ziomek72

  • Dokumenty7 893
  • Odsłony2 248 086
  • Obserwuję984
  • Rozmiar dokumentów26.3 GB
  • Ilość pobrań1 302 991

fim_26_2016

Dodano: 8 lata temu

Informacje o dokumencie

Dodano: 8 lata temu
Rozmiar :12.5 MB
Rozszerzenie:pdf

fim_26_2016.pdf

ziomek72 CZASOPISMA TYGODNIKI Fakty i Mity 2016
Użytkownik ziomek72 wgrał ten materiał 8 lata temu.

Komentarze i opinie (0)

Transkrypt ( 25 z dostępnych 32 stron)

WIERNI NIE CHCĄ KOŚCIOŁA SOBÓR (PRAWIE) WSZECH- PRAWOSŁAWNY KLAUZULA SUMIENIA NA EKSPORT NIEPEWNY LOS POLAKÓW W ANGLII JEDZIEMY AUTOSTOPEM... Wojna Ludów w Europie Kryzys Unii Europejskiej, antyemigrancka histeria, strach przed „obcymi”, napady na cudzoziemców, dojście do władzy prawicowych radykałów... Czy Polsce i Europie grozi wojna wszystkich ze wszystkimi? str. 3 str. 16 str. 17 str. 29 str. 19 str. 7 str. 6 Collage: T.K.WWW.FAKTYIMITY.PL Nr 26 (852)

KSIĄDZ NAWRÓCONYstrona 2 nr 26 (852) 1–7.07.2016 r. Fakty i Mity K ażdy z nas żyje życiem wewnętrznym i zewnętrznym. O ile to pierwsze jest sferą prywatną, do której dostępu broni nawet prawo, o tyle „życie według ciała” wręcz domaga się ingerencji. Ciało bowiem ma swoje liczne potrzeby, które trzeba zaspokoić, żeby po prostu przeżyć. A jed- nak niektórzy gotowi są zostawić je własnemu losowi. Oczywiście traktują tak wyłącznie ciała innych, nie swoje. Według licznych ba- dań większość ludzi nie pragnie uczestniczyć w wyścigu szczurów ani zarabiać grubych milionów kosztem zdrowia, nerwów, życia rodzinnego. Większość pragnie spokojnej stabilizacji i zaspokojenia podstawowych potrzeb i dążeń na miarę czasów – mieć wygod- ne mieszkanie, dobrze się odżywiać, kształcić, skutecznie leczyć, odpoczywać w weekendy i urlopy. Niestety, liczba ludzi na świecie, którzy żyją w ten sposób, tj. godnie, systematycznie spada. Powodem jest narastający przepływ kapitału od biedaków do najbogatszych. Przepływ niekontrolowany, ale w nie- których krajach wręcz sterowany lub wymuszany. Obecnie połowę majątku ludzkości posiada 1 proc. najbogatszych, a 75 proc. najuboższych ma zale- dwie 3 proc. globalnych zasobów. Tyle samo ludzi żyje wyłącznie z pracy; nie zgromadzą oni żadnych oszczędności. 200 milionów dzieci nieustannie gło- duje, z czego 4 miliony każdego roku umiera z gło- du. Utarte powiedzenie: „biedny, bo głupi” wyparła zasada: „biedny, bo takim go uczyniono”. Człowiek nie wybiera, w jakiej rodzinie się rodzi. Biednym czynią go rodzice i państwo, które nie potrafi lub nie chce walczyć z dziedziczeniem biedy. Ci, których nie stać na opłacenie studiów czy kursów, zarabiają mało i nie mają szansy na oszczędzanie. Wszystko wydają, a jeszcze im brakuje, więc się zapożyczają. Tymczasem bogaci od pokoleń kumulują majątki, które same się pomnażają. Same? Właściwie tak, ponieważ większa część dóbr pochodzi ze spadków i najróżniejszych lokat, a nie z pracy wytwórczej czy inno- wacji. Z budowy domu korzyści czerpie nie tylko inwestor, ale też firma budowlana, jej pracownicy, geodeta, wytwórca materiałów i państwo, które ściąga od nich podatki. Lokatą „karmi się” tylko ten, który inwestuje, oraz przebogaty bank. Gospodarka rynkowa prawie wszędzie wyparła realny socja- lizm, ale i ona przeważnie się nie sprawdza. Podobnie jak na ogół przypisana do niej demokracja. Powodem i zarazem skutkiem tego stanu rzeczy jest m.in. dziedziczona bieda – podobnie jak w przy- padku jednostek. Państwa słabo rozwinięte gospodarczo (ale też intelektualnie i mentalnie) zachowują się jak desperaci, którzy ra- tują swoją aktualną egzystencję „chwilówkami” i wyprzedażą. Na przykład w 1996 r. rząd Brazylii, broniąc się przed bankructwem, czyli własnym upadkiem, wprowadził bardzo wysoką stawkę pro- centową wykupu państwowych obligacji, tzw. SELIC. W 1999 r. płacono nawet 45 proc. rocznie za taką lokatę, podczas gdy inflacja była jednocyfrowa. Miliardy, kosztem biedniejącego kraju, zarobili bankierzy i rentierzy skupujący obligacje. Swoje zyski natychmiast powtórnie lokowali w papiery wartościowe. Skarb państwa się zadłużył, inflacja się rozszalała, ale kolejne rządy powtarzają ten schemat, bo to daje im bieżącą kroplówkę na przetrwanie. Brazylia, Wenezuela i wiele innych krajów, mimo wielkich złóż ropy, bankru- tują. Biedacy stają się nędzarzami. A najbogatsi? Wkrótce przestaną pożyczać rządom, które ich futrowały i przeniosą się na inne rynki, jeszcze niewyssane. Gdyby finansiści byli zobligowani do płacenia podatków w krajach, w których przeprowadzają swoje operacje fi- nansowe na żywych ciałach obywateli, gdyby musieli choć część dochodów przeznaczyć na rozwój i nowe miejsca pracy – sytuacja wyglądałaby inaczej. Ale takiego przymusu nie ma. Zamiast więc ryzykować na przykład promocję nowego produktu, pisać biznes- plany i czekać lata na zyski, miliarderzy wolą spekulacje finansowe, które przynoszą im minimum 5, a nawet kilkaset procent rocznie. Tymczasem produkcja na świecie rośnie ok. 1,7 proc. rocznie. Zaledwie 1,7 proc. tej góry zysków krążących pomiędzy fun- duszami i bankami, tj. pośrednikami, a de facto pasożytami, wy- starczyłoby, aby w krajach żywicielach sfinansować przebudowę gospodarek „chwilówkowych” na inkluzywne i bardziej konkuren- cyjne. Ale sam rynek niczego nie ureguluje, o czym świat przeko- nał się boleśnie w 2008 roku, kiedy wybuchł globalny kryzys. Na nim też zarobili najbogatsi pośrednicy, a stracili najbiedniejsi po- datnicy. Rozwinięte państwa Zachodu już wiedzą, że mechanizmy rynkowe wręcz sprzyjają dziedziczeniu biedy i kumulacji bogactwa w rękach nielicznych, co w końcu uderza także w samych boga- czy, którzy nie mają komu sprzedawać swoich produktów, w tym lokat. Skandynawowie jako pierwsi zarzucili zgubną teorię Hiltona Friedmana puszczenia ekonomii na żywioł, w którym słabsi są mu- chami, a silniejsi pająkami. W zamyśle Friedmana silni – bardziej operatywni, mądrzejsi – poprzez swoje inwestycje mieliby karmić słabych, podciągać ich do klasy średniej, stwarzać miejsca pracy. Ale czy pająk pomoże musze? Czy będzie ją karmił? Raczej ją pożre i będzie się oglądał za następną. W niby demokratycznym systemie Friedmana (a ostatnio tak- że jego uczniów i epigonów) brak demokratycznej dystrybucji zysków. System ten nie uwzględnia również powiązania eko- nomii z życiem społecznym, kulturą, edukacją. Owszem, to silniejsi i mądrzejsi powinni nami rządzić, kierować firmami, inwestować. Ale niekoniecznie muszą to być najbogatsi. Sprawiedliwość społeczna domaga się rów- nego dostępu do edukacji, równego startu, równych szans. A także solidarności z tymi, którzy pozostali w tyle. Choćby dlatego, że oni również swoim wkła- dem w konsumpcję i ciężką pracą nabijają kieszenie liderów – utrzymują cały wolny rynek. W zamian za to oferuje się im często uwłaczająco niskie zarobki lub do- broczynność, czyli ochłapy z pańskich stołów. Niestety, tą błędną drogą poszła również III RP, za prze- wodem Balcerowicza, friedmanowskiego ucznia. Zawrócić z tej drogi na system solidarnościowy, na przykład ten skandynawski, będzie bardzo trudno. Raczej żaden polski rząd nie porwie się na wprowadzenie podatku PIT ponad 50 proc. dla najbogatszych czy też opodatkowania progresywnego od spekulacyjnego kapi- tału, co postulują wielcy współcześni ekonomiści Tobin i Piketty. Rządzący boją się wprowadzać niepopularne wobec elit reformy, które mogą pogrążyć ich aktualne rządy, a zaowocują po kilku la- tach, kiedy u steru jest już zwykle polityczna konkurencja. Grunt to dobre ratingi i spokój społeczny. A ten zapewnią kolejne ochłapy (np. 500+), darmowe obiadki z dotowanego Caritasu i opieka du- chowa Kościoła. Tymczasem państwo rzucone na żer finansowych spekulantów coraz bardziej się zadłuża, a ludzie wciąż dziedziczą biedę, bez szans na godne życie. Mechanizm ten zaczął dotykać także państwa UE (Grecja), a w następnej kolejności pogrąży rynki wschodzące, w tym Polskę. IV RP, mająca w podtytule „państwo solidarne”, nie zapobieże temu upadkowi. Choć trzeba przyznać, że PiS wprowadza przynajmniej półśrodki – opodatkowanie hipermar- ketów, zakaz transferu zysków do rajów podatkowych, zwiększo- ny nadzór nad Spółkami Skarbu Państwa. Platforma i PSL wolały chować głowy w piasek. Łatwiej bowiem i bezpieczniej zawiadywać kupą kamieni, niż zbudować z nich solidny dom. JONASZ Demokracja pasożytów Niewielka większość głosujących Brytyj­ czyków (52 proc.) opowiedziała się za wyjściem ich kraju z Unii Europejskiej. Wszyscy są zaskoczeni – zarówno spraw­ cy tego zamieszania o trudnych do przewi­ dzenia skutkach, jak i reszta Europy. Także Polacy mieszkający w Brytanii znaleźli się na rozdrożu. Sprawę opisujemy i komentu­ jemy w wielu tekstach tego numeru. Mateusz Kijowski, przewodniczący Komitetu Obrony Demokracji, został za­ atakowany i pobity na Dworcu Centralnym w Warszawie. Smutne jest to, że nikt z przechodniów mu nie pomógł ani nie za­ reagował. Europoseł Zbigniew Kuźmiuk z PiS wiesz­ czy, że Antoni Macierewicz będzie kiedyś stał w Polsce na pomnikach za „uczynienie wschodnich rubieży Polski bezpiecznymi”. Wierzymy, że Macierewicz trafi na pomni­ ki, jeśli PiS dostatecznie długo wytrwa przy władzy. Trafi na pomniki, a potem do skła­ dów pomnikowych osobliwości. Gdy nastą­ pi zmiana ekipy politycznej. O łapówkarstwo i protekcję jest oskarżo­ ny Józef J., pisowski starosta rzeszowski. Rozmowa o łapówce z jego udziałem zosta­ ła nagrana. Jak widać, nagrywano nie tyl­ ko „u Sowy”. Kto mieczem wojuje, od mie­ cza ginie. Przemysław Wipler, dawna gwiazda PiS, a obecnie w partii KORWiN, został skazany przez sąd pierwszej instancji na 6 miesięcy więzienia w zawieszeniu. Został uznany za winnego naruszenia nietykalności policjan­ tów i znieważenia ich w czasie pijackiej bur­ dy w 2013 r. Fundusz inwestycyjny Media Investment Fund i zależna od niego spółka MDFI Media Holdings nabyła akcje koncernu medialnego Agora (m.in. „Gazeta Wyborcza”). Nie byłoby w tym nic dziwnego, gdyby nie fakt, że wspo­ mniane formy należą do słynnego spekulan­ ta giełdowego Georga Sorosa, a akcje odku­ piono od spółek Skarbu Państwa. Oznacza to ucieczkę Agory i jej środowiska przed wpły­ wami firm kontrolowanych przez PiS. W Przemyślu doszło do przepychanek mię­ dzy ukraińską procesją a polskimi nacjonali­ stami. Ukraińcy upamiętniali „bohaterów wo­ jennych”, a narodowcy podejrzewali, że cho­ dzi o „bohaterów” UPA. 36 osób zginęło i ponad 100 zostało ran­ nych po ataku terrorystycznym na lotni­ sko w Stambule. Władze tureckie twierdzą, że sprawcami są ludzie powiązani z tzw. Państwem Islamskim. To trochę dziwne, bo dotąd Turcja słynęła z cichej życzliwości wobec tej odmiany islamistów. Czarna nie­ wdzięczność ISIS czy rząd myli tropy? FAKTY Komentarz naczelnego Osoby, które chciałyby napisać do redaktora naczelnego „Faktów i Mitów”, mogą to zro- bić, kierując korespondencję na adres: Roman Kotliński s. Mariana Areszt Śledczy w Łodzi ul. Smutna 21 91-729 Łódź

GORĄCY TEMAT strona 3Fakty i Mity nr 26 (852) 1–7.07.2016 r. N ienawiść z wir- tualnej prze- k s z t a ł c a s i ę w realną. Agre- sorzy zapomi- nają, że nie są w Internecie i uderzają już nie sło- wem, tylko pięścią. Mogą liczyć na poklask podobnych sobie. Ci po- rządni mają obowiązek stanowczo reagować. Zwłaszcza politycy, któ- rzy wykorzystują każdą okazję do zdobycia poparcia. Nawet pobicie obcokrajowca. Niestety, rzadko płomiennym deklaracjom towarzy- szą konkretne działania. Napastnicy są konkretni. Jak ci z Torunia. „Prawdziwi Polacy” zapytali zagranicznych stu- dentów, czy znają język polski. Nie czekając na odpowiedź, zaczęli ich bić. Zaatakowany Turek znalazł się w szpitalu ze wstrząśnieniem móz- gu. Jeden z agresorów, 21-latek, miał już wcześniej kłopoty z pra- wem. Prokuratura uznała ten incy- dent za atak na tle narodowościo- wym. Pobici przebywają w Polsce w ramach studenckiego programu wymiany Erasmus. Z uchodźstwem nie ma on nic wspólnego, ale taki- mi szczegółami nasiąknięci propa- gandą „obrońcy polskości” się nie przejmują. „Ciapaty to ciapaty”. Pod tę kategorię – jak pokazuje przypadek toruński – podpada na- wet Włoch. Ubolewa z powodu ataku rektor Uniwersytetu Mikołaja Kopernika w Toruniu. Boleje także prezydent miasta Michał Zaleski. „W na- szym mieście nie ma przyzwolenia na chuligańskie wybryki i akty prze- mocy wobec kogokolwiek. Nie ule- ga jednak wątpliwości, że występek przeciw naszym gościom z zagranicy narusza wizerunek Torunia. Należy więc wyraźnie zaznaczyć, że Toruń nie przestaje być miastem otwartym, tolerancyjnym i gościnnym. Dokła- damy wszelkich starań, by wzmocnić poczucie bezpieczeństwa mieszkań- ców, studentów i turystów” – napisał w specjalnym oświadczeniu. Włodarz wzruszająco i pod- niośle lamentuje, a tymczasem pod nosem ma koryfeusza polskiej nienawiści – Tadeusza Rydzyka. Prezydent Zaleski bywa na oficjal- nych uroczystościach Radia Ma- ryja i „dzieł przy nim wyrosłych”. Ostatnio uczestniczył w konsekracji świątyni Najświętszej Maryi Panny Gwiazdy Nowej Ewangelizacji i św. Jana Pawła II. Do tegoż kościoła – donosi jeden z tabloidów – popro- wadzi wyremontowana na koszt sa- morządu droga. Przebudowa 800 metrów traktu kosztować będzie blisko 2 mln zł. Tak się w Toruniu walczy z nietolerancją, sponsorując jej symbol… Podobny przypadek ataku na zagranicznych studentów miał miejsce ledwie miesiąc wcześ- niej w Bydgoszczy – po sąsiedzku z Toruniem. Napadnięto czterech Turków oraz dwójkę studentów z Czech i Słowacji. Ci również przebywali w Polsce w ramach pro- gramu Erasmus. Napastnicy wzno- sili rasistowskie okrzyki, niektórzy mieli patriotyczne motywy na ko- szulkach. Honor naszego kraju ra- tuje Polak, który stanął w obronie gości. Zdarza się, że agresorzy na- wet po zatrzymaniu przez policję nie okazują skruchy. Tak było z 37-latkiem z Łodzi, który zaatakował pod koniec maja młodą Algierkę. Rasista najpierw obrażał kobietę, potem zaczął ją kopać. Była to jego druga napaść na tę samą kobietę w ciągu miesią- ca. Gdy wychodził z budynku sądu – skąd posłano go na trzy miesiące aresztu śledczego, ponieważ stwarza zagrożenie – rzucił do kamery, że „nie żałuje, bo islam trzeba tępić”. To znakomity przykład antyimigran- ckiej logiki: uchodźcy to dorośli, sil- ni mężczyźni, którzy przyjeżdżają do Europy pobierać zasiłki i tworzyć siatki terrorystyczne. Należy więc bić… studentów i kobiety. Nieważ- ne zatem, kim zaatakowany w rze- czywistości jest, ważne, że wpisuje się w schemat obcego, „nachodźcy” (tak lubią mówić o przybyszach). Agresorzy mają poparcie in- ternetowych „patriotów” i specja- listów od wszystkiego. „Dziś za- mazuje się ich twarze, ale kiedyś ci ludzie będą uznani za bohaterów” – pisze jeden z takich „mędrców”. Bo w ich mniemaniu każdy muzułma- nin to terrorysta popierający ISIS. Tymczasem nie wszyscy wyznawcy islamu są zwolennikami tzw. Pań- stwa Islamskiego. Żeby nie było tak łatwo, ma ono swoich sprzymie- rzeńców także wśród… chrześcijan. W Burkina Faso 5 proc., a w Nige- rii 7 proc. wyznawców Chrystusa popiera ISIS (według danych Pew Research Center). Co ciekawe, na- pastnik z Łodzi jeszcze do września ubiegłego roku mieszkał w Wiel- kiej Brytanii. Ostatnie wydarzenia z tego kraju mogą być kubłem zimnej wody dla domorosłych politologów, któ- rzy swoją wiedzę o świecie czerpią z prawicowych grafik zamieszcza- nych na Facebooku. Okazało się bowiem, że Polak również może oznaczać imigranta. Przez brytyj- skich nacjonalistów bardzo niepo- żądanego. Udowodnili to londyńscy przeciwnicy imigrantów, którzy na fali Brexitu zaatakowali polską spo- łeczność. Tamtejsi narodowcy wypi- sali na budynku Polskiego Ośrodka Społeczno-Kulturalnego w Londy- nie hasła wzywające naszych roda- ków do opuszczenia ich kraju, kol- portowali także ulotki o podobnej treści. Referendum obudziło w Bry- tyjczykach nacjonalizm i oberwało się Polakom. Na incydenty zarea- gowała polska ambasada: „Jesteśmy głęboko zaniepokojeni ostatnimi in- cydentami o podłożu ksenofobicz- nym, wymierzonymi w Polaków oraz inne społeczności migrantów w Wiel- kiej Brytanii (…). Jednocześnie dzię- kujemy za wszystkie wyrazy wsparcia i solidarności z polską społecznością, które docierają do nas ze strony bry- tyjskiej opinii publicznej” – napisał Witold Sobków, ambasador RP w Londynie. Rzeczywiście, premier David Cameron jasno stwierdził, że „takie ataki muszą być tępione”, bo „ci ludzie, Polacy, którzy przyjechali do Wielkiej Brytanii, mają aktywny wkład w naszą gospodarkę”. Polscy nacjonaliści mieli okazję się przeko- nać, jak rzecz wygląda z drugiej strony. Kto mieczem wojuje, od mie- cza ginie. Nie należy się jednak wiele spodziewać. A już na pew- no nie po członkach Młodzieży Wszechpolskiej, którzy – korzy- stając z popularności polskiej re- prezentacji w piłce nożnej – chcieli wypłynąć ze swoimi rasistowski- mi poglądami. Piłkarze promują swoimi twarzami firmę odzieżo- wą Vistula. Podkarpacki oddział Młodzieży Wszechpolskiej przy- właszczył sobie reklamowe zdję- cie sportowców w garniturach, opatrując je podpisem „Wszyscy inni. Wszyscy biali”, a jednemu z zawodników domalowano bia- ło-czerwoną opaskę na ramieniu. Bezprawne wykorzystanie fotogra- fii spotkało się z ostrą reakcją fir- my. „Vistula Group SA (»Spółka«) informuje i oświadcza, że opubliko- wanie przeróbek zdjęć i treści przez Młodzież Wszechpolską – okręg podkarpacki nastąpiło bez wiedzy i zgody Spółki. Publikacje te są cał- kowicie sprzeczne z polityką Spół- ki. Spółka sprzeciwia się tego typu działaniom i podjęła odpowied- nie kroki prawne w przedmiotowej sprawie” – napisali jej przedstawi- ciele. Podobnie zareagował PZPN. Tyle dobrego. Gdyby wszechpolacy uważniej prześledzili wypowiedzi piłkarzy, być może nie przyszłoby im do głowy umieszczać ich wize- runku w rasistowskim kontekście. Tak o problemie uchodźców mó- wił w ubiegłym roku Robert Le- wandowski, ambasador dobrej woli UNICEF: „Rozumiem dyle- maty w tej kwestii, ale to oczywi- ste, że tysiące ludzi nie ruszyło do Niemiec, żeby tylko pobierać za- siłek. Widać, że są to osoby i całe rodziny zdeterminowane, aby ra- tować za wszelką cenę życie swo- je i swoich bliskich – nie z własnej woli opuszczają swój kraj”. Polscy nacjonaliści tymczasem nie mają dylematów. Swoje racje przekazu- ją z użyciem pięści. PIOTR CZERWIŃSKI piotr@faktyimity.pl Obcy do biciaCoraz częściej dochodzi do przypadków przemocy wobec cudzoziemców w Polsce. Społeczeństwo jakby obojętniało.

Z NOTATNIKA HERETYKAstrona 4 nr 26 (852) 1–7.07.2016 r. Fakty i Mity Myśli niedokończone C zy Kościół powinien przepraszać swo- je ofiary? Kościół… To znaczy właści- wie kto? Niemało zamieszania, choć tym razem głównie pozytywnego, wywołała wypowiedź papieża Fran- ciszka na temat stosunku Kościoła do ludzi homo- seksualnych. Papież wprawdzie nie poruszył tej sprawy z własnej inicjatywy, ale został zapytany przez dzienni- karzy. Pytano go, co sądzi o wypowiedzi ­Reincharda Marxa – jednego z nie- mieckich kardynałów – w kontekście masakry w Orlando. Otóż du- chowny przyznał, że to także katolicy przyczy- nili się do marginalizacji ludzi homoseksualnych i że ponoszą winę za homofobię. Franciszek przyznał rację Marxowi. Dodał też, że winą jest nie tylko marginalizacja, ale także wzbu- dzanie wrogich postaw, i rozszerzył katalog win Koś- cioła również wobec kobiet i ludzi ubogich. Stwier- dził, że wszystkim tym kategoriom ludzi należą się przeprosiny. Można by w zasadzie pochwalić Franciszka za tę dosyć wyjątkową wypowiedź, gdyby nie jeden drobny szczegół. Kto właściwie ma przeprosić ludzi homosek- sualnych (i innych)? Kościół? Ale kto to taki? Wydaje mi się, że w przypadku katolicyzmu nikt nie zrobiłby tego we właściwszy sposób niż papież. Przecież to on uważa się za głowę tego Kościoła. A jeśli tak jest, to właściwie dlaczego papież nie przeprosił? Na co czeka? Poza tym mówienie o „marginalizacji” i „wzbudza- niu niechęci” to są bardzo łagodne ogólniki. Kościół przyniósł śmierć tysiącom ludzi homoseksualnych. Zarówno wprost, jak i pośrednio – poprzez aktywne sianie nienawiści i uprzedzeń prowadzące do samo- sądów, napadów, pobić (więcej str. 26). A przecież jest jeszcze inna forma marginalizacji – zaszczute, stłamszone i zatrute ży- cie milionów ludzi przez dziesiątki pokoleń. Koś- ciół sieje swoją truciznę niemal od 2 tysiącleci – sieje także śmierć, upo- korzenie, zniewolenie kobiet. Może to i dobrze, że papież nie przeprosił. Jak można powiedzieć „prze- praszam” za ten koszmar i czuć się rozgrzeszonym? Winy Kościoła są tak wielkie, że tylko samorozwiąza- nie tej organizacji mogłoby być odpowiednią zapłatą za jej łajdactwa. W Polsce jednak nie zanosi się na przeprosiny, ani tym bardziej na samorozwiązanie. Tutaj biskupi mają znakomite humory i nie są skłonni do ewangelicznych gestów. Konsumują sukces swojej, czyli pisowskiej, władzy. Rozkoszują się swoim Dudą i klerycką mat- ką – Beatą Szydło. Ale upadek tych zadowolonych z siebie panów będzie wielki. ADAM CIOCH adam@faktyimity.pl A to przepraszam! Rze­czy po­spo­li­te D laczego Polka emi- grantka znajduje partnera na wyjeź- dzie, a Polak emi- grant musi obejść się smakiem? Temat na czasie. Opublikowa- no badania dotyczące naszych ro- daczek, które przez zasiedzenie są już prawie Angielkami. Duża część z tych dziewczyn, jeśli zacho- dzi w ciążę, to nie z krajanem, ale obcokrajowcem. Najczęściej z Bry- tyjczykiem. Później kolejno zapład- niają: imigrant z Afryki, z Azji, z innego kraju UE. W przypadku przyjezdnych Polaków płci męskiej jest już bardziej swojsko. Zdecydowana większość z nich, jeśli na obczyź- nie z kimś się sparzy, to z Polką właśnie. W sprawie wypo- wiadał się Bogusław Pawłowski, kierow- nik Katedry Biologii Człowieka na Uni- wersytecie Wrocław- skim. Profesor jest wyznawcą popularnej psychologii ewolucyj- nej, która pradziejowo tłumaczy relacje mię- dzyludzkie. Te współ- czesne tak samo. Pan Pawłowski nie poprzestaje na oklepa- nym „Polki są piękne i dlatego”. Podobną dysproporcję płciową wi- dać, kiedy „za chlebem” emigrują inne nacje, uchodzące za brzydsze. Dziewczyny mają branie u tubyl- ców, chłopaki niekoniecznie. „Kobieta podobnie jak szym- pansica (!) jest egzogamiczna, czyli opuszcza rodzinę czy grupę, aby iść do mężczyzny” – wyjaśnia profesor. Stąd fraza „wychodzić” za mąż. Teraz i mężczyznom zda- rza się wyprowadzać, zmieniać środowisko i iść na całość dla tzw. miłości, ale w prymitywnych gło- wach wciąż mamy zakorzenione, jak „być powinno”. Przynajmniej według zwolenników ewolucjoni- zmu, którzy dogłębnie potrafią wyjaśnić powodzenie Polek na obczyźnie. Kobiety i mężczyźni czym in- nym zachęcają płeć przeciwną. Te pierwsze wyglądaniem, ci drudzy – posiadaniem. Co oznacza, że przyjezdna dama może być absol- wentką podstawówki i zasuwać na zmywaku – jeśli jest atrakcyjna, będzie dobrą partią. Nawet gdy fundamentalne atrybuty nawa- lą, są inne, mniej ważne, ale też różnopłciowe. W przypadku pań – komunikatywność, bycie miłą. W przypadku panów – przynaj- mniej inteligencja i błyskotliwość, które mogą oszukać potencjalną partnerkę, że „jeszcze się doro- bi”. Gdyby taki Polak chociaż nauczył się sprawnie żartować w obcym języku, od razu pod- skoczyłyby jego akcje na ryn- ku matrymonialnym – prze- konuje profesor. Ale nie nauczy się. W rywalizacji lingwistycznej kobiety też mają łatwiej, i to „z na- tury” – szybciej zaczyna- ją mówić, szybciej opanu- ją obce języki i w ogóle przez całe życie są bar- dziej wygadane. JUSTYNA CIEŚLAK justyna@faktyimity.pl Polka potrafi Planeta małp Przez lata Polacy słyszeli, że nie należy im się nic od państwa. Okazuje się, że jednak można wprowadzić nowe świadczenie – 500+. Niestety, PiS sądzi, że tym jedynym zasiłkiem odfajko- wał budowę państwa opiekuńczego. Gdy słucham wicemini- stra pracy Bartosza Marczuka, to mam wrażenie, że dla niego to nie jest „500 plus”, tylko „500 zamiast” (...). To, w jaki spo- sób traktowani są opiekunowie osób niepełnosprawnych, jest zwykłym świństwem. Dostają żałośnie niskie zasiłki, nie mają urlopów, brak instytucji, które mogłyby ich odciążyć, a gdy dorobią sobie parę złotych, to zostają ukarani odebraniem świadczenia. I usłyszeli od PiS: żadnych złudzeń. To nie jedy- na grupa, którą zostawiono na lodzie. (Adrian Zandberg, partia Razem) Podobno na obchodach Czerwca ’76 roku więcej było bisku- pów niż robotników. Szczerze mówiąc, coś we mnie pęka i zaczyna mnie mało obchodzić, że Franciszek... Mam ochotę zapytać tych miłych staruszków o zapewne gołębich ser- cach i wielu rachunkach pozaciąganych u polityków i bi- znesu, iloma głośnymi listami duszpasterskimi się wykazali, żeby już w III RP ludzie pracy najemnej nie byli traktowani jak pańszczyźniana hołota? Księża infułaci od husarii, katoli- ckie instytucje ze śmieciowymi umowami, spece od co łaska, ale nie mniej niż..., upychania po misjach zdemoralizowanych mężczyzn, miłośnicy święcenia studzienek kanalizacyjnych, wyrobnicy okołofranciszkowego show „rewolucji miłości”, o której zapomną zaraz po odejściu tego papieża. Słowa o sprawiedliwości społecznej raczej nie przeszłyby im przez ustawione w odpowiednio świątobliwym rejestrze aparaty mowy. Za to zawsze ładnie jest wspomnieć o winach – ow- szem, obrzydliwej w swoich zbrodniach – komuny. Bo zawsze łatwiej się bije kijem martwego psa. Szczególnie, gdy nie- rzadko żyło się w przyjaźni z jego pchłami, w ramach odzy- skiwania tu i ówdzie okołokościelnych mająteczków. (Krzysztof Wołodźko, publicysta związany z mediami PiS) Paweł Kukiz wprost wyraził radość z rozpadu „eurokołcho- zu”. Basują mu w tym przedstawiciele Ruchu Narodowego (poseł Robert Winnicki, Artur Zawisza) czy partii KORWiN. Jest to najgłupsza możliwa reakcja na Brexit, przypomina- jąca radość karpi przed Bożym Narodzeniem. Nie ma dziś żadnego scenariusza osłabienia integracji europejskiej (o jej rozbiciu nie wspominając), który w minimalny choćby sposób byłby dla Polski i Polek korzystny. Słabe, nieefek- tywne państwo polskie z niewydolnymi instytucjami i mało produktywną i innowacyjną gospodarką, w wolnej euro- pejskiej konkurencji skazane jest na klęskę. Z pewnością znajdujemy się obecnie w bardzo napiętej i kłopotliwej sytuacji. Tym większe przerażenie budzić musi zupełna poznawcza i polityczna dezorientacja prawicy. Niestety, w kwestii Brexitu strona liberalna i proeuropejska też nie mają nic szczególnie mądrego do powiedzenia. Przez lata zamiast rzetelnej refleksji nad kierunkami rozwoju Europy była ona w stanie zaoferować jedynie bezmyślne wymachi- wanie unijną flagą na Paradach Schumana. (Jakub Majmurek, publicysta) To jest żałosne. To satysfakcja małego człowieka, że może człowiekowi dużo większemu zrobić kuku. Zbigniew Ziobro to robi, bo jest panem Zbyszkiem, a pan Zbyszek tak już ma. Jest małym, mściwym komarem, który roznosi zikę podejrzeń i zła. (Agnieszka Holland) Katolicy i inni chrześcijanie muszą prosić o wybaczenie nie tyl- ko osoby homoseksualne. Muszą prosić Boga, by wybaczył, że ich dyskryminowali i wzbudzali wrogie postawy wobec nich. (Papież Franciszek) Wybrali: AC, ASz

NA KLĘCZKACH strona 5Fakty i Mity nr 26 (852) 1–7.07.2016 r. KOLEGIUM KOLESI PiS zmienił ustawę o IPN. Dotychczasowej Radzie IPN skrócono kadencję. W jej miejsce powołano Ko- legium IPN. W jego skład weszli wybrani przez Sejm i Senat historycy: Sławomir Cenckiewicz, Jan Draus, Piotr Franaszek, Józef Marecki, Woj- ciech Polak, Tadeusz Wolsza oraz Krzysztof Wyszkowski, działacz opozycji w PRL. Wszyscy z po- parciem PiS. Odrzucono kandydatury prof. Antoniego Dudka i Andrzeja Kołodzieja zgłoszone przez PO. Prezydent scementował ten ultrakonserwatywny skład, powołując do Kolegium IPN kolejnych przedstawicieli PiS-owskiego betonu. Autora sławetnej „listy agentów” Bronisława Wildsteina oraz prawicowego histo- ryka prof. Andrzeja Nowaka, publikującego m.in. w „Gościu Niedzielnym”. Nawet na prawicy pojawiają się głosy, że ten brak pluralizmu nie przysłuży się IPN-owi. Do tej pory nie wsławił się obiektywnym upamiętnianiem historii. Teraz będzie zapewne jeszcze gorzej. ŁP ORDER NA ODCHODNE Prezydent kontynuuje politykę rozdawania państwo- wych odznaczeń ludziom zasłużonym dla Kościoła. Krzyż Komandorski z Gwiazdą Orderu Zasługi RP otrzy- mał abp Celestino Migliore, kończący swoją pracę ambasador Watykanu w Polsce. Order ów „nadawany jest cudzoziemcom i obywatelom polskim stale zamiesz- kałym za granicą, którzy swą działalnością wnieśli wybitny wkład we współpracę międzynarodową oraz współpracę łączącą Rzeczpospolitą Polską z innym państwami i naro- dami” (za stroną prezydent.pl). Współpraca Polska–Wa- tykan rzeczywiście kwitnie od wielu lat. Korzysta na niej wyłącznie ta druga strona. Papieski dyplomata będzie się musiał nieźle postarać, żeby podobne odznaczenie dostać od Władimira Putina, bowiem to w Rosji bę- dzie teraz nuncjuszem. ŁP RAZEM GROŹNIEJ To już wiadomość oficjalna: za lewicowe poglądy można dostać mandat. Taki morał wynika z opowie- ści Anny Marii Siwińskiej o przygodzie jej syna. Oskarża ona policjantów, że zatrzymali jej 20-letnie- go potomka tylko dlatego, że miał na plecaku znaczek partii Razem. „(…) w zaciszu, bez świadków, policjant- -kozak mówił, że nie lubi lewackich k…w i pedałów. Za- pytał, czy młody lubi w d…ę i czy bzyka się z pedałem Zandbergiem. Zapytał, czy jest komunistą, czy tylko lewa- cką spie…liną”. Chłopak został ukarany 600-złotowym mandatem za „wprowadzenie funkcjonariusza w błąd i używanie słów uznanych za obraźliwe”. Policja widzi to inaczej: „Przyczyną interwencji nie był jakikolwiek emble- mat na plecaku, a fakt, że mężczyzna leżał w miejscu publicznym, sprawiając wrażenie osoby nieprzytomnej, która może wymagać pilnej pomocy” – tłumaczy rzecz- nik. Matka zwolennika Razem podtrzymuje swoją wersję i zamierza zaskarżyć mandat oraz funkcjonariuszy. We- dług oficjalnej wersji wygląda na to, że „pilna pomoc” od funkcjonariuszy może być wyłącznie wysokim man- datem… ŁP TOWARZYSKI PUSTELNIK Wojciech P., zakonnik karmelita, jest podejrzany o molestowanie 14-letniego chłopca. Duchowny od roku mieszkał w Dębowcu, gdzie miał prowadzić życie pustel- nicze. Nie zamykał jednak drzwi swego eremu (dom pu- stelnika). W lutym 2016 r. „Nasz Dziennik” pisał o Wojcie- chu P., że „w każdą sobotę i niedzielę otwiera drzwi swej Pustelni św. Eliasza (w godz. 10.00–17.00) dla każdego, kto potrzebuje rozmowy duchowej i modlitwy”. Zaufała mu też matka czternastolatka, która chciała, by pomógł jej rozwiązać problemy wychowawcze z synem. Ten zaś w trzy miesiące po nocy spędzonej u zakonnika przyznał matce, że pustelnik puścił mu film pornograficzny, a po- tem dwukrotnie wykorzystał seksualnie. Sprawą zajęła się prokuratura w Jaśle. Podejrzany nie przyznaje się do winy. Przełożony zażądał od niego zrzucenia habitu. Były zakonnik wkrótce stanie przed sądem, ale nie przyznaje się do winy. ŁP NARODOWI DŻENTELMENI Spotkanie z narodowcami nie należy do przyjem- ności. Nacjonaliści nie potrafią dyskutować z osobami o odmiennych poglądach. Po raz kolejny udowodnili to w Płocku. W Spółdzielczym Domu Kultury zorganizowa- no spotkanie z Marianem Kowalskim. Przekony- wał słuchaczy, że potrzebny jest powszechny dostęp do broni. Nie zabrakło stałych śpiewek o „lewactwie”. „Pedała będę nazywał pedałem, Murzynów – Murzyna- mi” – wywodził Kowalski. Jego oracji przysłuchiwały się dwie płockie działaczki społeczne, znane z organizowa- nia wydarzeń promujących tolerancję. Nic nie mówiły, ale po wyjściu z budynku – jak twierdzą – kilku uczestników spotkania obrzuciło je jajkami. Wezwały policję, ale za- nim funkcjonariusze dotarli na miejsce, narodowcy się rozeszli.  ŁP NISKI RACHUNEK Ksiądz Jan K. z Wiciny został ukarany 1500-złoto- wą grzywną za naruszenie nietykalności cielesnej ucznia. Podejrzany był o przestępstwo znacznie cięższe – pe- dofilię. Chodzi o wydarzenie ze stycznia 2015 r., kiedy to duchowny włożył sobie butelkę w spodnie i kazał ucznio- wi udawać seks oralny. Po drobiazgowym śledztwie, któ- re obejmowało m.in. przesłuchanie dzieci obecnych na lekcji religii, księdzu postawiono zarzuty. Sąd w Żarach uznał, że czyn księdza nie miał charakteru seksualnego. Sam duchowny próbował sytuację obrócić w żart. Wyrok nie jest prawomocny. Prokuratura zapowiada odwołanie. Jan K. został przez biskupa pozbawiony prawa naucza- nia religii. ŁP EMERYT NIE PRZEPRASZA Ruszył proces przeciwko ks. Walerianowi H., emerytowanemu wykładowcy Katolickiego Uniwersytetu Lubelskiego. 34-letni Piotr domaga się od duchownego oraz archidiecezji lubelskiej przeprosin za gwałt, którego przed laty miał się dopuścić Walerian H. Mężczyźnie nie udało się wywalczyć finansowego zadośćuczynienia ani od księdza, ani od kurii, ponieważ sprawa się przedaw- niła (dotyczy lat 1986–1994). Pan Piotr liczy więc przynaj- mniej na pisemne przeprosiny. Jednocześnie odwołuje się od decyzji sądu o umorzeniu sprawy o zadośćuczy- nienie. Były wykładowca katolickiej uczelni nie przyznaje się do winy. Kuria też nie ma dla pokrzywdzonego choć- by słowa przeprosin…  ŁP CZARNY PIJAR Krakowscy pijarzy budują biurowiec. Budowa zbli- ża się ku końcowi, a na mieszkańców osiedla w pobliżu Ronda Polsadu padł blady strach. Otwarcie wieżowca wiąże się bowiem z zamknięciem dojazdu do bloków. Pijarzy na swojej inwestycji zarobią, zaś mieszkańcy nadrobią kilometrów. Zakonnicy wprawdzie wcześniej obiecywali, że droga nie zostanie zamknięta, ale im się odwidziało. Urzędnicy nie widzą przeciwwskazań, więc wszystko odbywa się zgodnie z prawem. Oburzeni kra- kowianie zbierają podpisy pod petycją do władz miasta. Chcą, by zostało jak jest. ŁP BOSKO I SOPOĆKO Uchwałę w sprawie powierzenia św. Janowi Bosko opie- ki nad miastem podjęły niedawno władze Rumi. Sesję rady miejskiej poprzedziła uroczysta msza zamówiona w inten- cji wyrażenia woli ustanowienia patronatu. O przydzielenie Rumi opieki świętego Jana Bosko wystąpili przedstawicie- le Kościoła katolickiego, parafie rumskie, szereg instytucji i wspólnot katolickich, stowarzyszenia i organizacje poza- rządowe, osoby prywatne oraz wszystkie opcje polityczne w mieście – poinformował na sesji Ariel Sinicki, prze- wodniczący Rady Miejskiej w Rumi. Odtąd dzieło księdza Bosko ma w pełni przepajać kulturę Rumi, etos miasta i cały system wartości. Aby kościelnemu prawu stało się zadość, świeckie władze wszczęły jednocześnie watykań- ską procedurę zatwierdzenia św. Jana Bosko jako patro- na Rumi. Podobnie przewodniczący Rady Miasta Białystok Mariusz Gromko ogłosił pomysł ustanowienia błogo- sławionego księdza Michała Sopoćki duchowym opieku- nem Białegostoku jako „historyczną decyzję, nie do przece- nienia dla tożsamości miasta i jego wizerunku”. W ubiegłym roku na wniosek Stowarzyszenia Czcicieli Miłosierdzia Bo- żego białostoccy radni większością głosów wyrazili wolę uznania księdza Michała Sopoćki za patrona miasta i for- malnie wystąpili o wydanie takiej decyzji do Stolicy Apo- stolskiej. W styczniu papież Franciszek wydał dekret ustanawiający patronat księdza Sopoćki nad Białymsto- kiem. W lutym za przyjęciem opieki świętego nad miastem zagłosowało 26 radnych. Tylko jedna osoba była przeciw i jedna wstrzymała się od głosu.  AK

ZAMIAST SPOWIEDZIstrona 6 nr 26 (852) 1–7.07.2016 r. Fakty i Mity – Co po referendum w spra- wie wyjścia Wielkiej Brytanii z Unii Europejskiej? – Sytuacja jest ekstremalnie trudna. Przed Wielką Brytanią jest teraz wiele lat niepewności, ekono- micznych trudności, a Brytyjczycy są kompletnie podzieleni w spra- wie wyjścia z Unii Europejskiej. Referendum dodało wiatru w żagle prawicowym nacjonalistom, którzy będą próbować budować swą po- zycję, wzmacniając antyimigrancką i ksenofobiczną retorykę. Rów- nocześnie część laburzystów usi- łuje usunąć Jeremy’ego Cobryna z funkcji przewodniczącego Par- tii Pracy. A przypominam, że Co- bryn został wybrany na tę funkcję przez większość (niemal 60 proc. głosów). Spodziewam się też ostre- go zwrotu w prawo, i to zarówno w Wielkiej Brytanii, jak i we Fran- cji. W tym drugim kraju od kilku miesięcy panuje stan wyjątkowy po zeszłorocznych zamachach terro- rystycznych i trwają protesty prze- ciw nowemu prawu pracy. Widać rosnącą radykalizację zarówno po lewej, jak i po prawej stronie. Co więcej, w przyszłym roku Francu- zi wybierają nowego prezydenta. A Marine Le Pen, szefowa Frontu Narodowego, już teraz cieszy się blisko 20-procentowym poparciem. – Dlaczego ponad połowa Brytyjczyków zadecydowała o wyjściu z Unii? – W całej Europie panuje fru- stracja po ostatnim krachu finanso- wym. W Wielkiej Brytanii też. Co więcej, po ponad 30-letniej domi- nacji neoliberalnej doktryny łatwo obwiniać imigrantów za wszelkie zło tego świata. Ludzie uwierzyli, że jeśli się pozbędą „obcych”, ła- twiej im będzie o mieszkanie czy o pracę. Dlatego postanowili po- żegnać się najpierw z imigrantami, a następnie z Unią Europejską. Li- czyli, że Brexit umożliwi ograni- czenie imigracji zarobkowej z UE oraz zerwanie z polityką zaciskania pasa. Nikt nie pamiętał o konkret- nych reformach poszczególnych rządów, o uczestnictwie w kosz- townych wojnach ani krachach bankowych. Najgorsze jest to, że referendum w sprawie Brexitu było kompletnie niepotrzebne. To był skutek wewnętrznego konfliktu w Partii Konserwatywnej. Premier David Cameron zgodził się na nie, żeby zachować stanowisko. Tym- czasem po referendum zapowie- dział własną rezygnację. – Tydzień przed historycz- nym referendum prawicowy ekstremista Thomas Mair za- mordował labourzystowską posłankę Jo Cox. – Jo Cox była zwolenniczką pozostania w Unii Europejskiej i opowiadała się za przyjmowa- niem imigrantów. Po jej śmierci byłem zszokowany, bo w Wielkiej Brytanii do ostatniego zamachu na tle politycznym doszło w 1984 r. Wtedy to IRA podłożyła bom- bę w hotelu w Brighton, zabi- jając 5 osób, w tym posła Partii Konserwatywnej. Trudno wyjaś- nić, dlaczego doszło do ataku na deputowaną Partii Pracy. Wie- my, że Mair krzyczał: „Britain first” (Brytania ma pierwszeń- stwo – dop. red.) i że był skrajnym nacjonalistą. Wszystko wskazuje na to, że był to akt polityczny. Co wię- cej, do tego mordu doszło na fali rosnącego nacjonalizmu. Brytyj- ska kampania przed referendum miała bardzo ostry, antyimigrancki charakter. Mówimy o imigrantach ze środkowej i wschodniej Euro- py – padały argumenty, że Polacy i Czesi kradną Brytyjczykom pracę, a szkoły aż pękają od ich dzieci. At- mosfera staje się napięta. – Radykalizację widać też w Polsce. Nasilają się protesty antyimigranckie i pracownicze, i to nie tylko w dużych zakła- dach pracy. W stolicy doszło do strajku okupacyjnego w wegań- skiej burgerowni Krowarzywa. Część pracowników twierdzi, że została zwolniona za działal- ność związkową, a pracodawcy – że zwolniono jedną osobę. „Za- dyma o Krowę” spolaryzowała warszawiaków. – Słyszałem o tym. Sytuacja w Polsce jest nieco inna niż w Wiel- kiej Brytanii. 80 proc. społeczeń- stwa popiera członkostwo w UE. To oczywiście efekt unijnych do- tacji – bo Polska pozostaje bene- ficjentem brukselskiego budżetu. Tyle że to się może zmienić, kiedy za pięć lat wyschnie unijne źródeł- ko. W następnym rozdaniu Polska nie dostanie już unijnych fundu- szy rozwojowych, a na pewno nie tak dużych jak obecnie. Co gorsza, kryzys strefy Schengen zastopuje też emigrację Polaków na Zachód. Obawiam się wzrostu nacjonalizmu również w Polsce. Na razie widać ciekawy przypadek – rośnie nacjo- nalizm i niechęć do uchodźców, ale nie do Unii Europejskiej. – Pytanie, co dalej? – Nie mam pojęcia, ponieważ nie widać poprawy sytuacji go- spodarczej. Wręcz przeciwnie – zarówno USA, jak i Europa spo- dziewają się spowolnienia. Rosną skrajne nierówności, nastroje się radykalizują. – A rządy się boją? Czy to dlatego PiS wprowadził „500+”, planuje zlikwidować umowy śmieciowe, podnieść płacę mi- nimalną do 2 tys. zł i wprowa- dzić program budowy tanich mieszkań? – No cóż, to trudna sytuacja dla lewicy, bo nareszcie pojawił się rząd, który coś robi albo przynajmniej obiecuje, że coś zrobi. Wprawdzie nie jestem zwolennikiem programu „500+”, bo ja osobiście przeznaczył- bym te środki na budowę mieszkań, przedszkoli czy żłobków. Ale ten program to jest coś dla ludzi, jakiś zaczątek polityki socjalnej. Nie je- stem zwolennikiem PiS, ale wolę to od neoliberalizmu Ryszarda Petru. Jeśli PiS spełni pozostałe obietni- ce – zwłaszcza plan budowy tanich mieszkań – to może poprawić życie Polaków. Co do umów śmieciowych – dziś mamy lepszą sytuację na rynku pracy niż przed laty. Panuje rekordo- wo niskie – ośmioprocentowe – bez- robocie, podczas gdy 10 lat temu wynosiło ono 20 proc. A tymczasem pracownicy od lat mają te same bo- lączki – umowy śmieciowe i niskie pensje. Ten problem trzeba jakoś rozwiązać – mimo oporu kapitału. – Rząd przestraszy się siły kapitału? – Ten rząd usiłuje zbudować narodowy kapitalizm w Polsce. Chce budować polskie banki, pod- nosić podatki dla wielkich korpo- racji. Już obniża CIT dla małych przedsiębiorców. Widać, że buduje sobie bazę społeczną. – Czy to „dobra zmiana”? Grzegorz Schetyna, poprzedni szef dyplomacji, chciał wręczać medale szefowi zagranicznej sieci sklepów. Przecież to były kpiny. – No tak. Jeśli PiS zrealizuje swe obietnice, to może długo rzą- dzić. Ale nadejdzie moment, gdy polscy kapitaliści zaczną chcieć więcej. Wtedy trzeba będzie skoń- czyć z polityką rozdawnictwa. – Na opornych znajdzie się bat. Na przykład agenci CBA za- wsze mogą sprawdzić, czy dany biznesmen nie pierze pieniędzy gdzieś na dalekich Kajmanach. – I właśnie z tego powodu nie popieram tego rządu. Owszem, mogę akceptować konkretne po- sunięcia ekonomiczne. Ale nigdy nie zaakceptuję ustaw: „antyabor- cyjnej” czy antyterrorystycznej. Nie podoba mi się skrajny konserwa- tyzm PiS. Właśnie z tego powodu sytuacja jest trudna dla lewicy. – Czyli dla kogo? Dla tur- bokapitalisty Leszka Millera? Przecież to on zbudował jeden z najgorszych rządów w historii. – Najgorsze to były rządy Lesz- ka Balcerowicza, który wprowadził neoliberalizm do Polski, i Jerzego Buzka, który wprowadził OFE. Ale przyznaję, że rząd Millera – ten, który wprowadził polskie woj- ska do Iraku – nie był lepszy. On stracił wszystko – 40-procentowe poparcie dla socjaldemokratów zjechało do… czterech procent. Jego polityczna degeneracja jest szokująca. To wstyd, że osoba głosząca rasistowskie, ksenofo- biczne hasła śmie się zaliczać do lewicy. Na szczęście skończyła się era Leszka Millera. – Szkoda, że nie sądem i karą dla osób odpowiedzial- nych za budowę więzienia CIA w Polsce. – Niestety, te kary to mrzon- ki. Proszę zwrócić uwagę, że obecny establishment milczy na ten temat. Żaden przedstawiciel elit nie pójdzie do więzienia. – A czy to nie jest przy- padkiem oznaką dogorywania demokracji? – Wracamy do punktu wyjścia. Demokracja jest krucha i trzeba o nią dbać. A to trudne po deka- dach neoliberalizmu, po krachu gospodarczym i w epoce rosnących nierówności. Sądzę jednak, że de- mokracja przetrwa – tyle że w zmie- nionej formie. Świadczy o tym na przykład przypadek Brazylii, gdzie prezydent Dilma Rousseff została zawieszona w obowiązkach. Prze- cież to był zamach stanu, tyle że w białych rękawiczkach. To samo dotyczy Grecji. Trojka (Komisja Europejska, Europejski Bank Cen- tralny i Międzynarodowy Fundusz Walutowy – red.) zmusiła Greków do przyjęcia polityki cięć – wbrew woli społeczeństwa. W efekcie do- wiodła, że demokracja nie działa. Być może idziemy w kierunku de- mokracji autorytarnej. Rozmawiała: MAŁGORZATA BORKOWSKA malgorzata@faktyimity.pl Życie po BrexicieO radykalizacji nastrojów w Europie mówi „FiM” dr Gavin Rae, socjolog, autor licznych książek o polityce zaciskania pasa, np. „Austerity policies in Europe: the case of Poland”. Premier Wielkiej Brytanii David Cameron

KULISY POLITYKI strona 7Fakty i Mity nr 26 (852) 1–7.07.2016 r. Konserwatywny brytyjski pre- mier, organizując referendum w spra- wie wystąpienia swojej ojczyzny z UE, zostanie zapamiętany jako współczes- ny Neron. Cameron postawił własne ambicje ponad interesy kraju, bo ze wspomnianego referendum uczynił narzędzie do wielkiej gry partyjnej. Perorując o odrębności Brytyjczy- ków, złej Unii i imigrantach, puszczał oko do rosnącej w siłę eurosceptycz- nej frakcji we własnej partii. Wcześ- niej, w latach 2013–2015, w podobny sposób zaprzyjaźniał się ze szkockimi nacjonalistami. W zamian za popar- cie idei przeprowadzenia referendum unijnego dał zgodę na głosowanie po- wszechne w sprawie niepodległości Szkocji. Na nic zdały się ostrzeżenia unijnych przywódców. W 2015 roku, po ponownym zwycięstwie Camero- na, przyspieszono referendalne pra- ce. Pierwotnie bowiem głosowanie miało się odbyć dopiero za kilkana- ście miesięcy. Brytyjski premier swo- ją decyzję ogłosił pod koniec ubiegłe- go roku podczas szczytu w Brukseli. „2016 będzie rokiem fundamentalnej zmiany w relacjach unijno-brytyjskich (…). Zostaną wtedy rozwiązane prob- lemy, jakie z członkostwem mają Bry- tyjczycy” – mówił Cameron. Podstawą jego kampanii było sianie nienawiści do imigrantów, których propagandowo oskarżał o zabieranie pracy Brytyjczykom i obfite korzystanie ze świadczeń so- cjalnych. W 2014 roku powiedział zaś, że największą zakałą Zjednoczo- nego Królestwa są przede wszystkim Polacy. W przekazie konserwatyw- nego premiera 791 tysięcy naszych rodaków mieszkających na Wy- spach odpowiadało za konieczność radykalnych cięć socjalnych, prob- lemy z usuwaniem skutków powo- dzi, a nawet za awarie energetycz- ne. Polaków w rzekomym dojeniu brytyjskiego budżetu miała wspie- rać Bruksela wraz z zasadą zakazu dyskryminowania obywateli innych państw Unii. Ten obłudny przekaz niewiele miał wspólnego z prawdą. Rzecz w tym, że z najróżniejszych świadczeń socjalnych korzysta około 100–150 tysięcy Polaków. Brytyjski system jest za to znacznie hojniejszy dla przybyszów spoza UE. Imigranci z takich państw jak Indie (793 tys.), Pakistan (523 tys.), Bangladesz (212 tys.), RPA (201 tys.), Chiny (196 tys.) czy Nigeria (178 tys.) znacznie częś- ciej niż Polacy pobierają cały pakiet świadczeń, niemal natychmiast od dnia zalegalizowania swojego po- bytu. Ponadto – jak wynika z sza- cunków analityków z londyńskiego uniwersytetu – obywatele krajów, które weszły do Unii w 2004 roku, dokładają do budżetu Wielkiej Bry- tanii o 5 miliardów funtów więcej niż z tego budżetu otrzymują. Początkowo propaganda Came- rona nie robiła na unijnych przy- wódcach większego wrażenia. Sytu- acja zmieniła się, kiedy PiS przejął władzę w Polsce, a Warszawa kosz- tem Niemiec stała się głównym so- jusznikiem konserwatysty z Downing Street. Premier Beata Szydło, ku zdumieniu kanclerz Angeli Merkel, poparła między innymi wprowadze- nie klauzuli, na mocy której państwo członkowskie może ustalić termin, po jakim imigranci z innych państw UE mogliby korzystać z pełnego pa- kietu socjalnego. Dodatkowo wyso- kość niektórych świadczeń (np. za- siłki na dzieci) miałyby być ustalane w kwocie obowiązującej w kraju po- chodzenia imigranta. Zasady te dla nowych imigrantów zaczęły obowią- zywać już od 2016 roku. Dla tych, którzy mieszkają na Wyspach dłużej, weszłyby w życie od stycznia 2020 roku. Propozycje Brytyjczyków to zaprzeczenie podstawowej idei wspólnoty, czyli zakazu dyskryminowania oby- wateli innych państw. Na tym rząd Camerona nie poprzestał. Wymu- sił także zgodę na wyłączenie Wiel- kiej Brytanii z udziału w pogłębianiu wspólnej polityki. Rząd w Londy- nie dostał możliwość decydowania o przystąpieniu do poszczególnych unijnych projektów. Dzięki temu Zjednoczone Królestwo „nigdy nie stanie się częścią europejskiego su- perpaństwa” – mówił premier. Wielka Brytania po referendum stanęła na krawędzi rozpadu. Walij- czycy i Anglicy uwierzyli kłamstwom antyunijnych polityków z Nigelem Farage’em na czele. O pozosta- niu w UE myślą za to Szkoci i Pół- nocni Irlandczycy. Oznacza to fak- tycznie, że nie chcą już być częścią Zjednoczonego Królestwa, a to nie- sie ze sobą duże konsekwencje. Fir- my działające w londyńskim City najprawdopodobniej będą musiały występować o kosztowne unijne li- cencje i zezwolenia. Pod znakiem zapytania stoi fuzja jednej z angiel- skich giełd z jej niemiecką partner- ką. Ostateczny Brexit może oznaczać także nałożenie przez Brukselę ceł na wyspiarskie produkty. Mieszka- jący tam Polacy będą zapewne mu- sieli uzyskiwać zezwolenia na pobyt i pracę. Ratunkiem dla interesów Wielkiej Brytanii jest maksymal- ne opóźnianie rozpoczęcia procesu wyjścia przez ustępującego premie- ra Camerona i jego następcę – kon- serwatywnego wroga UE – Borisa Johnsona. Może to potrwać nawet 7 lat. Tyle może zająć negocjowanie zasad wyjścia, w tym także finan- sowe rozliczenia pomiędzy Wielką Brytanią a Unią. Okres ten będzie poświęcony także na przygotowanie i wdrożenie dwustronnych umów dotyczących ochrony inwestycji oraz wzajemnego uznawania uprawnień zawodowych i emerytalnych. Prob- lem w tym, że w przypadku fiaska w negocjacjach unijne prawo prze- staje – zgodnie z unijnymi procedu- rami – obowiązywać w odniesieniu do Wielkiej Brytanii po upływie 2 lat od formalnego zgłoszenia zamiaru wystąpienia. Interesy brytyjskie, czyli również interesy Polaków mieszkających na Wyspach, może uratować formu- ła państwa stowarzyszonego z UE w ramach Europejskiego Obsza- ru Gospodarczego. Na jego terenie obowiązuje prawo UE, ale państwa należące do EOG nie mają prawa decydowania o jego kształcie. Nie uratuje to jednak pozycji Wielkiej Brytanii w relacjach międzynarodo- wych. Dotkliwe straty poniesie także Unia Europejska. Proces jej rozszerzania przesta- je być bowiem nieodwracalny. Bry- tyjskie referendum obudziło popu- listyczne demony w Holandii, Danii i Francji. Załamał się także jej sta- bilny wizerunek na arenie między- narodowej. Państwa członkowskie mogą teraz swobodnie stawiać wa- runki Brukseli. Zamieszanie wywo- łane brytyjskim referendum oznacza wzmocnienie w Rosji frakcji tak zwa- nych siłowników. Prą oni do drugiej Jałty i nowego podziału stref wpły- wów w Europie. Swoje dokładają także Chińczycy. Osłabiona UE nie będzie w stanie przeciwdziałać pla- nom Państwa Środka, czyli podzie- leniu kontynentu przez dwie nitki Nowego Jedwabnego Szlaku. Sytu- acja Polski również nie jest najlep- sza. Jesteśmy rozgrywani zarówno przez USA, jak i Chiny. Kryzys Unii może nas pozbawić swoistej tarczy ochronnej, jaką jest Bruksela, która ma prawo dyktować państwom trze- cim reguły wielkich inwestycji w UE. Słaba Unia oznacza także obniżenie naszych możliwości na rynkach Indii, RPA czy Brazylii. A to one będą naj- bardziej atrakcyjne w najbliższych de- kadach. Kryzys może także przełożyć się na umocnienie franka szwajcar- skiego. Dla tysięcy Polek i Polaków to faktyczny wzrost comiesięcznej raty frankowego kredytu hipotecznego. Rachunek, jaki wystawił Came- ron swoim obywatelom oraz miesz- kańcom całej wspólnoty, jest nie- zwykle wysoki. Rodzi się pytanie, dlaczego Polska wspomagała Came- rona w jego żądaniach, które negowa- ły ideę Unii Europejskiej? Dlaczego Polska stała się jego jedynym bezwa- runkowym sojusznikiem? Dziś, kiedy wiemy już, że prawie 52 proc. Brytyj- czyków opowiedziało się za Brexitem, premier Cameron podał się do dymi- sji i ewentualne negocjacje w sprawie „wyjścia” zostawił swoim następcom. Nie jest to jednak pewny sce- nariusz, ponieważ wyniki referen- dum zgodnie z brytyjskim prawem nie są wiążące. Decyzję podejmie parlament, który nie musi brać pod uwagę antyunijnego głosu większo- ści. Według dziennika „The Guar- dian” pozostanie Wielkiej Bryta- nii w UE jest możliwe, choć mało prawdopodobne. Przeciwstawienie się woli większości może pogrze- bać polityczne kariery obecnych parlamentarzystów. Tymczasem w ubiegły weekend pod Pałacem Westminsterskim po- jawili się protestujący z transparenta- mi: „Kocham Europę” czy „Nie jestem Brytyjczykiem, jestem Europejczy- kiem”. Pod petycją o powtórkę gło- sowania w sprawie przynależności do UE podpisało się do tej pory 3,4 mln rodaków Davida Camerona. W re- ferendum zaś za Brexitem głosowa- ło aż 17,5 mln osób. Może być i tak, że Wielka Brytania wyjdzie z UE, ale pozostaną w niej na przykład Irlandia Północna czy Szkocja. Tyle że wcześ- niej doprowadzą do swej niepodległo- ści i wyjdą… z Wielkiej Brytanii. MICHAŁ POWOLNY michal@faktyimity.pl ŁUKASZ LIPIŃSKI lipinski@faktyimity.pl Bitwa o Anglię Brexit, czyli przegłosowanie wyjścia Wielkiej Brytanii z Unii Europejskiej, stał się faktem. Premier David Cameron dla ratowania swej osobistej pozycji zafundował Europejczykom społeczny, polityczny i gospodarczy chaos.

POLSKA PARAFIALNAstrona 8 nr 26 (852) 1–7.07.2016 r. Fakty i Mity O kościół na osiedlu Gór- ki batalia toczy się nie- ustannie od ponad je- denastu lat. W 2005 roku pomysł podzie- lenia istniejącej parafii Dobrego Pasterza i postawienie kościoła fi- lialnego zakiełkował w głowie łowi- ckiego biskupa Andrzeja Dziuby. Dwa lata później wizję zaczęli rea- lizować miejscowi radni. Przyklepa- li chętnie uchwałę o zmianie planu zagospodarowania przestrzenne- go, dopuszczając na Górkach bu- downictwo sakralne. Mieszkań- ców nikt nie poinformował o tym, co planuje się tuż pod ich oknami, w samym sercu dzielnicy. Kolejny kościół! Chociaż obecnie każdy, kto tylko chce, do najbliższej świą- tyni ma maksymalnie 10 minut dro- gi piechotą. Kiedy się dowiedzieli, stanęli okoniem. Kuria nie odpuszczała, więc zarząd osiedla zaproponował, by wśród mieszkańców Górek zor- ganizować zapomniane wcześniej konsultacje społeczne. Tak też się stało, a wynik okazał się dla bisku- pich planów przytłaczający – nie- mal 70 proc. mieszkańców opowie- działo się przeciw nowej świątyni. Zgodziło się na jej budowę ledwie 170 osób. Rada miasta przyjęła więc nową uchwałę o przystąpie- niu do zmian w planie zagospoda- rowania. Teren, który podoba się biskupowi, został tym razem prze- znaczony pod usługi, co jednak nie wyklucza usług sakralnych... Wydawało się, że jest po spra- wie, kiedy do władz miasta wpły- nęło przedsądowe wezwanie do sprzedaży gruntu: „Po raz kolej- ny potwierdzam fakt, że Diecezja pragnie pozyskać działkę o numerze 6703/20, przeznaczoną na cele kul- tu religijnego. Zwracam się zatem z prośbą o przekazanie w/w działki na rzecz Diecezji Łowickiej przy za- stosowaniu możliwości udzielenia bonifikaty od ceny sprzedaży (...) lub o wyrażenie zgody na zamianę tej działki na inne będące w posiadaniu kościelnych osób prawnych” – prze- czytał burmistrz trzy lata później w korespondencji od biskupa. Radni się nie ugięli, burmistrz też nie. Zniósł przebłagalne msze polowe, listy na temat tradycji chrześcijańskiej, prośby i pogróż- ki oraz pikiety organizowane przez skupionych wokół miejscowego klubu „Gazety Polskiej” wyznaw- ców PiS-u. Uchwała o przekazaniu ziemi biskupowi nie zapadła. Nic więc dziwnego, że konflikt, a właściwie otwarta walka, ma ko- lejną odsłonę. Mieszkańcy mówią, że czują się oszukani, bo przez lata spiskowano za ich plecami po to, aby pewnego dnia postawić pod ścianą. Tylko że oni się nie dają. Nawet drewniany czterometrowy krzyż, który w miej- scu przyszłego kościoła niezna- na ręka ustawiła pod osłoną nocy, nie skruszył oporu. Kilka dni póź- niej został on przez kogoś obcięty, a dla ochrony przed dalszą eskala- cją konfliktu przeniesiono go na miejscowy cmentarz. Nie ustąpili ludzie nawet wówczas, gdy się oka- zało, że przyszła świątynia ma być pod wezwaniem samego Jana Pa- wła II. Walczą zawzięcie o utrzy- manie świeckiego charakteru tego miejsca. Mówią jasno, że na tere- nie, który chce zabrać biskup, oni widzą niewyznaniowe przedszko- le, może świetlicę środowiskową, plac zabaw dla dzieci czy kawiarnię – pomysłów na to, jak plac zago- spodarować, jest mnóstwo. Spotkanie dwóch setek miesz- kańców z przedstawicielami miasta oraz kurii odbyło się w miejscowym przedszkolu w drugiej połowie czerwca. Były gwizdy, buczenie, krzyki, no i transparenty z wymow- nymi napisami: „Nie dla kościoła”. Bez skrępowania, w emocjach i nie przebierając w słowach, wytyka- li duchownym pazerność. Przed- stawiciela kurii po raz kolejny nie przekonali. Ksiądz wikariusz gene- ralny Wiesław Wronka, oświad- czył na koniec, że to biskup Dziu- ba zdecyduje, gdzie wyrośnie nowa świątynia. Skoro cztery lata temu aż 170 osób opowiedziało się za jej budową, to obowiązkiem Kościoła jest wyjść naprzeciw ich oczekiwa- niom… Opowiedział przy okazji o tym, jak pewien polski duchowny w Finlandii wybudował kościół dla 14 wiernych. Na razie burmistrz jest po stro- nie mieszkańców. Biskup się jed- nak nie ugina i proponuje władzy spotkanie. – Teraz to już chyba chodzi tylko o to, żeby wyjść zwy- cięsko z próby sił. No bo jaki jest sens budować kościół, którego lu- dzie nie chcą – zastanawia się Iza- bela, mieszkanka Łowicza. Czy zatem sprawa „domu bożego”, któ- rego zwykli śmiertelnicy zwyczajnie nie chcą, znajdzie swój szczęśliwy koniec – czas pokaże. JULIA STACHURSKA julia@faktyimity.pl TURNUSY WAKACYJNE • 7/14 noclegów w luksusowym ośrodku, • 7/14 śniadań w formie bufetu szwedzkiego, • 7/14 obiadokolacji w formie bufetu szwedzkiego, • sauna, siłownia, bezpłatna plaża, stół do ping-ponga, boisko do kosza i siatkówki, • monitorowany parking, • darmowe Wi-Fi, • dzieci do lat 3 – nocleg i śniadanie bezpłatnie, • za niewielką dopłatę wypożyczalnia sprzętu do nurkowania, kajaków, rowerów, kijów do nordic walking, • na terenie ośrodka znajduje się restauracja „Białe Źródła”. Cena w luksusowym pokoju 2-osobowym – pobyt 8 dni – 1890 zł Cena w apartamencie 2-osobowym – pobyt 8 dni – 2890 zł Warunkiem utrzymania rezerwacji jest wpłata zadatku w wysokości 30 proc. Wmuszanie kościołaJak ludzie chcą, kościół zbudują w ciągu doby. Tak było w Skarszewach na Pomorzu. Jak nie chcą, trzeba ich do tego zmusić. Taką właśnie politykę obrali duchowni w Łowiczu. Są cierpliwi…

POLSKA PARAFIALNA strona 9Fakty i Mity nr 26 (852) 1–7.07.2016 r. W Wyższym Semina- rium Duchownym diecezji sando- mierskiej nastąpi- ło wiele interesujących zmian. Najważniejsza zmiana, o czym jeszcze nie wszyscy wiedzą, nastąpiła w ścisłym kierownictwie. Dotychcza- sowy rektor ksiądz dr Jan Biedroń właśnie dostał od biskupa Krzyszto- fa Nitkiewicza skierowanie do Tar- nobrzega na posadę proboszcza para- fii Matki Bożej Nieustającej Pomocy. Krzywda mu się nie stała, a wręcz przeciwnie. Natomiast powody do narzekań mogą mieć wkrótce wierni tej tłuściutkiej parafii (około 14 tys. „dusz”), bo za ich nowym „arcykapła- nem” przyciągnie woń afery związanej z wyciekiem obscenicznych rozmów i korespondencji kleryków sandomier- skiego seminarium. Zagadka, kto tam kogo inwigilował i dlaczego, wciąż po- zostaje nierozwiązana. Nie wiadomo więc, jakie jeszcze tajemnice mogą wyjść na światło dzienne... – Biedroniowi będzie bardzo trudno, bo dostał parafię po zmar- łym 20 czerwca w wieku 69 lat księ- dzu prałacie Michale Józefczyku, którego ludzie naprawdę kochali. Za to m.in., że był niebywale skrom- ny, pracowity i bezinteresowny, a po- trzebujących pomocy wspierał nawet finansowo... Proszę sobie wyobrazić, że on do końca życia jeździł starym trabantem. Żeby być jego godnym następcą, trzeba mieć charyzmę i absolutnie nieposzlakowaną opi- nię. Obawiam się, że rektorowi na- szego seminarium wiele w tych kwe- stiach brakuje... Nie jest też zbytnio lubiany. Wśród młodych księży krą- ży pogłoska, że chłodził szampana, nie czekając na pochówek prała- ta. To prawdopodobnie bzdura, ale oddaje atmosferę. Zawistnicy będą go jeszcze mocno kopać – ocenia sympatyzujący z „FiM” duchowny z Sandomierza. My natomiast bez żadnej zawiści i tylko z kronikarskiego obowiązku przypominamy niektóre „zasługi” księdza rektora... Tylko dzięki naszym publikacjom załamała się kariera duszpasterska Biedroniowego pupila, o którym sze- fowie WSD wiedzieli, że ma poważ- ny problem psychiczny („Klerycy na podsłuchu” – „FiM” 29/2015). Był on podobno znakomitym materiałem na księdza. Dopóki nie ujawniliśmy – za- tajając szczegóły umożliwiające iden- tyfikację – jego pertraktacji z innymi klerykami oraz ministrantami w spra- wie odkupienia obuwia. Najchętniej bardzo zniszczonych, przepoconych trampek. Po to, żeby je lizać i wąchać... W innej sytuacji kleryk negocjował cenę, za jaką przypadkowo poznany osobnik mógłby mu dać „kilka tre- pów w ryja”. Czyli skopać po twarzy. „Na legalu, zapłacę. Nawet się nie będę bronił, tylko nadstawiał. Kręci mnie to. Przyjadę, gdzie zechcesz, i mnie tam skopiesz. Dam parę stów. Mógłbyś się na mnie wyładować. Łatwa kasa, moż- liwość ponowienia usługi, zero konse- kwencji...” – zachęcał kleryk. Wyka- zywał też nieprzystojne przyszłemu kapłanowi zamiłowanie do hazardu: „Możemy jeszcze o flaszeczkę się zało- żyć, że wytrzymam na stojąco dziesięć twoich butów między nogi i nie klęknę”. Rektor przymykał też oko – i akurat za to mu chwała – na „nor- malne” skłonności. Prawdopodobnie dlatego właśnie wśród wyświęconych 19 czerwca sześciu tzw. neoprezbite- rów (ksiądz świeżo po święceniach) znajdujemy wybitnego seminaryjne- go doradcę w sprawach sercowych. Dysponujemy obszernym zapisem jego konsultacji udzielanych młod- szym kolegom. „Na razie jest to zbyt młoda relacja, żebym mógł ją ocenić. Powiedział, że za tobą tęskni. Czyżby zależało ci jeszcze na nim?” – dopy- tywał ów „ekspert” kleryka zakocha- nego w koledze z roku. Spośród siedmiu studentów pią- tego roku tylko czterech załapało się 3 czerwca na święcenia diakonatu (poprzedzające definitywne święce- nia kapłańskie) z rąk biskupa senio- ra Edwarda Frankowskiego. Dzień wcześniej kandydaci złożyli na ręce ks. Biedronia uroczyste wyznanie wia- ry oraz przysięgę zachowywania celi- batu. Był wśród nich m.in. powiernik pewnego kurialisty, który uskarżał się klerykowi, że ma ochotę na seks, ale jest już późny wieczór i o tej porze trudno znaleźć partnera. „No cóż, po- zostaje samemu sobie ulżyć” – zauwa- żył młodzieniec. „Rączka mnie nie bawi, a ty oporny na pasywa. Mógłbyś być łatwiejszy...” – ubolewał kurialista. Diakonem został też entuzjasta płci pięknej występujący pod pseudo- nimem „Romek”, którego „znajome” (w różnych miastach) muszą trwać w stałej gotowości, bo przyszły kapłan lubi sprawiać im niespodzianki. Kie- dyś np. zatelefonował do pani Ewy z Krakowa, że właśnie przyjechał i nie ma kluczy do mieszkania. A ona mia- ła akurat pilne zajęcia. „Poradzę sobie przez te dwie godziny” – westchnął „Ro- mek”. „Wynagrodzę ci całą nocą. Prze- kąś coś na mieście, bo od razu idziemy do łóżeczka” – obiecała niewiasta. Przepadł natomiast kleryk, któ- ry podczas ubiegłorocznych wakacji opiekował się dziećmi ukraińskimi przebywających w ośrodku Cari- tasu. Sprawozdawał stamtąd kole- gom: „Warunki mam wyj...e w czos- nek. Żadnego księdza, cały domek do własnej dyspozycji. Cztery pokoje, kuchnia i łazienka. Bachory od 7 do 16 lat. Nikt mnie nie sprawdza, mogę jeździć gdzie chcę i pić do rana”. Rek- tor Biedroń zakomunikował mu, żeby się nie martwił, ale na diakonat musi jeszcze trochę poczekać... MARCIN KOS marcin@faktyimity.pl D uchownych katolickich oficjalnie obowiązuje celibat. Siłą rzeczy muszą dyskretnie zaspoka- jać swe potrzeby seksualne. Zdarza się, że tra- cą czujność. Księżom heteroseksualnym ewentualna wpadka z gospo- sią lub „kuzynką” raczej nie przeszkodzi w karierze. Nato- miast kapłanom homoseksualnym grozi przymusowe „lecze- nie”. Albo funkcja kapelana w domu dla przewlekle chorych kobiet czy skierowanie na misje w odległych zakątkach świa- ta. Do tej drugiej grupy pomocną dłoń wyciągają specjali- styczne serwisy internetowe. Bez wychodzenia z plebanii księża mogą poznać na czacie innego pana o preferencjach dowolnych. Poflirtować, umówić się z kimś na bezpośrednią randkę, bądź tylko „zdalnie” – dzięki kamerce internetowej – zademonstrować grupie lub indywidualnemu wielbicielo- wi swoje walory oraz umiejętności gimnastyczne. Oczywiście można też pooglądać innych. Działa to zaspokajająco w obie strony, o czym świadczą żywe komentarze wpisywane na go- rąco przez uczestników takich transmisji. Ale ślepa wiara w anonimowość jest niebezpieczna. Prze- konaliśmy się o tym, obserwując księdza P. z diecezji ełckiej, który pokazuje w Internecie, jak – wraz ze świeckim kolegą – wykonują sobie nawzajem tzw. inne czynności seksualne lub pozorują seks pełny. Skąd wiemy, że to ksiądz, skoro wystę- puje na golasa? Otóż jest on, niestety, na tyle nieostrożny, że podczas spektaklu nie zdejmuje z palca charakterystycz- nej obrączki oraz różańca owiniętego wokół przegubu dło- ni. I często zdarza mu się pokazać część twarzy. Na jednej ze stopklatek mamy nawet utrwalone całe jego oblicze. Ale najgorszy jest ten gadatliwy partner, który rozpowiada na czacie, jak się poznali lub gdzie i kiedy odbędzie się kolejne przedstawienie. Oto przykłady… Partner: – Bardzo dużo mi pomógł, jak miałem prob- lemy z tamtym typem. Nawet rozmawiał z jego żoną. Użytkownik 1: – Starszy jest ten kolega? – Tak. Wiesz, może nie powinienem mówić, ale to ksiądz. A mówię, bo wiem, że zachowasz to dla siebie. – Ale sobie poderwałeś! – Poznałem go przypadkiem, jak potrzebowałem rozmowy. Inna konwersacja: – Mam wolny czwartek, piątek i sobotę. Więc może wtedy pojadę do... (tu i dalej w miejscach wykropkowanych nazwa małego miasteczka, gdzie ksiądz P. jest wikariuszem i nauczycielem religii – red.). Użytkownik 2: – Pokażecie się? – Nie wiem, on nie bardzo ostatnio chciał, bo tak przy kamerce nie ma swobody. On jest księdzem, więc taką swobodę powinien mieć. – Chciałbym zobaczyć jak się zabawiacie. Wierzę, że go namówisz. – Nie obiecuję. – Jak będę niedługo w ..., to muszę go zobaczyć na żywo. – Tylko nie pomyl się. Bo tam jest jeszcze jeden taki ksiądz. A ja miałem już trzech z tej diecezji. Partner lekceważy też ostrzeżenia doświadczonych internautów: Użytkownik 3: – Nie boisz się, że ktoś was nakryje? U mnie w okolicy do księdza też przyjeżdżał jakiś koleś, no i afera się zrobiła. Wiesz, ludzie widzą, interesują się... – Mamy sporo wspólnych znajomych, tak że nikt i nic nie będzie podejrzewał. Moja koleżanka ze stu- diów też do niego chodzi. – Ale nocujesz na plebanii, dla kogoś może to być podejrzane. Księdza P. i pozostałych trzech pornoaktorów z diecezji ełckiej przestrzegamy, że ich szef biskup Jerzy Mazur też lubi surfować w sieci... ANNA TARCZYŃSKA tarczynska@faktyimity.pl Ci odlatują, ci zostają... Ksiądz na czatach

POD PARAGRAFEMstrona 10 nr 26 (852) 1–7.07.2016 r. Fakty i Mity De Gaulle twierdził, że wpusz- czenie Zjednoczonego Królestwa do Wspólnoty będzie oznaczało jej ko- niec. I nie mylił się… Brytyjczycy przez cztery dekady członkostwa byli w Unii „na pół gwizdka”. Zjednoczone Kró- lestwo nie uczestniczyło w strefie wol- nego ruchu granicznego Schengen, zachowali także własną walutę. Spe- cjalizowali się w torpedowaniu inicja- tyw integracyjnych, prowadzili również partyzancką politykę zagraniczną, nie próbując nawet uzgadniać jej z po- zostałymi członkami Unii. Premier Thatcher zwalczała wzmacnianie de- mokratycznej władzy Parlamentu Eu- ropejskiego, a zaślepiona skąpstwem i ograniczeniem uniemożliwiającym jej dostrzeżenie głębszego, pokojowe- go sensu integracji, przez cztery lata krzyczała: „I want my money back”, by w końcu uzyskać obniżenie brytyj- skiej kontrybucji do budżetu Wspólno- ty (tzw. „rabat brytyjski”). Członkostwo Wielkiej Bryta- nii w Unii było dla Europejczyków pasmem udręczeń i sporów. Z tego punktu widzenia wynik brytyjskiego referendum można odczytywać jako pierwszy akord hymnu zwycięstwa, towarzyszący wyprowadzaniu z Eu- ropy konia trojańskiego. Po ponad 40 latach członkostwa Brytyjczycy zdecydowali o opuszczeniu Unii przy aplauzie wszelkiej maści euro- pejskich oszołomów prawicowych. Klasykiem prawicowego populizmu i manipulacji jest oczywiście dziadzio Korwin. Pozwólcie Państwo, że za- cytuję: „Pod okupacją Unii wszyst- ko zdycha. Niech pan porówna go- spodarkę europejską z Chinami. Jak one się rozwijają”. Tak, rozwijają się, bo ciągle jeszcze wykorzystują pro- ste rezerwy. Ich PKB na głowę wy- nosi około 7000 dolarów, podczas gdy dla Niemiec wskaźnik ten jest 7 razy wyższy, a dla Polski wynosi dwa razy tyle co dla Chin. A z tym zdy- chaniem to wygląda tak, że w Polsce nie ma chyba ani jednego kilome- tra porządnej drogi wybudowanej przez ostatnie lata bez udziału unij- nych pieniędzy. I jeszcze jeden cytat: „Norwegia jest w Schengen, ale nie jest w Unii. Należy do najbogatszych państw świata”. Co trzeba mieć we łbie, żeby nie zauważyć gigantycz- nego wydobycia ropy naftowej jako źródła bogactwa tego państwa? Brytyjska decyzja każe jednak zapytać o istotę i kierunek integra- cji. Zacznijmy od przypomnienia rudymentów. W integracji europej- skiej nie rozwój gospodarczy jest najważniejszy, tylko integracja po- lityczna i kulturowa. Prawicowi sa- trapowie w rodzaju Kaczyńskiego zakłamują ten fakt, epatując hasła- mi o „ochronie suwerenności”. Przy- pomnijmy, że budowę mechanizmów integracyjnych po II wojnie świato- wej zaczęto na kontynencie od Euro- pejskiej Wspólnoty Węgla i Stali. Po- wód był prosty: były to dwie gałęzie przemysłu kluczowe dla potencjału militarnego. Po I wojnie światowej w Wersalu postanowiono ograniczyć rozwój militarny Niemiec. Skończyło się to poczuciem upokorzenia Niem- ców, a następnie dojściem do władzy Hitlera i hekatombą nowej wojny. Po II wojnie Europejczycy byli już mądrzejsi. Zamiast kolejnej izolacji poddali Niemcy – według koncepcji francuskiego szefa dyplomacji Ro- berta Schumana – kontroli w ra- mach EWWiS. Niemcy nie mieli po- wodu, aby odczuwać upokorzenie, skoro takiej samej kontroli poddało się 5 innych państw, w tym „zwycię- ska” Francja i państwa Beneluksu. Zauważmy, że od samego początku zamysł integracyjny miał motywację polityczną. Co interesujące – to wiel- ki brytyjski premier Churchill pro- ponował od początku stworzenie, na wzór amerykański, „Stanów Zjedno- czonych Europy”, które miały poło- żyć kres temu, co Churchill słusznie określał mianem nacjonalizmu, a co dzisiaj jest apetycznie owijane w zło- ty papierek z napisem „patriotyzm”. A zatem w integracji od począt- ku chodziło o wspólnotę kulturową i polityczną. Europejczykom chciano zapewnić poczucie, że razem tworzą jeden organizm, jeden europejski demos, aby już nigdy na zachodnią część kontynentu nie zawitała wojna. Brexit jest więc logiczną konsekwen- cją „głęboko zakorzenionej wrogo- ści”, o której 50 lat temu słusznie mówił de Gaulle. Oczywiście, w obliczu oszołom- stwa prawicowego, które ogarnęło dużą część Europy (w tym m.in. coraz bardziej skretyniałą nacjonalistycznie Polskę), czas na powrót do sensu inte- gracji nie jest najlepszy. Ale nie ozna- cza to, że nie należy przypominać, co jest sensem europejskiego zjednocze- nia. Nazwijmy zatem po imieniu eu- ropejskie wartości: pokój, wolność, równość, solidarność, prawa człowie- ka. A teraz proszę zestawić te war- tości z polityką władzy, która rządzi obecnie Polską. Polska jest antytezą istoty europejskiej integracji. Podże- ga do wojny. Tłamsi wolność jedno- stek. Forsuje nierówności. Uprawia polityczny izolacjonizm, zrywając nici współpracy z państwami UE. Niszczy prawa człowieka. JERZY DOLNICKI jerzy@faktyimity.pl Wrogowie integracjiCharles de Gaulle długo opierał się brytyjskiemu członkostwu we Wspólnocie. Podczas konferencji zorganizowanej w 1967 r. w Pałacu Elizejskim, w obecności ponad 1000 dyplomatów, oskarżył Wielką Brytanię o „głęboko zakorzenioną wrogość” wobec integracji europejskiej. Ś wiatowe Dni Młodzieży w Kra- kowie to festiwal pomysłów tak absurdalnych, że czasem brakuje powietrza. Ze śmiechu lub ner- wów. Ale i o to zadbali kościelni marketingowcy. Najnowszy pomysł na pamiątkę z ŚDM to… właśnie powietrze. Tak, powietrze – zamknięte w puszce. Ponoć patent przetestowany na spotka- niu papieża z młodzieżą w Melbourne. Że niby każdy może sobie za- brać trochę atmosfery z Krakowa. To znaczy niezupełnie z Krakowa. Puszki ma napełniać białostocka firma, więc powietrze będzie podlaskie. Niby rozsądnie, bo w Krakowie smog i jeszcze by się ludzie podusili. Ale z drugiej strony… Białystok teraz średnio się kojarzy. Marsze ONR, narodowcy w katedrze. „To właśnie tutaj miał miejsce pierwszy akt lu- dobójczej zbrodni” – przypomniał Jarosław Kaczyński w 75 rocznicę pogromu ludności ży- dowskiej w tym mieście. Skojarzenia więc niecie- kawe, a Kościół tak dba o symbolikę. Mawiano w średniowieczu, że „powietrze miejskie czyni wolnym”, czyli… macht frei? Też nieciekawie. A jeśli – odpukać – jakiś młodzieniec, daj- my na to z Australii, po powrocie do domu uraczy się powietrzem z puszki, a następnie ogoli na łyso, ubierze brunatną koszulę i zlu- struje kolegów do pięciu pokoleń wstecz, czy aby nie Żydzi? Chyba nie takich „owoców” ŚDM papież Franciszek oczekuje. Ostroż- nie z tym Białymstokiem. Ale skąd tu w Polsce wziąć nieskażone powietrze? Puszka z powietrzem dołącza do galerii dziwactw związanych z krakowską imprezą. Dopiero co mieliśmy powerbank (przenośny akumulator) reklamowany następująco: „Ro- dzisz się z nią, idziesz przez życie, czerpiąc z niej pełnymi garściami. Aż do dnia, w którym czujesz się jak zużyta bateria, kompletnie wyczerpany, pusty. Wszystko Cię drażni. Gdzie się podziała twoja energia? Jak możesz odzyskać siłę, która jest ukryta w Tobie? Power of Spirit przedstawia ciekawą koncepcję energii życiowej. Zwiększo- ny zasób energii uzyskujemy przez kontakt z Du- chem Świętym, modlitwę, spotkanie z drugim człowiekiem, nowe doświadczenia. To powin- niśmy mieć na myśli mówiąc: Power of Spirit. Power of Spirit to także wyjątkowa ładowarka do telefonu komórkowego, aparatu cyfrowego, PDA, PSP, MP3, MP4”. Poprzeczka została zawieszona wysoko, ciężko coś takiego zdetronizować. Nawet tro- nami dla pary prezydenckiej, na których mieliby zasiadać podczas papieskich celebracji. A jed- nak można! Sprzedawać powietrze – to genial- ne w swojej prostocie. Nie jest to wprawdzie pomysł nowy, bo świeże powietrze z Gór Skali- stych masowo kupowali w ubiegłym roku Chiń- czycy. Wizyta prezydenta Chin w Polsce naj- wyraźniej zwróciła oczy naszych biznesmenów na ten kraj. A że Kościół wciska ludziom „nic” w ładnym opakowaniu, to też żadna nowość. ŁUKASZ PIOTROWICZ lukasz@faktyimity.pl To idzie młodość! Sztachnij się papieżem Co w prawie piszczy Charles de Gaulle

POD PARAGRAFEM strona 11Fakty i Mity nr 26 (852) 1–7.07.2016 r. Z ostałam wybrana do Rady Szkoły w pod- stawówce mojej córki. W związku z tym przy- chodzą do mnie inni ro- dzice ze swoimi skargami i wnioska- mi, o których potem dyskutujemy na zebraniach z ciałem pedagogicz- nym. Ostatnio to ja sama byłam ro- dzicem „z problemami”. A wierzcie mi, problem sprawiłam niemały… Ramadan a narodowość Kilkanaście dni temu rozpo- czął się ramadan – święty miesiąc postu muzułmanów, których dzieci w naszej szkole stanowią większość. I oto moja dziesięciolatka wraca do domu z oświadczeniem: „A. po- wiedział mi dziś na stołówce, że nie powinnam jeść, bo jest ramadan”. Wdech, wydech, policzę do dzie- sięciu. Za chwilę złość opadnie… Jeszcze sekundka… Nieszczęsny A. ma fart, że nie znam ani jego, ani jego rodziców. Zebranie Rady Szkoły jednak niebawem. Nawia- sem mówiąc, A. nie pościł tego dnia. Podobno nie chciał zjeść de- seru w ramach ramadanu, ale dał się przekonać paniom ze stołów- ki. Pytam więc latorośli: „I co żeś mu odpowiedziała?”. „Że mnie to nie dotyczy, jestem Francuzką”. Tłumaczę zatem cierpliwie, że re- ligia nie jest równoznaczna z na- rodowością i nie jest to również działanie naprzemienne. Przecież jej koledzy z malijskim, marokań- skim czy algierskim pochodzeniem najczęściej mają taki sam francu- ski paszport jak ona. Spadek po kolonizacji. Zasadniczo można być francuskim Arabem ateistą… Sama takich spotkałam. Córka mruczy coś jeszcze, więc odsyłam ją do ojca (pochodzi z przyłączonej do Francji byłej kolonii, gdzie jest największa na kilometr kwadrato- wy mieszanka religijna) – powtarza się ta sama pogadanka, tyle że po francusku. Na zebraniu okaże się później, że większość dzieci koja- rzy religię z rasą i narodowością, co stanowi niemałe wyzwanie dla nauczycieli. Wypisać dziecko ze stołówki Następnego dnia wywiązuje się przed szkołą rozmowa z inny- mi matkami. O ramadanie, oczy- wiście. Zdania są mocno podzie- lone. Ewidentnie występują dwa obozy – większość (odetchnęłam z ulgą) mam wychodzi ze słuszne- go założenia, że dzieci rosną, uczą się i nie powinny pościć (w telewi- zji leci reportaż o ramadanowych maturzystach, spragnionych i wy- głodniałych, ale uważających się za dzielnych). Tak zresztą zakłada islam. Chcą robić jak dorośli, a że ramadan jest kluczowym okresem dla społeczności muzułmańskiej, nie dziwota, że pragną dołączyć do poszczących. Drugi obóz to ko- biety, które… wypisały swoje po- ciechy ze stołówki na cały okres ramadanu! Padłam. No i że, prze- praszam, nic nie jedzą? Jedzą, ale dzięki nieobecności na stołówce przynajmniej nie muszą jeść mię- sa, o którym nie wiadomo, czy jest z rytualnego uboju (halal), czy nie. No i jeśli chcą się sami pozbawić deseru, to nikt nie będzie przeko- nywał, żeby go jednak zjeść. Bitwa o posiłki zastępcze Historia z mięsem trwa już zresztą od jakiegoś czasu. Pew- nego dnia zadzwoniła do mnie koleżanka z Rady Szkoły, chyba nie do końca zdając sobie spra- wę z moich poglądów. Zgłosili się do niej bardziej ortodoksyj- ni rodzice po radę, co zrobić, bo mer odmówiła im, gdy gremialnie napisali do niej prośbę, aby dzie- ci codziennie miały możliwość wybrania posiłku bezmięsnego. Jeśli zaś jest to niemożliwe, to wymyślili, że będą… płacić po- łowę należnej za stołówkę sumy, bo ich dzieci połowy nie zjada- ją. Mer wystosowała wówczas list w ostrym tonie, który, niestety, do wielu rodzin nie dotarł. Prze- jęta losem nieszczęsnych nieja- daczy zwykłego mięsa koleżanka wysunęła więc propozycję, żeby udali się do lekarza rodzinnego, który wyda dzieciakom stosow- ne zaświadczenie o alergii czy in- nej szkodliwości zjadania świnek, wołów, kurczaków i baranów dla danego malucha. Koleżanka – to być może klucz do zrozumienia tej historii – jest praktykującą katoliczką; naucza nawet religii w przykościelnej szkółce. Kto le- piej się zrozumie niż dwie religij- ne matki? Nic to, że bóg nie ten sam i że zasady zupełnie inne. Dodam, że stołówka nie prak- tykuje podawania w piątki ryby, rodziców hinduistów odsyła się z kwitkiem, gdy martwią się, że dzieci muszą jeść wołowinę, za to każde menu z wieprzowiną ma swoją alternatywę… Interwencja ciała pedagogicznego Kiedy więc doszło do zgłosze- nia tematów na zebranie Rady Szkoły, dziarsko zażądałam roz- mowy o laickości. Już dwa dni później córka przyszła do domu z nowym oświadczeniem: „Pani mówiła nam dziś o ramadanie!”. „Taaak? A cóż wam powiedzia- ła?”. „Że w domu muzułmanie mogą sobie nie jeść, jeśli chcą, ale szkoła jest świecka. A poza tym jak się pości w naszym wie- ku, to niedobrze wpływa na roś- nięcie i naukę” – wytłumaczyło mi dziecko. I jakkolwiek wycho- wawczyni młodej działa mi w wie- lu sytuacjach na nerwy, w tej kwe- stii mogłam jedynie przyklasnąć. Kiedy temat pojawił się na zebra- niu, wszystkie oczy zwróciły się na mnie. I nagle okazało się, że nie tylko ja mam coś do powiedze- nia! Jedna z wychowawczyń pod- czas sławetnej pogadanki zapro- ponowała, żeby w szkole zamiast postu wzięli sobie za cel dobre uczynki, tak jak robią to na przy- kład chrześcijańskie dzieci pod- czas podobnych okazji. Jej proste słowa, przypominające, że wszy- scy jesteśmy równi wobec francu- skiej laickości, wywołały bardzo nieprzyjemne komentarze. Ze strony dzieci… Jedna z mam usły- szała dyskusję typu: „Dlaczego porównuje nas do chrześcijan?”, „To muzułmańskie obyczaje, nie chcemy, żeby nam tu o katolikach opowiadać” itd., itp. Skończyło się na tym, że szko- ła pogadankę uskuteczni po raz drugi. Dotknięta tym problemem nauczycielka użyła słowa, które- go unika się tu jak ognia, żeby niechcący nikogo nie skrzywdzić – radykalizacja. Nie twierdzę, że muzułmańskie dzieci „krzywdzą” innych, robiąc uwagi o ramadanie – częste w wielu szkołach, spraw- dziłam dla uczciwości. Zapewne też nie wywołują niesmaku świa- domie. Po prostu żyją w swoim, niestety, bardzo hermetycznie za- mkniętym świecie i – jak to dzie- ci – z góry zakładają, że wszy- scy są im podobni. Tak samo jak mali katolicy w polskich szkołach. Problemem nie jest tu także kato- licka większość i islamska mniej- szość (która w niektórych dzielni- cach staje się większością), a po prostu brak otwartości na świat. Brak chęci poznania drugiego człowieka. W przypadku imigran- tów jest to również sprawa bariery językowej – rodzice nie rozumieją otaczającego ich świata, więc nie są w stanie objaśnić go dzieciom. Dlatego laicka szkoła odgrywa tu kluczową rolę w wychowa- niu nowych pokoleń, pozbawio- nych uprzedzeń ale i niestosow- nych wymagań. Dlatego również w każdym państwie, bez względu na otaczające nas religię i wyzna- nie warto o taką szkołę walczyć. AGNIESZKA ABÉMONTI-ŚWIRNIAK, Paryż agnieszka@faktyimity.pl Polscy rodzice walczą z systemem, który od ponad dwudziestu lat de facto narzuca dzieciakom naukę religii w szkole. Jednak nawet w laickiej Francji trzeba przypominać, że miejsce kultu to świątynia, a nie szkoła. Świecka szkoła po francusku

POLSKA OBYWATELSKAstrona 12 nr 26 (852) 1–7.07.2016 r. Fakty i Mity P rezydent Duda pod- pisał tzw. ustawę antyterrorystyczną. Na nic protesty wie- lu środowisk i orga- nizacji, Rzecznika Praw Obywa- telskich i Helsińskiej Fundacji Praw Człowieka. PiS-owskie państwo kontroluje nas coraz bardziej. Prezydent RP Andrzej Duda zdegradował sam siebie do roli partyjnego notariusza, podpisu- jącego wszystko, co podsunie mu PiS. O przyjęciu przez Sejm usta- wy o działaniach terrorystycznych pisaliśmy już w przedostatnim nu- merze („FiM” 24/2016). Powraca- my do tematu, bo przeraża ilość antywolnościowych i antyobywa- telskich rozwiązań przyjętych przez PiS-owską władzę. Helsińska Fun- dacja Praw Człowieka pod koniec maja bieżącego roku swoje zasad- nicze zastrzeżenia wyartykułowała w 28-stronicowej opinii, przesła- nej marszałkowi Sejmu Marko- wi Kuchcińskiemu. Podkreślała m.in., że ustawa nie była z kimkol- wiek konsultowana. Jest bardzo nieprecyzyjna, poszerza znacznie kompetencje Agencji Bezpieczeń- stwa Wewnętrznego. Umożliwia kontrolę operacyjną bez zgody sądu, pozyskiwanie wielu rodza- jów informacji. Nie gwarantuje re- spektowania jakiejkolwiek tajem- nicy zawodowej, w tym bankowej, dziennikarskiej czy… tajemnicy spowiedzi. Podpisana przez Dudę usta- wa zezwala na deptanie wolności słowa oraz arbitralne blokowanie stron internetowych. To oczywiste naruszenie art. 54 Konstytucji, art. 10 Europejskiej Konwencji Praw Człowieka, art. 11 Karty Praw Podstawowych Unii Europejskiej. Kontrola sądowa tego rodzaju po- czynań staje się fikcją. Co więcej, istotną rolę ma odgrywać w tej procedurze… prokurator general- ny. Bez wątpienia partyjny z zało- żenia. Obecnie pełniący tę funkcję Zbigniew Ziobro nie daje prze- cież cienia gwarancji choćby na odrobinę bezstronności. W oce- nie HFPCz istnieje obawa, że te uprawnienia wykorzystane zostaną do celów politycznych. Także na- wet do blokowania krytyki władzy i poglądów jej niemiłych. Ustawa skutkuje też większym dostępem służb do danych osobowych oby- wateli RP oraz cudzoziemców. Szef ABW może odtąd bez jakie- gokolwiek nadzoru pozyskiwać wszelkie informacje o nas, w tym także tzw. dane wrażliwe. Każda kamera w Polsce staje się okiem służb. Każdy system teleinforma- tyczny – źródłem niczym nieskrę- powanego zbierania danych. Co więcej, nikt nie ma realnych szans złożenia skargi na takie bezpra- wie. Rejestr „zdarzeń naruszają- cych bezpieczeństwo systemów teleinformatycznych” prowadzić będzie… ABW. Nie sposób zatem oczekiwać, aby za takie zdarzenie ABW uznała swe własne, ewentu- alne włamania do cudzych sieci. Każdy będzie „podejrzewany” Nadużyciom na niekorzyść obywateli sprzyjają ustawowe zmiany w postępowaniu karnym. Rewizje miejsc i osób, zatrzymy- wanie kogokolwiek może być do- konane o dowolnej porze dnia i nocy. Nie są do tego potrzebne jakiekolwiek uzasadnione podej- rzenia. Wystarczy decyzja. Ustawa wprowadza też nieznaną w pol- skim prawie kategorię „osoby po- dejrzewanej”. Oznacza to, że choć każdy może stać się celem działań służb specjalnych – nie przysługują mu w praktyce żadne prawa pro- cesowe. Prawo nie przewiduje bo- wiem możliwości składania jakich- kolwiek skarg czy odwołań przez „osoby podejrzewane”. Ustawa zaś nawet nie definiuje, kto jest taką osobą. Będzie nią zatem każ- dy, kogo weźmie na cel ABW. Nie sposób będzie obronić się przed aresztowaniem. Sąd ma bowiem decydować o pozbawieniu czyjejś wolności w oparciu o… niejawne informacje służb. Niejawne nawet dla aresztowanego i jego obroń- cy! Co gorsza, „informacje” te nie będą mogły być przez sąd zareje- strowane! To oczywiste bezpra- wie i kuriozum. Każdy z nas może stracić wolność na podstawie ja- kichś wyssanych z palca opowie- ści oficera służb specjalnych. Nie pozostanie po niej żaden ślad, więc nawet nie będzie szansy jej zweryfikować! Choć wydaje się to absurdem, osoby z niewiadomych powodów osadzone za kratami i tak będą mogły uważać się za „szczęśliw- ców”. Krytykowana ustawa prze- widuje bowiem… tzw. specjalne użycie broni. Czyli wydanie roz- kazu zabicia osoby, przeciw której prowadzone są „działania kontr- terrorystyczne”. Helsińska Fun- dacja Praw Człowieka konkluduje w swojej opinii, że ustawa „przy- znaje służbom nowe kompeten- cje poważnie ingerujące w prawa i wolności, nie stwarzając żadnych narzędzi nadzoru nad sposobem wykonywania tych kompetencji”. Podobnie ocenia ustawę Rzecznik Praw Obywatelskich. Kilka dni temu zaapelował do prezydenta RP Andrzeja Dudy o niepodpi- sywanie ustawy. Bezskutecznie. Duda posłusznie klepnął PiS-ow- skie prawo, choć RPO sformuło- wał zasadnicze zastrzeżenia. Nad- mierne uprawnienia ABW przy braku jakiejkolwiek kontroli. Nie- proporcjonalne ograniczenie praw i wolności obywateli. Dyskrymi- nację cudzoziemców. Bezprawne „specjalne użycie broni”. Iluzja sądowej kontroli Niemalże identyczne zastrzeże- nia do ustawy, podobnie jak RPO oraz HFPCz, miała unijna Komi- sja Wenecka. Ceniona w świecie amerykańska organizacja pozarzą- dowa Freedom House po analizie tej ustawy wydała jednoznaczna opinię. „Nadawanie służbom nie- ograniczonych uprawnień kosztem prywatności i wolności obywatela oznacza wyraźne nadużywanie wła- dzy przez rząd”. Nasze organizacje pozarządowe też nie miały złudzeń. Fundacja Panoptykon zajmuje się problemem ochrony naszej wolno- ści przed technikami nadzoru nad społeczeństwem. Po analizie ustawy jasno stwierdziła: „To nie jest usta- wa antyterrorystyczna – to ustawa antywolnościowa, antyobywatelska i antydemokratyczna. Traktuje każ- dego jak podejrzanego”. Na palcach jednej ręki (oczy- wiście oprócz PiS) można policzyć tych, którzy uważali, że naduży- ciom zapobiegnie sądowy nadzór nad działaniami służb. Ostatnie złudzenia rozwiała doktor nauk prawnych Małgorzata Tomkie- wicz, sędzia Sądu Okręgowego w Olsztynie. Wskazała ona, że na przykład „zbieranie danych billin- gowych, ustalanie danych adreso- wych, miejsca logowania telefonów czy też pozyskiwanie informa- cji o sytuacji rodzinnej oraz miej- scach spotkań dziennikarzy (i ko- gokolwiek innego) nie jest kontrolą operacyjną. Aby dokonywać tego rodzaju czynności operacyjno-roz- poznawczych, służby żadnej zgody sądu nie potrzebują, o takie zgody nie wnioskują i takich zgód sądy nie udzielają. Po drugie – składając wniosek o zastosowanie kontroli operacyjnej, służby nie są obowią- zane przedstawiać sądowi całości materiałów, jakie posiadają, jedy- nie materiały uzasadniające wnio- sek. Mogą przedstawiać sądowi to, co same zechcą”. Kluczowa była jednak konsta- tacja: „Polski ustawodawca w pełni i świadomie akceptuje przewagę in- formacyjną służb nad sądem i w peł- ni aprobuje fakt, że sędziowie, po- dejmując decyzję w przedmiocie kontroli operacyjnej, praktycznie uzależnieni są od informacji prze- kazanych przez służby. (…) wobec braku jasnych i szczegółowych regu- lacji o kontroli operacyjnej, a prze- de wszystkim spójnej wizji ustawo- dawcy, czym kontrola operacyjna ma być i jaką pozycję mają zajmo- wać w niej sądy, funkcja nadzorcza sądów nad tą kontrolą w znacznej mierze była i jest iluzoryczna. Je- śli dodać do tego, iż nie ma żad- nych kryteriów przydziału wnio- sków sędziom, że rozpoznawanie tego rodzaju spraw jest czynnością nieujmowaną w żadnych statysty- kach sądowych, że nie regulują jej przepisy o biurowości sądowej i do końca nie wiadomo, jak działalność taką umiejscowić w strukturach or- ganizacyjnych sądu, to gołym okiem widać, że taka partyzantka sądowa z europejskimi standardami niewie- le ma wspólnego”. Wciąż ponoć obowiązująca Konstytucja RP w art. 51 ust. 2 sta- nowi, że „władze publiczne nie mogą pozyskiwać, gromadzić i udostępniać innych informacji o obywatelach niż niezbędne w demokratycznym pań- stwie prawnym”. Wiele przepisów Konstytucji RP udaje, że coś nam gwarantuje. Po uchwaleniu PiS-ow- skiej „ustawy o działaniach antyter- rorystycznych” akurat ten przepis Konstytucji RP możemy od razu wy- rzucić do kosza. Nie ma w nim bo- wiem ani jednego słowa prawdy…  ANDRZEJ KROPEK kropek@faktyimity.pl Służby kontra obywatel

POLSKA PARAFIALNA strona 13Fakty i Mity nr 26 (852) 1–7.07.2016 r. „Proszę o modlitwę za moją ko- leżankę, która zmaga się z proble- mami natury psychicznej. (...) nie ma w niej już chęci do życia, była próba samobójcza, ciągle są w jej głowie te myśli” – czytamy na stro- nie Wspólnoty Modlitewnej Maryi Niepokalanej. „Proszę o modlitwę w intencji naszego syna Mariusza. 5 lat temu zdiagnozowano choro- bę afektywną dwubiegunową, od tej pory przebywa tylko w domu, z dala od ludzi, bez pracy, bo go paraliżują lęki, emocje, życie przed kompute- rem z reklamówką leków” – prosi matka na stronie parafii pw. św. Judy Tadeusza w Krakowie. I ko- lejna na stronie www.swietarita.pl: „Umiłowana Święta Rito. Błagam Cię o wstawiennictwo w intencji dalszej poprawy zdrowia psychicz- nego mojego syna Jana – ma na- wrót depresji, stany lękowe. Proszę także o wstawiennictwo w intencji powrotu do zdrowia dla bliskiej mi Agaty – jest bardzo ciężko chora, przechodzi teraz ostrą chemię”. Msze, czyli pieniądze Prośby o modlitwy do świętych zamieszczane w Internecie na kato- lickich stronach to tak naprawdę za każdym razem desperackie wołanie o realną pomoc i wsparcie. Parafie i wspólnoty obiecują im tymcza- sem jedynie wirtualną i anonimową modlitwę. Niektóre z nich ponadto starają się jeszcze na cudzym nie- szczęściu zarobić. Obowiązku skła- dania ofiar za wirtualną intencje wprawdzie nie ma, ale wątpliwości, że chodzi o kasę, również. „W związku z oczekiwaniami wielu osób odwiedzających naszą stronę, otwieramy możliwość zgła- szania przez Internet intencji na Msze święte zbiorowe odprawiane odpowiednio w niedziele o 10.30 i we wtorki o 18.00. Mszę Świę- tą można zamówić maksymalnie na dwa tygodnie do przodu. Od- powiednią datę należy zaznaczyć we właściwym miejscu. Dostępny limit intencji na daną Mszę św. to 40 intencji (...). Mamy nadzieję, że opcja ta, będzie służyła powiększe- niu grona osób modlących się przez wstawiennictwo św. o. Pio w jed- ności z naszą parafią, a mieszka- jących czasem w bardzo odległych stronach świata (...). Uprzedzając wszelkie pytania informujemy, że dobrowolną ofiarę za zamówio- ną Mszę Świętą, można składać na konto bankowe podane niżej (w tytule można napisać: Msza Święta)” – informuje sanktuarium św. o. Pio w Warszawie. Pustelnia Matki Bożej Jasno- górskiej w Częstochowie, udostęp- niając skrzynkę próśb do św. Rity z Cascia – patronki spraw najtrud- niejszych – oferuje internautom odprawianie zbiorowej mszy raz w miesiącu. W tym celu należy wpłacać darowizny na konto Fun- dacji Świętego Hugona z przezna- czeniem na promocję kultu św. Rity, utrzymanie strony ze skrzyn- ką intencji oraz remont i utrzyma- nie pustelni. W trosce o ochronę prywatno- ści częstochowskie eremitki z Pu- stelni Matki Bożej Jasnogórskiej proszą o zastępowanie inicjałami lub pomijanie nazwisk osób żyją- cych. Podobnie o unikanie wpisów, które mogą zostać potraktowane jako pomówienia oraz o unikanie podawania nazwisk i szczegółów wskazujących na konkretne osoby apeluje też parafia pw. MB Boles- nej w Mierzynie. „Laska czystosci” Tematyka próśb do świętych bywa kontrowersyjna. O czym naj- lepiej świadczy intencja skiero- wana w maju br. do św. Jana Pa- wła II za pośrednictwem strony www.franciszkanska3.pl: „Prosze o laske czystosci i wytrwanie w ka- planstwie dla ks. Tomasza i o laske czystosci dla zakrystianki s. Malgo- rzaty, o Jej wiernosc slubom zakon- nym, o uwolnienie od wzajemnych przywiazan” (we wszystkich cyta- tach zachowano pisownię orygi- nalną bez polskich znaków). Parafia pw. św. o. Pio w War- szawie z góry zastrzega, że „przed- miotem modlitwy wspólnoty para- fialnej są tylko i wyłącznie intencje odnoszące się do spraw i proble- mów dotyczących życia religijnego i moralnego osoby ludzkiej” oraz że intencje zawierające „treści teolo- gicznie wątpliwe, niezgodne z ma- gisterium Kościoła katolickiego lub powszechnie uznane za obraźliwe czy wulgarne” będą usuwane. Tyle teoria, bowiem wśród zamówio- nych intencji mszalnych (dobro- wolna ofiara) znalazła się prośba „o pomyślne rozwiązanie sprawy zadłużenia i ZUS-u”. Wyjątkowo tolerancyjne w kwestii intencji jest Sanktua- rium św. Jana Pawła II w Kra- kowie (­www.franciszkanska3.pl). W księdze modlitw kierowanych do Jana Pawła II można wpisywać różne prośby: l Kochany Ojcze Święty nie wiem jak mam prosić abym została wysłuchana. (...) Błagam o pomoc w poszukiwaniu dobrych i stałych pracowników oraz pomoc w roz- kręceniu firmy, znalezieniu odpo- wiedniej branży do rozwoju. (...) aby brat z mamą wygrywali przetar- gi i mieli zapewniona pracę przez cały rok (...). Proszę o wenę do pi- sania artykułów i tekstów o jasność i świeżość umysłu. Proszę o wsta- wiennictwo w nowej pracy. Proszę o możliwość zdobycia habilitacji; l Najukochańszy, Błogosła- wiony Ojcze Święty – miej w opiece mojego syna (...). Odbierz mu chęć grania w gry komputerowe (...). Od- mień mojego męża (...). Napraw umysł mojego taty. Dodaj zdrowia i siłę mojej mamie; l Boże Ojcze Wszechmogą- cy, św. Janie Pawle i św. Florianie – dzisiaj moim kolegom strażakom wręczono medale i awanse – proszę Was pomyślcie też o emerytowanym strażaku i dajcie mu dzisiaj spełnić jego marzenia – proszę Was o tę ła- skę – amen; l Ojcze Św. proszę Cię z całe- go serca (...) abym zaliczyła, 21.04 kolokwium z promieniowania, 25.04 egzamin z OOS, 05.05 kolo- kwium z ćwiczeń z aparatury, 18.05 kolokwium z procesów fermentacyj- nych. Bardzo mi na tym zależy; l Ojcze Święty błagam o na- wrócenie kochanki mojego męża (...). Błagam dopomóż, aby zosta- wiła mojego męża i znalazła in- nego mężczyznę. Wierzę w Boże Miłosierdzie; l Jezu ufam Tobie – Ty się zaj- mij moimi długami. Arek; l Proszę Cię Św. Janie Pawle II o pomoc w sprzedaży nieruchomo- ści, pozbyciu się kredytów i abym mógł kupić własne mieszkanie. Rita na topie Święta Rita (www.swietarita.pl) też ma pomagać na wszystko: l Święta Rito, proszę o wsta- wiennictwo ukończenia pracy mgr której napisanie przekładam od lat; l Sw. Rito prosze Cie o wsta- wiennictwo abym odpowiednio schudla, oczyscila organizm, zdro- wo sie odzywiala; l O nawrocenie sie na wiare katolicka mojego meza Mahmou- da. Za jego rodzicow i rodzenstwo i wszystkich naszych przyjaciol mu- zulmanow o swiatlo wiary dla nich aby znalezli prawde; l Bardzo proszę o modlitwę 13-maja (akurat mam rozmowę kwalifikacyjną); l Święta Rito pomóż mi bo je- stem w potrzebie. Błagam cię o dar zdrowia i cud pomocy finansowej; l Św. Rito proszę Cię niech na mojej życiowej drodze pojawi się idealny mężczyzna, z którym będę szczęśliwa do końca życia (Rafał); l Proszę o wstawiennictwo w intencji (...) pomyślnego rozwią- zania sprawy z samochodem; l Św. Rito Proszę Cię w dniu Twojego święta o wstawiennictwo w intencji remontu mojego domu rodzinnego. Wśród próśb o modlitwę do św. Judy, zamieszczonych na stro- nie parafii pw. św. Judy w Krako- wie, i – wedle zapewnień – odczy- tywanych raz w miesiącu podczas mszy, nie brakuje i takich: l Św. Tadeuszu Judo proszę Cię o Twoje wstawiennictwo. Leszek ma problemy finansowe pomóż; l Św. Tadeuszu Proszę Cię o wytrwałość dla mnie w walce z otyłością, abym się nie poddała i trzymała w swojej sile; l Proszę o to zeby plamy z twa- rzy mi zginęły mogla chodzic bez fil- trow aby odeszly lęki. potrzebujaca pilnie; l Daj mi nowe mieszkanie i pie- niadze na zycie pilnie prosze bog zaplac; l Św. Judo od spraw niemożli- wych proszę Cię żeby matura z bio- logi którą pisałam była napisana bardzo dobrze; l Spraw by do Michała nie zbli- zyła sie zadna kobieta, by zachował niewinnosc i miał czyste serce. A.K. Zamiast pomocy – modlitwa Na stronach wielu parafii znajdują się tzw. skrzynki intencji. Wierni mogą tam zamieszczać swoje prośby do różnych świętych. Lektura wpisów nie pozostawia złudzeń, że ich autorzy często wymagają konkretnej pomocy psychologicznej.

W ZGODZIE Z NATURĄstrona 14 nr 26 (852) 1–7.07.2016 r. Fakty i Mity Produkują tlen, którym oddycha- my, oczyszczają wodę, stanowią źród- ło opału i materiałów budowlanych, a przede wszystkim są podstawą po- żywienia człowieka. Obliczono, że około 30 tysięcy gatunków roślin jest jadalnych, jednak w rolnictwie wy- korzystujemy zaledwie ułamek tych cennych zasobów. Dzikie rośliny ja- dalne są niewątpliwie omijanym po- tencjałem przyrody, a przecież tylko samych jeżyn w Polsce rośnie ponad 100 gatunków. Pozyskiwanie nowych roślin jadalnych ma duże znaczenie wobec niedoborów żywności i ciągle rosnącej liczby ludzi na świecie. Ro- śliny to również sprzymierzeńcy czło- wieka w walce z globalnym ocieple- niem – absorbują i wiążą szkodliwy dwutlenek węgla. Poprzez fotosyn- tezę rośliny pochłaniają z atmosfery CO2 w wielu systemach uprawnych. Zastępują również kopalne źródła energii, ponadto są doskonałą alter- natywą dla materiałów przemysło- wych. Biopolimery, smary i włókna wyprodukowane z roślin stopniowo zmniejszają zapotrzebowanie na pro- dukty petrochemiczne, które są moc- no energochłonne. Rośliny pełnią też bardzo waż- ną rolę w medycynie. Wiele z nich ma działanie lecznicze, produkuje się z nich leki, a około 70 procent ludzkości świata jest zależna od sto- sowania tradycyjnych roślin leczni- czych. Jednak tylko jeden na pięć gatunków roślin został przebadany naukowo pod kątem właściwości leczniczych. Duża liczba nieprze- badanych gatunków ma ogromny potencjał, który w przyszłości może posłużyć do produkcji leków i prepa- ratów leczniczych. Rośliny to skarb – skarb, który w dużej części zagrożony jest jed- nak wyginięciem. W 2008 roku na Spitsbergenie (największa wyspa Norwegii) utworzono globalny ma- gazyn roślin – Svalbard Global Seed Voult (patrz zdjęcie). Obecnie jego kolekcja liczy 1,5 miliona próbek na- sion roślin jadalnych. Niedawno na- ukowcy ogłosili, że ten magazyn na „czarną godzinę ludzkości” został największym bankiem tego rodzaju na świecie (oprócz niego na naszej planecie istnieje jeszcze około 1400 różnych kolekcji ziaren). Jednak- że niezależnie od sporej szybkości uzupełniania zapasów w tej swoistej kolekcji występują jeszcze duże luki. Zgodnie ze słowami dyrektora wyko- nawczego Cary’ego Fowlera obec- nie w posiadaniu magazynu znajdu- je się dopiero około jednej trzeciej wszystkich istniejących na Ziemi na- sion. Ten roślinny bank ulokowany jest w tunelu wydrążonym w wielo- letniej zmarzlinie, gdzie stale panuje ujemna temperatura. Nasiona utrzy- mywane są w stanie głębokiej bota- nicznej hibernacji, a budynek banku nasion został zaprojektowany tak, aby jak najmniej szkodzić środowi- sku naturalnemu. Wieloletnia zmar- zlina otaczająca ściany banku oraz zastosowana technologia pozwalają utrzymać wewnątrz budynku tem- peraturę minus 18 stopni Celsjusza przy użyciu tylko jednej 10-kilowa- towej sprężarki zasilanej przez lo- kalnie produkowaną energię. Bank nasion jest bezobsługowy, wymaga jedynie corocznej kontroli pracow- nika. Również na Wyspach Brytyj- skich myśli się o przyszłości. Millen- nium Seed Bank w Kew na południu Anglii to największy na świecie bank nasion dzikich roślin. Podaje się, że w zimnych piwnicach angielskiego banku nasion leżakuje 27 700 ga- tunków roślin, a dwanaście z nich to dziko rosnące rośliny, które „na wolności” już wymarły. Dzięki za- stosowanym metodom konserwa- cji rośliny mogą zachować zdolność kiełkowania przez 200 lat. Naukowcy zamierzają co dzie- sięć lat sprawdzać losowo ich trwa- łość. Wszystkie przechowywane na- siona służą do celów badawczych i są hodowane, aby następnie móc wysiać je w naturze. Do tematu naukowcy podeszli bardzo poważnie. Budow- la powstała na terenie, gdzie nie ma zagrożenia tektonicznego, i została pomyślana tak, by nie zaszkodziła jej katastrofa lotnicza ani nawet wybuch jądrowy. Banki nasion to współczes- ne arki Noego, z których obyśmy byli zmuszeni jak najrzadziej korzy- stać. Przysłowie chińskie mówi: „Jeśli myślisz rok naprzód, sadź ryż. Jeżeli myślisz 10 lat naprzód, sadź drzewo. Lecz jeśli myślisz 100 lat naprzód, ucz ludzi”. Od siebie dodajmy: jeśli myślisz 1000 lat naprzód, zamrażaj nasiona. MAREK DOMARACKI markpio2@wp.pl G dy słyszymy o trzęsieniu ziemi, zazwyczaj wzruszamy ramiona- mi, myśląc: A co mnie to obcho- dzi?! To gdzieś daleko! Faktycznie. Terytorium Polski pod wzglę- dem częstości występowania zjawisk sej- smicznych można zaliczyć do obszarów asejsmicznych. Jeżeli już coś zaczyna drgać, spowodowane jest to najczęściej trzęsienia- mi zapadowymi, a tylko w niewielkim stop- niu wywołane naprężeniami w skorupie ziemskiej. Trzęsienia zapadowe powoduje osiadanie stropów wyrobisk górniczych na obszarach kopalnianych (Górny Śląsk), zapadanie się stropów próżni krasowych (Sudety) oraz ru- chy wielkich mas ziemnych na skutek proce- sów osuwiskowych (Karpaty). Poczynając jed- nak od zeszłego tysiąclecia, odnotowano na terenie naszego kraju sporo drgań, które mia- ły przebieg jak najbardziej naturalny, bo tek- toniczny. Słynny Jan Długosz (1415–1480) w swoich kronikach opisuje trzęsienie ziemi z 5 maja 1200 roku. Największą siłę miało ono na terenie Pienin i okolic. Zniszczyło wie- le wież, domów i warowni. W starych pismach znaleźć można również wzmianki o trzęsie- niu ziemi w okolicach Krakowa (31 stycznia 1259 r.), podczas którego zburzonych zosta- ło wiele budynków. W 1409 roku natomiast ziemia zatrzęsła się od Mazur po niemiecką Lubekę i – jak czytamy w kronikach – drżała przez „trzy zdrowaśki”. Silne wstrząsy nawie- dziły 5 czerwca 1443 roku również Wrocław, Brzeg oraz Kraków. Było to prawdopodobnie najsilniejsze trzęsienie ziemi w Polsce, o któ- rego istnieniu wiemy. Magnitudę wstrząsu oceniono na 6 w skali Richtera. W 1840 roku trzęsienie ziemi mocno od- czuwalne było w okolicach Pienin. Ucierpiały wtedy między innymi Szczawnica, Krościen- ko i Maniowy. W kronikach pisano, że ptaki wypadały z gniazd, zniszczeniu ulegały obra- zy i sprzęty w domostwach. Obecnie najbar- dziej znanym trzęsieniem ziemi w Polsce jest incydent z 21 września 2004 roku. To właśnie wtedy o godzinie 13 nastąpił wstrząs, które- go siłę oceniono na 5 w skali Richtera, a jego epicentrum znajdowało się w obwodzie kali- ningradzkim. W wyniku tego trzęsienia, znaj- dującego się na pograniczu Polski i Rosji, w części domów pojawiły się drobne zaryso- wania, a gdzieniegdzie popękały szyby czy też pospadały książki z półek. Nie odnotowano na szczęście żadnych obrażeń wśród ludzi. Ta- kiego silnego wstrząsu nie było w Polsce od kilkuset lat, a w tym rejonie – nigdy. Począt- kowo sądzono, że to efekt podwodnych lub podziemnych wybuchów, szybko jednak stało się oczywiste, że geneza wstrząsu ma naturę tektoniczną. Trzęsienie to odczuwalne było w Gdańsku, Gdyni, Malborku, Sztumie... Przykład ten dowodzi, że trzęsienia ziemi są katastrofami przyrodniczymi, które mogą dotknąć każdy obszar, nawet w „bezpiecz- nej” Polsce. W ciągu ostatniego tysiąclecia zanotowano w naszym kraju około 80 nie- zbyt silnych trzęsień ziemi. Coraz częściej ich przyczyną – obok procesów naturalnych – staje się działalność gospodarcza człowie- ka na obszarach zbyt intensywnej eksploata- cji górniczej. Nie powinny nas zatem dziwić wstrząsy na terenie Górnego Śląska, w oko- licach Bełchatowa lub Polkowic. Drgania ta- kie nie powinny jednak stanowić większego zagrożenia dla naszego życia. Zjawisko trzęsień ziemi jest na razie mocno nieprzewidywalne. Do dzisiaj aktu- alna jest odpowiedź na pytanie: „Jak ustrzec miasto przed trzęsieniem ziemi?”. A brzmi ona: „Przenieść miasto!”. MD Zielona przyszłość Rośliny to życie. Stanowią dla nas źródło tlenu, pożywienia i leków. Są istotnym składnikiem każdego istniejącego na Ziemi ekosystemu, tworząc podstawy życia dla ludzi i zwierząt. Jeszcze się zatrzęsie

WSPOMNIEŃ CZAR strona 15Fakty i Mity nr 26 (852) 1–7.07.2016 r. R ozpoczęły się wakacje, więc na poboczach szos wielu młodych ludzi próbuje „złapać okazję”. Rozmawiamy z Bogusławem Laitlem, pedagogiem, animato- rem kultury i krajoznawcą w Opo- lu, jednym z dwóch – obok Tadeu- sza Sowy – legendarnych pionierów polskiego autostopu. „FiM”: – Kiedy odbyliście panowie swoje „tour de Polog- ne” i skąd wiadomo, że byliście pierwsi? – To było podczas wakacji 1957 roku. Mieliśmy po 19 lat, studiowali- śmy metalurgię na Akademii Górni- czo-Hutniczej w Krakowie. Autostop w formie sformalizowanej i zinstytu- cjonalizowanej, z imiennymi ksią- żeczkami oraz ubezpieczeniem od nieszczęśliwych wypadków, jeszcze w Polsce nie istniał. I chyba nikomu się nawet nie śniło, że wkrótce po- wstanie. Słyszeliśmy z relacji znajo- mych, że jest to bardzo popularna forma podróżowania w USA i we Francji. Tymczasem u nas jeździ- ło się wówczas „na łebka”. Czyli na podstawie niepisanej umowy po- między „łebkiem” a kierowcą. Naj- częściej samochodu ciężarowego, bo osobowych było niewiele. Uzgadnia- ło się cenę przejazdu jakiegoś odcin- ka drogi. W zależności od dystansu czasem była to półlitrówka wódki, czasem pieniądze. Cena uwzględ- niała ryzyko kierowcy. Państwo so- cjalistyczne nie było bowiem takie chętne, żeby oni dorabiali sobie na boku drugą czy trzecią pensję. Mi- licja drogowa często zatrzymywała samochody ciężarowe i sprawdza- ła, czy osoby, które siedzą w szo- ferce, mają delegację służbową. Jeśli miały, to w porządku. A jeśli nie, to byli traktowani jako „łeb- ki” i kierowca dostawał mandat, a „nielegalnych” pasażerów nie- rzadko wysadzano z samochodów w szczerym polu. Wpadliśmy więc z Tadeuszem na pomysł, żeby na- szą wymarzoną podróż po Polsce w jakiś sposób „zalegalizować”. – Na czym polegał ów plan? – Najpierw odbyliśmy test do Bytomia i z powrotem. Żeby zo- rientować się, jak wygląda sytuacja na trasach. Obróciliśmy w obie stro- ny szczęśliwie, bo drogówka nas nie złapała. Z tych pierwszych prób wy- nieśliśmy doświadczenie, że nie nale- ży czekać na samochód, który dowie- zie bezpośrednio do celu. Jak tylko jedzie zgodnie z naszym azymutem, to wsiadamy. Byle posuwać się cały czas do przodu. Wymyśliliśmy, że zgłosimy milicji chęć „podróży kra- joznawczo-naukowej” połączonej ze zwiedzaniem zakładów przemysło- wych związanych z kierunkiem stu- diów. Na przykład w Częstochowie ówczesna Huta im. Bieruta, w stoli- cy Huta Warszawa i tak dalej aż do Gdańska. A jak zabraknie hut, to inne zakłady zwiedzimy. Chodziło o to, że jeśli drogówka nas skontrolu- je, to żebyśmy nie byli traktowani jak „łebki”, lecz poważni studenci mają- cy do wykonania określone zadanie. Kupiłem specjalny brulion i posta- nowiliśmy, że każdy dzień wędrów- ki będziemy skrupulatnie zapisywać. Spotkałem po latach pewnego zna- jomego i on licytuje się ze mną, że już przed 1957 rokiem jeździł au- tostopem. Ja mówię: może i jeździ- łeś, ale byłeś „łebkiem”. A poza tym masz na to jakieś dowody? Nie miał. Tymczasem my zachowaliśmy pełną dokumentację potwierdzoną m.in. przez kierowców, wpisy różnych in- stytucji i znanych artystów, wycinki prasowe, zdjęcia itp. Początkowo za- pisywaliśmy nawet marki i numery rejestracyjne samochodów. Powstał z tego unikalny dziennik podróży. – Wróćmy do jej legalizacji. Kto wystawił wam „delegację służbową”? – Poszliśmy do komendy woje- wódzkiej milicji w Krakowie. Przy- jął nas kapitan, wysłuchał. Ale czego właściwie spodziewacie się od mili- cji? – zapytał. Odpowiedzieliśmy, że chcemy tylko zgłosić i ewentual- nie mieć potwierdzenie, że w taką podróż się wybieramy. No i – o dzi- wo – wystawił nam zaświadczenie, że obywatele studenci Sowa i Laitl „zgłosili swą podróż dookoła Polski samochodami – autostopem”. To pismo bardzo przydało się później na trasie. Ani razu nie potraktowa- no nas podczas kontroli jak „łeb- ków”, a kierowcy nie mieli żadnych nieprzyjemności. W odwiedzanych miejscach okazało się też glejtem ot- wierającym niemal wszystkie drzwi. Ja dopiero w 1957 roku uświadomi- łem sobie, jaka jest wartość takiego dokumentu z pieczęcią ważnej insty- tucji państwowej. – Etapy waszej eskapady opisywały lokalne gazety; bar- dzo szybko zdobyliście też sławę ogólnopolską... – Dwóch dziwacznie ubranych „Włóczykijów”, tak się nazwali- śmy, dzierżących proporzec z na- pisem: „Ten kierowca jest morowy chłop – co popiera autostop”, wy- woływało ogromne zaciekawienie. Czasem my odwiedzaliśmy redak- cje, czasem dziennikarze sami od- najdywali nas w mieście. W Łodzi kierowca wysadził nas na central- nej ulicy Piotrkowskiej, bo tam miał dostawę towaru. Próbujemy złapać jakieś auto, zatrzymuje się osobowa simca aronde. Nie zdąży- liśmy wsiąść, a tu nagle pojawiają się dziennikarze. Popularność za- częła nas nawet wyprzedzać. Zda- rzało się, że gdy przyjechaliśmy do jakiejś miejscowości, ludzie już wiedzieli o „Włóczykijach”. Na przykład w Częstochowie: weszli- śmy do Hotelu Centralnego, żeby tylko zapytać, gdzie można najtaniej przenocować. Okazało się, że kie- rownik recepcji już przeczytał artykuł w „Dzienniku Zachodnim”, i dostali- śmy nocleg gratis. A przy zwiedzaniu huty skromnych studentów zaszczycił swoim towarzystwem naczelny inży- nier. Często zdarzało się, że katego- rycznie odmawiano nam przyjęcia zapłaty za nocleg lub posiłek. To było niesamowite. Dzięki potędze prasy spotkało nas wiele niespodzianek. – Największe? – W Gdańsku byliśmy gośćmi Zespołu Pieśni i Tańca „Śląsk”. Po spektaklu zaprosili nas na bankiet z udziałem władz. Podchodzi pan, który przedstawił się jako kapitan statku „Batory”. Zapytał, czy mamy gdzie przenocować. Odpowiada- my, że w akademiku. On na to: a nie chcielibyście w sopockim Grand Ho- telu? Mam tam swój apartament, ale nie będę z niego korzystał. Oczywi- ście: chcemy! Dał nam karteczkę do recepcji i spaliśmy w tym luksusowym hotelu dwie noce. Albo w Poznaniu. Przyjechaliśmy bardzo późno, chcie- liśmy dostać się do akademika na Winogradach. Nocny tramwaj dopie- ro za godzinę, więc idziemy. Po kilku minutach podjeżdża radiowóz. Mi- licjanci ciekawi, dokąd tak po nocy zmierzamy. No to mówimy, że pod- różujemy po Polsce i teraz chcemy do akademika. Przenocować? No tak. To wam pomożemy. Wsiedliśmy. Okazuje się, że wiozą nas w innym kierunku. I podjeżdżamy pod... izbę wytrzeźwień. Ja nieśmiało protestuję: przepraszam bardzo, ale my jesteśmy trzeźwi. A kto pyta, czy jesteś trzeź- wy? Tutaj macie kolację, będziecie się mogli wykąpać i rano dostaniecie śniadanie. Wszystko gratis. – Widzę w waszym dzienniku podróży notkę: „Wyszli z Komen- dy Dzielnicowej MO Stare Miasto dopiero 27 września 1957 r. o godz. 9.07 po wspaniałym noclegu na sto- le w jednym z pokojów tut. Komen- dy”. Pieczątka i nieczytelny pod- pis plutonowego „w zastępstwie dyżurnego”... – Dzisiaj to jest nie do pomyśle- nia, żeby osoby postronne nocowały na komendzie, nie będąc osadzony- mi na tzw. dołku. Chyba nie jest też zbyt łatwo przenocować teraz na ple- banii... 28 września wylądowaliśmy w Skwierzynie (woj. lubuskie – red.). Około godziny 19, bez szans, żeby jechać dalej. Kierowca samochodu osobowego, który nas tam dowiózł, mówi: pożegnamy się pod plebanią, tam wam jakoś pomogą. To była pa- rafia św. Mikołaja Biskupa... – Wówczas i teraz admini- strowana przez Zgromadzenie Księży Misjonarzy... – Sympatycznie nas przyjęli. Do- staliśmy nocleg, zaprosili na kolację. Kolega zapytał, o której rano jest msza. Chcecie uczestniczyć? – zdzi- wił się wikary. Tadeusz umiał służyć do mszy, ja nie miałem o tym po- jęcia. Ale szybko przeszkolił mnie, kiedy trzeba dzwonić, i jakoś się udało. A po śniadaniu dali nam jesz- cze prowiant na drogę. – Kierowcy byli równie pomocni? – Każdorazowo, zanim wsiedli- śmy do szoferki, uprzedzaliśmy, że nie płacimy. Tylko dwóch odmówiło podwiezienia. Bo jak z góry nie do- stanie kasy, to nie zabierze. Z pozo- stałymi 39 przemierzyliśmy ponad 2,5 tys. kilometrów. – Nie mieliście, panowie, ochoty na powtórzenie tego wy- czynu w nowych czasach? – W 2007 roku zaproponowałem Tadeuszowi uczczenie 50 rocznicy naszej włóczęgi poprzez jej powtó- rzenie. Ale nie chciał. Może i do- brze. Byłem niedawno gdzieś w Pol- sce i wracałem do domu. Na dworcu kolejowym okazało się, że najbliższe połączenie z Opolem będzie za trzy godziny. Pomyślałem: wyjdę na tra- sę, może uda się samochodem. Przez dwie godziny żaden nawet nie przy- hamował. Wróciłem pociągiem... – Jak zakotwiczył pan na stałe w Opolu? – W 1958 roku był pierwszy zjazd autostopowiczów w Zielonej Górze, przy okazji święta winobrania. Kiedy wracałem do Krakowa, jeśli dobrze pamiętam na trzy raty, ostatni samo- chód zatrzymał się w Opolu. Jakoś nie mogłem trafić auta na ciąg dalszy, więc udałem się na nocleg do akade- mika, gdzie poznałem fantastycznych ludzi. Właśnie tam i wtedy postano- wiłem zmienić kierunek studiów, by zostać nauczycielem wychowania plastycznego i technicznego. Zamiast ślęczeć nad matematyką, chemią, wy- trzymałością materiałów, uczyłem się w Opolu malarstwa, historii sztuki, różnych technik plastycznych... Po studiach edukowałem i wychowywa- łem młodzież. Udało się. – Czyli autostop ułożył panu całe dorosłe życie... MARCIN KOS marcin@faktyimity.pl Podróże za jeden uśmiech Bogusław Laitl Tadeusz Sowa i Bogusław Laitl (z prawej)

WYŻEJ, MOCNIEJ, DALEJstrona 16 nr 26 (852) 1–7.07.2016 r. Fakty i Mity 90 minuta meczu: Islandia prowadzi z Anglikami 2:1 w 1/8 finału mistrzostw. Nie potrafią w to uwierzyć piłkarze obu re- prezentacji, kibice na stadionie w Nicei i przed telewizorami. Oto absolutny kopciuszek rozgrywek odprawia z kwitkiem legendę pił- ki nożnej – reprezentację narodu, który ten sport wymyślił i który na tym sporcie zjadł zęby. Choć ich najlepsi piłkarze od wielu lat nie potrafią osiągnąć żadnego mię- dzynarodowego triumfu, to bez cienia przesady są potęgą. Na- przeciwko Islandczyków stanął między innymi Wayne Rooney – gwiazdor Manchesteru United zarabiający 13 milionów funtów rocznie, czyli prawie 70 milio- nów złotych. Oczywiście wyłącza- jąc kontrakty reklamowe, których podpisał mrowie. Wszyscy Island- czycy z reprezentacji łącznie nie zarabiają tyle co on jeden. Mimo to właśnie Rooney zszedł z boiska z opuszczoną głową, a obok świę- towali Jón Dadi Bödvarsson, Kolbeinn Sigthórsson i Gylfi Sigurdsson. Na Islandii mieszka niewie- le ponad 300 tysięcy ludzi, czyli mniej niż w Lublinie i mniej niż żyje tam owiec, których w okre- sie letnim hoduje się na wyspie blisko 1,2 miliona. Dwa lata temu piłkarze tego kraju po raz pierw- szy zagrali w barażach o mundial, ale bez sukcesu. Udało się dopiero teraz. Drużyna wy- szła z grupy, w której gra- li Holendrzy, Czesi i Turcy, a więc kraje piłkarsko nie- zwykle doświadczone. Na wyspie zapanowała prawdzi- wa euforia. Stadion Laugar- dalsvöllur w Rejkiawiku za- pełniał się na każdym meczu. A to nie byle jaki wynik, bo obiekt jest w stanie pomieś- cić aż 3 proc. ludności kraju, czyli… 13 tys. widzów. Kie- dy we Francji „wikingowie” wychodzili na boisko, w ich ojczyźnie przed telewizora- mi zasiadało 68 proc. Island- czyków – to prawie trzy razy lepszy wynik niż w Polsce. Na wyspie piłka nożna staje się niemal świętością, mimo że profesjonalnie sport ten upra- wia ledwie setka piłkarzy. Dla porównania: w Polsce zarejestro- wanych i zarabiających na futbo- lu sportowców jest 320 tys., czyli więcej niż wszystkich mieszkań- ców Islandii. Na początku XXI wieku na Islandii wprowadzono reformy, które miały podnieść jakość piłkarską kraju. Efekty są zdumiewające. Wybudowano boiska, hale i baseny. W szkołach wzrosły wymagania programowe dla wychowania fizycznego. Byli sportowcy zaczęli robić kursy tre- nerskie, by pracować z młodzieżą. Dziś jeden szkoleniowiec przy- pada tam na 500 mieszkańców, w Anglii zaś jeden na 10 tysięcy. Rezultaty widzimy dziś na Euro. W meczu z Anglikami Island- czykom nie dawano szans. Ale to oni prowadzili grę, wyglądali le- piej fizycznie i technicznie. Do- prowadzili do drugiego Brexitu i zwolnienia trenera „Synów Al- bionu” Roya Hodgsona. Wy- nik 2:1 to największa sensacja na Euro. „Jest mi przykro, że to musi skończyć się w ten sposób, ale ta- kie rzeczy się zdarzają. Mam na- dzieję, że w przyszłości będziecie mogli zobaczyć Anglię w finale wielkiego turnieju (…). Odpad- liśmy, więc teraz ktoś inny obej- mie drużynę. Jest ona pełna uta- lentowanych i głodnych sukcesu graczy. Byli świetni i wykonywa- li wszystko, co im nakazano. Ko- rzystając z okazji, chciałbym tak- że podziękować całemu sztabowi i kibicom. Ostatnie cztery lata to była piękna podróż. Przepraszam, że nasz udział w Euro kończy się w taki sposób, ale taka bywa pił- ka nożna” – mówił skruszony Hodgson. Szkoleniowiec Anglików jest niezwykle doświadczonym tre- nerem. W przeszłości poza re- prezentacją pracował w Interze Mediolan, Blackburn Rovers, Fulham czy Liverpoolu. Trzy razy zdobył mistrzostwo Szwecji i Puchar Szwecji oraz mistrzo- stwo Danii. Grał w finale Pucha- ru UEFA i finale Ligi Europy. Na futbolu zjadł zęby. Porażka musi boleć go tym bardziej, że jednym z trenerów Islandii jest… denty- sta. Heimir Hallgrimsson na co dzień prowadzi zakład stoma- tologiczny w 4-tysięcznym Vest- mannaeyjar. On sam mówi, że niezależnie od wyniku na Euro po powrocie do ojczyzny wciąż będzie leczył zęby. Z kolei Han- nes Thor Halldorsson – bram- karz reprezentacji – jest wziętym reżyserem. Pra- cę zaczął jeszcze w szkole. Kręcił teledyski, reklamy i dokumenty. Był nomi- nowany do branżowej na- grody za cykl reklam prze- ciwko narkotykom. Kręcił dla Ikei i islandzkich linii lotniczych. Stworzył tak- że teledysk dla reprezen- tanta kraju na Eurowizji oraz dwa filmy dokumen- talne. W meczu z Anglią pokonał go z rzutu karne- go tylko wspomniany Way- ne Rooney. Dziś w swojej ojczyźnie Halldorsson jest bohaterem. Reprezentację Islan- dii przyjechało oglądać do Francji około 30 tysięcy kibiców, czyli około 10 proc. populacji kra- ju. To tak, jakby na Euro wybrało się… 3,8 miliona Polaków. Kolej- nym rywalem „wikingów” będą gospodarze turnieju – Francuzi. Mecz odbędzie się 3 lipca. ŁUKASZ LIPIŃSKI lipinski@faktyimity.pl Islandzki wulkan Piłkarski kopciuszek sprawił sensację na mistrzostwach Europy we Francji. Najmniejszy kraj na Euro wyrzucił z turnieju jednego z faworytów i ma ochotę na zdobycie kolejnych skalpów.

U NAS I GDZIE INDZIEJ strona 17Fakty i Mity nr 26 (852) 1–7.07.2016 r. To pierwsze tego typu spotkanie od 787 roku, czyli od ponad 1200 lat! Rosyjska Cerkiew nie uczest- niczyła w obradach, które uznała jedynie za przygotowanie do właś- ciwego zgromadzenia. Część ana- lityków tłumaczy to tym, że Pa- triarchat Moskwy i całej Rusi chce dominować w świecie prawosławia i tak daje to do zrozumienia. Rosyj- ska Cerkiew jest najliczebniejsza na świecie – ok. 150 milionów wiernych w ok. 60 krajach. Działa nie tylko na terenie Federacji Rosyjskiej, ale także Białorusi, Ukrainy, Litwy, Ło- twy, Estonii czy Mołdawii, a nawet w Chinach i Japonii. Ma więc pod- stawy, by traktować innych z góry. Cyryl, patriarcha moskiewski i całej Rusi, znany jest z tego, że lubi rządzić. Choć oficjalnym przywód- cą prawosławia (to funkcja jedynie honorowa, bez realnej władzy) jest patriarcha Konstantynopola, obec- nie Bartłomiej I – inicjator zgro- madzenia na Krecie – patriarcha moskiewski może znacznie więcej, zwłaszcza że ma poparcie władz Ro- sji. Cyryl przysłał uczestnikom sobo- ru list, w którym pozdrowił „uczest- ników spotkania”. Wyraził nadzieję, że „doprowadzi ono do przezwycię- żenia różnic poglądów w świecie prawosławnym i stanie się przyczyn- kiem do rychłego zwołania Wielkiego Świętego Soboru Prawosławia”. Nieoficjalnym powodem nie- obecności Cerkwi rosyjskiej jest konflikt na Ukrainie, który wdarł się także na poziom kościelny. Niedaw- no parlament Ukrainy zwrócił się do patriarchy Konstantynopola Bar- tłomieja I o przyznanie autokefalii (niezależności) Ukraińskiemu Koś- ciołowi Prawosławnemu. „Szczególne okoliczności w życiu Ukrainy sprawi- ły, że jej naród nie przyjmuje już idei jedności kościelnej z patriarchą mo- skiewskim Cyrylem, który nie tylko nie wystąpił w obronie prawosławnych chrześcijan, cierpiących w wyniku rosyjskiej agresji, ale stał się też jed- nym z głównych ideologów rosyjskie- go świata, a więc jednym z architek- tów dzisiejszej wojny hybrydowej Rosji przeciwko Ukrainie” – podkreślono w uchwale, co nie mogło przypaść Moskwie do gustu. Choć Rosjan za- pewniono, że temat autokefalii nie zostanie poruszony podczas obrad, ci nie pojawili się na Krecie. Także dla- tego że – jak twierdzą – sobór i tak nie jest prawomocny, bo nie uczest- niczą w nim Cerkwie bułgarska, an- tiocheńska i gruzińska. Zasada autokefalii, czyli nieza- leżności lokalnych Kościołów (jest ich 14), nie wróży prawosławiu pręd- kiego porozumienia. W Kościołach wschodnich dają o sobie znać am- bicje i sympatie poszczególnych pa- triarchów. Te przepychanki są cie- kawsze od samego soboru, który – ze względu na mocno okrojony skład – nic wiążącego nie ustalił. Na Krecie dyskutowano o auto- nomii kościelnej i sposobie jej ogła- szania; o stosunkach Kościołów z resztą świata chrześcijańskiego; znaczeniu postu i przestrzegania go dzisiaj; diasporze prawosław- nej; małżeństwach i przeszkodach w ich zawieraniu oraz misji Cerkwi prawosławnej we współczesnym świecie. Obrady podsumowano w „Przesłaniu Świętego i Wielkie- go Soboru do ludu prawosławnego i wszystkich osób dobrej woli”. Pod- kreślono w nim wagę ekumenizmu, przestrzegając jednocześnie przed „kompromisami w sprawach wiary”. Patriarcha Bartłomiej I jest zwolen- nikiem dialogu z Watykanem, co nie jest powszechną postawą. Wielu prawosławnych duchownych uwa- ża relacje z katolikami za herezję. Podobnie uważa część katolickich duchownych. Dla katolików zwykle dialog z prawosławnymi polega na tym, by przekonać ich do powrotu na papieskie łono. Ustalono, że takie zgromadze- nie będzie się odbywać regularnie. Nie wiadomo, czy w kolejnych spot- kaniach weźmie udział Cerkiew ro- syjska. A dopóki nie uda się zebrać przedstawicieli wszystkich Kościo- łów, dopóty nie będzie jednolitego stanowiska prawosławia. ŁUKASZ PIOTROWICZ lukasz@faktyimity.pl T o odmiana Chazana na emi- gracji. Lekarka z Polski – nie- zgodnie z norweskim prawem – chciałaby „klauzuli sumie- nia” dla lekarzy. Norwegia nie należy do krajów przesad- nie religijnych. Choć nominalnie jeszcze po- nad 70 procent obywateli jest członkami lu- terańskiego Kościoła Norwegii, wiara nie stanowi centrum ich życia. Nie wpływa też na przebieg kariery zawodowej. Tym większe było więc zdziwienie Norwegów, gdy lekarka odmówiła wykonywania zabiegów, powołując się na sumienie. Religijnie ukształtowane su- mienie, bo przecież nie istnieje żadne „uni- wersalne” – jak wmawiają kościelni moraliści. Katarzyna Jachimowicz mieszka w Norwegii od 2008, a pracuje od 2010 roku. Jak wielu lekarzy wyemigrowała do kraju, w którym można liczyć na większe zarobki. W swojej pracy zaczęła jednak przejawiać zapędy misjonarskie. Jeszcze przed zatrud- nieniem informowała pracodawców, że nie będzie robić tego, czego zabrania jej religia. „W zarządzie gminy już wtedy niechętnie pa- trzono na lekarzy, którzy chcą sobie zastrzec prawo do niewykonywania pewnych czynno- ści, ale znałam takich, którzy nie wypisywali skierowań na aborcję i nie zakładali spirali. Po roku przeniosłam się do przychodni ro- dzinnej w Gvarv. Chodziło o klauzulę sumie- nia: moja gmina nie chciała mnie dłużej za- trudniać z takim »obciążeniem«” – wywodzi „Przewodnikowi Katolickiemu”. Norwegowie nie bardzo wiedzieli, co z pa- nią doktor począć, bo dotychczas nie mieli takich problemów. Jachimowicz opowiada katolickiemu pismu, że jej kłopoty na dobre rozpoczęły się w 2014 roku, kiedy to oficjalnie zakazano medykom powoływania się na klau- zulę sumienia. Lekarka podtrzymała deklara- cję, że nie będzie zakładać spirali. Wysłano ją na roczny urlop, a w grudniu 2015 roku wrę- czono wypowiedzenie. Jachimowicz uznała, że zwolniono ją bezprawnie. Adwokat gminy, w której pracowała, odpowiada: „Przepisy mówią, że wszystkim należy się pomoc lekar- ska. Gmina ma obowiązek oddania do dys- pozycji swoich mieszkańców usługi z zakresu służby zdrowia”. Lekarka zapowiada, że je- śli nie wygra w sądzie, zwróci się do Europej- skiego Trybunału Praw Człowieka. Wsparcie finansowe w jej sądowych ba- taliach zapowiedział Norweski Związek Lekarzy Chrześcijańskich. Dzięki tekstowi „Polska lekarka walczy o sumienie”, który ukazał się „Przewodniku Katolickim”, stała się ona bohaterką środowiska „pro-life”. Na miarę prof. Bogdana Chazana, do którego „obrońcy życia” chętnie ją porównują. Jak zwykle odwołując się do półprawd i kłamstw. Robienie z Jachimowicz męczennicy jest co najmniej niesmaczne. Wyjechała przecież do Norwegii w celach zarobkowych. Nie jest wiedzą tajemną, jakie obowiązują tam zwy- czaje i prawo. Wykształcony człowiek, właś- nie tak jak lekarz, bez trudu zorientuje się, jakie ma prawa i obowiązki. Katarzyna Jachimowicz nie wykonywała swoich obowiązków i w dodatku się tym chlu- bi. O ile w Polsce całkiem nieźle się to sprze- daje, o tyle w Norwegii było raczej tabloido- wą ciekawostką. „Jeśli Pan Bóg będzie z tego chciał zrobić coś na skalę całej Norwegii, to ja tutaj jestem i mogę się do czegoś przydać (…). To mała gmina, nie ma tu innych katolików. Oni patrzą na mnie i rozumieją, że »katoli- cy tak mają«. To jest moja forma świadectwa w tym miejscu – cichego, bez krzyku, ale mam nadzieję, że budzącego sumienia” – we właści- wym fanatykom stylu opowiada pani doktor. „Świadectwo” Jachimowicz odebrano jako dziwactwo lekarki z katolickiego kraju. Jeśli nie powiedzie się jej w Norwegii – może spokojnie wracać do Polski. Napisze książkę, wypromuje ją w parafiach. Opowie o zepsuciu bezbożnych Norwegów. Terlikowscy wciągną ją na sztandar walki o „świętość życia”. Szko- da tylko, że kolejny raz polskim „towarem eksportowym” okazał się fanatyzm. PIOTR CZERWIŃSKI piotr@faktyimity.pl Sobór (prawie) wszechprawosławny Na Krecie zakończyło się spotkanie przedstawicieli Kościołów prawosławnych. Nie do końca udane, bo zabrakło czterech, w tym największego gracza – Rosyjskiego Kościoła Prawosławnego. Spirala absurdu Patriarcha Konstantynopola Bartłomiej I

NASZE PORTFELEstrona 18 nr 26 (852) 1–7.07.2016 r. Fakty i Mity Do Polski przy- j e c h a ł X i Jinping, se- kretarz gene- ralny Komunistycznej Partii Chin oraz przewodniczący Chińskiej Republiki Ludowej. Zwany też prezydentem Chin. To nie była wizyta grzecznościowa. To je- den z wielu przystanków na dro- dze realizacji chińskiego mega- projektu – Nowego Jedwabnego Szlaku. Pisaliśmy o nim w artyku- le „Powrót na Jedwabny Szlak” („FiM” 14/2016). Projekt „Jeden Pas, Jedna Droga” ma być jednak nie tylko planem budowy szlaku transportowego. To projekt wie- lowymiarowej ekspansji Państwa Środka. Według szacunków ban- ku HSBC, CHRL wyda nań przez 15 lat ponad 6 bilionów dolarów! Chiny od wielu lat rozwijają się w szalonym tempie i nieubłaga- nie wysuwają się na pozycję glo- balnego lidera. Według wyliczeń Bloomberga w latach 1992–2013 wydawali na rozwój swojej infra- struktury więcej niż USA i Eu- ropa razem wzięte! Co roku wy- dawali na ten cel średnio aż 8,6 proc. PKB. Dla porównania: USA z Kanadą i Europa Zachodnia – ledwo po 2,5. Europa Wschodnia, nadrabiająca historyczne zaległo- ści – 4,1. Dowcipy o tanich chińskich podróbkach kiepskiej jakości można odłożyć do lamusa. Choć w 2012 roku skopiowali… austria- ckie miasteczko Hallstatt, słyną też z własnych osiągnięć. Przykła- dowo – to Chiny mają najszybszy superkomputer świata! Sunway Taihu Light z miasta Wuxi (ok. 100 km od Szanghaju) ma moc 93 petaflopsów (biliardów operacji zmiennoprzecinkowych na sekun- dę). Na drugim miejscu na świe- cie jest Tianhe-2 (33 petaflopsów). Też chiński! Najszybsze superkom- putery USA: Titan i Sequoia mają moc zaledwie ok. 17 PFLOPS. Najlepszy polski Prometheus – tylko 2,3 PFLOPS. W kilka lat chiński koncern Xiaomi („Mały Ryż”) stał się piątym producen- tem smartfonów na świecie. Wart jest teraz 46 mld dolarów. Trzecie i czwarte miejsca zajmują też chiń- skie: Huawei i Lenovo. Do 2030 roku Chiny mają być globalnymi liderami samochodowej nawiga- cji satelitarnej oraz Internetu rze- czy (urządzeń komunikujących się przez sieć). Mamy gigantyczną szansę znalezienia się w samym centrum światowych trendów cywilizacyj- nych! Tylko z powodów geogra- ficznych, czyli naszego centralne- go położenia w Europie. Pomiędzy Wschodem a Zachodem. Nie je- steśmy dla Chin równoprawnym partnerem. Obecnie mogą nim być dla nich – jeszcze tylko przez chwilę – Stany Zjednoczone. Ale mamy dla Chin istotne znaczenie, stąd strategiczne partnerstwo. Dla nas jest ono szansą na szybszy roz- wój. Rządowi PiS ten dar podano na tacy. Oby nie zmarnował tej szansy wicepremier Morawiecki i PiS-owscy spece od gospodar- czych czarów. Dla Chińskiej Republiki Lu- dowej partnerem nie jest też Unia Europejska. Wolą umowy z wy- branymi państwami UE. Zwłasz- cza z eurosceptycznymi. Mają już także partnerstwo z Rosją. Co roku spotykają się także z premie- rami 16 państw Europy Środko- wo-Wschodniej. Na szczycie 16+1 w Suzhou ogłosili wolę połączenia szybką koleją Adriatyku, Bałtyku i Morza Czarnego. Te chińskie plany „zazębiają się” z planami PiS. Forsuje ono piłsudczykowską koncepcję „międzymorza”. Czyli federacji państw „regionu ABC”: Adriatyku-Bałtyku-Morza Czar- nego. Partia Kaczyńskiego chce rozwoju swego matecznika – Pol- ski Wschodniej. Oczekuje więc, że Chiny wybudują polski odcinek trasy Via Carpatia. Ma ona prze- biegać z Grecji, Bułgarii i Rumu- nii do Kłajpedy (Litwa), przez Rzeszów, Lublin i Białystok. Polski hub transportowy to szansa. Chińczycy mogą wybu- dować nam brakujące drogi, ko- leje, lotniska, terminale przeła- dunkowe. Możemy być dla nich hubem (węzeł) transportowym. Chińskie towary koleją docierają do nas po 11–14 dniach. Jeden po- ciąg to ok. 50 kontenerów, a każdy z nich to mniej więcej jeden TIR. Transport morzem trwa od 35 do 50 dni. Lotniczy za dużo kosztu- je. Wychodzi więc na to, że kole- ją najszybciej i najtaniej. Chińczy- cy potrafią liczyć. Pierwszy pociąg do Europy przez Polskę wysłali w 2005 roku. W 2013 roku uru- chomiono kolejowy szlak towa- rowy z Chengdu (stolica prowin- cji Syczuan) do Łodzi. 8 czerwca bieżącego roku wyruszył stamtąd pociąg towarowy, nazwany „Chi- na Railway Express”. 20 czerwca w trakcie wizyty prezydenta Chin przyjechał do Polski. Tygodniowo PKP Cargo obsługuje ok. 20 ta- kich pociągów z Państwa Środka. Chińskie pociągi jadą do nas albo trasą kolei transsyberyjskiej, albo przez Kazachstan. Wjeżdża- ją przejściem Terespol-Brześć. W 2016 roku w Małaszewiczach przeładowaliśmy sześciokrotnie więcej kontenerów niż rok wcześ- niej. To wciąż za mało! Stałe po- łączenie towarowe z Państwem Środka uruchomił po Łodzi ter- minal PCC Intermodal w Kutnie. Stamtąd trafiają do Rotterdamu, Hamburga, Duisburga, Berlina. Łódź ma rozbudować centrum lo- gistyczne. Przez Polskę do Euro- py jadą chińskie komputery, tab- lety, telefony i odzież. Z Europy do Chin głównie żywność, alko- hol, samochody. Mamy też trochę chińskich firm u siebie. Huawei z Warszawy kieruje działalnością w 26 krajach Europy. LiuGong jest właścicielem producenta ko- parek, Huty Stalowa Wola. Shu- anghui przejął Animex. Beijing West Industries produkuje u nas części samochodowe. PCM, Nuc- tech – skanery do prześwietlania, TPV Displays – elektronikę. PiS może być zadowolony, tra- fiło się bowiem ślepej kurze ziarno. Osiem lat temu ówczesny pre- mier Donald Tusk jako jedyny na świecie (!) zbojkotował igrzy- ska olimpijskie w Chinach. Mie- liśmy konflikt z konsorcjum Co- vec przy budowie autostrady A2. Polski premier w 2014 roku zlek- ceważył szczyt Chiny – Europa Środkowa i Wschodnia w Belgra- dzie. Chińczycy są jednak nad- zwyczaj cierpliwi i pragmatycz- ni. Po tych wpadkach doczekali się zmiany naszego nastawienia. Polska (jedyne państwo z Europy Środkowo-Wschodniej) została współzałożycielem zainicjowane- go przez Chiny Azjatyckiego Ban- ku Inwestycji Infrastrukturalnych (AIIB). Ma on być alternatywą dla działających pod dyktando USA: Międzynarodowego Fun- duszu Walutowego i Banku Świa- towego. Kilka dni temu prezydent Xi Jinping podpisał w Polsce 40 umów oraz porozumień. Między innymi polska Agencja Kosmicz- na „POLSA” z Chińską Narodową Agencją Kosmiczną „CNSA” ma badać kosmos, monitorować kli- mat i środowisko, rozwijać tech- nologie. Huawei z Uniwersytetem Warszawskim utworzy Centrum Innowacji. Wraz z operatorem telefonii P4 zbuduje szerokopas- mowy Internet 4,5 G. Bank inwe- stycyjny Haitong (jeden z dwóch największych w Chinach) i Sto- warzyszenie Chińskich Instytucji Finansowych w Hongkongu mają współpracować z Giełdą Papie- rów Wartościowych. Politechnika Świętokrzyska z Uniwersytetem w Yantai. Polska i Chiny będą wzajemnie uznawać dyplomy i stopnie naukowe swych uczel- ni. Chiny otworzyły się na polskie jabłka, wieprzowinę i drób. W Polsce obecnie działa ok. 900 małych firm z chińskim ka- pitałem. Inwestycje Państwa Środka u nas to ledwo 443 mld dolarów (0,2 proc. wszystkich zagranicznych). Dość kiepsko wygląda wymiana handlowa. 24 tys. polskich firm importuje to- wary z Chin za 20,3 mld euro, w większości (60 proc.) maszyny i elektronikę. Tylko 2,5 tys. na- szych firm eksportuje do Chin towary zaledwie za 1,8 mld euro. Jednak Chińczycy lubią Polaków. Zwłaszcza od czasu, gdy Chiń- czyk Yundi Li zwyciężył w XIV Konkursie Chopinowskim. Spo- rą popularnością cieszy się prze- tłumaczony na chiński „Pan Ta- deusz” Adama Mickiewicza. Mamy zatem realne szanse za- cieśnić polsko-chińskie relacje. Obyśmy tylko robili to roztrop- nie! Jak bowiem mawia chińskie przysłowie, mały błąd może być przyczyną wielkiego smutku… ADAM NOWAK nowak@faktyimity.pl Mimo ideologicznych uprzedzeń Polska postanowiła skorzystać z rosnącego znaczenia Chin. Polska na chińskim szlaku

MYŚLĘ, WIĘC JESTEM strona 19Fakty i Mity nr 26 (852) 1–7.07.2016 r. W p o l i t y c e c z ę - sto zdarzają się rzeczy z pozo- ru niemożliwe. W czasach pokoju jest w nas tyle zaufania do panującego porządku, że nie mieści się nam w głowie, że coś mogłoby go w istotny sposób zaburzyć. Czy Zachód mógłby dobrowol- nie zrezygnować z bycia Zachodem, a więc z bogactwa, praworządności i jedności kulturowej? A jednak… Zdaje się, że starsi wiekiem Brytyj- czycy powiedzieli dziś swemu rządo- wi „nie nadążamy”. Ludzie, którzy w małych miejscowościach masowo głosowali za Brexitem, nie myślą, że są na jakimś „Zachodzie”, który sta- nowi całość kulturową wymagającą politycznej formy. Nie wiedzą do- kładnie, czym jest Unia Europejska. Wiedzą natomiast, że życie, jakie znali i jakie szanowali, życie klasy ro- botniczej, należy już do przeszłości, a świat się zmienił w coś, czego nie rozumieją. Zagłosowali przeciwko temu „nowemu światu”, w którym nie ma już klasy robotniczej i nie jest się „u siebie i na swoim”. Nie wie- dzieli, że ściągają nieszczęście na swój kraj i niemałe kłopoty dla pół miliarda Europejczyków. Nie wie- dzieli, że urządzają życie młodzieży, która wcale nie życzy sobie, aby ich wyspa odpłynęła od kontynentu i zo- stała sama. Odcięcie Wielkiej Brytanii i lon- dyńskiego City, czyli centrum finan- sów Europy, od Unii Europejskiej jest kompletnym absurdem z każ- dego punktu widzenia. Gdyby do tego doszło, gospodarka Wielkiej Brytanii poniosłaby ogromne stra- ty, kraj uległby marginalizacji, a za- pewne również rozpadowi, bo Szko- cja i Irlandia Północna nie miałyby już ani interesu, ani ochoty pozostać w granicach podupadającego kró- lestwa. Unia Europejska uległaby zaś degradacji, stając się klubem, z któ- rego można tak sobie po prostu wyjść. Istot- nie zmniejszyłaby się też jej gospodarka. Mam wciąż nadzieję, że mimo wszystko do tej katastrofy nie dojdzie. Politycy wy- myślą zapewne jakąś for- mułę, dzięki której Wiel- ka Brytania trochę nie będzie w Unii, ale trochę będzie. Formalnie może ją i opuści, lecz w wymiarach gospo- darczych nadal będzie jej częścią. Tak czy inaczej, autorytet Unii i sa- mej Wielkiej Brytanii ucierpi. Najbardziej martwi mnie jednak- że to, że raz zachęceni przez wyda- rzenie się „niemożliwego” w Wielkiej Brytanii, obywatele innych krajów też zechcą się zabawić w historyczną ru- letkę. Oto wielkie pytanie dnia: czy ekstrawagancja Brytyjczyków zachę- ci do ekstrawagancji również Amery- kanów? Czy będą oni teraz bardziej skorzy do głosowania na Trumpa, czy wręcz przeciwnie? To samo do- tyczy Francji, gdzie prezydentem za rok może zostać prowadząca w son- dażach Marine le Pen, której poglą- dy na integrację europejską i problem imigrantów stawiają ją w jednym sze- regu z Orbánem i Kaczyńskim. Nie wiemy, co dziś silniejsze w ludziach – przekora czy instynkt samozacho- wawczy? Może jednak ten drugi. Zwycięstwo wyborcze PiS i suk- cesywny demontaż demokratycz- nego państwa prawa wpisuje się w fatalny scenariusz politycznych turbulencji w Europie i na świecie. Jarosław Kaczyński może zacierać ręce z zadowolenia. W obliczu za- grożenia Brexitem nikt już nie bę- dzie się przejmował tym, co wyrabia się w kraju, który wprawdzie był pu- pilkiem, lecz zawiódł i rozczarował. W obliczu kryzysu Europa Zachod- nia będzie się konsolidować we włas- nym gronie, bez udziału pana Ka- czyńskiego. Byliśmy już na salonach, ale za złe zachowanie znów wyrzuco- no nas na korytarz. Na naszych oczach dzieje się coś bardzo ważnego. Kończy się pewien porządek światowy, w którym Euro- pie przypadała rola zamożnej i spo- kojnej prowincji, promieniującej na świat najlepszymi wzorcami cywiliza- cji i kultury politycznej. Kryzys gospo- darczy i wojny na Bliskim Wchodzie wyrwały Europę z jej pięknego snu. Tak bardzo chcieliśmy śnić razem z Niemcami, Francuzami, Anglika- mi… Nie zdążyliśmy. Zdążyliśmy tyl- ko na te kilkaset miliardów euro, które nam Europa podarowała. Na myśl o tym, że gdyby dziś przy- szło jej o tym wydatku decydować i jej hojność byłaby taka jak na początku stulecia, można się tyl- ko uśmiechnąć. Dziś jest tak, jak- by skończyła się nam młodość. Dobrze, że ją w ogóle mieliśmy. JAN HARTMAN faktyimity@faktyimity.pl Na ulicy spotykają mnie wciąż miłe sło- wa i wyrazy solidarności, a w Inter- necie słowa pogardy, nienawiści lub przynajmniej lekceważenia. Dla przykładu. W dzień po meczu ze Szwajcarią spotka- łem przed sklepem kilku mężczyzn, którzy gasili pragnienie po emocjach poprzedniego wieczoru. Na moim osiedlu przeważają raczej kibice Legii i uczestnicy Marszu Niepodległości. Jednak jeden z nich uraczył mnie niespodziewanym komplementem: „Pan to jest takim normalnym, porządnym socjalistą”. Dla wielu hejtujących internautów jestem starym komuchem, dinozaurem, który powinien już dawno wymrzeć. Nie mieści im się bowiem w głowach, że można być tak jak ja człowiekiem „Solidarności”, byłym więźniem politycznym PRL i jednocześnie głosić poglą- dy socjalistyczne. Choć gdyby się nad tym głębiej zastanowili, to zauważyliby, że „stare komuchy”, czyli SLD, już rządzili i reali- zowali z wielkim zapałem pomysły Leszka Balcerowicza, pry- watyzację, a nawet wprowadzili eksmisję na bruk. Bo oni nie byli ani socjalistami, ani nawet porządnymi. Zawsze stałem w poprzek sztucznych barykad, które usta- wiano w naszym kraju, by ludzi skłócić i zatrzeć, ukryć jedyny podział, który się liczy: na biednych i bogatych. Tych, którzy sko- rzystali na transformacji ustrojowej, i tych, których skazano na rolę „nawozu historii”. „Solidarność”, z której się wywodzę, li- czyła 10 milionów ludzi i była postępowym ruchem społecznym, którego największym sukcesem była ustawa o samorządzie pra- cowniczym. Pozwalała ona załogom zakładów pracy mieć decy- dujący głos. Dlatego zanim Balcerowicz i spółka zlikwidowali u nas przemysł, skasowali rady pracownicze. Odebrali ludziom pracy jakikolwiek wpływ na losy ich miejsc pracy. Obóz solidarnościowy po Okrągłym Stole uderzył w kla- sę robotniczą z całą mocą, choć to ona wyniosła go do władzy. Czynił to ręka w rękę ze „starymi komuchami” w Sejmie kon- traktowym, wyłonionym w niedemokratycznych wyborach, któ- re nie wiem dlaczego tak się do dzisiaj celebruje jako początek wolności. Kiedy nomenklatura PZPR wspólnie z nomenklaturą „Solidarności” dzieliły łupy, ludzie na dole byli szczuci na siebie i dzieleni na „komunę” i „Solidarność”. Nie mieściłem się w tym podziale, bo z jednej strony nie go- dziłem się na „wylewanie dziecka z kąpielą”, czyli likwidowanie wszystkich zdobyczy Polski Ludowej, z drugiej zaś upominałem się o program pierwszej, tej prawdziwej „Solidarności”, która domagała się obniżenia wieku emerytalnego oraz demokracji, w której istotną rolę pełniliby ludzie pracy, czyli o program „Sa- morządnej Rzeczypospolitej”. Tymczasem elity obu obozów politycznych z równym entuzjazmem przekreślały wszystko, co postępowe, demokratyczne, humanistyczne, wprowadzając naj- bardziej odrażającą, nieludzką odmianę kapitalizmu, jaką moż- na sobie było w Europie wyobrazić. Za to stanie okrakiem na barykadzie zapłaciłem polityczna cenę. Bo w tym świecie pozor- nych konfliktów i realnej grabieży majątku narodowego nie było miejsca dla „porządnych socjalistów”. Potem przyszła pora na nowy podział, który pozwalał na sto- sowanie zasady „dziel i rządź”. Okazało się, że najważniejszy jest stosunek do religii. Obóz liberalny przedstawiał ludzi wierzących jako prowincjonalnych ćwoków, „moherowe berety”, a prawica narodowa przedstawiała swych adwersarzy jako antychrystów i zdrajców narodu. I znów ja, socjalista, który jeszcze w czasach opozycyjnych budował wraz z księdzem Janem Mikosem ośro- dek dla starych rolników w Górach Świętokrzyskich i który z wy- piekami na twarzy słuchałem i czytałem słowa Karola Wojtyły o godności pracy; ja, zwolennik południowoamerykańskiej teolo- gii wyzwolenia, nie mieściłem się w tym podziale. Bo mój pogląd na aborcję i prawa kobiet zaprowadził mnie przed oblicze sądu z oskarżenia prywatnego Bogdana Chazana. Bo zwalczam ho- mofobię, islamofobię i wszelkie przejawy dehumanizującej kse- nofobii. Mam przy tym wielki szacunek dla Prymasa Tysiąclecia, kardynała Wyszyńskiego, który tak pisał o kapitalizmie: „Powsta- ła nowa religia – pieniądza i bogactwa. Jej dogmaty – to nieograni- czona wolność gospodarcza, wolna konkurencja, rozdział kapitału i pracy, najemnictwo, prawo podaży i popytu, mechanizm cen. Jej moralność – to brak wszelkiej moralności, przewaga kapitału nad człowiekiem i pracą, dobro produkcji, zysk jako dobry uczynek. Jej ołtarze – to wielkie fabryki, maszyny, narzędzia, kartele, syndykaty, banki, gdzie za cenę chciwości ofiarowywano życie ludzkie”. Dla mnie nie ma sprzeczności miedzy demokracją, socjali- zmem i chrześcijaństwem. One się uzupełniają, bo stawiają czło- wieka przed kapitałem. Większość Polek i Polaków pewnie się ze mną zgodzi, choć podobnie jak ja nie mają oni/one jeszcze swojej partii. Kiedy powstanie, zastąpi obecne jałowe konflikty wspólną pracą dla dobra wspólnego, dla Polski. Ja w to wierzę. A Wy? PIOTR IKONOWICZ tegucigalpa777@gmail.com Filozofia stosowana Europa – koniec miłości Głos oburzonych Moja wiara

GRUNT TO ZDROWIEstrona 20 nr 26 (852) 1–7.07.2016 r. Fakty i Mity O to najczęstsze dolegli- wości, które mogą nam się przytrafić w czasie wakacyjnych wojaży, oraz sposoby radzenia sobie z nimi. Udar i poparzenie słoneczne To chyba najczęstsza przyczy- na nieudanego wypoczynku (pod warunkiem że pogoda nam dopi- sała). Długa ekspozycja na mocne promieniowanie słoneczne może się wiązać z przykrymi konsekwen- cjami. Najprościej rzecz ujmując, udar słoneczny (lub cieplny) to sku- tek niedoboru wody lub soli w or- ganizmie. Jego objawy przypomi- nają nieco objawy przeziębienia. Pojawiają się bóle i zawroty głowy, uczucie zimna, dreszcze, ogólne złe samopoczucie, a nierzadko wymio- ty. Wystąpieniu udaru słonecznego sprzyja niestosowne ubranie (zbyt ciepłe i nieprzewiewne) lub brak ubrania oraz brak wody do picia. Należy podkreślić, że wytrzyma- łość różnych osób na podwyższo- ną temperaturę jest różna, dlatego nie wszyscy przebywający w tych sa- mych warunkach zapadają na udar. Łagodniejszą formą udaru jest przegrzanie. W tym przypadku wy- starczy wypić 2–3 szklanki wody mi- neralnej, położyć się w chłodnym, cienistym miejscu, spryskać twarz wodą oraz położyć na głowie i ser- cu zwilżone chustki. Jeśli jednak dopadł nas klasyczny udar słonecz- ny, należy bezwzględnie skorzy- stać z pomocy lekarskiej. Objawa- mi szczególnie niepokojącymi są zaburzenia ruchu i świadomości, zaburzenia orientacji, pobudze- nie psychiczne, omdlenie, drgawki oraz śpiączka dłuższa niż 5 minut. Wszystko to może wskazywać na ry- zyko wystąpienia powikłań tak po- ważnych, jak na przykład wyłączenie czynności nerek. Podczas oczekiwa- nia na pomoc lekarską chorego na- leży spryskiwać wodą lub przykła- dać do jego ciała chłodne kompresy z ręczników. Jak uniknąć udaru? W najwięk- sze upały powinniśmy nosić prze- wiewne nakrycia głowy, ubierać się w luźne ubrania z naturalnych tka- nin (len, bawełna) oraz pić przez cały dzień wodę mineralną. Należy ogra- niczać picie napojów alkoholowych, kofeinowych oraz palenie tytoniu. Zwiększmy natomiast spożycie owo- ców i warzyw dostarczających nam minerałów. Jeśli chodzi o poparzenie sło- neczne, to – opalając się – powinni- śmy zachować umiar i zdrowy roz- sądek. Lekarze radzą, aby między godziną 11 a 15, kiedy promienie słoneczne oddziałują najmocniej, w ogóle zrezygnować z opalania. Ponadto niezbędne będzie zaopa- trzenie się w nowoczesne prepara- ty z filtrem UV, które w doskonały sposób pomogą nam zabezpieczyć skórę. Preparat powinniśmy nanieść na ciało co najmniej 20 minut przed wyjściem na słońce. Czynność po- wtarzamy co kilka godzin, a także po każdym wyjściu z wody i wytarciu ciała ręcznikiem. Zatrucie pokarmowe Lekiem pierwszego uderze- nia powinien być węgiel, który po- wstrzyma odwadniającą nas biegun- kę. Najpierw zażywamy 10 tabletek jednocześnie, a potem – co kilka go- dzin – po dwie, dopóki będzie to ko- nieczne. Jego zamiennikiem może być Smecta. Dobrym antidotum na bakterie jest też coca-cola, chociaż bardziej pomoże nam ona przy nie- strawności. Należy tylko pozbyć się z niej tzw. „gazu”. Popijamy ją mniej więcej w ilości jednej szklanki co 1,5 godziny. Najlepiej jednak byłoby mieć przy sobie Nifuroksazyd – pre- parat dostępny bez recepty, skutecz- nie walczący z zatruciami bakteryjny- mi. Pamiętajmy tylko, aby nie brać węgla równocześnie z innymi środ- kami farmaceutycznymi, gdyż zni- weluje on ich działanie. Na kilkanaście godzin powstrzy- mujemy się od jedzenia, nie zapomi- nając o regularnym piciu przegoto- wanej, letniej wody. Po złagodzeniu dolegliwości możemy zjeść kisiel lub lekką zupę. Leki przeciwzatruciowe bierzemy jeszcze 2 dni po ustaniu objawów, aby nie dopuścić do in- fekcji wtórnej. Miłośnicy naturote- rapii mogą zabierać ze sobą mocną (50–70 proc.) śliwowicę lub nalewkę przygotowaną z niedojrzałych orze- chów włoskich zalanych spirytusem. Działa i ponoć niektórym smakuje. Zapalenie pęcherza moczowego Bardzo częsta dolegliwość u kobiet. Nietrudno się jej nabawić, wchodząc do zimnej wody. Najbar- dziej typowe i zarazem wyjątkowo uciążliwe objawy to konieczność cią- głego biegania do toalety, pieczenie podczas oddawania moczu i niekie- dy bardzo silne bóle w dole brzucha. W ekstremalnej sytuacji w moczu może się nawet pojawić krew. Osoby mające skłonność do za- palenia pęcherza powinny się przed wyjazdem zaopatrzyć w preparaty ziołowe o właściwościach moczo- pędnych i oczyszczających. Pomoc- ne też będą środki do higieny intym- nej. Dzięki odpowiednio niskiemu pH (np. 3,5) ograniczają one roz- wój zarazków i zapobiegają roz- przestrzenianiu się infekcji z okolic intymnych do pęcherza. Osoby o ni- skiej odporności na tę dolegliwość nie powinny wyjeżdżać bez Urofu- raginum. Jest to dość silny lek, któ- ry szybko i skutecznie pomoże nam w walce z infekcją. Profilaktycznie powinno się spo- żywać produkty zakwaszające mocz (np. suszoną i niesłodzoną naturalną żurawinę), gdyż w kwaśnym środowi- sku rozwój bakterii jest w znacznym stopniu ograniczony. Uczulenie, alergia Ich przyczyną może być zarów- no ukąszenie owada, jak i nieznany składnik regionalnych potraw, o któ- rym dotąd nawet nie słyszeliśmy. Uczulać może też samo słońce, na którego promienie wystawiamy na- sze blade ciała. Symptomy alergii są bardzo zróż- nicowane. Zazwyczaj zaczyna się od kichania i wodnistego kataru lub su- chego i męczącego kaszlu oraz trud- ności z oddychaniem. Na alergeny (nie tylko te działające bezpośrednio na skórę, ale i pochodzące z żywności) możemy również zareagować wysyp- ką i czerwonymi plamkami na całym ciele. Po ugryzieniu owada mogą się zaś pojawić obrzęk i swędzenie skó- ry, a niekiedy bolesne grudki i bąble. Szczególną czujność trzeba zachować, gdy w przeszłości już się nam zdarzyło jakiekolwiek uczulenie. Dlatego wy- jeżdżając, najlepiej zabrać ze sobą leki antyhistaminowe. Część z nich jest do- stępna bez recepty, np. Allertec. W razie alergii możemy też przyjmować wapno, bo ma ono działanie zobojętniające alergeny. Wówczas trzeba na jakiś czas prze- rwać naszą przygodę ze słoneczkiem, ograniczając przebywanie na powie- trzu. Dotyczy to zwłaszcza osób, u których wystąpiła alergia na pyłki roślin oraz na promienie słoneczne. Jeśli jednak zamierzamy wyjść na spacer, załóżmy na nos chustkę skropioną wodą. Zatrzyma ona spo- rą ilość wziewnych alergenów. Po powrocie z wycieczki i plaży bierze- my prysznic, aby pozbyć się pyłków z naszej skóry i włosów. Można też przepłukać nos. Najlepsza będzie do tego celu sól fizjologiczna, którą robi się w prosty sposób – wystarczy do pół litra przegotowanej wody dodać płaską łyżeczkę soli kuchennej. Płu- czemy po kolei obydwie przegrody nosowe, wypluwając płyn ustami. Podrażnioną skórę smarujemy żelem przeciwzapalnym, np. takim jak Fenistil. Jeśli nie mamy go aku- rat ze sobą, na pęcherzyki czy plamki możemy przykładać zwilżoną wodą tabletkę aspiryny lub polopiryny. Zmniejszy ona opuchliznę oraz zła- godzi ból. Ulgę dzięki uczuciu schło- dzenia przyniesie też posmarowanie wyjątkowo dokuczliwych bąbli pastą do zębów z mentolem. Zapalenie spojówek Dolegliwość niezbyt groźna, ale urlop potrafi nam uprzykrzyć. Szcze- gólnie podczas wypoczynku nad mo- rzem wiatr – zwykle silniejszy i częst- szy niż w innych miejscach – może być przyczyną zapalenia spojówek. Innymi przyczynami mogą być kurz, dym i światło słoneczne, a u alergi- ków – pyłki roślin. Poważniejszym kłopotem jest zakażenie bakteryjne, o którym świadczy śluzowo-ropna wydzieli- na gromadząca się w kącikach oczu i sklejająca rzęsy. W tym wypad- ku domowe sposoby mogą jedynie przynieść ulgę, ale nie wyleczą in- fekcji. Dlatego możliwie najszybciej poprośmy lekarza pierwszego kon- taktu o krople lub maści do oczu z antybiotykiem. Jeśli jednak sytuacja nie jest tak dramatyczna i wystąpiło tylko piekące podrażnienie, wystarczy przemywanie oczu. Można to robić przegotowaną chłodną wodą lub ostudzoną czar- ną herbatą (żeby miała odpowiednie działanie i właściwości dezynfekują- ce, torebkę zalewamy połową szklan- ki wrzątku). Lepsza jednak będzie herbatka rumiankowa, która działa łagodząco i odkażająco. Przygotowa- ny napar wlewamy do czystej szklanki i dotykamy do twarzy w ten sposób, aby oko było w jej wnętrzu, a brzegi ściśle dolegały do skóry – w tym celu musimy mocno przechylić głowę do tyłu. Zanurzonym w płukance okiem mrugamy kilkakrotnie. Przy alergii za- kraplamy do worków spojówkowych sól fizjologiczną. Ulgę przyniesie też przykładanie płatków do demakijażu namoczonych choćby w ciepłej wo- dzie, herbacie lub naparze ze świetli- ka. Pamiętajmy, żeby za każdym ra- zem stosować nowy, czysty płatek. ZENON ABRACHAMOWICZ abrachamowicz@faktyimity.pl Letnie troski Odpoczynek nad wodą podczas gorących dni to przyjemność, której nie można, a nawet nie wolno, sobie odmawiać. Relaksujmy się więc, byle bezpiecznie!

PRZEMILCZANA HISTORIA strona 21Fakty i Mity nr 26 (852) 1–7.07.2016 r. Nadaremnie pierwsi chrześ- cijańscy misjonarze gasili święte ognie, nadaremnie biskupi i księ- ża przez całe stulecia tak gorliwie walczyli z pogańskim obrzędem palenia sobótkowych ognisk. Na- daremnie gromili lud, że „prosto- tą grubą oślepiony” pod maską świąt chrześcijańskich odprawia pogańskie kulty ognia. Okazuje się, że w XXI wieku pamięć o słowiańskim kulcie og- nia w katolickim narodzie nie gi- nie. Oto bowiem górale wraz ze strażakami z Ochotniczych Straży Pożarnych 14 kwietnia 2016 roku uczcili 1050 rocznicę ochrzczenia Polski w iście pogański sposób, rozpalając ogniska od Giewontu po wybrzeże Bałtyku. Co więcej, akcję palenia ognisk zorganizo- wano pod... honorowym patrona- tem prymasa Polski abp. Wojcie- cha Polaka. Dawne źródła ruskie o Sło- wianach wschodnich powiadały, że modlą się do ognia, a arabski podróżnik Ibrahim Ibn Jakub w X stuleciu zanotował, że wszy- scy Słowianie są czcicielami og- nia. „Święte ognie” niecono na wzgórzach, miedzach, rozstajach dróg, na leśnych polanach i nad rzekami. Rozpalano je z różnych okazji i w różnych terminach, któ- re niekiedy zbiegały się z termina- mi świąt kościelnych. Zwyczaje te od początków chrystianizacji ziem polskich były zawzięcie zwalcza- ne przez Kościół, który ochrzcił je pejoratywnie mianem sobótek, czyli małych sabatów. Mimo to lud z równie wielką zawziętością wciąż je kultywował. Palenie ogni sobótkowych praktykowane bywało w nie- których rejonach Polski w drugi dzień Zielonych Świąt, w innych – przed dniem świętego Jana (24 czerwca) lub wigilię dnia świę- tych Piotra i Pawła (29 czerw- ca). Gdzieniegdzie chrystiani- zacji zdołało oprzeć się palenie ogni gromadnych po wzgórzach i smętarzach (żalnikach) urzą- dzane w okolicy Wielkanocy. Jedno z polskich kazań z XV wieku szczególnie piętnowało tych, którzy „w Wielki Czwartek palą ognie, zapalając gromadki [tj. stosy] według obrządku po- gańskiego ku pamięci dusz swo- ich kochanych”. Najstarszym zachowanym do- kumentem urzędowo zabraniają- cym rozpalania sobótek jest czter- nastowieczna ustawa synodalna wydana przez biskupa warmiń- skiego Henryka III (1373–1401). Następnie obyczaje te, jako po- gańskie, potępia statut synodu krakowskiego z 1408 roku. Ofi- cjalny zakaz urządzania tańców nocnych w dni sobotnie i w wigilie świąt kościelnych przypadających w Zielone Świątki i święto Jana Chrzciciela oraz świętych Piotra i Pawła, pojawia się także w pięt- nastowiecznych statutach biskupa poznańskiego Andrzeja Łaska- rza. Jan ze Słupcy, kaznodzie- ja krakowski, piętnuje w swoim kazaniu niewiasty, które w cza- sie Świąt Zielonych tańczą i przy lutni śpiewają pieśń pogańską: „Świątki w lecie”. Podobnie kro- nikarz Jan Długosz skarży się, że Polacy około Zielonych Świąt, czcząc bożków, większą im cześć oddają niżeli Bogu, a dziewczę- ta, które przez cały rok do koś- cioła modlić się nie przychodzą, idą wówczas „służyć” pogańskim bożkom. Co więcej, średniowiecz- ne władze kościelne zmuszone są również przywoływać do porząd- ku samych księży, którzy ocho- czo puszczają się w tany z dziew- czętami w wiankach na głowie. W roku 1478 król Kazimierz Ja- giellończyk wydaje na żądanie opata świętokrzyskiego klasztoru benedyktynów zakaz urządzania pogańskich obrzędów i rozpala- nia sobótek na Łysej Górze, któ- re Kościół określa mianem „saba- tów czarownic”. Ponad pięć wieków od chrztu Polski lud nadal kultywuje po- gańskie sobótki. W 1562 roku Kanonik sandomierski Marcin z Urzędowa pisze: „U nas w wi- lię św. Jana niewiasty ognie pali- ły, tańcowano i śpiewano diabłu, cześć i modły czyniąc; tego oby- czaju pogańskiego do tych cza- sów w Polsce nie chcą opuszczać (...), czyniąc Sobótki, paląc ognie, krzesząc ognia deskami, aby była prawa świętość djabelska; śpiewa- ją djabelskie pieśni plugawe, tań- cując, a djabeł też skacze, radu- jąc się, że mu chrześcijanie czynią modły i chwałę”. Wiara w moc „świętego og- nia” długo okazuje się bliższa Polakom, niźli wiara w chrześci- jańskie dogmaty. „Większy dziś or- szak przy Sobótce stanie,/ Niż na kazaniu w Pańskie Zmartwych- wstanie” – stwierdza w poemacie „Bylica świętojańska” z 1630 roku Kasper Twardowski. W XIX stuleciu inny poeta, Władysław Anczyc, tak opisuje ówczesne so- bótki: „Wieczorem od Ojcowa do Lanckorony, od Wzgórz Chełm- skich aż po mogiłę Wandy, cały widnokrąg goreje tysiącami ognisk po wzgórkach, jak nieprzejrzane obozowisko wśród nocy. Przy każ- dym ognisku mnóstwo włościan otacza kręgiem palący się stos ga- łęzi i słomy, wciąż podsycany (...). Dookoła stosu biegają chłopcy, często skaczący przez ogień, jak- by przez kąpiel dla oczyszczenia grzechów”. Niewiele sobie robiąc z zaka- zów duszpasterzy, obrzędy sobót- kowe praktykuje zarówno „ciem- ny” lud, jak i szlachta. W jednej z podlaskich parafii proboszcz ks. Zaleski w 1852 roku surowo za- kazuje obchodów kupalnocnych, ale jeszcze 20 lat później szlachta w noc świętojańską pali tradycyj- nie stosy kupalne na szczycie wa- łów starożytnego grodziska nad rzeczką Rokitnica we wsi Wno- ry i Grodzkie. Podobnie czyni szlachta mazowiecka w parafii zambrowskiej, nie przejmując się, wydaną w 1771 roku przez tam- tejszego proboszcza ks. Krajew- skiego książeczką, w której jako praktykowanie pogaństwa wyli- cza „w wigilię Świątek Zielonych, jak i w wigilię św. Jana Chrzci- ciela palenie w nocy ogniów, gro- madzenie się młodzi płci obojej, przez ogień skakanie”. W XIX wieku na Podhalu wciąż praktykowany jest zwyczaj palenia ogni przez siedem sobót po Wielkanocy, w Krakowskiem sobótki rozpalane są przeważnie w Zielone Święta, a w innych oko- licach na Wielkanoc. Z kolei na całym Śląsku sobótki odbywają się w wigilię św. Jana Chrzciciela. Różne terminy sobótek etnogra- fowie tłumaczą wpływami kościel- nymi lub uznają je za relikty róż- nych świąt pogańskich. Ostatecznie do zaniku rozpa- lania ognisk sobótkowych przy- czyniły się nie zakazy biskupów i proboszczów, którymi niespe- cjalnie się przejmowano, ile prze- pisy przeciwpożarowe wydawane w II połowie XIX wieku przez świeckie władze. I tak po wielkim pożarze Krakowa w 1850 roku wprowadzono bezwzględny za- kaz rozpalania ognisk w mieście. Przeniesione odtąd nad Wisłę obchody sobótkowe zastąpiono puszczaniem wianków. Tu i ówdzie na wsiach prasło- wiańska tradycja palenia sobótek jako zabawa ludowa zdołała prze- trwać prawie do I wojny. Chociaż, jak w „Słowiańskim rodowodzie” odnotował Paweł Jasienica, na Śląsku pod Ślężą obrzęd sobótek odprawiany był jeszcze do 1928 roku, kiedy to ostatecznie zniósł go zakaz wydany przez arcybisku- pa wrocławskiego. A.K. Triumf sobótkowego ogniaMimo oficjalnych państwowo-kościelnych obchodów 1050 rocznicy chrztu Polski, mimo powtarzania przy byle okazji tezy o chrześcijańskich korzeniach kultury polskiej, faktycznie należałoby raczej świętować triumf pogaństwa i słowiańskich tradycji, których Kościołowi przez ponad dziesięć wieków panowania nie udało się wykorzenić.

ZE ŚWIATAstrona 22 nr 26 (852) 1–7.07.2016 r. Fakty i Mity K onserwatyści w USA prawie od początku mieli problem z prze- łknięciem i zaakcep- towaniem papieża z Ameryki Łacińskiej. Nie chodzi nawet o rasistowskie inklinacje: mantrą religijnej prawi- cy amerykańskiej jest hasło „warto- ści rodzinnych”. Ktoś nieobeznany z materią mógłby zgadywać, że cho- dzi o zapewnienie rodzinie jak naj- lepszych warunków rozwoju. Czyli godziwych pensji (zwłaszcza dla dys- kryminowanych płacowo kobiet), urlopów wypoczynkowych dających możliwość umocnienia więzi rodzin- nych, no i przede wszystkim urlo- pów macierzyńskich – prokreacyjne powiększanie rodziny jest bardzo trudne bez takiego przywileju, który obywatele wszystkich państw świata, z wyjątkiem Gwinei i Stanów Zjed- noczonych, traktują jak normę. Lecz konserwatyści amerykańscy, mówiąc o wartościach rodzinnych, mają na myśli co innego: zwalczanie związ- ków gejowskich, wyłączność małżeń- stwa damsko-męskiego i zakaz prze- rywania ciąży. Koniec, kropka. W odróżnieniu od swych dwu po- przedników Franciszek ma znacznie łagodniejszy stosunek do mniejszości seksualnych. Co do aborcji, nie za- mierza jej błogosławić, lecz ostrzega, by te dwa tematy nie stawały się do- minantą propagandy religijno-oby- czajowej Kościoła. By potępienie nie było przewodnim tonem katolicyzmu w sprawach dotyczących życia mili- nów ludzi. To był dla konserwatystów – nie tylko amerykańskich, lecz także znacznie bardziej swojskich – orzech nie do zgryzienia. Kiedy w połowie czerwca Franci- szek oświadczył, że „większość sakra- mentalnych małżeństw katolickich jest nieważna”, bo zawierające je oso- by nie zdawały sobie sprawy, że ślu- bują wierność partnerowi aż po grób, konserwatyści – nie tylko w Stanach – dostali szału i nie zamierzali tego dłużej taić („FiM” 25/2016). Obiek- tywnie patrząc, stwierdzenie papie- ża nie było czymś absolutnie rewo- lucyjnym czy obrazoburczym: od lat niektórzy duchowni i teologowie su- gerowali, podpierając się kodeksem kanonicznym, że jeśli małżeństwo zostało zawarte przez „emocjonal- nie niedojrzałych” partnerów, którzy nie zdawali sobie sprawy z odpowie- dzialności, jakie związek implikował, to może ono być uznane za nieważ- ne i kwalifikujące się do kościelnego anulowania. Nigdy jednak czegoś ta- kiego nie sugerował papież. Zapomniano o obowiązującej konserwatystów pozycji nakolen- nej wobec enuncjacji papieskich. Zapomniano o papieskim nimbie nieomylności. Na głowę Franciszka runęła lawina krytyki, a w jej tonie dominowały pejoratywne akcen- ty emocjonalne. Najlepiej rekapi- tuluje je komentarz redakcyjny ul- trakonserwatywnej sieci TV FOX. „Papież Franciszek insynuuje, że ogromna większość katolików to ig- noranci i głupcy, którzy nie są w sta- nie pojąć obowiązków małżeńskich – stwierdza najpopularniejsza sieć telewizyjna w USA. – Sugeruje on także poważne wątpliwości w kwe- stii miłosierdzia i łaski bożej. Sło- wa Franciszka wsączają jad diabel- skich wątpliwości w serca i umysły dobrych katolików, którzy mogą przechodzić ciężkie okresy w swych małżeństwach. I zamiast pamiętać, że obowiązuje ich wierność aż po grób, mogą pomyśleć: skoro papież Franciszek mówi, że większość mał- żeństw jest i tak nieważna, to może nasze także i możemy je zakończyć. Słowa Franciszka demonstrują brak wiary w Kościół i jego zdolność na- uczania, czym naprawdę jest małżeń- stwo. Skoro większość małżonków nie rozumie dożywotnich więzów, czy to znaczy, że większość wyświę- ceń księży jest także nieważna? I większość spowiedzi? Autorytet Kościoła polega na udzielaniu świę- tych sakramentów i krzewieniu na- uki chrystusowej. Franciszek stawia to pod znakiem zapytania i robi złą robotę. Kwestionuje wiarygodność Kościoła. Już wcześniej siał konfuzję w umysłach katolików przez wydele- gowanie liberalnego kardynała Wal- tera Kaspera do roli koordynatora ostatniego synodu w sprawie rodzi- ny, który przeistoczył się w referen- dum dotyczące homoseksualistów. Od czasu do czasu Kościołowi zda- rza się zły papież. Nadszedł czas, by wierni spojrzeli na Franciszka i zapy- tali: czy ten człowiek jest zdolny pro- wadzić Kościół katolicki? Bergolio raz po raz udowadnia, że nie; czyni nieobliczalne zniszczenia, których na- prawianie zajmie dekady. Franciszek powinien zrezygnować, a katolicy po- winni się tego domagać, jeśli Kościół ma rozpocząć podnoszenie się z gru- zów, spowodowanych przez tego po- mylonego i aroganckiego papieża”. Warto by zobaczyć wyraz twarzy świętego JPII, gdy wychyla się przez lufcik w Domu Pana i słucha tych ty- rad pod adresem nieomylnego po- mazańca bożego, który zastąpił go na stolcu papieskim zaledwie kilka lat po jego przenosinach... Wygląda na to, że Franciszkowi powinno przy- być nowe odznaczenie: np. jakiś wiel- ki krzyż im. Marcina Lutra. Kuba Podżegacz W iele religijnych szkół w Wiel- kiej Brytanii działa poza kontrolą – to dane Ofstedu, brytyjskiego urzędu kontrolu- jącego edukację. Dotychczas wykryto ponad 100 takich placówek. Kontrole wykazały, że nauka od- bywa się w nieodpowiednio przystosowanych budynkach – magazynach i opuszczonych fa- brykach – gdzie inspektorzy znajdowali za- nieczyszczone toalety, zablokowane drogi ewakuacyjne, niezabezpieczone substancje chemiczne w jadalniach. Ustalono także, że większość kadry to osoby nieprzygotowane do pracy pedagogicznej, często wolontariu- sze. Większość niezarejestrowanych szkół to placówki religijne – kilkadziesiąt mu- zułmańskich, kilka judaistycznych i chrześ- cijańskich. Najlepiej rozpoznane są szko- ły chrześcijańskie, wśród których śledztwo przeprowadzili redaktorzy dziennika „The Independent”. Sieć brytyjskich placówek zorganizowana jest na podstawie systemu istniejącego w amerykańskim Kościele bap- tystów. Jednym z jego głównych założeń jest zmuszanie uczniów do codziennego, kilku- godzinnego czytania podręczników w odpo- wiednio przystosowanych boksach. Dzieci muszą zachować zupełną ciszę, a jeśli chcą zgłosić się do odpowiedzi lub o coś zapytać, muszą podnieść flagę. Jeśli zgłaszają się zbyt często, są karane. Byli uczniowie skarżą się, że taki sposób nauczania prowadzi do sła- bych wyników, poczucia izolacji od innych uczniów oraz sytuacji, w której absolwenci takich szkół mają niewielkie szanse na uzy- skanie zatrudnienia poza Kościołem. Młodzież uczęszczająca do takich szkół nauczana jest m.in. braku tolerancji dla ho- moseksualistów. W jednym z podręczników, do których dotarł „Independent”, czyta- my, że „aktywność homoseksualna to jeden z planów na zniechęcenie ludzi do Boga” i że „w Biblii napisano, że Bóg zniszczył Sodomę i Gomorę ze względu na aktywność homosek- sualną ludzi”. Dzieci uczone są także trady- cyjnego podziału ról płciowych: „Mężczyzna jest liderem rodziny, kobieta ma obowiązek być posłuszną, szanować i poddać się męż- czyźnie”. W naukach przyrodniczych naucza- nie chrześcijańskie stawia na kreacjonizm, ewolucję nazywając „absurdem”. Podręcz- niki chrześcijańskie podają jako naukowy fakt, że „Słońce ma 6 tys. lat, a świat został stworzony w 6 dni”. Jeden z byłych uczniów stwierdził, że „cały program nauczania jest zbudowany wokół twierdzeń, że Bóg stwo- rzył świat i człowieka”. Tak sformułowany program nauczania wyklucza podchodzenie do egzaminów szkol- nych GCSE (odpowiednik egzaminu gimna- zjalnego) i A-levels (odpowiednik matury). W zamian absolwenci szkół chrześcijańskich zdają ICCE – Międzynarodowe Świadectwo Edukacji Chrześcijańskiej. Certyfikat ten nie jest uznawany przez brytyjski system eduka- cyjny, a zatem nie można się nim legitymo- wać podczas rekrutacji do uczelni wyższej lub pracy. Dziennikarze spytali władze 40 uczel- ni wyższych w Wielkiej Brytanii, czy przyjmą kandydata z ICCE. Wszystkie odpowiedziały, że nie, chyba że będzie miał także świadectwa GCSE lub A-levels. Opozycyjna Partia Pracy krytykuje rzą- dzącą Partię Konserwatywną za wprowadze- nie złego prawa dotyczącego edukacji. Lucy Powell, w gabinecie cieni odpowiedzialna za kontrolowanie pracy ministra edukacji, mówi, że „rząd Camerona złagodził regu- lacje dotyczące kontroli nad szkołami, do- prowadził do fragmentacji systemu edu- kacyjnego, co prowadzi do pozostawienia części uczniów pod wpływem ekstremalnych ideologii”. Brytyjski Związek Humanistów, organizacja działająca na rzecz świeckości państwa i życia społecznego, stworzył stro- nę internetową, na której uczniowie i ab- solwenci szkół religijnych mogą dzielić się spostrzeżeniami i trudnościami społeczny- mi, jakie napotykają w trakcie i po zakoń- czeniu nauki. To przynosi efekty – na stronie jest już wiele wpisów byłych uczniów szkół religijnych, w większości krytycznych wobec edukacji religijnej. Ministerstwo Edukacji, w porozumie- niu z Ofsted zapowiada, że będzie reago- wać na doniesienia o niezgodnym z przy- jętym powszechnie programem nauczania w szkołach religijnych, szczególnie w tych przypadkach, kiedy szkoły nie nauczają to- lerancji i szacunku. AusG. W Wielkiej Brytanii nie ma obowiązku wysłania dziecka do szkoły, ale w takim przy- padku rodzice muszą zapewnić odpowiednią edukację w domu. Istnieje zatem możliwość, że dziecko, które nigdy nie zostało zapisane do szkoły, nie figuruje w edukacyjnych staty- stykach. Stąd tak wiele uczniów może uczęsz- czać do niezarejestrowanych szkół religijnych. Szkoły bez nadzoru „Diabelski jad” papieża

KOŚCIÓŁ POWSZEDNI strona 23Fakty i Mity nr 26 (852) 1–7.07.2016 r. K ościół katolicki w sta- nie Nowy Jork nie cze- kał na boską interwen- cję i wydał miliony dolarów na lobbowanie w par- lamencie stanowym. O tym, że duchowni Kościoła katolickiego molestują seksualnie nieletnich, wiemy z wielu źródeł. O tym, że Kościół od kilkudziesię- ciu lat robił wszystko, by prawda ta nie wyszła na jaw – także wiemy. Nie wiedzieliśmy jednak – choć mogliśmy się tego spodziewać – że kościelne władze podejmą próby wpływania na korzystne dla siebie zmiany w lokalnym prawie. Tak sta- ło się w amerykańskim stanie Nowy Jork. W latach 2007–2015 tamtej- szy Kościół katolicki wydał 2,1 mln dolarów, kupując usługi najbar- dziej wpływowych w regionie firm lobbystycznych. Ich zadaniem było powstrzymanie nowelizacji prawa stanowego w zakresie pedofilii. Obecnie w tym stanie obowią- zuje ustawa, w myśl której ofiara pedofilii ma możliwość zgłoszenia tego przestępstwa do ukończenia 23 roku życia. Od lat proponowane są zmiany w tym zakresie. Jest kilka pomysłów – przesunięcie przedaw- nienia o kolejne 5 lat (do wieku 28 lat), utworzenie okna czasowego (rok po wejściu nowelizacji w ży- cie), kiedy to każda ofiara pedofi- lii będzie miała prawo zgłosić zda- rzenie, i najdalej idąca propozycja – ustalenie okresu przedawnienia na 30 lat. Wynajęte przez Kościół firmy najsilniej sprzeciwiały się noweli- zacji dotyczącej okna czasowego. W przypadku uchwalenia takiej re- formy nowojorski kler mógłby spo- dziewać się pozwów w sprawach sprzed kilkudziesięciu lat. Kardy- nał Timothy Dolan, przywódca Kościoła w stanie Nowy Jork, przy- znał bez ogródek, że oznaczałoby to wielomilionowe odszkodowania, co doprowadziłoby do bankructwa regionalnej misji watykańskiej. Melanie Blow, jedna z działaczek organizacji pomagającej ofiarom pedofilii, skrytykowała taką posta- wę kleru mówiąc, że „Kościół ka- tolicki ma miliony na to, by ci, któ- rzy dokonali przestępstw, pozostali bezkarni, a nie ma milionów, by za- dośćuczynić ofiarom”. Interesująco wygląda lista firm, które wynajął Kościół do zrealizo- wania swego haniebnego planu. Ponad milion dolarów kler zapła- cił firmie Wilson Elser, największe- mu lobbyście w stanie Nowy Jork. Innej dużej firmie – Greenberg Traurig – płacono 6 tys. dolarów miesięcznie. Ta firma ma ogrom- ne wpływy w politycznym światku stanu Nowy Jork, ponieważ Mi- chael Murphy, który reprezen- tował Kościół przez kilka lat, był wcześniej prawnikiem senatorów Partii Republikańskiej. Najcieka- wiej jednak wygląda związek Koś- cioła z firmą Patricia Lynch & Associates. Firma ta przez wiele lat była w pierwszej trójce najle- piej opłacanych lobbystów w stanie Nowy Jork. Działalność Lynch na rzecz Kościoła była bardzo skutecz- na. W latach 2006–2008 przez par- lament stanowy przeprowadzono aż cztery nowelizacje ustawy o pe- dofilii. Gdy w 2009 r. zatrudniono tę firmę – do 2015 r. nie znoweli- zowano tego prawa ani razu. Sku- teczność ta miała jednak szemrane podstawy – Lynch była kochanką Sheldona Silvera, szefa niższej izby parlamentu nowojorskiego (stanowego). Polityk ten odsiaduje obecnie wyrok 12 lat więzienia za korupcję. AmerG. Idzie nowe Kolejny Kościół na Wyspach Brytyjskich dopuszcza małżeństwa homoseksualne. Szkocki Kościół episkopalny (cześć rodziny Kościołów anglikań- skich) opowiedział się za zmianą swego prawa kanonicznego. Sto- sunkiem głosów 97 do 51 synod Kościoła zdecydował o usunięciu klauzuli stwierdzającej, że małżeń- stwo to związek kobiety i mężczy- zny. Otwiera to drogę do zgody na błogosławienie małżeństw parom homoseksualnym. Aby tak się sta- ło, zwolennicy reformy muszą wy- grać przyszłoroczne głosowanie w Synodzie, gdzie potrzebna bę- dzie przewaga 2/3 głosów. Zmiana nie narzuci interpreta- cji prawa kanonicznego wszystkim pastorom Kościoła. Konserwatyw- ni duszpasterze będą mogli skorzy- stać z klauzuli sumienia i odmówić udzielenia ślubu parze homosek- sualnej. Tom Hopkins, działacz Equality Network, szkockiego sto- warzyszenia działającego na rzecz praw osób LGBT, wyraził zadowo- lenie z decyzji Synodu: „Chcieli- byśmy, aby każdy rodzaj małżeń- stwa traktowany był tak samo, bez względu na płeć mał- żonków”. Jayne Ozanne, znana w Wielkiej Bry- tanii propa- gatorka idei m a ł ż e ń s t w jednopłcio- wych, nakła- nia Kościół A n g l i i , b y wziął przy- kład z de- mokratyzu- jących się K o ś c i o - ł ó w s z k o - ckich i umoż- liwił parom gejowskim zawieranie małżeństw. Przeciwnicy tej decy- zji argumentują, że doprowadzi do pogłębienia pęknięcia w łonie światowego Kościoła anglikań- skiego. Denominacja ta zmaga się od lat z problemem dopuszczenia homoseksualistów do zawierania małżeństw kanonicznych. Wiele kościołów sprzeciwia się tej refor- mie, a te, które otwarcie zezwalają swoim pastorom na udzielanie ta- kich sakramentów, są karane (np. amerykański Kościół episkopalny). Szkocki Kościół episkopalny jest trzecim największym Kościo- łem chrześcijańskim w Szkocji. Ma około 35 tys. wiernych, 7 bi- skupów i 60 pastorów. BritG. Ateiści chronieni Amerykańska Izba Reprezentantów znowelizowała ustawę o międzynarodowej wolności religijnej. Pierwotną wersję ustawy uchwalono w 1998 r. Amerykań- scy parlamentarzyści zareago- wali wówczas na coraz częstsze przypadki prześladowań wiernych różnych kościołów w wielu zakąt- kach świata. Na mocy tego prawa rząd amerykański ma prawo na- kładania sankcji na kraje, w któ- rych dochodzi do prześladowań religijnych. Nowelizacja wynika z znacznego zaostrzenia dzia- łań prześladowczych na Bliskim Wschodzie i w niektórych krajach afrykańskich. Zmieniło się także źródło prześladowań – innowier- ców ścigają teraz organizacje po- zapaństwowe – m.in. Państwo Is- lamskie, nigeryjskie Boko Haram czy somalijskie al-Shabaab. Nowe prawo poszerza zasięg sankcji również na nie. Najważniejsza jest jednak inna zmiana. Znowelizowane prawo uwzględnia ateistów: „Wolność po- glądów, sumienia i religii ma chronić poglądy teistyczne, jak i nieteistycz- ne, a także prawo do niewyzna- wania i niepraktykowania religii”. W innym miejscu zmieniona usta- wa wspomina o „ateistach i huma- nistach” jako o grupach, które także wymagają ochrony. AmerG. Religia na cenzurowanym Rząd australijskiego stanu Queensland przeprowadzi kontrolę nauczania religii w tamtejszych szkołach. Zaczęło się od listu adreso- wanego do rodziców dzieci jednej ze szkół w Brisbane, stolicy stanu. Matthew Keong, dyrektor pla- cówki, poinformował o zawieszeniu programu Connect, na podstawie którego w publicznych szkołach stanu Queensland naucza się re- ligii. Jego zdaniem program stoi w sprzeczności z zasadami bez- stronnej edukacji religijnej, wpro- wadzonymi wiele lat temu przez władze stanowe. „Program Con- nect wyraźnie nakłania dzieci i mło- dzież do przyjęcia biblijnego punktu widzenia na świat jako prawidło- wego, historycznego i naukowe- go, a na to nie może być miejsca w publicznej edukacji” – napisał. Minister edukacji stanu Que- ensland Kate Jones jest zanie- pokojona sytuacją i zapowiedziała, że rząd przeprowadzi detaliczną kontrolę realizacji programu Con- nect. „Każdy fragment programu, jaki będzie stał w sprzeczności z polityką bezstronności religijnej w szkołach, zostanie usunięty”. Peter James, dyrektor stano- wego oddziału Unii Biblijnej, po- wstałej w XIX w. międzynarodowej organizacji chrześcijańskiej, przy- znał, że program nauczania religii nie powinien zawierać elementów prozelitycznych (nawracających na własną wiarę), dzieci i młodzież muszą mieć możliwość dokonania wyboru. „Dziećmi nie wolno mani- pulować” – powiedział. Przeciwnikiem kontroli jest Paul Clark, członek Chrześcijańskiego Związku Nauczycieli Religii w sta- nie Queensland. Uważa on, że „dy- rektor Keong źle rozumie intencje programu Connect – nie chodzi bowiem o prozelityzm, jedynie o zachęcenie dzieci i młodzieży do udziału w życiu religijnym”…AusG. Kościelne lobby Timothy Dolan

OKIEM SCEPTYKAstrona 24 nr 26 (852) 1–7.07.2016 r. Fakty i Mity Urodził się 17 września 1904 r. we wsi Leszczyna, obecnie będącej dzielnicą Bielska-Białej. Pochodził z dobrze sytuowanej mieszczań- skiej rodziny żydowskiej. Jego ro- dzice nie byli ortodoksyjni. Lata młodości spędził na ziemi bielsko- -bialskiej należącej wówczas do zaborcy austriackiego. Uczył się w niemieckiej szkole powszechnej i niemieckim gimnazjum. W tym czasie związał się z ruchem syjoni- stycznym i wizją utworzenia pań- stwa żydowskiego w Palestynie. Fascynacja była krótka, a rozczaro- wanie gorzkie. Po latach w autobio- grafii napisał: „W 1920 r. pojecha- łem do Palestyny, gdzie pracowałem przez okres półtora roku jako ro- botnik przy budowie domów i dróg u kułaka. Upewniwszy się, że wszyst- kie bez wyjątku syjonistyczne kie- runki są wrogie klasie robotniczej, wróciłem”. Interesował się kwestią społeczną, szukając odpowiedzi na nurtujące go problemy w książkach marksistowskich. Podjął studia chemiczne w Wiedniu, wszedł w środowisko lewicy. W 1922 r. wstąpił w szere- gi Komunistycznej Partii Austrii i przyjął ideę internacjonalizmu proletariackiego. W 1924 r. wy- jechał do Francji, gdzie studiował w Instytucie Chemicznym w Mi- luzie i tam ukończył studia, uzy- skując dyplom inżyniera chemi- ka. Działał we Francuskiej Partii Komunistycznej i m.in. aktywnie uczestniczył w antywojennej kam- panii, mimo że za działalność poli- tyczną groziło mu natychmiastowe wydalenie z granic Francji. Język francuski znał tak dobrze, że mógł uchodzić za Francuza. W 1928 r., gdy wychodził z konferencji partyj- nej, aresztowała go policja; został zdemaskowany jako obywatel pol- ski i deportowany z Francji. Powrócił do Polski i tu również pracował nielegalnie jako funkcjo- nariusz Komunistycznej Partii Pol- ski. W latach 1928–1929 ukończył w Tomaszowie Lubelskim szkołę podchorążych rezerwy piechoty, następnie przez rok pełnił służbę w 16. pp. W partii zajmował ko- lejno stanowiska sekretarza okrę- gowego KPP na Śląsku, w Łodzi, Warszawie, Zagłębiu Dąbrowskim i Krakowie, a w 1933 r. przeszedł do pracy w Sekretariacie KPP. Był dwukrotnie aresztowany i zwol- niony za kaucją. Był znany poli- cji, nie mógł się więc zameldować. Od 1933 r. był poszukiwany listem gończym. Pomimo wszystkich trud- ności cechowały go spokój i głębo- ka wiara w sens walki. W 1934 r. został ponownie aresztowany i ska- zany na 12 lat więzienia. W więzie- niu cieszył się dużym autorytetem i poważaniem. Po klęsce wrześniowej 1939 r. udał się na tereny Bia- łostocczyzny. Uczestniczył w ak- cjach politycznych i społecznych, publikował w polskojęzycznym „Sztandarze Wolności” i prasie radzieckiej. Chciał wrócić do tej części Polski, która była pod oku- pacją hitlerowską. Został prze- szkolony w Moskwie i 28 grudnia 1941 r. zrzucony do Polski w skła- dzie Grupy Inicjatywnej PPR. Po zamordowaniu przez współtowa- rzyszy Marcelego Nowotki stanął na czele PPR jako sekretarz gene- ralny. Program partii został zawar- ty w dwóch deklaracjach, a Finder był ich współautorem. Zawarta została w nich koncepcja nowej Polski – Polski Ludowej. Religię odrzucił dlatego, że wpajała wiarę w boskość wyzyskiwaczy oraz bo- skość i nienaruszalność porządku społecznego opartego na krzyw- dzie ludu. Uważał, że wszystkie siły należało skoncentrować na walce z niesprawiedliwym porząd- kiem społecznym, a z religią w ta- kim zakresie, w jakim umacniała władzę wyzyskiwaczy. 14 listopada 1943 r. Finder zo- stał aresztowany wraz z Małgorza- tą Fornalską przez hitlerowców w Warszawie przy ul. Grottgera 12. Po sześciu tygodniach przesłuchań, bicia i tortur na Szucha został prze- wieziony na Pawiak. 26 lipca 1944 r. rozstrzelano go w ruinach getta warszawskiego. ARTUR CECUŁA a2022@interia.pl Towarzysz „Paweł” Niewierzący w Polsce (68) Paweł Finder, inżynier chemik, był działaczem rewolucyjnym, przywódcą Polskiej Partii Robotniczej. Zginął od kul hitlerowskich. C hętnie porozmawiałbym z ja- kimś wrażliwym etycznie czło- wiekiem wierzącym. Lubię ta- kie spotkania i rozmowy, ale w Polsce to nie jest takie łatwe. Przemówił ostatnio jeden z bohaterów naszych licznych publikacji – biskup Piotr Libera. Palnął polityczne kazanie, w którym zarzucił zachodniej Europie, że boi się Pol- ski PiS-owskiej, czyli tej, która „odnajduje swoją tożsamość w chrześcijaństwie”. Warto chyba przypomnieć, kim jest bi- skup tak ostentacyjnie łaszący się do no- wej władzy. Otóż Libera czuwał z ramienia episkopatu nad przejmowaniem wartych miliardy złotych nieruchomości w ramach tzw. Komisji Majątkowej. „Zwracał” je tak zapamiętale, że na jednej z afer skorzysta- ła – trzeba trafu! – jego bliska krewna. Ten sam Libera rozpętał piekło, bo jeden z na- szych dziennikarzy zorganizował prowoka- cję dziennikarską – wyznał na spowiedzi, że jest księdzem pedofilem. Ksiądz, który go spowiadał, w odpowiedzi na to wstrzą- sające „wyznanie” powiedział kilka głupich zdań i zbagatelizował sprawę. Opisaliśmy tę sprawę i wyraziliśmy oburzenie, że księżow- ska pedofilia jest lekceważona przez spo- wiedników. Libera zamiast potępić swojego podwładnego, zaatakował naszego dzienni- karza. Takie to dowody realnej pobożności składa biskup z Płocka. Libera jest zatem nieodrodną częścią problemu o nazwie „Kościół rzymskokatoli- cki w Polsce” – instytucji jawnie sprzeciwia- jącej się ewangelicznemu chrześcijaństwu. Ten sprzeciw wypływa, po pierwsze, z samej natury Kościoła – kto się opowiada za pa- piestwem, ten gardzi Ewangelią, która od- rzuca religijną dyktaturę i potępia wszelką pobożną tyranię. Podczas gdy Królestwo Je- zusa miało nie być z tego świata, królestwo Libery jest tłustą firmą pławiącą się w ma- jątkach i dotacjach. To także instytucja wy- korzystująca najsłabszych i chroniąca „swo- ich”, tak jak to obrazuje opisana wyżej afera spowiednicza. Religijność w Polsce w swoim zasadniczym zrębie została kompletnie zdemoralizowana przez butnych liderów katolicyzmu. Sprowa- dzono ją do nacjonalistycznych całorocznych obrządków, wypranych z jakiegokolwiek etycz- nie sensownego znaczenia. Dowodem tego jest także to, że nawet gdy obecnemu papie- żowi uda się czasem powiedzieć coś sensowne- go na tematy społeczne, to i tak nie podoba się to polskim biskupom. Zbywają go wyniosłym milczeniem albo źle zamaskowaną pogardą. Bardzo żałuję, że jako ateistyczny huma- nista prawie nie mam partnerów w świecie religijnym. Trudno się z nimi rozmawia, bo ja dla nich nie jestem człowiekiem, ale „cy- wilizacją śmierci”. A może raczej „cywiliza- cją śmieci”, bo biskupia zajadłość zdradza nieskończone pokłady pogardy. Bardzo sobie natomiast cenię naszych wierzących publicystów piszących na tema- ty światopoglądowe – Bolesława Parmę i Tomasza Kozłowskiego. Choć często się z nimi nie zgadzam, to wiem, że w wielu podstawowych ludzkich sprawach mógłbym osiągnąć z nimi porozumienie. Wiem też, że nie wykluczyliby mnie ani nie napiętnowa- li, tylko traktowali jak równorzędnego part- nera, który ma prawo nie tylko do własnych poglądów, ale uczciwego współkształtowania wspólnych spraw. Biskupi tymczasem chcą mieć rzeczywistość społeczną pozostawioną do ich wyłącznej dyspozycji. Z taką agresyw- ną postawą nawet nie ma jak dyskutować.  MAREK KRAK krak@faktyimity.pl Religijna bezbożność Życie po religii

OKIEM BIBLISTY strona 25Fakty i Mity nr 26 (852) 1–7.07.2016 r. C zy to, co dziś Kościo- ły nazywają naślado- waniem Jezusa, jest naprawdę tym sa- mym, co głosił Jezus? Czy Jezus nie zachęcał, aby uczyć się od niego wierności w najmniejszej nawet sprawie? Czy On sam nie „nauczył się posłuszeństwa przez to, co wycierpiał…” (Hbr 5. 8–9) i czy do takiego właś- nie posłuszeństwa nie wzywał swoich uczniów? Co więc gło- sił i w czym wierzący powinni go naśladować? Przede wszystkim Jezus konse- kwentnie stał na stanowisku biblij- nego monoteizmu. Zgodnie ze sło- wami: „Jam jest twój Bóg, Jahwe, który cię wyprowadził z ziemi egip- skiej, z domu niewoli. Nie będziesz miał bogów innych oprócz Mnie” (Pwt 5. 6–7) oraz: „Słuchaj, Izraelu, Jahwe jest naszym Bogiem – Jahwe jedyny” (Pwt 6. 4) wierzył, że tylko „Jahwe jest Bogiem, a poza Nim nie ma innego” (Pwt 4. 35 BT wydanie II). Obca była mu więc pogańska koncepcja Trójcy Świętej i z całą pewnością można powiedzieć, że także dziś nie zgiąłby kolan przed ta- kim fałszywym wyobrażeniem Boga. Był bowiem Żydem, przemawiał do Żydów i jak każdy prawowierny Żyd przestrzegał przykazań Tory, a szczególnie przykazań Dekalogu. Czytamy też, że nie zniósł ani jed- nego z nich (Mt 5. 17–18). Stąd też pytanie: Czy wszyscy ci, którzy twier- dzą, że chcą być jak Jezus, nie powin- ni postępować podobnie? (Mk 12. 29)? Przecież wszyscy prorocy (cała Biblia hebrajska), Jezus oraz apo- stołowie wierzyli wyłącznie w jedne- go Boga, a nie w hellenistyczną kon- cepcję Trójcy. Po drugie – z prawdziwym naśla- dowaniem Jezusa nie ma nic wspól- nego także bałwochwalstwo. Drugie przykazanie Dekalogu wyraźnie bo- wiem mówi: „Nie będziesz czynił żad- nej rzeźby ani żadnego obrazu (…). Nie będziesz oddawał im pokłonu i nie będziesz im służył…” (Wj 20. 4–5). Jakkolwiek by zatem uzasad- niano kult wizerunków, praktyka ta z biblijnego punktu widzenia jest nie do przyjęcia. Jezus nie zapoczątko- wał bowiem nowej „ekonomi” obra- zów – jak głosi Kościół katolicki. Przeciwnie, powiedział, że „ani jed- na jota, ani jedna kreska nie zmieni się w Prawie, aż się wszystko spełni” (Mt 5. 18). Nigdy też nie czynił zna- ku krzyża przed lub po modlitwie ani w innych sytuacjach. Czytamy prze- cież, że Boga należy czcić w duchu i w prawdzie (por. J 4. 24). Krótko mówiąc, ktokolwiek postępuje ina- czej, sprzeciwia się nauce, którą gło- sił Jezus. Co zatem uczyniłby dziś, widząc tysiące wizerunków (obra- zy, rzeźby, pomniki) i wciąż nowo powstające pomniki, jak chociażby ten ostatni w Poznaniu, o który to- czy się spór? Odpowiedź wydaje się oczywista. Nawet jeśli nie wzywałby do ich zniszczenia (choć nie można tego wykluczyć), to na pewno potę- piłby ten prymitywny przejaw bał- wochwalstwa, a także marnotraw- stwa milionów złotych. Tora mówi bowiem: „Przeklęty każdy, kto wyko- na posąg rzeźbiony lub z lanego me- talu – rzecz obrzydliwą dla Jahwe…” (Pwt 27. 15). Po trzecie – Jezus nigdy nie nad- używał imienia Bożego (Wj 20. 7), jak to niemal powszechnie czynią rzekomi jego naśladowcy. Przeciw- nie, w modlitwie „Ojcze nasz” pod- kreślił, aby to imię było uświęcone m.in. przez wypełnianie woli Bo- żej (Mt 6. 9–10). Ktokolwiek za- tem nazywa Boga swoim Panem, a jednocześnie nie okazuje Mu na- leżnego posłuszeństwa, nie tylko nadużywa Jego imienia, ale także się Go zapiera. Po czwarte – Jezus również „pa- miętał o dniu szabatu, aby go uświę- cić” (Wj 20. 8). Czytamy, że jego zwyczajem było uczestniczyć w na- bożeństwach szabatowych (por. Łk 4. 16). Powiedział także: „A módl- cie się, żeby ucieczka wasza nie wy- padła w zimie albo w szabat” (Mt 24. 20). Jaki z tych ostatnich słów płynie wniosek? Ten mianowicie, że jeśli Ewangelia Mateusza powstała dopiero pod koniec lat osiemdzie- siątych, jak na ogół twierdzą bibli- ści, to słowa te świadczą o tym, że w tym czasie uczniowie Jezusa nadal zachowywali szabat – sobotę (siód- my dzień tygodnia) – a nie niedzielę (pierwszy dzień tygodnia). Co więcej, z historii soborów wiadomo także, że niektórzy chrześcijanie święcili sobo- tę aż do XV wieku. Dopiero „Sobór florencki w rroku 1441 wydał formal- ny zakaz obchodzenia soboty jako dnia świętego (Denz. 712). Jak więc widzimy, sobota jako dzień święty długo jeszcze w Kościele cieszyła się uprzywilejowanym miejscem” („Na- uka Boża. Dekalog”, s. 201). Jezus nie zniósł bowiem świętości szaba- tu, a jedynie zakwestionował ciasny wykład uczonych w Piśmie dotyczą- cy szabatu. Rzecz jasna prawdziwi naśladow- cy Jezusa powinni służyć Bogu nie tylko w szabat, ale codziennie. Czy jednak ci wszyscy, którzy twierdzą, że chcą być jak Jezus, nie powinni postępować jak On? Czy to, co na- zywają naśladowaniem Jezusa, nie jest oszukiwaniem siebie? BOLESŁAW PARMA parmab@wp.pl P iS skazuje Jezusa na śmierć i choroby, bo jak mówi Pismo: „Cokolwiek uczyniliście jedne- mu z tych braci moich najmniejszych, Mnie- ście uczynili”. Leszek Kołakowski pisze w tekście „Wymazać nienawiść”: „W trzecim wieku przed naszą erą (…) król Asioka w północno- -wschodnich Indiach (warto zauważyć, że jego terytorium włą- czało znaczną część dzisiejszego Afganistanu, w tym miasta Ka- bul, Herat i Kandahar, znane nam z niedawnych dramatycznych wydarzeń) był tak wstrząśnięty wido- kiem okropności i cierpień w czasie wojny, którą sam prowadził, że po- stanowił obyczaje ludzkie przemienić i zwrócił się w poszukiwaniu mądrości do religii buddyjskiej, którą przyjął. Wydał dekrety polecające poszanowanie dla wszystkich religii, uważając, że współistnienie różnych religii wszystkim wy- chodzi na korzyść, ochronę ludzi bezbronnych, a także niezada- wanie cierpień zwierzętom. Edykty te były pierwszym znanym nam w dziejach dokumentem prawnym, który polecał tolerancję reli- gijną”. Niestety, mimo że od czasów Asioki minęły dwadzieścia trzy wieki, trudno mówić o tym, że na świecie zapanował duch tolerancji. Wciąż nie nauczyliśmy się także, że tolerancja może być ideą bałamutną. Kołakowski słusznie pisze, że „gdy mówi- my o ludziach innej narodowości, języka czy koloru skóry, słowo «tolerancja» nie jest właściwie na miejscu. Są obcy, może ich źle rozumiemy, ale chodzi o ludzi takich samych jak my, dobrych czy złych. Przesąd, wedle którego jakieś grupy etniczne, rasy, są z natu- ry niższe od nas, gorsze czy moralnie upośledzone, jest złowrogim, trującym źródłem najgorszych masowych zbrodni”. Można obruszyć się na te słowa, podając jako przykład islam – przecież co rusz słyszymy o aktach przemocy dokony- wanych przez muzułmanów w naszym świecie. Ostatnio w Or- lando muzułmański zamachowiec dokonał zbrodni w klubie dla mniejszości seksualnych. Zanim jednak podniesiemy rękę na islam w ogóle i zanim zaczniemy mówić o terroryzmie, tra- cąc z oczu homofobię zamachowca (od początku wymazał ją papież Franciszek podobnie jak Wiadomości w naszych „mediach narodowych”), popatrzmy uważnie na nasz katoli- cki grajdołek. Uwierać w nim może wiele rzeczy, jak choćby działanie Młodzieży Wszechpolskiej, która informację o wy- darzeniach z Orlando okrasiła cytatem z biblijnej księgi Ka- płańskiej: „Ktokolwiek obcuje cieleśnie z mężczyzną jak z ko- bietą, popełnia obrzydliwość. Obaj będą ukarani śmiercią, sami tę śmierć na siebie ściągnęli”. Problem jednak w tym, że takie działania – m.in. Mło- dzieży Wszechpolskiej – legitymizowane są przez działania polskiego rządu. A Polska ręka w rękę z Putinowską Rosją, Islamską Republiką Iranu i krajami z Zatoki Perskiej zablo- kowała na forum ONZ przyjęcie rezolucji, której celem była dekryminalizacja relacji homoseksualnych, to zaś miało m.in. pomóc w profilaktyce HIV/AIDS. Polska stała się tym samym sojusznikiem Iranu, w którym za homoseksualizm grozi kara śmierci, oraz Federacji Rosyjskiej, gdzie prawnie zakazano „propagandy homoseksualnej”. Wymowny to sojusz, który do- skonale pokazuje, jakie miejsce na mapie współczesnych cywi- lizacji zajmuje Polska pod rządami PiS. Mo- żemy straszyć Putinem czy siać lęk przed uchodźcami, nie zmienia to jednak faktu, że należymy do czołówki państw, które w po- gardzie mają człowieka i prawa człowieka, a ideologie są dla nich ważniejsze choćby od poprawy zdrowia części populacji. Ewangelia uczy, że nasza mowa ma być „tak, tak, nie, nie”. Mowa PiS z całą pewnością nie jest ewangeliczna. Więcej – przeżarta jest hipokryzją moralną w skali w życiu publicznym chyba niespotykanej. Gdy rozmaitej maści „obrońcy życia od poczęcia do naturalnej śmierci” znów będą ujadać na świat wokół i „cywilizację śmierci”, można ich zapytać, dlaczego tak łatwo skazali na śmierć całe rzesze homoseksualnych osób. Pewnie „za biblijną karę”, tak jak trzeba w PiS(IS). TOMASZ KOZŁOWSKI faktyimity@faktyimity.pl PYTANIA CZYTELNIKÓW Inne chrześcijaństwo(85) Bądź jak Jezus(2)