ziomek72

  • Dokumenty7 893
  • Odsłony2 216 801
  • Obserwuję960
  • Rozmiar dokumentów26.3 GB
  • Ilość pobrań1 282 451

Dood_Christina_-_Akademia_Guwernantek_01_-_Dumna_guwernantka

Dodano: 8 lata temu

Informacje o dokumencie

Dodano: 8 lata temu
Rozmiar :1.2 MB
Rozszerzenie:pdf

Dood_Christina_-_Akademia_Guwernantek_01_-_Dumna_guwernantka.pdf

ziomek72 EBooki EBOOK D Dodd Christina Dodd Christina - Akademia Guwernantek Dodd Christina - Akademia Guwernantek 01 - Dumna guwernantka
Użytkownik ziomek72 wgrał ten materiał 8 lata temu.

Komentarze i opinie (0)

Transkrypt ( 25 z dostępnych 337 stron)

ROZDZIAŁ 1 Anglia, rok 1840. Lady Charlotta Dalrumple, Miss Pamela Lockhart i Miss Hannah Setterington Mają dość nieudanych wysułków Zapraszają do odwiedzenia Znakomitej Akademii Guwernantek będącej rezłtltatcm-ich zdecydowania ,-by wziąć s w o j e losy-we-własnc ręce oferującej najlepsze usługi guwernantek, towa­ rzyszek i nauczycielek, mogące zaspokoić wszelkie wymagania. Usługi będą dostępne od l marca 1840 rokit. od jutra • Adorna, wicehrabina Ruskin, zerknęła na ozdobny napis na trzymanej w dłoni wizytówce, po czym prze­ niosła wzrok na wysoki dom z piaskowca. W świetle przesłoniętego chmurami, marcowego słońca budy­ nek, choć nieco odrapany, wyglądał szacownie. Ta dzielnica Londynu w latach młodości Adorny była bardzo modna i jeszcze nadal wiele dobrych rodzin zamieszkiwało w tej okolicy. Świadomość tego faktu podtrzymywała jej nadzieję. 7

Hrabina wsunęła wizytówkę do notatnika, wspię­ ła się po schodach i sięgnęła do dzwonka. Drzwi otworzyły się niemal natychmiast. Stal w nich lokaj w wypudrowanej peruce i sięga­ jących kolan pludrach. Oszacował ją jednym wnikli­ wym spojrzeniem. I skłonił się tak nisko, że aż za­ trzeszczał jego wykrochmaiony gorset. Czym mogę pani służyć? - zapytał z akcentem, któ­ rego nie powstydziłaby się sama królowa Wiktoria. - Jestem wicehrabina Ruskin. Po wyrazie jego twarzy poznała, że jej nazwisko wiele mu mówi. Cóż, w końcu jej uroda i bogactwo znane były w całej Anglii od lat. Cofając się o krok, lokaj rzekł: - Lady Ruskin, wszyscy czujemy się zaszczyceni pa­ ni wizytą w znakomitej Akademii Guwernantek pan­ ny Setterington. Kiedy weszła do środka, uśmiechnęła się do nie­ go z zainteresowaniem, jaki okazywała każdemu mężczyźnie, bez względu na jego wiek i pozycję spo­ łeczną, i zapytała: -A ty jak się nazywasz? Rumieniec w jednej chwili zaczerwienił policzki lokaja. - Jestem Cusheon, milady. - Cusheon. Co za czarujące imię. Kąciki warg starego sługi leciutko uniosły się do góry. - Dziękuję, milady. - Wreszcie się uśmiechnąłeś. Wiedziałam, że po­ trafisz. Cusheon, chciałam porozmawiać z właścicie­ lami tego domu. Na znak dany przez lokaja podbiegł młody, płowo­ włosy posługacz, by wziąć kapelusz i płaszcz Adorny. Wi­ cehrabina palcem slarła smugę brudu z policzka chłopca. 8

- Jesteś bardzo podobny do mojego syna, gdy byl w twoim wieku - zauważyła. - Cały w mące. - Pomagałem kucharce piec ciasto - wyjaśnił chłopiec. - Wyntcr też to robił - przyznała i pozwoliła się chłopcu oddalić. Tyle zmian spotkało ją w ostatnim czasie. - Panna Hannah Setterington właśnie towarzyszy hrabinie - powiedział Cusheon. - Jeśli jednak pani pozwoli, sprawdzę, czy już zakończyły spotkanie. - Dziękuję. Gdy lokaj równym krokiem przemierzał hol, Ador- na zaczęła się przyglądać otoczeniu. Chociaż meble były niemodne, wszystkie błyszczały, wypolerowane i pachnące woskiem. Imponujące. Doskonale utrzy­ mane. To ją nieco uspokoiło. Lokaj zastukał w masywne, podwójne drzwi i, sły­ sząc przyzwolenie, wszedł do środka. Wrócił niemal natychmiast. -Panna Setterington i hrabina zakończyły rozmo­ wę. Proszę pozwolić za mną. Kiedy podeszli do pokoju, w którym mieściło się biuro, wyszła stamtąd wiekowa dama, przesłonięta gęstą woalką, wsparta na ramieniu wysokiej kobiety. - Panno Setterington - zwróciła się staruszka do swej młodej towarzyszki -jestem zachwycona da­ mą do towarzystwa, którą pani dla mnie znalazła. Pro­ szę pamiętać, że ma pani we mnie stałą klientkę. Zdumiona Adorna badawczo przyjrzała się wyso­ kiej kobiecie w czarnej sukni. To była panna Sette­ rington? Nie spodziewała się, że właścicielka szkoły okaże się tak młoda. Jednakjej swoboda i znakomi­ te maniery świadczyły o zdobytym doświadczeniu w kontaktach z ludźmi. Panna Setterington przeka­ zała hrabinę pod opiekę Cusheona.

- Dziękuję, milady. Zawsze jesteśmy do pani dyspo­ zycji. - Z uśmiechem dygnęła i zwróciła się do Adorny: - Gdyby zechciała pani przejść do mojego gabinetu... Adorna udała się za panną Setterington do do­ skonale wyposażonej biblioteki. Na kominku buzo­ wał ogień, puszyste dywany pokrywały podłogę, a oprawione w skórę książki pięknie prezentowały się na półkach- - Sądziłam że znam każdego utytułowanego mieszkańca Anglii, ale nie przypominam sobie tej hrabiny - zauważyła Adorna. - Lady Temperly wiele czasu spędza za granicą - odparła panna Setterington. - Dlatego właśnie miała kłopoty ze znalezieniem damy do towarzy­ stwa. - Lady Temperly. - Nazwisko rzeczywiście było znajome. - Nie, nie wydaje mi się, żebym kiedykol­ wiek miała okazję ją wcześniej spotkać. - A jednak Adorna miała wrażenie, że niedawno musiała słyszeć jakieś plotki na jej temat. Panna Setterington wskazała gościowi krzesło przy delikatnym biureezku z orzechowego drewna. Adorna usiadła. Na doskonale utrzymanym biurku znajdował się kałamarz z atramentem, nóż do papieru i cały stos dobrze zaostrzonych piór. Na blacie leżały pliki róż­ nego rodzaju dokumentów. Podczas gdy panna Set­ terington okrążała biurko, by zająć miejsce naprze­ ciw Adorny, ta przeczytała kilka nagłówków. Marki­ za Winokur, głosił jeden, baronowa Rand - drugi. Świadomość, że nie był3 pierwszą osobą korzystają­ cą z usług znakomitej Akademii Guwernantek, była kojąca. - Naturalnie liczę na pani dyskrecję, panno Sette­ rington. 10

Panna Setterington usiadła za biurkiem i sięgnęła po czystą kartkę papieru. - Oczywiście, milady. - Potrzebna mi guwernantka. - Adorna uniosła rękę, powstrzymując słowa panny Setterington. - Ale nie żadna zwyczajna guwernantka. Znalazłam się w dość niecodziennej sytuacji i kobieta, którą wy­ najmę, musi mieć niezłomne zasady moralne. - To będzie lady Charlotta Dalrumple - bez na­ mysłu odparła panna Setterington. Adorna bacznie jej się przyjrzała, zastanawiając się, czy ma do czynienia z idiotką. - Wątpi pani w moją odpowiedź, która wydaje się nieprzemyślana - odparła niezrażona panna Sette­ rington - ale gdybym miała w dwóch zdaniach opisać lady Charlotte Dalrumple, byłyby to sformułowania, których właśnie pani użyła. Podejrzewam, że pośred­ nio słyszała pani o niej, bo o sukcesach jej podopiecz­ nych było głośno w towarzystwie. W ciągu dziewięciu lat pracy jako guwernantka miała sześcioro trudnych uczniów i znakomicie przygotowała ich do debiutu w towarzystwie. Z pewnością słyszała pani o młodym lordzie Marchancie, który myślał wyłącznie o swawo­ lach i protestował przeciwko konieczności złożenia pokłonu przed królową. - O tak! - Adorna naprawdę słyszała tę historię i po raz pierwszy od dwóch tygodni dostrzegła pro­ myk nadziei. - To była lady Charlotta Dalrumple? Wydaje mi się, że lord nazywał swoją guwernantkę panną Pedantką. -Jej referencje z innycli miejsc są równic wyśmie­ nite. - Panna Setterington zanurzyła pióro w kała­ marzu i napisała na teczce Wicehrabim Ruskin. - Jedną z jej podopiecznych była panna Adler, a także lady Cromble. 11

Iskierka nadziei zgasła. - Lady Charlotte przygotowuje młode damy i dżentelmenów do pokazania się w towarzystwie. Moje... to znaczy... ci, których chciałam powierzyć jej opiece, nie są młodzieżą. - Lady Charlotta nie chce poświęcać się wyłącz­ nie edukowaniu młodzieży. - Dlaczego? -Zawołamyją na rozmowę i wówczas będzie mo­ gła pani sama ją o to zapytać. - Panna Setterington uniosła dzwonek. Na jego dźwięk natychmiast poja­ wił się Cusheon, którego poprosiła o przyprowadze­ nie lady Charlotty Dalrumple oraz o herbatę. Kiedy lokaj się oddalił, Adorna uśmiechnęła się wdzięcznie, z trudem kryjąc ciekawość. - Skoro czekamy, może mogłaby mi pani coś opowiedzieć o tej znakomitej Akademii Guwer­ nantek. Adorna zauważyła, że panna Setterington spraw­ nie zamaskowała wyraz... może niepokoju?... podno­ sząc się z krzesła. - Z ochotą, ale może usiądziemy sobie wygodniej. Adorna zasiadła w fotelu przy kominku, a pan­ na Setterington postawiła w pobliżu mały stoliczek. - Tak jest dużo przytulniej - stwierdziła, zajmując miejsce naprzeciwko Adorny. - Kiedyś nazywałyśmy ją po prostu Szkołą Guwernantek. - Oparła ręce na kolanach i uśmiechnęła się z taką satysfakcją, że Adorna pomyślała, iż musiała mylnie zinterpretować jej poprzednie zaniepokojenie. - To wspólne przed­ sięwzięcie lady Charlotty Dalrumple, panny Pameli Lockhart i moje. Hrabina wskazała dłonią leżące na biurku papiery. - Mają panie wielu klientów, jak na tak nową pla­ cówkę. 12

- Szczerze mówiąc, mamy wieloletnie doświad­ czenie. Zapewniamy guwernantki i osoby towarzy­ szące ludziom starszym, a także na tańce, do gry na fortepianie i do haftowania. Kiedy się rozwinie­ my, same będziemy kształcić naszych wychowaw­ ców. Wkrótce, jeżeli ktoś w towarzystwie będzie po­ trzebował takich usług, pomyśli o Akademii Gu­ wernantek. Pomysł był tak świeży, a jednocześnie tak logiczny i prosty, że Adorna zdumiała się, iż nikt dotąd o tym nie pomyślał. - Takie przedsięwzięcie jest trudnym zadaniem dla trzech kobiet. Czy nie zastanawiały się panie nad pomocąjakiegoś mężczyzny? Uśmiech panny Setterington zgast. - Wszystkie jesteśmy niezamężne, a wie pani, jak ludzie potrafią plotkować. Adorna była tematem plotek przez całe swoje życie. - Wiem doskonale - przyznała. - Obawiam się, że męska ingerencja mogłaby zo­ stać niewłaściwie zinterpretowana - mówiła dalej panna Setterington. - Nie, same odniesiemy sukces. - Bardzo mi pani przypomina moją ciotkę Jane. Jest słynną artystką i nie przyjmuje do wiadomości plotek, rozpowiadanych przez ograniczonych ludzi. Panna Setterington wygładziła spódnicę. - Może więc nie mamy się czym przejmować. - O nie. Przedsięwzięcie pań już zostało źle przy­ jęte. Moi przyjaciele wygłosili wiele niepochlebnych uwag, kiedy dostaliśmy wizytówki. Panna Setterington zwróciła spojrzenie ciemnych oczu na Adornę. - Niepochlebnych? Adorna potarła dłonią czoło, usiłując sobie przy­ pomnieć szczegóły.

- Mówili, że pomysł jesl absurdalny, nie do pomy­ ślenia, niewiarygodny. - Ściągnęła rękawiczki. - Ale moi przyjaciele to już nie ci sami ludzie, co kiedyś. - Naprawdę? -Słuchając tego, co mówią dzisiaj, nikt by nie po­ myślał, że niegdyś tańczyli na balach do białego ra­ na. - Adorna uśmiechnęła się na wspomnienie roz­ licznych skandalicznych wydarzeń z przeszłości. - Szczerze mówiąc, gdybym nie była tak zdesperowa­ na, postąpiłabym właściwie i szukała guwernantki z polecenia którejś z moich przyjaciółek. - Cieszymy się, że nie zrobiła pani tego - zapew­ niła ją panna Setterington. Adorna również była z tego zadowolona. Nie miaia najmniejszych złudzeń, że nawet najbliższa przyjaciółka nie potrafiłaby zachować w tajemnicy tej delikatnej sprawy. Panna Setterington wyrwała ją z tych rozmyślań. - A oto i herbata, a wraz z nią lady Charlotta, Lady Charlotta Dalrumple? Adorna nie mogła w to uwierzyć, kiedy spojrzała na młodą kobietę, któ­ ra weszła do gabinetu, dźwigając ciężką, srebrną tacę. Panna Setterington scharakteryzowała lady Char­ lotte jako osobę niezłomna, o silnych zasadach mo­ ralnych. Młoda kobieta sprawiała wrażenie zbyt drobnej, że­ by być niezłomna i silną. Nic miała więcej niż dwadzie­ ścia dwa lata, była zgrabna, o bujnym biuście i szczu­ płej talii. Miała ładną drobną twarz. Jej włosy o barwie ognistej miedzi, rozdzielone byty przedziałkiem po­ środku głowy i zebrane z tyłu w siatkę z czarnej nici. Dopiero kiedy dziewczyna postawiła na stoliku tacę, pełną malutkich herbatniczków, i zwróciła spojrzenie swych zimnych, zielonych oczu na Ador- 14

nę, wicehrabina zrozumiała, dlaczego panna Sette- rington tak bardzo ją polecała. Lady Charlotta wydawała się pozbawiona ludz­ kich uczuć i potrzeb, zdolna wykonać swoje zadanie nie bacząc na niesprzyjające okoliczności. Tak. Mogła dać sobie radę. - Miło mi panią poznać, lady Ruskin. Mówiła cichym, doskonale opanowanym głosem, a jej dygnięcie było wręcz modelowe, co nie uszło uwagi Adorny. Młoda kobieta nie usiadła, czekając na zezwolenie, i kiedy wicehrabina patrzyła na jej wyprostowaną sylwetkę, poczuła pragnienie, by trzy­ mać lady Charlotte na stojąco w nieskończoność. Wyciągnęła w końcu do niej rękę. Uścisk dłoni la­ dy Charlotty był mocny i ciepły i gdy Adorna przytrzy­ mała jej rękę w swojej, dziewczyna nie zmieszała się. Adorna podejrzewała, że niewiele mogło poru­ szyć tę kobietę. - Proszę usiąść, lady Charlotto. Napijmy się herbaty. Lady Charlotta usiadła, ale tak sztywno wyprosto­ wana, że Adorna gotowa była się założyć, iż ani na moment nie dotknęła plecami oparcia krzesła. Gdy panna Setterington nalewała herbatę, Ador­ na powiedziała: - Panna Setterington wspomniała, że ma pani dziewięcioletnią praktykę, ale wygląda pani zbyt młodo, by lak długo pracować. - Rozpoczęłam pracę mając siedemnaście lat. Panna Setterington dysponuje moimi referencjami i może je pani pokazać. A więc lady Charlotta miała teraz dwadzieścia sześć lat. Wyglądała na mniej, była świeża i urodzi­ wa, a jednocześnie silna i śmiała. Tak, tak, istotnie mogłaby się nadawać. 15

- Powiedziano mi też, że jest pani ową sławną panną Pcdantką, która przygotowuje młodzież do debiutu w towarzystwie. Dlatego zastanawiałam się, czy zechciałaby pani zająć się moimi wnukami. Robbie ma dziesięć lat, a Leila osiem. Ale skoro wo­ li pani pracę z młodzieżą... - Dziesięć i osiem. Robbie i Leila. Śliczne imiona. - Lady Charlotta uśmiechnęła się i po raz pierwszy Adorna zobaczyła, jak twarz dziewczyny łagodnieje. Zaraz jednak powrócił wyraz chłodu. - Chcąc odpo­ wiedzieć na pani pytanie, milady, muszę wyznać, że znużył mnie już nieustabilizowany tryb życia. Jestem kobietą zorganizowaną i zdyscyplinowaną. Pragnę wieść zorganizowane, zdyscyplinowane życie. Dlacze­ go mam wędrować z jednego miejsca w drugie, ucząc młodych mężczyzn i młode kobiety zawiłości tańca, zasad zachowania przy stole, flirtu i gry na fortepia­ nie, a w nagrodę za moje niezwykłe sukcesy otrzymy­ wać odprawę, gdy już dłużej mnie nie potrzebują? Nie twierdzę, milady, że pani wnuki nie nabędą tych umie­ jętności. Chcę jedynie powiedzieć, że jeśli zacznę je uczyć wcześniej, będę miała szansę nauczenia ich tak­ że innych rzeczy. Geografii, historii, języków obcych... Ale chyba chłopiec ma już jakiegoś nauczyciela? - Jeszcze nie. - Adorna przyjęła oferowaną her­ batę i podzieliła się najmniejszym ze swoich zmar­ twień. - Moje wnuki przez całe życie mieszkały za granicą. - Za granicą? - Lady Charlotta pytająco uniosła brwi. Adorna zignorowała to pytanie o szczegóły. - Moje wnuczęta są... obawiam się... bardzo... nie­ okrzesane. Parma Setterington sprawiała wrażenie zaskoczo­ nej takim stwierdzeniem, lecz lady Charlotta nie wy­ dawała się zbita z tropu: 16

- Ależ naturalnie, że muszą być nieokrzesane. Brak stabilizujących, angielskich wpływów działał na ich niekorzyść. Podejrzewam, że starsze dziecko, chłopiec, jest trudniejszy. - Właściwie nie. Leilajest... - Na samą myśl o tym dzikim dziecku Adornie zabrakło słów. Lady Charlotta skinęła głową. - Wymagania towarzyskie stawiane dziewczynce są bardzo wygórowane, a swoboda ograniczona. Prawdopodobnie wnuczka się buntuje. Jej przenikliwość zdumiała Adornę, która zaczęła rozumieć, w jaki sposób guwernantce udało się ujarzmić tak wielu opornych młodych ludzi. - Tak, jest zbuntowana. I podejrzewam, że jest zła, iż musiała opuścić dom. - Czy jest coś, czym lubiła się tam zajmować i co mogłaby robić tutaj, a co pomogłobyjej się przysto­ sować? - Jeździła konno, i to bardzo dobrze, ale nie w damskim siodle i za nic nie pozwala się posadzić na koniu inaczej niż okrakiem. Twierdzi, że siedzenie bokiem to głupota. - A co lubi robić chłopiec? - Lubi rzucać nożem. W moje francuskie tapety. - Dlaczego? - zapytała panna Setterington. - Bo namalowane na nich róże stanowią wyśmie­ nity cel. Trzeba było przyznać Charlotcie, że nie okazała ani odrobiny rozbawienia. - Jest więc biegły w rzucaniu nożem. - Doskonały - ponuro przyznała Adorna. - Jako ich guwernantka, lady Charlotto, będzie im pani musiała wyjaśnić nasze oczekiwania wobec dzieci, pomóc się przystosować, nauczyć ich dobrych ma­ nier i, tak jak pani wspomniała, czytania i pisania i... 17

- Adorna zaczerpnęła tchu - wszystko to musi zo­ stać zrobione szybko. Lady Charlotta spokojnie upiia lyk herbaty. - Jak szybko? - Pod koniec sezonu wydaję przyjęcie na cześć ro­ dziny królewskiej z Sereminy, podczas ich oficjalnej wizyty w Anglii, w którym uczestniczyć będą królew­ skie dzieci. Moje wnuki też będą musiały być obecne. Panna Setterington odstawiła filiżankę, która po­ brzękiwała na spodeczku. - To tylko trzy miesiące. - No właśnie. Wyjaśnijmy sobie wszystko, lady Ruskin- Jeśli w ciągu trzech miesięcy nauczę pani wnuki zachowywać się jak na cywilizowane angiel­ skie dzieci przystało, zatrzyma mnie pani jako ich guwernantkę do czasu pierwszego balu Leili. -Tak. - To oznacza dziesięć lat. - Owszem, ale już pierwsze trzy miesiące wysta­ wią pani cierpliwość na ciężką próbę. Na wargach lady Charlotty pojawił się cień wynio­ słego uśmieszku. - Z całym szacunkiem, lady Ruskin, sądzę że je­ stem w stanie poradzić sobie z dwójką małych dzieci. Adorna wiedziała, że powinna powiedzieć wszyst­ ko. Powinna. Ale przecież lady Charlotta i tak nie­ długo wszystkiego się dowie, a Adorna tak bardzo jej potrzebowała... A poza tym, poczuła chęć zmazania tego chełpliwego uśmieszku z twarzy dziewczyny. Wiedziała, w jaki sposób uspokoić wyrzuty sumie­ nia i uczyniła to, oferując lady Charlotcie niezwykle wysokie wynagrodzenie. I tutaj panna Setterington pokazała, co jest war­ ta, żądając za pośrednictwo prowizji w takiej wyso­ kości, że Adorna na chwilę zaniemówiła. 18

- Czy to gwarantuje całkowitą dyskrecję? - upew­ niła się. - To gwarantuje wszystko. Adorna wstała, a obie jej rozmówczynie poszły w jej ślady. - Lady Charlotto, o jedenastej przyślę po panią powóz. Jedziemy do Surrey, więc po południu bę­ dziemy już na miejscu. Lady Ruskin wydawało się, że Lady Charlotta ze­ sztywniała jeszcze bardziej. - Nie mogę się doczekać tej podróży, milady - po­ wiedziała, po czym dygnęła, gdy Adorna opuszczała gabinet. Charlotta i Hannah słuchały dobiegającego z ko­ rytarza odgłosu oddalających się kroków lady Ru­ skin. Nawet kiedy drzwi za wicehrabiną się zamknę­ ły, dziewczyny zwlekały, chcąc mieć absolutną pew­ ność, że naprawdę już poszła. I wtedy Hannah wrzasnęła z radości. Objąwszy Charlotte w talii, zaczęła z nią wirować po pokoju w przypływie szalonej radości. Charlotta zaśmiała się głośno. Nagle z głębi domu dobiegł je tupot nóg i do po­ koju wpadła Jady Tempcrly. W rękach trzymała wo- alkę, odkrywszy twarz - młodej, przystojnej kobiety. - Udało nam się? - spytała, z trudem łapiąc od­ dech. -Udało się. Udało! - zawołała wesoło Hannah. - Wynajęła Charlotte? I zapłaci prowizję? -Tak, Pamelo! Sto funtów! Panna Pamela Lockhart podrzuciła welon do gó­ ry i przyłączyła się do pląsów. 1"

Kiedy opanowany i pełen godności Cusheon wkro­ czył do gabinetu, dziewczęta zatrzymały sie bez tchu. - Jeśli panie są gotowe - powiedział - z radością podam coś do wzniesienia toastu. - O tak, dziękujemy, Cusheon. - Hannah błysz­ czącymi oczami przyglądała się staremu lokajowi, ścierającemu kurz z butełki brandy, otwierającemu ją i nalewającemu trochę trunku do trzech kielisz­ ków. - Proszę, poczęstuj się także. Nigdy byśmy tego nie zrobiły bez twojej pomocy. Cusheon z ukłonem spełnił prośbę Hannah. - Dziękuję pani. Obaj z kucharzem mamy nadzie­ ję, że przedsięwzięcie pań się powiedzie. W naszym wieku trudno byłoby nam szukać nowej pracy. - Powiedzie się. Jestem pewna - rzekła Pamela. - Ja też jestem pewien, proszę pani. - Cusheon uniósł swój kieliszek i upił łyk. Kobiety poszły w jego ślady. - Za prawdziwą lady Temperly - powiedziała Han­ nah. - Niech Bóg ma w opiecejej szlachetną duszę. - Na zdrowie- - Charlotta upiła łyk i skrzywiła się. - Nienawidzę brandy. - Wypij jednak - rzuciła Hannah. - Jest dobra na krew. Pamela roześmiała się. - Mówisz jak jakaś babcia, a ty nie jesteś ani sta­ ra, ani nie masz wnuków. Tym razem Hannah wykrzywiła twarz. -Jesteście pewne, że ta mistyfikacja była koniecz­ na? - zapytała Charlotta. Hannah i Pamela wymieniły znaczące spojrzenia i wspólnie zapewniły przyjaciółkę, że postąpiły słusznie. - Po prostu stworzyłyśmy wrażenie sukcesu, aby rozwiać ewentualne wątpliwości naszego pierwszego klienta. 20

- Rozpoczynamy nowy interes i musi nam się po­ wieść, bo inaczej stracimy ten dom. Przecież wiesz. Lady Temperly zostawiła mi go, ale nie mam pie­ niędzy na jego utrzymanie. Chcesz, żebym go sprze­ dała? - Nie, ale... - Wykorzystujemy daną nam szansę. - Hannah otoczyła ramieniem Charlotte i podeszła z nią do ko­ minka. - Jako właścicielki znakomitej Akademii Gu­ wernantek przekażemy naszą wiedzę uczącym się tu dziewczętom i skłonimy przedstawicieli londyńskiej socjety do płacenia nam prowizji w zamian za udo­ stępnienie usług naszych podopiecznych. Charlotta opadła na fotel. - Ale nie jesteśmy tymi, za które się podajemy. - Ależ jesteśmy. Ty jesteś lady Charlotta Dalrum- ple, czyli panna Pedantka, znana ze swoich sukcesów wychowawczych w pracy z młodzieżą. Ona jest pan­ ną Hannah Setterington, damą do towarzystwa stale podróżującej lady Temperly, która zmarła parę mie­ sięcy temu. - Pamela wypięła pierś do przodu. - Aja jestem panną Pamelą Lockhart... a raczej będę nią, gdy tylko zrzucę to ubranie. Charlotta ciągle nie wyglądała na przekonaną. - Charlotto, mam dziesięcioletnie doświadczenie w pracy z dziećmi - rzekła poważnie Pamela. - Han­ nah naprawdę była towarzyszką lady Temperly. Mamy kwalifikacje, żeby zrobić to, co zaplanowałyśmy. - Kiedy znajdziemy zatrudnienie dla siebie i zgro­ madzimy trochę pieniędzy, będziemy mogły pomóc innych kobietom, które, tak jak my, nie mają gdzie się podziać, gdy upłynie okres ich zatrudnienia. To naprawdę warte tego drobnego oszustwa. - Tak. - Charlotta wyprostowała ramiona. - Wszy­ scy skorzystają na naszym sukcesie. 21

- No właśnie. Pewna jestem, że twoje przygnębie­ nie spowodowane jest... - Hannah przerwała w pól słowa. Pamela nie wytrzymała. -Czym? Charlotta upiła łyk znienawidzonej brandy i wyja­ śniła: -Tym, że moje nowe miejsce pracy będzie w Surrey. - O nie... - Pamela usiadła z wrażenia na tabore­ cie. - Jakby nie było całej Anglii! - To nie ma znaczenia - zaprzeczyła Charlotta, chociaż wszystkie wiedziały, że to nieprawda. - Jak zwykle, zrobię to, co do mnie należy, i wszystko bę­ dzie w porządku. R O Z D Z I A Ł 2 Powiew chłodnego, świeżego powietrza uderzył Charlotte w twarz. Otwarty powóz zaczął się staczać po wyboistej drodze. Wdychała zapach North Downs w Surrey. Przede wszystkim pachniało tu różami, oplatającymi starą altankę, i letnimi popołudniami, spędzanymi z książką na gałęzi ulubionego orzecha... Pachniało domem. Charlotta miała nadzieję, że już nigdy wżyciu nie poczuje zapachu Surrey. - Czy to pani pierwsza podróż do North Downs? Charlotta zwróciła się ku swojej nowej pracodaw- czyni i poczuła lekkie ukłucie zazdrości. Choć nikt jej nigdy tego nie mówił, wiedziała, że mężczyźni na­ dal walczą o względy owdowiałej lady Ruskin. Jej ogromne błękitne oczy patrzyły otwarcie i szczerze. Była milą towarzyszką dwugodzinnej podróży z Lon- 22

dynu. Charlotta nie mogła uwierzyć, że wicehrabi- najest babką dwojga wnucząt. Nie buntowała się przeciwko takiemu rozwojowi wypadków - bo Charlotta uważała, że walka z wyro­ kami losu to strata czasu - ciekawa była jednak, jaki to Bóg sprowadził Adornę w progi nowozałożonej szkoły. - Wychowałam się niedaleko stąd, milady - odpo­ wiedziała spokojnie. - To pani musi być spokrewniona z Dalrum- ple'ami z Porterbridge Hall... Charlotta zdawała sobie sprawę, że ta rozmowa była nieunikniona, ale poczuła gorycz, kiedy wyznała: - Hrabia Porterbridge jest moim wujem. Lady Ruskin skinęła głową. - Tak sobie myślałam, że musi pani być z tych Dalrumple'ów. - Ujęła dłoń Charlotty i uścisnęła ją. - Pani ojciec, niech spoczywa w pokoju, był poprzed­ nim hrabią. Mój mąż znał go i twierdził, że był nie­ zwykle dystyngowanym dżentelmenem. Słysząc tak miłe wspomnienia o ojcu, Charlotta poczuła ból, który pospiesznie ukryta. - Przyjemnie jest wrócić po tylu latach. Po dziewięciu - dodała w myślach - od daty kata­ strofalnych siedemnastych urodzin, które zaważyły na moim życiu. - Tak. Surreyjest miłe i niezbyt odległe od Lon­ dynu. Kupiliśmy tu z Ruskinem posiadłość wkrótce po narodzinach naszego syna, żeby mógł wzrastać w zdrowym, wiejskim klimacie. Auslinpark Manor to spokojne miejsce. Kiedy to mówiła, zza zakrętu wyjechała w ich kie­ runku jednokonna bryczka. Woźnica skręcił gwałtow­ nie, chcąc uniknąć zderzenia. Szarpnięcie rzuciło lady Ruskin na drzwi powozu, a Charlotte na lady Ruskin. 23

Przytroczony z tylu kufer podróżny Charlotty niebez­ piecznie się zachybotai, a podręczna torba potoczyła się pod jej stopy. Bryczka przemknęła obok. Stangret Skeets zjechał z drogi na trawiaste pobo­ cze, zatrzymał konie i zwrócił się do lady Ruskin: - Bardzo przepraszam, milady. Nic się pani nie stało? Również Charlotta wymruczała słowa przeprosin, wyplątując się z frędzli szala lady Ruskin. - Wasze przeprosiny nie mają sensu, więc prze­ stańcie oboje. - W głosie lady Ruskin pojawiła się cierpka nuta. Skinieniem dłoni nakazała Skeetsowi jechać dalej. Kiedy powóz znów potoczył się po dro­ dze, Adorna odezwała się ponownie: - Niektórzy lu­ dzie mają więcej pieniędzy niż rozsądku. Chociaż, prawdę powiedziawszy, lady Charlotto, takie wyda­ rzenia należą do rzadkości w tej okolicy, - Lady Ruskin, zwykle nie używam mojego tytułu. Proszę mnie nazywać po prostu Charlotta, a dla dzieci będę panną Dalrumple. Lady Ruskin uścisnęła dłoń dziewczyny, patrząc na nią ciepło. - Dziękuję, moja droga. A ty nazywaj mnie Ador­ na. Wszyscy tak się do mnie zwracają. Charlotta wcale nie przewidywała takiego rozwo­ ju wypadków, ale podejrzewała, że w najbliższym otoczeniu wicehrabiny niewiele działo się tak, jak powinno. - Milady, doceniam pani uprzejmą propozycję, ale taka bezpośredniość może być fałszywie inter­ pretowana jako brak szacunku z mojej strony. - Mów więc tak do mnie w domu. -1 nie przy dzieciach... - Dobrze, także nie przy dzieciach, chociaż oba­ wiam się, że one nie pojmują zawiłości etykiety. 24

•A._ _ ,_ /\. /\. /\. /\. /\.^ _ ._ /W /W - Adorna westchnęła. - Widzisz, dzieci wychowały się w El Sahar. - El Bahar - powtórzyła zafascynowana Charlot- ta. Ten kraj, leżący na wschód od Egiptu i na połu­ dnie od Turcji, kojarzył się jej z wielbłądami prze­ mierzającymi wydmy, z Beduinami i arabskimi noca­ mi. Nie umiała sobie wyobrazić angielskich dzieci dorastających w takim otoczeniu, i po raz pierwszy zrozumiała, dlaczego Adorna nazwała swoje wnuki „nieokrzesanymi". - Skąd się tam wzięły? I w jaki sposób wróciły do domu? - Zapytaj raczej, w jaki sposób mój syn Wynter tam się znalazł. Adorna miała taką smutną minę, że Charlotta za­ pragnęła ją pocieszyć. A więc Adorna straciła syna. Co za tragedia. - Wynter? - spytała. Przed jej oczami stanął obraz, który wymazała z pamięci po opuszczeniu Porterbridge. Młody chło­ pak Wynter na tańcach w wiosce, wysoki blondyn, tak przystojny, że na jego widok dziewczęta omdle­ wały. Ciotka Piper stwierdziła pogardliwie, że wyda­ je musie, iż jest młodym Byronem. Charlotta pomy­ ślała, że istotnie przypominał Byrona, z puklem ja­ snych włosów opadającym na czoło, z ciemną opra­ wą oczu, i z ognistym lub chmurnym spojrzeniem. Dwunastoletnia Charlotta rozpaczliwie się w nim za­ kochała, ale starszy od niej o dwa lata chłopiec na­ wet jej nie zauważał. Od tamtego czasu już go nie wi­ działa. - Wynter... jest twoim synem? - zapytała Charlotta. - Znałaś go? - Wydaje mi się, że kiedyś go spotkałam. Sądzi­ łam jednak, że... 25

- Że uciekł z domu. To prawda. Źle zniósł śmierć swojego ojca - odpowiedziała Adorna. - Jak może wiesz, wicehrabia Ruskin był ode mnie o wiele starszy. Charlotta powoli zaczęła sobie przypominać róż­ ne plotki. Wicehrabia Ruskin był zręcznym człowie­ kiem interesu. Arystokracja gardziła ludźmi tego ro­ dzaju. Ale kiedy Ruskin był już w podeszłym wieku, wyświadczył wielką przysługę królestwu i król, zało­ żywszy, że tak stary człowiek nie będzie miał już dzieci, nadał mu tytuł. I właśnie ten tytuł szlachecki wicehrabia Ruskin natychmiast przekazał swojemu synowi, którego spłodził, poślubiwszy piękną, mło­ dziutką arystokratkę Adornę. W chwili śmierci wicehrabia Ruskin miał dziewięć­ dziesiąt lat, a jego małżeństwo z Adorna było źródłem ciągłego skandalu. Jednak Ruskin i Adorna byli tak bogaci, że nikt nie miał odwagi ich lekceważyć. - Mój mąż żył długo i szczęśliwie, ale opuścił nas nazajutrz po piętnastych urodzinach Wyntcra. Wyn- ter był zrozpaczony. Po pogrzebie bił się z jakimiś chłopcami. To Charlotta również zapamiętała. Jej kuzyn Or- ford, najbardziej oślizla istota na świecie, wrócił do domu krwawiąc, ale z triumfalnym uśmieszkiem na twarzy, a po zniknięciu Wyntera nieprzyjemnie chichotał. Adorna wyjrzała przez okno powozu. - Następnego dnia Wynter przepadł. Charlotta widziała jedynie skraj kapelusza Ador- ny, ale w jej głosie usłyszała ból. - Wyruszył na poszukiwanie przygód. - Kapelusz zakołysał się, gdy Adorna pokiwała smutno głową, jakby wciąż dziwiła się lekkomyślności syna. - No i znalazł je. Po wielu awanturach został sprzedanyja- ko niewolnik przewodnikowi karawany. 26

Charlotta nie wiedziała, czy chce jej się śmiać, czy płakać. Ten młody Adonis został niewolnikiem? Nie zwróciła uwagi na następny powóz, który przejechał obok nich. - Wielkie nieba, milady, czy wiedziałaś, co się z nim działo potem? - Adorno - sprostowała wicehrabina. - Nic nie wiedziałam. Stewart, kuzyn mojego męża, wytropił go w Arabii, potem znów zgubił ślad. Minęły lata bez wieści. Wiedziałam jednak, że żyje. Jeszcze jeden powóz przemknął obok, i choć Char­ lotta niemal go nie zauważyła, Adorna zmarszczyła brwi. Potem zwróciła oczy w stronę guwernantki. - Ciocia Jane mówi, że jestem romantyczką, lecz wiem, że kiedy umiera ktoś, kogo kochamy, czujemy, jak pęka zasłona, oddzielająca nasz świat od zaświa­ tów. Podejrzewam, Charlotto, że oceniasz mnie jak moja ciotka. - Nie. Nie zgadzam się z twoją ciotką, - Nie myślałam, że cię polubię - Adorna położy­ ła dłoń na ramieniu dziewczyny. - Bałam się, że oka­ żesz się sztywna i wyniosła. Ale w głębi duszy jesteś wrażliwą osobą, prawda? Charlotta była wrażliwa w młodości, teraz jednak uważała się za wyleczoną z tej słabości. - Chciałaś chyba powiedzieć „rozsądną". Adorna uśmiechnęła się i skinęła głową, lecz za­ nim Charlotta zdążyła znów otworzyć usta, dostrze­ gła przez okno znajomy obraz - stojący na skrzyżo­ waniu dróg drogowskaz do Wcsford Villagc. Wesford Village. Charlotta miała nadzieję, że dom Adorny znajduje się na drugim krańcu North Downs, daleko od Porterbridge Hall, wuja Shelby'ego, ciotki Piper i wszystkich kuzynów. Ale los sprzysiągł się przeciwko niej. 27

A kiedy okoliczna szlachta odkryje, że lady Char- lolta Dalrumple powróciła,- O nie! To będzie jak wetknięcie kija w mrowisko. Adorna rozejrzała się, zobaczyła znak i zapewniła Charlotte, że Austinpark Manor jest już niedaleko, nie musi się więc martwić, że będzie zupełnie odcię­ ta od świata. - Nigdy by mi to nic przyszło do głowy. Adorna obdarzyła ją uśmiechem, który każdego mężczyznę roztopiłby na miejscu. - Oczywiście, że nie, moja droga. Należysz do ko­ biet, którym rozrywki nie są potrzebne do szczęścia. -Ja... to prawda. - Szczera prawda, tylko że w ustach Adorny ta cnota zabrzmiała jak przygana. - Milady... to znaczy Adorno... musisz mi opowiedzieć, co się stało z twoim synem i w jaki sposób twoje wnuki wróciły do ciebie. Dzieci muszą być załamane taką stratą. Adorna pokręciła przecząco głową. - Tb nie one są załamane; one raczej załamują innych. Czyżby dzieci nie były zdruzgotane śmiercią ojca? Na drodze pojawił się kolejny powóz. Woźnica za­ ciął konie batem, a te pomknęły na złamanie karku. Charlotta rozpoznała herb na powozie; nigdy nie mogłaby go zapomnieć. Jej twarz stężała. - Dziwne - odezwała się Adorna. - To byl lord i lady Howard. - No właśnie-szepnęła Charlotta. Adorna poklepała ją po ręce. -Naturalnie. Przypominam sobie. Jakie to musi być dla ciebie okropne. Wydawało mi się, że jechali z Au­ stinpark Manor i że ona bije go kapeluszem! W domu nie powinno być nikogo, poza... - Oczy Adorny zrobiły się okrągłe z przerażenia, odruchowo zacisnęła dłoń na koronkach wokół szyi. - Powiedz mi, że nie zaprosił nikogo, kiedy mnie nie było. 28

-Kto? - Nie ośmieliłby się. Dałam mu wyraźne instrukcje... - Jakie? Adorna wychyliła się do przodu. - Pospiesz się, Skeets! Powóz przejechał przez bramę i znalazł się na drodze wiodącej przez łąkę. Skeets posłusznie po­ pędził konie. Piasek strzelał spod kopyt. Charlotta niewiele z tego wszystkiego rozumiała. Mijali szereg ogromnych starych drzew, którymi wy­ sadzona była aleja. W dali dostrzegła skrzące się błękitem jezioro, marmurową altanę i ogród pełen złotych, fioletowych i różowych kwiatów. Kiedy po­ konali zakręt, pojawił się ceglano-kamienny mur okalający Austinpark Manor. Dom wtapiał się w otoczenie, zrastając się z ziemią i wznosząc ku niebu. Kiedy pojawił się następny powóz, zmierzający w ich stronę, Adorna wykrzyknęła: - Ależ to pan Morden z tą swoją straszną żoną! Och, mam nadzieje, że nie popsuł wszystkiego. Dom zniknął za kępą drzew, po czym ukazał się znowu tuż przed nimi, gdy powóz skręcił. Na schodach przed budynkiem stał mężczyzna. Nawet z tej odległości Charlotta mogła ocenić, że był wysoki i barczysty. Powóz podjechał bliżej. I wtedy pomyślała, że to musi być albo nowy mąż Adorny, al­ bo jakiś jej krewny. Charlotta nie mogła oderwać wzroku odjego włosów. Miał długie jak u barbarzyń­ cy, jasne loki. Równic jasne, jak włosy Adorny. Kiedy powóz się zatrzymał, mężczyzna się uśmiechnął. Miał bose stopy. Niemożliwe - pomyślała Charlotta. - Kto to jest? - spytała ostrożnie. 29

- Mój syn. Mój syn Wynter, który wrócił z zaświa­ tów, żeby mnie prześladować. R O Z D Z I A Ł 3 - Myślałam, że nie żyje - Charlotta nigdy nie mó­ wiła bez namysłu i ta chwilowa utrata kontroli po­ winna była przestrzec ją przed wpływem, jaki Wynter będzie miał na jej życie. Patrzyła, jak Adorna wchodzi po schodach i bie­ rze w objęcia syna, pytając jednocześnie: - Kochany chłopcze, co znów zmalowałeś? Pochyli! się, żeby złożyć na jej policzku pocałunek. - Powiedziałem tylko panom, że powinni krócej trzymać swoje kobiety - odparł z obcym akcentem i tak cicho, że Charlotta musiała się wysilać, by go usłyszeć. Poczuła się rozczarowana. - Wynter, jak mogłeś powiedzieć coś takiego w obec­ ności pani Morden. Ma o sobie bardzo wysokie mnie­ manie, a Mordenowie są lak bogaci i mają taką pozycję towarzyską, iż może sobie myśleć, co jej się podoba. Zastanowi! się. - Prawdę powiedziawszy, najbardziej obraziła się lady Howard. Żmija, która flirtowała ze mną w obec­ ności swojego mężczyzny. Charlotta udawała, że nie słyszy. - W tym kraju kobiet nie trzyma się w odosobnie­ niu - rzekła Adorna. - Flirt też jest dozwolony. - Czy to właściwe zachowanie? - zapytał. - Nie wtedy, gdy któraś ze stron pozostaje w związku małżeńskim, ale... 30

- Jakie „ale"? Jeśli coś jest niewłaściwe, to jest, ;uż. - Odwrócił się do Charlotty, która z pomocą ikeetsa wysiadła z powozu i zabierała torbę podróż­ ną. - A co pani sądzi? Charlotta sądziła, że mężczyzna, który chodzi bo­ so, ma włosy jak kobieta i nie potrafi zapiąć guzików przy koszuli pod szyją, nie powinien wydawać opinii o innych, ale wpojone w nią dobre maniery nie po­ zwoliły jej powiedzieć tego głośno. Zaplotła ręce na piersiach i rzekła tylko: - To, co sądzę ja czy pan, nie ma znaczenia. Liczy się jedynie uprzejme traktowanie gości. - Tak. Na pustyni kości źle potraktowanego gościa bieleją na słońcu. - Patrzył poza nią, jakby miał przed oczami lotne piaski i palące słońce. Nagłe chrząk­ nięcie, które rozległo się za jego plecami, przywołało go do rzeczywistości. Przesunął się na bok, robiąc przejście dla Charlotty, i beznamiętnym głosem dodał: - A skoro mowa o gościach, mamo, to jeden czeka na ciebie. Adorna stanęła twarzą w twarz ze starannie ubra­ nym dżentelmenem. - Lord Bucknell! Drogi lordzie Bucknell, co za nie­ spodzianka! Jak zwykle bardzo miła, ale nie miałam pojęcia, że... i nie zastał mnie pan w domu... Ale spo­ tkał pan mojego syna? - Wjej głosie dźwięczało zakło­ potanie, jednak na jej ustach błąkał się uśmiech. Lord Bucknell wyszedł z cienia. Był to postawny, przystojny mężczyzna koło pięćdziesiątki, o przypró­ szonych siwizną włosach. Ujął jej dłonie w swoje, jakby wiedział, że nie powinien tego czynić, lecz nie mógł się powstrzymać. - Tak, spotkałem pani syna. Spore zaskoczenie, po tylu latach... Musi być pani bardzo szczęśliwa, la­ dy Ruskin. Wiem, że jego nieobecność byta dla pani ogromnie bolesna. 31