PROLOG
Vere Castle, 1807
W pobliżu Loch Leven, Półwysep Fife, Szkocja
Spoglądał przez wąskie okno na podwórzec swego zamku. Mimo że był już kwiecień,
wiosna nie zagościła jeszcze na dobre, z wyjątkiem dziko kwitnącego wrzosu, który poprzez
strzępy mgły bił w oczy żywym fioletem. Szkocki wrzos, podobnie jak tutejsi ludzie,
rozkwitał nawet wśród nagich skał. Owego ranka nad kamiennymi umocnieniami wisiała
gęsta mgła; zbita, szara i wilgotna. Z wysokości drugiego piętra okrągłej wieży północnej
wyraźnie słyszał głosy swoich ludzi - starą Marthę nawołującą kurczęta, żeby sypnąć im
ziarna, Burniego wrzeszczącego co tchu w płucach na młodego Ostle'a, który był jego
siostrzeńcem i nowym chłopcem stajennym w jednej osobie. Słyszał, jak krzywonogi Crocker
gniewa się na swego psa, Jerzego II, grożąc mu, że skopie tę ospałą kreaturę, chociaż wszyscy
doskonale wiedzieli, że zabiłby każdego, kto by się ośmielił powiedzieć na Jerzego choć
jedno złe słowo. Ranek rozbrzmiewa! dźwiękami znanymi od dzieciństwa. Wszystko
wydawało się takie, jak zwykle.
Ale takie nie było.
Odwrócił się od okna i podszedł do małego kamiennego kominka, wyciągając ręce w
stronę płomieni. Był w swojej samotni. Nawet jego brat, Malcolm, kiedy jeszcze żył, trzymał
się z dala od tego pomieszczenia. Pomimo mizernego ognia w pokoju było ciepło, bo
pokrywające ściany grube wełniane kilimy, utkane przez jego prababkę, skutecznie chroniły
przed wilgocią i przeciągami. Zastanawiał się, jak to możliwe, że jego marnotrawny ojciec i
przeklęty brat przeoczyli przepiękny dywan Aubusson pokrywający większą część kamiennej
podłogi; był sporo wart i można by za niego choćby i tydzień grać w karty lub barłożyć z
dziwkami, a nawet robić jedno i drugie. W każdym razie dywan i kilimy jakimś cudem ostały
się. Ale niewiele więcej. Ponad kominkiem, na niemal sparciałym kilimie, wisiał herb rodu
Kinross: Ranny, lecz Niezwyciężony.
On także był kiedyś prawie śmiertelnie ranny. Znalazł się w wielkich tarapatach i
jedynym ratunkiem było małżeństwo z dziedziczką, i to natychmiastowe. A on nie miał
ochoty na żeniaczkę. Prędzej wypiłby miksturę ciotki Arleth, niż poszedł do ołtarza.
Nie miał jednak wyboru. Długi zaciągnięte przez ojca i zmarłego starszego brata
pogrążyły go w rozpaczy. Był teraz jedyną osobą odpowiedzialną za rodzinne dobra. Był
teraz nowym hrabią Ashburnham, przeklętym siódmym hrabią, pogrążonym w długach aż po
swoją szlachetną szyję.
Jeżeli nie zadziała szybko, wszystko zostanie stracone. Jego ludzie będą głodować
albo wyemigrują. Jego dom popadnie w ruinę, a rodzina pogrąży się w nędzy. Dobrze
wiedział, że nie może na to pozwolić.
Spojrzał na swoje dłonie. Były silne, ale czy wystarczająco silne, aby ustrzec klan
Kinrossów od skręcającego kiszki głodu, jaki stał się udziałem pradziada po roku 1746? Cóż,
jego pradziad był przebiegłym człowiekiem, szybko przystosowującym się do nowych
okoliczności, kumającym się z kilkoma potężnymi hrabiami, którzy jeszcze pozostali w
Szkocji. Był sprytny i nie pogardzał przemysłem; te kilka groszy, które mu pozostały,
zainwestował w powstające na północy Anglii fabryki żelaza i tekstyliów. I odniósł
niewiarygodny sukces, o jakim nawet nie śnił. Ale odszedł, tak jak wszyscy. Na swoje
szczęście dożył sędziwego wieku, zadowolony z siebie, nie zdając sobie sprawy, że jego syn
to nicpoń, który znów pogrąży Vere Castle w nędzy.
Do diabła, cóż to takiego żona, pomyślał, a zwłaszcza Angielka? Jeśli zechce, po
prostu zamknie ją w jednej z wilgotnych komnat i ukryje klucz. Jeżeli okaże się dumna i
nieugięta, będzie ją po prostu bił. Krótko mówiąc, ze swoją przeklętą żoną będzie mógł robić,
co tylko zechce. A może dopisze mu szczęście i okaże się bezwolna jak owca, pozbawiona
sprytu niczym krowa i łagodna jak koza, której największą przyjemnością jest przeżuwanie
starych butów. Jakakolwiek mu się trafi, da sobie z nią radę. Nie ma innego wyjścia.
Colin Kinross, siódmy hrabia Ashburnham, wyszedł ze swego pokoju na szczycie
północnej wieży. Następnego ranka wyruszył do Londynu na poszukiwanie panny
posiadającej posag równy skarbowi Aladyna.
ROZDZIAŁ 1
Londyn, 1807
Sinjun spostrzegła go po raz pierwszy w środę wieczorem, w połowie maja, w sali
balowej na raucie wydawanym przez Księcia i Księżną Portmaine. Znajdował się o jakieś
trzydzieści stóp od niej, częściowo przesłonięty bujnie rozrośniętą palmą, ale to jej nie
przeszkadzało. Widziała go wystarczająco wyraźnie i nie mogła od niego oderwać oczu.
Śledziła każdy jego gest, gdy wdzięcznie zbliżył się do grupki dam, skłonił przed jedną z nich
i zaprosił do kotyliona. Był słusznego wzrostu; dama sięgała mu zaledwie do ramienia. Chyba
że owa dama była karlicą, ale Sinjun mocno w to wątpiła. Z pewnością był wysoki, o wiele
wyższy niż ona sama, Bogu niech będą dzięki.
Wpatrywała się w niego, nie wiedząc dlaczego to robi i nie troszcząc się o powód, aż
poczuła dłoń na ramieniu. Uderzyła tę dłoń i odeszła z oczami utkwionymi w nieznajomym.
Usłyszała za sobą kobiecy głos, ale się nie obejrzała. Nieznajomy uśmiechał się do swojej
partnerki i Sinjun poczuła, że w jej wnętrzu coś się poruszyło. Podeszła bliżej, okrążając
parkiet. Mężczyzna tańczył teraz oddalony o niecałe trzy metry od niej i Sinjun uznała, że jest
wspaniały - równie wysoki jak jej brat Douglas i podobnej masywnej budowy: z
kruczoczarnymi, ciemniejszymi niż u Douglasa, włosami, a jego oczy - dobry Boże -
mężczyzna nie powinien mieć takich oczu. Były intensywnie ciemnoniebieskie; bardziej
niebieskie niż szafiry w naszyjniku, który Douglas ofiarował Alex na urodziny. Gdybyż
znajdowała się dość blisko, by go dotknąć, aby przyłożyć palce do dołka w jego brodzie,
pogładzić te jego lśniące włosy. Wiedziała, że będzie szczęśliwa, mogąc na niego patrzeć do
końca życia. Oczywiście to szalona myśl, niemniej jednak prawdziwa. Był dobrze
zbudowany; mając dwóch starszych braci znała się na tym. O tak, posiadał ciało atlety, silne,
twarde i nabite, i był młody, prawdopodobnie młodszy niż Ryder, który właśnie zaczął
trzydziesty rok życia. Cichy, natarczywy głosik mówił jej, że jest głupia, że powinna spojrzeć
na sprawę realistycznie, skończyć z tym zaślepieniem, bo przecież to tylko mężczyzna, taki
jak wszyscy inni, i pomimo wspaniałej aparycji, najprawdopodobniej obdarzony podłym
charakterem. Lub, co gorsza, jest kompletnym nudziarzem albo pozbawionym rozumu
głupkiem, z którym nie można porozmawiać, albo ma popsute zęby. Lecz nie, bo właśnie
odrzucił do tyłu głowę i roześmiał się serdecznie, ukazując piękne, równiutkie, białe zęby, a
co więcej, ów śmiech świadczył według niej o wielkiej inteligencji - wspaniały głęboki
śmiech, zupełnie jak jego oczy, a czyż one nie świadczyły o inteligencji? Tak, lecz mimo
wszystko mógł być moczymordą albo hazardzistą lub rozpustnikiem, czy Bóg jeszcze wie
kim.
Ale ona o to nie dbała. Po prostu wpatrywała się w niego. Poczuła wielkie pragnienie -
pragnienie, którego nie pojmowała.
Wreszcie kotylion dobiegi końca, a on skłonił się przed swoją partnerką i odprowadził
ją na miejsce, po czym przyłączył się do grupki rozmawiających dżentelmenów. Powitali go
głośnymi, radosnymi okrzykami. A więc cieszył się popularnością wśród innych mężczyzn,
zupełnie jak jej bracia, Douglas i Ryder. Ku jej rozczarowaniu, panowie przeszli do pokoju, w
którym grano w karty.
Znowu poczuła dłoń na ramieniu.
- Sinjun?
Obejrzała się z westchnieniem.
- Tak?
- Dobrze się czujesz? - dopytywała się jej szwagierka, Alex. - Stoisz tu jak posąg. Już
raz próbowałam cię zagadnąć, ale ty w ogóle nie zareagowałaś.
- Nic mi nie jest - odparła Sinjun, spoglądając na miejsce, w którym widziała go po raz
ostatni.
A potem usłyszała męski śmiech i wiedziała, że to on się roześmiał, czysto i
dźwięcznie. Ów śmiech napełnił ją ciepłem i podnieceniem, sprawił, że to coś w jej wnętrzu
znów się poruszyło. Czuła to w calutkim ciele.
Żaden mężczyzna nie mógł być tak doskonały, by wprawić ją w zachwyt od
pierwszego wejrzenia. Nie, to zupełnie niemożliwe. Nie była przecież ani głupia, ani naiwna,
ani niedoświadczona, miała wszakże dwóch starszych braci, celujących w bezwstydnym
zachowaniu i odzywkach.
- Sinjun, co się z tobą dzieje? Masz jakieś zmartwienie?
Westchnęła głęboko i postanowiła zamknąć usta na kłódkę, co całkowicie nie
zgadzało się z jej usposobieniem. Lecz to co czuła, było takie nowe, takie nieznane...
Uśmiechnęła się szeroko.
- Podoba mi się ta księżna Portmaine. Błagała mnie, żebym się do niej zwracała per
Brandy i nie wymawiała tego okropnego imienia Brandella. Nie uważasz, że to bardzo
sprytne zdrobnienie? - Sinjun nachyliła się do ucha szwagierki. - I spójrz na jej biust. Jeszcze
bardziej imponujący niż twój. Jest oczywiście nieco starsza od ciebie, jak przypuszczam.
W odpowiedzi usłyszała głośny śmiech swego brata, Douglasa:
- Na Boga, Sinjun, nie przypuszczasz chyba, że wiek jest tutaj decydującym
czynnikiem? Myślisz, że lata przydają kobiecie wdzięków? Mój Boże, koło sześćdziesiątki
Alex nie będzie w stanie spojrzeć na własne nogi. Ale to mnie zachęca do bliższych oględzin
księżnej. I jako starszy brat muszę ci zwrócić uwagę, Sinjun, że twoja uwaga na temat atutów
księżnej i braków Alex jest całkowicie nie na miejscu.
Sinjun także się roześmiała, słysząc słowa brata, który ciągnął żałobnym tonem:
- Zawsze myślałem, że jesteś najszczodrzej wyposażoną damą w całej Anglii. Być
może jednak dotyczy to tylko południowej części Anglii. A może wiedziesz prym tylko w
najbliższym sąsiedztwie Northcliffe Hall. Jak mogłem się aż tak pomylić!
Jego oddana małżonka trąciła Douglasa w ramię.
- Proponuję, żebyś zajął się swoimi sprawami, mój panie, i pozostawił księżnę i jej
biust księciu.
- Otóż to - zgodził się hrabia i zwrócił ku siostrze, która wydała mu się jakaś inna niż
zwykle. Wcześniej tego wieczoru wyglądała normalnie, ale teraz zaszła w niej jakaś zmiana.
Sprawiała wrażenie roztargnionej, tak, właśnie tak, i to było dziwne, naprawdę bardzo
dziwne. Zazwyczaj Sinjun była przejrzysta niczym woda w stawie, na jej wyrazistej twarzy
malowały się wszelkie emocje; ale teraz trudno było zgadnąć, o czym rozmyśla. Wytrąciło go
to z równowagi. I Douglas raptem poczuł się tak, jakby zupełnie nic znał tej wysokiej,
całkiem ładnej młodej damy.
- I jak tam, brzdącu, dobrze się bawisz? - zagadnął obojętnym tonem. -Ostatni kotylion
był jedynym tańcem, którego nie tańczyłaś.
- Ona ma dziewiętnaście lat - stwierdziła Alex. - Z całą pewnością nie powinieneś
nazywać jej brzdącem.
- Nawet jeśli nadal odgrywa Ducha Dziewicy, żeby nie dać mi pospać?
Podczas gdy Alex i Douglas sprzeczali się na temat nieszczęsnego ducha
siedemnastowiecznej dziewicy z Northcliffe Hall, Sinjun miała czas do namysłu i
zdecydowała, co ma im powiedzieć. Kiedy wreszcie zamilkli, podeszła do brata i
oświadczyła:
- Ani mi w głowie duchy, przynajmniej w Londynie. Och, nadchodzi Lord Castlebaum
ze swoją mamusią. Zapomniałam, że zamówił u mnie taniec. Okropnie się poci i ma wilgotne
ręce...
- Wiem. Jest również bardzo sympatycznym młodym człowiekiem. Ale, Sinjun - dodał
Douglas, pospiesznie unosząc dłoń, aby ją zatrzymać. - Nawet gdyby w ogóle się nie pocił,
wcale nie musisz od razu za niego wychodzić. Postaraj się zaakceptować jego skłonność do
pocenia się oraz miłe usposobienie, i po prostu dobrze się baw. Pamiętaj, że jesteś w
Londynie dla przyjemności i nic poza tym. Nie słuchaj, co mówi matka.
Sinjun westchnęła ciężko.
- Matka - powtórzyła. - Trudno jej nie słuchać. Wciąż mi powtarza, że muszę sama
doprowadzić się do ołtarza, bo w przeciwnym razie zostanę odstawiona na półkę. Półkę
Staropanieństwa. Stale wylicza mi okropieństwa związane z niezamężnym stanem, łącznie z
tym, że po jej śmierci stanę się popychadłem w domu Alex. Zauważyła nawet, że wydłużyła
mi się szczęka. A kiedy spojrzałam w lustro, ze zgrozą stwierdziłam, że faktycznie, moje
siekacze stały się nieco dłuższe.
- Nie słuchaj jej. To ja jestem głową rodziny Sherbrooke'ów. Masz się bawić, śmiać i
flirtować, ile dusza zapragnie. A jeżeli nie znajdziesz dżentelmena, który ci się spodoba, to
nic nie szkodzi.
Głos starszego brata brzmiał surowo i bardzo władczo, więc Sinjun zmusiła się do
uśmiechu.
- Mam już dziewiętnaście lat, a to niezbicie oznacza, że powinnam wkrótce wyjść za
mąż lub co najmniej znaleźć sobie narzeczonego. Matka suszy mi głowę, że Alex w wieku
dziewiętnastu lat wyszła za ciebie. A potem dodaje, że Sophie miała szczęście schwytawszy
Rydera w ostatniej chwili, mając prawie dwadzieścia lat, bo inaczej zostałaby starą panną do
końca życia. Twierdzi, że poślubienie Rydera było najmądrzejszą rzeczą, jaką Sophie mogła
uczynić. Na dodatek to jest już mój drugi sezon. Matka mówi, że powinnam trzymać język za
zębami, bo panowie nie lubią kobiet, które wiedzą więcej od nich. Powiada, że to ich skłania
do picia i hazardu.
Douglas bąknął coś niewyraźnie i nie bardzo elegancko.
Sinjun roześmiała się, ale był to śmiech pozbawiony wesołości.
- Cóż, nigdy nie wiadomo.
- Wiem jedno. Matka z pewnością za dużo gada. Słuchając brata, Sinjun ujrzała
oczyma wyobraźni tamtego nieznajomego mężczyznę i tym razem uśmiechnęła się szczerze,
a jej oczy stały się cieple i rozmarzone. Spostrzegła, że jej szwagierka, Alex, przypatruje się
jej z uwagą i zaciekawieniem.
- Gdybyś mnie potrzebowała, zawsze cię chętnie wysłucham, Sinjun - powiedziała
Alex.
- Może już wkrótce. Ach, oto i Lord Castlebaum o wilgotnych dłoniach. Ale
przynajmniej dobrze tańczy. Zobaczymy się później.
Rozglądając się za owym nieznajomym, trzykrotnie nastąpiła Lordowi Castlebaumowi
na palce. Wreszcie zaczęła podejrzewać, że oszukały ją własne oczy, bo żaden mężczyzna nie
mógł być aż tak niesłychanie wspaniały.
Ale tej nocy śniła o nim. Byli razem, a on śmiał się i stał blisko niej, dotykał palcami
jej policzka. Wiedziała, że go pragnie i nachylała się, bo miała ochotę go dotknąć, i jej
spojrzenie wyrażało wszystkie uczucia, a on to zauważył i teraz już miał pewność. Obrazy
łagodniały, kontury zacierały się, kolory stapiały, a ich ciała splatały się ze sobą. Sinjun
obudziła się przed świtem. Serce biło jej gwałtownie, była spocona. Czuła się osłabiona i
omdlewająca. W głębi brzucha odezwał się dziwny ból. Wiedziała, że przyśniło jej się owo
tajemnicze „uprawianie miłości”, ale tylko w niewyraźnych zarysach. Musiała jednak odkryć
tę tajemnicę, poznać pięknego nieznajomego, spleść się z jego ciałem. Żałowała, że nie zna
jego imienia, bo taka intymność z bezimiennym mężczyzną wydawała się jej nie na miejscu.
Po raz drugi ujrzała go trzy dni później, na wieczorku muzycznym, w domu państwa
Ranleagh przy Carlysle Square. Mediolańska śpiewaczka o bardzo donośnym sopranie
uderzała pięścią w fortepian, podczas gdy wiedeński akompaniator usiłował trafić drżącymi
palcami w klawisze i wydobyć z instrumentu mocne brzmienie. Sinjun wkrótce poczuła nudę
i niepokój. Aż nagle dosięgła ją jakaś dziwna fala i Sinjun wiedziała, po prostu wiedziała, że
to on wszedł do pokoju. Odwróciła się ostrożnie. Rzeczywiście, to był on. Na jego widok
wstrzymała oddech. Zdejmował właśnie czarny płaszcz i mówił coś cicho do innego
dżentelmena. Wydał jej się jeszcze wspanialszy niż na balu u Portmaine'ów. Był cały w
czerni, z wyjątkiem śnieżnobiałej batystowej koszuli. Gęste włosy miał zaczesane do tyłu;
może nieco zbyt długie, jak na ówczesną modę, ale Sinjun uznała je za skończenie doskonałe.
Zajął miejsce po przekątnej, tak więc, zwracając się profilem do zawodzącej śpiewaczki,
Sinjun mogła patrzeć na niego do woli. Usiadł i zastygł bez ruchu. Pozostał niewzruszony
nawet wówczas, gdy śpiewaczka nabrała powietrza w płuca i wyciągnęła przenikliwe
wysokie C. To mężczyzna odznaczający się odwagą i hartem ducha, pomyślała Sinjun z
aprobatą. Dobrze wychowany i o nieskazitelnych manierach.
Palce ją świerzbiły, by dotknąć dołka w jego brodzie. Stwierdziła, że posiada
wyrazisty i mocny podbródek, że jego nos jest wąski i ma szlachetny kształt, a jego usta
sprawiają, że ogarniają ochota... nie, musi się opanować. Przez chwilę powróciły sceny ze snu
i zrozumiała, że jest stracona. Na Boga, przecież on mógł być żonaty lub zaręczony. Udało jej
się zachować pozory spokoju do chwili, gdy wreszcie przeniesiono się do jadalni.
Sinjun zajęła miejsce obok przyjaciela Douglasa z Klubu Czterech Koni, Lorda
Clintona, który jej towarzyszył.
- Kim jest tamten mężczyzna, Thomas? Wysoki, z bardzo czarnymi włosami? O tam, z
tymi trzema.
z których żaden nie jest równie wysoki, ani równie wspaniały.
Thomas Mannerly, czyli Lord Clinton, spojrzał w kierunku, który mu wskazywała.
Miał krótki wzrok, ale dojrzał kogo trzeba. Mężczyzna był bardzo wysoki i stanowczo zbyt
dobrze zbudowany.
- Ach, to Colin Kinross. Od niedawna w Londynie. Jest hrabią Ashbumham i
Szkotem. - Ostatnie słowo wypowiedziane zostało z odrobina, pogardy.
- Co robi w Londynie?
Thomas spojrzał na śliczną dziewczynę u swego boku, która niemal dorównywała mu
wzrostem, co z pewnością było nieco deprymujące, ale przecież nie musiał się z nią żenić, a
tylko towarzyszył jej podczas wieczoru.
- Na Boga, Sinjun, chyba cię nie obraził? - zapytał troskliwie, strzepując sobie z
rękawa nieistniejący pyłek. - Ci przeklęci Szkoci to barbarzyńcy, nawet jeżeli kształcili się w
Anglii, jak to było w jego przypadku.
- O, nie. Spytałam ot tak, z ciekawości. Paszteciki z homara są bardzo smaczne,
prawda?
Lord przyznał jej rację, a Sinjun pomyślała: przynajmniej wiem, jak się nazywa. To
już coś. Miała ochotę krzyczeć z radości. Thomas Mannerly spojrzał na nią właśnie w tym
momencie i na widok najpiękniejszego uśmiechu, jaki widział w całym swoim życiu, zaparło
mu dech w piersi. Zapomniał o pasztecikach z homarem. Powiedział jej coś, coś
nienagannego i odrobinę intymnego, i ze smutkiem stwierdził, ze w ogóle go nie słuchała.
Wpatrywała się, jeżeli się nie mylił, w tego przeklętego Szkota.
Sinjun zasępiła się. Musi dowiedzieć się o nim czegoś więcej. T dlaczego ten Thomas
Mannerly nie jest tym zachwycony?
Tego wieczoru nie udało jej się dowiedzieć niczego więcej o Colinie Kinrossie, ale nie
rozpaczała z tego powodu. Wkrótce nadejdzie czas. żeby działać.
*
Douglas Sherbrooke, hrabia Northcliffe, siedział w bibliotece wtulony w swój
wygodny, skórzany fotel i czytał „London Gazette”, kiedy przypadkowo uniósł wzrok i
dostrzegł stojącą w drzwiach siostrę. Czemuż ona, do diabła, stoi w progu? Zazwyczaj
wkraczała radośnie śpiewając, śmiejąc się i szczebiocząc, zanim jeszcze zwrócił na nią
uwagę; i Douglas uśmiechnął się na myśl, że taka była beztroska, śliczna i niewinna.
Zazwyczaj pochylała się nad nim, całowała w policzek i mocno obejmowała. Ale teraz się nie
śmiała. Dlaczego, u diabła, wygląda tak zupełnie inaczej? Jakby zrobiła coś niewiarygodnie
złego? Zmarszczył czoło.
- O co chodzi, brzdącu? Nie, jesteś już w zbyt zaawansowanym wieku, by nazywać cię
brzdącem. , A więc, moja droga, wejdź, wejdź. Co się stało? Alex mówiła, że coś cię bardzo
zaprząta. Wyrzuć to z siebie. Nie podoba mi się twoje zachowanie. Jakbyś nie była sobą. To
mnie niepokoi.
Sinjun powoli weszła do biblioteki. Było już bardzo późno, prawie północ. Douglas
wskazał jej fotel obok swojego. To dziwne, myślała podchodząc do brata. Zawsze zdawało jej
się, że Douglas i Ryder są najprzystojniejszymi mężczyznami na całym świecie. Myliła się.
Żaden z nich nawet się nie umywał do Colina Kinrossa.
- Sinjun, zachowujesz się jakoś dziwnie. Nie poznaję cię. Źle się czujesz? A może
matka znów ci dokuczyła?
Pokręciła głową i odpowiedziała:
- Dokuczyła, ale to nic nowego, a poza tym zawsze mi powtarza, że to dla mego
dobra.
- Porozmawiam z nią jeszcze raz.
- Douglas.
Zamilkła, a on nie wierzył własnym oczom: jego siostra wpatrywała się we własne
stopy i mięła w palcach muślinową spódnicę.
- Mój Boże - powiedział powoli, bo w końcu rozjaśniło mu się w głowie. - Poznałaś
jakiegoś mężczyznę.
- Nie, nie poznałam.
- Sinjun, wiem, że nie żyjesz ponad stan. Nie szastasz pieniędzmi i za kilka lat
będziesz bogatsza ode mnie. Matka trochę ci dokucza, ale przeważnie spływa to po tobie jak
woda po gęsi. Prawdę mówiąc, nic sobie z niej nie robisz. Alex i ja kochamy cię
bezgranicznie i robimy wszystko, żeby ci było jak najlepiej. W przyszłym tygodniu przyjadą
Ryder i Sophie...
- Wiem jak się nazywa, ale go nie poznałam!
- Ach, tak - powiedział Douglas, opadając na oparcie fotela, uśmiechając się i splatając
palce. - I jak się nazywa?
- Colin Kinross i jest hrabią Ashburnham. To Szkot.
Douglas zmarszczył brwi. Przez chwilę miał nadzieję, że spodobał jej się Thomas
Mannerly. Omylił się.
- Znasz go? Czy jest żonaty? Zaręczony? Czy jest hazardzistą? Zabił kogoś w
pojedynku? Czy jest kobieciarzem?
- Zawsze musisz być oryginalna, prawda, Sinjun? Szkot! Nie, nie znam go. Ale skoro
go nawet nie poznałaś, to dlaczego jesteś nim tak bardzo zainteresowana?
- Nie wiem. - Zamilkła i sprawiała wrażenie niesłychanie wrażliwej. Wzruszyła
ramionami, usiłując zachowywać się jak zazwyczaj, i dodała: - Po prostu tak jest.
- W porządku - powiedział Douglas przyglądając się jej. - Dowiem się wszystkiego o
tym Colinie Kinrossie.
- Ale nikomu nie powiesz, prawda?
- Powiem tylko Alex, ale nikomu więcej.
- Nie przeszkadza ci, że to Szkot, prawda?
- Nie, dlaczego miałoby mi przeszkadzać?
- Thomas Marmerly mówił o nim z lekką pogardą, nazwał go barbarzyńcą.
- Ojciec Thomasa jest święcie przekonany, że prawdziwy dżentelmen musi być
zrodzony w czystym, niczym nie skażonym powietrzu Anglii. Wygląda na to, ze Thomas
przejął te bezsensowne, arystokratyczne brednie.
- Dziękuję, Douglasie. - Sinjun pochyliła się i ucałowała brata w policzek.
Marszcząc czoło patrzył, jak wychodziła z biblioteki. Przeciwko Szkotowi miał tylko
jedno, Sinjun będzie mieszkała bardzo daleko od rodziny.
Wkrótce on również poszedł na górę. W sypialni zastał Alex szczotkującą włosy przy
toaletce. Wymieniu w lustrze uśmiechy i Douglas zaczął się rozbierać.
Alex przestała się czesać, odłożyła szczotkę i zwróciła się w stronę męża.
- Będziesz mi się przyglądać aż się całkiem rozbiorę - spytał.
Skinęła głową z uśmiechem.
- Sprawdzasz, czy nie przybrałem na wadze? Chcesz sprawdzić, czy nadal jestem
szczupły i wszystkie części ciała mam na miejscu?
Uśmiechnęła się szerzej, a potem potrząsnęła głową i powiedziała:
- O, nie. Myślę, że wszystko jest w idealnym stanie. Tak było ostatniego wieczoru i
dzisiaj rano i... - zachichotała.
Rozebrał się do naga, podszedł do żony, wziął ją na ręce i zaniósł do łóżka.
Kiedy znów mógł mówić, wyciągnął się obok Alex i oznajmił:
- Nasza Sinjun jest zakochana.
- Ach, więc dlatego tak dziwnie się zachowywała - odparła, ziewając szeroko, i
podparła się na łokciu.
- On nazywa się Colin Kinross.
- Dobry Boże.
- Co takiego?
- Ktoś pokazał mi go na wieczorze muzycznym. Wygląda na bardzo silnego i na
uparciucha.
- Odgadłaś to wszystko na pierwszy rzut oka?
- Jest słusznego wzrostu, może nawet wyższy od ciebie. To dobrze, bo jak na kobietę,
Sinjun jest bardzo wyrośnięta. Bezwzględny, oto, co chciałam powiedzieć. Sprawia wrażenie
kogoś, kto zrobi wszystko, aby zdobyć to, czego zapragnie.
- Alex, nie możesz wiedzieć tego wszystkiego tylko na kogoś patrząc. A teraz, jeżeli
nie przestaniesz gadać głupstw, zabiorę ci ubranie na całe dwa dni.
- Nic o nim nie wiem, Douglasie.
- Jest wysoki i wygląda na twardego. Bezlitosnego. Bardzo dobry początek.
- Sam się przekonasz, że mam rację - roześmiała się Alex. - Mój ojciec pogardza
Szkotami. Mam nadzieję, że ty nie masz nic przeciwko nim.
- Nie, nic mam. Sinjun powiedziała mi, że jeszcze go nie poznała.
- Wkrótce go pozna. Nie mam co do tego wątpliwości. Jest, jak wiesz, bardzo
przedsiębiorcza.
- Na razie będę się starał jak najwięcej dowiedzieć na temat tego szkockiego
dżentelmena. Bezwzględny, powiadasz. Hmmm...
Następnego wieczoru Sinjun miała ochotę tańczyć z radości. Douglas zabierał ją i
Alexandrę do Teatru Drury Lane na Makbeta. Jako Szkot i Kinross, z tłumem kuzynów o
nazwiskach MacJakiśtam, on na pewno lam będzie. Przedstawienie premierowe. Na pewno,
och, na pewno tam będzie. Ale jeśli przyjdzie w towarzystwie damy? A jeśli... Nie będzie o
tym myślała. Spędziła całą godzinę na przygotowaniach do wyjścia, aż w końcu jej
pokojówka, Doris, z aprobatą skinęła głową.
- Pięknie panienka wygląda - powiedziała wiążąc jasnoniebieską wstążkę na włosach
Sinjun. Dokładnie w kolorze jej oczu.
Spoglądając po raz ostatni na swoje odbicie w lustrze, Sinjun uznała, że wygląda
zupełnie nieźle. Miała na sobie suknię z ciemnoniebieskiego jedwabiu oraz jaśniejszą
narzutkę. Rękawy były krótkie i bufiaste, a poniżej biustu udrapowano jasnoniebieską,
aksamitną szarfę. Sinjun była wysoka i szczupła i miała jasną cerę. Dekolt odsłaniał tylko
odrobinę przedziałka między piersiami, bo Douglas był w tym względzie nieustępliwy. Tak,
wyglądała zupełnie nieźle.
Zobaczyła go dopiero w antrakcie. Kuluary Teatru Drury Lane zapełniał tłum dobrze
urodzonych widzów, którzy plotkowali, żartowali, a za ich biżuterię można by przez okrągły
rok żywić mieszkańców kilkunastu angielskich wiosek. W kuluarach było bardzo gorąco.
Kilku nieszczęsnych widzów miało ubrania zakapane woskiem, spływającym z setek świec,
umieszczonych w kandelabrach. Douglas opuścił swoje damy, aby im przynieść szampana.
Do Alex podeszła przyjaciółka i Sinjun skorzystała z okazji, by się rozejrzeć za swoim
Szkotem, bo tak go teraz nazywała. Ku swemu zachwytowi, podnieceniu i przerażeniu,
spostrzegła go stojącego jakieś trzy metry za nią i pogrążonego w rozmowie z Lordem
Brassleyem, przyjacielem Rydera. Brass był chudym jak szczapa i dobrotliwym człowiekiem,
który, co mu się chwaliło, otaczał żonę większym luksusem niż kochanki.
Serce Sinjun biło jak oszalałe. Odwróciła się w stronę Szkota i ruszyła w jego
kierunku. Wpadła na otyłego dżentelmena i przeprosiła go. Szła dalej. Była w odległości
metra od Colina, gdy usłyszała, jak się roześmiał, a potem powiedział Lordowi Brassleyowi:
- Na miłość boską, Brass, cóż ja mam, do diabła, począć? To takie Smutne - nigdy w
życiu nie widziałem takich przerażających gęsi, stoją pozbijane w stadka; rozgadane,
chichoczące i afektowane. To niesprawiedliwe, po prostu niesprawiedliwe. Muszę się ożenić
z posażną dziedziczką albo stracę wszystko, co posiadam, z winy tych dwóch łajdaków - ojca
i starszego brata. A bogate samiczki, które napotykam, po prostu mnie przerażają.
- Ależ drogi przyjacielu, istnieją także inne samiczki, które wcale nie są przerażające -
odparł Lord Brassley ze śmiechem. - Samiczki, z którymi możesz się zabawić, wcale ich nie
poślubiając. Po prostu ciesz się ich towarzystwem. Odprężysz się przy nich, Colin, a z tego,
co widzę, odprężenie jest ci bardzo potrzebne - Klepnął Kinrossa po plecach. - A co do
dziedziczkę, bądź cierpliwy, mój chłopcze, bądź cierpliwy!
- Ha, cierpliwy! Z każdym dniem jestem coraz bliższy bankructwa. A co do tych
innych kobietek, do diabła, one zechcą korzystać z majątku, którego ja nie posiadam i będą
oczekiwać, że z wdzięczności obsypię je deszczem błyskotek. Nie, nie mam czasu na
rozrywki, Brass. Muszę sobie znaleźć dziedziczkę, i to taką, która będzie w miarę urodziwa.
Jego głos miał głębokie, łagodne brzmienie i przepełniony był humorem oraz sporą
dawką sarkazmu. Lord Brassley roześmiał się, skinął przyjacielowi dłonią i odszedł. Sinjun,
nie namyślając się wiele, zbliżyła się do Szkota, stanęła na wprost niego, a kiedy jego piękne
ciemnoniebieskie oczy spoczęły wreszcie na jej twarzy, a czarne brwi uniosły się pytająco,
wyciągnęła do niego rękę i powiedziała wyraźnie:
- Jestem dziedziczką.
ROZDZIAŁ 2
Colin Kinross, siódmy hrabia Ashburnham, wpatrywał się w młodą kobietę, stojącą
naprzeciw, z wyciągniętą do niego ręką i spoglądającą szczerze, i o ile się nie mylił, z
pewnym podnieceniem. Poczuł się zbity z pantałyku, jakby to określił Filip, i zagrał na
zwłokę, aby dojść do siebie.
- Proszę mi wybaczyć. Co pani powiedziała? Sinjun powtórzyła bez wahania, głośno i
wyraźnie:
- Jestem dziedziczką. Powiedział pan, że potrzebuje pan na żonę posażnej dziedziczki.
- I jest pani zupełnie apetyczna - odparł powoli z udawaną wesołością, wciąż starając
się zyskać na czasie.
- Cieszę się, że tak pan uważa.
Patrzył na wyciągniętą ku niemu ręką, a potem bezwiednie ją uścisnął. Powinien był
podnieść dłoń do ust, ale ręka była wyprostowana jak u mężczyzny, więc po prostu nią
potrząsnął. Silna dłoń, pomyślał, szczupłe palce, bardzo białe, zdecydowane.
- Gratuluję - powiedział. - Że jest pani dziedziczką. A na dodatek urodziwą. Ach,
proszę mi wybaczyć, Ashburnham, już pani wie.
Uśmiechnęła się do niego z wielkim uczuciem. Jego głos był wspaniały, głęboki i
wesoły, bardziej uwodzicielski niż głosy jej obydwu braci. Bracia nie umywali się do tego
cudownego mężczyzny.
- Tak, wiem. Jestem Sinjun Sherbrooke.
- Ma pani dziwne imię. Męskie przezwisko.
- Tak. Brat mnie tak ochrzcił, kiedy w wieku dziewięciu lat spróbowałam spalić się na
stosie. Naprawdę mam na imię Joan, a on chciał z tego zrobić Saint Joan, i wyszło Sinjun, jak
od Saint John, i tak już pozostało.
- Wolę Joan. Podoba mi się. Jest kobiece. - Colin z zakłopotaniem przeczesał palcami
włosy, zdawał sobie sprawę, że to co powiedział jest śmieszne i w ogóle nie pasuje do
sytuacji. - Jestem zaskoczony, naprawdę. Pani mnie nie zna, a ja nie znam pani. Słowo daję,
że nie rozumiem, dlaczego pani to zrobiła.
Jej jasnoniebieskie oczy zalśniły jak niebo w letni poranek.
- Zobaczyłam pana na balu u Portmainów - powiedziała wyraźnie. - A potem na
wieczorze muzycznym u Ranleaghów. Jestem dziedziczką. A pan musi poślubić dziedziczkę.
Jeżeli nie jest pan trollem, chodzi mi, oczywiście, o przewrotność charakteru, to nic nie stoi
na przeszkodzie, żebyśmy się pobrali.
Colin Kinross, Ashburnham, lub, dla przyjaciół, po prostu Ash, wpatrywał się w
dziewczynę, która zdawała się nic widzieć poza nim świata.
- To najdziwaczniejsza rzecz, jaka mi się kiedykolwiek zdarzyła - powiedział. - Może
poza tym, jak w Oksfordzie żona dziekana chciała się ze mną kochać, podczas gdy jej mąż
wykładał łacinę moim przyjaciołom w pokoju obok. Na dodatek chciała, żeby drzwi zostały
otwarte na oścież, tak aby kochając się ze mną, mogła widzieć swego męża.
- I co pan zrobił?
- Jak to co? Ach, czy się z nią kochałem? - Zakaszlał przywołując się do porządku. -
Nie pamiętam - powiedział surowym tonem, marszcząc nagle brwi.
- Zresztą był to incydent wart zapomnienia. Sinjun westchnęła.
- Moi bracia ufają mi, ale pan mnie nie zna, więc nie mogę oczekiwać, że powie mi
pan coś więcej. Wiem, że nie jestem pięknością, ale wyglądam znośnie. To już mój drugi
sezon, a nawet się nie zaręczyłam, i moje imię nie jest łączone z imieniem żadnego
mężczyzny, jednak jestem bogata i mam miłe usposobienie.
- Nie mogę się zgodzić z wszystkimi pani opiniami.
- Być może spotkał pan już damę z odpowiednim posagiem.
- Szczere postawienie sprawy, co? - zapytał z szerokim uśmiechem. - Nie, nie
spotkałem, i podejrzewam, że pani dobrze o tym wie, bo podsłuchała pani, jak się uskarżałem
Brassowi. Prawdę powiedziawszy, jest pani najładniejszą młoda damą z wszystkich
dotychczas przeze mnie poznanych. Jest pani wysoka. Nie dostaję kurczu w karku, kiedy z
panią rozmawiam.
- Tak, i nic na to nie poradzę. A co do mojej urody, moi bracia uważają, że jestem
ładna, ale pan, lordzie? Jak już powiedziałam, to mój drugi sezon, i wołałabym nie brać w
tym udziału, bo okropnie się nudzę. Na szczęście zobaczyłam pana.
Zamilkła, ale nie przestała się w niego wpatrywać. Colin był zdumiony, widząc wyraz
nienasycenia w tych jej ładniutkich niebieskich oczach. To naprawdę przekraczało wszelkie
jego dotychczasowe doświadczenia. Poczuł się zaszachowany i naprawdę głupio. Jego słynne
opanowanie zniknęło bez śladu. Był zbity z tropu.
- Przejdźmy, o tam, wyjdźmy z tego tłumu. Tak, o wiele lepiej. Proszę mnie
posłuchać. Sprawa nic jest łatwa. To również wysoce niecodzienna sytuacja. Może będę mógł
pani złożyć jutro wizytę. Widzę, że zbliża się do nas jakaś młoda dama, która wygląda mi na
bardzo stanowczą.
Sinjun posiała mu olśniewający uśmiech.
- O, tak. To doskonały pomysł. - Podała mu londyński adres Sherbrooke'ów przy
Putnam Place. - To Alex, moja szwagierka.
- A jak się pani nazywa?
- Lady Joan, bo mój ojciec był hrabią. Lady Joan Elaine Winthrop Sherbrooke.
- Złożę pani wizytę jutro rano. Zechce się pani przejechać konno?
Skinęła głową patrząc na jego białe zęby i piękne usta. Nieświadomie nachylała się ku
niemu. Colin wstrzymał oddech i szybko się wycofał. Dobry Boże, dziewczyna była
całkowicie pozbawiona wstydu. A więc, zakochała się w nim od pierwszego wejrzenia. Ha!
Jutro zabierze ją na konną przejażdżkę, przekona się, czemu wyprawia takie żarty, a może
nawet pocałuje ją i trochę popieści, żeby dać nauczkę. Przeklęta, impertynencka dziewucha - i
w każdym calu angielska, w czym nie było niczego dziwnego, przecież znajdowali się w
Londynie. A jednak wydawało mu się, że młode angielskie damy są bardziej powściągliwe,
skromniejsze. W każdym razie nie ta młoda dama.
- A więc do jutra - powiedział i odszedł, zanim Alex mogła go dosięgnąć.
Colin odszukał Brassa i bezceremonialnie wyciągnął go z teatru.
- Nie, nie protestuj, zabieram cię z teatru, jak najdalej od tych babskich rozrywek, i
masz mi powiedzieć co tu się, do diabła, dzieje. Myślę, że maczałeś palce w tym przeklętym
żarcie, i chcę wiedzieć, dlaczego nasłałeś na mnie tę dziewczynę. Jeszcze do tej pory kręci mi
się w głowie na wspomnienie jej odwagi.
Alex patrzyła jak ten mężczyzna, Colin Kinross, wyprowadza Brassa z teatru.
Obejrzała się na Sinjun i stwierdziła, że ona również patrzy na niego. Wyciągnęła zgodny z
prawdą wniosek, że Sinjun myśli o nim mniej prozaicznie.
- Interesujący dżentelmen - powiedziała prowokująco.
- Interesujący? Nie bądź śmieszna, Alex. To całkowicie nieadekwatne słowo. On jest
piękny, skończenie piękny. Widziałaś jego oczy? A w jaki sposób uśmiecha się, mówi i...
- Tak, moja droga. Chodźmy, przerwa się kończy i Douglas będzie niezadowolony.
Alex niecierpliwiła się. Gdy tylko przyjechali do domu, ucałowała Sinjun na
dobranoc, chwyciła męża za rękę i zaciągnęła do sypialni.
- Czyżbyś mnie aż tak pragnęła - zapytał Douglas patrząc na nią rozbawiony.
- Sinjun poznała Colina Kinrossa. Widziałam jak rozmawiali. Wydaje mi się, że była
raczej obcesowa, Douglas.
Douglas przyjrzał się własnym dłoniom. A potem wziął lichtarz i postawił na stoliku
obok łóżka. Przez chwilę oglądał go w skupieniu, a wreszcie wzruszył ramionami.
- Zostawmy ten temat do jutra. Sinjun nie jest głupia ani naiwna. Ryder i ja dobrześmy
ją wychowali. Ona nie skoczy na oślep.
Następnego ranka o dziesiątej Sinjun była gotowa skoczyć. Czekała na frontowych schodkach
miejskiej siedziby Sherbrooke'ów, ubrana w ciemnoniebieski strój do konnej jazdy, schludna
jak spod igły, jak to określiła Doris. Lekko uderzała szpicrutą w cholewkę buta.
Gdzież on się podziewa? Czyżby jej nie uwierzył? A może stwierdził, że nie jest w
jego guście i w ogóle nie ma zamiaru przyjechać?
Zanim popadła w całkowite zwątpienie, spostrzegła, jak nadjeżdża, siedząc okrakiem
na wspaniałym czarnym koniu. Na jej widok uniósł się w strzemionach, pochylił głowę i
przesłał leniwy uśmiech.
- Nie wpuścisz mnie do domu?
- Nie. Jest zbyt wcześnie.
W porządku, pomyślał, na razie może to przełknąć.
- Gdzie jest twój koń?
- Jedź za mną.
Przeszła na tyły domu w kierunku stajen. Jej klacz, Fanny, stała spokojnie, przyjmując
cierpliwie pieszczoty Henry 'ego, jednego z chłopców stajennych. Sinjun odesłała go gestem
dłoni i samodzielnie dosiadła klaczy. Wygładziła spódnicę, uznała, że nie jest w stanie
zaprezentować się lepiej, i zmówiła modlitwę. Uśmiechnęła się uwodzicielsko.
- Jest wcześnie - powiedziała. - Jedziemy do parku?
Skinął głową i ruszył obok niej. Ze zmarszczonym czołem prowadził zręcznie swego
ogiera pomiędzy platformą zastawioną beczułkami z piwem a trzema ubranymi na czarno
urzędnikami. Ulice zatłoczone były handlarzami, najrozmaitszymi wozami, obszarpanymi
dzieciakami. Jechał tuż obok Sinjun, milcząc i wypatrując przeszkód. Niebezpieczeństwa
czyhały z każdej strony, ale prędko spostrzegł, że dziewczyna radzi sobie w każdej sytuacji. A
gdyby sobie nawet nie radziła, od czegóż miała przy swym boku mężczyznę? Cokolwiek o
niej mówić, doskonale jeździła konno.
Dojechali do parku.
- Pogalopujmy trochę - powiedział, gdy skręcali w stronę północnej bramy.
Popędzili aż do końca ścieżki i jego ogier, równie silny jak koń Douglasa, wyraźnie
Fanny zdystansował. Sinjun ze śmiechem wstrzymała klacz.
- Dobrze jeździsz - stwierdził Colin.
- Ty także.
Colin poklepał ogiera po szyi.
- Pytałem o ciebie Lorda Brassa. Niestety nie widział, jak ze mną rozmawiałaś.
Opisałem mu jak wyglądasz, ale szczerze mówiąc, madame, on sobie nie wyobraża, że
jakakolwiek dama, a w szczególności Lady Joan Sherbrooke, mogła przemówić do mnie w
sposób, w jaki przemówiłaś ty.
Potarła cienką skórkę rękawiczki.
- Jak mnie opisałeś?
Znowu go zaskoczyła, ale nie dal tego po sobie poznać. Wzruszył ramionami i
powiedział:
- Cóż, powiedziałem mu, że jesteś całkiem urodziwą blondynką, że jesteś wysoka i
masz zupełnie ładne niebieskie oczy, a twoje zęby są białe i bardzo proste. Powinienem był
jeszcze dodać, że jesteś całkowicie pozbawiona wstydu.
Przez chwilę milczała, spoglądając ponad jego lewym ramieniem.
- Uważam, że opis był dość dokładny. Ale on nie odgadł, że chodzi o mnie? Bardzo
dziwne. Jest przyjacielem moich braci. Jest także rozpustnikiem, ale ma dobre serce, tak
przynajmniej twierdzi Ryder. Obawiam się, że może mnie pamiętać jako dziesięciolatkę,
która nieustannie żebrała u niego o prezenty. Podczas ostatniego sezonu towarzyszył mi na
przyjęciu, i Douglas dał mi do zrozumienia, że Brass nie został obdarzony najwyższym
intelektem. Nakazał mi, żebym była spokojna i cicha, żebym mu, broń Boże, nie mówiła o
niczym, co wyczytałam w książkach. Douglas twierdził, że to by go onieśmieliło.
Colin zastanawiał się. Zupełnie nie wiedział, co ma o tym sądzić. Sprawiała wrażenie
damy, a Brass powiedział, że Lady Joan Sherbrooke jest milutką dziewuszką, uwielbianą
przez swoich braci, z tego, co słyszał, być może nieco odbiegającą od normy, ale on sam nie
zauważył w niej ani krzty arogancji. A potem ściszył głos i wyszeptał, że wie trochę za dużo
na temat książek, przynajmniej tak twierdzą niektóre plotkujące o niej matrony, oraz jest
rzeczywiście wysoka. A potem ona czekała na niego przed domem, czego prawdziwa młoda
dama nigdy by przecież nie zrobiła.
Bo czyż prawdziwa angielska dama nie czekałaby w salonie z filiżanką herbaty w
ręce? Brass zapewniał go także, że włosy Joan Sherbrooke są po prostu brązowe, ale nie miał
racji. W świetle porannego słońca lśniły co najmniej tuzinem barw, od najjaśniejszego blondu
do ciemnopopielatych.
Do diabła z tym wszystkim. Nic z tego nie rozumiał i nie był pewien, czy jej w ogóle
wierzy. Najprawdopodobniej szukała sobie opiekuna. Możliwe, że była pokojówką owej Lady
Joan Sherbrooke albo jakąś kuzynką. Powinien jej powiedzieć, że nie ma pieniędzy i że
wszystko, czego może od niego oczekiwać, to ni mniej ni więcej tylko tarzanie się na sianie.
- Jesteś najpiękniejszym mężczyzną, jakiego widziałam w całym swoim życiu -
powiedziała Sinjun patrząc na zmieniający się wyraz jego twarzy. - Ale nie o to chodzi,
naprawdę. Chcę, żebyś wiedział, że pociąga mnie nie tylko powierzchowność, ale... cóż, po
prostu... och, Boże, sama nie wiem.
- Ja, piękny? - Colin nie posiadał się ze zdziwienia. - Mężczyzna nie może być piękny,
to bzdura. Powiedz mi, proszę, czego ode mnie chcesz, a ja się postaram to spełnić. Przykro
mi, ale nie mogę być twoim opiekunem. Nawet gdybym był najdurniejszym kozłem w całym
Londynie, na nic by się to nie zdało. Nie mam pieniędzy.
- Nie potrzebuję opiekuna, jeżeli usiłujesz mi zakomunikować, że chciałbyś mnie
uczynić swoją kochanką.
- Tak - powiedział powoli, teraz już zaintrygowany. - Właśnie to miałem na myśli.
- Nie mogę zostać niczyją kochanką. A nawet, gdybym chciała, w niczym by ci to nie
pomogło. Mój brat nie wypłaci mi posagu, jeżeli się ze mną nie ożenisz. Podejrzewam, że nie
byłby zachwycony, gdybym została twoją kochanką. Pod niektórymi względami jest bardzo
staroświecki.
- Więc dlaczego robisz to wszystko? Błagam, powiedz mi. Czy namówił cię któryś z
moich durnowatych przyjaciół? Jesteś kochanką Lorda Brassleya? A może Henry'ego
Tompkinsa? Czy Lorda Clintona?
- Nie, nikt mnie do niczego nie namawiał.
- Nie każdemu się podoba, że jestem Szkotem. Chodziłem wprawdzie do szkół z
większością tutejszych dżentelmenów, ale oni uważają, że nadaję się wyłącznie do wypitki i
uprawiania sportów, a nic na męża dla ich sióstr.
- Myślę, że moje uczucia nie zmieniłyby się, nawet gdybyś był Marokańczykiem.
Przyjrzał się jej. Miękkie niebieskie pióro przy jej kapeluszu do konnej jazdy - dziwny
szczegół garderoby - otaczało wdzięcznie jej twarz. Ciemnoniebieski strój, o głębszym
odcieniu niż jej oczy, był doskonale dopasowany, uszyły według najnowszej mody i
podkreślał jej wysoko osadzone piersi oraz wąską talię i... Zaklął długo i potoczyście.
- Wyrażasz się jak moi bracia, ale oni zwykle wybuchają śmiechem, zanim dojdą do
końca przekleństwa.
Chciał coś powiedzieć, ale stwierdził, że ona przygląda się jego ustom. Nie, to nie
może być dama. Jest podstawioną kawalarką opłaconą przez któregoś z jego przyjaciół.
- Dosyć tego! - ryknął. - Jeden akt przedstawienia mamy za sobą. Nie możesz ot, tak,
tak po prostu chcieć, żebym cię poślubił i oświadczać mi się w najbardziej bezwstydny
sposób! - Nagle zwrócił się ku niej i przyciągnął ją do siebie. Zdjął ją z siodła i posadził przed
sobą. Trzymał chwilę nieruchomo, dopóki obydwa konie nie uspokoiły się. Nie musiał z nią
walczyć, bo wcale się nie broniła. Natychmiast przylgnęła do niego piersiami. Nie, to nie
mogła być dama, w żadnym wypadku.
Przycisnął ją do lewego ramienia i dłonią w rękawiczce uniósł jej podbródek.
Ucałował ją brutalnie, smakując językiem jej zamknięte usta. A potem uniósł głowę i
powiedział gniewnie:
- Do diabła, otwórz usta jak należy.
- Dobrze - odpowiedziała i otworzyła usta. Na widok jej rozwartych ust Colin nie
mógł się opanować. Zaczął się śmiać.
- Do Ucha, wyglądasz, jakbyś zaraz miała odśpiewać arię operową, zupełnie jak ta
kiepska sopranistka z Mediolanu. Niech to szlag!
Posadził ją z powrotem na grzbiecie Fanny. Niezadowolona klacz zatańczyła, ale
Sinjun, mimo że prawie nieprzytomna z rozkoszy, podniecenia i rozbawienia, łatwo ją
usadziła.
- Dobrze, uwierzę, że jesteś damą i uwierzę, że... Nie, nie mogę uwierzyć, że
zobaczyłaś mnie na balu u Portmaine'ów i zdecydowałaś mnie poślubić.
- Cóż wtedy jeszcze nie byłam całkowicie pewna, że chcę cię poślubić, po prostu
pomyślałam sobie, że mogłabym na ciebie patrzeć do końca życia.
To go natychmiast rozbroiło.
- Zanim cię znowu zobaczę - jeżeli jeszcze cię zobaczę - życzyłbym sobie, żebyś stała
się nieco mniej otwarta. Nie całkiem nieszczera, ale na tyle, żeby nie pozostawiać mnie z
rozdziawioną gębą, kiedy znów palniesz coś nieprawdopodobnie bezwstydnego.
- Postaram się - odparła Sinjun. Przez chwilę patrzyła gdzieś poza nim, na bezmiar
gęstej zielonej trawy i ścieżki konne przecinające park. - Czy myślisz, ze jestem dla ciebie
wystarczająco ładna? Och, wiem ze to, co mówiłeś na temat mojej dorodności, to były tylko
żarty. Nie chciałabym się wstydzić za siebie, być zakłopotaną, jeżeli zostanę twoją żoną. -
Mówiąc to napotkała jego spojrzenie. Colin potrząsnął głową, - Przestań, słyszysz? Na miłość
boską, jesteś zupełnie ładna, i z pewnością dobrze o tym wiesz.
- Ludzie potrafią nieźle kadzić, kiedy mają przed sobą dziedziczkę. Nie jestem głupia.
Colin zsiadł z konia i trzymając lejce w dłoni podszedł do rozłożystego dębu.
- Chodź tutaj. Musimy porozmawiać, zanim z własnej woli dam się zamknąć w domu
dla obłąkanych.
Ach, pomyślała Sinjun, skwapliwie wypełniając jego polecenie, stanąć blisko niego.
Spojrzała na wgłębienie w jego brodzie i nie zastanawiać się, zdjęła rękawiczkę, by go
dotknąć. Colin nie poruszył się.
- Będę dla ciebie doskonałą żoną. Jesteś pewien ze me masz przewrotnego charakteru?
- Lubię zwierzęta i nie strzelam do nich dla sportu Mam pięć kotów, wszystkie
doskonale łowią szczury' a nocą mają miejsce przy palenisku wyłącznie dla siebie. Jeżeli w
środku zimy jest bardzo zimno, sypiają ze mną, ale nieczęsto, bo kręcę się w łóżku i zdarza
się, że je przygniatam. Więc odpowiedź na twoje pytanie brzmi „nie”.
- Jesteś z pewnością bardzo silny. Cieszę się, że me krzywdzisz słabszych. Czy
troszczysz się również o ludzi? Czy jesteś dla nich dobry? Czy czujesz się odpowiedzialny za
tych, którzy są od ciebie zależni?
Nie mógł od niej oderwać wzroku.
- Tak - odpowiedział, chociaż to było takie smutne.
- Myślę, że tak.
Pomyślał o swoim ogromnym zamczysku. A właściwie o jego połowie wybudowanej
przez hrabiego Kinrossa w końcu siedemnastego wieku. Kochał ten zamek, jego wieże,
strzeliste blanki, parapety i głębokie otwory strzelnicze. Tak, ale w niektórych zrujnowanych
komnatach panowały takie przeciągi, że nietrudno było złapać zapalenie płuc, przebywając w
nich zaledwie dziesięć minut. Trzeba będzie wielkich starań, by doprowadzić zamek do
dawnej świetności. I wszystkie zabudowania gospodarcze, stajnie, domy dzierżawców i
system nawadniający. I przetrzebione stada bydła i owiec, i... jego dzierżawców, z których
wielu było przygnębionych nędzą, bo nie mieli nic, brakowało nawet ziarna, żeby się mogli
sami wyżywić; cała przyszłość jawiła się tak ponura i beznadziejna, że jeżeli on czegoś nie
zrobi, to...
Spojrzał obok Sinjun, w kierunku zarysu ogromnych siedzib miejskich, wznoszących
się za Hyde Parkiem.
- Moje dziedzictwo zostało srodze nadwyrężone przez ojca, a potem ogołocone przez
starszego brata, szóstego hrabiego, zanim umarł. Potrzebuję mnóstwa pieniędzy albo moja
rodzina stanie się szlachtą zagrodową, a wielu moich poddanych będzie musiało
wyemigrować bądź zacznie cierpieć głód. Mieszkam w olbrzymim zamczysku, wzniesionym
we wschodniej części Loch Leven, naprawdę pięknej, na Półwyspie Fife niedaleko
Edynburga. Ale sama się przekonasz, że kraina jest dzika, pomimo wszystkich gruntów
ornych i łagodnych wzniesień. Jesteś Angielką, więc dostrzeżesz tylko jałowe wzgórza i
rozpadliny, poszarpane turnie, wąskie doliny z potokami toczącymi spienione wody, wody tak
zimne, że po jednym łyku sinieją usta. W zimie nie jest szczególnie zimno, ale dni są krótkie i
od czasu do czasu zdarzają się bardzo silne wichury. Wiosną zbocza pokrywa fioletowy
wrzos, a przy chatach zakwitają, we wszystkich odcieniach różu i czerwieni, rododendrony,
które wspinają się nawet na mury mego „przewiewnego” zamczyska.
Wzdrygnął się. Opiewał swój kawałek Szkocji niczym obłąkany poeta, jakby jej
przedkładał listy uwierzytelniające przed inspekcją, a Sinjun przyglądała mu się w skupieniu,
spijając słowa z jego ust. To bez sensu. On nie może się na to zgodzić.
- Słuchaj - powiedział nagle. - Taka jest prawda. Moje ziemie mogą przynieść
bogactwo, bo jest tam wiele gruntów ornych, a ja mam wiele pomysłów na to, jak mógłbym
pomóc moim dzierżawcom, poprawić ich dolę, a tym samym i moją własną. Nie, my jesteśmy
w lepszej sytuacji niż górale z Pogórza Szkocji, którzy już teraz muszą importować owce,
żeby przeżyć. To się nazywa grodzenie i jest zgubną praktyką, bo wszyscy mężczyźni i
kobiety, od pokoleń żyjący na swoich płachetkach ziemi, są systematycznie wywłaszczani.
Opuszczają Szkocję i przenoszą się do Anglii, aby pracować w nowych fabrykach. Dlatego
muszę mieć pieniądze, Joan, i poza wżenieniem się w majątek nie mam innego sposobu na
uratowanie mego dziedzictwa.
- Rozumiem. Chodź ze mną do domu i porozmawiaj z moim bratem Douglasem. On
jest, jak wiesz, hrabią Northcliffe. Zapytamy go, ile dokładnie wynosi mój posag. Podobno
jest bardzo zasobny. Słyszałam, jak Douglas mówił kiedyś mojej matce, że powinna przestać
wypychać mnie za mąż. Powiedział, że jestem dziedziczką, więc mogę poślubić kogo zechcę,
nawet kiedy będę stara i bezzębna.
Colin spojrzał na nią zrezygnowany.
- Dlaczego akurat mnie?
- Nie mam najmniejszego pojęcia, ale tak właśnie chcę.
- Mogę cię zarżnąć w łóżku.
Jej oczy pociemniały i Colin poczuł przypływ takiej żądzy, że aż zachwiał się na
nogach.
- Powiedziałem zarżnąć, a nie zerżnąć.
- A co to znaczy zerżnąć.
- To znaczy... o, do kroćset, gdzie jest ta twoja obłuda, o którą prosiłem? Zerżnąć to
wulgarne słowo, wybacz, że go użyłem.
- Ach, w takim razie chodzi ci o pieszczoty.
- Tak, właśnie o to mi chodzi, tylko że nawiązałem do sprawy najbardziej
podstawowej, która zazwyczaj ma miejsce między mężczyzną a kobietą, a nie do
rozdmuchiwanych romantycznych bzdur, które istoty płci żeńskiej muszą określać mianem
miłosnych pieszczot.
- Jesteś cyniczny. Przypuszczam, że nie mogę oczekiwać, abyś był doskonały pod
każdym względem. Obydwaj moi bracia uprawiają pieszczoty, a nie rżną. Może będę cię
mogła tego nauczyć. Ale najpierw, oczywiście, ty będziesz mi musiał pokazać, jak to się robi
technicznie. Nie będziesz więcej wybuchał śmiechem, kiedy otwieram usta, żebyś mógł mnie
pocałować.
Colin odwrócił się od niej. Czuł, że grzęźnie coraz głębiej. A nienawidził utraty
panowania nad sytuacją. Utracił panowanie nad swoim dziedzictwem, a to była wystarczająca
próba, jaką znieść może mężczyzna. Teraz nie chciał dać się omotać kobiecie, ale ona
narzucała się i robiła uniki, zachowywała się całkowicie bezwstydnie, jakby była przekonana,
że to normalne, a nawet oczekiwane. Żadna szkocka dziewczyna nie pozwoliłaby sobie na to,
co wyprawiała ta, rzekomo wyrafinowana, angielska dama. To było bez sensu. Czuł się jak
ostatni głupiec.
- Nie mogę obiecać, że cię pokocham. Nie mogę. Coś takiego nigdy się nie zdarzy.
Nie wierzę w miłość i mam po temu słuszne powody. Mnóstwo powodów.
- To samo mówił mój brat Douglas na temat swojej przyszłej żony, Aleksandry. Ale to
się zmieniło.
Pracowała nad nim, aż się nawrócił, i jestem pewna, że teraz gotów by się położyć w
środku błotnistej kałuży, byleby Alex nie ubłociła sobie nóżek.
- Przeklęty głupiec.
- Możliwe. Ale bardzo szczęśliwy głupiec.
- Nie chcę już o tym rozmawiać. Doprowadzasz mnie do rozpaczy. Nie, nic przerywaj.
Odprowadzę cię do domu. Muszę się zastanowić. I ty także. Jestem tylko mężczyzną,
rozumiesz? Ni mniej ni więcej, tylko mężczyzną. Jeżeli się z tobą ożenię, to dla twoich
pieniędzy, a nie dla ładnych oczu albo prawdopodobnie ładnego ciała.
Sinjun po prostu skinęła głową i spytała bardzo cicho:
- Naprawdę myślisz, że mam ładne ciało? Colin zaklął, pomógł jej wsiąść na konia i
dosiadł swojego ogiera.
- Nie - odpowiedział strapiony jak nigdy dotąd. - Bądź wreszcie cicho.
Sinjun wcale się nie śpieszyło do domu, ale Colinowi bardzo. Kiedy zajechali przed
miejską siedzibę Sherbrookeł
ów, Sinjun nie zwracając na niego uwagi odprowadziła Fanny do
stajni i skierowała się do domu. Colin był zmuszony pójść za nią.
- Henry, dopilnuj koni, proszę. To jest Lord Ashburnham.
Henry odgarnął z czoła rude włosy. Colin zauważył, że stajenny przygląda mu się z
wielkim zainteresowaniem. Wokół tej bezwstydnej dziewoi kręcą się pewnie tuziny
mężczyzn, pomyślał. O, Boże, jej brat musi przestrzegać każdego przekraczającego próg
domu mężczyznę przed jej nadmierną otwartością.
Sinjun wbiegła po schodkach i otworzyła drzwi. Odsunęła się na bok, żeby go
przepuścić do holu. Nie był aż tak przestronny, jak wykładany białoczarnym marmurem hol w
Northcliffe, ale posiadał doskonałe proporcje. Podłoga wyłożona była białym marmurem w
niebieskie żyłki, na niebieskich ścianach wisiały portrety przodków Sherbrooke'ów.
Sinjun zamknęła drzwi i rozejrzała się w poszukiwaniu majordomusa Drinnena lub
któregoś z jego pomocników. Nikogo nie było. Zwróciła się do Colina i posłała mu
promienny i, prawdę powiedziawszy, konspiracyjny uśmiech. Colin zmarszczył brwi. Sinjun
zbliżyła się i stanęła tuż przy nim.
- Cieszę się, że wszedłeś do środka. Teraz wierzysz, że jestem tą, za którą się podaję.
To dobrze, chociaż pomysł, bym stała się twoją kochanką, bardzo mnie zainteresował- Sama
idea, jeśli rozumiesz. Zechcesz teraz porozmawiać z moim bratem?
- Nie powinienem był wchodzić. Rozmyślałem o tym w czasie powrotu z parku, i to
się nie powinno zdarzyć, nie w taki sposób. Nie przywykłem, żeby dziewczyna polowała na
mnie jak na lisa, to nienaturalne, to nie...
Sinjun spojrzała na niego z uśmiechem, zarzuciła mu ręce na szyję i przyciągnęła jego
twarz do swojej.
- Otworzę usta, ale tym razem nie tak szeroko. Dobrze?
Było lepiej niż dobrze. Colin przyglądał się przez chwilę tym miękkim, rozchylonym
wargom, a polem przyciągnął ją do siebie. Zapomniał o tym, że znajduje się w holu miejskiej
siedziby Sherbrooke'ów. Zapomniał, że gdzieś w pobliżu kręci się służba. Zapomniał o
wszystkich, spoglądających ze ścian, przodkach Sherbrooke'ów.
Pocałował Sinjun, najpierw delikatnie liżąc jej wargi, a potem powoli wsunął język do
jej ust. To było cudowne i Colin poczuł, jak dziewczyna przywiera do niego; wiedział, że dla
niej pocałunek także jest czymś cudownym. Pocałował ją głębiej, a ona odpowiedziała
żarliwie i bez reszty i Colin zapomniał o wszystkim. Od miesiąca nie miał kobiety, ale i tak
zdawał sobie sprawę, że Sinjun robi na nim niezwykłe wrażenie. Przesunął dłonie po jej
plecach, dotykał jej. uczył się jej, aż wreszcie ujął pośladki Sinjun i uniósł ją, przyciskając do
swego brzucha.
Jęknęła cicho wprost w jego usta.
- Na Boga! Cóż tu się, do diabła, dzieje? Słowa te przebiły się przez mgłę zasnuwającą
umysł Colina, i w tej samej chwili został dosłownie odciągnięty od Sinjun, odwrócony i z
całej siły walnięty w szczękę. Złapał się za twarz, potrząsnął głową i wtedy zobaczył
mężczyznę, który wyglądał tak, jakby chciał go zabić.
- Douglas! Nie waż się go ruszyć. To jest Colin Kinross i mamy zamiar się pobrać!
- Akurat! Coś podobnego... O, nie. Dobry Boże, ktoś, komu nie przyszło nawet do
głowy, żeby ze mną porozmawiać, w najlepsze pieści się z tobą we frontowym holu! Trzymał
ręce na twoich pośladkach. Mój Boże, Sinjun, jak mogłaś mu na to pozwolić? Idź na górę,
młoda damo. Bądź posłuszna. A ja załatwię sprawę z tym łajdakiem, a potem zajmę się tobą.
Sinjun nigdy nie widziała brata równie rozwścieczonego, ale wcale się tym nie
przejęła. Spokojnie stanęła na wprost niego, chociaż właśnie miał zamiar znowu rzucić się na
Colina.
- O nie, Douglasie. Uspokój się. Colin nie może ci oddać, bo jest pod naszym dachem
i na moje zaproszenie. Nie pozwolę, abyś go znowu uderzył- To by było niehonorowe.
- Jak diabli! - wrzasnął Douglas.
Sinjun nie zdawała sobie sprawy, że Colin stoi tuż za nią, dopóki się nie odezwał.
- On ma rację, Joan. Nic powinienem się tak zapominać, tutaj, w jego domu. Proszę mi
wybaczyć. Choć muszę dodać, lordzie, że nie pozwolę się więcej uderzyć.
W Douglasie aż zawrzało.
- Zasłużyłeś sobie na to, przeklęty łajdaku. Odsunął Sinjun na bok i runął na Colina.
Zaczęli się mocować, szarpać i tarzać po podłodze. Sinjun usłyszała grzmotnięcie pięścią w
brzuch. Tego już było za wiele. Dobiegł ją krzyk Alex, która pędziła ku nim po schodach.
Dookoła zaczęli się gromadzić służący, a kilkoro z nich wychylało się nad poręczą schodów.
- Dość tego!
Okrzyk Sinjun nie zrobił na walczących najmniejszego wrażenia. A może nawet
zaczęli się okładać jeszcze zapalczywiej. Sinjun była wściekła na brata i na Colina.
Mężczyźni! Czyż nie można się po prostu dogadać? Dlaczego muszą się zachowywać jak
mali chłopcy?
- Zostań tam, gdzie jesteś! - wrzasnęła do Alex. - Ja to załatwię. I to z największą
przyjemnością.
Z drewnianego stojaka obok drzwi frontowych wyciągnęła długą, sękatą laskę, uniosła
ją i walnęła Douglasa w plecy. A potem równie mocno ugodziła Colina w prawe ramię.
- Przestańcie, przeklęci głupcy!
Mężczyźni odskoczyli od siebie zadyszani. Douglas rozcierał sobie plecy, Colin prawe
ramię.
- Jak śmiesz, Sinjun?
Ale Douglas nie czekał na odpowiedź, ryknął i znowu rzucił się na łajdaka, który
stojąc tuż przy drzwiach, odważył się pieścić pośladki jego młodszej siostrzyczki. I pakować
CATHERINE COULTER POSAŻNA PANNA MŁODA
PROLOG Vere Castle, 1807 W pobliżu Loch Leven, Półwysep Fife, Szkocja Spoglądał przez wąskie okno na podwórzec swego zamku. Mimo że był już kwiecień, wiosna nie zagościła jeszcze na dobre, z wyjątkiem dziko kwitnącego wrzosu, który poprzez strzępy mgły bił w oczy żywym fioletem. Szkocki wrzos, podobnie jak tutejsi ludzie, rozkwitał nawet wśród nagich skał. Owego ranka nad kamiennymi umocnieniami wisiała gęsta mgła; zbita, szara i wilgotna. Z wysokości drugiego piętra okrągłej wieży północnej wyraźnie słyszał głosy swoich ludzi - starą Marthę nawołującą kurczęta, żeby sypnąć im ziarna, Burniego wrzeszczącego co tchu w płucach na młodego Ostle'a, który był jego siostrzeńcem i nowym chłopcem stajennym w jednej osobie. Słyszał, jak krzywonogi Crocker gniewa się na swego psa, Jerzego II, grożąc mu, że skopie tę ospałą kreaturę, chociaż wszyscy doskonale wiedzieli, że zabiłby każdego, kto by się ośmielił powiedzieć na Jerzego choć jedno złe słowo. Ranek rozbrzmiewa! dźwiękami znanymi od dzieciństwa. Wszystko wydawało się takie, jak zwykle. Ale takie nie było. Odwrócił się od okna i podszedł do małego kamiennego kominka, wyciągając ręce w stronę płomieni. Był w swojej samotni. Nawet jego brat, Malcolm, kiedy jeszcze żył, trzymał się z dala od tego pomieszczenia. Pomimo mizernego ognia w pokoju było ciepło, bo pokrywające ściany grube wełniane kilimy, utkane przez jego prababkę, skutecznie chroniły przed wilgocią i przeciągami. Zastanawiał się, jak to możliwe, że jego marnotrawny ojciec i przeklęty brat przeoczyli przepiękny dywan Aubusson pokrywający większą część kamiennej podłogi; był sporo wart i można by za niego choćby i tydzień grać w karty lub barłożyć z dziwkami, a nawet robić jedno i drugie. W każdym razie dywan i kilimy jakimś cudem ostały się. Ale niewiele więcej. Ponad kominkiem, na niemal sparciałym kilimie, wisiał herb rodu Kinross: Ranny, lecz Niezwyciężony. On także był kiedyś prawie śmiertelnie ranny. Znalazł się w wielkich tarapatach i jedynym ratunkiem było małżeństwo z dziedziczką, i to natychmiastowe. A on nie miał ochoty na żeniaczkę. Prędzej wypiłby miksturę ciotki Arleth, niż poszedł do ołtarza. Nie miał jednak wyboru. Długi zaciągnięte przez ojca i zmarłego starszego brata pogrążyły go w rozpaczy. Był teraz jedyną osobą odpowiedzialną za rodzinne dobra. Był teraz nowym hrabią Ashburnham, przeklętym siódmym hrabią, pogrążonym w długach aż po swoją szlachetną szyję.
Jeżeli nie zadziała szybko, wszystko zostanie stracone. Jego ludzie będą głodować albo wyemigrują. Jego dom popadnie w ruinę, a rodzina pogrąży się w nędzy. Dobrze wiedział, że nie może na to pozwolić. Spojrzał na swoje dłonie. Były silne, ale czy wystarczająco silne, aby ustrzec klan Kinrossów od skręcającego kiszki głodu, jaki stał się udziałem pradziada po roku 1746? Cóż, jego pradziad był przebiegłym człowiekiem, szybko przystosowującym się do nowych okoliczności, kumającym się z kilkoma potężnymi hrabiami, którzy jeszcze pozostali w Szkocji. Był sprytny i nie pogardzał przemysłem; te kilka groszy, które mu pozostały, zainwestował w powstające na północy Anglii fabryki żelaza i tekstyliów. I odniósł niewiarygodny sukces, o jakim nawet nie śnił. Ale odszedł, tak jak wszyscy. Na swoje szczęście dożył sędziwego wieku, zadowolony z siebie, nie zdając sobie sprawy, że jego syn to nicpoń, który znów pogrąży Vere Castle w nędzy. Do diabła, cóż to takiego żona, pomyślał, a zwłaszcza Angielka? Jeśli zechce, po prostu zamknie ją w jednej z wilgotnych komnat i ukryje klucz. Jeżeli okaże się dumna i nieugięta, będzie ją po prostu bił. Krótko mówiąc, ze swoją przeklętą żoną będzie mógł robić, co tylko zechce. A może dopisze mu szczęście i okaże się bezwolna jak owca, pozbawiona sprytu niczym krowa i łagodna jak koza, której największą przyjemnością jest przeżuwanie starych butów. Jakakolwiek mu się trafi, da sobie z nią radę. Nie ma innego wyjścia. Colin Kinross, siódmy hrabia Ashburnham, wyszedł ze swego pokoju na szczycie północnej wieży. Następnego ranka wyruszył do Londynu na poszukiwanie panny posiadającej posag równy skarbowi Aladyna.
ROZDZIAŁ 1 Londyn, 1807 Sinjun spostrzegła go po raz pierwszy w środę wieczorem, w połowie maja, w sali balowej na raucie wydawanym przez Księcia i Księżną Portmaine. Znajdował się o jakieś trzydzieści stóp od niej, częściowo przesłonięty bujnie rozrośniętą palmą, ale to jej nie przeszkadzało. Widziała go wystarczająco wyraźnie i nie mogła od niego oderwać oczu. Śledziła każdy jego gest, gdy wdzięcznie zbliżył się do grupki dam, skłonił przed jedną z nich i zaprosił do kotyliona. Był słusznego wzrostu; dama sięgała mu zaledwie do ramienia. Chyba że owa dama była karlicą, ale Sinjun mocno w to wątpiła. Z pewnością był wysoki, o wiele wyższy niż ona sama, Bogu niech będą dzięki. Wpatrywała się w niego, nie wiedząc dlaczego to robi i nie troszcząc się o powód, aż poczuła dłoń na ramieniu. Uderzyła tę dłoń i odeszła z oczami utkwionymi w nieznajomym. Usłyszała za sobą kobiecy głos, ale się nie obejrzała. Nieznajomy uśmiechał się do swojej partnerki i Sinjun poczuła, że w jej wnętrzu coś się poruszyło. Podeszła bliżej, okrążając parkiet. Mężczyzna tańczył teraz oddalony o niecałe trzy metry od niej i Sinjun uznała, że jest wspaniały - równie wysoki jak jej brat Douglas i podobnej masywnej budowy: z kruczoczarnymi, ciemniejszymi niż u Douglasa, włosami, a jego oczy - dobry Boże - mężczyzna nie powinien mieć takich oczu. Były intensywnie ciemnoniebieskie; bardziej niebieskie niż szafiry w naszyjniku, który Douglas ofiarował Alex na urodziny. Gdybyż znajdowała się dość blisko, by go dotknąć, aby przyłożyć palce do dołka w jego brodzie, pogładzić te jego lśniące włosy. Wiedziała, że będzie szczęśliwa, mogąc na niego patrzeć do końca życia. Oczywiście to szalona myśl, niemniej jednak prawdziwa. Był dobrze zbudowany; mając dwóch starszych braci znała się na tym. O tak, posiadał ciało atlety, silne, twarde i nabite, i był młody, prawdopodobnie młodszy niż Ryder, który właśnie zaczął trzydziesty rok życia. Cichy, natarczywy głosik mówił jej, że jest głupia, że powinna spojrzeć na sprawę realistycznie, skończyć z tym zaślepieniem, bo przecież to tylko mężczyzna, taki jak wszyscy inni, i pomimo wspaniałej aparycji, najprawdopodobniej obdarzony podłym charakterem. Lub, co gorsza, jest kompletnym nudziarzem albo pozbawionym rozumu głupkiem, z którym nie można porozmawiać, albo ma popsute zęby. Lecz nie, bo właśnie odrzucił do tyłu głowę i roześmiał się serdecznie, ukazując piękne, równiutkie, białe zęby, a co więcej, ów śmiech świadczył według niej o wielkiej inteligencji - wspaniały głęboki śmiech, zupełnie jak jego oczy, a czyż one nie świadczyły o inteligencji? Tak, lecz mimo wszystko mógł być moczymordą albo hazardzistą lub rozpustnikiem, czy Bóg jeszcze wie
kim. Ale ona o to nie dbała. Po prostu wpatrywała się w niego. Poczuła wielkie pragnienie - pragnienie, którego nie pojmowała. Wreszcie kotylion dobiegi końca, a on skłonił się przed swoją partnerką i odprowadził ją na miejsce, po czym przyłączył się do grupki rozmawiających dżentelmenów. Powitali go głośnymi, radosnymi okrzykami. A więc cieszył się popularnością wśród innych mężczyzn, zupełnie jak jej bracia, Douglas i Ryder. Ku jej rozczarowaniu, panowie przeszli do pokoju, w którym grano w karty. Znowu poczuła dłoń na ramieniu. - Sinjun? Obejrzała się z westchnieniem. - Tak? - Dobrze się czujesz? - dopytywała się jej szwagierka, Alex. - Stoisz tu jak posąg. Już raz próbowałam cię zagadnąć, ale ty w ogóle nie zareagowałaś. - Nic mi nie jest - odparła Sinjun, spoglądając na miejsce, w którym widziała go po raz ostatni. A potem usłyszała męski śmiech i wiedziała, że to on się roześmiał, czysto i dźwięcznie. Ów śmiech napełnił ją ciepłem i podnieceniem, sprawił, że to coś w jej wnętrzu znów się poruszyło. Czuła to w calutkim ciele. Żaden mężczyzna nie mógł być tak doskonały, by wprawić ją w zachwyt od pierwszego wejrzenia. Nie, to zupełnie niemożliwe. Nie była przecież ani głupia, ani naiwna, ani niedoświadczona, miała wszakże dwóch starszych braci, celujących w bezwstydnym zachowaniu i odzywkach. - Sinjun, co się z tobą dzieje? Masz jakieś zmartwienie? Westchnęła głęboko i postanowiła zamknąć usta na kłódkę, co całkowicie nie zgadzało się z jej usposobieniem. Lecz to co czuła, było takie nowe, takie nieznane... Uśmiechnęła się szeroko. - Podoba mi się ta księżna Portmaine. Błagała mnie, żebym się do niej zwracała per Brandy i nie wymawiała tego okropnego imienia Brandella. Nie uważasz, że to bardzo sprytne zdrobnienie? - Sinjun nachyliła się do ucha szwagierki. - I spójrz na jej biust. Jeszcze bardziej imponujący niż twój. Jest oczywiście nieco starsza od ciebie, jak przypuszczam. W odpowiedzi usłyszała głośny śmiech swego brata, Douglasa: - Na Boga, Sinjun, nie przypuszczasz chyba, że wiek jest tutaj decydującym czynnikiem? Myślisz, że lata przydają kobiecie wdzięków? Mój Boże, koło sześćdziesiątki
Alex nie będzie w stanie spojrzeć na własne nogi. Ale to mnie zachęca do bliższych oględzin księżnej. I jako starszy brat muszę ci zwrócić uwagę, Sinjun, że twoja uwaga na temat atutów księżnej i braków Alex jest całkowicie nie na miejscu. Sinjun także się roześmiała, słysząc słowa brata, który ciągnął żałobnym tonem: - Zawsze myślałem, że jesteś najszczodrzej wyposażoną damą w całej Anglii. Być może jednak dotyczy to tylko południowej części Anglii. A może wiedziesz prym tylko w najbliższym sąsiedztwie Northcliffe Hall. Jak mogłem się aż tak pomylić! Jego oddana małżonka trąciła Douglasa w ramię. - Proponuję, żebyś zajął się swoimi sprawami, mój panie, i pozostawił księżnę i jej biust księciu. - Otóż to - zgodził się hrabia i zwrócił ku siostrze, która wydała mu się jakaś inna niż zwykle. Wcześniej tego wieczoru wyglądała normalnie, ale teraz zaszła w niej jakaś zmiana. Sprawiała wrażenie roztargnionej, tak, właśnie tak, i to było dziwne, naprawdę bardzo dziwne. Zazwyczaj Sinjun była przejrzysta niczym woda w stawie, na jej wyrazistej twarzy malowały się wszelkie emocje; ale teraz trudno było zgadnąć, o czym rozmyśla. Wytrąciło go to z równowagi. I Douglas raptem poczuł się tak, jakby zupełnie nic znał tej wysokiej, całkiem ładnej młodej damy. - I jak tam, brzdącu, dobrze się bawisz? - zagadnął obojętnym tonem. -Ostatni kotylion był jedynym tańcem, którego nie tańczyłaś. - Ona ma dziewiętnaście lat - stwierdziła Alex. - Z całą pewnością nie powinieneś nazywać jej brzdącem. - Nawet jeśli nadal odgrywa Ducha Dziewicy, żeby nie dać mi pospać? Podczas gdy Alex i Douglas sprzeczali się na temat nieszczęsnego ducha siedemnastowiecznej dziewicy z Northcliffe Hall, Sinjun miała czas do namysłu i zdecydowała, co ma im powiedzieć. Kiedy wreszcie zamilkli, podeszła do brata i oświadczyła: - Ani mi w głowie duchy, przynajmniej w Londynie. Och, nadchodzi Lord Castlebaum ze swoją mamusią. Zapomniałam, że zamówił u mnie taniec. Okropnie się poci i ma wilgotne ręce... - Wiem. Jest również bardzo sympatycznym młodym człowiekiem. Ale, Sinjun - dodał Douglas, pospiesznie unosząc dłoń, aby ją zatrzymać. - Nawet gdyby w ogóle się nie pocił, wcale nie musisz od razu za niego wychodzić. Postaraj się zaakceptować jego skłonność do pocenia się oraz miłe usposobienie, i po prostu dobrze się baw. Pamiętaj, że jesteś w Londynie dla przyjemności i nic poza tym. Nie słuchaj, co mówi matka.
Sinjun westchnęła ciężko. - Matka - powtórzyła. - Trudno jej nie słuchać. Wciąż mi powtarza, że muszę sama doprowadzić się do ołtarza, bo w przeciwnym razie zostanę odstawiona na półkę. Półkę Staropanieństwa. Stale wylicza mi okropieństwa związane z niezamężnym stanem, łącznie z tym, że po jej śmierci stanę się popychadłem w domu Alex. Zauważyła nawet, że wydłużyła mi się szczęka. A kiedy spojrzałam w lustro, ze zgrozą stwierdziłam, że faktycznie, moje siekacze stały się nieco dłuższe. - Nie słuchaj jej. To ja jestem głową rodziny Sherbrooke'ów. Masz się bawić, śmiać i flirtować, ile dusza zapragnie. A jeżeli nie znajdziesz dżentelmena, który ci się spodoba, to nic nie szkodzi. Głos starszego brata brzmiał surowo i bardzo władczo, więc Sinjun zmusiła się do uśmiechu. - Mam już dziewiętnaście lat, a to niezbicie oznacza, że powinnam wkrótce wyjść za mąż lub co najmniej znaleźć sobie narzeczonego. Matka suszy mi głowę, że Alex w wieku dziewiętnastu lat wyszła za ciebie. A potem dodaje, że Sophie miała szczęście schwytawszy Rydera w ostatniej chwili, mając prawie dwadzieścia lat, bo inaczej zostałaby starą panną do końca życia. Twierdzi, że poślubienie Rydera było najmądrzejszą rzeczą, jaką Sophie mogła uczynić. Na dodatek to jest już mój drugi sezon. Matka mówi, że powinnam trzymać język za zębami, bo panowie nie lubią kobiet, które wiedzą więcej od nich. Powiada, że to ich skłania do picia i hazardu. Douglas bąknął coś niewyraźnie i nie bardzo elegancko. Sinjun roześmiała się, ale był to śmiech pozbawiony wesołości. - Cóż, nigdy nie wiadomo. - Wiem jedno. Matka z pewnością za dużo gada. Słuchając brata, Sinjun ujrzała oczyma wyobraźni tamtego nieznajomego mężczyznę i tym razem uśmiechnęła się szczerze, a jej oczy stały się cieple i rozmarzone. Spostrzegła, że jej szwagierka, Alex, przypatruje się jej z uwagą i zaciekawieniem. - Gdybyś mnie potrzebowała, zawsze cię chętnie wysłucham, Sinjun - powiedziała Alex. - Może już wkrótce. Ach, oto i Lord Castlebaum o wilgotnych dłoniach. Ale przynajmniej dobrze tańczy. Zobaczymy się później. Rozglądając się za owym nieznajomym, trzykrotnie nastąpiła Lordowi Castlebaumowi na palce. Wreszcie zaczęła podejrzewać, że oszukały ją własne oczy, bo żaden mężczyzna nie mógł być aż tak niesłychanie wspaniały.
Ale tej nocy śniła o nim. Byli razem, a on śmiał się i stał blisko niej, dotykał palcami jej policzka. Wiedziała, że go pragnie i nachylała się, bo miała ochotę go dotknąć, i jej spojrzenie wyrażało wszystkie uczucia, a on to zauważył i teraz już miał pewność. Obrazy łagodniały, kontury zacierały się, kolory stapiały, a ich ciała splatały się ze sobą. Sinjun obudziła się przed świtem. Serce biło jej gwałtownie, była spocona. Czuła się osłabiona i omdlewająca. W głębi brzucha odezwał się dziwny ból. Wiedziała, że przyśniło jej się owo tajemnicze „uprawianie miłości”, ale tylko w niewyraźnych zarysach. Musiała jednak odkryć tę tajemnicę, poznać pięknego nieznajomego, spleść się z jego ciałem. Żałowała, że nie zna jego imienia, bo taka intymność z bezimiennym mężczyzną wydawała się jej nie na miejscu. Po raz drugi ujrzała go trzy dni później, na wieczorku muzycznym, w domu państwa Ranleagh przy Carlysle Square. Mediolańska śpiewaczka o bardzo donośnym sopranie uderzała pięścią w fortepian, podczas gdy wiedeński akompaniator usiłował trafić drżącymi palcami w klawisze i wydobyć z instrumentu mocne brzmienie. Sinjun wkrótce poczuła nudę i niepokój. Aż nagle dosięgła ją jakaś dziwna fala i Sinjun wiedziała, po prostu wiedziała, że to on wszedł do pokoju. Odwróciła się ostrożnie. Rzeczywiście, to był on. Na jego widok wstrzymała oddech. Zdejmował właśnie czarny płaszcz i mówił coś cicho do innego dżentelmena. Wydał jej się jeszcze wspanialszy niż na balu u Portmaine'ów. Był cały w czerni, z wyjątkiem śnieżnobiałej batystowej koszuli. Gęste włosy miał zaczesane do tyłu; może nieco zbyt długie, jak na ówczesną modę, ale Sinjun uznała je za skończenie doskonałe. Zajął miejsce po przekątnej, tak więc, zwracając się profilem do zawodzącej śpiewaczki, Sinjun mogła patrzeć na niego do woli. Usiadł i zastygł bez ruchu. Pozostał niewzruszony nawet wówczas, gdy śpiewaczka nabrała powietrza w płuca i wyciągnęła przenikliwe wysokie C. To mężczyzna odznaczający się odwagą i hartem ducha, pomyślała Sinjun z aprobatą. Dobrze wychowany i o nieskazitelnych manierach. Palce ją świerzbiły, by dotknąć dołka w jego brodzie. Stwierdziła, że posiada wyrazisty i mocny podbródek, że jego nos jest wąski i ma szlachetny kształt, a jego usta sprawiają, że ogarniają ochota... nie, musi się opanować. Przez chwilę powróciły sceny ze snu i zrozumiała, że jest stracona. Na Boga, przecież on mógł być żonaty lub zaręczony. Udało jej się zachować pozory spokoju do chwili, gdy wreszcie przeniesiono się do jadalni. Sinjun zajęła miejsce obok przyjaciela Douglasa z Klubu Czterech Koni, Lorda Clintona, który jej towarzyszył. - Kim jest tamten mężczyzna, Thomas? Wysoki, z bardzo czarnymi włosami? O tam, z tymi trzema. z których żaden nie jest równie wysoki, ani równie wspaniały.
Thomas Mannerly, czyli Lord Clinton, spojrzał w kierunku, który mu wskazywała. Miał krótki wzrok, ale dojrzał kogo trzeba. Mężczyzna był bardzo wysoki i stanowczo zbyt dobrze zbudowany. - Ach, to Colin Kinross. Od niedawna w Londynie. Jest hrabią Ashbumham i Szkotem. - Ostatnie słowo wypowiedziane zostało z odrobina, pogardy. - Co robi w Londynie? Thomas spojrzał na śliczną dziewczynę u swego boku, która niemal dorównywała mu wzrostem, co z pewnością było nieco deprymujące, ale przecież nie musiał się z nią żenić, a tylko towarzyszył jej podczas wieczoru. - Na Boga, Sinjun, chyba cię nie obraził? - zapytał troskliwie, strzepując sobie z rękawa nieistniejący pyłek. - Ci przeklęci Szkoci to barbarzyńcy, nawet jeżeli kształcili się w Anglii, jak to było w jego przypadku. - O, nie. Spytałam ot tak, z ciekawości. Paszteciki z homara są bardzo smaczne, prawda? Lord przyznał jej rację, a Sinjun pomyślała: przynajmniej wiem, jak się nazywa. To już coś. Miała ochotę krzyczeć z radości. Thomas Mannerly spojrzał na nią właśnie w tym momencie i na widok najpiękniejszego uśmiechu, jaki widział w całym swoim życiu, zaparło mu dech w piersi. Zapomniał o pasztecikach z homarem. Powiedział jej coś, coś nienagannego i odrobinę intymnego, i ze smutkiem stwierdził, ze w ogóle go nie słuchała. Wpatrywała się, jeżeli się nie mylił, w tego przeklętego Szkota. Sinjun zasępiła się. Musi dowiedzieć się o nim czegoś więcej. T dlaczego ten Thomas Mannerly nie jest tym zachwycony? Tego wieczoru nie udało jej się dowiedzieć niczego więcej o Colinie Kinrossie, ale nie rozpaczała z tego powodu. Wkrótce nadejdzie czas. żeby działać. * Douglas Sherbrooke, hrabia Northcliffe, siedział w bibliotece wtulony w swój wygodny, skórzany fotel i czytał „London Gazette”, kiedy przypadkowo uniósł wzrok i dostrzegł stojącą w drzwiach siostrę. Czemuż ona, do diabła, stoi w progu? Zazwyczaj wkraczała radośnie śpiewając, śmiejąc się i szczebiocząc, zanim jeszcze zwrócił na nią uwagę; i Douglas uśmiechnął się na myśl, że taka była beztroska, śliczna i niewinna. Zazwyczaj pochylała się nad nim, całowała w policzek i mocno obejmowała. Ale teraz się nie śmiała. Dlaczego, u diabła, wygląda tak zupełnie inaczej? Jakby zrobiła coś niewiarygodnie złego? Zmarszczył czoło.
- O co chodzi, brzdącu? Nie, jesteś już w zbyt zaawansowanym wieku, by nazywać cię brzdącem. , A więc, moja droga, wejdź, wejdź. Co się stało? Alex mówiła, że coś cię bardzo zaprząta. Wyrzuć to z siebie. Nie podoba mi się twoje zachowanie. Jakbyś nie była sobą. To mnie niepokoi. Sinjun powoli weszła do biblioteki. Było już bardzo późno, prawie północ. Douglas wskazał jej fotel obok swojego. To dziwne, myślała podchodząc do brata. Zawsze zdawało jej się, że Douglas i Ryder są najprzystojniejszymi mężczyznami na całym świecie. Myliła się. Żaden z nich nawet się nie umywał do Colina Kinrossa. - Sinjun, zachowujesz się jakoś dziwnie. Nie poznaję cię. Źle się czujesz? A może matka znów ci dokuczyła? Pokręciła głową i odpowiedziała: - Dokuczyła, ale to nic nowego, a poza tym zawsze mi powtarza, że to dla mego dobra. - Porozmawiam z nią jeszcze raz. - Douglas. Zamilkła, a on nie wierzył własnym oczom: jego siostra wpatrywała się we własne stopy i mięła w palcach muślinową spódnicę. - Mój Boże - powiedział powoli, bo w końcu rozjaśniło mu się w głowie. - Poznałaś jakiegoś mężczyznę. - Nie, nie poznałam. - Sinjun, wiem, że nie żyjesz ponad stan. Nie szastasz pieniędzmi i za kilka lat będziesz bogatsza ode mnie. Matka trochę ci dokucza, ale przeważnie spływa to po tobie jak woda po gęsi. Prawdę mówiąc, nic sobie z niej nie robisz. Alex i ja kochamy cię bezgranicznie i robimy wszystko, żeby ci było jak najlepiej. W przyszłym tygodniu przyjadą Ryder i Sophie... - Wiem jak się nazywa, ale go nie poznałam! - Ach, tak - powiedział Douglas, opadając na oparcie fotela, uśmiechając się i splatając palce. - I jak się nazywa? - Colin Kinross i jest hrabią Ashburnham. To Szkot. Douglas zmarszczył brwi. Przez chwilę miał nadzieję, że spodobał jej się Thomas Mannerly. Omylił się. - Znasz go? Czy jest żonaty? Zaręczony? Czy jest hazardzistą? Zabił kogoś w pojedynku? Czy jest kobieciarzem? - Zawsze musisz być oryginalna, prawda, Sinjun? Szkot! Nie, nie znam go. Ale skoro
go nawet nie poznałaś, to dlaczego jesteś nim tak bardzo zainteresowana? - Nie wiem. - Zamilkła i sprawiała wrażenie niesłychanie wrażliwej. Wzruszyła ramionami, usiłując zachowywać się jak zazwyczaj, i dodała: - Po prostu tak jest. - W porządku - powiedział Douglas przyglądając się jej. - Dowiem się wszystkiego o tym Colinie Kinrossie. - Ale nikomu nie powiesz, prawda? - Powiem tylko Alex, ale nikomu więcej. - Nie przeszkadza ci, że to Szkot, prawda? - Nie, dlaczego miałoby mi przeszkadzać? - Thomas Marmerly mówił o nim z lekką pogardą, nazwał go barbarzyńcą. - Ojciec Thomasa jest święcie przekonany, że prawdziwy dżentelmen musi być zrodzony w czystym, niczym nie skażonym powietrzu Anglii. Wygląda na to, ze Thomas przejął te bezsensowne, arystokratyczne brednie. - Dziękuję, Douglasie. - Sinjun pochyliła się i ucałowała brata w policzek. Marszcząc czoło patrzył, jak wychodziła z biblioteki. Przeciwko Szkotowi miał tylko jedno, Sinjun będzie mieszkała bardzo daleko od rodziny. Wkrótce on również poszedł na górę. W sypialni zastał Alex szczotkującą włosy przy toaletce. Wymieniu w lustrze uśmiechy i Douglas zaczął się rozbierać. Alex przestała się czesać, odłożyła szczotkę i zwróciła się w stronę męża. - Będziesz mi się przyglądać aż się całkiem rozbiorę - spytał. Skinęła głową z uśmiechem. - Sprawdzasz, czy nie przybrałem na wadze? Chcesz sprawdzić, czy nadal jestem szczupły i wszystkie części ciała mam na miejscu? Uśmiechnęła się szerzej, a potem potrząsnęła głową i powiedziała: - O, nie. Myślę, że wszystko jest w idealnym stanie. Tak było ostatniego wieczoru i dzisiaj rano i... - zachichotała. Rozebrał się do naga, podszedł do żony, wziął ją na ręce i zaniósł do łóżka. Kiedy znów mógł mówić, wyciągnął się obok Alex i oznajmił: - Nasza Sinjun jest zakochana. - Ach, więc dlatego tak dziwnie się zachowywała - odparła, ziewając szeroko, i podparła się na łokciu. - On nazywa się Colin Kinross. - Dobry Boże. - Co takiego?
- Ktoś pokazał mi go na wieczorze muzycznym. Wygląda na bardzo silnego i na uparciucha. - Odgadłaś to wszystko na pierwszy rzut oka? - Jest słusznego wzrostu, może nawet wyższy od ciebie. To dobrze, bo jak na kobietę, Sinjun jest bardzo wyrośnięta. Bezwzględny, oto, co chciałam powiedzieć. Sprawia wrażenie kogoś, kto zrobi wszystko, aby zdobyć to, czego zapragnie. - Alex, nie możesz wiedzieć tego wszystkiego tylko na kogoś patrząc. A teraz, jeżeli nie przestaniesz gadać głupstw, zabiorę ci ubranie na całe dwa dni. - Nic o nim nie wiem, Douglasie. - Jest wysoki i wygląda na twardego. Bezlitosnego. Bardzo dobry początek. - Sam się przekonasz, że mam rację - roześmiała się Alex. - Mój ojciec pogardza Szkotami. Mam nadzieję, że ty nie masz nic przeciwko nim. - Nie, nic mam. Sinjun powiedziała mi, że jeszcze go nie poznała. - Wkrótce go pozna. Nie mam co do tego wątpliwości. Jest, jak wiesz, bardzo przedsiębiorcza. - Na razie będę się starał jak najwięcej dowiedzieć na temat tego szkockiego dżentelmena. Bezwzględny, powiadasz. Hmmm... Następnego wieczoru Sinjun miała ochotę tańczyć z radości. Douglas zabierał ją i Alexandrę do Teatru Drury Lane na Makbeta. Jako Szkot i Kinross, z tłumem kuzynów o nazwiskach MacJakiśtam, on na pewno lam będzie. Przedstawienie premierowe. Na pewno, och, na pewno tam będzie. Ale jeśli przyjdzie w towarzystwie damy? A jeśli... Nie będzie o tym myślała. Spędziła całą godzinę na przygotowaniach do wyjścia, aż w końcu jej pokojówka, Doris, z aprobatą skinęła głową. - Pięknie panienka wygląda - powiedziała wiążąc jasnoniebieską wstążkę na włosach Sinjun. Dokładnie w kolorze jej oczu. Spoglądając po raz ostatni na swoje odbicie w lustrze, Sinjun uznała, że wygląda zupełnie nieźle. Miała na sobie suknię z ciemnoniebieskiego jedwabiu oraz jaśniejszą narzutkę. Rękawy były krótkie i bufiaste, a poniżej biustu udrapowano jasnoniebieską, aksamitną szarfę. Sinjun była wysoka i szczupła i miała jasną cerę. Dekolt odsłaniał tylko odrobinę przedziałka między piersiami, bo Douglas był w tym względzie nieustępliwy. Tak, wyglądała zupełnie nieźle. Zobaczyła go dopiero w antrakcie. Kuluary Teatru Drury Lane zapełniał tłum dobrze urodzonych widzów, którzy plotkowali, żartowali, a za ich biżuterię można by przez okrągły rok żywić mieszkańców kilkunastu angielskich wiosek. W kuluarach było bardzo gorąco.
Kilku nieszczęsnych widzów miało ubrania zakapane woskiem, spływającym z setek świec, umieszczonych w kandelabrach. Douglas opuścił swoje damy, aby im przynieść szampana. Do Alex podeszła przyjaciółka i Sinjun skorzystała z okazji, by się rozejrzeć za swoim Szkotem, bo tak go teraz nazywała. Ku swemu zachwytowi, podnieceniu i przerażeniu, spostrzegła go stojącego jakieś trzy metry za nią i pogrążonego w rozmowie z Lordem Brassleyem, przyjacielem Rydera. Brass był chudym jak szczapa i dobrotliwym człowiekiem, który, co mu się chwaliło, otaczał żonę większym luksusem niż kochanki. Serce Sinjun biło jak oszalałe. Odwróciła się w stronę Szkota i ruszyła w jego kierunku. Wpadła na otyłego dżentelmena i przeprosiła go. Szła dalej. Była w odległości metra od Colina, gdy usłyszała, jak się roześmiał, a potem powiedział Lordowi Brassleyowi: - Na miłość boską, Brass, cóż ja mam, do diabła, począć? To takie Smutne - nigdy w życiu nie widziałem takich przerażających gęsi, stoją pozbijane w stadka; rozgadane, chichoczące i afektowane. To niesprawiedliwe, po prostu niesprawiedliwe. Muszę się ożenić z posażną dziedziczką albo stracę wszystko, co posiadam, z winy tych dwóch łajdaków - ojca i starszego brata. A bogate samiczki, które napotykam, po prostu mnie przerażają. - Ależ drogi przyjacielu, istnieją także inne samiczki, które wcale nie są przerażające - odparł Lord Brassley ze śmiechem. - Samiczki, z którymi możesz się zabawić, wcale ich nie poślubiając. Po prostu ciesz się ich towarzystwem. Odprężysz się przy nich, Colin, a z tego, co widzę, odprężenie jest ci bardzo potrzebne - Klepnął Kinrossa po plecach. - A co do dziedziczkę, bądź cierpliwy, mój chłopcze, bądź cierpliwy! - Ha, cierpliwy! Z każdym dniem jestem coraz bliższy bankructwa. A co do tych innych kobietek, do diabła, one zechcą korzystać z majątku, którego ja nie posiadam i będą oczekiwać, że z wdzięczności obsypię je deszczem błyskotek. Nie, nie mam czasu na rozrywki, Brass. Muszę sobie znaleźć dziedziczkę, i to taką, która będzie w miarę urodziwa. Jego głos miał głębokie, łagodne brzmienie i przepełniony był humorem oraz sporą dawką sarkazmu. Lord Brassley roześmiał się, skinął przyjacielowi dłonią i odszedł. Sinjun, nie namyślając się wiele, zbliżyła się do Szkota, stanęła na wprost niego, a kiedy jego piękne ciemnoniebieskie oczy spoczęły wreszcie na jej twarzy, a czarne brwi uniosły się pytająco, wyciągnęła do niego rękę i powiedziała wyraźnie: - Jestem dziedziczką.
ROZDZIAŁ 2 Colin Kinross, siódmy hrabia Ashburnham, wpatrywał się w młodą kobietę, stojącą naprzeciw, z wyciągniętą do niego ręką i spoglądającą szczerze, i o ile się nie mylił, z pewnym podnieceniem. Poczuł się zbity z pantałyku, jakby to określił Filip, i zagrał na zwłokę, aby dojść do siebie. - Proszę mi wybaczyć. Co pani powiedziała? Sinjun powtórzyła bez wahania, głośno i wyraźnie: - Jestem dziedziczką. Powiedział pan, że potrzebuje pan na żonę posażnej dziedziczki. - I jest pani zupełnie apetyczna - odparł powoli z udawaną wesołością, wciąż starając się zyskać na czasie. - Cieszę się, że tak pan uważa. Patrzył na wyciągniętą ku niemu ręką, a potem bezwiednie ją uścisnął. Powinien był podnieść dłoń do ust, ale ręka była wyprostowana jak u mężczyzny, więc po prostu nią potrząsnął. Silna dłoń, pomyślał, szczupłe palce, bardzo białe, zdecydowane. - Gratuluję - powiedział. - Że jest pani dziedziczką. A na dodatek urodziwą. Ach, proszę mi wybaczyć, Ashburnham, już pani wie. Uśmiechnęła się do niego z wielkim uczuciem. Jego głos był wspaniały, głęboki i wesoły, bardziej uwodzicielski niż głosy jej obydwu braci. Bracia nie umywali się do tego cudownego mężczyzny. - Tak, wiem. Jestem Sinjun Sherbrooke. - Ma pani dziwne imię. Męskie przezwisko. - Tak. Brat mnie tak ochrzcił, kiedy w wieku dziewięciu lat spróbowałam spalić się na stosie. Naprawdę mam na imię Joan, a on chciał z tego zrobić Saint Joan, i wyszło Sinjun, jak od Saint John, i tak już pozostało. - Wolę Joan. Podoba mi się. Jest kobiece. - Colin z zakłopotaniem przeczesał palcami włosy, zdawał sobie sprawę, że to co powiedział jest śmieszne i w ogóle nie pasuje do sytuacji. - Jestem zaskoczony, naprawdę. Pani mnie nie zna, a ja nie znam pani. Słowo daję, że nie rozumiem, dlaczego pani to zrobiła. Jej jasnoniebieskie oczy zalśniły jak niebo w letni poranek. - Zobaczyłam pana na balu u Portmainów - powiedziała wyraźnie. - A potem na wieczorze muzycznym u Ranleaghów. Jestem dziedziczką. A pan musi poślubić dziedziczkę. Jeżeli nie jest pan trollem, chodzi mi, oczywiście, o przewrotność charakteru, to nic nie stoi na przeszkodzie, żebyśmy się pobrali.
Colin Kinross, Ashburnham, lub, dla przyjaciół, po prostu Ash, wpatrywał się w dziewczynę, która zdawała się nic widzieć poza nim świata. - To najdziwaczniejsza rzecz, jaka mi się kiedykolwiek zdarzyła - powiedział. - Może poza tym, jak w Oksfordzie żona dziekana chciała się ze mną kochać, podczas gdy jej mąż wykładał łacinę moim przyjaciołom w pokoju obok. Na dodatek chciała, żeby drzwi zostały otwarte na oścież, tak aby kochając się ze mną, mogła widzieć swego męża. - I co pan zrobił? - Jak to co? Ach, czy się z nią kochałem? - Zakaszlał przywołując się do porządku. - Nie pamiętam - powiedział surowym tonem, marszcząc nagle brwi. - Zresztą był to incydent wart zapomnienia. Sinjun westchnęła. - Moi bracia ufają mi, ale pan mnie nie zna, więc nie mogę oczekiwać, że powie mi pan coś więcej. Wiem, że nie jestem pięknością, ale wyglądam znośnie. To już mój drugi sezon, a nawet się nie zaręczyłam, i moje imię nie jest łączone z imieniem żadnego mężczyzny, jednak jestem bogata i mam miłe usposobienie. - Nie mogę się zgodzić z wszystkimi pani opiniami. - Być może spotkał pan już damę z odpowiednim posagiem. - Szczere postawienie sprawy, co? - zapytał z szerokim uśmiechem. - Nie, nie spotkałem, i podejrzewam, że pani dobrze o tym wie, bo podsłuchała pani, jak się uskarżałem Brassowi. Prawdę powiedziawszy, jest pani najładniejszą młoda damą z wszystkich dotychczas przeze mnie poznanych. Jest pani wysoka. Nie dostaję kurczu w karku, kiedy z panią rozmawiam. - Tak, i nic na to nie poradzę. A co do mojej urody, moi bracia uważają, że jestem ładna, ale pan, lordzie? Jak już powiedziałam, to mój drugi sezon, i wołałabym nie brać w tym udziału, bo okropnie się nudzę. Na szczęście zobaczyłam pana. Zamilkła, ale nie przestała się w niego wpatrywać. Colin był zdumiony, widząc wyraz nienasycenia w tych jej ładniutkich niebieskich oczach. To naprawdę przekraczało wszelkie jego dotychczasowe doświadczenia. Poczuł się zaszachowany i naprawdę głupio. Jego słynne opanowanie zniknęło bez śladu. Był zbity z tropu. - Przejdźmy, o tam, wyjdźmy z tego tłumu. Tak, o wiele lepiej. Proszę mnie posłuchać. Sprawa nic jest łatwa. To również wysoce niecodzienna sytuacja. Może będę mógł pani złożyć jutro wizytę. Widzę, że zbliża się do nas jakaś młoda dama, która wygląda mi na bardzo stanowczą. Sinjun posiała mu olśniewający uśmiech. - O, tak. To doskonały pomysł. - Podała mu londyński adres Sherbrooke'ów przy
Putnam Place. - To Alex, moja szwagierka. - A jak się pani nazywa? - Lady Joan, bo mój ojciec był hrabią. Lady Joan Elaine Winthrop Sherbrooke. - Złożę pani wizytę jutro rano. Zechce się pani przejechać konno? Skinęła głową patrząc na jego białe zęby i piękne usta. Nieświadomie nachylała się ku niemu. Colin wstrzymał oddech i szybko się wycofał. Dobry Boże, dziewczyna była całkowicie pozbawiona wstydu. A więc, zakochała się w nim od pierwszego wejrzenia. Ha! Jutro zabierze ją na konną przejażdżkę, przekona się, czemu wyprawia takie żarty, a może nawet pocałuje ją i trochę popieści, żeby dać nauczkę. Przeklęta, impertynencka dziewucha - i w każdym calu angielska, w czym nie było niczego dziwnego, przecież znajdowali się w Londynie. A jednak wydawało mu się, że młode angielskie damy są bardziej powściągliwe, skromniejsze. W każdym razie nie ta młoda dama. - A więc do jutra - powiedział i odszedł, zanim Alex mogła go dosięgnąć. Colin odszukał Brassa i bezceremonialnie wyciągnął go z teatru. - Nie, nie protestuj, zabieram cię z teatru, jak najdalej od tych babskich rozrywek, i masz mi powiedzieć co tu się, do diabła, dzieje. Myślę, że maczałeś palce w tym przeklętym żarcie, i chcę wiedzieć, dlaczego nasłałeś na mnie tę dziewczynę. Jeszcze do tej pory kręci mi się w głowie na wspomnienie jej odwagi. Alex patrzyła jak ten mężczyzna, Colin Kinross, wyprowadza Brassa z teatru. Obejrzała się na Sinjun i stwierdziła, że ona również patrzy na niego. Wyciągnęła zgodny z prawdą wniosek, że Sinjun myśli o nim mniej prozaicznie. - Interesujący dżentelmen - powiedziała prowokująco. - Interesujący? Nie bądź śmieszna, Alex. To całkowicie nieadekwatne słowo. On jest piękny, skończenie piękny. Widziałaś jego oczy? A w jaki sposób uśmiecha się, mówi i... - Tak, moja droga. Chodźmy, przerwa się kończy i Douglas będzie niezadowolony. Alex niecierpliwiła się. Gdy tylko przyjechali do domu, ucałowała Sinjun na dobranoc, chwyciła męża za rękę i zaciągnęła do sypialni. - Czyżbyś mnie aż tak pragnęła - zapytał Douglas patrząc na nią rozbawiony. - Sinjun poznała Colina Kinrossa. Widziałam jak rozmawiali. Wydaje mi się, że była raczej obcesowa, Douglas. Douglas przyjrzał się własnym dłoniom. A potem wziął lichtarz i postawił na stoliku obok łóżka. Przez chwilę oglądał go w skupieniu, a wreszcie wzruszył ramionami. - Zostawmy ten temat do jutra. Sinjun nie jest głupia ani naiwna. Ryder i ja dobrześmy ją wychowali. Ona nie skoczy na oślep.
Następnego ranka o dziesiątej Sinjun była gotowa skoczyć. Czekała na frontowych schodkach miejskiej siedziby Sherbrooke'ów, ubrana w ciemnoniebieski strój do konnej jazdy, schludna jak spod igły, jak to określiła Doris. Lekko uderzała szpicrutą w cholewkę buta. Gdzież on się podziewa? Czyżby jej nie uwierzył? A może stwierdził, że nie jest w jego guście i w ogóle nie ma zamiaru przyjechać? Zanim popadła w całkowite zwątpienie, spostrzegła, jak nadjeżdża, siedząc okrakiem na wspaniałym czarnym koniu. Na jej widok uniósł się w strzemionach, pochylił głowę i przesłał leniwy uśmiech. - Nie wpuścisz mnie do domu? - Nie. Jest zbyt wcześnie. W porządku, pomyślał, na razie może to przełknąć. - Gdzie jest twój koń? - Jedź za mną. Przeszła na tyły domu w kierunku stajen. Jej klacz, Fanny, stała spokojnie, przyjmując cierpliwie pieszczoty Henry 'ego, jednego z chłopców stajennych. Sinjun odesłała go gestem dłoni i samodzielnie dosiadła klaczy. Wygładziła spódnicę, uznała, że nie jest w stanie zaprezentować się lepiej, i zmówiła modlitwę. Uśmiechnęła się uwodzicielsko. - Jest wcześnie - powiedziała. - Jedziemy do parku? Skinął głową i ruszył obok niej. Ze zmarszczonym czołem prowadził zręcznie swego ogiera pomiędzy platformą zastawioną beczułkami z piwem a trzema ubranymi na czarno urzędnikami. Ulice zatłoczone były handlarzami, najrozmaitszymi wozami, obszarpanymi dzieciakami. Jechał tuż obok Sinjun, milcząc i wypatrując przeszkód. Niebezpieczeństwa czyhały z każdej strony, ale prędko spostrzegł, że dziewczyna radzi sobie w każdej sytuacji. A gdyby sobie nawet nie radziła, od czegóż miała przy swym boku mężczyznę? Cokolwiek o niej mówić, doskonale jeździła konno. Dojechali do parku. - Pogalopujmy trochę - powiedział, gdy skręcali w stronę północnej bramy. Popędzili aż do końca ścieżki i jego ogier, równie silny jak koń Douglasa, wyraźnie Fanny zdystansował. Sinjun ze śmiechem wstrzymała klacz. - Dobrze jeździsz - stwierdził Colin. - Ty także. Colin poklepał ogiera po szyi. - Pytałem o ciebie Lorda Brassa. Niestety nie widział, jak ze mną rozmawiałaś.
Opisałem mu jak wyglądasz, ale szczerze mówiąc, madame, on sobie nie wyobraża, że jakakolwiek dama, a w szczególności Lady Joan Sherbrooke, mogła przemówić do mnie w sposób, w jaki przemówiłaś ty. Potarła cienką skórkę rękawiczki. - Jak mnie opisałeś? Znowu go zaskoczyła, ale nie dal tego po sobie poznać. Wzruszył ramionami i powiedział: - Cóż, powiedziałem mu, że jesteś całkiem urodziwą blondynką, że jesteś wysoka i masz zupełnie ładne niebieskie oczy, a twoje zęby są białe i bardzo proste. Powinienem był jeszcze dodać, że jesteś całkowicie pozbawiona wstydu. Przez chwilę milczała, spoglądając ponad jego lewym ramieniem. - Uważam, że opis był dość dokładny. Ale on nie odgadł, że chodzi o mnie? Bardzo dziwne. Jest przyjacielem moich braci. Jest także rozpustnikiem, ale ma dobre serce, tak przynajmniej twierdzi Ryder. Obawiam się, że może mnie pamiętać jako dziesięciolatkę, która nieustannie żebrała u niego o prezenty. Podczas ostatniego sezonu towarzyszył mi na przyjęciu, i Douglas dał mi do zrozumienia, że Brass nie został obdarzony najwyższym intelektem. Nakazał mi, żebym była spokojna i cicha, żebym mu, broń Boże, nie mówiła o niczym, co wyczytałam w książkach. Douglas twierdził, że to by go onieśmieliło. Colin zastanawiał się. Zupełnie nie wiedział, co ma o tym sądzić. Sprawiała wrażenie damy, a Brass powiedział, że Lady Joan Sherbrooke jest milutką dziewuszką, uwielbianą przez swoich braci, z tego, co słyszał, być może nieco odbiegającą od normy, ale on sam nie zauważył w niej ani krzty arogancji. A potem ściszył głos i wyszeptał, że wie trochę za dużo na temat książek, przynajmniej tak twierdzą niektóre plotkujące o niej matrony, oraz jest rzeczywiście wysoka. A potem ona czekała na niego przed domem, czego prawdziwa młoda dama nigdy by przecież nie zrobiła. Bo czyż prawdziwa angielska dama nie czekałaby w salonie z filiżanką herbaty w ręce? Brass zapewniał go także, że włosy Joan Sherbrooke są po prostu brązowe, ale nie miał racji. W świetle porannego słońca lśniły co najmniej tuzinem barw, od najjaśniejszego blondu do ciemnopopielatych. Do diabła z tym wszystkim. Nic z tego nie rozumiał i nie był pewien, czy jej w ogóle wierzy. Najprawdopodobniej szukała sobie opiekuna. Możliwe, że była pokojówką owej Lady Joan Sherbrooke albo jakąś kuzynką. Powinien jej powiedzieć, że nie ma pieniędzy i że wszystko, czego może od niego oczekiwać, to ni mniej ni więcej tylko tarzanie się na sianie. - Jesteś najpiękniejszym mężczyzną, jakiego widziałam w całym swoim życiu -
powiedziała Sinjun patrząc na zmieniający się wyraz jego twarzy. - Ale nie o to chodzi, naprawdę. Chcę, żebyś wiedział, że pociąga mnie nie tylko powierzchowność, ale... cóż, po prostu... och, Boże, sama nie wiem. - Ja, piękny? - Colin nie posiadał się ze zdziwienia. - Mężczyzna nie może być piękny, to bzdura. Powiedz mi, proszę, czego ode mnie chcesz, a ja się postaram to spełnić. Przykro mi, ale nie mogę być twoim opiekunem. Nawet gdybym był najdurniejszym kozłem w całym Londynie, na nic by się to nie zdało. Nie mam pieniędzy. - Nie potrzebuję opiekuna, jeżeli usiłujesz mi zakomunikować, że chciałbyś mnie uczynić swoją kochanką. - Tak - powiedział powoli, teraz już zaintrygowany. - Właśnie to miałem na myśli. - Nie mogę zostać niczyją kochanką. A nawet, gdybym chciała, w niczym by ci to nie pomogło. Mój brat nie wypłaci mi posagu, jeżeli się ze mną nie ożenisz. Podejrzewam, że nie byłby zachwycony, gdybym została twoją kochanką. Pod niektórymi względami jest bardzo staroświecki. - Więc dlaczego robisz to wszystko? Błagam, powiedz mi. Czy namówił cię któryś z moich durnowatych przyjaciół? Jesteś kochanką Lorda Brassleya? A może Henry'ego Tompkinsa? Czy Lorda Clintona? - Nie, nikt mnie do niczego nie namawiał. - Nie każdemu się podoba, że jestem Szkotem. Chodziłem wprawdzie do szkół z większością tutejszych dżentelmenów, ale oni uważają, że nadaję się wyłącznie do wypitki i uprawiania sportów, a nic na męża dla ich sióstr. - Myślę, że moje uczucia nie zmieniłyby się, nawet gdybyś był Marokańczykiem. Przyjrzał się jej. Miękkie niebieskie pióro przy jej kapeluszu do konnej jazdy - dziwny szczegół garderoby - otaczało wdzięcznie jej twarz. Ciemnoniebieski strój, o głębszym odcieniu niż jej oczy, był doskonale dopasowany, uszyły według najnowszej mody i podkreślał jej wysoko osadzone piersi oraz wąską talię i... Zaklął długo i potoczyście. - Wyrażasz się jak moi bracia, ale oni zwykle wybuchają śmiechem, zanim dojdą do końca przekleństwa. Chciał coś powiedzieć, ale stwierdził, że ona przygląda się jego ustom. Nie, to nie może być dama. Jest podstawioną kawalarką opłaconą przez któregoś z jego przyjaciół. - Dosyć tego! - ryknął. - Jeden akt przedstawienia mamy za sobą. Nie możesz ot, tak, tak po prostu chcieć, żebym cię poślubił i oświadczać mi się w najbardziej bezwstydny sposób! - Nagle zwrócił się ku niej i przyciągnął ją do siebie. Zdjął ją z siodła i posadził przed sobą. Trzymał chwilę nieruchomo, dopóki obydwa konie nie uspokoiły się. Nie musiał z nią
walczyć, bo wcale się nie broniła. Natychmiast przylgnęła do niego piersiami. Nie, to nie mogła być dama, w żadnym wypadku. Przycisnął ją do lewego ramienia i dłonią w rękawiczce uniósł jej podbródek. Ucałował ją brutalnie, smakując językiem jej zamknięte usta. A potem uniósł głowę i powiedział gniewnie: - Do diabła, otwórz usta jak należy. - Dobrze - odpowiedziała i otworzyła usta. Na widok jej rozwartych ust Colin nie mógł się opanować. Zaczął się śmiać. - Do Ucha, wyglądasz, jakbyś zaraz miała odśpiewać arię operową, zupełnie jak ta kiepska sopranistka z Mediolanu. Niech to szlag! Posadził ją z powrotem na grzbiecie Fanny. Niezadowolona klacz zatańczyła, ale Sinjun, mimo że prawie nieprzytomna z rozkoszy, podniecenia i rozbawienia, łatwo ją usadziła. - Dobrze, uwierzę, że jesteś damą i uwierzę, że... Nie, nie mogę uwierzyć, że zobaczyłaś mnie na balu u Portmaine'ów i zdecydowałaś mnie poślubić. - Cóż wtedy jeszcze nie byłam całkowicie pewna, że chcę cię poślubić, po prostu pomyślałam sobie, że mogłabym na ciebie patrzeć do końca życia. To go natychmiast rozbroiło. - Zanim cię znowu zobaczę - jeżeli jeszcze cię zobaczę - życzyłbym sobie, żebyś stała się nieco mniej otwarta. Nie całkiem nieszczera, ale na tyle, żeby nie pozostawiać mnie z rozdziawioną gębą, kiedy znów palniesz coś nieprawdopodobnie bezwstydnego. - Postaram się - odparła Sinjun. Przez chwilę patrzyła gdzieś poza nim, na bezmiar gęstej zielonej trawy i ścieżki konne przecinające park. - Czy myślisz, ze jestem dla ciebie wystarczająco ładna? Och, wiem ze to, co mówiłeś na temat mojej dorodności, to były tylko żarty. Nie chciałabym się wstydzić za siebie, być zakłopotaną, jeżeli zostanę twoją żoną. - Mówiąc to napotkała jego spojrzenie. Colin potrząsnął głową, - Przestań, słyszysz? Na miłość boską, jesteś zupełnie ładna, i z pewnością dobrze o tym wiesz. - Ludzie potrafią nieźle kadzić, kiedy mają przed sobą dziedziczkę. Nie jestem głupia. Colin zsiadł z konia i trzymając lejce w dłoni podszedł do rozłożystego dębu. - Chodź tutaj. Musimy porozmawiać, zanim z własnej woli dam się zamknąć w domu dla obłąkanych. Ach, pomyślała Sinjun, skwapliwie wypełniając jego polecenie, stanąć blisko niego. Spojrzała na wgłębienie w jego brodzie i nie zastanawiać się, zdjęła rękawiczkę, by go dotknąć. Colin nie poruszył się.
- Będę dla ciebie doskonałą żoną. Jesteś pewien ze me masz przewrotnego charakteru? - Lubię zwierzęta i nie strzelam do nich dla sportu Mam pięć kotów, wszystkie doskonale łowią szczury' a nocą mają miejsce przy palenisku wyłącznie dla siebie. Jeżeli w środku zimy jest bardzo zimno, sypiają ze mną, ale nieczęsto, bo kręcę się w łóżku i zdarza się, że je przygniatam. Więc odpowiedź na twoje pytanie brzmi „nie”. - Jesteś z pewnością bardzo silny. Cieszę się, że me krzywdzisz słabszych. Czy troszczysz się również o ludzi? Czy jesteś dla nich dobry? Czy czujesz się odpowiedzialny za tych, którzy są od ciebie zależni? Nie mógł od niej oderwać wzroku. - Tak - odpowiedział, chociaż to było takie smutne. - Myślę, że tak. Pomyślał o swoim ogromnym zamczysku. A właściwie o jego połowie wybudowanej przez hrabiego Kinrossa w końcu siedemnastego wieku. Kochał ten zamek, jego wieże, strzeliste blanki, parapety i głębokie otwory strzelnicze. Tak, ale w niektórych zrujnowanych komnatach panowały takie przeciągi, że nietrudno było złapać zapalenie płuc, przebywając w nich zaledwie dziesięć minut. Trzeba będzie wielkich starań, by doprowadzić zamek do dawnej świetności. I wszystkie zabudowania gospodarcze, stajnie, domy dzierżawców i system nawadniający. I przetrzebione stada bydła i owiec, i... jego dzierżawców, z których wielu było przygnębionych nędzą, bo nie mieli nic, brakowało nawet ziarna, żeby się mogli sami wyżywić; cała przyszłość jawiła się tak ponura i beznadziejna, że jeżeli on czegoś nie zrobi, to... Spojrzał obok Sinjun, w kierunku zarysu ogromnych siedzib miejskich, wznoszących się za Hyde Parkiem. - Moje dziedzictwo zostało srodze nadwyrężone przez ojca, a potem ogołocone przez starszego brata, szóstego hrabiego, zanim umarł. Potrzebuję mnóstwa pieniędzy albo moja rodzina stanie się szlachtą zagrodową, a wielu moich poddanych będzie musiało wyemigrować bądź zacznie cierpieć głód. Mieszkam w olbrzymim zamczysku, wzniesionym we wschodniej części Loch Leven, naprawdę pięknej, na Półwyspie Fife niedaleko Edynburga. Ale sama się przekonasz, że kraina jest dzika, pomimo wszystkich gruntów ornych i łagodnych wzniesień. Jesteś Angielką, więc dostrzeżesz tylko jałowe wzgórza i rozpadliny, poszarpane turnie, wąskie doliny z potokami toczącymi spienione wody, wody tak zimne, że po jednym łyku sinieją usta. W zimie nie jest szczególnie zimno, ale dni są krótkie i od czasu do czasu zdarzają się bardzo silne wichury. Wiosną zbocza pokrywa fioletowy wrzos, a przy chatach zakwitają, we wszystkich odcieniach różu i czerwieni, rododendrony,
które wspinają się nawet na mury mego „przewiewnego” zamczyska. Wzdrygnął się. Opiewał swój kawałek Szkocji niczym obłąkany poeta, jakby jej przedkładał listy uwierzytelniające przed inspekcją, a Sinjun przyglądała mu się w skupieniu, spijając słowa z jego ust. To bez sensu. On nie może się na to zgodzić. - Słuchaj - powiedział nagle. - Taka jest prawda. Moje ziemie mogą przynieść bogactwo, bo jest tam wiele gruntów ornych, a ja mam wiele pomysłów na to, jak mógłbym pomóc moim dzierżawcom, poprawić ich dolę, a tym samym i moją własną. Nie, my jesteśmy w lepszej sytuacji niż górale z Pogórza Szkocji, którzy już teraz muszą importować owce, żeby przeżyć. To się nazywa grodzenie i jest zgubną praktyką, bo wszyscy mężczyźni i kobiety, od pokoleń żyjący na swoich płachetkach ziemi, są systematycznie wywłaszczani. Opuszczają Szkocję i przenoszą się do Anglii, aby pracować w nowych fabrykach. Dlatego muszę mieć pieniądze, Joan, i poza wżenieniem się w majątek nie mam innego sposobu na uratowanie mego dziedzictwa. - Rozumiem. Chodź ze mną do domu i porozmawiaj z moim bratem Douglasem. On jest, jak wiesz, hrabią Northcliffe. Zapytamy go, ile dokładnie wynosi mój posag. Podobno jest bardzo zasobny. Słyszałam, jak Douglas mówił kiedyś mojej matce, że powinna przestać wypychać mnie za mąż. Powiedział, że jestem dziedziczką, więc mogę poślubić kogo zechcę, nawet kiedy będę stara i bezzębna. Colin spojrzał na nią zrezygnowany. - Dlaczego akurat mnie? - Nie mam najmniejszego pojęcia, ale tak właśnie chcę. - Mogę cię zarżnąć w łóżku. Jej oczy pociemniały i Colin poczuł przypływ takiej żądzy, że aż zachwiał się na nogach. - Powiedziałem zarżnąć, a nie zerżnąć. - A co to znaczy zerżnąć. - To znaczy... o, do kroćset, gdzie jest ta twoja obłuda, o którą prosiłem? Zerżnąć to wulgarne słowo, wybacz, że go użyłem. - Ach, w takim razie chodzi ci o pieszczoty. - Tak, właśnie o to mi chodzi, tylko że nawiązałem do sprawy najbardziej podstawowej, która zazwyczaj ma miejsce między mężczyzną a kobietą, a nie do rozdmuchiwanych romantycznych bzdur, które istoty płci żeńskiej muszą określać mianem miłosnych pieszczot. - Jesteś cyniczny. Przypuszczam, że nie mogę oczekiwać, abyś był doskonały pod
każdym względem. Obydwaj moi bracia uprawiają pieszczoty, a nie rżną. Może będę cię mogła tego nauczyć. Ale najpierw, oczywiście, ty będziesz mi musiał pokazać, jak to się robi technicznie. Nie będziesz więcej wybuchał śmiechem, kiedy otwieram usta, żebyś mógł mnie pocałować. Colin odwrócił się od niej. Czuł, że grzęźnie coraz głębiej. A nienawidził utraty panowania nad sytuacją. Utracił panowanie nad swoim dziedzictwem, a to była wystarczająca próba, jaką znieść może mężczyzna. Teraz nie chciał dać się omotać kobiecie, ale ona narzucała się i robiła uniki, zachowywała się całkowicie bezwstydnie, jakby była przekonana, że to normalne, a nawet oczekiwane. Żadna szkocka dziewczyna nie pozwoliłaby sobie na to, co wyprawiała ta, rzekomo wyrafinowana, angielska dama. To było bez sensu. Czuł się jak ostatni głupiec. - Nie mogę obiecać, że cię pokocham. Nie mogę. Coś takiego nigdy się nie zdarzy. Nie wierzę w miłość i mam po temu słuszne powody. Mnóstwo powodów. - To samo mówił mój brat Douglas na temat swojej przyszłej żony, Aleksandry. Ale to się zmieniło. Pracowała nad nim, aż się nawrócił, i jestem pewna, że teraz gotów by się położyć w środku błotnistej kałuży, byleby Alex nie ubłociła sobie nóżek. - Przeklęty głupiec. - Możliwe. Ale bardzo szczęśliwy głupiec. - Nie chcę już o tym rozmawiać. Doprowadzasz mnie do rozpaczy. Nie, nic przerywaj. Odprowadzę cię do domu. Muszę się zastanowić. I ty także. Jestem tylko mężczyzną, rozumiesz? Ni mniej ni więcej, tylko mężczyzną. Jeżeli się z tobą ożenię, to dla twoich pieniędzy, a nie dla ładnych oczu albo prawdopodobnie ładnego ciała. Sinjun po prostu skinęła głową i spytała bardzo cicho: - Naprawdę myślisz, że mam ładne ciało? Colin zaklął, pomógł jej wsiąść na konia i dosiadł swojego ogiera. - Nie - odpowiedział strapiony jak nigdy dotąd. - Bądź wreszcie cicho. Sinjun wcale się nie śpieszyło do domu, ale Colinowi bardzo. Kiedy zajechali przed miejską siedzibę Sherbrookeł ów, Sinjun nie zwracając na niego uwagi odprowadziła Fanny do stajni i skierowała się do domu. Colin był zmuszony pójść za nią. - Henry, dopilnuj koni, proszę. To jest Lord Ashburnham. Henry odgarnął z czoła rude włosy. Colin zauważył, że stajenny przygląda mu się z wielkim zainteresowaniem. Wokół tej bezwstydnej dziewoi kręcą się pewnie tuziny mężczyzn, pomyślał. O, Boże, jej brat musi przestrzegać każdego przekraczającego próg
domu mężczyznę przed jej nadmierną otwartością. Sinjun wbiegła po schodkach i otworzyła drzwi. Odsunęła się na bok, żeby go przepuścić do holu. Nie był aż tak przestronny, jak wykładany białoczarnym marmurem hol w Northcliffe, ale posiadał doskonałe proporcje. Podłoga wyłożona była białym marmurem w niebieskie żyłki, na niebieskich ścianach wisiały portrety przodków Sherbrooke'ów. Sinjun zamknęła drzwi i rozejrzała się w poszukiwaniu majordomusa Drinnena lub któregoś z jego pomocników. Nikogo nie było. Zwróciła się do Colina i posłała mu promienny i, prawdę powiedziawszy, konspiracyjny uśmiech. Colin zmarszczył brwi. Sinjun zbliżyła się i stanęła tuż przy nim. - Cieszę się, że wszedłeś do środka. Teraz wierzysz, że jestem tą, za którą się podaję. To dobrze, chociaż pomysł, bym stała się twoją kochanką, bardzo mnie zainteresował- Sama idea, jeśli rozumiesz. Zechcesz teraz porozmawiać z moim bratem? - Nie powinienem był wchodzić. Rozmyślałem o tym w czasie powrotu z parku, i to się nie powinno zdarzyć, nie w taki sposób. Nie przywykłem, żeby dziewczyna polowała na mnie jak na lisa, to nienaturalne, to nie... Sinjun spojrzała na niego z uśmiechem, zarzuciła mu ręce na szyję i przyciągnęła jego twarz do swojej. - Otworzę usta, ale tym razem nie tak szeroko. Dobrze? Było lepiej niż dobrze. Colin przyglądał się przez chwilę tym miękkim, rozchylonym wargom, a polem przyciągnął ją do siebie. Zapomniał o tym, że znajduje się w holu miejskiej siedziby Sherbrooke'ów. Zapomniał, że gdzieś w pobliżu kręci się służba. Zapomniał o wszystkich, spoglądających ze ścian, przodkach Sherbrooke'ów. Pocałował Sinjun, najpierw delikatnie liżąc jej wargi, a potem powoli wsunął język do jej ust. To było cudowne i Colin poczuł, jak dziewczyna przywiera do niego; wiedział, że dla niej pocałunek także jest czymś cudownym. Pocałował ją głębiej, a ona odpowiedziała żarliwie i bez reszty i Colin zapomniał o wszystkim. Od miesiąca nie miał kobiety, ale i tak zdawał sobie sprawę, że Sinjun robi na nim niezwykłe wrażenie. Przesunął dłonie po jej plecach, dotykał jej. uczył się jej, aż wreszcie ujął pośladki Sinjun i uniósł ją, przyciskając do swego brzucha. Jęknęła cicho wprost w jego usta. - Na Boga! Cóż tu się, do diabła, dzieje? Słowa te przebiły się przez mgłę zasnuwającą umysł Colina, i w tej samej chwili został dosłownie odciągnięty od Sinjun, odwrócony i z całej siły walnięty w szczękę. Złapał się za twarz, potrząsnął głową i wtedy zobaczył mężczyznę, który wyglądał tak, jakby chciał go zabić.
- Douglas! Nie waż się go ruszyć. To jest Colin Kinross i mamy zamiar się pobrać! - Akurat! Coś podobnego... O, nie. Dobry Boże, ktoś, komu nie przyszło nawet do głowy, żeby ze mną porozmawiać, w najlepsze pieści się z tobą we frontowym holu! Trzymał ręce na twoich pośladkach. Mój Boże, Sinjun, jak mogłaś mu na to pozwolić? Idź na górę, młoda damo. Bądź posłuszna. A ja załatwię sprawę z tym łajdakiem, a potem zajmę się tobą. Sinjun nigdy nie widziała brata równie rozwścieczonego, ale wcale się tym nie przejęła. Spokojnie stanęła na wprost niego, chociaż właśnie miał zamiar znowu rzucić się na Colina. - O nie, Douglasie. Uspokój się. Colin nie może ci oddać, bo jest pod naszym dachem i na moje zaproszenie. Nie pozwolę, abyś go znowu uderzył- To by było niehonorowe. - Jak diabli! - wrzasnął Douglas. Sinjun nie zdawała sobie sprawy, że Colin stoi tuż za nią, dopóki się nie odezwał. - On ma rację, Joan. Nic powinienem się tak zapominać, tutaj, w jego domu. Proszę mi wybaczyć. Choć muszę dodać, lordzie, że nie pozwolę się więcej uderzyć. W Douglasie aż zawrzało. - Zasłużyłeś sobie na to, przeklęty łajdaku. Odsunął Sinjun na bok i runął na Colina. Zaczęli się mocować, szarpać i tarzać po podłodze. Sinjun usłyszała grzmotnięcie pięścią w brzuch. Tego już było za wiele. Dobiegł ją krzyk Alex, która pędziła ku nim po schodach. Dookoła zaczęli się gromadzić służący, a kilkoro z nich wychylało się nad poręczą schodów. - Dość tego! Okrzyk Sinjun nie zrobił na walczących najmniejszego wrażenia. A może nawet zaczęli się okładać jeszcze zapalczywiej. Sinjun była wściekła na brata i na Colina. Mężczyźni! Czyż nie można się po prostu dogadać? Dlaczego muszą się zachowywać jak mali chłopcy? - Zostań tam, gdzie jesteś! - wrzasnęła do Alex. - Ja to załatwię. I to z największą przyjemnością. Z drewnianego stojaka obok drzwi frontowych wyciągnęła długą, sękatą laskę, uniosła ją i walnęła Douglasa w plecy. A potem równie mocno ugodziła Colina w prawe ramię. - Przestańcie, przeklęci głupcy! Mężczyźni odskoczyli od siebie zadyszani. Douglas rozcierał sobie plecy, Colin prawe ramię. - Jak śmiesz, Sinjun? Ale Douglas nie czekał na odpowiedź, ryknął i znowu rzucił się na łajdaka, który stojąc tuż przy drzwiach, odważył się pieścić pośladki jego młodszej siostrzyczki. I pakować