ROZDZIAŁ PIERWSZY
Była kobietą, która wie, czego chce. Dokładnie przemyślała powody przeprowadzki z
Wirginii Zachodniej do Nowego Jorku. Miała zamiar tam się urządzić, osiągnąć sukces
zawodowy i zdobyć męża.
No, może niekoniecznie w takiej właśnie kolejności.
Frederica Kimball uważała się za osobę, która potrafi działać zależnie od sytuacji.
Szła teraz w dół East Side, w zapadającym zmierzchu wczesnej jesieni, i myślała o
domu w Shepherdstown w Wirginii Zachodniej, gdzie mieszkali jej rodzice i rodzeństwo.
Dom ten był wprost wymarzonym miejscem do życia: rozległy, pełen radości, roz-
brzmiewający muzyką i śmiechem.
Wątpiła, czy mogłaby go opuścić, gdyby nie to, że wiedziała, iż w każdej chwili może
wrócić i zostanie przyjęta z otwartymi ramionami.
To prawda, że wielokrotnie bywała w Nowym Jorku i miała w tym mieście wiele
kontaktów, ale już tęskniła za rodzinnymi stronami, za swoim pokojem na pierwszym piętrze
starego domu z kamienia, za miłością i towarzystwem rodzeństwa, za muzyką ojca i
śmiechem matki.
Ale nie była już dzieckiem. Miała dwadzieścia cztery lata i osiągnęła moment, gdy
należało zacząć żyć własnym życiem.
Na Manhattanie nie czuła się obco. Spędziła tu przecież pierwsze kilka lat życia, a
później często przyjeżdżała w odwiedziny. Tak, ale zawsze z rodziną, uświadomiła sobie
nagle. Cóż, tym razem jest zdana tylko na siebie. I ma sprawę do załatwienia. Musi przede
wszystkim przekonać niejakiego Nicholasa LeBecka, że potrzebna mu jest partnerka.
Sukces i renoma, jaką zdobył jako kompozytor w ciągu kilku ostatnich lat, jeszcze się
zwiększy, jeśli ona będzie pisała teksty do jego piosenek. Oczami wyobraźni widziała już
nazwisko LeBeck - Kimball na plakatach przy Great White Way. Wystarczyło, by puściła
wodze fantazji, a już muzyka, którą razem napiszą, rozbrzmiewała jej w uszach.
A teraz, uśmiechnęła się do siebie, musi przekonać Nicka, żeby zobaczył i usłyszał to
samo. W razie potrzeby ucieknie się do argumentu lojalności rodzinnej. Byli przecież
poniekąd kuzynami, choć nie łączyły ich więzy krwi.
Jeszcze będziemy się całować, pomyślała i jej oczy rozjaśnił uśmiech. To był jej
ostateczny i najżywotniejszy cel. A kiedy go już osiągnie, Nick zakocha się w niej tak
rozpaczliwie, jak ona jest w nim zakochana od zawsze, od chwili, gdy po raz pierwszy go
zobaczyła.
Czekała na niego dziesięć lat, a to jak na jej gust było aż nadto długo. Najwyższy czas,
uznała, skubiąc brzeg błękitnego blezera, spojrzeć losowi prosto w twarz.
Stanęła przed drzwiami baru, który teraz nazywał się „Pod żaglami”. Zdenerwowanie
ukryła pod maską pewności siebie. Bar należał do Zacka Muldoona, brata Nicka, a właściwie
brata przyrodniego, ale w rodzinie Freddie nikt się nie przejmował terminologią. Liczyły się
uczucia. Fakt, że Zack ożenił się z siostrą jej macochy, uczynił z rodzin Stanislaski - Muldoon
- Kimball - LeBeck jeden zagmatwany klan rodzinny.
Marzeniem Freddie było dodać jeszcze jedno ogniwo do rodzinnego łańcucha, wiążąc
siebie i Nicka.
Odetchnęła głęboko, poprawiła blezer, przeciągnęła ręką po skręconych
złocistorudych włosach, których nigdy nie była w stanie doprowadzić do ładu, i po raz
kolejny rozpaczliwie zapragnęła, by mieć choć odrobinę egzotycznej urody Stanislaskich.
Chwyciła za klamkę. Zrobi to, co sobie postanowiła, i ma nadzieję, że to wystarczy.
W barze unosił się zapach piwa i przypraw korzennych. Od razu się domyśliła, że Rio,
odwieczny kucharz Zacka, przygotowuje jeden ze swoich słynnych sosów do makaronu. Z
szafy grającej płynęła rzewna piosenka w wykonaniu Celine Dion.
Wszystko tu wyglądało tak jak zawsze, wszystko było na swoim miejscu. Ściany
ozdobione malowidłami z motywami morskimi, długi sfatygowany kontuar i rzędy butelek na
półkach. Było wszystko z wyjątkiem Nicka. Mimo to uśmiechnęła się, podeszła do baru i
wspięła się na stołek.
- Postawisz mi drinka, żeglarzu?
Zack zaskoczony podniósł głowę znad kartki papieru. Na widok Freddie twarz
rozjaśnił mu szeroki uśmiech.
- To ty! Witaj! - ucieszył się. - Nie sądziłem, że zjawisz się przed końcem tygodnia.
- Lubię robić niespodzianki.
- Takie to i ja lubię. - Zack zręcznie popchnął kufel z piwem wzdłuż blatu, tak że
zatrzymał się dokładnie w dłoniach gościa. Potem pochylił się, ujął twarz Freddie w swe duże
dłonie i wycisnął na jej policzku głośny pocałunek. - Śliczna jak zawsze - stwierdził z
uznaniem.
- Ty też.
Powiedziała prawdę. Od kiedy go przed dziesięciu laty poznała, jeszcze
wyszlachetniał, jak dobra whisky. Wiek niczego mu nie ujął, wręcz przeciwnie. Stał się tym
bardziej interesujący. Włosy wciąż miał gęste i kręcone, a w spojrzeniu ciemnoniebieskich
oczu było coś magnetycznego. A ta twarz! - pomyślała, wzdychając. Opalona, rasowa, ze
zmarszczkami, które tylko dodawały jej charakteru i uroku.
Niejeden raz w swoim życiu Freddie zastanawiała się, jak to się dzieje, że jest
otoczona samymi pięknymi ludźmi.
- Co u Rachel? - spytała.
- Wysoki Sąd ma się znakomicie - odparł. Freddie uśmiechnęła się, słysząc dumę
ukrytą w głosie Zacka. Jego żona, a jej ciotka, była teraz sędzią w sprawach kryminalnych.
- Jesteśmy wszyscy z niej bardzo dumni - powiedziała. - Widziałeś młotek, który jej
podarowała mama? Wydaje dźwięk tłuczonego szkła, kiedy nim w coś uderzysz.
- Czy widziałem? - Uśmiechnął się niewyraźnie.
- Nieraz go już poczułem. Mieć sędziego w rodzinie to jest coś. - Mrugnął
porozumiewawczo. - Żebyś wiedziała, jak bajecznie wygląda w todze.
- Wyobrażam sobie. A jak dzieciaki?
- Ta okropna trójka? Doskonale. Chcesz soku? Freddie rozbawiona przechyliła głowę.
- Nie rozśmieszaj mnie, Zack. Mam już dwadzieścia cztery lata, zapomniałeś?
Potarł brodę w zakłopotaniu i przyjrzał się jej uważnie. Drobna postać i porcelanowa
cera prawdopodobnie zawsze będą mylące. Gdyby nie znał jej wieku, tak dobrze jak wieku
własnych dzieci, poprosiłby o dowód tożsamości.
- Po prostu nie mogę w to uwierzyć. Mała Freddie jest już dorosła.
- A więc skoro jestem... - założyła nogę na nogę - dlaczego nie nalejesz mi białego
wina?
- Już się robi. - Sięgnął po kieliszek, nawet nie oglądając się za siebie. - A co u was?
Jak dzieci?
- Wszyscy mają się dobrze i przesyłają wam pozdrowienia. - Wzięła kieliszek i uniosła
go w górę.
- Za rodzinę.
Zack stuknął w nią butelką coli.
- Jakie masz plany, kochanie?
- O, całą masę. - Uśmiechnęła się i pociągnęła łyk wina. Zastanawiała się, co by sobie
pomyślał, gdyby mu wyjawiła, że największy plan jej życia to uwiedzenie jego młodszego
brata. - Przede wszystkim muszę znaleźć mieszkanie.
- Wiesz przecież, że możesz mieszkać u nas jak długo zechcesz.
- Wiem. Albo u babci i dziadka, albo u Michaiła i Sydney, albo u Aleksa i Bess. -
Znowu się uśmiechnęła. Świadomość, że jest otoczona ludźmi, którzy ją kochają, dawała jej
poczucie bezpieczeństwa. Ale...
- Naprawdę chciałabym mieć własny kąt. - Oparła łokcie o kontuar. - Chyba już czas
na małą przygodę.
- Zaczął mówić, ale przerwała mu, potrząsając głową. - Nie zamierzasz mnie pouczać,
prawda, wujku? Nie ty, chłopak, który wyruszył w morze.
Tu mnie ma, pomyślał. Miał znacznie mniej niż dwadzieścia cztery lata, kiedy
pierwszy raz się zaokrętował.
- Dobra, żadnych pouczeń. Ale będę miał na ciebie oko.
- Liczę na to. - Wyprostowała się i odchyliła do tyłu. - A co porabia Nick? - spytała
jakby mimochodem, z udaną obojętnością. - Myślałam, że go tu zastanę.
- Jest w kuchni. Chyba podjada makaron Riosa. Freddie pociągnęła nosem.
- Pachnie wspaniale. Chyba też tam pójdę i przywitam się z nim. Przy okazji zobaczę,
co mają dobrego do jedzenia.
- Idź. I powiedz Nickowi, że czekamy, żeby zaczął grać. Bo nie zapracuje na kolację.
- Dobrze.
Wzięła kieliszek z winem i zsunęła się ze stołka. Powstrzymała się przed
poprawieniem kolejny raz włosów. Z rezygnacją myślała o swoim wyglądzie. „Wdzięczny” -
tylko to określenie przychodziło jej do głowy. Cóż, niewiele mogła zrobić przy swoim niskim
wzroście i drobnej posturze. Już dawno wyzbyła się marzeń, że rozkwitnie w coś, co można
będzie określić jako olśniewającą piękność.
Do niskiego wzrostu trzeba dodać kręcone włosy o odcieniu złocistorudym, piegi na
zadartym nosku, duże szare oczy i dołeczki w policzkach. Jako nastolatka marzyła o tym,
żeby być wymuskaną i wyrafinowaną elegantką. Albo kobietą dziką i wyzwoloną. Albo też
pełną uroku blondynką o zaokrąglonych kształtach. W końcu, gdy dorosła, zaakceptowała
siebie taką, jaką jest. Zdarzały się jednak nadal chwile, kiedy żałowała, że nie wygląda jak
renesansowy posąg.
Szybko jednak napomniała siebie, że jeśli Nick ma ją traktować poważnie jako
kobietę, najpierw ona musi poważnie traktować siebie.
Doszedłszy do takiego wniosku, pchnęła energicznie drzwi do kuchni. I serce
podskoczyło jej do gardła.
Nic nie mogła na to poradzić. Zawsze tak było, ile razy go zobaczyła, od chwili gdy
ujrzała go po raz pierwszy. Wszystko, czego kiedykolwiek pragnęła, o czym kiedykolwiek
marzyła, było przed nią. Nick siedział przy stole kuchennym, pochylony nad talerzem z
makaronem.
Nicholas LeBeck, nicpoń, którego jej ciotka Rachel broniła w sądzie z pasją i
przekonaniem. Młody człowiek, który zboczył z drogi, ale dzięki miłości, trosce i oddaniu
rodziny zdołał odłączyć się od młodzieżowych gangów ulicznych i ustatkować.
Teraz był już mężczyzną, ale wciąż było w nim coś z buntownika. Ma to w oczach,
pomyślała, a serce zabiło jej mocniej. W tych cudownych, chmurnych zielonych oczach.
Wciąż nosił długie włosy sczesane z czoła i związane w krótki koński ogon. Były jasne z
odcieniem brązu. Miał usta poety, brodę boksera, a ręce artysty.
Wiele nocy spędziła na marzeniach o jego silnych szerokich dłoniach i długich,
smukłych palcach. O tym, że te dłonie ujmują i gładzą jej twarz, przesuwają się wzdłuż jej
ciała.
Był zbudowany jak biegacz. Wysoki, smukły, długonogi. Teraz miał na sobie stare
szare dżinsy sprane na kolanach. Rękawy koszuli podwinął. Zauważyła, że brakowało przy
nich guzika. Jedząc, wymieniał uwagi z Rio, ogromnym czarnoskórym kucharzem, a ten
wytrząsał tłuszcz z kosza pełnego frytek.
- Nie powiedziałem, że jest w nim za dużo czosnku. Powiedziałem, że lubię dużo
czosnku. - Nick nawinął na widelec następną porcję makaronu, jakby chcąc odwołać swoje
poprzednie słowa. - Jesteś bardzo porywczy jak na swój wiek, staruszku - dodał stłumionym
głosem, przełykając makaron.
Rio burknął coś pod nosem.
- No, no, jaki tam staruszek - żachnął się. - Jeszcze dałbym ci popalić.
- Już się boję! - roześmiał się Nick i ułamał kawałek chleba czosnkowego w
momencie, gdy Freddie z trzaskiem zamknęła za sobą drzwi. Odłożył chleb, odsunął się od
stołu i popatrzył na nią z niekłamaną przyjemnością.
- Widzisz, Rio, kto nas odwiedził? Jak leci, Fred? Podniósł się i uścisnął ją po
bratersku. Zmieszał się lekko, uświadomiwszy sobie, że ciało, które się do niego przytuliło,
przypomniało mu, że mała Freddie jest już kobietą.
- Cóż... - Odsunął się wciąż z uśmiechem na twarzy i wcisnął ręce w kieszenie. -
Myślałem, że przyjedziesz pod koniec tygodnia.
- Zmieniłam plany. Cześć, Rio - zwróciła się do kucharza i odstawiła na stół kieliszek,
by móc odwzajemnić braterski uścisk.
- Siadaj, laleczko. Siadaj i jedz.
- Nie dam się prosić. W pociągu cały czas myślałam, co też dzisiaj gotujesz. - Usiadła
przy stole, uśmiechnęła się i wyciągnęła rękę do Nicka. - Siadaj, wystygnie ci - powiedziała.
- Masz rację. - Ujął jej dłoń, ścisnął i usiadł obok.
- Co u was? Wszystko w porządku? Brandon wciąż gra w baseball?
- Jeszcze jak! Jest kapitanem szkolnej drużyny.
- Westchnęła na widok dużego talerza, który postawił przed nią Rio. - A ostatni
występ baletowy Katie był naprawdę cudowny. Mama oczywiście popłakała się ze
wzruszenia. Wiesz, że o jej sklepie pisano w „Washington Post”? A tata właśnie skończył
nowy utwór.
- Nawinęła makaron na widelec. - To tyle. A jak twoje sprawy?
- W porządku.
- Pracujesz nad czymś?
- Mam następne zamówienie dla Broadwayu. - Wzruszył ramionami. Wciąż było mu
niezręcznie opowiadać innym o swoich sukcesach.
- Za „Ostatni przystanek” powinieneś dostać Tony'ego.
- Już sama nominacja była nie lada wyróżnieniem. Potrząsnęła głową.
- Nick, to była znakomita rzecz. Jest znakomita - poprawiła się, bo musical wciąż
szedł przy pełnej widowni. - Jesteśmy z ciebie dumni.
- Cóż, to moja praca.
- Nie chwal go, bo mu woda sodowa uderzy do głowy - odezwał się Rio, który stał
przy kuchni.
- Ejże, sam słyszałem, jak podśpiewywałeś „Miłość o zmierzchu” - zauważył Nick.
Rio wzruszył potężnymi ramionami.
- Może... Jeden czy dwa kawałki były całkiem niezłe. Jedz.
- Pracujesz z kimś? - spytała Freddie. - Nad tą nową sztuką?
- Nie. To na razie wstępny etap. Zaledwie zacząłem. Sam.
Właśnie to pragnęła usłyszeć.
- Gdzieś czytałam, że Michael Lorrey dostał jakieś zamówienie. Będziesz potrzebował
nowego autora tekstów.
- Tak. - Nick dołożył sobie makaronu. - Wcale mnie to nie cieszy. Dobrze mi się z nim
pracowało.
Inni na ogół słuchają tylko własnych słów zamiast muzyki.
- A więc masz problem - uznała Freddie. - Potrzebujesz kogoś z solidnym
przygotowaniem muzycznym, kto w melodii usłyszy słowa.
- Właśnie. - Nick podniósł do ust kufel piwa.
- Tym kimś jestem ja - oświadczyła zdecydowanie. Nick aż się zakrztusił. Odstawił
kufel i spojrzał na nią tak, jakby nagle zaczęła mówić jakimś egzotycznym językiem.
- Coś ty powiedziała?
- Przez całe życie uczyłam się muzyki. - Starała się opanować emocje i przyjąć
rzeczowy ton. - Pamiętam, że jako mała dziewczynka siedziałam na kolanach ojca, a on
trzymał moje dłonie i prowadził je po klawiszach. Ale bardzo go rozczarowałam, bo
komponowanie nie jest moją namiętnością. Moja namiętność to słowa. Mogłabym dla ciebie
pisać teksty, Nick, lepsze niż ktokolwiek inny. - Jej oczy, szare i spokojne, napotkały jego
wzrok. - Bo rozumiem nie tylko twoją muzykę, ale i ciebie. A zatem, co o tym sądzisz?
Nick aż podniósł się z krzesła.
- Nie wiem... To dla mnie wielka niewiadoma.
- Dlaczego? Przecież wiesz, że pisałam słowa do niektórych utworów tatusia. I do
innych zresztą też. - Ułamała kawałek chleba i zaczęła wolno go przeżuwać. - Mnie się ten
pomysł wydaje logicznym i dobrym rozwiązaniem dla nas obojga. Ja szukam pracy, a ty
autora tekstów.
- Cóż... - Myśl o pracy z Freddie trochę go zaniepokoiła i rozdrażniła. Szczerze
mówiąc, w ostatnich latach coraz częściej czuł się w jej obecności jakoś nieswojo.
- A więc pomyśl o tym. - Uśmiechnęła się ponownie. Należąc do dużej rodziny, znała
strategiczną wartość pozornego wycofywania się. - A jak już ci się spodoba ten pomysł,
możesz go zaproponować producentowi.
- Mógłbym to zrobić. - Zawahał się. - Pewnie tak...
- Wspaniale! Będę tu wpadać, albo złapiesz mnie w Waldorf.
- Zatrzymałaś się w hotelu?
- Tylko chwilowo, dopóki nie znajdę mieszkania. Może słyszałeś o czymś w okolicy?
Podoba mi się tutaj.
- Chcesz się tu na dobre przeprowadzić?
- Tak. I od razu ci mówię, że nie zamierzam mieszkać u nikogo z rodziny. Chcę się
dowiedzieć, jak to jest mieszkać samej. A ty wciąż na górze, co? W dawnym pokoju Zacka?
- Zgadza się.
- A więc gdybyś słyszał o jakimś mieszkaniu w sąsiedztwie, daj mi znać.
Zdziwiło go, że przez moment zaniepokoił się, co jej przeprowadzka do Nowego
Jorku może zmienić w jego życiu. Nic, oczywiście, że nic.
- Myślałem, że wolałabyś Park Avenue.
- Kiedyś tam mieszkałam - powiedziała, kończąc jeść makaron. - A teraz szukam
czegoś innego. - Odgarnęła włosy z twarzy i odchyliła się do tyłu. - Rio, to była poezja. Jeśli
znajdę w pobliżu jakieś lokum, masz mnie codziennie na kolacji.
- Może wykopiemy Nicka i wprowadzisz się na górę. - Mrugnął do niej
porozumiewawczo. - Wolę patrzeć na ciebie niż na jego paskudną gębę.
- Cóż, a tymczasem... - wstała i pocałowała olbrzyma w policzek - Zack chce, żebyś
pograł, Nick.
- Za moment.
- Powiem mu. Może jeszcze chwilę posiedzę i posłucham. Do widzenia, Rio.
- Do widzenia, laleczko. - Rio podśpiewując, wrócił do swojej roboty. - Ale wyrosła ta
mała Freddie - powiedział. - Śliczna jak z obrazka.
- Tak, w porządku dziewczyna. - Nick był zły, że korzenny zapach jej perfum
niepokojąco drażnił jego zmysły. - Ale wciąż naiwna jak dziecko. Nie ma pojęcia, co ją tu
czeka, w tym mieście.
- A więc będziesz na nią uważał. - Rio podniósł w górę drewnianą łyżkę. - Albo ja
będę uważał na ciebie.
- Gadanie. - Nick wziął butelkę piwa i nalał sobie pełny kufel.
Nowy Jork wciąż zaskakiwał Freddie. Wystarczyło, by przeszła zaledwie kilkadziesiąt
metrów w dowolnym kierunku, a już zauważała coś nowego. A to sukienkę w butiku, a to
jakąś interesującą twarz w tłumie, a to ulicznego śpiewaka o głosie Pavarottiego. Między
innymi dlatego tak lubiła to miasto. Wiedziała, że jest naiwna, tak jak może być naiwna
kobieta, która wyrosła w małym mieście, otoczona czułością i troskliwą opieką. Zdawała
sobie sprawę, że daleko jej do sprytu Nicka, którego wychowała ulica, ale czuła, że ma niezłą
dawkę zdrowego rozsądku. Skorzystała z niego, planując swój pierwszy dzień w mieście.
Jedząc rogaliki, obserwowała widok rozciągający się za oknem hotelu. Miała sporo
spraw do załatwienia. Odwiedzając wuja Michaiła w jego galerii, upiecze dwie pieczenie przy
jednym ogniu. Pogada z nim, a przy okazji zorientuje się, czy jego żona Sydney nie
pomogłaby jej znaleźć jakiegoś mieszkania przez swoją agencję nieruchomości.
I nie zaszkodzi napomknąć mu - a tym samym pozostałym członkom rodziny - że ma
nadzieję pracować z Nickiem nad jego najnowszym musicalem.
To nie za bardzo uczciwe, pomyślała, nalewając sobie drugą filiżankę kawy. Ale
miłość rządzi się własnymi prawami. A ona nigdy by nawet nie próbowała tego rodzaju
łagodnej presji, gdyby nie wierzyła w swój talent. Jeśli chodzi o umiejętności w zakresie
poezji i muzyki, była aż nadto pewna siebie. Tylko gdy w grę wchodził Nick, traciła wszelką
odwagę.
Oczywiście, kiedy już zaczną razem pracować, Nick przestanie ją traktować jak małą
kuzyneczkę z zachodniej Wirginii. Ale ona nigdy nie będzie mogła konkurować z tymi
gorącymi, fascynującymi kobietami, które kręciły się koło niego. A więc, pomyślała, musi
być sprytna i utorować sobie drogę do jego serca przez wspólną miłość do muzyki.
To wszystko w końcu dla jego dobra. Ona jest najlepszą rzeczą, jaka może go w życiu
spotkać. Tylko musi mu to uświadomić.
A więc do dzieła. Nie ma czasu do stracenia. Zerwała się od stołu i pobiegła do
sypialni, żeby się ubrać.
Godzinę później wysiadała z taksówki przed galerią SoHo. Miała pięćdziesiąt procent
szansy, że zastanie wuja. Równie dobrze mógł być teraz w swym domu w Connecticut i
rzeźbić albo bawić się z dziećmi. Mógł też pomagać ojcu gdzieś w mieście.
Pchnęła drzwi z matowego szkła. Jeśli nie zastanie Michaiła, wpadnie do biura Sydney
albo do sądu do Rachel. Później zajrzy do Bess do studia telewizyjnego albo do Aleksija.
Pomyślała z radością, że w jakimkolwiek kierunku się ruszy, wszędzie może spotkać kogoś z
rodziny.
Pierwszą rzeczą, jaka rzuciła jej się w oczy w galerii, była nowa praca Michaiła. Nie
widziała jej jeszcze, lecz od razu poznała rękę wuja. Wyrzeźbił w mahoniu podobiznę swej
żony. Na wzór Madonny, Sydney trzymała w ramionach ich najmłodsze dziecko, Laurel. U
jej stóp siedziała jeszcze trójka w różnym wieku i różnego wzrostu. Podszedłszy bliżej,
Freddie rozpoznała swoich kuzynów, Griffa, Moirę i Adama. Nie mogła się oprzeć, by nie
przejechać palcem po policzku niemowlęcia.
Pewnego dnia, pomyślała, będę tak samo trzymać moje dziecko. Moje i Nicka.
- Nie czekam na faksy! - krzyknął Michaił, wchodząc do galerii z zaplecza. - Ty
czekasz na faksy! Ja muszę pracować.
- Ależ, Misza - dobiegł z głębi błagalny głos. - Waszyngton mówi...
- Nie obchodzi mnie, co mówi Waszyngton. Powiedz im, że mogę mieć trzy sztuki,
nie więcej.
- Ale...
- Nie więcej - powtórzył, zamykając za sobą drzwi i mrucząc coś pod nosem po
ukraińsku.
- Cóż za artystyczny język, wujku - odezwała się. Przerwał w pół zdania.
- Freddie! - wykrzyknął, porwał ją za ramiona i uniósł jak piórko. - Ty chyba nic nie
ważysz. - Pocałował ją w oba policzki i postawił z powrotem na ziemi. - Jak się czuje moja
śliczna dziewczynka?
- Świetnie. Cieszę się, że tu jestem i że cię widzę. Był jak jego przekleństwa, dziki i
egzotyczny, miał brązowe oczy i kruczoczarne włosy Stanislaskich. Freddie nieraz myślała
sobie, że gdyby potrafiła malować, namalowałaby w śmiałych pociągnięciach pędzla i
barwach całą tę rodzinę.
- Podziwiałam twoje prace - oznajmiła. - Są niewyobrażalnie piękne.
- Nietrudno jest tworzyć coś pięknego, jeśli pracujesz nad czymś pięknym. - Popatrzył
na rzeźbę wzrokiem przepełnionym miłością. Miłością do tego pięknego tworzywa, ale
jeszcze bardziej do rodziny, którą uwiecznił w swej rzeźbie. - A więc przyjechałaś za-
kosztować wielkiego miasta.
- Rzeczywiście. - Freddie zatrzepotała rzęsami, wzięła pod rękę Michaiła i zaczęła z
uwagą studiować jego dzieło. - Mam nadzieję, że będę pracować z Nickiem nad jego
najnowszym musicalem - zauważyła niby mimochodem.
- O? - Michaił podniósł brwi. Ten mężczyzna, otoczony przez kobiety, doskonale
wyczuwał je i rozumiał. - Pisać słowa do jego muzyki?
- Tak. Stworzymy dobry zespół, nie sądzisz?
- Owszem, ale to nie to, o czym myślę, prawda?
- Uśmiechnął się na widok jej kwaśnej miny. - Nasz Nick potrafi być uparty. Jak coś
sobie wbije do głowy, to trudno mu to wybić. Mogę spróbować, chcesz?
- Myślę, że nie będzie takiej potrzeby, ale trzymam cię za słowo - roześmiała się.
Michaił przyjrzał jej się bacznie. Nie jest już dzieckiem, zauważył w duchu. - Jestem dobra,
wujku. Mam muzykę we krwi, tak jak ty swoją sztukę.
- A więc skoro wiesz, czego chcesz...
- Znajdę sposób, żeby to mieć. - Zdziwiona własnym tupetem wzruszyła ramionami.
To też miała w krwi. - Chcę pracować z Nickiem. Chcę mu pomóc. I zrobię to.
- A czego chcesz ode mnie?
- Poparcia rodziny, jeśli to będzie potrzebne, choć myślę, że uda mi się go samej
przekonać. - Odgarnęła włosy gestem, który przypomniał Michaiłowi siostrę.
- A teraz potrzebuję rady co do mieszkania. Może ciocia Sydney pomoże mi coś
znaleźć.
- Może, ale przecież u nas jest masa miejsca. Wiesz, jak dzieci cię lubią, a Sydney... -
Zauważył wyraz jej twarzy i westchnął. - Obiecałem twojej mamie, że ci zaproponuję, żebyś
mieszkała u nas. Wiesz, jak Natasza się martwi.
- Nie ma powodu. Ona i tatuś zrobili dobrą robotę, wychowując kogoś niezależnego -
kontynuowała, nie dając mu dojść do słowa. - Jakieś niewielkie mieszkanie, wujku. Poproś
tylko ciocię, żeby zadzwoniła do mnie do Waldorf. Może pójdziemy razem na lunch, jeśli
będzie miała czas.
- Zawsze ma dla ciebie czas. Jak my wszyscy zresztą.
- Wiem. I mam zamiar to wykorzystać. Muszę mieć mieszkanie jak najprędzej. Zanim
- dodała z błyskiem w oku - babcia zacznie spiskować, żebym wprowadziła się do nich na
Brooklyn. No, muszę lecieć. - Pocałowała go w policzek. - Mam jeszcze parę spotkań. -
Skierowała się do drzwi. - Aha, jak będziesz rozmawiać z mamą, powiedz jej, że próbowałeś.
Odwróciła się na pięcie i już jej nie było. Skinęła na taksówkę. A teraz, gdy zrobiła już
początek, kazała taksówkarzowi zawieźć się do baru Zacka i zaczekać. Podeszła do tylnego
wejścia i nacisnęła dzwonek. W chwilę później w domofonie rozległ się zaspany głos Nicka.
- Jeszcze w łóżku? - spytała słodkim głosem. - Starzejesz się, Nicholas.
- Freddie? Która, do diabła, godzina?
- Dziesiąta, ale kto by Uczył godziny. Po prostu wpuść mnie do środka. Mam coś dla
ciebie. Zostawię to na dole.
Zaklął. Usłyszała, że coś upadło na podłogę.
- Już schodzę - powiedział.
- Nie, nie przeszkadzaj sobie. - Bała się, że nie zdoła się opanować na jego widok, na
wpół rozbudzonego, jeszcze ciepłego ze snu. - Nie mam czasu. Tylko mnie wpuść, a potem
zadzwoń, jak zobaczysz, co ci przyniosłam.
- Co to jest? - zaciekawił się, otwierając drzwi. Freddie nie odpowiedziała. Wbiegła do
środka, rzuciła na stół w kuchni teczkę ze swoimi tekstami i wybiegła.
- Wybacz, że cię obudziłam! - zawołała jeszcze przez domofon. - Jeśli masz dzisiaj
czas, możemy pójść razem na kolację. Do zobaczenia.
- Co, do diabła! Zaczekaj!
Ale ona już wsiadała do taksówki. Zagłębiła się na tylnym siedzeniu, odetchnęła
głęboko i zamknęła oczy. Jeśli on jej nie zechce, jej talentu, poprawiła się w duchu, znajdzie
się z powrotem w punkcie wyjścia.
Myśl pozytywnie, upomniała siebie. Wyprostowała się, podniosła głowę.
- Do Gucciego, proszę - rzuciła.
Jeśli kobietę czeka randka z mężczyzną, którego zamierza poślubić, to koniecznie
musi sobie kupić nową suknię.
ROZDZIAŁ DRUGI
Zanim Nick znalazł i wciągnął dżinsy, po czym zbiegł na dół, Freddie zdążyła już
odjechać. Na stole kuchennym leżała teczka, którą mu zostawiła.
Co też temu dzieciakowi chodzi po głowie? - zastanawiał się. Budzi go skoro świt,
zostawia w kuchni tajemnicze papiery i znika bez słowa wyjaśnienia. Zaklął pod nosem, wziął
teczkę i powlókł się z powrotem na górę. Musi się koniecznie napić kawy.
Ostrożnie stąpał między rozłożonymi na podłodze gazetami, częściami garderoby,
nutami. Rzucił teczkę Freddie na blat i podszedł do ekspresu do kawy. Musiał się bardzo
skupić, żeby przypomnieć sobie, jak on działa.
Nie był rannym ptaszkiem i nagle wyrwany ze snu z trudem zbierał myśli.
Zaparzył kawę i zajrzał do lodówki. W barze Zacka nie podawano śniadań. Rio nie dał
się namówić, by je przygotowywać, a więc Nick był zdany na siebie. W lodówce znalazł
tylko resztkę mleka. Nawet płatki się skończyły.
Zadowolił się więc kawą i papierosem.
Usiadł i otworzył teczkę pozostawioną przez Freddie. Był bardzo ciekaw, co takiego
mogło skłonić ją do tego, by budzić go o tak wczesnej porze. Nawet bogate dzieciaki z
małych miast powinny wiedzieć, że bary zamyka się bardzo późno. A kiedy Nick zmieniał
brata, rzadko kładł się spać przed trzecią nad ranem.
Ziewnął i wyłożył zawartość teczki na stół. Zobaczył starannie wydrukowane kartki z
nutami. Ten dzieciak wbił sobie do głowy, że będziemy razem pracować, pomyślał. Znał
Freddie dostatecznie długo, by wiedzieć, że jeśli coś postanowi, nie da sobie tego tak łatwo
wyperswadować.
Cóż, na pewno ma talent, zamyślił się. Trudno byłoby się spodziewać, że córce
Spencera Kimballa słoń nadepnął na ucho. Ale nie wyobrażał sobie współpracy z
kimkolwiek. Owszem, dobrze mu się pracowało z Lorreyem, lecz Lorrey nie był jego krew-
nym. I nie pachniał tak słodko i kusząco jak grzech.
Opamiętaj się, LeBeck, upomniał sam siebie. Odgarnął włosy z czoła i sięgnął po
pierwszą kartkę. W końcu może chyba zrobić choć tyle dla swojej kuzyneczki. Przynajmniej
zerknąć na jej pracę.
Popatrzył i zmarszczył brwi. To była jego muzyka. Coś, czego nie dokończył, coś nad
czym pracował podczas jednego ze swoich pobytów w Wirginii Zachodniej. Pamiętał, jak
siedział przy fortepianie w pokoju muzycznym w tym dużym domu z kamienia, a Freddie
stała obok niego. Kiedy to było? Ostatniego lata? Przedostatniego? Nie mógł sobie
przypomnieć momentu, kiedy wyrosła tak nagle, że zaczynał odczuwać pewien niepokój, gdy
opierała się o niego czy patrzyła z ukosa tymi niewiarygodnie dużymi szarymi oczami.
Nick potrząsnął głową, potarł policzki i ponownie skoncentrował się na muzyce.
Wygładziła ją, stwierdził, ale trochę zjeżył się na myśl, że ktoś majstrował nad jego dziełem. I
dodała pełne poezji, romantyczne słowa, które znakomicie współgrały z nastrojem muzyki.
„Na zawsze ty”. Taki tytuł dała piosence. Kiedy muzyka rozbrzmiała mu w głowie,
zostawił niedopitą kawę, zebrał nuty, przeszedł do pokoju i usiadł przy pianinie.
Dziesięć minut później dzwonił do hotelu Waldorf, by zostawić pierwszą z wielu
wiadomości dla panny Frederiki Kimball.
Wróciła do hotelu dopiero późnym popołudniem w świetnym nastroju, niosąc liczne
torby z zakupami. Spędziła bardzo miły dzień. Najpierw chodziła po sklepach, w południe
zjadła lunch z Rachel i Bess, a potem kontynuowała zakupy. Wcisnęła wszystkie torby do
szafy i podeszła do telefonu. O tej porze na pewno zastanie już w domu kogoś z rodziny, jeśli
nie wszystkich.
Zauważyła mrugające światełko na sekretarce, ale zanim zdążyła wcisnąć przycisk,
rozległ się dzwonek telefonu.
- Halo! - Podniosła słuchawkę.
- Do diabła, Fred, gdzie ty się podziewałaś? Uśmiechnęła się, słysząc głos Nicka.
- Tu i tam, a co?
- Interesujące zajęcie. Cały dzień usiłuję cię złapać. Już miałem dzwonić do Aleksa,
żeby zaczęto cię szukać. - Wyobraził ją sobie porwaną, pobitą, zmaltretowaną.
Freddie ściągnęła buty.
- Gdybyś to zrobił, powiedziałby ci, że spędziłam parę godzin na lunchu z jego żoną.
Ale, ale... w czym problem?
- Problem? Nie, dlaczego od razu problem... - W jego głosie słychać było sarkastyczne
tony. - Zrywasz mnie na równe nogi skoro świt...
- Po dziesiątej - sprostowała.
- A potem znikasz na cały dzień - ciągnął. - Przypominam ci, że coś tam wołałaś,
żebym do ciebie zadzwonił.
- Owszem. - Starała się zachować obojętność, szczęśliwa, że Nick nie może zobaczyć
nadziei rysującej się na jej twarzy. - Przejrzałeś nuty, które ci zostawiłam?
Otworzył usta, ale milczał przez chwilę, starając się nie okazywać emocji.
- Rzuciłem na nie okiem. - Spędził całe godziny na czytaniu ich, studiowaniu, graniu. -
Niezłe, zwłaszcza w części, którą ja napisałem.
Mimo że nie mógł jej widzieć, podniosła hardo brodę.
- To jest o wiele lepsze niż niezłe, szczególnie te części, które ja dokończyłam -
oświadczyła, nie kryjąc dumy. - A co powiesz o słowach?
Były pełne poezji, zadumy, ale i humoru i wywarły na nim większe wrażenie, niż
chciałby to przyznać.
- Masz lekkie pióro, Fred.
- O, dodajesz mi otuchy.
- No więc: są dobre. To chciałaś usłyszeć? - Wziął głęboki oddech. - Nie wiem, co
chcesz, żebym z tym zrobił, ale...
- Może pogadamy, co? Masz dziś czas? Zastanawiał się przez chwilę nad spotkaniem,
które miał tego wieczoru, pomyślał o muzyce i uznał, że wszystko inne się nie liczy.
- Nie mam nic takiego w planie, z czego nie mógłbym zrezygnować - odpowiedział w
końcu.
Ciekawe, mówi o pracy czy o kobiecie? - przemknęło Freddie przez głowę.
- Świetnie, a więc zapraszam cię na kolację. Bądź w hotelu o wpół do ósmej.
- Posłuchaj, dlaczego nie możemy...
- Przecież musimy coś zjeść, prawda? Włóż garnitur. Niech to będzie uroczyste
wyjście. A więc o wpół do ósmej. - Freddie zagryzła wargi i odłożyła słuchawkę, zanim Nick
zdążył zaprotestować.
Zdenerwowana usiadła na poręczy fotela. A więc zadziałało, pomyślała. Wszystko
idzie według jej planu, nie ma powodów do zdenerwowania. Żadnych, absolutnie żadnych.
Zacznie podrywać i uwodzić mężczyznę, którego kochała prawie przez całe życie. A
jeśli jej się nie uda, będzie miała złamane serce, będzie upokorzona, a wszystkie jej nadzieje i
marzenia legną w gruzach.
Na razie jednak nie ma powodów do paniki.
Żeby sobie dodać odwagi, podniosła słuchawkę i zadzwoniła do domu. Na dźwięk
znajomego głosu od razu wyzbyła się wszelkich obaw.
- Mamo, to ja - odezwała się z uśmiechem.
O wpół do ósmej Nick krążył po holu hotelu Waldorf. Nie był zbyt szczęśliwy z
wyboru miejsca. Nie cierpiał garniturów, nie cierpiał luksusowych restauracji i napuszonych
kelnerów. Gdyby Freddie dała mu wybór, zaproponowałby ich bar, w którym mogliby
spokojnie porozmawiać.
Oczywiście, od kiedy odniósł sukces na Broadwayu, musiał od czasu do czasu bywać
na spotkaniach i imprezach, które wymagały oficjalnego stroju. Nie lubił tego jednak i starał
się w miarę możliwości unikać takich okazji. Wciąż pragnął tylko tego, co zawsze - móc w
spokoju pisać i grać swoją muzykę.
Zmierzył wzrokiem jednego z portierów, który najwyraźniej uznał go za kogoś
podejrzanego.
Do diabła, ma rację, pomyślał Nick z rozbawieniem. Zack i Rachel z resztą rodziny
Stanislaskich uratowali go wprawdzie przed więzieniem i pozostaniem przez całe życie na
pograniczu prawa, ale wciąż jeszcze było w nim coś z buntownika, z samotnego chłopca,
przez nikogo nie rozumianego.
Jego przyrodni brat, Zack, kupił mu przed ponad dziesięciu laty pierwsze pianino i
Nick wciąż pamiętał szok, jaki przeżył, i zdziwienie, że ktoś go zrozumiał i zechciał spełnić
jego nie wypowiedziane marzenie. Nigdy nie zapomni, ile zawdzięcza bratu, nigdy nie spłaci
do końca długu, jaki wobec niego zaciągnął.
Oczywiście, że to już przeszłość. Zmienił się, nie ściągał już na siebie kłopotów. Nie
zrobiłby już niczego, co mogłoby przynieść wstyd rodzinie, która go zaakceptowała. Wciąż
jednak był Nickiem LeBeck, byłym złodziejaszkiem, zbuntowanym artystą i włóczęgą,
dzieciakiem, który pierwszy raz spotkał byłą obrońcę z urzędu, Rachel Stanislaski, w areszcie
policyjnym.
Garnitur stanowił tylko cienką warstwę oddzielającą przeszłość od teraźniejszości.
Poprawił krawat z wyraźnym wstrętem. Nieczęsto wracał myślami do przeszłości, dopiero
Freddie wywołała napływ wspomnień.
Kiedy ją poznał, miała trzynaście lat i przypominała laleczkę z porcelany. Pełna
wdzięku, słodka, niewinna. Oczywiście, że ją kochał, tak jak się kocha kogoś z rodziny. Nie
zmienił tego fakt, że z czasem stała się kobietą. Wciąż jednak był starszym od niej o sześć lat
kuzynem.
Jednak kobieta, która wysiadła teraz w windy, nie wyglądała na niczyją kuzynkę. Co,
u diabła, zrobiła ze sobą?
Nick włożył ręce do kieszeni i patrzył na nią z ukosa, gdy szła przez hol w krótkiej
obcisłej sukience o barwie dojrzałych moreli. Upięła wysoko włosy, odsłaniając w ten sposób
smukłą szyję i delikatne ramiona. W uszach błyszczały kolczyki z perełkami, a w zagłębieniu
między piersiami spoczywała broszka z szafiru w kształcie łzy.
Zna te wszystkie kobiece sztuczki, pomyślał Nick, gdy uśmiechnęła się do niego.
- Witaj - powiedziała, całując go w kącik ust. - Mam nadzieję, że nie czekałeś zbyt
długo. Wyglądasz wspaniale.
- Nie wiem, dlaczego mieliśmy się dzisiaj tak stroić. Tylko po to, żeby coś zjeść?
- Po to, żebym mogła włożyć nową sukienkę. - Obróciła się dokoła. - Podoba ci się?
- Niezła. Ale możesz się przeziębić. Powstrzymała się, by nie parsknąć złością.
- Nie sądzę, żebym się przeziębiła. Przed hotelem czeka samochód. - Wzięła go pod
rękę i poprowadziła do lśniącej, czarnej limuzyny.
- Wynajęłaś samochód? Żeby pojechać na kolację?
- Miałam taki kaprys. - Uśmiechnęła się do kierowcy i wśliznęła do środka. Wdać
było, że przywykła do luksusów. - To moja pierwsza randka w Nowym Jorku.
Powiedziała to takim tonem, jakby spodziewała się jeszcze wielu randek z wieloma
mężczyznami. Nick odchrząknął i zajął miejsce obok niej.
- Nigdy nie zrozumiem bogaczy - stwierdził.
- Też nie należysz do biednych - przypomniała mu. - Twój musical idzie na
Broadwayu już drugi rok, dostałeś nominację do Tony'ego, przygotowujesz drugą sztukę.
Wzruszył ramionami, zażenowany świadomością sukcesu finansowego.
- Nie mam zwyczaju jeździć wynajętymi limuzynami - mruknął.
- No to masz okazję. - Freddie rozsiadła się wygodnie, czując się jak Kopciuszek w
drodze na bal. - W niedzielę spotykamy się na obiedzie u babci - wyjaśniła.
- Tak, pamiętam.
- Nie mogę się doczekać, kiedy zobaczę ich wszystkich i dzieciaki. Wstąpiłam rano do
galerii wujka Miszy. Widziałeś rzeźbę cioci Sydney z dziećmi?
- Tak. - Nick uśmiechnął się z rozrzewnieniem. Niemal zapomniał, że ma na sobie
garnitur i jedzie czarną limuzyną. - Jest przepiękna. A niemowlę kapitalne. Wiesz, że Bess ma
następne?
- Powiedziała mi podczas lunchu. Nie sposób powstrzymać tych Ukraińców. Dziadek
znów musi kupować te gumisie, które zresztą uwielbia.
- Nie martw się o zęby - powiedział Nick, naśladując akcent Jurija. - Wszystkie moje
wnuki mają zęby z żelaza.
Freddie roześmiała się. Przysunęła się trochę bliżej, tak że kolanem niby niechcący
dotknęła kolana Nicka.
- Niedługo rocznica ich ślubu.
- W przyszłym miesiącu.
- Zastanawialiśmy się, czy nie urządzić uroczystego przyjęcia. Można by wynająć
jakąś salę, choćby w hotelu, ale w końcu doszliśmy do wniosku, że oni woleliby coś bardziej
zwyczajnego, skromniejszego. Może w waszym barze?
- Oczywiście, nie ma problemu. Będzie o wiele zabawniej niż w jakimś Hiltonie czy
innym Holidayu. - A ja nie będę musiał się wbijać w ten cholerny garnitur, dodał w duchu. -
Rio zajmie się kuchnią.
- A ty ze mną muzyką.
- Czemu nie... - Przyjrzał się jej uważnie.
- Myśleliśmy o kupieniu wspólnego prezentu, od nas wszystkich. Wiesz, że babcia
zawsze marzyła o podróży do Paryża?
- Nadia? - Uśmiechnął się na tę myśl. - Nie. Skąd wiesz?
- Powiedziała niedawno mamie. Właściwie tylko napomknęła, jak to ona. Po prostu,
że zawsze się zastanawiała, czy jest tam tak romantycznie, jak śpiewają w piosenkach. A więc
pomyśleliśmy, że możemy im zafundować wycieczkę na dwa tygodnie, kupić bilety na
samolot, wynająć apartament u Ritza.
- Wspaniały pomysł. Jurij i Nadia w Paryżu...
- A ty dokąd zawsze chciałeś pojechać? - spytała Freddie, gdy limuzyna zatrzymała się
przed restauracją.
- Hm. - Nick wysiadł z samochodu i podał jej rękę. - Sam nie wiem. Najlepszym
miejscem, w jakim byłem, jest Nowy Orlean. Nieprawdopodobna muzyka. Możesz stanąć
sobie po prostu na rogu ulicy i zewsząd ją słyszysz. Na Karaibach też nie jest źle. Pamiętasz,
jak popłynąłem tam z Zackiem i Rachel? Boże, to było jeszcze zanim urodziły się dzieciaki.
- Przysłałeś mi kartkę z Saint Martin - bąknęła.
- To był mój pierwszy wyjazd. Zack uznał, że jako załogant nadaję się najbardziej na
balast, a więc koniec końców wylądowałem w kuchni. Cała drogę narzekałem, ale w ogóle to
byłem zachwycony.
Weszli do środka. Restauracja była elegancka i przytulna, dyskretnie oświetlona.
- Kimball - rzuciła Freddie kierownikowi sali, który zaprowadził ich do stolika w
ustronnym miejscu.
Idealny wybór, uznała. Świece w srebrnych kandelabrach na pokrytych białymi
lnianymi obrusami stolikach, zapach dobrego jedzenia, blask szlachetnego szkła. Nick może
nie zdaje sobie sprawy, że jest uwodzony, ale ona uważała, że robi to najlepiej, jak umie.
- Napijemy się wina? - spytała.
- Oczywiście. - Wziął kartę oprawioną w skórę. Lata pracy w barze nauczyły go
bezbłędnie rozpoznawać dobre roczniki. Przestudiował listę win i potrząsnął głową na widok
obłędnych cen. Cóż, to przyjęcie Freddie.
- Sancerre rocznik 88 - powiedział do kelnera czekającego na zamówienie.
- Tak, proszę pana. Doskonały wybór - odparł ten z zawodową uprzejmością.
- Wyobrażam sobie, wnosząc z trzystuprocentowej marży. - Słysząc to, Freddie z
trudem tłumiła śmiech, a kelner milczał z godnością. Nick oddał mu kartę i zapalił papierosa.
- A więc co z mieszkaniem? Masz już coś? - zwrócił się do Freddie.
- Dzisiaj nie miałam na to czasu, ale myślę, że Sydney coś mi znajdzie.
- Mieszkania w Nowym Jorku nie znajduje się jak z bicza strzelił. Poza tym musisz
uważać, żeby cię nie wykiwano. Wielu tylko na to czeka. Młoda dziewczyna z prowincji to
niezły kąsek. Powinnaś pomyśleć raczej o zamieszkaniu na jakiś czas u kogoś z rodziny.
- Potrzebujesz współlokatora? - Uniosła brwi. Popatrzył na nią zdziwiony.
- Nie to miałem na myśli.
- Właściwie nie byłby to zły pomysł. Skoro mamy razem pracować...
- Chwileczkę. Nie uprzedzaj faktów.
- Czyżbym to robiła? - Uśmiechnęła się znacząco. Kelner prezentował Nickowi wino.
- W porządku. - Nick niecierpliwie machnął ręką, ale nie pozbył się kelnera, dopóki
nie dopełnił rytuału degustacji. Wręczył Freddie korek. Co jak co, ale wąchać go nie będzie.
Aby przyspieszyć ceremoniał, wypił szybko na próbę łyk, który kelner nalał mu do kieliszka.
- Świetne, dziękuję.
Godnie wyprężony, kelner nalał wina Freddie, później dopełnił kieliszek Nicka i
wstawił butelkę do srebrnego wiaderka.
- A teraz posłuchaj - zaczął Nick.
- To był świetny wybór - przyznała Freddie, delektując się pierwszym łykiem. -
Wiesz, że w pewnych sprawach mam zaufanie do twojego gustu, Nicholas. Ufam ci bez
zastrzeżeń. Na przykład w sprawie win. - Podniosła kieliszek. - I w sprawie muzyki. Możesz
nie chcieć tego przyznać, ale twoja mała Freddie jest tak samo dobra jak ty. I jeśli chcesz
mieć ten musical, musisz uznać, że nadaję się do współpracy.
- Trudno powiedzieć, żebyś była tak dobra jak ja, dzieciaku, ale zła nie jesteś -
przekomarzał się. Stuknął kieliszkiem w jej kieliszek i na moment stracił wątek. W jej oczach
było coś zagadkowego. Wydawało się, że kryją tajemnicę, której ona nie jest jeszcze gotowa z
nim dzielić. - Tak czy inaczej, podobała mi się twoja robota.
- Och, panie LeBeck. - Zatrzepotała rzęsami, spuszczając skromnie wzrok. - Sama nie
wiem, co powiedzieć.
- Zawsze masz dużo do powiedzenia. Ten kawałek, „Na zawsze ty”, bardzo mi
odpowiada. Myślę, że mógłbym go włączyć.
- Też tak myślę - uśmiechnęła się. - Jako córka Spencera Kimballa mam pewne
kontakty. Czytałam libretto, Nick. Jest cudowne. Ta historia jest uroczo staroświecka i
współczesna zarazem. Ma piękny wątek miłosny, jest dowcipna, zabawna. A jeśli główną rolę
zagra Maddy O'Hurley.
- Skąd to wiesz?
Znowu się uśmiechnęła, tym razem z widocznym zadowoleniem.
- Kontakty. Mój ojciec pracował dla jej męża. Reed Valentine jest starym przyjacielem
domu.
- Kontakty - mruknął Nick. - To do czego ci jestem potrzebny? Możesz iść do samego
Valentine'a. Ma pieniądze.
- Mogłabym - przyznała, wydymając wargi. - Ale to nie w moim stylu. - Podniosła
wzrok, ich spojrzenia się spotkały. - Chcę, żebyś ty chciał mnie, Nick. Jeśli nie zechcesz, nic
z tego nie wyjdzie. - Zamilkła na chwilę. Czy on się zorientuje, że nie chodzi jej tylko o
muzykę, lecz również o jej życie? O ich życie. - Zrobię wszystko, żeby cię przekonać, że
mnie chcesz. A później, jeśli popatrzysz na mnie i powiesz mi prosto w oczy, że się
pomyliłeś, jakoś to przeżyję.
Poczuł niewytłumaczalny ucisk w żołądku. Coś dziwnego, niebezpiecznego,
niechcianego. Miał nieprzepartą chęć przeciągnąć dłonią po tym aksamitnym, delikatnym
policzku. Nie zrobił tego jednak. Opanował się, odetchnął głęboko i zgasił papierosa.
- W porządku, Fred, przekonałaś mnie. Napięcie, jakie czuła, zelżało.
- Spróbuję, ale najpierw coś zamówmy.
Wybrała danie na chybił trafił. Za bardzo była zaprzątnięta tym, co i jak mu
powiedzieć, by przejmować się czymś tak mało ważnym jak jedzenie. Pociągnęła łyk wina,
obserwując, jak Nick naradza się z kelnerem. Kiedy skończył i popatrzył na nią, uśmiechała
się.
- O co chodzi? - spytał.
- Właśnie sobie przypomniałam - pochyliła się i położyła dłoń na jego ręce - w jakich
okolicznościach zobaczyłam cię po raz pierwszy. Wszedłeś do domu dziadków, gdzie zawsze
był ruch i zamieszanie, i wyglądałeś, jakbyś dostał obuchem w łeb.
- Nigdy nie widziałem czegoś takiego - przyznał z uśmiechem. - Nie wiedziałem, że
może w ogóle istnieć taki dom. Wszyscy się śmieją i krzyczą, dzieciaki biegają, wszędzie
jedzenie.
- A Katia od razu do ciebie podeszła i zażądała, żebyś ją wziął na ręce.
- Twoja mała siostrzyczka zawsze miała na mnie oko.
- Ja też.
Zaczął się śmiać, ale nagle się zorientował, że to wcale nie jest śmieszne.
- Daj spokój - zaprotestował.
- Naprawdę. Jedno spojrzenie na ciebie, a moje serce nastolatki zaczynało
niespokojnie bić. Miałeś trochę dłuższe włosy niż teraz, trochę jaśniejsze. W uchu nosiłeś
kolczyk.
Nick potarł płatek ucha.
- Już go nie noszę.
- Uważałam, że jesteś piękny, egzotyczny, jak oni wszyscy.
Początkowe zakłopotanie tymi słowami ustąpiło miejsca zaciekawieniu.
- Rodzina - ciągnęła dalej Freddie. - Te cudowne twarze przypominające cygańskie,
arystokratyczna uroda mojego ojca, nieskazitelna piękność Sydney, niewiarygodna męskość
Zacka.
Zack by się ucieszył, pomyślał Nick z rozbawieniem.
- A potem poznałam ciebie. Byłeś skrzyżowaniem gwiazdy rocka z Jamesem Deanem
- westchnęła rozmarzona. - Przepadłam z kretesem. Każda dziewczyna kiedyś traci głowę. Ja
ją straciłam dla ciebie.
- Cóż. - Nie bardzo wiedział, jak zareagować. - Chyba powinienem być dumny.
- Oczywiście. Rzuciłam dla ciebie Bobby MacAroya i Harrisona Forda.
- Harrisona Forda? Nie do wiary. - Urwał na chwilę, gdy kelner podał przystawki. -
Ale kim u licha był Bobby MacAroy? - spytał.
- Najprzystojniejszym chłopakiem w mojej klasie. Oczywiście nie miał pojęcia, że
mam zamiar wyjść za niego za mąż i urodzić mu pięcioro dzieci. - Wzruszyła ramionami.
- Jego strata.
- Żebyś wiedział. W każdym razie tamtego dnia zupełnie oniemiałam i musiałam
nieźle się napracować, żeby coś z siebie wykrztusić. Mała piegowata Fred - zadumała się. -
Wśród tych wszystkich egzotycznych ptaków.
- Wyglądałaś jak z porcelany - wymamrotał. - Mała jasnowłosa lalka z ogromnymi
oczami. Pamiętam, że powiedziałem, że nie jesteś podobna do rodzeństwa, a ty wyjaśniłaś, że
Natasza jest twoją macochą. Zrobiło mi się ciebie żal. - Podniósł wzrok, zatapiając spojrzenie
w jej przepastnych oczach. - Bo było mi żal siebie, też byłem bratem przyrodnim. A ty
siedziałaś taka poważna i powiedziałaś mi, że „przyrodni” to przecież tylko słowo. I że nie ma
to żadnego znaczenia. Uderzyło mnie to, naprawdę. Po raz pierwszy mnie to uderzyło. I nagle
odczułem różnicę.
- Popatrz, nie wiedziałam. Wydawaliście się sobie tacy bliscy z Zackiem.
- Przez długi czas próbowałem go nienawidzić. Nie do końca mi się to udawało, ale
bardzo się starałem i obrzydzałem życie nam obojgu. A potem zakochałem się w Rachel.
- Co? Przecież... - Freddie dyplomatycznie zawiesiła głos i zajęła się jedzeniem.
Teraz mógł już wspominać przeszłość bez żalu.
- Tak. Miałem prawie dziewiętnaście lat. A ona była urzekająca, z tą wspaniałą figurą i
niewiarygodnie długimi nogami. W swoim młodzieńczym zadufaniu nie rozumiałem,
dlaczego miałaby mnie odrzucić. Zarumieniłaś się, Fred.
Uśmiechnął się.
- Ejże, każdy chłopak kiedyś traci głowę - powtórzył jej wcześniejsze słowa. - Byłem
nieźle wkurzony, kiedy się dowiedziałem, że Rachel i Zack ze sobą chodzą. Czułem się
wystrychnięty na dudka. Uważałem, że zrobili ze mnie durnia. A później mi przeszło, bo było
w nich coś szczególnego. I w końcu dotarło do mnie, że ją kochałem, ale nie byłem w niej
zakochany. Niezłe zakończenie, prawda?
Zmierzyła go wzrokiem.
- Czy ja wiem? Ale wracając do naszych baranów, miałam cię przekonać, że
powinniśmy razem pracować.
Nick milczał przez chwilę, czekając, aż kelner uprzątnie talerze po przystawkach i
poda główne danie.
- Słucham - powiedział wreszcie, wznosząc kieliszek.
Freddie nachyliła się. Owiał go zmysłowy zapach jej perfum.
- Mamy ze sobą wiele wspólnego, w różnych dziedzinach. W naszej przeszłości jest
wiele momentów podobnych. Jeszcze sprzed okresu, gdy ciebie poznałam.
- Nie nadążam. Potrząsnęła niecierpliwie głową.
- Nie ma sensu do tego wracać. Ja ciebie znam, Nicholas. Lepiej niż ci się wydaje.
Wiem, że twoja muzyka jest dla ciebie zbawieniem.
Spochmurniał i nagle stracił zainteresowanie kolacją.
- Mocno powiedziane.
- Ale trafione w dziesiątkę - dodała. - Sukces to dla ciebie produkt uboczny. Liczy się
muzyka. Pisałbyś ją i grał za darmo, gdyby trzeba było. To ona pozwala ci się w życiu nie
zagubić, nie zejść z drogi. Potrzebujesz tej muzyki i potrzebujesz mnie, żebym napisała do
niej słowa. Bo ja, Nick, jeśli tylko słyszę muzykę, słyszę i słowa. Wiem, co chcesz
powiedzieć przez swoją muzykę, ponieważ cię rozumiem. I ponieważ cię kocham.
Obserwował ją, starając się oddzielić emocje od rozsądku. Musiał jednak przyznać, że
miała rację. Nigdy nie był w stanie wyzbyć się emocji, komponując. Uczucia były pierwsze, a
Freddie utrafiła w nie słowami, które napisała do jego muzyki, i słowami, które przed chwilą
wypowiedziała.
- Mocno powiedziane, Fred.
- Mocno, ale to prawda. Stworzymy zespół, Nick.
Jedyny i niepowtarzalny. We dwoje zdziałamy o wiele więcej niż każde z nas w
pojedynkę.
Muzyka, którą grał tego ranka, dźwięczała mu w uszach, pamiętał każde słowo, które
do niej napisała. „Zawsze byłeś ty i tylko ty. W moim sercu, w mojej duszy. Nie było nikogo
przed tobą ani po tobie. Zawsze widziałam przed sobą twoją twarz. To ty przyprawiałaś mnie
o łzy i śmiech”.
Piosenka pełna tęsknoty, pomyślał, i pełna nadziei. Freddie ma rację, uznał. To jest to,
czego potrzebował.
- Zgoda, Fred. Popracujemy przez jakiś czas i zobaczymy, co z tego wyniknie. Jeśli
uda nam się stworzyć jeszcze dwie piosenki, zaniosę je producentom.
Freddie nerwowo ściskała dłonie pod stołem.
- A jeśli oni zatwierdzą materiał?
- Jeśli zatwierdzą, zostajemy partnerami. - Podniósł kieliszek. - Umowa stoi?
- O tak. - Wznieśli toast. - Stoi.
Nie tylko wino spowodowało, że zakręciło jej się w głowie, gdy Nick odprowadzał ją
po kolacji do pokoju hotelowego. Oparła się plecami o drzwi, roześmiała i popatrzyła na
niego rozpromienionym wzrokiem.
- Będzie wspaniale. Jestem tego pewna. Odsunął jej delikatnie włosy z czoła. Dłoń mu
drżała.
- A więc do jutra. U mnie. Przynieś coś do jedzenia.
- Będę skoro świt.
- Zabiję cię, jeśli przyjdziesz przed dwunastą. Gdzie masz klucz, dzieciaku?
- Tutaj. - Potrząsnęła mu przed nosem kluczem i wsunęła w zamek. - Chcesz wejść?
- Muszę jeszcze pójść do baru, zmienić Zacka. A potem... - urwał, tracąc wątek, gdy
poczuł, że oplata go ramionami - trochę się przespać - dokończył, pochylając głowę, by
pocałować ją w policzek.
Może nie szumiało jej w głowie dostatecznie, ale obróciła się tak, że ich usta się
spotkały. Tylko na sekundę, ale się spotkały. Poczuła ich smak, delikatny dotyk jego warg i
jego dłonie zaciskające się na jej ramionach.
A później odwróciła się z zagadkowym uśmieszkiem.
- Dobranoc, Nicholas - rzuciła.
Nie poruszył się, nie drgnął ani jeden jego mięsień, nawet gdy zatrzasnęła mu przed
nosem drzwi. Słyszał tylko własny oddech i bicie własnego serca. Odwrócił się i wolnym
krokiem poszedł do windy.
To przecież moja kuzynka, przypomniał sobie. Kuzynka, a nie jakaś seksowna laska, z
którą można się przez chwilę zabawić. Nacisnął guzik. Zauważył, że lekko drży mu ręka.
Jesteśmy kuzynami, powtórzył raz jeszcze. Mamy wspólną rodzinę, a połączą nas
zależności zawodowe. Nie może o tym zapomnieć. W żadnym wypadku.
ROZDZIAŁ TRZECI
- Witaj, Rio. - Freddie weszła na zaplecze baru Zacka z torebką w jednej, a zakupami
w drugiej ręce.
- Witaj, laleczko. - Rio właśnie przygotowywał lunch. - Co tu robisz?
- Pracujemy dzisiaj z Nickiem - odparła, wchodząc na schody.
- Uważaj, żebyś nie musiała go za włosy wyciągać z łóżka.
Freddie wzruszyła ramionami.
- Powiedział, że mam przyjść nie wcześniej niż w południe. Jest południe. - Co do
minuty, dodała w duchu, wchodząc na strome kręte schody.
Stanąwszy pod drzwiami mieszkania Nicka, zapukała raz i drugi. Odpowiedziała jej
cisza. Poczekała i zapukała jeszcze raz. No dobrze, Nicholas, pomyślała, trzeba cię będzie
obudzić. Otworzyła drzwi i głośno oznajmiła swoje przybycie.
W ciszy, jaka panowała w mieszkaniu, słyszała słaby szum wody. To prysznic, uznała
i skierowała się do kuchni.
Potraktowała poważnie słowa Nicka dotyczące jedzenia. Postawiła na stole pudełko
sałatki ziemniaczanej, zapiekankę z makaronem, korniszony i kanapki. Zajrzała do lodówki,
by sprawdzić, co jest do picia. Znalazła tylko piwo i wodę. Rozejrzawszy się po kuchni,
stwierdziła, że od dawna nikt tu nie sprzątał.
Kiedy w parę minut później Nick wyszedł z łazienki, zastał ją nad zlewem pełnym
mydlin.
- Co tu się dzieje? - zdziwił się.
- To miejsce woła o pomstę do nieba - oznajmiła, nie odwracając głowy. -
Wstydziłbyś się tak mieszkać. Wyjęłam resztki z zamrażalnika. Trzeba to wyrzucić.
Nick sięgnął po dzbanek do kawy.
- Kiedy ostatni raz ścierałeś podłogę? - spytała.
- Chyba we wrześniu tysiąc dziewięćset dziewięćdziesiątego. - Ziewnął i zamrugał
powiekami starając się przyzwyczaić wzrok do światła dziennego. - Przyniosłaś coś do
jedzenia? - spytał, wsypując do dzbanka kawę.
- Stoi na stole. Nie widać?
Przyjrzał się krytycznie sałatce i kanapkom.
- A gdzie śniadanie?
- Przecież teraz jest pora lunchu - wycedziła przez zęby.
- Czas jest pojęciem względnym, Fred. - Wziął jednego korniszona.
NORA ROBERTS CZEKAJĄC NA NICKA
ROZDZIAŁ PIERWSZY Była kobietą, która wie, czego chce. Dokładnie przemyślała powody przeprowadzki z Wirginii Zachodniej do Nowego Jorku. Miała zamiar tam się urządzić, osiągnąć sukces zawodowy i zdobyć męża. No, może niekoniecznie w takiej właśnie kolejności. Frederica Kimball uważała się za osobę, która potrafi działać zależnie od sytuacji. Szła teraz w dół East Side, w zapadającym zmierzchu wczesnej jesieni, i myślała o domu w Shepherdstown w Wirginii Zachodniej, gdzie mieszkali jej rodzice i rodzeństwo. Dom ten był wprost wymarzonym miejscem do życia: rozległy, pełen radości, roz- brzmiewający muzyką i śmiechem. Wątpiła, czy mogłaby go opuścić, gdyby nie to, że wiedziała, iż w każdej chwili może wrócić i zostanie przyjęta z otwartymi ramionami. To prawda, że wielokrotnie bywała w Nowym Jorku i miała w tym mieście wiele kontaktów, ale już tęskniła za rodzinnymi stronami, za swoim pokojem na pierwszym piętrze starego domu z kamienia, za miłością i towarzystwem rodzeństwa, za muzyką ojca i śmiechem matki. Ale nie była już dzieckiem. Miała dwadzieścia cztery lata i osiągnęła moment, gdy należało zacząć żyć własnym życiem. Na Manhattanie nie czuła się obco. Spędziła tu przecież pierwsze kilka lat życia, a później często przyjeżdżała w odwiedziny. Tak, ale zawsze z rodziną, uświadomiła sobie nagle. Cóż, tym razem jest zdana tylko na siebie. I ma sprawę do załatwienia. Musi przede wszystkim przekonać niejakiego Nicholasa LeBecka, że potrzebna mu jest partnerka. Sukces i renoma, jaką zdobył jako kompozytor w ciągu kilku ostatnich lat, jeszcze się zwiększy, jeśli ona będzie pisała teksty do jego piosenek. Oczami wyobraźni widziała już nazwisko LeBeck - Kimball na plakatach przy Great White Way. Wystarczyło, by puściła wodze fantazji, a już muzyka, którą razem napiszą, rozbrzmiewała jej w uszach. A teraz, uśmiechnęła się do siebie, musi przekonać Nicka, żeby zobaczył i usłyszał to samo. W razie potrzeby ucieknie się do argumentu lojalności rodzinnej. Byli przecież poniekąd kuzynami, choć nie łączyły ich więzy krwi. Jeszcze będziemy się całować, pomyślała i jej oczy rozjaśnił uśmiech. To był jej ostateczny i najżywotniejszy cel. A kiedy go już osiągnie, Nick zakocha się w niej tak rozpaczliwie, jak ona jest w nim zakochana od zawsze, od chwili, gdy po raz pierwszy go zobaczyła.
Czekała na niego dziesięć lat, a to jak na jej gust było aż nadto długo. Najwyższy czas, uznała, skubiąc brzeg błękitnego blezera, spojrzeć losowi prosto w twarz. Stanęła przed drzwiami baru, który teraz nazywał się „Pod żaglami”. Zdenerwowanie ukryła pod maską pewności siebie. Bar należał do Zacka Muldoona, brata Nicka, a właściwie brata przyrodniego, ale w rodzinie Freddie nikt się nie przejmował terminologią. Liczyły się uczucia. Fakt, że Zack ożenił się z siostrą jej macochy, uczynił z rodzin Stanislaski - Muldoon - Kimball - LeBeck jeden zagmatwany klan rodzinny. Marzeniem Freddie było dodać jeszcze jedno ogniwo do rodzinnego łańcucha, wiążąc siebie i Nicka. Odetchnęła głęboko, poprawiła blezer, przeciągnęła ręką po skręconych złocistorudych włosach, których nigdy nie była w stanie doprowadzić do ładu, i po raz kolejny rozpaczliwie zapragnęła, by mieć choć odrobinę egzotycznej urody Stanislaskich. Chwyciła za klamkę. Zrobi to, co sobie postanowiła, i ma nadzieję, że to wystarczy. W barze unosił się zapach piwa i przypraw korzennych. Od razu się domyśliła, że Rio, odwieczny kucharz Zacka, przygotowuje jeden ze swoich słynnych sosów do makaronu. Z szafy grającej płynęła rzewna piosenka w wykonaniu Celine Dion. Wszystko tu wyglądało tak jak zawsze, wszystko było na swoim miejscu. Ściany ozdobione malowidłami z motywami morskimi, długi sfatygowany kontuar i rzędy butelek na półkach. Było wszystko z wyjątkiem Nicka. Mimo to uśmiechnęła się, podeszła do baru i wspięła się na stołek. - Postawisz mi drinka, żeglarzu? Zack zaskoczony podniósł głowę znad kartki papieru. Na widok Freddie twarz rozjaśnił mu szeroki uśmiech. - To ty! Witaj! - ucieszył się. - Nie sądziłem, że zjawisz się przed końcem tygodnia. - Lubię robić niespodzianki. - Takie to i ja lubię. - Zack zręcznie popchnął kufel z piwem wzdłuż blatu, tak że zatrzymał się dokładnie w dłoniach gościa. Potem pochylił się, ujął twarz Freddie w swe duże dłonie i wycisnął na jej policzku głośny pocałunek. - Śliczna jak zawsze - stwierdził z uznaniem. - Ty też. Powiedziała prawdę. Od kiedy go przed dziesięciu laty poznała, jeszcze wyszlachetniał, jak dobra whisky. Wiek niczego mu nie ujął, wręcz przeciwnie. Stał się tym bardziej interesujący. Włosy wciąż miał gęste i kręcone, a w spojrzeniu ciemnoniebieskich oczu było coś magnetycznego. A ta twarz! - pomyślała, wzdychając. Opalona, rasowa, ze
zmarszczkami, które tylko dodawały jej charakteru i uroku. Niejeden raz w swoim życiu Freddie zastanawiała się, jak to się dzieje, że jest otoczona samymi pięknymi ludźmi. - Co u Rachel? - spytała. - Wysoki Sąd ma się znakomicie - odparł. Freddie uśmiechnęła się, słysząc dumę ukrytą w głosie Zacka. Jego żona, a jej ciotka, była teraz sędzią w sprawach kryminalnych. - Jesteśmy wszyscy z niej bardzo dumni - powiedziała. - Widziałeś młotek, który jej podarowała mama? Wydaje dźwięk tłuczonego szkła, kiedy nim w coś uderzysz. - Czy widziałem? - Uśmiechnął się niewyraźnie. - Nieraz go już poczułem. Mieć sędziego w rodzinie to jest coś. - Mrugnął porozumiewawczo. - Żebyś wiedziała, jak bajecznie wygląda w todze. - Wyobrażam sobie. A jak dzieciaki? - Ta okropna trójka? Doskonale. Chcesz soku? Freddie rozbawiona przechyliła głowę. - Nie rozśmieszaj mnie, Zack. Mam już dwadzieścia cztery lata, zapomniałeś? Potarł brodę w zakłopotaniu i przyjrzał się jej uważnie. Drobna postać i porcelanowa cera prawdopodobnie zawsze będą mylące. Gdyby nie znał jej wieku, tak dobrze jak wieku własnych dzieci, poprosiłby o dowód tożsamości. - Po prostu nie mogę w to uwierzyć. Mała Freddie jest już dorosła. - A więc skoro jestem... - założyła nogę na nogę - dlaczego nie nalejesz mi białego wina? - Już się robi. - Sięgnął po kieliszek, nawet nie oglądając się za siebie. - A co u was? Jak dzieci? - Wszyscy mają się dobrze i przesyłają wam pozdrowienia. - Wzięła kieliszek i uniosła go w górę. - Za rodzinę. Zack stuknął w nią butelką coli. - Jakie masz plany, kochanie? - O, całą masę. - Uśmiechnęła się i pociągnęła łyk wina. Zastanawiała się, co by sobie pomyślał, gdyby mu wyjawiła, że największy plan jej życia to uwiedzenie jego młodszego brata. - Przede wszystkim muszę znaleźć mieszkanie. - Wiesz przecież, że możesz mieszkać u nas jak długo zechcesz. - Wiem. Albo u babci i dziadka, albo u Michaiła i Sydney, albo u Aleksa i Bess. - Znowu się uśmiechnęła. Świadomość, że jest otoczona ludźmi, którzy ją kochają, dawała jej poczucie bezpieczeństwa. Ale...
- Naprawdę chciałabym mieć własny kąt. - Oparła łokcie o kontuar. - Chyba już czas na małą przygodę. - Zaczął mówić, ale przerwała mu, potrząsając głową. - Nie zamierzasz mnie pouczać, prawda, wujku? Nie ty, chłopak, który wyruszył w morze. Tu mnie ma, pomyślał. Miał znacznie mniej niż dwadzieścia cztery lata, kiedy pierwszy raz się zaokrętował. - Dobra, żadnych pouczeń. Ale będę miał na ciebie oko. - Liczę na to. - Wyprostowała się i odchyliła do tyłu. - A co porabia Nick? - spytała jakby mimochodem, z udaną obojętnością. - Myślałam, że go tu zastanę. - Jest w kuchni. Chyba podjada makaron Riosa. Freddie pociągnęła nosem. - Pachnie wspaniale. Chyba też tam pójdę i przywitam się z nim. Przy okazji zobaczę, co mają dobrego do jedzenia. - Idź. I powiedz Nickowi, że czekamy, żeby zaczął grać. Bo nie zapracuje na kolację. - Dobrze. Wzięła kieliszek z winem i zsunęła się ze stołka. Powstrzymała się przed poprawieniem kolejny raz włosów. Z rezygnacją myślała o swoim wyglądzie. „Wdzięczny” - tylko to określenie przychodziło jej do głowy. Cóż, niewiele mogła zrobić przy swoim niskim wzroście i drobnej posturze. Już dawno wyzbyła się marzeń, że rozkwitnie w coś, co można będzie określić jako olśniewającą piękność. Do niskiego wzrostu trzeba dodać kręcone włosy o odcieniu złocistorudym, piegi na zadartym nosku, duże szare oczy i dołeczki w policzkach. Jako nastolatka marzyła o tym, żeby być wymuskaną i wyrafinowaną elegantką. Albo kobietą dziką i wyzwoloną. Albo też pełną uroku blondynką o zaokrąglonych kształtach. W końcu, gdy dorosła, zaakceptowała siebie taką, jaką jest. Zdarzały się jednak nadal chwile, kiedy żałowała, że nie wygląda jak renesansowy posąg. Szybko jednak napomniała siebie, że jeśli Nick ma ją traktować poważnie jako kobietę, najpierw ona musi poważnie traktować siebie. Doszedłszy do takiego wniosku, pchnęła energicznie drzwi do kuchni. I serce podskoczyło jej do gardła. Nic nie mogła na to poradzić. Zawsze tak było, ile razy go zobaczyła, od chwili gdy ujrzała go po raz pierwszy. Wszystko, czego kiedykolwiek pragnęła, o czym kiedykolwiek marzyła, było przed nią. Nick siedział przy stole kuchennym, pochylony nad talerzem z makaronem. Nicholas LeBeck, nicpoń, którego jej ciotka Rachel broniła w sądzie z pasją i
przekonaniem. Młody człowiek, który zboczył z drogi, ale dzięki miłości, trosce i oddaniu rodziny zdołał odłączyć się od młodzieżowych gangów ulicznych i ustatkować. Teraz był już mężczyzną, ale wciąż było w nim coś z buntownika. Ma to w oczach, pomyślała, a serce zabiło jej mocniej. W tych cudownych, chmurnych zielonych oczach. Wciąż nosił długie włosy sczesane z czoła i związane w krótki koński ogon. Były jasne z odcieniem brązu. Miał usta poety, brodę boksera, a ręce artysty. Wiele nocy spędziła na marzeniach o jego silnych szerokich dłoniach i długich, smukłych palcach. O tym, że te dłonie ujmują i gładzą jej twarz, przesuwają się wzdłuż jej ciała. Był zbudowany jak biegacz. Wysoki, smukły, długonogi. Teraz miał na sobie stare szare dżinsy sprane na kolanach. Rękawy koszuli podwinął. Zauważyła, że brakowało przy nich guzika. Jedząc, wymieniał uwagi z Rio, ogromnym czarnoskórym kucharzem, a ten wytrząsał tłuszcz z kosza pełnego frytek. - Nie powiedziałem, że jest w nim za dużo czosnku. Powiedziałem, że lubię dużo czosnku. - Nick nawinął na widelec następną porcję makaronu, jakby chcąc odwołać swoje poprzednie słowa. - Jesteś bardzo porywczy jak na swój wiek, staruszku - dodał stłumionym głosem, przełykając makaron. Rio burknął coś pod nosem. - No, no, jaki tam staruszek - żachnął się. - Jeszcze dałbym ci popalić. - Już się boję! - roześmiał się Nick i ułamał kawałek chleba czosnkowego w momencie, gdy Freddie z trzaskiem zamknęła za sobą drzwi. Odłożył chleb, odsunął się od stołu i popatrzył na nią z niekłamaną przyjemnością. - Widzisz, Rio, kto nas odwiedził? Jak leci, Fred? Podniósł się i uścisnął ją po bratersku. Zmieszał się lekko, uświadomiwszy sobie, że ciało, które się do niego przytuliło, przypomniało mu, że mała Freddie jest już kobietą. - Cóż... - Odsunął się wciąż z uśmiechem na twarzy i wcisnął ręce w kieszenie. - Myślałem, że przyjedziesz pod koniec tygodnia. - Zmieniłam plany. Cześć, Rio - zwróciła się do kucharza i odstawiła na stół kieliszek, by móc odwzajemnić braterski uścisk. - Siadaj, laleczko. Siadaj i jedz. - Nie dam się prosić. W pociągu cały czas myślałam, co też dzisiaj gotujesz. - Usiadła przy stole, uśmiechnęła się i wyciągnęła rękę do Nicka. - Siadaj, wystygnie ci - powiedziała. - Masz rację. - Ujął jej dłoń, ścisnął i usiadł obok. - Co u was? Wszystko w porządku? Brandon wciąż gra w baseball?
- Jeszcze jak! Jest kapitanem szkolnej drużyny. - Westchnęła na widok dużego talerza, który postawił przed nią Rio. - A ostatni występ baletowy Katie był naprawdę cudowny. Mama oczywiście popłakała się ze wzruszenia. Wiesz, że o jej sklepie pisano w „Washington Post”? A tata właśnie skończył nowy utwór. - Nawinęła makaron na widelec. - To tyle. A jak twoje sprawy? - W porządku. - Pracujesz nad czymś? - Mam następne zamówienie dla Broadwayu. - Wzruszył ramionami. Wciąż było mu niezręcznie opowiadać innym o swoich sukcesach. - Za „Ostatni przystanek” powinieneś dostać Tony'ego. - Już sama nominacja była nie lada wyróżnieniem. Potrząsnęła głową. - Nick, to była znakomita rzecz. Jest znakomita - poprawiła się, bo musical wciąż szedł przy pełnej widowni. - Jesteśmy z ciebie dumni. - Cóż, to moja praca. - Nie chwal go, bo mu woda sodowa uderzy do głowy - odezwał się Rio, który stał przy kuchni. - Ejże, sam słyszałem, jak podśpiewywałeś „Miłość o zmierzchu” - zauważył Nick. Rio wzruszył potężnymi ramionami. - Może... Jeden czy dwa kawałki były całkiem niezłe. Jedz. - Pracujesz z kimś? - spytała Freddie. - Nad tą nową sztuką? - Nie. To na razie wstępny etap. Zaledwie zacząłem. Sam. Właśnie to pragnęła usłyszeć. - Gdzieś czytałam, że Michael Lorrey dostał jakieś zamówienie. Będziesz potrzebował nowego autora tekstów. - Tak. - Nick dołożył sobie makaronu. - Wcale mnie to nie cieszy. Dobrze mi się z nim pracowało. Inni na ogół słuchają tylko własnych słów zamiast muzyki. - A więc masz problem - uznała Freddie. - Potrzebujesz kogoś z solidnym przygotowaniem muzycznym, kto w melodii usłyszy słowa. - Właśnie. - Nick podniósł do ust kufel piwa. - Tym kimś jestem ja - oświadczyła zdecydowanie. Nick aż się zakrztusił. Odstawił kufel i spojrzał na nią tak, jakby nagle zaczęła mówić jakimś egzotycznym językiem. - Coś ty powiedziała?
- Przez całe życie uczyłam się muzyki. - Starała się opanować emocje i przyjąć rzeczowy ton. - Pamiętam, że jako mała dziewczynka siedziałam na kolanach ojca, a on trzymał moje dłonie i prowadził je po klawiszach. Ale bardzo go rozczarowałam, bo komponowanie nie jest moją namiętnością. Moja namiętność to słowa. Mogłabym dla ciebie pisać teksty, Nick, lepsze niż ktokolwiek inny. - Jej oczy, szare i spokojne, napotkały jego wzrok. - Bo rozumiem nie tylko twoją muzykę, ale i ciebie. A zatem, co o tym sądzisz? Nick aż podniósł się z krzesła. - Nie wiem... To dla mnie wielka niewiadoma. - Dlaczego? Przecież wiesz, że pisałam słowa do niektórych utworów tatusia. I do innych zresztą też. - Ułamała kawałek chleba i zaczęła wolno go przeżuwać. - Mnie się ten pomysł wydaje logicznym i dobrym rozwiązaniem dla nas obojga. Ja szukam pracy, a ty autora tekstów. - Cóż... - Myśl o pracy z Freddie trochę go zaniepokoiła i rozdrażniła. Szczerze mówiąc, w ostatnich latach coraz częściej czuł się w jej obecności jakoś nieswojo. - A więc pomyśl o tym. - Uśmiechnęła się ponownie. Należąc do dużej rodziny, znała strategiczną wartość pozornego wycofywania się. - A jak już ci się spodoba ten pomysł, możesz go zaproponować producentowi. - Mógłbym to zrobić. - Zawahał się. - Pewnie tak... - Wspaniale! Będę tu wpadać, albo złapiesz mnie w Waldorf. - Zatrzymałaś się w hotelu? - Tylko chwilowo, dopóki nie znajdę mieszkania. Może słyszałeś o czymś w okolicy? Podoba mi się tutaj. - Chcesz się tu na dobre przeprowadzić? - Tak. I od razu ci mówię, że nie zamierzam mieszkać u nikogo z rodziny. Chcę się dowiedzieć, jak to jest mieszkać samej. A ty wciąż na górze, co? W dawnym pokoju Zacka? - Zgadza się. - A więc gdybyś słyszał o jakimś mieszkaniu w sąsiedztwie, daj mi znać. Zdziwiło go, że przez moment zaniepokoił się, co jej przeprowadzka do Nowego Jorku może zmienić w jego życiu. Nic, oczywiście, że nic. - Myślałem, że wolałabyś Park Avenue. - Kiedyś tam mieszkałam - powiedziała, kończąc jeść makaron. - A teraz szukam czegoś innego. - Odgarnęła włosy z twarzy i odchyliła się do tyłu. - Rio, to była poezja. Jeśli znajdę w pobliżu jakieś lokum, masz mnie codziennie na kolacji. - Może wykopiemy Nicka i wprowadzisz się na górę. - Mrugnął do niej
porozumiewawczo. - Wolę patrzeć na ciebie niż na jego paskudną gębę. - Cóż, a tymczasem... - wstała i pocałowała olbrzyma w policzek - Zack chce, żebyś pograł, Nick. - Za moment. - Powiem mu. Może jeszcze chwilę posiedzę i posłucham. Do widzenia, Rio. - Do widzenia, laleczko. - Rio podśpiewując, wrócił do swojej roboty. - Ale wyrosła ta mała Freddie - powiedział. - Śliczna jak z obrazka. - Tak, w porządku dziewczyna. - Nick był zły, że korzenny zapach jej perfum niepokojąco drażnił jego zmysły. - Ale wciąż naiwna jak dziecko. Nie ma pojęcia, co ją tu czeka, w tym mieście. - A więc będziesz na nią uważał. - Rio podniósł w górę drewnianą łyżkę. - Albo ja będę uważał na ciebie. - Gadanie. - Nick wziął butelkę piwa i nalał sobie pełny kufel. Nowy Jork wciąż zaskakiwał Freddie. Wystarczyło, by przeszła zaledwie kilkadziesiąt metrów w dowolnym kierunku, a już zauważała coś nowego. A to sukienkę w butiku, a to jakąś interesującą twarz w tłumie, a to ulicznego śpiewaka o głosie Pavarottiego. Między innymi dlatego tak lubiła to miasto. Wiedziała, że jest naiwna, tak jak może być naiwna kobieta, która wyrosła w małym mieście, otoczona czułością i troskliwą opieką. Zdawała sobie sprawę, że daleko jej do sprytu Nicka, którego wychowała ulica, ale czuła, że ma niezłą dawkę zdrowego rozsądku. Skorzystała z niego, planując swój pierwszy dzień w mieście. Jedząc rogaliki, obserwowała widok rozciągający się za oknem hotelu. Miała sporo spraw do załatwienia. Odwiedzając wuja Michaiła w jego galerii, upiecze dwie pieczenie przy jednym ogniu. Pogada z nim, a przy okazji zorientuje się, czy jego żona Sydney nie pomogłaby jej znaleźć jakiegoś mieszkania przez swoją agencję nieruchomości. I nie zaszkodzi napomknąć mu - a tym samym pozostałym członkom rodziny - że ma nadzieję pracować z Nickiem nad jego najnowszym musicalem. To nie za bardzo uczciwe, pomyślała, nalewając sobie drugą filiżankę kawy. Ale miłość rządzi się własnymi prawami. A ona nigdy by nawet nie próbowała tego rodzaju łagodnej presji, gdyby nie wierzyła w swój talent. Jeśli chodzi o umiejętności w zakresie poezji i muzyki, była aż nadto pewna siebie. Tylko gdy w grę wchodził Nick, traciła wszelką odwagę. Oczywiście, kiedy już zaczną razem pracować, Nick przestanie ją traktować jak małą kuzyneczkę z zachodniej Wirginii. Ale ona nigdy nie będzie mogła konkurować z tymi gorącymi, fascynującymi kobietami, które kręciły się koło niego. A więc, pomyślała, musi
być sprytna i utorować sobie drogę do jego serca przez wspólną miłość do muzyki. To wszystko w końcu dla jego dobra. Ona jest najlepszą rzeczą, jaka może go w życiu spotkać. Tylko musi mu to uświadomić. A więc do dzieła. Nie ma czasu do stracenia. Zerwała się od stołu i pobiegła do sypialni, żeby się ubrać. Godzinę później wysiadała z taksówki przed galerią SoHo. Miała pięćdziesiąt procent szansy, że zastanie wuja. Równie dobrze mógł być teraz w swym domu w Connecticut i rzeźbić albo bawić się z dziećmi. Mógł też pomagać ojcu gdzieś w mieście. Pchnęła drzwi z matowego szkła. Jeśli nie zastanie Michaiła, wpadnie do biura Sydney albo do sądu do Rachel. Później zajrzy do Bess do studia telewizyjnego albo do Aleksija. Pomyślała z radością, że w jakimkolwiek kierunku się ruszy, wszędzie może spotkać kogoś z rodziny. Pierwszą rzeczą, jaka rzuciła jej się w oczy w galerii, była nowa praca Michaiła. Nie widziała jej jeszcze, lecz od razu poznała rękę wuja. Wyrzeźbił w mahoniu podobiznę swej żony. Na wzór Madonny, Sydney trzymała w ramionach ich najmłodsze dziecko, Laurel. U jej stóp siedziała jeszcze trójka w różnym wieku i różnego wzrostu. Podszedłszy bliżej, Freddie rozpoznała swoich kuzynów, Griffa, Moirę i Adama. Nie mogła się oprzeć, by nie przejechać palcem po policzku niemowlęcia. Pewnego dnia, pomyślała, będę tak samo trzymać moje dziecko. Moje i Nicka. - Nie czekam na faksy! - krzyknął Michaił, wchodząc do galerii z zaplecza. - Ty czekasz na faksy! Ja muszę pracować. - Ależ, Misza - dobiegł z głębi błagalny głos. - Waszyngton mówi... - Nie obchodzi mnie, co mówi Waszyngton. Powiedz im, że mogę mieć trzy sztuki, nie więcej. - Ale... - Nie więcej - powtórzył, zamykając za sobą drzwi i mrucząc coś pod nosem po ukraińsku. - Cóż za artystyczny język, wujku - odezwała się. Przerwał w pół zdania. - Freddie! - wykrzyknął, porwał ją za ramiona i uniósł jak piórko. - Ty chyba nic nie ważysz. - Pocałował ją w oba policzki i postawił z powrotem na ziemi. - Jak się czuje moja śliczna dziewczynka? - Świetnie. Cieszę się, że tu jestem i że cię widzę. Był jak jego przekleństwa, dziki i egzotyczny, miał brązowe oczy i kruczoczarne włosy Stanislaskich. Freddie nieraz myślała sobie, że gdyby potrafiła malować, namalowałaby w śmiałych pociągnięciach pędzla i
barwach całą tę rodzinę. - Podziwiałam twoje prace - oznajmiła. - Są niewyobrażalnie piękne. - Nietrudno jest tworzyć coś pięknego, jeśli pracujesz nad czymś pięknym. - Popatrzył na rzeźbę wzrokiem przepełnionym miłością. Miłością do tego pięknego tworzywa, ale jeszcze bardziej do rodziny, którą uwiecznił w swej rzeźbie. - A więc przyjechałaś za- kosztować wielkiego miasta. - Rzeczywiście. - Freddie zatrzepotała rzęsami, wzięła pod rękę Michaiła i zaczęła z uwagą studiować jego dzieło. - Mam nadzieję, że będę pracować z Nickiem nad jego najnowszym musicalem - zauważyła niby mimochodem. - O? - Michaił podniósł brwi. Ten mężczyzna, otoczony przez kobiety, doskonale wyczuwał je i rozumiał. - Pisać słowa do jego muzyki? - Tak. Stworzymy dobry zespół, nie sądzisz? - Owszem, ale to nie to, o czym myślę, prawda? - Uśmiechnął się na widok jej kwaśnej miny. - Nasz Nick potrafi być uparty. Jak coś sobie wbije do głowy, to trudno mu to wybić. Mogę spróbować, chcesz? - Myślę, że nie będzie takiej potrzeby, ale trzymam cię za słowo - roześmiała się. Michaił przyjrzał jej się bacznie. Nie jest już dzieckiem, zauważył w duchu. - Jestem dobra, wujku. Mam muzykę we krwi, tak jak ty swoją sztukę. - A więc skoro wiesz, czego chcesz... - Znajdę sposób, żeby to mieć. - Zdziwiona własnym tupetem wzruszyła ramionami. To też miała w krwi. - Chcę pracować z Nickiem. Chcę mu pomóc. I zrobię to. - A czego chcesz ode mnie? - Poparcia rodziny, jeśli to będzie potrzebne, choć myślę, że uda mi się go samej przekonać. - Odgarnęła włosy gestem, który przypomniał Michaiłowi siostrę. - A teraz potrzebuję rady co do mieszkania. Może ciocia Sydney pomoże mi coś znaleźć. - Może, ale przecież u nas jest masa miejsca. Wiesz, jak dzieci cię lubią, a Sydney... - Zauważył wyraz jej twarzy i westchnął. - Obiecałem twojej mamie, że ci zaproponuję, żebyś mieszkała u nas. Wiesz, jak Natasza się martwi. - Nie ma powodu. Ona i tatuś zrobili dobrą robotę, wychowując kogoś niezależnego - kontynuowała, nie dając mu dojść do słowa. - Jakieś niewielkie mieszkanie, wujku. Poproś tylko ciocię, żeby zadzwoniła do mnie do Waldorf. Może pójdziemy razem na lunch, jeśli będzie miała czas. - Zawsze ma dla ciebie czas. Jak my wszyscy zresztą.
- Wiem. I mam zamiar to wykorzystać. Muszę mieć mieszkanie jak najprędzej. Zanim - dodała z błyskiem w oku - babcia zacznie spiskować, żebym wprowadziła się do nich na Brooklyn. No, muszę lecieć. - Pocałowała go w policzek. - Mam jeszcze parę spotkań. - Skierowała się do drzwi. - Aha, jak będziesz rozmawiać z mamą, powiedz jej, że próbowałeś. Odwróciła się na pięcie i już jej nie było. Skinęła na taksówkę. A teraz, gdy zrobiła już początek, kazała taksówkarzowi zawieźć się do baru Zacka i zaczekać. Podeszła do tylnego wejścia i nacisnęła dzwonek. W chwilę później w domofonie rozległ się zaspany głos Nicka. - Jeszcze w łóżku? - spytała słodkim głosem. - Starzejesz się, Nicholas. - Freddie? Która, do diabła, godzina? - Dziesiąta, ale kto by Uczył godziny. Po prostu wpuść mnie do środka. Mam coś dla ciebie. Zostawię to na dole. Zaklął. Usłyszała, że coś upadło na podłogę. - Już schodzę - powiedział. - Nie, nie przeszkadzaj sobie. - Bała się, że nie zdoła się opanować na jego widok, na wpół rozbudzonego, jeszcze ciepłego ze snu. - Nie mam czasu. Tylko mnie wpuść, a potem zadzwoń, jak zobaczysz, co ci przyniosłam. - Co to jest? - zaciekawił się, otwierając drzwi. Freddie nie odpowiedziała. Wbiegła do środka, rzuciła na stół w kuchni teczkę ze swoimi tekstami i wybiegła. - Wybacz, że cię obudziłam! - zawołała jeszcze przez domofon. - Jeśli masz dzisiaj czas, możemy pójść razem na kolację. Do zobaczenia. - Co, do diabła! Zaczekaj! Ale ona już wsiadała do taksówki. Zagłębiła się na tylnym siedzeniu, odetchnęła głęboko i zamknęła oczy. Jeśli on jej nie zechce, jej talentu, poprawiła się w duchu, znajdzie się z powrotem w punkcie wyjścia. Myśl pozytywnie, upomniała siebie. Wyprostowała się, podniosła głowę. - Do Gucciego, proszę - rzuciła. Jeśli kobietę czeka randka z mężczyzną, którego zamierza poślubić, to koniecznie musi sobie kupić nową suknię.
ROZDZIAŁ DRUGI Zanim Nick znalazł i wciągnął dżinsy, po czym zbiegł na dół, Freddie zdążyła już odjechać. Na stole kuchennym leżała teczka, którą mu zostawiła. Co też temu dzieciakowi chodzi po głowie? - zastanawiał się. Budzi go skoro świt, zostawia w kuchni tajemnicze papiery i znika bez słowa wyjaśnienia. Zaklął pod nosem, wziął teczkę i powlókł się z powrotem na górę. Musi się koniecznie napić kawy. Ostrożnie stąpał między rozłożonymi na podłodze gazetami, częściami garderoby, nutami. Rzucił teczkę Freddie na blat i podszedł do ekspresu do kawy. Musiał się bardzo skupić, żeby przypomnieć sobie, jak on działa. Nie był rannym ptaszkiem i nagle wyrwany ze snu z trudem zbierał myśli. Zaparzył kawę i zajrzał do lodówki. W barze Zacka nie podawano śniadań. Rio nie dał się namówić, by je przygotowywać, a więc Nick był zdany na siebie. W lodówce znalazł tylko resztkę mleka. Nawet płatki się skończyły. Zadowolił się więc kawą i papierosem. Usiadł i otworzył teczkę pozostawioną przez Freddie. Był bardzo ciekaw, co takiego mogło skłonić ją do tego, by budzić go o tak wczesnej porze. Nawet bogate dzieciaki z małych miast powinny wiedzieć, że bary zamyka się bardzo późno. A kiedy Nick zmieniał brata, rzadko kładł się spać przed trzecią nad ranem. Ziewnął i wyłożył zawartość teczki na stół. Zobaczył starannie wydrukowane kartki z nutami. Ten dzieciak wbił sobie do głowy, że będziemy razem pracować, pomyślał. Znał Freddie dostatecznie długo, by wiedzieć, że jeśli coś postanowi, nie da sobie tego tak łatwo wyperswadować. Cóż, na pewno ma talent, zamyślił się. Trudno byłoby się spodziewać, że córce Spencera Kimballa słoń nadepnął na ucho. Ale nie wyobrażał sobie współpracy z kimkolwiek. Owszem, dobrze mu się pracowało z Lorreyem, lecz Lorrey nie był jego krew- nym. I nie pachniał tak słodko i kusząco jak grzech. Opamiętaj się, LeBeck, upomniał sam siebie. Odgarnął włosy z czoła i sięgnął po pierwszą kartkę. W końcu może chyba zrobić choć tyle dla swojej kuzyneczki. Przynajmniej zerknąć na jej pracę. Popatrzył i zmarszczył brwi. To była jego muzyka. Coś, czego nie dokończył, coś nad czym pracował podczas jednego ze swoich pobytów w Wirginii Zachodniej. Pamiętał, jak siedział przy fortepianie w pokoju muzycznym w tym dużym domu z kamienia, a Freddie stała obok niego. Kiedy to było? Ostatniego lata? Przedostatniego? Nie mógł sobie
przypomnieć momentu, kiedy wyrosła tak nagle, że zaczynał odczuwać pewien niepokój, gdy opierała się o niego czy patrzyła z ukosa tymi niewiarygodnie dużymi szarymi oczami. Nick potrząsnął głową, potarł policzki i ponownie skoncentrował się na muzyce. Wygładziła ją, stwierdził, ale trochę zjeżył się na myśl, że ktoś majstrował nad jego dziełem. I dodała pełne poezji, romantyczne słowa, które znakomicie współgrały z nastrojem muzyki. „Na zawsze ty”. Taki tytuł dała piosence. Kiedy muzyka rozbrzmiała mu w głowie, zostawił niedopitą kawę, zebrał nuty, przeszedł do pokoju i usiadł przy pianinie. Dziesięć minut później dzwonił do hotelu Waldorf, by zostawić pierwszą z wielu wiadomości dla panny Frederiki Kimball. Wróciła do hotelu dopiero późnym popołudniem w świetnym nastroju, niosąc liczne torby z zakupami. Spędziła bardzo miły dzień. Najpierw chodziła po sklepach, w południe zjadła lunch z Rachel i Bess, a potem kontynuowała zakupy. Wcisnęła wszystkie torby do szafy i podeszła do telefonu. O tej porze na pewno zastanie już w domu kogoś z rodziny, jeśli nie wszystkich. Zauważyła mrugające światełko na sekretarce, ale zanim zdążyła wcisnąć przycisk, rozległ się dzwonek telefonu. - Halo! - Podniosła słuchawkę. - Do diabła, Fred, gdzie ty się podziewałaś? Uśmiechnęła się, słysząc głos Nicka. - Tu i tam, a co? - Interesujące zajęcie. Cały dzień usiłuję cię złapać. Już miałem dzwonić do Aleksa, żeby zaczęto cię szukać. - Wyobraził ją sobie porwaną, pobitą, zmaltretowaną. Freddie ściągnęła buty. - Gdybyś to zrobił, powiedziałby ci, że spędziłam parę godzin na lunchu z jego żoną. Ale, ale... w czym problem? - Problem? Nie, dlaczego od razu problem... - W jego głosie słychać było sarkastyczne tony. - Zrywasz mnie na równe nogi skoro świt... - Po dziesiątej - sprostowała. - A potem znikasz na cały dzień - ciągnął. - Przypominam ci, że coś tam wołałaś, żebym do ciebie zadzwonił. - Owszem. - Starała się zachować obojętność, szczęśliwa, że Nick nie może zobaczyć nadziei rysującej się na jej twarzy. - Przejrzałeś nuty, które ci zostawiłam? Otworzył usta, ale milczał przez chwilę, starając się nie okazywać emocji. - Rzuciłem na nie okiem. - Spędził całe godziny na czytaniu ich, studiowaniu, graniu. - Niezłe, zwłaszcza w części, którą ja napisałem.
Mimo że nie mógł jej widzieć, podniosła hardo brodę. - To jest o wiele lepsze niż niezłe, szczególnie te części, które ja dokończyłam - oświadczyła, nie kryjąc dumy. - A co powiesz o słowach? Były pełne poezji, zadumy, ale i humoru i wywarły na nim większe wrażenie, niż chciałby to przyznać. - Masz lekkie pióro, Fred. - O, dodajesz mi otuchy. - No więc: są dobre. To chciałaś usłyszeć? - Wziął głęboki oddech. - Nie wiem, co chcesz, żebym z tym zrobił, ale... - Może pogadamy, co? Masz dziś czas? Zastanawiał się przez chwilę nad spotkaniem, które miał tego wieczoru, pomyślał o muzyce i uznał, że wszystko inne się nie liczy. - Nie mam nic takiego w planie, z czego nie mógłbym zrezygnować - odpowiedział w końcu. Ciekawe, mówi o pracy czy o kobiecie? - przemknęło Freddie przez głowę. - Świetnie, a więc zapraszam cię na kolację. Bądź w hotelu o wpół do ósmej. - Posłuchaj, dlaczego nie możemy... - Przecież musimy coś zjeść, prawda? Włóż garnitur. Niech to będzie uroczyste wyjście. A więc o wpół do ósmej. - Freddie zagryzła wargi i odłożyła słuchawkę, zanim Nick zdążył zaprotestować. Zdenerwowana usiadła na poręczy fotela. A więc zadziałało, pomyślała. Wszystko idzie według jej planu, nie ma powodów do zdenerwowania. Żadnych, absolutnie żadnych. Zacznie podrywać i uwodzić mężczyznę, którego kochała prawie przez całe życie. A jeśli jej się nie uda, będzie miała złamane serce, będzie upokorzona, a wszystkie jej nadzieje i marzenia legną w gruzach. Na razie jednak nie ma powodów do paniki. Żeby sobie dodać odwagi, podniosła słuchawkę i zadzwoniła do domu. Na dźwięk znajomego głosu od razu wyzbyła się wszelkich obaw. - Mamo, to ja - odezwała się z uśmiechem. O wpół do ósmej Nick krążył po holu hotelu Waldorf. Nie był zbyt szczęśliwy z wyboru miejsca. Nie cierpiał garniturów, nie cierpiał luksusowych restauracji i napuszonych kelnerów. Gdyby Freddie dała mu wybór, zaproponowałby ich bar, w którym mogliby spokojnie porozmawiać. Oczywiście, od kiedy odniósł sukces na Broadwayu, musiał od czasu do czasu bywać na spotkaniach i imprezach, które wymagały oficjalnego stroju. Nie lubił tego jednak i starał
się w miarę możliwości unikać takich okazji. Wciąż pragnął tylko tego, co zawsze - móc w spokoju pisać i grać swoją muzykę. Zmierzył wzrokiem jednego z portierów, który najwyraźniej uznał go za kogoś podejrzanego. Do diabła, ma rację, pomyślał Nick z rozbawieniem. Zack i Rachel z resztą rodziny Stanislaskich uratowali go wprawdzie przed więzieniem i pozostaniem przez całe życie na pograniczu prawa, ale wciąż jeszcze było w nim coś z buntownika, z samotnego chłopca, przez nikogo nie rozumianego. Jego przyrodni brat, Zack, kupił mu przed ponad dziesięciu laty pierwsze pianino i Nick wciąż pamiętał szok, jaki przeżył, i zdziwienie, że ktoś go zrozumiał i zechciał spełnić jego nie wypowiedziane marzenie. Nigdy nie zapomni, ile zawdzięcza bratu, nigdy nie spłaci do końca długu, jaki wobec niego zaciągnął. Oczywiście, że to już przeszłość. Zmienił się, nie ściągał już na siebie kłopotów. Nie zrobiłby już niczego, co mogłoby przynieść wstyd rodzinie, która go zaakceptowała. Wciąż jednak był Nickiem LeBeck, byłym złodziejaszkiem, zbuntowanym artystą i włóczęgą, dzieciakiem, który pierwszy raz spotkał byłą obrońcę z urzędu, Rachel Stanislaski, w areszcie policyjnym. Garnitur stanowił tylko cienką warstwę oddzielającą przeszłość od teraźniejszości. Poprawił krawat z wyraźnym wstrętem. Nieczęsto wracał myślami do przeszłości, dopiero Freddie wywołała napływ wspomnień. Kiedy ją poznał, miała trzynaście lat i przypominała laleczkę z porcelany. Pełna wdzięku, słodka, niewinna. Oczywiście, że ją kochał, tak jak się kocha kogoś z rodziny. Nie zmienił tego fakt, że z czasem stała się kobietą. Wciąż jednak był starszym od niej o sześć lat kuzynem. Jednak kobieta, która wysiadła teraz w windy, nie wyglądała na niczyją kuzynkę. Co, u diabła, zrobiła ze sobą? Nick włożył ręce do kieszeni i patrzył na nią z ukosa, gdy szła przez hol w krótkiej obcisłej sukience o barwie dojrzałych moreli. Upięła wysoko włosy, odsłaniając w ten sposób smukłą szyję i delikatne ramiona. W uszach błyszczały kolczyki z perełkami, a w zagłębieniu między piersiami spoczywała broszka z szafiru w kształcie łzy. Zna te wszystkie kobiece sztuczki, pomyślał Nick, gdy uśmiechnęła się do niego. - Witaj - powiedziała, całując go w kącik ust. - Mam nadzieję, że nie czekałeś zbyt długo. Wyglądasz wspaniale. - Nie wiem, dlaczego mieliśmy się dzisiaj tak stroić. Tylko po to, żeby coś zjeść?
- Po to, żebym mogła włożyć nową sukienkę. - Obróciła się dokoła. - Podoba ci się? - Niezła. Ale możesz się przeziębić. Powstrzymała się, by nie parsknąć złością. - Nie sądzę, żebym się przeziębiła. Przed hotelem czeka samochód. - Wzięła go pod rękę i poprowadziła do lśniącej, czarnej limuzyny. - Wynajęłaś samochód? Żeby pojechać na kolację? - Miałam taki kaprys. - Uśmiechnęła się do kierowcy i wśliznęła do środka. Wdać było, że przywykła do luksusów. - To moja pierwsza randka w Nowym Jorku. Powiedziała to takim tonem, jakby spodziewała się jeszcze wielu randek z wieloma mężczyznami. Nick odchrząknął i zajął miejsce obok niej. - Nigdy nie zrozumiem bogaczy - stwierdził. - Też nie należysz do biednych - przypomniała mu. - Twój musical idzie na Broadwayu już drugi rok, dostałeś nominację do Tony'ego, przygotowujesz drugą sztukę. Wzruszył ramionami, zażenowany świadomością sukcesu finansowego. - Nie mam zwyczaju jeździć wynajętymi limuzynami - mruknął. - No to masz okazję. - Freddie rozsiadła się wygodnie, czując się jak Kopciuszek w drodze na bal. - W niedzielę spotykamy się na obiedzie u babci - wyjaśniła. - Tak, pamiętam. - Nie mogę się doczekać, kiedy zobaczę ich wszystkich i dzieciaki. Wstąpiłam rano do galerii wujka Miszy. Widziałeś rzeźbę cioci Sydney z dziećmi? - Tak. - Nick uśmiechnął się z rozrzewnieniem. Niemal zapomniał, że ma na sobie garnitur i jedzie czarną limuzyną. - Jest przepiękna. A niemowlę kapitalne. Wiesz, że Bess ma następne? - Powiedziała mi podczas lunchu. Nie sposób powstrzymać tych Ukraińców. Dziadek znów musi kupować te gumisie, które zresztą uwielbia. - Nie martw się o zęby - powiedział Nick, naśladując akcent Jurija. - Wszystkie moje wnuki mają zęby z żelaza. Freddie roześmiała się. Przysunęła się trochę bliżej, tak że kolanem niby niechcący dotknęła kolana Nicka. - Niedługo rocznica ich ślubu. - W przyszłym miesiącu. - Zastanawialiśmy się, czy nie urządzić uroczystego przyjęcia. Można by wynająć jakąś salę, choćby w hotelu, ale w końcu doszliśmy do wniosku, że oni woleliby coś bardziej zwyczajnego, skromniejszego. Może w waszym barze? - Oczywiście, nie ma problemu. Będzie o wiele zabawniej niż w jakimś Hiltonie czy
innym Holidayu. - A ja nie będę musiał się wbijać w ten cholerny garnitur, dodał w duchu. - Rio zajmie się kuchnią. - A ty ze mną muzyką. - Czemu nie... - Przyjrzał się jej uważnie. - Myśleliśmy o kupieniu wspólnego prezentu, od nas wszystkich. Wiesz, że babcia zawsze marzyła o podróży do Paryża? - Nadia? - Uśmiechnął się na tę myśl. - Nie. Skąd wiesz? - Powiedziała niedawno mamie. Właściwie tylko napomknęła, jak to ona. Po prostu, że zawsze się zastanawiała, czy jest tam tak romantycznie, jak śpiewają w piosenkach. A więc pomyśleliśmy, że możemy im zafundować wycieczkę na dwa tygodnie, kupić bilety na samolot, wynająć apartament u Ritza. - Wspaniały pomysł. Jurij i Nadia w Paryżu... - A ty dokąd zawsze chciałeś pojechać? - spytała Freddie, gdy limuzyna zatrzymała się przed restauracją. - Hm. - Nick wysiadł z samochodu i podał jej rękę. - Sam nie wiem. Najlepszym miejscem, w jakim byłem, jest Nowy Orlean. Nieprawdopodobna muzyka. Możesz stanąć sobie po prostu na rogu ulicy i zewsząd ją słyszysz. Na Karaibach też nie jest źle. Pamiętasz, jak popłynąłem tam z Zackiem i Rachel? Boże, to było jeszcze zanim urodziły się dzieciaki. - Przysłałeś mi kartkę z Saint Martin - bąknęła. - To był mój pierwszy wyjazd. Zack uznał, że jako załogant nadaję się najbardziej na balast, a więc koniec końców wylądowałem w kuchni. Cała drogę narzekałem, ale w ogóle to byłem zachwycony. Weszli do środka. Restauracja była elegancka i przytulna, dyskretnie oświetlona. - Kimball - rzuciła Freddie kierownikowi sali, który zaprowadził ich do stolika w ustronnym miejscu. Idealny wybór, uznała. Świece w srebrnych kandelabrach na pokrytych białymi lnianymi obrusami stolikach, zapach dobrego jedzenia, blask szlachetnego szkła. Nick może nie zdaje sobie sprawy, że jest uwodzony, ale ona uważała, że robi to najlepiej, jak umie. - Napijemy się wina? - spytała. - Oczywiście. - Wziął kartę oprawioną w skórę. Lata pracy w barze nauczyły go bezbłędnie rozpoznawać dobre roczniki. Przestudiował listę win i potrząsnął głową na widok obłędnych cen. Cóż, to przyjęcie Freddie. - Sancerre rocznik 88 - powiedział do kelnera czekającego na zamówienie. - Tak, proszę pana. Doskonały wybór - odparł ten z zawodową uprzejmością.
- Wyobrażam sobie, wnosząc z trzystuprocentowej marży. - Słysząc to, Freddie z trudem tłumiła śmiech, a kelner milczał z godnością. Nick oddał mu kartę i zapalił papierosa. - A więc co z mieszkaniem? Masz już coś? - zwrócił się do Freddie. - Dzisiaj nie miałam na to czasu, ale myślę, że Sydney coś mi znajdzie. - Mieszkania w Nowym Jorku nie znajduje się jak z bicza strzelił. Poza tym musisz uważać, żeby cię nie wykiwano. Wielu tylko na to czeka. Młoda dziewczyna z prowincji to niezły kąsek. Powinnaś pomyśleć raczej o zamieszkaniu na jakiś czas u kogoś z rodziny. - Potrzebujesz współlokatora? - Uniosła brwi. Popatrzył na nią zdziwiony. - Nie to miałem na myśli. - Właściwie nie byłby to zły pomysł. Skoro mamy razem pracować... - Chwileczkę. Nie uprzedzaj faktów. - Czyżbym to robiła? - Uśmiechnęła się znacząco. Kelner prezentował Nickowi wino. - W porządku. - Nick niecierpliwie machnął ręką, ale nie pozbył się kelnera, dopóki nie dopełnił rytuału degustacji. Wręczył Freddie korek. Co jak co, ale wąchać go nie będzie. Aby przyspieszyć ceremoniał, wypił szybko na próbę łyk, który kelner nalał mu do kieliszka. - Świetne, dziękuję. Godnie wyprężony, kelner nalał wina Freddie, później dopełnił kieliszek Nicka i wstawił butelkę do srebrnego wiaderka. - A teraz posłuchaj - zaczął Nick. - To był świetny wybór - przyznała Freddie, delektując się pierwszym łykiem. - Wiesz, że w pewnych sprawach mam zaufanie do twojego gustu, Nicholas. Ufam ci bez zastrzeżeń. Na przykład w sprawie win. - Podniosła kieliszek. - I w sprawie muzyki. Możesz nie chcieć tego przyznać, ale twoja mała Freddie jest tak samo dobra jak ty. I jeśli chcesz mieć ten musical, musisz uznać, że nadaję się do współpracy. - Trudno powiedzieć, żebyś była tak dobra jak ja, dzieciaku, ale zła nie jesteś - przekomarzał się. Stuknął kieliszkiem w jej kieliszek i na moment stracił wątek. W jej oczach było coś zagadkowego. Wydawało się, że kryją tajemnicę, której ona nie jest jeszcze gotowa z nim dzielić. - Tak czy inaczej, podobała mi się twoja robota. - Och, panie LeBeck. - Zatrzepotała rzęsami, spuszczając skromnie wzrok. - Sama nie wiem, co powiedzieć. - Zawsze masz dużo do powiedzenia. Ten kawałek, „Na zawsze ty”, bardzo mi odpowiada. Myślę, że mógłbym go włączyć. - Też tak myślę - uśmiechnęła się. - Jako córka Spencera Kimballa mam pewne kontakty. Czytałam libretto, Nick. Jest cudowne. Ta historia jest uroczo staroświecka i
współczesna zarazem. Ma piękny wątek miłosny, jest dowcipna, zabawna. A jeśli główną rolę zagra Maddy O'Hurley. - Skąd to wiesz? Znowu się uśmiechnęła, tym razem z widocznym zadowoleniem. - Kontakty. Mój ojciec pracował dla jej męża. Reed Valentine jest starym przyjacielem domu. - Kontakty - mruknął Nick. - To do czego ci jestem potrzebny? Możesz iść do samego Valentine'a. Ma pieniądze. - Mogłabym - przyznała, wydymając wargi. - Ale to nie w moim stylu. - Podniosła wzrok, ich spojrzenia się spotkały. - Chcę, żebyś ty chciał mnie, Nick. Jeśli nie zechcesz, nic z tego nie wyjdzie. - Zamilkła na chwilę. Czy on się zorientuje, że nie chodzi jej tylko o muzykę, lecz również o jej życie? O ich życie. - Zrobię wszystko, żeby cię przekonać, że mnie chcesz. A później, jeśli popatrzysz na mnie i powiesz mi prosto w oczy, że się pomyliłeś, jakoś to przeżyję. Poczuł niewytłumaczalny ucisk w żołądku. Coś dziwnego, niebezpiecznego, niechcianego. Miał nieprzepartą chęć przeciągnąć dłonią po tym aksamitnym, delikatnym policzku. Nie zrobił tego jednak. Opanował się, odetchnął głęboko i zgasił papierosa. - W porządku, Fred, przekonałaś mnie. Napięcie, jakie czuła, zelżało. - Spróbuję, ale najpierw coś zamówmy. Wybrała danie na chybił trafił. Za bardzo była zaprzątnięta tym, co i jak mu powiedzieć, by przejmować się czymś tak mało ważnym jak jedzenie. Pociągnęła łyk wina, obserwując, jak Nick naradza się z kelnerem. Kiedy skończył i popatrzył na nią, uśmiechała się. - O co chodzi? - spytał. - Właśnie sobie przypomniałam - pochyliła się i położyła dłoń na jego ręce - w jakich okolicznościach zobaczyłam cię po raz pierwszy. Wszedłeś do domu dziadków, gdzie zawsze był ruch i zamieszanie, i wyglądałeś, jakbyś dostał obuchem w łeb. - Nigdy nie widziałem czegoś takiego - przyznał z uśmiechem. - Nie wiedziałem, że może w ogóle istnieć taki dom. Wszyscy się śmieją i krzyczą, dzieciaki biegają, wszędzie jedzenie. - A Katia od razu do ciebie podeszła i zażądała, żebyś ją wziął na ręce. - Twoja mała siostrzyczka zawsze miała na mnie oko. - Ja też. Zaczął się śmiać, ale nagle się zorientował, że to wcale nie jest śmieszne.
- Daj spokój - zaprotestował. - Naprawdę. Jedno spojrzenie na ciebie, a moje serce nastolatki zaczynało niespokojnie bić. Miałeś trochę dłuższe włosy niż teraz, trochę jaśniejsze. W uchu nosiłeś kolczyk. Nick potarł płatek ucha. - Już go nie noszę. - Uważałam, że jesteś piękny, egzotyczny, jak oni wszyscy. Początkowe zakłopotanie tymi słowami ustąpiło miejsca zaciekawieniu. - Rodzina - ciągnęła dalej Freddie. - Te cudowne twarze przypominające cygańskie, arystokratyczna uroda mojego ojca, nieskazitelna piękność Sydney, niewiarygodna męskość Zacka. Zack by się ucieszył, pomyślał Nick z rozbawieniem. - A potem poznałam ciebie. Byłeś skrzyżowaniem gwiazdy rocka z Jamesem Deanem - westchnęła rozmarzona. - Przepadłam z kretesem. Każda dziewczyna kiedyś traci głowę. Ja ją straciłam dla ciebie. - Cóż. - Nie bardzo wiedział, jak zareagować. - Chyba powinienem być dumny. - Oczywiście. Rzuciłam dla ciebie Bobby MacAroya i Harrisona Forda. - Harrisona Forda? Nie do wiary. - Urwał na chwilę, gdy kelner podał przystawki. - Ale kim u licha był Bobby MacAroy? - spytał. - Najprzystojniejszym chłopakiem w mojej klasie. Oczywiście nie miał pojęcia, że mam zamiar wyjść za niego za mąż i urodzić mu pięcioro dzieci. - Wzruszyła ramionami. - Jego strata. - Żebyś wiedział. W każdym razie tamtego dnia zupełnie oniemiałam i musiałam nieźle się napracować, żeby coś z siebie wykrztusić. Mała piegowata Fred - zadumała się. - Wśród tych wszystkich egzotycznych ptaków. - Wyglądałaś jak z porcelany - wymamrotał. - Mała jasnowłosa lalka z ogromnymi oczami. Pamiętam, że powiedziałem, że nie jesteś podobna do rodzeństwa, a ty wyjaśniłaś, że Natasza jest twoją macochą. Zrobiło mi się ciebie żal. - Podniósł wzrok, zatapiając spojrzenie w jej przepastnych oczach. - Bo było mi żal siebie, też byłem bratem przyrodnim. A ty siedziałaś taka poważna i powiedziałaś mi, że „przyrodni” to przecież tylko słowo. I że nie ma to żadnego znaczenia. Uderzyło mnie to, naprawdę. Po raz pierwszy mnie to uderzyło. I nagle odczułem różnicę. - Popatrz, nie wiedziałam. Wydawaliście się sobie tacy bliscy z Zackiem. - Przez długi czas próbowałem go nienawidzić. Nie do końca mi się to udawało, ale
bardzo się starałem i obrzydzałem życie nam obojgu. A potem zakochałem się w Rachel. - Co? Przecież... - Freddie dyplomatycznie zawiesiła głos i zajęła się jedzeniem. Teraz mógł już wspominać przeszłość bez żalu. - Tak. Miałem prawie dziewiętnaście lat. A ona była urzekająca, z tą wspaniałą figurą i niewiarygodnie długimi nogami. W swoim młodzieńczym zadufaniu nie rozumiałem, dlaczego miałaby mnie odrzucić. Zarumieniłaś się, Fred. Uśmiechnął się. - Ejże, każdy chłopak kiedyś traci głowę - powtórzył jej wcześniejsze słowa. - Byłem nieźle wkurzony, kiedy się dowiedziałem, że Rachel i Zack ze sobą chodzą. Czułem się wystrychnięty na dudka. Uważałem, że zrobili ze mnie durnia. A później mi przeszło, bo było w nich coś szczególnego. I w końcu dotarło do mnie, że ją kochałem, ale nie byłem w niej zakochany. Niezłe zakończenie, prawda? Zmierzyła go wzrokiem. - Czy ja wiem? Ale wracając do naszych baranów, miałam cię przekonać, że powinniśmy razem pracować. Nick milczał przez chwilę, czekając, aż kelner uprzątnie talerze po przystawkach i poda główne danie. - Słucham - powiedział wreszcie, wznosząc kieliszek. Freddie nachyliła się. Owiał go zmysłowy zapach jej perfum. - Mamy ze sobą wiele wspólnego, w różnych dziedzinach. W naszej przeszłości jest wiele momentów podobnych. Jeszcze sprzed okresu, gdy ciebie poznałam. - Nie nadążam. Potrząsnęła niecierpliwie głową. - Nie ma sensu do tego wracać. Ja ciebie znam, Nicholas. Lepiej niż ci się wydaje. Wiem, że twoja muzyka jest dla ciebie zbawieniem. Spochmurniał i nagle stracił zainteresowanie kolacją. - Mocno powiedziane. - Ale trafione w dziesiątkę - dodała. - Sukces to dla ciebie produkt uboczny. Liczy się muzyka. Pisałbyś ją i grał za darmo, gdyby trzeba było. To ona pozwala ci się w życiu nie zagubić, nie zejść z drogi. Potrzebujesz tej muzyki i potrzebujesz mnie, żebym napisała do niej słowa. Bo ja, Nick, jeśli tylko słyszę muzykę, słyszę i słowa. Wiem, co chcesz powiedzieć przez swoją muzykę, ponieważ cię rozumiem. I ponieważ cię kocham. Obserwował ją, starając się oddzielić emocje od rozsądku. Musiał jednak przyznać, że miała rację. Nigdy nie był w stanie wyzbyć się emocji, komponując. Uczucia były pierwsze, a Freddie utrafiła w nie słowami, które napisała do jego muzyki, i słowami, które przed chwilą
wypowiedziała. - Mocno powiedziane, Fred. - Mocno, ale to prawda. Stworzymy zespół, Nick. Jedyny i niepowtarzalny. We dwoje zdziałamy o wiele więcej niż każde z nas w pojedynkę. Muzyka, którą grał tego ranka, dźwięczała mu w uszach, pamiętał każde słowo, które do niej napisała. „Zawsze byłeś ty i tylko ty. W moim sercu, w mojej duszy. Nie było nikogo przed tobą ani po tobie. Zawsze widziałam przed sobą twoją twarz. To ty przyprawiałaś mnie o łzy i śmiech”. Piosenka pełna tęsknoty, pomyślał, i pełna nadziei. Freddie ma rację, uznał. To jest to, czego potrzebował. - Zgoda, Fred. Popracujemy przez jakiś czas i zobaczymy, co z tego wyniknie. Jeśli uda nam się stworzyć jeszcze dwie piosenki, zaniosę je producentom. Freddie nerwowo ściskała dłonie pod stołem. - A jeśli oni zatwierdzą materiał? - Jeśli zatwierdzą, zostajemy partnerami. - Podniósł kieliszek. - Umowa stoi? - O tak. - Wznieśli toast. - Stoi. Nie tylko wino spowodowało, że zakręciło jej się w głowie, gdy Nick odprowadzał ją po kolacji do pokoju hotelowego. Oparła się plecami o drzwi, roześmiała i popatrzyła na niego rozpromienionym wzrokiem. - Będzie wspaniale. Jestem tego pewna. Odsunął jej delikatnie włosy z czoła. Dłoń mu drżała. - A więc do jutra. U mnie. Przynieś coś do jedzenia. - Będę skoro świt. - Zabiję cię, jeśli przyjdziesz przed dwunastą. Gdzie masz klucz, dzieciaku? - Tutaj. - Potrząsnęła mu przed nosem kluczem i wsunęła w zamek. - Chcesz wejść? - Muszę jeszcze pójść do baru, zmienić Zacka. A potem... - urwał, tracąc wątek, gdy poczuł, że oplata go ramionami - trochę się przespać - dokończył, pochylając głowę, by pocałować ją w policzek. Może nie szumiało jej w głowie dostatecznie, ale obróciła się tak, że ich usta się spotkały. Tylko na sekundę, ale się spotkały. Poczuła ich smak, delikatny dotyk jego warg i jego dłonie zaciskające się na jej ramionach. A później odwróciła się z zagadkowym uśmieszkiem. - Dobranoc, Nicholas - rzuciła.
Nie poruszył się, nie drgnął ani jeden jego mięsień, nawet gdy zatrzasnęła mu przed nosem drzwi. Słyszał tylko własny oddech i bicie własnego serca. Odwrócił się i wolnym krokiem poszedł do windy. To przecież moja kuzynka, przypomniał sobie. Kuzynka, a nie jakaś seksowna laska, z którą można się przez chwilę zabawić. Nacisnął guzik. Zauważył, że lekko drży mu ręka. Jesteśmy kuzynami, powtórzył raz jeszcze. Mamy wspólną rodzinę, a połączą nas zależności zawodowe. Nie może o tym zapomnieć. W żadnym wypadku.
ROZDZIAŁ TRZECI - Witaj, Rio. - Freddie weszła na zaplecze baru Zacka z torebką w jednej, a zakupami w drugiej ręce. - Witaj, laleczko. - Rio właśnie przygotowywał lunch. - Co tu robisz? - Pracujemy dzisiaj z Nickiem - odparła, wchodząc na schody. - Uważaj, żebyś nie musiała go za włosy wyciągać z łóżka. Freddie wzruszyła ramionami. - Powiedział, że mam przyjść nie wcześniej niż w południe. Jest południe. - Co do minuty, dodała w duchu, wchodząc na strome kręte schody. Stanąwszy pod drzwiami mieszkania Nicka, zapukała raz i drugi. Odpowiedziała jej cisza. Poczekała i zapukała jeszcze raz. No dobrze, Nicholas, pomyślała, trzeba cię będzie obudzić. Otworzyła drzwi i głośno oznajmiła swoje przybycie. W ciszy, jaka panowała w mieszkaniu, słyszała słaby szum wody. To prysznic, uznała i skierowała się do kuchni. Potraktowała poważnie słowa Nicka dotyczące jedzenia. Postawiła na stole pudełko sałatki ziemniaczanej, zapiekankę z makaronem, korniszony i kanapki. Zajrzała do lodówki, by sprawdzić, co jest do picia. Znalazła tylko piwo i wodę. Rozejrzawszy się po kuchni, stwierdziła, że od dawna nikt tu nie sprzątał. Kiedy w parę minut później Nick wyszedł z łazienki, zastał ją nad zlewem pełnym mydlin. - Co tu się dzieje? - zdziwił się. - To miejsce woła o pomstę do nieba - oznajmiła, nie odwracając głowy. - Wstydziłbyś się tak mieszkać. Wyjęłam resztki z zamrażalnika. Trzeba to wyrzucić. Nick sięgnął po dzbanek do kawy. - Kiedy ostatni raz ścierałeś podłogę? - spytała. - Chyba we wrześniu tysiąc dziewięćset dziewięćdziesiątego. - Ziewnął i zamrugał powiekami starając się przyzwyczaić wzrok do światła dziennego. - Przyniosłaś coś do jedzenia? - spytał, wsypując do dzbanka kawę. - Stoi na stole. Nie widać? Przyjrzał się krytycznie sałatce i kanapkom. - A gdzie śniadanie? - Przecież teraz jest pora lunchu - wycedziła przez zęby. - Czas jest pojęciem względnym, Fred. - Wziął jednego korniszona.