ziomek72

  • Dokumenty7 893
  • Odsłony2 248 086
  • Obserwuję984
  • Rozmiar dokumentów26.3 GB
  • Ilość pobrań1 302 991

Eloisa James - Cztery Siostry 04 - Rozkosz za rozkosz

Dodano: 9 lata temu

Informacje o dokumencie

Dodano: 9 lata temu
Rozmiar :1.1 MB
Rozszerzenie:pdf

Eloisa James - Cztery Siostry 04 - Rozkosz za rozkosz.pdf

ziomek72 EBooki EBOOK E Eloisa James
Użytkownik ziomek72 wgrał ten materiał 9 lata temu.

Komentarze i opinie (0)

Transkrypt ( 25 z dostępnych 274 stron)

JAMES ELOISA Rozkosz za rozkosz Pleasure for Pleasure Przekład: Maria Wójtowicz

1 WYJĄTKI Z CIESZĄCYCH SIĘ SZEROKIM ROZGŁOSEM PAMIĘTNIKÓW: WSPOMNIEŃ HRABIEGO HELLGATE’A, CZYLI SCEN Z NOCNEGO ŻYCIA WYŻSZYCH SFER Drogi Czytelniku, Ponieważ za nic nie chciałbym wprawić Cię w przerażenie czy zaszokować, błagam – jeśli jesteś damą o wrażliwym sercu, natychmiast odłóż tę książkę! Wiodłem życie pełne nieumiarkowanej namiętności, toteż dałem się nakłonić do tego, by podzielić się z innymi swym doświadczeniem – a to w nadziei, że zdołam powstrzymać szlachetne, lecz łatwo ulegające złym wpływom istoty od wstępowania w moje ślady... O Czytelniku! Strzeż się! 24 maja 1818 roku Londyńska rezydencja księcia Holbrook, Grosvenor Square 15 Nie było żadnego sposobu, by poruszyć ten temat z należytą delikatnością... a w każdym razie Josie żaden taki sposób nie przyszedł do głowy. – Ani jedna z powieści, które dotąd przeczytałam, nie podaje szczegółów nocy poślubnej – zwróciła się do swoich sióstr. – No chyba! – odparła najstarsza, Tess, nie oglądając się nawet na Josie. – Wobec tego, jeśli będziecie rozmawiać z Imogen na ten temat, nie zamierzam wychodzić z pokoju! – Nie byłoby właściwe, gdybyś brała udział w takiej rozmowie – odparła Tess ze znużeniem kogoś, kto powtarza tę kwestię nie po raz pierwszy. W końcu z czterech sióstr Essex – Tess, Annabel, Imogen i Josie – tylko najmłodsza pozostawała dotąd niezamężna. – Udzielimy ci wszelkich niezbędnych wyjaśnień w przeddzień twojego ślubu – wtrąciła Imogen. – A ja nie potrzebuję żadnej rozmowy na ten temat. Jestem w końcu wdową! Siedziały wokół niewielkiego stołu w pokoju dziecinnym, jedząc lekką kolację. Przyzwoitka Josie, lady Griselda, była również obecna, ponieważ jednak spędziła większość wieczoru zwinięta w fotelu i zaczytana we Wspomnieniach hrabiego Hellgate’a* [Hellgate – imię znaczące; (ang.) przeklętnik, potępieniec.], praktycznie rzecz biorąc, nie brała udziału w rozmowie. Jadły kolację w damskim gronie, gdyż Imogen przypomniała sobie, że spotkanie z przyszłym mężem w wigilię ślubu może przynieść pecha. Ponieważ zaś wychodziła za mąż za opiekuna sióstr Essex, księcia Holbrook, nie mogiły zejść do jadalni, by się na niego nie natknąć.

Co prawda towarzyszył im jeden przedstawiciel płci brzydkiej – syn Annabel, Samuel – ale ze względu na to, że miał zaledwie cztery miesiące, a w dodatku śnił słodko o czerwonej, błyszczącej piłce, jego wkład w konwersację był minimalny: od czasu do czasu pochrapywał, i tyle. – Jeśli mój sezon będzie dalej równie udany jak do tej pory – stwierdziła Josie – to z pewnością nie wyjdę za mąż. A z kart powieści człowiek nie dowie się wszystkiego o życiu. – Wiesz, Tess, że Josie sporządziła listę najskuteczniejszych metod zdobywania męża? – zagadnęła Annabel, pochłonąwszy resztkę śmietankowej galaretki. – Opartą na przykładach z życia wziętych? – spytała Tess, unosząc jedną brew. – Gdyby chodziło o życie naszej rodziny, byłaby to wyjątkowo krótka lista! – odcięła się Josie. – Dama zostaje skompromitowana, dżentelmen jest zmuszony do jej poślubienia pobierają się. – Nie zostałam skompromitowana przez mojego męża! – zaprotestowała ze śmiechem Tess. – Ale wyszłaś za Luciusa dopiero po tym, jak hrabia Mayne porzucił cię przed ołtarzem – przypomniała jej Josie. – To nie były szczególnie długie konkury. Trwały dziesięć minut, jeśli mnie pamięć nie myli! Uśmiech w oczach Tess wyraźnie świadczył o tym, że było to wyjątkowo słodkie dziesięć minut... i Josie wolała nie zastanawiać się nad tym, bo czuła, że robi się zazdrosna. Gdyby to ją oblubieniec porzucił tuż przed ślubem, z pewnością następny kandydat na pana młodego nie czekałby niecierpliwie w pokoju obok!... Szczerze mówiąc, zważywszy na jej dotychczasowy brak powodzenia na rynku matrymonialnym, powinna raz na zawsze pożegnać się z nadzieją, że ktoś poprowadzi ją do ołtarza. – Ja rzeczywiście zostałam skompromitowana – przyznała Annabel – ale Imogen wychodzi za Rafe’a z czystej miłości i po długim okresie zalotów! – Zaproponowałam mu, żebyśmy wspólnie uciekli do Gretna Green – wtrąciła Imogen z szerokim uśmiechem. – Ale Rafe powiedział, że prędzej go szlag trafi, nim zacznie naśladować Dravena i pozwoli, żebym i jego pogoniła ślubnym traktem do Szkocji. – I miał świętą rację – orzekła Tess. – Masz przecież zostać księżną; nie moglibyście brać ślubu tak na łapu-capu! – Właśnie że moglibyśmy! – Pomyśl tylko, jakiej przyjemności pozbawiłabyś wszystkich ciekawskich z wielkiego świata! – odezwała się Josie. – Największą atrakcją sezonu było dla nich obserwowanie Rafe’a, jak z drugiego końca sali balowej wpatruje się w ciebie tęsknym wzrokiem... No więc jak? Będziecie rozmawiać o tej nocy poślubnej czy nie? Bo muszę przyznać, że mam duże luki w tym temacie. – Ale ja nie uskarżam się na niedoinformowanie – stwierdziła Imogen – i wobec tego... – Wiedziałam, że tak będzie! – oświadczyła Josie. – Oboje z Rafe’em uprzedziliście bieg wydarzeń, co? ... O, cóż za hańba! – Dramatycznym gestem przytknęła dłoń do czoła. – Moja siostra uległa grzesznym chuciom swego opiekuna!... – Josephine! – ofuknęła ją Tess, zmieniając się błyskawicznie w tę najstarszą, co to wychowała resztę rodzeństwa. – Jeśli jeszcze raz usłyszę, że pleciesz takie bezeceństwa, to ci... to ci przyłożę!

Josie uśmiechnęła się radośnie. – Chciałam tylko wam udowodnić, że jednak coś niecoś wiem o tych sprawach. – A reszty dowiesz się we właściwym czasie, kochanie – odezwała się Annabel. Podeszła do dziecinnego łóżeczka i wyjęła Samuela. Usadowiła się wygodnie w głębokim fotelu, opierając skrzyżowane w kostkach nogi na podnóżku i tuląc niemowlę do piersi. Maluch przyzwyczajony do takiego traktowania spokojnie spał dalej. Josie wiedziała, że powinna zdławić palącą ją zazdrość. A jednak, kiedy spoglądała na swoje trzy siostry, przenikał ją ból ostry jak najostrzejszy mróz. Wszystkie były takie smukłe!... No, niezupełnie... Annabel właściwie wcale do szczupłych nie należała, ale z jakim wdziękiem obnosiła swe krągłości!... No i wszystkie były (albo lada chwila miały być) szczęśliwymi mężatkami! W dodatku dwaj szwagrowie mogli się poszczycić tytułami, a mąż Tess co prawda tytułu nie miał, ale za to był najbogatszym człowiekiem w Anglii. Co – jak każdy wie – ma większe znaczenie niż książęce tytuły! – Mówię całkiem poważnie – stwierdziła Josie, wracając do zasadniczego tematu. – Ty, Annabel, przyjechałaś tu tylko na wesele Imogen, a ona zaraz wyjeżdża w podróż poślubną! Co się stanie, jeśli będę musiała raz dwa wyjść za mąż? Kto mi wtedy udzieli niezbędnych rad? W głębi duszy Josie czuła, że pewnie trzeba będzie zdobyć się na jakiś desperacki krok. Nikt nie zalecał się do niej w ogólnie przyjęty sposób, może więc zajdzie potrzeba skompromitowania siebie i jeszcze kogoś, by dopiąć swego? – Kiedy Annabel miała wyjść za Ewana, Imogen poradziła jej, żeby całowała się z mężem na oczach ludzi. – O Boże! Ze też to sobie zapamiętałaś! – zdziwiła się Imogen. – Powiedziałaś – przypominała jej Josie – że Draven nie dość cię kochał, boś nie chciała całować się z nim na wyścigach. A Lucius tak kocha Tess, bo mu pozwala na poufałości przy wszystkich! Tess znów wybuchnęła śmiechem. – Muszę powiedzieć Luciusowi, czemu żywi do mnie taką słabość! Wszystko przez tego całusa na wyścigach! – Cicho! – fuknęła na siostrę Imogen. – To był tylko taki niemądry pomysł, który przyszedł mi do głowy w zeszłym roku, Josie. Nie powinnaś traktować tego serio. – A właśnie że potraktowałabym to całkiem serio! – odparła Josie. – To znaczy... o ile ktoś w ogóle miałby ochotę pocałować mnie na świeżym powietrzu... albo na nieświeżym, wszystko jedno! Annabel, całując synka w główkę, podniosła wzrok na najmłodszą siostrę. – Skąd w tobie tyle goryczy, kochanie? Czyżby dotąd żaden z wielbicieli nie przypadł ci do gustu? W pokoju na chwilę zapadła cisza. Wszystkie damy uświadomiły sobie, że widać jeden czy dwa listy zaginęły w drodze między Londynem a szkockim zamkiem, w którym Annabel mieszkała ze swoim hrabią. Josie – jak to ona – wzięła byka za rogi.

– Szczerze mówiąc, nie jestem atrakcją sezonu – stwierdziła ponuro. – Ależ, kochanie! Przecież sezon dopiero się zaczął, nieprawdaż? – odparła Annabel, otulając niemowlę kocykiem. – Masz jeszcze mnóstwo czasu na zwabienie chmary konkurentów! – Annabel! Josie powiedziała to takim tonem, że siostra utkwiła w niej wzrok. – Przezywają mnie „szkocką kiełbaską”. Gdyby to była jedna z ulubionych powieści Josie, można by tu rzec, że „zapadło milczenie pełne grozy”. Annabel zamrugała. – Szko... szkocką? ... – To po trosze twoja wina – odezwała się Imogen, a w jej głosie zabrzmiała ostra nuta. – To ty zapoznałaś Josie z tym okropnym Croganem, waszym sąsiadem! Kiedy odrzuciła jego zaloty, napisał do swego szkolnego kolegi, niejakiego Darlingtona. A tak się fatalnie składa, że ów Darlington to specjalista od wyjątkowo okrutnych żartów. – Ma język jak żmija – stwierdziła Tess bez ogródek. – Nikt się nim nie brzydzi (choć wszyscy powinni!), bo czasem bywa naprawdę dowcipny. W tym jednak wypadku nie była to błyskotliwa uwaga, tylko ordynarna złośliwość! – To niemożliwe! – wykrzyknęła Annabel, prostując się raptownie. – Croganowie?! – Młodszy z Croganów – uściśliła posępnie Josie. – Ten, co wyśpiewywał na drzewie pod moim oknem. – Wiem, że nie chciałaś za niego wyjść, ale... – On też wcale nie chciał się ze mną żenić. Uważał, że ożenek z takim „szkockim prosiakiem” to dla niego dyshonor! Ale starszy brat zagroził, że wyrzuci go z domu, jak nie będzie się do mnie zalecał. – Co takiego?! – Annabel była zupełnie zdezorientowana. Usiłowała skupić myśli na swych szkockich sąsiadach, Croganach, a nie na ciepłym ciałku Samuela, spoczywającego w jej ramionach. – Jakim prawem mógł cię tak znieważyć, Josie? Byli u nas tylko raz, a potem wyraźnie mu odmówiłam, kiedy chciał cię zaprosić na potańcówkę... – Niechcący podsłuchałam, jak brat go zmuszał do ożenku ze mną – przyznała Josie. Annabel zmrużyła oczy. – Czemu nie powiedziałaś mi o tym? Ewan nigdy by nie dopuścił, żeby ten podły wyskrobek wypisywał na twój temat jakieś głupstwa do przyjaciół w Londynie! A teraz z pewnością go zabije! Już w zeszłym roku omal go nie zabił! – Nic ci nie mówiłam, bo to takie upokarzające... Ale Annabel nie na darmo znała swoją małą siostrzyczkę od osiemnastu lat. Od razu się zorientowała, co znaczy rumieniec na jej twarzy. – Josie, chyba nie miałaś nic wspólnego z chorobą młodszego Crogana? – spytała z lekkim wahaniem. Josie odrzuciła włosy do tyłu. – Pewnie zjadł coś, co mu nie wyszło na zdrowie, obżartuch! – Stracił trzydzieści funtów w ciągu dwóch tygodni!

– Tylko mu to wyszło na dobre. Zasłużył sobie! – To było tatusine lekarstwo na końską kolkę – poinformowała siostrę Imogen. – Wcale nie tatusine! – sprostowała Josie. – Sama je wymyśliłam. – Wytłumaczyłam już Josie niestosowność jej postępku – odezwała się Tess, podnosząc wzrok znad jabłka, które obierała. – Niestosowność?! Mogła go przecież zabić! – Niemożliwe! – zaprotestowała Josie z oburzeniem. – Kiedy Peterkin dał to lekarstwo chłopcu stajennemu, tylko przez tydzień miał kłopoty z brzuchem! – Uważam, że młodszy Crogan zasłużył sobie na to – oświadczyła Imogen. – W końcu to on jest przyczyną wszelkich przykrości, jakich Josie doznaje w Londynie. – Co on takiego o tobie powiedział? – spytała Annabel. I dorzuciła: – Ewan z pewnością go zabije. Zabije i już! – Nazwał mnie „szkockim prosiakiem” – wypaliła Josie. – A Darlington zmienił to na lepiej wpadającą w ucho „szkocką kiełbaskę”. No i przezwisko przylgnęło na amen! Nawet ona słyszała w swoim głosie bezbrzeżną rozpacz. – Och, Josie, tak mi przykro – wyszeptała Annabel. – Nie miałam pojęcia... – Napisałam ci o tym kilka tygodni temu, ale widać list się gdzieś zawieruszył i nie dotarł przed twoim wyjazdem ze Szkocji – powiedziała Tess. – Teraz już za późno, żeby coś na to poradzić – stwierdziła Josie. – Nikt mnie nie prosi do tańca... chyba że Tess albo Imogen kogoś przymuszą... – Nieprawda! – zaprotestowała Imogen. – A Timothy Arbuthnot? – Jest stary – odparła Josie. – I w dodatku wdowiec. Doskonale rozumiem, że mu potrzebna żona, która by się zajęła tymi dzieciakami, ale to nie dla mnie. – Timothy wcale nie jest stary! – sprzeciwiła się Tess. – Ma najwyżej trzydzieści jeden lat czy coś koło tego... Wszyscy nasi mężowie są mniej więcej w tym wieku. – A poza tym – wtrąciła Imogen – trzydziestka to przełomowy rok w życiu mężczyzny. Jeśli mu sądzona odrobina inteligencji, to wtedy właśnie się przejawia. A jeśli nie, to już nie ma na co liczyć. Więc nie upieraj się przy tych dwudziestolatkach, bo to zupełnie jakbyś kupowała kota w worku! – Może w ogóle prosiaka w worku? – syknęła Josie przez zaciśnięte zęby. – Nie lubię pana Arbuthnota i tyle! Ma jakąś taką twarz... jakby mu ją ulepili z wosku i nie całkiem jeszcze zakrzepła... tak że co rano musi sobie przesuwać nos na właściwe miejsce. – Cóż za obrzydliwości pleciesz! – obruszyła się Annabel. – Ale widzę, że choć musimy jakoś wybrnąć z tej niefortunnej sytuacji, Arbuthnot nam się do tego nie przyda. – Z niczego się nie da wybrnąć! – stwierdziła Josie. – Każdemu będę się kojarzyć z kiełbasą... chyba żebym jakimś cudem wyszczuplała. – Nie gadaj głupstw! – fuknęła Annabel. – Wyglądasz prześlicznie. Wszystkie, jak na komendę, spojrzały na Josie. Była w szlafroku, zresztą jak całe towarzystwo. W odpowiedzi na komplement zrobiła wściekłą minę. – Kłopot z tobą polega na tym – mówiła Annabel – że jeśli ktoś zna cię tylko z widzenia,

gotów pomyśleć: cóż za urocza renesansowa Madonna... – Z pyzatą jak księżyc twarzą grubej matrony – dokończyła posępnym tonem Josie. Nie znosiła swoich pucołowatych policzków! – Nic podobnego! Z olśniewającą karnacją i ze spojrzeniem pełnym słodyczy. Ale z natury wcale nie jesteś słodka! – Święte słowa! – przytaknęła Imogen, chrupiąc ostatnie korzenne ciasteczko. – Masz naprawdę wspaniałą cerę, Josie! – A jakże, całe hektary tej wspaniałej cery! – odparła zgryźliwie najmłodsza z sióstr. – Bzdura! Powtarzałam ci setki razy, i Griselda zresztą też, że mężczyźni bardzo lubią takie kształty jak nasze – odezwała się Annabel. – Griseldo! Ocknijże się i powiedz Josie, jakim uznaniem cieszy się twoja figura... i moja także, jeśli już o tym mowa! – Wcale nie mamy takich samych figur! – upierała się Josie. – Wy macie wypukłości i wklęsłości tam gdzie trzeba, Annabel. Ale ja wszędzie jestem tak samo gruba! Griselda podniosła wzrok znad książki. – To doprawdy fascynująca lektura! Mam wrażenie, że już wiem, kim jest Hellgate. – To twój brat? – spytała od niechcenia Imogen. Cały Londyn rozczytywał się we Wspomnieniach Hellgate’a i większość czytelników była przekonana, że to w rzeczywistości hrabia Mayne. – Nie sądzę – odparła Griselda; widać było, że gruntownie rozważyła sprawę. – Przeczytałam zaledwie jedną trzecią książki, ale nie znalazłam w niej ani jednej z dam, do których Mayne się zalecał. – Zalecał się? Chyba to nie najtrafniejsze określenie tego, co wyrabiał z tymi kobietami! – zauważyła Josie. – Nie musimy przecież wszystkiego tak ściśle definiować – odparła Griselda, jakoś niezbyt przejęta plamami na honorze brata. – Wszystkie wiemy, że Mayne nie jest święty. Ale choć autor tych wspomnień wydaje mi się całkiem inteligentny, nie rozpoznałam żadnej z kobiet, i kropka! – Czy to prawda, że Mayne się zakochał? – zaciekawiła się Annabel. – Jakoś nie mogę w to uwierzyć! Pamiętacie, jak ujrzałyśmy go po raz pierwszy? Tego wieczoru w domu Rafe’a? – Od razu uznałaś Mayne’a za swą własność! – odparła z uśmiechem Tess. – A ty zaręczyłaś się z nim przy pierwszej sposobności – odparowała Annabel – nie bacząc na to, że ja pierwsza go sobie zaklepałam! – Można powiedzieć, że niemal wszystkie Esseksówny próbowały go zagarnąć w ten czy inny sposób! – zachichotała Imogen. – O twoich sposobach lepiej nie wspominać! – orzekła Tess. – No cóż... między mną a Mayne’em nie zaszło nic niestosownego – odparła Imogen. – Krótko mówiąc, przespawszy się z połową kobiet w Londynie, kategorycznie odmówił pójścia ze mną do łóżka. – Mój brat jest człowiekiem honoru – oświadczyła Griselda i uniosła dłoń, uciszając wybuchy śmiechu. – Wiem, wiem, nie cieszy się najlepszą opinią. Ale nigdy z rozmysłem nie zranił niczyich uczuć ani nie wykorzystał bezbronnej kobiety. A ty, Imogen, byłaś wówczas

kompletnie niepoczytalna! – Jest jeszcze jedno wytłumaczenie: mógł być tym wszystkim do cna wyczerpany – wtrąciła się Josie. – I właśnie dlatego podejrzewam, że Hellgate to Mayne. Może i ma okropną reputację, ale to już przeszłość. Twój brat, Griseldo, nie miał żadnego romansu od lat! – Od dwóch lat – z godnością uściśliła Griselda. – No właśnie! Hellgate ciągle gada o żalu za grzechy, nieprawdaż? A ja mam wrażenie, że Mayne myśli dokładnie tak samo. Bardzo bym chciała, żebyś mi pożyczyła tę książkę, Griseldo! Jestem na nią wystarczająco dorosła. – Wybacz, ale mam na ten temat odmienne zdanie – oświadczyła Griselda i dodała: – Mayne naprawdę się zakochał. Pozwólmy, by niepamięć pokryła jego dawne grzeszki! Otworzyła książkę i wróciła do lektury. Annabel ze zmarszczonym czołem kołysała w ramionach Samuela. – Griselda ma słuszność. Choć to irytujące, że Mayne zdołał jakoś prześlizgnąć się nam przez palce, a teraz żeni się z cudzoziemką... i chciałabym dowiedzieć się wszystkiego o tej jego Francuzce, najważniejszą osobą jesteś dla nas ty, Josie! Josie omal nie zażartowała głupio, że woli wcale nie wychodzić za mąż, jeśli nie ma żadnych szans na Mayne’a, ale dowcip utknął jej w gardle. Perspektywa staropanieństwa była zbyt bliska i realna, by stroić sobie z niej żarty. – Wszystko to kwestia stroju – oświadczyła Annabel. – Powinnaś się udać do tej wspaniałej krawcowej Griseldy! – Mam już całą nową garderobę dzięki hojności Rafe’a. – Zaprowadziłam ją do mojej modystki, madame Badeau – przyznała z pewnym wahaniem Imogen – ale... – Dała mi nadzwyczajny gorset! – oznajmiła Josie. – Kiedy go mam na sobie, przynajmniej nie czuję się jak nadmuchany balon! – Nie podoba mi się ten gorset – stwierdziła Tess bez ogródek. – Mnie również, niestety – poparła ją Imogen. – Nie wyrzeknę się go za żadne skarby! – oświadczyła Josie. – Kiedy mam go na sobie, prawie wchodzę w suknie Imogen! Możesz to sobie wyobrazić, Annabel? ... A jeśli elegancki świat śmieje się ze mnie teraz, to wyobraźcie sobie, jak by drwił, gdybym nie miała na sobie tego gorsetu! Ostatnie dwa słowa wymówiła niemal z czcią. – Jak wygląda ów cudowny gorset? – zaciekawiła się Annabel. Samuel obudził się i rozpoczął właśnie późną kolację. Josie odwróciła wzrok. Fatalnie się złożyło, że los pokarał ją biustem, który wydawał się jej stanowczo zbyt pokaźny: zupełnie jakby miała melony, podczas gdy w dobrym tonie były pomarańcze!... A tymczasem Annabel bez najmniejszego skrępowania karmi Samuela w obecności ich wszystkich, chociaż piersi ma chyba jeszcze większe niż ona! – To narzędzie tortur z fiszbinów i Bóg raczy wiedzieć z czego jeszcze – wyjaśniła siostrze Tess. – Obciska Josie od obojczyków w dół i sięga jej poniżej pupy.

– Jak ona w czymś takim siada, u licha? – zdumiała się Annabel. – Jest niezwykle pomysłowo zaprojektowany: ma takie specjalne wypustki wokół bioder – oświeciła ją Josie. – Wygodnie ci w tym? – Nie za bardzo – przyznała Josie. – Ale w ogóle nie czuję się najlepiej w wielkim świecie. Przede wszystkim to straszne nudy! Tańczę nieszczególnie, a to jest jedyna rozrywka, jakiej można tam zaznać. – Tańczyłaś o wiele lepiej, zanim zaczęłaś nosić to paskudztwo – stwierdziła Tess. Josie zignorowała tę uwagę. – Madame Badeau uszyła mi mnóstwo sukien, które doskonale pasują do tego gorsetu! – W tym właśnie sęk: pasują do gorsetu, nie do ciebie – zawyrokowała Tess. – Też coś! – warknęła Josie. – Zapowiadam z góry: nie ujrzycie mnie bez niego na żadnym balu, więc przestańcie mnie obrażać! – Wcale nie chcemy cię obrazić – perswadowała Imogen. – Uważamy tylko, że czułabyś się lepiej, pozbywszy się tej machiny! – Mowy nie ma! – oświadczyła Josie. Griselda znów oderwała się od książki. – Zupełnie nie pojmuję, jak Hellgate mógł znaleźć czas na cokolwiek innego prócz amorów! Jestem zaledwie na piątym rozdziale, a jego rozpasanie przekracza wszelkie granice. – To prawdziwy cud, że żadna nie zmusiła go jakimś podstępem do małżeństwa! – zawyrokowała Josie. – Mama Daisy Pedler pozwoliła jej przeczytać tę książkę i Daisy opowiadała mi potem, że Hellgate romansował z całym mnóstwem młodych niezamężnych kobiet! – Najlepszy dowód, że Hellgate to nie mój brat – podchwyciła Griselda. – Mayne sypiał wyłącznie z mężatkami. – Bardzo rozsądnie z jego strony – orzekła Josie. – Z tego, co czytałam, i z moich własnych obserwacji w wielkim świecie wnoszę, że mężczyzna, który sobie za dużo pozwala z pannami, jest wyjątkowo nierozważny. Mnóstwo małżeństw jest wynikiem całkiem niewinnych, choć głupich flirtów! – Święta prawda! – wtrąciła Annabel, która wyszła za Ewana po tym, jak rozpętał się skandal wokół artykułu w plotkarskiej gazecie. – Prawdę mówiąc – dorzuciła Josie – moim zdaniem kobieta, która nie otrzymała żadnej poważnej propozycji, byłaby skończoną idiotką, nie podejmując pewnego... ryzyka. Nagle zdała sobie sprawę z tego, że wszystkie siostry mierzą ją bacznym spojrzeniem. – Nikt mi nie czynił niestosownych propozycji – oświadczyła dobitnie. – Moje uwagi są czysto teoretyczne. – Miałam wyjątkowe szczęście, trafiając na Ewana – stwierdziła Annabel, spoglądając chmurnym wzrokiem na Josie. – Inne młode kobiety z pewnością nie są aż tak zadowolone z losu, jaki im przypadł w wyniku pochopnie podjętej decyzji! – Doskonale to rozumiem – zapewniła Josie. W duszy jednak czuła frustrację – niczym uczony, który opracował doskonałą teorię i ani rusz nie może wypróbować jej w praktyce. Jakim cudem mogłaby wywołać skandal, kiedy

mężczyźni omijają szerokim łukiem „szkocką kiełbaskę”?! A przecież nawet kiełbaski muszą jakoś złapać męża! Coraz częściej myślała o zdobyciu go w sposób niekoniecznie honorowy. Oczywiście, nie zamierzała dzielić się swymi przemyśleniami z żadną z sióstr. Annabel zwróciła się do Tess i Imogen. – Od jak dawna wiedziałyście, że Josie zamierza wywołać skandal? Imogen wkładała właśnie winogrono do ust. – Chyba przyszło jej to do głowy w zeszłym roku. Prawda, Josie? – Prawdę mówiąc – poprawiła ją Tess – sądzę, że Josie podjęła tę decyzję, od momentu kiedy zaczęła się rozczytywać w powieścidłach z Minerva Press. Josie wzruszyła w duchu ramionami. A więc rodzina odgadła jej zamiary... a teraz jeszcze dowiedziała się o nich Griselda, która znów oderwała się od lektury. – Jest pewien szczegół, który przeoczyłyście – stwierdziła Josie. – A mianowicie? – spytała Annabel. – Do skandalu trzeba dwojga, a ponieważ nikt nie chce ze mną nawet zatańczyć, sądzę, że rodzina Esseksów może nie obawiać się małżeństwa będącego skutkiem niecnej intrygi. – Mam szczerą nadzieję, że nie! – Powinnam chyba powiedzieć: kolejnego małżeństwa będącego skutkiem niecnej intrygi! I zręcznie uskoczyła, gdy Imogen cisnęła w nią kiścią winogron.

2 ZE WSPOMNIEŃ HRABIEGO HELLGATE’A, ROZDZIAŁ 1 Być może inni, którzy ośmielają się pędzić życie pełne cielesnych uciech, już w dzieciństwie odkryli swe grzeszne inklinacje. Ja, Drogi Czytelniku, wzrastałem w błogiej nieświadomości mej przyszłej hańby aż do wczesnych lat młodzieńczych, kiedy to, niczego nie podejrzewając, odwiedziłem Saint James’s Palace (och, ręka mi drży, kiedy kreślę te słowa!), nie podejrzewając, iż spotkam tam pewną księżnę. Jej zielone pończochy znane są niektórym, ja jednak mogę tylko wyznać, że... Katedra Świętego Pawła w Londynie To był bardzo uroczysty ślub, urządzony z wielką pompą i ceremonią. Na kroczącą środkiem głównej nawy Imogen czekał – ni mniej, ni więcej – sam biskup Londynu. Była odziana we wspaniałą szatę ze złotogłowiu. Oblubieniec popełnił niewybaczalną gafę, chwytając ją za rękę w trakcie ceremonii ślubnej i uśmiechając się do niej w taki sposób, że łzy stanęły w oczach wielu nieszczęśliwych, a nawet całkiem szczęśliwych w małżeństwie. Garret Langham, hrabia Mayne, spoglądał na stojącego przed ołtarzem swego najserdeczniejszego przyjaciela Rafaela Jourdaina, księcia Holbrook, z głęboką satysfakcją. Dawniej może by się obruszył na widok jawnego uwielbienia na twarzy Rafe’a. Książę do złudzenia przypominał chore z miłości cielę... a raczej byka. Jednak Mayne’owi bynajmniej to nie przeszkadzało, gdyż czuł to samo, co jego przyjaciel. Niebawem i on stanie przed biskupem, przysięgając miłość i wierność małżeńską, zupełnie jak Rafe. Serce zabiło mu żywiej na tę myśli i poczuł, że twarz mu opromienia durny rozanielony uśmiech. Sylvie należała wreszcie do niego! Nigdy przedtem nie rozumiał, nigdy nawet nie podejrzewał, jak potężnym przeżyciem może być dla mężczyzny chwila, gdy najdroższa w świecie kobieta zgadza się zostać jego żoną. Zerknął w lewo. Stała obok niego. Sylvie de la Broderie... Samo jej imię sprawiało, że rozkoszny dreszcz przebiegał mu po plecach. Była ubrana czarująco i stosownie do okazji jak zawsze. Jasnoróżowa suknia bynajmniej nie gryzła się z czerwonawym złotem jej włosów. Mayne zerknął na prześliczny zadarty nosek. Drobne kędziorki opadały na szyję spod szykownego, niewątpliwie francuskiego czepeczka ozdobionego kaskadą wąskich wstążeczek. Na Sylvie wystarczyło raz tylko spojrzeć, żeby przekonać się, iż pochodzi – podobnie jak jej czepeczek – prosto z Francji! Matka Mayne’a była Francuzką, on zaś niezwykle lubił mówić jej językiem. Teraz wreszcie

wszystko było w zupełnym porządku, gdy ubóstwiana kobieta, którą znalazł po długich poszukiwaniach, okazała się Francuzką! – Wola opatrzności – rzucił lekko Rafe poprzedniego wieczoru. Spełniali właśnie toast za jego szczęśliwe pożycie małżeńskie. Wodą, gdyż Rafe nie pił nic mocniejszego. – A w dodatku moja siostra przepada za Sylvie – stwierdził Mayne, nie mogąc się powstrzymać od wyliczania przymiotów swej narzeczonej. – Poczciwa stara Grissie! Musisz teraz jej znaleźć męża, kiedy sobie już zapewniłeś domowe szczęście. Jesteś taki wesolutki, że aż trudno wytrzymać w twoim towarzystwie! – Nie będziesz musiał go długo znosić – odparował Mayne. – Wybierasz się w podróż poślubną, co? Przyjął się ten nowomodny wymysł! – Chcesz powiedzieć, że ty nie pragniesz zaszyć się razem z Sylvie na jakimś odludziu, gdzieś na końcu świata, i wcale nie spieszyć się z powrotem? Mayne natychmiast wyobraził sobie, że jest sam na sam z Sylvie i ściąga jej długie rękawiczki. Odsłania delikatny, słodki przegub i... Rafe zaśmiał się, gdy przyjaciel nagle zamilkł. Hrabia wiedział, że go porządnie zwaliło z nóg. Wystarczyło mu zerknąć na osłonięte rękawiczką dłonie narzeczonej, by poczuć mrowienie w lędźwiach. Sama myśl o ściągnięciu tych rękawiczek roznamiętniała go bardziej niż cokolwiek... i to od wielu lat. Czuję się, pomyślał z rozbawieniem i odrobiną pogardy do samego siebie, jak wówczas, gdy wskakiwałem do łóżka ze swoją piątą czy szóstą mężatką! A jednak Sylvie różniła się od tych wszystkich kobiet, z którymi romansował – od pierwszej do trzydziestej. Była inna nawet od tej jedynej, którą kiedyś naprawdę kochał, a która nie uległa jego niezawodnym sztuczkom uwodzicielskim. Helen, hrabina Godwin. Siedziała teraz kilka rzędów za nim. Rzadko ze sobą rozmawiali; aż biła od niej radość szczęśliwego pożycia z mężem. Gorzkie rozczarowanie Mayne’a (choć wstydził się przyznać do tego) nie pozwoliło mu pozostać z Helen w przyjacielskich stosunkach, mimo że utrzymywał je z większością dam z towarzystwa, z którymi coś go dawniej łączyło. Teraz oczywiście raz na zawsze skończył z dawnym życiem. Sylvie była dziewicą, nieznającą tajemnic ciała, nawet jeśli cechowało ją charakterystyczne dla Francuzek praktyczne podejście do spraw łóżkowych. Pomyśleć tylko: z tym swoim czarującym francuskim akcentem powiedziała, że wątpi, czy da mu wiele szczęścia w pożyciu małżeńskim. Wargi Mayne’a wygięły się w przelotnym uśmiechu. Cóż za naiwność! A jednak to określenie wcale nie pasowało do jego wyrafinowanej, eleganckiej narzeczonej. Znów zerknął na policzek Sylvie, na jej nieco spiczastą bródkę, na smukłe paluszki, w których trzymała książkę do nabożeństwa... i ogarnęła go przyjemna błogość. Oczywiście, że Sylvie da mu wiele szczęścia! Po prostu nigdy jeszcze nie zetknęła się z namiętnością i nic nie wiedziała o jej porywach. Licho wie, czemu jej brak doświadczenia jeszcze bardziej go uszczęśliwiał. Kobiety zawsze padały mu w objęcia z zatrważającą łatwością. Podawały usta, choć jeszcze nie poprosił o pocałunek, wodziły za nim oczyma, nim zdążył poznać ich imiona. Za to Sylvie

musiał przedstawiać się aż trzy razy, bo ciągle zapominała jego nazwiska. Nigdy dotąd ich usta nie złączyły się w namiętnym pocałunku, nawet wówczas, gdy się już zaręczyli. Doskonale wiedziała, co wypada, a co nie. Nie to, żeby chciał jej zamknąć usta pocałunkami... No, cóż... Niekiedy jednak miał na to ochotę. Choć w gruncie rzeczy nikt nie mógł pragnąć, by Sylvie zamilkła! Potrafiła swą uroczą, wesołą paplaniną ożywić każdą konwersację. Prawdę mówiąc, on sam cieszył się już na myśl o jej urzekających komentarzach, kiedy będzie miał ją wreszcie przy sobie w łożu małżeńskim i gdy wtajemniczy ją – niespiesznie i czule – we wszystkie rozkosze, jakie kobieta przeżywa w ramionach mężczyzny. – Co za ironia losu! – powiedział ubiegłej nocy do Rafe’a. – Żebym to właśnie ja, z moją zaszarganą reputacją... – Diabelski pomiot, stworzony po to, by przyprawiać rogi niczego niepodejrzewającym mężom – podchwycił Rafe. – ...z moją reputacją – powtórzył Mayne – zdołał pozyskać względy Sylvie de la Broderie! – Tej czystej bogini, co? ... Swoją drogą, nigdy nie sądziłem, że przywiązujesz taką wagę do nieposzlakowanej opinii! Mayne przypomniał sobie nagle, że Imogen, przyszła żona Rafe’a, nie była wcale nieskalaną gołąbeczką. – Bo nie przywiązuję. Ale wyczuwam ironię losu w tym, że Sylvie jest taka niedostępna. – Podejrzewam, że cały Londyn podziela twoje zdumienie. A raczej zdumiewałby się, gdybyś nie był taki cholernie przystojny. – Sylvie nie przywiązuje wagi do czegoś tak powierzchownego... – Imogen także nie, Bogu dzięki! – odparł Rafe i się skrzywił. – No, nie jesteś taki ostami... Zwłaszcza odkąd pozbyłeś się brzuszka. – Nigdy nie będę cacanym elegancikiem! Ale ty coś w sobie masz, Mayne! Pewnie dlatego Sylvie zwróciła na ciebie uwagę. Wyglądasz na Francuza. Mayne już miał zaprotestować: Sylvie z pewnością pokochała go za siłę charakteru, za czułość, jaką jej okazywał, za namiętność, którą tak powściągał... ale ostatecznie nie powiedział nic. Sylvie była teraz jego! Przyklęknął przed nią i ofiarował rodowy pierścień ze szmaragdem, a ona odpowiedziała „tak”! Nie musiał się przechwalać, nawet przed najserdeczniejszym druhem, przywiązaniem, jakie żywi dla niego Sylvie. O takich uczuciach lepiej nie gadać za dużo. Sylvie to arystokratka – od końca paluszków w cienkich rękawiczkach po zdobne klejnotami obcasy eleganckich pantofelków. Córka markiza de Caribas – który szczęśliwie zdążył (wraz z całym majątkiem) opuścić Paryż, nim zaczęły się tam krwawe jatki – nie zniżyłaby się do sentymentalnych szeptów. Mayne ją kochał, a ona o tym wiedziała. Przyjęła jego wyznanie miłości dyskretnym skinieniem głowy – jako należny jej hołd. On zaś... Jego miłość przekraczała wszelkie granice! Drżał, stojąc obok niej, zanudzał przyjaciół, opowiadając o niej, ilekroć nie miał jej przy sobie, i nie odrywał od niej oczu, gdy znajdowała się w zasięgu jego wzroku. Jakby wyczuła jego spojrzenie, Sylvie zerknęła na niego i się uśmiechnęła. Jej trójkątna

twarzyczka, o delikatnie zarysowanych łukach brwi i wysokich kościach policzkowych, była doskonale piękna. Nikt by jej nie zarzucił przesady, krzykliwości czy braku elegancji. – Nie patrz tak na mnie – szepnęła z czarującym francuskim akcentem – bo czuję się jakoś dziwnie... Mayne uśmiechnął się szeroko. – To doskonale – odparł szeptem, nachylając się tak nisko, że czuła na uchu jego oddech. – Bardzo mnie to cieszy, że ci ,jakoś dziwnie”! Spojrzała na niego karcąco, marszcząc lekko brwi, i zagłębiła się znów w książeczce do nabożeństwa. Stojąca przed ołtarzem Imogen popatrzyła na Rafe’a i powiedziała bardzo wyraźnie: „Tak!” Nie tylko na twarzy księcia odbiła się ulga; odprężyło się całe jego ciało. Pochylił się i ucałował swą oblubienicę, nie zwracając uwagi na biskupa, który nadal coś czytał z modlitewnika. Mayne uśmiechnął się od ucha do ucha. To cały Rafe: do ostatniej chwili zamartwiał się, że Imogen w końcu zrozumie, jaki marny interes robi, wychodząc za niego! – Czemu miałaby wyjść za kogoś takiego jak ja? – zdumiewał się jeszcze poprzedniego wieczoru, tuż przed ślubem. – O Boże, ależ mam ochotę na kielicha! – Mowy nie ma – odparł twardo Mayne. – A co do niej, to powiedziałbym, że jest ślepa albo w skrajnej desperacji... Nie wygląda jednak na kalekę i nie ma żadnych powodów do rozpaczy: bogata młoda wdówka z najlepszego towarzystwa, nie wspomnę już nawet o tym, że piękna... Wobec tego przypuszczam, że postradała zmysły. Rafe zignorował żarty przyjaciela. – Powiada... – Siła miłości jaśniejącej w jego oczach zdumiała Mayne’a. – Powiada, że mnie kocha... – Już ci mówiłem, że brak jej piątej klepki! – odparł hrabia, starając się mówić lekkim tonem. – Albo zależy jej na tytule. Zachciało się jej być księżną. Prawdę mówiąc – zapalał się – zdaje się, że kiedyś wspomniała coś na ten temat. Czy to nie o mój tytuł jej wtedy chodziło? ... Ale co księżna, to nie jakaś tam hrabina! – Im mniej będziesz gadał o Imogen i o sobie, tym lepiej – warknął ostrzegawczo Rafe. Jednak Mayne musiał mu to wreszcie jasno powiedzieć, i to przed ślubem. – Nawet się z nią porządnie nie wycałowałem – zapewnił przyjaciela. – Ucałowałem ją wszystkiego dwa razy i tylko po to, żeby udowodnić, jak letnie są nasze uczucia. – Mógłbym cię zabić za te dwa pocałunki! Głos Rafe’a nabrał groźnych tonów. – Wcale jej nie przypadły do gustu. Mnie zresztą także. – Psiakrew, dobierałeś się do wszystkich moich podopiecznych! Zaręczyłeś się z Tess i wystawiłeś ją do wiatru... – Nie z własnej winy! – bronił się Mayne. – Dobrze wiesz, że to Felton nalegał, żebym się usunął! – Porzuciłeś jedną z moich podopiecznych, z drugą się całowałeś aż dwa razy... – Ale z Annabel nic mnie nie łączyło – zapewnił go pospiesznie Mayne. – Ani z Josie!

– Jeśli już o tym mowa – odparł Rafe – to chciałbym, żebyś mi pomógł w sprawie Josie. I nie próbuj się wykręcać! – No... Jestem prawie żonaty. – Będę jak tylko Sylvie ustali datę! – dodał w myśli. – Josie jakoś się nie wiedzie w Londynie. A będzie jeszcze gorzej, kiedy wyjedziemy z Imogen w podróż poślubną. – A cóż z nią nie tak? – zdumiał się szczerze Mayne. – Powinna mieć szalone powodzenie: niegłupia, dowcipna i cholernie ładna. No i ty razem z Feltonem wyposażyliście ją, prawda, nie licząc tego konia po ojcu? – Podczas pobytu w Szkocji zadarła z paskudną bandą niejakich Croganów. Zdaje się, że jeden z nich zalecał się do niej ze względu na posag. Kiedy się o tym dowiedziała, to... – To co? – spytał Mayne, próbując sobie wyobrazić Josephine Essex w furii. – Dała mu po gębie? – Uraczyła go lekarstwem na końską kolkę – odparł Rafe bez ogródek. – Na końską kolkę?! Miksturą doktora Burberry’ego? – Nie, nie! To było coś, co Josie sama wymyśliła. Nie rżyj, Mayne! Ten facet o mało kopyt nie wyciągnął. I stracił trzydzieści funtów żywej wagi. Mayne ryczał ze śmiechu. – Cała Josie! Opowiadałem ci, jak postarała się o to, żeby koń poniósł Annabel? Chciała, żeby Ardmore ją uratował! – Podobno ten Crogan to skończony osioł. Josie powiada, że powinien być wdzięczny za kurację odchudzającą. – A ty spuściłeś z łańcucha groźną trucicielkę, na pohybel Bogu ducha winnych londyńczyków? – dopytywał się Mayne ze szczerą uciechą. – Jeśli jej nie przypadnie do gustu inny konkurent... Pstryknął wymownie palcami. – Crogan twierdził, że Josie jest dla niego za gruba. – Za gruba?! – Przyznasz, że ma dość bujne kształty. – I co z tego? – No i Crogan postanowił się zemścić. Oczernił Josie w listach do przyjaciół. O leku na kolkę, rzecz jasna, nic nie wspomniał! Jakiż mężczyzna by się przyznał, że stracił trzydzieści funtów, bo przez tydzień nie mógł się ruszyć z wychodka?! Za to nazwał Josie „szkockim prosięciem”, czy jakoś tak... Usta Mayne’a się zacisnęły. Przeszła mu całkiem ochota do śmiechu. – Paskudnie! Ale kto by się tam liczył z opinią jakiegoś durnego Szkota? – On się uczył w Rugby. – Darlington! – skojarzył błyskawicznie Mayne. – Właśnie: Darlington. Podobno Crogan był jego szkolnym kolegą. – A to pech! – Niestety, ten cholerny dowcip Darlingtona...

– Zwykle używał sobie na bohaterach pikantnych skandalików... Chyba Josie nie wplątała się w nic takiego?! Zresztą, sezon dopiero co się zaczął... – Trwa już od sześciu tygodni – oświecił go Rafe. – Widać nie zauważyłeś. – Sylvie nie znosi nudy, a imprezy w Almack’s trudno nazwać atrakcyjnymi... – Josie nie wywołała skandalu. Ale Darlington, żeby pomścić swego kolegę, zaczął rozsiewać anegdotki na jej temat. I założył się u White’a, że ożeni się z nią jakiś wielki amator wieprzowiny! Mayne zaklął pod nosem. – Mężczyźni z odrobiną oleju w głowie nie zważają na to, rzecz jasna. Ale te młokosy strasznie się boją ośmieszenia. A w dodatku znalazła się grupka szyderców, którzy bacznie obserwują, kto tańczy z Josie, a potem kpią sobie z niego na potęgę! Sytuacja wygląda tak, że nie ma nadziei, by Josie spotkała jakiegoś chłopca w odpowiednim dla niej wieku... a przecież tacy powinni się do niej zalecać! – Podaj mi nazwiska tamtych dowcipnisiów! – syknął Mayne przez zaciśnięte zęby. W ciągu ostatnich dwóch lat spędził tyle czasu w towarzystwie sióstr Essex, że uważał je prawie za własne podopieczne. Albo siostry. – Sprawa się paskudnie rozrosła, zanim się połapaliśmy, o co chodzi – mówił Rafe. – Gdyby Josie roześmiała się im prosto w twarz albo z podniesioną głową stawiła czoło tej kompanii, cały plan Darlingtona spaliłby na panewce. Ale... – Uwzięli się na nią, co? Mayne nieraz już był świadkiem podobnej sytuacji. – Zapraszają Josie wszędzie. Ale nikt z młodzieży nie prosi jej do tańca i nie ma wielbicieli w swoim wieku. Bez wątpienia niejeden chętnie by się z nią bliżej zapoznał, bo, jak sam przyznałeś, jest śliczna i dowcipna, ale obawiają się powszechnej opinii. – Durnie! – stwierdził Mayne. – Liczę na to, że jej pomożesz, kiedy nas tu nie będzie. – To nie jest równie proste jak wtedy, gdy prosiłeś mnie, żebym towarzyszył Imogen do Szkocji. Jak, u diabła, mogę pomóc Josie?! Mówił szorstko, gdyż był wściekły. Na myśl o tym, że ktoś znieważa Josie – bystrooką, rzucającą takie zabawne, cyniczne uwagi Josie – ogarnął go taki gniew, że aż zabrakło mu tchu. – Bądź jej przyjacielem – powiedział Rafe. – Siostry nie pozwalają jej ruszyć się samej. Tess i Felton co tydzień jeżdżą z nią do Almack’s. Wczoraj Annabel poszła na bal, choć jej maluch ma zaledwie cztery miesiące. A mąż Annabel powiada, że bardzo by chciał wrócić z nią do Szkocji... tylko uparła się, że nie wyjedzie przed końcem sezonu. – W przyszłym roku sytuacja się zmieni – zaczął Mayne z namysłem, przypominając sobie wiele sezonów, w których brał mniejszy czy większy udział. – Tegoroczny Kopciuszek za rok może zostać królową sezonu. Jak to się stało, że o niczym nie wiedziałem, do licha?! – Byłeś zajęty swoją śliczną Sylvie. – A prawda! Sylvie może pomóc Josie! Nauczy ją typowo francuskiego je m’en fiche* [Je m’en fiche (franc.) – gwiżdżę na to.] ... byle Josie chciała ją naśladować.

– Myślisz, że siostry nie próbowały nauczyć jej pewności siebie? Imogen tak ją musztrowała, żeby trzymała wysoko głowę i robiła dobrą minę do złej gry, że miałem wrażenie, iż Josie zaraz ruszy do ataku na czele fizylierów!... Ale niewiele to dało. – Taka zła passa nigdy nie trwa dłużej niż jeden sezon. Pamiętasz, jak wszyscy sobie pokpiwali z „rasowej owieczki”? Jakby biedne dziewczę było temu winne, że jej ojciec zbił grubszą forsę na hodowli owiec! W następnym sezonie wróciła, jakby nigdy nic, a ludziom znudziły się głupie żarty. Wyszła całkiem dobrze za mąż. Rafe westchnął. – Powiadam ci, Mayne, nie ma mowy o czekaniu do następnego sezonu! Jeszcze nigdy nie widziałem tak nieszczęśliwego dziewczęcia jak Josie! Całkiem się człowiekowi odechciewa marzyć o własnych córkach... – Podopieczne wystarczająco zalazły ci za skórę, co? – spytał Mayne z szerokim uśmiechem. Drzwi się otwarły i weszli Lucius Felton, a za nim brat Rafe’a, Gabriel. – Wybaczcie, że wam przeszkadzamy – odezwał się Lucius ze swą zwykłą niewzruszoną powagą – ale Brinkley skłonił nas, byśmy weszli bez ceremonii. – W samą porę – stwierdził Mayne. – Właśnie zamierzałem pouczyć Rafe’a o trudach i ciężkich obowiązkach nocy poślubnej. Ten facet od tak dawna żyje w celibacie, że całkiem chyba zapomniał, o co w tym wszystkim chodzi! Lucius uśmiechnął się i usiadł. – Jakoś ani rusz nie mogę w to uwierzyć! – Ani ja – dorzucił Gabriel i całkiem niespodziewanie zachichotał. Mayne popatrzył na Rafe’a i, widząc uśmiech w jego oczach, doszedł do tego samego wniosku. Nie wszystkich zebranych w katedrze Świętego Pawła cechowało radosne podniecenie i poczucie bezwzględnej aprobaty, jakie odczuwał Mayne na widok ślubu księcia Holbrook. Josie, na przykład, czuła tylko okropne przygnębienie. Ponieważ jednak oswoiła się już poniekąd z tym stanem, pojmowała, że zakłócanie siostrze radości byłoby podłe, i ze względu na Imogen przylepiła do twarzy sztuczny uśmiech. Do tego uśmiechu także zdążyła już przywyknąć. Długo ćwiczyła go w domu przed lustrem. Uniosła w górę kąciki ust i wydęła nieco dolną wargę. Usta były, zdaje się, najładniejszym rysem jej twarzy, ale Josie nie miała wątpliwości co do tego, że każdy widział przede wszystkim jej pucołowate policzki. Imogen, rzecz jasna, wyglądała przepięknie. Ze wszystkich sióstr Josie była najbardziej podobna do niej... jeśli ktoś nie patrzył zbyt uważnie. Obie miały ciemne włosy i wysokie łuki brwi. „Stworzone do śmiechu” – powiedziała dawno temu Tess. Ale twarz Imogen była szczupła, w kształcie serca, Josie zaś pyzata, podobna do bułki. Josie przerwała te bolesne rozmyślania. Tess ciągle powtarzała, że powinna raczej rozpatrywać swoje zalety, ale Josie, szczerze mówiąc, miała już dość rozmyślań o swej rzekomo pięknej cerze. Chciałaby wyglądać jak najszczuplej, żeby kości dosłownie sterczały jej przez skórę!

Imogen spoglądała na Rafe’a takim wzrokiem, że Josie robiło się słabo. Z zazdrości. Miała jednak dość odwagi, by przyznać się do tego przed sobą. Tess ścisnęła ją za rękę i Josie spojrzała na swą najstarszą siostrę. Miała oczy pełne łez. – Czy to nie cudowne? – szepnęła Tess. – Imogen jest taka szczęśliwa... Nareszcie! Jose poczuła nagłą skruchę. Jasne, że chciała, by Imogen była szczęśliwa! Biedulka, przeżyła kilka ciężkich lat... odkąd uciekła z domu, a potem straciła męża parę tygodni po ślubie! Josie uniosła kąciki ust jeszcze wyżej. – Pewnie że cudowne! – zgodziła się. Mąż Tess, Lucius, spojrzał na żonę z takim samym uwielbieniem, z jakim Rafe wpatrywał się w Imogen. Josie nawet nie obejrzała się na prawo, gdyż hrabia Ardmore zawsze gapił się na Annabel w ten sam sposób. Nawet gdy była gruba jak beczka. Właśnie dlatego Josie jeszcze bardziej polubiła tego szwagra: wydawał się zupełnie tak samo zakochany w żonie jak dawniej, choć mieli już czteromiesięcznego syna, a Annabel nie odzyskała jeszcze dawnej smukłości. Jaka szkoda, że większość mężczyzn nie przypomina pod tym względem Ardmore’a! Jednak podobne myśli bardzo łatwo mogły doprowadzić ją do łez, toteż Josie spojrzała znów w stronę ołtarza. Biskup strasznie długo wygłaszał kazanie, plotąc o miłości, wybaczeniu i takich tam sprawach. Rozwodził się na temat znaczenia związku małżeńskiego i wzajemnego szacunku między mężczyzną a kobietą. Na litość boską! Imogen i Rafe zdecydowali się już przecież na siebie, niepotrzebne im były takie pouczenia! Ale biskup dalej gadał o roli małżeństwa i o harmonii w domu i w rodzinie. Wyszłabym za pierwszego lepszego! – pomyślała Josie z desperacją. Na wspomnienie książeczki, w której od dwóch lat skrzętnie notowała wszelkie sposoby, jakimi powieściowe bohaterki prowokowały wielbicieli do oświadczyn, zrobiło się jej niedobrze. Rzeczywistość była znacznie gorsza od fikcji literackiej. A ona sama nie miała żadnych wielbicieli. Nigdy nie przypuszczała, że mężczyzna, który choć raz z nią zatańczy, stanie się ogólnym pośmiewiskiem. Nie znaczyło to, że podpierała ściany. Jej siostry – Tess, Annabel i Imogen – nigdy by na to nie pozwoliły! Ledwie Josie wracała pod skrzydła swej przyzwoitki, a już kolejny przyjaciel jednego z jej szwagrów kłaniał się, prosząc ją do tańca. Przejrzała jednak ich grę: tańczyli z nią przez grzeczność, a choć niektórzy z nich wydawali się nawet sympatyczni, wszyscy byli tacy starzy!... Dowcipni, szarmanccy, to prawda... a jednemu z nich, baronowi Sibble, chyba naprawdę się spodobała. Poprosił ją do tańca aż dwa razy w ciągu jednego balu, a nawet Tess nie mogłaby wymagać od przyjaciół takiego poświęcenia! – Te młokosy nie mają za grosz rozumu – stwierdził Lucius Felton, gdy wracali z pierwszego balu, na którym żaden mężczyzna w odpowiednim wieku nie poprosił jej do tańca. – Sam byłem kiedyś taki. – Jak oni wszyscy? – spytała, szlochając tak, że ledwie mogła mówić. Zapadło milczenie. – Nikomu z rozmysłem nie sprawiłem przykrości – odpowiedział w końcu szwagier. – Ale widzisz, Josie, młodzi ludzie są jak barany: wszyscy pędzą za przewodnikiem stada. Z pewnością

niejeden z młodych w sali miał ochotę z tobą zatańczyć, ale nie chciał narazić się na kpiny. – Nie rozumiem, dlaczego tak się stało – szepnęła z rozdartym sercem. – To wina Darlingtona – powiedział Lucius. – Niestety, on w tym sezonie dyktuje, co wypada robić, a czego nie. – Dlaczego uwziął się na mnie?! – zawołała z głębi serca. – Przecież nawet nie byliśmy sobie przedstawieni, prawda? – Może dlatego, że jest Anglikiem, a ty Szkotką. Niektórym Anglikom nie w smak, że twoje siostry zrobiły takie dobre partie... – To nie moja wina! Odwieczny okrzyk niewinnie prześladowanych. – Nie ty jedna cierpisz bez winy – tłumaczył jej łagodnie. – Cecilii Bellingworth też trudno było pozbyć się przezwiska „głuptasińska”... a nazywano ją tak tylko dlatego, że jej nieszczęsny brat ma źle w głowie. To już nie był pomysł Darlingtona; nie wiem, kto się tej biedaczce tak przysłużył. Ale, widzisz, niełatwo o bohatera, który się nie zlęknie śmieszności. – Wolałabym być głuptasem niż grubasem! – stwierdziła bez ogródek Josie. – Z pewnością nie! A zresztą, wcale nie jesteś grubasem – odparł Lucius. Nie miał jednak pojęcia, jak bardzo Josie pragnęła być chuda. Wirować po sali w przejrzystej sukni związanej wstążką pod biustem, unoszącej się wokół niej jak jedwabny, pastelowy obłoczek... Cały świat mógł się przekonać, że panna Mary Ogilby nie nosi gorsetu. Na co jej gorset? Była smukła jak trzcina! Za to Josie ściskała się gorsetem. Ściskałaby się nawet dwoma albo trzema, byle tylko nie widzieć swojej tuszy... Co prawda, wcale nie musiała na nią patrzeć. Już od dawna kazała usunąć ze swej sypialni lustro i troszkę jej ulżyło. Ale o przezroczystych, zwiewnych szatkach nie było co marzyć. Krawcowa Imogen – najlepsza modiste w Londynie – dowodziła, że tylko dzięki szwom we właściwych miejscach można uzyskać „odpowiedni kształt”. Te słowa wypaliły się ognistymi zgłoskami w pamięci Josie. Dzięki tej niezrównanej krawcowej zachowywała więc jaki taki kształt. Szwów nie brakowało. A suknia, którą włożyła na ślub Imogen, była uszyta tak, by utrzymać Josie w należytym kształcie i przysłonić, co tylko się da. Znów skierowała wzrok w stronę ołtarza. Wywody biskupa dobiegły wreszcie końca. Imogen wcale go nie słuchała. Wpatrywała się w Rafe’a z takim wyrazem twarzy, że Josie poczuła dławienie w gardle. Stojąca obok niej Tess ocierała łzy chustką... z pewnością pożyczoną od męża, sądząc z rozmiarów. Josie zacisnęła zęby. Jeśli ona się rozpłacze, nikt jej nie poda chustki. Oczy będzie miała czerwone jak królik. I spuchnięte. A na całej twarzy plamy. Wszyscy pomyślą... Rafe pochylił się, wziął w dłonie twarz swej dopiero co poślubionej żony i powiedział cicho, ale tak, że Josie usłyszała go wyraźnie w pierwszym rzędzie ławek: – Na całe życie, Imogen! Ostatecznie okazało się, że Lucius przezornie zabrał dwie zapasowe chustki. To było dla

niego typowe!

3 ZE WSPOMNIEŃ HRABIEGO HELLGATE’A, ROZDZIAŁ 1 Pozbyła się owych pończoszek w sposób nad wyraz zręczny, Drogi Czytelniku. Stałem jak osłupiały na widok jej niezrównanych kostek. W jednej chwili uniesienia serce me przylgnęło – podobnie jak wargi – do jej stóp i czciłem te, jakże mi drogie, cząstki jej anatomii z żarliwością, na jaką w całej pełni zasługiwały... Uczta weselna księcia Holbrook, Rezydencja przy Grosvenor Square 15 Lord Charles Darlington znajdował się w dość podłym nastroju. Życie, bez wątpienia, nie było łatwe, krawaty zbyt kosztowne, a wytworne towarzystwo coraz nudniejsze. Oczywiście, nie brakło w tym życiu pewnych przyjemności... aczkolwiek niewielkich. Jedną z nich stanowiła celna riposta. Ktoś mógłby uznać Darlingtona za swego rodzaju potwora... on jednak potworem nie był. Wiedział doskonale, że jest zgoła przeciętną istotą i nigdy nie zapominał tego podkreślić, podobnie jak czynili to jego przyjaciele. – Jesteś dziś wyjątkowo nudny – zauważył Berwick. – Tak samo bym się ubawił, obtańcowując jakąś podfruwajkę i słuchając, jak chichocze! Istotnie młode dziewczęta miały zwyczaj dostawać ataków nerwowego śmiechu w kontakcie z chmurną urodą Berwicka, aczkolwiek tylko brak majątku uchronił go (zdaniem Darlingtona) od zostania skończonym bałwanem. – Mam tryskać dowcipem wyłącznie na twój użytek?! Nie zamierzam marnować swych talentów po próżnicy! – odparował Darlington. – Jak myślisz, czy ktoś się zorientował, że tu jesteśmy? Berwick rozejrzał się po zatłoczonej sali balowej. – Mowy nie ma! Majordomus ledwo szemrał, wymieniając nasze nazwiska... to znaczy nazwiska, które podaliśmy. Wisley i Thurman przykłusowali do nich jak wierne spaniele. – Do licha! Jednak się tu dostałeś, Darlington! – huknął z podziwem Thurman. – A założyłem się z Wisleyem o piątaka, że cię nie zaproszą na weselne przyjęcie Holbrooka! Darlington nie zamierzał wyjaśniać, że istotnie nikt go tu nie zapraszał. Po raz pierwszy pominięto go, rozsyłając zaproszenia na spotkanie towarzyskie tej miary Niech to szlag! Był przecież synem księcia, choć dopiero trzecim z kolei. Czemu, u licha, jego matka rodziła samych chłopaków, choć rodzinny majątek był niepodzielny?! Jednak poprawił tylko niedbałym gestem swój surdut z najprzedniejszego sukna, w niezwykle miłym dla oka odcieniu delikatnego różu, i

odparł: – Oczywiście że mam zaproszenie, idioto! Miał je istotnie. Było przeznaczone dla jednego z jego braci. – Ona tu jest! – zauważył wesolutko Thurman. – „Szkocka kiełbaska”, ma się rozumieć. A propos może byśmy jej nadali nowe przezwisko? Co powiesz na „szkocki rondel”? Podoba ci się? – Co, mianowicie? – rzucił ostro Darlington. – „Szkocki rondel”! Przyszło mi to do głowy w środku nocy. Nie wypiłem jak zwykle czekolady przed snem, więc nie mogłem zasnąć i rozmyślałem o różnych twoich powiedzonkach... I nagle, buch! Spadł mi jak z nieba ten szkocki rondel. Zupełnie jak napis na ścianie w Starym Testamencie... – Skończony osioł z ciebie, Thurman! – stwierdził Berwick. Thurman nie poczuł się specjalnie dotknięty. Wyglądem przypominał kiełbasę (oczywiście angielską!) o dość oryginalnym, dzwonowatym kształcie. Miał podwójny podbródek, ozdobiony dołeczkami i błyszczące niebieskie oczka. Tak często nazywano go osłem, że przywykł do tego i może nawet uważał to za komplement. Darlington odwrócił się do niego tyłem. Z przyjemnością pożegnałby się z Thurmanem raz na zawsze, gdyby nie to, że potrzebował audytorium. Był na tyle szczery, że nie ukrywał tego przed samym sobą. – Zobaczmy, jak się nasza „kiełbaska” dziś wystroiła! – trzymał się uparcie tematu Thurman. – Wiecie, że wszystkie chłopaki w Klasztorku będą się o nią dopytywać! – Moja żona powiedziała, że jak jeszcze raz usłyszy o Klasztorku, mogę się pożegnać z jej towarzystwem – po raz pierwszy odezwał się Wisley. Był to szczupły mężczyzna o nieco zgorzkniałym wyrazie ust, co dodatkowo podkreślał cienki wąsik, który nigdy nie gęstniał, ale i nie zanikał całkowicie. Wszyscy razem uczyli się niegdyś w Rugby, teraz zaś z całej czwórki najlepiej urządził się Wisley. Ożenił się dla pieniędzy i nawet Thurman – który miał forsy jak lodu – przyznawał, że Wisleyowi się poszczęściło. Jego żona była całkiem ładna; tylko najbardziej wybrednych mogłyby razić jej zrośnięte nad nosem brwi i oliwkowa cera. Darlington – najsroższy z krytyków – nie wypowiadał się w tej materii. – Czy byłby to dla ciebie trudny wybór? – zaciekawił się teraz. – Z czego byś wolał zrezygnować: z towarzystwa żony czy z wizyt w Klasztorku? – Trochę mi to przypomina jedną z tych starych gier, gdzie ma się do wyboru dwoje drzwi, a za jednymi czai się lew – zauważył Berwick. – Ja widzę to inaczej – odparł niedbałym tonem Wisley. – Moja żona to nie żaden lew, a w Klasztorku, choć to całkiem znośna knajpa, ostatnio zaczyna być nudnawo. Darlington zmierzył Wisleya bacznym wzrokiem. Wszystko wskazywało na to, że żona postanowiła odciągnąć go od kolegów. Darlington dobrze wiedział, że nie przypadł jej do gustu. Ilekroć na niego spoglądała, na jej twarzy malował się wyraz zimnej, skrywanej, ale głębokiej niechęci. Chyba najlepiej będzie puścić wolno Wisleya, niech sobie wraca do ogłupiającego szczęścia rodzinnego!

– Ja tam nigdy bym się nie wyrzekł Klasztorku dla żony! – oświadczył Thurman. – Twoja żona, gdybyś ją miał, z pewnością byłaby zadowolona, żeś sobie znalazł jakieś zajęcie i nie plączesz się jej pod nogami – rzucił zjadliwie Berwick. – Moja żona będzie we mnie zakochana do szaleństwa – odparł wyniośle Thurman. Po raz pierwszy wydawał się naprawdę urażony. A najgorsze, że ten głupek w to wierzy!... Co ja tu robię z tą bandą kretynów?! – zastanawiał się Darlington. Berwick wzruszył ramionami. – To niezbyt ciekawy temat, ale ostrzegam cię, Thurman: wiem z doświadczenia, że jedyne kobiety zdolne do szalonej miłości (w odróżnieniu od mężczyzn, rzecz jasna!) to skończone brzydule. – Potrafiłbym rozkochać w sobie do szaleństwa każdą kobietę! – zapewniał piskliwie Thurman. – Trzeba tylko wiedzieć, jak z nimi postępować! – Ale kobiety przywiązują wielką wagę do urody – zauważył cicho, lecz jadowicie Berwick. Darlington pomyślał, że powinien niezwłocznie interweniować. Doborowe kółko sprzymierzeńców rozpadało się na jego oczach. – Grzeszne kobiety owszem – przyznał Thurman. – Ale te porządne, z którymi człowiek się żeni, szukają u nas solidniejszych walorów! Darlington rozpoznał złotą myśl, którą sam niegdyś rzucił. – Wolę te grzeszne – zawyrokował tym razem. – Znacznie ciekawiej się z nimi rozmawia. – Przecież nie możesz ożenić się tylko dla interesującej konwersacji! – stwierdził Thurman, całkiem zresztą słusznie. – A ty, Darlington, powinieneś się ożenić! Darlington westchnął. Była to niemiła prawda. Należało się ożenić... choćby po to, by ochronić ojca przed grożącym mu atakiem apopleksji. Thurman nigdy nie wiedział, kiedy się zamknąć, toteż ciągnął dalej: – Naprawdę myślałem, że cię tu dziś nie wpuszczą, a sam wiesz, że gdyby siostry Essex pokazały ci drzwi, byłoby ci cholernie trudno wrócić do eleganckiego towarzystwa! Te Szkotki spadły na nasz kraj jak szarańcza i zagarnęły wszystkie najlepsze partie na małżeńskim rynku! Berwick spojrzał na niego z groźną miną. – Trochę ciszej, ośle! Jesteś na weselnym przyjęciu jednej z nich. – Nikt nas nie słucha – cicho stwierdził Thurman, rozglądając się dokoła. Sala balowa w londyńskiej rezydencji księcia Holbrook miała tak wysokie sklepienie, że nawet gwar setek nadmiernie rozochoconych weselników ulatywał ku niebu i pozostawał tylko całkiem przyjemny dla ucha szmer. Dźwięki grającej w drugim końcu sali orkiestry przypominały melodyjne brzęczenie pszczół. – Chyba rzeczywiście powinienem znaleźć sobie żonę – uznał Darlington, niewymownie przygnębiony. – Ja w każdym razie mam taki zamiar – rzekł Thurman. – Musi być piękna, posażna i uległa. No i mieć nienaganną reputację! Ostatecznie, znajdzie we mnie równie wiele zalet. – Ależ z niej będzie szczęściara! – zauważył Berwick. – A ty, Darlington? Czego oczekujesz od żony?

– Rozsądnego podejścia do życia – wypalił bez ogródek Darlington. – No i pokaźnego majątku. Jestem kosztownym nabytkiem! – Może spotkamy się za jakąś godzinę i wymienimy doświadczenia? – zaproponował Berwick, a w jego oczach błysnął całkiem szczery uśmiech. – Przyznam, że bawię się coraz lepiej! – Ty też rozejrzysz się za żoną? – zainteresował się Thurman. – Chyba nie – odparł Berwick. – Już byłem bliski takiej decyzji, ale na szczęście los ustrzegł mnie w ostatniej chwili od skrajnego ubóstwa, które zmusza człowieka do ożenku. – Wpadła ci jakaś forsa? – spytał Thurman. – To dlatego nie było cię w Londynie przez dwa tygodnie? Ojciec ci umarł? Jakoś nie słyszałem. I nie jesteś w żałobie! – No, no! – odparł Berwick. – Noszę opaskę żałobną, z fioletowym brzeżkiem. Moją ukochaną i nieznośną ciotkę Augustę zmogło w Bath jakieś choróbsko. Naturalnie pozostawiła wszystkie pieniądze ukochanemu siostrzeńcowi! Darlingtona ogarnęło jeszcze większe przygnębienie, ale sprężył się na tyle, by pogratulować Berwickowi poprawy sytuacji finansowej. Niestety, w jego – Darlingtona – drzewie genealogicznym nie było ciotek... ani ukochanych, ani uprzykrzonych. Zresztą, gdyby nawet były, z pewnością nie wybrałyby go na swego spadkobiercę. W porównaniu z nim każdy z jego braci wydawał się ogromnie szacowny i przyzwoity. Małe niebieskie oczka Thurmana błyszczały, gdy wypytywał Berwicka o jego obecne dochody. Darlington zauważył, że w pewnym momencie Wisley wymknął się bez pożegnania, zapewne wrócił posłusznie do żony. Nie zjawi się w Klasztorku tego wieczoru ani nigdy więcej. Darlington był tego pewny. Dobiegły końca wspólne dni garstki przyjaciół z Rugby. Wisley odszedł, Berwick dochrapał się majątku... Darlington nie mógł znieść myśli o Berwicku, który z protekcjonalną miną będzie im fundował. Ten dureń Thurman owszem, ale nie Berwick! Jeśli nie dokona teraz błyskawicznej wolty, zostaną tylko we dwóch z Thurmanem. Będzie się popisywał dowcipem przed tym durniem i na nim wyładowywał swój zły humor. Na tę myśl Darlington wzdrygnął się lekko. – A zatem na polowanie, moi panowie! – oznajmił. – Żony czekają! Thurman i Berwick natychmiast przerwali rozmowę o jakichś inwestycjach. Berwick uniósł brew. – Sezon zrobił się nagle o wiele bardziej interesujący – zauważył cicho. – Przypuszczam, że znajdę sobie odpowiednią żonę, nim wieczór dobiegnie końca – oświadczył Thurman. – U mnie to chyba potrwa nieco dłużej – stwierdził Darlington. – Potrzebuję tyle czasu, żeby się zdecydować na odpowiedni krawat... Różowy? ... A może żółty? ... Kto wie, ile będzie namysłów przy wyborze żony? – Czy to żona, czy krawat, trzeba po prostu ustalić wartość rynkową i zgodnie z tym podjąć decyzję – orzekł Berwick. – Nie ma znów tak wiele kobiet, które mogłyby utrzymać cię na poziomie, jaki by ci odpowiadał. – Słowo daję, zbijesz majątek przed trzydziestką, jeśli nadal będziesz taki sprytny, Berwick – zauważył Thurman.

Berwick się uśmiechnął. – A prawda! Ty już masz majątek! – sapnął z podziwem Thurman. – Kochana cioteczka! – powiedział Berwick, a jego zazwyczaj powściągliwy uśmiech stał się nieco cieplejszy. – Nie mieliśmy pojęcia, jak bardzo była zainteresowana rozwojem przemysłu na północy! Zainwestowała nawet w kopalnię węgla. Podobno urzekła ją ta połyskliwa czerń. – Mój Boże, jak się ludzie o tym dowiedzą, cały wielki świat będzie tylko o tobie gadał! Każda mamuśka po prostu marzy o takim zięciu! – prorokował Thurman. Darlington zrobił wszystko, co wypada uczynić, gdy ktoś z przyjaciół nieoczekiwanie wzbije się w najwyższe kręgi elity towarzyskiej (nie licząc oczywiście tych najbardziej arystokratycznych). Klepnął Berwicka po plecach i zdławił w sobie gniew. Potem zaś rzucił od niechcenia: – Myślałem sobie od pewnego czasu, że trzeba by się pożegnać z Klasztorkiem. Chyba już z niego wyrośliśmy. Thurman spojrzał na niego tępym wzrokiem, brew Berwicka uniosła się wysoko. – Ta cała historia ze „szkocką kiełbaską” też się zaczyna robić nudna. Mam nawet wyrzuty sumienia... najlepszy dowód, że się starzeję. – Taki stary to znowu nie jesteś! – zaoponował Thurman. – Nie powinienem był tego zaczynać – oświadczył Darlington. – Nie okazało się to równie dowcipne jak „rasowa owieczka”, choć może i tamtej nie należało ośmieszać. Ze też mnie coś podkusiło, by pójść za podszeptem tego podłego durnia Crogana!... Chociaż, prawdę mówiąc, zrobiłem to, by sprawdzić, do czego zdołam namówić półgłówków, którzy uważają się za dżentelmenów!... I przy okazji, psiakrew, sam wyszedłem na głupka. – Na głupka?! Wszyscy wiedzą, jacy z nas spryciarze! – zaprotestował gwałtownie Thurman. Darlington nie pojmował, jak mógł tyle czasu wytrzymać z tym kretynem. Berwick za to okazał się całkiem inteligentny. Nie zareagował gwałtownie na to nagłe zerwanie więzów szkolnej przyjaźni. Skłonił się z godnością magnata. – Bardzo mi było miło – oświadczył z wyraźną obojętnością. Dobrali się kiedyś ot tak, przypadkiem, i wyglądało na to, że teraz – po latach – rozstaną się równie nagle. Darlington skinął głową Berwickowi i tak samo pożegnał Thurmana. Potem odwrócił się i przeszedł kilka kroków, nim zaczął rozglądać się po sali, szukając odpowiedniej kandydatki na żonę. W gruncie rzeczy jednak poszukiwał nie tylko źródła gotówki, ale i samotnej kobiety, choć najlepiej, żeby była majętna jak ciotka Berwicka. Marzył o kimś inteligentnym i zajmującym. O kimś, kto mógłby z nim porozmawiać, a nie tylko świecił odbitym blaskiem jego dowcipów... Niestety, znalezienie takiej istoty było jednak iście herkulesowym trudem! Odszedł, pozostawiając za sobą dwóch zaskoczonych towarzyszy. – Założę się, że on naprawdę podjął jakąś decyzję – stwierdził Berwick. – Pewnie się zdecyduje na ożenek. – I po chwili zastanowienia dodał: – Biedny sukinsyn!