ziomek72

  • Dokumenty7 893
  • Odsłony2 235 152
  • Obserwuję977
  • Rozmiar dokumentów26.3 GB
  • Ilość pobrań1 294 384

Pojednanie - Maxwell Cathy

Dodano: 8 lata temu

Informacje o dokumencie

Dodano: 8 lata temu
Rozmiar :1.2 MB
Rozszerzenie:pdf

Pojednanie - Maxwell Cathy.pdf

ziomek72 EBooki EBOOK M Maxwell Cathy
Użytkownik ziomek72 wgrał ten materiał 8 lata temu.

Komentarze i opinie (0)

Transkrypt ( 25 z dostępnych 240 stron)

CATHY MAXWELL POJEDNANIE 1 Rzekł. Ten ci zdrowy chwat, Którego oblubieńcem zwą? Rzekł: Ten ci zdrowy chwat, Co urnie igrać z panną swą? „,Zielone zaślubiny” Craige Castie, Wschodnia Anglia, 1806 Nie chciał się ze mną Ŝenić — powiedziała cichym, smutnym głosem Mallory Edwards Barron, siedząc na krześle przy toaletce — To było widać. Głęboko zaczerpnęła tchu i spojrzała w lustro; napotkała wzrok matki. Miała nadzieję, Ŝe lady Craige będzie innego zdania. Przez moment Mallory widziała w oczach matki odbicie własnych obaw, lecz juŜ po chwili lady Craige nerwowo zatrzepotała rzęsami; przestała szczotkować włosy córki i ścisnęła ją w pocieszycielskim geście. — Co ty opowiadasz? John Barron na pewno chciał się z tobą oŜenić. Rozmawiały szeptem, zdając sobie sprawę z obecności dwu słuŜących, sprzątających po kąpieli Mallory. Drzwi na korytarz to otwierały się, to zamykały; dobiegał zza nich szmer rozmów gości w jadalni, przerywany wybuchami śmiechu. — Wczoraj wieczorem słyszałam, jak kłócił się ze swoim ojcem w bibliotece. Odniosłam wraŜenie, Ŝe John przed przyjściem tutaj w ogóle nie wiedział, Ŝe ma się Ŝenić. Czy to moŜliwe? Dlaczego ojciec powiedział mu dopiero w przeddzień ślubu, Ŝe znalazł dla niego kandydatkę na Ŝonę? — Mallory, gdzie się podziała twoja wyobraźnia, twój rozsądek? Jakie to ma znaczenie, kiedy John dowiedział się, Ŝe ma się oŜenić? Liczy się tylko nasz dom, zamek Craige, a dzięki temu małŜeństwu w przyszłości zostaniesz jego panią. Ale najpierw twoje małŜeństwo z Johnem Barronem musi zostać skonsumowane.

Mallory poczuła ucisk w Ŝołądku. — PrzecieŜ w czasie uczty weselnej prawie w ogóle się do mnie nie odzywał. Delikatny uścisk dłoni matki na ramieniu przypomniał Mallory, Ŝe nie są same. Sally, młoda dziewczyna ze wsi, która została najęta, by tego wieczoru pełnić rolę słuŜącej Mallory, wróciła do pokoju i pracowicie ścieliła bogato rzeźbione elŜbietańskie łoŜe z baldachimem, zajmujące znaczną część pomieszczenia. Rodzice Mallory przypieczętowali swe małŜeństwo na tym łoŜu, przed nimi uczynili to ich rodzice, a jeszcze wcześniej — dziadkowie. A teraz ona miała połoŜyć się na mm z męŜczyzną, którego prawie w ogóle nie znała, by uczynić zadość tradycji i zyskać prawo do tytułu pani zamku Craige. Od czasów Wilhelma Zdobywcy, który ofiarował ten zamek Mallardowi, zaufanemu przyjacielowi i powiernikowi, kaŜda panna młoda z rodziny Craige spędzała noc poślubną w tej komnacie. Jutro rano ksiądz, matka Mallory i jej nowy teść, sir Richard Barron, który odziedziczył tytuł jej ojca, wicehrabiego Craige, przyjdą tu i obejrzą prześcieradło, sprawdzając, czy są na nim ślady krwi, dowód, Ŝe Mallory Craige była dziewicą. Od tej chwili ona i jej mąŜ, John Barron, będą uznani za prawdziwie poślubionych przed Bogiem i przed ludźmi. Następnie prześcieradło zostanie wywieszone za oknem komnaty i w całej parafii rozpocznie się świętowanie. Mallory drŜącą ręką sięgnęła po kryształowy kieliszek z winem, stojący na toaletce. Unikała spoglądania w lustro. Dziewicza biel wdzięcznej koszuli nocnej pozbawiła twarz wszel kiego koloru, podkreślając sińce pod oczami. Minął zaledwie miesiąc od śmierci ojca po długiej chorobie — miesiąc, który tak bardzo zmienił Ŝycie Mallory. — Moja koszula powinna być czarna — powiedziała niemal szeptem. Sally, chciałybyśmy zostać same — zwróciła się lady Craige do słuŜącej. — Sama zajmę się córką. — Dobrze — odparła cicho słuŜąca, dygnęła i ruszyła do drzwi, lecz po chwili przystanęła. — Jeśli mogę coś powiedzieć, panienko Mallory, to moja matka i ja Ŝyczymy panience duŜo szczęścia na nowej drodze Ŝycia i chcemy, Ŝeby panienka wiedziała, Ŝe wszyscy we wsi śpią spokojniej, wiedząc, Ŝe to panienka będzie panią zamku. Mallory zmusiła się do uśmiechu. — Dziękuję, Sally. Dziewczyna przekręciła gałkę u drzwi. — Jesteśmy teŜ bardzo radzi, Ŝe panienka będzie miała takiego silnego, przystojnego męŜa. — ZaróŜowiona z emocji słuŜąca wyszła z pokoju. — Wygląda na to, Ŝe przyjęcie weselne jest całkiem udane

— powiedziała cicho Mallory. Ceremonia ślubna była bardzo skromna ze względu na Ŝałobę w rodzinie, lecz sądząc z od głosów dochodzących z sali jadalnej, goście dobrze się bawili. Lady Craige nie odpowiedziała. Usiadła obok Mallory, wyjęła z jej rąk kieliszek, postawiła go na toaletce i delikatnie pogładziła dłonie córki. — Masz takie zimne palce. — Ujęła je pieszczotliwie. — Uwierz mi, naprawdę nie ma się czego bać. — Chciałabym juŜ mieć to za sobą. Nie chciałam za niego wychodzić. Nie teraz. Upłynęło tak niewiele czasu od śmierci ojca. Rysy twarzy lady Craige złagodniały. Delikatnie odgarnęła niesforny kędzior z twarzy Mallory i załoŜyła go jej za ucho. Wszystkie panny młode są niespokojne. MałŜeństwo to waŜny krok. Wierz mi, ja teŜ bardzo bałam się pierwszej nocy z twoim ojcem. — Dlaczego nie mogłam tak po prostu odziedziczyć Craige Castie? To niesprawiedliwe, Ŝe aby zachować prawo przy sługuj ące mi z tytułu urodzenia, muszę wyjść za syna dalekiego kuzyna, który odziedziczył zamek po moim ojcu. — Mallory wysunęła dłoń z uścisku matki i wstała. Jej wzrok padł na łoŜe — skropiona róŜanym zapachem kołdra była zapraszająco od chylona. Pomieszczenie wydało jej się nagle duszne, ciasne. Otworzyła okno, wpuszczając do środka wiosenne powietrze, tchnące obietnicą deszczu. Tej nocy na niebie nie było księŜyca ani gwiazd. Przez chwilę Mallory miała wraŜenie, Ŝe dookoła panuje pustka. Odwróciła się i spojrzała na matkę. — Przyszłam na świat jako dziedziczka tego zamku — po wiedziała zuchwale. — PrzecieŜ John Barron nie ma pojęcia o ludziach, którzy zarabiają na utrzymanie dzięki naszej ro dzinie. Czy, na przykład, wie o tym, Ŝe Sally jest jedyną opiekunką kalekiej matki? Czy potrafi obliczyć zysk z buszela ziarna, czy rozumie konieczność stosowania płodozmianu? — Wątpię, czy John ma pojęcie o czymkolwiek, co wykracza poza ramy jego studiów — odpowiedziała lady Craige. — Będziesz musiała nauczyć go wielu rzeczy. I nie zapominaj, Ŝe dzięki temu małŜeństwu spełniamy najgorętsze Ŝyczenie twojego ojca... Ŝeby któregoś dnia twoje dzieci odziedziczyły ten zamek. Mallory ukradkiem spojrzała na łoŜe. — Mamo, nie mam jeszcze siedemnastu lat. — Będziesz miała za miesiąc. — Lady Craige wstała. — Dzie cinko, jesteś naszą jedyną nadzieją. Gdybym mogła cię uchronić przed wyjściem za mąŜ w tak młodym wieku, a jednocześnie zatrzymać Craige Castie, na pewno bym tak postąpiła. W kaŜdym razie John jest doskonałą partią. Rodzina Barronów jest

niewyobraŜalnie wręcz bogata, a pewnego dnia cały majątek przejdzie w ręce Johna. JuŜ dziś ma wspaniałe dochody dzięki krewnym ze strony matki. Mallory, jesteś bardzo bogatą kobietą. — A co z moimi marzeniami? Myślałam, Ŝe pojadę w sezonie do Londynu, tak jak Louise — powiedziała dziewczyna, majac na myśli Louise Haddon, swoją najlepszą przyjaciółkę, która w połowie czerwca zamierzała udać się do stolicy. Chciałam tańczyć... być adorowana... i się zakochać... — dodala cicho. — Mogłabyś uczestniczyć w tysiącu sezonów i nie znaleźć tak doskonałego kandydata na męŜa. A poza tym twoje marzenia się spełnią, tyle Ŝe jako męŜatka będziesz przeŜywać wszystko z większym spokojem. Oczywiście z powodu Ŝałoby nie moŜesz natychmiast jechać do Londynu, ale lord Barron obiecał, Ŝe za rok przedstawi cię na dworze. Mallory popatrzyła na obrączkę wysadzaną szafirami i brylan tami, którą John rano włoŜył jej na palec. Szafiry miały kolor jego oczu. Kiedy wczoraj po południu po raz pierwszy zobaczyła Johna, wydał jej się ucieleśnieniem marzeń o idealnym męŜczyźnie. A przecieŜ ze względu na pośpiech, z jakim nowy wicehrabia Craige nalegał, by syn się oŜenił, i na gwałtowność, z jaką wraz z matką została zmuszona do poparcia jego woli, gdy śmierć ojca zostawiła je bez środków do Ŝycia, podejrzewała, Ŝe z Johnem musi być coś nie tak. Przypuszczała, Ŝe będzie szpetny, gruby, ocięŜały umysłowo, a moŜe nawet ułomny. Tymczasem został jej przedstawiony wysoki, ciemnowłosy męŜczyzna o niepokojącej urodzie, jakby Ŝywcem przeniesiony z romansów, w dodatku jedynie o trzy lata od niej starszy. Jakby czytając w jej myślach, lady Craige powiedziała: — Poza tym John jest niezwykle przystojny. Mallory uniosła wzrok. — Prawdę mówiąc, jest duŜo atrakcyjniejszy niŜ ja. — Mallory! Jak moŜesz mówić coś takiego? Jesteś uroczą młodą kobietą. — Och, mamo. — Mallory krytycznym wzrokiem przyjrzała się swemu odbiciu w lustrze. — Mam zbyt wystający podbródek, zbyt pełne wargi i za małe oczy. — Masz piękne oczy. — Kiedy się śmieję, robią się z nich szparki. No, a do tego te moje włosy. — Mallory przeczesała je palcami. — Są strasznie niesforne i mają nieciekawy kolor. — Nieprawda. Włosy są twoją największą ozdobą... — Tak, tak. Lady Craige nie zwróciła uwagi na ironiczny ton głosu córki.

— Ich kolor wcale nie jest nieciekawy. Są gęste i mają jasne pasemka. — Ale nie są jasne. — Jesteś bardzo podobna do siostry twego ojca, Jennifer. Była wspaniałą kobietą. Masz jej urodę, wdzięki temperament. — Wcale nie jestem ładna, mamo... i mam piegi. Lady Craige połoŜyła rękę na ramionach córki. — I z piegami jesteś piękna. Pamiętaj, Ŝe rozkwitasz i jeszcze się zmieniasz, kochanie. Poczekaj kilka lat. Kobiety z rodziny twojego ojca pięknieją z wiekiem. — Pochyliła głowę tak, Ŝe zetknęł)r się czołami. — Wiem, Ŝe trudno ci się pogodzić z tym małŜeństwem. Byłoby znacznie lepiej, gdybyście mieli czas lepiej się poznać... ale, Mallory, czasami Ŝycie nie uklada się tak, jakbyśmy sobie Ŝyczyli. — Wolałabym, Ŝeby nie był taki... — Dziewczyna urwała, wyraźnie zakłopotana. — Przystojny — dokończyła za nią lady Craige. — Mallory, John Barron moŜe sobie być bardzo urodziwy, ale tak jak wszyscy ma swoje wady. Nie zapominaj o tym. Jego wygląd nie moŜe cięonieśmielać. — Zrobiła pauzę i po chwili namysłu dodała: — Podoba m się jego głos. Ma bardzo ładne brzmienie, nie uwaŜasz? To prawda, pomyślała Mallory. ChociaŜ był jeszcze bardzo młody, miał głos dojrzałego męŜczyzny. Intrygująco chrapliwy i głęboki, wzbudzał w niej nieznane dotąd uczucia. Kiedy tego ranka stała obok Johna przed wielebnym Sweeneyem, słuchając, jak skiada przysięgę małŜeńską, po raz pierwszy od śmierci ukochanego ojca nie czuła się tak rozpaczliwie samotna. Jeszcze raz spojrzała na łoŜe, tym razem wyczekująco. A jednak z tym małŜeństwem coś było nie tak. — Jakie wady masz na myśli, mamo? Dlaczego się ze mną oŜenił? PrzecieŜ w swoim czasie i tak odziedziczyłby Craige Castie. Mógł poślubić kaŜdą kobietę, którą chciał, a jednak jego ojciec nalegał, Ŝebyśmy się pobrali. Lady Craige posmutniała. Zanim się odezwała, dłuŜszą chwilę bawiła się niebiesko-złotymi wstąŜkami koronkowego czepka. — Ach, to tylko plotka. Mallory z przeraŜeniem pomyślała, Ŝe jej podejrzenia nie były bezpodstawne. — Jaka plotka? Pukanie do drzwi łączących sypialnię z olbrzymim salonem przyprawiło obie kobiety o palpitacje serca.

John! Zapewne opuścił przyjęcie wkrótce po ich wyjściu i przygotowywał się do nocy poślubnej w sąsiednim pokoju. CzyŜby juŜ był gotowy? Och, nie! Mallory miała wraŜenie, Ŝe serce wyskoczy jej z piersi. Lady Craige podeszła do drzwi i nieznacznie je uchyliła. — Tak? Mallory dostrzegła kamerdynera męŜa. — Pan pyta, czy panna młoda jest juŜ gotowa. Mallory poczuła, Ŝe kolana robią jej się miękkie. Usiadła na łóŜku, lecz po chwili gwałtownie zerwała się na nogi. To było ostatnie miejsce, w jakim w tej chwili chciała się znaj dować. Podeszła do okna i zapatrzyła się na ciemne niebo. — Panna młoda prosi jeszcze o kilka minut — usłyszała spokojny głos matki. Kilka minut! I roku byłoby za mało! Lady Craige podała jej kielich. — Napij się wina. Zaraz przestaniesz się bać — Pogładziła córkę po głowie. — PoŜycie małŜeńskie to naprawdę nic strasz nego. Popijając małymi łyczkami mocne wino, Mallory zastana wiała się, czy aby na pewno matka ma rację. Zaledwie przed dwoma dniami lady Craige uświadomiła córce, na czym polegają małŜeńskie obowiązki. Nawet dla Mallory, która od dzieciństwa obserwowała zwierzęta gospodarskie, informacja o tym, co dzieje się pomiędzy męŜczyzną a kobietą, była szokująca. Do tej pory prowadziła ciche, spokojne Ŝycie i teraz myśl o tym, Ŝe ludzie tak niewiele róŜnią się od zwierząt, przepełniała ją strachem. WciąŜ nie była pewna, jak to ma wyglądać, ale nie miała odwagi wypytywać o szczegóły. W tej chwili takie pytanie nie przeszłoby jej przez gardło. Gotowa była zrobić wszystko, byle tylko odwlec to, co i tak było nieuchronne. — Więc co głosi ta plotka na temat Johna Barrona? Lady Craige pokręciła głową. — Nie unikniesz przeznaczenia, dziecinko. — Ale mogę je odłoŜyć na później — odparła Mallory. Nagle poczuła się dziwnie bezbronna. — Poza tym to, Ŝe go nie znam, czyni wszystko jeszcze trudniejszym. Czy to takie dziwne, Ŝe w ino sytuac zada te pytania? Lady Craige podprowadziła córkę do toaletki, posadziła na krześle i zaczęła jej czesać włosy. — Jest bękartem — powiedziała bez ogródek.

Mallory zamrugała, jakby nie była pewna, czy się nie przesłyszała. Lady Craige pokiwała głową i zniŜyła głos do szeptu. — Jest owocem romansu, jaki jego szlachetnie urodzona matka miała z cóŜ, ludzie mówią, Ŝe jego ojcem był koniuszy. — Koniuszy?! Ale przecieŜ nazywa się Barron! Matka wydała przeciągłe westchnienie. — Mallory, im jesteśmy starsi, tym częściej przekonujemy się, Ŝe Ŝycie rzadko biegnie prostym torem. Znając sir Richarda, domyślam się, Ŝe durna kazała mu uznać Johna za syna... i oczywiście nikt nie ośmieliłby się nazwać Johna bękartem w obecności sir Richarda. Ma zbyt wielką władzę. Mówi się, Ŝe od narodzin dziecka sir Richard nie chciał juŜ mieć z Ŝoną do czynienia. — Skoro był tak wściekły, to dlaczego uznał Johna za swego syna? — PoniewaŜ kaŜdy męŜczyzna chce mieć dziedzica. — Głos lady Craige zadrgał ze wzruszenia i Mallory przy pomniała sobie, Ŝe miała młodszego brata, który umarł w kołysce. Mallory pozostał w pamięci jedynie mleczny zapach dziecin nego pokoju i smutna, cicha rozmowa dorosłych skupionych wokół kolebki. Scisnęła dłoń matki. Przez chwilę pocieszały się nawzajem. Potem lady Craige powiedziała: — Sir Richard i jego Ŝona przez wiele lat byli bezdzietni. John został poczęty w czasie, gdy sir Richard przebywał za granicą, a jego Ŝona w Londynie. Wiedzą o tym wszyscy, którzy potrafią liczyć na palcach. Myślę, Ŝe sir Richard ma nadzieję, Ŝe dzięki temu małŜeństwu towarzystwo będzie traktować Johna z większą przychylnością. W końcu nasza rodzina jest bez zarzutu. No i oczywiście w przyszłości John zostanie wicehrabią Craige. Mallory nie dała się przekonać. — Jestem pewna, Ŝe znajdzie się wielu świętoszków z zasa dami, którzy nigdy nie wpuszczą Johna do swojego domu. — Obawiam się, Ŝe nie wpuszczą ani jego, ani ciebie. Mallory zesztywniała. Lady Craige spróbowała złagodzić wymowę swych słów. — Ale tak postąpią jedynie nieliczni, ci, którzy itak zadzierają nosa i patrzą na wszystkich z góry. Nie ma teŜ sensu przejmować się zaproszeniami do salonów Almacka. Twój mąŜ jest bardzo bogaty i zachowamy nasz dom. — Dlaczego nie powiedziałaś m tego wszystkiego, zanim wzięliśmy ślub? — zapytała Mallory.

— A czy to by coś zmieniło? Mallory wolno pokręciła głową. Ich sytuacja materialtia była tak zła, Ŝe nawet wątpliwości co do pochodzenia Johna nie mogły stanowić przeszkody do zawarcia małŜeństwa. Nie dano jej nawet czasu na Ŝałobę, poniewaŜ sir Richard wkrótce miał objąć urząd gubernatora w Indiach i nie Ŝyczył sobie Ŝadnej zwłoki. Pociągnęła spory łyk wina. Napięcie powoli ustępowało. Swiatło w pokoju wydało jej się dziwnie przytłumione. Lady Craige usiadła obok. — Postaraj się odkryć dobre cechy Johna, a będziesz szczę śliwa w małŜeństwie. — Prawie w ogóle go nie znam. — Ale zrobiło na tobie wraŜenie to, Ŝe studiował w Ali Souls College. Mallory nie mogła temu zaprzeczyć. Siegnąwszy po karafkę, lady Craige dolała wina do kieliszka córki i dodała: — Sir Richard ma wielkie ambicje względem Johna. Z konek sjami ojca, tytułem Craige i własną inteligencją, John bez wątpienia zajdzie daleko, pomimo wątpliwego rodowodu. Sir Richard chętnie widziałby Johna wspinającego się po szczeblach hierarchii kościelnej. No i musisz przyznać, Ŝe patrzy się na niego bez przykrości. Mallory uśmiechnęła się. — To prawda — przyznała niemal bezwiednie. — MoŜe uda ci się pokochać go chociaŜ odrobinkę? Mallory spłonęła ognistym rumieńcem. — Widzisz?! — zawołała triumfalnie matka. — Wiedziałam, Ŝe ci się spodoba. Będę miała śliczne wnuki, które będziemy chować w Craige Castle. Po tych słowach matki Mallory duszkiem wypiła wino. — UwaŜaj — zwróciła jej uwagę lady Craige. — Nie jesteś przyzwyczajona do mocnych trunków. Poza tym muszę ci coś wyznać. Mallory opuściła rękę, w której trzymała kieliszek. — Po tym wszystkim, co tu usłyszałam? — Nagle kieliszek wydał jej się tak cięŜki, Ŝe nie miała siły utrzymać go nawet w obu dłoniach. Co teŜ się z nią działo? — Ciekawe, czego jeszcze się dowiem. — Wsypałam do wina środek nasenny. — Co?!

Lady Craige wyjęła jej kieliszek z rąk, zanim resztka napoju wylała się na podłogę. — Obawiałam się, Ŝe to ci się nie spodoba. — To nie jest Ŝart? Lady Craige pokręciła głową i ścisnęła ramiona córki. — Widzisz? Znów jesteś spięta. Mallory gwałtownie wstała. — Dlaczego to zrobiłaś? Lady Craige równieŜ wstała. Wydawała się zatroskana. Czułam, Ŝe moŜesz mieć do mnie pretensje, ale zrobiłam to dla twojego dobra. Przedwczoraj byłaś tak przeraŜona tym, co usłyszałaś ode mnie na temat poŜycia małŜeńskiego, Ŝe... Ŝe postanowiłam ci pomóc. Wydawało mi się, Ŝe dzięki temu będzie ci łatwiej. Tak właśnie pomogła mi moja matka. Mallory dotknęła rękami policzków. Wiedziała juŜ, Ŝe to nie dziewiczy wstyd sprawił, Ŝe są takie rozpalone. W tej chwili wydały jej się nieco odrętwiałe. Rozległo się pukanie do drzwi. Dziewczyna z przeraŜeniem popatrzyła na matkę. — Jak mogłaś...? — Chciałam tylko, Ŝebyś się odpręŜyła. Nie przypuszczałam, Ŝe tyle wypijesz. Lady Craige postąpiła krok w stronę drzwi, lecz Mallory powstrzymała ją uniesieniem ręki. Ktoś znowu zapukał. Mallory opuściła rękę; złość na matkę zaczynała się ulatniać. — Musimy go wpuścić — powiedziała szeptem. — Jeszcze chwilkę — odezwała się donośnym głosem lady Craige. — Spojrzała na córkę. — Nie, to ty go wpuścisz. Ja juŜ wychodzę. A teraz, szybko, do łóŜka! Mallory wpadła w panikę. — Nie jestem jeszcze gotowa! — Strach sprawił, Ŝe przestała odczuwać ocięŜałość. — Powinnam jeszcze zapieść warkocz. Zawsze splatam włosy na noc. — AleŜ bardzo ładnie wyglądasz z rozpuszczonymi na ra miona. — Chcę mieć zaplecione — powiedziała Mallory lodowatym tonem. Nagle bardzo waŜne stało się dla niej udawanie, Ŝe ta noc niczym się nie róŜni od innych.

Tym razem lady Craige postanowiła nie spierać się z córką. Mallory szybko spiotła długie włosy w prosty warkocz i związała go złotą wstąŜką. Lady Craige zamierzała zamknąć okno, lecz powstrzymał ją głos córki. — Wolę, Ŝeby było otwarte. — Uznała, Ŝe świeŜe powietrze pomoŜe jej zwalczyć senność. Matka zastanawiała się przez chwilę, po czym wzruszyła ramionami i zajęła się rozpalaniem ognia w kominku. Gdy zapłonął, zdmuchnęła świece. — Co robisz? — zapytała Mallory. — Chcę, Ŝeby pokój był przytulniejszy. — Lady Craige po stawiła jedyną paląca się świecę na stoliku przy łóŜku. — No, juŜ czas. Głowa do góry. Mallory nie pozostało nic innego, jak wdrapać się na łoŜe. Materac ugiął się pod jej cięŜarem. RóŜany zapach pościeli wydał jej się zbyt mocny, duszący. Jak w półśnie opadla na poduszki. Lady Craige pochyliła się nad nią i pocałowała w czoło. — Bądź dobrą Ŝoną, a zobaczysz, Ŝe John będzie dobrym męzem Musisz wierzyc w swoją szczęsłiwą gwiazdę, Mallory Przekonasz się, Ŝe miałam rację, mówiąc, Ŝe jutro wszystko będzie wyglądać lepiej. — Ruszyła do drzwi, łączących pokoje. Zapukała w nie raz, najwyraźniej dając sygnał, Ŝe wszystko jest w porządku, po czym wyszła drzwiami prowadzącymi na korytarz. Mallory została sama. Zaczął padać gwałtowny wiosenny deszcz, którego szum zagłuszył wszystkie odgłosy. Deszcz w dniu jej ślubu. Migoczący płomyk świecy kolo łoŜa pozostawiał pokój w ciemności, ale klejnoty na jej ślubnej obrączce ze starego złota lśniły wspaniale w jego blasku. Gwałtowne pukanie, inne niŜ poprzednie, do cięŜkich dębo wych drzwi, wyrwało ją z zamyślenia. To mąŜ. Przez chwilę czuła paniczny strach. Zerwała się na nogi, mając ochotę schować się, uciec. Nie mogła jednak tego zrobić. Miała poczucie obowiązku, honoru, świadomość nieuchronności tego, co ma się stać. Nie moŜe splamić rodowego nazwiska. Powoli usiadła na łóŜku, otoczona miękkimi fałdami nocnej koszuli. Teraz była wdzięczna matce za to, Ŝe podała jej wino. Swiat stracił dla niej nieznośne czarno-białe barwy. ZłoŜyła ręce na kolanach. — Proszę wejść!

Poruszyła się klamka u drzwi. Mallory wstrzymała oddech. Zaskrzypiały zawiasy. Słabe światło świecy przy łóŜku nie sięgało tak daleko, lecz Mallory była pewna, Ŝe męŜczyzna, którego poślubiła, jest juŜ w pokoju. Wyczuwała jego obecność. Zniszczony dywan tłumił odgłos kroków. Gdy w końcu John wynurzył się z ciemności i wszedł w krąg światła, Mallory oniemiała — z zachwytu i strachu zarazem. John nie miał klasycznej urody. W rysach jego twarzy była jakaś chropowatość, cień niezaleŜności nic pasujący do eleganckich salonów, co jednak czyniło go jeszcze atrakcy}. niejszym. Gęste ciemne włosy nie były ułoŜone w obowią zującą fryzurę. Zaczesywał je gładko do tyłu i tylko jeden niesforny kosmyk opadał mu na czoło tuŜ nad okiem. Mial pełne, zmysłowe usta, a oczy barwy kobaltu odbijały światło świecy. Mallory nie potrafiła wyobrazić sobie tych szerokich ramion i wysokiej, szczupłej sylwetki w szacie duchownego. Profesja teologa wydawała się diań za spokojna. Pomimo młodego wieku, ten męŜczyzna aŜ za bardzo zwracał na siebie uwagę. Niepewnie dotknęła długiego warkocza. Powinna była zo stawić rozpuszczone włosy. Teraz, kiedy mąŜ był w pokoju, z warkoczem czuła się głupio, dziecinnie. Nie mial juŜ na sobie czarnego fraka i srebrzystej kamizelki z przyjęcia weselnego; ubrany był teraz jedynie w białą koszulę bez kołnierzyka, wypuszczoną na czarne spodnie. Był bez butów. Widok jego stóp sugerował pewną zaŜyłość i zmniejszał dystans między nimi. Dobrą chwilę patrzył na nią uwaŜnie, po czym zapytał swoim charakterystycznym, nieco chrapliwym głosem: — Czy wiesz, co ma się zdarzyć między nami? Oblała się szkarłatnym rumieńcem. — Wiem — wyszeptała. — Wszystko mi wytłumaczono. Mam robić to, o co mnie poprosisz. Przygarbił się, jakby ktoś złoŜył wielki cięŜar na jego barki. Mallory przypomniała sobie, Ŝe w czasie przyjęcia John nie wypił ani kropli alkoholu i prawie nie tknął jedzenia. No, ale to samo moŜna było powiedzieć o niej. Powoli, jakby podjął niezwykle waŜne postanowienie, roz prostował ramiona. — Jesteś jeszcze taka młoda.

— W przyszłym miesiącu skończę siedemnaście lat. Poza tym ty teŜ nie jesteś jeszcze stary. Nie odpowiedział; cały czas bacznie się jej przyglądał. Czując skrępowanie, poruszyła się na łóŜku. — Proszę... chciałabym juŜ mieć to za sobą. Niech juŜ będzie po wszystkim. Odsunął się od loŜa. — Mallory, wcale nie musimy teraz tego robić. MoŜemy poczekać, aŜ lepiej się poznamy. Jej imię zabrzmiało w jego ustach niemal jak muzyka, lecz po chwili zrozumiała znaczenie tych słów. Nie chciał jej. UwaŜał, Ŝe jest nieatrakcyjna. Mallory była tego tak pewna, jakby czytała w jego myślach. Wino i napięcie pozbawiły ją typowego dla niej opanowania i w jej oczach pojawiły się łzy. Wyraźnie przeraŜony, ściągnął krzaczaste brwi. — Proszę... — powiedział nieomal z rozpaczą w głosie. — Ty mnie nie chcesz. — UwaŜam tylko, Ŝe lepiej będzie zaczekać, aŜ trochę wy doroślejesz. — Nie! — krzyknęła. — Jutro, kiedy moja matka, twój ojciec i wielebny Sweeney wejdą do tego pokoju, nasze małŜeństwo musi juŜ być skonsumowane. Tak kaŜe tradycja. — Ale przecieŜ dopiero się poznaliśmy. — Jestem twoją Ŝoną. — Odczuwając skutki wypicia wina ze środkiem nasennym, Mallory bełkotliwie wypowiedziała ostat nie słowa. Ogarnęło ją błogie uczucie odpręŜenia, jakby wszyst ko działo się we śnie. Nie czuła juŜ panicznego strachu. — Musimy to zrobić. Zaśmiał się gorzko i wymamrotał pod nosem, Ŝe jego ojciec jest większym draniem, niŜ przypuszczał. Nie. zbiło jej to z tropu. — Nie wiem, co pocznę jutro, jeśli nie stanie się to, co ma się stać. To kwestia honoru — dodała cicho. Przez chwilę miała wraŜenie, Ŝe zamierza się z nią spierać, i przyprawiło ją to o złość. Zawrzała w niej krew wojowników. Nie miała zamiaru uchybić swoim obowiązkom. W przypływie straceńczej odwagi stanęła na łóŜku, zdjęła batystową koszulę nocną i odrzuciła ją na bok.

Zapanowała pełna napięcia cisza. Onieśmielona tym, co przed chwilą zrobiła, Mallory obrzuciła Johna nieśmiałym spojrzeniem. Przyglądał się jej z nieprzeniknionym obliczem, lecz jego policzki oŜywił rumieniec. Mallory zdawało się, Ŝe słyszy szybkie, głośne bicie jego serca. A moŜe to jej serce tak waliło? Przywołała na pomoc całą swoją dumę. — Musimy to zrobić... teraz, dzisiaj. Z ulgą spostrzegła, Ŝe przytaknął. Opadła na kolana i odchyliła kołdrę, by zakryć nagość. Z radością znalazła się w pachnącej róŜami pościeli, ucieszona jej jedwabistością i miłym chłodem. John zaczął ściągać koszulę. Mallory przyglądała mu się z zafascynowaniem. Był silny, wspaniale umięśniony. Miał w sobie więcej z męŜczyzny niŜ z chłopca, więcej z Ŝołnierza niŜ ze studenta. PołoŜył koszulę na brzegu łóŜka. Ich spojrzenia się spotkały. Zacisnął usta; jej zainteresowanie wydało mu się trochę nie przyzwoite. — Czy świeca ma się palić? Poczuła ściskanie w gardle. Chyba lepiej będzie ją zgasić. Podszedł do stolika i zdmuchnął świecę. W pokoju zapano wała ciemność, którą rozpraszał jedynie słaby blask ognia. Zapach gorącego wosku zmieszał się z zapachem chłodnego, wilgotnego powietrza zza okna. Trzasnęło polano w kominku. Mallory słyszała, jak John zdejmuje spodnie i rzuca je na krzesło. Uniósł kołdrę i połoŜył się na łóŜku. Materac ugiął się pod jego cięŜarem. Długo leŜeli, nie dotykając się, a gdy wreszcie otarł się o nią nogami, ich szorstkość uwypukliła róŜnice między nimi. Wy cofał się, jakby to krótkie zetknięcie ciał wywarło na nim równie wielkie wraŜenie jak na niej. Szczelnie otuliła się kołdrą i stłumiła ziewnięcie. Nie poruszali się, Mallory czuła coraz większą senność. — Co będziemy teraz robić? — zapytała szeptem, bojąc się, Ŝe lada chwila zaśnie. Otoczył ją ramieniem, chcąc ją przytulić. Zesztywniała. — MoŜesz się troszkę odpręŜyć? — usłyszała ciche pytanie. - Nie — odpowiedziała ledwo dosłyszalnie.

Odsunął się z jękiem; odległośc między nimi wydawała się większa niŜ szerokość kanału między Anglią a Francją. Mallory zaczerpnęła tchu. Jeśli chce zostać panią Craige Castie, musi to teraz zrobić. MoŜesz teraz spróbować. — Czy domyślał się, jak bardzo jest przeraŜona? — Zaraz się odpręŜę. John połoŜył rękę na jej ramieniu. Jego palce były przyjemnie ciepłe. Powoli, delikatnie przesunął dłoń na jej pierś. Mallory drgnęła. Przepraszam — wyszeptała. — Nie przepraszaj. — Był zły. Nie odezwała się. Poczuła piekące łzy pod powiekami. Nie była w stanie wypowiedzieć słowa tak, by nie brzmiały w nim skrępowanie i uraza. I wtedy właśnie ją pocałował. Był to jej pierwszy pocałunek, jakŜe inny od niewinnego cmoknięcia w policzek tego ranka przed ołtarzem, wymuszo nego przez jego ojca. Zaskoczylaja. miękkość jego ust, którymi nakrył jej zaciśnięte wargi. Przytulił ją mocno. Nagość przestała ich krępować. Otarła policzek o jego wygolony, wyraźnie zarysowany pod bródek. Delikatny cytrynowy zapach jego mydła do golenia zmieszał się z zapachem róŜ... i nagle wszystko wydało się łatwe i właściwe. Mallory powoli rozluźniła się, przytuliła. Poczuła się ciepło, bezpiecznie. Nagość nie była juŜ dla niej przeszkodą... i wtedy nagle się odsunął. Uniosła brwi; chciała, Ŝeby jeszcze raz ją pocałował, tym czasem, ku jej przeraŜeniu, otarł łzę z jej policzka. — Mallory... — Teraz. Proszę. — Ładunek emocjonalny ostatnich minut przyprawił ją o drŜenie. Jeśli John zaraz nie przystąpi do działania, gotowa się skompromitować. Wyszeptał coś łagodnie, z zatroskaniem, lecz Mallory nie zwróciła na to uwagi. Była skupiona na tym, by jak najlepiej zastosować się do instrukcji matki — połoŜyła się na plecach i rozchyliła nogi tak, by mąŜ mógł ją posiąść. Wsparł się na łokciu. Widziała nad sobą jego duŜą sylwetkę i miała wraŜenie, Ŝe się waha. Przeniosła wzrok na sufit, wparła się plecami w materac. Teraz była zadowolona, Ŝe matka dała jej środek nasenny. Chciała zapomnieć o swym upokorzeniu. Nigdy nie przyzwyczai się do oddawania się męŜowi w taki sposób, nigdy.

PołoŜył się na niej, rozsunął jej nogi kolanem. Całkiem przyjemnie było czuć na sobie jego cięŜar. A poza tym, o tak, czuła coś jeszcze. Jego męskość. Jak czystej krwi ogiery z hodowli jej ojca, był w pełni gotowy. Za chwilę będzie mieć ten akt za sobą i tradycji stanie się zadość. Mallory wpiła palce w miękki materac, zamknęła oczy i postanowiła, Ŝe nie będzie krzyczeć. NiezaleŜnie od tego, jak bardzo będzie bolało, nie krzyknie. Poczuła miłą ocięŜałość, jej ruchy stały się wolniejsze, i z cichym westchnieniem ulgi zapadła w niepamięć. Gdy John chciał ją pocałować, nagle zorientował się, Ŝe świeŜo poślubiona Ŝona śpi w jego ramionach. Odsunął się i wsparty na łokciu zastanawiał się, co ma teraz zrobić. — Mallory — wyszeptał. — Mallory? Wymruczala coś, czego nie był w stanie zrozumieć, i skuliła się obok niego jak kociak. Jej skóra była cudownie ciepła i miękka. John delikatnie połoŜył dłoń na biodrze Ŝony. Zanim wszedł do tego pokoju, miał zamiar wyperswadować jej skonsumowanie małŜeństwa tej nocy. JednakŜe kiedy desperacko zdarła z siebie obszerną koszulę, natychmiast zapomniał o swoim postano wieniu. Nawet teraz był chętny i gotowy. Lecz jego Ŝona była pogrąŜona w głębokim śnie. Wstał, nie wiedząc, co począć. Chłodne nocne powietrze przyprawiło go o dreszcz. WłoŜył spodnie i podszedł do kominka. Zapalił świecę i postawił na stoliku; płomyk oświetlił łóŜko, na którym spała Ŝona. BoŜe, była taka młoda i niewinna. Nie mógł obojętnie patrzeć na to szczupłe, długonogie ciało, nie podziwiać naturalnego kobiecego wdzięku. Mimo iŜ był wściekły na ojca, nie potrafił nie zachwycać się tą młodą kobietą, którą nakazano mu poślubić. Wszystkie wydarzenia związane ze ślubem i weselem przyjmowała ze spokojem i opanowaniem młodej królowej. Matka cały czas kręciła się wokół niej, ale niczego nie osiągnęła. Był pewien, Ŝe to Mallory wszystko zaplanowała. Nie zauwaŜył na jej twarzy nawet cienia niepokoju w związku z małŜeństwem aŜ do chwili, gdy zapłakała w jego ramionach. Te łzy wywarły na nim wielkie wraŜenie. John nie miał złudzeń dotyczących swej Ŝyciowej pozycji. Był owocem braku roztropności samowolnej matki. Poniosła karę za swój brak rozsądku i została przez męŜa wygnana, zesłana w odległy i odludny zakątek Anglii. Na palcach

jednej ręki John mógłby policzyć, ile razy widział się z matką... Pielęgnował potem wspomnienia wszystkich tych wizyt. Wiedział jednak, Ŝe jest bękartem. Poznał prawdę, kiedy chłopcy w szkole zaczęli go okrutnie wyśmiewać. Być moŜe jego ojciec wolał udawać, Ŝe tak nie jest, lecz John miał juŜ serdecznie tego dosyć. Spojrzał na Mallory. Czy wiedziała? Czy to dlatego płakała? CięŜko opadł na krzesło. ZauwaŜył karafkę i pusty kieliszek. Nalał sobie wina, pociągnął tęgi łyk i zakrztusiwszy się, gwałtownie wypluł je do kieliszka. Miało niepokojący, mdląco słodki smak. WłoŜył palec do karafki, przechylił ją, by wino umoczyło czubek, i uniósł palec do nosa. Naturalny aromat wina zmieszany był z jakimś innym za pachem. Wiedział wystarczająco wiele, by zyskać pewność, Ŝe do wina coś dolano. Ze zmarszczonym czołem spojrzał na blat stolika i dostrzegł na nim na wpół opróŜniony kieliszek wina. Czy to jego Ŝona je wypiła? Spojrzał naMallory. Nie poruszyła się, leŜała tam, gdzie ją zostawił. Oddychała miarowo, głęboko, zbyt głęboko, zwaŜyw szy okoliczności. Została uśpiona! A moŜe celowo zaŜyła środek nasenny? A moŜe to kolejna intryga ojca? John był wścieldy. Dopraw dy, czy nie ma juŜ Ŝadnej dziedziny Ŝycia, w której mógłby decydować sam za siebie? Wezbrał w nim gniew. Cisnął karafką w gzyms kominka; rozbiła się na tysiące kryształowych odłamków, zostawiając za sobą ciemną, powiększającą się plamę. Jego urocza młoda Ŝona spała, pogrąŜona w nieświadomości wywołanej zaŜyciem środka nasennego. John przeczesał włosy palcami. Kiedy ojciec nakazał mu się oŜenić, powiedział mu teŜ o barbarzyńskim zwyczaju oglądania prześcieradła. Rozmawiali poprzedniej nocy. AŜ do tego czasu John nie miał pojęcia, dlaczego wezwano go z uczelni i dlaczego ma się spotkać z ojcem w Craige Castie. Co gorsza, ojciec Ŝyczył sobie, by John nazajutrz powrócił do szkoły, podjął studia teologiczne i poświęcił się nauce dogmatów, bo juŜ przed laty zadecydował, Ŝe nadszedł czas, by rodzina Barronów zwiększyła wpływy w Anglii poprzez związanie się z Kościołem. Postanowił, Ŝe tę misję ma wypełnić syn, którego zdanie w tej kwestii me miało Ŝadnego znacze nia... podobnie jak jego niechęć do oŜenku z nie znaną mu kobietą. John przeniósł wzrok na pannę młodą. Czy to ojciec przy czynił się do jej uśpienia? Czy był w stanie posunąć się aŜ tak daleko?

I czy wyobraŜał sobie, Ŝe John mógłby z zimną krwią posiąść swoją niewinną oblubienicę, gdy leŜała bez przytomności? Skamieniały ze zgrozy, przesiedział kilka godzin, odtwarzając w myśłach wydarzenia i sytuacje z przeszłości. Całe dotych czasowe Ŝycie upłynęło mu na usiłowaniach zadośćuczynienia ojcowskiej potrzebie udowodnienia całemu światu, Ŝe John jest jego nieodrodnym synem, a nie jedynie efektem matczynej niewierności. Całe Ŝycie Johna, w tym równieŜ jego małŜeństwo, były jedynie fikcją, mającą na celu ukrycie hańbiącej prawdy. Wszystko zrozumiał i podjął decyzję nad ranem, tuŜ przed świtem. Jego Ŝona chciała zostać panią Craige Castie. Tutaj się urodziła i zgodziła się na to małŜeństwo bez miłości, Ŝeby móc tu zostać. John powiódł wzrokiem po grubych murach i starych meblach iw myślach Ŝyczył jej, by była tu szczęśliwa. Tymczasem jego ojciec chciał, Ŝeby syn został zaakcep towany w towarzystwie, uznany za prawowitego dziedzica, by nie otaczała go aura skandalu. John potrafił zrozumieć potrzebę posiadania syna, chociaŜ, prawdę mówiąc, nie byli sobie z ojcem zbyt bliscy. Sprawy wagi państwowej często zatrzymywały sir Richarda za granicą, a John spędzał czas w kolejnych szkołach, gdzie „przygoto wywano” go do przyszłej kariery. Jak wiele zawdzięczał ojcu? To pytanie prześladowało go od czasu ich kłótni, do której doszło poprzedniej nocy. W szufladzie toaletki John znalazł mały nóŜyk. Był to damski drobiazg ze srebra, bardzo ostry. Wbił go w kciuk i z zafascynowaniem obserwował, jak wypływa kropla krwi. Powoli podszedł do łóŜka. Mallory spała kamiennym snem. John poczuł dojmującą samotność, uczucie, które znał aŜ nazbyt dobrze. PrzełoŜył rękę ponad jej ciałem i wytari palec o prześcieradło. Po chwili, nie zauwaŜony przez nikogo, wymknął się z pokoju. O świcie John Barron stanął na pniu drzewa pod starymi murami zamku i spojrzał na okno pokoju, w którym spędził swoją noc poślubną. Po ulewnym nocnym deszczu cały świat wydawał się świeŜy i nowy. Po raz pierwszy w Ŝyciu przepeł niała go nadzieja. Właśnie wtedy, czyniąc zadość tradycji od wieków pielęg nowanej przez rodzinę Craige”ów, z okna kamiennej wieŜy wywieszono prześcieradło, by poddani mogli rozpocząć święto wanie. Z tak duŜej odległości nikt nie był wprawdzie w stanie dostrzec plamy krwi, ale zrozumiano, Ŝe John Barron, przyszły lord Craige, spełnił swój obowiązek i posiadł Ŝonę. Gwałtownie rzucił się do ucieczki. Przebiegł las i wypadł na pole. Powietrze wypełniało mu płuca. Spod stóp pryskały grudki wilgotnej, świeŜo zaoranej

ziemi. Biegł tak długo, aŜ ból w klatce piersiowej sprawił, Ŝe nie był w stanie zaczerpnąć tchu. W końcu potknął się o korzenie ogromnego dębu. Przez dłuŜszą chwilę słyszał tylko szaleńcze bicie swego serca i urywany, nierówny oddech. Swiat dookoła niego tańczył i wirował; dopiero po pewnym czasie wszystko się uspokoiło. Wiewiórka przeskakiwała z jed nej gałęzi na drugą, drapiąc pazurkami korę. Niebo nad moc nymi, długimi gałęziami dębu przybierało jasnoniebieską barwę. Gdzieś z niewielkiej odległości dochodziło Ŝałosne, niepokojące gruchanie gołębia. John wstał i spojrzał w kierunku Craige Castie, którego kamienna wieŜa wciąŜ była widoczna nad koronami drzew. Na chwilę zawahał się, myśląc o niewinnej młodej dziewczynie, patrzącej na niego z wyrazem takiego przeraŜenia w miodowych oczach, jakby miała przed sobą potwora. Co gorsza, pamiętał takŜe cudowną spręŜystość jej piersi pod swoją dłonią, pulsujące miejsce na szyi dziewczyny i ciepło jej gładkiej skóry. Wyrzucił te myśli z głowy. Miejsce Mallory jest w tym zamku. Będzie tam bezpieczna i chroniona. W końcu jest lady Craige. Tak myślą o niej poddani, taka jest teŜ rzeczywistość. Dysponując sumą dziesięciu tysięcy pochodzącą z majątku matki, będzie Ŝyła długo i szczęśliwie, jak w niemieckich bajkach, tak lubianych przez dzieci. John miał inne plany. Odwrócił się i skierował leśną ścieŜką w stronę wybrzeŜa. Nie chciał być ani duchownym, ani męŜem, ani kochankiem. Pragnął być Ŝołnierzem, wojującym świętym, takim jak święty Jerzy, który doprowadził Anglię do chwały, zwycięŜając jej wrogów. Z BoŜą pomocą, to marzenie się ziści. Tak więc dzień po ślubie, który połączył dwa stare rody i doprowadził do przejęcia ogromnego majątku przez jego ojca, John Barron uciekł, by samodzielnie pokierować swoim Ŝyciem. 2 Pocałował, Potem rzucił, Zawsze, zawsze mówił: Nie. O nie, Johnie! Nie, Johnie! Nie, Johnie! Nie!

„O nie, Johnie!” Londyn, siedem lat później Chciał za wszelką cenę pokazać całemu światu, Ŝe jest człowiekiem szlachetnie urodzonym. John Barron, nowy wicehrabia Craige, zdjął kapelusz i podał go Titusowi, ochmistrzowi swej najnowszej kochanki, lady Sarah Ramsgate. Salony Sarah wypełniał tłum ekstrawaganc kich, rozkapryszonych przedstawicieli śmietanki towarzyskiej, którzy gustowali w oferowanych tu frywolnych rozrywkach. Powietrze wypełniał zapach alkoholu i dymu. W ten letni wieczór drzwi i okna domu były szeroko otwarte, a odgłosy rozmów, przerywanych wybuchami śmiechu, dały się słyszeć na ulicy, gdzie stały powozy. Sarah, córka aktorki, zyskała pozycję towarzyską, wychodząc za mąŜ za bardzo bogatego, bardzo starego lorda, który udawał, Ŝe nie widzi uchybień swojej Ŝony, i większość czasu spędzał na wsi. Było to bardzo rozsądne posunięcie z jego strony. John przypuszczał, Ŝe lord Ramsgate nie byłby zachwycony wido kiem trzech aktorek, pląsających na stole w jadalni przy akompaniamencie muzyki. Jedna z aktorek, śliczna młoda dziewczyna, była juŜ naga, a dwie pozostałe zamierzały pójść w jej ślady, zachęcane okrzykami gości płci obojga. KsiąŜę regent, zwany przez przyjaciół Prinny, bawił się w głównym salonie w towarzystwie pozostałych członków rozproszonego rodu Carletonów — Brummella, Alyanleya i za Ŝywnego lorda Applegate”a, nałogowego hazardzisty, który liczył na to, Ŝe John ureguluje jego długi. MęŜczyźni szli o zakład, któremu z ich grona uda się przetoczyć marmurową kulkę po gzymsie kominka tak, by strącić stojący na nim niezwykłe cenny wazon. Zabrali się do dzieła z entuzjazmem małych chłopców i zarechotali radośnie, gdy kulka Alyanleya rozbiła cenne naczynie. Kazano przynieść wina i znaleziono jakiś inny wazon, który umieszczono na kominku. Gdy wstrzą sany czkawką Applegate zauwaŜył Johna, spróbował go przy wołać. John udał, Ŝe go nie słyszy. Z energią uwięzionego w klatce zwierzęcia przedarł się przez tłum gości; jego wysoka postać budziła szacunek. Nie był ubrany jak na prźyjęcie; miał na sobie strój do konnej jazdy; zamszowe spodnie, granatowy surdut z pierwszorzędnej jakości materiału i błyszczące buty z ostrogami. Spędził dzień w domu aukcyjnym Tattersalla, kupując nowe konie, których nie chciał ani nie potrzebował. Musiał jednak coś robić, na coś wydawać pieniądze, próbował urozmaicić nieznośnie mono tonne Ŝycie. Został przeniesiony w stan spoczynku — skończyły się dlań czasy aktywnego Ŝycia w wojsku, które tak bardzo mu odpowiadało.

— John! — Ponad hałaśliwym tłumem zabrzmiał charakterys tyczny głos Sarah. Niezwykle atrakcyjna blondynka stała otoczona wianuszkiem adoratorów. Była prawdziwą królową w tym gronie i uwielbiała swą rolę. Powoli ruszyła w stronę Johna, kusząc go kaŜdym gestem. Jej przezroczysta muślinowa suknia nie pozostawiała miejsca dla wyobraźni. Szafiry mieniły się w jej włosach, na rękach i szyi, a umiejętnie zastosowane kosmetyki pozwalały zachować świeŜość pierwszej młodości. Jednak nic nie było w stanie ukryć jej zaborczości. John rozpoczął ten romans, przypuszczając, Ŝe Sarah nie będzie rościła sobie Ŝadnych praw do dysponowania jego osobą i jego czasem. Niestety, bardzo się mylił — okazała się chorobliwie wprost zazdrosna. Przyszedł tu tego wieczoru z mocnym postanowieniem zerwania ich związku. Musiał jednak odłoŜyć rozmowę na następny dzień, po niewaŜ obawiał się jednego z jej słynnych ataków furii. W kieszeni surduta miał wyłoŜone aksamitem pudełko z brylantową kolią wartą majątek; kupił ją, by osłodzić rozstanie. Zmusił się do uśmiechu, który stał się szczery, gdy w idą cym za Sarah męŜczyźnie John rozpoznał majora Victora Petersona. Major był jednym z jego najlepszych przyjaciół. Razem słuŜyli jako podchorąŜowie w Indiach, apotem obu skierowano do Portugalii. Jasnowłosy, przystojny Victor miał na sobie niebiesko-czerwony mundur Królewskiej Artylerii, w której słuŜył równieŜ John, zanim został odwołany. Nie zwracając uwagi na Sarah, John uścisnął dłoń przyjaciela. — Kiedy przyjechałeś do Londynu? — Dziś po południu. Wstąpiłem do ciebie, ale cię nie zastałem. Potem wpadłem w klubie na Applegate”a. Powie dział mi, Ŝe jesteś tutaj. — Wzrok Petersona na chwilę za trzymał się na wyeksponowanych piersiach Sarah. — Ty szczęściarzu. Sarah wybuchnęła głębokim, zmysłowym śmiechem; zamie rzała chwycić ramię Johna, ale zdołał się uchylić. — Chodź — powiedział do Petersona. — Pójdziemy gdzieś, gdzie będziemy mogli swobodnie porozmawiać. Sarah zagrodziła im drogę. — Chcecie rrmie zostawić? — Wygięła usta w podkówkę, jak mała dziewczynka, lecz w jej głosie brzmiało ostrzeŜenie. — Johnie, przecieŜ zaledwie przed chwilą przyszedłeś. Nie

moŜesz wyjść... jeszcze nie teraz. — Popatrzyła na Petersona. — Tak trudno jest mi oswoić Johna. Mam wraŜenie, Ŝe wciąŜ wolałby pole bitwy i spartańskie warunki niŜ miękkie łóŜka i majątek odziedziczony po ojcu. — Nie wierzę, Ŝe przedkłada to nad pani łóŜko — powiedział Peterson i ucałował jej dłoń. John przewrócił oczami, lecz Sarah najwyraźniej spodobał się nowy podbój. — Prawda, Ŝe trudno to sobie wyobrazić? — zapytała, delikat nie dotykając złotej naszywki na mundurze Petersona. — Ma pani rację, to niewyobraŜalne — odpowiedział ochoczo Peterson. — Tylko głupiec moŜe bardziej gustować we francus kich kulach niŜ w pani wdziękach. JednakŜe musi pani pamiętać, Ŝe John jest jednym z naszych najbardziej zasłuŜonych boha terów wojennych. Uratował mi Ŝycie więcej razy, niŜ jestem skłonny to przyznać. — Tak, tak, tak — odpowiedziała. — Wszyscy wiedzą, Ŝe wcale nie był zadowolony, kiedy musiał wrócić do Londynu po śmierci ojca. Robię, co w mojej mocy, Ŝeby był szczę śliwy, a on spóźnia się nawet na moje przyjęcia. Peterson jęknął, w ten sposób afektowanie wyraŜając zgor szenie niewdzięcznością przyjaciela. Sarah przysunęła się do majora. zerkając przez ramię na Johna, by się przekonać, czy zdoła wywołać jego zazdrość. John pokręcił głową. Nigdy me był zazdrosny o Petersona. Kochał go jak brata i chętnie odstąpiłby mu kochankę wraz z jej wygórowanymi Ŝądaniami. Jakby czytając w jego myślach, Sarah cofnęła się o krok, jej uśmiech zbladł. — Majorze Peterson, mam wielką nadzieję, Ŝe uda się panu przekonać go, Ŝe powinien odpocząć i nacieszyć się swoim majątkiem. Obawiam się, Ŝe ja nie mam na niego wpływu. Sarah najwyraźniej była bardziej bystra, niŜ przypuszczał. Prawdopodobnie zerwanie tej znajomości nie będzie jednak takie trudne. — Czy wiesz, Ŝe nazywamy go Czarnym Księciem? — zapytała Petersona. — Nie — odpowiedział Peterson. — Na polu bitwy przezywaliś my go inaczej, nieco barwniej. Czym zasłuŜyłeś sobie na tak romantyczny przydomek, Johnie? Odpowiedzi udzieliła mu Sarah. — Nazywamy go tak, poniewaŜ bardzo się róŜm od swojego ojca. Richard Barron był urodzonym politykiem, powiernikiem krółów, człowiekiem o ogromnych wpływach. Nasz John woli towarzystwo dworskich błaznów. — Ruchem głowy wskazała Prinny”ego, otyłego, z trudem mieszczącego się w

ciasnym stroju. W tym właśnie momencie kolejny wazon spadł na podłogę. MęŜczyźni duszkiem wychylili wino z kielichów i zanieśli się śmiechem. — Sarab, nie wiedziałem, Ŝe interesujesz się polityką — powiedział miękko John. Interesuję się wszystkim, co dotyczy ciebie, milordzie — odparła i spojrzała na Petersona. — John ma tytuł od sześciu miesięcy. W tym czasie zdąŜył juŜ zyskać sławę iwa salonowego i łowcy serc niewieścich. Niektóre kobiety przy syłają mu swoje osobiste rzeczy, na przykład rękawiczki albo kolczyki... — Milczała przez chwilę, po czym dodała z zastanowieniem: — A moŜe nawet coś jeszcze bardziej osobistego. — W jakim celu? — zapytał Peterson. — Zeby zwrócić uwagę lorda Craige”a — odpowiedziała rzeczowym tonem. — Wzbudził uwielbienie kobiet. Niektóre wzdychają do niego bardziej niŜ do modnych poetów. — Przysunęła się do Johna tak, Ŝe dusiący zapach jej perfum uderzył go w nozdrza, i dodała głosem przeznaczonym tylko dla uszu jej rozmówców: — I nic w tym dziwnego. — Przesunęła dłonią wzdłuŜ ramienia Johna, z lubością dotykając twardych muskułów. Peterson roześmiał się. — Zawsze tak było, lady Ramsgate. W Hiszpanii oficerowie... ja teŜ, wykorzystywaliśmy urodę Johna do wabienia kobiet. Moja Ŝona była jedyną znaną mi kobietą, która spojrzała najpierw na mnie, a dopiero potem na Johna... toteŜ zaraz przed nią ukląkłem i się oświadczyłem. — Och, więc pan jest Ŝonaty, majorze Peterson? Peterson natychmiast posmutniał. — Byłem. Zona nie Ŝyje. John dzielił smutek Petersona. Liana Peterson była jego jedyną przyjaciółką, pierwszą kobietą, której zaufał. Zmarła w jego ramionach przy porodzie. Peterson wyjechał wtedy w waŜnej misji i to John siedział przy niej, modląc się o cud, który nie nastąpił. Poinformowanie Petersona o śmierci Ŝony było jednym z najtrudniejszych zadań, jakie przypadly mu w udziale. Przyjaciel przez wiele miesięcy pogrąŜony był w rozpaczy. — Proszę przyjąć moje serdeczne wyrazy współczucia — po wiedziała Sarah obojętnym tonem.

John mial jej serdecznie dość. — Victor, chodź, pójdziemy na kielicha. Nie mogę doczekać się wieśći z frontu. Czy Horton okazał się takim fajtłapą, jak przypuszczaliśmy? — zapytał, mając na myśli swego dowódcę. — Gorszym — odpowiedział Peterson i zamierzał rozwinąć temat, lecz w tym momencie jakiś męŜczyzna, stojący w ko rytarzu, głośno przywołał Johna. John pomyślał, Ŝe się przesłyszał, lecz męŜczyzna krzyknął znowu. — Craige! Gdzie jesteś? Wystąp i staw mi czoło! Muzycy natychmiast przestali grać, ucichł gwar rozmów. Świadom tego, Ŝe oczy zgromadzonych na sali zwrócone są na niego, John spokojnie skinął głową do Sarah i Petersona. — Przeproszę was na chwilę. Goście Sarah rozstąpili się, tworząc szpaler, i John wyszedł na korytarz. Sir Eyerett Carpenter, niemłody juŜ człowiek, przestępował z nogi na nogę w pobliŜu wejścia. Titus trzymał go za ramię, jakby szykując się do wyrzucenia go za drzwi. Goście zgromadzili się w pobliŜu drzwi do jadalni i do salonu, z zafascynowaniem obserwując zajście. — Tak, słucham? — zwrócił się do niego John, dając znak Titusowi, by się cofnął. Twarz wyłysiałego sir Eyeretta była zaczerwieniona od alkoholu — John nawet z pewnej odległości czuł nieświeŜy oddech — lecz jego oczy płonęły gniewem. — Chcę odzyskać moją Ŝonę. Chcę, Ŝeby zwrócił jej pan wolność. John uniósł brwi. — Bardzo mi przykro, ale nie wiem, o czym pan mówi. — Zastanowił się. — Nie przypominam sobie, Ŝebym miał zaszczyt znać pańską Ŝonę, nie mówiąc juŜ o przetrzymywaniu jej w taki sposób, Ŝeby wymagała uwolnienia. — Pan kłamie! — zawołał sir Eyerett i uniósł rękę, którą do tej pory krył w fałdach peleryny. Wycelował mały pistolet w Johna. Goście cofnęli się od drzwi, wydając okrzyki zdu mienia. — Tańczył pan z moją Ŝoną na przyjęciu u lady Cogswell w zeszły wtorek — zagrzmiał sir Eyerett. — Od tego czasu myśli wyłącznie o panu. Swiadomy tego, Ŝe sir Eyerett w kaŜdej chwili moŜe pozbawić go Ŝycia i narazić zgromadzonych gości na niebezpieczeństwo, John udał, Ŝe zdejmuje nitkę ze swego surduta, po czym powtórzył łagodnym tonem:

— Bardzo mi przykro, sir Eyerett, ale nie przypominam sobie, Ŝebym mial przyjemność znać pańską Ŝonę. — Codziennie do pana pisze. Idzie do parku w nadziei, Ŝe pana tam spotka, Ŝe ją pan zauwaŜy, a jeśli przejedzie pan kolo niej, nie skinąwszy nawet głową w jej stronę, jest załamana. Nie odzywa się do mnie. Jest nieszczęśliwa. I ja jestem nieszczęśliwy. — Ręka, trzymająca pistolet, zadrŜała. — Dzisiaj powiedziała mi, Ŝe mnie opuszcza. John spokojnie postąpił parę kroków w jego stronę. — Przykro mi, Ŝe jest nieszczęśliwa, jednak jej miejsce jest przy męŜu. Sir Eyerett przytaknął. — To właśnie próbowałem jej wytłumaczyć, ale nie chce mnie słuchać. Mogę ją odzyskać tylko po pańskiej śmierci! John usłyszał za sobą jakieś poruszenie; wiedział, Ŝe to Peterson idzie mu na pomoc. Nie spuszczając wzroku z sir Eyeretta, John podniósł rękę, dając przyjacielowi znak, by nie interweniował. — Wyjdźmy stąd i porozmawiajmy jak dŜentelmeni. Sir Eyerett ze smutkiem pokręcił głową. — Nie ruszę się stąd. Nie chcę zginąć z pańskiej ręki. Obawiam się, Ŝe nie mam wyboru, lordzie Craige, muszę pana zastrzelić. John znieruchomiał. Sir Eyerett najwyraźniej oszalał. — W takim razie niech pan strzela — powiedział cicho. Na czole sir Eyeretta pojawiły się krople potu. John znów postąpił parę kroków w kierunku przeciwnika, nie spuszczając wzroku z lufy pistoletu. — Będę strzelał — ostrzegł piskliwie sir Eyerett. John nie zatrzymał się. Sir Eyerett cofnął się na drŜących nogach. John pomyślał, Ŝe wygrał to starcie, i właśnie wtedy pistolet wypalił. Kula gwizdnęła mu tuŜ obok policzka, przypalając skórę, i wbiła się w obudowę zegara, stojącego przy ścianie. Przez chwilę męŜczyźni wpatrywali się w siebie ze zdumie niem. Pozornie opanowany John czul, jak kipi w nim gniew. Przed chwilą omal nie stracił Ŝycia. Sir Eyerett upuścił dymiący pistolet; broń z głuchym stuk nięciem upadła na podłogę. — Niczego pan nie rozumie — powiedział głosem schryp niętym z emocji. — Zrozumiałby pan, gdyby pan miał Ŝonę. John skrzywił się nieznacznie.

— Myli się pan. Mam Ŝonę, ale nigdy nie naraziłbym dla niej mojego dobrego imienia. Sir Eyerett gwałtownie zbladł i opadł na kolana. Johnowi zrobiło się go Ŝal. W Londynie aŜ roiło się od kobiet, które interesował tylko stan finansów męŜa i jego pozycja społeczna. MęŜczyźni tacy jak lord Ramsgate i sir Eyerett byli jedynie marionetkami w rękach interesownych dam. — Niech pan odprawi swoją Ŝonę — powiedział John tak cicho, Ŝe tylko sir Eyerett mógł go słyszeć. Złamie panu serce. — JuŜ to zrobiła — odpowiedział sir Eyerett. Pochylił głowę i zaczął szlochać. John polecił, by Tims odwiózł sir Eyeretta do domu. Och mistrz dal znak lokajowi. John czuł przemoŜną ochotę opusz czenia towarzystwa. Zapach prochu zmieszany z wonią perfum i wosku przyprawiał go o ból głowy. Obrócił się na pięcie z zamiarem przekonania Petersona do wyjścia z przyjęcia... lecz słowa zamarły mu na ustach. Zapomniał, Ŝe ma tylu świadków. Peterson, Sarah i wszyscy goście, nie wyłączając Pńnny”ego, wpatrywali się weń roz szerzonymi ze zdumienia oczami. Nikt się nie poruszył. Otyły, dobroduszny Applegate pierwszy odzyskał mowę. — Craige, jesteś Ŝonaty? John zesztywniał; zdał sobie sprawę, co wyjawił w przypływie gniewu. Przeniósł wzrok z Applegate” a na Petersona, który stał jakby raŜony piorunem. — Czy to takie niezwykle? — zapytał John ostroŜnie. Niespodziewanie odpowiedział mu Prinny. — Niezwykle? To zdumiewające! Applegate zamrugał. — Znam cię, odkąd przyjechałeś do miasta... — Walczyłem u twego boku — przerwał mu Peterson. — Dzie liliśmy się racjami Ŝywnościowymi, amunicją, kobietami... — Głos mu się załamał, gdy zdał sobie sprawę z wymowy własnych słów. Applegate posłał Petersonowi karcące spojrzenie i powrócił do przerwanej wypowiedzi. — Myślałem, Ŝe jestem twoim najbliŜszym przyjacielem w Londynie. Sądzę, Ŝe przynajmniej ja powinieniem był wie dzieć, Ŝe jesteś Ŝonaty. John zmarszczył czoło. Nie chciał rozmawiać na ten temat. Ruszył przed siebie korytarzem. Miał ochotę na brandy. Marzył o tym, by uwaga gości skupiła się na kimś innym. Prinny i Applegate wyszli z salonu i podąŜyli za Johnem.