ROZDZIAŁ PIERWSZY
Kristine czuła się w tym mieście jak u siebie w domu.
choć Oslo od Kanady dzieliły tysiące mil. Rodzice wyjechali z
Norwegii, gdy miała trzy latka. Wychowała się na farmie
wśród kanadyjskich lasów. A jednak ta północna metropolia,
leżąca nad wielkim fiordem, wtopiona w łańcuch wzgórz i
lasów, była jej dziwnie znajoma.
Szła niespiesznie przez Karl Johansgate, sławny handlowy
deptak, oglądając kolorowe witryny sklepowe i zatłoczone
ogródki niezliczonych restauracji. Jasny, lipcowy wieczór
ściągnął na ulice tłumy rozkoszujące się łagodną letnią
atmosferą. Kristine spoglądała na wesołe, rozgadane twarze,
ignorując pełne uznania spojrzenia mężczyzn, śledzące ją spod
ogródkowych parasoli. Jej umysł coraz bardziej zaprzątała
myśl o apetycznej kanapce i szklance chłodnego piwa, lecz
wiedziała, że ceny w tym miejscu nie są na jej kieszeń.
Jeszcze rano, na granicy, zastanawiała się, czy nie
zawrócić do Szwecji. W głębi duszy obawiała się powrotu do
miejsca swoich narodzin i tego, co może tam odkryć. Dlatego
cieszyła się, że znalazła w sobie odwagę, by przejechać pod
szlabanem z czerwono - biało - niebieską flagą.
Minęła dokazujących na chodniku klaunów i grupę
ubranych w kolorowe stroje boliwijskich Indian, śpiewających
tradycyjne pieśni. Marząc o polse, czymś w rodzaju
norweskiego hot doga, lub o pieczonych ziemniakach,
oferowanych przez ulicznych sprzedawców, Kristine
zatrzymała się na chwilę, by posłuchać egzotycznej muzyki.
Rozkoszowała się poczuciem wolności, jakie dawał jej ten
długi, ciepły wieczór i wiadomość, iż kuzyn Harald, u którego
się zatrzymała, wróci dopiero w weekend.
Kolejny uliczny sprzedawca usiłował jej wcisnąć dorodną
różę o morelowym odcieniu. Potrząsnęła głową i z
uśmiechem, niepewnie, odparła: nci takk. Żałowała, że nie
zdążyła się poduczyć języka przed przyjazdem - teraz byłoby
jej o wiele łatwiej. Ba, przecież do zeszłej soboty, kiedy to
zadzwoniła do Haralda, nie miała pewności, czy w ogóle tu
przyjedzie...
Z eleganckiego, zbyt drogiego dla niej baru dobiegały
dźwięki jazzu. Gdy go minęła, zza budynków wyłoniła się
zieleń niewielkiego parku. Słyszała dochodzący z oddali
śpiew. Nie mogła sobie pozwolić na jedzenie w lokalach, lecz
ogromną radość sprawiało jej samo obserwowanie ludzi i ulic.
Zwłaszcza ludzi tego kraju, z którym łączyły ją więzy krwi.
Tym chętniej ruszyła w kierunku parku.
W ciągu ostatnich dwóch lat Kristine podróżowała wiele
po Indiach, Tajlandii. Turcji i Grecji. W żadnym z tych miejsc
nie pozwoliłaby sobie na samotny, nocny spacer po parku.
Tutaj, w Norwegii, czuła się całkowicie bezpieczna, niemal
jak w domu. W jej umyśle w dalszym ciągu toczyła się walka.
Przyjazd tutaj nie był jedyną decyzją, jaką musiała podjąć. W
Fjaerland, w małej osadzie, leżącej wiele mil na północ od
Oslo, mieszkał dziadek ze strony ojca. Czy powinna go
odwiedzić? Nie mogła zbytnio zwlekać z decyzją, bo
pieniądze topniały szybciej, niż się spodziewała. Jeszcze
chwila, a będzie musiała szukać pracy. Zatopiona w
rozważaniach, Kristine weszła do parku i zanurzyła się w
ciemnawą alejkę.
Nagle tuż przed nią z mroku wyłoniła się postać rodem z
horroru, z pomalowaną na biało twarzą, krwistoczerwonymi,
zastygłymi w uśmiechu ustami i oczami w grubych, czarnych
obwódkach. Czarny kostium rozpływał się wśród nocnych
cieni i upiorna maska klauna zdawała się wisieć w powietrzu.
Poczuła silne szarpniecie za torebkę. To nie był senny
koszmar! Kristine zobaczyła męskie dłonie z brudem za
paznokciami. Niewiele myśląc, cisnęła resztkę lodów
napastnikowi w twarz i nabrała powietrza, by krzyknąć - lecz
wtedy inna brudna dłoń zakryła jej usta.
A więc jest ich dwóch! Jak mogła być tak głupia, lak
niewiarygodnie naiwna? Palce napastnika wpijały się w jej
policzek. Czuła intensywną woń szminki i nikotyny. Jeszcze
parę lat wcześniej w podobnej sytuacji uległaby panice, jednak
podczas ostatnich podróży nauczyła się pewnych
pożytecznych obronnych sztuczek. Udając strach, przywarła
do napastnika, sięgając jednocześnie po nożyczki do paznokci,
które zawsze nosiła w kieszeni. Zręcznym ruchem dźgnęła w
rękę pierwszego mężczyznę, który odskoczył, wyjąc z bólu, i
niemal jednocześnie kopnęła drugiego, stojącego za nią.
Philippe, który nauczył ją tej sztuczki w czasie podróży po
Turcji, nie miał sobie równych w sztukach walki, choć
wyglądał jak cherubinek z obrazów Rafaela.
Kopniak zadziałał. Poza tym miała dużo szczęścia, bo
klaun, przeklinając po norwesku, potknął się o metalową
ławeczkę i przewrócił w krzaki. Kristine nabrała powietrza w
płuca i zaczęła krzyczeć najgłośniej, jak potrafiła. Pierwszy z
rabusiów rzucił się na nią z pięściami, lecz zdołała się uchylić
i uniknąć ciosu. Ponownie skierowała ku niemu swą
niepozorną, lecz jakże skuteczną broń. Gdy ostrze wbiło się w
ciało, szarpnął się tak, że oboje stracili równowagę. Wy -
puściła z ręki nożyczki, ale ta chwila wystarczyła jej, by
wyrwać się z łap napastnika i skoczyć między drzewa.
Kristine poczuła na policzku smagnięcie gałęzi, bolesne
niczym strzał z bicza. Była pewna, że rabusie ruszą w pościg.
Kluczyła miedzy drzewami, potem wybiegła na parkową
alejkę - i wpadła prosto w objęcia czekającego tam
mężczyzny. Była przerażona, lecz nie poddała się. Philippe
nauczył ją jeszcze jednej rzeczy.
- Pamiętaj - powtarzał - jedne nożyczki nie wystarcza.
Wcześniej czy później możesz się znaleźć w prawdziwych
opałach.
W tylnej kieszeni spodni nosiła więc scyzoryk. Zanim
kolejny prześladowca zdążył wykonać jakikolwiek ruch,
sięgnęła do kieszeni i wbiła ostrze w jego nagie ramię. Jęknął
z bólu, lecz nie wycofał się. Mocnym chwytem złapał ją za
ramiona, szybko mówiąc coś po norwesku. I to był błąd.
Kristine podwinęła nogę, celując kolanem w czułe miejsce.
Jednak reakcja nieznajomego była szybsza i kolano trafiło w
pustkę.
- Stop! - sapnął. - Usiłuję pani pomóc. Je suis un ami...
ein Freund.
Zamarła i cofnęła sięgające ku jego oczom palce. Nagle
dotarło do niej, że ten facet nie ma na sobie przeklętego
kostiumu klauna. Nie walczył, starał się jedynie chronić przed
jej obronnymi posunięciami.
- Co pan powiedział? - wykrztusiła. Nadal czuła na
ramionach ciepło jego rąk.
- Usiłuję pani pomóc - powtórzył po angielsku. - Zdaje się
jednak, że to niezbyt rozsądne z mojej strony. Wołała pani o
pomoc?
- Tak, wołałam. Myślałam, że pan jest jednym z nich. To
znaczy jednym z tych, którzy mnie zaatakowali. - Zadrżała.
Pod drzewami było ciemno i nadal nie miała pewności, czy
może mu ufać.
- Chodźmy na ulicę, tam jest więcej światła - powiedział,
jakby czytał w jej myślach. Bez wahania wziął ją za rękę i
poprowadził w kierunku wyjścia z parku.
Kristine poczuła nagle, ze ma nogi jak z waty. Potykając
się, podążała za swoim wybawcą. Gdy wyszli w krąg światła
latarni, zauważyła, że jest wysoki i barczysty, a ruchy ma
stanowcze i szybkie.
Wyszli na wąską uliczkę, przy której stały masywne,
kamienne budynki. Zatrzymali się pod najbliższą latarnią,
udekorowaną malowniczo koszami pełnymi kwiatów.
Nieznajomy, nadal trzymając Kristine, odwrócił się ku niej i w
milczeniu taksował wzrokiem od stóp do głów.
Zobaczył młodą kobietę średniego wzrostu, ubraną w
jasnozieloną koszulkę i szorty koloru khaki. Nie była
umalowana. Światło lśniło na jasnych włosach i odbijało się w
błękitnych, szeroko otwartych z przerażenia oczach. Ich
zadziorny błysk i uniesione kąciki ust świadczyły o
kobiecości, której nie musiała w żaden inny sposób
podkreślać.
Z kolei Kristine, patrząc na swego wybawcę, stwierdziła.
że bez przeszkód mógłby pozować do zdjęć reklamujących
Norwegię jako kraj wikingów. Tak jak ona należał do
blondynów o niebieskich oczach, lecz na tym podobieństwo
się kończyło. Miał włosy ciemniejsze, choć spłowiałe od
słońca, a oczy lśniły stalowoszarym odcieniem, niczym morze
w mglisty dzień. Nos miał prosty, ładnie zarysowane usta i
mocną, męską szczękę.
Przeciągająca się cisza skłoniła Kristine do dalszych
rozważań. Z pobieżnej obserwacji wyglądu nieznajomego
wynikało, że niewątpliwie ma męski urok, i to w
niepokojącym nadmiarze.
- Dziękuję za pomoc - zaczęła, uwalniając dłoń.
- Zdaje się, że pani doskonale poradziła sobie beze mnie.
- Twarz Norwega nie wyrażała żadnych emocji. Mówił po
angielsku z niemal idealnym akcentem.
- Ja... Myślałam, że mnie gonią - wykrztusiła Kristine,
uświadamiając sobie, że znów cała drży.
- Kto to był?
- Chcieli mi wyrwać torebkę. Byli przebrani za klaunów.
- Wzdrygnęła się. - To było straszne, jak zły sen.
- Od razu widać, że pani nie jest stad. Co też pani
przyszło do głowy, by się włóczyć nocą po parku? Owszem,
Oslo należy do najbezpieczniejszych miast Europy, ale w
dzisiejszych czasach kieszonkowcy i narkomani są wszędzie.
- Zazwyczaj nie jestem aż tak beztroska - Naprawdę
głupio postąpiłam - odparła, czując, że ten człowiek zasługuje
na uczciwą odpowiedź.
- Więcej niż głupio. Po prostu bezmyślnie! Jest pani
młodą, bardzo atrakcyjną kobietą i najprawdopodobniej ci
dranie nie poprzestaliby na kradzieży.
Kristine hardo spojrzała mu w oczy.
- Dopiero co powiedział pan, że nieźle sobie z nimi
poradziłam.
- Ha! Nie tylko nierozsądna, lecz także nieustraszona
- skomentował z przekąsem.
- Już mówiłam, że zazwyczaj się tak nie zachowuję.
- Wiec dlaczego dzisiaj było inaczej?
- To już nie pańska sprawa - burknęła, zaciskając pięści.
Niespodziewanie poczuła chłód wpijającego się w dłoń
scyzoryka i z przerażeniem przypomniała sobie, jak ugodziła
swego wybawcę w ramię. Skonsternowana wyciągnęła rękę i
chwyciła go za nadgarstek. - Pewnie pana zraniłam... Proszę
mi pokazać ramię.
Zrolowany rękaw odsłaniał długą szramę, z której sączyła
się krew.
- Boże, jak mi przykro... - powiedziała nerwowo. - Nie
chciałam panu zrobić krzywdy.
Zauważył, że ma smukłe palce i nic nosi pierścionków.
- Ich też tak pani potraktowała? - zapytał tonem, którego
nie potrafiła zinterpretować.
Spojrzała na niego z figlarnym błyskiem w oku,
zapominając o strachu.
- Miałam przy sobie nożyczki do paznokci - odparła - i
zrobiłam z nich odpowiedni użytek.
Brwi mężczyzny zabawnie podjechały do góry. Nie
odrywał wzroku od twarzy Kristine.
- Czy nosi pani także przy sobie zestaw pierwszej
pomocy, żeby opatrywać rany tych, którzy stanęli w jej
obronie?
- Niestety, nie wzięłam apteczki na spacer, ale
zatrzymałam się jakieś pięć minut drogi stąd. Może pan
wpadnie do mnie i pozwoli mi przemyć i opatrzyć
skaleczenie? Jestem to panu winna, - Wypowiedziane słowa
odbijały się echem w jej głowie. To szaleństwo. Kristine.
myślała gorączkowo. Powinnaś uciekać przed tym mężczyzną
szybciej, niż uciekałaś przed klaunami.
Uprzejmie skłonił głowę.
- Dziękuję. A tak przy okazji, nazywam się Lars
Bronstad.
- Kristine Kleiven.
- To chyba norweskie nazwisko?
- Tutaj się urodziłam - wyjaśniła. - Możemy już iść?
- Ale nie mówi pani po norwesku.
Nikomu nic zamierzała opowiadać o swoim dzieciństwie,
a już zwłaszcza zabójczo przystojnym nieznajomym.
- Mieszkam w Kanadzie od trzeciego roku życia -
wyjaśniła niechętnie. - A pan mieszka w Oslo?
- Nieustraszona, nierozsądna i tajemnicza - westchnął,
kręcąc głową.
- Każdy ma jakieś tajemnice.
- To fakt - zgodził się dziwnie łatwo. Nie zamierzała go
wypytywać.
- Mieszka pan w Oslo? - powtórzyła.
- Konkretnie w posiadłości mojego dziadka na północ od
miasta. To miejsce nazywa się Asgard. Rozumie pani,
pradziadek miał aspiracje.
- Obawiam się, że nie rozumiem.
- Asgard to dawne określenie domu bogów ze
skandynawskich wierzeń.
- W takim razie powinni dać panu na imię Thor! -
zachichotała.
- Stary bóg Thor był prymitywnym osiłkiem, który nie
grzeszył inteligencją. Wątpliwy to komplement, panno
Kleiven.
- Mów mi po imieniu, dobrze?
- Chętnie, Kristine. Zatrzymałaś się w Oslo?
- Nie mam jeszcze konkretnych planów - odparła
wymijająco. - Na szczęście mogę pomieszkać u mojego
kuzyna, Haralda.
Rozmawiając o wysokich cenach mieszkań i kosztach
utrzymania, doszli do eleganckiego, kamiennego budynku,
gdzie na czwartym piętrze mieściło się mieszkanie Haralda.
Gdy wchodzili po schodach, Kristine zaczęła całować
pochopnego zaproszenia Larsa Bronstada. Nigdy dotąd nie
zachowywała się tak beztrosko. Miała wrażenie, że Oslo
wywiera na nią zgubny wpływ. A może nawet nie samo
miasto, tylko pewien mężczyzna o uroku wikinga. Zawahała
się z ręką na klamce.
- Kuzyn niedługo wróci.
- Możesz zostawić otwarte drzwi, jeśli będziesz się przez
to czuła bezpieczniej - powiedział z uśmiechem Lars.
Gdy zerkała na niego przez ramię, światło padło na jej
policzek, lekko opuchnięty od uderzenia napastnika.
- Czy oni cię uderzyli? - zapytał ze złością mężczyzna i
delikatnie musnął palcami zaczerwienione miejsce.
- Nic takiego, drasnęła mnie gałązka, kiedy przed nimi
uciekałam...
- Przyłożę ci lód.
Odwróciła się, otworzyła drzwi i wpuściła go do środka. I
zamknęła je. Doskonale rozumiała, że jej poczucie
bezpieczeństwa przy Larsie Bronstadzie nie ma nic wspólnego
z otwartymi drzwiami.
Kristine nie zdążyła jeszcze poznać swojego kuzyna.
Haralda, lecz sądząc po mieszkaniu, był człowiekiem
zamożnym. Dębowe podłogi i antyki kontrastowały z
wszechobecnym, iście twórczym bałaganem. Zauważyła
także, iż jeździ na nartach, gra w tenisa, nie stroni od piwa i -
sądząc po koronkowym szlafroczku wiszącym na drzwiach w
łazience - ma przynajmniej jedną dziewczynę o równie
ekstrawaganckich upodobaniach.
A jednak Lars Bronstad od razu zdominował swoją
postacią przestronny salon Haralda. Zresztą i on sprawiał
wrażenie człowieka zamożnego: miał na sobie szyte na
zamówienie, płócienne spodnie, dopasowaną koszulkę i
skórzane, eleganckie pantofle. W niczym nie przypominał
Andreasa, Billa czy Philippe'a - włóczykijów, którzy
towarzyszyli jej w podróżach. Nie chodziło tylko o to, że był
starszy i wyglądał jak chodząca definicja męskości. To było
coś więcej.
- Napijesz się zimnego piwa? - zapytała uprzejmie.
- Chętnie - odparł, nie odrywając wzroku od obrazu
zdobiącego marmurowy kominek. - Twój kuzyn ma niezły
gust.
Poszli do kuchni, gdzie nalała piwa do kufli. Z pokoju
gościnnego wzięła apteczkę.
- Lars, zanim wypijemy, chodźmy na chwilę do łazienki,
to przemyję ci ranę - zaproponowała.
- Wyglądasz na zmęczoną. Kiedy przyjechałaś do
Norwegii, dzisiaj? - zapytał stojąc w drzwiach. Skinęła głową.
- Nie byłaś tu od dzieciństwa?
- Zgadza się.
- Domyślam się, że jest ci ciężko?
Ostatnią rzeczą, jakiej by sobie życzyła, było
rozpatrywanie stanu jej ducha i portfela od chwili, gdy
zdecydowała się wyruszyć do Oslo.
- Nie wiem, skąd te domysły - odparła sucho.
- Dlaczego jesteś tak zgnębiona?
- Lars, jestem ci naprawdę wdzięczna za pomoc i bardzo
mi przykro, że cię zraniłam, ale moje życie i uczucia nic cię
nic powinny obchodzić - wycedziła, dziwiąc się własnej
złości. - To ciebie nie dotyczy.
- Zobaczymy. Jednym krótkim słowem udowodnił, że jest
mężczyzną, który nie da się zlekceważyć. Kristine zaklętą w
duchu i gwałtownym ruchem odkręciła kran umywalki. Na
środku pomieszczenia stała wielka wanna z jacuzzi, a całe
ściany pokryte były lustrami. W jednym z nich ukradkiem
obserwowała rozglądającego się ciekawie Larsa.
- Prawdziwy hedonista - skomentował. - Czemu nie
towarzyszył kuzynce z Kanady podczas jej pierwszego
spaceru po Oslo?
- Był bardzo zajęty - odparła częściowo przynajmniej
zgodnie z prawdą, kończąc mycie rąk.
Gestem nakazała Larsowi, by włożył zranione przedramię
pod strumień zimnej wody. Rana zasklepiła się, lecz była
opuchnięta. Bladoczerwona strużka spłynęła do umywalki.
Kristine zakręciła wodę i osuszyła papierowym ręcznikiem
umięśnioną, opaloną rękę. Z uczuciem niespodziewanej
suchości w ustach schyliła się do apteczki po maść.
Zdezynfekowała ranę i przygryzając dolną wargę, w skupieniu
nakładała maść wzdłuż długiego, czerwonego nacięcia. W
czasie licznych podróży nie raz opatrywała pokaleczonych
towarzyszy, lecz nigdy nie czuła się w ten sposób. Siląc się na
swobodę, spojrzała Larsowi w oczy i oceniła własne dzieło:
- Teraz wygląda znacznie lepiej.
Ich twarze niespodziewanie znalazły się bardzo blisko
siebie. Nie miała pojęcia, o czym myśli ten człowiek. Pragnęła
zgłębić tajemnicę spojrzenia, jakim ją obdarzył, lecz czuła, że
nic ma prawa o nic pytać.
Teraz Lars przejął inicjatywę. Odkręcił ponownie zimną
wodę i sięgnął po ręcznik, aby go zmoczyć pod kranem.
- Siedź spokojnie - nakazał.
Kristine przymknęła oczy, czując na policzku wilgotny
dotyk miękkiego materiału. Drugi, zdrowy policzek ogrzewał
ciepły oddech, który sprawił, że jej serce ruszyło galopem.
Co się z nią dzieje? Nigdy nie reagowała w ten sposób na
mężczyznę!
- Jutro będziesz miała niezłą śliwę. - Dziwnie napięty ton
głosu Larsa wyrwał ją z zamyślenia. Przez krótką, szaloną
chwilę miała wrażenie, że zaraz ją pocałuje. Poczuła, że się
rumieni.
- Chciałem to zrobić. Wierz mi, naprawdę tego chciałem -
powiedział, jakby czytał w jej myślach.
Gdy ich spojrzenia się spotkały, Kristine uświadomiła
sobie, iż nigdy dotąd nie widziała tak ostro i nie odczuwała tak
wyraźnie. Ciepło palców na policzku rozchodziło się po jej
ciele jak prąd. Miała wrażenie, że tonie w stalowym błękicie
oczu Larsa. Nie byli parą nieznajomych. Byli kobietą i
mężczyzną. przeżywającymi magiczną chwilę porozumienia.
Gdy Lars opuścił rękę, czar chwili prysł. Kristine dłużej
niż trzeba wycierała twarz, kryjąc ją w ręczniku.
- Czy to już ci się kiedyś przytrafiło? - zapytał Potrząsnęła
głową.
- Mnie też nic. Co to może znaczyć, jak myślisz?
- Nic! Jestem zmęczona, najadłam się strachu, jesteśmy
sami... To wszystko.
- Nie możesz tak mówić - sprzeciwił się. a Kristine po raz
pierwszy zdała sobie sprawę z panującej wokół ciszy.
- Sama decyduję o tym, co mówię - odparła hardo.
- Wojownicza z ciebie istota, Kristine Kleiven. - Z
tajemniczym uśmiechem spojrzał na swoje skaleczone ramię.
- Powinienem już o tym wiedzieć. Chodźmy do kuchni,
piwo się grzeje.
Z ulgą powitała nagłą zmianę tematu.
- Za wcześnie nalałam. Już nie będzie takie dobre.
- Twój kuzyn wcale dzisiaj nie wraca, mam rację?
- Tak, będzie dopiero w weekend.
- A jednak zaprosiłaś obcego faceta do mieszkania.
Szukasz kłopotów?
- Zaprosiłam cię, aby ci pomóc, a nie żebyś mnie obrażał!
- fuknęła.
- Nie odpowiedziałaś na moje pytanie.
- Nie musiałeś przyjmować zaproszenia, Lars - odparła z
drwiącym uśmieszkiem.
- Nadawałabyś się na kobietę wikinga, nie ma co -
zawyrokował kpiąco. - A skoro już o tym mowa, może
wybierzemy się jutro do muzeum łodzi wikingów w Bygdy?
W innej sytuacji ucieszyłaby się, ale nie tym razem. Niech
nie myśli, że łatwo mu pójdzie!
- Nie, dziękuję - odparła chłodno.
- Każdy turysta powinien tam się wybrać.
- W takim razie ja też się wybiorę, ale sama.
- Jak długo zostajesz w Oslo? - nie rezygnował.
- Niedługo.
- W takim razie nie zaszkodzi ci jeden wspólny wypad -
powiedział z czarującym uśmiechem.
- Sam mówiłeś, że głupio się zachowuję. Jeśli przyjmę
twoje zaproszenie, popełnię kolejne głupstwo.
- Daj spokój. O której mam po ciebie przyjechać? Gdyby
potrafiła zachować resztki zdrowego rozsądku, odmówiłaby,
Ale nie potrafiła.
- Dobrze - poddała się. - Dziesiąta trzydzieści, okay?
- Okay. - Lars z wyraźnym zadowoleniem wyprostował
się i ruszył przez hol w kierunku wyjścia. - Zamknij za mną
drzwi. Życzę słodkich snów.
Kristine nie mogła uwierzyć, że jeszcze chwilę wcześniej
zastanawiała się, jak się zachowa, jeśli ten facet zechce ją
pocałować na dobranoc. Doprawdy, nie pozostało jej nic
innego. jak mieć nadzieję, że wreszcie zmądrzeje i nigdy już
nie popełni tylu głupstw, co pierwszego dnia pobytu w
Norwegii.
ROZDZIAŁ DRUGI
Kristine długo nie mogła zasnąć. Następnego dnia rano
wzięła prysznic i zrobiła małą przepierkę. Ubrała się w
niebieskie szorty i ulubioną kwiecistą bluzkę, po czym wyszła
kupić coś do jedzenia.
Całą noc myślała o Larsie, lecz teraz, w świetle nowego
dnia, nie robił już na niej tak piorunującego wrażenia. Ot.
przystojny facet, jakich wielu. Pojedzie z nim do muzeum
wikingów, a później ich drogi się rozejdą. Zadowolona z
siebie przeszła na drugą stronę ulicy, na targ warzywny,
W drodze powrotnej wstąpiła na pocztę, gdzie - ku jej
zaskoczeniu - czekał na nią list od Paula, najmłodszego i
najukochańszego z braci, któremu zwierzyła się z zamiaru
odwiedzenia Oslo. Kristine usiadła na rozgrzanym słońcem
kamiennym murku i otworzyła kopertę.
W wieku osiemnastu lat Paul kochał koszykówkę i
kobiety, w takiej dokładnie kolejności. Studiował dzięki
sportowemu stypendium, a lato spędzał na koedukacyjnym
obozie treningowym. Po dwóch stronach opisu jakiejś słodkiej
Lisy przeszedł do swojej ostatniej wizyty u rodziców. U
mamy nic się nie zmieniło, natomiast ojciec pozwał do sądu
sąsiada, który postawił płot na jego ziemi.
Kristine położyła zapisane maczkiem kartki na kolanach i
utkwiła wzrok w chodniku. Słusznie postąpiła, opuszczając
dwa lata temu rodzinną farmę. Spłaciła wszystkie długi wobec
rodziny. A jednak każdy list z domu sprawiał, że czuła się
winna...
- Złe wieści? - zapylał głęboki, męski głos. Podnosząc
głowę, Kristine miała okazję z bardzo bliska
zobaczyć długie, umięśnione nogi, marynarskie szorty i
przylegającą do płaskiego brzucha koszulkę. Lars... Rana na
ramieniu za dnia wyglądała znacznie gorzej niż w nocy.
Kristine nerwowym ruchem zmięła kopertę. Mężczyzna usiadł
obok i objął ją przyjacielsko ramieniem.
- Coś nie tak, Kristine?
- Nic takiego. Dostałam list od jednego z braci, którego
nie widziałam od dwóch lat - odparła, usiłując włożyć
zapisane arkusiki z powrotem do koperty.
- Wyjechałaś z Kanady dwa lata temu i od tamtej pory
cały czas jesteś w podróży? - zapytał z niedowierzaniem,
zerkając na znaczek. Przytaknęła, nie odrywając wzroku od
koperty. - Uciekasz od czegoś?
Czuła irracjonalne pragnienie zwierzenia mu się ze
wszystkiego, lecz to oznaczałoby niedotrzymanie słowa
danego samej sobie.
- Już ci mówiłam, że moje życie osobiste jest moją
prywatna sprawą - odparła ostrzej, niż zamierzała. Wstała,
uwalniając się od ciepła opiekuńczego ramienia. Ten gest miał
znaczenie symboliczne - pomimo iż miała matkę, ojca i
czterech braci, zawsze starała się być samodzielna.
Zadowolona z siebie, wzięła do ręki torby z zakupami i
oznajmiła stanowczo:
- Zaniosę to do domu i możemy iść. Lars schylił się po
jedną z toreb.
- Dziękuję, dam sobie radę. Już wiesz, że zwykłam sama
podróżować i załatwiać swoje sprawy.
- Ale nie musisz, jeśli jestem obok. Podróżujemy razem.
- W takim razie nie będziemy w ogóle podróżowali -
oznajmiła niemal wrogo.
- Owszem, będziemy. Oboje dobrze wiemy, jak doszło do
naszego pierwszego spotkania. Potrzebowałaś pomocy, a ja
usłyszałem twoje wołanie.
- Bardzo sprytnie to sobie wykombinowałeś - syknęła. -
Nie możesz mnie do niczego zmusić.
- Wcale nie zamierzałem - odparł przyjaźnie.
- Na Boga, możemy zmienić temat? - jęknęła. - Opowiedz
mi o wikingach, o starych, poczciwych wikingach, którzy
myśleli głównie o gwałtach i grabieżach.
Przystanął i zmierzył ją wzrokiem, od błękitnych oczu aż
po smukłe kostki.
- Wiesz, czasami wyzwalasz we mnie barbarzyńcę -
stwierdził, parząc, jak się rumieni.
- Nawet o tym nie myśl - zagroziła.
- Nie tutaj. Nie teraz.
- W ogóle! Nigdy.
- Moja filozofia życiowa każe mi nie akceptować słowa
„nigdy" - odparł z błyskiem w oku.
W parę godzin później dotarli do muzeum. Przejażdżka
promem i spacer na wzgórze pomogły Kristine uspokoić
skołatane nerwy. Po drodze mijali schludne domki z dachami
krytymi czerwoną dachówką, otoczone zadbanymi ogrodami,
pełnymi róż i ostróżek.
Weszli do przestronnego, łukowo sklepionego holu z
podłużnymi oknami po obu stronach. Pośrodku stał
majestatyczny, smukły drewniany drakkar. Dziób, ozdobiony
rzeźbioną głową smoka, wznosił się ponad ich głowami.
Maszt nikł wysoko pod sufitem.
Kristine nie kryła, że zrobiło to na niej wrażenie.
Spacerowała między statkiem i pozostałymi dwoma łodziami,
weszła na galerię, by z góry podziwiać drewniane twory
ludzkiej wyobraźni i odwagi, na których twardzi wojownicy
żeglowali po lodowatych oceanach. Uważnie oglądała szeroki
kokpit z lawami dla wioślarzy, gdzie ludzi przed działaniem
żywiołów chroniły jedynie niskie burty, obite skórami.
- To musieli być szaleńczo odważni faceci - westchnęła w
zamyśleniu. - Wyruszali w nieznane taką niepozorna łódką -
Trzydzieści osób na pokładzie i morze...
- Statek kształtem przypomina kobietę.
- A zdobią go rzeźby przedstawiające wojnę i śmierć -
dodała Kristine i z uśmiechem zwróciła się do Larsa: - Dzięki,
że mnie tu przyprowadziłeś. W tym miejscu czuje się historię!
Przyjaźnie pogłaskał ją po policzku.
- Ja nie...
- Co takiego? - zaniepokoiła się.
- Nie, nic. - Zerknął na zegarek. - Pora coś zjeść.
- Nie potrafię cię rozgryźć, Larsie Bronstad - stwierdziła
niespodziewanie.
- Ty także jesteś bardzo tajemnicza, Kristine. Chodź,
umieram z głodu.
Znaleźli restaurację nad wodą i zjedli smorbrod, rodzaj
kanapki z krewetkami i świeżą sałatą. Kristine zauważyła, że
jej partner jest nie tylko inteligentny, lecz także tolerancyjny
w swoich poglądach. Świetnie się bawiła w jego
towarzystwie. Jedyny problem stanowił niepokojący pociąg
fizyczny, jaki do niego czuła. To nie pozwalało jej traktować
Larsa jak zwykłego towarzysza podróży. Wystarczyło, że
wziął ją za rękę, a nogi się pod nią ugięły i zaschło jej w
ustach. Kiedy skończyli posiłek, nie pozwoliła za siebie
zapłacić.
Wstali i ruszyli dalej przez labirynt urokliwych uliczek.
Gdy mijali stragan z wiśniami, Lars kupił trochę i poczęstował
Kristine. Były wielkie i soczyste jak te, które uprawiał jej
ojciec, zanim zbankrutował. Zapach owocu przyniósł
wspomnienie o farmie, na której spędziła dzieciństwo i gdzie
po raz pierwszy zrozumiała, że małżeństwo rodziców nie
należy do idealnych. Z zamyślenia wyrwał ją kapiący po
brodzie lepki sok. Zanim zdążyła sięgnąć po chusteczkę, Lars
zręcznym ruchem otarł jej buzię i - na co zupełnie nie była
przygotowana - pocałował.
- Nie, nie chcę... - wybełkotała nerwowo, odpychając go
od siebie.
- Czekałem na ten pocałunek od wczorajszego wieczoru -
wyjaśnił z niezmąconym spokojem, po czym jak gdyby nigdy
nic zaproponował jej kolejną wisienkę.
Przez chwilę nie mogła złapać tchu. Miała dwadzieścia
trzy lata i zarówno Philippe, jak i Andreas pocałowali ją,
zanim zdążyła wyjaśnić, że oczekuje od nich jedynie
towarzystwa w podróży. Czuła, jak serce wali jej w piersi. Nie
chcąc, by Lars zauważył zmieszanie, sięgnęła do torebki,
udając, że szuka chusteczki.
Wrócili do Oslo promem, minęli zatłoczony port i masyw
zamku Arnhus. Spacerowali po mieście, oglądając wystawy,
gdy Lars zatrzymał się nagle przed sklepem oferującym
typowe norweskie swetry i zapytał:
- Pójdziemy na kolację?
- Nie stać mnie na jedzenie w restauracjach dwa razy
dziennie - odparła zgodnie z prawda.
- Zapraszam cię, będziesz moim gościem - nalegał
ostrożnie;
- Nie mogę się zgodzić. Lars. Nie mam tyle pieniędzy,
żeby się odwdzięczyć.
- Twoje towarzystwo jest dla mnie największym
podziękowaniem.
- Może tobie to wystarcza, ale mnie nie - odparta
niepewna, czy żartuje, czy też mówi poważnie.
- Kristine, jesteś gościem w moim mieście!
- Nie chcę cię wykorzystywać. Lars. W ciągu ostatnich
dwóch lat poznałam wielu mężczyzn i nie lubiłam być ich
dłużniczką.
- Jesteś niebywale skrupulatna. - Wzruszył ramionami,
usiłując pohamować złość. - I do tego masz chorobliwie
niezłomne zasady.
- Po prostu mam zasady.
- Zasady są po to, by je łamać.
- Nic, Lars, mylisz się.
- Wyjaśnijmy sobie jedno. Nie chcesz zjeść ze mną
kolacji czy cię na nią nie stać? - zapytał, gdy mijali hałaśliwą
grupkę Amerykanów.
Kristine westchnęła, wspominając bogato rzeźbiony sta -
tek wikingów łączący w sobie męską siłę i kobiecy wdzięk.
- Nie wiem, Lars, sama nie wiem. Nie interesuje mnie
letnia przygoda...
- Mnie też nie.
- Więc o co chodzi? W poniedziałek wyjadę i już tu nie
wrócę.
- Kristine, pytałem cię, czy masz ochotę zjeść ze mną
- Tak, ale... - Stanowczo nie potrafiła kłamać.
- W takim razie zapraszam cię na jutro do mojej babci, do
Asgardu. Wstęp wolny - dodał, zanim zdążyła się sprzeciwić.
- Niech będzie - poddała się od razu. Pomysł odwiedzenia
prawdziwej norweskiej rodziny bardzo przypadł jej do gustu.
- Spodobasz się babci - uśmiechnął się przewrotnie. -
Przyjadę po ciebie o wpół do siódmej - dodał i ruszył przez
plac, zostawiając Kristine samą pod domem.
Zła z powodu tak bezceremonialnego porzucenia,
zawołała za nim:
- Widać, że żadna ci nie odmawia! Zatrzymał się i
spojrzał w jej kierunku.
- Kristine, na Boga, czy wyobrażasz mnie sobie jako
donżuana pośród kobiet?!
Mimo dzielących ich metrów nadal czuła jego bliskość.
- Tak! Widocznie kobieta musi wyjechać z Norwegii, aby
móc w pełni docenić seksownego mężczyznę - odpaliła,
zapominając o ostrożności i dobrym wychowaniu.
Lars zaśmiał się.
- Dziewczynka, która wyjechała z Norwegii w wieku
trzech lat. wyrosła na piękną kobietę.
- Kto, ja? - zapytała z niedowierzaniem. Rozejrzał się
wokoło.
- Nikogo innego tu nie ma.
- Piękne kobiety malują się, elegancko ubierają i chodzą
do fryzjera. Ja obcinam sobie włosy sama nożyczkami do
paznokci.
- Jesteś najpiękniejszą kobietą, jaką kiedykolwiek
widziałem - odparł niewinnie.
Kristine wiedziała tylko jedno: pragnie tego mężczyzny
jak żadnego innego. Czuła się wprost opętana przez palące,
zwierzęce pożądanie. Doprawdy, plac w centrum miasta nie
jest odpowiednim miejscem na dawanie upustu żądzom?
- Ja... Muszę już iść - wymamrotała. - Zobaczymy się
jutro. - Odwróciła się i ruszyła prawie biegiem. Miała
rozpalone policzki i błyszczące oczy.
Powiedział, że jest najpiękniejszą kobietą, jaką
kiedykolwiek widział. Nie, stanowczo nie powinna ryzykować
kolejnego spotkania.
Następnego dnia Kristine zwiedziła Galerię Narodową. Jej
uwagę przykuły dwa portrety Muncha. Pierwszy przedstawiał
młodą kobietę w czarnej sukni z wysokim kołnierzem, z
rękami złożonymi skromnie na podołku i włosami spiętymi w
ciasny kok. Drugi - półnagą Madonnę z rozwianym włosem.
Do której z nich była bardziej podobna? A może do żadnej?
W jej głowie kłębiło się wiele pytań, z których większość
pozostawała bez odpowiedzi. Myśl o wieczornym spotkaniu z
Larsem napawała ją przerażeniem. Usiłowała nawet znaleźć
jego numer w książce telefonicznej, ale widocznie musiał
mieć zastrzeżony. Czy zresztą potrafiłaby się zdobyć na
odwołanie spotkania?
Po powrocie do domu Kristine wzięła prysznic i ubrała się
w jedyną sukienkę, jaką ze sobą przywiozła. Gdy zadzwonił
dzwonek do drzwi, przeglądała się w łazienkowych lunach.
Nim poszła otworzyć, wzięła głęboki oddech, usiłując
uspokoić rozszalałe serce.
Lars był ubrany w jasnopopielatą, letnią marynarkę,
dobraną kolorem koszulę i gustowny krawat. Wyglądał
imponująco.
- Cześć - przywitała się, gestem zapraszając gościa do
pokoju.
Nie odpowiedział, przyglądał się jej w milczeniu.
Sukienka dyskretnie podkreślała jej kształtne piersi i biodra.
Odłożył na stolik bukiet kwiatów i położył dłonie na nagich
ramionach Kristine.
- Jeśli cię rzadko dotykam, to tylko dlatego, że zbyt moc
no cię pragnę - powiedział po chwili.
- Jeszcze się nigdy z nikim nie kochałam - odparła
szczerze.
- Na kogo czekałaś? - zapytał, nie okazując zdziwienia.
- Na nikogo. Po prostu...
- Jesteś taka piękna! Przy tobie zapominam o bożym
świecie - przerwał, dosłownie pochłaniając ją spojrzeniem.
Gdyby ją teraz pocałował, byłaby zgubiona Cofnęła się
gwałtownie.
- Lars, zrozum, nie chcę się angażować... Pogłaskał ją
czule po ramionach.
- Rozumiem. Prędzej czy później powiesz mi, dlaczego
- szepnął.
- Nie muszę ci niczego wyjaśniać - odparła, na moment
odzyskując rezon. - Miejmy nadzieję, że twoja babcia jest
mniej dociekliwa niż ty - dodała z przekąsem.
- Zobaczymy. - Figlarnie zmrużył oko. - A propos babci,
przywiozłem ci róże z Asgardu - powiedział, wręczając
Kristine wyczarowany nie wiadomo skąd bukiet kwiatów o
wielkich, wonnych płatkach. - I uważaj - dodał, uśmiechając
się przekornie - bo mają kolce równie ostre, jak twój scyzoryk.
- Są piękne, dziękuję.
Wstawiła kwiaty do kryształowego wazonu i opuścili
mieszkanie Haralda. Czekający na dole ciemnozielony jaguar
już jej nie zaskoczył; taki wóz pasował do Larsa. Wkrótce
jechali malowniczą drogą, pnącą się wśród zieleni po zboczu
niewysokiego wzgórza.
- To wszystko należy do mojej babci - wyjaśnił Lars.
- Zaraz dojedziemy do domu.
Zza zakrętu wyłonił się okazały kamienny budynek.
- Mieszkasz tutaj? - zapytała .Kristine spłoszona
widokiem ponurej, szarej bryły rezydencji.
- Na razie tak.
Kristine wysiadła z auta i Lars poprowadził ją do wejścia z
szerokimi schodami, których strzegły dwa potężne gryfy. Na
progu powitał ich lokaj i powiódł do salonu. Kristine zdążyła
rzucić okiem na ciemną podłogę, bogato zdobione meble i
ponure obrazy na ścianach, gdy usłyszała, jak Lars mówi:
- Bestemor, chciałbym ci przedstawić Kristine Kleiven.
Kristine, to moja babcia. Marta Bronstad.
Dostojna, siwowłosa dama, odziana w ciężką
ciemnozieloną suknię z tafty, uprzejmie podsunęła jej
pomarszczoną dłoń. Na bladych wargach pojawił się ledwie
widoczny uśmiech. Chyba oczekuje, że pocałuję ją w mankiet,
pomyślała Kristine, czując, iż jest poddawana próbie.
- Dobry wieczór, pani Bronstad - powiedziała grzecznie.
- Bardzo dziękuję za zaproszenie na kolację - dodała i
uścisnęła wyciągniętą dłoń.
- Fru Bronstad - poprawiła starsza pani.
- Niestety, prawie nie mówię po norwesku.
- Lars mówił, że urodziła się pani w Norwegii. Dlaczego
ojciec pani zdecydował się opuścić ojczysty kraj?
- Być może, podobnie jak jego przodkowie wikingowie,
pragnął odkryć nowe ziemie - odparła swobodnie Kristine,
częstując się przyniesioną przez lokaja sherry.
- A co zrobił, gdy już je odkrył?
- Kupił sad i hodował wiśnie. Kirsbaer - tak się mówi,
prawda? - Spojrzała pytająco na Larsa, ale natychmiastowe
wspomnienie pocałunku sprawiło, iż musiała odwrócić
głowę ku staruszce. - Zawsze pani tu mieszkała, Fm Bronstad?
- Tak. Po mojej śmierci majątek odziedziczy mój
najstarszy wnuk, Lars.
A zatem ta ponura posiadłość pewnego dnia będzie
należała do Larsa, pomyślała Kristine. bezskutecznie usiłując
sobie wyobrazić, że sama czeka na spadek. W głębi duszy
poczuła ulgę. Odkrycie, kim jest. Lars, sprawiło, że stał się
znacznie mniej interesujący. Typowy synek z dobrego rodu.
który nie musi martwić się o byt, bo zapewniły mu go całe
pokolenia przodków.
- To jeszcze nic pewnego - wtrącił Lars.
Marta Bronstad zmierzyła wnuka bacznym wzrokiem, by
po chwili ponownie zwrócić się do Kristine:
- Przyjechała pani do Norwegii odwiedzić krewnych,
panno Kleiven?
- Między innymi - odparła Kristine, tracąc na chwilę
pewność siebie. - W tej chwili mieszkam u mojego kuzyna.
- Skąd pochodzi pani ojciec?
- Z Fjaerland.
- Ach, tak... Farmerska kraina - skwitowała wyniośle Fru
Bronstad.
Kristine poczuła, że krew zaczyna burzyć się jej w żyłach.
Już miała na końcu języka celną ripostę, gdy zjawił się lokaj i
poprosił do stołu. Babcia Larsa wstała, szeleszcząc suknią i
połyskując diamentowymi kolczykami. Wnuk podał jej ramię
i ruszyli do jadalni. Kristine, chcąc nie chcąc, poszła za nimi.
Kolację podano na stole, przy którym zmieściłoby się
swobodnie dwadzieścia osób. Onieśmielający blask sreber i
kryształów sprawił, iż Kristine Z rozczuleniem wróciła
myślami do starego stołu z sosnowego drewna w kuchni
matki. przy którym jadano prostymi, chłopskimi sztućcami,
przywiezionymi z Fjaerland.
Ucztę otworzyły dzwonka śledzia w smakowitym sosie.
Niepewna, jak ma się zachować, czekała, aż Lars wybierze
odpowiednie sztućce. Drgnęła, słysząc głos Marty Bronstad -
Czy rodzice pani jeszcze żyją, panno Kleiven? Kristine
przytaknęła.
- Ma pani braci tub siostry?
- Mam czterech młodszych braci - odparła, maskując
zniecierpliwienie. - Praktycznie ich wychowałam, bo moja
mama od lat ma kłopoty ze zdrowiem. Gdy najmłodszy z
chłopców skończył szesnaście lat i wyjechał z domu, ja także
wyjechałam. Od tej pory cały czas jestem w podróży.
- Żeby podróżować, trzeba mieć pieniądze - zauważyła
staruszka.
- Pracowałam od szesnastego roku życia, oszczędzając
każdy grosz. Ponadto w Grecji i Francji znajdowałam sobie
dorywcze zajęcia. W Norwegii też będę musiała to zrobić,
jeśli nadal chcę jeść - uśmiechnęła się ostrożnie.
Starsza pani rzuciła jej lodowate spojrzenie.
- A więc nie ma pani pieniędzy.
Lars poruszył się niespokojnie, lecz Kristine, od
dzieciństwa przyzwyczajona radzić sobie z ojcem, nie
zamierzała się ugiąć przed Martą Bronstad.
- To prawda, nie mam pieniędzy. Nie mam też zamiaru
korzystać z cudzych - powiedziała, zanim Lars zdążył się
odezwać.
- Jest pani bardzo bezpośrednia, panno Kleiven. Za moich
czasów młode panienki tak się nie zachowywały.
- Byłam dziś w Galerii Narodowej i widziałam portret
młodej kobiety ubranej w czarną suknię, która równie dobrze
Sandra Field W krainie fiordów
ROZDZIAŁ PIERWSZY Kristine czuła się w tym mieście jak u siebie w domu. choć Oslo od Kanady dzieliły tysiące mil. Rodzice wyjechali z Norwegii, gdy miała trzy latka. Wychowała się na farmie wśród kanadyjskich lasów. A jednak ta północna metropolia, leżąca nad wielkim fiordem, wtopiona w łańcuch wzgórz i lasów, była jej dziwnie znajoma. Szła niespiesznie przez Karl Johansgate, sławny handlowy deptak, oglądając kolorowe witryny sklepowe i zatłoczone ogródki niezliczonych restauracji. Jasny, lipcowy wieczór ściągnął na ulice tłumy rozkoszujące się łagodną letnią atmosferą. Kristine spoglądała na wesołe, rozgadane twarze, ignorując pełne uznania spojrzenia mężczyzn, śledzące ją spod ogródkowych parasoli. Jej umysł coraz bardziej zaprzątała myśl o apetycznej kanapce i szklance chłodnego piwa, lecz wiedziała, że ceny w tym miejscu nie są na jej kieszeń. Jeszcze rano, na granicy, zastanawiała się, czy nie zawrócić do Szwecji. W głębi duszy obawiała się powrotu do miejsca swoich narodzin i tego, co może tam odkryć. Dlatego cieszyła się, że znalazła w sobie odwagę, by przejechać pod szlabanem z czerwono - biało - niebieską flagą. Minęła dokazujących na chodniku klaunów i grupę ubranych w kolorowe stroje boliwijskich Indian, śpiewających tradycyjne pieśni. Marząc o polse, czymś w rodzaju norweskiego hot doga, lub o pieczonych ziemniakach, oferowanych przez ulicznych sprzedawców, Kristine zatrzymała się na chwilę, by posłuchać egzotycznej muzyki. Rozkoszowała się poczuciem wolności, jakie dawał jej ten długi, ciepły wieczór i wiadomość, iż kuzyn Harald, u którego się zatrzymała, wróci dopiero w weekend. Kolejny uliczny sprzedawca usiłował jej wcisnąć dorodną różę o morelowym odcieniu. Potrząsnęła głową i z
uśmiechem, niepewnie, odparła: nci takk. Żałowała, że nie zdążyła się poduczyć języka przed przyjazdem - teraz byłoby jej o wiele łatwiej. Ba, przecież do zeszłej soboty, kiedy to zadzwoniła do Haralda, nie miała pewności, czy w ogóle tu przyjedzie... Z eleganckiego, zbyt drogiego dla niej baru dobiegały dźwięki jazzu. Gdy go minęła, zza budynków wyłoniła się zieleń niewielkiego parku. Słyszała dochodzący z oddali śpiew. Nie mogła sobie pozwolić na jedzenie w lokalach, lecz ogromną radość sprawiało jej samo obserwowanie ludzi i ulic. Zwłaszcza ludzi tego kraju, z którym łączyły ją więzy krwi. Tym chętniej ruszyła w kierunku parku. W ciągu ostatnich dwóch lat Kristine podróżowała wiele po Indiach, Tajlandii. Turcji i Grecji. W żadnym z tych miejsc nie pozwoliłaby sobie na samotny, nocny spacer po parku. Tutaj, w Norwegii, czuła się całkowicie bezpieczna, niemal jak w domu. W jej umyśle w dalszym ciągu toczyła się walka. Przyjazd tutaj nie był jedyną decyzją, jaką musiała podjąć. W Fjaerland, w małej osadzie, leżącej wiele mil na północ od Oslo, mieszkał dziadek ze strony ojca. Czy powinna go odwiedzić? Nie mogła zbytnio zwlekać z decyzją, bo pieniądze topniały szybciej, niż się spodziewała. Jeszcze chwila, a będzie musiała szukać pracy. Zatopiona w rozważaniach, Kristine weszła do parku i zanurzyła się w ciemnawą alejkę. Nagle tuż przed nią z mroku wyłoniła się postać rodem z horroru, z pomalowaną na biało twarzą, krwistoczerwonymi, zastygłymi w uśmiechu ustami i oczami w grubych, czarnych obwódkach. Czarny kostium rozpływał się wśród nocnych cieni i upiorna maska klauna zdawała się wisieć w powietrzu. Poczuła silne szarpniecie za torebkę. To nie był senny koszmar! Kristine zobaczyła męskie dłonie z brudem za paznokciami. Niewiele myśląc, cisnęła resztkę lodów
napastnikowi w twarz i nabrała powietrza, by krzyknąć - lecz wtedy inna brudna dłoń zakryła jej usta. A więc jest ich dwóch! Jak mogła być tak głupia, lak niewiarygodnie naiwna? Palce napastnika wpijały się w jej policzek. Czuła intensywną woń szminki i nikotyny. Jeszcze parę lat wcześniej w podobnej sytuacji uległaby panice, jednak podczas ostatnich podróży nauczyła się pewnych pożytecznych obronnych sztuczek. Udając strach, przywarła do napastnika, sięgając jednocześnie po nożyczki do paznokci, które zawsze nosiła w kieszeni. Zręcznym ruchem dźgnęła w rękę pierwszego mężczyznę, który odskoczył, wyjąc z bólu, i niemal jednocześnie kopnęła drugiego, stojącego za nią. Philippe, który nauczył ją tej sztuczki w czasie podróży po Turcji, nie miał sobie równych w sztukach walki, choć wyglądał jak cherubinek z obrazów Rafaela. Kopniak zadziałał. Poza tym miała dużo szczęścia, bo klaun, przeklinając po norwesku, potknął się o metalową ławeczkę i przewrócił w krzaki. Kristine nabrała powietrza w płuca i zaczęła krzyczeć najgłośniej, jak potrafiła. Pierwszy z rabusiów rzucił się na nią z pięściami, lecz zdołała się uchylić i uniknąć ciosu. Ponownie skierowała ku niemu swą niepozorną, lecz jakże skuteczną broń. Gdy ostrze wbiło się w ciało, szarpnął się tak, że oboje stracili równowagę. Wy - puściła z ręki nożyczki, ale ta chwila wystarczyła jej, by wyrwać się z łap napastnika i skoczyć między drzewa. Kristine poczuła na policzku smagnięcie gałęzi, bolesne niczym strzał z bicza. Była pewna, że rabusie ruszą w pościg. Kluczyła miedzy drzewami, potem wybiegła na parkową alejkę - i wpadła prosto w objęcia czekającego tam mężczyzny. Była przerażona, lecz nie poddała się. Philippe nauczył ją jeszcze jednej rzeczy.
- Pamiętaj - powtarzał - jedne nożyczki nie wystarcza. Wcześniej czy później możesz się znaleźć w prawdziwych opałach. W tylnej kieszeni spodni nosiła więc scyzoryk. Zanim kolejny prześladowca zdążył wykonać jakikolwiek ruch, sięgnęła do kieszeni i wbiła ostrze w jego nagie ramię. Jęknął z bólu, lecz nie wycofał się. Mocnym chwytem złapał ją za ramiona, szybko mówiąc coś po norwesku. I to był błąd. Kristine podwinęła nogę, celując kolanem w czułe miejsce. Jednak reakcja nieznajomego była szybsza i kolano trafiło w pustkę. - Stop! - sapnął. - Usiłuję pani pomóc. Je suis un ami... ein Freund. Zamarła i cofnęła sięgające ku jego oczom palce. Nagle dotarło do niej, że ten facet nie ma na sobie przeklętego kostiumu klauna. Nie walczył, starał się jedynie chronić przed jej obronnymi posunięciami. - Co pan powiedział? - wykrztusiła. Nadal czuła na ramionach ciepło jego rąk. - Usiłuję pani pomóc - powtórzył po angielsku. - Zdaje się jednak, że to niezbyt rozsądne z mojej strony. Wołała pani o pomoc? - Tak, wołałam. Myślałam, że pan jest jednym z nich. To znaczy jednym z tych, którzy mnie zaatakowali. - Zadrżała. Pod drzewami było ciemno i nadal nie miała pewności, czy może mu ufać. - Chodźmy na ulicę, tam jest więcej światła - powiedział, jakby czytał w jej myślach. Bez wahania wziął ją za rękę i poprowadził w kierunku wyjścia z parku. Kristine poczuła nagle, ze ma nogi jak z waty. Potykając się, podążała za swoim wybawcą. Gdy wyszli w krąg światła latarni, zauważyła, że jest wysoki i barczysty, a ruchy ma stanowcze i szybkie.
Wyszli na wąską uliczkę, przy której stały masywne, kamienne budynki. Zatrzymali się pod najbliższą latarnią, udekorowaną malowniczo koszami pełnymi kwiatów. Nieznajomy, nadal trzymając Kristine, odwrócił się ku niej i w milczeniu taksował wzrokiem od stóp do głów. Zobaczył młodą kobietę średniego wzrostu, ubraną w jasnozieloną koszulkę i szorty koloru khaki. Nie była umalowana. Światło lśniło na jasnych włosach i odbijało się w błękitnych, szeroko otwartych z przerażenia oczach. Ich zadziorny błysk i uniesione kąciki ust świadczyły o kobiecości, której nie musiała w żaden inny sposób podkreślać. Z kolei Kristine, patrząc na swego wybawcę, stwierdziła. że bez przeszkód mógłby pozować do zdjęć reklamujących Norwegię jako kraj wikingów. Tak jak ona należał do blondynów o niebieskich oczach, lecz na tym podobieństwo się kończyło. Miał włosy ciemniejsze, choć spłowiałe od słońca, a oczy lśniły stalowoszarym odcieniem, niczym morze w mglisty dzień. Nos miał prosty, ładnie zarysowane usta i mocną, męską szczękę. Przeciągająca się cisza skłoniła Kristine do dalszych rozważań. Z pobieżnej obserwacji wyglądu nieznajomego wynikało, że niewątpliwie ma męski urok, i to w niepokojącym nadmiarze. - Dziękuję za pomoc - zaczęła, uwalniając dłoń. - Zdaje się, że pani doskonale poradziła sobie beze mnie. - Twarz Norwega nie wyrażała żadnych emocji. Mówił po angielsku z niemal idealnym akcentem. - Ja... Myślałam, że mnie gonią - wykrztusiła Kristine, uświadamiając sobie, że znów cała drży. - Kto to był? - Chcieli mi wyrwać torebkę. Byli przebrani za klaunów. - Wzdrygnęła się. - To było straszne, jak zły sen.
- Od razu widać, że pani nie jest stad. Co też pani przyszło do głowy, by się włóczyć nocą po parku? Owszem, Oslo należy do najbezpieczniejszych miast Europy, ale w dzisiejszych czasach kieszonkowcy i narkomani są wszędzie. - Zazwyczaj nie jestem aż tak beztroska - Naprawdę głupio postąpiłam - odparła, czując, że ten człowiek zasługuje na uczciwą odpowiedź. - Więcej niż głupio. Po prostu bezmyślnie! Jest pani młodą, bardzo atrakcyjną kobietą i najprawdopodobniej ci dranie nie poprzestaliby na kradzieży. Kristine hardo spojrzała mu w oczy. - Dopiero co powiedział pan, że nieźle sobie z nimi poradziłam. - Ha! Nie tylko nierozsądna, lecz także nieustraszona - skomentował z przekąsem. - Już mówiłam, że zazwyczaj się tak nie zachowuję. - Wiec dlaczego dzisiaj było inaczej? - To już nie pańska sprawa - burknęła, zaciskając pięści. Niespodziewanie poczuła chłód wpijającego się w dłoń scyzoryka i z przerażeniem przypomniała sobie, jak ugodziła swego wybawcę w ramię. Skonsternowana wyciągnęła rękę i chwyciła go za nadgarstek. - Pewnie pana zraniłam... Proszę mi pokazać ramię. Zrolowany rękaw odsłaniał długą szramę, z której sączyła się krew. - Boże, jak mi przykro... - powiedziała nerwowo. - Nie chciałam panu zrobić krzywdy. Zauważył, że ma smukłe palce i nic nosi pierścionków. - Ich też tak pani potraktowała? - zapytał tonem, którego nie potrafiła zinterpretować. Spojrzała na niego z figlarnym błyskiem w oku, zapominając o strachu.
- Miałam przy sobie nożyczki do paznokci - odparła - i zrobiłam z nich odpowiedni użytek. Brwi mężczyzny zabawnie podjechały do góry. Nie odrywał wzroku od twarzy Kristine. - Czy nosi pani także przy sobie zestaw pierwszej pomocy, żeby opatrywać rany tych, którzy stanęli w jej obronie? - Niestety, nie wzięłam apteczki na spacer, ale zatrzymałam się jakieś pięć minut drogi stąd. Może pan wpadnie do mnie i pozwoli mi przemyć i opatrzyć skaleczenie? Jestem to panu winna, - Wypowiedziane słowa odbijały się echem w jej głowie. To szaleństwo. Kristine. myślała gorączkowo. Powinnaś uciekać przed tym mężczyzną szybciej, niż uciekałaś przed klaunami. Uprzejmie skłonił głowę. - Dziękuję. A tak przy okazji, nazywam się Lars Bronstad. - Kristine Kleiven. - To chyba norweskie nazwisko? - Tutaj się urodziłam - wyjaśniła. - Możemy już iść? - Ale nie mówi pani po norwesku. Nikomu nic zamierzała opowiadać o swoim dzieciństwie, a już zwłaszcza zabójczo przystojnym nieznajomym. - Mieszkam w Kanadzie od trzeciego roku życia - wyjaśniła niechętnie. - A pan mieszka w Oslo? - Nieustraszona, nierozsądna i tajemnicza - westchnął, kręcąc głową. - Każdy ma jakieś tajemnice. - To fakt - zgodził się dziwnie łatwo. Nie zamierzała go wypytywać. - Mieszka pan w Oslo? - powtórzyła.
- Konkretnie w posiadłości mojego dziadka na północ od miasta. To miejsce nazywa się Asgard. Rozumie pani, pradziadek miał aspiracje. - Obawiam się, że nie rozumiem. - Asgard to dawne określenie domu bogów ze skandynawskich wierzeń. - W takim razie powinni dać panu na imię Thor! - zachichotała. - Stary bóg Thor był prymitywnym osiłkiem, który nie grzeszył inteligencją. Wątpliwy to komplement, panno Kleiven. - Mów mi po imieniu, dobrze? - Chętnie, Kristine. Zatrzymałaś się w Oslo? - Nie mam jeszcze konkretnych planów - odparła wymijająco. - Na szczęście mogę pomieszkać u mojego kuzyna, Haralda. Rozmawiając o wysokich cenach mieszkań i kosztach utrzymania, doszli do eleganckiego, kamiennego budynku, gdzie na czwartym piętrze mieściło się mieszkanie Haralda. Gdy wchodzili po schodach, Kristine zaczęła całować pochopnego zaproszenia Larsa Bronstada. Nigdy dotąd nie zachowywała się tak beztrosko. Miała wrażenie, że Oslo wywiera na nią zgubny wpływ. A może nawet nie samo miasto, tylko pewien mężczyzna o uroku wikinga. Zawahała się z ręką na klamce. - Kuzyn niedługo wróci. - Możesz zostawić otwarte drzwi, jeśli będziesz się przez to czuła bezpieczniej - powiedział z uśmiechem Lars. Gdy zerkała na niego przez ramię, światło padło na jej policzek, lekko opuchnięty od uderzenia napastnika. - Czy oni cię uderzyli? - zapytał ze złością mężczyzna i delikatnie musnął palcami zaczerwienione miejsce.
- Nic takiego, drasnęła mnie gałązka, kiedy przed nimi uciekałam... - Przyłożę ci lód. Odwróciła się, otworzyła drzwi i wpuściła go do środka. I zamknęła je. Doskonale rozumiała, że jej poczucie bezpieczeństwa przy Larsie Bronstadzie nie ma nic wspólnego z otwartymi drzwiami. Kristine nie zdążyła jeszcze poznać swojego kuzyna. Haralda, lecz sądząc po mieszkaniu, był człowiekiem zamożnym. Dębowe podłogi i antyki kontrastowały z wszechobecnym, iście twórczym bałaganem. Zauważyła także, iż jeździ na nartach, gra w tenisa, nie stroni od piwa i - sądząc po koronkowym szlafroczku wiszącym na drzwiach w łazience - ma przynajmniej jedną dziewczynę o równie ekstrawaganckich upodobaniach. A jednak Lars Bronstad od razu zdominował swoją postacią przestronny salon Haralda. Zresztą i on sprawiał wrażenie człowieka zamożnego: miał na sobie szyte na zamówienie, płócienne spodnie, dopasowaną koszulkę i skórzane, eleganckie pantofle. W niczym nie przypominał Andreasa, Billa czy Philippe'a - włóczykijów, którzy towarzyszyli jej w podróżach. Nie chodziło tylko o to, że był starszy i wyglądał jak chodząca definicja męskości. To było coś więcej. - Napijesz się zimnego piwa? - zapytała uprzejmie. - Chętnie - odparł, nie odrywając wzroku od obrazu zdobiącego marmurowy kominek. - Twój kuzyn ma niezły gust. Poszli do kuchni, gdzie nalała piwa do kufli. Z pokoju gościnnego wzięła apteczkę. - Lars, zanim wypijemy, chodźmy na chwilę do łazienki, to przemyję ci ranę - zaproponowała.
- Wyglądasz na zmęczoną. Kiedy przyjechałaś do Norwegii, dzisiaj? - zapytał stojąc w drzwiach. Skinęła głową. - Nie byłaś tu od dzieciństwa? - Zgadza się. - Domyślam się, że jest ci ciężko? Ostatnią rzeczą, jakiej by sobie życzyła, było rozpatrywanie stanu jej ducha i portfela od chwili, gdy zdecydowała się wyruszyć do Oslo. - Nie wiem, skąd te domysły - odparła sucho. - Dlaczego jesteś tak zgnębiona? - Lars, jestem ci naprawdę wdzięczna za pomoc i bardzo mi przykro, że cię zraniłam, ale moje życie i uczucia nic cię nic powinny obchodzić - wycedziła, dziwiąc się własnej złości. - To ciebie nie dotyczy. - Zobaczymy. Jednym krótkim słowem udowodnił, że jest mężczyzną, który nie da się zlekceważyć. Kristine zaklętą w duchu i gwałtownym ruchem odkręciła kran umywalki. Na środku pomieszczenia stała wielka wanna z jacuzzi, a całe ściany pokryte były lustrami. W jednym z nich ukradkiem obserwowała rozglądającego się ciekawie Larsa. - Prawdziwy hedonista - skomentował. - Czemu nie towarzyszył kuzynce z Kanady podczas jej pierwszego spaceru po Oslo? - Był bardzo zajęty - odparła częściowo przynajmniej zgodnie z prawdą, kończąc mycie rąk. Gestem nakazała Larsowi, by włożył zranione przedramię pod strumień zimnej wody. Rana zasklepiła się, lecz była opuchnięta. Bladoczerwona strużka spłynęła do umywalki. Kristine zakręciła wodę i osuszyła papierowym ręcznikiem umięśnioną, opaloną rękę. Z uczuciem niespodziewanej suchości w ustach schyliła się do apteczki po maść. Zdezynfekowała ranę i przygryzając dolną wargę, w skupieniu nakładała maść wzdłuż długiego, czerwonego nacięcia. W
czasie licznych podróży nie raz opatrywała pokaleczonych towarzyszy, lecz nigdy nie czuła się w ten sposób. Siląc się na swobodę, spojrzała Larsowi w oczy i oceniła własne dzieło: - Teraz wygląda znacznie lepiej. Ich twarze niespodziewanie znalazły się bardzo blisko siebie. Nie miała pojęcia, o czym myśli ten człowiek. Pragnęła zgłębić tajemnicę spojrzenia, jakim ją obdarzył, lecz czuła, że nic ma prawa o nic pytać. Teraz Lars przejął inicjatywę. Odkręcił ponownie zimną wodę i sięgnął po ręcznik, aby go zmoczyć pod kranem. - Siedź spokojnie - nakazał. Kristine przymknęła oczy, czując na policzku wilgotny dotyk miękkiego materiału. Drugi, zdrowy policzek ogrzewał ciepły oddech, który sprawił, że jej serce ruszyło galopem. Co się z nią dzieje? Nigdy nie reagowała w ten sposób na mężczyznę! - Jutro będziesz miała niezłą śliwę. - Dziwnie napięty ton głosu Larsa wyrwał ją z zamyślenia. Przez krótką, szaloną chwilę miała wrażenie, że zaraz ją pocałuje. Poczuła, że się rumieni. - Chciałem to zrobić. Wierz mi, naprawdę tego chciałem - powiedział, jakby czytał w jej myślach. Gdy ich spojrzenia się spotkały, Kristine uświadomiła sobie, iż nigdy dotąd nie widziała tak ostro i nie odczuwała tak wyraźnie. Ciepło palców na policzku rozchodziło się po jej ciele jak prąd. Miała wrażenie, że tonie w stalowym błękicie oczu Larsa. Nie byli parą nieznajomych. Byli kobietą i mężczyzną. przeżywającymi magiczną chwilę porozumienia. Gdy Lars opuścił rękę, czar chwili prysł. Kristine dłużej niż trzeba wycierała twarz, kryjąc ją w ręczniku. - Czy to już ci się kiedyś przytrafiło? - zapytał Potrząsnęła głową. - Mnie też nic. Co to może znaczyć, jak myślisz?
- Nic! Jestem zmęczona, najadłam się strachu, jesteśmy sami... To wszystko. - Nie możesz tak mówić - sprzeciwił się. a Kristine po raz pierwszy zdała sobie sprawę z panującej wokół ciszy. - Sama decyduję o tym, co mówię - odparła hardo. - Wojownicza z ciebie istota, Kristine Kleiven. - Z tajemniczym uśmiechem spojrzał na swoje skaleczone ramię. - Powinienem już o tym wiedzieć. Chodźmy do kuchni, piwo się grzeje. Z ulgą powitała nagłą zmianę tematu. - Za wcześnie nalałam. Już nie będzie takie dobre. - Twój kuzyn wcale dzisiaj nie wraca, mam rację? - Tak, będzie dopiero w weekend. - A jednak zaprosiłaś obcego faceta do mieszkania. Szukasz kłopotów? - Zaprosiłam cię, aby ci pomóc, a nie żebyś mnie obrażał! - fuknęła. - Nie odpowiedziałaś na moje pytanie. - Nie musiałeś przyjmować zaproszenia, Lars - odparła z drwiącym uśmieszkiem. - Nadawałabyś się na kobietę wikinga, nie ma co - zawyrokował kpiąco. - A skoro już o tym mowa, może wybierzemy się jutro do muzeum łodzi wikingów w Bygdy? W innej sytuacji ucieszyłaby się, ale nie tym razem. Niech nie myśli, że łatwo mu pójdzie! - Nie, dziękuję - odparła chłodno. - Każdy turysta powinien tam się wybrać. - W takim razie ja też się wybiorę, ale sama. - Jak długo zostajesz w Oslo? - nie rezygnował. - Niedługo. - W takim razie nie zaszkodzi ci jeden wspólny wypad - powiedział z czarującym uśmiechem.
- Sam mówiłeś, że głupio się zachowuję. Jeśli przyjmę twoje zaproszenie, popełnię kolejne głupstwo. - Daj spokój. O której mam po ciebie przyjechać? Gdyby potrafiła zachować resztki zdrowego rozsądku, odmówiłaby, Ale nie potrafiła. - Dobrze - poddała się. - Dziesiąta trzydzieści, okay? - Okay. - Lars z wyraźnym zadowoleniem wyprostował się i ruszył przez hol w kierunku wyjścia. - Zamknij za mną drzwi. Życzę słodkich snów. Kristine nie mogła uwierzyć, że jeszcze chwilę wcześniej zastanawiała się, jak się zachowa, jeśli ten facet zechce ją pocałować na dobranoc. Doprawdy, nie pozostało jej nic innego. jak mieć nadzieję, że wreszcie zmądrzeje i nigdy już nie popełni tylu głupstw, co pierwszego dnia pobytu w Norwegii.
ROZDZIAŁ DRUGI Kristine długo nie mogła zasnąć. Następnego dnia rano wzięła prysznic i zrobiła małą przepierkę. Ubrała się w niebieskie szorty i ulubioną kwiecistą bluzkę, po czym wyszła kupić coś do jedzenia. Całą noc myślała o Larsie, lecz teraz, w świetle nowego dnia, nie robił już na niej tak piorunującego wrażenia. Ot. przystojny facet, jakich wielu. Pojedzie z nim do muzeum wikingów, a później ich drogi się rozejdą. Zadowolona z siebie przeszła na drugą stronę ulicy, na targ warzywny, W drodze powrotnej wstąpiła na pocztę, gdzie - ku jej zaskoczeniu - czekał na nią list od Paula, najmłodszego i najukochańszego z braci, któremu zwierzyła się z zamiaru odwiedzenia Oslo. Kristine usiadła na rozgrzanym słońcem kamiennym murku i otworzyła kopertę. W wieku osiemnastu lat Paul kochał koszykówkę i kobiety, w takiej dokładnie kolejności. Studiował dzięki sportowemu stypendium, a lato spędzał na koedukacyjnym obozie treningowym. Po dwóch stronach opisu jakiejś słodkiej Lisy przeszedł do swojej ostatniej wizyty u rodziców. U mamy nic się nie zmieniło, natomiast ojciec pozwał do sądu sąsiada, który postawił płot na jego ziemi. Kristine położyła zapisane maczkiem kartki na kolanach i utkwiła wzrok w chodniku. Słusznie postąpiła, opuszczając dwa lata temu rodzinną farmę. Spłaciła wszystkie długi wobec rodziny. A jednak każdy list z domu sprawiał, że czuła się winna... - Złe wieści? - zapylał głęboki, męski głos. Podnosząc głowę, Kristine miała okazję z bardzo bliska zobaczyć długie, umięśnione nogi, marynarskie szorty i przylegającą do płaskiego brzucha koszulkę. Lars... Rana na ramieniu za dnia wyglądała znacznie gorzej niż w nocy.
Kristine nerwowym ruchem zmięła kopertę. Mężczyzna usiadł obok i objął ją przyjacielsko ramieniem. - Coś nie tak, Kristine? - Nic takiego. Dostałam list od jednego z braci, którego nie widziałam od dwóch lat - odparła, usiłując włożyć zapisane arkusiki z powrotem do koperty. - Wyjechałaś z Kanady dwa lata temu i od tamtej pory cały czas jesteś w podróży? - zapytał z niedowierzaniem, zerkając na znaczek. Przytaknęła, nie odrywając wzroku od koperty. - Uciekasz od czegoś? Czuła irracjonalne pragnienie zwierzenia mu się ze wszystkiego, lecz to oznaczałoby niedotrzymanie słowa danego samej sobie. - Już ci mówiłam, że moje życie osobiste jest moją prywatna sprawą - odparła ostrzej, niż zamierzała. Wstała, uwalniając się od ciepła opiekuńczego ramienia. Ten gest miał znaczenie symboliczne - pomimo iż miała matkę, ojca i czterech braci, zawsze starała się być samodzielna. Zadowolona z siebie, wzięła do ręki torby z zakupami i oznajmiła stanowczo: - Zaniosę to do domu i możemy iść. Lars schylił się po jedną z toreb. - Dziękuję, dam sobie radę. Już wiesz, że zwykłam sama podróżować i załatwiać swoje sprawy. - Ale nie musisz, jeśli jestem obok. Podróżujemy razem. - W takim razie nie będziemy w ogóle podróżowali - oznajmiła niemal wrogo. - Owszem, będziemy. Oboje dobrze wiemy, jak doszło do naszego pierwszego spotkania. Potrzebowałaś pomocy, a ja usłyszałem twoje wołanie. - Bardzo sprytnie to sobie wykombinowałeś - syknęła. - Nie możesz mnie do niczego zmusić. - Wcale nie zamierzałem - odparł przyjaźnie.
- Na Boga, możemy zmienić temat? - jęknęła. - Opowiedz mi o wikingach, o starych, poczciwych wikingach, którzy myśleli głównie o gwałtach i grabieżach. Przystanął i zmierzył ją wzrokiem, od błękitnych oczu aż po smukłe kostki. - Wiesz, czasami wyzwalasz we mnie barbarzyńcę - stwierdził, parząc, jak się rumieni. - Nawet o tym nie myśl - zagroziła. - Nie tutaj. Nie teraz. - W ogóle! Nigdy. - Moja filozofia życiowa każe mi nie akceptować słowa „nigdy" - odparł z błyskiem w oku. W parę godzin później dotarli do muzeum. Przejażdżka promem i spacer na wzgórze pomogły Kristine uspokoić skołatane nerwy. Po drodze mijali schludne domki z dachami krytymi czerwoną dachówką, otoczone zadbanymi ogrodami, pełnymi róż i ostróżek. Weszli do przestronnego, łukowo sklepionego holu z podłużnymi oknami po obu stronach. Pośrodku stał majestatyczny, smukły drewniany drakkar. Dziób, ozdobiony rzeźbioną głową smoka, wznosił się ponad ich głowami. Maszt nikł wysoko pod sufitem. Kristine nie kryła, że zrobiło to na niej wrażenie. Spacerowała między statkiem i pozostałymi dwoma łodziami, weszła na galerię, by z góry podziwiać drewniane twory ludzkiej wyobraźni i odwagi, na których twardzi wojownicy żeglowali po lodowatych oceanach. Uważnie oglądała szeroki kokpit z lawami dla wioślarzy, gdzie ludzi przed działaniem żywiołów chroniły jedynie niskie burty, obite skórami. - To musieli być szaleńczo odważni faceci - westchnęła w zamyśleniu. - Wyruszali w nieznane taką niepozorna łódką - Trzydzieści osób na pokładzie i morze... - Statek kształtem przypomina kobietę.
- A zdobią go rzeźby przedstawiające wojnę i śmierć - dodała Kristine i z uśmiechem zwróciła się do Larsa: - Dzięki, że mnie tu przyprowadziłeś. W tym miejscu czuje się historię! Przyjaźnie pogłaskał ją po policzku. - Ja nie... - Co takiego? - zaniepokoiła się. - Nie, nic. - Zerknął na zegarek. - Pora coś zjeść. - Nie potrafię cię rozgryźć, Larsie Bronstad - stwierdziła niespodziewanie. - Ty także jesteś bardzo tajemnicza, Kristine. Chodź, umieram z głodu. Znaleźli restaurację nad wodą i zjedli smorbrod, rodzaj kanapki z krewetkami i świeżą sałatą. Kristine zauważyła, że jej partner jest nie tylko inteligentny, lecz także tolerancyjny w swoich poglądach. Świetnie się bawiła w jego towarzystwie. Jedyny problem stanowił niepokojący pociąg fizyczny, jaki do niego czuła. To nie pozwalało jej traktować Larsa jak zwykłego towarzysza podróży. Wystarczyło, że wziął ją za rękę, a nogi się pod nią ugięły i zaschło jej w ustach. Kiedy skończyli posiłek, nie pozwoliła za siebie zapłacić. Wstali i ruszyli dalej przez labirynt urokliwych uliczek. Gdy mijali stragan z wiśniami, Lars kupił trochę i poczęstował Kristine. Były wielkie i soczyste jak te, które uprawiał jej ojciec, zanim zbankrutował. Zapach owocu przyniósł wspomnienie o farmie, na której spędziła dzieciństwo i gdzie po raz pierwszy zrozumiała, że małżeństwo rodziców nie należy do idealnych. Z zamyślenia wyrwał ją kapiący po brodzie lepki sok. Zanim zdążyła sięgnąć po chusteczkę, Lars zręcznym ruchem otarł jej buzię i - na co zupełnie nie była przygotowana - pocałował. - Nie, nie chcę... - wybełkotała nerwowo, odpychając go od siebie.
- Czekałem na ten pocałunek od wczorajszego wieczoru - wyjaśnił z niezmąconym spokojem, po czym jak gdyby nigdy nic zaproponował jej kolejną wisienkę. Przez chwilę nie mogła złapać tchu. Miała dwadzieścia trzy lata i zarówno Philippe, jak i Andreas pocałowali ją, zanim zdążyła wyjaśnić, że oczekuje od nich jedynie towarzystwa w podróży. Czuła, jak serce wali jej w piersi. Nie chcąc, by Lars zauważył zmieszanie, sięgnęła do torebki, udając, że szuka chusteczki. Wrócili do Oslo promem, minęli zatłoczony port i masyw zamku Arnhus. Spacerowali po mieście, oglądając wystawy, gdy Lars zatrzymał się nagle przed sklepem oferującym typowe norweskie swetry i zapytał: - Pójdziemy na kolację? - Nie stać mnie na jedzenie w restauracjach dwa razy dziennie - odparła zgodnie z prawda. - Zapraszam cię, będziesz moim gościem - nalegał ostrożnie; - Nie mogę się zgodzić. Lars. Nie mam tyle pieniędzy, żeby się odwdzięczyć. - Twoje towarzystwo jest dla mnie największym podziękowaniem. - Może tobie to wystarcza, ale mnie nie - odparta niepewna, czy żartuje, czy też mówi poważnie. - Kristine, jesteś gościem w moim mieście! - Nie chcę cię wykorzystywać. Lars. W ciągu ostatnich dwóch lat poznałam wielu mężczyzn i nie lubiłam być ich dłużniczką. - Jesteś niebywale skrupulatna. - Wzruszył ramionami, usiłując pohamować złość. - I do tego masz chorobliwie niezłomne zasady. - Po prostu mam zasady. - Zasady są po to, by je łamać.
- Nic, Lars, mylisz się. - Wyjaśnijmy sobie jedno. Nie chcesz zjeść ze mną kolacji czy cię na nią nie stać? - zapytał, gdy mijali hałaśliwą grupkę Amerykanów. Kristine westchnęła, wspominając bogato rzeźbiony sta - tek wikingów łączący w sobie męską siłę i kobiecy wdzięk. - Nie wiem, Lars, sama nie wiem. Nie interesuje mnie letnia przygoda... - Mnie też nie. - Więc o co chodzi? W poniedziałek wyjadę i już tu nie wrócę. - Kristine, pytałem cię, czy masz ochotę zjeść ze mną - Tak, ale... - Stanowczo nie potrafiła kłamać. - W takim razie zapraszam cię na jutro do mojej babci, do Asgardu. Wstęp wolny - dodał, zanim zdążyła się sprzeciwić. - Niech będzie - poddała się od razu. Pomysł odwiedzenia prawdziwej norweskiej rodziny bardzo przypadł jej do gustu. - Spodobasz się babci - uśmiechnął się przewrotnie. - Przyjadę po ciebie o wpół do siódmej - dodał i ruszył przez plac, zostawiając Kristine samą pod domem. Zła z powodu tak bezceremonialnego porzucenia, zawołała za nim: - Widać, że żadna ci nie odmawia! Zatrzymał się i spojrzał w jej kierunku. - Kristine, na Boga, czy wyobrażasz mnie sobie jako donżuana pośród kobiet?! Mimo dzielących ich metrów nadal czuła jego bliskość. - Tak! Widocznie kobieta musi wyjechać z Norwegii, aby móc w pełni docenić seksownego mężczyznę - odpaliła, zapominając o ostrożności i dobrym wychowaniu. Lars zaśmiał się. - Dziewczynka, która wyjechała z Norwegii w wieku trzech lat. wyrosła na piękną kobietę.
- Kto, ja? - zapytała z niedowierzaniem. Rozejrzał się wokoło. - Nikogo innego tu nie ma. - Piękne kobiety malują się, elegancko ubierają i chodzą do fryzjera. Ja obcinam sobie włosy sama nożyczkami do paznokci. - Jesteś najpiękniejszą kobietą, jaką kiedykolwiek widziałem - odparł niewinnie. Kristine wiedziała tylko jedno: pragnie tego mężczyzny jak żadnego innego. Czuła się wprost opętana przez palące, zwierzęce pożądanie. Doprawdy, plac w centrum miasta nie jest odpowiednim miejscem na dawanie upustu żądzom? - Ja... Muszę już iść - wymamrotała. - Zobaczymy się jutro. - Odwróciła się i ruszyła prawie biegiem. Miała rozpalone policzki i błyszczące oczy. Powiedział, że jest najpiękniejszą kobietą, jaką kiedykolwiek widział. Nie, stanowczo nie powinna ryzykować kolejnego spotkania. Następnego dnia Kristine zwiedziła Galerię Narodową. Jej uwagę przykuły dwa portrety Muncha. Pierwszy przedstawiał młodą kobietę w czarnej sukni z wysokim kołnierzem, z rękami złożonymi skromnie na podołku i włosami spiętymi w ciasny kok. Drugi - półnagą Madonnę z rozwianym włosem. Do której z nich była bardziej podobna? A może do żadnej? W jej głowie kłębiło się wiele pytań, z których większość pozostawała bez odpowiedzi. Myśl o wieczornym spotkaniu z Larsem napawała ją przerażeniem. Usiłowała nawet znaleźć jego numer w książce telefonicznej, ale widocznie musiał mieć zastrzeżony. Czy zresztą potrafiłaby się zdobyć na odwołanie spotkania? Po powrocie do domu Kristine wzięła prysznic i ubrała się w jedyną sukienkę, jaką ze sobą przywiozła. Gdy zadzwonił dzwonek do drzwi, przeglądała się w łazienkowych lunach.
Nim poszła otworzyć, wzięła głęboki oddech, usiłując uspokoić rozszalałe serce. Lars był ubrany w jasnopopielatą, letnią marynarkę, dobraną kolorem koszulę i gustowny krawat. Wyglądał imponująco. - Cześć - przywitała się, gestem zapraszając gościa do pokoju. Nie odpowiedział, przyglądał się jej w milczeniu. Sukienka dyskretnie podkreślała jej kształtne piersi i biodra. Odłożył na stolik bukiet kwiatów i położył dłonie na nagich ramionach Kristine. - Jeśli cię rzadko dotykam, to tylko dlatego, że zbyt moc no cię pragnę - powiedział po chwili. - Jeszcze się nigdy z nikim nie kochałam - odparła szczerze. - Na kogo czekałaś? - zapytał, nie okazując zdziwienia. - Na nikogo. Po prostu... - Jesteś taka piękna! Przy tobie zapominam o bożym świecie - przerwał, dosłownie pochłaniając ją spojrzeniem. Gdyby ją teraz pocałował, byłaby zgubiona Cofnęła się gwałtownie. - Lars, zrozum, nie chcę się angażować... Pogłaskał ją czule po ramionach. - Rozumiem. Prędzej czy później powiesz mi, dlaczego - szepnął. - Nie muszę ci niczego wyjaśniać - odparła, na moment odzyskując rezon. - Miejmy nadzieję, że twoja babcia jest mniej dociekliwa niż ty - dodała z przekąsem. - Zobaczymy. - Figlarnie zmrużył oko. - A propos babci, przywiozłem ci róże z Asgardu - powiedział, wręczając Kristine wyczarowany nie wiadomo skąd bukiet kwiatów o wielkich, wonnych płatkach. - I uważaj - dodał, uśmiechając się przekornie - bo mają kolce równie ostre, jak twój scyzoryk.
- Są piękne, dziękuję. Wstawiła kwiaty do kryształowego wazonu i opuścili mieszkanie Haralda. Czekający na dole ciemnozielony jaguar już jej nie zaskoczył; taki wóz pasował do Larsa. Wkrótce jechali malowniczą drogą, pnącą się wśród zieleni po zboczu niewysokiego wzgórza. - To wszystko należy do mojej babci - wyjaśnił Lars. - Zaraz dojedziemy do domu. Zza zakrętu wyłonił się okazały kamienny budynek. - Mieszkasz tutaj? - zapytała .Kristine spłoszona widokiem ponurej, szarej bryły rezydencji. - Na razie tak. Kristine wysiadła z auta i Lars poprowadził ją do wejścia z szerokimi schodami, których strzegły dwa potężne gryfy. Na progu powitał ich lokaj i powiódł do salonu. Kristine zdążyła rzucić okiem na ciemną podłogę, bogato zdobione meble i ponure obrazy na ścianach, gdy usłyszała, jak Lars mówi: - Bestemor, chciałbym ci przedstawić Kristine Kleiven. Kristine, to moja babcia. Marta Bronstad. Dostojna, siwowłosa dama, odziana w ciężką ciemnozieloną suknię z tafty, uprzejmie podsunęła jej pomarszczoną dłoń. Na bladych wargach pojawił się ledwie widoczny uśmiech. Chyba oczekuje, że pocałuję ją w mankiet, pomyślała Kristine, czując, iż jest poddawana próbie. - Dobry wieczór, pani Bronstad - powiedziała grzecznie. - Bardzo dziękuję za zaproszenie na kolację - dodała i uścisnęła wyciągniętą dłoń. - Fru Bronstad - poprawiła starsza pani. - Niestety, prawie nie mówię po norwesku. - Lars mówił, że urodziła się pani w Norwegii. Dlaczego ojciec pani zdecydował się opuścić ojczysty kraj? - Być może, podobnie jak jego przodkowie wikingowie, pragnął odkryć nowe ziemie - odparła swobodnie Kristine,
częstując się przyniesioną przez lokaja sherry. - A co zrobił, gdy już je odkrył? - Kupił sad i hodował wiśnie. Kirsbaer - tak się mówi, prawda? - Spojrzała pytająco na Larsa, ale natychmiastowe wspomnienie pocałunku sprawiło, iż musiała odwrócić głowę ku staruszce. - Zawsze pani tu mieszkała, Fm Bronstad? - Tak. Po mojej śmierci majątek odziedziczy mój najstarszy wnuk, Lars. A zatem ta ponura posiadłość pewnego dnia będzie należała do Larsa, pomyślała Kristine. bezskutecznie usiłując sobie wyobrazić, że sama czeka na spadek. W głębi duszy poczuła ulgę. Odkrycie, kim jest. Lars, sprawiło, że stał się znacznie mniej interesujący. Typowy synek z dobrego rodu. który nie musi martwić się o byt, bo zapewniły mu go całe pokolenia przodków. - To jeszcze nic pewnego - wtrącił Lars. Marta Bronstad zmierzyła wnuka bacznym wzrokiem, by po chwili ponownie zwrócić się do Kristine: - Przyjechała pani do Norwegii odwiedzić krewnych, panno Kleiven? - Między innymi - odparła Kristine, tracąc na chwilę pewność siebie. - W tej chwili mieszkam u mojego kuzyna. - Skąd pochodzi pani ojciec? - Z Fjaerland. - Ach, tak... Farmerska kraina - skwitowała wyniośle Fru Bronstad. Kristine poczuła, że krew zaczyna burzyć się jej w żyłach. Już miała na końcu języka celną ripostę, gdy zjawił się lokaj i poprosił do stołu. Babcia Larsa wstała, szeleszcząc suknią i połyskując diamentowymi kolczykami. Wnuk podał jej ramię i ruszyli do jadalni. Kristine, chcąc nie chcąc, poszła za nimi. Kolację podano na stole, przy którym zmieściłoby się swobodnie dwadzieścia osób. Onieśmielający blask sreber i
kryształów sprawił, iż Kristine Z rozczuleniem wróciła myślami do starego stołu z sosnowego drewna w kuchni matki. przy którym jadano prostymi, chłopskimi sztućcami, przywiezionymi z Fjaerland. Ucztę otworzyły dzwonka śledzia w smakowitym sosie. Niepewna, jak ma się zachować, czekała, aż Lars wybierze odpowiednie sztućce. Drgnęła, słysząc głos Marty Bronstad - Czy rodzice pani jeszcze żyją, panno Kleiven? Kristine przytaknęła. - Ma pani braci tub siostry? - Mam czterech młodszych braci - odparła, maskując zniecierpliwienie. - Praktycznie ich wychowałam, bo moja mama od lat ma kłopoty ze zdrowiem. Gdy najmłodszy z chłopców skończył szesnaście lat i wyjechał z domu, ja także wyjechałam. Od tej pory cały czas jestem w podróży. - Żeby podróżować, trzeba mieć pieniądze - zauważyła staruszka. - Pracowałam od szesnastego roku życia, oszczędzając każdy grosz. Ponadto w Grecji i Francji znajdowałam sobie dorywcze zajęcia. W Norwegii też będę musiała to zrobić, jeśli nadal chcę jeść - uśmiechnęła się ostrożnie. Starsza pani rzuciła jej lodowate spojrzenie. - A więc nie ma pani pieniędzy. Lars poruszył się niespokojnie, lecz Kristine, od dzieciństwa przyzwyczajona radzić sobie z ojcem, nie zamierzała się ugiąć przed Martą Bronstad. - To prawda, nie mam pieniędzy. Nie mam też zamiaru korzystać z cudzych - powiedziała, zanim Lars zdążył się odezwać. - Jest pani bardzo bezpośrednia, panno Kleiven. Za moich czasów młode panienki tak się nie zachowywały. - Byłam dziś w Galerii Narodowej i widziałam portret młodej kobiety ubranej w czarną suknię, która równie dobrze