ziomek72

  • Dokumenty7 893
  • Odsłony2 154 764
  • Obserwuję935
  • Rozmiar dokumentów26.3 GB
  • Ilość pobrań1 242 480

Gdy wybije północ - Palmer Diana

Dodano: 8 lata temu

Informacje o dokumencie

Dodano: 8 lata temu
Rozmiar :1.1 MB
Rozszerzenie:pdf

Gdy wybije północ - Palmer Diana.pdf

ziomek72 EBooki EBOOK P Palmer Diana
Użytkownik ziomek72 wgrał ten materiał 8 lata temu. Od tego czasu zobaczyło go już 1,259 osób, 530 z nich pobrało dokument.

Komentarze i opinie (0)

Transkrypt ( 25 z dostępnych 379 stron)

DIANAPALMER GDY WYBIJE PÓŁNOC

ROZDZIAŁ PIERWSZY Już od dwudziestu lat Seymourowie spędzali wakacje na Seabrook. Śliczna wysepka oferowała wczasowiczom liczne atrakcje: pole golfowe, pry­ watny klub, przystań jachtową, ale przede wszyst­ kim zapewniała spokojny odpoczynek pozbawio­ ny zwariowanej atmosfery właściwej wakacyjnym kurortom. Część wyspy należała do najbogatszych rodzin z Charlestonu. Nicole Seymour nie była co prawda milionerką, ale nosiła szacowne nazwisko, dobrze znane w Karolinie Południowej. To wystarczyło, by zapewnić jej dostęp do lokalnej elity. Działkę na Seabrook kupił jeszcze jej ojciec. Z początku traktował ją wyłącznie jako lokatę kapitału, kiedy jednak plany zagospodarowania terenu zaczęły przybierać realne kształty, zatrzy­ mał grunt i wybudował nieduży dom letniskowy.

6 Gdy wybije północ Po śmierci ojca dom stał się własnością Nicole i jej brata, kongresmana Claytona Myersa Seymoura, reprezentanta pierwszego okręgu wyborczego w Karolinie Południowej z ramienia Partii Repub­ likańskiej. Seymourowie z Charlestonu byli jednym z naj­ bardziej szacownych rodów w całym stanie, niko­ go więc nie dziwiło, że miejscowe władze repub­ likańskie bez wahania poparły młodego Seymoura, gdy trzy lata temu postanowił kandydować w wy­ borach do Izby Reprezentantów. Przed dwoma laty, ku własnemu zaskoczeniu i ogromnej radości siostry, Clayton zwyciężył od razu w pierwszej turze wyborów. Od tego czasu wykonał w Waszyngtonie mnóst­ wo pożytecznej roboty, trzeba jednak przyznać, że siostra, dzięki swojej pozycji towarzyskiej, także przyczyniła się do jego sukcesów. Miała wyjąt­ kowy dar umiejętnego prezentowania jego projek­ tów, nawet tych mniej popularnych. Ostatnio Nikki, jak nazywano ją w rodzinie, zajmowała się organizacją uroczystych przyjęć i wytwornych kolacji, na których zbierano fun­ dusze na kampanię reelekcyjną. Clayton bowiem ogłosił właśnie, że będzie ponownie kandydował. Było oczywiste, że czeka go zacięta walka. Tym razem miał bowiem przeciwników również we własnej partii, natomiast kandydatem demokra­ tów był Sam Hewett, znany i bardzo ceniony biznesmen, za którym stało wielkie imperium

Diana Palmer 7 finansowe. Hewetta popierała też niezwykle dra­ pieżna popołudniowka z Nowego Jorku, a jeden z synów właściciela gazety pracował w biurze kampanii. Nikki skończyła niedawno planowanie przyję­ cia, które miało odbyć się we wrześniu w Waszyn­ gtonie, tuż po pierwszej turze wyborów. Jakże pragnęła, żeby mogli na nim świętować zwycięst­ wo Claytona! Przygotowania do wrześniowej imprezy zbieg­ ły się w czasie z pracą przy artystycznym festiwalu Spoleto w Charlestonie. Liczne zajęcia wyczerpa­ ły ją doszczętnie. Nie odzyskała jeszcze sił po przebytym niedawno zapaleniu płuc. Na szczęście festiwal dobiegał końca, Clayton także mógł przez kilka dni obyć się bez jej pomocy, skorzystała więc z okazji, żeby zaszyć się w domku na plaży i rozkoszować się ciszą. Na Seabrook o tej porze roku panował spokój. W sąsiedztwie stało zaled­ wie kilka starych domów, a dwie najbliższe posiad­ łości z reguły pozostawały niezamieszkane aż do końca czerwca. Słońce oświetlało taras, choć jak na początek czerwca nadal było niespotykanie chłodno. Nikki przeciągnęła się leniwie. Małe piersi unosiły się miarowo, kiedy oddychała wspaniałym morskim powietrzem. Była wysoka i szczupła, propor­ cjonalnie zbudowana. Pewien dziennikarz, urze­ czony jej powabnym ciałem, zielonymi, skośnymi oczami i ślicznymi, wykrojonymi w łuk ustami,

8 Gdy wybije północ napisał kiedyś, że gdy jest szczęśliwa, wszystko w niej jaśnieje. Mimo wysokiego wzrostu miała w wyglądzie coś z psotnego skrzata, a tę charak­ terystykę można by rozciągnąć również na jej usposobienie. Przystrzyżone w pazurki gęste czar­ ne włosy okalały owalną twarz, nadając jej nieco figlarny wyraz. Za tą urodą nieposłusznej dziew­ czynki kryły się bystry umysł, wyjątkowy roz­ sądek i nieposzlakowana opinia. Znajomi uważali nawet, że jest zbyt nieufna i ostrożna, Nicole jednak dobrze wiedziała, że te cechy pomagały unikać wielu pułapek zastawianych na jej brata, a czasem nawet krzyżowały szyki jego politycz­ nych wrogów. Spojrzała z namysłem na dom. Huragan Hugo, który we wrześniu 1989 roku przeszedł nad Karoli­ ną Południową, zniszczył wiele zabudowań, w tym także letniskowy dom Seymourów. Największe szkody naprawiono od razu, jednak nadal pozo­ stało wiele do zrobienia. W przeciwieństwie do sąsiadów nie dysponowali nieograniczonymi fun­ duszami, opracowali więc z Claytonem plan re­ montu, licząc na to, że w ciągu kilku lat przywrócą domowi dawną świetność. Nagle uwagę Nicole przyciągnął warkot silnika. Osłaniając oczy, przyglądała się, jak na wodzie ląduje srebrzysty hydroplan. Widok nie był niczym niezwykłym. Ostatecznie w tym zakątku roiło się od bogaczy. Jakiś czas temu jeden ze starych domów odkupił Kane Lombard, magnat naftowy

Diana Palmer 9 z Houston. Wiedziała, że stał na czele konsorcjum, w skład którego wchodziły także nowoczesne zakłady motoryzacyjne z Charlestonu. Dotarły do niej pogłoski, że jego życiu towarzyszyła seria tragicznych wydarzeń. Największa tragedia miała miejsce przed kilkoma miesiącami, kiedy podczas podróży służbowej do Libanu zginęli jego żona i syn. Trzy tygodnie temu Kane Lombard przeniósł się do posiadłości na wyspie. W rubryce towarzys­ kiej lokalnej gazety Nikki widziała nawet zdjęcie jego jachtu. Nigdy jeszcze nie spotkała osobiście Lombarda. Raz tylko widziała jego niezbyt wyraźne zdjęcie w „Forbes Magazine". Fotografie potentata nie pojawiały się nawet w prasie brukowej. Nic dziw­ nego, skoro największe w kraju pismo bulwarowe znajdowało się w rękach jego rodziny. Lombar- dowie z Houston, zupełnie jak Seymourowie z Charlestonu, od pokoleń należeli do najbogat­ szych rodów. Tyle że Lombardowie nadal mieli fortunę. Obecnie opuścili już Teksas i zamieszkali w Nowym Jorku, gdzie wydawali swoją gazetę. Warkot silnika zamilkł. Nikki poprawiła się na leżaku. Od pewnego czasu dręczył ją niezrozumia­ ły niepokój. Miała wielu znajomych, dość dobrze zarabiała, sprzedając w miejscowych galeriach swoje rzeźby, jednak psychicznie czuła się fatal­ nie. Była jakby pusta wewnętrznie i pozbawiona energii. Często przychodziło jej do głowy, że

10 Gdy wybije północ gdyby nie brat, popadłaby w głęboką depresję z powodu osamotnienia. Swojego czasu, bardzo krótko, była mężatką. Małżeństwo okazało się jednak fatalną pomyłką. Nie dość, że pozbawiło ją wszystkich złudzeń, to jeszcze nabawiło kompleksów. Nikki zaczęła wąt­ pić w swoją kobiecość. Wiele lat temu jej ojciec zwrócił się do Mos- by'ego Torrance'a, senatora z Karoliny Południo­ wej z prośbą o pomoc. Mosby zgodził się wyciąg­ nąć go z kłopotów, które groziły całkowitym bankructwem, jednak jako zadośćuczynienia zażą­ dał ręki Nikki. Jak bardzo ją to wówczas cieszyło, jakże była szczęśliwa... Mosby, starszy od niej o czternaście lat, wyglądał jej zdaniem jak adonis. Miał jasne włosy, niebieskie oczy i szczupłą sylwetkę spor­ towca. Straciła dla niego głowę i żadne argumenty nie powstrzymałyby jej od wyrażenia zgody na ten związek. Miała wtedy zaledwie osiemnaście lat, była naiwna, niewinna... i głupia. Całkiem prawdopodobne, że ojciec coś pode­ jrzewał, ale w gruncie rzeczy niewiele wiedział o senatorze. A potem było już za późno. Po sześciu miesiącach udało jej się odzyskać wolność, ale z szoku tak naprawdę otrząsnęła się właściwie dopiero po sprawie rozwodowej. Nigdy nie przyznała się ojcu i bratu, przez co musiała przejść, zauważyła jednak, że po roz­ wodzie Clayton zachowywał się wobec niej wyjąt-

Diana Palmer 11 kowo delikatnie. Wtedy też stali się sobie nie­ zwykle bliscy. Po śmierci ojca nadal mieszkali razem w wielkim domu w Charlestonie. Kiedy Clayton poświęcił się polityce, najwierniejszego sojusznika znalazł właśnie w Nikki. Z pełnym poświęceniem uczyła się nowej roli. Organizowała spotkania, przyjęcia, pełniła rolę czarującej gos­ podyni, zjednywała sponsorów. Podejmowała się wszystkiego, co mogło pomóc bratu. Pracowała zarówno w jego biurze w Charlestonie, jak i w Wa­ szyngtonie, gdzie również zdobyła renomę znako­ mitej organizatorki. Zawsze potrafiła dobrać od­ powiednich gości. Dzięki temu na organizowa­ nych przez nią bankietach i koktajlach panowała wspaniała atmosfera. Nigdy też nie brakło tema­ tów do rozmów. Chociaż wszystkie te przedsię­ wzięcia odnosiły sukcesy, nie poprawiało to jej samopoczucia i nie przywracało równowagi du­ cha. Stare niepokoje i brak wiary w siebie po­ wstrzymywały ją przed nawiązywaniem bliższych znajomości i nowych przyjaźni. Nie odważyłaby się ponownie zaufać własnym osądom. Uznała już nawet, że można przecież spędzić życie bez męż­ czyzny. No, właśnie... Miała dwadzieścia pięć lat i ciągle była samotna. Potwornie samotna... Słońce paliło już zbyt mocno, podniosła się więc z leżaka i na zielono-złoty opalacz narzuci­ ła jedwabną niebieską bluzę, która przyjemnie otuliła gładką, opaloną skórę. Zdawało się jej, że dostrzegła jakiś ruch na plaży. Podeszła do

12 Gdy wybije północ balustrady i spojrzała uważnie na ocean. Coś czarnego unosiło się na wodzie. Ze zmarszczonym czołem wychyliła się bardziej, wytężając wzrok. Boże, to czyjaś głowa! W wodzie leżał człowiek! Bez namysłu zbiegła po schodach i potykając się na piachu, popędziła przez plażę. Serce jej waliło jak oszalałe. Co się mogło wydarzyć? - zastanawiała się. A jeśli to ciało wyrzucone przez fale? Co będzie, jeśli zostanie zamieszana w mor­ derstwo? Jeszcze gorzej, gdyby okazało się, że to topielec. Prawdę mówiąc, nie miała pojęcia o udzielaniu pierwszej pomocy tonącym. Co za głupota, myślała gorączkowo, żeby nie przejść odpowiedniego szkolenia, skoro ma się dom na plaży! Mimo ogarniającej ją paniki, postanowiła, że zgłosi się do Czerwonego Krzyża na kurs ratowników. W wodzie leżał mężczyzna. Muskularny, nie­ zwykle wysoki, o czarnych włosach i mocno opalonej skórze. Przyklękła szybko i dotknęła jego szyi. Odetchnęła z ulgą, gdy pod palcami wyczuła puls. Dopiero w tym momencie uświadomiła so­ bie, że przez całą drogę od domu ze strachu wstrzymywała oddech. Z trudem przeturlała ciało mężczyzny na brzuch, poza zasięg fal. Ułożyła mu głowę na boku i, jak podpatrzyła kiedyś w programie telewizyj­ nym, zaczęła uciskać jego plecy. Kontynuowała te zabiegi nawet wówczas, gdy zaczął kasłać i krztu­ sić się. Po kilku sekundach odsunął się od niej

Diana Palmer 13 i usiadł na piasku, trzymając się za głowę. Dopiero teraz dostrzegła, jaki był wysoki i muskularny. Dzięki Bogu, że nie musiała ciągnąć go dalej! - Dobrze się pan czuje? - spytała z niepoko­ jem, mrużąc oczy. - Boli mnie... głowa - wykrztusił, ciągle jesz­ cze kaszląc. Zawahała się, lecz po chwili wyciągnęła rękę i przegarnęła jego mokre włosy. Tuż nad skronią znalazła rozcięcie. Krew już zakrzepła i rana nie wyglądała na zbyt głęboką, ale prawdopodobnie spowodowała utratę przytomności. - Chyba powinnam wezwać pogotowie - za­ częła. - Nie wiadomo, czy to nie wstrząśnienie mózgu. - Nie ma takiej potrzeby, proszę mi wierzyć - przerwał jej zdecydowanie i znów się rozkasłał. - Wypadłem z hydroplanu i uderzyłem się w gło­ wę. Doskonale pamiętam. - Nagle zmarszczył czoło. - To śmieszne. Nie przypominam sobie nic poza tym! Nikki siedziała bez ruchu, gryząc dolną wargę. Od dziecka tak robiła, gdy musiała się nad czymś zastanowić. - Może zechce pan wejść do mnie i chwilę odpocząć? - spytała spokojnym, cichym głosem. Przebiegł ją dreszcz, kiedy uniósł głowę i na nią spojrzał. Wydawał jej się znajomy, nie potrafiła tylko przypomnieć sobie, gdzie mogła go spotkać. Może poznała go na festiwalu?

14 Gdy wybije północ - Musiałem tu do kogoś przyjechać - mówił z namysłem. - Chyba mieszkam niedaleko stąd... - W tej chwili czuje się pan zagubiony, ale to minie - przerwała mu. - Myślę, że po krótkim odpoczynku, przypomni pan sobie, kim jest. Tego typu amnezja nigdy nie trwa długo. - Jest pani pielęgniarką? Uniosła brwi. - Czemu nie zapyta pan, czy jestem lekarzem? - Pielęgniarka nie odpowiada pani wygórowa­ nym ambicjom? - rzucił arogancko. W jego wzro­ ku malowało się wyzwanie. Uniosła ręce z rezygnacją. - Z pewnością nie ma pan łagodnego charak­ teru. Cóż, zobaczymy, czy uda się pana jakoś ruszyć. Może na taczce... - Spojrzała na niego z namysłem i wyjaśniła: - Używa się tego na budowach i.. - Jeśli to próba sił w aktorstwie komediowym, radzę pozostać przy obecnym zawodzie - mruknął pod nosem. Zastanawiała się, skąd może pochodzić nie­ znajomy. Nie potrafiła rozpoznać jego akcentu. Może ze Środkowego Zachodu? Chyba nie jest zwykłym turystą, uznała, patrząc na jego wodood­ porny rolex i markowe spodenki kąpielowe. Ani studentem na wakacjach, pomyślała złośliwie, gdy dostrzegła srebrne nitki na jego skroniach. Z pew­ nością był starszy od jej brata. Niechętna wszelkiemu kontaktowi z obcym, nie

Diana Palmer 15 mogła jednak pozwolić, żeby cały dzień spędził na plaży. Przysunęła się bliżej i objęła jedną ręką jego opalone plecy. Pod palcami czuła jedwabistą skórę i silne mięśnie. Jak na swój wiek ma znakomitą sylwetkę, pomyślała, obrzucając wzrokiem szero­ ki, nieprawdopodobnie owłosiony tors. Gęste, czar­ ne włosy pokrywały jego pierś od obojczyków i ginęły pod kąpielówkami, które opinały szczupłe biodra. Od czasu małżeństwa większość mężczyzn budziła w niej wstręt. O dziwo, nieznajomy wcale jej nie odstręczał. Co więcej, czuła się przy nim zupełnie swobodnie, jakby widok prawie nagiego męskiego ciała nie był czymś niezwykłym. Zresztą takie ciało spodobałoby się zapewne większości kobiet. Nieznajomy miał długie, umięś­ nione, opalone na ciemny brąz nogi, owłosione na tyle, że wyglądały męsko, lecz nie budziły obrzy­ dzenia. Dłonie także ma ładne, pomyślała, za­ rzucając sobie na ramię jego rękę. Duże, szczupłe, z idealnie utrzymanymi, owalnymi paznokciami. Nie nosił biżuterii, a kiedy zegarek przesunął się trochę na ręce, nie dostrzegła na nadgarstku białe­ go śladu. - Ostrożnie - powiedziała łagodnie, trochę zaniepokojona dotykiem jego ciała. Od czasu nieszczęsnego małżeństwa nie znalazła się tak blisko mężczyzny. Przestraszyła się, bo kontakt z nieznajomym wyraźnie ją podniecił. Muszę przestać o tym myśleć, nakazała sobie. Trzeba mu pomóc i tylko to jest w tej chwili ważne.

16 Gdy wybije póinoc - Mogę iść sam - burknął. Stłumiła uśmiech, kiedy potknął się, próbując to udowodnić. - Powoli, po jednym kroku - powtórzyła. - Jest pan ranny. Stąd te kłopoty z utrzymaniem równo­ wagi. - Jest pani pewna, że nie nazywa się Florence Nightingale ? -mruknął - Jak na kogoś, kogo przed chwilą ocean wyrzucił na brzeg, strasznie pan rozmowny - za­ kpiła. - Czy to wpływ słonej wody? Nie uśmiechnął się, ale czuła, jak napięły się jego mięśnie. - Być może. - Nie czuje pan mdłości? - upewniała się. - Nie, tylko trochę kręci mi się w głowie. Zastanawiała się, co powinna zrobić. Z pe­ wnością należało sprawdzić, czy źrenice męż­ czyzny nie są nadmiernie zwężone lub rozsze­ rzone. Jednak tym powinien zająć się ktoś ma­ jący choćby blade pojęcie o sprawach medycz­ nych, nie ona. - Jest pani pielęgniarką? - spytał ponownie. - Nie, wiem tylko co nieco o pierwszej pomo­ cy. Mam także - dodała, spoglądając na niego ze złośliwym uśmiechem - trochę doświadczenia Florence Nightingale - 1820-1910, inicjatorka nowo­ czesnego pielęgniarstwa, założycielka w Anglii korpusu pielęgniarek wojskowych, a także pierwszej na świecie szkoły pielęgniarek (przypis red.). * *

Diana Palmer 17 z wyrzuconymi na brzeg wielorybami. A skoro o tym mowa... - Radzę na tym poprzestać, nim posunie się pani za daleko - zaczął i nagle złapał się za głowę. - Boże, ale boli! - jęknął. Zdenerwowała się nie na żarty. Urazy głowy często okazywały się tragiczne w skutkach. Nie miała wystarczającej wiedzy, żeby zająć się od­ powiednio tak poważnym przypadkiem. Co bę­ dzie, jeśli on umrze? Kątem oka dostrzegł jej zaniepokojoną minę. - Nie zamierzam paść tu trupem - rzucił ze złością. - Zawsze tak pani ujawnia swoje uczucia? - Podobno wręcz przeciwnie, często słyszę, że mam twarz pokerzysty - odparła bez namysłu. Spojrzała mu w oczy i odniosła wrażenie, że patrzy na dobrego znajomego. Dziwne, przemknęło jej przez myśl. To całkiem obcy człowiek. I w dodat­ ku wyjątkowo niesympatyczny. - Ależ ma pani zielone oczy, Florence - za­ uważył mężczyzna. - Zupełnie, jak u kota. - Potrafię też drapać jak kot, więc radzę uwa­ żać - mruknęła buńczucznie. - Rozumiem. - Zdjął rękę z jej ramienia i kilka ostatnich kroków pokonał o własnych siłach. Przed wejściem do domu przystanął i trzymając się oburącz za głowę, wyrównał oddech. - Chętnie napiłbym się kawy - powiedział po chwili. - Ja również. - Rozsunęła szklane drzwi

18 Gdy wybije północ i wprowadziła go do kuchni. Patrzyła, jak jej niespodziewany gość ostrożnie, powoli siada na krześle. - Nic panu nie będzie? - Jestem odporny. - Oparł łokcie o dębowy blat stołu i powoli położył głowę na dłoniach. - Często znajduje pani nieznajomych wyrzuconych przez ocean? - Pan jest pierwszy - odparła. - Ale biorąc pod uwagę pańskie rozmiary, jutro spodziewam się transatlantyku. - Od dawna pani tu mieszka? - Spytał, patrząc, jak bierze się do przyrządzania kawy. - Mamy ten dom już od kilku lat. - My? - To znaczy... mężczyzna, który jest właścicie­ lem i ja - odpowiedziała wymijająco. Nie musiał wiedzieć, że nie jest z nikim związana i siedzi tu całkiem sama. - Zazwyczaj przyjeżdża tu w piątki wieczorem - skłamała. Sprawiał wrażenie, jakby nie zwrócił uwagi na jej słowa. Może po prostu nie wiedział, jaki dziś dzień. - Dziś jest piątek - dodała na wszelki wypadek. - Mój przyjaciel jest bardzo sympatyczny. Polubi go pan. - Spojrzała na niego przez ramię. - Nie pojawiły się mdłości? Albo senność? - Nie mam wstrząśnienia mózgu - odparł burk- liwie. - Nie wiem tylko, skąd bierze się moja pewność, że rozpoznałbym symptomy. Być może kiedyś przytrafiło mi się coś takiego.

Diana Palmer 19 - Możliwe... - Podniosła słuchawkę i wybrała numer. - Co pani robi? - zdziwił się. - Dzwonię do znajomego. Jest lekarzem. Chcę... Halo, Chad? - powiedziała do telefonu. - Zajęłam się pływakiem, który doznał urazu głowy. Jest przytomny i bardzo wygadany - mówi­ ła, patrząc znacząco na swojego gościa. - Nie zgadza się na wezwanie pogotowia. Czy mógłbyś wpaść do mnie w drodze z golfa? Wolałabym się upewnić, że nie umrze mi na podłodze. - Jasne, nie ma sprawy - roześmiał się Chad. - Pozwól, że od razu zadam ci kilka pytań. - Myślę, że wytrzyma do mojego przyjazdu - zapewnił ją, gdy wysłuchał interesujących go informacji. - Jeśli jednak zemdleje i nie będziesz mogła go docucić lub gdy pojawią się gwałtowne torsje, wzywaj od razu karetkę. - Tak zrobię, dzięki. - Poczuła ulgę po wy­ słuchaniu opinii specjalisty. - Nie chcę mieć trupa w salonie. Szczególnie takiego, którego nie dała­ bym rady przesunąć - wyjaśniła z drwiącym uśmiechem. - Trup... Martwe ciała... -Ze złością potrząsnął głową. - Mam jakieś przebłyski, ale to nic konkret­ nego, jakieś zamazane obrazy, raczej wrażenie niż coś rzeczywistego... Niech to diabli! - Zaraz będzie kawa. Może zastrzyk kofeiny pobudzi pana umysł - zastanowiła się.

20 Gdy wybije póinoc Widziała, że patrzył na jej nogi, gdy siadała na wysokim stołku. - Niech przypadkiem nic panu nie chodzi po głowie - ostrzegła. - Proszę się nie obawiać. Niewiele pamiętam, ale tego, że nie lubię zielonookich kobiet, jestem absolutnie pewien - odparował. Z westchnieniem odchylił się na krześle i bezwiednie potarł włosy na piersi. Przyszło jej do głowy, że wyglądał teraz dość agresywnie, ale przede wszystkim zaniepo­ koiło ją podniecenie, jakie odczuwała w jego obecności. - Może poszukam panu jakiegoś ubrania - za­ proponowała. - Byłbym wdzięczny. Pani przyjaciel, jak rozu­ miem, trzyma tu swoje rzeczy, żeby nie zapom­ niała pani, z kim mieszka. Czy tak? Pominęła milczeniem tę sarkastyczną uwagę. - Koszule pewno będą trochę za ciasne, ale jest kilka par szerokich szortów, które powinny na pana pasować. Zaraz wracam. - Zsunęła się ze stołka. W pokoju Claytona wybrała największą koszulę i szerokie beżowe szorty. Na jej bracie te rzeczy zawsze wisiały, miała więc nadzieję, że znaleziony na plaży olbrzym jakoś się w nie wciśnie. - Tam jest łazienka - powiedziała, wchodząc do kuchni. - Trzecie drzwi po prawej. Znajdzie pan tam maszynkę do golenia i ręczniki. Jest pan głodny?

Diana Palmer 21 - Chętnie zjadłbym coś lekkiego. - W takim razie zrobię omlet i tosty. Powoli podniósł się od stołu. Gdy stanął w drzwiach, wydał jej się ogromny i bardzo groźny. - Nic nie pamiętam, ale jednego jestem pe­ wien: nie jestem niebezpieczny. Nie wiem, czy to coś pomoże i trochę panią uspokoi... - Nawet bardzo. - Udało jej się uśmiechnąć. - Nie nawykłem też do przyjmowania pomocy od obcych - dodał. - Ja z kolei nie nawykłam pomagać nieznajo­ mym. No, ale zawsze musi być ten... - ...pierwszy raz - wpadł jej w słowo. - Dzię­ kuję. Wyszedł z kuchni, a Nikki wyjęła z lodówki jajka i zaczęła przygotowywać omlet. Kiedy wrócił z łazienki, był ogolony i ubrany. Stopy nadal miał bose, ale szorty na szczęście okazały się dobre. Musi uprawiać jakiś sport i prowadzić aktywny tryb życia, pomyślała, pat­ rząc na umięśniony tors widoczny spod nie dopię­ tej koszuli. Zmieszana odwróciła szybko wzrok. - Jaką pan pije kawę? - spytała, stawiając białe kubki na czyściutkim obrusie w zielono-białą kratkę. Namyślał się przez chwilę. - Wydaje mi się, że ze śmietanką. - Gdyby mnie spytano, powiedziałabym, że czarną bez cukru - mruknęła z rozbawieniem. - Dlaczeao?

22 Gdy wybije północ - Nie wiem. Mam wrażenie, że pana skądś znam, choć nie sądzę, abyśmy się kiedyś spotkali. - Może po prostu mam przeciętną twarz - od­ parł, wzruszając ramionami. - Pan? - zdumiała się. - Cóż, dziękuję. - Uśmiechnął się lekko i wypił łyk kawy. - Bardzo dobra. Nie za mocna, nie za słaba. - To jedyne, co potrafię zrobić w kuchni. Zaparzyć kawę i usmażyć omlet. Jestem zbyt zajęta, żeby nauczyć się gotować. - Co w takim razie jada pani biedny przyjaciel? - Żywi się w barach i restauracjach. Zresztą rzadko bywa w domu. - Czym się zajmuje? Spojrzała na niego uważnie. - Energetyką - odparła, zresztą zgodnie z praw­ dą. Ostatecznie Clayton zasiadał także w Komisji Handlu i Energetyki. - O, czyli pracuje w zakładach energetycz­ nych? Zgadłem? - No, można tak to ująć - zgodziła się, kryjąc rozbawienie. - A co pani robi? - Ja? Rzeźbię. - Co? - Ludzkie postaci. Rozejrzał się wokół, ale dostrzegł jedynie kilka reprodukcji. - Sprzedaję swoje prace do galerii - wyjaśniła.

Diana Palmer 23 Postanowił powstrzymać się od komentarzy. Chyba zdawała sobie sprawę, że dom wygląda jak nora. Najwyraźniej brakowało jej pieniędzy, a jej przyjaciel pewno miał ich jeszcze mniej. Coś go ostrzegało, że nie powinien jej ufać. - Ma tu pani jakieś swoje rzeźby? - Jedno lub dwa popiersia - odparła. - Później panu pokażę. - Smaczny - ocenił, próbując omlet. - Dziękuję. - Patrzyła na niego uważnie. Twarz mu pobladła, oczy same się zamykały. - Chyba jest pan śpiący. - Nawet bardzo. Mam wrażenie, że ostatnio nie sypiałem zbyt regularnie. - Kłopoty z kobietą? - spytała z wyrozumia­ łym uśmiechem. - Nie jestem pewien. Możliwe... - Podniósł na nią oczy. - Chyba nie powinienem tu zostawać... - I gdzie pan pójdzie? - zdziwiła się. - Nie może pan przecież spać na plaży, bo jeszcze aresztują pana za włóczęgostwo. Czy pamięta pan, gdzie mieszka? - Nie wiem nawet, jak się nazywam - przyznał niechętnie. - Trudno sobie wyobrazić, jak mnie to przeraża. Po jego oczach widziała, że jest skrajnie wy­ czerpany. - Wcale się nie dziwię. Powinien się pan położyć. Kiedy przyjedzie Chad, wpuszczę go do pana. Proszę się nie martwić o zapłatę. Chad to mój

24 Gdy wybije północ przyjaciel, potraktuje tę wizytę jak koleżeńską przysługę. A rano na pewno poczuje się pan lepiej i przypomni sobie, kim jest. - Oby tak było - mruknął. - A ten mężczyzna, z którym pani mieszka? Mówiła pani, że dziś przyjedzie... Kiwnęła głową i z satysfakcją dostrzegła, że jej uwierzył. - Rozumiem, że to żaden problem? Postaram się nie przeszkadzać... Dziękuję, że pani mi zaufała i pomogła. Przecież właściwie nic pani o mnie nie wie. - Ani pan o mnie - rzuciła ostrzegawczo. W pokoju gościnnym rzucił się na łóżko i już po kilku sekundach spał jak kamień. Nie obudził się jeszcze, gdy przyjechał Chad. Czekała w salonie, aż lekarz wyjdzie od pacjenta. - Nic mu nie jest - zapewnił, uśmiechając się szeroko. Widok przyjaciela zawsze przyprawiał Nikki o przyspieszone bicie serca. Przystojny, jasnowłosy, aż za bardzo przypominał jej byłego męża. - W tej chwili jest trochę zdezorientowany, ale to przejdzie. Stłuczenie nie było groźne. Rano powinien przypomnieć sobie, jak się nazywa, a kiedy ustąpi silny ból głowy, nic więcej nie będzie mu dolegać. Zostawię ci tabletki, jeśli po przebudzeniu będzie bardzo cierpiał. - Wyjął lekarstwo z torby. - A w razie czego, dzwoń, dobrze? - Oczywiście. Dziękuję, Chad.

Diana Palmer 25 - Od czego ma się przyjaciół? - Wzruszył ramionami i cicho zamknął za sobą drzwi. Wieczorem, gdy zajrzała do sypialni, mężczyz­ na wciąż spał. Leżał na plecach całkiem nagi. Patrzyła na niego bezradnie, rozpaczliwie próbu­ jąc stłumić ogarniający ją płomień pożądania. Nieznajomy pociągał ją, nawet bardziej niż kiedyś Mosby. Pewno opala się nago, myślała, patrząc na zgrabne muskularne ciało. Był naprawdę wspania­ le zbudowany. Nawet jego członek nie budził w niej odrazy. Zdumiało ją, że wpatruje się w niego tak bezwstydnie. Zwykle mężczyźni przerażali ją i peszyli, ale ten był wyjątkowy. Ciekawe, jak bym się poczuła, gdyby ta wielka jak bochen dłoń przesunęła się w ciemności po mojej skórze? - zastanawiała się. Nagłe pragnienie poraziło ją jak grom. Przera­ żona, odwróciła się na pięcie i ostrożnie zamknęła za sobą drzwi pokoju.

ROZDZIAŁ DRUGI Nicole nie mogła zasnąć. Całą noc męczyły ją obrazy mężczyzny leżącego nago w pokoju goś­ cinnym. Wstała wcześniej niż zwykle, narzuciła letnią sukienkę w niebieski wzór i na bosaka przeszła do kuchni, by zająć się śniadaniem. Dzięki Bogu, że mam tu trochę zapasów, pomyś­ lała. Sądząc po budowie nieznajomego, musiał mieć prawdziwie wilczy apetyt. Wykładała właśnie na talerz jajecznicę, którą zamierzała podać z kiełbaskami i słodkimi bułecz­ kami, gdy mężczyzna wyszedł z pokoju. Nadal nie wyglądał zdrowo. - Jak się pan czuje? - spytała. - Jak wyciągnięty psu z gardła - odparł, prze­ ciągając głoski. To nie jest akcent z Charlestonu, pomyślała. Chociaż, prawdę mówiąc, ona też czasami mówiła podobnie.

Diana Palmer 27 - Dać panu aspirynę? - zaproponowała. - Myślę, że powinienem coś zażyć. Dziękuję. Usiadł do stołu, nalał kawy do obu kubków i wytrząsnął na dłoń dwie tabletki. - Pamięć już panu wróciła? - upewniła się. - Trochę sobie przypomniałem - przyznał. - Jednak to ciągle za mało. - Sięgnął do nadgar­ stka i zamarł. Zdawało mu się, że kiedy wpadł do wody, miał na ręku specjalny zegarek do nurkowania. - Boże, zupełnie zapomniałam! - Zerwała się od stołu i z szafki przy kuchence przyniosła zegarek. - Proszę. Wsunęłam go do kieszeni, bo bransoletka była rozpięta. Przypomniałam sobie o nim dopiero dziś rano, wkładając rzeczy do pralki. Dobrze, że go nie uprałam - zaśmiała się. - A swoją drogą, jak pan odczytuje godzinę z tak skomplikowanego urządzenia? A więc nie rozpoznała, co to za przyrząd. Czy faktycznie nie zdawała sobie sprawy, jaki jest drogi? - zastanawiał się nieufnie. - Dziękuję - powiedział wolno, odbierając zegarek. - Chyba nadal chodzi? - rzuciła niedbale, zabierając się do jajecznicy. - Nawet nie wiedzia­ łam, że nadal robi się wodoodporne zegarki. - To zegarek do nurkowania - poinformował ją, ciekaw, jaka będzie jej reakcja. - O, to pan nurkuje? - zainteresowała się. Robił to od czasu do czasu, jeśli akurat nie

28 Gdy wybije północ żeglował na swoim jachcie. O tym jednak nie chciał wspominać. - Czasami - odparł zdawkowo. - Kiedyś chciałam się nauczyć, ale za bardzo boję się wody. Nawet nie pływam zbyt dobrze. - W takim razie po co pani dom na plaży? - zdumiał się. - Czy może należy do kogoś innego? Dostrzegła, jak na nią patrzył i doskonale zrozumiała, o co mu chodzi. Najwyraźniej przypo­ mniał sobie więcej, niż chciał zdradzić. Zegarek nie był tani... Czyżby wziął ją za naciągaczkę? Niech i tak będzie! Przynajmniej zabawi się trochę jego kosztem. - Właściwie należy do... - zaczęła i zawahała się. Wolała nie zdradzać mu za dużo. Wrażenie, że skądś zna jego twarz, jeszcze się pogłębiło. - Wła­ ściciel domu pozwala mi tu przyjeżdżać, kiedy tylko mam ochotę. Rozejrzał się wokół. Po jego minie poznała, co myśli o domu. - Huragan narobił tu szkód - pospieszyła z wy­ jaśnieniem. - Mój przyjaciel nie miał czasu, żeby wszystko naprawić. - Tym razem mówiła prawdę, jednak chyba nie przekonała swojego gościa. Zmrużył ciemne oczy i przyglądał się jej pode­ jrzliwie. Bez słowa zajął się jedzeniem. - Jak pani na imię? - spytał nagle, uważnie ją obserwując. - Nikki. -Nawet jeśli słyszał o jej rodzinie, nie rozpozna zdrobnienia, którego używali wyłącznie jej najbliżsi. - A przypomniał pan sobie swoje?