PROLOG
Sydney, Australia, początek lutego 2004
Chcę się zwolnić - oznajmiła Jenna Craddock, patrząc
na Basila Fitzgeralda, swojego szefa.
- Zwolnić się! Jak to, zwolnić się?! - Basil Fitzgerald,
nie wierzył własnym uszom. Był niedźwiedziowatym star
szym panem, od czterdziestu pięciu lat szczęśliwie żona
tym z tą samą kobietą. Czasem gburowatym, oschłym
i wybuchowym, ale Jenna wiedziała, że w gruncie rzeczy
to człowiek o złotym sercu.
- Pracujemy razem już sześć lat. Masz tu doskonałą
posadę. Dlaczego chcesz się zwolnić? Czy chodzi o pod
wyżkę? A może chcesz więcej urlopu? Jenna, powiedz mi,
co się stało?!
- To nie ma nic wspólnego z pracą. Odchodzę z powo
dów osobistych.
- A więc wychodzisz za mąż, tak?
- Skądże. Harując u ciebie jak niewolnik, nie miałam
czasu na randki - zażartowała. - Przenoszę się do Wielkiej
Brytanii. Od dziecka zbierałam pieniądze, żeby, kiedy do
rosnę, móc tam pojechać. Chcę trochę pozwiedzać i po
znać życie.
6 DAR LOSU
- W porządku. Bierz urlop bezpłatny i jedź. Nie musisz
się zwalniać.
- Nie mam pojęcia, jak długo to potrwa. Zresztą, kto
wie, może zostanę. Nie chcę zostawiać cię w przekonaniu,
że wrócę.
- Opowiadasz bzdury. Przecież jesteś Australijką, a ja
ko cudzoziemka nie dostaniesz tam pracy.
- Prawdę mówiąc, urodziłam się w Konwalii i jestem
obywatelką Wielkiej Brytanii.
- Naprawdę? Nigdy mi o tym nie mówiłaś. Myślałem,
że jesteś rodowitą Australijką.
Jenna uśmiechnęła się, pozostawiając tę uwagę bez ko
mentarza.
Basil zamilkł i przyglądał się jej dłuższą chwilę.
- Kiedy się nad tym zastanowiłem, doszedłem do
wniosku, że nie wiem o tobie zbyt wiele. W zasadzie nie
wiem nic poza tym, że jesteś doskonałą asystentką. Zor
ganizowałaś moją pracę, zapanowałaś nad terminami
i umiałaś przypilnować wszystkiego, co się tu działo. Od
kiedy cię zatrudniłem, żona uważa, że życie ze mną stało
się o wiele łatwiejsze.
- Nie martw się. Wyjeżdżam dopiero za sześć tygodni,
będzie więc dostatecznie dużo czasu, żeby na moje miej
sce zatrudnić kogoś odpowiedniego.
Basil mruknął z powątpiewaniem.
Jenna uśmiechnęła się zadowolona, bo czułaby się roz
czarowana, gdyby szef uznał, że znalezienie jej następczy
ni nie będzie problemem.
- Nic złego mi się nie stanie - powiedziała łagodnie.
- Będę cię informować, gdzie jestem i co robię - obiecała.
DAR LOSU 7
- Widzę, że bez względu na to, co powiem, i tak nie
zmienisz zdania.
- Nie, nie zmienię.
- Jedź więc. Jeżeli jednak nie znajdziesz tego, czego
szukasz, cokolwiek by to było, pamiętaj, że zawsze mo
żesz tu wrócić.
- Dziękuję.
- Maude będzie przekonana, że to przeze mnie.
- Nie martw się. Porozmawiam z twoją żoną. Wyjaśnię
jej, że mój wyjazd nie ma nic wspólnego ani z tobą, ani
z pracą. - Jenna uśmiechnęła się i wyszła, zamykając za
sobą drzwi.
Basil wpatrywał się ze smutkiem w krzesło, na którym
jeszcze przed chwilą siedziała dziewczyna. Nie tylko żało
wał, że jego kancelaria adwokacka straci dobrego pracow
nika, ale było mu przykro, że Jenna opuszcza Australię.
ROZDZIAŁ 1
Koniec marca 2004
W itamy na Heathrow. Dziękujemy, że wybrali państwo
British Airways. Mamy nadzieję, że lot był przyjemny i że
planując kolejną podróż, ponownie wybiorą państwo na
sze linie.
Jenna była wyczerpana podróżą. Wyleciała z Sydney
dwadzieścia dwie godziny temu i, poza przesiadką w Sin
gapurze, cały ten czas spędziła w powietrzu. W czasie lotu
udało się jej kilka razy zdrzemnąć, ale nie miało to nic
wspólnego z głębokim, regenerującym snem.
Przeszła przez odprawę celną, a potem zaczęła się za
stanawiać, w jaki sposób dostać się do hotelu, w którym
zarezerwowała pokój. Nie miała pojęcia, którą godzinę
wskazuje jej wewnętrzny zegar, ale w tej chwili nie zamie
rzała tym się przejmować. W Londynie była szósta rano,
a ona marzyła jedynie o wygodnym łóżku.
Minęły dwa dni i dwie noce, w czasie których Jenna
odpoczęła na tyle, że była już gotowa rozpocząć swoją
przygodę. Mówiąc Basilowi, że chce pojeździć po Anglii
i pozwiedzać, nie kłamała. Przemilczała jednak, że ma
DAR LOSU 9
nadzieję odnaleźć rodzinę, która nadal żyła gdzieś w Korn-
walii.
Jenna przez większą część życia była sama jak palec
i dlatego zdecydowała się dołożyć wszelkich starań, aby
odnaleźć angielskich krewnych. Oczywiście, będąc zdana
tylko na siebie, stała się dosyć niezależna. Nie zmieniało to
jednak faktu, że często marzyła o dniu, kiedy będzie miała
własny dom i liczną rodzinę.
Wynajęła mały, tani w eksploatacji samochód, dokład
nie taki, jakiego potrzebowała. Własny środek transportu
zapewniał jej swobodę ruchów. Kiedy będzie zmęczona
lub po prostu zechce się zatrzymać, będzie to mogła zro
bić. Podróż, którą zaplanowała, miała być przyjemnością.
Takie bardzo długie wakacje bez określonego terminu za
kończenia.
Zamierzała dotrzeć do wioski St. Just w Konwalii. To
właśnie tam, razem z rodzicami, spędziła pierwsze pięć lat
swojego życia. Kiedyś w tamtych okolicach mieszkała
także siostra jej ojca, ciotka Morwenna, i Jenna miała na
dzieję, że nadal żyje. Wiedziała, że będzie zaskoczona jej
widokiem.
Pierwszą noc Jenna spędziła w niedużej wiosce ukrytej
między falistymi wzgórzami hrabstwa Devon. Niespiesz
na, sielska egzystencja mieszkańców tego zakątka była
całkowicie odmienna od szybkiego i nerwowego życia
w Sydney czy w Londynie.
Tego wieczoru, zanim położyła się do łóżka, jeszcze raz
przestudiowała mocno już zniszczoną mapę. Przyglądając
się linii brzegowej Kornwalii doszła do wniosku, że wy
gląda jak wysunięty w stronę morza, lekko zagięty palec.
10 DAR LOSU
Następnego dnia ruszyła dalej, wybierając drogi tak, by
choć z daleka czasem było widać morze. Kilka razy stawa
ła na poboczu, a jeśli udało się jej dostrzec ścieżki, space
rowała nimi, zachwycona i przejęta, że nareszcie dotarła
do kraju dzieciństwa.
Kiedy w końcu dojechała do St. Just, okazało się, że
z łatwością znalazła miejsce, w którym mogła się zatrzy
mać. Tom Elliott, właściciel przytulnego zajazdu, poinfor
mował ją, że o tej porze roku w Konwalii nie ma zbyt
wielu turystów, więc jest dużo wolnych pokoi.
Jenna wyjaśniła, że nie wie jeszcze, jak długo zostanie
w St. Just. Zaniosła bagaże do pokoju, odświeżyła się,
a potem zeszła do recepcji i zapytała Elliotta, jakie atrak
cje turystyczne oferuje St. Just.
- Jeżeli lubi pani piesze wędrówki, to w okolicy jest
mnóstwo ciekawych szlaków turystycznych. Są tam rów
nież kromlechy, czyli kręgi kamienne, jeśli to panią inte
resuje. A dla tych, którzy mają czas na grę, jest klub
golfowy.
- A gdybym tu chciała znaleźć pracę? - zapytała.
- To zależy. - Mężczyzna wzruszył ramionami. - Le
piej poszukać czegoś w Penzance. Tarn jest większa szansa
na przyzwoite wynagrodzenie. Wielu ludzi z St. Just do
jeżdża do pracy w Penzance. Czyżby planowała pani za
mieszkać w tej okolicy?
Jenna roześmiała się.
- Och, nie mam jeszcze żadnych konkretnych planów.
Moja rodzina pochodzi z tych stron i koniecznie chciałam
zobaczyć, jak tu jest. Kto wie, jeżeli mi się spodoba, to
może zostanę.
DAR LOSU 11
Tom pokiwał głową.
- Zgadza się, Craddock to walijskie nazwisko.
- Szukam mojej ciotki, Morwenny. Z domu była Crad
dock, a po mężu Hoskins. Może słyszał pan o niej albo
o innych Craddockach w tej okolicy?
- Nie, nic mi nie przychodzi do głowy, ale mieszkam tu
dopiero od pięciu lat. Oboje z żoną chcieliśmy uciec od
londyńskiego zgiełku. Szukaliśmy spokojnego miejsca
i w rezultacie przenieśliśmy się tutaj. Latem wcale nie jest tak
pusto i cicho jak teraz. Mimo to polubiliśmy to sezonowe
ożywienie. Niech się pani przejdzie do pubu, jest trochę dalej,
przy tej samej ulicy, i tam zapyta o Craddocków. Może ktoś
będzie znał rodzinę o tym nazwisku. Poza tym mają tam
dobrą kuchnię. Sam często chodzę do nich na lunch.
Jenna podziękowała za radę i zarzucając torbę na ramię,
ruszyła ulicą w stronę pubu. Zamierzała przejrzeć miejsco
wą książkę telefoniczną, ale ponieważ była głodna i zmę
czona, zdecydowała, że najpierw coś zje w pubie poleco
nym jej przez Toma.
Kiedy skończyła posiłek, było już ciemno. Wróciła
więc do zajazdu.
- Trafiła pani na ślad? - zapytał z uśmiechem Tom.
- Zajmę się tym od jutra- odparła.
- Kiedy pani wyszła, zastanawiałem się, jak zacząć
poszukiwania, i nawet przejrzałem miejscową książkę
telefoniczną. Nie znalazłem Hoskinsów, ale jest jeden
Craddock, mieszka za wsią. Myślę, że można by do niego
zadzwonić.
- Świetny pomysł - ucieszyła się Jenna. - Czy mogę
skorzystać z telefonu?
12 DAR LOSU
Telefon odebrała kobieta.
- Dzień dobry - zaczęła Jenna. - Szukam Morwenny
Hoskins, która mieszka w tej okolicy. Chciałam zapytać,
czy może przypadkiem pani ją zna. Morwenna, zanim
wyszła za mąż, nosiła nazwisko Craddock.
Kobieta po drugiej stronie wyraźnie się wahała.
- Jestem jej bratanicą - wyjaśniła Jenna. - Przyjecha
łam z Australii i próbuję odnaleźć rodzinę, z którą straci
łam kontakt.
- Nie przypuszczam, żeby miała mi za złe, jeśli po
wiem pani, jak ją znaleźć - powiedziała kobieta i wytłu
maczyła jej dokładnie, jak dojechać do domu Morwenny.
- Nie znam jej zbyt dobrze - dodała. - Raczej unika towa
rzystwa.
- Dziękuję pani za pomoc. - Jenna odłożyła słuchawkę
i aż podskoczyła z radości. - Znalazłam ją! Tak po prostu.
Jeden telefon i już!
Jenna pobiegła do swojego pokoju na górę, przeskaku
jąc po kilka schodków. Zastanawiała się, dlaczego
w książce telefonicznej nie ma numeru Morwenny. Może
nie miała telefonu? Nieważne. Jutro złoży jej wizytę.
Kiedy w końcu nadszedł ranek, Jenna była przejęta
i trochę zdenerwowana. Oto nadszedł dzień, na który cze
kała tyle lat. Czuła, jak mocno bije jej serce.
Bez problemów odnalazła dom ciotki. Zaparkowała
i powoli wysiadła z samochodu. Wzięła kilka głębokich
wdechów, żeby się uspokoić, a potem podeszła do drzwi
i zapukała. Stała przez chwilę, nasłuchując. Zaczęła się
martwić, że ciotka już tu nie mieszka. Byłaby to prawdzi
wa ironia losu, gdyby Morwenna przeprowadziła się właś-
DAR LOSU 13
nie teraz, kiedy Jenna przyjechała z drugiego końca świata,
żeby się z nią spotkać.
Zapukała jeszcze raz.
- Idę, idę. Poczekaj, muszę przecież dojść! - Zza drzwi
dobiegł gniewny kobiecy głos. - Lepiej, żebyś nie był
jednym z tych domokrążców, bo i tak nic nie kupię! - do
dała Morwenna Hoskins, stając na progu.
Widok ciotki nie obudził w Jennie wspomnień. Pomy
ślała, że czas nie obszedł się z nią łaskawie. Wiedziała, że
ma pięćdziesiąt kilka lat, wyglądała jednak zdecydowanie
starzej. Opierała się na lasce i patrzyła na nią podejrzliwie.
- Czego chcesz? - zapytała Morwenna.
- Ja chciałam... To znaczy, dzień dobry - wyjąkała
Jenna. - Proszę się nie obawiać. Niczego nie sprzeda
ję. Prawdę mówiąc, przyjechałam z Australii, żeby cię
odnaleźć. Nazywam się Jenna Craddock i jestem twoją
bratanicą.
Jenna spodziewała się, że jej słowa mogą wywołać
różne reakcje. Nie przypuszczała jednak, że ciotka popa
trzy na nią z taką niechęcią. Morwenna najwidoczniej nie
zamierzała zaprosić jej do środka. Można by pomyśleć, że
dotąd nie słyszała o jej istnieniu.
Jenna nie wiedziała, co zrobić. Dlaczego ciotka nie
ucieszyła się na jej widok?
W końcu Morwenna odezwała się.
- Moją bratanicą? Jeżeli przyjechałaś z Australii, to
musisz być córką Hedry i Tristana.
- Tak. Hedra i Tristan byli moimi rodzicami. - Jenna
odprężyła się trochę i uśmiechnęła do ciotki.
- Wiele razy im powtarzałam, że nic dobrego nie wy-
14 DAR LOSU
niknie z tego wyjazdu na drugi koniec świata. - Morwenna
zmarszczyła brwi. - Dokładnie tak im mówiłam. „Nic do
brego nie wyniknie z waszego wyjazdu". Miałam rację,
prawda? Oboje zginęli, porwani przez falę powodziową
czy coś równie idiotycznego, nim minęły dwa lata. Powin
ni mnie posłuchać, ale Tristan zawsze był najmądrzejszy
i sam wszystko wiedział najlepiej. A czego ty chcesz?
- Ja... przyjechałam, żeby się przedstawić i przywitać
- odparła skonsternowana Jenny. - Obawiam się, że nie
mam zbyt wielu wspomnień z Kornwalii, ale ponieważ
tutaj się urodziłam, wróciłam, by poznać resztę rodziny.
- W takim razie niepotrzebnie przyjechałaś. Nie masz
tu rodziny. Nie wiem, gdzie Tristan cię znalazł. Nigdy mi
tego nie powiedział.
Jenna wpatrywała się w ciotkę. Musiała źle ją zrozu
mieć.
- Znalazł mnie? - wykrztusiła w końcu.
- To samo powiedziałam temu człowiekowi z Edyn
burga, który szukał cię tutaj kilka miesięcy temu. Nie
jesteśmy spokrewnione. Pewnego dnia Hedra zjawiła się
z noworodkiem w ramionach. Była dumna jak paw, a Tri
stan ze szczęścia uśmiechał się od ucha do ucha. Ostrzega
łam ich przed braniem na wychowanie cudzego dziecka.
Sama wiesz, że nigdy nie można być pewnym, co siedzi
w takim dzieciaku. Może wyrosnąć na złodzieja czy mor
dercę.
Jenna wpatrywała się w kobietę, nie wierząc własnym
uszom. Czy Morwenna jest szalona? O czym ona mówi?
W ułamku sekundy cały jej świat legł w gruzach.
- Czy to znaczy, że zostałam adoptowana? - zapytała.
DAR LOSU 15
- Głucha jesteś czy co? Dobrze zrozumiałaś. Jesteś
adoptowana. Nie wiedziałaś o tym, co? - Morwenna przy
glądała się jej spod na wpół przymkniętych powiek.
- Nie.
- Moim zdaniem już dawno ktoś powinien ci to powie
dzieć. Pamiętam, kiedy zadzwonili do mnie z Australii
z informacją, że Tristan nie żyje. Bardzo ciężko to przeży
łam. Gdyby mnie posłuchał, dzisiaj mógłby ciągle jeszcze
żyć. Z Australii wydzwaniali do mnie jacyś ludzie i nale
gali, żebym się tobą zaopiekowała. To było doprawdy
bardzo irytujące i w końcu wyprowadzili mnie z równo
wagi. Powiedziałam im, że mam ośmioro własnych dzieci
i z całą pewnością nie potrzebuję jeszcze jednej siedmio
letniej dziewczynki, która będzie mi się plątać pod
nogami.
Przejęta zgrozą Jenna czuła, że musi natychmiast stąd
odejść. Wiadomość o adopcji była dla niej szokiem, a mi
mo to była głęboko wdzięczna losowi, że ta kobieta nie jest
jej krewną.
- Dziękuję, że zechciała mi pani to wszystko wyjaśnić.
- Jenna zmusiła się do zachowania spokoju. - Wcześniej
wspomniała pani o jakimś mężczyźnie z Edynburga, który
się o mnie dowiadywał. Chciałabym wiedzieć, jak się
nazywał.
- To było kilka miesięcy temu. Chwileczkę, niech się
zastanowię. Jestem pewna, że jego nazwisko zaczynało się
na D. Coś, jak Davis, Dennis... nie mogę sobie przy
pomnieć.
- Może go pani opisać? zapytała Jenna.
- Po co? Czyżbyś chciała go odszukać? Powiedział, że
16 DAR LOSU
jest z Edynburga, ale mnie nie tak łatwo oszukać. Mówił
z bardzo silnym akcentem i od razu poznałam, że to Ame
rykanin. Poczekaj. Jego nazwisko brzmiało tak jakoś po
francusku. Mam! Oznajmił, że nazywa się Dumas. Nie
pamiętam imienia. Muszę ci jednak powiedzieć, że wcale
nie jesteś do niego podobna, jeżeli o to ci chodzi. Miał
ciemne włosy, ciemne oczy i był wysoki.
Jenna wiedziała, że w żadnym wypadku nie można jej
było nazwać wysoką. Kiwnęła więc głową na znak, że
zrozumiała, co ciotka miała na myśli.
- Bardzo dziękuję za pomoc - powiedziała pospiesznie
i, odwróciwszy się, ruszyła w stronę samochodu wyprosto
wana, z dumnie uniesioną głową.
Dopiero gdy znalazła się w pubie, w którym poprze
dniego wieczoru jadła kolację, zdała sobie sprawę, że cała
się trzęsie. Zamówiła filiżankę herbaty, a potem usiadła
przy stoliku w głębi sali.
A więc została adoptowana. Dlaczego o tym nie wie
działa? W dokumentach, które zostały po rodzicach, nie
było nic, co mogłoby na to wskazywać. Na jej świadectwie
urodzenia figurowały imiona Hedra i Tristan. Było tam
również napisane, że dziecko urodziło się w domu. Ani
słowa o adopcji. Nie musiała tego sprawdzać, nie myliła
się.
Wróciła myślami do czasów, kiedy mieszkała w siero
cińcu. Nigdy w życiu nie czuła się tak bardzo zagubiona
i samotna. Pogrążona w smutnych wspomnieniach, zrozu
miała, że od śmierci rodziców jedyną, niezmienną rzeczą
w jej życiu była samotność. Jenna nie miała na świecie
zupełnie nikogo.
DAR LOSU 17
Co powinna teraz zrobić? Wyjeżdżając z Australii, ku
piła bilet w jedną stronę. Planowała podjąć pracę. Na
szczęście jej oszczędności pozwalały na to, by mogła to
robić spokojnie. Jenna miała doskonałe referencje i była
profesjonalistką. Nie przypuszczała więc, by czekały ją
kłopoty ze znalezieniem posady.
Mężczyzna z Edynburga o nazwisku Dumas wiedział
o jej istnieniu. Czy to możliwe, żeby właśnie tam ją adop
towano? A jeśli to był jej ojciec, który po latach próbował
odnaleźć dorosłą już córkę? Może po jej urodzeniu wyje
chał do Stanów Zjednoczonych? Przecież mogło się tak
zdarzyć. Wtedy nawet jego amerykański akcent byłby zro
zumiały.
Po spotkaniu z Morwenną Jenny wiedziała, że nie chce
zostać w Kornwalii ani chwili dłużej niż to konieczne.
Postanowiła zatrzymać się w Szkocji i nic nie mogło zmie
nić tej decyzji. Miała nadzieję, że uda się jej tam odnaleźć
pana Dumas i dowiedzieć się, co go z nią łączy.
ROZDZIAŁ 2
J esteś Australijką. Dlaczego w takim razie szukasz zaję
cia w Szkocji? - zapytała Violet Spradlin, prowadząca
agencję pośrednictwa pracy w Edynburgu.
- Rzeczywiście, ostatnio mieszkałam w Australii -
przyznała Jenna, siedząc na wprost Violet. - Urodziłam się
jednak w Wielkiej Brytanii. A powodem, dla którego prze
niosłam się do Szkocji, jest niezwykłe piękno waszej zie
mi. Urzekło mnie ono do tego stopnia, że postanowiłam tu
zamieszkać. Nie mam rodziny, mogę więc żyd, gdzie chcę.
- Rozumiem. - Violet przekładała na biurku teczki
z dokumentami, a kiedy skończyła, podniosła wzrok na
Jennę. - Z listu polecającego wynika, że jesteś doskona
łym pracownikiem. Twoje umiejętności i doświadczenie
naprawdę robią wrażenie. Szczególnie u kogoś tak młode
go. Masz dwadzieścia pięć lat, zgadza się? Musiałaś dość
wcześnie zacząć, prawda?
- Tak.
- Niestety, w tej chwili nie mogę ci wiele zaoferować.
- Violet westchnęła. - Zresztą sama wiesz, jak to wygląda.
Dzisiaj nie mam dla ciebie nic, a jutro rano mogę dostać
kilka zgłoszeń. Nigdy nie wiadomo. Mam nadzieję, że nie
musisz natychmiast podjąć pracy.
DAR LOSU 19
- Rzeczywiście nie.
- Jak się z tobą skontaktować, gdy będę coś dla ciebie
miała?
- Zatrzymałam się w małym hoteliku na obrzeżach
miasta, ale mogę codziennie dzwonić i sprawdzać, czy coś
się pojawiło.
Violet ponownie zajrzała w formularz wypełniony
przez Jennę.
- Ach, teraz rozumiem - powiedziała. - W rubry
ce, w której powinnaś podać adres, wpisałaś miejsce,
w którym się zatrzymałaś. Przypuszczam, że posada
z mieszkaniem i utrzymaniem raczej cię nie zainteresu
je? Nie, pewnie nie - mruknęła do siebie, zanim Jenna
zdążyła się odezwać. - Zresztą posada, o której pomy
ślałam, wymagałaby wyjazdu z Edynburga, a poza tym
nie mogę ci zagwarantować, że praca tam byłaby przy
jemna.
- Nie mam nic przeciwko temu, żeby się przeprowa
dzić. A to, że oferta obejmuje również pełne utrzymanie,
jest dla mnie dużym ułatwieniem. W każdym razie w tej
sytuacji.
Violet wstała i podeszła do szafy z aktami.
- Wiedziałam, że to musi gdzieś tutaj być. - Wyciągnę
ła grubą papierową teczkę. Wróciła do biurka i popatrzyła
na Jennę. - W gruncie rzeczy nie polecam ci tej pracy,
rozumiesz to, prawda?
- Tak, rozumiem - odpowiedziała Jenna, zastanawia
jąc się, co to może być za posada.
Violet otworzyła teczkę i zaczęła czytać.
- Sir łan MacGowan poszukuje dobrej sekretarki lub
2 0 D A R L O S U
sekretarza. Pisze powieść, dyktując ją i nagrywając na ta
śmę. Zatrudniona osoba ma się zajmować przepisywaniem
tekstu z taśm, a później nanosić poprawki, które autor bę
dzie robił na wydrukowanym tekście powieści.
- Aha, pisarz.
- Myślę, że możesz go tak nazywać - odparła Violet
- choć nie przypuszczam, żeby jakieś wydawnictwo co
kolwiek od niego kupiło. Mieszka w Londynie, ale gdy
kilka miesięcy temu został ranny w wypadku samochodo
wym, postanowił spędzić okres rekonwalescencji w swo
im domu rodzinnym w Szkocji. Przypuszczam, że całe to
jego pisanie to lekarstwo na nudę.
Jenna wyobraziła sobie dżentelmena z lekką nadwagą
i siwymi włosami, który nie był jeszcze całkiem gotów, by
przejść na emeryturę.
- Ta posada wydaje mi się wprost wymarzona. Powie
działaś jednak, że jej nie polecasz. Chciałabym wiedzieć
dlaczego. Prawdopodobnie nie jest to stała praca, ale gdy
bym ją dostała, miałabym czas, żeby się spokojnie rozęj-
rzeć za lepszym zajęciem.
Violet westchnęła i zdjęła okulary. Masując palcem
grzbiet nosa, wpatrywała się w Jennę oczami krótkowidza.
Starannie wyczyściła szkła i założyła okulary. Jenna nie
miała wątpliwości, że zastanawia się, jak odpowiedzieć na
jej pytanie. Czyżby sir łan był potworem?
W końcu Violet przemówiła.
- Widzisz te wszystkie papiery? - Wskazała opasłą
teczkę. - To dokumenty kandydatek, które w ciągu ostat
nich kilku tygodni wysłałam do sir Iana.
- I nie przyjął żadnej z nich?
DAR LOSU 21
- Wysłuchiwałam niekończących się narzekań na brak
kwalifikacji u kandydatek, z którymi rozmawiał. W końcu
zdecydował się na jedną, ale ta odeszła po dwóch tygo
dniach. Następna, którą wybrał, uciekła już po trzech
dniach. - Violet westchnęła.
- Czy próbował je molestować seksualnie? - zapytała
Jenna.
Przez moment agentka wyglądała na zaskoczoną, a po
chwili roześmiała się.
- Ależ nie. Sir Ian jest po prostu wyjątkowo trudny we
współpracy - wyjaśniła i zaczęła przeglądać wpięte w teczkę
papiery. Niektóre z zapisków przeczytała na głos.
- „Łatwo wpada w złość i nigdy nie można go zado
wolić" - tak określiła go jedna z kobiet, które zaczęły
u niego pracę. Druga zaś twierdziła, że „sir Ian ustala
niemożliwe do zaakceptowania godziny pracy i po prostu
nie da się z nim wytrzymać".
- Dobrze znam ten rodzaj szefów. - Jenna pokiwała
głową. - Mój ostatni pracodawca początkowo zachowy
wał się dokładnie tak samo.
- Naprawdę? Muszę przyznać, że mnie zaskoczyłaś.
Sądząc z jego listu polecającego, uważał cię za prawdziwy
skarb i był bardzo nieszczęśliwy, że odchodzisz. Prawdę
mówiąc, kiedy się czyta to, co o tobie napisał, odnosi się
wrażenie, że jesteś zesłanym przez opatrzność aniołem
- zażartowała Violet.
- Mój szef był bardzo zajętym człowiekiem,
a wszystkie osoby, które zatrudniał przede mną, były
zbyt mało samodzielne. Po pewnym czasie udało mi się
przebić przez mur gburowatości, którym się otoczył. Zdo-
22 DAR LOSU
łałam go również przekonać, że nie jestem leniwą, głupią
gęsią. Od tej pory nasza współpraca układała się już cał
kiem dobrze.
- Rozumiem. - Violet pokiwała głową i uśmiechnęła
się. - W takim razie może uda ci się porozumieć również
z sir łanem, chociaż inne tego nie potrafiły.
- Na kiedy możesz mnie umówić na rozmowę kwalifi
kacyjną?
- Sir Ian odmówił prowadzenia jakichkolwiek dal
szych rozmów kwalifikacyjnych. Stwierdził, że zabiera
mu to zbyt wiele czasu. Polecił, bym znalazła kogoś, kto
nie będzie go zadręczać ciągłymi pytaniami i uwagami,
i po prostu zatrudniła tę osobę.
- Tak w ciemno? - Jenna była zaskoczona.
- Taka jest jego decyzja. Jeżeli chodzi o mnie, to mogę
cię zatrudnić, oczywiście jeżeli jesteś zainteresowana.
Ostatecznie możesz przecież spróbować. Zobaczysz, jak
będzie się wam układała współpraca. Jeżeli ci się nie spo
doba, to przynajmniej będziesz wiedziała, że próbowałaś.
A do tego czasu może się pojawić jakaś inna, ciekawsza
oferta. Decydujesz się?
Jenna miała oszczędności, lecz nie chciała ich wyda
wać, jeżeli nie będzie to absolutnie konieczne.
- Pojadę, żeby porozmawiać z sir łanem - zdecydowa
ła. - Być może oboje dojdziemy do wniosku, że nie jestem
właściwą osobą, ale nie chcę rezygnować, dopóki się z nim
nie spotkam.
- Świetnie. Jestem gotowa się założyć, że jeżeli w ogó
le ktokolwiek zdoła z nim współpracować, to właśnie ty
- powiedziała Violet i sięgnęła po telefon. Patrząc w leżą-
DAR LOSU 23
cą przed nią, otwartą teczkę, znalazła numer telefonu sir
Iana i zadzwoniła.
- Dzień dobry, Hazel. Mówi Violet Spradlin z agencji.
Jak się masz? Chciałabym porozmawiać z sir łanem. Tak,
oczywiście wiem, że jest zajęty. Tak. Nie, nie dzwonię
w sprawie ostatniej sekretarki. Tak, tak wiem. Nowi pra
cownicy potrafią czasami dać się we znaki. Chciałam po
informować, że zatrudniłam dla niego nową sekretarkę.
Jestem przekonana, że tym razem to jest dokładnie to,
czego szuka. Tak, oczywiście. - Violet spojrzała na Jennę
i puściła do niej oko.
Po długim oczekiwaniu Violet odezwała się ponownie.
- Och, dzień dobry. Tak, zatrudniłam. Szczerze mó
wiąc, ona właśnie siedzi obok mnie. - Violet zakryła słu
chawkę dłonią. - Pyta, kiedy mogłabyś przyjechać. Wyda
je mi się czymś zdenerwowany.
- Mogę przyjechać nawet dzisiaj, muszę tylko wie
dzieć, jak się tam dostać.
- Wspominałam, że musiałabyś się wyprowadzić
z Edynburga. Domyślam się też, że nie masz samochodu.
- Nie, nie mam. A czy to jest jakiś problem?
- Sir Ian - Violet przemówiła do słuchawki - dziew
czyna nie dysponuje środkiem transportu. Gdyby była mo
żliwość odebrania jej z dworca w Stirling, to mogłaby tam
dojechać pociągiem. Aha. Tak. Doskonale, jestem przeko
nana, że możemy się umówić w ten sposób. - Popatrzyła
na Jennę. - Jest drobna i ma rudoblond włosy. Będzie
w ciemnozielonym kostiumie. Myślę, że trudno ją pomy
lić z kimś innym. Tak. Powiem jej.
Violet odłożyła słuchawkę.
24 DAR LOSU
- Sir Ian nie był dziś zbyt rozmowny - stwierdziła.
- Życzy sobie, żebyś przyjechała do Stirling pociągiem.
Tam ze stacji odbierze cię jego gospodyni Hazel Penning
ton. Warunki zatrudnienia omówicie na miejscu.
- W porządku. Jestem wdzięczna, że zdecydowałaś się
dać mi tę pracę - powiedziała Jenna, wstając z krzesła.
- Nie dziękuj mi, kochana. Poczekaj, aż popracujesz
z nim kilka tygodni. Jeżeli w dalszym ciągu będziesz mi
chciała podziękować, to dopiero wtedy będę pewna, że
robisz to szczerze. Sir Ian jest oschły i wybuchowy, ale
sądząc ze słów Hazel, która od lat pracuje dla tej rodziny,
sprawiedliwy i uczciwy. Nigdy go nie widziałam, ale ten
charakterystyczny głos rozpoznałabym zawsze.
Jenna była gotowa przysiąc, że Violet się zarumieniła.
Ach, więc to tak - pomyślała. Czyżby Violet miała plany
wobec sir Iana?
- Muszę się spakować i zwolnić pokój w hotelu - po
wiedziała. Wyciągnęła rękę do Violet, a ta ją uścisnęła.
- Bez względu na to jak ułożą się sprawy z sir łanem,
zawsze będę ci wdzięczna, że pozwoliłaś mi spróbować.
- Nie chcę, żebyś się czuła jak owieczka wysyłana na
rzeź. Od czasu do czasu zadzwonię do ciebie, by spraw
dzić, jak się sprawy mają. Jeśli pojawi się coś nowego, co
mogłoby cię zainteresować, dam ci znać.
Jenna wróciła do hotelu i zajęła się pakowaniem. Do
Edynburga przyjechała dopiero poprzedniego popołudnia,
więc tak naprawdę większość rzeczy nadal pozostawała
w podróżnych torbach. Zbierając porozrzucane po pokoju
drobiazgi, zastanawiała się nad podjętą decyzją. Postano
wiła, że w dni wolne od pracy będzie jednak przyjeżdżać
DAR LOSU#_25
do Edynburga i szukać tajemniczego pana Dumas. Pier
wszą rzeczą, jaką zrobiła wczoraj w hotelowym pokoju,
było przejrzenie książki telefonicznej. Niestety, nie zna
lazła nazwiska Dumas. Mimo to nie zamierzała się poddać
i planowała dalsze poszukiwania tajemniczego - przynaj
mniej dla niej - nieznajomego. Miała nadzieję, że z cza
sem uda się jej znaleźć pracę w mieście, co znacznie uła
twiłoby jej zadanie. Na razie jednak będzie musiała dojeż
dżać ze Stirling.
Siedząc w pociągu, Jenna myślała o nowej pracy. Nig
dy dotąd nie spotkała pisarza. Ciekawiło ją, jakiego rodza
ju książki pisze sir Ian. Może wspomnienia? Niewyklu
czone, że ciekawe. Może się też okazać marnym autorem.
Kto wie? Być może jest taki nieprzyjemny, bo za swoje
niepowodzenia obwinia innych. Postanowiła się tym nie
przejmować. Najważniejsze, że znalazła się w Szkocji
i dostała pracę.
Przed wyjazdem do Anglii Jenna pozbyła się prawie
całego dobytku. Przez lata starannie dobierała meble
i sprzęty domowe, a kiedy nadszedł dzień, w którym mu
siała sprzedać wszystko obcym ludziom, było jej bardzo
żal. Wiedziała jednak, że trzeba to zrobić, bo uzyskane ze
sprzedaży pieniądze miały jej zapewnić poczucie bezpie
czeństwa podczas podróży.
Jenna wysiadła z dwiema torbami, a trzecią ktoś z pasa
żerów pomógł jej wystawić na peron. Po chwili pociąg
odjechał, a ona została na peronie zupełnie sama. Nie mia
ła pojęcia, jak długo przyjdzie jej czekać na gospodynię
sir Iana. Liczyła na to, że kobieta wie, kogo ma zabrać
z dworca.
26 DAR LOSU
Zarzuciła sobie jedną torbę na ramię, a pozostałe dwie
wzięła w ręce i ruszyła w stronę budynku dworca.
- Panna Craddock? Nie mylę się, prawda?
Jenna przystanęła. Od strony parkingu zbliżała się do
niej kobieta. Była wysoka i koścista, w trudnym do okre
ślenia wieku.
- Jestem Hazel Pennington - przedstawiła się. - Pra
cuję u sir Iana jako gospodyni. Przepraszam, że nie zdąży
łam na przyjazd pociągu, ale utknęłam w korku.
Chwyciła jedną z toreb i skierowała się w stronę scho
dów tak szybko, że Jenna musiała podbiec, aby dotrzymać
jej kroku.
- Skąd pani wiedziała, którym pociągiem przyjadę?
- zapytała. - Przecież nawet ja sama tego nie wiedziałam,
póki nie znalazłam się na dworcu.
Doszły na parking i gospodyni włożyła torby do bagaż
nika.
- Sir Ian wiedział - odparła. - Sprawdził rozkład jazdy
pociągów i wybrał ten, którym jego zdaniem najpraw
dopodobniej przyjedziesz. Gdyby cię jednak nie było
w pociągu, który wytypował, czekałabym na następny.
Jenna chciała zadać wiele pytań dotyczących sir Iana
i wiedziała, że na większość z nich Hazel mogłaby odpo
wiedzieć. Wolała jednak, by gospodyni nie odniosła wra
żenie, że Jenna denerwuje się nową pracą. Siedziała więc
w milczeniu i słuchała Hazel, która wskazywała jej mijane
po drodze zabytkowe budowle i miejsca warte zobaczenia.
- Jeżeli to jest twoja pierwsza wizyta w Stirling, to
powinnaś się kiedyś wybrać i obejrzeć pomnik Williama
Wallace'a. - Hazel wskazała wieżę w oddali. - Można się
DAR LOSU 27
tam dostać jedynie krętymi schodami. Jest to więc wycie
czka dla ludzi o dobrej kondycji.
Jenna zobaczyła zamek stojący na wysokiej skarpie
i westchnęła z zachwytu.
- Zamek również warto odwiedzić, bo ma pięknie
odrestaurowane wnętrza - dodała Hazel. - Mieści się tam
muzeum wojskowe, a obok stoi katedra, która również
należy do miejsc ulubionych przez turystów.
Jechały na północ, a pełna entuzjazmu Jenna starała się
patrzeć na wszystko jednocześnie. Widoki rozciągające się
po obu stronach drogi wprost zapierały dech i dziewczyna
nie mogła się już doczekać, kiedy wyruszy na zwiedzanie.
Jechały nie dłużej niż pół godziny, gdy Hazel niespo
dziewanie skręciła w boczną drogę. Jenna była zaskoczo
na, bo wyobrażała sobie, że sir Ian mieszka na odludziu,
daleko od miasta. Spojrzała w górę i zobaczyła, że drzewa
rosnące po obu stronach alei splatają się gałęziami, two
rząc baldachim. O tej porze roku gałęzie były pozbawione
liści, ale Jenna mogła sobie wyobrazić, jak pięknie będzie
to wyglądać, kiedy się zazielenią. Wzdłuż alei ciągnął się
wysoki, niewątpliwie bardzo stary i zabytkowy mur. Gdy
by te kamienie umiały mówić, pomyślała. Musiały niejed
no widzieć i słyszeć, stojąc tu od stuleci.
Aleja zakończyła się nagle ostrym zakrętem. Samochód
skręcił, przejechał przez łukowato sklepioną bramę w mu
rze i zatrzymał się na wyłożonym kamiennymi płytami
podjeździe. Oszołomiona Jenna stała przed wejściem do
najprawdziwszego na świecie zamku. Czyżby to tutaj mie
szkał sir Ian?
- To miejsce jest absolutnie fantastyczne - stwierdziła
28 DAR LOSU
z podziwem, rozglądając się wokoło. - Nawet nie umiem
sobie wyobrazić, jak wspaniale jest dorastać w takim do
mu. Dzieci muszą się tutaj czuć jak w zamku z bajki.
Hazel otworzyła bagażnik i, nie zaszczyciwszy impo
nującej budowli nawet jednym spojrzeniem, zaczęła wyj
mować bagaże.
- Powiem ci, że to nic innego jak tylko stara ruina
- oznajmiła. - Jednak wszyscy jesteśmy do niej przywią
zani. Utrzymanie zamku kosztuje majątek, bo zawsze
znajdzie się coś, co wymaga naprawy.
Jenna chwyciła najcięższą torbę i zarzuciła ją sobie na
ramię.
- Ja wezmę dwie pozostałe - zdecydowała Hazel. Pod
niosła je bez wysiłku, jakby nic nie ważyły.
Jenna ruszyła jej śladem, przyglądając się przepięknie
rzeźbionym, ogromnym drewnianym drzwiom, osadzo
nym w łukowato sklepionej bramie, identycznej z tą, przez
którą wjechały na dziedziniec. Gdy znalazły się w ogro
mnym holu, gospodyni postawiła bagaż w znajdującej się
przy drzwiach niszy.
- Zostawimy to na razie tutaj - wyjaśniła. - Wiem, że
sir Ian chce z tobą porozmawiać. Nie każmy mu więc
czekać dłużej niż to konieczne. Później pokażę ci, gdzie
będziesz mieszkać.
Jenna spojrzała w górę. Sufit wznosił się na wysokość
około dziewięciu metrów, a tuż pod nim, na przeciwle
głych końcach, znajdowały się okna w kształcie wachla
rzy. Ściany holu zawieszone były rodowymi herbami
i wielkimi, olejnymi malowidłami przedstawiającymi nie
żyjących członków rodziny.
Annette Broadrick Dar losu
PROLOG Sydney, Australia, początek lutego 2004 Chcę się zwolnić - oznajmiła Jenna Craddock, patrząc na Basila Fitzgeralda, swojego szefa. - Zwolnić się! Jak to, zwolnić się?! - Basil Fitzgerald, nie wierzył własnym uszom. Był niedźwiedziowatym star szym panem, od czterdziestu pięciu lat szczęśliwie żona tym z tą samą kobietą. Czasem gburowatym, oschłym i wybuchowym, ale Jenna wiedziała, że w gruncie rzeczy to człowiek o złotym sercu. - Pracujemy razem już sześć lat. Masz tu doskonałą posadę. Dlaczego chcesz się zwolnić? Czy chodzi o pod wyżkę? A może chcesz więcej urlopu? Jenna, powiedz mi, co się stało?! - To nie ma nic wspólnego z pracą. Odchodzę z powo dów osobistych. - A więc wychodzisz za mąż, tak? - Skądże. Harując u ciebie jak niewolnik, nie miałam czasu na randki - zażartowała. - Przenoszę się do Wielkiej Brytanii. Od dziecka zbierałam pieniądze, żeby, kiedy do rosnę, móc tam pojechać. Chcę trochę pozwiedzać i po znać życie.
6 DAR LOSU - W porządku. Bierz urlop bezpłatny i jedź. Nie musisz się zwalniać. - Nie mam pojęcia, jak długo to potrwa. Zresztą, kto wie, może zostanę. Nie chcę zostawiać cię w przekonaniu, że wrócę. - Opowiadasz bzdury. Przecież jesteś Australijką, a ja ko cudzoziemka nie dostaniesz tam pracy. - Prawdę mówiąc, urodziłam się w Konwalii i jestem obywatelką Wielkiej Brytanii. - Naprawdę? Nigdy mi o tym nie mówiłaś. Myślałem, że jesteś rodowitą Australijką. Jenna uśmiechnęła się, pozostawiając tę uwagę bez ko mentarza. Basil zamilkł i przyglądał się jej dłuższą chwilę. - Kiedy się nad tym zastanowiłem, doszedłem do wniosku, że nie wiem o tobie zbyt wiele. W zasadzie nie wiem nic poza tym, że jesteś doskonałą asystentką. Zor ganizowałaś moją pracę, zapanowałaś nad terminami i umiałaś przypilnować wszystkiego, co się tu działo. Od kiedy cię zatrudniłem, żona uważa, że życie ze mną stało się o wiele łatwiejsze. - Nie martw się. Wyjeżdżam dopiero za sześć tygodni, będzie więc dostatecznie dużo czasu, żeby na moje miej sce zatrudnić kogoś odpowiedniego. Basil mruknął z powątpiewaniem. Jenna uśmiechnęła się zadowolona, bo czułaby się roz czarowana, gdyby szef uznał, że znalezienie jej następczy ni nie będzie problemem. - Nic złego mi się nie stanie - powiedziała łagodnie. - Będę cię informować, gdzie jestem i co robię - obiecała.
DAR LOSU 7 - Widzę, że bez względu na to, co powiem, i tak nie zmienisz zdania. - Nie, nie zmienię. - Jedź więc. Jeżeli jednak nie znajdziesz tego, czego szukasz, cokolwiek by to było, pamiętaj, że zawsze mo żesz tu wrócić. - Dziękuję. - Maude będzie przekonana, że to przeze mnie. - Nie martw się. Porozmawiam z twoją żoną. Wyjaśnię jej, że mój wyjazd nie ma nic wspólnego ani z tobą, ani z pracą. - Jenna uśmiechnęła się i wyszła, zamykając za sobą drzwi. Basil wpatrywał się ze smutkiem w krzesło, na którym jeszcze przed chwilą siedziała dziewczyna. Nie tylko żało wał, że jego kancelaria adwokacka straci dobrego pracow nika, ale było mu przykro, że Jenna opuszcza Australię.
ROZDZIAŁ 1 Koniec marca 2004 W itamy na Heathrow. Dziękujemy, że wybrali państwo British Airways. Mamy nadzieję, że lot był przyjemny i że planując kolejną podróż, ponownie wybiorą państwo na sze linie. Jenna była wyczerpana podróżą. Wyleciała z Sydney dwadzieścia dwie godziny temu i, poza przesiadką w Sin gapurze, cały ten czas spędziła w powietrzu. W czasie lotu udało się jej kilka razy zdrzemnąć, ale nie miało to nic wspólnego z głębokim, regenerującym snem. Przeszła przez odprawę celną, a potem zaczęła się za stanawiać, w jaki sposób dostać się do hotelu, w którym zarezerwowała pokój. Nie miała pojęcia, którą godzinę wskazuje jej wewnętrzny zegar, ale w tej chwili nie zamie rzała tym się przejmować. W Londynie była szósta rano, a ona marzyła jedynie o wygodnym łóżku. Minęły dwa dni i dwie noce, w czasie których Jenna odpoczęła na tyle, że była już gotowa rozpocząć swoją przygodę. Mówiąc Basilowi, że chce pojeździć po Anglii i pozwiedzać, nie kłamała. Przemilczała jednak, że ma
DAR LOSU 9 nadzieję odnaleźć rodzinę, która nadal żyła gdzieś w Korn- walii. Jenna przez większą część życia była sama jak palec i dlatego zdecydowała się dołożyć wszelkich starań, aby odnaleźć angielskich krewnych. Oczywiście, będąc zdana tylko na siebie, stała się dosyć niezależna. Nie zmieniało to jednak faktu, że często marzyła o dniu, kiedy będzie miała własny dom i liczną rodzinę. Wynajęła mały, tani w eksploatacji samochód, dokład nie taki, jakiego potrzebowała. Własny środek transportu zapewniał jej swobodę ruchów. Kiedy będzie zmęczona lub po prostu zechce się zatrzymać, będzie to mogła zro bić. Podróż, którą zaplanowała, miała być przyjemnością. Takie bardzo długie wakacje bez określonego terminu za kończenia. Zamierzała dotrzeć do wioski St. Just w Konwalii. To właśnie tam, razem z rodzicami, spędziła pierwsze pięć lat swojego życia. Kiedyś w tamtych okolicach mieszkała także siostra jej ojca, ciotka Morwenna, i Jenna miała na dzieję, że nadal żyje. Wiedziała, że będzie zaskoczona jej widokiem. Pierwszą noc Jenna spędziła w niedużej wiosce ukrytej między falistymi wzgórzami hrabstwa Devon. Niespiesz na, sielska egzystencja mieszkańców tego zakątka była całkowicie odmienna od szybkiego i nerwowego życia w Sydney czy w Londynie. Tego wieczoru, zanim położyła się do łóżka, jeszcze raz przestudiowała mocno już zniszczoną mapę. Przyglądając się linii brzegowej Kornwalii doszła do wniosku, że wy gląda jak wysunięty w stronę morza, lekko zagięty palec.
10 DAR LOSU Następnego dnia ruszyła dalej, wybierając drogi tak, by choć z daleka czasem było widać morze. Kilka razy stawa ła na poboczu, a jeśli udało się jej dostrzec ścieżki, space rowała nimi, zachwycona i przejęta, że nareszcie dotarła do kraju dzieciństwa. Kiedy w końcu dojechała do St. Just, okazało się, że z łatwością znalazła miejsce, w którym mogła się zatrzy mać. Tom Elliott, właściciel przytulnego zajazdu, poinfor mował ją, że o tej porze roku w Konwalii nie ma zbyt wielu turystów, więc jest dużo wolnych pokoi. Jenna wyjaśniła, że nie wie jeszcze, jak długo zostanie w St. Just. Zaniosła bagaże do pokoju, odświeżyła się, a potem zeszła do recepcji i zapytała Elliotta, jakie atrak cje turystyczne oferuje St. Just. - Jeżeli lubi pani piesze wędrówki, to w okolicy jest mnóstwo ciekawych szlaków turystycznych. Są tam rów nież kromlechy, czyli kręgi kamienne, jeśli to panią inte resuje. A dla tych, którzy mają czas na grę, jest klub golfowy. - A gdybym tu chciała znaleźć pracę? - zapytała. - To zależy. - Mężczyzna wzruszył ramionami. - Le piej poszukać czegoś w Penzance. Tarn jest większa szansa na przyzwoite wynagrodzenie. Wielu ludzi z St. Just do jeżdża do pracy w Penzance. Czyżby planowała pani za mieszkać w tej okolicy? Jenna roześmiała się. - Och, nie mam jeszcze żadnych konkretnych planów. Moja rodzina pochodzi z tych stron i koniecznie chciałam zobaczyć, jak tu jest. Kto wie, jeżeli mi się spodoba, to może zostanę.
DAR LOSU 11 Tom pokiwał głową. - Zgadza się, Craddock to walijskie nazwisko. - Szukam mojej ciotki, Morwenny. Z domu była Crad dock, a po mężu Hoskins. Może słyszał pan o niej albo o innych Craddockach w tej okolicy? - Nie, nic mi nie przychodzi do głowy, ale mieszkam tu dopiero od pięciu lat. Oboje z żoną chcieliśmy uciec od londyńskiego zgiełku. Szukaliśmy spokojnego miejsca i w rezultacie przenieśliśmy się tutaj. Latem wcale nie jest tak pusto i cicho jak teraz. Mimo to polubiliśmy to sezonowe ożywienie. Niech się pani przejdzie do pubu, jest trochę dalej, przy tej samej ulicy, i tam zapyta o Craddocków. Może ktoś będzie znał rodzinę o tym nazwisku. Poza tym mają tam dobrą kuchnię. Sam często chodzę do nich na lunch. Jenna podziękowała za radę i zarzucając torbę na ramię, ruszyła ulicą w stronę pubu. Zamierzała przejrzeć miejsco wą książkę telefoniczną, ale ponieważ była głodna i zmę czona, zdecydowała, że najpierw coś zje w pubie poleco nym jej przez Toma. Kiedy skończyła posiłek, było już ciemno. Wróciła więc do zajazdu. - Trafiła pani na ślad? - zapytał z uśmiechem Tom. - Zajmę się tym od jutra- odparła. - Kiedy pani wyszła, zastanawiałem się, jak zacząć poszukiwania, i nawet przejrzałem miejscową książkę telefoniczną. Nie znalazłem Hoskinsów, ale jest jeden Craddock, mieszka za wsią. Myślę, że można by do niego zadzwonić. - Świetny pomysł - ucieszyła się Jenna. - Czy mogę skorzystać z telefonu?
12 DAR LOSU Telefon odebrała kobieta. - Dzień dobry - zaczęła Jenna. - Szukam Morwenny Hoskins, która mieszka w tej okolicy. Chciałam zapytać, czy może przypadkiem pani ją zna. Morwenna, zanim wyszła za mąż, nosiła nazwisko Craddock. Kobieta po drugiej stronie wyraźnie się wahała. - Jestem jej bratanicą - wyjaśniła Jenna. - Przyjecha łam z Australii i próbuję odnaleźć rodzinę, z którą straci łam kontakt. - Nie przypuszczam, żeby miała mi za złe, jeśli po wiem pani, jak ją znaleźć - powiedziała kobieta i wytłu maczyła jej dokładnie, jak dojechać do domu Morwenny. - Nie znam jej zbyt dobrze - dodała. - Raczej unika towa rzystwa. - Dziękuję pani za pomoc. - Jenna odłożyła słuchawkę i aż podskoczyła z radości. - Znalazłam ją! Tak po prostu. Jeden telefon i już! Jenna pobiegła do swojego pokoju na górę, przeskaku jąc po kilka schodków. Zastanawiała się, dlaczego w książce telefonicznej nie ma numeru Morwenny. Może nie miała telefonu? Nieważne. Jutro złoży jej wizytę. Kiedy w końcu nadszedł ranek, Jenna była przejęta i trochę zdenerwowana. Oto nadszedł dzień, na który cze kała tyle lat. Czuła, jak mocno bije jej serce. Bez problemów odnalazła dom ciotki. Zaparkowała i powoli wysiadła z samochodu. Wzięła kilka głębokich wdechów, żeby się uspokoić, a potem podeszła do drzwi i zapukała. Stała przez chwilę, nasłuchując. Zaczęła się martwić, że ciotka już tu nie mieszka. Byłaby to prawdzi wa ironia losu, gdyby Morwenna przeprowadziła się właś-
DAR LOSU 13 nie teraz, kiedy Jenna przyjechała z drugiego końca świata, żeby się z nią spotkać. Zapukała jeszcze raz. - Idę, idę. Poczekaj, muszę przecież dojść! - Zza drzwi dobiegł gniewny kobiecy głos. - Lepiej, żebyś nie był jednym z tych domokrążców, bo i tak nic nie kupię! - do dała Morwenna Hoskins, stając na progu. Widok ciotki nie obudził w Jennie wspomnień. Pomy ślała, że czas nie obszedł się z nią łaskawie. Wiedziała, że ma pięćdziesiąt kilka lat, wyglądała jednak zdecydowanie starzej. Opierała się na lasce i patrzyła na nią podejrzliwie. - Czego chcesz? - zapytała Morwenna. - Ja chciałam... To znaczy, dzień dobry - wyjąkała Jenna. - Proszę się nie obawiać. Niczego nie sprzeda ję. Prawdę mówiąc, przyjechałam z Australii, żeby cię odnaleźć. Nazywam się Jenna Craddock i jestem twoją bratanicą. Jenna spodziewała się, że jej słowa mogą wywołać różne reakcje. Nie przypuszczała jednak, że ciotka popa trzy na nią z taką niechęcią. Morwenna najwidoczniej nie zamierzała zaprosić jej do środka. Można by pomyśleć, że dotąd nie słyszała o jej istnieniu. Jenna nie wiedziała, co zrobić. Dlaczego ciotka nie ucieszyła się na jej widok? W końcu Morwenna odezwała się. - Moją bratanicą? Jeżeli przyjechałaś z Australii, to musisz być córką Hedry i Tristana. - Tak. Hedra i Tristan byli moimi rodzicami. - Jenna odprężyła się trochę i uśmiechnęła do ciotki. - Wiele razy im powtarzałam, że nic dobrego nie wy-
14 DAR LOSU niknie z tego wyjazdu na drugi koniec świata. - Morwenna zmarszczyła brwi. - Dokładnie tak im mówiłam. „Nic do brego nie wyniknie z waszego wyjazdu". Miałam rację, prawda? Oboje zginęli, porwani przez falę powodziową czy coś równie idiotycznego, nim minęły dwa lata. Powin ni mnie posłuchać, ale Tristan zawsze był najmądrzejszy i sam wszystko wiedział najlepiej. A czego ty chcesz? - Ja... przyjechałam, żeby się przedstawić i przywitać - odparła skonsternowana Jenny. - Obawiam się, że nie mam zbyt wielu wspomnień z Kornwalii, ale ponieważ tutaj się urodziłam, wróciłam, by poznać resztę rodziny. - W takim razie niepotrzebnie przyjechałaś. Nie masz tu rodziny. Nie wiem, gdzie Tristan cię znalazł. Nigdy mi tego nie powiedział. Jenna wpatrywała się w ciotkę. Musiała źle ją zrozu mieć. - Znalazł mnie? - wykrztusiła w końcu. - To samo powiedziałam temu człowiekowi z Edyn burga, który szukał cię tutaj kilka miesięcy temu. Nie jesteśmy spokrewnione. Pewnego dnia Hedra zjawiła się z noworodkiem w ramionach. Była dumna jak paw, a Tri stan ze szczęścia uśmiechał się od ucha do ucha. Ostrzega łam ich przed braniem na wychowanie cudzego dziecka. Sama wiesz, że nigdy nie można być pewnym, co siedzi w takim dzieciaku. Może wyrosnąć na złodzieja czy mor dercę. Jenna wpatrywała się w kobietę, nie wierząc własnym uszom. Czy Morwenna jest szalona? O czym ona mówi? W ułamku sekundy cały jej świat legł w gruzach. - Czy to znaczy, że zostałam adoptowana? - zapytała.
DAR LOSU 15 - Głucha jesteś czy co? Dobrze zrozumiałaś. Jesteś adoptowana. Nie wiedziałaś o tym, co? - Morwenna przy glądała się jej spod na wpół przymkniętych powiek. - Nie. - Moim zdaniem już dawno ktoś powinien ci to powie dzieć. Pamiętam, kiedy zadzwonili do mnie z Australii z informacją, że Tristan nie żyje. Bardzo ciężko to przeży łam. Gdyby mnie posłuchał, dzisiaj mógłby ciągle jeszcze żyć. Z Australii wydzwaniali do mnie jacyś ludzie i nale gali, żebym się tobą zaopiekowała. To było doprawdy bardzo irytujące i w końcu wyprowadzili mnie z równo wagi. Powiedziałam im, że mam ośmioro własnych dzieci i z całą pewnością nie potrzebuję jeszcze jednej siedmio letniej dziewczynki, która będzie mi się plątać pod nogami. Przejęta zgrozą Jenna czuła, że musi natychmiast stąd odejść. Wiadomość o adopcji była dla niej szokiem, a mi mo to była głęboko wdzięczna losowi, że ta kobieta nie jest jej krewną. - Dziękuję, że zechciała mi pani to wszystko wyjaśnić. - Jenna zmusiła się do zachowania spokoju. - Wcześniej wspomniała pani o jakimś mężczyźnie z Edynburga, który się o mnie dowiadywał. Chciałabym wiedzieć, jak się nazywał. - To było kilka miesięcy temu. Chwileczkę, niech się zastanowię. Jestem pewna, że jego nazwisko zaczynało się na D. Coś, jak Davis, Dennis... nie mogę sobie przy pomnieć. - Może go pani opisać? zapytała Jenna. - Po co? Czyżbyś chciała go odszukać? Powiedział, że
16 DAR LOSU jest z Edynburga, ale mnie nie tak łatwo oszukać. Mówił z bardzo silnym akcentem i od razu poznałam, że to Ame rykanin. Poczekaj. Jego nazwisko brzmiało tak jakoś po francusku. Mam! Oznajmił, że nazywa się Dumas. Nie pamiętam imienia. Muszę ci jednak powiedzieć, że wcale nie jesteś do niego podobna, jeżeli o to ci chodzi. Miał ciemne włosy, ciemne oczy i był wysoki. Jenna wiedziała, że w żadnym wypadku nie można jej było nazwać wysoką. Kiwnęła więc głową na znak, że zrozumiała, co ciotka miała na myśli. - Bardzo dziękuję za pomoc - powiedziała pospiesznie i, odwróciwszy się, ruszyła w stronę samochodu wyprosto wana, z dumnie uniesioną głową. Dopiero gdy znalazła się w pubie, w którym poprze dniego wieczoru jadła kolację, zdała sobie sprawę, że cała się trzęsie. Zamówiła filiżankę herbaty, a potem usiadła przy stoliku w głębi sali. A więc została adoptowana. Dlaczego o tym nie wie działa? W dokumentach, które zostały po rodzicach, nie było nic, co mogłoby na to wskazywać. Na jej świadectwie urodzenia figurowały imiona Hedra i Tristan. Było tam również napisane, że dziecko urodziło się w domu. Ani słowa o adopcji. Nie musiała tego sprawdzać, nie myliła się. Wróciła myślami do czasów, kiedy mieszkała w siero cińcu. Nigdy w życiu nie czuła się tak bardzo zagubiona i samotna. Pogrążona w smutnych wspomnieniach, zrozu miała, że od śmierci rodziców jedyną, niezmienną rzeczą w jej życiu była samotność. Jenna nie miała na świecie zupełnie nikogo.
DAR LOSU 17 Co powinna teraz zrobić? Wyjeżdżając z Australii, ku piła bilet w jedną stronę. Planowała podjąć pracę. Na szczęście jej oszczędności pozwalały na to, by mogła to robić spokojnie. Jenna miała doskonałe referencje i była profesjonalistką. Nie przypuszczała więc, by czekały ją kłopoty ze znalezieniem posady. Mężczyzna z Edynburga o nazwisku Dumas wiedział o jej istnieniu. Czy to możliwe, żeby właśnie tam ją adop towano? A jeśli to był jej ojciec, który po latach próbował odnaleźć dorosłą już córkę? Może po jej urodzeniu wyje chał do Stanów Zjednoczonych? Przecież mogło się tak zdarzyć. Wtedy nawet jego amerykański akcent byłby zro zumiały. Po spotkaniu z Morwenną Jenny wiedziała, że nie chce zostać w Kornwalii ani chwili dłużej niż to konieczne. Postanowiła zatrzymać się w Szkocji i nic nie mogło zmie nić tej decyzji. Miała nadzieję, że uda się jej tam odnaleźć pana Dumas i dowiedzieć się, co go z nią łączy.
ROZDZIAŁ 2 J esteś Australijką. Dlaczego w takim razie szukasz zaję cia w Szkocji? - zapytała Violet Spradlin, prowadząca agencję pośrednictwa pracy w Edynburgu. - Rzeczywiście, ostatnio mieszkałam w Australii - przyznała Jenna, siedząc na wprost Violet. - Urodziłam się jednak w Wielkiej Brytanii. A powodem, dla którego prze niosłam się do Szkocji, jest niezwykłe piękno waszej zie mi. Urzekło mnie ono do tego stopnia, że postanowiłam tu zamieszkać. Nie mam rodziny, mogę więc żyd, gdzie chcę. - Rozumiem. - Violet przekładała na biurku teczki z dokumentami, a kiedy skończyła, podniosła wzrok na Jennę. - Z listu polecającego wynika, że jesteś doskona łym pracownikiem. Twoje umiejętności i doświadczenie naprawdę robią wrażenie. Szczególnie u kogoś tak młode go. Masz dwadzieścia pięć lat, zgadza się? Musiałaś dość wcześnie zacząć, prawda? - Tak. - Niestety, w tej chwili nie mogę ci wiele zaoferować. - Violet westchnęła. - Zresztą sama wiesz, jak to wygląda. Dzisiaj nie mam dla ciebie nic, a jutro rano mogę dostać kilka zgłoszeń. Nigdy nie wiadomo. Mam nadzieję, że nie musisz natychmiast podjąć pracy.
DAR LOSU 19 - Rzeczywiście nie. - Jak się z tobą skontaktować, gdy będę coś dla ciebie miała? - Zatrzymałam się w małym hoteliku na obrzeżach miasta, ale mogę codziennie dzwonić i sprawdzać, czy coś się pojawiło. Violet ponownie zajrzała w formularz wypełniony przez Jennę. - Ach, teraz rozumiem - powiedziała. - W rubry ce, w której powinnaś podać adres, wpisałaś miejsce, w którym się zatrzymałaś. Przypuszczam, że posada z mieszkaniem i utrzymaniem raczej cię nie zainteresu je? Nie, pewnie nie - mruknęła do siebie, zanim Jenna zdążyła się odezwać. - Zresztą posada, o której pomy ślałam, wymagałaby wyjazdu z Edynburga, a poza tym nie mogę ci zagwarantować, że praca tam byłaby przy jemna. - Nie mam nic przeciwko temu, żeby się przeprowa dzić. A to, że oferta obejmuje również pełne utrzymanie, jest dla mnie dużym ułatwieniem. W każdym razie w tej sytuacji. Violet wstała i podeszła do szafy z aktami. - Wiedziałam, że to musi gdzieś tutaj być. - Wyciągnę ła grubą papierową teczkę. Wróciła do biurka i popatrzyła na Jennę. - W gruncie rzeczy nie polecam ci tej pracy, rozumiesz to, prawda? - Tak, rozumiem - odpowiedziała Jenna, zastanawia jąc się, co to może być za posada. Violet otworzyła teczkę i zaczęła czytać. - Sir łan MacGowan poszukuje dobrej sekretarki lub
2 0 D A R L O S U sekretarza. Pisze powieść, dyktując ją i nagrywając na ta śmę. Zatrudniona osoba ma się zajmować przepisywaniem tekstu z taśm, a później nanosić poprawki, które autor bę dzie robił na wydrukowanym tekście powieści. - Aha, pisarz. - Myślę, że możesz go tak nazywać - odparła Violet - choć nie przypuszczam, żeby jakieś wydawnictwo co kolwiek od niego kupiło. Mieszka w Londynie, ale gdy kilka miesięcy temu został ranny w wypadku samochodo wym, postanowił spędzić okres rekonwalescencji w swo im domu rodzinnym w Szkocji. Przypuszczam, że całe to jego pisanie to lekarstwo na nudę. Jenna wyobraziła sobie dżentelmena z lekką nadwagą i siwymi włosami, który nie był jeszcze całkiem gotów, by przejść na emeryturę. - Ta posada wydaje mi się wprost wymarzona. Powie działaś jednak, że jej nie polecasz. Chciałabym wiedzieć dlaczego. Prawdopodobnie nie jest to stała praca, ale gdy bym ją dostała, miałabym czas, żeby się spokojnie rozęj- rzeć za lepszym zajęciem. Violet westchnęła i zdjęła okulary. Masując palcem grzbiet nosa, wpatrywała się w Jennę oczami krótkowidza. Starannie wyczyściła szkła i założyła okulary. Jenna nie miała wątpliwości, że zastanawia się, jak odpowiedzieć na jej pytanie. Czyżby sir łan był potworem? W końcu Violet przemówiła. - Widzisz te wszystkie papiery? - Wskazała opasłą teczkę. - To dokumenty kandydatek, które w ciągu ostat nich kilku tygodni wysłałam do sir Iana. - I nie przyjął żadnej z nich?
DAR LOSU 21 - Wysłuchiwałam niekończących się narzekań na brak kwalifikacji u kandydatek, z którymi rozmawiał. W końcu zdecydował się na jedną, ale ta odeszła po dwóch tygo dniach. Następna, którą wybrał, uciekła już po trzech dniach. - Violet westchnęła. - Czy próbował je molestować seksualnie? - zapytała Jenna. Przez moment agentka wyglądała na zaskoczoną, a po chwili roześmiała się. - Ależ nie. Sir Ian jest po prostu wyjątkowo trudny we współpracy - wyjaśniła i zaczęła przeglądać wpięte w teczkę papiery. Niektóre z zapisków przeczytała na głos. - „Łatwo wpada w złość i nigdy nie można go zado wolić" - tak określiła go jedna z kobiet, które zaczęły u niego pracę. Druga zaś twierdziła, że „sir Ian ustala niemożliwe do zaakceptowania godziny pracy i po prostu nie da się z nim wytrzymać". - Dobrze znam ten rodzaj szefów. - Jenna pokiwała głową. - Mój ostatni pracodawca początkowo zachowy wał się dokładnie tak samo. - Naprawdę? Muszę przyznać, że mnie zaskoczyłaś. Sądząc z jego listu polecającego, uważał cię za prawdziwy skarb i był bardzo nieszczęśliwy, że odchodzisz. Prawdę mówiąc, kiedy się czyta to, co o tobie napisał, odnosi się wrażenie, że jesteś zesłanym przez opatrzność aniołem - zażartowała Violet. - Mój szef był bardzo zajętym człowiekiem, a wszystkie osoby, które zatrudniał przede mną, były zbyt mało samodzielne. Po pewnym czasie udało mi się przebić przez mur gburowatości, którym się otoczył. Zdo-
22 DAR LOSU łałam go również przekonać, że nie jestem leniwą, głupią gęsią. Od tej pory nasza współpraca układała się już cał kiem dobrze. - Rozumiem. - Violet pokiwała głową i uśmiechnęła się. - W takim razie może uda ci się porozumieć również z sir łanem, chociaż inne tego nie potrafiły. - Na kiedy możesz mnie umówić na rozmowę kwalifi kacyjną? - Sir Ian odmówił prowadzenia jakichkolwiek dal szych rozmów kwalifikacyjnych. Stwierdził, że zabiera mu to zbyt wiele czasu. Polecił, bym znalazła kogoś, kto nie będzie go zadręczać ciągłymi pytaniami i uwagami, i po prostu zatrudniła tę osobę. - Tak w ciemno? - Jenna była zaskoczona. - Taka jest jego decyzja. Jeżeli chodzi o mnie, to mogę cię zatrudnić, oczywiście jeżeli jesteś zainteresowana. Ostatecznie możesz przecież spróbować. Zobaczysz, jak będzie się wam układała współpraca. Jeżeli ci się nie spo doba, to przynajmniej będziesz wiedziała, że próbowałaś. A do tego czasu może się pojawić jakaś inna, ciekawsza oferta. Decydujesz się? Jenna miała oszczędności, lecz nie chciała ich wyda wać, jeżeli nie będzie to absolutnie konieczne. - Pojadę, żeby porozmawiać z sir łanem - zdecydowa ła. - Być może oboje dojdziemy do wniosku, że nie jestem właściwą osobą, ale nie chcę rezygnować, dopóki się z nim nie spotkam. - Świetnie. Jestem gotowa się założyć, że jeżeli w ogó le ktokolwiek zdoła z nim współpracować, to właśnie ty - powiedziała Violet i sięgnęła po telefon. Patrząc w leżą-
DAR LOSU 23 cą przed nią, otwartą teczkę, znalazła numer telefonu sir Iana i zadzwoniła. - Dzień dobry, Hazel. Mówi Violet Spradlin z agencji. Jak się masz? Chciałabym porozmawiać z sir łanem. Tak, oczywiście wiem, że jest zajęty. Tak. Nie, nie dzwonię w sprawie ostatniej sekretarki. Tak, tak wiem. Nowi pra cownicy potrafią czasami dać się we znaki. Chciałam po informować, że zatrudniłam dla niego nową sekretarkę. Jestem przekonana, że tym razem to jest dokładnie to, czego szuka. Tak, oczywiście. - Violet spojrzała na Jennę i puściła do niej oko. Po długim oczekiwaniu Violet odezwała się ponownie. - Och, dzień dobry. Tak, zatrudniłam. Szczerze mó wiąc, ona właśnie siedzi obok mnie. - Violet zakryła słu chawkę dłonią. - Pyta, kiedy mogłabyś przyjechać. Wyda je mi się czymś zdenerwowany. - Mogę przyjechać nawet dzisiaj, muszę tylko wie dzieć, jak się tam dostać. - Wspominałam, że musiałabyś się wyprowadzić z Edynburga. Domyślam się też, że nie masz samochodu. - Nie, nie mam. A czy to jest jakiś problem? - Sir Ian - Violet przemówiła do słuchawki - dziew czyna nie dysponuje środkiem transportu. Gdyby była mo żliwość odebrania jej z dworca w Stirling, to mogłaby tam dojechać pociągiem. Aha. Tak. Doskonale, jestem przeko nana, że możemy się umówić w ten sposób. - Popatrzyła na Jennę. - Jest drobna i ma rudoblond włosy. Będzie w ciemnozielonym kostiumie. Myślę, że trudno ją pomy lić z kimś innym. Tak. Powiem jej. Violet odłożyła słuchawkę.
24 DAR LOSU - Sir Ian nie był dziś zbyt rozmowny - stwierdziła. - Życzy sobie, żebyś przyjechała do Stirling pociągiem. Tam ze stacji odbierze cię jego gospodyni Hazel Penning ton. Warunki zatrudnienia omówicie na miejscu. - W porządku. Jestem wdzięczna, że zdecydowałaś się dać mi tę pracę - powiedziała Jenna, wstając z krzesła. - Nie dziękuj mi, kochana. Poczekaj, aż popracujesz z nim kilka tygodni. Jeżeli w dalszym ciągu będziesz mi chciała podziękować, to dopiero wtedy będę pewna, że robisz to szczerze. Sir Ian jest oschły i wybuchowy, ale sądząc ze słów Hazel, która od lat pracuje dla tej rodziny, sprawiedliwy i uczciwy. Nigdy go nie widziałam, ale ten charakterystyczny głos rozpoznałabym zawsze. Jenna była gotowa przysiąc, że Violet się zarumieniła. Ach, więc to tak - pomyślała. Czyżby Violet miała plany wobec sir Iana? - Muszę się spakować i zwolnić pokój w hotelu - po wiedziała. Wyciągnęła rękę do Violet, a ta ją uścisnęła. - Bez względu na to jak ułożą się sprawy z sir łanem, zawsze będę ci wdzięczna, że pozwoliłaś mi spróbować. - Nie chcę, żebyś się czuła jak owieczka wysyłana na rzeź. Od czasu do czasu zadzwonię do ciebie, by spraw dzić, jak się sprawy mają. Jeśli pojawi się coś nowego, co mogłoby cię zainteresować, dam ci znać. Jenna wróciła do hotelu i zajęła się pakowaniem. Do Edynburga przyjechała dopiero poprzedniego popołudnia, więc tak naprawdę większość rzeczy nadal pozostawała w podróżnych torbach. Zbierając porozrzucane po pokoju drobiazgi, zastanawiała się nad podjętą decyzją. Postano wiła, że w dni wolne od pracy będzie jednak przyjeżdżać
DAR LOSU#_25 do Edynburga i szukać tajemniczego pana Dumas. Pier wszą rzeczą, jaką zrobiła wczoraj w hotelowym pokoju, było przejrzenie książki telefonicznej. Niestety, nie zna lazła nazwiska Dumas. Mimo to nie zamierzała się poddać i planowała dalsze poszukiwania tajemniczego - przynaj mniej dla niej - nieznajomego. Miała nadzieję, że z cza sem uda się jej znaleźć pracę w mieście, co znacznie uła twiłoby jej zadanie. Na razie jednak będzie musiała dojeż dżać ze Stirling. Siedząc w pociągu, Jenna myślała o nowej pracy. Nig dy dotąd nie spotkała pisarza. Ciekawiło ją, jakiego rodza ju książki pisze sir Ian. Może wspomnienia? Niewyklu czone, że ciekawe. Może się też okazać marnym autorem. Kto wie? Być może jest taki nieprzyjemny, bo za swoje niepowodzenia obwinia innych. Postanowiła się tym nie przejmować. Najważniejsze, że znalazła się w Szkocji i dostała pracę. Przed wyjazdem do Anglii Jenna pozbyła się prawie całego dobytku. Przez lata starannie dobierała meble i sprzęty domowe, a kiedy nadszedł dzień, w którym mu siała sprzedać wszystko obcym ludziom, było jej bardzo żal. Wiedziała jednak, że trzeba to zrobić, bo uzyskane ze sprzedaży pieniądze miały jej zapewnić poczucie bezpie czeństwa podczas podróży. Jenna wysiadła z dwiema torbami, a trzecią ktoś z pasa żerów pomógł jej wystawić na peron. Po chwili pociąg odjechał, a ona została na peronie zupełnie sama. Nie mia ła pojęcia, jak długo przyjdzie jej czekać na gospodynię sir Iana. Liczyła na to, że kobieta wie, kogo ma zabrać z dworca.
26 DAR LOSU Zarzuciła sobie jedną torbę na ramię, a pozostałe dwie wzięła w ręce i ruszyła w stronę budynku dworca. - Panna Craddock? Nie mylę się, prawda? Jenna przystanęła. Od strony parkingu zbliżała się do niej kobieta. Była wysoka i koścista, w trudnym do okre ślenia wieku. - Jestem Hazel Pennington - przedstawiła się. - Pra cuję u sir Iana jako gospodyni. Przepraszam, że nie zdąży łam na przyjazd pociągu, ale utknęłam w korku. Chwyciła jedną z toreb i skierowała się w stronę scho dów tak szybko, że Jenna musiała podbiec, aby dotrzymać jej kroku. - Skąd pani wiedziała, którym pociągiem przyjadę? - zapytała. - Przecież nawet ja sama tego nie wiedziałam, póki nie znalazłam się na dworcu. Doszły na parking i gospodyni włożyła torby do bagaż nika. - Sir Ian wiedział - odparła. - Sprawdził rozkład jazdy pociągów i wybrał ten, którym jego zdaniem najpraw dopodobniej przyjedziesz. Gdyby cię jednak nie było w pociągu, który wytypował, czekałabym na następny. Jenna chciała zadać wiele pytań dotyczących sir Iana i wiedziała, że na większość z nich Hazel mogłaby odpo wiedzieć. Wolała jednak, by gospodyni nie odniosła wra żenie, że Jenna denerwuje się nową pracą. Siedziała więc w milczeniu i słuchała Hazel, która wskazywała jej mijane po drodze zabytkowe budowle i miejsca warte zobaczenia. - Jeżeli to jest twoja pierwsza wizyta w Stirling, to powinnaś się kiedyś wybrać i obejrzeć pomnik Williama Wallace'a. - Hazel wskazała wieżę w oddali. - Można się
DAR LOSU 27 tam dostać jedynie krętymi schodami. Jest to więc wycie czka dla ludzi o dobrej kondycji. Jenna zobaczyła zamek stojący na wysokiej skarpie i westchnęła z zachwytu. - Zamek również warto odwiedzić, bo ma pięknie odrestaurowane wnętrza - dodała Hazel. - Mieści się tam muzeum wojskowe, a obok stoi katedra, która również należy do miejsc ulubionych przez turystów. Jechały na północ, a pełna entuzjazmu Jenna starała się patrzeć na wszystko jednocześnie. Widoki rozciągające się po obu stronach drogi wprost zapierały dech i dziewczyna nie mogła się już doczekać, kiedy wyruszy na zwiedzanie. Jechały nie dłużej niż pół godziny, gdy Hazel niespo dziewanie skręciła w boczną drogę. Jenna była zaskoczo na, bo wyobrażała sobie, że sir Ian mieszka na odludziu, daleko od miasta. Spojrzała w górę i zobaczyła, że drzewa rosnące po obu stronach alei splatają się gałęziami, two rząc baldachim. O tej porze roku gałęzie były pozbawione liści, ale Jenna mogła sobie wyobrazić, jak pięknie będzie to wyglądać, kiedy się zazielenią. Wzdłuż alei ciągnął się wysoki, niewątpliwie bardzo stary i zabytkowy mur. Gdy by te kamienie umiały mówić, pomyślała. Musiały niejed no widzieć i słyszeć, stojąc tu od stuleci. Aleja zakończyła się nagle ostrym zakrętem. Samochód skręcił, przejechał przez łukowato sklepioną bramę w mu rze i zatrzymał się na wyłożonym kamiennymi płytami podjeździe. Oszołomiona Jenna stała przed wejściem do najprawdziwszego na świecie zamku. Czyżby to tutaj mie szkał sir Ian? - To miejsce jest absolutnie fantastyczne - stwierdziła
28 DAR LOSU z podziwem, rozglądając się wokoło. - Nawet nie umiem sobie wyobrazić, jak wspaniale jest dorastać w takim do mu. Dzieci muszą się tutaj czuć jak w zamku z bajki. Hazel otworzyła bagażnik i, nie zaszczyciwszy impo nującej budowli nawet jednym spojrzeniem, zaczęła wyj mować bagaże. - Powiem ci, że to nic innego jak tylko stara ruina - oznajmiła. - Jednak wszyscy jesteśmy do niej przywią zani. Utrzymanie zamku kosztuje majątek, bo zawsze znajdzie się coś, co wymaga naprawy. Jenna chwyciła najcięższą torbę i zarzuciła ją sobie na ramię. - Ja wezmę dwie pozostałe - zdecydowała Hazel. Pod niosła je bez wysiłku, jakby nic nie ważyły. Jenna ruszyła jej śladem, przyglądając się przepięknie rzeźbionym, ogromnym drewnianym drzwiom, osadzo nym w łukowato sklepionej bramie, identycznej z tą, przez którą wjechały na dziedziniec. Gdy znalazły się w ogro mnym holu, gospodyni postawiła bagaż w znajdującej się przy drzwiach niszy. - Zostawimy to na razie tutaj - wyjaśniła. - Wiem, że sir Ian chce z tobą porozmawiać. Nie każmy mu więc czekać dłużej niż to konieczne. Później pokażę ci, gdzie będziesz mieszkać. Jenna spojrzała w górę. Sufit wznosił się na wysokość około dziewięciu metrów, a tuż pod nim, na przeciwle głych końcach, znajdowały się okna w kształcie wachla rzy. Ściany holu zawieszone były rodowymi herbami i wielkimi, olejnymi malowidłami przedstawiającymi nie żyjących członków rodziny.