ROZDZIAŁ PIERWSZY
- To najdziwniejsza rzecz, jaką do tej pory zrobiłem
w życiu. Nie mam pojęcia, jakim cudem udało ci się mnie
w to wrobić.
Ike Guthrie popatrzył na odbicie sylwetki siostry, wido
czne w popękanym lustrze, i mocno się zasępił. Nora stała
tuż za nim, sięgając ponad ramieniem brata, by poprawić
mu czarną muszkę. Zza pleców dobiegały ich krzykliwe
głosy. Nora tak energicznie szarpnęła za muszkę, że o mały
włos, a Ike byłby stracił oddech. Znów zrobił ponurą minę.
- Jak to się dzieje, starsza siostro - mruknął przez za
ciśnięte zęby, rozluźniając duszący go węzeł na szyi — że
zawsze wrabiasz mnie w coś, na co nie mam najmniejszej
ochoty?
Przesunęła dłońmi po gładkich, jedwabnych klapach
smokingu brata i uśmiechnęła się z zadowoleniem.
- Tę umiejętność odziedziczyłam po mamie. Wyglą
dasz doskonale. Zobaczysz, zdobędziesz dziś najwyższą
stawkę. Jeśli nie staniesz się główną nagrodą, będzie to
oznaczało, że nie ma sprawiedliwości na tym świecie.
Ike popatrzył na siostrę. Mimo że Nora sięgała mu do
brody, oboje byli słusznego wzrostu. Mieli podobne nie
bieskie oczy i długie rzęsy oraz ładne, jasnoblond, proste
włosy. Siostra upinała je w kok z tyłu głowy, on zaś był
ostrzyżony krótko i modnie. Ike rzucił okiem na wieczo
rowe, oficjalne stroje ich obojga i spochmurniał ponownie.
6 PODARUJĘ WAM SZCZĘŚCIE
Uznał, że w smokingu wygląda jak idiota. Na litość boską,
czemu posłuchał Nory?
- Najwyższą stawkę? - powtórzył. - Mówisz tak, jak
bym był kawałkiem wołowiny wystawionym na sprzedaż.
Nora strzepnęła niewidoczny pyłek z ramienia brata.
- Dziś jesteś, kochany. Cała rada opiekuńcza Dziecię
cego Szpitala Świętej Bernadetty liczy na ciebie. Na to, ile
dostaniesz za kilogram swego apetycznego mięska.
Otworzył usta, żeby zaprotestować jeszcze raz, lecz po
wstrzymały go hałasy dobiegające zza kurtyny, od strony
widowni. Zamilkli także pozostali mężczyźni. Na twarzy
każdego z nich malowało się przerażenie. Ike stanął tuż
przy brzegu kurtyny i odchylił ją nieznacznie.
Jego oczom ukazała się widownia, wypełniona po brzegi
zbitym tłumem kobiet. Każda z nich trzymała kurczowo
w ręku plik dolarowych banknotów. Podniecone damy po
krzykiwały, gwizdały i głośnym aplauzem reagowały na
przebieg imprezy.
- Dwa tysiące dolarów! - Ike usłyszał okrzyk aukcjo-
nerki. - To dziś, moje panie, najwyższa licytowana stawką.
Wszystko wskazuje na to, że doktor Gillette stanie się
główną nagrodą.
- Bzdura - syknęła Nora do ucha brata. - Te baby je
szcze nie widziały Isaaca Guthrie'ego, najsłynniejszego
filadelfijskiego architekta.
Spoza kurtyny dobiegały dalsze krzyki i gwizdy.
- Ich chyba zbytnio nie interesuje, w jaki sposób zara
biam na życie - mruknął Ike.
- Wiem - szepnęła Nora. - Ale jesteś świetny. Przeko
nasz się, przyniesiesz nam fortunę.
Od strony sali przez szparę w kurtynie wsunął się doktor
Gillette. Z czoła ocierał pot.
- To zwierzęta! -jęknął. - Zwierzęta! Nie wiem nawet,
PODARUJĘ WAM SZCZĘŚCIE 7
która z tych bab mnie kupiła. W pierwszym rzędzie dwie
kobiety prawie się pobiły.
Kiedy przechodził obok Nory, klepnęła go przyjacielsko
w ramię.
- Doktorze, proszę się nie martwić. Jestem pewna, że
kupiła pana jakaś miła osoba. - Nachylając się do ucha
brata, dodała szeptem: - Pewnie Edith Hathaway. Chciała
koniecznie zdobyć lekarza. Dla córki, Pameli. Bez względu
na cenę. Kardiolog za dwa tysiące dolców to dobry interes.
- Oto nasz następny kawaler do wzięcia - ogłosiła au-
kcjonerka. - Jest nim pan Isaac Guthrie, jeden z najbar
dziej znanych filadelfijskich architektów i atrakcyjnych
mężczyzn. Jestem przekonana, że podziwiały panie zapro
jektowane przez niego Centrum Korporacji Bidwella. Pana
Guthrie'ego pasjonują ponadto: konna jazda, poezja Byro
na i spacery wzdłuż brzegu morza przy świetle księżyca...
- Och, tylko nie to! -jęknął Ike. - Nigdy w życiu na
wet nie siedziałem na koniu. Nienawidzę poezji. Skąd ona
bierze te wszystkie bzdury?
- Ciii. - Nora uciszyła brata. - Sama to napisałam.
- Ty? Przecież dałem im zupełnie inny tekst.
- Napisałeś, że urodziłeś się pod znakiem Skorpiona,
masz trzydzieści sześć lat, dobrze gotujesz i po mistrzo
wsku grasz w tenisa. Lubisz kobiety inteligentne, wrażliwe
i obdarzone dużym poczuciem humoru...
- Sądziłem, że taki tekst odstraszy kupujące.
- Wiem. I dlatego, łobuzie, musiałam go zmienić.
Ike westchnął głęboko.
- Oj, siostro, doczekasz się mojej zemsty. Zobaczysz,
wyrównam rachunki.
- Ciii.
Kobieta prowadząca licytację kawalerów z zachwytem
w głosie wykrzykiwała dalej:
8 PODARUJĘ WAM SZCZĘŚCIE
- I pan Guthrie ofiarowuje swej partnerce cały weekend
pełen nadzwyczajnych wrażeń i atrakcji!
Na sali rozległy się głośne brawa. Tłum zgromadzonych
tu kobiet z aplauzem przyjął ostatnie słowa aukcjonerki.
Nerwowo wyciągały z torebek dalsze banknoty.
- Weekend pełen nadzwyczajnych wrażeń? - z nie
dowierzaniem powtórzył Ike. - Powiedziałem tylko, że
zabiorę tę damę na kolację i do teatru. Skąd wzięły
się te wszystkie brednie? - Popatrzył podejrzliwie na
siostrę.
Śmiała się wesoło.
- Mówiłam ci, że musisz zdobyć główną nagrodę.
I przestań wreszcie narzekać. Zadbałam o wszystko. Ty
musisz się tylko pokazać. - W oczach Normy zabłysły
wesołe ogniki. - Cel uświęca środki. Pamiętaj, że dzięki
tobie chore dzieci będą miały fachową opiekę. Zostaną
wyleczone,
- Uważasz, że ja sam nie mam nic do powiedzenia?
- Tak.
- Mimo że chodzi o moją osobę?
- Być może kupi cię kobieta twych marzeń.
- Bardzo wątpię. - Ike westchnął. Musiał pogodzić się
z losem zgotowanym mu przez siostrę. - Przynajmniej to,
że pochodzę spod znaku Skorpiona, jest prawdą.
Tymczasem aukcjonerka rozpływała się w zachwytach
nad wycieczką do malowniczego Cape May w stanie New
Jersey. Gdy wspomniała o osobnych pokojach zamówio
nych w wytwornym pensjonacie, w jej głosie zadźwięczała
nuta zwątpienia.
Ike był tak zdumiony inwencją siostry, że przegapiłby
chwilę wyjścia na scenę. Nora do końca trzymała rękę na
pulsie. Wypchnęła brata za kurtynę.
PODARUJĘ WAM SZCZĘŚCIE 9
- To najdziwniejsza rzecz, jaką dotychczas zrobiłam
w życiu. Nie mam pojęcia, jakim cudem mnie do tego
namówiłaś.
Annie Malone spojrzała ponuro na starszą siostrę. Za
stanawiała się, jak Sophie udaje się zawsze wpakować ją
w jakąś kabałę. Tym razem była to aukcja kawalerów, orga
nizowana na dobroczynne cele. Na dzisiejszy wieczór An
nie zaplanowała tysiąc innych spraw.
- Ciii - uciszyła ją Sophie, rzucając okiem na program
aukcji. - Spójrz, ten facet będzie dla ciebie idealny. Kocha
konie i Byrona. Umie gotować. - Rzuciła siostrze spojrzenie
pełne nagany. - Jeśli się przekona, że gotujesz wodę, wsta
wiając czajnik do pieca i nastawiając odpowiednią tempera
turę, będzie to z pewnością początek wspaniałego związku.
- Nie chcę żadnego związku - odparła Annie. - Ani
wspaniałego, ani innego. Mark był...
- Wiem - przerwała jej Sophie. - Mark Malone był
objawieniem, ósmym cudem świata i już nigdy nie znaj
dziesz nikogo takiego jak on. Ale twój mąż nie żyje. Od
pięciu lat. Najwyższy czas, żeby ktoś zajął się tobą.
Annie zabolała uwaga siostry o zmarłym mężu. Nie po
trafiła o nim zapomnieć.
- Sama świetnie sobie radzę. Żaden mężczyzna nie jest
mi potrzebny - oświadczyła.
- Jest potrzebny. I zaraz kupię go dla ciebie. Dlatego
tak nalegałam, żebyś tu dziś ze mną przyszła. Sama jestem
na aukcji wyłącznie z tego powodu.
- A ją sądziłam, że leżą ci na sercu losy Dziecięcego
Szpitala Świętej Bernadetty.
Sophie lekceważąco machnęła ręką.
'- Daj spokój. Lepiej przyjrzyj się temu mężczyźnie. .
Jest w sam raz dla ciebie. Uważam, że powinnaś go mieć:
Zanim Annie zdołała zaprotestować, Sophie podniosła
10 PODARUJĘ WAM SZCZĘŚCIE
rękę, gdy aukcjonerka wymieniła sumę trzystu dolarów.
Licytowała dalej. Aż do dwóch tysięcy. Annie nawet nie
próbowała powstrzymać siostry. Stanowiły wzajemne
przeciwieństwo. Sophie była pewna siebie i dzięki małżeń
stwu niezwykle bogata. Jeśli uznała, że powinna kupić
Annie kawalera, do rana będzie tkwiła na aukcji i licyto
wała do upadłego.
Gdy stawka wzrosła do trzech tysięcy dolarów, Annie
złapała Sophie za rękę, żeby powstrzymać ją przed dalszą
licytacją. Nie pomogło. Starsza siostra wykrzyknęła na cały
głos:.
- Pięć tysięcy dolarów!
- Pięć tysięcy - ze zdumieniem powtórzyła aukcjoner
ka. - Panie Guthrie, jest pan mężczyzną najbardziej pożą
danym! - Aż jęknęła z zachwytu.
Dopiero teraz Annie skupiła wzrok na stojącej na scenie
męskiej postaci. Obiekt ostatniej licytacji był bardzo wy
soki, jasnowłosy, przystojny, zadbany w każdym calu, do
skonale ubrany i, podobnie jak inni mężczyźni wystawieni
na aukcję, z pewnością bardzo zamożny. Miał więc wszy-
stko, czego nie tolerowała. Zauważyła, że delikwent przy
gląda się jej siostrze. Wzrokiem łakomym i pożądliwym.
I dopiero to doprowadziło Annie do prawdziwej wście
kłości.
Nie mogła mieć pretensji do faceta, że tak intensywnie
przygląda się Sophie. Ale jego spojrzenie było wręcz palą
ce. Co z tego, że Sophie była śliczna, miała zachwycające
ciemne włosy i zielone oczy? Co z tego, że miała na sobie
szafirową wieczorową suknię z dekoltem niemal do pępka
i była obwieszona klejnotami? Co z tego, że jej śmiech
obiecywał mężczyźnie nieziemskie rozkosze? Co z tego?
Dlaczego facet stojący na scenie pożądliwym wzrokiem
nie spoglądał na Annie?
PODARUJĘ WAM SZCZĘŚCIE 11
To pytanie sformułowała w myśli całkiem nieświado
mie. Nie miała pojęcia, co się jej stało. Popatrzyła bezrad
nie na własną skromną czarną sukienkę z długimi rękawa
mi. Niemal odruchowo przesunęła dłonią po twarzy, po
piegach na nosie i policzkach, które pozostały jej z dzie
ciństwa wraz z jasną, bezbarwną cerą. I chociaż, podobnie
jak Sophie, miała zielone oczy, były one jednak okrągłe
i mało wyraziste.
Jednym słowem, Annie stanowiła typ zrównoważonej,
rozsądnej kobiety, z którą mężczyzna jest w stanie rozma
wiać o paniach swego serca. Pięknych i wyrafinowanych.
Jak Sophie. Wielokrotnie Annie odgrywała taką właśnie
rolę.
To oczywiste, że mężczyzna stojący na scenie przygląda
się Sophie, pomyślała bez cienia zazdrości. Kto by tego nie
zrobił? Kogo obchodził fakt, że ignorował młodszą siostrę i
z uwielbieniem patrzył na starszą? Nie interesował Annie.
Gdyby Sophie nie była szczęśliwą mężatką, życzyłaby jej
i mężczyźnie stojącemu na scenie wszystkiego najlepszego.
- Sophie, nie musisz kupować mi faceta - szepnęła
Annie. - Sama sobie go znajdę, kiedy zechcę.
- Ale nie takiego - oznajmiła siostra. - Nie masz żad
nej okazji stykać się w pracy z tego pokroju ludźmi.
- Mam do czynienia z dziećmi - sucho przypomniała
jej Annie.
- Tak. Spotykasz się więc tylko z opiekunami społecz
nymi, doradcami rodzinnymi i innymi tego typu urzędni
kami.
- To znaczy z uczciwymi ludźmi.
- Nie o taką uczciwość mi chodzi i dobrze o tym wiesz.
Sama jesteś chodzącą przyzwoitością, więc jest ci potrzeb
ny nieprzyzwoity mężczyzna. - Sophie uśmiechnęła się
szelmowsko. - Im bardziej zepsuty, tym lepiej. Popatrz
12 PODARUJĘ WAM SZCZĘŚCIE
tylko na tego faceta na scenie. Widzisz, jak świetnie wy
gląda? Jak doskonale jest zbudowany? Przekonasz się, bę
dzie dla ciebie idealny.
Annie spojrzała w oczy stojącemu na podium
mężczyźnie. Były zimne i nadal wpatrzone w Sophie.
- Idealny, mimo że lubi Byrona? - spytała cierpko.
- Zwłaszcza dlatego, moja droga. Jak dobrze wiesz,
Byron był człowiekiem wysoce nieprzyzwoitym.
- Wiem. Przecież studiowałam anglistykę - przypo
mniała jej Annie.
W tej chwili aukcjonerka ogłosiła triumfalnie:
- Sprzedany. Za pięć tysięcy dolarów.
Sophie chwyciła siostrę za rękę.
- Chodźmy po twojego faceta.
- Wcale nie jest mój. - Annie nie ruszyła się z miejsca.
- Ty go kupiłaś. Należy do ciebie.
Sophie roześmiała się z przymusem.
- A jak miałabym wyjaśnić to Philipowi?
- Powiedz mu, że wybierasz się na piękny, romantycz
ny weekend do Cape May z jednym z najbardziej znanych,
a zarazem najbardziej nieprzyzwoitych filadelfijskich ar
chitektów.
- I wtedy Philip rozwiedzie się ze mną. Czy na tym ci
zależy?
Annie wzruszyła ramionami.
- Ty kupiłaś to cudo, nie ja. Nigdzie nie pojadę z tym
facetem.
Sophie w milczeniu popatrzyła na siostrę.
- Chcesz powiedzieć, że odmawiasz spędzenia week
endu w towarzystwie atrakcyjnego, inteligentnego i za
możnego mężczyzny w jednym z najładniejszych miejsc
w całych Stanach, mimo że zapłaciłam za to aż pięć tysięcy
dolarów?
PODARUJĘ WAM SZCZĘŚCIE 13
- Tak. Odmawiam.
- Wobec tego, droga siostro, co powiesz na małą ła
pówkę?
Annie popatrzyła podejrzliwie na Sophie.
- Co masz na myśli?
- A jeśli sumę podwoję i te pieniądze przeznaczenia
twoich dzieciaków? Czy wtedy pojedziesz?
- Dasz dziesięć tysięcy na Przytulisko?
- Tak. - Sophie uśmiechnęła się lekko.
- To chwyt poniżej pasa - stwierdziła zaskoczona
Annie.
- Wiem. Odliczę dotację od podatku. Philip jeszcze
mnie za nią pochwali. Uzna to za wspaniałomyślny gest.
Annie nie miała wyboru. Przytulisko było domem dziec
ka, który wraz z mężem założyła dziesięć lat temu i nadal
prowadziła, po jego śmierci już sama. Marka Malone'a
poznała w college'u. Oboje studiowali socjologię. Po dy
plomie wysupłali wszystkie posiadane pieniądze, znaleźli
kilku sponsorów, otrzymali rządowe subwencje i za w ten
sposób zgromadzone fundusze kupili dom. Stary, ledwie
trzymający się budynek w jednej z najgorszych dzielnic
Filadelfii. Doprowadzili go jako tako do porządku i prze
kształcili w niebo dla bezdomnych i nie chcianych dzieci.
Nawet w najlepszych czasach Annie musiała porządnie
się nabiedzić, żeby mieć środki na funkcjonowanie Przy
tuliska. Dziesięć tysięcy dolarów pozwoliłoby jej kupić
wiele niezbędnych rzeczy.
- Zgoda - rzekła do Sophie. - Robię to tylko ze wzglę
du na moje dzieciaki.
Sophie z rozbawieniem popatrzyła na siostrę.
- Mała Annie Malone - zaczęła drwiącym tonem, któ
rego Annie nie znosiła - nadal sądzi, że zbawi świat. Po
zwól sobie coś powiedzieć, droga samarytanko. Coś,
14 PODARUJĘ WAM SZCZĘŚCIE
o czym przekonałam się wiele lat temu. Świat jest obrzyd
liwy i nic tego nie zmieni. Bierz z życia, co tylko możesz,
i, zadowolona, uciekaj, gdzie pieprz rośnie. A ponadto
uważaj na siebie. Nic w tym życiu nie jest wiele warte, ale
zawsze znajdzie się ktoś, kto zapragnie ci to zabrać.
Od wielu lat Sophie głosiła tę samą życiową filozofię.
Annie skinęła głową.
- Mam na ten temat inne zdanie - odparła spokojnie.
- Sophie, ty masz swoje życie, ja swoje. Jak twierdzisz,
okropne. Mnie jednak ono w pełni zadowala.
- Nie tak, jak to, które może zaofiarować ci ten facet
- powiedziała siostra. - Wystarczy jeden spędzony z nim
wieczór, trochę przyjemności i luksusu, a od razu zapra
gniesz więcej. Gdy tylko, Annie, posmakujesz wyśmieni
tego wina, które ci postawi, już nigdy nie zechcesz wrócić
do swojej rudery, którą nazywasz domem. Gwarantuję ci,
że tak właśnie się stanie.
Sophie zaczęła przepychać się przez tłum, żeby zapła
cić za kupionego kawalera. Annie posłusznie ruszyła za
siostrą. Sophie nie miała racji, lecz nie było sensu z nią
dyskutować. Annie myślała tylko o dziesięciu tysiącach
dolarów, które w poniedziałek rano wpłyną na konto Przy
tuliska. Na czele listy zakupów postanowiła umieścić wy
posażenie siłowni, a na końcu wycieczkę do zoo, na któ
rą od dawna miała ochotę zabrać dzieciaki, lecz ciągle
nie starczało pieniędzy. Dzięki zakupom, pod koniec ty
godnia będzie mogła w pełni uszczęśliwić swych wycho
wanków.
Musi także spakować rzeczy na weekend, który okaże
się kompletnym niewypałem. Mówi się: trudno. Dziesięć
tysięcy dolarów to kupa pieniędzy. Żeby dla dzieciaków
zdobyć aż tyle, pewnie wskoczyłaby w ogień. Weekend
w Cape May nie może być zły, uznała. Przynajmniej po-
PODARUJĘ WAM SZCZĘŚCIE 15
oddycha świeżym morskim powietrzem i pospaceruje po
plaży.
Czekając, aż Sophie wypisze czek i złoży go w kasie,
Annie oddała się marzeniom o pięknej wycieczce.
Ike wycofał się za kurtynę. Napotkał rozradowane spo
jrzenie siostry.
- Dziękuję, kochana. - Uściskał wylewnie Norę. - Je
stem ci bardzo wdzięczny. Zauważyłaś kobietę, która mnie
kupiła?
- Tak.
- Nie może być większej przyjemności niż należenie
do takiej damy przez całą noc.
- Mówiłam, że wszystko pójdzie dobrze - odparła No
ra, uwolniwszy się z objęć brata.
- Panie Guthrie.
Ike odwrócił się. Ujrzał przed sobą piękną kobietę, która
przed chwilą kupiła go na licytacji. Przesunęła się przez
szparę w kurtynie tak zgrabnie, jakby płynęła w powietrzu.
Z bliska wyglądała jeszcze powabniej. Coś ciągnęło Ike'a
do tej kobiety. Zapragnął wziąć ją za rękę.
- Słucham?
- Jestem Sophie Marchand - powiedziała, gdy wysu
nął dłoń. W tym momencie jednak jej miejsce zajęła in
na kobieta. Nieduża i zupełnie bezbarwna. Ike szybko od
szukał wzrokiem poprzedniczkę. - A to moja siostra, An
nie. - Pani Marchand przedstawiła swą nieciekawą towa
rzyszkę. - Dla niej kupiłam pana. Jest zachwycona
propozycją wyjazdu do Cape May. Życzę dobrej zabawy.
- To powiedziawszy, piękna pani odwróciła się i zniknęła
za kurtyną.
Ike spojrzał na stojącą przed nim kobietę. Nijaką i bez
barwną.
16 PODARUJĘ WAM SZCZĘŚCIE
Wygląda jak mysz, uznał. Był zawiedziony. I zdegusto
wany.
- Nazywam się Annie Malone - powiedziała nieznajo
ma. Wyciągnęła rękę.
Miała przyjemny, łagodny uśmiech na twarzy. Mimo to
jednak Ike odniósł wrażenie, że też wcale nie jest zadowo
lona z tego, co się stało.
- Ike Guthrie - przedstawił się machinalnie, ujmując
dłoń kobiety.
Rękę miała małą, nieco szorstką, pozbawioną jakichkol
wiek ozdób.
Piękna dama, która ją tutaj przyprowadziła, miała pier
ścionki na każdym ze smukłych palców i długie, wypie
lęgnowane, czerwone paznokcie. Ręce Annie nie wywoły
wały żadnych erotycznych skojarzeń. A jej oczy nie obie
cywały żadnych zmysłowych rozkoszy. Spojrzenie Ike'a
przesunęło się niżej. Westchnął ponownie. Widok nie był
zachwycający.
- Miło mi panią poznać - odezwał się ponuro, gdy
znów spotkał się ich wzrok.
Poniewczasie zorientował się, że stojąca przed nim ko
bieta doskonale zdaje sobie sprawę z tego, iż otwarcie ta
ksował ją spojrzeniem i że wynik nie był dla niej korzystny.
O dziwo, wcale się nie speszyła. Uniosła tylko brwi.
Mocno uścisnęła mu dłoń.
- Mówmy sobie po imieniu - zaproponowała głosem
dźwięcznym i zdumiewająco silnym jak na tak małą osób
kę. - Bądź co bądź spędzimy z sobą noc - dodała z lekko
drwiącym uśmiechem.
O rany, jęknął w duchu. Co za baba. Wygląda słodko
i niewinnie, a twarda jest jak głaz. Zła i na dodatek tryska
energią. Nic gorszego nie mogło go spotkać. Puścił szybko
jej dłoń i wsunął ręce głęboko do kieszeni.
PODARUJĘ WAM SZCZĘŚCIE 17
Wygląda fatalnie, pomyślał. Zauważył wyblakłe piegi
na nosie i policzkach. Może trochę słońca ożywi jej cerę.
Morska bryza też będzie korzystna. Jeśli wcześniej nie
zdmuchnie do oceanu tej wiotkiej istoty.
Ike spojrzał przez ramię. Zobaczył, że Nora z uśmie
chem na twarzy obserwuje uważnie całą scenę. Z zadowo
leniem skinęła głową i, roześmiana, opuściła salę.
ROZDZIAŁ DRUGI
- Annie!
Annie westchnęła głęboko. Była zmęczona i rozczaro
wana. Wołał ją Mickey. Od razu rozpoznała jego głos. Ten
żywy sześciolatek krzykiem reagował na wszystko. Zarów
no na widok krwi, jak i na ciastka, na które miał akurat
ochotę.
Położyła ulubione niebieskie dżinsy na wierzchu nie
wielkiego stosu rzeczy przygotowanych na weekendowy
wyjazd i poszła szukać Mickeya. Zobaczyła go na scho
dach, z głową unieruchomioną między prętami poręczy.
Nachyliła się, żeby pomóc mu uwolnić się z pułapki.
- Mówiłam ci, abyś tego nie robił. Przypominasz sobie?
- spytała spokojnie chłopca, równocześnie ostrożnie obra
cając na bok jego główkę.
- Tak - przyznał przestraszony.
- Ostatnim razem co powiedziałam?
- Nie pamiętam.
- Mickey, jeśli włożysz głowę między pręty, to potem
jej nie wyjmiesz. Czy tak brzmiały moje słowa?
- Chyba tak.
- A więc dlaczego znów to zrobiłeś?
Zagryzał wargi, kiedy Annie go wyciągała. Przez chwilę
stał w milczeniu, trąc silnie oswobodzoną jasnoblond
główkę. Miał żywe, niebieskie oczy, w których czaił się
bunt.
- Słucham, co masz do powiedzenia - oznajmiła Annie.
PODARUJĘ WAM SZCZĘŚCIE 19
Mickey wypiął brzuszek. Sądził, że gest ten ją onieśmieli.
- Czekam - powtórzyła.
Mickey rozluźnił mięśnie. Spuścił wzrok.
- Nie wiem.
- Rozumiem. Nie rób tego znowu, dobrze?
Kiwnął głową.
- Wyjeżdżasz na weekend? - zapytał, idąc za Annie do
jej pokoju.
- Tak. - Zabrała się do przerwanego pakowania. Mi
ckey zadawał mnóstwo pytań i już dawno temu, aby za
chować jaki taki spokój ducha, nauczyła się cierpliwie na
wszystkie odpowiadać.
Chłopczyk wdrapał się na łóżko. Z podręcznej torby
Annie zaczął wyciągać włożone tam rzeczy. Uważnie oglą
dał każdą z nich.
. - Dokąd jedziesz? - spytał.
Rozpoczynała się zwykła indagacja. Annie miała już
wyrobioną metodę odpowiadania.
- Do Cape May.
- W New Jersey?
- Tak.
Uśmiechnął się, zadowolony, że tak dużo wie. Wyciąg
nął z torby parę skarpetek, rozwinął je i zapytał:
- Jak długo cię nie będzie?
- Wracam w niedzielę wieczorem.
- A kiedy wyjeżdżasz?
- W sobotę rano.
- To znaczy jutro?
- Tak.
- Z kim jedziesz?
- Ze znajomym.
- Ma na imię Ike, prawda?
- Prawda.
20 PODARUJĘ WAM SZCZĘŚCIE
- I mieszka w Filadelfii, tak jak my, prawda?
- Prawda.
- Wyjdziesz za niego?
Annie przestała się pakować i ze zdziwieniem popatrzy
ła na Mickeya. To pytanie nie padało we wcześniejszych
przesłuchaniach. Skąd coś takiego w ogóle przyszło mu do
głowy?
- Dlaczego sądzisz, że mogłabym wyjść za mąż? - spy
tała ostrożnie.
- Bo tak robią dorośli, prawda? Molly mówi, że muszą
się pobrać. Takie są przepisy.
- Molly ci to powiedziała?
- Aha. Jest starsza ode mnie, więc wie, co mówi.
Annie zagryzła wargi, żeby się nie roześmiać.
- Ma dopiero siedem lat.
- Ale powiedziała, że dorośli...
- Nie wszyscy dorośli się pobierają- łagodnie przerwa
ła mu Annie. - Robią to tylko ci, którzy się zakochają.
Mickey zamyślił się na chwilę, a potem zapytał:
- Zakochasz się w Ike'u?
- Na pewno nie.
- Dlaczego?
- Bo nie jest w moim typie.
- A jaki jest twój typ?
Annie pomyślała o zmarłym mężu. Mark miał nie
sforne, czarne włosy, nosił wytarte dżinsy i bluzy od dresu
oraz uwielbiał trenować małą ligę baseballu. Przypomniała
sobie, jak doskonale potrafił bandażować rozbite kolana
i jak wyspecjalizował się w pieczeniu domowych cia
steczek. Nigdy, przenigdy nie spotka człowieka takiego
jak on.
- Mickey, nie mam już swojego typu - odparła ze smut
kiem w głosie. -I nigdy nie będę miała.
PODARUJĘ WAM SZCZĘŚCIE 21
Mickey z aprobatą kiwnął głową.
- To dobrze. Bo kiedy dorosnę, ożenię się z tobą.
Uśmiechnęła się i pocałowała go w czoło.
- W porządku, malutki. Poczekam.
Nagle Mickey stracił całe zainteresowanie Annie i jej
sprawami.
- Idę na dwór - oświadczył, zsuwając się z łóżka.
Patrzyła, jak chłopiec wybiega z pokoju. Z całej dzie
siątki wychowanków Przytuliska w wieku od sześciu do
szesnastu lat Mickeya Reesera lubiła najbardziej.
Wepchnęła ostatnie przybory toaletowe do znoszonej
wojskowej zielonej torby, swego czasu należącej do Marka,
i postawiła ją przy drzwiach. Ten weekend będzie się jej
dłużył, uznała. Nie tylko dlatego, że spędzi go w towarzy
stwie mężczyzny, którego nie miała ochoty bliżej poznać.
Gdy wyjeżdżała z domu, zawsze zamartwiała się o swych
wychowanków.
Pomagała jej dwójka studentów z miejscowego uniwer
sytetu, Nancy i Jamal, lecz całą odpowiedzialność za Przy
tulisko ponosiła sama. Tylko ona była na miejscu przez
dwadzieścia cztery godziny na dobę. Nie lubiła wychodzić
wieczorem, mimo że studenci zostawali w tym czasie
z dziećmi. Czuła wtedy, że kiepsko wywiązuje się z mat
czynych obowiązków.
Bezustannie powtarzała sobie, że nie jest niczyją rodzi
cielką, ale ciągle odgrywała tę rolę. Dzieci z Przytuliska
nie miały rodziców ani dalszej rodziny albo dlatego, że je
osierocono lub porzucono, albo z jeszcze gorszych powo
dów. Annie była dla nich wszystkim.
Zastępowała im matkę, ojca, siostrę lub brata. Była opie
kunką, podporą duchową. I dlatego tak bardzo niechętnie,
nawet na krótko, opuszczała swoje stadko.
To tylko weekend, usprawiedliwiała wyjazd do Cape
22 PODARUJĘ WAM SZCZĘŚCIE
May. Zaledwie dwa dni i jedna noc. W tak krótkim czasie
nic nie może się stać.
Podśpiewując swoim zwyczajem, wyszła z pokoju. Po
stanowiła nie przejmować się wyjazdem i tym, że dwa dni
spędzi w towarzystwie Isaaca Guthrie'ego, znanego archi
tekta i z pewnością donżuana.
W poniedziałkowy ranek będzie już po wszystkim i ży
cie nadal potoczy się zwykłym torem.
Ike rzucił okiem na kartkę, którą wsiadając rano do
samochodu, położył na siedzeniu pasażera, i znów popa
trzył na budynek z czerwonej cegły. Tak, to był właściwy
adres. Dom jednak wyglądał na nie zamieszkany. We wszy
stkich oknach parteru były założone sztaby, a furtka stała
otworem. Budynek znajdował się w opłakanym stanie.
Z frontowych okiennic i framug odłaziła farba. Wejście po
schodach na werandę zdążyło zamienić się w stos gruzu
i odłamków betonu. Obok furtki widniała tablica z napi
sem „Przytulisko". Podobnie jak cały budynek, była stara
i zniszczona.
Dróżka wiodąca od ulicy do podupadłego domu była po
obu stronach wysadzona pięknymi, dobrze utrzymanymi
kwiatami. Kwitnące petunie, pelargonie i nagietki tworzyły
wesołe, barwne plamy. Nadawały ponuremu domowi sympa
tyczny, ciepły wygląd. Widoku dopełniało niebo. Niebieskie
i bezchmurne. W rozgrzanym powietrzu wiosennego popo
łudnia unosił się balsamiczny zapach kwiatów.
Gdyby nie fakt, że dom i jego otoczenie znajdowały się
w jednej z najgorszych dzielnic miasta, Ike dojrzałby
z pewnością ciekawe możliwości, jakie dawało to miejsce.
W żaden jednak sposób nie potrafił pojąć, jak kobieta po
kroju Annie Malone może mieszkać w tak obskurnej i nie
bezpiecznej części Filadelfii.
PODARUJĘ WAM SZCZĘŚCIE 23
Od pierwszego spotkania tydzień temu rozmawiał z nią
tylko raz. Przez telefon. Cała konwersacja nie trwała dłużej
niż półtorej minuty. Uzgodnili jedynie godzinę, o której Ike
przyjedzie po Annie. Poza tym nie mieli sobie nic więcej
do powiedzenia.
Ike westchnął. Z niechęcią myślał o czekającym go
końcu tygodnia i wyprawie do Cape May.
Wysiadł ze swego czerwonego sportowego wozu, po
dejrzliwie rozejrzał się wokoło i włączył alarm. Nie zamie
rzał pozostawać tu ani minuty dłużej, niż będzie to konie
czne, ale wiedział, że w tego typu dzielnicy kradzież sa
mochodu jest sprawą zaledwie paru chwil.
Otarł dłonie o spodnie i podszedł do furtki. Odruchowo
obejrzał starannie przód sportowej koszulki, którą miał na
sobie, doszukując się na niej śladów kurzu. Gdy znalazł się
w tym nieprzyjemnym otoczeniu, od razu poczuł się brudny.
Miał właśnie zamiar dotknąć przycisku dzwonka, kiedy
nagle otworzyły się szeroko drzwi i z wnętrza czerwonego
budynku wypadła gromada dzieci. Przy furtce prawie zwa
liły go z nóg. Nie zwracając uwagi ani na gościa, ani na
samochód, wybiegły na ulicę. Każde z nich trzymało w rę
ku hokejowy kij. Rozstawiły się do gry.
Ike ze zdumieniem pokręcił głową. Dzieci na jezdni! Na
szczęście, wyglądało na to, że panuje tu niewielki ruch.
Z niepokojem popatrzył w jedną i drugą stronę. Nagle tuż
za plecami usłyszał głos. Miękki, a zarazem nieco szorstki.
- Cześć.
Odwrócił się i zobaczył Annie Malone stojącą w drzwiach
domu. Miała na sobie białą, uszytą w wiejskim stylu bufiastą
bluzkę, wyświechtane niebieskie dżinsy i sandały nałożone
na bose nogi. Włosy, przedzielone pośrodku głowy, były sple
cione w dwa warkocze, opadające na ramiona.
Spod cienkiego szyfonu, z którego zrobiono bluzkę,
24 PODARUJĘ WAM SZCZĘŚCIE
prześwitywała koszulka. Ike od razu zauważył, że Annie
nie nosi biustonosza.
Ike nie miał pojęcia, dlaczego nikt do tej pory nie po
wiedział tej kobiecie, że moda chodzenia bez stanika skoń
czyła się dawno temu. Miał ochotę zrobić to sam. Patrząc
teraz na panią Malone, musiał uczciwie przyznać, że ty
dzień temu za bardzo pospieszył się ze złą oceną, jaką
wystawił dolnym partiom jej ciała. Była niewysoka, ale
bardzo proporcjonalna i zgrabna. Dopiero teraz zobaczył
u stóp Annie zniszczoną torbę. Prawie pustą. Ta kobieta,
podobnie jak on sam, podróżowała niemal bez bagażu.
- Zobaczyłam cię przez okno i postanowiłam zejść -
wyjaśniła na powitanie. - Miałam nadzieję, że zdążę to
zrobić, zanim stratują cię dzieciaki. Ale...
Ike zdał sobie sprawę z tego, że Annie i tym razem
dostrzegła jego badawcze, taksujące spojrzenie. Uniosła
brwi, tak jakby czekała, aż gość wyjaśni swoje obcesowe
zachowanie się. Też zaczęła mu się przyglądać.
Chcąc odwrócić uwagę Annie od własnej osoby, zapytał:
- To twoje dzieci?
Popatrzyła na rozbieganą, hałaśliwą gromadkę i natych
miast złagodniał jej wzrok.
- Tak. Moje.
- To dziwne - mruknął Ike. - Dwoje z nich chodzi już
chyba do średniej szkoły. Musiałaś mieć osiem lat, kiedy
je urodziłaś. - Miał ochotę dodać, że jak na kobietę przez
całe życie chodzącą w ciąży wygląda zdumiewająco do
brze, ale powstrzymał się w ostatniej chwili. Nie było sensu
jej złościć.
- Nie jestem dosłownie ich matką, ale wszystkie do
mnie należą - wyjaśniła z ciepłym uśmiechem.
- Jesteś bezdzietna?
- Czemu pytasz? - Zaczęła uważnie przyglądać się
PODARUJĘ WAM SZCZĘŚCIE 25
Ike'owi. - Nie wyglądasz na człowieka, którego interesują
dzieci.
- Bo nie jestem człowiekiem, którego one interesują.
- Wcale mnie to nie dziwi. Nie jestem biologiczną matką,
ale mam dzieci. Wiele. - Zanim Ike zdołał zadać następne
pytanie, Annie oznajmiła sucho: - Jestem gotowa do drogi.
Skinął głową.
- To dobrze. Nie chcę trzymać tu wozu dłużej niż to
konieczne.
Spojrzała na jaskrawoczerwony sportowy samochód
i zmarszczyła czoło.
- Nie lubisz jeździć otwartym wozem? - zapytał.
- Och, nie. Uwielbiam wiatr.
- Skąd więc to ponure spojrzenie?
- Pomyślałam sobie, że ten samochód kosztował wię
cej, niż ja wydałam na kupienie, odnowienie i wyposażenie
całego budynku, w którym mieszkam.
Teraz Ike zmarszczył czoło. Zastanawiał się, czemu
przy tej kobiecie przyjmuje bez przerwy defensywną po
stawę.
- Chyba masz rację. W tej dzielnicy nieruchomości
muszą być tanie. Bo nie są ani bezpieczne, ani nadające się
do zamieszkania lub handlowego użytku. Wraz ze wspól
nikiem opracowujemy właśnie dla władz miejskich projekt
modernizacji Filadelfii. Obejmuje on przebudowę takich
dzielnic jak ta i całkowitą zmianę ich charakteru.
Annie zmierzyła Ike'a nieprzyjaznym wzrokiem.
- Takie dzielnice jak ta są kośćcem tego miasta.
Ike uśmiechnął się kwaśno.
- Wkrótce na ich terenie staną wielopoziomowe par
kingi.
- W taki sposób zamierzacie modernizować Filadelfię?
- spytała drwiąco.
26 PODARUJĘ WAM SZCZĘŚCIE
Jeszcze raz Ike rozejrzał się wokoło.
- Dobrze i estetycznie zaprojektowany wielopoziomo
wy parking będzie wyglądał znacznie bardziej atrakcyjnie
niż to... to...
- Słuchaj - ostro przerwała mu Annie - być może dla
ciebie tego rodzaju dzielnice są bezużyteczne. Ja jednak pa
trzę na nie z innej strony. Przyznaję, że nie jest tak, jak być
powinno. Panoszą się różne gangi i bandy, ale także mieszkają
tu przyzwoici ludzie. A ponadto kupienie tego domu leżało
w granicach moich możliwości. Zaspokaja moje potrzeby.
Ike chciał odwarknąć, że jeśli tak jest naprawdę, to
Annie zaniedbuje swe potrzeby. Postanowił jednak nie
przejmować się niczym, co dotyczy tej kobiety. A potrzeb
miała pewnie zbyt wiele, by jakiś mężczyzna był w stanie
im sprostać. W tym momencie Ike poczuł coś przedziwne
go. Własną reakcję fizyczną na obecność Annie. Oddziały
wała na jego zmysły. Podniecała go.
Odpędził bezsensowne myśli. Nachylił się, żeby wziąć
jej torbę.
Nagle zobaczył, że ktoś go ubiegł. Malutki chłopczyk
o jasnoblond włosach i dużych niebieskich oczach ściskał
rączkę torby, prawie tak dużej jak on sam.
- Mam ją - oznajmił malec, mijając Annie na schod
kach. - Sam zaniosę. Ale dokąd?
W tej chwili spostrzegł sportowy samochód z odkrytym
dachem i jego oczy zrobiły się okrągłe z podziwu i zdu
mienia.
- O rany! Ale fajny wóz!
Zbiegł po schodkach. Na dole się potknął. Żeby odzy
skać równowagę, zamachał wolną ręką. Potem położył tor
bę obok bagażnika i ponad karoserią wskoczył na siedzenie
kierowcy. Ike widział tę scenę. Był jednak zbyt daleko,
żeby powstrzymać malca.
PODARUJĘ WAM SZCZĘŚCIE 27
Natychmiast włączył się alarm i zaczęła głośno wyć
syrena. Na twarzy chłopczyka odmalował się przestrach.
Ike nigdy nie widział kogoś aż tak przerażonego.
- Hej, mały, nie bój się, wszystko w porządku! - zawo
łał. Przekrzykując syrenę usiłował uspokoić dzieciaka.
Ruszył ścieżką w stronę samochodu. Ze zdumieniem
obserwował, jak z każdym jego krokiem rośnie przerażenie
malca. A kiedy podszedł do drzwi i nachylił się, aby wy
łączyć alarm, dzieciak obronnym gestem zakrył głowę rę
koma, zwinął się w kłębek i zaczął krzyczeć.
Krzyczał długo i przeraźliwie.
Zdumiony Ike patrzył, jak Annie spokojnie podchodzi do
samochodu, wyciąga chłopczyka ze środka i mocno przytula
do siebie. Malec ukrył twarz w zagłębieniu jej szyi i zaczął
płakać. Głaskała dzieciaka pó plecach i tak długo szeptała mu
do ucha uspokajające słowa, aż przestał zawodzić.
Potem spojrzała na Ike'a i głosem pozbawionym jakich
kolwiek emocji oznajmiła:
- Zanim ze mną zamieszkał, Mickey był bity przez
rodziców. Za wszystko. Bał się, że zrobisz mu krzywdę,
dlatego, że włączył alarm.
Ike potrząsnął głową. Nie wiedział, co powiedzieć. Mil
cząc, obserwował Annie, która wniosła dziecko po schod
kach i usadowiła się obok niego na progu przed frontowy
mi drzwiami domu. Po paru chwilach malec zaczął uśmie
chać się nieśmiało. Annie pocałowała go w czoło i uścis
nęła po raz ostatni. Mały zerwał się z ziemi i minąwszy
zdumionego Ike'a, pomknął jak strzała na jezdnię, gdzie
dołączył do reszty dzieci grających w ulicznego hokeja.
Annie podeszła do samochodu. Podniosła torbę z ziemi
i położyła ją na tylne siedzenie.
- Jestem gotowa - powiedziała ponownie, otwierając
drzwi wozu i usadawiając się na miejscu obok kierowcy.
28 PODARUJĘ WAM SZCZĘŚCIE
Ruszyli. Ike jechał żółwim tempem, wymijając bawiące
się dzieci. Kiedy na rogu zatrzymał się przed znakiem
stopu, Annie spojrzała na niego z uśmiechem i zapytała
nieoczekiwanie:
- Gdybyś miał być warzywem, czym chciałbyś zostać?
- Słucham? - odezwał się zdumiony.
Powtórzyła swoje słowa.
Skręcił w prawo. Jechali w stronę autostrady.
- Czemu pytasz?
Annie uśmiechnęła się szerzej.
- Uprzytomniłam sobie, że wcale się nie znamy. Wiemy
jedynie, że daliśmy się wrobić w idiotyczną aukcję. Do
Cape May czeka nas długa jazda. Pomyślałam więc, że to
dobra okazja, aby trochę lepiej się poznać.
To ma sens, uznał Ike. Ale o co jej chodzi z tym wa
rzywem?
- Chciałabym być oberżyną - oznajmiła nie pytana.
- Ma ładny kształt, jest taka.,. zwarta. A ponadto ma prze
piękną barwę. - Ike bębnił palcami w kierownicę. Milczał.
- A ty wyglądasz mi na kalafiora - dodała z rozbawieniem.
Wrzucił kierunkowskaz i po chwili bezkolizyjnie włą
czył się do ruchu na autostradzie. Potem dopiero powtórzył
bezbarwnym głosem:
- Na kalafiora?
Annie twierdząco skinęła głową.
- Kalafiory są dość humorzaste - oznajmiła, jakby to
miało starczyć za pełne uzasadnienie.
Westchnął. Poprawił się na siedzeniu. Annie miała rację.
Czekała ich długa jazda.
Była to podróż czasochłonna i dość przyjemna, jakiś
czas później uznał Ike. Dzięki niej dowiedział się wielu
zdumiewających rzeczy o swej towarzyszce podróży. Gdy-
ELIZABETH BEVARLY Podaruję wam szczęście
ROZDZIAŁ PIERWSZY - To najdziwniejsza rzecz, jaką do tej pory zrobiłem w życiu. Nie mam pojęcia, jakim cudem udało ci się mnie w to wrobić. Ike Guthrie popatrzył na odbicie sylwetki siostry, wido czne w popękanym lustrze, i mocno się zasępił. Nora stała tuż za nim, sięgając ponad ramieniem brata, by poprawić mu czarną muszkę. Zza pleców dobiegały ich krzykliwe głosy. Nora tak energicznie szarpnęła za muszkę, że o mały włos, a Ike byłby stracił oddech. Znów zrobił ponurą minę. - Jak to się dzieje, starsza siostro - mruknął przez za ciśnięte zęby, rozluźniając duszący go węzeł na szyi — że zawsze wrabiasz mnie w coś, na co nie mam najmniejszej ochoty? Przesunęła dłońmi po gładkich, jedwabnych klapach smokingu brata i uśmiechnęła się z zadowoleniem. - Tę umiejętność odziedziczyłam po mamie. Wyglą dasz doskonale. Zobaczysz, zdobędziesz dziś najwyższą stawkę. Jeśli nie staniesz się główną nagrodą, będzie to oznaczało, że nie ma sprawiedliwości na tym świecie. Ike popatrzył na siostrę. Mimo że Nora sięgała mu do brody, oboje byli słusznego wzrostu. Mieli podobne nie bieskie oczy i długie rzęsy oraz ładne, jasnoblond, proste włosy. Siostra upinała je w kok z tyłu głowy, on zaś był ostrzyżony krótko i modnie. Ike rzucił okiem na wieczo rowe, oficjalne stroje ich obojga i spochmurniał ponownie.
6 PODARUJĘ WAM SZCZĘŚCIE Uznał, że w smokingu wygląda jak idiota. Na litość boską, czemu posłuchał Nory? - Najwyższą stawkę? - powtórzył. - Mówisz tak, jak bym był kawałkiem wołowiny wystawionym na sprzedaż. Nora strzepnęła niewidoczny pyłek z ramienia brata. - Dziś jesteś, kochany. Cała rada opiekuńcza Dziecię cego Szpitala Świętej Bernadetty liczy na ciebie. Na to, ile dostaniesz za kilogram swego apetycznego mięska. Otworzył usta, żeby zaprotestować jeszcze raz, lecz po wstrzymały go hałasy dobiegające zza kurtyny, od strony widowni. Zamilkli także pozostali mężczyźni. Na twarzy każdego z nich malowało się przerażenie. Ike stanął tuż przy brzegu kurtyny i odchylił ją nieznacznie. Jego oczom ukazała się widownia, wypełniona po brzegi zbitym tłumem kobiet. Każda z nich trzymała kurczowo w ręku plik dolarowych banknotów. Podniecone damy po krzykiwały, gwizdały i głośnym aplauzem reagowały na przebieg imprezy. - Dwa tysiące dolarów! - Ike usłyszał okrzyk aukcjo- nerki. - To dziś, moje panie, najwyższa licytowana stawką. Wszystko wskazuje na to, że doktor Gillette stanie się główną nagrodą. - Bzdura - syknęła Nora do ucha brata. - Te baby je szcze nie widziały Isaaca Guthrie'ego, najsłynniejszego filadelfijskiego architekta. Spoza kurtyny dobiegały dalsze krzyki i gwizdy. - Ich chyba zbytnio nie interesuje, w jaki sposób zara biam na życie - mruknął Ike. - Wiem - szepnęła Nora. - Ale jesteś świetny. Przeko nasz się, przyniesiesz nam fortunę. Od strony sali przez szparę w kurtynie wsunął się doktor Gillette. Z czoła ocierał pot. - To zwierzęta! -jęknął. - Zwierzęta! Nie wiem nawet,
PODARUJĘ WAM SZCZĘŚCIE 7 która z tych bab mnie kupiła. W pierwszym rzędzie dwie kobiety prawie się pobiły. Kiedy przechodził obok Nory, klepnęła go przyjacielsko w ramię. - Doktorze, proszę się nie martwić. Jestem pewna, że kupiła pana jakaś miła osoba. - Nachylając się do ucha brata, dodała szeptem: - Pewnie Edith Hathaway. Chciała koniecznie zdobyć lekarza. Dla córki, Pameli. Bez względu na cenę. Kardiolog za dwa tysiące dolców to dobry interes. - Oto nasz następny kawaler do wzięcia - ogłosiła au- kcjonerka. - Jest nim pan Isaac Guthrie, jeden z najbar dziej znanych filadelfijskich architektów i atrakcyjnych mężczyzn. Jestem przekonana, że podziwiały panie zapro jektowane przez niego Centrum Korporacji Bidwella. Pana Guthrie'ego pasjonują ponadto: konna jazda, poezja Byro na i spacery wzdłuż brzegu morza przy świetle księżyca... - Och, tylko nie to! -jęknął Ike. - Nigdy w życiu na wet nie siedziałem na koniu. Nienawidzę poezji. Skąd ona bierze te wszystkie bzdury? - Ciii. - Nora uciszyła brata. - Sama to napisałam. - Ty? Przecież dałem im zupełnie inny tekst. - Napisałeś, że urodziłeś się pod znakiem Skorpiona, masz trzydzieści sześć lat, dobrze gotujesz i po mistrzo wsku grasz w tenisa. Lubisz kobiety inteligentne, wrażliwe i obdarzone dużym poczuciem humoru... - Sądziłem, że taki tekst odstraszy kupujące. - Wiem. I dlatego, łobuzie, musiałam go zmienić. Ike westchnął głęboko. - Oj, siostro, doczekasz się mojej zemsty. Zobaczysz, wyrównam rachunki. - Ciii. Kobieta prowadząca licytację kawalerów z zachwytem w głosie wykrzykiwała dalej:
8 PODARUJĘ WAM SZCZĘŚCIE - I pan Guthrie ofiarowuje swej partnerce cały weekend pełen nadzwyczajnych wrażeń i atrakcji! Na sali rozległy się głośne brawa. Tłum zgromadzonych tu kobiet z aplauzem przyjął ostatnie słowa aukcjonerki. Nerwowo wyciągały z torebek dalsze banknoty. - Weekend pełen nadzwyczajnych wrażeń? - z nie dowierzaniem powtórzył Ike. - Powiedziałem tylko, że zabiorę tę damę na kolację i do teatru. Skąd wzięły się te wszystkie brednie? - Popatrzył podejrzliwie na siostrę. Śmiała się wesoło. - Mówiłam ci, że musisz zdobyć główną nagrodę. I przestań wreszcie narzekać. Zadbałam o wszystko. Ty musisz się tylko pokazać. - W oczach Normy zabłysły wesołe ogniki. - Cel uświęca środki. Pamiętaj, że dzięki tobie chore dzieci będą miały fachową opiekę. Zostaną wyleczone, - Uważasz, że ja sam nie mam nic do powiedzenia? - Tak. - Mimo że chodzi o moją osobę? - Być może kupi cię kobieta twych marzeń. - Bardzo wątpię. - Ike westchnął. Musiał pogodzić się z losem zgotowanym mu przez siostrę. - Przynajmniej to, że pochodzę spod znaku Skorpiona, jest prawdą. Tymczasem aukcjonerka rozpływała się w zachwytach nad wycieczką do malowniczego Cape May w stanie New Jersey. Gdy wspomniała o osobnych pokojach zamówio nych w wytwornym pensjonacie, w jej głosie zadźwięczała nuta zwątpienia. Ike był tak zdumiony inwencją siostry, że przegapiłby chwilę wyjścia na scenę. Nora do końca trzymała rękę na pulsie. Wypchnęła brata za kurtynę.
PODARUJĘ WAM SZCZĘŚCIE 9 - To najdziwniejsza rzecz, jaką dotychczas zrobiłam w życiu. Nie mam pojęcia, jakim cudem mnie do tego namówiłaś. Annie Malone spojrzała ponuro na starszą siostrę. Za stanawiała się, jak Sophie udaje się zawsze wpakować ją w jakąś kabałę. Tym razem była to aukcja kawalerów, orga nizowana na dobroczynne cele. Na dzisiejszy wieczór An nie zaplanowała tysiąc innych spraw. - Ciii - uciszyła ją Sophie, rzucając okiem na program aukcji. - Spójrz, ten facet będzie dla ciebie idealny. Kocha konie i Byrona. Umie gotować. - Rzuciła siostrze spojrzenie pełne nagany. - Jeśli się przekona, że gotujesz wodę, wsta wiając czajnik do pieca i nastawiając odpowiednią tempera turę, będzie to z pewnością początek wspaniałego związku. - Nie chcę żadnego związku - odparła Annie. - Ani wspaniałego, ani innego. Mark był... - Wiem - przerwała jej Sophie. - Mark Malone był objawieniem, ósmym cudem świata i już nigdy nie znaj dziesz nikogo takiego jak on. Ale twój mąż nie żyje. Od pięciu lat. Najwyższy czas, żeby ktoś zajął się tobą. Annie zabolała uwaga siostry o zmarłym mężu. Nie po trafiła o nim zapomnieć. - Sama świetnie sobie radzę. Żaden mężczyzna nie jest mi potrzebny - oświadczyła. - Jest potrzebny. I zaraz kupię go dla ciebie. Dlatego tak nalegałam, żebyś tu dziś ze mną przyszła. Sama jestem na aukcji wyłącznie z tego powodu. - A ją sądziłam, że leżą ci na sercu losy Dziecięcego Szpitala Świętej Bernadetty. Sophie lekceważąco machnęła ręką. '- Daj spokój. Lepiej przyjrzyj się temu mężczyźnie. . Jest w sam raz dla ciebie. Uważam, że powinnaś go mieć: Zanim Annie zdołała zaprotestować, Sophie podniosła
10 PODARUJĘ WAM SZCZĘŚCIE rękę, gdy aukcjonerka wymieniła sumę trzystu dolarów. Licytowała dalej. Aż do dwóch tysięcy. Annie nawet nie próbowała powstrzymać siostry. Stanowiły wzajemne przeciwieństwo. Sophie była pewna siebie i dzięki małżeń stwu niezwykle bogata. Jeśli uznała, że powinna kupić Annie kawalera, do rana będzie tkwiła na aukcji i licyto wała do upadłego. Gdy stawka wzrosła do trzech tysięcy dolarów, Annie złapała Sophie za rękę, żeby powstrzymać ją przed dalszą licytacją. Nie pomogło. Starsza siostra wykrzyknęła na cały głos:. - Pięć tysięcy dolarów! - Pięć tysięcy - ze zdumieniem powtórzyła aukcjoner ka. - Panie Guthrie, jest pan mężczyzną najbardziej pożą danym! - Aż jęknęła z zachwytu. Dopiero teraz Annie skupiła wzrok na stojącej na scenie męskiej postaci. Obiekt ostatniej licytacji był bardzo wy soki, jasnowłosy, przystojny, zadbany w każdym calu, do skonale ubrany i, podobnie jak inni mężczyźni wystawieni na aukcję, z pewnością bardzo zamożny. Miał więc wszy- stko, czego nie tolerowała. Zauważyła, że delikwent przy gląda się jej siostrze. Wzrokiem łakomym i pożądliwym. I dopiero to doprowadziło Annie do prawdziwej wście kłości. Nie mogła mieć pretensji do faceta, że tak intensywnie przygląda się Sophie. Ale jego spojrzenie było wręcz palą ce. Co z tego, że Sophie była śliczna, miała zachwycające ciemne włosy i zielone oczy? Co z tego, że miała na sobie szafirową wieczorową suknię z dekoltem niemal do pępka i była obwieszona klejnotami? Co z tego, że jej śmiech obiecywał mężczyźnie nieziemskie rozkosze? Co z tego? Dlaczego facet stojący na scenie pożądliwym wzrokiem nie spoglądał na Annie?
PODARUJĘ WAM SZCZĘŚCIE 11 To pytanie sformułowała w myśli całkiem nieświado mie. Nie miała pojęcia, co się jej stało. Popatrzyła bezrad nie na własną skromną czarną sukienkę z długimi rękawa mi. Niemal odruchowo przesunęła dłonią po twarzy, po piegach na nosie i policzkach, które pozostały jej z dzie ciństwa wraz z jasną, bezbarwną cerą. I chociaż, podobnie jak Sophie, miała zielone oczy, były one jednak okrągłe i mało wyraziste. Jednym słowem, Annie stanowiła typ zrównoważonej, rozsądnej kobiety, z którą mężczyzna jest w stanie rozma wiać o paniach swego serca. Pięknych i wyrafinowanych. Jak Sophie. Wielokrotnie Annie odgrywała taką właśnie rolę. To oczywiste, że mężczyzna stojący na scenie przygląda się Sophie, pomyślała bez cienia zazdrości. Kto by tego nie zrobił? Kogo obchodził fakt, że ignorował młodszą siostrę i z uwielbieniem patrzył na starszą? Nie interesował Annie. Gdyby Sophie nie była szczęśliwą mężatką, życzyłaby jej i mężczyźnie stojącemu na scenie wszystkiego najlepszego. - Sophie, nie musisz kupować mi faceta - szepnęła Annie. - Sama sobie go znajdę, kiedy zechcę. - Ale nie takiego - oznajmiła siostra. - Nie masz żad nej okazji stykać się w pracy z tego pokroju ludźmi. - Mam do czynienia z dziećmi - sucho przypomniała jej Annie. - Tak. Spotykasz się więc tylko z opiekunami społecz nymi, doradcami rodzinnymi i innymi tego typu urzędni kami. - To znaczy z uczciwymi ludźmi. - Nie o taką uczciwość mi chodzi i dobrze o tym wiesz. Sama jesteś chodzącą przyzwoitością, więc jest ci potrzeb ny nieprzyzwoity mężczyzna. - Sophie uśmiechnęła się szelmowsko. - Im bardziej zepsuty, tym lepiej. Popatrz
12 PODARUJĘ WAM SZCZĘŚCIE tylko na tego faceta na scenie. Widzisz, jak świetnie wy gląda? Jak doskonale jest zbudowany? Przekonasz się, bę dzie dla ciebie idealny. Annie spojrzała w oczy stojącemu na podium mężczyźnie. Były zimne i nadal wpatrzone w Sophie. - Idealny, mimo że lubi Byrona? - spytała cierpko. - Zwłaszcza dlatego, moja droga. Jak dobrze wiesz, Byron był człowiekiem wysoce nieprzyzwoitym. - Wiem. Przecież studiowałam anglistykę - przypo mniała jej Annie. W tej chwili aukcjonerka ogłosiła triumfalnie: - Sprzedany. Za pięć tysięcy dolarów. Sophie chwyciła siostrę za rękę. - Chodźmy po twojego faceta. - Wcale nie jest mój. - Annie nie ruszyła się z miejsca. - Ty go kupiłaś. Należy do ciebie. Sophie roześmiała się z przymusem. - A jak miałabym wyjaśnić to Philipowi? - Powiedz mu, że wybierasz się na piękny, romantycz ny weekend do Cape May z jednym z najbardziej znanych, a zarazem najbardziej nieprzyzwoitych filadelfijskich ar chitektów. - I wtedy Philip rozwiedzie się ze mną. Czy na tym ci zależy? Annie wzruszyła ramionami. - Ty kupiłaś to cudo, nie ja. Nigdzie nie pojadę z tym facetem. Sophie w milczeniu popatrzyła na siostrę. - Chcesz powiedzieć, że odmawiasz spędzenia week endu w towarzystwie atrakcyjnego, inteligentnego i za możnego mężczyzny w jednym z najładniejszych miejsc w całych Stanach, mimo że zapłaciłam za to aż pięć tysięcy dolarów?
PODARUJĘ WAM SZCZĘŚCIE 13 - Tak. Odmawiam. - Wobec tego, droga siostro, co powiesz na małą ła pówkę? Annie popatrzyła podejrzliwie na Sophie. - Co masz na myśli? - A jeśli sumę podwoję i te pieniądze przeznaczenia twoich dzieciaków? Czy wtedy pojedziesz? - Dasz dziesięć tysięcy na Przytulisko? - Tak. - Sophie uśmiechnęła się lekko. - To chwyt poniżej pasa - stwierdziła zaskoczona Annie. - Wiem. Odliczę dotację od podatku. Philip jeszcze mnie za nią pochwali. Uzna to za wspaniałomyślny gest. Annie nie miała wyboru. Przytulisko było domem dziec ka, który wraz z mężem założyła dziesięć lat temu i nadal prowadziła, po jego śmierci już sama. Marka Malone'a poznała w college'u. Oboje studiowali socjologię. Po dy plomie wysupłali wszystkie posiadane pieniądze, znaleźli kilku sponsorów, otrzymali rządowe subwencje i za w ten sposób zgromadzone fundusze kupili dom. Stary, ledwie trzymający się budynek w jednej z najgorszych dzielnic Filadelfii. Doprowadzili go jako tako do porządku i prze kształcili w niebo dla bezdomnych i nie chcianych dzieci. Nawet w najlepszych czasach Annie musiała porządnie się nabiedzić, żeby mieć środki na funkcjonowanie Przy tuliska. Dziesięć tysięcy dolarów pozwoliłoby jej kupić wiele niezbędnych rzeczy. - Zgoda - rzekła do Sophie. - Robię to tylko ze wzglę du na moje dzieciaki. Sophie z rozbawieniem popatrzyła na siostrę. - Mała Annie Malone - zaczęła drwiącym tonem, któ rego Annie nie znosiła - nadal sądzi, że zbawi świat. Po zwól sobie coś powiedzieć, droga samarytanko. Coś,
14 PODARUJĘ WAM SZCZĘŚCIE o czym przekonałam się wiele lat temu. Świat jest obrzyd liwy i nic tego nie zmieni. Bierz z życia, co tylko możesz, i, zadowolona, uciekaj, gdzie pieprz rośnie. A ponadto uważaj na siebie. Nic w tym życiu nie jest wiele warte, ale zawsze znajdzie się ktoś, kto zapragnie ci to zabrać. Od wielu lat Sophie głosiła tę samą życiową filozofię. Annie skinęła głową. - Mam na ten temat inne zdanie - odparła spokojnie. - Sophie, ty masz swoje życie, ja swoje. Jak twierdzisz, okropne. Mnie jednak ono w pełni zadowala. - Nie tak, jak to, które może zaofiarować ci ten facet - powiedziała siostra. - Wystarczy jeden spędzony z nim wieczór, trochę przyjemności i luksusu, a od razu zapra gniesz więcej. Gdy tylko, Annie, posmakujesz wyśmieni tego wina, które ci postawi, już nigdy nie zechcesz wrócić do swojej rudery, którą nazywasz domem. Gwarantuję ci, że tak właśnie się stanie. Sophie zaczęła przepychać się przez tłum, żeby zapła cić za kupionego kawalera. Annie posłusznie ruszyła za siostrą. Sophie nie miała racji, lecz nie było sensu z nią dyskutować. Annie myślała tylko o dziesięciu tysiącach dolarów, które w poniedziałek rano wpłyną na konto Przy tuliska. Na czele listy zakupów postanowiła umieścić wy posażenie siłowni, a na końcu wycieczkę do zoo, na któ rą od dawna miała ochotę zabrać dzieciaki, lecz ciągle nie starczało pieniędzy. Dzięki zakupom, pod koniec ty godnia będzie mogła w pełni uszczęśliwić swych wycho wanków. Musi także spakować rzeczy na weekend, który okaże się kompletnym niewypałem. Mówi się: trudno. Dziesięć tysięcy dolarów to kupa pieniędzy. Żeby dla dzieciaków zdobyć aż tyle, pewnie wskoczyłaby w ogień. Weekend w Cape May nie może być zły, uznała. Przynajmniej po-
PODARUJĘ WAM SZCZĘŚCIE 15 oddycha świeżym morskim powietrzem i pospaceruje po plaży. Czekając, aż Sophie wypisze czek i złoży go w kasie, Annie oddała się marzeniom o pięknej wycieczce. Ike wycofał się za kurtynę. Napotkał rozradowane spo jrzenie siostry. - Dziękuję, kochana. - Uściskał wylewnie Norę. - Je stem ci bardzo wdzięczny. Zauważyłaś kobietę, która mnie kupiła? - Tak. - Nie może być większej przyjemności niż należenie do takiej damy przez całą noc. - Mówiłam, że wszystko pójdzie dobrze - odparła No ra, uwolniwszy się z objęć brata. - Panie Guthrie. Ike odwrócił się. Ujrzał przed sobą piękną kobietę, która przed chwilą kupiła go na licytacji. Przesunęła się przez szparę w kurtynie tak zgrabnie, jakby płynęła w powietrzu. Z bliska wyglądała jeszcze powabniej. Coś ciągnęło Ike'a do tej kobiety. Zapragnął wziąć ją za rękę. - Słucham? - Jestem Sophie Marchand - powiedziała, gdy wysu nął dłoń. W tym momencie jednak jej miejsce zajęła in na kobieta. Nieduża i zupełnie bezbarwna. Ike szybko od szukał wzrokiem poprzedniczkę. - A to moja siostra, An nie. - Pani Marchand przedstawiła swą nieciekawą towa rzyszkę. - Dla niej kupiłam pana. Jest zachwycona propozycją wyjazdu do Cape May. Życzę dobrej zabawy. - To powiedziawszy, piękna pani odwróciła się i zniknęła za kurtyną. Ike spojrzał na stojącą przed nim kobietę. Nijaką i bez barwną.
16 PODARUJĘ WAM SZCZĘŚCIE Wygląda jak mysz, uznał. Był zawiedziony. I zdegusto wany. - Nazywam się Annie Malone - powiedziała nieznajo ma. Wyciągnęła rękę. Miała przyjemny, łagodny uśmiech na twarzy. Mimo to jednak Ike odniósł wrażenie, że też wcale nie jest zadowo lona z tego, co się stało. - Ike Guthrie - przedstawił się machinalnie, ujmując dłoń kobiety. Rękę miała małą, nieco szorstką, pozbawioną jakichkol wiek ozdób. Piękna dama, która ją tutaj przyprowadziła, miała pier ścionki na każdym ze smukłych palców i długie, wypie lęgnowane, czerwone paznokcie. Ręce Annie nie wywoły wały żadnych erotycznych skojarzeń. A jej oczy nie obie cywały żadnych zmysłowych rozkoszy. Spojrzenie Ike'a przesunęło się niżej. Westchnął ponownie. Widok nie był zachwycający. - Miło mi panią poznać - odezwał się ponuro, gdy znów spotkał się ich wzrok. Poniewczasie zorientował się, że stojąca przed nim ko bieta doskonale zdaje sobie sprawę z tego, iż otwarcie ta ksował ją spojrzeniem i że wynik nie był dla niej korzystny. O dziwo, wcale się nie speszyła. Uniosła tylko brwi. Mocno uścisnęła mu dłoń. - Mówmy sobie po imieniu - zaproponowała głosem dźwięcznym i zdumiewająco silnym jak na tak małą osób kę. - Bądź co bądź spędzimy z sobą noc - dodała z lekko drwiącym uśmiechem. O rany, jęknął w duchu. Co za baba. Wygląda słodko i niewinnie, a twarda jest jak głaz. Zła i na dodatek tryska energią. Nic gorszego nie mogło go spotkać. Puścił szybko jej dłoń i wsunął ręce głęboko do kieszeni.
PODARUJĘ WAM SZCZĘŚCIE 17 Wygląda fatalnie, pomyślał. Zauważył wyblakłe piegi na nosie i policzkach. Może trochę słońca ożywi jej cerę. Morska bryza też będzie korzystna. Jeśli wcześniej nie zdmuchnie do oceanu tej wiotkiej istoty. Ike spojrzał przez ramię. Zobaczył, że Nora z uśmie chem na twarzy obserwuje uważnie całą scenę. Z zadowo leniem skinęła głową i, roześmiana, opuściła salę.
ROZDZIAŁ DRUGI - Annie! Annie westchnęła głęboko. Była zmęczona i rozczaro wana. Wołał ją Mickey. Od razu rozpoznała jego głos. Ten żywy sześciolatek krzykiem reagował na wszystko. Zarów no na widok krwi, jak i na ciastka, na które miał akurat ochotę. Położyła ulubione niebieskie dżinsy na wierzchu nie wielkiego stosu rzeczy przygotowanych na weekendowy wyjazd i poszła szukać Mickeya. Zobaczyła go na scho dach, z głową unieruchomioną między prętami poręczy. Nachyliła się, żeby pomóc mu uwolnić się z pułapki. - Mówiłam ci, abyś tego nie robił. Przypominasz sobie? - spytała spokojnie chłopca, równocześnie ostrożnie obra cając na bok jego główkę. - Tak - przyznał przestraszony. - Ostatnim razem co powiedziałam? - Nie pamiętam. - Mickey, jeśli włożysz głowę między pręty, to potem jej nie wyjmiesz. Czy tak brzmiały moje słowa? - Chyba tak. - A więc dlaczego znów to zrobiłeś? Zagryzał wargi, kiedy Annie go wyciągała. Przez chwilę stał w milczeniu, trąc silnie oswobodzoną jasnoblond główkę. Miał żywe, niebieskie oczy, w których czaił się bunt. - Słucham, co masz do powiedzenia - oznajmiła Annie.
PODARUJĘ WAM SZCZĘŚCIE 19 Mickey wypiął brzuszek. Sądził, że gest ten ją onieśmieli. - Czekam - powtórzyła. Mickey rozluźnił mięśnie. Spuścił wzrok. - Nie wiem. - Rozumiem. Nie rób tego znowu, dobrze? Kiwnął głową. - Wyjeżdżasz na weekend? - zapytał, idąc za Annie do jej pokoju. - Tak. - Zabrała się do przerwanego pakowania. Mi ckey zadawał mnóstwo pytań i już dawno temu, aby za chować jaki taki spokój ducha, nauczyła się cierpliwie na wszystkie odpowiadać. Chłopczyk wdrapał się na łóżko. Z podręcznej torby Annie zaczął wyciągać włożone tam rzeczy. Uważnie oglą dał każdą z nich. . - Dokąd jedziesz? - spytał. Rozpoczynała się zwykła indagacja. Annie miała już wyrobioną metodę odpowiadania. - Do Cape May. - W New Jersey? - Tak. Uśmiechnął się, zadowolony, że tak dużo wie. Wyciąg nął z torby parę skarpetek, rozwinął je i zapytał: - Jak długo cię nie będzie? - Wracam w niedzielę wieczorem. - A kiedy wyjeżdżasz? - W sobotę rano. - To znaczy jutro? - Tak. - Z kim jedziesz? - Ze znajomym. - Ma na imię Ike, prawda? - Prawda.
20 PODARUJĘ WAM SZCZĘŚCIE - I mieszka w Filadelfii, tak jak my, prawda? - Prawda. - Wyjdziesz za niego? Annie przestała się pakować i ze zdziwieniem popatrzy ła na Mickeya. To pytanie nie padało we wcześniejszych przesłuchaniach. Skąd coś takiego w ogóle przyszło mu do głowy? - Dlaczego sądzisz, że mogłabym wyjść za mąż? - spy tała ostrożnie. - Bo tak robią dorośli, prawda? Molly mówi, że muszą się pobrać. Takie są przepisy. - Molly ci to powiedziała? - Aha. Jest starsza ode mnie, więc wie, co mówi. Annie zagryzła wargi, żeby się nie roześmiać. - Ma dopiero siedem lat. - Ale powiedziała, że dorośli... - Nie wszyscy dorośli się pobierają- łagodnie przerwa ła mu Annie. - Robią to tylko ci, którzy się zakochają. Mickey zamyślił się na chwilę, a potem zapytał: - Zakochasz się w Ike'u? - Na pewno nie. - Dlaczego? - Bo nie jest w moim typie. - A jaki jest twój typ? Annie pomyślała o zmarłym mężu. Mark miał nie sforne, czarne włosy, nosił wytarte dżinsy i bluzy od dresu oraz uwielbiał trenować małą ligę baseballu. Przypomniała sobie, jak doskonale potrafił bandażować rozbite kolana i jak wyspecjalizował się w pieczeniu domowych cia steczek. Nigdy, przenigdy nie spotka człowieka takiego jak on. - Mickey, nie mam już swojego typu - odparła ze smut kiem w głosie. -I nigdy nie będę miała.
PODARUJĘ WAM SZCZĘŚCIE 21 Mickey z aprobatą kiwnął głową. - To dobrze. Bo kiedy dorosnę, ożenię się z tobą. Uśmiechnęła się i pocałowała go w czoło. - W porządku, malutki. Poczekam. Nagle Mickey stracił całe zainteresowanie Annie i jej sprawami. - Idę na dwór - oświadczył, zsuwając się z łóżka. Patrzyła, jak chłopiec wybiega z pokoju. Z całej dzie siątki wychowanków Przytuliska w wieku od sześciu do szesnastu lat Mickeya Reesera lubiła najbardziej. Wepchnęła ostatnie przybory toaletowe do znoszonej wojskowej zielonej torby, swego czasu należącej do Marka, i postawiła ją przy drzwiach. Ten weekend będzie się jej dłużył, uznała. Nie tylko dlatego, że spędzi go w towarzy stwie mężczyzny, którego nie miała ochoty bliżej poznać. Gdy wyjeżdżała z domu, zawsze zamartwiała się o swych wychowanków. Pomagała jej dwójka studentów z miejscowego uniwer sytetu, Nancy i Jamal, lecz całą odpowiedzialność za Przy tulisko ponosiła sama. Tylko ona była na miejscu przez dwadzieścia cztery godziny na dobę. Nie lubiła wychodzić wieczorem, mimo że studenci zostawali w tym czasie z dziećmi. Czuła wtedy, że kiepsko wywiązuje się z mat czynych obowiązków. Bezustannie powtarzała sobie, że nie jest niczyją rodzi cielką, ale ciągle odgrywała tę rolę. Dzieci z Przytuliska nie miały rodziców ani dalszej rodziny albo dlatego, że je osierocono lub porzucono, albo z jeszcze gorszych powo dów. Annie była dla nich wszystkim. Zastępowała im matkę, ojca, siostrę lub brata. Była opie kunką, podporą duchową. I dlatego tak bardzo niechętnie, nawet na krótko, opuszczała swoje stadko. To tylko weekend, usprawiedliwiała wyjazd do Cape
22 PODARUJĘ WAM SZCZĘŚCIE May. Zaledwie dwa dni i jedna noc. W tak krótkim czasie nic nie może się stać. Podśpiewując swoim zwyczajem, wyszła z pokoju. Po stanowiła nie przejmować się wyjazdem i tym, że dwa dni spędzi w towarzystwie Isaaca Guthrie'ego, znanego archi tekta i z pewnością donżuana. W poniedziałkowy ranek będzie już po wszystkim i ży cie nadal potoczy się zwykłym torem. Ike rzucił okiem na kartkę, którą wsiadając rano do samochodu, położył na siedzeniu pasażera, i znów popa trzył na budynek z czerwonej cegły. Tak, to był właściwy adres. Dom jednak wyglądał na nie zamieszkany. We wszy stkich oknach parteru były założone sztaby, a furtka stała otworem. Budynek znajdował się w opłakanym stanie. Z frontowych okiennic i framug odłaziła farba. Wejście po schodach na werandę zdążyło zamienić się w stos gruzu i odłamków betonu. Obok furtki widniała tablica z napi sem „Przytulisko". Podobnie jak cały budynek, była stara i zniszczona. Dróżka wiodąca od ulicy do podupadłego domu była po obu stronach wysadzona pięknymi, dobrze utrzymanymi kwiatami. Kwitnące petunie, pelargonie i nagietki tworzyły wesołe, barwne plamy. Nadawały ponuremu domowi sympa tyczny, ciepły wygląd. Widoku dopełniało niebo. Niebieskie i bezchmurne. W rozgrzanym powietrzu wiosennego popo łudnia unosił się balsamiczny zapach kwiatów. Gdyby nie fakt, że dom i jego otoczenie znajdowały się w jednej z najgorszych dzielnic miasta, Ike dojrzałby z pewnością ciekawe możliwości, jakie dawało to miejsce. W żaden jednak sposób nie potrafił pojąć, jak kobieta po kroju Annie Malone może mieszkać w tak obskurnej i nie bezpiecznej części Filadelfii.
PODARUJĘ WAM SZCZĘŚCIE 23 Od pierwszego spotkania tydzień temu rozmawiał z nią tylko raz. Przez telefon. Cała konwersacja nie trwała dłużej niż półtorej minuty. Uzgodnili jedynie godzinę, o której Ike przyjedzie po Annie. Poza tym nie mieli sobie nic więcej do powiedzenia. Ike westchnął. Z niechęcią myślał o czekającym go końcu tygodnia i wyprawie do Cape May. Wysiadł ze swego czerwonego sportowego wozu, po dejrzliwie rozejrzał się wokoło i włączył alarm. Nie zamie rzał pozostawać tu ani minuty dłużej, niż będzie to konie czne, ale wiedział, że w tego typu dzielnicy kradzież sa mochodu jest sprawą zaledwie paru chwil. Otarł dłonie o spodnie i podszedł do furtki. Odruchowo obejrzał starannie przód sportowej koszulki, którą miał na sobie, doszukując się na niej śladów kurzu. Gdy znalazł się w tym nieprzyjemnym otoczeniu, od razu poczuł się brudny. Miał właśnie zamiar dotknąć przycisku dzwonka, kiedy nagle otworzyły się szeroko drzwi i z wnętrza czerwonego budynku wypadła gromada dzieci. Przy furtce prawie zwa liły go z nóg. Nie zwracając uwagi ani na gościa, ani na samochód, wybiegły na ulicę. Każde z nich trzymało w rę ku hokejowy kij. Rozstawiły się do gry. Ike ze zdumieniem pokręcił głową. Dzieci na jezdni! Na szczęście, wyglądało na to, że panuje tu niewielki ruch. Z niepokojem popatrzył w jedną i drugą stronę. Nagle tuż za plecami usłyszał głos. Miękki, a zarazem nieco szorstki. - Cześć. Odwrócił się i zobaczył Annie Malone stojącą w drzwiach domu. Miała na sobie białą, uszytą w wiejskim stylu bufiastą bluzkę, wyświechtane niebieskie dżinsy i sandały nałożone na bose nogi. Włosy, przedzielone pośrodku głowy, były sple cione w dwa warkocze, opadające na ramiona. Spod cienkiego szyfonu, z którego zrobiono bluzkę,
24 PODARUJĘ WAM SZCZĘŚCIE prześwitywała koszulka. Ike od razu zauważył, że Annie nie nosi biustonosza. Ike nie miał pojęcia, dlaczego nikt do tej pory nie po wiedział tej kobiecie, że moda chodzenia bez stanika skoń czyła się dawno temu. Miał ochotę zrobić to sam. Patrząc teraz na panią Malone, musiał uczciwie przyznać, że ty dzień temu za bardzo pospieszył się ze złą oceną, jaką wystawił dolnym partiom jej ciała. Była niewysoka, ale bardzo proporcjonalna i zgrabna. Dopiero teraz zobaczył u stóp Annie zniszczoną torbę. Prawie pustą. Ta kobieta, podobnie jak on sam, podróżowała niemal bez bagażu. - Zobaczyłam cię przez okno i postanowiłam zejść - wyjaśniła na powitanie. - Miałam nadzieję, że zdążę to zrobić, zanim stratują cię dzieciaki. Ale... Ike zdał sobie sprawę z tego, że Annie i tym razem dostrzegła jego badawcze, taksujące spojrzenie. Uniosła brwi, tak jakby czekała, aż gość wyjaśni swoje obcesowe zachowanie się. Też zaczęła mu się przyglądać. Chcąc odwrócić uwagę Annie od własnej osoby, zapytał: - To twoje dzieci? Popatrzyła na rozbieganą, hałaśliwą gromadkę i natych miast złagodniał jej wzrok. - Tak. Moje. - To dziwne - mruknął Ike. - Dwoje z nich chodzi już chyba do średniej szkoły. Musiałaś mieć osiem lat, kiedy je urodziłaś. - Miał ochotę dodać, że jak na kobietę przez całe życie chodzącą w ciąży wygląda zdumiewająco do brze, ale powstrzymał się w ostatniej chwili. Nie było sensu jej złościć. - Nie jestem dosłownie ich matką, ale wszystkie do mnie należą - wyjaśniła z ciepłym uśmiechem. - Jesteś bezdzietna? - Czemu pytasz? - Zaczęła uważnie przyglądać się
PODARUJĘ WAM SZCZĘŚCIE 25 Ike'owi. - Nie wyglądasz na człowieka, którego interesują dzieci. - Bo nie jestem człowiekiem, którego one interesują. - Wcale mnie to nie dziwi. Nie jestem biologiczną matką, ale mam dzieci. Wiele. - Zanim Ike zdołał zadać następne pytanie, Annie oznajmiła sucho: - Jestem gotowa do drogi. Skinął głową. - To dobrze. Nie chcę trzymać tu wozu dłużej niż to konieczne. Spojrzała na jaskrawoczerwony sportowy samochód i zmarszczyła czoło. - Nie lubisz jeździć otwartym wozem? - zapytał. - Och, nie. Uwielbiam wiatr. - Skąd więc to ponure spojrzenie? - Pomyślałam sobie, że ten samochód kosztował wię cej, niż ja wydałam na kupienie, odnowienie i wyposażenie całego budynku, w którym mieszkam. Teraz Ike zmarszczył czoło. Zastanawiał się, czemu przy tej kobiecie przyjmuje bez przerwy defensywną po stawę. - Chyba masz rację. W tej dzielnicy nieruchomości muszą być tanie. Bo nie są ani bezpieczne, ani nadające się do zamieszkania lub handlowego użytku. Wraz ze wspól nikiem opracowujemy właśnie dla władz miejskich projekt modernizacji Filadelfii. Obejmuje on przebudowę takich dzielnic jak ta i całkowitą zmianę ich charakteru. Annie zmierzyła Ike'a nieprzyjaznym wzrokiem. - Takie dzielnice jak ta są kośćcem tego miasta. Ike uśmiechnął się kwaśno. - Wkrótce na ich terenie staną wielopoziomowe par kingi. - W taki sposób zamierzacie modernizować Filadelfię? - spytała drwiąco.
26 PODARUJĘ WAM SZCZĘŚCIE Jeszcze raz Ike rozejrzał się wokoło. - Dobrze i estetycznie zaprojektowany wielopoziomo wy parking będzie wyglądał znacznie bardziej atrakcyjnie niż to... to... - Słuchaj - ostro przerwała mu Annie - być może dla ciebie tego rodzaju dzielnice są bezużyteczne. Ja jednak pa trzę na nie z innej strony. Przyznaję, że nie jest tak, jak być powinno. Panoszą się różne gangi i bandy, ale także mieszkają tu przyzwoici ludzie. A ponadto kupienie tego domu leżało w granicach moich możliwości. Zaspokaja moje potrzeby. Ike chciał odwarknąć, że jeśli tak jest naprawdę, to Annie zaniedbuje swe potrzeby. Postanowił jednak nie przejmować się niczym, co dotyczy tej kobiety. A potrzeb miała pewnie zbyt wiele, by jakiś mężczyzna był w stanie im sprostać. W tym momencie Ike poczuł coś przedziwne go. Własną reakcję fizyczną na obecność Annie. Oddziały wała na jego zmysły. Podniecała go. Odpędził bezsensowne myśli. Nachylił się, żeby wziąć jej torbę. Nagle zobaczył, że ktoś go ubiegł. Malutki chłopczyk o jasnoblond włosach i dużych niebieskich oczach ściskał rączkę torby, prawie tak dużej jak on sam. - Mam ją - oznajmił malec, mijając Annie na schod kach. - Sam zaniosę. Ale dokąd? W tej chwili spostrzegł sportowy samochód z odkrytym dachem i jego oczy zrobiły się okrągłe z podziwu i zdu mienia. - O rany! Ale fajny wóz! Zbiegł po schodkach. Na dole się potknął. Żeby odzy skać równowagę, zamachał wolną ręką. Potem położył tor bę obok bagażnika i ponad karoserią wskoczył na siedzenie kierowcy. Ike widział tę scenę. Był jednak zbyt daleko, żeby powstrzymać malca.
PODARUJĘ WAM SZCZĘŚCIE 27 Natychmiast włączył się alarm i zaczęła głośno wyć syrena. Na twarzy chłopczyka odmalował się przestrach. Ike nigdy nie widział kogoś aż tak przerażonego. - Hej, mały, nie bój się, wszystko w porządku! - zawo łał. Przekrzykując syrenę usiłował uspokoić dzieciaka. Ruszył ścieżką w stronę samochodu. Ze zdumieniem obserwował, jak z każdym jego krokiem rośnie przerażenie malca. A kiedy podszedł do drzwi i nachylił się, aby wy łączyć alarm, dzieciak obronnym gestem zakrył głowę rę koma, zwinął się w kłębek i zaczął krzyczeć. Krzyczał długo i przeraźliwie. Zdumiony Ike patrzył, jak Annie spokojnie podchodzi do samochodu, wyciąga chłopczyka ze środka i mocno przytula do siebie. Malec ukrył twarz w zagłębieniu jej szyi i zaczął płakać. Głaskała dzieciaka pó plecach i tak długo szeptała mu do ucha uspokajające słowa, aż przestał zawodzić. Potem spojrzała na Ike'a i głosem pozbawionym jakich kolwiek emocji oznajmiła: - Zanim ze mną zamieszkał, Mickey był bity przez rodziców. Za wszystko. Bał się, że zrobisz mu krzywdę, dlatego, że włączył alarm. Ike potrząsnął głową. Nie wiedział, co powiedzieć. Mil cząc, obserwował Annie, która wniosła dziecko po schod kach i usadowiła się obok niego na progu przed frontowy mi drzwiami domu. Po paru chwilach malec zaczął uśmie chać się nieśmiało. Annie pocałowała go w czoło i uścis nęła po raz ostatni. Mały zerwał się z ziemi i minąwszy zdumionego Ike'a, pomknął jak strzała na jezdnię, gdzie dołączył do reszty dzieci grających w ulicznego hokeja. Annie podeszła do samochodu. Podniosła torbę z ziemi i położyła ją na tylne siedzenie. - Jestem gotowa - powiedziała ponownie, otwierając drzwi wozu i usadawiając się na miejscu obok kierowcy.
28 PODARUJĘ WAM SZCZĘŚCIE Ruszyli. Ike jechał żółwim tempem, wymijając bawiące się dzieci. Kiedy na rogu zatrzymał się przed znakiem stopu, Annie spojrzała na niego z uśmiechem i zapytała nieoczekiwanie: - Gdybyś miał być warzywem, czym chciałbyś zostać? - Słucham? - odezwał się zdumiony. Powtórzyła swoje słowa. Skręcił w prawo. Jechali w stronę autostrady. - Czemu pytasz? Annie uśmiechnęła się szerzej. - Uprzytomniłam sobie, że wcale się nie znamy. Wiemy jedynie, że daliśmy się wrobić w idiotyczną aukcję. Do Cape May czeka nas długa jazda. Pomyślałam więc, że to dobra okazja, aby trochę lepiej się poznać. To ma sens, uznał Ike. Ale o co jej chodzi z tym wa rzywem? - Chciałabym być oberżyną - oznajmiła nie pytana. - Ma ładny kształt, jest taka.,. zwarta. A ponadto ma prze piękną barwę. - Ike bębnił palcami w kierownicę. Milczał. - A ty wyglądasz mi na kalafiora - dodała z rozbawieniem. Wrzucił kierunkowskaz i po chwili bezkolizyjnie włą czył się do ruchu na autostradzie. Potem dopiero powtórzył bezbarwnym głosem: - Na kalafiora? Annie twierdząco skinęła głową. - Kalafiory są dość humorzaste - oznajmiła, jakby to miało starczyć za pełne uzasadnienie. Westchnął. Poprawił się na siedzeniu. Annie miała rację. Czekała ich długa jazda. Była to podróż czasochłonna i dość przyjemna, jakiś czas później uznał Ike. Dzięki niej dowiedział się wielu zdumiewających rzeczy o swej towarzyszce podróży. Gdy-