ziomek72

  • Dokumenty7 893
  • Odsłony2 235 403
  • Obserwuję977
  • Rozmiar dokumentów26.3 GB
  • Ilość pobrań1 294 482

Niedyskrecja - Mather Anne

Dodano: 8 lata temu

Informacje o dokumencie

Dodano: 8 lata temu
Rozmiar :1.3 MB
Rozszerzenie:pdf

Niedyskrecja - Mather Anne.pdf

ziomek72 EBooki EBOOK M Mather Anne
Użytkownik ziomek72 wgrał ten materiał 8 lata temu.

Komentarze i opinie (0)

Transkrypt ( 25 z dostępnych 156 stron)

ANNE MATHER Niedyskrecja

ROZDZIAŁ PIERWSZY Z pokładu kursującego między wyspami promu Laguna Cay wydawała się zielona, egzotyczna - i boleśnie znajoma. Boleśnie, ponieważ Abby miała nadzieję, że być może to wspomnienia dodały jej ciepła, blasku i barwy. Oczywiście było inaczej. W istocie roślinność okazała się jeszcze bardziej dzika i bujna. Skąpana w słońcu przystań była jaśniejącą bramą do czterdziestu mil kwadratowych zielonego raju. Jednak raju tylko w sensie geograficznym, poprawiła się w myślach, nieświadomie zaciskając ręce na poręczy statku. Z jej punktu widzenia wyspa była wszystkim, lecz na pewno nie rajem. Opuściła Laguna Cay, przysię­ gając, że nigdy tu nie wróci. Nie dlatego, że miała wtedy jakikolwiek wybór, przyznała niechętnie. Trzymając się ściśle faktów należało- by dodać, że została wyrzucona z wyspy i łzy przesłaniały jej ostatnie spojrzenia na Sandbar z okna dyrektorskiego odrzutowca Jake'a. Postanowiła nigdy nie wrócić, ale w tym czasie nie miała pojęcia, że sąd przyzna Jake'owi opiekę nad Dominikiem. Abby odetchnęła głęboko, puściła poręcz i wytarła spocone ręce o dżinsową spódnicę. Muszę się uspokoić, pomyślała, uświadamiając sobie, że już pozwoliła ponieść się nerwom. Nie przyjeżdżała tu z własnej inicjatywy. Julie ją zaprosiła. Jej dłonie przylepiły się do cienkiego dżinsu, podciągając wyżej spódnicę. Gdy pośpiesznie ją wygładzała, zorien­ towała się, że obserwuje ją grupa odpoczywających na rufie marynarzy. Normalnie nie przejęłaby się ich 5

NIEDYSKRECJA spojrzeniami. Bóg świadkiem, że przywykła do wlepionych w siebie oczu najróżniejszych ludzi, nie wyłączając tych, których podniecało spoglądanie pożądliwym okiem na każdą ładną kobietę. Dzisiaj jednak, gdy ledwo mogła ukryć miotające nią uczucia, nie miała chęci komukolwiek sprawiać przyjemność. Obrzuciła mężczyzn zimnym spojrzeniem i zdecydowanym ruchem odwróciła się do nich plecami. Nie mogła jednak zignorować powodów, dla których zwrócili na nią uwagę. Spojrzała na swój strój ich oczami i odkryła jego braki. Obcisła dżinsowa spódniczka ledwie sięgająca kolan, wydawała się dość skromna jeszcze rano, w pokoju hotelowym w Nassau. Wyglądając przez okno, widziała kobiety ubrane znacznie krócej i w skąpych szortach. Jej ciemnoniebieska jedwabna kamizela i dżinsowa spódnica wyglądały niemal konser­ watywnie. Kłopot polegał na tym, że miała metr siedemdziesiąt siedem wzrostu i mężczyźni z reguły najpierw zauważali jej nogi. Teraz gorzko żałowała, że nie zdecydowała się na spodnie. Ale było tak gorąco i wilgotno. Wyspy Bahama w czerwcu nie należały do jej ulubionych miejsc. Nie nęcił jej też pomysł ponownego włożenia bawełnianych spodni, które miała na sobie w czasie lotu z Londynu. Oznaczało to, że wybór był ograniczony do szortów, które zapakowała z myślą o pobycie w samym Sandbar, dwóch spódnic i trzech sukienek, w tym sezonie znacznie skróconych. Uniosła do góry ramię i odsunęła dłonią włosy z karku, beztrosko nieświadoma cudzych oczu, które ją obser­ wowały. Jej ruchy podkreślały krągłość piersi, rysujących się pod cienkim materiałem kamizeli, której poły rozchyliły się, ukazując koronkowy staniczek. Chyba tylko cudem mieściły się w nim rozkosznie bujne kształty Abby. Kapitan promu znacząco wzniósł oczy na ten widok. Zastanawiał się też, dlaczego ta piękna dama wracała na wyspę. W końcu powody jej wyjazdu znane były wszem

NIEDYSKRECJA i wobec. Musiało to mieć coś wspólnego z panem Lowellem. Pamiętając jednak, jak Wielki Szef wyrzucił ją, nie przypuszczał, by on właśnie wiedział cokolwiek o jej przyjeździe. Chyba, że po tym, co się wydarzyło... Zbliżali się już jednak do nabrzeża i kapitan przerwał swe rozmyślania, gdyż niestety wprowadzenie promu do przystani wymagało, by skupił na tym całą swą uwagę. Parowiec, pływający między wyspami, był jedynym publicznym środkiem transportu docierającym do Laguna Cay, którą rafy koralowe strzegły przed nieproszonymi gośćmi. Ani jeden hotel nie czekał na turystów, i nie mieli oni prawa wjazdu. Każdy, kto schodził na ląd, musiał udokumentować fakt, że jego przyjazd jest oczekiwany. Ponieważ większość gości przylatywała samolotem, który pilotował osobiście pan Lowell, kapitan Rodrigues przewoził głównie zaopatrzenie. Mimo to w małej przystani tłoczno było od łodzi rybackich. Większość mieszkańców żyła z morza. Ryby, złowione u wybrzeży Laguna Cay i pobliskich wysp Abacos, sprzedawano w Nassau i na Wielkiej Bahamie. Dzięki temu rybacy i ich rodziny żyli stosunkowo dostatnio. Żyzna gleba i ciepły klimat pozwalały im również na pewną samowystarczalność. Wszystko to w połączeniu z dobrym zdrowiem mieszkańców było miarą sukcesu gospodarczego Laguna Cay. Oczywiście trzeba przyznać, że zanim Jake Lowell piętnaście lat temu kupił wyspę, sprawy miały się inaczej. Tubylcy byli dość zadowoleni, wegetując z dnia na dzień i Jake'owi kilka lat zajęło przekonanie ich o konieczności zmian. Ale Jake był mistrzem perswazji, z goryczą pomyślała Abby. Pamiętała aż za dobrze jak przekonał sędziego, aby jemu powierzył wychowanie jej syna. Fakt, że Dominik był także jego synem, nie miał znaczenia. Była matką dziecka. Jej należało przyznać to prawo. Czarne dłonie wyciągnęły się po liny, gdy prom dobił do kamiennego nabrzeża. Abby nerwowo zaciskała ręce,

8 NIEDYSKRECJA przygotowując się do zejścia na ląd. Miała jedną walizkę - dowód optymizmu być może, ale nie mogła przecież podróżować bez ubrania na zmianę - i miękką skórzaną torbę, zawierającą dokumenty i pozostałe rzeczy osobiste. - Pan Lowell spodziewa się pani? Melodyjny głos kapitana Ridriguesa na chwilę przerwał jej pełną niepokoju obserwację nabrzeża. Abby odwróciła się i spojrzała na niego z uśmiechem, który, miała nadzieję, dowodził jej pewności siebie. - Tak, oczekują mnie - powiedziała prawie, ale nie w pełni, odpowiadając na jego pytanie. - Dziękuję za bardzo miły rejs. Był prawdziwą przyjemnością. Kapitan Rodrigues odpowiedział uśmiechem na uśmiech. Na jego ciemnej twarzy ozdobionej czarnymi, usztywnionymi wąsami malował się zachwyt. - Jestem szczęśliwy, że mogłem pani służyć - za­ pewnił gładko. - Być może skorzysta pani ponownie z naszych usług w drodze powrotnej. Spuszczano trapy z wystającymi niczym żebra stop­ niami. Abby pożegnała kapitana ruchem ręki i skierowała się do zejścia, chociaż pośpiech nie był konieczny. Statek przewoził tylko jeszcze jednego pasażera, a ponieważ miał on znajomych wśród załogi, nie myślał nawet o zejściu na ląd. Ostrożnie schodząc na nabrzeże po trapie, Abby pozwoliła oczom błądzić poza zwarty tłum ciekawskich. Patrzyła na rzędy pomalowanych na różowo domostw na zboczu wzgórza, wznoszącego się za portem. Koralowe dachy pięły się schodkowo w górę. Tu i ówdzie widok urozmaicały balkony z kutego żelaza i pnące wino. Upał był tu bardziej odczuwalny, jakby uwięziony w otoczonej skałami kotlinie, i odcięty od powiewu z morza. Abby poczuła, że całe jej ciało pokrywa się kropelkami potu. Gdzie jest Julie? Dręczyła się tym pytaniem, stawiając pierwsze, po sześciu latach, kroki na wyspie. Siostra Jake'a przyrzekła, że będzie tu na nią czekała. Chyba jej nie zawiedzie.

NIEDYSKRECJA 9 Zobaczyła ciemnoskórego kapitana portu, idącego w jej kierunku i serce w niej zamarło. Z rezygnacją pomyślała, że kapitan Rodrigues musi wiedzieć, w jakim pośpiechu kiedyś opuściła wyspę. Konieczność tłuma­ czenia się przed nim była ostatnią rzeczą, której pragnęła. I właśnie, kiedy odwracała się, żeby podziękować marynarzowi, który przydźwigał jej walizkę na nabrzeże, usłyszała tak wyczekiwany warkot silnika samochodo­ wego. Obróciła się akurat na czas, aby zobaczyć jak otwarty jeep pokonuje ostatnie metry zjazdu ze wzgórza i przejeżdża przez rozstępujący się tłum, by zahamować obok niej. Młoda kobiety, wysiadająca z jeepa, była bez wątpienia siostrą Jake'a. Miała te same ciemne włosy i oliwkową cerę, tę samą szczupłą budowę i oszczędność w ruchach. Ale na tym kończyło się podobieństwo. W przeciwieństwie do wysokiego brata Julie była tylko średniego wzrostu. Kanciastość, która jemu dodawała męskości, była niepomiernie mniej atrakcyjna u kobiety. Jednak, mimo wszystko, Julie była bardzo pociągająca, również dzięki dobroci serca i żywej osobowości. Wraz z mężem, Davidem Spannerem, zawsze byli dobrymi przyjaciółmi Abby. - Abby! - krzyknęła Julie, pokonując dzielącą je odległość kilkoma krótkimi krokami. Bez wahania rzuciła jej się na szyję. - Jak to wspaniale, że cię widzę! Oczywiście musiałam się spóźnić! Ze mną tak zawsze, prawda? Abby odpowiedziała serdecznym uściskiem. Na widok siostry Jake'a doznała prawie obezwładniającej ulgi. Podróż była tak długa, pełna obaw, niepokoju i wątp­ liwości, czy decydując się na przyjazd, postąpiła słusznie. Powitanie Julie przekonało ją, że dobrze zrobiła, przyj­ mując zaproszenie, a możliwość spotkania z Dominikiem nabierała realnych kształtów. - Jak to dobrze znów cię widzieć! - Abby odwzajemniła powitanie, gdy Julie cofnęła się, żeby lepiej jej się

10 NIEDYSKRECJA przyjrzeć. - Trochę bałam się, że nie 'zdążysz, a nie uśmiechało mi się tłumaczenie powodów, dla których przyjechałam, Andy Joseph'owi. - Andy traktuje swe obowiązki zbyt poważnie - stwier­ dziła Julie. Kapitan portu, upewniwszy się, że na Abby istotnie ktoś czeka, wracał do biura. - Tak czy owak to teraz nieważne. Przyjechałam. Pozwól, że ci się przyjrzę. Do licha! W ogóle się nie zmieniłaś, wiesz o tym? Zapomniałam już, jaka jesteś piękna. David oszalałby na twój widok! - Wątpię - rzuciła oschle Abby i zrobiła naburmuszoną minę, wiedząc, jak Julie i jej mąż byli sobie bliscy. - Co u Davida? U Ruth i Penny? - W porządku - beztrosko paplała Julie. - Dave pracuje jeszcze więcej niż dawniej, a dziewczynki się uczą. Penny jest w Miami, a Ruth w szkole z internatem w Bostonie. Ma już dwanaście lat, wiesz? A Penny prawie dziesięć. - Naprawdę? - Abby była zaskoczona. - Ciągle wyobrażam sobie, że są takie... no wiesz, jak ostatni raz je widziałam, - Wiem. Chyba wszyscy popełniają ten sam błąd - przyznała Julie. - Chociaż w twoim przypadku nie byłam daleka od prawdy. Pochyliła się, by podnieść walizkę Abby i skinęła ręką w stronę jeepa. - Chodźmy. Tracimy czas, stojąc tu i gadając. Chyba nie możesz się doczekać spotkania z Dominikiem. Abby dźwignęła torbę i wdrapała się na przednie siedzenie obok Julie. Ze względu na dłuższe nogi jazda jeepem była dla niej mnie wygodna niż dla siostry Jake'a. Za to nie czuła obecności żadnego mężczyzny, który gapiłby się na jej odsłonięte uda, pomyślała, rozluźniając się nieco. Z ulgą uświadomiła sobie, że oddali się od ciekawskich oczu. Mały, zwrotny jeep sprawnie wspinał się krętą drogą

NIEDYSKRECJA 11 i oddalał od portu. Z dużą niecierpliwością Abby oczekiwała spotkania z synem. Ostatni raz widziała go dziewięć miesięcy temu. Jake odwołał jego przyjazd na ferie zimowe za pośrednictwem swoich prawników. Powiadomił ją, że Dominik jest przeziębiony, i zmiana klimatu nie jest wskazana. Oczywiście Abby była rozczarowana, ale akurat tak się złożyło, że miała wtedy jechać do Indii. Początkowo nie chciała opuścić Londynu w obawie, że Jake zmieni zdanie. W końcu Marcia wytłumaczyła jej, że postąpiłaby nierozsądnie, rezygnując z wyjazdu. - No i jak się czuje? - spytała, zwracając się do Julie. - Dominik? - Julie wzruszyła ramionami. - Dobrze. - Chodzi mi o Jake'a - odparła Abby spokojnie. Nienawidziła się za to, że skurcz chwycił ją za gardło, gdy wypowiadała jego imię. - Mówiłaś... mówiłaś przecież, że zasłabł i zawieźli go do szpitala. Czy to poważna sprawa? Julie oblizała wargi. Abby doznała nieodpartego wrażenia, że siostra Jake'a jest zdenerwowana. Dlaczego? Nagle przyszło jej do głowy, że wszystko to było podstępem, aby ją tu sprowadzić. - Na pewno zasłabł? - spytała pośpiesznie, nim Julie mogła odpowiedzieć. - To nie jest tylko... - Ależ tak, zasłabł rzeczywiście - Julie zerknęła na Abby. Na jej twarzy malowało się napięcie. - Lekarze mówią, że to zmęczenie, stres... jak wolisz.... Od kiedy... od ślubu z Eve zapracowywał się na śmierć. Oczywiście nikogo nie chciał słuchać. Zresztą znasz Jake'a. Czy rzeczywiście go znała? Abby westchnęła. - Ale przez telefon powiedziałaś, że Eve... no wiesz, że jej nie ma Bolało nawet, kiedy tylko wspominała o niej. Bolało, kiedy myślała, że Jake ożenił się ledwo parę tygodni po tym, jak urodziła ich syna. - Tak - powiedziała Julie, tym razem z większą pewnością siebie. To już dawno skończone. Dlatego zadzwoniłam.

12 NIEDYSKRECJA Jake w szpitalu, w domu tylko służba. Dominik po­ trzebował matki. Abby zaczerpnęła powietrza i odwróciła się, żeby popatrzeć na okolicę. Jej zdenerwowanie wzrosło na myśl o tym, że za niecały kwadrans znów zobaczy syna. Miała nadzieję, że jej nie zapomniał. Poniżej, pod sterczącymi skałami plaża okalała morze. W tym miejscu trasa wiodła wzdłuż urwiska, a potem ponownie wiła się w dół do przylądka, gdzie zaczynała się droga do Sandbar. Kręty trakt biegł przez plątaninę zarośli. Zwarte szpalery hibiscusa rozsiewały wokół delikatną woń. - Czasem zastanawiam się, po co Jake w ogóle się z nią ożenił? - głos Julie niestety znów skierował myśli Abby na powód jej przyjazdu. - Wydaje mi się, że jej nie kochał. W każdym razie nie wyglądał na zakochanego. - Czyżby? - Abby czuła, że musi coś powiedzieć. Wiedziała, dlaczego Jake ożenił się z Eve. A przynajmniej myślała, że wie. Mając żonę, mógł łatwiej przekonać sędziego, że prowadzi ustalibilizowany tryb życia. Abby nie mogła powiedzieć tego o sobie. Na dodatek Jake legitymował się krociowym majątkiem. - Jednak - ciągnęła, widząc, że musi stawić czoła zaistniałej sytuacji - nadal nie powiedziałaś, jak on się czuje. Jak długo pozostanie w szpitalu? Czy będzie potrzebował fachowej opieki po powrocie do domu? Nabrzmiała cisza, która zapanowała po tych słowach, była kolejną próbą dla nerwów Abby. Pełna niepokoju, słyszała jedynie cichy pomruk fal, uderzających o przy­ lądek i własne, przyśpieszone bicie serca. Przez parę sekund Julie nie odzywała się. W końcu zebrała odwagę, by spojrzeć w pełne niedowierzania oczy Abby, która już dokładnie wiedziała, co usłyszy. - On nie jest w szpitalu, prawda? - spytała cichym, zimnym głosem i z bólem dodała: - Julie, jak mogłaś? - Zaraz, zaraz, nie denerwuj się.

NIEDYSKRECJA 13 - Dlaczego mam się nie denerwować. Czy on wie, że tu jestem? - Nie, ale Abby, wszystko jest inaczej, niż myślisz - Julie patrzyła na drogę, zaciskając palce na kierownicy. - Był w szpitalu. Do wczorajszego popołudnia. Nie miałam więc możliwości zadzwonić do ciebie do hotelu w Nassau i powiedzieć, żebyś nie przyjeżdżała. Właściwie jeszcze powinien być w szpitalu. Jak po zejściu z promu na ląd, Abby poczuła, że jest cała zlana potem. Tym razem wrażenie było stokrotnie silniejsze. Mój Boże, pomyślała, a tak cze­ kałam na spotkanie z Dominikiem. Zamiast niego zobaczy Jake'a. Jej powrót może wywołać w nim takie uczucie, że będzie miała dużo szczęścia, jeżeli w ogóle obejrzy syna z daleka. - Wyciągasz same błędne wnioski z tego, co mówię - Julie była zakłopotana, widząc bladość Abby i krople potu na jej górnej wardze. - Uspokój się proszę. - Nie mogę - Abby pokiwała głową, gdy w pełni dotarło do niej znaczenie tego, co powiedziała siostra Jake'a. - Julie, przyjechałam, bo myślałam, że jestem potrzebna Dominikowi. Jednak, jeśli jego ojciec wrócił do domu... - To co? - Julie wyraźnie żałowała, że w takiej chwili musi prowadzić samochód. Abby zadrżała, wi­ dząc, jak koła jeepa niebezpiecznie zbliżały się do brzegu urwiska. - Jesteś matką Dominika. Chcesz, żeby twojego syna wychowywała niania? Czy powinien zapomnieć, że kiedykolwiek miał matkę? - Skądże! - zdenerwowała się Abby. - Nigdy tego nie chciałam i sama o tym wiesz. - Więc cóż takiego złego zrobiłam? - Nic, ale... - Abby nerwowo zagryzła dolną wargę. - Jake nigdy nie pozwoli, abym tu pozostała. - Wątpię, czy ma jakiś wybór, przynajmniej w tej chwili - z żarliwością przekonywała ją Julie. - Wydaje mi się, że nic nie rozumiesz. Jake nie może już dyktować

14 NIEDYSKRECJA ci warunków. I nie zapominaj, że kiedy Eve tu nie ma, sytuacja z prawnego punktu widzenia nie jest tak czarno­ biała jak dawniej. - O czym mówisz? - Abby utkwiła w niej wzrok. Julie wzruszyła ramionami. Wyglądała teraz na trochę zakłopotaną. W końcu Jake był jej bratem. Abby pomyś­ lała, że mogła czuć się niezręcznie, spiskując za jego plecami. Jej słowa musiały mieć jednak głębsze znaczenie i po chwili Abby zaczęła rozumieć. Bladość zniknęła z jej twarzy, a na jej miejsce pojawił się gorączkowy rumieniec. Zagłębiła się w swoich myślach. Iskierka nadziei, tląca się od momentu, gdy Julie zadzwoniła do Londynu, rozgorza­ ła żywszym płomieniem. Czy to, że Eve odeszła, mogło mieć coś wspólnego z odmową Jake'a na wyjazd syna do Anglii na Boże Narodzenie? Czy przeziębienie Dominika, jeżeli w ogóle był przeziębiony, było jedynie wygodną wymówką, aby nie odkryła tej tajemnicy? Bez wątpienia Dominik powiedziałby jej, że macocha nie mieszka już w Sandbar. Mając taką broń w ręku, Abby mogłaby zaryzykować kolejny atak. - Dlaczego powiedziałaś, że Jake nie może dyktować mi warunków? - spytała. - Jeżeli był w stanie wypisać się ze szpitala... - W Miami, owszem - zgodziła się Julie. Jeep podskoczył na wybojach i zaczął powoli zjeżdżać w dół, w stronę Zatoki Oleandrów - Powiedziałam jednak również, że powinien być jeszcze w szpitalu. Naprawdę powinien. Potrzebuje odpoczynku i spokoju, a od kiedy wrócił do domu, prawie cały czas wisi przy telefonie. Jest głupi, bo nie wolno mu tak ryzykować. Jeżeli nie będzie uważał, dorobi się rzeczywiście poważnego ataku serca. Abby wpatrzona w długi, kręty pas plaży, okalający zatokę, raptownie odwróciła się w stronę Julie. - Co powiedziałaś? - wykrztusiła - przecież podobno tylko zasłabł w wyniku przepracowania i stresów. Serce jej waliło jak młot. Wbiła wzrok w swoją towarzyszkę.

NIEDYSKRECJA 15 - Julie, czy usiłujesz mi dać do zrozumienia, że miał atak serca?! Mój Boże! Jak on się czuje? Nie rozumiała dlaczego jest zdenerwowana, ale była i to bardzo. Julie spojrzała na nią z troską. - Wiesz... lekarze powiedzieli to mógł być łagodny zawał - przyznała niechętnie. - Twierdzą, że to się teraz zdarza bardzo często. - Czy coś takiego w ogóle może istnieć?! - Aby nie była przekonana. - Łagodny zawał! Julie, tu jedno słowo przeczy drugiemu. - Nie znam się na tym - Julie również sprawiała wrażenie zdenerwowanej. - Wiem tylko, że był nie­ przytomny, kiedy wzięto go do szpitala. Gdy poszłam go odwiedzić, leżał na oddziale intensynej terapii. - Kiedy to było? - Pięć... sześć dni temu. Wtedy zadzwoniłam do ciebie. - W ogóle mi nie powiedziałaś, że Jake miał atak serca! - Sama nie wiedziałam. Zadzwoniłam, zanim cokol­ wiek było wiadomo. Myślałam, że powinnam natychmiast skontaktować się z tobą. - Tak - Abby starała się uspokoić - tak, oczywiście. W końcu Julie w niczym nie zawiniła. Nie mogła ponosić odpowiedzialności za to, że Jake był nieobliczalny i igrał ze swoim zdrowiem. Jej samej ta sprawa również nie dotyczyła. Minęło już przecież prawie sześć lat, od •kiedy się ostatni raz widzieli. To śmieszne, że tak się teraz zdenerwowała. Jake wcale by tego nie docenił. - W każdym razie, gdyby groził mu ponowny atak, chyba nie wróciłby do domu? Jak myślisz? - pytała Julie. Widać było, że potrzebuje duchowego wsparcia, którego Abby nie mogła jej dać. - Czy ktokolwiek mógłby go zatrzymać? - spytała lakonicznie. Miała te same wątpliwości, co Julie. - Musisz wobec tego dopilnować, żeby oszczędzał się przez następne parę tygodni - Julie oznajmiła w końcu, a Abby wstrzymała oddech, słysząc tak zaskakującą propozycję.

16 NIEDYSKRECJA - Ja?! - Przecież wiesz, że ja nie mogę zostać — stwierdziła Julie. - Dave dzwonił już parę razy i pytał, kiedy wracam. Jak długo Jake był w szpitalu, nie mogłam zostawić Dominika. - Zadzwoniłaś więc do mnie, - Abby zaczęła się zastanawiać, czy ten przyjazd był rzeczywiście tak dobrym pomysłem. -Julie, ja pracuję. Mam teraz tydzień wolnego, a później muszę wracać. We wrześniu prezentowane są kolekcje jesienne, a przedtem czeka mnie jeszcze kil­ kanaście sesji zdjęciowych. Julie westchnęła głęboko. - Wydawało mi się, że chętnie spędzisz trochę czasu z Dominikiem. - Ależ tak! - zapewniła ją Abby. - Miałam jednak nadzieję, że pozwolisz mi zabrać go ze sobą. - Do Anglii? - A dokąd niby? - Ale przecież tu jest jego dom. - Tylko tak długo jak długo mieszka z Jake'iem - powiedziała Abby stanowczo. Uświadomiła sobie, że Julie jest jednak przede wszystkim siostrą Jake'a, a dopiero później jej przyjaciółką. - Czy myślisz, że Jake by na to pozwolił? Biorąc pod uwagę to, co powiedziałaś o jego żonie? - Jego byłej żonie. Rozwiedli się - poprawiła zwięźle Julie. - Rzeczywiście. Wydaje mi się, że Jake nie chciałby, żebyś zabrała jego syna do Anglii. To jest zresztą problem, który sami będziecie musieli rozwiązać. Jego syn! Abby zacisnęła usta i skupiła całą uwagę na krajobrazie, który roztaczał się wokół. Lowellowie zawsze będą uważali Dominika za syna tylko Jake'a. Jakby w ogóle nie pamiętali, że przez dziewięć miesięcy chodziła z nim w ciąży i to ona cierpiała przy porodzie. Była w końcu jego matką. Droga biegła teraz po równym terenie. Palmy z pie­ rzastymi liśćmi okalały wybrzeże. Przyjemny powiew

NIEDYSKRECJA 17 dolatywał od morza, mieniącego się całą gamą kolorów od granatu do najjaśniejszej zieleni. Na płyciźnie brodziły mewy, a czaple zanurzały w wodzie głowy, poszukując pokarmu. Nieco dalej rozciągało się królestwo krabów. Tam też nawet niedoświadczony rybak mógł złowić wspaniałe okazy ryb. Abby chciała uniknąć wspomnień, ale im były bliżej domu Jake'a, tym bardziej stawało się to niemożliwe. Chodzili przecież tutaj na spacery we dnie i w nocy. Wypływali aż do rafy, gdzie pokazywał jej dziesiątki gatunków egzotycznych ryb, pływających między żywymi koralami. Jake zabrał ją nawet na polowanie na grubą rybę, ale nie spodobał jej się połów olbrzymiej makairy czy tuńczyka, zamieszkujących głębsze wody, tylko dla dreszczyka emocji i chęci pochwalenia się własnymi wyczynami. Abby odpędziła od siebie wspomnienia, które nadal burzyły spokój jej ducha. Spojrzała na pagórkowaty teren pola golfowego, które Jake kazał urządzić głównie z myślą o gościach. Sam nie grał, a przynajmniej nie grał, kiedy jeszcze tu mieszkała, poprawiła się w myślach. W Sandbar pomyślano o tym, by dogodzić wszelkim gustom i zapewnić wszystkie formy odpoczynku. Przy­ pomniała sobie ogromny basen, korty tenisowe, murek do gry w sąuasha i salę gimnastyczną z przyległą sauną. Przyszło jej teraz do głowy, że właściwie Jake powinien być bardzo sprawny fizycznie. Kłopot polegał na tym, że zbyt wiele czasu poświęcał zarabianiu pieniędzy i miał go za mało, by je wydawać. Nawet w pierwszych dniach ich znajomości nie pozwolił sobie na odpoczynek od ciągłych rozmów telefonicznych związanych z interesami. Już widać było Sandbar. Przestronna, piętrowa rezyden­ cja, którą Jake zbudował, gdy zarobił pierwszy milion, wznosiła się na trawiastym wzgórzu. Rozciągał się z niego widok na leniwe wody Zatoki Oleandrów. Nikt już nie pamiętał, kto nadał nazwę tej pełnej uroku zatoce, ale było sprawą oczywistą, czym się kierował. Okolicę

. II 18 NIEDYSKRECJA porastał dziki gąszcz oleandrów pokrytych kwiatami we wszelkich odcieniach różu, czerwieni i bieli. Ich skórzaste liście wchłaniały z powietrza wilgoć i wydzielały własny, niepowtarzalny zapach. - Nie zrobiłabyś.... znaczy się, nie powiesz nic, co by go wyprowadziło z równowagi? Najwyraźniej Julie była też zdenerwowana. Abby widziała jej zbielałe palce, którymi mocno ściskała kierownicę. Przypuszczała, że Julie miała pewność co do słuszności swojego postępowania, kiedy jeszcze spotkanie jej brata z byłą żoną wydawało się odległą perspektywą. Bez wątpienia spodziewała się, że Abby zaplanuje dłuższy pobyt w Sandbar i będzie mnóstwo czasu na właściwe naświetlenie faktów. Sytuacja zmieniła się całkowicie i Abby podejrzewała, że Julie żałuje swojej decyzji, podjętej pod wpływem impulsu. Jake nie był już w szpitalu, skąd wypisał się na długo przed zalecanym terminem. Abby natomiast rozważała możliwość wyjazdu Dominika do Anglii. - Nie martw się - uspokajała ją Abby. - Nie powiem nic, co by zagroziło jego zdrowiu. - Mocno zagryzła dolną wargę. - Chyba wszystko i tak zależy od Jake'a, prawda? Od tego jak zareaguje kiedy mnie zobaczy. Julie odetchnęła głęboko. - Chyba tak. O Boże, mam nadzieję, że twój przyjazd nie spowoduje drugiego ataku. Dlaczego nie został dłużej w szpitalu?! Abby pomyślała to samo, ale było już za późno, by cokolwiek zmienić. Poza tym tylko minuty dzieliły ją od spotkania z synem. Nikt nie mógł oczekiwać, że teraz się wycofa. Żelazna brama prowadząca do Sanbar była szeroko otwarta. Tego popołudnia stary Zeke Samuels pielił rabatki zaraz przy wjeździe. Kiedy jeep go mijał, wyprostował plecy i spojrzał na nie. Uniósł łopatę w geście powitania. Julie zacisnęła usta i przyśpieszyła.

NIEDYSKRECJA 19 - Byłoby cudem, gdyby Jake nie dowiedział się o na­ szym przyjeździe, zanim się pojawimy - wymamrotała, gwałtownie skręcając, by wyminąć kota o gładkiej, czarnej sierści, który wybiegł na drogę. - Uciekaj Minerwa! - krzyknęła i ciągnęła dalej normalnym głosem. - Tutaj nie potrzeba telefonu. Poczta pantoflowa działa równie szyb­ ko. Jestem pewna, że już jedno z wnucząt Zeke'a zdołało dobiec do domu z wiadomością, że jesteśmy. Na ile znam Melindę, udało jej się rozpaplać o tym wszystkim wkoło. - Melinda! - Abby pokiwała głową. - Ona jeszcze tu jest? Pochodząca z Indii Zachodnich gosposia Jake'a wydawała się stara już wtedy, kiedy Abby pierwszy raz przyjechała na Laguna Cay. - Czy wyobrażasz sobie, że pozwoliłaby komuś innemu zająć swoje miejsce? - mówiła Julie, zadowolona, że mogła na chwilę zmienić temat. - W dalszym ciągu tu jest, chociaż jej córka Rosabelle przejęła większość obowiązków. - Rosabelle? - Tak. Znasz ją? - Nie jestem pewna. Melinda miała tak liczną rodzinę - Abby zmarszczyła brwi. - Prawda? - Julie pozwoliła sobie na lekki uśmiech. - Pamiętasz? Jake pozwolił mi wziąć Ruby i Teresę do mojego domu na Florydzie. Obie wyszły za mąż i mają już własne rodziny, a Melinda może dodać paru prawnuków do swojej kolekcji. Abby również się uśmiechnęła, ale poczucie beztroski trwało ledwie chwilę. Zza szpaleru palm i innych tropikalnych drzew, odgradzających dom od drogi, wyłaniały się kremowe ściany Sandbar. Napięcie wróciło na samą myśl o tym, co ją czeka. Było późne popołudnie i cienie kładły się nad pię­ trową rezydencją, której okiennice właśnie otworzono, gdyż upał już zelżał. Egzotyczne krzewy pięły się po ścianach, oplatając werandę i sięgając w górę,

20 NIEDYSKRECJA aż po metalowe balustrady balkonów. W tej części domu znajdowały się pokoje gościnne, biblioteka, gabinet Jake'a i pomieszczenia biurowe. Willę zbu- dowano w stylu hiszpańskim, wokół wewnętrznego dziedzińca, dzięki czemu większość pokojów na parterze miała okna od strony chłodnego, wyłożonego kaflami podwórza. Abby pamiętała, że z tyłu, za domem, rozciągał się wspaniały widok na Zatokę Oleandrów. Kiedyś, wraz z Jake'iem, zajmowali główny apartament na pierwszym piętrze. Z ocienionego balkonu widać było połyskujące w słońcu wody zatoki. Przypomniała sobie również łóżko, idealnie pasujące do tego otoczenia - duże, wspaniałe i niebywale wygodne. Julie zatrzymała jeepa obok domu w miejscu, gdzie na wyblakłą kamienną ścieżkę padł cień rozłożystego, obsypanego kwiatami drzewa różanego. Kiedy wyłączyła silnik, ciszę mącił jedynie łopot skrzydeł wypłoszonych z gniazd gołębi i monotonne brzęczenie owadów. Abby usiłowała zapanować nad nerwami. Zastanawiała się, czy Jake usłyszał przyjazd jeepa. Zapewne tak. - A więc jesteśmy - stwierdziła Julie zupełnie niepo­ trzebnie. Wysunęła się z samochodu i sięgnęła po walizkę Abby, leżącą na tylnym siedzeniu. - Ciekawe czy Sara obudziła już Dominika z popołudniowej drzemki? - Sara? Abby przełknęła nerwowo ślinę. - To jeszcze jedna wnuczka Melindy - wyjaśniła Julie. - Przejęła obowiązki niani Dominika, kiedy panna Napier zrezygnowała. Nie wiedziałaś o tym? - Nie. - Abby pokręciła głową. - Panna Napier odeszła?! Wydawało się to niemożliwe. Jake zatrudnił tę za­ twardziałą starą pannę przez ekskluzywną agencję w Londynie. To ona towarzyszyła Dominikowi, kiedy przyjeżdżał do Anglii odwiedzić matkę. - Wiesz, po odejściu Eve chyba nie czuła się dobrze, mieszkając pod jednym dachem z Jake'iem - opowiadała Julie, tłumiąc uśmiech. - Nie wiem, może myślała, że

NIEDYSKRECJA 21 Jake rzuci się na nią. W każdym razie poprosiła o unieważnienie umowy. - O Boże! - Abby ogarnęło rozbawienie, mimo napiętych nerwów. Sam pomysł, że zaawansowana wiekiem niania mogłaby uwieść Jake'a wydawał się wręcz absurdalny. - Wiem, co myślisz - Julie zachichotała. - Dziwię się, że Jake nic ci o tym nie powiedział. - Ja też - Abby nie mogła odpędzić myśli, że był to jeszcze jeden powód, dlaczego Dominik nie mógł przyjechać do Anglii na Boże Narodzenie. Przerwała swoje rozmyślania i wstrzymała oddech, słysząc kroki na ścieżce okalającej dom. Uspokoiła się nieco, gdy zmieniły się w plaśnięcia bosych stóp o kamien­ ny podjazd. Nadchodzący mężczyzna definitywnie nie był ojcem jej dziecka, ale miał znajomą twarz. - Joseph, jak się cieszę, że to ty - wykrztusiła Julie, zdradzając tym samym, że jest równie zdenerwowana co Abby. - Zabierz rzeczy na pierwsze piętro. Rosa później ci powie, gdzie należy je zanieść. - Tak, proszę pani - Joseph schylił się, by podnieść Walizkę i torbę Abby. Dopiero wtedy ją poznał. - Ależ to panna Abby! - wykrzyknął upuszczając walizkę. Jego czarne usta rozchyliły się radośnie ukazując wspaniałe białe zęby. Przestąpił porzucony bagaż i podszedł, aby się przywitać. - To ci dopiero widok! Mały Dominik ucieszy się, kiedy zobaczy, że pani przyjechała. - Mam nadzieję. Na pierwszy rzut oka widać było, że Abby jest zdenerwowana. Otarła kropelki potu z górnej wargi, kolejny raz żałując, że tu wróciła. Zdążyła już zapomnieć, jak spokojne było życie w Sandbar. Wytrąciło ją też z równowagi bezceremonialne zachowanie Josepha, który nigdy nie dbał o konwenanse. Jej też nie zależało na utrzymaniu dystansu między sobą a służbą. Tym razem jednak Joseph mógł okazać nieco powściągliwości. Chyba wszyscy w domu słyszeli jego hałaśliwe powitanie.

22 NIEDYSKRECJA - Poczta pantoflowa nie działa jednak tak skutecznie, jak myślałam - wymamrotała Julie. W końcu Abby wyzwoliła się z uścisku Josepha i spojrzała na siostrę Jake'a. - Chodźmy - rzuciła Julie, ruszając ścieżką, którą przyszedł Joseph. - Równie dobrze możemy iść tędy. Chyba trafiłyśmy na porę popołudniowego odpoczynku Jake'a. Obciągając spódnicę najniżej jak mogła, Abby podążyła kamienną dróżką za Julie. Spoza żywopłotu z jałowców wyłaniały się korty tenisowe, murek do gry w squash i sala gimnastyczna. Położone niżej od domu były niewidoczne z dziedzińca i werandy. Za domem znajdował się owalny basen z mieniącą się w słońcu wodą. Otaczały go obrośnięte winem przebieralnie, każda wyposażona w prysznic i toaletkę. Mimo tych udogodnień zawsze z Jake'em pływali w morzu. Przypomniała sobie przy- brzeżne płycizny, zwane przez miejscową ludność „baja- mar". Idąc w ślad za Julie, skręciła za róg domu. Wewnętrzny dziedziniec otaczały arkady. Podziwiała grę świateł i cieni na posadzce werandy, ułożonej z włoskich kafli. Donice z kwitnącymi krzewami tworzyły wyraźnie odcinające się od tła barwne plamy. Na środku dziedzińca znajdowała się fontanna. Biły z niej strumienie chłodnej wody, które spływały do rzeźbionego, kamiennego zbiornika. Nic się nie zmieniło. Serce Abby ścisnęło się z bólu na widok tak dobrze znanych jej miejsc. - Pięknie tu prawda? - rzuciła Julie retoryczne pytanie, widząc uczucia, malujące się na twarzy przy­ jaciółki. - Całe szczęście, że nikt nie wyszedł nam na przeciw. Czy chcesz najpierw pójść do swego pokoju i odświeżyć się? Abby właśnie miała powiedzieć, że o niczym innym nie marzy, gdy spostrzegła cień, przesuwający się za kolumnadą. Na myśl o tym, kto to mógł być, ugięły się pod nią kolana i poczuła suchość w gardle.

NIEDYSKRECJA 23 - Julie - szepnęła nerwowo, ale Julie już przechodziła przez ukwiecony dziedziniec, nieświadoma tego, że ktoś ją obserwuje. - Idziesz czy nie? - spytała zniecierpliwona. Odwróciła się do Abby, która zdołała jedynie rzucić jej ostrzegawcze spojrzenie. Z cienia wyłonił się ciemno ubrany mężczyzna. Abby znieruchomiała. I tak szła bardzo powoli, ale jej nagła, nienaturalna sztywność nareszcie uświadomiła Julie, że coś jest nie w porządku. Zwolniła kroku i, marszcząc brwi, z natężeniem wpatrywała się w kolum­ nadę. Raptownie stanęła, rozpoznając brata. Bo to właśnie był on. Przeczucia Abby sprawdziły się. Ich oczy spotkały się, gdy tak stali po przeciwnych stronach dziedzińca. Nie miała pojęcia, co czuł. Dla niej jednak było to równie wstrząsające przeżycie jak to, gdy spojrzał na nią po raz pierwszy w czasie przyjęcia na Manhattanie, prawie osiem lat temu. Był to dopiero początek jej kariery modelki i właśnie podróż do Nowego Jorku dała jej poznać smak sukcesu. Teraz, jak i wtedy, ogarnęła ją fala pożądania i poczuła się przeraźliwie bezbronna. Zauważyła jedną tylko różnicę - nie miała już u swego boku Maxa. Kiedy pierwsze zaskoczenie minęło, bliżej przyjrzała się Jake'owi, stojącemu ledwie parę metrów od niej. Spędziła z nim dwa lata i z łatwością dostrzegła wyraźne zmiany. Pamiętała, że był wyższy od niej o sześć do ośmiu centymetrów tak, że rozmawiając z nim patrzyła w górę, co nie zdarzało jej się zbyt często. Nigdy jednak nie był tak chudy i wynędzniały. Zapadnięte policzki sprawiały, że jego twarz wydawała się jeszcze bardziej koścista. Włosy, niegdyś ciemne, bujne i równo przycięte nad kołnierzykiem, były teraz zbyt długie i przysypane siwizną. Okalały szczupłą twarz, podkreślając jej bladość. Choć to śmieszne, nie spodziewała się, że choroba zostawi na nim swoje piętno. Zmienił się jednak i to niepokojąco. Natychmiast zapomniała o wszystkich wątpliwościach, jakie miała w związku z przyjazdem.

ROZDZIAŁ DRUGI - Jake! - pierwsza odezwała się Julie. Opanowała zdenerwowanie i podeszła do niego - Co, co tutaj robisz? Myślałam, że odpoczywasz? - Co pozwoliłoby przemycić tę kobietę do mojego domu bez mojej wiedzy, tak? - w głosie Jake'a nie wyczuwało się złości. Abby poczuła niemal ból, słysząc jak mówi, nisko i nieco chrapliwie - jak dawniej. - Zastanawiałem się, gdzie cię poniosło Julie. Rosa powiedziała mi, że gdzieś pojechałaś jeepem. - Tak, pojechałam.. - Julie usiłowała się bronić - Nie miałam zamiaru przemycać Abby do domu... - Ale nie powiedziałaś mi, że przyjeżdża - Jake stwierdził ze spokojem. - Domyślam się, że ty ją sprowadziłaś. Czy Dominik wie, że Abby tu jest? - Ależ skąd - Julie zaczęła niespokojnie. Abby doszła do wniosku, że musi jej przyjść z pomocą. - Julie uważała, że postępuje słusznie, Jake - powie­ działa. Z ulgą zauważyła, że mimo wewnętrznego rozdygotania, w jej głosie słychać było pewność siebie. - Byłeś w szpitalu i nie wiedziała, kiedy wyjdziesz. Sama nie mogła wrócić do siebie, bo Dominik zostałby bez opieki. - Dominik ma nianię - gwałtownie przerwał jej Jake. - Nie musiałaś zmieniać swoich planów i spieszyć się tutaj na łeb na szyję. Świetnie dajemy sobie radę bez ciebie. Abby zacisnęła pięści tak, że paznokcie wbiły jej się w ciało. Zmroziło ją spojrzenie Jake'a. Powoli i bez żenady oceniał jej wygląd. Przynajmniej jego spojrzenie 24

NIEDYSKRECJA 25 nie zmieniło się, pomyślała. Zaledwie cień smutku krył się w kocich oczach Jake'a, jak dawniej pełnych blasku. Przedtem też tak na nią patrzył. Skutek był zawsze piorunujący. Teraz z pełną świadomością robił to samo, chociaż nigdy by się do tego nie przyznał. Co więcej, Abby zauważyła, że nie utracił nic ze swojej niepokojącej męskości. Nikt prócz Jake'a nie wzbudzał w niej podobnych uczuć. Jadąc tu postanowiła, że swoje postępowanie uzależni od tego, jak ją będzie traktował. Teraz kusiło ją, by sprawdzić, jak daleko może się posunąć. - Zapominasz - powiedziała z irytującym zadowole­ niem, patrząc mu w oczy - że Dominik jest również moim synem. Jeżeli w domu nie było ojca, ani - jak słyszę - macochy, by się nim zająć to jest chyba absolutnie oczywiste, że do mnie należało zwrócić się o pomoc. - Nie ma w tym nic oczywistego - ostro odparował Jake, wywołując protesty siostry. - No dobrze, przep­ raszam. Ale przyjechałaś niepotrzebnie. Jak widzisz wróciłem i Dominik nie jest zaniedbany. Abby przyjęła jego słowa ze spokojem. Po raz pierwszy czuła, że rozmawiają jak równy z równym i było to podniecające przeżycie. - Julie mówiła mi, że rozstałeś się z Eve - rzuciła. Przez jego twarz przebiegło nerwowe drżenie. - Wielka szkoda. Nic mi o tym nie powiedziałaś. - To ciebie w ogóle nie dotyczy - skwitował Jake. - Nie zgadzam się z tobą - ciągnęła Abby z kurtuazją. - Powinieneś mnie był poinformować. - Dlaczego? - Jake strząsnął dłoń, którą Julie położyła mu na ramieniu, by go uspokoić. - Mój rozwód nie może cię interesować. Nie byłaś w żaden sposób zaangażowana w tę sprawę. - Ależ byłam - sprostowała Abby słodkim głosem. - Zapewne wiedziałeś, że mój adwokat byłby niezwykle poruszony tą wiadomością. A może miałeś zamiar ożenić się, zanim cokolwiek mogłabym zrobić?

26 NIEDYSKRECJA - Ty suko! - Drań - z satysfakcją zrewanżowała się Abby. Julie wstrzymała oddech. - Jake! Abby! - krzyknęła w końcu, obrzucając ich groźnym spojrzeniem - Czy nie możemy przy­ najmniej wejść do środka i tam kontynuować tę roz­ mowę. - Nie ma o czym dyskutować - powiedział Jake bezbarwnym głosem. Przeczesał włosy ręką, a Abby nie omieszkała zauważyć jej drżenia. Jego dłoń zsunęła się na kark, rozchylając kołnierzyk ciemnoniebieskiej koszuli. Z odsłoniętą, wychudłą szyją Jake wyglądał na bardziej bezbronnego niż w najśmielszych wyobrażeniach Abby. Zachwiało to n a moment jej pewność siebie. Mój Boże, nie chcę go przecież denerwować, pomyślała zakłopotana. - Mamusiu, mamusiu. Abby przerwała swoje rozmyślania. Odwróciła się i zobaczyła małego chłopca, który pędził wzdłuż werandy w ich kierunku. Goniła go ciemnoskóra dziewczyna, która usiłowała go zatrzymać, ale było już za późno. Króciutkie białe szorty i podkoszulka podkreślały jeszcze opaleniznę ramion i nóg, która dawała mu zdrowy wygląd. Nie tak dawno podobne wrażenie sprawiał Jake. Dominik rzucił się Abby na szyję. Uniosła go do góry, przytulając mocno do siebie. Nie chciała, by syn zobaczył, że jej oczy napełniły się łzami. Kochała go tak bardzo, że nawet w ten sposób nie mogła mu zepsuć radości z ich spotkania. - Dlaczego nie wiedziałem, że przyjeżdżasz? - spytał. Odsunął się, by ją lepiej widzieć. - Tatusiu - obrócił się w jej ramionach, by móc spojrzeć na ojca. - Czy wiedziałeś, że mama przyjeżdża? Dlaczego ja nic o tym nie wiedziałem? - Nikt nie wiedział, kochanie - stanowczo powiedziała Abby, nie zwracając uwagi na ponury wygląd Jake'a. - Chciałam zrobić niespodziankę - wszystkim - dodała,

NIEDYSKRECJA 27 zuchwale spoglądając na Jake'a. - Jestem szczęśliwa, że się cieszysz, widząc mnie. Ja też cieszę się, widząc ciebie. - Może wejdziemy do środka - zaproponowała Julie, patrząc błagalnie na brata. - Powinieneś teraz od­ poczywać. Cichym głosem, aby tylko on usłyszał dodała: - Nie spodziewaj się, że Abby wyjedzie dziś wieczorem. Mimo tych zabiegów jej słowa dotarły zarówno do Abby, jak i Dominika. Chłopiec wysunął się z ramion matki, by podejść do ojca". W jego oczach malował się niepokój. - Mamusia już nie wyjedzie? - upewniał się płaczliwie. Po jego radości nie zostało już nawet śladu. Jak każde pięcioletnie dziecko bez trudu przechodził od śmiechu do łez. - Nie - odpowiedział po chwili. Abby przyjrzała mu się badawczo, ale w jego wzroku nie było nic prócz obojętności. - Nie, twoja matka jeszcze jakiś czas tu zostanie. Obudził ją szum oceanu. I chyba zegar biologiczny, dający znać, że w Anglii zbliżało się już południe. Tu, na Laguna Cay, była ledwie szósta trzydzieści. Ciszę zakłócał stłumiony huk spienionych fal rozbijających się o rafę. Abby spuściła nogi z łóżka i przez chwilę siedziała wyprostowana z odrzuconą do tyłu głową. Pragnęła w pełni uświadomić sobie, gdzie jest i co tu robi. Cudownie chłodne powietrze orzeźwiło ją na tyle, że wstała i poczłapała do okna. O tej porze dnia powietrze było zachwycające. Dopiero południowy upał nasycał je wilgocią. Na razie powiew wiatru niósł ze sobą woń kwiatów i zapach morza. Pogoda przypominała czerwiec w Londynie, lecz nie czuło się spalin, a brak wielkomiejskiego tłumu dawał poczucie swobody. Abby zaczynała się aklimatyzować, chociaż ledwo dwa dni temu wyjechała z Anglii. W czasie rejsu promem

28 NIEDYSKRECJA opaliła się nieco i teraz oceniała rozmiar szkód wyrządzo­ nych przez słońce. Już więcej nie mogła sobie pozwolić na podobną lekkomyślność. Jej agentka na pewno nie ucie­ szyłaby się na wiadomość o tym. Marcia zaplanowała bowiem jej udział w pokazach kolekcji zimowych. Abby nie mogła więc zbyt długo przebywać na słońcu. Skóry i futra nie prezentowały się dobrze przy opaleniźnie. Z drugiej strony nic tak dobrze nie wpływało na jej samopoczucie jak leniwe wygrzewanie się w słońcu. Po prostu musiała smarować się grubo kremem z filtrem słonecznym i w ten sposób, przy odrobinie wysiłku, uniknie kłopotów. Delikatny powiew uniósł nieco jej krótką bawełnianą koszulkę. Chłód sprawił, że zaczęła przestępować z nogi na nogę. Słońce było jeszcze nisko na niebie i wkrótce poczuła, że dygocze z zimna. Już miała wracać do pokoju, gdy zobaczyła Jake'a. Za basenem otoczonym kwitnącymi krzakami, piaszczysty teren opadał w kierunku morza. Plaża okalająca zatokę miała kształt sierpa. Rosło na niej kilka palm, które teraz kołysały się na wietrze i rzucały wydłużone cienie. Abby cofnęła się gwałtownie, czując przyśpieszone tętno w skroniach. Jak długo mógł tam być, zastanawiała się. Co robił? Czy widział ją? Czy pomyślał, że go obserwuje? A może jej obecność rzeczywiście była mu całkowicie obojętna? Westchnęła głęboko. Zobaczyła go teraz po raz pierwszy od czasu, gdy rozstali się na werandzie zeszłego popołud­ nia. Potem Dominik nie spuszczał jej z oka. Uparł się, że musi towarzyszyć mu w poszukiwaniach Rosabelle, pełniącej funkcje gosposi. Teoretycznie była nią Melinda, ale tą większość obowiązków scedowała na córkę. Tak się złożyło, że Abby nie mogła przywitać się z Melindą. Rosabelle, przez domowników zwana Rosą, powiedziała jej, że matka pojechała w odwiedziny do jednej z zamężnych córek, która mieszkała w odległej części wyspy. Miała wrócić dopiero po kolacji.