ziomek72

  • Dokumenty7 893
  • Odsłony2 154 006
  • Obserwuję933
  • Rozmiar dokumentów26.3 GB
  • Ilość pobrań1 242 134

OGNIE NAD WISŁĄ

Dodano: 8 lata temu

Informacje o dokumencie

Dodano: 8 lata temu
Rozmiar :481.6 KB
Rozszerzenie:pdf

OGNIE NAD WISŁĄ.pdf

ziomek72 EBooki EBOOK S Seria ŻÓŁTY TYGRYS
Użytkownik ziomek72 wgrał ten materiał 8 lata temu. Od tego czasu zobaczyło go już 75 osób, 64 z nich pobrało dokument.

Komentarze i opinie (0)

Transkrypt ( 25 z dostępnych 40 stron)

Okładkę projektował: Mieczysław Wiśniewski Printed In Poland Wydawnictwo Ministerstwa Obrony Narodowej Warszawa 1960 r. - Wydanie I Nakład 155 000 egz. Objętość 4,2 ark. wyd., 3 ark. druk. Papier druk. mat. VII ki., 70 g. Format 70X100/32 z Fabryki Papieru w Myszkowie. Oddano do składu 11. VII. 60 r. Druk. ukończono we wrześniu. Wojskowa Drukarnia w Łodzi. Zam. 726 z dnia 15.07.60. R-3 Cena zł 5.-

Henryk Hubert OGNIE NAD WISŁĄ GENERAŁ VORMANN NIE MOŻE ZASNĄĆ Człowiek w rozpiętym mundurze wcisnął tlącego się papierosa w zapełniający popielniczkę stos niedopałków i ponownie nachylił się nad rozłożoną na wielkim stole płachtą sztabowe] mapy. Znał ją już na pamięć, a jednak mapa ta wciąż przyciągała jego wzrok, przykuwała wszystkie jego myśli... Człowiek w rozpiętym mundurze ponownie utknął oczyma w plątaninie topograficznych znaków i począł odczytywać je od nowa. Obszar ciągnący się na wschód od środkowego biegu Wisły stanowi rozległą, lekko sfałdowaną równinę, opadającą łagodnie na zachód i północny zachód. Najważniejszą przeszkodą terenową na tym obszarze jest Wisła. Dolina rzeki biegnie nierównym pasmem, to zwężając się do dwóch kilometrów, to znów pęczniejąc do dwunastu. Od Karczewa, na prawo, wyrasta łańcuch zalesionych wydm, tworząc w rejonie Wiązowny, Wawra i Falenicy zwarty masyw leśny zamykający od wschodu i południowego wschodu podmokłą nizinę Pragi. Poniżej Warszawy dolina Wisły jest płaska i otwarta, nie licząc niewielkiego zespołu wydm pod Jabłonną, a dalej łączy się z doliną Bugo-Narwi. Nad wschodnią równiną Wisły - ciągnącą się po lasy białobrzeskie, rembertowskie, wawerskie, strugarskie i ząbkowskie - panują wzniesienia lewobrzeżnej skarpy. Na odcinku Warszawa-Bielany różnica poziomów dochodzi do czterdziestu metrów. Człowiek w rozpiętym mundurze oderwał wzrok od mapy i wyprostował się. Zapalił papierosa. Ręka trzymająca w palcach zgaszoną już zapałkę opadła, na mapę, a poczerniały koniec zapałki oparł się o ciemno zarysowany na mapie wielobok, widniejący na prawym brzegu Wisły na wprost Warszawy. Praga - największe osiedle miejskie na prawobrzeżnym obszarze, z wysuniętymi na przedpola dzielnicami Grochowa i Bródna otoczona od północy i wschodu nasypami kolejowymi. "No, tu to sobie połamią zęby" - pomyślał człowiek w rozpiętym mundurze. Wysunięty na wschód Grochów łączy się z gęsto rozrzuconymi w lesistym terenie osiedlami podmiejskimi tworzącymi, zwłaszcza wzdłuż otwockiej linii kolejowej, jednolite pasmo zabudowań, przeważnie murowanych, osłoniętych lasem. - Jabłonna, Legionowo, Radzymin, Rembertów, Otwock, Wołomin - odczytywał półgłosem znane już na pamięć nazwy. - No cóż, nawet nie najgorszy teren do obrony. A więc będziemy się bronić. "Będziemy się bronić" - powtarzał sobie układając się po chwili na swym polowym posłaniu. Mimo tak optymistycznego stwierdzenia generał Vormann, dowodzący obroną środkowego biegu Wisły, którego mapę tak dokładnie przed chwilą studiował, nie mógł jednak zasnąć. Były widać przyczyny, które spędzały mu sen z powiek w tę ciepłą noc z 31 sierpnia na 1 września 1944 roku.

Armie radzieckie rozwijając rozpoczętą w końcu czerwca ofensywę na Białorusi kontynuowały w połowie lipca potężne natarcie na szerokim froncie między Dźwiną a Karpatami. Kiedy w rezultacie Brzesko-Lubelskiej operacji pękła obrona na Bugu, Vormann został zawezwany do dowódcy Grupy Armii "Środek", generała pułkownika Modela. - Słuchaj, Vormann - powiedział mu wtedy - ta ofensywa weźmie w łeb na Wiśle. Bo nie ma takiej armii na świecie, która by po przejściu w walkach 600 kilometrów mogła jeszcze pokusić się o Dokonanie takiej przeszkody, jaką jest Wisła. Nim Żuków na nowo .zbierze siły, my zdążymy przygotować obronę, środkowego biegu rzeki, razem z Warszawą, będziesz bronił ty. Vormann wiedział, że Model go lubi. Powierzył mu nawet dowództwo 9 armii, tej armii, którą przecież dowodził przedtem Model. - Nie wiadomo jeszcze, czy Żukowowi uda się tu dojść - ciągnął dowódca Grupy Armii "Środek". - Pamiętaj, Wisły można bronić z jej zachodniego brzegu, ale... aby skutecznie bronić Warszawy, trzeba mieć w swym ręku Pragę. Pragi musisz pilnować jak oka w głowie. - Pragi ma mi pan pilnować jak oka w głowie - powtórzył następnie Vormann podpułkownikowi Hellingowi, dowódcy 73 dywizji. Ale Vormann wiedział, że ani 73 dywizja, ani wspomagająca ją 1131 brygada grenadierów nie stanowią razem takiej siły, która by mogła zagwarantować utrzymanie tego przedmieścia. A odwodów już nie było. Front na Wiśle był jak gąbka, która wsysała wszystko, czym Vormann dysponował. Dlatego też nie dawał Modelowi spokoju. Model nie zostawił swego ulubieńca bez pomocy. Spowodował, że w końcu lipca zaczęły stopniowo przybywać z frontu włoskiego oddziały spadochronowo-pancernej dywizji SS "Herman Göring". Vormannowi zrobiło się raźniej. Ale już 30 lipca musiał brać środki nasercowe. Sytuacja na jego odcinku została zagrożona, 3 radziecki korpus pancerny przerwał się pod Radzymin, przeciął komunikację Warszawa - Białystok i naruszył styk 9 i 2 armii. Generał Model rzucił do przeciwuderzenia 19 dywizję pancerną generała majora Källnera i 4 korpus pancerny SS gruppenführera Gille. W odległości 20 kilometrów na północny wschód od Pragi rozegrała się 30 lipca 1944 roku wielka bitwa pancerna, w której generałowi Modelowi udało się zadać silny cios wyczerpanym wielotygodniową ofensywą jednostkom pancernym 2 armii pancernej generała Bogdanowa. Napór tej armii będącej grupą szybką 1 Frontu Białoruskiego został w ten sposób powstrzymany. Generał Bogdanów nie mógł uczynić nic innego, jak wycofać swoje siły spod uderzeń zmasowanych wojsk pancernych przeciwnika. Bitwa pod Radzyminem była przekonywającym dowodem tego, że długotrwała i dalekosiężna ofensywa wojsk radzieckich traciła impet. To można było przewidzieć i Model był tego pewien. I zaraz potem, 1 sierpnia, w Warszawie wybuchło powstanie... Ani Model, ani Vormann nie lekceważyli tego faktu. Ale Model nie odmówił sobie przyjemności powiedzenia mu: - No, mamy szczęście, Vormann, że ta zabawa zaczęła się właśnie teraz, ha, ha, ha. Póki Praga jest w naszym ręku, to damy sobie w Warszawie radę. Byłoby gorzej, gdyby Rosjanie byli przy moście, jak on się tam nazywa, aha! Kierbedzia, ha, ha, ha. Możemy sobie spokojnie wypić po koniaku. - Hans! - zawezwał wówczas generał ordynansa. - Jawohl! Herr General. - Koniak! - Jawohl! Herr General. To było akurat przed miesiącem. A jednak ta "zabawa" jeszcze się nie skończyła. I dotąd trwa, choć von dem Bach zapewnia, że dziś, jutro zaprowadzi w Warszawie porządek...

Vormann poruszył się niespokojnie na posłaniu. Dręczący go niepokój odpędzał sen. "A co, jeśli teraz Rosjanie zbierają na nowo siły? Jeśli nieoczekiwanie uderzą? E, chyba nie - uspakajał się. - Od połowy sierpnia obrona niemiecka na wschód od Pragi została jeszcze bardziej umocniona. Pod Wołominem wojska radzieckie nie mogą od dwóch tygodni posunąć się ani o sto metrów..." Vormann zapalił nocną lampkę i sięgnął po papierosa. W słuchawkę stojącego obok łóżka telefonu rzucił krótko: - Połączyć mnie z podpułkownikiem Hellingiem... Tak, generał Vormann zdecydowanie nie mógł spać tej nocy. HELLING NIE WIERZY W MOŻLIWOŚĆ ATAKU Na kwaterze dowódcy 73 dywizji Wehrmachtu, podpułkownika Hellinga, zaterkotał telefon. Helling, obudzony z ciężkiego snu po zakropionej suto kolacji, rozmawiał ze swoim dowódcą armii bardzo krótko. Ale rozmowa ta wystarczyła, by odechciało mu się powrotu do łóżka. - Panu nie wolno ani na chwilę gubić z oczu przeciwnika - skrzeczał do telefonu Vormann. - Pańscy zwiadowcy mają czuwać dzień i noc, wyławiać najmniejszy ruch przed pańskim frontem, jakąkolwiek próbę dyslokacji czy podejścia nowych jednostek. Panu nie wolno dać się zaskoczyć, Helling, niespodziewanym natarciem. Czy pan mnie rozumie, Helling?! Helling odpowiedział, że rozumie, a jednocześnie pomyślał, że generał Vormann stanowczo stał się ostatnio zbyt nerwowy i gderliwy. Helling domyślał się, że za tą nerwowością kryje się nie tylko niepokój o losy jego dywizji, ale i niezbyt miły dla Vormanna fakt, że od dwóch tygodni dowództwo Grupy Armii "Środek" objął nieoczekiwanie generał pułkownik Reinhardt. Protektor Vormanna, generał Model, został odwołań. Jak głosiła oficerska plotka, pierwsze zetknięcie nowego dowódcy Grupy Armii z Vormannem nie należało dla tego ostatniego do najmilszych. Reinhardt przypomniał mu Bobrujsk. Nazwa ta działała na Vormanna jak czerwona płachta na byka. Bobrujsk był bowiem symbolem przesławnego lania, jakie dostało się tam walecznej 9 armii. Ta sama plotka odnotowała, że samopoczucie generała Vormanna stanowczo spadło na psy pod. nowym dowództwem. Co by jednak nie sądził podpułkownik Helling o generale Vormannie, nic nie mogło już zmienić faktu wybicia się ze snu dowódcy 73 dywizji. Nocny, alarmujący telefon Vormanna wyzwolił skryte myśli i zwątpienia, które Helling odpędzał skwapliwie i maskował dziarskością wznoszonych w czasie minionego wieczora toastów. Bo też ostatni sierpniowy wieczór 1944 roku był dla 73 dywizji wigilią bardzo doniosłej rocznicy - pięciolecia wojny. Właśnie mijało pełne pięć lat od chwili, gdy 1 września 1939 roku 73 dywizja rozpoczęła swoją wojenną historię, wdzierając się na polską ziemię. To były piękne dni... Wprawdzie Helling nie dowodził wówczas jeszcze dywizją, ale chlubił się jej bojowymi tradycjami, przestrzegał, by szanowano je i uważał się za ich spadkobiercę. Kampania wrześniowa w Polsce, a następnie działania we Francji i Grecji - oto złote karty dywizyjnej historii, które skwapliwie wymieniano przy różnych okazjach w 73 dywizji. Z równą dumą wymieniano by zapewne i daleki marsz dywizji w głąb Związku Radzieckiego w czerwcu 1941 roku, i boje w górach Kaukazu, gdyby nie charakter marszu w odwrotnym kierunku, który przyćmił nieco sławę zwycięskiej 73 dywizji i mocno zmienił skład osobowy jej pułków. Dlatego też na rocznicowym oficerskim wieczorze wspominając dziarsko polską wódkę, greckie i francuskie wina, pomijano raczej kaukaski szaszłyk, jaki zgotowano im w ogniu kaukaskich bitew. Ale pito ochoczo, naturalnie za zwycięstwo i za powrót do Vaterlandu. - Wieder Heimat, wieder Heimat! - ryczał niezbyt składnie oficerski chór po większej ilości kolejnych zwycięskich toastów.

Hellingowi przy wódce zaostrzał się zmysł obserwacji i pojawiała się umiejętność krytycznego widzenia rzeczy. Spoglądał więc na spocone i rozochocone twarze swoich sztabowców, na dowódców swoich pułków - podpułkownika Ziwkowitscha, dowodzącego 186 pułkiem, majora Schmelze, dowódcę 70 pułku, pod pułkownika Fohla, dowódcę 170 pułku - wypróbowanych kadrowych oficerów z dobrej pruskiej szkoły i z pewnością czułby się jak i oni błogo, gdyby nie napotkał ironicznego spojrzenia podpułkownika Brochmana, dowódcy 173 pułku artylerii. W odróżnieniu od innych tkwił on sztywno w krześle, nie rozpinając munduru i nie wyjmując monokla z oka. Właśnie zimny błysk tego szkiełka wzbudził nagłe w Hellingu poczucie rzeczywistości i nieoczekiwanie coś w rodzaju lęku, do czego Helling nie chciał się przyznać. "Świętujemy piątą rocznicę wojny, pijemy za zwycięstwo - myślał - a może właśnie w tej chwili szykuje się tam w mroku cios, który spadnie jak piorun na 73 dywizję... Brednie - uspokajał sam siebie. - Jesteśmy silni i czujni..." Z wiarą spojrzał znowu aa radosne twarze swoich oficerów. Przyłapał siebie jednak na tym, że unika spojrzeń w stronę dowódcy pułku artylerii... Ale wieczór przeszedł wspaniale. Gdy Helling kładł się spać, podśpiewywał sobie: "Wieder Heimat, wieder Heimat..." A potem ten nagły, alarmujący telefon Vormanna... "Nie, nie - mitygował siebie Helling - wszystko jest w porządku, nieprzyjaciel ani zipnie, nic się nowego nie dzieje, nic złego stać się nie może..." I począł nerwowo krążyć po pokoju. A JEDNAK COŚ SIĘ DZIEJE... Właśnie w tę pamiętną rocznicową noc, z 31 sierpnia na 1 września 1944 roku, drogi biegnące wzdłuż prawego brzegu Wisły na północ od ujścia rzeczki Świder zapełniły się ciągnącymi w ciemności kolumnami piechoty i dywizjonami zmotoryzowanej artylerii. Ani jeden błysk zapałki nie rozpraszał nocnego zmroku, komendy podawane były szeptem. Niemieccy obserwatorzy nie powinni byli odkryć faktu, że 1 Polska Dywizja Piechoty imienia Tadeusza Kościuszki przekazała skrycie swoje stanowiska jednostkom radzieckim i pod osłoną nocy maszerowała w kierunku, który mógł oznaczać tylko jedno - przedpola Warszawy - kierunek - Praga. Dowódca 1 dywizji, generał Wojciech Bewziuk, był pewien, że dowódcy pułków - 1, ppłk Maksimczuk, 2, ppłk Siennicki, 3, ppłk Archipowicz i 1 pal, ppłk Raskow - potrafią zorganizować nocny przemarsz niepostrzeżenie dla nieprzyjaciela. Stwierdzenie bowiem przez zwiad przeciwnika podejścia polskich pułków w rejon frontu na wschód od Pragi byłoby równoznaczne z rozszyfrowaniem tego, co wkrótce miało nastąpić. Ale o tym podpułkownik Helling nic jeszcze nie wiedział. A dowiedzieć się miał w innych nieco okolicznościach. * O godzinie 20.00 1 września 1944 roku 1 pułk, ośrodkowa! się w lesie leżącym o 1 kilometr na południowy wschód od wsi Kruszewice. Przybywszy na miejsce, bataliony przystąpiły przede wszystkim do okopania się i doprowadzenia do porządku swego zewnętrznego wyglądu. Rozpoczęło się generalne mycie, golenie, strzyżenie, naprawa umundurowania. Spodziewano się wprawdzie, że pułk wyruszy wkrótce do walki i to w kierunku Warszawy, nikt jednak nie wiedział, kiedy to nastąpi. Najbliższe dni wykorzystano dla zajęć taktycznych i musztry. W dniu 5 września 3 batalion został wyznaczony jako batalion szturmowy, a w pozostałych batalionach stworzono grupy szturmowe w składzie wzmocnionego plutonu każda. Przez dwa

dni oddziały szturmowe przechodziły dodatkowe przeszkolenie] przed przewidywanym natarciem. Z dniem 6 września 1 dywizja została podporządkowana 125 samodzielnemu korpusowi dowodzonemu przez generała majora Kuźmina z 47 armii generała pułkownika Perchorowicza i otrzymała rozkaz przemarszu w rejon miejscowości Michalin celem zluzowania w nocy z 8 na 9 września jednostek, 278 pułku 175 dywizji radzieckiej zajmujących obronę w Międzylesiu. 7 września o godzinie 1.00 w nocy wyruszył na' nowe miejsce 3 batalion wzmocniony przez pluton saperów, baterię dział 45 mm i pluton dział 76 mm, a późnym wieczorem wymaszerował cały pułk i o godzinie 4.30 nad ranem w dniu 8 września ześrodkował się w rejonie wzgórza 116,9 na południe od folwarku Zamajdan. O godzinie 21.20 3 batalion przystąpił do luzowania oddziałów 278 pułku j radzieckiego. Zluzowanie odbywało się skrycie z zachowaniem specjalnych środków ostrożności, aby nieprzyjaciel do ostatniej chwili nie wiedział o dokonanej zmianie oddziałów. Żołnierze otrzymali rozkaz zabraniający wysuwania się z okopów. Przed 1 dywizją znajdowały się oddziały 70 pułku piechoty ze znanej nam już 73 dywizji nieprzyjaciela. Przedni skraj obrony przeciwnika przebiegał przez miejscowość Międzylesie. Nieprzyjaciel był dobrze zamaskowany, posiadał bardzo dobrze rozbudowaną linię obrony, którą według zeznań jeńców zajmował od 5 sierpnia. Przed jego przednim skrajem znajdowały się ciągłe pola minowe, podwójne zasieki z drutu kolczastego i spirale Bruno*. System obrony umocniono bunkrami oraz przystosowano do prowadzenia ognia murowane budynki okoliczne. Druga pozycja obrony przeciwnika przebiega przez południowy skraj miejscowości Anin. Poza tym nieprzyjaciel dysponował dużą ilością artylerii kalibrów 75, 105 i 150 mm oraz moździerzami 6- i 10-lufowymi. Teren zajmowany przez 1 dywizję był z lewej strony zupełnie otwarty, a na prawym skrzydle przesłonięty lasem i zabudowaniami. To utrudniało obserwację przeciwnika, natomiast stwarzało dogodne możliwości dla rozpoznania stanowisk dywizji. Sprzyjające nieprzyjacielowi warunki terenowe, jak las, gęstość zabudowań oraz długotrwałość przygotowywanej obrony, a co za tym idzie - znajomość każdego metra ziemi i dokładne przystrzelanie ewentualnych kierunków natarcia, utrudniały zadanie, które miało stanąć przed 1 dywizją. * Mało widoczne zapory z cienkiego drutu gładkiego; rozmieszczone w trawie lub krzakach, są prawie niewidoczne. SZTURM PRAGI Do 6 września armie 1 Frontu Białoruskiego wyszły na linię - Ostrołęka, rzeka Narew, Białobrzegi, Wołomin, Okuniew, Radość. W mającej nastąpić operacji główne uderzenie wzdłuż osi: Radość, Wawer, południowo- wschodni skraj Pragi, miał właśnie wykonać 125 korpus. Dowódca korpusu, generał major Kuźmin, dysponował dla tego celu pięcioma dywizjami piechoty, w tym jak już wiemy, i 1 polską dywizją, sześcioma brygadami artylerii i jedną brygadą moździerzy. Dowódca korpusu postanowił wykorzystać 1 dywizję na głównym kierunku natarcia w pierwszym, rzucie, dając jej za sąsiadów - z lewa 175 dywizję,! a z prawa 76. W drugim rzucie, w ślad za skrzydłowymi dywizjami (radzieckimi, nacierały dwie-pozostałe dywizje: z lewa 143, a z prawa 60. Zbliżał się dzień szturmu. 9 września o godzinie 6.00 dowódca 1 dywizji wydaje rozkaz do natarcia na dzień 10. 09. 1944 r. 1 dywizja ze środkami wzmocnienia ma przełamać obronę nieprzyjaciela na odcinku: huta Międzylesie - stacja Międzylesie, zająć linię leśniczówka - kaplica, wyjść na szosę Wawer - Zielona, rozwijać natarcie na Utratę, zająć Prago i wyjść na wschodni brzeg Wisły.

Sąsiadem z prawa jest 76 dywizja radziecka, a są-, siadem z lewa 175 dywizja. Z prawa bezpośrednim sąsiadem był 207 pułk, a z lewa 278 pułk. Dowódca dywizji zdecydował nacierać dywizją w dwóch rzutach: w pierwszym rzucie - 1 pułk i 3 pułk, w drugim rzucie 2 pułk. A więc 2 pułk, który poniósł największe straty w niedawnych bojach pod Dęblinem i Puławami, obecnie szedł w drugim rzucie. Uderzenie miało być zadane lewym skrzydłem, to znaczy silami 1 pułku. Dowódcy 1 i 3 pułku piechoty ugrupowali swoje pułki w trzy rzuty, mając w pierwszych rzutach bataliony szturmowe. 1 pułk piechoty; 1 rzut: 3 batalion - dowódca kapitan Kapuściński, 2 rzut: 2 batalion - dowódca major Dziewanowski, 3 rzut: 1 batalion - dowódca kapitan Drobuszewicz. 3 pułk piechoty; 1 rzut: 2 batalion - dowódca kapitan Zalewski, 2 rzut: 1 batalion - dowódca kapitan Lisowski, 3 rzut: 3 batalion - dowódca porucznik Nowitny. 2 pułk szedł głównymi siłami za 1 pułkiem, mając dwa bataliony w dwóch rzutach i jeden batalion za 3 pułkiem w jednym rzucie, 1 rzut: 1 batalion - dowódca kapitan Zagórski, 2 rzut: 2 batalion - dowódca kapitan Laskowski. Za 3 pułkiem szedł 3 batalion pod dowództwem kapitana Romanowskiego. Natarcie dywizji miało być wspierane przez: 13 brygadę artylerii lekkiej, 30 brygadę artylerii ciężkiej, 100 brygadę ciężkich haubic, 94 pułk gwardyjski moździerzy, jeden dywizjon 23 brygady M-31 (moździerze rakietowe).139 brygadę saperów z 47 armii, oddział blokujący (w składzie 27 miotaczy płomieni, saperzy, minerzy itd,) oraz dwa bataliony 58 gwardyjskiej brygady broni pancernej. Pozostałe siły tej brygady znajdowały się w pogotowiu do rozwinięcia sukcesu. Na jeden kilometr frontu natarcia przypadało 154 lufy, łącznie z moździerzami. Nacierającym pułkom zostały przydzielone liczne środki wzmocnienia. Meldunek bojowy nr 78 Sztab 1 pułku, MP Radość, ul. Grottgera. Dnia 9.9.44 r. godz. 23.00. Mapa 1:50 000. 1. Nieprzyjaciel prowadził ogień na przednim skraju naszej obrony. 2. Zauważono o godz. 20.30 z północnego skraju wsi Miłosna Stara, że n-ciel ostrzeliwał z dział 122 mm północno-zachodni skraj m.Radość. 3. Oddziały 1 pp przygotowują się do akcji bojowej, pełnią służbę w obronie. Kompania saperów 139 Baonu Saperów Armii Czerwonej przystąpiła do oczyszczania przejść przez pola minowe i druty kolczaste. 4. Ugrupowania bojowe w dalszym ciągu pozostają bez zmian. 5. MP. D-twa na starym miejscu. 6. Decyzja D-cy pułku - utrzymywać odcinek obrony w dalszym ciągu. Ostatecznie zorganizować współdziałanie z bronią wspierającą. 7. Łączność: Pracuje normalnie. Z Dywizją przez telefon i gońców konnych. Z pododdziałami przez telefon i gońców pieszych. Szef Sztabu 1 pp {-) kpt. Mavalski 10 września

Godz. 6.00. Z meldunku sekcji polityczno-wychowawczej 1 pp do Wydziału Polityczno- Wychowawczego Dywizji: "...Wczoraj wieczór zostały dostarczone do jednostek gazety i listy. W ciągu minionej nocy nic poważnego nie zaszło. Dekret o reformie rolnej (ogłoszony w "Rzeczypospolitej") wywołał duże wrażenie. Żołnierze są z niego bardzo zadowoleni. Wczoraj na przednim skraju był ksiądz, który udzielił błogosławieństwa 3 batalionowi i pozostałym jednostkom. Nastrój wśród żołnierzy bardzo dobry. W nocy sześć grup saperskich rozminowało pola minowe na przednim skraju. Chorych nie ma. Wszystko w porządku"; Godz. 8.10. Po dziesięciominutowym przygotowaniu artyleryjskim 1 batalion 282 pp sąsiedniej 175 dywizji pod dowództwem kapitana Szulgina rusza do natarcia z zadaniem zdobycia fabryki w Międzylesiu na lewym skrzydle 1 pułku i rozpoznania znajdujących się tam sił nieprzyjaciela. Godz. 8.15. Batalion wyparł nieprzyjaciela z okopów, zajął je, wziął jednego jeńca i dotarł do fabryki. Godz. 8.35. Lewe skrzydło batalionu wyszło za fabrykę, prawe zatrzymało się przed okopami i zaległo. Nieprzyjaciel prowadzi silny ogień, Godz. 9.15. Prawe skrzydło batalionu również obeszło fabrykę, wre walka na granaty i bagnety w okopach. Batalion zdobywa poszczególne domy, w których bronią się grupy przeciwnika. Wzięto dwóch jeńców. Dowódca 1 dywizji daje rozkaz dowódcy 1 pułku, podpułkownikowi Maksymczukowi, ruszyć na przód swoim pierwszym rzutem, zająć fabryka i ubezpieczyć skrzydło batalionu kapitana Szulgina, Godz. 9.20. 3 batalion kapitana Kapuścińskiego rusza do natarcia, wypiera resztki nieprzyjaciela z okopów, zdobywa je, bierze trzech jeńców. Godz. 9.45. Dowódca 1 pułku piechoty nakazuje kapitanowi Kapuścińskiemu przyśpieszyć zdobycie fabryki i okopać się, zaś 2 batalion majora Dziewa-nowskiego zająć ma pierwszą linię zdobytych już okopów nieprzyjaciela. Godz. 10.10. 3 batalion 1 pułku i 1 batalion 282 pułku wspólnym szturmem zdobywają fabryka i okopy w prawo od niej. Nieprzyjaciel wycofuje się. Godz. 10.25. Sąsiad z lewa - 278 pułk piechoty radzieckiej, swoim prawym skrzydłem posunął się naprzód i zajął stację Międzylesie. Godz. 10.30. Dowódca 1 dywizji daje rozkaz kapitanowi Szulginowi umocnić się i okopać, czekać na podejście 1 pułku na prawym skrzydle, po czym wycofać się. (Batalion kapitana Szuigina został przydzielony tylko do akcji zdobycia fabryki Szpotańskiego, by nie zdradzić obecności polskich jednostek na tym odcinku frontu. Z momentem rozpoczęcia właściwego natarcia batalion miał wrócić do swego pułku.) Godz. 10.35. 1 pułk otrzymuje rozkaz przerwania wszelkich działań zwiadowczych i umocnienia się na miejscu do chwili rozpoczęcia ogólnego natarcia. Godz. 11.15 Rozpoczęło się przygotowanie artyleryjskie. Za ognistymi, ryczącymi salwami "katiusz" i "iwanów groźnych" uderzyły wszystkie działa i moździerze. Siła ognia była ogromna. Nad pozycjami nieprzyjaciela wzbiła się ściana prochowego dymu i wyrzucanego w powietrze piachu. Godz. 12.00. 2 batalion przesuwa się naprzód w ślad za 3 batalionem, który szykuje się do szturmu- Nieprzyjaciel mimo gwałtownego ostrzału naszej artylerii bije szrapnelami i minami na oślep. Meldunek podporucznika Lesińskiego - oficera wydziału polityczno-wychowawczego 1 dywizji, przydzielonego na czas bitwy do 1 pułku piechoty, wysłany do szefa wydziału - kapitana Góreckiego:

Góreckiemu od Lesińskiego godz.12.05. Jestem u Spirydowicza. (Zastępca dowódcy 2 batalionu 1 pp - uwaga autora). Nastrój naprawdę b. dobry. Żołnierze weseli, nie boją się ostrzału szrapnelami. Spirydowicz pracuje dobrze. Rozdał komunikaty i gazety. Dowódca batalionu, major Dziewanowski, został ciężko ranny w głowę, D-two objął z-ca liniowy kapitan Bondał. Grupy szturmowe i desantowe są, odpowiednią robotę przeprowadziliśmy. Ludzie chcą już iść do natarcia. Szkoda, że nie ma tytoniu, nastrój byłby jeszcze lepszy. Spirydowicz naprawdę podtrzymuje ducha, jest wszędzie. 3 batalion poszedł już naprzód. Lesiński P.S. Będę tu przez całą akcję przy 2 batalionie. Godz. 13.00. Kończy się przygotowanie artyleryjskie. Piechota 3 i 1 pułku poszła do szturmu. W pasie działania 1 pułku nieprzyjaciel stawia zaciekły opór. 3 batalion prze pod ogniem naprzód. Trzeba zdobywać każdy bunkier, każdy dom, każdy okop. Batalion działa pojedynczymi grupami, które atakują poszczególne punkty oporu rozsiane po lesie Żołnierze Kapuścińskiego natrafiają na pola minowe i zasieki. Tu ogień nieprzyjaciela zmusza ich do zalegnięcia. 3 batalion ponosi duże straty. W walce ginie dowódca plutonu 7 kompanii - porucznik Szczepański, dowódca plutonu 3 kompanii rusznic - chorąży Biziuk, zastępca dowódcy 3 kompanii ckm - chorąży Urbaniak. Ranieni zostają: zastępca dowódcy batalionu do spraw liniowych - podporucznik Szyszło, dowódca 9 kompanii - stary "Dąbrowszczak" - kapitan Zysman, dowódca 3 kompanii rusznic - podporucznik Rewera, jego zastępca do spraw politycznych - plutonowy Świeca. W batalionie przeszło 50 zabitych i rannych. Ale tempo natarcia nie słabnie. Do leżącego pod ogniem 3 baonu podciąga wówczas 2 batalion. Jak wiemy już z meldunku por. Lesińskiego, dowódca baonu - major Dziewanowski, padł. Zastępujący go kapitan Bondał, zresztą lubiany i szanowany oficer, nie bardzo potrafił radzić sobie z całym batalionem, dlatego też polecił poruczników Bąkowi - dowódcy 2 kompanii rusznic przeciwpancernych - dowodzić wysuniętymi w przód kompaniami strzeleckimi batalionu. Przez to nieszczęsne! pole minowe trzeba było za wszelką cenę przejść inaczej nieprzyjaciel systematycznie niszczyłby ogniem zaległe szeregi piechoty. Porucznik Bąk, który z przedwojennej służby wojskowej znał się na saperskiej robocie, przy pomocy porucznika Spirydowicza, porucznika Lesińskiego i grupy cekaemistów wziął się za oczyszczanie z min przejścia, tuż przy torach kolejowych. W czasie tej niebezpiecznej roboty jeden z cekaemistów wszedł nieostrożnie na minę, która wybuchła, zabijając czterech żołnierzy Dokonanym przejściem poszły naprzód kompanie 2 batalionu, a za nim 3 i 1. Trzeba jeszcze było przeprowadzić przez zaminowane pole wspierający natarcie dywizjon radzieckich "katiusz", który nie' mógł się dalej posuwać. Porucznik Bąk wraz z dowodzącym "katiuszami" radzieckim majorem własnoręcznie wydobyli 36 min przeciwczołgowych i otworzyli drogę dywizjonowi. "Katiusze" szybko wyrwały naprzód i z nowo zajętych pozycji otworzyły ogień torując tym samym dalszą drogę piechocie w kierunku na Glinki. Godz. 14.15. 1 pułk zajął południową część Anina i doszedł na odległość 300 metrów od drogi Wawer - Zielona. Minęła zaledwie jedna godzina i kwadrans od chwili rozpoczęcia szturmu piechoty. Ze sztabu korpusu nadchodzi wiadomość, że przychwycono dwa radiogramy niemieckie: niemiecka piechota trafiła pod silny ogień flankujący w Starej Miłosnej i wycofuje się.

Godz. 14.40. Opór nieprzyjaciela nie słabnie. 3 pułk pozostał w tyle. Zaległ przed polami minowymi pod ogniem artylerii. Dowódca 1 dywizji rozkazuje dowódcy 3 pułku piechoty wykorzystać sukces 1 pułku, obejść broniącego się nieprzyjaciela z lewa, śladem natarcia 1 pułku piechoty, uderzyć z tyłu na trwającą linię obrony, rozminować drogę i pchnąć pułk naprzód. Godz. 15.15. Dowódca 3 pułku - podpułkownik Archipowicz, na czele swego 3 batalionu obchodzi las z lewej strony, grupy rozminowania przystępują do pracy. Nacierające z lewa i prawa radzieckie dywizje posuwają się naprzód. Godz. 16.25. 2 batalion 3 pułku po oczyszczeniu przejść w polach minowych ruszył do szturmu i przerwał obronę nieprzyjaciela. Godz. 17.15. 3 pułk wyszedł na linię szosy warszawskiej i szybko posuwał się naprzód. Po przełamaniu pierwszej linii niemieckiej obrony miał przed sobą rzadki las, bez zabudowań i dalsze zadanie było już znacznie łatwiejsze. Tymczasem 3 i 2 bataliony I pułku opanowały całkowicie Anin. Wycofujący się nieprzyjaciel porzucił działa, tabory, kuchnie polowe, duże zapasy uzbrojenia, żywności i amunicji. Godz. 17.20. 1 pułk otrzymuje nowe zadanie: wraz z 3 pułkiem ma zdobyć miejscowość Glinki. Kapuściński i Bąk ze swoimi batalionami, czołgami i artylerią idą znów naprzód. Nieprzyjaciel broni się w licznych budynkach, wykorzystuje hutę szkła jako silny punkt oporu. Wreszcie nacierający wypierają przeciwnika z Glinek.3 pułk w tym czasie przebił się do drogi Czaplowizna-Wawer. Lewy sąsiad 1 pułku toczy zaciekłą walkę na podejściach do stacji Wawer i przez to pozostał jeszcze w tyle. Lewe skrzydło 1 pułku jest odsłonięte. Obsadza je więc 2 batalion. Zdobywając Glinki bataliony dostały się pod silny ogień z rejonu Wygody i flankujący z rejonu Gocławka. Bataliony zatrzymują się. Powoli zapada zmrok. Godz. 19.30. Tymczasem 3 pułk zdobył Czaplowiznę i prowadzi walkę ogniową w lesie, za wsią. Zapadła noc. Wysunąwszy się w pierwszy rzut 1 pułku 2 batalion rozpoczął nocne natarcie w kierunku Wygoda-Grochów. Noc jest ciemna i mglista. Batalion posuwa się powoli ugrupowany w jednym rzucie. Z kierunku Wygody słychać wyraźnie donośny huk motorów, który po pewnym czasie zacicha. Mogło to świadczyć o tym, iż nieprzyjaciel przygotowuje swój odwrót i wycofuje ciężką broń - a więc batalion powinien przyspieszyć natarcie, bądź też nieprzyjaciel podciągał posiłki i umacniał obronę Wygody. W tym wypadku batalion mógł dostać się pod silny ogień i ponieść znaczne straty. Ale decyzję trzeba było podjąć i batalion naciera... 5 kompania podporucznika Mickiewicza otrzymała zadanie przerwania się do Wygody w rejon kościoła i rozpoznania siły nieprzyjaciela. Zatrzymana silnym ogniem broni maszynowej i czołgów kompania zaległa w obronie. W rejon nieprzyjaciela zostali wysłani zwiadowcy, którzy powrócili z meldunkiem, że na szosie za Wawrem znajdują się czołgi i samochody pancerne. Wszystkie drogi podejścia ostrzeliwane są bezustannie z cekaemów. Dalsze pchanie batalionu po ciemku w ogień nie miało sensu. Prowadzący natarcie porucznik Bąk decyduje się na wycofanie za drogę Czaplowizna-Wawer. Na szczęście, prócz kilku lekko rannych, batalion w tym starciu większych strat nie poniósł. Kompanie 2 batalionu zajęły na nowo obronę, zabezpieczono skrzydła i wysłano ubezpieczenie na tyły. W trakcie tych czynności zauważono gęstą tyralierę wychodzącą na tyły batalionu. Było zupełnie prawdopodobne, że to nieprzyjaciel ruszył z Wygody do kontrataku i stara się obejść pozycje batalionu. Baon już miał otworzyć do zbliżających się szeregów ogień, gdy wysłane rozpoznanie zameldowało, że to nadciąga idący w drugim rzucie 3 batalion kapitana Kapuścińskiego. Dalsze nocne próby zdobycia Wygody przez 2 i 3 batalion załamały się. Wygoda została zamieniona przez nieprzyjaciela w silny punkt oporu.

Zapadający zmierzch zastał nacierające pułki przed drugą pozycją obrony wroga na podejściach do Wawra i Wygody. W ślad za piechotą ruszyły dywizjony pal-u, przesuwając swe stanowiska ogniowe bliżej pułków piechoty. Baterie przejeżdżały przez teren, na którym niedawno toczyła bój piechota. Mijały na wpół zasypane przez pociski artyleryjskie i poryte gąsienicami czołgów linie umocnień i okopów. Z zawalonych rowów i schronów sterczały połamane kredensy, łóżka, ba - nawet fortepiany, wyciągnięte przez hitlerowców z pobliskich domów i użyte do budowy umocnień. W opuszczonych okopach walały się stosy zagrabionych kołder, pierzyn i poduszek, którymi hitlerowcy mościli sobie legowiska. W pierwszym dniu natarcia dywizja posunęła się o 4 kilometry w głąb nieprzyjacielskiej obrony. W rejonie miejscowości Glinki zdobyto wszystkie działa 73 pułku hitlerowskiej artylerii, który bronił rejonu Anina. 1 i 7 baterie szturmowe ani na krok nie odstępując swej piechoty, w niemałym stopniu ułatwiły drogę piechurom. Pierwszy dzień natarcia zakończył się niewątpliwym sukcesem. 11 września Noc z 10 na 11 września nie przyniosła snu 1 pułkowi, 2 batalion, a potem 3, którego dowódca, kapitan Kapuściński, nie mógł usiedzieć w drugim rzucie, kilkakrotnie próbowały po krótkich nalotach artyleryjskich szturmu na Wygodę. Ale nieprzyjaciel wzmacniał ogień i czuwał nieprzerwanie. Posuwanie się naprzód w tych warunkach, przy gęstej ciemności, było niezwykle trudne, Niemniej jednak 3 batalion zdobywa szosę i linię wąskotorową na południe od Wygody. W natarciu nocnym ginie zastępca dowódcy 8 kompanii, chorąży Sanocki i dowódca 3 kompanii ckm podporucznik Kalmus. Są zabici i ranni spośród żołnierzy i podoficerów. Tej nocy podczas zmiany miejsca postoju sztabu pułku - kapitan Masalski i jego zastępca porucznik Zylberszpic natknęli się na zakopaną minę. Pułk pozostał bez sztabu. Czasowo funkcję szefa sztabu przejmuje oficer gazowy - kapitan Bielewicz. Do Góreckiego 11.10.44 od Lesińskiego Meldunek Wraz z baonem Spirydowicza wyszedłem w rejon Wawer-Wygoda. Prowadziliśmy nocne natarcie. Łączność i współdziałanie jest, tylko swoje samoloty czasem bombardują. Łączność z pułkiem - tylko przez radio. Straty: razem wybyło z szeregów około 50 ludzi, 6 koni, 2 rusznice. Zabity d-ca 6 kompanii, por. Czerkies. Odwagą wyróżniają się: Spirydowicz, por. Mackiewicz, por. Bąk, którzy pierwsi przeszli przez pola minowe, rozminowali przejścia dla "katiusz" i czołgów. Odznacza się z łączności baonu Traczyk i strzelec Ostrowski. Obecny dowódca baonu, kpt. Bondał, słaby, podobnie dowódca 4 kompanii, Grudziński... Z chwilą zorganizowania łączności Bondał jest na poziomie, myśli i radzi się, co jest z pożytkiem. Baon Kapuścińskiego, w lewo, poniósł znaczne straty. Szczepańskiego nie widziałem (z-ca d-cy II baonu - uwaga autora). Kapuściński b.dobry. Amunicja jest, nie ma jej tylko wspierająca 9 bateria pal-u. Kolację podwieźli, zdobyliśmy kilka składów niemieckich. Jeńców odprawiliśmy. Żołnierze idą nieźle tam, gdzie jest kierownictwo. Boją się pól minowych i przeprowadzenie przez nie bez saperów wymagało osobistego przykładu oficerów. Czterech ludzi przy tym przejściu zabitych. Słabo pracują tyły i pluton sanitarny, który odstał 7 km. Sanitariusze, jeżeli nie okażą odwagi, pójdą pod sąd (Okoń i Czyż).

Jest tu ludność cywilna, szczęśliwa z oswobodzenia. Jutro znowu pójdziemy. Obecnie natarcie idzie, ale wolno, gdyż są czołgi npla. Rano idziemy dalej. Lesiński Godz. 5.05. Dowódca 125 korpusu wydaje rozkaz przygotowania się do ogólnego natarcia, które ma rozpocząć się na całym froncie korpusu o godzinie 7.00. O godzinie 6.00 termin natarcia zostaje przesunięty na godzinę 10.00. Godz. 10.00-10.10. Po dziesięciominutowym nalocie artyleryjskim zakończonym salwą rakietowej, artylerii piechota podrywa się, do szturmu. Nad, frontem rozpoczyna działanie radzieckie lotnictwo. 1 pułk wznawia natarcie. Wszystkie trzy bataliony ugrupowały się w jednym rzucie. Na prawym, skrzydle pułku naciera 2 batalion, w środku 3, a na lewym włączył się do akcji podciągnięty z trzeciego rzutu 1 batalion. Ale nieprzyjaciel broni się w Wygodzie zaciekle i przegradza drogę pułkowi. Bataliony ponoszą straty. Mimo iż około 10.30 2 batalion toczył już walkę w samej Wygodzie, oporu przeciwnika nie udało się przełamać czołowym uderzeniem. Dopiero powodzenie 3 batalionu z lewa i 5 kompanii z prawa umożliwiło pozostałym siłom 2 batalionu zlikwidowanie silnego punktu oporu nieprzyjaciela na skraju Wygody. Wzięto przy tym 37 jeńców, Godz 11.20. 1 pułk rozwijając natarcie osiąga południowy skraj Kawęczyna. 1 batalion kapitana 13robuszewicza naciera na lewym skrzydle w kierunku na Grochów. Dochodząc do szosy likwiduje obsługę ciężkiego działa przeciwnika, ale dostaje się pod silny ogień artylerii. Ginie zastępca dowódcy 3kompanii - chorąży Kurdło i dowódca plutonu - chorąży Glinika. 3 batalion wychodząc za Wygodę dostaje się pod ogień ciężkiej artylerii z rejonu Kawęczyna. 2 batalion usiłuje okrążyć grupę czołgów i samochodów pancernych wykrytą przez zwiad. Nad polem walki pojawiają się radzieckie "kukuruźniki". Batalion wystrzeloną rakietą wskazuje samolotom rejon przeciwnika. Rozpoczyna się powietrzne bombardowanie nieprzyjacielskiej kolumny. Wykorzystując zaistniałą sytuację 5 kompania podporucznika Mickiewicza skoczyła naprzód. Obrona niemiecka w rejonie Kawęczyna załamuje się. Nieprzyjaciel rozpoczyna wycofywanie. Wszystkie kompanie 2 batalionu idą naprzód. Ale ogień dział i cekaemów znów przytłacza je do ziemi. Godz. 14.15. 3 pułk walczy na skraju Kawęczyna. Nieprzyjaciel zaciekle się broni zwłaszcza z rejonu cegielni, 1 pułk zdobył na prawym skrzydle wzgórze 87,3, a lewym podchodzi do skrzyżowania dróg pod Grochowem. Pułki 1 dywizji wysunęły się naprzód, sąsiedzi pozostają około 2 kilometry w tyle. W drugim rzucie idzie 2 pułk. Dywizja jest pod flankującym silnym ogniem i ponosi wielkie straty. Wzmagają się kontrataki przeciwnika wsparte -czołgami. Godz. 17.45. Artyleria prowadzi intensywny ogień, dławi wykryte środki ogniowe przeciwnika. Napięcie walki wzmaga się. W czasie walk żołnierze i oficerowie pułku wykazują ogromne poświęcenie. Oto dowódca plutonu gospodarczego, podporucznik Gil i chorąży Adamowicz - dowódca plutonu łączności z 3 batalionu gdy zabrakło ludzi na desant czołgowy, sami obsadzają samobieżne działo i ruszają do ataku. Niemca biją z broni przeciwpancernej. Pociski nieprzyjacielskie są celne, działo zostaje unieruchomione. Rzucają się ku niemu hitlerowcy, chcąc je zdobyć, ale obaj: oficerowie odpierają ogniem i granatami nacierających aż do nadejścia pomocy. Porucznik Górski sam unieruchamia z rusznicy jeden z dwóch atakujących czołgów. W boju wyróżnia się 5 kompania porucznika Mickiewicza i 7 porucznika Wodzińskiego, który jest już dwukrotnie ranny, ale nie opuszcza pola walki. Zastępca porucznika Wodzińskiego, chorąży Lustig, nie pozwala swemu dowódcy wysuwać się do przodu i sam prowadzi chłopców do ataku. Ranny dowódca 9 kompanii, kapitan Zysman, dalej dowodzi w

walce. Telefoniści: Michał Laster, Adolf Wasilewski i Józef Mikus pod ogniem naprawiają rozrywane pociskam kable telefoniczne. Odwagą wyróżniają się dowódca plutonów chorąży Biziuk i Kochane. Osobistym przykładem porywają do walki swych żołnierzy dowódcy batalionów: Kapuściński, Bonda i Drobuszewicz. W najgorszym ogniu razem z żołnierzami idą zastępcy dowódców 3 i 2 batalionu - podporucznik Szczepański i podporucznik Spirydowicz Ale bohaterstwo musi być rozumne. Zginąć jest łatwo. Sztuka to żyć i zwyciężać. Walkę prowadzić wyszkolony żołnierz, celowo kierowany, wspierany,! skutecznie przez ciężką broń, działa i czołgi. Krew żołnierska nie mogła być przelewana nadaremnie. Aby uniknąć zbytecznych strat, 1 pułk okopuje się pod Kozią Górką, by w ciągu nocy podciągnąć artylerię i od rana przy jej wsparciu kontynuować natarcie. Tego dnia baterie pal-u coraz częściej znajdowały cię pod artyleryjskim ogniem nieprzyjaciela, którego stanowiska ogniowe ukryte wśród zabudowań Pragi trudno było wyśledzić i unieszkodliwić. Podczas jednego z nalotów ogniowych wroga padł dzielny dowódca plutonu, chorąży Miller. Zginął w wawerskim lesie, tuż na przedpolu swego rodzinnego miasta Najtrudniejsze zadanie miał 1 pułk piechoty i wspierający go 1 dywizjon pal-u, przed którymi rozciągały się niczym nie osłonięte pola wzdłuż toru kolejowego pod Kozią Górką. Dowódca 1 pal-u postanowił wysunąć w ugrupowanie bojowe 1 pułku dla prowadzenia ognia na wprost wszystkie baterie 1 dywizjonu łącznie z baterią haubic. Sytuacja 1 pułku piechoty była ciężka i za wszelką cenę należało go wesprzeć. W nieustannym natarciu znajdował się batalion kapitana Kapuścińskiego, który raz za razem podrywając do natarcia swoje mocno zdziesiątkowane kompanie, ochrypłym ze zmęczenia głosem wzywał towarzyszących mu artylerzystów: "Chłopcy, dajcie mi ognia, dajcie mi ognia!" I chłopcy bili a bili. Z zapadającym zmrokiem 2 i 3 baterie 1 dyonu dołączyły do 1 szturmowej baterii znajdującej się w tyralierze batalionu Kapuścińskiego. Dowódca1 baterii, porucznik Switkowski, z pistoletem maszynowym w ręku i granatami za pasem szedł w pierwszej linii piechoty. Mając przy boku telefonistę z aparatem, kierował ogniem baterii. Ale ognia wciąż było za mało. Do zajeżdżających właśnie 2 i 3 baterii przypadł Kapuściński. Rozgorączkowany toczonym bojem, z rozpalonymi oczyma, zawołał: "Dajcie mi działa naprzód, tam w polu leży piechota pod ogniem! Słyszycie?" Rozsypanych w otwartym polu piechurów Kapucińskiego prażył nieprzyjacielski ogień, kierowany z widniejących na horyzoncie murów praskie przedmieścia. Jedynie pod osłoną celnego ognia własnych dział piechota mogłaby poderwać się nowego skoku. Na pełnych obrotach wyjechał z ukrycia samochód, ciągnąc pierwsze działo 2 baterii. Błyskawica1 nie przebył 300-metrową przestrzeń dzielącą go tyraliery piechoty i w pędzie zawrócił. Kanonierzy jaszcze w biegu zeskoczyli z wozu i odprzodkowali działo. Zanim samochód skrył się za rogiem zadrzewionej uliczki, w której stały nowo przybyłe baterie już dowódca działonu, ogniomistrz Maron, ustawi działo za węgłem samotnie stojącej szopy. Nie okopując go oddał pierwszy strzał w kierunku zwartej ściany zabudowań Utraty, skąd prażył nieprzyjacielski ogień. Już szykował się do wyruszenia w ślad za pierwszym drugi działon baterii, gdy nagle w miejscu gdzie znajdowało się działo ogniomistrza Maron wyprysnął pęk wybuchów. Działo Marona umilkło. Wyprowadzenie dywizjon na otwarte pole, teraz na oczach nieprzyjaciela, możliwości okopania się, było niepodobieństw Byłoby to skazywaniem dział i ludzi na zagładę Trudno, nie było rady. Ponieważ zmierzch już i te zapadał, trzeba było zaczekać do pełnego zmrok aby pod osłoną nocy wyprowadzić działa w pole i dobrze je okopać, Wtedy można będzie dalej toczyć artyleryjski pojedynek.

Ale oto pomknął w stronę działa samochód z grupą żołnierzy. Zanim nieprzyjaciel zdążył zorientować się, uszkodzone działo zaprzodkowano, a rannych, umieszczono na samochodzie, który na pełnym gazie ciągnąc podskakującą na nierównościach lawetę, ruszył z powrotem. Rannych, wśród których leżał zalany krwią, ogniomistrz Maron, niezwłocznie odstawiono do batalionu sanitarnego. Nadchodziła noc przed decydującym szturmem, W gęstych ciemnościach zajeżdżały działa na wysunięte pozycje. Praca przy budowie stanowisk ogniowych i schronów dla obsługi aż kipiała. Zbliżał się świt 12 września. 12 września Noc z 11 na 12 przeszła na bezowocnych próbach sforsowania oporu nieprzyjaciela. Piechota zdobyła nieliczne zaledwie metry przedpola. Dopiero z rana, około godziny 7.00, 3 pułk poderwał się naprzód, złamał uporczywą obronę przeciwnika, swoim prawym skrzydłem zagarnął Kawęczyn i poszedł na folwark Antoniów. 1 pułk walczy w trójkącie między torami kolejowymi i podejściami do Koziej Górki. O godzinie 8.00 w ciężkich bojach wyszedł na przedpole Koziej Górki w rejonie wzgórza 86,2. Rozwaliny fabryczki na południowy zachód od wzgórza 83,8 pozwoliły ukryć siły pułku i posiadane środki walki oraz na zbliżenie się do przeciwnika. Ale dalsze posuwanie się było powstrzymywane zajadłym ogniem prowadzonym z bunkrów przegradzających drogę do Koziej Górki. Próby ataków kończyły się niepowodzeniem. Również dwukrotne usiłowania wydzielonej grupy szturmowej pod dowództwem chorążego Kochane, która starała się zbliżyć do bunkrów, nie dały rezultatów. Nieprzyjaciel nakrywa niewielki obszar, na którym zaległ wśród gruzów 1 pułk, morderczym ogniem.. Dalsze oczekiwanie nic poza znacznymi ofiarami przynieść nie mogło, a otwarte pola uniemożliwiały przerwanie się przez silny ogień maszynowy. W sukurs piechocie przyszły czołgi. Lufy wspierających pułk T-34 uderzyły celnym bezpośrednim ogniem na pozycje przeciwnika. Przez lornety widać było hitlerowskich żołnierzy uciekających w panice z ostrzeliwanych bunkrów. Wtedy cekaemy batalionów 1 pułku zagrały długimi seriami. 1 pułk poderwał się do natarcia. O godzinie 9.40 dowódca 2 pułku otrzymał rozkaz wprowadzić swój pułk w styk między 1 i 3 pułk i stopniowo zluzować 3 pułk, by umożliwić mu przejście do drugiego rzutu dla ochrony odsłoniętego prawego skrzydła dywizji. Siłami 2 i 3 batalionu Kozia Górka została wzięta. Ciężki bój w tym rejonie stoczyła 7 bateria szturmowa 1 pal-u pod dowództwem podporucznik o Günsburga, zwalczając przeciwnika kontratakującego siłami sześciu dział pancernych i bataliom piechoty. 1 pułk wypiera nieprzyjaciela w kierunku na Grochów II (budka kolejowa). O 9.48 rozpoczęło się dziesięciominutowe przygotowanie artyleryjskie, po którym piechota znów poszła naprzód. Na czoło wysunął się 2 batalion Ale nieprzyjaciel nie dawał za wygraną. Zorganizowany ogień powstrzymuje dalsze posuwanie się 1 pułku. Teren natarcia pułków 1 dywizji jest otwarty i całkowicie kontrolowany ogniem przeciwnika, który na krańcach Elsnerowa, Utraty i folwarku Dotrzymia okopał czołgi, samobieżne działa i wściekł pruje po całym przedpolu. Lewy sąsiad 1 pułku utknął w rejonie kościół na Grochowie. Lewe skrzydło pułku, na którym po suwał się 2 batalion, jest odsłonięte i narażone n flankowy ogień. Prowadzący natarcie porucznik Bąk nakazał kompaniom okopać się. Nieco w tyle zaległy pozostałe bataliony. Sytuacja 2 batalionu jest niebezpieczna, obserwacja ruchów przeciwnika wykazuje jego przygotowania do przeciwuderzenia. Leżący w przodzie batalion ma odsłonięte skrzydło. Broń w ciągłych walkach uległa zanieczyszczeniu piaskiem, ciężka broń pozostała na podejściach z Kawęczyna. Ludzie są zmęczeni, niewyspani, głodni. Dowódca 1 pułku

nakazuje 2 batalionowi wycofanie się na linię 1 i 3 batalionu. Batalion zachowując środki ostrożności począł się wycofywać, lecz równocześnie ruszyło gwałtowne przeciwuderzenie nieprzyjaciela, które dezorganizuje wycofanie się batalionu. Rozpaczliwa obrona ustępuje panice. Batalion bez ładu wycofuje się, ponosi znaczne straty. Nieprzyjaciel bije z broni maszynowej i samobieżnych dział. Panikę starają się opanować por. Lesiński i por. Spirydowieź, lecz po chwili padają rażeni pociskami czołgowego działa. Ranionych Niemcy dobijają wystrzałami w tył głowy. Ale przeciwuderzenie nieprzyjaciela załamało się w ogniu pozostałych batalionów 1 i 2 pułku, który na rozkaz dowódcy dywizji wyszedł do pierwszego rzutu i wstąpił do walki. Dalsza obserwacja ruchów przeciwnika wskazywała, że umacnia swoje pozycje na skraju Grochowa. Około 10.30 bataliony 1 pułku ponawiają próbę natarcia, lecz bez skutku. Następują dalsze przygotowania. W oddziałach zarządzono czyszczenie broni i uzupełnienie amunicji. Przeciwnik prowadzi intensywny ogień, zwłaszcza z broni maszynowej. Godz. 13.00. Znów ośmiominutowe przygotowanie artyleryjskie i znów piechota wgryza się w nowe metry terenu. Około 14.30 prawy sąsiad dywizji podciągnął linie do wysokości 3 pułku. Pułk ma teraz większą swobodę działania i uderza na folwark Antoniów. 1 pułk siłami 2 i 3 batalionu bijąc z działek i moździerzy posuwa się w kierunku Utraty. W godzinach popołudniowych bataliony doszły do toru kolejowego pod stacją kolejową Utrata. Okopują się, przygotowują do szturmu Pragi. Dowódca 1 pułku podpułkownik Maksymczuk przerzucił swój punkt dowodzenia na wschodni skraj Kawęczyna i stąd dowodzi walką pułku Godz. 16.00. Znów krótkie przygotowanie artyleryjskie.1 pułk uderza i batalion Kapuścińskiego O 16.40 wdziera się na wschodni skraj Grochowa. 1 pułk tym uderzeniem wysunął się mocno naprzód i ma odsłonięte skrzydła. Około godziny 17.30 opór przeciwnika wydatnie wzmaga się. Na pole boju nadciągnęła sprowadzona z Radomia 19 dywizja pancerna, która prosto z wagonów poszła do walki. Godz. 19.00. Na wysunięte szyki 1 pułku uderza kontratak wsparty czołgami i działami samobieżnymi. Wśród znajdujących się na pierwszej linii sanitariuszy i woźniców, nie przyzwyczajonych do bezpośredniej walki, nastąpiła panika; zdezorientowani tym żołnierze zaczęli się wycofywać. Cofających się powstrzymuje podporucznik Adamowicz i podporucznik Mickiewicz z 2 batalionu oraz zwiadowcy pułkowi pod dowództwem plutonowego Muszyczki. Na pomoc im skoczyli podporucznik Szczepański, kapitan Bondarenko i kapitan Drobuszewicz. "Chłopcy ! Stójcie! Ani kroku w tył! - nawołuje podporucznik Szczepański. - To my przecież zwyciężamy. Na przód! Za Warszawę!" Cofający się zawracają, ale? jeden z żołnierzy opanowany wyłącznie myślą ucieczki histerycznie krzyczy do zawracających: "Nie idźcie tam, tam śmierć!" Sytuacja była krytyczna poddanie się panice to pewna rzeź, to pewna śmierć ludzi, którzy opanowani strachem stają się bezbronni. W takiej chwili nie czas na przekonywanie. Szczepański gorączkowo wyrywa pistolet zza pasa i naciska spust. Histeryczny krzyk urywa się gwałtownie... Na przeciwnika uderzają działka piechoty. Trzy niemieckie czołgi stają w płomieniach. Żołnierze otrzeźwieli, sytuacja jest opanowana. Lecz oto w rejonie Kamionek znów pojawia się "około dziecięciu czołgów i prze w stronę 1 pułku. Podpułkownik Maksymczuk po otrzymaniu wiadomości o kontrataku czołgów wywołuje ogień wspierającej go artylerii. Artyleria rakietowa dosłownie w ciągu jednej minuty przygotowała ogień i odparła kontratak. Czołgi zawracają. Godz. 21.00. Na szeregi 1 pułku znów prze około 10 czołgów, przy udziale około 100 fizylierów. Napięcie walki wzrasta. Wywiązuje się zażarty bój, zdziesiątkowanych

dotychczasowymi walkami batalionów 2 i 3 ze świeżymi siłami wroga. Czołgi trzeba powstrzymać za wszelką cenę. Strzelec Rafalski z granatem przeciwczołgowym pełznie na spotkanie przewalającego się po nierównościach terenu, ryczącego motorami i plującego ogniem czołgu. Jeszcze dwadzieścia metrów, jeszcze dziesięć, zamach ręki, wybuch... Cielsko czołgu znieruchomiało. Po pancerzu pełznie rozszerzający się ogień. Nieopodal unieszkodliwionego czołgu leży nieruchome ciało strzelca Rafalskiego, który już nigdy więcej nie podniesie się do natarcia. Wieczorne kontrataki przeciwnika opłacił 1 pułk dużymi stratami. Początkowo cofa się pod naporem wroga w kierunku Utraty, ale po odparciu przeciw-uderzeń połączone siły trzech batalionów znów podeszły na skraj Pragi i tam okopały się. Ranni zostali podporucznik Szczepański i chorąży Bartosiak Noc. Bój zacicha. Jutro decydujący dzień. W kompaniach zostało po 30-40 ludzi zdolnych do walki. 13 września O godzinie 7.00 pułki 2 i 3 poszły do natarci! i o 9.30 wyrównały front z 1 pułkiem piechoty Dowódca korpusu bowiem naznaczył na godzinę 10.0( przejście do ogólnego natarcia na całym froncie boji o Pragę. W wyznaczonym czasie po 7-minutowym przygotowaniu artyleryjskim rozpoczyna się szturm piechoty. Batalion Kapuścińskiego pod osłoną nasypu kolejowego przesuwa się oskrzydlającym manewrem o jeden kilometr i zajmuje podstawę wyjściową Opór nieprzyjaciela nie słabnie. Pole dzielące leżąca pułk od pierwszych zabudowań Grochowa jest prawdziwym polem śmierci. Ogień broni maszynowej przeciwnika nie pozwala po prostu unieś głowy. Już drugi dzień pułk depcze w miejscu brocząc obficie krwią, tracąc dziesiątki rannych i zabitych. Obserwacja ruchów nieprzyjaciela wskazywała, że przeciwnik umacnia jeszcze swoje pozycje. Około 10.30 bataliony 1 pułku na rozkaz ppłk Maksymczuka próbują raz jeszcze poderwać się dc natarcia. Ale na próżno. Niepodobna przedrzeć się przez to nieszczęsne pole. Ze względu na silny ostrzał ogień artylerii bezpośrednio wspierając natarcie pułku nie jest zbyt efektywny. Działka, pułkowe i działa 1 dywizjonu 1 pal-u, nieodłącznego towarzysza 1 pułku, wystawione do strzelani na wprost - oraz ich obsługi - są tak samo narażone na działanie nieprzyjacielskiego ognia, jak piechurzy. O godzinie 12.00 porucznik Bąk, meldując dowódcy pułku o niepowodzeniu kolejnego ataku, progi o nakrycie artyleryjskim ogniem fałdy terenowej na skraju Grochowa, która stanowiła mocny rejon nieprzyjacielskiego oporu. Podczas składania meldunku por. Bąk zostaje ranny odłamkiem artyleryjskiego pocisku w szyję i nieprzytomny pada na dno okopu. Rana nie okazała się na szczęście ciężka. Gdy po nałożeniu opatrunku odzyskał przytomność, nie pozwolił się ewakuować i nadal dowodził w walce. Tymczasem w odsłonięte lewe skrzydło 1 pułku bije silny ogień flankujący z rejonu Witolina. O godzinie 13.00 podpułkownik Maksymczuk przekazuje telefonicznie swoim batalionom wiadomość, że za chwilę artyleria rozpocznie nalot ogniowy na skraj Grochowa i wydaje rozkaz ruszenia po 10 minutach do ataku. Rzeczywiście, po chwili zagrzmiały artyleryjskie salwy nakrywając fontannami celnych wybuchów rejon bezustannie dotąd plujących ogniem z krańców Grochowa nieprzyjacielskich pozycji. Oto nadszedł najdogodniejszy moment do natarcia. Na kierunku Gocławka i Witolina widać Niemców uchodzących przed atakującymi jednostkami radzieckimi. Po tyralierze 3 batalionu pobiegł, jak ogień po loncie, okrzyk - "Hurraaa!" Z okopów wyskakują z pistoletami w ręku o- Kapuściński, Drobuszewicz, Bąk. "Do ataku marsz!" - rozlegają się komendy dowódców. Bataliony podrywają się do decydującego szturmu.

W drugim batalionie pierwsi pobiegli do natarcia dowódca 5 kompanii - podporucznik Mickiewicz, dowódca 4 kompanii - podporucznik Grudziński, er-kaemista - strzelec Konopacki."Chłopcy, za Warszawę!" .- nawoływał biegnący na czele żołnierzy strzelec Piotrowski. "Naprzód za Polskę!" - wzywał swych chłopców zastępca dowódcy 5 kompanii, sierżant Biczewski. "Hurraaa!" - biegło po szeregach... Domy Grochowa są coraz bliżej, gwałtownie łomocą w piersiach zmęczone biegiem serca, w ustach brak tchu. A biec trzeba prędko, jak najprędzej, dobiec - nim znów rozszczekają się przyduszone ogniem artylerii nieprzyjacielskie cekaemy. Jeszcze 100 metrów... jeszcze 50... biją w biegu seriami pistolety maszynowe i erkaemy, pot zalewa oczy... Ale oto już pierwsze domy... W ulice Pragi pierwsi wpadli chorąży Cichy - dowódca plutonu 5 kompanii, i chorąży Lisiewicz - zastępca i dowódcy 4 kompanii. Na ulicach Grochowa już wre walka na granaty, na bagnety, terkocą krótkie serie maszynowych pistoletów, a tuż za piechotą przerywają się z wysokim wyciem samochodowych silników baterie 1 dywizjonu 1 pal-u - trzecia podporucznika Szymana, druga podporucznika Pawłowskiego i pierwsza, której bohaterski dowódca, porucznik Switkowski, padł pod Kozią Górką. O godzinie 16.30 1 pułk dotarł do ulicy Grochowskiej, a o 17.00 czołowe oddziały znajdowały się o 400 m od Wisły. Ale przeciwnik stawia nadal opór/ Dowódca pułku wprowadza do akcji kompanię fizylierów pod dowództwem chorążego Mandla. Walk wre w dalszym ciągu. Nieprzyjaciel kontratakuj grupami piechoty wspieranej przez samobieżne działa i czołgi. Straty pułku są wciąż znaczne. Chorąży Kurc - zabity, chorąży Bubak - zabity, pad ranny dowódca baterii 120 mm - kpt. Janicki powtórnie ranny zostaje porucznik Bąk, który wy sunął się wraz ze zwiadem pułkowym naprzód. Spod ognia wyniósł go przy pomocy zwiadowców plutonowy Banaś. Żołnierze i oficerowie, wycieńczeni czterodniową walką, bez snu i normalnego wyżywienia, walczą po bohatersku. Chorąży Cichy - dowódca plutonu 5 kompanii, niszczy granatem gniazdo cekaemu wraz z obsługą, kapral Branicki i kanonier Miszczuk z baterii 76 mm unieszkodliwili 3 niemieckie czołgi. Kończy się amunicja, brak granatów, zwłaszcza przeciwczołgowych. Dowódca pułku wstrzymuje chwilowo natarcie dla zniszczenia oporu przeciwnika ogniem artylerii. Tu właśnie na skraju Pragi ginie ulubieniec 1 pal-u - zastępca dowódcy 3 dywizjonu do spraw polityczno-wychowawczych - podporucznik Zbigniew Sekura. W samochód, którym jechał, by oddać do naprawy uszkodzone w boju działo, trafia pocisk ukrytego za wałem kolejowym "Tygrysa". O godzinie 17.40 1 pułk dostaje się pod bomby własnego lotnictwa, które nie wiedziało o tak szybkim posunięciu się naprzód. Z bocznych uliczek Pragi znów flankowy kontratak czołgów i piechoty. Przednie oddziały batalionów Drobuszewicza i Kapuścińskiego zostały odcięte. Uderzenie przeciwnika spada na 1 batalion. Siedem czołgów prze z boku, a trzy frontalnie. Szeregi piechoty zachwiały się. Sytuację opanował adiutant dowódcy pułku chorąży Bartosiewicz z grupą ośmiu żołnierzy - dwa czołgi podpalono z rusznicy, a jeden z działka 45 mm. Ulica Grochowska jest silnie broniona przez czołgi osłaniające odwrót niemieckiej piechoty. Szef sztabu 3 batalionu, porucznik Azaronek, podkrada się do nich z grupą szturmową i dwoma butelkami z benzyną podpala jeden z czołgów. Pod przykryciem zapadającego zmroku czołgi wycofują się. Grochowska wciąż jest pod silnym ostrzałem broni maszynowej i artylerii. Pod ogień dostaje się 2 batalion. Bondał dla uniknięcia nowych ofiar próbuje skręcić w boczną ulicę, by szukać możliwości równoległego posuwania się do ulicy Grochowskiej. Manewr udaje się, 2 batalion wychodzi znów na Grochowską przy wiadukcie koło ulicy Targowej. Podpułkownik Maksymczuk szykuje swój mocno przerzedzony pułk do szturmu przyczółka mostowego, podciąga działa i ciężki sprzęt, a ponadto zwraca się do dowódcy dywizji o pomoc w ludziach. Pozostałe pułki dywizji również przerwały się w końcu dnia na Pragę. 3

pułk dotarł do Targówka, gdzie około godziny 20.00 został zatrzymany silnym ogniem dział samobieżnych z rejonu cmentarza na Bródnie. 2 pułk na godzinę 15.00 wyszedł swymi głównymi siłami na łuk torów kolejowych prowadzących do Dworca Wileńskiego, lecz musiał zatrzymać się pod silnym ostrzałem niemieckich czołgów. Dowódca 2 pułku próbował wykorzystać manewr 1 pułku piechoty i wejść na Pragę jego śladem, lecz zamiar ten udaremnił nieprzyjaciel nie wy- ] puszczając pułku spod ognia. O godzinie 19.00 na szeregi 2 pułku piechoty | ruszył kontratak. Doszło do walki wręcz i na granaty, lecz 2 pułk nie dał się zepchnąć. Idący w szykach piechoty szef zwiadu artyleryjskiego 2 dywizjonu, ogniomistrz Plewa, dokładnie wskazywał swoim bateriom wykrywane stanowiska ogniowe nieprzyjaciela i skutecznie korygował ogień dywizjonu. Dowódca 5 baterii, kapitan Hartowicz, otrzymał od dowódcy dywizjonu rozkaz wspierania oddziałów 2 pułku ogniem w kierunku na Dworzec Wileński i most Kierbedzia. Po skoncentrowaniu swojej baterii na wschodnim skraju Utraty kapitan Hartowicz przeprowadził rozpoznanie obrony przeciwnika. Wszystkie drogi wiodące do mostu były pod, ogniem broni maszynowej i moździerzy. Wał kolejowy, za którym zgrupowały się do szturmu kompanie 2 pułku, znajdował się pod nieustannym ogniem dział pancernych i czołgów. Ponieważ nie było czasu na szukanie bezpieczniejszych dróg, kapitan Hartowicz postanowił kolejno działonami przeskoczyć dzielące go od szyków piechoty szerokie, otwarte pole. Na pełnym gazie wyskoczył w pole samochód ciągnący pierwsze działo. Błyskawicznie je odprzodkowano i otworzono ogień. W ciągu 10 minut działo zniszczyło dwa cekaemy nieprzyjaciela i zdławiło ogień fizylierów. Tymczasem dołączyły następne działa, otwierając ogień do nieprzyjacielskich czołgów. Ze względu na silny ostrzał nasypu kolejowego nie można było nań wciągnąć dział, by uzyskać dogodne stanowiska do prowadzenia ognia. Otworzono więc ogień przez tunel mostowy w nasypie kolejowym. Zaskoczone nieoczekiwanym ostrzałem nieprzyjacielskie działa wycofały się. Wtedy pod osłoną ognia baterii piechota zerwała się do ataku. Dochodziła właśnie godzina 21.00. Dowódca 2 pułku piechoty, podpułkownik Siennicki, rzucił swoje bataliony do decydującego szturmu. Obrona nieprzyjaciela pękła i około godziny 24.00 pułk począł wolno posuwać się torami w stronę Dworca Wileńskiego. O tej samej porze bataliony 1 pułku wyciągnąwszy działa na przednią linię i przy wsparciu czołgów nacierały na most Kierbedzia. Nieprzyjaciel siłami piechoty i samobieżnych dział stawiał zaciekły opór w parku praskim. Jeden z towarzyszących pułkowi czołgów został zniszczony, w parku doszło do walki wręcz. O godzinie 1.00 w nocy z 13 na 14 września 1 pułk dotarł do Wisły. Wśród pierwszych, którzy dotarli do rzeki, był kapitan Kapuściński - dowódca 3 batalionu, porucznik Bogdziejewicz - dowódca 1 kompanii rusznic, sierżant Liniewicz, kapral Drajczuk. W czasie walki o przyczółek mostowy plutonowy Krajewski oraz bombardier Izdebski z działka 45 mm zniszczyli dwa niemieckie czołgi. Żołnierze wycałowali ich za to. Wśród gratulujących plutonowemu Krajewskiemu był jego ojciec, podkomendny swego syna, z którym walczył w tym samym działonie. 1 pułk wykonał swoje zadanie bojowe i zajął w ciągu nocy obronę na Wiśle, od mostu Kierbedzia na pół kilometra w prawo. Niestety mostu nie udało się uratować. Nieprzyjaciel wysadził przęsła w powietrze przed nadejściem polskich oddziałów. Ale walki na Pradze jeszcze nie ustały. O świcie 14 września 2 pułk złamał ostatecznie opór przeciwnika i idąc dwoma kolumnami wzdłuż torów kolejowych wyszedł na linię dworzec-most. Tu przegrupowuje się, doprowadza do porządku i rusza około godziny 11.00 trzema kolumnami na północny zachód, oczyszczając miasto od niedobitków nieprzyjaciela.

3 pułk o godzinie 16.00 podszedł na odległość 600 metrów od północnego mostu kolejowego, napotykając na silny opór na przyczółku i wale kolejowym. Po przeprowadzeniu zwiadu, rozminowaniu przedpola i wycięciu w nocy przejść w drutach kolczastych pułk poszedł o godzinie 3.00 nad ranem 15 września do szturmu. O godzinie 5.30 ostatni rejon oporu przeciwnika na Pradze został zlikwidowany. Praga - dwustutysięczne przedmieście Warszawy - została dzięki bohaterstwu polskiego i radzieckiego żołnierza oczyszczona od wroga. 1 dywizja chlubnie wykonała swoje zadanie bojowe. 14 września Naczelne Dowództwo Armii Radzieckiej wydało rozkaz, w którym dziękowało wojskom 1 Frontu Białoruskiego i walczącym w jego składzie jednostkom 1 armii Wojska Polskiego - 1 dywizji piechoty. NA PRADZE Tymczasem Praga witała swoich oswobodzicieli. Z piwnic wychodzili ukrywający się dotychczas przed ewakuacją i wysiedleniem mieszkańcy. Płacząc ze szczęścia, rzucali się na szyję żołnierzom, częstowali ich, czym tylko mogli. Drżącymi rękoma dotykali mundurów i broni. Ale radość wyzwolonych i wyzwolicieli przesłaniały czarne dymy nad Warszawą. Na oczach oswobodzonej części Warszawy rozgrywał się po drugiej stronie Wisły straszliwy dramat stolicy. Płonące, okaleczone i wykrwawione miasto jeszcze walczyło. Tragedia Warszawy była osobistą tragedią każdego z tych, którzy wyzwalając Pragę walczyli tym samym o Warszawę. Wszystkich nurtowało to samo pytanie, dlaczego tak dramatycznie ułożyły się losy powstania? Częściową odpowiedź otrzymano już na Pradze. Dnia 14 września - było to zaraz po wkroczeniu pułku na Pragę - na stanowiska 1 dywizjonu przybyła grupa żołnierzy i oficerów praskiego zgrupowania AK pod dowództwem podporucznika ,,Antka" (Władysława Korczaka) i podporucznika "Elektryka" (Bolesława Ostrowskiego). - Przyjmijcie nas do wojska, chcemy walczyć - oświadczyli. W napięciu słuchano ich opowiadań o Warszawie i o tragicznym powstaniu warszawskim. Niestety, wiadomości z drugiego brzegu nawet oni mieli niewiele, a powstanie na Pradze właściwie od pierwszej chwili spaliło na panewce. Oto jak dzieje swego oddziału opisał podporucznik "Antek": "1 sierpnia 1944 roku około godziny 11.00 na odprawie dowódców pododdziałów G-1* odczytano nam rozkaz dowódcy Rejonu** rozpoczęcia powstania o godzinie 17.00. Słowa wspomnianego rozkazu miały zagrzać nas do walki z wrogiem, wzywały do wypełnienia z honorem świętego obowiązku wobec Ojczyzny i wysyłały nas >>z Bogiem po Zwycięstwo<<. Broni na razie jeszcze nie było. Rejon miał ją nam dostarczyć na kwatery alarmowe do godziny 15.00. Zadaniem G-l było zdobycie szturmem Dworca Wileńskiego. Pluton mój nr 1647 miał za zadanie ubezpieczać i osłaniać od ulicy Ząbkowskiej i Brzeskiej oddziały atakujące dworzec. Bazą wypadową plutonu był dom przy ulicy Brzeskiej nr 11. Do godziny 17.00 broń z rejonu nie nadeszła. Przystępowaliśmy do akcji z prywatną bronią żołnierzy plutonu. Na przeszło 70 ludzi mieliśmy zaledwie jeden karabin z kilkunastoma nabojami, cztery pistolety: dwie "dziesiątki", "siódemkę" i"piątkę", a do nich po magazynku amunicji, pięć butelek samozapalających, około 30-40 "-sidolówek"*** otrzymanych poprzednio z G-1, jeden granat obronny i kilka zaczepnych. * G - Grupa - odpowiednik batalionu w strukturze AK ** Rejon - odpowiednik pułku. *** "Sidolowka" lub "sidolka" - granat zaczepny produkcji powstańczej.

Ulice na Pradze wcześniej już opustoszały. Atmosfera była napięta. Punktualnie o godzinie 17.00 zawiadomiłem ludność na swoim terenie o rozpoczęciu powstania w Warszawie. Entuzjazm był nadzwyczajny. Natychmiast zgłosiło się wielu ochotników, których nie mogliśmy jednak uzbroić, bo sarni dla siebie nie posiadaliśmy broni. Wykonywali więc oni prace pomocnicze, sporządzali butelki zapalające z dostarczonej przez ludność benzyny, barykadowali bramy domów, przebijali połączenia miedzy piwnicami sąsiednich posesji itd. Obsadziliśmy stronę nieparzystą ulicy Brzeskiej od nr 9. Mimo że wyznaczona godzina dawno minęła, szturm na dworzec nie następował. Panuje spokój. Ulice puste. Ani naszych, ani Niemców. Nie widzę sąsiednich oddziałów. Czyżby zmiana planu akcji, o której nie zdążono nas zawiadomić? Nie mamy z nikim łączności. Hitlerowskie kaemy znajdujące się na skrzyżowaniu Brzeskiej i Kijowskiej i na załamaniu Markowskiej ryglują te ulice i odcinają nas całkowicie od dowództwa G-1. Sytuacja zupełnie inna od planowanej, nowa, nieprzewidziana. Gdzieś z okolicy Targowej czy Ząbkowskiej padły pojedyncze strzały, krótkie serie peemów. Słychać strzelaninę zza Wisły. Na własną rękę rozpoczynamy z okna drugiego piętra domu przy ulicy Brzeskiej nr 11 ostrzeliwanie nieprzyjaciela na terenie dworca z posiadanego karabinu. Hitlerowcy szybko orientują się, skąd strzelamy. Cztery pociski z działa czołgowego w drugie i trzecie piętro kamienicy, jak również brak amunicji zakończyły wkrótce pojedynek ogniowy karabinu z działem. Hitlerowcy przesunęli kaem z załamania Markowskiej na jej wylot w ulicę Brzeską i ostrzeliwują okna naszej strony ulicy.. Wkrótce od Ząbkowskiej wtargnął na Brzeską czołg. Ze wszystkich okien posypał się na niego grad butelek z benzyną i "sidolówok". Płonąc wjechał w Kijowską i tam się zatrzymał. To samo spotkało samochód pancerny, który nadjechał za czołgiem. W gorączce pierwszej walki chłopcy niepotrzebnie zużyli większość "sidolówek" i granatów. Atak na dworzec nie następował. Nie atakowano również siedziby żandarmerii na ulicy Targowej nr 15, skąd nieprzyjaciel swobodnie ostrzeliwał tyły naszych pozycji, na obsadzonych już przez nas posesjach Brzeska 3, 5, 7 i 9. Dlaczego nie rozpoczęto natarcia? Byliśmy odcięci, nie miałem z nikim łączności. Około godziny 21.00 stwierdziliśmy, że hitlerowcy wycofali swoje placówki z naszego rejonu, wobec czego wysłaliśmy do dowódcy G-1 drużynowego - podchorążego "Władka-", żeby zameldował o naszym położeniu. Wrócił nad ranem. Okazało się, że dowódca G-1 ani broni, ani żadnych nowych rozkazów z rejonu nie otrzymał i czeka na obiecaną stamtąd broń, by móc uderzyć na Dworzec Wschodni. Podchorąży "Władek" udał się wobec tego do dowódcy rejonu - "Ludwika", który obudzony ze snu przyjął go w pidżamie. Oświadczył, że broń otrzymamy wczesnym rankiem, po czym ruszy natarcie na dworzec - i wydał rozkaz utrzymania zajętych na Brzeskiej pozycji. Rano 2 sierpnia dookoła spokój. Żadnych walk. Około godziny 6.00 silny oddział nieprzyjaciela z terenu dworca wkracza na ulicę Brzeską, zajmując kolejno od ulicy Kijowskiej dom po domu i poszukując w nich powstańców. Broni rejon nie dostarczył. Dworca ani Targowej nr 15 nikt nie atakuje. Nie słychać, żeby gdziekolwiek w śródmieściu Pragi trwały jakieś walki. Spokój zupełny. Ludność cywilna, o ile wczoraj entuzjastycznie przyjęła wiadomość o rozpoczęciu powstania, teraz - widząc nasze faktyczne możliwości i całą sytuację - wszelkimi sposobami nalega, by nie gubić jej i nie wznawiać walki.

Ostatecznie więc ustępujemy dom po domu - bez boju. Niemcy zajmują i rewidują posesję nr 3 - my opuszczamy nr 5, oni zajmują nr 5, my wycofujemy się z nr 7 itd. Żadnych możliwości ani warunków już nie tylko zaczepnego wystąpienia, 1 ale nawet kilkugodzinnej obrony - nie było. Gdy hitlerowcy wkraczają na Brzeską nr 13, wycofujemy się z niej tyłami posesji na tereny parzystej strony ulicy Targowej. Tam wydałem rozkaz rozejścia się do domów lub na kwatery i oczekiwania na dalsze rozkazy. Z podchorążym "Czarnym" około godziny 11.00 I ostatni opuszczamy nasz blok. Tak zakończyło się nasze latami przygotowywane powstanie. Warszawa jednak walczyła. Odgłosy nieustannej strzelaniny w dzień i w nocy dochodziły nas zza Wisły. Samoloty, artyleria,! "krowy" miażdżyły, druzgotały na naszych oczach bezbronne miasto. Chmury dymu spowijały płonące dzielnice, w nocy łunami świeciło niebo, przecinane łukami rakiet. Warszawa walczy. My - nie. Początkowo sądziliśmy, że dowództwo nasze zmienia plany, że opracowuje przeprowadzenie nareszcie przemyślanej, zorganizowanej akcji i że w ciągu jednego, dwu dni znów wystąpimy. Myliliśmy się Przeszło kilka dni w napięciu oczekiwania. Następne wlokły się gnuśnie, demoralizująco. Czekaliśmy na rozkaz wystąpienia. Około 5 - 6 sierpnia otrzymaliśmy rozkaz ewakuowania broni z dowództwa rejonu. Łączniczki i sanitariuszki z "obstawą", wypatrując momentów, gdy nie było na ulicach hitlerowskich patroli, przewiozły w "betach" na naszą kwaterę około 15 karabinów, trochę amunicji i granatów. Gdybyśmy tę broń mieli 1 sierpnia... Teraz wszyscy komentowali ten fakt, że rejon pozbywa się niepotrzebnego, a niebezpiecznego balastu. Wkrótce przyjęliśmy na nasze i tak przeludnione kwatery kilka zapłakanych sanitariuszek i łączniczek z rejonu, nie mających się gdzie podziać. Rejon pozbywał się uciążliwej już załogi. Około 20 sierpnia rozpoczęło się wyłapywanie wszystkich mężczyzn z poszczególnych dzielnic Pragi. Mimo rewizji i represji kryliśmy się po schronach, strychach, zakamarkach tartaków i warsztatów przy Kawęczyńskiej, Korsaka, Ząbkowskiej, gdzie kto mógł. Od wschodu w dzień słychać było artylerię, a w nocy samoloty. Front zbliżał się. Oczekiwaliśmy ostatnich walk i wkroczenia wojsk radzieckich. Oczekiwaliśmy rozkazu wystąpienia do akcji i uderzenia choćby w ostatniej chwili na wycofujące się oddziały hitlerowskie. I znów za późno. Przyszedł z rejonu rozkaz: "Zachować spokój, broń zamelinować, wszelkie wystąpienia bez rozkazu traktowane będą jako samowola w obliczu nieprzyjaciela, czekać rozkazu". 11- 12 września. Walki już, gdzieś bardzo blisko, jakby na przedpolach Pragi. Z dachu Ząbkowskiej nr 50 obserwujemy przez lornetkę wybuchy pocisków gdzieś z kierunku Rembertowa - Utraty -Koziej Górki. Hitlerowskie oddziały niszczycielskie wysadzają w powietrze i palą ważne obiekty Pragi i Grochowa - takie jak "Dzwonkowa"- "Avia" Adamczewskie, młyny na ulicy Brzeskiej, Białostockiej i Korsaka, obiekty na dworcach Wschodnim i Wileńskim i wiele, wiele innych. Przychodź kolej na kościół św. Floriana i mosty. Ostatnie komunikaty mówią o skutecznej ofensywie i zbliżaniu się wojsk radzieckich. Nic więcej nie wiemy. Łączność z rejonem zrywał się - zmienił MP. Żadnych instrukcji nie otrzymałem. Ale rejon wie, gdzie jesteśmy, więc we właściwym momencie rozkaz przyśle. Zachowujemy spokój. Broń zamelinowana. 13 sierpnia późną nocą słyszymy za oknami ciche kroki i jakieś przytłumione głosy. Zatrzymują się tuż. Za chwilę widzimy żołnierzy. Zdumienie. Polskie mundury. Wybiegamy

na ulicę - nasi! Polacy! polska armia. Żaden nasz komunikat słowem nie wspomniał, że o Pragę walczą oddziały polskiej Nic o tym nie wiedzieliśmy. - Skąd wy tu? Coście za jedni? - Kościuszkowcy! Zgłaszam się do rejonu, który jest już na dawnym miejscu, po instrukcje i rozkazy. - Czekać! Rozkaz ostatni nie został przecież odwołany, obowiązuje nadal. Czekać! Tak. A więc i teraz jeszcze - też czekać. Od przeszło sześciu tygodni czekaliśmy na rozkaz "zachowując spokój, z zamelinowaną broniąc, obserwując widok płonącej Warszawy, pikujących nad Starówką "Stukasów-", słuchając dochodzących zza Wisły odgłosów nieustępliwej, beznadziejnej walki przypatrując się śmierci naszego miasta. Czekaliśmy - a rozkaz nie przyszedł. I dalej jeszcze czekać? Na co? Czy to jest jeszcze niejasne? Wróciłem na naszą kwaterę na Ząbkowskiej nr 50. Zeszli się wszyscy, którym udało się ocalić. Z plutonu 1647 są: zastępca dowódcy plutonu - podchorąży "Czarny" (Wacław Zarębski), dowódca drużyny - kapral "Jastrząb" (Zygmunt Kacperski), starszy strzelec "Bagnet" i inni. Jest również i podporucznik "-Elektryk" (Bolesław Ostrowski) - dowódca Oddziału Dywersji Bojowej. Jego broń trafiła do nas wraz z trzema ludźmi, którzy stracili z nim kontakt i zgłosili się do nas. Wszystkiego dziewiętnastu sponad stu plutonu 1647 i późniejszych przybyszów. Resztę pognali hitlerowcy do obozów. Krótka narada. Polskie oddziały zdobyły Pragę, przygotowując się do uderzenia na Warszawę. Rozkaz dowódcy rejonu - czekać. Co robimy? Ja nie czekam, zgłaszam się ochotniczo do wojska. Nikt nie wygłaszał referatów, nikt nikogo nie agitował, nie namawiał. Każdy decydował za siebie. Odmelinowaliśmy broń, założyliśmy powstańcze biało-czerwone opaski z orłem i napisem "- WP - 1647", po czym zameldowaliśmy się do walki z wrogiem, jako ochotniczy oddział AK, w 1 pal-u 1 dywizji piechoty im. T. Kościuszki. Przyjęto nas jak braci, z otwartym sercem." Pluton podporucznika "Antka" został chwilowo przydzielony do 2 baterii podporucznika Pawłowskiego w 1 dywizjonie 1 pal-u. Nareszcie ci rwący się do walki ludzie znaleźli się w regularnej bojowej jednostce. Takich jak oni było na Pradze wielu. Niektórzy przyłączyli się do oddziałów Wojska Polskiego jeszcze w czasie trwania walk o Pragę i wzięli w niej aktywny udział. Pilnie wychwytywano wszelkie wieści zza Wisły, które by pomogły w niesieniu pomocy. Do akcji przystąpiło lotnictwo. Na ugrupowanie sił hitlerowskich posypały się bomby. Faszystowscy lotnicy nie mogli już bezkarnie atakować pozycji powstańców, spotykał ich silny ogień radzieckiej artylerii przeciwlotniczej i myśliwskie samoloty. Radzieckie "kukuruźniki" i samoloty polskiego 2 pułku nocnych bombowców "Kraków" dokonywały zrzutów broni, amunicji, żywności i środków opatrunkowych. O zasięgu akcji tak pisała w numerze 29 z dnia 15 września 1944 roku "Wielka Polska" wydawana w Warszawie: "...Z dnia 13 na 14 w nocy lotnictwo sowieckie zrzuciło dla walczącej Warszawy 30 ton żywności, 1200 granatów oraz 80 tysięcy sztuk naboi. Akcja trwała od godziny 9,00 wieczorem do 6.00 rano i była przeprowadzona przez 282 samoloty. Zrzuty miały miejsce w trzech punktach: na Żoliborzu, w Śródmieściu i na Czerniakowie". Kto wiedział, że za tą zwięzłą prasową informacją, relacjonującą o tak doniosłym dla walczących w Warszawie fakcie, kryły się dramatyczne przeżycia dwóch skromnych łączniczek powstańczych.

"Ewa" - Janina Balcerzak - walczyła w oddziale Armii Ludowej dowodzonym przez porucznika "Szczęsnego" - Dobrowolskiego, który wraz z oddziałem AK pod dowództwem porucznika "Bończy" zajmował placówkę przy ulicy Wiejskiej 18. Zadaniem tych pododdziałów było uniemożliwienie kontaktu lub połączenia się hitlerowskich załóg zajmujących gmach Sejmu i budynek YMCA. W nocy 7 września zjawił się u porucznika "Szczęsnego" łącznik z komendy śródmiejskiej AL, mieszczącej się przy ulicy Wilczej, z rozkazem o odkomenderowaniu "Ewy". - No cóż - powiedział "Szczęsny" - idź, kiedy cię wzywają. Oddajemy teraz głos "Ewie"; Niech opowie sama o tym, co działo się dalej... "Skoro świt wyruszyłam w drogę poprzez piwnice i przekopy pod ulicami. Szłam chyba godzinę, cały czas pod ziemią. Przejście teraz z ulicy Wilczej na Wiejską i odwrotnie to kwestia kilku minut: ul. Matejki, Al. Ujazdowskie, Wilcza, a wtedy to był cały labirynt piwnic, dziur i przekopów - przejścia te trzeba było znać, jak własną kieszeń. Na Wilczej czekał już kolega Kowalski - niedawno wrócił ze Starówki. Ucieszyłam się, że żyje, że widzę znów wielu towarzyszy, którym udało się przejść... Ale on bez wstępów przystępuje do sprawy: >>Słuchaj no, my chcemy, żebyś poszła na drugą stronę Wisły. Rozmawialiśmy z dowództwem AK, żeby wysłać wspólnie kurierów do marszałka Żymierskiego z prośbą o pomoc. AK odmówiło, my- AL-owcy - musimy iść sami. Czy pójdziesz?<< Nie zastanawiałam się - z radości aż podskoczyłam do góry, że mają do mnie tyle zaufania, że akurat ja mam iść... - Idę, Olek, idę!... -o A czy dasz radę? Czy czujesz się na siłach? Czy będziesz wiedziała, co tu nam, walczącym, potrzeba? - Tak, pójdę! Wiem, trzeba broni i amunicji, trzeba żywności, trzeba pomocy z prawego brzegu, bo Warszawa chce walczyć dalej, nie chcemy kapitulacji. Powiem im, jaka jest sytuacja w Warszawie, że tu walczą nawet dzieci... - Sama nie pójdziesz - powiada Olek - pomyśl, kto pójdzie z tobą? Akurat do lokalu weszła Hela Jaworska. Pytam od razu: <<"Helu, pójdziesz ze mną za Wisłę?">>Hela wali bez namysłu: "No chyba, ze pójdę, jak trzeba..." Myślałam, dobrze będzie: ja jestem trochę impulsywna, lecę nieraz tam, gdzie nie trzeba, a Hela jest odważna, ale opanowana; będziemy się uzupełniały nawzajem... Decyzja zapadła... Idziemy... Po załatwieniu różnych formalności z przepustkami i omówieniu trasy - na Czerniaków, a potem kanałem na Sadybę, Wilanów i tam przez Wisłę - wyszłyśmy. Etap pierwszy - Zagórna. Pierwszy w tej drodze "-chrzest bojowy” otrzymałyśmy w czasie okrążania Placu Trzech Krzyży. Od Wilczej i Kruczej do Mokotowskiej, Wspólnej - przebiegłyśmy pod murami, potem barykadą na drugą stronę Brackiej - do Instytutu Głuchoniemych i tam różnymi przekopami, prawą stroną Książęcej (idąc do Czerniakowa), szłyśmy razem do ul. Ludnej, potem na lewo przez pole do ul. Zagórnej. Dowódcą tej placówki był porucznik "Stach". Był wieczór, gdy doszłyśmy do pierwszego wytyczonego punktu... Jak łatwo dziś pisać - najpierw prosto, barykada, ulica, rów... Pamięta się dobrze drogę, ale nie pamięta się już uczucia, nie czuje się bicia serca, nie czuje się zmęczenia, nie słyszy się strzałów, nie widzi się ludzi niosących nosze, a na nich strzępy ludzkie, nie słyszy się jęku rannych, nie widzi się ich twarzy, na których śmierć wycisnęła swe piętno. Nie pamięta się wyrazu oczu tych. chłopców bezimiennych, obok których przeszliśmy mimo, a oni trwali dalej w walce, chwiejąc się z głodu i pragnienia, wściekli, że brak amunicji, że nie ma z czego strzelać... Na placówce, której dowódcą jest porucznik "Stach", znów spotykamy znajomych ludzi a wśród nich "Agawę" - Bogdana Czeszkę i "Cechnę" - Królikowską. Pytają, po co przyszłyśmy, ale o tym wolno nam mówić tylko ze "Stachem". Owijamy nogi gałganami,

bierzemy kije zakończone gwoździem, na plecy jakieś worki, sukienki podwijamy wysoko, świecę w rękę i w drogę kanałem na Sadybę. Wchodzimy w kanał... owiewa nas chłód, smród, woda sięga do kolan, zimna jak nieszczęście. Nogi drętwieją. Zapada ciemność. Oddycha się wilgocią i wyziewami kanału. Przewodnikiem jest jakiś sierżant z AK. Szło z nami 20-25 osób, trzymając się jeden drugiego. Na przedzie przewodnik z latarką w ręku. Iść trzeba w nogę i do tego bocianim krokiem, aby nie spowodować silnego bulgotania wody - nogi podnosimy do góry, a potem stawiamy lekko, jak najciszej, bo droga prowadzi pod terenem zajętym przez Niemców. Gęsta, cuchnąca ciecz przelewa się wolno między nogami, odór wydzielający się z poruszonej wody dusi niemiłosiernie. Czas dłuży się. Nogi coraz częściej oślizgują się po zamulonych ściankach kanału. Co chwila ktoś się przewraca, inni podnoszą go. Idzie się dalej... Ja nie muszę się schylać, idę wyprostowana, ale Hela wysoka jest jak tyczka i narzeka, że dziś ten wzrost jest jej niepotrzebny. Cały czas musi iść pochylona. Czasami, potknąwszy się, ktoś klnie siarczyście, ktoś stara się być dowcipny. Szliśmy jakieś półtorej godziny. Nagle... w kanale robi się widno. Słup światła załamuje się w brudnej wodzie. Zapanowała cisza... Stajemy... Słuchamy. Okazało się, że na zajętym przez Niemców terenie przy wejściach do kanału czuwają żołnierze niemieccy. Musieli nas usłyszeć. Dowódca grupy daje rozkaz cofnięcia się. W tył zwrot... Tą samą drogą wracamy na Zagórną. Wieczorem zostaje wysłany patrol do kanału, aby sprawdzić, czy jest możliwość przejścia. Niestety Niemcy wywąchali ostatnie połączenie z południową częścią miasta. Kanał zamurowano. Wysłany patroli łomami rozbił ścianę, przejście niby jest wolne. Na drugi dzień mamy iść tą samą drogą, ale pech taki chciał, że Niemcy dość szybko spostrzegli rozwalona ścianę i zasypali kanał piaskiem. Nad przekopywaniem przejścia trzeba by pracować kilkadziesiąt goj dżin, co było niemożliwe do wykonania. Co robić Jak się przeprawić? 10 września o10 wieczorem mżył deszcz. Byłe ciemno, ale tam gdzieś na Czerniakowskiej, Mączne Przemysłowej - paliło się... Snopy iskier biły w niebo. Z hałasem waliły się ściany domów. Ulicą Mączną szłyśmy do portu Czerniakowskiego skąd kajakami mieliśmy przepłynąć na Saską Kępę. Władek i Tadek poprzedniego dnia zbadali teren ni lewym i prawym brzegu Wisły i dziś mieli nas pi wieźć przez rzekę. Idziemy przez góry gruzu, niosąc] w ręku plecak i teczkę. Niesiemy "-pożywienie najdalszą drogę: suchary, cukier w kostkach, cukier i małą butelkę jarzębiaku. Dała nam to wszystkie z całego serca "Marta" (Ciesielska) jeszcze tam, na Wilczej. Ujęła innym, dając nam. Powiedziała wtedy: Pamiętajcie, ten jarzębiak macie otworzyć wtedy, gdy która z was zemdleje. Nie miałyśmy zamiaru mdleć, ale jarzębiak wzięłyśmy. Tadek z Władkiem ściągnęli kajaki na wodę. Wsiadłyśmy. Z mostu Poniatowskiego świeci reflektor i Wodzi ramieniem, oświetlając Wisłę. Na szczęście nadleciał samolot radziecki... Reflektor gaśnie. Nasze kajaki mogą płynąć. Szybko... szybko... Żeby tylko zdążyć. Dopłynęliśmy do wysepki z kępą krzakowi przenosimy kajaki na drugą stronę i dalej... Szło nam tak szybko, jak tylko w strachu można pracować. Wreszcie jesteśmy na drugiej stronie. Łódki umocowane. Zakładamy pantofle, teraz trzeba dotrzeć szybko do wału Miedzeszyńskiego, przejść go i dalej ścieżkami dotrzeć poprzez ogrody do jakiegoś budynku. Skaleczyłam nogę - nie czułam tego podczas biegu, dopiero teraz, w bezpiecznym już miejscu, zabolało. Chłopcy znają drogę. Prowadzą nas w ciemnościach. Władek coś zauważył, patrzymy - widać kontury luf armatnich. Migają jakieś cienie, czyjeś sylwetki... Co parę kroków kładliśmy się w trawie na kilka minut. Nareszcie jakiś dom. Tadek wszedł jak kot do suteren, zastukał: - My Polacy. Otworzono.

- Te panienki tu przenocują, bo wałęsają się po Pradze, a tu powstanie i niech nie łażą po nocy... Gospodarze o nic nie pytają ?- częstują nas kolacją, podsuwają wodę do mycia i trochę słomy do spania. Wyglądają na przyzwoitych, ale tam, gdzie chodzi o życie, nie wierzy się nikomu. Spałyśmy z Helą na zmianę, stale jedna czuwała, aby ktoś z mieszkańców lokalu nie wyszedł i nie sprowadził nam na głowę Niemców. Niesłusznie posądzałyśmy uczciwych ludzi, ale ostrożność nigdy nie zaszkodzi. Nie wiem, co Hela wtedy myślała, co czuła, ale ja ciągle powracałam myślą do tego, że tam o 500 m dalej płonie drogie miasto, że tam zostali najlepsi towarzysze broni: Olek, Jurek, Dąbek, Szczęsny i Agawa, Inka, Marta, Włodek, Marian i Stan, Cech-na, Kajtek, Robert i Irka - to ci najbliżsi, których się znało, a tamci, ci nieznani z imion, ci z barykad Woli, Starówki, Ochoty, Mokotowa? A mury tego miasta, których wspólnie broniliśmy? Przecież każdy oddany Niemcom dom, to była kula w serce -to zmniejszenie naszego terenu - to zbliżająca się dużymi krokami tragedia bezsiły wobec czołgów, samolotów i artylerii. Przecież nie starczy silna wola, upartość, samozaparcie, oddanie się walce bez reszty. Tu trzeba amunicji, chleba, pomocy z zewnątrz. Ranek zbliżał się powoli. Chociaż oczy kleiły się jeszcze do snu, już o 5 byłyśmy na nogach. Wychodzić na ulicę można dopiero po 8 rano. Ósma. Wyruszamy w drogę. Spieszymy ulicą Francuską, a potem na przełaj przez działki do Alei Waszyngtona. W górze krążą samoloty niemieckie i radzieckie. Niemieckie działa przeciwlotnicze biją bez przerwy. Odłamki żelaza rozpryskują się na wszystkie strony. Droga na przełaj mija szybko. Spotykamy dwóch Niemców, którzy naprawiają uszkodzoną linię telefoniczną. Na szczęście nie zaczepiają nas. No, bo jak mogli się domyśleć, kim były dwie niepozorne dziewczyny, zmęczone, brudne, obszarpane, niosące jakieś węzełki, uciekające niewiadomo dokąd przed strzałami... Od Alei Waszyngtona biegniemy prosto do Grochowskiej. Ale tu zarysowała się już inna sytuacja niż na Saskiej Kępie: tu spotykamy nie dwóch Niemców, a setki... Wozy walą chodnikami w stronę Pragi, samochody pędzą jak oszalałe, żołnierze biegną... Wszystko to wali w stronę mostu Kierbedzia. Od czasu do czasu żołnierze zatrzymują działa, strzelają Mika razy i uciekają dalej. O przejściu ulicą Grochowską w stronę Gocławka nie ma mowy, nie można przepchnąć się nawet. Brniemy więc piwnicami Grochowskiej, prawą stroną, idąc do Gocławka. Do Wiatracznej jakoś doszłyśmy. Co robić dalej? Zastanawiamy się dobrą chwilę, którędy iść. Na Wiatracznej Niemcy ustawiają artylerię, budują linię obrony. Idziemy dalej. Wtem jakiś żołnierz zwraca się do nas, niby po polsku: - Eee, paninki, gdzie idzieta, tu front. - My do domu, o tam - pokazałyśmy na jakiś dom, stojący niedaleko... - Tyndy geschlossen. Das ist linia... Weg... - No, a którędy można, przecież musimy iść do domu... Hela, znająca język niemiecka, przebiegle pyta następnego żołnierza: - Czy można przejść ten kawałek drogi do tego domu? - Ja - odpowiada szwab. Nam tylko tego trzeba... Przez pola już dochodzimy do Placu Szembeka. Zatrzymujemy się, wyczekujemy odpowiedniej chwili, aby przeskoczyć na ulicę Kordeckiego. Ta chwila ciągnie się w nieskończoność. Ucichło. Przebiegamy chyłkiem na drugą stronę placu. Tego dnia, to znaczy 11 września, docieramy do jakiegoś klasztoru czy kościoła (nie przypominam sobie nazwy) i tam nocujemy. Jest ciemno i dalsza droga jest niemożliwa, można natknąć się na jakiś patrol. W podziemiach klasztoru moc ludzi. Opowiadali o strzałach, o hukach, o strachu, drżeli o każdą szmatkę ze swego domu, a dla nas to był raj, błoga cisza - bezpieczne miejsce. Siedziałyśmy sobie na schodkach, drzemałyśmy