kierunku południowo-wschodnim na taką głębokość, -jak tylko będzie to możliwe. Na kierunku natarcia 15 korpusu leżały miejscowości: Mintha, Mawlaik i port Akyab. Zadaniem korpusu było uniemożliwienie Japończykom przerzutu wojsk do rejonów północnych przeciwko armii chińskiej. W tym właśnie czasie w centralnym rejonie Birmy miał wejść do akcji generał Wingate ze swymi oddziałami i przeprowadzić szeroko, zakrojone operacje desantowe, wymierzone w system zaopatrzenia i w szlaki komunikacyjne Japończyków. W Kairze proponowano, by realizację planu rozpocząć 15 stycznia 1944 roku, jednak sprzeciwił się temu Czaag Kaj-szek. 48 Obawiał się on bowiem, że opracowany przez sztab admirała Mountbattena plan spowoduje na najbliższe pół roku poważne ograniczenie dostaw do Chin "garbatą drogą". Naciskał też na realizację planu operacji desantowych w Zatoce Bengalskiej, a w szczególności usiłował skłonić Churchilla do przeprowadzenia desantu brytyjskiego na Andamany (operacja "Buccaneer"). Od spełnienia tych warunków uzależniał przystąpienie wojsk chińskich do realizacji działań z Junnanu w ramach operacji oznaczonej kryptonimem "Tarzan". Churchill kategorycznie sprzeciwiał się żądaniom Czang Kaj-szeka, ten jednakże usztywniał swoje stanowisko. Na 128 posiedzeniu CCS szczegółowo omówiono założenia kampanii birmańskiej. Ostatecznie w Kairze zredagowano memorandum zawierające sześć punktów i upoważniono admirała Mountbattena do uzyskania pod nim podpisu Czang Kaj-szeka, (który powinien wyrazić zgodę na udział wojsk chińskich w operacjach na północy Birmy. Amerykanie uciekli się tym razem do podstępu: bez wiedzy głównych zainteresowanych obiecali Chińczykom podjęcie przez Brytyjczyków operacji "Buccaneer" w marcu 1944 roku. Ten fakt sprawił, że Czang Kaj-szek podpisał ostatecznie dokument. Churchill, nie przyjmując tego do wiadomości, nieustępliwie bronił swego zdania w sprawie wyłącznego użycia wszystkich 49 możliwych środków desantowych w Europie Zachodniej, zaś o operacji "Buccaneer" nie chciał nawet słyszeć. W ten oto sposób Birma, a właściwie spór o odblokowanie Drogi Birmańskiej, stała się dyplomatyczną kością niezgody. Po powrocie do Indii 43-letni admirał lord Louis Mountbatten niezwłocznie zorganizował Naczelne Dowództwo Południowo-Wschodniej Azji. Kierował się przy tym zainteresowaniami Churchilla, preferującego wojnę typu partyzanckiego. W kuluarach konferencji i w czasie podróży z Quebec rozmawiał z Wingatem wiele na temat stworzenia sił lotniczych, których znaczenie ten ostatni zaczął doceniać po przykrych doświadczeniach z wiosennej operacji "Longcloth". Postanowili oni sprawom transportu lotniczego nadać odpowiedni priorytet; docenił je również marszałek Portel, przydzielając SEAC dodatkowo 150 maszyn (300 otrzymano uprzednio od generała Arnolda). Pierwszym dowódcą Połączonego Dowództwa Alianckich Sił Powietrznych terytorium CBI został marszałek lotnictwa sir Richard Peirse. Od pierwszych dni panowała w SEAC pełna zgodność poczynań brytyjsko-amerykańskiej wspólnoty wojskowej. Dobrze przedstawiała się współpraca z Naczelnym Dowództwem 50 Indyjskim; w jego gestii pozostawały bazy i obozy szkoleniowe, rezerwy ludzkie oraz szlaki komunikacyjne z Indii do Chin. Dowodził tu generał Claude Auchinleck, a generał Wilfred Lindsel - spełniający rolę pośrednika, a zarazem kredytobiorcy SEAC w sprawach
dotyczących przyszłych operacji birmańskich - dwoił się i troił, by sprostać zadaniom postawionym w Quebec przez Churchilla. W sztabie Mountbattena szczególnie charakterystyczną i' znaczącą postacią - obok ekscentrycznego Wingate'a - był 60-letni amerykański generał Stilwell, zwany przez żołnierzy "Octowym Joe" lub "Joe Pantoflarzem". Podobnie jak Wingate urodził się pod znakiem Ryb i podobnie jak on był zamknięty w sobie, szorstki w obyciu i pozbawiony odruchów serdeczności. Ten niskiego wzrostu generał odznaczał się wyjątkową sprawnością fizyczną. Niewątpliwie wpłynął na to fakt, że w West Point, którą ukończył z wysoką lokatą, zwracano na ten walor szczególną uwagę. Stilwell był zatem dobrym długodystansowcem, wioślarzem, koszykarzem i piłkarzem. W jego języku wojskowym aż roiło się od zwrotów zapożyczonych z terminologii sportowej. Początkowo służył jako oficer piechoty w Hongkongu i w Chinach - kraju, który wywarł na nim olbrzymie wrażenie. Wkrótce jednak został instruktorem w West Point, a następnie 51 oficerem pionu wywiadowczego w sztabie. Gdy wybuchła II wojna światowa i przyszło mu dowodzić wojskami, nie wczuwał się w realia pola walki, a braki w zakresie wiedzy praktycznej nadrabiał odwagą i intuicją. Swoich żołnierzy zwykł traktować jedynie jako automaty przeznaczone do działań bojowych. Z Chinami zetknął się Stilwell już w roku 1919. Zafascynowany tym krajem zaczął się intensywnie uczyć języka chińskiego, a po złożeniu w USA z dobrym wynikiem egzaminu wrócił do Chin i rozpoczął tam studiowanie miejscowego systemu militarnego oraz szeroko rozumianej historii i kultury tego narodu. Wszystko to sprawiło, że jego zdanie na temat wartości i możliwości armii chińskiej było odmienne od przyjętego bezkrytycznie przez amerykańskich dowódców stereotypu. Sądzili oni, że wystarczy jedynie szeroko zakrojona pomoc wojskowa dla rozbitej w 1942 roku armii Czang Kaj-szeka oraz grono amerykańskich doradców wojskowych, by z tej masy ludzkiej uczynić bitną armię. Stilwell nie podzielał tego poglądu, bardzo nisko oceniając morale i wojskowe przygotowanie żołnierzy armii czangkajszekowskiej. Tymczasem powołano go na wykładowcę taktyki w Szkole Piechoty w Fort Benning. Wkrótce też zaczęto doceniać jego talent jako 52 wojskowego. Poznał się na nim również ówczesny komendant uczelni, generał George Marshall. On też pierwszy wskazał na Stilwella jako na tego, który ma poważne szanse zrobienia kariery, a nawet, na wypadek wojny, przewidział go do awansu na stopień generalski - podobnie zresztą jak Pattona, Bradleya i Eisenhowera. Początkowo Marshall zamierzał Stilwellowi powierzyć dowództwo operacji alianckiej w północnej Afryce. Ostatecznie wyznaczył tam Eisenhowera, a Stilwella mianował szefem sztabu armii chińskiej, dowodzonej przez Czang Kaj-szeka. Wiosną 1942 roku, kiedy Japończycy zajmowali Birmę, wyszła na jaw niemal obsesyjna niechęć Stilwella do Anglików. Myśl o tym, że Imperium Brytyjskie chyli się ku upadkowi, przesłaniała mu wszystkie inne sprawy. Cieszył się też jawnie z niepowodzeń militarnych brytyjskiego generała Slima, szczególnie zaś z jego przegranej pod Kohima i Imphal. 1 maja 1942 roku, gdy nie było już szansy kontynuowania obrony, Stilwell pospiesznie wyprowadził z Birmy resztki dwóch dobrych dywizji chińskich: 22 i 38, do Indii, by1 stały się zaczynem jego "własnej armii". Widział w tym szansę kreowania się na autentycznego dowódcę. Nieco później o tej chorobliwej awersji do Brytyjczyków przekonał się szef sztabu Win- 53 gate'a, zwymyślany od "mięczaków" i "żółtodziobów" przez Stilwella, któremu również było spieszno do Birmy, a konkretniej do Myitkyina, ale tylko w pojedynkę.
- Od dawna wiem, że Anglicy to tchórze i żadni żołnierze. Nie mam zamiaru dzielić się z nimi zwycięstwem! - wykrzykiwał. Okoliczności jednak sprawiły, że Wingate i Stilwell, mimo różnicy wieku i poglądów, mieli działać razem i razem przejść do historii II wojny światowej. Operacja "Thursday" Na noc 5 marca 1944 roku służby osłony meteorologicznej Dowództwa Powietrznego nr 1 przewidziały bezchmurne niebo, a księżyc znajdował się właśnie w pełni. Tego niedzielnego wieczoru na indyjskim lotnisku w pobliżu Lalaghat w prowincji Assam panowało niezwykłe ożywienie. W planach sztabowców z SEAC dzień ten oznaczono literą" "D", a godzinę piątą po południu literą "H". - Niezły byłby pasztet, gdyby "Japsy" złożyli nam dzisiaj niespodziewaną wizytę. Co ty na to, Frank? - Nie kracz, do licha. Zdaje się, że w tej waszej Arizonie mieszkają sami pesymiści.A 54 po jaką cholerę mieliby się tu pchać? Chyba że wysłałeś Jego Cesarskiej Mości telegram o całym tym bałaganie, Jack! No! Ciągnij, zamiast marudzić, bo inaczej zastanie nas tu noc! Wzdłuż polowego pasa startowego stało osiemdziesiąt szybowców, a po drugiej stronie mechanicy przygotowywali do lotu Dakoty C-47, które tym razem miały wystąpić w roli holowników. Niczym monstrualne węże odcinały się splotami bieli grube i długie liny. Obsługa startowa ze zgrupowania szybowców transportowych oznaczonego kryptonimem "Bladet" rozciągała właśnie warkocze nylonowych lin na murawie lotniska w ten sposób, aby można było je łączyć w pary, a następnie, specjalnym ciągnikiem gąsienicowym przeciągnąć każdorazowo po dwa szybowce na początek pasa startowego, gdzie podkołowywały Dakoty. Na razie panowała tu względna cisza. Podobnie było też na lotnisku w Hailakandi - 16 km na południe od Tulihal w Imphalu, gdzie do kolejnej akcji sposobiły się amerykańskie jednosilnikowe myśliwce P-51 Mustang. Również na lotniskach, gdzie stacjonowały eskadry bombowców B-25 Mitchell, żywo krzątały się załogi. Nawet bierny obserwator mógł bez trudu się zorientować, iż szykuje się jakaś większa akcja nocna. Jej mózg i sztab znajdował się tego dnia na lotnisku w pobliżu 55 Lalaghat. Właśnie przed chwilą wylądował tu jeden z amerykańskich bombowców średniego zasięgu B-25 Mitchell, używany przez sekcją "G", zajmującą się rozpoznaniem lotniczym w Dowództwie Powietrznym nr1. - Pułkownik Cochran, słucham! Co u licha? Dawać mi tu zaraz te parszywe odbitki! Tak! Wszyscy są na miejscu. Czekam; Tylko pospieszcie się na litość boską! - Cochran, wyraźnie podniecony, rzucił słuchawką na widełki. Przez chwilą milczał. Wszyscy wlepili w niego oczy, tak jakby był tu wyrocznią. - Co się stało, pułkowniku? Czy może nam pan wyjawić powód swego zdenerwowania? - pierwszy odezwał się marszałek lotnictwa John Baldwin. - Zaraz tu będą, sir! Piloci, którzy wrócili przed kilkunastoma minutami z rozpoznania rejonu lądowisk, mają wielce niepomyślne wiadomości, a precyzyjniej mówiąc zdjęcia. Właśnie na foto kończą ich obróbką, a chłopcy z sekcji "G" zabrali się już do ich opisywania. Prawdopodobnie Japończycy zablokowali dokumentnie "Piccadilly". Zaraz się o tym przekonamy, panie marszałku. Już od siedmiu dni co kilkanaście godzin z indyjskiego lotniska startowała na Mitchellu nad terytorium okupowane przez Japończyków pięcioosobowa załoga z zadaniem prowadzenia rozpoznania 56 lotniczego na użytek operacji "Thursday".
Z reguły lot taki odbywał się na wysokości ,od 15 000 do 20 000 stóp, co przy dobrej pogodzie pozwalało na bezbłędną ocenę stanu przyszłych lądowisk. Tym razem, na kilkanaście godzin przed godziną "H", Japończycy zablokowali jedno z nich, co nawet ze znacznej wysokości dało się doskonale dostrzec gołym okiem, nie mówiąc już o zdjęciach. Od strony baraku, na przełaj przez murawą lotniska i pas startowy, pędził z maksymalną prędkością jeep. Po chwili z piskiem hamulców zatrzymał się przed grupą wyraźnie zdenerwowanych generałów i starszych oficerów. Młody porucznik nie bardzo wiedział, komu się zameldować, lecz podbiegł do niego generał William Old i dosłownie wyrwał mu z ręki plik sporego formatu fotografii oraz olbrzymią kopertę z kliszami. Bez specjalnego pośpiechu zaczął przypinać je pinezkami do blatu postawionego na boku stolika, stanowiącego oryginalną tablice operacyjną. - Hm, to by się zgadzało, psiakrew - mruknął na poły sam do siebie Cochran. Na jednym ze zdjęć wyraźnie widać było nieregularną, jasną płaszczyznę olbrzymiej polany na skraju dżungli, na tle której odcinały się setkami porozrzucanych niedbale kresek 57 powalone pnie drzew. Na ich końcach równie wyraźnie widoczne były ciemniejsze plamy korzeni ze świeżą jeszcze ziemią. Wingate uważnie przyglądał się tym właśnie plamom i porównywał je przez dłuższą chwilę z negatywami. - Nie mam najmniejszych wątpliwości co do sytuacji na. "Piccadilly", panowie. Nie jestem tylko pewien, czy to przypadek, czy też... - tu zawiesił głos i spojrzał wyczekująco na generała George'a Stratemeyera. - Proszę jaśniej, generale Wingate. Tu nie może być żadnych niedomówień. Czy ma pan na myśli zdradę, czy też penetrację japońskiego wywiadu? - spytał wprost Baldwin. - Zapewniam, że jest to wręcz niemożliwością. - Panowie! Nie czas teraz na roztrząsanie takich wątpliwości. Ja muszę w ciągu najbliższych kilkudziesięciu minut powiedzieć konkretnie swoim ludziom o zmianie decyzji na taką lub inną - wtrącił się generał Old. - Wszystko zależy od pana, generale Wingate. Co zatem robimy w tej sytuacji: lecimy czy odwołujemy akcję? -. zapytał Stratemeyer. - Jeszcze jest czas. Później może go nie być. A więc? 58 - Do licha! W końcu chyba my jesteśmy tu, panie marszałku, od latania - stanowczo oświadczył pułkownik Cochran. - O ile nie ma żadnych rozsądniejszych propozycji, pójdę do chłopców i zawiadomię ich, żeby. przestawili się na "Broadway". Prawdopodobnie nie będą zachwyceni, ale to przecież jest wojna, a nie piknik u cioci Agaty. Wszystko to działo się dosłownie na kilkadziesiąt minut przed zaplanowanym rozpoczęciem operacji "Thursday". Pięć brygad, odpowiadających liczebnie sile dwóch regularnych dywizji, gotowych było do zajęcia miejsca w szybowcach i samolotach transportowych. Operację zamierzano przeprowadzić w trzech fazach i na trzech lądowiskach: "Piccadilly", "Broadway" i "Chowringhee". Leżały one w trójkącie Mogaung - Indaw - Bhamo i były jedynymi otwartymi przestrzeniami nadającymi się do tego celu w środkowym rejonie Birmy. Wingate rozpoznał je dokładnie i oznaczył w czasie swojej wyprawy w 1943 roku. Plan operacji "Thursday" przewidywał, że po wylądowaniu pierwszej fali szybowców wiozących saperów i oddziały osłonowe drogą radiową powinien do bazy dotrzeć sygnał, czy dalsze grupy szybowców wiozących ciężki sprzęt inżynieryjny mogą bezpiecznie lądować w wyznaczonym rejonie. O ile byłoby to możliwe, w eter należało wysłać hasło: "Pork Sa- usage" (wieprzowa kiełbaska). W przeciwnym natomiast wypadku łącznościowcy brygadiera Calverta mieli nadać wiadomość zakodowaną hasłem: "Soya Link" (sojowe oczko). 59
Do zadań saperów należało natychmiastowe niwelowanie i poszerzanie lotniska za pomocą ręcznego sprzętu, zaś grupy osłonowe powinny były organizować obronę okrężną i przeciwlotniczą. Dakoty wracające do swych baz na terenie Indii - w wypadku braku bezpośredniej łączności radiowej - miały w czasie lotu pełnić, rolę stacji przekaźnikowych. W drugim rzucie szybowce przywieźć powinny na "Broadway" ciężki sprzęt saperski, w tym spycharki i równiarki, co przyspieszyłoby budowę pasa startowego, nadającego się do przyjęcia samolotów transportowych z ciężkim uzbrojeniem, jucznymi zwierzętami, jeepami, sprzętem łączności i pozostałymi oddziałami wsparcia. Na przygotowanie polowego lotniska saperzy mieli zaledwie kilkanaście godzin, gdyż pierwsza fala Dafcot powinna była wylecieć w kierunku "Broadwayu" już następnej nocy. Do tej pory całość przygotowań przebiegała po myśli Wingate'a i jego zastępcy do spraw operacji lądowych, generała Slima. W sytuacji kiedy "Piccadilly" zostało zablokowane, podjęto ad hoc decyzję, że wszystkie szybowce skierowane zostaną na "Broadway". Zdjęcia z tego rejonu wykazywały, że na razie jest on bezpieczny, choć natrętnie cisnęło się wszystkim do głów pytanie, na jak długo. Wtedy jeszcze nikt nie mógł mieć pewności, jaka była przyczyna zablokowania "Piccadilly". Do 60 piero w kilka miesięcy później okazało się, że było ono wynikiem rutynowej działalności Japończyków, którą można było poniekąd uzasadnić inspiracją amerykańskiego "Life". Swego czasu ukazało się w nim zdjęcie Dakoty stojącej na "Piccadilly" w czasie operacji "Longcloth" w 1943 roku. Być może wywiad japoński, sugerując się fotografią polecił zablokować ten właśnie teren, co nastąpiło akurat w przededniu operacji "Thursday". Wingate przez chwilę wyraźnie wątpił już w powodzenie tak misternie przez siebie zaplanowanej i przygotowywanej akcji, lecz na duchu podtrzymali go Stratemeyer, Baldwin, Cochran, Old i Slim. - Chciałem wam powiedzieć, chłopcy, że znaleźliśmy o wiele lepszy plac do lądowania. Skoczymy tam bezpiecznie i będzie po zabawie - zaczął bez zbędnego wstępu Cochran. Cieszył się tak wielkim zaufaniem swoich pilotów, że nawet przez chwilę nie wątpili w szczerość jego słów. Skoro dowódca - niedościgniony wzór pilota - tak twierdzi, tak istotnie być musi. Wprawdzie całymi tygodniami trenowali na mapach, zdjęciach i makiecie "Piccadilly", lecz widocznie "Broadway" musiało być lepsze. Tak mówił Cochran i to im wystarczyło. 61 - Obejdę się bez "Piccadilly" - odparł krótko brygadier Calvert. Wprawdzie Wingate zaproponował mu wysłanie połowy brygady "Emphasis" na lądowisko "Chowringhre", jednak w odpowiedzi usłyszał: - Jestem skłonny wysłać całą moją brygadę na "Broadway". Slim i Wingate odeszli na chwilę na bok, dyskutując przy tym zawzięcie, chodziło przecież o życie lub śmierć ponad tysiąca ludzkich istnień! Po kilku minutach wrócili do miejsca, w którym pozostawili brygadiera. - Powodzenia, Calvert! Niech ci się wiedzie! Tobie i twoim chłopcom. Potrzeba wam cholernie dużo szczęścia. Bóg z tobą! - mówiąc to Wingate położył mu rękę na ramieniu i tak stali bez słów aż do momentu, gdy ciszę lotniska przerwał szum silników pierwszej Dakoty usiłującej oderwać od trawiastego pasa dwa szybowce, które sprawiały wrażenie niesfornych psów, szarpiących się na potężnej smyczy. - Zaczęło się na dobre, Orde! - zawołał w ich stronę Tulloch, wyciągając przed siebie zaciśniętą pięść z odchylonym w górę kciukiem. Były to jego pierwsze słowa od godziny 16.30, kiedy to GSO - 2 Army Photographic Intelligence Section potwierdziła najgorsze obawy dotyczące "Piccadilly". 62 Zgodnie z założeniami pierwsza fala szybowców powinna przybyć na "Broadway" o godzinie 20.30. Wingate i Tulloch na próżno jednak wsłuchiwali się w szumy i trzaski
dolatujące z głośnika radiostacji. Radiooperator Calverta nie odzywał się. Wprawdzie kilkakrotnie dochodziły do ich uszu rozpaczliwe wołania o pomoc, lecz nie z "Broadwayu", a z odległości kilku zaledwie kilometrów od lotniska. Pierwsze dramaty rozegrały się bowiem bezpośrednio po starcie. Okazało się, że szybowce transportowe typu Waco zostały nadmiernie obciążone - czasami aż do 2250 kg, podczas gdy tabele ładunkowe pozwalały na zabranie tylko 1750 kg. Stało się to powodem pękania lin holowniczych, które z całym impetem waliły w kadłub Dakot lub szybowca. Start dwusilnikowej maszyny z dwoma szybowcami na holu i bez tego nie należał do najłatwiejszych, nie mówiąc już o konieczności przeskoczenia nocą, bez świateł pozycyjnych, wysokich pasm górskich wzdłuż Chindwinu. Wprawdzie dobrano do tego najlepszych ludzi z "Cyrku Cochrana", jednak nie wszyscy mieli duże doświadczenie w tego typu operacjach transportowych. Już na samym początku operacji kilka szybowców spadło w pobliżu Lalaghat bądź też na wschodnim brzegu Chindwinu. W tej sytuacji pozostawało jedynie bezradnie przysłu- 63 chiwać się rozpaczliwym wołaniom pilotów Dakot. Nic nie można było zrobić dla tych, których spotkała już śmierć, pozostali mieli jeszcze szansą przeżycia. Dopiero jednak rano wyleciał na ich poszukiwanie L-5 pilotowany przez majora Rebori z USAAF. Dochodziła północ. Wingate, Slim i Tulloch nie odstępowali od radiostacji. Żadnych wieści od Calverta. Przypuszczano najgorsze. Minęła godzina pierwsza w nocy, potem druga. Operator co chwila podstrajał odbiornik i sprawdzał system antenowy. Sprzęt był W jak najlepszym porządku, ale warunki łączności o tej porze doby nie należały do najlepszych. Około godz. 2.30 wśród potężnych trzasków i głośnych szumów wyraźnie usłyszeli przytłumione wołanie. - "Lilo" do "Red"! "Lilo" do "Red!" - Operator Calverta kilkakrotnie powtórzył wywołanie, co oznaczało, że nie odbiera potwierdzenia z Lalaghat. Gdy po kilku minutach nie udało się nawiązać dwustronnej łączności, z głośnika dobiegł ich zaszyfrowany meldunek: - "Lilo" do "Red"! Soya Link! Soya Link! Soya Link! Over! Czekali w najwyższym napięciu jeszcze przez godzinę, lecz lądowisko "Broadway" nie odzywało się. Wintgate postanowił natychmiast wstrzymać dalsze działania. W powietrzu było jeszcze 9 "holowników" z szybowcami. Znajdowały się mniej 64 więcej w połowie drogi, gdy wystano do nich sygnał nakazujący powrót. Osiem powietrznych "pociągów" wróciło bezpiecznie de bazy. Wróciła też dziewiąta Dakota, lecz bez szybowców. Zgubiła je w czasie manewru zmiany kursu, kiedy to samoczynnie wyczepiły się i wraz z ludźmi spadły w niedostępną gęstwinę dżungli. Podczas gdy Wingate, Tulloch i Slim przeżywali najgorsze przy głośniku radiostacji na lotnisku w Lalaghat, Calvert ocenił sytuację na "Broadwayu" jako- normalną, wypił filiżankę kakao i... położył się spać. To samo doradzał Tulloch Wingate'owi, lecz ten skwitował jego sugestię nadzwyczaj krótko: - Człowieku! Ależ z ciebie cynik i optymista jednocześnie! Okazało się jednak, że Tulloch miał rację. Pierwszy komunikat od Calverta odebrali dopiero około godziny 6.30 rano. - "Lilo" do "Red"! Pork Sausage! - wołał w eter operator z "Broadwayu". Zaklęli jak na komendę. Słowa te oznaczały, że lądowisko przygotowane jest do przyjęcia w godzinach wieczornych i nocnych zaplanowanej fali Dakot z lekkim obciążeniem. Wingate chciał osobiście "porozmawiać" z brygadierem z "Broadwayu", ale sakramentalne: "Over!" przesądziło sprawę. Nadal nie wiedzieli, co wydarzyło się w nocy u Calverta. 65 Jedno było wszak pewne: nie wpadli w ręce Japończyków, skoro nadali sygnał "Pork Sausage". A może nie tak bardzo pewne? Znali przecież relacje o wymyślnych torturach
stosowanych przez "Japsów". W tej wielkiej niepewności przetrwali do godziny 10 rano, gdy propagacja fal radiowych poprawiła się na tyle, że zdołano wywołać "Lilo" i Wingate bez zakłóceń wysłuchał relacji Calverta z wydarzeń poprzedniego wieczoru. Pierwsza fala szybowców rozpoczęła start o godzinie 18.12. Pokonując wysokość 8 tysięcy stóp nad grzbietami górskimi, te osobliwe pociągi powietrzne kierowały się w głąb Birmy i dżungli - do "brzucha nieprzyjaciela" - jak zwykł to dosadnie określać Wingate. Co pięć minut startował następny zespół: Dakota i dwa szybowce. Po szczęśliwym przelocie nad okupowanym terytorium Birmy samolot ciągnący szybowce zataczał z reguły dwa kręgi nad lądowiskiem, szukając w poświacie księżyca osi pasa. Następnie przez telefon pokładowy łączący Dakotę z Waco padała krótka komenda: "powodzenia, chłopcy!", znak do wy- czepienia i samodzielnego lądowania. I tu zaczynało się najgorsze. Zablokowanie "Piccadilly" oznaczało, że na "Broadwayu" przy tych samych normach cza- 66 sowych wylądować musiało o połowę więcej maszyn, i to z pilotami, którzy nie znali zupełnie lądowiska. W tej sytuacji należało w ciągu kilku zaledwie godzin posadzić przy świetle księżyca na jednym pasie 80 szybowców przepełnionych ludźmi i sprzętem. O tym, co "działo się" już nad samym lądowiskiem, najlepiej świadczy fakt, że na 67 szybowców, które wystartowały wieczorem 5 marca z Lalaghat, jedynie 32 wylądowały na "Broadwayu", choć żaden z nich nie został zestrzelony przez artylerię przeciwlotniczą Japończyków. Spośród szybowców 9 wylądowało na obszarach zajmowanych przez nieprzyjaciela, a 11 osiągnęło tereny, na których nie było Japończyków. Pozostałe powróciły na wspomniany sygnał "Soya Link" do bazy w Lalaghat. Instrukcja wykonywania lotu z szybowcami na holu nakazywała pilotowi w sytuacji awaryjnej odczepienie obydwu Waco i zrzucenie lin. Kilku trójkom przygoda taka zdarzyła się dosłownie nad sztabem japońskiej dywizji, około 160 km od lądowiska "Broadway". Całe szczęście, że Japończycy, którzy nie dysponowali w Birmie naziemnymi środkami wczesnego ostrzegania przed atakami lotnictwa, nie skojarzyli sobie strzałów własnych baterii przeciwlotniczych z tym, co może dziać się aktualnie kilka tysięcy stóp nad ich głowami lub też w sercu niedostępnej dżungli. Mimo że samo- 67 loty i szybowce uczestniczące w operacji "Thursday" leciały bez jakiejkolwiek osłony ze strony własnego lotnictwa, to jednak działania nękające, prowadzone przez sprzymierzonych od dłuższego czasu z powietrza, odniosły pożądany skutek. Tymczasem na "Broadwayu" wszystko zaczęło się psuć już od momentu pierwszych lądowań. Przede wszystkim okazało się na samym początku, że szybowiec wiozący grupę naprowadzania sam musiał siadać zaraz po przekroczeniu rzeki Chindwin. Pozbawieni jakiejkolwiek kontroli obszaru powietrznego nad lądowiskiem oraz fachowego naprowadzania piloci szybowców lądowali na ślepo. Gdy zabrakło tego "mózgu" akcji, szybowce nadlatujące nad pas ze zbyt dużą prędkością i ciężarem przedłużały drogę lądowania, wpadając w głębokie doły zarośnięte wysoką trawą, na olbrzymie korzenie wykarczowanych drzew lub wprost na ścianę dżungli. Zdarzało się również, że na jeden szybowiec, który zatrzymywał się na środku pasa, walił się z góry drugi, tworząc rumowisko sprzętu i krwawe kłębowisko ciał ludzkich. Saperzy, którzy przystąpili niezwłocznie do budowy lądowiska dla maszyn transportowych, bezsilnie patrzyli, jak wyładowany ciężkim sprzętem zmechanizowanym szybowiec z prędkością ponad 100 kilometrów na godzinę "werżnął się" w ścianę drzew. 68 Olbrzymie skrzydła z trzaskiem oderwały się od kadłuba, który dalej drążył siłą inercji tunel w gęstwinie leśnej. Gdy jednak napotkał na odpowiednio gruby pień, złamał się z łoskotem, a z jego wnętrza, niczym dziecinna zabawka, wyleciała w powietrze sporych rozmiarów
spycharka. Kiedy przerażeni saperzy i piloci innych szybowców dobiegli do miejsca wypadku - zdębieli. Wśród drzew, na gąsienicach, stała ciężka maszyna, a na siedzeniu operatora widać było... dwie sylwetki ludzkie. - Cześć, chłopcy! To było wspaniałe! Tak właśnie wyobrażaliśmy sobie wyładunek "cennego sprzętu", choć ten "żabi król" niepotrzebnie marudził tak długo na pasie. Mógł nam narobić sporo kłopotu! - tak żartować mogli tylko bądź ludzie zupełnie pozbawieni wyobraźni, bądź właśnie chłopcy z "Cyrku Cochrana". Do późnych godzin południowych lekarze opatrywali rannych^ a w kilku przypadkach jeszcze przy świetle księżyca trzeba było amputować kończyny i przeprowadzać inne skomplikowane zabiegi chirurgiczne. Często ci, którzy zdołali szczęśliwie wylądować, odprowadzali niemym spojrzeniem szybowiec pędzący na skraj dżungli lub stający dęba na kupie żelastwa i drewna pozostałego z nieszczęśnika lądującego wcześniej. Tej nocy zginęło w sumie 23 ludzi, jednak około 400 chinditów i wiele ton zaopatrzenia 69 dotarło na miejsce przeznaczenia. Wprawdzie amerykańscy saperzy z Polowego Zgrupowania Saperów nr 900 nie otrzymali na czas swego sprzętu zmechanizowanego - Calvert zmuszony był odwołać tej nocy przylot drugiej fali szybowców - to jednak podręcznym sprzętem zdołali przygotować lądowisko na przylot transportowych Dakot. W trzydzieści trzy godziny od momentu rozpoczęcia operacji "Thursday" pierwsze C-47 z Troop Carrier Command wylądowały bezpiecznie, przywożąc sprzęt i ludzi oraz zabierając z powrotem ofiary dramatu z "Broadwayu". Przyleciało tu w ciągu drugiej nocy operacji "Thursday" 55 Dakot.. Ten powietrzny most utrzymywano bez żadnych zakłóceń przez pięć kolejnych nocy. Przerzut ludzi i sprzętu Dakotami nadzorował osobiście generał Old, który też pilotował pierwszy samolot powietrznego mostu do lądowiska "Broadway". W tym samym czasie "szybownicy" Wingate'a otworzyli drugie lądowisko na "Chowringhee", leżące na południe od zakola Irawadi, poniżej "Piccadilly" i "Broadwayu". Tam właśnie, już nieco sprawniej i z mniejszymi znacznie ofiarami, przebazował się ze swoją 111 brygadą "Profound" brygadier W. D. A. Lentaigne, zabierając ze sobą główną kwaterę 70 całej operacji zaplanowanej przez Wingate'a. Ogółem w czasie pierwszej fazy operacji "Thursday" (14 Brygada Zachodnioafrykańska "Javelin", dowodzona przez brygadiera T. Bro-odiego, wyleciała do Birmy dopiero 23 marca na przygotowane przez żołnierzy Fergussona lądowisko "Aberdeen") Dakoty wykonały 660 lotów, a szybowce 78. Dzięki powodzeniu operacji "Thursday" Wingate znalazł się ze swoimi brygadami w "brzuchu Japończyków" i - co najważniejsze - nie rozpoznany przez nich. Po czterech dniach od lądowania dowódca chinditów nakazał opuszczenie umocnionego rejonu "Chowringhee". Jego siły liczyły wówczas 12 tysięcy żołnierzy, gdyż dołączyła do nich brygada dowodzona przez Fergussona, która pieszo wdarła się na teren Birmy. Zgodnie z rozkazem Wingate'a ta olbrzymia armia posuwać miała się teraz wzdłuż Irawadi, a po jej przekroczeniu w kierunku planowanego lądowiska "Aberdeen", 64 km na zachód od linii kolejowej Indaw - Mogaung. Dokładnie w dwie godziny po wymarszu ostatniej kolumny z "Chowringhee" nad lądowisko to nadleciały japońskie samoloty atakując zawzięcie... wypalone kadłuby szybowców i puste schrony ziemne. Jak rozwścieczone osy uwijali się japońscy piloci, marnując niepotrzebnie czas i amunicję. 71 Gdy 23 marca na "Aberdeen" wylądowała szczęśliwie 14 brygada, operacja "Thursday" została pomyślnie zakończona. Wingate był jednak już znacznie wcześniej pewien swego: 12
marca nadał ze swej kwatery polowej depeszę do admirała Mountbattena z prośbą, by ten powiadomił premiera Churchilla o pierwszym sukcesie. "Przy ogólnych stratach 120 ludzi siły zbliżone do 12 tys. żołnierzy Wojsk Specjalnych znajdują się teraz w promieniu 50 mil w rejonie Indaw. 9250 ludzi i 1200 zwierząt zostało przerzuconych powietrzem na "Broadway". "Broadway" jest teraz lotniskiem okupowanym przez amerykańskich i brytyjskich żołnierzy oraz bronionym przez dwa pododdziały artylerii i okopane w schronach punkty ogniowe wokół twierdzy. Twierdza zostanie utrzymana. "Chowringhee" było atakowane przez lotnictwo nieprzyjaciela w dniach 10 i 11 po opuszczeniu go przez wszystkie kolumny. Bez ofiar. Uwaga! 77 brygada maszeruje na Mawhan, 20 mil na północ od Indaw, celem dokładnego zablokowania wszystkich linii kolejowych i dróg wiodących na północ. Jedna kolumna nad Irawadi, jedna nad Katha. 111 brygada przeprawia się teraz przez Irawadi przy ujściu Shweli na wprost drogi i szlaku kolejowego Wuntho-Indaw. Dwie kolumny przeprawiają się obecnie przez Shweli na wschód celem zablokowania linii komunikacyjnych Mandalaj - Bhamo. 72 Siły patriotów (birmańskich - przyp. aut.) z Kaczin zebrały się wokół "Broadway" i stąd skierowały na wschód w kierunku Bhamo. 16 brygada weszła powyżej doliny Meza i schodzi w dół w kierunku Banmauk i Indaw. Ma już za sobą pierwsze pomyślne ataki i zasadzki na patrole nieprzyjaciela. Na prośbę Stilwella dwie kolumny odkomenderowano dla wsparcia ataku na Lonkin (25°40' szerokości, 96°20' długości). Czterdzieści lekkich samolotów broni twierdzy "Broadway". Dalsze twierdze (umocnione punkty oporu - przyp. aut.) będą założone najwcześniej przez 16 i 111 brygadę. Nieprzyjaciel całkowicie zaskoczony. Sytuacja całkiem pomyślna i należy ją wykorzystać. Specjalny raport sytuacyjny daje pełniejszy obraz. 12 marca 1944 r. Dotychczasowy pomyślny przebieg operacji oraz powyższy meldunek miały całkowicie przekonać oponentów Wingate'a. W rzeczywistości jednak sytuacja nie wyglądała aż tak różowo, jak to przedstawił w swej depeszy do admirała Mountbattena twórca i animator chinditów. Czas surowej próby miał dopiero nadejść. Wingate doskonale wiedział o tym i dlatego ze wszystkich sił dążył do podniesienia morale swych podwładnych. 73 Gdy zawiodły mapy i wyobraźnia Sił wystarczało zaledwie na cztery do pięciu minut. Pracowali parami, tnąc zawzięcie maczetami, piekielną plątaninę lian, krzewów, gałęzi i trawy. Wszystko to razem tworzyło szczelną zieloną kurtynę, zamykającą im drogę na południe. Z ociekających wilgocią konarów spadały żarłoczne pijawki, które powodowały dodatkowy ból. Przez kilka godzin dziennie zmuszeni byli posuwać się na kolanach po oślizłych i stromych stokach górskich. Jeszcze większy kłopot był z mułami i słoniami. Zwierzęta często potykały się, padały i raniły. Dowodzona przez Fergussona 16 brygada "Enterprise" wymaszerowała z Ledo już 5 lutego, kierując się na południe, dokąd nie wiodły żadne szlaki, a nawet ścieżki wydeptane przez dziką zwierzynę. Maszerowali, a właściwie posuwali się, z prędkością kilku zaledwie mil na dobę, pokonując urwiste zbocza skalne i niedostępną gęstwinę dżungli. Gdy tylko wyszli z doliny dolnej Brahmaputry, zmuszeni byli pozostawić sprzęt zmechanizowany i cięższe uzbrojenie. Najstarszy żołnierz 16 brygady liczył sobie 45 lat, najmłodszy miał zaledwie 19. Wszyscy byli wytrawnymi piechurami, a mimo to maszerowali w iście żółwim tempie. Brygadier Fergusson otrzymał jednoznaczny 74