ziomek72

  • Dokumenty7 893
  • Odsłony2 233 070
  • Obserwuję975
  • Rozmiar dokumentów26.3 GB
  • Ilość pobrań1 293 085

Jeffries Sabrina - Stare panny Swanlea 04 - Taniec zmysłów

Dodano: 8 lata temu

Informacje o dokumencie

Dodano: 8 lata temu
Rozmiar :1.8 MB
Rozszerzenie:pdf

Jeffries Sabrina - Stare panny Swanlea 04 - Taniec zmysłów.pdf

ziomek72 EBooki EBOOK 1.Różne
Użytkownik ziomek72 wgrał ten materiał 8 lata temu.

Komentarze i opinie (0)

Transkrypt ( 25 z dostępnych 384 stron)

Jeffries Sabrina Stare panny Swanlea tom: 4 Taniec zmysłów Lady Clara Stanbourne działa charytatywnie w domu wychowawczym dla młodocianych kieszonkowców. Gdy w pobliżu pojawia się tajemniczy kapitan Morgan Pryce, który najwyraźniej ma coś wspólnego z kradzieżami, lady Clara niepokoi się, że mógłby sprowadzić jej wychowanków na złą drogę. Tymczasem Morganowi powierzono delikatną misję wykrycia tajemniczej szajki przestępców, toteż jego zainteresowanie młodocianymi kieszonkowcami jest zrozumiałe. Wkrótce jednak kapitan zacznie okazywać jeszcze większe zainteresowanie ich piękna opiekunką...

Rozdzial1 Dziecko czas pędzić winno należycie, Odksiążek,pracy i sportówniestronić, BymogłochwalićkaidydzieńnaŚwiecie, I zadnejchwilinazbytkinietrwonić*. Przeciw lenistwu i psotom [w:] Pieśni religijne dla dzieci Isaac Watts Londyn Maj 1819 Lady Clara Stanbourne pochodziła ze starego rodu rzezimieszków, awanturników i reformatorów. Przodkowie jej zmarłego ojca wydali na świat kwakrów i wigów - ich miłość do zmian była hamowana jedynie przez zaszczytne stanowiska, które obejmowali. Rodzina nieżyjącej matki, Dog-gettowie, poszczycić się mogła całą plejadą łotrów, którzy kochali hazard, pławili się w rozpuście i prześcigali w najdzikszych pomysłach. Nie darzono ich poważaniem, ale nieco zyskali w oczach opinii publicznej dzięki wątłym powiązaniom z rodem Stanbourne'ów poprzez udany mariaż. Na szczęście ród w Anglii właściwie był na wymarciu. Jedynie wuj Clary, Cecil, karciany oszust, podtrzymywał chlubne tradycje rodzinne, doprowadzając do ruiny łatwowierne i cnotliwe ofiary. Teraz jednak uprawiał swe rzemiosło w Ameryce, dokąd uciekł z Anglii przed ośmiu laty, gdy z po- * Jeżeli nie zaznaczono inaczej, wszystkie fragmenty umieszczone na początku rozdziałów zostały przetłumaczone przez E. Zawadowską-Kittel. 2

wodu oszustw znalazł się po bardzo niebezpiecznej stronie pistoletu. Dlatego też lady Clara ogromnie się zdziwiła, gdy w pewien piękny poniedziałkowy poranek dowiedziała się od lokaja, że niejaki pan Gaither, amerykański adwokat jej wuja, przybył właśnie z Wirginii do Stanbourne Hall. Nie zdawała sobie nawet sprawy, że jej wuj może w ogóle zatrudniać adwokata. Jednak Samuel - jej nowy lokaj - utrzymywał, że taki właśnie osobnik stoi w korytarzu. Lady Clara westchnęła i zerknęła na zegar. - Czekają na mnie w domu. Dwa tygodnie byłam na wsi. Bardzo się zaniepokoją, jeśli się spóźnię. Chyba będziesz musiał wysłać do nich gońca. - Tak jest, milady - powiedział nerwowo Samuel, który w nowej liberii prezentował się niezwykle elegancko. Był ostatnim sukcesem wychowawczym Clary, która założyła Dom Poprawczy dla Kieszonkowców im. Stanbourne'ow. Choć nowy służący nie miał wystarczająco imponującego wzrostu jak na lokaja z prawdziwego zdarzenia, wypełniał obowiązki całkiem zadowalająco, a tak naprawdę tylko to się liczyło. Głośne szczekanie, które nagle dobiegło z korytarza, świadczyło o tym, że do salonu weszła ciotka Clary, Verity Stanbourne. Clara pospieszyła na spotkanie z panem Gaitherem i niemal jęknęła w progu na widok miniaturowych pudli Verity ob-skakujących przerażonego Amerykanina. Biedny adwokat wskoczył na podnóżek i opędzał się nie- udolnie od niesfornych psów. - Precz, potwory, zostawcie mnie w spokoju! - krzyczał. 3

Ciotka bezskutecznie próbowała spacyfikować rozjuszone czworonogi. - Fiddle, przestań! Faddle, chodź tu natychmiast! Foodle, jeśli w tej chwili nie przestaniesz... - Popatrzyła bezradnie na Gaithera. - Zdenerwował pan moje słoneczka. Naprawdę się zirytowały. - W tej samej chwili rozległo się krótkie groźne szczeknięcie starej spanielki. - Boże, zmiłuj się, idzie Księżna. Proszę się pilnować, panie Gaither, bo jeśli się pan jej nie spodoba, z pewnością zostanie pan ugryziony. Clara postanowiła wkroczyć. - Leżeć! - krzyknęła. - i to już! Żadnego gryzienia! - Szczekanie przerodziło się w cichy pisk i trzy kudłate główki pochyliły się z udawaną pokorą. Księżna nie przestała jednak obszczekiwać bied-nego(pana Gaithera, toteż Clara popatrzyła na nią lodowato. - Dosyć tego! - powiedziała karcącym tonem i dopiero wówczas spanielka wróciła do ciotki Verity. Niestety suczka ani na chwilę nie przestała warczeć - najwyraźniej od samego początku zapałała niechęcią do gości, a to nie wróżyło najlepiej. Najwyraźniej miała niezwykłą zdolność trafnej oceny ludzi od pierwszego wejrzenia. Jeśli na kogoś szczekała lub warczała, znaczyło to niechybnie, że tak potraktowana osoba ma poważne wady charakteru. Spanielka nigdy się nie myliła i dlatego ciotka zabierała ją nawet na spotkania z kandydatkami na służące. W efekcie służba ze Stanbourne Hall stanowiła przedmiot zazdrości wszystkich przyjaciółek Verity. Sądząc z miny pana Gaithera, jego wadę stanowiła niechęć do psów. 7

Clara wyciągnęła rękę, by pomóc mu zejść z podnóżka. - Bardzo mi przykro. Nazywam się Clara Stan-bourne. Zdaje mi się, że poznał już pan moją ciotkę. Proszę wybaczyć to zamieszanie. Obawiam się, że nie przywykłyśmy do gości. - Nic dziwnego - mruknął adwokat i zszedł na podłogę. Rozglądając się z irytacją, otrzepał płaszcz, by się pozbyć ewentualnych psich śladów. - To pańska wina, sir - powiedziała ciotka, siadając na sofie i niemal zalotnie poprawiając spódnicę. - Nie pozwolił się pan obwąchać, a im się to nie spodobało. - Jeden z pudelków wskoczył jej na kolana i Verity przytuliła go do piersi. - W dodatku chciał pan kopnąć Faddle, a to bardzo wrażliwa istota. - Wrażliwa! Przeklęte psisko! Co więcej, sądzę, że... - Może pan zechce usiąść, panie Gaither - wtrąciła Clara. - Podam panu herbatę. Mężczyzna przerwał natychmiast i łypnął na nią spod oka. - Nie, madam. Chcę załatwić sprawę i jak najszybciej z tym skończyć. - Jak można pozwolić, żeby takie potwory biegały swobodnie po domu, atakowały obcych... Na Boga! Ten kraj oszalał! Ciotka Verity nie zwracała jednak uwagi na jego utyskiwania. Poklepała wolne miejsce obok siebie na sofie, a Fiddle i Foodle natychmiast na nie wskoczyły. Clara usiadła z drugiej strony, wzdychając w duchu. Boże! Co za dzień! I pomyśleć tylko, że nie wybiło nawet południe... Nie spuszczając zatrwożonego spojrzenia z psów, pan Gaither otworzył torbę i wyjął z niej jakieś papiery. 8

- Przybyłem, by panie poinformować, że Cecil Doggett nie żyje. Powiedział to takim tonem, że w pierwszej chwili sens jego słów w ogóle do Clary nie dotarł. Była pewna, że się przesłyszała. - Co? Wuj Cecil? Jest pan pewien? - Czy naprawdę pani sądzi, że przyjechałbym tutaj i znosił to wszystko, gdyby było inaczej? - Adwokat wyciągnął pismo o niezwykle oficjalnym wyglądzie i skierował dzierżącą je dłoń w stronę Clary. - Oto świadectwo zgonu. - Och... - Młoda kobieta odebrała od niego dokument i opadła na sofę. Fakty były wystarczająco jasne. Poczuła ucisk w gardle. Wuj Cecil zapewne był łajdakiem, ale ona zawsze żywiła do niego pewną sympatię. Traktował z życzliwością jej hobby - kolekcjonowanie książek dla dzieci. Nigdy nie twierdził, tak jak mama, że to bzdury czy też - jak mawiał ojciec - bezsens. Po prostu dawał jej zawsze to, o co prosiła - śliczne, ilustrowane wydania bajek lub opowiadania przygodowe. Ze łzami w oczach przeczytała świadectwo zgonu. - Z tego wynika, że zmarł na atak serca... Odzyskując spokój, pan Gaither skinął poważnie głową. - Nie wierzę. - Ciotka Verity odebrała od niej dokument i przebiegła go wzrokiem. - To byłoby zupełnie niepodobne do Cecila. - Podniosła wzrok na prawnika. - Jest pan pewien, że nikt go nie otruł? Lub że Cecil nie zginął w jakichś podobnie podejrzanych okolicznościach? Verity (ang.) - prawda (przyp. tłum.). 6

No tak, ciotka Verity zawsze gorliwie dociekała prawdy. Jej imię mówiło samo za siebie*. Widząc lekko zdziwioną minę Gaithera, Clara poczuła się w obowiązku wyjaśnić. - Doggettowie prowadzili zawsze... lekko awanturniczy tryb życia i wszyscy zginęli... śmiercią raczej nagłą lub tragiczną. Mojego najstarszego wuja zastrzelono w pojedynku, a najmłodszy skończył na szubienicy w Madrycie za fałszerstwo. - Zatem nikt by nie przypuszczał, że Doggett może umrzeć tak po prostu na atak serca - dodała ciotka Verity. - Zaręczam, że gdybym nie był o tym przekonany, nie przyjechałbym tutaj z Ameryki - odparł poważnie prawnik. - A już na pewno nie zamierzałbym przekazać spadku po panu Cecilu jej lordow-skiej mości. Clara popatrzyła na niego nic nierozumiejącym wzrokiem, ale ciotka Verity zapytała szybko: - O jakim spadku mowa? Przecież ten człowiek nie potrafił zaoszczędzić więcej niż dwa szylingi... - W chwili śmierci był właścicielem piętnastu tysięcy funtów. Z czego dziesięć zostawił lady Cla-rze. Oczywiście, jeśli zgodzi się je przyjąć. Clara ze zdumienia otworzyła usta. - Dziesięć tysięcy funtów! - Przez chwilę próbowała zrozumieć, co usłyszała. Opowieść Gaithera brzmiała niczym bajka Charles'a Perraulta. I jak wszystkie bajki wydawała się zbyt piękna, by mogła być prawdziwa. - A czy mój wuj zdradził, w jaki sposób doszedł do takiego majątku? Wyjeżdżał z Londynu praktycznie bez grosza... - Podobno wygrał w karty całą plantację. Brat właściciela, bardzo bogaty człowiek, w zamian 10

za odzyskanie posiadłości zaproponował mu pieniądze i pan Doggett zaakceptował ten układ. Stwierdził, że nie jest stworzony do życia plantatora. Jak się jednak okazało nie żył na tyle długo, by się nacieszyć tym tak nieoczekiwanym majątkiem. Clara poczuła ciężar na sercu. Jej wuj umierał zupełnie sam, w obcym kraju. - A czy... wygrał uczciwie? - spytała ciotka. Clara jęknęła w duchu. Takie pytanie w ogóle nie przyszłoby jej do głowy. - Oczywiście! - wykrzyknął prawnik. - Może być pani tego pewna. Nie wziąłbym nigdy udziału w żadnym nielegalnym przedsięwzięciu. Clara posłała mu słaby uśmiech. Jeśli partnerzy Cecila nie przyłapali go wówczas na oszustwie, roztrząsanie tego problemu nie miało sensu. A ona sama była przekonana, że wuj nie oszukiwał. Cuda się zdarzają. - To wszystko zdarzyło się tak nagle - szepnęła Ćlara. - Jest pan pewien, że wuj Charlie pragnął zostawić spadek właśnie mnie? Jestem tylko jego bratanicą. Może pomylił mnie pan z jedną z jego... kochanek... lub nieślubnych córek? Miał przecież i jedne, i drugie. - Claro! - Ciotka Verity przysłoniła dłońmi kłapciate uszy Księżnej. - Nie mów przy niej o takich rzeczach. To niewinna panna! Suczka wywinęła się zręcznie, najwyraźniej gotowa chłonąć wszystkie zakazane słowa. - Wuj Cecil nigdy nie krył swoich wad, nie widzę więc powodu, dla którego miałabym udawać, że nie istoiały. -Przestań, dziecko, zawstydzasz moje dziewczynka. Są bardzo wrażliwe na tym punkcie. 8

Gaither prychnął pogardliwie, ale nie rzekł ani słowa. - Żeby pan wiedział - zwróciła się do niego Verity. - Muszą takie być, skoro mieszkają w tym domu. Mój brat, a ojciec Clary, był duchownym i naprawdę wspaniałym człowiekiem. - Pani raczy wybaczyć - wtrącił Gaither - ale z tego, co wiem, to znano go wszem wobec jako markiza Pemberton. Clara popatrzyła na adwokata ze zbolałą miną. - Owszem, później, gdy nieoczekiwanie odziedziczył tytuł. Wcześniej był duchownym. A teraz, jeśli chodzi o majątek wuja... - Oczywiście. Pozostałe pięć tysięcy przechodzi na własność jego kochanek i nieślubnych dzieci. Dlatego dziesięć stanowi bez wątpienia pani własność. Chyba że odmówi pani przyjęcia spadku... Pan Doggett sugerował, że wówczas ja muszę przejąć schedę, nie mrugnąwszy nawet okiem. - Naprawdę powinnaś odmówić - wtrąciła Verity. - Twój ojciec zabraniał przyjmować twojej matce jakichkolwiek profitów z niepewnych interesów twojego... - Z podejrzanych - sprostowała Clara. - To właśnie ma na myśli moja droga ciotka. - Ależ nie - zaprotestowała Verity. - Chciałam tylko zasugerować... - Dokładnie to, co powiedziałam - ucięła dziewczyna. Być może biedny wuj rzeczywiście oszukiwał. Nie mogła być jednak tego pewna. Mogła za to dobrze wykorzystać owe dziesięć tysięcy, niezależnie od ich pochodzenia. Oczywiście nie z myślą o sobie. Ojciec zostawił jej okrągłą sumkę tysiąca funtów rocz- 12

nie. Dzięki temu i zasobom ciotki obie mogły żyć wygodnie w Stanbourne do końca swoich dni. Ale dziesięć tysięcy pozwoliłoby im naprawdę zainwestować w Dom! - Zatem przyjmuje pani pieniądze, lady Claro? - spytał niecierpliwie prawnik. Clara szybko rozważyła wszystkie możliwości. - Zdecydowanie tak. - Świetnie. Zatem... - Pan Gaither zaczął jej szybko tłumaczyć, w jaki dokładnie sposób wejdzie w posiadanie pieniędzy. - Skoro zamierzasz przyjąć spadek - wtrąciła ciotka - możesz z niego zrobić dobry użytek. - Tak właśnie myślałam, ciociu - odparła cierpliwie Clara. -1 wreszcie wyjść za mąż! , Clara popatrzyła na nią z wyraźnym zdziwieniem. - A co mają do tego pieniądze? - Ależ wszystko, kochanie. Jeśli do swego obecnego posagu dodasz osiem tysięcy funtów, będziesz mogła przebierać wśród najbardziej szacownych dżentelmenów. Zwłaszcza gdy wydamy pozostałe dwa na twoją garderobę. - Poklepała Clarę po kolanie. - Nie znaczy to wcale, że nie prezentujesz się wspaniale już teraz. Ja nawet lubię taki sposób ubierania się. Zauważyłam jednak, że nawet stateczni dżentelmeni wolą kobiety... - Wystrojone? - podpowiedziała Clara, dumnie prostując plecy. - Nie. Eleganckie. Twoje wełniane suknie nadają się idealnie do funkcji, jaką pełnisz obecnie w domu poprawczym, lecz uwagę mężczyzny przyciągniesz wyłącznie szykownym wyglądem. A potem, kiedy już wyjdziesz za mąż, będziesz mogła spokojnie wrócić do swoich obecnych strojów. Naj- 10

pierw jednak musisz znaleźć odpowiedniego kandydata. Czyż nie tak, Faddle? Faddle szczeknęła z aprobatą, a Clara przewróciła oczami. - Słyszałam, że dopiero co owdowiały lord Winthorp szuka żony - kontynuowała ciotka. - Znowu Winthorp! Na Boga! Tylko nie on! Istotnie, nudny lord obdarzał Clarę pewną uwagą podczas jej debiutu na balu, ale wycofał się natychmiast, gdy jego matka wyraziła wątpliwość na temat reputacji rodziny Clary. Dlatego panna Doggett miała nadzieję, że odkąd lord Winthorp ożenił się przed ośmiu laty z inną kobietą, może już o nim na dobre zapomnieć, niwecząc nadzieje ciotki. Jednak żona lorda niespodziewanie umarła, zostawiając go samego z piątką dzieci. A ciotka Verity najwyraźniej znów zaczynała swaty. - Kiedy już doprowadzisz się do porządku, a lord usłyszy o twym bogactwie, z pewnością znów o tobie pomyśli. - Ale ja nie chcę, żeby on o mnie myślał. Zawsze był nadętym głupkiem i takim pozostanie. - Stateczni, bogobojni mężczyźni istotnie sprawiają czasem takie wrażenie. Lecz przy tylu obowiązkach takiego właśnie potrzebujesz męża, kochanie. Chyba się nie mylę? Clara skrzywiła się z dezaprobatą, choć ciotka tym razem zapewne miała rację. Wyłącznie stateczny, szanowany obywatel zaaprobowałby bezwarunkowo społeczną działalność Clary. Problem polegał jednak na tym, że Clara nie czuła pociągu do takich mężczyzn. Być może działo się tak dlatego, że płynęła w niej awanturnicza krew Doggettów. Dziewczyna wiedziała, że pewnego dnia przyj- 14

dzie jej przełknąć gorzką pigułkę i związać się z kimś „solidnym", na razie jednak nie potrafiła się do tego zmusić. Ciotka Verity nachyliła się do ucha Księżnej. - Jak myślisz, dziewczynko? Clara wyglądałaby prześlicznie w sukni z dekoltem w stylu francuskim i z perłami na szyi, prawda? Nawet taki sztywniak jak Winthorp zapomniałby szybko o jej fatalnej proweniencji i... - Nie wydam pieniędzy na posag - przerwała Clara, rzucając adwokatowi zażenowane spojrzenie. Nie mogła dopuścić, by ciotka zaczęła się rozwodzić nad szczegółami, torebeczkami z satyny, różowymi czepeczkami i tak dalej. - Wydam wszystko na Dom Poprawczy. - Na Dom? - Ciotka gwałtownie wyprostowała .Plecy. - Za dziesięć tysięcy funtów mogę go wspaniale rozbudować. - Twarz Clary pałała entuzjazmem. - Dzieci zaczęłyby się uczyć w prawdziwych klasach. Poza tym moglibyśmy opłacać rzemieślników, którzy przyjęliby ich do przyuczenia. A nawet rozwinąć własny interes prowadzony przez starsze dzieci! - Ależ, Claro! Czy musisz naprawdę wydać to wszystko na Dom? Możesz przecież podzielić fundusze. - Zmarszczyła jasne brwi. - Wtedy jednak nie zostanie nic na stroje. Gdybyśmy jednak zatrudniły angielską krawcową... - Nie wydam ani centa na posag - warknęła Clara, której cierpliwość już się powoli wyczerpywała. - Już i tak jest wystarczający. Ciotka zatrzepotała gwałtownie rękami. - Dziecko, pomyśl, co mówisz. Lat ci nie ubywa... 12

- Dziękuję, że mi o tym przypomniałaś - odparła Clara, przerażona faktem, że odbywają tego typu rozmowę w obecności nieznajomego. - Mam jednak tylko dwadzieścia osiem lat, jeszcze nie muszę kupować sobie męża. Zawsze zdążę. - Ależ, Claro... - Dość tego, ciociu. Nie zmienię zdania. Ciotka Verity popatrzyła błagalnie na Gaithera, który z zadowoloną miną przysłuchiwał się rozmowie. - Proszę jej powiedzieć, że nie może wydać wszystkiego na cele charytatywne. Adwokat uśmiechnął się po raz pierwszy od chwili przybycia. - Pan Doggett nie pozostawił żadnych wskazówek na ten temat. Pozostawił tę kwestię do uznania swojej siostrzenicy. - Mądry był z niego człowiek - mruknęła pod nosem Clara. - Jeśli panna Doggett zechce za nie kupić złote klatki dla pani piesków, to również jej sprawa - dodał złośliwie Gaither. Na twarzy Verity pojawił się wyraz przerażenia. - Klatki? Claro, przecież ty byś nigdy... - Oczywiście, że nie, ciociu. Chyba że nie przestaniesz mówić o posagu. - Próbuję tylko pomóc - mruknęła Verity. Nie była głupia. Wiedziała, kiedy się wycofać, co zresztą wcale nie oznaczało, że zamierzała się poddać. - Skoro nie chcesz rozważyć takiej możliwości, nic na to nie poradzimy, prawda, słoneczka? Szczekanie pudli natychmiast zmiotło uśmiech z twarzy Gaithera. Poderwał się z miejsca. - Na mnie już czas. Muszę jeszcze porozmawiać z innymi spadkobiercami. 16

Clara się uśmiechnęła. - Tak, z nieślubnymi dziećmi wuja i jego kochankami. Pewnie nie może mi pan zdradzić, kto... - Nawet o tym nie myśl, Claro Stanbourne - zaprotestowała ciotka. - Nawracanie kieszonkowców to jedno, a znajomość z takimi kobietami... - Właściwie to pan Doggett przewidział, że jego siostrzenica może postawić takie pytanie i zastrzegł, bym utrzymał ich tożsamość w tajemnicy. Bał się, że... mogłyby niewłaściwie wykorzystać jego powiązania rodzinne. Clara znów poczuła, że ma łzy w oczach. Wuj Cecil zawsze starał się ją chronić. - Dziękuję, panie Gaither. Naprawdę sumiennie wypełnia pan jego wolę. |oijej wielkiemu zdumieniu Gaither mrugnął do niej. - Pozwolę sobie poinformować panią, gdy wszystkie dokumenty będą gotowe. A teraz, jeśli zechce mi pani wybaczyć... - Oczywiście, zaraz pana odprowadzę. - Clara popatrzyła na ciotkę z niewinnym uśmiechem. - Idę teraz do Domu, ale wrócę na kolację. - Uważaj na siebie! - zawołała ciotka. - Zabierz jednego ze służących. - Przecież zawsze tak robię - odparła z irytacją Clara, popychając pana Gaithera w stronę korytarza. Samuel skoczył na równe nogi i pospieszył po płaszcz Gaithera. Kiedy jednak pomagał wkładać prawnikowi okrycie, Clara dostrzegła nieznaczny ruch prawej ręki służącego. Jęknęła i chwyciła go za nadgarstek, zanim Gaither zdążył coś zauważyć. 14

- Och, panie Gaither... - powiedziała gładko. - Chyba upuścił pan portfel. Samuel właśnie go podniósł. Samuel poczerwieniał. - To pański, prawda? - spytał z niewinną miną. Gaither wydawał się bardzo zaskoczony. - Wielkie nieba, tak, mój. - Widocznie wypadł, kiedy wkładał pan płaszcz - podpowiedział Samuel. - Zapewne. - Gaither łypnął podejrzliwie na lokaja i ukłonił się Clarze. - Żegnam panią. Kiedy wszystko będzie gotowe, natychmiast dam znać. Może następnym razem spotkamy się gdzie indziej? - Z pewnością - zgodziła się szybko. - Do zobaczenia panu. Ledwo za prawnikiem zamknęły się drzwi, kobieta z furią odwróciła się do Samuela. - Nie wierzę... - To nie tak, milady - pospieszył lokaj z wyjaśnieniem. - Oddałbym ten portfel, zanim powóz zdążyłby ruszyć. Ja tylko ćwiczyłem. - Po co? Przecież zacząłeś nowe życie. - Nigdy nic nie wiadomo. Lepiej nie wychodzić z wprawy... - Urwał, by nie powiedzieć za dużo. To jednak Clarze wystarczyło. Wiedziała, o czym myślał jej służący. Bał się, że pewnego dnia straci u niej pracę, a jego marzenia rozpłyną się we mgle. A wtedy przed głodem uchronią go tylko dawne zdolności. Westchnęła. - Od dziś ćwicz tylko na mnie i innych służących, dobrze? Zamrugał. - To znaczy, że pani mnie nie zwalnia?... 18

Nadzieja w jego oczach była poruszająca. - Nie. Ale jeśli zrobisz coś takiego jeszcze raz... - Ależ oczywiście, milady, to znaczy, nie, milady, nigdy, przenigdy, przysięgam! - Chwycił ją za rękę i ucałował z czcią graniczącą z rozpaczą. - Nie zawiodę pani. Już nigdy niczego nie ukradnę i będę najlepszym lokajem, jaki kiedykolwiek pracował w Stanbourne Hall. - Niewątpliwie najzwinniejszym. - Widząc jego ponurą minę, uśmiechnęła się pocieszająco. - No już, już, jesteś dobrym pracownikiem i wierzę, że zrobisz znacznie lepszy użytek ze swoich zręcznych palców niż kiedyś. - Delikatnie wysunęła rękę. - A teraz przyprowadź mi powóz. Samuel ukłonił się szybko i wybiegł z domu. Clara pokiwała tylko głową. Uważała przypadek tego mężczyzny za jeden ze swoich większych sukcesów, a jednak i Samuel miewał chwile słabości. Ileż to cięgów musiało spaść na plecy tak obiecującego młodzieńca, skoro uwierzył, że poza złodziejskim fachem nie ma przed sobą żadnej przyszłości i że życie to pasmo udręk? Jej zadaniem było przeciwdziałanie takim sytuacjom. Dysponując nowymi funduszami, mogła podjąć się tego zadania na znacznie szerszą skalę. Samuel zajął miejsce z tyłu powozu, a Clara wsiadła do środka i natychmiast zaczęła snuć plany związane z nieoczekiwanym spadkiem. Należało pomyśleć o praktycznych ulepszeniach, rozbudowie sypialni dziecięcych i nowym piecu, nie mówiąc już o zatrudnieniu dwóch dodatkowych nauczycieli i o całym stosie książek do kupienia. Mamie zawsze zależało na lepszym ogrzewaniu. Gdyby rzeczywiście je mieli w tę surową zimę 1812 roku... 16

Westchnęła na samo wspomnienie. Jej matka zmarła wtedy na zapalenie płuc. Clara też poważnie zachorowała, gdyż obie spędzały wiele czasu w Domu. Matce brakowało jednak młodzieńczej witalności; nieustanny kontakt z zimnym i wilgotnym powietrzem kosztował ją życie. Clara poczuła, że ma łzy w oczach, szybko jednak je wytarła. Bezsensem było roztrząsanie spraw, których nie mogła już zmienić. Wiadomość 0 śmierci wuja Cecila wprawiła ją w wystarczająco ponury nastrój. Wygładziła spódnicę prostej sukni, którą zawsze wkładała, idąc do Domu. Najlepszym sposobem uczczenia zmarłych było zadośćuczynienie ich woli i przekucie śmierci na coś dobrego dla innych. Mama byłaby szczęśliwa, gdyby wiedziała, że pośrednio przyczyniła się do takiej finansowej niespodzianki. To właśnie ona nalegała, by Clara utrzymywała kontakty zarówno z Doggettami, jak 1 Stanbourne'ami. Gdyby nie to, wuj Cecil nie poznałby nigdy siostrzenicy na tyle dobrze, by pozostawić jej majątek. Clara uśmiechnęła się. Miała nadzieję, że mama patrzy na nią z nieba i też się uśmiecha. Tymczasem dotarli już do ponurego, zionącego rozpaczą Spitafields. Powozu Clary niemal nikt nie zauważył - ulicznicy o mętnych oczach zdążyli się już przyzwyczaić do widoku czarno-złotego ekwi-pażu Stanbourne'ów. Clara przyjeżdżała tu sama od siedmiu lat, po śmierci mamy, a w jej towarzystwie przez trzy lata. Wtoczyli się na Petticoat Lane, ulicę paserów i lombardów. Clara ścisnęła mocniej skórzaną torebkę i otuliła się szalem. Coś nagle przykuło jej uwagę. Pewnie nawet nie zauważyłaby dwóch roz- 17

mawiających ludzi, gdyby nie czerwony ubiór jednego z nich. Johnny Perkins miał na sobie ulubiony szkarłatny płaszcz. Ten dwunastolatek, mieszkaniec Domu, prowadził właśnie ożywioną dyskusję z wysokim, barczystym mężczyzną. Clara przypomniała sobie poranny incydent z Samuelem. - Stój! - krzyknęła, otworzyła drzwiczki powozu i wyskoczyła na zewnątrz. Kazała stangretowi jechać dalej, Samuelowi zaczekać, a sama ruszyła w stronę mężczyzny w starym palcie i sfatygowanej futrzanej czapce. Ulica cuchnęła smażonymi śledziami i kapustą. Osiłek mocno ściskał ramię Johnny'ego. W porannym słońcu bez trudu dostrzegła w dłoni chłopca zloty zegarek, a to mogło oznaczać tylko jedno. Tego poranka już drugi z jej podopiecznych próbował napytać sobie biedy.

Rozdzial 2 Rozmawiaj wyłącznie z dobrze wychowanymi, trzeźwymi i porządnymi ludźmi. Nieodpowiednie znajomości mają zgubny wpływ na maniery. Maly poradnik kieszonkowy pisany z myślą o paniczu Tommym i panience Polly — ku ich uciesze i przestrodze. John Newbery Próbując bez skutku zatuszować zdenerwowanie, Clara stanowczym krokiem ruszyła przed siebie. Zdążyła akurat w chwili, gdy Johnny usiłował coś tłumaczyć. - Proszę zrozumieć... - pisnął. - Johnny - powiedziała ostro Clara. Chłopiec odwrócił się natychmiast, a jego rumiane policzki przybrały barwę mleka. - Niech to diabli - mruknął. Popatrzyła na niego słynnym „spojrzeniem Stanbourne'ów", które zwykle bardzo skutecznie działało na dzieci. - W tej chwili oddaj panu zegarek! Johnny posłusznie wykonał polecenie. W chwili gdy nieznajomy odzyskał własność, popatrzył na Clarę spokojnie, choć lodowato. W Spitafields patrzyli w ten sposób tylko stróże prawa. Przerażona kobieta położyła rękę na ramieniu nieszczęsnego podopiecznego. - Sir, jestem pewna, że Johnny nie chciał zabrać panu zegarka. 22

- A dlaczego to panią interesuje? Czyżby była pani jego matką? - Mężczyzna nawyraźniej nie zamierzał chłopca wypuścić. Clara poczuła narastającą panikę. Nieznajomy mówił z delikatnym akcentem, niezupełnie cudzoziemskim, ale i nie całkiem angielskim. Co wcale nie wykluczało możliwości, że był policjantem. Zmusiła się do uśmiechu. - Jestem w pewnym sensie opiekunką tego chłopca. - Moja mama nie żyje - wtrącił przytomnie Johnny. - A ta pani to lady Clara. - Lady Clara? - Zamiast uchylić kapelusza albo przynajmniej przeprosić, mężczyzna wymamrotał pod nosem jakieś francuskie przekleństwo, po czym prześliznął się spojrzeniem po jej włosach, sukni i butach. - A co dama robi w Spitafields? - Prowadzę Dom Poprawczy dla Kieszonkowców. To ten budynek z czerwonej cegły za rogiem. A Johnny to jeden z jego mieszkańców. Na zacięte usta mężczyzny wypłynął lekko ironiczny uśmieszek. - Widzę, że odnosi pani sukcesy. Młoda kobieta zarumieniła się po cebulki włosów. - Zdarzają się czasem takie sytuacje jak ta, lecz są one naprawdę rzadkością. Przykro mi, że był pan świadkiem jednej z nich. A teraz, gdyby był pan tak uprzejmy i puścił Johnny'ego, może udałoby się nam o tym spokojnie porozmawiać. Johnny milczał, przenosił tylko wystraszone spojrzenie z Clary na mężczyznę, który patrzył na nią wystarczająco długo, by w jego inteligentnych oczach dostrzegła błysk niepokoju. Mężczy- 23

zna wzruszył ramionami i zdjął rękę z ramienia Johnny'ego, po czym rzucił przelotne spojrzenie na zegarek i wsunął go do kieszeni płaszcza. Odetchnęła z ulgą. - Dziękuję, panu... panie... - Pryce. Kapitan Morgan Pryce. Mój Boże! Kapitan! - pomyślała Clara. Ponieważ nie kontynuował wypowiedzi, przyjrzała mu się uważniej. Odziany w znoszony, połatany płaszcz i zdarte buty prezentował się nędznie. Długie, dawno niestrzyżone włosy spadały na wytarty kołnierzyk koszuli. Z drugiej strony inne szczegóły jego aparycji świadczyły o dżentelmeńskich nawykach. Miał czyste, zadbane paznokcie i starannie zawiązany fular. Jednak nie czyniło to z niego jeszcze stróża prawa. - Służy pan w policji rzecznej? A może w komisariacie w dzielnicy Lambeth? Słysząc pogardliwe prychnięcie chłopca, Morgan rzucił mu ostrzegawcze spojrzenie. - Jestem kapitanem Marynarki Królewskiej. - W Spitafields? Na jego interesującej twarzy pojawił się wyraz rozbawienia. - Gdyby pani o tym nie słyszała, to Anglia nie toczy obecnie żadnej wojny. Kapitanowie marynarki są zbędni, przebywają na przymusowym urlopie i otrzymują połowę zwykłego wynagrodzenia. Profesja Morgana tłumaczyła jego kulturalny sposób mówienia i władczy sposób bycia, nie wyjaśniała jednak, co ten mężczyzna z prawie cudzoziemskim akcentem robi w tej części miasta. - Mimo to mógłby pan chyba sobie pozwolić na przeniesienie rodziny do lepszej dzielnicy. 24

- Nie mam rodziny. A mieszkam tutaj, bo w Spitafields prowadzę firmę. Miałem się ulokować na Strandzie wśród krawcowych i modystek? Słysząc tę sarkastyczną uwagę, Clara uniosła brwi. - Na pewno nie. Są jednak takie części miasta, w których sklepy i ich właściciele rzadziej padają ofiarami rabusiów. A niech to! Za późno ugryzła się w język. Nie powinna była wspominać o kradzieżach. Mężczyzna popatrzył znacząco na Johnny'ego. - Słuszna uwaga. Wciągnęła niespokojnie powietrze. Nawet jeśli kapitan Pryce nie był policjantem, mógł surowo potraktować występek chłopca. Wydawał się niemiły i gburowaty. f - Chyba zdaje pan sobie sprawę z tego, że postawienie chłopca przed sądem niczego nie załatwi. Johnny popatrzył na Pryce'a z przerażeniem. - Chce mnie pan zabrać do sądu? - Nie - odparł stanowczo Pryce. - Z pewnością nie. Clara poczuła przypływ ulgi, lecz nie mogła ryzykować, że Pryce zmieni zdanie. - Natychmiast wrócisz do Domu. - Ścisnęła chłopaka za ramię. - No już! - Dała mi dziś pani wolne, żebym mógł odwiedzić Lucy. - Niestety nie potrafiłeś właściwie wykorzystać wolnego czasu. Dlatego cofam pozwolenie. Idź i powiedz pani Carter, że kazałam ci pomagać w kuchni. Przy obieraniu ziemniaków będziesz miał czas na myślenie o tym, jak blisko byłeś dziś katastrofy. - Myślałbym lepiej, odkurzając salon - mruknął chłopiec z nadzieją w głosie. 22

- A może wolisz myśleć, myjąc nocniki? - Och nie, miladyl - Johnny miał naprawdę przerażoną minę. - Właśnie doszłem do wniosku, że obieranie jest najlepszym rozwiązaniem. Na pewno najlepszym. - Doszedłeś do wniosku. Dobry wybór. - Popchnęła go niezbyt delikatnie w stronę ulicy. - Idź, zaraz do ciebie dołączę. Rzucając ostatnie niepewne spojrzenie kapitanowi, Johnny szybko się oddalił. Clara wstrzymała na chwilę oddech i wypuściła powietrze dopiero, gdy zniknął za rogiem. Znowu się udało. A właściwie to jeszcze niezupełnie. Musiała sobie przecież poradzić z podejrzliwym kapitanem. Gdy jednak popatrzyła mu w oczy, tym razem ujrzała w nich raczej zainteresowanie niż chłód. Nie patrzył na nią obojętnie, lecz jak typowy uwodziciel. Ku swemu ogromnemu zdziwieniu poczuła, że jej serce zatrzepotało. A gdy mężczyzna zawiesił wzrok na jej ustach - zaczęło bić jak szalone. Absurd. Morgan był przecież po prostu jej sąsiadem. Zdecydowanie atrakcyjnym, fakt, i znacznie bardziej interesującym niż wszyscy inni mężczyźni w Spitafields, lecz w dalszym ciągu tylko sąsiadem. Próbowała za wszelką cenę odzyskać nad sobą kontrolę. - Dziękuję, że darował pan Johnny'emu - powiedziała lekko zduszonym głosem. - Wiem, że przez niego nie ma pan teraz najlepszej opinii o moich podopiecznych, ale zapewniam, że większość z nich jest zupełnie inna. Tym razem popatrzył na nią zimno. - Nie są na tyle głupi, żeby dać się złapać? 26

Może i był przystojny, ale zachowywał się gorzej niż ponura bestia w jej ulubionej bajce Le Prince de Beaumont*. - Nie, chodziło mi o to, że próbują nie wpadać w tarapaty. To tylko dzieci - dodała, widząc jego sarkastyczny wzrok. - Czasem błądzą. - Dopóki będzie ich pani trzymać z dala od mojego sklepu, nie obchodzi mnie, co robią. Ta uwaga mocno ją zirytowała. - Jeśli pan się boi, że pana okradną... - Boję się, że będą się tam plątać. - Niepotrzebnie. - Zmusiła się do uśmiechu; starała się być uprzejma, choć nie mogła oczekiwać wzajemności. - Zapewniam pana, że mieszkańcy Spitafields uważają nas za bardzo dobrych sąsiadów. Mrużąc oczy, kapitan zerknął w górę ulicy, gdzie śamuel polerował chusteczką miedziane guziki żółto-czarnej liberii. - Proszę mi powiedzieć, madame, czy dużo czasu1 spędza pani w tych stronach? - Bywam tu codziennie. -1 pani ojciec lub mąż albo też jakikolwiek inny mężczyzna odpowiedzialny za pani bezpieczeństwo nie ma nic przeciwko temu? Clara dumnie wyprostowała plecy. - Proszę wybaczyć, ale potrafię doskonale zająć się sobą sama, niepotrzebny mi żaden mężczyzna do opieki. - Ach tak? To dlaczego ten niekompetentny głupiec stoi tam na straży? - spytał kapitan, wskazując głową Samuela. * Jeanne Marie Le Prince de Beaumont (1711-1780) - francuska pisarka, autorka baśni Piękna i Bestia. 24

Na szczęście Samuel stał za daleko, by usłyszeć tę impertynencką uwagę. - To mój służący. Jeździ ze mną wszędzie dla zasady. I nie jest niekompetentnym głupcem. - Jest, skoro uważa, że może panią obronić, stojąc tak daleko. - Ale to ja mu kazałam tam stanąć. Szczerze mówiąc, nie sądziłam, że coś mi grozi. Kapitan przesunął oczami po ustach i piersiach rozmówczyni, po czym podniósł wzrok, by spojrzeć jej w oczy. - W takim razie pani również nie grzeszy mądrością. Oblała się rumieńcem. Choć otulała ją szczelnie wełniana suknia i płaszcz, poczuła się niemal naga. Wyobraziła sobie, że pewien wysoki, przystojny kapitan zdziera z niej odzienie. Uczyniła próbę, by odzyskać kontrolę nad rozmową. - Zawsze jest pan tak nieuprzejmy? - A pani zawsze tak beztrosko podchodzi do sprawy własnego bezpieczeństwa? - Pewne rzeczy są ważniejsze od bezpieczeństwa. - Na przykład? - Dobro moich przyjaciół i podopiecznych. Przyszłość ludzkości. - Cóż za szczytne cele. Zwłaszcza jak na taką jeune filie - odparł sarkastycznie. - Ludzie martwią się zwykle o to, jak przeżyć kolejny dzień. Clara uniosła dumnie podbródek. - Właśnie dlatego, że urodziłam się w uprzywilejowanej rodzinie, powinnam pomagać tym, którym szczęście aż tak bardzo nie dopisało. Próbuję na swój własny sposób ochronić ten statek przed zatonięciem. 25