ziomek72

  • Dokumenty7 893
  • Odsłony2 158 585
  • Obserwuję935
  • Rozmiar dokumentów26.3 GB
  • Ilość pobrań1 244 225

Miasteczko szczęścia 3 - Samotny na własne życzenie - Moreland Peggy

Dodano: 8 lata temu

Informacje o dokumencie

Dodano: 8 lata temu
Rozmiar :538.0 KB
Rozszerzenie:pdf

Miasteczko szczęścia 3 - Samotny na własne życzenie - Moreland Peggy.pdf

ziomek72 EBooki EBOOK M Moreland Peggy
Użytkownik ziomek72 wgrał ten materiał 8 lata temu. Od tego czasu zobaczyło go już 76 osób, 71 z nich pobrało dokument.

Komentarze i opinie (0)

Transkrypt ( 25 z dostępnych 150 stron)

PEGGY MORELAND Samotny na własne życzenie

PROLOG Ranczo Kerrów, Temptation, Teksas 1986. Cody zmrużył w ciemności oczy, patrząc w stronę strychu pełnego siana. - Regan? - zawołał miękko. - Tutaj - usłyszał stłumioną odpowiedź. Szybko przebył kilka ostatnich stopni i pospieszył do ster­ ty siana, gdzie leżała, szlochając. - Co się dzieje, kochanie? - zapytał, przygarniając ją do siebie. - Spaliła je! - krzyknęła, zaciskając w pięści dłonie opar­ te na jego klatce piersiowej. - Spaliła je wszystkie. Cody wiedział bez pytania, kim była „ona". Susan Kerr, szwagierka Regan, żona jej przyrodniego brata. Kiedy tylko wszedł do stodoły i usłyszał szloch Regan, dochodzący ze stryszku, wiedział, że te dwie kobiety znowu się pokłóciły. Często znajdował Regan w takim stanie, wypłakującą oczy po „walce na noże" z Susan. - Co spaliła? - zapytał. - Wszystkie rzeczy z kufra mamy. Jej obrazki, zdjęcia, suknię ślubną, moją sukienkę od chrztu. Straciła wszystkie rzeczy przypominające jej matkę. - Tak mi przykro, Regan. Tak mi przykro - powtarzał, tuląc ją do siebie.

6 SAMOTNY NA WŁASNE ŻYCZENIE - Dlaczego ona mnie tak nienawidzi? - zapytała, łkając w jego ramionach. - Nie wiem - wymruczał, próbując ją uspokoić. Ponie­ waż nie przestawała płakać, usiadł na rozrzuconej słomie i wziął ją na kolana. Regan wtuliła się w jego tors, dający jej już tyle razy przedtem poczucie bezpieczeństwa. - Jesteś wszystkim, co mam, Cody - powiedziała, wzdy­ chając. Wiedząc, jak ciężko jest być samemu, Cody objął ją mocniej i przyciągnął jeszcze bliżej do siebie. - To nieprawda, kochanie. Masz jeszcze Harleya. Wyszarpnęła się z jego ramion. - Nie! - zawołała ze złością. Poderwała się na równe nogi i stanęła przy schodach. Blask księżyca wpadający do stodo­ ły przez uchylone wrota oświetlał jej postać. Stała z ramio­ nami skrzyżowanymi poniżej piersi, zapatrzona w ciemność, w milczeniu, tak długo, że Cody odczul to jako wieczność. Chciał ją przekonać, ale wiedział, że niezależnie od tego, jak bardzo będzie ją o tym zapewniał, i tak mu nie uwierzy. Nie w stanie takiego zdenerwowania. Zauważył dreszcze wstrzą­ sające jej ciałem. - Jesteś wszystkim, co mam, Cody - powtórzyła. Już nie była zła, ale w jej głosie nadal dźwięczał żal. - I wszystkim, czego potrzebuję. - Odwróciła się, wyciągając ramiona w je­ go stronę. - Kochaj się ze mną, Cody - wyszeptała. Podniósł się z miejsca. Jego wzrok przylgnął do niej, a świadomość walczyła z pragnieniem nękającym go już od dawna. - Reggie, nie możemy. Nie wiesz, co mówisz! Masz tylko siedemnaście lat. Jesteś... - Jestem kobietą - powiedziała, dumnie unosząc głowę. Trzęsącymi się palcami odpięła górny guzik bluzki. - I wiem,

SAMOTNY NA WŁASNE ŻYCZENIE 7 czego chcę. To, czego chcę, czego zawsze chciałam, to ty, Cody. Zbliżył się o krok, by ją powstrzymać. - Reggie, nie - wymamrotał. Ale zignorowała go, odpi­ nając kolejny guzik, potem następny, aż wreszcie jej palce przewędrowały całą długość bluzki. Kiedy ostatni guzik zo­ stał odpięty, zsunęła bluzkę z siebie i rzuciła na siano. Cody zamarł na widok jej nagich piersi, unoszących się przy każdym oddechu. - Powiedz, że mnie nie chcesz - zażądała, odpinając su­ wak dżinsów. Nie czekając na odpowiedź, zrzuciła je z siebie razem z butami. - Powiedz, że nie pragniesz mnie tak bar­ dzo, jak ja ciebie. Wyprostowała się, unosząc wyzywająco brodę. Cody miał trudności z przełknięciem śliny, próbując wy­ powiedzieć nieprawdę, której od niego żądała... ale nie po­ trafił. Pragnął jej już od ponad roku, chociaż starał się tego nie okazywać. Był od niej starszy o trzy lata, przypuszczalnie mądrzejszy, więc starał się trzymać swoje pragnienia na wo­ dzy. Wiedział, że musi poczekać, aż będzie pełnoletnia, a on będzie miał jej coś więcej do zaoferowania. Wyczuwając jego wahanie, Regan śmiało zrobiła krok do przodu, zmniejszając dystans między nimi. Wpatrzona w oczy Cody'ego, oparła rękę na jego piersi. - Kocham cię, Cody. Proszę, powiedz, że ty też mnie kochasz. Mimo że z całych sił próbował pozostać niewzruszony, dotyk jej palców zdecydowanie osłabił to postanowienie. Zamknął jej dłonie w swoich i przycisnął do serca. - Kocham cię, Reggie - powiedział spokojnie. - I ty do­ brze o tym wiesz. Ale nie możemy tego zrobić. Przywarła do niego, zarzucając mu ręce na szyję.

8 SAMOTNY NA WŁASNE ŻYCZENIE - Kochaj mnie, Cody. Proszę... - błagała. Niewidzialna ściana, którą dzięki swojej samokontroli wytworzył między nimi, zniknęła, gdy poczuł dotyk jej na­ giego ciała. - Nie powinniśmy... - nie dokończył, ponieważ poczuł na swoich ustach wargi Regan. Całowała go śmiało, chcąc mu pokazać w ten sposób, że jest gotowa, by uczynić ten ostateczny krok ku pełnej kobiecości. Mimo że Cody próbował się opanować, co dyktował mu zdrowy rozsądek, pocałunki Regan i dotyk jej dłoni wzdłuż kręgosłupa powoli pozbawiały go jakichkolwiek racjonal­ nych myśli. - Regan... - szepnął, lecz nie był w stanie powiedzieć niczego więcej, gdyż popchnęła go i razem upadli na siano. Turlali się, walcząc z guzikami jego koszuli i zapięciem spodni, aż w końcu Cody był równie nagi, jak ona. Podparł się ramieniem i spojrzał na Regan. Jej twarz była pokryta rumieńcem, a oczy zamglone. Wiedział, że to, co się dzieje, nie powinno mieć miejsca, że musi coś zrobić, by powstrzymać to, co się ma wydarzyć, nim będzie za późno... Ale nie miał w sobie dość siły. Pra­ gnął jedynie spełnić pragnienie, które narastało w nim od miesięcy. Cody marzył o tej chwili, a nawet modlił się o nią, ale nie był na nią przygotowany. Na piękno Regan, jego Reggie leżącej nago pod nim, na żar, który narastał w nim pod dotykiem jej wspaniałego ciała, kiedy przywarła do niego. Pieścił ją delikat­ nie. Kiedy poczuła, jak bardzo jej pragnie, jęknęła cicho. - To może trochę boleć - ostrzegł ją, wiedząc, że to jej pierwszy raz. - Nieważne, Cody - wyszeptała, z trudem łapiąc oddech. - Chcę ciebie, całego ciebie.

SAMOTNY NA WŁASNE ŻYCZENIE 9 - Och, Reggie - jęknął, pragnąc za wszelką cenę utrzy­ mać nad sobą kontrolę, ale nie pozwoliła mu na to. Uniosła biodra, wyciągając równocześnie ramiona, by spotkać go i wprowadzić w siebie. Przy pierwszym pchnięciu zagłębiła paznokcie w jego ciele. Obawiając się, że sprawia jej ból, Cody zaczął całować ją po twarzy. - Przepraszam, Reggie. Nie chciałem cię skrzywdzić. - Wiem. I wcale nie zrobiłeś mi krzywdy. Po prostu... Chcę ciebie - wyszeptała. - Ja też - odpowiedział i zaczął bardzo powoli się w niej poruszać. Regan starała się naśladować jego ruchy. Ich pra­ gnienie było coraz silniejsze. Regan zamknęła oczy. Czuła ból, ale coś kazało jej dążyć do przodu. Chciała to przeżyć właśnie z nim. - Cody! Proszę, chodź - zawołała, obejmując go w pasie nogami. Cody splótł ramiona na jej plecach i uniósł ją przed sobą. Wygięła się w łuk, odrzucając głowę do tyłu. Było jej cudownie. Wiedziała, że on czuje tak samo. Cody delikatnie ułożył ją na sianie i odgarnął wilgotne włosy z jej twarzy. Podniosła głowę, by spojrzeć na niego. Zaufanie i miłość, które ujrzał w jej oczach, spowodowały, że ścisnęło mu się serce. Jest moja, naprawdę moja. Poczuł, że cały świat należy do niego. Był szczęśliwy. - Kocham cię - powiedział, dotykając wargami jej czoła. - Ja też cię kocham - szepnęła Regan, przytulając się do niego. Tulił ją do siebie, podziwiając piękno jej ciała z ros­ nącym zachwytem. Ta sielanka nie trwała zbyt długo, gdyż Cody'ego zaczęło dręczyć poczucie winy. Z przerażeniem analizował to, co się wydarzyło. Był zły. Pożądanie odebrało mu rozum. Pozbawił

10 SAMOTNY NA WŁASNE ŻYCZENIE Regan dziewictwa. A przecież powinien się był opiekować tą dziewczyną. Mocniej zacisnął ramiona wokół niej. Wie­ dział, że zrobił źle, ale był pewny, że gdyby drugi raz znalazł się w takiej sytuacji, postąpiłby tak samo. Zastanawiał się, co dalej. Nie mógł jej poślubić. Jeszcze nie teraz. Była za młoda. Poza tym była siostrą jego szefa. A co gorsza, nie miał nic więcej poza pracą na jej rodzinnym ranczu. - Cody?! - Co takiego? - zapytał, wyrwany z ponurych myśli. - Ucieknijmy razem, dobrze? Zaskoczony, podniósł głowę i spojrzał na Regan uważnie, myśląc, że może się przesłyszał. - O czym ty mówisz? - Ucieknij ze mną. Możemy wziąć ślub i zamieszkać gdzieś razem - sami! Proszę cię, Cody - błagała, zaciskając palce na jego ramionach. - Jesteś wszystkim, co mam. Mimo że wiedział, iż to, co musi powiedzieć, złamie jej serce, ostrożnie odsunął ją od siebie. Nie zamierzał kłamać. Mógł jej, co prawda, coś teraz obiecać, żeby nie psuć tych cudownych chwil, a potem porozmawiać z nią poważnie i wszystko wytłumaczyć, ale Regan nie zasługiwała na kłam­ stwo. Była naprawdę wspaniała, a poza tym za bardzo ją kochał. Wiedział, że zrani ją mocno, więc jeszcze przez chwi­ lę tulił ją w ramionach, a potem spojrzał jej prosto w oczy i wyrzucił to z siebie. - Nie, Regan. Przykro mi, ale nie mogę.

ROZDZIAŁ PIERWSZY Houston, Teksas 1997. Cisza. Panowała tu całkowita cisza. W każdym zakątku biura Reggie Giles. Była tu przez cały czas, może niezbyt bolesna, ale jednak przypominająca Reggie o tym, że jest sama. Co prawda nie przeszkadzało jej to aż tak bardzo. Przez lata uczyła się, jak z tym żyć. Zawsze jednak mogła uniknąć samotności, spotykając się ze swymi najbliższymi przyjaciół­ kami. Wystarczyło zatelefonować i już snucie wspólnych planów na wieczór wypełniało jej puste godziny. Teraz było inaczej. Była naprawdę sama. Mary Claire i Leighanna prze­ prowadziły się do Temptation, by tam rozpocząć nowe życie. Właściwie to nawet bawiła ją ironiczna wymowa tego faktu. Temptation. Obie jej przyjaciółki pojechały do miej­ scowości, z której ona uciekła przed dziesięcioma laty. Oczy­ wiście nie powiedziała im o tym. To był jej mały sekret. Mały sekret Reggie, a może Regan? Prawie roześmiała się z absur­ dalności tego pytania. Nie myślała o sobie jako o Regan, odkąd opuściła Temptation. Zostawiając przeszłość, zmieniła również swoje imię. Teraz wszyscy nazywali ją Reggie, a do tej pory mówił do niej tak tylko... Nie, nie będzie teraz o nim myśleć. Dlaczego? To był jej kolejny sekret. Sekrety to moja specjalność, pomyślała Reggie, wzdycha­ jąc ciężko. Każdy je miał, ale niewielu potrafiło nikomu ich

12 SAMOTNY NA WŁASNE ŻYCZENIE nie zdradzić. Ona umiała. Ukrywała swój sekret przez dzie­ sięć długich lat, przy czym nigdy nie było to tak trudne, jak teraz. Każdy telefon od Mary Claire czy Leighanny z ich nowych domów w Temptation, każda wzmianka o tym mie­ ście i o ludziach, których tam spotykały, każde zaproszenie, by w końcu je odwiedziła - wszystko to wyciągało na światło dzienne poczucie winy tkwiące w niej od dawna. Nigdy wcześniej nie tęskniła tak bardzo za domem. Nigdy nie myślała o ujawnieniu swojego sekretu, a teraz nie dawało jej to chwili spokoju. Marzyła przez cały czas o tym, by jeszcze raz ujrzeć tych, których tak bardzo kochała. Nie mogła jednak tego zrobić. Wiedziała, że nie można cofnąć czasu i odebrać tego, co się tak głupio kiedyś odrzuciło. Poczuła się znowu potwornie przygnębiona. Jednym ru­ chem ręki odsunęła kontrakty, nad którymi ślęczała, i rozpro­ stowała kości w swoim ulubionym miękkim skórzanym fo­ telu. Jej wzrok powędrował do ściany naprzeciw biurka i wi­ szącego tam oryginalnego obrazu Georgii O'Keeffe. Jego krzykliwe kolory przyciągały teraz jej uwagę tak samo jak i tego dnia, kiedy pierwszy raz go zobaczyła, wiszący w ga­ lerii w Santa Fe - promienny żółty słonecznik na tle drob­ nych niebieskich kwiatków. Kupiła go wtedy od razu, bo tak bardzo przypominał jej otoczenie rodzinnego domu, gdzie rosły przepiękne słoneczniki - wysokie i dumne, wystawia­ jąc swoje kwiaty ku słońcu. Wspomnienie domu było bardzo żywe, choć odległe i schowane w najgłębszych zakamarkach jej duszy wraz z pamięcią o tych, których kochała i których, niestety, utra­ ciła. Niektórych zabrała śmierć, innych ona sama opuściła, dążąc ku wolności, która kiedyś, w przeszłości wydawała się jej najważniejsza na świecie. Zadzwonił telefon, wyrywając Reggie z zadumy. Ponie-

SAMOTNY NA WŁASNE ŻYCZENIE 13 waż było już po godzinach pracy, kusiło ją, by go nie odebrać i pozwolić się włączyć automatycznej sekretarce. Wiedziała jednak, kto najprawdopodobniej znajduje się na drugim koń­ cu linii, i czuła, że nie powinna ciągle unikać tej rozmowy. Po trzecim dzwonku podniosła słuchawkę. - Reggie Giles - powiedziała energicznie. - Czy ty się w końcu kiedyś do nas odezwiesz? Mimo zdenerwowania, Reggie poczuła, że się uśmiecha. - Cześć, Mary Claire. Jak się miewasz? - Świetnie. Poczekaj chwilkę. Jest tu ktoś, kto chce z tobą porozmawiać. Reggie chwyciła za krawędź biurka. Nie, nie chciała z nim rozmawiać! Nie teraz, kiedy nie była przygotowana do takiej konfrontacji. - Reggie! Dzwonimy do ciebie już od tylu dni. Gdzie ty się, do licha, podziewasz? Reggie rozluźniła się na dźwięk głosu Leighanny, opada­ jąc na krzesło. Jej obawy zastąpiła ulga. Kolejne ułaskawie­ nie. Ile razy jeszcze się jej uda, nim przeszłość ją dopadnie? - Pracuję. Gdzież mogłabym być? - odparła, siląc się na lekki ton. - No cóż, cieszę się, że w końcu cię zastałyśmy. Mam nowinę, a właściwie to obie mamy. Mary Claire, powiemy jej? - No pewnie. Na trzy cztery. - Wychodzimy za mąż! - krzyknęły zgodnie, śmiejąc się. Oczy Reggie rozszerzyły się ze zdumienia. Wiedziała, co prawda, że Mary Claire i Harley zamierzają się pobrać. Miała nawet olbrzymie poczucie winy, że nie uczestniczyła w przy­ jęciu zaręczynowym. Spędziła też wiele godzin nad wymy­ ślaniem powodu, dla którego nie będzie mogła zjawić się na ślubie. Ale Leighanna?

14 SAMOTNY NA WŁASNE ŻYCZENIE - Obie? - zapytała, pewna, że coś źle zrozumiała. - Tak - odparła Leighanna, śmiejąc się wesoło. - Hank poprosił mnie o rękę i zgodziłam się. - Zdecydowałyśmy się na wspólny ślub - dodała Mary Claire. - I chcemy, żebyś była naszą druhną. Czy to nie wspaniałe? Powiedz, że się zgadzasz! Wspaniałe? A może raczej koszmar? Reggie miała ogro­ mną ochotę położyć głowę na biurku i po prostu się rozpła­ kać. Już widziała twarz Harleya, kiedy jego przyrodnia sio­ stra, Regan, której nie widział, odkąd uciekła z domu dziesięć lat temu, idzie nawą kościoła w jego kierunku. - Oczywiście, że to wspaniałe - odparła, próbując z ca­ łych sił nadać głosowi odpowiedni ton entuzjazmu i ukryć dławiący ją strach. Błyskawicznie starała się wymyślić jakąś wymówkę pozwalającą odrzucić jej to zaproszenie. Aby zy­ skać na czasie, zapytała: - A kiedy ma nastąpić to doniosłe wydarzenie? - Za dwa tygodnie i nawet nie próbuj mówić, że nie będziesz mogła przyjechać! - No cóż, to dość zaskakująca wiadomość i w zasadzie informujecie mnie o tym prawie w ostatniej chwili. - Regan próbowała się wykręcić. - A ja... - Nie ma żadnego znaczenia, czy ślub będzie za kilka miesięcy, czy za kilka tygodni, bo i tak znajdziesz wymówkę, by nie przyjechać do Temptation. Jakaś wielka transakcja. Klient spoza miasta, którym musisz się zająć. Przebudowa jednej z wynajmowanych posiadłości, która musi być przez ciebie osobiście nadzorowana. Wszystko to znamy na pa­ mięć. Pamiętaj jednak, że tym razem nie przyjmujemy do wiadomości żadnych wymówek. Prawda, Leighanno? - Oczywiście - przytaknęła Leighanna tonem nie znoszą­ cym sprzeciwu. - Musisz być naszą druhną i już.

SAMOTNY NA WŁASNE ŻYCZENIE 15 - To będzie skromny ślub - oznajmiła Mary Claire, nie dopuszczając Reggie do głosu. - Jeśli pogoda dopisze, weźmiemy go na tyłach domu Harleya. Co prawda właśnie kończymy jego przebudowę i uroczystość mogłaby się odbyć wewnątrz, ale doszłyśmy do wniosku z Leighanną, że ślub w ogrodzie będzie miał niezaprzeczalny urok. Zapraszamy tyl­ ko kilka osób z Temptation, no i oczywiście dzieci Harleya. Łzy zakręciły się w oczach Reggie. Dzieci Harleya? Tom­ my i Jenny. Ile to lat minęło, kiedy je ostatnio widziała? Muszą już teraz być prawie dorosłe. Czy będą pamiętać ciot­ kę Regan? - Nie musisz nawet kupować nowej sukienki - stwierdzi­ ła Mary Claire, zupełnie nieświadoma cierpienia przyjaciółki. - Ta jasnoniebieska, którą miałaś na bankiecie w Izbie Hand­ lu, będzie idealna na tę okazję. No i spodobasz się w niej drużbie - dodała. - Jest całkiem przystojny. Myślę, że już wcześniej ci o nim wspominałam. Cody Fipes jest szeryfem w Temptation, no i oczywiście najbliższym przyjacielem Harleya i Hanka. Cody? Regan poczuła w sercu straszny ból. Musiała przy­ cisnąć palce do ust, by stłumić szloch, który narastał jej w gardle. Ciągle widziała go stojącego na stryszku z sianem tamtej nocy, wiele lat temu, kiedy rzuciła się na niego, bła­ gając, by z nią uciekł i poślubił ją. Trzymał ją wtedy w ob­ jęciach, dając poczucie bezpieczeństwa, tak jak i wiele razy w przeszłości, a po chwili złamał jej serce, stwierdzając, że nie może tego zrobić. Uważał, że nie ma jej nic do zaofero­ wania. Zapadła chwila ciszy, podczas której Reggie zmagała się ze łzami, wspomnieniami i żalem. - Proszę, powiedz, że przyjedziesz, Reggie - błagała Leighanna. - Zrób to dla mnie. Dla nas obu.

16 SAMOTNY NA WŁASNE ŻYCZENIE Reggie przełknęła łzy, wiedząc, że jeśli nie utrzyma swo­ ich emocji na wodzy, zacznie głośno płakać i chyba nigdy już nie przestanie. Jeśli się zgodzi, jej sekret ujrzy światło dzienne. Ale tylko w ten sposób mogła zadośćuczynić pro­ śbie swoich przyjaciółek. Wyobraziła sobie, że stoi twarzą w twarz z Harleyem, Tommym i Jenny... i, co najgorsze, z Codym. Jeśli odmówi przyjazdu, rozczaruje Mary Claire oraz Leighannę i straci obie przyjaciółki, które tak bardzo kocha. Ale strach był silniejszy niż wszystko inne. - Nie mogę - wyszeptała w końcu. - Bardzo mi przykro, ale po prostu nie mogę. Droga do Temptation rozciągała się przed Reggie jak wstęga srebra w jasnym blasku słońca. Prowadziła z rękoma przyciśniętymi do kierownicy swo­ jego lexusa, modląc się z każdym przejechanym kilometrem, by jej przyjazd nie zakłócił atmosfery tego dnia, który powi­ nien być najpiękniejszym w życiu jej przyjaciółek. Decyzja o przyjeździe na wesele nie była łatwa. W rze­ czywistości Regan wahała się przez cały czas. Nawet teraz. Po raz kolejny rozważała wszystkie argumenty „za" i „prze­ ciw", tak jak to robiła przy każdej podejmowanej decyzji. „Za" były oczywiste. Kontynuacja przyjaźni z osobami, któ­ re tak wiele dla niej znaczyły. Nadzieja na odnowienie więzi rodzinnych, które zerwała dziesięć lat temu. Argumenty „przeciw" były również przekonujące i znacznie bardziej zniechęcające. Harley, który nie będzie chciał jej wybaczyć ucieczki i upokorzy ją na oczach wszystkich. Spotkanie z mężczyzną, który ją odtrącił, a o którym do dziś nie była w stanie zapomnieć. W końcu tchórzostwo ustąpiło poczuciu obowiązku i Re­ gan zdecydowała się zaryzykować, nie mówiąc jednak niko-

SAMOTNY NA WŁASNE ŻYCZENIE 17 mu o swych planach i mając cichą nadzieję, że element za­ skoczenia będzie działał na jej korzyść. Kiedy jechała przez Temptation, spojrzenie miała utkwio­ ne w drodze przed sobą, nie pozwalając sobie nawet zerknąć na budynki, które przypomniałyby jej dzieciństwo. Czas na nostalgiczną wycieczkę przyjdzie później, obiecywała sobie. Teraz musi dojechać na ranczo Harleya, gdzie ma się odbyć ślub obu przyjaciółek. Wyliczyła czas swojego przyjazdu co do minuty, mając nadzieję, że przed ceremonią ślubną nie zobaczy nikogo poza Mary Claire i Leighanną. Trzymając wilgotne dłonie na kierownicy, skręciła w dro­ gę dojazdową i zaparkowała auto pomiędzy innymi samo­ chodami. Wysiadła, zatrzymując się tylko na chwilę, by zo­ rientować się w sytuacji. Szmer głosów i delikatne dźwięki muzyki dochodzące zza domu utwierdziły ją w przekonaniu, że nie napotka nikogo na swojej drodze, gdyż wszyscy ze­ brali się już na miejscu uroczystości. Z sercem podchodzącym do gardła pospieszyła do fron­ towych drzwi. Biorąc głęboki oddech, przekroczyła próg ro­ dzinnego domu. Będąc już w środku, zamknęła oczy, wal­ cząc z duchami z przeszłości. Ale po chwili spojrzała na pokój, w którym jej rodzina przeżyła kiedyś tyle wspaniałych chwil -jeszcze nim nastąpiła tragedia pozbawiająca ją matki i ojczyma i nim Harley wprowadził do domu Susan, swoją pierwszą żonę. Postanowiła odsunąć od siebie wszystkie złe wspomnienia. Przecież nie będzie teraz myśleć o tym, jak nieszczęśliwe stało się jej życie przez Susan i jak w końcu uciekła z domu, żeby wreszcie poczuć się wolna. Przyjechałam tu na ślub, przypominała sama sobie. To radosna uroczystość, więc nie należy myśleć o ponurej prze­ szłości. Liczy się tylko dzień dzisiejszy.

18 SAMOTNY NA WŁASNE ŻYCZENIE Pewna, że panny młode będą w sypialni, czekając na swo­ je wielkie wejście, przekradła się przez hol do dobrze znane­ go pokoju. Znalazła przyjaciółki, tak jak się spodziewała, w dawnym pokoju matki i ojczyma. Widok Mary Claire i Leighanny spowodował, że łzy zakręciły się jej w oczach. Mary Claire, w sukni koloru kości słoniowej, siedziała przed ogromnym lustrem. Leighanna, ubrana w miękką, gładką niebieską sukienkę, stała obok niej, pomagając upiąć welon na czubku głowy. - Do licha, Mary Claire! Siedź spokojnie albo nigdy nie upnę go równo - zawołała Leighanna. - Przecież siedzę spokojnie! To tylko tobie trzęsą się ręce z wrażenia - stwierdziła ze stoickim spokojem Mary Claire. Mimo zdenerwowania, Reggie z trudem powstrzymała się od parsknięcia śmiechem. - Pozwólcie, że ja to zrobię- zaoferowała się. - W końcu to jeden z obowiązków druhny, prawda? Na dźwięk znajomego głosu obie odwróciły się gwałtow­ nie w stronę drzwi i wpatrywały się w stojącą w nich przy­ jaciółkę z otwartymi ustami. - Reggie! - krzyknęły i rzuciły się w jej kierunku. Po chwili witały Regan, obejmując ją i płacząc. Mary Claire otrząsnęła się pierwsza. - Wiedziałam, że przyjedziesz. Po prostu wiedziałam. Leighanna rozmazywała ręką płynące po policzkach łzy. - Ona kłamie - stwierdziła, rzucając pełne pogardy spo­ jrzenie w stronę Mary Claire. - Płakała godzinami, przekli­ nając cię za to, że nie chciałaś przyjechać. Mary Claire podniosła głowę i spojrzała na Leighannę ze złością. - A co ty robiłaś? - zapytała zjadliwie.

SAMOTNY NA WŁASNE ŻYCZENIE 19 - To samo, ale mam chociaż dość odwagi, by się do tego przyznać. - Dziewczęta, dziewczęta - upominała je Reggie. - Nie czas na sprzeczki. Przecież to dzień waszego ślubu. Uścisnąwszy rękę Leighanny, wzięła od niej spinki i obie zaprowadziły Mary Claire z powrotem na krzesło przed lu­ strem. - Upniemy teraz welon, zanim zaczniecie wyrywać sobie włosy z głów i nie będzie już dla niego właściwego miej­ sca. .. - przerwała, bo drzwi otworzyły się z wielkim hukiem i córka Mary Claire, Stephie, wpadła do pokoju jak burza. Prześliczny wianek z polnych kwiatów przekrzywił jej się nieco na głowie. - Mamo, pośpiesz się! Pastor mówi, że już czas. - Za­ trzymała się gwałtownie na widok gościa. - Reggie! - pisnę­ ła i rzuciła się na Regan, obejmując ją w talii. - Wspaniale, że przyjechałaś! Śmiejąc się, Reggie uściskała dziewczynkę i zaczęła po­ prawiać wianek na jej włosach. - Musiałam przyjechać. Jakże mogłabym nie uczestni­ czyć w takim wydarzeniu - powiedziała, patrząc na Mary Claire i Leighannę. - W końcu to śluby moich najbliższych przyjaciółek. Stephie obróciła się, demonstrując Reggie swoją nową sukienkę. - Mam sypać kwiatki, a Jimmy będzie dzwonił dzwon­ kiem. Udaje, że jest dorosły. Odmówił właśnie przejścia szpalerem przed młodą parą, więc pozwolili mu stać przy pastorze - paplała jak najęta. Nagle przypomniała sobie po­ lecenie i chwyciła Reggie za rękę, ciągnąc ją za sobą. - Chodźcie, musimy się pospieszyć. Pastor mówił, że już czas. Reggie spojrzała na przyjaciółki. Wzięła głęboki oddech

20 SAMOTNY NA WŁASNE ŻYCZENIE i chwyciła je za ręce. Wiedziała, że musi w jakiś sposób przygotować je na to, co miało nastąpić, ale nie miała pojęcia, jak o tym powiedzieć. - Jesteście moimi najlepszymi przyjaciółkami i życzę wam obu szczęścia. - Przełknęła ślinę i zamrugała oczami, próbując powstrzymać łzy zbierające się pod powiekami na myśl o tym, co się zaraz wydarzy. - Nieważne, co się dzisiaj stanie - powiedziała zachrypniętym głosem. - Proszę, pa­ miętajcie, że jesteście dla mnie najbliższymi osobami na świecie. Zanim Mary Claire i Leighanna mogły coś odpowiedzieć na tę dość dziwaczną przemowę, Reggie podała Stephie rękę i pozwoliła wyprowadzić się z pokoju. Reggie stała za ścianą z bluszczu, który ukrywał tylne drzwi przed gośćmi. Jej ręce spoczywały na ramionach Ste­ phie. Razem z nią słuchała cudownej muzyki, wybranej na tę wyjątkową okoliczność. To właśnie te dźwięki sprawiły, że pochyliła się i ze wzruszeniem ucałowała dziewczynkę. - Pamiętaj, idź wolno i nie zapomnij o sypaniu kwiat­ ków. Stephie uniosła głowę, uśmiechając się szeroko do Reggie. - Nie bój się - szepnęła. - Nie zapomnę. Ćwiczyłam przez cały ranek. Reggie obserwowała dziewczynkę idącą w kierunku al­ tanki i sypiącą płatki róży z koszyka. Mrugnąwszy do Reg­ gie, rozrzucała je z wdziękiem, a potem usunęła się z pola widzenia. Reggie przycisnęła ręce do piersi. Wiedziała, że w altance czeka jej przyrodni brat, Harley. Co zrobi, kiedy ją zobaczy, zastanawiała się gorączkowo. Czy urządzi awanturę? Czy zażąda wyjaśnień? Czy w ogóle rozpozna ją po tylu latach?

SAMOTNY NA WŁASNE ŻYCZENIE 21 A Cody? Jak się zachowa? Jaka będzie jego reakcja na jej widok? Jej obawy sięgnęły zenitu. Ale nie mogła już nic zrobić, bo Mary Claire i Leighanna pojawiły się na ganku. Obie wyglądały cudownie. Mary Claire szybko wsunęła pojedynczą, długą różę do ręki Reggie i kiwnęła głową, kiedy organista dał sygnał do wyjścia. Rzucając ostatnie spojrzenie na przyjaciółki, Reggie wysunęła się z cienia. Ruszyła w stronę pastora. Miejsce, w którym stał, wyglądało wspaniale. Altana, z obu stron po­ rośnięta zielonym bluszczem, udekorowana była koszykami pełnymi róż we wszystkich kolorach tęczy. Reggie zacisnęła mocno palce na pojedynczej róży, która tkwiła w jej ręce. Jej wzrok zatrzymał się natychmiast na Harleyu. W garniturze i śnieżnobiałej koszuli z rękoma skrzyżowanymi na piersi wyglądał wspaniale, co wręcz bolało, był bowiem jakby lu­ strzanym odbiciem swego ojca - ojczyma Reggie, którego tak bardzo kochała. Och, Harleyu! krzyczało coś w niej, proszę, nie bądź na mnie zły! W tym momencie ich oczy się spotkały. Przez chwilę spojrzenie Harleya pozostawało obojętne, ale zaraz potem brat rozpoznał ją. Jego źrenice rozszerzyły się, ramiona ze­ sztywniały, a wargi bezgłośnie wyszeptały jej imię. Po­ wstrzymując łzy, Reggie zrobiła pierwszy krok w jego stro­ nę, potem następny. Była bliska omdlenia, bo tak bardzo pragnęła jego akceptacji i przebaczenia. Stanęła przed nim, śmiało wspięła się na palce i pocało­ wała go lekko w policzek. - Proszę, nie bądź zły - wyszeptała mu do ucha. - Wró­ ciłam do domu. Harley chwycił ją za łokieć i jego palce zacisnęły się jak

22 SAMOTNY NA WŁASNE ŻYCZENIE stalowe obręcze na jej ciele. Reggie przez moment myślała, że ją odepchnie od siebie, tak jak ona to zrobiła dziesięć lat temu. Ale po chwili jego uchwyt zelżał. Poczuła, jak mu drżą palce, i zobaczyła łzy w jego oczach. Podniósł rękę i delikat­ nie dotknął jej policzka, tak jakby chciał się upewnić, że to naprawdę ona. - Regan - wyszeptał, ciągle nie wierząc własnym oczom. - Potem - powiedziała miękko. - Porozmawiamy potem. Kiedy Harley lekko skinął głową, zajęła swoje miejsce obok pastora. Ponownie rozległy się dźwięki muzyki i zoba­ czyła Mary Claire. Z radością patrzyła, jak jej przyjaciółka, a wkrótce również szwagierka, rozpoczęła najważniejszą drogę w swoim życiu, zupełnie nieświadoma tego wszystkie­ go, co się wokół niej rozgrywało. Kiedy podali sobie ręce z Harleyem, pojawiła się Leig­ hanna. Jej spojrzenie od razu przylgnęło do mężczyzny, który stał po prawej stronie Harleya. Reggie również skierowała na niego wzrok. Hank Braden. Nie znała go, przynajmniej osobiście, ale jak każdy, kto kiedykolwiek mieszkał w Temp­ tation, wiele o nim słyszała. Lepiej bądź dla niej dobry, na­ kazała mu w myśli, kiedy Leighanna zajęła miejsce obok niego. Muzyka zamilkła, kiedy pastor otworzył Biblię. - Drodzy moi - powiedział. - Zgromadziliśmy się tu­ taj... Dopiero wtedy Reggie znalazła w sobie dość odwagi, by spojrzeć na drużbę Harleya i Hanka. Na Cody'ego. Serce jej zamarło na widok tego mężczyzny, a potem zaczęło walić jak oszalałe. Podobnie jak jego obaj przyjaciele, wyglądał nie­ zwykle uroczyście w eleganckim garniturze i śnieżnobiałej koszuli. Zapomniała już, jaki jest przystojny z tym ciepłym uśmiechem na twarzy i jak wspaniale się" prezentuje bez względu na to, czy jest w odświętnym, czy też w roboczym

SAMOTNY NA WŁASNE ŻYCZENIE 23 ubraniu. Przez te dziesięć lat zmienił się bardzo. Zamiast uroczego chłopaka miała przed sobą prawdziwego mężczy­ znę. I znowu poczuła to nieprzeparte pragnienie, by być z nim, by Cody zamknął ją w swoich ramionach, w których czuła się tak bezpiecznie. Cody wydawał się zupełnie nieświadom jej pragnień. Jego uwaga skupiona była na pastorze. Słuchał uważnie, gdy jego przyjaciele wymawiali słowa przysięgi. Tak bardzo pragnęła, by spojrzał na nią i przesłał jej choć­ by powitalny uśmiech. Niestety, zachowywał się tak, jakby jej tu wcale nie było. - Możecie pocałować panny młode - oświadczył pastor. Panom młodym nie trzeba było tego powtarzać drugi raz. Z impetem chwycili w objęcia swoje żony i całowali je z ta­ kim zapałem, że aż rozbawili gości. Z uśmiechem na twarzy nowożeńcy ruszyli w stronę do­ mu, trzymając się za ręce. Reggie wiedziała, co teraz nastąpi. Dość często występowała na ślubach jako druhna i doskonale znała scenariusz takiej imprezy. Znowu skierowała wzrok na Cody'ego i ujrzała, że na nią patrzy. Zabrakło jej tchu w pier­ siach, kiedy ich oczy się spotkały. Sama nie wiedziała, czego oczekuje. Może jakiegoś powitalnego znaku. Tęsknoty. A na­ wet żalu czy skargi. Ale nie tego zimnego lekceważenia. Zaoferował jej swoje ramię, ale wiedziała, że zrobił to tylko z obowiązku. Podniosła dumnie głowę, nie poddała się łzom gromadzącym się pod powiekami i wsunęła rękę w za­ gięcie jego łokcia. Zrobiło się jej gorąco. Dotykali się biodra­ mi. Jeszcze chwila, a się popłacze. Ani się waż, powiedziała sobie w duchu. Nie teraz. Będzie dużo czasu na łzy później. Cody rozejrzał się po kuchni. Weselni goście już sobie poszli. Tommy i Jenny popędzili, żeby zdążyć na autobus do

24 SAMOTNY NA WŁASNE ŻYCZENIE San Antonio. Stephie i Jimmy nie widzieli świata, pochłonię­ ci grą wideo w świeżo odnowionej sypialni Jimmy'ego. Tyl­ ko nowożeńcy, Regan i on zostali, żeby świętować. Był na siebie wściekły za nieuwagę podczas omawiania przygoto­ wań do tej ceremonii. Po prostu, kiedy kobiety zaczęły mó­ wić o kolorach i kwiatach, przestał zwracać uwagę na ich słowa. A teraz było już za późno, by przygotować się na szok spowodowany obecnością Regan. Była tu, i gotów na to czy nie, musiał sobie jakoś poradzić zarówno z nią, jak i ze wspo­ mnieniami. Skrzyżował ramiona na piersi i oparł się o jedną z szafek kuchennych. Czuł się odseparowany od rozmawia­ jącej grupy skupionej wokół stołu. Był tu autsajderem. Właściwie zawsze był tylko obserwa­ torem, przyglądającym się wszystkiemu z boku. Dorastał razem z Harleyem i Regan. Jego rodzina, o ile można ją było tak nazwać, mieszkała w odległości około dwóch kilometrów od rancza Kerrów. Cody spędzał swój czas głównie w ich domu, uciekając od ojca alkoholika. Ker­ rowie przyjmowali go zawsze bardzo serdecznie, za co Cody był i będzie im wdzięczny na wieki. Jednak zawsze pamiętał, że nie jest jednym z nich, a tylko kimś, komu okazali serce. Mimo to smucił się razem z nimi, gdy umarła matka Har­ leya. Świętował, gdy ojciec przyjaciela wprowadził do swego domu drugą żonę i jej córkę. Akceptował z całego serca od­ powiedzialność spadającą na niego i Harleya jako na star­ szych braci Regan i starał się ze wszystkich sił temu sprostać, nawet wtedy, gdy jego uczucia w stosunku do Regan zmie­ niły się w coś więcej. Mocno przeżył śmierć jej matki. Niósł trumnę, gdy ojciec Harleya zginął w wypadku na fermie rok później. Wszystkie te uczucia bladły wobec tego, co czuł teraz. Regan! Była w domu. Ale na jak długo?

SAMOTNY NA WŁASNE ŻYCZENIE 25 Zupełnie nie wiedział, gdzie jest jego miejsce w tym wszystkim. Czuł, że nie ma prawa uczestniczyć w tym ro­ dzinnym zgromadzeniu, ale nie potrafił też zmusić się do wyjścia. Nie teraz, kiedy było tyle pytań czekających na odpowiedź. Pytań, których nie miał odwagi, a może prawa, zadać. Stał z boku, przysłuchując się rozmowie, a odpowiedzi pojawiały się same. - Myślałam, że przyjedziesz i nawet siłą, za włosy, za­ ciągniesz mnie do domu - mówiła Regan, uśmiechając się radośnie do brata. - A wiesz, że przemknęło mi to nawet przez myśl - za­ chichotał Harley. - Wiedziałem jednak, że muszę pozwolić ci odejść. W sensie prawnym byłaś już wystarczająco doros­ ła, by rozpocząć życie na własny rachunek. Poza tym byłaś tu nieszczęśliwa. Zmuszenie cię do powrotu pogorszyłoby tylko całą sytuację. - Westchnął, zamykając dłoń Regan w swojej. - Przykro mi, że nie starałem się ułatwić ci wszy­ stkiego tutaj. Byłem tak cholernie zajęty, próbując uczynić to ranczo dochodowym gospodarstwem, że nie zauważyłem, jak źle układały się stosunki między tobą i Susan. Po tym, jak odkryłem, że uciekłaś, najbardziej martwiłem się o twoje bezpieczeństwo. Kiedy dowiedziałem się, że podjęłaś wszy­ stkie pieniądze, jakie zostały ci po matce, wiedziałem, że przynajmniej nie będziesz mieszkać na ulicy. - Spojrzał na nią z miłością. - Zawsze byłaś nieustępliwa i niezależna. Nigdy nie wątpiłem, że jesteś w stanie zadbać o siebie, ale bardzo za tobą tęskniłem. - Ja też. Nawet nie wiesz, jak bardzo - szepnęła Regan, uśmiechając się do niego. Harley znowu ścisnął jej dłoń. - Boże, jak ty się zmieniłaś. Kiedy Mary Claire wspo-

26 SAMOTNY NA WŁASNE ŻYCZENIE mniała o swojej przyjaciółce Reggie, nawet mi do głowy nie wpadło, że to możesz być ty. Giles, tak? Reggie Giles? Potwierdziła skinieniem głowy. - Czy zmieniłaś nazwisko, bym nie był w stanie cię odnaleźć? Regan poczuła, że się rumieni. Rzuciła ukradkowe spo­ jrzenie na Cody'ego, zastanawiając się, jak zareaguje, gdy dowie się, że była mężatką. Ale nie wydawał się zaintereso­ wany toczącą się rozmową. Wpatrywał się uparcie w czubki swoich butów, milcząc. - Reggie po prostu do mnie pasowało, a Giles to moje nazwisko po mężu. - To gdzie on jest? - zapytał Harley, zdziwiony, że przy­ jechała sama. - Mieszka w Spring w Teksasie, ze swoją nową żoną i dzieckiem. Na te słowa Cody gwałtownie podniósł głowę. Rozwie­ dziona? Regan była rozwiedziona? W przeciwieństwie do Harleya wiedział, że Regan wyszła za mąż. Więcej niż rok po tym, jak opuściła Temptation, zdecydo­ wał się zignorować Harleya i jego bierność w stosunku do jej odejścia. Ruszył śladem Regan do Houston. Tam odkrył w aktach sądowych, że wzięła ślub. I wtedy, mimo że zde­ cydował się na tę podróż, by przekonać ją do powrotu do domu razem z nim, wyjechał, nie próbując nawet nawiązać z nią kontaktu. - Jesteś rozwiedziona? - zapytał Harley ze zdumieniem. - Tak. Nasze małżeństwo nie trwało nawet rok - wyjaś­ niła. - Było błędem. Mogłaby wyjaśnić bratu, że poślubiła Kevina Gilesa, bo miała nadzieję, że pozwoli jej to zapomnieć o Codym. Ale tak się nie stało.

SAMOTNY NA WŁASNE ŻYCZENIE 27 - Jednak nadal jesteśmy przyjaciółmi - powiedziała. Przyjaciółmi? Cody poczuł przypływ złości. Utrzymywa­ ła nadal znajomość ze swoim byłym mężem, a z nim nie. Był przekonany, że to wymownie świadczy o jej uczuciach do niego. Mary Claire potrząsnęła głową, nadal oszołomiona tym wszystkim, co wyszło na jaw. - Tyle lat się przyjaźniłyśmy, a ja ciągle nie mogę uwie­ rzyć, że nie wiedziałam, iż jesteś siostrą Harleya. - Przyrodnią siostrą - sprostowała Regan, uśmiechając się do brata. Harley odchylił się na krześle, pełen braterskiej dumy. - Przecież to nie ma żadnego znaczenia. Po prostu jesteś nadal naszą małą siostrzyczką. - Odwrócił się do Cody'ego, szukając potwierdzenia. - Prawda, Cody? Cody zesztywniał. Uczucia, jakie żywił do Regan, przestały być braterskie, odkąd skończył szesnaście lat. A teraz, prawdę mówiąc, były żadne wskutek ślepej zło­ ści, której nie byłby w stanie sobie wytłumaczyć nawet wów­ czas, gdyby próbował. Jedno wiedział na pewno. Do furii doprowadzało go, gdy inni zwracali się do niej wymyślonym przez niego imieniem. Uważał, że tylko on miał do tego prawo. - Mhm - mruknął dla świętego spokoju. Leighanna otarła łzy. - To wszystko jest takie nieprawdopodobne, zupełnie jak z bajki. Hank westchnął. - No i znowu się zaczyna - mruknął, wyciągając i tak już mokrą chusteczkę. Pociągając z oburzeniem nosem, Leighanna wyrwała mu ją z ręki.

28 SAMOTNY NA WŁASNE ŻYCZENIE - Mogę płakać, jeśli mam na to ochotę. Poza tym, nie co dzień człowiek jest świadkiem takiego spotkania. - Widać, że niezbyt często oglądasz telewizję- stwierdził Hank. - Zdarza się to regularnie w programie Oprah. A to ojciec odnajduje nigdy nie widzianą córkę. A to spotykają się bliźniaczki, które zostały rozdzielone zaraz po urodzeniu. Może by tak zadzwonić do telewizji? Co o tym myślicie? Wykorzystajmy to. - Spojrzał na Cody'ego z błyskiem zło­ śliwości w oczach. - Mógłbyś znowu wyśpiewywać hymny pochwalne na temat Temptation, co może przyciągnęłoby do nas kolejnych zainteresowanych naszym miasteczkiem. Mia­ łeś już jeden taki udany występ. - Odczep się, Hank - mruknął Cody i zaczerwienił się. - To tylko sugestia - zachichotał Hank, zamykając Leig­ hannę w uścisku. - Ale musicie przyznać, że czasami w życiu zdarzają się jeszcze bardziej zaskakujące wydarzenia niż w wymyślo­ nych fabułach - zauważyła Mary Claire. - Rzeczywiście. - Harley odsunął się od stołu. - Myślę, że powinienem wznieść toast - powiedział i napełnił wszy­ stkim kieliszki szampanem. Stanął za Regan i położył dłoń na jej ramieniu. Podniósł kieliszek. - Za Regan, moją siostrę, której powrót do domu jest najwspanialszym prezentem ślub­ nym, jaki sobie mogłem wymarzyć. - Dziękuję. Prawie o czymś zapomniałabym! - zawołała Regan, zrywając się z krzesła. Pobiegła do przedpokoju po torebkę. Wyjęła z niej dwie koperty i wręczyła je Mary Clai­ re i Leighannie. - Wszystkiego najlepszego jeszcze raz! - wykrzyknęła, patrząc ze wzruszeniem na przyjaciółki. - Sta­ wiam wam miesiąc miodowy. - Miesiąc miodowy? - Mary Claire otworzyła usta ze zdumienia.