ziomek72

  • Dokumenty7 893
  • Odsłony2 158 139
  • Obserwuję935
  • Rozmiar dokumentów26.3 GB
  • Ilość pobrań1 244 006

Kocha się tylko raz - Lindsey Johanna

Dodano: 8 lata temu

Informacje o dokumencie

Dodano: 8 lata temu
Rozmiar :1.3 MB
Rozszerzenie:pdf

Kocha się tylko raz - Lindsey Johanna.pdf

ziomek72 EBooki EBOOK L Lindsey Johanna
Użytkownik ziomek72 wgrał ten materiał 8 lata temu. Od tego czasu zobaczyło go już 641 osób, 317 z nich pobrało dokument.

Komentarze i opinie (0)

Transkrypt ( 25 z dostępnych 133 stron)

Londyn, 1817 Palce trzymające karafkę były długie i delikatne. Selena Ed-dington doskonale zdawała sobie sprawę z urody swoich dłoni i nie bez odrobiny próŜności wykorzystywała kaŜdą okazję, aby je dyskretnie wyeksponować. Tak było i teraz. Zamiast wziąć kieliszek od Nicholasa, wolała raczej przynieść mu ka-rafkę. A przy tym, stojąc z karafką przed pokrytą błękitnym pluszem sofą, na której leŜał, osiągała jeszcze jedno: światło ognia płonącego za nią w kominku prowokująco zakreślało jej zgrabną figurę, dobrze widoczną przez cienką, muślinową suknię. Nawet tak wytrawny kobieciarz jak Nicholas Eden musiał docenić urodę jej kształtnego ciała. Kiedy napełniała jego kieliszek, w blasku ognia na lewej dłoni zalśnił duŜy rubin. Jej ślubny pierścionek. Choć od dwu lat była wdową, nosiła go nadal z dumą. Podobnym blaskiem lśnił jej rubinowy naszyjnik. Jednak nawet najwspanialsze ru- biny nie mogły rywalizować z jej niezwykle głębokim dekol- tem, oddzielonym zaledwie trzycalowym paskiem materiału od ściągniętej, wysokiej talii empirowej sukni spadającej w prostych liniach ku zgrabnym kostkom. Suknia w kolorze ciemnej, głębokiej magenty doskonale harmonizowała zarów- no z rubinami, jak i z urodą Seleny. - Czy ty mnie w ogóle słuchasz, Nicky? Na twarzy Nicholasa dostrzegła ten sam irytujący wyraz nieobecnego zamyślenia, który ostatnio gościł na niej coraz częściej. Zatopiony w myślach, które z pewnością nie miały z nią wiele wspólnego, w ogóle nie słyszał, co do niego mó- wiła. Nawet na nią nie spojrzał, gdy nalewała mu brandy. 7

- Naprawdę, Nicky, to wcale nie jest takie przyjemne pa trzeć, jak błądzisz myślami gdzieś daleko, kiedy jesteśmy tyl ko we dwoje. - Stala przed nim tak długo, dopóki na nią nie spojrzał. - O co chodzi, kochanie? W jej orzechowych oczach pojawiły się groźne błyski. Miała ochotę tupać ze złości, ale przecieŜ nie mogła przy nim po- zwolić sobie na wybuchy irytacji. Choć zachowywał się tak prowokująco, tak obojętnie, tak... nieznośnie! Och, gdyby nie to, Ŝe był taką dobrą partią... Usiłując opanować rosnące wzburzenie, odpowiedziała spo- kojnie: - Chodzi o bal, Nicky. Mówiłam o balu, ale ty mnie w ogó le nie słuchasz. Jeśli chcesz, nie wspomnę o nim juŜ ani sło wa, ale tylko pod jednym warunkiem. Obiecaj mi, Ŝe jutro przyjedziesz po mnie punktualnie. - Jaki bal? Selena westchnęła, szczerze zaskoczona. Nie był pijany i nawet nie starał się okazywać jakiegoś szczególnego znudze- nia. Po prostu naprawdę nie wiedział, o czym ona mówi. - Nie draŜnij się ze mną, Nicky. Bal u Shepfordów. Wiesz, jak bardzo mi na nim zaleŜy. - A, tak - odparł głucho. - Bal, który ma zaćmić wszystkie pozostałe, choć to dopiero początek sezonu. Udała, Ŝe nie dostrzegła jego tonu. - Wiesz przecieŜ, jak długo czekałam na zaproszenie do księŜnej Shepford, a jej tegoroczny bal zapowiada się wyjąt kowo wspaniale. Będą tam po prostu wszyscy. KaŜdy, kto ma jakieś znaczenie, Nicky. - I co z tego? Selena policzyła powoli w myślach do pięciu. - To, Ŝe umrę, jeśli spóźnię się choć jedną minutę. Na jego wargach pojawił się charakterystyczny szyderczy uśmieszek. - Umierasz zdecydowanie za często, kochanie. Nie powin naś traktować Ŝycia towarzyskiego aŜ tak serio. - Mam brać przykład z ciebie? 8 O, gdyby tylko mogła, odpowiedziałaby mu o wiele moc- niej. Czuła, Ŝe jeszcze chwila, a nerwy odmówiąjej posłuszeń- stwa, a przecieŜ nie mogła sobie na to pozwolić. Wiedziała, jak bardzo potępiał nieopanowane wybuchy emocji u innych, choć sam pozwalał sobie na wiele. Nicholas wzruszył jedynie ramionami. - MoŜesz mnie nazwać ekscentrykiem, kochanie, ale nale Ŝę do prawdziwie nielicznej garstki ludzi, którzy niewiele so bie robią z tego całego zbiegowiska. Nicholas mówił szczerą prawdę. W przypływie złego humoru potrafił zignorować, a nawet obrazić dosłownie kaŜdego, bez względu na rangę. Przyjaźnił się teŜ, z kim chciał, nawet z ludźmi, o których publicznie wiedziano, Ŝe są bękartami nie uznawanymi przez szanujące się towarzystwo. I nigdy, ale to nigdy, nikomu nie schlebiał. Był dokładnie taki arogancki, jak o nim mówiono. A mimo to potrafił być zabójczo uroczy -jeśli tylko miał na to ochotę. Selena jakimś cudownym sposobem i tym razem zdołała utrzymać nerwy na wodzy. - A jednak, Nicky, jak pamiętasz, obiecałeś, Ŝe pójdziesz ze mną na bal Shepfordów. - Doprawdy? - wycedził. - Jak najbardziej. - Jeszcze raz opanowała wzburzenie. - Obiecaj mi, Ŝe się po mnie nie spóźnisz, dobrze? Znowu wzruszył ramionami. - Jak mogę ci coś takiego obiecać, kochanie? Nie umiem przewidywać przyszłości. PrzecieŜ nie sposób powiedzieć, czy jutro nie zdarzy się coś, co mnie zatrzyma. Miała ochotę krzyczeć. Oboje doskonale wiedzieli, Ŝe jeśli coś mogło go zatrzymać, to jedynie jego własna, perfidna obo- jętność. Miała juŜ tego wszystkiego dość! Szybko podjęła decyzję i odparła z wyraźną nonszalancją: - Dobrze, Nicky, skoro nie mogę na tobie polegać w sprawie tak dla mnie waŜnej, znajdę kogoś innego, kto odprowadzi mnie na bal. Mam jednak nadzieję, Ŝe się tam w końcu pojawisz. Igra z nią? Świetnie. Postanowiła odpłacić mu pięknym za nadobne. 9

- Tak z dnia na dzień? - zapytał. - Wątpisz, Ŝe mi się uda? - odparła zaczepnie. Uśmiechnął się i spojrzeniem znawcy przesunął po jej kształtnej postaci. - O nie, myślę, Ŝe bez kłopotu znajdziesz kogoś na moje miejsce. Selena odwróciła się, zanim zdąŜył zobaczyć, jakie wraŜenie zrobiła na niej jego uwaga. Czy to było ostrzeŜenie? Och, aleŜ był pewny siebie, łajdak. Dobrze by mu zrobiło, gdyby z nim zerwała. śadna kochanka nigdy go jeszcze nie rzuciła. To zawsze on kończył romans. To zawsze on o wszystkim de- cydował. Ciekawe, jak by zareagował, gdyby go rzuciła? Wpadłby we wściekłość? A moŜe zmusiłoby to go do działania i wreszcie by się oświadczył? Perspektywa była kusząca i warto się nad nią powaŜnie zastanowić. Nicołas Eden wyciągnął się wygodnie na sofie i spojrzał na Selenę, która wzięła swój kieliszek sherry i połoŜyła się na grubym futrze, leŜącym przed kominkiem. Wygiął usta w sardonicznym uśmiechu. Doprawdy, jej poza była bardzo kusząca, o czym ona świetnie wiedziała. Nigdy nie zapomi- nała o tym, by zrobić jak najkorzystniejsze wraŜenie na męŜ- czyźnie. Znajdowali się w miejskiej rezydencji jej przyjaciółki, Ma- rie. Po eleganckim obiedzie w towarzystwie Marie i jej ak- tualnego wielbiciela przez jakąś godzinę grali w wista, po czym przenieśli się do tego przytulnego salonu. Marie i jej namiętny przyjaciel oddalili się do pokojów na piętrze, po- zostawiając Nicholasa i Selenę samym sobie. IleŜ to juŜ wie- czorów spędzili w podobny sposób? Jedyna róŜnica polegała na tym, Ŝe hrabina za kaŜdym razem miała innego kochanka. Prowadziła śmiałe, bujne Ŝycie, ilekroć jej mąŜ wyjeŜdŜał z Londynu. A jednak było jeszcze coś, co odróŜniało ten wieczór od innych. ChociaŜ w salonie panowała romantyczna, zmysło- wa aura, na kominku płonął ogień, lampa stojąca w rogu rzu- cała łagodnie przyciemnione światło, słuŜba dyskretnie usu- nęła się do swoich pokojów, a Selena była uwodzicielska jak zawsze - Nicholas był dziś wieczorem najzwyczajniej w świecie znudzony. Po prostu nie miał najmniejszej ochoty ruszyć się z sofy, by przyłączyć się do Seleny, leŜącej na skó- rze przed kominkiem. JuŜ od pewnego czasu zauwaŜał, Ŝe Selena przestaje go po- ciągać. A to, Ŝe nie miał większej ochoty iść z nią dziś wie- czorem do łóŜka, potwierdzało tylko jego przeczucie, Ŝe na- deszła pora, by skończyć romans. I tak romans z Seleną trwał dłuŜej niŜ większość jego miłostek - prawie trzy miesiące. Być moŜe dlatego czuł, Ŝe musi z nią zerwać, choć nie znalazł jeszcze następczyni. Prawdę mówiąc, Nicholas nie widział wokół siebie kobiety, którą miałby ochotę zdobyć. Selena zaćmiewała wszystkie znane mu damy, jeśli nie liczyć kilku zdumiewających istot, które były zakochane w swoich męŜach, a tym samym zupełnie niepodatne na jego uroki. Oczywiście, jego tereny łowieckie nie ograniczały się do zamęŜnych dam, znudzonych swoimi małŜonkami, o nie. Bez najmniejszych skrupułów uwodził niewinne dziewczęta, dopiero wchodzące w wielki świat. Jeśli więc delikatne młode damy były podatne na podobne pokusy, powinny się strzec Nicholasa Edena. Albowiem jeśli tylko panna gotowa była mu ulec, Nicholas nie odmawiał sobie tej przyjemności tak długo, dopóki udało się ukryć romans przed uwaŜnym okiem rodziców. Niewątpliwie tego typu podboje naleŜały do najbardziej przelotnych, niemniej cenił je sobie jako szczególne wyzwanie dla jego ambicji. W dniach bardziej szalonej, wczesnej młodości trzykrotnie zdarzyło mu się uwieść dziewicę. Jedną z nich, córkę diuka, szybko poślubiono kuzynowi, czy innemu podobnemu szczęś- ciarzowi. Dwie pozostałe równieŜ zdołano wydać za mąŜ, za- nim skandal nabrał pełnego rozgłosu. Co nie znaczy, Ŝe plot- karze nie mieli wspaniałego pola do popisu. PoniewaŜ jednak rozwścieczone rodziny nie wysuwały publicznych oskarŜeń, za kaŜdym razem musiano z konieczności ograniczać się do plotek i spekulacji. Rzecz w tym, Ŝe ojcowie uwiedzionych dziewcząt obawiali się wyzwać Nicholasa, który wcześniej dwukrotnie postrzelił w pojedynku zniewaŜonych męŜów. 10 11

Nicholas nie był szczególnie dumny z uwiedzenia trzech niewinnych panien, podobnie jak nie puszył się faktem, Ŝe zra- nił dwu męŜczyzn, których jedynym błędem było posiadanie niewiernych Ŝon. Nie znaczy to jednak, Ŝe odczuwał wyrzuty sumienia. To nie jego wina, jeśli debiutantki były tak nieroz- sądne, by oddawać mu się, nie czekając na obietnicę małŜeń- stwa. Natomiast Ŝony bogatych lordów doskonale wiedziały, co robią. Powiadano o Nicholasie, Ŝe w dąŜeniu do zaspokojenia swoich pragnień zupełnie nie dba o uczucia innych osób. Być moŜe była to prawda, a moŜe nie. Nikt nie znał Nicholasa na tyle dobrze, by powiedzieć to z całą pewnością. Nawet on sam nie był pewny, co skłoniło go do niektórych zachowań. Tak czy inaczej, płacił za swoją reputację. Ojcowie stojący wyŜej od niego w hierarchii społecznej uwaŜali go za nieod- powiedniego kandydata na męŜa dla swoich córek. Jeśli mógł liczyć na zaproszenia, to jedynie od ludzi nie zwaŜających na konwenanse, albo takich, którzy szukali bogatego zięcia. Jednak Nicholas nie szukał Ŝony. Od dawna uwaŜał, Ŝe nie ma moralnego prawa ubiegać się o rękę Ŝadnej z młodych ko- biet, których pochodzenie i wychowanie odpowiadało jego po- zycji społecznej. Wszystko wskazywało więc na to, Ŝe nigdy się nie oŜeni. A poniewaŜ nikt nie wiedział, dlaczego wice- hrabia Montieth postanowił wieść kawalerski Ŝywot, wiele tęsknych spojrzeń biegło wciąŜ w jego stronę z nadzieją, Ŝe uda się go zreformować. Jedną z dam hołubiących w sercu skryte nadzieje wobec Ni-cholasa była właśnie lady Selena Eddington. Bardzo się pilnowała, Ŝeby tego nie okazywać, ale Nicholas doskonale wiedział, kiedy kobieta darzy go względami, myśląc o jego tytule. Pierwszy mąŜ Seleny był baronem, teraz mierzyła wyŜej. Była olśniewająco piękna; jej regularną owalną twarz okalały krótkie czarne włosy opadające delikatnymi lokami, zgodnie z najświeŜszą modą. Złocista skóra podkreślała barwę wyrazistych orzechowych oczu. Miała dwadzieścia cztery lata, była śliczna, zabawna, uwodzicielska. Z pewnością trudno ją było winić o to, Ŝe zmysły Nicholasa wyraźnie ochłodły. śadnej kobiecie nie udało się nigdy utrzymać na dłuŜej pło- mienia jego namiętności. Spodziewał się, Ŝe i ten romans wkrótce zblaknie, Zawsze tak się działo. Jedyne, co go zasko- czyło, to fakt, Ŝe pragnął zerwać z Seleną, zanim znalazł nową kochankę. W końcu zerwanie oznaczało, Ŝe na jakiś czas, dopóki nie spotka nowej wybranki, będzie musiał zanurzyć się w wir Ŝycia towarzyskiego - a taka perspektywa napawała go szczerą odrazą. Być moŜe jutrzejszy bal uwolni go od tej przykrości. Zwa- Ŝywszy na to, Ŝe to dopiero początek sezonu, z pewnością będą tam dziesiątki debiutantek wkraczających dopiero w wielki świat. Nicholas westchnął. W wieku lat 27, po siedmiu latach niespokojnego, awanturniczego Ŝycia, stracił upodobanie do młodych niewiniątek. Postanowił, Ŝe dziś wieczór nie zerwie z Seleną. Była juŜ wystarczająco na niego wściekła i zapewne dostałaby ataku fu- rii, do czego, jak przypuszczał, była zdolna. Tego zaś wolał uniknąć. Nie znosił dramatycznych scen, poniewaŜ sam z na- tury był niezwykle wybuchowy i porywczy. Gdy wpadał w prawdziwy gniew, Ŝadna kobieta nie mogła dotrzymać mu kroku - prędzej czy później kaŜda z nich zalewała się łzami, co było równie nieprzyjemne. Nie, powie jej jutro wieczorem, na balu. Selena nie ośmieli się zrobić mu sceny w obecności innych. Wpatrując się w blasku ognia w swoją sherry, Selena doszła do wniosku, Ŝe bursztynowy płyn w kieliszku miał dokładnie ten sam odcień, jaki miały oczy Nicholasa, gdy był poruszony. Jego oczy miały tę barwę złocistego miodu w pierwszych dniach ich znajomości, ale miały ten sam kolor takŜe wtedy, gdy coś go zirytowało albo sprawiło mu przy- jemność. Gdy nic go specjalnie nie poruszało, kiedy był spo- kojny albo obojętny, jego piwne oczy przybierały odcień bar- dziej rudawobrązowy, niemal w tonie świeŜo wypolerowanej miedzi. Zawsze były jednak niepokojące, bo wciąŜ jarzyły się wewnętrznym światłem. Niepokojącym oczom towarzyszyła śniada cera i niezwykle długie, ciemne rzęsy. Ciemnozłotą karnację jego skóry pogłębiała jeszcze opalenizna, gdyŜ Ni-

cholas był zapalonym sportsmenem. Jeśli nie wyglądał zło- wrogo, to tylko dzięki brązowym włosom, w których połyski- wały złociste nitki. Nieco zmierzwione, zgodnie z obowiązu- jącą modą, układały się w naturalne fale, a czasem, przy pew- nym oświetleniu, mieniły się złotobrązową barwą. Było doprawdy coś niestosownego w urodzie tak uderzają- cej, Ŝe wystarczało jedno spojrzenie, by kobiece serce zaczy- nało trzepotać niespokojnie. Młode dziewczęta w jego obec- ności zamieniały się w chichoczące idiotki. Dojrzałe kobiety otwarcie posyłały mu zapraszające spojrzenia. Nic dziwnego, Ŝe tak trudno było go okiełznać. Piękne kobiety szalały za nim od chwili, gdy wkroczył w świat dorosłych, a pewnie nawet wcześniej. Co gorsza, nie sposób było oderwać wzroku nie tylko od jego twarzy. PrzecieŜ mógłby być niski albo otyły, mówiła sobie Selena, zresztą mogłoby to być cokolwiek, by- leby osłabiało piorunujący efekt, jaki robiła jego uroda. Nie- stety. Jego sylwetka idealnie pasowała do obcisłych spodni i surdutów wysoko wciętych w talii, jak gdyby aktualna moda była stworzona specjalnie dla niego. Dla Nicholasa Edena krawcy nie musieli wszywać poduszek na ramionach surdutów ani w inny sposób maskować niedostatków figury. Jego ciało było doskonałe - muskularne, lecz smukłe, wysokie, lecz zgrab- ne, słowem: ciało zapalonego sportowca. GdybyŜ było inaczej... Serce Seleny nie łomotałoby wtedy za kaŜdym razem, gdy spojrzał na nią tymi swoimi oczami w kolorze sherry. Była zdecydowana zaprowadzić go przed ołtarz, poniewaŜ nie dość, Ŝe był najprzystojniejszym męŜczy- zną, jakiego spotkała, to jeszcze był czwartym wicehrabią Montieth, a do tego człowiekiem bardzo zamoŜnym. Nicholas był po prostu zrobiony jak na zamówienie i doskonale zdawał sobie z tego sprawę. Co właściwie mogło go przy niej zatrzymać? Coś musiała wymyślić, gdyŜ coraz boleśniej czuła, Ŝe Nicholas najwyraź- niej traci dla niej zainteresowanie. Co miała zrobić, Ŝeby oŜy- wić płomień jego namiętności? Przejechać nago na koniu przez Hyde Park? Wziąć udział w jednej z tych Czarnych Mszy, o których szeptano, Ŝe stanowią przykrywkę dla orgii? 14 Zachowywać się jeszcze bardziej skandalicznie i wyzywająco niŜ on sam? Mogła wtargnąć do któregoś z klubów, Whites albo Brooks - to z pewnością zrobiłoby na nim wraŜenie, albowiem kobiety pod Ŝadnym pozorem nie miały prawa przekraczać świętego progu tych męskich instytucji. A moŜe powinna zacząć go ignorować, A nawet... na Boga, tak, powinna go rzucić dla innego męŜczyzny! To by go zabiło! Nie zniósłby takiego ciosu dla swojej próŜności. Wściekłby się z zazdrości i zaraz poprosił ją o rękę! Ta myśl wprawiła ją w niezwykłą ekscytację. Tak, to na pewno się uda. Musi. W końcu nie miała innego wyboru, musiała spróbować. Jeśli jej plan się nie powiedzie i tak niczego nie straci, skoro widziała, Ŝe Nicholas wyraźnie się od niej oddala. Przewróciła się leniwie na drugi bok, Ŝeby mieć go przed oczami i zobaczyła ze zgrozą, Ŝe leŜy wyciągnięty na sofie, w butach, z nogami na oparciu, z rękami podłoŜonymi pod głowę. Zupełnie jakby miał zamiar zdrzemnąć się w jej towarzystwie! Wspaniale! Jeszcze nigdy nie czuła się tak upokorzona. Nawet jej mąŜ, zmarły przed dwoma laty, nigdy nie ośmielił się zasnąć w jej obecności. O tak, sytuacja dojrzała do radykalnych pociągnięć. - Nicholas? - Wymówiła jego imię miękko i natychmiast spojrzał w jej stronę. A więc jednak nie zasnął. - DuŜo myślałam o naszym związku dziś wieczorem. - Naprawdę? ZadrŜała na ton znudzenia, jaki dał się słyszeć w jego głosie. - Tak - ciągnęła odwaŜnie. -I doszłam do pewnych wnio sków. ZwaŜywszy na brak... nazwijmy to ciepła... z twojej strony, sądzę, Ŝe znalazłabym chyba większe uznanie w oczach innego męŜczyzny. - Bez wątpienia, kochanie. Zmarszczyła brwi. Przyjmował to tak spokojnie. - Widzisz, miałam ostatnio kilka propozycji... by obdarzyć uczuciami kogoś innego i postanowiłam - zawahała się na moment przed jawnym kłamstwem, po czym juŜ z zamkniętymi

oczami dokończyła - postanowiłam jedną z nich potraktować powaŜnie. Odczekała kilka chwil, zanim odwaŜyła się otworzyć oczy. Nicholas leŜał nieporuszony na sofie i upłynęła następna mi- nuta, zanim wreszcie powoli usiadł i spojrzał na nią uwaŜnie. Wstrzymała oddech. Jego twarz była nieprzenikniona. Wziął pustą szklankę ze stolika i wyciągnął ją w jej stronę. - Czy mogłabyś, kochanie? - Tak, oczywiście. - Poderwała się błyskawicznie, Ŝeby spełnić jego prośbę i nawet nie przemknęło jej przez myśl, jak bardzo protekcjonalnie ją potraktował, oczekując, Ŝe mu usłu Ŝy w tym momencie. - Kto jest tym szczęściarzem? Selena wzdrygnęła się, rozlewając brandy na stolik. Czy w jego głosie słychać było ostrzejsze tony, czy były to tylko jej poboŜne Ŝyczenia? - PoniewaŜ zaleŜy mu na zachowaniu dyskrecji, więc, jak sam rozumiesz, nie mogę zdradzić jego nazwiska. - Jest Ŝonaty? Podała mu kieliszek. Zdenerwowana, napełniła go niemal po same brzegi. - Nie. W istocie, mam wszelkie podstawy, by wiele spo dziewać się po tym związku. Jak mówiłam, na razie zaleŜy mu na dyskrecji. Na razie. Nagle uświadomiła sobie, Ŝe nie powinna sięgać akurat po ten argument. Oboje z Nicholasem takŜe zachowywali dyskre- cję i nigdy nie kochali się w jej domu, ze względu na słuŜbę, choć Nicholas odwiedzał ją tam często, podobnie jak nigdy nie uŜywali w tym celu jego domu przy Park Lane. A mimo to wszyscy wiedzieli, Ŝe jest jego kochanką. Wystarczyło, Ŝe wi- dziano jakąś kobietę trzy razy z rzędu w towarzystwie Nicho-lasa Edena, by zaczęto wysnuwać takie przypuszczenia. - Nie zmuszaj mnie, Ŝebym go wydała, Nicky - powiedzia ła z wymuszonym uśmiechem. - Wkrótce sam się wszystkie go dowiesz. - A zatem, dlaczego nie miałabyś wyjawić mi jego imienia juŜ teraz? Czy wiedział, Ŝe kłamie? Oczywiście, Ŝe wiedział. Widziała to po jego zachowaniu. I któŜ, u licha, mógł zastąpić Nicho-lasa Edena? Odkąd zaczęła się z nim pokazywać, znajomi męŜczyźni wyraźnie trzymali się od niej na dystans. - Zaczynasz być nieprzyjemny, Nicholas. - Selena prze szła do ataku. - Jego nazwisko i tak nie ma dla ciebie więk szego znaczenia, skoro, co muszę przyznać z bólem, ostatnio nie darzysz mnie zbyt czułą namiętnością. CzyŜ mogę to zro zumieć inaczej niŜ jako znak, Ŝe juŜ mnie nie pragniesz? Teraz mógł gorąco zaprzeczyć jej słowom. A jednak nic ta- kiego nie nastąpiło. - O co ci właściwie chodzi? - Jego głos brzmiał ostro, nie przyjemnie. - O ten przeklęty bal? O to ci chodzi? - Oczywiście, Ŝe nie - zaperzyła się, zirytowana. - CzyŜby? - spytał zaczepnie. - Myślisz, Ŝe opowiadając mi tę historyjkę, zmusisz mnie, Ŝebym poszedł jutro z tobą na ten przeklęty bal, tak? Nic z tego, moja droga. Nie, nikt i nic nie przebije się przez barierę jego niezmie- rzonego egotyzmu, a juŜ na pewno nie ona. I ta jego próŜność! Po prostu w głowie mu się nie mieściło, Ŝe mogłaby chcieć ko- goś innego zamiast niego. Nicholas ściągnął w zdumieniu ciemne brwi i Selena ze zgrozą uświadomiła sobie, Ŝe wypowiedziała te myśli na głos. W pierwszej chwili ogarnęło ją przeraŜenie, ale po chwili po- czuła jeszcze większą determinację. - CóŜ, to prawda - powiedziała odwaŜnie i odeszła w stro nę kominka. Chodziła tam i z powrotem przed płonącym ogniem, niemal równie gorącym jak jej gniew. Nicholas nie zasługiwał na to, by go kochać, - Przykro mi, Nicky - odezwała się po chwili, unikając je go wzroku. - Nie chcę, aby nasz związek skończył się nieprzy jemnym akcentem. Naprawdę byłeś cudowny. Na ogół. Och - westchnęła - w końcu to ty jesteś ekspertem w tych sprawach, kochanie. Czy to tak się robi? Nicholas omal się nie uśmiechnął. - Nie najgorzej, jak na początek, moja droga. 16

- A więc dobrze. - Poweselała nieco i wreszcie ośmieliła się spojrzeć w jego stronę. Uśmiechał się do niej w najlepsze. Do licha. A więc dalej nie wierzył w jej historię. - MoŜesz za- tem mi nie wierzyć, lordzie Montieth, ale czas pokaŜe, kto miał rację, prawda? Tylko się za bardzo nie zdziw, kiedy zo- baczysz mnie z moim nowym dŜentelmenem. Odwróciła się do kominka, a gdy ponownie spojrzała w jego stronę, juŜ go nie było. Rozświetlone okna rezydencji Malorych przy Grosvenor Square wskazywały niezbicie, Ŝe większość jego mieszkań- ców przygotowuje się w swoich sypialniach do wielkiego balu u księstwa Shepford. SłuŜba miała tego wieczoru pełne ręce roboty, zmuszona do biegania dosłownie z jednego końca domu w drugi. Panicz Marshall domagał się bardziej wykrochmalonego fu- laru. Panna Clare zapragnęła wreszcie coś zjeść. Przez cały dzień była zbyt zdenerwowana, Ŝeby cokolwiek przełknąć. Panna Diana prosiła o grzane mleko z winem i korzeniami dla uspokojenia rozdygotanych nerwów. Biedaczka - to był jej pierwszy sezon i pierwszy bał. Od dwu dni nic nie jadła. Panicz Travis nie mógł znaleźć swojej nowej koszuli z Ŝabotem. Panienka Amy po prostu siedziała smutna i trzeba ją było po- cieszyć. Jako jedyna z rodzeństwa była jeszcze za mała, Ŝeby wziąć udział w balu, nawet w balu maskowym, na którym i tak nikt by jej nie rozpoznał. Och, jak okropnie jest mieć piętna- ście lat! Jedyną osobą wśród przygotowujących się do wyjścia na bal, która nie była dzieckiem pana domu, lorda Edwarda Ma-lory'ego, była lady Regina Ashton, jego siostrzenica, kuzyn- ka jego licznego potomstwa. Oczywiście lady Regina miała do pomocy własną pokojówkę, gdyby czegoś potrzebowała, ale najwyraźniej nie potrzebowała niczego, nikt nie widział bo- wiem Ŝadnej z nich od co najmniej godziny. Cały dom rozbrzmiewał gorączkową aktywnością juŜ od wielu godzin. Lord i lady Malory zaczęli przygotowania do wyjścia znacznie wcześniej, otrzymali bowiem zaproszenie na formalny obiad dla wąskiego grona gości, jaki księstwo Shepford wydawali przed balem. Odjechali sprzed domu nieco ponad godzinę temu. Obaj bracia Malory'owie mieli towa- rzyszyć swoim siostrom i kuzynce, co stanowiło odpowie- dzialne zadanie dla młodych ludzi, z których jeden właśnie skończył naukę na uniwersytecie, a drugi jeszcze ją kontynu- ował. Marshall Malory aŜ do dzisiejszego poranka bez większego zapału myślał o roli eskorty młodych panien ze swojej rodzi- ny, kiedy to, całkiem niespodzianie, otrzymał od pewnej da- my list z pytaniem, czy zgodziłby się zabrać ją na bal w po- wozie rodziny Malorych. Doprawdy, czyŜ mógł sobie wyobra- zić coś piękniejszego niŜ taka właśnie propozycja, od tej wła- śnie damy? Kochał się w niej nieprzytomnie od chwili, gdy ujrzał ją po raz pierwszy rok temu, w czasie wakacji. Nie zwróciła wtedy na niego uwagi. Ale teraz miał juŜ szkołę za sobą i jako męŜ- czyzna dwudziestojednoletni był panem samego siebie. Kto wie, mógłby nawet zamieszkać we własnym domu, gdyby mu przyszła na to ochota i poprosić pewną damę o rękę. Och, jak cudownie być człowiekiem pełnoletnim! Panna Clare takŜe rozwaŜała kwestię wieku. Miała juŜ dwadzieścia lat i na sam dźwięk tych słów czuła rosnące przeraŜenie. To był juŜ jej trzeci sezon, a tymczasem nie dość, Ŝe nie zdobyła męŜa, ale nawet nikt się jej jeszcze nie oświadczył! Otrzymała wprawdzie kilka propozycji, ale Ŝad- na z nich nie pochodziła od człowieka, którego mogłaby po- traktować powaŜnie. Och, nikt nie powiedziałby, Ŝe była nie- ładna, miała jasne włosy, jasną cerę, jasne wszystko. I tu wła- śnie krył się problem. Była po prostu... ładna. Jednak daleko 18

jej było do olśniewającej urody kuzynki Reginy i najwyraź- niej Clare traciła wszelki blask w jej obecności. Tymczasem jak na złość juŜ drugi sezon musiała pojawiać się w jej towa- rzystwie. Clare nie potrafiła ukryć irytacji. Kuzynka powinna była juŜ dawno wyjść za mąŜ. Miała dziesiątki propozycji. I nawet nie moŜna było powiedzieć, Ŝe się nie stara. Wydawało się, Ŝe cze- ka na ślub równie niecierpliwie jak sama Clare. A jednak za kaŜdym razem coś stawało na przeszkodzie i wszystkie pro- pozycje, jedną po drugiej, spotykał ten sam smutny los. Nawet wielka wyprawa do Europy w minionym roku nie przyniosła jej męŜa. Regina wróciła w ubiegłym tygodniu do Londynu i wciąŜ wypatrywała odpowiedniego kandydata. Tymczasem w tym roku Clare musiała się liczyć z konku- rencją swojej własnej siostry, Diany. Niespełna osiemnasto- letnia, powinna zaczekać jeszcze rok na swój debiut. Jednak rodzice uznali, Ŝe Diana jest juŜ wystarczająco dorosła, Ŝeby wejść w świat. Niemniej, w wyraźnych słowach zabroniono jej wszelkich powaŜnych myśli o młodych męŜczyznach. Była za młoda na małŜeństwo, ale poza tym mogła się bawić, ile dusza zapragnie. Co gorsza, za rok rodzice wypuszczą w świat jej młodszą siostrę, dziś piętnastoletnią Amy, pomyślała Clare z rosnącą irytacją. JuŜ to widziała oczami wyobraźni! Jeśli do tego czasu nie znajdzie męŜa, będzie musiała w przyszłym roku rywa- lizować zarówno z Dianą, jak i z Amy. Och, z tymi swoimi ciemnymi włosami - rzadkość w rodzinie Malorych - Amy była nie mniej atrakcyjna niŜ Regina. Clare czuła, Ŝe musi zna- leźć męŜa za wszelką cenę juŜ w tym roku. Clare nawet się nie domyślała, jak bardzo podobne myśli prześladują jej piękną kuzynkę. Regina Ashton wpatrywała się w swoje odbicie w lustrze, podczas gdy pokojówka, Meg, starała się ułoŜyć jej długie czarne włosy w modną fryzurę i ukryć ich długość. Regina nie widziała jednak ani swoich lekko skośnych oczu o barwie kobaltowego błękitu, ani peł- nych, lekko odętych warg, ani moŜe nieco zbyt jasnej cery, podkreślającej jeszcze bardziej czerń kruczoczarnych wło- sów i długich rzęs. Widziała męŜczyzn, legiony paradują- cych przed nią męŜczyzn - Francuzów, Szwajcarów, Austria- ków, Włochów, Anglików - i zastanawiała się, czemu jeszcze nie jest kobietą zamęŜną. Z pewnością nikt nie moŜe zarzucić jej, Ŝe nie próbowała. Prawdę mówiąc, Reggie, jak ją zawsze nazywano, cierpiała na kłopotliwy nadmiar kandydatów do swojej ręki. Co naj- mniej o kilkunastu z nich mogłaby powiedzieć, Ŝe na pewno byłaby z nimi szczęśliwa. Jeszcze więcej było tych, o których sądziła, Ŝe jest w nich zakochana. Równie wielu było takich, którzy nie mieli szans tylko ze względu na jakieś doprawdy drobne przeszkody. Przy czym ci, o których sądziła, Ŝe nadają się doskonale, nie znajdowali uznania w oczach jej wujów. Och, szczęście posiadania czterech wujów, którzy kochali ją do szaleństwa! Naturalnie, ona takŜe wielbiła ich wszystkich bezgranicznie. Jason, obecnie męŜczyzna czterdziestopięcio- letni, był od szesnastego roku Ŝycia głową rodu, biorąc na siebie odpowiedzialność za los trzech młodszych braci i jedynej siostry, matki Reggie. Swoje poczucie obowiązku traktował bardzo powaŜnie, czasami nawet zbyt powaŜnie. Stanowił prawdziwe uosobienie powagi. Edward był jego dokładnym przeciwieństwem: pogodny, jo- wialny, cenił przyjemności Ŝycia i nie próbował nikomu niczego narzucać. Był o rok młodszy od Jasona i w wieku lat dwu- dziestu trzech poślubił ciotkę Charlottę. Miał pięcioro dzieci, trzech chłopców i dwie dziewczynki. Jego środkowy syn, dzie- więtnastoletni kuzyn Travis, rówieśnik Reggie, był, obok jedy- nego syna wuja Jasona, jej odwiecznym towarzyszem zabaw. Melissa, matka Reggie, była znacznie młodsza od swoich star- szych braci, prawie o siedem lat. Dwa lata po niej urodził się James. James był rodzinnym buntownikiem. Jako jedyny z braci rzucił wyzwanie wszelkim regułom społecznego konwenansu i poszedł własną drogą. Miał teraz trzydzieści pięć lat, ale w rodzinnym gronie nie naleŜało nawet wymieniać jego imienia. Jason i Edward zachowywali się wręcz, jak gdyby nigdy nie istniał. Jednak Reggie kochała go nie mniej niŜ pozosta- 21

łych wujów, mimo okropnych grzechów, jakie miał na sumie- niu. Tęskniła za nim boleśnie, zmuszona spotykać się z nim potajemnie. W ciągu minionych dziewięciu lat widziała go za- ledwie sześciokrotnie, ostatni raz ponad dwa lata temu. Szczerze mówiąc, jej ulubionym wujem był jednak Antho-ny. Podobnie jak Amy, Regina i jej matka, miał ciemne włosy i kobaltowe oczy odziedziczone po praprababce, o której szeptano, Ŝe była Cyganką. Oczywiście nikt w rodzinie nie ośmieliłby się komentować tego skandalicznego faktu. Uwielbiała go zapewne dlatego, Ŝe oboje mieli dość niefrasobliwe usposobienie. Trzydziestoczteroletni Anthony, najmłodszy z braci, odgry- wał w jej Ŝyciu rolą bardziej starszego brata niŜ wuja. Co za- bawne, cieszył się takŜe złą sławą największego kobieciarza i rozpustnika od czasu, gdy jego brat James porzucił uroki Londynu. O ile jednak James potrafił być bezwzględny, co upodabniało go do Jasona, Anthony pod pewnymi względami przypominał Edwarda. Potrafił podbijać serca samym swoim nieodpartym wdziękiem. Zupełnie nie dbał o to, co ludzie o nim powiedzą, choć na swój własny sposób starał się spra wić przyjemność kaŜdemu, na kim mu zaleŜało. Reggie się uśmiechnęła. Mimo niezliczonych kochanek i najdziwniejszych przyjaźni, mimo aury skandalu otaczającej nieodłącznie jego imię, mimo pojedynków i szalonych zakła dów, Anthony, gdy o nią chodziło, potrafił być wprost nie zrównanym, uroczym hipokrytą. Za jedno niewłaściwe spoj rzenie w jej kierunku był gotów wyzwać swoich nie mniej ze psutych przyjaciół do walki na bokserskim ringu. Nawet naj bardziej rozpustni bywalcy salonów nauczyli się w jej obec ności głęboko skrywać swoje myśli, zadowalając się zgoła nie winną konwersacją. Gdyby wuj Jason dowiedział się kiedykol wiek, Ŝe znalazła się w tym samym pomieszczeniu, co niektó rzy osławieni kobieciarze, jakich spotykała u Anthony'ego, niechybnie polałaby się krew - Tony'ego w pierwszej kolej ności. Ale Jason nigdy się o tym nie dowiedział, a Edward, choć podejrzewał to i owo, nie był człowiekiem równie suro wych zasad. Wszyscy czterej wujowie traktowali ją bardziej jak córkę niŜ siostrzenicę, poniewaŜ wychowywali ją od drugiego roku Ŝycia, po śmierci jej rodziców. Od szóstego roku Ŝycia do- słownie dzielili się jej towarzystwem. Edward w tym czasie zamieszkał juŜ w Londynie, podobnie jak James i Anthony. Wszyscy trzej straszliwie pokłócili się z Jasonem, który chciał koniecznie zatrzymać ją na wsi. W końcu ustąpił i zgodził się, Ŝeby sześć miesięcy w roku spędzała z Edwardem, gdzie mogła teŜ częściej widywać swoich młodszych wujów. Kiedy miała jedenaście lat, Anthony uznał, Ŝe jest juŜ wy- starczająco dorosły, Ŝeby i on mógł gościć ją u siebie. Starsi bracia zgodzili się, by spędzała u niego letnie miesiące, wolne od nauki. Co roku Anthony z radością zamieniał więc latem swoje kawalerskie mieszkanie w prawdziwy dom, co było tym łatwiejsze, Ŝe wraz z Reginą wprowadzała się jej pokojówka, piastunka i guwernantka. Anthony i Reggie dwa razy w tygodniu podejmowali na obiedzie Edwarda i jego rodzinę. Niemniej, uroki rodzinnego Ŝycia nigdy nie wzbudziły u Anthony'ego tęsknoty za małŜeństwem. Pozostał kawalerem. Od chwili jej towarzyskiego debiutu nakazy konwenansu zabraniały jej u niego mieszkać, toteŜ widywała go teraz sporadycznie. Ach tak, pomyślała, wkrótce wyjdzie za mąŜ. Osobiście wo- lałaby jeszcze przez kilka lat nie myśleć o małŜeństwie i po prostu cieszyć się Ŝyciem, ale taka była wola jej wujów. Uznali, Ŝe nade wszystko pragnie znaleźć odpowiedniego męŜa i załoŜyć rodzinę. Bo czyŜ nie o tym marzą wszystkie młode panny? Odbyli nawet w tej sprawie wielką naradę rodzinną, jednak choć przekonywała ich gorąco, Ŝe nie czuje się jeszcze gotowa do opuszczenia rodziny, ich dobre intencje przewaŜyły wszystkie jej protesty i ostatecznie uległa. Od tej tej chwili, poniewaŜ kochała ich wszystkich bardzo, starała się, jak mogła, by zaspokoić ich oczekiwania. Przed- stawiała, jednego po drugim, kandydatów do swojej ręki, ale któryś z jej wujów zawsze znajdował w nich jakąś wadę. Po- szukiwania kontynuowała w trakcie podróŜy po Europie, jed- nak z czasem ogarnęło ją coraz większe zmęczenie tą koniecz- 22

nością szacowania krytycznym okiem kaŜdego młodego męŜ- czyzny, jakiego los postawił na jej drodze. Nie mogła się z ni- kim zaprzyjaźnić. Nie mogła się cieszyć Ŝyciem. KaŜdemu na- potkanemu kawalerowi naleŜało się przede wszystkim uwaŜ- nie przyjrzeć, by ocenić, czy stanowi dobry materiał na męŜa. Czy to moŜe ten jedyny, który znajdzie uznanie u wszystkich jej wujów? Powoli zaczęła nabierać przekonania, Ŝe taki męŜczyzna w ogóle nie istnieje i rozpaczliwe zapragnęła uwolnić się od tych obsesyjnych poszukiwań. Chciała zobaczyć się z wujem Tonym, jedynym, który mógł ją zrozumieć i wstawić się za nią u wuja Jasona. Ale w chwili jej przyjazdu do Londynu Tony był z wizytą u przyjaciela na wsi i wrócił dopiero wczo- raj wieczorem. Reggie dwukrotnie poszła go odwiedzić w ciągu dnia, ale za kaŜdym razem był poza domem, więc zostawiła mu kar- teczkę. Na pewno juŜ ją dostał. Dlaczego więc nie przyjeŜdŜa? W tej samej chwili usłyszała odgłosy powozu, który zatrzy- mał się przed domem. Roześmiała się radośnie, melodyjnie. - Nareszcie! - Co takiego? - spytała Meg. - Jeszcze nie skończyłam. PrzecieŜ wiesz, jak trudno ułoŜyć te twoje włosy. Ciągle mówię, Ŝe powinnaś je skrócić. Oszczędziłabyś czasu mnie i sobie. - Nie martw się, Meg, - Reggie podskoczyła do góry, aŜ kilka spinek wysunęło się na podłogę. - Wujek Tony przyje chał. - Zaraz, zaraz, a gdzie to się wybierasz, moja panno, w ta kim stroju? - W głosie Meg zabrzmiało prawdziwe oburze nie. Ale Reggie juŜ nie słuchała i nie zwaŜając na nic wybiegła z pokoju, nie bacząc na gromki okrzyk „Regino Ashton!", któ- rym Meg daremnie usiłowała przywołać ją do rozsądku. Do- piero gdy dobiegła do schodów prowadzących do głównego holu, zorientowała się, jak bardzo niekompletna jest jej garde- roba. Schowała się szybko za rogiem, zdecydowana nie ru- szyć się stąd, dopóki nie usłyszy głosu ulubionego wuja. Jed- nak do jej uszu dobiegł głos młodej kobiety. Niepewnie wyj- rzała i ku swemu wielkiemu rozczarowaniu zobaczyła, Ŝe lo- kaj wpuszcza do środka młodą damę, nie wuja Tony'ego. W przybyłej rozpoznała lady.... och, nie mogła przypomnieć sobie jej nazwiska, ale poznała ją kilka dni temu w Hyde Par- ku. A niech to! Gdzie, u licha, podziewa się ten Tony? W tym momencie Meg zdecydowanym ruchem pociągnęła ją z powrotem do pokoju. Meg pozwalała sobie na wiele, to prawda, ale nie ma się czemu dziwić, skoro była z Reggie rów- nie długo jak jej piastunka Tess, czyli od niepamiętnych cza- sów. - Kto by pomyślał, Ŝe kiedykolwiek zobaczę tak skanda liczne zachowanie w twoim wykonaniu! śeby stać w samej bieliźnie na korytarzu! - Meg łajała Reggie, sadowiąc ją z po wrotem na taborecie przed niewielką toaletką. - Chyba uczy łyśmy cię lepszych manier, panienko. - Myślałam, Ŝe to wujek Tony. - To Ŝadne wytłumaczenie. - Wiem, ale muszę się z nim koniecznie zobaczyć dziś wie czór. Wiesz dlaczego, Meg. Tylko on moŜe mi pomóc. Napi sze do wuja Jasona i będę miała wreszcie chwilę wytchnienia. - A co niby miałby powiedzieć markizowi? Jak ma go prze konać? Reggie uśmiechnęła się radośnie. - Zamierzam im zaproponować, Ŝeby sami znaleźli dla mnie męŜa. Meg z westchnieniem pokręciła głową. - Nie będzie ci w smak mąŜ, którego ci znajdą, dziewczy no. - Być moŜe. Ale nie mam juŜ na to wszystko siły - powie działa zdecydowanie. — Oczywiście, wspaniale byłoby same mu wybrać męŜa, ale dość szybko zorientowałam się, Ŝe mój wybór nie ma Ŝadnego znaczenia, jeśli kandydat nie znajdzie aprobaty w ich oczach. Od roku nic innego nie robię, tylko szukam męŜa. Te wszystkie bale i rauty przyprawiają mnie juŜ o ból głowy. A przecieŜ jeszcze rok temu nie uwierzyłabym, Ŝe do tego dojdzie. Przeciwnie, nie mogłam się doczekać pierwszego balu. 14

- To zrozumiale, kochanie. - Meg starała się złagodzić jej rozŜalenie. - Chcę tylko, Ŝeby wujek Tony zrozumiał mnie i pomógł, to wszystko. PrzecieŜ nie pragnę wiele. Chcę tylko pojechać na wieś i znów zakosztować spokojnego Ŝycia - z męŜem albo bez męŜa. Gdybym trafiła dziś na właściwego człowieka, poślubi łabym go choćby jutro. Jestem naprawdę gotowa na wszystko, byleby wyrwać się z tego zamętu Ŝycia towarzyskiego. Nieste ty, wiem, Ŝe to tylko marzenie, a jeśli tak, to najlepszym roz wiązaniem będzie oddać sprawę znalezienia właściwego kan dydata w ręce wujów. Trochę ich znam i mogę przysiąc, Ŝe zaj mie im to ładne parę lat. Wiesz, Ŝe w niczym nie potrafią dojść do zgody. A ja tymczasem pojadę do domu, do Haverston. - Nie rozumiem, co takiego miałby zrobić wuj Anthony. PrzecieŜ nie boisz się markiza. Jeśli tyko zechcesz, potrafisz go sobie owinąć wokół małego palca. CzyŜbyś o tym zapo mniała? Po prostu opowiedz mu, jak bardzo jesteś nieszczęśli wa, a on juŜ... - Nie mogę! - zawołała Reggie stłumionym głosem. - Ni gdy nie pozwolę na to, Ŝeby wujek Jason pomyślał, Ŝe jestem przez niego nieszczęśliwa. Nigdy by sobie tego nie wybaczył! - Jesteś za dobra dla innych, ot co, moja gołąbeczko - po wiedziała Meg z lekkim wyrzutem. - I co teraz zrobisz? Wo lisz dalej się tak męczyć? - Nie. Właśnie dlatego chcę, Ŝeby to wujek Tony napisał najpierw do wuja Jasona. Bo jeśli odrzuci propozycję, która wyjdzie od Tony'ego, będę wiedziała, Ŝe ten plan jest nie do przyjęcia i postaram się wymyślić coś innego. - No cóŜ, na pewno zobaczysz lorda Anthony'ego na balu dziś wieczorem. - Nic z tego. On nienawidzi balów. Nie pójdzie na bal za Ŝadne skarby świata. Nawet dla mnie. A niech to! Pewnie bę dę musiała poczekać z tym do jutra rana. Meg ściągnęła brwi i odwróciła wzrok. - O co chodzi? - spytała Reggie z naciskiem. - Czy wiesz coś, czego ja nie wiem? Meg wzruszyła ramionami. - Nie... tylko tyle, Ŝe lord Anthony pewnie rano wyjedzie i nie będzie go przez kilka dni. Musisz poczekać do jego po wrotu. - Skąd wiesz, Ŝe wyjeŜdŜa? - Usłyszałam, jak lord Edward mówił do Ŝony, Ŝe markiz wezwał lorda Anthony'ego na dywanik. Pewnie lord Anthony znowu napytał sobie biedy i markiz postanowił przemówić mu do rozsądku. - Nie! - wykrzyknęła Reggie z nutą zawodu. - Chyba nie powiesz, Ŝe juŜ wyjechał? - Nie, nie sądzę. - Meg uśmiechnęła się. - Ten nicpoń wca le nie pali się do spotkania ze starszym bratem. Jestem pew na, Ŝe będzie się starał odwlec wyjazd. - A więc muszę się z nim zobaczyć jeszcze dziś wieczór. Doskonale się składa. Łatwiej mu będzie przekonać wuja Ja sona osobiście niŜ za pomocą listu. - Ale przecieŜ nie moŜesz teraz pobiec do domu lorda An- thony'ego - zaprotestowała Meg. - Zaraz trzeba jechać na bal. - PomóŜ mi szybko załoŜyć suknię. Tony mieszka tylko kilka przecznic dalej. Wezmę powóz i wrócę z powrotem, za nim moi kuzyni zdąŜą się przygotować. Kiedy jednak kilka minut później zbiegała po schodach, oka- zało się, Ŝe jej kuzyni są juŜ dawno gotowi i wszyscy czekają tylko na nią. Trochę to krzyŜowało jej szyki, ale nie zamierzała dać za wygraną. Wchodząc do salonu, odciągnęła na bok naj- starszego kuzyna, posyłając pozostałym promienny uśmiech. - Marshall, naprawdę bardzo mi przykro, Ŝe cię o to pro szę, ale muszę jeszcze gdzieś na chwilę pojechać. - Co? Reggie poprosiła go szeptem, ale zdziwił się tak głośno, Ŝe wszystkie spojrzenia zwróciły się w ich stronę. Westchnęła. - Szczerze mówiąc, Marshall, nie musisz zachowywać się tak, jakbym poprosiła cię Bóg wie o co. Zdając sobie sprawę z tego, Ŝe wszyscy na nich patrzą, Mar- shall, przeraŜony chwilową utratą panowania na sobą, zebrał całą godność i oświadczył najbardziej rozsądnym tonem, na jaki potrafił się zdobyć: 2.6 2.7

- Czekamy na ciebie juŜ od dziesięciu minut, a ty propo nujesz nam, Ŝebyśmy jeszcze trochę poczekali? Reggie usłyszała trzy oburzone westchnienia. Nie patrząc w stronę pozostałych kuzynów, dodała: - Nie prosiłabym, gdyby to nie było konieczne, Marshall. Nie zajmie mi to więcej niŜ pół godziny... och, z pewnością nie więcej niŜ godzinę. Muszę się spotkać z wujem Anthonym. - Nie, w Ŝadnym wypadku! - Diana rzadko podnosiła głos. - Jak moŜesz być tak nierozsądna, Reggie? To coś zupełnie nowego. Przez ciebie się spóźnimy! JuŜ powinniśmy wyjechać. - Akurat. Chyba nie chcecie zjawić się tam jako pierwsi? - Nie chcemy takŜe przyjechać jako ostatni. - Clare powie działa to lekko rozdraŜnionym tonem. - Bal rozpoczyna się za pół godziny i akurat tyle zajmie nam dojazd na miejsce. Cie kawe, co to za nie cierpiąca zwłoki sprawa, Ŝe musisz natych miast zobaczyć wuja Anthony'ego? - To sprawa osobista, która nie moŜe zaczekać. Jutro z sa mego rana wuj wyjeŜdŜa do Haverston. Jeśli teraz do niego nie pojadę, nie będę miała okazji z nim porozmawiać. - Tylko do jego powrotu - odparła Claire. - Czemu nie mo Ŝesz zaczekać do jego przyjazdu? - Bo nie mogę. - Patrząc na zgodny opór kuzynek oraz równie podekscytowane oblicze jeszcze jednej damy, której nazwiska nie mogła sobie przypomnieć, Reggie dała za wygra ną. - Dobrze, w porządku. Zadowolę się wynajętym powozem albo lektyką. Marshall, proszę tylko, Ŝebyś posłał szybko któ regoś z lokajów. Jak skończę, dołączę do was na balu. - Wykluczone. Marshall był wyraźnie zirytowany. Cały ten pomysł był bar- dzo w stylu jego kuzynki, która znowu usiłowała wciągnąć go w jakąś kabałę, a potem on, jako najstarszy, będzie się musiał gęsto tłumaczyć. Nie, na Boga, nie tym razem. Wydoroślał juŜ i zmądrzał na tyle, by nie pozwolić jej powodować sobą tak łatwo, jak to było w przeszłości. Zdecydowanie odpowiedział: - Wynajęty powóz? Wieczorem? Dobrze wiesz, Ŝe to nie jest bezpieczne, Reggie. 18 - Travis moŜe pojechać ze mną. - Ale Travis takŜe nie ma na to ochoty. - Niedoszły towa rzysz podróŜy nie czekał z odpowiedzią. - I nie patrz tak na mnie tymi błękitnymi oczętami dziecka, Reggie. Ja takŜe nie mam ochoty spóźnić się na bal. - Travis, proszę. - Nie. Reggie powiodła spojrzeniem po tych wszystkich niemiłych twarzach. Nie zamierzała się poddać. - A więc dobrze. Wcale nie pójdę na bal. I tak od począt ku nie miałam na to ochoty. - O nie. - Marshall surowo pokręcił głową. - Znam cię zbyt dobrze, droga kuzynko. Ledwie odjedziemy, wymkniesz się z domu i pobiegniesz pieszo do wuja Anthony'ego. Ojciec chybaby mnie zabił. - Mam więcej rozsądku, niŜ myślisz, Marshall - powie działa kwaśno. - Wyślę Tony'emu liścik i zaczekam, aŜ sam tu po mnie przyjedzie. - A co będzie, jeśli nie przyjedzie? - zauwaŜył Marshall trzeźwo. - Ma ciekawsze zajęcia niŜ biegać na twoje zawoła nie. MoŜe go nawet nie być w domu. Nie. Jedziesz z nami, i to jest moja ostateczna decyzja. - Nie pojadę! - Pojedziesz! - MoŜe skorzystać z mojego powozu. - Oczy wszystkich zwróciły się w stronę młodej damy. - Mój woźnica i foryś słu Ŝą u mnie od lat. MoŜna im całkowicie zaufać, Ŝe zawioząją bezpiecznie we wspomniane miejsce, a potem na bal. Reggie obdarzyła ją promiennym uśmiechem. - AleŜ to cudowne! Jest pani naprawdę moim wybawie niem, lady...? - Eddington - dopowiedziała dama. - Spotkałyśmy się juŜ kilka dni temu. - Tak, w parku, pamiętam. Niestety spotykam ostatnio ty lu ludzi, Ŝe zaczynam zapominać ich imiona. Doprawdy nie wiem, jak pani dziękować. - To nic wielkiego. Miło mi, Ŝe mogę być pomocna. 29

Selena istotnie była szczęśliwa. Na miłość boską, była go- towa uczynić niejedno, byleby wreszcie udali się na ten bal. Nie dość, Ŝe musiała przystać na towarzystwo Marshalla Ma-lory'ego w roli eskorty na najwaŜniejszy bal sezonu - bo tylko on jako jedyny z kilkunastu męŜczyzn, do których wysłała liściki tego ranka, nie odpowiedział odmownie pod jakimś uprzejmym pretekstem, i choć młodszy od niej, mógł odegrać rolę ostatniej deski ratunku - a tu jeszcze znalazła się w środku jakiejś niedorzecznej rodzinnej sprzeczki z powodu kaprysów tej pannicy. - Teraz, Marshall, juŜ na pewno nie moŜesz mi odmówić - oznajmiła Reggie. - Nie, myślę, Ŝe nie. - Z ociąganiem przyznał jej rację. - Ale pamiętaj, powiedziałaś pół godziny, kuzynko. Więc miej się na baczności i pilnuj, Ŝebyś znalazła się u Shepfordów, za nim ojciec zauwaŜy, Ŝe cię nie ma. W przeciwnym razie lepiej nie myśleć, co będzie i dobrze o tym wiesz. - Ale ja mówię serio, Tony! - zawołała Reggie, wpatrując się w niego przez całą długość salonu. - Jak moŜesz w to wąt pić? To sytuacja nadzwyczajna, Tony. - Jako jedyny z jej wu jów domagał się, by zwracała się do niego po imieniu. Najpierw musiała zaczekać dwadzieścia minut, zanim go dobudzono, poniewaŜ spędził cały dzień w klubie na piciu i grze w karty i po przyjściu do domu od razu się połoŜył. Ko- lejne dziesięć minut zajęło przekonywanie go, Ŝe mówi po- waŜnie. Obiecane trzydzieści minut minęło, zanim zaczęli właściwą rozmowę. Marshall ją zabije jak nic. - Daj spokój, kotku. JuŜ po tygodniu wiejskiego Ŝycia za tęsknisz za starym, dobrym Londynem. Jeśli chcesz trochę od- począć, powiedz Eddiemu, Ŝe jesteś chora, źle się czujesz, al- bo coś w tym rodzaju. A po kilku dniach spędzonych we wła- snym pokoju podziękujesz mi, Ŝe nie potraktowałem twojej prośby powaŜnie. - Cały miniony rok spędziłam na balach i rautach. - Reg gie nie rezygnowała. - A podczas podróŜy po Europie jeździ łam nie z kraju do kraju, ale z przyjęcia na przyjęcie. Ale na wet nie chodzi o to, Ŝe jestem juŜ zmęczona tym ciągłym wi rem zabaw, Tony. Bo z tym dałabym sobie jakoś radę. Nie mó wię teŜ, Ŝe chciałabym zaszyć się w Haverston na cały sezon. Wystarczy mi kilka tygodni, Ŝeby odzyskać siły. Tak napraw dę zabija mnie to polowanie na męŜa. Uwierz mi. - Nikt nie powiedział, Ŝe musisz poślubić pierwszego na potkanego kawalera, kotku. - Pierwszego? AleŜ ich były setki, Tony. Powinieneś wie dzieć, Ŝe juŜ nazywają mnie „zimną rybą". - Kto tak mówi, na Boga? - Och, przezwisko jest całkiem trafne. PrzecieŜ tak się wła śnie zachowywalam: zimno i odstręczająco. Nie mogłam ina czej, poniewaŜ nie chciałam dawać komuś nadziei, jeśli jej nie było. - O czym ty, u licha, mówisz? - zapytał szorstko. - JuŜ na długo przed końcem minionego sezonu wynajęłam sir Johna Dodsley'a. - Tego starego rozpustnika? Wynajęłaś go? Do czego? - śeby spełniał rolę mojego, nazwijmy to, doradcy. Ten sta ry, jak o nim mówisz, rozpustnik nie dość, Ŝe zna wszystkich, to jeszcze wie o nich to, co wiedzieć naleŜy, Kiedy więc oka zało się, Ŝe szósty powaŜny kandydat do mojej ręki nie speł nia waszych oczekiwań, uznałam, Ŝe nie ma sensu niepotrzeb nie naraŜać siebie i innych młodych męŜczyzn na te wszyst kie uczuciowe perturbacje. Za stosowną opłatą Dodsley cho dził na wszystkie bale i przyjęcia, w których brałam udział. Je go zadanie polegało na sporządzeniu listy ewentualnych wad kaŜdego kandydata, które mogą wzbudzić wasze zastrzeŜenia i niemal przy kaŜdym młodym człowieku, jakiego spotyka łam, Dodsley kręcił przecząco głową. Oszczędziłam sobie

dzięki temu straty czasu i wielu rozczarowań, ale dorobiłam się zgrabnego przezwiska. DłuŜej juŜ tak nie mogę, Tony. Jeśli zadowolę Jasona, ty jesteś zdegustowany. Jeśli tobie się podoba kandydat, Edward kręci nosem. Bogu dzięki, nie ma tu wuja Jamesa, bo teŜ wtrąciłby swoje trzy grosze. Nie ma takiego człowieka na ziemi, który zadowoliłby was wszystkich. - To jakiś absurd - zaprotestował. - Mogę od ręki wymie nić kilkunastu, którzy świetnie by się nadali. - Naprawdę? - spytała łagodnie. - Czy naprawdę, chcesz, Ŝebym poślubiła któregoś z nich? Zrobił naburmuszoną minę, po czym nagle uśmiechnął się szeroko. - Nie, nie sądzę. - A więc rozumiesz teraz, na czym polega moje nieszczę ście? - Ale czy rzeczywiście chcesz wyjść za mąŜ, kotku? - Oczywiście, Ŝe chcę. I jestem pewna, Ŝe będę szczęśliwa z męŜczyzną, którego ty i twoi bracia dla mnie znajdziecie. - Co? - spojrzał gniewnie. - O nie. Nic z tego. Nie chcesz chyba złoŜyć takiej odpowiedzialności ma moje barki, Reg- gie? - A więc dobrze - zgodziła się skwapliwie. - Pozostawimy to wujowi Jasonowi. - Nie mów głupstw. Wydałby cię za tyrana, takiego same go jak on sam. - Daj spokój, Tony, wiesz, Ŝe to nieprawda. - Uśmiechnę ła się. - Mniej więcej - mruknął. - Sam widzisz. Przynajmniej nie musiałabym ciągle anali zować wad i zalet kaŜdego napotkanego męŜczyzny. Chcę znowu móc się bawić, rozmawiać z męŜczyzną, nie zastana wiając się, jak wypadnie w waszych oczach albo tańczyć, nie traktując kaŜdego partnera jako potencjalnego materiału na męŜa. Doszło do tego, Ŝe na widok męŜczyzny, który mi się podoba, zastanawiam się, czy powinnam go poślubić. Czy po trafię go pokochać. Czy byłby dla mnie równie dobry i czuły jak... - urwała i zaczerwieniła się. - Jak? - Och, dobrze wiesz. - Westchnęła. - Porównuję kaŜdego męŜczyznę do ciebie i twoich braci. Nic na to nie poradzę. Czasem wręcz chciałabym, Ŝebyście nie kochali mnie aŜ tak mocno. Strasznie mnie rozpieściliście. I teraz chcę, Ŝeby mój mąŜ stanowił połączenie was wszystkich. - BoŜe, co myśmy ci zrobili, dziewczyno? Widać było, Ŝe zaraz wybuchnie śmiechem i Reggie zdener- wowała się nie na Ŝarty. - Myślisz, Ŝe to takie śmieszne, tak? Ciekawa jestem, jak ty byś sobie poradził na moim miejscu. Jeśli mnie nie uwolni cie od tej udręki, przysięgam, Ŝe poszukam wuja Jamesa i po proszę, Ŝeby zabrał mnie ze sobą. Anthony spowaŜniał w mgnieniu oka. ChociaŜ był najbar- dziej zŜyty z Jamesem, nawet on nie mógł wybaczyć bratu tamtej eskapady. - Nawet o tym nie wspominaj, Reggie - powiedział ostrze gawczym tonem. - Nie wiesz, co mówisz. Wciąganie do tego Jamesa tylko pogorszyłoby sytuację. Reggie nie dała za wygraną. - A więc powiesz wujowi Jasonowi, Ŝe chcę na trochę wró cić do domu? śe mam dosyć szukania męŜa i Ŝe poczekam, aŜ wszyscy trzej zgodzicie się, kogo mam poślubić? - Do diaska, Reggie, Jasonowi ten pomysł wcale się nie spodoba, tak zresztąjak mnie. Musisz sama wybrać kogoś, ko go pokochasz. - Próbowałam. Zapadło niezręczne milczenie. Anthony rzucił jej chmurne spojrzenie. - Lord Medhurst był nadętym osłem! - CzyŜbym o tym nie wiedziała? Tak, tak właśnie sądziłam. I widzisz, ile zostało z mojej miłości. - Mogłabyś wyjść za Newela, gdyby Eddie nie był przeko nany, Ŝe będzie okropnym ojcem. Tony nadal patrzył na nią ponuro. - O, wuj Edward bez wątpienia miał rację. I znów, widzisz, ile zostało z mojej miłości. 33

- Naprawdę potrafisz zepsuć człowiekowi humor, kotku. Chcieliśmy tylko twojego dobra. - Wiem o tym i za to was kocham. Ale właśnie dlatego uwaŜam, Ŝe pokocham człowieka, którego wszyscy trzej zgod nie uznacie za doskonałego kandydata na męŜa dla mnie. - CzyŜby? - Uśmiechnął się szeroko. - Nie jestem taki pew ny. Jeśli Jason w ogóle przystanie na ten pomysł, zrobi wszystko, Ŝeby znaleźć kogoś, kto w niczym nie będzie do mnie podobny. Wiedziała, Ŝe się z nią droczy. Jeśli ktoś na pewno nie chciałby się zgodzić, Ŝeby wyszła za człowieka, który przypo- minałby Tony'ego, to właśnie sam Tony. Roześmiała się. - CóŜ, zawsze moŜesz nawrócić mojego męŜa, Tony, byle bym wreszcie go miała. Percival Alden z radosnym okrzykiem triumfu powściągnął wodze konia, gdy dojechali wreszcie do końca Green Park, po stronie Piccadilly. - Jesteś mi winien dwadzieścia funtów, Nick! - zawołał przez ramię do nadjeŜdŜającego za nim wicehrabiego. Nicho- las Eden rzucił mu wyjątkowo gniewne spojrzenie. Ruszyli kłusem po okręgu, Ŝeby dać koniom odpocząć po wyczerpującej gonitwie. Przez całe popołudnie grali w karty w klubie Boodles i przy wyjściu Percy mimochodem wspo- mniał o swoim nowym ogierze. Nicholas, nieźle juŜ wstawio- ny, ochoczo przyjął zakład. Kazali przyprowadzić konie. - Do diabła, mogliśmy obaj skręcić kark - rzekł rozsądnie Nicholas, chociaŜ był tak pijany, Ŝe prawie widział podwój nie. - Na drugi raz przypomnij mi, Ŝebym się nie dał na to na mówić, dobrze? Percy roześmiał się tak głośno, Ŝe omal nie spadł z konia. 34 - Jak gdyby ktokolwiek mógł ci przeszkodzić, kiedy sobie wbijesz coś do głowy, zwłaszcza po pijanemu. Ale nic się nie martw, stary. Jutro rano prawdopodobnie w ogóle nie będziesz pamiętał o tych szaleństwach, a nawet jeśli coś sobie przypo mnisz, to nie uwierzysz swojej pamięci. Gdzie, u licha, był ten księŜyc, kiedy go potrzebowaliśmy? Nicholas spojrzał na srebrny krąŜek, który właśnie wyłonił się zza chmur. Kręciło mu się w głowie. A niech to diabli! Wyścig powinien go nieco otrzeźwić. Z pewnym wysiłkiem skupił wzrok na przyjacielu. - Ile chcesz za to zwierzę, Percy? - Nie jest na sprzedaŜ. Wygram dzięki niemu sporo wyści gów. - Ile? - powtórzył Nicholas uparcie. - Dałem za niego dwieście pięćdziesiąt, ale... - Trzysta. - Nie sprzedaję go. - Czterysta. - Daj spokój, Nick. - Pięćset. - Przyślę go z rana. Nicholas uśmiechnął się z zadowoleniem. - Powinienem poczekać do tysiąca. - Percy był nie mniej zadowolony. - Ale i tak wiem, gdzie kupić jego brata za dwie ście pięćdziesiąt. W końcu nie chciałbym cię wykorzystywać. Nicholas się roześmiał. - Marnujesz swój talent, Percy. Powinieneś handlować końskim mięsem na Smithfield. - Miałbym dać mojej matce jeszcze jeden powód do tego, Ŝeby przeklinała dzień, w którym przyszedłem na świat? Nie, dziękuję uprzejmie. Wolę raczej pozostać przy starych rozryw kach, no, najwyŜej zarobić czasem okrągłą sumkę na takich napaleńcach jak ty. Poza tym to o wiele zabawniejsze. A pro pos rozrywek. Czy nie miałeś przypadkiem pokazać się dzi siaj wieczorem na balu u Shepfordów? - A niech to wszyscy diabli - warknął Nicholas, tracąc ca ły dobry humor. - śe teŜ musiałeś mi o tym przypomnieć! 35

- Mój dzisiejszy dobry uczynek. - Nawet nie zbliŜyłbym się do tego przeklętego miejsca, gdyby nie to, Ŝe muszę nieco przyciąć skrzydełek mojej pta szynie. - Przetrzepała ci piórka, co? - Uwierzysz, Ŝe wpadła na pomysł, by wzbudzić we mnie zazdrość? - spytał z oburzeniem. - Zazdrość? W tobie? - prychnął Percy. - O, wiele bym dał, Ŝeby doŜyć takiego dnia, jak mi Bóg miły, - Pojedź ze mną, a zobaczysz niezłe przedstawienie. Za mierzam się naprawdę przyłoŜyć, zanim skończę z łady E. - powiedział Nicholas posępnie. - Nie chcesz chyba wyzwać nieszczęśnika? - Dobry BoŜe, z powodu kobiety? Oczywiście, Ŝe nie. Rzecz w tym, Ŝeby ona tak właśnie pomyślała, gdy tymczasem ja dam mu swoje błogosławieństwo. Będzie miała dość czasu, Ŝeby gryźć paznokcie ze złości, poniewaŜ juŜ więcej mnie nie zoba czy. - To zupełnie nowy sposób postępowania. - Percy się roz marzył. - Będę musiał sam go wypróbować. Słuchaj, a moŜe to mnie mógłbyś dać to swoje błogosławieństwo? Mam na myśli lady E., to piękna kobieta, bez dwóch zdań. - Percy spojrzał w głąb ulicy. - A swoją drogą... czy to nie jej powóz tam stoi? W miejscu wskazanym przez przyjaciela Nicholas ujrzał znajomy pojazd w Ŝółto-zielone wzory. - To niemoŜliwe - wymamrotał. - Za nic nie spóźniłaby się na bal, a przecieŜ juŜ dawno się zaczął. - Nie znam nikogo innego, kto ma taki elegancki powóz - zauwaŜył Percy. - Sam myślałem, Ŝeby pomalować swój w ta kie kolory. Nicholas rzucił mu zdumione spojrzenie, po czym znowu spojrzał w stronę powozu. - Czy znamy kogoś, kto mieszka na tej ulicy? - zapytał. - Nikt nie przychodzi mi do głowy - zaczął Percy. - Ale zaraz, chwileczkę! Zdaje się, Ŝe wiem, czyja to rezydencja. Ten dom naleŜy do kogoś z rodziny młodego Malory'ego. Jak on się nazywa?... Wiesz. Nie ten wariat, który zniknął gdzieś przed laty, ale ten drugi, ten, który tak dobrze strzela, Ŝe nikt nie chce... Mam! Anthony, lord Anthony. Dobry Bo- Ŝe. Chyba nie sądzisz, Ŝe chodzi o niego? Nawet nie myśl, Ŝeby z nim zadzierać, Nick. Nicholas nie odpowiedział. Powoli, bardzo powoli wyjechał z parku i przejechał na drugą stronę ulicy. Jeśli to była Sele-na, znajdowała się dokładnie w miejscu, w którym, jak wiedziała, mógł ją zobaczyć, poniewaŜ co wieczór przejeŜdŜał tędy w drodze z klubu do domu. Akurat tego wieczoru wyjechali z parku niemal pod koniec Picadilly i gdyby Percy nie spostrzegł powozu, Nicholas mógł go przeoczyć. Ale teraz roznosiła go ciekawość. Zastanawiał się, czy Selena siedzi w środku zamkniętego powozu i czeka, aŜ on przejedzie, nieświadoma, Ŝe znalazł się juŜ z drugiej strony? A moŜe nie udało jej się znaleźć nikogo, kto by jej towarzyszył na ten przeklęty bal i znowu postanowiła go tam zaciągnąć? NiemoŜliwe, Ŝeby znała wcześniej Anthony'ego Malory. Malory i jego kumple naleŜeli do zupełnie innego kręgu zdeklarowanych birbantów, którzy patrzyli z góry na resztę śmietanki towarzyskiej. Nicho- las przy całej zaszarganej reputacji nie miał szans znaleźć się w gronie tych utracjuszy. Jeśli jednak poznała gdzieś Malory'ego? Nawet wtedy nie ośmieliłaby się spotkać z nim akurat tego wieczoru. Za wiele dla niej znaczył bal u Shepfordów. Przez cały ostatni miesiąc nie mówiła o niczym innym. Jeśli jednak przyjechała tu na schadzkę z Malorym? Nicho- las zatrzymał się przy krawęŜniku trzy domy wcześniej. Percy podjechał do niego, wyraźnie zaniepokojony. - Słuchaj, mówiłem serio, a nie Ŝeby cię sprowokować - powiedział z powagą. - Chyba nie zamierzasz zrobić jakiegoś głupstwa, Nick? - Tak sobie właśnie myślę, Percy - powiedział z uśmie chem - Ŝe jeśli to jest lady E., to powinna zaraz stamtąd wyjść. - Skąd moŜesz wiedzieć? - Bal, Percy. MoŜe ostatecznie się spóźnić, ale za nic z nie- 36 37

go nie zrezygnuje, nie ona. A gdyby tak wcale tam nie dotarła? O tak, to by jej dobrze zrobiło, nawet bardzo dobrze. Kobieta nie powinna do tego stopnia zaprzątać sobie głowy głupstwami, Ŝeby zapomnieć o swoim męŜczyźnie. Trzeba jej wbić do głowy tę prostą prawdę, nie uwaŜasz? Jasno i wyraźnie. śeby na drugi raz nie popełniła tego samego błędu. - Montieth! Co knujesz, u diabła? - zapytał Percy, zanie pokojony nie na Ŝarty, Nicholas nie odpowiedział, całą uwagę skupiając na drzwiach, które otworzyły się właśnie w głębi ulicy. Rozpro- mienił się na widok Seleny Eddington, która ukazała się na schodach. Wprawdzie nie dostrzegł jej oczu przesłoniętych maseczką, którą poprawiała, unosząc ręce ku twarzy, ale te czarne włosy rozpoznałby wszędzie. Miała na sobie długą pe- lerynkę obszytą futerkiem, zapiętą pod szyją. Spod pelerynki rozchylonej na ramionach dostrzegł śliczną róŜową suknię. Wzdrygnął się. RóŜowa? To nie był jej ulubiony kolor. Ze wzgardą mówiła, Ŝe to barwa niewinności, a więc cechy, z którą poŜegnała się juŜ dawno i bez Ŝalu. Pomyślał, Ŝe postanowiła olśnić księŜnę Shepford swoją młodością. Odwróciła się w stronę męŜczyzny stojącego za jej plecami i Nicholas rozpoznał Anthony'ego Malory. Znał z widzenia bardzo dobrze tę przystoją twarz, spotykał go bowiem często w róŜnych klubach, choć nie rozmawiali ze sobą. Musiał przy- znać, Ŝe Malory był bardzo w guście Seleny. CóŜ, Ŝyczy jej jak najlepiej. Tyle Ŝe Malory był jeszcze bardziej zdeklarowanym miłośnikiem kawalerskiego stanu niŜ Nicholas i Selena nigdy nie zaciągnie go przed ołtarz. CzyŜby nie zdawała sobie z tego sprawy? Obserwował z rozbawieniem, jak objęła Malory'ego, a po- tem dała mu szybkiego całusa, Najwyraźniej nie wybierał się z nią na bal, poniewaŜ miał na sobie szlafrok. - I co, jak sądzisz? - spytał Percy z niepewnością w głosie, podjeŜdŜając nieco bliŜej. - Czy to jest lady E.? - Tak, to ona, a poniewaŜ powóz jest skierowany w tę stro nę, Percy, ja pojadę w przeciwną. Bądź tak miły i zablokuj mu drogę, Ŝeby nie mógł zawrócić, tak długo, jak tylko zdołasz. 38 - Do diabła, co zamierzasz zrobić? - Jak to co? Zabieram lady E. do domu. - Zaśmiał się. - Objadę ten kwartał, a potem przetnę Mayfair i wrócę z nią na Park Lane. Tam się spotkamy. - Niech cię wszyscy diabli, Nick! - zawołał Percy. - Prze cieŜ obok stoi Malory! - Tak, ale przecieŜ nie będzie mnie gonił po ulicy pieszo, prawda? A jeśli niedawno wstał z nią z łóŜka, nie ma przy so bie broni. MoŜe nawet spodoba mu się to przedstawienie. - Nie rób tego, Nick, Ale Nicholas był zbyt pijany, Ŝeby się dłuŜej zastanawiać. Ruszył w głąb ulicy, przyspieszając lekko tuŜ przed powozem. Wszyscy spojrzeli na niego zaskoczeni, gdy nagle zjechał z ulicy na chodnik między domem a powozem. Zwalniając na moment, chwycił Selenę, uniósł ją do góry i przełoŜył przez grzbiet konia. Piękna robota, pogratulował sobie. Na trzeźwo lepiej by te- go nie zrobił. Słyszał za sobą jakieś krzyki, ale nie zwolnił. Kobieta leŜąca w poprzek końskiego grzbietu takŜe zaczęła krzyczeć, ale szybko wetknął jej w usta jedwabną chusteczkę, a potem własnym fularem związał jej ręce w nadgarstkach. Wierciła się tak mocno, Ŝe omal nie zsunęła się z konia, ob- rócił ją więc i posadził przed sobą, a potem zarzucił jej pele- rynkę na głowę i mocno zawiązał. Zupełnie jak worek, pomy- ślał z satysfakcją. Roześmiał się, kiedy zniknęli za zakrętem i ruszyli w stronę Park Lane. - Wygląda na to, Ŝe nikt nas nie goni, moja droga. Pewnie twój woźnica Tovey mnie rozpoznał i wie, Ŝe jesteś w bez piecznych rękach. - Roześmiał się znowu, słysząc stłumione odgłosy dochodzące spod pelerynki. - Tak, wiem, Ŝe jesteś na mnie wściekła, Seleno. Ale na pocieszenie mogę ci powie dzieć, Ŝe będziesz mogła do woli dać upust swojej furii, kie dy cię wypuszczę -jutro rano. Znowu próbowała się uwolnić, ale juŜ po chwili zatrzymali się przed jego domem przy Park Lane. Percy Alden czekał na niego na skraju masywnego mroku Hyde Parku po drugiej stronie ulicy i tylko on widział, jak Nicholas zarzuciwszy so- 39

bie ładunek na ramię, wszedł do domu. Jego lokaj starał się udawać, Ŝe nie widzi w tym niczego niezwykłego. - Nawet nie próbowali cię ścigać - powiedział Percy, wchodząc za przyjacielem do środka. - To znaczy, Ŝe woźnica mnie rozpoznał. - Nicholas się za śmiał. - Prawdopodobnie zdąŜył juŜ do tej pory wyjaśnić Ma- lory'emu, Ŝe ja i ta dama jesteśmy przyjaciółmi. - WciąŜ jeszcze nie mogę uwierzyć, Ŝe coś takiego zrobi łeś, Nick. Ona ci tego nigdy nie wybaczy. - Wiem. A teraz bądź tak dobry i chodź ze mną na górę. PomoŜesz mi zapalić lampę, zanim umieszczę mój ładunek na miejscu. Zatrzymał się na chwilę i posłał uśmiech lokajowi, który ze zdumieniem patrzył na kobiece stopy dyndające na plecach jego pana. - Powiedz Harrisowi, Ŝeby przygotował mój strój wieczo rowy, Tyndale. Za dziesięć minut będę na dole. A gdyby ktoś przyszedł z wizytą, niewaŜne w jakiej sprawie, powiedz, Ŝe godzinę temu pojechałem na bal do księcia Shepford. - Tak jest, milordzie. - Idziesz na bal? - Zdumiony Percy, podobnie jak lokaj, postępował za Nicholasem na górę. - AleŜ oczywiście - odparł Nicholas. - Zamierzam przetań- czyć całą noc. Zatrzymał się przed drzwiami sypialni połoŜonej na drugim piętrze z tyłu domu, po czym szybko sprawdził, czy w po- mieszczeniu nie ma Ŝadnych cennych przedmiotów, które Se-lena mogłaby zniszczyć w przypływie wściekłości. Uznawszy, Ŝe pokój spełnia jego oczekiwania, kazał Tyndale'owi przynieść klucz i skinieniem poprosił Percy'ego o zapalenie lampy stojącej nad kominkiem. - A teraz bądź grzeczną dziewczynką i nie rób za duŜo za mieszania. - Familiarnym gestem poklepał ją po siedzeniu. - Jeśli zaczniesz krzyczeć albo zrobisz jakieś inne głupstwo, Tyndale będzie musiał cię powstrzymać. Jestem pewien, Ŝe nie chciałabyś spędzić reszty wieczoru związana na łóŜku. Skinieniem poprosił Percy'ego, Ŝeby opuścił pokój, zanim 40 ułoŜył ją na łóŜku. Następnie rozluźnił nieco więzy na jej nad- garstkach i wyszedł z pokoju, zamykając drzwi na klucz. Wie- dział, Ŝe prędzej czy później Selena pozbędzie się kneblującej ją chustki, ale wtedy on będzie juŜ bardzo daleko. - Chodź, Percy. Jeśli chcesz iść na bal, mogę poŜyczyć ci stosowne ubranie. Schodząc za Nicholasem na pierwsze piętro, gdzie mieściły się jego pokoje, Percy z niedowierzaniem kręcił głową. - Właściwie czemu nie, nie rozumiem tylko, po co teraz idziesz na bal, skoro jej tam nie będzie. - To właśnie jest kwintesencja całej sprawy. - Nicholas parsknął śmiechem. - Jaki sens miałoby zatrzymywać lady E. w domu, gdyby nie miała okazji dowiedzieć się jutro od swo ich drogich przyjaciółek, Ŝe nie przepuściłem Ŝadnego tańca, prawda? - To okrutne, Montieth. - Nie bardziej okrutne niŜ to, Ŝe porzuciła mnie dla Mało- ry'ego. - Ale przecieŜ wcale ci na niej nie zaleŜy - zauwaŜył Per cy z rozdraŜnieniem. - To prawda. Mimo to jej zachowanie domaga się jakiejś reakcji, nie sądzisz? W końcu dama byłaby skrajnie zawie dziona, gdybym w ogóle nie zareagował. - Gdyby sama mogła wybrać rodzaj twojej reakcji, Mon tieth, wątpię, by wybrała właśnie tę. - Och, zgoda. Ale to zawsze lepsze niŜ wyzwanie Malo- ry'ego na pojedynek? Chyba się ze mną zgodzisz? - O tak, na Boga! - Percy był szczerze przeraŜony taką ewentualnością. -Nie miałbyś z nim Ŝadnych szans. - Tak sądzisz? - mruknął Nicholas. - No cóŜ, pewnie masz rację. W końcu Małory ma nieco większą praktykę w tym względzie niŜ ja. Ale, wiesz, jak to mówią, nigdy nic nie wia domo, prawda? 41

Rosędział 5 Reggie wcale nie była przestraszona. To, co usłyszała, upewniło ją, Ŝe porywacz jest człowiekiem dobrze urodzo- nym. Skoro zaś nie obawiał się, Ŝe mógł zostać rozpoznany przez woźnicę, z pewnością nie miał Ŝadnych złych zamiarów. A zatem nikt jej nie skrzywdzi i nie ma powodu do obaw. Poza tym jeszcze jedno sprawiało, Ŝe Reggie miała ochotę złośliwie się uśmiechnąć. Porywacz popełnił okropny błąd i wziął ją za kogoś innego. Nazwał ją Seleną. „To tylko ja" po- wiedział, jak gdyby mogła bez trudu rozpoznać jego głos. Selena? Czemu nieznajomy sądził, Ŝe ma na imię Selena? PrzecieŜ porwał ją wprost z ulicy, więc czemu.... zaraz... „Woź- nica mnie rozpoznał!". Dobry BoŜe, lady Eddington! Poznał jej powóz i pomyślał, Ŝe ma do czynienia z lady Eddington. A to pyszne. Pojedzie na bal do Shepfordów, a tam proszę: lady Eddington we własnej osobie w towarzystwie kuzynów Reggie. Och, ile by dała, Ŝeby zobaczyć jego minę w tym mo- mencie. Kiedy była młodsza, sama uwielbiała robić Ŝarty w tym stylu. Wróci więc zapewnię pędem do swojego domu i zasypie ją przeprosinami, błagając o wybaczenie. Będzie ją błagał, Ŝeby nikomu niczego nie mówiła. Oczywiście będzie musiała się zgodzić, Ŝeby ocalić swoją reputację. Pojedzie na bal i po pro- stu powie, Ŝe została z wujem Anthonym dłuŜej, niŜ planowa- ła. Nikt nigdy się nie dowie, Ŝe została uprowadzona. Uwolniwszy się od knebla i więzów, z lekkim sercem wy- ciągnęła się na łóŜku, zadowolona z nowej przygody. O, z pewnością nie była to pierwsza przygoda w jej Ŝyciu. W istocie miała Ŝycie pełne przygód. Zaczęło się, kiedy miała siedem lat i zarwał się pod nią lód na stawie w Haverston. Utonęłaby niechybnie, gdyby nie jeden z chłopców stajen- nych, który usłyszał krzyki i ją wyciągnął. Rok później ten sam chłopiec odciągnął od niej rozszalałego dzika, który zmusił ją do ucieczki na drzewo. Dzik wprawdzie poturbo- 42. wał chłopca, ale mały bohater szybko wydobrzał i z dumą mógł opowiadać kolegom o dramatycznym zdarzeniu, a jej na rok zabroniono zbliŜać się do lasu. Nie, nawet niemal naboŜna troska, jaką wujowie otaczali jej wychowanie, nie zdołała uchronić jej przed kolejnymi zasadz- kami losu, toteŜ Reggie w ciągu dziewiętnastu lat swojego Ŝy- cia zaznała więcej przygód niŜ większość ludzi przez całe Ŝy- cie. Rozglądając się po swoim eleganckim, tymczasowym więzieniu, uśmiechnęła się. Wiedziała, Ŝe młode kobiety ma- rzą o przygodach, o porwaniu przez przystojnego, tajemniczego jeźdźca na spienionym rumaku, a tymczasem, proszę, ona przeŜyła coś takiego na własnej skórze. W dodatku dzisiejsze porwanie było juŜ drugie w jej krótkiej biografii. Dwa lata wcześniej, kiedy miała siedemnaście lat, trzech zamaskowanych rozbójników napadło na jej powóz w drodze do Bath. Najbardziej śmiały z nich zdołał ją uprowadzić. Dzięki Bogu jechała tego dnia ze swoim starszym kuzynem Dere-kiem, który wyprzągł konia z powozu, dogonił porywacza i uratował ją przed... nieznanym losem, jaki nieznajomy jej przeznaczył. A jeszcze wcześniej, kiedy miała dwanaście lat, znalazła się na prawdziwym okręcie korsarskim. Porwano ją wtedy na całe lato i przeŜyła nie tylko przeraŜające sztormy, ale nawet straszną bitwę. CóŜ, tym razem przygoda była całkiem zabawna i bezpiecz- na. Nagle poderwała się jak ukłuta. Wujek Tony! Wiedział o całej sprawie! Nagle wszystko przestało być takie zabawne. Jeśli dowiedział się, kto ją uprowadził, przygalopuje tu i wy-łamie drzwi. Nie będzie końca plotkom i jej reputacja legnie w gruzach. Anthony Malory nie pozwoli, Ŝeby wszystko skończyło się bezboleśnie. Wyzwie biednego nieszczęśnika na pojedynek i zabije go, niewaŜne, czy ów się pomylił, czy nie. Wstała i zaczęła boso przechadzać się po pokoju. A niech to, sytuacja robi się nieprzyjemna. śeby się nieco uspokoić, zaczęła przyglądać się wystrojowi wnętrza: obicia w barwie stonowanych zieleni i brązów, kilka nowoczesnych mebli w stylu chippendale. Na oparciu fotela dostrzegła swoją pele- 43

rynkę. Na podłodze przed fotelem leŜały jej pantofle; ktoś rzu- cił jej maskę na wyściełany stołeczek. Jedyne okno wychodziło na ogród, mroczny i pełen cieni. Spojrzała w lustro oprawione w rokokową ramę w roślinne motywy i poprawiła włosy. Zastanawiała się, czy Tyndale rzeczywiście związałby ją i zakneblował, gdyby zaczęła wołać o pomoc. Nie, lepiej tego nie sprawdzać. Zastanawiała się takŜe, czemu ów Nick potrze- buje aŜ tyle czasu, Ŝeby odkryć pomyłkę. Zaczęła słuchać ty- kania miśnieńskiego zegara stojącego na kominku. Nicholas w osłupieniu patrzył na Selenę wirującą w takt walca w ramionach jakiegoś dandysa w jasnozielonym saty- nowym surducie. Kolor tego surduta ostro kłócił się ze śliw- kową barwą jej sukni. Doprawdy trudno było ich nie zauwa- Ŝyć nawet w tak zatłoczonej sali balowej. - A niech to wszyscy diabli! - wyrzucił z siebie w końcu. Stojący obok niego Percy był nieco bardziej wymowny. - Dobry BoŜe! I po coś to zrobił? Och, wiedziałem, Ŝe nie powinieneś się wygłupiać, ale ty się uparłeś. I co teraz będzie? - Zamknij się, Percy. - Zaraz, zaraz, to jest ona, prawda? A więc, na miłość bo ską, kim jest ptaszyna, którą zamknąłeś w swoim domu? Ukra dłeś Malory'emu kochankę, rozumiesz? On cię zabije, Nick - poinformował go Percy rzeczowo. - Zabije cię jak nic, moŜesz mi wierzyć. Na razie to Nicholas miał ochotę zabić swojego nadmiernie podekscytowanego przyjaciela. - MoŜesz przestać? MoŜesz? To posłuchaj. Jedyna przy krość, jaka moŜe mnie spotkać, to wymówki jakiejś wściekłej kobiety, której nie widziałem na oczy.- Lord Malory nie wy zwie mnie z powodu tak idiotycznej pomyłki. W końcu, czy stało się jakieś nieszczęście? - Reputacja damy, Nick - zaczął Percy. - Jeśli to wyjdzie na jaw... - Jak niby miałoby wyjść na jaw? Rusz głową, stary. Jeśli to kochanka Malory'ego, to jak moŜe stracić reputację? Chciał- bym raczej wiedzieć, skąd się wzięła w powozie lady Edding-ton. - Westchnął niczym nieszczęśnik, którego nikt nie rozumie. - Myślę, Ŝe lepiej będzie, jak wrócę do domu i ją wypuszczę, kimkolwiek jest. - MoŜe potrzebujesz pomocy? - Percy się uśmiechnął. - Bardzo mnie intryguje toŜsamość tej damy. - Zdaje się, Ŝe nie będzie usposobiona zbyt towarzysko - zauwaŜył Nicholas. - Jeśli skończy się na rozbitym wazonie, będę mógł mówić o szczęściu. - No tak, myślę, Ŝe sam sobie poradzisz, dziękuję bardzo. . Opowiesz mi o wszystkim jutro rano. - Miałem dziwne przeczucie, Ŝe takie rozwiązanie będzie ci bardziej odpowiadać - rzucił Nicholas z przekąsem. Błyskawicznie pognał do domu. ZdąŜył juŜ całkiem otrzeź- wieć i cała ta eskapada wydawała mu się teraz niezbyt rozsąd- nym pomysłem. Modlił się w duchu, Ŝeby tajemnicza dama wykazała się poczuciem humoru. Tyndale otworzył drzwi i odebrał od niego płaszcz, kapelusz i rękawiczki. - Jakieś kłopoty? - spytał Nicholas, spodziewając się dłu giej litanii katastrof. Jednak ku jego zdumieniu nic takiego nie nastąpiło. - Najmniejszych, milordzie. - śadnych hałasów? - śadnych. Nicholas wziął głęboki oddech. Prawdopodobnie całą swoją furię zachowała dla niego. - Niech podstawią powóz, Tyndale - polecił, zanim ruszył na górę. Na drugim piętrze było cicho jak w grobowcu. SłuŜba rzad- ko zapuszczała się w te partie domu po zapadnięciu zmroku. Śliczna pokojówka Lucy, która ostatnio wpadła mu w oko, nie ośmieliłaby się pójść na górę, gdyby jej tam nie posłano, a Harris, jego słuŜący, na pewno śpi na pierwszym piętrze, spodziewając się powrotu pana znacznie później. A zatem poza Tyndalem nikt w całym domu nie wie o obecności tajemniczej damy. Ta myśl przyniosła mu pewną ulgę. 45

Na chwilę zatrzymał się przed pokojem, w którym zamknął nieznajomą, po czym przekręcił klucz i szybko otworzył drzwi. Spodziewał się dostać czymś twardym w głowę, ale wi- dok, jaki ujrzał, był nie mniej oszałamiający. Stała w obramowaniu okna, patrząc na niego z zaskakującą bezpośredniością. Nie widział w jej oczach najmniejszego śla- du zawstydzenia, podobnie jak nie dostrzegł lęku na jej pięk- nej, delikatnej twarzy w kształcie serca. Miała niezwykłe, nie- pokojące oczy o egzotycznym wykroju lekko skośnych po- wiek. Ciemnoniebieskie, intensywne, o przejrzystości barwio- nego kryształu. Jej usta były miękkie i pełne, nos prosty i cien- ki. Niezwykłe oczy dziewczyny ocieniała zasłona długich rzęs, gęstych i ciemnych, ponad którymi rysowały się delikatne łuki czarnych brwi. Na tle jej kruczoczarnych włosów, okalających gęstymi drobnymi loczkami twarz, jasna cera nabierała blasku polerowanej kości słoniowej. Była olśniewająco piękna. I miała równie zachwycającą fi- gurę. Choć drobnej budowy, nie miała w sobie nic dziecięce- go. Pod cienką suknią z róŜowego muślinu rysowały się jędrne, młode piersi. Jej suknia nie była wycięta aŜ tak głęboko, jak to było ostatnio w modzie, a mimo to dekolt, choć z pozoru niezbyt śmiały, wydał mu się bardziej ekscytujący niŜ wszystko, co widział ostatnio w Londynie. Zapragnął nagle zsunąć róŜowy muślin z jej ramion i uwolnić te piękne piersi, podziwiać je w całej ich okazałości, Ze zgrozą uświadomił sobie, Ŝe jego męskość obudziła się wbrew jego woli. BoŜe, od czasów wczesnej młodości nie stracił panowania nad sobą w ten sposób. śeby jakoś zapanować nad sobą, postanowił się odezwać, powiedzieć coś, cokolwiek. - Witam. Zabrzmiało to, jakby rzucił niedbale: „I co my tu mamy?" i Reggie uśmiechnęła się mimo woli. Był oszałamiająco, po prostu oszałamiająco piękny. Och, nie chodziło przy tym tylko o jego twarz, niewątpliwie fascynującą. Ale z całej jego postaci ema- nował jakiś niepokojący, erotyczny magnetyzm. Był przystoj- niejszy nawet od wuja Anthony'ego, którego zawsze uwaŜała za 46 najbardziej atrakcyjnego, najbardziej pociągającego męŜczyznę na świecie. To porównanie nieco ją uspokoiło. Przypominał wuja Tony'ego nie tylko wzrostem i urodą, ale takŜe sposobem, w jaki na nią pa- trzył, unosząc lekko ku górze kąciki ust na znak aprobaty. IleŜ razy widziała dokładnie to samo spojrzenie w oczach wuja Antho-ny'ego. CóŜ, a zatem mam do czynienia z niepoprawnym kobie-ciarzem i rozpustnikiem, powiedziała sobie. JakiŜ inny męŜczyzna porwałby swoją kochankę sprzed domu innego męŜczyzny? W przypływie zazdrości, na myśl, Ŝe jego kochanka i wuj Antho-ny... och, cała ta sytuacja stawała się coraz bardziej komiczna. - Witam - powtórzyła przekornie. - Zaczynałam się juŜ za stanawiać, kiedy odkryje pan swoją pomyłkę. Z pewnością miał pan na to dość czasu. - Zaczynam się właśnie zastanawiać, czy rzeczywiście po pełniłem pomyłkę, I kiedy tak na panią patrzę, wydaje mi się, Ŝe tym razem wreszcie zrobiłem właściwy ruch. Spokojnie zamknął drzwi i oparłszy się o nie, powoli omiótł całą jej postać od góry do dołu śmiałym spojrzeniem pięknych bursztynowych oczu. Reggie poczuła, Ŝe przebywanie sam na sam z człowiekiem tego pokroju nie jest bynajmniej takie bez- pieczne dla młodej damy. A jednak z jakiegoś tajemniczego, niepojętego powodu wcale się go nie bała. O zgrozo, pomy- ślała nawet, czy rzeczywiście byłoby czymś tak strasznym od- dać mu swoje dziewictwo. Nagle ogarnął ją zgoła lekkomyśl- ny, zupełnie szalony nastrój! Spojrzała na zamknięte drzwi i postawnego męŜczyznę, któ- ry blokował jej jedyną drogę ucieczki. - Powinien się pan wstydzić, sir. Mam nadzieję, Ŝe nie za mierza pan skompromitować mnie jeszcze bardziej. - Z pewnością zrobię to, jeśli tylko mi pani na to pozwoli. A zatem? Proszę się dobrze zastanowić, nim pani odpowie - powiedział z rozbrajającym uśmiechem. - Moje serce drŜy z niecierpliwości. Roześmiała się zachwycona. - Akurat! Wszyscy wiedzą, Ŝe tacy rozpustnicy jak pan nie mają serca. 47

Nicholas był wniebowzięty. Czy w ogóle coś mogło ją spe- szyć? Bardzo w to wątpił. - Krzywdzisz mnie, najdroŜsza, porównując moje serce do serca Malory'ego. - Proszę nawet o tym nie myśleć, sir - zapewniła go. - Ser ce Tony'ego to najbardziej kapryśne serce na świecie. Gdy idzie o stałość uczuć, kaŜdy męŜczyzna jest lepszy od niego, nawet pan. I to mówi jego kochanka? Nicholas nie mógł uwierzyć swojemu szczęściu. Nawet nie starała się udawać, Ŝe jest za- wstydzona. Po prostu zaakceptowała fakt, Ŝe Malory nigdy nie będzie jej wierny. Czy dojrzała juŜ do myśli o zmianie ko- chanka? - Czy nie ciekawi panią, czemu ją tu przywiozłem? - spy tał. Sam aŜ płonął z ciekawości. Dlaczego ona ani trochę się nie gniewa? - Och, nie - odparła lekko. - Domyśliłam się juŜ. - Doprawdy? - Z rozbawieniem czekał na jakąś niepraw dopodobną historyjkę. - Sądził pan, Ŝe jestem lady Seleną Eddington i zamierzał pan pozbawić ją przyjemności balu u Shepfordów, podczas gdy pan będzie się świetnie bawił i nie opuści Ŝadnego tańca. - Czy tak było? Nicholas wzdrygnął się, zaskoczony. - Słucham? - Przetańczył pan wszystkie tańce? - Ani jednego. - Ale na pewno ją pan tam widział. Och, szkoda, Ŝe nie mogłam zobaczyć pańskiej miny. - Zaśmiała się znowu. - Był pan bardzo zaskoczony? - Taak... kompletnie - przyznał. Nie mógł uwierzyć własnym uszom. Jak, u licha, mogła się tego wszystkiego domyślić? Czy powiedział coś, kiedy niósł ją na górę? - Ma pani nade mną przewagę. Zdaje się, Ŝe za duŜo mó wiłem. 48 - Nie pamięta pan? - Nie za bardzo - przyznał niepewnie. - Obawiam się, Ŝe byłem nieźle wstawiony. - CóŜ, to wiele wyjaśnia, jak sądzę. Ale nie mówił pan aŜ tak wiele. Czasem dobrze jest znać osoby, o których mowa. - Zna pani lady Eddington? - Tak. Choć niezbyt dobrze. Poznałam ją dopiero w tym ty godniu. Ale była tak uprzejma, Ŝe poŜyczyła mi dziś wieczo rem swój powóz. Nagle bez słowa podszedł do niej. Z bliska wyglądała jesz- cze śliczniej. Ku jego zaskoczeniu nie odsunęła się, ale spoj- rzała mu śmiało w oczy, jak gdyby darzyła go całkowitym za- ufaniem. - Jak się pani nazywa? - spytał nieco ochrypłym szeptem. - Regina Ashton. - Ashton? - Zmarszczył brwi z namysłem. - Czy nie tak brzmi rodowe nazwisko earla Penwich? - Tak. A czemu pan pyta? Zna go pan? - Nie. Ale naleŜy do niego kawałek ziemi graniczący z mo ją posiadłością, który od lat staram się kupić, a ten nadęty... nie odpowiada na moje listy. Nie jest pani chyba z nim spokrew niona? - Niestety jestem. Ale na szczęście to dość odległe pokre wieństwo. Nicholas się roześmiał. - Większość kobiet nie powiedziałaby, Ŝe to nieszczęście mieć w rodzinie earla. - Naprawdę? To znaczy, Ŝe nie miały okazji poznać obec nego earla Penwich. Cieszę się, Ŝe nie widziałam tego człowie ka od lat, ale wątpię, by się zmienił. To naprawdę nadęty... Uśmiechnął się. - A zatem, kim są pani rodzice? - Jestem sierotą, sir. - Bardzo mi przykro. - Mnie takŜe. Ale na szczęście mam kochającą rodzinę ze strony matki, która zajęła się moim wychowaniem. CóŜ, wy padałoby, Ŝeby i pan się teraz przedstawił. 49

- Nicholas Eden. - Czwarty wicehrabia Montieth? O, słyszałam o panu nie jedno. - Skandaliczne kłamstwa, zapewniam panią. - Nie byłabym taka pewna. - Uśmiechnęła się do niego. - Ale nie musi się pan obawiać, Ŝe źle o panu pomyślę. W koń cu nikt nie moŜe się w tej mierze równać z Tonym albo jego bratem Jamesem, jeśli juŜ o to chodzi, a kocham ich obu z ca łego serca. - Obu? Tony'ego i Jamesa Malorych? - Był bezbrzeŜnie zdumiony. - Dobry BoŜe, nie chce chyba pani powiedzieć, Ŝe jest pani takŜe kochanką Jamesa Malory'ego! Spojrzała na niego szeroko otwartymi oczami. Przygryzła wargę, ale to niewiele pomogło. Roześmiała się serdecznie. - Nie widzę w tym nic śmiesznego - mruknął Nicholas chłodno. - AleŜ to nieskończenie zabawne, zapewniam pana. Zdaje się, Ŝe pan pomyślał moŜe, Ŝe ja i Tony... nie, to doprawdy przednie! Muszę powiedzieć Tony'emu... albo lepiej nie. Mógłby uznać, Ŝe to wcale nie jest takie śmieszne. Wy, męŜ czyźni, jesteście czasami tacy powaŜni. - Westchnęła. - Wi dzi pan, on jest moim wujkiem. - Jeśli woli pani tak go nazywać. Roześmiała się ponownie. - Nie wierzy mi pan, prawda? - Moja droga panno Ashton. - Lady Ashton - poprawiła go. - Dobrze, lady Ashton. OtóŜ myślę, Ŝe zaciekawi panią wiadomość, iŜ syn Jasona Malory'ego, Derek Malory, jest jed nym z moich najbliŜszych przyjaciół... - Wiem o tym. - CzyŜby? - Tak, pańskim najbliŜszym przyjacielem, ściślej biorąc. Chodziliście razem do tej samej szkoły, choć pan skończył na ukę kilka lat wcześniej. Zaprzyjaźnił się pan z nim, kiedy in ni od niego stronili, i Derek gorąco pana za to pokochał. Ja tak Ŝe wtedy pana pokochałam, choć miałam zaledwie jedenaście lat, kiedy mi o panu opowiedział i nigdy nie widziałam pana na oczy. Kuzyn Derek w kółko o panu opowiadał, kiedy przy- jechał na wakacje ze szkoły. - Czemu więc nigdy o pani nie wspominał? - A czemu miałby o mnie mówić? Jestem pewna, Ŝe mie liście ciekawsze tematy do rozmowy niŜ młodsi krewni. Nicholas się nachmurzył. - A jeśli pani to wszystko zmyśliła? - Oczywiście, Ŝe to moŜliwe - odparła niefrasobliwie, na wet nie próbując go przekonywać. W jej oczach błyskały radosne ogniki. A niech to wszyscy diabli. Była naprawdę piękna. - Ile pani ma lat? - Więc juŜ się pan nie gniewa? - Gniewałem się? - O, i to jak. - Uśmiechnęła się. - Zupełnie nie rozumiem dlaczego. To przecieŜ ja powinnam się gniewać. Mam dzie więtnaście lat, jeśli musi pan wiedzieć, choć nie powinien był pan zadawać tego pytania. Znowu poczuł się swobodnie. Była wspaniała. Nie mógł juŜ dłuŜej stać tak bezczynnie. Pragnął ją objąć, a równocześnie za nic nie chciał jej przypominać, w jak bardzo niestosownej sytuacji się znaleźli. - Czy to twój pierwszy sezon, Regino? Podobał jej się sposób, w jaki wymawiał jej imię. - A więc uznaje pan, Ŝe powiedziałam panu prawdę? - Sądzę, Ŝe nie mam innego wyjścia. - Och, nie musi pan tak mocno dawać wyraz swojemu roz czarowaniu. - Jestem zupełnie załamany, jeśli chcesz wiedzieć. - Po wiedział to głosem niskim, matowym i leciutko musnął jej po liczek, delikatnie, Ŝeby jej nie spłoszyć. - Nie chcę, Ŝebyś by ła niewinna. Chcę, Ŝebyś dokładnie wiedziała, co mam na my śli, kiedy mówię, Ŝe pragnę się z tobą kochać, Regino. Serce zaczęło jej bić szybciej. - Naprawdę? - wyszeptała. Wzdrygnęła się. Nie, za nic nie moŜe stracić panowania nad sobą. - Oczywiście - powiedzia-

la przekornie. - Chyba widziałam to w pańskich oczach, to spojrzenie. Opuścił rękę i zmruŜył oczy. - Skąd moŜesz wiedzieć, jak wygląda takie spojrzenie? - Ojej, pan się znowu gniewa - powiedziała niewinnie. - Do wszystkich diabłów! - rzucił. - Nie potrafisz zacho wywać się powaŜnie? - Jeśli zacznę zachowywać się powaŜnie, lordzie Montieth, oboje moŜemy mieć powaŜne kłopoty. Jej ciemne oczy były nieprzeniknione. Dobry BoŜe, pod ich figlarną, rozbawioną powierzchnią kryła się jakaś druga, zu- pełnie inna dziewczyna. Minęła go i przeszła na środek pokoju. Kiedy spojrzała na niego przez ramię, znowu zobaczył przekorny błysk w jej oczach i zaczepny uśmiech. - To jest mój drugi sezon i widziałam juŜ wielu męŜczyzn równie zepsutych jak pan. - W to nie wątpię. - W to, Ŝe istnieją równie zepsuci męŜczyźni? - W to, Ŝe to twój drugi sezon. Jesteś męŜatką? - Sugeruje pan, Ŝe powinnam mieć męŜa, skoro zadebiuto= wałam rok temu? Niestety, moja rodzina zdaje się uwaŜać, Ŝe nikt nie jest dość dobry dla mnie. To bardzo irytująca sytuacja, moŜe mi pan wierzyć. Nicholas się roześmiał. - Doprawdy, szkoda, Ŝe popłynąłem w zeszłym roku do In dii Zachodnich, Ŝeby zobaczyć swoją posiadłość. Gdybym zo- stał w Londynie, spotkalibyśmy się wcześniej. - Starałby się pan o moją rękę? - Starałbym się raczej o... nieco inny kawałek ciebie. Po raz pierwszy Regina się spłoniła.- - To było zbyt śmiałe. - Ale nie tak śmiałe, jak bym tego pragnął. Och, naprawdę jest niebezpieczny, pomyślała. Przystojny, uroczy, zepsuty. A więc dlaczego się nie bala, będąc sam na sam z Nicholasem Edenem? Zdrowy rozsądek mówił jej, Ŝe powinna się go obawiać. Wstrzymała oddech, widząc, Ŝe znowu się zbliŜa. Nie od- sunęła się jednak, a on się uśmiechnął. Dostrzegł niewielkie pulsujące miejsce u nasady jej szyi i ogarnęło go nagle obez- władniające pragnienie, Ŝeby dotknąć ustami tego miejsca, po- czuć bicie jej serca. - Ciekaw jestem, czy jesteś aŜ tak niewinna, jak to sugeru jesz, Regino Ashton. Za nic nie moŜe mu ulec, choćby nie wiadomo jak silnie działał na nią jego uwodzicielski czar. - Znając moją rodzinę, lordzie Montieth, nie powinien pan wątpić w moje słowa. - W ogóle cię nie oburzyło, Ŝe cię tu przywiozłem - spytał zaczepnie. - Dlaczego? Przyjrzał się z bliska jej twarzy. - Och, przypuszczam, Ŝe całe to zdarzenie wydało mi się dość komiczne - wyznała, ale zaraz dodała: - Choć przez chwilę rzeczywiście się przestraszyłam na myśl, Ŝe wujek To ny dowiedział się, dokąd mnie pan zabrał i zjawi się tu nagle, waląc do drzwi, zanim zdąŜy mnie pan uwolnić. To dopiero by było zamieszanie! A poniewaŜ nie wierzę, Ŝeby takie zajście udało się utrzymać w tajemnicy, musiałby się pan ze mną oŜe nić. Co byłoby całkiem niedorzeczne, poniewaŜ do siebie nie pasujemy. - CzyŜby? - spytał rozbawiony. - AleŜ z całą pewnością! - powiedziała z udawanym obu rzeniem. - Zakochałabym się w panu bez pamięci, gdy tym czasem pan, rozpustny kobieciarz, ani trochę by się nie zmie nił i złamał moje serce. - Bez wątpienia ma pani rację - westchnął teatralnie, po dejmując grę. - Byłbym okropnym męŜem. Nawiasem mó wiąc, nikt nigdy nie zmusiłby mnie do małŜeństwa. - Nawet gdyby zrujnował pan moją reputację? Wykrzywił usta wzgardliwie. - Nawet wtedy. Najwyraźniej nie przypadła jej do gustu taka odpowiedź i Nicholas przeklął się w duchu za ten niepotrzebny nadmiar szczerości. Pod wpływem gniewu jego jasnobursztynowe oczy 53

pojaśniały jeszcze bardziej, jak gdyby zapłonęło w nich jakieś nienaturalne światło. ZadrŜała, zastanawiając się, jak by wy- glądał, gdyby na serio się rozzłościł. - Zimno ci? - spytał, widząc jak pociera ramiona, na któ rych pojawiła sią gęsia skórka. Czy odwaŜy się ją objąć? Sięgnęła po pelerynkę i owinęła nią luźno szczupłe ramiona. - Myślę, Ŝe juŜ czas... - Przestraszyłem cię - powiedział łagodnie. - Nie miałem takiego zamiaru. - Obawiam się, Ŝe świetnie wiem, jakie są pańskie inten cje, sir. Schyliła się, Ŝeby nałoŜyć pantofle, a kiedy się wyprostowała, była juŜ w jego ramionach. Zrobił to tak szybko, Ŝe nawet nie zdąŜyła złapać oddechu. Jego usta miały smak brandy, słodki i odurzający. Wiedziała, o tak, wiedziała, Ŝe tak właśnie będzie, tak niebiańsko. Nikt jeszcze nie całował jej tak śmiało, tak namiętnie. Tak mocno objął jej drobną postać, Ŝe po raz pierwszy w Ŝyciu po- czuła męskie podniecenie. Była oszołomiona i podekscytowa- na, czując dziwne mrowienie w piersiach. Jakieś inne, zagad- kowe uczucie napływało gdzieś z głębi jej ciała. Co to było? Jego usta zawędrowały wzdłuŜ jej policzka i szyi do tego pulsującego miejsca u nasady szyi, które całował, wciągając za kaŜdym razem jej skórę do ust, ssąc lekko, delikatnie. - AleŜ tak nie wolno - zdołała wyszeptać nieswoim gło sem. - A ja muszę, najdroŜsza, naprawdę muszę. - Uniósł ją, wtuloną w jego ramiona. Wstrzymała oddech. To juŜ wcale nie było zabawne. Znowu przesunął wargami po jej szyi, aŜ jęknęła cicho. - Proszę mnie zostawić - wydusiła, chwytając oddech. - Derek pana znienawidzi. - Nie dbam o to. - Mój wuj pana zabije. - Przynajmniej będę wiedział za co. - Zmieni pan zdanie, kiedy zobaczy pan Tony'ego z pistole tem w dłoni. Proszę mnie postawić na ziemi, lordzie Montieth. Nicholas opuścił ją ostroŜnie, dbając o to, by jej ciało zmy- słowo prześlizgnęło się po nim. - A więc nie byłabyś obojętna? Nadal trzymał jąblisko siebie i czuła niepokojące ciepło je- go ciała. - Oczywiście. Nie chciałabym, Ŝeby pan zginął z powodu jakiejś... niewinnej eskapady. - Czy tak właśnie nazwałabyś nasze spotkanie, gdybym się z tobą kochał? - Roześmiał się, zachwycony. - Miałam na myśli fakt, Ŝe mnie pan tu sprowadził. I tak będę musiała się nieźle natrudzić, by Tony nie potraktował tej sprawy zbyt powaŜnie. - A więc chcesz mnie ochraniać? - spytał łagodnie. Reggie odepchnęła go od siebie. Nie mogła zebrać myśli, kiedy stał tak blisko. Pelerynka spadła na podłogę. Nicholas podniósł ją szarmancko i wręczył z ukłonem. Westchnęła. - Jeśli Tony nie wie, kto mnie uprowadził, nie wspomnę pańskiego imienia. Jeśli wie, wtedy, no cóŜ, zrobię, co w mo jej mocy, Ŝeby ocalić pańską skórę. Ale nalegam, Ŝeby mnie pan jak najszybciej do niego odwiózł, zanim zrobi coś głupie go i na przykład powiadomi o moim zniknięciu resztę rodzi ny- - A więc przynajmniej dajesz mi nadzieję. - Uśmiechnął się. - MoŜe nie nadaję się na męŜa, ale mówiono mi, Ŝe jestem doskonałym kochankiem. Weźmiesz to pod uwagę? Była poruszona. - Nie potrzebuję kochanka. - A więc będę cię musiał prześladować, dopóki nie zmie nisz zdania - rzucił ostrzegawczo. Kiedy wreszcie wyprowadził ją z domu, pomyślała, Ŝe na- prawdę jest niepoprawnym uwodzicielem. Niepoprawnym i jakŜe kuszącym. Lepiej, Ŝeby Tony namówił Jasona, by zgo- dził się na jej wyjazd z Londynu, poniewaŜ Nicholas Eden moŜe kaŜdą dziewczynę przywieść do upadku. Nie miała co do tego Ŝadnych wątpliwości. 54 55