ziomek72

  • Dokumenty7 893
  • Odsłony2 158 585
  • Obserwuję935
  • Rozmiar dokumentów26.3 GB
  • Ilość pobrań1 244 225

Cud - McNaught Judith

Dodano: 8 lata temu

Informacje o dokumencie

Dodano: 8 lata temu
Rozmiar :305.4 KB
Rozszerzenie:pdf

Cud - McNaught Judith.pdf

ziomek72 EBooki EBOOK M McNaught Judith
Użytkownik ziomek72 wgrał ten materiał 8 lata temu. Od tego czasu zobaczyło go już 669 osób, 344 z nich pobrało dokument.

Komentarze i opinie (0)

Transkrypt ( 25 z dostępnych 46 stron)

JUDITH MCNAUGHT CUD DARY LOSU Świętemu Judzie, patronowi spraw beznadziejnych nad tą bardzo się napracowałeś Dziękuję

1 Muzyka i gwar rozmów pozostawały w tyle i cichły, gdy Julianna Skeffington zbiegała schodami z tarasu ogromnego pałacu, do którego niemal sześćset osób z towarzystwa przybyło na bal kostiumowy TuŜ przed nią rozpościerały się ogrody oświetlone tysiącami pochodni, pełne gości i uwijających się wokół słuŜących ubranych w odświętne liberie. Za ogrodami majaczył labirynt z wysokich krzewów, idealne miejsce, by skryć się przed ludzkimi oczami. I tam teŜ skierowała swe kroki Julianna. Zgarnęła szerokie spódnice kostiumu Marii Antoniny i przeciskała się wśród tłumu, spiesznie przemykając obok rycerzy w zbrojach, trefnisiów, rozbójników, rozmaitych postaci ze sztuk Szekspira, niezliczonych królowych i księŜniczek, a takŜe wszelkiej maści zwierząt zarówno dzikich, jak i domowych. Po chwili zauwaŜyła szeroką ścieŜkę i wbiegła w nią szybko, zaraz jednak musiała odskoczyć na bok, aby się nie zderzyć z rozłoŜystym „drzewem”, obwieszonym czerwonymi jabłkami. Drzewo skłoniło się szarmancko Juliannie, jedną ze swoich „gałęzi” obejmując w pasie damę przebraną za dojarkę i trzymającą nawet wiadro w dłoni. Potem nie musiała juŜ zwalniać kroku aŜ do chwili, gdy znalazła się w centrum ogrodów, gdzie obok dwóch rzymskich fontann ustawiono podium dla przygrywającej do tańca orkiestry. Mamrocząc słowa przeprosin, przepchnęła się obok męŜczyzny przebranego za czarnego kota, który właśnie szeptał coś do róŜowego ucha drobnej, szarej myszce. „Kocur” długim, pełnym zachwytu spojrzeniem powiódł po dekolcie Julianny, a potem śmiało spojrzał jej w oczy i mrugnął, by po chwili znów poświęcić całą uwagę uroczej myszce o absurdalnie długich wąsach. Oszołomiona wyuzdanym zachowaniem przybyłych, jakiego była świadkiem tego wieczoru - szczególnie tu, w ogrodach - Julianna nerwowo odwróciła się przez ramię i wówczas ujrzała matkę wychodzącą z sali balowej. Matka stanęła na stopniach tarasu, trzymając pod ramię nieznanego Juliannie męŜczyznę i z wolna wodziła spojrzeniem po ogrodach. Szukała oczami córki. Wiedziona instynktem psa myśliwskiego nieomylnie spojrzała w jej stronę. To wystarczyło, by Julianna niemal zerwała się do biegu. Przed wejściem do labiryntu czekała ją jeszcze tylko jedna przeszkoda: duŜa grupa wyjątkowo rozochoconych męŜczyzn, stojących pod drzewami i zaśmiewających się na całe gardło na widok fałszywego trefnisia, który bezskutecznie starał się Ŝonglować jabłkami. Julianna nie chciała przechodzić tuŜ przed nimi, bo wówczas znalazłaby się w polu widzenia matki, próbowała więc się przemknąć za

ich plecami. - Przepraszam, panowie - powiedziała, wciskając się między drzewa a męskie plecy. - Ale muszę przejść. Zamiast szybko usunąć się z drogi - jak nakazywała zwykła uprzejmość - dwaj męŜczyźni zerknęli przez ramię, po czym odwrócili się do niej przodem, n i e ustępując j e d n a k miejsca, by mogła ich wyminąć. - No, no, co my tu mamy? - rzucił jeden z nich bardzo chłopięcym i bełkotliwym głosem, opierając się ręką o pień drzewa tuŜ na wysokości ramienia dziewczyny. Chwycił pełny kielich, przyniesiony mu właśnie przez lokaja i wsunął w dłoń Julianny. - Coś na pokrzepienie, madame? W tym momencie Juliannę o wiele bardziej przeraŜała perspektywa spotkania z matką niŜ drobna utarczka z pijanym młodym lordem, ledwo trzymającym się na nogach, którego kompani na pewno powstrzymaliby od zuchwalszego zachowania niŜ to, jakie prezentował w tej chwili. śeby więc nie wywoływać zamieszania, chwyciła kieliszek, zanurkowała pod ramieniem natręta i szybko minęła pozostałych, kierując się spiesznie ku miejscu, do którego zmierzała. - Daj sobie spokój, Dickie - zdołała jeszcze usłyszeć. - Połowa tancerek z opery i cały półświatek zebrał się tu dzisiejszego wieczoru. MoŜesz więc mieć niemal kaŜdą kobietę, która wpadnie ci w oko. Ta najwyraźniej nie ma ochoty się zabawić. Julianna przypomniała sobie, Ŝe elita towarzystwa nie pochwalała maskarad - szczególnie jako rozrywki dla młodych, szlachetnie urodzonych panien. Po tym, co dzisiaj zobaczyła, nie dziwiła się juŜ, dlaczego. Bezpiecznie ukryci pod kostiumami i maseczkami, członkowie najlepszych rodzin zachowywali się jak... jak najzwyklejsze pospólstwo! 2 Julianna wpadła do labiryntu, skręciła w ścieŜkę po prawej stronie, pobiegła do pierwszego zakrętu, który teŜ prowadził w prawo, po czym oparła się plecami o szorstkie gałęzie krzewów. Wolną ręką starała się przygładzić warstwy koronek, którymi obszyto spódnice i dekolt - na próŜno jednak. WciąŜ sterczały sztywno i swą bielą ostro odbijały od mroku nocy. Serce jej waliło - nie ze zmęczenia, lecz z emocji. Starała się wytrwać w idealnym bezruchu i pilnie nasłuchiwała. Od ścieŜek ogrodu odgradzał ją jedynie pojedynczy szpaler wysokich krzewów, ale była ukryta za zakrętem, więc nikt, kto stanąłby u wejścia do

labiryntu, nie mógł jej zobaczyć. Niewidzącymi oczami wpatrywała się w kieliszek, czując jak ogarniają gniew z powodu własnej bezsilności, nie mogła bowiem nic zrobić, by zapobiec kompromitującemu zachowaniu matki, która przemieniała Ŝycie Julianny w piekło. Próbując uciec od ponurych myśli, uniosła kieliszek i powąchała jego zawartość. Silny aromat trunku przyprawił ją o dreszcz. Przypomniał jej się zapach tego, co pijał papa. Nie madery, którą się raczył od śniadania do kolacji, ale złocistego napoju, który pochłaniał wieczorem -jak twierdził, w celach czysto leczniczych, by uspokoić nerwy. A przecieŜ teraz nerwy Julianny takŜe były w opłakanym stanie. Ledwo o tym pomyślała, usłyszała głos matki dobiegający zza liściastej ściany i serce zabiło jej jeszcze mocniej. -Julianno, kochanie, jesteś tam...? Przyszedł tu ze mną lord Makepeace, który wprost marzy, by cię poznać... Juliannie natychmiast stanął przed oczami upokarzający widok nieszczęsnego lorda Makepeace'a - kimkolwiek był - ciągniętego na siłę ogrodowymi ścieŜkami przez jej upartą matkę. W Ŝadnym razie nie miała ochoty na kolejne zawstydzające spotkanie z jakimś niechętnym potencjalnym adoratorem, który miał nieszczęście wpaść w szpony lady Skeffington. Wcisnęła się więc jeszcze głębiej w krzewy, aŜ gałęzie rozburzyły jej jasne loki, godzinami misternie upinane przez pokojówkę. KsięŜyc jak na zawołanie skrył się za chmurami i labirynt pogrąŜył się w gęstym mroku. Tymczasem zaledwie kilka kroków od Julianny, po drugiej stronie ściany z krzewów, matka ciągnęła swój bezwstydnie kłamliwy monolog. - Julianna to niezwykle ciekawa świata dziewczyna! - wykrzyknęła lady Skeffington, lecz zamiast dumy i entuzjazmu w jej tonie pobrzmiewała frustracja. - Zapewne zapuściła się w te ogrody, bo pociągały ją swą tajemniczością. Dziewczyna odruchowo przetransponowała wygłaszane właśnie przez matkę kłamstwa na jej rzeczywiste myśli: „Julianna jest samotnicą, którą siłą trzeba odciągać od ksiąŜek i pisaniny. Zamiast wykorzystać tak wspaniały bal i poszukać odpowiedniego kandydata na męŜa, chowa się po krzakach. JakŜe to w jej stylu!”. - W tym sezonie była wprost rozchwytywana, zupełnie nie mogę zrozumieć, jakim cudem jeszcze się nie spotkaliście. W rzeczy samej, musiałam nawet ograniczyć jej towarzyskie zobowiązania do dziesięciu tygodniowo, by miała równieŜ czas na wypoczynek! „Co tu mówić o tygodniu - Julianna w ciągu całego roku nie otrzymała dziesięciu zaproszeń, ale muszę jakoś wytłumaczyć fakt, Ŝe wcześniej się nie spotkaliście. Przy

odrobinie szczęścia, uwierzysz w te bzdury!”. Lord Makepeace nie był jednak aŜ tak naiwny. - Doprawdy? - wymamrotał pełnym rezerwy głosem, w uprzejmy sposób wyraŜającym irytację i zdumienie. - Jest raczej dziwną... ehm... niezwykłą młodą kobietą, jeśli nie lubi spotkań towarzyskich. - AleŜ nic podobnego! - zapewniła go spiesznie lady Skeffington. - Julianna wprost uwielbia bale i wieczorki tańcujące. „Julianna wolałaby raczej, Ŝeby jej wyrwać ząb”. - Jestem pewna, Ŝe oboje natychmiast przypadlibyście sobie do gustu. „Mam zamiar jak najszybciej wydać ją za mąŜ, dobry człowieku, a ty spełniasz wszystkie wstępne warunki: jesteś kawalerem, pochodzisz z dobrej rodziny i masz odpowiednią fortunę”. - W Ŝadnym razie nie naleŜy do tych narzucających się kobiet, które tak często moŜna spotkać w dzisiejszych czasach. „Nawet palcem nie kiwnie, Ŝeby pokazać się od jak najlepszej strony”. - Ma jednak przymioty, które nie mogą ujść uwagi Ŝadnego męŜczyzny „I aby na pewno nie uszły, zmusiłam ją, by dzisiejszego wieczoru włoŜyła kostium nadający się raczej dla szukającej przygód męŜatki niŜ dla osiemnastoletniej niewinnej panny”. - Nie szybko jednak przechodzi do konfidencji. „Ma co prawda na sobie suknię z nieprzyzwoitym dekoltem, ale nawet nie próbuj dotknąć czubka palców Julianny, zanim poprosisz ojej rękę”. Lord Makepeace nagle tak bardzo zamarzył o wolności, Ŝe zdecydował się uchybić dobrym manierom. - Doprawdy, muszę juŜ wracać na salę, lady Skeffington. Jeśli się nie mylę, następny taniec zarezerwowała dla mnie panna Topham. Świadomość, Ŝe zwierzyna wymyka się jej z rąk - i to w objęcia najpopularniejszej debiutantki sezonu - skłoniło matkę Julianny do wygłoszenia największego kłamstwa od chwili, gdy została swatką córki. - Rzeczywiście, czas wracać na bal! Nicholas du Ville we własnej osobie poprosił Juliannę o następnego walca! Lady Skeffington musiała podąŜać za oddalającym się lordem, bo ich głosy stawały się coraz cichsze. - Pan du Ville wielokrotnie wykazywał niezwykłe zainteresowanie naszą drogą

Julianną. Prawdę mówiąc, dał mi do zrozumienia, Ŝe pojawił się tu dzisiejszego wieczoru tylko po to, by spędzić z nią kilka chwil! AleŜ skąd, mój panie, to najszczersza prawda, prosiłabym jednak, Ŝeby zachował pan dyskrecję w tej sprawie... W głębi labiryntu piękna, młoda wdowa po baronie Penwarrenie zarzuciła Nicolasowi ręce na szyję, po czym wyszeptała z uśmiechem: - Tylko nie mów mi, Ŝe lady Skeffington zmusiła akurat ciebie, abyś zatańczył z jej córką, Nicki. JeŜeli tak się stało, i zatańczysz z tą dziewczyną, to całe towarzystwo będzie pękać ze śmiechu. Gdybyś tego lata nie spędził we Włoszech, wiedziałbyś, Ŝe ulubioną rozrywką wszystkich kawalerów jest krzyŜowanie planów matrymonialnych tej odraŜającej babie. Ja nie Ŝartuję - ostrzegła Nicholasa Valerie, widząc na jego twarzy szczere rozbawienie - ta kobieta nie cofnie się przed niczym, Ŝeby złapać bogatego męŜa dla swojej córki i przez to zapewnić sobie odpowiednią pozycję w towarzystwie! Absolutnie przed niczym! - Dziękuję za ostrzeŜenie, cherie - rzucił Nicki sucho. - Tak się składa, Ŝe przed wyjazdem do Włoch zostałem przedstawiony męŜowi lady Skeffington. Nigdy jednak nie spotkałem matki ani córki, nie mówiąc juŜ o obiecywaniu tańca którejkolwiek z nich. Valerie odetchnęła z ulgą. - Prawdę mówiąc nie wierzyłam, Ŝe mógłbyś być aŜ tak głupi. Julianna to w istocie ładne stworzenie, chociaŜ zupełnie nie w twoim stylu. Jest bardzo młoda, bardzo dziewicza i zdaje się, Ŝe ma dziwny zwyczaj chowania się po kątach i schodzenia wszystkim z oczu. - Musi więc być zachwycająca - skłamał Nicki i zaśmiał się lubieŜnie. - W kaŜdym razie w niczym nie przypomina matki. - Valerie wzdrygnęła się elegancko, by zilustrować, co ma na myśli. - Lady Skeffington tak bardzo pragnie zostać uznana w towarzystwie, Ŝe niemal się płaszczy przed wszystkimi. Gdyby nie była tak ambitna i zaborcza, uznałabym Ŝe jest tragicznie Ŝałosna. - MoŜe wydam ci się beznadziejnie tępy - Nicholasa zaczynał juŜ nuŜyć ten temat - ale czemu w takim razie zaprosiłaś te panie na swój bal? Valerie, wodząc palcem po jego policzku gestem zdradzającym intymną zaŜyłość, westchnęła głęboko. - Dlatego, kochanie, Ŝe mała Julianna, nie wiadomo jak, zaznajomiła się z nową księŜną Langford i jej szwagierką, księŜną Claymore. Na początku sezonu obie damy dały wszystkim do zrozumienia, Ŝe Ŝyczyłyby sobie, aby ta mała została przychylnie potraktowana w towarzystwie, po czym wyjechały do Devon ze swoimi męŜami. A poniewaŜ nikt nie ma zamiaru obrazić Westmorelandów, lady Skeffington zaś jest obrazą dla nas wszystkich, kaŜdy

czekał do ostatniego tygodnia sezonu, by je w końcu zaprosić. Niestety, z kilku tuzinów zaproszeń, jakie lady Skeffington otrzymała na dzisiejszy wieczór, wybrała akurat moje - zapewne dlatego, Ŝe dowiedziała się, iŜ ty teŜ tu będziesz... - Urwała gwałtownie, jakby nagle przyszła jej do głowy błyskotliwa myśl. - Wszyscy zachodzimy w głowę, jakim cudem Julianna i jej odpychająca matka znają się tak dobrze z księŜnymi. ZałoŜę się, Ŝe ty znasz odpowiedź, Nicki! KrąŜą pogłoski, Ŝe łączyła cię z tymi paniami wyjątkowa zaŜyłość, zanim jeszcze zostały męŜatkami. Ku zdziwieniu Valerie Nicholas przybrał zimny, zdystansowany wyraz twarzy, a kiedy się odezwał, w jego lodowatym głosie pobrzmiewała groźna nuta. - Wyjaśnij dokładnie, co rozumiesz przez „wyjątkową zaŜyłość”, Valerie. Pani Penwarren natychmiast zrozumiała, Ŝe niechcący wkroczyła na śliski grunt, dokonała więc pośpiesznie strategicznego odwrotu. - Tylko tyle, Ŝe podobno jesteś ich bliskim przyjacielem. Nicki pozwolił jej wycofać się z godnością, akceptując wyjaśnienie krótkim skinieniem głowy, nie zamierzał jednak pozostawiać w tej sprawie Ŝadnych niedomówień. - Jestem takŜe bliskim przyjacielem ich męŜów - oznajmił dobitnym tonem, choć było to stwierdzenie nieco na wyrost. Rzeczywiście łączyły go dość dobre stosunki ze Stephenem i Claytonem, lecz jego przyjaźń z ich Ŝonami nie napawała braci Westmorelandów entuzjazmem. Obie panie ze śmiechem twierdziły, Ŝe ta sytuacja będzie trwać tak długo „aŜ się w końcu nie oŜenisz, Nicki, i to z kobietą, którą będziesz darzył takim uwielbieniem, jakim Clayton i Stephen darzą nas”. - Skoro jeszcze nie jesteś związany z panną Skeffington - Valerie wodziła teraz palcami po jego karku - nic nie stoi na przeszkodzie, abyśmy dyskretnie wymknęli się z labiryntu i poszli do twojej sypialni. JuŜ od chwili, gdy Valerie powitała go dzisiejszego wieczoru, Nicki wiedział, Ŝe złoŜy mu tę propozycję. I w zasadzie nic nie stało na przeszkodzie, by ją przyjął. Nic, poza kompletnym brakiem zainteresowania tym, co - jak nauczyły go poprzednie schadzki z Valerie - sprowadzi się do półtorej godziny wyuzdanego seksu z utalentowaną i namiętną partnerką. To fizyczne ćwiczenie zostanie poprzedzone kieliszkiem świetnego szampana, a zakończone kieliszkiem jeszcze lepszej brandy. Potem Nicki będzie udawać rozczarowanie, gdy Valerie uzna za stosowne powrócić do własnej sypialni „by nie dawać słuŜbie podstaw do plotek”. Wszystko rozegra się bardzo elegancko i zgodnie z bardzo określonym rytuałem. Ostatnio ta przewidywalność Ŝycia stała się dla niego męką. Czy był w łóŜku z

kobietą, czy uprawiał hazard z przyjaciółmi, automatycznie robił i mówił, co naleŜy w z góry określonych momentach. Niezmiennie obracał się wśród ludzi z własnej sfery, którzy wydawali się równie nudni i idealnie wytresowani, jak on sam. Zaczynał się czuć jak jedna z owych przeklętych, licznych marionetek, tańczących wciąŜ do tej samej melodii, odgrywanej przez tę samą orkiestrę. Nawet w wypadku pokątnych romansów, jak ten z Valerie, naleŜało przestrzegać odpowiedniego schematu postępowania róŜniącego się tylko drobnymi szczegółami w zaleŜności od tego, czy kobieta była męŜatką czy nie, i czy on miał odgrywać rolę uwodziciela czy uwodzonego. Valerie była wdową i dzisiejszego wieczoru przyjęła rolę kusicielki, Nicholas wiedział więc dokładnie, jak zareaguje, gdy on nie przyjmie jej propozycji. Najpierw uroczo odmie usta, potem zacznie się przymilać, a na końcu zaoferuje dodatkowe pokusy. On, jako „uwodzony”, najpierw będzie się wahać, potem zastosuje uniki i wykręty a wreszcie zastosuje taktykę przeciągania sprawy, póki Valerie nie da za wygraną, oczywiście w Ŝadnym razie nie mógłby odmówić wprost, bo byłoby to zachowanie wyjątkowo niegrzeczne - niewybaczalne potknięcie w towarzyskim tańcu, który wszyscy opanowali do perfekcji. Nicki wiedział to wszystko, zwlekał jednak z odpowiedzią oczekując, Ŝe moŜe jego ciało zareaguje ochoczo na propozycję, zdecydowanie odrzucaną przez umysł. Kiedy tak się nie stało, pokręcił w końcu głową i przeszedł do pierwszej figury skomplikowanego tańca: wahania. - Wydaje mi się, Ŝe powinienem się najpierw przespać, cherie. To był dla mnie cięŜki tydzień, jestem na nogach od dwóch dni bez przerwy. - Chyba nie masz zamiaru mi odmówić, kochanie? - zapytała, z wdziękiem wydymając usta. Nicki gładko przeszedł do uników i wykrętów. - A co z balem i gośćmi? - Większą przyjemność sprawi mi spotkanie sam na sam z tobą. Nie widzieliśmy się od miesięcy, a poza tym bal nie ucierpi z powodu mojej nieobecności. SłuŜba jest idealnie wyćwiczona. - Ale nie twoi goście - zauwaŜył Nicholas, wciąŜ stosując uniki, poniewaŜ Valerie nadal się przymilała. - Nawet się nie zorientują, Ŝe zniknęliśmy. - Przydzieliłaś mi sypialnię sąsiadującą z sypialnią twojej matki. - Nie usłyszy nas, choćbyś połamał łóŜko, jak ostatnim razem. Jest kompletnie głucha.

Nicki zamierzał przejść do fazy przeciągania sprawy, ale Valerie go zaskoczyła, przyśpieszając procedurę i przeszła do pokus, zanim zdąŜył wypowiedzieć swoją kwestię w tej banalnej farsie, która stała się jego Ŝyciem. Wspięła się na palce i zaczęła go namiętnie całować, wodząc dłońmi po jego torsie i wciskając mu język głęboko w usta. Nicki automatycznie objął ją w talii i przyciągnął do siebie, był to jednak pusty, nic nieznaczący gest zrodzony z kurtuazji, a nie wzajemności. Kiedy przesunęła dłonie niŜej i sięgnęła do paska spodni, wypuścił ją z ramion i cofnął się o krok, nagle zdegustowany i znudzony całą tą przeklętą szaradą. - Nie dziś - oświadczył stanowczo. W spojrzeniu Valerie dojrzał oskarŜenie wywołane niewybaczalnym pogwałceniem reguł. Nicholas chwycił ją za ramiona, odwrócił tyłem do siebie i czule klepnął w pośladek. - Wracaj do gości, cherie - rzucił miękko. Sięgnął do kieszeni po cienką cygaretkę, po czym dodał tonem nieznoszącym sprzeciwu: - Odczekam chwilę i dyskretnie ruszę za tobą. 3 Julianna stała w idealnym bezruchu. Chciała zdobyć pewność, Ŝe matka juŜ nie wróci. Po dłuŜszej chwili odetchnęła głęboko i wyszła ze swego ukrycia. PoniewaŜ labirynt wydawał się dobrą kryjówką na najbliŜsze kilka godzin, dziewczyna skręciła w lewo i ruszyła przed siebie, aŜ doszła do niewielkiej, kwadratowej polanki, ze stojącą pośrodku ławką, misternie wykutą z kamienia. Posępnie zaczęła rozwaŜać swoją sytuację, szukając wyjścia z upokarzającej i nieznośnej pułapki, w jakiej się znalazła. Obawiała się jednak, Ŝe nie zdoła się z niej wymknąć, bo matka popadła w prawdziwą obsesję na punkcie wydania jej za kogoś „znaczącego i szanowanego” - gdy tylko dojrzała taką moŜliwość. Do tej pory lady Skeffington nie mogła przeprowadzić swojego planu, poniewaŜ Ŝaden „znaczący i szanowany” adorator nie zadeklarował się przez kilka pierwszych tygodni pobytu w Londynie. Na nieszczęście, tuŜ przed przyjazdem tutaj matce udało się wydusić propozycję małŜeńską od sir Francisa Bellhavena: odraŜającego, podstarzałego, pompatycznego szlachcica o trupiej cerze i wyłupiastych oczach - które bez przerwy wbijał Ŝarłocznie w dekolt Julianny - i grubych, bladych wargach, nieodmiennie kojarzących jej się ze śniętą rybą. Myśl o spędzeniu całego popołudnia, nie mówiąc juŜ o całym Ŝyciu, z kimś takim jak sir Francis, wydawała się straszna. Obrzydliwa. Nieprzyzwoita.

Tyle Ŝe Julianna nie miała nic do powiedzenia w tej sprawie. JeŜeli chciała jeszcze coś odmienić w swoim Ŝyciu, to ukrywanie się tu przed potencjalnymi adoratorami sprowadzanymi przez matkę było ostatnią rzeczą, którą powinna robić. Wiedziała o tym, nie mogła się jednak zmusić, by wrócić na bal. Bo tak naprawdę wcale nie chciała Ŝadnego męŜa. Skończyła juŜ osiemnaście lat, była pełnoletnia i miała całkiem inne plany i marzenia, które jednak nie pokrywały się z planami i marzeniami matki, więc zupełnie się nie liczyły. A najbardziej frustrujące okazało się to, Ŝe matka święcie wierzyła, iŜ działa w najlepiej pojętym interesie Julianny. Była przekonana, Ŝe wie, co dla niej najlepsze. KsięŜyc wyszedł zza chmur, odbijając się jasnobursztynową poświatą od płynu w kieliszku Julianny. Jej ojciec mawiał zawsze, Ŝe odrobina brandy jeszcze nikomu nie zaszkodziła - łagodziła za to wszelkie niedomagania, poprawiała trawienie i leczyła złe humory. Julianna zawahała się, a potem w odruchu buntu i desperacji postanowiła osobiście sprawdzić prawdziwość tej opinii. Uniosła kieliszek, zatkała palcami nos i pociągnęła trzy duŜe łyki. Wzdrygając się i gwałtownie łapiąc oddech, oderwała kieliszek od ust, po czym zamarła w oczekiwaniu na eksplozję błogostanu. Mijały sekundy i nic. Czuła jedynie słabość w kolanach i napływające do oczu łzy bezsilności. Nie mogąc ustać na nogach, opadła na kamienną ławkę. Wcześniej tego wieczoru zapewne korzystało z niej wiele osób, bo na jednym końcu stał kieliszek do połowy wypełniony trunkiem, a kilka pustych leŜało obok na trawie. Julianna wypiła kolejny łyk brandy, po czym wbiła wzrok w wyzłocony blaskiem księŜyca płyn i znów zaczęła roztrząsać swoje połoŜenie. Gdyby tylko babcia jeszcze Ŝyła! Natychmiast poskromiłaby matkę i ukróciła tę jej obsesję na punkcie „wspaniałego mariaŜu”. Zrozumiałaby awersję Julianny do małŜeństwa pod przymusem. W całym świecie jedynie pełna dostojeństwa matka ojca zawsze rozumiała Juliannę. Babka była jej przyjaciółką, nauczycielką, przewodniczką w Ŝyciu. U jej kolan wnuczka uczyła się świata i ludzi; tam i tylko tam była zachęcana do samodzielnego myślenia i wygłaszania własnych sądów, bez względu na to, jak absurdalne czy obrazoburcze mogły się wydawać. Babka zawsze traktowała Juliannę jak równą sobie i chętnie dzieliła się z nią swoją niezwykłą filozofią - zaczynając od celu, jaki przyświecał Bogu przy stworzeniu świata, a na mitach o kobietach i męŜczyznach kończąc. Babka Skeffington nie uwaŜała, Ŝe małŜeństwo jest głównym celem, do którego powinna dąŜyć kaŜda kobieta, a nawet głosiła, Ŝe męŜczyźni nie są inteligentniejsi ani lepsi od kobiet! - Weźmy na przykład mojego męŜa - powiedziała pewnego wietrznego popołudnia,

tuŜ przed BoŜym Narodzeniem, gdy Julianna miała piętnaście lat. - Nie znałaś swego dziadka, Panie świeć nad jego duszą, ale wiedz jedno: jeŜeli w ogóle został obdarzony rozumem, nigdy w Ŝyciu nie dał temu świadectwa. Podobnie jak jego przodkowie, nie był w stanie zsumować w pamięci dwóch liczb, czy napisać jednego sensownego zdania, a zdrowego rozsądku miał tyle, co niemowlę przy piersi. - Doprawdy? - Julianna była zaszokowana tą pozbawioną wszelkiego szacunku oceną nieŜyjącego człowieka, na dodatek męŜa babci a jej dziadka. Babka potaknęła energicznym skinieniem głowy. - MęŜczyźni z rodziny Skeffingtonów od zawsze odznaczali się brakiem wyobraźni. Wszyscy bez wyjątku to gnuśne tępaki. - Ale chyba nie chcesz powiedzieć, Ŝe i papa jest taki? - Lojalność kazała Juliannie się oburzyć. - To przecieŜ twoje jedyne Ŝyjące dziecko. - Nigdy nie nazwałabym twego papy tępakiem - odparła babka bez zastanowienia. - Do niego o wiele lepiej pasuje określenie „zakuty łeb”. Julianna z trudem stłumiła chichot, słysząc takie herezje, zanim jednak zdołała powiedzieć coś w obronnie rodziciela, babka znowu podjęła temat. - Natomiast kobiety w rodzie Skeffingtonów zawsze odznaczały się niezwykłą inteligencją i pomysłowością. Jeśli dokładniej się przyjrzysz, zauwaŜysz, Ŝe na ogół to kobiety wykazują się rozumem i determinacją, a nie męŜczyźni. MęŜczyźni przewyŜszają kobiety tylko jednym; brutalną siłą. Julianna musiała mieć bardzo nieprzekonaną minę, bo babka dorzuciła pośpiesznie: - Kiedy przeczytasz ksiąŜkę, którą dałam ci w zeszłym tygodniu, dowiesz się, Ŝe kobiety nie zawsze były podległe męŜczyznom. W pradawnych czasach miałyśmy władzę, cieszyłyśmy się uznaniem i szacunkiem. Byłyśmy boginiami, uzdrawiaczkami, wróŜbiarkami; znałyśmy tajemnice wszechświata i dawania Ŝycia. To my wybierałyśmy męŜów, a nie odwrotnie. MęŜczyźni słuchali naszych rad, wielbili nas i zazdrościli nam mocy. Byłyśmy od niech potęŜniejsze pod kaŜdym względem. I oni, i my o tym wiemy. - JeŜeli rzeczywiście byłyśmy mądrzejsze i bardziej uzdolnione, to czemu utraciłyśmy całą władzę i szacunek, i pozwoliłyśmy, by męŜczyźni nas sobie podporządkowali? - Bo przekonali nas, Ŝe nie zdołamy przetrwać bez ich brutalnej siły - wyjaśniła babka z mieszaniną gniewu i pogardy w głosie. -A potem, pod pretekstem ochrony, podstępnie pozbawili nas praw i przywilejów. Oszukali nas! Julianna natychmiast dostrzegła brak logiki w tym rozumowaniu. - JeŜeli tak - odezwała się po chwili - to znaczy, Ŝe nie są aŜ tak tępi, jak sądzisz.

Musieli być przemyślni i sprytni, czyŜ nie? Przez moment babka piorunowała ją spojrzeniem, a potem wybuchnęła pełnym aprobaty śmiechem. - Trafny argument, moja droga, wart rozwaŜenia. Powinnaś zanotować tę myśl, by później ją rozwinąć. MoŜe nawet napiszesz ksiąŜkę wyjaśniającą, jak męŜczyźni wcielili w Ŝycie swój szatański podstęp, i jakim cudem zdołali nas zniewolić. Mam nadzieję, Ŝe nie zmarnujesz swej inteligencji i talentu dla jakiegoś ignoranta, który będzie cię poŜądał jedynie dla twojej ładnej twarzyczki, i utwierdzał w przekonaniu, iŜ najwyŜszym celem w Ŝyciu kobiety jest rodzenie dzieci i wypełnianie zachcianek męŜa. Ty, Julianno, jesteś stworzona do czegoś innego, nie mam co do tego Ŝadnych wątpliwości. - Zawahała się, jakby rozwaŜając w myśli jakąś waŜną kwestię, po czym oświadczyła: - Jest jeszcze jedna sprawa, którą chciałabym z tobą omówić. A obecna chwila jest na to równie dobra, jak kaŜda inna. Stara dama podniosła się i podeszła do kominka stojącego po drugiej stronie niewielkiego, przytulnego saloniku. Zaawansowany wiek spowolniał jej ruchy. Jedną ręką chwyciła mocno za półkę nad paleniskiem, na której porozkładała gałęzie jodły, pochyliła się i pogrzebaczem poprawiła ogień. - Jak wiesz, przeŜyłam swego męŜa i jednego z synów. Dość długo juŜ stąpam po tej ziemi, odejdę więc bez Ŝalu, gdy przyjdzie na mnie pora. Nie będą mogła zawsze czuwać nad tobą, moja droga, lecz mam nadzieję, Ŝe ci to wynagrodzę, zostawię ci w spadku wszystko, co posiadam... nie jest tego wiele, ale będziesz mogła wydać pieniądze, jak sama uznasz za stosowne. Staruszka nigdy wcześniej nie mówiła o śmierci. Na samą myśl, Ŝe mogłaby utracić babkę, Julianna poczuła, Ŝe serce jej się ściska. - Niestety, jak juŜ wspomniałam, nie jest to duŜa suma, jeŜeli jednak zdobędziesz się na daleko posuniętą oszczędność, zdołasz za te pieniądze wyjechać na kilka lat do Londynu, by lepiej poznać Ŝycie i doskonalić swoje zdolności pisarskie. W głowie Julianny kłębiły się tymczasem myśli pełne buntu i sprzeciwu: Ŝycie bez babki było niewyobraŜalne! Nie chciała wcale mieszkać w Londynie! A ich wspólne marzenia, Ŝe zostanie uznaną pisarką nie są niczym więcej, jak tylko nieprawdopodobnymi rojeniami! Bała się jednak, Ŝe gdyby głośno wyraziła swoje zastrzeŜenia, obraziłaby starszą damę. Siedziała więc spokojnie na taborecie naprzeciw ulubionego, wielkiego fotela babki, tłumiąc w sobie bolesne emocje i z chłodnym, zdystansowanym wyrazem twarzy, wbijała wzrok w trzymaną w dłoniach ksiąŜkę. - Czy nie masz nic do powiedzenia w sprawie moich planów, dziecko? Spodziewałam

się raczej, Ŝe zaczniesz skakać z radości. Drobna oznaka entuzjazmu byłaby bardzo na miejscu, biorąc pod uwagę, do jakich posuwałam się oszczędności, by móc zostawić ci tę drobną sumkę. Dziewczyna wiedziała, Ŝe babka próbuje ją sprowokować do dowcipnego komentarza lub chłodnej dyskusji. Po latach praktyki Julianna doskonale radziła sobie z jednym i drugim, nie mogła jednak omawiać z humorem ani teŜ z bezdusznym spokojem kwestii śmierci osoby, która była dla niej najwaŜniejsza. Poza tym, czuła się rozŜalona, Ŝe babka moŜe wspominać o opuszczeniu jej na zawsze bez choćby cienia smutku. - Muszę powiedzieć, Ŝe nie okazujesz wdzięczności. Julianna gwałtownie podniosła głowę. W fiołkowych oczach pobłyskiwały łzy gniewu. - Nie jestem wdzięczna, babciu i w ogóle nie mam ochoty teraz o tym rozmawiać. JuŜ prawie święta, czas na radosne... - Śmierć jest czymś najbardziej naturalnym na świecie - przerwała jej starsza dama beznamiętnym głosem. - Nie ma więc sensu udawać, Ŝe nie istnieje. - Ale ty jesteś dla mnie wszystkim - wybuchnęła dziewczyna, nie mogąc juŜ dłuŜej się opanować. - I bardzo mi się nie podoba, Ŝe mówisz... mówisz o pieniądzach tak, jakby mogły mi wynagrodzić twoje odejście. - Myślisz, Ŝe jestem zimna i bezduszna? - Tak! Tak właśnie sądzę! To była ich pierwsza ostra utarczka w Ŝyciu. Babka przez chwilę spoglądała na nią w milczeniu ciepłym wzrokiem. - Czy wiesz, czego będzie brakowało mi najbardziej, gdy odejdę z tego świata? - spytała w końcu. - Najwyraźniej niczego. - Będzie mi brakowało tylko jednego. - Julianna nie poprosiła o wyjaśnienie, ale babka ciągnęła dalej: - Ciebie. Ciebie jedynej. Jej słowa tak się kłóciły z pozbawionym emocji tonem i beznamiętnym wyrazem twarzy, Ŝe dziewczyna spojrzała na nią z niedowierzaniem. - Będzie mi brakowało twojego poczucia humoru, twych zwierzeń, twojego nieprawdopodobnego daru dostrzegania obu stron medalu. A w szczególności Ŝałuję, Ŝe juŜ nie będę mogła czytać tego, co codziennie piszesz. Ty jesteś jedynym jasnym punktem mojego Ŝycia. - Podeszła i chłodną dłonią otarła Juliannie łzy z policzków. - Ty i ja jesteśmy pokrewnymi duszami. Gdybyś się urodziła duŜo wcześniej, zostałybyśmy najserdeczniejszymi przyjaciółkami. - PrzecieŜ jesteśmy przyjaciółkami! - wyszeptała Julianna Ŝarliwie, kładąc twarz na

dłoni babki i ocierając się o nią policzkiem. -Na zawsze nimi pozostaniemy. Kiedy ty... kiedy cię zabraknie, nadal będę ci się zwierzać i pisać do ciebie listy - jakbyś tylko wyjechała do innego miasta! - CóŜ za śmieszny pomysł. Czy będziesz je równieŜ do mnie wysyłać? - Oczywiście, Ŝe nie, ale ty juŜ znajdziesz sposób, by je przeczytać. - A skąd podobne przekonanie przyszło ci do głowy? - spytała szczerze zaciekawiona staruszka. - Bo na własne uszy słyszałam, jak bez ogródek oświadczyłaś pastorowi, iŜ nielogiczne jest załoŜenie, Ŝe Wszechmogący Ŝyczyłby sobie, Ŝebyśmy leŜeli w uśpieniu aŜ do dnia Sądu Ostatecznego, bo skoro Bóg nam przykazał, byśmy zbierali to, co posiejemy, zapewne Ŝyczyłby sobie, aby czynić to takŜe z szerszej perspektywy. - Nie powinnaś, moja droga, przedkładać moich religijnych poglądów nad poglądy naszego dobrego pastora. Nie chciałabym teŜ, Ŝebyś marnowała swój talent na pisanie do mnie, gdy juŜ umrę -zamiast tworzyć coś dla Ŝyjących. - To nie będzie strata czasu! - odparła Julianna z pogodnym uśmiechem, bo tak typowa dla ich kontaktów krótka dyskusja od razu poprawiła jej humor. - Będę do ciebie pisać i nie mam najmniejszych wątpliwości, Ŝe juŜ wynajdziesz jakiś sposób, Ŝeby przeczytać moje listy. - UwaŜasz, Ŝe mam w sobie szczególną moc duchową? - Nie - odpowiedziała Julianna ze śmiechem. - Po prostu nic cię nie powstrzyma przed korygowaniem mojej ortografii! - Impertynenckie stworzenie! - sapnęła gniewnie babka, ale juŜ po chwili uśmiechnęła się radośnie, splatając palce z palcami wnuczki w pełnym miłości uścisku. Następnego roku, w Wigilię BoŜego Narodzenia, babka zmarła, trzymając za rękę Juliannę. - Będę pisała do ciebie, babciu - szeptała przez łzy dziewczyna. - Nie zapomnij o moich listach. Nigdy o nich nie zapomnij! 4 W następnych tygodniach Julianna napisała do babki tuziny listów, ale gdy jeden po drugim mijały samotne miesiące, monotonia Ŝycia nie dostarczała zbyt wielu tematów, wartych korespondencji. Senna, niewielka wioska Blintonfield zdawała się leŜeć na końcu świata. Większość czasu Julianna spędzała na czytaniu i snuciu sekretnych marzeń o

wyjeździe do Londynu, gdy w dniu osiemnastych urodzin otrzyma swój spadek. Tam, w stolicy, pozna wielu interesujących ludzi, będzie chodziła do muzeów i pilnie zajmowała się pisarstwem. A jeśli uda jej się sprzedać jedno ze swoich dzieł, będzie często zapraszać do siebie dwóch młodszych braci, by mogli poszerzyć horyzonty i zobaczyć, co ma im do zaoferowania świat poza granicami niewielkiej wioski. Po kilku próbach podzielenia się swymi planami z matką, dziewczyna doszła do wniosku, Ŝe roztropniej będzie w ogóle nie rozmawiać na ten temat, bo jej marzenia wywoływały w lady Skeffington oburzenie i strach. - AleŜ to absolutnie wykluczone, moja droga. Szanujące się młode damy nie mieszkają samotnie, a juŜ w szczególności w Londynie. Twoja reputacja ległaby w gruzach. Mogłabyś zostać uznana za kobietę upadłą! Równy brak entuzjazmu wykazywała, słysząc o planach pisarskich Julianny. Zainteresowania literackie lady Skeffington ograniczały się do rubryk towarzyskich codziennych gazet, gdzie pilnie śledziła poczynania wielkiego świata. Fascynację, z jaką jej córka podchodziła do filozofii i historii, a takŜe ambicje pisarskie dziewczyny, uwaŜała za niemal równie skandaliczne, jak pomysł, by samodzielnie zamieszkać w Londynie. - DŜentelmeni nie są zainteresowani zbyt inteligentnymi pannami, moja droga - ostrzegała wielokrotnie Juliannę. - Ty juŜ i tak jesteś zbyt rozmiłowana w ksiąŜkach. JeŜeli się nie nauczysz trzymać języka za zębami i wciąŜ będziesz snuła te napuszone rozwaŜania na tematy filozoficzne, stracisz wszelkie szanse na propozycję matrymonialną ze strony szacownego i bogatego dŜentelmena! AŜ do końca zimy wyjazd Julianny na sezon do Londynu zupełnie nie wchodził w rachubę. ChociaŜ jej ojciec był baronetem, jego przodkowie juŜ dawno temu przehulali całą fortunę i dobra ziemskie przynaleŜne z racji tytułu. Jego jedyną spuścizną po ojcach było przyjazne, łagodne usposobienie i wielkie zamiłowanie do wina oraz wszelkich innych trunków. Niechętnie ruszał się z ulubionego fotela, nie wspominając juŜ o opuszczaniu małej, leŜącej na uboczu wioski, będącej miejscem jego urodzenia. Nigdy teŜ nie potrafił oprzeć się determinacji i ambicjom Ŝony. Szybko okazało się, Ŝe Julianna równieŜ nie umiała tego zrobić. Trzy tygodnie po odziedziczeniu spadku, gdy pisała do londyńskich gazet w poszukiwaniu odpowiedniego lokum, podekscytowana matka zebrała rodzinę w salonie na niespodziewaną naradę. - Julianno! - wykrzyknęła na jej widok. - Mamy' dla ciebie wspaniałą nowinę! -

Urwała i uśmiechnęła się promiennie do męŜa, wciąŜ zatopionego w gazecie. - Prawda, Johnie? - Tak, moja gołąbko - mruknął pod nosem, nawet nie podnosząc oczu. Lady Skeffington posłała karcące spojrzenie w stronę dwóch braci Julianny, walczących o ostatniego herbatnika, po czym w zachwycie złoŜyła dłonie i przeniosła wzrok na córkę. - Wszystko juŜ załatwione! - zawołała w podnieceniu. - Właśnie otrzymałam Ust od właściciela niewielkiego domu w Londynie. Dom stoi w bardzo szacownej okolicy i moŜemy go wynająć do końca sezonu za tę skromną sumkę, jaką byłam w stanie wyłoŜyć! Wszystkie formalności juŜ załatwione, łącznie z wpłaceniem zaliczki. Zatrudniłam niejaką pannę Sheridan Bromleigh, by była twoją przyzwoitką i pomogła zająć się chłopcami. Jest co prawda Amerykanką, lecz jak się nie ma dość pieniędzy, by zapłacić przyzwoitą pensję, trzeba się zadowolić tym, co dostępne. Wielkie nieba! Twoje suknie będą kosztowały majątek, ale Ŝona pastora zapewniła, Ŝe wynajęta przeze mnie modystka jest bardzo doświadczona, choć zapewne nie potrafiłaby skopiować tych wszystkich wymyślnych fasonów, które noszą teraz niektóre damy z towarzystwa. Z drugiej strony śmiem twierdzić, Ŝe niewiele z nich moŜe się poszczycić twoją urodą, więc szanse będą wyrównane. A zapewne całkiem niedługo zaczniesz nosić stroje godne twej piękności i wówczas wszyscy zaczną ci zazdrościć! Zostaniesz obsypana klejnotami, futrami, będziesz mieć do dyspozycji wspaniałe powozy i mnóstwo słuŜby... Julianna poczuła uniesienie na myśl o niedrogim domu w Londynie, szybko jednak do niej dotarło, Ŝe domowy budŜet nie zdołałby wytrzymać nowych sukni czy pensji damy do towarzystwa. - Nie bardzo pojmuję, mamo. Jakim cudem to załatwiłaś? -spytała, zastanawiając się, czy przypadkiem nie zmarł jakiś daleki krewny i nie pozostawił im fortuny. - Po prostu znalazłam doskonałe zastosowanie dla twojego spadku! Inwestycja ta zapewne wielokrotnie nam się zwróci. Julianna otworzyła usta w niemym okrzyku furii, bo przez chwilę nie była zdolna wydobyć z siebie głosu. Lady Skeffington tymczasem uznała, Ŝe to objaw zachwytu. - Tak! To najszczersza prawda! NajbliŜszy sezon spędzisz w Londynie i juŜ ja się postaram, abyś się obracała w najwytworniejszym towarzystwie! Jestem pewna, Ŝe zachwyci się tobą wielu znamienitych dŜentelmenów, którzy zarzucą cię propozycjami małŜeństwa. MoŜe nawet znajdzie się wśród nich sam ksiąŜę Langford, posiadacz ogromnych włości. Czy teŜ Nicholas du Ville, jeden z najbogatszych ludzi w Anglii a takŜe we Francji, który wkrótce

odziedziczy ksiąŜęcy tytuł po szkockim krewnym matki. Według najbardziej wiarygodnych źródeł ksiąŜę Langford i ksiąŜę Glenmore (bo tak będzie wkrótce brzmiał tytuł du Ville'a) są uwaŜani za najlepsze partie w całej Europie! Tylko pomyśl, jak wszyscy w towarzystwie zzielenieją z zazdrości, gdy mała Julianna Skeffington złapie któregoś z nich na męŜa. Dziewczyna niemal słyszała, jak jej nadzieje i marzenia rozpadają się w proch. - Ale ja nie chcę wyjść za mąŜ! - wykrzyknęła. - Chcę podróŜować, uczyć się i zajmować literaturą, mamo. Tego właśnie pragnę najbardziej. Sądzę, Ŝe pewnego dnia mogłabym napisać prawdziwą powieść - babcia uwaŜała, Ŝe mam talent do pióra. Nie! Przestań się śmiać! Musisz odzyskać te pieniądze! Musisz! - Mój drogi głuptasku, nie zrobiłabym tego, nawet gdybym mogła. Tylko małŜeństwo jest w stanie zapewnić kobiecie przyszłość. Gdy zobaczysz, jak wygląda Ŝycie w wielkim świecie, zapomnisz o tych wszystkich głupotach, które kładła ci do głowy babka Skeffington. Kiedy znajdziemy się w stolicy... - ciągnęła z błogą miną -.. juŜ ja wymyślę sposób, abyś wpadła w oko niejednemu bogatemu kawalerowi, moŜesz na mnie polegać. Nie jesteśmy pospolitymi kupcami - ostatecznie twój papa jest baronetem. Gdy tylko towa-rzystwo zorientuje się, Ŝe zjechałyśmy do Londynu, natychmiast zostaniemy zasypane zaproszeniami na najwspanialsze przyjęcia. MęŜczyźni szybko poznają się na twej urodzie i ani się obejrzysz, a przed drzwiami stanie kolejka starających się o twą rękę. Wspomnisz moje słowa! Nie było sensu wykręcać się od wyjazdu, bo matka i tak postawiłaby na swoim. W Londynie lady Skeffington upierała się, by codziennie chodziły do ekskluzywnych sklepów, gdzie robiły zakupy damy z towarzystwa, a popołudniami spacerowały wciąŜ po tych samych parkach, bo to naleŜało do dobrego tonu. Nic jednak nie rozwijało się po myśli lady Skeffington. Wbrew jej wielkim nadziejom, arystokracja nie przyjęła ich obu w Londynie z otwartymi ramionami, mimo Ŝe jej mąŜ był baronetem; nie witali teŜ entuzjastycznie jej gorliwych prób podjęcia rozmowy na Bond Street czy w Hyde Parku. Zamiast wręczać jej zaproszenia na wieczorki taneczne czy popołudniowe herbatki, matrony, z którymi starała się nawiązać konwersację, traktowały ją jak powietrze. Matka zdawała się nie zauwaŜać, Ŝe jest traktowana z lodowatym lekcewaŜeniem, Julianna jednak bezbłędnie wychwytywała wszystkie afronty, a kaŜdy z nich godził w jej dumę i ranił ją boleśnie. ChociaŜ spostrzegła, Ŝe pogarda owych dam koncentruje się na matce, cała sytuacja wprawiała ją w przygnębiający nastrój i tak wielkie zakłopotanie, Ŝe przez cały czas gdy przebywały poza domem, nie miała odwagi spojrzeć nikomu w oczy.

Mimo to Julianna nie uwaŜała czasu spędzonego w Londynie za całkiem stracony. Sheridan Bromleigh, przyzwoitka zatrudniona przez matkę, okazała się śliczną, pełną Ŝycia Amerykanką, z którą Julianna spędzała wiele czasu na rozmowach. Po raz pierwszy w Ŝyciu miała przyjaciółkę mniej więcej w tym samym wieku, o podobnym poczuciu humoru i zainteresowaniach. Ostateczny cios planom lady Skeffington zadał ksiąŜę Langford, którego upatrzyła sobie na męŜa dla córki. Pod koniec sezonu odbyła się skromna uroczystość, która jednak wstrząsnęła całym Londynem: ów przystojny arystokrata poślubił pannę Bromleigh. Kiedy matka Julianny o tym usłyszała, natychmiast połoŜyła się do łóŜka, kurczowo ściskając w dłoni sole trzeźwiące, i pozostała w nim cały dzień. Wieczorem wszakŜe zrozumiała, jak wielkie towarzyskie korzyści mogłaby im przynieść znajomość z nową księŜną - na dodatek naleŜącą do jednego z najbardziej wpływowych rodów w Anglii. Po czym z nowymi nadziejami i zdwojoną energią lady Skeffington skierowała całą swą uwagę na Nicholasa du Ville'a. Jeszcze do niedawna Julianna nie mogła myśleć o pierwszym spotkaniu z tym dŜentelmenem bez zaŜenowania, ale teraz, gdy siedziała w labiryncie, wpatrując się w kieliszek, doszła nagle do wniosku, Ŝe cała historia była raczej zabawna niŜ upokarzająca. Zapewne to ów ohydny w smaku trunek sprawił, Ŝe ujrzała świat w jaśniejszych barwach. JeŜeli taki miły stan osiągnęła zaledwie po trzech łykach, zdawało się logiczne, Ŝe im więcej wypije magicznego eliksiru, tym lepsze będzie miała samopoczucie. Tak więc w celach czysto naukowych pociągnęła trzy następne łyki. I zaledwie po paru chwilach poczuła się jeszcze lepiej! - DuŜo lepiej - poinformowała na głos okrągłą tarczę księŜyca, a zaraz potem stłumiła chichot, kiedy przypomniała sobie o krótkim acz zabawnym spotkaniu z legendarnym panem du Ville'em. Matka zauwaŜyła go powoŜącego kariolką w Hyde Parku -właśnie zbliŜał się do ścieŜki, na której się znajdowały. Pragnąc za wszelką cenę, by młody lord wreszcie zwrócił uwagę na Juliannę, lady Skeffington pchnęła córkę wprost pod kopyta jego konia. Pozbawiona równowagi dziewczyna chwyciła za końską uzdę, by się nie przewrócić, gwałtownym szarpnięciem zatrzymując spłoszone zwierzę i zirytowanego właściciela pojazdu. Przestraszona nerwowymi podskokami konia, Julianna kurczowo ściskała uzdę, próbując go uspokoić. Nie wiedząc, czy powinna przepraszać właściciela, czy teŜ zbesztać go, Ŝe nie próbuje poskromić własnego zwierzęcia, podniosła głowę i spojrzała w twarz

Nicholasa du Ville'a. Pomimo lodowatego spojrzenia zwęŜonych oczu, Julianna poczuła, jak zalewają fala gorąca i uginają się pod nią kolana. Ciemnowłosy, barczysty, o chłodnych, przeszywających oczach i pięknie wykrojonych ustach, Nicholas miał sardoniczną minę człowieka, który zakosztował juŜ wszelkich rozkoszy, jakie moŜe zaoferować Ŝycie. Z tą twarzą upadłego anioła i wszechwiedzącymi, błękitnymi oczami, był nieprzytomnie atrakcyjny i cudowny jak grzech śmiertelny. Julianna poczuła nagłą, niedorzeczną potrzebę, by wywrzeć na nim jak najlepsze wraŜenie. - JeŜeli ma pani ochotę na przejaŜdŜkę, mademoiselle - odezwał się głosem, w którym pobrzmiewało ostre zniecierpliwienie -powinna pani odwołać się do bardziej konwencjonalnych metod. Julianna nie zdąŜyła odpowiedzieć na jego słowa, bo w tym samym momencie wtrąciła się lady Skeffington, gwałcąc wszelkie zasady zdrowego rozsądku i dobrych manier. - JakŜe to nieoczekiwana przyjemność i zaszczyt, milordzie! - wykrzyknęła w desperackim wysiłku dokonania prezentacji, zupełnie nieświadoma złowieszczego błysku zwęŜonych oczu i zdumionych spojrzeń, rzucanych w ich stronę przez pasaŜerów innych powozów, które musiały się zatrzymać z racji zablokowanego przejazdu. - Od tak dawna marzę, by przedstawić panu mą córkę... - Czy mam rozumieć - wszedł jej w słowo - Ŝe właśnie w tym celu pani córka stanęła mi na drodze i zatrzymała mego konia? Julianna doszła do wniosku, Ŝe ten człowiek jest niegrzeczny i arogancki. - Jedno z drugim nie miało nic wspólnego - oświadczyła zdecydowanym tonem, w duchu upokorzona jego trafną oceną sytuacji i spóźnioną świadomością, Ŝe wciąŜ ściska w ręku końską uzdę. Wypuściła z dłoni gruby rzemień, jakby to była jadowita Ŝmija, cofnęła się i przybrała nonszalancki wyraz twarzy, bo tylko w ten sposób mogła ratować swą dumę. - Po prostu się wprawiałam - wyjaśniła powaŜnym tonem. Jej odpowiedź zdumiała go na tyle, Ŝe ściągnął lejce, którymi właśnie miał szarpnąć. - Wprawiała się pani? - zapytał z rozbawieniem. - A w czym mianowicie? Julianna uniosła wysoko głowę i rzuciła beznamiętnym tonem w nadziei, Ŝe będzie świadczył on raczej o jej inteligencji niŜ płochości: - W zbójeckim rzemiośle, oczywiście. W ramach pierwszych praktyk wyskakuję przed powozy Bogu ducha winnych ludzi i zatrzymuję ich konie. Odwróciła się do niego plecami, stanowczo chwyciła matkę pod ramię i ruszyła w przeciwną stronę. Rzuciła jeszcze przez ramię z wyŜszością, specjalnie przekręcając

nazwisko: - Do widzenia, panie... ehm... panie Deveraux. Okrzyk lady Skeffington, przeraŜonej tak niestosownym zachowaniem córki, stłumił odgłos dochodzący od kariolki, który brzmiał jak śmiech. Jeszcze wieczorem matka nie posiadała się z oburzenia. - Jak mogłaś być tak impertynencka! - wykrzykiwała, załamując ręce. - Nicholas du Ville ma wielkie wpływy w towarzystwie -wystarczy Ŝe wygłosi niepochlebną uwagę pod twoim adresem, a nikt znaczący i szanowany nie będzie chciał mieć z tobą nic wspólnego. Twoja reputacja będzie zrujnowana! Zrujnowana, słyszysz?! Julianna wygłosiła nieszczere przeprosiny, matka jednak wciąŜ była niepocieszona. Chodziła nerwowo po pokoju w jednej dłoni ściskając butelkę z solami trzeźwiącymi, w drugiej - chusteczkę. - Gdyby dzisiejszego dnia Nicholas du Ville poświęcił ci chociaŜ kilka chwil na oczach wszystkich zgromadzonych w parku, natychmiast odniosłabyś sukces towarzyski! Jeszcze tego wieczoru zaczęłyby spływać do nas zaproszenia na wszystkie najwaŜniejsze spotkania i bale sezonu, a juŜ od jutra do drzwi dobijaliby się odpowiedni dŜentelmeni. Ty jednak musiałaś zachować się niestosownie wobec jedynego człowieka w Londynie, który drobnym słowem moŜe zniweczyć wszystkie moje plany i nadzieje. - PrzyłoŜyła chusteczkę do oczu, by osuszyć łzy. - A wszystko przez twoją bab-kę! To ona cię tego nauczyła. Och, zasłuŜyłam na chłostę za to, Ŝe pozwoliłam, byś spędzała tak wiele czasu z tą okropną starą harpią! Nikt nie umiał się jej przeciwstawić, a juŜ w szczególności twój ojciec! - Zatrzymała się w miejscu i zwróciła w stronę córki. -A tymczasem ja wiem o prawdziwym świecie duŜo więcej od twojej babki i zamierzam ci wbić w głowę coś, o czym ona nigdy nie mówiła: prostą prawdę, wartą wiele więcej niŜ te wymyślne nonsensy którymi cię karmiła, a prawda ta brzmi... - Zacisnęła ręce w pięści i wysyczała dobitnie: - MęŜczyźni nie chcą mieć nic wspólnego z kobietami, które wiedzą więcej od nich! JeŜeli rozejdzie się w towarzystwie, Ŝe jesteś molem ksiąŜkowym, twoja reputacja legnie w gruzach. śaden liczący się dŜentelmen nigdy nie poprosi o twą rękę! Będziesz... Będziesz... całkowicie skompromitowana! 5 Wysoki kobiecy chichot wyrwał dziewczynę z rozmyślań i przypomniał jej o trwającej maskaradzie. Julianna wsłuchiwała się w śmiechy i krzyki dorosłych zabawiających się jak dzieci, dochodząc szybko do wniosku, Ŝe dzisiejszego wieczoru reputacja bardzo wielu kobiet

ulegnie całkowitej ruinie. Z licznych pouczeń matki wywnioskowała, Ŝe moŜna się skompromitować na wiele sposobów, i Ŝe istnieje pewna gradacja owej kompromitacji. Błędy wynikające z winy samej kobiety - jak na przykład zbytnia inteligencja, za duŜe oczytanie czy błyskotliwa elokwencja mogły zrujnować jej szanse na dobre zamąŜpójście. Ale kaŜdy fałszywy krok w relacjach z męŜczyznami groził tym, Ŝe kobieca reputacja całkowicie i definitywnie „legnie w gruzach”, a wtedy nie moŜna juŜ w ogóle liczyć na zdobycie Ŝadnego męŜa. To bardzo głupie, doszła do wniosku Julianna, rozmyślając nad miliardami sposobów, które mogą doprowadzić kobietę do tak opłakanego stanu. Reputacja mogła „lec w gruzach”, gdy zostało się sam na sam z męŜczyzną w pokoju, pozwoliło mu na okazywanie szczególnych względów czy choćby zatańczyło z nim trzy razy w ciągu jednego wieczoru. Zastanawiając się nad tym wszystkim, Julianna doszła do wniosku, Ŝe byłoby jej duŜo, duŜo łatwiej w Ŝyciu, gdyby posunęła się do jednego z licznych występków, które mogły całkowicie zrujnować szanse kobiety na zamąŜpójście. Gdyby jej reputacja „legła w gruzach”, nie musiałaby wychodzić za mąŜ za odraŜającego sir Francisa Bellhavena! Na samą myśl o tym człowieku radosny nastrój Julianny prysnął, a obraz księŜyca zaczął się zamazywać, gdy do jej oczu napłynęły łzy. Chciała sięgnąć po chusteczkę, przypomniała sobie jednak, Ŝe jej nie ma. Wypiła więc następny łyk brandy, bezskutecznie próbując poprawić sobie humor. Tkwiąc wciąŜ w tym samym miejscu, w którym stał, gdy odeszła Valerie, Nicholas palił cygaretkę i deliberował, czy ma skręcić w prawo i powrócić do ogrodu, czy teŜ w lewo, w głąb labiryntu, gdzie znajdowała się sekretna ścieŜka prowadząca do tylnego wejścia do domu. Był zmęczony, a w jego sypialni stało olbrzymie i bardzo wygodne łoŜe. Gdyby matka nie poprosiła go, Ŝeby w drodze do domu przyjechał tu i złoŜył uszanowanie matce Valerie, nigdy nie zjawiłby się na tym balu. Ale ojciec napisał mu w ostatnim liście, Ŝe zdrowie matki bardzo się pogorszyło i Nicki nie chciał zrobić niczego, co mogłoby ją zasmucić lub zmartwić. Odwrócił się w końcu i ruszył wijącą się ścieŜką w stronę ogrodu, by dzisiejszego wieczoru dopełnić obowiązków towarzyskich, a jutro z rana - obowiązków synowskich. 6 Julianna była całkowicie przekonana, Ŝe gdyby jej reputacja legła w gruzach, sir

Francis natychmiast wycofałby swą propozycję, choć nie miała pojęcia, jak udałoby jej się przeŜyć, jeśliby rodzice wydziedziczyli ją za to, Ŝe doprowadziła do własnej, ruiny. Pociągając nosem, pochyliła głowę, zacisnęła powieki i zaczęła się modlić. Prosiła babcię, by pomogła jej znaleźć właściwy sposób skutecznego zrujnowania własnej reputacji. Po chwili jednak doszła do wniosku, Ŝe w tak waŜnej sprawie powinna zwrócić się do wyŜszej instancji, zaczęła więc o to samo prosić Pana Boga. Ale przecieŜ Bogu nie spodoba się taka prośba i na pewno nie będzie chciał jej spełnić, o ile nie zrozumie w pełni strasznego połoŜenia Julianny. Pociągnęła nosem, jeszcze silniej zacisnęła powieki i zaczęła wyniszczać NajwyŜszemu powody, dla których chciała doprowadzić do własnej klęski. Łkając gorzko, doszła właśnie do nieuchronnego małŜeństwa z sir Francisem Bellhavenem, gdy z ciemności przemówił do niej Głos - głęboki, ciepły męski głos, władczy, acz zabarwiony współczuciem. - Czy mógłbym w czymś pomóc? Zaskoczona Julianna zerwała się na równe nogi. Serce jej waliło, szeroko otwartymi oczami wpatrywała się w owiniętą peleryną postać, wyłaniającą się ze smolistych ciemności. Zjawa zatrzymała się tuŜ przed miejscem oświetlonym blaskiem księŜyca, tak Ŝe rysy jej twarzy wciąŜ spowijał mrok. Powoli uniosła ramię, a pomiędzy jej palcami zatrzepotało gwałtownie coś miękkiego i białego, mimo Ŝe wcale nie było wiatru. Otrząsając się z szoku, Julianna pojęła, Ŝe ta biała, falująca rzecz jest dla niej. Z wahaniem postąpiła naprzód i wyciągnęła rękę w kierunku ciemnego ramienia. Na jej dłoń opadła najzwyczajniejsza, ziemska chusteczka - choć wyjątkowo cienka i delikatna. - Dziękuję - wyszeptała dziewczyna z szacunkiem, posyłając w stronę zjawy uśmiech i ocierając miękkim skrawkiem tkaniny oczy. Niepewna, co powinna zrobić z chusteczką, wyciągnęła ją w stronę zjawy. - Proszę ją zatrzymać. Julianna przycisnęła białą szmatkę do piersi. - Dziękuję. - Czy mógłbym jeszcze w czymś pomóc, zanim odejdę? - Och, proszę nie odchodzić! Tak, jest coś, o co chciałabym prosić, ale wymaga to dłuŜszego wyjaśnienia. JuŜ miała otworzyć usta, by skończyć wyjaśniać Panu Bogu, dlaczego chciałaby doprowadzić do ruiny swoją reputację, gdy nagle dwa drobiazgi wydały jej się nieco dziwne. Po pierwsze, ta niebiańska istota zesłana najpewniej w odpowiedzi na jej modlitwy mówiła z lekkim francuskim akcentem. Po drugie, skoro Julianna prosiła o zniszczenie swojej dobrej opinii, było nie tylko roztropne, ale i konieczne upewnić się, czy w odpowiedzi na modlitwy nie zdecydowała się jej nawiedzić nieziemska istota słuŜąca siłom zła.

Próbując przezwycięŜyć otępiający wpływ brandy, Julianna wbiła uwaŜne spojrzenie w zjawę, - Proszę nie sądzić, Ŝe poddaję w wątpliwość pańską... pańską autentyczność, czy Ŝe zamierzam krytykować pański gust - zaczęła, starając się nadać głosowi ton największego szacunku - ale czy nie powinien pan być ubrany na biało, a nie na czarno? Jego oczy widoczne spod maseczki zwęziły się na tak impertynencką sugestię i Julianna aŜ skurczyła się w sobie, oczekując, Ŝe zaraz padnie raŜona piorunem. Kiedy jednak się odezwał, w jego głosie nie było gniewu. - Czarny jest kolorem najbardziej odpowiednim dla męŜczyzny. Gdybym ubrał się na biało, zwracałbym na siebie zbytnią uwagę. Ludzie zaczęliby mi się bacznie przyglądać, próbując odkryć moją toŜsamość. Jeśli by im się to udało, zatraciłbym anonimowość, a co za tym idzie swobodę oddawania się rozmaitym rozrywkom, typowym dla takich maskarad. - Ach, tak. Rozumiem - odparła grzecznie Julianna, wciąŜ jednak nieprzekonana. - Zapewne nie jest więc to tak bardzo niezwykłe, j a k początkowo sądziłam. Nicki tymczasem pomyślał, Ŝe całe owo spotkanie jak do tej pory było nieco „niezwykłe”. Kiedy po raz pierwszy ją zobaczył - płakała. W jednej chwili ekspresywna twarz nieznajomej ujawniła gamę róŜnych emocji: szok, zawstydzenie, trwoŜne zdumienie, strach, podejrzliwość, a teraz - niepewność, czy moŜe nawet czujność. Czekając, aŜ dziewczyna zbierze się na odwagę i powie, czego od niego chce, Nicki dostrzegł, Ŝe nie było w niej nic pospolitego. Jej bardzo jasne włosy w blasku księŜyca wydawały się niemal srebrne, a wielkie fiołkowe oczy dominowały w delikatnie rzeźbionej twarzyczce o mlecznej cerze, pięknie wygiętych brwiach i cudnie wykrojonych ustach. Jej uroda była bardzo subtelna, niezauwaŜalna na pierwszy rzut oka. Brała się z czystości rysów i szczerości spojrzenia wielkich oczu, a nie z Ŝywego kolorytu czy egzotycznego wyglądu. Nicki nie umiał określić wieku swej rozmówczyni, ale wyglądała na bardzo młodą. Julianna zaczerpnęła głęboki oddech. - Czy nie miałby pan nic przeciwko temu, Ŝeby zdjąć maseczkę? - odezwała się bardzo, bardzo uprzejmym tonem. - Czy to jest właśnie ta prośba, którą zamierzała mi pani przedstawić? - zapytał, zastanawiając się jednocześnie, czy przypadkiem nie brakuje jej piątej klepki. - Nie, ale nie mogę jej zdradzić, póki nie zobaczę pańskiej twarzy. - Kiedy nie okazał najmniejszej ochoty wypełnienia tego warunku, dorzuciła drŜącym, błagającym głosem: - Bardzo pana proszę. To niezwykle istotne! Nicki zawahał się, ale w końcu czysta ciekawość skłoniła go do zadośćuczynienia jej

prośbie. Ściągnął maseczkę i nawet wyszedł z cienia, by mogła dokładnie obejrzeć jego twarz. Spodziewał się jakiejś reakcji, ale zupełnie nie takiej, z jaką się spotkał. Dziewczyna gwałtownie zakryła dłonią usta i otworzyła szeroko oczy ze zdumienia. Nicki ruszył do przodu, przypuszczając, Ŝe nieznajoma zaraz zemdleje, ale gdy usłyszał głośny śmiech, zamarł w pół kroku. Julianna śmiała się tak gwałtownie, Ŝe aŜ opadła na kamienną ławkę. Zakryła dłońmi twarz, wciąŜ wstrząsana falami wesołości. Dwukrotnie zerknęła na niego spomiędzy palców, jakby chciała się upewnić, czy aby wzrok jej nie myli, i za kaŜdym razem wybuchała gromkim śmiechem. Po dłuŜszej chwili zdołała się opanować. Uniosła głowę i spojrzała z niedowierzaniem w jedyną męską twarz w całej Anglii, na widok której serce zaczynało jej bić Ŝywiej. Teraz, gdy powoli opuszczało ją zaskoczenie, ta twarz zaczynała działać na nią w taki sam sposób, jak wtedy, gdy ujrzała ją po raz pierwszy. Tyle Ŝe teraz na pięknie wykrojonych ustach majaczył uśmiech, a spojrzenie Nicholasa nie było twarde ani zimne, ale jedynie... zamyślone. Ogólnie rzecz biorąc na twarzy pana du Ville'a rysował się wyraz Ŝyczliwego zainteresowania. To od razu poprawiło humor Julianny, dodało jej odwagi i upewniło ją, Ŝe podjęła słuszną decyzję. Modliła się, by jej reputacja legła w gruzach i teraz miało się to stać za sprawą najbardziej poŜądanego kawalera w całej Europie, Nicholasa du Ville'a we własnej osobie! Wspaniale - to przyda całej sprawie elegancji i szyku. Za swoje poświęcenie - za utratę reputacji - nie tylko uniknie małŜeństwa z sir Francisem, lecz będzie teŜ miała piękne wspomnienia. - Nie jestem obłąkana, choć tak to moŜe wyglądać - zapewniła go solennie. -1 rzeczywiście chciałabym prosić pana o przysługę. Nicki wiedział, Ŝe powinien odejść jak najszybciej, ale zaraźliwy śmiech, piękna twarz i niezwykłe zachowanie nieznajomej pociągały go w równym stopniu, jak nudziła myśl o powrocie na maskaradę. - A o jakąŜ to dokładnie przysługę chciałaby mnie pani prosić? - To dość trudno wyjaśnić. - Sięgnęła po kieliszek i wypiła trochę trunku - cokolwiek to było -jakby chciała dodać sobie odwagi, a potem spojrzała mu prosto w twarz wielkimi, szczerymi oczami. - Prawdę mówiąc, nawet bardzo trudno - dorzuciła, marszcząc lekko mały, zadarty nosek. - Jak pani widzi - odrzekł Nicki, powstrzymując uśmiech i kłaniając się z galanterią - jestem całkowicie do pani usług.

- Mam nadzieję, Ŝe to się nie zmieni, gdy pan juŜ usłyszy moją prośbę. - Co mógłbym dla pani zrobić? - Chciałabym, Ŝeby pan doszczętnie zrujnował moją reputację. 7 AŜ do tej chwili Nicki byłby gotów się załoŜyć o sporą fortunę, Ŝe Ŝadna kobieta nie zdoła niczym go zaskoczyć, nie mówiąc juŜ o wprawieniu w stan prawdziwego osłupienia, w jakim właśnie się znalazł. - Słucham? - wykrztusił w końcu. Julianna widziała, Ŝe pan du Ville usilnie próbuje ukryć swoje zaskoczenie i z trudem stłumiła nieelegancki chichot. Nie miała pojęcia, czy ta ochota do śmiechu była wynikiem napięcia i zdenerwowania, czy teŜ magicznego, choć obrzydliwego w smaku napoju, którego nie Ŝałowali sobie męŜczyźni, by z większym optymizmem patrzeć na Ŝycie. - Spytałam, czy byłby pan tak miły i zechciał doszczętnie zrujnować moją reputację. Grając na zwłokę, Nicki sięgnął do kieszeni kamizelki po kolejną cygaretkę, obserwując przy tym dziewczynę spod oka. - Co... dokładnie... ma pani na myśli? - zapytał, zapalając zapałkę. - Chciałabym, Ŝeby moja reputacja legła w gruzach - powtórzyła dziewczyna, wbijając w niego uwaŜne spojrzenie, gdy dłońmi osłaniał płomień zapałki, i starając się lepiej przyjrzeć rysom męŜczyzny. - To znaczy pragnę się znaleźć w takiej sytuacji, Ŝeby juŜ Ŝaden męŜczyzna nigdy nie zechciał się ze mną oŜenić - wyjaśniła. Zamiast coś na to odpowiedzieć, postawił nogę na kamiennej ławce, tuŜ obok biodra Julianny i przyglądał jej się w milczeniu, trzymając między zębami cygaretkę. - JuŜ chyba jaśniej nie mogę tego ująć - powiedziała niespokojnie. - Nie, to rzeczywiście niemoŜliwe. Julianna przysunęła się bliŜej do jego nogi i spojrzała mu w twarz. - Zrozumiał pan, o co proszę? - Raczej nie sposób tego nie zrozumieć. W tonie Nicholasa nie było ani cienia entuzjazmu, więc by go zachęcić, dorzuciła: - Chętnie panu zapłacę! Tym razem Nicki zdołał ukryć szok, ale uśmiechnął się szeroko z zadowolenia, Ŝe ktoś jest jeszcze zdolny doprowadzić go do takiego stanu. - JuŜ po raz drugi - mruknął pod nosem. -1 to jednego wieczoru. Zorientowawszy się,