ziomek72

  • Dokumenty7 893
  • Odsłony2 248 432
  • Obserwuję984
  • Rozmiar dokumentów26.3 GB
  • Ilość pobrań1 303 148

Księżyc nad oceanem - Browning Dixie

Dodano: 8 lata temu

Informacje o dokumencie

Dodano: 8 lata temu
Rozmiar :623.2 KB
Rozszerzenie:pdf

Księżyc nad oceanem - Browning Dixie.pdf

ziomek72 EBooki EBOOK B Browning Dixie
Użytkownik ziomek72 wgrał ten materiał 8 lata temu.

Komentarze i opinie (0)

Transkrypt ( 25 z dostępnych 152 stron)

DIXIE BROWNING Księżyc nad oceanem

ROZDZIAŁ PIERWSZY W ciągu tego długiego lotu na przeciwległy kraniec kontynentu, Larain miała aż nadto czasu na rozmyś­ lanie. Odstawiła filiżankę po kawie i sięgnęła do torebki. Płaskiej, beżowej, o klasycznym fasonie. Pros­ tej, a zarazem wytwornej. Wszystko, co należało do Larain, było doskonałej jakości. Równocześnie jednak nie rzucało się w oczy. Jej spokojna elegancja była ponadczasowa. Niedawno usłyszała komunikat, że za dwadzieścia minut będą lądować. Już niebawem zacznie się drugi etap podróży w nieznane, ku niepewnej przyszłości, na jaką się zdecydowała. Dzisiejszego ranka opuściła San Francisco. Prawdę mówiąc, całe to starannie zaplanowane przedsięwzięcie zaczęło się już znacznie wcześniej. Z żalem i goryczą, których nikt nie byłby w stanie rozpoznać na jej opanowanej twarzy, Larain wróciła myślami do przykrych przeżyć. Miała niecałe dwadzie­ ścia siedem lat i niewiele wesołych, szczęśliwych wspo­ mnień. Scena, która odbyła się ostatniej nocy, była wpraw­ dzie tylko jedną z wielu następujących po sobie od chwili powrotu do domu po porzuceniu Paula, ale Larain wiedziała już jednak, że powstała sytuacja nie może trwać w nieskończoność. Powzięła decyzję. Po­ stanowiła, że całkowicie zmieni swoją dotychczasową egzystencję i przyjęty plan zaczęła wprowadzać w ży­ cie. Po raz pierwszy ostre słowa stryjecznego dziadka

6 KSIĘŻYC NAD OCEANEM nie zrobiły na niej większego wrażenia, nie zabolały tak jak zawsze. Był oburzony, wręcz rozzłoszczony tym, że Larain samowolnie postanowiła opuścić dom. Wymykała się spod jego kontroli. Przebiegły Mortimer Stornway potrafił iście po mistrzowsku manipulować ludźmi. Obiektem niezwykle podatnym na jego wpływy była właśnie Rain. Od rozwodu rodziców, który nastąpił czternaście lat temu, korzystała z dobrodziejstw Stora- wayów. Edward, ojciec Rain, przyjął zaproszenie Mortimera i wraz z córką zamieszkał na stałe w jego okazałej wiktoriańskiej rezydencji. Żyli więc w trójkę wraz z czterema osobami ze służby, od lat pracującymi u Mortimera. Rain i Edward prowadzili smutne życie, niełatwe ze względu na despotyczny charakter pana domu. Tak trwało aż do małżeństwa Rain. Ten fakt był także zaaranżowany przez Mortimera Stornwaya. Rain uczęszczała do małego college'u, a jej rozrywki i spotkania towarzyskie ograniczały się jedy­ nie do nielicznych, tych, na które zezwalał dziadek. A poglądy na życie starszego pana były wręcz średnio­ wieczne. Wychowywał wnuczkę niezwykle surowo. Na nic jej nie pozwalał. Po skończeniu szkoły Rain była zbyt niedojrzała, by oprzeć się dziadkowi. Nadal decydował o jej życiu. Spędzając całe dnie w ponurej, przytłaczającej atmosferze, która panowała w rezy­ dencji Stornwayów, czuła się coraz bardziej nieszczęś­ liwa, wyobcowana i niepewna siebie. Sytuację pogar­ szał fakt, że jej ojciec, złamany odejściem ukochanej żony, popadał w coraz większą depresję. Jak cień snuł się po domu i topił swe smutki w alkoholu, nie zwracając większej uwagi na córkę. Mortimer Stornway potrafił zawładnąć umysłami ludzi. Był niedościgłym mistrzem emocjonalnego szan­ tażu. Wystarczyło, by zatopił przenikliwy i lodowaty wzrok w oczach Rain, a bez słowa sprzeciwu poddawała

KSIĘŻYC NAD OCEANEM 7 się jego woli. Na pierwszym swym balu wzbudziła zainteresowanie kilku młodych ludzi. Mortimer uznał, że czas najwyższy pozbyć się dziewczyny z domu i zaczął się rozglądać za odpowiednim kandydatem na męża. Wybrał Paula Armesa. Ten przystojny prawnik po trzydziestce robił na wszystkich dobre wrażenie. Miał świetne maniery, wiele uroku osobistego i błyskotliwą karierę przed sobą. Szybko zjednał sobie Mortimera, a w trzy miesiące po poznaniu Rain, zdobył także ją. Taka żona była mu potrzebna. Dwulicowość Paula okazała się prawdziwym szo­ kiem dla Rain. W czterech ścianach własnego domu z pełnego ogłady i wdzięku światowca przemieniał się w brutalnego prostaka. Z chwilą zakończenia małżeńs­ twa Rain była zniszczona uczuciowo i psychicznie. Paul uczestniczył w wyborach na senatora stanowe­ go i miał wyraźną przewagę nad innymi kandydatami. W wyścigu o wpływy i władzę nastąpił jednak na odcisk jednemu z lokalnych polityków, który wykrył i ujawnił gorszące fakty z życia konkurenta. Nazwisko Paula nie schodziło z łamów gazet, a jego prywatne życie stało się gratką dla wścibskich i żądnych sensacji reporterów. Dla Rain było to prawdziwym nieszczęś­ ciem i udręką. Odrętwiała, bała się dziennikarzy. Kryła się przed rodziną i znajomymi, a zwłaszcza jak ognia unikała własnego męża. Kiedy szum wokół niego powoli ucichł, zaczęła przygotowywać się do wy­ stąpienia o rozwód. Uciekła od Paula po niezwykle z jego strony brutalnej rozmowie, podczas której ją znieważył, pozbawił całkowicie szacunku do samej siebie, jako do kobiety, i godności własnej. Wróciła do rezydencji Mortimera. Tylko dlatego, że jego dom był jedynym dostępnym dla niej schronieniem. Miejscem, w którym żyła od dwunastego roku życia. Mortimer zachował się zaskakująco przyzwoicie. Na tyle, na ile potrafił, starał się być miły i współ-

8 KSIĘŻYC NAD OCEANEM czujący. Ojciec Rain, pijący coraz więcej, nie był dla niej żadnym oparciem. A matka? Matka, z trzecim mężem, bawiła gdzieś w Europie. Rain bardzo rzadko udzielała się towarzysko. Kiedy już musiała gdzieś wyjść, przybierała pozę, którą wypracowała sobie podczas kilku ostatnich lat. Larain Ashby-Stornway-Armes była spokojną, niezwykle kul­ turalną i zawsze nienagannie ubraną młodą damą, biorącą udział w najważniejszych imprezach towarzys­ kich i dobroczynnych. Był to obowiązek spoczywający na niej początkowo jako na wnuczce Mortimera, a potem żonie wybijającego się polityka. Wobec otaczających ją ludzi Rain nigdy nie była sobą. Kryła się za starannie wybudowaną fasadą. Przed nikim nie zdradzała nurtujących ją uczuć. Narzucona poza przylgnęła do Larain niczym druga skóra. Teraz, siedząc w samolocie, zachowywała ją nadal, ale przez chwilę zastanawiała się nad tym, czy taka będzie już zawsze, czy też pozostało w niej jeszcze coś z namiętnej, uczuciowej kobiety, jaką niegdyś była. Czy ta kobieta, która tkwi w jej wnętrzu, będzie miała szansę jeszcze ożyć? Mężczyzna siedzący obok Larain kilkakrotnie usiło­ wał nawiązać z nią rozmowę. Wszystkie jego próby odparła stanowczo, a zarazem niezwykle grzecznie. Nie miała najmniejszego zamiaru, zwłaszcza teraz, zawierać żadnych, nawet przelotnych znajomości z mężczyznami. Już na pierwszy rzut oka sąsiad w samolocie przypo­ minał jej byłego męża. Rysy Paula były regularne i interesujące. Wszystkie elementy twarzy razem wzięte tworzyły niezwykle atrakcyjną całość. Dla kobiety młodej, podatnej na męskie uroki, która nigdy przed­ tem nie miała okazji nikogo bliżej poznać, lekko siwiejące skronie Paula zwiększały jego atrakcyjność. Prezentował się doskonale, zachowując przy tym po-

KSIĘŻYC NAD OCEANEM 9 zorną skromność ubioru, co, jak się potem okazało, stanowiło element jego starannie wystudiowanej pozy polityka. Rain dość szybko miała okazję sama się o tym przekonać. Westchnęła lekko. Zaczęła odruchowo zapinać i rozpinać guziki beżowego żakietu. Nigdy nie okazy­ wała zdenerwowania. Odkąd zamieszkała z Mortime- rem, pilnowała się na każdym kroku. Zawsze niezwyk­ le zadbana i starannie ubrana, ukrywała głęboko wszelkie odczucia, prezentując wobec otoczenia ugrze- cznioną twarz. Wydarzenia ostatnich kilku lat sprawi­ ły, że przyjęta poza oddała jej nieocenioną przysługę, służąc niemal jak kamizelka ratunkowa. Czasami Rain była rozdygotana i rozbita wewnętrz­ nie, ale nikt nie był w stanie odkryć jej prawdziwego stanu ducha. Nikt nie podejrzewał o to, że jest istotą głęboko odczuwającą i myślącą, gdyż w oczach otocze­ nia wyglądała nie tylko na kobietę chłodną i opanowa­ ną, lecz także na taką, dla której najważniejszy jest problem, czy zjeść kolację przed pójściem do opery, czy też dopiero po powrocie. Mężczyzna siedzący w samolocie po przeciwnej stronie przejścia między fotelami głośno chrząknął. Ten szorstki odgłos przypomniał Rain stryjecznego dziadka. Przed zamkniętymi oczyma stanęła jej teraz ostatnia przykra scena. Mało brakowało, a wczoraj­ szego wieczoru Mortimer podniósłby na nią głos, kiedy się przekonał, że żadne jego argumenty nie przemawiają do wnuczki i że zdecydowała się opuścić dom. Nijak nie mógł pojąć, dlaczego Rain chce jechać aż tak daleko, niemal na drugi koniec świata. Co to za sens udawać się do jakiejś zakazanej dziury, o której nikt nigdy nie słyszał? Rain poszła do biura podróży. Miała zamiar wybrać się w długotrwałą morską podróż. Było to spraw­ dzone, powszechnie stosowane lekarstwo na złamane

10 KSIĘŻYC NAD OCEANEM serca. Serce Rain pozostało jednak nietknięte. To jej życie wymagało naprawy. Popatrzyła na wielką mapę całych Stanów rozwieszoną na ścianie biura podróży. Oczyma oceniała odległości. - A co jest tam? - spytała, wskazując przybrzeżną, wąziutką i długą wyspę na Oceanie Atlantyckim. Znajdowała się na prawym krańcu mapy, na wprost San Francisco, dokładnie po przeciwnej stronie kontynentu. - Przylądek Hatteras. Jest na nim rezerwat przyro­ dy. Pierwszy nadmorski park narodowy. - Czy wyspa jest zamieszkana? - Przepraszam, ale nie mam pojęcia - odrzekła agentka biura podróży. - Jeśli to panią interesuje, mogę się dowiedzieć. Rain zaczęło nagle zależeć na tej informacji. Ten malutki kawałek lądu na Oceanie Atlantyckim zacie­ kawił ją tylko i wyłącznie dlatego, że był bardzo odległy od miejsca, w którym się teraz znajdowała. Leżał na drugim końcu kontynentu, najdalej od San Francisco, jak tylko to możliwe. Był położony na mniej więcej takiej samej szerokości geograficznej, a więc w pasie o zbliżonym klimacie. Rain bardzo to odpowiadało. Nie musiałaby wymieniać garderoby. - Pożałujesz swojej decyzji - ostrzegał ją Mortimer. - Uwierz mi, dziewczyno, ale do życia gdzieś w odleg­ łej, dzikiej części Północnej Karoliny zupełnie się nie nadajesz. Nie wytrzymasz tamtejszych warunków. Będzie ci zbyt ciężko. Ani się obejrzysz, jak znajdziesz się z powrotem w domu. Jego uwagi umocniły jeszcze decyzję Rain. Był przekonany, że marnotrawna wnuczka wróci nieba­ wem do domu i znów trafi pod jego skrzydła, słaba i uległa jak poprzednio. Od chwili rozwodu Rain i Paula Mortimer z pewnością nie próżnował. Miał już w zanadrzu następnego męża. O nie, tylko nie to, z przerażeniem wzdrygnęła się

KSIĘŻYC NAD OCEANEM 11 Rain, gdy uprzytomniła sobie bardziej niż prawdopo­ dobne zamiary starszego pana. Być może na szachow­ nicy stryjecznego dziadka sama jest pionkiem, ale kilka następnych ruchów zamierza wykonać całkowicie sa­ modzielnie. Kiedy jej małżeństwo z Paulem zaczęło się rozpadać, a stało się to prawie natychmiast po ślubie, powzięła mocne postanowienie, żeby zdobyć jakiś zawód. Kupiła sporo książek, między innymi podręcz­ niki maszynopisania i podstaw księgowości, a także książki na temat historii sztuki i malarstwa, dziedzin, którymi od dawna bardzo się interesowała. Zrobiła to w tajemnicy zarówno przed Mortimerem, jak i Pau­ lem. Gdyby w ogóle zastanawiali się nad tym, co Rain robi całymi dniami, byliby z pewnością przekonani, że spędza czas na zakupach, spotkaniach towarzyskich i ploteczkach, a także na powierzonych jej pracach społecznych. A ona po kryjomu zajmowała się zupeł­ nie czymś innym. Po prostu się uczyła. Instynktownie przygotowywała się do życia na własny rachunek i o własnych siłach. Wystarczył telefon do izby hand­ lowej w Północnej Karolinie, by otrzymać materiały informacyjne o Przylądku Hatteras i jego okolicach, a także egzemplarze kilku lokalnych gazet wydawa­ nych w tamtejszym rejonie. Rain przestudiowała je dokładnie, czytając od deski do deski wszelkie oferty o pracy. Sama mogłam zamieścić anons, że poszukuję zaję­ cia, pomyślała, w chwili gdy odrzutowiec zaczął scho­ dzić do lądowania w Norfolk w stanie Virginia. Było to lotnisko najbliższe jej miejsca przeznaczenia. Na myśl o tym, że mogłaby dać ogłoszenie o treści niemal matrymonialnej, aż się do siebie uśmiechnęła. „Była mężatka, prawie nie używana... szuka pracy". W gazetach, które jej przysłano do San Francisco, znalazła jedno interesujące ogłoszenie, na które odpowie­ działa niemal bez namysłu. Poszukiwano kierownika

12 KSIĘŻYC NAD OCEANEM małej galerii obrazów. Rain wymieniła zwięzłą kore­ spondencję z właścicielką galerii, panią Rebą Flynt. Wyliczyła w liście swoje kwalifikacje: umiejętność maszynopisania i prowadzenia nieskomplikowanej bu- chalterii, dwa lata studiów z dziedziny historii sztuki i cztery lata pracy w małym, lecz cieszącym się dobrą opinią muzeum sztuki w San Francisco. Tutaj, w Ka­ lifornii, nazwisko Storaway mogło wszędzie otworzyć przed nią drzwi, ale w małej mieścinie o nazwie Buxton, leżącej w pobliżu nadmorskiego parku na­ rodowego na Przylądku Hatteras, będzie zdana wy­ łącznie na samą siebie. Od dnia rozwodu Rain przestała używać dwóch członów swego długiego arystokratycznego nazwiska. Odrzuciła zarówno Stornway, jak i Armes. Występo­ wała teraz po prostu jako Larain Ashby. Było to nazwisko panieńskie jej matki, także pochodzącej ze starej i szanowanej kalifornijskiej rodziny. Mortimer, patriarcha ginącego rodu Stornwayów, bez większych oporów przyjął do swego klanu Eleanor Ashby i ją zaakceptował. Ale kiedy młoda kobieta okazała się być osobą o silnym charakterze, nie poddającą się łatwo jego woli, zaczął tak przebiegle manipulować bratankiem, że poprzez intrygi między Edwardem a Eleanor doprowadził do ich rozstania i rozwodu. Siedzący obok mężczyzna lekko się poruszył, a jego noga otarła się o udo Rain. Drgnęła i szybko się odsunęła, usiłując uniknąć fizycznego kontaktu. Od­ wróciła twarz w stronę okna i zaczęła wyglądać przez porysowaną szybę. Nie chciała nawet patrzeć na swego sąsiada. Zbyt często widziała podobny wyraz twarzy u Paula, by móc teraz spokojnie spoglądać na nie­ znajomego. Miała o sobie i tak wystarczająco złe mniemanie. Bez przerwy pamiętała o tym, że jest tylko zimną, wypaloną, bezwartościową powłoką, której jedynymi walorami w oczach każdego mężczyzny są

KSIĘŻYC NAD OCEANEM 13 nieskazitelne pochodzenie i ewentualnie dziedziczona w przyszłości fortuna Stornwayów. Rain zdawała sobie sprawę z tego, że dla swego sąsiada może być z pozoru kobietą atrakcyjną. Od czasu do czasu zdarzało się, że mężczyźni zwracali na nią uwagę. By ich zniechęcić, wystarczało na ogół jedno lodowate spojrzenie. Rain miała je zawsze na podorę­ dziu, starannie wystudiowane w czasach, kiedy to pokazywała się wśród ludzi jeszcze jako debiutantka. Swój wygląd oceniała jednak bez fałszywej skrom­ ności. Wiedziała, że pod względem fizycznym jest kobietą atrakcyjną. Zawdzięczała to gęstym, popiela- toblond włosom, przejrzystym szarym oczom, smukłej, zgrabnej sylwetce, a także wypielęgnowanemu ciału i wrodzonemu gustowi. No i jej kosztowne, wytworne ubiory nie były bez znaczenia. Miała sympatyczne, aczkolwiek niezbyt wyraziste rysy twarzy, a jej skrom­ na, ponadczasowa elegancja podkreślała klasyczny typ urody. Rain wiedziała jednak, że nie przyciąga wzroku mężczyzn, i to jej w pełni odpowiadało. Była wyjało­ wiona emocjonalnie, lecz umysł jej pracował bez zarzutu. Od niego i od niedawno odkrytej u siebie nowej cechy, jaką był upór i dążenie do osiągnięcia wytyczonego celu, miała zależeć reszta jej życia. Jeden fakt nie był korzystny. Rain wolałaby, żeby akurat teraz, w trakcie prowadzonej z nią korespon­ dencji, jej przyszła pracodawczyni nie zdecydowała się nagle wyjść za mąż i nie przekazała galerii i spraw z nią związanych w ręce swego brata. Przyznawał się on otwarcie, że o kierowaniu tego typu placówką nie ma żadnego pojęcia. To z kolei przemawiało na korzyść Rain. Dawało jej bowiem szanse wciągnięcia się do nowej pracy, zanim współ­ właściciel się zorientuje, jak niewielkie jest jej doświad­ czenie. Samolot łagodnie wylądował. Rain sięgnęła do

14 KSIĘŻYC NAD OCEANEM torebki, by się przekonać, czy cenny list, który miał decydować o jej przyszłości, znajduje się tam, gdzie powinien. Chodziło o list od brata Reby, Silasa Flynta. Musi mi się powieść, pomyślała Rain. Wyjeżdżając z San Francisco, spaliła za sobą wszystkie mosty. Obawiała się jednak, że wymagania Silasa Flynta będą większe niż jego siostry, gdyż, jak można było sądzić z otrzymanego od niego listu, był od Reby Flynt znacznie starszy i z pewnością bardziej doświadczony. Oprócz prowadzonej korespondencji Rain rozmawiała z Rebą przez telefon. O Silasie nie wiedziała praktycz­ nie nic oprócz tego, że o określonej porze wyśle taksówkę powietrzną, która przewiezie ją na wyspę. Silas Flynt. Kiedy w samolocie nieco się przerzedzi­ ło, Rain jeszcze raz rzuciła wzrokiem na otrzymaną od niego kartkę. Imię wskazywało na to, że będzie miała do czynienia z mężczyzną należącym do pokolenia Mortimera. W ciągu ostatnich pięćdziesięciu lat żadna kobieta nie nadałaby swemu synowi tak staroświeckie­ go imienia! Podpis pod listem Silasa Flynta nie był jednak złożony ręką starca. Rain niemal wyczuwała niezwykłą energię, z którą autor skreślił go, zamaszyś­ cie i w pośpiechu, w poprzek dolnej części kartki. Nie ma sensu się teraz zastanawiać, pomyślała Rain, z kim będę miała do czynienia. Sama niebawem się o tym przekonam. Czasy, w których w obliczu pięt­ rzących się przed nią trudności chowała głowę w pia­ sek, skończyły się już bezpowrotnie. Kiedy wsiadła wreszcie do małego, czteroosobowego samolotu i zapięła pasy, ogarnęło ją ogromne zmęczenie spowodowane całodzienną podróżą. Przestała myśleć. Oddała się w ręce pilota, którego wysłał po nią Silas Flynt. Wystartowali. Gdy znaleźli się w powietrzu poza zasięgiem lotniska, usiłując przekrzyczeć ogłuszający warkot silnika, pilot zapytał głośno: - Skąd pani przyjechała?

KSIĘŻYC NAP OCEANEM 15 - Z Kalifornii - odrzekła normalnym głosem. Nie dosłyszał odpowiedzi. - Co? - wrzasnął. - Z Zachodniego Wybrzeża! - wykrzyknęła. Rain nigdy nie podnosiła głosu. Według Mortimera był to jeden z siedmiu grzechów głównych. Na myśl o stryjecznym dziadku z rozbawieniem uśmiechnęła się do siebie. Być może cała ta wyprawa na drugi koniec świata przyniesie jej dodatkowe korzyści. Wpływ głowy rodu Stornwayów malał bowiem wprost propo­ rcjonalnie do odległości, w jakiej się Mortimer od niej znajdował. A więc Rain miała rację. Do tej pory instynkt jej nie zawiódł. Decyzja, by znaleźć się jak najdalej od domu, okazała się całkiem sensowna. Lecąc wzdłuż nabrzeża, przez cały czas przekrzyki­ wali hałas silnika, żeby móc się porozumieć. Pilot z dumą pokazał pasażerce Oregon Inlet Bridge. Most ten nawet się nie umywał do przepięknego, tak dobrze jej znanego Golden Gate Bridge w San Francisco, ale musiała bezstronnie przyznać, że miał swój urok. Pilot zwrócił także uwagę Rain na maleńkie miasteczka leżące na przybrzeżnej wyspie. Wyglądały jak przyle­ pione do wąskiego pasa lądu, który oddzielał Cieśninę Pamlico od Oceanu Atlantyckiego. Przygotowując się do wyjazdu, Rain czytała sporo na temat tych okolic. Dowiedziała się między innymi, że właśnie tutaj, na wyspie Hatteras, znajdowała się najstarsza siedziba anglojęzycznych kolonistów. Zasiedlili ją w pierwszej połowie szesnastego wieku przybysze z osady James- town w stanie Virginia i marynarze z rozbitych stat­ ków, które morze wyrzuciło na brzeg, zasymilowani potem z już wygasłym plemieniem Indian Hattorask. Samolot przeleciał właśnie nad wysoką latarnią morską. Pomalowana w czarne i białe pasy, wznosiła się majestatycznie nad przybrzeżnym lasem. Parę minut później zaczęli się zbliżać do lądowiska, wciś-

16 KSIĘŻYC NAD OCEANEM nietęgo między wysokie wydmy i gęste drzewa. Na ten widok Rain wstrzymała oddech. Pilot uśmiechnął się szeroko i przekrzykując ryk silnika, znów próbował zadać jej pytanie. Koła samolotu zetknęły się z ziemią. Gnali teraz z zawrotną prędkością po wąskim pasie asfaltu. Prze­ rażona Rain miała serce w gardle. Pilot zachowywał się tak beztrosko, jakby na wyhamowaniu samolotu przed końcem pasa zupełnie mu nie zależało. - Silas ma panią stąd odebrać? - Rain dosłyszała wreszcie wykrzyczane pytanie. - Pan Flynt? Tak. Zapowiedział, że to zrobi. Czy pan go zna? Jeszcze nigdy nie doświadczyła podobnych wrażeń. Nigdy dotychczas nie leciała tak podłym samolotem, hałaśliwym i przesiąkniętym zapachem smarów. Wes­ tchnęła. Znacznie bardziej odpowiadało jej podróżo­ wanie luksusową limuzyną z kierowcą, należącą do dziadka Mortimera. Pilot wykrzyknął: - Oczywiście! Tutaj wszyscy się znają! Większość z nas to krewniacy. Tak było przynajmniej do chwili, w której wybudowano autostradę i wzniesiono most. Od tamtej pory wiele jednak się zmieniło. Przybyło sporo obcych ludzi, którzy osiedlili się w tej okolicy. To chyba nie jest źle. Podobno dopływ świeżej krwi dobrze robi. Jako nowo przybyła, zamierzająca tutaj zamieszkać przynajmniej na jakiś czas, Rain nie mogła sobie pozwolić na skomentowanie tej uwagi. Zamiast podtrzy­ mać dalszą rozmowę, zaczęła zbierać swoje bagaże. Samolot wreszcie się zatrzymał. Na absolutnym pustkowiu. Wokół nie było żywej duszy. Pilot pomógł Rain wysiąść z samolotu. Wyjął baga­ że i położył je na piaszczystym poboczu. Oświadczył, że musi natychmiast ruszać w dalszą drogę. Ma

KSIĘŻYC NAD OCEANEM 17 zamówiony lot czarterowy z pobliskiej wyspy, Oc- racoke, a już jest spóźniony. - Stary Silas zjawi się tu lada chwila. Twarda sztuka z tego faceta, ale można na nim polegać. Pewnie ruszył się z domu dopiero wtedy, kiedy przelecieliśmy mu nad głową. Powinien tu być za pięć minut. W razie czego może pani zatelefonować. Tam - wskazał kierunek -jest telefon. Jeśli Silas zasnął, postawi go pani na nogi. Pilot swobodnym gestem podniósł rękę na pożeg­ nanie i szybko wdrapał się do kabiny. Rain popatrzyła w niebo. Było pokryte chmurami. Obserwowała samo­ lot ruszający w dalszą drogę. Odleciał. Nagle poczuła ogromne zmęczenie. Wyczerpana, usiadła na stojącej obok walizce. Na drugiej położyła torebkę. - A więc jestem u kresu podróży - powiedziała do siebie. - Ale gdzie orkiestra powitalna? Dlaczego nikt na mnie nie czeka? Była zmordowana. Resztkami sił powstrzymała się przed osunięciem na ziemię. Pilot mówił, żeby po­ czekać pięć minut. Postanowiła, że Silasowi Flyntowi da ich dziesięć. Nie była zresztą pewna, czy zdołałaby o własnych siłach dojść do telefonu. Agentka w biurze podróży ostrzegała, że po locie odrzutowcem może mieć opuchnięte kolana. Nie wspomniała jednak o tym, jak wielkie zmęczenie ogarnie Rain, gdy znajdzie się na drugim krańcu kontynentu. Upłynęło dziesięć minut. Rain patrzyła bezmyślnie na stado krążących mew. Przenikliwy, zimny marcowy wiatr przewiewał cienkie ubranie. Czy założenie, że znajdzie się w strefie klimatycznej identycznej jak ta, którą opuściła, było słuszne? Zaczynała mieć wątp­ liwości. Nad gęstym lasem ukazał się samotny jastrząb. Dopiero teraz Rain dojrzała tablicę wskazującą drogę do obozowiska i domu strażnika parku narodowego.

18 KSIĘŻYC NAD OCEANEM Zaczęło ogarniać ją uczucie bezsilności na przemian z budzącą się złością. Nie przywykła do tego, by ktoś wystawiał ją do wiatru. Co gorsza, podwójnie. Do­ słownie i w przenośni. Nigdy jeszcze nie czekała na nikogo w tak okropnych warunkach. No i nigdy dotychczas nie była na takim pustkowiu. Pogrążona w smętnych rozmyślaniach, usłyszała nagle głośny warkot silnika nadjeżdżającego samochodu. Podniosła się, ale zaraz usiadła z powrotem, rozczarowa­ na widokiem starej, zdezelowanej ciężarówki. Niecierpli­ wie stukała eleganckim pantofelkiem z jaszczurczej skórki w zapiaszczony asfalt, obserwując jak gruchot mija wylot drogi prowadzącej w stronę parku narodowe­ go i zatrzymuje się parę kroków od niej samej. Z otwartych drzwi samochodu jednym susem wyskoczył kierowca. Podszedł do Rain. Podniosła wzrok i zobaczy­ ła przed sobą mężczyznę o najbardziej zdumiewających rysach twarzy, jakie kiedykolwiek widziała. - Czy pani Ashby? - zapytał. - Jestem Silas Flynt. Cieszę się, że dotarła tu pani cała i zdrowa. Mac jest znany z tego, że o tej porze roku myszkuje w powiet­ rzu, wypatrując z samolotu przybrzeżnych ławic ryb. Czy to cały pani bagaż? Rain podniosła się z miejsca. Z absolutnym zdumie­ niem patrzyła na stojącego przed nią mężczyznę. Wszystkie jej dotychczasowe wyobrażenia dotyczące przyszłego pracodawcy okazały się nic nie warte. - Tak - odparła niepewnie. Schylił się, by podnieść walizki, i dopiero wtedy Rain zauważyła, że mężczyzna jest bosy. Stał na szorstkim asfalcie, a ostry, zimny wiatr szarpał na nim zniszczone dżinsy. Silas Flynt zachowywał się tak swobodnie, jakby witanie nowej pracownicy w stroju oberwańca było rzeczą najzwyklejszą pod słońcem. Zirytowana, zaczęła mu się uważnie przyglądać. Wyglądał na jakieś trzydzieści kilka lat, może nawet

KSIĘŻYC NAD OCEANEM 19 miał czterdzieści. Trudno jest bliżej określić wiek człowieka smaganego na co dzień wiatrem, o twarzy ogorzałej od częstego przebywania na powietrzu. Dżinsy i obcisły czarny sweter leżały na nim jak druga skóra. Z prymitywnym wdziękiem obnosił w nich nieświadomie swoją męskość. Z podciągniętymi ręka­ wami, odsłaniającymi umięśnione przedramiona pokry­ te jasnym owłosieniem, stał obok bagaży Rain, opiera­ jąc dłonie na wąskich biodrach. Zachowywał się swobodnie, wręcz bezceremonialnie. Zielono-złote oczy mężczyzny przesuwały się powoli wzdłuż sylwetki Rain. Uprzytomniła sobie nagle, że po całodziennej po­ dróży wygląda okropnie. Instynktownie podniosła rękę, żeby przygładzić włosy. Silas Flynt nadal uważnie ją obserwował. Mruknął coś pod nosem. - Słucham? - spytała. - Szare włosy i szare oczy. W tym samym odcieniu. Jak pani go nazywa? Przydymionym? Przez zaciśnięte wargi Rain odparła sztywno: - Wcale nie nazywam, panie Flynt. I nie pochwa­ lam żadnych uwag na temat mojego wyglądu. Czy możemy już ruszać? - Rain usiłowała zachowywać się stanowczo, z dystansem, ale to jej nie wychodziło. Tutaj, w obcym otoczeniu, na smaganej wiatrem wyspie, w towarzystwie tego zawadiackiego mężczyz­ ny czuła się fatalnie. W dotychczasowym, uładzonym życiu nigdy nie miała do czynienia z tego pokroju osobnikami. Na stawienie czoła Silasowi Flyntowi nie była przygotowana. Od chwili spotkania odczuwała do niego instynktowną niechęć. Rain zaczęły ogarniać złe przeczucia. Usiłowała je zbagatelizować. Jeśli zawaha się przy pierwszej prze­ szkodzie, to jak da sobie radę potem? Musi wziąć się w garść. Silas Flynt niósł obie walizki, tak jakby nic nie

20 KSIĘŻYC NAD OCEANEM ważyły, i wrzucił je na tył ciężarówki. Znalazły się tam obok innych rzeczy: wielkiego zwoju brudnych lin i zardzewiałego pojemnika na olej. Spojrzał na Rain i bez jakiegokolwiek zażenowania powiedział: - Przepraszam, zamek jest zardzewiały i nie otwiera się. Na miejsce pasażera musi pani dostać się od strony kierowcy. - Doprowadził Rain do otwartych drzwi ciężarówki i wyciągnął rękę. Rain zignorowała propozycję pomocy. Popatrzyła z przerażeniem na wysoki stopień i na wąską, eleganc­ ką spódnicę od kostiumu, którą miała na sobie. Zanim zdążyła coś wymyślić, by dostać się do wnętrza cięża­ rówki, stojący obok mężczyzna obydwoma rękoma ujął ją mocno w talii, uniósł do góry i wsadził do kabiny. Znalazła się na brudnym siedzeniu kierowcy. Była oburzona. Zachowanie się Silasa Flynta przekraczało wszelkie dopuszczalne granice! Po paru chwilach opa­ nowała się jednak, westchnęła i wsunęła nogi do środka. Zobaczyła teraz przed sobą nieprawdopodob­ nie brudną przednią szybę. Upstrzoną dziesiątkami zabitych much i pokrytą grubą warstwą kurzu. - To było całkiem zbyteczne, panie Flynt - ode­ zwała się lodowatym tonem. Efekt tego suchego oświadczenia osłabił nieco fakt, że właśnie przesuwała się z trudem po wygniecionym pokrowcu, usiłując nie zaczepić spódnicą o wystającą gałkę dźwigni zmiany biegów. Silas usiadł obok Rain, zatrzasnął głośno drzwi i uruchomił silnik. Mimo bezsilnej złości spowodowanej niemiłym incydentem, Rain ze zdumieniem usłyszała, że silnik pracuje równo i tak cicho, jak w daimlerze dziadka, mimo że cały samochód wyglądał jak kupa złomu. Z przerażeniem pomyślała o obijających się z tyłu walizkach. - Czy czeka nas długa droga? - spytała.

KSIĘŻYC NAD OCEANEM 21 Mężczyzna siedział spokojnie przy kierownicy, z ło­ kciem wysuniętym przez okno. Uśmiechnął się lekko. - Musimy minąć dwa miasteczka, Frisco i Buxton. Leżą w lesie obok siebie. Galeria znajduje się nieco na północ od Buxton. Czy umie pani pływać? Wrodzona kultura i obycie nie pozwoliły Rain ignorować Silasa Flynta. Odwróciła się, podniosła wzrok i niewidzącymi oczyma popatrzyła w przestrzeń tuż nad jego głową. - Pływać? - powtórzyła lodowatym tonem. - Tak. Czasami na tym odcinku wyspy, na którym mieszkamy, ląd znacznie się zwęża. Na wiosnę mamy nie tylko bujną zieleń, lecz także przypływy. Dla terenów nisko położonych to niekorzystne zjawisko. Jeśli zdecyduje się pani pozostać na Hatteras, może pani nieraz zmoczyć sobie nogi. W zwykłych okolicznościach sprawa niepogody nie miałaby większego znaczenia, ale teraz ta wiadomość stała się dla Rain przysłowiową ostatnią kroplą, która przepełniła czarę goryczy. Mimo to jednak zmusiła się do grzecznej odpowiedzi. Silas rzucił swej towarzyszce ukradkowe, lecz uważ­ ne spojrzenie. Z jakiegoś nie znanego mu powodu ta kobieta była rzeczywiście zmartwiona. Wiedział, że po długiej podróży odrzutowcem czuje się źle, ale nie o to chodziło. Coś ją gnębiło. Była znacznie młodsza, niż przypuszczał. Brak doświadczenia usiłowała pokryć warstwą wystudiowanej obojętności, niestety, tak cienką jak skorupka jajka. Przyglądała się teraz domkom i nagim konarom drzew z taką intensywnością, jakby mijany krajobraz był dla niej niezwykle interesujący. Silas wiedział doskonale, iż widok Buxton nie może być fascynujący dla nikogo, zwłaszcza zaś dla kobiety sprawiającej wrażenie osoby, która w swym krótkim życiu zdążyła już zobaczyć niemal wszystko, a także się tym znudzić.

22 KSIĘŻYC NAD OCEANEM - Dlaczego zdecydowała się pani przyjechać do Buxton? - zapytał, mimo iż zdawał sobie sprawę z tego, że Larain Ashby udzieli mu wymijającej odpowiedzi. - Ze względu na klimat. - Podała pierwsze z brzegu wyjaśnienie, które przyszło jej do głowy. Ostry wiatr przeszywał na wylot. Nie mogła przecież powiedzieć, że przyjechała na Hatteras tylko dlatego, iż na mapie, którą oglądała w San Francisco, to miejsce stanowiło niemal drugi koniec świata. Silas przyhamował i zatrzymał samochód, żeby przepuścić gromadkę dzieci, które wysiadły ze szkol­ nego autobusu i rozproszyły się po okolicy. - Ze względu na klimat - powtórzył. Siedząca obok kobieta przypominała wiotki, delikatny kwiat wyhodo­ wany w oranżerii. Miał duże wątpliwości, czy nie złamie jej pierwszy solidny północno-wschodni wiatr.

ROZDZIAŁ DRUGI Gdy stara, rozklekotana ciężarówka wtoczyła się na parking przed niskim, pokrytym gontami budynkiem, Rain była już nieprzytomna ze zmęczenia. Silas Flynt spojrzał na swą pasażerkę. Był lekko zażenowany. - Jeszcze raz będzie pani musiała przesunąć się w moją stronę i wysiąść drugimi drzwiami - powiedział łagodnym tonem. - Proszę wierzyć, to nie jest typowy środek lokomocji na naszej wyspie. Wyskoczył zwinnie z kabiny ciężarówki, a Rain, ignorując ponownie wyciągniętą ku sobie dłoń, zaczęła się niezdarnie przesuwać w stronę drzwi. Usiłowała rozluźnić spódnicę, która oplotła się ciasno wokół nóg, krępując ruchy. Westchnęła. Nie potrafi wysiąść w ele­ gancki sposób. Chcąc nie chcąc, musiała skorzystać z pomocy Silasa Flynta. Obawiała się, że jeśli z tak dużej wysokości zeskoczy sama, upadnie na ziemię u jego stóp. Pokona ją zmęczenie i nie będzie w stanie w ogóle się podnieść. Kryjąc rozdrażnienie spowodowane potwornym znużeniem pod maską chłodnej obojętności, pozwoliła łaskawie, by Silas Flynt wziął ją za rękę, kiedy zsuwała się z siedzenia. Zobaczyła, że ziemia jest gęsto usiana kawałkami potłuczonych muszli. Szybko wysunęła wypielęgnowaną dłoń z dużej spracowanej ręki Silasa Flynta i zaczęła rozglądać się wokoło. Jej zainteresowanie otoczeniem było tylko pozorne, gdyż w tej chwili nic się dla Rain nie liczyło. Padała z nóg. Równie dobrze mogłaby znajdować się teraz

24 KSIĘŻYC NAD OCEANEM w samym środku piaszczystej pustyni, byleby tylko miała jakiś koc i poduszkę. No i gdyby jeszcze udało mi się porządnie wykąpać, dodała szybko w myśli jeszcze jedno pragnienie. Silas Flynt spojrzał w stronę domu. Znów chyba odczytał nie wypowiedziane życzenia młodej kobiety, gdyż powiedział: - Wejdźmy do środka. Zaraz pokażę, gdzie jest pani lokum. Sądzę, że najpierw przyda się długa, gorąca kąpiel, a potem mała drzemka. A przez ten czas spróbuję upichcić coś dla nas na kolację. Hilda ma wolne weekendy. -Wskazał gestem drzwi. Prowadziły do niewielkiego holu. - Proszę wejść dalej. Wrota otwarte. Przyniosę pani bagaże. Nieco zaniepokojona, że Silas Flynt tak łatwo odczytał jej myśli, Rain odrzekła cichym głosem: - Dziękuję bardzo, ale nie jestem zmęczona. Proszę tylko wskazać mi pokój. Trochę się odświeżę i, jeśli nie ma pan nic przeciw temu, chętnie od razu obejrzę galerię. Zaskoczyły ją własne słowa. Przeszły tak gładko przez usta chyba tylko dlatego, że nauczyła się ukry- wać wszelkie oznaki słabości. Była teraz wprost nie- przytomna ze zmęczenia i zdawała sobie sprawę z tego, że stojący obok Silas Flynt dobrze o tym wie. Mówi się trudno. Wzruszyła ramionami. Wiele kosztowało Rain przesunięcie się tuż obok tego wysokiego, barczystego mężczyzny. Znalazła się tak blisko niego, że przez chwilę czuła ciepło i lekki, drażniący zapach jego ciała. Silas Flynt także wszedł do środka. Otworzył następne drzwi. Znaleźli się w dość przytulnym saloniku. Gospodarz postawił bagaże przy jeszcze jednych drzwiach, które zapewne prowadziły do sypialni przeznaczonej dla Rain, i je otworzył. Wchodząc do pokoju, znów musiała otrzeć się o niego. Gdy tylko znalazła się w środku, szybko zamknęła

KSIĘŻYC NAD OCEANEM 25 za sobą drzwi. Pragnęła uniknąć zagrożenia, które stanowiła obecność tego niepokojącego mężczyzny. Reakcja Rain była odruchowa i zupełnie dla niej niepojęta. Jeszcze nigdy żaden mężczyzna tak bardzo nie oddziaływał na nią fizycznie swoją obecnością. Była wreszcie sama. Nadal jednak miała przed oczyma obraz Silasa Fiynta z lekko drwiącym wyra­ zem twarzy. Rozejrzała się po pokoju. W najbliższej i nie wiadomo jak długiej przyszłości miał stać się jej stałym miejscem zakwaterowania. Ściany pokryte bo­ azerią i ciemna podłoga z sosnowych desek sprawiały­ by dość ponure wrażenie, gdyby nie śnieżnobiałe zasłony, narzuta na łóżko i ręcznie tkane dywaniki, wszystko wykonane ze lnu. Rozjaśniały wnętrze. Na ścianach wisiało kilka obrazków. Stojąc bez ruchu Rain przyglądała się przez chwilę jednemu z małych płócien, ale gdy odwróciła się, żeby podnieść walizkę i umieścić ją na staroświeckiej skrzyni znajdującej się obok łóżka, widok barwnego pejzażu szybko ustąpił miejsca innemu obrazowi -lekko uśmiechniętej twarzy Silasa Fiynta. Ten człowiek wygląda tak, pomyślała Rain, jakby miał twarz posztukowaną z odrębnych kawałków. Nos musiał mieć złamany co najmniej raz. A szczęka? Boże, miej w swej opiece każdego, kto zdecyduje się przeciw­ stawić mężczyźnie o tak silnie zarysowanej dolnej części twarzy. A co do jego ust... Niecierpliwym gestem Rain wyciągnęła z walizki jedwabną szarą sukienkę w białe kropki. Nadal jednak jej myśli krążyły bezwiednie wokół Silasa Fiynta. Usta ma za szerokie, uznała. Z uniesionymi w górę kącikami sprawiają wrażenie zarówno lekko rozbawionych, jak i trochę aroganckich. Przede wszystkim jednak są zbyt... Zbyt zmysłowe. Skąd mi takie określenie przyszło do głowy? pomyślała zaskoczona. A w ogóle co

26 KSIĘŻYC NAD OCEANEM oznacza przymiotnik „zmysłowy"? Rain nie miała zielonego pojęcia. Jedna rzecz nie ulegała żadnej wątpliwości. Sama nie była zmysłową kobietą. Był to niepodważalny, bezsporny fakt, stwierdzony przez największy autorytet w tej dziedzinie. Wedle eks-małżonka Rain stanowiła zaprzeczenie zmysłowości. W rękach mężczyzny była tylko i wyłącznie mechaniczną lalką. Działającą jedynie wtedy, kiedy sie ją nakręci. Były mąż dawał jej to bez przerwy do zrozumienia. Och, mam dość takich rozmyślań! Za żadną cenę nie mogę dopuścić do tego, by Paul dręczył mnie nadal. Aż tutaj, niemal na drugim krańcu świata! Zrzuciła z siebie wymięty kostium i bluzkę. Włożyła czystą sukienkę. Zapinając guziki, popatrzyła w lustro. Włosy miała okropne! Z misternego, gładkiego koka, w którym opuszczała San Francisco, nie pozostało ani śladu. Z dużej kosmetyczki wyjęła szczotkę i przy­ gładziła włosy. Przez ramię zobaczyła wygniecioną, dopiero co zdjętą garderobę, i westchnęła głośno. Od tej pory sama będzie musiała dbać o siebie i swoje rzeczy. Nie stać jej także na kupienie sobie w najbliższym czasie nowych strojów. Opuszczając stryjecznego dziadka Mortimera i ojca, musiała się także pożegnać ze wszystkimi luksusami dnia codzien- nnego, będącymi nieodłącznymi atrybutami każdej majętnej kobiety. Klamka jednak zapadła. Rain po­ wzięła decyzję. Postanowiła o własnych siłach iść od tej pory przez życie. Z doświadczenia wiedziała doskona­ le, że pieniądz to potęga. Pozwala pociągać za sznurki. Mają one jednak tę właściwość, że potrafią powoli zaciskać się na szyi człowieka. Od dziś będzie żyła tylko z tego, co zarobi własną pracą. Dlatego, niezależnie od swej niechęci do Silasa Flynta, musi pogodzić się z jego istnieniem i przyzwyczaić do nowej egzystencji. Nie może sobie pozwolić na antagonizowanie tego czło­ wieka. Łatwiej jednak mówić, niż to zrobić!

KSIĘŻYC NAD OCEANEM 27 Całej sprawy nie ułatwiał fakt, że niemal w takim samym stopniu nie lubiła swego nowego chlebodawcy, jak i siebie samej - Larain Ashby-Stornway-Armes. Musi przestać ulegać emocjom i zacząć kierować się wyłącznie zdrowym rozsądkiem. Była przecież osobą inteligentną. Potrafiła logicznie rozumować, mimo że ostatnio stanowczo zbyt rzadko korzystała z zalet swego umysłu. Ale czasy, w których pozwalała innym myśleć i decydować za siebie, skończyły się bezpowrotnie. - Czy pani tam zasnęła? - zapytał Silas Flynt przez zamknięte drzwi. Na dźwięk jego głosu Rain aż podskoczyła. Po chwili jednak się opanowała. Musi zacząć od zwal­ czenia koszmarnego nawyku. Nie wolno przecież tak nerwowo reagować na wszelkie wypowiadane do niej słowa! Po miesiącach współżycia z Paulem... Stop! Dość tego, strofowała się Rain. Paula, na szczęście, już nie ma i nie będzie. Szybko przypięła skromną broszkę do sukienki zapinanej pod szyję. Otworzyła drzwi od swego pokoju i weszła do saloniku. Silas Flynt siedział rozparty na kanapie pokrytej spłowiałym perkalem. Na widok Rain jednym zwinnym ruchem zerwał się szybko na nogi. Było w nim coś ze zwierzęcia. Przypominał lwa, którego swego czasu Rain podziwiała w kalifornijskim zoo. Skórę miał ogorzałą, opaloną na złoty brąz. Oczy, osłonięte firan­ ką zdumiewająco długich rzęs, były zielono-złote, a barwa włosów stanowiła przedziwną mieszaninę jasnego brązu i szarości. Silas Flynt reprezentował naturę. Na tym człowieku cywilizacja miejska nie wycisnęła swego piętna. Było to widać na pierwszy rzut oka. - Nalałem pani wina - powiedział. - Mamy do wyboru albo jechać do restauracji, albo zjeść coś w domu. Mogę usmażyć rybę i upiec kilka ziem­ niaków. Co pani woli?

28 KSIĘŻYC NAD OCEANEM Była zbyt zmęczona, żeby szybko opanować wyraz niesmaku, który pojawił się na jej twarzy na myśl o tłustym domowym posiłku. Zobaczyła, że wesołe oczy Silasa Flynta nagle posmutniały. Bez słowa wręczył jej kieliszek z grubego szkła z brązowym napojem i przyglądał się, jak Rain nieufnie i ostrożnie próbuje wina. Jest z pewnością słodkie jak ulepek i w ogóle nie nadaje się do picia, pomyślała z niechęcią. Było rzeczywiście słodkie, ale, o dziwo, smaczne. Zaskoczona, uniosła brwi. Silas Flynt wskazał fotel i grzecznie poczekał, aż gość zajmie miejsce, a dopiero potem znów rozsiadł się na kanapie. - To wino ze specjalnego gatunku winogron. Żółto­ zielonych o śliwkowym smaku - wyjaśnił. -Domowej roboty. Pomyślałem sobie, że po podróży taki trunek dobrze pani zrobi. Prawdę mówiąc, wygląda pani... - Wiem dobrze, jak wyglądam, panie Flynt - lodo­ watym tonem przerwała mu Rain, odstawiając ostroż­ nie kieliszek na stojący obok stolik. Był pokryty grubą warstwą kurzu. Miała nadzieję, że Hilda, o której wspomniał gospodarz, lepiej gotuje, niż sprząta. - Czy byłby pan uprzejmy zaprowadzić mnie teraz do galerii? Chciałabym dziś wcześniej się położyć. Przerwała mu niegrzecznie, niemal w pół słowa, ale była już zbyt zmęczona, żeby zachowywać się dyp­ lomatycznie. Ma zajmować się galerią, a nie popijać wino domowej roboty i jeść tłustą smażoną rybę w towarzystwie mężczyzny, który, o czym już się zdążyła przekonać, był człowiekiem raczej prymityw­ nym. Jego siostra powiedziała Rain przez telefon, że Silas właśnie przeszedł na emeryturę. To dziwne, bo wyglądał na najwyżej czterdzieści lat. Czyżby był emerytowanym facetem, który chodzi po plaży i żyje z tego, co na brzeg wyrzuci morze? Jeśli nie, to kimś podobnym. Zresztą nieważne. W każdym razie jedno jest pewne. Nie zarabiał na życie jak normalny czło-