Tańczący na Wietrze narodził się
z białego od żaru zygzaka błyskawicy.
Tak głosi legenda.
Tańczący na Wietrze był bezcenny,
roztaczał niezrównane piękno.
Tak głosi legenda.
Tańczący na Wietrze mógł karać zło
i nagradzać dobro.
Tak głosi legenda.
Tańczący na Wietrze miał moc
odmieniania losów ludzi i narodów.
Tak głosi legenda.
I choć legenda, bliska w tym historii, bywa
zniekształcona przez czas,
odarta z prawdy przez cynizm,
to uświetnia ją siła wyobraźni.
Osoby, których losy powiązane były z niezwykłym złotym
posążkiem:
LIONELLO ANDREAS - żołnierz i budowniczy statków,
silny i prawy, zobowiązany przysięgą do strzeżenia Tańczące
go na Wietrze - nawet kiedy marzy o wyzwoleniu się z krępu
jących go więzów i gdy ogarnia go gwałtowna namiętność,
nieokiełznana jak płomień, który zagraża najdroższym mu
osobom.
SANCHIA - niezwykła uroda i inteligencja są jej jedyną
bronią w okrutnym świecie. Choć potrafi pokornie znosić
zniewagi, a nawet tortury, jest bezbronna wobec zniewalają
cej siły dobroci.
CATERINA ANDREAS - wspaniała, obdarzona silną wolą
matrona, gotowa narazić życie, by ochronić Mandarę, posiad
łość Andreasa. W obliczu niebezpieczeństwa staje się nie
ustraszonym wojownikiem... i jedynie ten, kto widział, jak
troskliwie pielęgnuje róże we wspaniałym ogrodzie, wie, że
w królewskiej piersi bije dobre, czułe serce.
LORENZO VASARO - wyrachowany zawodowy morderca,
którego jedyną słabością jest niezwykłe oddanie rodzinie
Andreasów. To wielkie i wręcz obsesyjne przywiązanie do
prowadzi go na skraj przepaści...
MARCO ANDREAS - łagodny, wrażliwy malarz, przeci
wieństwo porywczego brata, Liona. Marco płonie czystą miło
ścią do kobiety, która nigdy nie będzie doń należała...
FRANCISCO DAMARI - wiedziony nienawiścią, chęcią
użycia i żądzą władzy, ma naturę mroczną i poplątaną jak
korytarze labiryntu, w którym „zabawia" swoich „gości". Zde
cydowany za wszelką cenę zniszczyć Mandarę i wykraść jej
największy skarb, Tańczącego na Wietrze, spiskuje z bez
względnym, przebiegłym Cesare Borgią i jego pozbawionym
skrupułów ojcem, papieżem Aleksandrem.
GUIDO CAPRINO - stręczyciel prostytutek i pośrednik
w najmie złodziei. To za jego pośrednictwem Lion poznaje
Sanchię. Jego usługi i informacje należą do najlepiej opłaca
nych. Gdy zachłanność Caprina połączy się z zawiścią mści
wej kurtyzany, życie Sanchii i Liona stanie się koszmarem,
z którego jedynym wyzwoleniem wydaje się śmierć.
3 marca 1503 roku
Florencja
Łapać złodzieja! Zatrzymać ją! Okradła mnie!
Sanchia przedarła się przez Mercato Vecchio, prze
mknęła obok kościoła i pobiegła ulicą, przeskakując po
drodze wychudłego biało-brązowego kundla, który posi
lał się resztkami wygrzebanymi spośród walających się
na chodniku śmieci. Zgrabnie zanurkowała pod wyciąg
niętym ramieniem ubranego w skórzany fartuch szew
ca, lecz udało mu się chwycić gruby wełniany szal
stanowiący okrycie jej głowy; wyswobodziła się gwał
townym szarpnięciem i popędziła dalej.
Goniący ją kupiec był otyły, lecz mimo to dzielący ich
dystans stopniowo się zmniejszał i Sanchia czuła, że
serce wali jej w piersiach jak oszalałe.
Złapie ją.
Obetną jej dłonie.
Wtrącą do Stinche, a tam zjedzą ją szczury.
Poczuła silny przeszywający ból w lewym boku. Kol
ka. Nie zwolniła jednak biegu.
Co będzie z Pierem? - przemknęło jej przez myśl.
Starsi jakoś sobie poradzą, ale Piero ma zaledwie sześć
lat. Tyle rzeczy może przydarzyć się tak małemu dziec
ku...
- Łapcie ją, do kata! Dziwka, ukradła mi sakiewkę!
Dio - pomyślała Sanchia - chyba jest coraz bliżej. Jak
on może biec tak szybko z tymi zwałami tłuszczu na
brzuchu? Omal nie przewróciwszy się o taczkę pełną
7
ryb, skręciła w Canto di Vacchereccia, po czym gwał
townie rzuciła się w czeluść wąskiej uliczki pomiędzy
sklepem złotnika a apteką.
Otoczyła ją ciemność. Nad miastem powoli zapadał
zmierzch, lecz w zaułku panował już gęsty mrok.
Nagle z głębokiego cienia, spod ścian niewielkich
budynków, wyjrzały na nią małe bystre oczka.
Szczury. Całe mnóstwo szczurów!
Zatrzymała się gwałtownie i mimowolnie wzdryg
nęła.
Kamienie pod cienkimi podeszwami były zaścielone
najprzeróżniejszymi odpadkami wyrzucanymi przez
właścicieli sklepów. Nie musiała obawiać się szczurów,
dopóki zaspokajały swój apetyt.
Gnijące resztki wypełniały zaułek trudnym do wytrzy
mania zaduchem. Przełknęła ślinę, próbując zwalczyć
mdłości, których przyczyną, w tym samym stopniu co
nieznośny fetor, był paniczny strach.
- Którędy pobiegła?
Sapanie kupca dochodziło teraz z większej odległo
ści. Czyżby udało jej się go zgubić, gdy wpadła w ulicz
kę? Przywarłszy plecami do tonącego w mroku muru
sklepu złotniczego, oparła rozczapierzone dłonie o ścia
nę. Słyszała swój ciężki, urywany oddech. Czy i on go
słyszy? Cristo, co będzie, jeśli słyszy?
Zimna, oślizgła ściana mroziła plecy skryte pod weł
nianą suknią. Sanchia miała wrażenie, że sztywnieją jej
wszystkie mięśnie, a krew zastyga w żyłach. Nagle
wyraźnie poczuła nierówność i chropowatość kamieni,
których dotykała dłońmi, ale to było przyjemne dozna
nie. Dotyk. Jak mogłaby żyć bez rąk? Jak oni wszyscy by
sobie wtedy poradzili?
- Tędy, niezdaro.
Zesztywniała nagle, lecz głos, który usłyszała, nie był
głosem grubego kupca. Należał do kogoś, kogo znała aż za
dobrze. Zaświtała nadzieja. Wąskie drzwi apteki otworzyły
się i mimo panujących ciemności natychmiast rozpoznała
drobną sylwetkę elegancko ubranego Caprina.
8
Jednym susem pokonała dzielącą ich przestrzeń
i o mały włos nie upadła na progu. Jej wzrok natych
miast powędrował ku siedzącemu za niewielką ladą
terminatorowi, lecz ten starannie unikał spoglądania
w jej kierunku.
- To pewny człowiek - wyjaśnił Caprino. - Pracuje
dla mnie.
Trucizna - pomyślała Sanchia i jej ciało przeniknął
nagły dreszcz. Trucizna albo te dziwne białe proszki,
które Caprino daje swoim nierządnicom.
Caprino zamknął drzwi i wyciągnął rękę.
- Sakiewka.
Wsunąwszy rękę pod fałdy szala, wydobyła woreczek
z miękkiej skórki i położyła na wyciągniętej dłoni Ca-
prina, po czym ciężko oparła się o drzwi. Czuła, jak drżą
jej kolana, z trudem utrzymywała się na nogach.
- Przykro było patrzeć, jak partaczysz robotę -
stwierdził z przyganą w głosie Caprino. - Powinienem
pozwolić, żeby ten opasły głupiec cię złapał. Następnym
razem tak zrobię.
Musiała odczekać, aż uspokoi się jej oddech, zanim
odpowiedziała:
- Nie będzie żadnego następnego razu. Nigdy więcej
tego nie zrobię.
- Oczywiście, że zrobisz - stwierdził lodowatym to
nem Caprino. - Teraz jesteś trochę wystraszona, ale to
minie. Zapomnisz o strachu i pomyślisz o pieniądzach,
za które można kupić chleb. Dotychczas szło ci całkiem
nieźle i na pewno dziesięć następnych razy wywiniesz
się tak, że nie będzie strachu, że cię złapią.
- Znajdę jakiś inny sposób zarabiania na życie. -
Sanchia mocno zacisnęła dłonie. - Musi być przecież
jakiś inny sposób.
- Kiedy zaczynałaś dla mnie pracować, nic takiego
nie przychodziło ci do głowy - Caprino otworzył drzwi
niecierpliwym gestem. - Nie mam już czasu dla ciebie.
Muszę iść załatwić ważny interes u Giulii. Zostań tu
jeszcze parę minut, zanim wrócisz do Giovanniego.
9
Wyszedł. Drzwi zamknęły się z trzaskiem.
Sanchia ze smutkiem pomyślała, że nie dostała swego
udziału. Zresztą czegóż innego mogła się spodziewać po
Caprinie. Wiedziała przecież, że jeśli tylko nadarza się
okazja, łakomi się nawet na najmniejszą sumkę. Będzie
musiała go jutro odnaleźć i domagać się swoich pienię
dzy. Musi przecież wyżywić kilka osób, a Caprino miał
rację, że głód może nawet świętego skłonić do kradzieży.
Lecz czy dla zaspokojenia głodu warto ryzykować
obcięcie dłoni?
Ogarnęła ją nowa fala paniki, a przed oczami stanął
złodziej wyrzucony przed bramę więzienia Stinche, któ
rego widziała kilka tygodni temu. Jego ramiona kończy
ły się krwawymi kikutami. Od tamtej chwili żyła w cią
głym strachu przed karą, w nocy dręczyły ją koszmary.
Wiele razy zastanawiała się nad innym sposobem zara
biania pieniędzy na życie, by z przerażeniem stwier
dzić, że to do niczego nie prowadzi. Innego sposobu nie
było.
Nie było innego sposobu, tylko robić to jeszcze raz
i jeszcze raz. Będzie zmuszona ciągle kraść, dokładnie
tak, jak przewidywał to Caprino. A jednak mylił się
sądząc, że przerażenie sparaliżowało ją tylko na chwilę.
Wiedziała, że uczucie strachu nigdy już jej nie opuści.
Dobry wieczór. Czuję się zaszczycony mogąc powitać
tak znamienitych panów. Jestem Guido Caprino. - Sta
nął w drzwiach komnaty i przymilnie uśmiechnął się do
dwóch mężczyzn siedzących przy politurowanym stole.
- Czarująca donna Giulia zapewniła mnie, że mógłbym
wyświadczyć wielmożnym panom drobną przysługę.
Starał się, by jego twarz zachowała spokojny, łagodny
wyraz, gdy błyskawicznie taksował wzrokiem siedzą
cych mężczyzn. Ten starszy to zapewne Lorenzo Vasaro
pomyślał. Zapadające policzki, długi nos i głęboko
osadzone oczy były dokładnie takie, jak opisała je Giu-
lia. Caprino instynktownie wyczuwał zagrożenie ze stro
ny tego mężczyzny. Szczupły, ubrany z nienaganną ele-
10
gancją w modnie ponacinany czarny aksamitny kaftan,
wydawał się dużo niebezpieczniejszy niż jego towarzysz.
Przyjrzawszy się drugiemu mężczyźnie poczuł niesmak.
Tamten był taki męski. Lionello Andreas miał z pewno
ścią ponad sześć stóp wzrostu - oszacował Caprino -
i był zbyt potężnie zbudowany, by wyglądać elegancko
w najwytworniejszym choćby ubraniu. Teraz, odziany
jedynie w szare obcisłe rajtuzy i luźną białą koszulę,
wyglądał dokładnie tak, jak spodziewał się tego Capri
no: przypominał barbarzyńskiego wojownika, który za
imponować może muskulaturą, lecz nie grzeszy inteli
gencją. Nie miał przy sobie broni, nawet sztyletu. Co
prawda to Andreas był panem Mandary, lecz Caprino
mógł się założyć, że to sprawka Vasara.
- Wejdźcie, panie Caprino. - Andreas uniósł srebrny
kielich, lecz zanim przechylił go do ust, wskazał na
stojące przy oknie wyściełane krzesło. - Spocznijcie.
Ten nieobyty sukinsyn nie raczył się nawet unieść,
aby mnie powitać - pomyślał Caprino, lecz przywołując
na twarz jeden ze swoich najuprzejmiejszych uśmie
chów, pokornie przemierzył komnatę, by zająć wskaza
ne miejsce. Andreas najwyraźniej nie uważa go za kogoś
godnego szacunku. Wkrótce przekona się, że jest ina
czej.
Lorenzo Vasaro wstał i w milczeniu podszedł do ok
na, po czym oparłszy się o ścianę, splótł ręce na pier
siach i łagodnie spojrzał na Caprino.
Dobre posunięcie. Podziw Caprina dla Vasara wzrósł.
Teraz Caprino stał pomiędzy Vasarem a Andreasem.
Miał ochotę zwrócić się do Vasara, jako do człowieka,
który wydawał się mu bardziej godny szacunku, lecz, ku
własnemu zdumieniu, przemówił do Andreasa:
- Zawsze ogromnie się raduję, ilekroć mogę wyświad
czyć grzeczność przyjaciołom donny Giulii. Czym mogę
służyć wielmożnemu panu?
- Potrzebuję zręcznego złodzieja. - Andreas odchylił
głowę i obserwował Caprina przez półprzymknięte po
wieki.
11
Caprino nie przestawał się przymilnie uśmiechać.
- Z rozkoszą zapewnię usługi najzręczniejszego zło
dzieja w całej Florencji. Czy ma to być tylko złodziej, czy
też pożądane są inne talenty? Może potrzebny jest mor
derca? Mam paru znajomych, którzy wykazują duże
zdolności w tej dziedzinie, ale przecież żaden z nich nie
może równać się z panem Vasaro.
Andreas zesztywniał.
- Skąd słyszeliście o panu Vasaro?
- Jak mógłbym nie słyszeć? - Caprino cały czas sie
dział na brzegu krzesła, z dłonią pozornie przypadkowo
spoczywającą na wysadzanej klejnotami rękojeści szty
letu. - Przecież jaśnieje na firmamencie niczym gwiaz
da oślepiająca swym blaskiem tych, którzy ją widzą. Czy
można nie znać takiego człowieka?
- Zaiste nie można. - Andreas zerknął z rozbawie
niem na Vasara, który wciąż obojętnie spoglądał na
Caprina. - Słyszałeś, Lorenzo? Jesteś gwiazdą. Chyba
powinieneś podziękować tak łaskawemu panu.
Lorenzo nieznacznie skinął głową.
- Żadne podziękowania nie są potrzebne - pośpiesz
nie wtrącił Caprino. - Złożyłem tylko należny hołd.
Byłem nieroztropny mniemając, że możecie potrzebo
wać skrytobójcy, mając do dyspozycji kogoś takiego jak
signore Vasaro. Dlaczegóż w takiej sytuacji mielibyście
szukać, panie...
- Jak słusznie zauważyliście, panie, nie potrzebuję
skrytobójcy - przerwał mu zniecierpliwiony nagle An
dreas. - Poszukuję złodzieja o dłoniach tak zręcznych
i pewnych jak strzała wypuszczona przez mistrzowskie
go łucznika, a dotyku delikatnym jak pocałunek motyla.
- No cóż, we Florencji jest wielu złodziei - rzekł
w zamyśleniu Caprino. - Sam wyszkoliłem kilku.
- Tak mnie właśnie zapewniono. - Wargi Andreasa
wykrzywiły się w pobłażliwym uśmieszku. - Nie wątpię,
że opiekowaliście się też osobami zainteresowanymi
wykonywaniem niegdysiejszej profesji obecnego tu mo
jego przyjaciela Lorenza.
12
Caprino wzruszył ramionami.
- Może trafił się taki jeden, może dwóch. Fach skry
tobójcy wymaga rzadko dziś spotykanej odwagi. Złodziej
to co innego. Ma zdecydowanie łatwiejszy zawód. Oczy
wiście nie tak dochodowy, ale... - Zawiesił głos, po czym
zapytał poufale: - Przez jaki czas chcielibyście korzystać
z usług tego złodzieja, signore Andreas?
- Więc i mnie znacie? - odezwał się Andreas cichym,
niepokojąco łagodnym tonem. - Czy i moje nazwisko
lśni jak gwiazda na firmamencie?
Dłoń Caprina zacisnęła się na rękojeści sztyletu. Po
czuł perlące się na skroniach krople potu. Zrozumiał
swój błąd. Do tej pory uważał, że zagraża mu Vasaro.
Duża pomyłka. Większość znanych mu kondotierów nie
posiadała sprytu ani umiejętności, które tak podziwiał.
Nie powinien był jednak pozwolić, by pogarda dla tej
profesji przesłoniła mu zdolność właściwej oceny czło
wieka. Zresztą nie tylko dlatego źle ocenił Andreasa.
Sam wygląd tego potężnego, silnego mężczyzny wzbu
dził w nim tak instynktowną niechęć, że uniemożliwił
dokładną ocenę. Teraz dostrzegł inteligencję i cynizm
w błyszczących ciemnych oczach Andreasa, o spojrze
niu równie bezlitosnym, jak spojrzenie Vasara. Zwilżył
dolną wargę językiem.
- Wasza sława odbija się szerokim echem w całych
Włoszech, panie. Tak znamienity kondotier nie powi
nien być zaskoczony, gdy ktoś go rozpozna i... - Caprino
przerwał, by dodać po chwili: - Nie wiedziałem, że
odwiedziliście nasze miasto w tajemnicy, panie. Jeśli
nie chcecie zostać rozpoznany, to nie muszę chyba za
pewniać, że nie widziałem waszej twarzy, nie słyszałem
głosu, nie znam nawet waszego imienia.
- A kto wam powiedział, jak się nazywam? - zapytał
z pozorną słodyczą Andreas. - I jakim prawem? Prosi
łem Giulię, aby nikomu nie mówiła, że jestem we Flo
rencji.
- Wiecie przecież, jak nieostrożne potrafią być ko
biety, panie. Kiedy donna Giulia wezwała mnie tutaj,
13
wspomniała wasze nazwisko, lecz nic poza tym. Przysię
gam. Czy donna Giulia polecałaby wam moje usługi,
gdyby nie była pewna mojej dyskrecji i honoru?
- Lorenzo? - Andreas nie odrywał wzroku od twarzy
Caprina.
Głos Vasara był niski i chrapliwy. Brzmiał grobowo.
- Bądź spokojny, że cię zdradzi za odpowiednio wyso
ką sumę. Mam się go pozbyć? - Lorenzo zadał to pytanie
tonem tak beznamiętnym, jakby chciał się dowiedzieć,
czy ma wyrzucić fusy z wina Andreasa.
Caprino pochylił się, gotując się do skoku, z dłonią na
rękojeści sztyletu, zdecydowany na...
- Myślę, że nie - odpowiedział Andreas. - Nie wie
tyle, by mógł zaszkodzić, a nie chce mi się szukać dru
giego pośrednika.
- Roztropna decyzja. - Caprino rozluźnił uścisk na
rękojeści sztyletu. - Nigdy nie należy lekceważyć dal
szych skutków decyzji. Może porozmawiamy o tym zło
dzieju?
- Właśnie myślałem o tym, jakie powinien posiadać
cechy - rzekł Andreas, spoglądając na leżące na stole
ciężkie skórzane rękawice. - Muszę go mieć na włas
ność.
- Na własność?
Andreas pocierał długim palcem wskazującym mo
siężne nity na rękawicy.
- Musi należeć do mnie duszą i ciałem. Nie życzę
sobie, żeby przybiegał do was z opowieściami, które
będziecie mogli sprzedać za odpowiednią opłatą. - An
dreas uśmiechnął się. - Oczywiście będę miał prawo
odprawić go po wykonaniu zadania, ale nie zwykłem
nagradzać w ten sposób dobrej roboty. Nie popieram
takich zwyczajów.
- Rozumiem. - Caprino przeniósł niespokojny wzrok
na Vasara. Chodziły słuchy, że Vasaro wstąpił na służbę
u Andreasa, kiedy kondotier był zaledwie siedemnasto
latkiem. Jakim sposobem udało się Andreasowi utrzy
mać tak zręcznego mordercę przez tyle lat? Czy Vasaro
14
był mu oddany duszą i ciałem tak, jak tego oczekiwał
od złodzieja? Należało to rozważyć, bo któż, jeśli nie
sam szatan, był w stanie rządzić demonem? - Niełatwo
jest trafić na takich ludzi. Zastanawiam się, gdzie mógł
bym...
- Musicie przecież mieć swoje sposoby. - Andreas
wyciągnął zza pasa sakiewkę i rzucił Caprinowi. - Chci
wość, żądza zemsty, kobieta... Obaj znamy sposoby zdo
bywania ludzi.
Caprino rozwiązał woreczek i przeliczył dukaty.
- Całkiem niezła sumka.
- Dobrze wiecie o tym, że to wręcz królewska suma
za nic nie znaczącego złodzieja, lecz bardzo niewielka
za duszę człowieka.
Caprino uśmiechnął się.
- Zapewniam was, że nie pożałujecie waszej hojności,
panie. Czy mam to zatrzymać? - zapytał po chwili, chowa
jąc sakiewkę. - Pochlebia mi wasze zaufanie, panie.
- Mogę sobie pozwolić na to, by ci zaufać, Caprino. -
odparł Andreas bez ceremonii. - Wiem, gdzie można cię
znaleźć, gdybyś mnie zawiódł. Kiedy mam się spodzie
wać złodzieja, za którego zapłaciłem?
- Nie potrafię tego jeszcze dokładnie określić. - Ca
prino wstał i skierował się w stronę drzwi. - Muszę
wszystko dokładnie rozważyć i zadecy...
- A więc jutro. - Ton głosu Andreasa się nie zmienił,
lecz w uśmiechu kryło się coś złowieszczego. - Nie
później niż o trzeciej. Jestem z natury niecierpliwy. -
Spojrzał wymownie na Caprina. - Widzę, że masz już
kogoś upatrzonego. Przyprowadź go.
Caprino okazał wyraźne zakłopotanie.
- Ale... ale, muszę to jeszcze przemyśleć... - Jakim
sposobem temu przeklętemu Andreasowi udało się tak
łatwo przejrzeć jego zamiary? - Rzeczywiście pomyśla
łem o pewnej osobie, która mogłaby spełnić wasze wy
magania, ale będą pewne trudności...
- Zatem je pokonaj.
- Może się zdarzyć, że będę w tym celu potrzebo-
15
wał o wiele więcej dukatów, niż mieści się w tym wo
reczku.
Wargi Andreasa na moment zacisnęły się w wąską
kreskę.
- Bardzo nie lubię chciwców. Radziłbym ci to zapa
miętać.
Caprino przymknął powieki.
- Nie mam zamiaru stracić na spełnieniu waszej
prośby, panie. Wart jestem godziwej zapłaty.
- Jeśli mój sztylet trafi dziś wieczorem między jego
żebra, jutro na ulicach Florencji pojawi się drugi Capri
no - odezwał się lekko modulowanym głosem Vasaro. -
Mniemam, że będzie mniej zachłanny na pieniądze.
Rozważ to, Lionie.
Caprino poczuł, jak ciarki przechodzą mu po plecach,
lecz natychmiast się opanował. Skinął głową.
- Jeśli nie dziś, to jutro, a może pojutrze lub któregoś
innego dnia... Wiem, że nie jestem niezastąpiony. Ale
wielmożnym panom zależy na czasie, a to właśnie ja
mogę im dzisiaj pomóc.
Andreas nie odzywał się na tyle długo, że Caprino
zdążył najeść się strachu.
- Muszę się najpierw przekonać - odezwał się wresz
cie - jakie umiejętności prezentuje ten wasz łobuz
o zręcznych palcach. - Zrobił pauzę. -I to jutro.
- To za wcześnie. Nie dam rady... - Nie powinien
piętrzyć trudności w tej chwili. Sprawy i tak układały
się nad wyraz pomyślnie. - Stanie się zgodnie z twoim
życzeniem, panie. Poruszę niebo i ziemię.
- Czekam jutro na Piazza San Michele o drugiej. Będę
miał w sakiewce tyle samo dukatów - rzekł Andreas. -
Jeśli wasz złodziej będzie w stanie odebrać mi niepost
rzeżenie sakiewkę, te pieniądze należą do was. Jeśli
nie... - Wzruszył ramionami. - No cóż, wtedy wypada
wam tylko współczuć. Będzie mi przykro, gdy dowiem
się, że wasze ciało wyłowiono z Arno. - Machnął ręką na
znak, że Caprino ma już odejść. - Dobranoc, Caprino.
Może odprowadziłbyś pana do domu, Lorenzo?
16
- Mieszkam niedaleko. Mój dom jest bardzo blisko
placu. - Caprino błyskawicznie znalazł się przy
drzwiach. - Dobranoc panom. Do jutra.
Andreas uśmiechnął się kpiąco.
- Idź z panem, Lorenzo. Dla człowieka z sakiewką
pełną dukatów ulica bywa taka niebezpieczna.
Andreas bawi się ze mną w kotka i myszkę - pomyślał
Caprino i poczuł, że rodzi się w nim bezsilna wście
kłość. Stojąc w drzwiach, odwrócił się jeszcze i zacisną
wszy zęby przywołał na twarz uśmiech.
- To ma być próba, czy boję się signore Lorenza? Tak,
boję się go. Nie należę do odważnych, ale też wcale nie
odwaga sprawiła, że jestem tym, kim jestem. Zechciej
cie ocenić, panie, kto podjął decyzję dziś wieczorem. -
Kilka razy popukał czubkiem wskazującego palca
w skroń. - Tutaj. Tylko to się liczy. - Skłonił się. -
Przekonacie się o tym jutro, szlachetni panowie.
Zamknąwszy drzwi, Caprino głośno odetchnął
z wyraźną ulgą. Wygładził krótką szkarłatną pelerynkę,
starannie umieścił na głowie aksamitny beret i dopiero
wtedy skierował się w stronę schodów. Z upodobaniem
przyjrzał się wiszącemu na ścianie obrazowi przedsta
wiającemu Wenus w całej krasie nagości. Dzieło mala
rza było nowe i wyjątkowo dobrze wykonane, lecz. We
nus nie została przedstawiona jako ideał kobiecego
piękna. Wcale go to nie zaskoczyło. Giulia nigdy nie
pozwoliłaby na to, by ktokolwiek czy cokolwiek miało
zaćmić jej wdzięki we własnym domu.
- Buona sera, Caprino. - Na podeście stała Giulia
Marzo. Uśmiechała się słodko. - Wszystko w porządku?
Caprino uniósł pelerynkę, by zaprezentować sakiewkę.
Nadstawiła dłoń.
- Miło się z tobą pracuje, Caprino.
- Rozliczymy się jutro - rzucił szybko, starając się ją
wyminąć.
- Teraz. - Słodki uśmiech nie znikał z jej twarzy. -
Albo natychmiast powiem Andreasowi, że nie zamie
rzasz spełnić obietnicy i spieszysz w kierunku bramy
17
miejskiej. Wątpię, czy dotarłbyś wtedy do twojego wspa
niałego domu postawionego za dukaty ukradzione two
im nierządnicom i złodziejom.
Zatrzymał się gwałtownie i odwrócił. Powinien był
się domyślić, że Giulia będzie podsłuchiwała. Dobrze
przecież zdawał sobie sprawę, że nie tylko olśniewająca
uroda sprawiła, że mogła opuścić jeden z jego burdeli
i przenieść się do własnego okazałego domu. Z ociąga
niem otworzył woreczek i położył pięć dukatów na wy
ciągniętej dłoni.
- Któregoś dnia stracę cierpliwość i zabiorę cię z po
wrotem do siebie - rzekł łagodnie. - Rozbiorę cię do
naga i wystawię na ulicę, i będę sprzedawał twoje uro-
czo pachnące ciało każdemu przechodzącemu
mężczyźnie. Jak myślisz, czy spodobasz się swoim prote
ktorom po kilku tygodniach takiej pracy?
- Nie uda ci się mnie przestraszyć ani zrobić mi
przykrości, Caprino. - Wzruszyła pogardliwie ramiona
mi. - Chronią mnie bardzo wpływowe osoby we Floren
cji.
- Takie jak ten sukinsyn tam, na górze? - Wskazał
ręką drzwi u szczytu schodów. - Andreas nie liczy się we
Florencji. Może rządzić wyłącznie w Mandarze.
- Na razie. - Wzrok Giulii powędrował ku wskazanym
przez Caprina drzwiom. - Lion może rządzić wszędzie.
Rzadko spotyka się takich mężczyzn jak on.
Spojrzał na nią szyderczo spod przymrużonych po
wiek.
- Czyżbym dostrzegał na twojej twarzy ślad pożąda
nia, madonna mia? Uważaj, bo w walce z Kupidynem
możesz stracić swoją jedyną broń. Kurtyzana nigdy nie
powinna pożądać, to ona ma być pożądana.
- On mnie pożąda - odparła gniewnie. - Od dwóch lat
przychodzi do mojego domu i nigdy nie prosi o inną
kobietę, pragnie być tylko ze mną. - Zauważywszy pełen
mściwej satysfakcji wzrok Caprina, żachnęła się. - Zre
sztą to nie ma żadnego znaczenia.
- Myślę, że dla ciebie ma. - Przyjrzał się jej uważnie.
18
NIEWOLNICA
- Zastanawiam się tylko, dlaczego. Przecież słyniesz
z wyrafinowanego smaku, a ten kondotier wydaje mi się
paskudny.
- A co ty możesz o tym wiedzieć? Dostarczyłam ci
zbyt wielu młodzieńców i nędznych kreatur, żebym nie
zdawała sobie sprawy, jak osobliwy masz gust, Caprino.
Włożył sakiewkę z powrotem za pas.
- Jak dla mnie jest zbyt toporny - stwierdził z ironią.
- Zresztą, żołnierze mogą być tak grubo ciosani. Ale
dodam ci jeszcze pięć dukatów, jeśli powiesz mi, dlacze
go nasz dzielny kondotier chce skorzystać z usług zło
dzieja.
Wzrok Giulii powrócił ku drzwiom na górze.
- Pomyślę o tym. Ale on należy do tych, których trud
no pociągnąć za język.
- Nawet pięknej Giulii? - Odwrócił się. - Siedem
dukatów.
Otworzył drzwi i wyszedł na ulicę.
To był bardzo udany wieczór - pomyślał z zadowole
niem. Andreas musi grać o dużą stawkę, skoro tak ła
two przystał na warunki. Gdybym okazał się nieco bar
dziej sprytny, mógłbym wrzucić do kufra jeszcze więcej
złota.
Na najbliższym rogu skręcił, lecz nie skierował się
w stronę swojego domu przy placu. Udał się prosto na
Via Calimala do drukarni Giovanniego Ballano.
Zbyt łatwo się poddałeś - stwierdził Lorenzo, gdy za
Caprinem zamknęły się drzwi. - Z pewnością udałoby
mi się go przekonać, żeby wziął mniej.
Lion podniósł kielich do ust.
- Jeśli Caprino dostarczy mi to, czego chcę, będzie
wart swojej ceny.
Lorenzo wzruszył ramionami.
- No cóż, skoro wierzysz, że tak będzie...
- Wierzę. - Lion położył nogi na stole. - Pojutrze
wyjeżdżamy do Solinari.
- O ile twój złodziej pomyślnie przebrnie przez próbę.
19
IRIS JOHANSEN
- Lepiej niech mu się uda, bo inaczej pozwolę ci
postąpić z Caprinem według twojego uznania.
Blady uśmiech rozjaśnił twarz Lorenza.
- Nie, nie pozwolisz.
Lion zmarszczył kruczoczarne brwi.
- Myślisz, że jestem za łagodny, żeby polecić Caprina
twojej czułej opiece?
- Myślę, że z przyjemnością sam wymierzysz mu
sprawiedliwość, ale nie pozwolisz, żebym ja to zrobił. -
Ich spojrzenia spotkały się. - Dlaczego za wszelką cenę
starasz się zbawić moją duszę, skoro zatraciłem ją daw
no temu? Dokładnie kiedy miałem jedenaście lat. Wte
dy zabiłem pierwszego człowieka. A co ty robiłeś, kiedy
miałeś jedenaście lat, Lionie?
- Podążałem za sztandarami ojca, patrząc, jak jego
ludzie grabią i plądrują miasta. Zabiłem po raz pierw
szy, kiedy miałem trzynaście lat. - Zamyślił się na chwilę.
- Lecz wcale nie uważam, że moja dusza jest zgubiona.
- Ale twoje zabójstwo przyniosło ci zaszczyt i sławę -
cicho odpowiedział Lorenzo. - A skrytobójstwa chwały
nie przynoszą.
- Zabijanie zawsze jest zabijaniem.
- Skoro tak uważasz, to powinieneś pozwolić mi pójść
za Caprinem.
Lion uśmiechnął się.
- Może jeszcze ci pozwolę.
- Nie, nie pozwolisz. Musiałbyś żyć w świecie Capri
na. I moim.
- To nie jest twój świat. Twoim światem jest teraz
Mandara.
- Tylko dlatego, że tak mówisz?
- Ponieważ zasłużyłeś sobie na to miejsce trzynaście
lat temu.
- Dzięki nożowi skrytobójcy.
- Który uratował mi życie i pomścił mojego ojca.
- Honor i sława. - W ponurym głosie Lorenza słychać
było kpinę. - Obawiam się, że popełniasz poważny błąd,
Lionie. Nie wiem, jakim cudem udzielił ci się sposób
20
NIEWOLNICA
myślenia minonej epoki. Rycerskość nigdy nie będzie
w cenie w kraju, w którym ludzie tacy jak ja mogą stać
się bardzo bogaci.
- Rycerskość? Boże, ty zupełnie oszalałeś, Lorenzo.
Jestem realistą. Jeśli marzy ci się rycerskość, obawiam
się, że musisz zwrócić się do Marca.
- Wiem, że twój brat jest aż do przesady cnotliwy
i honorowy, ale coś mi się wydaje, że cierpisz na łagod
niejszą odmianę tej samej choroby. - Widząc, że Lion ma
ochotę odparować, Lorenzo uniósł rękę. - Może nie
zgadzasz się z filozofią twojego brata, ale na pewno
instynkt mówi ci to samo co jemu. Zwróć tylko uwagę,
jak za wszelką cenę starałeś się zatrzymać mnie przy
swoim boku, żebym nie mógł powrócić do podrzynania
gardeł co znamienitszych neapolitańczyków.
- Większość z nich zasłużyła sobie na to.
- Ale nigdy nie interesowałem się, czy tak było, czy
nie. - Lorenzo uśmiechnął się niewyraźnie. - Zabijanie
zawsze jest zabijaniem.
- Do diabła, Lorenzo, przestań obracać moje własne
słowa przeciwko mnie! Dlaczego nie przyznasz wresz
cie, że teraz jesteś zupełnie innym człowiekiem?
- Ponieważ jestem tylko tym, kim jestem, kim byłem
i kim będę.
- Cristo! - Lion gwałtownie zaczerpnął tchu. - Więc
kim w takim razie jesteś, pal licho twoją nędzną du
szę?!
Nagły uśmiech rozjaśnił szczupłą twarz Lorenza.
- Powiedziałem ci już, że nie mam duszy. Choćbym
nie wiem jak starał się określić, kim jestem, przycho
dzi mi do głowy tylko jedno miano, którym mogę się
chlubić.
- Mianowicie?
- Jestem przyjacielem Lionella Andreasa - nieocze
kiwanie cicho dokończył Lorenzo.
Lion popatrzył na niego podejrzliwie.
- Mam niejasne przeczucie, że znowu ze mnie drwisz.
Lorenzo uniósł brwi.
21
IRIS JOHANSEN
- Ależ oczywiście - przytaknął. - Skąd człowiek bez
duszy może coś wiedzieć o przyjaźni? Jestem zadowolo
ny, że to zauważyłeś. To oznacza, że dobrze cię wyszkoli
łem przez te trzynaście lat.
Lion zaklął cicho.
- Lorenzo, któregoś dnia...
- Mój Boże, robi się późno. - W drzwiach stanęła
uśmiechnięta Giulia Marzo. -Jeśli pozwolicie, panowie,
zaprowadzę signore Vasara do jego komnaty. Czy życzy
cie sobie, panie, towarzystwa? Mam tu uroczą małą
Sycylijkę, która z pewnością będzie potrafiła umilić
wam pobyt.
- Co o tym sądzisz, Lorenzo? - Lion wymownie spoj
rzał na przyjaciela.
Lorenzo potrząsnął głową.
- Dziękuję, nie dzisiaj.
- Ostatnio żaden dzień nie wydaje ci się odpowiedni. -
Lion popatrzył badawczo na Vasara. - Uważaj, zaczynasz
zachowywać się jak mnich. Nie tak dawniej bywało.
- Widocznie się starzeję. Mam już czterdzieści cztery
lata. Prawdopodobnie straciłem już męskość - odparł
Lorenzo, kierując się w stronę drzwi. - Moje książki
pobudzają mnie bardziej niż te kwiatuszki. Ale błagam,
nie proś, żebym powstrzymał ciebie od oddania się
rozkoszom ogrodu Wenus.
- Z pewnością nie będę o to prosił. - Lion z upodoba
niem objął wzrokiem obnażone ramiona Giulii i jej
krągłe piersi. - Masz na to moje słowo.
Kiedy Giulia po chwili wróciła, zastała Liona w tej
samej pozycji, w której go zostawiła, z nogami na stole
i zamyślonym wzrokiem utkwionym w kielichu.
- Dziwny człowiek z tego Vasara. - Zamknęła drzwi
i oparła się o nie plecami. - Nie boisz się takiego przy
jaciela? Caprino mówi, że Vasaro jest...
- Na pewno nie jest gorszy od któregokolwiek z nas -
przerwał Lion. - Żyjemy w trudnych czasach, więc, żeby
przeżyć i zadbać o swoje, człowiek nieraz musi uciekać
się do przemocy.
22
NIEWOLNICA
- Albo zabrać cudze? - podchwyciła rozbawiona Giu-
lia. - Czy to właśnie po to potrzebny ci jest złodziej?
Spojrzał na nią chłodno.
- Nie lubię pytań, Giulio. - Uśmiechnął się. - Po
prostu uważam, że wypowiadanie słów to zbyt ciężka
praca dla ust, które tak doskonale spełniają inne, milsze
funkcje. Proszę, rozbierz się, cara.
Giulia poczuła, że pod wpływem jego wzroku kurczą
jej się mięśnie brzucha. Drżała na całym ciele, z trudem
łapiąc oddech. Nie dziwiło jej wcale takie zachowanie
Liona - znała go dobrze; pierwszy raz złożył jej wizytę
ponad dwa lata temu. Caprino miał wiele racji, twier
dząc, że Lion nie jest wcale piękny. Można było nawet
powiedzieć, że jest „grubo ciosany", jak określił to
Caprino. Jego sylwetka z pewnością nie sprawiała wra
żenia wyrzeźbionej delikatnym dłutem artysty. Wydatne
kości policzkowe i kruczoczarne brwi niepokojąco pod
kreślały czerń oczu, które tak rzadko wyrażały coś poza
czujnością i cynizmem. Doskonale uformowane wargi
sugerowały zuchwałą zmysłowość, lecz i zdolność do
okrucieństwa. Ciemne włosy ostrzyżone były krótko, jak
za czasów, gdy skrywał je pod żołnierskim hełmem, zaś
jego ciało, choć gibkie, nie miało gracji ruchów dworza
nina. Jednak nawet teraz, mimo niedbałej pozy, pod
luźną białą koszulą doskonale rysowały się szerokie,
silne ramiona, a szare pończochy uwydatniały musku
larne uda i pośladki.
Siła, bije od niego wielka siła - zauważyła Giulia
z pewnym zdziwieniem. Nie myślała tylko o sile fizycz
nej, lecz przede wszystkim o energii wewnętrznej, nie
nasyceniu życiem, o wiele większym niż u innych męż
czyzn, których poznała.
- Zaczynam się niecierpliwić, cara. Czy chcesz mnie
zmusić, żebym zaczął cię błagać?
- Ty nigdy nie błagasz. - Szła w jego stronę, rozwiązu
jąc po drodze sznur pereł wpleciony w jasne włosy. - Ty
po prostu bierzesz. - Rzuciła perły na stół. - I bierzesz,
i bierzesz. - Przesunęła dłonią wzdłuż jego uda, czując,
23
IRIS JOHANSEN
jak mięśnie napinają się pod wpływem tego dotyku. -
Dopóki nie jestem już w stanie unieść nawet paluszka.
- Jakie to okrutne z mojej strony. - Ujął jej dłoń
i przycisnął do ust. - Zastanawiam się, czemu wciąż
mnie przyjmujesz, skoro tak cię maltretuję. - Leciutko
pieścił językiem gładką skórę jej dłoni. - Zawsze tak
pięknie pachniesz różami... Nawet kiedy jestem daleko,
pamiętam ten zapach...
- Nawet kiedy jesteś pomiędzy udami którejś z two
ich nierządnic? Przyjeżdżasz do Florencji tylko dwa,
trzy razy do roku. Kto cię zaspokaja, gdy nie ma mnie
w pobliżu?
Spojrzał na nią roziskrzonym wzrokiem.
- Być może, tak jak Lorenzo, znajduję pociechę, zgłę
biając dzieła Plutarcha i Arystotelesa?
Zaśmiała się z przymusem.
- O nie, to nie ty. Masz na to zbyt wielki temperament.
Wątpię, czy potrafiłbyś wytrzymać tydzień bez kobiety.
Czy masz w Mandarze jakieś nałożnice, które mogą cię
zaspokoić? Wiem, że... - Urwała, czując, jak jego zęby
zaciskają się na jej dłoni, z taką siłą, by jej ciało prze
szył nie ból, a dreszcz pożądania.
Wielka ręka Liona przesunęła się wzdłuż jej ramion
i zaczęła delikatnie gładzić okolice szyi.
- Czy to ważne, czy mam inne kobiety? - Jego dłoń
spoczęła pod piersią, w miejscu, w którym doskonale
czuć było przyspieszone uderzenia jej serca. - Po co
pytasz? Czy ja się interesuję, ilu mężczyzn odwiedza cię
w czasie mojej nieobecności? - Odchylił głębokie, kwa
dratowe wycięcie sukni i władczo zagarnął dłońmi peł
ne piersi. - Interesują mnie tylko chwile, kiedy jesteśmy
razem. - Musnął wargami sutek; poczuła język, którym
drażnił i pieścił nabrzmiały guziczek.
- Lion... - Przywarła do niego, wsuwając drżące palce
w ciemne włosy. - Mogłabym pojechać z tobą do Mandary.
Szybko uniósł głowę i zmrużył oczy.
- Nie.
Głupio zrobiła, występując z taką propozycją. Słowa
24
NIEWOLNICA
przyszły szybciej niż myśl, inspirowane osobliwą za
zdrością o inne kobiety w jego życiu. Lion nigdy nie
zabierze jej do Mandary. Przecież nawet nie rozmawia
z nią o swoim życiu.
- Żartowałam - zapewniła pospiesznie, ocierając się
piersiami o jego usta. - Dlaczego miałabym porzucać
moje wygodne życie tutaj, we Florencji? Mam tu wszy
stko, co potrzebne mi do szczęścia: pieniądze, piękne
klejnoty, a mężczyźni są przecież bardzo do siebie
podobni.
- To prawda - przytaknął, wyraźnie już rozluźniony. -
Ale jest tylko jedna Giulia. Boska Giulia. - Wstał i po
ciągnął ją do stojącego po przeciwnej stronie pokoju
łoża. - Szczodra Giulia.
- Szczodra? - Widziała, jak narasta w nim pożądanie.
Widziała męskość coraz silniej napierającą na materiał
jego odzienia.
- Mam zamiar wystawić dziś na próbę twoją łaska
wość. - Siadając na łóżku, obdarzył ją szerokim uśmie
chem, po czym posadził ją na kolanach, ujął jej dłoń
i przycisnął do ust. - Masz przecież zamiar być dzisiaj
dla mnie hojna, prawda, cara?
Dzisiaj, jutro, każdego dnia. Z nikim nie mogło być
lepiej niż z Lionem. Jakie to jednak ma znaczenie?
Obserwowała go uważnie spod długich rzęs. Był podnie
cony, gwałtowny, a ją cieszyło, że potrafi w nim wzbu
dzić tak silne doznania. Powinien być dziki, silny, niena
sycony niczym satyr, jak zawsze, gdy ogarniała go namię
tność. A nawet bardziej...
- Tak - wyszeptała. - Będę bardzo hojna, amo mio.
Wyraźnie mnie nie rozumiesz, moja urocza Sanchio
- westchnął bez zniecierpliwienia Caprino. - Nie masz
wyboru. Musisz pójść na plac i ukraść pewnemu czło
wiekowi sakiewkę. Potem przyniesiesz ją mnie, a ja już
dopilnuję, żebyś została należycie wynagrodzona. Albo
to zrobisz, albo nigdy już nie ukradniesz żadnej sakiew
ki we Florencji.
25
IRIS JOHANSEN
- Dlaczego ja? - zapytała gniewnie. - Mówiłam wam
dziś, panie, że nie chcę już...
- To nadzwyczajne zadanie.
- Ale jest na to za wcześnie! Nie mogę... - Przerwała,
zdając sobie sprawę, że podnosi glos. Zerknęła niespo
kojnie na drzwi prowadzące do drukarni, która znajdo
wała się tuż obok. Giovanni nie może się dowiedzieć, że
ona stoi tu i rozmawia z Caprinem. Mogła niepostrzeże
nie wymknąć się ze sklepu tylko dzięki temu, że Giovan-
ni zabrał się właśnie za trzeci tego wieczoru dzban wina
i nie był już w stanie zauważyć, że dziewczyna wycho
dzi. - Wiecie, panie, przecież, że nie mogę porzucać
pracy w ciągu dnia. Giovanni zainteresuje się, dlaczego
wychodzę.
- A ty skłamiesz - rzucił Caprino. - Nie powiesz mi
chyba, że jeszcze nigdy go nie okłamałaś.
- Nie zdarzało mi się to często. - Co prawda, kłam
stwa były czasem koniecznością, ale Sanchia, obawiając
się o utratę zaufania, doszła do wniosku, że nie powinna
uciekać się do nich zbyt często. - A jeśli już, to tylko
w bardzo ważnej sprawie.
- Ale to właśnie jest taka sprawa. Sama przyszłaś do
mnie trzy lata temu i prosiłaś o przyuczenie. Dzięki mojej
dobroci stałaś się jedną z najzręczniejszych złodziejek we
Florencji, a czego ja żądałem w zamian? Niczego.
- Dwie trzecie zawartości każdej ukradzionej sakie
wki trudno nazwać „niczym".
- Mogłem żądać prawie wszystkiego.
I w dodatku dostałbyś - pomyślała ze smutkiem San
chia. Nie miała wyboru, musiała spełniać jego rozkazy.
Nie było chyba we Florencji kradzieży, stręczycielstw
czy morderstw, z których Caprino nie czerpałby zysków.
- Nigdy nie próbowałam was oszukać, panie Caprino.
- Wiem. Jesteś dobrym, grzecznym dzieckiem. Wzru
szyłaś mnie. - Podszedł bliżej. - A jak tam się miewa
trójka twoich małych przyjaciół? Słyszałem, że Bartolo-
meo staje się coraz zręczniejszym pomocnikiem w dru
karni. Ileż to on ma lat?
26
NIEWOLNICA
- Dziesięć - odpowiedziała ostrożnie.
- A Elizabet? Widziałem ją kilka dni temu. Śliczna
z niej panienka, ma takie piękne złote włoski i mleczną
cerę. Pewnie ma już z piętnaście lat.
Sanchia zesztywniała.
- Czternaście.
- Wystarczająco duża - stwierdził Caprino. - Kiedy ją
do mnie przyślesz? Takie urocze pisklątko o wiele lepiej
poradzi sobie ze światem pod moją opieką, niż pod
twoją.
Lęk Sanchii zniknął, wyparty przez gniew.
- Nie ważcie się jej tknąć, Caprino!
- Nareszcie mam to, na co czekałem. Trochę ognia. -
Przyjrzał się Sanchii badawczo. - Zupełnie nieźle wy
glądasz. Trochę różu na policzki, nieco ciałka na te
wystające kości i ho, ho, mógłbym cię nawet wykorzy
stać. - Uniósł wykończoną koronką chustkę do nosa
i wykrzywił twarz w grymasie. - Oczywiście po kilkuna
stu kąpielach i starannym perfumowaniu.
- Przecież już mnie wykorzystujecie, panie. - Długie
rzęsy na chwilę przysłoniły jej oczy. - Kradnę dla was.
- Phi, tylko tyle, by móc wyżywić tę czeredę, która
jest ci tak droga.
- Musi to wam wystarczyć.
- Ja nigdy nie mam dosyć. Jestem bardzo chciwy.
Czyżbyś tego dotąd nie zauważyła, Sanchio? - Uśmiech
nął się lubieżnie. - Przyprowadź mi Elizabet, a podzielę
się z tobą pieniędzmi, które za nią dostanę. Być może
nawet uda mi się przekonać Giulię Marzo, żeby ją wzięła
do siebie. Twoja Elizabet mogłaby zostać kurtyzaną
jakiegoś bogatego i wpływowego pana. Miałaby pod do
statkiem jedzenia, piękne suknie...
- Nie! - Sanchia zauważyła drgnienie gniewu na
twarzy Caprina i natychmiast ton jej głosu złagodniał. -
Jeszcze nie teraz. Może w przyszłym roku.
- A dlaczegóż by nie teraz? - W głosie Caprina za
brzmiała niezbyt starannie skrywana groźba. - Rani
mnie twoja niewdzięczność. Najpierw odmawiasz mi
27
IRIS JOHANSEN
drobnej przysługi, a teraz ukrywasz to słodkie dziecko
przede mną i wmawiasz mi...
- Dobrze, ukradnę tę sakiewkę - przerwała mu San-
chia i dopiero po chwili, ujrzawszy błysk satysfakcji
w jego oczach, zdała sobie sprawę, że Caprino uzyskał
od niej dokładnie to, czego sobie życzył. Posłużył się
Elizabet, by zmusić ją, Sanchię, do ponownej kradzieży.
Jak mogła się spodziewać czegoś innego po tym człowie
ku? Caprino zawsze dostawał to, czego chciał, podstę
pem lub silą.
Tym razem tylko groził, pomyślała z ulgą.
- Czemu tak wam zależy na tej właśnie sakiewce? -
spytała. - A gdybym wypatrzyła lepszą okazję...
Caprino zaprzeczył ruchem głowy.
- Musisz ukraść ją człowiekowi, którego ci wskażę.
A dlaczego właśnie temu, to już nie twoja sprawa. -
Odwrócił się, zamierzając odejść, lecz po chwili obej
rzał się przez ramię. - A więc na placu o drugiej. Nie
spóźnij się. Jeśli nie uda ci się dostać tej sakiewki, będę
musiał to sobie jakoś powetować. Rozumiemy się, San-
chio?
- Tak. - Zadrżała pod jego spojrzeniem. - Będziecie
mieli tę waszą sakiewkę, panie.
- Cieszę się. Miła z ciebie dziewczyna.
Jego sylwetka rozpłynęła się w ciemnościach i San-
chia odetchnęła głęboko, dopiero teraz zdając sobie
sprawę, że przez cały czas mimowolnie wstrzymywała
oddech.
Dio, naprawdę się bała. Od dawna wiedziała, że jest
tylko kwestią czasu, kiedy Caprino zda sobie sprawę, iż
Elizabet może być mu przydatna. Nic, co oznaczało
napływ gotówki do jego sakiewki, nie umykało uwadze
Caprina. Może jednak udało jej się go powstrzymać,
przynajmniej na jakiś czas.
Stała wpatrzona w mrok, w którym zniknął jej moco
dawca. Tak czy owak, musi coś zrobić z coraz urodziwszą
Elizabet, którą z dnia na dzień trudniej będzie chronić.
Ostatnio niejeden raz widziała, jak Giovanni spogląda
28
IRIS JOHANSEN
Tańczący na Wietrze narodził się z białego od żaru zygzaka błyskawicy. Tak głosi legenda. Tańczący na Wietrze był bezcenny, roztaczał niezrównane piękno. Tak głosi legenda. Tańczący na Wietrze mógł karać zło i nagradzać dobro. Tak głosi legenda. Tańczący na Wietrze miał moc odmieniania losów ludzi i narodów. Tak głosi legenda. I choć legenda, bliska w tym historii, bywa zniekształcona przez czas, odarta z prawdy przez cynizm, to uświetnia ją siła wyobraźni.
Osoby, których losy powiązane były z niezwykłym złotym posążkiem: LIONELLO ANDREAS - żołnierz i budowniczy statków, silny i prawy, zobowiązany przysięgą do strzeżenia Tańczące go na Wietrze - nawet kiedy marzy o wyzwoleniu się z krępu jących go więzów i gdy ogarnia go gwałtowna namiętność, nieokiełznana jak płomień, który zagraża najdroższym mu osobom. SANCHIA - niezwykła uroda i inteligencja są jej jedyną bronią w okrutnym świecie. Choć potrafi pokornie znosić zniewagi, a nawet tortury, jest bezbronna wobec zniewalają cej siły dobroci. CATERINA ANDREAS - wspaniała, obdarzona silną wolą matrona, gotowa narazić życie, by ochronić Mandarę, posiad łość Andreasa. W obliczu niebezpieczeństwa staje się nie ustraszonym wojownikiem... i jedynie ten, kto widział, jak troskliwie pielęgnuje róże we wspaniałym ogrodzie, wie, że w królewskiej piersi bije dobre, czułe serce. LORENZO VASARO - wyrachowany zawodowy morderca, którego jedyną słabością jest niezwykłe oddanie rodzinie Andreasów. To wielkie i wręcz obsesyjne przywiązanie do prowadzi go na skraj przepaści... MARCO ANDREAS - łagodny, wrażliwy malarz, przeci wieństwo porywczego brata, Liona. Marco płonie czystą miło ścią do kobiety, która nigdy nie będzie doń należała... FRANCISCO DAMARI - wiedziony nienawiścią, chęcią użycia i żądzą władzy, ma naturę mroczną i poplątaną jak korytarze labiryntu, w którym „zabawia" swoich „gości". Zde cydowany za wszelką cenę zniszczyć Mandarę i wykraść jej największy skarb, Tańczącego na Wietrze, spiskuje z bez względnym, przebiegłym Cesare Borgią i jego pozbawionym skrupułów ojcem, papieżem Aleksandrem. GUIDO CAPRINO - stręczyciel prostytutek i pośrednik w najmie złodziei. To za jego pośrednictwem Lion poznaje Sanchię. Jego usługi i informacje należą do najlepiej opłaca nych. Gdy zachłanność Caprina połączy się z zawiścią mści wej kurtyzany, życie Sanchii i Liona stanie się koszmarem, z którego jedynym wyzwoleniem wydaje się śmierć.
3 marca 1503 roku Florencja Łapać złodzieja! Zatrzymać ją! Okradła mnie! Sanchia przedarła się przez Mercato Vecchio, prze mknęła obok kościoła i pobiegła ulicą, przeskakując po drodze wychudłego biało-brązowego kundla, który posi lał się resztkami wygrzebanymi spośród walających się na chodniku śmieci. Zgrabnie zanurkowała pod wyciąg niętym ramieniem ubranego w skórzany fartuch szew ca, lecz udało mu się chwycić gruby wełniany szal stanowiący okrycie jej głowy; wyswobodziła się gwał townym szarpnięciem i popędziła dalej. Goniący ją kupiec był otyły, lecz mimo to dzielący ich dystans stopniowo się zmniejszał i Sanchia czuła, że serce wali jej w piersiach jak oszalałe. Złapie ją. Obetną jej dłonie. Wtrącą do Stinche, a tam zjedzą ją szczury. Poczuła silny przeszywający ból w lewym boku. Kol ka. Nie zwolniła jednak biegu. Co będzie z Pierem? - przemknęło jej przez myśl. Starsi jakoś sobie poradzą, ale Piero ma zaledwie sześć lat. Tyle rzeczy może przydarzyć się tak małemu dziec ku... - Łapcie ją, do kata! Dziwka, ukradła mi sakiewkę! Dio - pomyślała Sanchia - chyba jest coraz bliżej. Jak on może biec tak szybko z tymi zwałami tłuszczu na brzuchu? Omal nie przewróciwszy się o taczkę pełną 7
ryb, skręciła w Canto di Vacchereccia, po czym gwał townie rzuciła się w czeluść wąskiej uliczki pomiędzy sklepem złotnika a apteką. Otoczyła ją ciemność. Nad miastem powoli zapadał zmierzch, lecz w zaułku panował już gęsty mrok. Nagle z głębokiego cienia, spod ścian niewielkich budynków, wyjrzały na nią małe bystre oczka. Szczury. Całe mnóstwo szczurów! Zatrzymała się gwałtownie i mimowolnie wzdryg nęła. Kamienie pod cienkimi podeszwami były zaścielone najprzeróżniejszymi odpadkami wyrzucanymi przez właścicieli sklepów. Nie musiała obawiać się szczurów, dopóki zaspokajały swój apetyt. Gnijące resztki wypełniały zaułek trudnym do wytrzy mania zaduchem. Przełknęła ślinę, próbując zwalczyć mdłości, których przyczyną, w tym samym stopniu co nieznośny fetor, był paniczny strach. - Którędy pobiegła? Sapanie kupca dochodziło teraz z większej odległo ści. Czyżby udało jej się go zgubić, gdy wpadła w ulicz kę? Przywarłszy plecami do tonącego w mroku muru sklepu złotniczego, oparła rozczapierzone dłonie o ścia nę. Słyszała swój ciężki, urywany oddech. Czy i on go słyszy? Cristo, co będzie, jeśli słyszy? Zimna, oślizgła ściana mroziła plecy skryte pod weł nianą suknią. Sanchia miała wrażenie, że sztywnieją jej wszystkie mięśnie, a krew zastyga w żyłach. Nagle wyraźnie poczuła nierówność i chropowatość kamieni, których dotykała dłońmi, ale to było przyjemne dozna nie. Dotyk. Jak mogłaby żyć bez rąk? Jak oni wszyscy by sobie wtedy poradzili? - Tędy, niezdaro. Zesztywniała nagle, lecz głos, który usłyszała, nie był głosem grubego kupca. Należał do kogoś, kogo znała aż za dobrze. Zaświtała nadzieja. Wąskie drzwi apteki otworzyły się i mimo panujących ciemności natychmiast rozpoznała drobną sylwetkę elegancko ubranego Caprina. 8
Jednym susem pokonała dzielącą ich przestrzeń i o mały włos nie upadła na progu. Jej wzrok natych miast powędrował ku siedzącemu za niewielką ladą terminatorowi, lecz ten starannie unikał spoglądania w jej kierunku. - To pewny człowiek - wyjaśnił Caprino. - Pracuje dla mnie. Trucizna - pomyślała Sanchia i jej ciało przeniknął nagły dreszcz. Trucizna albo te dziwne białe proszki, które Caprino daje swoim nierządnicom. Caprino zamknął drzwi i wyciągnął rękę. - Sakiewka. Wsunąwszy rękę pod fałdy szala, wydobyła woreczek z miękkiej skórki i położyła na wyciągniętej dłoni Ca- prina, po czym ciężko oparła się o drzwi. Czuła, jak drżą jej kolana, z trudem utrzymywała się na nogach. - Przykro było patrzeć, jak partaczysz robotę - stwierdził z przyganą w głosie Caprino. - Powinienem pozwolić, żeby ten opasły głupiec cię złapał. Następnym razem tak zrobię. Musiała odczekać, aż uspokoi się jej oddech, zanim odpowiedziała: - Nie będzie żadnego następnego razu. Nigdy więcej tego nie zrobię. - Oczywiście, że zrobisz - stwierdził lodowatym to nem Caprino. - Teraz jesteś trochę wystraszona, ale to minie. Zapomnisz o strachu i pomyślisz o pieniądzach, za które można kupić chleb. Dotychczas szło ci całkiem nieźle i na pewno dziesięć następnych razy wywiniesz się tak, że nie będzie strachu, że cię złapią. - Znajdę jakiś inny sposób zarabiania na życie. - Sanchia mocno zacisnęła dłonie. - Musi być przecież jakiś inny sposób. - Kiedy zaczynałaś dla mnie pracować, nic takiego nie przychodziło ci do głowy - Caprino otworzył drzwi niecierpliwym gestem. - Nie mam już czasu dla ciebie. Muszę iść załatwić ważny interes u Giulii. Zostań tu jeszcze parę minut, zanim wrócisz do Giovanniego. 9
Wyszedł. Drzwi zamknęły się z trzaskiem. Sanchia ze smutkiem pomyślała, że nie dostała swego udziału. Zresztą czegóż innego mogła się spodziewać po Caprinie. Wiedziała przecież, że jeśli tylko nadarza się okazja, łakomi się nawet na najmniejszą sumkę. Będzie musiała go jutro odnaleźć i domagać się swoich pienię dzy. Musi przecież wyżywić kilka osób, a Caprino miał rację, że głód może nawet świętego skłonić do kradzieży. Lecz czy dla zaspokojenia głodu warto ryzykować obcięcie dłoni? Ogarnęła ją nowa fala paniki, a przed oczami stanął złodziej wyrzucony przed bramę więzienia Stinche, któ rego widziała kilka tygodni temu. Jego ramiona kończy ły się krwawymi kikutami. Od tamtej chwili żyła w cią głym strachu przed karą, w nocy dręczyły ją koszmary. Wiele razy zastanawiała się nad innym sposobem zara biania pieniędzy na życie, by z przerażeniem stwier dzić, że to do niczego nie prowadzi. Innego sposobu nie było. Nie było innego sposobu, tylko robić to jeszcze raz i jeszcze raz. Będzie zmuszona ciągle kraść, dokładnie tak, jak przewidywał to Caprino. A jednak mylił się sądząc, że przerażenie sparaliżowało ją tylko na chwilę. Wiedziała, że uczucie strachu nigdy już jej nie opuści. Dobry wieczór. Czuję się zaszczycony mogąc powitać tak znamienitych panów. Jestem Guido Caprino. - Sta nął w drzwiach komnaty i przymilnie uśmiechnął się do dwóch mężczyzn siedzących przy politurowanym stole. - Czarująca donna Giulia zapewniła mnie, że mógłbym wyświadczyć wielmożnym panom drobną przysługę. Starał się, by jego twarz zachowała spokojny, łagodny wyraz, gdy błyskawicznie taksował wzrokiem siedzą cych mężczyzn. Ten starszy to zapewne Lorenzo Vasaro pomyślał. Zapadające policzki, długi nos i głęboko osadzone oczy były dokładnie takie, jak opisała je Giu- lia. Caprino instynktownie wyczuwał zagrożenie ze stro ny tego mężczyzny. Szczupły, ubrany z nienaganną ele- 10
gancją w modnie ponacinany czarny aksamitny kaftan, wydawał się dużo niebezpieczniejszy niż jego towarzysz. Przyjrzawszy się drugiemu mężczyźnie poczuł niesmak. Tamten był taki męski. Lionello Andreas miał z pewno ścią ponad sześć stóp wzrostu - oszacował Caprino - i był zbyt potężnie zbudowany, by wyglądać elegancko w najwytworniejszym choćby ubraniu. Teraz, odziany jedynie w szare obcisłe rajtuzy i luźną białą koszulę, wyglądał dokładnie tak, jak spodziewał się tego Capri no: przypominał barbarzyńskiego wojownika, który za imponować może muskulaturą, lecz nie grzeszy inteli gencją. Nie miał przy sobie broni, nawet sztyletu. Co prawda to Andreas był panem Mandary, lecz Caprino mógł się założyć, że to sprawka Vasara. - Wejdźcie, panie Caprino. - Andreas uniósł srebrny kielich, lecz zanim przechylił go do ust, wskazał na stojące przy oknie wyściełane krzesło. - Spocznijcie. Ten nieobyty sukinsyn nie raczył się nawet unieść, aby mnie powitać - pomyślał Caprino, lecz przywołując na twarz jeden ze swoich najuprzejmiejszych uśmie chów, pokornie przemierzył komnatę, by zająć wskaza ne miejsce. Andreas najwyraźniej nie uważa go za kogoś godnego szacunku. Wkrótce przekona się, że jest ina czej. Lorenzo Vasaro wstał i w milczeniu podszedł do ok na, po czym oparłszy się o ścianę, splótł ręce na pier siach i łagodnie spojrzał na Caprino. Dobre posunięcie. Podziw Caprina dla Vasara wzrósł. Teraz Caprino stał pomiędzy Vasarem a Andreasem. Miał ochotę zwrócić się do Vasara, jako do człowieka, który wydawał się mu bardziej godny szacunku, lecz, ku własnemu zdumieniu, przemówił do Andreasa: - Zawsze ogromnie się raduję, ilekroć mogę wyświad czyć grzeczność przyjaciołom donny Giulii. Czym mogę służyć wielmożnemu panu? - Potrzebuję zręcznego złodzieja. - Andreas odchylił głowę i obserwował Caprina przez półprzymknięte po wieki. 11
Caprino nie przestawał się przymilnie uśmiechać. - Z rozkoszą zapewnię usługi najzręczniejszego zło dzieja w całej Florencji. Czy ma to być tylko złodziej, czy też pożądane są inne talenty? Może potrzebny jest mor derca? Mam paru znajomych, którzy wykazują duże zdolności w tej dziedzinie, ale przecież żaden z nich nie może równać się z panem Vasaro. Andreas zesztywniał. - Skąd słyszeliście o panu Vasaro? - Jak mógłbym nie słyszeć? - Caprino cały czas sie dział na brzegu krzesła, z dłonią pozornie przypadkowo spoczywającą na wysadzanej klejnotami rękojeści szty letu. - Przecież jaśnieje na firmamencie niczym gwiaz da oślepiająca swym blaskiem tych, którzy ją widzą. Czy można nie znać takiego człowieka? - Zaiste nie można. - Andreas zerknął z rozbawie niem na Vasara, który wciąż obojętnie spoglądał na Caprina. - Słyszałeś, Lorenzo? Jesteś gwiazdą. Chyba powinieneś podziękować tak łaskawemu panu. Lorenzo nieznacznie skinął głową. - Żadne podziękowania nie są potrzebne - pośpiesz nie wtrącił Caprino. - Złożyłem tylko należny hołd. Byłem nieroztropny mniemając, że możecie potrzebo wać skrytobójcy, mając do dyspozycji kogoś takiego jak signore Vasaro. Dlaczegóż w takiej sytuacji mielibyście szukać, panie... - Jak słusznie zauważyliście, panie, nie potrzebuję skrytobójcy - przerwał mu zniecierpliwiony nagle An dreas. - Poszukuję złodzieja o dłoniach tak zręcznych i pewnych jak strzała wypuszczona przez mistrzowskie go łucznika, a dotyku delikatnym jak pocałunek motyla. - No cóż, we Florencji jest wielu złodziei - rzekł w zamyśleniu Caprino. - Sam wyszkoliłem kilku. - Tak mnie właśnie zapewniono. - Wargi Andreasa wykrzywiły się w pobłażliwym uśmieszku. - Nie wątpię, że opiekowaliście się też osobami zainteresowanymi wykonywaniem niegdysiejszej profesji obecnego tu mo jego przyjaciela Lorenza. 12
Caprino wzruszył ramionami. - Może trafił się taki jeden, może dwóch. Fach skry tobójcy wymaga rzadko dziś spotykanej odwagi. Złodziej to co innego. Ma zdecydowanie łatwiejszy zawód. Oczy wiście nie tak dochodowy, ale... - Zawiesił głos, po czym zapytał poufale: - Przez jaki czas chcielibyście korzystać z usług tego złodzieja, signore Andreas? - Więc i mnie znacie? - odezwał się Andreas cichym, niepokojąco łagodnym tonem. - Czy i moje nazwisko lśni jak gwiazda na firmamencie? Dłoń Caprina zacisnęła się na rękojeści sztyletu. Po czuł perlące się na skroniach krople potu. Zrozumiał swój błąd. Do tej pory uważał, że zagraża mu Vasaro. Duża pomyłka. Większość znanych mu kondotierów nie posiadała sprytu ani umiejętności, które tak podziwiał. Nie powinien był jednak pozwolić, by pogarda dla tej profesji przesłoniła mu zdolność właściwej oceny czło wieka. Zresztą nie tylko dlatego źle ocenił Andreasa. Sam wygląd tego potężnego, silnego mężczyzny wzbu dził w nim tak instynktowną niechęć, że uniemożliwił dokładną ocenę. Teraz dostrzegł inteligencję i cynizm w błyszczących ciemnych oczach Andreasa, o spojrze niu równie bezlitosnym, jak spojrzenie Vasara. Zwilżył dolną wargę językiem. - Wasza sława odbija się szerokim echem w całych Włoszech, panie. Tak znamienity kondotier nie powi nien być zaskoczony, gdy ktoś go rozpozna i... - Caprino przerwał, by dodać po chwili: - Nie wiedziałem, że odwiedziliście nasze miasto w tajemnicy, panie. Jeśli nie chcecie zostać rozpoznany, to nie muszę chyba za pewniać, że nie widziałem waszej twarzy, nie słyszałem głosu, nie znam nawet waszego imienia. - A kto wam powiedział, jak się nazywam? - zapytał z pozorną słodyczą Andreas. - I jakim prawem? Prosi łem Giulię, aby nikomu nie mówiła, że jestem we Flo rencji. - Wiecie przecież, jak nieostrożne potrafią być ko biety, panie. Kiedy donna Giulia wezwała mnie tutaj, 13
wspomniała wasze nazwisko, lecz nic poza tym. Przysię gam. Czy donna Giulia polecałaby wam moje usługi, gdyby nie była pewna mojej dyskrecji i honoru? - Lorenzo? - Andreas nie odrywał wzroku od twarzy Caprina. Głos Vasara był niski i chrapliwy. Brzmiał grobowo. - Bądź spokojny, że cię zdradzi za odpowiednio wyso ką sumę. Mam się go pozbyć? - Lorenzo zadał to pytanie tonem tak beznamiętnym, jakby chciał się dowiedzieć, czy ma wyrzucić fusy z wina Andreasa. Caprino pochylił się, gotując się do skoku, z dłonią na rękojeści sztyletu, zdecydowany na... - Myślę, że nie - odpowiedział Andreas. - Nie wie tyle, by mógł zaszkodzić, a nie chce mi się szukać dru giego pośrednika. - Roztropna decyzja. - Caprino rozluźnił uścisk na rękojeści sztyletu. - Nigdy nie należy lekceważyć dal szych skutków decyzji. Może porozmawiamy o tym zło dzieju? - Właśnie myślałem o tym, jakie powinien posiadać cechy - rzekł Andreas, spoglądając na leżące na stole ciężkie skórzane rękawice. - Muszę go mieć na włas ność. - Na własność? Andreas pocierał długim palcem wskazującym mo siężne nity na rękawicy. - Musi należeć do mnie duszą i ciałem. Nie życzę sobie, żeby przybiegał do was z opowieściami, które będziecie mogli sprzedać za odpowiednią opłatą. - An dreas uśmiechnął się. - Oczywiście będę miał prawo odprawić go po wykonaniu zadania, ale nie zwykłem nagradzać w ten sposób dobrej roboty. Nie popieram takich zwyczajów. - Rozumiem. - Caprino przeniósł niespokojny wzrok na Vasara. Chodziły słuchy, że Vasaro wstąpił na służbę u Andreasa, kiedy kondotier był zaledwie siedemnasto latkiem. Jakim sposobem udało się Andreasowi utrzy mać tak zręcznego mordercę przez tyle lat? Czy Vasaro 14
był mu oddany duszą i ciałem tak, jak tego oczekiwał od złodzieja? Należało to rozważyć, bo któż, jeśli nie sam szatan, był w stanie rządzić demonem? - Niełatwo jest trafić na takich ludzi. Zastanawiam się, gdzie mógł bym... - Musicie przecież mieć swoje sposoby. - Andreas wyciągnął zza pasa sakiewkę i rzucił Caprinowi. - Chci wość, żądza zemsty, kobieta... Obaj znamy sposoby zdo bywania ludzi. Caprino rozwiązał woreczek i przeliczył dukaty. - Całkiem niezła sumka. - Dobrze wiecie o tym, że to wręcz królewska suma za nic nie znaczącego złodzieja, lecz bardzo niewielka za duszę człowieka. Caprino uśmiechnął się. - Zapewniam was, że nie pożałujecie waszej hojności, panie. Czy mam to zatrzymać? - zapytał po chwili, chowa jąc sakiewkę. - Pochlebia mi wasze zaufanie, panie. - Mogę sobie pozwolić na to, by ci zaufać, Caprino. - odparł Andreas bez ceremonii. - Wiem, gdzie można cię znaleźć, gdybyś mnie zawiódł. Kiedy mam się spodzie wać złodzieja, za którego zapłaciłem? - Nie potrafię tego jeszcze dokładnie określić. - Ca prino wstał i skierował się w stronę drzwi. - Muszę wszystko dokładnie rozważyć i zadecy... - A więc jutro. - Ton głosu Andreasa się nie zmienił, lecz w uśmiechu kryło się coś złowieszczego. - Nie później niż o trzeciej. Jestem z natury niecierpliwy. - Spojrzał wymownie na Caprina. - Widzę, że masz już kogoś upatrzonego. Przyprowadź go. Caprino okazał wyraźne zakłopotanie. - Ale... ale, muszę to jeszcze przemyśleć... - Jakim sposobem temu przeklętemu Andreasowi udało się tak łatwo przejrzeć jego zamiary? - Rzeczywiście pomyśla łem o pewnej osobie, która mogłaby spełnić wasze wy magania, ale będą pewne trudności... - Zatem je pokonaj. - Może się zdarzyć, że będę w tym celu potrzebo- 15
wał o wiele więcej dukatów, niż mieści się w tym wo reczku. Wargi Andreasa na moment zacisnęły się w wąską kreskę. - Bardzo nie lubię chciwców. Radziłbym ci to zapa miętać. Caprino przymknął powieki. - Nie mam zamiaru stracić na spełnieniu waszej prośby, panie. Wart jestem godziwej zapłaty. - Jeśli mój sztylet trafi dziś wieczorem między jego żebra, jutro na ulicach Florencji pojawi się drugi Capri no - odezwał się lekko modulowanym głosem Vasaro. - Mniemam, że będzie mniej zachłanny na pieniądze. Rozważ to, Lionie. Caprino poczuł, jak ciarki przechodzą mu po plecach, lecz natychmiast się opanował. Skinął głową. - Jeśli nie dziś, to jutro, a może pojutrze lub któregoś innego dnia... Wiem, że nie jestem niezastąpiony. Ale wielmożnym panom zależy na czasie, a to właśnie ja mogę im dzisiaj pomóc. Andreas nie odzywał się na tyle długo, że Caprino zdążył najeść się strachu. - Muszę się najpierw przekonać - odezwał się wresz cie - jakie umiejętności prezentuje ten wasz łobuz o zręcznych palcach. - Zrobił pauzę. -I to jutro. - To za wcześnie. Nie dam rady... - Nie powinien piętrzyć trudności w tej chwili. Sprawy i tak układały się nad wyraz pomyślnie. - Stanie się zgodnie z twoim życzeniem, panie. Poruszę niebo i ziemię. - Czekam jutro na Piazza San Michele o drugiej. Będę miał w sakiewce tyle samo dukatów - rzekł Andreas. - Jeśli wasz złodziej będzie w stanie odebrać mi niepost rzeżenie sakiewkę, te pieniądze należą do was. Jeśli nie... - Wzruszył ramionami. - No cóż, wtedy wypada wam tylko współczuć. Będzie mi przykro, gdy dowiem się, że wasze ciało wyłowiono z Arno. - Machnął ręką na znak, że Caprino ma już odejść. - Dobranoc, Caprino. Może odprowadziłbyś pana do domu, Lorenzo? 16
- Mieszkam niedaleko. Mój dom jest bardzo blisko placu. - Caprino błyskawicznie znalazł się przy drzwiach. - Dobranoc panom. Do jutra. Andreas uśmiechnął się kpiąco. - Idź z panem, Lorenzo. Dla człowieka z sakiewką pełną dukatów ulica bywa taka niebezpieczna. Andreas bawi się ze mną w kotka i myszkę - pomyślał Caprino i poczuł, że rodzi się w nim bezsilna wście kłość. Stojąc w drzwiach, odwrócił się jeszcze i zacisną wszy zęby przywołał na twarz uśmiech. - To ma być próba, czy boję się signore Lorenza? Tak, boję się go. Nie należę do odważnych, ale też wcale nie odwaga sprawiła, że jestem tym, kim jestem. Zechciej cie ocenić, panie, kto podjął decyzję dziś wieczorem. - Kilka razy popukał czubkiem wskazującego palca w skroń. - Tutaj. Tylko to się liczy. - Skłonił się. - Przekonacie się o tym jutro, szlachetni panowie. Zamknąwszy drzwi, Caprino głośno odetchnął z wyraźną ulgą. Wygładził krótką szkarłatną pelerynkę, starannie umieścił na głowie aksamitny beret i dopiero wtedy skierował się w stronę schodów. Z upodobaniem przyjrzał się wiszącemu na ścianie obrazowi przedsta wiającemu Wenus w całej krasie nagości. Dzieło mala rza było nowe i wyjątkowo dobrze wykonane, lecz. We nus nie została przedstawiona jako ideał kobiecego piękna. Wcale go to nie zaskoczyło. Giulia nigdy nie pozwoliłaby na to, by ktokolwiek czy cokolwiek miało zaćmić jej wdzięki we własnym domu. - Buona sera, Caprino. - Na podeście stała Giulia Marzo. Uśmiechała się słodko. - Wszystko w porządku? Caprino uniósł pelerynkę, by zaprezentować sakiewkę. Nadstawiła dłoń. - Miło się z tobą pracuje, Caprino. - Rozliczymy się jutro - rzucił szybko, starając się ją wyminąć. - Teraz. - Słodki uśmiech nie znikał z jej twarzy. - Albo natychmiast powiem Andreasowi, że nie zamie rzasz spełnić obietnicy i spieszysz w kierunku bramy 17
miejskiej. Wątpię, czy dotarłbyś wtedy do twojego wspa niałego domu postawionego za dukaty ukradzione two im nierządnicom i złodziejom. Zatrzymał się gwałtownie i odwrócił. Powinien był się domyślić, że Giulia będzie podsłuchiwała. Dobrze przecież zdawał sobie sprawę, że nie tylko olśniewająca uroda sprawiła, że mogła opuścić jeden z jego burdeli i przenieść się do własnego okazałego domu. Z ociąga niem otworzył woreczek i położył pięć dukatów na wy ciągniętej dłoni. - Któregoś dnia stracę cierpliwość i zabiorę cię z po wrotem do siebie - rzekł łagodnie. - Rozbiorę cię do naga i wystawię na ulicę, i będę sprzedawał twoje uro- czo pachnące ciało każdemu przechodzącemu mężczyźnie. Jak myślisz, czy spodobasz się swoim prote ktorom po kilku tygodniach takiej pracy? - Nie uda ci się mnie przestraszyć ani zrobić mi przykrości, Caprino. - Wzruszyła pogardliwie ramiona mi. - Chronią mnie bardzo wpływowe osoby we Floren cji. - Takie jak ten sukinsyn tam, na górze? - Wskazał ręką drzwi u szczytu schodów. - Andreas nie liczy się we Florencji. Może rządzić wyłącznie w Mandarze. - Na razie. - Wzrok Giulii powędrował ku wskazanym przez Caprina drzwiom. - Lion może rządzić wszędzie. Rzadko spotyka się takich mężczyzn jak on. Spojrzał na nią szyderczo spod przymrużonych po wiek. - Czyżbym dostrzegał na twojej twarzy ślad pożąda nia, madonna mia? Uważaj, bo w walce z Kupidynem możesz stracić swoją jedyną broń. Kurtyzana nigdy nie powinna pożądać, to ona ma być pożądana. - On mnie pożąda - odparła gniewnie. - Od dwóch lat przychodzi do mojego domu i nigdy nie prosi o inną kobietę, pragnie być tylko ze mną. - Zauważywszy pełen mściwej satysfakcji wzrok Caprina, żachnęła się. - Zre sztą to nie ma żadnego znaczenia. - Myślę, że dla ciebie ma. - Przyjrzał się jej uważnie. 18
NIEWOLNICA - Zastanawiam się tylko, dlaczego. Przecież słyniesz z wyrafinowanego smaku, a ten kondotier wydaje mi się paskudny. - A co ty możesz o tym wiedzieć? Dostarczyłam ci zbyt wielu młodzieńców i nędznych kreatur, żebym nie zdawała sobie sprawy, jak osobliwy masz gust, Caprino. Włożył sakiewkę z powrotem za pas. - Jak dla mnie jest zbyt toporny - stwierdził z ironią. - Zresztą, żołnierze mogą być tak grubo ciosani. Ale dodam ci jeszcze pięć dukatów, jeśli powiesz mi, dlacze go nasz dzielny kondotier chce skorzystać z usług zło dzieja. Wzrok Giulii powrócił ku drzwiom na górze. - Pomyślę o tym. Ale on należy do tych, których trud no pociągnąć za język. - Nawet pięknej Giulii? - Odwrócił się. - Siedem dukatów. Otworzył drzwi i wyszedł na ulicę. To był bardzo udany wieczór - pomyślał z zadowole niem. Andreas musi grać o dużą stawkę, skoro tak ła two przystał na warunki. Gdybym okazał się nieco bar dziej sprytny, mógłbym wrzucić do kufra jeszcze więcej złota. Na najbliższym rogu skręcił, lecz nie skierował się w stronę swojego domu przy placu. Udał się prosto na Via Calimala do drukarni Giovanniego Ballano. Zbyt łatwo się poddałeś - stwierdził Lorenzo, gdy za Caprinem zamknęły się drzwi. - Z pewnością udałoby mi się go przekonać, żeby wziął mniej. Lion podniósł kielich do ust. - Jeśli Caprino dostarczy mi to, czego chcę, będzie wart swojej ceny. Lorenzo wzruszył ramionami. - No cóż, skoro wierzysz, że tak będzie... - Wierzę. - Lion położył nogi na stole. - Pojutrze wyjeżdżamy do Solinari. - O ile twój złodziej pomyślnie przebrnie przez próbę. 19
IRIS JOHANSEN - Lepiej niech mu się uda, bo inaczej pozwolę ci postąpić z Caprinem według twojego uznania. Blady uśmiech rozjaśnił twarz Lorenza. - Nie, nie pozwolisz. Lion zmarszczył kruczoczarne brwi. - Myślisz, że jestem za łagodny, żeby polecić Caprina twojej czułej opiece? - Myślę, że z przyjemnością sam wymierzysz mu sprawiedliwość, ale nie pozwolisz, żebym ja to zrobił. - Ich spojrzenia spotkały się. - Dlaczego za wszelką cenę starasz się zbawić moją duszę, skoro zatraciłem ją daw no temu? Dokładnie kiedy miałem jedenaście lat. Wte dy zabiłem pierwszego człowieka. A co ty robiłeś, kiedy miałeś jedenaście lat, Lionie? - Podążałem za sztandarami ojca, patrząc, jak jego ludzie grabią i plądrują miasta. Zabiłem po raz pierw szy, kiedy miałem trzynaście lat. - Zamyślił się na chwilę. - Lecz wcale nie uważam, że moja dusza jest zgubiona. - Ale twoje zabójstwo przyniosło ci zaszczyt i sławę - cicho odpowiedział Lorenzo. - A skrytobójstwa chwały nie przynoszą. - Zabijanie zawsze jest zabijaniem. - Skoro tak uważasz, to powinieneś pozwolić mi pójść za Caprinem. Lion uśmiechnął się. - Może jeszcze ci pozwolę. - Nie, nie pozwolisz. Musiałbyś żyć w świecie Capri na. I moim. - To nie jest twój świat. Twoim światem jest teraz Mandara. - Tylko dlatego, że tak mówisz? - Ponieważ zasłużyłeś sobie na to miejsce trzynaście lat temu. - Dzięki nożowi skrytobójcy. - Który uratował mi życie i pomścił mojego ojca. - Honor i sława. - W ponurym głosie Lorenza słychać było kpinę. - Obawiam się, że popełniasz poważny błąd, Lionie. Nie wiem, jakim cudem udzielił ci się sposób 20
NIEWOLNICA myślenia minonej epoki. Rycerskość nigdy nie będzie w cenie w kraju, w którym ludzie tacy jak ja mogą stać się bardzo bogaci. - Rycerskość? Boże, ty zupełnie oszalałeś, Lorenzo. Jestem realistą. Jeśli marzy ci się rycerskość, obawiam się, że musisz zwrócić się do Marca. - Wiem, że twój brat jest aż do przesady cnotliwy i honorowy, ale coś mi się wydaje, że cierpisz na łagod niejszą odmianę tej samej choroby. - Widząc, że Lion ma ochotę odparować, Lorenzo uniósł rękę. - Może nie zgadzasz się z filozofią twojego brata, ale na pewno instynkt mówi ci to samo co jemu. Zwróć tylko uwagę, jak za wszelką cenę starałeś się zatrzymać mnie przy swoim boku, żebym nie mógł powrócić do podrzynania gardeł co znamienitszych neapolitańczyków. - Większość z nich zasłużyła sobie na to. - Ale nigdy nie interesowałem się, czy tak było, czy nie. - Lorenzo uśmiechnął się niewyraźnie. - Zabijanie zawsze jest zabijaniem. - Do diabła, Lorenzo, przestań obracać moje własne słowa przeciwko mnie! Dlaczego nie przyznasz wresz cie, że teraz jesteś zupełnie innym człowiekiem? - Ponieważ jestem tylko tym, kim jestem, kim byłem i kim będę. - Cristo! - Lion gwałtownie zaczerpnął tchu. - Więc kim w takim razie jesteś, pal licho twoją nędzną du szę?! Nagły uśmiech rozjaśnił szczupłą twarz Lorenza. - Powiedziałem ci już, że nie mam duszy. Choćbym nie wiem jak starał się określić, kim jestem, przycho dzi mi do głowy tylko jedno miano, którym mogę się chlubić. - Mianowicie? - Jestem przyjacielem Lionella Andreasa - nieocze kiwanie cicho dokończył Lorenzo. Lion popatrzył na niego podejrzliwie. - Mam niejasne przeczucie, że znowu ze mnie drwisz. Lorenzo uniósł brwi. 21
IRIS JOHANSEN - Ależ oczywiście - przytaknął. - Skąd człowiek bez duszy może coś wiedzieć o przyjaźni? Jestem zadowolo ny, że to zauważyłeś. To oznacza, że dobrze cię wyszkoli łem przez te trzynaście lat. Lion zaklął cicho. - Lorenzo, któregoś dnia... - Mój Boże, robi się późno. - W drzwiach stanęła uśmiechnięta Giulia Marzo. -Jeśli pozwolicie, panowie, zaprowadzę signore Vasara do jego komnaty. Czy życzy cie sobie, panie, towarzystwa? Mam tu uroczą małą Sycylijkę, która z pewnością będzie potrafiła umilić wam pobyt. - Co o tym sądzisz, Lorenzo? - Lion wymownie spoj rzał na przyjaciela. Lorenzo potrząsnął głową. - Dziękuję, nie dzisiaj. - Ostatnio żaden dzień nie wydaje ci się odpowiedni. - Lion popatrzył badawczo na Vasara. - Uważaj, zaczynasz zachowywać się jak mnich. Nie tak dawniej bywało. - Widocznie się starzeję. Mam już czterdzieści cztery lata. Prawdopodobnie straciłem już męskość - odparł Lorenzo, kierując się w stronę drzwi. - Moje książki pobudzają mnie bardziej niż te kwiatuszki. Ale błagam, nie proś, żebym powstrzymał ciebie od oddania się rozkoszom ogrodu Wenus. - Z pewnością nie będę o to prosił. - Lion z upodoba niem objął wzrokiem obnażone ramiona Giulii i jej krągłe piersi. - Masz na to moje słowo. Kiedy Giulia po chwili wróciła, zastała Liona w tej samej pozycji, w której go zostawiła, z nogami na stole i zamyślonym wzrokiem utkwionym w kielichu. - Dziwny człowiek z tego Vasara. - Zamknęła drzwi i oparła się o nie plecami. - Nie boisz się takiego przy jaciela? Caprino mówi, że Vasaro jest... - Na pewno nie jest gorszy od któregokolwiek z nas - przerwał Lion. - Żyjemy w trudnych czasach, więc, żeby przeżyć i zadbać o swoje, człowiek nieraz musi uciekać się do przemocy. 22
NIEWOLNICA - Albo zabrać cudze? - podchwyciła rozbawiona Giu- lia. - Czy to właśnie po to potrzebny ci jest złodziej? Spojrzał na nią chłodno. - Nie lubię pytań, Giulio. - Uśmiechnął się. - Po prostu uważam, że wypowiadanie słów to zbyt ciężka praca dla ust, które tak doskonale spełniają inne, milsze funkcje. Proszę, rozbierz się, cara. Giulia poczuła, że pod wpływem jego wzroku kurczą jej się mięśnie brzucha. Drżała na całym ciele, z trudem łapiąc oddech. Nie dziwiło jej wcale takie zachowanie Liona - znała go dobrze; pierwszy raz złożył jej wizytę ponad dwa lata temu. Caprino miał wiele racji, twier dząc, że Lion nie jest wcale piękny. Można było nawet powiedzieć, że jest „grubo ciosany", jak określił to Caprino. Jego sylwetka z pewnością nie sprawiała wra żenia wyrzeźbionej delikatnym dłutem artysty. Wydatne kości policzkowe i kruczoczarne brwi niepokojąco pod kreślały czerń oczu, które tak rzadko wyrażały coś poza czujnością i cynizmem. Doskonale uformowane wargi sugerowały zuchwałą zmysłowość, lecz i zdolność do okrucieństwa. Ciemne włosy ostrzyżone były krótko, jak za czasów, gdy skrywał je pod żołnierskim hełmem, zaś jego ciało, choć gibkie, nie miało gracji ruchów dworza nina. Jednak nawet teraz, mimo niedbałej pozy, pod luźną białą koszulą doskonale rysowały się szerokie, silne ramiona, a szare pończochy uwydatniały musku larne uda i pośladki. Siła, bije od niego wielka siła - zauważyła Giulia z pewnym zdziwieniem. Nie myślała tylko o sile fizycz nej, lecz przede wszystkim o energii wewnętrznej, nie nasyceniu życiem, o wiele większym niż u innych męż czyzn, których poznała. - Zaczynam się niecierpliwić, cara. Czy chcesz mnie zmusić, żebym zaczął cię błagać? - Ty nigdy nie błagasz. - Szła w jego stronę, rozwiązu jąc po drodze sznur pereł wpleciony w jasne włosy. - Ty po prostu bierzesz. - Rzuciła perły na stół. - I bierzesz, i bierzesz. - Przesunęła dłonią wzdłuż jego uda, czując, 23
IRIS JOHANSEN jak mięśnie napinają się pod wpływem tego dotyku. - Dopóki nie jestem już w stanie unieść nawet paluszka. - Jakie to okrutne z mojej strony. - Ujął jej dłoń i przycisnął do ust. - Zastanawiam się, czemu wciąż mnie przyjmujesz, skoro tak cię maltretuję. - Leciutko pieścił językiem gładką skórę jej dłoni. - Zawsze tak pięknie pachniesz różami... Nawet kiedy jestem daleko, pamiętam ten zapach... - Nawet kiedy jesteś pomiędzy udami którejś z two ich nierządnic? Przyjeżdżasz do Florencji tylko dwa, trzy razy do roku. Kto cię zaspokaja, gdy nie ma mnie w pobliżu? Spojrzał na nią roziskrzonym wzrokiem. - Być może, tak jak Lorenzo, znajduję pociechę, zgłę biając dzieła Plutarcha i Arystotelesa? Zaśmiała się z przymusem. - O nie, to nie ty. Masz na to zbyt wielki temperament. Wątpię, czy potrafiłbyś wytrzymać tydzień bez kobiety. Czy masz w Mandarze jakieś nałożnice, które mogą cię zaspokoić? Wiem, że... - Urwała, czując, jak jego zęby zaciskają się na jej dłoni, z taką siłą, by jej ciało prze szył nie ból, a dreszcz pożądania. Wielka ręka Liona przesunęła się wzdłuż jej ramion i zaczęła delikatnie gładzić okolice szyi. - Czy to ważne, czy mam inne kobiety? - Jego dłoń spoczęła pod piersią, w miejscu, w którym doskonale czuć było przyspieszone uderzenia jej serca. - Po co pytasz? Czy ja się interesuję, ilu mężczyzn odwiedza cię w czasie mojej nieobecności? - Odchylił głębokie, kwa dratowe wycięcie sukni i władczo zagarnął dłońmi peł ne piersi. - Interesują mnie tylko chwile, kiedy jesteśmy razem. - Musnął wargami sutek; poczuła język, którym drażnił i pieścił nabrzmiały guziczek. - Lion... - Przywarła do niego, wsuwając drżące palce w ciemne włosy. - Mogłabym pojechać z tobą do Mandary. Szybko uniósł głowę i zmrużył oczy. - Nie. Głupio zrobiła, występując z taką propozycją. Słowa 24
NIEWOLNICA przyszły szybciej niż myśl, inspirowane osobliwą za zdrością o inne kobiety w jego życiu. Lion nigdy nie zabierze jej do Mandary. Przecież nawet nie rozmawia z nią o swoim życiu. - Żartowałam - zapewniła pospiesznie, ocierając się piersiami o jego usta. - Dlaczego miałabym porzucać moje wygodne życie tutaj, we Florencji? Mam tu wszy stko, co potrzebne mi do szczęścia: pieniądze, piękne klejnoty, a mężczyźni są przecież bardzo do siebie podobni. - To prawda - przytaknął, wyraźnie już rozluźniony. - Ale jest tylko jedna Giulia. Boska Giulia. - Wstał i po ciągnął ją do stojącego po przeciwnej stronie pokoju łoża. - Szczodra Giulia. - Szczodra? - Widziała, jak narasta w nim pożądanie. Widziała męskość coraz silniej napierającą na materiał jego odzienia. - Mam zamiar wystawić dziś na próbę twoją łaska wość. - Siadając na łóżku, obdarzył ją szerokim uśmie chem, po czym posadził ją na kolanach, ujął jej dłoń i przycisnął do ust. - Masz przecież zamiar być dzisiaj dla mnie hojna, prawda, cara? Dzisiaj, jutro, każdego dnia. Z nikim nie mogło być lepiej niż z Lionem. Jakie to jednak ma znaczenie? Obserwowała go uważnie spod długich rzęs. Był podnie cony, gwałtowny, a ją cieszyło, że potrafi w nim wzbu dzić tak silne doznania. Powinien być dziki, silny, niena sycony niczym satyr, jak zawsze, gdy ogarniała go namię tność. A nawet bardziej... - Tak - wyszeptała. - Będę bardzo hojna, amo mio. Wyraźnie mnie nie rozumiesz, moja urocza Sanchio - westchnął bez zniecierpliwienia Caprino. - Nie masz wyboru. Musisz pójść na plac i ukraść pewnemu czło wiekowi sakiewkę. Potem przyniesiesz ją mnie, a ja już dopilnuję, żebyś została należycie wynagrodzona. Albo to zrobisz, albo nigdy już nie ukradniesz żadnej sakiew ki we Florencji. 25
IRIS JOHANSEN - Dlaczego ja? - zapytała gniewnie. - Mówiłam wam dziś, panie, że nie chcę już... - To nadzwyczajne zadanie. - Ale jest na to za wcześnie! Nie mogę... - Przerwała, zdając sobie sprawę, że podnosi glos. Zerknęła niespo kojnie na drzwi prowadzące do drukarni, która znajdo wała się tuż obok. Giovanni nie może się dowiedzieć, że ona stoi tu i rozmawia z Caprinem. Mogła niepostrzeże nie wymknąć się ze sklepu tylko dzięki temu, że Giovan- ni zabrał się właśnie za trzeci tego wieczoru dzban wina i nie był już w stanie zauważyć, że dziewczyna wycho dzi. - Wiecie, panie, przecież, że nie mogę porzucać pracy w ciągu dnia. Giovanni zainteresuje się, dlaczego wychodzę. - A ty skłamiesz - rzucił Caprino. - Nie powiesz mi chyba, że jeszcze nigdy go nie okłamałaś. - Nie zdarzało mi się to często. - Co prawda, kłam stwa były czasem koniecznością, ale Sanchia, obawiając się o utratę zaufania, doszła do wniosku, że nie powinna uciekać się do nich zbyt często. - A jeśli już, to tylko w bardzo ważnej sprawie. - Ale to właśnie jest taka sprawa. Sama przyszłaś do mnie trzy lata temu i prosiłaś o przyuczenie. Dzięki mojej dobroci stałaś się jedną z najzręczniejszych złodziejek we Florencji, a czego ja żądałem w zamian? Niczego. - Dwie trzecie zawartości każdej ukradzionej sakie wki trudno nazwać „niczym". - Mogłem żądać prawie wszystkiego. I w dodatku dostałbyś - pomyślała ze smutkiem San chia. Nie miała wyboru, musiała spełniać jego rozkazy. Nie było chyba we Florencji kradzieży, stręczycielstw czy morderstw, z których Caprino nie czerpałby zysków. - Nigdy nie próbowałam was oszukać, panie Caprino. - Wiem. Jesteś dobrym, grzecznym dzieckiem. Wzru szyłaś mnie. - Podszedł bliżej. - A jak tam się miewa trójka twoich małych przyjaciół? Słyszałem, że Bartolo- meo staje się coraz zręczniejszym pomocnikiem w dru karni. Ileż to on ma lat? 26
NIEWOLNICA - Dziesięć - odpowiedziała ostrożnie. - A Elizabet? Widziałem ją kilka dni temu. Śliczna z niej panienka, ma takie piękne złote włoski i mleczną cerę. Pewnie ma już z piętnaście lat. Sanchia zesztywniała. - Czternaście. - Wystarczająco duża - stwierdził Caprino. - Kiedy ją do mnie przyślesz? Takie urocze pisklątko o wiele lepiej poradzi sobie ze światem pod moją opieką, niż pod twoją. Lęk Sanchii zniknął, wyparty przez gniew. - Nie ważcie się jej tknąć, Caprino! - Nareszcie mam to, na co czekałem. Trochę ognia. - Przyjrzał się Sanchii badawczo. - Zupełnie nieźle wy glądasz. Trochę różu na policzki, nieco ciałka na te wystające kości i ho, ho, mógłbym cię nawet wykorzy stać. - Uniósł wykończoną koronką chustkę do nosa i wykrzywił twarz w grymasie. - Oczywiście po kilkuna stu kąpielach i starannym perfumowaniu. - Przecież już mnie wykorzystujecie, panie. - Długie rzęsy na chwilę przysłoniły jej oczy. - Kradnę dla was. - Phi, tylko tyle, by móc wyżywić tę czeredę, która jest ci tak droga. - Musi to wam wystarczyć. - Ja nigdy nie mam dosyć. Jestem bardzo chciwy. Czyżbyś tego dotąd nie zauważyła, Sanchio? - Uśmiech nął się lubieżnie. - Przyprowadź mi Elizabet, a podzielę się z tobą pieniędzmi, które za nią dostanę. Być może nawet uda mi się przekonać Giulię Marzo, żeby ją wzięła do siebie. Twoja Elizabet mogłaby zostać kurtyzaną jakiegoś bogatego i wpływowego pana. Miałaby pod do statkiem jedzenia, piękne suknie... - Nie! - Sanchia zauważyła drgnienie gniewu na twarzy Caprina i natychmiast ton jej głosu złagodniał. - Jeszcze nie teraz. Może w przyszłym roku. - A dlaczegóż by nie teraz? - W głosie Caprina za brzmiała niezbyt starannie skrywana groźba. - Rani mnie twoja niewdzięczność. Najpierw odmawiasz mi 27
IRIS JOHANSEN drobnej przysługi, a teraz ukrywasz to słodkie dziecko przede mną i wmawiasz mi... - Dobrze, ukradnę tę sakiewkę - przerwała mu San- chia i dopiero po chwili, ujrzawszy błysk satysfakcji w jego oczach, zdała sobie sprawę, że Caprino uzyskał od niej dokładnie to, czego sobie życzył. Posłużył się Elizabet, by zmusić ją, Sanchię, do ponownej kradzieży. Jak mogła się spodziewać czegoś innego po tym człowie ku? Caprino zawsze dostawał to, czego chciał, podstę pem lub silą. Tym razem tylko groził, pomyślała z ulgą. - Czemu tak wam zależy na tej właśnie sakiewce? - spytała. - A gdybym wypatrzyła lepszą okazję... Caprino zaprzeczył ruchem głowy. - Musisz ukraść ją człowiekowi, którego ci wskażę. A dlaczego właśnie temu, to już nie twoja sprawa. - Odwrócił się, zamierzając odejść, lecz po chwili obej rzał się przez ramię. - A więc na placu o drugiej. Nie spóźnij się. Jeśli nie uda ci się dostać tej sakiewki, będę musiał to sobie jakoś powetować. Rozumiemy się, San- chio? - Tak. - Zadrżała pod jego spojrzeniem. - Będziecie mieli tę waszą sakiewkę, panie. - Cieszę się. Miła z ciebie dziewczyna. Jego sylwetka rozpłynęła się w ciemnościach i San- chia odetchnęła głęboko, dopiero teraz zdając sobie sprawę, że przez cały czas mimowolnie wstrzymywała oddech. Dio, naprawdę się bała. Od dawna wiedziała, że jest tylko kwestią czasu, kiedy Caprino zda sobie sprawę, iż Elizabet może być mu przydatna. Nic, co oznaczało napływ gotówki do jego sakiewki, nie umykało uwadze Caprina. Może jednak udało jej się go powstrzymać, przynajmniej na jakiś czas. Stała wpatrzona w mrok, w którym zniknął jej moco dawca. Tak czy owak, musi coś zrobić z coraz urodziwszą Elizabet, którą z dnia na dzień trudniej będzie chronić. Ostatnio niejeden raz widziała, jak Giovanni spogląda 28