ziomek72

  • Dokumenty7 893
  • Odsłony2 248 086
  • Obserwuję984
  • Rozmiar dokumentów26.3 GB
  • Ilość pobrań1 302 991

Dolina serca - Woods Sherryl

Dodano: 8 lata temu

Informacje o dokumencie

Dodano: 8 lata temu
Rozmiar :488.2 KB
Rozszerzenie:pdf

Dolina serca - Woods Sherryl.pdf

ziomek72 EBooki EBOOK W Woods Sherryl
Użytkownik ziomek72 wgrał ten materiał 8 lata temu.

Komentarze i opinie (0)

Transkrypt ( 25 z dostępnych 50 stron)

PROLOG Listopad 1986 Ze szczytu pagórka Lara spojrzała na nagi zimowy krajobraz. Sękate dęby stały sztywne, majestatyczne na tle ołowianego nieba. Jak okiem sięgnąć, rozciągały się płaskie, pokryte śniegiem pola. Komuś innemu okolica mogłaby się wydać zniechęcającym pustkowiem, według niej widok ten miał w sobie piękno, prostotę i wdzięk. Jednak niezaprzeczalnie był w nim także smutek. Na nowo ogarnął ją żal, który zawsze towarzyszył momentom przelotnej radości. Dreszcz, który ją przeszedł, spowodowany był w,równej mierze wspomnieniami, co i lodowatym wiatrem. Pogrążona we wspomnieniach, wpatrywała się w surową' ziemię, która od prawie dwudziestu sześciu lat była jej domem. I zapłakała. Ta ziemia zabiła jej ojca, okazała się zbyt wymagająca dla jego chorego serca. Przyczyniła się także do śmierci matki, zabrała jej siły, z góry skazując walkę z zapaleniem płuc na porażkę. Jako nastolatka Lara nienawidziła fanny, nienawidziła bezustannej harówki i ostrych wiatrów, nienawidziła samotności i, najbardziej ze wszystkiego, gorzkich zwycięstw nad jej rodziną, które ta ziemia odnosiła. Tylko ironia losu sprowadziła ją tu z powro'tem - uczyniła obietnicę w stanie rozpaczy. Była to ostatnia próba dobicia targu z Bogiem, który i tak nie wysłuchał jej modlitw o życie matki. - Proszę cię, Laro, nie pozwól, by rodzina się rozpadła - błagała ją matka. - Utrzymaj fannę. To twoja spuścizna. Tego by chciał twój ojciec. - Będziemy wszyscy razem, mamo. I ty także - powiedziała. - Obiecaj, Laro. - Gorączkowe spojrzenie oczu matki paliło jej duszę. W końcu obiecała, złamana cichymi prośbami matki. A potem patrzyła z przerażeniem, jak jej matka w milczeniu odchodzi. Już od pięciu lat robiła wszystko, aby dochować obietnicy. Rzuciła studia. Jej bracia, którymi się opiekowała, z chudych, niezgrabnych chłopców wyrastali na silnych, młodych mężczyzn, gotowych zacząć własne życie. Razem z nimi uprawiała pola wiosną i latem, od świtu do zmierzchu, najmowała pomoc, gdy mogła sobie na to pozwolić, i woziła plony na rynek w Toledo. Jej ręce, które miały być rękami lekarza, teraz były szorstkie i chropowate, ale chłopcy, Tommy i Greg, będą mieli szanse, które ona straciła. - Zrobiłam to, mamo - powiedziała. Słowa porwał wiatr. - Udało nam się. Była w tym stwierdzeniu duma i· gorycz. Chociaż robiła to wszystko nie z własnego wyboru, osiągnięcia zasługiwały na szacunek. Mimo przeciwności losu udawało się, choć z trudem, wiązać koniec z końcem. Bank był wyrozumiały i wyrażał zgodę na .odraczanie spłaty kredytów, które ojciec brał kilkakrotnie. Ale gdyby choć na chwilę przestała się tymi długami zajmować, mogłoby to zniweczyć resztki jej nadziei. Dzięki tej walće zaczęła cenić farmę i zrozumiała, co znaczyła dla jej ojca. Pojęła w końcu, dlaczego tak walczył o jej utrzymanie i stawiał czoło tym, którzy, korzystając z jego trudnej sytuacji, chcieli tę ziemię kupić. Z czasem polubiła codzienne problemy, które niosło życie na farmie, męczące obowiązki i dający satysfakcję tok powszednich zajęć. Zaczęła traktować z szacunkiem potęgę natury, której kaprys mógł zniszczyć wszystko to, czego osiągnięcie zajęło wiele miesięcy. Wciąż żałowała straconej szansy, ale farma nieuchronnie sprawiła coś, co wydawało się niemożliwe: zawładnęła jej sercem. Powoli odwróciła się i weszła do domu. Ogrzała ręce przy kominku i zaczęła się szykować na wyprawę do miasta, która miała zadecydować, czy po tym wszystkim, co przeszła, farma pozostanie jej własnością. W banku Lara odetchnęła głęboko, zanim weszła do onieśmielającego, wyłożonego mahoniem biura pana Hogana. Przychodziła tu co roku od czterech lat, lecz mimo uprzejmości prezesa banku, za każdym razem było jej tak samo trudno. Właśnie tę uprzejmość odczuwała tak jak wcieranie soli w ranę. Jej duma, ta wielka duma Danversów, którą zaszczepił jej ojciec,· cierpiała zawsze, ilekroć była zmuszona się przyznać, że potrzebuje kolejnego odroczenia spłaty kredytów. Tym razem nie będzie inaczej. Jednakże gdy. przekraczała drzwi, niepewność w jednej chwili znikła, ustępując miejsca całkiem innemu uczuciu. Wzrok jej przyciągnął natychmiast silnie zbudowany mężczyzna, siedzący naprzeciw prezesa banku. Ciemne, trochę zbyt długie włosy opadały mu na kołnierz beżowej koszuli. Te mocne, kręcone włosy znała aż nazbyt dobrze. Gdy go rozpoznała, jej serce, już przedtem niespokojnie kołaczące, zaczęło mocno łomotać. 'A kiedy, spostrzegłszy jej wejście, wstał powoli i obrócił się ku niej, z najwyższym trudem udało jej się opanować panikę, która ją. ogarnęła. Steven Drake. Upłynęło już prawie osiem lat od chwili, kiedy widziała go po raz ostatni, mimi to - ku jej rozdrażnieniu - ciągle jeszcze działał jej na zmysły. Drogi, szyty na miarę garnitur uwydatniał mocne ramiona. Ale Steven wciąż sprawiał wrażenie człowieka czującego się swobodniej w dżinsach i flanelowej koszuli. Dłoń, która dotknęła jej dłoni, była tak samo szorstka i twarda jak jej własna, lecz delikatniejsza niż przed laty. Tak jakby nauczył się panować nad swoją siłą. - Lara - jego głos brzmiał szczerym uczuciem.

Cierpienie, błaganie, pożądanie, wszystko to zawierało się w tym jednym, wypowiedzianym miękko słowie. Jasne oczy koloru błękitnego zimowego nieba objęły ją gorącym spojrzeniem. Lara zadrżała. Wiele lat temu Steven Drake stał się całym światem niewinnej osiemnastoletniej dziewczyny. I obrócił go wniwecz. Ukazał jej nie?:równane piękno miłości, a potem dał lekcję zdrady. Czy wrócił, by zrobić to znowu? Coś jej mówiło, że za jego uprzejmym uśmiechem i gorącym spojrzeniem kryje się zimno wykalkulowany cel. Po chwili prezes banku potwierdził, że nie było to przypadkowe spotkanie. - Siadaj, Laro. Mam nadzieję, że nie masz nic przeciwko obecności pana Drake'a. Ze sposobu, w jaki to powiedział, wywnioskowała, że to nie jest pytanie. To on zaprosił Stevena i oczekiwał od niej zgody na jego obecność. Splótł ręce na biurku i długo się w nie wpatrywał. Potem odchrząknął. Znała Richarda Hogana odkąd zaczęła przychodzić z ojcem do banku. Miała wtedy nie więcej niż pięć lub sześć lat. Był to człowiek dostojny, pozbawiony poczucia humoru, ale zawsze uprzejmy. Nawet jako dziecko zdawała sobie sprawę z jego władzy. Okazywał ją w sposób bardzo powściągliwy, niemniej nie budzący wątpliwości co do jej istnienia. Teraz po raz pierwszy zauważyła w jego głosie ślad nerwowości. Paradoksalnie napełniło ją to strachem. , - Laro, moja droga - zaczął w końcu - dziś przypada tennin spłaty twojego kredytu. Czy jesteś przygotowana? Steven przyglądał się jej uważnie, co wyprowadziło ją z równowagi. Starała się nie okazywać zdenerwowania. Z trudem przełknęła ślinę i wyzywająco podniosła głowę. Ignorując Stevena, zwróciła się do Hogana. - Mam większą część sumy. - Podała mu czek opiewający na kwotę większą niż kiedykolwiek przedtem. Rzucił na niego okiem. - A co z resztą? Ogarnęło ją napięcie. Była tak pewna, że wysokość sumy zrobi na nim wrażenie. Poczuła złość, że znów będzie musiała się poniżać, i upokorzenie, że Steven będzie tego świadkiem. Zdała sobie sprawę, że prosi o dalszą zwłokę. - Bardzo proszę, z pewnością ją zdobędę, jeśli da mi pan jeszcze kilka tygodni. Wzięłam pracę na zimę, a bracia, którzy są na studiach, też pracują. Tommy kończy studia pod koniec tego semestru i pójdzie do pracy na cały etat. Pomoże też na farmie. Greg sprzedaje już swoje obrazy i przysyła do domu pieniądze. - Sztuka to niezbyt pewne źródło dochodu - zauważył Hogan. - A Tommy musi teraz myśleć o własnej rodzinie. Poza tym sądziłem, że studiuje biznes, a nie rolnictwo. - Tak, biznes, ale on i Megan zgodzili się zostać na fannie, dopóki nie staniemy na nogi. Jest dość miejsca dla nich i dziecka. Im to też pomoże. Damy radę, proszę pana. To będzie już ostatni rok zwłoki. Jeśli w przyszłym roku będą dobre zbiory, farma w końcu zacznie )?rzynosić dochód. Mężczyźni spojrzeli na siebie. - Może ja mógłbym pomóc - zaproponował Steven. Lara poczuła, że jej serce znów zaczyna bić mocniej. Instynktownie zacisnęła pięści. Spojrzała na Hogana i nie rzucając nawet okiem na mężczyznę siedzącego obok niej, zadała pytanie, które cisnęło jej się na usta już od chwili, gdy weszła do tego pokoju: - Dlaczego on tu jest? Nieświadom tego, co czuła, a raczej mylnie sobie tłumacząc przyczynę jej niechęci, Hogan odparł: - Pan Drake chciałby ci tylko pomóc, Laro. Właśnie rozmawialiśmy o tym trochę. Pozwól mu wytłumaczyć. - To jest sprawa między mną i panem, panie Hogan. To jest interes banku. Nie potrzebujemy, by rozstrzygał go ktoś obcy. - Ależ tak, moja droga., Sądzę, że potrzebujemy. Lara nie mogła znieść współczującego wzroku pana Hogana, nie odwracała jednak głowy, gdyż musiałaby spojrzeć w twarz Stevenowi. Nie była pewna, czy zdołałaby to wytrzymać. - Chcę kupić trochę twojej ziemi - powiedział Steven. Ta propozycja wisiała w powietrzu. Pokusa i przekleństwo. - Nie - padła instynktowna, twarda odpowiedź. - Dlaczęgo, Laro? Czy to ta twoja zacięta duma? W końcu na niego spojrzała. Jej oczy płonęły. - Jak śmiesz mnie o to pytać, ty, który zrobiłeś wszystko, żeby mnie tej dumy pozbawić! - wybuchnęła. - Ta ziemia należała do mojego ojca, a przedtem do jego ojca. Osiem lat temu ci odmówił. Nie zamierzam postępować wbrew jego woli. To nie tylko duma, to przywiązanie i lojalność. Rzeczy, o których nie masz pojęcia. Wytrzymał jej wściekłe spojrzenie. Zobaczyła w jego oczach coś, co ją zbiło z tropu. Łagodność. Może nawet żal. Nie zaprzeczył jej oskrażeniom, lecz powiedział po prostu: - Wysłuchaj mnie, Laro. Proszę. Nie mogła słuchać. Sama jego obecność powodowała, że kipiała ze złości. Jego słowa mogły być tylko kłamstwem. Miała dosyć kłamstw Stevena Drake'a. - Powiedziałam: nie. Cokolwiek powiesz, i tak nie zmienię zdania. Czy nie wystarczy, że usiłowałeś mnie wykorzystać, aby tę ziemię od mojego ojca wyłudzić? Po to wróciłeś? Przez ten cały czas czekałeś na szansę, żeby ukraść nam ziemię, tak jak ukradłeś innym? - Patrzyła na niego z wściekłością. - Raczej zbankrutuję, niż sprzedam ci piędź

ziemi Danversów. Jego szczęki zacisnęły się, lecz głos pozostał cichy, cierpliwy, rozsądny. Tak cholernie rozsądny. - W ten sposób możesz tylko stracić całą farmę - powiedział. - Jeśli przyjmiesz moją propozycję, zachowasz choć część. Sama będziesz mogła wrócić do szkoły, Laro. Te wszystkie twoje marzenia ... Jeszcze mogłyby się spełnić. Nie musiałabyś' być na zawsze przywiązana do farmy ojca. - Ta farma to teraz moje życie. Tamto wszystko to były tylko głupie dziewczęce sny. - Nie takie głupie - powiedział. Te słowa przypomniały jej, jak wiele straciła. Steven zawsze rozumiał jej marzenia, dodawał jej odwagi. Albo tak jej się wydawało. Miała osiem długich lat, by bez emocji przemyśleć swoje motywy. Jej marzenia i to, , w co wierzyła, obróciło się w popiół tej nocy, kiedy opuścił ją bez słowa. Nic jej nie zostawił oprócz milczenia i żalu. - Posłuchaj go, Laro - teraz prosił pan Hogan. - To dla was wszystkich sensowne rozwiązanie ... Nie była mu w stanie przerwać. Słuchała z ciężkim sercem. Propozycja Stevena była rzeczywiście sensowna. To, co zap,łaciłby za sto akrów lasu wzdłuż strumienia, pozwoliłoby spłacić dług rodziny i utrzymać farmę przez wiele lat. Najkorzystniejsze było to, że, jak zaznaczył, zachowałaby całą ziemię uprawną. Nie, pomyślała Lara. W ten sposób straciłaby najbardziej malowniczą część posiadłości. Była to jedyna próżność, na którą sobie pozwalała - komfort posiadania cichego, spokojnego miejsca, gdzie znajdowała schronienie po zakończeniu pracy w długie, wyczerpujące letnie dni. Steven chciał tylko tej części, gdzie się kochali w letnie noce, co w oczywisty sposób nie miało dla niego znaczenia, a na jej życiu tak bardzo zaważyło. - Co chcesz zrobić z tą ziemią? - zapytała. W jej głosie brzmiało szyderstwo. - Zbudujesz na niej jakieś domy do wynajęcia? - Tylko mój własny. - Na jak długo? - Na stałe. W końcu interes doszedł do skutku, bo nie było innego wyjścia. Pan Hogan nie pozostawił co do tego żadnych wątpliwości. Zbyt wiele małych farm rodzinnych upadało. Bank był zmuszony wchodzić na hipotekę· - Nie strać jej całej, Laro - poradził. - Nie zmarnuj tej szansy. A Steven dotrzymał słowa. Zbudował tam tylko swój dom - dom z drewna i kamieni na stoku porośniętym aksamitnym zielonym trawnikiem, otoczony lasem wysokich drzew. Zaprojektowany ze smakiem, bardzo dobrze pasował do otoczenia. Świadczył o miłości właściciela do tej ziemi .. Lara obserwowała budowę tego domu ukradkiem, z uczuciem znużenia, ale i z fascynacją. To był ten dom, który wiele razy wyobtażali sobie osiem lat temu, gdy siedząc nad strumieniem marzyli o przyszłości. Z jaką troską planowali każdy pokój, meble, nawet widoki z okien, a przede wszystkim marzyli o śmiechu, który miał wypełnić ten dom. To był piękny sen, śniony przez dwoje ludzi, których magia miłości złapała w. swoje sidła. To, co się stało, było dla niej torturą, szyderczym świadectwem tego, że nie potrafiła zachować dziedzictwa ojca. A co gorsza, boleśnie przypominało jej każdego dnia przeszłość, o której powinna była zapomnieć, ale nie mogła. Udręka, którą czuła na widok tego domu, złamałaby słabszą od niej kobietę· Larę Danvers zagrzewała do walki. ROZDZIAŁ PIERWSZY Pręzent Dom Stevena stał pusty już od wielu tygodni i Lara w końcu zaczęła się uspokajać. Nie miała pojęcia, gdzie tym razem pojechał, ale była mu za to wdzięczna jak za odroczenie wyroku. Denerwowało ją, gdy widziała cho<;by przelotnie, jak łowił ryby nad strumieniem, gdy mignęły jej wyblakłe dżinsy z krótkimi nogawkami, opuszczone nisko na biodra, i nagie, brązowe od słońca ramiona. Skończyły się też te okropne przyp.adkowe spotkania w mieście. Serce przestawało jej bić, gdy ich spojrzenia się zderzały, wzniecając na nowo płomień gniewu i udręki, tak jak iskry spadające na suche krzesiwo. Podobne momenty zatruły ostatnich kilka lat. Pociecha i spokój, które w końcu znalazła w cichym życiu na farmie, zostały zniszczone w jednej c;hwili przez człowieka, który w ogóle nie powinien się liczyć. Choć ostanio jego wizyty w rezydencji stawały się coraz bardziej nieregularne; przestały ją cieszyć spacery o' zmroku po własnej ziemi, coraz rzadziej wpadała na szklaneczkę wody sodowej do Beaumontów. Przestało jej sprawiać przyjemność oczekiwanie na te drobne przyjemności. Serce waliło jej ze strachu za każdym razem, ilekroć mijała zakręt strumienia. Puls przyspieszał, gdy w promieniach słońca mignęły kasztanowe włosy, a nawet gdy w szybie wystawowej błysnął błękit i chrom jego furgonetki. Zaufanie umarło. Ale dlaczego nie miłość? Dlaczego czuła wciąż to wzburzenie krwi na samo wspomnienie jego imienia? Dlaczego nie znikał ten tęskny ból, który zagnieździł się w jej sercu? Czy po tylu latach również i on nie powinien zniknąć? Przez jakiś czas oszukiwała się, że to gniew był powodem tak silnych reakcji, lecz w chwilach szczerości przyznawała, że było to coś całkiem innego. Najwidoczniej los. zadecydował, że Steven miał się stać namiętnością jej życia, o której nie sposób zapomnieć. Jakkolwiek by się starała, nigdy nie zdoła wyprzeć z pamięci tego podniecenia, które wniósł do jej cichego życia dzięki swojej inteligencji, witalności i radości 'życia. '

Uporawszy się z porannymi zajęciami Lara usiadła na ganku i patrzyła, jak unosi się ciemny welon nocy, ustępując przed szarą poświatą zwiastującą poranek. Była to jej ulubiona pora, te spokojne chwile, które należały tylko do niej. Odpłynęły ostatnie chmury po wczorajszym deszczu. Potem na horyzoncie pojawiły się leniwie różowe smugi, a po nich morze złotego i pomarańczowego blasku. Piękno tego zjawiska odsunęło na jakiś czas dręczące ją myśli. Biorąc pod uwagę jej ostatnie nastroje, dobrze się stało, że Tommy zostawił jej dzieci na lato, gdy on i Megan urządzali się w Kansas City. Jennifer i Kelly były niesforne i zostawiały jej niewiele czasu na roztrząsania tych spraw. Dni wypełniał ich śmiech i dziecihna fascynacja dosłownie wszystkim, poczynając od motyli, a na traktorach kończąc. Mając je koło siebie Lara czuła się lepiej, czuła się silniejsza, szczęśliwsza. Wypełniały puste miejsca w jej życiu, czego nie były w stanie uczynić ani ciężka praca, ani nawet dobre wyniki gospodarowania na farmie. Być może później tego ranka będą mogły pójść nad, strumień. Steven znowu wyjechał, nie było nawet jego gospodyni, która mogłaby je zal,lważyć, będą więc bezpieczne, a zapowiadała się świetna pogoda na piknik. To będzie wielka przyjemność. Na pewno zaab~orbuje to jej wiecznie ciekawe, niesforne bratanice, a jej przypomni własne, dawno minione dzieciństwo. Mimo że latem na farmie było zawsze dużo pracy, jej ojciec znajdował jeden wolny poranek, aby obudzić o świcie ją i jej braci i zabrać ich na ryby. Uwielbiała ojca. Był to dla niej najmilszy moment całego lata, kiedy można było zapomnieć o troskach, chlapać się w chłodnej wodzie i przynajmniej raz czuć się dzieckiem. W olbrzymim żółto-białym termosie była zimna jak lód lemoniada, mieli też kanapki z masłem orzechowym i galaretką oraz ciasteczka z mąki owsianej, słodkie od rodzynek. Współzawodniczyli ze wszystkich sił, kto złowi największą rybę, a było tyle przy tym śmiechu i kpin, że zwycięzca i pokonani byli równie zadowoleni. Pod koniec dnia nieśli dumnie do domu nawleczone na sznurek ryby, które mama smażyła na kolację. Każdego roku mówiła dokładnie te same słowa, gdy czekali niecierpliwie, aż podniesie do ust widelec z pierwszym kęsem. - Oświadczam, że to jest z pewnością najlepsza ryba, jaką kiedykolwiek jadłam - mówiła i uśmiechała się szeroko. - Musicie pewnie, dzieci, znać to najlepsze miejsce w strumieniu. Lara zawsze się z nią zgadzała. Każdego roku ryba była najlepsza, woń zeszłorocznej rozwiał czas, smak tegorocznej podnosiło podniecenie. Zaplanowawszy, co będą robić, wróciła do kuchni, nalała sobie jeszcze jedną filiżankę kawy i zaczęła przygotowywać wszystko do pikniku. Właśnie kończyła, kiedy do kuchni przydreptały Jennifer i Kelly, z błyszczącymi policzkami i jasnymi loczkami w nieładzie. Kelly, z kciukiem w buzi, oparła się o nogę Lary i cierpliwie czekała, aż ta weźmie ją na ręce. Poranek był chyba jedyną porą dnia, kiedy Kelly była posłuszna. Lara objęła serdecznie dwulatkę i wyjęła jej kciuk z buzi. - Jeśli będziesz ciągle ssała ten kciuk, pewnego dnia ci odpadnie - przekomarzała się z dziewczynką. - Nie odpadnie - powiedziała Jennifer. - Tata też mi tak zawsze mówił, a moje nie odpadły. Zobacz. - Wyciągnęła rączki. Lara obejrzała oba kciuki z powagą· - Tak, rzeczywiście. Szczęściara z ciebie. Ale jak byś się czuła, gdyby Kelly nie miała tyle szczęścia? A teraz dam wam placków na śniadanie. To o wiele lepsze niż jakiś stary paluch. Kelly skinęła z .zadowoleniem i już całkiem rozbudzona wykręciła się na rękach Lary, chcąc, by ją postawiła na ziemi. Jennifer wpatrywała się w Larę podejrzliwie. Od razu rozpoznała przekupstwo. Jednak nie uprzedziła siostry o przebiegłości dorosłych, gdyż apetyt na placki wziął górę nad poczuciem obowiązku. Kiedy dziewczynki siedziały przy stole nad pełnymi talerzami, Lara zdradziła im niespodziankę, którą zaplanowała. - Piknik - powtórzyła Kelly, wywijając nabitym na widelec plackiem polanym sokiem. Lara cierpliwie skierowała go jej do ust. Zawsze uważała za wielki sukces, jeżeli więcej niż połowa posiłku trafiała do żołądków dzieci. - Myślałam, że nie chcesz, żebyśmy chodziły nad rzekę - powiedziała Jennifer. - Zazwyczaj nie chcę, ale to jest szczególna okazja. - I będziemy mogły pływać? - Jeśli woda jest ciepła. - Czy będziemy musiały łowić ryby? - A nie chcecie? Jennifer zdecydowanie pokręciła głową· - Czy łowiłyście kiedykolwiek? - Nie pamiętasz, ciociu Laro? Tata raz mnie zabrał. Miał takie paskudne robaki i nabijał je na haczyk. Było mi niedobrze. Lara stłumiła uśmiech wywołany wspomnieniem zakłopotania Tommy'ego na widok odrazy, która malowała się na twarzy Jennifer. - Teraz sobie przypominam. Nie będziecie musiały dotykać robaków, jeśli nie macie ochoty, ale czy nie byłoby zabawnie złowić wielką rybę i zjeść ją na obiad? Jennifer, która odziedziczyła po ojcu poważne usposobienie, chociaż nie jego pasję łowienia ryb, zamyśliła się nad tym głęboko. - Możliwe. Trochę rozczarowana, Lara pomyślała, że i tak na nic innego nie mogła liczyć. No, a nawet gdyby dziewczynki

nie łowiły ryb? Mogą przecież się kąpać. To jej nie zepsuje dnia. Nic nie jest w stanie zniweczyć szansy przywołania dawnych wspomnień. Godzinę później cała trójka szła spacerem przez las. Dziewczynki miały na sobie kostiumy kąpielowe. Promienie przeświecały przez liście, rzucając plamy zielonych cieni. Trawa była chłodna i wilgotna, słońce gorące. W powietrzu unosił się intensywny zapach ziemi i lasu po deszczu. Zazwyczaj był to krótki spacer, dziś przedłużały go różne podniecające odkrycia. Bo trzeba było rozpoznawać rozmaite leśne kwiaty, gonić wiewiórki, obserwować ptaki. - Co to? - zapytała Kelly, wyrywając z korzeniami już chyba dziesiąty kwiat. - Jaskier. - Wszyscy to wiedzą - Jennifer spojrzała na nią z wyższością. - Okej, panno Przemądrzalska - powiedziała do niej Lara. - W takim razie pokaż nam, gdzie jest północ. Jennifer przez chwilę stała nieruchomo, potem rozejrzała się dookoła ze ściągniętymi w zamysleniu ustami i zmarszczonymi brewkami. Nagle oczy jej się rozjaśniły. - Tam - pokazała we właściwym kierunku. - Skąd wiesz? - Bo tatuś mi powiedział, żeby szukać mchu z tyłu na pniach drzew. Lara zwichrzyła czuprynkę Jennifer. - Co mam z tobą zrobić? Niedługo będziesz mądrzejsza ode mnie. - Wtedy coś ci czasem opowiem - obiecała Jennifer. - Chcę popływać - powiedziała Kelly, najwyraźniej zmęczona popisem mądrości siostry. - Chcę popływać teraz. . Lara wzięła ją za rękę. O ile Jennifer była spokojna, cierpliwa i uparta, Kelly była impulsywna i pełna nieokiełznanego entuzjazmu. Jennifer spędzała całe godziny sama z książką, Kelly wolała układać koślawe wieże z klocków albo wzlatywać na huśtawce tak wysoko, że mogła dotknąć niższych gałązek dębu. Lara wyobrażała sobie, że Jettnifer w przyszłości będzie naukowcem, podczas gdy Kelly mogłaby równie dobrze zostać kosmonautką. Jak to się stało, że Tommy i Megan mieli dzieci o dwu tak różnych osobowościach? - Więc się pospieszmy! - Lara zareagowała na potrzebę działania Kelly. - Co dostanie ten, kto będzie pierwszy przy strumieniu? - Ciasteczko! - wykrzykneła Jennifer. - Dobrze. Start! Usłyszały szum wody, zanim jeszcze ją zobaczyły. Powierzchnia strumienia zajaśniała nagle przed nimi. Jennifer pisnęła zachwycona i pobiegła do brzegu. Ostrożnie wsadziła do wody jedną nogę, by sprawdzić temperaturę, a potem zanurzyła się prędko, aby nikt jej nie odebrał palmy pierwszeństwa. Kelly bez wahania podreptała za nią na swoich tłustych, mocnych nóżkach. Po chwili chlapały się szczęśliwe w płytkiej wodzie. Na pewno wystraszyły wszystkie ryby, pomyślała Lara z rezygnacją. Podczas gdy dziewczynki się bawiły, rozłożyła koc, otworzyła kosz piknikowy i przygotowała lunch. Przez chwilę czytała, a potem zdjęła bawełnianą koszulkę, kótrą nosiła na kostiumie kąpielowym, i podeszła do brzegu. - Tutaj jest wspaniale, ciociu Laro. Nikogo nie ma. Czemu nie możemy przychodzić tu częściej? - spytała Jennifer, ochlapując ją wodą. Lara wstrząsnęła się, gdy zimne krople spadły na jej rozgrzaną w słońcu skórę, ale naprawdę zmroziło ją to niewinne pytanie. - Po prostu nie możemy. - Ale czemu nie? Znów poczuła rosnące napięcie, wróciło też poczucie straty. To ciągle powinna być ziemia Danversów. Nigdy nie powinna była się dostać w obce ręce. Steven, choć kiedyś łączyła ich wielka zażyłość, był w końcu tylko trochę mniej niż obcym, a do tego - jak się okazało - nigdy go naprawdę nie znała. Co miesiąc odkładała pieniądze, żeby pewnego dnia odkupić ziemię, ale cel był odległy, a poza tym nie była pewna, czy Steven zechce ją sprzedać. - Ciociu Laro, czemu nie możemy tu ciągle przychodzić? - nastawała Jennifer. - No właśnie. Dlaczego? - zapytał zwodniczo miękki, głęboki męski głos. Lara gwałtownie odwróciła głowę. Chyba ściągnęła Stevena myślami. Zwalczyła pokusę, by ręcznikiem zasłonić przed utkwionym w nią wzrokiem opięte kostiumem kąpielowym ciało. - To ty ... - zaczęła zmieszana. Jej serce biło mocno. - Myślałam, że wyjechałeś. - Jestem pewien, że tak myślałaś - w głosie Stevena brzmiała wyraźna nuta ironii. - W przeciwnym rjlzie z pewnością byś tu nie przyszła. . Lara była zaskoczona, poczuła się rozdarta między uczuciem wściekłości, które tak długo w sobie podsycała, a budzącym się na nowo instynktownym pożądaniem. Nie była w stanie nic na to poradzić, że serce biło jej mocniej i że na twarzy pojawił się rumieniec. Nie mogła oderwać spojrzenia od stojącego przed nią mężczyzny. Jego oczy miały ten sam jasnobłękitny odcień, który zapamiętała, uśmiech był tak samo zniewalający. Tylko pojedyncze siwe włosy na ciemno obrośniętej klatce piersiowej były dowodem, że od czasu ich ostatniego

spotkania w tym miejscu minęło już kilka lat. Podobnie jak Księżyc podnosi wody przypływu, tak i on wciąż wzbudzał w niej uczucie. Jak wtedy. - Idziemy - powiedziała, ze zdecydowaniem odwracając się do niego pl,ecami, aby ukryć podniecenie i napięcie wzbierających piersi. Zaczęła składać rzeczy, które dopiero co rozłożyła. Steven wyjął kosz piknikowy z jej drżących rąk i z powrotem posawił go na ziemi. - Tak bardzo się mnie boisz? - patrzył, jak jej piersi unoszą się szybko. Zniżył głos, aby dziewczynki go nie usłyszały. Uniosła twarz, ale nie była w stanie spojrzeć mu w oczy. - Nie boję się ciebie, ale to jest teraz twoja ziemia. Jesteśmy intruzami. - Nie sądzisz, Laro, że posuwasz się za daleko w swojej nienawiści? - zapytał lekko zniecierpliwiony. - Wracaj do wody i nie psuj pikniku. Niech dziewczynki się bawią. Jesteście tu zawsze mile widziane. - A więc pójdziesz sobie? - Pytanie było obcesowe, ale konieczne. . Uśmiechnął się nieznacznie. - Tak jak powiedziałaś, to moja ziemia. Dokładnie takiej aroganckiej odpowiedzi mogła się spodziewać. Jeśli żywiła nadzieję, że zmienił się po tylu latach, miała dowód, iż człowiek taki jak on nie może się zmienić. Była tu mile widziana, ale tylko jeśli zaakc~ptuje także jego obecność. Żadnych ustępstw. - Kto ty jesteś? - zapytała nagle Jennifer. Stały obok Stevena drżące, ociekające wodą. Lara szybko się schyliła, aby owinąć je ręcznikami. Ukucnął obok i przedstawił się. - Jestem Steven Drake. A wy? - Jestem Je'rmifer Danvers, a to moja siostra, Kelly. To jest moja ciocia Lara. Znasz ją? - Znam ją od bardzo dawna. - Rzucił na Larę znaczące spojrzenie. - Od zbyt dawna - wyszeptała. Steven zignorował to. Celowo koncentrował uwagę na jej bra,tanicach. - Widzę tu wędkę, ale nie widzę żadnych ryb. Nic nie zhlpałyście? - Łowienie ryb jest paskudne - oznajmiła Jennifer. - Paskudne - zawtórowała 'Kelly. - Bo pewnie nie wiecie, jak to się robi - powiedział. - Chcecie, żeby wam pokazać? Podniósł wędkę Lary i, zanim zdążyła zaprotestować, ruszył w górę strumienia: Dziewczynki podążyły za nim, nawet się na nią nie obejrzawszy, jakby je zaczarował. Ze wzrastającą irytacją obserwowała ich nagłe zafascynowanie haćzykami i robakami. Nie tylko zręcznie nie powzolił jej stąd uciec, ale jeszcze zamierzał zdobyć sobie sympatię jej bratanic i, jak widać, robił to z powodzeniem. Powinna była nalegać, aby stąd poszły. Bez względu na to, co ich dzieliło, nawet przy całym gruboskórnym usposobieniu Stevena, nie było prawdopodobne, by urządził scenę w obecności dzieci. Ich śmiech niósł się w nieruch9mym powietrzu. Doznała nagle nieprzyjemnego uc:z;ucia, które mogła określić tylko jako zazdrość. O Boże, jak łatwo się zaprzyjaźnił z Jennifer i Kelly. Zachowywał się tak naturalnie, jakby zabawy z małymi dziećmi były jego ulubionym zajęciem. Przypomniało jej to aż nadto dokładnie, jak w tym właśnie miejscu rozmawiali o rodzinie, którą mieli założyć. Mogła sobie wyobrazić, jak by wyglądały dzieci Stevena - chłopiec, miniatura przystojnego ojca, roześmiany i uroczy, silny i pełen wdzięku, dziewczynka rezolutna i pełna życia. Głośny pisk zadowolenia przerwał nagle jej myśli. - Ciociu Laro, chodź tu szybko! Złapałam rybę! - Kelly była tak samo podekscytowana jak jej siostra. Obie dziewczynki podskakiwały i klaskały w dłonie. Steven zdejmował z haczyka sześciocentymetrową rybkę i obserwował je z wyrozumiałym uśmiechem. - Czy możemy ją zjeść dzisiaj na obiad? - poprosiła Jennifer. Lara i Steven wymienili spojrzenia. - Kochanie, ona jest całkiem mała - powiedział Steven. - Starczyłaby najwyżej na jeden kęs. Może powinnaś ją wypuścić, żeby sobie urosła. Jennifer przyjrzała się uważnie swojej zdobyczy. - Jest niewielka - przyznała. - Co mam zrobić, ciociu Lam? - To zależy od ciebie, ale sądzę, że pan Drake ma rację. To takie rybie dziecko. Do następnego lata urośnie i wtedy znowu spróbujesz ją złapać. Jennifer wzięła za ogon małą wijącą się rybkę i zerknęła w jej lewe oko. - Okay - powiedziała wreszcie, usatysfakcjonowana tą wymianą spojrzeń. Weszła parę kroków do wody i zanurzyła delikatnie rybkę w strumieniu. . - Pa, rybo - pożegnała się z powagą:. Kelly, zasępiona, wsadziła kciuk do buzi. - Kiedy tak mówiliśmy o rybie, zachciało mi się jeść. Może zjemy lunch? - zaproponowała Lara zmieniając temat. - Pan Drake też? - spytała Jennifer. - Pan Drake ma na pewno dużo pracy dzisiejszego popołudnia.

- Nic takiego, co by nie mogło poczekać - odparował, patrząc jej w oczy. - Dam mu połowę moich kanapek - rozstrzygnęła Jennifer. Lara z westchnieniem poddała się temu, co nieuniknione. Rozdzieliła kanapki z masłem orzechowym i galaretką oraz lemoniadę, starannie unikając wzroku Stevena. Pierwszy kęs utknął jej w gardle i wydawało się, że już tam zostanie. Nie miała apetytu. Ciepłe palce musnęły jej dłoń. Steven wyjął jej z ręki kanapkę. - Ja ją dokończę, jeśli ty nie masz ochoty. - Steven - żachnęła się, ale zmieszał ją wyraz jego oczu. Ileż to razy podkradał jej ostatni kawałek kanapki, ostatnie ciastko, ostatni łyk napoju. To był taki nieustający żart, że albo nauczy się szybciej jeść, albo umrze przy nim z głodu. Uśmiechnął się zuchwale. Wiedziała, że on też pamięta. Drażnił się z nią celowo. - Musimy już iść - pospiesznie sprzątała resztki lunchu. - Czas na popołudniową drzemkę dziewczynek. - One już teraz prawie śpią - zauważył. - Po co je budzić? - Mają mokre kostiumy kąpielowe. Gotowe się zaziębić. - To była najlepsza wymówka, jaka jej przyszła do głowy. O wiele lepsza niż przyznanie, że to tylko ona chce już iść. - Laro, jest prawie trzydzieści stopni. Z pewnością się nie zaziębią. - Ale są w cieniu. - Laro - w jego głosie czaiło się rozbawienie. - Czy spędzenie ze mną paru chwil jest takie straszne? Mamy mnóstwo do nadrobienia. - Nie mam ci nic do powiedzenia - upierała się. - O, bardzo wątpię. - Uśmiechnął się szeroko, aż przeszły jej ciarki po plecach. - Sądzę, że masz mi to i owo do powiedzenia. A co z tym wszystkim, czego mi nie zdołałaś powiedzieć jedenaście lat temu? Albo z tym, co mi chciałaś powiedzieć wtedy w banku, kiedy kupiłem tę ziemię? Zacznij może od tego i jakoś dojdziemy do dnia dzisiejszego. - Staram się nie używać brzydkich słów przy dzieciach. Odrzucił do tyłu głowę i śmiał się z jej rozmyślnie surowego tonu. Lara poczuła, że rt:la ochotę śmiać się razem z nim i zostawić za sobą cały ten ból i złość, tak jakby ich nigdy nie było. Najwidoczniej wyczuwał jej zmieszanie, gdyż nalegał dalej. - Nie sądzisz, że znów moglibyśmy być przyjaciółmi? Gdybyśmy spróbowali? Przyjaciel? Słowo to nawet w przybliżeniu nie oddawało tego, czym niegdyś dla niej był. Już raczej bratnia dusza. A z całą pewnością kochanek. Ale zaczęło się od przyjaźni. Czy odważyłby się zaczynać od nowa, wiedząc, jakie uczucia wywołuje w niej sam jego widok? - Sądzę, że tó byłby błąd - powiedziała wreszcie. - Czy jakiś starożytny filozof nie powiedział, że nawet Bóg nie może zmienić przeszłości? - Nie chcę jej zmieniać. Chciałbym, żebyśmy się oboje nauczyli z nią żyć. - Żyłam z nią każdego dnia przez ostatnich jedenaście lat. Nie musisz mi o niej przypominać. - Wyrzuciła z siebie te słowa ze złością, nie zastanawiając się nad ukrytym sensem tego wyznania. Westchnął. Wyciągnął rękę, aby dotknąć jej dłoni, ale odsunęła się gwałtownie. - Óch, Laro, czy aż tak cię dotknąłem? Bardzo przepraszam. Nie chciałem cię zranić. Oczy zaszły jej nagle łzami. Nie wolno mu ich zobaczyć. Zerwała się. - Za późno na przeprosiny, Steven, a ja naprawdę nie potrzebuję twojego współczucia. Po prostu idź swoją drogą i zostaw mnie w spokoju. Stanął obok niej. Zanim się zorientowała, co tym razem chce zrobić, pogładził ją delikatnie palcem po policzku. Wstrząsnęła się pod tym dotknięciem. - Nie sądzę, żebym mógł to zrobić, moja najdroższa. Już nigdy więcej. - W jego głosie brzmiała nuta żalu, ale oczy płonęły determinacją. Zbyt dobrze znała to spojrzenie. Zadrżała. - Musisz - powiedziała z cichą desperacją. Jej odpowiedź bardziej przypominała prośbę. Jeszcze zanim się odezwał, wyczytała z jego wyraz1ł twarzy, że zamierzał tę prośbę zignorować. - Przykro mi. To było więcej, niż mogła wytrzymać. - Jennifer! Kelly! Zbudźcie się, dziewczynki. Czas do domu. Zaspane dzieci ruszały się wolno, tak niemożliwie wolno. Z każdą sekundą jej ręce trzęsły się coraz bardziej, a nerwy były coraz bardziej napięte. Steven zdawał się obserwować jej wzrastające zdenerwowanie z leniwą fascynacją, co tylko zwiększało jej poczucie . osaczenia. Czuła się jak królik złapany w pułapkę, serce w niej dygotało. Bez słowa obserwował, jak prowadziła dziewczynki w stronę ścieżki. Czuła na· sobie jego spojrzenie. Zdziwiła ją zaduma, jaka przez chwilę malowała się na jego twarzy. Zapamiętała też wyraz zdecydowania, który natychmiast ją zastąpił. I zadrżała. Ledwo się powstrzymała, aby nie zacząć uciekać. Instynkt jej podpowiadał, że on tak łatwo nie zrezygnuje. Nigdy nie rezygnował. Steven należał do ludzi, którzy stawiają sobie jasne cele i zmierzają do nich z uporem buldoga. Jej dzisiejsza ucieczka to tylko odsunięcie na krótko tego, co nieuniknione.

ROZDZIAŁ DRUGI Biały drewniany dom był skąpany w świetle księryca. Steven już od bardzo dawna stał ze wzrokiem utkwionym w okno pokoju Lary, znajdującego się na pierwszym piętrze, jak gdyby czekał, aż pojawi się w nim światło. Nieubłagana ciemność drwiła z niego, skutecznie pozbawiając go upragnionego widoku. Całe lata minęły od czasu, kiedy zachowywał się podobnie. Czekał przezd domem jak usychający z miłości nastolatek, który ma nadzieję, że choć przez chwilę ujrzy swoją sympatię. Mimo że miał wówczas dwadzieścia siedem lat, tak się właśnie czuł, odkąd zobaczył nad strumieniem Larę Danvers. Zdarzyło się to w upalny letni dzień. We czwartek, przypomniał sobie, bo w ostatniej chwili księgowy odwołał wtedy cotygodniowe spotkanie. Postanowił skorzystać z niespodzianego wolnego czasu i rozejrzeć się po okolicy. A przy okazji trochę popływać dla ochłody, o ile udałoby się znaleźć jakieś ustronne miejsce nad strumieniem przylegającym do ziemi, którą zamierzał kupić. Przejechał kilka kilometrów pylistą drogą, potem wysiadł z samochodu i poszedł ścieżką między drzewami. Słońce przeświecało przez liście. Gdy doszedł nad strumień, nie mógł się oprzeć pokusie. Nie zauważywszy wokół nikogo, zrzucił ubranie i natychmiast się zanurzył. Zetknięcie rozgrzanego ciała z zimną wodą było bardzo miłe. Wtedy właśnie ją zobaczył. Wyłoniła się z lasu jakieś sto metrów od niego.Fala lśniących włosów - najdłuższych, jakie kiędykolwiek widział - opadała jej na plecy. Błyszczały w słońcu jak splątane nitki, najczystszego złota. Miała twarz dziewczyny z rodu wikingów, jej rysy i cera świadczyły o niewątpliwie skandynawskim pochodzeniu. Była wysoka, jej smukłe, opalone nogi przechodziły łagodną linią w ponętnie zaokrąglone biodra. Poruszała się z naturalnym wdziękiem, zupełnie nieświadoma swego powabnego wyglądu. Schyliła się, aby zdjąć buty, wyprostowała stopy w chłodnej, trawie. Podniosła się i rozpostarła ręce, jak gdyby chciała wziąć świat w ramiona, obróciła twarz do słońca. Steven wstrzymał oddech i czekał. O Boże, co się stanie za chwilę. Czy za butami pójdzie bluza i szorty? Czy także wejdzie do wody, nieskrępowana swą nagością? Poczuł się tak, jakby przypadkowo znalazł się w raju, usidlony między niewinnością i zmysłowością. Ciągle ubrana, brodziła po kolana w wodzie śmiejąc się jak dziecko. Pomyślał, że w życiu nie widział równie pięknej kobiety ani nie słyszał równie czarującego głosu. Być może, gdyby nie szła w jego kierunku, milczałby dalej i na zawsze zachował to wspomnienie, jak niezwykle piękny sen. Ale ciągle się zbliżała, taka radosna, rozpromieniona, nie chciał jej wprawiać w zakłopotanie. W końcu odezwał się cichym i lekko ochrypłym głosem, w którym brakło zwykłej pewności siebie. - Dzień dobry. Na dźwięk jego głosu przystanęła spłoszona. Patrzyła na niego. Zauważył, że jej oczy miały zdumiewający szaroniebieski odcień, jaki ma morze o świcie,gdy pada na nie blednący promień księżyca. Zdał sobie też wtedy sprawę, że jest bardzo młoda. Mimo dojrzałego wyrazu twarzy była nastolatką, z pewnością miała nie więcej niż dwadzieścia lat. Spostrzegła na brzegu jego ubranie rozrzucone w pośpiechu. Wcale się jednak nie zmieszała, na jej twarzy błysnął drwiący uśmieszek. - Zapewne nie uważa pan .za stosowne wyjść na brzeg, żebyśmy się mogli sobie przedstawić - powiedziała. - Pani bardzo dobrze wie, że gdybym teraz wyszedł na brzeg, nie byłoby w tym nic stosownego - odparł marszcząc brwi z udaną surowością. Roześmiała się czystym, jasnym śmiechem. - Proszę mnie nie strofować. To pan kąpie się nago w moim strumieniu. Tak to się właśnie zaczęło, wśród drwin i śmiechu, i ledwie tlącej się zmysłowości. Usiłował trzymać się od niej z daleka, zwłaszcza gdy się dowiedział, że ma dopiero osiemnaście lat. Ale mimo młodego wieku Lara była kobietą, którą niełatwo było ignorować. Miał doświadczenie w unikaniu damskich sztuczek, nie umiał jednak poradzić sobie z jej całkowitym brakiem przebiegłości. W sposób niewinny i czarujący zarazem wciągnęła go w coś, co brał początkowo za delikatny flirt, niezobowiązujący jak wspólna zabawa na karuzeli, przekonał się jednak, że 'przypomina raczej niebezpieczną jazdę na diabelskim młynie. Była na zmianę zagadkowa i nieuchwytna, pełna entuzjazmu i śmiała. Nie wiedząc, czego się ma spodziewać, każdego ranka budził się pełen radosnego oczekiwania na to, co nastąpi. To się przecież musiało kiedyś skóńczyć, jednak rozstanie było bolesne, najgorsze ze wszystkich rozstań, które przeżył. Teraz znowu był tutaj, ryzykując taki sam wir uczuć. Zaniósł pakunek, który miał ze sobą, na tylny ganek i zostawił go w tym samym miejscu, gdzie zwykł kiedyś zostawiać prezenty. Rzucił za siebie jeszcze ostatnie spojrzenie i z grymasem na twarzy ruszył do domu. Miał nadzieję, że nie pożałuje swojego gestu. Dzisiaj Lara wydawała się spokojniejsza. Tamta sprzed lat, pełna temperamentu, byłaby zdolna cisnąć mu ten podarunek w twarz. Klap!

Chmura mąki wzbiła się w powietrze. Lara energicznie wyrabiała ciasto na kuchennym blacie. Rozpłaszczyła je, zwinęła i mocno ugniatała pięściami, aż się zmęczyła. Odetchnęła głęboko, wciągając przyjemny zapach drożdży zmieszany z wonią róż, które wcześniej przyniosła z ogrodu. Chwyciła ciasto i znów nim cisnęła. Uderzyło o blat z tym samym miłym odgłosem. - Co za człowiek - mruknęła, wymierzając bryle ciasta kolejny gwałtowny cios. - Jak on śmiał po tylu latach? ... Za kogo on się ma? Chętnie bym tam poszła i... - Jaki człowiek, ciociu Laro? - spytała Jennifer. Zaskoczona Lara spojrzała nieprzytomnym wzrokiem na bratanicę, która weszła cicho do kuchni i teraz wpatrywała się w nią szeroko otwartymi, poważnymi oczyma, tak bardzo przypominającymi oczy Tommy'ego. To zakradanie się Jennifer było bardzo kłopotliwe. Lara nigdy nie widziała dziecka, które by się tak cicho poruszało i potrafiło tak długo . stać bez ruchu. Ani też równie bystrego. - Jak długo tu stoisz? - Nie wiem - odparła mała i z dziecięcym uporem powtórzyła: - Jaki człowiek, ciociu Laro? Dokąd byś poszła? Czy Kelly i mi też wolno iść? - Kelly i mnie - poprawiła odruchowo Lara. Jennifer najwidoczniej dosłyszała ostrą nutę, która mimowolnie zabrzmiała w jej głosie, i spojrzała na nią z uwagą. - Jesteś na kogoś zła? - Skądże. . Lara westchnęła. Nie potrafiła w logiczny sposób wyjaśnić, czemu była zawsze zła na t e g o właśnie mężczyznę. Nie musiał nic robić, by doprowadzić ją do furii. Irytowało ją samo istnienie Stevena Drake'a. Jego wczorajsze zachowanie było wystarczająco denerwujące, ale dzisiaj dolał jeszcze oliwy do ognia, zostawiając koszyk truskawek na tylnych schodach. O mało się o niego nie potknęła, gdy wyszła o świcie, by wydoić dwie krowy, które jej jeszcze pozostały w oborze. W koszyku nie było żadnej wiadomości, ale od razu wiedziała,. kto zostawił te słodkie, dojrzałe owoce. Kiedy się poznali, Steven miał zwyczaj robić jej niespodzianki. Takie romantyczne małe gesty mogły oczarować wrażliwą osiemnastolatkę, dziś była już na nie odporna. Tamtego lata były to zwykle truskawki albo jej ulubione pomidory malinowe, czy też bukiet polnych kwiatów. Jesienią dynia z uśmiechniętymi ustami i śmiejącymi się oczyma wyciętymi na szerokim pomarańczowym licu. Zimą - pachnące żywicą gałęzie sosny na Boże Narodzenie, a nawet miękki wełniany szalik w jej ulubionym niebieskim kolorze. Wiosną Stevena już nie było. Zabrał ze sobą radość, nadzieję i miłość. Dzisiejsze truskawki, chociaż takie słodkie, były tylko gorzkim wspomnieniem tamtych daremnych zalotów. - Czy mogę pomóc przy pieczeniu chleba? - pytanie Jennifer wyrwało ją z zadumy. - No pewnie. Wdrap się na ten stołek. - Z radością powitała perspektywę absorbującego towarzystwa bratanicy. Oderwała kawałek ciasta i pokazała Jennifer, co ma robić. Po chwili obie zagniatały z rozmachem ciasto, wzbijając w powietrze obłok pyłu. Przez resztę popołudnia trzeba będzie czyścić podłogę, pomyślała Lara, lecz zaraz odpędziła tę myśl. Warto było. Nigdzie nie czuła się tak dobrze jak w kuchni. Szczególnie pieczenie ją uspokajało. Mogłaby nawet zrobić placek z truskawkami, kiedy skończy piec chleb. Nie było sensu marnować tych przeklętych truskawek. - Coś tu pięknie pachnie - odezwał się powoli jakiś głęboki głos za drzwiami z siatki. Larze oddech uwiązł w gardle. Ileż to razy słyszała, ku swemu ubolewaniu, brzemienie tego głosu w swoich snach. Teraz był aż nadto realny. Dlaczego Steven tu wrócił? Po tym wszystkim, co zaszło? Wczoraj na jego gruncie spotkali się przypadkowo. To natomiast było jawne najście. Zagłębiła palce w miękkim cieście. - Co tu robisz? - Starała się, by jej głos brzmiał zimno i odpychająco, lecz mimo woli oblała się rumieńcem. Drzwi otworzyły się skrzypiąc, a potem zamknęły. Mimo to nie odwracała się. Zastygła w bezruchu. - Cześć! Robimy chleb - poinformowałą gościa Jennifer, najwyraźniej podniecona jego pojawieniem się. - Ciocia Lara robi najlepszy chleb na świecie. - Założę się, że tak. - Chcesz nam pomóc? - Raczej tylko popatrzę. W końcu Lara odwróciła głowę, z trudem powstrzymując się od spojrzenia mu w oczy. Te jego jasnoniebieskie oczy przenikały zawsze jej tajemnice. Wydawało się, że jest w stanie zajrzeć w głąb jej duszy. Potrafił dostrzec nawet to, co udało jej się ukryć przed innymi. Ciekawe, czy teraz wyczuł jej zmieszanie? Pragnęła, by opuścił kuchnię, ale nie chciała, żeby Jennifer była świadkiem burzy, która prawodpodobnie nastąpiłaby po takim żądaniu. - Chyba Kelly już wstała - powiedziała do Jennifer. - Idź i sprawdź. - Niczego nie słyszałam. - Jennifer! - Okay - nadąsała się. A potem uśmiechnęła się słonecznie do Stevena. - Czy będziesz tutaj, jak wrócę? - Mam nadzieję. - Oschły· ton jego głosu me uszedł uwagi Lary. - No to się pospieszę - obiecała wybiegając z kuchni. - Bardzo rzadko ktoś do nas przychodzi. - Miła dziewczynka - zauważył, gdy zostali sami. - Czy to prawda, co powiedziała?

- Co? - Że nikt was nie odwiedza? - To cię nie powinno obchodzić. Steven wzruszył ramionami, wziął truskawkę z koszyka i włożył ją do ust. Lara zmusiła się, by nie

- Ale do tej pory nikt taki się nie pojawił? Może masz za wysokie wymagania? - zauważył sarkastycznie. Zmarszczyła' brwi. Nazbyt często słyszała to od Tommy'ego. Nawet łagodna Megan ostro krytykowała ją za zagrzebanie się na farmie. Tylko Greg, najmłodszy z trójki rodzeństwa, zostawiał ją w spokoju. Był zbyt zajęty malowaniem, by zwracać uwagę na rodzinę· Sam wybrał samotność, nie widział więc nic dziwnego w jej stylu życia. - Twoja mityczna kobieta doskonała także jakoś się nie pojawiła? A może się mylę? - Starała się pobić go jego własną bronią i przejąć inicjatywę. - Czy były w twoim życiu jakieś kobiety, odkąd wyjechałeś jedenaście lat temu? - Były - przyznał lakonicznie. - Ale nie małżeństwa? - Nie. Chyba byłem zepsuty. - O? - Zaskoczyła ją nuta żalu w jego głosie. Podobnie jak tego dnia w banku, kiedy zaproponował, że kupi jej ziemię. Sytuacja stawała się niezręczna. Wziął niewielki kawałek ciasta i ugniatał je nerwowo przez chwilę. Burza wisiała w powietrzu. W końcu odłożył ciasto na blat i opuścił ręce. . - Tęskniłem za tobą, Laro. Otworzyła szeroko oczy ze zdziwienia. Znów wyczuła w jego cichym głosie nutę zakłopotania. To wyznanie rzeczywiście zabrztniało szczerze. - Co powiedziałeś? - Tęskniłem za tobą - powtórzył trochę zaczepnie. - Czy tak trudno w to uwierzyć? - Przecież to ty odszedłeś ode mnie bez słowa. Tak, to trochę zaskakujące. - Wszyscy popełniamy błędy. - A ja byłam jednym z twoich błędów? - Nie ty, Laro. To, że cię opuściłem. To był mój błąd. Wtedy byłem pewien, że postępuję właściwie, ale teraz już nie wiem. Powiedziała z trudem: - Lepiej już sobie idź. - Nie. - Powiedział to całkiem zwyczajnie, bez śladu zaczepki. - Już raz odszedłem i więcej tego nie zrobię. A w każdym razie nie odejdę, póki ci wszystkiego nie wyjaśnię i nie spróbuję naprawić. - Co mam zrobić, żebyś mnie zrozumiał? Nie chcę twoich truskawek ani twoich wyjaśnień. Nie chcę zdawkowych pogawędek o dawnych czasach. Szczerze mówiąc, nie chcę, żebyś tu w ogóle przychodził! - Coraz bardziej podnosiła głos, dając wyraz swemu niezadowoleniu. - A ja myślę, że chcesz. - Przystąpił do niej bliżej. - Myślę, że dlatego masz takie rumieńce i puls ci tak mocno bije. - Rumieńce mam dlatego, że jestem zła - odparowała. - A puls mam normalny. Wyciągnął rękę. Cofnęła się instynktownie i odwróciła. Nie ustępował. Wystarczył tylko jeden krok.' Dotknął delikatnie jej szyi, odszukał puls. - Kłamiesz - powiedział. I Lara była wściekła. Poczuła nagle, że opuściła ją cała odporność. Rozpłakała się ze złości. - Dlaczego to robisz? - Bo już się dosyć naczekałem. - Na co? - Aż się opamiętasz. Dość długo, żeby się przekonać, czy miałem rację. - Jaką rację? - Wróciłem tu trzy lata temu mając nadzieję, że się myliłem, że to nie z twojej przyczyny żadna inna kobieta nie robi na mnie wrażenia. Ciągle miałem przed oczyma twój obraz, nie chciał mnie opuścić. Widziałem go i na jawie, i we śnie. Gorzej jeszcze, widziałem go bez względu na to, kogo trzymałem w ramionach. Ich spojrzenia się spotkały. Zobaczyła ból w jego oczach. Oszołomiła ją myśl, że Steven także nie wyszedł z tego bez blizn. Starała się nie dopuścić do głosu uczucia. Byle się nie roztkliwić. Wydał jej się teraz bezbronny, bardziej przystępny niż tamten mężczyzna bez serca, potrafiący porzucić dziewczynę, której obiecał miłość. Jego uśmiech był teraz tylko bladym cieniem tamtego, który znała. - No i zobaczyłem cię. - Lara zauważyła, że był tak samo oszołomiony jak ona. - Boże, jak ty się zmieniłaś. Miałaś cienie pod oczyma. Włosy, te swoje niewiarygodnie złote włosy ściągnęłaś mocno do tyłu. Miałem ochotę wYGiągnąć rękę i burzyć je tak długo, aż zmienią się w bujne sploty, które zapamiętałem. No i byłaś szczupła, niepodobna do tamtego podlotka. Ale pragnąłem cię tak samo. Mocno, aż do bólu. W tej chwili też go czuję. Wiedziałem już wtedy na pewno, że nigdy nie pozwolę ci odejść. - Przestań - poprosiła. - Nie mów tak. To ty odszedłeś, Steven. Zdradziłeś mnie. Zdradziłeś nas wszystkich. Nigdy tego nie zmienisz. Już za późno. Nie chcę, żebyś wrócił. . Cień uśmiechu pojawił się,w kącikach jego ust, jak gdyby jej słowa były dla niego wyzwaniem. - Sprawię, że znowu mnie będziesz chciała, Laro. Ty wiesz, że potrafię to zrobić. Z jego słów przebijała pewność siebie i śmiałość. Kiedyś zrobiłyby na niej wrażenie, ale dziś ... Stworzyła

sobie spokojne, przyjemne życie. Bezpieczne. Teraz bardziej niż kiedykolwiek, odkąd farma zaczęła z każdym: rokiem lepiej prosperować. Nie pozwoli, aby Steven Drake wkroczył tutaj tanecznym krokiem pewnego letniego popołudnia i zabrał jej tak ciężko wywalczony spokój. Ale on już to zrobił, pomyślała. Gdyby wyszedł w tej chwili i nigdy nie wrócił, zabrałby ze sobą ten jej z trudem zdobyty spokój ducha. - O, jesteś jeszcze - krzyknęła radośnie Jennifer ciągnąc za sobą rozespaną Kelly. Dwulatce kleiły się oczy. W rączce trzymała swój ulubiony kocyk, którego koniec wlókł się po podłodze. - Kelly to jeszcze mały dzidziuś, musi dłużej spać. Steven wziął Kelly na ręce. Natychmiast położyła mu głowę na ramieniu. Lara spojrzała na nią z niezadowoleniem. - Według mnie to już duża panna - w jego głosie było tyle czułości i zachwytu, że Larę aż coś chwyciło za serce. Tak jakby zgadł, że spontaniczna, niezależna Kelly żywo przypomina ją w dzieciństwie. Czyżby rozpoznał te podobieństwa, które i ona tak często dostrzegała, i zareagował na nie tak samo? - Kelly jest prawie tak ładna jak ty - zwrócił się do Jennifer. - Uważasz, że jestem ładna? - Jennifer zatańczyła podniecona. - Oczywiście. Założę się, że kiedy dorośniesz, będziesz tak piękna jak twoja ciocia Lara. - Jego oczy napotkały oczy Lary, ale ona odwróciła wzrok. Nie umiała sobie poradzić z wyraźną prośbą, którą w nich wyczytała. - Coś wam powiem, dziewczynki - jego celowo niedbały głos wzbudził podejrzliwość Lary. - Może przyjdziecie znowu jutro sobie popływać? Wiem też z pewnego źródła, że są tam większe ryby i tylko czekają, żeby je złowić. Jennifer zabłysły oczy. Nawet Kelly, która zazwyczaj budziła się bardzo powoli, ożywiła się wobec per- spektywy nowej przygody. - Ojej, ciociu Laro, możemy? - poprosiła Jennifer. - Pływanie jest najwspanialsze ze wszystkiego i chcę złapać tę wielką rybę, zanim będziemy musiały wyjechać. Bezradna wobec jej entuzjazmu, Lara starała się uniknąć jasnej odpowiedzi. - Zobacżymy. - W południe - nalegał Steven. - Tym razem moja gospodyni przygotuje piknik. Jeszcze jeden piknik ze Stevenem nad tym strumieniem, który budził w niej tyle wspomnień - to była ostatnia rzecz, na którą Lara miała ochotę. Okazał wielką gruboskórność proponując coś takiego. Był oczywiście świadomy, że sprawia jej przykrość, i umyślnie starał się jeszcze bardziej przyprzeć ją do muru. Ten człowiek był irytujący. - Nie sądzę, byśmy mogły - powiedziała w końcu. - To zbyt dużo kłopotu, a poza tym mamy jutro różne rzeczy do zrobienia. - Jakie rzeczy? - zapytali chórem. Zacisnęła zęby, żeby nie wybuchnąć. - To jest farma. Na farmie zawsze jest co robić. - Ale przedtem powiedziałaś, że macie teraz pracowników - przypomniał jej Steven. - Na pewno mogłabyś znaleźć trochę czasu na piknik. - Ale nie jutro - ucięła zdecydowanie. Ani nigdy, pomyślała. Steven skinął w końcu głową, uznając nieodwołalność jej decyzji. - No dobrze, dzieciaki, może innym razem. Oboje z waszą ciocią pomyślimy o tym. - Obiecujesz? - zapytała Jennifer sceptycznie, a na jej twarzyczce odmalowało się rozczarowanie. Ta mina o mało nie podziałała na Larę rozbrajająco. - Przysięgam - powiedział stawiając Kelly na podłodze i kierując się do drzwi. - Nie idź - zaprotestowała natychmiast Kelly i upuściwszy swój ukochany kocyk, wyciągnęła do niego rączki. - Wrócę, kochanie. Możecie na mnie liczyć. Ta obietnica była skierowana do Kelly i Jennifer, ale patrzył na Larę. Przyznawała się do tego czy nie, teraz policzki jej płonęły, a ręce drżały. Jednak nie odwróciła wzroku. Wiele lat minęło od czasu, kiedy czuła się podobnie, podniecenie przyprawiało ją o zawrót głowy i przepełniał ją tęskny ból pożądania. Zbyt wiele lat, przyznała niechętnie, nienawidząc siebie jednocześnie za tę wiarołomność. . - Nie powinien był wracać - wyszeptała, kiedy sobie poszedł. - Nigdy nie powinien był wracać. Ale wrócił. ROZDZIAŁ TRZECI Logan Fairchild stał opierając zakurzony but na dolnej poprzeczce ogrodzenia. Zdjął zapoconego i poplamionego stetsona, którego nosił, odkąd Lara go zatrudniła, i wytarł ogorzałą twarz czerwoną chustką· Zarówno ubiór Logana, jego powolny sposób mówienia, chód na szeroko rozstawionych nogach, jak i szorstkie obyczaje mogły wskazywać na człowieka, który urodził się na ranczo w Teksasie. Lara wiedziała jednak z całą pewnością, że Logan urodził się niecałe pięćdziesiąt kilometrów od jej farmy, w· północnozachodnim Ohio, jakieś sześćdziesiąt lat temu. Jedynym kowbojem, którego w życiu widział, był John Wayne w kinie. Mimo wszystko pozostał wierny swojemu marzeniu. Był najlepszym zarządcą farmy, jakiego kiedykolwiek spotkała. Sumienny, zręczny, chętnie przyjmował polecenia od kobiety - o ile wcześniej wysłuchała jego rady. - Ta kukurydza tutaj bardzo dobrze wygląda, panno Danvers. - Badawczym spojrzeniem otaksował rozciągające się przed nim pole .. - Dopiero czwarty lipca, a już jest wysoko jak oko słonia, jak mówi piosenka. Mówiłem, że ta odmiana będzie dla nas najlepsza. Szykuje się niezły rok, jeśli pogoda się utrzyma.

- Mam nadzieję, Logan. Reszta tych pieniędzy, które dostaliśmy za ziemię, poszła na nowe maszyny. A jeszcze w zeszłym roku musieliśmy wynająć dodatkowych ludzi. Ledwo związaliśmy koniec z końcem. Nie chcę znowu popaść w długi. Tommy i Greg znów zaczną mówić o sprzedaży. Odkąd. Tommy wyjechał, uważają, że dla mnie samej farma jest za duża. - Nie jest za duża, dopóki ja tu jestem. Proszę się nie martwić. Uda nam się, panno Danvers. Jeśli Pan Bóg pozwoli. Przyciągnął najbliższy kaczan i odarł go z liści, odsłaniając duże, żółte ziarna. Wbił paznokieć w soczyste ziarenko i widocznie przekonał się,. że jest miękkie, powiedział zadowolony: - Powinniśmy zacząć zbierać z tego pola pod koniec tygodnia. - Wystarczy panu ludzi - Powinno być dosyć. - Jeśli nie, to proszę wziąć robotników na dniówkę. Nie chcę, żeby się okazało, że zbiory są złe, bo nie można ich było zebrać na czas. - O tym nie ma mowy - obruszył się. - Znam swoją pracę. - Prawdopodobnie lepiej niż ja, prawda, Logan? - uśmiechnęła się. - Jest pani zupełnie niezła - przyznał niechętnie. - Jak na kobietę. - Wiedziałam, że pan to powie - pokiwała głową z rezygnacją. - Jest pan niepoprawnym męskim szowinistą· - Do, szpiku kości, proszę pani. Do szpiku kości. A teraz proszę się stąd zabierać. Niedługo zaczyna się parada w mieście, a chyba nie chce pani, żeby małe jej nie zobaczyły. . - One urządziły własną paradę. Cały ranek nosiły flagi dookoła domu. Kiedy odchodziłam, Jennifer właśnie waliła w patelnię. - Wstrząsnęła się na wspomnienie tego dźwięku. Logan sięgnął do kieszeni i wyciągnął fujarkę, którą sam wyciął. - Proszę jej dać,. Może to będzie pani łatwiej znieść. - Dziękuję, Logan. Na pewno jej się spodoba. Tak jak i mnie. Lara poszła wolno do domu, myśląc o tegorocznych zbiorach. Miała nadzieję, że Logan nie mylił się co do nowej odmiany kukurydzy. Ten rok mógłby być dla niej punktem zwrotnym. Jeśli zbiory będą dobre, będzie mogła powiększyć sumę przeznaczoną na odkupienie posiadłości Stevena. Zły rok mógłby Ją zniszczyć, zwłaszcza jeśli wziąć pod uwagę naciski ze ' strony Toma i Grega. Nie wiedziała, skąd im nagle przyszło do głowy, że powinna sprzedać farmę. Odrzuciła od siebie te myśli, aby się nie denerwować. Nie zamierzała dzisiaj się tym dręczyć. Właśnie dzisiaj, kiedy w mieście zaczynało się święto. Usłyszała dziewczynki, zanim jeszcze doszła do domu. Gdy wyszła zza rogu, zobaczyła, że oczekują niecierpliwie ną ganku. - Gramy sobie, ciociu Laro - powiedziała Kelly, uderzając pokrywkami o siebie. Tym prowizorycznym talerzom perkusyjnym wtórowała Jennifer' na zaimprowizowanym bębnie, który stanowiło dno jednego z najlepszych garnków Lary. Entuzjazmem i siłą dźwięku nadrabiały braki w rytmie i melodii. Larą znów wstrząsnął dreszcz, ale nie przestała się uśmiechać. - Bardzo głośna ta muzyka. - Była pewna, że przyjmą to jako wyraz najwyższego uznania. - Jak tylko skończycie swoją melodię, będziemy mogły jechać na paradę. - Garnek i pokrywki wylądowały z brzękiem na podłodze ganku. - Nie. Proszę je odnieść na miejsce. Było wiele zamieszania, zanim w końcu dziewczynki znów się pojawiły. Z amerykańskimi flagami w rękach, ubrane w koszulki w czerwono-białe.pasy i w niebieskie szorty, stanowiły parę małych patriotek. Lara wyciąg- nęła z kieszeni aparat fotograficzny. - Zrobimy zdjęcie i poślemy mamie i tacie. Na pewno dzisiaj bardzo za wami tęsknią. Dziewczynki pozowały niechętnie, wyraźnie podniecone perspektywą parady. Gdy tylko szczęknęła migawka, już ich nie było. Po chwili gramoliły się do samochodu. Zanim Lara zdążyła do niego dojść Jennifer już zapięła swój pas, a Kelly wdrapywała się na siedzenie. Kiedy po półgodzinie przyjechały do śródmieścia, ulice były już zatłoczone. Zaparkowały w pewnej odległości od Main Streer i poszły szukać miejsca przy krawężniku, gdzie stały już ciasno stłoczone całe rodziny. - Nic nie widzę - poskarżyła się KeIly, usiłując przecisnąć się między nogami dorosłych. - Ja też ciociu Laro. - Przejdźmy jeszcze trochę dalej, może znajdziemy lepsze miejsce. - Ale parada się zaczęła. Już ją słyszę - lamentowała Jennifer ze łzami w oczach. - Nic nie zobaczymy. Nagle na ich drodze stanął Steven. Widząc płaczącą Jennifer, natychmiast przyklęknął przed nią. - Co się stało? Błękitne oczy spojrzały na niego błagalnie. - KeIly i ja nic nie widzimy. Wszyscy są za duzi. - No cóż, musimy sobie jakoś poradzić, prawda? - podniósł wzrok i napotkał spojrzenie Lary. Była znowu w pułapce. - Jak się masz, Laro - zniżył głos. - Steven ... - Pozwolisz, że pomogę moim przyjaciółkom? Wzruszyła ramionami.

Nie było sensu oponować. W przeciwnym razie zostałaby sama z dwójką rozhisteryzowanych dzieci. Steven podniósłvKeIly, posadził ją sobie na ramionach, a potem wziął Jennifer za rękę. Zwrocił się do rodziny stojącej obok: - Przepraszam, czy nie mają państwo nic przeciwko temu, żeby ta mała stanęła sobie z przodu i popatrzyła? Widząc jego uśmiech rozstąpili się odruchowo i przepuścili Jennifer. Dziewczynka spojrzała na niego. - Ty też. - Nie. To nie byłoby uczciwie. Twoja ciocia i ja jesteśmy dość wysocy. Możemy stać z tyłu. Będziemy tuż za tobą. Przyjąwszy bez dalszego sprzeciwu słowa Stevena, Jennifer odwróciła się, by obserwować paradę. KeIly szeroko otwartymi oczyma przyglądała się przecho- . dzącej orkiestrze. Machała chorągiewką z takim zapałem, że omal nie wsadziła jej Stevenowi w oko. Lara sięgnęła, chcąc ją KeIly odebrać, ale Steven zaprotestował, schwyciwszy ją za rękę· - Wszystko w porządku. Nic się nie stało. Jednakże zamiast puścić jej rękę, wykorzystał ten incydent jako pretekst, aby ją zatrzymać w swej dłoni. Ot tak, normalnie, jak zwykli to robić kochankowie przyzwyczajeni do takiej zażyłości. Rozsądek kazał Larze zaprotestować przeciwko temu gestowi, ale jej ciało zaakceptowało go aż nazbyt chętnie. Jego dłoń była ciepła, uścick delikatny, lecz zdecydowany. Był to uścisk człowieka dobrze znającego się na subtelnościach sztuki uwodzenia. Krew w żyłach Lary zaczęła szybciej krążyć, serce zabiło mocniej. Wówczas ją puścił. Poczuła się natychmiast opuszczona i wściekła z tego powodu. .' Przemaszerowała ostatnia orkiestra i tłum zaczął się rozchodzić. Większość ludzi podążała na plac, gdzie przez całe popołudnie miał działać rożen, były zapowiedziane różne gry, tańce i pokaz ogni sztucznych. Steven przyprowadził Jennifer i objąwszy Larę w pasie obrócił ją w kierunku placu. - Chodźmy. Kupię wam kurczaka i kukurydzę. - Ależ naprawdę nie trzeba"':' zaprotestowała Lara. - Oczywiście, że nie trzeba. Ale ja tego chcę. - Uśmiechnął się swoim najbardziej czarującym uśmiechem. - Nie chciałabyś chyba, żebym resztę święta spędził samotnie, prawda? - Przy tylu kobietach dookoła? Nie byłbyś samotny dłużej niż pięć minut, dobrze o tym wiesz. - Ale wolę sam wybrać tę, z którą spędzę czas. Chodź, Laro: To tylko kurczak z rożna. Są z nami twoje bratanice. Całe miasto będzie naszą przyzwoitką. Czego się obawiasz? Serce jej mocno zabiło. - O ile pamiętam, jedenaście lat temu całe miasto nie zdołało uratować nas przed kłopotami. Spojrzał na nią ciepło. Patrzyli na siebie przez chwilę. Czas - jedenaście samotnych lat - odpłynął. - .Nie byłem pewien, czy pamiętasz tę noc. - Jak mogłabym zapomnieć? - powiedziała, niechętna temu wspomnieniu. - Ta noc zmieniła moje życie. - Moje też - powiedział miękko i przez krótką chwilę uwierzyła mu. - Zostań, Laro. Walczyła ze sobą. - Steven, nie mogę. - Nie możesz czy nie chcesz? Nie planowałaś przypadkiem pójść z dziewczynkami na kurczaka z rożna, zanim się zjawiłem? - Tak - przyznała z westchnieniem. - Więc nie możesz im zrobić zawodu, prawda? - naciskał. - Proszę, ciociu Laro - włączyła się Jennifer. Nawet Kelly utkwiła w niej z nadzieją swoje modre oczka. Pułapka zaciskała się wokół niej. Rzuciła mu wściekłe spojrzenie. - Do licha Steven ... Spojrzał znacząco na stojące z szeroko otwartymi oczyma dzieci i podniósł dłoń. - Hej, Nellie, kochanie - zawołał do siwowłosej kobiety, która zwykle obsługiwała staroświecki saturator u Beaumontów. Lara zauważyła, że tamta zarumieniła się na to serdeczne powitanie. Widać nawet kobiety po sześćdziesiątce nie były obojętne na urok Stevena. Nellie czekała, nie zdziwiona ani trochę, że jest z nim Lara i jej bratanice. - Chciałbym cię prosić o wielką przysługę. Uratowałabyś mi życie. - Stevenie Drake, dla ciebie skoczyłabym w ogień. - Uśmiechnęła się porozumiewawczo do Lary. -Dobrze , że nie jestem młodsza. Wzięłabym poważnie twoje słodkie słówka i moglibyśmy mieć kłopoty ze strony tej młodej damy. Czego sobie życzysz? - Czy mogłabyś zabrać Jennifer i Kelly na kurczaka z rożna, żebym mógł przez kilka minut zostać z Larą? - Steven - zaprotestowała Lara. - Oczywiście, że mogę - powiedziała Nellie wesoło. - No jak, dzieciaki? Pójdziemy poszukać największego kawałka kurczaka? - I na lody? - zapytała Kelly z nadzieją. - Na pewno będą tam też lody. - Dziękuję, Nellie. Jesteś aniołem. Za chwilę do was dołączymy - obiecał Steven. - Nie śpieszcie się i bawcie się dobrze. Moje wnuki są daleko. To dla mnie wielka przyjemność mieć przy sobie dzieci w takim dniu jak dziś . Gdy tylko Nellie z dziećmi się oddaliła, Lara natarła na Stevena.

- Jak śmiesz? Od tygodnia wtrącasz się w moje życie, używając dzieci jako pretekstu, żeby się do fimie zbliżyć. Nie wiem, co zamierzasz, ale chcę, do diabła, żebyś mi to powiedział i wreszcie sobie poszedł. Im bardziej się zapalała, tym szerzej Steven się uśmiechał. - Co się z tobą dzieje? - zapytała. - Czemu się ze mnie śmiejesz? - Nie śmieję się - powiedział tłumiąć chichot. - Tylko dawno nie widziałem cię tak wściekłej. - Jeśli jesteś na tyle przewrotny, że podobam ci się, kiedy jestem wściekła, to będziesz miał największą przyjemność w życiu, bo właśnie kipię ze złości, Stevenie Drake. Chodziła tam i z powrotem po chodniku, przyciągając rozbawione spojrzenia, i potrząsała z oburzeniem związanymi w koński ogon włosami. W końcu przystanęła przed nim i wziąwszy się pod boki spojrzała mu z wściekłością prosto w oczy. - Jesteś nieznośnym, aroganckim grubianinem i nie chcę od ciebie nic więcej. - Tak jest lepiej - pochwalił. - To mi się podoba. ~ Do licha! - Machnęła mu ręką tuż przed twarzą. - Co to za gra?! - Już raczej terapia, powiedziałbym. - Przygnało cię z powrotem do naszego miasta. Przyszedł ci do głowy absurdalny pomysł, żebyśmy znów byli razem ... - Zauważyła nagle rozbawione spojrzenie Stevena i dotarły do niej jego słowa. - Jak to, raczej terapia? Co przez to rozumiesz? - Mówiłem ci parę dni temu, że powinnaś wykrzyczeć wszystko, co siedzi w tobie od jedeną.stu lat. Czas to powiedzieć, żebyśmy spróbowali sobie jakoś poradzić. Nie mogła znieść spokoju, rozwagi i zrozumienia w jego głosie. Znów zaczęła chodzić. - Odkąd to jesteś ekspertem w dziedzinie psychologii? Nie chcę wracać do tego, co się zdarzyło jedenaście lat temu. Chcę mówić o tym, co jest dziś, o tym, jak usiłujesz mną manipulować. Nie zniosę tego dłużej, słyszysz? Mam dość twojego wdzięczenia się do moich bratanic tylko po to, żeby być przy mnie. To są małe dzieci. Co im powiesz, kiedy przestaniesz przychodzić? Niczego nie zrozumieją. - Tak jak ty kiedyś? - spytał cicho. Zatrzymała się w pół kroku i powoli odwrociła, żeby spojrzeć mu w twarz. Była nieprzenikniona. - Właśnie - powiedziała w końcu. - Masz rację. Nie rozumiałam. I dalej nie rozumiem, ale nie widzisz, że mnie to już nie obchodzi? Jedyne, co mnie teraz interesuje, to sposób, w jaki używasz dziewczynek. - Kto ci powiedział, że przypochlebiam się dzieciom, żeby się wkraść w twoje łaski? Tak się składa, że lubię dzieci. One zawsze mówią to, co myślą. W przeciwieństwie do niektórych dorosłych, nie wymieniając nazwisk. - Popatrzył na nią znacząco i dodał: - Poza tym, Megan poprosiła mnie, żeby do nich zajrzeć. - Megan? - Lara była oszołomiona. - Zajechałem do niej, zanim wyjechali z Tommy'm z miasta. Prosiła, żebym wpadł i zobaczył, co się u was dzieje. Nie podobało jej się, że zostałyście tutaj same, a ponieważ jestem najbliższym sąsiadem, zapytała, czy nie miałbym nic przeciwko odwiedzinom. Powiedziałem, oczywiście, że nie mam. Tylko prosiła, żeby ci o tym nie mówić. Co, na miły Bóg, przyszło tej Megan do głowy? Lara zastanawiała się przez chwilę, a potem jęknęła w duchu. To było proste. Tak romantyczna osoba, jak Megan, mogła .ukartować intrygę w nadziei, że zdarzy się dokład'rlie to, co się właśnie stało. Nigdy nie mówiła bratowej, skąd się wzięła jej nienawiść do Stevena. Megan najwyraźniej wytłumaczyła sobie na swój sposób wrogie nastawienie Lary do sąsiada. Domyśliła się, że kryje się za tym namiętność. - Rzadko kiedy jesteśmy same na farmie - rzuciła oschle. - Logan jest tam co dzień, no i są zwykle pracownicy. Jeśli wpadasz tylko z tego powodu, to możesz się czuć zwolniony z obowiązku. - Wbrew jej intencji zabrzmiało to trochę jak wyrzut. Steven odsłonił zęby w uśmiechu. - Jak dobrze wiesz, z;achodzę nie tylko z tego powodu. Czy nie moglibyśmy pójść do parku, usiąść sobie pod drzewem i pogadać? Czuję się śmiesznie rozmawiając o tym wszystkim na środku chodnika. Gorąco tu jak w piekle, a ty wyglądasz tak, jakbyś chciała przy pierwszej okazji wziąć nogi za pas. - Bo chcę. Myślę, żeśmy sobie powiedzieli dosyć, jak na jeden dzień. Zniecierpliwiony wzniósł oczy do nieba. - Przekonywanie ciebie to najwidoczniej zła taktyka. - Złapał ją za rękę i ruszył w dół ulicy. Lara musiała biec, aby za nim nadążyć. - Nie idę z tobą - mamrotała, choć zdawała sobie sprawę, jak komicznie brzmiał ten protest. Po chwili byli w parku. Steven szedł prosto w kierunku stuletniego dębu. Masywny pień dawał świetne oparcie, liście rzucały miły cień. - Siadaj. - Nie jestem jakimś szczeniakiem, któremu możesz rozkazywać - odpowiedziała buntowniczo. Wzruszył ramionami. - Dobrze. Ja usiądę. Siadł na ziemi, oparł się o drzewo i skrzyżował wyciągnięte' nogi. Lara stała nad nim pochylona, w niewygodnej 'pozycji, bo ciągle trzymał ją mocno za rękę. Spoglądała na niego naburmuszona. W końcu usiadła, starając się trzymać tak daleko, jak tylko pozwalał mocny chwyt jego dłoni.

- Mów - zaproponował. Zacisnęła szczęki z uporem. - Tylko ty chcesz mówić. - Dobrze. Będę mówił za ciebie. Sprostuj, jeśli się mylę. Jesteś wytrącona z równowagi wskutek tego, co się zdarzyło jedenaście lat temu. Jesteś przekonana, że cię zdradziłem. - Bo zdradziłeś. . - Nie. - Przerwał je], kiedy chciała zaprotestować. - Rozumiem, dlaczego tak sądzisz, ale uważałem, że to, co zrobiłem, było najlepsze. - O, na miły Bóg, Steven - przerwała niecierpliwie. - Wciąż to mówisz. Nazywasz najlepszym to, że odszedłeś ode mnie bez słowa? Byłam w tobie zakochana. Planowaliśmy wspólną przyszłość. A może to tylko ja planowałam? Wciągnął głęboko powietrze i pogłaskał ją kciukiem po dłoni. W końcu odpowiedział, ale tak cicho, że musiała się przysunąć, by usłyszeć. - Nie, Laro, nie tylko ty robiłaś plany. Chciałem być z tobą, pragnąłem tego bardziej niż czegokolwiek w życiu. W jej oczach pojawiły się łzy. Czuła się tak, jakby za chwilę miało jej pęknąć serce. - Więc dlaczego nie zostałeś? Westchnął. Na jego twarzy malowało się zamyślenie. - Było wiele powodów, zaczynając od tego, że nie byłem wtedy dobrą partią. - Według mnie byłeś. - Widziałaś tylkio to, co chciałem ci pokazać. Czy wiedziałaś na przykład, jak bardzo nienawidziłem swojego ojca? Tylko dlatego wyjechałem. Chciałem udowodnić, że nie jestem do niego podobny. - Zaśmiał się ponuro. - Ale robiłęm to samo co on. Przedkładałem karierę ponad wszystko. Kiedy cię spotkałem, zaczęło mi się właśnie świetnie powodzić. Musiałem dużo podróżować. - Wiedziałam to wszystko. To się nie liczyło. - Dla mnie tak. Miałaś dopiero osiemnaście lat. Byłaś za młoda, by się wiązać na całe życie. Byłem prawie o dziesięć lat starszy, ale także nie doŚĆ dojrzały, by sobie z tym wszystkim po~adzić. Miałem już wtedy za sobą nieudane małżeństwo, bo nie byłem zdolny uczciwie zaangażować się w stały związek. Nie chciałem, żeby to się powtórzyło z tobą. Poza tym, zanim się pojawiłem, marzyłaś o tym, by iść na studia i zostać lekarzem. Tak bardzo cię pragnąłem, że ciągle o tym zapominałem. Wtedy twoi rodzice mi przypomnieli. Potrząsnęła głową. - Nie wierzę, że moi rodzice się wtrącali. Wiedzieli, jak bardzo cię kochałam. Nie poprosiliby cię, byś wyjechał. - Nie, oczywiście, że nie. Tylko mnie ostrzegli, bym się wstrzymał i poważnie zastanowił nad tym, co robię. Wytknęli mi, że oczekiwałem, iż zrezygnujesz ze swych planów. Obawiali się, że nigdy się nie ustatkuję, że pewnego dnia się obudzisz i zrozumiesz, że przeze mnie straciłaś to, co się dla ciebie naprawdę liczyło. Czułabyś do mnie z tego powodu urazę. Podniósł wzrok i spojrzał jej w twarz. - Czy pamiętasz tę ostatnią noc nad strumieniem? - Tak jakby to było wczoraj - przyznala zduszonym głosem. - Trzymałeś mnie w ramionach, kochaliśmy się i ... i płakałeś. - Była zaskoczona tym wspomnieniem. Zupełnie zapomniała o wstrząsie, jakiego doznała na widok łez w oczach mężczyzny, który wydawał jej się taki silny. - A więc wiedziałeś, co zamierzasz zrobić, prawda? - Wiedziałem - przyznał. - I to bolało. - Teraz także w jego oczach były łzy. - Czy pamiętasz, o czym rozmawialiśmy? - zapytał. Spojrzała na niego zmieszana. Pamiętała jedynie, że trzymał ją w ramionach, a także to dzikie pod- niecenie, które ją ogarnęło. - Byłaś taka zaaferowana szkołą - podpowiedział. Zaczęła sobie przypominać. - Nadeszły egzaminy końcowe. Miałaś same piątki. Byłaś przekonana, że uda ci się skończyć szkołę średnią w niecałe cztery lata. Nie ulegało wątpliwości, że z takimi ocenami dostaniesz się na studia medyczne. Lara przyglądała mu się w zamyśleniu. - Bardzo się tym wtedy emocjonowałeś. - Tak, ale już wówczas wiedziałem, że nie powinniśmy utrzymywać naszego związku. Chciałem cię tamtej nocy prosić, żebyś wyjechała ze mną, ale kiedy sobie uświadomiłem, jakie miałaś wspaniałe plany na przyszłość, jak bardzo tego pragnęłaś, nie mogłem. Musiałem ci pozwolić spróbować. - I dlatego nic nie powiedziałeś? Zamiast pozwolić mi wybrać? Uśmiechnął się lekko. - Poznałem cię zbyt dobrze, kochanie. Wiedziałem, co bys wy,brała. Byłaś porywcza i zakochana. Wyjechałabyś ze mną. - Oczywiście. - No i to byłby błąd. - Nie, do licha - sprzeciwiła się, choć zdała sobie sprawę z jego poświęcenia. - Przynajmniej miałabym ciebie. Wkrótce potem umarł tata. Niedługo po nim mama. Musiałam zrezygnować z myśli o studiach medycznych. No więc widzisz, że wszystko było na próżno. - Ale tamtej nocy nie mogłem tego wiedzieć. Myślałem, że daję ci twoje marzenie. Dopiero gdy tu wróciłem trzy lata temu, przekonałem się, że twoje plany się nie spełniły. Ale wtedy nienawidziłaś mnie

tak bardzo, że ... - Dlaczego wróciłeś? - Już ci powiedziałem, dlaczego. Nie mogłem już dłużej wytrzymać. Powiedziałem sobie: jeśli jest szczęśliwa, wyszła za mąż, nie zostanę. Ale nie byłaś. Czułem, że powinienem być tutaj i strzec cię, nawet gdybyś mnie wykreśliła ze swego życia. - Ale przedtem nic nie mówiłeś. Dlaczego? - Bałem się. Mogłem sobie wyobrazić, jak byś zareagowala, zwłaszcza że praktycznie zmusiłem cię, żebyś mi sprzedała tę ziemię. Nie wiedziałem, j'ak mam do ciebie podejść. Później dużo wyjeżdżałem. Miałem wiele interesów w innych stanach. Przez te wszystkie lata, kiedy mnie tu nie było, miałem dużo do czynienia z pracami inżynierskimi. Byłem w Meksyku w czasie trzęsienia ziemi. Pomagałem w akcjach ratunkowych. Gdy podobne katastrofy zdarzały się w innych krajach, proszono mnie, żebym przyjechał i pomógł. Zawsze jeździłem. Tak było łatwiej niż być tutaj i wiedzieć, że patrzysz na mnie jak na zdrajcę. Lara przyciągnęła kolana do piersi i objęła je ramionami. Spojrzała na Stevena. Zobaczyła w jego oczach obawę. - Czy mógłbyś mnie teraz zostawić samą? Muszę pomyśleć. Na szczęście tym razem się jej nie sprzeciwiał. Skinął potakując głową i podniósł się. - Mówiłem poważnie, Laro. Każde słowo. Byłaś kiedyś najważniejsza w moim życiu. I nadal jesteś. Proszę tylko o szansę, bym mógł ci to udowodnić. Zanim odgadła, co żamierza zrobić, pochylił się i dotknął wargami' jej ust. Poczuła jakby muśnięcie jedwabiu i płomień rozpalił jej ciało. Gdy chciał już odejść, zanurzyła mu palce we włosach wijących się na karku. Ich oczy się spotkały. Było w nich pytanie i odpowiedź. Ich oddechy się zmieszały, znów go przyciągnęła do siebie. Podobnie jak on nie mogła sobie odmówić tej chwili. Ten niespodziewany pocałunek, podobny do subtelnego pytania, potwierdził to, co już wcześniej przeczuwała: namiętność nie wygasła, przyczaiła się tylko w oczekiwaniu na jego powrót. Kiedy Steven odszedł, położyla głowę na kolanach i dała upust łzom. Tyle straconych lat, czas, który nigdy nie wróci! To, co powiedział, brzmiało wiarygodnie, ale czy mogła wierzyć człowiekowi, któremu tak łatwo przychodziły słowa? Nie tylko jego nagłe odejście wymagało wyjaśnienia. Była jeszcze ziemia. W przeszłości Steven wykorzystał niepowodzenie wielu miejscowych farmerów, aby przejąć setki akrów ziemi. Próbował też kupić ich ziemię. Do dzisiaj nie miała pewności, czy kiedyś nie była pionkiem w Jego grze. Powiedział, że chce tylko, by mu dała szansę. Ale danie mu tej szansy oznacza wielkie ryzyko. Pomyśl ala również o tych wszystkich latach samotności, które zniknęły wraz z dotknięciem jego delikatnych palców. I o pożądaniu, które ją ogarnęło przy pierwszym pocałunku. Jakże mogła mu się oprzeć, gdy jej własne ciało było przeciwko niej. To kazało jej wątpić w szansę zwycięstwa. - Dam ci tę szansę, Steven - zdecydowała w końcu. - Ale jeśli znów mnie zdradzisz, będę twoim zaprzysięgłym wrogiem. Reszta dnia upłynęła jak we śnie. Jadła coś, nie zwracając uwagi na to, co to było. Grała w coś z dziewcŻynkami, nieświadoma, kto wygrał. Zatańczyła nawet raz ze Stevenem. Jej ciało zamieniło się w jego ramionach w płynny ogień, to jedno zapamiętała bardzo dokładnie. Uczucie to napełniło ją lękiem. Po tym tańcu uciekła przerażona. W domu dziewczynki były wciąż jeszcze tak podeksytowane, że wlały do wanny całą butelkę płynu do kąpieli, gdy Lara była w sypialni. Kiedy nadeszła, piana przelewała się z wanny i wypływała na korytarz. Kelly nie mogła znaleźć swego ulubionego misia. Jennifer nie chciała włożyć różowej piżamy i uparła się na tę żółtą, którą Lara zabrała do prania. Dużo czasu upłynęło, zanim udało się zapędzić je do łóżek. Gdy już były gotowe wysłuchać bajeczki o pluszowym króliku, Lara czuła się tak, jakby własnymi rękami zaorała całe pole. - Ciociu Laro - zagadnęła zaspana Jennifer, kiedy bajeczka się skończyła, a Kelly spała już z kciukiem w buzi. - Co, kochanie? - Czy pan Drake to twój narzeczony? "Pluszowy królik" wypadł Larze z rąk. - Dlaczego o to pytasz? - Widziałam, jak cię całował. To pewnie znaczy, że cię lubi, prawda? - Czasem przyjaciele też się całują. - Aha. Lara przyjrzała się jej uważnie. - Jesteś roźczarowana? - Chciałabym, żeby cię lubił. Tak jak tatuś kocha mamusię· - Dlaczego? Jennifer objęła Larę i przytuliła. zasmuconą buzię do jej piersi. Słowa małej dobiegły stłumione. - Żebyś nie była sama, kiedy ja i Kelly wyjedziemy. Lara westchnęła, oczy zaszły jej łzami. Kołysała Jennifer w ramionach. .

- Och, dziecko, jest jeszcze dużo czasu. Mamy przed sobą całe lato. Mimo tej pociechy koniec lata wydawał się coraz bliższy. ROZDZIAŁ CZWARTY - Panno Jenifer Susan Danvers, proszę tu wrócić w tej chwili - zawołała Lara do Jennifer, która wraz z Kelly, podskakując, biegła w stronę lasu. - I proszę przyprowadzić ze sobą siostrę· - Dlaczego, ciociu Laro? Chcę iść nad strumień. - Powiedziałam ci już, dlaczego. To nie nasza ziemia. - Ale przedtem chodziłyśmy i pan Drake powiedział, że wszystko w porządku. Słyszałaś przecież. - Spojrzała na Larę oburzona. - Zaprosił nas. A niech go licho! - Nie życzę sobie, żebyście rozmawiały z panem Drakiem - powiedziała popędliwie. Wciąż była zakłopotana swoją wczorajszą decyzją, żeby dać Stevenowi szansę. Gdyby ją zawiódł, chciała przynajmniej oszczędzić przykrości Jennifer i Kelly, które zaczynały go już 'Ubóstwiać. - Ciociu Laro! - tego było już za wiele. Jennifer nadąsała się. Kelly chwyciła siostrę kurczowo za rękę i wykrzywiła buzię; gotowa w każdej chwili zawtórować jej płaczem. - Słyszałyście, co powiedziałam. Na farmie jest dość miejsca do zabawy. Nie trzeba się błąkać nad strumieniem. Ale nad strumieniem było najlepiej. Musiała im to przyznać. Zapłoniła się przypomniawszy sobie nagle noce, które tam spędziła w ramionach Stevena. Jego wczorajszy pocałunek obudził wspomnienia tamtych nocy. Zwłaszcza ostatniej. Była to wspaniała noc wielkiego miłosnego uniesienia, nie przyćmionego jeszcze świadomością, że to ich ostatnie godziny spędzone razem. Ale najlepiej pamiętała ów pierwszy raz, kiedy leżeli obok siebie na brzegu strumienia. Uśmiechnęła się na to wspomnienie. To było czwartego lipca. Pracowała w polu, była zgrzana, zmęczona i mokra od potu, pokryta kurzem od· stóp do głów. Tego dnia mieli się spotkać ze Stevenem w smażalni w miasteczku. Przyszła na chwilę nad strumień, żeby popływać, i spotkała go. Czekał na nią· Na trawie leżał koc, w kubełku chłodził się szampan, a w kryształowym wazonie był bukiet polnych kwiatów. - Czy to wszystko dla mnie? - zapytała ze zdumieniem. - A dla kogo miałoby być? - przekomarzał się. - Mieliśmy się przecież spotkać w mieście. Skąd wiedziałeś, że tu przyjdę? - Nie było trudno przewidzieć. Nie jesteś znów taka niekonwencjonalna. Kiedy pracujesz w polu, zawsze tutaj przychodzisz, zanim pójdziesz do domu. Zmarszczyła nos. - Widzę, że muszę zmienić swoje zwyczaje, bo staniesz się zbyt pewny siebie. - Przy tobie nigdy. - W jego wesołych oczach zapaliły się iskierki. - Przenigdy. Larę ogarnęło nagle jakieś nieznane, nieokreślone uczucie. Coś jej mówiło, że to będzie niezwykła noc. Steven wziął ją za rękę i poprowadził, tak jak stała, w ubraniu do strumienia. Chłodna woda wirowała wokół nich. Zmył kurz z jej twarzy, odgarnął z policzków mokre włosy i delikatnie ją pocałował. Jej ramiona opadły na jego barki, ich nogi się splotły. Przywarła do niego, aby nie stracić równowagi. Poczuła, jak jego ciało twardnieje, i pojęła, przy całym swoim braku doświadczenia, co to jest kobieca satysfakcja. Doznała niezwykłego wrażenia, że swoim dotknięciem obłaskawiła buntownika, że on należy do niej. Niepewność znikła. - Laro, nie - prosił stłumionym głosem. - Tak bardzo cię pragnę, że nie będę mógł się powstrzymać. Spojrzała na niego poważnie. - Wcale nie chcę, żebyś się powstrzymywał - odparła. Zaprotestował słabo, zbity z tropu jej szczerością. - Kochanie, przecież twoi rodzice i wszyscy inni spodziewają się nas w mieście. Nie zaplanowałem tego spotkania, żeby cię uwieść. Uśmiechnęła się do niego. - W takim razie ja będę musiała uwieść ciebie, zgoda? Tak też zrobiła. Obsypała go pieszczotami, całowała namiętnie, podsycając w nim żądzę, dopóki go nie rozpaliła do białości. Policzki jej zapłonęły, gdy sobie przypomniała swoje lekkomyślnne, pełne pożądania zachowanie. W końcu uległ jej. Wyniósł ją na brzeg, położył delikatnie na kocu i ostrożnie zdjął z niej mokre ubranie. Potem się kochali, brał ją znowu i znowu, aż zapadający zmierzch okrył ich cieniem. Była pragnieniem, którego nie mógł ugasić. Był miłością, której subtelności odkrywała niestrudzenie. Leżąc obok siebie obserwowali migotanie ogni sztucznych w oddali. To była niewyobrażalnie piękna chwila. Szczęście przepełniło jej serce. . Oparł się na łokciu i spojrzał na nią tkliwie. - Przykro ci, że straciłaś uroczystości? Położyła mu palce na ustach: - Ty nie wiesz, że uroczystości były tutaj? Ta noc wydawała się nie mieć końca, tak była pełna radości, śmiechu i podniecenia. Miała wrażenie, że podobna nigdy się już nie zdarzy. Ale mijały

miesiące i przekonała się, że każda chwila w objęciach Stevena przynosi jej nowe, głębokie wzruszenia. Lara westchnęła. Rozejrzała się dokoła. Dzieci zorientowały się widocznie, że śni na jawie, i wykorzystując jej nieuwagę, zniknęły z pola widzenia. Nie miała wątpliwości, że pobiegły prosto nad strumień. Jennifer od dziedziczyła niestety upór Danversów. Być może kieqyś wyjdzie jej on na dobre, teraz czasami Larę drażnił. - Jennifer, Kelly - zawołała zrywając się z miejsca. - Wracajcie w tej chwili albo za karę spędzicie resztę dnia w swoim pokoju. W tej samej 'chwili Jennifer wybiegła spomiędzy drzew na szczycie pagórka. Jej ubranie było brudne, łzy spływały po policzkach. Nawet z tej odległości Lara dostrzegła, że ma oc"zy szeroko otwarte ze strachu. Serce podeszło jej do gardła. - Ciociu Laro, ciociu Laro, chodź szybko! - Jennifer, gdzie Kelly? Co się stało? - C-c-coś się stało K-K-Kelly - dziewczynka wyjąkała żałośnie. . O Boże drogi! Strumień. Nie był głęboki, ale jeśli Kelly upadła i uderzyła się w głowę, mogła łatwo utonąć. Serce Lary waliło. Puściła się biegiem. - Co się stało? Wpadła do wody? - N-n-nie. . Jennifer szlochała coraz bardziej. Lara zatrzymała się, przyklękła i wzięła przerażone dziecko w ramiona. - Kochanie, proszę cię, powiedz mi. Co się stało? - O-o-ona upadła i n-n-nie mogę jej znaleźć. Lara opanowałi ogarniającą ją samą histerię. - Jak to nie możesz jej znaleźć? Ukryła się? Może się z tobą bawi? Jennifer pokręciła przecząco głową. - Zapadła się pod ziemię. W dziurze. Larze ciarki przeszły po plecach. Zaświtała Jej straszna myśl. - O Boże drogi! - Słowa te, wypowiedziane tym razem głośno, zabrzmiały jak błaganie. - Pokaż mi, gdzie to było, Jennifer. Wzięła ją na ręce i pobiegła potykając się raz po raz pod jej ciężarem. Pomimo przerażenia, zmusiła się, by mówić spokojnie. - Gdzie-wtedy byłyście? Pokaż mi dokładnie, gdzie byłyście, kiedy ją ostatni raz widziałaś? - O tam, ciociu Laro. Byłyśmy dokładnie tam. Tylko na chwilę puściłam jej rękę. Naprawdę. Tylko na chwilkę. - Cicho, dziecinko. Już dobrze. - Przytuliła ją do siebie i próbowała uspokoić. - Cii. Odnajdziemy ją· Ale kiedy dotarły do starej studni, nie było tam ani śladu po Kelly. Dochodziły tylko słabe odgłosy z czeluści. Przez chwilę Larę ogarnęła panika. Dręczyło ją wyobrażenie Kelly uwięzionej w ciemności, gdzieś poza jej zasięgiem. Wielkie nieba! Kelly nie możeumrzeć! Nie w ten sposób. Zaczęła się w duchu modlić. O Boże! spraw, żeby jej się nic nie stało. Modlitwa ją uspokoiła. Spojrzała w ciemną głębię studni i nic nie zobaczyła. - Kelly, kochanie - zawołała. - To ja, twoja ciocia. Nie bój się, dziecinko, wydobędziemy cię· Przyjrzała się uważnie otworowi w ziemi i przez chwilę zastanowiła się, czy sama dałaby sobie radę· Porzuciła jednak ten niewczesny zamiar jako niemądry . Nie mogła przecież wiedzieć, jak głęboko wpadła Kelly. A postępując nierozważnie naraziłaby ją na większe niebezpieczeństwo. A jeśli sama również wpadnie w pułapkę? Z pewnością nie pomogłoby to Kelly. Nie ma czasu do stracenia. Potrzebowała pomocy, a naj bliżej był Steven. Będzie musiała mu zaufać. Odetchnąwszy głęboko ujęła za ramiona Jennifer i powiedziała łagodnie: - Pobiegnij do domu pana Drake'a tak szybko, jak tylko potrafisz. Zrobisz to dla mnie? Powiedz mu, co się stało, i poproś, żeby przyszedł jak najprędzej. Ja zostanę tutaj z Kel1y, Przestraszonej Jennifer zaczęły kapać z oczu łzy. - Chcę zostać tu z tobą. B-b-boję sos-się, ciociu. - Ja też się boję, ale wszystko będzie dobrze, zobaczySz - powiedziala z przekonaniem, siląc się na spokój. Odgarnęła jej włosy z czoła. - Posłuchaj. Słyszysz Kelly tam na dole? Nic jej nie jest. Przyprowadź pana Drake'a. On będzie wiedział, jak ją wydostać. Gdy Jennifer poszła, Lara położyła się na ziemi i zaczęła wołać w dół, do Kelly. Mówiła do niej, nuciła jej piosenki, nie przestając nasłuchiwać najlżejszego odgłosu, który by wskazywał, że dziecku nic się nie stało. Tak znalazł ją Steven. Kiego go ujrzała, popłynęły jej z oczu długo powstrzymywane łzy. Rzuciła mu się w ramiona, szukając u niego pocieszenia. Obejmował ją mocno. Poczuła, jak powoli wracają jej siły. Po raz pierwszy, odkąd wdarł się,z powrotem w jej życie, tak bardzo się cieszyła, że go widzi. Stevenowi serce się krajało na widok Lary leżącej na mokrej ziemi i drżącym głosem śpiewającej piosenki. Gdy przybiegła do niego zapłakana Jennifer, z trudem zrozumiał jej urywaną relację. Dopiero kiedy odnalazł Larę, zdał sobie sprawę, co się stało. Biedna, musiała tracić zmysły ze strachu. Gdy trzymał ją w ramionach, czuł, jak drży. Po raz pierwszy od lat zdał sobie sprawę, że pod maską surowości, którą przybrała, kryją się głębokie uczucia. Mimo gniewu, mimo zaprzeczeń nadal go kochała. Bogu dzięki! Wiedział, ile ją musiało kosztować zwrócenie się o pomoc do niego. Serce zabiło mu mocniej, poczuł gwałtowny przypływ uczuć opiekuńczych. Musi jej zwrócić Kelly całą i zdrową. Nie może zawieść zaufania, jeśli chce, by spełniły się marzenia o wspólnej przyszłości.

Pragnął jak naj dłużej trzymać ją w ramionach i pocieszać, ale zreflektował się i ocierając jej łzy zapytał spokojnym głosem: - Co z nią? - Płacze. - W głosie Lary brzmiało przerażenie. - To dobry znak - uspokoił ją. - Znaczy, że wszystko w porządku. Zostawiłem Jennifer z moją gospodynią 'i po sIalem po pomoc. Jak tylko tu dotrą, zobaczymy, co się da zrobić. - Nie można po prostu spuścić na dół jakiejś liny? - Kel1y jest jeszcze za mała, prawdopodobnie nie wiedziałaby, co robić. To mogłoby tylko pogorszyć sytuację. Lepiej, niech posiedzi spokojnie, dopóki się nie przekonamy, jaki tam jest grunt. - Do licha, tak na ciebie liczyłam. Dlaczego teraz czegoś nie zrobisz? Nie możemy jej zostawić tam na dole samej - powiedziała zawiedziona. W jej podniesionym głosie usłyszał bezsilną wściekłość. Odsunął ją od dołu. - Nie trzeba, żeby Kelly cię słyszała. Przestraszysz ją. - Ujął ją dłonią pod brodę i zmusił, by spojrzała mu w oczy. - Kochanie, wiem, co czujesz. Uwierz mi. Nie ma nic gorszego niż czekanie. Przyrzekam ci, że jak tylko będziemy mieli sprzęt, spróbujemy się do niej dostać. Ale jeśli nie zrobimy tego, jak należy, ziemia może się zapaść. Larą wstrząsnął dreszcz. Steven odruchowo pogładził ją po plecach. - Nie martw się, Laro. To się nie stanie. Wydobędziemy ją, przyrzekam ci. - Muszę zadzwonić do Tommy'ego. On powinien o tym wiedzieć. Perspektywa tej rozmowy przerażała ją· Wyczytał to z rozszerzonych przestrachem oczu i bladej twarzy. - Nie zaczekasz trochę, może uda nam się od razu ją wydostać? - zasugerował Steven. - Myślisz, że to szybko pójdzie? - Mam nadzieję. Ale nie poszło tak szybko. Popołudnie ciągnęło się jak wieczność. Pierwszy przybył Logan. Uścisnął współczująco dłoń Lary, zanim zwrócił się do Stevena po polecenia. Powoli nadciągnęli ludzie z miasta. Naradzali się ze Stevenem, nie dając jej dojść do słowa, co ją bardzo irytowało. Żona szefa ochotniczej straży pożarnej odciągnęła ją od studni, ktoś wetknął do ręki filiżankę kawy. - Wypij to - powiedziała Terry Simmons swym zwykłym burkliwym głosem. Jej energiczny sposób bycia podziałał na Larę jakoś dziwnie uspokajająco. - Bo zmarzniesz. Nie możemy pozwolić, żebyś tu przy nas wpadła w chorobę. Kelly cię potrzebuje. Spojrzenie Lary pobiegło w kierunku studni, potem odszukała wzrokiem Stevena. Uśmiechnął się do niej, co na chwilę podniosło ją na duchu, i wrócił do przerwanej dyskusji. Opuścili w dół linę, by zmierzyć głębokość, po czym rozmowa się ożywiła. Z dosłyszanych urywków wywnioskowała, że spierają się o to, co robić dalej. Najwyraźniej przeważyło zdanie Stevena, bo skinął głową zadowolony i ludzie zabrali się do pracy. Podszedł do niej. Zajrzała mu w twarz, szukając jakichś oznak nadziei. Był ponury. - Nie idzie po twojej myśli, prawda? - Obawiam się, że nie. Jest o wiele głębiej, niż sądziłem. Co gorsza, studnia jest zbyt wąska, żeby ktoś z nas mógł się opuścić w dół. - Ja moglabym spróbować - zaofiarowała się gorączkowo. Cały czas miała przed oczyma Kelly, tym bardziej przerażoną, im dłużej pozostawała sama w ciemności. - Sprawdziłam wcześniej, kiedy czekałam na ciebie. Na pewno się zmieszczę. Potrząsnął głową. - Nie. Tobie by się też nie udało. - Skąd wiesz? Steven, musimy coś zrobić, cokolwiek bądź. Pozwól mi spróbować. - Do diabła, tylko porwiesz skórę na strzępy, nawet jeśli się tam zmieścisz. Studnia zwęża się znacznie około trzech metrów niżej, nie dasz rady się przecisnąć. Zapewniam cię, że wiem, co robię. Sprowadziłem sprzęt wiertniczy. ~ Po co? - zapytała i nagle przypomniała sobie akcję ratunkową małego dziecka w Teksasie, ktora przyciągnęła uwagę opinii publicznej na całym świecie. - Zamierzasz wykopać drugi tunel? - Chcemy spróbować. Przy odrobinie szczęścia powinno się udać. Ale Lara zapamiętała, że udręka tej rodziny z Teksasu trwała dłużej niż dwa dni. Przymknęła oczy, a potem spojrzała na niego i zapytała spokojnie: - Pora, żebym wezwała Tommy'ego, prawda? Steven ujął jej dłoń i mocno uścisnął. Nie chciał kłamać. - Tak myślę. Była mu wdzięczna za szerość. Starała się nawet uśmiechnąć,' ale nie udało jej się. - Dobry Boże, ja tego nie wytrzymam. Steven położył jej ręce na ramionach i spojrzał w pełne łez oczy. - Wytrzymasz. Jesteś naj dzielniejszą kobietą, jaką znam. Teraz chodź, uspokój Kelly, powiedz jej, co chcemy zrobić. Potem zadzwonisz do brata. Mężczyźni rozstąpili się, by ją przepuścić. Logan siedział na ziemi na brzegu dołu i grał skoczną melodię na fujarce, takiej samej jak ta, którą dał Larze dla Jennifer. Kiedy na widok Lary przerwał, usłyszeli, jak Kelly woła,

żeby jeszcze grał. - Zaraz ci zagram, zaczekaj momencik. Twoja ciocia Lara jest tutaj. Lara opadła na kolana, spojrzała na Stevena. Położył jej ręk.ę na ramieniu. Westchnęła z drżeniem i zawołała w dół. - Kelly, słyszysz mnie? - Ciocia Lara? - Drżący głos zdawał się dobiegać z daleka. - Tak, kochanie, to ja. - Słyszę cię, ciociu, ale nie widzę - doszło z dołu żałosne zawodzenie. - Wiem, że mnie nie widzisz, dziecinko, ale jestem tutaj przy tobie. Pan Drake też tu jest ze mną. Pracuje, żeby wydostać cię na zewnątrz. - Chcę już teraz. - Niedługo cię wydobędziemy. - Powiedz, żeby się za bardzo nie ruszała - Wyszeptał Steven. - Mogłaby się zsunąć jeszcze niżej. - Kochanie, postaraj się nie ruszać. Zrób to dla cioci. Za chwilę usłyszysz wielku huk, ale się nie przestrasz. To będą tylko takie wielkie maszyny, które ci idą na pomoc. - Zostaniesz ze mną? Lara spojrzała na Stevena, ale on potrząsnął przecząco głową. - Muszę na chwilę odejść, ale pan Drake będzie tu blisko i będzie na ciebie uważał. - Chcę ciebie - załkała. - Będę niedaleko, dziecinko, i wkrótce będziesz tu ze mną. - Obiecujesz? - Obiecuję. - Steven dotknął jej ramienia. Sprzęt do wiercenia był już na miejscu, gotowy do pracy. - Kelly, muszę się już odsunąć. Bądź teraz naprawdę dzielna, dobrze? - Dobrze. Pa, ciociu. Larę coś ścisnęło za gardło. Odwróciła się i od razu wpadła w szerokie ramiona Terry Simmons. - Chodź, dziewczyno. Trzymasz się doprawdy świetnie. Steven się tutaj wszystkim zajmie. - Muszę zadzwonić do Tommy'ego. - No to chodźmy. Zmuszona od najmłodszych lat brać na siebie odpowiedzialność, Lara nie zwykła polegać na innych. Z Terry Simmons nie zamieniły dotąd nawet kilku zdań, a mimo to czuła, że może się na niej oprzeć. Na swój spokojny, szorstki sposób Terry utrzymywała ją przy zdrowych zmysłach, zmuszała do koncentrowania się r'aczej na tym, co jest do zrobienia, niż na spekulowaniu, co się może zdarzyć. Larze było raźniej w towarzystwie tej starszej kobiety i była jej bardzo wdzięczna za to, że zadzwoniła do Kansas City i rzeczowo przedstawiła Tommy'emu, co się stało z Kelly. Tommy natychmiast pojął powagę sytuacji. Nie tracąc czasu na oskarżenia ani na histerię, zdecydował: - Zabiorę Megan. Przylecimy pierwszym' samolotem. - Być może już ją wyciągną, zanim tu będziesz. - Lani chciała go podtrzymać na duchu. - Tym lepiej. Już muszę iść, żeby wszystko przygotować. - Tommy. - Tak? - Strasznie mi przykro. - Głos jej się załamał. Stłumiła łkanie. - Nie płacz, siostrzyczko - prosił ochrypłym z przejęcia głosem. - Musisz być silna. Powiedz naszemu dziecku, że ją kochamy. - Powiem jej - obiecała. - Do zobaczenia. Od razu wróciły z Terry na miejsce akoji. Obserwująo wysiłki ratowników, łowiąc uchem szybkie rozkazy, które wydawał Steven, i natychmiastowe odpowiedzi ochotników, starała się uspokoić i myśleć logicznie, jednak wciąż miała w głowie zamęt. Dręczyło ją straszne poczucie winy. Gdybym bardziej zwracała uwagę, wyrzucała sobie, nigdy by się to nie zdarzyło. Myliła się sądząc, że jej bratanice są na farmie bezpieczne jak w niebie. Zupełnie zapomniała o starych studniach rozrzuconych po całej posiadłości. Większość z nich była od lat zakryta, ale - jak sobie teraz uzmysłowiła - ją i jej braci zawsze coś do nich ciągnęło. Tylko groźba surowej kary powstrzymywała ich przed próbą wyważenia wieka. Widocznie jakieś inne dzieci nie mogły się oprzeć wyzwaniu, nieświadome, że pozostawiają śmiertelną pokusę dla innych. - LaTO. - Głos Stevena przywrócił jej poczucie rzeczywistości. Było już prawie ciemno, powietrze gwałtownie się ochładzało. Studnię oświetlały olbrzymie reflektory. - Wykopaliśmy równoległy szyb - oznajmił. - Teraz zamierzam zejść na dół, żeby sprawdzić, jak blisko jesteśmy i co trzeba zrobić, żeby się dokopać do tamtej studni. - Dlaczego ty? - napadła na niego nieoczekiwanie. Odezwała się w niej dawna złość. Terry patrzyla na nią zdumiona. W oczach Stevena odmalowało się przez chwilę uczucie urazy i Lara zdała sobie sprawę, jak niewdzięcznie jej pytanie zabrzmiało. Starała się opanować rozdygotane nerwy. - Przepraszam. Dziękuję ci, Steven. Ich spojrzenia się spotkały. Oczekiwała irytacji, zamiast niej znalazła zrozumienie.

- W porządku - skwitował. - Idę, bo wiem, co trzeba zrobić. Inni nie wiedzą. Obserwowała z zapartym tchem, jak mężczyźni opuszczają go do szybu, jak w nim znika. Z powierznią ziemi łączyły go tylko liny, podtrzymywane przez silne dłonie. Potem patrzyła z rosnącym rozczarowaniem, jak miny mężczyzn rzedną. Logan potrząsnął głową i odwrócił się. Serce jej zamarło. Steven wrócił sam. ROZDZIAŁ PIĄTY Lara patrzyła na Stevena z rosnącym przerażeniem. Sprawiał wrażenie zniechęconego, bruzdy na jego twarzy jakby się pogłębiły.' Gdy podszedł bliżej, uśmiechnął się z .wysiłkiem, ale było w tym uśmiechu tyle znużenia, że lllimo woli spytała: - Czy ona nie ż-ż ... ? - To słowo nie mogło przejść jej przez usta. Wargi jej drżały. Steven objął ją. - Nie. Och, kochanie, nie. Ona żyje. Cały czas paplała, kiedy byłem tam na dole. - Pogłaskał ją po policzku. Uśmiechnął się, tym razem uśmiech widać było także w oczach. - Ależ twoja bratanica ma temperament. Niepokoi się, że Jennifer dostanie się jej własna porcja domowych lodów, które obiecałaś zrobić dziś wieczorem. Przyrzekłem, że będzie mogła zjeść tyle lodów, ile tylko zechce. Trochę uspokojona, ale wciąż nie do końca przekonana, że mówi jej całą prawdę, zapytała: - To czemu wróciłeś taki smutny? - Natknęliśmy się na nieprzewidzianą przeszkodę. Dotarcie do Kelly wymaga więcej czasu, niż myślałem. - Dlaczego? - Grunt tam na dole jest bardziej skalisty. Wycięcie przejścia zajmie nam sporo czasu. Musimy się posuwać powoli, żeby nie popełnić błędów. - Odgarnął jej, włosy z czoła i spytał z troską: - Wytrzymasz? - Na pewno. Tylko ją stamtąd wyciągnijcie. Napięcie rosło z godziny na godzinę. Noc ciągnęła się bez końca. Świergotanie Kelly zmieniło się w żałosne kwilenie, a potem zamilkło. Choć Steven nawet nie dopuszczał takiej możliwości, Lara bała się, że już ją stracili. - Lara, chodź, zjesz coś - nalegała Terry. - Nie mogę stąd odejść. - Opierała się, chociaż czuła, że jeśli wkrótce nie odpocznie, to padnie ze zmęczenia. Napięcie zaczęło dawać się jej we znaki. Od nieustannego naprężenia mięśni bolało ją całe ciało, w skroniach tętniło, czuła ściskanie w żołądku, które nie oznaczało głodu. - Nie musisz wcale stąd odchodzić. Panie z miasta urządziły bufet w namiocie. Lara rozejrzała się zdumiona. Nawet nie zauważyła, kiedy nie opodal studni, może ze czterdzieści metrów od niej, wyrosła prowizoryczna kuchnia. W świetle latarni zobaczyła ustawione dookoła stoły i składane krzesełka. Koło bufetu uwijało się kilka znajomych kobiet. Podawały robotnikom szynkę, sałatkę kartoflaną i surówkę z kapusty. Z westchnieniem uległa namowom Terry. Podeszła do kobiet, chcąc im wyrazić wdzięczność za pomoc. - Dziękuję ... - zaczęła, ale nie mogła mówić dalej. - Siadaj - odciągnęła ją Terry - zaraz ci przyniosę coś do jedzenia. Lara znalazła wolne krzesło, z którego. mogła obserwować poczynania ratowników. Oczy paliły ją od długiego patrzenia i od powstrzymywanych łez. Terry postawiła przed nią talerz. - Jedz. Nic nie pomoże temu dziecku to, że ty się denerwujesz. Patrzyła na jedzenie obojętnie. - To moja wina, że ona tam jest - wyrzuciła z siebie. To wyznanie sprawiło jej ulgę. - Powinnam byla bardziej na nią uważać. - Kochana, wszyscy rodzice na świecie tak myślą, kiedy ich dzieciom coś się stanie. Nawet kiedy dzieci już dorosną. A prawda jest taka, że ich nie upilnujesz. Zawsze może się zdarzyć, że się na chwilę odwrócisz. Psotny dzieciak momentalnie to wykorzysta, żeby się wymknąć. - Jednak czuję się okropnie. Tommy i Megan mi zaufali. To ja ich namówiłam, żeby mi zostawili dzieci na lato. Nie chciałam się z nimi jeszcze rozstawać. Kelly jest dla mnie jak własna córka. Jennifer jest taka jak Tommy, a Kelly mi przypomina, jaka ja sama byłam jako dziecko. Nawet jako niemowlę była taka pogodna. - To jej może teraz pomóc. - Ale ona jest taka mała. - Tym bardziej trzeba mieć nadzieję. Jest prawdopodobnie za mała, żeby dokładnie zdawać sobie sprawę z niebezpieczeństwa. Słucha, co jej mówicie, Steven i inni. Jeśli zdołacie ukryć przed nią swoje zdenerwowanie, może potraktować to jako przygodę. - Daj Boże! - Lara wzięła do ust kawałek szynki, potem spróbowała sałatki z kartofli. Równie dobrze mogłaby to być gotowana podeszwa, i tak nie zwracałaby uwagi na to, co je. Zerknęła na kobiety, które nakładały jedzenie. - Dlaczego one przyszły? - zapytała, szczerze zakłopotana ich uczynnością. - Niektórych nawet nie znam. To znaczy, znamy się z widzenia, ale nie osobiście.

- Wiesz, tu jest clągle wieś, chociaż Toledo się rozrasta i stale przybliża. A na wsi w takich chwilach, jak ta sąsiedzi się zbierają. Bylibyśmy z tobą także wtedy, kiedy twoja mama umarła, ale powiedziałaś wyraźnie, żeby cię zostawić samą. Lara skinęła smutno głową, przypomniawszy sobie, ze duma nie pozwoliła jej wówczas przyjąć od ludzi nawet uprzejmego słowa. Pamiętała, jak zatrzasnęła właściwie dtzwi przed nosem niektórym sąsiadom. Rozdarta między rozpaczą a strachem przed spadającą na jej barki odpowiedzialnością, irracjonalnie winiła wszystkich za śmierć matki. Za to, że nie okazali pomocy, kiedy nie mogła podołać niemożliwemu do udźwignięcia ciężarowi prowadzenia farmy. Była pewna, że gdyby pomogli, matka by żyła. - Byłam wtedy taka wściekła na cały świat - przyznała. - Miałaś prawo. Najpierw straciłaś tatę, wkrótce potem mamę. Wiedzieliśmy wszyscy, jakie to było poświęcenie, kiedy rzuciłaś szkołę, żeby się opiekować braćmi. To wielki ciężar dla młodej dziewczyny. Podziwialiśmy, jak się energicznie zabrałaś do pracy. Wzięłaś na siebie trudne obowiązki. Prowadziłaś gospodarstwo nie gorzej od ojca. Niektorzy powiadają, że nawet lepiej. - Byłam nietaktowna i. samolubna, nie przyjmując waszej pomocy. - Przeszło, minęło. - Możliwe, ale dużo ostatnio myślałam o przeszłości. Teraz widzę, ile popełniłam błędów. Tak się bałam wtedy polegać na kimkolwiek. To nie chodzi o to, że rodzice umarli, ale ... - urwała nagle, obawiając się, że może powiedzieć za dużo. - O Stevena? - podpowiedziała Terry. I uśmiechnęła się, widząc zaskoczenie w oczach Lary. - Wszyscy widzieli, że przesłonił ci cały świat. Nawet ślepy by zobaczył. Oczy ci błyszczały, kiedy na niego patrzyłaś. Co do Stevena, to wyglądał na niezdecydowanego. Ktoś taki jak on, niezależny, kto dużo podróżuje, nie tak łatwo zrezygnuje ze swojej wolności. Ale w mieście już się niejeden zakładał, kiedy go poprowadzisz do ołtarza. - Nie wyszło nam. - Wszyscy się dziwiliśmy, kiedy nagle wyjechał. Lecz ty tak jak dawniej chodziłaś z dumnie podniesioną głową. Myśleliśmy więc, że dałaś" mu kosza. Ale nie było tak, prawda? Lara westchnęła i pokręciła głową. - To on mnie zostawił. - A teraz? Z tego, jak na ciebie patrzy, widać, że ciągle cię kocha, w każdym razie, odkąd wrócił do miasta, jeśli kiedykolwiek przestał. A ty mu wciąż nie ufasz? - Jak mogę mu ufać? - westchnęła. - Nie śpiesz się, dziewczyno. Zaufania nie można zdobyć ani stracić z dnia na dzień. Trzeba na nie zapracować. - Obie spojrzały w kierunku studni. W ciżbie mężczyzn widać było żółty kask Stevena. - Zdaje mi się, że on się bardzo stara coś ci udowodnić. Słuchaj swego rOZUmu, ale nie lekceważ serca. Lara odruchowo wyciągnęła rękę i' uścisnęła serdecznie jej dłoń. Czuła, że Terry Simmons jest jej bliższa niż jakakolwiek inna kobieta od śmierci matki. Tak jakby znalazła przyjaciela w nieszczęściu. - Dziękuję. Mam nadzieję, że nie będziemy sobie znowu obce, jak się już to wszystko skończy. - Dziecko, ja zawsze jestem na miejscu. Mój mąż uważa, że wyprawa do sklepu to wystarczająco długa podróż. Możesz zawsze wstąpić. W tej chwili Lara usłyszała znajome głosy. Ktoś wykrzyknął jej imię. Zerwała się na równe nogi i rozejrzała. Tommy i Megan zbliżali się ku niej. Obawiając się ich reakcji,. postąpiła niepewnie krok do przodu i przystanęła. Tom rozpostarł ramiona. Podbiegła do niego. Desperacja, z jaką ją objął, powiedziała jej, jak bardzo cierpI. - Co z nią, siostrzyczko? - Steven mówi, że wszystko w porządku. Nie traci nadziei. . - Steven? - Tommy uniósł lekko brwi. - Musiałam po niego posłać - tłumaczyła się Lara. - On się zna na takich sprawach. Megan spojrzała poirytowana na męża. - Oczywiście. Dobrze, że po niego posłałaś. Czy możemy z nim porozmawiać? Chcę usłyszeć, co się . dzieje z moim dzieckiem. - Zaprowadzę was do niego. - Lara wzięła Megan za rękę i razem z Tomem zbliżyły się do miejsca, gdzie stała ekipa ratownicza. Steven podszedł do nich, gdy tylko ich zobaczył. Wyciągnął rękę do Toma. Ten uścisnął ją po chwili wahania. . - Co zrobiliście do tej pory? - spytał? Steven w dwóch słowach przedstawił im sytuację i dokończył bez emocji: - Posłałem kogoś tam na dół, żeby skruszył skałę. To żmudna praca. Teraz możemy tylko czekać. - Tylko czekać? Na pewno można coś zrobić powiedział zduszonym głosem Tommy. - Nie martw się o wydatki. Jakoś znajdziemy pieniądze. - To nie jest sprawa pieniędzy. Do diabła, gdyby tak było, sam bym chętnie zapłacił. To niestety musi potrwać. Pośpiech może spowodować zasypanie. Megan zbladła na te słowa. Steven natychmiast to zauważył i ścisnął jej dłoń. - Nie bój się. To się nie zdarzy. - Czy mogę z nią porozmawiać? Steven i Lara wymienili spojrzenia. Odpowiedziała jej Lara. - Ona teraz śpi. Zmęczyło się biedactwo.

Oczy Megan rozszerzyły się, jakby dopiero teraz dotarło do niej naprawdę, w jakim niebezpieczeństwie znalazła . się jej córka. Zagryzła wargi, spojrzała bezradnie na męża, potem na Larę. - C?:y jesteś pewna, że ... Czy ona naprawdę śpi? Lara stłumiła własne wątpliwości. Objęła szwagierkę. - Jestem o tym przekonana. - A co z Jennifer? - zainteresował się Tom. - Kto się nią opiekuje? - Jest u mnie w domu - powiedział Steven. - Pod opieką pani Marston, mojej gospodyni. Bardzo proszę, możecie tam pójść. To wszystko jeszcze trochę potrwa. - Muszę ją zobaczyć - poderwała się Megan i skinęła na Toma. Ale on był w rozterce. Widząc to, Lara przejęła inicjatywę. - Ja ją zaprowadzę - powiedziała do brąta. - Ty zostań tutaj. Spojrzał na nią z wdzięczn,ością. - Dziękuję ci, siostrzyczko. Powiedz Jennifer, że ją kocham. Im bliżej były domu Stevena, tym bardziej Lara zwalniała kroku. Megan przyjrzała się jej zdziwiona. - Źle się czujesz? - Nigdy nie przypuszczałam, że kiedykolwiek wejdę do tego domu. Chociaż było już dobrze po północy, pani Marston jeszcze nie spała. Otworzyła przed nimi szeroko drzwi i od progu zagadnęła: - Czy już coś wiadomo o małej? - Niestety, na razie nie. Jestem Lara Danvers. - Rozpoznałam cię, kochanie. Musiała mnie widzieć w mieście - domyśliła się Lara. Dopiero kiedy znalazły się na górze, zorientowała się, co znaczyły jej słowa. Gdy Megan usiadła koło śpiącej córki, Lara nie mógła się oprzeć chęci, by zajrzeć do sypialni pana domu. Chciała się przekonać, czy była taka, jak swego czasu ze Stevenem planowali. To, co zobaczyła, zaparło jej dech w piersi. Widok z okna w wykuszu był dokładnie taki, jak sobie wyobrażali. Pod oknem wielka, miękko wyściełana kanapa. Szerokie łoże mogące wygodnie pomieścić dwoje ludzi, którzy mają w dodatku skłonność do rzucania się we śnie. Ale najbardziej poruszyło ją to, co zobaczyła na nocnym stoliku. W srebrnej ramce stało tam jedyne zdjęcie, na którym byli razem ze Stevenem. Nic dziwnego, że gospodyni ją rozpoznała. Musiała ją intrygować ta kobieta ze zdjęcia, która mieszkając tak blisko, nigdy nie zjawiła się w tym domu osobiście. Lara wzięła do ręki zdjęcie i obeszła z nim cały pokój. Pamiętała, kiedy zostało zrobione. Było to parę dni po Bożym Narodzeniu. Słońce skrzyło się na soplach lodu zwisających z dachu stodoły i na śniegu, który równą warstwą pokrył ziemię. Cały ranek jeździli ze Stevenem na koniach, ich oddechy były widoczne w mroźnym powietrzu. Kiedy przygalopowali do stodoły, zastali w niej Toma. Bawił się tanim aparatem fotograficznym, który dostał na święta. Uparł się zrobić im zdjęcie. Jej złote włosy były w nieładzie, policzki zaróżowione od mrozu. Steven, w dżinsach i kożuszanej kurtce, wydawał się większy i bardziej zuchwały' nii w rzeczywistości. Wyraz jego oczu· zdradzał, że jest zakochany. Tommy bezwiednie uchwycił leciutki uśmiech, który wymienili. To było wzruszające, zmysłowe zdjęcie. Ciągle się w nie wpatrując, Lara trafiła do łazienki. Odkryła tu wielką wannę i, ku swemu zachwytowi, świetlik w dachu. - Żebyśmy zawsze mogli widzieć ognie sztuczne - powiedział Steven półgłosem. Drgnęła zaskoczona i odwróciła się gwałtownie. Stał w drzwiach i obserwował ją z nieprzeniknioną twarzą· - Pamiętałeś - powiedziała miękko. - Jesteś sentymentalna? - Nigdy bym się tego po tobie nie spodziewała, ale podoba mi się. - Znalazłaś zdjęcie. Podała mu je zmieszana. - Przepraszam. Obawiam się, że byłam wścibska. - Nie szkodzi. Podoba ci się dom? - Bardzo. - Zbudowałem go dla ciebie. - Chciała coś powiedzieć, ale ją uprzedził. - Wi-em. Nie byłem pewien, czy kiedykolwiek tu przyjdziesz, ale nie mogłem zrobić inaczej, niż to sobie zaplanowaliśmy. - A to zdjęcie? - Dzięki niemu czułem się bliżej ciebie. A ty jeszcze masz swoje? Skinęła głową. - W szufladzie. Nie mogłam go wyrzucić. - Laro ... - urwał zmieszany. - Mów! Czy coś się stało Kelly? - Nie. Myślę nawet, że bardzo się do niej zbliżyliśmy. Przyszedłem, żeby wam to powiedzieć. - Pójdę po Megan! - Larże zabłysły oczy. - Jest jedna rzecz, którą chciałbym najpierw zrobić. - Steven podszedł bliżej. Serce jej załomotało. Uniósł jej brodę i długo patrzył w oczy, tak długo, aż sobie pomyślała, że ten pocałunek chyba nigdy nie nastąpi. Gdy ich usta wreszcie się spotkały, poczuła niezmiernie delikatne, jak gdyby wyczekujące dotknięcie jego warg. Lecz gdy rozchyliła usta, ośmielił się i łapczywie korzystając z przyzwolenia, całował do utraty tchu. To był długi

pocałunek, jednak w jakiś sposób ostrożny. Tak jakby Steven nie śmiał żądać zbyt wiele, bojąc się; że jej przyzwolenie może się równie łatwo zmienić w odrzucenie. Ale Lara już nie mogłaby go odepchnąć, nawet gdyby chciała. Spełniał marzenia, które snuła w ciągu pustych nocy. Czuła się oszołomiona władzą, jaką miał nad nią, lękała się jej jak niczego innego w świecie. Po pierwszym głębokim, oszałamiającym pocałunku nastąpiła seria szybkich, gorących. W końcu Steven westchnął ciężko i niechętnie ją puścił. - Nie masz pojęcia, jak często wyobrażałem sobie, że jesteś tu ze mną, że cię trzymam w ramionach. Teraz, kiedy tu jesteś naprawdę, tylko tak mogę ci okazać, co czuję. - Chodźmy pocieszyć Megan. Musimy wracać. - Tak. Ale potem, Laro, nie uda ci się tak łatwo odejść. Kiedy dotarli do studni, zostawił ją i Megan w bezpiecznej odległości od miejsca akcji i poszedł zobaczyć, jak postępuje praca. Lara złapała się na tym, że wypatruje go w tłumie. Czerpała siłę z jego spokoju i pewności siebie, znajdowała ją w jego spojrzeniu, które mówiło, że rozumie jej ból, obawy, rozpaczliwe pragnienie choćby promyka nadziei. Obserwując, jak pracuje razem z mężczyznami z miasta, uświadomiła sobie ze zdziwieniem, że nie jest tu już obcy. Z dawnego przyjezdnego przedsiębiorcy, ciągle goniącego za zyskiem, stał się akceptowanym, a nawet szanowanym członkiem ich społeczności. W końcu podszedł do nich i wyciągnął rękę. Powiedział z uśmiechem: - Chodźcie ze mną. Odruchowo chciała się sprzeciwić, wolała trzymać się z boku, gdyż to pozwalało jej oddalać od siebie smutek, ale Megan już podbiegła podniecona. Lara ociągała się przez chwilę. - po co? - Bała się łudzić nadzieją, nie dowierzała mu. - Tylko podejdź. Wzięła go za rękę i poczuła, jak powoli przenika ją ciepło. Podeszli do studni. - Słuchaj - powiedział z rozczuleniem. Wytężyła słuch i już po chwili usłyszała ... Łzy stanęły jej w oczach i spłynęły po policzkach. Policzki Megan były również mokre. Usłyszały słaby głos. Z daleka dochodziły urywane słowa, ale Lara nie miała wątpliwości, że Kelly śpiewa piosenkę, której wcześniej nauczył ją Logan. Podniosła błyszczące ze szczęścia oczy na Stevena. - Dziękuję· Megan powiedziała stłumionym głosem: - Nie masz pojęcia, jak bardzo chciałam usłyszeć jej głos. - Myślę, że mam - zażartował, deJikatnie ocierając łzy Lary, gdy Tom podszedł i objął Megan. Lara przytuliła się do Stevena, oparła mu głowę na piersi. Słyszała równomierne bicie jego serca. - Nie mogę ci nakazać, Laro, żebyś się nie bała. Masz pełne prawo być przerażona. Chcę tylko, żebyś wiedziała, że tak samo jak ty pragnę tę małą stamtąd wydostać. Zrobię wszystko, żeby to dziecko ocalić. Lara zdusiła łzy. - Wiem, że robisz wszystko, co można. Jeśli ... jeśli się nie uda, nie będę cię winić. Steven położył jej palec na ustach. - Czarne myśli niedozwolone. Okej? - Okej. - Napotkała jego spojrzenie. Patrzył na nią w ten sposób, że w innych okolicznościach serce zabiłoby jej mocniej. Odwróciła wzrok. - To nie potrwa już długo - obiecał. Jednak praca była bardzo żmudna i ciągnęła się bez końca. Minął ranek, nadeszło popołudnie. Przez cały czas czuła przy sobie obecność Stevena. Rozumieli się w pół słowa. Dodawał jej ducha jednym spojrzeniem, jednym słowem otuchy. Pod koniec drugiego dnia ciężkiej próby Lara siedziała skulona, drżąc od wieczornego chłodu. Przy Megan był Tommy, a ona znów została sama ze swoimi myślami. Terry znajdowała się w pobliżu, ale nie chciała się narzucać, wyczuwając, że Lara pragnie samotności. Miejsce oświetlały reflektory, tworząc niesamowite wrażenie nierealności. Odgłosy wiercenia ustały, ciszę przerywał tylko szmer rozmów i wydawane spokojnym głosem polecenia. Podszedł Steven. I wówczas Lara poczuła, jak opada z niej napięcie. Przestało ją ściskać w żołądku. Usiadł koło niej. WyCiągnęła nieśmiało rękę i otarła mu brud z policzka. - Chyba jesteśmy w końcu gotowi - powiedział. Ujął jej dłoń i trzymał w mocnym uścisku. Lara czekała na te słowa, lecz teraz się zlękła. Co będzie, jeśli się nie uda? Lub, co gorsza, dotrą do Kelly za późno? - Jednak radziłbym ci zostać tutaj. To może trochę potrwać. - Domyśliła się, że podzielał jej obawy. - Schodzisz na dół? - Tak.