PROLOG
- Nie, absolutnie się nie zgadzam. Nie wsadzicie
mnie do tego samolotu. Nie lecę. - Katherine Inskip
wcisnęła się głębiej w fotel, rzucając gniewne spoj
rzenie na dwie przyjaciółki, siedzące po drugiej stro
nie niskiego stolika. Za jej plecami wielka szyba
w sali odlotów zawibrowała, kiedy kolejny odrzuto
wiec oderwał się od pasa i wzbił w zachmurzone
niebo nad Seattle. - O ile wiem, to się nazywa ubez
własnowolnieniem. Nie macie prawa - dodała bun
towniczo.
- Zachowaj ten dramat do swojej następnej ksią
żki, Kate. Za kwadrans masz znaleźć się na po
kładzie. - Margaret Lark, wytworna i chłodna jak
zawsze, zerknęła na drogi, złoty zegarek. Mówiła
spokojnym, lecz nie znoszącym sprzeciwu tonem. Lata
w świecie biznesu nauczyły ją panować nad każdą dys
kusją i forsować swoje raq'e. - Dokładnie omówiłam
tę sprawę z Sarah i doszłyśmy do wniosku, że potrze
bujesz porządnego wypoczynku. To samo zresztą
powiedział ci lekarz. Twój agent też stwierdził, że
pomysł jest świetny, a dobrze wiesz, co to znaczy, kie-
6 • PIRAT
dy nawet własny agent uważa, że powinnaś odpocząć
od pracy.
- Oczywiście, Kate, i nie masz co zaprzeczać - Sa
rah Fleetwood spojrzała na nią zatroskanym wzro
kiem. - Jak długo można żyć w nerwowym napięciu?
Sama mówiłaś, że ostatnio masz kłopoty z zasypia
niem. Poza tym tracisz apetyt i chudniesz w oczach.
Musisz coś z tym zrobić.
- Dobrze, może jestem trochę zestresowana, ale co
w tym dziwnego? - żachnęła się Kate. - Przecież przez
dziesięć dni byłam w podróży, promując nową książkę.
Co dzień w innym mieście - więc jak mam się czuć? Po
prostu jestem zmęczona, i tyle.
- Nie, chodzi o coś więcej niż zwykłe zmęczenie.
- Margaret była nieubłagana. - Obserwujemy cię od
dłuższego czasu, Kate. Usiłujesz utopić swoje prob
lemy w maniackiej pracy i wreszcie drogo za to
zapłacisz.
- A cóż jest złego w byciu pracoholiczką? Lubię
moją pracę, mało tego, kocham ją. Jestem nieszczęś
liwa, kiedy nie piszę. Zgłupieję, jeśli wyślecie mnie
stąd.
- Oczywiście, nie ma nic złego w tym, że lubisz
pisanie - uspokajała ją Sarah. - My też je ubóstwia
my. Nie w tym problem.
- W takim razie w czym? - zapytała Kate, czując
się coraz bardziej przyparta do muru argumentami
przyjaciółek. - Jestem szczęśliwa i dobrze mi z tym, co
robię. Cholernie dobrze, rozumiecie? - powiedziała,
wyzywająco unosząc podbródek.
- W tym, że powinnaś zwolnić tempo i prowadzić
bardziej ustabilizowane życie - stwierdziła Margaret.
PIRAT • 7
- Od czasu rozwodu nie dajesz sobie ani chwili wy
tchnienia. Teraz, kiedy „Narzeczona pirata" zaczyna
się sprzedawać, możesz sobie wreszcie na to pozwolić.
Wierz mi, Kate, wiem, co mówię. Przez te lata, kiedy
pracowałam w różnych firmach, widziałam wystar
czająco wiele razy, co stres potrafi zrobić z człowie
kiem. Naprawdę nic miłego.
Otworzyła elegancką włoską torebkę i wyjęła z niej
kopertę z biletem lotniczym.
- Już nawet nie wiesz, jak można wypoczywać
i cieszyć się życiem. Najwyższa pora, żebyś sobie
przypomniała - powiedziała, wyciągając kopertę po
nad stołem. Kate nawet nie drgnęła.
- A wyspa Ametyst to wprost wymarzone miejsce
dla ciebie - dodała Sarah, biorąc bilet z rąk Margaret
i wsuwając go pomiędzy sztywne palce przyjaciółki.
- Tam jest wszystko co trzeba - palmy, słońce, ocean,
luksusowy kurort, papaje, kokosy i...
- Nie znoszę kokosów, i dobrze o tym wiecie
- wzdrygnęła się Kate.
- W takim razie będziesz jadła papaje - ucięła
Margaret, wstając. W dopasowanym żakiecie i spod
niach z cienkiej wełny wyglądała jak zwykle ślicznie
i szykownie. - No, pora na ciebie - stwierdziła, ze
rknąwszy na zegarek.
Sarah zerwała się z miejsca. Jej twarz o delikatnych
rysach jaśniała entuzjazmem.
- Wstawaj, staruszko - uśmiechnęła się. - Zaczy
nasz podróż do raju i na pewno ci się tam spodoba.
Czuję to.
Kate westchnęła i zwiesiła głowę z rezygnacją
skazańca. Mogłaby jeszcze podjąć rozgrywkę na ar-
8 • PIRAT
gumenty z Margaret - ale kiedy w sprawę włączała się
Sarah, z charakterystycznym, wieszczym błyskiem
intuicji w orzechowych oczach - rzecz była z góry
przegrana. Ta drobna, szczupła i żywa dziewczyna
przywodziła jej na myśl niezmordowanego, barwne
go kolibra. I dziś, ubrana w cytrynowy sweter i spo
dnie w biało-czarny wzorek, wyglądała jak egzotycz
ny ptak.
- Sarah, wiem, że chcecie dla mnie jak nalepiej,
ale...
W odpowiedzi Sarah ujęła ją za ramię i podniosła
z fotela.
- Pomyśl tylko, kochana, wylądujesz w samym
środku pirackiego terytorium - powiedziała z entuz
jazmem. - Serio, zupełnie jak w twoich książkach.
Margaret zrobiła dokładne rozpoznanie, a wiesz prze
cież, że jest w tym dobra.
Kate ogarnęło paraliżujące poczucie rezygnacji.
Margaret rzeczywiście była bezbłędna. Dzięki temu
skomplikowane fabuły jej powieści, gdzie w dżungli
wielkich korporacji miłość splatała się z intrygą, były
równie prawdziwe, jak samo życie.
- Podobno na wyspie jest zrujnowany zamek,
który zbudował autentyczny pirat - ciągnęła Sarah.
- Naprawdę? - zaciekawiona Kate nawet nie za
uważyła, iż zbliżają się do stanowisk odprawy.
- Tak. W dodatku ten zamek, jak każda przy
zwoita ruina, ma swoją legendę - o pożądaniu i prze
mocy. Pomyśl tylko, Kate, prawdziwy pirat, jaka to
gratka dla ciebie. Nie mówiąc już o tych wszystkich
krwawych historiach. Będziesz się mogła wczuć w at
mosferę dawnych wieków.
PIRAT • 9
- A co z tym pożądaniem? - zapytała Kate.
- Och, opowiadają tam jakąś legendę o królu
piratów, który osiadł na wyspie, a potem wyprawił się
do Anglii, porwał swoją narzeczoną i wywiózł ją na
południowe morza. Nie zgłębiałam jej speq'alnie, bo
jak wiesz, specjalizuję się w romansach współczesnych.
- Porwał swoją narzeczoną? - Kate odruchowo
zacisnęła w ręku kopertę, nie zauważając, że jest
coraz bliżej bramki. - Nigdy nie słyszałam opowieści
o wyspie Ametyst. Ba, w ogóle nie słyszałam o tej
wyspie.
Margaret uśmiechnęła się i impulsywnie uścisnęła
przyjaciółkę.
- Należy do łańcucha wysepek na Pacyfiku, zwane
go Wyspami Klejnotów. Będziesz miała mnóstwo
czasu, żeby je poznać. Trzymaj się, staruszko. Życzę ci
cudownego pobytu. Kiedy wrócisz, będziesz już inną
kobietą.
Dopiero teraz Kate spostrzegła ze zgrozą, że za
chwilę pożegna przyjaciółki.
- Poczekaj, co to znaczy, że będę miała mnóstwo
czasu? - zawołała, odwracając się. - Ile? Kiedy wra
cam? Na Boga, jak długo mam być na wygnaniu?
- Masz zarezerwowane miejsce w kurorocie na
miesiąc - odkrzyknęła Sarah.
- Miesiąc? To cała wieczność! Zanudzę się na
śmierć i wydam majątek. Żadnej z was nie stać na
opłacenie mojego pobytu.
- Dlatego podałyśmy numer twojego konta - wy
jaśniła Margaret.
- Boże, i kto tu mówił o stresie! -jęknęła Kate.
- Nigdy nie wyjdę z długów.
10 • PIRAT
- Tylko nie zapomnij wysłać nam kartki - przypo
mniała ze śmiechem Sarah i pomachała ręką.
W chwilę później Kate zniknęła im z oczu, porwana
przez tłum spieszący się do samolotu.
Kiedy wróciły do hali, Margaret zmarszczyła brwi.
- Mam nadzieję, że postąpiłyśmy właściwie - po
wiedziała z troską.
- Jak najbardziej - zapewniła ją pogodnie Sarah.
- Od chwili, kiedy wynalazłaś tę wyspę w agencji
turystycznej, miałam dobre przeczucia. Wiem, że to
idealne miejsce dla Kate.
- Ty i ta twoja intuicja... - westchnęła bez przeko
nania Margaret.
- Jeszcze nigdy mnie nie zawiodła - oświadczyła
Sarah i zatrzymała się przed stojakami pełnymi ksią
żek w krzyczących okładkach. Jedna z nich stała dalej
od innych, w dziale nowości. Barwny obrazek przed
stawiał przystojnego, muskularnego mężczyznę w ko
szuli o bufiastych rękawach, rozchełstanej na piersi. Za
szerokim pasem tkwił zabójczy kindżał. Namiętnie
obejmował rudowłosą piękność w przezroczystej ko
szuli, ledwie skrywającej jej wdzięki. Tło stanowił
szkicowo potraktowany widoczek tropikalnego wy
brzeża i statek o wydętych, czarnych żaglach. „Narze
czona pirata" - głosił złotymi literami tytuł. Pod spo
dem widniało wyraźnie nazwisko autorki - Katherine
Inskip.
- Wiesz, jakie byłyby najlepsze wakacje dla Kate?
- zagadnęła Sarah, w zamyśleniu kartkując romans.
- Jasne, że wiem. Powinna spotkać prawdziwego
pirata i przeżyć prawdziwą przygodę - stwierdziła bez
PIRAT • 11
wahania Margaret. - Ale pohamuj swoją wyobraźnię.
Ona ma dokładnie takie same szanse spotkania męż
czyzny swoich marzeń jak każda z nas - czyli zerowe.
Choć wszystkie trzy piszemy o miłości i przygodzie, na
co dzień żyjemy w nudnym, szarym świecie.
- Hm... A jednak przeczucie mi mówi, że wyspa
Ametyst da jej szczęście. Możesz się śmiać, ale uwa
żam, że to będzie coś więcej niż tylko miłe wakaq'e na
morzach południowych.
ROZDZIAŁ
1
- Ej, cwaniaku, czyżbyś dobierał się do mojej
torebki? - Kate przystanęła gwałtownie pośrodku wą
skiej, żwirowej alejki, wpatrując się ze zdumieniem
w małego człowieczka, ściskającego w ręku wielki
nóż.
Tego już było za wiele. Była zmęczona i wściekła.
Pasek podręcznej torby wrzynał się jej boleśnie w ra
mię, a aparat fotograficzny ciążył u szyi jak kamień.
Torebkę, której tak pożądał rzezimieszek, miała prze
wieszoną przez pierś i wyładowaną pismami, przewod
nikami, kosmetykami oraz rzeźbioną figurką z lawy.
Sukienka safari była przepocona i pognieciona po
tylu godzinach siedzenia na wąskim fotelu w taniej,
turystycznej klasie samolotu. W ogóle cała podróż
była nie kończącym się koszmarem i Kate straciła
nadzieję, że w tym tropikalnym piekle zdoła się
kiedykolwiek nacieszyć zdobyczami cywilizacji.
A teraz jeszcze ten wstrętny karzeł, który grozi jej
nożem... Była u kresu wytrzymałości.
- Słyszysz, co mówię?
Przypominał szczura. Rozejrzał się nerwowo doko
ła i z zadowoleniem stwierdziwszy, że alejka jest pusta,
PIRAT • 13
przysunął się do swojej ofiary, mocniej ujmując ręko
jeść noża.
- Oddawaj torebkę - warknął. - Szybko, nie będę
tu sterczał cały dzień.
- Widać, że z tego upału mózg całkiem ci się
zlasował. Wcale się nie dziwię, bo gorąco tu jak
w piecu. Ale zapewniam cię, że nie po to ruszałam się
z domu, trułam podłym jedzeniem w samolocie, straci
łam po drodze pół bagażu i wyczekiwałam na lotnis
kach, żeby teraz dać się obrabować pierwszemu lep
szemu złodziejaszkowi! - wypaliła jednym tchem.
- O Jezu, kobieto, czy ty musisz tyle gadać?
- A co, nie podoba ci się? - Głos Kate brzmiał
coraz większą wściekłością. - Nie mam zamiaru
oddawać ci niczego. Lepiej wynoś się stąd, pókim
dobra.
- O, paniusiu, pogadamy sobie inaczej - syknął
napastnik i groźnie machnął ostrzem. Gdy jednak
źrenice Kate zwęziły się niebezpiecznie, zmieszał się
wyraźnie i rozejrzał wokół z niepokojem. - Nie mam
czasu na uprzejmości - burknął.
- Ani ja. - Kate zerwała z szyi aparat, wycelowała
obiektyw i zwolniła migawkę, uwieczniając wyraz
zdumienia na szczurzej twarzy. - Ładne ujęcie - sko
mentowała chłodno. - Gdybyś wiedział, w jakim pod
łym jestem nastroju, wybrałbyś sobie inną turystkę do
obrobienia.
- Mam gdzieś twój nastrój.
- Ponadto - ciągnęła, nie zrażona chamską uwagą
- moi przyjaciele stwierdzili, że ostatnio żyłam w zbyt
wielkim napięciu. A zestresowani ludzie bywają nie
bezpieczni i nieobliczalni. Nigdy nie wiesz, co mogą
zrobić - stwierdziła, robiąc kolejne zdjęcie.
14 • PIRAT
- Ej, co wyprawiasz? - Rabuś zaklął i instynktow
nie zasłonił twarz dłonią. - Przestań pstrykać te fotki.
Co się z tobą dzieje? Daj mi swój cholerny portfel
i będzie spokój.
- Dobrze, skoro tak nalegasz - powiedziała zgod
nie. - Proszę. Chcesz portfel? To weź go sobie sam.
- Puściła aparat, który zawisł jej u szyi i chwyciwszy
torebkę, zaczęła energicznie wytrząsać jej zawartość na
ziemię.
- Jesteś kompletną wariatką, wiesz? - Mężczyzna
przyglądał się jej coraz bardziej podejrzliwie.
- Jestem kompletnie zestresowana, to wszystko.
Gdybym była wariatką, śmiałabym się do łez.
- Co ty sobie, do licha, wyobrażasz?
- Że zaraz mnie obrabujesz. - Kate wytrząsnęła
resztki rzeczy na żwir alejki. - No, chodź tu i weź, co
chcesz, ty szczurku.
- Spadaj stąd, paniusiu. - Napastnik najeżył się
nieufnie. - No, już!
- To chyba całkiem dochodowe zajęcie, nie? - za
pytała, patrząc z zainteresowaniem, jak złodziej cza
jąc się, wyciąga rękę po portfel leżący pośród stosu
rzeczy.
- Zamknij się wreszcie. Czy ty nigdy nie przestajesz
paplać? - syknął, przebierając palcami.
Kate wyczekała do ostatniej sekundy i gwałtownym
kopnięciem wytrąciła mu nóż z ręki. Poleciał łukiem
w bok, a rabuś, straciwszy równowagę, niezdarnie
przykląkł na ścieżce. Kate postąpiła jeszcze krok
w przód i kopnęła go drugi raz, tym razem celując
w najbardziej wrażliwe u mężczyzny miejsce.
- Niech cię szlag trafi, ty cholerna wariatko! - za
wył, zwijając się wpół, a potem, ściskając rękami
PIRAT • 15
podbrzusze, wycofał się rakiem. Nagle dostrzegł coś
poza jej plecami. Chytre oczka zabłysły niespokojnie.
Zaklął i ruszył do ucieczki, znikając momentalnie
w perspektywie alejki.
- No, proszę! - zawołała triumfalnie, biorąc się
pod boki. - Uciekłeś jak śmierdzący tchórz. Jesteś taki
sam jak mój były mąż, ty łachmyto.
Ale złodziej nie słyszał już tych epitetów. Kate,
mamrocząc coś do siebie, przyklękła i drżącymi rękami
zaczęła zgarniać rzeczy do torebki.
- Czy byłego męża również potraktowała pani tak
celnym kopem? - zapytał z zaciekawieniem głęboki,
męski głos.
Kate odwróciła się błyskawicznie. U wylotu alej
ki zamajaczyła wysoka sylwetka. Potężny, szeroki
w barach i wąski w biodrach mężczyzna musiał
mieć prawie metr dziewięćdziesiąt wzrostu. Ostre
słońce oświetlało go od tyłu, a w cieniu twarzy
błyskały olśniewająco białe zęby. Ta postać, uwyda
tniona przez grę wyrazistych świateł i cieni, wydała
się jej o wiele groźniejsza niż pokurcz z rzeźnickim
nożem.
Ale o wiele bardziej stresujące było nieznośne
poczucie, że jest w tym człowieku coś dziwnie znajome
go, choć przysięgłaby, że nigdy go nie spotkała.
Jednak, przyjrzawszy mu się dokładniej, nabrała pew
ności, że się myli. Takich szarych oczu ze srebrnym
połyskiem nie sposób zapomnieć.
- Kim jesteś? Wspólnikiem tego łachmyty? - Już
kiedy zadawała pytanie, wiedziała z całą pewnością, że
ten mężczyzna nie zniża się do szczurzej egzystencji,
której podstawą było okradanie naiwnych, bezbron
nych turystów. Jeśli już miałby popełnić przestępstwo,
16 • PIRAT
to zrobiłby z rozmachem, w stylu napadu stulecia.
A w dawnych wiekach bez wątpienia byłby piratem.
- Ten, jak pani mówi, łachmyta, nie ma żadnych
przyjaciół, a co dopiero mówić o wspólnikach.
- Zna go pan? - zapytała już uprzejmiej.
- Cwany Arnie i ja spotykamy się od lat przy
różnych okazjach. Nie powiem, żebyśmy się zbytnio
lubili.
- Aha, rozumiem. - Kate zmarszczyła brwi. - Czy
on uciekł dlatego, że pana zobaczył?
- Sądzę raczej, że uciekł, bo bał się, że zostanie
wdeptany w ziemię, zanim zdąży sięgnąć po pani
portfel.
- Fakt, starałam się, jak mogłam. A swoją drogą,
czy nie należałoby powiadomić waszych władz o prze
stępczej działalności?
- Cwanym Arniem zajmiemy się w stosownym cza
sie. Niema się co martwić, nie ujdzie nam. To jest mała
wyspa.
- Niemniej z przyjemnością złożyłabym zeznanie
na policji albo napisała coś do prasy.
- Nie trzeba, nie jesteśmy tu aż takimi forma-
listami. Lepiej będzie, jeśli ruszymy stąd, inaczej
utkwi pani na wyspie Rubin na następne kilka
godzin.
To mówiąc przykucnął i zaczaj zgarniać rozrzucone
drobiazgi do torby. Ruchy miał spokojne i celowe.
Kate przyglądała się jego spranym dżinsom i równie
wyblakłej koszuli khaki. Górne guziki były odpięte
i w wycięciu dostrzegła skrawek ciemnego zarostu na
piersi mężczyzny. Na moment zaparło jej dech, ale
szybko wróciła do rzeczywistości, widząc, że nie
znajomy sięga po jej nieszczęsny portfel.
PIRAT • 17
- Zaraz, przecież nawet nie wiem, kim pan jest
- zaprotestowała.
- Nazywam się Jared Hawthorne. A pani - Ka-
therine Inskip. Skoro już się poznaliśmy w tak nieba
nalnych okolicznościach, proponuję, żebyśmy zrezyg
nowali z oficjalnych form. Tu, na wyspach, wszyscy
jesteśmy jak jedna rodzina - powiedział z uśmiechem.
Kate podejrzliwie zmierzyła go wzrokiem. Nie
wyglądał na miłośnika jej powieści, który rozpoznał ją
z fotki umieszczonej z tyłu okładki.
- Skąd wiesz, kim jestem? - zapytała nieufnie.
- Billy mnie wezwał. Powiedział, że masz już dosyć
czekania na przeprawę.
- Billy? Billy ze sklepu „Pod płetwą i szeklą"?
Człowiek, który poinformował mnie uprzejmie, że
spóźniłam się na jedyne dzisiejsze połączenie z wyspą
Ametyst? Ten sam, który zaczął organizować mi
nocleg w zapluskwionej norze nad brzegiem morza, ale
szybko zrezygnował, kiedy mu powiedziałam, że jeśli
natychmiast nie skontaktuje się z kierownikiem kuro
rtu i nie zawiadomi go, że ma przysłać łódź, odlecę
pierwszym samolotem do Stanów?
Jared Hawthorne skrzywił się niedostrzegalnie.
- Owszem, to nawet pasuje do Billy'ego. I zgadza
się, jest właścicielem zapluskwionej nory, zwanej hote
lem. Miałaś szczęście, że zdołał mnie zawiadomić.
Postanowiłem po ciebie przyjechać.
- To ciekawe - stwierdziła Kate. - Mam rezerwa
cję w kurorcie zwanym Kryształową Zatoką na cały
miesiąc, ale ostatnia rzecz, jaką tam zapewniają, to
dowóz na miejsce.
- Bez paniki, zaraz cię tam dostarczę, całą i zdrową.
W związku z tym mam propozycję - może byśmy
18 • PIRAT PIRAT • 19
wreszcie ruszyli się? Mam lepsze rzeczy do roboty, niż
tkwić na wyspie Rubin.
- Ja też. Przypuszczam, że hotel w Kryształowej
Zatoce oferuje więcej wygód niż nora Billy'ego.
- Oferuje wszystko, o czym tylko może sobie
zamarzyć ktoś, kto chce spędzić wakacje na tropikal
nej wyspie - zapewnił Jared. - Poczujesz, że znalazłaś
się w innym świecie, gdzie czas płynie niespiesznym
rytmem dawnych epok.
- Zdaje się, że cytujesz dosłownie folder turystyczny.
- Tak, bo sam go napisałem. - Pochylił się i zgar
nął resztę rzeczy do torby.
- Jak długo pracujesz w Kryształowej Zatoce?
- zagadnęła.
- Od kiedy została zbudowana. Jestem właścicie
lem tego kurortu. Gotowa? - Zarzucił sobie torbę na
ramię.
Jego słowa uspokoiły Kate. Na pewno nie inte
resowały go portfele turystów, już raczej ich konta
bankowe.
- Personel jest chyba niezbyt liczny, skoro sam
szef wyprawia się po klienta aż na drugą wyspę - za
uważyła.
- Nie martw się, wystarczy ludzi, by cię obsłużyć.
- Nie potrzebuję służby, tylko porządnej klimaty
zacji. Potwornie tu gorąco - powiedziała, wachlując
się jednym z magazynów.
W szarych oczach pojawił się błysk rozbawienia.
- Przykro mi, ale mamy tylko wentylatory su
fitowe.
- Jak to?
- Budynki zostały tak zaprojektowane, by nawet
najsłabsza bryza dawała przewiew. Wszystkie pokoje
mają żaluzje i wentylatory, które z powodzeniem
zastępują klimatyzację.
- Boże, jak ja tu wytrzymam przez cały miesiąc!
- Popołudniowe ulewy ochładzają powietrze,
a poranki są łagodne. Upał daje się we znaki tylko
w środku dnia. Mądrzy ludzie ucinają sobie w tym
czasie drzemkę w cieniu albo chlapią się w wodzie.
Kupowanie pamiątek można sobie odłożyć na popo
łudnie -wyjaśnił, zerkając wymownie na figurkę
z lawy.
- Rozumiem - mruknęła Kate przez zęby, zarzu
cając ciężką torebkę na obolałe ramię. - Kiedy tylko
wrócę do Seattle, moje przyjaciółki dostaną za swoje
- powiedziała mściwie.
- Czemu?
- To one mnie wysłały do tej przeklętej dziury.
Miałam zupełnie inną wizję tropikalnych wysp. Wyob
rażałam je sobie romantycznie jako tajemnicze i eg
zotyczne miejsca, gdzie wszystko może się zdarzyć.
- I co, wizja się rozwiała?
- Bardzo szybko. Zaczęłam mieć dosyć już na
Hawajach, kiedy po wykańczającym locie nad Pacyfi
kiem przekonałam się, że zagubiono mój bagaż. W Ho
nolulu tkwiłam przez sześć godzin na lotnisku, czeka
jąc na walizki, co dało mi okazję do dodatkowych
przemyśleń. A jakby tego jeszcze było mało, kiedy
wylądowałam tutaj, okazało się, że spóźniłam się na
prom na Ametyst. I gdy tylko postawiłam stopę w tym
raju, o mało nie zostałam obrabowana przez jakiegoś
karła z nożem. Na dodatek dowiaduję się, że w luksu
sowym kurorcie, w którym pobyt będzie mnie kosz
tował majątek, nie ma nawet klimatyzacji. Stałam się
ofiarą okrutnego żartu.
20 • PIRAT
- No, no, tylko nie wpadaj w histerię. Jesteś jeszcze
pod wrażeniem spotkania z Arniem. Zresztą wcale ci
się nie dziwię - dodał łagodniej. - Jego nóż wygląda
paskudnie.
- Cwany Arnie był tylko ostatnim ogniwem łań
cucha paskudnych przypadków. Gdyby nie to, że robi
mi się niedobrze na samą myśl o samolocie, już dzisiaj
odleciałabym do Seattle.
- Następny lot jest dopiero jutro.
- No właśnie, do tego wszystkiego te wyspy są tak
cholernie daleko.
- Cwany Arnie miał rację. Czy tobie się nigdy usta
nie zamykają?
- Tylko kiedy pracuję. Ale teraz nie mam zamiaru,
przyjechałam tu, żeby odpocząć. Wiesz, stres.
- Stres czyni cię gadułą?
- Miedzy innymi. - Kate z ulgą dostrzegła w per
spektywie wąskiej uliczki sklep Billy'ego, gdzie czekała
reszta jej bagażu. Mijało ich niewielu przechodniów.
Wszyscy przezornie kryli się w cieniu.
Port na wyspie Rubin nie był zbyt romantyczny,
ale musiała niechętnie przyznać, że miał swój urok.
Kręte uliczki prowadziły na nabrzeże, gdzie tłoczy
ły się kramiki i knajpki. Powietrze drżało w południo
wym upale i wszystko było pokryte kurzem - na
wet kundle, szukające cienia pod rachitycznymi pal
mami.
Odrapane drzwi sklepu Billy'ego były zapraszająco
otwarte. Kate weszła do ciemnawego wnętrza, delek
tując się miłym chłodem. Z głębi wyłoniła się znajoma
już postać straszego mężczyzny o ogorzałej, wygar
bowanej przez słońce i wiatr twarzy żeglarza. W ręku
trzymał nieodłączną puszkę piwa.
PIRAT • 21
- Cześć, Hawthorne - powitał Jareda z uśmie
chem, który odsłonił liczne szczerby i kilka złotych
zębów. - Widzę, że znalazłeś tę damę.
- Cwany Arnie znalazł ją pierwszy - powiedział
Jared, składając bagaż na zadeptanych deskach pod
łogi. - Zademonstrował jej swój słynny numer z nożem.
Uśmiech Billy'ego zniknął.
- Arnie? On jest na wyspie?
- Niestety tak. Lepiej powiadom Sama.
Kate wodziła wzrokiem od jednego do drugiego.
- Widzę, że ten drań jest tu dobrze znany. Jeśli
stanowi publiczne zagrożenie, dlaczego jeszcze nie
trafił do więzienia?
Billy wzruszył ramionami.
- Od czasu do czasu ląduje za kratkami. Między
jedną odsiadką a drugą wędruje z wyspy na wyspę i tak
po swojemu zarabia na chleb. Hej, czy pani dobrze się
czuje? - Spojrzał na Kate z troską. - Nie zrobił pani
krzywdy?
- Nie - powiedziała, czując, że uginają się pod nią
kolana. Opóźniona reakcja na szok, postawiła od
ruchowo diagnozę. A może po prostu upał. - Dzięki
za troskę, Billy - dodała cicho.
- W każdym razie niech się pani nie martwi o swój
portfel. Sam Finley przyniesie go pani, jak tylko
dorwie tego ptaszka i wyrzuci go z naszej wyspy.
- Na szczęście nadal go mam. Trudno sobie nawet
wyobrazić, w jakim znalazłabym się kłopocie, gdybym
musiała zablokować wszystkie karty kredytowe.
Billy był wyraźnie zdumiony.
- Arnie nie obrabował pani? Jakim cudem? Pewnie
Hawthorne pojawił się w odpowiednim momencie.
- Nie.
22 • PIRAT
- Hawthorne - oznajmił sztywno Jared - pojawił
się dokładnie w momencie, w którym pani Inskip
celnym kopniakiem wypuściła całe powietrze z na
szego Arnie'ego. Kiedy nadszedłem, nieszczęśnik zwie
wał gdzie pieprz rośnie, a ona wymyślała mu na od
chodnym.
Billy wybuchnął śmiechem.
- Brawo, pani Inskip! Zawsze podziwałem kobiety,
które potrafią sobie dać radę w każdej sytuacji. Proszę,
oto zimne piwo. Zaraz postawi panią na nogi. - Wyjął
z lodówki puszkę i podał Kate. Przyjęła ją z wdzięcz
nością.
- Gdzie nauczyłaś się radzić sobie z takim typami
jak Arnie? - zapytał Jared z niedbałym zainteresowa
niem, biorąc kolejną puszkę od Billy'ego.
- W zeszłym roku skończyłam kurs samoobrony
dla kobiet.
- Widzę, że byłaś pilną uczennicą.
- W każdym razie wystarczyło mi umiejętności, by
poradzić sobie z Arniem.
- Samotna i samodzielna kobieta musi się znać na
wielu rzeczach - zauważył z lekką kpiną.
- Żebyś wiedział.
Kate pociągnęła solidny łyk piwa. Słabość w ko
lanach ustąpiła, ale nie czuła się na siłach, by pro
wadzić słowne potyczki z tym mężczyzną. Zmęczenie
podróżą i zmianą stref czasowych coraz mocniej
dawało się jej we znaki. Jared musiał to wyczuć,
gdyż szybko dopił piwo.
- No, pora na nas - powiedział. - Muszę wracać
do swoich gości.
- Chcesz, żebym ci pomógł nieść bagaże? - zapytał
Billy z niechętną miną.
PIRAT • 23
- Dzięki, poradzę sobie. To tylko dwie lotnicze
torby.
- Hmm, niezupełnie - odchrząknął Billy i wysunął
zza lady aż trzy pękate torby.
Jared westchnął i spojrzał na Kate.
- Masz tam chyba kreacje na każdy dzień pobytu
- zauważył cierpko.
- To nie moja wina. Pakowały mnie przyjaciółki.
Nie bardzo wiedziały, czego będę potrzebować, więc
na wszelki wypadek upchnęły tam wszystko, co tylko
wpadło im w rękę.
- Dobra, Billy, idziemy - powiedział zrezygnowa
ny, biorąc dwie torby. Billy pochwycił trzecią.
- Zaraz - wtrąciła Kate - a co z Cwanym Arniem?
Chyba ktoś powinien go aresztować?
- Zdąży się - odparł filozoficznie Billy. - Nietrud
no go tu znaleźć.
- Dobrze, a jeżeli opuści wyspę? - denerwowała
się, idąc za mężczyznami w kierunku nabrzeża. Z dala
widać było przycumowaną tam smukłą, biało-niebies-
ką motorówkę.
- Tym lepiej, Sam będzie miał mniej roboty.
- Ale jeśli puścicie tego złodziejaszka, napadnie
kogoś na sąsiedniej wyspie - zaprotestowała.
Billy zachichotał.
- Nie ma strachu, na pewno nie spotka go pani na
Ametyście. Parę lat temu Arnie wpadł tam na występy
gościnne, ale Jared wytłumaczył mu uprzejmie, żeby
lepiej nie tykał jego gości. Od tej pory trzyma się z dala
od Kryształowej Zatoki.
- „Wytłumaczył mu uprzejmie"? Macie dziwnie
tolerancyjne podejście do przestępców - zauważyła
zgryźliwie.
24 • PIRAT
- Może i dziwne, w każdym razie to działa. - Jared
wrzucił bagaże na tył łodzi i odwiązał cumy. - Za
praszam na pokład, szanowna pani Inskip. Odpływa
my. - Podał jej rękę i pomógł wejść.
- Życzę miłego wypoczynku - zawołał Billy z brze
gu.
Kate już otwierała usta, żeby i jemu powiedzieć, co
sądzi o „miłym wypoczynku", ale motorówka z ry
kiem potężnych silników wyprysnęła z portu.
Z rezygnacją opadła na fotel i zajęła się obserwacją
błękitnej tafli wody, przetykanej klejnotami maleńkich
atoli, oddzielających wyspę Rubin od pełnego oceanu.
Później zerknęła na Jareda, zajętego prowadzeniem
szybkiej łodzi. Patrząc na jego regularny profil, znów
doznała wrażenia, że musiała już gdzieś spotkać tego
człowieka. Włosy, które dawno nie widziały fryzjera,
były gęste, czarne i przetykane srebrzystymi pasem
kami. Musi mieć około czterdziestki, oceniła. Próbo
wała nie zastanawiać się, skąd go zna, ale ciekawość
zwyciężyła.
- Słuchaj - zaczęła w końcu - może to głupie, ale
mam wrażenie, że już cię kiedyś widziałam.
Jared zerknął na nią zdziwiony.
- Niemożliwe. Jestem pewien, że nigdy się nie
spotkaliśmy.
- Jasne, mówiłam, że to głupie. Po prostu jestem
zbyt zmęczona, żeby sensownie myśleć. - Przeczesała
palcami czuprynę, poddając się ożywczemu powiewo
wi. - Jak daleko do Ametystu?
- Około godziny drogi.
- W takim razie trochę się zdrzemnę, jeśli po
zwolisz.
- Oczywiście.
PIRAT • 25
Kate wsunęła się w cień nadbudówki i skuliwszy się
na ławeczce, natychmiast zasnęła.
Jared, korzystając z okazji, przyglądał się badawczo
swojej pasażerce. Teraz, kiedy jej twarz się odprężyła,
a długie rzęsy rzucały cień na policzki, wyglądała
0 wiele łagodniej, nawet bezbronnie.
Cholernie atrakcyjna, jeśli ktoś lubi taki typ, po
myślał.
Ocenił, że Kate Inskip może mieć trzydzieści trzy
- cztery lata. Szeroki pas sukienki uwydatniał smukłą
talię i krągłe, kobiece biodra. Duże, zapinane na guziki
kieszenie sportowego stroju maskowały zarys piersi.
Słusznie - mężczyzna powinien mieć pozostawione
pole dla wyobraźni.
Gęsta grzywa brązowych i modnie przyciętych
włosów stanowiła wdzięczną oprawę dla zgrabnego
noska i zielonych oczu o ciemnych rzęsach. Rysy
twarzy były delikatne, ale zdecydowane. Jared uznał,
że jest to twarz kobiety nawykłej do samodzielnego
decydowania i przeprowadzania swoich zamiarów do
końca. Ktoś taki jak ona nie potrzebuje mężczyzny,
by radzić sobie w życiu. A jednak pełne, kształtne
usta miały w sobie intrygującą miękkość i zmys
łowość.
Do licha, co ci przychodzi do głowy, skarcił się,
uświadamiając sobie, w jakim kierunku podążają jego
myśli. Kate Inskip zdecydowanie nie była w jego typie.
I nigdy nie będzie.
Lubił kobiety łagodne, ciche i czułe, najchętniej
z dużymi niebieskimi oczami. O staroświeckich po
glądach, dla których dom, dzieci i mężczyzna były
najważniejsze. Słowem, kobiety, które przypominały
mu jego ukochaną Gabriellę.
26 • PIRAT
Nie przepadał natomiast za pewnymi siebie, pys
katymi stworzeniami, przeczulonymi na punkcie włas
nej niezależności, programowo odrzucającymi męską
opiekuńczość. Nie interesowały go feministyczne seku-
tnice.
Mężczyzna, który zaryzykowałby zbliżenie do Kate
Inskip, musiał być przygotowany na pełną przykrych
niespodzianek wojnę podjazdową. Nie była to bowiem
łagodna owieczka, która ufnie dałaby się prowadzić
męskiej ręce. Do licha, jeśli ma gościć ją u siebie, musi
jakoś powstrzymać jej denerwujące gadulstwo. A już
próba pocałowania Kate byłaby aktem sporej odwagi.
Jednak te myśli, choć niezbyt pochlebne dla Kate,
przypomniały jego ciału, jak długo musiało się obywać
bez kobiety. Atrakcyjne, zamożne turystki często
pojawiały się w kurorcie, ale Jared już dawno przeko
nał się, że sezonowe romanse ze znudzonymi własnym
bogactwem kobietami nie odpowiadają mu zupełnie.
Być może dlatego, że zdążył już zaznać domowego
szczęścia w udanym małżeństwie. Życie z Gabriellą
stanowczo go rozpieściło.
W każdym razie nie znosił budzenia się rano u boku
obcej kobiety, ze świadomością, że stał się jeszcze jedną
pamiątką z tropikalnych wysp.
Znów przyjrzał się Kate i doszedł do wniosku, że
mimo wszystko nie należy do kobiet, które lubią
gromadzić łóżkowe trofea, ani tych rozkapryszonych
piękności, które podróżują odrzutowcami z jednych
modnych miejsc na świecie w drugie. Wyglądała na
taką, jak sama się określiła - zestresowaną, przepra
cowaną kobietą, która potrzebuje odpoczynku i spo
koju. Może nie będzie więc tak źle?
PIRAT • 27
Nagle Jared przypomniał sobie kompletnie ogłupia
łą minę Cwanego Arnie i uśmiechnął się. Będzie miał
co opowiadać! Na oddalonej od cywilizowanego świa
ta wysepce każda ciekawa historyjka, tak jak i w daw
nych wiekach, była na wagę złota.
ROZDZIAŁ
2
Kate obudziła się w przepojonym zapachem kwia
tów półmroku. Przez długą chwilę nie była w stanie
określić, co właściwie jest nie w porządku. Miękkie
łóżko, pościel, przyjemnie chłodząca ciało i łagodne,
balsamiczne powietrze były kompletnym zaprzecze
niem wcześniejszych wyobrażeń o rozpalonym tropi
kalnym piekle.
Usiadła powoli, oczekując, że znów dadzą o sobie
znać skutki gwałtownej zmiany czasu i klimatu. Nic
takiego nie nastąpiło. Przeciwnie, czuła się zdumie
wająco rześka. Jak przez mgłę pamiętała drogę z por
tu i supernowczesne, białe budynki, malowniczo roz
rzucone nad błękitną zatoką. Jared oddał ją pod
opiekę dwóm opalonym, ciemnowłosym młodzień
com, który zanieśli jej bagaże do pawilonu. Miała
jeszcze dosyć sił, by rozebrać się i paść na łóżko.
Spojrzała na zegarek. Była dziesiąta wieczór. Spała
tylko kilka godzin i powinna wrócić do łóżka, ale czuła
się wypoczęta i coraz bardziej głodna. Jej wzrok
powędrował ku otwartym drzwiom na taras, za który
mi woda zatoki baśniowo połyskiwała w świetle księ
życa. Zafascynowana wyszła na taras. Kamienna
PIRAT • 29
posadzka miło chłodziła stopy. Wierzchołki palm
chwiały się lekko, poruszane wieczorną bryzą, która
niosła odurzający zapach kwiatów. Wyobraźnię Kate
wypełniły natychmiast wyraziste wizje.
Zobaczyła smukły szkuner o wysokich masztach
rysujących się na tle wygwieżdżonego nieba i usłyszała
pokrzykiwania załogi, w pośpiechu wyładowującej za
grabione skarby. Natychmiast wyobraziła sobie wyso
ką, szeroką w ramionach sylwetkę pirackiego kapita
na. Powinien mieć wyraziste, wysmagane wiatrami
rysy, wysokie kości policzkowe, szarostalowe oczy
i ciemne włosy. Po namyśle zdecydowała, że przydało
by się je przetkać kilkoma srebrzystymi pasmami.
Odkąd sama przekroczyła trzydziestkę, zaczęła ob
darzać swoich bohaterów elegancką, szpakowatą czu
pryną.
Nagły skurcz żołądka brutalnie przypomniał jej, że
nie jadła prawie nic od dwunastu godzin. Zawróciła
więc do pokoju i zapaliła światło.
Wnętrze okazało się zdumiewająco obszerne i miło
urządzone. Rattanowe i wiklinowe meble o kwiecis
tych pokryciach, które w sklepach Seattle wydawały
się jej raczej tandetne, wyglądały tu zdumiewająco
dobrze. U sufitu wirował leniwie wielki wentylator,
napędzając chłodne powiewy znad zatoki.
Naprawdę nie było aż tak źle.
Pocieszona tą myślą, Kate wzięła szybki prysznic,
a potem wyszukała w bagażach luźną, wzorzystą
bluzkę i spodnie z tropiku. Miała nadzieję, że restaura
cja będzie jeszcze otwarta.
Wzdłuż pawilonów biegła wąska alejka z umiesz
czonymi przy samej ziemi lampami, których światło
wydobywało z mroku przepych bujnej roślinności.
30 • PIRAT
Nad brzegiem laguny alejka łączyła się z bulwarem,
z którym stykał się główny taras hotelowy.
Już miała wejść w krąg światła, w którym kręcił się
barwny tłumek gości, gdy nagle jakaś drobna postać
potrąciła ją biegnąc.
- O, przepraszam! - Chłopiec, który wyglądał na
najwyżej dziesięć lat, odstąpił o parę kroków i spojrzał
na nią. - Powinienem uważać, ale biegłem poszukać
mojego przyjaciela. Wszystko w porządku, proszę pani?
- Nic się nie stało - zapewniła Kate. Ten dzieciak
kogoś jej przypominał.
- Założę się, że zgadnę, kim jesteś - powiedziała
z uśmiechem.
- Serio? - Chłopak był wyraźnie zaciekawiony.
- A o ile?
- Nie rozumiem?
- O ile się pani założy? - zapytał rzeczowo.
- Och, to tylko takie powiedzonko.
- Nie chce się pani zakładać? - Był tak zawiedzio
ny, że nie miała serca psuć mu zabawy.
- O pół dolara.
- Stoi! - rozpromienił się. - Więc kim jestem?
- Czy przypadkiem nie synem Jareda Hawtho-
rne'a?
Na twarzy chłopca ukazał się znajomy uśmiech.
- To mój tata - oświadczył z dumą i natychmiast
wysupłał z kieszeni monetę, którą wręczył Kate.
- Mam na imię David. Jak pani odgadła, kim jestem?
- Och, to nie było trudne - uśmiechnęła się. Połą
czenie ciemnych włosów z szarostalowymi oczami
wykluczało pomyłkę. - A ja nazywam się Kate Inskip
- dodała, wyciągając rękę.
PIRAT • 31
David uścisnął ją mocno, a w jego oczach pojawił się
błysk niekłamanego podziwu. - To ty jesteś tą turyst
ką, która wykopała Cwanemu Arnie'emu nóż z ręki,
prawda? Ojciec wszystko mi opowiedział. Mówił, że
załatwiłaś go jak prawdziwy komandos. Kurczę, żału
ję, że nie mogłem tego widzieć.
- No, to już przesada. - Kate uśmiechnęła się
skromnie. - Powiedz mi lepiej, gdzie mogę coś zjeść.
- Restaurację właśnie zamykają, ale jest barek
czynny prawie całą noc.
- Fajnie. A ty nie powinieneś już być w łóżku?
- Jutro nie ma szkoły, a tata mówi, że tutaj mogę
żyć według wakacyjnego rozkładu. W takich miejscach
ludzie śpią w południe, a bawią się w nocy.
- Rozumiem.
David nie odchodził. Zastanawiał się nad czymś,
przygryzając wargę. Wreszcie podjął decyzję.
- Mogłabyś coś dla mnie zrobić? - zapytał nie
śmiało. - Nauczysz mnie tego specjalnego wykopu,
którym załatwiłaś Arnie'ego? Tata mówił, że najpierw
wytrąciłaś mu nóż, a potem stratowałaś go obcasami
na chodniku.
- Co takiego? Naprawdę powiedział, że go strato
wałam?
- Aha. Zaraz po tym, jak kopnęłaś go w.... No,
wiesz, o co chodzi. Strasznie bym chciał to umieć.
Ten dzieciak jest niesamowity, uznała Kate. Szkoda
tylko, że ma takiego plotkującego tatusia.
- Zgoda, któregoś dnia cię nauczę.
- Ekstra! - ucieszył się David. - Może i ja nauczę
cię czegoś w zamian.
- Na przykład?
32 • PIRAT
- Co myślisz o nurkowaniu z maską i rurką na
rafach?
- Nigdy tego nie próbowałam.
- W takim razie umowa stoi. Ty mi pokażesz, jak
wkopać w chodnik takiego typa jak Arnie, a ja ci
pokażę, jak się nurkuje.
- Stoi - powiedziała poważnie.
David przytaknął usatysfakcjonowany, po czym
odwrócił się na pięcie i wbiegł do hotelu, pozdrawiając
po drodze recepcjonistę. Najwyraźniej czuł się tu jak
w domu.
Dziwny styl wychowywania dziecka, myślała Kate,
zmierzając ku barkowi. Z drugiej strony nie po
winna się mądrzyć, bo nie miała w tej dziedzinie
żadnego doświadczenia. Przypomniała sobie z ża
lem, jak jej marzenia o dzieciach rozwiały się w dniu,
w którym przyszedł pozew rozwodowy. Gdyby
nie to, mogłaby mieć już chłopca tak bystrego
i miłego jak David Hawthorne... Cóż, nie można
mieć w życiu wszystkiego, westchnęła, odsuwając
bolesne wspomnienia z wprawą, którą zyskała przez
lata.
Z dziwnym brakiem entuzjazmu pomyślała o pani
Hawthorne, ale i to uczucie szybko stłumiła. Jej uwagę
przyciągnęły przeszklone ściany hotelowego holu.
Część z nich zajmowały oryginalne malowidła o jas
nych, pastelowych barwach. Nawet laik by zrozumiał,
że artysta musiał być bardzo utalentowany. Zatrzyma
ła się na moment, podziwiając subtelne morskie krajo
brazy i zastanawiając się, czy ich twórca pochodził
z wyspy Ametyst.
Jednak żołądek znów upomniał się o swoje prawa.
Szybko wkroczyła do mrocznego barku, którego wejś-
PIRAT • 33
cie osłaniała stylizowana trzcinowa strzecha. W ni
szach, zapewniających gościom dyskrecję, stały małe
stoliczki i wygodne, wiklinowe fotele. Przyćmiony
blask cienkich świec, płonących na stolikach, świad
czył, że bar ma powodzenie.
Kate znalazła wolne miejsce i sięgnęła po kartę. Po
chwili pojawiła się uśmiechnięta kelnerka w sarongu.
- Na początek poproszę drinka z rumem i anana
sem. - Kate postanowiła być odważna. -1 zapiekane
ostrygi. - Czy to wystarczy? Była naprawdę głodna.
- Może jeszcze naleśniki z awokado i... jakąś sałatkę.
- Nie jadła pani obiadu? - zapytała domyślnie
kelnerka.
- Właśnie.
- Wobec tego postaram się podać jak najszybciej.
Przepraszam, że pytam, ale czy to panią przywiózł
dzisiaj Jared z wyspy Rubin? Bo podobno zna pani
karate.
- Obawiam się, że musiała mnie pani pomylić
z kimś innym.
- Przepraszam, ale byłam pewna... Za chwilę wra
cam.
Kate odchyliła się na oparcie fotela i zaczęła się
wsłuchiwać w gwar prowadzonych wokół rozmów. Był
to zawodowy nawyk, nie mający nic wspólnego z wści
bstwem. Niejedna zasłyszana przypadkiem historyjka
może się przydać pisarzowi.
Już po chwili z szumu wyróżnił się donośny, płynący
od strony baru głos. Głęboki i dźwięczny, należał do
Jareda Hawthorne'a, który z uciechą i swadą opowia
dał jakieś zdarzenie.
- ...na to ona chwyta torebkę, wywracają do góry
dnem i wyrzuca wszystko na drogę. Stary, żebyś ty
34 • PIRAT
widział minę Arnie'ego! Ale poczekaj, teraz będzie
najlepsze. Więc zaprasza go, żeby sam sobie wziął
portfel. Ten cymbał daje się podpuścić, ale jak tylko
podchodzi, ona jednym celnym kopem wytrąca mu
nóż z łapy. Masz pojęcie?
- Nie żartuj - powątpiewał drugi męski głos z wy
twornym brytyjskim akcentem. - Naprawdę go ko
pnęła?
- Przysięgam. Dwa razy. Drugi raz prosto w klej
noty rodzinne. Wyobraź sobie, jaką miał minę! Żałuję,
że nie miałem aparatu. Za to ona miała. Zrobiła mu
parę zdjęć.
- Boże, jeśli takie są jej pamiątkowe zdjęcia z po
dróży, to chciałbym zobaczyć cały album.
- Fakt, musi być interesujący - przyznał ze śmie
chem Jared.
Kiedy kelnerka postawiła przed nią wysoką szklan
kę, Kate wstała.
- Będę przy barze - powiedziała i z drinkiem
w ręku podeszła cicho do wysokiego stołka, na któ
rym siedział Jared. Nie widział jej, pochłonięty opo
wiadaniem historii łysemu mężczyźnie o wydatnej
szczęce, królującemu za barem. Wyglądał jak były
wojskowy, co podkreślała jeszcze starannie wypraso
wana koszula khaki z rozlicznymi kieszeniami i pat
kami. Polerował kieliszki, z upodobaniem słuchając
opowieści.
- Dużo bym dał, żeby to wszystko widzieć - wes
tchnął. - A jaka jest ta dama? Z tego, co mówisz,
wynika, że zupełnie wyjątkowa.
- Interesująca, ale nie w moim typie. Istna osa. Jest
w stanie rozszarpać każdego faceta na kawałki. Ma
PIRAT • 35
ostry język. Trzeba było słyszeć, jak zmieszała Ar-
nie'ego z błotem. Powiedziała mu nawet, że przypomi
na jej byłego męża - niech mu ziemia lekką będzie.
- Komu? Arnie'emu?
- Nie, jej byłemu mężowi. A kiedy już Arnie uciekł,
jakby go diabeł gonił, powiedziała, że chce złożyć
doniesienie na policji.
- Tym już Sam się zajmie.
- To właśnie jej powiedziałem, ale wyraźnie nie
była zachwycona naszym systemem utrzymywania
porządku. Mówię ci, to pyskate i pewne siebie stworze
nie. Taka kobieta nie zrobi ci kolacji i nie poda kapci
ani fajki.
- Zatrudniasz zawodowych kucharzy, nie palisz
fajki i nigdy nie widziałem cię w papuciach, więc
w czym problem?
- Poczekaj, aż sam ją poznasz. A jak nie wierzysz,
to zapytaj Cwanego Arnie'ego. O ile w ogóle będzie
chciał o tym gadać - zachichotał Jared, pociągając
solidny łyk ze stojącej przed nim szklanki. - Choć
muszę przyznać, że jest naprawdę niebrzydka - dodał
w zamyśleniu. - Zastanawiam się tylko, co trzeba by
zrobić, żeby zechciała zamknąć buzię choćby na pół
minuty.
Tymczasem czujny barman spostrzegł Kate. Ze
rknął ponad ramieniem Jareda i zmarszczył krzaczaste
brwi.
- Krótkie, kasztanowe włosy? - mruknął. - Oko
ło metra sześćdziesiąt wzrostu? Ładne oczy?
Hawthorne, zaskoczony, odstawił szklankę.
- Skąd wiesz? - zapytał i zaczęło w nim kiełkować
straszne podejrzenie. - O, cholera! - zaklął, odwrócił
36 • PIRAT
się powoli i spojrzawszy w twarz Kate, postarał się
o najbardziej czarujący uśmiech. - Dobry wieczór.
Mam nadzieję, że odpoczęłaś?
- Czułam się o wiele lepiej - powiedziała cicho,
zajęta mieszaniem swojego drinka zdobiącą go maleń
ką parasolką - dopóki nie spostrzegłam, że moja
osoba stała się głównym tematem rozmów przy barze.
Wy, ludzie z tropikalnych wysp, musicie być nie
słychanie spragnieni rozrywki, jeśli zabawiacie się
plotkami na temat gości, którzy słono wam płacą.
Nawet w przyćmionym świetle lamp dostrzegła, że
rysy Jareda stężały. Przysięgłaby, że się czerwieni.
- Ja... po prostu opowiadałem pułkownikowi, jak
świetnie poradziłaś sobie z Arniem - powiedział ostro
żnie.
- Jestem pod wrażeniem, pani Inskip - wtrącił ze
szczerym podziwem pułkownik. - Bardzo mi pani za
imponowała - dodał tonem angielskiego dżentelmena.
- Mimo że jestem pyskatym i pewnym siebie stwo
rzeniem? - zapytała niewinnie, sącząc drinka. - Osą,
która potrafi rozszarpać każdego faceta na kawałki
i mam ostry język? Mimo że nie przyniosłabym mężowi
fajki i papuci?
- W przeciwieństwie do mojego przyjaciela Jareda
- oświadczył z galanterią pułkownik - nigdy nie ceni
łem sobie tak zwanych kur domowych.
- W takim razie mamy wiele wspólnego, bo ja także
ich nie cenię, zarówno w wydaniu kobiecym jak
i w męskim - oświadczyła Kate, spoglądając znacząco
na Hawthorne'a. -1 przyzna pan, że nie może być dla
kobiety nic bardziej nieużytecznego niż mężczyzna,
który przybywa zbyt późno, by wybawić ją od niebez
pieczeństwa.
PIRAT • 37
- Chryste - wymamrotał Jared - czy musisz jesz
cze obracać nóż w ranie? Pożądasz krwi?
- Nie należy zwracać na niego uwagi, pani Inskip
- doradził pułkownik z ojcowskim uśmiechem, sięga
jąc po szklankę. - Czy pozwoli pani, by kierownictwo
zafundowało pani drugiego drinka? Należy się pani po
tym, co pani dzisiaj przeszła.
- To szalenie miło z pana strony. - Kate uśmiech
nęła się z wdzięcznością do swojego sojusznika. - Pro
szę go przysłać do stolika. I proszę podziękować ode
mnie kierownictwu - dodała z naciskiem. - Nie chcia
łabym, aby pomyślało, że nie doceniam jego wysiłków.
- Przekażę pani słowa - zachichotał ubawiony puł
kownik.
Na odchodnym Kate, nadal uśmiechając się roz
kosznie, wyjęła parasoleczkę ze szklanki i wetknęła ją
do kieszonki koszuli Jareda. Nawet nie drgnął. Od
sunęła się o krok.
- Bardzo ładnie - oceniła efekt. - Nie ma wpraw
dzie mowy o domowych obiadkach, fajce i papuciach,
ale musisz przyznać, że mam kobiecą rękę. A teraz
bardzo panów przepraszam, ale wracam do stolika, bo
podano już moją kolację - powiedziała, odwracając
się na pięcie i nic sobie nie robiąc z Hawthorne'a, który
z ponurą miną wpatrywał się w swoją szklankę.
- Podoba mi się ta dama, Jared - powiedział puł
kownik tak głośno, by Kate mogła usłyszeć. - Ale
mnie zawsze ciągnęło do kobiet, które mają własne
zdanie. Nigdy się z nimi nie nudzisz.
Jared wymamrotał coś w odpowiedzi, czego Kate
nawet nie starała się zrozumieć. Wystarczyło jej, że
szczerze wyraziła swoje uczucia. Następnym razem
szanowny pan Hawthorne zastanowi się dwa razy,
38 • PIRAT
zanim zacznie opowiadać barwne historyjki o niewin
nych turystkach.
Na razie jej uwagę całkowicie pochłonęło smakowi
cie wyglądające danie. Dopiła drinka i energicznie
zabrała się do jedzenia. Jednak po dwóch kęsach
poczuła, że nie jest już sama. Nie musiała zgadywać,
kto zakłócił jej spokój.
- Proszę, firma stawia - powiedział Jared, stając
przy jej stoliku ze szklanką w ręku. Nie bez satysfakcji
dostrzegła, że nadal ma w kieszonce śmieszną pa-
rasoleczkę.
Bez pytania przysunął sobie krzesło i usiadł, po
chylając się niepokojąco blisko.
- Jak się domyślam, oczekujesz przeprosin? - za
pytał lekkim tonem.
Bardzo pasował do tej upojnej, egzotycznej atmo
sfery, zauważyła w myśli. Blask świeczki pełgał po jego
twarzy, wydobywając z półmroku regularne, męskie
rysy i grzywę ciemnych, polśniewających srebrem
włosów. Intensywność jego spojrzenia była fascynują
ca. Oczyma wyobraźni zobaczyła go jako pana tych
wysp, żyjącego w nieustannym zatargu z cywilizacją,
jako pirata, który kierował się własnymi prawami.
Zmarszczyła brwi, z wysiłkiem próbując wymazać
z myśli romantyczny obraz.
- Przeprosin? - Zastanawiała się chwilę. - Nie, nie
uważam, że jesteś mi je winien. One są ważne tylko
wtedy, kiedy są szczere. A oboje wiemy, że ty tylko
boisz się obrazić gościa, który gotów byłby spakować
manatki, zamiast słono ci zapłacić. Myślisz tylko
o swoim kurorcie. Ale nie martw się, darmowy drink
wystarczy za przeprosiny. Nie mam zamiaru demonst
racyjnie wyjeżdżać tylko dlatego, że publicznie na-
PIRAT • 39
zwałeś mnie pyskatym stworzeniem. Mam dwóch
braci i byłego męża. Wierz mi, obdarzano mnie
gorszymi epitetami.
- Cieszę się, że to słyszę.
- I broń Boże nie funduj sobie bezsennych nocy
tylko dlatego, że zdradziłeś, iż nie jestem w twoim typie.
Zapewniam cię, że ze mną jest dokładnie tak samo.
- Przykro mi, nie chciałem cię obrazić - powie
dział szczerze.
- Wiem. Po prostu opowiadałeś historyjkę i musia
łeś ją ubarwić. Rozumiem, bo sama nieraz to robię,
pisząc swoje książki.
- Jakie książki?
- Romanse historyczne.
- Dużo ich wydałaś?
- Sporo.
Teraz Jared był już wyraźnie zakłopotany.
- Obawiam się, że żadnego nie czytałem - przyznał
ze skruchą.
- Och, to rzeczywiście wielka strata. - Kate błys
nęła oczyma w uśmiechu. - Jeszcze jedna rzecz, która
nas dzieli.
- Czy aby nie próbujesz się mnie pozbyć?
- Próbuję po prostu dokończyć moją kolację. Tak
się składa, że jestem bardzo głodna. Rozumiesz, po
wdeptaniu w chodnik napastnika z nożem, zwykle
mam wilczy apetyt.
- Próba przeproszenia pyskatego, pewnego siebie
stworzenia zwykle działa na mnie tak samo - zwierzył
się Jared, łakomie wybierając plasterek ananasa z jej
sałatki. - Niech mi pani powie, szanowna pani Inskip,
czy wśród Amerykanek panuje teraz moda na przy
spieszone kursy samoobrony?
40 • PIRAT
- Owszem, coraz większa. Kiedy ostatnio byłeś
w kraju?
- Jeżdżę tam raz na rok z synem, by mógł odwiedzić
dziadków. - Wzruszył ramionami. - Zresztą nie prze
padam za tymi podróżami. Dawno temu przeniosłem
się na Ametyst i tu jest mi najlepiej.
- Najlepiej, bo na tej wyspie jesteś królem, prawda?
Uśmiechnął się powoli, błyskając białymi zębami.
- Nie będę zaprzeczał.
- A czym się zajmowałeś, zanim zacząłeś prowa
dzić ten kurort?
- Urodziłem się w rodzinie hotelarzy i poznałem tę
branżę od podszewki. Ojciec był wiceprezesem jednej
z międzynarodowych sieci hotelowych. Stale przenosi
liśmy się z miejsca na miejsce. Postanowiłem iść w jego
ślady. Ale szybko uświadomiłem sobie, że choć ko
cham tę robotę, nie jestem w stanie pracować u kogoś.
Pewnego dnia porzuciłem posadę w korporacji i zało
żyłem własną firmę.
Rzeczywiście, nie wygląda na menedżera, oceniła
w myśli Kate.
- Czy twoja żona jest równie zachwycona życiem na
wyspie? - zapytała, choć zdawała sobie sprawę, że nie
powinna. Musiała jednak wiedzieć, czy Jared jest żonaty.
Uśmiech natychmiast zniknął z przystojnej twarzy
mężczyzny.
- Moja żona umarła pięć lat temu. Ale tak, kochała
życie na Ametyście. Tyle że mogłaby być szczęśliwa
wszędzie, jeśli tylko miała koło siebie mnie i Davida.
Gabriella była tego rodzaju kobietą.
- Rozumiem. - Kate nie bardzo wiedziała, co po
wiedzieć. Jared najwyraźniej ożenił się z ideałem i teraz
czuł się samotny. - Bardzo mi przykro.
PIRAT • 41
- Nie trzeba, Kate. Pięć lat to bardzo długo. David
już jej nie pamięta, a ja się jakoś przyzwyczaiłem.
Kate poczuła, że posunęła się za daleko. Najwy
raźniej wkroczyła na zakazane obszary prywatności
tego mężczyzny. Natychmiast poskromiła swoją cie
kawość i postarała się skierować rozmowę na inne
tory.
- Właśnie poznałam twojego syna - powiedziała.
- Jest bardzo miły.
W oczach Jareda błysnęła prawdziwa ojcowska
duma.
- Tak, dobry z mego chłopak. A ty... masz dzieci?
- Nie - odparła z przymusem. - Rozmawialiśmy
o nich kilka razy z mężem, ale nie był zachwycony
pomysłem. Stale powtarzał, że powinniśmy jeszcze
poczekać, aż w końcu odszedł ode mnie i odtąd
przestałam robić plany. - Nie miała ochoty ciągnąć
tego tematu. Miły nastrój prysnął. Zdecydowanym
ruchem sięgnęła po torebkę. - Pozwolisz, że zapłacę
i pójdę do siebie - powiedziała, wstając.
Jared również się podniósł.
- Słuchaj, jeżeli zrobiłem ci przykrość...
- Nie, po prostu najadłam się i mam ochotę na
mały spacer - stwierdziła chłodno. - W końcu przyje
chałam tu na odpoczynek, prawda? Tak jak mówiłam
Cwanemu Arnie'emu, żyłam ostatnio w ogromnym
napięciu i potrzebuję odprężenia. Mam nadzieję, że tu
mnie nikt nie napadnie?
- Jasne. - Hawthorne był wyraźnie urażony. -Ca
ła ścieżka w stronę plaży jest oświetlona. Radziłbym
natomiast unikać ścieżek, które prowadzą do dżungli
albo do ruin zamku. Tam jest ciemno i mogłabyś się
łatwo zgubić.
42 • PIRAT
Kate nastawiła czujnie uszu.
- A więc tu naprawdę jest zamek?
- Owszem - przytaknął, rozbawiony jej zaintere
sowaniem. - Wolno go zwiedzać tylko z przewod
nikiem - zastrzegł. - Ta ruina rozpada się i ktoś nie
wtajemniczony mógłby skręcić sobie kark.
- Na pewno nie wybiorę się tam w nocy, ale
chciałabym go obejrzeć.
- Nic łatwiejszego. Co tydzień zapraszamy naszych
gości na wycieczkę.
Skinęła głową z roztargnieniem. Nie znosiła zor
ganizowanego zwiedzania.
- Przypuszczam, że potrzebny ci będzie kostium na
bal maskowy - rzucił Jared, kiedy ruszyła do wyjścia.
Zatrzymała się natychmiast.
- Jaki bal?
- Na cześć pirata, który odkrył tę wyspę i zbudował
zamek - wyjaśnił. - Pojutrze przypada prawdopodo
bna data jego urodzin, którą czcimy wielką fetą.
Ponadto wykorzystujemy rocznicę jego ślubu, datę
przybycia na wyspę i Boże Narodzenie jako preteksty
do dodatkowych trzech bali w roku. Wyobrażasz
sobie? Można zwariować - westchnął z niespodzie
waną szczerością. - Ta cholerna maskarada stała się
już słynna poza wyspą. Każdy z gości uważa za
punkt honoru, by przebrać się w dziewiętnastowieczny
kostium.
- Nie mam takiego stroju.
- Nie szkodzi, możesz wypożyczyć go w naszym
sklepie z pamiątkami.
- Widzę, że nie gardzicie żadnym źródłem zarobku
- stwierdziła kpiąco.
PIRAT • 43
- Działamy bardziej subtelnymi metodami niż
Cwany Arnie, ale rzeczywiście można powiedzieć, że
cel jest podobny.
- Słusznie, należy zdzierać skórę z turystów. Zajrzę
jutro do waszego sklepu. Prawdę mówiąc, bardzo
dawno nie byłam na balu maskowym. Nie chciałabym
jednak opuścić żadnej tutejszej atrakcji. Przecież będę
musiała po powrocie zdać sprawozdanie przyjaciół
kom. A na razie dobranoc, panie Hawthorne.
- Dobranoc, pani Inskip - powiedział ze staro
świecką uprzejmością, przedrzeźniając jej oficjalny
ton.
Patrzył, jak zamaszystym krokiem wychodzi z baru
i podziwiał zalotny ruch krągłych bioder. Wreszcie
z westchnieniem wspiął się na wysoki stołek.
- Jakoś nie udało ci się jej oczarować, co? - zapytał
ze znaczącym uśmiechem pułkownik.
Jared wzruszył ramionami.
- Nie posunąłem się aż tak daleko, ale myślę, że
zrobiłem pewne postępy.
Pułkownik nalał solidną porcję whisky i postawił ją
przed swoim szefem.
- Zdawało mi się, że mówiłeś, jakoby nie była
w twoim typie - zauważył od niechcenia, zabierając
się do polerowania bufetu.
- Fakt. - Jared pociągnął głęboki łyk.
- Zwykle nie zadajesz się z klientkami.
- Mam swoje powody.
- Jasne. Dlatego zdecydowałeś się na złamanie
reguły?
- W tej kobiecie coś jest, wiesz? Coś, co mnie
intryguje. I nawet nie wiem dokładnie co.
44 • PIRAT
- Mężczyzna, który pozwala, by jakaś kobieta
zaczęła go interesować, rzuca się na głęboką wodę
- stwierdził sentencjonalnie pułkownik.
- Na szczęście umiem pływać. - Jared uniósł
szklankę w ironicznym toaście. - Ale doceniam, przy
jacielu, mądrość, która przemawia przez twoje usta.
- Którą jak zwykle zlekceważysz - skrzywił się
pułkownik. - Na twoim miejscu byłbym czujny. Nie
zapomnij, co spotkało Arnie'ego.
- Cwaniak dostał to, na co zasłużył. Niemniej za
chowam twoje ostrzeżenie w pamięci. Zresztą, co takiego
strasznego może mnie spotkać? - stwierdził nonszalanc
ko Hawthorne. - Ta dama będzie tu tylko miesiąc.
- A jeśli spodoba jej się tutaj i nie zechce wracać
do domu?
- Turyści zawsze wracają do domu, mój drogi.
Prędzej czy później, pani Inskip wsiądzie w samolot
i odleci w siną dal.
- Dobrze, a co będzie, jeżeli okaże się to najgor
szym z możliwych wyjść? - indagował pułkownik.
Jared rzucił mu ironiczne spojrzenie.
- Martwisz się, że dam sobie złamać serce?
- A powinienem?
- Absolutnie nie ma powodu.
Starszy mężczyzna oparł się o bar i spojrzał młod
szemu prosto w oczy.
- A założysz się?
- Daj spokój, szkoda pieniędzy.
- Jared, drogi przyjacielu, obaj wiemy, że od paru
lat rozglądasz się za nową żoną. Jednocześnie nie
zauważyłem, byś uznał jakąkolwiek kobietę za godną
uwagi. Poza Kate Inskip. Może zbyt pochopnie skreś
liłeś ją z listy kandydatek?
PIRAT • 45
- Sama powiedziała, że nie mamy ze sobą nic
wspólnego, i miała rację. Uwierz mi, to pomyłka
w adresie.
- Ponieważ nie przypomina Gabrielu?
- Daj spokój, mówisz, jakby szanowna pani Kate
Osa była tu jedyną pyskatą babą - zniecierpliwił się
Jared. Nagle kątem oka dostrzegł jakąś postać, sado
wiącą się przy stoliku obok baru.
Niepostrzeżenie odwrócił głowę, obserwując za
żywnego mężczyznę, ubranego z przesadną elegan
cją w białą panamę, spodnie i sandały tego samego
koloru oraz nieskazitelną białą koszulę. Światło
świec wydobywało z mroku liczne pierścienie na
pulchnych palcach.
- Butterfleld - szepnął pułkownik, a jego arysto
kratyczny ton stał się oschlejszy niż zwykle.
- Widzę. - Jared z wyraźnym ociąganiem zsunął
się z barowego stołka. - Chyba muszę się z nim
przywitać.
- Podać mu drinka na koszt firmy? - Pułkownik
już nalewał solidną porcję rumu.
- Jasne, przynajmniej nie będzie musiał fatygować
się do baru. Wiesz, co Max sądzi o wysiłku fizycznym.
Nalej mu podwójnie.
Jared zostawił swoją whisky i zabrawszy rum,
przysiadł się do zażywnego Maxa Butterfielda, który
zdjął kapelusz, odsłaniając spoconą, różową łysinę,
otoczoną wianuszkiem siwych kosmyków. Z wdzięcz
nością przyjął napitek i łapczywie upił spory łyk.
- Tego właśnie mi było trzeba, mój chłopcze - roz
promienił się.
- Tak myślałem. - Jared pochylił się nad blatem.
- Czy dzisiaj sprawa jest aktualna? - zapytał ciszej.
46 • PIRAT
- Jasne. Liczę na tę małą inspekcję, którą zaaran
żowałeś. - Max wzniósł szklankę w toaście. - Za po
myślność projektu.
- Im szybciej będzie po wszystkim, tym lepiej.
- Jared nie podzielał jego entuzjazmu.
- Cierpliwości, chłopcze. Stanowczo musisz się
bardziej kontrolować. Sprawy będą wkrótce załat
wione.
- Wkrótce, to znaczy kiedy?
- Och, gdzieś w przyszłym miesiącu. Rybka po
łknęła już przynętę. Pozostaje tylko czekać.
Minęła prawie godzina od czasu, gdy Kate wyszła
z baru. Wstała z oświetlonej księżycem skały, na której
wpatrywała się w migoczącą wodę, i z wolna ruszyła ku
hotelowi.
Miała nadzieję, że teraz już zdoła zasnąć, choć jej
ciało ożywiało dziwne podniecenie. W głowie także
miała zamęt.
Nie mogła przestać rozmyślać o Jaredzie Hawthornie
i o wszystkim, co zdarzyło się tego dnia. Na próżno
usiłowała zrozumieć, czemu ten mężczyzna, wyraźnie
nie w jej typie, tak zawładnął jej myślami.
Z drugiej strony nie była na tyle naiwna, by łudzić
się, że spotka swój męski ideał. Ten jedyny, wybrany
istniał tylko w jej fantazji i wcielał się w bohaterów
książek, które pisała.
Intuicyjnie już dawno pogodziła się z faktem, że nie
pozna swego wyśnionego pirata. Nieraz mówiła żar
tem do Sarah i Margaret, że gdyby go zobaczyła,
zapewne by się jej nie spodobał. Byłby zbyt arogancki,
zbyt dumny i zbyt męski, jak na oczekiwania współ
czesnej kobiety.
PIRAT • 47
Kiedy mając dwadzieścia dziewięć lat, przestała
zabraniać sobie miłości i wyszła za mąż, wybrała sobie
nowoczesnego mężczyznę. Harry był wrażliwym, opie
kuńczym intelektualistą. Poezja, romantyczne kolacje
przy blasku świec, ambitne filmy i wspólne zaintereso
wanie pisaniem - czegóż mogła więcej pragnąć?
A jednak w ich małżeństwie działo się coraz gorzej.
Po rozwodzie poczucie klęski i winy przez długi czas
dręczyło Kate. Powinna była wiedzieć, że nie należało
wychodzić za Harry'ego.
Przed kompletnym załamaniem uratowała ją jedy
na prawdziwa miłość do pióra. Margaret i Sarah miały
rację, twierdząc, że ceną za tę szaleńczą twórczość były
ponad dwa lata wyjęte z życia. Sama wiedziała, że jeśli
nie chce zwariować, musi przywrócić swej egzystencji
właściwe proporcje.
Upojne wonie tropikalnej nocy pomogły jej otrząs
nąć się z niewesołych myśli. Jak tu pięknie, pomyślała,
rozglądając się wokół. Nagle zaczęła się cieszyć, że ma
prawdziwe wakacje.
Zdjęła sandały i niosąc je w ręku, niespiesznie
ruszyła przez plażę. Kiedy doszła do rozwidlenia
ścieżek, zauważyła, że jedna z nich, prowadząca
w gąszcz, jest zagrodzona łańcuchem z tabliczką,
ostrzegającą gości przed wchodzeniem bez hotelowego
przewodnika.
Kate domyśliła się natychmiast, że ścieżka wiedzie
do tajemniczego zamczyska. Miała wielką ochotę
zwiedzić je na własną rękę, ale nie była aż tak odważna,
by ryzykować skręcenie karku po nocy. Uznała jed
nak, że nic się nie stanie, jeśli podejdzie kilka kroków,
by spojrzeć z daleka na romantyczne ruiny w świetle
księżyca.
48 • PIRAT
Zaledwie jednak prześlizgnęła się pod łańcuchem,
dosłyszała za sobą ściszone męskie głosy. Zamarła,
nasłuchując. Głosy zbliżały się, więc szybko ukryła się
w krzakach. Działała instynktownie, nie bardzo wie
dząc, dlaczego wolała skryć się przed Jaredem Haw-
thorne'em, niż znowu stawić mu czoło. Zresztą nie
miała ochoty, by zbeształ ją w obecności nieznajomego
za przekraczanie zakazów.
Skuliła się w gąszczu, kiedy mijali ją o kilka kroków.
Jared stąpał cicho i zwinnie, lecz ubrany na biało tęgi
mężczyzna, świetnie widoczny w ciemności, sapał
ciężko. Uśmiechnęła się do siebie, uradowana jak
uczniak, który schował się przed dorosłymi.
Kiedy głosy ucichły w oddali, wycofała się na plażę.
Wracając do swojego pawilonu, zastanawiała się,
czemu Jared łamał ustanowione przez siebie zakazy
i czemu prowadził kogoś po nocy do ponurego,
opustoszałego zamczyska.
ROZDZIAŁ
3
Kate wygładziła fałdy powiewnej, wydekoltowanej
sukni, poprawiła srebrną maseczkę, zakrywającą jej
część twarzy i pewnym krokiem weszła na taras nad
laguną. Światła dyskretnie odbijały się w wodzie,
tworząc nastrój, który niejednokrotnie już opisywa
ła. Dlatego, wchodząc do sali balowej, gdzie pary
wirowały w rytmie walca, miała wrażenie, że cofnęła
się w dziewiętnasty wiek, ulubioną scenerię swoich
powieści.
Tło dla panów w czarnych smokingach i kobiet
w olśniewająco białych sukniach tworzył pstry tłum
wszelkiej maści piratów, przemytników i wesołych
panienek. Znalazło się nawet kilku rozbitków w ob
szarpanych łachmanach. Wszyscy nosili maski.
Patrząc na te cuda, Kate uznała, że wypożyczanie
kostiumów musi przynosić niezłe dochody. Za swoją
piękną żółtą suknię zapłaciła słoną cenę. Nie żałowała
jednak. W tym stroju czuła się jak księżniczka z włas
nych powieści.
Zaledwie wstąpiła w krąg światła, już poproszono ją
do tańca. Z uśmiechem pozwoliła się wziąć w ramiona
nieznajomemu w masce. Po raz pierwszy w życiu
50 • PIRAT
tańczyła walca. Szło jej zdumiewająco łatwo, jakby
znała ten taniec od dawna.
- To jest fantastyczne, prawda? - zagadnął rudo
włosy partner. - Przyjechałem tu ponurkować i nawet
nie przypuszczałem, że wyląduję na balu maskowym.
A pani dawno jest na wyspie?
- Nie. - Kate nie miała ochoty na konwersację.
Chciała wirować aż do zawrotu głowy i poddając się
cudownemu rytmowi muzyki, wyobrażać sobie, że
czas się cofnął.
- Tu są rewelacyjne tereny do nurkowania. Pani
nurkuje?
- Niestety, nie.
- Trzeba spróbować. Hotel ma dobrych instruk
torów. Jeśli nie będzie chciała pani przejść całego
kursu, mogą panią nauczyć, jak się nurkuje z maską
i z rurką. Proszę mi wierzyć, warto. Zupełnie jakby
się pływało w akwarium z najbardziej egzotycznymi
rybami.
Mówił z takim entuzjazmem, że nie chciała mu
sprawić przykrości.
- Dobrze, spróbuję - obiecała. Stali na parkiecie,
czekając na następny taniec.
- Świetnie. Z chęcią pokażę pani najpiękniejsze
miejsca. Chyba, że... hm, ma już pani towarzystwo?
- Towarzystwa nie mam, ale umówiłam się już
z pewnym instruktorem.
- Jak zwykle nie mam szczęścia. Może chociaż
pozwoli sobie pani postawić drinka?
- Dzięki, ale...
- Nazywam się Jeff Taylor.
- Kate Inskip - odparła odruchowo, szukając
w myśli pretekstu, by wymówić się od zawierania
PIRAT • 51
znajomości. Ratunek przyszedł niespodziewanie. Mi
niaturowy pirat z opaską na oku i plastikowym
kindżałem za pasem pociągnął ją za rękę. Poznała syna
Jareda.
- Cześć, David.
- Cześć, Kate. Znów mnie rozpoznałaś, aleja ciebie
też. Wyglądasz klasa!
- Dzięki. Ty również.
Chłopak ze skrywaną dezaprobatą zerknął na Jeffa
Taylora.
- Widziałaś mojego tatę? - zapytał.
- Nie, ale jak tylko go zobaczę, powiem mu, że go
szukasz - obiecała. Im lepiej poznawała Davida, tym
bardziej go lubiła. Już po pierwszym spotkaniu stali się
przyjaciółmi. Od tej pory widzieli się kilka razy na
plaży i chłopak opowiedział jej wszystkie możliwe
plotki o wyspie i jej mieszkańcach. Potem pochwalił się
kolekcją muszli, a nawet zaprowadził ją w miejsca,
gdzie znalazła kilka pięknych okazów dla siebie.
David miał już odejść, ale wyraźnie się ociągał.
Jeszcze raz zerknął na Jeffa.
- Jak się bawisz, Kate? - zagadnął, próbując przy
brać nonszalancką pozę.
- Świetnie. Rozmawialiśmy z panem Taylorem
o nurkowaniu na rafie.
- Właśnie - wtrącił szybko. - Nie zapomnij, że
mam cię uczyć.
- Ja też mógłbym udzielić pani Inskip kilku lekcji
- odezwał się Jeff, patrząc na niego z góry.
- Proszę się nie obrazić, panie Taylor, ale spędziłem
tu całe życie i znam tę rafę jak własną kieszeń.
- W to nie wątpię, ale odkryłem kilka miejsc, które
z chęcią pokazałbym pani Inskip.
JAYNE ANN KRENTZ PIRAT
PROLOG - Nie, absolutnie się nie zgadzam. Nie wsadzicie mnie do tego samolotu. Nie lecę. - Katherine Inskip wcisnęła się głębiej w fotel, rzucając gniewne spoj rzenie na dwie przyjaciółki, siedzące po drugiej stro nie niskiego stolika. Za jej plecami wielka szyba w sali odlotów zawibrowała, kiedy kolejny odrzuto wiec oderwał się od pasa i wzbił w zachmurzone niebo nad Seattle. - O ile wiem, to się nazywa ubez własnowolnieniem. Nie macie prawa - dodała bun towniczo. - Zachowaj ten dramat do swojej następnej ksią żki, Kate. Za kwadrans masz znaleźć się na po kładzie. - Margaret Lark, wytworna i chłodna jak zawsze, zerknęła na drogi, złoty zegarek. Mówiła spokojnym, lecz nie znoszącym sprzeciwu tonem. Lata w świecie biznesu nauczyły ją panować nad każdą dys kusją i forsować swoje raq'e. - Dokładnie omówiłam tę sprawę z Sarah i doszłyśmy do wniosku, że potrze bujesz porządnego wypoczynku. To samo zresztą powiedział ci lekarz. Twój agent też stwierdził, że pomysł jest świetny, a dobrze wiesz, co to znaczy, kie-
6 • PIRAT dy nawet własny agent uważa, że powinnaś odpocząć od pracy. - Oczywiście, Kate, i nie masz co zaprzeczać - Sa rah Fleetwood spojrzała na nią zatroskanym wzro kiem. - Jak długo można żyć w nerwowym napięciu? Sama mówiłaś, że ostatnio masz kłopoty z zasypia niem. Poza tym tracisz apetyt i chudniesz w oczach. Musisz coś z tym zrobić. - Dobrze, może jestem trochę zestresowana, ale co w tym dziwnego? - żachnęła się Kate. - Przecież przez dziesięć dni byłam w podróży, promując nową książkę. Co dzień w innym mieście - więc jak mam się czuć? Po prostu jestem zmęczona, i tyle. - Nie, chodzi o coś więcej niż zwykłe zmęczenie. - Margaret była nieubłagana. - Obserwujemy cię od dłuższego czasu, Kate. Usiłujesz utopić swoje prob lemy w maniackiej pracy i wreszcie drogo za to zapłacisz. - A cóż jest złego w byciu pracoholiczką? Lubię moją pracę, mało tego, kocham ją. Jestem nieszczęś liwa, kiedy nie piszę. Zgłupieję, jeśli wyślecie mnie stąd. - Oczywiście, nie ma nic złego w tym, że lubisz pisanie - uspokajała ją Sarah. - My też je ubóstwia my. Nie w tym problem. - W takim razie w czym? - zapytała Kate, czując się coraz bardziej przyparta do muru argumentami przyjaciółek. - Jestem szczęśliwa i dobrze mi z tym, co robię. Cholernie dobrze, rozumiecie? - powiedziała, wyzywająco unosząc podbródek. - W tym, że powinnaś zwolnić tempo i prowadzić bardziej ustabilizowane życie - stwierdziła Margaret. PIRAT • 7 - Od czasu rozwodu nie dajesz sobie ani chwili wy tchnienia. Teraz, kiedy „Narzeczona pirata" zaczyna się sprzedawać, możesz sobie wreszcie na to pozwolić. Wierz mi, Kate, wiem, co mówię. Przez te lata, kiedy pracowałam w różnych firmach, widziałam wystar czająco wiele razy, co stres potrafi zrobić z człowie kiem. Naprawdę nic miłego. Otworzyła elegancką włoską torebkę i wyjęła z niej kopertę z biletem lotniczym. - Już nawet nie wiesz, jak można wypoczywać i cieszyć się życiem. Najwyższa pora, żebyś sobie przypomniała - powiedziała, wyciągając kopertę po nad stołem. Kate nawet nie drgnęła. - A wyspa Ametyst to wprost wymarzone miejsce dla ciebie - dodała Sarah, biorąc bilet z rąk Margaret i wsuwając go pomiędzy sztywne palce przyjaciółki. - Tam jest wszystko co trzeba - palmy, słońce, ocean, luksusowy kurort, papaje, kokosy i... - Nie znoszę kokosów, i dobrze o tym wiecie - wzdrygnęła się Kate. - W takim razie będziesz jadła papaje - ucięła Margaret, wstając. W dopasowanym żakiecie i spod niach z cienkiej wełny wyglądała jak zwykle ślicznie i szykownie. - No, pora na ciebie - stwierdziła, ze rknąwszy na zegarek. Sarah zerwała się z miejsca. Jej twarz o delikatnych rysach jaśniała entuzjazmem. - Wstawaj, staruszko - uśmiechnęła się. - Zaczy nasz podróż do raju i na pewno ci się tam spodoba. Czuję to. Kate westchnęła i zwiesiła głowę z rezygnacją skazańca. Mogłaby jeszcze podjąć rozgrywkę na ar-
8 • PIRAT gumenty z Margaret - ale kiedy w sprawę włączała się Sarah, z charakterystycznym, wieszczym błyskiem intuicji w orzechowych oczach - rzecz była z góry przegrana. Ta drobna, szczupła i żywa dziewczyna przywodziła jej na myśl niezmordowanego, barwne go kolibra. I dziś, ubrana w cytrynowy sweter i spo dnie w biało-czarny wzorek, wyglądała jak egzotycz ny ptak. - Sarah, wiem, że chcecie dla mnie jak nalepiej, ale... W odpowiedzi Sarah ujęła ją za ramię i podniosła z fotela. - Pomyśl tylko, kochana, wylądujesz w samym środku pirackiego terytorium - powiedziała z entuz jazmem. - Serio, zupełnie jak w twoich książkach. Margaret zrobiła dokładne rozpoznanie, a wiesz prze cież, że jest w tym dobra. Kate ogarnęło paraliżujące poczucie rezygnacji. Margaret rzeczywiście była bezbłędna. Dzięki temu skomplikowane fabuły jej powieści, gdzie w dżungli wielkich korporacji miłość splatała się z intrygą, były równie prawdziwe, jak samo życie. - Podobno na wyspie jest zrujnowany zamek, który zbudował autentyczny pirat - ciągnęła Sarah. - Naprawdę? - zaciekawiona Kate nawet nie za uważyła, iż zbliżają się do stanowisk odprawy. - Tak. W dodatku ten zamek, jak każda przy zwoita ruina, ma swoją legendę - o pożądaniu i prze mocy. Pomyśl tylko, Kate, prawdziwy pirat, jaka to gratka dla ciebie. Nie mówiąc już o tych wszystkich krwawych historiach. Będziesz się mogła wczuć w at mosferę dawnych wieków. PIRAT • 9 - A co z tym pożądaniem? - zapytała Kate. - Och, opowiadają tam jakąś legendę o królu piratów, który osiadł na wyspie, a potem wyprawił się do Anglii, porwał swoją narzeczoną i wywiózł ją na południowe morza. Nie zgłębiałam jej speq'alnie, bo jak wiesz, specjalizuję się w romansach współczesnych. - Porwał swoją narzeczoną? - Kate odruchowo zacisnęła w ręku kopertę, nie zauważając, że jest coraz bliżej bramki. - Nigdy nie słyszałam opowieści o wyspie Ametyst. Ba, w ogóle nie słyszałam o tej wyspie. Margaret uśmiechnęła się i impulsywnie uścisnęła przyjaciółkę. - Należy do łańcucha wysepek na Pacyfiku, zwane go Wyspami Klejnotów. Będziesz miała mnóstwo czasu, żeby je poznać. Trzymaj się, staruszko. Życzę ci cudownego pobytu. Kiedy wrócisz, będziesz już inną kobietą. Dopiero teraz Kate spostrzegła ze zgrozą, że za chwilę pożegna przyjaciółki. - Poczekaj, co to znaczy, że będę miała mnóstwo czasu? - zawołała, odwracając się. - Ile? Kiedy wra cam? Na Boga, jak długo mam być na wygnaniu? - Masz zarezerwowane miejsce w kurorocie na miesiąc - odkrzyknęła Sarah. - Miesiąc? To cała wieczność! Zanudzę się na śmierć i wydam majątek. Żadnej z was nie stać na opłacenie mojego pobytu. - Dlatego podałyśmy numer twojego konta - wy jaśniła Margaret. - Boże, i kto tu mówił o stresie! -jęknęła Kate. - Nigdy nie wyjdę z długów.
10 • PIRAT - Tylko nie zapomnij wysłać nam kartki - przypo mniała ze śmiechem Sarah i pomachała ręką. W chwilę później Kate zniknęła im z oczu, porwana przez tłum spieszący się do samolotu. Kiedy wróciły do hali, Margaret zmarszczyła brwi. - Mam nadzieję, że postąpiłyśmy właściwie - po wiedziała z troską. - Jak najbardziej - zapewniła ją pogodnie Sarah. - Od chwili, kiedy wynalazłaś tę wyspę w agencji turystycznej, miałam dobre przeczucia. Wiem, że to idealne miejsce dla Kate. - Ty i ta twoja intuicja... - westchnęła bez przeko nania Margaret. - Jeszcze nigdy mnie nie zawiodła - oświadczyła Sarah i zatrzymała się przed stojakami pełnymi ksią żek w krzyczących okładkach. Jedna z nich stała dalej od innych, w dziale nowości. Barwny obrazek przed stawiał przystojnego, muskularnego mężczyznę w ko szuli o bufiastych rękawach, rozchełstanej na piersi. Za szerokim pasem tkwił zabójczy kindżał. Namiętnie obejmował rudowłosą piękność w przezroczystej ko szuli, ledwie skrywającej jej wdzięki. Tło stanowił szkicowo potraktowany widoczek tropikalnego wy brzeża i statek o wydętych, czarnych żaglach. „Narze czona pirata" - głosił złotymi literami tytuł. Pod spo dem widniało wyraźnie nazwisko autorki - Katherine Inskip. - Wiesz, jakie byłyby najlepsze wakacje dla Kate? - zagadnęła Sarah, w zamyśleniu kartkując romans. - Jasne, że wiem. Powinna spotkać prawdziwego pirata i przeżyć prawdziwą przygodę - stwierdziła bez PIRAT • 11 wahania Margaret. - Ale pohamuj swoją wyobraźnię. Ona ma dokładnie takie same szanse spotkania męż czyzny swoich marzeń jak każda z nas - czyli zerowe. Choć wszystkie trzy piszemy o miłości i przygodzie, na co dzień żyjemy w nudnym, szarym świecie. - Hm... A jednak przeczucie mi mówi, że wyspa Ametyst da jej szczęście. Możesz się śmiać, ale uwa żam, że to będzie coś więcej niż tylko miłe wakaq'e na morzach południowych.
ROZDZIAŁ 1 - Ej, cwaniaku, czyżbyś dobierał się do mojej torebki? - Kate przystanęła gwałtownie pośrodku wą skiej, żwirowej alejki, wpatrując się ze zdumieniem w małego człowieczka, ściskającego w ręku wielki nóż. Tego już było za wiele. Była zmęczona i wściekła. Pasek podręcznej torby wrzynał się jej boleśnie w ra mię, a aparat fotograficzny ciążył u szyi jak kamień. Torebkę, której tak pożądał rzezimieszek, miała prze wieszoną przez pierś i wyładowaną pismami, przewod nikami, kosmetykami oraz rzeźbioną figurką z lawy. Sukienka safari była przepocona i pognieciona po tylu godzinach siedzenia na wąskim fotelu w taniej, turystycznej klasie samolotu. W ogóle cała podróż była nie kończącym się koszmarem i Kate straciła nadzieję, że w tym tropikalnym piekle zdoła się kiedykolwiek nacieszyć zdobyczami cywilizacji. A teraz jeszcze ten wstrętny karzeł, który grozi jej nożem... Była u kresu wytrzymałości. - Słyszysz, co mówię? Przypominał szczura. Rozejrzał się nerwowo doko ła i z zadowoleniem stwierdziwszy, że alejka jest pusta, PIRAT • 13 przysunął się do swojej ofiary, mocniej ujmując ręko jeść noża. - Oddawaj torebkę - warknął. - Szybko, nie będę tu sterczał cały dzień. - Widać, że z tego upału mózg całkiem ci się zlasował. Wcale się nie dziwię, bo gorąco tu jak w piecu. Ale zapewniam cię, że nie po to ruszałam się z domu, trułam podłym jedzeniem w samolocie, straci łam po drodze pół bagażu i wyczekiwałam na lotnis kach, żeby teraz dać się obrabować pierwszemu lep szemu złodziejaszkowi! - wypaliła jednym tchem. - O Jezu, kobieto, czy ty musisz tyle gadać? - A co, nie podoba ci się? - Głos Kate brzmiał coraz większą wściekłością. - Nie mam zamiaru oddawać ci niczego. Lepiej wynoś się stąd, pókim dobra. - O, paniusiu, pogadamy sobie inaczej - syknął napastnik i groźnie machnął ostrzem. Gdy jednak źrenice Kate zwęziły się niebezpiecznie, zmieszał się wyraźnie i rozejrzał wokół z niepokojem. - Nie mam czasu na uprzejmości - burknął. - Ani ja. - Kate zerwała z szyi aparat, wycelowała obiektyw i zwolniła migawkę, uwieczniając wyraz zdumienia na szczurzej twarzy. - Ładne ujęcie - sko mentowała chłodno. - Gdybyś wiedział, w jakim pod łym jestem nastroju, wybrałbyś sobie inną turystkę do obrobienia. - Mam gdzieś twój nastrój. - Ponadto - ciągnęła, nie zrażona chamską uwagą - moi przyjaciele stwierdzili, że ostatnio żyłam w zbyt wielkim napięciu. A zestresowani ludzie bywają nie bezpieczni i nieobliczalni. Nigdy nie wiesz, co mogą zrobić - stwierdziła, robiąc kolejne zdjęcie.
14 • PIRAT - Ej, co wyprawiasz? - Rabuś zaklął i instynktow nie zasłonił twarz dłonią. - Przestań pstrykać te fotki. Co się z tobą dzieje? Daj mi swój cholerny portfel i będzie spokój. - Dobrze, skoro tak nalegasz - powiedziała zgod nie. - Proszę. Chcesz portfel? To weź go sobie sam. - Puściła aparat, który zawisł jej u szyi i chwyciwszy torebkę, zaczęła energicznie wytrząsać jej zawartość na ziemię. - Jesteś kompletną wariatką, wiesz? - Mężczyzna przyglądał się jej coraz bardziej podejrzliwie. - Jestem kompletnie zestresowana, to wszystko. Gdybym była wariatką, śmiałabym się do łez. - Co ty sobie, do licha, wyobrażasz? - Że zaraz mnie obrabujesz. - Kate wytrząsnęła resztki rzeczy na żwir alejki. - No, chodź tu i weź, co chcesz, ty szczurku. - Spadaj stąd, paniusiu. - Napastnik najeżył się nieufnie. - No, już! - To chyba całkiem dochodowe zajęcie, nie? - za pytała, patrząc z zainteresowaniem, jak złodziej cza jąc się, wyciąga rękę po portfel leżący pośród stosu rzeczy. - Zamknij się wreszcie. Czy ty nigdy nie przestajesz paplać? - syknął, przebierając palcami. Kate wyczekała do ostatniej sekundy i gwałtownym kopnięciem wytrąciła mu nóż z ręki. Poleciał łukiem w bok, a rabuś, straciwszy równowagę, niezdarnie przykląkł na ścieżce. Kate postąpiła jeszcze krok w przód i kopnęła go drugi raz, tym razem celując w najbardziej wrażliwe u mężczyzny miejsce. - Niech cię szlag trafi, ty cholerna wariatko! - za wył, zwijając się wpół, a potem, ściskając rękami PIRAT • 15 podbrzusze, wycofał się rakiem. Nagle dostrzegł coś poza jej plecami. Chytre oczka zabłysły niespokojnie. Zaklął i ruszył do ucieczki, znikając momentalnie w perspektywie alejki. - No, proszę! - zawołała triumfalnie, biorąc się pod boki. - Uciekłeś jak śmierdzący tchórz. Jesteś taki sam jak mój były mąż, ty łachmyto. Ale złodziej nie słyszał już tych epitetów. Kate, mamrocząc coś do siebie, przyklękła i drżącymi rękami zaczęła zgarniać rzeczy do torebki. - Czy byłego męża również potraktowała pani tak celnym kopem? - zapytał z zaciekawieniem głęboki, męski głos. Kate odwróciła się błyskawicznie. U wylotu alej ki zamajaczyła wysoka sylwetka. Potężny, szeroki w barach i wąski w biodrach mężczyzna musiał mieć prawie metr dziewięćdziesiąt wzrostu. Ostre słońce oświetlało go od tyłu, a w cieniu twarzy błyskały olśniewająco białe zęby. Ta postać, uwyda tniona przez grę wyrazistych świateł i cieni, wydała się jej o wiele groźniejsza niż pokurcz z rzeźnickim nożem. Ale o wiele bardziej stresujące było nieznośne poczucie, że jest w tym człowieku coś dziwnie znajome go, choć przysięgłaby, że nigdy go nie spotkała. Jednak, przyjrzawszy mu się dokładniej, nabrała pew ności, że się myli. Takich szarych oczu ze srebrnym połyskiem nie sposób zapomnieć. - Kim jesteś? Wspólnikiem tego łachmyty? - Już kiedy zadawała pytanie, wiedziała z całą pewnością, że ten mężczyzna nie zniża się do szczurzej egzystencji, której podstawą było okradanie naiwnych, bezbron nych turystów. Jeśli już miałby popełnić przestępstwo,
16 • PIRAT to zrobiłby z rozmachem, w stylu napadu stulecia. A w dawnych wiekach bez wątpienia byłby piratem. - Ten, jak pani mówi, łachmyta, nie ma żadnych przyjaciół, a co dopiero mówić o wspólnikach. - Zna go pan? - zapytała już uprzejmiej. - Cwany Arnie i ja spotykamy się od lat przy różnych okazjach. Nie powiem, żebyśmy się zbytnio lubili. - Aha, rozumiem. - Kate zmarszczyła brwi. - Czy on uciekł dlatego, że pana zobaczył? - Sądzę raczej, że uciekł, bo bał się, że zostanie wdeptany w ziemię, zanim zdąży sięgnąć po pani portfel. - Fakt, starałam się, jak mogłam. A swoją drogą, czy nie należałoby powiadomić waszych władz o prze stępczej działalności? - Cwanym Arniem zajmiemy się w stosownym cza sie. Niema się co martwić, nie ujdzie nam. To jest mała wyspa. - Niemniej z przyjemnością złożyłabym zeznanie na policji albo napisała coś do prasy. - Nie trzeba, nie jesteśmy tu aż takimi forma- listami. Lepiej będzie, jeśli ruszymy stąd, inaczej utkwi pani na wyspie Rubin na następne kilka godzin. To mówiąc przykucnął i zaczaj zgarniać rozrzucone drobiazgi do torby. Ruchy miał spokojne i celowe. Kate przyglądała się jego spranym dżinsom i równie wyblakłej koszuli khaki. Górne guziki były odpięte i w wycięciu dostrzegła skrawek ciemnego zarostu na piersi mężczyzny. Na moment zaparło jej dech, ale szybko wróciła do rzeczywistości, widząc, że nie znajomy sięga po jej nieszczęsny portfel. PIRAT • 17 - Zaraz, przecież nawet nie wiem, kim pan jest - zaprotestowała. - Nazywam się Jared Hawthorne. A pani - Ka- therine Inskip. Skoro już się poznaliśmy w tak nieba nalnych okolicznościach, proponuję, żebyśmy zrezyg nowali z oficjalnych form. Tu, na wyspach, wszyscy jesteśmy jak jedna rodzina - powiedział z uśmiechem. Kate podejrzliwie zmierzyła go wzrokiem. Nie wyglądał na miłośnika jej powieści, który rozpoznał ją z fotki umieszczonej z tyłu okładki. - Skąd wiesz, kim jestem? - zapytała nieufnie. - Billy mnie wezwał. Powiedział, że masz już dosyć czekania na przeprawę. - Billy? Billy ze sklepu „Pod płetwą i szeklą"? Człowiek, który poinformował mnie uprzejmie, że spóźniłam się na jedyne dzisiejsze połączenie z wyspą Ametyst? Ten sam, który zaczął organizować mi nocleg w zapluskwionej norze nad brzegiem morza, ale szybko zrezygnował, kiedy mu powiedziałam, że jeśli natychmiast nie skontaktuje się z kierownikiem kuro rtu i nie zawiadomi go, że ma przysłać łódź, odlecę pierwszym samolotem do Stanów? Jared Hawthorne skrzywił się niedostrzegalnie. - Owszem, to nawet pasuje do Billy'ego. I zgadza się, jest właścicielem zapluskwionej nory, zwanej hote lem. Miałaś szczęście, że zdołał mnie zawiadomić. Postanowiłem po ciebie przyjechać. - To ciekawe - stwierdziła Kate. - Mam rezerwa cję w kurorcie zwanym Kryształową Zatoką na cały miesiąc, ale ostatnia rzecz, jaką tam zapewniają, to dowóz na miejsce. - Bez paniki, zaraz cię tam dostarczę, całą i zdrową. W związku z tym mam propozycję - może byśmy
18 • PIRAT PIRAT • 19 wreszcie ruszyli się? Mam lepsze rzeczy do roboty, niż tkwić na wyspie Rubin. - Ja też. Przypuszczam, że hotel w Kryształowej Zatoce oferuje więcej wygód niż nora Billy'ego. - Oferuje wszystko, o czym tylko może sobie zamarzyć ktoś, kto chce spędzić wakacje na tropikal nej wyspie - zapewnił Jared. - Poczujesz, że znalazłaś się w innym świecie, gdzie czas płynie niespiesznym rytmem dawnych epok. - Zdaje się, że cytujesz dosłownie folder turystyczny. - Tak, bo sam go napisałem. - Pochylił się i zgar nął resztę rzeczy do torby. - Jak długo pracujesz w Kryształowej Zatoce? - zagadnęła. - Od kiedy została zbudowana. Jestem właścicie lem tego kurortu. Gotowa? - Zarzucił sobie torbę na ramię. Jego słowa uspokoiły Kate. Na pewno nie inte resowały go portfele turystów, już raczej ich konta bankowe. - Personel jest chyba niezbyt liczny, skoro sam szef wyprawia się po klienta aż na drugą wyspę - za uważyła. - Nie martw się, wystarczy ludzi, by cię obsłużyć. - Nie potrzebuję służby, tylko porządnej klimaty zacji. Potwornie tu gorąco - powiedziała, wachlując się jednym z magazynów. W szarych oczach pojawił się błysk rozbawienia. - Przykro mi, ale mamy tylko wentylatory su fitowe. - Jak to? - Budynki zostały tak zaprojektowane, by nawet najsłabsza bryza dawała przewiew. Wszystkie pokoje mają żaluzje i wentylatory, które z powodzeniem zastępują klimatyzację. - Boże, jak ja tu wytrzymam przez cały miesiąc! - Popołudniowe ulewy ochładzają powietrze, a poranki są łagodne. Upał daje się we znaki tylko w środku dnia. Mądrzy ludzie ucinają sobie w tym czasie drzemkę w cieniu albo chlapią się w wodzie. Kupowanie pamiątek można sobie odłożyć na popo łudnie -wyjaśnił, zerkając wymownie na figurkę z lawy. - Rozumiem - mruknęła Kate przez zęby, zarzu cając ciężką torebkę na obolałe ramię. - Kiedy tylko wrócę do Seattle, moje przyjaciółki dostaną za swoje - powiedziała mściwie. - Czemu? - To one mnie wysłały do tej przeklętej dziury. Miałam zupełnie inną wizję tropikalnych wysp. Wyob rażałam je sobie romantycznie jako tajemnicze i eg zotyczne miejsca, gdzie wszystko może się zdarzyć. - I co, wizja się rozwiała? - Bardzo szybko. Zaczęłam mieć dosyć już na Hawajach, kiedy po wykańczającym locie nad Pacyfi kiem przekonałam się, że zagubiono mój bagaż. W Ho nolulu tkwiłam przez sześć godzin na lotnisku, czeka jąc na walizki, co dało mi okazję do dodatkowych przemyśleń. A jakby tego jeszcze było mało, kiedy wylądowałam tutaj, okazało się, że spóźniłam się na prom na Ametyst. I gdy tylko postawiłam stopę w tym raju, o mało nie zostałam obrabowana przez jakiegoś karła z nożem. Na dodatek dowiaduję się, że w luksu sowym kurorcie, w którym pobyt będzie mnie kosz tował majątek, nie ma nawet klimatyzacji. Stałam się ofiarą okrutnego żartu.
20 • PIRAT - No, no, tylko nie wpadaj w histerię. Jesteś jeszcze pod wrażeniem spotkania z Arniem. Zresztą wcale ci się nie dziwię - dodał łagodniej. - Jego nóż wygląda paskudnie. - Cwany Arnie był tylko ostatnim ogniwem łań cucha paskudnych przypadków. Gdyby nie to, że robi mi się niedobrze na samą myśl o samolocie, już dzisiaj odleciałabym do Seattle. - Następny lot jest dopiero jutro. - No właśnie, do tego wszystkiego te wyspy są tak cholernie daleko. - Cwany Arnie miał rację. Czy tobie się nigdy usta nie zamykają? - Tylko kiedy pracuję. Ale teraz nie mam zamiaru, przyjechałam tu, żeby odpocząć. Wiesz, stres. - Stres czyni cię gadułą? - Miedzy innymi. - Kate z ulgą dostrzegła w per spektywie wąskiej uliczki sklep Billy'ego, gdzie czekała reszta jej bagażu. Mijało ich niewielu przechodniów. Wszyscy przezornie kryli się w cieniu. Port na wyspie Rubin nie był zbyt romantyczny, ale musiała niechętnie przyznać, że miał swój urok. Kręte uliczki prowadziły na nabrzeże, gdzie tłoczy ły się kramiki i knajpki. Powietrze drżało w południo wym upale i wszystko było pokryte kurzem - na wet kundle, szukające cienia pod rachitycznymi pal mami. Odrapane drzwi sklepu Billy'ego były zapraszająco otwarte. Kate weszła do ciemnawego wnętrza, delek tując się miłym chłodem. Z głębi wyłoniła się znajoma już postać straszego mężczyzny o ogorzałej, wygar bowanej przez słońce i wiatr twarzy żeglarza. W ręku trzymał nieodłączną puszkę piwa. PIRAT • 21 - Cześć, Hawthorne - powitał Jareda z uśmie chem, który odsłonił liczne szczerby i kilka złotych zębów. - Widzę, że znalazłeś tę damę. - Cwany Arnie znalazł ją pierwszy - powiedział Jared, składając bagaż na zadeptanych deskach pod łogi. - Zademonstrował jej swój słynny numer z nożem. Uśmiech Billy'ego zniknął. - Arnie? On jest na wyspie? - Niestety tak. Lepiej powiadom Sama. Kate wodziła wzrokiem od jednego do drugiego. - Widzę, że ten drań jest tu dobrze znany. Jeśli stanowi publiczne zagrożenie, dlaczego jeszcze nie trafił do więzienia? Billy wzruszył ramionami. - Od czasu do czasu ląduje za kratkami. Między jedną odsiadką a drugą wędruje z wyspy na wyspę i tak po swojemu zarabia na chleb. Hej, czy pani dobrze się czuje? - Spojrzał na Kate z troską. - Nie zrobił pani krzywdy? - Nie - powiedziała, czując, że uginają się pod nią kolana. Opóźniona reakcja na szok, postawiła od ruchowo diagnozę. A może po prostu upał. - Dzięki za troskę, Billy - dodała cicho. - W każdym razie niech się pani nie martwi o swój portfel. Sam Finley przyniesie go pani, jak tylko dorwie tego ptaszka i wyrzuci go z naszej wyspy. - Na szczęście nadal go mam. Trudno sobie nawet wyobrazić, w jakim znalazłabym się kłopocie, gdybym musiała zablokować wszystkie karty kredytowe. Billy był wyraźnie zdumiony. - Arnie nie obrabował pani? Jakim cudem? Pewnie Hawthorne pojawił się w odpowiednim momencie. - Nie.
22 • PIRAT - Hawthorne - oznajmił sztywno Jared - pojawił się dokładnie w momencie, w którym pani Inskip celnym kopniakiem wypuściła całe powietrze z na szego Arnie'ego. Kiedy nadszedłem, nieszczęśnik zwie wał gdzie pieprz rośnie, a ona wymyślała mu na od chodnym. Billy wybuchnął śmiechem. - Brawo, pani Inskip! Zawsze podziwałem kobiety, które potrafią sobie dać radę w każdej sytuacji. Proszę, oto zimne piwo. Zaraz postawi panią na nogi. - Wyjął z lodówki puszkę i podał Kate. Przyjęła ją z wdzięcz nością. - Gdzie nauczyłaś się radzić sobie z takim typami jak Arnie? - zapytał Jared z niedbałym zainteresowa niem, biorąc kolejną puszkę od Billy'ego. - W zeszłym roku skończyłam kurs samoobrony dla kobiet. - Widzę, że byłaś pilną uczennicą. - W każdym razie wystarczyło mi umiejętności, by poradzić sobie z Arniem. - Samotna i samodzielna kobieta musi się znać na wielu rzeczach - zauważył z lekką kpiną. - Żebyś wiedział. Kate pociągnęła solidny łyk piwa. Słabość w ko lanach ustąpiła, ale nie czuła się na siłach, by pro wadzić słowne potyczki z tym mężczyzną. Zmęczenie podróżą i zmianą stref czasowych coraz mocniej dawało się jej we znaki. Jared musiał to wyczuć, gdyż szybko dopił piwo. - No, pora na nas - powiedział. - Muszę wracać do swoich gości. - Chcesz, żebym ci pomógł nieść bagaże? - zapytał Billy z niechętną miną. PIRAT • 23 - Dzięki, poradzę sobie. To tylko dwie lotnicze torby. - Hmm, niezupełnie - odchrząknął Billy i wysunął zza lady aż trzy pękate torby. Jared westchnął i spojrzał na Kate. - Masz tam chyba kreacje na każdy dzień pobytu - zauważył cierpko. - To nie moja wina. Pakowały mnie przyjaciółki. Nie bardzo wiedziały, czego będę potrzebować, więc na wszelki wypadek upchnęły tam wszystko, co tylko wpadło im w rękę. - Dobra, Billy, idziemy - powiedział zrezygnowa ny, biorąc dwie torby. Billy pochwycił trzecią. - Zaraz - wtrąciła Kate - a co z Cwanym Arniem? Chyba ktoś powinien go aresztować? - Zdąży się - odparł filozoficznie Billy. - Nietrud no go tu znaleźć. - Dobrze, a jeżeli opuści wyspę? - denerwowała się, idąc za mężczyznami w kierunku nabrzeża. Z dala widać było przycumowaną tam smukłą, biało-niebies- ką motorówkę. - Tym lepiej, Sam będzie miał mniej roboty. - Ale jeśli puścicie tego złodziejaszka, napadnie kogoś na sąsiedniej wyspie - zaprotestowała. Billy zachichotał. - Nie ma strachu, na pewno nie spotka go pani na Ametyście. Parę lat temu Arnie wpadł tam na występy gościnne, ale Jared wytłumaczył mu uprzejmie, żeby lepiej nie tykał jego gości. Od tej pory trzyma się z dala od Kryształowej Zatoki. - „Wytłumaczył mu uprzejmie"? Macie dziwnie tolerancyjne podejście do przestępców - zauważyła zgryźliwie.
24 • PIRAT - Może i dziwne, w każdym razie to działa. - Jared wrzucił bagaże na tył łodzi i odwiązał cumy. - Za praszam na pokład, szanowna pani Inskip. Odpływa my. - Podał jej rękę i pomógł wejść. - Życzę miłego wypoczynku - zawołał Billy z brze gu. Kate już otwierała usta, żeby i jemu powiedzieć, co sądzi o „miłym wypoczynku", ale motorówka z ry kiem potężnych silników wyprysnęła z portu. Z rezygnacją opadła na fotel i zajęła się obserwacją błękitnej tafli wody, przetykanej klejnotami maleńkich atoli, oddzielających wyspę Rubin od pełnego oceanu. Później zerknęła na Jareda, zajętego prowadzeniem szybkiej łodzi. Patrząc na jego regularny profil, znów doznała wrażenia, że musiała już gdzieś spotkać tego człowieka. Włosy, które dawno nie widziały fryzjera, były gęste, czarne i przetykane srebrzystymi pasem kami. Musi mieć około czterdziestki, oceniła. Próbo wała nie zastanawiać się, skąd go zna, ale ciekawość zwyciężyła. - Słuchaj - zaczęła w końcu - może to głupie, ale mam wrażenie, że już cię kiedyś widziałam. Jared zerknął na nią zdziwiony. - Niemożliwe. Jestem pewien, że nigdy się nie spotkaliśmy. - Jasne, mówiłam, że to głupie. Po prostu jestem zbyt zmęczona, żeby sensownie myśleć. - Przeczesała palcami czuprynę, poddając się ożywczemu powiewo wi. - Jak daleko do Ametystu? - Około godziny drogi. - W takim razie trochę się zdrzemnę, jeśli po zwolisz. - Oczywiście. PIRAT • 25 Kate wsunęła się w cień nadbudówki i skuliwszy się na ławeczce, natychmiast zasnęła. Jared, korzystając z okazji, przyglądał się badawczo swojej pasażerce. Teraz, kiedy jej twarz się odprężyła, a długie rzęsy rzucały cień na policzki, wyglądała 0 wiele łagodniej, nawet bezbronnie. Cholernie atrakcyjna, jeśli ktoś lubi taki typ, po myślał. Ocenił, że Kate Inskip może mieć trzydzieści trzy - cztery lata. Szeroki pas sukienki uwydatniał smukłą talię i krągłe, kobiece biodra. Duże, zapinane na guziki kieszenie sportowego stroju maskowały zarys piersi. Słusznie - mężczyzna powinien mieć pozostawione pole dla wyobraźni. Gęsta grzywa brązowych i modnie przyciętych włosów stanowiła wdzięczną oprawę dla zgrabnego noska i zielonych oczu o ciemnych rzęsach. Rysy twarzy były delikatne, ale zdecydowane. Jared uznał, że jest to twarz kobiety nawykłej do samodzielnego decydowania i przeprowadzania swoich zamiarów do końca. Ktoś taki jak ona nie potrzebuje mężczyzny, by radzić sobie w życiu. A jednak pełne, kształtne usta miały w sobie intrygującą miękkość i zmys łowość. Do licha, co ci przychodzi do głowy, skarcił się, uświadamiając sobie, w jakim kierunku podążają jego myśli. Kate Inskip zdecydowanie nie była w jego typie. I nigdy nie będzie. Lubił kobiety łagodne, ciche i czułe, najchętniej z dużymi niebieskimi oczami. O staroświeckich po glądach, dla których dom, dzieci i mężczyzna były najważniejsze. Słowem, kobiety, które przypominały mu jego ukochaną Gabriellę.
26 • PIRAT Nie przepadał natomiast za pewnymi siebie, pys katymi stworzeniami, przeczulonymi na punkcie włas nej niezależności, programowo odrzucającymi męską opiekuńczość. Nie interesowały go feministyczne seku- tnice. Mężczyzna, który zaryzykowałby zbliżenie do Kate Inskip, musiał być przygotowany na pełną przykrych niespodzianek wojnę podjazdową. Nie była to bowiem łagodna owieczka, która ufnie dałaby się prowadzić męskiej ręce. Do licha, jeśli ma gościć ją u siebie, musi jakoś powstrzymać jej denerwujące gadulstwo. A już próba pocałowania Kate byłaby aktem sporej odwagi. Jednak te myśli, choć niezbyt pochlebne dla Kate, przypomniały jego ciału, jak długo musiało się obywać bez kobiety. Atrakcyjne, zamożne turystki często pojawiały się w kurorcie, ale Jared już dawno przeko nał się, że sezonowe romanse ze znudzonymi własnym bogactwem kobietami nie odpowiadają mu zupełnie. Być może dlatego, że zdążył już zaznać domowego szczęścia w udanym małżeństwie. Życie z Gabriellą stanowczo go rozpieściło. W każdym razie nie znosił budzenia się rano u boku obcej kobiety, ze świadomością, że stał się jeszcze jedną pamiątką z tropikalnych wysp. Znów przyjrzał się Kate i doszedł do wniosku, że mimo wszystko nie należy do kobiet, które lubią gromadzić łóżkowe trofea, ani tych rozkapryszonych piękności, które podróżują odrzutowcami z jednych modnych miejsc na świecie w drugie. Wyglądała na taką, jak sama się określiła - zestresowaną, przepra cowaną kobietą, która potrzebuje odpoczynku i spo koju. Może nie będzie więc tak źle? PIRAT • 27 Nagle Jared przypomniał sobie kompletnie ogłupia łą minę Cwanego Arnie i uśmiechnął się. Będzie miał co opowiadać! Na oddalonej od cywilizowanego świa ta wysepce każda ciekawa historyjka, tak jak i w daw nych wiekach, była na wagę złota.
ROZDZIAŁ 2 Kate obudziła się w przepojonym zapachem kwia tów półmroku. Przez długą chwilę nie była w stanie określić, co właściwie jest nie w porządku. Miękkie łóżko, pościel, przyjemnie chłodząca ciało i łagodne, balsamiczne powietrze były kompletnym zaprzecze niem wcześniejszych wyobrażeń o rozpalonym tropi kalnym piekle. Usiadła powoli, oczekując, że znów dadzą o sobie znać skutki gwałtownej zmiany czasu i klimatu. Nic takiego nie nastąpiło. Przeciwnie, czuła się zdumie wająco rześka. Jak przez mgłę pamiętała drogę z por tu i supernowczesne, białe budynki, malowniczo roz rzucone nad błękitną zatoką. Jared oddał ją pod opiekę dwóm opalonym, ciemnowłosym młodzień com, który zanieśli jej bagaże do pawilonu. Miała jeszcze dosyć sił, by rozebrać się i paść na łóżko. Spojrzała na zegarek. Była dziesiąta wieczór. Spała tylko kilka godzin i powinna wrócić do łóżka, ale czuła się wypoczęta i coraz bardziej głodna. Jej wzrok powędrował ku otwartym drzwiom na taras, za który mi woda zatoki baśniowo połyskiwała w świetle księ życa. Zafascynowana wyszła na taras. Kamienna PIRAT • 29 posadzka miło chłodziła stopy. Wierzchołki palm chwiały się lekko, poruszane wieczorną bryzą, która niosła odurzający zapach kwiatów. Wyobraźnię Kate wypełniły natychmiast wyraziste wizje. Zobaczyła smukły szkuner o wysokich masztach rysujących się na tle wygwieżdżonego nieba i usłyszała pokrzykiwania załogi, w pośpiechu wyładowującej za grabione skarby. Natychmiast wyobraziła sobie wyso ką, szeroką w ramionach sylwetkę pirackiego kapita na. Powinien mieć wyraziste, wysmagane wiatrami rysy, wysokie kości policzkowe, szarostalowe oczy i ciemne włosy. Po namyśle zdecydowała, że przydało by się je przetkać kilkoma srebrzystymi pasmami. Odkąd sama przekroczyła trzydziestkę, zaczęła ob darzać swoich bohaterów elegancką, szpakowatą czu pryną. Nagły skurcz żołądka brutalnie przypomniał jej, że nie jadła prawie nic od dwunastu godzin. Zawróciła więc do pokoju i zapaliła światło. Wnętrze okazało się zdumiewająco obszerne i miło urządzone. Rattanowe i wiklinowe meble o kwiecis tych pokryciach, które w sklepach Seattle wydawały się jej raczej tandetne, wyglądały tu zdumiewająco dobrze. U sufitu wirował leniwie wielki wentylator, napędzając chłodne powiewy znad zatoki. Naprawdę nie było aż tak źle. Pocieszona tą myślą, Kate wzięła szybki prysznic, a potem wyszukała w bagażach luźną, wzorzystą bluzkę i spodnie z tropiku. Miała nadzieję, że restaura cja będzie jeszcze otwarta. Wzdłuż pawilonów biegła wąska alejka z umiesz czonymi przy samej ziemi lampami, których światło wydobywało z mroku przepych bujnej roślinności.
30 • PIRAT Nad brzegiem laguny alejka łączyła się z bulwarem, z którym stykał się główny taras hotelowy. Już miała wejść w krąg światła, w którym kręcił się barwny tłumek gości, gdy nagle jakaś drobna postać potrąciła ją biegnąc. - O, przepraszam! - Chłopiec, który wyglądał na najwyżej dziesięć lat, odstąpił o parę kroków i spojrzał na nią. - Powinienem uważać, ale biegłem poszukać mojego przyjaciela. Wszystko w porządku, proszę pani? - Nic się nie stało - zapewniła Kate. Ten dzieciak kogoś jej przypominał. - Założę się, że zgadnę, kim jesteś - powiedziała z uśmiechem. - Serio? - Chłopak był wyraźnie zaciekawiony. - A o ile? - Nie rozumiem? - O ile się pani założy? - zapytał rzeczowo. - Och, to tylko takie powiedzonko. - Nie chce się pani zakładać? - Był tak zawiedzio ny, że nie miała serca psuć mu zabawy. - O pół dolara. - Stoi! - rozpromienił się. - Więc kim jestem? - Czy przypadkiem nie synem Jareda Hawtho- rne'a? Na twarzy chłopca ukazał się znajomy uśmiech. - To mój tata - oświadczył z dumą i natychmiast wysupłał z kieszeni monetę, którą wręczył Kate. - Mam na imię David. Jak pani odgadła, kim jestem? - Och, to nie było trudne - uśmiechnęła się. Połą czenie ciemnych włosów z szarostalowymi oczami wykluczało pomyłkę. - A ja nazywam się Kate Inskip - dodała, wyciągając rękę. PIRAT • 31 David uścisnął ją mocno, a w jego oczach pojawił się błysk niekłamanego podziwu. - To ty jesteś tą turyst ką, która wykopała Cwanemu Arnie'emu nóż z ręki, prawda? Ojciec wszystko mi opowiedział. Mówił, że załatwiłaś go jak prawdziwy komandos. Kurczę, żału ję, że nie mogłem tego widzieć. - No, to już przesada. - Kate uśmiechnęła się skromnie. - Powiedz mi lepiej, gdzie mogę coś zjeść. - Restaurację właśnie zamykają, ale jest barek czynny prawie całą noc. - Fajnie. A ty nie powinieneś już być w łóżku? - Jutro nie ma szkoły, a tata mówi, że tutaj mogę żyć według wakacyjnego rozkładu. W takich miejscach ludzie śpią w południe, a bawią się w nocy. - Rozumiem. David nie odchodził. Zastanawiał się nad czymś, przygryzając wargę. Wreszcie podjął decyzję. - Mogłabyś coś dla mnie zrobić? - zapytał nie śmiało. - Nauczysz mnie tego specjalnego wykopu, którym załatwiłaś Arnie'ego? Tata mówił, że najpierw wytrąciłaś mu nóż, a potem stratowałaś go obcasami na chodniku. - Co takiego? Naprawdę powiedział, że go strato wałam? - Aha. Zaraz po tym, jak kopnęłaś go w.... No, wiesz, o co chodzi. Strasznie bym chciał to umieć. Ten dzieciak jest niesamowity, uznała Kate. Szkoda tylko, że ma takiego plotkującego tatusia. - Zgoda, któregoś dnia cię nauczę. - Ekstra! - ucieszył się David. - Może i ja nauczę cię czegoś w zamian. - Na przykład?
32 • PIRAT - Co myślisz o nurkowaniu z maską i rurką na rafach? - Nigdy tego nie próbowałam. - W takim razie umowa stoi. Ty mi pokażesz, jak wkopać w chodnik takiego typa jak Arnie, a ja ci pokażę, jak się nurkuje. - Stoi - powiedziała poważnie. David przytaknął usatysfakcjonowany, po czym odwrócił się na pięcie i wbiegł do hotelu, pozdrawiając po drodze recepcjonistę. Najwyraźniej czuł się tu jak w domu. Dziwny styl wychowywania dziecka, myślała Kate, zmierzając ku barkowi. Z drugiej strony nie po winna się mądrzyć, bo nie miała w tej dziedzinie żadnego doświadczenia. Przypomniała sobie z ża lem, jak jej marzenia o dzieciach rozwiały się w dniu, w którym przyszedł pozew rozwodowy. Gdyby nie to, mogłaby mieć już chłopca tak bystrego i miłego jak David Hawthorne... Cóż, nie można mieć w życiu wszystkiego, westchnęła, odsuwając bolesne wspomnienia z wprawą, którą zyskała przez lata. Z dziwnym brakiem entuzjazmu pomyślała o pani Hawthorne, ale i to uczucie szybko stłumiła. Jej uwagę przyciągnęły przeszklone ściany hotelowego holu. Część z nich zajmowały oryginalne malowidła o jas nych, pastelowych barwach. Nawet laik by zrozumiał, że artysta musiał być bardzo utalentowany. Zatrzyma ła się na moment, podziwiając subtelne morskie krajo brazy i zastanawiając się, czy ich twórca pochodził z wyspy Ametyst. Jednak żołądek znów upomniał się o swoje prawa. Szybko wkroczyła do mrocznego barku, którego wejś- PIRAT • 33 cie osłaniała stylizowana trzcinowa strzecha. W ni szach, zapewniających gościom dyskrecję, stały małe stoliczki i wygodne, wiklinowe fotele. Przyćmiony blask cienkich świec, płonących na stolikach, świad czył, że bar ma powodzenie. Kate znalazła wolne miejsce i sięgnęła po kartę. Po chwili pojawiła się uśmiechnięta kelnerka w sarongu. - Na początek poproszę drinka z rumem i anana sem. - Kate postanowiła być odważna. -1 zapiekane ostrygi. - Czy to wystarczy? Była naprawdę głodna. - Może jeszcze naleśniki z awokado i... jakąś sałatkę. - Nie jadła pani obiadu? - zapytała domyślnie kelnerka. - Właśnie. - Wobec tego postaram się podać jak najszybciej. Przepraszam, że pytam, ale czy to panią przywiózł dzisiaj Jared z wyspy Rubin? Bo podobno zna pani karate. - Obawiam się, że musiała mnie pani pomylić z kimś innym. - Przepraszam, ale byłam pewna... Za chwilę wra cam. Kate odchyliła się na oparcie fotela i zaczęła się wsłuchiwać w gwar prowadzonych wokół rozmów. Był to zawodowy nawyk, nie mający nic wspólnego z wści bstwem. Niejedna zasłyszana przypadkiem historyjka może się przydać pisarzowi. Już po chwili z szumu wyróżnił się donośny, płynący od strony baru głos. Głęboki i dźwięczny, należał do Jareda Hawthorne'a, który z uciechą i swadą opowia dał jakieś zdarzenie. - ...na to ona chwyta torebkę, wywracają do góry dnem i wyrzuca wszystko na drogę. Stary, żebyś ty
34 • PIRAT widział minę Arnie'ego! Ale poczekaj, teraz będzie najlepsze. Więc zaprasza go, żeby sam sobie wziął portfel. Ten cymbał daje się podpuścić, ale jak tylko podchodzi, ona jednym celnym kopem wytrąca mu nóż z łapy. Masz pojęcie? - Nie żartuj - powątpiewał drugi męski głos z wy twornym brytyjskim akcentem. - Naprawdę go ko pnęła? - Przysięgam. Dwa razy. Drugi raz prosto w klej noty rodzinne. Wyobraź sobie, jaką miał minę! Żałuję, że nie miałem aparatu. Za to ona miała. Zrobiła mu parę zdjęć. - Boże, jeśli takie są jej pamiątkowe zdjęcia z po dróży, to chciałbym zobaczyć cały album. - Fakt, musi być interesujący - przyznał ze śmie chem Jared. Kiedy kelnerka postawiła przed nią wysoką szklan kę, Kate wstała. - Będę przy barze - powiedziała i z drinkiem w ręku podeszła cicho do wysokiego stołka, na któ rym siedział Jared. Nie widział jej, pochłonięty opo wiadaniem historii łysemu mężczyźnie o wydatnej szczęce, królującemu za barem. Wyglądał jak były wojskowy, co podkreślała jeszcze starannie wypraso wana koszula khaki z rozlicznymi kieszeniami i pat kami. Polerował kieliszki, z upodobaniem słuchając opowieści. - Dużo bym dał, żeby to wszystko widzieć - wes tchnął. - A jaka jest ta dama? Z tego, co mówisz, wynika, że zupełnie wyjątkowa. - Interesująca, ale nie w moim typie. Istna osa. Jest w stanie rozszarpać każdego faceta na kawałki. Ma PIRAT • 35 ostry język. Trzeba było słyszeć, jak zmieszała Ar- nie'ego z błotem. Powiedziała mu nawet, że przypomi na jej byłego męża - niech mu ziemia lekką będzie. - Komu? Arnie'emu? - Nie, jej byłemu mężowi. A kiedy już Arnie uciekł, jakby go diabeł gonił, powiedziała, że chce złożyć doniesienie na policji. - Tym już Sam się zajmie. - To właśnie jej powiedziałem, ale wyraźnie nie była zachwycona naszym systemem utrzymywania porządku. Mówię ci, to pyskate i pewne siebie stworze nie. Taka kobieta nie zrobi ci kolacji i nie poda kapci ani fajki. - Zatrudniasz zawodowych kucharzy, nie palisz fajki i nigdy nie widziałem cię w papuciach, więc w czym problem? - Poczekaj, aż sam ją poznasz. A jak nie wierzysz, to zapytaj Cwanego Arnie'ego. O ile w ogóle będzie chciał o tym gadać - zachichotał Jared, pociągając solidny łyk ze stojącej przed nim szklanki. - Choć muszę przyznać, że jest naprawdę niebrzydka - dodał w zamyśleniu. - Zastanawiam się tylko, co trzeba by zrobić, żeby zechciała zamknąć buzię choćby na pół minuty. Tymczasem czujny barman spostrzegł Kate. Ze rknął ponad ramieniem Jareda i zmarszczył krzaczaste brwi. - Krótkie, kasztanowe włosy? - mruknął. - Oko ło metra sześćdziesiąt wzrostu? Ładne oczy? Hawthorne, zaskoczony, odstawił szklankę. - Skąd wiesz? - zapytał i zaczęło w nim kiełkować straszne podejrzenie. - O, cholera! - zaklął, odwrócił
36 • PIRAT się powoli i spojrzawszy w twarz Kate, postarał się o najbardziej czarujący uśmiech. - Dobry wieczór. Mam nadzieję, że odpoczęłaś? - Czułam się o wiele lepiej - powiedziała cicho, zajęta mieszaniem swojego drinka zdobiącą go maleń ką parasolką - dopóki nie spostrzegłam, że moja osoba stała się głównym tematem rozmów przy barze. Wy, ludzie z tropikalnych wysp, musicie być nie słychanie spragnieni rozrywki, jeśli zabawiacie się plotkami na temat gości, którzy słono wam płacą. Nawet w przyćmionym świetle lamp dostrzegła, że rysy Jareda stężały. Przysięgłaby, że się czerwieni. - Ja... po prostu opowiadałem pułkownikowi, jak świetnie poradziłaś sobie z Arniem - powiedział ostro żnie. - Jestem pod wrażeniem, pani Inskip - wtrącił ze szczerym podziwem pułkownik. - Bardzo mi pani za imponowała - dodał tonem angielskiego dżentelmena. - Mimo że jestem pyskatym i pewnym siebie stwo rzeniem? - zapytała niewinnie, sącząc drinka. - Osą, która potrafi rozszarpać każdego faceta na kawałki i mam ostry język? Mimo że nie przyniosłabym mężowi fajki i papuci? - W przeciwieństwie do mojego przyjaciela Jareda - oświadczył z galanterią pułkownik - nigdy nie ceni łem sobie tak zwanych kur domowych. - W takim razie mamy wiele wspólnego, bo ja także ich nie cenię, zarówno w wydaniu kobiecym jak i w męskim - oświadczyła Kate, spoglądając znacząco na Hawthorne'a. -1 przyzna pan, że nie może być dla kobiety nic bardziej nieużytecznego niż mężczyzna, który przybywa zbyt późno, by wybawić ją od niebez pieczeństwa. PIRAT • 37 - Chryste - wymamrotał Jared - czy musisz jesz cze obracać nóż w ranie? Pożądasz krwi? - Nie należy zwracać na niego uwagi, pani Inskip - doradził pułkownik z ojcowskim uśmiechem, sięga jąc po szklankę. - Czy pozwoli pani, by kierownictwo zafundowało pani drugiego drinka? Należy się pani po tym, co pani dzisiaj przeszła. - To szalenie miło z pana strony. - Kate uśmiech nęła się z wdzięcznością do swojego sojusznika. - Pro szę go przysłać do stolika. I proszę podziękować ode mnie kierownictwu - dodała z naciskiem. - Nie chcia łabym, aby pomyślało, że nie doceniam jego wysiłków. - Przekażę pani słowa - zachichotał ubawiony puł kownik. Na odchodnym Kate, nadal uśmiechając się roz kosznie, wyjęła parasoleczkę ze szklanki i wetknęła ją do kieszonki koszuli Jareda. Nawet nie drgnął. Od sunęła się o krok. - Bardzo ładnie - oceniła efekt. - Nie ma wpraw dzie mowy o domowych obiadkach, fajce i papuciach, ale musisz przyznać, że mam kobiecą rękę. A teraz bardzo panów przepraszam, ale wracam do stolika, bo podano już moją kolację - powiedziała, odwracając się na pięcie i nic sobie nie robiąc z Hawthorne'a, który z ponurą miną wpatrywał się w swoją szklankę. - Podoba mi się ta dama, Jared - powiedział puł kownik tak głośno, by Kate mogła usłyszeć. - Ale mnie zawsze ciągnęło do kobiet, które mają własne zdanie. Nigdy się z nimi nie nudzisz. Jared wymamrotał coś w odpowiedzi, czego Kate nawet nie starała się zrozumieć. Wystarczyło jej, że szczerze wyraziła swoje uczucia. Następnym razem szanowny pan Hawthorne zastanowi się dwa razy,
38 • PIRAT zanim zacznie opowiadać barwne historyjki o niewin nych turystkach. Na razie jej uwagę całkowicie pochłonęło smakowi cie wyglądające danie. Dopiła drinka i energicznie zabrała się do jedzenia. Jednak po dwóch kęsach poczuła, że nie jest już sama. Nie musiała zgadywać, kto zakłócił jej spokój. - Proszę, firma stawia - powiedział Jared, stając przy jej stoliku ze szklanką w ręku. Nie bez satysfakcji dostrzegła, że nadal ma w kieszonce śmieszną pa- rasoleczkę. Bez pytania przysunął sobie krzesło i usiadł, po chylając się niepokojąco blisko. - Jak się domyślam, oczekujesz przeprosin? - za pytał lekkim tonem. Bardzo pasował do tej upojnej, egzotycznej atmo sfery, zauważyła w myśli. Blask świeczki pełgał po jego twarzy, wydobywając z półmroku regularne, męskie rysy i grzywę ciemnych, polśniewających srebrem włosów. Intensywność jego spojrzenia była fascynują ca. Oczyma wyobraźni zobaczyła go jako pana tych wysp, żyjącego w nieustannym zatargu z cywilizacją, jako pirata, który kierował się własnymi prawami. Zmarszczyła brwi, z wysiłkiem próbując wymazać z myśli romantyczny obraz. - Przeprosin? - Zastanawiała się chwilę. - Nie, nie uważam, że jesteś mi je winien. One są ważne tylko wtedy, kiedy są szczere. A oboje wiemy, że ty tylko boisz się obrazić gościa, który gotów byłby spakować manatki, zamiast słono ci zapłacić. Myślisz tylko o swoim kurorcie. Ale nie martw się, darmowy drink wystarczy za przeprosiny. Nie mam zamiaru demonst racyjnie wyjeżdżać tylko dlatego, że publicznie na- PIRAT • 39 zwałeś mnie pyskatym stworzeniem. Mam dwóch braci i byłego męża. Wierz mi, obdarzano mnie gorszymi epitetami. - Cieszę się, że to słyszę. - I broń Boże nie funduj sobie bezsennych nocy tylko dlatego, że zdradziłeś, iż nie jestem w twoim typie. Zapewniam cię, że ze mną jest dokładnie tak samo. - Przykro mi, nie chciałem cię obrazić - powie dział szczerze. - Wiem. Po prostu opowiadałeś historyjkę i musia łeś ją ubarwić. Rozumiem, bo sama nieraz to robię, pisząc swoje książki. - Jakie książki? - Romanse historyczne. - Dużo ich wydałaś? - Sporo. Teraz Jared był już wyraźnie zakłopotany. - Obawiam się, że żadnego nie czytałem - przyznał ze skruchą. - Och, to rzeczywiście wielka strata. - Kate błys nęła oczyma w uśmiechu. - Jeszcze jedna rzecz, która nas dzieli. - Czy aby nie próbujesz się mnie pozbyć? - Próbuję po prostu dokończyć moją kolację. Tak się składa, że jestem bardzo głodna. Rozumiesz, po wdeptaniu w chodnik napastnika z nożem, zwykle mam wilczy apetyt. - Próba przeproszenia pyskatego, pewnego siebie stworzenia zwykle działa na mnie tak samo - zwierzył się Jared, łakomie wybierając plasterek ananasa z jej sałatki. - Niech mi pani powie, szanowna pani Inskip, czy wśród Amerykanek panuje teraz moda na przy spieszone kursy samoobrony?
40 • PIRAT - Owszem, coraz większa. Kiedy ostatnio byłeś w kraju? - Jeżdżę tam raz na rok z synem, by mógł odwiedzić dziadków. - Wzruszył ramionami. - Zresztą nie prze padam za tymi podróżami. Dawno temu przeniosłem się na Ametyst i tu jest mi najlepiej. - Najlepiej, bo na tej wyspie jesteś królem, prawda? Uśmiechnął się powoli, błyskając białymi zębami. - Nie będę zaprzeczał. - A czym się zajmowałeś, zanim zacząłeś prowa dzić ten kurort? - Urodziłem się w rodzinie hotelarzy i poznałem tę branżę od podszewki. Ojciec był wiceprezesem jednej z międzynarodowych sieci hotelowych. Stale przenosi liśmy się z miejsca na miejsce. Postanowiłem iść w jego ślady. Ale szybko uświadomiłem sobie, że choć ko cham tę robotę, nie jestem w stanie pracować u kogoś. Pewnego dnia porzuciłem posadę w korporacji i zało żyłem własną firmę. Rzeczywiście, nie wygląda na menedżera, oceniła w myśli Kate. - Czy twoja żona jest równie zachwycona życiem na wyspie? - zapytała, choć zdawała sobie sprawę, że nie powinna. Musiała jednak wiedzieć, czy Jared jest żonaty. Uśmiech natychmiast zniknął z przystojnej twarzy mężczyzny. - Moja żona umarła pięć lat temu. Ale tak, kochała życie na Ametyście. Tyle że mogłaby być szczęśliwa wszędzie, jeśli tylko miała koło siebie mnie i Davida. Gabriella była tego rodzaju kobietą. - Rozumiem. - Kate nie bardzo wiedziała, co po wiedzieć. Jared najwyraźniej ożenił się z ideałem i teraz czuł się samotny. - Bardzo mi przykro. PIRAT • 41 - Nie trzeba, Kate. Pięć lat to bardzo długo. David już jej nie pamięta, a ja się jakoś przyzwyczaiłem. Kate poczuła, że posunęła się za daleko. Najwy raźniej wkroczyła na zakazane obszary prywatności tego mężczyzny. Natychmiast poskromiła swoją cie kawość i postarała się skierować rozmowę na inne tory. - Właśnie poznałam twojego syna - powiedziała. - Jest bardzo miły. W oczach Jareda błysnęła prawdziwa ojcowska duma. - Tak, dobry z mego chłopak. A ty... masz dzieci? - Nie - odparła z przymusem. - Rozmawialiśmy o nich kilka razy z mężem, ale nie był zachwycony pomysłem. Stale powtarzał, że powinniśmy jeszcze poczekać, aż w końcu odszedł ode mnie i odtąd przestałam robić plany. - Nie miała ochoty ciągnąć tego tematu. Miły nastrój prysnął. Zdecydowanym ruchem sięgnęła po torebkę. - Pozwolisz, że zapłacę i pójdę do siebie - powiedziała, wstając. Jared również się podniósł. - Słuchaj, jeżeli zrobiłem ci przykrość... - Nie, po prostu najadłam się i mam ochotę na mały spacer - stwierdziła chłodno. - W końcu przyje chałam tu na odpoczynek, prawda? Tak jak mówiłam Cwanemu Arnie'emu, żyłam ostatnio w ogromnym napięciu i potrzebuję odprężenia. Mam nadzieję, że tu mnie nikt nie napadnie? - Jasne. - Hawthorne był wyraźnie urażony. -Ca ła ścieżka w stronę plaży jest oświetlona. Radziłbym natomiast unikać ścieżek, które prowadzą do dżungli albo do ruin zamku. Tam jest ciemno i mogłabyś się łatwo zgubić.
42 • PIRAT Kate nastawiła czujnie uszu. - A więc tu naprawdę jest zamek? - Owszem - przytaknął, rozbawiony jej zaintere sowaniem. - Wolno go zwiedzać tylko z przewod nikiem - zastrzegł. - Ta ruina rozpada się i ktoś nie wtajemniczony mógłby skręcić sobie kark. - Na pewno nie wybiorę się tam w nocy, ale chciałabym go obejrzeć. - Nic łatwiejszego. Co tydzień zapraszamy naszych gości na wycieczkę. Skinęła głową z roztargnieniem. Nie znosiła zor ganizowanego zwiedzania. - Przypuszczam, że potrzebny ci będzie kostium na bal maskowy - rzucił Jared, kiedy ruszyła do wyjścia. Zatrzymała się natychmiast. - Jaki bal? - Na cześć pirata, który odkrył tę wyspę i zbudował zamek - wyjaśnił. - Pojutrze przypada prawdopodo bna data jego urodzin, którą czcimy wielką fetą. Ponadto wykorzystujemy rocznicę jego ślubu, datę przybycia na wyspę i Boże Narodzenie jako preteksty do dodatkowych trzech bali w roku. Wyobrażasz sobie? Można zwariować - westchnął z niespodzie waną szczerością. - Ta cholerna maskarada stała się już słynna poza wyspą. Każdy z gości uważa za punkt honoru, by przebrać się w dziewiętnastowieczny kostium. - Nie mam takiego stroju. - Nie szkodzi, możesz wypożyczyć go w naszym sklepie z pamiątkami. - Widzę, że nie gardzicie żadnym źródłem zarobku - stwierdziła kpiąco. PIRAT • 43 - Działamy bardziej subtelnymi metodami niż Cwany Arnie, ale rzeczywiście można powiedzieć, że cel jest podobny. - Słusznie, należy zdzierać skórę z turystów. Zajrzę jutro do waszego sklepu. Prawdę mówiąc, bardzo dawno nie byłam na balu maskowym. Nie chciałabym jednak opuścić żadnej tutejszej atrakcji. Przecież będę musiała po powrocie zdać sprawozdanie przyjaciół kom. A na razie dobranoc, panie Hawthorne. - Dobranoc, pani Inskip - powiedział ze staro świecką uprzejmością, przedrzeźniając jej oficjalny ton. Patrzył, jak zamaszystym krokiem wychodzi z baru i podziwiał zalotny ruch krągłych bioder. Wreszcie z westchnieniem wspiął się na wysoki stołek. - Jakoś nie udało ci się jej oczarować, co? - zapytał ze znaczącym uśmiechem pułkownik. Jared wzruszył ramionami. - Nie posunąłem się aż tak daleko, ale myślę, że zrobiłem pewne postępy. Pułkownik nalał solidną porcję whisky i postawił ją przed swoim szefem. - Zdawało mi się, że mówiłeś, jakoby nie była w twoim typie - zauważył od niechcenia, zabierając się do polerowania bufetu. - Fakt. - Jared pociągnął głęboki łyk. - Zwykle nie zadajesz się z klientkami. - Mam swoje powody. - Jasne. Dlatego zdecydowałeś się na złamanie reguły? - W tej kobiecie coś jest, wiesz? Coś, co mnie intryguje. I nawet nie wiem dokładnie co.
44 • PIRAT - Mężczyzna, który pozwala, by jakaś kobieta zaczęła go interesować, rzuca się na głęboką wodę - stwierdził sentencjonalnie pułkownik. - Na szczęście umiem pływać. - Jared uniósł szklankę w ironicznym toaście. - Ale doceniam, przy jacielu, mądrość, która przemawia przez twoje usta. - Którą jak zwykle zlekceważysz - skrzywił się pułkownik. - Na twoim miejscu byłbym czujny. Nie zapomnij, co spotkało Arnie'ego. - Cwaniak dostał to, na co zasłużył. Niemniej za chowam twoje ostrzeżenie w pamięci. Zresztą, co takiego strasznego może mnie spotkać? - stwierdził nonszalanc ko Hawthorne. - Ta dama będzie tu tylko miesiąc. - A jeśli spodoba jej się tutaj i nie zechce wracać do domu? - Turyści zawsze wracają do domu, mój drogi. Prędzej czy później, pani Inskip wsiądzie w samolot i odleci w siną dal. - Dobrze, a co będzie, jeżeli okaże się to najgor szym z możliwych wyjść? - indagował pułkownik. Jared rzucił mu ironiczne spojrzenie. - Martwisz się, że dam sobie złamać serce? - A powinienem? - Absolutnie nie ma powodu. Starszy mężczyzna oparł się o bar i spojrzał młod szemu prosto w oczy. - A założysz się? - Daj spokój, szkoda pieniędzy. - Jared, drogi przyjacielu, obaj wiemy, że od paru lat rozglądasz się za nową żoną. Jednocześnie nie zauważyłem, byś uznał jakąkolwiek kobietę za godną uwagi. Poza Kate Inskip. Może zbyt pochopnie skreś liłeś ją z listy kandydatek? PIRAT • 45 - Sama powiedziała, że nie mamy ze sobą nic wspólnego, i miała rację. Uwierz mi, to pomyłka w adresie. - Ponieważ nie przypomina Gabrielu? - Daj spokój, mówisz, jakby szanowna pani Kate Osa była tu jedyną pyskatą babą - zniecierpliwił się Jared. Nagle kątem oka dostrzegł jakąś postać, sado wiącą się przy stoliku obok baru. Niepostrzeżenie odwrócił głowę, obserwując za żywnego mężczyznę, ubranego z przesadną elegan cją w białą panamę, spodnie i sandały tego samego koloru oraz nieskazitelną białą koszulę. Światło świec wydobywało z mroku liczne pierścienie na pulchnych palcach. - Butterfleld - szepnął pułkownik, a jego arysto kratyczny ton stał się oschlejszy niż zwykle. - Widzę. - Jared z wyraźnym ociąganiem zsunął się z barowego stołka. - Chyba muszę się z nim przywitać. - Podać mu drinka na koszt firmy? - Pułkownik już nalewał solidną porcję rumu. - Jasne, przynajmniej nie będzie musiał fatygować się do baru. Wiesz, co Max sądzi o wysiłku fizycznym. Nalej mu podwójnie. Jared zostawił swoją whisky i zabrawszy rum, przysiadł się do zażywnego Maxa Butterfielda, który zdjął kapelusz, odsłaniając spoconą, różową łysinę, otoczoną wianuszkiem siwych kosmyków. Z wdzięcz nością przyjął napitek i łapczywie upił spory łyk. - Tego właśnie mi było trzeba, mój chłopcze - roz promienił się. - Tak myślałem. - Jared pochylił się nad blatem. - Czy dzisiaj sprawa jest aktualna? - zapytał ciszej.
46 • PIRAT - Jasne. Liczę na tę małą inspekcję, którą zaaran żowałeś. - Max wzniósł szklankę w toaście. - Za po myślność projektu. - Im szybciej będzie po wszystkim, tym lepiej. - Jared nie podzielał jego entuzjazmu. - Cierpliwości, chłopcze. Stanowczo musisz się bardziej kontrolować. Sprawy będą wkrótce załat wione. - Wkrótce, to znaczy kiedy? - Och, gdzieś w przyszłym miesiącu. Rybka po łknęła już przynętę. Pozostaje tylko czekać. Minęła prawie godzina od czasu, gdy Kate wyszła z baru. Wstała z oświetlonej księżycem skały, na której wpatrywała się w migoczącą wodę, i z wolna ruszyła ku hotelowi. Miała nadzieję, że teraz już zdoła zasnąć, choć jej ciało ożywiało dziwne podniecenie. W głowie także miała zamęt. Nie mogła przestać rozmyślać o Jaredzie Hawthornie i o wszystkim, co zdarzyło się tego dnia. Na próżno usiłowała zrozumieć, czemu ten mężczyzna, wyraźnie nie w jej typie, tak zawładnął jej myślami. Z drugiej strony nie była na tyle naiwna, by łudzić się, że spotka swój męski ideał. Ten jedyny, wybrany istniał tylko w jej fantazji i wcielał się w bohaterów książek, które pisała. Intuicyjnie już dawno pogodziła się z faktem, że nie pozna swego wyśnionego pirata. Nieraz mówiła żar tem do Sarah i Margaret, że gdyby go zobaczyła, zapewne by się jej nie spodobał. Byłby zbyt arogancki, zbyt dumny i zbyt męski, jak na oczekiwania współ czesnej kobiety. PIRAT • 47 Kiedy mając dwadzieścia dziewięć lat, przestała zabraniać sobie miłości i wyszła za mąż, wybrała sobie nowoczesnego mężczyznę. Harry był wrażliwym, opie kuńczym intelektualistą. Poezja, romantyczne kolacje przy blasku świec, ambitne filmy i wspólne zaintereso wanie pisaniem - czegóż mogła więcej pragnąć? A jednak w ich małżeństwie działo się coraz gorzej. Po rozwodzie poczucie klęski i winy przez długi czas dręczyło Kate. Powinna była wiedzieć, że nie należało wychodzić za Harry'ego. Przed kompletnym załamaniem uratowała ją jedy na prawdziwa miłość do pióra. Margaret i Sarah miały rację, twierdząc, że ceną za tę szaleńczą twórczość były ponad dwa lata wyjęte z życia. Sama wiedziała, że jeśli nie chce zwariować, musi przywrócić swej egzystencji właściwe proporcje. Upojne wonie tropikalnej nocy pomogły jej otrząs nąć się z niewesołych myśli. Jak tu pięknie, pomyślała, rozglądając się wokół. Nagle zaczęła się cieszyć, że ma prawdziwe wakacje. Zdjęła sandały i niosąc je w ręku, niespiesznie ruszyła przez plażę. Kiedy doszła do rozwidlenia ścieżek, zauważyła, że jedna z nich, prowadząca w gąszcz, jest zagrodzona łańcuchem z tabliczką, ostrzegającą gości przed wchodzeniem bez hotelowego przewodnika. Kate domyśliła się natychmiast, że ścieżka wiedzie do tajemniczego zamczyska. Miała wielką ochotę zwiedzić je na własną rękę, ale nie była aż tak odważna, by ryzykować skręcenie karku po nocy. Uznała jed nak, że nic się nie stanie, jeśli podejdzie kilka kroków, by spojrzeć z daleka na romantyczne ruiny w świetle księżyca.
48 • PIRAT Zaledwie jednak prześlizgnęła się pod łańcuchem, dosłyszała za sobą ściszone męskie głosy. Zamarła, nasłuchując. Głosy zbliżały się, więc szybko ukryła się w krzakach. Działała instynktownie, nie bardzo wie dząc, dlaczego wolała skryć się przed Jaredem Haw- thorne'em, niż znowu stawić mu czoło. Zresztą nie miała ochoty, by zbeształ ją w obecności nieznajomego za przekraczanie zakazów. Skuliła się w gąszczu, kiedy mijali ją o kilka kroków. Jared stąpał cicho i zwinnie, lecz ubrany na biało tęgi mężczyzna, świetnie widoczny w ciemności, sapał ciężko. Uśmiechnęła się do siebie, uradowana jak uczniak, który schował się przed dorosłymi. Kiedy głosy ucichły w oddali, wycofała się na plażę. Wracając do swojego pawilonu, zastanawiała się, czemu Jared łamał ustanowione przez siebie zakazy i czemu prowadził kogoś po nocy do ponurego, opustoszałego zamczyska. ROZDZIAŁ 3 Kate wygładziła fałdy powiewnej, wydekoltowanej sukni, poprawiła srebrną maseczkę, zakrywającą jej część twarzy i pewnym krokiem weszła na taras nad laguną. Światła dyskretnie odbijały się w wodzie, tworząc nastrój, który niejednokrotnie już opisywa ła. Dlatego, wchodząc do sali balowej, gdzie pary wirowały w rytmie walca, miała wrażenie, że cofnęła się w dziewiętnasty wiek, ulubioną scenerię swoich powieści. Tło dla panów w czarnych smokingach i kobiet w olśniewająco białych sukniach tworzył pstry tłum wszelkiej maści piratów, przemytników i wesołych panienek. Znalazło się nawet kilku rozbitków w ob szarpanych łachmanach. Wszyscy nosili maski. Patrząc na te cuda, Kate uznała, że wypożyczanie kostiumów musi przynosić niezłe dochody. Za swoją piękną żółtą suknię zapłaciła słoną cenę. Nie żałowała jednak. W tym stroju czuła się jak księżniczka z włas nych powieści. Zaledwie wstąpiła w krąg światła, już poproszono ją do tańca. Z uśmiechem pozwoliła się wziąć w ramiona nieznajomemu w masce. Po raz pierwszy w życiu
50 • PIRAT tańczyła walca. Szło jej zdumiewająco łatwo, jakby znała ten taniec od dawna. - To jest fantastyczne, prawda? - zagadnął rudo włosy partner. - Przyjechałem tu ponurkować i nawet nie przypuszczałem, że wyląduję na balu maskowym. A pani dawno jest na wyspie? - Nie. - Kate nie miała ochoty na konwersację. Chciała wirować aż do zawrotu głowy i poddając się cudownemu rytmowi muzyki, wyobrażać sobie, że czas się cofnął. - Tu są rewelacyjne tereny do nurkowania. Pani nurkuje? - Niestety, nie. - Trzeba spróbować. Hotel ma dobrych instruk torów. Jeśli nie będzie chciała pani przejść całego kursu, mogą panią nauczyć, jak się nurkuje z maską i z rurką. Proszę mi wierzyć, warto. Zupełnie jakby się pływało w akwarium z najbardziej egzotycznymi rybami. Mówił z takim entuzjazmem, że nie chciała mu sprawić przykrości. - Dobrze, spróbuję - obiecała. Stali na parkiecie, czekając na następny taniec. - Świetnie. Z chęcią pokażę pani najpiękniejsze miejsca. Chyba, że... hm, ma już pani towarzystwo? - Towarzystwa nie mam, ale umówiłam się już z pewnym instruktorem. - Jak zwykle nie mam szczęścia. Może chociaż pozwoli sobie pani postawić drinka? - Dzięki, ale... - Nazywam się Jeff Taylor. - Kate Inskip - odparła odruchowo, szukając w myśli pretekstu, by wymówić się od zawierania PIRAT • 51 znajomości. Ratunek przyszedł niespodziewanie. Mi niaturowy pirat z opaską na oku i plastikowym kindżałem za pasem pociągnął ją za rękę. Poznała syna Jareda. - Cześć, David. - Cześć, Kate. Znów mnie rozpoznałaś, aleja ciebie też. Wyglądasz klasa! - Dzięki. Ty również. Chłopak ze skrywaną dezaprobatą zerknął na Jeffa Taylora. - Widziałaś mojego tatę? - zapytał. - Nie, ale jak tylko go zobaczę, powiem mu, że go szukasz - obiecała. Im lepiej poznawała Davida, tym bardziej go lubiła. Już po pierwszym spotkaniu stali się przyjaciółmi. Od tej pory widzieli się kilka razy na plaży i chłopak opowiedział jej wszystkie możliwe plotki o wyspie i jej mieszkańcach. Potem pochwalił się kolekcją muszli, a nawet zaprowadził ją w miejsca, gdzie znalazła kilka pięknych okazów dla siebie. David miał już odejść, ale wyraźnie się ociągał. Jeszcze raz zerknął na Jeffa. - Jak się bawisz, Kate? - zagadnął, próbując przy brać nonszalancką pozę. - Świetnie. Rozmawialiśmy z panem Taylorem o nurkowaniu na rafie. - Właśnie - wtrącił szybko. - Nie zapomnij, że mam cię uczyć. - Ja też mógłbym udzielić pani Inskip kilku lekcji - odezwał się Jeff, patrząc na niego z góry. - Proszę się nie obrazić, panie Taylor, ale spędziłem tu całe życie i znam tę rafę jak własną kieszeń. - W to nie wątpię, ale odkryłem kilka miejsc, które z chęcią pokazałbym pani Inskip.