Anne Mather
KONCERT
For Evaluation Only.
Copyright (c) by Foxit Software Com
Edited by Foxit PDF Editor
Lani St. John miała czternaście lat, kiedy po raz pier
wszy zobaczyła Jake'a Pendragona.
Spędzała właśnie ferie z rodzicami. Niezwykle rzadko
zdarzało się, aby matka i ojciec wyjeżdżali razem. Teraz
znaleźli jednak na to czas i zamiast lecieć gdzieś daleko do
egzotycznych krajów, pojechali na południowy zachód do
Kornwalii.
Wspólne wyjazdy z rodzicami zawsze były czymś trud
nym i męczącym. Oboje byli tak różni. Jedno wesołe
i zmienne, a drugie uparte i niezdolne do kompromisu.
Kiedy przebywali ze sobą dłużej niż kilka godzin, walczyli
jak pies z kotem.
Nie byli zbyt dopasowaną parą. Matka Lani, Clare, była
sopranistką o międzynarodowej sławie, a ojciec radcą pra
wnym, oschłym i prozaicznym. Dziewczynka nigdy nie
mogła zrozumieć, co skłoniło ich do ślubu. Po czternastu
6 AnneMather • KONCERT
latach wspólnego życia ich małżeństwo znajdowało się
w opłakanym stanie.
Kilka lat później Lani uświadomiła sobie, że te wakacje
były ostatnią próbą naprawienia błędów, uśmierzenia spo
rów i wskrzeszenia dawno wygasłej namiętności. Nie po
wiodło się jednak. Kiedy Clare zorientowała się, że jej mąż
wybrał na miejsce wypoczynku Konwalię tylko dlatego,
aby móc spotkać się z bogatą klientką, wróciła do Londy
nu, pozostawiając jednak córkę, aby towarzyszyła ojcu.
Mount's Bay nawet w kwietniu nie było najcieplejszym
miejscem na świecie. Kiedy Lani po raz pierwszy zobaczy
ła przylądek Tremorna, aż zadrżała. Szare morskie fale
groźnie kąsały cypel, a zimny wiatr łomotał okiennicami
zamku pani Worth.
Rzecz jasna, nie był to prawdziwy zamek, ale w mło
dzieńczej wyobraźni Lani jawił się właśnie w ten sposób.
Kiedy siedziała obok ojca w wypożyczonym samochodzie
- matka wróciła ich autem do Londynu - czuła się radosna
i odprężona. Ojciec uśmiechał się do niej porozumiewaw
czo. Ponura maska, jaką przywdział po wyjeździe żony,
dawno już zniknęła.
Rezydencja pani Worth stała na przylądku Tremorna
najwyraźniej nieczuła na groźne żywioły. Spadzisty dach
ze szczytami, rzeźbione krenele i blanki, a także wąskie
okiennice pod okapem nadawały budowli średniowieczny
charakter. Nie była to jednak bajkowa rezydencja. Kamien
na fasada wyglądała ponuro, a promienie słoneczne, odbi
jające się od wzburzonych fal oceanu, potęgowały tylko ten
efekt.
Kiedy wjechali na podjazd u podnóża schodów, prowa-
KONCERT • Annę Mather 7
dzących na dekorowaną kolumienkami frontową werandę,
Lani otworzyła drzwi i wysiadła z samochodu, nie czekając
na zgodę ojca. Jej ciekawość i żywa wyobraźnia malowały
już postaci mieszkańców domu. Oczekiwała, że za chwilę
otworzą się drzwi, na werandę wyjdzie lokaj i grobowym
głosem zaprosi ich do środka.
Rzeczywistość okazała się jednak zupełnie inna. Drzwi
otworzyły się, kiedy Roger St. John wysiadał z samochodu,
aby dołączyć do córki, ale młody mężczyzna, który się
w nich pojawił, nie wyglądał bynajmniej na lokaja. Oni nie
nosili luźnych, sportowych swetrów i wąskich, wytartych
dżinsów. Lani spojrzała na swoje sztruksy. Jakże szykow
nie wyglądały. Lokaje nie nosili także długich włosów i nie
patrzyli na gości z młodzieńczym znudzeniem i rozbawie
niem.
Policzki Lani zarumieniły się, kiedy młody mężczyzna
spojrzał na nią z delikatnym uśmiechem. Była niezmiernie
wdzięczna ojcu, że stanął pomiędzy nimi i powiedział:
- Byłem umówiony z panią Worth. - Dało jej to kilka
cennych sekund na opanowanie nerwów. - Nazywam się
Roger St. John. Jestem radcą prawnym pani Worth.
- Ach, tak. Pan St. John. - Młody mężczyzna wyciąg
nął dłoń i panowie przywitali się. - Staruszka mówiła coś
o radcy prawnym. Teraz sobie przypominam. Proszę wejść.
Zawiadomię ją, że pan przyszedł.
Odwrócił się i wszedł do domu.
Roger skinął na córkę, aby poszła za nim.
- Chodź - powiedział. - Przestań spać na stojąco. Wy
gląda na to, że wreszcie będziemy mieli za sobą to spotka
nie.
8 AnneMather • KONCERT
Lani podeszła do ojca i wzięła go pod rękę.
- Próbowałeś już przedtem skontaktować się z panią
Worth?
Skinął głową twierdząco.
- Kilka razy. Niestety, pani Worth może sobie pozwolić
na to, aby być nieuchwytna. Mam wrażenie, że ona niezbyt
interesuje się swoim majątkiem.
- Czy ona jest bardzo bogata? - spytała Lani, kiedy
przechodzili pod rzeźbioną futryną drzwi.
Weszli do ponurego, wyłożonego dywanami holu. Oj
ciec uśmiechnął się.
- Bardzo - odpowiedział, rozglądając się dokoła. - Być
może, ten hol nie świadczy o tym najdobitniej, ale mogę cię
zapewnić, że nasza klientka nie musi się martwić o emery
turę.
Dziewczynka rozejrzała się wokół z zainteresowaniem.
Hol w tym miejscu nie był zbyt przestronny, ale wydawał
się rozszerzać za załomem schodów. Ustawione tam rośliny
doniczkowe i pnącza pokrywające ściany nadawały drugiej
części pomieszczenia wygląd prawdziwej oranżerii. Dwie
pary ciemnych drzwi, znajdujących się po obu stronach
holu, prowadziły zapewne do pokoi gościnnych. Wszystkie
były jednak zamknięte i Lani zastanawiała się, gdzie znik
nął młody mężczyzna.
Jej ciekawość została zaspokojona, kiedy w chwilę
później pojawił się on na galerii, wieńczącej szerokie scho
dy, i zawołał Rogera na górę.
- Staruszka oczekuje pana, panie St. John - oznajmił,
ale jego usta wykrzywił dziwny uśmiech, zupełnie jakby
powiedział jakiś żart.
KONCERT • AnneMather 9
Ojciec wziął Lani za rękę i ruszyli na górę. Schody
rozpoczynały się na wysokości drugich drzwi po lewej
stronie holu. Na dole znajdowały się trzy szerokie stopnie,
po czym cała konstrukcja skręcała w prawo i pięła się do
góry wzdłuż jednej ze ścian. Kiedy dotarli na pierwsze
piętro, przeszli przez galerię i skręcili w długi korytarz
z mnóstwem tajemniczych drzwi i zaułków. Dopiero teraz
Lani uświadomiła sobie, jak bardzo mylący był obraz holu.
Dom był znacznie większy, niż można by to sobie wyobra
żać, obejrzawszy jedynie parter. Zaczerwieniła się, kiedy
zdała sobie sprawę, że młody mężczyzna z uśmiechem
przygląda się jej zdumieniu.
- Proszę tędy - powiedział, prowadząc ich korytarzem
w stronę drzwi, znajdujących się w jego końcu. Lani nie
miała czasu przyjrzeć się wiekowym obrazom, wiszącym
na ścianach, gdyż po chwili otworzył z rozmachem drzwi
i wprowadził ich do pokoju. - Pan St. John, staruszko -
oznajmił z celowym lekceważeniem.
Starsza kobieta wsparła się na poduszkach i zmierzyła
młodzieńca groźnym wzrokiem.
- Mówiłam ci, żebyś nie... - W tej chwili ujrzała Lani
i zamarła przez moment w bezruchu. - Kto to? - zawołała,
krzywiąc usta z niesmakiem. - Jake, co to za dziecko?
Zabierz ją natychmiast z mojego pokoju! Wiesz przecież,
że nie toleruję u siebie dzieci!
Dziewczynka pomyślała, iż starsza kobieta, siedząca na
środku wielkiego łóżka, wygląda trochę jak wiedźma. Wy
raźnie poirytowana, wydzierała się na młodego mężczyznę,
ale on wydawał się nie przejmować jej humorami. Stwier
dziła, że nie lubi pani Worth równie bardzo, jak pani Worth
10 AnneMather • KONCERT
nie lubiła jej. Nie podobała się jej także sypialnia starszej
pani, zastawiona stolikami, krzesłami i fotelami, które
śmierdziały starością i rozkładem.
- Bardzo przepraszam, pani Worth. Lani jest moją cór
ką - próbował wyjaśnić Roger St. John. - Jej matka... to
znaczy... jest teraz pod moją opieką i nie mogłem jej zosta
wić w hotelu...
- Pańskie układy rodzinne, panie St. John, mnie nie
interesują - stwierdziła oschle starsza kobieta. Jake uśmie
chnął się i skinął głową, jakby miał zamiar wyjść. - Dokąd
się wybierasz? - Czując na sobie jej ostry wzrok, zatrzymał
się. - Nie przypominam sobie, żebym pozwoliła ci odejść.
Łaskawie wróć tutaj i zamknij drzwi. To oficjalne polece
nie.
Westchnął ciężko i położył rękę na gałce od drzwi, ale
bynajmniej nie miał ochoty spełnić żądania starszej pani.
- Nie mam czasu, staruszko - powiedział i spojrzał na
nią beznamiętnym wzrokiem. - Miło mi było państwa po
znać, panie St. John... Lani. - Uśmiechnął się. - Poproszę
Hannę, żeby przyszła i odprowadziła twoich gości, kiedy
skończycie rozmowę.
- Nie pozwalam ci na to! - Pani Worth aż trzęsła się
z oburzenia. - Nie skończyłam jeszcze z tobą rozmawiać,
Jake. Dokąd się wybierasz? Co masz zamiar robić? Nie
mam najmniejszej ochoty umierać ze strachu i martwić się,
czy nie strzeli ci do głowy jakiś zwariowany pomysł!
- Później, staruszko. - Popatrzył w zadumie na Rogera
i Lani. - Wiesz przecież, gdzie będę. Możemy porozma
wiać później.
- Dobrze, ale zabierz ze sobą to dziecko! - zawołała
KONCERT • AnneMather 11
piskliwie. - Muszę przeprowadzić z panem St. John poufną
rozmowę. Obecność dzieci jest niewskazana. Zabierz ją ze
sobą, zabaw ją!
- Ja... nie... - zaczął nieskładnie Roger, ale zagłuszył
go wybuch wściekłości Jake'a.
- Nie jestem niańką, staruszko! - oznajmił i odwrócił
się w kierunku drzwi. Już miał wyjść, ale zatrzymał go
pełen oburzenia głos Lani.
- Nie potrzebuję niczyjej opieki, tato - powiedziała,
patrząc na ojca błyszczącymi gniewnie oczami. - Jeśli...
jeśli pani Worth nie ma nic przeciwko temu, to pójdę sobie
na spacer nad morze. Dobrze mi zrobi trochę świeżego
powietrza. Duszno tutaj.
- Jesteś pewna? - zapytał nieśmiało ojciec.
Skinęła głową.
- Całkowicie - odparła, starając się nie patrzeć w pełne
podziwu oczy Jake'a. - Przejdę się trochę i zaczekam na
ciebie w samochodzie.
Pani Worth parsknęła zniecierpliwiona.
- Nie ma takiej potrzeby, moje dziecko. Hanna, moja
gospodyni, da ci szklankę lemoniady, jeśli tylko ładnie ją
o to poprosisz.
- Bardzo dziękuję, ale nie mam ochoty na lemoniadę
- odpowiedziała wyniośle i raczej wyczuła niż usłyszała
tłumiony śmiech Jake'a. - Do zobaczenia, tato. Nie spiesz
się. Dam sobie radę!
Minęła młodego mężczyznę i wyszła na korytarz. Mło
dzieniec ukłonił się z udawaną gracją, zamknął pośpiesznie
drzwi i pognał za nią w stronę schodów. Postanowiła go
zignorować. Po tym, jak ją potraktował i jak do niej mówił,
12 AnneMather • KONCERT
nie zasługiwał na żadne względy. Już miała otworzyć drzwi
prowadzące na werandę, gdy nagle stanął tuż przed nią.
- Brawo - powiedział z pozornym spokojem.
Chociaż starała się zachowywać równie chłodno, jak
bohaterki wszystkich znanych jej romansów, nie mogła
powstrzymać uśmiechu, kiedy puścił do niej oko.
- No cóż - powiedziała z namysłem - to potworna ko
bieta. Jak ona może tak krzyczeć i wydawać ludziom roz
kazy? Nie rozumiem, dlaczego się na to zgadzasz. Pracu
jesz dla niej albo coś w tym stylu?
- Albo coś w tym stylu - odpowiedział, otwierając
drzwi. - Jest moją babką. Tylko nie mów jej, że ci o tym
powiedziałem. Ani ona, ani ja nie jesteśmy z tego dumni.
Lani wyszła na dwór i zadrżała. Chociaż miała na sobie
kurtkę i ciepły sweter, trzęsła się z zimna. Zastanawiała się,
jak... Jake, jeśli było to jego prawdziwe imię, może wy
trzymać bez marynarki. Miał na sobie tylko bluzę, ale nie
wydawał się być zziębnięty.
Razem zeszli po schodach. Żałowała, że z początku za
chowała się wobec niego tak oschle i nieprzystępnie. Przy
jemnie się z nim rozmawiało. Podobał jej się jego cierpki
humor. Kiedy ruszył przez torfowisko w stronę skalistego
zbocza, zapytała, dokąd idzie.
- Do domu - odpowiedział i włożył ręce do kieszeni
dżinsów.
Zielone oczy Lani wyrażały zdumienie.
- Nie mieszkasz razem z babcią?
- Nie! Mój dom jest tam - wskazał w stronę morza.
- Nie widać go z drogi.
Kiedy doszli do krawędzi zbocza, spojrzała w dół, lekko
KONCERT » Annę Mather 13
zaniepokojona. Wąska ścieżka, zarośnięta trawą i chwasta
mi, schodziła do morza i mniej więcej w połowie zbocza
znikała za skalnym załomem. Wychyliła się bardziej i do
piero wtedy zobaczyła drewniane bale, stanowiące część
osadzonej na skałach altany. Spojrzała na Jake'a pytająco.
- Czy to twój dom?
- Tak. To Morski Dom.
- Morski Dom - powtórzyła z namysłem. - Co za in
trygująca nazwa. Mogę go obejrzeć?
Spojrzał na nią z uśmiechem.
- Sądziłem, że chcesz iść na spacer.
- Chciałam tylko wyjść z tego dusznego pokoju - wy
jaśniła. - Ty i twoja babcia traktujecie mnie tak, jakbym
była dzieckiem. Ale nie jestem! Mam prawie piętnaście lat!
- A ja dwadzieścia trzy - odparł sucho. - Przyznaję, że
jesteś już zbyt dorosła, aby mieć niańkę, ale także zbyt
młoda, abyś mogła pójść ze mną do mojego domu.
Westchnęła.
- To idiotyczne. Nie jesteś chyba maniakiem seksual
nym?
- Nie o tym mówię - odpowiedział, uśmiechając się
tajemniczo.
Nie dawała za wygraną.
- Jaką szkodę mogę tam wyrządzić? Chcę tylko obej
rzeć dom.
- To niemożliwe - odparł Jake, odgarniając włosy nie
cierpliwym ruchem. - Przepraszam, jeśli przedtem cię ura
ziłem, ale nie mam doświadczenia w kontaktach z wojują
cymi feministkami. - Uśmiechnął się. - Wybacz mi, ale
mam trochę pracy. Do zobaczenia.
14 AnneMather • KONCERT
Postanowiła, że tak łatwo się nie podda.
- Co to za praca? - spytała, kiedy zaczął schodzić w dół
zbocza. - Myślałam, że pracujesz dla swojej babki. Co
robisz? Troszczysz się o dom?
- Między innymi - rzucił niedbale przez ramię. - Życzę
przyjemnego spaceru. Miło cię było poznać, Lani.
- Ciebie również - mruknęła, wyraźnie poirytowana.
Patrzyła, jak znika za załomem skały. Nagle cały czar
dnia prysnął. Odwróciła się i spojrzała na okazały dom pani
Worth.
Jak ta kobieta mogła traktować w ten sposób swojego
wnuka, zastanawiała się, włócząc się po torfowisku. Była
wstrętną, starą wiedźmą... Dlaczego Jake znosił to wszy
stko bez cienia prostestu? Ona nie wytrzymałaby tych krzy
ków nawet przez minutę.
Jake był bardzo przyjemny w porównaniu z ponurymi
murami rezydencji i jej starą właścicielką. Wysoki, atra
kcyjny, o ciemnej cerze, jaką często mają Kornwalijczycy.
W niczym nie przypominał swojej babci, której wygląd nie
wzbudzał sympatii. Myśląc o jego łagodnych oczach
i cierpkim uśmiechu, skarciła się w duchu za to, że z po
czątku była wobec niego tak nieprzyjemna. Jak dotąd, oj
ciec uosabiał wszystko to, co podobało się jej w płci prze
ciwnej. Jake nie przypominał jednak zupełnie Rogera St.
Johna. Ojciec zawsze bardzo dbał o swój wygląd i ubrania,
ale mimo to garnitury nie leżały na nim tak dobrze, jak
dżinsy na Jake'u. Roger był także przystojny, ale jego skóra
nie sprawiała wrażenia opalanej przez pół roku na Baha
mach. Nie poruszał się także z kocią gracją, która przypra
wiała Lani o przyjemny skurcz żołądka. Było to dość osób-
KONCERT • AnneMather 15
liwe porównanie, ale chociaż Jake w niczym nie przypomi
nał jej ojca, uznała go za najatrakcyjniejszego mężczyznę,
jakiego dotąd poznała.
Próbując otrząsnąć się z tych myśli, zawróciła w stronę
morza. Kiedy stanęła na krawędzi zbocza, spojrzała w dół.
Osadzona na skale altana była stąd doskonale widoczna.
Westchnęła z rezygnacją, kiedy uświadomiła sobie, że za
pewne nigdy nie zobaczy jej z bliska. A niby dlaczego
miałaby tego nie zrobić?, zapytała się w duchu. Nie było
przecież prawa, które zabraniało chodzić ścieżkami prowa
dzącymi przez nadmorskie skały.
Mówiąc sobie, że robi to tylko po to, aby móc opowie
dzieć swoim przyjaciółkom coś ekscytującego, kiedy wróci
do szkoły po feriach wielkanocnych, zaczęła schodzić
ostrożnie w dół zbocza. Jak dotąd, mogła się pochwalić
jedynie tym, że podczas świąt Bożego Narodzenia kuzyn
Robin, starszy od niej o dwa lata, pocałował ją pod jemiołą.
Musiała się porządnie natrudzić, aby przekonać swoją naj
lepszą przyjaciółkę, Libby Forster, że było to przyjemne.
Prawdę mówiąc, wargi Robina były wilgotne i rozlazłe,
a jego oddech również nie należał do najprzyjemniejszych.
Ucieszyła się, kiedy wszedł ojciec i kuzyn był zmuszony
zakończyć swoje amory. Rzecz jasna, na użytek Libby
powiedziała, że nigdy nie była bardziej wściekła i rozgory
czona.
Daleko w dole morze biło o ląd, pozostawiając na ka
mieniach języki piany. Myśl o tym, co by się stało, gdyby
zrobiła jeden fałszywy krok, przyprawiła ją o szybsze bicie
serca. Przez chwilę zastanawiała się, czy nie lepiej zawró
cić. Być może, nawet by to zrobiła, ale nie starczyło jej
16 AnneMather • KONCERT
odwagi, aby się odwrócić. Miała nadzieję, że ojciec nie
będzie jej szukał. Z pewnością nie pochwaliłby tej eskapa-
dy.
Morski Dom był teraz tuż pod nią i każdy powiew wia
tru przynosił dźwięki muzyki. Zapewne Jake włączył sobie
magnetofon, aby zagłuszyć monotonny szum fal, pomyśla
ła, schodząc prawie na czworakach. Cokolwiek robił, to
najwyraźniej lubił akompaniament. Przez chwilę zawahała
się. Co będzie, jeśli ją zauważy? Gotów sobie pomyśleć, że
przyszła tu na przeszpiegi.
Bydynek był zadziwiającym wytworem techniki. Ktoś
wykuł w zboczu półkę i wybudował dom tak, że zarówno
z dołu, jak i z góry był on chroniony przez skały. Budowla
składała się z dwóch pięter, a szkielet, oparty na wsporni
kach, osadzony był głęboko w skalnym podłożu. Widok ze
środka musiał być wspaniały, pomyślała z zachwytem, sta
jąc u podnóża schodków, prowadzących do drzwi. Nie
powinna iść dalej. Jake mógłby ją zauważyć.
Muzyka była teraz doskonale słyszalna. Po lekcjach
historii muzyki w szkole bez trudu rozpoznała rzewny ton
sonaty Chopina. Była zdumiona. Przypuszczała, że Jake
słucha nowoczesnej, rockowej muzyki, jak większość mło
dych ludzi. I tym razem okazał się inny. Intrygował ją na
każdym kroku.
Melodia urwała się nagle i po kilku sekundach Lani
usłyszała nieharmonijny akord, zupełnie jakby ktoś oparł
się bezwładnie o klawiaturę. Była zaskoczona nagłym za
kończeniem utworu i owym tajemniczym akordem. To
z pewnością nie było nagranie.
Ciekawość wzięła górę nad rozsądkiem i dziewczynka
KONCERT • AnneMather 17
powolutku zaczęła się wspinać po schodkach w stronę
drzwi. Dobrze, że miała na sobie lekkie, płócienne buty.
Nie zamierzała zapukać. Jeśli to, co przypuszczała, było
prawdą, to tym bardziej nie powinna przeszkadzać. Na
palcach przeszła obok drzwi i zajrzała do środka przez
okno.
- Co ty tu, u diabła, robisz?
Była tak przerażona, że zupełnie zapomniała, co zoba
czyła przez okno. Odwróciła się w stronę rozgniewanego
Jake'a. Zdjął bluzę i miał na sobie wyłącznie bawełniany
podkoszulek. Wyglądał jeszcze atrakcyjniej niż przedtem.
Jego pytanie nie było jednak... atrakcyjne. Było nieprzy
jemne i brutalne. Wstrzymała oddech, nie wiedząc, jak za
reagować.
- Przechodziłam - wyjaśniła - i usłyszałam muzykę.
- Przyszłaś mnie szpiegować?
- Nie.
- Więc jak to nazwiesz?
- Po prostu byłam ciekawa, to wszystko - zawołała,
otrząsnąwszy się już z szoku. - Przepraszam. Nie wiedzia
łam, że to prywatna ścieżka. Myślałam, że ona dokądś
prowadzi.
- Owszem, prowadzi - powiedział z przekąsem. - Tutaj.
- Myślałam, że gdzieś indziej - stwierdziła spokojnie
i dumnie podniosła głowę.
- W takim razie, co robisz przed oknem mojego domu?
Wzruszyła ramionami. Nie było sensu dalej kłamać.
- Chyba sam wiesz - mruknęła niechętnie. - Usłysza
łam, że utwór raptownie się skończył. Chciałam sprawdzić,
czy to ty grałeś.
18 AnneMather * KONCERT
- Tak. - Podniósł rękę i rozmasował sobie szyję. - Te
raz już wiesz. - Wzruszył ramionami. - A niech to wszyscy
diabli! Wejdź do środka. Właśnie miałem sobie zrobić ka
wę. Masz może ochotę na filiżankę?
Odetchnęła z ulgą.
- Z przyjemnością się napiję.
Wskazał ręką na drzwi i wprowadził ją do środka. Zna
lazła się w pokoju, który widziała przez okno. Zdziwiła się,
że chociaż był wygodnie urządzony, na podłodze nie było
dywanu. Deski w wielu miejscach zdarte nosiły patynę sta
rości.
Większą część wnętrza zajmował fortepian, który sły
szała, schodząc w dół zbocza. Chociaż nie był to instru
ment koncertowy, tylko ćwiczeniowy, krótki fortepian,
i tak nie mogła sobie wyobrazić, jak przetransportowano go
przez skały. Wszędzie leżały kartki papieru nutowego, któ
rego muzycy używają podczas komponowania lub aranża
cji utworu. Nie zwróciła jednak na to zbytniej uwagi. Za
bardzo interesowała ją reszta pokoju i wąskie, wysokie
okna, wychodzące na wzburzony ocean.
- Zrobię kawę - powiedział Jake, otwierając drzwi, któ
re zapewne prowadziły do kuchni i dalej, na schody. - Roz
gość się. Zaraz wracam.
Usiadła na pokrytej perkalem sofie, ustawionej przed
kominkiem. Ogień buzował wesoło w palenisku. Wyciąg
nęła ręce, aby się ogrzać, i z zainteresowaniem rozejrzała
się wokół.
Oprócz fortepianu w pokoju znajdowały się także półki
z książkami i mały stolik. Stało również kilka krzeseł, se-
kretarzyk i zestaw stereofoniczny z głośnikami zawieszo-
KONCERT • AnneMather 19
nymi na ścianach. W pokoju nie było telewizora. Każda,
nawet najmniejsza przestrzeń była zajęta przez jakiś przed
miot. Nie mogła zrozumieć, dlaczego Jake musiał mieszkać
w takiej ciasnocie, podczas gdy jego babka miała w swoim
domu tyle wolnych pokoi.
Wrócił z dwoma glinianymi kubkami, wypełnionymi po
brzegi kawą. Z uśmiechem wzięła jeden z nich.
- Nie spodziewałam się takiego przyjęcia - szepnęła,
kiedy usiadł naprzeciw niej.
Uśmiechnął się cierpko.
- A czego się spodziewałaś?
Poczuła, że się czerwieni. Było to potworne. Miała na
dzieję, że kiedyś z tego wyrośnie. Tymczasem jednak stara
ła się ukryć swoje zmieszanie, zmieniając temat.
- Czy to był Chopin? Uczyłam się w szkole historii
muzyki i rozpoznaję ten styl.
Jake wyciągnął nogi i wziął kubek w obie dłonie.
- Co jeszcze robisz w szkole? - zapytał i nie czekając
na odpowiedź, dodał: - Zapewne lubisz także sztuki piękne
i teatr.
Postanowiła zignorować jego złośliwy ton.
- Właściwie to wolę matematykę i angielski - odpowie
działa, bynajmniej niezgodnie z prawdą. - Lubię także
sport. Uwielbiam pływać.
- Naprawdę? - Przyglądał się jej uważnie. - Wydaje mi
się, że jesteś wysoka jak na swój wiek. Co chcesz robić,
kiedy dorośniesz?
- Ja jestem dorosła - powiedziała dobitnie. - Gdyby nie
to, że mieszkam w Anglii, mogłabym już wyjść za mąż.
Małżeństwo to przecież nie dziecinada.
20 AnneMather • KONCERT
- Dobrze, już dobrze. - Uśmiechnął się. - Zapytam
w inny sposób. Co zamierzasz robić po ukończeniu szkoły?
Czego oczekują od ciebie rodzice? Chcą, abyś poszła w śla
dy ojca?
- Być może. - Lani była już zmęczona tymi pytaniami.
- Opowiedz mi o sobie, Jake'u Worth. Jesteś profesjonal
nym pianistą? Czy powinnam była już o tobie usłyszeć?
- Pendragon - odpowiedział, zawstydzając ją. - Nazy
wam się Jake Pendragon. Moja matka była córką staruszki.
- Ach tak! - Lani upiła łyk kawy. - Co za niezwykłe
nazwisko. Pendragon. Brzmi jak przydomki rycerzy z „Opo
wieści Okrągłego Stołu". Czy to szlacheckie nazwisko?
Obrzucił ją chłodnym spojrzeniem.
- Zadajesz zbyt dużo pytań.
- Podobnie jak ty - odparowała. - Musisz przyznać, że
to trochę tajemnicze. Mieszkasz w domku na skale, a twoja
babka ma tyle wolnych pokoi w swojej rezydencji.
Jake położył się na poduszkach i postawił sobie kubek
na brzuchu.
- Nie ma w tym nic tajemniczego - powiedział niedba
le. - Morski Dom należał do mojej matki. Dziadek zostawił
go jej w testamencie. Po jej śmierci ja go odziedziczyłem.
Zmarszczyła brwi.
- Rozumiem. Ale kiedy twoja babka umrze, to...
- ...wszystkie pieniądze pójdą na cele dobroczynne -
wpadł jej w słowo. - Przynajmniej chcę, aby tak było. Ona
mnie nie akceptuje. Nie akceptuje mnie tak samo, jak nie
akceptowała mojego ojca. - Zamyślił się przez chwilę. -
Moja matka wyszła za mąż bez zgody rodziców i staruszka
nigdy jej tego nie wybaczyła.
KONCERT • AnneMather 21
- To przykra historia - powiedziała ze współczuciem
Lani.
- Rzeczywiście, niezbyt przyjemna. - Wzruszył ramio
nami. - Nie chcę jej pieniędzy.
- Lubisz tutaj mieszkać, prawda?
- Tak.
- Ale spędzasz także trochę czasu w towarzystwie swo
jej babki.
- Dlaczegóż miałbym tego nie robić? To samotna, stara
kobieta.
Pokręciła głową.
- Ja bym tego nie robiła.
- Sądzę, że robiłabyś. - Przyjrzał się jej z uśmiechem.
- Starzy ludzie są jak dzieci. Lubią, aby ich zabawiać.
Spojrzała na niego spod lekko zmrużonych powiek.
- Jak rozumiem, teraz zabawiasz mnie?
- Jakżebym mógł? Powiedziałaś mi przecież, że nie
jesteś już dzieckiem.
Już miała odpowiedzieć, ale zobaczyła iskierki śmiechu
w jego oczach i sama również się roześmiała.
- Uważasz, że niepotrzebnie się postarzam?
- Uważam, że powinnaś już iść - odparł spokojnie i do
kończył pić kawę. - Chodź. Odprowadzę cię do drzwi.
Była wyraźnie zawiedziona.
- Muszę już iść?
- Obawiam się, że tak - powiedział, wstając i podając
jej rękę. - Kiedy twój tata skończy rozmawiać ze staruszką,
zacznie cię szukać...
- No to co? - Wzruszyła ramionami. Wzięła go za rękę
i pozwoliła, aby ją podniósł. Stojąc tuż obok niego, patrzy-
22 AnneMcrther • KONCERT
ła mu w oczy i upajała się dotykiem jego męskiego ciała.
Doskonale wiedziała, że on także nie jest obojętny. - Prze
cież nie robię nic złego.
- Jesteś pewna?
Nie poruszyła się. Ocierała się delikatnie o niego i miała
wrażenie, jakby elektryczny prąd przepływał pomiędzy ni
mi. Trudno jej było złapać oddech i cała drżała. Wyczuwała
ciepło jego ciała i przyjemny zapach męskiej skóry. Nagle
pojawiło się jednak nieoczekiwane napięcie, które zburzyło
przyjemną atmosferę.
- Tak - wydobyła z siebie odpowiedź i dopiero teraz
uświadomiła sobie, jak bardzo była niedoświadczona. Od
wróciła się, aby ukryć zmieszanie.
- Tak - zgodził się Jake, uśmiechając się znacząco. -
Mimo wszystko nie radzę ci próbować tej sztuczki po raz
kolejny.
Udawała, że nie wie, o co chodzi.
- Jakiej sztuczki? Nie wiem, o czym mówisz.
- Wiesz doskonale - powiedział spokojnie i podszedł
do drzwi. - Zabrałaś wszystkie swoje rzeczy?
Rozejrzała się wokół.
- Nie przyniosłam niczego. Tylko siebie.
- Mhm.
Skinął obojętnie głową, zamaszystym ruchem otworzył
drzwi i dał znak, aby wyszła. Chłodny wiatr sprawił, że
zadrżała. Stojąc na schodach, czuła się samotna i opuszczo
na.
- Do zobaczenia - mruknęła, odwracając się do niego.
Skinął ponownie głową. - Nie... nie gniewasz się na mnie?
- Miałbym się gniewać na ciebie? - Skrzywił się z nie-
KONCERT • AnneMather 23
smakiem. - Idź już, Lani. Jesteś stanowczo zbyt młoda, aby
przejmować się tobą w ten czy inny sposób.
- Nie jestem zbyt młoda. Nie jestem! - Zagryzła w zde
nerwowaniu dolną wargę. - Jake, proszę, nie złość się na
mnie. Chciałam, żebyś się przekonał, że już nie jestem
dzieckiem. To wszystko.
- Jesteś stanowczo zbyt prowokująca, abym mógł
traktować cię w jakikolwiek inny sposób - odpowiedział
oschle. - Ale nie martw się. Nie powiem o tym twojemu
ojcu, jeśli tego się właśnie obawiasz.
- Nie obawiam się... - zaczęła, ale urwała w pół zdania
i westchnęła z rezygnacją. - Pójdę już. I tak nie przekonam
cię do niczego, stojąc tutaj, prawda?
- Tak. Dasz sobie radę? Wejdziesz sama na górę?
- Chyba tak - odpowiedziała i kiedy już miał się od
wrócić, dodała: - Czy jeśli mój ojciec przyjedzie tutaj jesz
cze raz, to pozwolisz mi się odwiedzić?
- Nie sądzę, aby to nastąpiło.
- Ja też nie, ale może jednak?
Jake sprawiał wrażenie poirytowanego, ale po chwili
jego rysy złagodniały.
- Nie sądzę, abym mógł sobie na tyle zaufać - odparł
z uśmiechem i twarz Lani oblała się rumieńcem.
Czym prędzej odwróciła się i ruszyła w górę zbocza.
Kiedy uświadomiła sobie, że jest dla Jake'a jedynie dziec
kiem, zaczęła płakać.
Clare i Roger rozwiedli się w ciągu najbliższego roku.
Konflikt w rodzinie miał fatalny wpływ na Lani. Nie
robiła postępów w nauce, a wyniki jej egzaminów były tak
słabe, że ojciec wypisał ją ze szkoły, do której dotąd uczę
szczała, i wysłał do prywatnej uczelni w Szwajcarii, aby
tam kształciła się w naukach społecznych i ekonomicz
nych.
Ten pomysł nie był jednak zbyt dobry. Lani w obcym
kraju źle się czuła i chociaż z chęcią uczyła się francuskie
go, to poziom jej wiedzy z ekonomii i socjologii pozosta
wiał wiele do życzenia. Wypisywała błagalne listy do ojca,
aby pozwolił jej wrócić i zająć miejsce matki w pustym
teraz domu w Kensington. Po sześciu miesiącach, wypeł
nionych łzami i prośbami, Roger St. John ustąpił.
Chwilowo wydawało się to najlepszym rozwiązaniem.
Lani wykorzystywała zdobyte w Szwajcarii umiejętności,
przyjmując rolę hostessy i wybierając menu, kiedy ojciec
KONCERT • AnneMather 25
zabierał swoich klientów do restauracji. Rozkwitająca,
młoda kobieta była niezwykle cennym sprzymierzeńcem
w interesach. Zabawiała klientów rozmową i stwarzała
bardzo przyjemną atmosferę. Wszyscy powtarzali Rogero
wi, że jest szczęściarzem, mając tak czarującą córkę.
Matkę widywała coraz rzadziej. Przed rozwodem spę
dzała większość niedziel w jej luksusowo urządzonym
apartamencie przy Belgrave Square. Po ogłoszeniu przez
sąd oficjalnej separacji kariera Clare zyskała nowy impuls.
Nie związana obowiązkami domowymi, mogła przyjmo
wać nawet najbardziej wymagające kontrakty. Sukces, jaki
odniosła w Glyndeboume poprzedniego lata sprawił, że
zaproszono ją na tournee po całej Europie. Występowała
we wszystkich najznakomitszych teatrach operowych,
śpiewając główne role. Tak długie rozstania spowodowały
rozluźnienie się więzi pomiędzy matką i córką. Lani czuła,
że nie są już sobie tak bliskie jak kiedyś. Poza tym zbliżała
się już do pełnoletności, a każda matka wolałaby zapo
mnieć o tym, że ma dorosłą córkę. Nie sposób było tego nie
łączyć z plotkami, które krążyły na temat Clare i jej coraz
to nowych kochanków.
Niezależność matki zachęciła Lani, aby pomyślała wre
szcie także o własnej karierze. Zwlekała z tym już wystar
czająco długo. Ojciec był zadowolony, kiedy towarzyszyła
mu w służbowych obiadach i chodziła codziennie na zaku
py, ale ją zaczynało już to nudzić. Miała siedemnaście lat
i chciała nareszcie zrobić coś ze swoim życiem.
Wbrew temu, co powiedziała aroganckiemu młodemu
mężczyźnie, którego spotkała w domu pani Worth prawie
dwa lata temu, bardzo lubiła w szkole zajęcia artystyczne
26 AnneMather > KONCERT
i chociaż wiedziała, że nie zrobi kariery jako śpiewaczka
czy aktorka, zawsze bardzo lubiła rysować. Za zgodą ojca
zapisała się na jesieni do college'u i zaczęła uczęszczać na
lekcje projektowania i rysunku.
Była bardzo szczęśliwa, że znowu jest wśród ludzi. Już
zapomniała, jak biega się rano do autobusu, połyka pośpie
sznie śniadanie bladym świtem i wraca wieczorem do do
mu z uczuciem zmęczenia, ale i zadowolenia. Lubiła swój
college i studentów. Wszyscy byli młodzi i za wszelką cenę
chcieli dokonać w życiu czegoś wyjątkowego i wspaniałe
go.
Nauka pomagała jej zapomnieć o tym, że matka coraz
rzadziej się z nią kontaktowała. Z każdym dniem stawały
się sobie bardziej obce. Kiedy czytała o Clare Austin - mat
ka zawsze używała scenicznego nazwiska - w kronikach
towarzyskich londyńskich brukowców, trudno jej było
identyfikować się z tą ambitną i żądną sukcesu kobietą.
Tylko na urodziny i święta Clare przypominała sobie
o swojej córce. Przysyłała kosztowne prezenty, zapakowa
ne w szykowny papier: elegancką bieliznę, ekskluzywne
perfumy, bransoletkę wysadzaną diamentami, skórzaną
kurtkę, miękką i milą w dotyku. Rogera irytowały te wszy
stkie upominki i wciąż powtarzał, że Clare robi to tylko po
to, aby uspokoić swoje sumienie. Lani także nie była nimi
zachwycona. Wolałaby coś bardziej szczerego i osobistego.
Nie chcąc jednak pogarszać i tak napiętej sytuacji, cieszyła
się z prezentów obojga rodziców, ale dla prezentów ojca
wyrażała większy podziw.
Stwierdziła, że lepiej będzie nie wspominać w college'u
nazwiska matki. Jako córka Rogera St. Johna była kimś
KONCERT » AnneMather 27
zwykłym, człowiekiem z tłumu. Wolała zachować anoni
mowość. Tylko jej najbliżsi przyjaciele wiedzieli, co łączy
ją ze słynną Clare Austin. Powtarzali, że nigdy by się nie
domyślili, że jest zupełnie niepodobna do matki... Zdawała
sobie sprawę, że, wbrew ich intencjom, nie było to komple
mentem. Owszem, nie przypominała matki, ale Clare Au
stin była uznana za niezwykle piękną kobietę. Lani nie
mogła powiedzieć tego o sobie. Jej blada skóra i rudoka-
sztanowe włosy nie przypominały w niczym nieskazitelnej
cery matki i jej pięknych, złotych loków. Jedynie zielone
oczy nadawały przeciętnym rysom odrobinę dystynkcji.
Pomyślała, że jeśli ktoś lubił wysokie i dobrze zbudowane
dziewczyny, mógł ją uznać za atrakcyjną. Myśląc jednak
o szczupłej i eleganckiej sylwetce Clare, uważała się za
niezgrabną i pozbawioną gracji.
Pod koniec drugiego roku nauki odkryła, że ma talent do
wymyślania i opowiadania dzieciom bajek. Jej kuzyn Ro
bin, którego pocałunki tak ją kiedyś zniesmaczyły, był teraz
żonaty i miał dom w północnym Londynie. Sara, jego żo
na, zaskoczyła wszystkich, rodząc już w pierwszym roku
małżeństwa bliźniaki. Kiedy tylko chłopcy podrośli wy
starczająco, aby móc zostawiać ich z obcymi, Lani zaofero
wała się jako opiekunka.
Zajmowanie się dziećmi bardzo jej się spodobało. Dwu
letni chłopcy tak przepadali za swoją ciocią, że musiała się
mocno natrudzić, aby położyć ich spać. Zgadzali się leżeć
w łóżkach tylko pod warunkiem, że będzie im opowiadała
historyjki. Wymyślała więc coraz to nowe bajki o olbrzy
mach, liliputach, smokach i czarownicach, rzucających złe
uroki. Jej wyobraźnia nie znała granic. Po pewnym czasie
28 AnneMather • KONCERT
zaczęła także robić ilustracje do swoich bajek. W podręcz
nym szkicowniku rysowała chłopcom ludzi i zwierzęta,
które znali dotąd jedynie ze słuchu. Pękali ze śmiechu,
widząc zabawne karykatury ludzi, lub dygotali ze strachu,
patrząc na groźne potwory i wiedźmy.
To Robin pierwszy zaproponował, aby spróbowała wyko
rzystać swoje zdolności na szerszą skalę. Pewnego wieczora
wrócił do domu wcześniej niż zwykle i zastał Lani śpiącą nad
szkicownikiem pełnym bajkowych postaci. Obrazki były ży
we i naturalne. Aż chciało się dostać do ich świata ograniczo
nego przez kartkę papieru. Chociaż zawsze wyrażała się z po
wątpiewaniem o swoich zdolnościach, Robin był przekonany,
że Lani ma wyjątkowy talent plastyczny.
- Masz boży dar. Czy naprawdę tego nie widzisz?!
- krzyknął tak gwałtownie, że aż przestraszył Sarę. - Być
może artystyczny talent twojej matki wpłynął także na
ciebie. Nie jesteś, co prawda, śpiewaczką, ale wspaniale
rysujesz. Nie lekceważ tego. Sprzedając swoje prace, mo
głabyś zarobić fortunę.
Skrzywiła się i zebrała porozrzucane po stole ołówki.
- Każdy potrafi rysować - powiedziała spokojnie,
wkładając swoje rzeczy do płóciennej torby, którą nosiła
przewieszoną przez ramię. - Prawdę mówiąc, te szkice nie
są zbyt wiele warte. Powinieneś usłyszeć, co pan Harris
mówił o braku stylu w moich pracach.
- Nie obchodzi mnie, co powiedział jakiś pan Harris!
- krzyknął Robin. - Żaden nauczyciel nie chce powiedzieć
uczniowi, że ma prawdziwy talent.
- Och,Robin...
Lani spojrzała na Sarę, która uśmiechała się znacząco.
Anne Mather KONCERT For Evaluation Only. Copyright (c) by Foxit Software Com Edited by Foxit PDF Editor
Lani St. John miała czternaście lat, kiedy po raz pier wszy zobaczyła Jake'a Pendragona. Spędzała właśnie ferie z rodzicami. Niezwykle rzadko zdarzało się, aby matka i ojciec wyjeżdżali razem. Teraz znaleźli jednak na to czas i zamiast lecieć gdzieś daleko do egzotycznych krajów, pojechali na południowy zachód do Kornwalii. Wspólne wyjazdy z rodzicami zawsze były czymś trud nym i męczącym. Oboje byli tak różni. Jedno wesołe i zmienne, a drugie uparte i niezdolne do kompromisu. Kiedy przebywali ze sobą dłużej niż kilka godzin, walczyli jak pies z kotem. Nie byli zbyt dopasowaną parą. Matka Lani, Clare, była sopranistką o międzynarodowej sławie, a ojciec radcą pra wnym, oschłym i prozaicznym. Dziewczynka nigdy nie mogła zrozumieć, co skłoniło ich do ślubu. Po czternastu
6 AnneMather • KONCERT latach wspólnego życia ich małżeństwo znajdowało się w opłakanym stanie. Kilka lat później Lani uświadomiła sobie, że te wakacje były ostatnią próbą naprawienia błędów, uśmierzenia spo rów i wskrzeszenia dawno wygasłej namiętności. Nie po wiodło się jednak. Kiedy Clare zorientowała się, że jej mąż wybrał na miejsce wypoczynku Konwalię tylko dlatego, aby móc spotkać się z bogatą klientką, wróciła do Londy nu, pozostawiając jednak córkę, aby towarzyszyła ojcu. Mount's Bay nawet w kwietniu nie było najcieplejszym miejscem na świecie. Kiedy Lani po raz pierwszy zobaczy ła przylądek Tremorna, aż zadrżała. Szare morskie fale groźnie kąsały cypel, a zimny wiatr łomotał okiennicami zamku pani Worth. Rzecz jasna, nie był to prawdziwy zamek, ale w mło dzieńczej wyobraźni Lani jawił się właśnie w ten sposób. Kiedy siedziała obok ojca w wypożyczonym samochodzie - matka wróciła ich autem do Londynu - czuła się radosna i odprężona. Ojciec uśmiechał się do niej porozumiewaw czo. Ponura maska, jaką przywdział po wyjeździe żony, dawno już zniknęła. Rezydencja pani Worth stała na przylądku Tremorna najwyraźniej nieczuła na groźne żywioły. Spadzisty dach ze szczytami, rzeźbione krenele i blanki, a także wąskie okiennice pod okapem nadawały budowli średniowieczny charakter. Nie była to jednak bajkowa rezydencja. Kamien na fasada wyglądała ponuro, a promienie słoneczne, odbi jające się od wzburzonych fal oceanu, potęgowały tylko ten efekt. Kiedy wjechali na podjazd u podnóża schodów, prowa-
KONCERT • Annę Mather 7 dzących na dekorowaną kolumienkami frontową werandę, Lani otworzyła drzwi i wysiadła z samochodu, nie czekając na zgodę ojca. Jej ciekawość i żywa wyobraźnia malowały już postaci mieszkańców domu. Oczekiwała, że za chwilę otworzą się drzwi, na werandę wyjdzie lokaj i grobowym głosem zaprosi ich do środka. Rzeczywistość okazała się jednak zupełnie inna. Drzwi otworzyły się, kiedy Roger St. John wysiadał z samochodu, aby dołączyć do córki, ale młody mężczyzna, który się w nich pojawił, nie wyglądał bynajmniej na lokaja. Oni nie nosili luźnych, sportowych swetrów i wąskich, wytartych dżinsów. Lani spojrzała na swoje sztruksy. Jakże szykow nie wyglądały. Lokaje nie nosili także długich włosów i nie patrzyli na gości z młodzieńczym znudzeniem i rozbawie niem. Policzki Lani zarumieniły się, kiedy młody mężczyzna spojrzał na nią z delikatnym uśmiechem. Była niezmiernie wdzięczna ojcu, że stanął pomiędzy nimi i powiedział: - Byłem umówiony z panią Worth. - Dało jej to kilka cennych sekund na opanowanie nerwów. - Nazywam się Roger St. John. Jestem radcą prawnym pani Worth. - Ach, tak. Pan St. John. - Młody mężczyzna wyciąg nął dłoń i panowie przywitali się. - Staruszka mówiła coś o radcy prawnym. Teraz sobie przypominam. Proszę wejść. Zawiadomię ją, że pan przyszedł. Odwrócił się i wszedł do domu. Roger skinął na córkę, aby poszła za nim. - Chodź - powiedział. - Przestań spać na stojąco. Wy gląda na to, że wreszcie będziemy mieli za sobą to spotka nie.
8 AnneMather • KONCERT Lani podeszła do ojca i wzięła go pod rękę. - Próbowałeś już przedtem skontaktować się z panią Worth? Skinął głową twierdząco. - Kilka razy. Niestety, pani Worth może sobie pozwolić na to, aby być nieuchwytna. Mam wrażenie, że ona niezbyt interesuje się swoim majątkiem. - Czy ona jest bardzo bogata? - spytała Lani, kiedy przechodzili pod rzeźbioną futryną drzwi. Weszli do ponurego, wyłożonego dywanami holu. Oj ciec uśmiechnął się. - Bardzo - odpowiedział, rozglądając się dokoła. - Być może, ten hol nie świadczy o tym najdobitniej, ale mogę cię zapewnić, że nasza klientka nie musi się martwić o emery turę. Dziewczynka rozejrzała się wokół z zainteresowaniem. Hol w tym miejscu nie był zbyt przestronny, ale wydawał się rozszerzać za załomem schodów. Ustawione tam rośliny doniczkowe i pnącza pokrywające ściany nadawały drugiej części pomieszczenia wygląd prawdziwej oranżerii. Dwie pary ciemnych drzwi, znajdujących się po obu stronach holu, prowadziły zapewne do pokoi gościnnych. Wszystkie były jednak zamknięte i Lani zastanawiała się, gdzie znik nął młody mężczyzna. Jej ciekawość została zaspokojona, kiedy w chwilę później pojawił się on na galerii, wieńczącej szerokie scho dy, i zawołał Rogera na górę. - Staruszka oczekuje pana, panie St. John - oznajmił, ale jego usta wykrzywił dziwny uśmiech, zupełnie jakby powiedział jakiś żart.
KONCERT • AnneMather 9 Ojciec wziął Lani za rękę i ruszyli na górę. Schody rozpoczynały się na wysokości drugich drzwi po lewej stronie holu. Na dole znajdowały się trzy szerokie stopnie, po czym cała konstrukcja skręcała w prawo i pięła się do góry wzdłuż jednej ze ścian. Kiedy dotarli na pierwsze piętro, przeszli przez galerię i skręcili w długi korytarz z mnóstwem tajemniczych drzwi i zaułków. Dopiero teraz Lani uświadomiła sobie, jak bardzo mylący był obraz holu. Dom był znacznie większy, niż można by to sobie wyobra żać, obejrzawszy jedynie parter. Zaczerwieniła się, kiedy zdała sobie sprawę, że młody mężczyzna z uśmiechem przygląda się jej zdumieniu. - Proszę tędy - powiedział, prowadząc ich korytarzem w stronę drzwi, znajdujących się w jego końcu. Lani nie miała czasu przyjrzeć się wiekowym obrazom, wiszącym na ścianach, gdyż po chwili otworzył z rozmachem drzwi i wprowadził ich do pokoju. - Pan St. John, staruszko - oznajmił z celowym lekceważeniem. Starsza kobieta wsparła się na poduszkach i zmierzyła młodzieńca groźnym wzrokiem. - Mówiłam ci, żebyś nie... - W tej chwili ujrzała Lani i zamarła przez moment w bezruchu. - Kto to? - zawołała, krzywiąc usta z niesmakiem. - Jake, co to za dziecko? Zabierz ją natychmiast z mojego pokoju! Wiesz przecież, że nie toleruję u siebie dzieci! Dziewczynka pomyślała, iż starsza kobieta, siedząca na środku wielkiego łóżka, wygląda trochę jak wiedźma. Wy raźnie poirytowana, wydzierała się na młodego mężczyznę, ale on wydawał się nie przejmować jej humorami. Stwier dziła, że nie lubi pani Worth równie bardzo, jak pani Worth
10 AnneMather • KONCERT nie lubiła jej. Nie podobała się jej także sypialnia starszej pani, zastawiona stolikami, krzesłami i fotelami, które śmierdziały starością i rozkładem. - Bardzo przepraszam, pani Worth. Lani jest moją cór ką - próbował wyjaśnić Roger St. John. - Jej matka... to znaczy... jest teraz pod moją opieką i nie mogłem jej zosta wić w hotelu... - Pańskie układy rodzinne, panie St. John, mnie nie interesują - stwierdziła oschle starsza kobieta. Jake uśmie chnął się i skinął głową, jakby miał zamiar wyjść. - Dokąd się wybierasz? - Czując na sobie jej ostry wzrok, zatrzymał się. - Nie przypominam sobie, żebym pozwoliła ci odejść. Łaskawie wróć tutaj i zamknij drzwi. To oficjalne polece nie. Westchnął ciężko i położył rękę na gałce od drzwi, ale bynajmniej nie miał ochoty spełnić żądania starszej pani. - Nie mam czasu, staruszko - powiedział i spojrzał na nią beznamiętnym wzrokiem. - Miło mi było państwa po znać, panie St. John... Lani. - Uśmiechnął się. - Poproszę Hannę, żeby przyszła i odprowadziła twoich gości, kiedy skończycie rozmowę. - Nie pozwalam ci na to! - Pani Worth aż trzęsła się z oburzenia. - Nie skończyłam jeszcze z tobą rozmawiać, Jake. Dokąd się wybierasz? Co masz zamiar robić? Nie mam najmniejszej ochoty umierać ze strachu i martwić się, czy nie strzeli ci do głowy jakiś zwariowany pomysł! - Później, staruszko. - Popatrzył w zadumie na Rogera i Lani. - Wiesz przecież, gdzie będę. Możemy porozma wiać później. - Dobrze, ale zabierz ze sobą to dziecko! - zawołała
KONCERT • AnneMather 11 piskliwie. - Muszę przeprowadzić z panem St. John poufną rozmowę. Obecność dzieci jest niewskazana. Zabierz ją ze sobą, zabaw ją! - Ja... nie... - zaczął nieskładnie Roger, ale zagłuszył go wybuch wściekłości Jake'a. - Nie jestem niańką, staruszko! - oznajmił i odwrócił się w kierunku drzwi. Już miał wyjść, ale zatrzymał go pełen oburzenia głos Lani. - Nie potrzebuję niczyjej opieki, tato - powiedziała, patrząc na ojca błyszczącymi gniewnie oczami. - Jeśli... jeśli pani Worth nie ma nic przeciwko temu, to pójdę sobie na spacer nad morze. Dobrze mi zrobi trochę świeżego powietrza. Duszno tutaj. - Jesteś pewna? - zapytał nieśmiało ojciec. Skinęła głową. - Całkowicie - odparła, starając się nie patrzeć w pełne podziwu oczy Jake'a. - Przejdę się trochę i zaczekam na ciebie w samochodzie. Pani Worth parsknęła zniecierpliwiona. - Nie ma takiej potrzeby, moje dziecko. Hanna, moja gospodyni, da ci szklankę lemoniady, jeśli tylko ładnie ją o to poprosisz. - Bardzo dziękuję, ale nie mam ochoty na lemoniadę - odpowiedziała wyniośle i raczej wyczuła niż usłyszała tłumiony śmiech Jake'a. - Do zobaczenia, tato. Nie spiesz się. Dam sobie radę! Minęła młodego mężczyznę i wyszła na korytarz. Mło dzieniec ukłonił się z udawaną gracją, zamknął pośpiesznie drzwi i pognał za nią w stronę schodów. Postanowiła go zignorować. Po tym, jak ją potraktował i jak do niej mówił,
12 AnneMather • KONCERT nie zasługiwał na żadne względy. Już miała otworzyć drzwi prowadzące na werandę, gdy nagle stanął tuż przed nią. - Brawo - powiedział z pozornym spokojem. Chociaż starała się zachowywać równie chłodno, jak bohaterki wszystkich znanych jej romansów, nie mogła powstrzymać uśmiechu, kiedy puścił do niej oko. - No cóż - powiedziała z namysłem - to potworna ko bieta. Jak ona może tak krzyczeć i wydawać ludziom roz kazy? Nie rozumiem, dlaczego się na to zgadzasz. Pracu jesz dla niej albo coś w tym stylu? - Albo coś w tym stylu - odpowiedział, otwierając drzwi. - Jest moją babką. Tylko nie mów jej, że ci o tym powiedziałem. Ani ona, ani ja nie jesteśmy z tego dumni. Lani wyszła na dwór i zadrżała. Chociaż miała na sobie kurtkę i ciepły sweter, trzęsła się z zimna. Zastanawiała się, jak... Jake, jeśli było to jego prawdziwe imię, może wy trzymać bez marynarki. Miał na sobie tylko bluzę, ale nie wydawał się być zziębnięty. Razem zeszli po schodach. Żałowała, że z początku za chowała się wobec niego tak oschle i nieprzystępnie. Przy jemnie się z nim rozmawiało. Podobał jej się jego cierpki humor. Kiedy ruszył przez torfowisko w stronę skalistego zbocza, zapytała, dokąd idzie. - Do domu - odpowiedział i włożył ręce do kieszeni dżinsów. Zielone oczy Lani wyrażały zdumienie. - Nie mieszkasz razem z babcią? - Nie! Mój dom jest tam - wskazał w stronę morza. - Nie widać go z drogi. Kiedy doszli do krawędzi zbocza, spojrzała w dół, lekko
KONCERT » Annę Mather 13 zaniepokojona. Wąska ścieżka, zarośnięta trawą i chwasta mi, schodziła do morza i mniej więcej w połowie zbocza znikała za skalnym załomem. Wychyliła się bardziej i do piero wtedy zobaczyła drewniane bale, stanowiące część osadzonej na skałach altany. Spojrzała na Jake'a pytająco. - Czy to twój dom? - Tak. To Morski Dom. - Morski Dom - powtórzyła z namysłem. - Co za in trygująca nazwa. Mogę go obejrzeć? Spojrzał na nią z uśmiechem. - Sądziłem, że chcesz iść na spacer. - Chciałam tylko wyjść z tego dusznego pokoju - wy jaśniła. - Ty i twoja babcia traktujecie mnie tak, jakbym była dzieckiem. Ale nie jestem! Mam prawie piętnaście lat! - A ja dwadzieścia trzy - odparł sucho. - Przyznaję, że jesteś już zbyt dorosła, aby mieć niańkę, ale także zbyt młoda, abyś mogła pójść ze mną do mojego domu. Westchnęła. - To idiotyczne. Nie jesteś chyba maniakiem seksual nym? - Nie o tym mówię - odpowiedział, uśmiechając się tajemniczo. Nie dawała za wygraną. - Jaką szkodę mogę tam wyrządzić? Chcę tylko obej rzeć dom. - To niemożliwe - odparł Jake, odgarniając włosy nie cierpliwym ruchem. - Przepraszam, jeśli przedtem cię ura ziłem, ale nie mam doświadczenia w kontaktach z wojują cymi feministkami. - Uśmiechnął się. - Wybacz mi, ale mam trochę pracy. Do zobaczenia.
14 AnneMather • KONCERT Postanowiła, że tak łatwo się nie podda. - Co to za praca? - spytała, kiedy zaczął schodzić w dół zbocza. - Myślałam, że pracujesz dla swojej babki. Co robisz? Troszczysz się o dom? - Między innymi - rzucił niedbale przez ramię. - Życzę przyjemnego spaceru. Miło cię było poznać, Lani. - Ciebie również - mruknęła, wyraźnie poirytowana. Patrzyła, jak znika za załomem skały. Nagle cały czar dnia prysnął. Odwróciła się i spojrzała na okazały dom pani Worth. Jak ta kobieta mogła traktować w ten sposób swojego wnuka, zastanawiała się, włócząc się po torfowisku. Była wstrętną, starą wiedźmą... Dlaczego Jake znosił to wszy stko bez cienia prostestu? Ona nie wytrzymałaby tych krzy ków nawet przez minutę. Jake był bardzo przyjemny w porównaniu z ponurymi murami rezydencji i jej starą właścicielką. Wysoki, atra kcyjny, o ciemnej cerze, jaką często mają Kornwalijczycy. W niczym nie przypominał swojej babci, której wygląd nie wzbudzał sympatii. Myśląc o jego łagodnych oczach i cierpkim uśmiechu, skarciła się w duchu za to, że z po czątku była wobec niego tak nieprzyjemna. Jak dotąd, oj ciec uosabiał wszystko to, co podobało się jej w płci prze ciwnej. Jake nie przypominał jednak zupełnie Rogera St. Johna. Ojciec zawsze bardzo dbał o swój wygląd i ubrania, ale mimo to garnitury nie leżały na nim tak dobrze, jak dżinsy na Jake'u. Roger był także przystojny, ale jego skóra nie sprawiała wrażenia opalanej przez pół roku na Baha mach. Nie poruszał się także z kocią gracją, która przypra wiała Lani o przyjemny skurcz żołądka. Było to dość osób-
KONCERT • AnneMather 15 liwe porównanie, ale chociaż Jake w niczym nie przypomi nał jej ojca, uznała go za najatrakcyjniejszego mężczyznę, jakiego dotąd poznała. Próbując otrząsnąć się z tych myśli, zawróciła w stronę morza. Kiedy stanęła na krawędzi zbocza, spojrzała w dół. Osadzona na skale altana była stąd doskonale widoczna. Westchnęła z rezygnacją, kiedy uświadomiła sobie, że za pewne nigdy nie zobaczy jej z bliska. A niby dlaczego miałaby tego nie zrobić?, zapytała się w duchu. Nie było przecież prawa, które zabraniało chodzić ścieżkami prowa dzącymi przez nadmorskie skały. Mówiąc sobie, że robi to tylko po to, aby móc opowie dzieć swoim przyjaciółkom coś ekscytującego, kiedy wróci do szkoły po feriach wielkanocnych, zaczęła schodzić ostrożnie w dół zbocza. Jak dotąd, mogła się pochwalić jedynie tym, że podczas świąt Bożego Narodzenia kuzyn Robin, starszy od niej o dwa lata, pocałował ją pod jemiołą. Musiała się porządnie natrudzić, aby przekonać swoją naj lepszą przyjaciółkę, Libby Forster, że było to przyjemne. Prawdę mówiąc, wargi Robina były wilgotne i rozlazłe, a jego oddech również nie należał do najprzyjemniejszych. Ucieszyła się, kiedy wszedł ojciec i kuzyn był zmuszony zakończyć swoje amory. Rzecz jasna, na użytek Libby powiedziała, że nigdy nie była bardziej wściekła i rozgory czona. Daleko w dole morze biło o ląd, pozostawiając na ka mieniach języki piany. Myśl o tym, co by się stało, gdyby zrobiła jeden fałszywy krok, przyprawiła ją o szybsze bicie serca. Przez chwilę zastanawiała się, czy nie lepiej zawró cić. Być może, nawet by to zrobiła, ale nie starczyło jej
16 AnneMather • KONCERT odwagi, aby się odwrócić. Miała nadzieję, że ojciec nie będzie jej szukał. Z pewnością nie pochwaliłby tej eskapa- dy. Morski Dom był teraz tuż pod nią i każdy powiew wia tru przynosił dźwięki muzyki. Zapewne Jake włączył sobie magnetofon, aby zagłuszyć monotonny szum fal, pomyśla ła, schodząc prawie na czworakach. Cokolwiek robił, to najwyraźniej lubił akompaniament. Przez chwilę zawahała się. Co będzie, jeśli ją zauważy? Gotów sobie pomyśleć, że przyszła tu na przeszpiegi. Bydynek był zadziwiającym wytworem techniki. Ktoś wykuł w zboczu półkę i wybudował dom tak, że zarówno z dołu, jak i z góry był on chroniony przez skały. Budowla składała się z dwóch pięter, a szkielet, oparty na wsporni kach, osadzony był głęboko w skalnym podłożu. Widok ze środka musiał być wspaniały, pomyślała z zachwytem, sta jąc u podnóża schodków, prowadzących do drzwi. Nie powinna iść dalej. Jake mógłby ją zauważyć. Muzyka była teraz doskonale słyszalna. Po lekcjach historii muzyki w szkole bez trudu rozpoznała rzewny ton sonaty Chopina. Była zdumiona. Przypuszczała, że Jake słucha nowoczesnej, rockowej muzyki, jak większość mło dych ludzi. I tym razem okazał się inny. Intrygował ją na każdym kroku. Melodia urwała się nagle i po kilku sekundach Lani usłyszała nieharmonijny akord, zupełnie jakby ktoś oparł się bezwładnie o klawiaturę. Była zaskoczona nagłym za kończeniem utworu i owym tajemniczym akordem. To z pewnością nie było nagranie. Ciekawość wzięła górę nad rozsądkiem i dziewczynka
KONCERT • AnneMather 17 powolutku zaczęła się wspinać po schodkach w stronę drzwi. Dobrze, że miała na sobie lekkie, płócienne buty. Nie zamierzała zapukać. Jeśli to, co przypuszczała, było prawdą, to tym bardziej nie powinna przeszkadzać. Na palcach przeszła obok drzwi i zajrzała do środka przez okno. - Co ty tu, u diabła, robisz? Była tak przerażona, że zupełnie zapomniała, co zoba czyła przez okno. Odwróciła się w stronę rozgniewanego Jake'a. Zdjął bluzę i miał na sobie wyłącznie bawełniany podkoszulek. Wyglądał jeszcze atrakcyjniej niż przedtem. Jego pytanie nie było jednak... atrakcyjne. Było nieprzy jemne i brutalne. Wstrzymała oddech, nie wiedząc, jak za reagować. - Przechodziłam - wyjaśniła - i usłyszałam muzykę. - Przyszłaś mnie szpiegować? - Nie. - Więc jak to nazwiesz? - Po prostu byłam ciekawa, to wszystko - zawołała, otrząsnąwszy się już z szoku. - Przepraszam. Nie wiedzia łam, że to prywatna ścieżka. Myślałam, że ona dokądś prowadzi. - Owszem, prowadzi - powiedział z przekąsem. - Tutaj. - Myślałam, że gdzieś indziej - stwierdziła spokojnie i dumnie podniosła głowę. - W takim razie, co robisz przed oknem mojego domu? Wzruszyła ramionami. Nie było sensu dalej kłamać. - Chyba sam wiesz - mruknęła niechętnie. - Usłysza łam, że utwór raptownie się skończył. Chciałam sprawdzić, czy to ty grałeś.
18 AnneMather * KONCERT - Tak. - Podniósł rękę i rozmasował sobie szyję. - Te raz już wiesz. - Wzruszył ramionami. - A niech to wszyscy diabli! Wejdź do środka. Właśnie miałem sobie zrobić ka wę. Masz może ochotę na filiżankę? Odetchnęła z ulgą. - Z przyjemnością się napiję. Wskazał ręką na drzwi i wprowadził ją do środka. Zna lazła się w pokoju, który widziała przez okno. Zdziwiła się, że chociaż był wygodnie urządzony, na podłodze nie było dywanu. Deski w wielu miejscach zdarte nosiły patynę sta rości. Większą część wnętrza zajmował fortepian, który sły szała, schodząc w dół zbocza. Chociaż nie był to instru ment koncertowy, tylko ćwiczeniowy, krótki fortepian, i tak nie mogła sobie wyobrazić, jak przetransportowano go przez skały. Wszędzie leżały kartki papieru nutowego, któ rego muzycy używają podczas komponowania lub aranża cji utworu. Nie zwróciła jednak na to zbytniej uwagi. Za bardzo interesowała ją reszta pokoju i wąskie, wysokie okna, wychodzące na wzburzony ocean. - Zrobię kawę - powiedział Jake, otwierając drzwi, któ re zapewne prowadziły do kuchni i dalej, na schody. - Roz gość się. Zaraz wracam. Usiadła na pokrytej perkalem sofie, ustawionej przed kominkiem. Ogień buzował wesoło w palenisku. Wyciąg nęła ręce, aby się ogrzać, i z zainteresowaniem rozejrzała się wokół. Oprócz fortepianu w pokoju znajdowały się także półki z książkami i mały stolik. Stało również kilka krzeseł, se- kretarzyk i zestaw stereofoniczny z głośnikami zawieszo-
KONCERT • AnneMather 19 nymi na ścianach. W pokoju nie było telewizora. Każda, nawet najmniejsza przestrzeń była zajęta przez jakiś przed miot. Nie mogła zrozumieć, dlaczego Jake musiał mieszkać w takiej ciasnocie, podczas gdy jego babka miała w swoim domu tyle wolnych pokoi. Wrócił z dwoma glinianymi kubkami, wypełnionymi po brzegi kawą. Z uśmiechem wzięła jeden z nich. - Nie spodziewałam się takiego przyjęcia - szepnęła, kiedy usiadł naprzeciw niej. Uśmiechnął się cierpko. - A czego się spodziewałaś? Poczuła, że się czerwieni. Było to potworne. Miała na dzieję, że kiedyś z tego wyrośnie. Tymczasem jednak stara ła się ukryć swoje zmieszanie, zmieniając temat. - Czy to był Chopin? Uczyłam się w szkole historii muzyki i rozpoznaję ten styl. Jake wyciągnął nogi i wziął kubek w obie dłonie. - Co jeszcze robisz w szkole? - zapytał i nie czekając na odpowiedź, dodał: - Zapewne lubisz także sztuki piękne i teatr. Postanowiła zignorować jego złośliwy ton. - Właściwie to wolę matematykę i angielski - odpowie działa, bynajmniej niezgodnie z prawdą. - Lubię także sport. Uwielbiam pływać. - Naprawdę? - Przyglądał się jej uważnie. - Wydaje mi się, że jesteś wysoka jak na swój wiek. Co chcesz robić, kiedy dorośniesz? - Ja jestem dorosła - powiedziała dobitnie. - Gdyby nie to, że mieszkam w Anglii, mogłabym już wyjść za mąż. Małżeństwo to przecież nie dziecinada.
20 AnneMather • KONCERT - Dobrze, już dobrze. - Uśmiechnął się. - Zapytam w inny sposób. Co zamierzasz robić po ukończeniu szkoły? Czego oczekują od ciebie rodzice? Chcą, abyś poszła w śla dy ojca? - Być może. - Lani była już zmęczona tymi pytaniami. - Opowiedz mi o sobie, Jake'u Worth. Jesteś profesjonal nym pianistą? Czy powinnam była już o tobie usłyszeć? - Pendragon - odpowiedział, zawstydzając ją. - Nazy wam się Jake Pendragon. Moja matka była córką staruszki. - Ach tak! - Lani upiła łyk kawy. - Co za niezwykłe nazwisko. Pendragon. Brzmi jak przydomki rycerzy z „Opo wieści Okrągłego Stołu". Czy to szlacheckie nazwisko? Obrzucił ją chłodnym spojrzeniem. - Zadajesz zbyt dużo pytań. - Podobnie jak ty - odparowała. - Musisz przyznać, że to trochę tajemnicze. Mieszkasz w domku na skale, a twoja babka ma tyle wolnych pokoi w swojej rezydencji. Jake położył się na poduszkach i postawił sobie kubek na brzuchu. - Nie ma w tym nic tajemniczego - powiedział niedba le. - Morski Dom należał do mojej matki. Dziadek zostawił go jej w testamencie. Po jej śmierci ja go odziedziczyłem. Zmarszczyła brwi. - Rozumiem. Ale kiedy twoja babka umrze, to... - ...wszystkie pieniądze pójdą na cele dobroczynne - wpadł jej w słowo. - Przynajmniej chcę, aby tak było. Ona mnie nie akceptuje. Nie akceptuje mnie tak samo, jak nie akceptowała mojego ojca. - Zamyślił się przez chwilę. - Moja matka wyszła za mąż bez zgody rodziców i staruszka nigdy jej tego nie wybaczyła.
KONCERT • AnneMather 21 - To przykra historia - powiedziała ze współczuciem Lani. - Rzeczywiście, niezbyt przyjemna. - Wzruszył ramio nami. - Nie chcę jej pieniędzy. - Lubisz tutaj mieszkać, prawda? - Tak. - Ale spędzasz także trochę czasu w towarzystwie swo jej babki. - Dlaczegóż miałbym tego nie robić? To samotna, stara kobieta. Pokręciła głową. - Ja bym tego nie robiła. - Sądzę, że robiłabyś. - Przyjrzał się jej z uśmiechem. - Starzy ludzie są jak dzieci. Lubią, aby ich zabawiać. Spojrzała na niego spod lekko zmrużonych powiek. - Jak rozumiem, teraz zabawiasz mnie? - Jakżebym mógł? Powiedziałaś mi przecież, że nie jesteś już dzieckiem. Już miała odpowiedzieć, ale zobaczyła iskierki śmiechu w jego oczach i sama również się roześmiała. - Uważasz, że niepotrzebnie się postarzam? - Uważam, że powinnaś już iść - odparł spokojnie i do kończył pić kawę. - Chodź. Odprowadzę cię do drzwi. Była wyraźnie zawiedziona. - Muszę już iść? - Obawiam się, że tak - powiedział, wstając i podając jej rękę. - Kiedy twój tata skończy rozmawiać ze staruszką, zacznie cię szukać... - No to co? - Wzruszyła ramionami. Wzięła go za rękę i pozwoliła, aby ją podniósł. Stojąc tuż obok niego, patrzy-
22 AnneMcrther • KONCERT ła mu w oczy i upajała się dotykiem jego męskiego ciała. Doskonale wiedziała, że on także nie jest obojętny. - Prze cież nie robię nic złego. - Jesteś pewna? Nie poruszyła się. Ocierała się delikatnie o niego i miała wrażenie, jakby elektryczny prąd przepływał pomiędzy ni mi. Trudno jej było złapać oddech i cała drżała. Wyczuwała ciepło jego ciała i przyjemny zapach męskiej skóry. Nagle pojawiło się jednak nieoczekiwane napięcie, które zburzyło przyjemną atmosferę. - Tak - wydobyła z siebie odpowiedź i dopiero teraz uświadomiła sobie, jak bardzo była niedoświadczona. Od wróciła się, aby ukryć zmieszanie. - Tak - zgodził się Jake, uśmiechając się znacząco. - Mimo wszystko nie radzę ci próbować tej sztuczki po raz kolejny. Udawała, że nie wie, o co chodzi. - Jakiej sztuczki? Nie wiem, o czym mówisz. - Wiesz doskonale - powiedział spokojnie i podszedł do drzwi. - Zabrałaś wszystkie swoje rzeczy? Rozejrzała się wokół. - Nie przyniosłam niczego. Tylko siebie. - Mhm. Skinął obojętnie głową, zamaszystym ruchem otworzył drzwi i dał znak, aby wyszła. Chłodny wiatr sprawił, że zadrżała. Stojąc na schodach, czuła się samotna i opuszczo na. - Do zobaczenia - mruknęła, odwracając się do niego. Skinął ponownie głową. - Nie... nie gniewasz się na mnie? - Miałbym się gniewać na ciebie? - Skrzywił się z nie-
KONCERT • AnneMather 23 smakiem. - Idź już, Lani. Jesteś stanowczo zbyt młoda, aby przejmować się tobą w ten czy inny sposób. - Nie jestem zbyt młoda. Nie jestem! - Zagryzła w zde nerwowaniu dolną wargę. - Jake, proszę, nie złość się na mnie. Chciałam, żebyś się przekonał, że już nie jestem dzieckiem. To wszystko. - Jesteś stanowczo zbyt prowokująca, abym mógł traktować cię w jakikolwiek inny sposób - odpowiedział oschle. - Ale nie martw się. Nie powiem o tym twojemu ojcu, jeśli tego się właśnie obawiasz. - Nie obawiam się... - zaczęła, ale urwała w pół zdania i westchnęła z rezygnacją. - Pójdę już. I tak nie przekonam cię do niczego, stojąc tutaj, prawda? - Tak. Dasz sobie radę? Wejdziesz sama na górę? - Chyba tak - odpowiedziała i kiedy już miał się od wrócić, dodała: - Czy jeśli mój ojciec przyjedzie tutaj jesz cze raz, to pozwolisz mi się odwiedzić? - Nie sądzę, aby to nastąpiło. - Ja też nie, ale może jednak? Jake sprawiał wrażenie poirytowanego, ale po chwili jego rysy złagodniały. - Nie sądzę, abym mógł sobie na tyle zaufać - odparł z uśmiechem i twarz Lani oblała się rumieńcem. Czym prędzej odwróciła się i ruszyła w górę zbocza. Kiedy uświadomiła sobie, że jest dla Jake'a jedynie dziec kiem, zaczęła płakać.
Clare i Roger rozwiedli się w ciągu najbliższego roku. Konflikt w rodzinie miał fatalny wpływ na Lani. Nie robiła postępów w nauce, a wyniki jej egzaminów były tak słabe, że ojciec wypisał ją ze szkoły, do której dotąd uczę szczała, i wysłał do prywatnej uczelni w Szwajcarii, aby tam kształciła się w naukach społecznych i ekonomicz nych. Ten pomysł nie był jednak zbyt dobry. Lani w obcym kraju źle się czuła i chociaż z chęcią uczyła się francuskie go, to poziom jej wiedzy z ekonomii i socjologii pozosta wiał wiele do życzenia. Wypisywała błagalne listy do ojca, aby pozwolił jej wrócić i zająć miejsce matki w pustym teraz domu w Kensington. Po sześciu miesiącach, wypeł nionych łzami i prośbami, Roger St. John ustąpił. Chwilowo wydawało się to najlepszym rozwiązaniem. Lani wykorzystywała zdobyte w Szwajcarii umiejętności, przyjmując rolę hostessy i wybierając menu, kiedy ojciec
KONCERT • AnneMather 25 zabierał swoich klientów do restauracji. Rozkwitająca, młoda kobieta była niezwykle cennym sprzymierzeńcem w interesach. Zabawiała klientów rozmową i stwarzała bardzo przyjemną atmosferę. Wszyscy powtarzali Rogero wi, że jest szczęściarzem, mając tak czarującą córkę. Matkę widywała coraz rzadziej. Przed rozwodem spę dzała większość niedziel w jej luksusowo urządzonym apartamencie przy Belgrave Square. Po ogłoszeniu przez sąd oficjalnej separacji kariera Clare zyskała nowy impuls. Nie związana obowiązkami domowymi, mogła przyjmo wać nawet najbardziej wymagające kontrakty. Sukces, jaki odniosła w Glyndeboume poprzedniego lata sprawił, że zaproszono ją na tournee po całej Europie. Występowała we wszystkich najznakomitszych teatrach operowych, śpiewając główne role. Tak długie rozstania spowodowały rozluźnienie się więzi pomiędzy matką i córką. Lani czuła, że nie są już sobie tak bliskie jak kiedyś. Poza tym zbliżała się już do pełnoletności, a każda matka wolałaby zapo mnieć o tym, że ma dorosłą córkę. Nie sposób było tego nie łączyć z plotkami, które krążyły na temat Clare i jej coraz to nowych kochanków. Niezależność matki zachęciła Lani, aby pomyślała wre szcie także o własnej karierze. Zwlekała z tym już wystar czająco długo. Ojciec był zadowolony, kiedy towarzyszyła mu w służbowych obiadach i chodziła codziennie na zaku py, ale ją zaczynało już to nudzić. Miała siedemnaście lat i chciała nareszcie zrobić coś ze swoim życiem. Wbrew temu, co powiedziała aroganckiemu młodemu mężczyźnie, którego spotkała w domu pani Worth prawie dwa lata temu, bardzo lubiła w szkole zajęcia artystyczne
26 AnneMather > KONCERT i chociaż wiedziała, że nie zrobi kariery jako śpiewaczka czy aktorka, zawsze bardzo lubiła rysować. Za zgodą ojca zapisała się na jesieni do college'u i zaczęła uczęszczać na lekcje projektowania i rysunku. Była bardzo szczęśliwa, że znowu jest wśród ludzi. Już zapomniała, jak biega się rano do autobusu, połyka pośpie sznie śniadanie bladym świtem i wraca wieczorem do do mu z uczuciem zmęczenia, ale i zadowolenia. Lubiła swój college i studentów. Wszyscy byli młodzi i za wszelką cenę chcieli dokonać w życiu czegoś wyjątkowego i wspaniałe go. Nauka pomagała jej zapomnieć o tym, że matka coraz rzadziej się z nią kontaktowała. Z każdym dniem stawały się sobie bardziej obce. Kiedy czytała o Clare Austin - mat ka zawsze używała scenicznego nazwiska - w kronikach towarzyskich londyńskich brukowców, trudno jej było identyfikować się z tą ambitną i żądną sukcesu kobietą. Tylko na urodziny i święta Clare przypominała sobie o swojej córce. Przysyłała kosztowne prezenty, zapakowa ne w szykowny papier: elegancką bieliznę, ekskluzywne perfumy, bransoletkę wysadzaną diamentami, skórzaną kurtkę, miękką i milą w dotyku. Rogera irytowały te wszy stkie upominki i wciąż powtarzał, że Clare robi to tylko po to, aby uspokoić swoje sumienie. Lani także nie była nimi zachwycona. Wolałaby coś bardziej szczerego i osobistego. Nie chcąc jednak pogarszać i tak napiętej sytuacji, cieszyła się z prezentów obojga rodziców, ale dla prezentów ojca wyrażała większy podziw. Stwierdziła, że lepiej będzie nie wspominać w college'u nazwiska matki. Jako córka Rogera St. Johna była kimś
KONCERT » AnneMather 27 zwykłym, człowiekiem z tłumu. Wolała zachować anoni mowość. Tylko jej najbliżsi przyjaciele wiedzieli, co łączy ją ze słynną Clare Austin. Powtarzali, że nigdy by się nie domyślili, że jest zupełnie niepodobna do matki... Zdawała sobie sprawę, że, wbrew ich intencjom, nie było to komple mentem. Owszem, nie przypominała matki, ale Clare Au stin była uznana za niezwykle piękną kobietę. Lani nie mogła powiedzieć tego o sobie. Jej blada skóra i rudoka- sztanowe włosy nie przypominały w niczym nieskazitelnej cery matki i jej pięknych, złotych loków. Jedynie zielone oczy nadawały przeciętnym rysom odrobinę dystynkcji. Pomyślała, że jeśli ktoś lubił wysokie i dobrze zbudowane dziewczyny, mógł ją uznać za atrakcyjną. Myśląc jednak o szczupłej i eleganckiej sylwetce Clare, uważała się za niezgrabną i pozbawioną gracji. Pod koniec drugiego roku nauki odkryła, że ma talent do wymyślania i opowiadania dzieciom bajek. Jej kuzyn Ro bin, którego pocałunki tak ją kiedyś zniesmaczyły, był teraz żonaty i miał dom w północnym Londynie. Sara, jego żo na, zaskoczyła wszystkich, rodząc już w pierwszym roku małżeństwa bliźniaki. Kiedy tylko chłopcy podrośli wy starczająco, aby móc zostawiać ich z obcymi, Lani zaofero wała się jako opiekunka. Zajmowanie się dziećmi bardzo jej się spodobało. Dwu letni chłopcy tak przepadali za swoją ciocią, że musiała się mocno natrudzić, aby położyć ich spać. Zgadzali się leżeć w łóżkach tylko pod warunkiem, że będzie im opowiadała historyjki. Wymyślała więc coraz to nowe bajki o olbrzy mach, liliputach, smokach i czarownicach, rzucających złe uroki. Jej wyobraźnia nie znała granic. Po pewnym czasie
28 AnneMather • KONCERT zaczęła także robić ilustracje do swoich bajek. W podręcz nym szkicowniku rysowała chłopcom ludzi i zwierzęta, które znali dotąd jedynie ze słuchu. Pękali ze śmiechu, widząc zabawne karykatury ludzi, lub dygotali ze strachu, patrząc na groźne potwory i wiedźmy. To Robin pierwszy zaproponował, aby spróbowała wyko rzystać swoje zdolności na szerszą skalę. Pewnego wieczora wrócił do domu wcześniej niż zwykle i zastał Lani śpiącą nad szkicownikiem pełnym bajkowych postaci. Obrazki były ży we i naturalne. Aż chciało się dostać do ich świata ograniczo nego przez kartkę papieru. Chociaż zawsze wyrażała się z po wątpiewaniem o swoich zdolnościach, Robin był przekonany, że Lani ma wyjątkowy talent plastyczny. - Masz boży dar. Czy naprawdę tego nie widzisz?! - krzyknął tak gwałtownie, że aż przestraszył Sarę. - Być może artystyczny talent twojej matki wpłynął także na ciebie. Nie jesteś, co prawda, śpiewaczką, ale wspaniale rysujesz. Nie lekceważ tego. Sprzedając swoje prace, mo głabyś zarobić fortunę. Skrzywiła się i zebrała porozrzucane po stole ołówki. - Każdy potrafi rysować - powiedziała spokojnie, wkładając swoje rzeczy do płóciennej torby, którą nosiła przewieszoną przez ramię. - Prawdę mówiąc, te szkice nie są zbyt wiele warte. Powinieneś usłyszeć, co pan Harris mówił o braku stylu w moich pracach. - Nie obchodzi mnie, co powiedział jakiś pan Harris! - krzyknął Robin. - Żaden nauczyciel nie chce powiedzieć uczniowi, że ma prawdziwy talent. - Och,Robin... Lani spojrzała na Sarę, która uśmiechała się znacząco.