ziomek72

  • Dokumenty7 893
  • Odsłony2 248 086
  • Obserwuję983
  • Rozmiar dokumentów26.3 GB
  • Ilość pobrań1 302 991

Magiczny naszyjnik - Martin Kat

Dodano: 8 lata temu

Informacje o dokumencie

Dodano: 8 lata temu
Rozmiar :1.8 MB
Rozszerzenie:PDF

Magiczny naszyjnik - Martin Kat.PDF

ziomek72 EBooki EBOOK M Martin Kat
Użytkownik ziomek72 wgrał ten materiał 8 lata temu.

Komentarze i opinie (0)

Transkrypt ( 25 z dostępnych 393 stron)

Magiczny naszyjnik przełoŜyła Anna Bielska For Evaluation Only. Copyright (c) by Foxit Software Company, 2004 Edited by Foxit PDF Editor

Londyn, Anglia Czerwiec 1806 o prawdziwy wstyd. - Kornelia Thorne, lady Brookfield stała pośrodku sali balowej. - Spójrz tylko na niego, jak tańczy... całkowicie znudzony. On ksiąŜę i ona, taka szara myszka. Zało- Ŝę się, Ŝe się go boi. KsięŜna Sheffield, Miriam Saunders uniosła lor- gnon i zerknęła na swego syna Rafaela, księcia Shef- field. Miriam i jej siostra Kornelia brały udział w balu charytatywnym wraz z Rafaelem i jego narzeczoną, la- dy Mary Rosę Montague. Tego wieczoru bawiono się we wspaniałej sali balowej hotelu Chesterfield, a do- chód miał zostać przeznaczony dla londyńskiego To- warzystwa Wdów i Sierot. - Ta dziewczyna jest dość urocza. - KsięŜna stanę ła w obronie narzeczonej księcia. - Blondynka, taka drobna, moŜe trochę nieśmiała, to wszystko. W prze ciwieństwie do jej syna, który był wysokim, smagłym człowiekiem o jasnoniebieskich oczach. W istocie Rafael był silnym, niesłychanie przystoj- nym męŜczyzną, a jego osobowość przyćmiewała młodą kobietę, którą wybrał sobie na Ŝonę. - Jest ładna, przyznaję - rzekła Kornelia. - Ale w taki niepozorny sposób. Mimo to, szkoda. 5 T

- Rafael w końcu postanowił wypełnić swój obo- wiązek. Dawno juŜ powinien był wybrać sobie Ŝonę. Być moŜe nie pasują do siebie tak idealnie jakbym tego pragnęła, ale dziewczyna jest młoda i silna, i urodzi mu zdrowych synów. - A mimo to, jak rzekła jej siostra, Miriam nie mogła nie dostrzec bez- barwnego, znudzonego wyrazu twarzy syna. - Rafael zawsze był taki przebojowy - rzekła w za- myśleniu Kornelia. - Pamiętasz, jaki był przedtem? Pełen ognia, chwytający Ŝycie garściami, a teraz... cóŜ, zachowuje się z taką rezerwą, brakuje mi tego Ŝywiołowego chłopca, jakim niegdyś był. - Ludzie się zmieniają, Kornelio. Rafael nauczył się na własnej skórze, dokąd mogą prowadzić takie emocje. Kornelia jęknęła. - Masz na myśli skandal. - Szczupła, o szarych włosach kobieta była starsza od siostry o prawie sześć lat. - JakŜe moŜna by zapomnieć Danielle...? Przynajmniej była kobietą równą Rafaelowi. Szkoda, Ŝe okazała się takim rozczarowaniem. KsięŜna zerknęła na siostrę, nie chcąc wspominać okropnego skandalu, przez jaki musiały przejść za spra- wą dawnej narzeczonej Rafaela, Danielle Duval. Taniec dobiegł końca i pary zaczęły znikać z par- kietu. - Cicho - ostrzegła Miriam. - Idą Rafael i Mary Rosę. Dziewczyna była o półtorej głowy niŜsza od księ- cia. Stanowiła doskonałe uosobienie angielskiej ko- biecości; jasnowłosa, o niebieskich oczach i jasnej cerze. Była córką hrabiego i posiadała pokaźny po- sag. Miriam modliła się, aby jej syn odnalazł u boku tej dziewczyny choć odrobinę szczęścia. Rafael ukłonił się uprzejmie. 6

- Dobry wieczór, matko, dobry wieczór, ciociu Kornelio. Miriam się uśmiechnęła. - Oboje wyglądacie dziś cudownie. Była to prawda. Rafael miał na sobie bryczesy w gołębim kolorze, granatowy frak, który podkreślał niebieską barwę jego oczu, a Mary Rosę ubrana by- ła w suknię z białego jedwabiu wykończoną delikat- nymi róŜyczkami. - Dziękuję, wasza wysokość - odparła dziewczy na i dygnęła grzecznie. Twarz Miriam wyraŜała niezadowolenie. Czy jej spoczywająca na ramieniu Rafaela dłoń drŜała? Do- bry BoŜe, to dziecko niedługo stanie się księŜną. Mi- riam modliła się, aby w ciągu najbliŜszych miesięcy udało jej się wpoić Mary Rosę nieco pewności siebie. - Czy chciałabyś zatańczyć, matko? - spytał grzecznie Rafael. - MoŜe później. - Ciociu Kornelio? Ale Kornelia wpatrywała się w drzwi, zaś myślami była daleko. Miriam, Rafael i jego narzeczona podą- Ŝyli spojrzeniami za jej wzrokiem. - O wilku mowa... - wyszeptała w zdumieniu Kor nelia. Oczy Miriam zrobiły się olbrzymie niczym spodki, a serce zaczęło gwałtownie łomotać. Rozpoznała pulchną, niską kobietę, która weszła do pomieszczenia. Flora Chamberlain, księŜna wdowa Wycombe. Rozpo- znała takŜe wysoką, rudowłosą kobietę, która była jej siostrzenicą. Usta Miriam zacisnęły się w wąską linijkę. Na twarzy jej syna wyraz zdumienia przeobraził się w złość, objawiającą się zaciśnięciem szczęk. Kornelia nie odwróciła wzroku. - AleŜ tupet! 7

Na twarzy Rafaela zadrgały mięśnie, ale nie rzekł ani słowa. - Kto to jest? - spytała Mary Rosę. Rafael ją zignorował. Wzrok miał utkwiony na eleganckiej postaci, która pojawiła się w sali balowej. Danielle Duval przez ostatnie pięć lat mieszkała na wsi. Po skandalu została wygnana i wstydziła się zamieszkać w mieście. PoniewaŜ jej ojciec nie Ŝył, a matka wydziedziczyła ją za to, co zrobiła, Danielle wprowadziła się do ciotki Flory Duval Chamberlain. Do tego wieczoru przebywała na wsi. KsięŜna nie mogła wyobrazić sobie, co Danielle zamierzała robić w Londynie, ani co ją opętało, by pojawiać się w miejscu, gdzie najwyraźniej nie była mile widziana. - Rafael...? - Lady Mary Rosę spojrzała na niego z zatroskanym wyrazem twarzy. - O co chodzi? Wzrok Rafaela ani drgnął. W jego niebieskich oczach pojawił się błysk, coś gorącego i dzikiego, czego Miriam nie widziała od niemal pięciu lat. Złość. Wciągnął głęboko powietrze i usiłował zacho- wać resztki opanowania. Spojrzał na Mary Rosę i zdobył się na uśmiech. - Nic, czym warto by się przejmować, skarbie. Zu pełnie nic. - Wziął jej odzianą w rękawiczkę dłoń i ponownie połoŜył na swoim ramieniu. - Grają chy ba rondelle, zatańczymy? I nie czekając na odpowiedź, poprowadził ją na parkiet. Miriam wyobraziła sobie, Ŝe zawsze tak będzie; Rafael wydający rozkazy i Mary Rosę speł- niająca je niczym grzeczna dziewczynka. KsięŜna odwróciła wzrok w stronę Danielle Du- val, patrzyła, jak idzie obok swej korpulentnej ciotki o siwych włosach, jak trzyma wysoko głowę, ignoru- 8

jąc szepty i przemieszczając się z gracją godną księŜ- niczki. Dzięki Bogu, Ŝe jej prawdziwa natura wyszła na jaw, zanim Rafael zdąŜył się oŜenić. Zanim jeszcze bardziej się zakochał. KsięŜna ponownie zerknęła na drobną Mary Ro- sę; pomyślała o posłusznej Ŝonie, jaką będzie, w od- róŜnieniu od Danielle, i nagle poczuła się wdzięcz- na losowi za narzeczoną swego syna. Z ozdobnego sufitu sali balowej zwieszały się kryształowe Ŝyrandole, rzucając miękką poświatę na wypolerowany parkiet. Pod ścianami poustawia- no wielkie wazony Ŝółtych róŜ i białych chryzantem. Przybyła sama śmietanka Londynu i wszyscy tańczyli w rytm muzyki dziesięcioosobowej orkiestry ubranej w jasnoniebieskie uniformy. W pewnym oddaleniu, obserwując wirujące pary, stali Cord Easton, hrabia Brant oraz Ethafi Sharpe, markiz Bedford wraz z Ŝonami Wiktorią i Grace. - Czy widzisz to, co ja? - wycedził Cord, odwraca- jąc wzrok od tańczących ku dwóm kobietom idącym wzdłuŜ ściany. - Przysiągłbym, Ŝe wzrok mnie myli. - Cord był potęŜnie zbudowanym męŜczyzną, o ciem- nobrązowych włosach i złocistomiodowych oczach. Razem z Ethanem byli najlepszymi przyjaciółmi księcia. - Komu się z takim zainteresowaniem przyglądasz? - Jego Ŝona Wiktoria podąŜyła wzrokiem za jego spoj- rzeniem. - Danielle Duval - odparł zaskoczony Ethan. -Nie mogę uwierzyć, Ŝe miała czelność tutaj przyjść. 9

Ethan był równie wysoki jak ksiąŜę, szczupły i barczysty, miał czarne włosy i jasnoniebieskie oczy. - AleŜ ona jest piękna... - Grace wpatrywała się w osłupieniu w wysoką, szczupłą, rudowłosą postać. - Nic dziwnego, Ŝe Rafael się w niej zakochał. - Mary Rosę teŜ jest piękna - stanęła w obronie dziewczyny Wiktoria. - Oczywiście, Ŝe jest. Ale w pannie Duval jest coś takiego...nie widzisz? - Tak, coś w niej jest - warknął Cord. - To mała zdrajczyni o sercu węŜa i bez krzty sumienia. Połowa Londynu wie, co zrobiła Rafaelowi. Mówię wam, Ŝe nie jest tu mile widziana. Cord odszukał wzrokiem księcia, który skupiony był na drobnej blondynce z zainteresowaniem, jakie- go nigdy wcześniej jej nie okazywał. - Rafael musiał ją dostrzec. Do diabła, dlaczego Danielle wróciła do Londynu? - Jak sądzisz, co zrobi Rafael? - spytała Wiktoria. - Zignoruje ją. Rafael nie zniŜy się do jej poziomu. Jest na to zbyt opanowany. Danielle Duval utkwiła wzrok w punkcie przed so- bą i szła nadal u boku swej ciotki. Kierowały się na tyły pomieszczenia, gdzie Danielle mogłaby przez dłuŜszy czas pozostać niezauwaŜona. Kątem oka dostrzegła jakąś kobietę odwracającą się od niej raptownie plecami. Słyszała szepty, roz- mowy o skandalu. Dobry BoŜe, dlaczego dała się ciotce namówić, by tu przyjść? Ale Flora Duval Chamberlain miała swoje sposo- by na przekonywanie ludzi. 10

- Ten bal dobroczynny wiele dla mnie znaczy, mo- ja droga - powiedziała. - Byłaś bardzo pomocna i nie usłyszałaś nawet jednego słowa podziękowania. Nie pójdę bez ciebie. Proszę, powiedz, Ŝe zgadzasz się wyświadczyć cioci jedną małą przysługę. - Wiesz, jak się tam będę czuła, ciociu Floro. Nikt się do mnie nie odezwie. Będą gadali za moimi ple- cami. Nie dam chyba rady znowu przez to przecho- dzić. - Prędzej czy później będziesz musiała wyjść z ukrycia. Minęło juŜ prawie pięć lat! Nigdy nie za słuŜyłaś sobie niczym na takie traktowanie. NajwyŜ sza pora odzyskać swoje miejsce. Wiedząc, ile bal znaczył dla ciotki, Danielle zgo- dziła się z ociąganiem. Poza tym, ciocia Flora miała rację. Czas, by juŜ wyszła z ukrycia i odzyskała moŜ- liwość normalnego Ŝycia. Będzie w Londynie tylko przez kilka tygodni. Potem popłynie do Ameryki, za- cząć nowe Ŝycie. Danielle przyjęła oświadczyny męŜczyzny imie- niem Richard Clemens, którego spotkała na wsi, bo- gatego przedsiębiorcy amerykańskiego, wdowca z dwójką dzieci. Jako Ŝona Richarda, będzie miała męŜa i rodzinę, na którą nadzieję dawno juŜ pogrze- bała. Miała w perspektywie nowe Ŝycie, więc przysta- nie na prośbę ciotki, by przyjść na bal, wydawało się jej proste niczym spacer po parku w letnie popołu- dnie. Kiedy jednak juŜ się tam znalazła, zapragnęła z całego serca znaleźć się gdzie indziej, wszystko jed- no gdzie, byle daleko stąd. Dotarły na koniec eleganckiej sali balowej i Da- nielle usadowiła się na niewielkim, obitym złocistym aksamitem krześle, nieopodal wypełnionych kwiata- mi wazonów. Ciotka Flora zaś ruszyła w stronę wazy z ponczem, zupełnie niewzruszona złowrogimi spoj- 11

rŜeniami. Wróciła chwilę później, niosąc kryształowe kieliszki po brzegi wypełnione owocowym płynem. - Masz, kochanie, wypij - mrugnęła. - Wlałam tam odrobinę czegoś, co pozwoli ci się odpręŜyć. Danielle juŜ otworzyła usta, by powiedzieć, Ŝe nie potrzebuje alkoholu, aby przetrwać wieczór, ale pod- chwyciła kolejne złe spojrzenie i wzięła naprawdę spory łyk ponczu. - Jako współorganizatorka wieczoru - wyjaśniła ciotka - będę musiała wygłosić kilka słów. Mam za miar poprosić gości o hojne datki i wyrazić podzię kowania za dotychczasowe wsparcie, a potem wyj dziemy. Dla Danielle i tak było to o wiele za długo. ChociaŜ wiedziała, czego się moŜe spodziewać; pogarda, jaką widziała na tylu twarzach, znajomi, niegdyś jej przyja- ciele, którzy nawet nie spojrzeli w jej stronę - wszyst- ko to bolało bardziej, niŜ mogła sobie wyobrazić. A potem zobaczyła Rafaela. Dobry BoŜe, modliła się, Ŝeby go tam nie było. Ciotka Flora zapewniała ją, Ŝe pewnie przyśle po prostu hojny datek, jak co roku. Niestety zamiast tego pojawił się osobiście; wyŜszy, przystojniejszy niŜ go pamiętała, emanujący siłą arystokratycznej oso- bowości. MęŜczyzna, który doprowadził ją do ruiny. MęŜ- czyzna, którego nienawidziła najbardziej na świecie. - O BoŜe. - Ciotka Flora zaczęła się wachlować ze zdwojoną energią. - Najwyraźniej się myliłam. Wy daje się, Ŝe jest tutaj jego wysokość ksiąŜę Sheffield. Danielle zagryzła na chwilę wargę. - Tak... tak się zdaje. Rafael widział, jak wchodziła. Wiedziała o tym. Ich spojrzenia skrzyŜowały się na krótką chwilę. Do- strzegła błysk złości, zanim wzrok jego stał się niedo- 12

stępny, a na twarzy pojawił się z powrotem wyraz obojętności. Zdenerwowała się. Nigdy wcześniej nie widziała u niego tak spokojnego wyrazu twarzy, tak zupełnie niewzruszonego, niemal uduchowionego. To sprawi- ło, Ŝe miała ochotę go uderzyć. Wybić, wydrapac ten pewny siebie wyraz z jego przystojnej twarzy. Zamiast tego siadła na krześle pod ścianą, niezau- waŜana przez dawnych przyjaciół, i czekała, aŜ ciot- ka skończy przemowę i będą mogły wrócić do domu. Rafael przekazał narzeczoną, lady Mary Rosę Montague, pod opiekę jej rodziców, hrabiego i hra- biny Throckmorton. - MoŜe zachowasz dla mnie jeden taniec? - ode- zwał się do blondynki, schylając głowę. - Oczywiście, wasza wysokość. - Później będą grali walca - odezwała się Mary Rosę. - MoŜe mógłbyś... Ale Rafael juŜ zdąŜył się oddalić, a jego myśli sku- pione były wokół innej kobiety, całkowicie róŜniącej się od tej, którą miał zamiar poślubić. Danielle Du- val. Na sam dźwięk jej imienia, szemrzącego gdzieś na dnie jego umysłu, zaczynał tracić panowanie nad nerwami. Całe łata zajęło mu nauczenie się kon- trolowania nieposkromionego charakteru, panowa- nia nad emocjami. W tych dniach rzadko podnosił głos, rzadko się denerwował. Rzadko pozwalał, aby jego namiętna natura wymykała się spod kontroli. Od czasu poznania Danielle. Miłość do Danielle Duval dała mu porządną na- uczkę, stanowiła olbrzymi koszt, jaki trzeba było zapłacić za pozwolenie emocjom na wzięcie góry 13

nad rozumem. Miłość była chorobą, która potrafiła męŜczyznę odczłowieczyć. Rafaela niemal znisz- czyła. Rozejrzał się po sałi i dostrzegł błysk jasnych wło- sów Danielle. Była tutaj. Nie mógł w to uwierzyć. Jak śmiała się pokazywać publicznie po tym, co zro- biła? Postanowił ją zignorować i ruszył w stronę grupki przyjaciół stojących z brzegu parkietu do tańca. W tej samej chwili, kiedy do nich dołączył, juŜ wiedział, Ŝe zauwaŜyli Daniełłe. Wziął kieliszek szampana ze srebrnej tacy niesio- nej przez kelnera. - Zatem... po waszych zdumionych spojrzeniach wnoszę, Ŝe musieliście ją zauwaŜyć. Cord pokręcił głową. - Nie mogę uwierzyć, Ŝe ma tyle tupetu, by się tu- taj pojawić. - Ta kobieta nie ma w sobie za grosz skromności - dodał ponuro Ethan. Rafael rzucił spojrzenie w stronę Grace, która przyglądała mu się znad kieliszka szampana. - Jest bardzo ładna - powiedziała Grace. - Rozu miem, dlaczego się w niej zakochałeś. Rafael zacisnął szczęki. - Zakochałem się w niej, poniewaŜ byłem idiotą. Wierz mi, zapłaciłem za swoją głupotę i zapewniam cię, Ŝe to się więcej nie powtórzy. Wiktoria uniosła głowę. Była niŜsza od Grace i miała gęste, brązowe włosy. - Nie mówisz chyba powaŜnie, Ŝe nigdy więcej się nie zakochasz - rzekła. - Właśnie to mówię. - A co z Mary Rosę? Musisz ją kochać, chociaŜ trochę. 14

- Lubię tę dziewczynę, nie Ŝeniłbym się z nią, gdy by było inaczej. Jest urocza, o miłym, spokojnym usposobieniu i bardzo dobrym pochodzeniu. Ethan wywrócił oczami. - Czy muszę ci przypominać, mój przyjacielu, Ŝe rozmawiamy tutaj o kobiecie, a nie o koniach? Cord kiwnął głową w stronę rudowłosej dziewczy- ny z drugiego końca sali balowej. - Doskonale ci się udaje ją ignorować. Nie wiem, czy sam potrafiłbym być równie opanowany. Rafael prychnął. - To nie jest takie trudne. Ta kobieta nic dla mnie nie znaczy, juŜ nie. Ale jego wzrok powędrował w stronę Danielle. Dostrzegł błysk jej rudych włosów i gdzieś w gardle poczuł, jak ściska go gniew. Musiał się opanować, aby nie ruszyć w jej stronę, nie chwycić jej za gardło i nie wydusić z niej Ŝycia. To uczucie towarzyszyło mu od dnia, kiedy ją widział po raz ostatni, pięć lat temu. Wspomnienia powróciły z zatrwaŜającą siłą... Ty- godniowe przyjęcie w wiejskiej posiadłości jego przy- jaciela Oliviera Randalla. Podniecenie, które czuł, wiedząc, Ŝe wśród gości zastanie Danielle, jej matkę i ciotkę. Olivier Randall był trzecim synem markiza Caverly, a rodzinny majątek Woodhaven był rajem na ziemi. Tygodniowa wizyta była wprost magiczna, przynaj- mniej dla Rafaela. Długie, leniwe popołudnia spę- dzane z Danielle, wieczory spędzane na tańcach i szansa na kilka chwil sam na sam. A potem, dwie noce przed końcem tygodnia, Rafael natknął się na liścik podpisany przez Danielle. Był adresowany do Oliviera, najwyraźniej juŜ został przeczytany i wy- rzucony. W liściku Danielle zapraszała Oliviera tej nocy do swojej sypialni. 15

Muszę cię zobaczyć, Olivier. Tylko ty moŜesz ocalić mnie przed popełnieniem okropnego błędu. Proszę, błagam cię, przyjdź do mojej sypialni o północy. Będę czekała. Twoja Danielłe. Rafael nie wiedział, czy ma czuć gniew, czy niedo- wierzanie. Kochał Danielle i wierzył, Ŝe ona kocha jego. Kilka minut po północy Rafael zastukał do drzwi sypialni Danielle, a następnie przekręcił klamkę. Kiedy drzwi stanęły otworem, zobaczył swego przy- jaciela leŜącego w łóŜku z jego narzeczoną. LeŜące- go nago obok kobiety, którą on, Rafael, kochał. Na- dal pamiętał falę mdłości, jakiej doświadczył; to okropne, straszne poczucie zdrady. Teraz pojawiło się znowu, a muzyka w sali balowej osiągnęła crescendo. Rafael utkwił wzrok w orkie- strze, chcąc odegnać męczące wspomnienia, pogrze- bać je tak, jak zrobił to pięć lat temu. Kolejną godzinę spędził, tańcząc z Ŝonami przyja- ciół, a potem raz jeszcze zatańczył z Mary Rosę. Po- tem nastąpiła krótka przemowa jednej z organizato- rek imprezy i Rafael, rozpoznawszy Florę Duval Chamberlain, zrozumiał, dlaczego na balu pojawiła się Danielłe. Albo przynajmniej zrozumiał częściowo. Czy inni takŜe domyślili się, dlaczego Danielle po- jawiła się na tym balu, nie dowie się nigdy. Kiedy skończono przemowy i rozpoczęły się na nowo tań- ce, Rafael znowu rozejrzał się po sali. Danielle juŜ nigdzie nie było.

Widziałaś, jak na nią patrzył? - Wiktoria Easton, wygładziła lok brązowych włosów. Siedziała na sofie obitej brokatem w Niebieskim Salonie miejskiej posiadłości księstwa Brant, którą zamieszkiwała wraz z męŜem i dziesię- ciomiesięcznym synem. Obok niej siedziały jej ele- gancka, urocza siostra Claire, lady Percival Chezwick oraz najlepsza przyjaciółka Grace Sharpe. - To było naprawdę coś - powiedziała Grace. -W jego oczach był ogień, nigdy wcześniej nie widziałam takiego wyrazu na jego twarzy. - Pewnie był po prostu zły, Ŝe przyszła - wyjaśniła Claire. - Szkoda, Ŝe tego nie widziałam. Wiktoria zamówiła herbatę, ale kamerdyner jesz- cze się nie pojawił, chociaŜ słyszała, jak kółka wózka turkoczą po marmurowej posadzce korytarza z dru- giej strony drzwi. - Nie było cię, bo byłaś w domu z Percym, zajmu jąc się czymś o wiele przyjemniejszym niŜ bal chary tatywny. Cłaire zachichotała. Była najmłodszą z sióstr i na- wet pomimo swego małŜeństwa najbardziej naiwną. 17

- Spędziliśmy cudowny wieczór, Percy jest taki ro- mantyczny, a mimo to Ŝałuję, Ŝe nie widziałam praw- dziwej cudzołoŜnicy. - śal mi Rafaela - odezwała się Grace. - Musiał naprawdę ją kochać. Starał się to ukryć, ale byl wściekły, nawet po tylu latach. - Tak, Rafaelowi rzadko puszczają nerwy - powie- działa Wiktoria i westchnęła. - To straszne, co mu zrobiła. Dziwię się, Ŝe do tego stopnia stracił dla niej głowę. Rafael zwykle dobrze ocenia ludzi. - Co ona takiego zrobiła? - spytała Claire, pochy- lając się do przodu na krześle. - Według tego, co mówi Cord, Danielle zaprosiła przyjaciela Rafaela do swojego łóŜka, a w tym czasie Rafael i inni goście byli po prostu piętro niŜej. Przy- łapał ich i to był koniec ich narzeczeństwa. Ten skan- dal wlókł się za nim przez lata. Grace wygładziła niewidzialną zmarszczkę na mo- relowej sukni z wysokim stanem. - Danielle Duval jest powodem, dla którego Rafa el postanowił oŜenić się bez miłości. Tydzień wcześniej jej synek Andrew Ethan skoń- czył sześć miesięcy, a Grace juŜ zdąŜyła odzyskać nienaganną figurę. Zapukał Timmons i Wiktoria zawołała przysadzi- stego kamerdynera do pokoju. Wózek wjechał na orientalny dywan i stanął przy sofie, a potem słu- Ŝący w milczeniu opuścił salon. - Jeszcze nie wszystko stracone - powiedziała Wiktoria do Grace i pochyliła się, by nalać herbatę do porcelanowych filiŜanek o pozłacanych brzegach. - Dałaś Rafaelowi naszyjnik, nadal więc istnieje pro mień nadziei. Rafael ocalił Ŝycie Grace i jej nienarodzonego dziecka. Chciała, aby jej przyjaciel znalazł szczęście, 18

którym ona cieszyła się z Etanem, i dała księciu spe- cjalny podarunek. Był to naszyjnik panny młodej, stary klejnot wykonany w trzynastym wieku dla na- rzeczonej lorda Fallona. Mówiono, Ŝe naszyjnik jest obciąŜony klątwą, która sprowadzić moŜe wielkie szczęście lub okropną tragedię w zaleŜności od tego, czy serce osoby, do której naleŜy, jest czyste. - Chyba masz rację - zgodziła się Grace. - Rafael ma naszyjnik, więc jest jeszcze szansa, Ŝe odnajdzie szczęście. Claire bawiła się uszkiem filiŜanki. - A co, jeśli to wszystko, co przydarzyło się tobie i Wiktorii, to jedynie zbiegi okoliczności niemające nic wspólnego z naszyjnikiem? MoŜe tak przecieŜ być. Wiktoria westchnęła, wiedząc, Ŝe jej siostra moŜe mieć rację. - Domyślam się, Ŝe to moŜliwe, ale... Wiktoria jednak nie mogła powstrzymać się od myśli, Ŝe kiedy naszyjnik naleŜał do niej, poślubiła najwspanialszego z męŜczyzn i urodziła przecu- downego synka - Jeremiego Corda, który spał teraz smacznie na górze. Wcześniej jednak naszyjnik nale- Ŝał do jej ojczyma Milesa Whithinga, barona Harwo- od, złego człowieka, który teraz leŜał w grobie. Wik- toria wzdrygnęła się i odegnała tę myśl. Przypomniała sobie, jak podarowała naszyjnik Grace, która poznała Ethana, i ocaliła go przed ciem- nościami, jakie go otaczały. Grace teŜ miała teraz wspaniałego męŜa i syna. - Wiemy, Ŝe serce Rafaela jest czyste. MoŜemy mieć tylko nadzieję, Ŝe naszyjnik zadziała. Claire uniosła głowę, porzucając przyglądanie się fusom na dnie filiŜanki. - MoŜe ksiąŜę zakocha się w Mary Rosę? To było by idealne rozwiązanie. 19

Wiktoria rzuciła jej spojrzenie i powstrzymała się od śmiechu, kiedy Grace wywróciła oczami. - To bardzo dobry pomysł Cłaire, moŜe tak się stanie. Ale nagle przypomniało jej się ogniste spojrzenie, jakie Rafael rzucił Danielle, i nie mogła uwierzyć w pomysł siostry. - Proszę, ciociu Floro, po prostu nie mogę tego zrobić. Jak w ogóle moŜesz mnie prosić, bym znowu przez to przechodziła? Znajdowały się w sypialni Danielle, w ich eleganc- kim apartamencie w hotelu Chesterfield; uroczy po- kój tonął w odcieniach złota i zieleni. Ciocia Flora zatrzymała pokoje przez kolejne dwa tygodnie, aŜ do czasu ich wyjazdu do Ameryki. - Daj spokój, kochana. To zupełnie inna sprawa. Zacznijmy od tego, Ŝe to jest popołudniowa herbat ka, a nie bal. Będzie tam mnóstwo dzieci. Lubisz przecieŜ dzieci. Danielle bawiła się kokardą opakowania prezentu. Herbatka dobroczynna miała zacząć się za godzinę. - To wyjście moŜe i jest inne, ale będą mnie trak- towali jak czarną owcę, tak jak poprzednio. Sama wi- działaś. - Tak, to prawda i jestem dumna z tego, jak sobie poradziłaś. Dałaś wszystkim do zrozumienia, Ŝe masz całkowite prawo tam być. - Było mi smutno przez cały czas. Ciocia Flora westchnęła teatralnie. - Tak, cóŜ, bardzo mi przykro z powodu księcia. - Zerknęła na Danielle spod idealnie wyskubanych, si wych brwi. - Przynajmniej nie przysporzył ci Ŝadne go kłopotu. 20

Danielle nie wspomniała o wściekłym wyrazie twarzy, którego nie potrafił ukryć na jej widok. - PoŜałowałby, gdyby powiedział choć jedno sło wo. - Tym razem go nie będzie, obiecuję ci. Danielle zerknęła na ciotkę, która była od niej sporo niŜsza i cięŜsza. - Skąd wiesz? - Zeszłym razem to był przypadek. Popołudniowa herbatka nie zainteresuje księcia. Nie prosiłabym cię, abyś mi towarzyszyła, gdyby nie to, Ŝe niezbyt dobrze się ostatnio czuję. Dla lepszego efektu lekko zakaszlała, mając nadzie- ję wywołać w Danielle poczucie winy. Zamiast tego, Danielle dostrzegła w tym ostatni promyk nadziei. - A moŜe, skoro jesteś chora, lepiej będzie, jeśli zostaniemy w domu? Napijemy się gorącej herbaty i zjemy świeŜe bułeczki. Ciotka Flora wpadła jej w słowo. - Jako współorganizatorka przyjęć dobroczynnych mam pewne obowiązki. Jeśli będziesz mi towarzy szyć, nic mi się nie stanie. Danielle opuściła ramiona. W jaki sposób ciotce zawsze udawało się osiągnąć wszystko, co chciała? Ale z drugiej strony, ciotka zgodziła się towarzyszyć jej w niebezpiecznej podróŜy do Ameryki. Będzie na ślubie i pozostanie do momentu, aŜ dziewczyna rozgości się w nowym domu przy boku męŜa. Z pewnością stać ją na to, by towarzyszyć ciotce w ostatnim wydarzeniu dobroczynnym przed ich wy- jazdem. I, jak powiedziała ciotka, będą tam dzieci. Będzie przynajmniej kilka przyjaznych twarzy, które pomo- gą jej przetrwać popołudnie. 21

Jej uwagę zwróciło pukanie do drzwi; stanęła w nich pokojówka, Caroline Loon. Caro uśmiechnęła się słabo. - Przysłała mnie lady Wycombe. Czy mam pomóc wybrać coś do ubrania? Danielle spojrzała z westchnieniem, myśląc, Ŝe na samym starcie nie ma Ŝadnych szans. - Zostawię was zatem w spokoju - odezwała się ciotka Flora i ruszyła ku drzwiom. - Dołącz do mnie jak będziesz gotowa. Danielle poddała się losowi i skinęła z rezygnacją głową. Kiedy tylko drzwi się zamknęły, Caro ruszyła w stronę garderoby. Dziewczyna miała dwadzieścia sześć łat, była o rok starsza od Danielle, wyŜsza i szczuplejszej budowy. Atrakcyjna blondynka o nie- zwykle słodkim usposobieniu. Caro była młodą damą dobrego pochodzenia, jej rodzice zmarli nagle na malarię. Osierocona i bez grosza, przybyła do Wycombe Park niemal pięć lat temu, desperacko szukając jakiegokolwiek zajęcia. Ciotka Flora natychmiast ją zatrudniła jako poko- jówkę Danielle i obie z biegiem lat stały się czymś więcej niŜ panią i słuŜącą. Caroline Loon, córka wi- karego stała się najlepszą przyjaciółką Danielle. Caro otworzyła drzwi garderoby. ChociaŜ więk- szość rzeczy Danielle spakowano w wielkie, skórza- ne kufry do podróŜy, w środku wisiała skromna ilość sukien. - Co powiesz na Ŝółty muślin wyszywany róŜyczka- mi? - spytała Caro wyciągając jedną z ulubionych sukni Danielle. - Wydaje mi się, Ŝe będzie odpowiednia. - Skoro juŜ musiała iść na tę przeklętą herbatkę, będzie wy- glądać jak najlepiej, a w tym Ŝółtym muślinie zawsze czuła się pięknie. 22

- Usiądź, uczeszę cię - poinstruowała ją Caro. - Lady Wycombe zmyje mi głowę, jeśli przez ciebie spóźni się na herbatkę. Danielle westchnęła. - Przysięgam, Ŝe mając was obie, jestem zdumiona, iŜ w ogóle udaje mi się podjąć jakąkolwiek decyzję. Caro się roześmiała. - Ona cię kocha. Uparła się, Ŝebyś powróciła do towarzystwa. Chce, Ŝebyś była szczęśliwa. - Będę szczęśliwa, jak tylko znajdę się w drodze do Ameryki. - Danielle sięgnęła ręką ku szczupłej dłoni Caro. - Jestem ci wdzięczna, Ŝe zgodziłaś się z nami jechać. - Cieszę się, Ŝe jadę. - Caro zdobyła się na uśmiech. - MoŜe obie znajdziemy nowe Ŝycie w koloniach. Danielle teŜ się uśmiechnęła. - Tak, moŜe znajdziemy. Danielle z pewnością miała taką nadzieję. Była juŜ zmęczona Ŝyciem w zawieszeniu, ukrywaniem się na wsi z niewielką grupką przyjaciół i okazjonalnymi odwiedzinami dzieci z sierocińca, na które zawsze czekała. Nie mogła doczekać się nowego Ŝycia w Ameryce, gdzie nikt nie słyszał o skandalu. Teraz jednak musiała znaleźć w sobie odwagę, by przetrwać tę nieszczęsną herbatkę. Rafael włoŜył ciemnozielony frak na beŜową, pi- kowaną kamizelkę. Jego lokaj, niski, łysiejący męŜ- czyzna, który słuŜył mu od lat, sięgnął, by wyprostować węzeł na jego krawacie. - Bardzo proszę, wasza wysokość. - Dziękuję, Petersen. 23

- Czy będzie pan czegoś jeszcze potrzebował? - Na razie nie. Wrócę późnym popołudniem. Nie miał zamiaru pozostawać na przyjęciu zbyt długo, chciał tylko wpaść, przywitać się i oczywiście zostawić spory czek na sierociniec. W końcu był to jego obywatelski obowiązek. Wmawiał sobie, Ŝe nie ma to nic wspólnego z my- ślą, iŜ moŜe zastać tam Danielle Duval, i przekonywał się, Ŝe jeśli tam będzie, zignoruje ją jak poprzednio. Nie powiedziałby jej Ŝadnej z tych rzeczy, które pragnął powiedzieć pięć lat temu. Nie pozwoliłby, Ŝeby się dowiedziała, jak bardzo zraniła go jej zdra- da, jak bardzo poczuł się zdruzgotany, jak przez ko- lejne kilka tygodni ledwie mógł funkcjonować. Miał zamiar bez jednego słowa dać jej odczuć swoją po- gardę. Przed domem czekał powóz zaprzęŜony w czwór- kę koni. Rafael zamieszkiwał przepastny gmach przy Hanower Sąuare, który ojciec wybudował dla jego matki, mieszkającej teraz w oddzielnym, ale nie mniej eleganckim apartamencie we wschodnim skrzydle budynku. Odźwierny otworzył drzwiczki powozu. Rafael wspiął się po stopniach i usadowił na wyściełanych czerwonym aksamitem poduszkach; powóz potoczył się z łoskotem po brukowanej ulicy. Na herbatkę zo- stał zaproszony do ogrodów rezydencji Mayfair mar- kiza Denby, którego Ŝona była bardzo zaangaŜowa- na w działalność na rzecz sierot i wdów. LeŜąca przy Breton Street posiadłość znajdowała się niedaleko. Powóz podjechał pod wejście i odźwierny otworzył drzwiczki. Rafael ruszył ku głównemu wejściu, mijając dwóch odźwiernych w li- beriach, którzy wskazali mu drogę do ogrodów na ty- łach domu. Większość gości juŜ przybyła i zgroma- 24

dziła się na tarasie lub przechadzała po Ŝwirowych alejkach, wijących się wśród bujnej zieleni. Grupka dzieci, ubranych skromnie, lecz schludnie bawiła się u podnóŜa kamiennej fontanny. Przyjęcia charytatywne lady Denby naleŜały do udanych. W mieście nie było wystarczającej ilości sierocińców i wiele bezdomnych dzieci, które nie znalazły w nich miejsca lub nie praktykowały jako kominiarze, kończyło na ulicach, jako włóczędzy lub Ŝebracy. Większością sierot zajmowały się parafie. Podrzutki, przynoszone na ich progi, rzadko doŜywa- ły pierwszego roku Ŝycia. Rafael słyszał o parafii w Westminsterze, do której w ciągu jednego roku podrzucano około pięciuset bękartów, a udało się wychować tylko jednego - doŜył piątego roku Ŝycia. Jednak London Society ufundowało kilka duŜych sierocińców. - Wasza wysokość! - lady Denby ruszyła w jego stronę. Była to kobieta o wielkim biuście, błyszczą- cych, czarnych włosach obciętych na krótko i wiją- cych się lokami wokół twarzy. - Jak dobrze, Ŝe przy- szedłeś. - Obawiam się, Ŝe nie mogę długo zabawić. Wstą- piłem tylko, by przekazać ci czek na sierociniec. - Wyjął z kieszeni zwinięty kawałek papieru i podał go kobiecie, przyglądając się w tym czasie uwaŜnie go- ściom. - To cudownie, wasza wysokość, zwłaszcza Ŝe przekazałeś tak hojny datek podczas balu. Rafael wzruszył ramionami. Było go na to stać i lubił dzieci. Chęć załoŜenia własnej rodziny była powodem, dla którego ostatnio zdecydował się oŜe- nić. To oraz fakt, Ŝe matka i ciotka bezustannie su- szyły mu głowę, by wreszcie sprostał ksiąŜęcym obo- wiązkom. Potrzebował potomka, mówiły. I następcy. 25

Potrzebny był mu syn, który przejmie tytuł Sheffield i utrzyma wielki majątek, aby jego rodzinie nigdy ni- czego nie zabrakło. - Podano herbatę na tarasie. - Lady Denby wzię ła go pod ramię. - Oczywiście dla panów mamy coś mocniejszego. Uśmiechnęła się i poprowadziła go do stołu za- stawionego srebrnymi tacami z ciastkami i wypieka- mi wszelakiego rodzaju oraz koktajlowymi kana- peczkami, tak małymi, Ŝe musiałby zjeść ich z tuzin, aby poczuć się syty. Pośrodku nakrytego obrusem stołu stał serwis do herbaty oraz kryształowa waza z ponczem. - Czy mam kazać słuŜbie podać brandy, wasza wy- sokość? - Tak, chętnie. Dziękuję. To pomoŜe mu przetrwać kolejne pół godziny, bo tyle właśnie zamierzał pozostać. Powoli sączył brandy, szukając jakiejś znajomej twarzy, i dostrzegł matkę i ciotkę Kornelię, obie po- grąŜone w rozmowie z grupą innych kobiet. TuŜ za ni- mi dostrzegł pucołowatą twarz Flory Duval Cham- berlain. Jego wzrok padł na kobietę stojącą po jej le- wej stronie, o rudych włosach i twarzy bogini. Rafael poczuł nagły skurcz w Ŝołądku. Wyraz jego twarzy raptownie stęŜał. Wmawiał sobie, Ŝe nie przyszedł tu z jej powodu, ale zobaczywszy ją, zrozumiał, Ŝe to kłamstwo. Przez jedną chwilę oczy Danielle napotka- ły jego wzrok i rozszerzyły się w przestrachu. Rafael poczuł pewien rodzaj satysfakcji, kiedy krew odpły- nęła z jej przepięknej, zdradzieckiej twarzy. Nie odwrócił wzroku, będąc pewnym, Ŝe ona to uczyni. Zamiast tego dziewczyna uniosła brodę i spojrzała na niego tak, jakby paliła go Ŝywym ogniem. śaci- 26

snął szczęki. Mijały długie sekundy, a Ŝadne z nich nie oderwało wzroku. Potem Danielle powoli unio- sła się z krzesła, rzuciła mu ostatnie, przelotne spoj- rzenie i odeszła na tyły ogrodu. Zalała go fala wściekłości. Gdzie było upokorze- nie, którego oczekiwał? Gdzie było jej zawstydzenie, którego był pewien? Zamiast tego odeszła Ŝwirową ścieŜką, dumnie unosząc głowę i kierując się w stronę grupki bawią- cych się dzieci. Danielle wzdrygnęła się i utkwiła wzrok w bawią- cych się w berka dzieciach. Pragnęła, by jej spotkanie z Rafaelem Saundersem nie odcisnęło w niej wi- docznego śladu. Nauczyła się po skandalu, Ŝe musi trzymać emocje na wodzy. Nigdy nie pozwól, by wie- dzieli, jaką mają moc, jak bardzo mogą cię zranić! - Panienko Danielle! - Maida Ann, mała blond- włosa dziewczynka ruszyła w jej stronę. - Berek! Je steś berek! Danielle roześmiała się i poczuła, Ŝe wydobywa się z niej westchnienie ulgi. Bawiła się w berka z dzieć- mi za kaŜdym razem, kiedy przybywały do Wycombe Park. Teraz teŜ tego chciały. W tej chwili była im za to wdzięczna. - Dobra. Złapałyście mnie. A teraz... niech pomy ślę... które z was będzie kolejne? Robbie? A moŜe ty, Peter? - Znała niektóre dzieci z imienia. śadne z nich nie miało rodziców, a nawet jeśli rodzice Ŝyli, nie chcieli swoich dzieci uznać. Serce Danielle rwało się do tych malców. Była szczęśliwa, Ŝe jej ciotka zaj mowała się dobroczynnością, która dawała jej szan se na spędzanie czasu z dziećmi. 27

Chichocząc, Maida Ann przebiegła tuŜ kolo niej, ale Danielle nie udało się złapać dziewczynki. Da- nielle uwielbiała wesołą pięciolatkę o wielkich, nie- bieskich oczach. Uwielbiała dzieci. Miała nadzieję, Ŝe pewnego dnia załoŜy własną rodzinę. Rodzinę z Rafaelem. Myśl ta na nowo ją rozgniewała. I zasmuciła. Tak się nie stanie. Ani z Rafaelem, ani z Ŝadnym innym męŜczyzną. Nie po tym okropnym upadku, jaki prze- Ŝyła pięć lat temu. Danielle potrząsnęła głową, odga- niając gorzkie wspomnienia. Utkwiła wzrok w rudowłosym, ośmioletnim chłop- cu o imieniu Terrance. Terry teŜ nie dał się złapać; kaŜde z dzieci podbiegało do niej, mając cichą na- dzieję, Ŝe zwróci na siebie jej uwagę, nawet jeśli zo- stanie berkiem. Bawiła się z nimi przez chwilę i w końcu udało jej się pochwycić małego Terry'ego. Pomachała do dzieci i uśmiechnęła się do nich na po- Ŝegnanie, po czym zanurzyła się głębiej w ogród. Nie usłyszała podąŜających za nią kroków, do chwili, aŜ było za późno. Wiedziała, kto idzie za nią, nim się odwróciła. A mimo to nie mogła po- wstrzymać westchnienia zdumienia, kiedy jej wzrok padł na przystojną twarz Rafaela. - Dzień dobry, Danielle. Serce zabiło jej niczym młot. Na policzkach poja- wiły się wypieki złości. Niegrzecznie go zlekcewaŜy- ła, odwracając się, i dostrzegła jeszcze tylko wyraz szoku na jego twarzy. Zaczęła iść przed siebie. Jed- nak ksiąŜę Sheffield nie był przyzwyczajony do tego, by go lekcewaŜono. Danielle poczuła, jak jego palce zaciskają się na jej ramieniu. Uścisk był na tyle silny, by ją zatrzymać. - Powiedziałem „dzień dobry" i spodziewam się choćby grzecznej odpowiedzi. 28