PROLOG
Hayley Jerome wpatrzyła się w odczyt na ekranie
komputera. - Och, tylko nie to! - wzdrygnęła się z
niechęcią.
Odruchowo poprawiła zsuwające się z nosa okulary
i zaczęła pilnie studiować dane.
Od trzech tygodni prawie cały swój czas poświęcała
na rozpracowywanie jednego z najbardziej chytrych
sposobów prania brudnych pieniędzy. Kiedy była ju
niemal pewna, e ma w ręku wszystkie nici intrygi,
spostrzegła nagle, e zabrnęła w ślepy zaułek, namie-
rzając firmę, która okazała się jedynie przykrywką dla
prawdziwych interesów.
- Tylko spokojnie - napominała siebie, wystukując
polecenia i kasując odczyt. - Na dziś wystarczy.
Jeszcze poka e, co potrafi.
Telefon na jej biurku zadzwonił raz i drugi. Hayley
drgnęła i podniosła słuchawkę.
- Słucham, 2976 - powiedziała.
Cisza.
- Hayley? - usłyszała charakterystyczny, kobiecy
głos.
- Mamo? - Wstrzymała oddech.
- Ach, to ty - wykrzyknęła Pamela Delaney Jerome
Martinez de la Madrid Touissante Pynchley-Smythe
Horowitz z wyraźną ulgą. - Nie byłam pewna, masz
taki... profesjonalny głos.
- Profesjonalizm jest mile widziany wśród pracow-
ników Departamentu Sprawiedliwości - wyjaśniła
sucho Hayley.
- Nie wątpię, córeczko. A tobie szczególnie dobrze
to wychodzi - roześmiała się. - Nie powinnam
zawracać ci głowy w biurze, ale nie chciałam natknąć
się na automatyczną sekretarkę w twoim domu. Wiesz,
jak lubię takie urządzenia. Pewnie przeszkadzam,
prawda?
Hayley stłumiła niecierpliwe westchnienie.
- Nie, mamo. Czemu dzwonisz?
- Czemu dzwonię? eby z tobą porozmawiać, to
jasne.
Oczywiście, to jasne - pomyślała Hayley.
- I o czym chcesz mi opowiedzieć?
- O mojej niespodziance.
Hayley na szczęście jeszcze nie zdą yła wstać z
krzesła. Za ka dym razem, kiedy matka wymawiała
słowo „niespodzianka", robiło się jej słabo. Podobny
efekt wywoływało słowo „mał eństwo". A jeśli ju
matka mówiła o jednym i drugim...
Bo e, tylko nie to.
- Wiesz, właściwie to nasza niespodzianka – spre-
cyzowała Pamela. - Moja i Elliota.
Hayley znała Elliota Parkera, byłego członka Izby
Reprezentantów, najnowszego narzeczonego matki.
Poziom jej niepokoju wzrósł co najmniej o kilka stopni.
- Niech zgadnę - powiedziała rozmyślnie niedbałym
tonem. - Mam nadzieję, e nie zrezygnowaliście z
mał eństwa? - zapytała, pragnąc zyskać absolutną
pewność.
- Oczywiście, e nie. Nadal planujemy ślub w grud-
niu. Elliot zadba o wszystko. On nie jest taki jak ty,
Hayley. Zawsze dokładnie wie, gdzie ma być i co ma
zrobić. Twój drogi, niezapomniany tatuś - mój
kochany Henry - był podobny. Taki silny, taki
stanowczy... - słowa Pameli rozpłynęły się w smętnym
westchnieniu.
- Wiem - powiedziała cicho Hayley. Choć miała
tylko pięć lat, gdy umarł ojciec, dzięki matce zachowała
w wyobraźni jego ywy obraz. Zapadła chwilowa
cisza.
- Dobrze, mamo, zdradź mi wreszcie, co to za
niespodzianka. Tylko nie mów, e nie mo esz jej
ujawnić, bo przestanie być dla mnie tajemnicą.
- Jak ty mnie jednak dobrze znasz! - zaśmiała się
Pamela.
- To niemo liwe - prychnęła Hayley. Pani Delaney
Jerome Martinez de la Madrid Toussainte Pynchley-
Smythe Horowitz miała iście kalejdoskopowy charak-
ter. Jej własna córka niejednokrotnie miała poczucie,
e wcale nie zna matki.
- No, powiedz wreszcie.
- Có , kochanie, po prostu ja i Ellliot wybieramy
się do Nowego Jorku.
- N-naprawdę? - zdołała wyjąkać Hayley po długiej
chwili.
- Tak, naprawdę. W ciągu miesiąca. Jedna z or-
ganizacji charytatywnych, którym patronuje Elliot,
urządza galę na Manhattanie, na tydzień przed Świętem
Dziękczynienia. Nic ci jeszcze o tym nie wspominałam,
kiedy byłaś w San Francisco, gdy nie wiedział, czy
będzie mógł przyjąć zaproszenie. Ale udało mu się
wszystko zorganizować. Tak się cieszę, e znowu cię
zobaczę. I umieram wprost z chęci poznania Michaela.
- Chcesz zobaczyć Michaela? - Hayley zamarła.
- Oczywiście, e chcę. Nikt nie był tak blisko
zostania moim zięciem, jak on.
- Przecie nie mówiłam, e mamy się pobrać!
- Och, wiem. Ale jestem pewna, e to tylko kwestia
czasu. Mam nadzieję, e niedługiego. W końcu masz
ju trzydzieści dwa lata, córeczko. A ja... - hm,
powiedzmy, e, dzięki Bogu, dochodzę do wieku, w
którym zostanie babcią nie wprawia mnie ju w
popłoch. Hayley, wiem, e kochasz, przecie słyszę
to w twoim głosie, gdy o nim mówisz. Szczerze
mówiąc, czasami mam wra enie, e jest zbyt wspaniały,
eby mógł być prawdziwy.
Odgłos, jaki wydała jej córka, mógł być równie
dobrze uznany za histeryczny chichot, jak i jęk
przera enia.
- Słuchaj... my właśnie... no, tak, to wszystko...
- Zaskoczyłam cię, co?
- Tak, właśnie - przytaknęła szczerze Hayley,
myśląc gorączkowo. - Powiedz mi, kiedy dokładnie
planujecie wasz przyjazd?
W odpowiedzi matka zasypała ją datami i terminami.
- Och - przesunęła językiem po wargach. - Nie
jestem pewna, czy Michael będzie w tym czasie w
Nowym Jorku.
- Mo emy przylecieć kilka dni wcześniej, albo
zostać trochę dłu ej.
- Doceniam, mamo, e chcesz się dostosować, ale
ju ci mówiłam, e plany podró y Michaela są bardzo
płynne. Przecie pamiętasz, e ostatnio nie mógł
pojechać ze mną do San Francisco. Kiedy wszystko
było ju ustalone, zadzwonili do niego z biura i okazało
się, e musi natychmiast lecieć do... - desperacko
usiłowała sobie przypomnieć, co wówczas powiedziała
matce.
- Do Ziemi Ognistej? - odświe yła jej pamięć
Pamela.
- Właśnie, do Ziemi Ognistej - powtórzyła za-
stanawiając się, skąd u licha przyszła jej do głowy ta
nazwa. - A wracając do sprawy, mamo, musisz
zrozumieć, e nie mogę ci niczego obiecać. Właśnie
niedawno Michael wspominał mi, e prawie na pewno
będzie musiał wyjechać z Nowego Jorku przed Świętem
Dziękczynienia.
- Och, ma jeszcze du o czasu, eby coś wymyślić.
Sama mi mówiłaś, e umie świetnie improwizować.
Nie masz pojęcia, jak się cieszę - czekaj, ktoś dzwoni
do drzwi. To musi być Muriel. Chyba jej nie poznałaś,
prawda? Jest kochana - działa we wszystkich mo -
liwych organizacjach dobroczynnych. Tyle e strasznie
plotkuje. Zawsze mówi ludziom okropne rzeczy, choć
uwa a, e im to tylko wyjdzie na zdrowie. Muszę
kończyć. Zadzwonię jutro, dobrze?
- Świetnie - wybąkała Hayley.
- Trzymaj się, kochanie. I pozdrów serdecznie
Michaela.
Hayley trzęsącą się ręką odło yła słuchawkę. Mdliło
ją w dołku.
Co mam zrobić? - zadawała sobie rozpaczliwe
pytanie. Kiedy nadejdzie najgorsze - a była pewna, e
nieuchronnie nadejdzie - pozostanie ju tylko wyznać
prawdę.
Będzie musiała powiedzieć spokojnie:
- Mamo mam dla ciebie niespodziankę. Czy wiesz,
e Michael Becker, o którym myślisz, e będzie moim
mę em, nie istnieje? Stworzyłam go na twój u ytek.
ROZDZIAŁ PIERWSZY
Nick O'Neill nie planował zakochania się w Hayley
Jerome, jak równie nie planował, e upije ją i spędzi
z nią noc. Tak się po prostu zło yło.
A nie doszłoby do tego, gdyby ich szef, Al Kozlow,
nie wezwał Nicka i nie kazał mu wziąć urlopu.
- Co mam zrobić? - osłupiały Nick wpatrywał się w
łysiejącego, korpulentnego mę czyznę, który kierował
jednym z najbardziej sprawnych wydziałów docho-
dzeniowych Departamentu Sprawiedliwości.
- Powiedziałem, e od poniedziałku nie chcę cię
tutaj widzieć przez dwa tygodnie - wyjaśnił Kozlow
zmęczonym głosem, zapinając guziki brązowego
trencza. - W środę, jak tylko przedstawiłeś raport w
sprawie Callahana, podpisałem twoje podanie o urlop.
- O nic takiego nie prosiłem, Al - sprostował Nick.
- Zrobiłem to za ciebie.
- Dlaczego? Myślisz, e tracę nosa? - Nick ze-
sztywniał.
- Wręcz przeciwnie. - Starszy mę czyzna przejechał
dłonią po rzedniejącej siwej czuprynie. - Myślę, e
twój nos stał się nieco zbyt wra liwy.
Po zastanowieniu Nick musiał z niechęcią przyznać,
e w tym stwierdzeniu była odrobina prawdy. Jego
ojczym, Deke Walker, emerytowany detektyw, suge-
rował mu coś podobnego, kiedy się ostatnio widzieli.
Przez moment rozwa ał, czy Deke nie porozumiał się
z Alem - ci dwaj najbardziej znaczący w jego yciu
ludzie przyjaźnili się od ponad trzydziestu lat. Nie
mógł zaprzeczyć, e ostatnie tajne zadanie zmusiło go
do pracy na najwy szych obrotach. Nie mógł równie
zaprzeczyć, e teraz, kiedy źli chłopcy zostali nakryci,
trudno mu było wrócić do codziennej rutyny. Kiedyś
był w stanie zmieniać fałszywe osobowości jak
rękawiczki. Teraz jednak, w wieku trzydziestu sześciu
lat, coraz trudniej wchodził w skórę kameleona. Nie
potrafiłby powiedzieć, czy działo się to za sprawą
umacniania się poczucia własnego „ja", czy przeciwnie
- za sprawą pogłębiającej się identyfikacji z postaciami,
w które się wcielał.
Tak czy owak, przydałyby mu się pewnie dwa
tygodnie laby. Nick bardzo nie lubił, gdy wmawiano
mu coś jak choremu jajko. Nawet je eli wmawiał mu
to Al Kozlow, dla którego ywił wyjątkowy respekt.
Zmierzył szefa spojrzeniem spod zmru onych po-
wiek.
- Dlaczego nie powiedziałeś mi o tym w środę?
- Chcesz zapewne zapytać, dlaczego postawiłem
cię wobec faktów dokonanych w piątek o godzinie
- Kozlow zerknął na zegarek - osiemnastej czterdzieści
osiem, tak?
- Dokładnie.
- To proste. Gdybym powiedział ci w środę,
zatrułbyś mi cały czwartek i piątek, usiłując odwieść
mnie od tego zamiaru.
Trafił w dziesiątkę - przyznał w duchu Nick i
przybrał najbardziej niewinny wyraz twarzy, choć
szanse, by przekonać szefa, były zerowe. Tym razem
Kozlow przyparł go do muru i obaj o tym wiedzieli.
- Nigdy nie próbowałem cię zwodzić, Al - powie-
dział.
- Jasne, e próbowałeś, i to nie raz, O'Neill - ton
Kozlowa był z pozoru kordialny, lecz towarzyszący
mu uśmiech wyglądał raczej na złośliwy grymas.
- Bez przerwy usiłujesz kogoś zwodzić i cholernie
często nie wychodzi ci to na dobre.
Kiedy w pół godziny później Nick natknął się na
Hayley Jerome, ciągle jeszcze przetrawiał w myślach
ostatnią uwagę szefa. Właśnie skończył papierową
robotę, którą musiał zdać przed przymusowym
urlopem, i szybkim krokiem skierował się do windy.
Kiedy mijał drzwi jej pokoju, Hayley właśnie wy-
chodziła. Zderzyli się na korytarzu.
- Przepraszam - powiedział szybko, chwytając ją za
ramiona. Intrygujący zapach perfum podra nił jego
nozdrza. Zwrócił uwagę na tę świe ą, wytworną woń
ju przed sześcioma miesiącami, kiedy spotkali się po
raz pierwszy.
- Wszystko w porządku?
- Tak - odpowiedziała automatycznie Hayley,
odstępując krok do tyłu. Po raz pierwszy od czasu,
gdy Al Kozlow przyjmował ją i przedstawiał swoim
pracownikom, oglądała z tak bliska Nicka O'Neilla.
Ten mę czyzna o wysportowanej sylwetce i kasz-
tanowych włosach wprawił ją wówczas w nerwowe
dr enie. Nie inaczej było i teraz.
- Późno wychodzisz - skomentował po chwili Nick,
zaintrygowany dziwnym zakłopotaniem Hayley. Tak
zwykle zrównowa ona, gładko uprzejma i równie
gładko uczesana, była w tej chwili wyraźnie wytrącona
z równowagi, a jej fryzura pozostawiała wiele do
yczenia.
- Straciłam poczucie czasu - z wysiłkiem zdobyła
się na odpowiedź i nerwowym ruchem poprawiła
opadające okulary. Wiele by dała, aby móc popatrzeć
mu prosto w oczy bez zadzierania głowy. Niestety, był
o dobre kilkanaście centymetrów wy szy.
- Tak myślę. - Nick świetnie orientował się,
i ta bystra blondyna ma lekką obsesję na punkcie
swojej pracy. Poświęcała jej długie godziny i miała
niesłychany talent do zmieniania najbardziej suchych
danych w łakome dochodzeniowe kąski. Pomimo to
coś mówiło mu, e w ten piątek praca nie byłaby w
stanie zatrzymać Hayley w biurze do późnego
wieczora.
Ale jeśli nie praca - to co?
Hayley uznała, e spojrzenie brązowych oczu Nicka
staje się jak na jej gust zbyt badawcze. Nie chciała, by
ten mę czyzna - ani ktokolwiek inny - dowiedział się,
e na trzy godziny wpadła w otępienie z powodu
przyjazdu matki, pragnącej poznać jej wyimaginowa-
nego narzeczonego.
- A co z tobą? - spytała, usiłując za wszelką cenę
odwrócić jego uwagę od swojej osoby.
Choć Nick natychmiast rozszyfrował tę taktykę,
świadomie pozwolił się zwieść.
- A co ma być? - zapytał niewinnie.
- Te wychodzisz późno.
- Porządkowałem sprawy przed urlopem. - Skrzywił
się ponuro. - Nasz szanowny szef raczył mnie
poinformować, e od poniedziałku biorę urlop.
Sens tej wiadomości dotarł do Hayley dopiero po
chwili.
- Chcesz powiedzieć, e Al wymógł go na tobie?
- Zło ył podanie w moim imieniu i wyraził zgodę,
po czym wpadł do mnie dzisiaj przed wyjściem, by mi
to zdradzić.
- I nic nie wiedziałeś? - zapytała z autentycznym
zdziwieniem.
- Absolutnie. Zrobił mi zupełną niespodziankę.
Niespodziankę... - Hayley ledwo zdołała ukryć
reakcję, jaką wywołało w niej to słowo.
- Nie lubisz niespodzianek? - zagadnął.
Odwróciła wzrok.
- Nie - odpowiedziała bezbarwnym tonem i znów
spojrzała na Nicka. - Za to ty chyba lubisz?
- To zale y... - Wzruszył ramionami.
Zapadło chwilowe milczenie. Hayley przestąpiła z
nogi na nogę i odgarnęła z twarzy niesforny kosmyk
włosów. Nagle przyszło jej do głowy, e jeśli nie brać
pod uwagę zwyczajowych „dzień dobry", „do widze-
nia" i „co słychać", po raz pierwszy rozmawiała z
Nickiem tak bezpośrednio.
Co nie znaczy, by miała potrzebę czegoś więcej ni
stereotypowe rozmówki. Gdy przedstawiono jej nie-
jakiego Nicholasa Jamesa O'Neilla, postanowiła za
wszelką cenę trzymać się od niego z daleka, i to
bynajmniej nie dlatego, e z miejsca poczuła do niego
antypatię. Przeciwnie, gdy tylko spojrzała na Nicka,
doznała takiego wstrząsu, e na moment odjęło jej
mowę. Kiedy wyciągnął do niej rękę, stwierdziła, e
ma miękkie kolana. Dotyk jego twardej dłoni wstrząs-
nął nią jak uderzenie prądem.
Wiele kobiet, nie wyłączając jej własnej matki,
poddałoby się takiemu nagłemu zauroczeniu. Hayley
jednak odrzucała je z obawy przed niekontrolowanymi
emocjami i komplikacjami, jakie nieuchronnie musiały-
by się pojawić.
Odchrząknęła, próbując wybrnąć z niewygodnej
sytuacji.
- Có , w takim razie do zobaczenia po twoim
urlopie - stwierdziła, mając nadzieję, e Nick pojmie
aluzję.
- Aha - odpowiedział machinalnie, usiłując dociec,
co kryje się za czujnym spojrzeniem błękitnych oczu.
Hayley Jerome intrygowała go, i to od momentu ich
pierwszego spotkania. A mimo to nie zrobił adnego
kroku. Nawet nie próbował z nią flirtować. Nie do
wiary. Nie nale ał przecie do mę czyzn, którzy mają
zahamowania wobec kobiet.
Co nie znaczy równie , e był babiarzem. Owszem, w
pewnym okresie przedkładał ilość nad jakość, lecz
wówczas był młody i głupi. Od tamtej pory stał się
wybredny do tego stopnia, e ostatnio od miesięcy ju
ył w celibacie. Nawet tak...
Nagle zmarszczył brwi.
Do diabła, przecie jeszcze ani razu z nią naprawdę
nie porozmawiał! A co dopiero mówić o nawią-
zywaniu znajomości... Ograniczył się jedynie do
potajemnego sprawdzenia jej kartoteki i starannej
obserwacji. Poznał Hayley bez nawiązywania zna-
jomości. Dlaczego? Z własnej winy? Z jej winy? Z
winy zbiegu okoliczności?
Mógł tylko podejrzewać, jaka jest odpowiedź.
Zresztą w tym momencie nie było to wa ne. Liczyło
się tylko pragnienie natychmiastowego naprawienia
błędu.
Spostrzegł, e Hayley właśnie otwiera usta, by coś
powiedzieć. Nie mógł dać jej tej szansy.
- Chodźmy razem na kolację - zaproponował.
- K-kolację? - zająknęła się. Uchwyciła wprawdzie
zmianę w wyrazie jego twarzy i nabrała czujności,
lecz tego nie spodziewała się zupełnie.
- A co, masz inne plany? - zapytał szybko. Instynkt
podpowiadał mu, e jedynym sposobem skłonienia
Hayley do zgody jest nie dawać jej czasu do namysłu.
- No... nie. Po prostu...
- Po prostu co? Nie chcesz zjeść ze mną kolacji?
- Tego nie powiedziałam.
- A więc chcesz?
- Tego te nie powiedziałam!
- Czekaj, niech zgadnę. Nie jesteś głodna.
Prawdę mówiąc zapomniała o lunchu i umierała
z głodu. Pomimo to zaparłaby się w ywe oczy,
gdyby zdradziecki ołądek nie zaczął nagle burczeć.
- Oo, niedobrze - stwierdził Nick, powstrzymując
uśmiech, kiedy poczuł jej spojrzenie. - Co więc postano-
wiłaś?
- Zaskoczyłeś mnie - odpowiedziała.
- A ty nie lubisz być zaskakiwana. - Było to raczej
stwierdzenie ni pytanie.
- Tylko wtedy, gdy się tego spodziewam - warknęła.
Nick zmarszczył brew. Coś mówiło mu, i właśnie
odkrył klucz do postawy yciowej Hayley.
- Rozumiem - stwierdził po chwili.
Zesztywniała. Nie podobał się jej taksujący wzrok
Nicka.
- Czekaj, źle mnie zrozumiałeś. Nie myśl, e nie
potrafię być spontaniczna - zapewniła. - Choć
nieobliczalne zachowania nie stanowią powodu do
dumy.
- Och, nie wiedziałem. Choć myślę, e to lepsze,
ni być kimś, czyje reakcje zawsze da się przewidzieć.
- A za taką właśnie mnie uwa asz - dopowiedziała,
zadając sobie jednocześnie pytanie, czemu opinia
Nicka jest dla niej a tak wa na. W końcu od lat
usiłowała uzyskać nad sobą kontrolę, gnębiła ją
bowiem niewygodna świadomość, i ma skłonności
do impulsywnych reakcji. W rezultacie udało się jej
zapanować nad sobą w dziewięćdziesięciu pięciu
procentach. A pozostałe pięć procent - có , po prostu
nale ało modlić się, by nikt nie dostrzegł, e robi coś,
zanim pomyśli.
Nick przez dłu szą chwilę w milczeniu przyglądał
się jej z nieodgadnionym wyrazem twarzy.
- Tak właśnie sądziłem - stwierdził z namysłem.
- Ale zmieniłem zdanie.
Te słowa wprawiły ją w nieopanowane dr enie.
Zacisnęła palce, próbując się uspokoić.
- Proponuję, ebyś dała się zaprosić na kolację
i sama się przekonała - zaryzykował.
Wargi Hayley zadr ały. Poczuła, e czerwienieją jej
policzki. Patrzyła w jego wyzywające oczy i myślała
o ćmach lecących do ognia.
- No, zdecyduj się - ponaglił zni ając głos. - Zrób
mi niespodziankę i powiedz „tak".
W końcu się zgodziła. I miała nieodparte wra enie,
e bardziej zaskoczyła samą siebie ni Nicka.
ROZDZIAŁ DRUGI
Znaleźli stolik w kącie małego bistro we francuskim
stylu, niedaleko od biura. Nick siedział oparty plecami
o ścianę w pozycji dogodnej do obserwacji, mając na
oku wejście.
Pozwolił, by prowadziła rozmowę i nie był zdziwiony
słysząc, jak Hayley ze znawstwem rozprawia o przeró -
nych sprawach zawodowych. Okazało się równie , e
ma dosyć przewrotne poczucie humoru, którego jemu
wyraźnie brakowało.
W specjalnym wydziale dochodzeniowym Kozlowa
zyskała sobie przydomek „Lodowej Księ niczki". Z
tego, co Nick zdą ył zaobserwować, wynikało, e ta
opinia nie była całkiem zasłu ona. Dawno ju doszedł
do wniosku, i osobowość księ niczki jest tylko
maską, która kryje skomplikowany kobiecy charakter.
I za wszelką cenę zapragnął go poznać.
Zapragnął równie odkryć przyczynę zmartwienia,
które przez cały czas dawało się odczytać z twarzy
Hayley. W końcu uznał, i nadeszła pora, by poruszyć
właściwy temat.
- A teraz, Hayley - zaczął napełniając jej kieliszek,
tak jak czynił to ju wiele razy tego wieczoru - powiedz
mi, co cię martwi?
- Dlaczego uwa asz, e coś mnie martwi, Nick? -
zapytała, odkładając nó i widelec.
- Twoje myśli są stale czymś zajęte - wyjaśnił
patrząc, jak dr ą jej szczupłe palce. - A poniewa
wewnętrzne przeczucie mówi mi, e nie chodzi o mnie,
musi to być coś powa nego.
Hayley uniosła kieliszek i pociągnęła głęboki łyk
wina. Po raz pierwszy Nicka uderzył zmysłowy kształt
jej ust. O ile pozostałe rysy twarzy były czysto klasyczne
- miękkie łuki brwi, delikatny zarys nosa, subtelnie
wymodelowane kości policzkowe - o tyle usta miała
wręcz po ądliwe, zwłaszcza przez kontrast z profesjonal-
ną, wystudiowaną pozą, jaką przyjmowała.
- Czasem dobrze jest zwierzyć się komuś - zauwa ył,
prostując się na krześle.
- Czy tak właśnie zachęcasz swoich kryminalistów
do zeznań? - zapytała sarkastycznym tonem, znów
pociągając łyk wina.
- Czasami - skrzywił się. - A czasami gro ę, e
dam im wycisk, jeśli nie dostarczą informacji, o jakie
mi chodzi.
Zrobił znaczący gest, dający pole do popisu dla
wyobraźni, po czym powrócił do zasadniczej kwestii.
- Powiedz, jaki masz problem?
Hayley popatrzyła na niego ponad stołem wielkimi,
niebieskimi oczami, których nie osłaniały ju okulary.
Zdjęła szkła i schowała do torebki, gdy tylko usiedli,
co nadzwyczaj ucieszyło Nicka. Nie wątpił, i musi je
nosić, lecz miał równie nieodparte wra enie, e okulary
pomagają jej trzymać wszystkich na dystans. Teraz
dopiero dostrzegł w jej oczach iskierki. W okularach
sprawiała wra enie zimnej i nieprzystępnej. A bez nich...
Zamrugała, ogniskując na nim spojrzenie.
- Moja matka ze swoim narzeczonym przyje d a
do Nowego Jorku na tydzień przed Świętem Dzięk-
czynienia - oznajmiła.
Nick miał do wyboru dwa wnioski. Wybrał bardziej
prawdopodobny.
- Masz złe stosunki z matką?
Hayley a drgnęła.
- Skąd e, cudownie się zgadzamy. Mama jest
wspaniałą kobietą.
- Wobec tego nie chcesz znać jej narzeczonego.
Potrząsnęła głową. Jasne, długie do ramion włosy
zatańczyły wokół twarzy. Uwaga Nicka osłabła na
krótką chwilę, gdy zaczął się zastanawiać, czy są tak
miękkie w dotyku, na jakie wyglądają. Dopiero dźwięk
głosu Hayley przywołał go do porządku.
- Och, nie, Elliot jest równie wspaniały - zapewniła.
- Co w takim razie cię gnębi?
Wysączyła resztkę wina, przez chwilę obracała w
palcach pusty kieliszek, a potem starannie go
odstawiła. Nick miał przeczucie, e w tym momencie
podjęła jakąś wa ną decyzję.
- Nie „co", tylko „kto" - sprostowała, wymawiając
słowa z dokładnością zadziwiającą nawet przy jej
starannej dykcji.
- Słucham?
- Michael Becker. - Westchnęła. - Matka i Elliott
mają nadzieję poznać go, kiedy będą w Nowym Jorku.
Nick zaczął przeszukiwać zawartość swojej pamięci.
Becker, Becker... Kilka lat temu pomagał w roz-
pracowaniu siatki przemytniczej, dowodzonej przez
faceta o nazwisku Marty Becker. A w sprawie
Callahana plątał się niejaki Michael Barker, podejrzany
o szanta . Ale Michael Becker? adna klapka nie
otworzyła mu się w mózgu.
- Kim jest Michael Becker? - zapytał.
Westchnęła znów i sięgnęła po karafkę.
- Moim przyszłym narzeczonym. A przynajmniej
tak myśli matka.
Nick czuł się, jakby dostał cios w splot słoneczny.
Jej przyszły narzeczony?
- Nie wiedziałem, e jesteś z kimś związana - wy-
bąkał po chwili. Gardło miał ściśnięte.
Hayley nalała sobie do pełna, rozlewając kilka
kropel na biało-czerwony obrus.
- Nie, skąd - zapewniła.
- Ale przed chwilą powiedziałaś...
- Jesteś pewien, e chcesz tego wysłuchać?
- Tak, do licha! - wyrzucił z siebie z niespo-
dziewaną gwałtownością. Kilka głów odwróciło się ku
nim. Nick wziął głęboki oddech, próbując się
opanować. Al miał rację - pomyślał - powinienem
odpocząć.
Kiedy znów przemówił, głos miał spokojny i roz-
wa ny.
- Tak, Hayley - powiedział - jestem pewien.
Popijała wino, wyraźnie zastanawiając się, od czego
zacząć. Wreszcie oznajmiła:
- Mam trzydzieści dwa lata.
Nick powstrzymał się od pytania, co ma z tym
wszystkim wspólnego jej wiek. Pomyślał, e ście ki .
wiodące do prawdy są nieraz dziwnie kręte.
- Tak - stwierdził po krótkim wahaniu. - Wiem.
- Wiesz? - Hayley zmarszczyła czoło.
Uznał, e nale y się jej pewne wyjaśnienie.
- Zerknąłem do twojej kartoteki personalnej kilka
tygodni temu, kiedy dołączyłaś do naszego zespołu
- wyznał.
- Dlaczego? - Spojrzała na niego podejrzliwie.
Zrobił w myślach przegląd mo liwych odpowiedzi.
Większość skojarzyła mu się natychmiast z po egnalną
uwagą Kozlowa. W porządku - pomyślał - adnego
zwodzenia. Tylko prawda.
- Poniewa interesuję się tobą, Hayley - powiedział
szczerze. Oczekiwał ró nych odpowiedzi, ale na pewno
nie takiej, jaką otrzymał.
- Ja te się tobą interesuję, Nick - wyznała
uroczyście i widać było, e w tej samej sekundzie
uświadomiła sobie, co naprawdę powiedziała. Pobladła
i spojrzała na niego szeroko otwartymi oczami. - To
znaczy tylko z zawodowego punktu widzenia - uściśliła
- a nie osobistego. Tak jak zapewne i ty interesujesz
się mną, bo inaczej nie miałoby to sensu. Och, to w
ogóle nie ma sensu...
Nick milczał, zastanawiając się, jak zareagowałaby,
gdyby wyznał, e interesuje się nią bynajmniej nie
zawodowo, i to ju od sześciu miesięcy.
- O to chodzi, prawda, Nick? - zapytała niepewnie.
Instynkt podpowiedział mu, e jeśli odpowie szczerze,
raz na zawsze straci mo liwość dowiedzenia się, kim
jest Michael Becker. A zatem skłamał.
- Prawda, Hayley.
Odetchnęła z wyraźną ulgą i łyknęła wina.
- Czy twoja matka chce, ebyś się o enił?
- Nie uwa am, by miało to coś wspólnego z...
- Ile masz lat, Nick?
Przez moment badawczo ocenił wyraz jej twarzy,
obawiając się podstępu. Nie dostrzegł niczego poza
wyczekującym spojrzeniem.
- Trzydzieści sześć.
- I nigdy nie byłeś onaty, prawda?
- Zgadza się - potwierdził ostro nie.
- Czy w takim razie twoja matka... - zrobiła
gwałtowny gest, omal nie rozlewając wina - wiesz,
czy nie rzuca aluzji na temat ślubów, wnuków albo
czegoś w tym stylu?
Myśli Nicka wypełniło nagle wspomnienie ostatniej
rozmowy telefonicznej z matką.
- Tak, od czasu do czasu - przyznał.
Hayley zachichotała.
- Widzisz, a moja robi to przez cały czas.
- Rozumiem - stwierdził z wolna. Próbował jakoś
poskładać elementy tej układanki, lecz niestety nie
chciały pasować. Nagle jak błyskawica przemknęła
mu przez głowę nieprawdopodobna wręcz hipoteza.
Czy to mo liwe? - zastanawiał się gorączkowo. Czy
ów „przyszły narzeczony", z którym, jak mówiła, nie
jest związana, mógłby być... Nie - stwierdził stanowczo.
Myśl, e Hayley Jerome mogłaby rzeczywiście wpaść
na taki pomysł, była wprost śmieszna.
- Moja matka wierzy w mał eństwo. I ma ju za
sobą pięć - usłyszał.
- Pięć?
- Pierwszym mę em był mój ojciec. Umarł. Potem
po kolei rozwiodła się z czterema innymi. I jak
pamiętam... niemal od urodzenia, matka stale planuje
moje mał eństwo. Jakoś uszło mi na sucho, kiedy nie
wyszłam za mą mając dwadzieścia lat. Trochę się
zmartwiła, ale myślę, e przypisała to późnemu
dojrzewaniu. Potem stuknęła mi trzydziestka i na-
prawdę ju zaczęła się martwić. Kiedy miałam
trzydzieści jeden, wpadła w jeszcze większą panikę. A
teraz, kiedy mam ju trzydzieści dwa lata... - zawiesiła
głos.
- Zaczęła myśleć, e z tobą jest coś nie w porządku,
tak?
- Ze mną? - Hayley szeroko otworzyła oczy. - Ale
nie. Ona myśli, e to z nią jest coś nie w porządku.
- Słucham? - Nick zawsze był dumny ze swojej
zdolności rozszyfrowywania meandrów cudzych myśli.
Ale niech go kule biją, jeśli zdoła nadą yć za Hayley...
czy jej mamusią.
- Uwa a, e zaniedbała swoje obowiązki rodziciel-
skie i skazała mnie na nieszczęście ycia w bez ennym
stanie.
Choć Nick w wyjątkowym stopniu umiał nad sobą
panować, nie zdołał powstrzymać cisnącego mu się na
język pytania.
- Czy jesteś nieszczęśliwa?
- Z powodu ycia w pojedynkę? - spojrzenie
niebieskich oczu stało się lodowate. - Nie. Abolutnie
nie. Nie zamierzam wyjść za mą . Nigdy.
Nick powstrzymał się od komentarzy, uznając, e
jest w tym pewna logika. Co w końcu mo na
powiedzieć, jeśli ma się matkę, która pochowała
jednego mę a i rozwiodła się z dalszymi czterema?
- A jak ma się do tego wszystkiego Michael Becker,
Hayley? - zapytał.
Przez chwilę bawiła się kieliszkiem.
- W sierpniu matka miała urodziny i chciałam jej
zrobić jakąś ekstra niespodziankę. Bo wiesz, choć
zaręczyła się z Elliotem w czerwcu, nie mogła sobie
z głowy wybić troski o mój, hm, stan. Więc myślałam,
myślałam i usiłowałam wymyślić, czego mogłaby najba-
rdziej w świecie pragnąć. I doszłam do wniosku, e
odpowiedź mo e być tylko jedna - zerknęła na Nicka.
- Zięcia? - stwierdził domyślnie.
Przytaknęła.
- A wówczas - zrobił gest, rozwijając scenariusz
- zaczęłaś szukać i znalazłaś tego Beckera.
Kąciki ust Hayley opadły i zaczęły dr eć.
- Ja go wcale nie szukałam... i nie znalazłam
- oznajmiła posępnie. - A przynajmniej nie w taki
sposób, jak myślisz.
Nick wstrząśnięty dostrzegł, e zbiera jej się na
płacz. Owładnęło nim nagłe poczucie winy.
Ty draniu! - przeklinał się w duchu. Najpierw
dolewasz jej wina, a potem, prowokując do zwierzeń,
pozwalasz, by się rozkleiła.
- Hayley, słuchaj, mo e powinniśmy...
- Nie ma adnego Michaela Beckera, Nick - wy-
znała pospiesznie, zdając się nie słyszeć, co do niej
mówi. - Wymyśliłam go, bo chciałam uszczęśliwić
matkę. I do dzisiaj wszystko było w porządku. To
znaczy wierzyła we wszystko, co jej opowiadałam.
Tylko... tylko teraz przyje d a do Nowego Jorku i
chce go poznać osobiście!
- Wielki Bo e - pomyślał osłupiały Nick, patrząc
na siedzącą przed nim kobietę tak, jakby widział ją po
raz pierwszy w yciu.
Hayley oparła łokcie na stole i podparła brodę
pięściami. Zamroczony alkoholem wzrok nabrał nagle
przenikliwej ostro ności.
- Myślę... myślę, e będę musiała go uśmiercić
- oświadczyła.
- Hayley? - Nick zapukał w zamknięte drzwi
sypialni i zaczął nasłuchiwać. adnego znaku ycia.
- Hayley? - Tym razem zapukał mocniej. Nadal nic.
W zakłopotaniu przeczesał palcami ciemną czuprynę
i zaczął się zastanawiać, co robić. Minęła ju ponad
godzina od czasu, gdy usłyszał zdumiewające wyznanie
o Michaelu Beckerze. Nie czekając na ciąg dalszy,
zawołał kelnera, zapłacił rachunek i dobitnie oznajmił
swojej nieco wstawionej kole ance, i najwy szy ju
czas, by odprowadził ją do domu.
Przekroczywszy próg swojego mieszkania, Hayley
stała się niespodziewanie uosobieniem słodyczy.
Zaprosiła Nicka, by się rozgościł, a sama zniknęła w
sypialni.
Z początku z zadowoleniem stosował się do jej
poleceń. Zdjął marynarkę, rozluźnił krawat i zaczął
rozglądać się po utrzymanym w tonacji błękitu i kości
słoniowej saloniku.
Umeblowanie było wyrafinowanym połączeniem
antyku z nowoczesnością. Wszystko miało wprost
pora ająco schludny i czysty wygląd. Frędzle orien-
talnych dywaników wyglądały tak, jakby zostały świe o
wyczesane. Ramki fotografii i obrazków wiszących na
ścianie zachowywały idealny pion. Zgromadzone na
trzech sięgających do sufitu regałach ksią ki
zestawione były tematycznie i uporządkowane alfa-
betycznie według nazwisk autorów. Nigdzie nie widać
było odrobiny kurzu.
Na pierwszy rzut oka pokój nie sprawiał wra enia
miejsca, w którym yje kobieta zdolna wplątać się
w intrygę z wyimaginowanym kochankiem. Kiedy
jednak Nick przyjrzał mu się po raz drugi... i trzeci,
nagle zauwa ył kapryśną niekonsekwencję w ze-
stawieniu starych i nowych mebli. Kilka obrazków
miało w sobie równie przewrotny humor. Ksią ki po
dokładniejszej inspekcji okazały się nie tylko szacowną
klasyką i opasłymi tomami z dziedziny prawa i historii
oraz podręcznikami komputerowymi. Były tam równie
bajki i pokaźna kolekcja tanich romansów.
Interesujące - pomyślał, analizując swoje odkrycie.
Wreszcie zerknął na zegarek i uświadomił sobie, e
Hayley ju od kwadransa nie daje znaku ycia.
Pobiegł do drzwi sypialni i zapukał. Raz. Drugi.
- Hayley? - zaczął walić pięścią. Odpowiedziała mu
głucha cisza. Przyło ył ucho do drzwi. adnego
dźwięku.
Trzeba coś zrobić - zadecydował. - Na przeprosiny
będzie czas później.
Wtargnął do sypialni, rozejrzał się, gwałtownie
wciągnął oddech i zaklął z cicha.
Hayley le ała rozciągnięta na łó ku, w ubraniu, z
nogami rozrzuconymi jak u szmacianej lalki, z twarzą
zakrytą burzą jasnych włosów.
Podbiegł do łó ka, pochylił się nad nią i odgarnął
włosy z twarzy. Poczuł pod palcami ich jedwabistą
miękkość. Podobną jedwabistą gładkość miała skóra
na jej policzku.
Nie poruszyła się. Nick przycisnął palce do jej
smukłej szyi szukając pulsu. Z ogromną ulgą stwierdził,
e bije mocno i równo.
Co miał teraz zrobić? Wycofać się bezszelestnie?
Zostawić jej jakąś wiadomość? Po namyśle stwierdził,
e nie. Nie mógł tak po prostu wyjść i zostawić
Hayley jej własnemu losowi, wracając beztrosko do
swoich spraw. A jeśli źle się poczuje? Jeśli będzie
chciała pójść do łazienki i po drodze zrobi jej się słabo?
Nagle wyobraził sobie, jak le y na podłodze nieprzy-
tomna, z pękniętą czaszką. Wykluczone, nie mógł
wyjść. Zresztą ponosił częściową odpowiedzialność za
jej stan. Spokojnie patrzył, jak się upija. Świadomie
wykorzystał jej zdenerwowanie i brak opanowania.
Powinien się przynajmniej usprawiedliwić i przeprosić.
Dobrze, zostanie więc i poczeka, a Hayley się
obudzi. Nie miał najmniejszych wątpliwości, e gdy
ju odpowie na sakramentalne pytanie: „Co się stało?",
usłyszy: „Idź stąd".
Dobrych kilka minut zajęło mu uwolnienie Hayley
z tweedowego akietu, skrywającego obcisłą czarną
sukienkę. W trakcie tych czynności poruszyła się i
wyszeptała coś, co mogło brzmieć jak jego imię. Nick
zamarł, wstrzymując oddech i odetchnął z ulgą, gdy
znów znieruchomiała.
Teraz kolej na sukienkę - zadecydował. - Zdejmę ją
i niech śpi w samej bieliźnie.
Ju po chwili doznał szoku. To, co miało być „samą
bielizną", okazało się wymyślnym kompletem z
czerwonej, ozdobionej koronkami satyny.
Nie, nie czerwonej. Szkarłatnej.
- O Bo e - wyszeptał, czując nagle gorąco w pod-
brzuszu.
Wiedział, e Hayley gustuje w wytwornej bieliźnie.
Kilka razy w czasie zebrań, gdy krzy owała smukłe
nogi, wypatrzył błysk eleganckiej koronki. Nigdy
jednak nie była to czerwień - raczej stonowany odcień
ecru czy kości słoniowej.
Na ciele innej kobiety kontrast między jasną skórą i
gorącym szkarłatem koronek mógłby się wydać zbyt
wyzywający. Hayley jednak wyglądała uroczo - takie
przynajmniej było zdanie Nicka.
- O Bo e - wyszeptał znów, badając spojrzeniem
smukłość jej nóg, kobiecy zarys bioder i krągłość
jędrnych piersi.
Hayley ocknęła się nagle, a przynajmniej otworzyła
oczy.
- Hej, Nick - powiedziała wesoło.
- Hej, Hayley - odpowiedział ochrypłym głosem.
Tyle razy radził sobie w trudnych momentach.
Miał te nadzieję, e nikt nie dostrzegł kilku pomyłek,
jakie zdarzyło mu się popełnić w yciu. Ale tym razem
czuł się naprawdę podle. Bezwstydnie przyglądał się
kobiecie, która nie była nawet świadoma, e jest w
samej bieliźnie.
- Podoba ci się moja bielizna? - zapytała niewinnie
Hayley.
Nick spłonął rumieńcem. Dosłownie zesztywniał,
tak jak wtedy, gdy matka nakryła go w łazience
studiującego magazyn z panienkami. Przełknął z wysił-
kiem ślinę i wykrztusił:
- Jest bardzo ładna.
- Mama mi przysłała.
- Och... naprawdę?
- Pomyślała, e spodoba się Michaelowi.
- Z całą pewnością - zaświadczył tonem równie
sztywnym jak jego kark.
- Zakładając, e Michael w ogóle istnieje - dodała
powa nie, po czym zaczęła chichotać! - Jeśli - o-on -
istnieje-je! - powtórzyła.
- Hayley!
- On... isst... mmm... - Zasnęła.
Nick spędził resztę nocy na kanapce w salonie. Źle
spał; wiele razy wstawał, by sprawdzić, jak się ma
Hayley. Dopiero przed świtem zapadł w kamienny sen.
Po kilku godzinach poderwał go przeraźliwy dzwo-
nek telefonu. Usiadł, instynktownie przybierając
obronną postawę i rozejrzał się wokół. W rogu pokoju
dostrzegł coś, co wyglądało na automatyczną sek-
retarkę. Po chwili usłyszał nagrany tekst.
CAROLE BUCK Kobieta w szkarłacie
PROLOG Hayley Jerome wpatrzyła się w odczyt na ekranie komputera. - Och, tylko nie to! - wzdrygnęła się z niechęcią. Odruchowo poprawiła zsuwające się z nosa okulary i zaczęła pilnie studiować dane. Od trzech tygodni prawie cały swój czas poświęcała na rozpracowywanie jednego z najbardziej chytrych sposobów prania brudnych pieniędzy. Kiedy była ju niemal pewna, e ma w ręku wszystkie nici intrygi, spostrzegła nagle, e zabrnęła w ślepy zaułek, namie- rzając firmę, która okazała się jedynie przykrywką dla prawdziwych interesów. - Tylko spokojnie - napominała siebie, wystukując polecenia i kasując odczyt. - Na dziś wystarczy. Jeszcze poka e, co potrafi. Telefon na jej biurku zadzwonił raz i drugi. Hayley drgnęła i podniosła słuchawkę. - Słucham, 2976 - powiedziała. Cisza. - Hayley? - usłyszała charakterystyczny, kobiecy głos. - Mamo? - Wstrzymała oddech. - Ach, to ty - wykrzyknęła Pamela Delaney Jerome Martinez de la Madrid Touissante Pynchley-Smythe Horowitz z wyraźną ulgą. - Nie byłam pewna, masz taki... profesjonalny głos. - Profesjonalizm jest mile widziany wśród pracow- ników Departamentu Sprawiedliwości - wyjaśniła sucho Hayley.
- Nie wątpię, córeczko. A tobie szczególnie dobrze to wychodzi - roześmiała się. - Nie powinnam zawracać ci głowy w biurze, ale nie chciałam natknąć się na automatyczną sekretarkę w twoim domu. Wiesz, jak lubię takie urządzenia. Pewnie przeszkadzam, prawda? Hayley stłumiła niecierpliwe westchnienie. - Nie, mamo. Czemu dzwonisz? - Czemu dzwonię? eby z tobą porozmawiać, to jasne. Oczywiście, to jasne - pomyślała Hayley. - I o czym chcesz mi opowiedzieć? - O mojej niespodziance. Hayley na szczęście jeszcze nie zdą yła wstać z krzesła. Za ka dym razem, kiedy matka wymawiała słowo „niespodzianka", robiło się jej słabo. Podobny efekt wywoływało słowo „mał eństwo". A jeśli ju matka mówiła o jednym i drugim... Bo e, tylko nie to. - Wiesz, właściwie to nasza niespodzianka – spre- cyzowała Pamela. - Moja i Elliota. Hayley znała Elliota Parkera, byłego członka Izby Reprezentantów, najnowszego narzeczonego matki. Poziom jej niepokoju wzrósł co najmniej o kilka stopni. - Niech zgadnę - powiedziała rozmyślnie niedbałym tonem. - Mam nadzieję, e nie zrezygnowaliście z mał eństwa? - zapytała, pragnąc zyskać absolutną pewność. - Oczywiście, e nie. Nadal planujemy ślub w grud- niu. Elliot zadba o wszystko. On nie jest taki jak ty, Hayley. Zawsze dokładnie wie, gdzie ma być i co ma zrobić. Twój drogi, niezapomniany tatuś - mój kochany Henry - był podobny. Taki silny, taki stanowczy... - słowa Pameli rozpłynęły się w smętnym westchnieniu. - Wiem - powiedziała cicho Hayley. Choć miała
tylko pięć lat, gdy umarł ojciec, dzięki matce zachowała w wyobraźni jego ywy obraz. Zapadła chwilowa cisza. - Dobrze, mamo, zdradź mi wreszcie, co to za niespodzianka. Tylko nie mów, e nie mo esz jej ujawnić, bo przestanie być dla mnie tajemnicą. - Jak ty mnie jednak dobrze znasz! - zaśmiała się Pamela. - To niemo liwe - prychnęła Hayley. Pani Delaney Jerome Martinez de la Madrid Toussainte Pynchley- Smythe Horowitz miała iście kalejdoskopowy charak- ter. Jej własna córka niejednokrotnie miała poczucie, e wcale nie zna matki. - No, powiedz wreszcie. - Có , kochanie, po prostu ja i Ellliot wybieramy się do Nowego Jorku. - N-naprawdę? - zdołała wyjąkać Hayley po długiej chwili. - Tak, naprawdę. W ciągu miesiąca. Jedna z or- ganizacji charytatywnych, którym patronuje Elliot, urządza galę na Manhattanie, na tydzień przed Świętem Dziękczynienia. Nic ci jeszcze o tym nie wspominałam, kiedy byłaś w San Francisco, gdy nie wiedział, czy będzie mógł przyjąć zaproszenie. Ale udało mu się wszystko zorganizować. Tak się cieszę, e znowu cię zobaczę. I umieram wprost z chęci poznania Michaela. - Chcesz zobaczyć Michaela? - Hayley zamarła. - Oczywiście, e chcę. Nikt nie był tak blisko zostania moim zięciem, jak on. - Przecie nie mówiłam, e mamy się pobrać! - Och, wiem. Ale jestem pewna, e to tylko kwestia czasu. Mam nadzieję, e niedługiego. W końcu masz ju trzydzieści dwa lata, córeczko. A ja... - hm, powiedzmy, e, dzięki Bogu, dochodzę do wieku, w którym zostanie babcią nie wprawia mnie ju w popłoch. Hayley, wiem, e kochasz, przecie słyszę
to w twoim głosie, gdy o nim mówisz. Szczerze mówiąc, czasami mam wra enie, e jest zbyt wspaniały, eby mógł być prawdziwy. Odgłos, jaki wydała jej córka, mógł być równie dobrze uznany za histeryczny chichot, jak i jęk przera enia. - Słuchaj... my właśnie... no, tak, to wszystko... - Zaskoczyłam cię, co? - Tak, właśnie - przytaknęła szczerze Hayley, myśląc gorączkowo. - Powiedz mi, kiedy dokładnie planujecie wasz przyjazd? W odpowiedzi matka zasypała ją datami i terminami. - Och - przesunęła językiem po wargach. - Nie jestem pewna, czy Michael będzie w tym czasie w Nowym Jorku. - Mo emy przylecieć kilka dni wcześniej, albo zostać trochę dłu ej. - Doceniam, mamo, e chcesz się dostosować, ale ju ci mówiłam, e plany podró y Michaela są bardzo płynne. Przecie pamiętasz, e ostatnio nie mógł pojechać ze mną do San Francisco. Kiedy wszystko było ju ustalone, zadzwonili do niego z biura i okazało się, e musi natychmiast lecieć do... - desperacko usiłowała sobie przypomnieć, co wówczas powiedziała matce. - Do Ziemi Ognistej? - odświe yła jej pamięć Pamela. - Właśnie, do Ziemi Ognistej - powtórzyła za- stanawiając się, skąd u licha przyszła jej do głowy ta nazwa. - A wracając do sprawy, mamo, musisz zrozumieć, e nie mogę ci niczego obiecać. Właśnie niedawno Michael wspominał mi, e prawie na pewno będzie musiał wyjechać z Nowego Jorku przed Świętem Dziękczynienia. - Och, ma jeszcze du o czasu, eby coś wymyślić. Sama mi mówiłaś, e umie świetnie improwizować.
Nie masz pojęcia, jak się cieszę - czekaj, ktoś dzwoni do drzwi. To musi być Muriel. Chyba jej nie poznałaś, prawda? Jest kochana - działa we wszystkich mo - liwych organizacjach dobroczynnych. Tyle e strasznie plotkuje. Zawsze mówi ludziom okropne rzeczy, choć uwa a, e im to tylko wyjdzie na zdrowie. Muszę kończyć. Zadzwonię jutro, dobrze? - Świetnie - wybąkała Hayley. - Trzymaj się, kochanie. I pozdrów serdecznie Michaela. Hayley trzęsącą się ręką odło yła słuchawkę. Mdliło ją w dołku. Co mam zrobić? - zadawała sobie rozpaczliwe pytanie. Kiedy nadejdzie najgorsze - a była pewna, e nieuchronnie nadejdzie - pozostanie ju tylko wyznać prawdę. Będzie musiała powiedzieć spokojnie: - Mamo mam dla ciebie niespodziankę. Czy wiesz, e Michael Becker, o którym myślisz, e będzie moim mę em, nie istnieje? Stworzyłam go na twój u ytek.
ROZDZIAŁ PIERWSZY Nick O'Neill nie planował zakochania się w Hayley Jerome, jak równie nie planował, e upije ją i spędzi z nią noc. Tak się po prostu zło yło. A nie doszłoby do tego, gdyby ich szef, Al Kozlow, nie wezwał Nicka i nie kazał mu wziąć urlopu. - Co mam zrobić? - osłupiały Nick wpatrywał się w łysiejącego, korpulentnego mę czyznę, który kierował jednym z najbardziej sprawnych wydziałów docho- dzeniowych Departamentu Sprawiedliwości. - Powiedziałem, e od poniedziałku nie chcę cię tutaj widzieć przez dwa tygodnie - wyjaśnił Kozlow zmęczonym głosem, zapinając guziki brązowego trencza. - W środę, jak tylko przedstawiłeś raport w sprawie Callahana, podpisałem twoje podanie o urlop. - O nic takiego nie prosiłem, Al - sprostował Nick. - Zrobiłem to za ciebie. - Dlaczego? Myślisz, e tracę nosa? - Nick ze- sztywniał. - Wręcz przeciwnie. - Starszy mę czyzna przejechał dłonią po rzedniejącej siwej czuprynie. - Myślę, e twój nos stał się nieco zbyt wra liwy. Po zastanowieniu Nick musiał z niechęcią przyznać, e w tym stwierdzeniu była odrobina prawdy. Jego ojczym, Deke Walker, emerytowany detektyw, suge- rował mu coś podobnego, kiedy się ostatnio widzieli. Przez moment rozwa ał, czy Deke nie porozumiał się z Alem - ci dwaj najbardziej znaczący w jego yciu ludzie przyjaźnili się od ponad trzydziestu lat. Nie
mógł zaprzeczyć, e ostatnie tajne zadanie zmusiło go do pracy na najwy szych obrotach. Nie mógł równie zaprzeczyć, e teraz, kiedy źli chłopcy zostali nakryci, trudno mu było wrócić do codziennej rutyny. Kiedyś był w stanie zmieniać fałszywe osobowości jak rękawiczki. Teraz jednak, w wieku trzydziestu sześciu lat, coraz trudniej wchodził w skórę kameleona. Nie potrafiłby powiedzieć, czy działo się to za sprawą umacniania się poczucia własnego „ja", czy przeciwnie - za sprawą pogłębiającej się identyfikacji z postaciami, w które się wcielał. Tak czy owak, przydałyby mu się pewnie dwa tygodnie laby. Nick bardzo nie lubił, gdy wmawiano mu coś jak choremu jajko. Nawet je eli wmawiał mu to Al Kozlow, dla którego ywił wyjątkowy respekt. Zmierzył szefa spojrzeniem spod zmru onych po- wiek. - Dlaczego nie powiedziałeś mi o tym w środę? - Chcesz zapewne zapytać, dlaczego postawiłem cię wobec faktów dokonanych w piątek o godzinie - Kozlow zerknął na zegarek - osiemnastej czterdzieści osiem, tak? - Dokładnie. - To proste. Gdybym powiedział ci w środę, zatrułbyś mi cały czwartek i piątek, usiłując odwieść mnie od tego zamiaru. Trafił w dziesiątkę - przyznał w duchu Nick i przybrał najbardziej niewinny wyraz twarzy, choć szanse, by przekonać szefa, były zerowe. Tym razem Kozlow przyparł go do muru i obaj o tym wiedzieli. - Nigdy nie próbowałem cię zwodzić, Al - powie- dział. - Jasne, e próbowałeś, i to nie raz, O'Neill - ton Kozlowa był z pozoru kordialny, lecz towarzyszący mu uśmiech wyglądał raczej na złośliwy grymas.
- Bez przerwy usiłujesz kogoś zwodzić i cholernie często nie wychodzi ci to na dobre. Kiedy w pół godziny później Nick natknął się na Hayley Jerome, ciągle jeszcze przetrawiał w myślach ostatnią uwagę szefa. Właśnie skończył papierową robotę, którą musiał zdać przed przymusowym urlopem, i szybkim krokiem skierował się do windy. Kiedy mijał drzwi jej pokoju, Hayley właśnie wy- chodziła. Zderzyli się na korytarzu. - Przepraszam - powiedział szybko, chwytając ją za ramiona. Intrygujący zapach perfum podra nił jego nozdrza. Zwrócił uwagę na tę świe ą, wytworną woń ju przed sześcioma miesiącami, kiedy spotkali się po raz pierwszy. - Wszystko w porządku? - Tak - odpowiedziała automatycznie Hayley, odstępując krok do tyłu. Po raz pierwszy od czasu, gdy Al Kozlow przyjmował ją i przedstawiał swoim pracownikom, oglądała z tak bliska Nicka O'Neilla. Ten mę czyzna o wysportowanej sylwetce i kasz- tanowych włosach wprawił ją wówczas w nerwowe dr enie. Nie inaczej było i teraz. - Późno wychodzisz - skomentował po chwili Nick, zaintrygowany dziwnym zakłopotaniem Hayley. Tak zwykle zrównowa ona, gładko uprzejma i równie gładko uczesana, była w tej chwili wyraźnie wytrącona z równowagi, a jej fryzura pozostawiała wiele do yczenia. - Straciłam poczucie czasu - z wysiłkiem zdobyła się na odpowiedź i nerwowym ruchem poprawiła opadające okulary. Wiele by dała, aby móc popatrzeć mu prosto w oczy bez zadzierania głowy. Niestety, był o dobre kilkanaście centymetrów wy szy. - Tak myślę. - Nick świetnie orientował się,
i ta bystra blondyna ma lekką obsesję na punkcie swojej pracy. Poświęcała jej długie godziny i miała niesłychany talent do zmieniania najbardziej suchych danych w łakome dochodzeniowe kąski. Pomimo to coś mówiło mu, e w ten piątek praca nie byłaby w stanie zatrzymać Hayley w biurze do późnego wieczora. Ale jeśli nie praca - to co? Hayley uznała, e spojrzenie brązowych oczu Nicka staje się jak na jej gust zbyt badawcze. Nie chciała, by ten mę czyzna - ani ktokolwiek inny - dowiedział się, e na trzy godziny wpadła w otępienie z powodu przyjazdu matki, pragnącej poznać jej wyimaginowa- nego narzeczonego. - A co z tobą? - spytała, usiłując za wszelką cenę odwrócić jego uwagę od swojej osoby. Choć Nick natychmiast rozszyfrował tę taktykę, świadomie pozwolił się zwieść. - A co ma być? - zapytał niewinnie. - Te wychodzisz późno. - Porządkowałem sprawy przed urlopem. - Skrzywił się ponuro. - Nasz szanowny szef raczył mnie poinformować, e od poniedziałku biorę urlop. Sens tej wiadomości dotarł do Hayley dopiero po chwili. - Chcesz powiedzieć, e Al wymógł go na tobie? - Zło ył podanie w moim imieniu i wyraził zgodę, po czym wpadł do mnie dzisiaj przed wyjściem, by mi to zdradzić. - I nic nie wiedziałeś? - zapytała z autentycznym zdziwieniem. - Absolutnie. Zrobił mi zupełną niespodziankę. Niespodziankę... - Hayley ledwo zdołała ukryć reakcję, jaką wywołało w niej to słowo. - Nie lubisz niespodzianek? - zagadnął. Odwróciła wzrok.
- Nie - odpowiedziała bezbarwnym tonem i znów spojrzała na Nicka. - Za to ty chyba lubisz? - To zale y... - Wzruszył ramionami. Zapadło chwilowe milczenie. Hayley przestąpiła z nogi na nogę i odgarnęła z twarzy niesforny kosmyk włosów. Nagle przyszło jej do głowy, e jeśli nie brać pod uwagę zwyczajowych „dzień dobry", „do widze- nia" i „co słychać", po raz pierwszy rozmawiała z Nickiem tak bezpośrednio. Co nie znaczy, by miała potrzebę czegoś więcej ni stereotypowe rozmówki. Gdy przedstawiono jej nie- jakiego Nicholasa Jamesa O'Neilla, postanowiła za wszelką cenę trzymać się od niego z daleka, i to bynajmniej nie dlatego, e z miejsca poczuła do niego antypatię. Przeciwnie, gdy tylko spojrzała na Nicka, doznała takiego wstrząsu, e na moment odjęło jej mowę. Kiedy wyciągnął do niej rękę, stwierdziła, e ma miękkie kolana. Dotyk jego twardej dłoni wstrząs- nął nią jak uderzenie prądem. Wiele kobiet, nie wyłączając jej własnej matki, poddałoby się takiemu nagłemu zauroczeniu. Hayley jednak odrzucała je z obawy przed niekontrolowanymi emocjami i komplikacjami, jakie nieuchronnie musiały- by się pojawić. Odchrząknęła, próbując wybrnąć z niewygodnej sytuacji. - Có , w takim razie do zobaczenia po twoim urlopie - stwierdziła, mając nadzieję, e Nick pojmie aluzję. - Aha - odpowiedział machinalnie, usiłując dociec, co kryje się za czujnym spojrzeniem błękitnych oczu. Hayley Jerome intrygowała go, i to od momentu ich pierwszego spotkania. A mimo to nie zrobił adnego kroku. Nawet nie próbował z nią flirtować. Nie do wiary. Nie nale ał przecie do mę czyzn, którzy mają zahamowania wobec kobiet.
Co nie znaczy równie , e był babiarzem. Owszem, w pewnym okresie przedkładał ilość nad jakość, lecz wówczas był młody i głupi. Od tamtej pory stał się wybredny do tego stopnia, e ostatnio od miesięcy ju ył w celibacie. Nawet tak... Nagle zmarszczył brwi. Do diabła, przecie jeszcze ani razu z nią naprawdę nie porozmawiał! A co dopiero mówić o nawią- zywaniu znajomości... Ograniczył się jedynie do potajemnego sprawdzenia jej kartoteki i starannej obserwacji. Poznał Hayley bez nawiązywania zna- jomości. Dlaczego? Z własnej winy? Z jej winy? Z winy zbiegu okoliczności? Mógł tylko podejrzewać, jaka jest odpowiedź. Zresztą w tym momencie nie było to wa ne. Liczyło się tylko pragnienie natychmiastowego naprawienia błędu. Spostrzegł, e Hayley właśnie otwiera usta, by coś powiedzieć. Nie mógł dać jej tej szansy. - Chodźmy razem na kolację - zaproponował. - K-kolację? - zająknęła się. Uchwyciła wprawdzie zmianę w wyrazie jego twarzy i nabrała czujności, lecz tego nie spodziewała się zupełnie. - A co, masz inne plany? - zapytał szybko. Instynkt podpowiadał mu, e jedynym sposobem skłonienia Hayley do zgody jest nie dawać jej czasu do namysłu. - No... nie. Po prostu... - Po prostu co? Nie chcesz zjeść ze mną kolacji? - Tego nie powiedziałam. - A więc chcesz? - Tego te nie powiedziałam! - Czekaj, niech zgadnę. Nie jesteś głodna. Prawdę mówiąc zapomniała o lunchu i umierała z głodu. Pomimo to zaparłaby się w ywe oczy, gdyby zdradziecki ołądek nie zaczął nagle burczeć. - Oo, niedobrze - stwierdził Nick, powstrzymując
uśmiech, kiedy poczuł jej spojrzenie. - Co więc postano- wiłaś? - Zaskoczyłeś mnie - odpowiedziała. - A ty nie lubisz być zaskakiwana. - Było to raczej stwierdzenie ni pytanie. - Tylko wtedy, gdy się tego spodziewam - warknęła. Nick zmarszczył brew. Coś mówiło mu, i właśnie odkrył klucz do postawy yciowej Hayley. - Rozumiem - stwierdził po chwili. Zesztywniała. Nie podobał się jej taksujący wzrok Nicka. - Czekaj, źle mnie zrozumiałeś. Nie myśl, e nie potrafię być spontaniczna - zapewniła. - Choć nieobliczalne zachowania nie stanowią powodu do dumy. - Och, nie wiedziałem. Choć myślę, e to lepsze, ni być kimś, czyje reakcje zawsze da się przewidzieć. - A za taką właśnie mnie uwa asz - dopowiedziała, zadając sobie jednocześnie pytanie, czemu opinia Nicka jest dla niej a tak wa na. W końcu od lat usiłowała uzyskać nad sobą kontrolę, gnębiła ją bowiem niewygodna świadomość, i ma skłonności do impulsywnych reakcji. W rezultacie udało się jej zapanować nad sobą w dziewięćdziesięciu pięciu procentach. A pozostałe pięć procent - có , po prostu nale ało modlić się, by nikt nie dostrzegł, e robi coś, zanim pomyśli. Nick przez dłu szą chwilę w milczeniu przyglądał się jej z nieodgadnionym wyrazem twarzy. - Tak właśnie sądziłem - stwierdził z namysłem. - Ale zmieniłem zdanie. Te słowa wprawiły ją w nieopanowane dr enie. Zacisnęła palce, próbując się uspokoić. - Proponuję, ebyś dała się zaprosić na kolację i sama się przekonała - zaryzykował.
Wargi Hayley zadr ały. Poczuła, e czerwienieją jej policzki. Patrzyła w jego wyzywające oczy i myślała o ćmach lecących do ognia. - No, zdecyduj się - ponaglił zni ając głos. - Zrób mi niespodziankę i powiedz „tak". W końcu się zgodziła. I miała nieodparte wra enie, e bardziej zaskoczyła samą siebie ni Nicka.
ROZDZIAŁ DRUGI Znaleźli stolik w kącie małego bistro we francuskim stylu, niedaleko od biura. Nick siedział oparty plecami o ścianę w pozycji dogodnej do obserwacji, mając na oku wejście. Pozwolił, by prowadziła rozmowę i nie był zdziwiony słysząc, jak Hayley ze znawstwem rozprawia o przeró - nych sprawach zawodowych. Okazało się równie , e ma dosyć przewrotne poczucie humoru, którego jemu wyraźnie brakowało. W specjalnym wydziale dochodzeniowym Kozlowa zyskała sobie przydomek „Lodowej Księ niczki". Z tego, co Nick zdą ył zaobserwować, wynikało, e ta opinia nie była całkiem zasłu ona. Dawno ju doszedł do wniosku, i osobowość księ niczki jest tylko maską, która kryje skomplikowany kobiecy charakter. I za wszelką cenę zapragnął go poznać. Zapragnął równie odkryć przyczynę zmartwienia, które przez cały czas dawało się odczytać z twarzy Hayley. W końcu uznał, i nadeszła pora, by poruszyć właściwy temat. - A teraz, Hayley - zaczął napełniając jej kieliszek, tak jak czynił to ju wiele razy tego wieczoru - powiedz mi, co cię martwi? - Dlaczego uwa asz, e coś mnie martwi, Nick? - zapytała, odkładając nó i widelec. - Twoje myśli są stale czymś zajęte - wyjaśnił patrząc, jak dr ą jej szczupłe palce. - A poniewa wewnętrzne przeczucie mówi mi, e nie chodzi o mnie, musi to być coś powa nego.
Hayley uniosła kieliszek i pociągnęła głęboki łyk wina. Po raz pierwszy Nicka uderzył zmysłowy kształt jej ust. O ile pozostałe rysy twarzy były czysto klasyczne - miękkie łuki brwi, delikatny zarys nosa, subtelnie wymodelowane kości policzkowe - o tyle usta miała wręcz po ądliwe, zwłaszcza przez kontrast z profesjonal- ną, wystudiowaną pozą, jaką przyjmowała. - Czasem dobrze jest zwierzyć się komuś - zauwa ył, prostując się na krześle. - Czy tak właśnie zachęcasz swoich kryminalistów do zeznań? - zapytała sarkastycznym tonem, znów pociągając łyk wina. - Czasami - skrzywił się. - A czasami gro ę, e dam im wycisk, jeśli nie dostarczą informacji, o jakie mi chodzi. Zrobił znaczący gest, dający pole do popisu dla wyobraźni, po czym powrócił do zasadniczej kwestii. - Powiedz, jaki masz problem? Hayley popatrzyła na niego ponad stołem wielkimi, niebieskimi oczami, których nie osłaniały ju okulary. Zdjęła szkła i schowała do torebki, gdy tylko usiedli, co nadzwyczaj ucieszyło Nicka. Nie wątpił, i musi je nosić, lecz miał równie nieodparte wra enie, e okulary pomagają jej trzymać wszystkich na dystans. Teraz dopiero dostrzegł w jej oczach iskierki. W okularach sprawiała wra enie zimnej i nieprzystępnej. A bez nich... Zamrugała, ogniskując na nim spojrzenie. - Moja matka ze swoim narzeczonym przyje d a do Nowego Jorku na tydzień przed Świętem Dzięk- czynienia - oznajmiła. Nick miał do wyboru dwa wnioski. Wybrał bardziej prawdopodobny. - Masz złe stosunki z matką? Hayley a drgnęła. - Skąd e, cudownie się zgadzamy. Mama jest wspaniałą kobietą.
- Wobec tego nie chcesz znać jej narzeczonego. Potrząsnęła głową. Jasne, długie do ramion włosy zatańczyły wokół twarzy. Uwaga Nicka osłabła na krótką chwilę, gdy zaczął się zastanawiać, czy są tak miękkie w dotyku, na jakie wyglądają. Dopiero dźwięk głosu Hayley przywołał go do porządku. - Och, nie, Elliot jest równie wspaniały - zapewniła. - Co w takim razie cię gnębi? Wysączyła resztkę wina, przez chwilę obracała w palcach pusty kieliszek, a potem starannie go odstawiła. Nick miał przeczucie, e w tym momencie podjęła jakąś wa ną decyzję. - Nie „co", tylko „kto" - sprostowała, wymawiając słowa z dokładnością zadziwiającą nawet przy jej starannej dykcji. - Słucham? - Michael Becker. - Westchnęła. - Matka i Elliott mają nadzieję poznać go, kiedy będą w Nowym Jorku. Nick zaczął przeszukiwać zawartość swojej pamięci. Becker, Becker... Kilka lat temu pomagał w roz- pracowaniu siatki przemytniczej, dowodzonej przez faceta o nazwisku Marty Becker. A w sprawie Callahana plątał się niejaki Michael Barker, podejrzany o szanta . Ale Michael Becker? adna klapka nie otworzyła mu się w mózgu. - Kim jest Michael Becker? - zapytał. Westchnęła znów i sięgnęła po karafkę. - Moim przyszłym narzeczonym. A przynajmniej tak myśli matka. Nick czuł się, jakby dostał cios w splot słoneczny. Jej przyszły narzeczony? - Nie wiedziałem, e jesteś z kimś związana - wy- bąkał po chwili. Gardło miał ściśnięte. Hayley nalała sobie do pełna, rozlewając kilka kropel na biało-czerwony obrus. - Nie, skąd - zapewniła.
- Ale przed chwilą powiedziałaś... - Jesteś pewien, e chcesz tego wysłuchać? - Tak, do licha! - wyrzucił z siebie z niespo- dziewaną gwałtownością. Kilka głów odwróciło się ku nim. Nick wziął głęboki oddech, próbując się opanować. Al miał rację - pomyślał - powinienem odpocząć. Kiedy znów przemówił, głos miał spokojny i roz- wa ny. - Tak, Hayley - powiedział - jestem pewien. Popijała wino, wyraźnie zastanawiając się, od czego zacząć. Wreszcie oznajmiła: - Mam trzydzieści dwa lata. Nick powstrzymał się od pytania, co ma z tym wszystkim wspólnego jej wiek. Pomyślał, e ście ki . wiodące do prawdy są nieraz dziwnie kręte. - Tak - stwierdził po krótkim wahaniu. - Wiem. - Wiesz? - Hayley zmarszczyła czoło. Uznał, e nale y się jej pewne wyjaśnienie. - Zerknąłem do twojej kartoteki personalnej kilka tygodni temu, kiedy dołączyłaś do naszego zespołu - wyznał. - Dlaczego? - Spojrzała na niego podejrzliwie. Zrobił w myślach przegląd mo liwych odpowiedzi. Większość skojarzyła mu się natychmiast z po egnalną uwagą Kozlowa. W porządku - pomyślał - adnego zwodzenia. Tylko prawda. - Poniewa interesuję się tobą, Hayley - powiedział szczerze. Oczekiwał ró nych odpowiedzi, ale na pewno nie takiej, jaką otrzymał. - Ja te się tobą interesuję, Nick - wyznała uroczyście i widać było, e w tej samej sekundzie uświadomiła sobie, co naprawdę powiedziała. Pobladła i spojrzała na niego szeroko otwartymi oczami. - To znaczy tylko z zawodowego punktu widzenia - uściśliła - a nie osobistego. Tak jak zapewne i ty interesujesz
się mną, bo inaczej nie miałoby to sensu. Och, to w ogóle nie ma sensu... Nick milczał, zastanawiając się, jak zareagowałaby, gdyby wyznał, e interesuje się nią bynajmniej nie zawodowo, i to ju od sześciu miesięcy. - O to chodzi, prawda, Nick? - zapytała niepewnie. Instynkt podpowiedział mu, e jeśli odpowie szczerze, raz na zawsze straci mo liwość dowiedzenia się, kim jest Michael Becker. A zatem skłamał. - Prawda, Hayley. Odetchnęła z wyraźną ulgą i łyknęła wina. - Czy twoja matka chce, ebyś się o enił? - Nie uwa am, by miało to coś wspólnego z... - Ile masz lat, Nick? Przez moment badawczo ocenił wyraz jej twarzy, obawiając się podstępu. Nie dostrzegł niczego poza wyczekującym spojrzeniem. - Trzydzieści sześć. - I nigdy nie byłeś onaty, prawda? - Zgadza się - potwierdził ostro nie. - Czy w takim razie twoja matka... - zrobiła gwałtowny gest, omal nie rozlewając wina - wiesz, czy nie rzuca aluzji na temat ślubów, wnuków albo czegoś w tym stylu? Myśli Nicka wypełniło nagle wspomnienie ostatniej rozmowy telefonicznej z matką. - Tak, od czasu do czasu - przyznał. Hayley zachichotała. - Widzisz, a moja robi to przez cały czas. - Rozumiem - stwierdził z wolna. Próbował jakoś poskładać elementy tej układanki, lecz niestety nie chciały pasować. Nagle jak błyskawica przemknęła mu przez głowę nieprawdopodobna wręcz hipoteza. Czy to mo liwe? - zastanawiał się gorączkowo. Czy ów „przyszły narzeczony", z którym, jak mówiła, nie jest związana, mógłby być... Nie - stwierdził stanowczo.
Myśl, e Hayley Jerome mogłaby rzeczywiście wpaść na taki pomysł, była wprost śmieszna. - Moja matka wierzy w mał eństwo. I ma ju za sobą pięć - usłyszał. - Pięć? - Pierwszym mę em był mój ojciec. Umarł. Potem po kolei rozwiodła się z czterema innymi. I jak pamiętam... niemal od urodzenia, matka stale planuje moje mał eństwo. Jakoś uszło mi na sucho, kiedy nie wyszłam za mą mając dwadzieścia lat. Trochę się zmartwiła, ale myślę, e przypisała to późnemu dojrzewaniu. Potem stuknęła mi trzydziestka i na- prawdę ju zaczęła się martwić. Kiedy miałam trzydzieści jeden, wpadła w jeszcze większą panikę. A teraz, kiedy mam ju trzydzieści dwa lata... - zawiesiła głos. - Zaczęła myśleć, e z tobą jest coś nie w porządku, tak? - Ze mną? - Hayley szeroko otworzyła oczy. - Ale nie. Ona myśli, e to z nią jest coś nie w porządku. - Słucham? - Nick zawsze był dumny ze swojej zdolności rozszyfrowywania meandrów cudzych myśli. Ale niech go kule biją, jeśli zdoła nadą yć za Hayley... czy jej mamusią. - Uwa a, e zaniedbała swoje obowiązki rodziciel- skie i skazała mnie na nieszczęście ycia w bez ennym stanie. Choć Nick w wyjątkowym stopniu umiał nad sobą panować, nie zdołał powstrzymać cisnącego mu się na język pytania. - Czy jesteś nieszczęśliwa? - Z powodu ycia w pojedynkę? - spojrzenie niebieskich oczu stało się lodowate. - Nie. Abolutnie nie. Nie zamierzam wyjść za mą . Nigdy. Nick powstrzymał się od komentarzy, uznając, e jest w tym pewna logika. Co w końcu mo na
powiedzieć, jeśli ma się matkę, która pochowała jednego mę a i rozwiodła się z dalszymi czterema? - A jak ma się do tego wszystkiego Michael Becker, Hayley? - zapytał. Przez chwilę bawiła się kieliszkiem. - W sierpniu matka miała urodziny i chciałam jej zrobić jakąś ekstra niespodziankę. Bo wiesz, choć zaręczyła się z Elliotem w czerwcu, nie mogła sobie z głowy wybić troski o mój, hm, stan. Więc myślałam, myślałam i usiłowałam wymyślić, czego mogłaby najba- rdziej w świecie pragnąć. I doszłam do wniosku, e odpowiedź mo e być tylko jedna - zerknęła na Nicka. - Zięcia? - stwierdził domyślnie. Przytaknęła. - A wówczas - zrobił gest, rozwijając scenariusz - zaczęłaś szukać i znalazłaś tego Beckera. Kąciki ust Hayley opadły i zaczęły dr eć. - Ja go wcale nie szukałam... i nie znalazłam - oznajmiła posępnie. - A przynajmniej nie w taki sposób, jak myślisz. Nick wstrząśnięty dostrzegł, e zbiera jej się na płacz. Owładnęło nim nagłe poczucie winy. Ty draniu! - przeklinał się w duchu. Najpierw dolewasz jej wina, a potem, prowokując do zwierzeń, pozwalasz, by się rozkleiła. - Hayley, słuchaj, mo e powinniśmy... - Nie ma adnego Michaela Beckera, Nick - wy- znała pospiesznie, zdając się nie słyszeć, co do niej mówi. - Wymyśliłam go, bo chciałam uszczęśliwić matkę. I do dzisiaj wszystko było w porządku. To znaczy wierzyła we wszystko, co jej opowiadałam. Tylko... tylko teraz przyje d a do Nowego Jorku i chce go poznać osobiście! - Wielki Bo e - pomyślał osłupiały Nick, patrząc na siedzącą przed nim kobietę tak, jakby widział ją po raz pierwszy w yciu.
Hayley oparła łokcie na stole i podparła brodę pięściami. Zamroczony alkoholem wzrok nabrał nagle przenikliwej ostro ności. - Myślę... myślę, e będę musiała go uśmiercić - oświadczyła. - Hayley? - Nick zapukał w zamknięte drzwi sypialni i zaczął nasłuchiwać. adnego znaku ycia. - Hayley? - Tym razem zapukał mocniej. Nadal nic. W zakłopotaniu przeczesał palcami ciemną czuprynę i zaczął się zastanawiać, co robić. Minęła ju ponad godzina od czasu, gdy usłyszał zdumiewające wyznanie o Michaelu Beckerze. Nie czekając na ciąg dalszy, zawołał kelnera, zapłacił rachunek i dobitnie oznajmił swojej nieco wstawionej kole ance, i najwy szy ju czas, by odprowadził ją do domu. Przekroczywszy próg swojego mieszkania, Hayley stała się niespodziewanie uosobieniem słodyczy. Zaprosiła Nicka, by się rozgościł, a sama zniknęła w sypialni. Z początku z zadowoleniem stosował się do jej poleceń. Zdjął marynarkę, rozluźnił krawat i zaczął rozglądać się po utrzymanym w tonacji błękitu i kości słoniowej saloniku. Umeblowanie było wyrafinowanym połączeniem antyku z nowoczesnością. Wszystko miało wprost pora ająco schludny i czysty wygląd. Frędzle orien- talnych dywaników wyglądały tak, jakby zostały świe o wyczesane. Ramki fotografii i obrazków wiszących na ścianie zachowywały idealny pion. Zgromadzone na trzech sięgających do sufitu regałach ksią ki zestawione były tematycznie i uporządkowane alfa- betycznie według nazwisk autorów. Nigdzie nie widać było odrobiny kurzu. Na pierwszy rzut oka pokój nie sprawiał wra enia miejsca, w którym yje kobieta zdolna wplątać się
w intrygę z wyimaginowanym kochankiem. Kiedy jednak Nick przyjrzał mu się po raz drugi... i trzeci, nagle zauwa ył kapryśną niekonsekwencję w ze- stawieniu starych i nowych mebli. Kilka obrazków miało w sobie równie przewrotny humor. Ksią ki po dokładniejszej inspekcji okazały się nie tylko szacowną klasyką i opasłymi tomami z dziedziny prawa i historii oraz podręcznikami komputerowymi. Były tam równie bajki i pokaźna kolekcja tanich romansów. Interesujące - pomyślał, analizując swoje odkrycie. Wreszcie zerknął na zegarek i uświadomił sobie, e Hayley ju od kwadransa nie daje znaku ycia. Pobiegł do drzwi sypialni i zapukał. Raz. Drugi. - Hayley? - zaczął walić pięścią. Odpowiedziała mu głucha cisza. Przyło ył ucho do drzwi. adnego dźwięku. Trzeba coś zrobić - zadecydował. - Na przeprosiny będzie czas później. Wtargnął do sypialni, rozejrzał się, gwałtownie wciągnął oddech i zaklął z cicha. Hayley le ała rozciągnięta na łó ku, w ubraniu, z nogami rozrzuconymi jak u szmacianej lalki, z twarzą zakrytą burzą jasnych włosów. Podbiegł do łó ka, pochylił się nad nią i odgarnął włosy z twarzy. Poczuł pod palcami ich jedwabistą miękkość. Podobną jedwabistą gładkość miała skóra na jej policzku. Nie poruszyła się. Nick przycisnął palce do jej smukłej szyi szukając pulsu. Z ogromną ulgą stwierdził, e bije mocno i równo. Co miał teraz zrobić? Wycofać się bezszelestnie? Zostawić jej jakąś wiadomość? Po namyśle stwierdził, e nie. Nie mógł tak po prostu wyjść i zostawić Hayley jej własnemu losowi, wracając beztrosko do swoich spraw. A jeśli źle się poczuje? Jeśli będzie chciała pójść do łazienki i po drodze zrobi jej się słabo?
Nagle wyobraził sobie, jak le y na podłodze nieprzy- tomna, z pękniętą czaszką. Wykluczone, nie mógł wyjść. Zresztą ponosił częściową odpowiedzialność za jej stan. Spokojnie patrzył, jak się upija. Świadomie wykorzystał jej zdenerwowanie i brak opanowania. Powinien się przynajmniej usprawiedliwić i przeprosić. Dobrze, zostanie więc i poczeka, a Hayley się obudzi. Nie miał najmniejszych wątpliwości, e gdy ju odpowie na sakramentalne pytanie: „Co się stało?", usłyszy: „Idź stąd". Dobrych kilka minut zajęło mu uwolnienie Hayley z tweedowego akietu, skrywającego obcisłą czarną sukienkę. W trakcie tych czynności poruszyła się i wyszeptała coś, co mogło brzmieć jak jego imię. Nick zamarł, wstrzymując oddech i odetchnął z ulgą, gdy znów znieruchomiała. Teraz kolej na sukienkę - zadecydował. - Zdejmę ją i niech śpi w samej bieliźnie. Ju po chwili doznał szoku. To, co miało być „samą bielizną", okazało się wymyślnym kompletem z czerwonej, ozdobionej koronkami satyny. Nie, nie czerwonej. Szkarłatnej. - O Bo e - wyszeptał, czując nagle gorąco w pod- brzuszu. Wiedział, e Hayley gustuje w wytwornej bieliźnie. Kilka razy w czasie zebrań, gdy krzy owała smukłe nogi, wypatrzył błysk eleganckiej koronki. Nigdy jednak nie była to czerwień - raczej stonowany odcień ecru czy kości słoniowej. Na ciele innej kobiety kontrast między jasną skórą i gorącym szkarłatem koronek mógłby się wydać zbyt wyzywający. Hayley jednak wyglądała uroczo - takie przynajmniej było zdanie Nicka. - O Bo e - wyszeptał znów, badając spojrzeniem smukłość jej nóg, kobiecy zarys bioder i krągłość jędrnych piersi.
Hayley ocknęła się nagle, a przynajmniej otworzyła oczy. - Hej, Nick - powiedziała wesoło. - Hej, Hayley - odpowiedział ochrypłym głosem. Tyle razy radził sobie w trudnych momentach. Miał te nadzieję, e nikt nie dostrzegł kilku pomyłek, jakie zdarzyło mu się popełnić w yciu. Ale tym razem czuł się naprawdę podle. Bezwstydnie przyglądał się kobiecie, która nie była nawet świadoma, e jest w samej bieliźnie. - Podoba ci się moja bielizna? - zapytała niewinnie Hayley. Nick spłonął rumieńcem. Dosłownie zesztywniał, tak jak wtedy, gdy matka nakryła go w łazience studiującego magazyn z panienkami. Przełknął z wysił- kiem ślinę i wykrztusił: - Jest bardzo ładna. - Mama mi przysłała. - Och... naprawdę? - Pomyślała, e spodoba się Michaelowi. - Z całą pewnością - zaświadczył tonem równie sztywnym jak jego kark. - Zakładając, e Michael w ogóle istnieje - dodała powa nie, po czym zaczęła chichotać! - Jeśli - o-on - istnieje-je! - powtórzyła. - Hayley! - On... isst... mmm... - Zasnęła. Nick spędził resztę nocy na kanapce w salonie. Źle spał; wiele razy wstawał, by sprawdzić, jak się ma Hayley. Dopiero przed świtem zapadł w kamienny sen. Po kilku godzinach poderwał go przeraźliwy dzwo- nek telefonu. Usiadł, instynktownie przybierając obronną postawę i rozejrzał się wokół. W rogu pokoju dostrzegł coś, co wyglądało na automatyczną sek- retarkę. Po chwili usłyszał nagrany tekst.