ziomek72

  • Dokumenty7 893
  • Odsłony2 248 432
  • Obserwuję984
  • Rozmiar dokumentów26.3 GB
  • Ilość pobrań1 303 148

Na wieki - Deveraux Jude

Dodano: 8 lata temu

Informacje o dokumencie

Dodano: 8 lata temu
Rozmiar :887.1 KB
Rozszerzenie:pdf

Na wieki - Deveraux Jude.pdf

ziomek72 EBooki EBOOK D Deveraux Jude
Użytkownik ziomek72 wgrał ten materiał 8 lata temu.

Komentarze i opinie (0)

Transkrypt ( 25 z dostępnych 131 stron)

Jude Deveraux NA WIEKI ROZDZIAŁ 1 DARCI Kłamał. Nie wiedziałam do jakiego stopnia ani dlaczego, ale byłam pewna, że kłamie. Poza tym grał. Wcielił się w postać, którą kreował w telewizji. Zachowywał się jak miły, nieśmiały, lecz czarujący detektyw, Paul Travis. Nieprzyzwoicie przystojny Paul Travis, który nie zdaje sobie sprawy ze swojego wyglądu. Pochylał głowę i spoglądał na mnie, jak gdyby spodziewał się, że zemdleję na widok jego porażającej urody. W rzeczywistości nie byłam nawet bliska omdlenia. Kiedy wychodzi się za mąż za mężczyznę takiego jak Adam Montgomery, nikt inny się nie liczy. Usiadłam naprzeciwko i próbowałam go zmusić, żeby w końcu przestał grać i wyznał mi prawdę. Właściwie wcale nie chciałam tego robić, ale moja matka przysłała mi list. Pierwszy w życiu. Nic dziwnego, że wywarł na mnie takie wrażenie. Zawierał kilka słów: Masz u mnie dług. Do listu dołączyła zdjęcie aktora, Lincolna Aimesa. Ten list nie dawał mi spokoju od wielu dni. Oczywiście wiedziałam, co miała na myśli: masz u mnie dług za uratowanie ci życia, więc go spłać. Jednak czego się po mnie spodziewała w związku z tym przystojnym czarnoskórym aktorem? Czy chciała, żebym zrobiła, co w mojej mocy, aby został jej kolejnym kochankiem? To nie miało sensu, ponieważ matka z pewnością nie potrzebowała niczyjej pomocy, żeby zdobyć mężczyznę, nawet tak młodego jak on. Zaraz po tym, jak otrzymałam list ze zdjęciem, połączyłam się z Internetem i zamówiłam płyty DVD z pierwszymi czterema seriami telewizyjnego show Lincolna Aimesa - Zaginieni. Postać Paula Travisa pojawiła się dopiero w szóstym odcinku, i to epizodycznie. A jednak okazała się takim hitem, że natychmiast poproszono Lincolna, aby został jednym z głównych bohaterów programu. Z sieci dowiedziałam się, że aktor miał problemy ze znalezieniem roli, która wymagałaby od niego czegoś więcej niż tylko ładnej twarzy i pięknego ciała. Biedak, pomyślałam. Wszyscy powinniśmy mieć takie problemy. Wyglądało na to, że Lincoln Aimes chciał grać duże role. Coś w stylu wyrzutka społeczeństwa, faceta, któremu los zesłał złych rodziców i biedę, a on mimo to wyrósł ponad wszystkich i został pierwszym prezydentem Stanów Zjednoczonych, którego nie dotyczył żaden skandal. Zamiast tego agenci od castingu rzucali jedno spojrzenie na doskonałą twarz Lincolna Aimesa, na jego znakomite ciało, po czym proponowali mu rolę głuptasa o miodowej karnacji. Czytałam, że Lincoln Aimes przyjął kilka ról, z których żadna nie przypadła mu do gustu, po czym wypadł z obiegu na kilka lat. Domyślam się, że nabrał apetytu, ponieważ w końcu przyjął małą rólkę w hicie sezonu, detektywistycznej serii Zaginieni, w której co tydzień szukano innej osoby. Już po pierwszym występie stał się jedną z trzech głównych postaci. Rola wypaliła, ponieważ w pewnym sensie wyśmiewała wyjątkową urodę Lincolna Aimesa. Kiedy wszyscy pracowali nad kolejną sprawą, to właśnie na postaci Paula Travisa skupiała się cała uwaga widzów. Paul odnajdywał poszlaki, bezbłędnie oceniał ludzi i miał prawdziwy dar przenikania umysłów zaginionych osób. Nie wiedział, że za jego plecami wszyscy mówią tylko o tym, jaki jest boski. Ten dowcip przewijał się przez cały show. Pozostali bohaterowie bez przerwy wykorzystywali go, kiedy chcieli, żeby wściekła archiwistka zajęła się w pierwszej kolejności ich podaniem. W takich sytuacjach Paul Travis, albo po prostu Travis, jak go nazywali, podawał kobiecie podanie, zwracał się do niej urzędowo, po czym odchodził.

Kamera robiła najazd na wzdychającą niewiastę, która mówiła: „Tak, Travis”, i bezzwłocznie wprowadzała dane do komputera. A po chwili przeszywała wzrokiem jakiegoś brzydkiego faceta, który narzekał, że już od trzech dni czeka, żeby załatwiła jego sprawę. Cała sytuacja była przerysowana i utrzymana w konwencji farsy, ale ożywiała show, które do złudzenia przypominało zbyt wiele innych programów rozrywkowych prezentowanych w telewizji. Zabawnie było oglądać świadków, którzy oszołomieni cofali się na widok Travisa. I zabawnie było czekać każdego tygodnia na efekt pracy scenarzystów, którzy za każdym razem wykorzystywali urodę Lincolna Aimesa. Tak, to był dobry program, a ja, jak większość Amerykanów, oglądałam go regularnie. Oczywiście nikt nie wierzył, że ktokolwiek mógłby być tak przystojny i jednocześnie nie zdawać sobie z tego sprawy, ale miło było sobie kogoś takiego wyobrazić. Na ustach widzów zawsze pojawiał się uśmiech, kiedy Travis zastanawiał się głośno: „Ten facet zaproponował mi pracę striptizera. Dziwne, no nie?”. W takich momentach widzowie śmiali się razem z głównymi bohaterami. Co tydzień włączaliśmy telewizory, żeby przekonać się, czy tym razem powiedzą nam coś o prywatnym życiu Travisa, lecz oni nigdy tego nie robili. Oglądaliśmy żony, mężów, dzieci, mieszkania innych bohaterów, ale nigdy nie dowiadywaliśmy się niczego o prywatnym życiu Travisa. Nigdy nie pokazywano nic, co nie przydarzyło mu się w pracy. I właśnie teraz ten aktor, który grał Paula Travisa, siedział w moim salonie i spoglądał na mnie nieśmiało, jakby sądził, że uwierzę, iż jest tym, kogo udaje. Ale ja wiedziałam, że mnie okłamuje. Spojrzałam na niego surowo i skoncentrowałam się. Bardzo szybko zostałam za to nagrodzona. Lincoln uniósł głowę i spojrzał na mnie, porzucając pomysł o spoglądaniu spode łba. - Pani matka powiedziała mi, że pomoże mi pani odnaleźć syna. Musiał wziąć głęboki oddech, żeby wydusić z siebie tych kilka słów. Czułam, że był bardzo zdenerwowany. Ciekawe dlaczego, zastanawiałam się w duchu. Może chodziło o dziecko? O ile wiedziałam, on nie miał żony, nigdy się nie ożenił i nigdy nie miał dzieci. Oczywiście spotykał się z dziewczyną, Alanną Talbert, pięknością z ekranu, według niektórych sondaży „najbardziej pożądaną kobietą świata”. Alanną była wysoka, szczupła. Miała tak wystające kości policzkowe, że mogłyby ciąć szkło. Jej fizyczność była równie doskonała, jak uroda Lincolna Aimesa. Poza tym ona też była Afroamerykanką. - Nie wiedziałam, że ma pan syna - odparłam, starając się zyskać na czasie. Chciałam się zorientować, jak dużo opowiedziała mu o mnie moja matka. - Podobnie jak ja - powiedział, po czym posłał mi kolejne spojrzenie w stylu Paula Travisa. - Może pan przestanie i powie mi wreszcie, czego pan chce? - warknęłam na niego. Kilka razy zamrugał. Wyczułam jego konsternację. Nie przywykł do tego, żeby heteroseksualne kobiety odzywały się do niego w ten sposób. Muszę przyznać, że mam, no cóż, pewne umiejętności, które pozwalają mi ujrzeć... nie znoszę mówić, że potrafię ujrzeć czyjeś „wnętrze”, ale chyba tak właśnie się dzieje. Nie potrafię czytać w myślach, mam jednak bardzo silną intuicję. I właśnie w tej chwili intuicja podpowiadała mi, że on sądzi, iż może mnie zmusić do zrobienia tego, czego chce. Pomyślałam, że jeśli przyprawię go o mały ból głowy, to wreszcie przestanie grać. Może wówczas powie mi, o co mu chodzi, ja odpowiem „nie” i on sobie pójdzie. Chciałam wrócić do swoich codziennych spraw, które sprowadzały się do leżenia na kanapie i rozmyślania o moim zaginionym mężu. - Ja... - zaczął, po czym zamilkł. Wstał i zaczął chodzić po pokoju. To był bardzo ładny pokój w kolorze brzoskwiniowym, żółtym i niebieskim. Do zeszłego roku był to najszczęśliwszy pokój na świecie. Lincoln spojrzał na mnie, a ja poczułam, że pozbywa się zahamowań, które wyczułam, kiedy zobaczyłam go pierwszy raz. Jednak nadal byłam przekonana, że nie dostrzegał we mnie osoby, której można zaufać. Nie mogłam mieć mu tego za złe, prawda? Nie po tym, co ten... ten człowiek o mnie powypisywał. Cały świat nazywał mnie Cukierkową Wieśniaczką. Stałam się pośmiewiskiem całej Ameryki. To znaczy, byłam nim do chwili zniknięcia mojego męża oraz jego siostry. Po tym wydarzeniu zostałam najbardziej znienawidzoną osobą w Ameryce. Ludzie wierzyli, że zamordowałam swojego męża, żeby zagarnąć odziedziczone przez niego pieniądze. Mówiłam im wszystkim, policji, dziennikarzom, że w głębi serca czuję, że mój mąż i szwagierka żyją, ale nikt

mnie nie słuchał. Dlatego teraz ukrywałam się w samotności z dala od świata, a ten mężczyzna prosił mnie o pomoc w odnalezieniu syna. Wiedziałam, że albo mnie okłamuje, albo ukrywa przede mną coś naprawdę ważnego. ROZDZIAŁ 2 LINC Nie wyglądała tak, jak to siebie wyobrażałem. Spodziewałem się, że będzie większa i bardziej przerażająca. Myślałem, że ujrzę w jej oczach coś, co nakreśli mi obraz kobiety, o której mówiła cała Ameryka. Pierwszy raz usłyszałem o Darci Montgomery od Alarmy, w chwili gdy rzuciła na podłogę cienką książkę w miękkiej oprawie, po czym dodała: „Biedactwo”. Jej zachowanie bardzo mnie zaskoczyło, ponieważ Alanna zazwyczaj nikomu nie współczuła. Całe współczucie Alanny pochłaniała jej własna osoba. Podniosłem książkę i przyjrzałem się jej uważnie. Tytuł na okładce brzmiał: Jak usidlić miliardem. Tak bardzo pochłonęły mnie kłótnie z producentami Zaginionych, że prawdopodobnie byłem jedyną osobą na ziemi, która nie przeczytała jeszcze tego hitu sezonu. Przez ostatnie tygodnie ciągle tylko mówiłem, wrzeszczałem, a nawet błagałem producentów, żeby przestali robić z Travisa beznadziejnego pięknisia. Tłumaczyłem im, że w ten sposób zaniżają poziom programu. CSI nie potrzebowało takich zabiegów, podobnie jak Prawo i porządek. Dlaczego więc my musieliśmy z nich korzystać? W odpowiedzi usłyszałem, że jeśli pozbędziemy się dowcipów o urodzie Travisa, pozostanie nam kopia Prawa i porządku. Dałem im propozycje innych dowcipów, które mogliby wykorzystać. Może zrobiliby kozła ofiarnego z głupiego rekruta? Nie można się go pozbyć, ponieważ jest bratankiem komisarza. A może z policjantki, która w nocy pracuje jako striptizerka? Albo z genialnego dziecka, które pomaga w rozwiązywaniu przestępstw? Odrzucali moje propozycje jedną po drugiej. Głupota przyciąga głupią publiczność, której nie przypadłyby do gustu skomplikowane dochodzenia, które prowadziliśmy w programie. Pokazywanie striptizerki mogło spowodować zdjęcie nas z wizji. To prawda, że mogliśmy pokazywać nagich mężczyzn, ale kobiety musiały zachować swoje fatałaszki. A co się tyczy dzieci, to powinienem porozmawiać o nich z Disneyem. Tak czy inaczej, spędziłem wieczór na czytaniu książki, o której mówiła cała Ameryka. Wyglądało na to, że jakiś młokos, specjalizujący się w dziedzinie dziennikarstwa, przedostał się w szeregi unikającej rozgłosu zamożnej rodziny Montgomerych, która zaprosiła go, aby spędził kilka letnich tygodni w jej towarzystwie. Na samym początku autor przyznał, że miał zamiar napisać historię o wszystkich członkach rodziny. Chciał powęszyć, podsłuchać kilka rodzinnych kłótni, popytać służących i odkryć jakiś skandal. Zamierzał opisać ekstrawagancje, o których amerykańska klasa średnia mogła tylko pomarzyć. Jednak już po trzech dniach spędzonych w dużej marmurowej willi Montgomerych w Kolorado postanowił spakować walizki i wrócić do domu. Dowiedział się tylko tyle, że trafił do grona miłych ludzi. Oczywiście do grona bogatych ludzi, którzy mieli służących. Jednak bardzo dobrze traktowali służbę i sowicie ją wynagradzali. Bez względu na to, jak się starał, nie potrafił wyciągnąć od nich nic, co mogłoby obciążyć ich pracodawców. Dzieci Montgomerych były uprzejme, rozważne... i nie posiadały własnych telefonów komórkowych, a tym bardziej nie dostawały jaguarów na szesnaste urodziny. Dopiero czwartego dnia dziennikarz dojrzał możliwość złapania chwytliwego tematu. Już wcześniej czytał o wielkiej tragedii, która dotknęła rodzinę Montgomerych, kiedy porwane zostało dziecko, a potem zaginęli jego rodzice. Małego Adama Montgomery’ego, znaleziono błąkającego się po lasach w Connecticut. Chłopiec był tak chory, że omal nie umarł. Poza tym nie pamiętał niczego z okresu porwania. Jego rodziców nigdy nie odnaleziono. Dziennikarz został, ponieważ wspomniany Adam Montgomery miał pojawić się lada dzień, a on nie mógł stracić okazji, żeby przekonać się, czy traumatyczne przeżycia z dzieciństwa wpłynęły na jego życie.

W chwili gdy Adam Montgomery oraz jego rodzina wysiedli z samochodu, który odebrał ich z lotniska, przyszły pisarz wiedział, że będzie miał swoją historię. Natychmiast wyostrzył węch i nadstawił uszu. Adam Montgomery był wysokim, dystyngowanym mężczyzną. Była też jego maleńka żona. Bardzo ładna kobieta o dużych oczach i krótkich jasnych włosach w kolorze truskawek. Patrzyła na ludzi w dziwny sposób. Razem z nią pojawiły się dwie małe dziewczynki. Pisarz pomyślał, że to jej córki, jednak już wkrótce okazało się, że jedna jest jej siostrzenicą. Z samochodu wysiadło jeszcze dwoje ludzi - między innymi wysoka elegancka kobieta, która sprawiała wrażenie całkiem dzikiej. Kiedy ktoś wyciągnął rękę, wysoka kobieta odskoczyła, nie pozwalając nikomu się do siebie zbliżyć. Przylgnęła do mężczyzny kilka centymetrów niższego od niej, który trzymał ją w pasie tak, jakby był gotów o nią walczyć. Dni letargu minęły. Zaciekawiony dziennikarz postanowił zrezygnować z wyjazdu do swojej dziewczyny i został. Chciał się przekonać, czy zdoła dowiedzieć się czegoś więcej o tej dziwnie wyglądającej grupie ludzi. To, co odkrył, przerosło jego oczekiwania. Oczywiście historia wysokiej kobiety imieniem Boadicea, którą przez całe życie trzymano w niewoli, była bez wątpienia interesująca. Jednak rodzina Montgomerych opiekowała się nią tak troskliwie, że niczego by mu o niej nie powiedziano. Podobnie zachowywali się w stosunku do młodej żony Adama. Bez względu na to, jak bardzo się starał, nie potrafił nic od nich wyciągnąć, jednak wiedział, że jego temat tam był. Po wielu dniach pracy odnalazł mężczyznę, który dawniej pracował dla Montgomerych, lecz został zwolniony za okradanie pracodawców. On jeden zgodził się mówić, oczywiście za odpowiednią kwotę. Wyglądało na to, że mężczyzna był równie zręczny w podsłuchiwaniu pod drzwiami, jak w kradzieżach. To właśnie on powiedział, że cała rodzina Montgomerych dokuczała Darci z powodu pieniędzy. Pisarz chciał poznać przyczynę tych złośliwości. To, co usłyszał, zamurowało go do tego stopnia, że oniemiał. Okazało się, że pewne medium powiedziało Adamowi, iż jego siostra jest przetrzymywana w Connecticut przez wiedźmę. Wiedźma miała czarodziejskie lustro, w którym mogła czytać tylko dziewica. Jeszcze przed poznaniem tej części historii pisarz potrząsał głową z niedowierzaniem. Z kolei były służący ze śmiechem opowiedział mu o tym, jak Adamowi spodobała się młoda dziewica, którą medium pomogło mu odnaleźć. Montgomery wiedział, że jeśli ją tknie, dziewczyna niczego w lustrze nie zobaczy. W książce pisarz przedstawił historię Adama Montgomery’ego, który opierał się licznym seksualnym propozycjom ze strony młodej kobiety i nie bacząc na nic, próbował odnaleźć siostrę. Poza tym nie zapomniał dodać o obsesji Darci, jaką były pieniądze. Co kilka stron pojawiały się głupie sceny takie jak ta, w której całe życie źle odżywiona Darci zachwycała się dystrybutorem batoników, podczas gdy Adam przemierzał podziemne tunele, gdzie podobno ukrywała się wiedźma. Pod koniec książki czytelnikowi zaczyna się wydawać, że Adam Montgomery to prawdziwy święty, który mimo obecności Darci, będącej mu zawadą na każdym kroku, w pojedynkę ratuje siostrę oraz kilkoro dzieci, poszukiwanych od miesięcy. Gwóźdź programu znajduje się na ostatniej stronie, gdzie czytelnik dowiaduje się, że Adam poślubił Darci. Oczywiście rodzina Montgomerych zareagowała natychmiast i książkę wycofano ze sprzedaży, co tylko podsyciło ludzką ciekawość. Już wkrótce całą książkę można było przeczytać w Internecie i to za darmo. Pełnomocnicy prawni Montgomerych dopilnowali, żeby wszystko, co młody pisarz zarobił na tej książce, musiał przeznaczyć na wynagrodzenie dla prawników, ale to i tak nie miało znaczenia. W krótkim czasie facet napisał trzy kolejne książki i sprzedał miliony egzemplarzy dzięki rozgłosowi, jaki zyskało jego nazwisko. Przeczytałem tę książkę rok po jej wydaniu. Kopia Alanny była stara i wysłużona, i z pewnością wielokrotnie przechodziła z rąk do rąk. Miałem pewne problemy, żeby ją zrozumieć; chyba tak jak wszyscy podczas czytania. Jak to się mogło stać, że mężczyzna taki jak Montgomery poślubił taką głupią gęś jak Darci Monroe? Czy w czasie ich wspólnych podróży pozbawił ją dziewictwa i niczym prawdziwy bohater poczuł się w obowiązku z nią ożenić? Niedługo po ślubie urodziła się im córka. Czy ciąża była pretekstem do ślubu? Nie minęło wiele miesięcy od publikacji książki, gdy Adam wraz z siostrą, Boadiceą, wynajęli mały samolot i ślad po nich zaginął. Za sterami usiadł sam Adam. Co prawda zostawili plan podróży, ale bardzo

szybko odkryto, że nie trzymali się opracowanego kursu. Ostatni raz widziano jego samolot z wieży kon- trolnej. Znajdował się wówczas trzysta dwadzieścia kilometrów od lotniska i leciał w kierunku przeciwnym do zamierzonego. Kiedy kontroler wieży próbował się z nim skontaktować, nie otrzymał żadnej odpowiedzi. Jakieś trzy dni po ich zaginięciu jedno z kolorowych czasopism wydrukowało na pierwszej stronie zdjęcie roześmianej Darci z drinkiem w ręku. Nagłówki obwieszczały, że wdowa po Adamie odziedziczy prawie bilion dolarów. Insynuowano, że rozrywkowa dziewczyna. Darci, miała interes w zaginięciu męża. Rodzina Montgomerych zareagowała także tym razem, jednak właściciele czasopisma okazali się sprytni. W końcu o nic Darci nie oskarżyli. Zdjęcie, które zamieścili, zrobili przed zaginięciem Adama. Tylko takim dysponowali i twierdzili, że to przecież nie ich wina. W efekcie gazeta zgodziła się wydrukować sprostowanie na pierwszej zamiast na ostatniej stronie. Kolejny nagłówek informował: Przepraszamy. Darci odziedziczy tylko dwa miliony. A zdjęcie, które zamieściliśmy, zostało zrobione, zanim jej mąż i szwagierka odlecieli na zawsze. Fotografię opublikowano ponownie tylko z tą różnicą, że tym razem ją powiększono, dzięki czemu było widać, że Darci tańczy z czło- wiekiem, który nie był jej mężem. Po pewnym czasie od tego wydarzenia Darci zyskała sobie przydomek Cukierkowej Wieśniaczki, a cały świat oskarżał ją po cichu o to, że zamordowała męża dla pieniędzy. Żadne z tych wydarzeń nie wstrząsnęło moim życiem. Całymi dniami walczyłem z producentami o zmiany, które należało uwzględnić w mojej roli, a nocami kłóciłem się z Alanną. Ja pragnąłem mieć kilkoro dzieci, ona zaś chciała kręcić cztery filmy w ciągu roku. Dwa tygodnie temu Jerlene Monroe gościła w programie Zaginieni. Oczywiście widziałem jej filmy. W jednym z ekstrawaganckich dzieł uwiodła nawet Russella Crowe’a, który został gwiazdą, ponieważ był biały i miał ten głos. Przepraszam. Przemawia przeze mnie zazdrość. Oczywiście, on dostał rolę, ponieważ na nią zasłużył. To świetny aktor. Tak czy inaczej, Jerlene Monroe miała wystąpić gościnnie w naszym programie. Wszyscy śliniliśmy się na myśl o spotkaniu z nią. Krytycy gromadnie byli zgodni, że Jerlene zawładnęła filmem, w którym zagrała u boku Crowe’a. Ten temat znalazł się na pierwszych stronach gazet. Kiedy Crowe musiał ją zabić, żeby ratować świat przed jej oszustwami, publiczność płakała razem z nim. Nikt z nas nie domyślał się nawet, czemu zgodziła się wystąpić w serialu telewizyjnym, dlatego za każdym razem, kiedy kłębiliśmy się wokół niej, pytaliśmy ją o to. „Obiecałam komuś,” odpowiadała swoim jedwabistym głosem. Trudno to sobie wyobrazić, ale była jeszcze piękniejsza niż na ekranie. W tym biznesie bardzo szybko dowiadujesz się, że każda aktorka bez makijażu ma zwyczajną, ładną buzię. Przychodzi do pracy z ufryzowanymi włosami schowanymi pod czapką baseballówką, skórę ma niczym nastolatka po imprezie obfitującej w tłuste żarcie, a do tego nosi wytarte stare dżinsy i koszulkę. Patrzysz na nią i myślisz: „Jak strasznie się zmieniła od ostatniego filmu”. Ale nie Jerlene. Zawsze, kiedy się pojawiała, wyglądała tak, jak zdaniem małych dziewczynek powinny wyglądać gwiazdy. Nigdy nikomu nie rozkazywała, nigdy niczego nie żądała, ale my i tak biegaliśmy dookoła niej, chcąc uczynić wszystko, o czym tylko zdarzyło się jej napomknąć. Uśmiechała się olśniewająco do kamerzystów. Nic nie mówiła, tylko się uśmiechała. Nawet najbardziej nieprzyjemny typ na planie starał się, żeby wyglądała lepiej niż każdy z nas. W programie Zaginieni Jerlene grała rolę żony bogacza, którego zamordowano. Pod koniec odcinka mieliśmy odkryć, że to ona przyczyniła się do jego śmierci. Scenariusz, jak wiele innych, doprowadzał do sytuacji, w której zakuwaliśmy ją w kajdanki. My mieliśmy okazać się mądrzy, a ona głupia. Drugiego dnia na planie Jerlene powiedziała: - To wstyd, wsadzać ją za kratki? Jej mąż zasłużył na śmierć, nie ona. Nie narzekała. Po prostu wyraziła głośno swoje zdanie, a chwilę potem dyrektor wdał się w dyskusję ze scenarzystą. Scenariusz został zmieniony całkowicie. Rola Jerlene znacznie się powiększyła. Nowa historia opowiadała o jej spotkaniu z trzema byłymi kochankami męża, a także o tym, jak wspólnie go zabiły i przygotowały alibi dla siebie nawzajem. Oczywiście my, gliny, wiedzieliśmy, co zrobiła Jerlene, ale gdy tylko odkryliśmy

odrażające fakty z przeszłości jej męża, sami byliśmy gotowi go zabić. Pod koniec kręcenia Jerlene stwierdziła: - Być może dałoby się urozmaicić tę historię, gdyby spodobał mi się któryś z mężczyzn. Wszyscy byliśmy oszołomieni. Co miała na myśli? „Gdyby spodobał mi się...” Chodziło jej o seks? Z jednym z nas? Cała męska obsada oraz dwie kobiety stanęła na baczność z wybałuszonymi oczami. W duszy każdy z nas krzyczał: Ja! Ja! Ja! - Może on - zaproponowała Jerlene, wskazując na Ralpha Boone’a. Niski, stary, kopcący jak smok Ralph z piwnym brzuchem? Biedak miał potrójnego bypassa i gdy tylko Jerlene wskazała na niego palcem, tak się zaczął krztusić, że pod wieczór wylądował w szpitalu. Dyrektor zasugerował uprzejmie: - To może Linc? Nawet na mnie nie spojrzała. Po prostu odwróciła się i odparła: - Może. Grała, ale jak się wkrótce dowiedziałem, Jerlene Monroe zawsze grała. W jej głowie bez przerwy działała kamera. W rzeczywistości nie mieliśmy romansu. Nie dlatego, że nie chciałem, ale dlatego, że mi odmówiła. Usłyszałem od niej słodkie, seksowne „nie”. Ostatnio często kłóciłem się z Alanną, która za karę pozbawiała mnie seksu. W rezultacie odmowy ze strony dwóch kobiet zagraliśmy razem z Jerlene naprawdę gorącą scenę łóżkową. Byliśmy tak rozpaleni, tak realistyczni, że ten odcinek oraz grę Jerlene potraktowano jako doskonały materiał do nagrody Emmy. Wstyd się przyznać, ale wciąż utrzymywałem, że ja też powinienem zostać nominowany. Ralph, jeden z aktorów, odpowiedział na to: - Wszyscy widzieli, że nie grałeś ani przez jedną sekundę. Na szczęście, przy moim kolorze skóry trudno się zorientować, kiedy się czerwienię. Mimo to, dzięki temu telewizyjnemu romansowi, udało mi się spędzić z Jerlene trochę czasu. Przyznaję, że to ja zaproponowałem próby w jej przebieralni, która była większa od mojej, a w dodatku świeżo odmalowana specjalnie dla niej. Wszystko wydarzyło się pierwszego dnia prób z Jerlene. Chłopiec na posyłki zapukał do drzwi garderoby, po czym przekazał mi list. Powiedział, że wręczył mu go mój agent, co bardzo mnie zaskoczyło. Kiedy Barney nauczył się pisać? Otworzyłem kopertę. Twoje dziecko zaginęło, przeczytałem. Przez chwilę po prostu siedziałem, wpatrywałem się w notatkę i nie mogłem zrozumieć jej sensu. Moje dziecko? Przecież ja nie mam dzieci. Powoli wszystko sobie przypomniałem. Ach tak. Connor. A może nazywał się Conan? Chyba nazwała go na cześć Schwarzeneggera. Ta kobieta uwielbiała filmy, co doprowadziło do tej sytuacji. Kiedy Jerlene wyjęła list z moich rąk, nie protestowałem. Przeczytała go, a ja po raz pierwszy w życiu zobaczyłem na jej pięknej twarzy prawdziwe, szczere uczucia. - Twoje dziecko - wyszeptała przerażona. Jak bardzo musi kochać swoją córkę, pomyślałem zaskoczony. Oczywiście, podobnie jak pozostali Amerykanie, wiedziałem, że Jerlene Monroe jest matką Cukierkowej Wieśniaczki, co tylko dodawało pikanterii tajemnicy tej kobiety. Jak ktoś tak elegancki jak Jerlene mógł dać życie takiej chciwej, małej awanturnicy, żerującej na bogaczach, jak Darci Montgomery? A do tego ryzykować życie, żeby ją ocalić? Pod koniec książki, którą przeczytała cała Ameryka, Adam Montgomery razem ze swoimi kuzynami, Jerlene oraz mężczyzną z jej rodzinnego miasteczka, śpieszy na ratunek Darci i dzieciom. Przybywają w samą porę, zabijają złych facetów i zabierają nieprzytomną Darci do szpitala. Jednym słowem, kwalifikacje dziewicy Darci do odczytania jakiegoś lustra, które nie istniało, okazały się nieprzydatne. Za to upór oraz odwaga Adama Montgomery’ego pozwoliły mu odnaleźć i uratować siostrę, a potem zaryzykować życie, niosąc pomoc tej głupiej gęsi, Darci.

Autor książki opisał Jerlene jako prawdziwą bohaterkę, ratującą życie własnej córce, która nie robiła nic poza przysparzaniem ludziom kłopotów. - Opowiedz mi o wszystkim - zaproponowała Jerlene zmysłowym głosem. Kto mógłby się oprzeć takiej prośbie? Z pewnością nie ja. Właśnie dlatego wyznałem jej swój wielki sekret związany z pracą, której się podjąłem, kiedy desperacko potrzebowałem pieniędzy. Efektem tej pracy był... Tak, to prawda, miałem syna, ale nigdy nie poznałem ani jego, ani jego matki. Wiedziałem tylko, że ma siedem lat i nazywa się Connor, a przynajmniej tak mi się wydawało. Miałem jego zdjęcie z matką. Mój syn miał jasne włosy i orzechowe oczy. Pod względem kolorystyki przypominał matkę, blondynkę o niebieskich oczach. A jednak jego buzia miała kolor ciemnego naleśnika, przez co wyglądał identycznie jak ja w jego wieku. Gdy tylko opowiedziałem Jerlene o tym, jak zostałem ojcem, wyjąłem komórkę, żeby zadzwonić do swojego agenta. Od kiedy podpisałem kontrakt, Barney nie miał dla mnie zbyt wiele czasu, ale gdy zdecydowałem się wrócić na ekran, został moim najlepszym przyjacielem. Tak czy inaczej, Barney poinformował mnie, że zgodnie z tym, co powiedział mu prywatny detektyw, którego wynajął do pilnowania mojego syna i jego matki, oboje zniknęli. Od tamtego czasu czekał na żądanie okupu, ale ponieważ nie otrzymał nic podobnego, doszedł do wniosku, że nie musi mnie o tym informować. - Dlaczego napisałeś do mnie list? Dlaczego po prostu nie zadzwoniłeś? - zapytałem. - List? Nie wysyłam listów nawet własnej matce. Dlaczego miałbym je wysyłać tobie? Posłuchaj, dzieciaku, powiedziałem ci wszystko, co wiem, a teraz muszę już lecieć. Odłożyłem słuchawkę. Przez chwilę patrzyłem na Jerlene, po czym ponownie spojrzałem na list. Nie znalazłem nic, co wskazywałoby, że dostałem go od swojego agenta. Poza tym, kiedy przyjrzałem mu się uważnie, zauważyłem, że papier był najwyższej jakości i w niczym nie przypominał zwitka, który z pewnością wysłałby Barney. Jerlene nie musiała mnie o nic pytać. Sam jej o wszystkim opowiedziałem. Kiedy skończyłem, zaproponowała, żebym tu zaczekał, i wyszła. Wróciła kilka minut później. Powiedziała, że jakiś niski gruby facet palący cygaro przekazał ten list chłopcu na posyłki i powiedział mu, że list przysłał mój agent. Dodała, że nikt więcej nie widział tego mężczyzny. Nie wiedziałem, co o tym myśleć, co powinienem zrobić ani czy w ogóle powinienem coś robić. Jerlene poradziła mi, żebym poczekał kilka dni i zobaczył, czy wydarzy się coś jeszcze. Chyba chodziło jej o to, że powinienem zaczekać na ewentualne żądanie okupu. Oczywiście zapłaciłbym. Musiałbym to zrobić. Ten dzieciak był ciałem z mojego ciała, krwią z mojej krwi. Czekałem, ale byłem bardzo podenerwowany i na wszystko przesadnie reagowałem. Nie miałem szczęścia, ponieważ w ostatnim odcinku z serii Zaginieni Travisa nachodziła pewna kobieta, która miała na niego ochotę. Jeśli ktoś rzucał stertę papierów, podskakiwałem jak oparzony. Kiedy ta kobieta stanęła za mną i przystawiła mi pistolet do karku, naprawdę mocno się spociłem. Gdy poprosiłem ją, żeby mnie nie zabijała - mimo że nie było tego w scenariuszu - nie grałem. Myślałem o moim dziecku przetrzymywanym przez jakiegoś szaleńca. A wszystko przez to, że miał sławnego ojca. Mnie. Naraziłem na tortury jakieś małe, urocze dziecko. Zdawałem sobie sprawę, że wszyscy na planie dziwnie na mnie patrzą, ale moją głowę przepełniało zbyt wiele myśli, żebym chociaż spróbował zrozumieć, co się dookoła mnie dzieje. Sceny z Jerlene dobiegły końca, więc czym prędzej spakowała się i wróciła do swojego domu w Malibu, żeby przejrzeć liczne scenariusze, które jej przysłano. Powiedziała, żebym się z nią skontaktował, jeśli się czegoś dowiem. Zadzwoniłem do niej dwie sekundy po zakończeniu ostatniego programu, mimo że niczego się nie dowiedziałem. Powiedziała, żebym do niej przyjechał, i tak też zrobiłem. Odpuściłem huczne przyjęcie z okazji zakończenia nagrań, ale byłem zbyt zdenerwowany, żeby się tym przejmować. Jerlene zaserwowała mi mnóstwo alkoholu i jedzenia. Sama niczego nie tknęła. Powiedziała, że dużo ostatnio myślała i doszła do wniosku, że mojego syna prawdopodobnie zabrano przez przypadek, a nie dlatego, że byłem jego ojcem. Przez to poczułem się jeszcze gorzej. Dziecko, którego nie porywa się dla okupu, może być zabrane z

wielu innych powodów. Wychyliłem szklaneczkę bourbona, po czym dolałem sobie jeszcze jedną kolejkę. - Chcę poznać wszystko, co wiesz na temat dziecka i jego matki - powiedziała Jerlene. Byłem już nieco zmęczony, co z pewnością spowodowało napięcie, które nie opuszczało mnie od czterech tygodni, oraz wypite naprędce cztery podwójne bourbony. - Kobieta nazywa się Lisa Henderson, a chłopiec ma na imię Conan albo Connor. Powinien mieć już siedem lat. Ona jest fanką kina. Uwielbia filmy. Ona... - Z czego się utrzymuje? - zapytała nagle Jerlene. - Nie wiem. Nie pamiętam. Mój agent zatrudnił człowieka, który miał przeprowadzić prywatne śledztwo na jej temat. To właśnie on przysyłał mi raporty. Nigdy nie trzymała się jednego zajęcia zbyt długo. Pracowała w domach towarowych, jako recepcjonistka, jako kierowca autobusu, jako... - Uśmiechnąłem się na to wspomnienie. - Pewnego razu złamała rękę i musiała zdecydować się na pracę przez telefon. Wyobrażasz to sobie? Została medium. Przez Internet. Nazywano ją Kryształowym Duchem czy jakoś tak. Mówiła ludziom to, co chcieli usłyszeć. Kiedy zobaczyłem, że twarz Jerlene robi się biała, przypomniałem sobie, co wyczytałem na temat jej udziału w przygodzie z czarownicą z Connecticut. Jej córkę porwała tak zwana wiedźma. Żadna z tych współczesnych „dobrych” wróżek, tylko przerażająca wiedźma rodem z bajek dla dzieci. Nikt nie znał prawdziwej historii tamtej nocy, ale zmarły wówczas cztery osoby. Czy Jerlene musiała kogoś zabić, żeby ratować córkę? - Posłuchaj - dodałem - ta kobieta była medium w takim samym stopniu jak ja. Po prostu potrzebowała pracy, którą mogłaby wykonywać w czasie rekonwalescencji. Właśnie wtedy poradziła mi, żebym wybrał się na spotkanie z jej córką. Powiedziała, że ona pomoże mi odnaleźć syna. Zaraz potem zostałem odprawiony. Jak się dobrze zastanowić, to ona naprawdę była królową, a ja jej podwładnym. a. Otrzymałem od niej rozkaz, aby się oddalić. Nacisnęła odpowiedni przycisk przy telefonie, stojącym na podręcznym stoliku. Prawie natychmiast pojawił się potężny mężczyzna. - Virgil - odezwała się Jerlene - czy mógłbyś odwieźć pana Aimesa do domu? Nie miałem nawet okazji zaprotestować, dlatego pozwoliłem, żeby ten osobnik zwlókł mnie z kanapy i zaprowadził do mojego samochodu. On poprowadził. Następnego dnia rano obudziłem się w swoim własnym łóżku, w ubraniu, z potężnym kacem. Po południu czułem się o wiele lepiej. Zacząłem myśleć, że to - wszystko mi się przyśniło. Wmawiałem sobie, że tak właśnie jest. Nie brałem pod uwagę możliwości skontaktowania się z Cukierkową Wieśniaczką i poproszenia jej o pomoc. Ta kobieta prawdopodobnie zabiła dla pieniędzy swojego męża i szwagierkę. Nie, dziękuję. Nie chciałem mieć z nią nic wspólnego. Zapewne zostawiłbym to wszystko i może nawet zapomniał o swoim synu, gdyby nie wydarzyły się dwie rzeczy. Starałem się ze wszystkich sił myśleć racjonalnie. Wmawiałem sobie, że matka chłopca wywiozła go pewnie daleko stąd w poszukiwaniu nowej pracy. Obiecałem sobie, że zajmę się tą sprawą, kiedy wrócę ze Szkocji, dokąd wybierałem się z Alanną. Stwierdziłem, że jeśli zagadka pozostanie bez rozwiązania, podejmę odpowiednie kroki, chociaż nie miałem pojęcia, co mógłbym zrobić. W tym czasie współpracowałem z agentem od spraw turystyki. Facet był tak ekskluzywny, że miał zastrzeżony numer. Chciałem spędzić sześć tygodni w szkockich górach z kobietą, którą kocham. Alanna nakręciła pięć filmów, jeden po drugim. Każdy z nich powstawał w tropikach. Przez ostatni rok rzadko się widywaliśmy. Biorąc pod uwagę nasze plany zajęć, wspólne spotkanie graniczyło z cudem. Za każdym razem, kiedy z nią rozmawiałem, płakała, mówiła, jak bardzo za mną tęskni i jak jest zmęczona. I że jest jej gorąco. Powiedziała, że ma dość upalnych klimatów i że marzy o odpoczynku w chłodnym miejscu, gdzie będzie miała odrobinę prywatności. - Chcę pojechać gdzieś, gdzie nikt mnie nie zna, gdzie moglibyśmy być całkiem sami - powtarzała w kółko. Byłem takim głupcem, że jej wierzyłem. W tajemnicy przed nią wynająłem zamek w chłodnych, odludnych, prywatnych górach. Poza nami miał tam być jedynie zarządca-kucharz, staruszek, który doglądał

ognia w kominkach oraz jeszcze jeden mężczyzna opiekujący się ośmioma hektarami lasów, a do tego całe stado śmiesznie wyglądających krów. Sprezentowałem jej ten podarek przy świecach i szampanie. Alanna spojrzała na mnie jak na wariata, po czym obwieściła, że następnego dnia wyjeżdża do Key West, żeby kręcić film u boku Denzela Washingtona. Nie jestem porywczy i nie stosuję przemocy, ale tamtej nocy omal się nie zapomniałem. Bardzo głośno powiedziałem jej, że odrzuciłem dwie propozycje filmowe, żeby móc spędzić z nią te sześć tygodni. Nie musiała wiedzieć, że oba scenariusze przewidywały dla mnie role przystojnych głupków. Dodałem tylko tyle, że znaczy dla mnie więcej niż jakikolwiek film na świecie i że wydawało mi się, iż ona czuje to samo. Odpowiedziała mi bardzo chłodno: - Jak długo, twoim zdaniem, będę tak wyglądała? Kiedy skończysz sześćdziesiąt lat, będziesz otrzymywał propozycje ról głównych bohaterów, w których będą się zakochiwać dwudziestolatki. Kiedy ja skończę trzydzieści pięć, poproszą mnie, żeby zagrała matkę Denzela. Miała rację. Ale i tak nie podobała mi się cała ta sytuacja. Zwolniłem się ze wszystkich zajęć na sześć tygodni, aby móc wyjechać do Szkocji z kobietą, którą kocham. Co miałem teraz zrobić? Zadzwonić do swojego agenta i płaszczyć się przed nim? Na pewno nawrzeszczałby na mnie za to, że zrezygnowałem z pracy na czas przerwy w kręceniu Zaginionych, a ja odpowiedziałbym mu na to... Wolę nie myśleć, co mógłbym powiedzieć. Od chwili gdy król Anglii abdykował z powodu kobiety, z pewnością nikt nie odsłonił się aż tak bardzo, jak mógłbym to zrobić ja. To była pierwsza rzecz, która się wydarzyła. Druga dotyczyła Jerlene. Otóż przysłała do mnie mężczyznę o imieniu Virgil z cienką paczką. Podziękowałem mu, modląc się przy tym, żeby nigdy nie spotkać go w ciemnej ulicy. Przyjąłem paczkę. Instynkt podpowiadał mi, że zanim zajrzę do środka, powinienem nalać sobie drinka. Tak też zrobiłem. Jerlene wynajęła prywatnego detektywa, żeby odszukał kobietę, która miała moje dziecko. Przejrzałem pobieżnie kilka pierwszych stron, ponieważ widziałem je już wcześniej. Lisa Henderson, matka mojego syna, od narodzin dziecka zmieniała pracę dwa albo trzy razy w ciągu roku. Mieszkała w czterech stanach. - Ciężkie życie - mruknąłem. Przez całe swoje krótkie życie - mój syn był targany z miejsca na miejsce. Miałem rację, ignorując wiadomość o jego zaginięciu. Lisa z pewnością znów się przeprowadziła. - Ciekawe, gdzie teraz jest? - zapytałem na głos, popijając bourbona. Na widok ostatniej strony omal nie stanęło mi serce. Patrzyłem na wycinek gazety. Na zdjęciu zobaczyłem samochód rozbity na drzewie, a obok widniała fotografia matki mojego syna. Muszę przyznać, że była ładna i subtelna. Miała długie, proste blond włosy i duże niebieskie oczy. Chwyciłem wycinek z gazety, spojrzałem na zdjęcie i pomyślałem sobie, że powinno było zostać lepiej naświetlone. Wiedziałem, że odwlekam chwilę, w której przeczytam ten artykuł. Wypiłem duży tyk bourbona, po czym przeczytałem. Kilka tygodni temu Lisa Henderson wjechała samochodem na drzewo. Zginęła na miejscu. Do artykułu doczepiono jeszcze jeden wycinek z gazety, który z kolei zawierał informację na temat pogrzebu. Przeczytałem go. Prócz dwóch artykułów znalazłem sporo informacji o życiu Lisy Henderson na krótko przed śmiercią. Zaskoczyła mnie wiadomość, że była aktywnym członkiem Kościoła, a także pomagała w kilku komitetach. Ponieważ nie miała pieniędzy. Kościół, a także jej współpracownicy w całości pokryli wydatki związane z pogrzebem. Będziemy za nią tęsknić, głosił napis na nagrobku. A co z moim synem? Co się z nim stało? Dlaczego nigdzie nie znalazłem wzmianki o dziecku? Ponownie przeczytałem oba artykuły. W notatce pośmiertnej napisano, że Lisa nie zostawiła żadnych krewnych. Przeczytałem wycinki raz jeszcze. Cofnąłem się na początek i przestudiowałem każde słowo na każdej stronie. Nigdzie nikt nie wspomniał o moim synu. Zdumiony udałem się do sypialni, gdzie znajdował się mój sejf. Chciałem wyjąć z niego teczkę z dokumentami, które wiele lat temu przystał mi mój agent.

Prawie osiem lat temu Lisa Henderson pracowała w klinice krioterapii w Los Angeles. Stawiałem wówczas pierwsze kroki w aktorstwie. Dorabiałem, oddając spermę. Moje imię miało pozostać anonimowe dla osób, które w przyszłości zechcą z niej skorzystać. Jednak każdy dawca musiał wyrazić zgodę, żeby jego dzieci po ukończeniu osiemnastego roku życia mogły poznać jego dane. Podobał mi się ten pomysł, podsycał moje poczucie dramatyzmu. Do czasu kiedy ten dzieciak osiągnie pełnoletniość, miałem zamiar zostać jeszcze większą gwiazdą niż Mel Gibson. Uwielbiałem wyobrażać sobie dreszcz emocji, który chłopak poczuje na wieść o tym, kto jest jego ojcem. I kiedy moje nazwisko stało się już znane, opowiedziałem swojemu agentowi, Barneyowi, że pewnego dnia jakieś dziecko będzie bardzo zaskoczone, a potem wyjaśniłem mu dlaczego. Cały czas się przy tym zaśmiewałem, ale Barney się nie śmiał. Wściekł się. Zaczął wydzwaniać do ludzi, którzy zadzwonili do kolejnych osób. W rezultacie cała zamrożona sperma, którą kiedyś oddałem, została zniszczona, a numer 28176 wycofano z rejestru. Barney poinformował mnie jednak, że pewna kobieta, pracująca w klinice, widziała mnie w filmie i rozpoznała moje imię. - Ona ma twoje dziecko! - wrzasnął na mnie. Byłem mile zaskoczony i zastanawiałem się, jak może wyglądać moje dziecko, ale Barney tylko wciąż robił mi wykłady na temat rozpraw sądowych, żądań, które ta kobieta może mi pewnego dnia przedstawić, oraz wszystkich kłopotów, których mogła mi przysporzyć. „Wpadłeś po uszy”. Powiedział mi kilka nieprzyjemnych rzeczy, zastanawiał się na głos, dlaczego nie skorzystałem z owcy zamiast z papierowych kubków, ale ja go nie słuchałem. Miesiąc później przysłał mi dokumenty na temat Lisy Henderson, a potem co rok dodawałem stronę albo dwie. Wszystkie akta składałem w sejfach, instalowanych w każdym domu, który zdarzyło mi się wynajmować w ciągu ostatnich sześciu lat. Ale teraz, kiedy zajrzałem do sejfu, niczego tam nie znalazłem. Byłem pewien, że nie pozbyłem się tych akt. Ostatnim razem, kiedy Barney przysłał mi nowe strony, nawet na nie nie spojrzałem, tylko zwyczajnie wsunąłem je do skórzanej teczki, w której trzymałem wszystkie dokumenty dotyczące mojego syna. Skórzana teczka miała nawet zamek. Opróżniłem sejf. Wyjąłem ze środka akta nieruchomości, zeszłoroczny zwrot podatków, pierścionek zaręczynowy, który planowałem wręczyć Alannie w Szkocji. A mimo to nie znalazłem dokumentów na temat Lisy Henderson i mojego syna. Usiadłem na łóżku. Starałem się wszystko sobie uporządkować. Czy ktoś włamał się do mojego sejfu i zabrał te dokumenty? Nie, oczywiście, że nie. Który złodziej wykradłby stertę papierów i zostawił pierścionek wart dwadzieścia pięć tysięcy dolarów? Jedną chwilę, pomyślałem sobie w duchu. Prawdopodobnie Barney ma kopie tych dokumentów. Ten człowiek tak bardzo bał się, że ktoś oszuka go chociaż o pensa, że robił kopie dosłownie wszystkiego, co wpadło mu w ręce. Gdy tylko podniosłem słuchawkę telefonu, odezwała się moja komórka. Dzwoniła Alanna. - Rozmyśliłaś się z związku ze Szkocją? - Nie chciałem, żeby wiedziała, że nadal gniewam się z powodu odwołanego wyjazdu. Co więcej, ona nie miała pojęcia o moim dziecku, a ja nie chciałem, żeby poznała prawdę. - To ty nic nie wiesz? - spytała bezbarwnym głosem. To podobnie jak ty, chciałem odpowiedzieć, ale zachowałem spokój. - O czym? - O śmierci Barneya. Jego biuro stanęło w płomieniach, a on spalił się razem z nim. Bardzo mi przykro. Zadzwonię później. Siedziałem z głuchym telefonem w ręku. Jak już wcześniej wspomniałem, współczucie nie była mocną stroną Alanny. Kiedy po przeczytaniu książki o Darci Montgomery powiedziała: „Biedactwo”, po prostu żałowała, że Darci złapano. Nie zdawałem sobie sprawy z tego, co robię, kiedy wybierałem numer Jerlene. Odebrała po pierwszym

sygnale. Zachowałem się, jak należy. Nie pytałem, w jaki sposób taka trzpiotka, a może nawet morderczyni, jaką jest jej córka, może pomóc mi kogoś odnaleźć. Powiedziałem po prostu: - W jaki sposób mogę szukać pomocy u twojej córki? Kiedy odłożyłem słuchawkę, poszedłem na siłownię. Pomyślałem, że może długi, ciężki wysiłek fizyczny pozwoli mi uspokoić rozdygotane nerwy. Byłem pewien jak nigdy w życiu, że Barney został zamordowany, a wszystkie jego akta spłonęły ze względu na mnie i mojego syna. Lisa Henderson też na pewno zginęła z tego samego powodu. Trzy godziny później czułem się znacznie lepiej. Sprawdziłem wiadomości na poczcie w telefonie komórkowym. Cudowny głos Jerlene podał mi adres w Wirginii, gdzie miałem stawić się następnego dnia o trzeciej i spotkać się z jej córką. Kolejny raz zapewniła mnie, że Darci odnajdzie mojego syna. Nie chciałem dłużej o tym myśleć. Po prostu zadzwoniłem do mojej osobistej asystentki, poinformowałem ją, żeby czuwała nad wszystkim do mojego powrotu, po czym zarezerwowałem bilet na samolot do Wirginii. Osobiście zająłem się tą podróżą, ponieważ nie chciałem, żeby ktokolwiek wiedział, dokąd się wybierałem. Wrzuciłem do torby trochę ubrań, po czym udałem się do hotelu. Nie czułem się dłużej bezpieczny we włas- nym domu. Następnego dnia zostałem wprowadzony do bardzo ładnego salonu i pierwszy raz w życiu spotkałem Darci Montgomery. Nadal nie byłem pewien, dlaczego się tam znalazłem i czego od niej oczekuję, ale wiedziałem, że muszę zachować ostrożność. Miałem zamiar powiedzieć jej tak mało, jak to tylko możliwe, i ominąć wszystkie nieprzyjemne tematy. Bo niby co mogła zrobić ta kobieta? Odczytać moje myśli? ROZDZIAŁ 3 DARCI Było mi o wiele trudniej nagiąć umysł Lincolna Aimesa niż umysły innych osób. Od momentu wydania tej książki wszyscy starali się ode mnie odgradzać. Nastawiali się przeciwko mnie, a ja wiedziałam, że bez względu na to, co powiem albo zrobię, nie przekonam ich do siebie. Tylko kilka osób znało prawdę o wydarzeniach, do których doszło w tunelu wiedźm w Camwell, w stanie Connecticut. A i to, co wiedzieli, to nie była cała prawda. Tak było dla wszystkich lepiej. Dobrze, że ludzie myślą, że to mój mąż i jego kuzyni zabili czarownicę i całą jej kohortę. A opowieść o mojej matce ratującej mi życie nie mogła przecież zaszkodzić jej karierze. Z całą pewnością tak było o wiele lepiej. Pozwoliłam, by ludzie wierzyli w to, co wypisywano na temat mojego udziału w tej rzezi. Gdyby znali prawdę, nie śmialiby się ze mnie ani nie opluwaliby mnie tak jak ostatnim razem, kiedy wyszłam z ukrycia. Raczej zapaliliby pochodnie i wyciągnęliby mnie z domu. Nawet nie chciałam myśleć o tym, co by ze mną zrobili. Bez względu na to, jak straszne było dla mnie pokonanie wiedźm, dzięki temu przeżyłam najlepsze chwile swojego życia. Odnalazłam ojca. On poślubił potem Boadiceę, siostrę mężczyzny, który został moim mężem. Ja i Bo urodziłyśmy niemalże równocześnie. Przez pewien czas moje życie było cudowne, ponieważ stanowiliśmy rodzinę. Być może byliśmy trochę dziwni, ponieważ mój ojciec był uznanym w świecie ekspertem od spraw metafizycznych, szwagierka dorastała w niewoli, mój mąż przeżył w dzieciństwie prawdziwy horror, którego nie da się opisać, moja cór- ka oraz siostrzenica miały moc przenoszenia przedmiotów siłą umysłu, a ja... ja byłam z nas wszystkich najdziwniejsza. A mimo to nie byliśmy dziwni dla siebie nawzajem. Darzyliśmy się miłością. Oni chronili mnie przed światem zewnętrznym, kochali mnie i znali prawdę o tym, co wydarzyło się w Connecticut. Wtedy wszystko było w porządku.

Ale teraz ich zabrakło. Ponad rok temu mąż przyszedł do mnie. Był bardzo podekscytowany. W tym czasie krążyłam pomiędzy niańkami, bo to ja wychowywałam obie dziewczynki. Sama to zaproponowałam, kiedy zobaczyłam, że Bo uczy trzylatkę strzelania z kuszy. Dorastając u boku naprawdę złej kobiety, Bo nie miała okazji nauczyć się wychowywania dzieci. Musieliśmy zrezygnować z opowiadania bajek w naszym domu, ponieważ Boadicea znała tylko prawdziwe historie. Powiedziała dziewczynkom, że Baba Jaga nadal żyje. Mieszka na Dwudziestej Trzeciej Wschodniej Ulicy w Nowym Jorku. I zjada dzieci. W każdym razie tamtego dnia Adam był bardzo podekscytowany, a ja zabiegana, ponieważ moja córka i siostrzenica bawiły się maskotkami w ten sposób, że kazały im tańczyć na suficie. Kiedy powiedział mi, że musi się gdzieś wybrać, odpadam po prostu: „Do zobaczenia”. Dopiero kilka godzin później dowiedziałam się, że Boadicea wyruszyła razem z nim. Tamtej nocy spałam sama. Obudziłam się nagle i wiedziałam, że coś się stało. Mam zdolność komunikowania się z mężem w myślach. Mówię do niego, a on mnie słyszy - mój głos rozlega się w jego głowie. Co więcej, potrafię wyczuć jego nastroje i uczucia. W przeszłości bardzo go to złościło, ponieważ zawsze wiedziałam, gdzie się znajduje, i prawie zawsze, co robi. Często zakłócałam jego prywatność, a on był typem samotnika. Kiedy kontakt z Adamem osłabł, choć nie został całkowicie zerwany, przerażona pobiegłam do sypialni ojca. Jego łóżko było puste, pościel nietknięta. Wiedziałam, że jak zwykle siedzi w swoim gabinecie zamknięty z tym przeklętym lustrem Nostradamusa, „podarunkiem” od wiedźm. Badał je i zapisywał wszystko, co w nim widział. Domyśliłam się, że Boadicea dotrzymuje mu towarzystwa i jak zwykle śpi na kanapie. Zapukałam do drzwi, a kiedy nikt nie odpowiedział, wyjęłam klucz z wazonu, stojącego na stoliku w holu, po czym otworzyłam drzwi. Gdy tylko ujrzałam ojca leżącego na dużym rzeźbionym biurku, zrozumiałam, że stało się coś złego. A kiedy nie znalazłam w pokoju Boadicei, zrozumiałam, że przebywa z moim mężem, bez względu na to, gdzie on jest. Obudziłam ojca i już po kilku minutach dom tonął w świetle i roiło się w nim od funkcjonariuszy policji. Kilka godzin później klany Montgomerych oraz Taggertów, które stanowiły rodzinę mojego męża, zaczęły przybywać ze wszystkich stron świata samolotami, helikopterami, samochodami i łodziami. W całym tym zamieszaniu ojciec wciągnął mnie do gabinetu i przyparł do drzwi. - Zginęło lustro. Jego słowa uderzyły mnie z taką siłą, że aż usiadłam. Jeśli zaginął Adam i jego siostra, a do tego brakowało lustra Nostradamusa, to znaczy, że do akcji wkroczyło zło. Prawdziwe zło. Nie jacyś zwykli porywacze, którzy zażądaliby okupu. Z porywaczami mogłabym sobie poradzić. Tak się trzęsłam, że ojciec przytrzymał mnie za ramiona. Po chwili do pokoju wszedł Michael Taggert. Był kuzynem mojego męża i jedną z nielicznych osób, które znały prawdę o wydarzeniach w Connecticut, a także prawdę o mnie. Wiedział, co potrafiłam robić z ludzkimi umysłami i co już kiedyś zrobiłam. W każdym razie wiedział tyle, ile mogłam mu powiedzieć. Michael ujął moje dłonie, spojrzał mi w oczy i poprosił, żebym powiedziała mu, co czuję. Kocham go za to. Większość ludzi, dowiadując się, że potrafię odkryć prawdę o nich, jest kompletnie przerażona, ponieważ nie chce, żeby ktokolwiek poznał ich małe nieprzyzwoite sekrety. Ale nie Mike. Jego nie obchodziło to, co widziałam. Nie miał czego się wstydzić. Wyjaśniłam mu, że moim zdaniem Adam i Bo żyją. Tak czułam. Po prostu zostali uwięzieni w jakimś miejscu, którego nie potrafiłam zlokalizować. Może pod wodą? W jaskini? W miejscu chronionym przez zło? Śledztwo ruszyło pełną parą, pochłaniając grube miliony, ale i tak nigdy nie odnaleziono samolotu Adama i Boadicei. Przez pierwszy miesiąc prawie nie spałam. Kuzyn Adama opiekował się dziewczynkami. Adam, tata. Bo i ja próbowaliśmy za wszelką cenę ukryć przed całym światem, w tym także przed pozostałymi członkami rodziny, co potrafią nasze dziewczynki. Nie doceniliśmy jednak klanów Montgomerów-Taggertów, które zaśmiewały się z ich błazeństw i chroniły je przed wzrokiem wścibskich sąsiadów. Całymi dniami i nocami koncentrowałam się na miejscu, w którym przebywali Adam i Boadicea.

Wiedziałam, że ktoś ich ukrył, wykorzystując do tego magiczne siły, aby uniemożliwić mi ich odnalezienie. Trzy miesiące po ich zaginięciu obudziłam się o drugiej nad ranem z silnym przeczuciem, że coś się zaraz wydarzy. Serce biło mi jak oszalałe, krew pulsowała w uszach, a mimo to na początku nie mogłam się zorientować, co czuję. Dopiero po pewnym czasie zdołałam ochłonąć i się skoncentrować. Nagle zdałam sobie sprawę, że chodzi o lustro. Nie znajdowało się już w posiadaniu Adama i Boadicei. Zostało im odebrane i przemieszczało się. Nieomal mogłam je ujrzeć. Pustynia. Piasek. Wielbłądy. Ciężarówki. Pobiegłam obudzić ojca, ale nie znalazłam go w sypialni. Przesiadywał przy komputerze w swoim gabinecie. Tak bardzo tęsknił za żoną, że prawie wcale nie sypiał. Opowiedziałam mu, co czuję. - Jeśli odnajdziemy to lustro, ono nas do nich doprowadzi - odparł, po czym poprosił, żebym dokładnie opisała swoją wizję. Jeszcze tego samego dnia, późnym popołudniem, wsiadł do samolotu lecącego na Środkowy Wschód. Rozpoczął poszukiwanie lustra. Kiedy wyjechał, zostawiając mnie samą z dwójką dzieci i kilkorgiem służących - w tym czasie poszukiwania Adama i Boadicei przeniosły się do ich rodzinnego domu w Kolorado - po raz pierwszy usłyszałam oskarżenia, że to ja zrobiłam coś z samolotem. Mówiono, że chciałam pozbyć się swojego bogatego męża, aby zdobyć pieniądze, które tak kocham. Michael Taggert jeszcze raz przyszedł mi z pomocą. Zwolnił ludzi, którzy dla mnie pracowali, ponieważ to właśnie oni podrzucili mi kolorowe czasopisma. Potem błagał mnie, żeby pojechała z nim do Kolorado, ale nie mogłam tego zrobić. Nie mogłam opuścić miejsca, w którym czułam się tak blisko Adama. Powiedziałam Michaelowi, że zostanę w Wirginii, żeby wychowywać dziewczynki i robić wszystko, co w mojej mocy, aby odnaleźć Adama i Bo. Dodałam, że codziennie kontaktuję się z ojcem, i obiecałam, że jeśli tylko się czegoś dowiem, zadzwonię po posiłki do Montgomerych i Taggertów. Wierzyłam w swój plan, który już wkrótce okazał się niemożliwy do zrealizowania. Kiedy pierwszy raz zabrałam dziewczynki do kina, jakaś kobieta na mnie napluła. Jedną ręką złapałam córkę, a drugą siostrzenicę, ze strachu, że mogą przewrócić nieznajomą do góry nogami i zacząć nią potrząsać. Co zresztą zaraz się zdarzyło. Przez kilka miesięcy kuzyn z rodziny Montgomerych mieszkał z nami pod jednym dachem i każdego dnia zawoził dziewczynki do przedszkola, a potem przywoził je do domu. Jednak w przedszkolu zdarzały się różne „wypadki”, do których dziewczynki się przyczyniały, więc musiałam je stamtąd wypisać. W końcu Susan Montgomery, która wychowywała mojego męża po tym, jak jego rodzice zaginęli, przyleciała do Wirginii, żeby ze mną porozmawiać. Zasugerowała, że dziewczynki powinny pojechać do Kolorado i zostać tam, dopóki nie nauczą się „nad sobą panować”. Była bardzo miła. Zaprotestowałam. Zapewniłam ją, że mogę zapewnić im odpowiednie warunki w Wirginii. Wystarczyło, żeby Susan na mnie spojrzała, bym zobaczyła siebie jej oczami. Obraz nędzy i rozpaczy. Kiedy wpadałam w trans, aby zlokalizować Adama i Bo, wybuchałam płaczem. Miałam samotne dzieciństwo, a potem odnalazłam mężczyznę, który obdarzył mnie miłością, ojca, który mnie kochał, i szwagierkę, niezwykle spragnioną uczuć. A te dwie małe dziewczynki były wcieleniem miłości. Nagle miałam stracić ich wszystkich. Wysłałam córkę i siostrzenicę do Kolorado, by zamieszkały z krewnymi. Dzieci potrzebowały śmiechu, a od wyjazdu ojca w naszym domu gościły tylko łzy. To się działo kilka miesięcy temu. Od tego czasu wiele razy latałam prywatnym odrzutowcem Montgomerych do Kolorado i wiele czasu poświęcałam dziewczynkom. Jednak zawsze wracałam do Wirginii, aby kontynuować poszukiwania Adama i Boadicei. Rozmawiałam z ojcem każdego dnia, kiedy tylko miał możliwość korzystania z telefonu. Od miesięcy szukał lustra. Kilka razy był naprawdę blisko, ale zawsze wymykało mu się z rąk. Co do mnie, to nie płakałam już za każdym razem, kiedy byłam w transie. Znalazłam się na etapie, na którym po prostu brakowało mi męża. Nie wychodziłam z domu. Nigdy nie pokazywałam się publicznie. Nie mogłam znieść tego, co o mnie mówiono. Reporterzy nadal krążyli na końcu podjazdu. Raz na jakiś czas włączał się alarm, kiedy ktoś próbował przeskoczyć mur.

A teraz po tych wszystkich miesiącach matka napisała do mnie, że jestem jej coś winna i żebym pomogła jakiemuś aktorowi. Chciałam jej powiedzieć, że nie mogę przerwać poszukiwań Adama, ale zdałam sobie sprawę, że długie miesiące koncentracji nie przybliżyły mnie do niego ani o włos. Zaczęłam myśleć, że Adam i Bo śpią. Gdyby Bo tutaj była, prawdopodobnie opowiedziałaby mi prawdziwą historię Śpiącej Królewny. Bez wątpienia potomkowie śpiącej panienki mieszkają dzisiaj w Minnesocie. Na myśl o Bo łzy napłynęły mi do oczu. Odwróciłam się od Lincolna Aimesa. - Chyba nie mogę panu pomóc - powiedziałam. - Tak właśnie przypuszczałem - odparł. Wstał. - Gdyby potrafiła pani odnajdywać ludzi, odnalazłaby pani własnego męża. Mam rację? Chyba że... Kiedy przerwał, spojrzałam na niego, żeby sprawdzić, co ma na myśli. Wiedziałam, że mówi o tym, co przeczytał, ale jego zakłopotanie wprost unosiło się w powietrzu. - Nie miałem na myśli... - zaczął. - Po prostu chodziło mi o to, że niby jak mogłaby mi pani pomóc? Wykorzystując do tego pieniądze Montgomerych? Przecież wówczas... Gdy zdał sobie sprawę, że tylko pogarsza sytuację, zamilkł. Nie rozumiałam, dlaczego moja matka nie opowiedziała mu nic na mój temat. Nawet Adamowi nie wyjawiłam szczegółów tego, co wydarzyło się w pokoju, w którym przebywała wiedźma wraz ze swoimi sługami, ale moja matka tam była, widziała efekty i mogła wiele na ten temat powiedzieć. A mimo to nie zrobiła tego. Lincoln Aimes stał, ja siedziałam. Na oko mierzył ponad sto osiemdziesiąt pięć centymetrów i ważył ponad dziewięćdziesiąt kilogramów, podczas gdy ja miałam metr pięćdziesiąt siedem wzrostu, a moja waga nie przekraczała czterdziestu pięciu kilo. Wydawało mi się, że w takiej sytuacji będzie onieśmielony, ale myliłam się. Czułam, że to dobry człowiek. Brakowało mu w życiu miłości, ale nie wyczuwałam w nim nawet cienia przemocy. Chyba że miałam do czynienia z potężnym czarownikiem, który potrafił powstrzymać mnie przed ujrzeniem jego prawdziwego wnętrza, tak jak się zdarzyło w Connecticut. Jednak nie chciało mi się w to wierzyć. To prawda, że we mnie wątpił, ale skoro zadał sobie tyle trudu, żeby do mnie dotrzeć, zasługiwał na nagrodę. - Niech pan trzyma - powiedziałam, podając mu kartkę papieru i ołówek. - Proszę zapisać nazwy kilku rzeczy, które pan kiedyś zgubił. Starał się ukryć uśmieszek, ale ja i tak go wyczułam. Nie przeszkadzało mi to. Po tym, co przeżyłam, głupi uśmieszek był niemal pieszczotą. Podał mi listę pięciu przedmiotów, z których większość posiadał w dzieciństwie. Cztery z nich były proste. - Pański ojciec nadepnął na pierścionek i złamał go, a pańska mama wyrzuciła go do śmieci. - Rodzice mnie okłamali? - wzburzył się tak bardzo, że na początku nie byłam pewna, czy nie stroi sobie ze mnie żartów. Po chwili posłał mi jeden ze swoich słynnych uśmiechów. Omal się do niego nie uśmiechnęłam. - Następny - powiedział. Oczy mu błyszczały. Był z siebie bardzo dumny za to, że prawie udało mu się mnie rozweselić. Poza tym były jeszcze pieniądze na lunch, które ukradł mu jakiś dzieciak z blizną nad lewym okiem. - Domyślałem się, że to on, ale niczego nie mogłem mu udowodnić. Koszulkę ukradł mu kolega po fachu, a zegarek zsunął mu się nadgarstka podczas wiosłowania łodzią. Wciąż jeszcze spoczywa na dnie jeziora. Piąty przedmiot był wyjątkowo ważny. Wyczuwałam, że ten mężczyzna czeka na moją odpowiedź. Kartka zadrżała mi w dłoni. - Ktoś go zniszczył. Ten... Co to takiego? Folder, a nawet coś więcej. Skórzana teczka z zamkiem. Dokumenty, które znajdowały się w środku, i sama teczka, spłonęły. Spojrzałam na niego surowo, gdy zdałam sobie sprawę, że ktoś mógł go zabić za te dokumenty.

- Jaki był szyfr pańskiego sejfu? Kilka razy zamrugał ze zdziwienia, że wiem o jego sejfie, jednak zanim zdążył odpowiedzieć, „usłyszałam” jego myśli. - Numer ubezpieczenia. To nie było zbyt mądre, nie uważa pan? Nic nie odpowiedział. Po prostu siedział i patrzył na mnie. Po chwili podniósł dużą kopertę, którą ze sobą przyniósł, ale mi jej nie podał. - Czytałem o pani książkę - wyjaśnił - ale nigdy nie wierzyłem, że może pani robić takie rzeczy. Podobno o wiele bardziej interesowały panią baloniki niż odszukanie siostry Adama Montgomery. Wiedziałam, że otwiera przede mną furtkę, abym mogła opowiedzieć mu prawdę o tym, co wydarzyło się Connecticut, chociaż wcale nie robił tego umyślnie. Po prostu wywarłam na nim wrażenie, kiedy opowiedziałam mu historię pierścionka, który miał w dzieciństwie. Gdybym uchyliła chociaż rąbka tajemnicy o moich umiejętnościach, prawdopodobnie rzuciłby się pędem do drzwi. - Ma pan dziecko? - zapytałam. Byłam pewna, że koperta, którą ściska, zawiera fotografie i pamiątki. Miałam nadzieję, że nie będę musiała mu powiedzieć, że jego dziecko nie żyje. - Tak, oczywiście - odparł. Nadal patrzył na mnie jak na wariatkę. Nienawidziłam tego. Podał mi kopertę. Otworzyłam ją i wyjęłam stertę papierów, jednak nadal nie wiedziałam, czego ode mnie oczekuje. Zamiast tego czułam, że chłopak, który zrobił te kserokopie, był wściekły na swoją dziewczynę. Ale najbardziej wyczuwałam swoją matkę. - Moja matka przysłała panu to wszystko? - Tak. Na chwilę zamknęłam oczy. Jerlene Monroe nigdy nie spędzała ze mną zbyt wiele czasu. Nigdy nie starałyśmy się do siebie zbliżyć, nawet kiedy byłam dzieckiem. Nigdy nie poszłam z nią do kina ani do cyrku, ani nawet na lody. Ale, jak to zostało opisane, ryzykowała dla mnie życie. Z gazety, którą trzymałam w ręku, dowiedziałam się, że ma się dobrze i cieszy się sławą. - Nie wyczuwam dziecka - powiedziałam. - Nie czuję tutaj żadnego dziecka. - Proszę spojrzeć na wycinki z gazet. Spojrzałam na oba wycinki, ale dotyk mojej matki okazał się tak silny, że z trudem potrafiłam wyczuć cokolwiek innego. Spojrzałam uważnie na kobietę ze zdjęcia. Była młoda i prosta. Nie potrafiłam wyczuć w jej umyśle ani w życiu niczego skomplikowanego. - Prosta - oceniłam. - Nieskomplikowana. Lubi sprawiać ludziom radość. Siedział na brzegu sofy i wpatrywał się we mnie z takim napięciem, że mnie również udzieliły się jego emocje. Szczerze mówiąc, w przeszłości moje poszukiwania zawsze miały związek z osobami, które kochałam. W dzieciństwie wszystkie „dziwne i osobliwe” rzeczy, które potrafiłam zrobić, pozostawiałam wyłącznie dla swojej wiadomości. Mój mąż był pierwszą osobą, z którą rozmawiałam o swojej tak zwanej mocy. Kiedy w moim życiu pojawił się ojciec i siostra Adama, byłam z nimi szczera. Mój ojciec wiele czasu poświęcił mojej mocy, ale interesowały go tylko naprawdę wielkie rzeczy. Wiedział, że siłą umysłu zabiłam cztery osoby i nie interesowały go sztuczki z opowiadaniem historii ludzi przedstawionych na zdjęciach. Ale na tym przystojnym aktorze niewątpliwie wywarło to wrażenie. Wyczuwałam jego podekscytowanie. Znałam jego myśli. Uważał, że to, co robię, jest wspaniałe i niesamowite. Gdyby tylko wiedział... - Żadnych dzieci - powiedziałam. - Ta kobieta nigdy nie miała dziecka. Lincoln oparł się o sofę. - Miała. Miała moje dziecko. Byłam pewna, że stracił we mnie wiarę. - Może właśnie dlatego została zabita - dodałam.

Wyprostował się. - Zabita? Ma pani na myśli morderstwo? - Tak. Ktoś majstrował przy hamulcach. Przypuszczam, że to drzewo znajduje się na ostrym zakręcie, u podnóża pagórka. Jej śmierć została dobrze zaplanowana. - Dlaczego? - wyszeptał. - Nie wiem. Ktoś chciał zyskać coś na jej śmierci, ale nie wiem co. - Oddałam mu teczkę pełną kartek. Zobaczyłam już wszystko, co mogłam. Chciałam, żeby sobie poszedł. Wówczas mogłabym wrócić do swoich spraw. Do czego? Poza nami w domu nie było nikogo. Spodziewałam się jego wizyty, dlatego odesłałam gosposię i dwóch ogrodników. Nie chciałam, żeby gapili się na Lincolna Aimesa. Ale Lincoln nie przejął inicjatywy. Chciałam skorzystać ze swoich zdolności, które nazywałam Prawdziwą Perswazją, żeby nakłonić go do wyjścia. Jednak zaraz przestałam, jeszcze zanim na dobre zaczęłam. No dobrze, wiedziałam, że mnie okłamuje albo po prostu pomija wiele szczegółów, ale naprawdę sprawiał wrażenie bardzo podenerwowanego z powodu dziecka, które najwyraźniej nigdy nie istniało. Zamiast nakłonić go do wyjścia, zaprosiłam na obiad. Oczywiście nie użyłam do tego słów. Przesłałam mu myśl o tym, jak bardzo jest głodny i jak chętnie ugotowałby coś w mojej kuchni. Prawdę mówiąc, nie potrafiłam gotować, a nie mogłam przecież wyjść z domu. Gdyby ci dziennikarze zobaczyli mnie z towarzystwie Lincolna Aimesa, jutro przeczytałabym o tym we wszystkich gazetach. Kiedy usłyszałam, jak burczy mu w żołądku, uśmiechnęłam się blado. Dobra jestem, przyznałam w duchu, po czym zaczęłam faszerować go myślami o tym, jak bardzo chce mi opowiedzieć wszystko o swoim dziecku. Godzinę później Linc, bo tak kazał mi do siebie mówić, i ja siedzieliśmy w kuchni przy marmurowym blacie i pałaszowaliśmy ogromną miskę spaghetti, pieczywo czosnkowe i sałatkę. Obok tajały truskawki i małe okrągłe ciasteczka. - Każde słowo - powiedziałam, nawijając makaron na widelec. Nie jadłam zbyt wiele od zaginięcia Adama i w rezultacie sterczał mi kręgosłup. Przez godzinę opowiadał mi swoją historię. Nie wiedział o tym, że przez cały czas pracuję nad nim i sprawiam, że mówi coraz więcej i więcej. Muszę przyznać, że jego opowieść okazała się całkiem interesująca. Problem polegał na tym, że nadal brakowało mi w niej wielu elementów. Jako przymierający głodem aktor został dawcą nasienia. Jakaś kobieta, która pracowała w banku spermy, zobaczyła Lincolna Aimesa w filmie, dlatego... Co takiego? Wykradła spermę i załatwiła wszystko metodą zrób-to-sam? Linc nie znał szczegółów. Znał tylko te informacje, które znalazł dla niego jego agent. Wiedział, że Lisa Henderson urodziła jego dziecko, z którym przez siedem lat jeździła po całym kraju. - A teraz twój agent nie żyje? - zapytałam, nakładając sobie drugą porcję makaronu. Mój gość zjadł tylko jedną. Mięczak. - Tak samo jak Lisa Henderson. Miałem dokumenty z mnóstwem informacji o niej i moim dziecku, na przykład o szkołach, do których chodziło. Ale ktoś mi je wszystkie ukradł. - Ktoś wyjął je z sejfu pewnej nocy, kiedy spałeś. Dobrze, że się nie obudziłeś, ponieważ złodziej mógłby cię zabić. - Kiedy zastygł bez ruchu ze szklanką przy ustach, zrozumiałam, że musiałam go zaszokować. - Jeszcze ci o tym nie wspomniałam? - Nie, nie wspomniałaś. - Spojrzał na mnie spod przymrużonych powiek. - Czego mi jeszcze nie powiedziałaś? - Ta twoja dziewczyna... - Nie chcę tego słyszeć! Uśmiechnęłam się, nie mogąc się powstrzymać. Wstał, żeby nałożyć na wpół zamarznięte truskawki na małe zimne ciasteczka. Wcale nie był lepszym

kucharzem ode mnie. - No dobrze, więc co ja mam teraz zrobić? Zapomnieć o tym wszystkim? Mam sobie wmówić, że ta kobieta nigdy nie miała mojego dziecka, ponieważ nie ma na to żadnych dowodów? Nawet jeśli to dziecko z nią mieszkało, nie mogę mieć pewności, że było moje. Albo jest moje. To znaczy, jeśli kiedykolwiek istniało. - Nie masz niczego, co miałoby związek z dzieckiem? - Tylko jego zdjęcie. Spojrzałam na niego, zaskoczona. Miał ciemną karnację, ale mimo to widziałam, że rumieniec zalał mu twarz. Wybiegł z pokoju, a ja za nim. Wiedziałam, że szuka kurtki, którą powiesiłam w szafie, w holu. Linc nie znał mojego dużego, olśniewającego domu. Dawniej to był prosty domek farmerski, ale z czasem zaczęto dobudowywać do niego kolejne pomieszczenia, tak że teraz miał mnóstwo pokoi. Dziewczynki często zmuszały nianię do główkowania, gdzie są. Powinnam przestać o nich myśleć, bo znów zacznę płakać. Ruszyłam skrótem przez oszklony taras i dobiegłam do holu jeszcze przed nim. Natychmiast wyciągnęłam portfel z jego kurtki. O rany! Ile rzeczy mogłam poczuć dzięki temu portfelowi! Wcale nie polubiłam jego dziewczyny. Ciekawe, czy wiedział, że sypia z innym mężczyzną - a może nawet z dwoma? Linc lubił swoją matkę, ale ojcu z przyjemnością zrzuciłby na głowę kowadło. Oczywiście w przenośni. Nienawidził tylko jednej osoby, ale nie mogłam zrozumieć dlaczego. Wstrząs, który targnął moim ciałem, pozwolił mi zrozumieć, że jeśli pomogę Lincowi, znajdę się bliżej męża. Jeszcze nie wiedziałam, w jaki sposób to się stanie, lecz byłam pewna, że muszę pomóc Lincolnowi Aimesowi. Ale jak to zrobić, zastanawiałam się w duchu. Jak mogę opuścić ten dom i wyjść... tam? - Pozwolisz? - powiedział chłodno i wyjął portfel z moich rąk. Uśmiechnęłam się do niego, ale pozostał poważny. Najwyraźniej wiedział, co robiłam. Nie mogłam się powstrzymać, żeby nie zapytać, kim jest ta osoba, której tak nienawidzi i dlaczego ma do niej taki stosunek, jednak gdy tylko podał mi zdjęcie kobiety i dziecka, skupiłam na nim całą uwagę. - To nie jest ta kobieta, która została zabita. To jest zdjęcie matki tego dziecka, i tak, ty jesteś jego ojcem. Oboje żyją. - Gdzie oni są? - Nie wiem. - Co chcesz przez to powiedzieć? Znowu to samo, pomyślałam i wróciłam do kuchni. Linc deptał mi po piętach i gadał jak najęty. - Widziałem, co potrafisz. Dlaczego więc nie możesz mi powiedzieć, gdzie oni są? I dlaczego zdjęcie tej kobiety i notatka pośmiertna znalazły się w gazecie, skoro nie umarła? Nie sądzisz, że ci ludzie wiedzieli, kogo chowają? Zebrali pieniądze na nagrobek, bo bardzo ją lubili. - Chcesz jeszcze trochę truskawek? - Dlaczego mi nie odpowiadasz? Odwróciłam się do niego. - Zawsze chcemy więcej, prawda? - powiedziałam. Złość zaczęła wypływać na powierzchnię. Przez ostatni rok doznawałam bardzo wielu uczuć, ale na jedno z nich nigdy sobie nie pozwoliłam: na złość. Szczerze mówiąc, bałam się, że jeśli stanę się bardzo, bardzo zła, wcielę się w postać Carrie Stephena Kinga i zrównam z ziemią kilka domów. A teraz ten facet, i to nieznajomy, był wściekły na mnie! Tego już za wiele. Trzasnęłam drzwiami lodówki i ruszyłam w jego stronę. - Ciągle więcej! Tylko tego wszyscy ode mnie chcą! Powiedziałam ci wszystko, co wiem, ale ty chcesz, żebym powiedziała ci więcej! Nie sądzisz, że gdybym miała moc wskazywania miejsca pobytu zaginionych dzieci, tobym to robiła? Siedziałabym na posterunku policji, przeglądała zdjęcia i mówiła: tego zabrał ojciec,

a tamten leży na dnie jeziora. Zabiła go matka. Linc zgarbił się, ręce opadły mu bezwładnie. Wiedziałam, że sprawiam mu ból, lecz nie mogłam się opanować. - Ojciec zawsze nakłaniał mnie, żebym zobaczyła jeszcze więcej albo zrobiła jeszcze więcej. Boadicea oczekiwała, że będę niczym to przerażające lustro i przepowiem jej przyszłość. Tylko mój mąż... O Boże. Nie powiedziałam już nic więcej, bo nagle duża kropla krwi pociekła z nosa Linca i rozprysła się na płytkach ceramicznych na ziemi. W jednej chwili opuściła mnie złość. Pobiegłam po ręcznik i nasączyłam go zimną wodą. - Tak mi przykro - powiedziałam, podając mu ręcznik. Nie wziął go. Usiadł na stołku i odchylił głowę do tyłu. Chciałam przyłożyć mu ręcznik do nosa, ale nie mogłam dosięgnąć. Złapałam pudło z zabawkami dziewczynek, przysunęłam blisko, stanęłam na nim i przycisnęłam mu do nosa zimny ręcznik. - Tak mi przykro - powtarzałam w kółko. - Nie zrobiłam tego umyślnie. Naprawdę. Nie chciałam. Staram się nigdy nie wpadać w złość, ale czasem nie potrafię się opanować. Linc odsunął ręcznik i spojrzał na mnie jednym okiem. - Jeszcze trochę, a głowa chybaby mi eksplodowała. Pewnie chciał być zabawny, ale rozbudził we mnie potworne wspomnienia. Kilka lat temu zaprowadzono mnie do pokoju razem z czterema innymi ludźmi i tylko ja wyszłam stamtąd żywa. Zeszłam z pudła i zabrałam się do sprzątania kuchni. W czasie porządków skupiałam się na tym, żeby uspokoić Linca i wygoić pęknięte naczynia krwionośne w jego nosie. Wiedziałam, że boli go głowa, więc ten ból też wyciszyłam. Gdy skończyłam pracę, spojrzałam na niego. Wpatrywał się we mnie, ale już nie tak, jakbym była stuknięta. Nie sprawiał też wrażenia kogoś, kto chciałby wybiec na zewnątrz i opowiedzieć o mnie dziennikarzom, którzy tylko czekali pod moim domem na smakowity kąsek. - Proponuję, żebyśmy udali się do salonu, wypili butelkę wina i porozmawiali. Mam dla ciebie propozycję - powiedział. Bez słowa ruszyłam w ślad za nim. ROZDZIAŁ 4 LINC Tacy ludzie jak ona nie istnieją naprawdę. Pojawiają się jedynie w książkach albo w filmach. Bo przecież nikt nie może sprawić, żeby komuś popłynęła krew z nosa albo pękała głowa. To niemożliwe. Gdyby tacy ludzie istnieli... Zakręciło mi się w głowie na samą myśl o przeróżnych możliwościach. Przecież Darci mogłaby namierzyć dom każdego dyktatora na świecie, a potem go zabić. Dzięki temu nie byłoby wojen. Mogłaby zarobić miliony jako płatny morderca. Mogłaby też wyeliminować Russella Crowe’a i spowodować, żebym to ja dostawał jego role. Byłem pewien, że istniało wiele zastosowań dla jej umysłu, za pomocą którego mogła nawet zabijać. Przypominała czarownicę. Kiedy szedłem do salonu, mając za sobą jej wychudzone, drobne ciałko, w krótkim czasie zrozumiałem bardzo wiele. Wszystkie te niedorzeczności, które wyczyniała w czasie polowania na wiedźmę, były całkiem uzasadnione, ponieważ ona tak wiele wiedziała i tak mocno czuła. Mogła uwodzić mężczyznę, bo nie musiała się martwić o utratę dziewictwa. Kto by potrzebował jakiegoś starego lustra, mając taki umysł jak ona? A co do Jerlene i do innych osób, które rzekomo uratowały życie Darci, miałem silne przeczucie, kto tak naprawdę zabił wiedźmę i jej trzech wspólników. Zwalczaj zło złem, jak mówi ludowa mądrość, albo, jak w tym przypadku, zwalcz czary czarami. Na samą myśl o tym miałem ochotę się przeżegnać. Trzymałem w rękach butelkę wina i kieliszki, więc nie mogłem wykonać żadnego ruchu, a kiedy już to wszystko odstawiłem na stolik do kawy, znak krzyża wydał mi się niestosowny. Gdybym się przeżegnał,

wyglądałoby na to, że modlę się w obecności zła, więc tego nie uczyniłem. Nalewając sobie wina, zastanawiałem się, co powinienem teraz zrobić. Miałem ochotę uciec jak najdalej stąd. Myślałem o tym, dlaczego Jerlene nie miała żadnych zdjęć córki w domu ani w garderobie. I dlaczego nigdy nie widziałem ich razem na żywo albo w gazecie. Przypuszczałem, że Jerlene czuła się niepewnie w obecności osoby, która potrafiła robić to co ta dziewczyna. Podałem Darci kieliszek z winem, wziąłem swój, po czym usiadłem naprzeciwko niej. Nie miałem pojęcia, co powiedzieć. Może: „Nie rób mi więcej krzywdy”. - Co jeszcze potrafisz poza zabijaniem i okaleczaniem? - zapytałem ku własnemu zdziwieniu i natychmiast zamknąłem usta, przygotowany na kolejny cios. Darci odprężyła się. - Tylko raz zrobiłam coś takiego. Wywołałam krwotok z nosa Adama, kiedy bardzo mnie zdenerwował. Potem nie zrobiłam tego nigdy więcej, chociaż przyznam, że mieliśmy wiele poważnych kłótni. Nigdy więcej nie wykorzystałam przeciwko niemu swojego umysłu. Teraz też bym tego nie zrobiła, ale ostatnio wydarzyło się tyle strasznych rzeczy. Spojrzała na kieliszek, a mnie ogarnęło przerażenie, że zaraz się rozpłacze. Nie miała makijażu, więc taka wersja wydarzeń mogła okazać się prawdopodobna. Alanna nigdy nie płakała, kiedy miała makijaż. - Jeśli jeszcze kiedyś się wściekniesz - odezwałem się - zadzwonię do pewnego faceta. Możesz wyklinać go tak długo, aż mu głowa pęknie. Możesz... - To ten mężczyzna, którego nienawidzisz? Wiedziałem, skąd się tego dowiedziała: z mojego portfela. Kiedy do niej dobiegłem, pieściła go niczym obiekt pożądania seksualnego, wsuwała palce w niego i wodziła nimi dookoła. Przez cały czas miała na wpół przymknięte oczy, a na jej ustach błąkał się niewyraźny uśmiech. Albo przeżywała erotyczne uniesienie, albo tak długo nie byłem z Alanna, że wszystko, co widziałem, kojarzyło mi się tylko z jednym. - Powiedz mi, Darci, czy jeśli zbliżysz się do kogoś albo do czegoś, potrafisz poczuć lub zobaczyć więcej? Nagle zrozumiałem, że ona wie, do czego zmierzam. W porządku, byłem tylko aktorem, a nie pisarzem. Gdybym miał przy sobie kogoś, kto napisałby mi subtelne zdania, które zaprowadziłyby mnie do tego, o czym myślałem, z pewnością po mistrzowsku dotarłbym do celu. Spisałbym się lepiej niż niejeden aktor. Tego byłem pewien. - Nie - odparła, wpatrując się we mnie. Kiedy zajrzałem w jej oczy, odniosłem dziwne wrażenie, że próbuje wbić mi do głowy różne myśli. To chyba niemożliwe, ale czy na pewno? Na wypadek gdyby coś takiego okazało się jednak możliwe, odwróciłem od niej spojrzenie i zacząłem recytować w myślach fragmenty Otella. Dawniej uczenie się na pamięć sztuk, w których chciałem zagrać, było moją pasją. Po chwili Darci uśmiechnęła się do mnie, a ja odniosłem wrażenie, że wygrałem tę cichą bitwę. Nadal myślałem o ucieczce, ale do głowy przyszło mi jeszcze coś innego. - Mam sześć tygodni - zacząłem, a Darci natychmiast krzyknęła: - Nie! - Zazwyczaj nie mam wolnego czasu, lecz Alanna, moja dziewczyna... - Nie, nie i jeszcze raz nie. - Widziałaś jej filmy. W tej chwili gra u boku Denzela Washingtona. - I co z tego? Moja matka grała z Russellem Crowe’em. Omal nie wybuchłem. - To, że on... - Jej uśmieszek sprawił, że zamilkłem. Najwyraźniej coś zobaczyła albo we mnie wyczuła. Nie żebym ja i Crowe, albo żebym myślał sobie, że Crowe... Postanowiłem wybrać inną drogę.

- W porządku, nie musisz mi pomagać. Ktoś wykradł mi z sejfu dokumenty z informacjami o moim synu. Ktoś podpalił mojego agenta razem z kserokopiami tych dokumentów. Ktoś zabił kobietę, a potem stwierdził, że była nią matka mojego dziecka, co jest nieprawdą. A do tego cała masa ludzi ze wspólnoty parafialnej oraz jej współpracownicy zapłacili za jej nagrobek i wszyscy zgodnie stwierdzili, że nie pozostawiła żadnych krewnych. Pochyliłem się w jej stronę nad stolikiem do kawy. Czułem, jak narasta we mnie złość. Nie miałem pojęcia, co jeszcze mogę zrobić, jeśli ona nie pomoże mi odnaleźć syna. - Sam tam pojadę i będę wypytywał ludzi na ulicach, czy nie widzieli małego dziecka o jasnych włosach. Oczywiście nie mam pojęcia, jak wygląda, ale przecież wszystkie białe dzieci są do mnie podobne, więc nie powinienem mieć z tym problemu. Kiedy się uśmiechnęła, wiedziałem, że zmierzam w dobrym kierunku. A nawet lepiej, bo zyskałem publiczność. - A więc pojadę tam sam, zadam kilka pytań i prawdopodobnie zginę tak jak wszyscy, którzy mieli związek z tą sprawą. I taki będzie koniec Paula Travisa. Spojrzała na mnie błyszczącymi oczami, po czym spytała: - Myślisz, że pokażą nam jego mieszkanie, kiedy zginie? Roześmiałem się razem z nią. Nie było łatwo wywołać w niej wyrzuty sumienia. - Darci, prawda jest taka, że bez ciebie nic nie mogę zrobić. Możesz mi powiedzieć, co stanie się z moim dzieckiem, jeśli go nie odnajdę? Nie musiałem być medium, żeby wyczytać odpowiedź z jej twarzy. - Zginie, prawda? - Nie - zaprzeczyła. - Matka zginie, ale nie dziecko. Jest w nim coś... Nie mam pojęcia, co to może być. - Może jest podobny do ciebie i ktoś postanowił go wykorzystać do niecnych celów. - Gdy tylko zobaczyłem, że twarz Darci blednie, wiedziałem, że zataiła przede mną jakieś informacje. - Wyrzuć to z siebie - dodałem. Opróżniła kieliszek i wyciągnęła w moją stronę, żebym go napełnił. - Nie mogę tego zrobić - wyjaśniła. - Nie mam czasu. Rozejrzałem się dookoła po pustym domu. Nie miała męża, nie miała dzieci, nie miała pracowników i nie miała pracy. Co, do diabła, mogła robić przez cały dzień? - Nic nie rozumiesz - odezwała się, muskając palcami brzeg kieliszka. - Przez cały czas czuję różne rzeczy. Wszędzie. Ja jestem jedna, a ich są tysiące, a nawet miliony. - Ich? - zdziwiłem się. - Tak, ich. Złych ludzi. Nie, nawet nie złych, tylko innych. Chciwych, nieszczerych ludzi. Szumowiny kręcą się po całym świecie. Nie mogę chodzić na przyjęcia z obcymi, ponieważ natychmiast dociera do mnie, że mężczyzna przy pianinie marzy o zabiciu swojej żony, a kobieta w kuchni okrada swoich praco- dawców, albo czuję, że dwoje dzieci, które bawią się przy basenie, umrze w przeciągu roku. Nie potrafię zmieniać biegu wydarzeń, to znaczy, mogę zmienić pewne rzeczy, ale nie na tyle, żeby uwolnić świat od tego horroru. - Dlatego izolujesz się w tym domu i nic nie robisz? - Niezupełnie - powiedziała, a ja wiedziałem, że chce nakłonić mnie, abym myślał, że całymi dniami pracuje nad projektami. Zapewne tak właśnie było. Prawdopodobnie starała się odzyskać męża i nie interesowało jej nic poza tym. - Od ponad roku pracujesz tylko nad nim. Myślisz, że odnajdziesz go w ciągu kolejnych sześciu tygodni? - Z przyjemnością patrzyłem, jak na jej twarzy pojawia się wyraz zdziwienia. Może nie potrafiłem czytać w myślach, ale jako aktor nauczyłem się rozszyfrowywać uczucia, a jej odczytałem bezbłędnie. - To nie jest możliwe - powiedziała i odstawiła kieliszek.

- Co nie jest możliwe? - zapytałem, starając się, żeby zabrzmiało to niewinnie. Wzięła głęboki wdech, po czym powoli wypuściła powietrze. - No dobrze, zawrzyjmy układ. Pojedziesz tam, gdzie zamordowano tę kobietę, dowiesz się wszystkiego, czego tylko możesz, potem dostarczysz mi wszelkich informacji, a ja powiem ci wszystko, co w mojej mocy. - To ma sens - stwierdziłem. - Co prawda dwoje ludzi już straciło życie, ale ja na pewno będę bezpieczny. Po prostu popytam o dzieciaka, a ludzie z chęcią udzielą mi informacji i wręczą fotki do podpisania. Przez chwilę sączyła wino i najwyraźniej zastanawiała się nad tym, o co ją prosiłem. - Gdzie ostatnio pracowała ta kobieta? - W uzdrowisku - odpadem szybko, zbyt szybko, dlatego natychmiast zwolniłem tempo. - Na takiej starej farmie piękności. W kompleksie budynków. Właścicielkami są dwie stare panny, które przekształciły to miejsce w pewnego rodzaju uzdrowisko. Kobiety chodzą tam na masaże i różne inne rzeczy. Kiedy skarciła mnie wzrokiem, nie mogłem spojrzeć jej w oczy. - Czego mi nie mówisz? - zapytała. - Poczytaj w moich myślach. - Nie mogę. Nie uwierzyłem. Wstałem, wyszedłem do holu, wygrzebałem z kurtki broszurę i wróciłem do salonu. Przez chwilę wpatrywała się w folder. Widziałem, jak jej oczy robią się coraz większe ze zdziwienia. Spojrzała na mnie. - Ta farma piękności nazywa się Trzynaście Wiązów i mieści się w stanie Alabama. Dawne baraki niewolników przekształcono w pokoje dla gości. Cały obiekt należy do dwóch kobiet, które odziedziczyły go po wcześniejszych właścicielach i... - Tak szeroko otworzyła oczy, że miałem wrażenie, iż zaraz eksplodują z hukiem. - Między innymi goście mogą uczestniczyć w seansach spirytystycznych. Posłałem jej uśmiech, którym posługiwał się Paul Travis do wydobywania informacji od kobiet. Podobno był rozbrajający i sprawiał, że wszystkie zaczynały myśleć o nim jako o miłym facecie. Niestety, na Darci ten numer nie działał. Spojrzałem na folder i zapytałem: - Co jeszcze czujesz? - One coś kombinują. To nie ma nic wspólnego ze złem, ale jest nieszczere i całkowicie nielegalne, a one się na tym bogacą. A do tego może tam dojść do jednego albo dwóch morderstw. - To rzeczywiście nie ma nic wspólnego ze złem - powiedziałem. Uśmiechnęła się. W końcu jednak przestała się uśmiechać i dodała: - Wierz mi, że wcale nie chcesz tam jechać. - No jasne - przytaknąłem, po czym wykonałem taki ruch, jakbym zbierał się do wyjścia. - Ty tam pojedziesz, znajdziesz mojego syna i dasz mi znać, jak tylko będzie już w twoich rękach. - Bardzo zabawne - obruszyła się. - Wiesz co? Jestem głodna. Chcesz coś do jedzenia? - Przecież przed chwilą zjedliśmy ogromny posiłek. - Tak, ale chodź, przyrządzę ci coś. Nie miałem pojęcia, o co jej chodzi. Nie wiedziałem, czy to jakiś żart, ale poszedłem za nią, a potem usiadłem i przyglądałem się, jak robi dla siebie gigantyczną kanapkę. Gdyby potrafiła zamknąć w butelce swoją umiejętność jedzenia takich ilości i nieprzybierania na wadze, Hollywood padłoby przed nią na kolana. Znałem kobiety, które zjadłyby niedźwiedzie łajno albo dałyby sobie wstrzyknąć dożylnie każdą miksturę, gdyby tylko miały pewność, że dzięki temu stracą kilka kilogramów. - Musimy opracować plan działania - odezwała się z pełną buzią. - Czy to znaczy, że się zgadzasz? - Jeszcze nie wiem. Zastanawiam się. Może.

Zamilkła, ponieważ zadzwonił telefon. W jednej chwili wybiegła do innego pokoju, żeby odebrać. Słyszałem jej szybkie kroki dochodzące gdzieś z głębi domu. Prawdopodobnie zaszyła się w sypialni, gdzie mogła liczyć na odrobinę prywatności. Stałem po drugiej stronie blatu, który dzielił mnie od telefonu, ale widziałem, że na tarczy zapaliła się linia numer cztery. Czy to była wyjątkowa prywatna linia? Powoli obszedłem blat i zacząłem sprzątać. Ups, upuściłem na telefon jeden z tych ciężkich noży kuchennych, a kiedy chciałem go podnieść, przez przypadek nacisnąłem kilka guzików. Kiedy usłyszałem męski głos, pomyślałem, że ktoś powinien porozmawiać z Dar- ci o zamontowaniu systemu, który nie pozwoliłby niepożądanym osobom podsłuchiwać rozmów. - Turcja - odezwał się męski głos. - Jestem w Turcji, ale niczego nie znalazłem. - Oczywiście że znalazłeś - powiedziała Darci. - Przestań ze mnie żartować. Mężczyzna zachichotał. - Moja dziewczynka. Tak, znalazłem dużą, haftowaną torbę Bo. - To cudownie - ucieszyła się Darci. - Gdzie? Opowiedz mi o wszystkim. - Powiedziałaś, że wyczułaś coś, co znajduje się w pewnym sklepie na tym terenie. Znalazłem ją w sklepie z antykami. Była tak wytarta i sponiewierana, że naprawdę wyglądała jak antyk. - Jak się tam znalazła? - Odpowiedzi kosztowały mnie trzysta dolarów, a i tak nie mam pewności, że sprzedawca był ze mną szczery. Powiedział, że jakiś stary mężczyzna sprzedał mu ją razem z masą innych rzeczy, starych ubrań, starych przedmiotów. - I starych luster - dodała Darci. - Tak. Miał stare lustro. Z potrzaskaną ramą i powierzchnią tak wyblakłą, że nie można było się w nim przejrzeć. Sprzedawca go nie kupił. Powiedział, że to śmieć. - Znalazłeś mężczyznę, który sprzedał mu te rzeczy? - Jeszcze nie. Myślałem, że może ty... - On wyjechał, tato. Czuję, że wyjechał. Nie mieszka w Turcji. Wrócił do domu. Jego żona staruszka jest chora. Egipt. Piramidy. Widzę piramidy. - Dobrze, kochanie. Polecę tam pierwszym samolotem. Czy ciebie wszystko w porządku? - Tak - Darci zawahała się. - Co się stało? To znaczy, oprócz tego, co już się stało. - Jest tutaj pewien mężczyzna. To aktor. Matka przysłała go do mnie. Chce, żebym pomogła mu odnaleźć zaginionego syna. - Aktor z zaginionym dzieckiem zapewni ci sporą publiczność. - Nie o to chodzi. Zbyt wiele czasu zajęłoby mi wyjaśnianie tego. Powiem ci tylko tyle: nikt nie wie, że on ma dziecko. - Posłuchaj, kochanie, muszę już lecieć, ale jeśli mnie pytasz, czy dobrze jest komuś pomóc, to moja odpowiedź brzmi: tak. - Muszę gdzieś pojechać. Nie mogę tego robić stąd. - Tak! - wykrzyknął mężczyzna do słuchawki. - Tak! Wyjdź z tego domu. Weź telefon komórkowy Adama. Mam jego numer. Pomóż temu człowiekowi. I zadzwoń do matki. Ona cię kocha. - Tak. Jasne - odparła Darci. - Kocham cię! - powiedział mężczyzna. - Zadzwonię, jak tylko będę mógł. Po cichu nacisnąłem guzik, żeby rozłączyć rozmowę, po czym dokończyłem sprzątania. Kiedy Darci wróciła, usiadła na wysokim taborecie i nie odezwała się słowem. Odstawiłem wędlinę i ser, a kiedy znów na nią spojrzałem, wpatrywała się we mnie.

- Usłyszałeś wszystko, co chciałeś? Zostałem przyłapany na gorącym uczynku, ale próbowałem się nie zaczerwienić. - Usłyszałem, że nie możesz zrobić tego, co musisz, bez opuszczenia tego domu. - Pochyliłem się w jej stronę. - Posłuchaj, Darci, przecież musisz wiedzieć, czy nam się uda. - Nie, nie potrafię przewidzieć przyszłości, jednak widzę... - Co widzisz? - Że jeśli to zrobię, to coś zmieni się w moim życiu. Nie wiem, co dokładnie ani w jaki sposób, ale wiem, że coś zmieni się na zawsze i nie jestem pewna, czy tego chcę. - Czy to ma coś wspólnego z twoim mężem? A może chodzi o to, że ludzie dowiedzą się o tobie? Albo że ja poznam prawdę? Może zaczną plotkować, że coś nas łączy. Machnęła ręką. - Tożsamość nie stanowi problemu. Będziemy się przebierać. Nikt cię nie rozpozna. Mnie może tak, ale to nie będą dziennikarze. Ktoś inny, chociaż nie mam pewności kto. Z trudem się opanowałem, żeby nie zapytać, dlaczego, do diabła, mnie nikt nie rozpozna. Zamiast tego powiedziałem: - To dobrze czy źle? Czy zmiany, które przewidujesz, będą dobre czy złe? Wyglądała na tak samo zmieszaną jak ja. - Nie wiem. Ale czuję, że jeśli tego nie zrobię, nigdy nie odnajdę męża. W jakiś sposób podróż z tobą do tego przerażającego miejsca mi pomoże. Mam nadzieję, że pomoże mi go odnaleźć. - W porządku, w takim razie powiedz mi teraz, dlaczego nikt mnie nie rozpozna. - Och - odparła, jak gdyby to nie miało znaczenia. - Wszyscy będą myśleli, że jesteś gejem, który tylko przypomina Lincolna Aimesa. - Gejem? - zdziwiłem się. - Przecież ja nie jestem gejem. Jestem... - A mówiąc o czarownicach, jeśli mnie dotkniesz, zadam ci ból. - Nie mam zamiaru dotykać, ani ciebie, ani żadnej innej białej kobiety - zapewniłem ją. - Poza tym ty... - Zamilkłem, ponieważ wiedziałem, że Darci zbyt wiele w życiu widziała. Prawda była taka, że jeśli wkrótce nie ulżę swoim cierpieniom, zrobię coś, co sprawi, że znajdę się na pierwszych stronach brukowców. - Zgoda - obiecałem. - Ręce przy sobie. Przysięgam. - Na życie matki? Westchnąłem. Byłem pewien, że grzebała w mojej przeszłości. - Tak, na życie matki. ROZDZIAŁ 5 DARCI Nie mogłam zrobić nic innego, jak tylko pozwolić mu zostać na noc. Ale dopilnowałam, żeby umieścić go możliwie jak najdalej od mojej sypialni. Ze względu na jego wścibski nos nie mogłam ulokować go blisko pracowni ojca, dlatego w końcu wyznaczyłam dla niego pokój dozorcy. Dawniej była to palarnia jakiegoś mężczyzny, któremu żona nie pozwalała palić w domu. W odwecie dobudował kilka pokoi, a na koniec urządził sobie w nich apartament. Po tym wydarzeniu mąż i żona zostali względnie szczęśliwą parą. Tak czy inaczej, postanowiłam umieścić Linca na dole, na tyłach domu. Zastanawiałam się, czy nie zabić gwoździami drzwi do jego pokoju. Temu facetowi bardzo przydałaby się kochanka. Przez całą noc wierciłam się na łóżku. Ja też potrzebowałam kochanka, ale to nie mógł być byle kto. Potrzebowałam Adama Montgomery’ego, prawdziwą miłość mojego życia.

Ten aktor, Lincoln Aimes, uważał, że moje zdolności są fantastyczne. Widział we mnie skrzyżowanie wiedźmy z superbohaterem. Jednak dla mnie moje moce stały się bezużyteczne, skoro nie mogłam znaleźć jedynej osoby, której pragnęłam: mojego męża. Wiedziałam, że powinnam być wdzięczna za ten czas, który z nim spędziłam. Wydaje mi się, że nikt nie zasługuje na taki strumień radości, którego doświadczyłam z Adamem. W każdym razie nikt nie zasługuje na to, żeby móc cieszyć się nim wiecznie. Adam był bardzo skomplikowanym człowiekiem. Przepełniała go złość za to, co zrobiono jemu i jego rodzinie, a mimo to nigdy nie pozwolił, żeby ta złość przemieniła się w zło. Mógłby wykorzystać swoją wściekłość i pieniądze rodziny, żeby zranić wiele osób, lecz nic takiego nie zrobił. Zamiast tego pomagał innym. Mieszkańcy Putnam, w stanie Kentucky, gdzie urodziłam się i wychowałam, widzieli w Adamie Montgomerym bohatera, który swoją wielkością ustępował jedynie Panu. „Jezus uratował moją duszę, ale Adam Montgomery uratował mój tyłek”, mawiali ludzie w Putnam. Nie odpowiadała mi ta profanacja ani nadużywanie imienia naszego Zbawcy, jednak musiałam przyznać, że mówili prawdę. Z tej koszmarnej książki, którą napisano na mój temat, można było się dowiedzieć, że obsesyjnie kochałam pieniądze, że dostawałam ogromne wynagrodzenie, a mimo to sama nigdy za nic nie płaciłam i że zmuszałam Adama, by pokrywał wszystkie moje wydatki. W pewnej mierze tak właśnie było. Adam, który znał okoliczności łagodzące, żartował sobie na ten temat, a jego rodzina chciała wiedzieć, o co chodzi. Nie mógł opowiedzieć im o moich zdolnościach, tak samo jak nie chciał obrazić Putnamów, którzy byli właścicielami Putnam. Dlatego wymyślił jakąś historyjkę, że niby zbieram na posag. Niestety, cała rodzina, prócz kilku osób, które znały prawdę, podjęła temat i zaczęła mi dokuczać. Wcale mi to nie przeszkadzało. Tak naprawdę nawet mi się to podobało. Dzięki tej historii stałam się bardziej normalna, a do tego poczułam się jak jedna z nich. W mojej rodzinie zawsze traktowano mnie jako kogoś obcego, kogo trzyma się na dystans. Prawda o pieniądzach przedstawiała się następująco: młodszy Putnam, syn Putnama, powiedział, że jeśli wyjdę za niego za mąż, umorzy długi wszystkich mieszkańców miasta, które łącznie sięgały kwoty siedmiu milionów dolarów. Nikomu urodzonemu w Putnam nigdy nie odmawiano kredytu, toteż wszyscy coraz bardziej się zadłużali. Nie chciałam poślubić Putnama. Co prawda był miłym młodym mężczyzną, ale miał iloraz inteligencji równy IQ rodzynki i podobną głębię przeżyć. Poza tym chciał mnie zdobyć tylko dlatego, że byłam jedyną dziewczyną w mieście, która nie chciała się z nim umówić, co w wolnym tłumaczeniu oznaczało, że nie chciałam pójść z nim do łóżka. Znalazłam się pod dużą presją, od kiedy Putnam powiedział komuś, że jeśli wyjdę za niego za mąż, daruje wszystkim zastawy pod hipotekę, pożyczki na samochody, zadłużenia w sklepach i wszystko inne. Oczywiście pół godziny później całe miasteczko o tym wiedziało. Co więcej, wszystkim się wydawało, że sprawa jest jasna. Ja poślubię Putnama, a oni pozbędą się długów. Putnam tylko pogorszył sprawę, kiedy powiedział, że zapomni o długach, nawet jeśli wyjdę za niego za mąż tylko na jeden dzień, mając na myśli jedną noc. Adam zapytał mnie kiedyś, jak na to wszystko zareagował ojciec Putnama, który także nazywał się Putnam. Rzeczywistość wyglądała w ten sposób, że w wieku szesnastu lat młodszy Putnam otrzymał od swojego ojca całe miasto i mógł z nim zrobić, co mu się żywnie podobało. Jego ojciec był zbyt zajęty kupowaniem Dallas, żeby zawracać sobie głowę takim drobiazgiem jak Putnam. Wiedziałam, że nie mogę odmówić Putnamowi i pozwolić tym samym, żeby miasto nadal tonęło w długach, dlatego poprosiłam go, żeby dał mi rok na spłatę wszystkich zadłużeń. Udało mi się skoncentrować na tyle mocno, żeby dowiedzieć się, że za rok będę w stanie dotrzymać obietnicy albo zginę. W tamtej chwili śmierć wydawała mi się o wiele lepszym rozwiązaniem niż małżeństwo z Putnamem. Rodzina Montgomerych uwielbiała śmiać się ze mnie, kiedy przebierałam w drobnych albo nie chciałam kupić sobie ciepłego ubrania, nawet wtedy, gdy Adam chciał pokryć wszystkie wydatki. Ale ja wolałam, żeby śmiali się z takich rzeczy, niż żeby znali prawdę. Adam ją znał. Po naszym ślubie pojechał do Putnam i dobił targu, tak że długi wszystkich mieszkańców poszły w zapomnienie. Nagle ludzie weszli w posiadanie swoich domów i swoich samochodów. Cała

sytuacja całkowicie odmieniła miasteczko. Niemal w ciągu jednej nocy zapanował w nim dobrobyt. Ponieważ wcześniej wszyscy byli zadłużeni po uszy, nikt nie zaczynał niczego nowego. Wszystkie zarobione pieniądze przeznaczano na spłatę długów u Putnamów. Jednak kiedy tylko ludzie dostali swoje własne domy, a zarobione pieniądze mogli przeznaczyć dla siebie, odżyli. - Komunizm - podsumował Adam. - Właśnie dlatego, kiedy w Rosji panował komunizm, dziewięćdziesiąt procent plonów rosło na dziesięciu procentach ziem należących do prywatnych właścicieli. Ludzie to samolubne stworzenia. I w ten oto sposób wszystko się ułożyło. Putnam rozkwitło, a syn Putnama ożenił się i miał dwójkę dzieci. Jego ojciec przeprowadził się do Louisville i starał się je wykupić, ponieważ w Dallas poniósł porażkę. Jeśli chodzi o mnie, oczywiście nagłośniono sprawę, a ja nie mogłam się bronić; Gdy tylko opublikowano tę książkę, mój kochający mąż chciał wydać kolejną, w której miał zamiar opowiedzieć, jak było naprawdę, ale nie mogliśmy tego zrobić. Nie mogliśmy wyznać prawdy o pieniądzach, które chciałam ofiarować Putnam, nie przyznając, że przez ponad sto pięćdziesiąt lat w mieście panował system feudalny. Góry Kentucky miały już i tak wystarczająco złą opinię, żeby jeszcze opowiadać o nich coś, co rozbawiłoby do łez bandę jankesów. Ludzie w Putnam dopiero co odzyskali dumę, więc jak mogłam im ją odebrać? Dopiero dzięki Boadicei przestałam się nad sobą użalać. - Jeśli masz wolność, masz wszystko - powiedziała na swój dziecinny sposób. Dorastanie w niewoli złej wiedźmy nie dało jej sposobności opanowania bogatego słownictwa. Najwyraźniej wiedźmy nie organizowały spotkań porwanym przez siebie dzieciom. Poza tym wszystko było w porządku, ponieważ przez lata miałam swoją rodzinę i zewsząd otaczała mnie miłość. Jednak tamte czasy wydawały mi się teraz tak odległe. Moja córka i siostrzenica sprawiały wrażenie szczęśliwych, mieszkając w Kolorado. To było miejsce z moich dziecięcych snów, pełne zwierząt, drzew i rówieśników do zabawy. Jednak najlepsze dla dziewczynek było to, że kuzyni nie uważali ich za dziwaczki. Kiedy moja córka i siostrzenica wprawiały w ruch swoje lalki i posyłały je na drzewo, kuzyni świetnie się przy tym bawili. Tylko raz pojawił się problem, kiedy jedno z dzieci Mike’a Taggerta zaczęło pobierać opłaty za możliwość obejrzenia popisów dziewczynek. Na szczęście Mike szybko przemówił synowi do rozumu. Wbiłam pięści w poduszkę i starałam się skupić na tym, co powinnam zrobić. Mój ojciec chciał, żebym wyszła z tego domu. Zresztą on zawsze mi to powtarzał. Nie chciał, żeby zawładnęła mną obsesja na punkcie zaginięcia Adama i Bo. Twierdził, że dla dobra dzieci powinnam spróbować ułożyć sobie życie. Oczywiście dawanie dobrych rad wychodziło mu o wiele lepiej niż wcielanie ich w życie. Od kiedy Adam i Bo zniknęli, ciągle był w drodze, przez co nie miał chwili odpoczynku, nie mówiąc o normalnym życiu. Gdy Linc zapytał mnie, czy łatwiej było mi odnajdywać informacje, kiedy przebywałam bliżej ich źródła, omal nie wyznałam mu prawdy. Oczywiście, odpowiedź na to pytanie była pozytywna. W trakcie nieustających poszukiwań Adama i Bo ojciec stał się, że tak powiem, moimi nogami. Dzwonił do mnie z różnych miejsc na świecie, a ja mówiłam mu, co czuję i gdzie powinien szukać dalej. Teraz też wyczułam, że znalazł coś, co miało ogromne znaczenie: torbę Bo. W tej samej torbie Adam ukrył lustro, kiedy wynosił je z domu wiedźm w Connecticut. I właśnie dlatego emanowało z niej mnóstwo energii. Wydaje mi się, że ta torba została skradziona. Już wcześniej mówiłam ojcu, że ktoś więzi Adama i Bo, a jeden ze strażników ukradł mu torbę razem z tym starym lustrem. Jeśli miałam rację, to oznaczało, że mogły potwierdzić się wszystkie moje najgorsze obawy. Zawsze bałam się, że Adam i Bo zostali schwytani przez to przeklęte lustro. Bo niby po co zabieraliby je ze sobą tamtego dnia, kiedy na zawsze opuszczali dom? Dlaczego robili z tego taką tajemnicę? Dlaczego Adam nie powiedział mi, co go tak bardzo podekscytowało? Dlaczego nawet nie spróbowałam go wysłuchać? Przez wiele miesięcy nie mogłam sobie wybaczyć, że nie zwróciłam uwagi na Adama tamtego dnia, kiedy był taki poruszony. Nie mogłam zmienić przeszłości, ale być może mogłam zmienić przyszłość. Powiedziałam Lincowi, że na świecie jest zbyt wiele zła i krzywdy, żebym zdołała pomóc, ale nie byłam z nim szczera. Wiem, że większość ludzi nie wierzy w metafizykę. I nic dziwnego, skoro na świecie aż roi się od szarlatanów. Wystarczy powiedzieć komuś, że inaczej zachowuje się wśród ludzi niż na osobności, a natychmiast się zachwyca: „Ona naprawdę mnie zna”.