ziomek72

  • Dokumenty7 893
  • Odsłony2 154 006
  • Obserwuję933
  • Rozmiar dokumentów26.3 GB
  • Ilość pobrań1 242 134

Kurs 283

Dodano: 8 lata temu

Informacje o dokumencie

Dodano: 8 lata temu
Rozmiar :1.5 MB
Rozszerzenie:pdf

Kurs 283.pdf

ziomek72 EBooki EBOOK S Seria ŻÓŁTY TYGRYS
Użytkownik ziomek72 wgrał ten materiał 8 lata temu. Od tego czasu zobaczyło go już 130 osób, 80 z nich pobrało dokument.

Komentarze i opinie (0)

Transkrypt ( 25 z dostępnych 66 stron)

KAZIMIERZ SŁAWIŃSKI KURS 283 SCAN & OCR by blondi@mailplus.pl | 1 WYDAWNICTWO MINISTERSTWA OBRONY NARODOWEJ

„ŻÓŁTY TYGRYS“ 1970/25 Kazimierz Sławiński 2 Okładkę projektował Mieczysław Wiśniewski Redaktor Halina Zyskowska Redaktor techniczny Jadwiga Rzędowska Scan & OCR blondi@mailplus.pl © Copyright by Wydawnictwo Ministerstwa Obrony Narodowej Warszawa 1970 r., Wydanie II SCAN & OCR by blondi@mailplus.pl 2009 Cztery tysiące siedemset czterdziesta publikacja Wydawnictwa MON Printed in Poland Nakład 240.000 + 220 egz. Objętość 4,51 ark. wyd.: 3,75 ark. druk. papier druk. sat. VII kl. 65 g. z roli 63 cm. z Myszkowskich Zakładów Papierniczych w Myszkowie. Oddano do składu w lipcu 1970 r. Druk ukończono w październiku 1970 r. Wojskowe Zakłady Graficzne w Warszawie. Zam. nr 2256 z dnia 24.VII.1970 r. Cena zł 5.- K-47

„ŻÓŁTY TYGRYS“ 1970/25 Kazimierz Sławiński 3 SPIS TREŚCI: W SANNIKACH................................................................................................4 PRZEZ BYDGOSZCZ NAD WAŁ POMORSKI............................................11 DO AKCJI WCHODZI PUŁK „WARSZAWA”.............................................21 NOWE ZADANIA...........................................................................................32 DECYDUJĄCE UDERZENIE.........................................................................45 KURS NA KOŁOBRZEG................................................................................54

„ŻÓŁTY TYGRYS“ 1970/25 Kazimierz Sławiński 4 W SANNIKACH Leżąca pod Gostyninem wieś Sanniki w drugiej połowie stycznia 1945 roku przeżywała swe wielkie dni. Najpierw zaczęli uciekać Niemcy, ci przysłani w czasie okupacji z Rzeszy lub państw bałtyckich. Później gorączkowo szykowali się do ucieczki hitlerowscy lotnicy. Nie zdążyli w całości ewakuować lotniska, niespodziewanie wjechały bowiem radzieckie czołgi. Czołgi przeszły przez Sanniki niczym huragan Postrzelały, pojeździły po polach, porozpędzały Niemców na cztery strony świata i zniknęły. Minęło kilka dni i na lotnisku wlądowały samoloty. Tym razem polskie. Za samolotami przybyły samochody ze sprzętem i żołnierzami. Do Sannik przyleciały dwa pułki lotnicze — 1 myśliwski „Warszawa” i 3 szturmowy. W pobliskiej miejscowości Gaj wylądował pułk nocnych bombowców „Kraków”. Te trzy pułki tworzyły 4 mieszaną dywizję lotniczą1 dowodzoną przez pułkownika Aleksandra Romeykę. Pułkiem „Warszawa”, najstarszym pułkiem ludowego lotnictwa, dowodził radziecki podpułkownik Jan Tałdykin. Pomimo stosunkowo młodego wieku Tałdykin był wytrawnym pilotem z dużym doświadczeniem bojowym. Służbę frontową zaczął jeszcze w 1939 roku na froncie fińskim. Na początku 1944 roku został skierowany do polskiego lotnictwa. Cieszył się powszechnym szacunkiem i ogólną sympatią. Jego zastępcą do spraw polityczno-wychowawczych był oficer przedwojennego polskiego lotnictwa, major Medard Konieczny. W końcu stycznia major Konieczny opracowywał plan pracy na miesiąc luty, gdy nagie zjawił się w jego pokoju dowódca pułku. — Medard — zaczął od progu — polecisz jutro rano do Bydgoszczy. Konieczny spojrzał ze zdziwieniem na dowódcę pułku. Jego mała, szczupła sylwetka i młoda twarz przypominała raczej druha-hufcowego niż pilota myśliwskiego. A był to przecież myśliwiec z krwi i kości. Wspaniale latający, celnie strzelający, o błyskawicznym refleksie. Pilot, który zawsze potrafił pokazać, jak trzeba walczyć, a jednocześnie nie uznający zbędnej brawury. — Do Bydgoszczy? Przecież tam są jeszcze hitlerowcy. — Otóż, właśnie że nie. Kilka minut temu telefonował pułkownik Romeyko. Sztab armii zawiadomił go o opanowaniu Bydgoszczy przez radziecką dywizję 1 Dywizja Lotnicza powstała latem 1944 r. i nosiła nazwę 1 mieszana dywizja lotnicza. Jesienią 1944 r. rozpoczęto organizowanie Korpusu Lotniczego w składzie trzech dywizji. Wówczas to zmieniono numerację z pierwszej na czwartą mieszaną dywizję lotniczą, jednostka ta bowiem nie wchodziła w skład Korpusu.

„ŻÓŁTY TYGRYS“ 1970/25 Kazimierz Sławiński 5 piechoty i polską brygadę pancerną. Generał Popławski zamierza przebazować naszą dywizję na bydgoskie lotnisko. Chyba znasz to lotnisko? — Pewnie, że znam. Któż zresztą ze starszego pokolenia polskich pilotów nie znałby tego lotniska. Konieczny miał rację. Pierwsze polskie samoloty lądowały w Bydgoszczy na początku 1920 roku. Potem utworzono tu szkołę pilotów, a następnie Centrum Wyszkolenia Podoficerów Lotnictwa. Jesienią 1938 roku Centrum otrzymało nowe lotnisko w Krośnie, a do Bydgoszczy przeniesiono dywizjon towarzyszący z 4 pułku lotniczego w Toruniu. Ostatnie polskie samoloty typu R-XIII odleciały z Bydgoszczy 4 września. — W czasie okupacji bazowała tam prawdopodobnie jakaś jednostka Luftwaffe — monologował Konieczny. — Możliwe, że Niemcy rozbudowali lotnisko. — Możliwe — zgodził się Tałdykin — w każdym razie na pewno jest większe od tego, które obecnie zajmujemy. Tałdykin owi i większości pilotów sannickie lotnisko nie podobało się. Było ono bardzo krótkie, wąskie i właściwie jednokierunkowe. Wszysscy jednogłośnie twierdzili, że poprzednie lotnisko w Zadybiu Starym koło Garwolina było bez porównania lepsze. Taką samą opinię wyrażali piloci pułku szturmowego, a jego dowódca, ppłk Mironów, wręcz oświadczył dowódcy dywizji, że z Sannik szturmowe Iły nie będą mogły działać. Pułkownik Romeyko zgodził się z tym, ale... — Popatrzcie, towarzysze, na mapę, gdzie ja mogę przebazować dywizję? Romeyko niewątpliwie miał rację. W pasie działania 1 armii WP znajdowało się zaledwie kilka lotnisk. W Toruniu duże wojskowe lotnisko zostało zajęte przez kilka dywizji z radzieckiej 16 armii lotniczej. W otoczonym Grudziądzu bronili się Niemcy. W Inowrocławiu znajdowało się spore lotnisko sportowe, też zajęte przez jednostki 16 armii. Pozostała więc tylko Bydgoszcz. Szukanie odpowiednich miejsc na lotniska w terenie, w czasie, gdy 1 armia, w skład której wchodziła 4 MDL, posuwała się forsownym marszem do przodu, nie miało sensu. Jeszcze tego wieczoru major Konieczny polecił przygotować do lotu samolot łącznikowy Po-2. Ziemię pokrywała gruba warstwa śniegu, wobec czego koła zamieniono na płozy. Od rana następnego dnia trzymał tęgi mróz i świeciło słońce. Konieczny zabierał ze sobą mechanika. Obaj lotnicy opatulili się w ciepłe, futrzane kombinezony i zajęli miejsca w odkrytej kabinie „pociaka”. Po starcie pilot nabrał 300 metrów wysokości i płynął w spokojnym, zimowym powietrzu kursem północno-zachodnim. Po półtoragodzinnym locie samolot znalazł się nad Bydgoszczą. Okrążył miasto kierując się w stronę lotniska. Na ulicach panowały pustki. Przelatując nad Brdą pilot usłyszał ostry dźwięk, jakby ktoś młotkiem uderzył w metalową część płatowca. W kilku miejscach na płatach ukazały się przestrzeliny. Ziemia strzelała do lecącego wolno i nisko samolotu.

„ŻÓŁTY TYGRYS“ 1970/25 Kazimierz Sławiński 6 Konieczny dodał gazu i po chwili znalazł się nad lotniskiem. Krążąc na małej wysokości można było stwierdzić, że Niemcy je rozbudowali. Przybyło budynków portowych, a w poprzek pola wzlotów przebiegała szeroka droga startowa. Niemcy musieli stąd uciekać na łeb, na szyję, bo hangary były otwarte, a na płytach stało mnóstwo nie uszkodzonych bojowych samolotów. Na wschodnim skraju pola kręcili się radzieccy piechurzy. Konieczny okrążył lotnisko i usiadł możliwie najbliżej nich. Po wyłączeniu silników major usłyszał dobiegającą od strony miasta gęstą strzelaninę. Od radzieckiego kapitana dowiedział się, że wprawdzie miasto zostało zajęte, ale broni się jeszcze kilka okrążonych grup hitlerowców. — Dwa, trzy dni i zlikwidujemy ich — zapewnił kapitan. — A ci młodzieńcy, kim są? — zapytał Konieczny, wskazując na kręcących się między żołnierzami młodych ludzi z biało-czerwonymi opaskami. — Eto partizany. Mołodcy! Dalej major dowiedział się, że grupa ludzi pod dowództwem przedwojennego pilota Benedykta Dąbrowskiego2 , uzbroiwszy się w kilka pistoletów oraz granatów i myśliwską broń, niespodziewanie zaatakowała lotnisko. Zaskoczenie było tak wielkie, że Niemcy zaczęli uciekać. Zanim się zorientowali, z kim mają do czynienia, zjawiła się radziecka piechota. Wystarczy zasypać leje po pociskach artyleryjskich, sprawdzić czy lotnisko nie jest zaminowane i można tu lądować — rozmyślał Konieczny zapuszczając silnik swego „pociaka”. Natychmiast po powrocie do Sannik wsiedli z Tałdykinem do samochodu i pojechali do oddalonego o zaledwie 4 kilometry Osmolina. Dowódca dywizji, pułkownik Aleksander Romeyko, był Polakiem urodzonym i wychowanym w ZSRR. Od wczesnej młodości służył w radzieckim lotnictwie, gdzie doszedł do stanowiska szefa sztabu korpusu. Posiadał on duży zasób wiedzy lotniczej i ogólnowojskowej. Był świetnym organizatorem, ponadto cechowała go zdolność szybkiego podejmowania decyzji. Tak było i w tym wypadku. Wysłuchawszy meldunku Koniecznego, chwilę się zastanowił i powiedział: — Nie ma na co czekać. Jutro jadę do Bydgoszczy. Trzeba jak najszybciej przebazować tam nasze jednostki. 2 Benedykt Dąbrowski kapral pilot brał udział w kampanii wrześniowej walcząc w 114 eskadrze myśliwskiej, wchodzącej w skład brygady pościgowej. W końcowej fazie kampanii został ranny. Przebywał w szpitalu, a potem wrócił do rodzinnej Bydgoszczy ukrywając się przed Niemcami. W 1945 roku wstąpił do „Lotu". Zmarł w roku 1962.

„ŻÓŁTY TYGRYS“ 1970/25 Kazimierz Sławiński 7 W skład dywizji lotniczej wchodziły trzy pułki bojowe: myśliwski, szturmowy i nocnych bombowców, kompania łączności lotnictwa oraz dowództwo dywizji ze sztabem. Dywizja mogła prowadzić wszystkie działania lotnicze związane ze wsparciem wojsk lądowych. Zaliczały się do nich działania bombowe, szturmowe, obrona przeciwlotnicza obszaru armii oraz rozpoznanie. Dywizja nie posiadała natomiast w swoim składzie jednostek służb lotniczych. Zaopatrzeniem jednostek bojowych w materiały pędne, amunicję, umundurowanie, remontem sprzętu, transportem naziemnym, przygotowaniem lotnisk, kwater itp. zajmowały się bataliony obsługi lotnisk (boi). Kilka takich batalionów zostało przydzielonych przez dowódcę 16 armii lotniczej3 do dyspozycji dowództwa polskiego lotnictwa. Bataliony pobierały zaopatrzenie z 16 armii lotniczej, ale podlegały bezpośrednio dowódcy lotnictwa, generałowi Połyninowi. Dzięki tej organizacji dowódcy wszystkich szczebli byli uwolnieni od ważnych, lecz bardzo pracochłonnych spraw gospodarczych i mogli poświęcić się całkowicie zagadnieniom taktycznym. Jadąc zaśnieżonymi i zatłoczonymi drogami do odległej Bydgoszczy, pułkownik Romeyko nie martwił się o zaopatrzenie i uzupełnienie swych pułków. Wiedział, że nigdy mu nie zabraknie ani amunicji, ani paliwa, ani smarów — to wszystko bowiem dostarczą im bataliony obsługi lotnisk. Nurtował go inny problem: gdzie i kiedy wejdzie do akcji jego dywizja. Po klęsce nad Wisłą Niemcy w szybkim tempie wycofywali się na zachód. Za nimi szły trop w trop wojska radzieckie i polskie. Główne siły 1 Frontu Białoruskiego poszły na Poznali; na prawym skrzydle znajdowała się radziecka 47 armia, 1 armia WP i 2 korpus kawalerii gwardii. Nie ulegało żadnej wątpliwości, że wojska hitlerowskie poniosły poważną klęskę, ale nie zostały całkowicie zniązczone. Nikt więc nie liczył, że się zajdzie do Berlina marszem podróżnym. Aby wkroczyć do stolicy III Rzeszy, trzeba będzie stoczyć bitwę, a może nawet dwie lub trzy bitwy. Dla każdego trzeźwo myślącego oficera sztabowego nie ulegało wątpliwości, że szybki odwrót Niemców ma na celu oderwanie się od nieprzyjaciela, odskok na jakąś przygotowaną linię obrony i przyjęcie następnej bitwy. Gdzie to jednakże może nastąpić? — po raz setny zadawał sobie pytanie pułkownik Romeyko. Instynkt starego sztabowca i doświadczenie sugerowały, że będzie to prawdopodobnie teren na północny zachód od Bydgoszczy. Był on bardzo korzystny do obrony, a dowódca armii wspominał, że jest silnie ufortyfikowany. Wiadomości te pochodziły naturalnie z „wywiadu. 3 Armia ta wchodziła w skład 1 Frontu Białoruskiego, w ramach którego działała 1 armia WP.

„ŻÓŁTY TYGRYS“ 1970/25 Kazimierz Sławiński 8 Tak rozmyślając pułkownik Romeyko w południe dobrnął do Bydgoszczy. Miasto było zatłoczone oddziałami wojskowymi posuwającymi się na zachód. Pułkownik z trudem przeciskał się główną ulicą — Gdańską (obecnie 1 Maja). Ulicą tą 5 września szły pierwsze pododdziały III niemieckiego korpusu rozpoczynając na. Pomorzu krwawe panowanie hitlerowców. Willis pułkownika przejechał obok czerwonych bloków koszarowych. W tych tzw. artyleryjskich koszarach (stał tu 15 pal) gestapo dokonało pierwszych masowych mordów na polskiej ludności. Potem przyszły następne. Bydgoszcz była pierwszym miastem, w którym zastosowano masowy terror i publiczne egzekucje. Od kilku dni miasto żyło wolnością. Szybko usunięto niemieckie napisy, wywieszono polskie i radzieckie flagi, transparenty pozdrawiały zwycięskich żołnierzy. Organizowały się polskie władze, otwierano sklepy, restauracje. Pułkownik minął przedmieście podążając w kierunku Maksymilianowa, gdzie się mieścił sztab armii. Za kilka minut zamelduję się u generała Popławskiego — rozmyślał Romeyko. Generał dywizji Stanisław Popławski urodził się na Ukrainie. Jako miody chłopak wstępuje do Armii Czerwonej. W sierpniu 1944 roku na prośbę PKWN władze radzieckie zgadzają się na odkomenderowanie generała majora Popławskiego do Wojska Polskiego. Obejmuje stanowisko dowódcy 2, a następnie 1 armii WP. Pod jego dowództwem jednostki 1 armii wyzwalają Warszawę i docierają dc Bydgoszczy. Generał, po doświadczeniach zdobytych dzięki długiemu dowodzeniu na froncie, wiedział, czego się może domagać od lotnictwa, i wiedział, jak je używać. Pułkownik domyślał się, że gdy stanie przed wysokim, postawnym mężczyzną w sile wieku, o nieco jowialnym wyglądzie, usłyszy wypowiedziane z lekkim uśmiechem pytanie: — No, Romeyko, co tam słychać u fryców? Tym razem jednakże pułkownik był w błędzie. Dowódcy armii nie zastał. Razem z szefem sztabu, generałem Strażewskim, wyjechali w teren. Zziębnięty pułkownik — panował bowiem osiemcastostopniowy mróz — udał się do szefa wydziału lotniczego, majora Basowa. Tego oficera znali w dywizji wszyscy piloci, ale mało kto go widział. Gdy samoloty ruszały w powietrze, major Basów wraz z radiostacją naprowadzania wyruszał w teren. Podjeżdżał jak najbliżej pierwszej linii frontu i zajmował punkt obserwacyjny, czasem na dachu budynku, czasem na wieży kościelnej lub wysokim drzewie. Nawiązywał .łączność z załogami samolotów i żołnierzami z pierwszej linii. Jeśli pozwalały na to warunki — artyleria przy pomocy dymnych pocisków lub piechota posługująca się świetlnymi pociskami z cekaemów — wskazywały lotnikom cele. Aby zorientować samoloty w położeniu, na polecenie Basowa piechurzy strzelali kolorowe rakiety. Gdy szturmowcy atakowali na polu walki cele widoczne dla Basowa, ten krzyczał w mikrofon:

„ŻÓŁTY TYGRYS“ 1970/25 Kazimierz Sławiński 9 — Dobrze! Dobrze! Bij faszystów! Nieraz u Basowa zjawiał się pułkownik Romeyko lub sam dowódca armii. Wówczas radiostacja naprowadzania zamieniała się w wysunięte stanowisko dowodzenia, a Basów precyzyjnie podawał komunikaty: — Dobrze! Zejdź niżej! Drugi krąg! W czasie lotów na rozpoznanie głębokich tyłów piloci przekazywali meldunki bezpośrednio majorowi, a on z kolei szefowi sztabu armii. Zdarzało się nieraz, że zanim samolot wylądował, dowódcy armii były już znane wyniki rozpoznania. Kiedy w powietrzu nie było ani jednego samolotu, Basów przebywał w sztabie armii. Teraz poczęstował pułkownika kubkiem gorącej herbaty i oznajmił, że na razie dowódca armii nie otrzymał od marszałka Żukowa dyrektyw do dalszych działań. Dyrektywy te nadeszły wieczorem 28 stycznia. 1 AWP miała nacierać w pasie na szerokości około 20 kilometrów na silnie ufortyfikowaną pozycję nieprzyjaciela w rejonie miejscowości Wielowicz—Zakrzewo—Jastrowie. Miejscowości te leżały na zachód od starej polsko-niemieckiej granicy, a umocnienia nosiły nazwę Wału Pomorskiego. Wał Pomorski zaczęli Niemcy budować kilka lat przed wojną. Dzięki informacjom Polaków zamieszkujących pogranicze niemieckie umocnienia zostały dość dokładnie rozpoznane przez polski wywiad. Pod ich osłoną koncentrowała się w sierpniu 1939 roku 4 armia v. Kuchlera, której główny taran uderzeniowy stanowił XIX korpus pancerny gen. Guderiana. Do zimy 1944/45 roku pomorskie umocnienia nie odegrały żadnej roli w toczącej się wojnie. Dopiero gdy w wyniku działań ofensywnych wojsk radzieckich w roku 1944 front zbliżał się do granic III Rzeszy, zabrano się energicznie do modernizacji i rozbudowy Wału Pomorskiego. Stanowił on wraz z leżącym na południu Międzyrzeckim Rejonem Umocnionym ostatnią rubież obrony przed Odrą. Przełamanie tych pozycji oznaczało dla hitlerowców utratę Pomorza, wybrzeża Bałtyku do Szczecina, odwrót za Odrę i obronę dosłownie u bram Berlina. Umocnienia te osłaniały ponadto rozciągniętą od Kołobrzegu po Gdańsk niemiecką Grupę Armii „Wisła”, zagrażającą prawemu skrzydłu 1 Frontu Białoruskiego. Stawka więc dla obu stron była wielka. Teren sprzyjał nieprzyjacielowi. Liczne jeziora i rzeki kierowały ruch na silnie umocnione przesmyki. Miejscowości będące węzłami komunikacyjnymi również zostały ufortyfikowane tworząc prawie że warowne obszary. Umocnienia Wału składały się z trzech pozycji: przesłaniania, głównej i ryglowej. Były one urzutowane w głąb do 25 kilometrów, składały się na nie schrony różnego typu — od lekkich do ciężkich, uzupełnione transzejami. Naczelne Dowództwo Armii Radzieckiej uzyskało informacje, że Niemcy przerzucili z frontu zachodniego około 29 dywizji, w tym dwie pancerne. Część tych jednostek mogła trafić na Wał Pomorski. Należało się więc spieszyć. Rano 29 stycznia czołowe elementy 1 armii przekroczyły w obecności generała

„ŻÓŁTY TYGRYS“ 1970/25 Kazimierz Sławiński 10 Popławskiego i jego zastępcy do spraw połityczno-wychowawczych, pułkownika Piotra Jaroszewicza, starą granicę, a wieczorem nawiązały utracony pod Warszawą kontakt bojowy z nieprzyjacielem. Tak się zaczęła największa bitwa stoczona przez Wojsko Polskie w II wojnie światowej. Tegoż dnia dowódca armii polecił przebazować do Bydgoszczy 4 MDL. Wiadomości o nieprzyjacielu, które posiadał generał Popławski, były niewystarczające. Dyrektywa mówiła jedynie, że na kierunku natarcia armii działa X korpus SS4 . Dowódca armii chciał jednak wiedzieć, jak są rozmieszczone niemieckie siły, co się dzieje na tyłach, na drogach, liniach i stacjach kolejowych. Interesowało go również prawe, północne skrzydło: z tego bowiem kierunku Niemcy mogli ruszyć do natarcia. Odpowiedź na te pytania mogli mu dać tylko lotnicy. Nic więc dziwnego, że generał domagał się jak najszybszego wejścia do akcji polskiego lotnictwa. 4 W rzeczywistości znajdowały się tam dwie dywizje piechoty, grupa „Rhode”, bataliony niszczycieli czołgów, dywizjon haubic i liczne oddziały Volkssturmu. Jak na silnie ufortyfikowany, 20-kilometrowy odcinek frontu, było to bardzo dużo.

„ŻÓŁTY TYGRYS“ 1970/25 Kazimierz Sławiński 11 PRZEZ BYDGOSZCZ NAD WAŁ POMORSKI W Sannikach, dużej kościelnej wsi, kwater nie brakowało. Mieszkańcy gościnni, więc lotników goszczono, czym kto miał. Żyło się jak u mamy. Wszystko byłoby dobrze, gdyby nie bezczynność. Zwycięska ofensywa' wojsk radzieckich i polskich toczyła się dalej. Codzienne komunikaty Naczelnego Dowództwa mówiły o nowych zwycięstwach, podawały długą listę wyzwolonych polskich miast i osiedli. A oni stali tu bezczynnie. Polskie samoloty nie brały udziału w walce, milczały ich działka i karabiny maszynowe. Gdy wieczorem 29 stycznia dotarł do Sannik rozkaz pułkownika Komeyki o przebazowaniu dywizji do Bydgoszczy, zapanowała ogólna radość. Lotnisko w Sannikach wybudowali Niemcy w czasie okupacji. Znajdowało się tu niewielkie pole wzlotów, po jednej jego stronie stały samoloty myśliwskie, a po drugiej — szturmowe. Personel techniczny kwaterował w poniemieckich barakach. Żołnierze nie lubili tych baraków, twierdząc, że śmierdzą one hitlerowcami. Dowódca dywizji polecił w pierwszej kolejności przebazować na nowe lotnisko samoloty szturmowe, następnie myśliwskie, a w trzecim rzucie nocne bombowce. Natychmiast po otrzymaniu rozkazu zaczęły się przygotowania do przelotu. Likwidowano kwatery, pakowano na samochody dziesiątki skrzyń zawierających skarby mechaników. Jeszcze tej nocy ruszyły do Bydgoszczy rzuty kołowe 1 i 3 pułku, zostawiając w Sannikach czołówki techniczne. Przewidywano, że rzuty powietrzne obu pułków wylądują w Bydgoszczy w godzinach popołudniowych. Mając na miejscu personel techniczny będą mogły z miejsca przystąpić do akcji. Przebazowanie jednostki lotniczej w warunkach bojowych wymaga czynności bardzo precyzyjnych; wszystko musi być zgrane i zorganizowane tak, aby nie nastąpiła przerwa w jej działaniach. 29 stycznia sztab dywizji lotniczej oraz podległe sztaby opracowały wszystkie szczegóły i zdawać by się mogło, że 30 stycznia wejdą do akcji wszystkie pułki. Stało się jednak inaczej. Do głosu doszedł czynnik niezależny od rozkazów — pogoda. Pomimo postępu technicznego, stosowania coraz to nowych rozwiązań w konstrukcjach płatowców, ich wyposażeń i nawigacji — lotnictwo pozostało bronią najbardziej czułą na warunki atmosferyczne. W tym czasie lotnictwo mogło bez widoczności bombardować duże i rozległe cele, aby jednak wspierać na ziemi własne wojska, była ona niezbędna pilotowi, a dla wykonania manewrów — minimalna podstawa chmur. Niestety, przez cały czas działania dywizji nad Pomorzem warunki atmosferyczne były w granicach minimum lub też poniżej ich. Gdy rano 30 stycznia piloci pułków myśliwskiego i szturmowego wyjrzeli przez okna, zobaczyli niskie chmury o podstawie 100—200 metrów, a widoczność nie przekraczała 3 kilometrów.

„ŻÓŁTY TYGRYS“ 1970/25 Kazimierz Sławiński 12 Polecimy, czy zostaniemy w Sannikach? — zastanawiano się w czasie porannej toalety i śniadania. Stanowisk dowodzenia pułki nie posiadają, odprawa załóg odbywa się na zaśnieżonym lotnisku. Prognoza meteorologiczna sztabu dywizji nie przewiduje polepszenia pogody. Przeciwnie, w godzinach popołudniowych może nastąpić jej pogorszenie. Z zachodu nadciąga bowiem silnie rozbudowany niż. — Musimy się spieszyć — dochodzą do wniosku obaj dowódcy pułków. O jednoczesnym przelocie wszystkich samolotów nie może być mowy. Przy liczbie około 70 maszyn o różnej szybkości, przy złej widoczności i niskim pułapie chmur może dojść do licznych wypadków. Ponieważ w pierwszym rzucie Bydgoszcz ma osiągnąć pułk szturmowy, ustalono, że wystartuje on pierwszy, a za nim, po upływie godziny, pułk myśliwski dysponujący szybkimi samolotami. Przystąpiono do podgrzewania silników. Piloci i strzelcy ubrani w pełny ekwipunek lotniczy kręcą się w pobliżu swych samolotów. Do Bydgoszczy miały przelecieć wszystkie samoloty szturmowe, natomiast 6 Jaków „jedynek”, najbardziej sfatygowanych, pozostało w Sannikach, by poddać się kuracji przeprowadzanej przez warsztaty tyłowe. Ponieważ w końcu grudnia pułk otrzymał uzupełnienie w postaci 10 Jafców; „dziesiątek”, ubytek ten nie zmniejszał wartości bojowej jednostki. O godzinie 9.30 na start rusza 1 eskadra szturmowa por. Teterina, 2 — kapitana Dawidiana i 3 — por. Kitajewa oraz na końcu klucz dowódcy pułku ppłk. Mironowa. Start trwa bardzo długo, z małego bowiem pola wzlotów może startować tylko jeden samolot. Iły wznosząc za ogonami tumany śniegu i rycząc na pełnej mocy silników jeden po drugim opuszczają sannickie lotnisko. Gdy oderwał się od ziemi samolot dowódcy pułku, dochodziła godz. 10.15. — O 11.15 ruszamy w powietrze — oznajmia Tałdykin. Piloci kręcą się po lotnisku, czekają, niecierpliwią się. Gwałtownie zaczyna się psuć pogoda. Z zachodu nadciągają niskie, śnieżne chmury. Pada śnieg. Widoczność spada prawie do zera. Nie widać nawet drugiego krańca pola wzlotów. Meteorolodzy nie zapowiadają polepszenia. Upływa gedzina — nic się nie poprawia, śnieg sypie bez przerwy. Po godzinie 12 meteorolodzy zawiadamiają, że w Bydgoszczy również nastąpiło gwałtowne pogorszenie pogody. Nie ma dziś mowy o starcie myśliwców. Wściekli piloci brnąc przez zaspy śniegu wracają na kwatery. Szturmowce 3 pułku po starcie lecą luźnym szykiem w odległośćci wzrokowej. Podstawa chmur jest bardzo niska — niespełna 200 metrów. Co chwila któryś z samolotów ginie w białej chmurze. Gdyby piloci nie mieli doświadczenia, tego rodzaju lot mógłby się skończyć tragicznie. 3 pułk lotnictwa szturmowego jest jednak starą jednostką — jeszcze pół roku temu nosił nazwę 611 pułku i wchodził w skład lotnictwa radzieckiego, mając za sobą chlubną kartę bojową. Gdy powstała koncepcja zorganizowania polskiej dywizji lotniczej, dowództwo radzieckie

„ŻÓŁTY TYGRYS“ 1970/25 Kazimierz Sławiński 13 oddało do dyspozycji 611 pułk szturmowy. Pilotami byli wyłącznie Rosjanie. W październiku przybyli do pułku pierwsi polscy strzelcy pokładowi i mechanicy, wyszkoleni w radzieckich szkołach. Między Włocławkiem i Toruniem gwałtownie pogarszają się warunki atmosferyczne. Z zachodu nadciągają coraz niższe chmury. Szturmowce lecą już lotem koszącym tuż nad czubkami drzew i dachami domów. Zbliżają się do Bydgcszczy. Podpułkownik Mironów nawiązuje łączność ze stanowiskiem dowodzenia, na którym przebywa pułkownik Romeyko. Na lotnisku panują bardzo ciężkie warunki. Widoczność niespełna dwa kilometry. Szturmowce przelatują nad miastem. Kierując się wskazaniami SD dolatują do lotniska. Kolejno, zachowując ostrożność, idą do lądowania. Po wylądowaniu szybko opuszczają drogę startową, kołując w rejon wyznaczonych stanowisk. Fatalne warunki atmosferyczne panują nad całą północno-zachodnią Polską. Stan ten trwa do 3 lutego. Nie działa ani 3 pułk szturmowy, ani radziecka dywizja lotnicza bazująca w Bydgoszczy. Nie może wystartować z Sannik pułk myśliwski, ani z miejscowości Gaj — 2 pnb „Kraków”. Do dnia 3 lutego 1 i 4 DP pomimo braku lotnictwa i ciężkiej artylerii, w bardzo ciężkich warunkach atmosferycznych, przełamały pas przesłaniania Wału Pomorskiego zdobywając dwie kluczowe miejscowości: Pódgaje i Jastrowie. W drugim rzucie znajdowały się 3 i 6 DP, brygada kawalerii, brygada pancerna oraz liczne jednostki armijne. 2 DP maszerowała z Bydgoszczy. 5 lutego dowódca armii zamierzał uderzyć na główną pozycję Wału. Prawym sąsiadem 1 armii WP był 2 korpus kawalerii gwardii, a lewym radziecka 47 armia dowodzona przez generała Perchorowicza. Jej elementy czołowe podchodziły do Wałcza, a siły główne toczyły zacięte walki z okrążonym zgrupowaniem hitlerowskim w Pile. Na obszarze działań 1 Frontu Białoruskiego znajdowały się dwa ośrodki otoczonych wojsk hitlerowskich. Jeden duży w Poznaniu i drugi mniejszy w Pile. Piła, prawie stutysięczne miasto, stanowiła jeden z większych węzłów kolejowych i drogowych. Między innymi przebiegała tu magistrala z Berlina do Gdańska. Piła posiadała spory przemysł i duże wojskowe lotnisko. Dowódcą obrony był Obersturmbannführer Remlinger. Ten dwudziestosześcioletni młodzian zapowiadał obronę aż clo zwycięstwa, które niebawem miało nadejść. Wszelkie objawy niesubordynacji karał śmiercią. Tak było zresztą na wszystkich odcinkach Wału Pomorskiego. Niejeden żołnierz niemiecki miał dość wojny i chętnie by się poddał. Wszelkiego jednak autoramentu oficerowie SS, którzy objęli dowództwo w jednostkach Wehrmachtu, nie dopuszczali tej 'myśli. Z jednej strony obłąkany terror, a z drugiej propaganda o rzekomych okrucieństwach żołnierzy polskich i radzieckich kazały Niemcom tkwić na straconych pozycjach — łudząc rzekomą ofensywą, która miała odwrócić losy wojny przy pomocy różnych „cudownych”odwetowych broni.

„ŻÓŁTY TYGRYS“ 1970/25 Kazimierz Sławiński 14 4 lutego pogoda nieco się poprawiła. Podstawa chmur podniosła się do 200— 250 metrów. Pułkownik Romeyko natychmiast zameldował dowódcy armii o gotowości 3 pułku do wykonania zadań. — Nareszcie — odpowiedział z ulgą generał — zgłoście się, pułkowniku, do generała Strażewskiego. Szef sztabu armii jak zwykle miał pełne ręce roboty. Odprawiał oficerów łącznikowych, konferował z szefami sztabów podległych jednostek, analizował położenie na froncie. — Dowódcę armii najbardziej interesuje sytuacja na naszym prawym skrzydle. O, tu — pokazał na mapie. Bliższe wyjaśnienia były zbędne. Armie 1 i 2 Frontu były ugrupowane schodami od Poznania po Gdańsk. Styk obu Frontów znajdował się pod Chojnicami. Z tego obszaru generał Popławski obawiał się niespodzianki ze strony Niemców. Wykorzystując dogodne położenie mogli oni uderzyć w prawe skrzydło 1 AWP, uwikłanej w walkach o Wał Pomorski. — Zadaniem lotnictwa jest rozpoznanie obszaru Człuchów — Czarne — Szczecinek — Czaplinek. Meldunki przekazywać bezpośrednio na radiostację naprowadzania w Złotowie. Rozpoznać obszar, to znaczy roepoznać drogi, miejscowości, lasy, stacje i linie kolejowe. Stwierdzić, gdzie są Niemej, w jakiej sile i co robią. Pułkownik Romeyko powinien już zakończyć rozmowę z szefem sztabu. Stał jednak dalej wpatrując się w mapę. — Słucham, pułkowniku — zachęcił generał. — Towarzyszu generale, pozwolę zameldować, że nie mamy osłony myśliwskiej. Nasz pułk myśliwski jeszcze się nie przebazował z Sannik. — Wiem o tym, pułkowniku. Generał Popławski zwracał się w tej sprawie do generała Rudenki, dowódcy 16 armii lotniczej. Niestety generał nie może wam zapewnić bezpośredniej osłony, ale obiecał, że samoloty z 282 dywizji myśliwskiej bazującej w Bydgoszczy będą dzień w dzień prowadzić wymiatanie, co powinno zdaniem generała całkowicie sparaliżować działanie hitlerowskich lotników. Zresztą przy tej pogodzie... To prawda, że pogoda nie sprzyjała działaniom lotnictwa, ale właśnie takie warunki są sprzymierzeńcem słabego działającego z zaskoczenia. A lotnictwo hitlerowskie było słabe. Z klęski nad Wisłą uratowały się pojedyncze eskadry i klucze. Na Pomorzu Zachodnim znajdowało się 9 lotnisk niemieckich, bazowało na nich około 150 samolotów, przeważnie myśliwskich. Przy znacznej przewadze lotnictwa radzieckiego i polskiego Luitwaffe nie mogła pozwolić sobie na otwarte stawianie czoła. Niemcy atakowali jednak z lotu koszącego różne cele naziemne. Po upływie pół godziny od spotkania pułkownika Romeyki z szefem sztabu z bydgoskiego lotniska startują dwie pary polskich szturmowców. Warunki

„ŻÓŁTY TYGRYS“ 1970/25 Kazimierz Sławiński 15 atmosferyczne bez zmian. Podstawa chmur 200—300 metrów. Widoczność słaba. Szturmowce lecą kursem północno-zachodnim. Nawet dla doświadczonych wyg frontowych z 3 pisz teren jest bardzo ciężki do orientacji. To nie mazowieckie czy też białoruskie równiny. Pomorze to teren falisty, nawet pagórkowaty, ze wzniesieniami do 300 m, zalesiony, o gęstej sieci dróg i linii kolejowych. Miejscowości są zwarte i skupione. Miasteczka podobne jedno do drugiego, niewiele się różnią od dużych wsi. Nader charakterystyczną cechą tego terenu jest duża ilość zbiorników wodnych, jezior i rzek. Zimą są one zamarznięte i pokryte śniegiem, co utrudnia orientację. No i przeklęta przez lotników pomorska pogoda. W styczniu panuje ni to zima, ni jesień — słowem zmienna aura. Jeziora i lasy sprzyjają ponadto powstawaniu lokalnych mgieł. Grupa Rów dolatuje do Złotowa. Dowódca zespołu melduje się radiostacji naprowadzania. Majer Basów powtarza rozkaz. Szturmowce nie zmieniając kursu lecą w kierunku na Czaplinek. Z prawej strony trasy zostaje Jastrowie. Stoją tam skoncentrowane odwody armijne. Pod Sypniewem toczą się walki. Linie frontu wytyczają przesmyki międzyjeziorne z licznymi schronami. Otwory strzelnic zieją ogniem. Odpowiada im polska artyleria. Piloci szturmowców nie mają czasu na przyglądanie się polu walki. Muszą bacznie śledzić to, co się dzieje w powietrzu. Zespól dolatuje do Czaplinka. Iły otaczają niewielkie, położone wśród przesmyków miasteczko. Panuje tu spory ruch. Ustawiona na przedmieściach artyleria przeciwlotnicza otwiera gwałtowny ogień. Szturmowce wykonują kilka uników. Niestety, niezbyt skutecznych. Jeden ze szturmowców dostaje celnym pociskiem w silnik. Samolot plonie. Pilot czyni wysiłki, by wylądować na polu. Mała wysokość nie pozwala na skok ze spadochronem. Koledzy z bólem serca patrzą na tragedię załogi. Są bezsilni. Nie mogą pomóc. Samolot ślizgiem, ciągnąc za sobą długi warkocz dymu, idzie do ziemi. Uderza w pagórek. Rozbija się. Płonie. Załoga — ppor. Smirnow i plut. Szczerbakow — ginie. Pozostałe Iły, by pomścić towarzyszy, atakują z broni pokładowej baterię przeciwlotniczą — po czym lecą w kierunku na Barwice, a stamtąd do Szczecinka. Na szosach piloci rozpoznają liczne kolumny samochodowe po 15, a nawet 40 samochodów. Na stacjach kolejowych stoją transporty. Nieustannie strzela artyleria. Myśliwców nie ma. Ze Szczecinka Iły lecą przez Czarne do Człuchowa. To już koniec rozpoznawanego rejonu. Samoloty skręcają na południe — na Złotów. Dowódca zespołu nawiązuje łączność z radiostacja naprowadzania. „Prospekt” — tu „Sęp”, „Prospekt” — tu „Sęp”! — Tu „Prospekt”, słucham. Dowódca zespołu przekazuje wyniki rozpoznania. Major Basów kwituje meldunek i poleca lecieć do Bydgoszczy. Po południu startuje druga czterosamolotowa grupa. Rozpoznaje ten sam rejon stwierdzając dalszy ruch Niemców.

„ŻÓŁTY TYGRYS“ 1970/25 Kazimierz Sławiński 16 Niestety, następnego dnia gwałtownie psuje się pogoda. Pada nieustannie gęsty śnieg i wisi niska przyziemna mgła. Polskie szturmowce stoją bezczynnie do 8 lutego. Dowódca armii ma niepo- kojące wiadomości z północy. Na 2 korpus kawalerii 'nacierają Niemcy zagrażając tyłom 1 armii WP. 8 lutego rano ruszają w powietrze Iły 3 pisz rozpoznając rejon Kamienia i Chojnic. Większych hitlerowskich sił nie stwierdzono. Wygląda to w ocenie sztabu na demonstrację, a nie na ofensywę. Dywizje 1 armii pomimo niekorzystnych warunków atmosferycznych, pomimo braku całej armijnej artylerii — włamały się w główną pozycję Wału Pomorskiego. Tymczasem gmatwa się sytuacja na lewym skrzydle. 47 armia toczy zacięte walki o Wałcz ze zgrupowaniem hitlerowskim w Pile — wiążącym znaczne siły 47 i 67 armii. Dowódca Frontu, marszałek Żuków, domaga się jak najszybszego zlikwidowania Niemców w Pile. Piła jest bezustannie bombardowana przez lotnictwo radzieckie. Z pomocą ma mu teraz przyjść lotnictwo polskie. Przed 3 pułkiem szturmowym — jedynym z 4 MDL — znajdującym się w Bydgoszczy stanęło trudne zadanie. Miał om prowadzić rozpoznanie północnego skrzydła armii oraz zwalczać otoczone zgrupowanie nieprzyjaciela w Pile. — Pułkowniku — denerwuje się generał Popławski — gdzie są nasi myśliwcy? — Stoją jeszcze w Sannikach, towarzyszu generale. — W Sannikach! Kilka razy już to słyszałem. Samoloty myśliwskie istotnie były bardzo potrzebne dowódcy armii. Miały one nie tylko osłaniać szturmowce, ale i prowadzić rozpoznanie oraz zapewnić opl obszaru armii. Co się w tym czasie działo w Sannikach? Po kilkudniowej śnieżycy nadeszła gwałtowna odwilż. Dowódca pułku oraz jego zastępca brnąc w czarnej mazi stwierdzają, że start Jaków jest niemożliwy. Przeklinają pogodę i Bogu ducha winnych meteorologów. Są wściekli. Wiedzą bowiem, że ich samoloty i kaemy są potrzebne na Wale Pomorskim, tam, gdzie walczy żołnierz 1 armii. Jeszcze gorzej jest w Gaju, gdzie bazuje 2 pułk „Kraków”. Gdy nadeszła odwilż, okazało się, że samoloty stoją na bagnisku. Nawet lekkie ,,pociaki” zaczęły grzęznąć. Dowódca pułku, kapitan Worobiow, zarządza alarm całego pułku. Dowódcy eskadr, piloci, nawigatorzy i mechanicy brną przez bagno i wyciągają samoloty. Trzeba je przepchnąć kilkaset metrów na twarde pole. To jedyne w swoim rodzaju „przebazowanie” trwa kilka godzin. Ale samoloty uratowano. 9 lutego polskie szturmowce przystępują do akcji przeciwko zgrupowaniu Niemców w Pile. Pogoda, jest w kratkę. Deszcz ze śniegiem, lokalne przejaśnienia, miejscami wiszą niskie, deszczowe chmury. Przed godziną 9.00 dowódca pułku szturmowego i zarządza na stanowisku dowodzenia odprawę pilotów i strzelców. Podaje do wiadomości rozkaz bojowy na dzień 9 lutego i położenie na froncie.

„ŻÓŁTY TYGRYS“ 1970/25 Kazimierz Sławiński 17 — Mamy pełne ręce roboty — mówi pułkownik. Wydziela załogi na rozpoznanie i do akcji na Piłę. — Piłę będziemy atakowali zespołami 2 i 4 samolotów. Naloty z różnych kierunków, na zmiennych wysokościach. Z Bydgoszczy do Piły jest zaledwie 100 kilometrów. Trasa bardzo łatwa — prowadzi nad płaską, szeroką doliną Noteci. Nawigator pułku opracowuje z nawigatorami eskadr trasę. Szef sztabu ustala załogi i godziny startów. Przewiduje się, że szturmowce będą atakowały Piłę do zmierzchu. Dwie pierwsze pary Iłów są już gotowe. Kołują w stronę drogi startowej wznosząc tumany śniegu. Betonowa droga jest krótka, ale szeroka, wytyczona na śniegu gałęziami sośniny. — Zezwalam startować! — pada komenda ze stanowiska dowodzenia. Dwa Iły wchodzą na drogę. Pełny gaz. Silniki ryczą całą mocą. Startują. Zaledwie oderwała się i pierwsza para, a na drogę wchodzi już dniga. Samoloty zataczają nad miastem krąg. Formują ulubiony przez szturmowców szyk schodami i na wysokości 100—200 metrów pędzą kursem 270 Stopni. Pod uzbrojonymi i obciążonymi bombami szturmowcami idealnie gładka zaśnieżona płaszczyzna. Tylko od czasu do czasu mignie drzewo, polna droga lub kanał odwadniający. Piloci uważnie wpatrują się przed siebie. Pułap chmur jest niski: około 300—400 metrów. Widzialność słaba. Minuty lecą za minutami. Silniki grają jednostajnym gangiem. Za kilka minut na prawo od trasy powinna się ukazać Piła. Jest! Widać dymy, wieże kościelne i zarysy miasta. Mają zaatakować cel z kursu zachodniego. Miasto mijają od pcłudnia. Kładą się w skręt zataczając szeroki łuk. Już są na kursie 90 stopni. Miasto jest przed nimi. Dowódca zespołu podaje komendę: — Atakujemy- bombami! Piloci poprawiają się w fotelach. Wpatrują się w rosnący cel. Jeszcze są nad tyłami wojsk radzieckich — linia frontu przebiega bowiem na skraju Piły. Po chwili bije do szturmowców niemiecka artyleria przeciwlotnicza. Jest dość silna. Już lecą nad płonącym miastem. Piloci zwalniają bomby, wrzecionowate piguły odrywają się od skrzydeł. Biją w ziemię. Huk targa powietrzem. Za szturmowcami zostają liczne wybuchy i dymy przemieszane z resztkami domów. Koniec nalotu. Szturmowce skręcają w lewo, szykują się do drugiego ataku — bronią pokładową. Okrążają Piłę od północy. Bystre oczy pilotów i strzelców odkrywają na niebie dwa samoloty. Rozpoznają Focke Wulfy. Lecą w kierunku Wałcza, Iły są bez osłony. Zwierają szyk. Lecą skrzydło w skrzydło. Czy Niemcy nas zaatakują? — zastanawiają się piloci. Hitlerowcy zbliżają się do zespołu szturmowców, lecą równolegle po łuku na zewnątrz Iłów. Są bardzo blisko — widać czarne krzyże na kadłubach i skrzydłach. Niemcy nie mogą się jednak zdecydować na zaatakowanie zespołu szturmowców. Z tyłu bronią ich cztery kaemy strzelców — to niewiele. Niemcy mają przewagę. Ale niski pułap chmur utrudnia manewr ataku

„ŻÓŁTY TYGRYS“ 1970/25 Kazimierz Sławiński 18 z tyłu, z góry. Z przodu Iłów broni 8 kaemów i 8 działek. Niemcy znają uzbrojenie Iłów — ani im w głowie ryzykować czołowy atak. Lecą jakiś czas niczym ogary za zwierzyną, po czym znikają w chmurach. Szturmowce skręcają nad miasto. Znów grzmi hitlerowski flak5 i gra broń pokładowa. Atak trwa bardzo krótko, ale jest skuteczny, Iły biorą kurs 90 stopni. Po drodze mijają się z następną parą szturmowców, która z kolei ma się „zaopiekować” Piłą. W tym czasie inna para Iłów rozpoznaje lasy i osiedla w rejonie Tucholi i Czerska. Większych niemieckich zgrupowań nie stwierdzono. Tego dnia, gdy szturmowce 3 pisz po raz pierwszy zaatakowały niemieckie zgrupowanie w Pile, dowódca 2 pnb „Kraków” zdecydował się na start z lotniska Sanniki, gdzie przebazowały „pociaki” po przygodach w miejscowości Gaj. Dla ciężkich Jaków lotnisko jest jednak za miękkie. Myśliwce muszą pozostać w Sannikach. W południe startują Po-2. Lecą ciągiem, eskadra za eskadrą, w każdej eskadrze po trzy klucze. Pogoda jest znośna, wieje lekki wiaterek w ogon. Lecą wolno. Mijają bokiem Włocławek i nadlatują nad lasy toruńskie. 29 2P Dzienny lot dla nocnych bombowców, w dodatku lot grupowy, to niecodzienna rzecz. Samoloty ' pułku „Kraków” działają z reguły w nocy, czasem wracają z operaeji o świcie i wtedy piloci widzą ziemię w dziennej krasie. 2 pułk nocnych bombowców „Kraków” powstał w kwietniu 1944 roku. Dzięki wyposażeniu jednostki w proste samoloty Po-2 już jesienią ,1944 roku pułk mógł przystąpić do działań. Najpiękniejszą kartę „krakowiacy” zapisali w czasie powstania warszawskiego. Wówczas to klucze „pociaków” nadlatywały nad walczącą stolicę zaopatrując powstańców w broń, amunicję, żywność, leki. W .skład pułku wchodziła między innymi grupa przedwojennych pilotów i mechaników. Trzej z nich: chor. Grabowski, chor. Wnuk i chor. Karasiewicz dolatując do Bydgoszczy wpatrywali się w znane sprzed wojny lotnisko. Pułk dzieli się na klucze. Samoloty kolejno lądują, po czym kołują w stronę połuclniowo-zachodniego skraju lotniska, gdzie się znajduje rejon ich stoisk. Piloci i personel techniczny rozkwaterowują się w pobliskim folwarku. 10 lutego pułk otrzymuje pierwsze zadanie, bojowe. Niespodziewanie dla dowódcy pułku i pilotów pułkownik Romeyko rozkazuje zbombardować w nocy z 10 na 11 lutego poznańską cytadelę. Dla Polaków każda akcja, w której Niemcy mogli oberwać, była pociągająca i interesująca. Ochoczo zabrano się do pracy. Personel techniczny podgrzewał silniki, podwieszano bomby. Nawigatorzy starannie opracowywali trasę lotów. 5 Flugzeugabwehrkanone – armata przeciwczołgowa – szerzej – armata przeciwlotnicza.

„ŻÓŁTY TYGRYS“ 1970/25 Kazimierz Sławiński 19 Tymczasem pogoda zaczęła płatać figle. Pułap chmur obniżył się do około 600 metrów. Meteorolodzy sygnalizowali na trasie deszcze ze śniegiem i możliwość oblodzenia. — Lecieć, czy odwołać lot? — zastanawiał się dowódca pułku. — Lecieć!--wołali piloci i nawigotorzy — na pewno dolecimy. Dowódca pułku postanowił osobiście sprawdzić warunki na trasie. Wziął „pociaka” i poleciał na trasę. Wrócił po półgodzinie. — Lot jest niemożliwy — stwierdził — podstawa chmur 500—600 metrów, oblodzenie. W myśl regulaminu nocne lotnictwo bombowe powinno bombardować z wysokości 400 metrów. Dla uzyskania zaskoczenia ostatnie minuty lotu należało wykonać lotem szybowym, z przymkniętym silnikiem. Lot szybowy należało zaczynać na wysokości nie mniejszej niż 600 metrów. Nie wolno było również wchodzić w chmury, stosowano bowiem nawigację wyłącznie obserwowaną. Ponieważ warunki atmosferyczne tej nocy uniemożliwiały wykonywanie lotów zgodnie z regulaminem, kapitan Worobiow zaproponował dowódcy dywizji odwołanie nalotu na Poznań. Pułkownik Romeyko wniosek zaakceptował. 12 lutego 18 Iłów dokonuje nalotu na różne cele położone we wschodniej części Poznania. Tegoż dnia w godzinach popołudniowych zostaje rozpoznane przez parę Iłów zgrupowanie nieprzyjacielskiej piechoty i samochodów w rejonie Borne — Sulimów. Dowódca dywizji poleca 2 pułkowi zbombardować rozpoznany cel w nocy z 12 na 13 lutego. Dwa małe osiedla; Borne i Sulimów znajdują się około 3 kilometrów na południe od dużej wsi Czarne, położone w połowie drogi między Szczecinkiem a Człuchowem. Stwierdzone tam zgrupowanie mogło być odwodami przewidzianymi do działań na kierunku Człuchów — Chojnice lub też w prawe skrzydło 1 armii. Od linii frontu dzieliła je odległość około 25 kilometrów. Do akcji dowódca pułku wyznaczył 24 samoloty. Każdy z nich zabierał 6 pięćdziesięciokilogramowych bomb. Maksimum tego, co mógł zabrać „pociak”. Odległość cd frontu do celu była za duża, by można było go wskazać pociskami. Ustalono jednak, że w chwili, gdy pierwszy samolot będzie dolatywał do frontu, własna piechota wystrzeli białe rakiety, co ułatwi nawigatorom orientację. Dochodzi godzina 21.00. Na lotnisku ustawia się długi, liczący 25 maszyn, rząd samolotów. Silniki pracują na małych obrotach. Załogi siedzą w kabinach. Stanowisko dowodzenia co minutę daje zezwolenie na start kolejno ustawionym samolotom. Jako piąty startuje pilot chor. Wnuk. Natychmiast po wyjściu, w powietrze nawigator zagłębia się w studiowanie terenu. Ziemia jest idealnie zaciemniona. Pilot trzyma podany kurs 315 stopni. W słabym świetle żaróweczek obserwuje tablicę przyrządów pokładowych. Jednostajnie pracuje silnik. Samolot wchodzi na „wysokość 800 metrów. Leci teraz pod chmurami. Monotonnie płyną

„ŻÓŁTY TYGRYS“ 1970/25 Kazimierz Sławiński 20 minuty. Na ziemi ukazują się białe rakiety. Linia frontu. Nawigator ustala położenie celu. Lecą dobrze, za kilka minut powinni być na miejscu. Pierwsze samoloty przelatują front. Pilot redukuje obroty — nieznacznie oddaje drążek sterowy. Powoli, wytracając wysokość, zbliża się do ziemi. Na dole tuż przed nosem ,,pociaka” ukazują się potężne błyski. To wybuchy bomb. Nawigator odkłada mapę. Na ziemi eksploduje druga seria bomb. Zaraz kolej na nich. Już są na kursie bojowym. Następna seria! Za minutę zwolnią swoje bomby. 45 — 30 — 20 — 15 sekund. Już! Sześć pięćdziesiątek odczepia się od samolotu i pędzi w dół. Obaj lotnicy wychylają się za burty kabiny. Na ziemi pożary. Niemcy nie strzelają. Nawigator otwiera ogień z kaemu; Krótkimi seriami bije w widoczne samochody, grupy żołnierzy. Nie mogą długo pozostać nad celem. Głęboki skręt i wracają do Bydgoszczy. Powrotna trasa jest pozornie krótsza. Nastąpiło już nerwowe odprężenie. Na własne lotnisko zawsze się trafi. Nawigator więc nie śledzi już tak uważnie terenu. A pilotom wydaje się, że silnik gra na wesołą nutę. Po godzinnym locie puste samoloty lądują na bydgoskim lotnisku. Kołują na stoiska, piloci wyłączają silniki. Potem załogi udają się na stanowisko dowodzenia składając obszerne meldunki. Samoloty lądują jeden po drugim. Wszystkie wróciły z nocnej wyprawy.

„ŻÓŁTY TYGRYS“ 1970/25 Kazimierz Sławiński 21 DO AKCJI WCHODZI PUŁK „WARSZAWA” 13 lutego rano, jak co dzień, w powietrze ruszają szturmowce 3 pułku. Jedna grupa atakuje Piłę, a druga niemiecką zmotoryzowaną kolumnę pod Chojnicami. W południe nad Bydgoszcz nadlatuje 1 pułk myśliwski „Warszawa”. Jaki na małej wysokości dwa razy okrążają miasto, po czym idą do lądowania. Klucz dowódcy pułku, po nim 1 eskadra kapitana Lisieckiego, dalej 2 eskadra kapitana Gaszyna i na końcu — 3 kapitana Wysoczyńskiego. Pułk ląduje kluczami. Samoloty niczym na paradzie podchodzą do lądowania skrzydło w skrzydło. Równocześnie piloci czterech samolotów wyrównują maszyny, załamują i jednocześnie osiem kół podwozia i cztery kółka ogonowe dotykają betonowej drogi. Świadczy to o wysokiej klasie pilotów. Nic dziwnego, 1 pułk to najstarsza jednostka ludowego lotnictwa. Pułk został sformowany latem 1943 roku w miejscowości Grigoriewskoje, położonej w pobliżu Sielc. Do akcji bojowej pułk wszedł 23 sierpnia 1944 roku nad przyczółkiem warecko-magnuszewskim. Piloci brali udział we wszystkich operacjach 1 armii WP: prowadzili rozpoznanie dalekie i pola walki, bronili obszaru powietrznego armii, atakowali bronią pokładową cele naziemne, osłaniali działania szturmowców. Weszli do działań w okresie, gdy przewaga lotnictwa radzieckiego była już w pełni ugruntowana, stąd też nie mieli zbyt wielu okazji do zmierzenia się z pilotami Luftwaffe w otwartej walce. Nie pozwolili Niemcom jednak zestrzelić ani jednego powierzonego ich opiece szturmowca, ba, nie dopuścili nigdy obcego myśliwca na odległość skutecznego ognia. Początkowo piloci 3 pułku szturmowego nie mieli do nich zaufania, uważając Polaków za żółtodziobów, stopniowo jednak przekonali się, że są to pełnowartościowi myśliwcy. Widok lądujących Jaków wywołał u szturmowców prawdziwą radość. — Nareszcie mamy swoich myśliwców — powtarzali. Na przybycie samolotów wszystko było już przygotowane. Od kilku dni czekali mechanicy z głównym inżynierem pułku, kapitanem Jadackim, na czele. Szef sztabu zorganizował stanowisko dowodzenia, a baon obsługi lotnisk — kwatery. Tałdykin natychmiast zameldował dowódcy dywizji przybycie pułku do Bydgoszczy. — No, wreszcie jesteśmy razem — ucieszył się pułkownik Rorneyko — musicie odciążyć szturmowców i przystąpić do lotów rozpoznawczych. — Tak jest, obywatelu pułkowniku. Kiedy zaczynamy? — Natychmiast. Zaraz szef sztabu przekaże wam adania bojowe. — Tak jest. Odmeldowuję się. Tałdykin był nieco zdziwiony tym, co usłyszał. Jego zdaniem pułk powinien wejść do działań po dokładnym zapoznaniu się z sytuacją na froncie, po dokonaniu

„ŻÓŁTY TYGRYS“ 1970/25 Kazimierz Sławiński 22 oblotu frontu i wnikliwym przestudiowaniu terenu. Widocznie jednak sytuacja na ziemi wymagała, by myśliwcy jak najszybciej ruszyli w powietrze: Tego dnia położenie własnych wojsk przedstawiało się następująco: została już przełamana pozycja główna, a walki- toczyły się o pozycję ryglową. Na prawym skrzydle pasa działania 3 DP wspierana przez 5 brygadę artylerii ciężkiej, współdziałając z radziecką 4 dywizją kawalerii, nacierała na miejscowość Ostroróg — Dobrzyca, w lewo — 6 dywizja piechoty wspierana przez 1 brygadę artylerii armat nacierała na miejscowość Machliny, 2 dywizja piechoty i 2 brygada artylerii haubic walczyły o Borujsko, a na lewym skrzydle 1 DP z 1 pułkiem moździerzy nacierały w pasie Borujsko — Łowicz Wałecki. Mirosławiec, silnie ufortyfikowana miejscowość, o którą długo toczyły się zacięte walki, był już w polskich rękach. W odwodzie armijnym znajdowały się: 4 dywizja piechoty, 1 brygada pancerna i 4 pułk czołgów ciężkich. Miejscem postoju dowódcy armii była miejscowość Szwecja. Po klęsce na głównej pozycji Wału Pomorskiego Niemcy ściągali liczne jednostki z odwodów, by za wszelką cenę powstrzymać natarcie Polaków. Toczyły się niesłychanie zacięte walki. Hitlerowskie wyborowe oddziały broniły się do ostatka, do ostatniego naboju pruły pociskamj^liczne bunkry. Artyleryjskie pociski ryły przedpola, a cekaemy kładły płaskie zapory. Polacy nieustannie parli naprzód. W śniegu i śnieżycy lub też brnąc po kolana w błocie podciągali ciężki sprzęt, bezpośrednim ogniem niszczyli schrony, brawurowymi atakami na bagnety zdobywali nieprzyjacielskie rowy strzeleckie. O tym oficerowie 1 pułku dowiedzieli się w czasie odprawy przeprowadzonej na stanowisku dowodzenia. — Pierwsze zadanie, jakie macie wykonać, to rozpoznanie rejonu Chojnic — oznajmił szef sztabu dywizji. Wskazał ołówkiem na mapie Chojnice, duży węzeł kolejowo-drogowy, leżący na północny zachód od Bydgoszczy. 1 września 1939 roku węzeł ten hitlerowcy usiłowali opanować podstępnie przy pomocy pociągu pancernego. Nie udało się im to. Załogi szturmowców prowadząc rozpoznanie ustaliły tam znaczne niemieckie siły — wiszące niczym miecz Damoklesa nad prawym skrzydłem armii. — Pułkowniku, proszę wyznaczyć załogi do przeprowadzenia rozpoznania — zwrócił się szef sztabu do dowódcy pułku. Tałdykin powiódł wzrokiem po zebranych pilotach. W oczach każdego z nich czytał chęć i zapał do startu. Tak było zawsze, od owego historycznego dnia 23 sierpnia 1944 roku, gdy jego pułk wszedł do akcji. Wiedział, że gdy zapyta, kto chce lecieć na ochotnika, będzie tylu ochotników, ilu jest pilotów na stanowisku dowodzenia. — Poleci podporucznik Gabis i podporucznik Gościumiński — zadecydował pułkownik. Im to przypadł zaszczyt inauguracji lotów 1 pułku nad Pomorzem.

„ŻÓŁTY TYGRYS“ 1970/25 Kazimierz Sławiński 23 Piloci omawiają szczegóły. Rozpoznanie nie jesi dla nich nowiną. Niejedno takie zadanie wykonywali w rejonie Warszawy. Nowy jest dla nich' teren i pomorska, kapryśna pogoda. Samoloty są już gotowe. Piloci zajmują miejsca w kabinach, zapuszczają silniki i kołują na start. Para samolotów, to najmniejszy zespół myśliwski występujący w powietrzu. Myśliwiec nigdy nie działa w pojedynkę. W wojsku obowiązuje zasada, że gdy występuje dwóch żołnierzy, to jeden z nich jest dowódcą. W danym wypadku dowódcą, czyli prowadzącym, jest Gabis, a Gościumiński prowadzonym. Rozpoznawał będzie więc Gabis, a Gościumiński osłaniał. Natychmiast po starcie oba samoloty przelatują nad miastem i biorą kurs północno-zachodni. Podstawa chmur jest niska 200, 300 metrów. Gościumiński leci z prawej strony Gabisa, nieco wyżej. Spełnia on w pewnym stopniu rolę strzelca samolotowego; jego głównym zadaniem jest obserwacja powietrza. Nie można dać się zaskoczyć. Przy złej pogodzie nie jest to zadanie łatwe. Samoloty lecą tuż pod chmurami. Co chwila któryś z Jaków ginie na ułamek sekundy w szarej wacie. Gabis prowadzi nawigację i obserwuje mknącą pod samolotami ziemię. Są jeszcze daleko od frontu. Drogi i osiedla są puste. Gdzieniegdzie przesuwa się jedynie samotna wiejska furmanka. Przelatują nad kępami lasów, zamarzniętymi jeziorami, spokojnymi, jakby uśpionymi osiedlami. Pagórkowaty teren to się zbliża do samolotów, to znów ucieka w dół. Gościumiński rozgląda się na wszystkie strony. Dolatują do Sępolna. Są już bardzo blisko frontu. Na drogach ukazują się kolumny samochodowe i konne. W osiedlach widać biwakujące oddziały własnych wojsk. Gabisa na moment ogarniają chmury. Traci widoczność. Dusi lekko Jaka i wyskakuje z chmur. Po obu stronach samolotu suną szare smugi. Pilot wie, ct» one znaczą. Strzelają! — przemyka myśl jak błyskawica. — Z ziemi? Niemożliwe! Ogląda się do tyłu. Widzi, jak samolot Gościumińskiego przewraca się przez skrzydło i wali w dół. Obok, w odległości niespełna 100 metrów przemykają dwie sylwetki Messerschmittów. Gabis w ułamku sekundy pojmuje, iż żyje dzięki temu, że zniknął na moment w chmurach. A może po prostu Niemiec jest złym strzelcem. Obaj hitlerowscy myśliwcy są w prawym zakręcie. Polak instynktownie kładzie Jaka również w prawy zakręt. Usiłuje wejść Niemcom na plecy. Chce pomścić Gościumińskiego. Jeżeli mu to się nie uda, Niemcy mogą go spruć, jak przed chwilą zrobili to z jego bocznym. Niemcom wystarcza jedno zwycięstwo. Nie przyjmują walki i znikają w chmurach. Gabis bez osłony nie może prowadzić rozpoznania. Zawraca na południe wchodząc jednocześnie w chmury. Obawia się, że Niemcy czają się gdzieś w pobliżu, by w dogodnym momencie ruszyć do ataku. Pilot jakiś czas leci bez widoczności. Oddaje ster i wychodzi z chmur. Rozpoznaje pod sobą Sępolno. Rozglądając ^ię na wszystkie strony leci do Bydgoszczy.

„ŻÓŁTY TYGRYS“ 1970/25 Kazimierz Sławiński 24 Tak głupio dać się zaskoczyć — rozmyśla Gabis — tak głupio dać się zestrzelić! Gabis dobrze znał Gościumińskiego. Był dobrym pilotem, powszechnie lubianym kolegą. Teraz, wraz z rozbitym samolotem, spoczywa wśród jezior i pomorskich lasów. Życie na lotnisku zaczyna się przed świtem. Jest jeszcze ciemno, gdy mechanicy przystępują do szykowania samolotów. Rozlega się charakterystyczne kichanie silników, potem pracują one nierównomiernie na dużych obrotach, gdy się nieco podgrzeją obracają się na małych, a pracę ich obserwują mechanicy. Kiedy wskazania wszystkich przyrządów pokładowo-silnikowych były w normie, następowała ostatnia próba — pracy na pełnym gazie. Potężny ryk rozchodził się w promieniu wielu kilometrów, drżały kadłuby i skrzydła. Zahamowane koła i podstawki nie pozwalały wyrwać się do przodu stalowym ptakom. Po tej próbie mechanicy wyłączali silniki. Maszyny były gotowe do startu. Pilotom przyzwyczajonym do hałasów panujących na bojowym lotnisku nie przerywały one smacznego snu. Budzili się o świcie, jedli śniadanie i pędzili na stanowisko dowodzenia. Tak było i w dniu 14 lutego. Na ścianie wisiała już czarna tablica, a na niej wypisane były nazwiska pilotów biorących udział w zadaniach. Na stole leżały mapy, a szef sztabu studiował położenie własne i nieprzyjaciela. Niebawem zjawił się dowódca pułku. Odprawę zaczął od omówienia wczorajszego wypadku. — Tyle razy pouczałem .was — mówił Tałdykin — że pilot myśliwski musi być nieustannie czujny. Nie wolno ani na moment zapominać, że nieprzyjaciel może zaatakować z każdej strony. Gościumiński zapomniał o tej zasadzie. Pół minuty nieuwagi kosztowało go życie. Piloci słuchali w milczeniu. To prawda, dowódca pułku nieraz ich o tym pouczał. Wiedzieli, że na całej trasie trzeba bardzo uważać na to, co się dzieje za samolotem. Ani na moment nie można lekceważyć zagrożenia z tylnej półstrefy, najbardziej wrażliwej na atak nieprzyjacielskich myśliwców. — Przystępujemy do omówienia zadań na dzień dzisiejszy — mówi po chwili dowódca pułku. — Za pół godziny startuje grupa Iłów do akcji przeciwko Niemcom okrążonym w Pile. Osłonę zapewniają cztery Jaki, pod dowództwem kapitana Matwicjewa. W godzinę po starcie pierwszej grupy szturmowców leci druga, pod osłoną czterech Jaków, dowodzonych przez majora Koniecznego. Pułkownik Tałdykin kończy odprawę. W tym samym mniej więcej czasie kończy się również odprawa dowódcy pułku szturmowego. Samoloty szturmowe mają już podwieszone bomby i załadowaną amunicję. Stoją po drugiej stronie lotniska. Mechanicy zapuszczają silniki i grupa sześciu Iłów sunie na start. Myśliwcy kapitana Matwiejewa zajmują miejsca w samolotach. Matwiejew, jak zawsze, na wesoło podkręca swoich podopiecznych.