2
1
- Oho! Chyba zanosi się na romans! Najwyraźniej widzę
tu jakiegoś przystojnego, wysokiego, młodego człowieka. Tak,
tak... Śmieje się i trzyma cię za rękę. Niesamowicie przystojny!
I bogaty! - Ciocia Grace podniosła oczy znad talii kart i
arliwie pochyliła się ku siostrzenicy. Popatrzyła na nią
znacząco. - Nie dość, e jest wysokim, młodym blondynem, to
w dodatku naprawdę wygląda mi na bardzo bogatego.
- Jeśli rzeczywiście jest taki bogaty - roześmiała się
Molly - to mo e być brzydki jak ropucha, to ju naprawdę
nieistotne.
Grace ściągnęła jaskrawo umalowane usta, mocniej otuliła
szalem pulchne ramiona i z wyrzutem popatrzyła na siedzącą
na wprost niej dziewczynę.
- To zupełnie nie na tym polega - wyrzekła po chwili
milczenia. - Kiedy w grę wchodzi miłość, pieniądze przestają
mieć jakiekolwiek znaczenie.
- Czy by? - zadrwiła Molly, ale na widok zgaszonej miny
ciotki natychmiast uśmiechnęła się przepraszająco.
- Nie znoszę herbaty na śniadanie - wtrąciła Helen,
krzywiąc się z niesmakiem.
Molly wymownie popatrzyła na siostrę.
- Zakupy były na twojej głowie - stwierdziła spokojnie. -
Wiedziałaś, e kawa się skończyła. Nie byłaś wczoraj w
sklepie, więc chyba tylko do siebie mo esz mieć pretensje.
Ładna buzia Helen zmieniła się w jednej chwili.
- To nie moja wina, e nie poszłam! - oburzyła się.
- Co mogłam zrobić, skoro ten okropny facet znów się
tutaj kręcił? Przecie wiesz, e ciągle dybie na mnie i tylko
czeka, eby mu się nawinęła jakaś sposobność.
Molly westchnęła tylko i nalała sobie kolejną fili ankę
ledwie ciepłej herbaty, a Grace wstała i, kołysząc się, podeszła
do kuchenki, na której gotowały się jajka.
3
- Helen - łagodnym tonem zaczęła Molly, starając się
zachować spokój. - Dobrze wiesz, e...
- Wczoraj rano znów go widziałam! - gwałtownie
przerwała siostra, a w jej brązowych oczach zamigotał lęk.
- Stanął tu przy oknie i udawał, e czyta gazetę.
Obserwował nasz dom.
- To na pewno był ktoś mieszkający gdzieś w pobli u.
Mo e czekał na autobus - Grace odwróciła się od kuchenki.
Molly upiła kolejny łyk i znów westchnęła, a Helen z
niedowierzaniem i urazą popatrzyła na ciotkę.
Cztery lata młodsza od siostry, ciemnowłosa Helen
skończyła trzydzieści dwa lata. Zawsze była drobna i delikatna.
Po skończeniu college'u zaczęła pracować w bibliotece. Szło
jej świetnie, szybko awansowała na kierowniczkę działu. I
nagle, bez adnego powodu, ubzdurała sobie, e czyha na nią
jakiś brodaty mę czyzna, śledzi ją i tylko czeka na okazję, eby
ją dopaść.
Jego obraz prześladował dziewczynę wszędzie - widziała
go czającego się w sklepiku na rogu, w supermarkecie. Ka dy
napotkany mę czyzna z brodą podsycał jej lęk. Rzuciła pracę i
niemal przestała wychodzić z domu, bo tylko tu czuła się
bezpieczna. Świat oglądała przez osłonięte firanką okno.
Trwało to ju kilka lat.
Z wyjątkiem tej dziwnej obsesji Helen była normalną,
inteligentną, uśmiechniętą dziewczyną z du ym poczuciem
humoru. Molly darzyła siostrę głęboką miłością, chocia
czasami traciła do niej cierpliwość. Nie tylko z powodu manii,
której nie była w stanie zaradzić. Wstydziła się tego przed
sobą, ale zdawała sobie sprawę, e u podstaw jej irytacji kryje
się fakt, e Helen jest dodatkową osobą, którą musi wy ywić.
Zasiłek dla bezrobotnych ju dawno przestał jej przysługiwać.
Od tej pory była na utrzymaniu siostry.
Molly uśmiechnęła się do siebie, w zamyśleniu oddając się
marzeniom o tym młodym, bogatym mę czyźnie, którego
4
wywró yła jej ciotka. Gdyby tak ujrzał ją na ulicy i
natychmiast się w niej zakochał... A potem długą, czarną
limuzyną uwiózł w świat luksusu, gdzie miałaby swoją własną
pracownię i mogłaby malować od świtu do nocy, ani przez
moment nie zaprzątając sobie głowy cieknącym dachem, od
dawna wymagającym naprawy.
Z tych rozkosznych marzeń wyrwał ją synek, który z
impetem wbiegł boso do kuchni.
- Charlie, bój się Boga! - zawołała Molly. - Natychmiast
ubieraj się i szykuj do szkoły. Zaraz ucieknie ci autobus.
- Dziadkowi i mnie potrzebne jest wiadro - radośnie
oznajmił chłopiec i, zupełnie nie zwracając uwagi na mamę,
ruszył w stronę cioci Grace.
Twarz kobiety rozjaśniła się w szerokim uśmiechu. Zawsze
była umalowana, nawet do śniadania, a ufarbowane na czarno
włosy upinała w kok. Uwielbiała jedwabne suknie w ywych
kolorach, szale z frędzelkami, paciorki i pobrzękujące
bransoletki. Zbli ała się do sześćdziesiątki i wa yła z
pięćdziesiąt kilo za du o, ale ciągle było w niej coś, co
przyciągało do niej ludzi i nie skończony korowód gości,
równie panów, stale kłębił się na dole ich du ego, starego
domu, ciągle jeszcze chlubiącego się resztkami dawnej
świetności.
W przeciwieństwie do pozostałych członków rodziny,
Molly to zupełnie nie przeszkadzało, zwłaszcza e
przepowiadanie przyszłości sprawiało ciotce przyjemność, a
wygórowane opłaty, jakie pobierała za tę usługę, stanowiły
pokaźną część rodzinnego bud etu. Właściwie cała rodzina
utrzymywała się tylko z pensji Molly i dochodów ciotki.
Grace pochyliła się i gorąco uścisnęła dziesięciolatka.
- Mój kochany chłopczyk - zamruczała z czułością,
przygładzając mu kogucika na głowie. Odbite światło za
migotało na jej pierścionkach. - Wiesz, co wywró yłam twojej
mamie? Spotka kogoś.
5
Chłopiec oparł się o szafkę i przyglądał ciotce, szykującej
grzanki na śniadanie.
- Kogo?
- Bogatego, przystojnego mę czyznę.
- Powa nie? - niespodziewanie o ywił się Charlie. -I on
jest bogaty?
- Tak-z tajemniczym uśmiechem potwierdziła ciotka.
Chłopiec rozjaśnił się z radości i podbiegł do matki.
- Mamo, a jak ju zaczniesz z nim chodzić, to czy on mi
kupi nową deskorolkę? Chciałbym mieć taką...
- Idź się umyć - przerwała mu Molly, patrząc na syna z
miłością. - Przygotuj wszystko do szkoły.
Dopiero kiedy znikał z kuchni, przypomniała sobie, po co
tu przyszedł.
- Charlie!
- Tak? - zatrzymał się na progu i stanął na jednej nodze,
kuląc palce, by uniknąć dotyku zimnej podłogi.
- Do czego potrzebne wam wiadro?
- Sufit w moim pokoju zaczął przeciekać w nowym
miejscu. Na samym środku.
- O, do diabła! -jęknęła Molly.
Zgnębiona, ukryła twarz w dłoniach, a ciotka i siostra
popatrzyły na nią z bezradnym współczuciem.
Wymagający natychmiastowego remontu dach ju od
dawna był przyczyną jej nieustającej zgryzoty. Pamięć o nim
dręczyła nawet po nocach, ciągle prześladował ją koszmarny
sen, w którym cię ki dach powoli osuwał się w dół i
przygniatał wszystkich swą zwalistą, bezwładną masą.
Stary, nadgryziony zębem czasu dom liczył sobie ju
prawie wiek. Molly mieszkała tu całe ycie, z wyjątkiem tych
kilku lat, które, będąc mę atką, spędziła w Portland. Jej były
mą nadal tam przebywał, zarabiając na skromne ycie
sprzeda ą oprogramowania komputerowego.
6
Po rozwodzie nie uło yło mu się najlepiej. O enił się ze
swoją sekretarką, od której w ogóle wszystko się zaczęło. Miał
z nią trójkę dzieci, w tym bliźnięta, które przyszły na świat w
ubiegłym roku. Charlie był ju dobrze po czterdziestce i Molly
usiłowała stłumić w sobie mściwą satysfakcję na myśl o nim
niańczącym bobasy, ale w końcu była tylko człowiekiem.
W sumie jednak Molly ałowała, e tak marnie mu idzie.
Gdyby finansowo wiodło mu się lepiej, to, kto wie, mo e
czasem wsparłby ją jakąś sumą. Ostatni raz, kiedy wysłał jej
coś na dzieci, zdarzył się ponad trzy lata temu. Teraz Andrea
ma ju prawie trzynaście lat i wyrosła ze wszystkiego. A jej
ściska się serce, kiedy mały Charlie mówi o swojej
wymarzonej nowej deskorolce, na którą chyba nigdy nie będzie
jej stać...
- Mo e Walterowi uda się coś poradzić na ten nowy
przeciek - bez przekonania pocieszyła ją ciotka.
- O tak, z pewnością - z przekąsem stwierdziła Molly,
spoglądając na jajko przyniesione jej przez Grace. – Znasz go -
zaraz zacznie obmyślać sposób, by skierować tę wodę do
piwnicy i wykorzystać jej przepływ do wytworzenia energii,
która zasili lampy. Dzięki temu będzie mógł uprawiać tam
pomidory.
Do kuchni wkroczyła Andrea, ubrana w sprane d insy i
gruby podkoszulek z odrywającym się ściągaczem.
- Cześć, Helen! Cześć, ciociu! - pochyliła się, całując je
na powitanie, po czym usadowiła się obok matki. - Mamo,
babci znów potrzeba papieru maszynowego.
Molly popatrzyła na dziewczynkę z niedowierzaniem.
- Papieru maszynowego? - powtórzyła powątpiewająco. -
Znowu? Przecie dopiero co kupiłam jej całą ryzę. Nie dalej
ni dwa tygodnie temu.
- Powiedziała, e ostatnio ma natchnienie - wyjaśniła
Andrea. - Poza tym pracowała przez cała noc i teraz chce, eby
jej przynieść śniadanie do łó ka - dodała, zwracając się w
7
stronę Grace, której komentarz ograniczył się do złośliwego
parsknięcia.
Minęło ju niemal trzydzieści lat, odkąd Grace zamieszkała
w domu swojego brata, a obie kobiety wcią nie znalazły
wspólnego języka i stale, z większą lub mniejszą zajadłością,
toczyły ze sobą walki podjazdowe.
- Skoro Selma ma ochotę na śniadanie w łó ku - zaczęła
Grace, zaciskając usta z wrogością- to niech...
- Dziecko, chyba nie masz zamiaru iść w tym do szkoły! -
przerwała jej wypowiedź Molly. - Popatrz tylko na siebie. Na
litość boską! Przecie ta bluzka nawet nie jest czysta.
- Jest całkiem dobra - spokojnie oświadczyła Andrea. -
Zresztą, rano będziemy robić doświadczenia, więc to nie ma
znaczenia. A w pokoju Charliego zrobił się nowy przeciek -
dodała, sięgając po grzankę. - Wygląda naprawdę
niesamowicie, mamo. Zupełnie jak Niagara!
- Czy dziadek próbuje coś z tym zrobić? – znu onym
głosem zapytała Molly.
Dziewczynka z powagą pokiwała głową.
- Właśnie zastanawialiśmy się nad tym. Zrobiliśmy
oględziny i zamierzamy rurką poprowadzić wodę do grzejnika,
eby ściekała do piwnicy.
Molly potoczyła znaczącym wzrokiem po Grace i Helen.
- A nie mówiłam?
Helen zachichotała, ale szybko zapanowała nad sobą,
uśmiechnęła się przepraszająco do siostry i zajęła się
jedzeniem.
Molly z nagłym przestrachem popatrzyła na zegarek.
- Ojej! Zaraz się spóźnię! Andy, proszę cię, dopilnuj,
eby Charlie się ubrał i zdą ył na autobus. I przebierz się w
jakąś inną bluzkę, kochanie -, dodała, całując dziewczynkę. -
Dobrze?
- Spokojnie, mamo. Nie denerwuj się. Wszystko będzie w
porządku.
8
Molly chwyciła w biegu płaszcz i parasolkę.
- Helen - poprosiła, podnosząc kołnierz i owijając szyję
wełnianym szalem - mogłabyś potem zerknąć, co z tym nowym
przeciekiem? Trzeba coś podstawić, inaczej woda zacznie
przeciekać na pierwsze piętro. Jeśli dziura jest na środku, to
znów zacznie kapać prosto do sypialni mamy.
- Nie martw się - uspokoiła ją siostra. - Na pewno się tym
zajmę - obiecała. - Miłego dnia.
- Miłego dnia - mruknęła Molly, wpatrując się w
uderzające o szybę strugi zacinającego deszczu. - Dzięki,
Helen. Do zobaczenia - uśmiechnęła się do siedzących przy
stole i wybiegła na pogrą oną w mroku ulicę.
Autobus zatrzymał się przy okrą onym zwałami brudnego
śniegu krawę niku. Molly przecisnęła się do wyjścia. Zadr ała,
kiedy owionął ją zimny podmuch wiatru. Mocniej otuliła się
szalem i szybko, niemal biegnąc, podą yła w stronę domu
towarowego, w którym pracowała.
Zima była wyjątkowo mroźna i śnie na. W Seattle, le ącym
blisko łagodzącego klimat oceanu, było to rzadkością. Ale w
tym roku styczeń był ponury i wydawało się, e ju nie ma
nadziei na jakąś poprawę. Zupełnie jak moje ycie, pomyślała
z niepodobnym do niej przygnębieniem, ciągle jeszcze nie
mogąc zapomnieć o przeciekającym dachu.
Przerobiony ze strychu pokój Charliego mieścił się na
drugim piętrze. W pomieszczeniu oblepionym niesamowitymi
plakatami i zastawionym starym sprzętem sportowym i
ró norodnymi akcesoriami, pozostałymi po przeprowadzanych
doświadczeniach naukowych, w wielu miejscach stały
plastikowe naczynia, do których kapała woda z wcześniejszych
przecieków. Nie miała innego wyjścia, więc przyzwyczaiła się
do tego. Ale wiadomość o nowym uszkodzeniu przeraziła ją,
wydawała się zapowiedzią nadchodzącej, nieuniknionej
katastrofy.
9
Z westchnieniem przyspieszyła kroku. Ogromne szyby
Donovan's Department Store zalśniły w mroku. Popatrzyła na
swoje odbicie. Wysoka, szczupła postać o bladej, delikatnej
buzi, rozświetlonej du ymi niebieskimi oczami. Od wilgoci i
wiatru krótkie, kasztanowe włosy poskręcały się w masę
drobnych loków.
Molly zmarszczyła brwi na widok swojej zafrasowanej,
zmęczonej twarzy. Ten stary płaszcz wygląda naprawdę
okropnie, ju dawno powinna kupić sobie nowy.
Wyświechtane mankiety, obwisły dół. W porównaniu z tymi na
wystawie, prezentował się koszmarnie. Ale w tym roku tyle
wydała na święta, e zostało jej zaledwie siedemset dolarów, a
z naprawą dachu nie mo na ju dłu ej czekać.
Pogrą ona w ponurych myślach, pchnęła wejściowe drzwi,
szybko minęła dział ubiorów dla dzieci i po schodach zbiegła
na dół, gdzie mieścił się jej pokój. „M. Clarke Kierownik
Artystyczny”, przeczytała wywieszkę na drewnianych
drzwiach i, jak zwykle, uśmiechnęła się do siebie.
Kiedy dziewięć lat temu dostała tę pracę, wyobra ała sobie,
e elegancko ubrana będzie obchodzić kolejne działy i
formułować uwagi na temat artystycznej aran acji wystaw
sklepowych i kampanii reklamowych. Rzeczywistość okazała
się bardziej prozaiczna. Dni mijały jej na ubieraniu i
rozbieraniu manekinów, rozsypywaniu i uprzątaniu sztucznego
śniegu, ustawianiu chwiejnych piramid z pudełek z piłkami
tenisowymi i malowaniu plakatów, zachęcających do
kupowania pasty do zębów po okazyjnej cenie.
Wprawdzie miała pewien udział w projektowaniu
sezonowych zmian wystroju sklepowych wystaw, podobnie jak
inne osoby wykonujące podobną pracę w sześciu innych
sklepach Donovana w tej części Stanów, jednak ograniczone
środki nie pozwalały na zbytnią fantazję i w efekcie
ograniczano się do odświe ania starych rekwizytów i
wymieniania ich między sklepami.
10
Wieszała właśnie płaszcz na wieszaku, kiedy w uchylonych
drzwiach pokazała się jakaś jasna czupryna.
- Cześć, Darcie! - uśmiechnęła się Molly, strząsając z
włosów krople wody. - Jak udała się randka?
Ładna buzia skrzywiła się z niesmakiem.
- Było okropnie. Po prostu okropnie. Przez cały czas
wycierał nos i opowiadał o swojej matce.
- To chyba kiepsko rokuje, co?
- Pewnie, e tak. Molly, powiedz mi, masz zrobioną
trwałą, czy to naturalne loki?
- Same się tak kręcą. - Molly zerknęła w powieszone
obok wieszaka lusterko. - Kiedyś tego nie znosiłam, ale teraz
nawet się cieszę. Nie muszę niczego z nimi robić. Podcinam
tylko i ju .
Darcie z westchnieniem musnęła swoje platynowe włosy -
efekt wielu czasochłonnych zabiegów oraz regularnych wizyt u
fryzjera, które pochłaniały znaczącą część niewysokiej pensji.
- Darcie, czy magazyn jest otwarty?
- Zaraz otworzę. A dlaczego pytasz?
- Znów muszę kupić do domu ryzę papieru maszynowego
- odrzekła Molly, popatrując na swoje notatki.
Dziewczyna zatrzymała się na progu.
- Molly, posłuchaj... - zaczęła niepewnie.
- Tak? - z trudem oderwała wzrok od notesu.
Darcie zakołysała się na wysokich obcasach.
- Przecie nikt inny nie płaci za takie... drobiazgi, sama
wiesz. Mo na je sobie brać...
Molly popatrzyła na nią ze zdumieniem.
- Darcie, przecie to ty odpowiadasz za magazyn.
Czy byś namawiała mnie do kradzie y? Nie mogę w to
uwierzyć!
- To nie w tym rzecz - zarumieniła się dziewczyna. -
Zawsze, jeśli tylko złapię kogoś na zabieraniu czegoś z
11
magazynu, ka ę mu za to zapłacić. Ale ty jesteś uczciwa a do
bólu. A przecie masz tyle osób na utrzymaniu... sześć?
- Ze mną siedem.
- No właśnie. To chyba nie jest w porządku?
- Zwłaszcza teraz - ponuro potwierdziła Molly.
- Coś się stało? - Darcie usiadła na krawędzi biurka i
popatrzyła na nią współczująco.
- Nie... tylko znów mamy przeciek w dachu. Właściwie
ju mnie to nie zaskakuje. Chyba nie jestem dziś w najlepszym
nastroju.
Kole anka ściągnęła jaskrawo umalowane usta.
- Czy naprawdę nikt nie mógłby ci choć trochę po móc?
Rozumiem, e masz dzieci, ale pozostali są dorośli i nie mają
problemów ze zdrowiem, prawda? Dlaczego nie spróbują
poszukać sobie jakiejś pracy?
Molly zamyśliła się, zastanawiając nad odpowiednimi
słowami. Jak wyjaśnić tę zło oną sytuację osobie z zewnątrz?
- No więc - zaczęła powoli - tata dostaje wojskową rentę,
ale to nie jest du o. Ja jednak nie potrafię wyobrazić go sobie
w jakiejś normalnej pracy. Cały wolny czas spędza w
warsztacie na obmyślaniu wynalazków.
- Opatentował coś?
- Ale skąd! - roześmiała się Molly. - To nie są rzeczy
nadające się do opatentowania. Tato wymyśla na przykład
automatyczną maszynkę do produkcji makaronu, kukiełki
podłączone do zapalniczki samochodowej, które zabawiają
dzieci podczas jazdy, ró ne rodzaje perpetuum mobile...
- A twoja mama? Przecie skończyła college, prawda?
- Tak, ale ona te nie nadaje się do pracy na etat. Pracuje
nad ksią ką. Prawdę mówiąc, zajmuje się tym od piętnastu lat.
To dlatego potrzebuję tyle papieru.
Darcie wbiła w kole ankę zdumione spojrzenie.
- Pisze ksią kę? O czym?
12
- Tytuł brzmi: „Ogólna historia Wysp Brytyjskich” -
odrzekła Molly. - Mama całe dnie spędza w swoim pokoju,
pisze na maszynie, robi notatki, pali papierosy i prowadzi
badania naukowe. I ciągle chodzi w szlafroku. Przez ostatni
rok w normalnym stroju widziałam ją mo e ze dwa razy.
- O Bo e! - westchnęła Darcie. - A twoja siostra? Ciągle
prześladuje ją ten facet?
Molly ze zniechęceniem skinęła głową.
- Ostatnio miałam nadzieję, e ju jest lepiej. Ale wczoraj
znów go zobaczyła, więc pewnie minie kilka tygodni, nim
odwa y się wyjść z domu.
- A ciocia? Ta, co przepowiada przyszłość?
- Ciocia Grace... - uśmiechnęła się Molly. - Ona jest w
porządku. Całkiem dobrze wychodzi na wró eniu z kart i
fusów po herbacie. Prawie wszystko daje mi na dom, ale to i
tak jest mało, zwłaszcza teraz, kiedy dach ju całkiem się
rozpada...
Darcie popatrzyła na nią bezradnie.
- No có - odrzekła wreszcie, unosząc się z biurka i
kierując do wyjścia. - Dzisiaj jest czwarty lutego, losowanie.
Zobaczymy, kto nam przypadnie. Mo e to poprawi ci humor.
- Losowanie? - z roztargnieniem powtórzyła Molly. -
Jakie losowanie?
Darcie popatrzyła na nią z niedowierzaniem.
- Niemo liwe! Czy byś zapomniała?
- O czym? - zapytała Molly, zerkając do kalendarza.
- Akcja z okazji Dnia Zakochanych. Dziś rano odbędzie
się losowanie. Będą wybierać pary. Przecie zapowiedziano to
ju wcześniej, od kilku tygodni ogłoszenie wisi na tablicy.
- Nic o tym nie wiem - Molly zaprzeczyła ruchem głowy.
- Chyba nie miałam czasu, eby przeczytać ogłoszenia.
Kole anka znów usadowiła się na biurku.
13
- To był mój pomysł - wyznała. - Namówiłam na to naszą
radę zakładową. Wszyscy są przekonani, e to świetnie
wpłynie na stosunki miedzy personelem i kierownictwem.
- Jak to? Na czym to ma polegać?
- To bardzo proste - wyjaśniła Darcie. - Wypisano
nazwiska wszystkich pracowników naszego sklepu i
kierownictwa stąd i z trzech innych sklepów. Teraz będą
losować pary.
- Pary? W jaki sposób?
- Zwyczajnie - cierpliwie tłumaczyła dziewczyna. -
Mał eństwa z mał eństwami, a osoby samotne z samotnymi.
Oczywiście innej płci - roześmiała się. - W końcu to ma być
randka!
- Naprawdę nic z tego nie rozumiem...
- Wyciągną twoje nazwisko - z westchnieniem ciągnęła
Darcie - a potem nazwisko kogoś samotnego z kierownictwa. I
on zaprosi cię gdzieś, w dodatku na swój koszt! - dodała
triumfująco. - No i powiedz, czy to nie jest superpomysł?
Molly popatrzyła na nią z przera eniem.
- Czy to znaczy, e jakiś biedny facet zostanie zmuszony
do zabrania mnie na randkę? Tylko dlatego, e będziemy
wylosowani jako para?
- Jak to zmuszony? - Darcie wyglądała na ura oną. -
Wśród naszego kierownictwa niejeden chciałby się z tobą
umówić.
- Tak? Ciekawe kto?
- Na przykład Phil Randall, z księgowości. To daleki
krewny Sarah, tej, która pracuje na męskim dziale. Ju nie raz
mówił jej, e chciałby się z tobą spotkać. Molly z
powątpiewaniem potrząsnęła głową.
- Od rozwodu nie byłam na adnej randce. To ju ponad
dziewięć lat.
- Sarah tak właśnie mu powiedziała.
14
- Phil Randall - w zamyśleniu powtórzyła Molly. - Czy to
ten podobny do królika?
- Nie, to Steve Caufield. Zresztą, poza nim jest jeszcze
wielu, którzy chętnie by się z tobą umówili, i z naszego sklepu,
i z biura w centrum miasta. A wiesz co? - Darcie pochyliła się
ku niej, szeroko otwierając fachowo umalowane oczy.
- Co takiego?
- Nawet Kevin Donovan zgodził się wziąć udział w
losowaniu.
Molly popatrzyła na nią z niedowierzaniem.
- Niemo liwe! Chyba artujesz?
- Mówię prawdę. Rachel Kinsey zadzwoniła do niego i
przekonała, e to świetnie wpłynie na cały zespół. Mo esz w to
uwierzyć? - zachłysnęła się Darcie. - Rachel jest naprawdę
niesamowita, ma elazne nerwy.
Molly a zaniemówiła. Dla wszystkich pracowników Kevin
Donovan był postacią legendarną, mimo i większość z nich,
tak jak Molly, nigdy go nie widziała. Jego biura mieściły się w
śródmieściu, a on sam mało zajmował się prowadzeniem
interesów. Za to jego prywatne ycie było przedmiotem nie
kończących się plotek.
Był jedynym dzieckiem osiemdziesięcioletniego Seamusa
Donovana, zało yciela całej sieci sklepów. Ostatnio przeniósł
się ze Wschodniego Wybrze a do Seattle, by bardziej
zaanga ować się w prowadzenie firmy. Mówiono, e jest
wysokim blondynem po trzydziestce, bardzo przystojnym i
czarującym. Jeździł srebrnym porsche, kilka lat wcześniej
zakwalifikował się do narciarskiej reprezentacji kraju, a
ostatnio widywano go w czasie uroczystych okazji w
towarzystwie gwiazd filmowych.
Molly a się wstrząsnęła na myśl o jakiejś skromnej
dziewczynie, której przyjdzie pójść z nim na randkę. Naraz
zachichotała.
- Mo e przypadnie mu Annie - zaśmiała się.
15
Darcie wybuchnęła śmiechem, wyobra ając sobie Kevina i
zasuszoną, wiecznie skwaszoną kobietę, która elazną ręką
kierowała podwładnymi.
- Uhm. I niech tylko sięgnie po niewłaściwy widelec!
Od razu przejedzie mu po palcach no em do masła!
Śmiały się jeszcze, kiedy drzwi się otworzyły i na progu
stanęła rudowłosa dziewczyna.
- Cześć, Rachel! - Darcie ześlizgnęła się z biurka. - Co się
stało?
- Losowanie ju się odbyło - oznajmiła dziewczyna
podniesionym z podniecenia głosem.
- I co? Kogo mi wylosowali?
- To niewa ne - Rachel prześlizgnęła się wzrokiem po
Darcie i utkwiła spojrzenie w Molly. - Zgadnij, kto jej
przypadł!
Molly poczuła, e serce jej zamiera, a krew odpływa z
twarzy. Przepełniło ją nagłe przera enie. Resztką sił zmusiła
się, by spojrzeć na stojącą na progu dziewczynę.
- Kto? - zapytała, oblizując spieczone wargi. - Kogo
wylosowałam?
- Kevina Donovana! - z uniesieniem oświadczyła Rachel.
- Molly, wylosowałaś Donovana!
Naraz wszystkie jej problemy - cieknący dach, stary
płaszcz, dotkliwy zimowy chłód, ogromne rachunki za
ogrzewanie i chwiejący się ząb Charliego - wszystko to
przestało się liczyć, zbladło i straciło znaczenie w obliczu
nowej, nieuniknionej katastrofy.
Jeszcze przez chwilę błędnym wzrokiem wpatrywała się w
Darcie i Rachel, po czym jęknęła i ukryła twarz w dłoniach.
16
2
Cały ranek Molly pracowicie wycinała ró owe storczyki i
serduszka do świątecznej dekoracji wystaw. Ciągle jeszcze nie
mogła otrząsnąć się z prze ytego szoku.
Jej myśli nadal krą yły wokół tej nieszczęsnej historii. Po
lunchu, obładowana pudłami ró owych i białych serpentyn i
resztą rekwizytów, zabrała się za urządzanie wystawy. Była tak
pochłonięta roztrząsaniem tej nieoczekiwanej sytuacji, w jakiej
się znalazła, e nawet nie zauwa ała ciekawych spojrzeń
przechodniów. Rozpaczliwie usiłowała znaleźć jakieś wyjście,
jakikolwiek pretekst, który pozwoliłby jej się wycofać.
Mo e po prostu powiedzieć, e źle się czuje? Nie, to nie
przejdzie, przecie do Dnia Zakochanych zostało jeszcze
dziesięć dni. A gdyby wykręcić się mówiąc, e musi wyjechać
z miasta w związku z wiosenną zmianą dekoracji w innych
sklepach firmy?
Lekki przebłysk nadziei zgasł niemal natychmiast. Przecie
wszyscy wiedzą, e sezonowa aran acja witryn zacznie się nie
wcześniej, ni dopiero pod koniec miesiąca.
A w dodatku Kevin Donovan, który osobiście nadzorował
całą tę akcję, w ka dej chwili miał wgląd w jej plan pracy.
A gdyby poczuł się ura ony unikiem...
Nogi ugięły się pod nią na samą myśl, e mogłaby stracić
pracę. Wprawdzie ta posada nie była szczytem jej marzeń, ale
przynajmniej wystarczało najedzenie i ubranie dla dzieci. No,
mo e nie do końca, poprawiła się w duchu, przypominając
sobie dzisiejszy strój córki.
Uśmiechnęła się blado do dwóch starszych pań, które
zatrzymały się przed szybą i z zainteresowaniem patrzyły, jak
Molly starannie umieszcza na środku tłustego amorka.
Pracowała w skupieniu, chocia przez cały czas zadręczały ją
17
niespokojne myśli. W co ma się ubrać na tę absurdalną
„randkę”?
Jedyny odpowiedni strój, jaki przychodził jej do głowy, to
zielona wełniana sukienka, którą sześć lat temu kupiła sobie na
solowy popis fortepianowy Andrei w czasie szkolnego
koncertu z okazji Bo ego Narodzenia. Właściwie ta sukienka
nie była taka zła, ale jej czas ju dawno przeminął...
Zgnębiona, przypomniała sobie naraz, e w czasie
noworocznego obiadu ojciec niechcący oblał ją kieliszkiem
wina i choć Helen dokładała starań, by usunąć plamę,
ciemnego śladu na przodzie niczym nie udało się wywabić.
Nie stać mnie na nową sukienkę, wyszeptała do siebie
Molly, a stojące za szybą kobiety pomachały do niej
przyjaźnie.
Odpowiedziała im tym samym i ruszyła po papierowe
kwiaty.
A mo e Rachel zgodzi się z nią zamienić?
Rachel przypadł Harry Condon, korpulentny kadrowiec,
który zwykł zwracać się do Molly „dziewczynko” i co piątek
przynosił czekoladki maszynistkom. Wieczór spędzony z nim
nie niósł adnych zagro eń. Śmiało mogłaby wło yć tę
sukienkę z plamą. A Rachel powinna być zachwycona
perspektywą spotkania z Donovanem.
Pozostaje jej tylko obmyślić jakiś wiarygodny pretekst...
O ywiona niespodziewanie rozbudzoną nadzieją, zaczęła
rozwa ać mo liwe warianty. Tak ją to pochłonęło, e dopiero
za drugim razem dotarło do niej, e wzywają ją przez głośnik,
by podeszła do wewnętrznego telefonu. Przebiegła dział
damski i chwyciła słuchawkę.
- Halo! - odezwała się zdyszanym głosem.
- Pani Clarke?
- Tak.
- Mówi Kevin Donovan. Zdaje się, e czeka nas wspólna
randka w Dniu Zakochanych?
18
Serce zabiło jej gwałtownie, poczuła, e blednie.
- ... tak - wyszeptała ledwie słyszalnie - chyba tak...
- Jestem tym zachwycony - ciągnął Donovan. - Rzadko
kiedy los się do mnie a tak uśmiecha.
Skrzywiła się lekko, słysząc ten komplement. Sądząc po
głosie, plotki na temat Donovana niewiele odbiegały od
prawdy. Nawet nie widząc go, od razu wiedziała, e ma do
czynienia z kimś przekonanym o własnej wartości i
potrafiącym tego dowieść. Ju sam głos był czarujący...
Jeszcze mocniej zacisnęła palce na słuchawce. Zupełnie nie
wiedziała, co powinna odpowiedzieć. Milczała.
- Zarezerwowałem stolik na kolację w Breakers – po
informował ją. - Czy nie ma pani nic przeciwko temu? Lubi
pani frutti di mare?
Bardzo często jadam tuńczyka, odpowiedziała w duchu
Molly, ale zaraz wzięła się w garść.
- Tak, bardzo lubię - potwierdziła. - To mi odpowiada,
panie Donovan.
Chyba nawet nie znała nikogo, kto kiedykolwiek przestąpił
próg tej ekskluzywnej, poło onej nad oceanem restauracji.
Podobno za samo nakrycie liczyli tam sobie ponad pięćdziesiąt
dolarów, choć mo e było w tym nieco przesady. Tak czy
inaczej, z pewnością nie było to miejsce, w którym mogłaby
wystąpić w tej swojej poplamionej sukience...
- ... swój adres? - dotarł do niej koniec pytania.
- Słucham?
- Pytałem, o której mógłbym po panią przyjechać i pod
jaki adres.
Przeraziła się nie na arty. Od razu wyobraziła sobie
legendarnego Kevina Donovana, zatrzymującego swoje srebrne
porsche przed ich zapuszczonym domem z przekrzywioną
werandą. Przypomniała sobie opony zawieszone na dębie przy
parkanie i skonstruowany ze starych rur „domek” Charliego.
19
- Miałam zamiar zostać dłu ej w pracy - skłamała
pospiesznie, zaplatając mocno palce. - To będzie w czwartek, a
chciałabym przygotować weekendowe akcje promocyjne. A
mo e... - zawiesiła głos i przełknęła ślinę. Po chwili zmusiła
się, by dokończyć - mo e mógłby mnie pan zabrać ze sklepu?
- Oczywiście - zgodził się Donovan. - Powiedzmy o
siódmej?
- Doskonale - szepnęła Molly.
- Z niecierpliwością czekam na nasze spotkanie, pani
Clarke - zapewnił ją z przekonaniem swoim uwodzicielskim
głosem.
- Ja równie - wyszeptała Molly.
Molly usadowiła się przy oknie i oparła plecami o zblakłą
tapetę. Krople deszczu dudniły o szyby, niebo pociemniało.
Nadchodziła noc. Uśmiechnęła się do siedzącej przy maszynie
do pisania, odzianej w szlafrok matki. Selma zdusiła papierosa.
- Mamo, kolacja ju prawie gotowa - rzekła Molly. -
Zejdziesz na dół?
Zatopiona w swoich myślach, Selma z roztargnieniem
potrząsnęła głową. Po chwili podniosła wzrok na córkę. Twarz
jej złagodniała.
- Kochanie, nie przejmuj się mną - poprosiła. - Zjadłam
niedawno talerz zupy i kilka plasterków sera, a Walter ma mi
przynieść parę grzanek.
W tej samej chwili, jak na zawołanie, na progu stanął ojciec
Molly. Jego okrągła twarz rozjaśniła się w uśmiechu. Ostro nie
postawił na stole talerzyk z grzankami i d emem, z czułością
pocałował Selmę, lekko poklepał po ramieniu córkę i cicho
wysunął się z pokoju.
- Walter pracuje teraz nad modelem turbiny wodnej - z
dumą poinformowała matka. - To dopiero będzie wynalazek!
Molly skinęła głową. W milczeniu patrzyła, jak Selma, nie
odrywając oczu od tworzonej ksią ki, jedną ręką sięga po
grzankę, drugą nie przestając stukać w klawisze.
20
- Mamo, ostatnio tyle pracujesz - odezwała się wreszcie. -
Powinnaś trochę zwolnić tempo, odpocząć.
- Świetnie mi idzie - zaoponowała Selma. - Nie mogę
teraz przerywać.
- Rozumiem, ale... - urwała i bezradnym spojrzeniem
omiotła piętrzące się wokół sterty ksią ek i papierów,
zaścielających całe wnętrze.
Có właściwie mogła jej powiedzieć? e według niej matka
marnuje czas? Ksią ka liczyła ju ponad półtora tysiąca stron,
a przecie nikt tego nie wyda. A zresztą, gdyby rzeczywiście
komuś było potrzebne nowe, opasłe dzieło historyczne...
- - Czy coś się stało, kochanie? - Selma zdjęła okulary i
przyjrzała się córce z niepokojem.
Molly zarumieniła się, zaprzeczyła ruchem głowy i
zeskoczyła z okna.
- Nie, mamusiu, nic się nie stało. Po prostu martwię się o
ciebie. Tyle pracujesz i tak du o palisz. I nawet nie wyjdziesz
na dwór, eby choć zaczerpnąć świe ego powietrza...
- Ale właśnie tak jest mi najlepiej! - Selma uśmiechnęła
się do córki. - Robię to, co najbardziej lubię. Kocham swoją
pracę i na nic bym jej nie zamieniła. Chyba niewiele osób
mo e tak o sobie powiedzieć?
Przyznała jej rację, uśmiechnęła się i ruszyła do wyjścia.
- Na pewno nie chcesz, ebym ci coś przyniosła?
Selma, na powrót zaprzątnięta ksią ką, z roztargnieniem
potrząsnęła głową. Molly wycofała się cicho. Po drodze
zerknęła na wiszące w garderobie suknie matki. Były uszyte z
doskonałych materiałów, ale wszystkie ju dawno przestały
być modne.
- Mamo... -zaczęła.
- Tak? - pochłonięta własnymi myślami Selma pogryzała
grzankę, nie odrywając oczu od zapisywanej strony.
- Nie, nic...
21
Cicho wyszła na schody. Z kuchni dobiegły ją odgłosy
awantury. Dzieci spierały się o stary komplet narzędzi, którym
ojciec ju przestał się posługiwać, a ka de z nich uwa ało, e
to właśnie jemu powinien teraz przypaść. Kłótnia chyba trwała
ju jakiś czas.
Grace, w fioletowym jedwabiu, omotana czarnym
a urowym szalem, mieszała coś w garnku i podburzała
walczące strony.
Molly westchnęła, schodząc na dół. Dręczące ją
wyobra enia wytwornych restauracji i eleganckich strojów
rozwiały się w jednej chwili.
- Judy, jaka jest ostateczna cena? Najni sza z mo liwych?
Sprzedawczyni uwa nie przestudiowała metkę, dołączoną
do trzymanej przez Molly brązowej sukienki z jedwabiu.
- Osiemdziesiąt dolarów - wydusiła wreszcie. - Ju ze
zni ką dla pracowników. Ale Alison musi to zatwierdzić.
- Osiemdziesiąt dolarów! - z niedowierzaniem
wykrzyknęła Molly, z alem spoglądając na klasycznie uszytą
suknię, która mogła posłu yć jej na wszystkie inne okazje:
zakończenie szkoły, ślub Andrei, chrzest kolejnych wnucząt...
- A co powiesz na to? - Judy zniknęła za rzędem
wieszaków. - Dostaliśmy to dopiero wczoraj. To jest coś dla
ciebie, Molly. Powinno ci być w tym świetnie. Zobacz.
- Och! - zaparło jej dech w gardle. - Nie, to chyba nie w
moim stylu.
- Co ci szkodzi zmierzyć? - nie zra ała się kole anka. -
No, spróbuj. Co masz do stracenia?
- Nowy dach - ponuro stwierdziła Molly, z trudem
przełykając ślinę i nie mogąc oderwać oczu od sukni.
Była cudowna. W kolorze głębokiej czerwieni, nieodparcie
przywołującej wspomnienie zachodzącego słońca, barwnych
piórek kolibra, płatków maków. Skąpa i powiewna, na
cieniutkich, ozdobnych ramiączkach, mieniła się delikatnym
22
kwiatowym deseniem. Była tak zachwycająca i prowokująca, a
jednocześnie tak nieodpowiednia! Ale jeszcze nigdy w yciu
Molly nie zdarzyło się zapragnąć czegoś z taką siłą.
Nieśmiało musnęła zwiewne ramiączko i, jakby podjąwszy
naraz jakąś decyzję, potrząsnęła głową, ścisnęła mocniej
brązową suknię i ruszyła do przebieralni.
- Molly, poczekaj! - zawołała za nią Judy. - Przynajmniej
włó ją na siebie, proszę. Jeszcze nikt jej nie przymierzał, a
chciałabym zobaczyć, jak wygląda. Chocia na chwilę, dobrze?
Patrząc na Judy z wyrzutem, zabrała od niej czerwoną
sukienkę i zniknęła za zasłoną.
Suknia le ała tak, jakby właśnie dla niej została uszyta.
Szkarłatna, obcisła góra podkreślała zgrabną figurę, cudownie
kontrastowała z marmurową bladością ramion, a powiewny dół
zwracał uwagę na kształtne nogi. Delikatna, jasna cera nabrała
ciepłego blasku, zalśniły kasztanowe loki. Nie mogła poznać
samej siebie - wyglądała tak powabnie i kusząco, wprost
fascynująco; znów poczuła się młoda i pełna radości ycia.
- Och! - jęknęła z zachwytem Judy, kiedy Molly
wynurzyła się z przebieralni.
- Uhm - potwierdziła Molly, przypatrując się swemu
odbiciu i nie mogąc wyjść ze zdumienia.
- Musisz ją kupić - kategorycznie stwierdziła
ekspedientka. - Po prostu musisz. To byłby grzech, gdybyś
tego nie zrobiła.
Uśmiech, jaki rozjaśniał twarz Molly, naraz zgasł. Przecie
trzeba naprawić cieknący dach. Albo to, albo ta cudowna,
zupełnie niepraktyczna sukienka. Zresztą, na niej by się nie
skończyło. Do czegoś takiego musiałaby mieć nowe pantofelki,
całkiem inny płaszcz, jakąś bi uterię... Chocia nie, bi uterię
mogłaby sobie darować. Grace z pewnością po yczy jej coś
odpowiedniego ze swoich zasobów - jakiś naszyjnik, mo e
wyjściowe kolczyki z perłami i rubinami...
23
Judy w milczeniu przyglądała się zmiennym uczuciom,
przebiegającym po twarzy kole anki.
- Musiałabym te kupić nowe buty - znękanym tonem
powiedziała Molly. -I pewnie nowy płaszcz. Przecie nie wło ę
starego do takiej sukienki.
- No tak - Judy ze zrozumieniem pokiwała głową.
- Wiesz, spójrz na te złote sandałki, są idealne do takiej
kreacji. I jeszcze ten kremowy płaszcz z moherowej wełny...
Molly, popatrz tylko. To by doskonale pasowało.
Czy sprawił to delikatny dotyk leciutkich złotych
sandałków, niemal pieszczących jej stopy, czy te cudowne,
odurzające uczucie, jakie przepełniło ją, kiedy otuliła się
doskonale skrojonym, długim płaszczem w tak
nieprawdopodobnie niepraktycznym kolorze, nawet tego nie
dociekała. Jej rozsądne argumenty rozwiały się w jednej
chwili.
- Judy, biorę to wszystko - oznajmiła gorączkowo.
- Powiedz mi, ile to razem będzie. Tylko szybko, nim
zdą ę się opamiętać.
Z bijącym sercem czekała na Judy, która poszła
wynegocjować dla niej najlepszą cenę. Nie mogła otrząsnąć się
ze zdumienia, e okazała się zdolna do czegoś takiego. Jeszcze
nigdy w yciu nie zachowała się w taki sposób. Nigdy!
Dr ącymi dłońmi przerzucała kartki swojej ksią eczki
czekowej. Przez ostatnie miesiące stan konta niemal stał w
miejscu. Cyfry tańczyły jej przed oczami. Nerwowo
potrząsnęła głową, starając się zebrać myśli i znaleźć
wytłumaczenie swojego zdumiewającego czynu.
Czy by w głębi duszy łudziła się, e ubrana w taki sposób
zainteresuje sobą Kevina Donovana, albo e z ich „randki”
mo e coś wyniknąć?
Nie, to było absolutnie wykluczone. Mę czyźni tacy jak
Donovan i ich styl ycia nale eli do innego świata ni ona i jej
rodzina. Nie zazdrościła mu, choć nie miałaby nic przeciwko
24
temu, gdyby mogła wypisywać sobie czeki na własne
zachcianki. Nie, to jej zdumiewające zachowanie musiało mieć
inne źródła.
Mo e sprawiła to perspektywa czegoś zupełnie
wyjątkowego, romantycznego i ekscytującego? Przez całe lata
nie spotkało jej nic podobnego. I z pewnością więcej się nie
powtórzy. Ten jeden jedyny wieczór, tak nieprawdopodobny,
kiedy przez mgnienie będzie yć innym yciem, znajdzie się w
innym świecie, stanie się cudownym wspomnieniem, do
którego będzie potem powracać, by oderwać się od szarej
codzienności.
Teraz, kiedy ju nie było odwrotu, niech ten wieczór
zamieni się w porywającą przygodę, niech jej ycie zajaśnieje
pełnym blaskiem. Zrobi wszystko, by nic z niego nie stracić i
prze yć go do ostatniej sekundy.
Jej oddech wreszcie się uspokoił, dłonie przestały dr eć, ale
twarz nadal była blada. Judy pojawiła się ze zgnębioną miną.
- Razem trzysta dwadzieścia dolarów - wykrztusiła z
wahaniem, patrząc na Molly ze współczuciem. - Ju mniej nie
mo e być. Sam płaszcz normalnie kosztuje prawie trzysta, a
sukienka...
- W porządku - przerwała jej Molly i wzięła głęboki
oddech. - Biorę wszystko.
- To na randkę z Donovanem? - z nabo eństwem zapytała
Judy.
Molly potwierdziła skinieniem głowy, nie odrywając oczu
od pakowanej do pudełka sukienki.
- Ale nie tylko - dodała z wymuszoną swobodą.
- Znajdą się pewnie jeszcze jakieś inne odpowiednie
okazje, eby ją wło yć. Na przykład wywiadówki, pokazy
filmów w bibliotece, zabawa w klubie sportowym Charliego i
inne im podobne - zakończyła, puszczając oko do kole anki.
Przez chwilę obie chichotały. Wreszcie uspokoiły się.
25
- To ju tylko dwa dni - wyszeptała Judy. - Ale ty masz
szczęście!
Molly przełknęła ślinę i uśmiechnęła się blado.
- Uhm, z pewnością. Dzięki ci, Judy.
Zebrała pokaźne pakunki. W głowie jej wirowało i ciągle
jeszcze nie mogła dojść do siebie. Ruszyła do wyjścia.
Margot Dalton Niewinne kłamstwa
2 1 - Oho! Chyba zanosi się na romans! Najwyraźniej widzę tu jakiegoś przystojnego, wysokiego, młodego człowieka. Tak, tak... Śmieje się i trzyma cię za rękę. Niesamowicie przystojny! I bogaty! - Ciocia Grace podniosła oczy znad talii kart i arliwie pochyliła się ku siostrzenicy. Popatrzyła na nią znacząco. - Nie dość, e jest wysokim, młodym blondynem, to w dodatku naprawdę wygląda mi na bardzo bogatego. - Jeśli rzeczywiście jest taki bogaty - roześmiała się Molly - to mo e być brzydki jak ropucha, to ju naprawdę nieistotne. Grace ściągnęła jaskrawo umalowane usta, mocniej otuliła szalem pulchne ramiona i z wyrzutem popatrzyła na siedzącą na wprost niej dziewczynę. - To zupełnie nie na tym polega - wyrzekła po chwili milczenia. - Kiedy w grę wchodzi miłość, pieniądze przestają mieć jakiekolwiek znaczenie. - Czy by? - zadrwiła Molly, ale na widok zgaszonej miny ciotki natychmiast uśmiechnęła się przepraszająco. - Nie znoszę herbaty na śniadanie - wtrąciła Helen, krzywiąc się z niesmakiem. Molly wymownie popatrzyła na siostrę. - Zakupy były na twojej głowie - stwierdziła spokojnie. - Wiedziałaś, e kawa się skończyła. Nie byłaś wczoraj w sklepie, więc chyba tylko do siebie mo esz mieć pretensje. Ładna buzia Helen zmieniła się w jednej chwili. - To nie moja wina, e nie poszłam! - oburzyła się. - Co mogłam zrobić, skoro ten okropny facet znów się tutaj kręcił? Przecie wiesz, e ciągle dybie na mnie i tylko czeka, eby mu się nawinęła jakaś sposobność. Molly westchnęła tylko i nalała sobie kolejną fili ankę ledwie ciepłej herbaty, a Grace wstała i, kołysząc się, podeszła do kuchenki, na której gotowały się jajka.
3 - Helen - łagodnym tonem zaczęła Molly, starając się zachować spokój. - Dobrze wiesz, e... - Wczoraj rano znów go widziałam! - gwałtownie przerwała siostra, a w jej brązowych oczach zamigotał lęk. - Stanął tu przy oknie i udawał, e czyta gazetę. Obserwował nasz dom. - To na pewno był ktoś mieszkający gdzieś w pobli u. Mo e czekał na autobus - Grace odwróciła się od kuchenki. Molly upiła kolejny łyk i znów westchnęła, a Helen z niedowierzaniem i urazą popatrzyła na ciotkę. Cztery lata młodsza od siostry, ciemnowłosa Helen skończyła trzydzieści dwa lata. Zawsze była drobna i delikatna. Po skończeniu college'u zaczęła pracować w bibliotece. Szło jej świetnie, szybko awansowała na kierowniczkę działu. I nagle, bez adnego powodu, ubzdurała sobie, e czyha na nią jakiś brodaty mę czyzna, śledzi ją i tylko czeka na okazję, eby ją dopaść. Jego obraz prześladował dziewczynę wszędzie - widziała go czającego się w sklepiku na rogu, w supermarkecie. Ka dy napotkany mę czyzna z brodą podsycał jej lęk. Rzuciła pracę i niemal przestała wychodzić z domu, bo tylko tu czuła się bezpieczna. Świat oglądała przez osłonięte firanką okno. Trwało to ju kilka lat. Z wyjątkiem tej dziwnej obsesji Helen była normalną, inteligentną, uśmiechniętą dziewczyną z du ym poczuciem humoru. Molly darzyła siostrę głęboką miłością, chocia czasami traciła do niej cierpliwość. Nie tylko z powodu manii, której nie była w stanie zaradzić. Wstydziła się tego przed sobą, ale zdawała sobie sprawę, e u podstaw jej irytacji kryje się fakt, e Helen jest dodatkową osobą, którą musi wy ywić. Zasiłek dla bezrobotnych ju dawno przestał jej przysługiwać. Od tej pory była na utrzymaniu siostry. Molly uśmiechnęła się do siebie, w zamyśleniu oddając się marzeniom o tym młodym, bogatym mę czyźnie, którego
4 wywró yła jej ciotka. Gdyby tak ujrzał ją na ulicy i natychmiast się w niej zakochał... A potem długą, czarną limuzyną uwiózł w świat luksusu, gdzie miałaby swoją własną pracownię i mogłaby malować od świtu do nocy, ani przez moment nie zaprzątając sobie głowy cieknącym dachem, od dawna wymagającym naprawy. Z tych rozkosznych marzeń wyrwał ją synek, który z impetem wbiegł boso do kuchni. - Charlie, bój się Boga! - zawołała Molly. - Natychmiast ubieraj się i szykuj do szkoły. Zaraz ucieknie ci autobus. - Dziadkowi i mnie potrzebne jest wiadro - radośnie oznajmił chłopiec i, zupełnie nie zwracając uwagi na mamę, ruszył w stronę cioci Grace. Twarz kobiety rozjaśniła się w szerokim uśmiechu. Zawsze była umalowana, nawet do śniadania, a ufarbowane na czarno włosy upinała w kok. Uwielbiała jedwabne suknie w ywych kolorach, szale z frędzelkami, paciorki i pobrzękujące bransoletki. Zbli ała się do sześćdziesiątki i wa yła z pięćdziesiąt kilo za du o, ale ciągle było w niej coś, co przyciągało do niej ludzi i nie skończony korowód gości, równie panów, stale kłębił się na dole ich du ego, starego domu, ciągle jeszcze chlubiącego się resztkami dawnej świetności. W przeciwieństwie do pozostałych członków rodziny, Molly to zupełnie nie przeszkadzało, zwłaszcza e przepowiadanie przyszłości sprawiało ciotce przyjemność, a wygórowane opłaty, jakie pobierała za tę usługę, stanowiły pokaźną część rodzinnego bud etu. Właściwie cała rodzina utrzymywała się tylko z pensji Molly i dochodów ciotki. Grace pochyliła się i gorąco uścisnęła dziesięciolatka. - Mój kochany chłopczyk - zamruczała z czułością, przygładzając mu kogucika na głowie. Odbite światło za migotało na jej pierścionkach. - Wiesz, co wywró yłam twojej mamie? Spotka kogoś.
5 Chłopiec oparł się o szafkę i przyglądał ciotce, szykującej grzanki na śniadanie. - Kogo? - Bogatego, przystojnego mę czyznę. - Powa nie? - niespodziewanie o ywił się Charlie. -I on jest bogaty? - Tak-z tajemniczym uśmiechem potwierdziła ciotka. Chłopiec rozjaśnił się z radości i podbiegł do matki. - Mamo, a jak ju zaczniesz z nim chodzić, to czy on mi kupi nową deskorolkę? Chciałbym mieć taką... - Idź się umyć - przerwała mu Molly, patrząc na syna z miłością. - Przygotuj wszystko do szkoły. Dopiero kiedy znikał z kuchni, przypomniała sobie, po co tu przyszedł. - Charlie! - Tak? - zatrzymał się na progu i stanął na jednej nodze, kuląc palce, by uniknąć dotyku zimnej podłogi. - Do czego potrzebne wam wiadro? - Sufit w moim pokoju zaczął przeciekać w nowym miejscu. Na samym środku. - O, do diabła! -jęknęła Molly. Zgnębiona, ukryła twarz w dłoniach, a ciotka i siostra popatrzyły na nią z bezradnym współczuciem. Wymagający natychmiastowego remontu dach ju od dawna był przyczyną jej nieustającej zgryzoty. Pamięć o nim dręczyła nawet po nocach, ciągle prześladował ją koszmarny sen, w którym cię ki dach powoli osuwał się w dół i przygniatał wszystkich swą zwalistą, bezwładną masą. Stary, nadgryziony zębem czasu dom liczył sobie ju prawie wiek. Molly mieszkała tu całe ycie, z wyjątkiem tych kilku lat, które, będąc mę atką, spędziła w Portland. Jej były mą nadal tam przebywał, zarabiając na skromne ycie sprzeda ą oprogramowania komputerowego.
6 Po rozwodzie nie uło yło mu się najlepiej. O enił się ze swoją sekretarką, od której w ogóle wszystko się zaczęło. Miał z nią trójkę dzieci, w tym bliźnięta, które przyszły na świat w ubiegłym roku. Charlie był ju dobrze po czterdziestce i Molly usiłowała stłumić w sobie mściwą satysfakcję na myśl o nim niańczącym bobasy, ale w końcu była tylko człowiekiem. W sumie jednak Molly ałowała, e tak marnie mu idzie. Gdyby finansowo wiodło mu się lepiej, to, kto wie, mo e czasem wsparłby ją jakąś sumą. Ostatni raz, kiedy wysłał jej coś na dzieci, zdarzył się ponad trzy lata temu. Teraz Andrea ma ju prawie trzynaście lat i wyrosła ze wszystkiego. A jej ściska się serce, kiedy mały Charlie mówi o swojej wymarzonej nowej deskorolce, na którą chyba nigdy nie będzie jej stać... - Mo e Walterowi uda się coś poradzić na ten nowy przeciek - bez przekonania pocieszyła ją ciotka. - O tak, z pewnością - z przekąsem stwierdziła Molly, spoglądając na jajko przyniesione jej przez Grace. – Znasz go - zaraz zacznie obmyślać sposób, by skierować tę wodę do piwnicy i wykorzystać jej przepływ do wytworzenia energii, która zasili lampy. Dzięki temu będzie mógł uprawiać tam pomidory. Do kuchni wkroczyła Andrea, ubrana w sprane d insy i gruby podkoszulek z odrywającym się ściągaczem. - Cześć, Helen! Cześć, ciociu! - pochyliła się, całując je na powitanie, po czym usadowiła się obok matki. - Mamo, babci znów potrzeba papieru maszynowego. Molly popatrzyła na dziewczynkę z niedowierzaniem. - Papieru maszynowego? - powtórzyła powątpiewająco. - Znowu? Przecie dopiero co kupiłam jej całą ryzę. Nie dalej ni dwa tygodnie temu. - Powiedziała, e ostatnio ma natchnienie - wyjaśniła Andrea. - Poza tym pracowała przez cała noc i teraz chce, eby jej przynieść śniadanie do łó ka - dodała, zwracając się w
7 stronę Grace, której komentarz ograniczył się do złośliwego parsknięcia. Minęło ju niemal trzydzieści lat, odkąd Grace zamieszkała w domu swojego brata, a obie kobiety wcią nie znalazły wspólnego języka i stale, z większą lub mniejszą zajadłością, toczyły ze sobą walki podjazdowe. - Skoro Selma ma ochotę na śniadanie w łó ku - zaczęła Grace, zaciskając usta z wrogością- to niech... - Dziecko, chyba nie masz zamiaru iść w tym do szkoły! - przerwała jej wypowiedź Molly. - Popatrz tylko na siebie. Na litość boską! Przecie ta bluzka nawet nie jest czysta. - Jest całkiem dobra - spokojnie oświadczyła Andrea. - Zresztą, rano będziemy robić doświadczenia, więc to nie ma znaczenia. A w pokoju Charliego zrobił się nowy przeciek - dodała, sięgając po grzankę. - Wygląda naprawdę niesamowicie, mamo. Zupełnie jak Niagara! - Czy dziadek próbuje coś z tym zrobić? – znu onym głosem zapytała Molly. Dziewczynka z powagą pokiwała głową. - Właśnie zastanawialiśmy się nad tym. Zrobiliśmy oględziny i zamierzamy rurką poprowadzić wodę do grzejnika, eby ściekała do piwnicy. Molly potoczyła znaczącym wzrokiem po Grace i Helen. - A nie mówiłam? Helen zachichotała, ale szybko zapanowała nad sobą, uśmiechnęła się przepraszająco do siostry i zajęła się jedzeniem. Molly z nagłym przestrachem popatrzyła na zegarek. - Ojej! Zaraz się spóźnię! Andy, proszę cię, dopilnuj, eby Charlie się ubrał i zdą ył na autobus. I przebierz się w jakąś inną bluzkę, kochanie -, dodała, całując dziewczynkę. - Dobrze? - Spokojnie, mamo. Nie denerwuj się. Wszystko będzie w porządku.
8 Molly chwyciła w biegu płaszcz i parasolkę. - Helen - poprosiła, podnosząc kołnierz i owijając szyję wełnianym szalem - mogłabyś potem zerknąć, co z tym nowym przeciekiem? Trzeba coś podstawić, inaczej woda zacznie przeciekać na pierwsze piętro. Jeśli dziura jest na środku, to znów zacznie kapać prosto do sypialni mamy. - Nie martw się - uspokoiła ją siostra. - Na pewno się tym zajmę - obiecała. - Miłego dnia. - Miłego dnia - mruknęła Molly, wpatrując się w uderzające o szybę strugi zacinającego deszczu. - Dzięki, Helen. Do zobaczenia - uśmiechnęła się do siedzących przy stole i wybiegła na pogrą oną w mroku ulicę. Autobus zatrzymał się przy okrą onym zwałami brudnego śniegu krawę niku. Molly przecisnęła się do wyjścia. Zadr ała, kiedy owionął ją zimny podmuch wiatru. Mocniej otuliła się szalem i szybko, niemal biegnąc, podą yła w stronę domu towarowego, w którym pracowała. Zima była wyjątkowo mroźna i śnie na. W Seattle, le ącym blisko łagodzącego klimat oceanu, było to rzadkością. Ale w tym roku styczeń był ponury i wydawało się, e ju nie ma nadziei na jakąś poprawę. Zupełnie jak moje ycie, pomyślała z niepodobnym do niej przygnębieniem, ciągle jeszcze nie mogąc zapomnieć o przeciekającym dachu. Przerobiony ze strychu pokój Charliego mieścił się na drugim piętrze. W pomieszczeniu oblepionym niesamowitymi plakatami i zastawionym starym sprzętem sportowym i ró norodnymi akcesoriami, pozostałymi po przeprowadzanych doświadczeniach naukowych, w wielu miejscach stały plastikowe naczynia, do których kapała woda z wcześniejszych przecieków. Nie miała innego wyjścia, więc przyzwyczaiła się do tego. Ale wiadomość o nowym uszkodzeniu przeraziła ją, wydawała się zapowiedzią nadchodzącej, nieuniknionej katastrofy.
9 Z westchnieniem przyspieszyła kroku. Ogromne szyby Donovan's Department Store zalśniły w mroku. Popatrzyła na swoje odbicie. Wysoka, szczupła postać o bladej, delikatnej buzi, rozświetlonej du ymi niebieskimi oczami. Od wilgoci i wiatru krótkie, kasztanowe włosy poskręcały się w masę drobnych loków. Molly zmarszczyła brwi na widok swojej zafrasowanej, zmęczonej twarzy. Ten stary płaszcz wygląda naprawdę okropnie, ju dawno powinna kupić sobie nowy. Wyświechtane mankiety, obwisły dół. W porównaniu z tymi na wystawie, prezentował się koszmarnie. Ale w tym roku tyle wydała na święta, e zostało jej zaledwie siedemset dolarów, a z naprawą dachu nie mo na ju dłu ej czekać. Pogrą ona w ponurych myślach, pchnęła wejściowe drzwi, szybko minęła dział ubiorów dla dzieci i po schodach zbiegła na dół, gdzie mieścił się jej pokój. „M. Clarke Kierownik Artystyczny”, przeczytała wywieszkę na drewnianych drzwiach i, jak zwykle, uśmiechnęła się do siebie. Kiedy dziewięć lat temu dostała tę pracę, wyobra ała sobie, e elegancko ubrana będzie obchodzić kolejne działy i formułować uwagi na temat artystycznej aran acji wystaw sklepowych i kampanii reklamowych. Rzeczywistość okazała się bardziej prozaiczna. Dni mijały jej na ubieraniu i rozbieraniu manekinów, rozsypywaniu i uprzątaniu sztucznego śniegu, ustawianiu chwiejnych piramid z pudełek z piłkami tenisowymi i malowaniu plakatów, zachęcających do kupowania pasty do zębów po okazyjnej cenie. Wprawdzie miała pewien udział w projektowaniu sezonowych zmian wystroju sklepowych wystaw, podobnie jak inne osoby wykonujące podobną pracę w sześciu innych sklepach Donovana w tej części Stanów, jednak ograniczone środki nie pozwalały na zbytnią fantazję i w efekcie ograniczano się do odświe ania starych rekwizytów i wymieniania ich między sklepami.
10 Wieszała właśnie płaszcz na wieszaku, kiedy w uchylonych drzwiach pokazała się jakaś jasna czupryna. - Cześć, Darcie! - uśmiechnęła się Molly, strząsając z włosów krople wody. - Jak udała się randka? Ładna buzia skrzywiła się z niesmakiem. - Było okropnie. Po prostu okropnie. Przez cały czas wycierał nos i opowiadał o swojej matce. - To chyba kiepsko rokuje, co? - Pewnie, e tak. Molly, powiedz mi, masz zrobioną trwałą, czy to naturalne loki? - Same się tak kręcą. - Molly zerknęła w powieszone obok wieszaka lusterko. - Kiedyś tego nie znosiłam, ale teraz nawet się cieszę. Nie muszę niczego z nimi robić. Podcinam tylko i ju . Darcie z westchnieniem musnęła swoje platynowe włosy - efekt wielu czasochłonnych zabiegów oraz regularnych wizyt u fryzjera, które pochłaniały znaczącą część niewysokiej pensji. - Darcie, czy magazyn jest otwarty? - Zaraz otworzę. A dlaczego pytasz? - Znów muszę kupić do domu ryzę papieru maszynowego - odrzekła Molly, popatrując na swoje notatki. Dziewczyna zatrzymała się na progu. - Molly, posłuchaj... - zaczęła niepewnie. - Tak? - z trudem oderwała wzrok od notesu. Darcie zakołysała się na wysokich obcasach. - Przecie nikt inny nie płaci za takie... drobiazgi, sama wiesz. Mo na je sobie brać... Molly popatrzyła na nią ze zdumieniem. - Darcie, przecie to ty odpowiadasz za magazyn. Czy byś namawiała mnie do kradzie y? Nie mogę w to uwierzyć! - To nie w tym rzecz - zarumieniła się dziewczyna. - Zawsze, jeśli tylko złapię kogoś na zabieraniu czegoś z
11 magazynu, ka ę mu za to zapłacić. Ale ty jesteś uczciwa a do bólu. A przecie masz tyle osób na utrzymaniu... sześć? - Ze mną siedem. - No właśnie. To chyba nie jest w porządku? - Zwłaszcza teraz - ponuro potwierdziła Molly. - Coś się stało? - Darcie usiadła na krawędzi biurka i popatrzyła na nią współczująco. - Nie... tylko znów mamy przeciek w dachu. Właściwie ju mnie to nie zaskakuje. Chyba nie jestem dziś w najlepszym nastroju. Kole anka ściągnęła jaskrawo umalowane usta. - Czy naprawdę nikt nie mógłby ci choć trochę po móc? Rozumiem, e masz dzieci, ale pozostali są dorośli i nie mają problemów ze zdrowiem, prawda? Dlaczego nie spróbują poszukać sobie jakiejś pracy? Molly zamyśliła się, zastanawiając nad odpowiednimi słowami. Jak wyjaśnić tę zło oną sytuację osobie z zewnątrz? - No więc - zaczęła powoli - tata dostaje wojskową rentę, ale to nie jest du o. Ja jednak nie potrafię wyobrazić go sobie w jakiejś normalnej pracy. Cały wolny czas spędza w warsztacie na obmyślaniu wynalazków. - Opatentował coś? - Ale skąd! - roześmiała się Molly. - To nie są rzeczy nadające się do opatentowania. Tato wymyśla na przykład automatyczną maszynkę do produkcji makaronu, kukiełki podłączone do zapalniczki samochodowej, które zabawiają dzieci podczas jazdy, ró ne rodzaje perpetuum mobile... - A twoja mama? Przecie skończyła college, prawda? - Tak, ale ona te nie nadaje się do pracy na etat. Pracuje nad ksią ką. Prawdę mówiąc, zajmuje się tym od piętnastu lat. To dlatego potrzebuję tyle papieru. Darcie wbiła w kole ankę zdumione spojrzenie. - Pisze ksią kę? O czym?
12 - Tytuł brzmi: „Ogólna historia Wysp Brytyjskich” - odrzekła Molly. - Mama całe dnie spędza w swoim pokoju, pisze na maszynie, robi notatki, pali papierosy i prowadzi badania naukowe. I ciągle chodzi w szlafroku. Przez ostatni rok w normalnym stroju widziałam ją mo e ze dwa razy. - O Bo e! - westchnęła Darcie. - A twoja siostra? Ciągle prześladuje ją ten facet? Molly ze zniechęceniem skinęła głową. - Ostatnio miałam nadzieję, e ju jest lepiej. Ale wczoraj znów go zobaczyła, więc pewnie minie kilka tygodni, nim odwa y się wyjść z domu. - A ciocia? Ta, co przepowiada przyszłość? - Ciocia Grace... - uśmiechnęła się Molly. - Ona jest w porządku. Całkiem dobrze wychodzi na wró eniu z kart i fusów po herbacie. Prawie wszystko daje mi na dom, ale to i tak jest mało, zwłaszcza teraz, kiedy dach ju całkiem się rozpada... Darcie popatrzyła na nią bezradnie. - No có - odrzekła wreszcie, unosząc się z biurka i kierując do wyjścia. - Dzisiaj jest czwarty lutego, losowanie. Zobaczymy, kto nam przypadnie. Mo e to poprawi ci humor. - Losowanie? - z roztargnieniem powtórzyła Molly. - Jakie losowanie? Darcie popatrzyła na nią z niedowierzaniem. - Niemo liwe! Czy byś zapomniała? - O czym? - zapytała Molly, zerkając do kalendarza. - Akcja z okazji Dnia Zakochanych. Dziś rano odbędzie się losowanie. Będą wybierać pary. Przecie zapowiedziano to ju wcześniej, od kilku tygodni ogłoszenie wisi na tablicy. - Nic o tym nie wiem - Molly zaprzeczyła ruchem głowy. - Chyba nie miałam czasu, eby przeczytać ogłoszenia. Kole anka znów usadowiła się na biurku.
13 - To był mój pomysł - wyznała. - Namówiłam na to naszą radę zakładową. Wszyscy są przekonani, e to świetnie wpłynie na stosunki miedzy personelem i kierownictwem. - Jak to? Na czym to ma polegać? - To bardzo proste - wyjaśniła Darcie. - Wypisano nazwiska wszystkich pracowników naszego sklepu i kierownictwa stąd i z trzech innych sklepów. Teraz będą losować pary. - Pary? W jaki sposób? - Zwyczajnie - cierpliwie tłumaczyła dziewczyna. - Mał eństwa z mał eństwami, a osoby samotne z samotnymi. Oczywiście innej płci - roześmiała się. - W końcu to ma być randka! - Naprawdę nic z tego nie rozumiem... - Wyciągną twoje nazwisko - z westchnieniem ciągnęła Darcie - a potem nazwisko kogoś samotnego z kierownictwa. I on zaprosi cię gdzieś, w dodatku na swój koszt! - dodała triumfująco. - No i powiedz, czy to nie jest superpomysł? Molly popatrzyła na nią z przera eniem. - Czy to znaczy, e jakiś biedny facet zostanie zmuszony do zabrania mnie na randkę? Tylko dlatego, e będziemy wylosowani jako para? - Jak to zmuszony? - Darcie wyglądała na ura oną. - Wśród naszego kierownictwa niejeden chciałby się z tobą umówić. - Tak? Ciekawe kto? - Na przykład Phil Randall, z księgowości. To daleki krewny Sarah, tej, która pracuje na męskim dziale. Ju nie raz mówił jej, e chciałby się z tobą spotkać. Molly z powątpiewaniem potrząsnęła głową. - Od rozwodu nie byłam na adnej randce. To ju ponad dziewięć lat. - Sarah tak właśnie mu powiedziała.
14 - Phil Randall - w zamyśleniu powtórzyła Molly. - Czy to ten podobny do królika? - Nie, to Steve Caufield. Zresztą, poza nim jest jeszcze wielu, którzy chętnie by się z tobą umówili, i z naszego sklepu, i z biura w centrum miasta. A wiesz co? - Darcie pochyliła się ku niej, szeroko otwierając fachowo umalowane oczy. - Co takiego? - Nawet Kevin Donovan zgodził się wziąć udział w losowaniu. Molly popatrzyła na nią z niedowierzaniem. - Niemo liwe! Chyba artujesz? - Mówię prawdę. Rachel Kinsey zadzwoniła do niego i przekonała, e to świetnie wpłynie na cały zespół. Mo esz w to uwierzyć? - zachłysnęła się Darcie. - Rachel jest naprawdę niesamowita, ma elazne nerwy. Molly a zaniemówiła. Dla wszystkich pracowników Kevin Donovan był postacią legendarną, mimo i większość z nich, tak jak Molly, nigdy go nie widziała. Jego biura mieściły się w śródmieściu, a on sam mało zajmował się prowadzeniem interesów. Za to jego prywatne ycie było przedmiotem nie kończących się plotek. Był jedynym dzieckiem osiemdziesięcioletniego Seamusa Donovana, zało yciela całej sieci sklepów. Ostatnio przeniósł się ze Wschodniego Wybrze a do Seattle, by bardziej zaanga ować się w prowadzenie firmy. Mówiono, e jest wysokim blondynem po trzydziestce, bardzo przystojnym i czarującym. Jeździł srebrnym porsche, kilka lat wcześniej zakwalifikował się do narciarskiej reprezentacji kraju, a ostatnio widywano go w czasie uroczystych okazji w towarzystwie gwiazd filmowych. Molly a się wstrząsnęła na myśl o jakiejś skromnej dziewczynie, której przyjdzie pójść z nim na randkę. Naraz zachichotała. - Mo e przypadnie mu Annie - zaśmiała się.
15 Darcie wybuchnęła śmiechem, wyobra ając sobie Kevina i zasuszoną, wiecznie skwaszoną kobietę, która elazną ręką kierowała podwładnymi. - Uhm. I niech tylko sięgnie po niewłaściwy widelec! Od razu przejedzie mu po palcach no em do masła! Śmiały się jeszcze, kiedy drzwi się otworzyły i na progu stanęła rudowłosa dziewczyna. - Cześć, Rachel! - Darcie ześlizgnęła się z biurka. - Co się stało? - Losowanie ju się odbyło - oznajmiła dziewczyna podniesionym z podniecenia głosem. - I co? Kogo mi wylosowali? - To niewa ne - Rachel prześlizgnęła się wzrokiem po Darcie i utkwiła spojrzenie w Molly. - Zgadnij, kto jej przypadł! Molly poczuła, e serce jej zamiera, a krew odpływa z twarzy. Przepełniło ją nagłe przera enie. Resztką sił zmusiła się, by spojrzeć na stojącą na progu dziewczynę. - Kto? - zapytała, oblizując spieczone wargi. - Kogo wylosowałam? - Kevina Donovana! - z uniesieniem oświadczyła Rachel. - Molly, wylosowałaś Donovana! Naraz wszystkie jej problemy - cieknący dach, stary płaszcz, dotkliwy zimowy chłód, ogromne rachunki za ogrzewanie i chwiejący się ząb Charliego - wszystko to przestało się liczyć, zbladło i straciło znaczenie w obliczu nowej, nieuniknionej katastrofy. Jeszcze przez chwilę błędnym wzrokiem wpatrywała się w Darcie i Rachel, po czym jęknęła i ukryła twarz w dłoniach.
16 2 Cały ranek Molly pracowicie wycinała ró owe storczyki i serduszka do świątecznej dekoracji wystaw. Ciągle jeszcze nie mogła otrząsnąć się z prze ytego szoku. Jej myśli nadal krą yły wokół tej nieszczęsnej historii. Po lunchu, obładowana pudłami ró owych i białych serpentyn i resztą rekwizytów, zabrała się za urządzanie wystawy. Była tak pochłonięta roztrząsaniem tej nieoczekiwanej sytuacji, w jakiej się znalazła, e nawet nie zauwa ała ciekawych spojrzeń przechodniów. Rozpaczliwie usiłowała znaleźć jakieś wyjście, jakikolwiek pretekst, który pozwoliłby jej się wycofać. Mo e po prostu powiedzieć, e źle się czuje? Nie, to nie przejdzie, przecie do Dnia Zakochanych zostało jeszcze dziesięć dni. A gdyby wykręcić się mówiąc, e musi wyjechać z miasta w związku z wiosenną zmianą dekoracji w innych sklepach firmy? Lekki przebłysk nadziei zgasł niemal natychmiast. Przecie wszyscy wiedzą, e sezonowa aran acja witryn zacznie się nie wcześniej, ni dopiero pod koniec miesiąca. A w dodatku Kevin Donovan, który osobiście nadzorował całą tę akcję, w ka dej chwili miał wgląd w jej plan pracy. A gdyby poczuł się ura ony unikiem... Nogi ugięły się pod nią na samą myśl, e mogłaby stracić pracę. Wprawdzie ta posada nie była szczytem jej marzeń, ale przynajmniej wystarczało najedzenie i ubranie dla dzieci. No, mo e nie do końca, poprawiła się w duchu, przypominając sobie dzisiejszy strój córki. Uśmiechnęła się blado do dwóch starszych pań, które zatrzymały się przed szybą i z zainteresowaniem patrzyły, jak Molly starannie umieszcza na środku tłustego amorka. Pracowała w skupieniu, chocia przez cały czas zadręczały ją
17 niespokojne myśli. W co ma się ubrać na tę absurdalną „randkę”? Jedyny odpowiedni strój, jaki przychodził jej do głowy, to zielona wełniana sukienka, którą sześć lat temu kupiła sobie na solowy popis fortepianowy Andrei w czasie szkolnego koncertu z okazji Bo ego Narodzenia. Właściwie ta sukienka nie była taka zła, ale jej czas ju dawno przeminął... Zgnębiona, przypomniała sobie naraz, e w czasie noworocznego obiadu ojciec niechcący oblał ją kieliszkiem wina i choć Helen dokładała starań, by usunąć plamę, ciemnego śladu na przodzie niczym nie udało się wywabić. Nie stać mnie na nową sukienkę, wyszeptała do siebie Molly, a stojące za szybą kobiety pomachały do niej przyjaźnie. Odpowiedziała im tym samym i ruszyła po papierowe kwiaty. A mo e Rachel zgodzi się z nią zamienić? Rachel przypadł Harry Condon, korpulentny kadrowiec, który zwykł zwracać się do Molly „dziewczynko” i co piątek przynosił czekoladki maszynistkom. Wieczór spędzony z nim nie niósł adnych zagro eń. Śmiało mogłaby wło yć tę sukienkę z plamą. A Rachel powinna być zachwycona perspektywą spotkania z Donovanem. Pozostaje jej tylko obmyślić jakiś wiarygodny pretekst... O ywiona niespodziewanie rozbudzoną nadzieją, zaczęła rozwa ać mo liwe warianty. Tak ją to pochłonęło, e dopiero za drugim razem dotarło do niej, e wzywają ją przez głośnik, by podeszła do wewnętrznego telefonu. Przebiegła dział damski i chwyciła słuchawkę. - Halo! - odezwała się zdyszanym głosem. - Pani Clarke? - Tak. - Mówi Kevin Donovan. Zdaje się, e czeka nas wspólna randka w Dniu Zakochanych?
18 Serce zabiło jej gwałtownie, poczuła, e blednie. - ... tak - wyszeptała ledwie słyszalnie - chyba tak... - Jestem tym zachwycony - ciągnął Donovan. - Rzadko kiedy los się do mnie a tak uśmiecha. Skrzywiła się lekko, słysząc ten komplement. Sądząc po głosie, plotki na temat Donovana niewiele odbiegały od prawdy. Nawet nie widząc go, od razu wiedziała, e ma do czynienia z kimś przekonanym o własnej wartości i potrafiącym tego dowieść. Ju sam głos był czarujący... Jeszcze mocniej zacisnęła palce na słuchawce. Zupełnie nie wiedziała, co powinna odpowiedzieć. Milczała. - Zarezerwowałem stolik na kolację w Breakers – po informował ją. - Czy nie ma pani nic przeciwko temu? Lubi pani frutti di mare? Bardzo często jadam tuńczyka, odpowiedziała w duchu Molly, ale zaraz wzięła się w garść. - Tak, bardzo lubię - potwierdziła. - To mi odpowiada, panie Donovan. Chyba nawet nie znała nikogo, kto kiedykolwiek przestąpił próg tej ekskluzywnej, poło onej nad oceanem restauracji. Podobno za samo nakrycie liczyli tam sobie ponad pięćdziesiąt dolarów, choć mo e było w tym nieco przesady. Tak czy inaczej, z pewnością nie było to miejsce, w którym mogłaby wystąpić w tej swojej poplamionej sukience... - ... swój adres? - dotarł do niej koniec pytania. - Słucham? - Pytałem, o której mógłbym po panią przyjechać i pod jaki adres. Przeraziła się nie na arty. Od razu wyobraziła sobie legendarnego Kevina Donovana, zatrzymującego swoje srebrne porsche przed ich zapuszczonym domem z przekrzywioną werandą. Przypomniała sobie opony zawieszone na dębie przy parkanie i skonstruowany ze starych rur „domek” Charliego.
19 - Miałam zamiar zostać dłu ej w pracy - skłamała pospiesznie, zaplatając mocno palce. - To będzie w czwartek, a chciałabym przygotować weekendowe akcje promocyjne. A mo e... - zawiesiła głos i przełknęła ślinę. Po chwili zmusiła się, by dokończyć - mo e mógłby mnie pan zabrać ze sklepu? - Oczywiście - zgodził się Donovan. - Powiedzmy o siódmej? - Doskonale - szepnęła Molly. - Z niecierpliwością czekam na nasze spotkanie, pani Clarke - zapewnił ją z przekonaniem swoim uwodzicielskim głosem. - Ja równie - wyszeptała Molly. Molly usadowiła się przy oknie i oparła plecami o zblakłą tapetę. Krople deszczu dudniły o szyby, niebo pociemniało. Nadchodziła noc. Uśmiechnęła się do siedzącej przy maszynie do pisania, odzianej w szlafrok matki. Selma zdusiła papierosa. - Mamo, kolacja ju prawie gotowa - rzekła Molly. - Zejdziesz na dół? Zatopiona w swoich myślach, Selma z roztargnieniem potrząsnęła głową. Po chwili podniosła wzrok na córkę. Twarz jej złagodniała. - Kochanie, nie przejmuj się mną - poprosiła. - Zjadłam niedawno talerz zupy i kilka plasterków sera, a Walter ma mi przynieść parę grzanek. W tej samej chwili, jak na zawołanie, na progu stanął ojciec Molly. Jego okrągła twarz rozjaśniła się w uśmiechu. Ostro nie postawił na stole talerzyk z grzankami i d emem, z czułością pocałował Selmę, lekko poklepał po ramieniu córkę i cicho wysunął się z pokoju. - Walter pracuje teraz nad modelem turbiny wodnej - z dumą poinformowała matka. - To dopiero będzie wynalazek! Molly skinęła głową. W milczeniu patrzyła, jak Selma, nie odrywając oczu od tworzonej ksią ki, jedną ręką sięga po grzankę, drugą nie przestając stukać w klawisze.
20 - Mamo, ostatnio tyle pracujesz - odezwała się wreszcie. - Powinnaś trochę zwolnić tempo, odpocząć. - Świetnie mi idzie - zaoponowała Selma. - Nie mogę teraz przerywać. - Rozumiem, ale... - urwała i bezradnym spojrzeniem omiotła piętrzące się wokół sterty ksią ek i papierów, zaścielających całe wnętrze. Có właściwie mogła jej powiedzieć? e według niej matka marnuje czas? Ksią ka liczyła ju ponad półtora tysiąca stron, a przecie nikt tego nie wyda. A zresztą, gdyby rzeczywiście komuś było potrzebne nowe, opasłe dzieło historyczne... - - Czy coś się stało, kochanie? - Selma zdjęła okulary i przyjrzała się córce z niepokojem. Molly zarumieniła się, zaprzeczyła ruchem głowy i zeskoczyła z okna. - Nie, mamusiu, nic się nie stało. Po prostu martwię się o ciebie. Tyle pracujesz i tak du o palisz. I nawet nie wyjdziesz na dwór, eby choć zaczerpnąć świe ego powietrza... - Ale właśnie tak jest mi najlepiej! - Selma uśmiechnęła się do córki. - Robię to, co najbardziej lubię. Kocham swoją pracę i na nic bym jej nie zamieniła. Chyba niewiele osób mo e tak o sobie powiedzieć? Przyznała jej rację, uśmiechnęła się i ruszyła do wyjścia. - Na pewno nie chcesz, ebym ci coś przyniosła? Selma, na powrót zaprzątnięta ksią ką, z roztargnieniem potrząsnęła głową. Molly wycofała się cicho. Po drodze zerknęła na wiszące w garderobie suknie matki. Były uszyte z doskonałych materiałów, ale wszystkie ju dawno przestały być modne. - Mamo... -zaczęła. - Tak? - pochłonięta własnymi myślami Selma pogryzała grzankę, nie odrywając oczu od zapisywanej strony. - Nie, nic...
21 Cicho wyszła na schody. Z kuchni dobiegły ją odgłosy awantury. Dzieci spierały się o stary komplet narzędzi, którym ojciec ju przestał się posługiwać, a ka de z nich uwa ało, e to właśnie jemu powinien teraz przypaść. Kłótnia chyba trwała ju jakiś czas. Grace, w fioletowym jedwabiu, omotana czarnym a urowym szalem, mieszała coś w garnku i podburzała walczące strony. Molly westchnęła, schodząc na dół. Dręczące ją wyobra enia wytwornych restauracji i eleganckich strojów rozwiały się w jednej chwili. - Judy, jaka jest ostateczna cena? Najni sza z mo liwych? Sprzedawczyni uwa nie przestudiowała metkę, dołączoną do trzymanej przez Molly brązowej sukienki z jedwabiu. - Osiemdziesiąt dolarów - wydusiła wreszcie. - Ju ze zni ką dla pracowników. Ale Alison musi to zatwierdzić. - Osiemdziesiąt dolarów! - z niedowierzaniem wykrzyknęła Molly, z alem spoglądając na klasycznie uszytą suknię, która mogła posłu yć jej na wszystkie inne okazje: zakończenie szkoły, ślub Andrei, chrzest kolejnych wnucząt... - A co powiesz na to? - Judy zniknęła za rzędem wieszaków. - Dostaliśmy to dopiero wczoraj. To jest coś dla ciebie, Molly. Powinno ci być w tym świetnie. Zobacz. - Och! - zaparło jej dech w gardle. - Nie, to chyba nie w moim stylu. - Co ci szkodzi zmierzyć? - nie zra ała się kole anka. - No, spróbuj. Co masz do stracenia? - Nowy dach - ponuro stwierdziła Molly, z trudem przełykając ślinę i nie mogąc oderwać oczu od sukni. Była cudowna. W kolorze głębokiej czerwieni, nieodparcie przywołującej wspomnienie zachodzącego słońca, barwnych piórek kolibra, płatków maków. Skąpa i powiewna, na cieniutkich, ozdobnych ramiączkach, mieniła się delikatnym
22 kwiatowym deseniem. Była tak zachwycająca i prowokująca, a jednocześnie tak nieodpowiednia! Ale jeszcze nigdy w yciu Molly nie zdarzyło się zapragnąć czegoś z taką siłą. Nieśmiało musnęła zwiewne ramiączko i, jakby podjąwszy naraz jakąś decyzję, potrząsnęła głową, ścisnęła mocniej brązową suknię i ruszyła do przebieralni. - Molly, poczekaj! - zawołała za nią Judy. - Przynajmniej włó ją na siebie, proszę. Jeszcze nikt jej nie przymierzał, a chciałabym zobaczyć, jak wygląda. Chocia na chwilę, dobrze? Patrząc na Judy z wyrzutem, zabrała od niej czerwoną sukienkę i zniknęła za zasłoną. Suknia le ała tak, jakby właśnie dla niej została uszyta. Szkarłatna, obcisła góra podkreślała zgrabną figurę, cudownie kontrastowała z marmurową bladością ramion, a powiewny dół zwracał uwagę na kształtne nogi. Delikatna, jasna cera nabrała ciepłego blasku, zalśniły kasztanowe loki. Nie mogła poznać samej siebie - wyglądała tak powabnie i kusząco, wprost fascynująco; znów poczuła się młoda i pełna radości ycia. - Och! - jęknęła z zachwytem Judy, kiedy Molly wynurzyła się z przebieralni. - Uhm - potwierdziła Molly, przypatrując się swemu odbiciu i nie mogąc wyjść ze zdumienia. - Musisz ją kupić - kategorycznie stwierdziła ekspedientka. - Po prostu musisz. To byłby grzech, gdybyś tego nie zrobiła. Uśmiech, jaki rozjaśniał twarz Molly, naraz zgasł. Przecie trzeba naprawić cieknący dach. Albo to, albo ta cudowna, zupełnie niepraktyczna sukienka. Zresztą, na niej by się nie skończyło. Do czegoś takiego musiałaby mieć nowe pantofelki, całkiem inny płaszcz, jakąś bi uterię... Chocia nie, bi uterię mogłaby sobie darować. Grace z pewnością po yczy jej coś odpowiedniego ze swoich zasobów - jakiś naszyjnik, mo e wyjściowe kolczyki z perłami i rubinami...
23 Judy w milczeniu przyglądała się zmiennym uczuciom, przebiegającym po twarzy kole anki. - Musiałabym te kupić nowe buty - znękanym tonem powiedziała Molly. -I pewnie nowy płaszcz. Przecie nie wło ę starego do takiej sukienki. - No tak - Judy ze zrozumieniem pokiwała głową. - Wiesz, spójrz na te złote sandałki, są idealne do takiej kreacji. I jeszcze ten kremowy płaszcz z moherowej wełny... Molly, popatrz tylko. To by doskonale pasowało. Czy sprawił to delikatny dotyk leciutkich złotych sandałków, niemal pieszczących jej stopy, czy te cudowne, odurzające uczucie, jakie przepełniło ją, kiedy otuliła się doskonale skrojonym, długim płaszczem w tak nieprawdopodobnie niepraktycznym kolorze, nawet tego nie dociekała. Jej rozsądne argumenty rozwiały się w jednej chwili. - Judy, biorę to wszystko - oznajmiła gorączkowo. - Powiedz mi, ile to razem będzie. Tylko szybko, nim zdą ę się opamiętać. Z bijącym sercem czekała na Judy, która poszła wynegocjować dla niej najlepszą cenę. Nie mogła otrząsnąć się ze zdumienia, e okazała się zdolna do czegoś takiego. Jeszcze nigdy w yciu nie zachowała się w taki sposób. Nigdy! Dr ącymi dłońmi przerzucała kartki swojej ksią eczki czekowej. Przez ostatnie miesiące stan konta niemal stał w miejscu. Cyfry tańczyły jej przed oczami. Nerwowo potrząsnęła głową, starając się zebrać myśli i znaleźć wytłumaczenie swojego zdumiewającego czynu. Czy by w głębi duszy łudziła się, e ubrana w taki sposób zainteresuje sobą Kevina Donovana, albo e z ich „randki” mo e coś wyniknąć? Nie, to było absolutnie wykluczone. Mę czyźni tacy jak Donovan i ich styl ycia nale eli do innego świata ni ona i jej rodzina. Nie zazdrościła mu, choć nie miałaby nic przeciwko
24 temu, gdyby mogła wypisywać sobie czeki na własne zachcianki. Nie, to jej zdumiewające zachowanie musiało mieć inne źródła. Mo e sprawiła to perspektywa czegoś zupełnie wyjątkowego, romantycznego i ekscytującego? Przez całe lata nie spotkało jej nic podobnego. I z pewnością więcej się nie powtórzy. Ten jeden jedyny wieczór, tak nieprawdopodobny, kiedy przez mgnienie będzie yć innym yciem, znajdzie się w innym świecie, stanie się cudownym wspomnieniem, do którego będzie potem powracać, by oderwać się od szarej codzienności. Teraz, kiedy ju nie było odwrotu, niech ten wieczór zamieni się w porywającą przygodę, niech jej ycie zajaśnieje pełnym blaskiem. Zrobi wszystko, by nic z niego nie stracić i prze yć go do ostatniej sekundy. Jej oddech wreszcie się uspokoił, dłonie przestały dr eć, ale twarz nadal była blada. Judy pojawiła się ze zgnębioną miną. - Razem trzysta dwadzieścia dolarów - wykrztusiła z wahaniem, patrząc na Molly ze współczuciem. - Ju mniej nie mo e być. Sam płaszcz normalnie kosztuje prawie trzysta, a sukienka... - W porządku - przerwała jej Molly i wzięła głęboki oddech. - Biorę wszystko. - To na randkę z Donovanem? - z nabo eństwem zapytała Judy. Molly potwierdziła skinieniem głowy, nie odrywając oczu od pakowanej do pudełka sukienki. - Ale nie tylko - dodała z wymuszoną swobodą. - Znajdą się pewnie jeszcze jakieś inne odpowiednie okazje, eby ją wło yć. Na przykład wywiadówki, pokazy filmów w bibliotece, zabawa w klubie sportowym Charliego i inne im podobne - zakończyła, puszczając oko do kole anki. Przez chwilę obie chichotały. Wreszcie uspokoiły się.
25 - To ju tylko dwa dni - wyszeptała Judy. - Ale ty masz szczęście! Molly przełknęła ślinę i uśmiechnęła się blado. - Uhm, z pewnością. Dzięki ci, Judy. Zebrała pokaźne pakunki. W głowie jej wirowało i ciągle jeszcze nie mogła dojść do siebie. Ruszyła do wyjścia.