ziomek72

  • Dokumenty7 893
  • Odsłony2 235 152
  • Obserwuję977
  • Rozmiar dokumentów26.3 GB
  • Ilość pobrań1 294 384

Pirat - Quick Amanda

Dodano: 8 lata temu

Informacje o dokumencie

Dodano: 8 lata temu
Rozmiar :571.4 KB
Rozszerzenie:pdf

Pirat - Quick Amanda.pdf

ziomek72 EBooki EBOOK Q Quick Amanda
Użytkownik ziomek72 wgrał ten materiał 8 lata temu.

Komentarze i opinie (0)

Transkrypt ( 25 z dostępnych 92 stron)

JAYNE ANN KRENTZ PIRAT

PROLOG - Nie, absolutnie się nie zgadzam. Nie wsadzicie mnie do tego samolotu. Nie lecę. - Katherine Inskip wcisnęła się głębiej w fotel, rzucając gniewne spoj­ rzenie na dwie przyjaciółki, siedzące po drugiej stro­ nie niskiego stolika. Za jej plecami wielka szyba w sali odlotów zawibrowała, kiedy kolejny odrzuto­ wiec oderwał się od pasa i wzbił w zachmurzone niebo nad Seattle. - O ile wiem, to się nazywa ubez­ własnowolnieniem. Nie macie prawa - dodała bun­ towniczo. - Zachowaj ten dramat do swojej następnej ksią­ żki, Kate. Za kwadrans masz znaleźć się na po­ kładzie. - Margaret Lark, wytworna i chłodna jak zawsze, zerknęła na drogi, złoty zegarek. Mówiła spokojnym, lecz nie znoszącym sprzeciwu tonem. Lata w świecie biznesu nauczyły ją panować nad każdą dys­ kusją i forsować swoje raq'e. - Dokładnie omówiłam tę sprawę z Sarah i doszłyśmy do wniosku, że potrze­ bujesz porządnego wypoczynku. To samo zresztą powiedział ci lekarz. Twój agent też stwierdził, że pomysł jest świetny, a dobrze wiesz, co to znaczy, kie-

6 • PIRAT dy nawet własny agent uważa, że powinnaś odpocząć od pracy. - Oczywiście, Kate, i nie masz co zaprzeczać - Sa­ rah Fleetwood spojrzała na nią zatroskanym wzro­ kiem. - Jak długo można żyć w nerwowym napięciu? Sama mówiłaś, że ostatnio masz kłopoty z zasypia­ niem. Poza tym tracisz apetyt i chudniesz w oczach. Musisz coś z tym zrobić. - Dobrze, może jestem trochę zestresowana, ale co w tym dziwnego? - żachnęła się Kate. - Przecież przez dziesięć dni byłam w podróży, promując nową książkę. Co dzień w innym mieście - więc jak mam się czuć? Po prostu jestem zmęczona, i tyle. - Nie, chodzi o coś więcej niż zwykłe zmęczenie. - Margaret była nieubłagana. - Obserwujemy cię od dłuższego czasu, Kate. Usiłujesz utopić swoje prob­ lemy w maniackiej pracy i wreszcie drogo za to zapłacisz. - A cóż jest złego w byciu pracoholiczką? Lubię moją pracę, mało tego, kocham ją. Jestem nieszczęś­ liwa, kiedy nie piszę. Zgłupieję, jeśli wyślecie mnie stąd. - Oczywiście, nie ma nic złego w tym, że lubisz pisanie - uspokajała ją Sarah. - My też je ubóstwia­ my. Nie w tym problem. - W takim razie w czym? - zapytała Kate, czując się coraz bardziej przyparta do muru argumentami przyjaciółek. - Jestem szczęśliwa i dobrze mi z tym, co robię. Cholernie dobrze, rozumiecie? - powiedziała, wyzywająco unosząc podbródek. - W tym, że powinnaś zwolnić tempo i prowadzić bardziej ustabilizowane życie - stwierdziła Margaret. PIRAT • 7 - Od czasu rozwodu nie dajesz sobie ani chwili wy­ tchnienia. Teraz, kiedy „Narzeczona pirata" zaczyna się sprzedawać, możesz sobie wreszcie na to pozwolić. Wierz mi, Kate, wiem, co mówię. Przez te lata, kiedy pracowałam w różnych firmach, widziałam wystar­ czająco wiele razy, co stres potrafi zrobić z człowie­ kiem. Naprawdę nic miłego. Otworzyła elegancką włoską torebkę i wyjęła z niej kopertę z biletem lotniczym. - Już nawet nie wiesz, jak można wypoczywać i cieszyć się życiem. Najwyższa pora, żebyś sobie przypomniała - powiedziała, wyciągając kopertę po­ nad stołem. Kate nawet nie drgnęła. - A wyspa Ametyst to wprost wymarzone miejsce dla ciebie - dodała Sarah, biorąc bilet z rąk Margaret i wsuwając go pomiędzy sztywne palce przyjaciółki. - Tam jest wszystko co trzeba - palmy, słońce, ocean, luksusowy kurort, papaje, kokosy i... - Nie znoszę kokosów, i dobrze o tym wiecie - wzdrygnęła się Kate. - W takim razie będziesz jadła papaje - ucięła Margaret, wstając. W dopasowanym żakiecie i spod­ niach z cienkiej wełny wyglądała jak zwykle ślicznie i szykownie. - No, pora na ciebie - stwierdziła, ze­ rknąwszy na zegarek. Sarah zerwała się z miejsca. Jej twarz o delikatnych rysach jaśniała entuzjazmem. - Wstawaj, staruszko - uśmiechnęła się. - Zaczy­ nasz podróż do raju i na pewno ci się tam spodoba. Czuję to. Kate westchnęła i zwiesiła głowę z rezygnacją skazańca. Mogłaby jeszcze podjąć rozgrywkę na ar-

8 • PIRAT gumenty z Margaret - ale kiedy w sprawę włączała się Sarah, z charakterystycznym, wieszczym błyskiem intuicji w orzechowych oczach - rzecz była z góry przegrana. Ta drobna, szczupła i żywa dziewczyna przywodziła jej na myśl niezmordowanego, barwne­ go kolibra. I dziś, ubrana w cytrynowy sweter i spo­ dnie w biało-czarny wzorek, wyglądała jak egzotycz­ ny ptak. - Sarah, wiem, że chcecie dla mnie jak nalepiej, ale... W odpowiedzi Sarah ujęła ją za ramię i podniosła z fotela. - Pomyśl tylko, kochana, wylądujesz w samym środku pirackiego terytorium - powiedziała z entuz­ jazmem. - Serio, zupełnie jak w twoich książkach. Margaret zrobiła dokładne rozpoznanie, a wiesz prze­ cież, że jest w tym dobra. Kate ogarnęło paraliżujące poczucie rezygnacji. Margaret rzeczywiście była bezbłędna. Dzięki temu skomplikowane fabuły jej powieści, gdzie w dżungli wielkich korporacji miłość splatała się z intrygą, były równie prawdziwe, jak samo życie. - Podobno na wyspie jest zrujnowany zamek, który zbudował autentyczny pirat - ciągnęła Sarah. - Naprawdę? - zaciekawiona Kate nawet nie za­ uważyła, iż zbliżają się do stanowisk odprawy. - Tak. W dodatku ten zamek, jak każda przy­ zwoita ruina, ma swoją legendę - o pożądaniu i prze­ mocy. Pomyśl tylko, Kate, prawdziwy pirat, jaka to gratka dla ciebie. Nie mówiąc już o tych wszystkich krwawych historiach. Będziesz się mogła wczuć w at­ mosferę dawnych wieków. PIRAT • 9 - A co z tym pożądaniem? - zapytała Kate. - Och, opowiadają tam jakąś legendę o królu piratów, który osiadł na wyspie, a potem wyprawił się do Anglii, porwał swoją narzeczoną i wywiózł ją na południowe morza. Nie zgłębiałam jej speq'alnie, bo jak wiesz, specjalizuję się w romansach współczesnych. - Porwał swoją narzeczoną? - Kate odruchowo zacisnęła w ręku kopertę, nie zauważając, że jest coraz bliżej bramki. - Nigdy nie słyszałam opowieści o wyspie Ametyst. Ba, w ogóle nie słyszałam o tej wyspie. Margaret uśmiechnęła się i impulsywnie uścisnęła przyjaciółkę. - Należy do łańcucha wysepek na Pacyfiku, zwane­ go Wyspami Klejnotów. Będziesz miała mnóstwo czasu, żeby je poznać. Trzymaj się, staruszko. Życzę ci cudownego pobytu. Kiedy wrócisz, będziesz już inną kobietą. Dopiero teraz Kate spostrzegła ze zgrozą, że za chwilę pożegna przyjaciółki. - Poczekaj, co to znaczy, że będę miała mnóstwo czasu? - zawołała, odwracając się. - Ile? Kiedy wra­ cam? Na Boga, jak długo mam być na wygnaniu? - Masz zarezerwowane miejsce w kurorocie na miesiąc - odkrzyknęła Sarah. - Miesiąc? To cała wieczność! Zanudzę się na śmierć i wydam majątek. Żadnej z was nie stać na opłacenie mojego pobytu. - Dlatego podałyśmy numer twojego konta - wy­ jaśniła Margaret. - Boże, i kto tu mówił o stresie! -jęknęła Kate. - Nigdy nie wyjdę z długów.

10 • PIRAT - Tylko nie zapomnij wysłać nam kartki - przypo­ mniała ze śmiechem Sarah i pomachała ręką. W chwilę później Kate zniknęła im z oczu, porwana przez tłum spieszący się do samolotu. Kiedy wróciły do hali, Margaret zmarszczyła brwi. - Mam nadzieję, że postąpiłyśmy właściwie - po­ wiedziała z troską. - Jak najbardziej - zapewniła ją pogodnie Sarah. - Od chwili, kiedy wynalazłaś tę wyspę w agencji turystycznej, miałam dobre przeczucia. Wiem, że to idealne miejsce dla Kate. - Ty i ta twoja intuicja... - westchnęła bez przeko­ nania Margaret. - Jeszcze nigdy mnie nie zawiodła - oświadczyła Sarah i zatrzymała się przed stojakami pełnymi ksią­ żek w krzyczących okładkach. Jedna z nich stała dalej od innych, w dziale nowości. Barwny obrazek przed­ stawiał przystojnego, muskularnego mężczyznę w ko­ szuli o bufiastych rękawach, rozchełstanej na piersi. Za szerokim pasem tkwił zabójczy kindżał. Namiętnie obejmował rudowłosą piękność w przezroczystej ko­ szuli, ledwie skrywającej jej wdzięki. Tło stanowił szkicowo potraktowany widoczek tropikalnego wy­ brzeża i statek o wydętych, czarnych żaglach. „Narze­ czona pirata" - głosił złotymi literami tytuł. Pod spo­ dem widniało wyraźnie nazwisko autorki - Katherine Inskip. - Wiesz, jakie byłyby najlepsze wakacje dla Kate? - zagadnęła Sarah, w zamyśleniu kartkując romans. - Jasne, że wiem. Powinna spotkać prawdziwego pirata i przeżyć prawdziwą przygodę - stwierdziła bez PIRAT • 11 wahania Margaret. - Ale pohamuj swoją wyobraźnię. Ona ma dokładnie takie same szanse spotkania męż­ czyzny swoich marzeń jak każda z nas - czyli zerowe. Choć wszystkie trzy piszemy o miłości i przygodzie, na co dzień żyjemy w nudnym, szarym świecie. - Hm... A jednak przeczucie mi mówi, że wyspa Ametyst da jej szczęście. Możesz się śmiać, ale uwa­ żam, że to będzie coś więcej niż tylko miłe wakaq'e na morzach południowych.

ROZDZIAŁ 1 - Ej, cwaniaku, czyżbyś dobierał się do mojej torebki? - Kate przystanęła gwałtownie pośrodku wą­ skiej, żwirowej alejki, wpatrując się ze zdumieniem w małego człowieczka, ściskającego w ręku wielki nóż. Tego już było za wiele. Była zmęczona i wściekła. Pasek podręcznej torby wrzynał się jej boleśnie w ra­ mię, a aparat fotograficzny ciążył u szyi jak kamień. Torebkę, której tak pożądał rzezimieszek, miała prze­ wieszoną przez pierś i wyładowaną pismami, przewod­ nikami, kosmetykami oraz rzeźbioną figurką z lawy. Sukienka safari była przepocona i pognieciona po tylu godzinach siedzenia na wąskim fotelu w taniej, turystycznej klasie samolotu. W ogóle cała podróż była nie kończącym się koszmarem i Kate straciła nadzieję, że w tym tropikalnym piekle zdoła się kiedykolwiek nacieszyć zdobyczami cywilizacji. A teraz jeszcze ten wstrętny karzeł, który grozi jej nożem... Była u kresu wytrzymałości. - Słyszysz, co mówię? Przypominał szczura. Rozejrzał się nerwowo doko­ ła i z zadowoleniem stwierdziwszy, że alejka jest pusta, PIRAT • 13 przysunął się do swojej ofiary, mocniej ujmując ręko­ jeść noża. - Oddawaj torebkę - warknął. - Szybko, nie będę tu sterczał cały dzień. - Widać, że z tego upału mózg całkiem ci się zlasował. Wcale się nie dziwię, bo gorąco tu jak w piecu. Ale zapewniam cię, że nie po to ruszałam się z domu, trułam podłym jedzeniem w samolocie, straci­ łam po drodze pół bagażu i wyczekiwałam na lotnis­ kach, żeby teraz dać się obrabować pierwszemu lep­ szemu złodziejaszkowi! - wypaliła jednym tchem. - O Jezu, kobieto, czy ty musisz tyle gadać? - A co, nie podoba ci się? - Głos Kate brzmiał coraz większą wściekłością. - Nie mam zamiaru oddawać ci niczego. Lepiej wynoś się stąd, pókim dobra. - O, paniusiu, pogadamy sobie inaczej - syknął napastnik i groźnie machnął ostrzem. Gdy jednak źrenice Kate zwęziły się niebezpiecznie, zmieszał się wyraźnie i rozejrzał wokół z niepokojem. - Nie mam czasu na uprzejmości - burknął. - Ani ja. - Kate zerwała z szyi aparat, wycelowała obiektyw i zwolniła migawkę, uwieczniając wyraz zdumienia na szczurzej twarzy. - Ładne ujęcie - sko­ mentowała chłodno. - Gdybyś wiedział, w jakim pod­ łym jestem nastroju, wybrałbyś sobie inną turystkę do obrobienia. - Mam gdzieś twój nastrój. - Ponadto - ciągnęła, nie zrażona chamską uwagą - moi przyjaciele stwierdzili, że ostatnio żyłam w zbyt wielkim napięciu. A zestresowani ludzie bywają nie­ bezpieczni i nieobliczalni. Nigdy nie wiesz, co mogą zrobić - stwierdziła, robiąc kolejne zdjęcie.

14 • PIRAT - Ej, co wyprawiasz? - Rabuś zaklął i instynktow­ nie zasłonił twarz dłonią. - Przestań pstrykać te fotki. Co się z tobą dzieje? Daj mi swój cholerny portfel i będzie spokój. - Dobrze, skoro tak nalegasz - powiedziała zgod­ nie. - Proszę. Chcesz portfel? To weź go sobie sam. - Puściła aparat, który zawisł jej u szyi i chwyciwszy torebkę, zaczęła energicznie wytrząsać jej zawartość na ziemię. - Jesteś kompletną wariatką, wiesz? - Mężczyzna przyglądał się jej coraz bardziej podejrzliwie. - Jestem kompletnie zestresowana, to wszystko. Gdybym była wariatką, śmiałabym się do łez. - Co ty sobie, do licha, wyobrażasz? - Że zaraz mnie obrabujesz. - Kate wytrząsnęła resztki rzeczy na żwir alejki. - No, chodź tu i weź, co chcesz, ty szczurku. - Spadaj stąd, paniusiu. - Napastnik najeżył się nieufnie. - No, już! - To chyba całkiem dochodowe zajęcie, nie? - za­ pytała, patrząc z zainteresowaniem, jak złodziej cza­ jąc się, wyciąga rękę po portfel leżący pośród stosu rzeczy. - Zamknij się wreszcie. Czy ty nigdy nie przestajesz paplać? - syknął, przebierając palcami. Kate wyczekała do ostatniej sekundy i gwałtownym kopnięciem wytrąciła mu nóż z ręki. Poleciał łukiem w bok, a rabuś, straciwszy równowagę, niezdarnie przykląkł na ścieżce. Kate postąpiła jeszcze krok w przód i kopnęła go drugi raz, tym razem celując w najbardziej wrażliwe u mężczyzny miejsce. - Niech cię szlag trafi, ty cholerna wariatko! - za­ wył, zwijając się wpół, a potem, ściskając rękami PIRAT • 15 podbrzusze, wycofał się rakiem. Nagle dostrzegł coś poza jej plecami. Chytre oczka zabłysły niespokojnie. Zaklął i ruszył do ucieczki, znikając momentalnie w perspektywie alejki. - No, proszę! - zawołała triumfalnie, biorąc się pod boki. - Uciekłeś jak śmierdzący tchórz. Jesteś taki sam jak mój były mąż, ty łachmyto. Ale złodziej nie słyszał już tych epitetów. Kate, mamrocząc coś do siebie, przyklękła i drżącymi rękami zaczęła zgarniać rzeczy do torebki. - Czy byłego męża również potraktowała pani tak celnym kopem? - zapytał z zaciekawieniem głęboki, męski głos. Kate odwróciła się błyskawicznie. U wylotu alej­ ki zamajaczyła wysoka sylwetka. Potężny, szeroki w barach i wąski w biodrach mężczyzna musiał mieć prawie metr dziewięćdziesiąt wzrostu. Ostre słońce oświetlało go od tyłu, a w cieniu twarzy błyskały olśniewająco białe zęby. Ta postać, uwyda­ tniona przez grę wyrazistych świateł i cieni, wydała się jej o wiele groźniejsza niż pokurcz z rzeźnickim nożem. Ale o wiele bardziej stresujące było nieznośne poczucie, że jest w tym człowieku coś dziwnie znajome­ go, choć przysięgłaby, że nigdy go nie spotkała. Jednak, przyjrzawszy mu się dokładniej, nabrała pew­ ności, że się myli. Takich szarych oczu ze srebrnym połyskiem nie sposób zapomnieć. - Kim jesteś? Wspólnikiem tego łachmyty? - Już kiedy zadawała pytanie, wiedziała z całą pewnością, że ten mężczyzna nie zniża się do szczurzej egzystencji, której podstawą było okradanie naiwnych, bezbron­ nych turystów. Jeśli już miałby popełnić przestępstwo,

16 • PIRAT to zrobiłby z rozmachem, w stylu napadu stulecia. A w dawnych wiekach bez wątpienia byłby piratem. - Ten, jak pani mówi, łachmyta, nie ma żadnych przyjaciół, a co dopiero mówić o wspólnikach. - Zna go pan? - zapytała już uprzejmiej. - Cwany Arnie i ja spotykamy się od lat przy różnych okazjach. Nie powiem, żebyśmy się zbytnio lubili. - Aha, rozumiem. - Kate zmarszczyła brwi. - Czy on uciekł dlatego, że pana zobaczył? - Sądzę raczej, że uciekł, bo bał się, że zostanie wdeptany w ziemię, zanim zdąży sięgnąć po pani portfel. - Fakt, starałam się, jak mogłam. A swoją drogą, czy nie należałoby powiadomić waszych władz o prze­ stępczej działalności? - Cwanym Arniem zajmiemy się w stosownym cza­ sie. Niema się co martwić, nie ujdzie nam. To jest mała wyspa. - Niemniej z przyjemnością złożyłabym zeznanie na policji albo napisała coś do prasy. - Nie trzeba, nie jesteśmy tu aż takimi forma- listami. Lepiej będzie, jeśli ruszymy stąd, inaczej utkwi pani na wyspie Rubin na następne kilka godzin. To mówiąc przykucnął i zaczaj zgarniać rozrzucone drobiazgi do torby. Ruchy miał spokojne i celowe. Kate przyglądała się jego spranym dżinsom i równie wyblakłej koszuli khaki. Górne guziki były odpięte i w wycięciu dostrzegła skrawek ciemnego zarostu na piersi mężczyzny. Na moment zaparło jej dech, ale szybko wróciła do rzeczywistości, widząc, że nie­ znajomy sięga po jej nieszczęsny portfel. PIRAT • 17 - Zaraz, przecież nawet nie wiem, kim pan jest - zaprotestowała. - Nazywam się Jared Hawthorne. A pani - Ka- therine Inskip. Skoro już się poznaliśmy w tak nieba­ nalnych okolicznościach, proponuję, żebyśmy zrezyg­ nowali z oficjalnych form. Tu, na wyspach, wszyscy jesteśmy jak jedna rodzina - powiedział z uśmiechem. Kate podejrzliwie zmierzyła go wzrokiem. Nie wyglądał na miłośnika jej powieści, który rozpoznał ją z fotki umieszczonej z tyłu okładki. - Skąd wiesz, kim jestem? - zapytała nieufnie. - Billy mnie wezwał. Powiedział, że masz już dosyć czekania na przeprawę. - Billy? Billy ze sklepu „Pod płetwą i szeklą"? Człowiek, który poinformował mnie uprzejmie, że spóźniłam się na jedyne dzisiejsze połączenie z wyspą Ametyst? Ten sam, który zaczął organizować mi nocleg w zapluskwionej norze nad brzegiem morza, ale szybko zrezygnował, kiedy mu powiedziałam, że jeśli natychmiast nie skontaktuje się z kierownikiem kuro­ rtu i nie zawiadomi go, że ma przysłać łódź, odlecę pierwszym samolotem do Stanów? Jared Hawthorne skrzywił się niedostrzegalnie. - Owszem, to nawet pasuje do Billy'ego. I zgadza się, jest właścicielem zapluskwionej nory, zwanej hote­ lem. Miałaś szczęście, że zdołał mnie zawiadomić. Postanowiłem po ciebie przyjechać. - To ciekawe - stwierdziła Kate. - Mam rezerwa­ cję w kurorcie zwanym Kryształową Zatoką na cały miesiąc, ale ostatnia rzecz, jaką tam zapewniają, to dowóz na miejsce. - Bez paniki, zaraz cię tam dostarczę, całą i zdrową. W związku z tym mam propozycję - może byśmy

18 • PIRAT PIRAT • 19 wreszcie ruszyli się? Mam lepsze rzeczy do roboty, niż tkwić na wyspie Rubin. - Ja też. Przypuszczam, że hotel w Kryształowej Zatoce oferuje więcej wygód niż nora Billy'ego. - Oferuje wszystko, o czym tylko może sobie zamarzyć ktoś, kto chce spędzić wakacje na tropikal­ nej wyspie - zapewnił Jared. - Poczujesz, że znalazłaś się w innym świecie, gdzie czas płynie niespiesznym rytmem dawnych epok. - Zdaje się, że cytujesz dosłownie folder turystyczny. - Tak, bo sam go napisałem. - Pochylił się i zgar­ nął resztę rzeczy do torby. - Jak długo pracujesz w Kryształowej Zatoce? - zagadnęła. - Od kiedy została zbudowana. Jestem właścicie­ lem tego kurortu. Gotowa? - Zarzucił sobie torbę na ramię. Jego słowa uspokoiły Kate. Na pewno nie inte­ resowały go portfele turystów, już raczej ich konta bankowe. - Personel jest chyba niezbyt liczny, skoro sam szef wyprawia się po klienta aż na drugą wyspę - za­ uważyła. - Nie martw się, wystarczy ludzi, by cię obsłużyć. - Nie potrzebuję służby, tylko porządnej klimaty­ zacji. Potwornie tu gorąco - powiedziała, wachlując się jednym z magazynów. W szarych oczach pojawił się błysk rozbawienia. - Przykro mi, ale mamy tylko wentylatory su­ fitowe. - Jak to? - Budynki zostały tak zaprojektowane, by nawet najsłabsza bryza dawała przewiew. Wszystkie pokoje mają żaluzje i wentylatory, które z powodzeniem zastępują klimatyzację. - Boże, jak ja tu wytrzymam przez cały miesiąc! - Popołudniowe ulewy ochładzają powietrze, a poranki są łagodne. Upał daje się we znaki tylko w środku dnia. Mądrzy ludzie ucinają sobie w tym czasie drzemkę w cieniu albo chlapią się w wodzie. Kupowanie pamiątek można sobie odłożyć na popo­ łudnie -wyjaśnił, zerkając wymownie na figurkę z lawy. - Rozumiem - mruknęła Kate przez zęby, zarzu­ cając ciężką torebkę na obolałe ramię. - Kiedy tylko wrócę do Seattle, moje przyjaciółki dostaną za swoje - powiedziała mściwie. - Czemu? - To one mnie wysłały do tej przeklętej dziury. Miałam zupełnie inną wizję tropikalnych wysp. Wyob­ rażałam je sobie romantycznie jako tajemnicze i eg­ zotyczne miejsca, gdzie wszystko może się zdarzyć. - I co, wizja się rozwiała? - Bardzo szybko. Zaczęłam mieć dosyć już na Hawajach, kiedy po wykańczającym locie nad Pacyfi­ kiem przekonałam się, że zagubiono mój bagaż. W Ho­ nolulu tkwiłam przez sześć godzin na lotnisku, czeka­ jąc na walizki, co dało mi okazję do dodatkowych przemyśleń. A jakby tego jeszcze było mało, kiedy wylądowałam tutaj, okazało się, że spóźniłam się na prom na Ametyst. I gdy tylko postawiłam stopę w tym raju, o mało nie zostałam obrabowana przez jakiegoś karła z nożem. Na dodatek dowiaduję się, że w luksu­ sowym kurorcie, w którym pobyt będzie mnie kosz­ tował majątek, nie ma nawet klimatyzacji. Stałam się ofiarą okrutnego żartu.

20 • PIRAT - No, no, tylko nie wpadaj w histerię. Jesteś jeszcze pod wrażeniem spotkania z Arniem. Zresztą wcale ci się nie dziwię - dodał łagodniej. - Jego nóż wygląda paskudnie. - Cwany Arnie był tylko ostatnim ogniwem łań­ cucha paskudnych przypadków. Gdyby nie to, że robi mi się niedobrze na samą myśl o samolocie, już dzisiaj odleciałabym do Seattle. - Następny lot jest dopiero jutro. - No właśnie, do tego wszystkiego te wyspy są tak cholernie daleko. - Cwany Arnie miał rację. Czy tobie się nigdy usta nie zamykają? - Tylko kiedy pracuję. Ale teraz nie mam zamiaru, przyjechałam tu, żeby odpocząć. Wiesz, stres. - Stres czyni cię gadułą? - Miedzy innymi. - Kate z ulgą dostrzegła w per­ spektywie wąskiej uliczki sklep Billy'ego, gdzie czekała reszta jej bagażu. Mijało ich niewielu przechodniów. Wszyscy przezornie kryli się w cieniu. Port na wyspie Rubin nie był zbyt romantyczny, ale musiała niechętnie przyznać, że miał swój urok. Kręte uliczki prowadziły na nabrzeże, gdzie tłoczy­ ły się kramiki i knajpki. Powietrze drżało w południo­ wym upale i wszystko było pokryte kurzem - na­ wet kundle, szukające cienia pod rachitycznymi pal­ mami. Odrapane drzwi sklepu Billy'ego były zapraszająco otwarte. Kate weszła do ciemnawego wnętrza, delek­ tując się miłym chłodem. Z głębi wyłoniła się znajoma już postać straszego mężczyzny o ogorzałej, wygar­ bowanej przez słońce i wiatr twarzy żeglarza. W ręku trzymał nieodłączną puszkę piwa. PIRAT • 21 - Cześć, Hawthorne - powitał Jareda z uśmie­ chem, który odsłonił liczne szczerby i kilka złotych zębów. - Widzę, że znalazłeś tę damę. - Cwany Arnie znalazł ją pierwszy - powiedział Jared, składając bagaż na zadeptanych deskach pod­ łogi. - Zademonstrował jej swój słynny numer z nożem. Uśmiech Billy'ego zniknął. - Arnie? On jest na wyspie? - Niestety tak. Lepiej powiadom Sama. Kate wodziła wzrokiem od jednego do drugiego. - Widzę, że ten drań jest tu dobrze znany. Jeśli stanowi publiczne zagrożenie, dlaczego jeszcze nie trafił do więzienia? Billy wzruszył ramionami. - Od czasu do czasu ląduje za kratkami. Między jedną odsiadką a drugą wędruje z wyspy na wyspę i tak po swojemu zarabia na chleb. Hej, czy pani dobrze się czuje? - Spojrzał na Kate z troską. - Nie zrobił pani krzywdy? - Nie - powiedziała, czując, że uginają się pod nią kolana. Opóźniona reakcja na szok, postawiła od­ ruchowo diagnozę. A może po prostu upał. - Dzięki za troskę, Billy - dodała cicho. - W każdym razie niech się pani nie martwi o swój portfel. Sam Finley przyniesie go pani, jak tylko dorwie tego ptaszka i wyrzuci go z naszej wyspy. - Na szczęście nadal go mam. Trudno sobie nawet wyobrazić, w jakim znalazłabym się kłopocie, gdybym musiała zablokować wszystkie karty kredytowe. Billy był wyraźnie zdumiony. - Arnie nie obrabował pani? Jakim cudem? Pewnie Hawthorne pojawił się w odpowiednim momencie. - Nie.

22 • PIRAT - Hawthorne - oznajmił sztywno Jared - pojawił się dokładnie w momencie, w którym pani Inskip celnym kopniakiem wypuściła całe powietrze z na­ szego Arnie'ego. Kiedy nadszedłem, nieszczęśnik zwie­ wał gdzie pieprz rośnie, a ona wymyślała mu na od­ chodnym. Billy wybuchnął śmiechem. - Brawo, pani Inskip! Zawsze podziwałem kobiety, które potrafią sobie dać radę w każdej sytuacji. Proszę, oto zimne piwo. Zaraz postawi panią na nogi. - Wyjął z lodówki puszkę i podał Kate. Przyjęła ją z wdzięcz­ nością. - Gdzie nauczyłaś się radzić sobie z takim typami jak Arnie? - zapytał Jared z niedbałym zainteresowa­ niem, biorąc kolejną puszkę od Billy'ego. - W zeszłym roku skończyłam kurs samoobrony dla kobiet. - Widzę, że byłaś pilną uczennicą. - W każdym razie wystarczyło mi umiejętności, by poradzić sobie z Arniem. - Samotna i samodzielna kobieta musi się znać na wielu rzeczach - zauważył z lekką kpiną. - Żebyś wiedział. Kate pociągnęła solidny łyk piwa. Słabość w ko­ lanach ustąpiła, ale nie czuła się na siłach, by pro­ wadzić słowne potyczki z tym mężczyzną. Zmęczenie podróżą i zmianą stref czasowych coraz mocniej dawało się jej we znaki. Jared musiał to wyczuć, gdyż szybko dopił piwo. - No, pora na nas - powiedział. - Muszę wracać do swoich gości. - Chcesz, żebym ci pomógł nieść bagaże? - zapytał Billy z niechętną miną. PIRAT • 23 - Dzięki, poradzę sobie. To tylko dwie lotnicze torby. - Hmm, niezupełnie - odchrząknął Billy i wysunął zza lady aż trzy pękate torby. Jared westchnął i spojrzał na Kate. - Masz tam chyba kreacje na każdy dzień pobytu - zauważył cierpko. - To nie moja wina. Pakowały mnie przyjaciółki. Nie bardzo wiedziały, czego będę potrzebować, więc na wszelki wypadek upchnęły tam wszystko, co tylko wpadło im w rękę. - Dobra, Billy, idziemy - powiedział zrezygnowa­ ny, biorąc dwie torby. Billy pochwycił trzecią. - Zaraz - wtrąciła Kate - a co z Cwanym Arniem? Chyba ktoś powinien go aresztować? - Zdąży się - odparł filozoficznie Billy. - Nietrud­ no go tu znaleźć. - Dobrze, a jeżeli opuści wyspę? - denerwowała się, idąc za mężczyznami w kierunku nabrzeża. Z dala widać było przycumowaną tam smukłą, biało-niebies- ką motorówkę. - Tym lepiej, Sam będzie miał mniej roboty. - Ale jeśli puścicie tego złodziejaszka, napadnie kogoś na sąsiedniej wyspie - zaprotestowała. Billy zachichotał. - Nie ma strachu, na pewno nie spotka go pani na Ametyście. Parę lat temu Arnie wpadł tam na występy gościnne, ale Jared wytłumaczył mu uprzejmie, żeby lepiej nie tykał jego gości. Od tej pory trzyma się z dala od Kryształowej Zatoki. - „Wytłumaczył mu uprzejmie"? Macie dziwnie tolerancyjne podejście do przestępców - zauważyła zgryźliwie.

24 • PIRAT - Może i dziwne, w każdym razie to działa. - Jared wrzucił bagaże na tył łodzi i odwiązał cumy. - Za­ praszam na pokład, szanowna pani Inskip. Odpływa­ my. - Podał jej rękę i pomógł wejść. - Życzę miłego wypoczynku - zawołał Billy z brze­ gu. Kate już otwierała usta, żeby i jemu powiedzieć, co sądzi o „miłym wypoczynku", ale motorówka z ry­ kiem potężnych silników wyprysnęła z portu. Z rezygnacją opadła na fotel i zajęła się obserwacją błękitnej tafli wody, przetykanej klejnotami maleńkich atoli, oddzielających wyspę Rubin od pełnego oceanu. Później zerknęła na Jareda, zajętego prowadzeniem szybkiej łodzi. Patrząc na jego regularny profil, znów doznała wrażenia, że musiała już gdzieś spotkać tego człowieka. Włosy, które dawno nie widziały fryzjera, były gęste, czarne i przetykane srebrzystymi pasem­ kami. Musi mieć około czterdziestki, oceniła. Próbo­ wała nie zastanawiać się, skąd go zna, ale ciekawość zwyciężyła. - Słuchaj - zaczęła w końcu - może to głupie, ale mam wrażenie, że już cię kiedyś widziałam. Jared zerknął na nią zdziwiony. - Niemożliwe. Jestem pewien, że nigdy się nie spotkaliśmy. - Jasne, mówiłam, że to głupie. Po prostu jestem zbyt zmęczona, żeby sensownie myśleć. - Przeczesała palcami czuprynę, poddając się ożywczemu powiewo­ wi. - Jak daleko do Ametystu? - Około godziny drogi. - W takim razie trochę się zdrzemnę, jeśli po­ zwolisz. - Oczywiście. PIRAT • 25 Kate wsunęła się w cień nadbudówki i skuliwszy się na ławeczce, natychmiast zasnęła. Jared, korzystając z okazji, przyglądał się badawczo swojej pasażerce. Teraz, kiedy jej twarz się odprężyła, a długie rzęsy rzucały cień na policzki, wyglądała 0 wiele łagodniej, nawet bezbronnie. Cholernie atrakcyjna, jeśli ktoś lubi taki typ, po­ myślał. Ocenił, że Kate Inskip może mieć trzydzieści trzy - cztery lata. Szeroki pas sukienki uwydatniał smukłą talię i krągłe, kobiece biodra. Duże, zapinane na guziki kieszenie sportowego stroju maskowały zarys piersi. Słusznie - mężczyzna powinien mieć pozostawione pole dla wyobraźni. Gęsta grzywa brązowych i modnie przyciętych włosów stanowiła wdzięczną oprawę dla zgrabnego noska i zielonych oczu o ciemnych rzęsach. Rysy twarzy były delikatne, ale zdecydowane. Jared uznał, że jest to twarz kobiety nawykłej do samodzielnego decydowania i przeprowadzania swoich zamiarów do końca. Ktoś taki jak ona nie potrzebuje mężczyzny, by radzić sobie w życiu. A jednak pełne, kształtne usta miały w sobie intrygującą miękkość i zmys­ łowość. Do licha, co ci przychodzi do głowy, skarcił się, uświadamiając sobie, w jakim kierunku podążają jego myśli. Kate Inskip zdecydowanie nie była w jego typie. I nigdy nie będzie. Lubił kobiety łagodne, ciche i czułe, najchętniej z dużymi niebieskimi oczami. O staroświeckich po­ glądach, dla których dom, dzieci i mężczyzna były najważniejsze. Słowem, kobiety, które przypominały mu jego ukochaną Gabriellę.

26 • PIRAT Nie przepadał natomiast za pewnymi siebie, pys­ katymi stworzeniami, przeczulonymi na punkcie włas­ nej niezależności, programowo odrzucającymi męską opiekuńczość. Nie interesowały go feministyczne seku- tnice. Mężczyzna, który zaryzykowałby zbliżenie do Kate Inskip, musiał być przygotowany na pełną przykrych niespodzianek wojnę podjazdową. Nie była to bowiem łagodna owieczka, która ufnie dałaby się prowadzić męskiej ręce. Do licha, jeśli ma gościć ją u siebie, musi jakoś powstrzymać jej denerwujące gadulstwo. A już próba pocałowania Kate byłaby aktem sporej odwagi. Jednak te myśli, choć niezbyt pochlebne dla Kate, przypomniały jego ciału, jak długo musiało się obywać bez kobiety. Atrakcyjne, zamożne turystki często pojawiały się w kurorcie, ale Jared już dawno przeko­ nał się, że sezonowe romanse ze znudzonymi własnym bogactwem kobietami nie odpowiadają mu zupełnie. Być może dlatego, że zdążył już zaznać domowego szczęścia w udanym małżeństwie. Życie z Gabriellą stanowczo go rozpieściło. W każdym razie nie znosił budzenia się rano u boku obcej kobiety, ze świadomością, że stał się jeszcze jedną pamiątką z tropikalnych wysp. Znów przyjrzał się Kate i doszedł do wniosku, że mimo wszystko nie należy do kobiet, które lubią gromadzić łóżkowe trofea, ani tych rozkapryszonych piękności, które podróżują odrzutowcami z jednych modnych miejsc na świecie w drugie. Wyglądała na taką, jak sama się określiła - zestresowaną, przepra­ cowaną kobietą, która potrzebuje odpoczynku i spo­ koju. Może nie będzie więc tak źle? PIRAT • 27 Nagle Jared przypomniał sobie kompletnie ogłupia­ łą minę Cwanego Arnie i uśmiechnął się. Będzie miał co opowiadać! Na oddalonej od cywilizowanego świa­ ta wysepce każda ciekawa historyjka, tak jak i w daw­ nych wiekach, była na wagę złota.

ROZDZIAŁ 2 Kate obudziła się w przepojonym zapachem kwia­ tów półmroku. Przez długą chwilę nie była w stanie określić, co właściwie jest nie w porządku. Miękkie łóżko, pościel, przyjemnie chłodząca ciało i łagodne, balsamiczne powietrze były kompletnym zaprzecze­ niem wcześniejszych wyobrażeń o rozpalonym tropi­ kalnym piekle. Usiadła powoli, oczekując, że znów dadzą o sobie znać skutki gwałtownej zmiany czasu i klimatu. Nic takiego nie nastąpiło. Przeciwnie, czuła się zdumie­ wająco rześka. Jak przez mgłę pamiętała drogę z por­ tu i supernowczesne, białe budynki, malowniczo roz­ rzucone nad błękitną zatoką. Jared oddał ją pod opiekę dwóm opalonym, ciemnowłosym młodzień­ com, który zanieśli jej bagaże do pawilonu. Miała jeszcze dosyć sił, by rozebrać się i paść na łóżko. Spojrzała na zegarek. Była dziesiąta wieczór. Spała tylko kilka godzin i powinna wrócić do łóżka, ale czuła się wypoczęta i coraz bardziej głodna. Jej wzrok powędrował ku otwartym drzwiom na taras, za który­ mi woda zatoki baśniowo połyskiwała w świetle księ­ życa. Zafascynowana wyszła na taras. Kamienna PIRAT • 29 posadzka miło chłodziła stopy. Wierzchołki palm chwiały się lekko, poruszane wieczorną bryzą, która niosła odurzający zapach kwiatów. Wyobraźnię Kate wypełniły natychmiast wyraziste wizje. Zobaczyła smukły szkuner o wysokich masztach rysujących się na tle wygwieżdżonego nieba i usłyszała pokrzykiwania załogi, w pośpiechu wyładowującej za­ grabione skarby. Natychmiast wyobraziła sobie wyso­ ką, szeroką w ramionach sylwetkę pirackiego kapita­ na. Powinien mieć wyraziste, wysmagane wiatrami rysy, wysokie kości policzkowe, szarostalowe oczy i ciemne włosy. Po namyśle zdecydowała, że przydało­ by się je przetkać kilkoma srebrzystymi pasmami. Odkąd sama przekroczyła trzydziestkę, zaczęła ob­ darzać swoich bohaterów elegancką, szpakowatą czu­ pryną. Nagły skurcz żołądka brutalnie przypomniał jej, że nie jadła prawie nic od dwunastu godzin. Zawróciła więc do pokoju i zapaliła światło. Wnętrze okazało się zdumiewająco obszerne i miło urządzone. Rattanowe i wiklinowe meble o kwiecis­ tych pokryciach, które w sklepach Seattle wydawały się jej raczej tandetne, wyglądały tu zdumiewająco dobrze. U sufitu wirował leniwie wielki wentylator, napędzając chłodne powiewy znad zatoki. Naprawdę nie było aż tak źle. Pocieszona tą myślą, Kate wzięła szybki prysznic, a potem wyszukała w bagażach luźną, wzorzystą bluzkę i spodnie z tropiku. Miała nadzieję, że restaura­ cja będzie jeszcze otwarta. Wzdłuż pawilonów biegła wąska alejka z umiesz­ czonymi przy samej ziemi lampami, których światło wydobywało z mroku przepych bujnej roślinności.

30 • PIRAT Nad brzegiem laguny alejka łączyła się z bulwarem, z którym stykał się główny taras hotelowy. Już miała wejść w krąg światła, w którym kręcił się barwny tłumek gości, gdy nagle jakaś drobna postać potrąciła ją biegnąc. - O, przepraszam! - Chłopiec, który wyglądał na najwyżej dziesięć lat, odstąpił o parę kroków i spojrzał na nią. - Powinienem uważać, ale biegłem poszukać mojego przyjaciela. Wszystko w porządku, proszę pani? - Nic się nie stało - zapewniła Kate. Ten dzieciak kogoś jej przypominał. - Założę się, że zgadnę, kim jesteś - powiedziała z uśmiechem. - Serio? - Chłopak był wyraźnie zaciekawiony. - A o ile? - Nie rozumiem? - O ile się pani założy? - zapytał rzeczowo. - Och, to tylko takie powiedzonko. - Nie chce się pani zakładać? - Był tak zawiedzio­ ny, że nie miała serca psuć mu zabawy. - O pół dolara. - Stoi! - rozpromienił się. - Więc kim jestem? - Czy przypadkiem nie synem Jareda Hawtho- rne'a? Na twarzy chłopca ukazał się znajomy uśmiech. - To mój tata - oświadczył z dumą i natychmiast wysupłał z kieszeni monetę, którą wręczył Kate. - Mam na imię David. Jak pani odgadła, kim jestem? - Och, to nie było trudne - uśmiechnęła się. Połą­ czenie ciemnych włosów z szarostalowymi oczami wykluczało pomyłkę. - A ja nazywam się Kate Inskip - dodała, wyciągając rękę. PIRAT • 31 David uścisnął ją mocno, a w jego oczach pojawił się błysk niekłamanego podziwu. - To ty jesteś tą turyst­ ką, która wykopała Cwanemu Arnie'emu nóż z ręki, prawda? Ojciec wszystko mi opowiedział. Mówił, że załatwiłaś go jak prawdziwy komandos. Kurczę, żału­ ję, że nie mogłem tego widzieć. - No, to już przesada. - Kate uśmiechnęła się skromnie. - Powiedz mi lepiej, gdzie mogę coś zjeść. - Restaurację właśnie zamykają, ale jest barek czynny prawie całą noc. - Fajnie. A ty nie powinieneś już być w łóżku? - Jutro nie ma szkoły, a tata mówi, że tutaj mogę żyć według wakacyjnego rozkładu. W takich miejscach ludzie śpią w południe, a bawią się w nocy. - Rozumiem. David nie odchodził. Zastanawiał się nad czymś, przygryzając wargę. Wreszcie podjął decyzję. - Mogłabyś coś dla mnie zrobić? - zapytał nie­ śmiało. - Nauczysz mnie tego specjalnego wykopu, którym załatwiłaś Arnie'ego? Tata mówił, że najpierw wytrąciłaś mu nóż, a potem stratowałaś go obcasami na chodniku. - Co takiego? Naprawdę powiedział, że go strato­ wałam? - Aha. Zaraz po tym, jak kopnęłaś go w.... No, wiesz, o co chodzi. Strasznie bym chciał to umieć. Ten dzieciak jest niesamowity, uznała Kate. Szkoda tylko, że ma takiego plotkującego tatusia. - Zgoda, któregoś dnia cię nauczę. - Ekstra! - ucieszył się David. - Może i ja nauczę cię czegoś w zamian. - Na przykład?

32 • PIRAT - Co myślisz o nurkowaniu z maską i rurką na rafach? - Nigdy tego nie próbowałam. - W takim razie umowa stoi. Ty mi pokażesz, jak wkopać w chodnik takiego typa jak Arnie, a ja ci pokażę, jak się nurkuje. - Stoi - powiedziała poważnie. David przytaknął usatysfakcjonowany, po czym odwrócił się na pięcie i wbiegł do hotelu, pozdrawiając po drodze recepcjonistę. Najwyraźniej czuł się tu jak w domu. Dziwny styl wychowywania dziecka, myślała Kate, zmierzając ku barkowi. Z drugiej strony nie po­ winna się mądrzyć, bo nie miała w tej dziedzinie żadnego doświadczenia. Przypomniała sobie z ża­ lem, jak jej marzenia o dzieciach rozwiały się w dniu, w którym przyszedł pozew rozwodowy. Gdyby nie to, mogłaby mieć już chłopca tak bystrego i miłego jak David Hawthorne... Cóż, nie można mieć w życiu wszystkiego, westchnęła, odsuwając bolesne wspomnienia z wprawą, którą zyskała przez lata. Z dziwnym brakiem entuzjazmu pomyślała o pani Hawthorne, ale i to uczucie szybko stłumiła. Jej uwagę przyciągnęły przeszklone ściany hotelowego holu. Część z nich zajmowały oryginalne malowidła o jas­ nych, pastelowych barwach. Nawet laik by zrozumiał, że artysta musiał być bardzo utalentowany. Zatrzyma­ ła się na moment, podziwiając subtelne morskie krajo­ brazy i zastanawiając się, czy ich twórca pochodził z wyspy Ametyst. Jednak żołądek znów upomniał się o swoje prawa. Szybko wkroczyła do mrocznego barku, którego wejś- PIRAT • 33 cie osłaniała stylizowana trzcinowa strzecha. W ni­ szach, zapewniających gościom dyskrecję, stały małe stoliczki i wygodne, wiklinowe fotele. Przyćmiony blask cienkich świec, płonących na stolikach, świad­ czył, że bar ma powodzenie. Kate znalazła wolne miejsce i sięgnęła po kartę. Po chwili pojawiła się uśmiechnięta kelnerka w sarongu. - Na początek poproszę drinka z rumem i anana­ sem. - Kate postanowiła być odważna. -1 zapiekane ostrygi. - Czy to wystarczy? Była naprawdę głodna. - Może jeszcze naleśniki z awokado i... jakąś sałatkę. - Nie jadła pani obiadu? - zapytała domyślnie kelnerka. - Właśnie. - Wobec tego postaram się podać jak najszybciej. Przepraszam, że pytam, ale czy to panią przywiózł dzisiaj Jared z wyspy Rubin? Bo podobno zna pani karate. - Obawiam się, że musiała mnie pani pomylić z kimś innym. - Przepraszam, ale byłam pewna... Za chwilę wra­ cam. Kate odchyliła się na oparcie fotela i zaczęła się wsłuchiwać w gwar prowadzonych wokół rozmów. Był to zawodowy nawyk, nie mający nic wspólnego z wści­ bstwem. Niejedna zasłyszana przypadkiem historyjka może się przydać pisarzowi. Już po chwili z szumu wyróżnił się donośny, płynący od strony baru głos. Głęboki i dźwięczny, należał do Jareda Hawthorne'a, który z uciechą i swadą opowia­ dał jakieś zdarzenie. - ...na to ona chwyta torebkę, wywracają do góry dnem i wyrzuca wszystko na drogę. Stary, żebyś ty

34 • PIRAT widział minę Arnie'ego! Ale poczekaj, teraz będzie najlepsze. Więc zaprasza go, żeby sam sobie wziął portfel. Ten cymbał daje się podpuścić, ale jak tylko podchodzi, ona jednym celnym kopem wytrąca mu nóż z łapy. Masz pojęcie? - Nie żartuj - powątpiewał drugi męski głos z wy­ twornym brytyjskim akcentem. - Naprawdę go ko­ pnęła? - Przysięgam. Dwa razy. Drugi raz prosto w klej­ noty rodzinne. Wyobraź sobie, jaką miał minę! Żałuję, że nie miałem aparatu. Za to ona miała. Zrobiła mu parę zdjęć. - Boże, jeśli takie są jej pamiątkowe zdjęcia z po­ dróży, to chciałbym zobaczyć cały album. - Fakt, musi być interesujący - przyznał ze śmie­ chem Jared. Kiedy kelnerka postawiła przed nią wysoką szklan­ kę, Kate wstała. - Będę przy barze - powiedziała i z drinkiem w ręku podeszła cicho do wysokiego stołka, na któ­ rym siedział Jared. Nie widział jej, pochłonięty opo­ wiadaniem historii łysemu mężczyźnie o wydatnej szczęce, królującemu za barem. Wyglądał jak były wojskowy, co podkreślała jeszcze starannie wypraso­ wana koszula khaki z rozlicznymi kieszeniami i pat­ kami. Polerował kieliszki, z upodobaniem słuchając opowieści. - Dużo bym dał, żeby to wszystko widzieć - wes­ tchnął. - A jaka jest ta dama? Z tego, co mówisz, wynika, że zupełnie wyjątkowa. - Interesująca, ale nie w moim typie. Istna osa. Jest w stanie rozszarpać każdego faceta na kawałki. Ma PIRAT • 35 ostry język. Trzeba było słyszeć, jak zmieszała Ar- nie'ego z błotem. Powiedziała mu nawet, że przypomi­ na jej byłego męża - niech mu ziemia lekką będzie. - Komu? Arnie'emu? - Nie, jej byłemu mężowi. A kiedy już Arnie uciekł, jakby go diabeł gonił, powiedziała, że chce złożyć doniesienie na policji. - Tym już Sam się zajmie. - To właśnie jej powiedziałem, ale wyraźnie nie była zachwycona naszym systemem utrzymywania porządku. Mówię ci, to pyskate i pewne siebie stworze­ nie. Taka kobieta nie zrobi ci kolacji i nie poda kapci ani fajki. - Zatrudniasz zawodowych kucharzy, nie palisz fajki i nigdy nie widziałem cię w papuciach, więc w czym problem? - Poczekaj, aż sam ją poznasz. A jak nie wierzysz, to zapytaj Cwanego Arnie'ego. O ile w ogóle będzie chciał o tym gadać - zachichotał Jared, pociągając solidny łyk ze stojącej przed nim szklanki. - Choć muszę przyznać, że jest naprawdę niebrzydka - dodał w zamyśleniu. - Zastanawiam się tylko, co trzeba by zrobić, żeby zechciała zamknąć buzię choćby na pół minuty. Tymczasem czujny barman spostrzegł Kate. Ze­ rknął ponad ramieniem Jareda i zmarszczył krzaczaste brwi. - Krótkie, kasztanowe włosy? - mruknął. - Oko­ ło metra sześćdziesiąt wzrostu? Ładne oczy? Hawthorne, zaskoczony, odstawił szklankę. - Skąd wiesz? - zapytał i zaczęło w nim kiełkować straszne podejrzenie. - O, cholera! - zaklął, odwrócił

36 • PIRAT się powoli i spojrzawszy w twarz Kate, postarał się o najbardziej czarujący uśmiech. - Dobry wieczór. Mam nadzieję, że odpoczęłaś? - Czułam się o wiele lepiej - powiedziała cicho, zajęta mieszaniem swojego drinka zdobiącą go maleń­ ką parasolką - dopóki nie spostrzegłam, że moja osoba stała się głównym tematem rozmów przy barze. Wy, ludzie z tropikalnych wysp, musicie być nie­ słychanie spragnieni rozrywki, jeśli zabawiacie się plotkami na temat gości, którzy słono wam płacą. Nawet w przyćmionym świetle lamp dostrzegła, że rysy Jareda stężały. Przysięgłaby, że się czerwieni. - Ja... po prostu opowiadałem pułkownikowi, jak świetnie poradziłaś sobie z Arniem - powiedział ostro­ żnie. - Jestem pod wrażeniem, pani Inskip - wtrącił ze szczerym podziwem pułkownik. - Bardzo mi pani za­ imponowała - dodał tonem angielskiego dżentelmena. - Mimo że jestem pyskatym i pewnym siebie stwo­ rzeniem? - zapytała niewinnie, sącząc drinka. - Osą, która potrafi rozszarpać każdego faceta na kawałki i mam ostry język? Mimo że nie przyniosłabym mężowi fajki i papuci? - W przeciwieństwie do mojego przyjaciela Jareda - oświadczył z galanterią pułkownik - nigdy nie ceni­ łem sobie tak zwanych kur domowych. - W takim razie mamy wiele wspólnego, bo ja także ich nie cenię, zarówno w wydaniu kobiecym jak i w męskim - oświadczyła Kate, spoglądając znacząco na Hawthorne'a. -1 przyzna pan, że nie może być dla kobiety nic bardziej nieużytecznego niż mężczyzna, który przybywa zbyt późno, by wybawić ją od niebez­ pieczeństwa. PIRAT • 37 - Chryste - wymamrotał Jared - czy musisz jesz­ cze obracać nóż w ranie? Pożądasz krwi? - Nie należy zwracać na niego uwagi, pani Inskip - doradził pułkownik z ojcowskim uśmiechem, sięga­ jąc po szklankę. - Czy pozwoli pani, by kierownictwo zafundowało pani drugiego drinka? Należy się pani po tym, co pani dzisiaj przeszła. - To szalenie miło z pana strony. - Kate uśmiech­ nęła się z wdzięcznością do swojego sojusznika. - Pro­ szę go przysłać do stolika. I proszę podziękować ode mnie kierownictwu - dodała z naciskiem. - Nie chcia­ łabym, aby pomyślało, że nie doceniam jego wysiłków. - Przekażę pani słowa - zachichotał ubawiony puł­ kownik. Na odchodnym Kate, nadal uśmiechając się roz­ kosznie, wyjęła parasoleczkę ze szklanki i wetknęła ją do kieszonki koszuli Jareda. Nawet nie drgnął. Od­ sunęła się o krok. - Bardzo ładnie - oceniła efekt. - Nie ma wpraw­ dzie mowy o domowych obiadkach, fajce i papuciach, ale musisz przyznać, że mam kobiecą rękę. A teraz bardzo panów przepraszam, ale wracam do stolika, bo podano już moją kolację - powiedziała, odwracając się na pięcie i nic sobie nie robiąc z Hawthorne'a, który z ponurą miną wpatrywał się w swoją szklankę. - Podoba mi się ta dama, Jared - powiedział puł­ kownik tak głośno, by Kate mogła usłyszeć. - Ale mnie zawsze ciągnęło do kobiet, które mają własne zdanie. Nigdy się z nimi nie nudzisz. Jared wymamrotał coś w odpowiedzi, czego Kate nawet nie starała się zrozumieć. Wystarczyło jej, że szczerze wyraziła swoje uczucia. Następnym razem szanowny pan Hawthorne zastanowi się dwa razy,

38 • PIRAT zanim zacznie opowiadać barwne historyjki o niewin­ nych turystkach. Na razie jej uwagę całkowicie pochłonęło smakowi­ cie wyglądające danie. Dopiła drinka i energicznie zabrała się do jedzenia. Jednak po dwóch kęsach poczuła, że nie jest już sama. Nie musiała zgadywać, kto zakłócił jej spokój. - Proszę, firma stawia - powiedział Jared, stając przy jej stoliku ze szklanką w ręku. Nie bez satysfakcji dostrzegła, że nadal ma w kieszonce śmieszną pa- rasoleczkę. Bez pytania przysunął sobie krzesło i usiadł, po­ chylając się niepokojąco blisko. - Jak się domyślam, oczekujesz przeprosin? - za­ pytał lekkim tonem. Bardzo pasował do tej upojnej, egzotycznej atmo­ sfery, zauważyła w myśli. Blask świeczki pełgał po jego twarzy, wydobywając z półmroku regularne, męskie rysy i grzywę ciemnych, polśniewających srebrem włosów. Intensywność jego spojrzenia była fascynują­ ca. Oczyma wyobraźni zobaczyła go jako pana tych wysp, żyjącego w nieustannym zatargu z cywilizacją, jako pirata, który kierował się własnymi prawami. Zmarszczyła brwi, z wysiłkiem próbując wymazać z myśli romantyczny obraz. - Przeprosin? - Zastanawiała się chwilę. - Nie, nie uważam, że jesteś mi je winien. One są ważne tylko wtedy, kiedy są szczere. A oboje wiemy, że ty tylko boisz się obrazić gościa, który gotów byłby spakować manatki, zamiast słono ci zapłacić. Myślisz tylko o swoim kurorcie. Ale nie martw się, darmowy drink wystarczy za przeprosiny. Nie mam zamiaru demonst­ racyjnie wyjeżdżać tylko dlatego, że publicznie na- PIRAT • 39 zwałeś mnie pyskatym stworzeniem. Mam dwóch braci i byłego męża. Wierz mi, obdarzano mnie gorszymi epitetami. - Cieszę się, że to słyszę. - I broń Boże nie funduj sobie bezsennych nocy tylko dlatego, że zdradziłeś, iż nie jestem w twoim typie. Zapewniam cię, że ze mną jest dokładnie tak samo. - Przykro mi, nie chciałem cię obrazić - powie­ dział szczerze. - Wiem. Po prostu opowiadałeś historyjkę i musia­ łeś ją ubarwić. Rozumiem, bo sama nieraz to robię, pisząc swoje książki. - Jakie książki? - Romanse historyczne. - Dużo ich wydałaś? - Sporo. Teraz Jared był już wyraźnie zakłopotany. - Obawiam się, że żadnego nie czytałem - przyznał ze skruchą. - Och, to rzeczywiście wielka strata. - Kate błys­ nęła oczyma w uśmiechu. - Jeszcze jedna rzecz, która nas dzieli. - Czy aby nie próbujesz się mnie pozbyć? - Próbuję po prostu dokończyć moją kolację. Tak się składa, że jestem bardzo głodna. Rozumiesz, po wdeptaniu w chodnik napastnika z nożem, zwykle mam wilczy apetyt. - Próba przeproszenia pyskatego, pewnego siebie stworzenia zwykle działa na mnie tak samo - zwierzył się Jared, łakomie wybierając plasterek ananasa z jej sałatki. - Niech mi pani powie, szanowna pani Inskip, czy wśród Amerykanek panuje teraz moda na przy­ spieszone kursy samoobrony?

40 • PIRAT - Owszem, coraz większa. Kiedy ostatnio byłeś w kraju? - Jeżdżę tam raz na rok z synem, by mógł odwiedzić dziadków. - Wzruszył ramionami. - Zresztą nie prze­ padam za tymi podróżami. Dawno temu przeniosłem się na Ametyst i tu jest mi najlepiej. - Najlepiej, bo na tej wyspie jesteś królem, prawda? Uśmiechnął się powoli, błyskając białymi zębami. - Nie będę zaprzeczał. - A czym się zajmowałeś, zanim zacząłeś prowa­ dzić ten kurort? - Urodziłem się w rodzinie hotelarzy i poznałem tę branżę od podszewki. Ojciec był wiceprezesem jednej z międzynarodowych sieci hotelowych. Stale przenosi­ liśmy się z miejsca na miejsce. Postanowiłem iść w jego ślady. Ale szybko uświadomiłem sobie, że choć ko­ cham tę robotę, nie jestem w stanie pracować u kogoś. Pewnego dnia porzuciłem posadę w korporacji i zało­ żyłem własną firmę. Rzeczywiście, nie wygląda na menedżera, oceniła w myśli Kate. - Czy twoja żona jest równie zachwycona życiem na wyspie? - zapytała, choć zdawała sobie sprawę, że nie powinna. Musiała jednak wiedzieć, czy Jared jest żonaty. Uśmiech natychmiast zniknął z przystojnej twarzy mężczyzny. - Moja żona umarła pięć lat temu. Ale tak, kochała życie na Ametyście. Tyle że mogłaby być szczęśliwa wszędzie, jeśli tylko miała koło siebie mnie i Davida. Gabriella była tego rodzaju kobietą. - Rozumiem. - Kate nie bardzo wiedziała, co po­ wiedzieć. Jared najwyraźniej ożenił się z ideałem i teraz czuł się samotny. - Bardzo mi przykro. PIRAT • 41 - Nie trzeba, Kate. Pięć lat to bardzo długo. David już jej nie pamięta, a ja się jakoś przyzwyczaiłem. Kate poczuła, że posunęła się za daleko. Najwy­ raźniej wkroczyła na zakazane obszary prywatności tego mężczyzny. Natychmiast poskromiła swoją cie­ kawość i postarała się skierować rozmowę na inne tory. - Właśnie poznałam twojego syna - powiedziała. - Jest bardzo miły. W oczach Jareda błysnęła prawdziwa ojcowska duma. - Tak, dobry z mego chłopak. A ty... masz dzieci? - Nie - odparła z przymusem. - Rozmawialiśmy o nich kilka razy z mężem, ale nie był zachwycony pomysłem. Stale powtarzał, że powinniśmy jeszcze poczekać, aż w końcu odszedł ode mnie i odtąd przestałam robić plany. - Nie miała ochoty ciągnąć tego tematu. Miły nastrój prysnął. Zdecydowanym ruchem sięgnęła po torebkę. - Pozwolisz, że zapłacę i pójdę do siebie - powiedziała, wstając. Jared również się podniósł. - Słuchaj, jeżeli zrobiłem ci przykrość... - Nie, po prostu najadłam się i mam ochotę na mały spacer - stwierdziła chłodno. - W końcu przyje­ chałam tu na odpoczynek, prawda? Tak jak mówiłam Cwanemu Arnie'emu, żyłam ostatnio w ogromnym napięciu i potrzebuję odprężenia. Mam nadzieję, że tu mnie nikt nie napadnie? - Jasne. - Hawthorne był wyraźnie urażony. -Ca­ ła ścieżka w stronę plaży jest oświetlona. Radziłbym natomiast unikać ścieżek, które prowadzą do dżungli albo do ruin zamku. Tam jest ciemno i mogłabyś się łatwo zgubić.

42 • PIRAT Kate nastawiła czujnie uszu. - A więc tu naprawdę jest zamek? - Owszem - przytaknął, rozbawiony jej zaintere­ sowaniem. - Wolno go zwiedzać tylko z przewod­ nikiem - zastrzegł. - Ta ruina rozpada się i ktoś nie wtajemniczony mógłby skręcić sobie kark. - Na pewno nie wybiorę się tam w nocy, ale chciałabym go obejrzeć. - Nic łatwiejszego. Co tydzień zapraszamy naszych gości na wycieczkę. Skinęła głową z roztargnieniem. Nie znosiła zor­ ganizowanego zwiedzania. - Przypuszczam, że potrzebny ci będzie kostium na bal maskowy - rzucił Jared, kiedy ruszyła do wyjścia. Zatrzymała się natychmiast. - Jaki bal? - Na cześć pirata, który odkrył tę wyspę i zbudował zamek - wyjaśnił. - Pojutrze przypada prawdopodo­ bna data jego urodzin, którą czcimy wielką fetą. Ponadto wykorzystujemy rocznicę jego ślubu, datę przybycia na wyspę i Boże Narodzenie jako preteksty do dodatkowych trzech bali w roku. Wyobrażasz sobie? Można zwariować - westchnął z niespodzie­ waną szczerością. - Ta cholerna maskarada stała się już słynna poza wyspą. Każdy z gości uważa za punkt honoru, by przebrać się w dziewiętnastowieczny kostium. - Nie mam takiego stroju. - Nie szkodzi, możesz wypożyczyć go w naszym sklepie z pamiątkami. - Widzę, że nie gardzicie żadnym źródłem zarobku - stwierdziła kpiąco. PIRAT • 43 - Działamy bardziej subtelnymi metodami niż Cwany Arnie, ale rzeczywiście można powiedzieć, że cel jest podobny. - Słusznie, należy zdzierać skórę z turystów. Zajrzę jutro do waszego sklepu. Prawdę mówiąc, bardzo dawno nie byłam na balu maskowym. Nie chciałabym jednak opuścić żadnej tutejszej atrakcji. Przecież będę musiała po powrocie zdać sprawozdanie przyjaciół­ kom. A na razie dobranoc, panie Hawthorne. - Dobranoc, pani Inskip - powiedział ze staro­ świecką uprzejmością, przedrzeźniając jej oficjalny ton. Patrzył, jak zamaszystym krokiem wychodzi z baru i podziwiał zalotny ruch krągłych bioder. Wreszcie z westchnieniem wspiął się na wysoki stołek. - Jakoś nie udało ci się jej oczarować, co? - zapytał ze znaczącym uśmiechem pułkownik. Jared wzruszył ramionami. - Nie posunąłem się aż tak daleko, ale myślę, że zrobiłem pewne postępy. Pułkownik nalał solidną porcję whisky i postawił ją przed swoim szefem. - Zdawało mi się, że mówiłeś, jakoby nie była w twoim typie - zauważył od niechcenia, zabierając się do polerowania bufetu. - Fakt. - Jared pociągnął głęboki łyk. - Zwykle nie zadajesz się z klientkami. - Mam swoje powody. - Jasne. Dlatego zdecydowałeś się na złamanie reguły? - W tej kobiecie coś jest, wiesz? Coś, co mnie intryguje. I nawet nie wiem dokładnie co.

44 • PIRAT - Mężczyzna, który pozwala, by jakaś kobieta zaczęła go interesować, rzuca się na głęboką wodę - stwierdził sentencjonalnie pułkownik. - Na szczęście umiem pływać. - Jared uniósł szklankę w ironicznym toaście. - Ale doceniam, przy­ jacielu, mądrość, która przemawia przez twoje usta. - Którą jak zwykle zlekceważysz - skrzywił się pułkownik. - Na twoim miejscu byłbym czujny. Nie zapomnij, co spotkało Arnie'ego. - Cwaniak dostał to, na co zasłużył. Niemniej za­ chowam twoje ostrzeżenie w pamięci. Zresztą, co takiego strasznego może mnie spotkać? - stwierdził nonszalanc­ ko Hawthorne. - Ta dama będzie tu tylko miesiąc. - A jeśli spodoba jej się tutaj i nie zechce wracać do domu? - Turyści zawsze wracają do domu, mój drogi. Prędzej czy później, pani Inskip wsiądzie w samolot i odleci w siną dal. - Dobrze, a co będzie, jeżeli okaże się to najgor­ szym z możliwych wyjść? - indagował pułkownik. Jared rzucił mu ironiczne spojrzenie. - Martwisz się, że dam sobie złamać serce? - A powinienem? - Absolutnie nie ma powodu. Starszy mężczyzna oparł się o bar i spojrzał młod­ szemu prosto w oczy. - A założysz się? - Daj spokój, szkoda pieniędzy. - Jared, drogi przyjacielu, obaj wiemy, że od paru lat rozglądasz się za nową żoną. Jednocześnie nie zauważyłem, byś uznał jakąkolwiek kobietę za godną uwagi. Poza Kate Inskip. Może zbyt pochopnie skreś­ liłeś ją z listy kandydatek? PIRAT • 45 - Sama powiedziała, że nie mamy ze sobą nic wspólnego, i miała rację. Uwierz mi, to pomyłka w adresie. - Ponieważ nie przypomina Gabrielu? - Daj spokój, mówisz, jakby szanowna pani Kate Osa była tu jedyną pyskatą babą - zniecierpliwił się Jared. Nagle kątem oka dostrzegł jakąś postać, sado­ wiącą się przy stoliku obok baru. Niepostrzeżenie odwrócił głowę, obserwując za­ żywnego mężczyznę, ubranego z przesadną elegan­ cją w białą panamę, spodnie i sandały tego samego koloru oraz nieskazitelną białą koszulę. Światło świec wydobywało z mroku liczne pierścienie na pulchnych palcach. - Butterfleld - szepnął pułkownik, a jego arysto­ kratyczny ton stał się oschlejszy niż zwykle. - Widzę. - Jared z wyraźnym ociąganiem zsunął się z barowego stołka. - Chyba muszę się z nim przywitać. - Podać mu drinka na koszt firmy? - Pułkownik już nalewał solidną porcję rumu. - Jasne, przynajmniej nie będzie musiał fatygować się do baru. Wiesz, co Max sądzi o wysiłku fizycznym. Nalej mu podwójnie. Jared zostawił swoją whisky i zabrawszy rum, przysiadł się do zażywnego Maxa Butterfielda, który zdjął kapelusz, odsłaniając spoconą, różową łysinę, otoczoną wianuszkiem siwych kosmyków. Z wdzięcz­ nością przyjął napitek i łapczywie upił spory łyk. - Tego właśnie mi było trzeba, mój chłopcze - roz­ promienił się. - Tak myślałem. - Jared pochylił się nad blatem. - Czy dzisiaj sprawa jest aktualna? - zapytał ciszej.

46 • PIRAT - Jasne. Liczę na tę małą inspekcję, którą zaaran­ żowałeś. - Max wzniósł szklankę w toaście. - Za po­ myślność projektu. - Im szybciej będzie po wszystkim, tym lepiej. - Jared nie podzielał jego entuzjazmu. - Cierpliwości, chłopcze. Stanowczo musisz się bardziej kontrolować. Sprawy będą wkrótce załat­ wione. - Wkrótce, to znaczy kiedy? - Och, gdzieś w przyszłym miesiącu. Rybka po­ łknęła już przynętę. Pozostaje tylko czekać. Minęła prawie godzina od czasu, gdy Kate wyszła z baru. Wstała z oświetlonej księżycem skały, na której wpatrywała się w migoczącą wodę, i z wolna ruszyła ku hotelowi. Miała nadzieję, że teraz już zdoła zasnąć, choć jej ciało ożywiało dziwne podniecenie. W głowie także miała zamęt. Nie mogła przestać rozmyślać o Jaredzie Hawthornie i o wszystkim, co zdarzyło się tego dnia. Na próżno usiłowała zrozumieć, czemu ten mężczyzna, wyraźnie nie w jej typie, tak zawładnął jej myślami. Z drugiej strony nie była na tyle naiwna, by łudzić się, że spotka swój męski ideał. Ten jedyny, wybrany istniał tylko w jej fantazji i wcielał się w bohaterów książek, które pisała. Intuicyjnie już dawno pogodziła się z faktem, że nie pozna swego wyśnionego pirata. Nieraz mówiła żar­ tem do Sarah i Margaret, że gdyby go zobaczyła, zapewne by się jej nie spodobał. Byłby zbyt arogancki, zbyt dumny i zbyt męski, jak na oczekiwania współ­ czesnej kobiety. PIRAT • 47 Kiedy mając dwadzieścia dziewięć lat, przestała zabraniać sobie miłości i wyszła za mąż, wybrała sobie nowoczesnego mężczyznę. Harry był wrażliwym, opie­ kuńczym intelektualistą. Poezja, romantyczne kolacje przy blasku świec, ambitne filmy i wspólne zaintereso­ wanie pisaniem - czegóż mogła więcej pragnąć? A jednak w ich małżeństwie działo się coraz gorzej. Po rozwodzie poczucie klęski i winy przez długi czas dręczyło Kate. Powinna była wiedzieć, że nie należało wychodzić za Harry'ego. Przed kompletnym załamaniem uratowała ją jedy­ na prawdziwa miłość do pióra. Margaret i Sarah miały rację, twierdząc, że ceną za tę szaleńczą twórczość były ponad dwa lata wyjęte z życia. Sama wiedziała, że jeśli nie chce zwariować, musi przywrócić swej egzystencji właściwe proporcje. Upojne wonie tropikalnej nocy pomogły jej otrząs­ nąć się z niewesołych myśli. Jak tu pięknie, pomyślała, rozglądając się wokół. Nagle zaczęła się cieszyć, że ma prawdziwe wakacje. Zdjęła sandały i niosąc je w ręku, niespiesznie ruszyła przez plażę. Kiedy doszła do rozwidlenia ścieżek, zauważyła, że jedna z nich, prowadząca w gąszcz, jest zagrodzona łańcuchem z tabliczką, ostrzegającą gości przed wchodzeniem bez hotelowego przewodnika. Kate domyśliła się natychmiast, że ścieżka wiedzie do tajemniczego zamczyska. Miała wielką ochotę zwiedzić je na własną rękę, ale nie była aż tak odważna, by ryzykować skręcenie karku po nocy. Uznała jed­ nak, że nic się nie stanie, jeśli podejdzie kilka kroków, by spojrzeć z daleka na romantyczne ruiny w świetle księżyca.

48 • PIRAT Zaledwie jednak prześlizgnęła się pod łańcuchem, dosłyszała za sobą ściszone męskie głosy. Zamarła, nasłuchując. Głosy zbliżały się, więc szybko ukryła się w krzakach. Działała instynktownie, nie bardzo wie­ dząc, dlaczego wolała skryć się przed Jaredem Haw- thorne'em, niż znowu stawić mu czoło. Zresztą nie miała ochoty, by zbeształ ją w obecności nieznajomego za przekraczanie zakazów. Skuliła się w gąszczu, kiedy mijali ją o kilka kroków. Jared stąpał cicho i zwinnie, lecz ubrany na biało tęgi mężczyzna, świetnie widoczny w ciemności, sapał ciężko. Uśmiechnęła się do siebie, uradowana jak uczniak, który schował się przed dorosłymi. Kiedy głosy ucichły w oddali, wycofała się na plażę. Wracając do swojego pawilonu, zastanawiała się, czemu Jared łamał ustanowione przez siebie zakazy i czemu prowadził kogoś po nocy do ponurego, opustoszałego zamczyska. ROZDZIAŁ 3 Kate wygładziła fałdy powiewnej, wydekoltowanej sukni, poprawiła srebrną maseczkę, zakrywającą jej część twarzy i pewnym krokiem weszła na taras nad laguną. Światła dyskretnie odbijały się w wodzie, tworząc nastrój, który niejednokrotnie już opisywa­ ła. Dlatego, wchodząc do sali balowej, gdzie pary wirowały w rytmie walca, miała wrażenie, że cofnęła się w dziewiętnasty wiek, ulubioną scenerię swoich powieści. Tło dla panów w czarnych smokingach i kobiet w olśniewająco białych sukniach tworzył pstry tłum wszelkiej maści piratów, przemytników i wesołych panienek. Znalazło się nawet kilku rozbitków w ob­ szarpanych łachmanach. Wszyscy nosili maski. Patrząc na te cuda, Kate uznała, że wypożyczanie kostiumów musi przynosić niezłe dochody. Za swoją piękną żółtą suknię zapłaciła słoną cenę. Nie żałowała jednak. W tym stroju czuła się jak księżniczka z włas­ nych powieści. Zaledwie wstąpiła w krąg światła, już poproszono ją do tańca. Z uśmiechem pozwoliła się wziąć w ramiona nieznajomemu w masce. Po raz pierwszy w życiu

50 • PIRAT tańczyła walca. Szło jej zdumiewająco łatwo, jakby znała ten taniec od dawna. - To jest fantastyczne, prawda? - zagadnął rudo­ włosy partner. - Przyjechałem tu ponurkować i nawet nie przypuszczałem, że wyląduję na balu maskowym. A pani dawno jest na wyspie? - Nie. - Kate nie miała ochoty na konwersację. Chciała wirować aż do zawrotu głowy i poddając się cudownemu rytmowi muzyki, wyobrażać sobie, że czas się cofnął. - Tu są rewelacyjne tereny do nurkowania. Pani nurkuje? - Niestety, nie. - Trzeba spróbować. Hotel ma dobrych instruk­ torów. Jeśli nie będzie chciała pani przejść całego kursu, mogą panią nauczyć, jak się nurkuje z maską i z rurką. Proszę mi wierzyć, warto. Zupełnie jakby się pływało w akwarium z najbardziej egzotycznymi rybami. Mówił z takim entuzjazmem, że nie chciała mu sprawić przykrości. - Dobrze, spróbuję - obiecała. Stali na parkiecie, czekając na następny taniec. - Świetnie. Z chęcią pokażę pani najpiękniejsze miejsca. Chyba, że... hm, ma już pani towarzystwo? - Towarzystwa nie mam, ale umówiłam się już z pewnym instruktorem. - Jak zwykle nie mam szczęścia. Może chociaż pozwoli sobie pani postawić drinka? - Dzięki, ale... - Nazywam się Jeff Taylor. - Kate Inskip - odparła odruchowo, szukając w myśli pretekstu, by wymówić się od zawierania PIRAT • 51 znajomości. Ratunek przyszedł niespodziewanie. Mi­ niaturowy pirat z opaską na oku i plastikowym kindżałem za pasem pociągnął ją za rękę. Poznała syna Jareda. - Cześć, David. - Cześć, Kate. Znów mnie rozpoznałaś, aleja ciebie też. Wyglądasz klasa! - Dzięki. Ty również. Chłopak ze skrywaną dezaprobatą zerknął na Jeffa Taylora. - Widziałaś mojego tatę? - zapytał. - Nie, ale jak tylko go zobaczę, powiem mu, że go szukasz - obiecała. Im lepiej poznawała Davida, tym bardziej go lubiła. Już po pierwszym spotkaniu stali się przyjaciółmi. Od tej pory widzieli się kilka razy na plaży i chłopak opowiedział jej wszystkie możliwe plotki o wyspie i jej mieszkańcach. Potem pochwalił się kolekcją muszli, a nawet zaprowadził ją w miejsca, gdzie znalazła kilka pięknych okazów dla siebie. David miał już odejść, ale wyraźnie się ociągał. Jeszcze raz zerknął na Jeffa. - Jak się bawisz, Kate? - zagadnął, próbując przy­ brać nonszalancką pozę. - Świetnie. Rozmawialiśmy z panem Taylorem o nurkowaniu na rafie. - Właśnie - wtrącił szybko. - Nie zapomnij, że mam cię uczyć. - Ja też mógłbym udzielić pani Inskip kilku lekcji - odezwał się Jeff, patrząc na niego z góry. - Proszę się nie obrazić, panie Taylor, ale spędziłem tu całe życie i znam tę rafę jak własną kieszeń. - W to nie wątpię, ale odkryłem kilka miejsc, które z chęcią pokazałbym pani Inskip.