ziomek72

  • Dokumenty7 893
  • Odsłony2 154 006
  • Obserwuję933
  • Rozmiar dokumentów26.3 GB
  • Ilość pobrań1 242 134

ŻĄDŁO FRONTU N

Dodano: 8 lata temu

Informacje o dokumencie

Dodano: 8 lata temu
Rozmiar :471.3 KB
Rozszerzenie:pdf

ŻĄDŁO FRONTU N.pdf

ziomek72 EBooki EBOOK S Seria ŻÓŁTY TYGRYS
Użytkownik ziomek72 wgrał ten materiał 8 lata temu. Od tego czasu zobaczyło go już 154 osób, 82 z nich pobrało dokument.

Komentarze i opinie (0)

Transkrypt ( 25 z dostępnych 53 stron)

Eugeniusz Wawrzyniak Żądło frontu N Było słoneczne popołudnie wrześniowego dnia 1943 roku. "Jędrek", ubrany w podniszczony uniform, jaki noszono wówczas w niemieckich zmilitaryzowanych przedsiębiorstwach budowlanych: spodnie koloru feldgrau, trochę kusą zieloną marynarkę, wypłowiałą furażerkę, która kiedyś też była zielona, i rozchlapane wojskowe buciory z cholewami - stanął na wysepce tramwajowej. W jednej kieszeni miał "Sonderausweis", czyli specjalną legitymację, a w drugiej zaszyfrowany meldunek, który polecono mu dostarczyć na Powiśle w Warszawie. Na wpół wojskowe firmowe ubranie, w jakie niemiecki okupant stroił obcokrajowców, oraz "żelazny" dokument miały uchronić konspiratora przed szalejącymi wówczas w Warszawie łapankami i niespodziewanymi rewizjami. Zaryzykował i wsiadł do zatłoczonego tramwaju pierwszym pomostem od strony motorniczego, gdzie nad wejściem wisiała tabliczka z napisem "Nur für Deutsche". Przeszedł do oddzielonego barierką przedziału dla Niemców i oparł się o nią, obrócony 3 tyłem do dalszej części wagonu. W pewnym momencie poczuł, że coś go łaskocze w łydkę! Gdy się to powtórzyło, sięgnął odruchowo do cholewy, za którą namacał zwitek papieru. Chwila wahania i popchnął go dyskretnie głębiej. Niemal równocześnie siedząca po "polskiej" stronie tuż przy barierce dziewczyna poderwała się gwałtownie, przepchnęła

bezceremonialnie w tył wagonu i wyskoczyła w biegu z tramwaju. "Jędrek" popatrzył za nią podejrzliwie i na najbliższym przystanku wysiadł z tajemniczym zwitkiem. Okazało się, że dzielna nieznajoma wzięła go za Niemca i zaczęła wsuwać mu za cholewę antyhitlerowską gazetkę, przeznaczoną głównie dla niemieckich żołnierzy. Pomyłka wynikła z tego, że kolporterka nie rozróżniała niemieckich uniformów. Gdyby wydarzenie zaobserwował, jakiś Niemiec, mogłoby i to skończyć się źle tak dla dziewczyny, jak i dla Jędrka". Dla niej każdy mężczyzna w mundurze jest Niemcem - pomyślał młody, konspirator. W wiele lat później podrzuconą gazetkę skojarzył sobie z akcją "N". Konspiracja w konspiracji W połowie 1940 r. przy Komendzie Głównej Związku Walki Zbrojnej został utworzony VI Oddział, nazywany skrótowo BIP (Biuro Informacji i Propagandy), kierowany przez mjr. "Dyrektora" 4 (Tadeusz Kruk-Strzelecki), a następnie przez płk. dypl. "Prezesa" (Jan Rzepecki). Głównym zadaniem tej komórki było podtrzymywanie ducha w społeczeństwie i oddziaływanie ideowopolityczne na żołnierzy ZWZ/AK przez wydawanie podziemnych pism, m.in.: "Biuletynu Informacyjnego", "Agencji Prasowej", "Wiadomości Polskich". W grudniu 1940 r. powstał przy BIP Referat "N" (Niemcy), szerzący dywersję psychologiczną wśród Niemców, przede "wszystkim zaś w wojsku *. Chodziło o sianie zamętu i niepokoju, budzenie niewiary w ostateczne zwycięstwo oraz wywoływanie uczucia strachu przed odpowiedzialnością za swe czyny. Do Referatu "N", oprócz ZWZ i ZHP - Szare Szeregi, weszły: ZOR (Związek Odbudowy Rzeczypospolitej) oraz PZW (Polski Związek Wolności). Od października 1941 r. uzyskał on status Samodzielnego Podwydziału "N" i działał w zasadzie do wybuchu Powstania Warszawskiego. Głównym ośrodkiem akcji enowej była Warszawa, gdzie znajdował się największy w okupowanej Europie konspiracyjny zespół poligraficzny TWZW (Tajne Wojskowe Zakłady Wydawnicze). Składał się on z 12 zakładów, m.in. z: drukarni prasowej obcojęzycznej, dziełowej, służby pomocniczej. Tu właśnie zaczęły wychodzić pisma redagowane w poprawnej niemczyźnie i sugerujące czytelnikom, * Źródła: Encyklopedia U Wojny światów*;', Warszawa 1975; Akcja JV", Warszawa 1972, CA KC PZPR oraz relacje uczestników wydarzeń z opisywanego terenu. 5 że wydają je opozycyjne grupy niemieckiego podziemia. Prasę "N" podrzucano różnymi sposobami do koszar, szpitali, Soldatenheimów (domy żołnierza), na front i do Rzeszy. Wymownym świadectwem skuteczności akcji "N" był fakt zaangażowania się niemieckiego kontrwywiadu w poszukiwaniu jej inspiratorów i wykonawców. Trudno dzisiaj wymienić wszystkie tytuły czasopism, broszur, ulotek itp. drukowanych w TWZW. Ich nakład w 1941 r. osiągnął ponad milion egzemplarzy. Bardziej znane tytuły to: "Die Ostwache" ("Straż Wschodnia") - przeznaczona głównie dla Niemców przebywających na terenie Generalnego Gubernatorstwa, "Der Hammer" ("Młot") - zmieniony następnie na "Der Durchbruch" ("Przełom"), obydwa przeznaczone dla cywilnej ludności niemieckiej zamieszkałej w Rzeszy, "Der Soldat" ("Żołnierz") zmieniony w styczniu 1942 r. na "Der Frontkämpfer" ("Bojownik Frontowy") - wyłącznie dla niemieckich żołnierzy. Były także pisemka satyryczne, jak "Erika" oraz trójkolorowy "Der Klabautermann" (legendarna zjawa na tonącym statku). Drukowano również różne odezwy , ulotki, broszury, jak: "Der grösste

Lügner der Welt" ("Największy kłamca świata" - chodziło tu o Hitlera), "Der rotę Terror" ("Czerwony terror"), zmieniony następnie na "Marterpfahl" ("Męczeński pal") - pozornie niemiecki periodyk antyradziecki, a w istocie ilustrowany rejestr niemieckich zbrodni, "Solda- 6 tenbund-Hindenburg" ("Związek Żołnierzy -Hindenburg"), "Bilder für die Truppe" ("Obrazki dla wojska").Rozpowszechniano także sfałszowane zarządzenia Oberkommando der Wehrmacht (Naczelne Dowództwo Sił Zbrojnych), "Urlauber Merkblatt" ("Wskazówki dla urlopowicza"), gdzie podawano dezorientujące żołnierzy informacje o obowiązkach podczas spędzania urlopu itp. Natomiast pisemko "Gesundcheits-Merkblatt der N.S. - Ärztebundes" ("Wskazówki lekarskie") informowało m.in. o stosunkach żon żołnierzy frontowych z funkcjonariuszami NSDAP i SS. Ukazała się także odezwa "National Sozialistische Frauenschaft Ortsgruppe Köln" ("Narodowosocjalistyczna Organizacja Kobiet w Kolonii"), w której niemieckie, kobiety zwracały się do swych najbliższych na froncie, aby protestowali przeciw zmuszaniu ich żon, sióstr, córek i narzeczonych do współżycia seksualnego z członkami nazistowskiej partii oraz łączenia się z cudzoziemcami pochodzenia aryjskiego. Zalecano tam także, aby żołnierze frontowi bezwzględnie domagali się regularnych urlopów. Tytuł odezwy brzmiał: "Unsere lieben-Frontsoldaten!" ("Nasi kochani żołnierze frontowi!"). Duży ferment siały ulotki: "Unser Bundesgenosse - Italien" ("Nasz sprzymierzeniec - Włoch"), "Unser Bundesgenosse - Japan" ("Nasz sprzymierzeniec - Japończyk"), "Ein Verrü ckter an der Macht" ("Szaleniec u władzy"), "Die Neuordnung Europas" 7 ("Nowy ład w Europie Oesterreichischer Freiheitsfront" ("Austriacki Front Wolności”) Der Windmacher" ("Szarlatan") oraz rozsyłane volksdeutschom fikcyjne powołania do wojska. Były także pisemka i ulotki szerzące dywersję psychologiczną w językach: włoskim "Guera Mondiale" ("Wojna światowa"), "Europa nuova da Hitler" ("Nowa Europa Hitlera"), węgierskim "Magyar Katona!" ("Węgierski żołnierzu!"), czeskim, hiszpańskim, rosyjskim i polskim ("Die Zukunft - Przyszłość", przeznaczona dla volksdeutschów nie znających dobrze języka niemieckiego). Pismo to, w przeciwieństwie, do innych jednoznacznie twierdziło, że jest wydawane przez polskie podziemie, i prowadziło m.in. rejestr tych, których czeka kara za zbrodnie przeciwko narodowi polskiemu. Materiały do tych pism były opracowywane na podstawie odpowiednio spreparowanych artykułów niemieckiej prasy, a ich styl i słownictwo odpowiadało narzeczom występującym w języku niemieckim. Tłumaczyli je i redagowali ludzie konspiracji, którzy od dzieciństwa mieli do czynienia z tym językiem i chodzili do niemieckich szkół. Opracowywali je także tłumacze i dziennikarze - germaniści. Podrzucano również żołnierzom Wehrmachtu, jadącym na front wschodni, artystycznie podrobione przez znakomitego rysownika "Malarza", "Miedzę" | (Stanisław Tomaszewski) banknoty 5-ostmarkowe v(niemieckie pieniądze wydawane na okupowanych j terenach wschodnich). W treść napisów na banknotach wplatano m.in. teksty: "Pięć ostmarek otrzyma odszkodowania Twoja rodzina, gdy zginiesz na froncie. Hitlerowska rzeźnia", "Szanuj życie - myśl o swoich dzieciach", "Szanuj swoje życie i wolność". Pierwszym szefem Centralnej Redakcji "N" był "Notecki" (Jan Kawczyński), aresztowany 13 lipca 1942 r. i po śledztwie, które nic nie wniosło, osadzony w Oświęcimiu. Zmarł wkrótce po zakończeniu działań wojennych na gruźlicę, której nabawił się w obozie.

Akcja "N" ze zrozumiałych względów nie była szerzej znana społeczeństwu polskiemu. Chodziło wszak o to, aby obejmowała głównie niemieckie społeczeństwo i wojsko. Ludzie pracujący w akcji "enowej" byli dokładnie sprawdzani i musieli składać drugą przysięgę - była to więc jakby konspiracja w konspiracji. Kolporterzy "enowej" prasy przechodzili specjalne przeszkolenie, na którym pouczano ich między innymi, jak się mają zachowywać w razie ujęcia z prasą "N". Zeznania musiały być nie zmieniane i nie wolno było zdradzać się znajomością niemieckiego języka, chyba że kolportera ujęto na terenie Rzeszy. Poza tym istniała tzw. żelazna zasada, aby kolporter "enek" nie miał przy sobie gazet czy pisemek w języku polskim. Prasa "N" wysyłana była z Warszawy głównie do stolic dystryktów (okręgi) w Generalnym Gubernatorstwie, tj. do Krakowa, Radomia, Lublina i Lwowa. 9 Przerzucano ją także do Wiednia, Hamburga, Berlina itd. Można bez przesady stwierdzić, że rozpowszechniana była od zaplecza frontu wschodniego aż do granicy niemiecko-francuskiej. Po rozbiciu w maju 1943 r. niemieckiego "Afrika Korps" i wyrzuceniu Niemców z Afryki głośną akcją "enową" było pisanie na murach słowa "Victoria" (zwycięstwo). Po raz pierwszy uczynili to Anglicy, a zaraz po nich podjęła akcję prasa "N". Natomiast od września tego samego roku zaczęto w Polsce pisać na murach słowo "Oktober" (październik) w celu przypomnienia niemieckiej klęski i kapitulacji w czasie I wojny światowej w 1918 roku. Obok napisu rysowano często swastykę wiszącą na szubienicy lub dopisywano słowo "kaputt" (stracony, zniszczony, unicestwiony). Niemcy podjęli szybko kontrakcję, dopisując przed słowem "Oktober" liczbę "26" oraz uzupełnienie: "Vier Jahre GG", co miało znaczyć: "26 października - cztery lata Generalnego Gubernatorstwa". Reakcja "enowska" była natychmiastowa. Przed słowem "vier" dopisywano "nur", czyli "tylko". Cały więc napis zmieniał sens. Odpowiedzią okupanta na polską "Victorię" było masowe rozpowszechnianie niemieckich napisów i plakatów "V", co miało symbolizować zwycięstwo Trzeciej Rzeszy. Niemiecka kontrpropaganda przybrała wówczas nie spotykane wcześniej rozmiary. Na kilku placach i skwerach Warszawy ustawiono olbrzymie mapy ilustrujące front wschodni, na których co kilka dni zaznaczano, jakie nowe tereny zajął 10 Wehrmacht. W kinach letnich oraz stałych wyświetlano kroniki wojskowe. W trakcie przerw w projekcji spiker chełpliwie ogłaszał: "Niemcy walczą i zwyciężają na wszystkich frontach". Na kotłach parowozów rysowano od czoła olbrzymią literę "V", a po obu jego bokach umieszczano plansze z napisami: "Räder müssen rollen für den Sieg" ("Koła muszą się toczyć aż do zwycięstwa"). Podziemie dopisywało więc, gdzie tylko mogło, do litery "V" słowa "Vaterland verloren" ("Ojczyzna ginie"). Malowano także rozchyloną brzytwę w kształcie litery "V,, z wyciągniętą ku niej ręką opatrzoną swastyką i dopisywano: "Tonący brzytwy się chwyta". Autorami tych napisów byli głównie harcerze. z Szarych Szeregów działający w Referacie "N". Oni także, jeszcze w ramach "małego sabotażu", przerobili napis nad niemieckim biurem werbunkowym mieszczącym się w lokalu przedwojennej kawiarenki "Moja maleńka", przy zbiegu ulic Nowego Światu i Świętokrzyskiej. Napis, wołający wielkimi literami: "Jedźcie z nami do Niemiec", przemalowano na: "Jedźcie sami do Niemiec". Głównym wykonawcą tego śmiałego czynu był phm. "Rudy" (Jan Bytnar). Używał przy tym specjalnego pisaka własnej konstrukcji, nazwanego wiecznym piórem. Na ów pomysłowy pisak składała się niewielka

blaszana banieczka z wystającą przy dnie rurką z wojłokowym knotem. Wlewana do banieczki farba spływała po knocie, umożliwiając pisanie. Dodatkowe wyposażenie "wiecznego pióra", dającego się ukryć pod 11 marynarką, stanowiło kilka nasadzanych na siebie na I wzór składanej wędki patyków (segmentów), które po złożeniu sięgały do około 4 metrów *. Kim oni byli? Zanim utworzono na terenie Warszawy Referat "N", już w 1940 r. w kilku rejonach okupowanego [ kraju podjęto próby samorzutnego odbijania na powielaczach oraz drukowania odezw i ulotek przeznaczonych w zasadzie dla niemieckich żołnierzy ' i volksdeutschów. Miały one także podnosić ducha w polskim społeczeństwie. I tak, na przykład w nocy z 15 na 16 maja 1940 r. w Tomaszowie Mazowieckim i jego okolicy zostały rozrzucone ulotki w języku polskim zatytułowane: o "Orędzie angielskie do Polaków". Wykonało je powstające tutaj podziemie. Z uwagi jednak na daleko posuniętą konspirację nie udało się dotychczas i ustalić, kto redagował ulotkę oraz kto ją drukował | i kim byli kolporterzy. Według niepotwierdzonych informacji miały one, być dziełem "Okierskiego" (Tadeusz Nizwald), "Koguta" (Jan Klimkiewicz), "Czarnego" (Adam Barczak) i kilku dalszych osób z podziemnych grup: ZAP (Związek Armii Polskiej), ZPN (Związek Polski * O tej akcji napisano w podziemnym "Biuletynie Informacyjnym" nr 17 z 30 kwietnia 1942 r. 12 Niepodległej), ZOR (Związek Odbudowy Rzeczypospolitej), które w marcu 1940 r. przeszły pod komendę ZWZ, a następnie AK. Ulotki rozrzucono na polach i w ogrodach między ul. Nowowiejską i Michałówkiem, na terenie fabryki sztucznego jedwabiu oraz na terenach pobliskich wsi: Zawada, Godaszewice, Chorzęcin. Już od wczesnego świtu Niemcy starali się skrupulatnie je wyzbierać, grożąc za ich posiadanie surowymi represjami - aż do kary śmierci włącznie. Kilkanaście nieostrożnych osób aresztowano. W ulotce zamieszczono wzmiankę, że zrzucono ją z angielskich samolotów, co szczególnie zaniepokoiło volksdeutschów. A oto treść pierwszej strony ulotki: "Orędzie angielskiego Polaków Polacy! My, lotnicy angielscy, przynosimy Wam następujące orędzie: Nie zapomniano o Was. Sojusznicy Wasi wiedzą o Waszych cierpieniach i o tym, że duch Wasz, pozostaje niezłomny. Niezadługo nadejdzie dzień, kiedy znowu stanowić będziecie o swoich losach i przystąpicie do odbudowy Waszej Ojczyzny. Wasi brytyjscy i francuscy sprzymierzeńcy zdecydowani" są w swoim postanowieniu, że niepodległość Narodu Polskiego musi być przywrócona, a Polska - zająć z powrotem należne Jej miejsce wśród wolnych i równych państw Europy. Rząd Polski istnieje i urzęduje chwilowo na ziemi sprzymierzonej z Wami i z Nami Francji, a głównym 13

jego zadaniem jest odbudowa polskich sił zbrojnych f pod kierownictwem Naczelnego Wodza, który jest? równocześnie Szefem Rządu Polskiego, Generała; Władysława Sikorskiego. Armia polska formowana jest we Francji. Flota polska współdziała z bratnią flotą brytyjską. Lotnictwo polskie przygotowuje swoje eskadry we Francji i w Anglii". Strona druga ulotki głosiła: "Siły zbrojne Polski rosną z dnia na dzień i zewsząd, z Ameryki, z wszystkich zakątków świata s przybywają Polacy, aby w patriotycznym uniesieniu zaciągnąć się do szeregów. Gdy wybije właściwa godzina, polskie siły zbrojne przybędą do Polski i przyniosą Wam wyswobodzę-: nie z pęt najeźdźców. Wielka Brytania, Francja i Polska walczą wspólnie i przeciw barbarzyńskiej tyranii, w obronie wolności i sprawiedliwości. Siły nasze rosną z dnia na dzień z godziny na godzinę i zwycięstwo nasze jest ponad! wszelką wątpliwość. Wasi ciemięzcy nie mają odwagi ujawnienia Wam prawdy, więc my ją Wam zanosimy z dalekiego Londynu. Wiemy, jak cierpicie moralnie i fizycznie. Ale wytrwajcie! Bądźcie odważni, niezłomni, cierpliwi, aż nadejdzie dzień wyzwolenia. Jesteśmy nad ziemią Waszą po raz pierwszy, ale 14 nie ostatni! Przybędziemy znowu, podobnie jak odwiedzamy Pragę i Wiedeń. Pamiętajcie! Jeszcze Polska nie zginęła!" Władze okupacyjne w Tomaszowie Mazowieckim, pragnąc zapewnić spokój i zbagatelizować niespodziewane uderzenie propagandowe, komunikowały na specjalnych zebraniach zorganizowanych dla volks- i reichsdeutschów, że ulotki przyleciały na balonikach. Po kilku dniach ogłoszono, że rozrzucały je tajne organizacje i Żydzi. Ale wśród niemieckiej ludności, przede wszystkim zaś u miejscowych volksdeutschów, rozbudziły się mieszane uczucia. Zaczęło ich dręczyć pytanie - czy obrali właściwą drogę. Prysnęły bowiem zapewnienia Göringa, że żaden wrogi samolot nie pojawi się nad terytorium 1000-letniej Rzeszy. Pierwsza wzmianka o tej akcji została zamieszczona w 1968 r. w przygotowanej do druku pracy nieżyjącego już Kazimierza Kucharskiego ps. "Garda". Przez kilka lat był on na terenie Tomaszowa Mazowieckiego... zakładnikiem. Już na przełomie 1940/41 r. z jego jednopiętrowego domku usunięto mieszkańców i lokale przekazano esesmanom. Na pierwszym piętrze zamieszkał hauptsturmführer (kapitan) Peter Macher - wiedeński prawnik, a teraz szef miejscowego Sipo (Sicherheitspolizei - policja bezpieczeństwa). Wezwał on "Gardę", którego Niemcy zostawili jako hausmeistra (dozorca), i oświadczył, że znana mu jest jego działalność w ZWZ. Nie blefował, 15 przedstawił bowiem kilka na to dowodów, i dał Polakowi do wyboru: albo obóz, albo rola zakładnika z rodziną za jego, Machera, życie i dalsze pełnienie funkcji dozorcy: "Garda" przyjął to drugie. W ten sposób uratował życie swoje i rodziny, a mając zapewnioną pewną swobodę, prowadził skrupulatne notatki dotyczące wydarzeń na terenie Tomaszowa, ukrywając je w budynku zamieszkanym przez szefa Sipo. Tragicznie zmarły w 1974 r. Kazimierz Kucharski - "Garda", pozostawił unikalne materiały dotyczące również akcji "N". Wynika z nich, że w październiku 1941 r. w zorganizowanym już Obwodzie Tomaszów Mazowiecki ZWZ, wchodzącym w skład Inspektoratu Rejonowego Piotrków Trybunalski, podległym Okręgowi Łódź, odbyło się spotkanie w sprawie

rozwinięcia działalności komórki "N". Miało ono miejsce w Tomaszowie Mazowieckim, a uczestniczyli w nim komendant Obwodu Tomaszów Mazowiecki kpt. "Zbigniew", "Franciszek" (Julian Walewski), komendant główny ZOR ze sztabu BIP ZWZ "Kowalik", "Tadeusz" (Tadeusz Źenczykowski), komendant IV Okręgu ZOR "Bolesław" (Bolesław Trenda) i dowódca miejscowej grupy ZOR "Chaber" (Mieczysław Remisz). Na kierownika komórki "N" w Obwodzie Tomaszów Mazowiecki został wyznaczony "Chaber", a na jego zastępcę "Siwy" (Bronisław Okrojek). Grupa "Chabra" już na początku lipca 1941 r. włączyła się w szeregi ZWZ w Tomaszowskiem razem ze swoją komórką "N", która do chwili 16 opisanego spotkania cały czas podlegała grupie "Chabra", prowadząc wstępne działania związani z kolportażem "enowej" prasy. "Siwy" z zapałem przystąpił do pracy, kładąc nacisk na konieczność pozyskania nowych kolporterów. Zwerbował wkrótce kilku chłopców, byłych harcerzy, i trzy młode kobiety. Punkt rozdzielczy prasy, dostarczanej z Warszawy przez "Hankę", "Krysię" (nazwisko nie ustalonej zainstalowano przy ul. Żeromskiego, gdzie mieszkał "Siwy". Chłopcy podrzucali pisma do wagonów kolejowych jadących z wojskiem na front wschodni, do bram obiektów zajmowanych przez wojsko oraz pozostawiali w sieniach domów i furtkach posesji zamieszkanych przez Niemców i volksdeutschów. Jedna z kobiet kolporterek pracowała w stołówce Organizacji Todta przy ul. Jeziornej, a druga w restauracji "Altdeutsche Gaststätte" przy ul. Prezydenta !. Mościckiego. Podrzucały one prasę "enową" w , umywalniach, ubikacjach lub kładły ją na stolikach. Trzecia kolporterka, trudniąca się handlem, podczas przejazdów przez Spałę pozostawiała tam w skrzynce kontaktowej pewną liczbę egzemplarzy. W Spale przez cały okres niemieckiej okupacji stacjonował sztab niemieckich wojsk (Ober Ost) okupujących Polskę. Stała tam także silna i dość liczna jednostka ochrony sztabu, stąd podrzucanie na ten teren "enowej" prasy było uzasadnione. W zbiorach Kazimierza Kucharskiego zachował się 17 adresowany do niego list "Chabra" z 28 lutego 1960 r. A oto jego treść: "Na odprawie z przedstawicielami Okręgu Warszawskiego AK w Warszawie w 1942 r. objąłem kierownictwo akcji "N" (propaganda przeciwniemiecka) na terenie Tomaszowa Mazowieckiego. Punkt kontaktowy zorganizowałem na ul. Żeromskiego u sierż. Okrojka (zginął w obozie). Pisma i ulotki przywoziła warszawska kolporterka ps. "Krysia". Wszystkie pisma miały charakter dywersyjny i podważały wiarę w zwycięstwo. Z wyjątkiem jednego, przeznaczonego specjalnie dla volksdeutschów "Kennst Du die Wahrheit" (Czy znasz prawdę? - E.W.), wychodziły w języku niemieckim. Przywoziła więc "Krysia": "Die Ostwache", "Der Hammer", "Der Soldat", "Der Frontkämpfer" i satyryczne, bogato ilustrowane pisma: "Der Klabautermann", "Der Windmacher" i "Erika". Pisma te w różny sposób dostawały się w ręce odbiorców. Kolporterzy moi podrzucali je do wagonów jadących na front wschodni. Jedna z nich np., pracująca jako kelnerka w kasynie oficerskim na Pilicznej, stale zaopatrywała swoich gości w odpowiednią lekturę. Inna, pracująca jako sprzątaczka w Organizacji Todta na Jeziornej, jak tylko otrzymywała swój przydział, przypinała pinezkami egzemplarze w ustępach uczęszczanych przez oficerów i żołnierzy oraz zostawiała ukradkiem w kantynie żołnierskiej. Jaka była reakcja Niemców? Raz zrewidowano wszystkich przechodzących ulicą obok wartowni na

18 Jezioranej mężczyzn, drugi - wszystkich przechodzących zatrzymano i po rewizji i śledztwie zwolniono następnego dnia. Gros Niemców odnosiło się do tego obojętnie, jeśli nie z sympatią, że są ludzie, którzy ryzykując życie walczą w ten sposób, podważając już i tak zachwiany autorytet władców III Rzeszy i wiarę w zwycięstwo. Sam widziałem, jak Niemcy przyzwyczajają się do "cudów" z kolportażem pism, dosłownie czekali na świeże wiadomości, jeden z moich chłopców popisywał się brawurą. Na ul. Spalskiej stanęła ciężarówka, a szofer wstąpił na piwo. Na platformie stał żołnierz i rozglądał się, jakby czekał na kogoś. Chłopiec podbiegł i bezczelnie patrząc na Niemca rzucił mu 2 pisma. Żołnierz udał, że tego nie widzi, nogą jednak popchnął pisma w kąt, a następnie rozglądając się schylił się i schował je do kieszeni. Na zwróconą chłopcu uwagę, że nie powinien tak ryzykować, uśmiechnął się i powiedział: "Druhu, przecież to mój stały odbiorca". Na tejże ulicy koło przejazdu kolejowego był skład węgla. Pilnowali go żołnierze, którzy mieli tam swoją wartownię. Gdzieś koło 16.00 zamykano bramę składu, a wartownik wchodził do I środka. Zaprowadził mnie tam kiedyś kolporter i ze ; słowami: "Niech druh patrzy, jak rybka bierze", wsunął pod bramę kilka pism. Nie upłynęła minuta, kiedy na naszych oczach zniknęły po tamtej stronie bramy. "Abonenci czekali" śmiał się chłopiec. Nigdy nie zdarzyło się, żeby ktoś się tym zainteresował, 19 żeby wyjrzał na ulicę. Wszystko było "Okay". Między kolporterami miałem kolejarzy i kobiety, które I pracując w różnych instytucjach trudniły się kolportażem. Najwięcej jednak pociechy miałem z młodzieży harcerskiej, która miała tysiąc i jeden sposobów, jak dostarczyć Niemcom lekturę. Pracy tej od- f dawali się z entuzjazmem i wywiązywali z niej bez | zarzutu. Choć była ona bardzo niebezpieczna, nikt i z nich przez cały czas mojej z nimi pracy nie dostał się w ręce Niemców. Należą im się słowa uznania. "Chaber" Mieczysław Remisz-Chaber". * Pierwsze rzuty "enowej" prasy dostarczanej do [ spalskiej skrzynki kontaktowej przejmowała komórka wywiadu ZWZ. Zorganizował ją w lutym 1941 r. i "centralny wywiadowca na Spałę" - "Szary" (Roman Wojewódzki). Do jej zadań należało: składanie I meldunków o sztabie stacjonującym w Spale, starszych oficerach, sporządzanie szkiców spalskiego osiedla, ruchów niemieckiego garnizonu itp. "Szary" j od blisko roku miał tam swoich ludzi, których obecnie zespolił w prężną komórkę wywiadowczą. Składała się ona z dziewięciu osób, a każdy wywiadów- | ca, zamiast przyjąć stosowany w konspiracji pseudo-nim, został zaszyfrowany symbolem literowo-liczbowym od "W-51" do "W-59". Zaszyfrowanymi wywiadowcami byli: Leonard Poborc z dwiema córkami 20 Ireną i Haliną, Stanisław Caban również z dwiema córkami Janiną i Danutą, Ignacy Stadziński vel Stadnik z synem Alfredem oraz Stefan Dąbrowski. Poborc przed wojną był komendantem strzelców, stanowiących ochronę prezydenta Rzeczypospolitej podczas jego pobytu w Spale. Jednym ze strzelców był Caban, natomiast Stadziński i Dąbrowski pełnili funkcje kamerdynerów prezydenta. Dwaj ostatni pozostali na przedwojennych stanowiskach, z tym że

Stadziński pracował w pałacu zajmowanym teraz przez gen. Kurta Ludwiga von Gienantha, który przejął dowództwo niemieckich wojsk okupacyjnych w Polsce po gen. Johannesie Blaskowitzu, a Dąbrowski w budynku "Rogacz" przemianowanym przez Niemców na "Savoy". Poborc został dozorcą grupy porządkowej w spalskich koszarach, a Caban palaczem w miejscowej kotłowni. Dziewczęta zaś, Halina Poborcówna oraz Janina i Danuta Cabanówny, były zatrudnione jako kelnerki w kasynie. Irena Poborcówna, znająca niemiecki, pracowała w biurze. Cabanówny i Poborcówny były ciotecznymi siostrami. Młody Alfred Stadziński nie pracował. Łącznikami między komórką wywiadu w Spale a Komendą Obwodu Tomaszów Mazowiecki byli dwaj robotnicy budowlani "Wilk" (Mateusz Turski) i "Skiba" (Wincenty Stachurski), przywożeni i odwożeni w grupie innych robotników. Kolportowanie "enowej" prasy nie stanowiło głównego zadania spalskiej komórki wywiadowczej. 21 Zajmowała się ona przede wszystkim przeznaczoną! na spalenie w kotłowni makulaturą biurową, którą I teraz w większości przesyłano do Tomaszowa Mazowieckiego. Tam dokładnie przeglądano pogniecione kalki maszynowe, brudnopisy dokumentów! służbowych, listów, instrukcji, rozkazów, szkiców! itp. Prostowane, prasowane i sklejane papiery wysyłano przez Inspektorat Rejonowy Piotrków Trybunalski dalej, do Okręgu Łódź. Tam materiały gruntownie studiowano; przynosiły one niejednokrotnie! rewelacyjne wiadomości. Jednak nie przemyślany! i sprzeczny z zasadami pracy wywiadu postępek Stadzińskiego - wykradzenie jakiegoś ważnego dokumentu z teczki gen. von Gienantha, zapoczątkował dekonspirację spalskiej komórki wywiadowczej i punktu odbioru "enowej" prasy oraz całkowite ich zlikwidowanie. Brak dokumentu zauważył szef sztabu mjr Wedel. Zaalarmował bezzwłocznie Abwehrę (wojskowy wywiad i kontrwywiad), a ta z kolei ekspozyturę Sipo i SD w Tomaszowie Mazowieckim (Sicherheitspolizei und Sicherheitsdienst - policja bezpieczeństwa I i służba bezpieczeństwa SS). 2 października 1941 r. jadącą z robotnikami do Spały ciężarówkę dopędził j gestapowski łazik. Z grupy robotników funkcjonariusze Sipo od razu wyłuskali "Wilka" i "Skibę", których przewieźli do swojej siedziby w Tomaszowie Mazowieckim na ul. Zapiecek. Znaleziono przy nich ] materiały obciążające w postaci podziemnej prasy '? 22 w języku polskim ( nie byli oni bowiem kolporterami prasy "enowej"). Należy sądzić, że rola zatrzymanych łączników była znana od pewnego czasu ekspozyturze tomaszowskiego Sipo i SD - czekano tylko na odpowiedni moment, aby przystąpić do generalnej akcji. Natychmiast bowiem aresztowano w Spale osiemnaście osób spośród polskiego personelu i zabrano do Radomia. 13 października przywieziono z powrotem do Spały zwolnionych z tej grupy dziesięć osób. W Radomiu natomiast zatrzymano w śledztwie dwóch łączników, "Wilka" i "Skibę", oraz Halinę Poborcównę, Ignacego i Alfreda Stadzińskich, Stefana Dąbrowskiego i jedną osobę o nie ustalonych personaliach. Tym samym samochodem przewieziono do Radomia następnych jedenaście aresztowanych osób, spośród których zwolniono cztery, a Cabana i jego dwie córki: Danutę i Janinę, Leonarda Poborca z córką Ireną oraz dalsze dwie osoby o nie ustalonych danych zatrzymano. Dla komórki wywiadu w inspektoracie piotrkowskim był to cios na nie spotykaną dotychczas skalę z uwagi na to, że komórka spalska znajdowała się na terenie dowództwa niemieckich wojsk okupacyjnych w Polsce. Jej działalnością interesował się szef wywiadu Okręgu Łódź

ZWZ/AK - ówczesny mjr "Gertruda" (Zygmunt Walter-Janke). Komórka wywiadu w Spale, oddająca olbrzymie usługi pol- 23 skiemu podziemiu, przestała nagle istnieć bez nadziei na rychłą odbudowę. W niespełna rok po pierwszych spalskich aresztowaniach, tj. 2 października 1942 r., cztery siostry: Irenę i Halinę Poborcówny oraz Danutę i Janinę Cabanówny, rozstrzelano w obozie koncentracyjnym w Ravensbruck. Po pozostałych członkach spalskie-go wywiadu oraz aresztowanych z nimi innych osobach zaginął wszelki ślad. Najprawdopodobniej podzielili los czterech dzielnych sióstr. Po spalskiej wsypie Niemcy przystąpili do frontalnego ataku na Obwód Tomaszowski ZWZ/AK. Nastąpiły dalsze aresztowania, ale na ślad powiązań z akcją "N" nie udało im się natrafić do końca woj- O aresztowaniach w Spale tak pisał w swoim meldunku komendant Obwodu Tomaszów Mazowiecki kpt. "Zbigniew" (Julian Walewski) *: "Wykaz strat (...) Ponadto w dniu 2 X 4" aresztowano z obsługi w Spale 18 osób. 13 X 41 aresztowano z obsługi w Spale 11 osób. Razem 29 (...)". * Opisany wyżej Obwód Tomaszów Mazowiecki, wraz z Obwodami: Piotrków Trybunalski, Opoczno i Rawa Mazowiecka, wchodził w skład Inspektoratu * AWIH, sygn,III /37/133, k. 23. 24 24 Rejonowego Piotrków Trybunalski z Okręgu Łódź I ZWZ/AK. W tomiku niniejszym przedstawiono również kolportaż prasy "enowej" w Obwodzie Koluszki-Brzeziny, wchodzącym w skład Inspektoratu Rejonowego Łódź, także z Okręgu Łódź ZWZ/AK. Przypomniano ponadto przebieg akcji "N" w jednej z dzielnic Radomia - na Zamłyniu, z Okręgu Kielce 7WZ/AK, graniczącego od północy z Okręgiem Łódź. Osnowę poszczególnych rozdziałów stanowią głównie relacje uczestników tych wydarzeń oraz bogate dokumenty, zachowane w CA KC PZPR w Warszawie. Celne ciosy W dniu 10 kwietnia 1941 r. uciekł do Wielkiej Brytanii Rudolf Hess. Przedostał się tam myśliwskim samolotem Me 110, startując z lotniska pod Monachium. Był on jednym z głównych przywódców hitlerowskich Niemiec i cieszył się dużym zaufaniem Hitlera. Pełnił funkcję jego zastępcy w NSDAP, którą faktycznie kierował. Po dojściu Hitlera do władzy I wszedł w skład jego rządu jako minister bez teki. Rudolf Hess urodził się w 1894 r. w Aleksandrii jako syn niemieckiego kupca. W I wojnie światowej walczył jako ochotnik na froncie niemiecko-francuskim, gdzie zetknął się z Hitlerem, z którym związał swoje życie na wiele długich lat. Odbył przeszkole- 25 nie lotnicze i został pilotem wojskowym. Był jednym i z głównych wykonawców "puczu monachijskiego" - nieudanej próby przejęcia władzy przez Hitlera na czele bojówek SA (Sturmabteilungen - oddziały szturmowe) w dniach 8-9 listopada 1923 r. I Uwięziony razem z Hitlerem, miał mu pomagać w pisaniu "Mein Kampf" ("Moja walka"). Od 1923 r. i był jego osobistym sekretarzem. W 1939 r. został! wyznaczony drugim (po Göringu) następcą Hitlera.

Na temat powodu ucieczki Hessa do Wielkiej Brytanii krążyły różne wersje. Jedna z nich głosiła, jakoby miał on za zadanie w porozumieniu z Hitlerem i nakłonić rząd brytyjski do zawarcia ugody z III Rzeszą przed jej uderzeniem na ZSRR. Tę delikatną misję miały ułatwić Hessowi szerokie koneksje wśród brytyjskiej arystokracji oraz tamtejsi przeciwnicy Związku Radzieckiego, a także jego mocna pozycja w hitlerowskim rządzie. Pierwsze komunikaty niemieckie po zniknięciu Hessa informowały, że wystartował on na awionetce i prawdopodobnie uległ wypadkowi Gdy jednak wydało się, że wylądował w Anglii i tam został aresztowany, a następnie internowany do końca wojny, I minister propagandy w rządzie Hitlera dr Joseph Paul Goebbels zaczął rozpowszechniać uporczywą informację, jakoby Hess był psychicznie chory i dlatego uciekł, zdradzając Hitlera. Już wkrótce po tym niecodziennym wydarzeniu w satyrycznym podziemnym pisemku "Lipa" został zamieszczony stosowny wierszyk: 26 SOS - uciekł pies Nazywa się Hess Odprowadzić sukinsyna Za nagrodą do Berlina. W referacie "N" za zgodą KG ZWZ (Komenda Główna Związku Walki Zbrojnej) postanowiono wykorzystać ucieczkę Hessa jako pretekst do akcji, która by sugerowała członkom nazistowskiej partii istnienie w jej szeregach antyhitlerowskiej opozycji. Mimo iż Hitler był przywódcą oraz ideologiem NSDAP, Hess faktycznie sprawował w niej kierownictwo. Należało więc opracować odpowiednią odezwę fikcyjnego "Ruchu Rudolfa Hessa" skierowaną do "uczciwych i patriotycznych" członków nazistowskiej partii. Przygotowanie takiej odezwy polecono opracować redaktorowi pisma "Der Soldat" przeznaczonego dla Wehrmachtu -- "Kowalczykowi" (Zygmunt Ziółek). Praca nie była łatwa. Teksty przemówień Hessa, wydane drukiem, znane były szerokim kręgom członków jego partii. Odezwa musiała więc zawierać zwroty i argumenty takie, jakimi Hess wcześniej operował. Po kilkumiesięcznej pracy, w pierwszej dekadzie lipca 1941 r., rozkolportowano odezwę, przetłumaczoną na niemiecki przez niezawodnych konspiracyjnych germanistów. Nawoływano w niej "partyjnych przyjaciół" do tworzenia patriotycznych komórek pod nazwą "NSDAP - EB" (Emeuerungsbe- 27 wegung - Ruch Odnowy). W odezwie analizowano także niewybaczalne błędy Hitlera, który - na przykład atakując Związek Radziecki - spowoduje klęskę niemieckiego państwa, a członków NSDAP narazi na okrutne represje. Przypominano tam również słowa Hitlera, który zawsze twierdził, że Niemcy nie mogą wygrać wojny prowadzonej na dwa fronty, co już kiedyś uporczywie podkreślał Hess. Odezwa była zakończona buńczucznym: "Heil Hess!" (Niech żyje Hess!), a nie jak wszędzie dotychczas: "Heil Hitler!" W sumie wydano sześć odezw, z których ostatnia nosiła datę z czerwca 1943 r., a miejsce wydania - Monachium. Krytykowano w nich ostro polityczne posunięcia Hitlera. Ponieważ odezwy kierowano głównie do członków nazistowskiej partii, umiejętnie podsycano w nich niechęć do generalicji, która walczyła głównie o "stołki" w Oberkommando der Wehrmacht.

Jedna z odezw zatytułowana: "Volksgenossen! Der Frieden ist in greifbarer Nähe!" ("Towarzysze! Pokój jest osiągalny!") opatrzona była zdjęciem Hessa i omawiała jego rzekome porozumienie z rządami Stanów Zjednoczonych oraz Wielkiej Brytanii. Zapewniano ponadto, że w powojennych Niemczech obejmie władzę nowy, narodowosocjalistyczny rząd, który otrzyma kredyty i wydźwignie kraj na szczyt potęgi gospodarczej w Europie, Ostatnia odezwa zawierała skrótową syntezę po- 28 przednich pięciu odezw oraz nadal nawoływała do zakładania "Komórek Hessa". "Niemcy stoją na bezdrożu - pisano - (...) w tej ostatniej godzinie (należy) obrać właściwą drogę dziejową, która wprowadzi nas znowu do grona wielkich narodów białej rasy jako równorzędnego partnera. Dzięki zrządzeniu losu mamy takiego Niemca, który może narodowi wskazać tę drogę - jest nim Rudolf Hess!" I dalej: "Nawet w najśmielszych marzeniach nie śniło się nam, że tak się ten ruch rozwinie. Nasza idea pozyskiwała sobie okręgi jeden po drugim. W wielu miastach obsadziliśmy zwolennikami Hessa kluczowe stanowiska w aparacie partyjnym. Z niecierpliwością oczekują oni na sygnał do ogólnej czystki". Odezwę kończyło zdanie: "Ratujcie Rzeszę, wstępujcie w nasze szeregi!" oraz: "Heil Hess! NSDAP - Ruch Odnowy". Jest niewątpliwe, że akcja ta w jakimś stopniu podkopała pozycje hitlerowskich bonzów i osłabiła ich autorytet. Wiadomo bowiem, że prasa "N" docierała do wielu jednostek Wehrmachtu, głównie na wschodnim froncie. Wiadomo również, że wielu żołnierzy zaszokowanych ich treścią oddawało znalezione "enki" swym dowódcom. W taki więc sposób wydumane i celowo wyolbrzymiane informacje szły wyżej, a o to także chodziło. Byli jednak i tacy, którzy przekazywali znalezione lub otrzymane gazetki 29 dalej. W tej samoistnej konspiracji zdarzały się również i wpadki, kończące się sądami polowymi, Rudolf Hess przeżył wojnę i po zakończonym internowaniu, na mocy wyroku Międzynarodowego trybunału Wojskowego w Norymberdze, został skazany w 1946 r. na karę dożywotniego więzienia. Nie podlegał żadnej amnestii. Zmarł w więzieniu 17 sierpnia 1987 r. - podejrzany o samobójstwo. * O zakończeniu "Akcji Hess" przystąpiono do preparowania kolejnej fikcyjnej opozycji - tym razem w wojsku. Kierownictwo Referatu "N" stanęło przed nie lada problemem. Spośród około 2000 niemieckich generałów należało wytypować takiego, który by spełnił wszystkie warunki jako "przywódca spisku" Wehrmachcie. Po wielu propozycjach zapadła decyzja, że przywódcą tego fikcyjnego spisku został feldmarszałek Walter von Reichenau*. Już po kilku tygodniach "wywrotowej" działalności feldmarszałka w Wehrmachcie ukazał się 19 stycznia1942 r. w "Nowym Kurierze Warszawskim", nazwanym przez Polaków "szmatławcem" lub "gadzinówką" komunikat: ,Zgon marszałka von Reichenau. Główna Kwatera Naczelnego Wodza, 19 I - w * Niektóre dane z życiorysu v. Reichenaua autor zaczerpnął z: Michał Wojewódzki, Akcja Reichenau, Warszawa 1984. 30

dniu 17 bm. zmarł na udar serca (w oryginale jest napisane: "schlaganfall", a więc apopleksja, udar mózgowy - przyp. E. W.) głównodowodzący jednej z armii lądowych - marszałek polny Walter von Reichenau. Kanclerz Hitler wydał z tej racji rozkaz dzienny do niemieckich wojsk". Dzienniki niemieckie wychodzące w Reichu podały pełny tekst rozkazu oraz zamieściły zdjęcie feldmarszałka z opisem jego zasług dla "Tysiącletniej Rzeszy". Informowały także, że z rozkazu führera pogrzeb odbędzie się na koszt państwa, a w kondukcie żałobnym znajdą się przedstawiciele wojska i rządu z marszałkiem Hermannem Göringiem i feldmarszałkiem Gerdem von Rundstedtem na czele. Jak wynikało z kolejnych informacji, śmierć von Reichenaua nastąpiła podczas podróży służbowej z frontu wschodniego do Rzeszy. Wielu jednak publicystów wysuwa sugestię, że został on po prostu zlikwidowany, do czego przyczyniła się także działalność prasy "enowej". Wybór von Reichenaua na "organizatora" spisku został podyktowany tym, że był on jednym z bardziej znanych i uzdolnionych generałów niemieckich. W czasie przejmowania władzy przez Hitlera w 1933 r. należał do grupy tych generałów, którzy go popierali, stąd cieszył się jego sympatią i dużym zaufaniem. Pozwoliło to później polskiemu podziemiu z Referatu "N" przedstawić go jako człowieka, który w trosce o dobro ojczyzny odsunął się od zgubnej polityki swego wodza. 31 Kariera von Reichenaua przebiegała dość sinusoidalni jakby określił matematyk - ale zawsze upadał on na "cztery łapy". Gdy tylko Hitler w 1933 r. garnął władzę, von Reichenau proponował mu rozbudowę skierowanej przeciw Polsce "obrony wschodnich granic" (Grenzschutz Ost), która miała " składać głównie z paramilitarnych oddziałów SA. d 1 lutego 1933 r. był już generałem-porucznikiem odpowiednik generała dywizji). Natychmiast po śmierci niemieckiego prezydenta, feldmarszałka Paula Hindenburga von Beneckenirffa (2 sierpnia 1934 r.), Hitler przy poparciu armii, której dużą rolę odgrywał von Reichenau, połączył dwa stanowiska - kanclerza i prezydenta, i obje jako führer (wódz). Tego samego też dnia Reihenau wprowadził zawczasu opracowaną przez siebie nową formułę" przysięgi wojskowej, jej tekst był krótki i w obliczu Boga zobowiązywał żołnierza ) bezwzględnego posłuszeństwa führerowi Adolfowi Hitlerowi (imiennie) z gotowością do poświęcenia życia. Od tego czasu armia niemiecka, występująca dotychczas jako Reichswehra (Obrona Państwa), przyjęła nazwę Wehrmacht (Siły Zbrojne). W 1935 r. Reichenau odszedł ze stanowiska szefa urzędu Ministerstwa Wojny, ale już 1 października 36 r. awansował na generała artylerii w Wehrmachcie. Trzy lata później dowodził 10 armią polową w agresji na Polskę, wyprowadzając potężne natarcie z jonu Kluczborka (wówczas Kreuzburg) przeciwko armii "Kraków" i "Łódź". To właśnie jeden z batalionów podporządkowanej mu 19 dywizji piechoty już 2 września wziął krwawy odwet na mieszkańcach miejscowości Parzymiechy pod Działoszynem, gdzie żołnierze polskiej 30 DP stawili napastnikowi twardy opór. Kiedy 3 września czołówki 10 armii wdarły się do Częstochowy, zaczęły się mordy, gwałty i rabunki cywilnej ludności, które trwały kilka dni. Po zajęciu miasta, 4 września 1939 r., Reichenau wydał brzemienny w skutkach rozkaz, który w majestacie niemieckiego prawa zezwalał na rozstrzeliwanie 3 polskich zakładników za każdy akt sabotażu i nakazywał bezwzględne traktowanie ludności cywilnej oraz zatrzymywanie wszystkich mężczyzn zdolnych do służby wojskowej i zamykanie ich w obozach. Rozkaz polecał także dokonywanie rewizji domowych i konfiskatę radioodbiorników oraz wszelkich wojskowych

przedmiotów. Zgodnie z tymi zaleceniami już 4 września przeprowadzono publiczną egzekucję w Częstochowie, a 8 września 1939 r. aresztowano kilka tysięcy Polaków w miejscowości Końskie, spośród-których około 60 bez sądu rozstrzelano. Również 8 września straż przednia 4 DPanc, wchodzącej w skład 10 armii, przedarła się na przedmieścia Warszawy (Ochota i Wola). Tu jednak Niemcy natrafili na bardzo silną obronę i plan von Reichenaua zajęcia stolicy Polski z marszu nie powiódł się. Niemcy dobijali się do bram Warszawy jeszcze dwadzieścia dni. 33 Dzisiaj na miejscu barykady zbudowanej wówczas na ul. Grójeckiej, gdzie zatrzymano Niemców, stoi monumentalny obelisk z kilkumetrowych cyfr odlanych z betonu. Na wysepce jezdni dominuje rok"1939", natomiast po jednej stronie chodnika ustanowiono datę pierwszego szturmu na Warszawę "8 IX", a po drugiej stronie datę zawieszenia broni "27 IX". Na obydwu datach wmurowano tablice z jednobrzmiącym tekstem: "W tym miejscu żołnierze Wojska Polskiego, Robotniczych Batalionów Obrony Warszawy, straży obywatelskiej i mieszkańcy Ochoty walcząc na barykadzie zatrzymali nacierające wojska niemieckie i w nierównym boju bohatersko bronili dostępu do i Warszawy w dniach od 8 IX do 27 IX 1939 roku". W październiku 1939 r. von Reichenau objął dowództwo nad 6 armią, która w trzy lata później, dowodzona przez feldmarszałka Friedricha von Paulusa (b. szefa sztabu w armii Reichenaua), uległa zagładzie pod Stalingradem. Gdy w maju 1940 r. Hitler uderzył na Belgię i Holandię, Reichenau przyjmował kapitulację Belgii.!. Wniósł również swój wkład w rozbicie głównych sił| alianckich i kapitulację Francji w czerwcu 1940 r. I 19 lipca tego samego roku Hitler mianował go marszałkiem polnym. 'Von Reichenau brał także udział w przygotowaniu uderzenia na Wielką Brytanię (operacja "Seelöwe" - Lew Morski). On także, jako jeden z pierwszych wyższych dowódców, opracował rozkaz wykonawczy 34 do planu Hitlera o likwidowaniu na miejscu komisarzy Armii Czerwonej, rozstrzeliwaniu dziesięciu zakładników za akty sabotażu i inne drakońskie zalecenia w planowanej inwazji na ZSRR. Jego wspaniale uzbrojona 6 armia polowa uderzyła na ZSRR z kierunku Lwowa i walnie się przyczyniła do szybkiego zajęcia Kijowa oraz do przesunięcia linii frontu poza Charków, aż po rzekę Mius. Sława Reichenaua rosła, stosowana przez niego taktyka dawała pożywkę niemieckiej propagandzie o osławionym "Blitzkriegu" (wojna błyskawiczna). 1 grudnia 1941 roku Hitler mianował Reichenaua dowódcą Grupy Armii "Południe" w miejsce zdymisjonowanego Rundstedta. I to był jego zmierzch - w styczniu 1942 r. Reichenau już nie żył. Samolot lecący do Rzeszy, na którego pokładzie znajdował się von Reichenau, rozbił się podczas przymusowego lądowania na lotnisku polowym pod Lwowem. Feldmarszałek został ciężko ranny w głowę, a towarzyszący mu oficerowie wyszli z opresji z różnymi obrażeniami. Nie wiadomo jednak do końca, jakie były okoliczności jego śmierci. Oficjalnie bowiem zmarł na udar mózgowy... W czasie gdy von Reichenau otrzymał w grudniu 1941 r. nominację na dowódcę Grupy Armii "Południe", w Referacie "N" praca nad spreparowaniem "spisku feldmarszałka" szła pełną parą. Po dłuższych przygotowaniach ukazał się specjalny 25 (fikcyjny) numer pisma "Der Soldat", z datą 15 grudnia 1941 r., gdzie opublikowano artykuł zatytułowany: "Der

35 Entscheidungentgegen" ("Ku rozstrzygnięciom" lub "Podjęcie decyzji"). Na czołowym miejscu była zamieszczona fotografia w generalskim mundurze, a pod nią podpis "Walter von Reichenau". Treść zamieszczonego artykułu została zredagowana w Centralnej Redakcji przez zespół, którym kierował redaktor pisma "Der Soldat" - "Kowalczyk" (Zygmunt Ziółek). Tekst polski został przekazany tłumaczom-germanistom. W artykule podkreślano zasługi niemieckiego żołnierza, który doprowadził do szczytu potęgę militarną Niemiec niszczoną teraz przez obłąkańcze plany Hitlera. "Po śladach żołnierza w krajach zawojowanych idzie polityk partyjny, morderca z gestapo i łotr w brunatnej koszuli z lepkimi łapami złodzieja" - pisano w "Der Soldat". Dalej następowała analiza zgubnej polityki prowadzonej przez nazistowską partię, którą kieruje jej przywódca duchowy - Adolf Hitler. Nawiązywano również do 1918 roku, kiedy załamało się morale całego narodu niemieckiego, a ówczesny führer - Wilhelm, uciekł z kraju (Jego polityka doprowadziła do wybuchu I wojny światowej. W listopadzie 1918 r. zbiegł do Holandii i abdykował - przyp. E.W.), lecz mimo takiego krachu armia niemiecka zdołała się odrodzić. Artykuł kończył się stwierdzeniem: "Także i teraz Reichenau bierze udział w zmaganiach na froncie wschodnim. Jego oficerowie i żołnierze są z nim związani ścisłym koleżeństwem. 36 Niech ten nasz głos, który dotrze do niego, będzie nową gwarancją, że droga, którą mu los wyznaczył, będzie drogą każdego niemieckiego żołnierza. Razem z Reichenauem - do innych, lepszych Niemiec". Następny "Der Soldat" wyszedł już po szokującej śmierci von Reichenaua i został oznaczony także fikcyjnym numerem (większym) 29 i datą 24 stycznia 1942 r. Był to już ostatni numer tego pisma. Jego miejsce zajął nowy tytuł "Der Frontkampfer" ("Bojownik Frontowy" lub krótko "Frontowiec"). Chodziło bowiem o to, aby zasugerować niemieckiej służbie bezpieczeństwa i czytelnikom, że śmierć Reichenaua jest równoznaczna z rozbiciem generalskiej opozycji. Równocześnie ze zmianą tytułu "Der Soldat" zmieniono nazwę pisma "Der Hammer" ("Młot") na "Der Durchbruch" ("Przełom"). Posunięcie to miało zasugerować niemieckim czynnikom oficjalnym ścisłe powiązanie pism "Der Soldat" i "Der Hammer", które po rozbiciu wywodzącej się z wojska i spośród robotników opozycji zostały zlikwidowane. We wspomnianym ostatnim numerze "Der Soldat" zamieszczono na czołowym miejscu artykuł zatytułowany "Wojna między partią a Wehrmachtem! Nasza nadzieja spoczęła w grobie!" Gloryfikowano w nim działalność polityczną i wojskową nieżyjącego 56-letniego feldmarszałka i opłakiwano jego przedwczesną śmierć. 37 Nigdy dotąd żaden rewolucyjny tyran nie poczynał sobie ze swoimi najbliższymi przyjaciółmi i współpracownikami tak krwawo i z taką zaciekłością jak Adolf Hitler - opanowany obłędnym przekonaniem, że za pomocą mordu i tylko mordu może utrzymać się przy władzy. Zaczęło się to wszystko od historycznej już nocy z 29 na 30 czerwca 1934 roku, która była krwawym upojeniem oszalałego Cezara (Chodzi tu o "noc długich noży", podczas której Hitler krwawo rozprawił się ze swymi przeciwnikami z SA, a przede wszystkim z ich szefem Ernstem Rohmem - przyp. E.W.).

Przecież po ucieczce Rudolfa Hessa do Anglii wyciął w pień jego współpracowników i przyjaciół, rozniecając w ten sposób ogień zagłady pod stopami każdego Niemca". Dalej następowały opisy ukrytych tarć między partią a Wehrmachtem: . "(...) wierzymy, że tylko Wehrmacht jest jedynym czynnikiem władzy w Niemczech, mogącym położyć kres zarówno obłędnym hitlerowskim planom opanowania świata, jak i hołocie partyjnej (...)". * Artykuł kończył się wezwaniem: "Gdzie jest jednak mściciel? Zbudź się, narodzie niemiecki! Ten, * W okresie władzy Hitlera kluczowe stanowiska obsadzone były przez członków jego partii, nazywanej nazistowską (od skrótu niemieckiego wyrazu "narodowosocjalistyczny" - Nationalso-zialisten, czyli "nazi"). 38 któremu byłeś dotychczas ślepo posłuszny, pewnego dnia i ciebie poświęci swemu obłędowi, tak jak już nie raz poświęcił Twoich najlepszych synów". Referat "N" wyszukiwał coraz nowe zdarzenia, które pozwalały jątrzyć i podjudzać przeciw sobie różne grupy, osoby i formacje w niemieckim społeczeństwie. Krach osławionego "blitzkriegu" powodował, że wielu zagorzałych zwolenników Hitlera od zwykłego żołnierza do wyższych oficerów sztabowych zaczęło tracić zaufanie do "geniuszu i nieomylności" swego führera. Przeciętny żołnierz frontowy patrzył już innym okiem na tych w "górze", którzy tam, w vaterlandzie, mają ciepłe posadki i w zaciszu domowym oczekują końca wojny, który on ma im wywalczyć. Reakcja takiego człowieka musiała być jednoznaczna, gdy brał do ręki pisemka z cytowanymi niżej artykułami, w których aż nazbyt dużo miejsca poświęcano "dekownikom" ze zmilitaryzowanej nazistowskiej partii Hitlera. Oto co pisał m.in. "Der Soldat" nr 7 z 15 września 1941 r.: "Koledzy! (...) My tu walczymy w pierwszej linii, przelewamy krew i umieramy - oni tam, te hordy policji, małpy partyjne i buhaje, kradną, rabują i bogacą się w obrzydliwy sposób (...). Obejrzyjcie sobie tę hałastrę bonzów partyjnych (...). A obejrzyjcie sobie tych 39 buhajów. Pysk zawsze pełen gadania o poczuciu obowiązku i innych bzdurach". Był to "list" do gazetki od wymyślonego H. Müllera. Zaś "Der Frontkampfer" z sierpnia 1942 r. przeprowadzał analizę, z której wynikało, że nigdy jeszcze Niemcy w swojej długiej historii nie stali przed dylematem, czy służyć ojczyźnie, czy nazistowskiej partii. Powinniśmy sami rozwiązać ten problem - pisano - i dokonać właściwego wyboru, który by rozstrzygał nie tylko o losie ojczyzny, ale i ich własnym. Natomiast "Der Soldat" (wznowiony) nr 10 z października 1943 r. pod wymownym tytułem "Skrócenie frontu - zdrada Himmlera", stawiał na piedestał feldmarszałka Fritza Ericha Mansteina von Lewiński - dowódcę Grupy Armii "Süd" na froncie wschodnim, podobnie jak dwa lata temu von Reichenaua. Ową zdradą miało być wyprowadzenie dwóch dywizji Waffen SS na odpoczynek z południowego odcinka frontu, wskutek czego musiały się również wycofać na określoną głębokość inne jednostki wojsk lądowych Wehrmachtu. Takie "przesunięcia" zdarzały się Niemcom coraz częściej od cza su klęski pod Kurskiem, ten manewr posłużył jednak jako pretekst do ukazania ostrych konfliktów między celowo chwalonym Mansteinem i pogardzanym Himmlerem. W demaskowaniu różnego rodzaju dekowników przodowały satyryczne pisemka ilustrowane: "Der Klabautermann i Erika. Redagował je, do chwili

40 aresztowania, szef komórki redakcyjnej "Zelga" (Stanisław Smoleński) oraz "Malarz", "Miedza" (Stanisław Tomaszewski), opracowujący głównie nienaganną szatę graficzną. Po aresztowaniu "Zelgi" redagowanie tych periodyków powierzono, od listopada 1942 r., "Kozakiewiczowi" (prof. dr Kazimierz Kumaniecki), szefowi Centralnej Redakcji po 13 lipca 1942 r., tj. po aresztowaniu jego poprzednika - "Noteckiego" (Jan Kawczyński). Szatę graficzną do tych i do wielu innych "enek" opracowywał nadal "Miedza". Satyryczne pisemko "Erika" dołączane było często przez kolporterów do niemieckiego bogato ilustrowanego czasopisma o tej samej nazwie i podrzucane lub wysyłane pocztą. Chodziło o to, by niemiecki odbiorca był przekonany, że obnażający cwaniactwo oraz nieuczciwość wysoko postawionych obywateli III Rzeszy dodatek jest wydawany legalnie. "Der Klabautermann" nie miał natomiast odpowiednika w niemieckiej prasie i był kolportowany podobnie jak i inne "enki". A oto dowcipy w swoistym stylu, zamieszczone w 6 numerze tego pisma z września 1942 r. Na tytułowej stronie napis: "Zima 1942 - 43 i jej rezultat. Pod napisem rysunek przedstawiający dwóch opatulonych i słaniających się po śniegu niemieckich żołnierzy obok leżącego w hełmie trupa, a niżej parafraza wiersza Heinego o napoleońskich grenadierach, która tak została przełożona na polski w unikalnej książce Akcja "N" (s. 618): 41 Do Niemiec ciągną dwaj grenadierzy, a z Rosji to drogi szmat. Marzą o domu i ciepłej kwaterze, mróz im dokucza i wiatr. Niemiecka armia już nie istnieje na skutek śmiertelnych strat. Tych dwóch tylko wraca, a wiatr mroźny wieje Heil Hitler! Heil Himmler! Heil Stab! Następną stronę otwiera 6 karykaturalnych rysunków ukazujących przygody hauptmanna Fanfarona: 1. W koszarach podczas wysławiania führera, 2. W czasie prowadzonej przez niego morderczej musztry "padnij" - "powstań", 3. Na spacerze z "dziewczynkami", 4. Na "zasłużonym" urlopie przy sznapsie i wspominkach o swych bohaterskich czynach frontowych, 5. W natarciu (ukryty w okopie), 6. Odznaczany przez Hitlera wysokim orderem na tle dwóch obandażowanych, jednonogich żołnierzy o kulach. Dalej rysunek przedstawiający dwie siostry miłosierdzia trzymane pod ręce przez esesmana, a przed nimi dwie kurtyzany prowadzące rozmowę: "Jak tu człowiek może zarobić na kawałek chleba? Dobrze urodzone dziewczyny z czerwonymi krzyżami prześcigają nas tak dalece, że nikt nie chce nas widzieć. I my również będziemy musiały zmienić ubiór". Obok na uschniętym drzewie siedzi kruk o ludz- 42

kiej twarzy, przed nim leży zbita z połamanych desek swastyka, a na każdym z jej ramion widoczne napisy: "Grabież, Mord, Głód, Niewolnictwo". Stronę kończy dialog Hitlera z Mussolinim, siedzących po wojnie w Brennerze w domu wariatów, który specjalnie dla nich zbudowano. "Mussolini: Mój kochany, wszyscy wierzą, że byłem Mussolinim, ale w rzeczywistości jestem Cezarem. Zachowaj to jednak przy sobie, zabito by mnie bowiem po raz drugi. Hitler: Ja również nie jestem Hitlerem, lecz Napoleonem. Ale to jest tajemnica państwowa. Inaczej Anglicy by mnie zesłali na Wyspę Św. Heleny". Trzecią stronę otwiera rysunek zatytułowany "Fabrykant aniołów". W obłokach fruwają duchy. - ofiary Hitlera: Reichenau, Todt, Udet i Mölders. Pod nimi w kabalarskich szatach, upstrzonych swastykami i trupimi czaszkami, Hitler z Himmlerem. Obok łóżko z leżącym feldmarszałkiem Fedorem von Bockiem, a poniżej treść rozmowy: "Hitler: A więc na kogo kolej w zaświaty? Himmler: Myślę, że teraz na Bocka. Zbyt wiele odniósł sukcesów". Stronę zamyka rysunek roznegliżowanej dziewczyny leżącej na sofce przy niej jakiś działacz hitlerowski z opaską "Siłą do uciechy". Rysunek nosi tytuł: "Z frontu pracy", a pod nim dialog: "Ona: Więc, Robercie, kiedy kupisz mi szykowne futro? On: Poczekaj nieco, mój skarbie. W najbliższym czasie, na nadchodzącą zimę, urządzimy drugą 43 zbiórkę ciepłych futer dla frontu. Będziesz więc mogła sobie wybrać wówczas coś pięknego". W "Der Soldat" nr 9 z 28 października 1941 r. zamieszczono zręcznie spreparowane wiadomości o matactwach i nadużyciach dokonywanych przez funkcyjnych pracowników administracji cywilnej, funkcjonariuszy aparatu bezpieczeństwa, policji, członków nazistowskiej partii oraz o nowych kłamstwach führera. Znalazły się tam także materiały stanowiące jakby odpowiedź na wątpliwości przeciętnego niemieckiego żołnierza. Sens artykułu zatytułowanego "Bajdurzenia Hitlera" jest taki: Do końca wojny jest jeszcze daleko, naród niemiecki dostaje zamiast masła armaty, upust krwi trwa, a młodzież niemiecka będzie musiała krwawić może jeszcze na innych polach walk. Bo jeśli nawet wojska niemieckie wejdą przed zimą do zgliszcz Moskwy, to co dalej? Po tej ostatniej bitwie przezimują w bezkresnych stepach Rosji centralnej. Front skostniałby wtedy w wojnę pozycyjną na okres 5-6 miesięcy, a Związek Radziecki miałby czas i możliwość przygotowania ofensywy wiosennej. Przyznał to przecież "Deutsche Allgemeine Zeitung" w artykule z 16 września br., gdzie napisano, iż "Sowieci rozbudowali o tysiące kilometrów za Moskwą ośrodki przemysłowe i zbrojeniowe, których nie można lekceważyć". Dalej w artykule stawiano pytanie, czy führer wyda, rozkaz prowadzenia kampanii zimowej. Trudno sobie wyobrazić okropności takiej wojny. Znamy 44 przecież z historii wodza, który zapoznał się z rosyjską zimą. Nazywał się Napoleon. W zwycięskiej kampanii rozbił rosyjskie armie znacznie szybciej od Niemców. Zajął Moskwę, ale zastał tam tylko dymiące zgliszcza. Jego geniusz zawiódł wobec "generała mroza", którego teraz chciałoby się ośmieszyć. "Grande armee" poszła w diabły, podobnie jak pójdzie obłąkańcza idea Hitlera, który wtrącił Niemcy w awanturę, z której nie ma wyjścia. Improwizuje więc dalej, od zwycięstwa do zwycięstwa, od pogorzeliska do pogorzeliska, od ruiny do ruiny. Dlatego dla uczciwego Niemca istnieje tylko takie hasło: Koniec z tym. Koniec z Hitlerem!

W kolejnym artykule zatytułowanym: "Tak oni sobie żyją" autor pisze, że im dłużej trwa wojna, im więcej pochłania ofiar, tym częściej nasuwa się dręczące pytanie: komu ona przynosi korzyści? Czy olbrzymie ofiary, składane bez przerwy przez naród niemiecki, znajdą uzasadnienie w osiągniętych celach? Następnie autor wylicza, jakie ofiary poniosły dotychczas Niemcy w tej strasznej i beznadziejnej wojnie: "Zginęło dotychczas 2 miliony żołnierzy na rozmaitych frontach (ofiary w cywilnej ludności wynoszą 300 000), tyleż mamy rannych, z których co najmniej 30 % pozostanie kalekami i niezdolnymi do pracy. Większa część zachodnich miast leży w gruzach, ludność tamtejsza więcej czasu spędza w schronach niż w ocalałych jeszcze mieszkaniach. Żyje z nerwami rozstrojonymi, wypompowana psychi- 45 cznie i fizycznie, niezdolna do oporu. Dzieci nasze powysyłano do różnych krajów. Gdyby nam się nie powiodło, są one zdane na samowolę Czechów, Słowaków, Polaków, Rumunów, Serbów itd. My sami pracujemy w kraju 12 do 14 godzin za nędzne wynagrodzenie, z którego potrąca się oprócz podatków wysokie daniny na Niemiecki Czerwony Krzyż, pomoc zimową, dary dla żołnierzy i na cele partyjne. Biada temu, kto podczas pracy się uskarża. Znajdzie się w ciągu 24 godzin w obozie koncentracyjnym, rodzinie odbierze się prawa i stawi pod stały nadzór policyjny. O ile chodzi o zaopatrzenie w środki do życia, to wyglądamy jak w roku 1917. Według ostatniego zarządzenia ministra wyżywienia ludność cywilna otrzymuje 1 kg ziemniaków na osobę, przy czym muszą one być gotowane w łupinach, jeżeli tak się ma sprawa z najważniejszym produktem, jak wobec tego musi wyglądać sprawa z pozostałymi produktami. Końca wojny nie widać, aczkolwiek Hitler przyrzekł ostateczne zwycięstwo na 1940 rok. Czarne chmury ukazują się na horyzoncie. Życie Niemców na okupowanych terenach jest zagrożone". Z dalszych rozważań autora wynika, że podczas gdy znaczna część niemieckiego narodu zdaje się upadać pod ciężarem codziennych coraz większych i cięższych ofiar, kiedy pogarsza się sytuacja z wyżywieniem, a dziennie ginie około 2400 ludzi i dwa razy tyle zostaje rannych, spora część niemieckiego społeczeństwa prowadzi całkiem wygodne, bezpieczne 46 i syte życie. Są to panowie w brązowych i czarnych mundurach (zmilitaryzowani funkcjonariusze administracji państwowej i nazistowskich jednostek paramilitarnych), mający świetne stanowiska na zajętych terenach jako urzędnicy administracyjni, funkcjonariusze partyjni, służba specjalna. Handlują czym tylko mogą: złotem i drogimi kamieniami, ubraniami, meblami i żywnością, wysyłają skrzynie ze skradzionymi rzeczami do swych rodzin. Dalej autor z nietłumioną irytacją wylicza: "Ale asy spośród nich mają rodziny przy sobie i pędzą cudowne życie. Tak więc na terenach okupowanych można żyć pierwsza klasa. Otrzymuje się pensję zasadniczą (400-500 DM), dodatki za rozłąkę, diety i Bóg wie co jeszcze - wynoszą one dodatkowo co najmniej 500 DM miesięcznie i gwarantują one, wobec niskiego parytetu pieniądza krajów okupowanych, królewskie życie. Stołuje się w luksusowych kasynach, domach niemieckich, wspólnych kuchniach za tanie pieniądze. Żywność na zajętych terenach przydziela się po cenach urzędowych w dużo większej ilości niż w Rzeszy. Otrzymuje się przeciętnie takie artykuły, które w Rzeszy zna się od wielu miesięcy tylko ze słyszenia. Kawiarnie i restauracje niemieckie są wieczorami przepełnione. Prowadzi się tutaj życie sybaryty, jakiego paskarze w tej wojnie nie znali. Odznaczają się tutaj, rzecz oczywista, panowie w mundurach koloru gówna, panowie w czapkach z trupimi czaszkami, panowie w mundurach różnych urzędników. Ma się oczywiście, Bogu

47 dzięki, przyjaciół we wszystkich okupowanych krajach i z nimi się uprawia ożywiony handel. Ze wschodu wysyła się słoninę, masło, kiełbasę, futra i skórę, a otrzymuje się z Francji doskonałe wina, najpikantniejsze sery, herbatę, kawę, likiery, jedwabną bieliznę, pończochy. W ten sposób idea narodowo-socjalistyczna zostaje harmonijnie zrealizowana". Kończąc opis wygodnego życia uprzywilejowanych osób z hitlerowskiego aparatu administracyjnego określa się ich: wybrańcami losu, pretorianami ducha wodzostwa, obrońcami niemieckiego honoru, ludźmi przestrzegającymi czystości szeregów i rasy. Z całego artykułu przebija nuta drwiny i rozczarowania wobec rzeczywistości. Jego autor kończy takimi oto wnioskami: walczcie dalej, krwawcie dalej,, pracujcie aż do utraty sił. Wynik tego będzie taki, że szerzyciele poglądu narodowosocjalistycznego będą mogli długo i spokojnie żyć na tyłach krwawiącej armii niemieckiej. Oni wiedzą także, 4D co Hitler prowadzi wojnę, bo my, żołnierze, nie wiemy. W artykule "Dlaczego nam się o tym nie mówi?" przytaczano z kolei wiele nieprawdziwych danych liczbowych i faktów, które dezorientując czytelnika siały zamęt i niepokój. Przypominano w nim, że Hitler zapowiedział pobicie Rosji jeszcze przed nastaniem zimy. Łatwo to jednak powiedzieć, trudniej wykonać. Nie ma mowy o zlikwidowaniu radzieckiego przemysłu wojennego oraz armii. Będzie ona uzupełniana nowymi wojskami, świetnie wyposażo- 48 nymi w broń i sprzęt dostarczane w olbrzymich ilościach zarówno z ośrodków przemysłowych ZSRR, jak i ze Stanów Zjednoczonych i Wielkiej Brytanii przez Persję, Archangielsk, Murmańsk i Władywostok. To, co głoszą Hitler i Goebbels, można włożyć między bajki. Tylko przemysł Rosji carskiej rozmieszczony był w europejskiej części, obecnie większość jego gigantycznych zakładów znajduje się za Uralem, głównie na Syberii. Odkryto tam nowe pokłady rudy żelaznej, węgla, miedzi, cynku, ołowiu i innych cennych kopalin, dzięki czemu przemysł mógł ciągle zwiększać produkcję zbrojeniową. Autor tego artykułu - podobnie jak autorzy wielu innych materiałów o pokrewnej tematyce - posłużył się świadomie liczbami wyolbrzymionymi, których i tak żaden niemiecki czytelnik nie mógł sprawdzić, choć musiał zapewne pozostawać pod ich wrażeniem. Wysokość produkcji walczących stron - warto przypomnieć - stanowiła w tamtych latach tajemnicę. Tym łatwiej można było podsuwać dane fikcyjne, nie pozbawione jednak cech prawdopodobieństwa, o co wyraźnie zatroszczył się autor omawianego artykułu, z wykształcenia niewątpliwie ekonomista. Świadczy o tym fachowe powoływanie się na wszystkie radzieckie pięcioletnie plany gospodarcze, które stawiały sobie za cel m.in. rozbudowanie przemysłu zbrojeniowego. Drogą logicznej dedukcji autor dochodził do nowych ustaleń, przytaczając niepokojące dla Niemców dane procentowe i przeliczeniowe w tonach i sztukach. Nie 49 popełnił przy tym żadnego błędu, pisząc, że w republikach azjatyckich znajdowało się wszystko, czego tylko mógł potrzebować wydajnie pracujący i sprawnie kierowany przemysł zbrojeniowy, poczynając od surowców podstawowych aż do najbardziej deficytowych, których Niemcy nie posiadali. Nader trafnie zaznaczył autor geograficzne położenie wielkich kombinatów, nie narażonych na ataki bombowców Luftwaffe. Cóż z tego, że Göring chełpił się swą potęgą w powietrzu,

skoro te obiekty były dla jego samolotów nieosiągalne. Z nutą ironii pisze autor o "całkowicie zniszczonych" armiach marszałków Woroszyłowa, Timoszenki i Budionnego, jak głosiła goebbelsowska propaganda. W rzeczywistości, znanej dobrze frontowym żołnierzom, walczyły one nadal, co więcej - rosły w siłę, wprowadzając do działań świeże, znakomicie uzbrojone i wyposażone oddziały. "Tak więc sen Hitlera o powaleniu Sowietów - konkluduje autor w zakończeniu swego artykułu - jest tylko urojeniem zbankrutowanego awanturnika, który chce ukryć przed całym narodem zbliżającą się wielkimi krokami nieuchronną klęskę i zmusić do nadludzkiego wysiłku kwiat niemieckiego wojska. Mamy tego dosyć. Dosyć już wojny i brodzenia w rosyjskim błocie! Chcemy wspólnie zbierać owoce naszych zwycięstw. Chcemy mieć wreszcie spokój i iść do domu". Prasa "enowa" zajęła się również... tańcem. Ten sam numer "Der Soldat", w artykule "Tańczy się!", 50 za wiedeńską gazetą "Neuer Wiener Tageblatt" informuje, że w pięknym naddunajskim mieście zorganizowano pod kuratelą partii nazistowskiej okręgowe kursy dla nauczycieli tańca, na które uczęszcza 500 młodych mężczyzn. Artykuł opowiada o niejakim Kurzie, który jako przedstawiciel krajowego kierownictwa kultury paple coś o "zwyrodnieniu, które należy usunąć", ażeby - naturalnie "w sensie narodowym" - wpoić na to miejsce "czystą i jasną" ideologię. Wtedy nauczyciele pokazują, co potrafią: oto walce nadreńskie i tyrolskie będą tupane jak za dobrych pokojowych czasów. Z kolei kierownik okręgowy inżynier dyplomowany Bücher mówi o "poważnej pracy", jaką koledzy po fachu wykonują od początku wojny. Artykuł kończy się gorzkim podsumowaniem tej imprezy, która jest wielkim nieporozumieniem w czasie, gdy trwa straszna wojna: "Tak, my tańczymy tu także, zgadza się. Ale to jest inny taniec - taniec ognia i śmierci. I to podczas gdy 500 zdrowych, podskakujących chłopców o tysiące kilometrów za frontem mówi o "poważnych zadaniach", a tłustobrzucha partyjna świnia w gównianobrązowym uniformie rozkoszuje się tym i bije brawa". W apelu "Do rannych kolegów" - zamieszczonym także w tym samym numerze - czytamy, że od grupy rannych na wschodnim froncie otrzymano poufną drogą apel z prośbą o opublikowanie. "Opublikowany w przedostatnim numerze "Żoł- 51 nierza" artykuł pt. "Ranny - uzdrowiony - zdolny do służby" przemówił nam do serca. My, ranni, przeszliśmy przez piekło frontu i martyrologię lazaretów polowych i transportów rannych. Teraz my, gdy na koniec umieszczono nas w trochę godniejszych warunkach, może nawet w lazarecie w ojczyźnie, mamy czas i sposobność uprzytomnić sobie, dlaczego i za co poszliśmy na wojnę i musieliśmy tyle wycierpieć. I nie tylko mamy czas, mamy także moralny obowiązek, w momencie gdy każdy rodak obawia się nie tylko myśleć, a tym bardziej wypowiedzieć, do jakich wniosków doszedł już od dawna każdy Niemiec nie opętany chorobą partyjną.. Mieliśmy dotąd dostateczną sposobność poznać całą "uwolnioną zjednoczoną Europę". Wierny z własnego doświadczenia, że zdanie: "Zwycięstwo Niemiec - wolnością Europy" jest najgłupszym i najpospolitszym szwindlem, jaki kiedykolwiek podano. Zresztą każdy może wpaść na tym szwindlu, gdyż ci wszyscy Norwegowie, Belgowie, Holendrzy, Francuzi,

Polacy, Czesi, Rumuni, Serbowie itd. czekają tylko, ażeby nas podstępnie napaść, gdy tylko przyjdzie stosowna na to chwila". I sposobność taka nadchodzi - czytamy dalej --pobiliśmy wprawdzie drobne narody, a nawet potężną Francję, ale teraz, gdy wystąpiono przeciwko Rosji, sprawa stała się znacznie trudniejsza. Kosztuje to nas dużo krwi i potu. Pamiętajmy, że Anglia ze swoimi koloniami i dominiami oraz potężna Amery- 52 ka jest jeszcze w ogóle nie ruszona. Jest ona dopiero w początkowym stadium rozruchu swojego potężnego przemysłu wojennego. Dużo by nas kosztowało powalenie tych kolosów i nie wiadomo, czyby nam się to udało. Ale tak naprawdę to my wcale nie chcemy ich powalić... "Przede wszystkim nie chcemy dalej walczyć! Nie chcemy, żeby kulturalni biali ludzie wzajemnie się zabijali lub czynili kalekami. My po prostu nie chcemy w tym brać udziału. I wierzcie nam - inni również tego nie chcą. Wszyscy chcą pokoju, żeby podać sobie ręce i zbudować nowy rozsądny świat, gdzie takie dziwolągi i kandydaci do zakładu dla obłąkanych, jak "piękny Adolf" albo straszydło Göring, obwieszony orderami, nie mieliby miejsca". Omawiając dalej poruszone problemy autor cytowanego artykułu dochodzi do wniosku, że pokoju nie zawarto dlatego, by brunatne świnie, korzystając z koniunktury, mogły nadal prowadzić swe zbójeckie wyprawy. Podejmowali je przeciwko całym narodom rzekomo w, imię ich uszczęśliwiania, łamiąc przy tym dane słowo, jak to miało na przykład miejsce z Czechosłowacją. Zrobić z tym koniec - domagają się ranni żołnierze. Stoimy teraz u szczytu potęgi i warunki pokoju będą dla nas szczególnie dogodne. Ale najpierw należy usunąć Hitlera i jego szaleńczą ideę narodowego socjalizmu. Dalej "ranni żołnierze" oświadczali, że walczyli i 53 cierpieli i nie można im teraz zarzucić, iż są markierantami, hurapatriotami czy malkontentami Nie są także kawiarnianymi politykami, bo zakosztowali dostatecznie nędzy tego świata i mają niezaprzeczalne prawo do rzucenia swego ważkiego głosu na szalę niemieckiej historii. Jeszcze nie nadeszła odpowiednia chwila - "pisali" - ale zbliża się już wielkimi krokami. Nie powrócimy więcej na front! jest to nakaz chwili. Musimy pozostać tutaj. Już niedługo ojczyzna będzie nas potrzebować do nowych wielkich zadań. A jak jest w kraju? W kolejnym zamieszczonym w omawianym "Der Soldat" artykule pt.: "Z Ojczyzny" stwierdza się, że na wojennej arenie Niemcom wiedzie się znakomicie. Zdobyto już prawie całą Europę z najbogatszymi krajami. Tym narodom, które zamiast armat miały przede wszystkim masło, myśmy to masło zrabowali - mówi gorzko autor artykułu. Rabowano, co tylko wpadło w ręce. Wydawać by się więc mogło, że wszystkiego winno być teraz w Niemczech w bród i bez ograniczeń. Ale prawda jest zupełnie inna. "Weźmy np. kartę odzieżową. Została ona zmniejszona ze 150 do 120 punktów. Można powiedzieć, że to nic szczególnego, ale przyjrzyjmy się temu bliżej: 20 ostatnich punktów jest bezterminowych, będą one ogłoszone za ważne, "gdy pozwoli na to sytuacja zaopatrzeniowa". A zatem pozostaje właściwie tylko 100 punktów. I znowu karta odzieżowa jest ważna nie na rok, jak dotychczas, lecz na 16 miesię-

54 cy. Na jeden więc rok wypada tylko niepełne 75 punktów zamiast 150. A więc w tej zawoalowanej formie karta odzieżowa jest zredukowana o 50%. I jeszcze coś: kiedy trzeba kupić większy przedmiot, powiedzmy za 80 punktów, należy czekać ponad rok na ważność odcinka. A zatem w praktyce dla każdego, kto liczy na kartę odzieżową, na razie przez rok nie ma nic. Lecz Göring np. bez żadnej karty odzieżowej może wdziać na swój tłusty brzuch kilka ładnych, nowych uniformów. O wspomnianych punktach odzieżowych, całkowicie rozwiewając iluzję, można jeszcze powiedzieć, że wiele artykułów, które dotąd były w wolnej sprzedaży, teraz można otrzymać tylko na punkty. Oto przykłady: kapelusze filcowe, gumowa i robocza odzież, nakolanniki, paski, a przede wszystkim towary wełniane - słowem wszystko, co jest potrzebne na obecną zimę bez węgla. Można więc ostatecznie powiedzieć, że w początku trzeciego roku naszej zwycięskiej, błyskawicznej i grzmiącej wojny karta odzieżowa zmalała do 1/4". Taki jest rezultat naszej przewidującej gospodarki zapasami - czytamy dalej. - Führer jednak twierdzi, że jest zaopatrzony na dalsze lata wojny. Sprawa nie wygląda wcale tak dobrze, bo w Zagłębiu Ruhry wprowadzane są karty na wyroby tytoniowe. Otrzymuje się na nie od 5 do 6 papierosów dziennie albo 1 do 2 cygar. Za to angielskich bomb możną tam skosztować bez ograniczeń - ironizuje autor. - Niedługo zaś mieszkańcy Zagłębia Ruhry będą 55 otrzymywać również i bomby amerykańskie. Można zatem zadać pytanie, na co jeszcze czekamy? Końcowe zdania artykułu nawołują do pokoju, póki nie jest za późno, i stwierdzają, że można go zapewnić, jeśli banda nazistów zostanie przegnana w diabły. Uporczywie podawane informacje, choć rozdmuchiwane, opierano na faktach, z którymi spotykał się na co dzień każdy obywatel III Rzeszy. Gdy więc przeciętny frontowy żołnierz, któremu codziennie śmierć zaglądała w oczy, czytał tego rodzaju artykuły, jego "zapał bojowy" automatycznie stygł. Zdarzały się przecież nie odosobnione wypadki dezercji z Wehrmachtu, i to nie tylko żołnierzy z rodzin mieszanych. Ludzie ci szli do partyzantki lub będąc w wojsku wiązali się z podziemiem polskim, radzieckim, jugosłowiańskim itd. Nie ulega bowiem wątpliwości, że wiadomości takie, jak tutaj przytaczane, w miarę przedłużania się "blitzkriegu" wpływały destrukcyjnie na wielu dotychczasowych zwolenników Hitlera, którym coraz częściej wymykało się stwierdzenie "Hitler kaputt!". Fragmenty omówionych tu kolejnych pięciu artykułów, zamieszczonych w tymże "Der Soldat", w znacznym stopniu podważały wiarygodność hitlerowskiej propagandy natrętnie wychwalającej niemieckie sukcesy gospodarcze, militarne czy administracyjne. Oto w artykule "Obcy robotnicy w Rzeszy" podawano na przykład, że owych robotników, którzy 56 w większości zostali tu zwiezieni przymusowo, jest 5,5 mln. Są wśród nich: Polacy, Rosjanie, Serbowie, Chorwaci, Słowacy, Bułgarzy, Czesi, Duńczycy, Norwegowie, Belgowie, Francuzi, Włosi, Rumuni. Ludzie ci, zatrudnieni w przemyśle wojennym i na roli, są bardzo wrogo nastawieni do Niemców i dlatego mało wydajni. Ponadto zdarzają się wypadki dokonywania przez nich zabójstw i sabotaży. Więc bezpieczeństwo na terenie Rzeszy nie jest najlepsze i nietrudno przewidzieć, jakie mogą być tego skutki. Natomiast z artykułu "Z terenów okupowanych" można się było dowiedzieć, że:

"Jeszcze nigdy prasa nie była, a przede wszystkim kierownictwo narodu, tak zakłamane jak obecnie. Żyjemy w urojeniu "Zjednoczonej Europy", podczas, gdy wokół nas wrze. A winien temu jest tylko Adolf Hitler, którego mania wielkości wyczarowała wizję niemieckiego panowania nad wszystkimi narodami Europy, wbrew woli samego narodu niemieckiego. I tu trochę silnego światła, które nam szybko, jak błyskawica, uświadomi groźne wydarzenie. "Giorhale d'ltalia", włoski organ, podał w 5 numerze z października 1941 r. listę strat za miesiąc wrzesień. Na froncie gręcko-albańskim wymienia się 378 zabitych i 124 rannych, to jest więcej niż straty w Libii za ten sam okres. A myśmy myśleli, że tam już dawno spokój. Prasa szwajcarska podała, że w Jugosławii wojna z bandami przybrała charakter regularnych walk. Szczególnie ciężka miała być walka pod Sabez, 57 80 km na wschód od Belgradu. "Stampa", wielkie pismo włoskie z Turynu, podaje w wydaniu z 11 bm., że Włosi przy pomocy niemieckich oddziałów odparli 4 silne ataki powstańców. Miały tutaj brać udział bombowce, tankietki i ciężka artyleria. 6000 ludzi z okolicznych miejscowości przeprowadzono do obozów koncentracyjnych. Jednocześnie w Montenegro utworzył się rząd uznany przez powstańców. Gdzie indziej położenie nie jest lepsze. Znajdujące się pod niemiecką kontrolą pismo "Martin" łamie ręce, że "bezmyślni szowiniści popełniają akty sabotażu, podpalają fabryki, uszkadzają tory kolejowe, niszczą zbiory, oblewając je żrącymi płynami". I zdarzyło się np., że duży transport cukru z cukrowni w Villers-Fancon (Dep. Sommy) 10 000 ton okazał się niezdatny do użytku, gdyż był zmieszany z solą. Rozstrzelano wprawdzie dyrektora i 11 urzędników, ale kto zwróci cukier? W Poitiers wyleciała w powietrze fabryka. W okolicy Melun aż 9 rozmaitych fabryk stało się pastwą płomieni. I tak wygląda francuska współpraca z niemieckim ruchem odnowicielskim? - zapytuje "Martin". Sztokholmska "Svenska Dagbladet" podaje, że w Bergen (Norwegia) dalszych 34 członków związków narodowych zostało zesłanych do obozów koncentracyjnych, a 20 rybaków i innych żeglarzy rozstrzelano z powodu aktów sabotażu. A co się dzieje właściwie w Protektoracie Czech i Moraw? Nie wiemy, ponieważ prasa niemiecka musi 58 mieć pysk zamknięty. Ustalono jednak, że'tam w Pradze doszło do walk ulicznych. Został tam posłany najgorszy pies - SS, Heydrich, gdyż szlachetny pan von Neurath jest za dobrym Niemcem, aby maczać palce we krwi i przejść do historii jako morderca. Heydrich jest naturalnie asem swego rodzaju; około 7 tysięcy Czechów zostało postawionych pod ścianą i rozstrzelanych w ciągu kilku dni. W tej liczbie premier czesko-słowackiego rządu Elias i burmistrz Pragi. Prawdziwy niemiecki człowiek, a nie blond rasowe straszydło z łaski Hitlera, odsuwa od siebie ze wstrętem ten stan rzeczy. My nie chcemy z tym mieć hic wspólnego. Oczekujemy całym sercem końca tego straszaka hackenkreuza. Heil Hitler -do diabła!!". Idziemy dalej naprzód - czytamy w artykule "O czym milczą sprawozdania Naczelnego Dowództwa Sił Zbrojnych?" Jesteśmy już w Odessie, w Wiaźmie. Jutro prawdopodobnie będziemy w Leningradzie i Moskwie, w Rostowie i Tulę, a potem jeszcze dalej. Ale im bardziej idziemy do przodu, tym bardziej rozciągają się niezmierzone połacie rosyjskich

stepów. Czeka nas idący w miliony naród fanatyków, z których Sowiety stale czerpią nowe rezerwy. Czy ktoś z nas-zobaczy Ural? Czy przetrwamy zimę w tym okropnym kraju? Dalej autor artykułu stwierdza, że od września prasa niemiecka nie pisała o porażkach ani stratach. Sprawozdania mówiły niezmiennie o zwycięstwach, 59 ale brak wiadomości na temat, czym zostały one okupione - informuje autor - i dalej wyszczególnia z nazw i numeracji dywizje oraz pułki, które zostały rozbite lub doszczętnie zniszczone. Na zakończenie podaje, że dane dotyczą tylko części strat, o których redakcja pisma dowiedziała się przed rozpoczęciem wielkiej ofensywy na Moskwę. A jej efektem staną się niezwykle żyzne rosyjskie stepy zroszone niemiecką krwią... We "Wzruszającej wiadomości" podała dalej "enka", że Narodowosocjalistyczny Związek Kobiet w Brunzlau zebrał 23 cetnary ziół jako herbatę dla rannych. Ale wiadomo, że ani Ribbentrop, ani Go-ring nie pijają takiego wywaru. Prawdziwa bowiem cejlońska herbata smakuje nieporównanie lepiej. A jeśli do tego jest ładna porcja zdobycznego kawioru, dostarczonego z frontu specjalnym samolotem, to pozazdrościć tylko takiego przyjęcia. Dla rannych bowiem w zupełności wystarczy - czytamy - wspomniana herbata rumiankowa. "Na zdrowie, koledzy!" W szczególnie dramatycznej formie obrzydzał Niemcom wojnę artykuł "Ucz się marznąć", w którym opisywane były okropności frontu wschodniego. Wilgoć, głód, zimno, masy śniegu, gwałtowne opadanie słupka w termometrze. Kilkugodzinne leżenie w błocie lub mokrym śniegu pod wściekłym ogniem. Jest dopiero jesień, lecz na środkowym froncie oraz na północnym, pod Leningradem, panuje już temperatura 5 stopni poniżej zera. Wkrótce 60 nadejdą straszliwe rosyjskie zawieje i burze śnieżne, przed którymi nie ochroni żadne futro, a i tych na ogół brak. Podczas gdy temperatura styczniowa wynosiła w Berlinie 10 stopni poniżej zera, rosyjska jesień i zima jest nie do zniesienia. W tym klimacie mogą wytrzymać tylko ci, którzy się tu urodzili i stale mieszkają. W tej straszliwej walce z rosyjskim "generałem mrozem" na nic się zdadzą kliny, kotły, wyrównywanie frontu - przekonuje autor artykułu. Taka taktyka może być stosowana w okresie letnim. A teraz ciągle idzie na gorsze i jak będzie za miesiąc lub dwa? Nazistowska równość jest taka: my krwawimy na froncie - bonzowie partyjni grabią i szykują sobie dostatni żywot. Dywersyjna propaganda, która nastawiała wszystkich przeciwko wszystkim: wojsko przeciw partii, administrację cywilną przeciw administracji wojskowej itd., a także ukazywała stosunki i stosuneczki panujące w różnych środowiskach hitlerowskiego aparatu władzy, zaczęła z czasem dawać wyniki. Niektórzy angielscy publicyści, współtwórcy "czarnej propagandy" (odpowiednik polskiej propagandy "enowej"), uważają, że to właśnie ona dała pewną zachętę do przygotowania generalskiego spisku, którego wynikiem był nieudany zamach na Hitlera 61