ziomek72

  • Dokumenty7 893
  • Odsłony2 154 382
  • Obserwuję932
  • Rozmiar dokumentów26.3 GB
  • Ilość pobrań1 242 309

Minuta_nad_twierdza

Dodano: 8 lata temu

Informacje o dokumencie

Dodano: 8 lata temu
Rozmiar :872.6 KB
Rozszerzenie:pdf

Minuta_nad_twierdza.pdf

ziomek72 EBooki EBOOK S Seria ŻÓŁTY TYGRYS
Użytkownik ziomek72 wgrał ten materiał 8 lata temu. Od tego czasu zobaczyło go już 78 osób, 65 z nich pobrało dokument.

Komentarze i opinie (0)

Transkrypt ( 25 z dostępnych 76 stron)

„ŻÓŁTY TYGRYS“ 1977/03 W. FUGLEWICZ WIESŁAW FUGLEWICZ MINUTA NAD TWIERDZĄ | SCAN & OCR by blondi@mailplus.pl | 1 WYDAWNICTWO MINISTERSTWA OBRONY NARODOWEJ

„ŻÓŁTY TYGRYS“ 1977/03 ”MINUTA NAD TWIERDZĄ” 2 Okładkę projektował Witold Chmielewski Redaktor Wanda Stefanowska Redaktor techniczny Zofia Szymańska Scan & OCR blondi@mailplus.pl © Copyright by Wydawnictwo Ministerstwa Obrony Narodowej Warszawa 1977 r., Wydanie I SCAN & OCR by blondi@mailplus.pl 2009 Pięć tysięcy osiemset osiemdziesiąta czwarta publikacja Wydawnictwa MON Printed in Poland Nakład 210 000+350 egz. Objętość 4,85 ark. wyd., 4,0 ark. druk. Papier druk. sat. VII kl. 65 g rola z Głuchołaskich Zakładów Papierniczych. Oddano do składu 12.5.1976 r. Druk ukończono w styczniu 1977 r. w Wojskowych Zakładach Graficznych w Warszawie. Zam. nr 617 z dnia 1.07.1976 r Cena zł 7.- J-104

„ŻÓŁTY TYGRYS“ 1977/03 W. FUGLEWICZ 3 SPIS TREŚCI: SKRZYDŁA NAD JURTAMI ...........................................................................5 „KATIUSZKA”................................................................................................18 CHLEB W BOMBOLUKACH.........................................................................23 POWRÓT DOWÓDCY....................................................................................30 „PESZKA”........................................................................................................36 „WIERTUSZKA”.............................................................................................39 NIEZWYKŁE STARCIE .................................................................................59 MINUTA NAD TWIERDZĄ ...........................................................................62

„ŻÓŁTY TYGRYS“ 1977/03 ”MINUTA NAD TWIERDZĄ” 4 [ pusta strona ]

„ŻÓŁTY TYGRYS“ 1977/03 W. FUGLEWICZ 5 SKRZYDŁA NAD JURTAMI Słońce jakby zawahało się chwilę, stojąc w dolinie między szczytami gór Jabłonowych i Czerskiego, a potem szybko zaczęło spływać w dół. Ulice jednego z głównych miast Syberii powoli pustoszały i tylko jeszcze gwar ludzi wychodzących z ostatniego seansu w kinie „Zoria” ożywił na parę minut przedmieścia Czity. — Wiesz, Wania, dawno się tak nie ubawiłam.... Orłowa śliczna, a Utiosow raz prześmieszny w swej pastuszej roli, a raz wzrusza tym swoim głębokim zachrypłym głosem... Drobna płowowłosa kobieta za wszelką cenę starająca się dotrzymać kroku swemu długonogiemu mężczyźnie, przekładającemu co czas jakiś z ręki do ręki potężny pakunek, musiała zadzierać głowę, by móc spojrzeć w te kochane szarostalowe oczy, ciepło patrzące spod daszka wojskowej czapki. Męskie wysokocholewe buty i małe beżowe pantofelki rytmicznie stukały o płyty chodnika, wiodącego w dół, ku małej uliczce leżącej opodal podlotniskowego osiedla stolicy Zabajkalja. — Ładny był wieczór, Wania, prawda. — Maria Iwanowna jeszcze raz zerknęła pod wojskowy daszek, w zakochane oczy, które, jak dobrze wiedziała, miękły pod jej spojrzeniem. — Śliczny, Maniek, jak zresztą wszystkie z tobą. — Mężczyzna w gimnastiorce z błękitnymi wyłogami lotnika i rombikami kapitana na kołnierzu spojrzał czule na starającą się za wszelką cenę dotrzymać mu kroku Marię. I znowu przełożył do drugiej ręki pakunek. Kiedy zadyszani stanęli przed drzwiami własnego od paru miesięcy mieszkania, tkwiącą w dziurce od klucza kartkę pierwszy spostrzegł Iwan. Jednak Maria szybciutko przesmyknęła swoją dłoń nad jego ręką i podała mu zwiniętą w kilkoro kartkę papieru: — Na pewno do ciebie, ale nie pali się przecież... Otwierała drzwi, przymierzała świeżo kupiony błękitny kożuszek. — Zobacz, jak mi dobrze! Przecież zimą nie dostałabym takiego cuda... — Przerwała natychmiast widząc zasępioną twarz męża. Iwan Siemionowicz z trudem oderwał oczy od zmiętoszonego kawałka papieru, spojrzał na żonę, uśmiechnął się, milczał przez moment. — Ślicznie ci, Maniek, ale posłuchaj... — powiedział w końcu. — Natychmiast dzwońcie do mnie. Komisarz 150 pułku Jujukin... — przeczytał głośno. — Naprawdę ślicznie ci i cieszę się, że mieliśmy taki piękny wieczór... Kapitan Połbin przeszedł do maleńkiego pokoiku, który nazywali jego gabinetem, i podniósł słuchawkę.

„ŻÓŁTY TYGRYS“ 1977/03 ”MINUTA NAD TWIERDZĄ” 6 To już było niezwykłe. Dyżurna telefonistka, usłyszawszy głos pilota, natychmiast powiedziała: — Komisarz Jujukin na Unii. Proszę rozmawiać! — Gdzieś przepadł? Pułk za piętnaście minut idzie na front. Melduj się natychmiast na lotnisku! — Tym razem w basowo-wesolutkim głosie komisarza dźwięczała powaga: — Wania, szybko alarmową walizkę i na lotnisko. Wojna! Maria Nikołajewna i jej matka zastygły w rozpaczliwym milczeniu. Pierwsza oprzytomniała Maria i zaczęła krzątać się gorączkowo. — Waniusza, moment, pierogów napiekę... czystą bieliznę masz na górze w szafie, wyczyść buty... Błękitny kożuszek spadł na podłogę. Polina Aleksandrowna Paszkowa w pośpiechu wyciągała spod tapczanu wyszarganą poligonową walizkę, pakowała mundur i kombinezon, skórzaną haubę z okularami, rękawice, zielony szal i sweter... Co się dzieje? Gdzie wysyłają jej najukochańszego zięcia? W Hiszpanii przecież już dawno koniec... Chiny? Połbin obciągnął gimnastiorkę, zajrzał do pokoju dzieci, delikatnie ucałował ich czoła, podszedł do pobladłej Marii: — Z Czity leci tylko nasz pułk, jak twierdzi Jujukin. Więc się nie niepokój. Albo próbna mobilizacja, albo to samo, co przed rokiem. Zresztą zaraz po przebazowaniu dam ci znać... Kapitan stara się mówić przekonywająco, ale jednocześnie w myślach błyskawicznie przebiega wszystkie możliwe warianty alarmowego wezwania. Hiszpania po raz drugi? Nie, niemożliwe, tam już dawno koniec. Rok temu w Czechosłowacji było gorąco i ogłoszono taki sam alarm... Chiny? — No cóż, Maniek, jestem gotów... Gdzie lecimy, jeszcze nie wiem, ale pamiętaj, dam znać i wiedz, że zawsze o was pamiętam. I nie odprowadzaj mnie. Już na krańcu ulicy Iwan Siemionowicz odwrócił się i spojrzał w okno drugiego piętra. Na tle rozświetlonego kwadratu wyraźnie rysowała się szczupła, kobieca, a właściwie dziewczęca jeszcze sylwetka z uniesioną ręką. Kapitan zdjął czapkę, zamachał nią i raptownie odwróciwszy się z wtuloną w ramiona głową pomaszerował w dół ulicy. O kilka kilometrów przed nim, na lotnisku 150 pułku szybkich bombowców, budzono do startu samoloty. Za sterami jednego z nich, szerokoskrzydłego SB z czerwoną, żółto lamowaną „dwójką” na stateczniku, miał za parę chwil zasiąść kapitan pilot Iwan Siemionowicz Połbin, absolwent orenburskiej szkoły pilotów wojskowych, trzydziestocztercletni dowódca eskadry, człowiek, dla którego latanie stanowiło sens życia. 11 maja 1939 roku oddziały Armii Kwantuńskiej, dowodzone przez generała Tamasiro Jasuoki, w sile dwudziestu i pół tysiąca ludzi, wspierane przez artylerię,

„ŻÓŁTY TYGRYS“ 1977/03 W. FUGLEWICZ 7 wojska pancerne, 270 dział dużego i średniego kalibru i dziesięciotysięczne zgrupowanie piechoty generała Kobajasi, z zachodniego brzegu Chalchin-goł ruszyły do natarcia. Z powietrza swych imperialnych ziomków wspierali skośnoocy piloci 9 i 12 dywizji generałów Ikkaku Simono, dowodzącego bombowcami Fiat BR-20, Nakadzima LB-94 i dwusilnikowymi SB-96, które już dały się we znaki Chińczykom, oraz Eidzi Azumy, szefa myśliwskich dolnopłatów. Na dwa dni przed końcem maja radziecko-mongolskie wojska powstrzymały natarcie Japończyków i odrzuciły ich na pozycje wyjściowe. Teraz poddani cesarza postanowili użyć przeciwko wojskom komandarma Sterna lotnictwo, które miało zdruzgotać radzieckie siły pancerne i wyprzeć piechotę z okopów wokół Bajan- cagan. Ze stepowych lotnisk na południowej stronie Chałchin-goł wychodziły w powietrze kolejne pułki maszyn z czerwonymi kręgami wschodzącego słońca na płatach. Bombowce, samoloty szturmowe i myśliwce. Nawale kilkuset nieprzyjacielskich maszyn dowódca korpusu Jakub Władimirowicz Smuszkiewicz, legendarny generał Douglas wsławiony walkami nad Madrytem i rozgromieniem włoskiego korpusu ekspedycyjnego pod Guadalajarą, mógł przeciwstawić zaledwie kilkadziesiąt myśliwskich samolotów pospiesznie ściągniętych z Syberii. I właśnie te dwupłatowe Czajki i tęponose „iszaki” przyjęły na siebie pierwszy impet uderzenia powietrznych sił Nipponu. 28 maja o świcie lądują w stepie pierwsze dwusilnikowe SB ze 150 pułku szybkich bombowców. Czołową dwunastkę prowadzi jeden z najlepszych pilotów pułku, kapitan Iwan Siemionowicz Połbin. Piloci jego eskadry zdążyli zaledwie obmyć twarze i ręce po długim locie, kiedy wznosząc za sobą ogon żółtego, stepowego kurzu, wpadł na polowe lotnisko zakurzony łazik. Zza kierownicy wyskoczył wysoki brunet z trzema czerwonymi rombami na błękitnych wyłogach. Ten wydatny, garbatynos i te romby znają wszyscy piloci i mechanicy. I wszyscy prężą się, oddają honory. Ale Smuszkiewicz nie zwraca na nich uwagi i pędzi wprost do jurty dowódcy. Strzela w niebo zielona rakieta, mechanicy zdzierają pokrowce z silników, trzaskają pokrywy włazów i odsuwane pospiesznie owiewki kabin górnych strzelców. Za kilka minut eskadra kapitana Połbina wystartuje na pierwsze bojowe zadanie: atak bombowy na japońską dywizję piechoty ciągnącą z pomocą walczącym na pierwszej linii, nad południowym brzegiem rzeki, oddziałom pułkownika Jacugumy. — Niestety, osłony myśliwskiej nie dostaniecie — wyjaśnia Smuszkiewicz Połbinowi. — Nasze „jastrząbki” odganiają teraz wroga w innym miejscu, a przy waszej prędkości i pułapie i tak gubicie Czajki... Po kilkudziesięciu minutach szybkie bombowce wracają na lotnisko. Piloci rozgrzani walką gromadzą się przy stanowisku dowodzenia, ale kiedy ląduje

„ŻÓŁTY TYGRYS“ 1977/03 ”MINUTA NAD TWIERDZĄ” 8 maszyna dowódcy i Połbin podchodzi do zgromadzonych, śmiechy i pokrzykiwania cichną, jak ucięte nożem. — No i popisaliście się... Dobrze, dobrze, ja wiem doskonale, że rozgromiliśmy samurajów i nikogo z naszych nie zestrzelono... To ostatnie, zresztą, bardzo mnie dziwi. Jeszcze nigdy nie widziałem tak chaotycznego ataku. Przecież gdyby pojawił się tam, nad szosą, choć jeden japoński myśliwiec, sprułby was jak kaczki... I znów kurzy step, ale tym razem nie pod kołami samolotów, a pod nogami maszerujących w szyku, w jakim powinni latać przyzwoici bombowcy, pilotów. — Prowadzę ja. Klucze idą za mną w szyku klin, trzymając kilkunastometrowy dystans. Start. Formujemy szyk i kładziemy się na kurs. Uwaga! Z prawej, od słońca, atakują nas samuraje! Kilkunastu młodych mężczyzn ścieśnia odstępy między rozcapierzonymi rękami, a któryś z nich, rozbawiony sytuacją, zaczyna powarkiwać naśladując głuchy gang silnika. Połbin reaguje błyskawicznie: — Lejtenant Szurin! Natychmiast przestańcie! Jesteście w powietrzu i pełnicie zadanie bojowe. Atakują was japońskie myśliwce. Wasza rola jako dowódcy klucza? Skonfundowany lejtenant staje na baczność. Idące za nim „samoloty” wpadają mu na plecy. Robi się zamieszanie... — No właśnie! — Połbin jest nieubłagany. — Identycznie walczyliście parę godzin temu. A trzeba było tak ścieśniać odstępy, by strzelcy mogli przykryć ogniem sąsiadów, zakręt w prawo o piętnaście stopni i nabierać wysokości. Pamiętajcie, że pułap naszych „szybkich” jest dla Japończyków praktycznie niedostępny... A teraz drugi atak, z dołu, z lewej! Tym razem dwunastu pilotów sprawnie skraca odstępy, wykonuje kilka niekonwencjonalnych figur, formuje się w wąż trójek i dziarsko maszeruje do przodu. — Doskonale! — mówi kapitan. — Eskadra ma się w powietrzu zachowywać jak jeden dobrze myślący człowiek. No to co, sokoły, możemy lądować? W step idzie gromkie: „Urra!” Odtąd przed każdym bojowym wylotem Połbin przeprowadza pieszy trening i analizuje wszystkie możliwe warianty sytuacji, jaka może oczekiwać w powietrzu załogi szybkich SB. Tak jest i następnego ranka, kiedy druga eskadra 150 pułku otrzymuje rozkaz kolejnego ataku na kolumnę zmotoryzowaną, która z okolic Nomon-Chan sunie na zachód z zadaniem wsparcia walczących o górę Bajan- cagan oddziałów 26 i 64 pułków piechoty. Mimo wczesnej pory upał jest ogromny i lotnicy zajmując miejsca w kabinach starają się nie dotykać rozpalonych blach poszycia. Silniki przez moment łomocą na maksymalnych obrotach, potem cichną o kilka tonów i kolebiące się na nierównościach porosłego cienką trawką stepu trójki szerokoskrzydłych

„ŻÓŁTY TYGRYS“ 1977/03 W. FUGLEWICZ 9 bombowców ruszają do startu, nabierają wysokości i z głębokiego zakrętu kładą się na kurs. Dowódca eskadry spogląda do tyłu. Trójki kluczy, skrzydło w skrzydło, suną po obu stronach jego maszyny, kołysząc się w rozgrzanym powietrzu. Strzałki wariometrów miotają się w obie strony, na prędkościomierzach wskaźnik stały — 395 km/h. Po przejściu linii frontu SB nabierają wysokości. Na pułapie czterech i pół tysiąca metrów japońskie myśliwce nie będą już mogły atakować z góry. Kiedy do celu pozostaje jeszcze trzydzieści minut lotu, w dali, nad błyszczącą w słońcu taflą Uzur-nur, pojawiają się maleńkie, z każdą chwilą grubiejące w oczach, kreski. Bombowce skracają odstępy w szyku, idą teraz niemal muskając się końcówkami płatów. Strzelcy pokładowi garbią się czujnie za tylcami sprzężonych Szkasów. Japończycy są coraz bliżej. Jasnoszare dolnopłaty z czarno malowanymi maskami silników wspinają się uporczywie w górę. Ale pułap, na którym suną „szybkie”, jest dla samurajów nieosiągalny. — Towarzyszu dowódco — mówi nawigator. — Japońcy idą na ostatnim oddechu. Postraszymy ich trochę? Ale Połbin milczy i dopiero, gdy odległość maleje do 100—150 metrów, rzuca w mikrofon krótkie: „Ognia!” Terkocą sprzężone kaemy, błyskają ogniki wystrzałów u wylotów luf, smugi pocisków wrzynają się w czerwone kręgi na kadłubach 1-96. Japońscy piloci odskakują na bezpieczną odległość, ale nie opuszczają bombowców. Suną równolegle z nimi. Rosjanie widzą, jak małe, szare maszyny zadzierają maski silników, chcąc wdrapać się choć o parę metrów wyżej, by móc z przewagą wysokości zaatakować. Jednak ich wysiłki są daremne, co parę chwil któraś z szarych maszyn, brutalnie przeciągnięta, zwala się w dół. Skośnoccy piloci jeszcze kilkakrotnie powtarzają manewr, aż ostatecznie dają za wygraną i, kiedy w dali zaczynają pękać pierwsze obłoczki pocisków z przeciwlotniczych Boforsów, błyskając płatami w słońcu spływają w dół, formują kilkunastosamolotowy klin i odlatują na wschód. — No, poszły gady. — Połbin uśmiecha się leciutko. — Dać im tylko wysokość, to by się chętnie z nami pobawili. A tak polatają sobie jeszcze trochę, wypalą benzynę, a po lądowaniu złożą meldunek o zaciętej walce z bolszewickimi bombowcami... Eskadra kapitana omija japońską zaporę ogniową i znowu kładzie się na kurs. Tymczasem w dole płowożółty step ustąpił miejsca ciemnobeżowym piachom pustyni pociętej wąską, pętlącą się drogą, która biegnie ku odległemu horyzontowi. I tam właśnie, na linii styku ziemi z niebem, podnosi się szybko rosnący tuman pyłu. Idealnie na kursie spotkaniowym sunie w sukurs walczącym o Bajan-cagan długa kolumna zmechanizowana. — Cel widzę! — mówi nawigator. — Kurs bojowy bez zmian.

„ŻÓŁTY TYGRYS“ 1977/03 ”MINUTA NAD TWIERDZĄ” 10 Wskazówki zegarków zaczną za chwilę wyznaczać te najważniejsze minuty, ba, sekundy nawet, dla których dwanaście bombowców z czerwoną gwiazdą przeleciało setki kilometrów nad wyżartym przez słońce stepem, walczyło z wrogimi myśliwcami i wymykało się pociskom przeciwlotniczym, dla których dziesiątki ludzi przez wiele godzin pracowały, podwieszając bomby, ładując amunicyjne taśmy, uzupełniając paliwo, wyliczając trasę przelotu, dogodne pułapy ataku, kąty celowania... Teraz, na kursie bojowym, powodzenie wyprawy bombowej zależy tylko od dwóch ludzi — dowódcy eskadry i jego nawigatora. Przed oszklonymi nosami kabin zaczynają krzyżować się smugi serii z wielkokalibrowych działek i kaemów, ale SB nie zmieniają kursu. Na krótki rozkaz Połbina sprawnie rozluźniają szyk i przeformowawszy się w kolumnę kluczy suną w ślad za trójką dowódcy. W dwie sekundy później otwierają się klapy bomboluków i już z pierwszych maszyn, niezgrabnie kiwając się w powietrzu, spadają prosto w czoło pancernego węża stukilowe zapalające bomby. Wykwity eksplozji obejmują początek japońskiej kolumny i przesuwają się ku jej środkowi. Kwadratowe pudełka czołgów, ciężarówki z płonącymi plandekami, kilka niezgrabnych aut pancernych w popłochu rozsypują się na wszystkie strony, byle dalej od bomb. Ogień z ziemi staje się coraz bardziej chaotyczny, rzadszy, wreszcie milknie. Kiedy bombowce zawracają na zachód, ich załogi widzą unoszący się nad czymś, co jeszcze przed paroma sekundami było pancerną kolumną, słup dymu, nie zmieniający w nieruchomym powietrzu swego kształtu, mimo że co chwila przetykają go płomyki eksplozji. Japońska piechota walcząca o Bajan-cagan nie ma już co marzyć o pancernym wsparciu! Nadchodził szybki stopowy zmierzch, zwiastowany nie tylko parabolą sunącego w dół słońca, lecz przede wszystkim uporczywym, świdrującym nerwy brzękiem hord komarów. Milionowymi zagonami spływały one w dół, zza wzgórza, gdzie mieściło się lotnisko nocnych bombowców, czterosilnikowych TB- 3. Połbin przysiadł na drewnianym stopniu schodów u wejścia do jurty, włożył meldunki z ostatniego lotu do kartonowej teczki i starannie ją zawiązał. Spieszył się, chciał jeszcze, nim zgaśnie wieczorna zorza, napisać list do domu. Ołówek szybko biegł po kratkowanej kartce papieru, momentami odrywając się od niej, kiedy już jedna ręka nie była w stanie odpędzić zlatujących się na wieczorne krwiopicie wygłodniałych owadów.

„ŻÓŁTY TYGRYS“ 1977/03 W. FUGLEWICZ 11 Maniek! Żyją, cały i zdrowy! Bijemy samurajów, jak się im należy! Jujukin kazał pokłonić Ci się serdecznie! Tak jak w rozmowie, Połbin każde zdanie kończył wykrzyknikiem. Dobitnie. Zza jurty wyszedł wysoki chłopak w zawadiacko zsuniętej na bok furażerce. Sasza Paschin, sekretarz komsomolskiej organizacji eskadry. Ujrzawszy skulonego nad listem Połbina, chciał się wycofać, zawrócić. — Nie będę wam przeszkadzał, towarzyszu kapitanie. Przyjdę później... — Siadaj, Aleksandrze Archipowiczu. Nie przeszkadzasz. Rano skończę. Pisze mi żona, że nasz pierworodny już wszystkie piosenki „o chłopcu” zna. „Wyszedł chłopak w step doniecki”, „O zachodzie chodzi chłopak” i tak dalej. A sam wykonawca dopiero siódmy rok zaczął, ale swoją dwuletnią siostrę na spacery prowadzi jak dorosły. No, z czym przyszliście? Paschin szczęknął zamkiem torby polowej i wyjął notatnik z planem pracy organizacji komsomolskiej. Połbin przejrzał zapiski w milczeniu. — Wiecie, ja bym w planie jutrzejszego zebrania dopisał jeszcze dwa punkty. Sytuacja międzynarodowa, sam wiesz, że Niemcy w Europie sieją niepokój, i sytuacja na naszym froncie. W rubryce „wykonawca” wpiszcie mnie. — No co, chłopcy, spiskujecie? — zadudnił w ciemności basowy głos Mikołaja Jujukina, pułkowego komisarza, lubianego powszechnie za otwartą głowę, dowcip i pilotażowy kunszt. — Siadajcie — powiedział do wyprężonych na baczność lotników. — Pogadamy. Zgrabnie zwinął skręta, przypalił i postawił „zasłonę dymną”, w której bzyczenie komarów natychmiast ustało. Bo palił komisarz samosiejkę potężnej mocy, od której padali po pierwszym zaciągnięciu mniej przyzwyczajeni młodzi palacze. Od strony lotniska nocnych bombowców rozległ się nagle łomot silników i po chwili nad głowami siedzących zaczęły przelatywać potężne TB, migając światłami pozycyjnymi. — „Tebowicze” idą na nocną szychtę — krótko rzucił Jujukin i zaraz dodał — Latałem dziś z jednym ich pilotem na rozpoznanie. Gastello się nazywa. Wprosił się na „katiuszkę” jako nawigator. Chciał koniecznie za dnia rozejrzeć się w terenie. Znakomity chłopak, ma zadatki na świetnego pilota... i póki co, ani myśli przesiąść się na „szybkie”. — Ta uwaga, żartobliwa w brzmieniu, skierowana była pod adresem Iwana Siemionowicza, zakochanego w „katiuszkach”, jak ostatnio zaczęto nazywać tupolewowskie SB, dla którego nie było lepszych maszyn od bombowców 150 pułku. — No cóż, na mnie pora. Do jutra, towarzysze. Słyszeli jeszcze przez chwilę szelest trawy gniecionej butami komisarza, a potem wszystko ucichło. Noc na mongolskich stepach była krótka. Nie dawały spać komary, duszne powietrze i ryki dzikich osłów — kułanów. A przed samym świtem, kiedy

„ŻÓŁTY TYGRYS“ 1977/03 ”MINUTA NAD TWIERDZĄ” 12 umęczeni ludzie zasypiali wreszcie, budził ich łomot silników. To „tebowicze” wracały z nocnych wypraw. Tego dnia dwa razy startowali na bombardowanie. Znowu atakowały ich japońskie myśliwce i ostrzelały działa przeciwlotnicze, ale zadanie wykonali bez strat własnych. I byłby to taki sam dzień jak poprzednie, gdyby nie wiadomość, która nadeszła po południu. Podczas lotu bojowego na japońskie pozycje zestrzelona została maszyna prowadzona przez Jujukina. Nawigator zdążył wyskoczyć, a ciężko ranny komisarz skierował płonący SB wprost na baterię dział przeciwlotniczych wroga. Relację z ostatniego lotu zdał nawigator komisarza, któremu udało się nocą przedrzeć przez japońskie linie. Był to ten sam Nikołaj Gastello, tak przez Jujukina wychwalany, który jeszcze raz wprosił się do ciasnej kabiny „szybkiego”, dowiedziawszy się, że jego pilot otrzymał rozkaz powietrznego rekonesansu japońskich pozycji. — Kiedy po przejściu pierwszej dziesiątki „szybkich” nasza maszyna dochodziła do celu, mieliśmy sprawdzić wyniki bombardowania pozycji nieprzyjaciela, baterii dział i amunicyjnych składów. Japończycy ocknęli się po nalocie i ich artyleria rozpoczęła huraganowy ogień — mówił wysoki lejtenant z ręką na temblaku. — Minęliśmy powracające do domu bombowce i właśnie wtedy, kiedy Jujukin wesoło pokiwał im ręką, dostaliśmy jednym z pierwszych pocisków. Z mojej ciasnej kabinki w przedzie samolotu widziałem, jak komisarz starał się zapanować nad maszyną, ale szybko, traciliśmy pułap. Z prawego silnika szedł gęsty dym i już wiedzieliśmy, że nie dociągniemy. Potem Jujukin wydał rozkaz: „Skakać!” Zebranie organizacji komsomolskiej przekształciło się w mityng z udziałem wszystkich żołnierzy eskadry. A kiedy już uczcili minutą milczenia pamięć komisarza, głos zabrał Połbin. Spokojnie i rzeczowo zaczął przedstawiać zebranym sytuację międzynarodową w Europie, a potem przeszedł do omówienia działań japońskich sił powietrznych aad Chałchin-goł. Kiedy po dziewięciomiesięcznym spokoju cesarskie „wojska ponownie rozpaliły konflikt, zdobyły dość szybko przewagę w powietrzu. Ale pod koniec czerwca sytuacja zmieniała się zdecydowanie. Pod mongolskim niebem pojawiły się wsławione nad Pirenejami maleńkie I-16 majora Zabałujewa i śmigłe bombowce SB-2 150 pułku majora Głazykina.- Japończycy oprócz myśliwskich Mitsubishi 96 i Mitsubishi 95 wprowadzają teraz do walki starsze typy dwupłatów ściągnięte pospiesznie z Chin. Ale nie na wiele się to zdaje. Za sterami radzieckich maszyn zasiadają wszak najlepsi, Bohaterowie Związku Radzieckiego, weterani z Hiszpanii i Chin — Gricewiec, Denisów, Gusiew, Łakiejew, Duszkin. Do połowy lipca w powietrzu panuje względny spokój, zwłaszcza po nieudanej próbie natarcia zgrupowania gen. Kobajasi wzdłuż zachodniego brzegu rzeki i po

„ŻÓŁTY TYGRYS“ 1977/03 W. FUGLEWICZ 13 wyrzuceniu Japończyków z okopów na Bajan-cagan. W połowie lipca wojska Armii Kwantuńskiej wykonują serię uderzeń czołowych, odpartych przez radziecko-mongolskie oddziały. Od 23 lipca, kiedy dywizje piechoty, pancerne brygady i artyleria grupy operacyjnej Grigorija Żukowa rozpoczynają operację mającą na celu okrążenie i zniszczenie Japończyków, w powietrzu zaczyna robić się gęsto. W godzinach rannych jednocześnie w trzech miejscach wchodzi w bój 100 myśliwskich I-16 przeciwko 120 czerwonokręgim Mitsubishi. Z początku cesarskie pułki walczą zaciekle i nie ustępują z pola bitwy. Ale już wkrótce daje o sobie znać jednostronność japońskiego wyszkolenia i brak twórczej inwencji, bez której nie ma mowy o sukcesie w myśliwskiej walce. Rosjanie tracą 8 maszyn (wśród strąconych jest niestety i Głazykin, dowódca 150 pułku), ale na stepie dopalają się szczątki 34 samolotów z kręgami Wschodzącego Słońca na płatach. 24—26 lipca. Walki powietrzne trwają od świtu do wczesnego zmroku. Dwudziestu ośmiu japońskich pilotów nie wraca na macierzyste lotniska. Podkomendni komkora1 Smuszkiewicza tracą pięć samolotów i czterech pilotów. Piątego, zestrzelonego nad Mandżurią, wywozi w kabinie swego „iszaka” Sergiej Gricewiec, którego podczas lądowania w pobliżu japońskich linii osłaniają koledzy z 70 pułku. Do 4 sierpnia cesarskie siły powietrzne tracą 116 maszyn. Wróg zmienia więc taktykę. Nie mogąc zdobyć panowania w powietrzu, postanawia zniszczyć radzieckie lotnictwo na ziemi. Dwusilnikowe bombowce Mitsubishi Ki-21 i Kawasaki Ki-48 atakują radzieckie lotniska polowe. Ale zawiadomione przez posterunki obserwacyjne pułki myśliwskie przechwytują napastników jeszcze przed dolotem do celu. Straty ponosi tylko 70 pułk, w którym dywersanci przecięli linie telefoniczne. „Jastrząbki” musiały do walki startować pojedynczo, wśród wybuchów bomb. Druga eskadra 150 pułku ma teraz pełne ręce roboty. SB startują po trzy, cztery razy dziennie; w miejscu gdzie Chajłastyn-goł łączy się z wężownicą Chałchin, zmieniają kurs i na kilkutysięcznym pułapie suną ku odległym japońskim lotniskom polowym. W powietrzu pusto. Czasem tylko, gdzieś w dali, błyśnie promień słońca na skrzydle rozpoznawczego Ki-15, który na widok groźnej dwunastki radzieckich bombowców zmyka co sił do swoich. I znowu, po dwóch godzinach lotu, następuje ustalony rytuał. Otwierają się bomboluki, nawigatorzy spokojnie naprowadzają na kurs, samolot raptownie ucieka do góry, znak, że bomby poszły, a potem powrót i satysfakcja z dobrze wykonanego zadania. Za statecznikami „szybkich” pozostają idące w niebo kłęby dymu, palą się składy benzyny, wybucha amunicja, dopalają się dziwacznie powyginane szkielety samolotów... 1 Komandir korpusa – dowódca korpusu

„ŻÓŁTY TYGRYS“ 1977/03 ”MINUTA NAD TWIERDZĄ” 14 Pod koniec sierpnia bombowce Połbina zmiękczają przez kilka dni tkwiących w okopach na wzgórzu Remizowa Japończyków. W końcu i ten ostatni nad Chałchin-goł punkt oporu przestaje odgryzać się radziecko-mongolskim oddziałom. Po pierwszym września na froncie toczą się już tylko drobne potyczki i, choć spadają jeszcze w step płonące samoloty, dla wojsk generała Jasuoki nieuchronnie zbliża się koniec. Nic nie pomaga ściągnięcie z chińskiego frontu najlepszych pilotów myśliwskich, z którymi radzieccy ochotnicy spotykali się już nad Szanghajem czy Kantonem. Pod seriami Czajek i „jastrząbków” rozlatuje się w powietrzu Mitsubishi kapitana Fumio Harady, dowódcy 1 pułku, bomby z maszyn eskadry Połbina rozrywają na strzępy rozpaczliwie wyrywającego do góry myśliwca I-97, pilotowanego przez Katsuki Abe. Piętnastego września 1939 roku zakończone zostały w Moskwie rozmowy między przedstawicielami Imperium Wschodzącego Słońca a członkami radzieckiego rządu. Na mocy podpisanego porozumienia następnego dnia, o godzinie 16.00, miały ustać walki pomiędzy grupą operacyjną komkora G. Żukowa a wojskami generała Jasuoki. 2599 rok — wedle japońskiego kalendarza — nie przyniósł sztabowcom mikada spodziewanych sukcesów. I zamiast miraży o panowaniu na stepach, które przed wiekami przemierzały konnice Dżingis Chana i Timura Chromego, zamiast marzeń o japońskich czołgach sunących ku Zabajkalju i dalej na wschód Syberii można było tylko prosić o najmniej godzące w samurajską dumę warunki pokoju. Dwa dni po podpisaniu porozumienia Połbin i kilku lotników z jego eskadry odlatuje transportowym Douglasem do Tamsak Bułak, gdzie mieści się dowództwo sił powietrznych grupy operacyjnej Żukowa. W niewielkiej sali sztabu ciasno. Pada komenda: „Towarzysze czerwoni lotnicy, baczność!” Prężą się ciemnogranatowe gimnastiorki, poważnieją opalone stepowym słońcem twarze, niektóre z nich ostro kontrastują z bielą bandaży. W otoczeniu wyższych oficerów radzieckich i mongolskich wchodzi Jakub Smuszkiewicz. — W imieniu Rady Najwyższej ZSRR za wzorowe wypełnienie zadań bojowych i wykazaną odwagę Orderem Lenina odznaczeni zostają... — padają w alfabetycznym porządku nazwiska znane wielu mieszkańcom kraju, ludzi, którzy swą bojową sławę zdobywali nad Guadalajarą czy Changczou — Gricewiec, Korobkow, Krawczenko, Łakiejew, Nikołajew. I wreszcie: kapitan Iwan Siemionowicz Połbin! Smuszkiewicz krótko, po żołniersku, ściska dłoń dowódcy eskadry, a za chwilę stojąc już w szeregu Iwan Siemionowicz kątem oka zerka na półotwarte etui, na złocący się order z portretem Twórcy Kraju Rad.

„ŻÓŁTY TYGRYS“ 1977/03 W. FUGLEWICZ 15 Tego jesiennego ranka we wszystkich domach lotniczego miasteczka na przedmieściu Czity rozbłysły nagle światła, rozbrzęczały się elektryczne dzwonki, echo poniosło przez klatki schodowe okrzyki radosnego zdziwienia, słowa mieszające się ze szlochem szczęścia. — Kiedyście przylecieli? Dlaczego nie było słychać? — Boże mój, jakiś ty czarny, dostałeś starszego lejtenanta? — A mój? Co z nim? Radość, śmiech, łzy, wesołe popiskiwania z nagła przebudzonych dzieci... Po dłuższej chwili Połbin delikatnie wyzwolił się z objęć Marii i przeszedł do dziecinnego pokoju. Wiktor i Ludmiła spali mocno. Iwan Siemionowicz leciutko pogładził Inianowłose główki, spojrzał na stojący w kącie trzykołowy rowerek, na którego kierownicy wisiała wspaniała, duża lalka o szerokich, zdziwionych oczach, a potem szeptem zapytał: — No i co u was? Jak dzieciaki? Wiesz, cały czas bałem się, czy któreś nie choruje... Maria Nikołajewna krzątała się przy kuchni i, odpowiadając na pytania męża, spoglądała nań co chwilę Twarz spalona słońcem na ciemny brąz mocno kontrastowała z jasnymi, krótko i starannie ostrzyżonymi włosami i śnieżnobiałym podkołnierzykiem. Na rękawie złociła się szeroka naszywka z czerwonym paskiem, na błękitnym kołnierzyku czerwieniały już dwa rombiki. Major! Siedli do stołu. Iwan Siemionowicz mówił o walkach, o komarach, stepie, palącym słońcu i nieustannie spoglądał w otwarte drzwi pokoiku dzieci. Za oknami zaczynał się dzień. — Maniek, gimnastiorka garnizonowa głęboko schowana? — Teraz potrzebna? — Tak. Trzeba przyszyć te ptaszki. — Połbin wskazał majorowskie naszywki. — Chcę się przebrać, i — Zdążymy. Dzień się dopiero zaczął. Przyszyję... — Ale widzisz... — Iwan Siemionowicz zmieszał się. — Muszę na lotnisko, tam z jedną maszyną coś nie w porządku. Technicy bez przerwy przy niej siedzą. Chcę sprawdzić, oblatać... W końcu stanowisko dowódcy pułku zobowiązuje. Widząc zdziwione i zaskoczone oczy Marii, major krótko opowiedział, jak jeszcze przed wylotem z Tamsak Bułak wezwano go do Smuszkiewicza i tam otrzymał nowy stopień i wyznaczono go na nowe stanowisko — dowódcy 150 pułku szybkich bombowców. Po kilkunastu minutach Iwan Siemionowicz jest już starannie wygolony, gimnastiorka ze świeżo przyszytymi odznakami obciągnięta, buty wyczyszczone. Całuje żonę na pożegnanie, a potem spod drzwi wraca jeszcze na palcach do dziecinnego pokoju i patrzy na śpiących malców. — No to bywaj, Maniek. Postaram się wrócić szybko!

„ŻÓŁTY TYGRYS“ 1977/03 ”MINUTA NAD TWIERDZĄ” 16 Niebo ciemnieje, zapalają się uliczne latarnie i Maria Nikołajewna wychodzi na balkon. Ulicą wysadzaną młodymi topolami od strony lotniska idą grupki oficerów w lotniczych mundurach. Wysoko w niebie słychać buczenie lotniczych silników. — To twój — mówi sąsiadka z balkonu obok. — To na pewno Iwan Siemionowicz. Maria sama wie, że to jej mąż. Ale dlaczego tak późno? Przecież nic nie mówił o nocnych lotach... Mija pół godziny i w niebo bije słup reflektorowego światła. Maria widzi srebrzący się w nim, podchodzący do lądowania, samolot. Po chwili silniki milkną, gaśnie reflektor, robi się cicho. Połbin wraca radosny, energiczny jak zwykle. Tarmosi malców, całuje, szaleje z nimi po-całym mieszkaniu, a potem usprawiedliwiająco mówi do. Marii: — Sama rozumiesz, musiałem maszynę sprawdzić, żeby potem mechanicy nie mówili, że nowy dowódca leni się, że woda sodowa uderzyła mu do głowy. Ale maszyna dzwoneczek! Czasu tylko było mało. Tam w górze jeszcze dzień, słońce świeci, aż żal się z nim rozstawać, a podchodzę do ziemi, światła się palą... Za to jutro wszystkie maszyny będą gotowe do lotu. Wszystkie! Kiedy dzieci i Maria Nikołajewna są już w łóżkach, Iwan Siemionowicz siada przy biurku i zapala lampę. W nocnej ciszy słychać tylko szelest przewracanych kartek i skrzypienie pióra. Nowy dowódca przygotowuje się do egzaminu wstępnego na zaoczny wydział Akademii Frunzego. Mijają kolejne dni, tygodnie, miesiące. Trwają loty szkoleniowe, pułk otrzymuje uzupełnienie. Młodzi piloci i strzelcy, absolwenci szkół lotniczych, Żołudiew, Statinow, Gorbaczew, Czub, po przeszkoleniu na ćwiczebnych SB, tuż po nowym 1940 roku zostają skierowani do pięciu pułkowych eskadr. Z wiosną zwiększa się liczba lotów. Młodzi piloci latają w szykach i pojedynczo, chodzą w dalekodystansowe przeloty, startują z potowych lotnisk, ćwiczą bombardowanie na poligonach, loty rozpoznawcze, współdziałanie z wojskami naziemnymi. Na początku lutego Połbin wprowadza novum w system bojowego przygotowania bombowych załóg. Pułk zostaje przebazowany na polowe lotniska i tam podczas surowej, zabajkalskiej zimy, bombowcy przechodzą mroźną szkołę ognia.” Mieszkają w samodzielnie wykonanych śniegowych domkach, dniem i nocą zrywają się na sygnały alarmowe, latają na bombardowania nie znanych poligonów, nabierają bojowego doświadczenia. Pod koniec dwutygodniowego obozu załoga i mechanicy działają jak sprawny mechanizm — w sześć minut po ogłoszeniu alarmu wychodzi już na start pierwszy klucz „szybkich”. Pod wieczór szesnastego czerwca 1941 roku dowódca pułku, zarządza odprawę dowódców eskadr i kluczy, na której pada rozkaz podwyższenia gotowości bojowej. Na lotnisku zaczyna się ruch. Podjeżdżają cysterny z paliwem i samochody z amunicją i bombami. Wśród personelu pułkowego panuje przekonanie, że znowu Japończycy rozpoczęli jakąś prowokacyjną akcję.

„ŻÓŁTY TYGRYS“ 1977/03 W. FUGLEWICZ 17 Tymczasem Połbin wraz z majorem Staduchinem odlatują na maszynie dowódcy do dowództwa Zabajkalskiego Okręgu Wojskowego. Wracają przed północą, kiedy znużeni lotnicy zapadli już w pierwszy najmocniejszy sen. Ale po piętnastu minutach wszyscy są już w gabinecie Połbina. Dowódca wraz ze Staduchinem, szefem sztabu pułku, i komisarzem Lilczyckim siedzi za długim, przykrytym czerwonym pluszem stołem, studiując jakieś dokumenty. Iwan Siemionowicz unosi dłoń, milknie szmer rozmów i w ciszę zalegającą wąski, kiszkowaty pokój padają mocno akcentowane słowa dowódcy pułku: — Ogłaszam rozkaz Rady Wojennej Okręgu. Od tej chwili 150 pułk. szybkich bombowców zostaje postawiony w stan pełnej bojowej gotowości. Sztab pułku i dowódcy eskadr natychmiast odwołają z urlopów personel 150 pułku. Technicy przystępują w alarmowym trybie do przeglądu silników i uzbrojenia. Uzupełnić paliwo i amunicję. Podwiesić bomby. W trzy godziny później szybkie bombowce lądują w bazie sił powietrznych Okręgu i tu czeka na ich załogi i mechaników nowy rozkaz: „W jak najkrótszym czasie rozmontować samoloty i załadować na wagony kolejowe”. Brygady pilotów, strzelców i mechaników zaczynają zegarmistrzowską pracę. Rozłączają setki kabli i przewodów, rozkręcają śruby łączące płaty z kadłubem, rozmontowują instalacje paliwowe, hydrauliczne i elektryczne. Po dwóch dobach niemal nieprzerwanej pracy kilkanaście samolotów jest już w wagonach, ale ludzie padają z nóg ze zmęczenia i Połbin zarządza sześciogodzinny odpoczynek. Zmordowani lotnicy walą się na ziemię i natychmiast zasypiają. 20 czerwca wszystkie maszyny są już załadowane. Następnego dnia wieczorem, nadchodzi rozkaz wyjazdu. Dwie lokomotywy, ciągnąc długi wąż zamkniętych wagonów towarowych z napisem: „Maszyny rolnicze”, w obłokach pary ruszają na zachód ku górom Uralu.

„ŻÓŁTY TYGRYS“ 1977/03 ”MINUTA NAD TWIERDZĄ” 18 „KATIUSZKA” Nad Chałchin-goł i przez pierwsze najtrudniejsze dni wojny niemiecko- radzieckicj załogi 150 pułku, dowodzonego początkowo przez majorów Burmistrowa i Głazykina, a potem majora Połbina, latały na jednych z najlepszych podówczas szybkich bombowcach średniego zasięgu SB-2. Pora więc poświęcić parę słów tej zasłużonej na wielu frontach maszynie, której początek dały lata drugiej pięciolatki. Pierwsze zarysy nowego samolotu bombowego pojawiły się na rysownicach pracowników OKB (biuro doświadcza Ino-konstruktorskie), kierowanego przez A. N. Tupolewa, jeszcze w styczniu 1930 roku. I kiedy podczas narady z udziałem członków Ludowego Komisariatu Obrony i przedstawicieli Sił Powietrznych ZSRR zapadła decyzja o podjęciu prac nad nowymi typami samolotów — bombowcem dalekiego zasięgu, który miałby zastąpić starzejące się, wielosilnikowe TB-3, oraz szybkim bombowcem, który przy udźwigu 800 kg bomb mógłby pokonać odległość 800—850 kilometrów ze średnią prędkością 330 km/h — Andriej Nikołajewicz z czystym sumieniem przedstawił projekt metalowego średniopłata ANT-40. Był to owoc wielu nie przespanych nocy Tupolewa i jego najbliższych współpracowników, ale też teoretyczne parametry nowej maszyny przedstawiały się doskonale: prędkość o 100 km wyższa niż zakładana, o 150 km większy zasięg, możliwość penetracji nieprzyjacielskiego terenu bez myśliwskiej osłony. Dokładnie w rok po kremlowskiej naradzie zostały oblatane dwa prototypy ANT-40 (10 września 1934 r.) napędzane silnikami o mocy 730 koni każdy. Ale żaden z przewidzianych osiągów nie został spełniony. Tupolew, który już w tym czasie koncentiowal się na projekcie „Wieroczki” — bombowca średniego zasięgu, który w przyszłości jako Tu-2 miał wejść do uzbrojenia lotnictwa radzieckiego, zdecydował się powierzyć prace nad poprawieniem projektu konstrukcyjnej brygadzie kierowanej przez A. A. Archangielskiego. Nowo mianowany projektant zmienił obrys aerodynamiczny kadłuba, wymienił silniki na mocniejsze, z jednostopniową sprężarką, a zamiast dodatkowych zaczepów bombowych pod centropłatem przewidział możliwość zainstalowania zbiorników zapasowych, dzięki którym zasięg ANT powiększono do 1250 kilometrów. Tupolew-40-II spełnił pokładane w nim nadzieje i już w pierwszym, doświadczalnym locie, w sylwestrową noc 1934 r., na pułapie dziewięciu tysięcy metrów osiągnął prędkość 404 km/h, czyli większą niż seryjne myśliwce. Jeszcze przed zakończeniem prób fabryki lotnicze przystąpiły do prac nad przystosowaniem linii produkcyjnych. Nowa technologia, m.in. gładkie, metalowe poszycie, przysporzyła inżynierom i technikom mnóstwo kłopotów. Jednocześnie,

„ŻÓŁTY TYGRYS“ 1977/03 W. FUGLEWICZ 19 podczas następnych lotów doświadczalnych, zaczęły wyłaniać się kolejne problemy: na większych prędkościach maszyna stawała się niesterowna, golenie podwozia nie zawsze wytrzymywały twarde lądowanie, zachłystywały się nie wiedzieć czemu i milkły raptownie silniki... Nic dziwnego, że mechanicy, przechodząc obok hangaru, w którym oblepiony pracującymi ludźmi sterczał prototyp nowej maszyny, obrzucali go złymi spojrzeniami i cedzili przez zęby: „Niewydarzona swołocz”. Nawiasem mówiąc były to najcenzuralniejsze słowa... Tymczasem w laboratoriach naukowych, w aerodynamicznych tunelach CAGI i w pracowniach OKB nieustannie ślęczały setki Tudzi, szukając przyczyn defektów i starając się je usunąć. Stopniowo ich praca dawała rezultaty, ale jednocześnie nad zespołem Archangielskiego zaczęły gromadzić się chmury. Coraz częściej pojawiały się opinie, że nowy bombowiec jest konstrukcją nieudaną, że należy przerwać natychmiast prace, że o produkcji seryjnej nie ma co marzyć. Ale teraz Archanielskiemu i Tupolewowi pomogli piloci doświadczalni — Konstanty Popów, oblatywacz ANT-40, i Piotr Stefanowski. Pomogli, trzeba przyznać, dość oryginalnie... Któregoś ranka Tupolew razem z Sergo Ordżonikidze, ówczesnym Ludowym Komisarzem przemysłu ciężkiego, przybył na lotnisko w Chodynce. Pierwszą rzeczą, która rzuciła się gościom w oczy, był prototyp ANT wyglądający jak choinka noworoczna. To oblatywacze i technicy na niewielkich kawałkach sklejki wypisali usterki poszczególnych części samolotu i obwiesili nimi maszynę. Andriej Nikolajewicz, zobaczywszy tę oryginalną „książkę zażaleń”, wściekł się i, krzycząc: „Chuligaństwo! Co za numery robicie porządnym ludziom!”, zaczął zszarpywać sklejkowe skrawki. Ordżonikidze podszedł do wzburzonego konstruktora i tłumaczył mu spokojnie: — Dlaczego zaraz chuligaństwo? Moim zdaniem zupełnie rozsądny sposób reklamacji... — Przeczytał kilka zerwanych przez Tupolewa sklejek i dodał: — Dostajecie, Andrieju Nikołajewiczu, zielone światło... Ale usterki mają być usunięte jak najprędzej! O wykonaniu natychmiast meldować na Kreml. Konstruktorowi nie pozostało nic innego, jak tylko w milczeniu skinąć głową. Ale odchodząc odwrócił się na moment i lekko się uśmiechając pogroził Stefanowskiemu i Popowowi. Na rezultaty „zielonej drogi” nie trzeba było długo czekać. Wkrótce wzmocniono golenie podwozia, przerobiono sposób łączenia płatów z kadłubem (główny powód drgań samowzbudnych), zmieniono żaluzje chłodnic w silnikach. W lipcu 1935 roku samolot SB-2 (Skorostnyj Bombardirowszczik Dwa) przeszedł pomyślnie próby państwowe i został skierowany do produkcji seryjnej. Standardowe uzbrojenie samolotu stanowiły podwójnie sprzężone karabiny maszynowe Szkas (kal. 7,62 mm), umieszczone w przedniej gondoli nawigatora i

„ŻÓŁTY TYGRYS“ 1977/03 ”MINUTA NAD TWIERDZĄ” 20 górnym stanowisku strzeleckim. Wersje późniejsze (z serii 1936 r.) po otrzymaniu 860-konnych silników M-100A mogły zabierać 600 kg bomb, a jednocześnie prędkość maksymalna wzrosła do 423 km/h. Zanim samoloty trafiły do jednostek, były jeszcze sprawdzane przez oblatywaczy Instytutu Naukowo-Doświadczalnego Sił Powietrznych na podmoskiewskim lotnisku Chodynka. Podczas jednego z takich oblotów, w styczniu 1936 r., M. Aleksiejew ustanowił rekord świata, wynosząc na pokładzie „szybkiego” na wysokość 12 695 metrów ładunek o wadze jednej tony. Mieszkańcy Moskwy „oficjalnie” po raz pierwszy zobaczyli nowe maszyny podczas tradycyjnej, październikowej defilady 1936 roku, kiedy tuż po tęponosych myśliwskich „jastrząbkach”, niewiele ustępując im prędkością, przemknęła dziewiątka SB. W tym samym miesiącu, też po raz pierwszy, o nowych maszynach dowiedział się świat... Ze stojącego u nabrzeży portu w Cartagenie radzieckiego frachtowca „Stary Bolszewik” żurawie zaczęły wyładowywać podługowate skrzynie kryjące płaty i kadłuby samolotów SB-2, pierwszych .z ogólnej liczby 210 dostarczonych przez ZSRR siłom powietrznym Republiki Hiszpańskiej. Dla wojsk rządowych wprowadzenie tych samolotów na front oznaczało odzyskanie przewagi w powietrzu! Pieszczotliwie nazwane przez Hiszpanów najpopularniejszym rosyjskim imieniem, tej, która „wychodiła na bierieg”, królowały na pirenejskim niebie przez długi czas, aż do chwili gdy Messerschmitty Bf-109 Legionu Condor pojawiły się nad Madrytem i Guerniką. Pilotowane przez załogi radzieckich ochotników „Katiuszki” obrzucały bombami pozycje faszystów pod Malagą i Teruelem, niszczyły portowe urządzenia Caduz, a ich wielki dzień nadszedł w początkach marca 1937 roku. Jedenastego marca, po zdobyciu Malagi, włoski korpus ekspedycyjny ruszył do ofensywy na wojska rządowe. Kiedy pancerne czołówki Włochów znalazły się kilkanaście kilometrów przed Guadalajarą, nad sunącym szosą wężem pojawił -się rozpoznawczy samolot I-16 z czerwonymi pasami na płatach. Krążył przez kilka minut, niemrawo przez Włochów ostrzeliwany, a potem zniknął. Dokładnie o 10.45 nad czołem rozciągniętej kolumny pojawiła się pierwsza szóstka „szybkich”. Aż do zmierzchu, z krótkimi tylko przerwami, atakowały „Katiuszki” włoski korpus, zadając mu ogromne straty. Bomby załóg Sokołowa, Łuczychina, Kotowa, Chaustowicza i dziesiątków innych radzieckich pilotów skutecznie powstrzymały ofensywną próbę Włochów. W dziesięć dni później resztki korpusu zakończyły swój marsz na pozycjach wyjściowych, w Siguenza. (Ostatnie loty na Półwyspie Pirenejskim wykonały SB pod koniec 1948 (!) roku. Dwa bombowce, które po klęsce Republiki wpadły w ręce frankistów, przez całą wojnę służyły jako maszyny szkolne dla bombowych załóg licencyjnych Heinkli 111, a potem do holowania powietrznych celów.)

„ŻÓŁTY TYGRYS“ 1977/03 W. FUGLEWICZ 21 W tym samym okresie SB-2 znalazły się nad Chinami. „Szybkie” dzielnie stawiły czoła czerwonokręgim myśliwcom I-96, powstrzymywały japońskie ataki na pozycje Chińczyków, atakowały okręty cesarskiej floty w portach i na morzu. Po bojowych doświadczeniach przyszła kolej na praktyczną ocenę samolotu. Do pilotażowych właściwości bombowca nikt zastrzeżeń nie zgłaszał, ale sporo uwag krytycznych wysunęli nawigatorzy z powodu zbyt ciasnej kabiny. Inżynier Archangielski uwzględnił uwagi lotników i kolejne, seryjne egzemplarze opuszczające hale woroneskiej fabryki wyposażone zostały w dodatkowe klapy, w górze kadłuba, tuż przed kabiną pilota, służące i jemu jako awaryjne wyjście. Te poprawione wersje „Katiuszki” zakupili Czeehosłowacy, którym, mimo wielu własnych, bardzo udanych konstrukcji, brakowało tego typu szybkiego samolotu bombowego średniego zasięgu. W maju 1938 roku została podpisana umowa licencyjna. Czesi rozpoczęli budowę dużej serii „szybkich”, które jako B- 71 miały zasilić bombowe eskadry lotnictwa CzSR. Do czasu tragicznych monachijskich wydarzeń Czesi latali wyłącznie na maszynach dostarczonych drogą powietrzną z Woroneża i Kijowa i dopiero zimą 1938 roku w wytwórniach Aero i Avia ruszyły taśmy produkcyjne, których końcowym efektem pracy były pierwsze czeskie B-71. Kilkanaście tych maszyn dostało się w ręce okupanta. Niemcy większość z nich wykorzystali jako holowniki do powietrznych celów, kilka zaś odsprzedali Bułgarom. Dwa „szybkie”, pilotowane przez Słowaków, zdołały na początku 1944 roku umknąć do Stambułu. Kolejną szkołę ognia przeszły nowe wersje „szybkich”, oznaczone jako SB-3, podczas wojny radziecko-fińskiej, skutecznie atakując umocnienia na linii Mannerheima, oraz, rok wcześniej, nad Chałchin-goł, gdzie około stu maszyn stanowiło główną siłę uderzeniową radzieckiego lotnictwa. SB-3 miał silniki rzędowe M-103, o mocy 1000 KM, dzięki czemu prędkość wzrosła do 455 km/h. Jeden z nowych SB przeznaczono do prób z trójkołowym podwoziom, wynalazku I. P. Tołstycha, a jednocześnie trwały badania opracowanego na bazie „Katiuszki” ciężkiego myśliwca MMI-Mnogo Miestnyj Istriebitiel, co oblatywacze szybko przekręcili na Mnogo Miełkich Izmienienij (mnóstwo drobnych zmian). Poza tym w oparciu o parametry bombowca produkowano seryjnie jego pasażerską wersję — dziesięciomiejscowy PS-40, latający na średnich liniach Aerofłotu. W 1941 roku SB był już samolotem przestarzałym i według planów Ludowego Komisariatu Obrony miał zostać zastąpiony nowym samolotem bombowym PB- 100 (Pe-2). Ale chociaż maszyny te były już oblatane, produkcja seryjna rozkręcała się powoli. W 1940 roku zdołano wyprodukować zaledwie dwa egzemplarze, a w pierwszej połowie 1941 roku już 460. Tak więc w chwili napaści hitlerowców na ZSRR „szybkie” stanowiły podstawowe wyposażenie radzieckich pułków bombowych (ogółem wyprodukowano 6656 samolotów). Kiedy na front zaczęły przybywać nowsze typy samolotów, bombowych, przede wszystkim nurkujące „Pietłakowy”, SB przeszły do innej pracy. Szkolili się

„ŻÓŁTY TYGRYS“ 1977/03 ”MINUTA NAD TWIERDZĄ” 22 na nich piloci i nawigatorzy bombowców Ił-4 i latających fortec Pe-8, zrzucały spadochrony z pojemnikami załadowanymi amunicją i bronią dla partyzantów i okrążonych oddziałów Armii Czerwonej, holowały szybowce desantowe na partyzancką „małą ziemię”.

„ŻÓŁTY TYGRYS“ 1977/03 W. FUGLEWICZ 23 CHLEB W BOMBOLUKACH Po kilkunastu dniach podróży, w czasie których niejednokrotnie trzeba było przeładowywać nietypowych rozmiarów skrzynie i wyczekiwać na maleńkich stacyjkach na wymianę lokomotyw, transport z „maszynami rolniczymi” osiągnął małe, nadwołżańskie miasteczko. Personel 150 pułku czuwał nad transportem „maszyn” na pobliskie lotnisko, a na miejscu nowego postoju zabrał się energicznie do ich montażu. Pracowali wszyscy nie szczędząc sił. Wiedzieli, że teraz, kiedy Niemcy napadli na ich kraj, liczy się każdy sprawny samolot. 7 lipca oficer techniczny pułku zameldował majorowi Połbinowi, że jednostka osiągnęła gotowość bojową. W tym samym czasie sztab pułku zakończył pracę nad przeformowaniem sto pięćdziesiątego w dwa samodzielne pułki, po 32 załogi każdy. Pułk Połbina zatrzymał swój numer, dodatkowo otrzymując nazwę pułku szybkich bombowców specjalnego przeznaczenia. W dwa dni później pierwsza eskadra,, dowodzona przez Paschina, opuściła nadwołżańskie lotnisko ruszając na front. Tuż za nią poszły pozostałe maszyny, na czele których leciał sam dowódca. Był to ostatni odcinek długiej, wielodniowej drogi z Zabajkalja, ostatni i chyba najtrudniejszy. „Szybkie” po paru godzinach lotu minęły miasto Lebiediań i z trudem odnalazły lotnisko frontowe, kryjące się w olbrzymim masywie leśnym. Natychmiast po wylądowaniu mechanicy przepchnęli maszyny na skraj lasu i pieczołowicie zamaskowali świeżo ściętymi gałęziami, a Połbin zameldował się u dowódcy bombowej grupy wchodzącej w skład 36 dywizji szybkich bombowców. Stół w ziemiance zawalony mapami, kartkami meldunków bojowych, planszetami, zdjęciami za zwiadu powietrznego, bez ustanku rzęzi sygnał polowego telefonu, stojącego w kącie. Krępy pułkownik słucha meldunku Poibina, patrzy w jego spokojne, siwe oczy, na moment spogląda na Order Lenina i mówi: — Znakomicie, towarzyszu majorze. Potrzebujemy was jak ryba wody. Uwinęliście się szybko, a prawdę mówiąc nie spodziewałem się, że dzisiaj przylecicie. Wszyscy w pułku latają na przyrządy, w trudnych warunkach i nocą? Połbin potwierdził. Pułkownik zerknął na kalendarz. — Dziś piętnasty. Macie jeden dzień na rozmieszczenie personelu oraz przegląd samolotów. Pojutrze na zadanie! Natychmiast po wyjściu z ziemianki Połbin odnalazł Baryszewa, komisarza specpułku, przekazał mu rozkaz dowódcy grupy i obaj lotnicy szybko wzięli się do pracy. Pod wieczór samoloty były już przejrzane, paliwo zatankowane, załadowane taśmy Szkasów, a wśród drzew, ledwo widoczne w zapadającym mroku, kryły się wózki z obłymi, ciemnoszarymi bombami. Ludzie rozeszli się po kwaterach. Odpoczywają. Tylko w ziemiance dowódcy długo w noc pali się jeszcze naftowa kopciłka. Połbin siedzi nad rozłożoną mapą i w milczeniu sprawdza kartki