5
1
Dom pozosta³ nie zmieniony. Kiedy Ed jecha³ przez park, dom, wznie-
siony na wzgórzu, nadal górowa³ nad okolic¹. Ostre czerwcowe s³oñce nadawa³o
ciep³y odcieñ ró¿owej cegle, krzewy bukszpanu sta³y proste i równo przystrzy¿o-
ne, kwit³y ró¿e, tarasy z bia³ego kamienia lni³y, g³adkie i czyste. Mê¿czyzna po-
szed³ za du¿ymi strza³kami, które wskazywa³y drogê na parking. Dopiero wtedy
zobaczy³ pierwsze zmiany. Tam, gdzie kiedy by³y zarola i ogród warzywny, te-
raz rozci¹ga³ siê szeroki pas asfaltu zajêty przez samochody i autokary. W staj-
niach mieci³ siê sklep z pami¹tkami, w którym sprzedawano upominki ozdobio-
ne wizerunkiem domu, i kawiarnia, gdzie mo¿na by³o napiæ siê herbaty czy zjeæ
lody.
Zostawi³ samochód pod opiek¹ dozorcy w mundurze, który poinformowa³ go:
Przyjêcie odbywa siê na trawniku po wschodniej stronie domu, proszê pana.
Trzeba okr¹¿yæ budynek stajni i pójæ na lewo.
Chyba jeszcze pamiêtam umiechn¹³ siê Ed.
Us³ysza³ gwar g³osów; rzeczywicie pamiêæ go nie zawiod³a. Nie widzia³
jeszcze goci, bo ukrywa³ ich cisowy ¿ywop³ot, o wiele wy¿szy, ni¿ zapamiêta³.
Kiedy wyszed³ na ¿wirowan¹ cie¿kê biegn¹c¹ wzd³u¿ trawników, uderzy³ go
nowy widok. Na rodku piêknie ostrzy¿onego gazonu wznosi³ siê obszerny bia-
³y namiot. Przy jednej ze cian ustawiono bia³e stoliki i krzes³a. Resztê rozle-
g³ego trawnika zajmowa³ t³um ludzi. Wydawa³o siê, ¿e wszyscy raczej krzycz¹
ni¿ mówi¹.
Tego dnia, trzydziestego czerwca tysi¹c dziewiêæset szeædziesi¹tego szóste-
go roku, na terenie, na którym niegdy stacjonowali, odbywa³ siê osiemnasty do-
roczny zjazd Trzysta Czternastej eskadry Dziewiêædziesi¹tej Siódmej grupy bo-
jowej Si³ Powietrznych Stanów Zjednoczonych.
6
Ed zatrzyma³ siê przez moment na skraju trawnika; patrzy³ i s³ucha³, oswaja-
j¹c siê z widokiem. Po chwili podszed³ do niego mê¿czyzna, który od jakiego
czasu sta³ równie¿ z dala od t³umu i obserwowa³ ciekawie przybysza.
No, no, no, Cz³owiek z ¯elaza we w³asnej osobie! Je¿eli to nie jest Ed
Hardin, to ja ju¿ nie ¿yjê i nie mam zadyszki! Nie widzia³em ciê wczeniej na
¿adnym z tych, jak je nazwali, zjazdów. Wiêc czemu zawdziêczamy ten zaszczyt?
Mê¿czyzna mia³ szczup³¹ twarz, cyniczn¹ minê i ostry g³os. Na plastikowej pla-
kietce przypiêtej do klapy by³o napisane: Hervey Leinert.
Ed spojrza³ na niego.
Jak siê masz, Hervey. Nadal wypalasz trzy paczki dziennie?
Mam do wyboru to albo obgryzanie paznokci, a palcami w banda¿ach nie
móg³bym pisaæ na maszynie. Zgoda, potrzebujê jakiej podpórki psychicznej, ale
mimo wszystko jestem w lepszym stanie ni¿ siedz¹cy tam pan na tych w³ociach.
Jak siê miewasz, Ed? Nie widzielimy siê od wieków.
Wymienili ucisk d³oni. Nigdy nie byli przyjació³mi.
Czym siê teraz zajmujesz? Hervey zapali³ nastêpnego papierosa.
Ci¹gle jestem w s³u¿bie.
Tak rzeczywicie. Bull Miller mówi³ mi na którym zjedzie, ¿e kie-
dy siê na ciebie natkn¹³.
W Sajgonie.
A, racja! On te¿ zosta³ w wojsku zreszt¹ krêci siê gdzie tutaj i oczywi-
cie, swoim zwyczajem, wszystko organizuje. Z wiekiem sta³ siê jeszcze bardziej
uparty. Dlaczego nie spotkalimy ciê na ¿adnym z wczeniejszych zlotów?
To moja pierwsza wizyta w Anglii od czasu powrotu do Stanów w czter-
dziestym pi¹tym.
No wiesz, skoro upar³e siê pozostaæ w wojsku Ton Herveya wskazywa³
wyranie, co o tym myli. Ja nie przepuci³em ¿adnej kolejki. Bardzo pouczaj¹ce
imprezy. Ach, jak ten czas zmienia nas wszystkich i to bynajmniej nie na lep-
sze. Hervey zrobi³ szeroki gest, sypi¹c popio³em. Co mylisz o rezydencji?
Jest, jaka by³a.
Tylko na pozór. Wyobra sobie, ¿e dom przesta³ byæ w³asnoci¹ Luttrel-
lów. Oddali go pañstwu, a pañstwo przekaza³o National Trust; utrzymanie posia-
d³oci zrobi³o siê za drogie. Znak, ¿e Stara Anglia powoli siê koñczy. Jednak
rodzina mieszka tam w dalszym ci¹gu wiesz, zawsze liczy siê wdziêk i uprzej-
moæ wy¿szych sfer, i ca³y ten kram. Lady Sarze nigdy nie brakowa³o takich cech.
Ale przecie¿ ty wiesz o tym lepiej ni¿ ktokolwiek z nas, prawda? Hervey umie-
cha³ siê niewinnie, ale pod wp³ywem niewzruszonego, twardego spojrzenia Eda
uciek³ wzrokiem w bok, mrucz¹c: Ona tam gdzie jest, w rodku tego cyklonu,
w otoczeniu amerykañskich torysów.
Zdaje siê, ¿e ¿ó³æ ci zalewa oczy, Hervey, jak kiedy. Nic siê nie zmieni³e.
Hervey spojrza³ na Eda myl¹c z zazdroci¹, ¿e niektórym wyranie siê po-
szczêci³o; to Ed wcale siê nie zmieni³. By³ starszy, tak, ale przecie¿ wszyscy byli
7
starsi. Przejecha³ rêk¹ po przerzedzonych w³osach, wci¹gn¹³ brzuch. Cz³owiek
z ¯elaza sprawia³ wra¿enie równie twardego jak dawniej; ani ladu zbêdnych okr¹-
g³oci, ani ladu siwizny. Fakt, mia³ te kilka lat mniej. Przed dwudziestu laty Her-
vey Leinert by³ seniorem w eskadrze: mia³ na karku pe³n¹ trzydziestkê. Ed teraz
ma ile? Czterdzieci szeæ? Czterdzieci siedem? Nie tak wiele mniej od Her-
veya, ale ró¿nica w ich wygl¹dzie bi³a w oczy, wiêc móg³ uchodziæ za znacznie
m³odszego.
Nie rozpoznasz wiêkszoci starej ferajny powiedzia³ Hervey kwano.
Znaæ po nich up³yw czasu. Za to muszê przyznaæ, ¿e ty trzymasz czas w ryzach.
Dbam o kondycjê.
Nadal pozbywasz siê nadmiaru energii przy pomocy kobiet? spyta³ Her-
vey z chytr¹ min¹, ale widz¹c spojrzenie Eda dorzuci³ pospiesznie: No to masz
szczêcie. S³uchaj, musisz zobaczyæ Gilesa Luttrella. O ma³o siê nie upiek³.
Kiedy siê lecia³o p³on¹cym spitfireem, trudno by³o liczyæ na pomoc.
Luttrell wygl¹da coraz gorzej. Obserwowa³em, jak mu siê pogarsza³o, jak
s³ab³ z roku na rok. Jego ¿onie na pewno nie by³o ³atwo.
Ed nie odezwa³ siê.
Wiêkszoæ kobiet nie wytrzyma³aby sta³ego przebywania z cz³owiekiem,
który wygl¹da jak kawa³ plastiku ci¹gn¹³ Hervey. Mia³ nadziejê, ¿e trafi³ w czu-
³e miejsce.
Sara Luttrell nie przypomina wiêkszoci kobiet odpar³ Ed.
Nie masz kieliszka zauwa¿y³ nagle Hervey. Nie uwierzysz, ale pijemy
szampana dziêki hojnoci naszych gospodarzy. Chod do goci. Na pewno spot-
kasz mnóstwo osób, których nie rozpoznasz.
Ledwie weszli na trawnik, Eda otoczy³ t³um. Klepano go po plecach, ciska-
no mu d³oñ, zasypywano lawin¹ pytañ, spontanicznych okrzyków i wspomnieñ.
W gor¹cych promieniach czerwcowego s³oñca grupy ludzi przemieszcza³y siê,
formowa³y i rozsypywa³y, po czym tworzy³y nowe konfiguracje. W powietrzu
dwiêcza³ miech, panowa³a wzajemna ¿yczliwoæ. Ed nie widzia³ wiêkszoci
spotykanych tu ludzi od czasów wojny. Trzy lata tamtego wspólnego ¿ycia i blis-
kiego partnerstwa zaros³y chwastami, jak jedyny pozosta³y pas startowy w Little
Heddington. Jad¹c tu zatrzyma³ siê na brzegu pola; barak, w którym mieli odpra-
wy przed lotem, zajmowa³y teraz krowy. W pordzewia³ej wie¿y tkwi³y resztki
szyb. Przeszed³ siê do pasa startowego, teraz popêkanego i poprzerastanego ziel-
skiem. Pamiêæ podsunê³a mu obraz Lataj¹cej Fortecy, ko³uj¹cej zimnym wi-
tem na stanowisko, i siebie samego, jak w skórzanej kurtce lotniczej, zmarzniêty,
popija gor¹c¹ kawê i marzy, by znaleæ siê przy Sarze. Samoloty sunê³y przed
nim jak procesja duchów, by ustawiæ siê w szyku: High Roller, Busted Flush,
California Girl przeminê³y wszystkie, jak przeminêli ci, którzy siedzieli za
ich sterami.
Jednak wielu z nich ocala³o. Ocala³a te¿ pamiêæ tamtych dni; pamiêæ czasu
wype³nionego gor¹czkowym ¿yciem, które przecie¿ mog³o siê skoñczyæ w ka¿-
8
dej chwili. I dlatego ci, co przetrwali, ci¹gali tutaj, by prze¿yæ to znów bodaj
przez moment; lecieli czarterowymi samolotami, jechali flotyll¹ autobusów. Te-
raz mieli ju¿ ¿ony i gromadki dzieci oraz d³ugi hipoteczne roz³o¿one na trzydzie-
ci lat, i do nich musieli wracaæ. Tego popo³udnia zebra³o siê ich tu co najmniej
trzystu. Stanowili ¿ywe wiadectwo, ¿e tamte dni nie zatar³y siê w pamiêci ludz-
kiej. W t³umie mo¿na by³o znaleæ nie tylko pozosta³ych przy ¿yciu cz³onków
eskadry. By³y tak¿e ich ¿ony niektóre z nich to panny m³ode z wojennych lu-
bów. Ed rozpozna³ pana Sargenta, by³ego zawiadowcê stacji w Little Heddington,
¿wawego i rzekiego mimo ukoñczonej osiemdziesi¹tki; w³aciciela gospody Lut-
trell Arms; kierowniczkê poczty, pani¹ Armstrong; pana Barforda, pastora z St
Giles; wreszcie wielu ludzi z miasteczka. Wszyscy oni równie¿ go poznali. Stary
sir George Luttrell umar³ w tysi¹c dziewiêæset piêædziesi¹tym dziewi¹tym roku,
powiedzia³ mu o tym Bull Miller, kiedy spotkali siê w Sajgonie. Wszyscy, co
prze¿yli, wracali, ¿eby uczciæ dawne czasy, wskrzesiæ przesz³oæ, przypomnieæ
smak pe³nego lêku, a zarazem gor¹czkowego szczêcia i poczucia kole¿eñstwa.
Wspomnienia Eda z tamtych czasów by³y najintensywniejsze i najjaskrawsze ze
wszystkich. A choæ nigdy tu potem nie wróci³, prze¿ywa³ je na nowo raz za razem,
odtwarzaj¹c w pamiêci jak stary film: wspomnienia ludzi i wydarzeñ, s³ów i u-
czuæ. By³ to szczytowy okres jego ¿ycia. Od tamtej pory droga wiod³a ju¿ wy³¹cz-
nie w dó³.
Tak wiêc rozmawia³, umiecha³ siê i wymienia³ uciski d³oni; przedstawiano
go ¿onom i dzieciom, opowiadano chaotycznie dzieje minionych lat. Jednak ca³y
czas, gdy tak kr¹¿y³ w t³umie przechodz¹c od grupy do grupy, jego wzrok omiata³
pole widzenia niczym radar, a¿ w koñcu odnalaz³ to, czego szuka³.
Sta³a przed namiotem, w centrum o¿ywionej grupki ludzi, którzy miali siê
i mówili wszyscy na raz. Ona umiecha³a siê tylko lekko i s³ucha³a, z g³ow¹ lekko
przechylon¹ w bok znajomym gestem. Mia³a na sobie miêkk¹ i powiewn¹ sukien-
kê w niewyrany wzór o przygaszonych kolorach, z falbank¹ przy g³êbokim wy-
ciêciu i rêkawach, z szerok¹ spódnic¹. W podmuchach lekkiego wiatru cienka
tkanina przylega³a do cia³a. Kiedy na ni¹ spojrza³, wróci³o dawne uczucie zupe³nie
jakby co siê w nim osunê³o i wpad³o w pustkê, tamuj¹c dech w piersi.
Tego siê nie kupi, z tym trzeba siê urodziæ powiedzia³ Hervey Leinert
materializuj¹c siê przy jego boku jak z³oliwy gnom; przygl¹da³ siê uwa¿nie Edo-
wi, zajêtemu obserwacj¹ pani domu. Potrzeba na to kilku wieków bardzo sta-
rannego pielêgnowania rasy, choæ i wtedy nie mo¿na byæ do koñca pewnym wyni-
ków. Wiadomo, ¿e sir Giles Luttrell spêdza pó³ ¿ycia w szpitalach, ale widz¹c, do
jakiego skarbu wraca za ka¿dym razem, mo¿na mu niemal zazdrociæ. Nie mów
tylko, ¿e nie mam racji.
To ty siê zajmujesz s³owami, Hervey.
Hervey odszed³ kilka kroków, ale nie za daleko. Chcia³ byæ wiadkiem tego
spotkania. Ed wpatrywa³ siê w Sarê, jakby od tego mia³o zale¿eæ jego ¿ycie. Nie
mog³a chyba nie wyczuæ si³y tego wzroku. W nastêpnej chwili Hervey zobaczy³, jak
9
lekki podmuch wiatru rozrzuca w³osy Sary Luttrell zwiewaj¹c je na oczy; jak ona
podnosi rêkê, ¿eby je odgarn¹æ i obraca siê przy tym lekko, wykorzystuj¹c kierunek
wiatru; dok³adnie w tym momencie spojrza³a prosto w oczy Eda Hardina. Hervey
spogl¹da³ to na jedno, to na drugie: wpatrywali siê w siebie, jakby zosta³o im ostat-
nie szeædziesi¹t sekund przed pogr¹¿eniem siê w wieczn¹ ciemnoæ. Chryste!
pomyla³. Mo¿na by przerzuciæ to spojrzenie przez strumieñ i przejæ po nim jak po
k³adce! Tych dwoje przenios³o siê gdzie mo¿e do przesz³oci? Dok¹dkolwiek siê
udali, miejsca by³o tam doæ jedynie dla nich. I cokolwiek sobie powiedzieli cho-
cia¿ nie odezwali siê do siebie ani s³owem, porozumienie miêdzy nimi by³o dosko-
nale wyczuwalne na pewno by³a to dobra wiadomoæ.
Do Eda podszed³ z ty³u Bull Miller. Klepn¹³ go w ramiê, co tam powie-
dzia³, zagrzmia³ po swojemu salw¹ miechu i ucisn¹³ mu d³oñ, przez co oderwa³
go od Sary Luttrell. Ed popatrzy³ na niego pustym wzrokiem, ale zaraz, na oczach
Herveya, pozbiera³ siê i opanowa³. Odwróci³ siê do swojego dawnego zwierzch-
nika, jakby w³¹czy³ automatycznego pilota, nadal skupiaj¹c ca³¹ uwagê na osobie
Sary. Ona równie¿ sta³a przez chwilê jak oniemia³a, a potem odwróci³a siê znów
i popatrzy³a przed siebie niewidz¹cym wzrokiem, z przylepionym do ust uprzej-
mym umiechem. Kulminacja dramatu w Luttrell Park, pomyla³ Hervey cynicz-
nie. Bohaterowie zostali miertelnie ranni. A teraz co? Ci¹g dalszy w nastêpnym
numerze W³aciwie co Ed tu robi, dlaczego wróci³? ¯eby dostaæ wiêcej? A mo-
¿e chcia³ z³o¿yæ wieniec na grobie mi³oci albo wyrazy szacunku? Czego pra-
gnie poza Sar¹ Luttrell? Czy przywiód³ go tu instynkt, czy drzemi¹ca, a niewy-
gas³a nadzieja? Albo trop, który tutaj siê koñczy? Bo niew¹tpliwie kryje siê za
tym co wiêcej, myla³ Hervey, absolutnie pewien, ¿e ma racjê i gotów oddaæ
wszystko, ¿eby siê dowiedzieæ, co to takiego.
Spojrza³ znów na Eda, nadal rozmawiaj¹cego z Bullem Millerem; i na Sarê
Luttrell, odwrócon¹ do niego plecami. Pilnowa³ ich przez resztê popo³udnia;
¿adne z nich ani na chwilê nie straci³o z oczu drugiego. Nie zamienili ze sob¹
ani s³owa, nie przebywali nawet przez moment w tej samej grupie. Poruszali siê
wród t³umu pozornie zupe³nie przypadkowo; w rzeczywistoci kr¹¿yli wokó³
siebie, wêdruj¹c, zdawa³oby siê, bezcelowo od grupy do grupy. Umiechali
siê, gawêdzili, ale wiadomi tylko siebie, czekali wy³¹cznie na sposobnoæ
zbli¿enia.
Widzia³, jak Eda przedstawiono Gilesowi Luttrellowi. Nic nie wiadczy³o
o tym, by Luttrell wiedzia³, ¿e Ed Hardin jest dawnym kochankiem jego ¿ony.
Hervey pochwyci³ spojrzenie Eda, na widok którego Sara pochyli³a siê troskliwie
nad mê¿em; nie patrzy³a w kierunku Eda, ale by³a go wiadoma ca³¹ sob¹, po
koniuszki w³osów na g³owie. Mi³osiernym zrz¹dzeniem losu, Gilesa Luttrella, cz³o-
wieka ciê¿ko chorego, absorbowa³ wy³¹cznie w³asny ból. Gdyby rozejrza³ siê
uwa¿nie, ujrza³by co, co przyprawi³oby go o gorsze cierpienie. Hervey by³ tak
skupiony na rozwa¿aniu powodów, przyczyn i motywów zaistnia³ej sytuacji, ¿e
straci³ z oczu Eda. Przebieg³ wzrokiem przerzedzaj¹cy siê t³um; impreza zamie-
10
ra³a, gocie wychodzili, jakby przyt³oczeni nadmiarem wspomnieñ. Hervey zaj-
rza³ do namiotu i obszed³ wszystkie trawniki: ani ladu Eda.
Nadchodzi³ czas po¿egnania. Autobus Herveya zape³nia³ siê ludmi. Sara
Luttrell ¿egna³a odje¿d¿aj¹cych goci. ciskaj¹c rêkê gospodyni, Hervey przyj-
rza³ siê jej uwa¿nie. Zauwa¿y³, ¿e jest nieobecna duchem. By³a nadal uprzejma,
nadal serdeczna, ale to wiadczy³o jedynie o dobrym wychowaniu i nienagannych
manierach. Jej myli odbieg³y daleko od tych machinalnych czynnoci. Jak przy-
sta³o na dobr¹ pani¹ domu, poczeka³a, a¿ zape³ni siê ostatni autobus, a potem
macha³a na po¿egnanie stoj¹c na brzegu podjazdu. Trawnik za jej plecami usiany
by³ stolikami, na których piêtrzy³y siê brudne talerze i szklanki, oraz porozstawia-
nymi w nie³adzie krzes³ami; kelnerzy czekali niecierpliwie na chwilê, kiedy bêd¹
mogli sprz¹tn¹æ i sobie pójæ. Hervey patrzy³ za siebie, dopóki autobus nie poko-
na³ zakrêtu alei, a wtedy straci³ Sarê z oczu.
2
Kto klepn¹³ Eda po plecach, wymówi³ jego imiê, wzi¹³ go za rêkê. Ed
musia³ oderwaæ siê od Sary i wróciæ do rzeczywistoci. Obok sta³ jego dawny
zwierzchnik, genera³ brygady Otis Bull Miller. Wygl¹da³ dok³adnie tak, jak go
opisa³ Hervey Leinert, mo¿e tylko mia³ bardziej przerzedzon¹ czuprynê.
Ed, ty stary draniu! Du¿o czasu ci zajê³o dotarcie na jeden z naszych zjaz-
dów! Miller, widz¹c, jak Ed wpatruje siê w Sarê Luttrell, tr¹ci³ go ³okciem i mrug-
n¹³ otwarcie. Widzê, ¿e wci¹¿ latasz za spódniczkami, jak tutaj mówi¹. A ona
jest nadal piekielnie atrakcyjn¹ kobiet¹. Dziewczyny zawsze ciê oblega³y, Ed. Jak
to siê sta³o, ¿e do tej pory nie jeste ¿onaty?
By³em ¿onaty kiedy.
Ka¿dy ma prawo do jednej pomy³ki. Ja mam na swoim koncie dwie. Do
trzech razy sztuka, a potem pas. À propos zaobr¹czkowanych, pozna³e ju¿ sir
Gilesa?
Nie.
-W takim razie musisz to nadrobiæ. Kapitalny facet. Zreszt¹ przyjani³e siê
chyba z jego ojcem, o ile dobrze pamiêtam?
Grywalimy razem w szachy.
Wobec tego chodmy.
Miller zaprowadzi³ Eda do miejsca, gdzie Giles Luttrell królowa³ na wózku
inwalidzkim, stanowi¹c orodek sporej grupy, przez któr¹ genera³ utorowa³ sobie
energicznie drogê.
Sir Gilesie zagrzmia³ jowialnie. Wróci³a do nas dzisiaj zab³¹kana owiecz-
ka. Ten facet odwiedzi³ Luttrell Park pierwszy raz od dnia, w którym go opuci³.
11
Pu³kownik wtedy kapitan Ed Hardin. Ed, to jest sir Giles Luttrell, gospodarz
naszych zjazdów.
Giles Luttrell pos³a³ Edowi ostre, przenikliwe spojrzenie, a potem umiech-
n¹³ siê i wyci¹gn¹³ rêkê.
Hardin, Hardin zastanawia³ siê g³ono. Ale przecie¿ ja pana znam!
Pan musi byæ tym Edem, który grywa³ w szachy z moim ojcem.
Owszem, tak przyzna³ Ed ostro¿nie.
Mi³o wreszcie pana poznaæ. Ojciec pisa³ do mnie o panu, naprawdê. Sara
równie¿; dostarcza³ im pan ró¿nych dóbr ¿yciowych akurat wtedy, kiedy bardzo
ich brakowa³o. Ojciec utrzymywa³, ¿e gra pan w sposób zrêczny i przemylany,
ale przejawia sk³onnoæ raczej do ataku ni¿ do obrony.
Ma pan dobr¹ pamiêæ skomentowa³ Ed spokojnie.
To mniej wiêcej wszystko, co mam odpar³ Giles Luttrell pogodnie. Resz-
ta mojej osoby trzyma siê dziêki katgutowi i drutom. Wita³ siê pan ju¿ z Sar¹?
Bêdzie zachwycona widz¹c pana po tak d³ugim czasie. Wiem wszystko o panu
i o za³odze jak siê nazywa³ pana samolot? California Girl? Czujê, ¿e pana znam,
choæ d³ugo nam przysz³o czekaæ na osobisty kontakt.
Nie by³em w Anglii od czterdziestego pi¹tego, kiedy z niej wyjecha³em.
To zobaczy pan wiele zmian.
Ju¿ widzia³em, zw³aszcza w Londynie.
A, nasze miasto stu uciech.
W³anie, podobno.
Gawêdzili sobie w otoczeniu przyjaznych, sympatycznych ludzi, a¿ w pew-
nej chwili Ed dojrza³, ¿e wie¿a, ró¿owa tkanka przeszczepu na uformowanej od
nowa twarzy przybiera szary odcieñ. Nikt inny tego nie zauwa¿y³, ale dla Eda
sta³o siê oczywiste, ¿e siedz¹cy przed nim cz³owiek cierpi. Instynktownie rozej-
rza³ siê ponad g³owami ludzi, szukaj¹c oczami Sary. Zauwa¿y³, ¿e jest wpatrzona
w niego. Zrozumia³a natychmiast jego spojrzenie. W jednej chwili opuci³a gru-
pê, z któr¹ sta³a, rzuci³a parê s³ów na po¿egnanie i ruszy³a w stronê mê¿a. Wy-
starczy³ jeden rzut oka na jego twarz, ¿eby bez popiechu czy paniki, w ca³kowi-
cie naturalny sposób wy³uska³a go z otaczaj¹cej grupy i poprowadzi³a wózek
w kierunku domu. Tam s³u¿¹cy zaj¹³ miejsce Sary przy wózku, gdy tymczasem
ona posz³a przodem, znikaj¹c w drzwiach.
Bull Miller odwróci³ siê do Eda.
Ten cz³owiek jest autentycznie chory stwierdzi³. Bóg raczy wiedzieæ,
jak on to znosi, a jednak jako daje sobie radê. Spali³ siê prawie na grzankê, mó-
wiê ci. Nie by³o ciê tu, kiedy siê rozbi³, co? Pojêcia nie mam, jak on to wytrzymu-
je. Nie umia³bym policzyæ, ile mia³ operacji. A jednak nigdy siê nie skar¿y i zaw-
sze ma pogodn¹ minê. Lady Sara równie¿. To ona wszystko organizuje, jak siê
pewnie domylasz. On nie mo¿e jej nawet pomóc, serce mu na to nie pozwala.
Operacje tak je os³abi³y, ¿e nie wolno mu robiæ ¿adnych wysi³ków. Od lat przygl¹-
dam siê, jak choroba opanowuje go coraz bardziej; w tym roku wygl¹da gorzej
12
ni¿ kiedykolwiek przedtem Miller westchn¹³. Niedobrze. To wspania³y facet.
Przez te wszystkie lata stalimy siê dobrymi przyjació³mi. Pasjonuje siê nasz¹
eskadr¹ i naprawdê ciesz¹ go te zjazdy. Bardzo liczy siê dla niego fakt, ¿e Luttrell
Park jest wa¿ny tak¿e dla nas.
wietnie to rozumiem powiedzia³ Ed spokojnie.
Do kolacji bêdzie wie¿y i wesó³ jak szczygie³. A wiesz, ¿e ja zawsze zo-
stajê tu na noc? Zrobi³ siê z tego rodzaj dorocznych obchodów. Moja pani chwali
siê potem przed reszt¹ ¿on, opowiadaj¹c o swojej przyjani z sir Gilesem i lady
Sar¹ Luttrell. Wiesz, jakie s¹ kobiety.
Umiechn¹³ siê porozumiewawczo do Eda, ale nie by³o w tym z³oliwoci.
Impreza przeci¹gnê³a siê do pónego popo³udnia. Ko³o szóstej wiêkszoæ
osób zaczê³a siê zbieraæ do odjazdu ¿eby pobawiæ siê gdzie, uczciæ spotkanie,
przegadaæ pó³ nocy wspominaj¹c dawne czasy. Ed widzia³ Herveya Leinerta krê-
c¹cego siê w pobli¿u, ale zadba³ o to, ¿eby go zgubiæ. Kiedy kelnerzy zaczêli
uprz¹taæ resztki przyjêcia, uda³o mu siê przemkn¹æ za namiot i odnaleæ swoje
ulubione miejsce w parku: jezioro. Wygl¹da³o zupe³nie jak wtedy. Mo¿na by po-
myleæ, ¿e czas cofn¹³ siê o dwadziecia lat. Brzegi ³¹czy³, jak niegdy, palladiañ-
ski mostek; wierzby zwiesza³y, jak niegdy, swoje ga³¹zki, ³abêdzie i kaczki nadal
p³ywa³y po wodzie. Jedynie pawilon w stylu greckiej wi¹tyni by³ zamkniêty. Zaj-
rza³ przez okno. Wewn¹trz zobaczy³ posk³adane le¿aki i co, co wygl¹da³o na
kamizelki ratunkowe. Zapewne teraz, pomyla³, kiedy przewijaj¹ siê tu hordy tu-
rystów, musz¹ je trzymaæ na wypadek, gdyby kto wpad³ do jeziora.
Usiad³ na najwy¿szym, nagrzanym s³oñcem schodku pawilonu, kontempluj¹c
widok. Nic siê tu nie zmieni³o. Falista linia wzgórz Cotswold, pas¹ce siê krowy,
zielone pola, niewielkie farmy, miasteczka, spiczaste wie¿e kocio³ów.Tchn¹cy spo-
kojem pejza¿, taki sam od tysi¹ca lat, nie tylko od dwudziestu. Wydawa³o mu siê, ¿e
zaledwie wczoraj lata³ nad nim z regularnoci¹ zegarowego wahad³a, rozmylaj¹c
za ka¿dym startem, czy dane mu bêdzie wróciæ, by znów to wszystko zobaczyæ.
Odchyli³ siê do ty³u i opar³ o nagrzan¹ marmurow¹ cianê pawilonu. Powró-
ci³y wspomnienia. Jesienne i zimowe s³otne dni; piknikowy kosz z jedzeniem;
whisky z zapasów, dywan na pod³odze, koj¹cy dwiêk deszczu siek¹cego po-
wierzchniê jeziora i oni, ich dwoje, g³uchych na wszystko, zapamiêta³ych w so-
bie. Dwadziecia siedem, pomyla³. Mia³em dwadziecia siedem lat. A ona dwa-
dziecia trzy. Zupe³nie jakby wróci³a ta scena, tak czêsto odgrywana, ¿e nadal
zna³ swoj¹ rolê perfekcyjnie, ³¹cznie ze stanem nerwowego podekscytowania,
rozedrganej gotowoci na myl, ¿e za chwilê ona tu przyjdzie, ¿eby siê z nim
spotkaæ. Nic siê nie zmieni³o. Nawet on sam.
Zobaczy³a go siedz¹cego na schodku, kiedy wysz³a zza szczytu pagórka. Tra-
wa by³a gêsta, t³umi³a odg³os kroków; wiêc nie s³ysza³, jak nadchodzi, zw³aszcza
¿e pogr¹¿ony by³ g³êboko w mylach, wpatrzony w pejza¿ za jeziorem, jakby szuka³
13
tam niewiadomych odpowiedzi. Zanim podesz³a, przystanê³a, ¿eby na niego spoj-
rzeæ, nareszcie bez przeszkód, co chcia³a zrobiæ przez ca³e popo³udnie, na cz³o-
wieka, bez którego musia³a ¿yæ, ale którego nigdy nie zapomnia³a; tego obcego,
o którym wiedzia³a wszystko.
Niewiarygodne, jak ma³o siê zmieni³. By³ nadal Edem, chocia¿ dwadziecia
lat póniej. Wysoki, potê¿nie zbudowany przypomnia³a sobie kszta³t szerokich
ramion pod d³oñmi. Nie wydawa³ siê ani trochê masywniejszy, ni¿ pamiêta³a; w³osy
mia³ nadal bujne, jednolicie czarne, lekko kêdzierzawe. Twarz mo¿e trochê szczu-
plejsza, ostrzejsza, jakby zamkniêta; w k¹cikach ust widnia³y cierpkie linie, któ-
rych nie narysowa³ miech. By³ mocno opalony, jakby przyjecha³ prosto z gor¹ce-
go klimatu z Kalifornii? Siedzia³ w s³oñcu, pochylony lekko do przodu, z rêkoma
splecionymi luno miêdzy kolanami, patrz¹c na drug¹ stronê jeziora. Wiedzia³a,
gdzie b³¹dzi mylami. Jej myli by³y tam równie¿, przez ca³e popo³udnie. Podnio-
s³a oczy, by spojrzeæ mu w twarz i zobaczy³a, ¿e Ed te¿ na ni¹ patrzy.
Nie spuszczaj¹c z niego wzroku, potrz¹snê³a g³ow¹ bez s³owa. Podniós³ siê
i stali teraz naprzeciwko, wpatrzeni w siebie, w absolutnej ciszy. Milczenie prze-
ci¹ga³o siê, otaczaj¹c ich niewidoczn¹ sieci¹ jednoczesnego rozpoznania i pamiê-
ci, wi꿹c ich bezpowrotnie. Czu³a mocne uderzenia serca w szyi, na wargach,
w czubkach palców. By³a go wiadoma ka¿dym nerwem cudowna mêka, której
nie zapomnia³a. Widzia³a zielone cêtki w orzechowych oczach, które wpatrywa³y
siê w ni¹ wabi¹c nieodparcie, i z³ociste koniuszki rzês.
Jak siê masz, Saro. Dawno siê nie widzielimy przemówi³.
Zobaczy³, jak piêkne, wyraziste oczy nape³niaj¹ siê ³zami, jak ca³a zaczyna
dr¿eæ. Zamruga³a, rozpraszaj¹c ³zy. Blada twarz jania³a blaskiem. Uj¹³ jej rêce
w swoje; cisnê³a je mocno. B³¹dzi³a wzrokiem po jego twarzy, jakby szuka³a
jakich znaków, potem wróci³a do oczu, a wyczytawszy w nich to, co chcia³a wie-
dzieæ, wyda³a westchnienie tak lekkie, ¿e ledwie s³yszalne, i przylgnê³a do niego
ca³a. Uwolni³a rêce, by unieæ je i otoczyæ go ramionami, dopasowaæ siê jak naj-
cilej. Trzyma³a go z ca³ej si³y, napiêta, dr¿¹ca, i zaraz przylgnê³a twarz¹ do piersi.
Jemu serce wali³o równie mocno, dr¿a³ tak samo jak ona. Przytuli³ policzek do jej
w³osów i westchn¹³ g³êboko, jak gdyby zbyt d³ugo wstrzymywa³ oddech.
Jeste naprawdê, Ed? To nie jest sen? Nie obudzê siê za chwilê? szepnê³a.
Nie. Jestem tu naprawdê. Ca³a reszta mo¿e byæ nierzeczywista, ale ja je-
stem mówi³ ochryp³ym g³osem.
Wiesz, czeka³am i wygl¹da³am ciê tyle razy Co roku myla³am: mo¿e to
bêdzie tym razem? A kiedy by³o po wszystkim, myla³am: mo¿e w przysz³ym roku?
Odjecha³emtakdaleko,jaksiêda³o.Dopierotamodkry³em,¿ezabra³emwszyst-
ko ze sob¹. Dlatego ostatecznie wróci³em. Nie by³em w stanie d³u¿ej uciekaæ.
Tak siê cieszê.
Ja te¿. W jego g³osie by³ ukryty ¿ar.
Kiedy zobaczy³am ciê tak blisko mnie, myla³am, ¿e mam halucynacje.
Tak d³ugo karmi³am siê nadziej¹. Powtarza³am sobie nieraz, ¿e nie masz ¿adnego
14
powodu, ¿eby wracaæ, ¿e w przeciwieñstwie do innych nie zabra³e z sob¹ szczê-
liwych wspomnieñ, które by siê wi¹za³y z Luttrell Park.
Nie masz racji. Nie przywiod³y mnie tutaj z³e wspomnienia, Saro, ale w³a-
nie dobre. Tak wiele ich mam Gdyby tak nie by³o, to czemu, twoim zdaniem,
ucieka³bym przez te wszystkie lata?
¯eby byæ jak najdalej ode mnie?
Szuka³em drugiej takiej jak ty. I wróci³em dopiero wtedy, kiedy siê przeko-
na³em, ¿e nikogo takiego nie ma.
Ale ja ciê tak bardzo zrani³am.
To prawda. Jednak wiem, ¿e nie chcia³a tego zrobiæ.
By³am mu potrzebna, Ed. Potrzebna do prze¿ycia. Twoja umiejêtnoæ prze¿y-
ciajestnaturalnymdarem.Prze¿y³eSchweinfurtzapierwszymi drugimrazem,prze-
¿y³e Regensburg, Berlin, Holandiê Wiedzia³am, ¿e prze¿yjesz rozstanie ze mn¹.
Poruszy³a siê i zrobi³a krok do ty³u, ¿eby na niego spojrzeæ. Pozwoli³ jej na
to, ale nie puci³ jej r¹k. Powiedzia³ spokojnie:
Nie by³o dnia w ci¹gu tych dwudziestu lat, ¿ebym nie pomyla³ o tobie.
Ja te¿ nie opuci³am ¿adnego.
Jego oczy przesunê³y siê po niej jak palce lepca, dotykaj¹c, pieszcz¹c, czuj¹c.
Wygl¹dasz zupe³nie tak jak dawniej. To niewiarygodne.
Jestem starsza.
Ale ci z tym do twarzy.
Kiedy mi powiedzia³e, ¿ebym nigdy nie s¹ s¹dzi³a z pozorów.
Kiedy mówi³em ci wiele rzeczy zreszt¹ sk¹d wiesz, ¿e ciê os¹dzam?
Bo inaczej czemu by wraca³?
¯eby ciê zobaczyæ.
Po tych wszystkich latach?
Zw³aszcza po tych wszystkich latach.
Czy to znaczy, ¿e mi wybaczy³e?
Ju¿ bardzo dawno temu. Kiedy zrozumia³em, co zrobi³a i dlaczego, nie
by³o nic do wybaczania. Zrobi³a to, co musia³a, Saro, a nie to, co chcia³a. Nie
mog³a post¹piæ inaczej. Zrozumienie zabra³o mi trochê czasu, ale w koñcu do
tego doszed³em. Bóg wiadkiem, ¿e doæ rozmyla³em.
I ja te¿ myla³am o tobie.
Umiechnêli siê do siebie, rozlunieni, swobodniejsi; bariery znik³y, lata prze-
sta³y siê liczyæ.
Jak dobrze znów ciê widzieæ powiedzia³a miêkko. Och, gdyby tylko
wiedzia³
Wiem.
Tak, jestem pewna, ¿e wiesz.
Rozejrza³a siê, i poci¹gnê³a go w stronê pawilonu. Usiad³a na schodku i sk³o-
ni³a, by usiad³ obok. Odwróci³a siê tak, ¿eby móc go widzieæ. S³oñce oblewa³o j¹
blaskiem, rysuj¹c jej sylwetkê na tle wiat³a.
15
Czas by³ dla ciebie ³askawy, Saro powiedzia³ Ed z nut¹ podziwu w g³o-
sie. Nawet ciê nie musn¹³. A jak wygl¹da³o twoje ¿ycie?
Wzruszy³a ramionami, jakby chcia³a strz¹sn¹æ z nich te dwadziecia lat. Jej
ton by³ lekki, naturalny.
Trochê dobrze, trochê le; zwyczajnie. A co z tob¹?
Jak sama powiedzia³a, prze¿y³em mówi³ powa¿nie, ale orzechowe oczy
umiecha³y siê do niej. Prawie mnie wykoñczy³a. Wiesz, nigdy nie s¹dzi³em,
¿e naprawdê to zrobisz. Zawsze wiedzia³em, ¿e staæ ciê na to, ale nie przypusz-
cza³em, ¿e do tego dojdzie Teraz on z kolei wzruszy³ ramionami. Potrzebo-
wa³em trochê czasu, ¿eby siê z tym uporaæ. Przede wszystkim musia³em doro-
sn¹æ.
Patrzy³a na niego z mimowoln¹ aprobat¹, umiech kry³ w sobie têsknotê.
Doros³e po prostu wspaniale powiedzia³a cicho.
Na pocz¹tku by³o inaczej. Kiedy mnie zostawi³a, czu³em siê zdruzgotany.
Prze¿y³em piek³o próbuj¹c siê pozbieraæ. Czu³em, ¿e do niczego siê nie nadajê.
Musia³em dorosn¹æ i dojrzeæ. Przekona³em siê bolenie na w³asnej skórze, ¿e kie-
dy wszystko przychodzi zawsze ³atwo, tym ciê¿ej prze¿ywa siê pora¿kê. Nigdy
nie mia³em problemów z kobietami; przesta³em je traktowaæ z nabo¿nym podzi-
wem w wieku czternastu lat. Ty odegra³a siê za nie z nawi¹zk¹. Posun¹³em siê do
tego, ¿e polubi³em kobietê, która w moim pojêciu by³a do ciebie podobna. Oczy-
wicie w niczym ciê nie przypomina³a, w dodatku mia³a mi za z³e ci¹g³e porów-
nania. Chcia³a byæ kochana dla siebie samej. Nie potrafi³em jej tego daæ, wiêc
porzuci³a mnie dla kogo, kto potrafi³. Spêdzi³em lata szukaj¹c kogo takiego jak
ty, Saro. I dopiero kiedy zda³em sobie ostatecznie sprawê, ¿e nikt taki nie istnie-
je ¿e jeste jedyna, niepowtarzalna i nieosi¹galna, wiêc nie ma co siê oszukiwaæ
i lepiej zaakceptowaæ ten fakt dopiero wtedy poczu³em, ¿e potrafiê tu wróciæ.
Chcia³em siê przekonaæ, czy zdo³am pozbyæ siê obsesji na twój temat. Myla-
³em sobie: przecie¿ to dawne czasy, dawne miejsca, dawne twarze Kto powie-
dzia³ mi dzisiejszego popo³udnia, ¿e czas wszystkich nas zmienia. Nie przesz³o
mi ani na chwilê przez myl, ¿e ty pozostaniesz nie zmieniona.
Nie spuszcza³a oczu z jego twarzy przez ca³y czas, kiedy mówi³. S³ucha³a
z nies³abn¹c¹ uwag¹, tylko rêce zaciska³y siê na jego d³oniach. Umiechn¹³ siê do
niej.
Jeli nie pozosta³o ci nic prócz wspomnieñ, siêganie w g³¹b pamiêci jest
najsmutniejsz¹ rzecz¹ pod s³oñcem powiedzia³. Kiedy walczy³em w Korei,
nasza baza znajdowa³a siê nad rzek¹, a mój namiot sta³ na brzegu, powy¿ej tamy.
Nieraz le¿a³em w ³ó¿ku s³uchaj¹c, jak deszcz siecze powierzchniê wody i myla-
³em o nas, o tym miejscu nad jeziorem. Zastanawia³em siê, jak ono teraz wygl¹da.
Potrafi³em wstaæ i napisaæ do ciebie d³ugi list, mówi¹c ci, co czujê, a kiedy rano
deszcz ustawa³ i wychodzi³o s³oñce, dar³em mój list i wrzuca³em strzêpy do rze-
ki. Umiechn¹³ siê smutno. By³y chwile, kiedy myla³em, ¿e zdo³a³em ciê z sie-
bie wyrzuciæ, ¿e wszystko skoñczone i jestem wolnym cz³owiekiem. Ale wystar-
16
czy³o, ¿ebym zobaczy³ kobietê podobn¹ do ciebie, a natychmiast wraca³em na
star¹ cie¿kê. Nie mam pojêcia, dlaczego to musia³a byæ akurat ty i sk¹d ta nie-
mo¿noæ uwolnienia siê od ciebie. Mo¿e dlatego, ¿e z tob¹ wszystko stawa³o siê
o tyle g³êbsze, o tyle bardziej satysfakcjonuj¹ce, takie takie wiadome, w stop-
niu, jakiego nigdy przedtem nie dowiadczy³em.
Popatrzy³ w przejrzyste oczy, lni¹ce od niewyp³akanych ³ez.
Nie przyszed³em tu po to, Saro, ¿eby brutalnie wtargn¹æ w twoje ¿ycie.
Zrobi³em to, poniewa¿ musia³em siê przekonaæ, czy potrafiê uporaæ siê z moim
w³asnym ¿yciem. Myla³em, ¿e niezale¿nie od tego, jaka jeste teraz, czy zmieni-
³a siê na dobre czy na z³e, czy zosta³a taka sama nadszed³ czas, ¿eby stawiæ
temu czo³o i pogodziæ siê z tym, ¿e nale¿ysz do przesz³oci. Urwa³, po czym
doda³ z przekonaniem: I to by³ b³¹d. Na mi³oæ Bosk¹, dlaczego nie wróci³em
wczeniej? Dlaczego?
Mo¿e tak powinno by³o siê zdarzyæ odpar³a ³agodnie. Mo¿e teraz
dopiero nadszed³ w³aciwy czas dla nas obojga.
Spojrza³ na ni¹, jakby próbowa³ zrozumieæ, o co jej chodzi, ale Sara powie-
dzia³a tylko:
Jeste tutaj, Ed, to najwa¿niejsze. Tymczasem musi nam to wystarczyæ.
Tak siê cieszê, tak bardzo siê cieszê, ¿e wróci³e, ¿e mogê ciê widzieæ. Wydaje mi
siê doda³a z lekkim wahaniem ¿e myl¹c nieustannie o sobie oboje s¹dzili-
my, ¿e to drugie zd¹¿y³o zapomnieæ.
Zatonêli w sobie wzrokiem, a oczy zasz³y im mg³¹, kiedy Ed dotkn¹³ ustami jej
ust. Przez chwilê trwali tak w bezruchu, a potem nagle znaleli siê w swoich objê-
ciach. Poca³unek porwa³ ich i opanowa³. Ca³owali siê rozpaczliwie, namiêtnie, za-
ch³annie, jakby nie mogli siê roz³¹czyæ. D³ugie lata samotnoci rozwia³y siê jak
mg³a. Znajome uczucia i reakcje, dawne zwyczaje kochanków, sposób, w jaki lgnê-
³y do siebie dwa cia³a, ch³onê³y siê wargi, pieci³y d³onie wszystko by³o dok³adnie
tak jak kiedy, jak gdyby oboje rozpamiêtywali to tak d³ugo, a¿ nauczyli siê siebie
na pamiêæ. Rzeczywicie nic siê nie zmieni³o; uczucia, reakcje, radoæ, wzajemna
rozkosz by³y te same. Przez d³ugi czas ca³owali siê cile ze sob¹ spleceni. Szeptali
co bez zwi¹zku, powtarzaj¹c swoje imiona, piecili siê i rozpoznawali na nowo, a¿
wreszcie Sara opar³a policzek o pier Eda i spyta³a dr¿¹cym g³osem:
Czy to mo¿liwe, ¿eby zacz¹æ wszystko od nowa?
Co siê musi skoñczyæ, ¿eby mo¿na by³o zacz¹æ od nowa, Saro; a my ni-
czego nie koñczylimy. Po prostu kiedy zosta³o to przerwane. Nie rozumiem,
dlaczego nam siê taka rzecz przytrafi³a, ale nie zamierzam zadawaæ ¿adnych py-
tañ. Przyjmê z wdziêcznoci¹, cokolwiek przypadnie mi w udziale.
Przejêci do g³êbi, wstrz¹niêci, jakby nie mogli w to uwierzyæ, dr¿eli o uczucie,
które odkryli na nowo jakby siê mog³o w ka¿dej chwili rozwiaæ. By³o tak auten-
tyczne, tak niespodziewane, takie cudowne. Ile¿ razy Sara o tym ni³a; ile razy bu-
dzi³a siê z imieniem Eda na ustach, potrzebuj¹c go rozpaczliwie. By³y dni, kiedy
myla³a o nim ustawicznie. Jak¿e czêsto przychodzi³a tutaj, w³anie w to miejsce,
17
gdzie ka¿dy kamieñ, ka¿de db³o trawy o nim przypomina³o. Jak¿e czêsto siady-
wa³asamotnieow³adniêtatêsknot¹,mocn¹jakfizycznyból;zamyka³atenbólw sercu,
bo wola³a ¿yæ z tym cierpieniem, ni¿ znosiæ powolne zanikanie pamiêci.
A teraz wróci³. To nie by³ sen; czu³a dotyk jego ust, jego r¹k. Przesz³oæ
wdar³a siê gwa³townie do teraniejszoci, by zaprowadziæ j¹ w nieznan¹ przy-
sz³oæ, ca³kowicie ró¿n¹ od tej, ku której zmierza³a. Nie chcia³a teraz o tym my-
leæ; lepiej skupiæ siê na teraniejszoci, na prze¿yciu ka¿dego nowego dnia
takiego dnia jak dzisiaj, kiedy nag³e olnienie, jak brakuj¹cy magiczny sk³adnik
w tyglu alchemika, przeobrazi³o posêpn¹ szaroæ codziennoci w mieni¹ce siê z³o-
cicie zjawisko. Rozpiê³a guziki kurtki Eda, ¿eby móc go otoczyæ ramionami.
Zamkn¹³ Sarê w ucisku, przytulaj¹c jej g³owê do ramienia.
Miêdzy poca³unkami szepta³ jej imiê g³osem nabrzmia³ym namiêtnoci¹:
Saro, Saro tylko ty, Saro nikt inny. B³agam ciê, nie odrzucaj mnie
znowu. Pozwól mi widywaæ ciê czasem, byæ blisko ciebie Kocham ciê, Saro.
Zawsze ciê kocha³em I zawsze bêdê kocha³.
P³omieñ, który rozjarzy³ siê w Sarze, wyzwoli³ w niej rozpaczliwe po¿¹da-
nie, szarpi¹cy g³ód namiêtnej natury pozbawionej mi³oci fizycznej. By³a tak roz-
ogniona, ¿e jak nigdy przedtem nie myla³a o tym, co to oznacza dla niego, a je-
dynie o w³asnych potrzebach, w³asnym pragnieniu. Pêdzi³a na olep w kierunku,
który prowadzi³ tylko do jednego ale trawa pod drzewami nie by³a odpowied-
nim miejscem; czas równie¿ nie by³ w³aciwy. Przepe³niona namiêtnoci¹, nie
myla³a o tym. Niespodziewany, choæ wytêskniony powrót Eda pozbawi³ j¹ sa-
mokontroli, a pod wp³ywem zachowania Sary on równie¿ straci³ panowanie nad
sob¹. Marzy³ o takiej chwili, wyobra¿a³ j¹ sobie, snu³ fantazje na jej temat, ale
teraz nie by³o tak jak powinno. Nie czu³, ¿e Sara robi to, czego pragnie, tylko co,
czemu po prostu nie mo¿e siê oprzeæ. Zala³a go fala wspó³czucia i bardziej ni¿
kiedykolwiek zapragn¹³ j¹ chroniæ nawet przed sam¹ sob¹.
Trzyma³ j¹ wiêc blisko i tuli³ z najdelikatniejsz¹, najsubtelniejsz¹ czu³oci¹,
z najg³êbsz¹ mi³oci¹, staraj¹c siê j¹ uspokoiæ z ca³¹ serdecznoci¹ i ciep³em, ja-
kie móg³ jej daæ ale nic wiêcej. Sara, nawet po latach roz³¹ki, tak by³a wyczulo-
na i zestrojona z jego mylami, ¿e odebra³a ten sygna³ od razu. Zauwa¿y³, ¿e stop-
niowo siê wycisza, wdziêczna, ¿e mo¿e zaufaæ jego sile i dyscyplinie, a¿ wreszcie
zupe³nie siê opanowa³a. Jeszcze chwilê siedzia³a nieruchomo w jego ramionach,
mocno przytulona; potem podnios³a g³owê i spojrza³a na niego wymownie. Zro-
zumia³a i by³a mu za to wdziêczna.
Ed, mój najmilszy, najdro¿szy wyszepta³a. By³e i nadal jeste najcu-
downiejszym z ludzi.
Poca³owa³a go z niewymown¹ czu³oci¹.
Kocham ciê tak bardzo, Ed. To siê nigdy nie zmieni, pamiêtaj. Bêdê ciê
zawsze kochaæ, bez wzglêdu na wszystko.
Wiem, wiem odpar³ cicho, wstrz¹niêty. Nie wiedzia³, dlaczego to po-
wiedzia³a, ale rozumia³, ¿e nie czas o to pytaæ.
2 Wspomnienia
18
Poczu³, ¿e poruszy³a siê i spojrza³ na ni¹. Umiecha³a siê.
Grosik za twoje myli zaproponowa³a. A mo¿e grosik nie wystarczy?
Dla ciebie s¹ za darmo owiadczy³. Moje myli, mój czas cokol-
wiek zechcesz, kiedykolwiek zechcesz. Wystarczy, ¿e za¿¹dasz, a bêd¹ twoje.
Chcê twojego czasu zdecydowa³a natychmiast, a potem spyta³a niepew-
nie: Ile go masz?
Co by powiedzia³a na dwa lata?
Otworzy³a szeroko oczy.
Chcia³em ciê zaskoczyæ przyzna³. Jestem tu s³u¿bowo. Pracujê w am-
basadzie.
O mój Bo¿e powiedzia³a zduszonym g³osem i ukry³a twarz na jego pier-
si. Za du¿o tego wszystkiego. Czujê siê, jakby zalewa³y mnie kolejne fale.
Podnios³a g³owê, ¿eby na niego spojrzeæ zdumionymi oczami. Czym sobie za-
s³u¿y³am na tyle szczêcia?
¯y³a, jak Pan Bóg przykaza³?
Po prostu ¿y³am. Ale dwa lata! Ca³e dwa lata!
Wci¹¿ jeszcze nie dowierza³a, choæ bi³a z niej radoæ.
Najwa¿niejsze umiechn¹³ siê Ed ¿ebym móg³ ciê widywaæ, kiedy tyl-
ko bêdzie to wykonalne oczywicie, bior¹c pod uwagê wszystkie okolicznoci.
Bêdziemy siê widywaæ odpar³a spontanicznie. To mogê ci obiecaæ. S¹
pewne sprawy
Tak?
Bêdziemy siê spotykaæ powiedzia³a wymijaj¹co. Przyrzek³am ci; a to
znaczy, ¿e mogê dotrzymaæ obietnicy. Wiesz, ¿e zawsze tak postêpujê. Piêkne
oczy pociemnia³y, jakby przebieg³ przez nie cieñ. Tylko ten jedyny raz zapo-
mnij o tym.
Przecie¿ wiesz, ¿e ju¿ zapomnia³em.
Umiechnê³a siê do niego i znów po³o¿y³a mu g³owê na piersi.
Czy genera³ Miller powtórzy³ ci, ¿e pyta³am o ciebie? odezwa³a siê po
chwili.
Tak. Miêdzy innymi dlatego podj¹³em decyzjê o powrocie. Odzyska³em
nadziejê.
Myla³am, ¿e to ja mam wiatowy monopol na nadziejê powiedzia³a.
Ale ja mia³em wszystkie amerykañskie akcje.
Spojrzeli na siebie czule. Ed zauwa¿y³, ¿e Sara przygl¹da mu siê z aprobat¹.
Czy wiesz, ¿e pierwszy raz w ¿yciu widzê ciê po cywilnemu? zapyta³a.
W moich wspomnieniach zawsze by³e w mundurze. Skoñczy³e, zdaje siê, z la-
taniem w wojsku?
To ono skoñczy³o ze mn¹. Dopad³ mnie podesz³y wiek.
Co ty opowiadasz! oburzy³a siê z figlarnym b³yskiem w oku.
Pamiêæ potrafi balsamowaæ odpar³ z umiechem, ale w jego oczach rów-
nie¿ zapali³y siê p³omyki.
19
Ich spojrzenia spotka³y siê i nie mog³y siê rozdzieliæ. Lekka bryza przynios³a
czysty ton stajennego zegara wybijaj¹cego siódm¹ wieczorem.
Sara westchnê³a.
Muszê iæ. Millerowie zostaj¹ na weekend, jak zwykle z okazji zjazdu. To
ju¿ przesz³o do tradycji. A ja tymczasem zaniedbujê obowi¹zki gospodyni.
Podnios³a siê z kolan Eda, wyg³adzaj¹c sukienkê. Odwróci³a siê do niego.
Czy mogê siê z tob¹ skontaktowaæ w ambasadzie?
Tak. Albo w mieszkaniu. Bo mam mieszkanie; obj¹³em je po moim po-
przedniku. Zapiszê ci numer telefonu.
Siêgn¹³ do kieszeni, wyj¹³ niewielki notatnik, zapisa³ dwa numery telefonu
i adres, i wrêczy³ jej kartkê. Z³o¿y³a j¹ starannie i schowa³a w kieszeni sukienki.
Kiedy? zapyta³.
Co w g³osie Eda kaza³o jej podnieæ na niego wzrok. Odpowiedzia³a po prostu:
Nied³ugo.
Kiedy podeszli do domu, zobaczyli Gilesa Luttrella siedz¹cego na tarasie. Ed
nie tyle zauwa¿y³, ile poczu³, ¿e Sara robi siê spiêta, ale zaraz umiechnê³a siê
i posz³a w kierunku mê¿a, przyspieszaj¹c kroku.
Wiem, wiem powiedzia³a weso³o. Na pewno siê zastanawia³e, co siê
z nami sta³o. Ed i ja dalimy siê porwaæ wspomnieniom i tak zag³êbilimy siê
w przesz³oæ, ¿e stracilimy rachubê czasu i zapomnielimy o teraniejszoci.
Pochyli³a siê, ¿eby go poca³owaæ.
Przepraszam, kochanie.
Domyla³em siê, ¿e bêdziecie wspominali dawne czasy odpar³ Giles po-
godnie, umiechaj¹c siê do niej. Ulokowa³em siê tutaj w nadziei, ¿e mo¿e uda
mi siê z³apaæ Eda przed odjazdem. Chcia³em prosiæ, ¿eby zosta³ pan na kolacji
zwróci³ siê do Eda. Genera³ Miller i jego ¿ona tak¿e bêd¹. Chêtnie porozma-
wia³bym o dawnych dniach wie pan chyba, ¿e mój ojciec ogromnie pana lubi³.
By³ dla mnie bardzo dobry wyzna³ szczerze Ed ale nie przyjecha³em
tutaj, ¿eby zbieraæ komplementy. To ja jestem d³u¿nikiem. Lady Sara i pañski
ojciec du¿o dla mnie zrobili.
Podobnie jak pan dla nich. Tak czy owak czujê, ¿e jestem panu co winien.
A je¿eli pan chce siê zrewan¿owaæ, to móg³by pan zrobiæ przyjemnoæ inwalidzie
zapewniaj¹c mu swoje towarzystwo na godzinê czy dwie.
Umiechn¹³ siê do Eda ujmuj¹co, mimo zniekszta³conej twarzy. Sara ustawi-
³a siê za wózkiem Gilesa, k³ad¹c rêkê na oparciu. Ed zauwa¿y³, ¿e jej d³oñ spo-
czywa³a miêkko i luno, co wiadczy³o o braku napiêcia.
Dziêkujê odpar³. Chêtnie zostanê.
wietnie.
Giles by³ zachwycony. Zawróci³ wózek, który mia³ napêd elektryczny, i ru-
szy³ wzd³u¿ tarasu, w kierunku hutawki ogrodowej, naprzeciwko której umiesz-
20
czono barek na kó³kach. Sta³ przy nim Bates, dawny ordynans Gilesa, a teraz szef
s³u¿by i osobisty lokaj w jednej osobie. Giles poprosi³ Batesa o pokazanie Edo-
wi, gdzie mo¿e siê odwie¿yæ.
Kiedy pan wróci, wypijemy drinka i pogadamy przed kolacj¹.
Kiedy wróci³ po piêciu minutach, Sary ju¿ nie by³o, natomiast z góry zeszli
Millerowie.
Sara wymknê³a siê do swojej sypialni na piêtrze. Siedzia³a teraz przed toalet-
k¹, na której sta³o niewielkie otwarte pude³ko. Mieci³ siê w nim plik listów, tro-
chê fotografii i z³ote skrzyd³a odznaka US Air Force.
Listy by³y w wiêkszoci krótkimi notatkami:
Saro, o czwartej. Z³o¿ymy ofiarê Bogini. E.
Kochanie moje, nie dam rady. Jestem rezerwowy. Mo¿e jutro? E.
Saro, nie mogê jeæ; nie mogê spaæ; nie jestem zdolny do niczego prócz
mylenia o tobie. Co ty ze mn¹ zrobi³a? E.
Jeden z listów by³ d³u¿szy, napisany o³ówkiem; papier wyblak³ i nosi³ lady
zagiêæ od wielokrotnego sk³adania. Sara roz³o¿y³a go ostro¿nie i przeczyta³a jeszcze
raz. Potem zaczê³a ogl¹daæ fotografie. By³y to przewa¿nie amatorskie zdjêcia
Lataj¹cej Fortecy z imieniem Sally B namalowanym na dziobie; na jednym z nich
za³oga sta³a rzêdem na tle samolotu, umiechaj¹c siê od ucha do ucha. Inne zosta-
³o zrobione na stopniach tarasu jej domu. Tu równie¿ widnia³a za³oga Sally B,
a obok ona sama w uniformie VAD Ochotniczego Towarzystwa Niesienia Po-
mocy Rannym wpatrzona w rozemianego m³odego oficera z czapk¹ zsuniêt¹
na ty³ kêdzierzawej czarnej czupryny. Na jeszcze innym ten sam m³ody oficer
siedzia³ oparty plecami o pieñ potê¿nego kasztana, który górowa³ nad greckim
pawilonem w ogrodzie. Wziê³a do rêki odznakê i pog³adzi³a j¹ palcami, umie-
chaj¹c siê przy tym do siebie. Potem wyjê³a ostro¿nie karteczkê z adresem i nu-
merami telefonów Eda i przeczyta³a j¹ kilkakrotnie, by wszystko zapamiêtaæ.
Do³o¿y³a kartkê do zawartoci pude³ka, zamknê³a je na kluczyk i schowa³a do
szuflady w toaletce. Nastêpnie wsta³a, podesz³a do okna i wyjrza³a na taras. Ed
sta³ ty³em do balustrady z drinkiem w rêku i s³ucha³ genera³a Millera, opowiada-
j¹cego co z bogat¹ gestykulacj¹ i tubalnym miechem. Giles odwrócony by³ do
niej plecami, wiêc nie widzia³a jego twarzy. Zmarszczy³a nagle brwi i przygryz³a
wargê, jak zawsze, kiedy co j¹ trapi³o. Wreszcie odwróci³a siê zdecydowanie od
okna i posz³a do ³azienki.
O wpó³ do drugiej w nocy, kiedy Ed odjecha³, Millerowie w doskona³ych
humorach udali siê do sypialni zwanej pokojem Gainsborough, poniewa¿ wisia³y
tam portrety sir Piersa i lady Georginy Luttrell pêdzla s³ynnego malarza. Sara
wróci³a do salonu, gdzie czeka³ na ni¹ Giles.
Myla³am, ¿e dawno poszed³e do ³ó¿ka zbeszta³a go ³agodnie. Mia³e
d³ugi i ciê¿ki dzieñ, a jeszcze ta impreza po po³udniu
21
Nic mi nie jest odpar³ Giles. Nie rób niepotrzebnego szumu, Saro.
Umiechn¹³ siê, ¿eby z³agodziæ szorstkoæ s³ów.
Jutro jest niedziela, wypiê siê porz¹dnie. Jeste zadowolona? Wyci¹-
gn¹³ do niej rêkê i dorzuci³: Mam wra¿enie, ¿e wszystko siê uda³o.
Doskonale.
Trzysta osiemdziesi¹t siedem osób. O dwadziecia jeden wiêcej ni¿ w ze-
sz³ym roku. Wci¹¿ od nowa mnie zadziwiaj¹ ci wszyscy ludzie, którzy wracaj¹
tutaj do nas przez tyle lat. To miejsce naprawdê du¿o dla nich znaczy.
Trzysta Czternastka ma mnóstwo dobrych wspomnieñ zwi¹zanych z Lutt-
rell Park i z Little Heddington zgodzi³a siê Sara.
I vice versa zamilk³ na chwilê, a ona siedzia³a i czeka³a; wiedzia³a, ¿e
Giles dojdzie w koñcu do tematu, który zamierza poruszyæ.
Wiêc to by³ on powiedzia³ w koñcu.
Tak, to by³ on.
Wiesz, rozpozna³em go natychmiast. W ogóle siê nie zmieni³. W³anie to
sprawi³o, ¿e siê wtedy le poczu³em tam, w ogrodzie. Chyba wpad³em w panikê.
cisnê³a go za rêkê.
Zupe³nie niepotrzebnie, Giles. Powiniene to wiedzieæ.
Wiedzieæ a czuæ to dwie ca³kowicie ró¿ne sprawy. On jest nietuzinko-
wym cz³owiekiem, Saro.
Przez chwilê milcza³, pogr¹¿ony w mylach.
Zabawne powiedzia³ w zadumie. ¯y³em z jego wyobra¿eniem od tak
dawna, a jednak zobaczyæ go na w³asne oczy by³o dowiadczeniem przyt³acza-
j¹cym. Wreszcie rozumiem, dlaczego nie potrafi³a o nim zapomnieæ. Musia³o ci
byæ niezwykle trudno wyrzec siê go dla mnie. On ma powa¿ny problem, Saro. Jest
w tobie zakochany, a ty jeste moj¹ ¿on¹. Ponadto doda³ jest bardzo samot-
nym cz³owiekiem tak¿e z twojego powodu.
Dlaczego zaprosi³e go na kolacjê?
Poniewa¿ powinno siê poznaæ w³asnego wroga, a on jest moim wrogiem,
Saro. Chocia¿ gdyby nasze losy u³o¿y³y siê inaczej, moglibymy, jak s¹dzê, byæ
dobrymi przyjació³mi. Oczywicie zawsze wiedzia³em, ¿e to, co was ³¹czy³o, jest
powa¿ne, tylko nie zdawa³em sobie sprawy, do jakiego stopnia. Musi byæ powa¿-
ne, skoro przetrwa³o tak d³ugo. A przetrwa³o, prawda?
Tak przyzna³a Sara cichym g³osem.
Nie mogê rywalizowaæ z takim cz³owiekiem, Saro. Nie mam ¿adnej broni.
On jest przystojny, czaruj¹cy, jednym s³owem szalenie atrakcyjny. Nawet pani
Miller nie pozosta³a obojêtna na jego urok.
Umiechn¹³ siê na wspomnienie niedu¿ej, pulchnej i mieszczañskiej Cissy
Miller, która piek³a niezrównane szarlotki, uwielbia³a lawendowe myd³o, a dzi-
siaj kr¹¿y³a wokó³ Eda nie spuszczaj¹c z niego oczu.
To silny mê¿czyzna, Saro, a jednak przy tobie staje siê bezradny i nieod-
porny na ciosy. Giles wzruszy³ ramionami. No có¿, ka¿dy z nas ma swoj¹
22
piêtê Achillesa, a ty w oczywisty sposób jeste jego s³aboci¹. Zawsze przypusz-
cza³em, ¿e on z kolei jest twoj¹ Dlatego go nienawidzi³em. Le¿a³em nie pi¹c
po nocach i pielêgnowa³em tê moj¹ nienawiæ. Rozumiesz, to on ciê zmieni³. Kie-
dy wróci³em, nie by³a ju¿ dziewczyn¹, z któr¹ siê o¿eni³em; sta³a siê kobiet¹,
wspania³¹ kobiet¹ i nie by³o w tym mojej zas³ugi. A na domiar z³ego nie mo-
g³em tego wykorzystaæ.
Milcza³ przez chwilê, po czym zapyta³:
Dlaczego on wróci³?
Bo czu³, ¿e musi to zrobiæ.
W jakim sensie?
Ze wzglêdu na mnie. Dla mnie.
Rozumiem powiedzia³ Giles. Rzeczywicie rozumia³. Tak podj¹³ z na-
mys³em widzê doæ wyranie, kim siê stajesz w jego obecnoci, Saro. W jego
g³osie zabrzmia³a zjadliwa nuta. Nigdy w ¿yciu nie patrzy³a na mnie takim
wzrokiem.
Sara milcza³a. Nie mia³a nic do powiedzenia.
Nie robiê ci wymówek ani siê nie skar¿ê, Saro mówi³ dalej Giles sztucz-
nie spokojnym tonem. Ani jedno, ani drugie nie by³oby usprawiedliwione. Ni-
gdy nie karmi³a mnie k³amstwami na jego temat, poza tym sprawa by³a skoñczo-
na i zamkniêta, kiedy do mnie wróci³a. Niewiele kobiet wytrzyma³oby takie
ma³¿eñstwo jak nasze doda³ ale ty siê nigdy nie uskar¿a³a. Jestem ci winien
bardzo wiele, Saro. Jeli nawet on ciê zmieni³, ja zebra³em plon tej odmiany.
Pogr¹¿y³ siê na chwilê w milczeniu.
¯adne z nas nie dosta³o tego, o czym marzy³o, ale ja mia³em wiêcej szczê-
cia. Chocia¿ niegdy spodziewa³em siê dostaæ znacznie wiêcej, niewiele brako-
wa³o, a otrzyma³bym o wiele mniej. I tak by³o mi lepiej, ni¿ wielu mê¿czyznom
w tak zwanych normalnych ma³¿eñstwach. Wiem, ¿e nie by³o to dla ciebie ³a-
twe nie s¹d nigdy, ¿e nie rozumia³em tego i nie docenia³em. Ale jednoczenie
nienawidzi³em, szala³em i przeklina³em. Myla³em, ¿e przenigdy nie pogodzê siê
z tym, co mi siê przydarzy³o. Jeli teraz prawie doszed³em do równowagi, to wy-
³¹cznie twoja zas³uga. Ilekroæ ciê potrzebowa³em, by³a zawsze przy mnie. A prze-
cie¿ mog³a by³a pozostawiæ mnie w³asnemu losowi.
Sara siedzia³a z pochylon¹ g³ow¹, ¿eby nie móg³ widzieæ jej twarzy. Giles by³
najwyraniej przera¿ony. Usi³owa³ zachowywaæ siê rozumnie i racjonalnie, ale
Sara go zna³a: to by³o wo³anie o pomoc. Nawet nie zdawa³ sobie sprawy, jak moc-
no ciska³ jej d³oñ; tak d³ugo pracowa³ nad odzyskaniem w³adzy w rêkach, ¿e
teraz mia³y stalowy uchwyt. Sara czu³a ból w nadgarstku.
Wiem, jak zmieni³a siê pod jego wp³ywem ci¹gn¹³ Giles. Ja mia³em
tylko ciebie. Jeli zmianê w tobie zawdziêcza³em jemu, tym lepiej dla mnie. Co
nie przeszkadza³o, ¿e mia³em mu to za z³e Przerwa³ na chwilê. No, a poza
tym jest James.
Dlaczego o tym wspomnia³e?
23
Mówienie o Jamesie jest dla mnie spraw¹ naturaln¹. Zobaczysz, bêdzie
dobrze. Uporamy siê z tym wszystkim, Saro. ¯y³em przez dwadziecia lat z du-
chow¹ obecnoci¹ tego cz³owieka, a teraz zjawi³ siê we w³asnej osobie. Chyba
rozumiesz mnie dobrze? Nic ju¿ nie jest, jak by³o nie mo¿e wygl¹daæ tak samo.
Ed wróci³. Wiem, jaki on jest. Naprawdê wiem, Saro. Bo¿e drogi, dlaczego mu-
sia³a byæ tak przeraliwie uczciwa? zakoñczy³ tonem cz³owieka, który znosi
katusze.
Opad³ na oparcie wózka, kompletnie wyczerpany, z g³ow¹ odchylon¹ do ty³u,
przymykaj¹c zdrowe oko. ciska³ d³oñ Sary jak obcêgami, a kiedy uchwyt zel¿a³,
Sara nie cofnê³a swojej rêki. Giles zdawa³ sobie sprawê, ¿e j¹ rani, karz¹c za
w³asnie nieszczêcie, za to, ¿e ona go ukara³a. Zawsze z drugiej rêki, myla³, wszyst-
ko z drugiej rêki. Mi³oæ z drugiej rêki, syn z drugiej rêki, ¿ycie z drugiej rêki,
nawet mieræ z drugiej rêki nie ta, która powinna mu by³a przypaæ w udziale
dwadziecia lat wczeniej. To by wszystko rozwi¹za³o.
Co takiego jest w Edzie? spyta³. Co takiego w nim znalaz³a, czego we
mnie nie by³o?
Sara wiedzia³a, ¿e musi odpowiedzieæ. Inaczej Giles bêdzie pyta³, bada³, dr¹-
¿y³, a¿ zmusi j¹ do wyznañ. Z w³asnej woli chcia³ zostaæ wziêty na mêki. Tylko
takie cierpienie mog³o mu zapewniæ nieco spokoju.
Sara odezwa³a siê nieg³ono:
Rozumia³ mnie. Od samego pocz¹tku. Mê¿czyni, którzy potrafi¹ napraw-
dê zrozumieæ kobietê, nale¿¹ do rzadkoci. To jest to jest specjalny dar. Zawsze
wiedzia³, co czujê. Zna³ moje w¹tpliwoci, obawy, nadzieje, marzenia. Zna³ mnie
i dobrze rozumia³. Nic na to nie mog³am poradziæ. Walczy³am z tym, zreszt¹ ju¿
ci mówi³am. Nie pokocha³am Eda dlatego, ¿e tobie czego brakowa³o. Pokocha-
³am go, bo dostrzeg³ i wydoby³ ze mnie to, o czym sama wczeniej nie wiedzia-
³am. Nawet gdyby tu by³, nie sprawi³oby to najmniejszej ró¿nicy. I tak pokocha-
³abym Eda. Byæ mo¿e wszystko potoczy³oby siê inaczej, ale nie zmieni³oby to
moich uczuæ. Naprawdê nic nie mog³am na to poradziæ. Takie rzeczy siê zdarzaj¹,
Giles, czy sobie tego ¿yczysz, czy nie.
Nienawidzê siebie takiego, jakim siê sta³em. Jestem impotentem, Saro
bezsilnym zarówno cia³em, jak i duchem. Wiem, ¿e nie przestaniesz darzyæ mnie
uczuciem na tyle, na ile potrafisz ale ja nie tego pragnê. Chcê tego, co ofiaro-
wa³aby jemu. Dzi siê o tym przekona³em.
W mi³oci kryje siê o wiele wiêcej ni¿ seks, Giles. Minê³o dwadziecia lat
od czasu, kiedy spa³am z Edem, a nadal go kocham!
Owszem, kryje siê wiêcej, jeli nie brak w niej seksu! Czy mo¿esz spojrzeæ
mi prosto w oczy i powiedzieæ, ¿e nie przypomina³a sobie setki razy, jak to jest
kochaæ siê z Edem Hardinem?
Pokocha³am go, zanim dotkn¹³ mnie pierwszy raz!
Naturalnie! Powiedzia³a, ¿e rozumie kobiety. On chcia³ mieæ ciebie, do
koñca, Saro, a nie pierwsz¹ lepsz¹ przygodê.
24
Z Edem nie ³¹czy³ mnie jedynie seks zaprotestowa³a Sara, a Giles poczu³
siê tak, jakby przekrêci³a nó¿ tkwi¹cy mu w sercu.
Ale to jest pierwsza rzecz, jak¹ zauwa¿a ka¿da kobieta! Dzisiejszego po-
po³udnia obserwowa³em was i dostrzeg³em bardzo wiele. Jedno nie ulega kwestii:
wra¿enie, jakie Ed robi na kobietach!
Wobec tego jestem taka jak one! Nie mo¿na wywo³aæ w sobie uczuæ na
zawo³anie: mi³oæ do tej osoby, sympatia do innej. Nie mam pojêcia, dlaczego
w moim przypadku to musia³ byæ akurat Ed; wiem tylko, ¿e tak by³o i zawsze
bêdzie.
Giles czu³, ¿e rozpada siê na kawa³ki i tylko w sercu zalega mu ciê¿ka bry³a,
gor¹ca jak ogieñ i twarda jak kamieñ, gro¿¹ca utrat¹ równowagi. Z rozmys³em za-
prosi³ Eda na kolacjê, ¿eby oceniæ ch³odnym okiem, choæ z rozdartym sercem, cz³o-
wieka, z którym przysz³o mu rywalizowaæ. Zawsze by³ zdania, ¿e lepiej jest znaæ
wroga, zw³aszcza jego s³aboci; a s³aboci¹ Eda Hardina by³a, jak odkry³, Sara.
Westchn¹³ bolenie i natychmiast poczu³ rêkê Sary na ramieniu.
Robisz, co mo¿esz, Saro powiedzia³ bezbarwnym g³osem ale to nie
wystarcza. Niestety nie mogê tego zmieniæ. Jestem znu¿ony, Saro. Znu¿ony moim
cia³em, moim ¿yciem, pragnieniem tego, czego mieæ nie mogê; nienawidzê tego,
¿e tylko biorê, a nie mogê dawaæ; ¿e wykorzystujê, a nie potrafiê byæ za to wdziêcz-
ny. Mam doæ schodzenia na dalszy plan; chcê, dla odmiany, byæ na pierwszym
miejscu. Chcê byæ zdolny do mi³oci, Saro, i chcê, ¿eby ty by³a w stanie mnie
kochaæ.
Kocham ciê, Giles. Nie zosta³abym z tob¹, gdybym ciê nie kocha³a.
Wiem o tym! Ale nie o ten rodzaj mi³oci mi chodzi. Przyjazd Eda sta³ siê
katalizatorem, Saro. Nic ju¿ nie bêdzie takie, jak by³o. Mo¿e on, jak szakal, wy-
czuwa z daleka mieræ i zjawi³ siê, ¿eby przy niej asystowaæ.
Mówisz obrzydliwe rzeczy! krzyknê³a Sara w furii. A poza tym to nie-
prawda! Okrucieñstwo nie le¿y w naturze Eda. Zreszt¹ on nic o tobie nie wie.
Wystarczy, ¿e ma oczy, nie uwa¿asz?
Ty te¿ masz oczy, ale odnoszê wra¿enie, ¿e w ogóle ich nie u¿ywasz!
Zrobi³a ruch, jakby chcia³a wstaæ i odejæ od niego, ale trzyma³ jej rêkê w ¿e-
laznym ucisku.
Jestem w fatalnym nastroju powiedzia³ b³agalnie. Czujê siê zraniony,
przera¿ony i zazdrosny. Nie miej mi tego za z³e, Saro. Spróbuj zrozumieæ jesz-
cze ten raz. Mo¿e jestem kalek¹, ale nadal czujê i cierpiê. Nie wszystko mam
sparali¿owane.
W jej oczach by³o tyle smutku, ¿e a¿ zmieni³y kolor.
Tak mi przykro, Giles
Nie ¿yczê sobie twojej litoci. To w niczym nie mo¿e mi pomóc. Nie ma
dla nas ratunku. Wszyscy jestemy w pu³apce, Saro. Przez te lata, wszystkie te
lata, zastanawia³em siê, jaki te¿ jest ten twój kochanek. Teraz wreszcie wiem, ale
to jeszcze bardziej boli. Umiechn¹³ siê sarkastycznie. Co to znaczy mieæ uczci-
25
w¹ ¿onê doda³ z gorycz¹ tak¹, która wyzna ci wszystko choæby nawet po
fakcie. Wola³bym, ¿eby sk³ama³a, Saro. Wytrzyma³bym k³amstwo, ale prawda
jest zbyt bolesna.
Nigdy ci nie k³ama³am, Giles.
Bóg wiadkiem, ¿e by³oby lepiej. A tak Oczyci³a swoje sumienie kosz-
tem mojego spokoju.
Zna³e dok³adnie sytuacjê, kiedy do ciebie wróci³am.
Zna³em j¹, to prawda. Bo wszystko, co mog³em wówczas zrobiæ, to pos³u-
¿yæ siê wyobrani¹. Ale dzi okaza³o siê, ¿e jest daleko gorzej, ni¿ sobie kiedy-
kolwiek wyobra¿a³em.
Jeli nasze wspólne ¿ycie stanie siê dla ciebie niemo¿liwe, wystarczy, ¿e
mi o tym powiesz.
I uwolniê ciê, ¿eby posz³a z czystym sumieniem do swojego amerykañ-
skiego ogiera o, nie, Saro!
W takim razie czego ode mnie chcesz, Giles?
Chcê mieæ ciebie ca³¹ ciebie. Wszystko, co ma Ed Hardin. Nie tylko
cia³o, ale równie¿ twoj¹ duszê, Saro, twoje serce i twoj¹ mi³oæ. Jestem zazdro-
sny, Saro. Bo¿e powiedzia³ zrezygnowany nawet to, co zawsze w tobie kocha-
³em, twoja kryszta³owa uczciwoæ, jest dla mnie nienawistna.
Spostrzeg³, ¿e Sara zblad³a; twarz mia³a napiêt¹ i bezradn¹. Nigdy nie wi-
dzia³ jej tak bardzo zmêczonej. Ju¿ nie promieniowa³a, jak przez ca³e popo³udnie;
zobaczy³ z bólem, ¿e jak czêsto w ostatnich miesi¹cach jest wyczerpana, znu-
¿ona, bezsilna. Nigdy jej bardziej nie kocha³. Nigdy nie czu³ do niej wiêkszej
nienawici.
Po³o¿y³ rêce na ramionach Sary i przyci¹gn¹³ j¹ do siebie. Dotknê³a twarz¹
jego twarzy. Czu³ ciep³¹ wilgoæ jej ³ez. Poczucie winy przeszy³o go jak ostrze
sztyletu. Chcia³ pocieszyæ ¿onê, ale wiedzia³, ¿e mu siê to nie uda. Móg³ tylko
trzymaæ j¹ w ramionach i g³adziæ po w³osach, próbuj¹c przekazaæ niewypowie-
dziane myli. Mêczy³a go wiadomoæ, ¿e prawdziwym powodem emocjonalne-
go kryzysu Sary jest Ed Hardin.
3
Spotka³a go pewnego ciep³ego letniego popo³udnia w sierpniu tysi¹c dzie-
wiêæset czterdziestego trzeciego roku.
Nale¿a³a do VAD i pe³ni³a nocn¹ s³u¿bê w lokalnym szpitalu wojskowym
w Great Heddington. Mia³a akurat woln¹ niedzielê, a kiedy wróci³a do domu ko³o
po³udnia, czeka³ na ni¹ list od Gilesa. Postanowi³a, ¿e wemie go razem z za-
oszczêdzon¹ tabliczk¹ czekolady do swojego ulubionego miejsca w ogrodzie.
26
Giles by³ pilotem i walczy³ w Afryce. Pobrali siê tu¿ przed jego wyjazdem;
nie widzia³a go od czerwca czterdziestego drugiego. Dom rodzinny Sary znajdo-
wa³ siê w Northumberland; mieszka³a teraz w posiad³oci Gilesa, Luttrell Park,
z jego ojcem, sir Georgeem Luttrellem. Pracowa³a w szpitalu.
Po lunchu z sir Georgeem przebra³a siê w bawe³nian¹ sukienkê i wyruszy³a
w stronê jeziora, myl¹c z przyjemnoci¹ o d³ugim, leniwym popo³udniu z wia-
domociami od Gilesa i szans¹ nadrobienia zaleg³oci w spaniu.
Jej ukochanym miejscem w parku by³ pawilon w kszta³cie greckiej wi¹tyni,
po³o¿ony nieopodal jeziora. W tym spokojnym zak¹tku ros³y wierzby p³acz¹ce,
a po wodzie p³ywa³y kaczki i ³abêdzie. Mo¿na tu by³o po³o¿yæ siê na gêstej tra-
wie, w cieniu rzucanym przez ogromny kasztan wyrastaj¹cy ponad pawilon.
Jednak kiedy dotar³a na miejsce, okaza³o siê, ¿e kto inny wpad³ wczeniej na
ten sam pomys³. Mê¿czyzna w oliwkowym mundurze Si³ Powietrznych Stanów
Zjednoczonych le¿a³ wyci¹gniêty w cieniu wielkiego kasztana. Zdj¹³ marynarkê
i umieci³ j¹ pod g³ow¹ w charakterze poduszki. Spod czapki nasuniêtej na twarz
widaæ by³o tylko gêste, kêdzierzawe czarne w³osy. Rêce pod³o¿y³ pod g³owê,
a z równomiernego wznoszenia siê i opadania klatki piersiowej Sara domyli³a
siê, ¿e intruz jest pogr¹¿ony we nie.
Poczu³a siê niedorzecznie zirytowana. Teren posiad³oci by³ wprawdzie do-
stêpny dla oficerów, którzy korzystali z czêci domu u¿yczonej i przerobionej przez
sir Georgea na klub oficerski, ale nieczêsto ich tam spotyka³a. Kiedy nie byli na
s³u¿bie, przewa¿nie odsypiali lub wyruszali na poszukiwanie ciekawszych rozry-
wek zazwyczaj kobiet. Zdarzy³o siê, ¿e ona te¿ musia³a odpieraæ ich zaloty, ale
sir George szepn¹³ dyskretnie s³ówko ich dowódcy, pu³kownikowi Millerowi. Oni
wszyscy mieli tylko jedno w g³owie.
Do licha, pomyla³a rozelona. Nic z tego, nie ma mowy, ¿eby kto j¹ zmusi³
do rezygnacji z ulubionego zak¹tka w jej w³asnym parku. Przejdzie po prostu na
drug¹ stronê drzewa. Jest wystarczaj¹co du¿e.
Trawa ros³a gêsto i jej kroki go nie obudzi³y. Usiad³a oparta plecami o pieñ,
tak ¿e nie mogli siê widzieæ, i rozerwa³a opakowanie czekolady. W³o¿y³a kawa³ek
do ust, rozkoszuj¹c siê s³odycz¹, a potem otworzy³a list Gilesa. Nosi³ datê sprzed
trzech tygodni i liczy³ sobie pe³ne cztery strony. Nie zawiera³ zaskakuj¹cych wia-
domoci Giles by³ w wietnej formie i mia³ siê dobrze, opali³ siê na br¹z i strasznie
za ni¹ têskni³. Przede wszystkim jednak prosi³ o wiadomoci o niej, o swoim ojcu
i o Luttrell Park.
Posiad³oæ zwana Luttrell Park by³a w ¿yciu Gilesa spraw¹ ogromnie wa¿n¹.
Jako jedynak mia³ kiedy zostaæ dziewi¹tym baronetem. Traktowa³ swoje obo-
wi¹zki bardzo powa¿nie, a jego listy zawiera³y przewa¿nie szczegó³owe instruk-
cje, ¿eby co sprawdzi³a, o czym innym przypomnia³a ojcu lub wreszcie dopa-
trzy³a, by czego nie przeoczono. Chcia³ wiedzieæ o wszystkim, co wydarza siê na
terenie maj¹tku. Ma³o jej pisa³ o swoim ¿yciu na pustyni. Jego listy brzmia³y tak,
jakby wyjecha³ podj¹æ nudn¹ pracê i tylko czeka³, kiedy to siê skoñczy, a on po-
27
wróci do tego, co jest naprawdê wa¿ne: do Luttrell Park, ¿ycia w domu rodzin-
nym, ¿ony i synów, których bêd¹ mieli, ¿eby zapewniæ kontynuacjê nazwiska.
Pisa³ podobnie jak mówi³: naturalnie, swobodnie i powa¿nie. Giles by³ bar-
dzo powa¿nym m³odym cz³owiekiem. Zawsze wiadomy swojego dziedzictwa
i obowi¹zków, docenia³ w³asn¹ rolê, któr¹ zamierza³ wype³niaæ skrupulatnie i dro-
biazgowo, wykonuj¹c wszelkie postawione przed sob¹ zadania. Kiedy Sara czy-
ta³a jego listy, zawsze mia³a wra¿enie, ¿e Gilles jest przy niej, taki jak zwykle,
szczup³y, jasnow³osy, powa¿ny, zniecierpliwiony t¹ utrapion¹ wojn¹, która prze-
szkadza mu w planach ¿yciowych. By³ podrêcznikowym typem Anglika: ma³o
wylewny, solidny, rozs¹dny. By³ tak¿e nieustêpliwie zazdrosny, zw³aszcza o Sa-
rê. Z tego w³anie powodu o¿eni³ siê z ni¹, zanim wyjecha³ za granicê.
Nie chcê, ¿eby zosta³a sama i wolna. Stanowi³aby zbyt du¿¹ pokusê dla
zbyt wielu mê¿czyzn. Chcê wiedzieæ, ¿e jeste moja, ¿e do ciebie powrócê, ¿e
zadbasz o wszystko, co ci powierzê. Jeste rozs¹dn¹ dziewczyn¹, Saro, i wiem, ¿e
mogê polegaæ na twojej m¹droci i poczuciu obowi¹zku. Ojciec powoli siê sta-
rzeje i bêdzie dla niego znacznie lepiej, jeli dotrzymasz mu towarzystwa. Lut-
trell Park te¿ jest bardzo wa¿ny. Mylê, ¿e powinnimy postaraæ siê o syna, zanim
wyjadê na wszelki wypadek, gdyby mi siê co przytrafi³o.
Ale Sara nie zasz³a w ci¹¿ê, a Gilesa wys³ano na pustyniê zaledwie szeæ ty-
godni po lubie. Skupi³a teraz na nim swoje myli; marz¹c o mê¿u, w koñcu usnê-
³a. Gor¹ce promienie sierpniowego s³oñca przedostawa³y siê poprzez licie obsy-
puj¹c j¹ roztañczonymi z³otymi cêtkami, a do snu ko³ysa³o pracowite brzêczenie
pszczó³ i ³agodne gruchanie go³êbi siedz¹cych na dachu pawilonu.
Nie wiedzia³a dobrze, co j¹ obudzi³o; po prostu wybi³a siê ze snu i natych-
miast poczu³a, ¿e kto j¹ obserwuje. Odwróci³a g³owê i zobaczy³a Amerykanina.
Le¿a³ z g³ow¹ opart¹ na rêce i patrzy³ jej prosto w oczy. Sam mia³ jasnobr¹zowe
oczy z zielonymi plamkami i najd³u¿sze rzêsy, jakie zdarzy³o jej siê widzieæ u mê¿-
czyzny, równie czarne jak jego czupryna, ale ze z³otymi koñcami.
Przez chwilê wpatrywali siê w siebie bez ruchu, a ona poczu³a siê nagle tak,
jakby jej dotkn¹³; odczucie zdumiewaj¹co intymne i zaskakuj¹co namacalne. A kie-
dy siê umiechn¹³, leciutko j¹ zamroczy³o.
Nigdy nie wierzy³em w ten epizod z ksiêciem powiedzia³ bez wstêpu.
Moim zdaniem pi¹ca Królewna po prostu przespa³a swój przepisowy przydzia³
omiu tysiêcy godzin. Co pani ma na swoje usprawiedliwienie?
Rozbawi³ j¹, mimo ¿e nadal mia³a trudnoci z oddychaniem.
Nocn¹ s³u¿bê przyzna³a, po czym doda³a kpi¹cym tonem: A co pan ma
na swoje usprawiedliwienie?
Dzienn¹ s³u¿bê.
Przez jego oczy przemkn¹³ cieñ, przyæmiewaj¹c ich blask, ale ju¿ w nastêp-
nej chwili umiecha³y siê na nowo.
Pan jest pilotem? zapyta³a uprzejmie.
Kapitan Ed Hardin, do us³ug; Ósma Air Force.
28
Usiad³ i wyci¹gn¹³ do niej rêkê. By³a tak zaskoczona, ¿e poda³a swoj¹ odru-
chowo. Jego d³oñ by³a mocna i ciep³a.
Mi³o poznaæ powiedzia³a tym samym uprzejmym tonem. Jestem
Ale¿ wiem, kim pani jest. Lady Sara Luttrell, przysz³a pani tych rodowych
w³oci, a tak¿e, jak to nazywaj¹ w okolicy, VAD w szpitalu wojskowym w Great
Heddington.
Wie pan ca³kiem sporo stwierdzi³a ch³odno.
Kiedy odwiedzamy klub, wszyscy musimy schodziæ pani z drogi.
Dlaczego?
Znajduje siê pani, jeli mo¿na to tak uj¹æ, na wy¿szym szczeblu. A skoro
pani teæ pozwala nam u¿ywaæ czêci w³asnej rezydencji w charakterze domu
z dala od domu, chyba jasne, ¿e ¿aden z nas nie chcia³by tego utraciæ.
W orzechowych oczach pojawi³ siê wyrany b³ysk; Sara nigdy w ¿yciu nie
widzia³a czego takiego.
Podoba siê panu u nas?
Mam nadziejê, ¿e raj bêdzie w³anie tak wygl¹da³, kiedy do niego dotrê; zielo-
ny, spokojny, cichy. Za³o¿ê siê, ¿e nic siê tu nie zmieni³o przez ostatnie tysi¹c lat.
Te¿ tak mylê to znaczy przynajmniej odk¹d dom zosta³ zbudowany.
A kiedy mia³ miejsce ten fakt?
W tysi¹c siedemset drugim roku.
W waszym kraju mo¿na to uznaæ za okamgnienie.
Oczywicie zgodzi³a siê. Sk¹d pan pochodzi?
Z San Francisco. To dzisiejsze s³oñce kojarzy mi siê z domem.
Od jak dawna pan tu jest?
Od omiu miesiêcy z których wiêkszoæ by³a mokra.
Dlatego wszystko jest takie zielone.
Tak od pleni.
Rozemia³a siê.
Podoba mi siê pani miech powiedzia³ z nut¹ wyzwania.
Podoba mi siê pañskie poczucie humoru.
Wymienili umiechy, zadowoleni i w doskona³ym nastroju.
Czy ten list by³ od pani mê¿a? spyta³ uprzejmie.
Tak.
Pomyla³a, ¿e ten lotnik jest doæ bezporedni.
Gdzie on teraz jest?
W Afryce. Na pustyni.
W jakim wojsku?
W lotnictwie. Jest pilotem bojowym.
Gor¹co tam jest.
Tak, i to w obu znaczeniach.
Przez jej twarz przebieg³ cieñ; patrzy³, jak wyg³adza szorstkie kartki listu.
Przyjrza³ jej siê uwa¿nie. Takie Angielki zawsze oniemiela³y cudzoziemców:
29
ch³odna blondynka o popielatym odcieniu, o delikatnym koæcu, jak przysta³o na
przedstawicielkê starej rasy. Otacza³a j¹ aura niewzruszonego spokoju i opano-
wania, pozbawiona ostentacji, stanowi¹ca po prostu czêæ jej osobowoci. Krót-
kie w³osy uk³ada³y siê w naturalne fale. Oczy mia³a du¿e, przejrzyste i szare, z ciem-
niejsz¹ obwódk¹ wokó³ têczówki, która nadawa³a spojrzeniu intensywnoæ i blask.
Do tego typowa mleczno-ró¿ana angielska cera i usta co za usta, pomyla³ jak
wyrzebione czu³¹, perfekcyjn¹ d³oni¹. B³¹ka³ siê na nich w³anie przelotny pó³-
umiech, sekretny, zwodniczy i odwiecznie kobiecy. Kiedy siê mia³a, jej oczy
robi³y siê skone, a g³os przywodzi³ na myl wodê w kryszta³owej szklance: ja-
sny, ch³odny i czysty. Elegancka smuk³oæ kszta³tów, d³ugie nogi o klasycznych
liniach zakoñczone w¹skimi stopami w sanda³ach na p³askim obcasie Arysto-
kratka, pomyla³, pojmuj¹c wreszcie, co to s³owo oznacza.
Nigdy przedtem nie widzia³em prawdziwej lady stwierdzi³.
Zawsze kiedy musi byæ ten pierwszy raz odpar³a z bladym umiechem.
Miejmy nadziejê, ¿e nie bêdzie ostatni.
Drobne zielone cêtki w jego oczach zdawa³y siê tañczyæ.
Jak pan zauwa¿y³ powiedzia³a spokojnie mieszkam tutaj.
Ja tak¿e, przynajmniej na razie.
Odwróci³ siê na plecy, pod³o¿y³ rêce pod g³owê i wpatrzy³ siê w bujne licie
kasztana nad sob¹.
Sara milcza³a. Myla³a o codziennym rachunku zysków i strat w bazie lotni-
czej w Little Heddington. O tym, ile jednostek wylatywa³o i ile z nich wraca³o.
Widzia³a, jak znajome twarze znikaj¹ i jak zastêpuj¹ je nowe, które wkrótce rów-
nie¿ staj¹ siê znajome, by znikn¹æ w swoim czasie, zast¹pione przez jeszcze now-
sze. Ale jego twarzy sobie nie przypomina³a, a z pewnoci¹ by go zapamiêta³a.
Musia³ byæ mniej wiêcej w jej wieku, mo¿e rok czy dwa starszy, ale wszyscy
z jednostki byli m³odzi. Nawet kiedy le¿a³, mog³a ³atwo odgadn¹æ, ¿e jest wysoki,
a tak¿e dobrze zbudowany. Mia³ czaruj¹co niesymetryczny umiech i g³os jak gêsty
miód, miêkki, pozornie leniwy i pieszczotliwie g³adki. No i by³ szalenie przystoj-
ny. Ciekawa by³a, ile lataj¹cych misji ma ju¿ za sob¹. Wiedzia³a, ¿e po wykonaniu
dwudziestu piêciu m³odzi ludzie mieli teoretycznie wracaæ do kraju, ale wiadomo
by³o równie¿, ¿e wiele za³óg lata³o dalej. Z nim jest jak z Gilesem, pomyla³a
z ciê¿kim sercem; walczy tysi¹ce mil od domu, w nieustannym zagro¿eniu. Przy-
sz³o jej do g³owy, ¿e pewnie ma rodzinê; ¿onê, rodziców, mo¿e dzieci, którzy
czekaj¹ na niego w Kalifornii, podobnie jak ona czeka tutaj na Gilesa. W tym
momencie otrz¹snê³a siê z zadumy i stwierdzi³a, ¿e on siê w ni¹ wpatruje.
Na pewno mnie pan rozpozna nastêpnym razem zauwa¿y³a cierpko.
Toniewzruszonespojrzeniewprawi³oj¹w zak³opotanie,choænieby³ow nimnic
obraliwego, wy³¹cznie podziw. Amerykanie, pomyla³a. Ju¿ oni nie trac¹ czasu.
To znaczy kiedy? spyta³ natychmiast.
Kiedykolwiek odpowiedzia³a ch³odno.
Czêsto pani tu przychodzi?
5 1 Dom pozosta³ nie zmieniony. Kiedy Ed jecha³ przez park, dom, wznie- siony na wzgórzu, nadal górowa³ nad okolic¹. Ostre czerwcowe s³oñce nadawa³o ciep³y odcieñ ró¿owej cegle, krzewy bukszpanu sta³y proste i równo przystrzy¿o- ne, kwit³y ró¿e, tarasy z bia³ego kamienia lni³y, g³adkie i czyste. Mê¿czyzna po- szed³ za du¿ymi strza³kami, które wskazywa³y drogê na parking. Dopiero wtedy zobaczy³ pierwsze zmiany. Tam, gdzie kiedy by³y zarola i ogród warzywny, te- raz rozci¹ga³ siê szeroki pas asfaltu zajêty przez samochody i autokary. W staj- niach mieci³ siê sklep z pami¹tkami, w którym sprzedawano upominki ozdobio- ne wizerunkiem domu, i kawiarnia, gdzie mo¿na by³o napiæ siê herbaty czy zjeæ lody. Zostawi³ samochód pod opiek¹ dozorcy w mundurze, który poinformowa³ go: Przyjêcie odbywa siê na trawniku po wschodniej stronie domu, proszê pana. Trzeba okr¹¿yæ budynek stajni i pójæ na lewo. Chyba jeszcze pamiêtam umiechn¹³ siê Ed. Us³ysza³ gwar g³osów; rzeczywicie pamiêæ go nie zawiod³a. Nie widzia³ jeszcze goci, bo ukrywa³ ich cisowy ¿ywop³ot, o wiele wy¿szy, ni¿ zapamiêta³. Kiedy wyszed³ na ¿wirowan¹ cie¿kê biegn¹c¹ wzd³u¿ trawników, uderzy³ go nowy widok. Na rodku piêknie ostrzy¿onego gazonu wznosi³ siê obszerny bia- ³y namiot. Przy jednej ze cian ustawiono bia³e stoliki i krzes³a. Resztê rozle- g³ego trawnika zajmowa³ t³um ludzi. Wydawa³o siê, ¿e wszyscy raczej krzycz¹ ni¿ mówi¹. Tego dnia, trzydziestego czerwca tysi¹c dziewiêæset szeædziesi¹tego szóste- go roku, na terenie, na którym niegdy stacjonowali, odbywa³ siê osiemnasty do- roczny zjazd Trzysta Czternastej eskadry Dziewiêædziesi¹tej Siódmej grupy bo- jowej Si³ Powietrznych Stanów Zjednoczonych.
6 Ed zatrzyma³ siê przez moment na skraju trawnika; patrzy³ i s³ucha³, oswaja- j¹c siê z widokiem. Po chwili podszed³ do niego mê¿czyzna, który od jakiego czasu sta³ równie¿ z dala od t³umu i obserwowa³ ciekawie przybysza. No, no, no, Cz³owiek z ¯elaza we w³asnej osobie! Je¿eli to nie jest Ed Hardin, to ja ju¿ nie ¿yjê i nie mam zadyszki! Nie widzia³em ciê wczeniej na ¿adnym z tych, jak je nazwali, zjazdów. Wiêc czemu zawdziêczamy ten zaszczyt? Mê¿czyzna mia³ szczup³¹ twarz, cyniczn¹ minê i ostry g³os. Na plastikowej pla- kietce przypiêtej do klapy by³o napisane: Hervey Leinert. Ed spojrza³ na niego. Jak siê masz, Hervey. Nadal wypalasz trzy paczki dziennie? Mam do wyboru to albo obgryzanie paznokci, a palcami w banda¿ach nie móg³bym pisaæ na maszynie. Zgoda, potrzebujê jakiej podpórki psychicznej, ale mimo wszystko jestem w lepszym stanie ni¿ siedz¹cy tam pan na tych w³ociach. Jak siê miewasz, Ed? Nie widzielimy siê od wieków. Wymienili ucisk d³oni. Nigdy nie byli przyjació³mi. Czym siê teraz zajmujesz? Hervey zapali³ nastêpnego papierosa. Ci¹gle jestem w s³u¿bie. Tak rzeczywicie. Bull Miller mówi³ mi na którym zjedzie, ¿e kie- dy siê na ciebie natkn¹³. W Sajgonie. A, racja! On te¿ zosta³ w wojsku zreszt¹ krêci siê gdzie tutaj i oczywi- cie, swoim zwyczajem, wszystko organizuje. Z wiekiem sta³ siê jeszcze bardziej uparty. Dlaczego nie spotkalimy ciê na ¿adnym z wczeniejszych zlotów? To moja pierwsza wizyta w Anglii od czasu powrotu do Stanów w czter- dziestym pi¹tym. No wiesz, skoro upar³e siê pozostaæ w wojsku Ton Herveya wskazywa³ wyranie, co o tym myli. Ja nie przepuci³em ¿adnej kolejki. Bardzo pouczaj¹ce imprezy. Ach, jak ten czas zmienia nas wszystkich i to bynajmniej nie na lep- sze. Hervey zrobi³ szeroki gest, sypi¹c popio³em. Co mylisz o rezydencji? Jest, jaka by³a. Tylko na pozór. Wyobra sobie, ¿e dom przesta³ byæ w³asnoci¹ Luttrel- lów. Oddali go pañstwu, a pañstwo przekaza³o National Trust; utrzymanie posia- d³oci zrobi³o siê za drogie. Znak, ¿e Stara Anglia powoli siê koñczy. Jednak rodzina mieszka tam w dalszym ci¹gu wiesz, zawsze liczy siê wdziêk i uprzej- moæ wy¿szych sfer, i ca³y ten kram. Lady Sarze nigdy nie brakowa³o takich cech. Ale przecie¿ ty wiesz o tym lepiej ni¿ ktokolwiek z nas, prawda? Hervey umie- cha³ siê niewinnie, ale pod wp³ywem niewzruszonego, twardego spojrzenia Eda uciek³ wzrokiem w bok, mrucz¹c: Ona tam gdzie jest, w rodku tego cyklonu, w otoczeniu amerykañskich torysów. Zdaje siê, ¿e ¿ó³æ ci zalewa oczy, Hervey, jak kiedy. Nic siê nie zmieni³e. Hervey spojrza³ na Eda myl¹c z zazdroci¹, ¿e niektórym wyranie siê po- szczêci³o; to Ed wcale siê nie zmieni³. By³ starszy, tak, ale przecie¿ wszyscy byli
7 starsi. Przejecha³ rêk¹ po przerzedzonych w³osach, wci¹gn¹³ brzuch. Cz³owiek z ¯elaza sprawia³ wra¿enie równie twardego jak dawniej; ani ladu zbêdnych okr¹- g³oci, ani ladu siwizny. Fakt, mia³ te kilka lat mniej. Przed dwudziestu laty Her- vey Leinert by³ seniorem w eskadrze: mia³ na karku pe³n¹ trzydziestkê. Ed teraz ma ile? Czterdzieci szeæ? Czterdzieci siedem? Nie tak wiele mniej od Her- veya, ale ró¿nica w ich wygl¹dzie bi³a w oczy, wiêc móg³ uchodziæ za znacznie m³odszego. Nie rozpoznasz wiêkszoci starej ferajny powiedzia³ Hervey kwano. Znaæ po nich up³yw czasu. Za to muszê przyznaæ, ¿e ty trzymasz czas w ryzach. Dbam o kondycjê. Nadal pozbywasz siê nadmiaru energii przy pomocy kobiet? spyta³ Her- vey z chytr¹ min¹, ale widz¹c spojrzenie Eda dorzuci³ pospiesznie: No to masz szczêcie. S³uchaj, musisz zobaczyæ Gilesa Luttrella. O ma³o siê nie upiek³. Kiedy siê lecia³o p³on¹cym spitfireem, trudno by³o liczyæ na pomoc. Luttrell wygl¹da coraz gorzej. Obserwowa³em, jak mu siê pogarsza³o, jak s³ab³ z roku na rok. Jego ¿onie na pewno nie by³o ³atwo. Ed nie odezwa³ siê. Wiêkszoæ kobiet nie wytrzyma³aby sta³ego przebywania z cz³owiekiem, który wygl¹da jak kawa³ plastiku ci¹gn¹³ Hervey. Mia³ nadziejê, ¿e trafi³ w czu- ³e miejsce. Sara Luttrell nie przypomina wiêkszoci kobiet odpar³ Ed. Nie masz kieliszka zauwa¿y³ nagle Hervey. Nie uwierzysz, ale pijemy szampana dziêki hojnoci naszych gospodarzy. Chod do goci. Na pewno spot- kasz mnóstwo osób, których nie rozpoznasz. Ledwie weszli na trawnik, Eda otoczy³ t³um. Klepano go po plecach, ciska- no mu d³oñ, zasypywano lawin¹ pytañ, spontanicznych okrzyków i wspomnieñ. W gor¹cych promieniach czerwcowego s³oñca grupy ludzi przemieszcza³y siê, formowa³y i rozsypywa³y, po czym tworzy³y nowe konfiguracje. W powietrzu dwiêcza³ miech, panowa³a wzajemna ¿yczliwoæ. Ed nie widzia³ wiêkszoci spotykanych tu ludzi od czasów wojny. Trzy lata tamtego wspólnego ¿ycia i blis- kiego partnerstwa zaros³y chwastami, jak jedyny pozosta³y pas startowy w Little Heddington. Jad¹c tu zatrzyma³ siê na brzegu pola; barak, w którym mieli odpra- wy przed lotem, zajmowa³y teraz krowy. W pordzewia³ej wie¿y tkwi³y resztki szyb. Przeszed³ siê do pasa startowego, teraz popêkanego i poprzerastanego ziel- skiem. Pamiêæ podsunê³a mu obraz Lataj¹cej Fortecy, ko³uj¹cej zimnym wi- tem na stanowisko, i siebie samego, jak w skórzanej kurtce lotniczej, zmarzniêty, popija gor¹c¹ kawê i marzy, by znaleæ siê przy Sarze. Samoloty sunê³y przed nim jak procesja duchów, by ustawiæ siê w szyku: High Roller, Busted Flush, California Girl przeminê³y wszystkie, jak przeminêli ci, którzy siedzieli za ich sterami. Jednak wielu z nich ocala³o. Ocala³a te¿ pamiêæ tamtych dni; pamiêæ czasu wype³nionego gor¹czkowym ¿yciem, które przecie¿ mog³o siê skoñczyæ w ka¿-
8 dej chwili. I dlatego ci, co przetrwali, ci¹gali tutaj, by prze¿yæ to znów bodaj przez moment; lecieli czarterowymi samolotami, jechali flotyll¹ autobusów. Te- raz mieli ju¿ ¿ony i gromadki dzieci oraz d³ugi hipoteczne roz³o¿one na trzydzie- ci lat, i do nich musieli wracaæ. Tego popo³udnia zebra³o siê ich tu co najmniej trzystu. Stanowili ¿ywe wiadectwo, ¿e tamte dni nie zatar³y siê w pamiêci ludz- kiej. W t³umie mo¿na by³o znaleæ nie tylko pozosta³ych przy ¿yciu cz³onków eskadry. By³y tak¿e ich ¿ony niektóre z nich to panny m³ode z wojennych lu- bów. Ed rozpozna³ pana Sargenta, by³ego zawiadowcê stacji w Little Heddington, ¿wawego i rzekiego mimo ukoñczonej osiemdziesi¹tki; w³aciciela gospody Lut- trell Arms; kierowniczkê poczty, pani¹ Armstrong; pana Barforda, pastora z St Giles; wreszcie wielu ludzi z miasteczka. Wszyscy oni równie¿ go poznali. Stary sir George Luttrell umar³ w tysi¹c dziewiêæset piêædziesi¹tym dziewi¹tym roku, powiedzia³ mu o tym Bull Miller, kiedy spotkali siê w Sajgonie. Wszyscy, co prze¿yli, wracali, ¿eby uczciæ dawne czasy, wskrzesiæ przesz³oæ, przypomnieæ smak pe³nego lêku, a zarazem gor¹czkowego szczêcia i poczucia kole¿eñstwa. Wspomnienia Eda z tamtych czasów by³y najintensywniejsze i najjaskrawsze ze wszystkich. A choæ nigdy tu potem nie wróci³, prze¿ywa³ je na nowo raz za razem, odtwarzaj¹c w pamiêci jak stary film: wspomnienia ludzi i wydarzeñ, s³ów i u- czuæ. By³ to szczytowy okres jego ¿ycia. Od tamtej pory droga wiod³a ju¿ wy³¹cz- nie w dó³. Tak wiêc rozmawia³, umiecha³ siê i wymienia³ uciski d³oni; przedstawiano go ¿onom i dzieciom, opowiadano chaotycznie dzieje minionych lat. Jednak ca³y czas, gdy tak kr¹¿y³ w t³umie przechodz¹c od grupy do grupy, jego wzrok omiata³ pole widzenia niczym radar, a¿ w koñcu odnalaz³ to, czego szuka³. Sta³a przed namiotem, w centrum o¿ywionej grupki ludzi, którzy miali siê i mówili wszyscy na raz. Ona umiecha³a siê tylko lekko i s³ucha³a, z g³ow¹ lekko przechylon¹ w bok znajomym gestem. Mia³a na sobie miêkk¹ i powiewn¹ sukien- kê w niewyrany wzór o przygaszonych kolorach, z falbank¹ przy g³êbokim wy- ciêciu i rêkawach, z szerok¹ spódnic¹. W podmuchach lekkiego wiatru cienka tkanina przylega³a do cia³a. Kiedy na ni¹ spojrza³, wróci³o dawne uczucie zupe³nie jakby co siê w nim osunê³o i wpad³o w pustkê, tamuj¹c dech w piersi. Tego siê nie kupi, z tym trzeba siê urodziæ powiedzia³ Hervey Leinert materializuj¹c siê przy jego boku jak z³oliwy gnom; przygl¹da³ siê uwa¿nie Edo- wi, zajêtemu obserwacj¹ pani domu. Potrzeba na to kilku wieków bardzo sta- rannego pielêgnowania rasy, choæ i wtedy nie mo¿na byæ do koñca pewnym wyni- ków. Wiadomo, ¿e sir Giles Luttrell spêdza pó³ ¿ycia w szpitalach, ale widz¹c, do jakiego skarbu wraca za ka¿dym razem, mo¿na mu niemal zazdrociæ. Nie mów tylko, ¿e nie mam racji. To ty siê zajmujesz s³owami, Hervey. Hervey odszed³ kilka kroków, ale nie za daleko. Chcia³ byæ wiadkiem tego spotkania. Ed wpatrywa³ siê w Sarê, jakby od tego mia³o zale¿eæ jego ¿ycie. Nie mog³a chyba nie wyczuæ si³y tego wzroku. W nastêpnej chwili Hervey zobaczy³, jak
9 lekki podmuch wiatru rozrzuca w³osy Sary Luttrell zwiewaj¹c je na oczy; jak ona podnosi rêkê, ¿eby je odgarn¹æ i obraca siê przy tym lekko, wykorzystuj¹c kierunek wiatru; dok³adnie w tym momencie spojrza³a prosto w oczy Eda Hardina. Hervey spogl¹da³ to na jedno, to na drugie: wpatrywali siê w siebie, jakby zosta³o im ostat- nie szeædziesi¹t sekund przed pogr¹¿eniem siê w wieczn¹ ciemnoæ. Chryste! pomyla³. Mo¿na by przerzuciæ to spojrzenie przez strumieñ i przejæ po nim jak po k³adce! Tych dwoje przenios³o siê gdzie mo¿e do przesz³oci? Dok¹dkolwiek siê udali, miejsca by³o tam doæ jedynie dla nich. I cokolwiek sobie powiedzieli cho- cia¿ nie odezwali siê do siebie ani s³owem, porozumienie miêdzy nimi by³o dosko- nale wyczuwalne na pewno by³a to dobra wiadomoæ. Do Eda podszed³ z ty³u Bull Miller. Klepn¹³ go w ramiê, co tam powie- dzia³, zagrzmia³ po swojemu salw¹ miechu i ucisn¹³ mu d³oñ, przez co oderwa³ go od Sary Luttrell. Ed popatrzy³ na niego pustym wzrokiem, ale zaraz, na oczach Herveya, pozbiera³ siê i opanowa³. Odwróci³ siê do swojego dawnego zwierzch- nika, jakby w³¹czy³ automatycznego pilota, nadal skupiaj¹c ca³¹ uwagê na osobie Sary. Ona równie¿ sta³a przez chwilê jak oniemia³a, a potem odwróci³a siê znów i popatrzy³a przed siebie niewidz¹cym wzrokiem, z przylepionym do ust uprzej- mym umiechem. Kulminacja dramatu w Luttrell Park, pomyla³ Hervey cynicz- nie. Bohaterowie zostali miertelnie ranni. A teraz co? Ci¹g dalszy w nastêpnym numerze W³aciwie co Ed tu robi, dlaczego wróci³? ¯eby dostaæ wiêcej? A mo- ¿e chcia³ z³o¿yæ wieniec na grobie mi³oci albo wyrazy szacunku? Czego pra- gnie poza Sar¹ Luttrell? Czy przywiód³ go tu instynkt, czy drzemi¹ca, a niewy- gas³a nadzieja? Albo trop, który tutaj siê koñczy? Bo niew¹tpliwie kryje siê za tym co wiêcej, myla³ Hervey, absolutnie pewien, ¿e ma racjê i gotów oddaæ wszystko, ¿eby siê dowiedzieæ, co to takiego. Spojrza³ znów na Eda, nadal rozmawiaj¹cego z Bullem Millerem; i na Sarê Luttrell, odwrócon¹ do niego plecami. Pilnowa³ ich przez resztê popo³udnia; ¿adne z nich ani na chwilê nie straci³o z oczu drugiego. Nie zamienili ze sob¹ ani s³owa, nie przebywali nawet przez moment w tej samej grupie. Poruszali siê wród t³umu pozornie zupe³nie przypadkowo; w rzeczywistoci kr¹¿yli wokó³ siebie, wêdruj¹c, zdawa³oby siê, bezcelowo od grupy do grupy. Umiechali siê, gawêdzili, ale wiadomi tylko siebie, czekali wy³¹cznie na sposobnoæ zbli¿enia. Widzia³, jak Eda przedstawiono Gilesowi Luttrellowi. Nic nie wiadczy³o o tym, by Luttrell wiedzia³, ¿e Ed Hardin jest dawnym kochankiem jego ¿ony. Hervey pochwyci³ spojrzenie Eda, na widok którego Sara pochyli³a siê troskliwie nad mê¿em; nie patrzy³a w kierunku Eda, ale by³a go wiadoma ca³¹ sob¹, po koniuszki w³osów na g³owie. Mi³osiernym zrz¹dzeniem losu, Gilesa Luttrella, cz³o- wieka ciê¿ko chorego, absorbowa³ wy³¹cznie w³asny ból. Gdyby rozejrza³ siê uwa¿nie, ujrza³by co, co przyprawi³oby go o gorsze cierpienie. Hervey by³ tak skupiony na rozwa¿aniu powodów, przyczyn i motywów zaistnia³ej sytuacji, ¿e straci³ z oczu Eda. Przebieg³ wzrokiem przerzedzaj¹cy siê t³um; impreza zamie-
10 ra³a, gocie wychodzili, jakby przyt³oczeni nadmiarem wspomnieñ. Hervey zaj- rza³ do namiotu i obszed³ wszystkie trawniki: ani ladu Eda. Nadchodzi³ czas po¿egnania. Autobus Herveya zape³nia³ siê ludmi. Sara Luttrell ¿egna³a odje¿d¿aj¹cych goci. ciskaj¹c rêkê gospodyni, Hervey przyj- rza³ siê jej uwa¿nie. Zauwa¿y³, ¿e jest nieobecna duchem. By³a nadal uprzejma, nadal serdeczna, ale to wiadczy³o jedynie o dobrym wychowaniu i nienagannych manierach. Jej myli odbieg³y daleko od tych machinalnych czynnoci. Jak przy- sta³o na dobr¹ pani¹ domu, poczeka³a, a¿ zape³ni siê ostatni autobus, a potem macha³a na po¿egnanie stoj¹c na brzegu podjazdu. Trawnik za jej plecami usiany by³ stolikami, na których piêtrzy³y siê brudne talerze i szklanki, oraz porozstawia- nymi w nie³adzie krzes³ami; kelnerzy czekali niecierpliwie na chwilê, kiedy bêd¹ mogli sprz¹tn¹æ i sobie pójæ. Hervey patrzy³ za siebie, dopóki autobus nie poko- na³ zakrêtu alei, a wtedy straci³ Sarê z oczu. 2 Kto klepn¹³ Eda po plecach, wymówi³ jego imiê, wzi¹³ go za rêkê. Ed musia³ oderwaæ siê od Sary i wróciæ do rzeczywistoci. Obok sta³ jego dawny zwierzchnik, genera³ brygady Otis Bull Miller. Wygl¹da³ dok³adnie tak, jak go opisa³ Hervey Leinert, mo¿e tylko mia³ bardziej przerzedzon¹ czuprynê. Ed, ty stary draniu! Du¿o czasu ci zajê³o dotarcie na jeden z naszych zjaz- dów! Miller, widz¹c, jak Ed wpatruje siê w Sarê Luttrell, tr¹ci³ go ³okciem i mrug- n¹³ otwarcie. Widzê, ¿e wci¹¿ latasz za spódniczkami, jak tutaj mówi¹. A ona jest nadal piekielnie atrakcyjn¹ kobiet¹. Dziewczyny zawsze ciê oblega³y, Ed. Jak to siê sta³o, ¿e do tej pory nie jeste ¿onaty? By³em ¿onaty kiedy. Ka¿dy ma prawo do jednej pomy³ki. Ja mam na swoim koncie dwie. Do trzech razy sztuka, a potem pas. À propos zaobr¹czkowanych, pozna³e ju¿ sir Gilesa? Nie. -W takim razie musisz to nadrobiæ. Kapitalny facet. Zreszt¹ przyjani³e siê chyba z jego ojcem, o ile dobrze pamiêtam? Grywalimy razem w szachy. Wobec tego chodmy. Miller zaprowadzi³ Eda do miejsca, gdzie Giles Luttrell królowa³ na wózku inwalidzkim, stanowi¹c orodek sporej grupy, przez któr¹ genera³ utorowa³ sobie energicznie drogê. Sir Gilesie zagrzmia³ jowialnie. Wróci³a do nas dzisiaj zab³¹kana owiecz- ka. Ten facet odwiedzi³ Luttrell Park pierwszy raz od dnia, w którym go opuci³.
11 Pu³kownik wtedy kapitan Ed Hardin. Ed, to jest sir Giles Luttrell, gospodarz naszych zjazdów. Giles Luttrell pos³a³ Edowi ostre, przenikliwe spojrzenie, a potem umiech- n¹³ siê i wyci¹gn¹³ rêkê. Hardin, Hardin zastanawia³ siê g³ono. Ale przecie¿ ja pana znam! Pan musi byæ tym Edem, który grywa³ w szachy z moim ojcem. Owszem, tak przyzna³ Ed ostro¿nie. Mi³o wreszcie pana poznaæ. Ojciec pisa³ do mnie o panu, naprawdê. Sara równie¿; dostarcza³ im pan ró¿nych dóbr ¿yciowych akurat wtedy, kiedy bardzo ich brakowa³o. Ojciec utrzymywa³, ¿e gra pan w sposób zrêczny i przemylany, ale przejawia sk³onnoæ raczej do ataku ni¿ do obrony. Ma pan dobr¹ pamiêæ skomentowa³ Ed spokojnie. To mniej wiêcej wszystko, co mam odpar³ Giles Luttrell pogodnie. Resz- ta mojej osoby trzyma siê dziêki katgutowi i drutom. Wita³ siê pan ju¿ z Sar¹? Bêdzie zachwycona widz¹c pana po tak d³ugim czasie. Wiem wszystko o panu i o za³odze jak siê nazywa³ pana samolot? California Girl? Czujê, ¿e pana znam, choæ d³ugo nam przysz³o czekaæ na osobisty kontakt. Nie by³em w Anglii od czterdziestego pi¹tego, kiedy z niej wyjecha³em. To zobaczy pan wiele zmian. Ju¿ widzia³em, zw³aszcza w Londynie. A, nasze miasto stu uciech. W³anie, podobno. Gawêdzili sobie w otoczeniu przyjaznych, sympatycznych ludzi, a¿ w pew- nej chwili Ed dojrza³, ¿e wie¿a, ró¿owa tkanka przeszczepu na uformowanej od nowa twarzy przybiera szary odcieñ. Nikt inny tego nie zauwa¿y³, ale dla Eda sta³o siê oczywiste, ¿e siedz¹cy przed nim cz³owiek cierpi. Instynktownie rozej- rza³ siê ponad g³owami ludzi, szukaj¹c oczami Sary. Zauwa¿y³, ¿e jest wpatrzona w niego. Zrozumia³a natychmiast jego spojrzenie. W jednej chwili opuci³a gru- pê, z któr¹ sta³a, rzuci³a parê s³ów na po¿egnanie i ruszy³a w stronê mê¿a. Wy- starczy³ jeden rzut oka na jego twarz, ¿eby bez popiechu czy paniki, w ca³kowi- cie naturalny sposób wy³uska³a go z otaczaj¹cej grupy i poprowadzi³a wózek w kierunku domu. Tam s³u¿¹cy zaj¹³ miejsce Sary przy wózku, gdy tymczasem ona posz³a przodem, znikaj¹c w drzwiach. Bull Miller odwróci³ siê do Eda. Ten cz³owiek jest autentycznie chory stwierdzi³. Bóg raczy wiedzieæ, jak on to znosi, a jednak jako daje sobie radê. Spali³ siê prawie na grzankê, mó- wiê ci. Nie by³o ciê tu, kiedy siê rozbi³, co? Pojêcia nie mam, jak on to wytrzymu- je. Nie umia³bym policzyæ, ile mia³ operacji. A jednak nigdy siê nie skar¿y i zaw- sze ma pogodn¹ minê. Lady Sara równie¿. To ona wszystko organizuje, jak siê pewnie domylasz. On nie mo¿e jej nawet pomóc, serce mu na to nie pozwala. Operacje tak je os³abi³y, ¿e nie wolno mu robiæ ¿adnych wysi³ków. Od lat przygl¹- dam siê, jak choroba opanowuje go coraz bardziej; w tym roku wygl¹da gorzej
12 ni¿ kiedykolwiek przedtem Miller westchn¹³. Niedobrze. To wspania³y facet. Przez te wszystkie lata stalimy siê dobrymi przyjació³mi. Pasjonuje siê nasz¹ eskadr¹ i naprawdê ciesz¹ go te zjazdy. Bardzo liczy siê dla niego fakt, ¿e Luttrell Park jest wa¿ny tak¿e dla nas. wietnie to rozumiem powiedzia³ Ed spokojnie. Do kolacji bêdzie wie¿y i wesó³ jak szczygie³. A wiesz, ¿e ja zawsze zo- stajê tu na noc? Zrobi³ siê z tego rodzaj dorocznych obchodów. Moja pani chwali siê potem przed reszt¹ ¿on, opowiadaj¹c o swojej przyjani z sir Gilesem i lady Sar¹ Luttrell. Wiesz, jakie s¹ kobiety. Umiechn¹³ siê porozumiewawczo do Eda, ale nie by³o w tym z³oliwoci. Impreza przeci¹gnê³a siê do pónego popo³udnia. Ko³o szóstej wiêkszoæ osób zaczê³a siê zbieraæ do odjazdu ¿eby pobawiæ siê gdzie, uczciæ spotkanie, przegadaæ pó³ nocy wspominaj¹c dawne czasy. Ed widzia³ Herveya Leinerta krê- c¹cego siê w pobli¿u, ale zadba³ o to, ¿eby go zgubiæ. Kiedy kelnerzy zaczêli uprz¹taæ resztki przyjêcia, uda³o mu siê przemkn¹æ za namiot i odnaleæ swoje ulubione miejsce w parku: jezioro. Wygl¹da³o zupe³nie jak wtedy. Mo¿na by po- myleæ, ¿e czas cofn¹³ siê o dwadziecia lat. Brzegi ³¹czy³, jak niegdy, palladiañ- ski mostek; wierzby zwiesza³y, jak niegdy, swoje ga³¹zki, ³abêdzie i kaczki nadal p³ywa³y po wodzie. Jedynie pawilon w stylu greckiej wi¹tyni by³ zamkniêty. Zaj- rza³ przez okno. Wewn¹trz zobaczy³ posk³adane le¿aki i co, co wygl¹da³o na kamizelki ratunkowe. Zapewne teraz, pomyla³, kiedy przewijaj¹ siê tu hordy tu- rystów, musz¹ je trzymaæ na wypadek, gdyby kto wpad³ do jeziora. Usiad³ na najwy¿szym, nagrzanym s³oñcem schodku pawilonu, kontempluj¹c widok. Nic siê tu nie zmieni³o. Falista linia wzgórz Cotswold, pas¹ce siê krowy, zielone pola, niewielkie farmy, miasteczka, spiczaste wie¿e kocio³ów.Tchn¹cy spo- kojem pejza¿, taki sam od tysi¹ca lat, nie tylko od dwudziestu. Wydawa³o mu siê, ¿e zaledwie wczoraj lata³ nad nim z regularnoci¹ zegarowego wahad³a, rozmylaj¹c za ka¿dym startem, czy dane mu bêdzie wróciæ, by znów to wszystko zobaczyæ. Odchyli³ siê do ty³u i opar³ o nagrzan¹ marmurow¹ cianê pawilonu. Powró- ci³y wspomnienia. Jesienne i zimowe s³otne dni; piknikowy kosz z jedzeniem; whisky z zapasów, dywan na pod³odze, koj¹cy dwiêk deszczu siek¹cego po- wierzchniê jeziora i oni, ich dwoje, g³uchych na wszystko, zapamiêta³ych w so- bie. Dwadziecia siedem, pomyla³. Mia³em dwadziecia siedem lat. A ona dwa- dziecia trzy. Zupe³nie jakby wróci³a ta scena, tak czêsto odgrywana, ¿e nadal zna³ swoj¹ rolê perfekcyjnie, ³¹cznie ze stanem nerwowego podekscytowania, rozedrganej gotowoci na myl, ¿e za chwilê ona tu przyjdzie, ¿eby siê z nim spotkaæ. Nic siê nie zmieni³o. Nawet on sam. Zobaczy³a go siedz¹cego na schodku, kiedy wysz³a zza szczytu pagórka. Tra- wa by³a gêsta, t³umi³a odg³os kroków; wiêc nie s³ysza³, jak nadchodzi, zw³aszcza ¿e pogr¹¿ony by³ g³êboko w mylach, wpatrzony w pejza¿ za jeziorem, jakby szuka³
13 tam niewiadomych odpowiedzi. Zanim podesz³a, przystanê³a, ¿eby na niego spoj- rzeæ, nareszcie bez przeszkód, co chcia³a zrobiæ przez ca³e popo³udnie, na cz³o- wieka, bez którego musia³a ¿yæ, ale którego nigdy nie zapomnia³a; tego obcego, o którym wiedzia³a wszystko. Niewiarygodne, jak ma³o siê zmieni³. By³ nadal Edem, chocia¿ dwadziecia lat póniej. Wysoki, potê¿nie zbudowany przypomnia³a sobie kszta³t szerokich ramion pod d³oñmi. Nie wydawa³ siê ani trochê masywniejszy, ni¿ pamiêta³a; w³osy mia³ nadal bujne, jednolicie czarne, lekko kêdzierzawe. Twarz mo¿e trochê szczu- plejsza, ostrzejsza, jakby zamkniêta; w k¹cikach ust widnia³y cierpkie linie, któ- rych nie narysowa³ miech. By³ mocno opalony, jakby przyjecha³ prosto z gor¹ce- go klimatu z Kalifornii? Siedzia³ w s³oñcu, pochylony lekko do przodu, z rêkoma splecionymi luno miêdzy kolanami, patrz¹c na drug¹ stronê jeziora. Wiedzia³a, gdzie b³¹dzi mylami. Jej myli by³y tam równie¿, przez ca³e popo³udnie. Podnio- s³a oczy, by spojrzeæ mu w twarz i zobaczy³a, ¿e Ed te¿ na ni¹ patrzy. Nie spuszczaj¹c z niego wzroku, potrz¹snê³a g³ow¹ bez s³owa. Podniós³ siê i stali teraz naprzeciwko, wpatrzeni w siebie, w absolutnej ciszy. Milczenie prze- ci¹ga³o siê, otaczaj¹c ich niewidoczn¹ sieci¹ jednoczesnego rozpoznania i pamiê- ci, wi꿹c ich bezpowrotnie. Czu³a mocne uderzenia serca w szyi, na wargach, w czubkach palców. By³a go wiadoma ka¿dym nerwem cudowna mêka, której nie zapomnia³a. Widzia³a zielone cêtki w orzechowych oczach, które wpatrywa³y siê w ni¹ wabi¹c nieodparcie, i z³ociste koniuszki rzês. Jak siê masz, Saro. Dawno siê nie widzielimy przemówi³. Zobaczy³, jak piêkne, wyraziste oczy nape³niaj¹ siê ³zami, jak ca³a zaczyna dr¿eæ. Zamruga³a, rozpraszaj¹c ³zy. Blada twarz jania³a blaskiem. Uj¹³ jej rêce w swoje; cisnê³a je mocno. B³¹dzi³a wzrokiem po jego twarzy, jakby szuka³a jakich znaków, potem wróci³a do oczu, a wyczytawszy w nich to, co chcia³a wie- dzieæ, wyda³a westchnienie tak lekkie, ¿e ledwie s³yszalne, i przylgnê³a do niego ca³a. Uwolni³a rêce, by unieæ je i otoczyæ go ramionami, dopasowaæ siê jak naj- cilej. Trzyma³a go z ca³ej si³y, napiêta, dr¿¹ca, i zaraz przylgnê³a twarz¹ do piersi. Jemu serce wali³o równie mocno, dr¿a³ tak samo jak ona. Przytuli³ policzek do jej w³osów i westchn¹³ g³êboko, jak gdyby zbyt d³ugo wstrzymywa³ oddech. Jeste naprawdê, Ed? To nie jest sen? Nie obudzê siê za chwilê? szepnê³a. Nie. Jestem tu naprawdê. Ca³a reszta mo¿e byæ nierzeczywista, ale ja je- stem mówi³ ochryp³ym g³osem. Wiesz, czeka³am i wygl¹da³am ciê tyle razy Co roku myla³am: mo¿e to bêdzie tym razem? A kiedy by³o po wszystkim, myla³am: mo¿e w przysz³ym roku? Odjecha³emtakdaleko,jaksiêda³o.Dopierotamodkry³em,¿ezabra³emwszyst- ko ze sob¹. Dlatego ostatecznie wróci³em. Nie by³em w stanie d³u¿ej uciekaæ. Tak siê cieszê. Ja te¿. W jego g³osie by³ ukryty ¿ar. Kiedy zobaczy³am ciê tak blisko mnie, myla³am, ¿e mam halucynacje. Tak d³ugo karmi³am siê nadziej¹. Powtarza³am sobie nieraz, ¿e nie masz ¿adnego
14 powodu, ¿eby wracaæ, ¿e w przeciwieñstwie do innych nie zabra³e z sob¹ szczê- liwych wspomnieñ, które by siê wi¹za³y z Luttrell Park. Nie masz racji. Nie przywiod³y mnie tutaj z³e wspomnienia, Saro, ale w³a- nie dobre. Tak wiele ich mam Gdyby tak nie by³o, to czemu, twoim zdaniem, ucieka³bym przez te wszystkie lata? ¯eby byæ jak najdalej ode mnie? Szuka³em drugiej takiej jak ty. I wróci³em dopiero wtedy, kiedy siê przeko- na³em, ¿e nikogo takiego nie ma. Ale ja ciê tak bardzo zrani³am. To prawda. Jednak wiem, ¿e nie chcia³a tego zrobiæ. By³am mu potrzebna, Ed. Potrzebna do prze¿ycia. Twoja umiejêtnoæ prze¿y- ciajestnaturalnymdarem.Prze¿y³eSchweinfurtzapierwszymi drugimrazem,prze- ¿y³e Regensburg, Berlin, Holandiê Wiedzia³am, ¿e prze¿yjesz rozstanie ze mn¹. Poruszy³a siê i zrobi³a krok do ty³u, ¿eby na niego spojrzeæ. Pozwoli³ jej na to, ale nie puci³ jej r¹k. Powiedzia³ spokojnie: Nie by³o dnia w ci¹gu tych dwudziestu lat, ¿ebym nie pomyla³ o tobie. Ja te¿ nie opuci³am ¿adnego. Jego oczy przesunê³y siê po niej jak palce lepca, dotykaj¹c, pieszcz¹c, czuj¹c. Wygl¹dasz zupe³nie tak jak dawniej. To niewiarygodne. Jestem starsza. Ale ci z tym do twarzy. Kiedy mi powiedzia³e, ¿ebym nigdy nie s¹ s¹dzi³a z pozorów. Kiedy mówi³em ci wiele rzeczy zreszt¹ sk¹d wiesz, ¿e ciê os¹dzam? Bo inaczej czemu by wraca³? ¯eby ciê zobaczyæ. Po tych wszystkich latach? Zw³aszcza po tych wszystkich latach. Czy to znaczy, ¿e mi wybaczy³e? Ju¿ bardzo dawno temu. Kiedy zrozumia³em, co zrobi³a i dlaczego, nie by³o nic do wybaczania. Zrobi³a to, co musia³a, Saro, a nie to, co chcia³a. Nie mog³a post¹piæ inaczej. Zrozumienie zabra³o mi trochê czasu, ale w koñcu do tego doszed³em. Bóg wiadkiem, ¿e doæ rozmyla³em. I ja te¿ myla³am o tobie. Umiechnêli siê do siebie, rozlunieni, swobodniejsi; bariery znik³y, lata prze- sta³y siê liczyæ. Jak dobrze znów ciê widzieæ powiedzia³a miêkko. Och, gdyby tylko wiedzia³ Wiem. Tak, jestem pewna, ¿e wiesz. Rozejrza³a siê, i poci¹gnê³a go w stronê pawilonu. Usiad³a na schodku i sk³o- ni³a, by usiad³ obok. Odwróci³a siê tak, ¿eby móc go widzieæ. S³oñce oblewa³o j¹ blaskiem, rysuj¹c jej sylwetkê na tle wiat³a.
15 Czas by³ dla ciebie ³askawy, Saro powiedzia³ Ed z nut¹ podziwu w g³o- sie. Nawet ciê nie musn¹³. A jak wygl¹da³o twoje ¿ycie? Wzruszy³a ramionami, jakby chcia³a strz¹sn¹æ z nich te dwadziecia lat. Jej ton by³ lekki, naturalny. Trochê dobrze, trochê le; zwyczajnie. A co z tob¹? Jak sama powiedzia³a, prze¿y³em mówi³ powa¿nie, ale orzechowe oczy umiecha³y siê do niej. Prawie mnie wykoñczy³a. Wiesz, nigdy nie s¹dzi³em, ¿e naprawdê to zrobisz. Zawsze wiedzia³em, ¿e staæ ciê na to, ale nie przypusz- cza³em, ¿e do tego dojdzie Teraz on z kolei wzruszy³ ramionami. Potrzebo- wa³em trochê czasu, ¿eby siê z tym uporaæ. Przede wszystkim musia³em doro- sn¹æ. Patrzy³a na niego z mimowoln¹ aprobat¹, umiech kry³ w sobie têsknotê. Doros³e po prostu wspaniale powiedzia³a cicho. Na pocz¹tku by³o inaczej. Kiedy mnie zostawi³a, czu³em siê zdruzgotany. Prze¿y³em piek³o próbuj¹c siê pozbieraæ. Czu³em, ¿e do niczego siê nie nadajê. Musia³em dorosn¹æ i dojrzeæ. Przekona³em siê bolenie na w³asnej skórze, ¿e kie- dy wszystko przychodzi zawsze ³atwo, tym ciê¿ej prze¿ywa siê pora¿kê. Nigdy nie mia³em problemów z kobietami; przesta³em je traktowaæ z nabo¿nym podzi- wem w wieku czternastu lat. Ty odegra³a siê za nie z nawi¹zk¹. Posun¹³em siê do tego, ¿e polubi³em kobietê, która w moim pojêciu by³a do ciebie podobna. Oczy- wicie w niczym ciê nie przypomina³a, w dodatku mia³a mi za z³e ci¹g³e porów- nania. Chcia³a byæ kochana dla siebie samej. Nie potrafi³em jej tego daæ, wiêc porzuci³a mnie dla kogo, kto potrafi³. Spêdzi³em lata szukaj¹c kogo takiego jak ty, Saro. I dopiero kiedy zda³em sobie ostatecznie sprawê, ¿e nikt taki nie istnie- je ¿e jeste jedyna, niepowtarzalna i nieosi¹galna, wiêc nie ma co siê oszukiwaæ i lepiej zaakceptowaæ ten fakt dopiero wtedy poczu³em, ¿e potrafiê tu wróciæ. Chcia³em siê przekonaæ, czy zdo³am pozbyæ siê obsesji na twój temat. Myla- ³em sobie: przecie¿ to dawne czasy, dawne miejsca, dawne twarze Kto powie- dzia³ mi dzisiejszego popo³udnia, ¿e czas wszystkich nas zmienia. Nie przesz³o mi ani na chwilê przez myl, ¿e ty pozostaniesz nie zmieniona. Nie spuszcza³a oczu z jego twarzy przez ca³y czas, kiedy mówi³. S³ucha³a z nies³abn¹c¹ uwag¹, tylko rêce zaciska³y siê na jego d³oniach. Umiechn¹³ siê do niej. Jeli nie pozosta³o ci nic prócz wspomnieñ, siêganie w g³¹b pamiêci jest najsmutniejsz¹ rzecz¹ pod s³oñcem powiedzia³. Kiedy walczy³em w Korei, nasza baza znajdowa³a siê nad rzek¹, a mój namiot sta³ na brzegu, powy¿ej tamy. Nieraz le¿a³em w ³ó¿ku s³uchaj¹c, jak deszcz siecze powierzchniê wody i myla- ³em o nas, o tym miejscu nad jeziorem. Zastanawia³em siê, jak ono teraz wygl¹da. Potrafi³em wstaæ i napisaæ do ciebie d³ugi list, mówi¹c ci, co czujê, a kiedy rano deszcz ustawa³ i wychodzi³o s³oñce, dar³em mój list i wrzuca³em strzêpy do rze- ki. Umiechn¹³ siê smutno. By³y chwile, kiedy myla³em, ¿e zdo³a³em ciê z sie- bie wyrzuciæ, ¿e wszystko skoñczone i jestem wolnym cz³owiekiem. Ale wystar-
16 czy³o, ¿ebym zobaczy³ kobietê podobn¹ do ciebie, a natychmiast wraca³em na star¹ cie¿kê. Nie mam pojêcia, dlaczego to musia³a byæ akurat ty i sk¹d ta nie- mo¿noæ uwolnienia siê od ciebie. Mo¿e dlatego, ¿e z tob¹ wszystko stawa³o siê o tyle g³êbsze, o tyle bardziej satysfakcjonuj¹ce, takie takie wiadome, w stop- niu, jakiego nigdy przedtem nie dowiadczy³em. Popatrzy³ w przejrzyste oczy, lni¹ce od niewyp³akanych ³ez. Nie przyszed³em tu po to, Saro, ¿eby brutalnie wtargn¹æ w twoje ¿ycie. Zrobi³em to, poniewa¿ musia³em siê przekonaæ, czy potrafiê uporaæ siê z moim w³asnym ¿yciem. Myla³em, ¿e niezale¿nie od tego, jaka jeste teraz, czy zmieni- ³a siê na dobre czy na z³e, czy zosta³a taka sama nadszed³ czas, ¿eby stawiæ temu czo³o i pogodziæ siê z tym, ¿e nale¿ysz do przesz³oci. Urwa³, po czym doda³ z przekonaniem: I to by³ b³¹d. Na mi³oæ Bosk¹, dlaczego nie wróci³em wczeniej? Dlaczego? Mo¿e tak powinno by³o siê zdarzyæ odpar³a ³agodnie. Mo¿e teraz dopiero nadszed³ w³aciwy czas dla nas obojga. Spojrza³ na ni¹, jakby próbowa³ zrozumieæ, o co jej chodzi, ale Sara powie- dzia³a tylko: Jeste tutaj, Ed, to najwa¿niejsze. Tymczasem musi nam to wystarczyæ. Tak siê cieszê, tak bardzo siê cieszê, ¿e wróci³e, ¿e mogê ciê widzieæ. Wydaje mi siê doda³a z lekkim wahaniem ¿e myl¹c nieustannie o sobie oboje s¹dzili- my, ¿e to drugie zd¹¿y³o zapomnieæ. Zatonêli w sobie wzrokiem, a oczy zasz³y im mg³¹, kiedy Ed dotkn¹³ ustami jej ust. Przez chwilê trwali tak w bezruchu, a potem nagle znaleli siê w swoich objê- ciach. Poca³unek porwa³ ich i opanowa³. Ca³owali siê rozpaczliwie, namiêtnie, za- ch³annie, jakby nie mogli siê roz³¹czyæ. D³ugie lata samotnoci rozwia³y siê jak mg³a. Znajome uczucia i reakcje, dawne zwyczaje kochanków, sposób, w jaki lgnê- ³y do siebie dwa cia³a, ch³onê³y siê wargi, pieci³y d³onie wszystko by³o dok³adnie tak jak kiedy, jak gdyby oboje rozpamiêtywali to tak d³ugo, a¿ nauczyli siê siebie na pamiêæ. Rzeczywicie nic siê nie zmieni³o; uczucia, reakcje, radoæ, wzajemna rozkosz by³y te same. Przez d³ugi czas ca³owali siê cile ze sob¹ spleceni. Szeptali co bez zwi¹zku, powtarzaj¹c swoje imiona, piecili siê i rozpoznawali na nowo, a¿ wreszcie Sara opar³a policzek o pier Eda i spyta³a dr¿¹cym g³osem: Czy to mo¿liwe, ¿eby zacz¹æ wszystko od nowa? Co siê musi skoñczyæ, ¿eby mo¿na by³o zacz¹æ od nowa, Saro; a my ni- czego nie koñczylimy. Po prostu kiedy zosta³o to przerwane. Nie rozumiem, dlaczego nam siê taka rzecz przytrafi³a, ale nie zamierzam zadawaæ ¿adnych py- tañ. Przyjmê z wdziêcznoci¹, cokolwiek przypadnie mi w udziale. Przejêci do g³êbi, wstrz¹niêci, jakby nie mogli w to uwierzyæ, dr¿eli o uczucie, które odkryli na nowo jakby siê mog³o w ka¿dej chwili rozwiaæ. By³o tak auten- tyczne, tak niespodziewane, takie cudowne. Ile¿ razy Sara o tym ni³a; ile razy bu- dzi³a siê z imieniem Eda na ustach, potrzebuj¹c go rozpaczliwie. By³y dni, kiedy myla³a o nim ustawicznie. Jak¿e czêsto przychodzi³a tutaj, w³anie w to miejsce,
17 gdzie ka¿dy kamieñ, ka¿de db³o trawy o nim przypomina³o. Jak¿e czêsto siady- wa³asamotnieow³adniêtatêsknot¹,mocn¹jakfizycznyból;zamyka³atenbólw sercu, bo wola³a ¿yæ z tym cierpieniem, ni¿ znosiæ powolne zanikanie pamiêci. A teraz wróci³. To nie by³ sen; czu³a dotyk jego ust, jego r¹k. Przesz³oæ wdar³a siê gwa³townie do teraniejszoci, by zaprowadziæ j¹ w nieznan¹ przy- sz³oæ, ca³kowicie ró¿n¹ od tej, ku której zmierza³a. Nie chcia³a teraz o tym my- leæ; lepiej skupiæ siê na teraniejszoci, na prze¿yciu ka¿dego nowego dnia takiego dnia jak dzisiaj, kiedy nag³e olnienie, jak brakuj¹cy magiczny sk³adnik w tyglu alchemika, przeobrazi³o posêpn¹ szaroæ codziennoci w mieni¹ce siê z³o- cicie zjawisko. Rozpiê³a guziki kurtki Eda, ¿eby móc go otoczyæ ramionami. Zamkn¹³ Sarê w ucisku, przytulaj¹c jej g³owê do ramienia. Miêdzy poca³unkami szepta³ jej imiê g³osem nabrzmia³ym namiêtnoci¹: Saro, Saro tylko ty, Saro nikt inny. B³agam ciê, nie odrzucaj mnie znowu. Pozwól mi widywaæ ciê czasem, byæ blisko ciebie Kocham ciê, Saro. Zawsze ciê kocha³em I zawsze bêdê kocha³. P³omieñ, który rozjarzy³ siê w Sarze, wyzwoli³ w niej rozpaczliwe po¿¹da- nie, szarpi¹cy g³ód namiêtnej natury pozbawionej mi³oci fizycznej. By³a tak roz- ogniona, ¿e jak nigdy przedtem nie myla³a o tym, co to oznacza dla niego, a je- dynie o w³asnych potrzebach, w³asnym pragnieniu. Pêdzi³a na olep w kierunku, który prowadzi³ tylko do jednego ale trawa pod drzewami nie by³a odpowied- nim miejscem; czas równie¿ nie by³ w³aciwy. Przepe³niona namiêtnoci¹, nie myla³a o tym. Niespodziewany, choæ wytêskniony powrót Eda pozbawi³ j¹ sa- mokontroli, a pod wp³ywem zachowania Sary on równie¿ straci³ panowanie nad sob¹. Marzy³ o takiej chwili, wyobra¿a³ j¹ sobie, snu³ fantazje na jej temat, ale teraz nie by³o tak jak powinno. Nie czu³, ¿e Sara robi to, czego pragnie, tylko co, czemu po prostu nie mo¿e siê oprzeæ. Zala³a go fala wspó³czucia i bardziej ni¿ kiedykolwiek zapragn¹³ j¹ chroniæ nawet przed sam¹ sob¹. Trzyma³ j¹ wiêc blisko i tuli³ z najdelikatniejsz¹, najsubtelniejsz¹ czu³oci¹, z najg³êbsz¹ mi³oci¹, staraj¹c siê j¹ uspokoiæ z ca³¹ serdecznoci¹ i ciep³em, ja- kie móg³ jej daæ ale nic wiêcej. Sara, nawet po latach roz³¹ki, tak by³a wyczulo- na i zestrojona z jego mylami, ¿e odebra³a ten sygna³ od razu. Zauwa¿y³, ¿e stop- niowo siê wycisza, wdziêczna, ¿e mo¿e zaufaæ jego sile i dyscyplinie, a¿ wreszcie zupe³nie siê opanowa³a. Jeszcze chwilê siedzia³a nieruchomo w jego ramionach, mocno przytulona; potem podnios³a g³owê i spojrza³a na niego wymownie. Zro- zumia³a i by³a mu za to wdziêczna. Ed, mój najmilszy, najdro¿szy wyszepta³a. By³e i nadal jeste najcu- downiejszym z ludzi. Poca³owa³a go z niewymown¹ czu³oci¹. Kocham ciê tak bardzo, Ed. To siê nigdy nie zmieni, pamiêtaj. Bêdê ciê zawsze kochaæ, bez wzglêdu na wszystko. Wiem, wiem odpar³ cicho, wstrz¹niêty. Nie wiedzia³, dlaczego to po- wiedzia³a, ale rozumia³, ¿e nie czas o to pytaæ. 2 Wspomnienia
18 Poczu³, ¿e poruszy³a siê i spojrza³ na ni¹. Umiecha³a siê. Grosik za twoje myli zaproponowa³a. A mo¿e grosik nie wystarczy? Dla ciebie s¹ za darmo owiadczy³. Moje myli, mój czas cokol- wiek zechcesz, kiedykolwiek zechcesz. Wystarczy, ¿e za¿¹dasz, a bêd¹ twoje. Chcê twojego czasu zdecydowa³a natychmiast, a potem spyta³a niepew- nie: Ile go masz? Co by powiedzia³a na dwa lata? Otworzy³a szeroko oczy. Chcia³em ciê zaskoczyæ przyzna³. Jestem tu s³u¿bowo. Pracujê w am- basadzie. O mój Bo¿e powiedzia³a zduszonym g³osem i ukry³a twarz na jego pier- si. Za du¿o tego wszystkiego. Czujê siê, jakby zalewa³y mnie kolejne fale. Podnios³a g³owê, ¿eby na niego spojrzeæ zdumionymi oczami. Czym sobie za- s³u¿y³am na tyle szczêcia? ¯y³a, jak Pan Bóg przykaza³? Po prostu ¿y³am. Ale dwa lata! Ca³e dwa lata! Wci¹¿ jeszcze nie dowierza³a, choæ bi³a z niej radoæ. Najwa¿niejsze umiechn¹³ siê Ed ¿ebym móg³ ciê widywaæ, kiedy tyl- ko bêdzie to wykonalne oczywicie, bior¹c pod uwagê wszystkie okolicznoci. Bêdziemy siê widywaæ odpar³a spontanicznie. To mogê ci obiecaæ. S¹ pewne sprawy Tak? Bêdziemy siê spotykaæ powiedzia³a wymijaj¹co. Przyrzek³am ci; a to znaczy, ¿e mogê dotrzymaæ obietnicy. Wiesz, ¿e zawsze tak postêpujê. Piêkne oczy pociemnia³y, jakby przebieg³ przez nie cieñ. Tylko ten jedyny raz zapo- mnij o tym. Przecie¿ wiesz, ¿e ju¿ zapomnia³em. Umiechnê³a siê do niego i znów po³o¿y³a mu g³owê na piersi. Czy genera³ Miller powtórzy³ ci, ¿e pyta³am o ciebie? odezwa³a siê po chwili. Tak. Miêdzy innymi dlatego podj¹³em decyzjê o powrocie. Odzyska³em nadziejê. Myla³am, ¿e to ja mam wiatowy monopol na nadziejê powiedzia³a. Ale ja mia³em wszystkie amerykañskie akcje. Spojrzeli na siebie czule. Ed zauwa¿y³, ¿e Sara przygl¹da mu siê z aprobat¹. Czy wiesz, ¿e pierwszy raz w ¿yciu widzê ciê po cywilnemu? zapyta³a. W moich wspomnieniach zawsze by³e w mundurze. Skoñczy³e, zdaje siê, z la- taniem w wojsku? To ono skoñczy³o ze mn¹. Dopad³ mnie podesz³y wiek. Co ty opowiadasz! oburzy³a siê z figlarnym b³yskiem w oku. Pamiêæ potrafi balsamowaæ odpar³ z umiechem, ale w jego oczach rów- nie¿ zapali³y siê p³omyki.
19 Ich spojrzenia spotka³y siê i nie mog³y siê rozdzieliæ. Lekka bryza przynios³a czysty ton stajennego zegara wybijaj¹cego siódm¹ wieczorem. Sara westchnê³a. Muszê iæ. Millerowie zostaj¹ na weekend, jak zwykle z okazji zjazdu. To ju¿ przesz³o do tradycji. A ja tymczasem zaniedbujê obowi¹zki gospodyni. Podnios³a siê z kolan Eda, wyg³adzaj¹c sukienkê. Odwróci³a siê do niego. Czy mogê siê z tob¹ skontaktowaæ w ambasadzie? Tak. Albo w mieszkaniu. Bo mam mieszkanie; obj¹³em je po moim po- przedniku. Zapiszê ci numer telefonu. Siêgn¹³ do kieszeni, wyj¹³ niewielki notatnik, zapisa³ dwa numery telefonu i adres, i wrêczy³ jej kartkê. Z³o¿y³a j¹ starannie i schowa³a w kieszeni sukienki. Kiedy? zapyta³. Co w g³osie Eda kaza³o jej podnieæ na niego wzrok. Odpowiedzia³a po prostu: Nied³ugo. Kiedy podeszli do domu, zobaczyli Gilesa Luttrella siedz¹cego na tarasie. Ed nie tyle zauwa¿y³, ile poczu³, ¿e Sara robi siê spiêta, ale zaraz umiechnê³a siê i posz³a w kierunku mê¿a, przyspieszaj¹c kroku. Wiem, wiem powiedzia³a weso³o. Na pewno siê zastanawia³e, co siê z nami sta³o. Ed i ja dalimy siê porwaæ wspomnieniom i tak zag³êbilimy siê w przesz³oæ, ¿e stracilimy rachubê czasu i zapomnielimy o teraniejszoci. Pochyli³a siê, ¿eby go poca³owaæ. Przepraszam, kochanie. Domyla³em siê, ¿e bêdziecie wspominali dawne czasy odpar³ Giles po- godnie, umiechaj¹c siê do niej. Ulokowa³em siê tutaj w nadziei, ¿e mo¿e uda mi siê z³apaæ Eda przed odjazdem. Chcia³em prosiæ, ¿eby zosta³ pan na kolacji zwróci³ siê do Eda. Genera³ Miller i jego ¿ona tak¿e bêd¹. Chêtnie porozma- wia³bym o dawnych dniach wie pan chyba, ¿e mój ojciec ogromnie pana lubi³. By³ dla mnie bardzo dobry wyzna³ szczerze Ed ale nie przyjecha³em tutaj, ¿eby zbieraæ komplementy. To ja jestem d³u¿nikiem. Lady Sara i pañski ojciec du¿o dla mnie zrobili. Podobnie jak pan dla nich. Tak czy owak czujê, ¿e jestem panu co winien. A je¿eli pan chce siê zrewan¿owaæ, to móg³by pan zrobiæ przyjemnoæ inwalidzie zapewniaj¹c mu swoje towarzystwo na godzinê czy dwie. Umiechn¹³ siê do Eda ujmuj¹co, mimo zniekszta³conej twarzy. Sara ustawi- ³a siê za wózkiem Gilesa, k³ad¹c rêkê na oparciu. Ed zauwa¿y³, ¿e jej d³oñ spo- czywa³a miêkko i luno, co wiadczy³o o braku napiêcia. Dziêkujê odpar³. Chêtnie zostanê. wietnie. Giles by³ zachwycony. Zawróci³ wózek, który mia³ napêd elektryczny, i ru- szy³ wzd³u¿ tarasu, w kierunku hutawki ogrodowej, naprzeciwko której umiesz-
20 czono barek na kó³kach. Sta³ przy nim Bates, dawny ordynans Gilesa, a teraz szef s³u¿by i osobisty lokaj w jednej osobie. Giles poprosi³ Batesa o pokazanie Edo- wi, gdzie mo¿e siê odwie¿yæ. Kiedy pan wróci, wypijemy drinka i pogadamy przed kolacj¹. Kiedy wróci³ po piêciu minutach, Sary ju¿ nie by³o, natomiast z góry zeszli Millerowie. Sara wymknê³a siê do swojej sypialni na piêtrze. Siedzia³a teraz przed toalet- k¹, na której sta³o niewielkie otwarte pude³ko. Mieci³ siê w nim plik listów, tro- chê fotografii i z³ote skrzyd³a odznaka US Air Force. Listy by³y w wiêkszoci krótkimi notatkami: Saro, o czwartej. Z³o¿ymy ofiarê Bogini. E. Kochanie moje, nie dam rady. Jestem rezerwowy. Mo¿e jutro? E. Saro, nie mogê jeæ; nie mogê spaæ; nie jestem zdolny do niczego prócz mylenia o tobie. Co ty ze mn¹ zrobi³a? E. Jeden z listów by³ d³u¿szy, napisany o³ówkiem; papier wyblak³ i nosi³ lady zagiêæ od wielokrotnego sk³adania. Sara roz³o¿y³a go ostro¿nie i przeczyta³a jeszcze raz. Potem zaczê³a ogl¹daæ fotografie. By³y to przewa¿nie amatorskie zdjêcia Lataj¹cej Fortecy z imieniem Sally B namalowanym na dziobie; na jednym z nich za³oga sta³a rzêdem na tle samolotu, umiechaj¹c siê od ucha do ucha. Inne zosta- ³o zrobione na stopniach tarasu jej domu. Tu równie¿ widnia³a za³oga Sally B, a obok ona sama w uniformie VAD Ochotniczego Towarzystwa Niesienia Po- mocy Rannym wpatrzona w rozemianego m³odego oficera z czapk¹ zsuniêt¹ na ty³ kêdzierzawej czarnej czupryny. Na jeszcze innym ten sam m³ody oficer siedzia³ oparty plecami o pieñ potê¿nego kasztana, który górowa³ nad greckim pawilonem w ogrodzie. Wziê³a do rêki odznakê i pog³adzi³a j¹ palcami, umie- chaj¹c siê przy tym do siebie. Potem wyjê³a ostro¿nie karteczkê z adresem i nu- merami telefonów Eda i przeczyta³a j¹ kilkakrotnie, by wszystko zapamiêtaæ. Do³o¿y³a kartkê do zawartoci pude³ka, zamknê³a je na kluczyk i schowa³a do szuflady w toaletce. Nastêpnie wsta³a, podesz³a do okna i wyjrza³a na taras. Ed sta³ ty³em do balustrady z drinkiem w rêku i s³ucha³ genera³a Millera, opowiada- j¹cego co z bogat¹ gestykulacj¹ i tubalnym miechem. Giles odwrócony by³ do niej plecami, wiêc nie widzia³a jego twarzy. Zmarszczy³a nagle brwi i przygryz³a wargê, jak zawsze, kiedy co j¹ trapi³o. Wreszcie odwróci³a siê zdecydowanie od okna i posz³a do ³azienki. O wpó³ do drugiej w nocy, kiedy Ed odjecha³, Millerowie w doskona³ych humorach udali siê do sypialni zwanej pokojem Gainsborough, poniewa¿ wisia³y tam portrety sir Piersa i lady Georginy Luttrell pêdzla s³ynnego malarza. Sara wróci³a do salonu, gdzie czeka³ na ni¹ Giles. Myla³am, ¿e dawno poszed³e do ³ó¿ka zbeszta³a go ³agodnie. Mia³e d³ugi i ciê¿ki dzieñ, a jeszcze ta impreza po po³udniu
21 Nic mi nie jest odpar³ Giles. Nie rób niepotrzebnego szumu, Saro. Umiechn¹³ siê, ¿eby z³agodziæ szorstkoæ s³ów. Jutro jest niedziela, wypiê siê porz¹dnie. Jeste zadowolona? Wyci¹- gn¹³ do niej rêkê i dorzuci³: Mam wra¿enie, ¿e wszystko siê uda³o. Doskonale. Trzysta osiemdziesi¹t siedem osób. O dwadziecia jeden wiêcej ni¿ w ze- sz³ym roku. Wci¹¿ od nowa mnie zadziwiaj¹ ci wszyscy ludzie, którzy wracaj¹ tutaj do nas przez tyle lat. To miejsce naprawdê du¿o dla nich znaczy. Trzysta Czternastka ma mnóstwo dobrych wspomnieñ zwi¹zanych z Lutt- rell Park i z Little Heddington zgodzi³a siê Sara. I vice versa zamilk³ na chwilê, a ona siedzia³a i czeka³a; wiedzia³a, ¿e Giles dojdzie w koñcu do tematu, który zamierza poruszyæ. Wiêc to by³ on powiedzia³ w koñcu. Tak, to by³ on. Wiesz, rozpozna³em go natychmiast. W ogóle siê nie zmieni³. W³anie to sprawi³o, ¿e siê wtedy le poczu³em tam, w ogrodzie. Chyba wpad³em w panikê. cisnê³a go za rêkê. Zupe³nie niepotrzebnie, Giles. Powiniene to wiedzieæ. Wiedzieæ a czuæ to dwie ca³kowicie ró¿ne sprawy. On jest nietuzinko- wym cz³owiekiem, Saro. Przez chwilê milcza³, pogr¹¿ony w mylach. Zabawne powiedzia³ w zadumie. ¯y³em z jego wyobra¿eniem od tak dawna, a jednak zobaczyæ go na w³asne oczy by³o dowiadczeniem przyt³acza- j¹cym. Wreszcie rozumiem, dlaczego nie potrafi³a o nim zapomnieæ. Musia³o ci byæ niezwykle trudno wyrzec siê go dla mnie. On ma powa¿ny problem, Saro. Jest w tobie zakochany, a ty jeste moj¹ ¿on¹. Ponadto doda³ jest bardzo samot- nym cz³owiekiem tak¿e z twojego powodu. Dlaczego zaprosi³e go na kolacjê? Poniewa¿ powinno siê poznaæ w³asnego wroga, a on jest moim wrogiem, Saro. Chocia¿ gdyby nasze losy u³o¿y³y siê inaczej, moglibymy, jak s¹dzê, byæ dobrymi przyjació³mi. Oczywicie zawsze wiedzia³em, ¿e to, co was ³¹czy³o, jest powa¿ne, tylko nie zdawa³em sobie sprawy, do jakiego stopnia. Musi byæ powa¿- ne, skoro przetrwa³o tak d³ugo. A przetrwa³o, prawda? Tak przyzna³a Sara cichym g³osem. Nie mogê rywalizowaæ z takim cz³owiekiem, Saro. Nie mam ¿adnej broni. On jest przystojny, czaruj¹cy, jednym s³owem szalenie atrakcyjny. Nawet pani Miller nie pozosta³a obojêtna na jego urok. Umiechn¹³ siê na wspomnienie niedu¿ej, pulchnej i mieszczañskiej Cissy Miller, która piek³a niezrównane szarlotki, uwielbia³a lawendowe myd³o, a dzi- siaj kr¹¿y³a wokó³ Eda nie spuszczaj¹c z niego oczu. To silny mê¿czyzna, Saro, a jednak przy tobie staje siê bezradny i nieod- porny na ciosy. Giles wzruszy³ ramionami. No có¿, ka¿dy z nas ma swoj¹
22 piêtê Achillesa, a ty w oczywisty sposób jeste jego s³aboci¹. Zawsze przypusz- cza³em, ¿e on z kolei jest twoj¹ Dlatego go nienawidzi³em. Le¿a³em nie pi¹c po nocach i pielêgnowa³em tê moj¹ nienawiæ. Rozumiesz, to on ciê zmieni³. Kie- dy wróci³em, nie by³a ju¿ dziewczyn¹, z któr¹ siê o¿eni³em; sta³a siê kobiet¹, wspania³¹ kobiet¹ i nie by³o w tym mojej zas³ugi. A na domiar z³ego nie mo- g³em tego wykorzystaæ. Milcza³ przez chwilê, po czym zapyta³: Dlaczego on wróci³? Bo czu³, ¿e musi to zrobiæ. W jakim sensie? Ze wzglêdu na mnie. Dla mnie. Rozumiem powiedzia³ Giles. Rzeczywicie rozumia³. Tak podj¹³ z na- mys³em widzê doæ wyranie, kim siê stajesz w jego obecnoci, Saro. W jego g³osie zabrzmia³a zjadliwa nuta. Nigdy w ¿yciu nie patrzy³a na mnie takim wzrokiem. Sara milcza³a. Nie mia³a nic do powiedzenia. Nie robiê ci wymówek ani siê nie skar¿ê, Saro mówi³ dalej Giles sztucz- nie spokojnym tonem. Ani jedno, ani drugie nie by³oby usprawiedliwione. Ni- gdy nie karmi³a mnie k³amstwami na jego temat, poza tym sprawa by³a skoñczo- na i zamkniêta, kiedy do mnie wróci³a. Niewiele kobiet wytrzyma³oby takie ma³¿eñstwo jak nasze doda³ ale ty siê nigdy nie uskar¿a³a. Jestem ci winien bardzo wiele, Saro. Jeli nawet on ciê zmieni³, ja zebra³em plon tej odmiany. Pogr¹¿y³ siê na chwilê w milczeniu. ¯adne z nas nie dosta³o tego, o czym marzy³o, ale ja mia³em wiêcej szczê- cia. Chocia¿ niegdy spodziewa³em siê dostaæ znacznie wiêcej, niewiele brako- wa³o, a otrzyma³bym o wiele mniej. I tak by³o mi lepiej, ni¿ wielu mê¿czyznom w tak zwanych normalnych ma³¿eñstwach. Wiem, ¿e nie by³o to dla ciebie ³a- twe nie s¹d nigdy, ¿e nie rozumia³em tego i nie docenia³em. Ale jednoczenie nienawidzi³em, szala³em i przeklina³em. Myla³em, ¿e przenigdy nie pogodzê siê z tym, co mi siê przydarzy³o. Jeli teraz prawie doszed³em do równowagi, to wy- ³¹cznie twoja zas³uga. Ilekroæ ciê potrzebowa³em, by³a zawsze przy mnie. A prze- cie¿ mog³a by³a pozostawiæ mnie w³asnemu losowi. Sara siedzia³a z pochylon¹ g³ow¹, ¿eby nie móg³ widzieæ jej twarzy. Giles by³ najwyraniej przera¿ony. Usi³owa³ zachowywaæ siê rozumnie i racjonalnie, ale Sara go zna³a: to by³o wo³anie o pomoc. Nawet nie zdawa³ sobie sprawy, jak moc- no ciska³ jej d³oñ; tak d³ugo pracowa³ nad odzyskaniem w³adzy w rêkach, ¿e teraz mia³y stalowy uchwyt. Sara czu³a ból w nadgarstku. Wiem, jak zmieni³a siê pod jego wp³ywem ci¹gn¹³ Giles. Ja mia³em tylko ciebie. Jeli zmianê w tobie zawdziêcza³em jemu, tym lepiej dla mnie. Co nie przeszkadza³o, ¿e mia³em mu to za z³e Przerwa³ na chwilê. No, a poza tym jest James. Dlaczego o tym wspomnia³e?
23 Mówienie o Jamesie jest dla mnie spraw¹ naturaln¹. Zobaczysz, bêdzie dobrze. Uporamy siê z tym wszystkim, Saro. ¯y³em przez dwadziecia lat z du- chow¹ obecnoci¹ tego cz³owieka, a teraz zjawi³ siê we w³asnej osobie. Chyba rozumiesz mnie dobrze? Nic ju¿ nie jest, jak by³o nie mo¿e wygl¹daæ tak samo. Ed wróci³. Wiem, jaki on jest. Naprawdê wiem, Saro. Bo¿e drogi, dlaczego mu- sia³a byæ tak przeraliwie uczciwa? zakoñczy³ tonem cz³owieka, który znosi katusze. Opad³ na oparcie wózka, kompletnie wyczerpany, z g³ow¹ odchylon¹ do ty³u, przymykaj¹c zdrowe oko. ciska³ d³oñ Sary jak obcêgami, a kiedy uchwyt zel¿a³, Sara nie cofnê³a swojej rêki. Giles zdawa³ sobie sprawê, ¿e j¹ rani, karz¹c za w³asnie nieszczêcie, za to, ¿e ona go ukara³a. Zawsze z drugiej rêki, myla³, wszyst- ko z drugiej rêki. Mi³oæ z drugiej rêki, syn z drugiej rêki, ¿ycie z drugiej rêki, nawet mieræ z drugiej rêki nie ta, która powinna mu by³a przypaæ w udziale dwadziecia lat wczeniej. To by wszystko rozwi¹za³o. Co takiego jest w Edzie? spyta³. Co takiego w nim znalaz³a, czego we mnie nie by³o? Sara wiedzia³a, ¿e musi odpowiedzieæ. Inaczej Giles bêdzie pyta³, bada³, dr¹- ¿y³, a¿ zmusi j¹ do wyznañ. Z w³asnej woli chcia³ zostaæ wziêty na mêki. Tylko takie cierpienie mog³o mu zapewniæ nieco spokoju. Sara odezwa³a siê nieg³ono: Rozumia³ mnie. Od samego pocz¹tku. Mê¿czyni, którzy potrafi¹ napraw- dê zrozumieæ kobietê, nale¿¹ do rzadkoci. To jest to jest specjalny dar. Zawsze wiedzia³, co czujê. Zna³ moje w¹tpliwoci, obawy, nadzieje, marzenia. Zna³ mnie i dobrze rozumia³. Nic na to nie mog³am poradziæ. Walczy³am z tym, zreszt¹ ju¿ ci mówi³am. Nie pokocha³am Eda dlatego, ¿e tobie czego brakowa³o. Pokocha- ³am go, bo dostrzeg³ i wydoby³ ze mnie to, o czym sama wczeniej nie wiedzia- ³am. Nawet gdyby tu by³, nie sprawi³oby to najmniejszej ró¿nicy. I tak pokocha- ³abym Eda. Byæ mo¿e wszystko potoczy³oby siê inaczej, ale nie zmieni³oby to moich uczuæ. Naprawdê nic nie mog³am na to poradziæ. Takie rzeczy siê zdarzaj¹, Giles, czy sobie tego ¿yczysz, czy nie. Nienawidzê siebie takiego, jakim siê sta³em. Jestem impotentem, Saro bezsilnym zarówno cia³em, jak i duchem. Wiem, ¿e nie przestaniesz darzyæ mnie uczuciem na tyle, na ile potrafisz ale ja nie tego pragnê. Chcê tego, co ofiaro- wa³aby jemu. Dzi siê o tym przekona³em. W mi³oci kryje siê o wiele wiêcej ni¿ seks, Giles. Minê³o dwadziecia lat od czasu, kiedy spa³am z Edem, a nadal go kocham! Owszem, kryje siê wiêcej, jeli nie brak w niej seksu! Czy mo¿esz spojrzeæ mi prosto w oczy i powiedzieæ, ¿e nie przypomina³a sobie setki razy, jak to jest kochaæ siê z Edem Hardinem? Pokocha³am go, zanim dotkn¹³ mnie pierwszy raz! Naturalnie! Powiedzia³a, ¿e rozumie kobiety. On chcia³ mieæ ciebie, do koñca, Saro, a nie pierwsz¹ lepsz¹ przygodê.
24 Z Edem nie ³¹czy³ mnie jedynie seks zaprotestowa³a Sara, a Giles poczu³ siê tak, jakby przekrêci³a nó¿ tkwi¹cy mu w sercu. Ale to jest pierwsza rzecz, jak¹ zauwa¿a ka¿da kobieta! Dzisiejszego po- po³udnia obserwowa³em was i dostrzeg³em bardzo wiele. Jedno nie ulega kwestii: wra¿enie, jakie Ed robi na kobietach! Wobec tego jestem taka jak one! Nie mo¿na wywo³aæ w sobie uczuæ na zawo³anie: mi³oæ do tej osoby, sympatia do innej. Nie mam pojêcia, dlaczego w moim przypadku to musia³ byæ akurat Ed; wiem tylko, ¿e tak by³o i zawsze bêdzie. Giles czu³, ¿e rozpada siê na kawa³ki i tylko w sercu zalega mu ciê¿ka bry³a, gor¹ca jak ogieñ i twarda jak kamieñ, gro¿¹ca utrat¹ równowagi. Z rozmys³em za- prosi³ Eda na kolacjê, ¿eby oceniæ ch³odnym okiem, choæ z rozdartym sercem, cz³o- wieka, z którym przysz³o mu rywalizowaæ. Zawsze by³ zdania, ¿e lepiej jest znaæ wroga, zw³aszcza jego s³aboci; a s³aboci¹ Eda Hardina by³a, jak odkry³, Sara. Westchn¹³ bolenie i natychmiast poczu³ rêkê Sary na ramieniu. Robisz, co mo¿esz, Saro powiedzia³ bezbarwnym g³osem ale to nie wystarcza. Niestety nie mogê tego zmieniæ. Jestem znu¿ony, Saro. Znu¿ony moim cia³em, moim ¿yciem, pragnieniem tego, czego mieæ nie mogê; nienawidzê tego, ¿e tylko biorê, a nie mogê dawaæ; ¿e wykorzystujê, a nie potrafiê byæ za to wdziêcz- ny. Mam doæ schodzenia na dalszy plan; chcê, dla odmiany, byæ na pierwszym miejscu. Chcê byæ zdolny do mi³oci, Saro, i chcê, ¿eby ty by³a w stanie mnie kochaæ. Kocham ciê, Giles. Nie zosta³abym z tob¹, gdybym ciê nie kocha³a. Wiem o tym! Ale nie o ten rodzaj mi³oci mi chodzi. Przyjazd Eda sta³ siê katalizatorem, Saro. Nic ju¿ nie bêdzie takie, jak by³o. Mo¿e on, jak szakal, wy- czuwa z daleka mieræ i zjawi³ siê, ¿eby przy niej asystowaæ. Mówisz obrzydliwe rzeczy! krzyknê³a Sara w furii. A poza tym to nie- prawda! Okrucieñstwo nie le¿y w naturze Eda. Zreszt¹ on nic o tobie nie wie. Wystarczy, ¿e ma oczy, nie uwa¿asz? Ty te¿ masz oczy, ale odnoszê wra¿enie, ¿e w ogóle ich nie u¿ywasz! Zrobi³a ruch, jakby chcia³a wstaæ i odejæ od niego, ale trzyma³ jej rêkê w ¿e- laznym ucisku. Jestem w fatalnym nastroju powiedzia³ b³agalnie. Czujê siê zraniony, przera¿ony i zazdrosny. Nie miej mi tego za z³e, Saro. Spróbuj zrozumieæ jesz- cze ten raz. Mo¿e jestem kalek¹, ale nadal czujê i cierpiê. Nie wszystko mam sparali¿owane. W jej oczach by³o tyle smutku, ¿e a¿ zmieni³y kolor. Tak mi przykro, Giles Nie ¿yczê sobie twojej litoci. To w niczym nie mo¿e mi pomóc. Nie ma dla nas ratunku. Wszyscy jestemy w pu³apce, Saro. Przez te lata, wszystkie te lata, zastanawia³em siê, jaki te¿ jest ten twój kochanek. Teraz wreszcie wiem, ale to jeszcze bardziej boli. Umiechn¹³ siê sarkastycznie. Co to znaczy mieæ uczci-
25 w¹ ¿onê doda³ z gorycz¹ tak¹, która wyzna ci wszystko choæby nawet po fakcie. Wola³bym, ¿eby sk³ama³a, Saro. Wytrzyma³bym k³amstwo, ale prawda jest zbyt bolesna. Nigdy ci nie k³ama³am, Giles. Bóg wiadkiem, ¿e by³oby lepiej. A tak Oczyci³a swoje sumienie kosz- tem mojego spokoju. Zna³e dok³adnie sytuacjê, kiedy do ciebie wróci³am. Zna³em j¹, to prawda. Bo wszystko, co mog³em wówczas zrobiæ, to pos³u- ¿yæ siê wyobrani¹. Ale dzi okaza³o siê, ¿e jest daleko gorzej, ni¿ sobie kiedy- kolwiek wyobra¿a³em. Jeli nasze wspólne ¿ycie stanie siê dla ciebie niemo¿liwe, wystarczy, ¿e mi o tym powiesz. I uwolniê ciê, ¿eby posz³a z czystym sumieniem do swojego amerykañ- skiego ogiera o, nie, Saro! W takim razie czego ode mnie chcesz, Giles? Chcê mieæ ciebie ca³¹ ciebie. Wszystko, co ma Ed Hardin. Nie tylko cia³o, ale równie¿ twoj¹ duszê, Saro, twoje serce i twoj¹ mi³oæ. Jestem zazdro- sny, Saro. Bo¿e powiedzia³ zrezygnowany nawet to, co zawsze w tobie kocha- ³em, twoja kryszta³owa uczciwoæ, jest dla mnie nienawistna. Spostrzeg³, ¿e Sara zblad³a; twarz mia³a napiêt¹ i bezradn¹. Nigdy nie wi- dzia³ jej tak bardzo zmêczonej. Ju¿ nie promieniowa³a, jak przez ca³e popo³udnie; zobaczy³ z bólem, ¿e jak czêsto w ostatnich miesi¹cach jest wyczerpana, znu- ¿ona, bezsilna. Nigdy jej bardziej nie kocha³. Nigdy nie czu³ do niej wiêkszej nienawici. Po³o¿y³ rêce na ramionach Sary i przyci¹gn¹³ j¹ do siebie. Dotknê³a twarz¹ jego twarzy. Czu³ ciep³¹ wilgoæ jej ³ez. Poczucie winy przeszy³o go jak ostrze sztyletu. Chcia³ pocieszyæ ¿onê, ale wiedzia³, ¿e mu siê to nie uda. Móg³ tylko trzymaæ j¹ w ramionach i g³adziæ po w³osach, próbuj¹c przekazaæ niewypowie- dziane myli. Mêczy³a go wiadomoæ, ¿e prawdziwym powodem emocjonalne- go kryzysu Sary jest Ed Hardin. 3 Spotka³a go pewnego ciep³ego letniego popo³udnia w sierpniu tysi¹c dzie- wiêæset czterdziestego trzeciego roku. Nale¿a³a do VAD i pe³ni³a nocn¹ s³u¿bê w lokalnym szpitalu wojskowym w Great Heddington. Mia³a akurat woln¹ niedzielê, a kiedy wróci³a do domu ko³o po³udnia, czeka³ na ni¹ list od Gilesa. Postanowi³a, ¿e wemie go razem z za- oszczêdzon¹ tabliczk¹ czekolady do swojego ulubionego miejsca w ogrodzie.
26 Giles by³ pilotem i walczy³ w Afryce. Pobrali siê tu¿ przed jego wyjazdem; nie widzia³a go od czerwca czterdziestego drugiego. Dom rodzinny Sary znajdo- wa³ siê w Northumberland; mieszka³a teraz w posiad³oci Gilesa, Luttrell Park, z jego ojcem, sir Georgeem Luttrellem. Pracowa³a w szpitalu. Po lunchu z sir Georgeem przebra³a siê w bawe³nian¹ sukienkê i wyruszy³a w stronê jeziora, myl¹c z przyjemnoci¹ o d³ugim, leniwym popo³udniu z wia- domociami od Gilesa i szans¹ nadrobienia zaleg³oci w spaniu. Jej ukochanym miejscem w parku by³ pawilon w kszta³cie greckiej wi¹tyni, po³o¿ony nieopodal jeziora. W tym spokojnym zak¹tku ros³y wierzby p³acz¹ce, a po wodzie p³ywa³y kaczki i ³abêdzie. Mo¿na tu by³o po³o¿yæ siê na gêstej tra- wie, w cieniu rzucanym przez ogromny kasztan wyrastaj¹cy ponad pawilon. Jednak kiedy dotar³a na miejsce, okaza³o siê, ¿e kto inny wpad³ wczeniej na ten sam pomys³. Mê¿czyzna w oliwkowym mundurze Si³ Powietrznych Stanów Zjednoczonych le¿a³ wyci¹gniêty w cieniu wielkiego kasztana. Zdj¹³ marynarkê i umieci³ j¹ pod g³ow¹ w charakterze poduszki. Spod czapki nasuniêtej na twarz widaæ by³o tylko gêste, kêdzierzawe czarne w³osy. Rêce pod³o¿y³ pod g³owê, a z równomiernego wznoszenia siê i opadania klatki piersiowej Sara domyli³a siê, ¿e intruz jest pogr¹¿ony we nie. Poczu³a siê niedorzecznie zirytowana. Teren posiad³oci by³ wprawdzie do- stêpny dla oficerów, którzy korzystali z czêci domu u¿yczonej i przerobionej przez sir Georgea na klub oficerski, ale nieczêsto ich tam spotyka³a. Kiedy nie byli na s³u¿bie, przewa¿nie odsypiali lub wyruszali na poszukiwanie ciekawszych rozry- wek zazwyczaj kobiet. Zdarzy³o siê, ¿e ona te¿ musia³a odpieraæ ich zaloty, ale sir George szepn¹³ dyskretnie s³ówko ich dowódcy, pu³kownikowi Millerowi. Oni wszyscy mieli tylko jedno w g³owie. Do licha, pomyla³a rozelona. Nic z tego, nie ma mowy, ¿eby kto j¹ zmusi³ do rezygnacji z ulubionego zak¹tka w jej w³asnym parku. Przejdzie po prostu na drug¹ stronê drzewa. Jest wystarczaj¹co du¿e. Trawa ros³a gêsto i jej kroki go nie obudzi³y. Usiad³a oparta plecami o pieñ, tak ¿e nie mogli siê widzieæ, i rozerwa³a opakowanie czekolady. W³o¿y³a kawa³ek do ust, rozkoszuj¹c siê s³odycz¹, a potem otworzy³a list Gilesa. Nosi³ datê sprzed trzech tygodni i liczy³ sobie pe³ne cztery strony. Nie zawiera³ zaskakuj¹cych wia- domoci Giles by³ w wietnej formie i mia³ siê dobrze, opali³ siê na br¹z i strasznie za ni¹ têskni³. Przede wszystkim jednak prosi³ o wiadomoci o niej, o swoim ojcu i o Luttrell Park. Posiad³oæ zwana Luttrell Park by³a w ¿yciu Gilesa spraw¹ ogromnie wa¿n¹. Jako jedynak mia³ kiedy zostaæ dziewi¹tym baronetem. Traktowa³ swoje obo- wi¹zki bardzo powa¿nie, a jego listy zawiera³y przewa¿nie szczegó³owe instruk- cje, ¿eby co sprawdzi³a, o czym innym przypomnia³a ojcu lub wreszcie dopa- trzy³a, by czego nie przeoczono. Chcia³ wiedzieæ o wszystkim, co wydarza siê na terenie maj¹tku. Ma³o jej pisa³ o swoim ¿yciu na pustyni. Jego listy brzmia³y tak, jakby wyjecha³ podj¹æ nudn¹ pracê i tylko czeka³, kiedy to siê skoñczy, a on po-
27 wróci do tego, co jest naprawdê wa¿ne: do Luttrell Park, ¿ycia w domu rodzin- nym, ¿ony i synów, których bêd¹ mieli, ¿eby zapewniæ kontynuacjê nazwiska. Pisa³ podobnie jak mówi³: naturalnie, swobodnie i powa¿nie. Giles by³ bar- dzo powa¿nym m³odym cz³owiekiem. Zawsze wiadomy swojego dziedzictwa i obowi¹zków, docenia³ w³asn¹ rolê, któr¹ zamierza³ wype³niaæ skrupulatnie i dro- biazgowo, wykonuj¹c wszelkie postawione przed sob¹ zadania. Kiedy Sara czy- ta³a jego listy, zawsze mia³a wra¿enie, ¿e Gilles jest przy niej, taki jak zwykle, szczup³y, jasnow³osy, powa¿ny, zniecierpliwiony t¹ utrapion¹ wojn¹, która prze- szkadza mu w planach ¿yciowych. By³ podrêcznikowym typem Anglika: ma³o wylewny, solidny, rozs¹dny. By³ tak¿e nieustêpliwie zazdrosny, zw³aszcza o Sa- rê. Z tego w³anie powodu o¿eni³ siê z ni¹, zanim wyjecha³ za granicê. Nie chcê, ¿eby zosta³a sama i wolna. Stanowi³aby zbyt du¿¹ pokusê dla zbyt wielu mê¿czyzn. Chcê wiedzieæ, ¿e jeste moja, ¿e do ciebie powrócê, ¿e zadbasz o wszystko, co ci powierzê. Jeste rozs¹dn¹ dziewczyn¹, Saro, i wiem, ¿e mogê polegaæ na twojej m¹droci i poczuciu obowi¹zku. Ojciec powoli siê sta- rzeje i bêdzie dla niego znacznie lepiej, jeli dotrzymasz mu towarzystwa. Lut- trell Park te¿ jest bardzo wa¿ny. Mylê, ¿e powinnimy postaraæ siê o syna, zanim wyjadê na wszelki wypadek, gdyby mi siê co przytrafi³o. Ale Sara nie zasz³a w ci¹¿ê, a Gilesa wys³ano na pustyniê zaledwie szeæ ty- godni po lubie. Skupi³a teraz na nim swoje myli; marz¹c o mê¿u, w koñcu usnê- ³a. Gor¹ce promienie sierpniowego s³oñca przedostawa³y siê poprzez licie obsy- puj¹c j¹ roztañczonymi z³otymi cêtkami, a do snu ko³ysa³o pracowite brzêczenie pszczó³ i ³agodne gruchanie go³êbi siedz¹cych na dachu pawilonu. Nie wiedzia³a dobrze, co j¹ obudzi³o; po prostu wybi³a siê ze snu i natych- miast poczu³a, ¿e kto j¹ obserwuje. Odwróci³a g³owê i zobaczy³a Amerykanina. Le¿a³ z g³ow¹ opart¹ na rêce i patrzy³ jej prosto w oczy. Sam mia³ jasnobr¹zowe oczy z zielonymi plamkami i najd³u¿sze rzêsy, jakie zdarzy³o jej siê widzieæ u mê¿- czyzny, równie czarne jak jego czupryna, ale ze z³otymi koñcami. Przez chwilê wpatrywali siê w siebie bez ruchu, a ona poczu³a siê nagle tak, jakby jej dotkn¹³; odczucie zdumiewaj¹co intymne i zaskakuj¹co namacalne. A kie- dy siê umiechn¹³, leciutko j¹ zamroczy³o. Nigdy nie wierzy³em w ten epizod z ksiêciem powiedzia³ bez wstêpu. Moim zdaniem pi¹ca Królewna po prostu przespa³a swój przepisowy przydzia³ omiu tysiêcy godzin. Co pani ma na swoje usprawiedliwienie? Rozbawi³ j¹, mimo ¿e nadal mia³a trudnoci z oddychaniem. Nocn¹ s³u¿bê przyzna³a, po czym doda³a kpi¹cym tonem: A co pan ma na swoje usprawiedliwienie? Dzienn¹ s³u¿bê. Przez jego oczy przemkn¹³ cieñ, przyæmiewaj¹c ich blask, ale ju¿ w nastêp- nej chwili umiecha³y siê na nowo. Pan jest pilotem? zapyta³a uprzejmie. Kapitan Ed Hardin, do us³ug; Ósma Air Force.
28 Usiad³ i wyci¹gn¹³ do niej rêkê. By³a tak zaskoczona, ¿e poda³a swoj¹ odru- chowo. Jego d³oñ by³a mocna i ciep³a. Mi³o poznaæ powiedzia³a tym samym uprzejmym tonem. Jestem Ale¿ wiem, kim pani jest. Lady Sara Luttrell, przysz³a pani tych rodowych w³oci, a tak¿e, jak to nazywaj¹ w okolicy, VAD w szpitalu wojskowym w Great Heddington. Wie pan ca³kiem sporo stwierdzi³a ch³odno. Kiedy odwiedzamy klub, wszyscy musimy schodziæ pani z drogi. Dlaczego? Znajduje siê pani, jeli mo¿na to tak uj¹æ, na wy¿szym szczeblu. A skoro pani teæ pozwala nam u¿ywaæ czêci w³asnej rezydencji w charakterze domu z dala od domu, chyba jasne, ¿e ¿aden z nas nie chcia³by tego utraciæ. W orzechowych oczach pojawi³ siê wyrany b³ysk; Sara nigdy w ¿yciu nie widzia³a czego takiego. Podoba siê panu u nas? Mam nadziejê, ¿e raj bêdzie w³anie tak wygl¹da³, kiedy do niego dotrê; zielo- ny, spokojny, cichy. Za³o¿ê siê, ¿e nic siê tu nie zmieni³o przez ostatnie tysi¹c lat. Te¿ tak mylê to znaczy przynajmniej odk¹d dom zosta³ zbudowany. A kiedy mia³ miejsce ten fakt? W tysi¹c siedemset drugim roku. W waszym kraju mo¿na to uznaæ za okamgnienie. Oczywicie zgodzi³a siê. Sk¹d pan pochodzi? Z San Francisco. To dzisiejsze s³oñce kojarzy mi siê z domem. Od jak dawna pan tu jest? Od omiu miesiêcy z których wiêkszoæ by³a mokra. Dlatego wszystko jest takie zielone. Tak od pleni. Rozemia³a siê. Podoba mi siê pani miech powiedzia³ z nut¹ wyzwania. Podoba mi siê pañskie poczucie humoru. Wymienili umiechy, zadowoleni i w doskona³ym nastroju. Czy ten list by³ od pani mê¿a? spyta³ uprzejmie. Tak. Pomyla³a, ¿e ten lotnik jest doæ bezporedni. Gdzie on teraz jest? W Afryce. Na pustyni. W jakim wojsku? W lotnictwie. Jest pilotem bojowym. Gor¹co tam jest. Tak, i to w obu znaczeniach. Przez jej twarz przebieg³ cieñ; patrzy³, jak wyg³adza szorstkie kartki listu. Przyjrza³ jej siê uwa¿nie. Takie Angielki zawsze oniemiela³y cudzoziemców:
29 ch³odna blondynka o popielatym odcieniu, o delikatnym koæcu, jak przysta³o na przedstawicielkê starej rasy. Otacza³a j¹ aura niewzruszonego spokoju i opano- wania, pozbawiona ostentacji, stanowi¹ca po prostu czêæ jej osobowoci. Krót- kie w³osy uk³ada³y siê w naturalne fale. Oczy mia³a du¿e, przejrzyste i szare, z ciem- niejsz¹ obwódk¹ wokó³ têczówki, która nadawa³a spojrzeniu intensywnoæ i blask. Do tego typowa mleczno-ró¿ana angielska cera i usta co za usta, pomyla³ jak wyrzebione czu³¹, perfekcyjn¹ d³oni¹. B³¹ka³ siê na nich w³anie przelotny pó³- umiech, sekretny, zwodniczy i odwiecznie kobiecy. Kiedy siê mia³a, jej oczy robi³y siê skone, a g³os przywodzi³ na myl wodê w kryszta³owej szklance: ja- sny, ch³odny i czysty. Elegancka smuk³oæ kszta³tów, d³ugie nogi o klasycznych liniach zakoñczone w¹skimi stopami w sanda³ach na p³askim obcasie Arysto- kratka, pomyla³, pojmuj¹c wreszcie, co to s³owo oznacza. Nigdy przedtem nie widzia³em prawdziwej lady stwierdzi³. Zawsze kiedy musi byæ ten pierwszy raz odpar³a z bladym umiechem. Miejmy nadziejê, ¿e nie bêdzie ostatni. Drobne zielone cêtki w jego oczach zdawa³y siê tañczyæ. Jak pan zauwa¿y³ powiedzia³a spokojnie mieszkam tutaj. Ja tak¿e, przynajmniej na razie. Odwróci³ siê na plecy, pod³o¿y³ rêce pod g³owê i wpatrzy³ siê w bujne licie kasztana nad sob¹. Sara milcza³a. Myla³a o codziennym rachunku zysków i strat w bazie lotni- czej w Little Heddington. O tym, ile jednostek wylatywa³o i ile z nich wraca³o. Widzia³a, jak znajome twarze znikaj¹ i jak zastêpuj¹ je nowe, które wkrótce rów- nie¿ staj¹ siê znajome, by znikn¹æ w swoim czasie, zast¹pione przez jeszcze now- sze. Ale jego twarzy sobie nie przypomina³a, a z pewnoci¹ by go zapamiêta³a. Musia³ byæ mniej wiêcej w jej wieku, mo¿e rok czy dwa starszy, ale wszyscy z jednostki byli m³odzi. Nawet kiedy le¿a³, mog³a ³atwo odgadn¹æ, ¿e jest wysoki, a tak¿e dobrze zbudowany. Mia³ czaruj¹co niesymetryczny umiech i g³os jak gêsty miód, miêkki, pozornie leniwy i pieszczotliwie g³adki. No i by³ szalenie przystoj- ny. Ciekawa by³a, ile lataj¹cych misji ma ju¿ za sob¹. Wiedzia³a, ¿e po wykonaniu dwudziestu piêciu m³odzi ludzie mieli teoretycznie wracaæ do kraju, ale wiadomo by³o równie¿, ¿e wiele za³óg lata³o dalej. Z nim jest jak z Gilesem, pomyla³a z ciê¿kim sercem; walczy tysi¹ce mil od domu, w nieustannym zagro¿eniu. Przy- sz³o jej do g³owy, ¿e pewnie ma rodzinê; ¿onê, rodziców, mo¿e dzieci, którzy czekaj¹ na niego w Kalifornii, podobnie jak ona czeka tutaj na Gilesa. W tym momencie otrz¹snê³a siê z zadumy i stwierdzi³a, ¿e on siê w ni¹ wpatruje. Na pewno mnie pan rozpozna nastêpnym razem zauwa¿y³a cierpko. Toniewzruszonespojrzeniewprawi³oj¹w zak³opotanie,choænieby³ow nimnic obraliwego, wy³¹cznie podziw. Amerykanie, pomyla³a. Ju¿ oni nie trac¹ czasu. To znaczy kiedy? spyta³ natychmiast. Kiedykolwiek odpowiedzia³a ch³odno. Czêsto pani tu przychodzi?