JULIE ORTOLON
Prawie idealnie
Almost Perfect
Tłumaczyła: Małgorzata Strzelec
Przyjaciółkom
Za wypełnienie moich dni śmiechem
Za trzygodzinne lunche (kiedy miałyśmy pisać)
Za przymykanie oczu na moje uzależnienie od zakupów w Chico
Za niekwestionowane wsparcie, współczucie, marudzenie i pojenie
Za toasty szampanem (przy każdej okazji)
I za e-maile, gdy terminy zaglądają człowiekowi w oczy!
Rozdział 1
Jak wieść idealne życie. – Maddy z zadziwieniem pokręciła głową,
odczytując tytuł z twardej okładki książki. – Dziesięć kroków na drodze do
niewiarygodnego szczęścia. Jane Redding.
– Ciągle nie mogę uwierzyć, że Jane, nasza Jane, pisze teraz książki. Poza
wszystkim innym na dodatek jeszcze pisze – dodała Christine, gapiąc się na
swój egzemplarz.
– A ja mogę.
Amy z dumą się uśmiechnęła, kiedy odchodziły od stolika, przy którym
Jane Redding rozdawała autografy. Za nimi ciągnęła się kolejka fanów, którzy
nie mogli się doczekać, aby poznać osobiście znaną z telewizji postać.
– Właściwie to ja też – przyznała Christine, gdy ich trójka ruszyła do
kafejki w kącie księgarni. – Jane zawsze była taka zdyscyplinowana i bardzo
ciężko pracowała w college’u. To jedyna znana mi osoba, która pracowała
ostrzej ode mnie. A to sporo mówi, zważywszy, że ja przygotowywałam się na
medycynę.
– Obie uparcie dążycie do celu i to jedyna rzecz, która was łączy –
stwierdziła Maddy.
Minęła z przyjaciółkami ozdobną barierkę, która tworzyła iluzję, że siedzi
się w ulicznej kawiarence. Wciągnęła bogaty aromat kawy. Delikatny jazz
mieszał się z gwarem rozmów i sykiem maszyny do cappuccino.
– Właściwie, biorąc pod uwagę, jak my cztery się różnimy, wydaje się
zadziwiające, że tak dobrze nam się razem mieszkało.
– Przeciwieństwa się przyciągają – odparła Christine, stając w kolejce.
– To na pewno dotyczy nas dwóch. – Maddy uśmiechnęła się do
dziewczyny, z którą przyjaźniła się od czternastu lat.
Dla większości ludzi Christine Ashton stanowiła onieśmielającą
mieszankę lodowej księżniczki i szalonego naukowca. Była wysoka, miała
lśniące blond włosy i chłodne szare oczy. Jednak Maddy wiedziała, że za tym
wszystkim kryje się przewrotne poczucie humoru.
– Myślę, że w naszym wypadku ratował nas fakt – ciągnęła Christine – że
ty i ja mieszkałyśmy w jednej części mieszkania, a Amy i Jane w drugiej.
Wyobrażasz sobie mnie i Jane razem?
Maddy zaśmiała się.
– Zakładałybyśmy się z Amy, która z was pierwsza popełni morderstwo.
Idealna Jane Porządnicka czy Nieskazitelna Christine, która w głębi ducha jest
flejtuchem.
– Nie, to ty byś się zakładała – poprawiała ją Christine. – Amy jest zbyt
kochana, żeby czerpać zyski ze śmierci przyjaciółki.
– Racja. – Maddy objęła jedną ręką Amy. – Matka Amy załamywałaby
ręce i błagała dzieci, żeby zachowywały się, jak należy.
– Tak naprawdę to Jane była przezabawna. – Amy zmarszczyła brwi. – A
dla ścisłości, nie cierpię mojego przezwiska.
– Ja też. – Christine rzuciła Maddy jedno ze swoich chłodnych spojrzeń. –
Więc uważaj z tym przezywaniem, Cyganko.
– Ej, skoro przezwisko pasuje...
Maddy zakręciła biodrami i maleńkie dzwoneczki przy rąbku spódnicy
zadzwoniły. Na każdym z nadgarstków nosiła kolorowe paciorki i lśniące
amulety, a ognisto-rude włosy przewiązała chustą.
Cztery współlokatorki nie mogły bardziej się od siebie różnić, a ich
przezwiska nie mogły lepiej pasować. Amy Baker stanowiła intrygującą
mieszankę mądrości, gderliwości i opiekuńczości. Niestety mężczyźni nigdy nie
zauważali niczego poza jej pulchnością i ignorowali jej zmysłową stronę.
Oczywiście fakt, że nosiła okulary zasłaniające jej wielkie, zielone oczy,
wkładała workowate swetry, w których wyglądała jak strach na wróble, i
wiązała wspaniałe, sięgające pasa, ciemne włosy w ciasny warkocz, nie
pomagał.
Z kolei Jane... Zerkając na stolik autorki, Maddy zdała sobie sprawę, że
drobna brunetka nie zmieniła się w ciągu dziesięciu lat od ukończenia szkoły.
Nadal była nieskazitelnie poukładana i jaśniała wewnętrznym światłem
inteligencji i uporu. Siedziała za stołem, na którym piętrzyły się stosy jej
książek, miała na sobie elegancki, fioletowy kostium, a lśniący paź do ramion
kołysał się lekko, gdy się śmiała. Jej brązowe oczy uśmiechały się do jednej z
fanek, która stała, przyciskając książkę do piersi, i zarzucała autorkę
komplementami. Maddy poczuła bolesne ukłucie zazdrości.
– Boże – westchnęła. – Jane naprawdę się udało, tak jak tego chciała. Nie
chodzi tylko o sławę i pieniądze. Jest tak cholernie pewna siebie!
– I nadal jest piękna – dodała Amy ze szczerym podziwem w głosie.
– Wygląda na szczęśliwą – stwierdziła bezbarwnym tonem Christine. –
Naprawdę szczęśliwą. Mogę ją zabić?
– Christine – Amy aż zatkało. – Jak możesz mówić coś takiego?
– Och, pozwól mi, mamo, proszę. – Christine złożyła prosząco ręce. –
Proszę, proszę, proszę...
Amy zaśmiała się mimo woli.
– Jesteś okropna.
– I dlatego ją kochamy – odparła Maddy, bo po części myślała to samo.
Cieszył ją sukces Jane, ale sama czuła się jak nieudacznik, ponieważ
nigdy nie spełniła swojego marzenia i nie została zawodową malarką. Zaraz po
ukończeniu college’u poznała i poślubiła Nigela, słodkiego, ale trzeba przyznać,
trochę dziwacznego księgowego. Uwielbiał jej obrazy, wierzył w Maddy całym
sercem i upierał się, aby została w domu i poświęciła się sztuce na pełen etat.
Niestety dwa lata po ślubie zdiagnozowano u niego raka. Następne sześć lat
spędziła, opiekując się nim i pomagając mu utrzymać jego firmę. Przetrwała ten
czas dzięki wsparciu Christine i Amy.
Jane dawno temu przeprowadziła się do Nowego Jorku i rzadko miały od
niej jakiejś wiadomości. Za to ostatnio dużo o niej słyszały – o jej ślubie z
komentatorem sportowym, domu nad jeziorem w Austin, który pojawił się na
okładce „Homes and Living”, a teraz o bestsellerowym poradniku.
Kiedy Maddy porównała to z brakiem jakichkolwiek osiągnięć u siebie,
poczuła się fatalnie.
– Następny! – krzyknął wysoki, chudy dzieciak za ladą i Maddy zdała
sobie sprawę, że przyszła jej kolej.
– Och. – Spojrzała na rodzaje kaw w menu wywieszonym powyżej. –
Chwileczkę, muszę się zastanowić.
– No Mad, dasz radę – szepnęła zachęcająco Christine. – Podejmij
decyzję.
– Presja, ta straszliwa presja. – Dotknęła opuszkami brwi jak wróżka
komunikująca się z innym światem. – Dobra, mam. Poproszę mokkę z
dodatkową bitą śmietaną i karmelem.
Dzieciak wykrzyczał zamówienie do zagonionej kobiety obsługującej
ogromną maszynerię.
Kiedy Maddy zapłaciła, podeszła Christine i nawet nie spojrzała na menu.
– Kawę. Gigantyczną. Bez żadnych dodatków. Po prostu kofeina i rurka
do karmienia dożylnego.
Maddy zmarszczyła brwi.
– Wydawało mi się, że miałaś ograniczyć kofeinę.
– Cholera! Ze też to akurat zapamiętałaś. – Christine skrzywiła się. –
Dobra, niech będzie bezkofeinowa.
Dzieciak przekazał zmianę w zamówieniu i zaczął wbijać na kasę.
– Nie, chwilkę. – Christine złapała go za rękę, a w jej oczach błysnęła
desperacja. – Niech będzie bezkofeinowa z bombą głębinową z espresso. –
Wykrzywiła się do Maddy. – Poważniej potraktuję sprawę kofeiny, gdy skończę
staż.
Najwyraźniej przyzwyczajony do obsługi uzależnionych od kawy
dzieciak zmienił zamówienie bez mrugnięcia okiem.
Potem podeszła Amy. Zagryzła usta i zerknęła na ciastka. Światło z lady
odbiło się w jej okularach.
– Poproszę waniliowe cappuccino bez cukru.
– Życzy sobie pani jakieś ciastko? Zawahała się, ale była stanowcza.
– Nie. Tylko cappuccino. Odtłuszczone, proszę.
Maddy już zamierzała powiedzieć Amy, by wzięła coś słodkiego, ale
przypomniała sobie, żeby nie sabotować diety przyjaciółki. Jej zdaniem Amy
wyglądała jak trzeba i powinna przestać się głodzić. Seksowne kobiety mają
różne kształty i rozmiary. Maddy nie była chudzielcem, ale nauczyła się raczej
cieszyć obfitymi krągłościami niż je chować. Nigel zdecydowanie je lubił,
zanim stał się zbyt słaby, aby cieszyć się czymkolwiek na tym świecie.
– Więc... – zaczęła Christine, gdy odebrały zamówienia – siądziemy przy
stoliku i przejrzymy tę książkę?
– Dobry pomysł. – Maddy ruszyła do pustego stolika w pobliżu wystawy
z kubkami do kawy i innymi drobiazgami. – Nie mogę się doczekać, aby poznać
dziesięć kroków na drodze do niewiarygodnego szczęścia.
– Ja też. – Christine otworzyła swój egzemplarz, gdy tylko usiadły. – Po
tylu latach ciężkiej pracy i braku zabawy myślę, że przydałoby mi się trochę
szczęścia, niewiarygodnego albo jakiegokolwiek innego.
– Ale tobie się udało. – Amy uśmiechnęła się do niej. – Za kilka miesięcy
będziesz lekarzem. To na pewno cię uszczęśliwi.
– O ile dożyję – stwierdziła Christine, czytając spis treści. – Zobaczmy.
Krok pierwszy: Zrozum, czego chcesz.
– To łatwe. – Maddy pociągnęła łyk słodkiej kawy i zlizała z ust bitą
śmietanę. – Wygrać na loterii, żebym wreszcie przestała się martwić
rachunkami.
Christine zmarszczyła brwi.
– Myślałam, że radzisz sobie finansowo, w końcu masz ubezpieczenie na
życie i sprzedałaś firmę.
– Tak, ale wiesz, jak nie cierpię bilansować książeczki czekowej i
wszystkiego, co wiąże się z cyferkami. Poza tym przydałyby się pieniądze na
podróże.
Christine ścisnęła ją za przedramię.
– Podróż to może być dobry pomysł. Nie musi to być nic drogiego, ale
żebyś się wyrwała z pustego domu.
– Pewnie masz rację.
Maddy pomyślała o liście, który czaił się na dnie jej torebki. Praca, którą
w nim opisano, na pewno by ją wyrwała z domu. I to bardzo daleko. Jeżeli
miałaby dość odwagi, żeby się o nią ubiegać.
– A jaki jest drugi krok? Christine zerknęła.
– Och, naprawdę radosny. Staw czoło wewnętrznemu lękowi. Maddy
parsknęła.
– Przynajmniej ten mam już zaliczony, w końcu przeżyłam kilka lat,
codziennie stawiając czoło strachowi.
– Racja. Zobaczmy, co Jane ma do powiedzenia na ten temat. Christine
przerzuciła kartki na początek rozdziału. Kiedy tylko przebiegła wzrokiem
pierwsze akapity, wytrzeszczyła oczy.
– A to suka!
– Co? – Maddy aż wyprostowała się z zaskoczenia.
– Wykorzystała nas w swojej książce!
– Żartujesz! Wymieniła nas z nazwiska? Maddy wyciągnęła szyję, żeby
zerknąć na stronę.
– Nie, ale pisze „w college’u miałam trzy przyjaciółki, które stanowią
doskonały przykład tego, że kobiety często pozwalają, aby strach powstrzymał
je sprzed spełnieniem marzeń”.
– Opisuje to bardziej szczegółowo? – Amy obgryzała paznokieć.
Christine przesunęła palcem po stronie.
– Zobaczmy... „Miałam przyjaciółkę artystkę...” Rety, ciekawe, o kogo
może chodzić... „która pozwoliła, aby strach przed odrzuceniem powstrzymał ją
przed realizacją kariery artystycznej z prawdziwym oddaniem i entuzjazmem”.
– To bzdura! – Maddy odstawiła kubek z głośnym stuknięciem. – Nie
zajęłam się karierą, bo musiałam opiekować się umierającym mężem.
Nawet kiedy wypowiedziała te słowa, wiedziała, że to nie wyjaśnia,
dlaczego teraz nie wróciła do malowania.
– Co jeszcze pisze?
– O, posłuchajcie tego. – Christine czytała dalej. – Najwyraźniej ja bałam
się odrzucenia przez rodziców. „Moja przyjaciółka ze studiów medycznych tyle
czasu szukała aprobaty u ojca, że często poświęcała własne szczęście”. –
Christine podniosła wzrok, a jej błękitne oczy jaśniały. – Jak śmie drukować
interpretacje spraw, o których powiedziałam jej w sekrecie? Poza tym co złego
w tym, że chcę zadowolić ojca? Tak, trudno dorosnąć do jego standardów i parę
razy skarżyłam się z tego powodu, ale to wspaniały człowiek, lider środowiska
medycznego, wyśmienity chirurg. To, że matka Jane była alkoholiczkę, a jej
ojciec zwiał, nie znaczy, że ma prawo mnie krytykować! I to w druku!
– Przynajmniej nie użyła twojego nazwiska – pocieszyła ją Maddy.
– Równie dobrze by mogła! Każdy, kto mnie zna, wie, że mieszkałam z
nią w college’u. A jeśli mój ojciec to przeczyta?
– Poradnik dla kobiet? – Maddy ze sceptycyzmem uniosła brew.
– W każdym razie ktoś inny mógłby przeczytać i pokazać mu to.
– A co pisze o mnie? – zapytała cicho Amy. Christine wróciła do lektury.
– Najwyraźniej ty boisz się ryzyka. Według Panny Idealnej „Moja trzecia
przyjaciółka tak bardzo bała się spróbować czegoś nowego i przegrać, że wolała
raczej trzymać się bezpiecznej rutyny niż podjąć ryzyko, które wniosłoby do jej
życia więcej radości”.
– To już kompletne chrzanienie! – Maddy zastanawiała się, czy nie
podejść do stolika Jane i nie powiedzieć jej, co o tym wszystkim myśli.
– Właściwie to prawda – odparła cicho Amy.
– Ale masz własną firmę – sprzeciwiła się Maddy. – To oznacza ryzyko.
– Nie bardzo – westchnęła Amy. – Podróżujące Nianie to franszyza, czyli
coś dość bezpiecznego. Ponieważ jestem właścicielką, nikt nie może mnie
zwolnić. To najmniejsze możliwe ryzyko.
– Ale to nie znaczy, że jesteś nieszczęśliwym tchórzem – upierała się
Christine.
– Chyba nie. – Amy wbiła wzrok w stolik.
– Amy? – Maddy pochyliła się, żeby spojrzeć przyjaciółce w twarz. –
Jesteś szczęśliwa, prawda?
– Przeważnie.
– Ale – Christine zamachała ręką. – Zdecydowanie usłyszałam w tym
jakieś „ale”.
Amy zawahała się.
– Czasem żałuję, że sama nie jestem jedną z tych niań, które wysyłam z
bogatymi i sławnymi ludźmi wyjeżdżającymi na wakacje. Jeżdżą do naprawdę
niezwykłych miejsc, zatrzymują się w rewelacyjnych hotelach, jadają w
eleganckich restauracjach i spotykają ciekawych ludzi. Ja nigdy nie wyjechałam
poza okolice Austin.
– Naprawdę jest aż tak źle? – dopytywała się Maddy. – Nie masz za grosz
wyczucia kierunku, więc to naturalne, że nowe miejsca cię przerażają. Nie ma
się czego wstydzić.
– Jest, skoro to rządzi moim życiem. – Amy uniosła podbródek, a w
każdym krągłym szczególe jej twarzy płonęła determinacja. – Popatrz na
Christine. Boi się wysokości, ale gdy byłyśmy w college’u, w każde Boże
Narodzenie wyjeżdżała do Kolorado razem z rodziną i wsiadała na wyciąg, żeby
pojeździć na nartach.
– Właściwie... – Christine popatrzyła to na jedną, to na drugą.
– Nie wsiadałam.
– Co masz na myśli? – Maddy zmarszczyła czoło. – Przywoziłaś zdjęcia z
wyjazdów narciarskich, więc myślałyśmy, że jeździsz.
– Dobra, powiem wam prawdę. – Pochyliła się ku przyjaciółkom.
– Kiedy dorastałam, tak bardzo chciałam przebić brata w jakiejkolwiek
dziedzinie, że zmusiłam się do jazdy wyciągiem krzesełkowym, chociaż za
każdym razem niemal mdlałam. Kiedy tylko zaczęłam college, postanowiłam
wymyślić coś, żeby spędzać rodzinne wakacje w chatce. Stąd zdjęcia, ale tak
naprawdę w ogóle nie jeździłam.
– Coś wymyślić? To znaczy co? – Amy pochyliła się wyraźnie
zaintrygowana.
– Kilka lat temu udawałam, że dostałam choroby wysokościowej. Kłopot
w tym, że odegrałam to dobrze i tata postanowił zbadać mnie w szpitalu. Więc
następnego roku pojawiłam się na lotnisku w takim wielkim, czarnym buciorze i
stwierdziłam, że złamałam nogę. Ale tata strasznie się upierał, żeby ją obejrzeć.
Potem już po prostu wszystkim mówiłam, że jestem za bardzo zajęta, i w ogóle
przestałam z nimi wyjeżdżać.
– Żartujesz. – Amy wyglądała na tak samo oszołomioną, jak czuła się
Maddy. – Myślałam, że lubisz jeździć na nartach.
– Bo lubię! – Christine westchnęła z niesmakiem. – Nie lubię tylko
sposobu, w jaki trzeba się dostać na górę. Ale na swoje usprawiedliwienie
muszę przyznać, że te wyciągi to tylko ławeczka wisząca milę nad ziemią i
człowiek wlecze się tym na szczyt jakieś trzy lata. Najgorsze, że jestem
naprawdę dobrym narciarzem. Cholernie dobrym. Myślę, że w tej jednej
dziedzinie mogłabym być lepsza od Robby’ego, gdybym tylko nie bała się tego
cholernego wyciągu.
– Rety. – Maddy spojrzała na nią. – Nie miałam pojęcia, że aż tak się
boisz.
– No to teraz już wiesz. – Nieco dramatycznym gestem Christine opuściła
głowę na rękę, którą oparła na stoliku. – Jestem totalnym mięczakiem.
– Nie, nie jesteś – zaśmiała się Maddy. – Patrz, ile osiągnęłaś. Na miłość
boską, ratujesz ludzkie życie. Kogo obchodzi, że masz lęk wysokości?
– Mnie. – Christine uniosła głowę. – Amy ma rację. To nic złego bać się,
ale źle, gdy strach powstrzymuje cię przez zrobieniem czegoś, czego chcesz.
– Właśnie. – Amy z entuzjazmem pokiwała głową. – Dlatego uważam, że
powinnaś znowu zacząć jeździć i spróbować poradzić sobie z wyciągami.
Christine roześmiała się.
– Zawrzyjmy umowę, Amy. Ja znowu zacznę jeździć na nartach, jeśli ty
przyjmiesz jedno zlecenie dla podróżującej niani.
– O nie. – Amy pokręciła głową. Jej oczy za okularami zrobiły się wielkie
i okrągłe. – Nie mogłabym na tak długo zostawić biura pod opieką kogoś
obcego. Prawda?
– Nie wiem. – Christine uniosła brew. – Ale gadanie nic nie kosztuje.
– Tak, ale... – Amy zagryzła usta, zastanawiając się.
– Zrobię to, jeśli ty też. – Christine uśmiechnęła się. Maddy patrzyła to na
jedną, to na drugą.
– Wiecie, myślę, że my wszystkie powinnyśmy to zrobić. A właściwie
założyć się i ograniczyć czas. Uzgodnić, że w ciągu roku od dziś ta, która nie
stawi czoła wyzwaniu, będzie musiała postawić reszcie bajeczny lunch w jakimś
zabawnym miejscu.
– Naprawdę tak uważasz? – Twarz Amy rozświetliła się podnieceniem.
– Zdecydowanie. Zakład to dodatkowy bodziec. Amy, jeśli będziesz się
bała jechać do miejsca, w którym nigdy wcześniej nie byłaś, pomyśl tylko o
Christine – że twoja odwaga pchnie ją do zrobienia czegoś, co naprawdę chce
zrobić. To samo dotyczy ciebie, Christine. Kiedy będziesz panikować przed
wyciągiem, pomyśl o Amy i o tym, jak zachęcałaś ją do wyjazdu.
– Wiesz – Christine pokiwała głową – to chyba rzeczywiście może
pomóc. Dla was przeczołgałabym się po rozpalonych węglach, więc czemu nie
stawić czoła lękowi wysokości? A co ty na to, Amy? Wchodzisz w to?
– Wielkie nieba. – Amy złapała się za serce. – Mówisz to serio?
– Tak, jak najbardziej serio. – Christine uśmiechnęła się. – Zróbmy to.
Na twarzy Amy malowała się stanowczość, a zaraz potem pojawił się
zachwyt.
– Nie wierzę, że to mówię, ale zgadzam się!
– Dobrze więc. – Christine wyciągnęła dłoń. – Umowa stoi! – Po
uściśnięciu rąk Christine zwróciła się do Maddy. – A co ty zrobisz?
– Ja? – Maddy zamarła.
– Tak, ty – parsknęła Christine. – Skoro my musimy zrobić coś
przerażającego, ty też. Więc co to będzie?
– Wiem. – Amy podniosła rękę. – Musisz wystawić swoje prace w galerii.
– W ciągu roku? – rzuciła szyderczo Maddy. – Nie jestem do tego
przygotowana. Chociaż... jest jedna rzecz, o której myślałam...
– Tak?
Maddy zawahała się, czy ma dość odwagi, żeby chociaż powiedzieć im o
liście, nie wspominając już o przyjęciu propozycji.
– Pozwól, że ujmę to tak. – Christine uśmiechnęła się do niej słodko. –
Albo się przyłączysz, albo odwołujemy sprawę. Ja nigdy nie zjadę, Amy nigdzie
nie wyjedzie, a to wszystko będzie twoja wina.
– Och, wielkie dzięki – żachnęła się Maddy. – Doceniam fakt, że nie
naciskacie.
– Ej, a od czego są przyjaciele? – Christine zatrzepotała rzęsami.
– Dobra. – Maddy wzięła głęboki wdech. – Kilka dni temu dostałam Ust z
propozycją pracy. – Wzięła plecioną ze sznurka torebkę i wygrzebała list. Ręce
jej drżały, gdy kładła go na stoliku. – Pamiętacie, jak opowiadałam o Mamie
Fraser?
Christine i Amy spojrzały po sobie i pokręciły głowami.
– No wiecie, Fraserowie? – podpowiadała im Maddy. – Przybrani rodzice
Joego, którzy adoptowali go, gdy miał szesnaście lat.
– Joe? – Christine uniosła brwi. – Twoja szkolna miłość? Ten seksowny
chłopak, który rozkołysał twój świat, a potem ci się oświadczył? Ten Joe?
Maddy pokiwała głową. Serce biło jej jak oszalałe.
– Właśnie ten. Chociaż Mama Fraser strasznie się na mnie wściekła za to,
że złamałam Joemu serce, pozostała ze mną w kontakcie. Kiedy Pułkownik
Fraser zmarł, przeprowadziła się do Nowego Meksyku i teraz prowadzi letni
obóz dla dziewcząt w pobliżu Santa Fe. I... hm, poprosiła, żebym przyjechała i
pracowała u niej.
Przyjaciółki spojrzały na nią wielkimi oczami.
– Nie jesteś trochę za stara na opiekunkę na obozie? – zapytała Christine.
– Byłabym jedną z koordynatorek – wyjaśniła Maddy. – Miałabym
własne mieszkanie i nadzorowałabym zajęcia plastyki i rzemiosła. To tylko
praca na lato, ale brzmi ciekawie.
– Nie wspominając już o tym, że Santa Fe to jedna ze światowych stolic
sztuki – zauważyła Christine. – Może udałoby ci się wstawić prace do jednej z
tamtejszych galerii?
– W Santa Fe? Wątpię! – Maddy zaśmiała się nerwowo. – Moje portfolio
z dotychczasowymi dokonaniami jest dość cieniutkie, ale Mama Fraser mówi,
że będę miała mnóstwo wolnego czasu na malowanie wieczorami.
– Zapowiada się idealnie – stwierdziła Amy. – Powinnaś jechać. Maddy
skrzywiła się.
– Jest tylko jeden problem.
– Co takiego? – zapytała Christine.
– Joe – odparła Maddy, jakby to było oczywiste. – Nie wiem, czy chcę go
spotkać.
– Mówiłaś, że poszedł do wojska. Do komandosów, czy coś takiego –
zdziwiła się Christine. – Parząc na to, co dzieje się na świecie, wątpię, żeby
siedział w kraju.
– Właściwie to... – Maddy wygładziła kopertę. – Był ranny dwa lata temu
i musiał odejść z komandosów. Teraz pracuje u matki jako dyrektor obozu.
Więc jeśli wezmę tę robotę, to wiecie, będę pracowała razem z nim. Widywała
go. Codziennie.
– To będzie takie ciężkie? – Na twarzy Amy malowała się troska. Maddy
sapnęła.
– Nie rozstaliśmy w przyjacielskiej atmosferze. O ile wiem, nadal
serdecznie mnie nienawidzi i nie chce mnie nigdy więcej widzieć.
Amy zatroskała się jeszcze bardziej.
– Skoro tak, to dlaczego jego matka zaproponowała ci pracę?
– Wiesz... – Christine sączyła kawę. – To mnie gryzie. Żałosne prosić
matkę, aby spiknęła cię z byłą dziewczyną.
– Joe nic nie wie. Mama Fraser napisała, że nie chciała mu nic mówić,
dopóki nie pozna mojej odpowiedzi, na wypadek gdybym odmówiła. Z czego
wnioskuję, że nadal jest na mnie zły.
– Albo że matka wie, że chciałby cię znowu zobaczyć – odparła Amy. – I
nie chce, aby się rozczarował, jeśli odmówisz.
– Ważne jest teraz to, czy ty chcesz go widzieć – rzuciła Christine.
– Nie wiem. – Maddy potarła czoło. – Naprawdę chciałabym wziąć tę
pracę. To byłby dobry most między ostatnimi dziesięcioma latami a tym, co
zamierzam robić przez resztę życia. I pomogłabym Mamie Fraser, która chyba
dość desperacko szuka odpowiedniej osoby.
– I w dodatku – Christine poruszyła dwuznacznie brwiami – spędziłabyś
lato z byłym facetem. Zdaje się, że było między wami naprawdę gorąco.
– Christine – Maddy zaśmiała się nerwowo. – Nie jadę do Santa Fe po to,
żeby przez całe lato uprawiać dziki seks z Joem na oczach jego matki i obozu
pełnego dziewcząt.
– Czemu nie? – Christine odstawiła kubek z kawą. – Dla mnie bomba. To
znaczy seks, a nie obóz pełen dziewcząt i jego matka. Wiem, jak Nigel ciężko
chorował przez ostatnie lata, więc mogę sobie wyobrazić, od jak dawna nie
uprawiałaś seksu, nie wspominając o naprawdę gorącym.
– Wieczność. – Maddy poczuła, jak robi jej się gorąco na samą myśl od
seksie z Joem. Stwierdzenie, że zakołysał jej światem, było dość delikatne.
Podpalił go. – Ale to zupełnie nie na temat. Po prostu chcę dogadać się z Joem.
Kto wie, może mamy szansę wreszcie zapomnieć o przeszłości.
– Albo rozpalić ją na nowo. – Christine wyszczerzyła zęby w uśmiechu.
– Szukasz dreszczyku u innych, bo u ciebie nic się nie dzieje – odgryzła
się Maddy.
– Tylko dlatego, że poprosiłam was, abyście nie pozwoliły mi się
spotykać z nikim, kto nie zyska waszej aprobaty – burknęła Christine.
– Nie bez powodu, biorąc pod uwagę twoich facetów. – Zdenerwowana
Maddy zwróciła się do drugiej przyjaciółki. – Jak myślisz, co powinnam zrobić?
Amy złożyła ręce na stole.
– Myślę, że powinnaś to zrobić dla siebie, a nie jako część wyzwania. Jak
sama stwierdziłaś, wyjechałabyś z domu. A przy okazji może pogodziłabyś się z
Joem. Jeśli jednak to zrobisz – Amy wzięła Maddy za rękę – musisz obiecać, że
zaprezentujesz swoje prace kilku galeriom w Santa Fe. Aż jedna z nich je
przyjmie.
– Jezu. – Maddy próbowała się zaśmiać. – Stawienie czoła byłemu
chłopakowi, który pewnie mnie nienawidzi, to nie dość?
Amy zmrużyła oczy za okularami.
– Nie, jeśli mam zaryzykować, że zgubię się w jakimś obcym miejscu, a
Christine musi przeżyć wyciąg.
Panika ścisnęła Maddy za gardło.
– Uważam, że te wyzwania są nierówne.
– Jak cholera! – Christine odstawiła kawę. – Ty musisz zmusić jedną
galerię, żeby przyjęła twoje prace, a zważywszy, że jesteś świetna, to będzie
bułka z masłem. A ja będę musiała wytrzymać całe święta ze swoją rodziną w
Kolorado!
– A kto mówił o rodzinie? – Maddy zmarszczyła brwi. – Możesz jechać
sama.
– Nie, jeśli mam to zrobić, to upiekę dwie pieczenie na jednym ogniu.
Zmierzę się z wyciągiem i zniszczę mojego brata na stoku. Najlepiej na oczach
ojca.
– Walczysz w słusznej sprawie – zaśmiała się Maddy.
– Ty za to jedziesz do Santa Fe, będziesz się kochać jak wariatka z byłym
chłopakiem i rozkręcisz karierę. Zgoda?
Maddy znowu się zaśmiała.
– Czy seks jest częścią zakładu?
– Nie. – Christine odsłoniła zęby w uśmiechu. – Ale oczekujemy
szczegółowego sprawozdania. I dowodu w postaci fotografii, że Joe jest tak
przystojny, jak twierdzisz.
Amy parsknęła w cappuccino i musiała wytrzeć pianę z nosa. Maddy
przemyślała sprawę.
– Muszę przekonać jedną galerię, żeby wzięła coś z moich prac, tak?
– Tak.
– Mogą to wziąć w komis?
Christine spojrzała na Amy, która skinęła głową.
– Mogą. Umowa stoi? Maddy wzięła głęboki wdech.
– Wiem, że tego pożałuję, ale...
– Uznaję to za zgodę. – Christine podniosła kubek z kawą. – Za nasze
zdrowie. Żebyśmy stawiły czoło strachowi. Niech to będzie początek naszego
idealnego życia.
Żołądek Maddy zrobił salto, gdy stuknęły się kubkami.
– Za naszą trójkę.
Rozdział 2
Nigdy nie pozwól, aby przeszłość ograniczała twoją przyszłość.
Jak wieść idealne życie
Maddy zastanawiała się nad radą Jane, gdy z książką w walizce ruszyła
do Santa Fe. Czy da się zostawić przeszłość za sobą? Z każdą przejechaną milą
coraz bardziej czuła, że znowu ma siedemnaście lat i pędzi na spotkanie z
chłopcem, którego jej władczy, pracujący w policji ojciec zabronił widywać.
Ciało Maddy drżało za każdym razem, gdy przypominała sobie, jak Joe ją
obejmował i całował, zupełnie jakby jego życie zależało od tego, czy rozbierze
ją tak szybko, jak to możliwe. Zupełnie zwariowali na swoim punkcie z
zaangażowaniem właściwym nastolatkom – bez choćby jednej rozsądnej myśli
na temat przyszłości.
Tak było, dopóki Joe nie został aresztowany razem z kilkoma kumplami
za kradzież samochodu. Wtedy ich przyszłość przestała istnieć. Pułkownik
Fraser użył wszystkich znajomości, żeby wycofano oskarżenia przeciwko Joemu
– ponieważ nieświadomie wziął udział w kradzieży – i załatwił mu przyjęcie do
wojska. Ku zaskoczeniu wszystkich i ogromnej uldze Fraserów Joe odnalazł się
tam i poinformował Maddy, że poważnie myśli o służbie. W dniu, kiedy się
oświadczył, z dumą oznajmił, że przyjęto go do szkoły komandosów i że
zamierza robić karierę w wojsku. Sądził, iż Maddy też się ucieszy, ale jej
marzenia o zostaniu niezależną kobietą i znaną na całym świecie artystką nie
obejmowały wyjścia za mąż zaraz po szkole, jak to zrobiła jej matka, a potem
odłożenia na bok własnych ambicji i zostania idealną gospodynią domową.
Oczywiście wtedy jeszcze nie wiedziała, że „żona” i „niewolnica” to nie są
synonimy.
Wspomnienie tego, jak zakończył się ich związek, sprawiło, że wiele razy
skrzywiła się podczas jazdy z Austin do Santa Fe. Scena była gorzka i
nieprzyjemna. Joe patrzył na nią zszokowany i widać było, że poczuł się
kompletnie zdradzony.
Ale stało się to wieki temu. Jako dojrzały mężczyzna musiał zrozumieć,
że Maddy podjęła słuszną decyzję. Dla nich obojga. Była zbyt niedojrzała i
okazałaby się okropną żoną. Zwłaszcza dla żołnierza, który wyjeżdżałby na
misje trwające nawet kilka miesięcy.
Tak, podjęła słuszną decyzję.
A Joe już dawno przebolał odmowę.
Maddy powtarzała te zapewnienia jak mantrę, gdy mijała znak
informujący, że Magiczny Obóz znajduje się tuż przed nią. Zerknęła między
drzewami po lewej. Odkąd wyjechała z pustyni w góry, droga prowadziła
wzdłuż rzeki przez kilka kilometrów niezagospodarowanych terenów, ale teraz
na przeciwległym brzegu pojawiły się budynki.
Żołądek zacisnął jej się, gdy zdała sobie sprawę, że za kilka minut stanie
twarzą w twarz z Joem. Jako dyrektor obozu powinien powitać ją oraz inne
koordynatorki, które przyjadą wcześniej, by przygotować obóz na przyjęcie
opiekunów i obozowiczów. Minęły tygodnie, odkąd zebrała się na odwagę i
zadzwoniła do Mamy Fraser. Jeśli Joe sprzeciwiał się ich ponownemu
spotkaniu, miał mnóstwo czasu, aby powiadomić ją o tym.
Po raz tysięczny próbowała sobie wyobrazić, jak będzie wyglądało ich
pierwsze spotkanie...
Powita ją z uśmiechem i zapyta, jak się miewa, podczas gdy każde z nich
ukradkowo będzie oceniać, na ile to drugie się zmieniło. Kiedy ostatni raz go
widziała, był wysokim, szczupłym nastolatkiem, śniadym przystojniakiem,
którego uroda zdradzała indiańską krew. Jak dużo tej krwi było, można tylko
zgadywać, ponieważ Joe ledwie pamiętał biologiczną matkę, a ojca w ogóle nie
znał.
Próbowała wyobrazić go sobie nieco grubszego, głównie przez mięśnie,
które na pewno rozwinął jako komandos, i zarazem już nieco sflaczałego, odkąd
skończył służbę. Z czarnymi jak węgiel włosami, które zaczynają się
przerzedzać. Roześmieją się, pewnie trochę niezręcznie, i przypomną sobie, jacy
kiedyś byli wobec siebie zachłanni. Uprzejmie powie jej, że świetnie wygląda,
chociaż przytyła parę kilo i dorobiła się pierwszych słabych zmarszczek wokół
oczu. Ona nie miała nic przeciwko kilogramom i zmarszczkom, starzenie to po
prostu część życia, i to o niebo lepsza od alternatywy: śmierci w kwiecie wieku
jak w przypadku Nigela.
Fala żalu zagroziła, że zaraz ją zaleje, więc wyprostowała się, by odpędzić
smutne myśli. Część jej zawsze będzie uwielbiała Nigela, ale nadszedł czas
zacząć żyć dalej.
Przed nią mały, czerwony samochód sportowy skręcił do obozu. Pewnie
któraś z koordynatorek, domyśliła się, jadąc za autem po staroświeckim,
drewnianym moście. Po drugiej stronie rzeki ze stróżówki wyszedł starszy
mężczyzna. Zerknął przez przednią szybę, machnął na sportowy samochód,
żeby jechał przez otwartą bramę, a potem machnął na Maddy, żeby się
zatrzymała. Opuściła szybę i podała strażnikowi nazwisko.
Szeroki uśmiech pojawił się na jego szorstkiej twarzy.
– A tak, nowa pani od warsztatów. Pani Fraser powiedziała, że się pani
spodziewa. Proszę jechać za Sandy do biura. Powiem Mamie, że pani
przyjechała.
Otworzywszy okno, żeby bryza rozwiała jej włosy, Maddy ruszyła za
czerwonym autem i w końcu zajechała na wysypany żwirem parking przed
długim, parterowym budynkiem z cegły. Dwie dziewczyny w wieku studentek
college’u stały tam i gawędziły; jedna wysoka i czarna, druga brunetka
wyglądająca na przebojową. Pisnęły, gdy ze sportowego wozu wysiadła dziarska
blondynka.
Maddy patrzyła z rozbawieniem, jak dziewczyny popędziły z szeroko
otwartymi ramionami, żeby powitać nowo przybyłą. Nim wpadły na siebie,
pochyliły się do przodu i objęły się tak, aby nie dotknąć się żadną inną częścią
ciała poza ramionami. To musiał być rytuał, który na pewno miał już długą
tradycję. Maddy była przekonana, że gdyby dziewczyny z epoki jaskiniowej
wyjeżdżały na obóz letni, witałyby się dokładnie tak samo: pisk, bieg i objęcia.
Kiedy dziewczyny weszły do budynku, Maddy wysiadła z samochodu i
zaciągnęła się pachnącym sosnami powietrzem, które było tak suche, że
zabierało wilgoć z płuc. Jasne słońce zakłuło ją w oczy, gdy spojrzała na biuro.
Tam siedział Joe. Była tego pewna.
Zapał i lęk walczyły ze sobą w jej żołądku, aż ją rozbolał. Zebrała się na
odwagę, myśląc o Amy i Christine. Ruszyła, żeby otworzyć drzwi. Nim dotarła
do nich, usłyszała głos Joego i... zamarła.
– Witam, moje panie. Widzę, że wróciłyście na kolejne lato w
Magicznym Obozie.
– Mówisz, jakbyś się dziwił – odparła jedna z dziewczyn.
– W żadnej mierze – zaśmiał się Joe.
Ten dźwięczny śmiech sprawił, że Maddy błyskawicznie przeniosła się w
przeszłość. Boże, jak uwielbiała, gdy się śmiał. Zawsze starała się nakłonić go
do śmiechu – chociaż raz albo dwa razy – kiedy byli sami.
– Sandy nie wątpię, że umrzesz w późnej starości, przewodząc śpiewom
przy ognisku.
– Miejmy nadzieję – odparła zalotnie dziewczyna.
Maddy podeszła do budynku i zajrzała z progu do mrocznego wnętrza.
Belkowy sufit, podłogi wyłożone terakotą i beżowe, ceglane ściany nadawały
pomieszczeniu rustykalny wygląd. Joe stał obok biurka w stylu misyjnym z
notatnikiem w ręku. Uśmiechał się do trojga dziewcząt. Ten uśmiech zaskoczył
Maddy do tego stopnia, że przez chwilę niczego więcej nie zauważyła. Joe
wyglądał na szczęśliwego i zrelaksowanego, był zupełnie niepodobny do
spiętego, kapryśnego buntownika sprzed lat.
A potem przyjrzała mu się w całości i... o mój Boże! Zupełnie nie
pasował do jej wyobrażeń o tracącym formę mężczyźnie około trzydziestki.
Prezentował się cudownie! Miał wysportowane ciało, które sprawiło, że serce
zabiło jej szybciej nie tylko ze zdenerwowania.
Stal bokiem. Miał na sobie zieloną koszulkę polo, która napięła się na
szerokich ramionach, wyrobionych bicepsach i klatce tak wyćwiczonej, że
Maddy dostrzegała zarys mięśni przez materiał ubrania. Spodenki khaki
przylegały do wąskich bioder i odsłaniały twarde jak skała uda.
Znowu zaśmiał się z czegoś, co powiedziały dziewczyny, a potem
odwrócił się i pochylił, żeby oprzeć notatnik na biurku. Maddy rozdziawiła usta,
gdy zagapiła się na najbardziej seksowny męski tyłek, jaki miała przywilej
oglądać w swoim życiu.
– Podpiszcie oświadczenia i możecie biec się rozgościć. Carol już
przyjechała i czeka na was w Chacie Wodza.
Maddy oderwała wzrok od pośladków Joego i zauważyła, że dziewczyny
też mu się przyglądały. Wszystkie trzy uśmiechnęły się i zarumieniły, gdy brały
od niego długopis, by podpisać formularze. Nic dziwnego, że wróciły na kolejny
turnus. Wszystkie podkochiwały się w dyrektorze!
Ponownie patrząc na Joego, Maddy przypomniała sobie sugestię Christine
na temat szalonego seksu z byłą miłością. Ta myśl podnieciła ją i przeraziła
jednocześnie. Nie mogłaby pozwolić, żeby mężczyzna tak doskonały fizycznie
zobaczył ją nago. Co innego nie przejmować się szerokimi biodrami i
zmarszczkami, kiedy wokół byli normalni ludzie, którzy też się starzeli. Ale
pokazać się nago przy mężczyźnie, który wyglądał teraz lepiej, niż kiedy był
nastolatkiem? Nie w tym życiu!
Chociaż dlaczego mężczyzna o takiej prezencji miałby chcieć oglądać ją
nago, kiedy mógł wybierać z całego obozu pełnego chętnych
dwudziestoparolatek?
W jej głowie pojawiła się w pełnym rozkwicie nagła myśl. To dlatego nie
miał nic przeciwko jej przyjazdowi. Chciał, żeby zobaczyła, co odrzuciła tyle lat
temu. Pokazać jej, że inne kobiety – młodsze i ładniejsze – tłumnie go pożądały.
Podpuścić ją, sprawić, żeby znowu go zapragnęła... a potem odrzucić. To z
pewnością byłaby mila zemsta, prawda?
– Dobrze – powiedział Joe, zabierając formularze. – Rozgośćcie się.
Mamy randkę o czwartej na patio na pierwszym zebraniu pracowników.
Maddy odskoczyła od drzwi, gdy dziewczyny ruszyły do wyjścia
naprzeciwko prowadzącego na kryte patio i w stronę obozu. Stała i walczyła z
nagłym pragnieniem, żeby pobiec do samochodu i natychmiast wracać do
Teksasu.
„Dobra, uspokój się – upomniała samą siebie, starając się nie oddychać za
szybko. – Przemyśl to sobie”.
Teoria o zemście była tylko teorią. Joe, którego znała, nigdy nie byłby tak
małostkowy. Chociaż ludzie się zmieniają. Bóg jeden wie, jak bardzo ona się
zmieniła. Lubiła myśleć, że na lepsze. Dojrzała, stała się odpowiedzialną,
polegającą na sobie kobietą. Zdecydowanie nie taką, która przyjęłaby ofertę
pracy, a potem się nie pojawiła. Gdyby wyjechała, nie zobaczywszy się z Joem,
Mama Fraser i on uznaliby, że jest bezmyślnym lekkoduchem, który nawet nie
zadał sobie trudu, by ich uprzedzić, że muszą poszukać kogoś na jej miejsce.
Rozmawiała już ze strażnikiem, więc Bóg wie, co by sobie pomyśleli.
Poza tym założyła się z Christine i Amy. Jeśli ucieknie do Teksasu, nie
wystawiając w galerii przynajmniej jednej pracy, dziewczyny odpuszczą sobie
swoje postanowienia. Cholera! Dlaczego się na to zgodziła? Cóż, teraz nie
mogła się wycofać.
Zresztą, zakładając, że jej teoria jest wyssana z palca, Joe
najprawdopodobniej równie chętnie jak ona chciał zapomnieć o przeszłości.
Może nawet ucieszy się na jej widok. Jedyny sposób, aby się tego dowiedzieć,
to wejść tam i spotkać się z nim. A teraz nadszedł dobry moment, bo będą sami.
Zyskają odrobinę prywatności przynajmniej przy pierwszym spotkaniu.
„Po prostu zrób to” – rozkazała sobie.
Wzięła głęboki wdech i zmusiła się, żeby zrobić krok. A potem następny.
Nim się zorientowała, stała w drzwiach. Siadł przy biurku i pracował na
komputerze. Odgłos klawiatury zagłuszał jej kroki do chwili, gdy stanęła niemal
przy biurku. Podniósł wzrok i... zamarł.
Jej usta drżały, gdy się uśmiechnęła.
– Cześć, Joe. Kupa lat.
– Maddy?
Gapił się na nią bezmyślnie. Był nieznośnie przystojny z tą opalenizną i
brązowymi oczami. Poczuła, że się rumieni.
– Hm, miło cię widzieć.
Skoczył na równe nogi tak gwałtownie, że krzesło przewróciło się do tyłu
i uderzyło o podłogę. Jego oczy pałały wściekłością.
– Co tu robisz, do cholery?! Cała krew odpłynęła jej z twarzy. Nie
spodziewał się jej.
I zdecydowanie nie ucieszył się na jej widok.
Rozdział 3
Adrenalina buzowała w ciele Joego. Jego zmysły były w pełnym
pogotowiu i natychmiast ogarnął cały obraz: ognisto-rude włosy, twarz w
kształcie serca, zielone oczy, pełne usta i figura klepsydry, które na zawsze
określiły mu standardy kobiecej urody. Pod żółtą bluzką i długą, rdzawą
spódnicą z szerokim, skórzanym paskiem na biodrach była jeszcze bardziej
apetyczna niż wcześniej.
– Prze-przepraszam – wyjąkała. – Myślałam...
Spojrzał z powrotem na jej twarz i zobaczył pobladłą skórę, przez co oczy
i włosy jeszcze mocniej się odcinały. Czy to był równie wielki szok dla niej jak
dla niego?
– Co tu robisz? – zapytał ponownie.
Ledwie mógł myśleć, krew głośno szumiała mu w uszach.
– Mam tu pracować. Nowy koordynator od plastyki i rzemiosła.
– Co będziesz?! – Wrzasnął głosem żołnierza w czasie walki. Ale to nie
był front ani wojna. Nie musiał przekrzykiwać huku strzałów, a jego ciału nie
groził postrzał. Stał w jednym z najbezpieczniejszych miejsc na świecie, w
biurze obozu jego matki. Zapach sosny i szałwi napływał przez otwarte okna i
drzwi. Na dworze śpiewał ptak.
A przed nim stała Maddy.
Maddy Howard. Nie Madeline Mills, jak brzmiało nazwisko kobiety,
którą zatrudniła matka. Odpowiedź uderzyła go niczym pocisk prosto w pierś.
Matka to ukartowała. Zrobiła specjalnie!
– Zabiję ją!
– Przepraszam. – Maddy przynajmniej miała dość przyzwoitości, aby się
zarumienić. – Myślałam, że wiesz.
– Powiedziała ci, że prowadzę jej obóz? Wspomniała, że będziesz
pracować dla mnie?
– Oczywiście. Zakładałam, że chciałeś... – Zrobiła krok w tył, w stronę
drzwi, gotowa do ucieczki. – To ewidentnie jakaś pomyła. Może powinnam po
prostu...
Wychodziła.
Jego puls wskoczył na wyższe obroty. Joe nie chciał nigdy więcej widzieć
Maddy, ale teraz, kiedy się tu zjawiła, jeszcze bardziej olśniewająca niż kiedyś,
jak jakaś piekielna ożywiona fantazja, nie chciał, żeby tak po prostu odeszła.
Jezu, czy to aż tak zakręcone? To takie żenujące zdać sobie sprawę, że nadal jej
pragnął. Piętnaście lat po tym, jak go odrzuciła, nadal jej pragnął.
– To zdecydowanie pomyłka – starał się mówić jak najspokojniej. – I
chyba rzeczywiście, najlepiej jeśli po prostu...
Wskazał w stronę drzwi, tłumacząc sobie, że tak będzie najlepiej. Już się
odwróciła i odchodziła ze spuszczoną głową. Jeszcze kilka kroków, a znowu
zniknie z jego życia. Niewidzialna pięść chwyciła go za serce.
– Chryste, Maddy, nigdy nie byłaś dobra w myśleniu, ale tym razem
przeszłaś samą siebie.
Dlaczego do cholery nadal mówił? „Zamknij się, idioto, i daj jej odejść”.
– Skąd myśl, że możesz tak sobie tu przyjechać i pracować dla mnie przez
lato, jakby między nami nigdy nic nie było?
Zatrzymała się. Podniosła głowę. Gdy się odwróciła, jej oczy płonęły.
– Może stąd, że to było lata temu, a ja uznałam, że dorosłeś na tyle, by się
z tym pogodzić.
– Oczywiście, że mam to już za sobą – warknął i zamierzał usiąść, aby
udowodnić, do jakiego stopnia obecność Maddy jest mu obojętna.
Tyle że krzesło nie stało na miejscu i niewiele brakowało, a wylądowałby
na tyłku, ale złapał równowagę. To byłoby piękne, co? Szarpnął krzesło z
podłogi i z hukiem odstawił na miejsce. Opadł na nie i na oślep zaczął
przerzucać papiery.
– To, że już mi przeszło, nie oznacza, że chcę, abyś dla mnie pracowała. Z
tego, co pamiętam, nie byłaś najbardziej odpowiedzialną osobą na świecie.
– Nie byłam odpowiedzialna! – Poczuła ucisk w gardle. – Joe, wtedy
byłam niemalże... niemalże dzieckiem.
– Dzieckiem? – Ogarnął jej kształtne ciało ostrym spojrzeniem. – Nie tak
to zapamiętałem.
I rzeczywiście: wszystko pamiętał. Pamiętał, jak wyglądała nago, jak
pachniała jej skóra, jak się śmiała, nawet kiedy się pieścili... nawet, kiedy z
zapałem nastolatka poruszał się w niej mocno. Pamiętał doskonale, jakie to było
uczucie.
Chryste. Dostał wzwodu.
Przesunął ręką po twarzy.
– Nie chcę cię tutaj.
– Twoja matka mnie zatrudniła.
– A ja zwalniam.
– Z powodu tego, co wydarzyło się, gdy byliśmy głupimi nastolatkami?
– Nie. – Zazgrzytał zębami. Nie chciał na nią patrzeć. – Ponieważ nie
nadajesz się do tej pracy.
– Na stanowisko koordynatora od plastyki i rzemiosła? – Jej głos stał się
wyższy o oktawę. – Mam dyplom ze sztuk pięknych. Jakim cudem nie mam
kwalifikacji, aby uczyć rzemiosła na obozie letnim?
– Znam cię, Maddy. – Przerzucił ponownie papiery, robiąc bałagan w
poukładanych stosach. – W szkole średniej miałaś trzy razy pracę i z każdej cię
wyrzucili.
– Bo zawsze mnie namawiałeś, abym się urwała i żebyśmy pojechali nad
jezioro. – Kiedy nadal na nią nie patrzył, podeszła do biurka i oparła o nie ręce.
– Czy nie przyszło ci do głowy, że mogę być inną osobą niż wtedy? Wiesz,
ludzie się zmieniają.
Spojrzał prosto w jej zielone oczy, tak piękne, że aż go serce bolało.
– Nie, nie aż tak.
– Najwyraźniej. – Złość dodała koloru jej policzkom. – Nadal jesteś
uparty jak osioł i... i... egoistyczny jak wtedy, kiedy miałeś osiemnaście lat.
Boże, co ja w tobie widziałam?
– Myślę, że oboje znamy odpowiedź na to pytanie. – Miał ochotę
powiedzieć coś okrutnego, co by ją zraniło do żywego, ale słowa uwięzły mu w
gardle. – Nie możesz tu pracować. Koniec dyskusji.
– Nie możesz mnie zwolnić! – wrzasnęła.
Jakie to typowe dla Maddy. Wystarczy powiedzieć jej, że czegoś nie
może, i nagle jest to jedyna rzecz, którą koniecznie i absolutnie musi zrobić,
choćby się waliło, paliło.
– To nie jest twój obóz. Tylko twojej matki.
– Tak, ale prowadzę go dla niej. – Wstał z krzesła, oparł dłonie na biurku i
stanął z nią nos w nos. – I mówię...
Jej zapach uderzył go jak cios prosto w brzuch. Dziki, słodki aromat,
który dotarł prosto do jego mózgu i uwolnił zabarykadowane wspomnienia.
Smak jej ust. Dotyk jej palców na skórze. Wyraz jej twarzy, kiedy siadała mu na
kolanach. Brzmienie jej głosu, gdy mówiła „kocham cię”.
To wspomnienie uderzyło najmocniej.
Spojrzał na jej usta. Wystarczyło, żeby pochylił się do przodu parę
centymetrów, a mógłby posmakować jej słodkich, pełnych ust. Westchnęła
cicho, jakby czytała w jego myślach.
– Madeline? – Z parkingu dobiegł głos jego matki.
Joe natychmiast wyprostował się na sekundę przed tym, kiedy starsza
kobieta, utykając, weszła na tyle szybko, na ile pozwalała jej laska. Z kruchymi
kośćmi i delikatnymi, siwymi włosami wyglądała jak każda
osiemdziesięcioparolatka, ale błękitne oczy miała nieustająco lśniące.
Uśmiech rozświetlił jej pomarszczoną twarz.
– Jesteś! Harold przy bramie powiedział mi, że przyjechałaś. –
Wyciągnęła wolną rękę. – Jak dobrze cię widzieć!
Joe stał sztywno i milczał, patrząc, jak kobiety się objęły. Miał ochotę
podnieść matkę, wynieść na zewnątrz i ostro zapytać, co sobie myślała,
zatrudniając Maddy i nie ostrzegając go. Nie była ani głupia, ani nieczuła. Jak
mogła to zrobić?
– Mnie też miło panią widzieć. – Maddy przymknęła oczy, ciesząc się z
objęć. – Tak mi pani brakowało.
– To twoja wina – zbeształa ją Mama.
– Proszę, niech pani nie zaczyna – Maddy szepnęła tak cicho, że Joe
ledwie to usłyszał.
Mama odsunęła się na odległość ramienia.
– I tylko patrzcie na nią. Jeszcze piękniejsza. – Zerknęła na Joego. – Nie
uważasz, że jeszcze wypiękniała?
Maddy zarumieniła się i wbiła wzrok w podłogę.
– Mamo... – powiedział z całym spokojem, na jaki było go stać. Dla
całego świata mogła być Mamą Fraser, ale od dnia sfinalizowania adopcji dla
niego stała się mamą. – Mogę cię prosić na słówko?
– Oczywiście. – Uśmiechnęła się i czekała.
– Na zewnątrz.
– A tu nie możesz? – zapytała tak niewinnie, że mało mu głowa nie
eksplodowała.
Maddy Spiorunowała go wzrokiem.
– Chce pani kazać, żeby mnie pani zwolniła.
– A dlaczego miałabym to robić, skoro dopiero tu przyjechałaś? – Mama
ścisnęła dłoń Maddy. – Nie mogłam się doczekać, żebyś tu przyjechała, moja
droga.
– A ja wręcz przeciwnie – wtrącił się Joe. – Właściwe to chciałbym się
dowiedzieć, skąd w ogóle Maddy wiedziała, że szukamy kogoś do pracy.
– Bo do niej napisałam, rzecz jasna – oznajmiła matka, jakby to było
najbardziej oczywiste na świecie. – Potrzebowaliśmy nowego koordynatora od
rzemiosła, a wiedziałam, że ona idealnie się nada. Poza tym uznałam, że taka
praca będzie dobra dla kobiety, która dopiero co owdowiała. Jeden z powodów,
dla którego kupiłam obóz po śmierci Pułkownika, to fakt, że nic tak nie łagodzi
żalu jak towarzystwo młodych ludzi.
– Owdowiała? – Joe spojrzał na Maddy.
Była wdową? Nie wiedział nawet, że wyszła za mąż. Te parę razy, kiedy
jego matka wspomniała jej imię, on albo zmieniał temat, albo wychodził z
pokoju. Chociaż – co za głupek! – to tłumaczyło zmianę nazwiska. Jak mógł na
to nie wpaść!
– Zgadza się, kochanie. – Smutek przyćmił oczy jego matki. – Domyślam
się, że z początku jej obecność tutaj może być trochę niewygodna, ale oboje
jesteście dorośli i wiem, że jesteś prawdziwym mężczyzną, który sobie z tym
poradzi. Poza tym będzie mi miło mieć Maddy pod ręką. Pozostałe dziewczyny
są takie młode. Tęsknię za kobietą, z którą mogłabym porozmawiać. Taką, która
wie, co to znaczy stracić męża.
Joe już wiedział, że przepadł. Co mógłby powiedzieć? „Nie, nie jestem
prawdziwym mężczyzną i nie poradzę sobie z tym”? Albo: „Wiem, że
uratowałaś mnie od życia za kratami albo na ulicy, ale nie, nie pozwolę ci na
towarzyszkę, która pomoże ci poradzić sobie z żałobą”? Nie mógł nawet
powiedzieć: „Daj spokój, mamo, Pułkownik umarł lata temu”, bo sam każdego
dnia za nim tęsknił.
Mama uśmiechnęła się do niego, a jej błękitne oczy rozbłysły.
– Tak naprawdę to nie masz nic przeciwko, prawda? Odpowiedział
wymuszonym uśmiechem.
– Oczywiście, że nie.
– Dobrze więc. – Poklepała Maddy po dłoni. – Maddy, skarbie, przed
biurem stoi mój meleks. Może pojedziesz za mną samochodem do Warsztatu, to
pokażę ci, gdzie zamieszkasz.
– Ja... – Zawahała się i zerknęła w stronę Joego.
Nagle zmieniła zdanie? Znowu? „Teraz już za późno, kochana – chciał jej
powiedzieć. – Wpadłaś w pułapkę tak samo jak ja”. Maddy poddała się.
– Świetny pomysł.
Kiedy kobiety wyszły, Joe opadł na krzesło i potarł twarz rękoma.
„Cholera!”. A myślał, że ostatnie lato, gdy dowiedział się, że kolano ma
załatwione na dobre i nigdy nie wróci do czynnej służby, było długie. Jednakże
to lato zapowiadało się na najdłuższe w jego życiu.
Długie i bolesne.
Szczerze mówiąc, wolałby kolejną kulkę niż codziennie widzieć Maddy
przez następne dwanaście tygodni.
Maddy miała ochotę skopać własny tyłek, kiedy jechała za
samochodzikiem Mamy Fraser bitą, nierówną drogą wijącą się między cedrami i
gigantycznymi głazami. Przyjazd tutaj był ogromnym błędem.
Powinna była wyjechać, kiedy tylko to zrozumiała. Właściwie zamierzała
to zrobić, dopóki Joe jej nie rozzłościł.
Potarła czoło, na próżno próbując pozbyć się bólu głowy. Od lat nie
straciła nad sobą panowania. A wystarczyły dwie minuty w towarzystwie Joego,
aby słowa zaczęły wysypywać się z jej ust, nim zdążył je zarejestrować mózg.
Dlaczego, na Boga, Mama Fraser go nie uprzedziła? Jeśli ta kobieta
zamierzała bawić się w Kupidyna, to zdecydowanie spudłowała.
Nagle Maddy poczuła się jak idiotka, że w ogóle myślała o pojednaniu.
Kuliła się z zakłopotania, wspominając głupie marzenia, że spędzi spokojne lato
z Joem. Równie dobrze może zamienić się w koszmar!
Dojechała do płaskiego terenu na zboczu góry. Mama zatrzymała się
przed piętrowym budynkiem z cegły stojącym pośród osik. Wysiadłszy z
samochodu, Maddy rozejrzała się po dolinie.
Widok dosłownie zaparł jej dech. Daleko poniżej rzeka odbijała błękitne
niebo, meandrując między wysokimi, czarnymi topolami. Obóz podkreślał urodę
krajobrazu rozrzuconymi rustykalnymi budynkami. Na horyzoncie piętrzyły się
góry. Wszystkie te kształty i kontrasty porywały jej artystyczną duszę; aż palce
świerzbiły, żeby złapać za pędzel.
– I co o tym myślisz? – zapytała Mama, opierając się na lasce, by przejść
po twardej ziemi.
Słabowitość kobiety dobitnie przypomniała Maddy, ile lat upłynęło.
Kiedy ostatni raz ją widziała, Mama była po sześćdziesiątce. Pułkownik żył. A
Maddy nie znała jeszcze Nigela ani Christine i Amy. Minęło tyle lat, tyle życia.
Co przyniesie następne dziesięć albo dwadzieścia lat?
Odwróciła się, żeby popatrzeć na dolinę.
– Stwierdziłabym, że tu jest pięknie, ale to za mało powiedziane.
– Są rzeczy, których same słowa nie oddadzą. To dlatego Bóg dał nam
artystów. I dlatego ta ziemia przyciągnęła tu ich tylu. Nie mogę się doczekać,
żeby zobaczyć, co obudzi w tobie.
„Jeżeli tu zostanę”. Maddy poczuła ciężar na sercu.
Matka Joego podeszła do samochodu i zajrzała przez okno na tylne
siedzenie.
– Wygląda na to, że przywiozłaś nieco więcej niż standardowy plecak na
obóz.
– Nigdy nie opanowałam sztuki pakowania tylko niezbędnych rzeczy.
– Cóż, przenieśmy to do twojego mieszkania.
– Mamo... – Maddy zatrzymała ją, gdy kobieta sięgała już do klamki. –
Nie jestem pewna, czy to rozsądne...
– Madeline, chyba nie myślisz o tym, żeby się przestraszyć i uciec, co?
Dziewczyna, którą znałam, miała więcej ikry.
– Dziewczyna, którą znałaś, dużo się nauczyła w ciągu ostatnich lat. Na
przykład że nie warto pędzić przed siebie, ignorując znaki ostrzegawcze.
Beztroskie działania mogą się skończyć czołowym zderzeniem.
– Tak właśnie widzisz to, co zdarzyło się między tobą a Joem? Jakby to
był wypadek samochodowy?
– A jak inaczej to nazwać?
– Przeznaczenie. – Pokiwała głową i otworzyła drzwi. – A teraz chodź,
wniesiemy twoje rzeczy.
Bojąc się, że kobieta sama będzie chciała nosić walizki, Maddy z trudem
wytaszczyła najcięższą z tylnego siedzenia. Zawsze może ją potem znieść na
dół, uspokajała się, gdy szła za Mamą po schodach na zewnątrz budynku.
– Przeznaczenie to często nic dobrego – burknęła, ciągnąc walizkę krok
za krokiem.
– I nie zawsze coś złego. – Mama wspinała się, trzymając mocno za
poręcz. – Och, przyznaję, swego czasu byłam zła na ciebie, bo złamałaś serce
mojemu chłopcu, ale myślę, że stało się tak, jak chciał Bóg. Może i jesteście
stworzeni dla siebie, ale musieliście dorosnąć. Więc Bóg oderwał cię na chwilę.
A teraz sprowadził z powrotem. – Dotarła na małe półpiętro i wyciągnęła klucze
z kieszeni spodni.
– Właściwie to pani mnie sprowadziła. – Maddy starała się złapać oddech.
Kręciło jej się w głowie. – Zdaje sobie pani sprawę, że Joe jest teraz na panią
wściekły.
– Przejdzie mu. – Mama otworzyła drzwi i weszła do środka.
– Z tego, co przed chwilą zauważyłam, nie należy do mężczyzn, którzy
łatwo wybaczają i zapominają.
Maddy przeciągnęła walizkę przez próg gotowa dalej się spierać, ale
mieszkanie odwróciło jej uwagę. Słabe światło pojedynczej żarówki oświetlało
maleńki pokoik, gdzie ścianka działowa oddzielała kuchnię i część jadalnianą od
sypialni. W powietrzu unosił się zatęchły zapach nieużywanego pomieszczenia.
Niemal się roześmiała, myśląc, że zdecydowanie przebyła daleką drogę
od zamożnego domu na wzgórzach West Austin do tej chatki. Prawda jednak
była taka, że dorastała w średniozamożnej okolicy i zawsze czuła się trochę
nieswojo w kręgach Nigela. Nie żeby był jakimś strasznym bogaczem, stał tylko
parę szczebli wyżej na drabinie społecznej od rodziny żyjącej z pensji
policjanta.
Tutaj jednak miała niewielką przestrzeń, którą mogła zagospodarować.
Miejsce, gdzie można uciec, malować i zacząć na nowo życie.
Mama westchnęła.
– Nasza ostatnia koordynatorka rzemiosła pięknie urządziła to
mieszkanko. Teraz wygląda potwornie spartańsko.
– Nie szkodzi – zapewniła ją Maddy.
Już rozważała możliwości. Ładny obrus na okrągły stoliczek, który stał
między dwoma składanymi krzesłami. Kołdra i ozdobne poszewki na poduszki i
materac na metalowym stelażu. A na podniszczony, stary fotel stojący w
ciemnym, zakurzonym kącie pokrowiec. Obok postawi lampę do czytania.
– Dobra nowina jest taka – Mama podeszła do zasłony – że tutaj żyje się
przede wszystkim na dworze.
Pociągnęła za sznurek i odsłoniła szerokie, przesuwane, szklane drzwi.
Do środka wlało się słońce, zamieniając zatłoczoną przestrzeń w coś jasnego i
wspaniałego.
Maddy odstawiła walizkę i wyszła za Mamą na wielki balkon z
plecionymi meblami. W glinianych donicach tkwiły resztki roślin, które nie
przetrwały zimy, ale Maddy z łatwością wyobraziła sobie ten podniebny salon
zalany zielenią i radosnymi kwiatami.
Podeszła do niskiej ścianki i zagapiła się na widok, stąd jeszcze
piękniejszy. Wtedy jej wzrok padł na budynki biura i jej entuzjazm osłabł.
– Mamo, czemu nie powiedziała mu pani, że przyjeżdżam?
– Bo upierałby się, żebym wycofała propozycję. A teraz już przyjechałaś i
JULIE ORTOLON Prawie idealnie Almost Perfect Tłumaczyła: Małgorzata Strzelec
Przyjaciółkom Za wypełnienie moich dni śmiechem Za trzygodzinne lunche (kiedy miałyśmy pisać) Za przymykanie oczu na moje uzależnienie od zakupów w Chico Za niekwestionowane wsparcie, współczucie, marudzenie i pojenie Za toasty szampanem (przy każdej okazji) I za e-maile, gdy terminy zaglądają człowiekowi w oczy!
Rozdział 1 Jak wieść idealne życie. – Maddy z zadziwieniem pokręciła głową, odczytując tytuł z twardej okładki książki. – Dziesięć kroków na drodze do niewiarygodnego szczęścia. Jane Redding. – Ciągle nie mogę uwierzyć, że Jane, nasza Jane, pisze teraz książki. Poza wszystkim innym na dodatek jeszcze pisze – dodała Christine, gapiąc się na swój egzemplarz. – A ja mogę. Amy z dumą się uśmiechnęła, kiedy odchodziły od stolika, przy którym Jane Redding rozdawała autografy. Za nimi ciągnęła się kolejka fanów, którzy nie mogli się doczekać, aby poznać osobiście znaną z telewizji postać. – Właściwie to ja też – przyznała Christine, gdy ich trójka ruszyła do kafejki w kącie księgarni. – Jane zawsze była taka zdyscyplinowana i bardzo ciężko pracowała w college’u. To jedyna znana mi osoba, która pracowała ostrzej ode mnie. A to sporo mówi, zważywszy, że ja przygotowywałam się na medycynę. – Obie uparcie dążycie do celu i to jedyna rzecz, która was łączy – stwierdziła Maddy. Minęła z przyjaciółkami ozdobną barierkę, która tworzyła iluzję, że siedzi się w ulicznej kawiarence. Wciągnęła bogaty aromat kawy. Delikatny jazz mieszał się z gwarem rozmów i sykiem maszyny do cappuccino. – Właściwie, biorąc pod uwagę, jak my cztery się różnimy, wydaje się zadziwiające, że tak dobrze nam się razem mieszkało. – Przeciwieństwa się przyciągają – odparła Christine, stając w kolejce. – To na pewno dotyczy nas dwóch. – Maddy uśmiechnęła się do dziewczyny, z którą przyjaźniła się od czternastu lat. Dla większości ludzi Christine Ashton stanowiła onieśmielającą mieszankę lodowej księżniczki i szalonego naukowca. Była wysoka, miała lśniące blond włosy i chłodne szare oczy. Jednak Maddy wiedziała, że za tym wszystkim kryje się przewrotne poczucie humoru. – Myślę, że w naszym wypadku ratował nas fakt – ciągnęła Christine – że ty i ja mieszkałyśmy w jednej części mieszkania, a Amy i Jane w drugiej. Wyobrażasz sobie mnie i Jane razem? Maddy zaśmiała się. – Zakładałybyśmy się z Amy, która z was pierwsza popełni morderstwo. Idealna Jane Porządnicka czy Nieskazitelna Christine, która w głębi ducha jest flejtuchem. – Nie, to ty byś się zakładała – poprawiała ją Christine. – Amy jest zbyt kochana, żeby czerpać zyski ze śmierci przyjaciółki.
– Racja. – Maddy objęła jedną ręką Amy. – Matka Amy załamywałaby ręce i błagała dzieci, żeby zachowywały się, jak należy. – Tak naprawdę to Jane była przezabawna. – Amy zmarszczyła brwi. – A dla ścisłości, nie cierpię mojego przezwiska. – Ja też. – Christine rzuciła Maddy jedno ze swoich chłodnych spojrzeń. – Więc uważaj z tym przezywaniem, Cyganko. – Ej, skoro przezwisko pasuje... Maddy zakręciła biodrami i maleńkie dzwoneczki przy rąbku spódnicy zadzwoniły. Na każdym z nadgarstków nosiła kolorowe paciorki i lśniące amulety, a ognisto-rude włosy przewiązała chustą. Cztery współlokatorki nie mogły bardziej się od siebie różnić, a ich przezwiska nie mogły lepiej pasować. Amy Baker stanowiła intrygującą mieszankę mądrości, gderliwości i opiekuńczości. Niestety mężczyźni nigdy nie zauważali niczego poza jej pulchnością i ignorowali jej zmysłową stronę. Oczywiście fakt, że nosiła okulary zasłaniające jej wielkie, zielone oczy, wkładała workowate swetry, w których wyglądała jak strach na wróble, i wiązała wspaniałe, sięgające pasa, ciemne włosy w ciasny warkocz, nie pomagał. Z kolei Jane... Zerkając na stolik autorki, Maddy zdała sobie sprawę, że drobna brunetka nie zmieniła się w ciągu dziesięciu lat od ukończenia szkoły. Nadal była nieskazitelnie poukładana i jaśniała wewnętrznym światłem inteligencji i uporu. Siedziała za stołem, na którym piętrzyły się stosy jej książek, miała na sobie elegancki, fioletowy kostium, a lśniący paź do ramion kołysał się lekko, gdy się śmiała. Jej brązowe oczy uśmiechały się do jednej z fanek, która stała, przyciskając książkę do piersi, i zarzucała autorkę komplementami. Maddy poczuła bolesne ukłucie zazdrości. – Boże – westchnęła. – Jane naprawdę się udało, tak jak tego chciała. Nie chodzi tylko o sławę i pieniądze. Jest tak cholernie pewna siebie! – I nadal jest piękna – dodała Amy ze szczerym podziwem w głosie. – Wygląda na szczęśliwą – stwierdziła bezbarwnym tonem Christine. – Naprawdę szczęśliwą. Mogę ją zabić? – Christine – Amy aż zatkało. – Jak możesz mówić coś takiego? – Och, pozwól mi, mamo, proszę. – Christine złożyła prosząco ręce. – Proszę, proszę, proszę... Amy zaśmiała się mimo woli. – Jesteś okropna. – I dlatego ją kochamy – odparła Maddy, bo po części myślała to samo. Cieszył ją sukces Jane, ale sama czuła się jak nieudacznik, ponieważ nigdy nie spełniła swojego marzenia i nie została zawodową malarką. Zaraz po ukończeniu college’u poznała i poślubiła Nigela, słodkiego, ale trzeba przyznać, trochę dziwacznego księgowego. Uwielbiał jej obrazy, wierzył w Maddy całym
sercem i upierał się, aby została w domu i poświęciła się sztuce na pełen etat. Niestety dwa lata po ślubie zdiagnozowano u niego raka. Następne sześć lat spędziła, opiekując się nim i pomagając mu utrzymać jego firmę. Przetrwała ten czas dzięki wsparciu Christine i Amy. Jane dawno temu przeprowadziła się do Nowego Jorku i rzadko miały od niej jakiejś wiadomości. Za to ostatnio dużo o niej słyszały – o jej ślubie z komentatorem sportowym, domu nad jeziorem w Austin, który pojawił się na okładce „Homes and Living”, a teraz o bestsellerowym poradniku. Kiedy Maddy porównała to z brakiem jakichkolwiek osiągnięć u siebie, poczuła się fatalnie. – Następny! – krzyknął wysoki, chudy dzieciak za ladą i Maddy zdała sobie sprawę, że przyszła jej kolej. – Och. – Spojrzała na rodzaje kaw w menu wywieszonym powyżej. – Chwileczkę, muszę się zastanowić. – No Mad, dasz radę – szepnęła zachęcająco Christine. – Podejmij decyzję. – Presja, ta straszliwa presja. – Dotknęła opuszkami brwi jak wróżka komunikująca się z innym światem. – Dobra, mam. Poproszę mokkę z dodatkową bitą śmietaną i karmelem. Dzieciak wykrzyczał zamówienie do zagonionej kobiety obsługującej ogromną maszynerię. Kiedy Maddy zapłaciła, podeszła Christine i nawet nie spojrzała na menu. – Kawę. Gigantyczną. Bez żadnych dodatków. Po prostu kofeina i rurka do karmienia dożylnego. Maddy zmarszczyła brwi. – Wydawało mi się, że miałaś ograniczyć kofeinę. – Cholera! Ze też to akurat zapamiętałaś. – Christine skrzywiła się. – Dobra, niech będzie bezkofeinowa. Dzieciak przekazał zmianę w zamówieniu i zaczął wbijać na kasę. – Nie, chwilkę. – Christine złapała go za rękę, a w jej oczach błysnęła desperacja. – Niech będzie bezkofeinowa z bombą głębinową z espresso. – Wykrzywiła się do Maddy. – Poważniej potraktuję sprawę kofeiny, gdy skończę staż. Najwyraźniej przyzwyczajony do obsługi uzależnionych od kawy dzieciak zmienił zamówienie bez mrugnięcia okiem. Potem podeszła Amy. Zagryzła usta i zerknęła na ciastka. Światło z lady odbiło się w jej okularach. – Poproszę waniliowe cappuccino bez cukru. – Życzy sobie pani jakieś ciastko? Zawahała się, ale była stanowcza. – Nie. Tylko cappuccino. Odtłuszczone, proszę. Maddy już zamierzała powiedzieć Amy, by wzięła coś słodkiego, ale
przypomniała sobie, żeby nie sabotować diety przyjaciółki. Jej zdaniem Amy wyglądała jak trzeba i powinna przestać się głodzić. Seksowne kobiety mają różne kształty i rozmiary. Maddy nie była chudzielcem, ale nauczyła się raczej cieszyć obfitymi krągłościami niż je chować. Nigel zdecydowanie je lubił, zanim stał się zbyt słaby, aby cieszyć się czymkolwiek na tym świecie. – Więc... – zaczęła Christine, gdy odebrały zamówienia – siądziemy przy stoliku i przejrzymy tę książkę? – Dobry pomysł. – Maddy ruszyła do pustego stolika w pobliżu wystawy z kubkami do kawy i innymi drobiazgami. – Nie mogę się doczekać, aby poznać dziesięć kroków na drodze do niewiarygodnego szczęścia. – Ja też. – Christine otworzyła swój egzemplarz, gdy tylko usiadły. – Po tylu latach ciężkiej pracy i braku zabawy myślę, że przydałoby mi się trochę szczęścia, niewiarygodnego albo jakiegokolwiek innego. – Ale tobie się udało. – Amy uśmiechnęła się do niej. – Za kilka miesięcy będziesz lekarzem. To na pewno cię uszczęśliwi. – O ile dożyję – stwierdziła Christine, czytając spis treści. – Zobaczmy. Krok pierwszy: Zrozum, czego chcesz. – To łatwe. – Maddy pociągnęła łyk słodkiej kawy i zlizała z ust bitą śmietanę. – Wygrać na loterii, żebym wreszcie przestała się martwić rachunkami. Christine zmarszczyła brwi. – Myślałam, że radzisz sobie finansowo, w końcu masz ubezpieczenie na życie i sprzedałaś firmę. – Tak, ale wiesz, jak nie cierpię bilansować książeczki czekowej i wszystkiego, co wiąże się z cyferkami. Poza tym przydałyby się pieniądze na podróże. Christine ścisnęła ją za przedramię. – Podróż to może być dobry pomysł. Nie musi to być nic drogiego, ale żebyś się wyrwała z pustego domu. – Pewnie masz rację. Maddy pomyślała o liście, który czaił się na dnie jej torebki. Praca, którą w nim opisano, na pewno by ją wyrwała z domu. I to bardzo daleko. Jeżeli miałaby dość odwagi, żeby się o nią ubiegać. – A jaki jest drugi krok? Christine zerknęła. – Och, naprawdę radosny. Staw czoło wewnętrznemu lękowi. Maddy parsknęła. – Przynajmniej ten mam już zaliczony, w końcu przeżyłam kilka lat, codziennie stawiając czoło strachowi. – Racja. Zobaczmy, co Jane ma do powiedzenia na ten temat. Christine przerzuciła kartki na początek rozdziału. Kiedy tylko przebiegła wzrokiem pierwsze akapity, wytrzeszczyła oczy.
– A to suka! – Co? – Maddy aż wyprostowała się z zaskoczenia. – Wykorzystała nas w swojej książce! – Żartujesz! Wymieniła nas z nazwiska? Maddy wyciągnęła szyję, żeby zerknąć na stronę. – Nie, ale pisze „w college’u miałam trzy przyjaciółki, które stanowią doskonały przykład tego, że kobiety często pozwalają, aby strach powstrzymał je sprzed spełnieniem marzeń”. – Opisuje to bardziej szczegółowo? – Amy obgryzała paznokieć. Christine przesunęła palcem po stronie. – Zobaczmy... „Miałam przyjaciółkę artystkę...” Rety, ciekawe, o kogo może chodzić... „która pozwoliła, aby strach przed odrzuceniem powstrzymał ją przed realizacją kariery artystycznej z prawdziwym oddaniem i entuzjazmem”. – To bzdura! – Maddy odstawiła kubek z głośnym stuknięciem. – Nie zajęłam się karierą, bo musiałam opiekować się umierającym mężem. Nawet kiedy wypowiedziała te słowa, wiedziała, że to nie wyjaśnia, dlaczego teraz nie wróciła do malowania. – Co jeszcze pisze? – O, posłuchajcie tego. – Christine czytała dalej. – Najwyraźniej ja bałam się odrzucenia przez rodziców. „Moja przyjaciółka ze studiów medycznych tyle czasu szukała aprobaty u ojca, że często poświęcała własne szczęście”. – Christine podniosła wzrok, a jej błękitne oczy jaśniały. – Jak śmie drukować interpretacje spraw, o których powiedziałam jej w sekrecie? Poza tym co złego w tym, że chcę zadowolić ojca? Tak, trudno dorosnąć do jego standardów i parę razy skarżyłam się z tego powodu, ale to wspaniały człowiek, lider środowiska medycznego, wyśmienity chirurg. To, że matka Jane była alkoholiczkę, a jej ojciec zwiał, nie znaczy, że ma prawo mnie krytykować! I to w druku! – Przynajmniej nie użyła twojego nazwiska – pocieszyła ją Maddy. – Równie dobrze by mogła! Każdy, kto mnie zna, wie, że mieszkałam z nią w college’u. A jeśli mój ojciec to przeczyta? – Poradnik dla kobiet? – Maddy ze sceptycyzmem uniosła brew. – W każdym razie ktoś inny mógłby przeczytać i pokazać mu to. – A co pisze o mnie? – zapytała cicho Amy. Christine wróciła do lektury. – Najwyraźniej ty boisz się ryzyka. Według Panny Idealnej „Moja trzecia przyjaciółka tak bardzo bała się spróbować czegoś nowego i przegrać, że wolała raczej trzymać się bezpiecznej rutyny niż podjąć ryzyko, które wniosłoby do jej życia więcej radości”. – To już kompletne chrzanienie! – Maddy zastanawiała się, czy nie podejść do stolika Jane i nie powiedzieć jej, co o tym wszystkim myśli. – Właściwie to prawda – odparła cicho Amy. – Ale masz własną firmę – sprzeciwiła się Maddy. – To oznacza ryzyko.
– Nie bardzo – westchnęła Amy. – Podróżujące Nianie to franszyza, czyli coś dość bezpiecznego. Ponieważ jestem właścicielką, nikt nie może mnie zwolnić. To najmniejsze możliwe ryzyko. – Ale to nie znaczy, że jesteś nieszczęśliwym tchórzem – upierała się Christine. – Chyba nie. – Amy wbiła wzrok w stolik. – Amy? – Maddy pochyliła się, żeby spojrzeć przyjaciółce w twarz. – Jesteś szczęśliwa, prawda? – Przeważnie. – Ale – Christine zamachała ręką. – Zdecydowanie usłyszałam w tym jakieś „ale”. Amy zawahała się. – Czasem żałuję, że sama nie jestem jedną z tych niań, które wysyłam z bogatymi i sławnymi ludźmi wyjeżdżającymi na wakacje. Jeżdżą do naprawdę niezwykłych miejsc, zatrzymują się w rewelacyjnych hotelach, jadają w eleganckich restauracjach i spotykają ciekawych ludzi. Ja nigdy nie wyjechałam poza okolice Austin. – Naprawdę jest aż tak źle? – dopytywała się Maddy. – Nie masz za grosz wyczucia kierunku, więc to naturalne, że nowe miejsca cię przerażają. Nie ma się czego wstydzić. – Jest, skoro to rządzi moim życiem. – Amy uniosła podbródek, a w każdym krągłym szczególe jej twarzy płonęła determinacja. – Popatrz na Christine. Boi się wysokości, ale gdy byłyśmy w college’u, w każde Boże Narodzenie wyjeżdżała do Kolorado razem z rodziną i wsiadała na wyciąg, żeby pojeździć na nartach. – Właściwie... – Christine popatrzyła to na jedną, to na drugą. – Nie wsiadałam. – Co masz na myśli? – Maddy zmarszczyła czoło. – Przywoziłaś zdjęcia z wyjazdów narciarskich, więc myślałyśmy, że jeździsz. – Dobra, powiem wam prawdę. – Pochyliła się ku przyjaciółkom. – Kiedy dorastałam, tak bardzo chciałam przebić brata w jakiejkolwiek dziedzinie, że zmusiłam się do jazdy wyciągiem krzesełkowym, chociaż za każdym razem niemal mdlałam. Kiedy tylko zaczęłam college, postanowiłam wymyślić coś, żeby spędzać rodzinne wakacje w chatce. Stąd zdjęcia, ale tak naprawdę w ogóle nie jeździłam. – Coś wymyślić? To znaczy co? – Amy pochyliła się wyraźnie zaintrygowana. – Kilka lat temu udawałam, że dostałam choroby wysokościowej. Kłopot w tym, że odegrałam to dobrze i tata postanowił zbadać mnie w szpitalu. Więc następnego roku pojawiłam się na lotnisku w takim wielkim, czarnym buciorze i stwierdziłam, że złamałam nogę. Ale tata strasznie się upierał, żeby ją obejrzeć.
Potem już po prostu wszystkim mówiłam, że jestem za bardzo zajęta, i w ogóle przestałam z nimi wyjeżdżać. – Żartujesz. – Amy wyglądała na tak samo oszołomioną, jak czuła się Maddy. – Myślałam, że lubisz jeździć na nartach. – Bo lubię! – Christine westchnęła z niesmakiem. – Nie lubię tylko sposobu, w jaki trzeba się dostać na górę. Ale na swoje usprawiedliwienie muszę przyznać, że te wyciągi to tylko ławeczka wisząca milę nad ziemią i człowiek wlecze się tym na szczyt jakieś trzy lata. Najgorsze, że jestem naprawdę dobrym narciarzem. Cholernie dobrym. Myślę, że w tej jednej dziedzinie mogłabym być lepsza od Robby’ego, gdybym tylko nie bała się tego cholernego wyciągu. – Rety. – Maddy spojrzała na nią. – Nie miałam pojęcia, że aż tak się boisz. – No to teraz już wiesz. – Nieco dramatycznym gestem Christine opuściła głowę na rękę, którą oparła na stoliku. – Jestem totalnym mięczakiem. – Nie, nie jesteś – zaśmiała się Maddy. – Patrz, ile osiągnęłaś. Na miłość boską, ratujesz ludzkie życie. Kogo obchodzi, że masz lęk wysokości? – Mnie. – Christine uniosła głowę. – Amy ma rację. To nic złego bać się, ale źle, gdy strach powstrzymuje cię przez zrobieniem czegoś, czego chcesz. – Właśnie. – Amy z entuzjazmem pokiwała głową. – Dlatego uważam, że powinnaś znowu zacząć jeździć i spróbować poradzić sobie z wyciągami. Christine roześmiała się. – Zawrzyjmy umowę, Amy. Ja znowu zacznę jeździć na nartach, jeśli ty przyjmiesz jedno zlecenie dla podróżującej niani. – O nie. – Amy pokręciła głową. Jej oczy za okularami zrobiły się wielkie i okrągłe. – Nie mogłabym na tak długo zostawić biura pod opieką kogoś obcego. Prawda? – Nie wiem. – Christine uniosła brew. – Ale gadanie nic nie kosztuje. – Tak, ale... – Amy zagryzła usta, zastanawiając się. – Zrobię to, jeśli ty też. – Christine uśmiechnęła się. Maddy patrzyła to na jedną, to na drugą. – Wiecie, myślę, że my wszystkie powinnyśmy to zrobić. A właściwie założyć się i ograniczyć czas. Uzgodnić, że w ciągu roku od dziś ta, która nie stawi czoła wyzwaniu, będzie musiała postawić reszcie bajeczny lunch w jakimś zabawnym miejscu. – Naprawdę tak uważasz? – Twarz Amy rozświetliła się podnieceniem. – Zdecydowanie. Zakład to dodatkowy bodziec. Amy, jeśli będziesz się bała jechać do miejsca, w którym nigdy wcześniej nie byłaś, pomyśl tylko o Christine – że twoja odwaga pchnie ją do zrobienia czegoś, co naprawdę chce zrobić. To samo dotyczy ciebie, Christine. Kiedy będziesz panikować przed wyciągiem, pomyśl o Amy i o tym, jak zachęcałaś ją do wyjazdu.
– Wiesz – Christine pokiwała głową – to chyba rzeczywiście może pomóc. Dla was przeczołgałabym się po rozpalonych węglach, więc czemu nie stawić czoła lękowi wysokości? A co ty na to, Amy? Wchodzisz w to? – Wielkie nieba. – Amy złapała się za serce. – Mówisz to serio? – Tak, jak najbardziej serio. – Christine uśmiechnęła się. – Zróbmy to. Na twarzy Amy malowała się stanowczość, a zaraz potem pojawił się zachwyt. – Nie wierzę, że to mówię, ale zgadzam się! – Dobrze więc. – Christine wyciągnęła dłoń. – Umowa stoi! – Po uściśnięciu rąk Christine zwróciła się do Maddy. – A co ty zrobisz? – Ja? – Maddy zamarła. – Tak, ty – parsknęła Christine. – Skoro my musimy zrobić coś przerażającego, ty też. Więc co to będzie? – Wiem. – Amy podniosła rękę. – Musisz wystawić swoje prace w galerii. – W ciągu roku? – rzuciła szyderczo Maddy. – Nie jestem do tego przygotowana. Chociaż... jest jedna rzecz, o której myślałam... – Tak? Maddy zawahała się, czy ma dość odwagi, żeby chociaż powiedzieć im o liście, nie wspominając już o przyjęciu propozycji. – Pozwól, że ujmę to tak. – Christine uśmiechnęła się do niej słodko. – Albo się przyłączysz, albo odwołujemy sprawę. Ja nigdy nie zjadę, Amy nigdzie nie wyjedzie, a to wszystko będzie twoja wina. – Och, wielkie dzięki – żachnęła się Maddy. – Doceniam fakt, że nie naciskacie. – Ej, a od czego są przyjaciele? – Christine zatrzepotała rzęsami. – Dobra. – Maddy wzięła głęboki wdech. – Kilka dni temu dostałam Ust z propozycją pracy. – Wzięła plecioną ze sznurka torebkę i wygrzebała list. Ręce jej drżały, gdy kładła go na stoliku. – Pamiętacie, jak opowiadałam o Mamie Fraser? Christine i Amy spojrzały po sobie i pokręciły głowami. – No wiecie, Fraserowie? – podpowiadała im Maddy. – Przybrani rodzice Joego, którzy adoptowali go, gdy miał szesnaście lat. – Joe? – Christine uniosła brwi. – Twoja szkolna miłość? Ten seksowny chłopak, który rozkołysał twój świat, a potem ci się oświadczył? Ten Joe? Maddy pokiwała głową. Serce biło jej jak oszalałe. – Właśnie ten. Chociaż Mama Fraser strasznie się na mnie wściekła za to, że złamałam Joemu serce, pozostała ze mną w kontakcie. Kiedy Pułkownik Fraser zmarł, przeprowadziła się do Nowego Meksyku i teraz prowadzi letni obóz dla dziewcząt w pobliżu Santa Fe. I... hm, poprosiła, żebym przyjechała i pracowała u niej. Przyjaciółki spojrzały na nią wielkimi oczami.
– Nie jesteś trochę za stara na opiekunkę na obozie? – zapytała Christine. – Byłabym jedną z koordynatorek – wyjaśniła Maddy. – Miałabym własne mieszkanie i nadzorowałabym zajęcia plastyki i rzemiosła. To tylko praca na lato, ale brzmi ciekawie. – Nie wspominając już o tym, że Santa Fe to jedna ze światowych stolic sztuki – zauważyła Christine. – Może udałoby ci się wstawić prace do jednej z tamtejszych galerii? – W Santa Fe? Wątpię! – Maddy zaśmiała się nerwowo. – Moje portfolio z dotychczasowymi dokonaniami jest dość cieniutkie, ale Mama Fraser mówi, że będę miała mnóstwo wolnego czasu na malowanie wieczorami. – Zapowiada się idealnie – stwierdziła Amy. – Powinnaś jechać. Maddy skrzywiła się. – Jest tylko jeden problem. – Co takiego? – zapytała Christine. – Joe – odparła Maddy, jakby to było oczywiste. – Nie wiem, czy chcę go spotkać. – Mówiłaś, że poszedł do wojska. Do komandosów, czy coś takiego – zdziwiła się Christine. – Parząc na to, co dzieje się na świecie, wątpię, żeby siedział w kraju. – Właściwie to... – Maddy wygładziła kopertę. – Był ranny dwa lata temu i musiał odejść z komandosów. Teraz pracuje u matki jako dyrektor obozu. Więc jeśli wezmę tę robotę, to wiecie, będę pracowała razem z nim. Widywała go. Codziennie. – To będzie takie ciężkie? – Na twarzy Amy malowała się troska. Maddy sapnęła. – Nie rozstaliśmy w przyjacielskiej atmosferze. O ile wiem, nadal serdecznie mnie nienawidzi i nie chce mnie nigdy więcej widzieć. Amy zatroskała się jeszcze bardziej. – Skoro tak, to dlaczego jego matka zaproponowała ci pracę? – Wiesz... – Christine sączyła kawę. – To mnie gryzie. Żałosne prosić matkę, aby spiknęła cię z byłą dziewczyną. – Joe nic nie wie. Mama Fraser napisała, że nie chciała mu nic mówić, dopóki nie pozna mojej odpowiedzi, na wypadek gdybym odmówiła. Z czego wnioskuję, że nadal jest na mnie zły. – Albo że matka wie, że chciałby cię znowu zobaczyć – odparła Amy. – I nie chce, aby się rozczarował, jeśli odmówisz. – Ważne jest teraz to, czy ty chcesz go widzieć – rzuciła Christine. – Nie wiem. – Maddy potarła czoło. – Naprawdę chciałabym wziąć tę pracę. To byłby dobry most między ostatnimi dziesięcioma latami a tym, co zamierzam robić przez resztę życia. I pomogłabym Mamie Fraser, która chyba dość desperacko szuka odpowiedniej osoby.
– I w dodatku – Christine poruszyła dwuznacznie brwiami – spędziłabyś lato z byłym facetem. Zdaje się, że było między wami naprawdę gorąco. – Christine – Maddy zaśmiała się nerwowo. – Nie jadę do Santa Fe po to, żeby przez całe lato uprawiać dziki seks z Joem na oczach jego matki i obozu pełnego dziewcząt. – Czemu nie? – Christine odstawiła kubek z kawą. – Dla mnie bomba. To znaczy seks, a nie obóz pełen dziewcząt i jego matka. Wiem, jak Nigel ciężko chorował przez ostatnie lata, więc mogę sobie wyobrazić, od jak dawna nie uprawiałaś seksu, nie wspominając o naprawdę gorącym. – Wieczność. – Maddy poczuła, jak robi jej się gorąco na samą myśl od seksie z Joem. Stwierdzenie, że zakołysał jej światem, było dość delikatne. Podpalił go. – Ale to zupełnie nie na temat. Po prostu chcę dogadać się z Joem. Kto wie, może mamy szansę wreszcie zapomnieć o przeszłości. – Albo rozpalić ją na nowo. – Christine wyszczerzyła zęby w uśmiechu. – Szukasz dreszczyku u innych, bo u ciebie nic się nie dzieje – odgryzła się Maddy. – Tylko dlatego, że poprosiłam was, abyście nie pozwoliły mi się spotykać z nikim, kto nie zyska waszej aprobaty – burknęła Christine. – Nie bez powodu, biorąc pod uwagę twoich facetów. – Zdenerwowana Maddy zwróciła się do drugiej przyjaciółki. – Jak myślisz, co powinnam zrobić? Amy złożyła ręce na stole. – Myślę, że powinnaś to zrobić dla siebie, a nie jako część wyzwania. Jak sama stwierdziłaś, wyjechałabyś z domu. A przy okazji może pogodziłabyś się z Joem. Jeśli jednak to zrobisz – Amy wzięła Maddy za rękę – musisz obiecać, że zaprezentujesz swoje prace kilku galeriom w Santa Fe. Aż jedna z nich je przyjmie. – Jezu. – Maddy próbowała się zaśmiać. – Stawienie czoła byłemu chłopakowi, który pewnie mnie nienawidzi, to nie dość? Amy zmrużyła oczy za okularami. – Nie, jeśli mam zaryzykować, że zgubię się w jakimś obcym miejscu, a Christine musi przeżyć wyciąg. Panika ścisnęła Maddy za gardło. – Uważam, że te wyzwania są nierówne. – Jak cholera! – Christine odstawiła kawę. – Ty musisz zmusić jedną galerię, żeby przyjęła twoje prace, a zważywszy, że jesteś świetna, to będzie bułka z masłem. A ja będę musiała wytrzymać całe święta ze swoją rodziną w Kolorado! – A kto mówił o rodzinie? – Maddy zmarszczyła brwi. – Możesz jechać sama. – Nie, jeśli mam to zrobić, to upiekę dwie pieczenie na jednym ogniu. Zmierzę się z wyciągiem i zniszczę mojego brata na stoku. Najlepiej na oczach
ojca. – Walczysz w słusznej sprawie – zaśmiała się Maddy. – Ty za to jedziesz do Santa Fe, będziesz się kochać jak wariatka z byłym chłopakiem i rozkręcisz karierę. Zgoda? Maddy znowu się zaśmiała. – Czy seks jest częścią zakładu? – Nie. – Christine odsłoniła zęby w uśmiechu. – Ale oczekujemy szczegółowego sprawozdania. I dowodu w postaci fotografii, że Joe jest tak przystojny, jak twierdzisz. Amy parsknęła w cappuccino i musiała wytrzeć pianę z nosa. Maddy przemyślała sprawę. – Muszę przekonać jedną galerię, żeby wzięła coś z moich prac, tak? – Tak. – Mogą to wziąć w komis? Christine spojrzała na Amy, która skinęła głową. – Mogą. Umowa stoi? Maddy wzięła głęboki wdech. – Wiem, że tego pożałuję, ale... – Uznaję to za zgodę. – Christine podniosła kubek z kawą. – Za nasze zdrowie. Żebyśmy stawiły czoło strachowi. Niech to będzie początek naszego idealnego życia. Żołądek Maddy zrobił salto, gdy stuknęły się kubkami. – Za naszą trójkę.
Rozdział 2 Nigdy nie pozwól, aby przeszłość ograniczała twoją przyszłość. Jak wieść idealne życie Maddy zastanawiała się nad radą Jane, gdy z książką w walizce ruszyła do Santa Fe. Czy da się zostawić przeszłość za sobą? Z każdą przejechaną milą coraz bardziej czuła, że znowu ma siedemnaście lat i pędzi na spotkanie z chłopcem, którego jej władczy, pracujący w policji ojciec zabronił widywać. Ciało Maddy drżało za każdym razem, gdy przypominała sobie, jak Joe ją obejmował i całował, zupełnie jakby jego życie zależało od tego, czy rozbierze ją tak szybko, jak to możliwe. Zupełnie zwariowali na swoim punkcie z zaangażowaniem właściwym nastolatkom – bez choćby jednej rozsądnej myśli na temat przyszłości. Tak było, dopóki Joe nie został aresztowany razem z kilkoma kumplami za kradzież samochodu. Wtedy ich przyszłość przestała istnieć. Pułkownik Fraser użył wszystkich znajomości, żeby wycofano oskarżenia przeciwko Joemu – ponieważ nieświadomie wziął udział w kradzieży – i załatwił mu przyjęcie do wojska. Ku zaskoczeniu wszystkich i ogromnej uldze Fraserów Joe odnalazł się tam i poinformował Maddy, że poważnie myśli o służbie. W dniu, kiedy się oświadczył, z dumą oznajmił, że przyjęto go do szkoły komandosów i że zamierza robić karierę w wojsku. Sądził, iż Maddy też się ucieszy, ale jej marzenia o zostaniu niezależną kobietą i znaną na całym świecie artystką nie obejmowały wyjścia za mąż zaraz po szkole, jak to zrobiła jej matka, a potem odłożenia na bok własnych ambicji i zostania idealną gospodynią domową. Oczywiście wtedy jeszcze nie wiedziała, że „żona” i „niewolnica” to nie są synonimy. Wspomnienie tego, jak zakończył się ich związek, sprawiło, że wiele razy skrzywiła się podczas jazdy z Austin do Santa Fe. Scena była gorzka i nieprzyjemna. Joe patrzył na nią zszokowany i widać było, że poczuł się kompletnie zdradzony. Ale stało się to wieki temu. Jako dojrzały mężczyzna musiał zrozumieć, że Maddy podjęła słuszną decyzję. Dla nich obojga. Była zbyt niedojrzała i okazałaby się okropną żoną. Zwłaszcza dla żołnierza, który wyjeżdżałby na misje trwające nawet kilka miesięcy. Tak, podjęła słuszną decyzję. A Joe już dawno przebolał odmowę. Maddy powtarzała te zapewnienia jak mantrę, gdy mijała znak informujący, że Magiczny Obóz znajduje się tuż przed nią. Zerknęła między drzewami po lewej. Odkąd wyjechała z pustyni w góry, droga prowadziła
wzdłuż rzeki przez kilka kilometrów niezagospodarowanych terenów, ale teraz na przeciwległym brzegu pojawiły się budynki. Żołądek zacisnął jej się, gdy zdała sobie sprawę, że za kilka minut stanie twarzą w twarz z Joem. Jako dyrektor obozu powinien powitać ją oraz inne koordynatorki, które przyjadą wcześniej, by przygotować obóz na przyjęcie opiekunów i obozowiczów. Minęły tygodnie, odkąd zebrała się na odwagę i zadzwoniła do Mamy Fraser. Jeśli Joe sprzeciwiał się ich ponownemu spotkaniu, miał mnóstwo czasu, aby powiadomić ją o tym. Po raz tysięczny próbowała sobie wyobrazić, jak będzie wyglądało ich pierwsze spotkanie... Powita ją z uśmiechem i zapyta, jak się miewa, podczas gdy każde z nich ukradkowo będzie oceniać, na ile to drugie się zmieniło. Kiedy ostatni raz go widziała, był wysokim, szczupłym nastolatkiem, śniadym przystojniakiem, którego uroda zdradzała indiańską krew. Jak dużo tej krwi było, można tylko zgadywać, ponieważ Joe ledwie pamiętał biologiczną matkę, a ojca w ogóle nie znał. Próbowała wyobrazić go sobie nieco grubszego, głównie przez mięśnie, które na pewno rozwinął jako komandos, i zarazem już nieco sflaczałego, odkąd skończył służbę. Z czarnymi jak węgiel włosami, które zaczynają się przerzedzać. Roześmieją się, pewnie trochę niezręcznie, i przypomną sobie, jacy kiedyś byli wobec siebie zachłanni. Uprzejmie powie jej, że świetnie wygląda, chociaż przytyła parę kilo i dorobiła się pierwszych słabych zmarszczek wokół oczu. Ona nie miała nic przeciwko kilogramom i zmarszczkom, starzenie to po prostu część życia, i to o niebo lepsza od alternatywy: śmierci w kwiecie wieku jak w przypadku Nigela. Fala żalu zagroziła, że zaraz ją zaleje, więc wyprostowała się, by odpędzić smutne myśli. Część jej zawsze będzie uwielbiała Nigela, ale nadszedł czas zacząć żyć dalej. Przed nią mały, czerwony samochód sportowy skręcił do obozu. Pewnie któraś z koordynatorek, domyśliła się, jadąc za autem po staroświeckim, drewnianym moście. Po drugiej stronie rzeki ze stróżówki wyszedł starszy mężczyzna. Zerknął przez przednią szybę, machnął na sportowy samochód, żeby jechał przez otwartą bramę, a potem machnął na Maddy, żeby się zatrzymała. Opuściła szybę i podała strażnikowi nazwisko. Szeroki uśmiech pojawił się na jego szorstkiej twarzy. – A tak, nowa pani od warsztatów. Pani Fraser powiedziała, że się pani spodziewa. Proszę jechać za Sandy do biura. Powiem Mamie, że pani przyjechała. Otworzywszy okno, żeby bryza rozwiała jej włosy, Maddy ruszyła za czerwonym autem i w końcu zajechała na wysypany żwirem parking przed długim, parterowym budynkiem z cegły. Dwie dziewczyny w wieku studentek
college’u stały tam i gawędziły; jedna wysoka i czarna, druga brunetka wyglądająca na przebojową. Pisnęły, gdy ze sportowego wozu wysiadła dziarska blondynka. Maddy patrzyła z rozbawieniem, jak dziewczyny popędziły z szeroko otwartymi ramionami, żeby powitać nowo przybyłą. Nim wpadły na siebie, pochyliły się do przodu i objęły się tak, aby nie dotknąć się żadną inną częścią ciała poza ramionami. To musiał być rytuał, który na pewno miał już długą tradycję. Maddy była przekonana, że gdyby dziewczyny z epoki jaskiniowej wyjeżdżały na obóz letni, witałyby się dokładnie tak samo: pisk, bieg i objęcia. Kiedy dziewczyny weszły do budynku, Maddy wysiadła z samochodu i zaciągnęła się pachnącym sosnami powietrzem, które było tak suche, że zabierało wilgoć z płuc. Jasne słońce zakłuło ją w oczy, gdy spojrzała na biuro. Tam siedział Joe. Była tego pewna. Zapał i lęk walczyły ze sobą w jej żołądku, aż ją rozbolał. Zebrała się na odwagę, myśląc o Amy i Christine. Ruszyła, żeby otworzyć drzwi. Nim dotarła do nich, usłyszała głos Joego i... zamarła. – Witam, moje panie. Widzę, że wróciłyście na kolejne lato w Magicznym Obozie. – Mówisz, jakbyś się dziwił – odparła jedna z dziewczyn. – W żadnej mierze – zaśmiał się Joe. Ten dźwięczny śmiech sprawił, że Maddy błyskawicznie przeniosła się w przeszłość. Boże, jak uwielbiała, gdy się śmiał. Zawsze starała się nakłonić go do śmiechu – chociaż raz albo dwa razy – kiedy byli sami. – Sandy nie wątpię, że umrzesz w późnej starości, przewodząc śpiewom przy ognisku. – Miejmy nadzieję – odparła zalotnie dziewczyna. Maddy podeszła do budynku i zajrzała z progu do mrocznego wnętrza. Belkowy sufit, podłogi wyłożone terakotą i beżowe, ceglane ściany nadawały pomieszczeniu rustykalny wygląd. Joe stał obok biurka w stylu misyjnym z notatnikiem w ręku. Uśmiechał się do trojga dziewcząt. Ten uśmiech zaskoczył Maddy do tego stopnia, że przez chwilę niczego więcej nie zauważyła. Joe wyglądał na szczęśliwego i zrelaksowanego, był zupełnie niepodobny do spiętego, kapryśnego buntownika sprzed lat. A potem przyjrzała mu się w całości i... o mój Boże! Zupełnie nie pasował do jej wyobrażeń o tracącym formę mężczyźnie około trzydziestki. Prezentował się cudownie! Miał wysportowane ciało, które sprawiło, że serce zabiło jej szybciej nie tylko ze zdenerwowania. Stal bokiem. Miał na sobie zieloną koszulkę polo, która napięła się na szerokich ramionach, wyrobionych bicepsach i klatce tak wyćwiczonej, że Maddy dostrzegała zarys mięśni przez materiał ubrania. Spodenki khaki przylegały do wąskich bioder i odsłaniały twarde jak skała uda.
Znowu zaśmiał się z czegoś, co powiedziały dziewczyny, a potem odwrócił się i pochylił, żeby oprzeć notatnik na biurku. Maddy rozdziawiła usta, gdy zagapiła się na najbardziej seksowny męski tyłek, jaki miała przywilej oglądać w swoim życiu. – Podpiszcie oświadczenia i możecie biec się rozgościć. Carol już przyjechała i czeka na was w Chacie Wodza. Maddy oderwała wzrok od pośladków Joego i zauważyła, że dziewczyny też mu się przyglądały. Wszystkie trzy uśmiechnęły się i zarumieniły, gdy brały od niego długopis, by podpisać formularze. Nic dziwnego, że wróciły na kolejny turnus. Wszystkie podkochiwały się w dyrektorze! Ponownie patrząc na Joego, Maddy przypomniała sobie sugestię Christine na temat szalonego seksu z byłą miłością. Ta myśl podnieciła ją i przeraziła jednocześnie. Nie mogłaby pozwolić, żeby mężczyzna tak doskonały fizycznie zobaczył ją nago. Co innego nie przejmować się szerokimi biodrami i zmarszczkami, kiedy wokół byli normalni ludzie, którzy też się starzeli. Ale pokazać się nago przy mężczyźnie, który wyglądał teraz lepiej, niż kiedy był nastolatkiem? Nie w tym życiu! Chociaż dlaczego mężczyzna o takiej prezencji miałby chcieć oglądać ją nago, kiedy mógł wybierać z całego obozu pełnego chętnych dwudziestoparolatek? W jej głowie pojawiła się w pełnym rozkwicie nagła myśl. To dlatego nie miał nic przeciwko jej przyjazdowi. Chciał, żeby zobaczyła, co odrzuciła tyle lat temu. Pokazać jej, że inne kobiety – młodsze i ładniejsze – tłumnie go pożądały. Podpuścić ją, sprawić, żeby znowu go zapragnęła... a potem odrzucić. To z pewnością byłaby mila zemsta, prawda? – Dobrze – powiedział Joe, zabierając formularze. – Rozgośćcie się. Mamy randkę o czwartej na patio na pierwszym zebraniu pracowników. Maddy odskoczyła od drzwi, gdy dziewczyny ruszyły do wyjścia naprzeciwko prowadzącego na kryte patio i w stronę obozu. Stała i walczyła z nagłym pragnieniem, żeby pobiec do samochodu i natychmiast wracać do Teksasu. „Dobra, uspokój się – upomniała samą siebie, starając się nie oddychać za szybko. – Przemyśl to sobie”. Teoria o zemście była tylko teorią. Joe, którego znała, nigdy nie byłby tak małostkowy. Chociaż ludzie się zmieniają. Bóg jeden wie, jak bardzo ona się zmieniła. Lubiła myśleć, że na lepsze. Dojrzała, stała się odpowiedzialną, polegającą na sobie kobietą. Zdecydowanie nie taką, która przyjęłaby ofertę pracy, a potem się nie pojawiła. Gdyby wyjechała, nie zobaczywszy się z Joem, Mama Fraser i on uznaliby, że jest bezmyślnym lekkoduchem, który nawet nie zadał sobie trudu, by ich uprzedzić, że muszą poszukać kogoś na jej miejsce. Rozmawiała już ze strażnikiem, więc Bóg wie, co by sobie pomyśleli.
Poza tym założyła się z Christine i Amy. Jeśli ucieknie do Teksasu, nie wystawiając w galerii przynajmniej jednej pracy, dziewczyny odpuszczą sobie swoje postanowienia. Cholera! Dlaczego się na to zgodziła? Cóż, teraz nie mogła się wycofać. Zresztą, zakładając, że jej teoria jest wyssana z palca, Joe najprawdopodobniej równie chętnie jak ona chciał zapomnieć o przeszłości. Może nawet ucieszy się na jej widok. Jedyny sposób, aby się tego dowiedzieć, to wejść tam i spotkać się z nim. A teraz nadszedł dobry moment, bo będą sami. Zyskają odrobinę prywatności przynajmniej przy pierwszym spotkaniu. „Po prostu zrób to” – rozkazała sobie. Wzięła głęboki wdech i zmusiła się, żeby zrobić krok. A potem następny. Nim się zorientowała, stała w drzwiach. Siadł przy biurku i pracował na komputerze. Odgłos klawiatury zagłuszał jej kroki do chwili, gdy stanęła niemal przy biurku. Podniósł wzrok i... zamarł. Jej usta drżały, gdy się uśmiechnęła. – Cześć, Joe. Kupa lat. – Maddy? Gapił się na nią bezmyślnie. Był nieznośnie przystojny z tą opalenizną i brązowymi oczami. Poczuła, że się rumieni. – Hm, miło cię widzieć. Skoczył na równe nogi tak gwałtownie, że krzesło przewróciło się do tyłu i uderzyło o podłogę. Jego oczy pałały wściekłością. – Co tu robisz, do cholery?! Cała krew odpłynęła jej z twarzy. Nie spodziewał się jej. I zdecydowanie nie ucieszył się na jej widok.
Rozdział 3 Adrenalina buzowała w ciele Joego. Jego zmysły były w pełnym pogotowiu i natychmiast ogarnął cały obraz: ognisto-rude włosy, twarz w kształcie serca, zielone oczy, pełne usta i figura klepsydry, które na zawsze określiły mu standardy kobiecej urody. Pod żółtą bluzką i długą, rdzawą spódnicą z szerokim, skórzanym paskiem na biodrach była jeszcze bardziej apetyczna niż wcześniej. – Prze-przepraszam – wyjąkała. – Myślałam... Spojrzał z powrotem na jej twarz i zobaczył pobladłą skórę, przez co oczy i włosy jeszcze mocniej się odcinały. Czy to był równie wielki szok dla niej jak dla niego? – Co tu robisz? – zapytał ponownie. Ledwie mógł myśleć, krew głośno szumiała mu w uszach. – Mam tu pracować. Nowy koordynator od plastyki i rzemiosła. – Co będziesz?! – Wrzasnął głosem żołnierza w czasie walki. Ale to nie był front ani wojna. Nie musiał przekrzykiwać huku strzałów, a jego ciału nie groził postrzał. Stał w jednym z najbezpieczniejszych miejsc na świecie, w biurze obozu jego matki. Zapach sosny i szałwi napływał przez otwarte okna i drzwi. Na dworze śpiewał ptak. A przed nim stała Maddy. Maddy Howard. Nie Madeline Mills, jak brzmiało nazwisko kobiety, którą zatrudniła matka. Odpowiedź uderzyła go niczym pocisk prosto w pierś. Matka to ukartowała. Zrobiła specjalnie! – Zabiję ją! – Przepraszam. – Maddy przynajmniej miała dość przyzwoitości, aby się zarumienić. – Myślałam, że wiesz. – Powiedziała ci, że prowadzę jej obóz? Wspomniała, że będziesz pracować dla mnie? – Oczywiście. Zakładałam, że chciałeś... – Zrobiła krok w tył, w stronę drzwi, gotowa do ucieczki. – To ewidentnie jakaś pomyła. Może powinnam po prostu... Wychodziła. Jego puls wskoczył na wyższe obroty. Joe nie chciał nigdy więcej widzieć Maddy, ale teraz, kiedy się tu zjawiła, jeszcze bardziej olśniewająca niż kiedyś, jak jakaś piekielna ożywiona fantazja, nie chciał, żeby tak po prostu odeszła. Jezu, czy to aż tak zakręcone? To takie żenujące zdać sobie sprawę, że nadal jej pragnął. Piętnaście lat po tym, jak go odrzuciła, nadal jej pragnął. – To zdecydowanie pomyłka – starał się mówić jak najspokojniej. – I chyba rzeczywiście, najlepiej jeśli po prostu...
Wskazał w stronę drzwi, tłumacząc sobie, że tak będzie najlepiej. Już się odwróciła i odchodziła ze spuszczoną głową. Jeszcze kilka kroków, a znowu zniknie z jego życia. Niewidzialna pięść chwyciła go za serce. – Chryste, Maddy, nigdy nie byłaś dobra w myśleniu, ale tym razem przeszłaś samą siebie. Dlaczego do cholery nadal mówił? „Zamknij się, idioto, i daj jej odejść”. – Skąd myśl, że możesz tak sobie tu przyjechać i pracować dla mnie przez lato, jakby między nami nigdy nic nie było? Zatrzymała się. Podniosła głowę. Gdy się odwróciła, jej oczy płonęły. – Może stąd, że to było lata temu, a ja uznałam, że dorosłeś na tyle, by się z tym pogodzić. – Oczywiście, że mam to już za sobą – warknął i zamierzał usiąść, aby udowodnić, do jakiego stopnia obecność Maddy jest mu obojętna. Tyle że krzesło nie stało na miejscu i niewiele brakowało, a wylądowałby na tyłku, ale złapał równowagę. To byłoby piękne, co? Szarpnął krzesło z podłogi i z hukiem odstawił na miejsce. Opadł na nie i na oślep zaczął przerzucać papiery. – To, że już mi przeszło, nie oznacza, że chcę, abyś dla mnie pracowała. Z tego, co pamiętam, nie byłaś najbardziej odpowiedzialną osobą na świecie. – Nie byłam odpowiedzialna! – Poczuła ucisk w gardle. – Joe, wtedy byłam niemalże... niemalże dzieckiem. – Dzieckiem? – Ogarnął jej kształtne ciało ostrym spojrzeniem. – Nie tak to zapamiętałem. I rzeczywiście: wszystko pamiętał. Pamiętał, jak wyglądała nago, jak pachniała jej skóra, jak się śmiała, nawet kiedy się pieścili... nawet, kiedy z zapałem nastolatka poruszał się w niej mocno. Pamiętał doskonale, jakie to było uczucie. Chryste. Dostał wzwodu. Przesunął ręką po twarzy. – Nie chcę cię tutaj. – Twoja matka mnie zatrudniła. – A ja zwalniam. – Z powodu tego, co wydarzyło się, gdy byliśmy głupimi nastolatkami? – Nie. – Zazgrzytał zębami. Nie chciał na nią patrzeć. – Ponieważ nie nadajesz się do tej pracy. – Na stanowisko koordynatora od plastyki i rzemiosła? – Jej głos stał się wyższy o oktawę. – Mam dyplom ze sztuk pięknych. Jakim cudem nie mam kwalifikacji, aby uczyć rzemiosła na obozie letnim? – Znam cię, Maddy. – Przerzucił ponownie papiery, robiąc bałagan w poukładanych stosach. – W szkole średniej miałaś trzy razy pracę i z każdej cię wyrzucili.
– Bo zawsze mnie namawiałeś, abym się urwała i żebyśmy pojechali nad jezioro. – Kiedy nadal na nią nie patrzył, podeszła do biurka i oparła o nie ręce. – Czy nie przyszło ci do głowy, że mogę być inną osobą niż wtedy? Wiesz, ludzie się zmieniają. Spojrzał prosto w jej zielone oczy, tak piękne, że aż go serce bolało. – Nie, nie aż tak. – Najwyraźniej. – Złość dodała koloru jej policzkom. – Nadal jesteś uparty jak osioł i... i... egoistyczny jak wtedy, kiedy miałeś osiemnaście lat. Boże, co ja w tobie widziałam? – Myślę, że oboje znamy odpowiedź na to pytanie. – Miał ochotę powiedzieć coś okrutnego, co by ją zraniło do żywego, ale słowa uwięzły mu w gardle. – Nie możesz tu pracować. Koniec dyskusji. – Nie możesz mnie zwolnić! – wrzasnęła. Jakie to typowe dla Maddy. Wystarczy powiedzieć jej, że czegoś nie może, i nagle jest to jedyna rzecz, którą koniecznie i absolutnie musi zrobić, choćby się waliło, paliło. – To nie jest twój obóz. Tylko twojej matki. – Tak, ale prowadzę go dla niej. – Wstał z krzesła, oparł dłonie na biurku i stanął z nią nos w nos. – I mówię... Jej zapach uderzył go jak cios prosto w brzuch. Dziki, słodki aromat, który dotarł prosto do jego mózgu i uwolnił zabarykadowane wspomnienia. Smak jej ust. Dotyk jej palców na skórze. Wyraz jej twarzy, kiedy siadała mu na kolanach. Brzmienie jej głosu, gdy mówiła „kocham cię”. To wspomnienie uderzyło najmocniej. Spojrzał na jej usta. Wystarczyło, żeby pochylił się do przodu parę centymetrów, a mógłby posmakować jej słodkich, pełnych ust. Westchnęła cicho, jakby czytała w jego myślach. – Madeline? – Z parkingu dobiegł głos jego matki. Joe natychmiast wyprostował się na sekundę przed tym, kiedy starsza kobieta, utykając, weszła na tyle szybko, na ile pozwalała jej laska. Z kruchymi kośćmi i delikatnymi, siwymi włosami wyglądała jak każda osiemdziesięcioparolatka, ale błękitne oczy miała nieustająco lśniące. Uśmiech rozświetlił jej pomarszczoną twarz. – Jesteś! Harold przy bramie powiedział mi, że przyjechałaś. – Wyciągnęła wolną rękę. – Jak dobrze cię widzieć! Joe stał sztywno i milczał, patrząc, jak kobiety się objęły. Miał ochotę podnieść matkę, wynieść na zewnątrz i ostro zapytać, co sobie myślała, zatrudniając Maddy i nie ostrzegając go. Nie była ani głupia, ani nieczuła. Jak mogła to zrobić? – Mnie też miło panią widzieć. – Maddy przymknęła oczy, ciesząc się z objęć. – Tak mi pani brakowało.
– To twoja wina – zbeształa ją Mama. – Proszę, niech pani nie zaczyna – Maddy szepnęła tak cicho, że Joe ledwie to usłyszał. Mama odsunęła się na odległość ramienia. – I tylko patrzcie na nią. Jeszcze piękniejsza. – Zerknęła na Joego. – Nie uważasz, że jeszcze wypiękniała? Maddy zarumieniła się i wbiła wzrok w podłogę. – Mamo... – powiedział z całym spokojem, na jaki było go stać. Dla całego świata mogła być Mamą Fraser, ale od dnia sfinalizowania adopcji dla niego stała się mamą. – Mogę cię prosić na słówko? – Oczywiście. – Uśmiechnęła się i czekała. – Na zewnątrz. – A tu nie możesz? – zapytała tak niewinnie, że mało mu głowa nie eksplodowała. Maddy Spiorunowała go wzrokiem. – Chce pani kazać, żeby mnie pani zwolniła. – A dlaczego miałabym to robić, skoro dopiero tu przyjechałaś? – Mama ścisnęła dłoń Maddy. – Nie mogłam się doczekać, żebyś tu przyjechała, moja droga. – A ja wręcz przeciwnie – wtrącił się Joe. – Właściwe to chciałbym się dowiedzieć, skąd w ogóle Maddy wiedziała, że szukamy kogoś do pracy. – Bo do niej napisałam, rzecz jasna – oznajmiła matka, jakby to było najbardziej oczywiste na świecie. – Potrzebowaliśmy nowego koordynatora od rzemiosła, a wiedziałam, że ona idealnie się nada. Poza tym uznałam, że taka praca będzie dobra dla kobiety, która dopiero co owdowiała. Jeden z powodów, dla którego kupiłam obóz po śmierci Pułkownika, to fakt, że nic tak nie łagodzi żalu jak towarzystwo młodych ludzi. – Owdowiała? – Joe spojrzał na Maddy. Była wdową? Nie wiedział nawet, że wyszła za mąż. Te parę razy, kiedy jego matka wspomniała jej imię, on albo zmieniał temat, albo wychodził z pokoju. Chociaż – co za głupek! – to tłumaczyło zmianę nazwiska. Jak mógł na to nie wpaść! – Zgadza się, kochanie. – Smutek przyćmił oczy jego matki. – Domyślam się, że z początku jej obecność tutaj może być trochę niewygodna, ale oboje jesteście dorośli i wiem, że jesteś prawdziwym mężczyzną, który sobie z tym poradzi. Poza tym będzie mi miło mieć Maddy pod ręką. Pozostałe dziewczyny są takie młode. Tęsknię za kobietą, z którą mogłabym porozmawiać. Taką, która wie, co to znaczy stracić męża. Joe już wiedział, że przepadł. Co mógłby powiedzieć? „Nie, nie jestem prawdziwym mężczyzną i nie poradzę sobie z tym”? Albo: „Wiem, że uratowałaś mnie od życia za kratami albo na ulicy, ale nie, nie pozwolę ci na
towarzyszkę, która pomoże ci poradzić sobie z żałobą”? Nie mógł nawet powiedzieć: „Daj spokój, mamo, Pułkownik umarł lata temu”, bo sam każdego dnia za nim tęsknił. Mama uśmiechnęła się do niego, a jej błękitne oczy rozbłysły. – Tak naprawdę to nie masz nic przeciwko, prawda? Odpowiedział wymuszonym uśmiechem. – Oczywiście, że nie. – Dobrze więc. – Poklepała Maddy po dłoni. – Maddy, skarbie, przed biurem stoi mój meleks. Może pojedziesz za mną samochodem do Warsztatu, to pokażę ci, gdzie zamieszkasz. – Ja... – Zawahała się i zerknęła w stronę Joego. Nagle zmieniła zdanie? Znowu? „Teraz już za późno, kochana – chciał jej powiedzieć. – Wpadłaś w pułapkę tak samo jak ja”. Maddy poddała się. – Świetny pomysł. Kiedy kobiety wyszły, Joe opadł na krzesło i potarł twarz rękoma. „Cholera!”. A myślał, że ostatnie lato, gdy dowiedział się, że kolano ma załatwione na dobre i nigdy nie wróci do czynnej służby, było długie. Jednakże to lato zapowiadało się na najdłuższe w jego życiu. Długie i bolesne. Szczerze mówiąc, wolałby kolejną kulkę niż codziennie widzieć Maddy przez następne dwanaście tygodni. Maddy miała ochotę skopać własny tyłek, kiedy jechała za samochodzikiem Mamy Fraser bitą, nierówną drogą wijącą się między cedrami i gigantycznymi głazami. Przyjazd tutaj był ogromnym błędem. Powinna była wyjechać, kiedy tylko to zrozumiała. Właściwie zamierzała to zrobić, dopóki Joe jej nie rozzłościł. Potarła czoło, na próżno próbując pozbyć się bólu głowy. Od lat nie straciła nad sobą panowania. A wystarczyły dwie minuty w towarzystwie Joego, aby słowa zaczęły wysypywać się z jej ust, nim zdążył je zarejestrować mózg. Dlaczego, na Boga, Mama Fraser go nie uprzedziła? Jeśli ta kobieta zamierzała bawić się w Kupidyna, to zdecydowanie spudłowała. Nagle Maddy poczuła się jak idiotka, że w ogóle myślała o pojednaniu. Kuliła się z zakłopotania, wspominając głupie marzenia, że spędzi spokojne lato z Joem. Równie dobrze może zamienić się w koszmar! Dojechała do płaskiego terenu na zboczu góry. Mama zatrzymała się przed piętrowym budynkiem z cegły stojącym pośród osik. Wysiadłszy z samochodu, Maddy rozejrzała się po dolinie. Widok dosłownie zaparł jej dech. Daleko poniżej rzeka odbijała błękitne niebo, meandrując między wysokimi, czarnymi topolami. Obóz podkreślał urodę krajobrazu rozrzuconymi rustykalnymi budynkami. Na horyzoncie piętrzyły się
góry. Wszystkie te kształty i kontrasty porywały jej artystyczną duszę; aż palce świerzbiły, żeby złapać za pędzel. – I co o tym myślisz? – zapytała Mama, opierając się na lasce, by przejść po twardej ziemi. Słabowitość kobiety dobitnie przypomniała Maddy, ile lat upłynęło. Kiedy ostatni raz ją widziała, Mama była po sześćdziesiątce. Pułkownik żył. A Maddy nie znała jeszcze Nigela ani Christine i Amy. Minęło tyle lat, tyle życia. Co przyniesie następne dziesięć albo dwadzieścia lat? Odwróciła się, żeby popatrzeć na dolinę. – Stwierdziłabym, że tu jest pięknie, ale to za mało powiedziane. – Są rzeczy, których same słowa nie oddadzą. To dlatego Bóg dał nam artystów. I dlatego ta ziemia przyciągnęła tu ich tylu. Nie mogę się doczekać, żeby zobaczyć, co obudzi w tobie. „Jeżeli tu zostanę”. Maddy poczuła ciężar na sercu. Matka Joego podeszła do samochodu i zajrzała przez okno na tylne siedzenie. – Wygląda na to, że przywiozłaś nieco więcej niż standardowy plecak na obóz. – Nigdy nie opanowałam sztuki pakowania tylko niezbędnych rzeczy. – Cóż, przenieśmy to do twojego mieszkania. – Mamo... – Maddy zatrzymała ją, gdy kobieta sięgała już do klamki. – Nie jestem pewna, czy to rozsądne... – Madeline, chyba nie myślisz o tym, żeby się przestraszyć i uciec, co? Dziewczyna, którą znałam, miała więcej ikry. – Dziewczyna, którą znałaś, dużo się nauczyła w ciągu ostatnich lat. Na przykład że nie warto pędzić przed siebie, ignorując znaki ostrzegawcze. Beztroskie działania mogą się skończyć czołowym zderzeniem. – Tak właśnie widzisz to, co zdarzyło się między tobą a Joem? Jakby to był wypadek samochodowy? – A jak inaczej to nazwać? – Przeznaczenie. – Pokiwała głową i otworzyła drzwi. – A teraz chodź, wniesiemy twoje rzeczy. Bojąc się, że kobieta sama będzie chciała nosić walizki, Maddy z trudem wytaszczyła najcięższą z tylnego siedzenia. Zawsze może ją potem znieść na dół, uspokajała się, gdy szła za Mamą po schodach na zewnątrz budynku. – Przeznaczenie to często nic dobrego – burknęła, ciągnąc walizkę krok za krokiem. – I nie zawsze coś złego. – Mama wspinała się, trzymając mocno za poręcz. – Och, przyznaję, swego czasu byłam zła na ciebie, bo złamałaś serce mojemu chłopcu, ale myślę, że stało się tak, jak chciał Bóg. Może i jesteście stworzeni dla siebie, ale musieliście dorosnąć. Więc Bóg oderwał cię na chwilę.
A teraz sprowadził z powrotem. – Dotarła na małe półpiętro i wyciągnęła klucze z kieszeni spodni. – Właściwie to pani mnie sprowadziła. – Maddy starała się złapać oddech. Kręciło jej się w głowie. – Zdaje sobie pani sprawę, że Joe jest teraz na panią wściekły. – Przejdzie mu. – Mama otworzyła drzwi i weszła do środka. – Z tego, co przed chwilą zauważyłam, nie należy do mężczyzn, którzy łatwo wybaczają i zapominają. Maddy przeciągnęła walizkę przez próg gotowa dalej się spierać, ale mieszkanie odwróciło jej uwagę. Słabe światło pojedynczej żarówki oświetlało maleńki pokoik, gdzie ścianka działowa oddzielała kuchnię i część jadalnianą od sypialni. W powietrzu unosił się zatęchły zapach nieużywanego pomieszczenia. Niemal się roześmiała, myśląc, że zdecydowanie przebyła daleką drogę od zamożnego domu na wzgórzach West Austin do tej chatki. Prawda jednak była taka, że dorastała w średniozamożnej okolicy i zawsze czuła się trochę nieswojo w kręgach Nigela. Nie żeby był jakimś strasznym bogaczem, stał tylko parę szczebli wyżej na drabinie społecznej od rodziny żyjącej z pensji policjanta. Tutaj jednak miała niewielką przestrzeń, którą mogła zagospodarować. Miejsce, gdzie można uciec, malować i zacząć na nowo życie. Mama westchnęła. – Nasza ostatnia koordynatorka rzemiosła pięknie urządziła to mieszkanko. Teraz wygląda potwornie spartańsko. – Nie szkodzi – zapewniła ją Maddy. Już rozważała możliwości. Ładny obrus na okrągły stoliczek, który stał między dwoma składanymi krzesłami. Kołdra i ozdobne poszewki na poduszki i materac na metalowym stelażu. A na podniszczony, stary fotel stojący w ciemnym, zakurzonym kącie pokrowiec. Obok postawi lampę do czytania. – Dobra nowina jest taka – Mama podeszła do zasłony – że tutaj żyje się przede wszystkim na dworze. Pociągnęła za sznurek i odsłoniła szerokie, przesuwane, szklane drzwi. Do środka wlało się słońce, zamieniając zatłoczoną przestrzeń w coś jasnego i wspaniałego. Maddy odstawiła walizkę i wyszła za Mamą na wielki balkon z plecionymi meblami. W glinianych donicach tkwiły resztki roślin, które nie przetrwały zimy, ale Maddy z łatwością wyobraziła sobie ten podniebny salon zalany zielenią i radosnymi kwiatami. Podeszła do niskiej ścianki i zagapiła się na widok, stąd jeszcze piękniejszy. Wtedy jej wzrok padł na budynki biura i jej entuzjazm osłabł. – Mamo, czemu nie powiedziała mu pani, że przyjeżdżam? – Bo upierałby się, żebym wycofała propozycję. A teraz już przyjechałaś i