ziomek72

  • Dokumenty7 893
  • Odsłony2 153 364
  • Obserwuję933
  • Rozmiar dokumentów26.3 GB
  • Ilość pobrań1 241 850

Lindsey Johanna - Rodzina Malory 05 - Powiedz, że mnie kochasz

Dodano: 8 lata temu

Informacje o dokumencie

Dodano: 8 lata temu
Rozmiar :1.2 MB
Rozszerzenie:pdf

Lindsey Johanna - Rodzina Malory 05 - Powiedz, że mnie kochasz.pdf

ziomek72 EBooki EBOOK 1.Różne
Użytkownik ziomek72 wgrał ten materiał 8 lata temu. Od tego czasu zobaczyło go już 1,354 osób, 885 z nich pobrało dokument.

Komentarze i opinie (0)

Transkrypt ( 25 z dostępnych 346 stron)

J O H A N N A indsey Powiedz że mnie kochasz

Rozdzial 1 Dom znajdował się w jednej z lepszych części Londynu. Nazywano go uprzejmie Dworem Erosa, a był po prostu siedliskiem rozpusty. Miejscem, które miało być milczącym świadkiem sprzedania jej temu, kto da więcej. Nie było wcale tak wstrętne, jak się spodziewała. Rozejrzała się po salonie. Miłe, przytulne wnętrze; gdyby nie eleganckie meble, mogłaby pomyś­ leć, że znalazła się w domu znajomych. Kelsey Langton nadal nie mogła uwierzyć, że to wszystko dzieje się naprawdę. Ze strachu rozbolał ją brzuch, choć przybyła przecież tutaj z własnej woli. Nikt nie wciągnął jej do środka kopiącej i wrzesz­ czącej. Zgodziła się, bo uznała, że nie ma innego wyjścia. Rodzina potrzebowała pieniędzy, i to dużo pieniędzy, aby nie znaleźć się na bruku. Gdyby wujowi dano więcej czasu, można by po­ szukać dla Kelsey bogatego męża; w grę wchodziło nawet małżeństwo z kimś zupełnie obcym. Ale wuj Elliot miał rację; powiedział, że żaden dżentelmen dysponujący odpowiednimi środkami, żeby pomóc rodzinie, nie zgodziłby się na taki pośpieszny mariaż. Małżeństwo to poważna sprawa. Co innego romans. Panowie często biorą sobie kochankę pod wpływem impulsu, kaprysu, doskonale wiedząc, że będzie rów­ nie kosztowna jak żona, jeśli nie bardziej. Rzecz jednak w tym, że kochankę można odprawić bez żadnych

formalności i nieuniknionego w wypadku żony skan­ dalu. Miała więc zostać kochanką, nie żoną. Kelsey nie znała żadnego dżentelmena, który mógłby uregulować długi wujka Elliota. W Kettering, gdzie wyrosła i mieszkała przed tragedią, miała kilku adoratorów, którzy starali się o jej rękę. Jeden z nich, dość zamożny, ożenił się z jej daleką kuzynką. Wszystko zdarzyło się tak szybko! Wieczorem zeszła do kuchni, żeby podgrzać sobie trochę mleka, po którym łatwiej zasypiała. Odkąd wraz ze swoją siostrą Jean zamieszkała w domu ciotki Elizabeth i wuja Elliota, miała kłopoty ze snem. Bezsenność nie miała jednak niczego wspólnego z przenosinami do nowego miasta ani z ciotką Eliza­ beth, uroczą kobietą, jedyną siostrą matki, kochającą Kelsey i Jean tak, jak gdyby były jej własnymi cór­ kami. Powitała je z otwartymi ramionami, otoczyła opieką i pocieszała po tragedii. To koszmary i straszne wspomnienia zakłócały sen Kelsey, podobnie jak i stała świadomość, że mogła zapobiec tragedii. Kilka miesięcy wcześniej ciotka Elizabeth zauważy­ ła ciemne plamy pod szarymi oczami Kelsey i łagodnie zagadnęła o przyczynę. Szklanka ciepłego mleka przed snem rzeczywiście pomagała. Nikomu nie przeszka­ dzało, że późnym wieczorem dziewczyna kręci się po opustoszałej o tej porze kuchni. Wczoraj zastała tam wuja Elliota, siedzącego przy kuchennym stole. Przed nim stała spora butelka mocnego trunku, choć Kelsey nigdy nie widziała, żeby pił więcej niż kieliszek wina do obiadu. Elizabeth nie lubiła mocnych alkoholi i nie trzymała ich w domu. Nie wiadomo, gdzie Elliot zdobył tę 6

butelkę, a była już do połowy opróżniona. Skutek, jaki wypity trunek wywarł na jego samopoczucie, był wprost poruszający. Wuj płakał z twarzą ukrytą w dłoniach, a łzy skapywały na blat stołu. Łkanie wstrząsało jego ramionami. „Nic dziwnego, że Eliza­ beth nie trzyma w domu mocnych trunków" pomyś­ lała Kelsey. Jak się wkrótce miała dowiedzieć, to nie alkohol spowodował załamanie Elliota. Siedział sam w kuchni, plecami do drzwi, i rozmyślał o samobójstwie. Kelsey zastanawiała się później wielokrotnie, czy miałby odwagę wykonać swój zamiar. Ale to właśnie obec­ ność siostrzenicy podpowiedziała Elliotowi rozwiąza­ nie problemów. W innej sytuacji nic podobnego nie przyszłoby mu do głowy. - Wujku Elliocie, co się dzieje? - zapytała przerażo­ na. Odwrócił się i spostrzegł ją stojącą w drzwiach, w nocnej koszuli zapiętej pod szyję i szlafroku, z lampą w uniesionej dłoni. Przez chwilę wydawał się za­ skoczony, ale zaraz głowa opadła mu na piersi i wy­ mamrotał coś, czego nie mogła zrozumieć, więc popro­ siła o powtórzenie. Podniósł głowę tylko po to, żeby powiedzieć: - Odejdź, Kelsey, nie powinnaś oglądać mnie w takim stanie. - Czy coś się stało, wujku? - zapytała łagodnie. - Może zawołać ciocię? - Nie! - zaprotestował tak gwałtownie, że zrezyg­ nowała z tego zamiaru. Po chwili dodał: - Ona nie pochwala picia i... o niczym nie wie. - Nie wie, że pijesz? Nie odpowiedział, ale Kelsey i tak zrozumiała, co 7

ma na myśli. Cała rodzina wiedziała, że Elliot gotów jest na wszystko, byle tylko nie sprawiać przykrości Elizabeth. Był postawnym, prawie pięćdziesięcioletnim męż­ czyzną o otwartej twarzy i mocno posiwiałych wło­ sach. Nigdy nie był przystojny, nawet w młodości. Mimo to Elizabeth, piękniejsza z dwóch sióstr i wciąż piękna mimo swych czterdziestu dwóch lat, poślubiła go. Z tego, co wiedziała Kelsey, ciotka ciągle kochała męża. W ciągu dwudziestu czterech lat małżeństwa nie doczekali się dzieci i prawdopodobnie dlatego Eliza­ beth tak gorąco kochała swoje siostrzenice. Mama wspomniała kiedyś ojcu, że nie istnieje żadna obiek­ tywna przyczyna bezdzietności tej pary; po prostu wuj i ciotka postanowili nie mieć dzieci. Oczywiście, Kelsey nie powinna była tego usłyszeć. Mama nie zdawała sobie sprawy, że córka jest w po­ bliżu. Kelsey podsłuchała także inne rozmowy. Mama była zażenowana, kiedy mówiła o małżeństwie Eliza­ beth z Elliotem, szczerze mówiąc, pospolitym człowie­ kiem nie mającym pieniędzy, którymi można by się chwalić. Piękniejsza z sióstr miała przecież wielu przystojnych, zamożnych konkurentów i mogła wy­ brać któregoś z nich zamiast tego kupca, ale to sprawa Elizabeth. Zawsze lubiła komplikować sobie życie. Mama zwykła twierdzić, że miłość chadza własnymi drogami i w sprawach serca nie można kierować się ani logiką, ani nawet wolą. - ...Nie wie, że jesteśmy zrujnowani. Kelsey zamrugała powiekami. Głos wuja wyrwał ją z zamyślenia. W pierwszej chwili nie zrozumiała, o czym on mówi. Wszyscy znajomi - i panowie, i panie 8

- pili ponad miarę na przyjęciach, na których bywała, ale ciotka tego nie pochwalała i karciła swego męża jak niegrzecznego chłopca. - Ale wpadka, co? - rzekła z porozumiewawczym uśmiechem. - Wpadka? - powtórzył zmieszany. — Raczej skan­ dal. Zabiorą nam dom, a Elizabeth nigdy mi tego nie wybaczy. Kelsey z trudem złapała oddech. Przegrałeś go? — zapytała z niedowierzaniem. - Nie, dlaczego miałbym zrobić coś tak niemąd­ rego? Myślisz, że chcę skończyć tak jak twój ojciec? Może jednak powinienem... Przynajmniej miałbym szansę na zbawienie. Uwaga wuja wprawiła ją w zakłopotanie. Na myśl o tym, co zrobił ojciec i jaki to miało wpływ na jej los, zarumieniła się ze wstydu, na co wuj nie zwrócił uwagi; nawet nie spojrzał na nią. - Nie rozumiem, wujku. Kto zamierza zabrać ci dom? — spytała. Z twarzą ukrytą w dłoniach zaczął coś mamrotać. Musiała się nisko pochylić, żeby uchwycić sens słów. Poczuła silną woń alkoholu. To było znacznie gorsze, niż myślała. Rodzice rozwiązali swoje problemy inaczej. Elliot nie miał tej siły charakteru co oni, nie potrafił pogodzić się z niepowodzeniem i wyciągnąć odpowiednich wnios­ ków. Kiedy osiem miesięcy temu Kelsey wraz z Jean zamieszkała u ciotki, obie były zbyt pochłonięte opłakiwaniem rodziców, by zauważyć, że u wujostwa coś jest nie w porządku. Kelsey nie miała głowy do 9

zastanawiania się, dlaczego wujka Elliota coraz częś­ ciej nie ma w domu. Uznała, że to nie jej sprawa. Dwadzieścia dwa lata temu Elliot stracił pracę, czym tak się przejął, że nie był w stanie od tamtej pory utrzymać się na żadnej posadzie. Jednak wujostwo nie zmienili trybu życia; jak gdyby nic się nie stało, wzięli na utrzymanie dwie dodatkowe osoby, pomimo że ledwo wiązali koniec z końcem. Kelsey zastanawiała się, czy ciotka Elizabeth zdaje sobie sprawę z rozmiarów zadłużenia. Elliot żył na kredyt, co było ogólnie przyjęte w ich sferze, ale było przyjęte także spłacanie wierzycieli, zanim skierowali sprawę do sądu. Elliot zapożyczył się u wszystkich swoich przyjaciół i nie miał już do kogo zwrócić się o pomoc. Sytuacja wymknęła mu się spod kontroli. Wierzyciele zagrozili, że zlicytują dom ciotki Eliza­ beth, który należał do rodziny od wielu pokoleń. Elizabeth odziedziczyła go jako najstarsza córka. Tymczasem wierzyciele zabiorą go w ciągu trzech dni. Elliot pił więc do utraty przytomności. Miał na­ dzieję znaleźć w alkoholu odwagę potrzebną do zakończenia życia, ponieważ wiedział, że nie zdoła zmierzyć się z tym, co czekało go w najbliższych dniach. Jego obowiązkiem było zapewnienie bytu żonie, a on sromotnie zawiódł. Oczywiście, samobójstwo nie było dobrym wy­ jściem. Oprócz eksmisji wszystkie trzy kobiety musia­ łyby przeżyć jeszcze pogrzeb. Nie! Kelsey po prostu nie może na to pozwolić. Czuła się odpowiedzialna za siostrę. Dopilnuje, żeby Jean miała dach nad głową i została dobrze wychowana. A skoro tak, to znaczy, że będzie musiała... 10

Dziś nie bardzo już wiedziała, jak do tego doszło. Najpierw Elliot wspomniał, że myślał o wydaniu jej bogato za mąż, ale odkładał rozmowę, aż było już za późno. Wierzyciele dali mu trzy dni na uregulowanie zobowiązań, w przeciwnym razie zajmą dom Eliza­ beth. Nikt przy zdrowych zmysłach nie zdecyduje się w tak krótkim terminie na małżeństwo. Alkohol rozwiązał wujowi język. Opowiedział Kel- sey historię, która wiele lat temu przydarzyła się jego przyjacielowi. Również stracił on wszystko, ale jego córka uratowała rodzinę, sprzedając się staremu roz­ pustnikowi. Człowiek ten docenił jej dziewictwo i zapłacił za nie bardzo hojnie. Potem, na tym samym oddechu, wuj poinformował, że słyszał o pewnym dżentelmenie, który wprawdzie nie jest zainteresowany małżeństwem, ale potrzebuje nowej kochanki. - Zapłaciłby kilka funtów, gdybyś była chętna... — zakończył. W ten sposób rozmowa zeszła na kochanki. Wuj napomknął, że niektórzy zamożni panowie nie po­ skąpiliby grosza za młodą towarzyszkę, z którą mogli­ by pokazywać się swoim przyjaciołom. Szczególnie zaś za dziewczynę, która nie przeszła jeszcze przez ręce znajomych. Zapłaciliby jeszcze więcej, gdyby kan­ dydatka okazała się niewinna... Mądrze zasiał ziarno. Nie zaproponował wprost, żeby Kelsey się poświęciła, lecz wskazał możliwość rozwiązania. Cierpiała z powodu położenia rodziny i braku perspektyw, ale zlękła się, że decydując się na ten krok, pozbawi się szansy na porządne małżeństwo. Możliwe, że mogłaby znaleźć jakaś pracę, ale prze­ cież nie zarobi na utrzymanie całej rodziny. Nie mogła II

sobie wyobrazić pracującej ciotki Elizabeth ani Elliota. Cóż, udowodnił już, że nie można na nim polegać. Nagle wyobraziła sobie swoją młodszą siostrę że­ brzącą na ulicy i czerwona z upokorzenia zapytała szeptem: — Czy słyszałeś o mężczyźnie, który byłby chętny... który byłby skłonny dobrze zapłacić, jeśli... jeśli zgodzę się zostać jego kochanką? Elliot spojrzał na nią z nadzieją i z ulgą. — Nie, nie znam nikogo takiego, ale słyszałem, że w pewnym domu w Londynie możesz zostać zaprezen­ towana odpowiednim panom. Zamarła na chwilę, nadal niepewna, czy to, co usłyszała, powiedziane zostało naprawdę. Przerażona do głębi, ale przekonana, że nie ma innego wyjścia, skinęła głową na znak zgody. Wujowi Elliotowi wystąpiły na czoło krople potu. — Nie będzie tak źle, Kelsey, naprawdę - próbował ją pocieszyć, jak gdyby to w ogóle było możliwe. — Jesteś bystra; zdobędziesz prawdziwą fortunę i sta­ niesz się niezależna, a w przyszłości wyjdziesz za mąż, jeśli tylko będziesz chciała. To nie była prawda, i oboje o tym wiedzieli. Jeśli Kelsey zgodzi się na propozycję wuja, szansa na dobre małżeństwo przepadnie na zawsze, bo piętno utrzy- manki odciśnie się na niej do końca życia. Drzwi salonów zatrzasną się przed nią nieodwracalnie. Zde­ cydowała się jednak, i poniesie ten krzyż. Przynajmniej Jean będzie miała przed sobą przyszłość, na jaką zasługuje. — Pozostawiam tobie poinformowanie ciotki - rzekła. 12

— Nie! Ona nie może o niczym wiedzieć! Nigdy by się nie zgodziła. Wymyśl coś. Miała zrobić jeszcze i to?! Nie była w stanie myśleć o niczym innym jak tylko o tym, na co się zgodziła. Zerknęła łakomie na butelkę whisky. Chętnie by się napiła. Ciotce Elizabeth powiedziała, że Anne, jej przyja­ ciółka z Kettering, jest poważnie chora; lekarze nie dają nadziei na wyleczenie. Musi ją odwiedzić i zaopie­ kować się nią. Wujek Elliot zawiezie ją do Kettering. Elizabeth nie dostrzegła w tej historii niczego podejrzanego. Bladość Kelsey przypisała obawom o przyjaciółkę. A Jean, niech ją Bóg błogosławi, nie zadręczała siostry pytaniami, ponieważ nie znała jej przyjaciółki Anne. Jean bardzo zresztą dojrzała przez ostatni rok. Rodzinna tragedia położyła kres jej dzieciństwu. Kelsey wolałaby, żeby dwunastoletnia siostra zasypywała ją pytaniami, co miała w zwyczaju, niż widzieć ją pogrążoną w rozpaczy. Co będzie, jeśli Kelsey nie wróci ,,z Kettering"? Cóż, później się nad tym zastanowi. Czy zobaczy jeszcze siostrę i ciotkę Elizabeth? Czy będzie miała odwagę spojrzeć im w oczy, jeśli odkryją prawdę? Nie wiedziała. Wiedziała jedynie, że nic już nie będzie takie jak dawniej. Rozdział 2 — Chodź no, kochaniutka. Już czas. Kelsey gapiła się na wysokiego, chudego mężczyznę stojącego W otwartych drzwiach. Powiedział, żeby 13

zwracała się do niego „Lonny". Był właścicielem Dworu Erosa, osobą, która miała ją sprzedać temu, kto da więcej. Nic w jego wyglądzie nie nasuwało myśli, że zajmuje się on dostarczaniem młodych dziewcząt bogatym panom. Ubierał się jak wszyscy arystokraci, miał przyjemny wygląd, wyrażał się kulturalnie - przy­ najmniej w obecności wujka Elliota. Kiedy jednak wuj wyszedł, Lonny zaczął używać mniej wytwornego języka, właściwszego dla jego prawdziwego pocho­ dzenia społecznego. Ciągle jednak starał się być uprzejmy. Wyjaśnił Kelsey, że wyznaczono za nią wysoką cenę i dlatego nie będzie mogła łatwo wycofać się. Dżentel­ men, który ją kupi, musi mieć gwarancję, że w razie zerwania układu odzyska swoje pieniądze. Musiała się więc zgodzić na coś, co wydawało się bliskie niewolnictwa. Musiała zostać z mężczyzną — niezależnie od tego, czy będzie go lubiła, czy też nie, czy będzie ją traktował dobrze, czy źle - dopóki zechce ją utrzymywać. - A jeśli odmówię? - odważyła się zapytać. Cóż, kochaniutka, lepiej, żebyś się nie przekona­ ła, co zdarza się w takim wypadku — powiedział takim tonem, że poczuła dreszcz strachu. - Transakcje gwarantuję własnym honorem. Nie pozwolę więc zepsuć sobie reputacji przez kaprys dziewczyny, która raptem uzna, że nie odpowiada jej kontrakt, jaki zawarła. Gdyby istotnie zdarzały się takie sytuacje, nikt by nie uczestniczył w tych aukcjach. - Ile takich aukcji już się odbyło? - Ta będzie czwarta, ale pierwsza, jeśli chodzi o dziewczyny z twojego stanu. Większości lordów, 14

którzy znajdą się w kłopotliwym położeniu, udaje się odpowiednio wydać córki i uregulować długi. Szkoda, że twój wuj nie znalazł dla ciebie dobrej partii. Nie wydajesz się bowiem osobą odpowiednią na ko­ chankę. Nie wiedziała, czy się obrazić, czy uśmiechnąć, okazując w ten sposób zadowolenie, powiedziała więc jedynie: - Nie było na to czasu. - Wiem, ale jednak szkoda. A teraz zastanówmy się, gdzie ulokujemy cię na noc. Zostaniesz przed­ stawiona jutro wieczorem. Muszę wysłać wiadomość do panów, którzy mogą być zainteresowani. Jedna z moich dziewczyn znajdzie ci coś odpowiedniego na jutrzejszą prezentację. Kochanka musi wyglądać na kochankę. — Rzucił jej krytyczne spojrzenie. - Wy­ glądasz uroczo, kochaniutka, ale w tej sukni mogłabyś pójść najwyżej na herbatkę do cioci. Chyba że przynios­ łaś ze sobą coś bardziej wyszukanego... Pokręciła głową, zawstydzona, że zawiodła jego oczekiwania. - Cóż, znajdziemy coś, jestem pewien — westchnął i zaprowadził ją na górę, do pokoju, w którym miała spędzić noc. Także i ten pokój był umeblowany ze smakiem. - Bardzo tu miło — zauważyła uprzejmie. - Oczekiwałaś czegoś gorszego? - Uśmiechnął się, bo jej spojrzenie mówiło wiele. — Dbam o styl, kochana. Zauważyłem, że o n i chętniej wydają pie­ niądze, jeśli czują się jak u siebie w domu. - Roześmiał się. - Mężczyźni niskiego stanu nie mają tu czego szukać, żaden z nich nie ma dość pieniędzy, żeby przekroczyć próg mojego domu. 15

- Rozumiem - powiedziała, choć nie całkiem szcze­ rze. W Londynie było wiele domów, w których mężczyźni szukali zaspokojenia zmysłów. Ten był po prostu znacznie kosztowniejszy. Zanim ją zostawił samą, zapytał: - Czy w pełni rozumiesz układ, na jaki się zgodzi­ łaś? - Tak. - I wiesz, że sama otrzymasz tylko tyle, ile nabywa­ jący cię dżentelmen da ci w czasie trwania kontraktu? — Kiwnęła głową, więc mówił dalej, chcąc mieć pew­ ność, że wszystko jest dla niej jasne. — Zostanie ustalona kwota minimalna, i tyle otrzyma wuj. Pienią­ dze wylicytowane powyżej tej sumy należą do mnie za zorganizowanie aukcji. Ty nie dostaniesz nic. Wiedziała o tym i modliła się w duchu, by jak najwięcej zostało zaoferowane, tak żeby kwota, jaka przypadnie rodzinie, wystarczyła na związanie końca z końcem, dopóki Elliot nie znajdzie pracy. W prze­ ciwnym razie całe jej poświęcenie byłoby daremne, odsunęłoby tylko katastrofę. W drodze do Londynu wuj przyrzekł, że znajdzie pracę i nie porzuci jej, nawet jeżeli nie będzie mu odpowiadała. Teraz jednak uwagę Kelsey zaprzątało pytanie, które w końcu ośmieliła się zadać Lonny'emu. - Czy ty naprawdę uważasz, że ktoś zapłaci za mnie wielką sumę? - O, tak — odpowiedział z przekonaniem. — Ci, co siedzą na pieniądzach, nie mają niczego innego do roboty niż je wydawać. Konie, kobiety i hazard — to ich główne zajęcia. Mam zaszczyt dostarczać im dwóch z tych rozrywek i zaspokajać wszelkie ich zachcianki. 16

Gdyby wyrazili taką chęć, umożliwiłbym im nawet dokonanie morderstwa. - Masz na myśli również rozpustę? - Kochaniutka! — zachichotał. - Będziesz zdziwiona, kiedy się dowiesz, czego oni ode mnie żądają. Pewna hrabianka na przykład przychodzi tu przynajmniej dwa razy w miesiącu i płaci mi za to, że za każdym razem inny lord ją chłoszcze, ostrożnie oczywiście, i traktuje ją jak niewolnicę. Panna nosi maskę, tak że nikt nie może jej rozpoznać, a dżentelmeni, których jej podsyłam, są przekonani, że mają do czynienia z jedną z moich dziewczyn. Sam bym ją chętnie obsłużył, bo jest równie piękna jak ty, ale jej chodzi o coś więcej. Najbardziej podnieca ją to, że wszystkich tych ludzi zna osobiście, a oni nie wiedzą, z kim mają do czynienia. Spotykają się w towarzystwie, tańczą, grają w karty przy jednym stoliku, a ona zna ich starannie ukrywane tajemnice. Kelsey zaczerwieniła się i zaniemówiła, słysząc tę plugawą opowiastkę. Nie przypuszczała, że ludzie potrafią robić takie świństwa, płacą za to i dostają to, czego chcą. Niewyobrażalne! Widząc jej reakcję, Lonny powiedział: — Dziś może cię to jeszcze zawstydzać, ale lepiej szybko przywyknij, dziewczyno. Twoja praca ma polegać na dostarczaniu seksu mężczyźnie, który cię kupi. Spełnisz więc każde jego życzenie, zrozumiano? Mężczyzna wyprawia ze swoją kochanką to, czego nie zrobiłby z żoną. Któraś z moich dziewczyn wyjaśni ci to. Twój wuj, oczywiście, nie ma o tym pojęcia. Ładna, młoda kobieta imieniem May przyszła póź­ niej i przyniosła wyzywającą suknię, którą teraz Kelsey miała na sobie. Przesiedziały razem kilka godzin. May 17

omówiła z nią wszystko, począwszy od tego, jak uniknąć ciąży, a skończywszy na wymyślnych sposo­ bach wzbudzania pożądania i zaspokajania męskiej żądzy. Dodała też, że Kelsey może od swych klientów dostawać to, co zechce. Lonny wolałby zapewne pominąć ten szczegół w edukacji Kelsey, jednak May wydawała się współczuć jej, toteż zapoznała ją ze sztuczkami stosowanymi przez tutejsze dziewczyny. Oczywiście, instruktaż May był zupełnie czym innym niż krótka rozmowa na temat miłości i mał­ żeństwa, jaką Kelsey odbyła ze swoją matką ponad rok temu, kiedy skończyła siedemnaście lat. Matka powiedziała jej, skąd się biorą dzieci - otwarcie, lecz krótko, a potem szybko zmieniła temat. Kelsey pa­ miętała, że obie zaczerwieniły się wówczas po ko­ rzonki włosów. Na odchodnym May dała jej jeszcze jedną radę. - Prawdopodobnie kupi cię żonaty mężczyzna, któremu współżycie z własną żoną nie daje satysfakcji. Niektórzy z nich nie widzieli swoich żon nagich, wierz mi, a każdy z moich znajomych ci powie, że lubi patrzeć na nagie kobiety. Daj im więc po prostu to, czego nie mają w domu, a będą cię uwielbiali. Teraz nadeszła ta chwila. Kelsey dygotała z przera­ żenia. Lonny rzucił jej aprobujące spojrzenie, kiedy otworzył drzwi i zobaczył ją w rubinowoczerwonej sukni z głębokim dekoltem. Uznał, że wygląda od­ powiednio do sytuacji, lecz nie uważał za stosowne dodać jej otuchy choćby jednym słowem. Przyszłość Kelsey miała się zdecydować tej nocy. Mężczyzna, który będzie skłonny zapłacić za nią najwyższą cenę, nie musi się jej podobać, to zro­ zumiałe. Oby tylko nie znienawidziła go zaraz na 18

samym początku, jeśli okaże się stary albo okrutny. Mogła jedynie mieć nadzieję, że się tak nie zdarzy. Lonny poprowadził ją w dół schodami, trzymając mocno pod ramię, bo nogi się pod nią uginały. Zorientowała się, że mijają salon, gdzie miałaby spotkać się z mężczyznami i wieść z nimi interesującą rozmowę. Wpadła w panikę. Zaraz jednak zatrzymali się w progu dużego pokoju gry. Lonny szepnął jej do ucha: - Większość tych panów nie przybyła tu po to, by podziwiać twoje wdzięki. Interesuje ich wyłącznie hazard. Zauważyłem, że im więcej gości, tym ostrzej przebiega licytacja. Jest tu więcej kibiców niż poważ­ nie zainteresowanych graczy, ale to właśnie kibice podgrzewają atmosferę, budzą ducha walki, a o to, jak się domyślasz, chodzi w tym interesie. Zanim się zorientowała, uniósł ją w górę i postawił na stole, sycząc ostrzegawczo: - Bądź grzeczna i graj swoją rolę. Wyglądasz oszałamiająco. Oszałamiająco? Była sparaliżowana strachem i czer­ wona ze wstydu. Większość mężczyzn zgromadzo­ nych w pokoju nie przyszła po to, żeby kupić sobie kochankę, o czym poinformował ją Lonny, toteż zdziwiła się, słysząc jego słowa: — Proszę o chwilę uwagi, panowie. Dzisiaj od­ będzie się niezwykła aukcja. Słowo „aukcja" przyciągnęło uwagę zebranych. Hałas stopniowo się uciszał, rozmowy milkły. — Tych, którzy są zadowoleni ze swoich kochanek, aukcja nie dotyczy. Zainteresuje zaś tych, którzy szukają czegoś nowego. Spójrzcie tylko na ten dziewi­ czy rumieniec! - Kilku mężczyzn parsknęło śmiechem, 19

ponieważ policzki Kelsey przybrały barwę jej sukni. — Kto da najwyższą cenę, będzie miał wyłączne prawo do tej dziewczyny tak długo, jak mu się spodoba. Myślę, że suma dziesięciu tysięcy funtów to nie za wiele za taką okazję. Zaskakujące obwieszczenie Lonny'ego spowodo­ wało konsternację. - Żadna kobieta nie jest tyle warta, nawet moja żona! — wykrzyknął jeden z zebranych, wywołując śmiech. - Czy możesz mi pożyczyć dziesięć tysięcy funtów, Peters? - Ze szczerego złota ma, czy co? - Pięć setek i ani funta więcej ! To były jedynie niektóre z dziesiątków komentarzy. Lonny sprytnie pozwolił się mężczyznom wykrzy­ czeć, zanim ponownie zabrał głos: - Ten mały klejnot trafi do najwyżej licytującego, który będzie m ó g ł się nim cieszyć tak długo, jak zechce: miesiąc, rok, nieskończoność. Decyzja należy do niego, nie do niej. Zastrzeżemy to w umowie. Zatem, panowie, kto będzie tym szczęśliwcem, który pierwszy spróbuje, jak smakuje ten słodki, młody kąsek? Kelsey była oszołomiona, nie wszystko do niej docierało. Sądziła, że najpierw zostanie przedstawiona tym panom. Lonny wprowadził ją jednak w błąd, sugerując, że spotkanie z mężczyznami nastąpi w salo­ nie, gdzie Kelsey będzie miała okazję porozmawiać z każdym z nich, a następnie chętni po cichu złożą jej propozycje. Tymczasem zwyczajnie wystawiono ją na sprzedaż! Dobry Boże, gdyby wiedziała, że będzie stała na 20

stole w pokoju pełnym mężczyzn, czy zgodziłaby się na to? Jakiś głos przerwał tę gonitwę myśli. - Ja otworzę licytację. Wzrok Kelsey powędrował w kierunku, skąd do­ chodził głos. Zobaczyła sędziwego mężczyznę. Prze­ straszyła się, że zaraz zemdleje. Rozdział 3 — Nadal nie wiem, co tutaj robimy — wymamrotał lord Percival Alden. — Lokal Angeli jest równie miły i mielibyśmy stamtąd bliżej do White'ow. Jej dziew­ czynki są przyzwyczajone do zwykłej rozpusty. Derek Malory zachichotał i mrugnął do swojego kuzyna Jeremy'ego. — Czy jest coś takiego jak zwykła rozpusta? Takie określenie to sprzeczność sama w sobie, czyż nie? Czasami Percy mówił dziwne rzeczy. On i Nicholas Eden byli najbliższymi przyjaciółmi Dereka. Znali się od czasów szkolnych i dlatego wiele im wybaczał. Ostatnio Nick trochę od nich odstał, nie byli już tacy nierozłączni jak do niedawna, i odmawiał odwiedzania miejsc takich jak to. Nie dlatego, że spowszedniała mu przyjaźń, lecz dlatego, że dobrowolnie oddał się w niewolę kuzynce Dereka, Reginie. Derek był za­ chwycony perspektywą wejścia Nicka do rodziny, ale uważał, że z małżeństwem należy poczekać do trzy­ dziestki. Miał zatem przed sobą jeszcze co najmniej pięć lat wolności. 21

Jego dwaj wujowie, Tony i James, stanowili doskonały przykład mądrości tego poglądu. Obaj byli swego czasu głośnymi hulakami, lecz ustatko­ wali się dobrze po trzydziestce. Jeremy, osiemnasto­ letni syn Jamesa z nieprawego łoża, nie miał szacun­ ku dla świętych węzłów małżeńskich, podobnie jak Derek. James o istnieniu syna dowiedział się dopiero kilka lat temu. — Och, nie wiem - odrzekł teraz Jeremy z udaną powagą na pytanie Dereka. — Potrafię zdeprawować każdego, i zwykle to robię. — Wiesz, o co mi chodzi - rzekł Percy, rozglądając się ostrożnie po holu i zerkając w górę schodów, jak gdyby spodziewał się zobaczyć tam diabła we własnej osobie. —.Ten przybytek jest znany z tego, że nie byle jacy goście go odwiedzają. Podobno to straszni dzi­ wacy. Derek uniósł ironicznie brew. - Byłem tutaj wiele razy, Percy, lecz nie zauważyłem niczego niezwykłego. Znam z widzenia większość dzisiejszych gości. — Nie powiedziałem, że k a ż d y , kto tutaj przy­ chodzi, jest dziwakiem i starym lubieżnikiem. Boże, nie! Przecież my też tu jesteśmy, prawda? Jeremy parsknął śmiechem, - Uważasz, że nie jesteśmy dziwakami? A niech to, nie wytrzymam... - Przymknij buzię, gadzino - uciął Derek, po­ wstrzymując śmiech. - Nasz przyjaciel dziwnie spoważniał. - Rzeczywiście. - Percy pokiwał znacząco głową. — Mówią, że wszelkie fantazje seksualne i wszelkie zboczenia mogą być tu zaspokojone. Patrzcie, powóz 22

lorda Ashforda na podjeździe. Łańcuchy pójdą w ruch... - Wzdrygnął się. Nazwisko „Ashford" nieoczekiwanie zwarzyło hu­ mor zarówno Derekowi, jak i Jeremy'emu. Kilka miesięcy temu mieli zatarg z tym panem w tawernie w dole rzeki. Gdy weszli wówczas do środka, dobiegł ich krzyk kobiety z sypialni na górze. — Czy to ten, którego stłukłem na kwaśne jabłko? - zapytał Jeremy. — Niezupełnie, drogi chłopcze - przypomniał Per­ cy. — To Derek pobił gwałtownika do nieprzytomno­ ści. Nie dał nam żadnej szansy, taki był rozjuszony. Oberwałeś przy tym, pamiętasz? — Miło mi to słyszeć — Jeremy pokiwał głową. — Musiałem być nie całkiem trzeźwy, skoro tego nie pamiętam. : - Wszyscy byliśmy nieźle zaprawieni. Może to i lepiej, bo moglibyśmy zabić sukinsyna. — Zasługiwał na to - wymamrotał Derek. - Facet jest umysłowo chory. Nie ma innego wytłumaczenia dla takiego okrucieństwa. — Zgadzam się z tobą najzupełniej — powiedział Percy i dodał szeptem: — Słyszałem, że on bez krwi nie potrafi... No wiecie... — Dobry Boże, człowieku! Jesteśmy w najbardziej osławionym burdelu w mieście. Nie musisz dobierać słów — kpił bezlitośnie Derek. Percy zaczerwienił się. — Nadal nie wiem, co tu robimy. Specjalnością tego zakładu nie jest filiżanka herbaty. — Zgadzam się — przyznał Derek. - Jednak, jak już powiedziałem, dba się tu o szczególnie zdeprawowane gusta, mimo to panienki docenią zapewne miłą, 23

normalną rozpustę, zgodną z naturą. Poza tym Jeremy odkrył, że jego mała Florence przeniosła się tutaj od Angeli, i obiecałem mu godzinkę w jej towarzystwie, zanim pokażemy się na balu. — Nie przypominam sobie niczego takiego - powie­ dział Percy. - Może i mówiłeś coś na ten temat, ale nie pamiętam. Jeremy zmarszczył brwi. — Jeśli to miejsce jest tak podłe, jak mówisz, nie chcę, żeby moja Florence pracowała tutaj. — Więc odwieź ją do Angeli — poradził Derek. — Mała podziękuje ci za to. Nie wierzę, żeby jej się tutaj podobało, nawet jeśli obiecano jej większy zarobek. Percy pokiwał głową. — I pośpiesz się z tym, drogi chłopcze. Nie mam ochoty siadać do kart, gdy ty będziesz szukał dziew­ czyny, zwłaszcza że Ashford jest w tym cholernym pokoju — stwierdził, zerknąwszy do pokoju gry. — O, widzę tutaj małą ptaszynę, z którą chętnie bym spędził godzinkę. Wygląda jednak na to, że nie jest wolna. Chociaż chyba jest... Szkoda, bo i tak nie na moją kieszeń. — Percy, co ty zamierzasz? Percy rzucił przez ramię: — Licytacja trwa, poznaję po hałasie. W moim wieku nie utrzymuje się stałej kochanki; kilka monet w zupeł­ ności załatwia sprawę. Derek westchnął. Oczywiście, nie spodziewał się po Percym odpowiedzi, która miałaby sens. On zawsze mówił zagadkami, a Derek ani myślał głowić się nad nimi. Postanowił jednak sprawdzić, co tym razem zwróciło uwagę przyjaciela. Stanął w progu sali obok Percy'ego i Jeremy'ego. 24

Zobaczyli ją wszyscy trzej. Stała na stole - piękna i młoda, a zażenowanie wywołało rumieńce na jej twarzy. Figurę miała nieskazitelną. Teraz uwagi Percy'ego nabrały sensu. Usłyszeli głos Lonny'ego: - Powtarzam, panowie: ten klejnocik to materiał na wspaniałą kochankę. W mig nauczy się zaspokajać najbardziej wyrafinowane gusty, a panom miło bę­ dzie wprowadzić w arkana sztuki miłosnej tę niewin­ ną istotę. Czy dobrze słyszę - dwadzieścia dwa tysiące? Derek obruszył się w duchu. N i e w i n n a ? W ta­ kim miejscu? Nieprawdopodobne! Widocznie męż­ czyzn można bez trudu ogłupić, skoro licytujący doszli tak wysoko. - Nie wydaje mi się, żeby gra w wista była ciekawsza od tej absurdalnej ceremonii - stwierdził głośno. — Spójrz tylko, Percy! Wszyscy wstali od stolików. - Nie wiń ich. — Percy wyszczerzył zęby w uśmie­ chu. — Lepiej przyjrzyj się tej małej, bo jest godna uwagi. - Jeremy, jeśli nie masz nic przeciwko temu, chętnie poszedłbym już na bal — westchnął Derek. — Weź Florence, podrzucimy ją po drodze do Angeli. - Ja chcę tę! Jako że Jeremy ciągle miał oczy utkwione w dziew­ czynie stojącej na stole, Derek nie musiał pytać, o którą panienkę mu chodzi. - Nie stać cię na nią — stwierdził. - To pożycz mi forsy. Percy zachichotał. Derek nie był ani trochę roz­ bawiony, na jego twarzy odmalował się wyraz dez- 25

aprobaty. Powiedział „nie" tonem nie znoszącym sprzeciwu, ale Jeremy, ten nicpoń, niełatwo się zrażał. — No, Derek... - prosił. - Co to dla ciebie? Słyszałem, że wuj Jason podarował ci kilkanaście dochodowych majątków. A co z pieniędzmi, które w twoim imieniu inwestuje wuj Edward? Niech mnie kule biją! Forsy masz jak lodu. — To prawda. Zyskałem sześciokrotnie, ale nie zamierzam trwonić pieniędzy na zaspokajanie żądzy, zwłaszcza że nie o moją żądzę chodzi. Poza tym taka kobieta jak ta, bez wątpienia urocza, musi żyć na wysokiej stopie, a ciebie, drogi kuzynie, nie stać na to. Jeremy uśmiechnął się szeroko, bynajmniej nie zmieszany. — Już ja bym zadbał, żeby była szczęśliwa. — Tak, a ona zadbałaby o zawartość twoich kiesze­ ni — rzekł bez owijania w bawełnę Percy i zaczerwienił się, zawstydzony swą bezceremonialnością. — Nie wszystkie kobiety są jednakowo interesow­ ne - zaprotestował Jeremy. — Chciałbym, żeby tak było. — Skąd jesteś tak dobrze poinformowany? Nigdy przecież nie miałeś z nimi do czynienia. Derek przewrócił oczami, ucinając dyskusję. Nie będę się z tobą spierał. Powiedziałem „nie", więc odpuść sobie, Jeremy. Twój ojciec uciąłby mi głowę, gdybym wpędził cię w taki dług. — Ojciec by to zrozumiał. Jeremy miał rację. James Malory znany był z hulasz­ czego trybu życia, natomiast ojciec Dereka, markiz Haverston i najstarszy z czterech braci Malorych, stanowił jego przeciwieństwo — od wczesnej młodości wykazywał odpowiedzialność i był dość zasadniczy. 26

Nie znaczy to jednak, że obaj młodzieńcy nie dostaliby po uszach za szastanie pieniędzmi. - Być może zrozumiałby, ale musisz przyznać, że wuj James, od kiedy się ożenił, stał się znacznie bardziej konserwatywny niż dotąd. A zresztą to przed moim ojcem będę odpowiadał. Powiedz mi jednak, gdzie, u diabła, trzymałbyś kochankę, skoro mieszkasz albo w internacie, albo z ojcem? Na twarzy Jeremy'ego odmalowało się zniechęce­ nie. - A niech mnie! Nie pomyślałem o tym. - Nie zapominaj też, że kochanka może być równie wymagająca jak żona — dodał Derek. — Raz się już sparzyłem. Ona w ogóle nie zwracała uwagi na warunki umowy. Czy tego właśnie chcesz w tak młodym wieku? - Do diabła, nie! — Jeremy wyglądał na zatrwożo­ nego. - Więc podziękuj mi, że nie pozwalam ci zmarno­ wać pieniędzy na głupią zachciankę. -- O, tak, rzeczywiście. Nie wiem, jak ci dziękować, kuzynie. Aż strach pomyśleć, w jaką kabałę bym wpadł. - Dwadzieścia trzy tysiące! — posłyszeli z głębi sali. - Teraz jest jeszcze lepszy powód do radości, że wróciłeś do rozumu, Jeremy - zachichotał Percy. — Wygląda na to, że ta aukcja nigdy się nie skończy. Derek wcale nie był rozbawiony. Zesztywniał, usłyszawszy odgłosy licytacji, i to nie dlatego, że niedorzeczna wprost suma ciągle rosła. Do diaska! Wolałby nie rozpoznać tego głosu...

- Dwadzieścia trzy tysiące. Kelsey była zdumiona, że licytacja idzie tak wyso­ ko. Fakt, że ktoś jest gotów zapłacić za nią tyle pieniędzy, połechtał jej próżność. W gruncie rzeczy jednak nie mogła być zadowolona, ponieważ taka kwota nie rozwiązywała problemów wujostwa. Właś­ ciwie była zbyt przerażona, by odczuwać cokolwiek. On wyglądał... okrutnie. Tylko takie określenie przyszło jej do głowy. Nie wiedziała, co powoduje to wrażenie. Może pogardliwe wygięcie jego wąs­ kich warg? Zimny błysk w jasnobłękitnych oczach, kiedy na nią spoglądał? Drżenie przebiegło dziew­ czynie po kręgosłupie, gdy poczuła to spojrzenie na sobie. Wyglądał na niewiele ponad trzydzieści lat. Miał czarne jak węgiel włosy i wyniosły wyraz twarzy, typowy dla przedstawicieli wyższych sfer. Nie był brzydki, wręcz odwrotnie, ale okrucieństwo malujące się w jego spojrzeniu odbierało mu wszelki urok. Kelsey miała nadzieję, że ów stary człowiek, który rozpoczął aukcję, przelicytuje go. Zostało tylko tych dwóch. Inni uczestnicy licytacji odpadli, zmrożeni lodowatym spojrzeniem lorda, tak złowieszczym, że było w stanie przestraszyć najodważ­ niejszego. Stary człowiek jednak ciągle licytował, ponieważ był tak podekscytowany, że nie zauważał niczego, a w dodatku miał słaby wzrok. Nagle Kelsey usłyszała głos podbijający sumę do dwudziestu pięciu tysięcy funtów i zaraz potem pytanie ze strony stojącego obok mężczyzny: 28 Rozdział 4