S³odka zemsta
Nora Roberts
Czêœæ I
Gorycz
Kobiety s¹ waszymi polami.
A wiêc, wychodŸcie na swoje pola, gdy chcecie.
Koran
By³ jej mê¿czyzn¹, ale j¹ skrzywdzi³.
„Frankie and Johnny”
Rozdzia³ 1
Nowy Jork, 1989
Stuart Spencer czu³ siê wyj¹tkowo Ÿle w swoim pokoju hotelowym. Jedyn¹ korzyœci¹ z przyjazdu do Nowego
Jorku by³o to, ¿e ¿ona zosta³a w Londynie, nie mog³a wiêc drêczyæ go koniecznoœci¹ przestrzegania diety.
Zamówi³ do pokoju firmowego sandwicza i jad³ go teraz z apetytem.
By³ têgim, ³ysiej¹cym mê¿czyzn¹, bez œladu dobrodusznoœci, jakiej mo¿na by siê by³o spodziewaæ po
cz³owieku o takiej tuszy. Dokucza³ mu pêcherz na piêcie i chroniczny katar. Wypi³ duszkiem pó³ fili¿anki
herbaty i stwierdzi³ z nieznoœnym brytyjskim szowinizmem, ¿e Amerykanie nie potrafi¹ zaparzyæ porz¹dnej
herbaty, choæby siê nie wiem jak starali.
Marzy³ o gor¹cej k¹pieli, fili¿ance dobrego Earl Greya, o godzince odpoczynku. Obawia³ siê jednak, ¿e cz³owiek
stoj¹cy przy oknie zmusi go, by zapomnia³ o tym... byæ mo¿e nawet na d³u¿ej.
— A wiêc jestem tutaj, do cholery. — Patrzy³ spode ³ba, jak Philip Chamberlain rozsuwa zas³ony.
— Uroczy widok. — Philip przygl¹da³ siê œcianie s¹siedniego budynku. — Od razu ten pokój wydaje siê
bardziej przytulny.
— Philipie, chcê ci przypomnieæ, ¿e nie znoszê lataæ zim¹ nad Atlantykiem. Ponadto, w Londynie czeka mnie
masa zaleg³ej papierkowej roboty, w znacznej czêœci z powodu twoich niezgodnych z przepisami czynów. Jeœli
chcesz mi coœ powiedzieæ, zrób to jak najszybciej. A mo¿e wymagam zbyt wiele?
Philip nadal spogl¹da³ przez okno. Niepokoi³ go wynik tego nieoficjalnego spotkania, do którego doprowadzi³,
czego nie mo¿na by³o w ¿aden sposób poznaæ po jego zachowaniu.
— Skoro ju¿ tu jesteœ, Stuarcie, muszê zabraæ ciê na jakieœ przedstawienie. Najlepiej na musical. Gorzkniejesz
na stare lata.
— IdŸ do diab³a!
Philip opuœci³ zas³onê i podszed³ do Stuarta. Od kilku lat by³ jego informatorem. Zawód, który uprawia³,
wymaga³ pewnoœci siebie i wyj¹tkowej zrêcznoœci. Mia³ trzydzieœci piêæ lat i æwieræ wieku doœwiadczenia.
Urodzi³ siê w londyñskich slumsach, ale ju¿ we wczesnej m³odoœci potrafi³ sprytnie zdobywaæ zaproszenia na
najwykwintniejsze spotkania towarzyskie. By³o to nie lada osi¹gniêcie w czasach, kiedy sztywne brytyjskie
podzia³y klasowe nie runê³y jeszcze pod naporem Modsów i Rockersów.1 Zna³ zarówno uczucie g³odu, jak
i smak jesiotra. A poniewa¿ kawior przedk³ada³ nad wszystko, zadba³, aby mu go w ¿yciu nie zabrak³o. W tym,
co robi³, by³ dobry, bardzo dobry, ale sukces nie przyszed³ ³atwo.
— Mam dla ciebie pewn¹ propozycjê, Stuarcie. — Philip usiad³ i nala³ sobie herbaty. — Powiedz, czy dobrze ci
siê przys³u¿y³em w ostatnich latach?
Spencer odgryz³ kês sandwicza, maj¹c nadziejê, ¿e ani on, ani obecnoœæ Philipa nie spowoduje niestrawnoœci.
— Chcesz podwy¿ki?
— Niez³y pomys³, ale, prawdê mówi¹c, nie o to mi chodzi³o. — Umia³, jeœli trzeba, uœmiechaæ siê czaruj¹co,
budz¹c sympatiê otoczenia. I teraz w³aœnie zdecydowa³ siê u¿yæ swego uroku osobistego.
— Chcê wiedzieæ, czy op³aca³o siê wci¹gn¹æ na listê p³ac Interpolu z³odzieja?
Spencer wyj¹³ z kieszeni chusteczkê i wydmucha³ nos.
— Od czasu do czasu.
Philip by³ ciekaw, czy Stuart zauwa¿y³, ¿e tym razem nie poprzedzi³ s³owa z³odziej okreœleniem by³y. Stuart go
nie poprawi³.
— Sta³eœ siê bardzo oszczêdny w pochwa³ach.
— Do diab³a, nie mam zamiaru ci schlebiaæ. Co wydarzy³o siê tak wa¿nego, ¿e za¿¹da³eœ, abym przylecia³ do
Nowego Jorku w œrodku tej cholernej zimy?
— A co byœ powiedzia³ na dwójkê?
— Dwójkê czego?
— Z³odziei, Stuarcie. — Wyci¹gn¹³ ku niemu trójk¹tnego firmowego sandwicza. — Poczêstuj siê. Bardzo
smaczny.
— Do czego zmierzasz?
Wszystko mia³o siê rozstrzygn¹æ w ci¹gu kilku najbli¿szych chwil, ale przez wiêkszoœæ ¿ycia Philipa minuty
decydowa³y o jego losie, a czasem nawet i g³owie. Kiedyœ by³ z³odziejem, i to wyj¹tkowo zrêcznym, wodz¹cym
za nos kapitana Stuarta Spencera i jego kolegów, od Londynu do Pary¿a, od Pary¿a do Maroka, wszêdzie tam,
gdzie kusi³a go kolejna zdobycz. Potem wykona³ woltê i zacz¹³ pracowaæ dla Interpolu i Spencera, zamiast
przeciwko nim.
Tamta decyzja by³a tylko spraw¹ interesu. Kwesti¹ bilansu zysków i strat. Natomiast jego obecna propozycja
mia³a charakter osobisty.
— Przypuœæmy, ¿e s³ysza³em o niezwykle sprytnym z³odzieju, który przez lat dziesiêæ umyka³ przed
Interpolem, a teraz zdecydowa³ siê wycofaæ z ¿ycia zawodowego i w zamian za u³askawienie móg³by
zaoferowaæ swe us³ugi.
— Mówisz o „Cieniu”.
Philip pedantycznie strzepn¹³ okruchy chleba z palców. By³ bardzo schludny, z przyzwyczajenia i koniecznoœci.
— Tylko teoretycznie.
„Cieñ”. Spencer w u³amku sekundy zapomnia³ o bol¹cej piêcie i o zmêczeniu podró¿¹. Ten z³odziej bez twarzy,
znany jedynie jako „Cieñ”, przyw³aszczy³ sobie klejnoty warte miliony dolarów. Od dziesiêciu lat Spencer tropi³
go, œledzi³, traci³ z oczu. W czasie ostatnich osiemnastu miesiêcy Interpol zdwoi³ wysi³ki, posuwaj¹c siê nawet
do wykorzystania przeciwko niemu innego z³odzieja — Philipa Chamberlaina, jedynego znanego Spencerowi
cz³owieka, który przeœcign¹³ swymi wyczynami „Cienia”. Cz³owieka, któremu zaufa³em — pomyœla³ z nag³¹
irytacj¹ Spencer.
— Ty wiesz, kto to jest, do cholery. Dobrze wiesz, kto to jest i gdzie go mo¿na znaleŸæ. — Stuart zacisn¹³
piêœci. — Dziesiêæ lat. Dziesiêæ lat go œcigamy. I, niech ciê diabli, od miesiêcy p³acimy, byœ go znalaz³, a ty
nabijasz nas w butelkê. Przez ca³y czas wiedzia³eœ, kim jest i gdzie przebywa!
— Mo¿e wiedzia³em — Philip uniós³ lekko d³oñ o d³ugich palcach artysty. — A mo¿e nie.
— Mam ochotê wsadziæ ciê do celi i wyrzuciæ klucz do Tamizy.
— Ale tego nie zrobisz, bo zastêpujê ci syna, którego nigdy nie mia³eœ.
— Niech ciê diabli porw¹, mam syna.
— Ale nie takiego, jak ja — ci¹gn¹³ Philip, odchylaj¹c siê w krzeœle. — Proponujê ci taki sam uk³ad, jaki
zawarliœmy przed piêciu laty. By³eœ zachwycony, ¿e mo¿esz wynaj¹æ najlepszego, zamiast go œcigaæ.
— Mia³eœ schwytaæ tego cz³owieka, a nie pertraktowaæ w jego imieniu. Jeœli znasz nazwisko — podaj je.
Jeœli masz jego rysopis, chcê go mieæ. ¯yczê sobie faktów, Philipie, a nie mglistych propozycji.
— Nie uda³o ci sie niczego osi¹gn¹æ — powiedzia³ oschle Philip. — Niczego. Przez dziesiêæ lat! Jeœli wyjdê
z tego pokoju, nadal bêdziesz w tej samej sytuacji.
— Bêdê mia³ ciebie — g³os Spencera by³ matowy i tak zdecydowany, ¿e Philip zmru¿y³ oczy. — Cz³owiekowi
z twoimi upodobaniami z pewnoœci¹ d³u¿szy pobyt w wiêzieniu bardzo by siê nie spodoba³.
— GroŸba? — Po skórze Philipa przebieg³ krótki, wyraŸny dreszcz. Skrzy¿owa³ rêce na piersiach i nie
spuszcza³ wzroku ze Spencera, jakby chcia³ siê utwierdziæ w przekonaniu, ¿e kapitan blefuje. On sam nie
blefowa³. — Darowano mi winy, pamiêtasz? Taka by³a umowa.
— Zmieni³eœ regu³y gry. Podaj mi to nazwisko, Philipie, i daj mi wykonaæ moje zadanie.
— Pamiêæ ciê zawodzi, Stuarcie. Dlatego odzyska³eœ tylko czêœæ diamentów, natomiast ja ukrad³em ich
wiele. Wsadzisz „Cienia” za kratki, bêdziesz mia³ tylko z³odzieja w wiêzieniu. Czy naprawdê s¹dzisz, ¿e uda ci
siê odzyskaæ choæ u³amek tego, co zosta³o skradzione przez ostatnie dziesiêæ lat?
— To kwestia uczciwoœci.
— Oczywiœcie.
Spencer zauwa¿y³, ¿e g³os Philipa zmieni³ siê i ¿e po raz pierwszy w trakcie tego spotkania spuœci³ wzrok. Lecz
nie ze wstydu. Spencer zna³ go zbyt dobrze, by choæ przez chwilê wierzyæ, ¿e tamten jest zmieszany.
— To jest rzeczywiœcie kwestia uczciwoœci i wrócimy jeszcze do tego. — Philip podniós³ siê, by³ zbyt
niespokojny, by siedzieæ. — Kiedy da³eœ mi tê sprawê, wzi¹³em j¹, gdy¿ ten w³aœnie cz³owiek mnie
zainteresowa³. To siê nie zmieni³o. Mogê powiedzieæ, ¿e moje zainteresowanie powa¿nie wzros³o.
Nie nale¿a³o naciskaæ Spencera zbyt mocno. To prawda, z czasem nabra³ do niego czegoœ w rodzaju szacunku,
do czego nie chcia³ siê przyznaæ. Spencer zawsze by³, i bêdzie, prostolinijnym i ograniczonym facetem.
— Powiedzmy, oczywiœcie nadal teoretycznie, ¿e znam tego cz³owieka. Powiedzmy, ¿e rozmowy z nim
podsunê³y mi myœl, ¿e za drobnym wynagrodzeniem — puszczeniem wszystkiego w niepamiêæ — móg³byœ
wykorzystaæ jego talenty.
— Drobnym wynagrodzeniem? Ten drañ zrabowa³ wiêcej ni¿ ty.
Philip uniós³ brwi. Marszcz¹c lekko czo³o strzepn¹³ okruch z rêkawa.
— Nie musisz mnie obra¿aæ. Nikt nie ukrad³ klejnotów wiêkszej wartoœci ni¿ ja w trakcie ca³ej mej kariery.
— Jesteœ z siebie dumny, prawda? — Twarz Spencera gwa³townie poczerwienia³a. — Ja bym siê wcale nie
szczyci³, bêd¹c z³odziejem.
— Tym siê od siebie ró¿nimy.
— Zakradaæ siê przez okna, robiæ podejrzane interesy...
— Przestañ, bo siê rozp³aczê. Nie, lepiej policz do dziesiêciu. Nie chcê byæ odpowiedzialny za gwa³towne skoki
twego ciœnienia. — Znowu wzi¹³ do rêki imbryczek. — Mo¿e to odpowiedni moment, by wyznaæ, ¿e kiedy
jeszcze zajmowa³em siê obrabianiem sejfów, nabra³em do ciebie ogromnego szacunku. Myœlê, ¿e nadal by³bym
w³amywaczem, gdybyœ nie osacza³ mnie coraz bardziej, przy ka¿dej kolejnej robocie. Nie ¿a³ujê jednak ani
dawnego ¿ycia, ani tego, ¿e przeszed³em na drug¹ stronê.
Stuart och³on¹³ trochê i wypi³ duszkiem herbatê, nalan¹ przez Philipa.
— To nie ma nic do rzeczy. — Musia³ przyznaæ, ¿e uznanie Philipa sprawi³o mu przyjemnoœæ. — Faktem jest,
¿e teraz pracujesz dla mnie.
— Nie zapomnia³em. — Rozmówca odwróci³ g³owê, by spojrzeæ przez okno. Dzieñ by³ ch³odny, bezchmurny,
budzi³ têsknotê za wiosn¹. — Odwróci³ siê gwa³townie, spojrza³ uwa¿nie na Stuarta i rzek³: — Jako lojalny
podw³adny czujê, ¿e powinienem byæ werbownikiem, gdy natrafiê na godnego uwagi kandydata.
— Z³odzieja.
— Tak, i to doskona³ego. — Uœmiechn¹³ siê znowu. — Co wiêcej, mogê siê za³o¿yæ, ¿e ani twoja, ani ¿adna
inna strzeg¹ca prawa instytucja nie ma najmniejszej szansy, by odkryæ, kim jest ten z³odziej. — Spowa¿nia³
trochê i pochyli³ siê ku przodowi. — Ani teraz, ani nigdy, Stuarcie. Dajê ci s³owo.
— Znowu siê gdzieœ wyniesie.
— Nie bêdzie ju¿ ¿adnych przenosin.
— Jesteœ tego pewny?
Philip za³o¿y³ rêce, obr¹czka na jego palcu zalœni³a matowym blaskiem.
— Dopilnujê tego osobiœcie.
— Kim on jest dla ciebie?
— Trudno mi to wyjaœniæ. Pos³uchaj, Stuarcie. Przez piêæ lat pracowa³em z tob¹ i dla ciebie. Niejedno zadanie
by³o paskudne, wiêkszoœæ by³a zarówno paskudna, jak i niebezpieczna. Nigdy o nic nie prosi³em. Ale teraz ciê
proszê o u³askawienie dla tego hipotetycznego z³odzieja.
— Trudno mi coœ obiecywaæ...
— Wystarczy mi twoje s³owo. — Tym powiedzeniem Philip zamkn¹³ mu usta. — W zamian odzyskam dla
ciebie Rubensa. Co wiêcej, myœlê, ¿e mam dla ciebie prawdziw¹ gratkê, o takim znaczeniu politycznym, ¿e
mo¿e wp³yn¹æ na roz³adowanie bardzo niebezpiecznej sytuacji.
Spencer domysli³ siê natychmiast.
— Œrodkowy Wschód?
Dopijaj¹c herbatê Philip wzruszy³ ramionami.
— Teoretycznie. — Niezale¿nie od wyniku rozmowy i tak mia³ zamiar naprowadziæ Stuarta na Rubensa i Abdu.
Ale nigdy nie odkrywa³ kart przed koñcem gry. — Powiedzmy, ¿e dziêki moim informacjom Anglia bêdzie
mog³a wywrzeæ nacisk tam, gdzie to bêdzie najbardziej korzystne.
Spencer spojrza³ na niego surowo. Ca³kiem nieoczekiwanie ta rozmowa przesta³a byæ dyskusj¹ o diamentach
i rubinach, wystêpku i karze.
— Przekraczasz swoje kompetencje, Philipie.
— Doceniam twoj¹ troskê. — Usiad³ czuj¹c, ¿e sytuacja siê zmienia. — Dajê s³owo, ¿e wiem, co robiê.
— Prowadzisz delikatn¹ grê.
Wyj¹tkowo delikatn¹, pomyœla³ Philip. Najwiêkszej wagi.
— Obaj mo¿emy wygraæ.
Sapi¹c lekko, Stuart podniós³ siê, by otworzyæ butelkê whisky. Nala³ solidn¹ porcjê do szklaneczki, zawaha³ siê
chwilê, po czym nape³ni³ drug¹.
— Powiedz mi, co wiesz. Zrobiê, co siê da.
Philip zastanowi³ siê przez moment.
— Oddajê w twoje rêce jedyn¹ rzecz, która mnie na tym œwiecie obchodzi. Musisz o tym pamiêtaæ. — Odsun¹³
fili¿ankê i wzi¹³ do rêki szklaneczkê. — Zobaczy³em Rubensa w skarbcu króla Abdu w Jaquirze.
Spencer wytrzeszczy³ oczy.
— A coœ ty, u diab³a, robi³ w królewskich podziemiach?
— To d³uga historia. — Philip uniós³ szklaneczkê w kierunku Spencera, potem poci¹gn¹³ ³yk. — Najlepiej
zacz¹æ od pocz¹tku, od Phoebe Spring.
1 Nazwy m³odzie¿owych grup, powsta³ych w Wielkiej Brytanii w latach szeœædziesi¹tych.
Rozdzia³ 2
Jaquir, 1968
Adrianne nie mog³a zasn¹æ z podniecenia. Le¿a³a skulona na boku, patrz¹c na wskazówki zegara. Zbli¿a³a siê
pó³noc. Za chwilê zacznie siê dzieñ jej urodzin. Skoñczy piêæ lat. Obróci³a siê na plecy. Ogarnê³o j¹ uczucie
radoœci. W pa³acu wszyscy spali, za parê godzin s³oñce wzejdzie i muezin z wysokoœci minaretu, zacznie
wzywaæ wiernych do modlitwy. Ten dzieñ, najwspanialszy dzieñ jej ¿ycia naprawdê siê rozpocznie.
Po po³udniu bêdzie muzyka, prezenty i tace z czekoladkami. Kobiety ubrane w najpiêkniejsze suknie, bêd¹
tañczyæ. Przyjd¹ wszystkie: babka bêdzie opowiadaæ bajki; ciotka Latifa, zawsze ³agodna, przyprowadzi Dujê;
wiecznie rozeœmiana Favel przywiedzie ca³e swoje stadko. Adrianne uœmiechnê³a siê radoœnie. Pokoje kobiet
rozdzwoni¹ siê œmiechem i gwarem, i wszystkie bêd¹ powtarzaæ, ¿e jest ³adna.
Mama obieca³a, ¿e bêdzie to dzieñ nadzwyczajny. Wyj¹tkowy. Jeœli ojciec siê zgodzi, wieczorem wybior¹ siê na
wycieczkê na pla¿ê. Mia³a now¹ sukienkê, piêkn¹, z mieni¹cego siê jedwabiu w kolorach têczy. Przygryz³a wargê
i odwróci³a g³owê, by popatrzeæ na matkê.
Phoebe spa³a, jej twarz, tym razem spokojna, przypomina³a oblicze marmurowego pos¹gu. Adrianne bardzo
lubi³a, gdy matka pozwala³a jej wdrapaæ siê do wielkiego, miêkkiego ³o¿a i spaæ w nim. By³a to prawdziwa
rozkosz. Wtula³a siê w ramiona Phoebe i s³ucha³a jej opowiadañ o Nowym Jorku i Pary¿u. Czasami chichota³y
weso³o.
Ostro¿nie, by nie zbudziæ matki, Adrianne wyci¹gnê³a d³oñ i pog³adzi³a jej w³osy. Fascynowa³y j¹. Na tle
poduszki wygl¹da³y niczym ogieñ, wspania³y, gor¹cy ogieñ. W wieku piêciu lat Adrianne by³a ju¿ na tyle
kobiet¹, by zazdroœciæ matce tych w³osów. Jej w³asne by³y gêste i czarne, jak u wszystkich kobiet Jaquiru.
Phoebe mia³a rude w³osy i bia³¹ skórê. Phoebe by³a Amerykank¹. Adrianne by³a w po³owie Amerykank¹, ale
matka wspomina³a o tym tylko wtedy, gdy by³y same we dwie.
Takie rozmowy gniewa³y ojca.
Adrianne nauczono unikaæ tematów, które mog³yby go rozgniewaæ, choæ nie mog³a zrozumieæ, czemu
przypomnienie narodowoœci matki sprawia³o, ¿e wyraz oczu ojca stawa³ siê srogi, a usta siê zaciska³y. Phoebe
by³a kiedyœ gwiazd¹ filmow¹. Adrianne nie wiedzia³a, co znaczy to okreœlenie, ale podoba³o siê jej samo
brzmienie. Gwiazda filmowa. Nasuwa³o na myœl te œliczne œwiate³ka na ciemnym niebie.
Jej matka, ongiœ gwiazda, by³a teraz królow¹, pierwsz¹ ¿on¹ Abdu ibn Faisala Rahmana al-Jaquir, w³adcy
Jaquiru, szejka szejków. By³a najpiêkniejsz¹ z kobiet, mia³a wielkie niebieskie oczy i pe³ne, miêkkie usta.
Górowa³a te¿ wzrostem nad pozosta³ymi kobietami haremu, sprawia³a, ¿e wygl¹da³y, jak ma³e, ruchliwe ptaszki.
Gdyby tylko mog³a byæ szczêœliwa! Teraz, gdy Adrianne skoñczy³a ju¿ piêæ lat, mia³a nadziejê, ¿e zrozumie,
dlaczego matka tak czêsto wygl¹da³a na smutn¹ i p³aka³a, gdy wydawa³o jej siê, ¿e nikt jej nie widzi.
Kobiety w Jaquirze by³y strze¿one. Uwa¿ano, ¿e mieszkanki pa³acu nie powinny pracowaæ ani znaæ, co to
troska. Dostawa³y wszystko, czego potrzebowa³y — piêkne pokoje, najwonniejsze perfumy. Jej matka mia³a
wiêc piêkne suknie i klejnoty. Mia³a „S³oñce i Ksiê¿yc”.
Adrianne zamknê³a oczy, aby przywo³aæ oœlepiaj¹cy obraz naszyjnika na szyi matki. Jak wspaniale iskrzy³ siê
wielki diament — „S³oñce”, jak cudownie lœni³a bezcenna per³a — „Ksiê¿yc”, Phoebe powiedzia³a, ¿e
pewnego dnia, bêdzie je nosiæ Adrianne. Kiedy doroœnie.
U³o¿ona wygodnie, s³uchaj¹c równego oddechu matki i ciesz¹c siê myœl¹ o nadchodz¹cym dniu, Adrianne
marzy³a. Gdy doroœnie, gdy przestanie byæ ma³¹ dziewczynk¹, bêdzie nosiæ na twarzy zas³onê. Pewnego dnia
wybior¹ jej ma³¿onka i odbêdzie siê œlub. W dzieñ wesela za³o¿y na szyjê „S³oñce i Ksiê¿yc”, stanie siê dobr¹
i p³odn¹ ¿on¹.
Bêdzie wydawaæ przyjêcia dla kobiet i czêstowaæ ciastkami z lukrem, a s³u¿ba bêdzie roznosiæ tace
z czekoladkami. Dostanie mê¿a tak przystojnego i potê¿nego jak ojciec. Mo¿e nawet króla, a ona stanie siê jego
najwiêkszym skarbem.
Zapadaj¹c w sen Adrianne okrêci³a pasmo d³ugich w³osów wokó³ wskazuj¹cego palca. M¹¿ pokocha j¹ tak, jak
chcia³a, by j¹ kocha³ ojciec. Urodzi mu wspania³ych synów, wielu wspania³ych synów, tak ¿e inne kobiety bêd¹
patrzeæ na ni¹ z zazdroœci¹ i szacunkiem. A nie z politowaniem, jakie okazywa³y jej matce.
Obudzi³o j¹ œwiat³o padaj¹ce ukoœnie przez drzwi z korytarza. Pasmo przekreœla³o wyraŸn¹ smug¹ pod³ogê.
Przez mgie³kê gazy, spowijaj¹cej ³o¿e niczym kokon, zobaczy³a cieñ.
Najpierw ogarnê³a j¹ mi³oœæ, po³¹czona z przejmuj¹cym uczuciem zawodu, który ju¿ odczuwa³a, ale nie
potrafi³a nazwaæ, bo by³a zbyt m³oda. Potem pojawi³ siê strach, strach zawsze towarzysz¹cy mi³oœci, jak¹ czu³a
na widok ojca.
Rozgniewa siê, gdy znajdzie j¹ tutaj, w ³o¿u matki. Wiedzia³a, bo w haremie mówiono o tym otwarcie, ¿e
zjawia³ siê tu rzadko, odk¹d lekarze powiedzieli, i¿ Phoebe nie bêdzie mia³a wiêcej dzieci. Adrianne pomyœla³a,
¿e mo¿e chcia³ tylko popatrzeæ na Phoebe, by³a tak piêkna. Ale gdy zbli¿y³ siê bardziej, poczu³a, ¿e strach
chwyta j¹ za gard³o. Szybko i cicho wyœliznê³a siê z ³o¿a i skuli³a w jego cieniu.
Abdu odchyli³ gazê, nie spuszczaj¹c oczu z Phoebe. Nie zawraca³ sobie g³owy zamykaniem drzwi. Nikt przecie¿
nie odwa¿y siê mu przeszkadzaæ.
Ksiê¿ycowa poœwiata pada³a na jej w³osy, na jej twarz. Wygl¹da³a, jak bogini, jak wtedy, gdy ujrza³ j¹ po raz
pierwszy. Jej osza³amiaj¹co piêkna, przejmuj¹co zmys³owa twarz wype³nia³a ekran. Phoebe Spring, amerykañska
aktorka, kobieta, której bujne cia³o i niewinne oczy budzi³y w mê¿czyznach po¿¹danie i lêk. Abdu przywyk³
posiadaæ to, co najlepsze, najwiêksze, najdro¿sze. Zapragn¹³ jej wtedy, jak nie pragn¹³ ¿adnej kobiety. Odnalaz³
j¹, zabiega³ o ni¹ tak, jak tego oczekiwa³a kobieta z Zachodu. Uczyni³ j¹ swoj¹ królow¹.
Rzuci³a na niego urok. Dla niej zdradzi³ swoje dziedzictwo, sprzeciwi³ siê tradycji. Wzi¹³ za ¿onê kobietê
z Zachodu, aktorkê, chrzeœcijankê. Zosta³ ukarany. Z jego nasienia zrodzi³o siê tylko jedno dziecko,
dziewczynka.
A jednak ci¹gle jej pragn¹³. Jej ³ono by³o ja³owe, ale jej uroda by³a wyzwaniem. Nawet gdy fascynacja zmieni³a
siê w niechêæ, ci¹gle jej pragn¹³. Okry³a go hañb¹, lekcewa¿eniem islamu splami³a jego sharaf, czyli honor, ale
cia³o nie przestawa³o za ni¹ têskniæ.
Kiedy wbija³ sw¹ mêskoœæ w inn¹ kobietê, to z Phoebe siê kocha³, czu³ zapach jej skóry, s³ysza³ jej krzyki. To
by³ jego tajemny wstyd. Ju¿ za to samo móg³by j¹ znienawidziæ. Ale publiczna kompromitacja — ta jedyna
córka, któr¹ mu da³a, sprawi³a, ¿e ¿ywi³ do niej pogardê.
Pragn¹³, by cierpia³a, jak on cierpia³, zap³aci³a, jak on p³aci³. Uj¹³ przeœcierad³o i zdar³ je z niej.
Phoebe obudzi³a siê zdezorientowana, z wal¹cym sercem. Zobaczy³a go nad sob¹ w niewyraŸnym œwietle.
Z pocz¹tku s¹dzi³a, ¿e to sen, w którym przychodzi³, by j¹ kochaæ, tak jak j¹ kocha³ ongiœ. Ale ujrza³a jego oczy
i pojê³a, ¿e to nie sen i nie mi³oœæ.
— Abdu. — Przypomnia³a sobie o dziecku i szybko rozejrza³a siê woko³o. £o¿e by³o puste, Adrianne odesz³a.
Phoebe dziêkowa³a za to Bogu. — Ju¿ póŸno — zaczê³a, ale gard³o mia³a tak wyschniête, ¿e ledwo by³o
s³ychaæ jej s³owa. Zaczê³a odczo³giwaæ siê w odruchu samoobrony, at³asowe przeœcierad³a szeleœci³y pod ni¹,
gdy kuli³a siê w sobie. Nie odezwa³ siê, zrzuci³ tylko z siebie bia³¹ szatê. — Proszê. — Choæ wiedzia³a, ¿e ³zy
nie zdadz¹ siê na nic, zaczê³a p³akaæ. — Nie rób tego.
— Kobieta nie ma prawa sprzeciwiaæ siê ¿yczeniom mê¿a. — Samo spojrzenie na ni¹, na jej dojrza³e cia³o
dr¿¹ce na poduszkach, sprawia³o, ¿e wraca³a mu si³a, by³ znowu panem swego losu. Kimkolwiek by³a, nale¿a³a
do niego — jak klejnoty na jego palcach, konie w jego stajni. Nag³ym ruchem chwyci³ za nocn¹ koszulê
i przyci¹gn¹³ Phoebe do siebie.
Adrianne zaczê³a dygotaæ w cieniu ³o¿a.
Matka p³aka³a. Walczyli ze sob¹, wykrzykiwali s³owa, których nie rozumia³a. Ojciec sta³ nago w œwietle
ksiê¿yca, jego ciemna skóra lœni³a od potu, wywo³anego bardziej po¿¹daniem ni¿ dusznym upa³em. Nigdy
przedtem nie widzia³a nagiego mê¿czyzny, ale nie by³a wytr¹cona z równowagi tym widokiem. Mia³a pojêcie
o seksie, wiedzia³a, ¿e mêskoœæ jej ojca, tak sztywna i groŸna, mog³a zag³êbiæ siê w matkê, by zrobiæ dziecko.
Wiedzia³a, ¿e zwi¹zana z tym by³a przyjemnoœæ, ¿e tego aktu kobiety pragnê³y nade wszystko. Prawdê mówi¹c
s³ysza³a to tysi¹ce razy w swym krótkim ¿yciu, bo w haremie rozprawiano nieustannie na ten temat.
Ale jej matka nie mog³a mieæ wiêcej dzieci, a jeœli to by³o przyjemne, dlaczego p³aka³a i b³aga³a, by odszed³?
Kobieta winna chêtnie przyjmowaæ swego pana w ma³¿eñskim ³o¿u, myœla³a Adrianne z oczami pe³nymi ³ez.
Mia³a dawaæ mu to, czego pragn¹³, radowaæ siê, ¿e jest po¿¹dana i mo¿e rodziæ jego dzieci.
Us³ysza³a s³owo dziwka. Nie s³ysza³a go nigdy przedtem, ale w ustach ojca brzmia³o ohydnie. To s³owo mia³a
zapamiêtaæ na zawsze.
— Jak mo¿esz mnie tak nazywaæ? — G³os Phoebe przeszed³ w szloch, gdy walczy³a, aby siê wyswobodziæ.
Dawniej cieszy³y j¹ jego objêcia, zachwyca³a siê po³yskiem jego skóry w œwietle ksiê¿yca. Teraz czu³a tylko
strach. — Nigdy nie by³am z innym mê¿czyzn¹. Tylko z tob¹. To ty wzi¹³eœ sobie inn¹ ¿onê, zaraz po
narodzinach naszego dziecka.
— Nie da³aœ mi nic. — Owin¹³ jej w³osy wokó³ rêki, zafascynowany, a jednoczeœnie pe³en pogardy dla ich
ognistoœci. — Dziewczynka. To mniej ni¿ nic. Gdy na ni¹ patrzê, czujê siê zhañbiony.
Uderzy³a go teraz tak mocno, ¿e g³owa odskoczy³a mu do ty³u. Nawet gdyby umia³a szybko biegaæ, nie mia³a
dok¹d uciekaæ. Uderzy³ j¹ na odlew w twarz, a¿ siê zachwia³a. Gnany wœciek³oœci¹ i po¿¹daniem zerwa³ z niej
koszulê.
Zbudowana by³a jak bogini, marzenie ka¿dego mê¿czyzny. Bujne piersi falowa³y w takt uderzeñ serca, bij¹cego
szybko ze strachu. Jasna skóra lœni³a w ksiê¿ycowej poœwiacie, mo¿na by³o zauwa¿yæ siniaki, pozostawione
przez jego rêce. Biodra mia³a zaokr¹glone, kiedy przepe³nia³a j¹ namiêtnoœæ potrafi³y poruszaæ siê gwa³townie,
odpowiadaj¹c na ka¿de pchniêcie mê¿czyzny. Bezwstydnica. Czu³ ból po¿¹dania, niczym diabelskie pazury.
Walcz¹c ze sob¹ przewrócili lampê na stole, od³amki szk³a posypa³y siê na pod³ogê.
Adrianne, sparali¿owana ze strachu, patrzy³a, jak wbi³ palce w pe³ne, bia³e piersi Phoebe. Jej matka b³aga³a,
szamota³a siê. Mê¿czyzna na prawo biæ swoj¹ ¿onê. Kobieta nie mo¿e odmawiaæ praw mê¿owskich. Tak by³o
w zwyczaju. A jednak... Adrianne przycisnê³a d³onie do uszu, by nie s³yszeæ krzyków Phoebe, gdy Abdu uniós³
siê nad ni¹, a potem pogr¹¿y³ w niej gwa³townie.
Z twarz¹ zalan¹ ³zami, Adrianne wczo³ga³a siê pod ³ó¿ko. Przyciska³a d³oñmi uszy, a¿ bola³y, ale ci¹gle jeszcze
mog³a s³yszeæ stêkanie ojca, rozpaczliwe ³kanie matki. £o¿e nad ni¹ trzês³o siê. Skuli³a siê, próbuj¹c staæ siê
ma³a, tak ma³a, by przestaæ s³yszeæ, przestaæ istnieæ.
Dot¹d obce jej by³o s³owo gwa³t, ale po tej nocy nie potrzebowa³a ju¿ wyjaœnieñ.
— Taka jesteœ cicha, Addy. — Phoebe szczotkowa³a siêgaj¹ce do pasa w³osy swojej córki d³ugimi, wolnymi
poci¹gniêciami. Addy. Abdu pogardza³ tym zdrobnieniem, tolerowa³ bardziej formaln¹ Adrianne, gdy¿ jego
pierworodne dziecko by³o dziewczynk¹ o mieszanej krwi. Mimo to, przez muzu³mañsk¹ dumê za¿¹da³, by córce
dano uczciwe arabskie imiê. Dlatego wiêc we wszystkich oficjalnych dokumentach Adrianne zapisywano jako
Ad Riyahd An, z mnóstwem innych rodowych imion. Phoebe powtórzy³a pieszczotliwie imiê córki i zapyta³a:
— Nie podobaj¹ ci siê prezenty?
— Bardzo mi siê podobaj¹.
Adrianne mia³a na sobie now¹ sukienkê, ale ju¿ siê ni¹ nie cieszy³a. W lustrze mog³a widzieæ twarz matki.
Phoebe starannie pokry³a siniak makija¿em, ale Adrianne jednak go widzia³a.
— Wygl¹dasz piêknie. — Phoebe obróci³a córkê, by j¹ obj¹æ. Innego dnia Adrianne nie zwróci³aby uwagi, jak
silnie jest obejmowana, nie rozpozna³a nutki rozpaczy w g³osie matki. — Moja ma³a ksiê¿niczka. Tak bardzo ciê
kocham, Addy. Jak nikogo na œwiecie.
Pachnia³a niczym kwiaty, jak rozgrzane, bujne kwiaty w ogrodzie. Adrianne wdycha³a zapach matki, wtulaj¹c
twarz w jej piersi. Uca³owa³a je, pamiêtaj¹c, jak okrutnie potraktowa³ je ojciec poprzedniej nocy.
— Nie odejdziesz? Nie zostawisz mnie?
— Sk¹d ci to przysz³o do g³owy? — Phoebe odsunê³a córkê na odleg³oœæ rêki, by siê jej przyjrzeæ. Gdy
spostrzeg³a ³zy, jej uœmiech znik³. — Och, dziecko, o co chodzi?
Zgnêbiona Adrianne wspar³a g³owê o ramiê matki.
— Œni³o mi siê, ¿e on ciê odes³a³. ¯e odjecha³aœ i nigdy ciê ju¿ nie zobaczy³am.
D³oñ Phoebe zamar³a, potem na nowo podjê³a szczotkowanie.
— To tylko sen, dziecinko. Nigdy ciê nie opuszczê.
Adrianne usiad³a matce na kolanach, szczêœliwa, ¿e Phoebe j¹ ko³ysze i pociesza. Przez okratowane okna do
pokoju wpada³y promienie s³oneczne, znacz¹c na dywanie jasne plamy.
— Gdybym by³a ch³opcem, on by nas kocha³.
Phoebe ogarn¹³ gniew tak gwa³towny, ¿e nieomal czu³a jego smak. Prawie natychmiast przerodzi³ siê w rozpacz.
Ale ci¹gle jeszcze by³a aktork¹. Jeœli nie mog³a inaczej wykorzystywaæ swego talentu, mog³a przynajmniej
chroniæ to, co do niej nale¿a³o.
— Co za niem¹dre gadanie. Jaki jest po¿ytek z ma³ych ch³opców? Nie nosz¹ ³adnych sukienek.
Adrianne zachichota³a i w odpowiedzi przytuli³a siê mocniej.
— Gdybym ubra³a Fahida w sukienkê, wygl¹da³by jak lalka.
Phoebe zacisnê³a usta i stara³a siê ignorowaæ uk³ucie bólu. Fahid. Syn, którego urodzi³a druga ¿ona Abdu, gdy
ona zawiod³a. Nie, nie zawiod³am, pomyœla³a. Zaczynam myœleæ jak muzu³manka. Jak mo¿na mówiæ
o zawodzie trzymaj¹c w ramionach tak piêkne dziecko?
Nie da³aœ mi nic. Dziewczynka. To mniej, ni¿ nic.
Wszystko, pomyœla³a Phoebe z furi¹. Da³am ci wszystko.
— Mamo?
— Zamyœli³am siê. — Phoebe uœmiechnê³a siê, zsuwaj¹c Adrianne z kolan. — Myœla³am, ¿e przyda ci siê
jeszcze jeden prezent. Niespodzianka.
— Niespodzianka? — Adrianne klasnê³a w rêce, zapominaj¹c o smutku.
— Usi¹dŸ i zamknij oczy.
Zachwycona Adrianne usiad³a, wierci³a siê w krzeœle, próbuj¹c opanowaæ zniecierpliwienie. Phoebe ukry³a
ma³¹ szklan¹ kulê pomiêdzy warstwami bielizny. Nie³atwo by³o j¹ tu przemyciæ, ale uczy³a siê pomys³owoœci.
Równie trudno by³o o pigu³ki, ma³e, ró¿owe pigu³ki, które umo¿liwia³y jej przetrwanie ka¿dego dnia. T³umi³y
ból i uspokaja³y duszê. Najlepsze przyjació³ki kobiety. Bóg œwiadkiem, w tym kraju kobieta potrzebowa³a
przyjació³. Gdyby znaleziono te pigu³ki, czeka³aby j¹ publiczna egzekucja. Gdyby ich nie mia³a, nie mog³aby
¿yæ.
B³êdne ko³o. Ale ze wzglêdu na Adrianne musia³a siê wzi¹æ w garœæ.
— Tutaj jesteœ. — Phoebe przyklêk³a ko³o krzes³a. Dziewczynka mia³a na szyi koliê z szafirami, a w uszach
b³yszcz¹ce kolczyki. Phoebe mia³a nadziejê, ¿e jej ma³y podarek bêdzie mia³ dla Adrianne wiêksze znaczenie ni¿
te klejnoty. — Otwórz oczy.
To coœ zwyczajnego, coœ niemal œmiesznie zwyczajnego. W okresie œwi¹t mo¿na to by³o kupiæ za parê
dolarów we wszystkich sklepach Ameryki. Adrianne otworzy³a szeroko oczy, jak gdyby trzyma³a teraz w d³oni
czarodziejski przedmiot.
— To œnieg. — Phoebe znowu obróci³a kulê, tak ¿e œniegowe p³atki zatañczy³y. — W Ameryce w zimie pada
œnieg. No, w znacznej czêœci Ameryki. Na Bo¿e Narodzenie przystrajamy drzewka œlicznymi œwiate³kami
i kolorowymi kulami. To s¹ choinki, takie, jak ta w œrodku. JeŸdzi³am kiedyœ takimi saniami, z dziadkiem. —
Opieraj¹c skroñ o g³ówkê Adrianne, popatrzy³a na miniaturowego konia i sanie w kuli. — Pewnego dnia, Addy,
zabiorê ciê tam.
— Czy to boli?
— Œnieg? — Phoebe znów siê zaœmia³a i potrz¹snê³a kul¹. Scenka o¿y³a ponownie, œnieg wirowa³ dooko³a
przystrojonej choinki i cz³owieczka powo¿¹cego czerwonymi saniami, zaprzê¿onymi w zgrabnego kasztanka. To
by³a iluzja. Jej te¿ zosta³y tylko iluzje i ma³e dziecko, którego musia³a strzec. — Nie. Œnieg jest zimny i mokry.
Mo¿na lepiæ z niego ró¿ne rzeczy. Ba³wany, œnie¿ki, fortece. Tak ³adnie wygl¹da na drzewach. Widzisz?
Zupe³nie, jak tu.
Adrianne sama przechyli³a kulê. Ma³y kasztanek unosi³ jedn¹ nogê, a p³atki œniegu wirowa³y dooko³a jego
g³owy.
— £adne, ³adniejsze od mojej nowej sukienki. Chcê to pokazaæ Duji.
— Nie. — Phoebe wiedzia³a, co by siê sta³o, gdyby Abdu dowiedzia³ siê o kuli. By³a symbolem
chrzeœcijañskich œwi¹t. Od narodzin Adrianne sta³ siê fanatykiem islamu i tradycji. — To nasz sekret,
pamiêtasz? Mo¿esz ogl¹daæ kulê, gdy bêdziemy same, ale nigdy, przenigdy w obecnoœci kogoœ obcego.
Wziê³a kulê i schowa³a j¹ do szuflady.
— A teraz pora na przyjêcie.
W haremie by³o gor¹co, choæ wentylatory szumia³y, a okna zamkniêto, by nie wpuszczaæ s³onecznego ¿aru.
Œwiat³o lamp z filigranu by³o ³agodne. Kobiety za³o¿y³y swe najjaskrawsze i najpiêkniejsze suknie. Zdjê³y
z twarzy zas³ony, pozostawi³y czarne aby1, w mgnieniu oka przemieni³y siê z wron w pawie.
Zdj¹wszy zas³ony natychmiast zaczê³y gawêdziæ o dzieciach, seksie, modzie i porodach. Harem, oœwietlony
przyæmionymi lampami i zas³any bogato haftowanymi poduszkami, wype³nia³ intensywny zapach perfum
i kadzid³a.
Ze wzglêdu na sw¹ pozycjê na dworze, Adrianne musia³a przywitaæ ka¿d¹ przyby³¹ ca³uj¹c j¹ w oba policzki.
S³u¿ba podczas ceremonii powitania roznosi³a zielon¹ herbatê i aromatyczn¹ kawê w malutkich, cienkich
fili¿ankach bez uszek. Wœród goœci by³y jej ciotki i kuzynki, ze dwadzieœcia mniejszych rang¹ ksiê¿niczek.
Wszystkie kobiety popisywa³y siê swymi klejnotami i dzieæmi — symbolami sukcesu w ich œwiecie.
Adrianne by³a zachwycona widokiem kobiet w d³ugich, szeleszcz¹cych sukniach, tworz¹cych istn¹ orgiê barw.
Stoj¹ca za ni¹ Phoebe obserwowa³a tê paradê strojów, przypominaj¹c¹ osiemnaste stulecie. Z równie obojêtnym
wyrazem twarzy przyjmowa³a spojrzenia wspó³czuj¹ce, jak i te, w których malowa³o siê uczucie wy¿szoœci.
Zdawa³a sobie sprawê, ¿e by³a tu intruzem, kobiet¹ z Zachodu, która w dodatku nie potrafi³a daæ królowi
dziedzica. Niewa¿ne, czy one mnie akceptuj¹, czy nie, pomyœla³a. Byle tylko by³y ¿yczliwe dla Adrianne.
Nie mia³a im nic do zarzucenia w tej kwestii. Adrianne by³a jedn¹ z nich, w sposób dla niej nieosi¹galny.
Rzuci³y siê ³apczywie na smako³yki, próbowa³y wszystkiego, jad³y palcami, podczas gdy ona u¿ywa³a ma³ych
srebrnych ³y¿eczek. Jeœli zanadto uty³y i nie mog³y zmieœciæ siê w sukniach, kupowa³y nowe stroje. Te
zakupy, pomyœla³a Phoebe, pozwalaj¹ Arabkom przetrwaæ dzieñ, tak jak mnie pomagaj¹ ró¿owe pigu³ki. ¯aden
mê¿czyzna, poza mê¿em, ojcem lub bratem nie móg³ ogl¹daæ ich niezwyk³ych, piêknych strojów. To by³o
niedopuszczalne. Nim wyjd¹ z haremu za³o¿¹ aby, zas³oni¹ twarze, ukryj¹ w³osy. Poza tymi murami panowa³
aurat2, zakaz pokazywania poza domem w³osów, ust...
Jak one graj¹! — pomyœla³a ze znu¿eniem Phoebe. Henna, perfumy, i b³yszcz¹ce pierœcienie. Czy¿by wierzy³y,
¿e s¹ szczêœliwe? Przecie¿ nawet ona, której nic to nie obchodzi³o, dostrzega³a nudê na ich twarzach. Modli³a
siê, by nigdy nie zobaczyæ takiego wyrazu na twarzy Adrianne.
Ju¿ w wieku lat piêciu Adrianne umia³a doskonale dopilnowaæ, aby ka¿da z przyby³ych zosta³a odpowiednio
ugoszczona i czu³a siê dobrze. Mówi³a teraz po arabsku, g³adko i œpiewnie. Nigdy nie potrafi³a przekonaæ
matki, ¿e arabski jest dla niej ³atwiejszy ni¿ angielski. Myœla³a po arabsku, nawet czu³a po arabsku — i czêsto
musia³a przek³adaæ swoje myœli na angielski, zanim podzieli³a siê nimi z matk¹.
By³a szczêœliwa w pomieszczeniach pe³nych kobiecych g³osów i perfum. Œwiat, o którym opowiada³a od czasu
do czasu matka, by³ dla niej tylko bajk¹. Œnieg, to coœ, co tañczy we wnêtrzu szklanej kuli.
— Duja! — Adrianne przebieg³a przez pokój, by uca³owaæ w policzek ulubion¹ kuzynkê. Duja mia³a prawie
dziesiêæ lat i — ku zazdroœci oraz podziwowi Adrianne — by³a prawie kobiet¹.
Duja odwzajemni³a siê uœciskiem.
— Masz piêkn¹ sukniê.
— Wiem. — Ale Adrianne nie mog³a siê powstrzymaæ i przesunê³a d³oñ po rêkawie kuzynki.
— To aksamit — powiedzia³a z dum¹ Duja. Gruba tkanina grza³a nieznoœnie, ale nie mia³o to znaczenia, gdy
spogl¹da³a na swe odbicie. — Ojciec przywióz³ mi z Pary¿a. — Obróci³a siê dooko³a, by³a szczup³a i ciemna,
mia³a twarz o subtelnych rysach i du¿e oczy. — Obieca³, ¿e zabierze mnie nastêpnym razem.
— Naprawdê? — Adrianne zdusi³a zazdroœæ. Wszyscy wiedzieli, ¿e Duja jest ulubienic¹ swego ojca, brata
króla.
Duja mia³a dobre serce, ponadto aksamitna suknia wprawia³a j¹ w dobry humor, pog³adzi³a wiêc w³osy
Adrianne.
— Ty te¿ tam kiedyœ pojedziesz. Mo¿e jak doroœniemy, pojedziemy tam razem.
Adrianne poczu³a, ¿e ktoœ ci¹gnie j¹ za spódnicê. Obejrza³a siê i zobaczy³a swego przyrodniego brata, Fahida.
Chwyci³a go na rêce i pokry³a jego twarz poca³unkami, tak ¿e zaniós³ siê piskliwym œmiechem.
— Jesteœ najpiêkniejszym dzieckiem w ca³ym Jaquirze. — By³ tylko o dwa lata m³odszy, lecz wa¿y³ tyle, ¿e
nios³a go z trudem. Chwiej¹c siê lekko podesz³a do sto³u, by znaleŸæ dla ch³opca najbardziej wyszukane
s³odycze.
Inne dzieci te¿ otrzyma³y swoj¹ porcjê czu³oœci i ³akoci. Dziewczêta w wieku Adrianne, a tak¿e m³odsze,
krz¹ta³y siê wokó³ ch³opców, g³aska³y ich i rozpieszcza³y. Od urodzenia uczono je poœwiêcania czasu i si³ dla
zadowolenia mê¿czyzn. Adrianne wiedzia³a, ¿e powinna podziwiaæ swego braciszka i pragn¹æ, by by³ radosny
i szczêœliwy.
Phoebe nie mog³a na to patrzeæ. Widzia³a, jak jej córka s³u¿y dziecku kobiety, która zajê³a miejsce Phoebe
w ³o¿u i sercu mê¿a. Có¿ z tego, ¿e tutejsze prawo pozwala mê¿czyŸnie mieæ cztery ¿ony? To nie jest jej
prawo, to nie jest jej œwiat. Mieszka³a tu ju¿ od szeœciu lat, mog³a do¿yæ tu nawet szeœædziesi¹tki, ale nigdy
siê nie przyzwyczai do tutejszych obyczajów. Nie znosi³a ciê¿kich i lepkich zapachów, które musia³a wdychaæ
codziennie. Ogarnê³o j¹ uczucie beznadziejnoœci. Phoebe potar³a skroñ, zaczyna³a j¹ boleæ g³owa. Te kadzid³a,
kwiaty, mieszanina perfum.
Bardzo Ÿle znosi³a upa³y.
Mia³a ochotê siê napiæ — nie kawy ani herbaty, które zawsze podawano, lecz wina. Jeden kieliszek tego
ch³odnego napoju. Jednak wino by³o zakazane w Jaquirze. Gwa³t by³ dozwolony, pomyœla³a, dotykaj¹c palcem
bol¹cego policzka. Gwa³t tak, wino — nie. Ch³osta i zas³ony, wezwania do modlitwy i poligamia — lecz ani
kropli orzeŸwiaj¹cego chablis, ani kieliszka wytrawnego sancerre.
Gdy przyby³a tu jako panna m³oda by³a zachwycona tym krajem. Zwiedza³a pustyniê, patrzy³a na morze, na
wysokie, bia³e œciany pa³acu i myœla³a, ¿e jest to najbardziej tajemnicze, najbardziej egzotyczne miejsce na
ziemi.
By³a wtedy zakochana. Wci¹¿ jeszcze by³a zakochana.
W tamtych czasach Abdu pokaza³ jej piêkno swego kraju i bogactwo jego kultury. Porzuci³a swój kraj
i obyczaje, próbowa³a spe³niæ jego pragnienia. Jak siê okaza³o, pragn¹³ kobiety widzianej na ekranie — symbolu
seksu i niewinnoœci, wykreowanego wedle zasad sztuki aktorskiej. Phoebe by³a zbyt ludzka.
Abdu pragn¹³ syna. Da³a mu córkê. Chcia³, by sta³a siê muzu³mank¹, ale ona by³a — i mia³a pozostaæ —
wychowana w innej wierze.
Teraz mia³a wszystkiego doœæ.
Nie chcia³a myœleæ o Abdu, o swoim ¿yciu ani o cierpieniu. Musi st¹d uciec, choæby tylko na chwilê. Wezmê
tylko jedn¹ pigu³kê, pomyœla³a Phoebe, ¿eby tylko wytrzymaæ do koñca dnia.
1 Aba — lub abaja, rodzaj d³ugiego p³aszcza, zszytego z jednego prostok¹tnego kawa³ka materia³u. Rozciêta
z przodu, nie ma rêkawów, lecz otwory na rêce.
Rozdzia³ 3
Philip Chamberlain, nim ukoñczy³ trzynaœcie lat, by³ doœwiadczonym z³odziejem. Ju¿ jako dziesiêciolatek
skoñczy³ z opró¿nianiem kieszeni dobrze sytuowanych biznesmenów, œpiesz¹cych do swych banków i biur
maklerskich, i pozbawianiem portfeli roztrzepanych turystów snuj¹cych siê po Trafalgar Square. By³ teraz
prawdziwym w³amywaczem. Co prawda, patrz¹c na niego widzia³o siê tylko ³adnego, schludnego, szczup³ego
ch³opca.
Mia³ zrêczne palce, bystre oczy i instynkt urodzonego w³amywacza. Dziêki sprytowi, przebieg³oœci i twardym
piêœciom unikn¹³ wci¹gniêcia do jednego z ulicznych gangów, jakie kr¹¿y³y po Londynie u schy³ku lat
szeœædziesi¹tych. Nie czu³ wszak¿e hipisowskiej potrzeby rozdawania kwiatów i noszenia drewnianych
paciorków. Czternastoletni Philip nie nale¿a³ ani do Modsów, ani do Rockersów. Pracowa³ na w³asn¹ rêkê i nie
widzia³ powodu, by nosiæ jakiœ symbol przynale¿noœci. By³ z³odziejem, a nie zbirem, dla przestêpców
terroryzuj¹cych staruszki i kradn¹cych im przeznaczone na zakupy pieni¹dze czu³ jedynie pogardê. By³
biznesmenem. Z rozbawieniem spogl¹da³ na swych rówieœników, którzy snuli sny o potêdze, rozprawiali
o komunach lub brzd¹kali na starych, rozstrojonych gitarach.
Mia³ swoje w³asne plany, wielkie plany.
Najwa¿niejsza by³a matka. Mia³ zamiar z dnia na dzieñ skoñczyæ z bied¹, marzy³ o wielkim domu na wsi,
kosztownym samochodzie, eleganckich ubraniach i wykwintnych przyjêciach. Od roku zacz¹³ marzyæ równie¿
o wytwornych kobietach. Jak dot¹d jedyn¹ kobiet¹ w jego ¿yciu by³a Mary Chamberlain, która go urodzi³a
i wychowywa³a samotnie. Przede wszystkim chcia³ jej daæ to, co by³o w ¿yciu najlepsze, pragn¹³ zamieniæ
b³yszcz¹c¹ sztuczn¹ bi¿uteriê matki na prawdziwe klejnoty, zabraæ j¹ z ciasnego mieszkania na peryferiach
gwa³townie wchodz¹cego w modê Chelsea.
By³o zimno. Wiatr smaga³ twarz Philipa mokrym œniegiem, gdy bieg³ k³usem w kierunku kina pana Faradaya,
gdzie pracowa³a Mary. By³ porz¹dnie ubrany. Schludny ch³opiec w czystym ko³nierzyku nie przyci¹ga
spojrzenia gliniarza z rogu. Poza tym Philip nie cierpia³ cerowanych spodni i wytartych mankietów. Ambitny,
samowystarczalny, zawsze patrz¹cy w przysz³oœæ ch³opak umia³ zdobyæ to, czego pragn¹³.
Zawsze by³ biedny, ponadto nie mia³ ojca. Jako czternastolatek by³ wystarczaj¹co dojrza³y, by uznaæ to za
Ÿród³o przewagi, coœ, co go zahartowa³o. Nienawidzi³ biedy, ale nade wszystko — bardziej ni¿ by³ to w stanie
wyraziæ — nienawidzi³ mê¿czyzny, który przelotnie wkroczy³ w ¿ycie matki i go sp³odzi³. Zdaniem Philipa
Mary zas³ugiwa³a na wiêcej. I on te¿, na Boga. Bardzo wczeœnie zacz¹³ wykorzystywaæ swe zrêczne palce
i spryt, chc¹c zmieniæ ich wspólne ¿ycie.
W kieszeni mia³ bransoletê z pere³ i brylantów oraz pasuj¹ce do niej klipsy. Obejrzawszy zdobycz pod rêczn¹
lup¹ poczu³ siê trochê rozczarowany. To nie by³y diamenty pierwszej wody, najwiêkszy nie mia³ nawet pó³
karata. Ale per³y mia³y ³adny po³ysk i s¹dzi³, ¿e paser z Broad Street da mu za nie dobr¹ cenê. Philip by³ równie
dobry w pertraktacjach, jak w otwieraniu zamków. Dobrze wiedzia³, ile chce za te œwiecide³ka, które mia³ teraz
w swej kieszeni. Wystarczy, by kupiæ matce na Bo¿e Narodzenie nowe palto z futrzanym ko³nierzem i do³o¿yæ
co nieco do kapita³u na przysz³oœæ.
Przed budk¹ z biletami wi³ siê ogonek. Napis nad wejœciem do kina reklamowa³ specjalny seans œwi¹teczny —
„Kopciuszka” Walta Disneya, sta³o wiêc tam mnóstwo wrzeszcz¹cych, podnieconych dzieci w towarzystwie
zdenerwowanych matek i opiekunek. Philip uœmiechn¹³ siê, wchodz¹c do œrodka. Gotów by³ siê za³o¿yæ, ¿e
jego matka widzia³a ten film co najmniej tuzin razy. Nic nie mog³o sprawiæ jej wiêkszej przyjemnoœci, ni¿
szczêœliwe zakoñczenie.
— Mamusiu. — Wœlizn¹³ siê bocznymi drzwiami, by uca³owaæ jej policzek. W oszklonej budce by³o tylko
trochê cieplej ni¿ na zewn¹trz, na wietrze. Philip pomyœla³ o czerwonym we³nianym palcie, które widzia³ na
wystawie u Harrodsa. Mamie by³oby bardzo do twarzy w czerwieni.
— Phil. — Jak zawsze, radoœæ na widok syna rozjaœni³a oczy Mary. Taki przystojny ch³opak, ze szczup³¹,
inteligentn¹ twarz¹ i z³otymi w³osami. W przeciwieñstwie do innych kobiet nie czu³a bólu, odnajduj¹c w twarzy
ch³opca odbicie mê¿czyzny, którego kocha³a tak gor¹co i tak krótko. Philip nale¿a³ do niej. Tylko do niej. Nigdy
nie sprawia³ jej k³opotów, nawet jako niemowlê. Ani razu nie ¿a³owa³a swej decyzji, by go urodziæ, choæ by³a
sama, bez mê¿a i bez rodziny. Prawdê mówi¹c, nie przysz³o jej nigdy do g³owy, aby udaæ siê do jednego z tych
malutkich gabinetów, gdzie kobieta mo¿e pozbyæ siê k³opotu, zanim siê k³opotem stanie.
Philip by³ jej radoœci¹, i to od momentu poczêcia. Jedynie przykroœæ sprawia³o jej to, ¿e czu³ niechêæ do ojca,
którego nie zna³, i którego doszukiwa³ siê w ka¿dym napotkanym mê¿czyŸnie.
— Masz zimne rêce — powiedzia³. — Powinnaœ za³o¿yæ rêkawiczki.
— Nie mogê wydawaæ reszty w rêkawiczkach. — Mary uœmiechnê³a siê do m³odej kobiety, trzymaj¹cej
ch³opca za kark. Nigdy nie musia³a ujarzmiaæ w ten sposób Philipa. — Proszê, moja droga. Baw siê dobrze.
Za ciê¿ko pracuje, pomyœla³ Philip. Za ciê¿ko, za d³ugo — i za grosze. Chocia¿ nie mówi³a o swym wieku,
wiedzia³, ¿e ma zaledwie trzydzieœci lat. By³a ³adna. G³adka, m³odzieñcza twarz matki by³a dla niego Ÿród³em
dumy. Oczywiœcie, nie staæ jej by³o na kupowanie sukien u Mary Quant, ale swoje nieliczne stroje dobiera³a
starannie i odwa¿nie zestawia³a kolory. Lubi³a przegl¹daæ ¿urnale i magazyny filmowe oraz kopiowaæ fryzury.
Mog³a cerowaæ swoje poñczochy, ale nie by³a zaniedbanym brudasem.
Ci¹gle czeka³, by w jej ¿yciu pojawi³ siê mê¿czyzna i wszystko zmieni³. Rozejrza³ siê po ma³ej budce, pachn¹cej
stale spalinami z ulicy. Od tego przede wszystkim trzeba by zacz¹æ.
— Powinnaœ powiedzieæ Faradayowi, by wstawi³ coœ lepszego ni¿ ten stary, kulawy piecyk.
— Nie rób zamieszania, Phil. — Mary odliczy³a resztê dla dwóch chichocz¹cych nastolatek, które próbowa³y
flirtowaæ z jej synem. Podaj¹c im bilon przez okienko, st³umi³a œmiech. Naprawdê, nie mog³a mieæ do nich
pretensji. Przecie¿ przy³apa³a nawet siostrzenicê s¹siadki (mia³a pewnie ze dwadzieœcia piêæ lat) na
kokietowaniu Phila. Zaprasza³a go na herbatê. Prosi³a, by przyszed³ i naprawi³ skrzypi¹ce drzwi. Skrzypi¹ce
drzwi, rzeczywiœcie! Mary cisnê³a wydawan¹ reszt¹ tak g³oœno, ¿e puco³owata niania zaczê³a coœ mruczeæ pod
nosem.
No có¿, szybko po³o¿y³a temu kres. Wiedzia³a, ¿e Phil kiedyœ j¹ opuœci — i to dla kobiety. Ale nie dla jakiejœ
piersiastej krowy, starszej od ch³opca o dwanaœcie lat. Nigdy, póki ona ¿yje.
— Coœ siê sta³o, mamusiu?
— Co? — Mary zreflektowa³a siê i poczerwienia³a. — Nie, nic, kochaneczku. Chcia³byœ wejœæ i obejrzeæ
film? Pan Faraday na pewno nie mia³by nic przeciwko temu.
Jeœliby mnie nie zobaczy³, pomyœla³ uœmiechaj¹c siê szeroko Philip. Dziêkowa³ Bogu, ¿e ju¿ dawno wykreœli³
Faradaya ze swej listy potencjalnych ojców.
— Nie, dziêkujê. Przyszed³em ci tylko powiedzieæ, ¿e muszê poza³atwiaæ sprawunki. Mam coœ kupiæ na
targu?
— Przyda³by siê ³adny kurczak. — Siadaj¹c, Mary chuchnê³a z roztargnieniem w d³onie. W budce by³o zimno,
a bêdzie jeszcze ch³odniej, jak zima zadomowi siê na dobre. W lecie bywa³o tu gor¹co, niczym w jednej
z tureckich ³aŸni, o których czyta³a. Ale by³a to praca. Kiedy kobiecie brak wykszta³cenia i ma dziecko na
utrzymaniu, musi braæ, co jej daj¹. Siêgnê³a po portmonetkê ze sztucznej skóry. Nigdy nie przysz³o jej nawet do
g³owy, by podkraœæ funta lub dwa z podrêcznej kasy.
— Mam jeszcze trochê pieniêdzy, mamusiu.
— No, dobrze. SprawdŸ, czy kurczak jest œwie¿y. — Poda³a cztery bilety znêkanej kobiecie z dwoma
k³óc¹cymi siê ch³opcami i dziewczynk¹ o smutnych oczach.
Seans zacznie siê za piêæ minut. Musia³a byæ w budce jeszcze przez dwadzieœcia minut, na wypadek, gdyby
pojawi³ siê jakiœ maruder.
— Pamiêtaj, gdy wrócisz do domu odbierz sobie pieni¹dze za kurczaka — powiedzia³a, wiedz¹c, ¿e tego nie
zrobi. Niech go Bóg b³ogos³awi, ten ch³opiec zawsze wk³ada³ pieni¹dze do puszki, zamiast wyjmowaæ. — Czy
nie powinieneœ byæ w szkole?
— Dzisiaj jest sobota, mamusiu.
— Sobota. Tak, oczywiœcie, sobota. — T³umi¹c westchnienie wyprostowa³a plecy i siêgnê³a po jeden
z b³yszcz¹cych magazynów, dobrze ju¿ zaczytanych. — Pan Faraday chce urz¹dziæ w przysz³ym miesi¹cu
festiwal filmów Cary’ego Granta. Prosi³ mnie nawet, bym pomog³a mu wybraæ filmy.
— To mi³o z jego strony. — Ma³y skórzany woreczek zaczyna³ mu ci¹¿yæ w kieszeni, niecierpliwi³ siê, chc¹c
odejϾ jak najszybciej.
— Chcemy zacz¹æ od mojego ulubionego „Z³odzieja w hotelu”. Spodoba³by ci siê.
— Byæ mo¿e — powiedzia³, patrz¹c w szczere oczy matki. Zastanawia³ siê, ile mog³a wiedzieæ. Nigdy o nic
nie pyta³a, z ca³¹ pewnoœci¹ nigdy nie docieka³a, sk¹d bra³y siê te sumki, które przynosi³ do domu. Nie by³a
g³upia. Jest po prostu optymistk¹, pomyœla³ i znowu uca³owa³ jej policzek. — A mo¿e bym ciê zabra³ do kina
w twój wolny wieczór?
— To by by³o wspania³e. — Opanowa³a chêæ pog³askania go po w³osach, bo wiedzia³a, ¿e czu³by siê
za¿enowany. — Gra w nim Grace Kelly. Pomyœl tylko, najprawdziwsza ksiê¿na. Myœla³am o tym dziœ rano,
kiedy przegl¹da³am magazyn z artyku³em o Phoebe Spring.
— O kim?
— Och, Philipie. — Cmoknê³a niecierpliwie i otworzy³a czasopismo. — Phoebe Spring. Najpiêkniejsza kobieta
œwiata.
— Najpiêkniejsz¹ kobiet¹ œwiata jest moja matka — rzek³, bo wiedzia³, ¿e w odpowiedzi na to zaczerwieni siê
i uœmiechnie.
— Umiesz czarowaæ, ch³opaku. — Rzeczywiœcie zaœmia³a siê, g³oœno i zdrowo, tak jak lubi³. — Ale spójrz
tylko na ni¹. By³a aktork¹, wspania³¹ aktork¹, potem poœlubi³a króla. Teraz mieszka z mê¿czyzn¹ swych marzeñ
w jego bajecznym pa³acu w Jaquirze. Zupe³nie, jak w filmie. To ich córka. Ksiê¿niczka. Nie ma jeszcze piêciu
lat, ale prawdziwa z niej piêknoœæ, no nie?
Philip spojrza³ bez zainteresowania na zdjêcie.
— To tylko dzieciak.
— Czy¿by? Ta biedna kruszyna ma takie smutne oczy.
— Znowu coœ sobie wymyœlasz. — Zacisn¹³ d³oñ na woreczku w kieszeni. Pozwoli matce snuæ fantazje, œniæ
o Hollywood, królach i bia³ych limuzynach. Jego w tym g³owa, by mog³a jeŸdziæ kiedyœ takim wozem. Do
diab³a, on jej go kupi. Teraz mo¿e tylko czytaæ o królowych, ale pewnego piêknego dnia, niezad³ugo — on ju¿
tego dopilnuje — bêdzie mog³a ¿yæ jak one. — Znikam.
— Baw siê dobrze, kochanie. — Ca³¹ uwagê Mary poch³onê³o znowu czasopismo. Taka ³adna dziewuszka,
pomyœla³a w nag³ym przyp³ywie uczuæ macierzyñskich.
Rozdzia³ 4
Adrianne bardzo lubi³a chodziæ na suk1. Zanim ukoñczy³a osiem lat, umia³a odró¿niæ diamenty od lœni¹cych
szkie³ek, rubiny z Birmy od kamieni gorszej jakoœci i barwy. Od Jiddah, swej babki, nauczy³a siê oceniaæ ich
szlif, czystoœæ i kolor niczym mistrz jubilerski. Mog³y chodziæ razem godzinami, podziwiaj¹c
najwartoœciowsze kamienie, jakie oferowano na bazarze.
Klejnoty s¹ zabezpieczeniem dla kobiety, mo¿e je zawsze mieæ przy sobie, powtarza³a Jiddah. Jak¹ wartoœæ dla
kobiety maj¹ z³ote sztabki i papierowe pieni¹dze, przechowywane w bankach? Diamenty, szmaragdy, szafiry
przypina siê do sukni, nosi w uszach, zawiesza na szyi, tak ¿e wszyscy, ca³y œwiat mo¿e zobaczyæ, jak wiele
jest warta ich posiadaczka.
Adrianne z najwiêksz¹ przyjemnoœci¹ obserwowa³a babkê, gdy targowa³a siê na bazarze, w powietrzu drgaj¹cym
od upa³u. Chodzi³y tam czêsto, otoczone gromadk¹ os³oniêtych czarnymi p³aszczami kobiet, przypominaj¹cych
stadko kosów. Lubi³y dotykaæ nawleczonych na sznurki z³otych i srebrnych ozdób, wk³adaæ na palce
b³yszcz¹ce pierœcienie albo tylko podziwiaæ po³ysk drogich kamieni przez zakurzone szybki. W nieruchomym
powietrzu wisia³ zapach zwierz¹t i korzeni, a matawain z rzadkimi, barwionymi henn¹ brodami, czyhali, by
ukaraæ za ka¿de naruszenie prawa religijnego. Adrianne, gdy by³a z babk¹, nigdy siê ich nie ba³a. Stara królowa
by³a w Jaquirze szanowana — urodzi³a dwanaœcioro dzieci. Chodzi³y po bazarze w powietrzu gêstym od
krzyków, nawo³ywañ, skrzekliwych targów, oœlich ryków, i stukania sanda³ów na ubitej ziemi.
Gdy rozlega³o siê wezwanie do modlitwy, suk zamiera³. Gdy mê¿czyŸni pochylali twarze do ziemi, kobiety
nieruchomia³y. Adrianne ws³uchiwa³a siê w szelest paciorków ró¿añców, schylaj¹c g³owê, jak inne kobiety. Nie
zakrywa³a jeszcze twarzy, ale nie by³a ju¿ dzieckiem. W te ostatnie dni œródziemnomorskiego lata oczekiwa³a
na blisk¹ ju¿ zmianê tej sytuacji.
Tak samo czeka³ ca³y Jaquir. Chocia¿ kraj walczy³ z nêdz¹, rodzina królewska by³a bogata. Jako pierworodna
córka króla Adrianne mia³a prawo do wszystkich symboli i oznak swej rangi. Ale Abdu nigdy jej nie pokocha³.
Druga ¿ona po Fahidzie urodzi³a mu jeszcze dwie córki. W haremie szeptano, ¿e Abdu wpad³ w pasjê po
narodzinach drugiej córki i nieomal rozwiód³ siê z Leih¹. Ale nastêpca tronu by³ dzieckiem piêknym i silnym.
Przypuszczano, ¿e Leiha wkrótce znowu zajdzie w ci¹¿ê. Aby zapewniæ ci¹g³oœæ dynastii, Abdu wzi¹³ sobie
trzeci¹ ¿onê i szybko j¹ zap³odni³.
Phoebe bra³a teraz pigu³ki ka¿dego ranka. Ucieka³a w sen i marzenia na jawie.
W haremie Adrianne obserwowa³a tañcz¹ce kuzynki, z g³ow¹ opart¹ wygodnie o kolano matki mru¿y³a leniwie
oczy, chroni¹c je przed dymem kadzide³. Czeka³o j¹ d³ugie, upalne popo³udnie. Mia³a nadziejê, ¿e pójd¹ na
bazar, mo¿e kupi jedwab albo z³ot¹ bransoletê, tak¹, jak¹ Duja pokazywa³a jej poprzedniego dnia — ale matka
by³a dziœ taka apatyczna.
Pójd¹ po zakupy jutro. Dzisiaj wentylatory porusza³y przesycone kadzid³em powietrze, a bêbny wybija³y
powolny rytm. Latifa przemyci³a katalog Fredericka z Hollywood. Kobiety przegl¹da³y go i g³upio chichota³y.
Jak zwykle gawêdzi³y, i jak zwykle — o seksie. Adrianne nazbyt przywyk³a do bezpoœrednich okreœleñ
i podniecaj¹cych opisów, by j¹ to jeszcze interesowa³o. Lubi³a patrzeæ na taniec, na wê¿owe ruchy, sp³ywaj¹ce
w³osy, na skrêty i obroty cia³.
Rzuci³a okiem na Meri, trzeci¹ ¿onê ojca, z nieznoœnym zadowoleniem obnosz¹c¹ wielki brzuch, która siedz¹c
obok rozmawia³a o porodzie. Leiha o wychudzonej twarzy karmi³a piersi¹ najm³odsz¹ córkê i ukradkiem
przygl¹da³a siê Meri. Fahid, silny piêciolatek podbieg³ do matki chc¹c, by zwróci³a na niego uwagê. Bez wahania
Leiha odstawi³a dziewczynkê od piersi. Tul¹c syna uœmiecha³a siê z triumfem.
— Nic dziwnego, ¿e przywyk³y nas obra¿aæ — mruknê³a Phoebe.
— Mamo?
— Nie, nic. — Z roztargnieniem pog³adzi³a w³osy Adrianne. Uderzenia bêbna odbija³y siê echem w jej g³owie,
monotonne i bezlitosne, niczym dni spêdzane w haremie. — W Ameryce kocha siê dzieci bez wzglêdu na to, czy
s¹ ch³opcami, czy dziewczynkami. Nie oczekuje siê, ¿e kobiety spêdz¹ ¿ycie na rodzeniu.
— To jak plemiê mo¿e pozostaæ silne?
Phoebe westchnê³a. By³y dni, kiedy nie mog³a myœleæ jasno. Wini³a za to — i b³ogos³awi³a — pigu³ki.
Ostatnia dostawa kosztowa³a j¹ pierœcieñ ze szmaragdem, ale dorzucono jej jeszcze pó³ kwarty rosyjskiej wódki.
Przechowywa³a j¹ niczym sk¹piec, po ka¿dej wizycie Abdu w sypialni wydziela³a sobie ma³y kieliszek. Przesta³a
walczyæ, by³o jej wszystko jedno, znosi³a to, skupiaj¹c swe myœli na pocieszeniu, którego dostarczy jej alkohol,
gdy Abdu wreszcie z ni¹ skoñczy.
Powinna st¹d odejœæ. Gdyby tylko mia³a odwagê. Mog³aby wzi¹æ Adrianne i uciec, uciec do normalnego
œwiata, gdzie nie zmuszano kobiet do zakrywania ze wstydem cia³ i uleg³oœci wobec okrutnych zachcianek
mê¿czyzn. Wróciæ do Ameryki, gdzie j¹ podziwiano, gdzie ludzie t³oczyli siê na widowniach, by j¹ ogl¹daæ.
Ci¹gle jeszcze mog³a graæ. Czy¿ nie gra³a ka¿dego dnia? W Ameryce mog³aby zapewniæ Adrianne normalne
¿ycie.
Odejœcie by³o jednak niemo¿liwe. Phoebe zamknê³a oczy i próbowa³a nie s³yszeæ odg³osu bêbnów. Aby
opuœciæ Jaquir, kobieta musia³a mieæ pisemne zezwolenie g³owy rodziny — mê¿czyzny. Abdu nigdy by nie
wyrazi³ zgody, bo pragn¹³ jej tak samo, jak nienawidzi³.
Ju¿ kiedyœ b³aga³a go o takie pozwolenie, ale odmówi³. By uciec, trzeba by³o wiele tysiêcy dolarów, wi¹za³o siê
to równie¿ z niebezpieczeñstwem, ale zdecydowa³a siê ju¿ prawie na takie ryzyko. Nigdy jednak nie
wydosta³aby z kraju Adrianne. Nie by³o takiej sumy, która mog³a sk³oniæ przemytnika do wywiezienia z Jaquiru
córki króla.
A przy tym ba³a siê. Lêka³a siê, co Abdu móg³by zrobiæ z Adrianne. Móg³by mi j¹ odebraæ, pomyœla³a Phoebe.
Nie by³a w stanie go powstrzymaæ, nie mog³a odwo³aæ siê do s¹du ani policji, bo s¹d i policja nale¿a³y do niego.
Nie wolno jej by³o nara¿aæ Adrianne.
Myœla³a te¿ o samobójstwie. O ostatecznej ucieczce. Myœla³a o tym, tak jak dawniej o mi³oœci: jako czymœ
upragnionym, zazdroœnie strze¿onym, oczekiwanym. Czasem w upalne, nie koñcz¹ce siê popo³udnie spogl¹da³a
na fiolkê z pigu³kami i zastanawia³a siê, jak by to by³o, gdyby wziê³a je wszystkie i wreszcie odp³ynê³a
ca³kowicie w mglisty œwiat marzeñ. Cudownie. Czasem wysypywa³a je na d³oñ, liczy³a i leciutko, delikatnie
g³aska³a.
Ale by³a przecie¿ Adrianne. Zawsze jeszcze bêdzie Adrianne.
Wiêc zostanie. Bêdzie siê odurzaæ siê narkotykami, by rzeczywistoœæ sta³a siê mo¿liwa do zniesienia,
i zostanie. Ale da Adrianne coœ z siebie.
— Brak mi s³oñca — powiedzia³a nagle Phoebe. — PrzejdŸmy siê po ogrodzie.
Adrianne wola³aby zostaæ uko³ysana zapachami i dŸwiêkami haremu, ale wsta³a i pos³usznie wysz³a razem
z matk¹.
Otoczy³ je ja³owy upa³. Jak zwykle sprawia³, ¿e Phoebe rozbola³y oczy i zatêskni³a za bryz¹ Pacyfiku. Dawniej
mia³a dom w Malibu, z przyjemnoœci¹ siadywa³a na parapecie szerokiego okna, by obserwowaæ biegn¹ce po
powierzchni oceanu fale.
Tutaj ros³y kwiaty bujne, egzotyczne, wydaj¹ce silne, przyprawiaj¹ce o zawrót g³owy wonie. Mur ogrodzenia
wznosi³ siê wysoko, by ¿adna ze spaceruj¹cych kobiet nie kusi³a przechodz¹cego mê¿czyzny. Takie by³o prawo
islamu. Kobieta to s³aba, zmys³owa istota, na stra¿y jej cnoty nie stoi ani si³a, ani intelekt. Musi jej strzec
mê¿czyzna.
Powietrze w ogrodzie rozbrzmiewa³o œpiewem ptaków. Gdy Phoebe ujrza³a ten ogród po raz pierwszy, ow¹
gêstwê bujnych kwiatów, gdy poczu³a ich aromaty, pomyœla³a, ¿e wygl¹da jak w filmie. Nie opodal
przemieszcza³y siê piaski pustyni, a tu kwit³y jaœminy, oleandry, hibiskusy. Miniaturowe drzewka cytrynowe
i pomarañczowe. Teraz wiedzia³a, ¿e ich owoce s¹ gorzkie, jak spojrzenie oczu jej mê¿a.
Nie mog³a siê oprzeæ, by nie podejœæ do fontanny. To by³ dar Abdu dla niej, gdy przyby³a do tego kraju jako
jego królowa. Symbol jego nieprzemijaj¹cej mi³oœci do niej. Mi³oœæ ju¿ dawno wygas³a, a fontanna wci¹¿
tryska³a.
By³a wci¹¿ jego ¿on¹, pierwsz¹ z czterech, dozwolonych przez prawo. Ale w Jaquirze ma³¿eñstwo sta³o siê dla
niej wiêzieniem. Obracaj¹c na palcu obr¹czkê wysadzan¹ diamentami, obserwowa³a, jak woda sp³ywa do ma³ego
stawku. Adrianne zaczê³a wrzucaæ kamyki do wody, chc¹c zmusiæ kolorowe rybki, by zaczê³y p³ywaæ.
— Nie lubiê Meri — zaczê³a Adrianne. W ciasnym œwiatku haremu niewiele by³o tematów do rozmowy, poza
plotkami o innych kobietach i dzieciach. — Wypina ten swój brzuch i uœmiecha siê, ot, tak. — Wykrzywi³a
twarz, a Phoebe siê rozeœmia³a.
— Och, tak dobrze na mnie dzia³asz. — Uca³owa³a j¹ w czo³o. — Moja ma³a aktorka. — Ma oczy swego ojca,
pomyœla³a i odgarnê³a w³osy z twarzy córki. Przypomina³y jej czasy, gdy Abdu patrzy³ na ni¹ z mi³oœci¹
i serdecznoœci¹. — W Ameryce ludzie czekaliby godzinami, ¿eby ciê zobaczyæ.
Adrianne uœmiechnê³a siê z zadowoleniem.
— Tak jak na ciebie?
— Tak. — Znowu popatrzy³a na wodê. Czasem nie mog³a sobie przypomnieæ tamtej dawnej Phoebe. — Czekali
na mnie. Zawsze chcia³am uszczêœliwiaæ ludzi, Addy.
— Tamta dziennikarka mówi³a, ¿e brakuje im ciebie.
— Dziennikarka? — To by³o dwa albo trzy lata temu. Nie, jeszcze dawniej. Mo¿e cztery. To dziwne, jak czas
siê zaciera. Abdu zgodzi³ siê na wywiad, by uciszyæ plotki o ich ma³¿eñstwie. Nie s¹dzi³a, ¿e dziecko bêdzie to
pamiêtaæ. Przecie¿ Addy nie mog³a mieæ wtedy wiêcej ni¿ cztery, piêæ lat.
— Ona tak dziwnie mówi³a, czasem za szybko. Mia³a w³osy w kolorze s³omy ostrzy¿one krótko jak ch³opiec.
By³a niezadowolona, bo pozwolono jej zrobiæ tylko kilka zdjêæ, a potem zabrano aparat. — Phoebe usiad³a na
marmurowej ³awce, Adrianne dalej wrzuca³a kamyki do wody. — Powiedzia³a, ¿e jesteœ najpiêkniejsz¹
i najbardziej godn¹ zazdroœci kobiet¹ na œwiecie. Spyta³a, czy zas³aniasz twarz.
— Niczego nie zapominasz, prawda? — Phoebe te¿ pamiêta³a, mia³a w pamiêci bajeczkê o upale i kurzu,
o zas³onie, która chroni cerê.
— Podoba³o mi siê to, co o tobie mówi³a. — Adrianne pamiêta³a równie¿ i to, ¿e po odejœciu reporterki matka
p³aka³a. — Czy ona wróci?
— Mo¿e, kiedyœ. — Ale Phoebe wiedzia³a, ¿e ludzie o niej zapominaj¹. W Hollywood by³y ju¿ nowe twarze,
nowe nazwiska, niektóre z nich zna³a, bo Abdu pozwoli³, by przekazano jej kilka listów. Faye Dunaway, Jane
Fonda, Ann-Margret. Piêkne, m³ode aktorki wybija³y siê, zajmowa³y miejsce, które kiedyœ nale¿a³o do niej.
Dotknê³a twarzy, wiedz¹c, ¿e pod oczami pojawi³y siê zmarszczki. Ongiœ jej zdjêcia by³y na ok³adkach
wszystkich magazynów. Kobiety farbowa³y sobie w³osy, by wygl¹daæ jak ona. Porównywano j¹ do Marilyn
Monroe, Avy Gardner, Sophii Loren. Potem przestano porównywaæ — sama sta³a siê wzorem.
— Raz prawie zdoby³am Oscara. Dla aktorki to najwiêksza nagroda. Ale i tak odby³o siê wspania³e przyjêcie.
Wszyscy œmiali siê, rozmawiali i uk³adali plany na przysz³oœæ. Zupe³nie inaczej ni¿ w Nebrasce, gdzie
mieszka³am, gdy mia³am tyle lat, co ty.
— To tam, gdzie pada œnieg?
— Tak. — Phoebe uœmiechnê³a siê i wyprostowa³a ramiona. — Tam, gdzie pada œnieg. Mieszka³am
z dziadkami, bo moja matka i ojciec umarli. By³am bardzo szczêœliwa, choæ nie zawsze o tym wiedzia³am.
Marzy³am, by zostaæ aktork¹, chcia³am nosiæ piêkne suknie i ¿eby wszyscy mnie kochali.
— Wiêc zosta³aœ gwiazd¹ filmow¹.
— Zosta³am. — Phoebe opar³a policzek o w³osy Adrianne. — Wydaje mi siê, ¿e by³o to setki lat temu.
W Kalifornii nie ma œniegu, ale jest ocean. Czu³am siê jak w bajce, to ja by³am jedn¹ z tych ksiê¿niczek,
o których czyta siê w ksi¹¿kach. Praca by³a bardzo ciê¿ka, ale lubi³am j¹, mia³am satysfakcjê, ¿e stanowiê cz¹stkê
czegoœ wyj¹tkowego. Mia³am dla siebie ca³y dom nad brzegiem morza.
— Pewnie by³aœ samotna.
— Nie, mog³am spotykaæ siê z przyjació³mi i poznawaæ ró¿nych ludzi. Zwiedza³am miejsca, o których
przedtem nawet nie mog³am marzyæ: Pary¿, Nowy Jork, Londyn... W Londynie spotka³am twego ojca.
— Gdzie jest Londyn?
— W Anglii, w Europie. Zapomnia³aœ, czego siê uczy³aœ.
— Nie lubiê siê uczyæ. Lubiê bajki. — Ale zastanowi³a siê g³êboko, bo wiedzia³a, ¿e lekcje s¹ wa¿ne dla Phoebe
i jest to jeszcze jeden wspólny sekret. — W Londynie mieszka królowa, której m¹¿ jest tylko ksiêciem. —
Adrianne czeka³a, pewna, ¿e matka tym razem j¹ poprawi. To taki niedorzeczny pomys³: kobieta, która rz¹dzi
pañstwem. Ale Phoebe uœmiechnê³a siê tylko i skinê³a g³ow¹. — W Londynie jest zimno i pada deszcz.
W Jaquirze zawsze œwieci s³oñce.
— Londyn jest piêkny. — To by³a jedna z jej najwiêkszych umiejêtnoœci, potrafi³a przenieœæ siê myœl¹
w ka¿de miejsce, prawdziwe lub wymyœlone, zobaczyæ je wyraŸnie. — S¹dzi³am, ¿e to najpiêkniejsze miasto,
jakie widzia³am. Krêciliœmy tam film, ludzie wspinali siê na bariery, by nas ogl¹daæ. Wo³ali do mnie, czasem
rozdawa³am autografy lub pozowa³am do zdjêæ. Potem spotka³am twojego ojca. By³ taki przystojny. Taki
elegancki.
— Elegancki?
Phoebe zamknê³a oczy, uœmiecha³a siê marzycielsko.
— Niewa¿ne... By³am bardzo zdenerwowana, bo by³ królem, trzeba by³o pamiêtaæ o etykiecie i wszêdzie krêcili
siê reporterzy. Ale gdy tylko zaczêliœmy ze sob¹ rozmawiaæ, wszystko inne przesta³o mieæ jakiekolwiek
znaczenie. Zaprosi³ mnie na obiad i na tañce.
— Tañczy³aœ dla niego?
— Z nim. — Phoebe posadzi³a córkê obok siebie na ³awce. Niedaleko brzêcza³a leniwie pszczo³a opita
nektarem. DŸwiêk ten brzmia³ rozkosznie w uszach Phoebe, wyczulonej na dŸwiêki pod wp³ywem
narkotyku. — W Europie i w Ameryce mê¿czyŸni i kobiety tañcz¹ ze sob¹.
Adrianne zmru¿y³a oczy.
— Czy to jest dozwolone?
— Tak, kobiecie wolno tañczyæ z mê¿czyzn¹, rozmawiaæ z nim, jeŸdziæ na przeja¿d¿ki lub pójœæ do teatru.
Mo¿na robiæ tyle rzeczy — chodziæ na randki, a innych to figê obchodzi.
— Figê? — Adrianne zmaga³a siê ze sw¹ angielszczyzn¹. — Figi s¹ do jedzenia.
Phoebe znowu siê rozeœmia³a, s³oñce j¹ usypia³o. Pamiêta³a, jak tañczy³a w ramionach Abdu, jak uœmiecha³ siê
do niej. Jakie mia³ czu³e rêce.
— To takie powiedzenie. A randka jest wtedy, gdy mê¿czyzna zaprasza kobietê. Przychodzi po ni¹ do domu.
Czasem przynosi jej kwiaty. — Ró¿e, przypomnia³a sobie sennie. Abdu przysy³a³ jej tuziny bia³ych ró¿. —
Potem mog¹ iœæ na obiad albo na przedstawienie i na póŸn¹ kolacjê. Mog¹ potañczyæ w jakimœ zat³oczonym,
ma³ym klubie.
— Tañczy³aœ z ojcem, bo byliœcie ma³¿eñstwem?
— Nie. Tañczyliœmy, zakochaliœmy siê w sobie, potem wziêliœmy œlub. Tam jest inaczej, Adrianne, trudno to
wyt³umaczyæ. Wiêkszoœæ krajów na œwiecie nie przypomina Jaquiru.
Znowu odezwa³ siê drêcz¹cy strach, który Adrianne czu³a od owej nocy, gdy by³a œwiadkiem gwa³tu.
— Chcesz tam wróciæ.
Phoebe nie zauwa¿y³a lêku w oczach córki, by³a bez reszty pogr¹¿ona w têsknocie.
— Droga powrotna jest d³uga, Addy. Zbyt d³uga. Kiedy poœlubi³am Abdu, zostawi³am wszystko za sob¹. Nie
rozumia³am wtedy, jak wiele. Kocha³am go, a on mnie pragn¹³. Dzieñ œlubu by³ najszczêœliwszym dniem
mojego ¿ycia. Da³ mi „S³oñce i Ksiê¿yc”. — Dotknê³a rêk¹ piersi, jak gdyby czu³a ciê¿ar naszyjnika i jego
moc. — Kiedy mia³am go na szyi, czu³am siê jak królowa, wydawa³o mi siê, ¿e spe³ni³y siê wszystkie marzenia,
jakie snu³am w Nebrasce jako ma³a dziewczynka. Da³ mi wtedy cz¹stkê siebie, cz¹stkê swego kraju. Kiedy
za³o¿y³ mi ten klejnot na szyjê, by³a to najwa¿niejsza rzecz na œwiecie.
— To najcenniejszy skarb Jaquiru. Widaæ, ¿e ciebie ceni najbardziej.
— Tak, kiedyœ mnie ceni³. Ju¿ mnie nie kocha, Addy.
Wiedzia³a o tym, wiedzia³a o tym od dawna, ale nie chcia³a siê z tym pogodziæ.
— Jesteœ jego ¿on¹.
Phoebe spojrza³a na obr¹czkê, symbol, który dawniej tak wiele dla niej znaczy³.
— Jedn¹ z trzech.
— Nie, tamte wzi¹³ tylko dlatego, by mieæ synów. Mê¿czyzna musi mieæ synów.
Phoebe ujê³a w d³onie twarz Adrianne. Zobaczy³a w jej oczach ³zy bólu. Byæ mo¿e powiedzia³a za du¿o, ale nie
mog³a ju¿ cofn¹æ tych s³ów.
— Wiem, ¿e jesteœ mu obojêtna, ¿e to boli. Spróbuj zrozumieæ, ¿e to moja wina, nie twoja.
— On mnie nienawidzi.
— Nie. — Ale on naprawdê nienawidzi swej córki, pomyœla³a Phoebe, tul¹c do siebie Adrianne. To budzi³o
w niej przera¿enie, ta zimna nienawiœæ w oczach Abdu, gdy patrzy³ na to dziecko. — Nie, on nie ciebie
nienawidzi. To ja budzê jego gniew, to, ¿e jestem taka, jaka jestem. Jesteœ moja. To tylko widzi, gdy patrzy na
ciebie, nie zauwa¿a, ¿e masz w sobie cz¹stkê jego samego, mo¿e najlepsz¹.
— Nienawidzê go.
Phoebe niespokojnie rozejrza³a siê szybko dooko³a. By³y same w ogrodzie, ale g³os mo¿na by³o us³yszeæ
z daleka, tutaj œciany mia³y uszy. — Nie wolno ci tak mówiæ. Nie wolno ci nawet tak myœleæ. Nie rozumiesz,
jak to jest miêdzy mn¹ i Abdu. Jesteœ jeszcze za ma³a.
— On ciê bije. — Adrianne cofnê³a siê, jej oczy by³y suche. — Za to go nienawidzê. Patrzy na mnie i wcale nie
zauwa¿a. Za to go w³aœnie nienawidzê.
— Ciii. — Phoebe nie wiedzia³a, co robiæ, porwa³a córkê w ramiona i zaczê³a ko³ysaæ.
Adrianne nie odezwa³a siê ju¿ ani s³owem. Nie mia³a zamiaru wytr¹caæ matki z równowagi. Dopóki nie
wyrzek³a tych s³ów, nie wiedzia³a nawet, ¿e w g³êbi duszy tak myœli. Teraz, gdy te s³owa pad³y, po prostu je
zaakceptowa³a. Nienawiœæ kie³kowa³a jeszcze przedtem, nim tamtej nocy ujrza³a, jak ojciec gwa³ci jej matkê.
Od tego czasu uczucie to ros³o, podsycane jego lekcewa¿eniem i obojêtnoœci¹, rozmaitymi afrontami, które
sprawia³y, ¿e czu³a siê gorsza od reszty jego dzieci.
Nienawidzi³a, ale wstydzi³a siê tego uczucia. Dziecko powinno szanowaæ rodziców. Zatem nie powiedzia³a nic
wiêcej.
Przez nastêpne tygodnie spêdza³a z matk¹ wiêcej czasu ni¿ zwykle, spaceruj¹c po ogrodzie, s³uchaj¹c opowiadañ
o innych œwiatach. Ci¹gle wydawa³y siê jej nierealne, ale lubi³a je tak samo, jak historyjki babki o piratach
i smokach.
Kiedy Meri urodzi³a dziewczynkê, i Abdu rozwiód³ siê z ni¹, Adrianne by³a zadowolona.
— Cieszê siê, ¿e jej tu nie ma. — Adrianne gra³a z Duj¹ w pi³kê i kamyki2. Po d³ugich dyskusjach i debatach
zezwolono na tê grê w haremie.
— Dok¹d j¹ odes³ali? — Duja by³a starsza, lecz Adrianne potrafi³a zrêcznie wyci¹gaæ interesuj¹ce informacje.
— Ma dostaæ dom w mieœcie. Ma³y domek. — Adrianne zachichota³a. Mog³aby nawet ¿a³owaæ Meri, ale eks-
¿ona króla z w³asnej winy by³a bardzo nielubiana przez inne kobiety.
— Cieszê siê, ¿e ju¿ tu nie mieszka. — Duja odrzuci³a do ty³u w³osy, zadowolona, ¿e mo¿e wyg³osiæ swoj¹
opiniê. — Nie musimy wiêcej wys³uchiwaæ jej przechwa³ek — ile razy król j¹ odwiedzi³ i na jakie sposoby
dawa³ jej swe nasienie.
Adrianne upuœci³a pi³kê. Rozejrza³a siê szybko szukaj¹c wzrokiem matki, ale rozmawia³y po arabsku, uzna³a
wiêc, ¿e Phoebe nie mog³a nic zrozumieæ.
— Czy ty masz ochotê na seks?
— Oczywiœcie. — Duja rzuci³a kamyki na ziemiê, potem sprawdzi³a, jaki jest wynik. — Kiedy wyjdê za m¹¿,
mój ma³¿onek bêdzie mnie odwiedza³ co noc. Dam mu tyle rozkoszy, ¿e nigdy nie zapragnie innej ¿ony. Skórê
bêdê mia³a zawsze miêkk¹, a piersi twarde. I roz³o¿one nogi. — Zaœmia³a siê i podnios³a kamyki.
Adrianne zauwa¿y³a, ¿e jeden z pozosta³ych kamyków drgn¹³, ale zlekcewa¿y³a naruszenie zasad gry. By³a
szybsza i zrêczniejsza od kuzynki, i teraz powinna wygraæ Duja.
— Ja wcale nie chcê seksu.
— Nie b¹dŸ g³upia. Tego chc¹ wszystkie kobiety. Prawo trzyma nas z dala od mê¿czyzn, bo jesteœmy zbyt
s³abe, by siê oprzeæ. Przestajemy tego pragn¹æ, gdy jesteœmy tak stare jak babka.
— Wiêc jestem stara jak babka.
Gra³y dalej. Duja tego nie zrozumie, myœla³a Adrianne. Mama nie pragnê³a seksu, a by³a m³oda i piêkna. Leiha
ba³a siê go, bo mia³a ju¿ dwie córki. Adrianna nie chcia³a go, bo widzia³a, ¿e jest to akt pe³en okrucieñstwa
i odra¿aj¹cy.
Ale nie by³o innego sposobu, by mieæ dzieci, a ona ogromnie je lubi³a. Mo¿e dostanie dobrego mê¿a, który
bêdzie ju¿ mia³ ¿ony i dzieci. Wtedy nie zechce z ni¹ sypiaæ, a ona bêdzie mog³a zajmowaæ siê jego dzieæmi.
Kiedy zmêczy³y siê gr¹, Adrianne odszuka³a babkê i wdrapa³a siê na jej kolana. Jiddah by³a wdow¹ po
poprzednim królu. By³a tak ³akoma, ¿e od s³odyczy straci³a zêby, ale oczy mia³a ciemne i czyste.
— Tu jest moja œliczna Adrianne. — Jiddah rozchyli³a d³oñ i poda³a jej owiniêt¹ w foliê czekoladkê. Adrianne
wziê³a j¹ œmiej¹c siê cicho. Rozwija³a j¹ powolutku, bo s³odycze lubi³a tak jak œliczne papierki. Jak zwykle,
Jiddah wziê³a szczotkê i zaczê³a rozczesywaæ w³osy Adrianne. Jak zawsze, by³o to bardzo koj¹ce.
— Babciu, czy odwiedzisz to nowe dziecko?
— Oczywiœcie. Kocham wszystkie swoje wnuki. Nawet te, które kradn¹ mi czekoladê. Czemu moja Adrianne
jest taka smutna?
— Czy myœlisz, ¿e król rozwiedzie siê z moj¹ mam¹?
Jiddah zauwa¿y³a z trosk¹, ¿e Adrianne nie nazywa ju¿ Abdu ojcem.
— Nie wiem. Nie rozwiód³ siê przez dziewiêæ lat.
— Jeœli siê z ni¹ rozwiedzie, bêdziemy musia³y st¹d odejœæ. Bardzo bym za tob¹ têskni³a.
— A ja za tob¹. — To dziecko jest zbyt dojrza³e, pomyœla³a Jiddah, odk³adaj¹c szczotkê. — Nie ty powinnaœ
siê tym martwiæ, Adrianne. Dorastasz. Pewnego dnia, ju¿ nied³ugo, zobaczê, jak wychodzisz za m¹¿. A potem
bêdê mia³a prawnuki.
— I bêdziesz dawaæ im czekoladki, i opowiadaæ bajki.
— Tak. Inszallah3. — Uca³owa³a w³osy Adrianne. By³y lekko uperfumowane i ciemne jak noc. — I bêdê
kocha³a je tak, jak ciebie.
Adrianne odwróci³a siê i objê³a ramionami szyjê Jiddah. Makowo-korzenny zapach jej skóry by³ równie koj¹cy,
jak dotyk jej szczup³ych r¹k.
— Zawsze bêdê ciê kochaæ, babciu.
— Adrianne. Yellah. — Fahid ci¹gn¹³ j¹ za spódnicê. Usta mia³ umorusane od czasu wczeœniejszej wizyty
u babki. Jedwabn¹ szatê, uszyt¹ przez matkê, pokrywa³y smugi brudu.
— ChodŸ¿e — powtórzy³ po arabsku, ci¹gn¹c j¹ znowu za spódnicê.
— Dok¹d? — Zawsze chêtna do zabawy z bratem Adrianne zeskoczy³a i po³askota³a go pod ¿ebrami.
— Chcê b¹ka. — Piszcza³ i wierci³ siê, potem uca³owa³ j¹ g³oœno. — Chcê zobaczyæ b¹ka.
Zanim pozwoli³a siê odci¹gn¹æ, zabra³a jeszcze garœæ czekoladek. Œmiali siê, biegn¹c korytarzami, Adrianne
udawa³a, ¿ê z trudem ³apie powietrze i g³oœno wzdycha³a, gdy Fahid ci¹gn¹³ j¹ za rêkê. Jej pokój by³ mniejszy
od innych, jeden z tych „drobnych” afrontów jej ojca. Ale by³ piêkny, urz¹dzony na bia³o i ró¿owo, w kolorach
przez ni¹ wybranych. W jednym rogu sta³y pó³ki. Umieszczono na nich zabawki, wiele z nich przys³a³a
z Ameryki kobieta imieniem Celeste, najlepsza przyjació³ka jej matki.
B¹ka przys³ano dawno temu. By³a to zabawka prosta, ale bardzo kolorowa. Kiedy przyciska³o siê r¹czkê, b¹k
wirowa³ bucz¹c przyjemnie, czerwieñ, b³êkit i zieleñ miesza³y siê ze sob¹. Szybko sta³ siê ulubion¹ zabawk¹
Fahida, do tego stopnia, ¿e Adrianne niedawno zdjê³a go z pó³ki i schowa³a.
— Chcê b¹ka.
— Wiem. Ostatnim razem, gdy chcia³eœ siê nim bawiæ, nabi³eœ sobie guza próbuj¹c wspi¹æ siê po niego, gdy
mnie tu nie by³o. — I gdy król siê o tym dowiedzia³, Adrianne zosta³a na tydzieñ uwiêziona w swoim pokoju. —
Zamknij oczy.
Uœmiechn¹³ siê szeroko i potrz¹sn¹³ g³ow¹.
Odpowiadaj¹c uœmiechem Adrianne pochyli³a siê, tak ¿e stali teraz twarz¹ w twarz.
— Zamknij oczy, mój bracie, bo nie dostaniesz b¹ka. — Gwa³townie zamkn¹³ oczy. — Jeœli bêdziesz bardzo
grzeczny, pozwolê ci go zatrzymaæ przez ca³y dzieñ. — Mówi¹c to cofa³a siê, potem wkrêci³a siê pod ³ó¿ko,
gdzie trzyma³a swe najwiêksze skarby. Gdy siêga³a po b¹ka, Fahid wœlizn¹³ siê za ni¹. — Fahidzie! —
Uszczypnê³a go w policzek z irytacj¹, jak¹ matki okazuj¹ swoim ulubieñcom. — Jesteœ bardzo niegrzeczny.
— Kocham Adrianne.
Jak zawsze, jej serce zmiêk³o. Odgarnê³a mu z czo³a rozczochrane w³osy i przytuli³a twarz do jego policzka.
— Kocham Fahida, nawet gdy jest niegrzeczny. — Zabra³a b¹ka i zaczê³a wyczo³giwaæ siê, ale bystre oczy
brata pad³y na kulê ze œniegiem.
— £adna. — Zachwycony, pochwyci³ j¹ rêkami lepkimi od s³odyczy. — Moja.
— Nie twoja. — Z³apa³a ch³opca za nogê w kostce, by wyci¹gn¹æ go spod ³ó¿ka. — To tajemnica. — Przytulili
siê do siebie na dywanie, Adrianne po³o¿y³a rêce na d³oniach Fahida i potrz¹snê³a nimi. Zapomnieli o b¹ku,
obserwuj¹c wiruj¹cy œnieg. — To mój najwiêkszy skarb. — Unios³a kulê tak, by przeœwietla³o j¹ œwiat³o. —
Magiczna kula.
— Magiczna. — Otworzy³ usta, gdy Adrianne znowu przechyli³a kulê. — Daj mi, daj! — Trzymaj¹c j¹ w rêkach
wsta³. — Magiczna. Chcê pokazaæ j¹ matce.
— Nie, Fahidzie, nie. — Adrianne poderwa³a siê i pobieg³a za nim do drzwi.
Podniecony now¹ zabaw¹ wyci¹ga³ swoje silne, krótkie nó¿ki. Œciany rozbrzmiewa³y jego œmiechem, gdy
pêdzi³ wymachuj¹c szklan¹ kul¹, niczym prawdziwym trofeum. Aby przed³u¿yæ zabawê skrêci³ do tunelu,
³¹cz¹cego pokoje kobiet z apartamentami króla.
Po raz pierwszy Adrianne poczu³a niepokój i zawaha³a siê. By³a tylko córk¹ i nie wolno jej by³o wchodziæ do
tunelu. Zrobi³a krok naprzód w nadziei zwabienia Fahida obietnic¹ nowego poczêstunku. Ale gdy jego œmiech
urwa³ siê gwa³townie, poœpieszy³a do œrodka. Fahid le¿a³ rozci¹gniêty u stóp Abdu, usta mu dr¿a³y.
Abdu wydawa³ siê taki wysoki i potê¿ny, gdy sta³ z szeroko rozstawionymi nogami, spogl¹daj¹c na swego syna.
Jego bia³a szata zamiata³a pod³ogê, na któr¹ upad³ Fahid. Œwiat³o w tunelu by³o s³abe, ale Adrianne mog³a
zobaczyæ b³ysk gniewu w oczach ojca.
— Gdzie twoja matka?
— Proszê ciê, panie — Adrianne wysunê³a siê szybko do przodu. Pochyli³a g³owê na znak pokory, a serce jej
wali³o. — Ja zajmowa³am siê moim bratem.
Abdu spojrza³ na ni¹, na potargane w³osy, zakurzon¹ sukniê, dr¿¹ce rêce. Móg³by odrzuciæ j¹ na bok jednym
ruchem rêki. Duma mówi³a mu, ¿e nie jest tego warta.
— マ le siê wywi¹za³aœ z opieki nad ksiêciem.
Nie odpowiedzia³a, wiedz¹c, ¿e nie oczekiwa³ odpowiedzi. Trzyma³a g³owê pochylon¹, tak ¿e nie móg³
zobaczyæ b³ysku wœciek³oœci w jej oczach.
— £zy nie przystoj¹ mê¿czyŸnie, a na pewno nie królowi — powiedzia³, ale schyli³ siê z pewn¹ czu³oœci¹, by
postawiæ Fahida na nogi. Wtedy spostrzeg³ kulê, któr¹ jego syn mocno œciska³ w d³oni. — Sk¹d to wzi¹³eœ? —
Znowu ogarn¹³ go gniew, ostry niczym miecz. — To zakazane. — Wyrwa³ kulê Fahidowi, tak ¿e ten rozp³aka³
siê. — Czy chcesz okryæ hañb¹ mnie i nasz¹ rodzinê?
Adrianne wiedzia³a, ¿e d³oñ ojca potrafi uderzyæ szybko i mocno, stanê³a wiêc pomiêdzy nim a bratem.
— To moje. Ja mu to da³am.
Przygotowa³a siê na cios, ale nie nast¹pi³. Zamiast gniewu pojawi³ siê ch³ód. Adrianne nauczy³a siê, ¿e lodowata
obojêtnoœæ mo¿e byæ najboleœniejsz¹ kar¹. £zy nap³ynê³y jej do oczu, ale walczy³a z nimi, stoj¹c twarz¹
w twarz z ojcem. Czu³a, ¿e chcia³, by p³aka³a. Jeœli brak ³ez mo¿e byæ obron¹, jej oczy pozostan¹ suche.
— Wiêc chcia³aœ zdemoralizowaæ mego syna? Dawaæ mu chrzeœcijañskie symbole jako zabawki? Mog³em
oczekiwaæ zdrady od takiej, jak ty. — Cisn¹³ kul¹ o œcianê, rozbijaj¹c j¹. Przera¿ony Fahid tuli³ siê do
Adrianne. — Wracaj do kobiet, gdzie twoje miejsce. Od tej chwili nie wolno ci zajmowaæ siê Fahidem.
Porwa³ syna na rêce i odwróci³ siê. Fahid, z twarz¹ mokr¹ i nabrzmia³¹ od ³ez, wyci¹ga³ do niej rêce
i wykrzykiwa³ jej imiê.
1 Suk — nazwa bazaru w krajach arabskich.
2 Kamyki (Game of jacks) — gra dzieciêca, w czasie której metalowe ¿etony, kamyki itp. s¹ rzucane, ³apane
i przesuwane w specjalny sposób po ziemi, przy jednoczesnym odbijaniu pi³ki.
3 Inszallah(arab.) — Jak Bóg da.
Rozdzia³ 5
Nie³aska ojca sprawi³a, ¿e Adrianne sta³a siê bardziej odporna. I milcz¹ca. I dumna. Phoebe zaczê³a siê
niepokoiæ o córkê. Sama przywyk³a ju¿ do tego nieszczêsnego trybu ¿ycia tak jak kulawy do laski, nie mia³a
bowiem wyboru. Musia³a porzuciæ amerykañskie zwyczaje, gdy tylko stanê³a na ziemiê mê¿a. Prawa i tradycje
Jaquiru sprzysiêg³y siê przeciwko niej. By³a kobiet¹ i z tego powodu by³a zmuszona do uleg³oœci, wbrew
w³asnym przekonaniom, wbrew w³asnym pragnieniom.
Przez te wszystkie lata tylko jedno os³adza³o Phoebe to wiêzienie. Mia³a wra¿enie, ¿e Adrianne jest zadowolona,
ba, odpowiada jej ¿ycie w Jaquirze. Mia³a tytu³, pozycjê, udzia³ w dziedzictwie, czego nawet nieprzychylnoœæ
króla nie mog³a jej odebraæ. Mia³a rodzinê, towarzyszki zabaw. By³a bezpieczna.
Phoebe wiedzia³a, ¿e ludzie z Zachodu przyci¹gani przez naftê zaczêli t³umnie nap³ywaæ do Jaquiru i na
Œrodkowy Wschód. Zaczê³a wiêc znów spotykaæ siê z dziennikarzami i odgrywaæ rolê bajkowej królowej
pustyni. Abdu potrzebowa³ pieniêdzy i technologii, których móg³ mu dostarczyæ Zachód, choæ jednoczeœnie za
to w³aœnie go nie cierpia³. Ludzie Zachodu nap³ywaj¹cy do Jaquiru nieœli ze sob¹ postêp. Kiedyœ bêdzie
musia³a nast¹piæ liberalizacja. Phoebe czepia³a siê tej nadziei — nie myœla³a o sobie, lecz o Adrianne. W miarê
up³ywu czasu zrozumia³a, ¿e jeœli nawet owa wolnoœæ dotrze do Jaquiru, stanie siê to zbyt póŸno, by jej córka
z niej skorzysta³a.
Adrianne by³a teraz milcz¹co pos³uszna, ale jej radoœæ przygas³a. Bawi³a siê z innymi dziewczynkami, s³ucha³a
opowiadañ babki, lecz przesta³a byæ dzieckiem. Phoebe coraz gorêcej têskni³a za domem. Marzy³a o powrocie,
o zabraniu ze sob¹ Adrianne, tak bardzo chcia³a pokazaæ jej œwiat wolny od praw i ograniczeñ Jaquiru.
Lecz nawet w snach nie wierzy³a, ¿e to siê mo¿e spe³niæ. Szuka³a wiêc ucieczki tam, gdzie mog³a j¹ znaleŸæ:
w œrodkach uspokajaj¹cych i zakazanym alkoholu.
Nie by³a kobiet¹ œwiatow¹. Pomimo wielkiej kariery jak¹ zrobi³a w œwiecie rozrywki pozosta³a t¹ sam¹ naiwn¹
dziewczyn¹ z ma³ej farmy w Nebrasce. Podczas krêcenia filmów spotyka³a pijaków i narkomanów. Ale potrafi³a
przejœæ do porz¹dku nad tym, co nieprzyjemne i zachowywaæ z³udzenia.
W Jaquirze sta³a siê ofiar¹ na³ogu, choæ sobie tego nie uœwiadamia³a. Narkotyki pozwala³y jej przetrwaæ dnie
i zaciera³y pamiêæ o nocach. Mieszka³a na Œrodkowym Wschodzie tyle samo czasu, co w Kalifornii, ale dziêki
narkotykom traci³a rachubê czasu i poczucie, ¿e sta³a siê tak¹ sam¹ iluzj¹, jak kobiety, które grywa³a na ekranie.
Wezwanie do apartamentów Abdu nape³ni³o j¹ niepokojem. Ju¿ od dawna nie rozmawiali ze sob¹ na osobnoœci.
Wobec œwiadków, gdy sobie tego ¿yczy³, pozowali na parê z romansu. Olœniewaj¹ca gwiazda filmowa
i wytworny król. Choæ Abdu nienawidzi³ aparatów fotograficznych, pozwala³, by dziennikarze fotografowali ich
razem. Porusza³ siê po cienkiej linii, dziel¹cej tradycyjn¹ rolê przywódcy z jego obszaru kulturowego od symbolu
postêpu. Ale dolary, marki niemieckie i jeny nap³ywa³y do kraju, a nafta z niego wyp³ywa³a.
By³ cz³owiekiem wykszta³conym na Zachodzie, potrafi³ przyjmowaæ na proszonych obiadach prezydentów
i premierów, sprawiaj¹c na nich wra¿enie cz³owieka o b³yskotliwym i otwartym umyœle. Urodzi³ siê w Jaquirze
i wychowa³ w tradycji islamu. Za m³odu s¹dzi³, ¿e mo¿liwe jest po³¹czenie tak ró¿norodnych elementów. Teraz
widzia³ w Zachodzie jedynie zagro¿enie, a nawet bluŸnierstwo wobec Allaha. Te przekonania skrystalizowa³y
siê z powodu Phoebe. By³a symbolem demoralizacji i hañby.
Obserwowa³ j¹ teraz, gdy sta³a przed nim w czarnej sukni, okrywaj¹cej j¹ od stóp do g³owy. Jej w³osy zakrywa³
szal, nie wymyka³ siê ani jeden ognisty kosmyk. Cerê mia³a blad¹, nie jak ongiœ, w kolorze koœci s³oniowej,
oczy otêpia³e.
Narkotyki, pomyœla³ Abdu z odraz¹. Wiedzia³ o tym, ale postanowi³ nie zwracaæ uwagi.
Postuka³ palcem o kant hebanowego biurka, wiedz¹c doskonale, ¿e z ka¿d¹ minut¹ oczekiwania jej przera¿enie
roœnie.
— Zosta³aœ zaproszona do Pary¿a na bal dobroczynny.
— Do Pary¿a?
— Mam wra¿enie, ¿e odbywa siê tam przegl¹d twoich filmów. Byæ mo¿e ludzi zabawi ogl¹danie ¿ony króla
Jaquiru, która wystawia siê na widok publiczny.
Unios³a gwa³townie g³owê. Uœmiecha³ siê, czeka³ na jej protest, by zdusiæ nawet tak s³aby bunt. Ale ona
powiedzia³a spokojnie:
— By³ czas, kiedy król Jaquiru równie¿ lubi³ ogl¹daæ Phoebe Spring.
Jego uœmiech przygas³. Z niechêci¹ wspomina³ godziny spêdzane na ogl¹daniu jej na ekranie i po¿¹daniu tej
kobiety.
— Byæ mo¿e twoja obecnoœæ bêdzie rozrywk¹ dla uczestników tej dobroczynnej imprezy.
Phoebe toczy³a ze sob¹ walkê, by zachowaæ spokój, by nie podnieœæ g³osu.
— Pozwolisz mi wyjechaæ do Pary¿a?
— Mam tam interesy do za³atwienia. Korzystnie bêdzie, by moja amerykañska ¿ona towarzyszy³a mi
i zademonstrowa³a wiêŸ Jaquiru z Zachodem. Wiesz chyba, czego od ciebie oczekujê.
— Tak, tak, oczywiœcie. — Nie nale¿a³o okazywaæ nadmiernego zadowolenia, ale nie mog³a ukryæ
uœmiechu. — Bal. W Pary¿u?
— Ju¿ przygotowuj¹ dla ciebie sukniê. Za³o¿ysz „S³oñce i Ksiê¿yc”, by wygl¹daæ jak przystoi ¿onie króla
Jaquiru. Jeœli dasz mi powód do wstydu, „poczujesz siê niedysponowana” i natychmiast zostaniesz odes³ana
z powrotem.
— Rozumiem doskonale. — Myœl o Pary¿u, sama tylko myœl, doda³a jej si³y. — Adrianne...
— Poczyniono pewne przygotowania w jej sprawie — przerwa³ Abdu.
— Przygotowania? — Strach œcisn¹³ j¹ za gard³o. Powinna pamiêtaæ, ¿e cokolwiek Abdu dawa³ jedn¹ rêk¹,
odbiera³ drug¹. — Jakie przygotowania?
— To ciebie nie dotyczy.
— Proszê. — Musia³a byæ ostro¿na, bardzo ostro¿na. — Chcê j¹ tylko przygotowaæ, upewniæ siê, ¿e przyniesie
korzyœæ królewskiej rodzinie. — Pochyli³a g³owê, ale nie mog³a przestaæ splataæ i wy³amywaæ palców.
— Jestem tylko kobiet¹, a ona jest mym jedynym dzieckiem.
Abdu opad³ na krzes³o za biurkiem, ale nie da³ znaku, by Phoebe usiad³a.
— Pojedzie do Niemiec, do szko³y. Uwa¿amy, ¿e to dobre przygotowanie do ma³¿eñstwa dla kobiety wysokiego
rodu.
— Nie! Dobry Bo¿e, Abdu, nie wysy³aj jej tak daleko! — Zapominaj¹c o dumie, zapominaj¹c o ostro¿noœci,
obieg³a biurko dooko³a i upad³a mu do stóp. — Nie mo¿esz mi jej odebraæ. Jest wszystkim, co mam. Przecie¿
ona wcale ciê nie obchodzi. Nie bêdzie mia³o dla ciebie znaczenia, czy zostanie ze mn¹ czy nie.
Uj¹³ jej d³onie i oderwa³ je od swej szaty.
— Jest cz³onkiem rodziny królewskiej. To, ¿e w jej ¿y³ach p³ynie twoja krew, jest jeszcze jednym powodem, by
j¹ od ciebie odseparowaæ i odpowiednio przygotowaæ do zarêczyn z Kadeemem al-Mish¹.
— Do zarêczyn? — Oszala³a ze strachu Phoebe znowu chwyci³a jego szatê. — Ona jest jeszcze dzieckiem.
Nawet w Jaquirze nie ¿eni siê dzieci.
— Wyjdzie za m¹¿ w swe piêtnaste urodziny. Uk³ady zosta³y prawie zakoñczone. Jako ¿ona sojusznika
przynajmniej mi siê na coœ przyda. — Uj¹³ ponownie d³onie Phoebe, ale tym razem przyci¹gn¹³ j¹ do siebie.
— B¹dŸ wdziêczna, ¿e nie przeznaczy³em jej dla wroga.
Oddycha³a ciê¿ko. Przez jedn¹ oœlepiaj¹c¹ chwilê pragnê³a zabiæ go go³ymi rêkami, wbiæ paznokcie w jego
twarz i patrzeæ, jak sp³ywa krew. Gdyby to mog³o ocaliæ Adrianne, zrobi³aby to bez wahania. Ale przemoc na
nic siê zda, podobnie jak rozs¹dek. Pozostawa³ tylko podstêp.
— Wybacz mi. — Jej cia³o rozluŸni³o siê, ³zy nap³ynê³y do oczu, dr¿a³y na rzêsach. — Jestem s³aba
i samolubna. Myœla³am tylko, ¿e stracê dziecko, a nie o tym, jaki jesteœ wielkoduszny, planuj¹c dla niej
œwietne ma³¿eñstwo. — Opad³a znowu na klêczki, staraj¹c siê zachowaæ najbardziej s³u¿alcz¹ pozê, potem
otar³a ³zy, jak gdyby odzyskuj¹c panowanie nad sob¹. — Jestem g³upi¹ kobiet¹, Abdu, ale nie tak g³upi¹, bym nie
czu³a wdziêcznoœci. W Niemczech Adrianne nauczy siê, jak byæ odpowiedni¹ ¿on¹. Mam nadziejê, ¿e bêdziesz
z niej dumny.
— Spe³niê wzglêdem niej swój obowi¹zek. — Niecierpliwym gestem kaza³ jej powstaæ.
— Mo¿e zechcia³byœ rozwa¿yæ, czy nie mog³aby pojechaæ z nami do Pary¿a. — Serce wali³o jej w piersi, gdy
z³o¿y³a rêce. — Wielu mê¿czyzn woli mieæ ¿onê, która ju¿ podró¿owa³a, mo¿e wtedy towarzyszyæ im
w podró¿ach s³u¿bowych i wycieczkach, byæ pomocnic¹ a nie zawad¹. Z powodu pozycji wiele siê bêdzie od
Adrianne oczekiwaæ. Nie chcê, byœ musia³ siê wstydziæ z jej powodu. Wykszta³cenie, jakie otrzyma³eœ
w Europie, i doœwiadczenie, jakie zdoby³eœ, z pewnoœci¹ u³atwi³y ci zrozumienie, czym jest œwiat i jakie
miejsce zajmuje w nim Jaquir.
Z pocz¹tku chcia³ odrzuciæ ten pomys³, ale ostatnie s³owa trafi³y mu do przekonania. Gor¹co wierzy³, ¿e czas
spêdzony w miastach takich jak Pary¿, Londyn i Nowy Jork, uczyni³ z niego lepszego króla i doskonalszego
muzu³manina.
— Rozwa¿ê to.
Opanowa³a chêæ, by go b³agaæ i pochyli³a g³owê.
— Dziêkujê ci.
Gdy wróci³a do swego pokoju, serce jej ci¹gle wali³o. Marzy³a o alkoholu, narkotyku, zapomnieniu. Zamiast
tego po³o¿y³a siê na ³ó¿ku i zmusi³a do myœlenia.
Zmarnowa³a tyle lat, czekaj¹c, by Abdu sta³ siê znowu tym samym cz³owiekiem, którym by³ ongiœ, by mog³a
¿yæ jak przedtem. Pozosta³a w Jaquirze, bo tego ¿¹da³. Gdyby uciek³a, odebra³by jej Adrianne.
Spêdzi³a prawie dziesiêæ lat w niewoli, poniewa¿ by³a s³aba, zdezorientowana i pe³na lêku. Ale to nie przydarzy
siê Adrianne. Nigdy. Bez wzglêdu na to, co bêdzie musia³a zrobiæ, nie pozwoli, by zabrano jej Adrianne,
oddano obcemu cz³owiekowi, by spêdzi³a ca³e swoje ¿ycie jako wiêzieñ.
Pierwszym etapem bêdzie Pary¿, powiedzia³a sobie, ocieraj¹c spocone czo³o. Zabierze Adrianne do Pary¿a
i nigdy ju¿ tu nie wróc¹.
— Kiedy bêdê w Pary¿u, nakupiê ca³e walizy piêknych ubrañ. — Duja patrzy³a, jak Adrianne nak³ada piêkn¹
bransoletê i próbowa³a zwalczyæ zazdroœæ. — Mój ojciec mówi, ¿e bêdziemy jadaæ w lokalu zwanym
„Maxim” i ¿e bêdê mog³a zamówiæ, co tylko zechcê. — Adrianne odwróci³a siê. D³onie mia³a wilgotne ze
zdenerwowania, ale ba³a siê otrzeæ je o sukienkê. — Przywiozê ci prezent.
Zapominaj¹c o zazdroœci Duja uœmiechnê³a siê szeroko.
— Tylko jeden?
— Ale wyj¹tkowy. Wybierzemy siê na szczyt wie¿y Eiffla i do miejsca, gdzie s¹ tysi¹ce obrazów, a póŸniej...
— Przycisnê³a d³oñ do ¿o³¹dka. — Niedobrze mi.
— Nie wyjedziesz, jeœli siê rozchorujesz, wiêc nie mo¿esz chorowaæ. Leiha siê d¹sa. — Powiedzia³a tak
z nadziej¹, ¿e Adrianne poczuje siê lepiej. S³u¿ba zabra³a ju¿ baga¿e, wiêc Duja objê³a Adrianne, by j¹
odprowadziæ. — Ona chcia³a jechaæ, ale król zabiera tylko ciebie i twoj¹ matkê. Leiha musi siê pocieszaæ tym,
¿e znowu jest w ci¹¿y.
— Jeœli kupiê prezenty dla Fahida i moich sióstr, bêdziesz mog³a im je przekazaæ?
— Tak. — Uca³owa³a policzek Adrianne. — Bêdê têskniæ.
— Wkrótce wrócimy.
— Nigdy jeszcze nie wyje¿d¿a³aœ.
Harem wype³niony by³ kobietami, podnieconymi podró¿¹, w któr¹ wybiera³y siê tylko dwie z jego mieszkanek.
Wymienia³y uœciski, œmia³y siê. Phoebe sta³a w zas³onie i abie, rêkoma ciasno objê³a siê w pasie, twarz mia³a
bez wyrazu. Zapach haremu dzia³a³ na ni¹ przygnêbiaj¹co, niemal mog³a go zobaczyæ. Jeœli Bóg istnieje, nigdy
wiêcej nie ujrzy tych ludzi ani tego miejsca. Przynajmniej raz by³a zadowolona z szali i zas³on. Znaczy³o to, ¿e
bêdzie musia³a kontrolowaæ tylko wyraz swoich oczu.
Zaskoczy³o j¹ uczucie ¿alu, gdy ca³owa³a szwagierki, swoj¹ teœciow¹, powinowate. Wszystkie kobiety,
z którymi ¿y³a przez prawie dziesiêæ lat.
— Adrianne musi usi¹œæ przy oknie — powiedzia³a Jiddah do Phoebe, obejmuj¹c je i ca³uj¹c. — ¯eby mog³a
spogl¹daæ z góry na Jaquir, gdy samolot siê wzniesie. — Uœmiechnê³a siê, zadowolona, ¿e syn wreszcie
zainteresowa³ siê dziewczynk¹, która by³a jej ulubienic¹. — Nie jedz za du¿o francuskiej œmietany, moja mi³a
dziewuszko.
Adrianne uœmiechnê³a siê szeroko i wspiê³a na palce, by uca³owaæ Jiddah po raz ostatni.
— Bêdê jad³a tyle, ¿e zrobiê siê naprawdê gruba. Nie poznasz mnie, gdy wrócê.
Jiddah zaœmia³a siê, poklepa³a j¹ po policzku d³oni¹ umalowan¹ henn¹.
— Zawsze ciê poznam. No, idŸ. Wracaj szczêœliwie. Inszallah.
Wysz³y z haremu przez ogród, za ogrodzenie, gdzie czeka³ ju¿ samochód. Adrianne by³a zbyt przejêta, by
zauwa¿yæ milczenie matki. Trajkota³a o lataniu samolotem, o Pary¿u, o tym, co zobacz¹, co kupi¹. Zadawa³a
pytania, jedno po drugim, nie czekaj¹c na odpowiedŸ.
Gdy dojecha³y do lotniska, Adrianne by³a chora z podniecenia, a Phoebe ze strachu.
Jak dot¹d nap³yw biznesmenów z Zachodu skomplikowa³ jedynie zasady odprawy. Samoloty czêœciej l¹dowa³y
i odlatywa³y, transport naziemny ogranicza³ siê do kilku taksówek, których kierowcy nie mówili po angielsku.
Ma³y port lotniczy by³ ju¿ zat³oczony, kobiety kierowano w jedn¹ stronê, mê¿czyzn — w drug¹. Zagubieni
Amerykanie i Europejczycy walczyli, by ochroniæ baga¿ przed nadgorliwymi tragarzami, szukaj¹c jednoczeœnie
po³¹czeñ, opóŸnionych nieraz o ca³e dnie. Zdarza³o siê, ¿e ci cesarze kapitalizmu bywali tu uwiêzieni, jako
ofiary przepaœci kulturowej, która w ci¹gu wieków zmieni³a siê w prawdziw¹ otch³añ.
S³ychaæ by³o odg³os startuj¹cych samolotów i kakofoniê ró¿nojêzycznych rozmów. Adrianne ujrza³a kobietê
z twarz¹ zalan¹ ³zami i blad¹ z wyczerpania siedz¹c¹ na stosie baga¿u. Inna ujarzmia³a trójkê ma³ych dzieci, które
gapi³y siê i pokazywa³y sobie palcami Arabki w czarnych p³aszczach i zas³onach na twarzach.
— Strasznie ich tu du¿o — mrucza³a Adrianne, gdy ochroniarze przeprowadzali je przez t³um. — Po co tu
przyje¿d¿aj¹?
— Dla pieniêdzy. — Phoebe rozgl¹da³a siê na prawo i lewo. By³o gor¹co, tak gor¹co, ¿e ba³a siê, i¿ zemdleje.
Ale d³onie mia³a zimne jak lód. — Poœpiesz siê.
Ujê³a d³oñ Adrianne i wyprowadzi³a j¹ na zewn¹trz, gdzie czeka³ b³yszcz¹cy nowoœci¹ samolot Abdu, kupiony
ostatnio za petrodolary.
Adrianne zasch³o w ustach na jego widok.
— Jest taki ma³y.
— Nie bój siê. Ja jestem z tob¹.
Kabina by³a bardzo elegancka, choæ niezbyt obszerna. Siedzenia foteli pokryto grub¹ tkanin¹ koloru cyny,
dywan by³ krwistoczerwony. Lampki umieszczone przy fotelach mia³y kryszta³owe aba¿urki. Cudownie ch³odne
powietrze pachnia³o drzewem sanda³owym, ulubionym zapachem króla. S³u¿ba, k³aniaj¹c siê w milczeniu,
czeka³a, by podawaæ jedzenie i picie.
Abdu by³ ju¿ na pok³adzie, razem z sekretarzem przegl¹da³ stosy papierów. Zamieni³ swoj¹ szatê na londyñski
garnitur, ale zatrzyma³ arabskie nakrycie g³owy. Nie podniós³ wzroku, gdy wesz³y na pok³ad i zajê³y swoje
miejsca. Zamiast tego da³ niedbale znak jednemu ze swych ludzi. Uruchomiono silnik. ¯o³¹dek Adrianne
podjecha³ do góry, gdy nos samolotu uniós³ siê w powietrze.
— Mamo...
— Zaraz bêdziemy nad chmurami. — Phoebe mówi³a cicho, szczêœliwa, ¿e Abdu w ogóle nie zwraca na nie
uwagi. — Zupe³nie jak ptaki, Addy. Patrz. — Opar³a policzek o policzek córki. — Jaquir siê oddala.
Adrianne mia³a md³oœci, ale ba³a siê do tego przyznaæ, bo ojciec by³ z nimi. Z determinacj¹ zacisnê³a zêby,
prze³knê³a œlinê i patrzy³a, jak œwiat maleje. Po pewnym czasie ¿o³¹dek siê uspokoi³. Phoebe zaczê³a do niej
mówiæ, ale tak cicho, ¿e po pewnym czasie Adrianne usnê³a. Gdy córka drzema³a, wsparta na jej ramieniu,
Phoebe patrzy³a w dó³, na b³êkitne wody Morza Œródziemnego i modli³a siê.
Pary¿ by³ prawdziw¹ uczt¹ dla zmys³ów. Adrianne przylgnê³a do rêki Phoebe i gapi³a siê na wszystko, gdy sz³y
przez lotnisko. Zawsze s¹dzi³a, ¿e opowiadania jej matki o innych miastach to tylko zwyk³e bajki. Lubi³a je,
marzy³a o tym, jak o bajkach. A teraz wesz³a w œwiat, który dot¹d istnia³ tylko w jej wyobraŸni.
Nawet jej matka by³a inna. Zrzuci³a abê i zas³onê. Mia³a na sobie elegancki zachodni kostium, koloru jej oczu.
Rozpuszczone p³omiennorude w³osy opada³y jej na ramiona. Odezwa³a siê nawet do obcego mê¿czyzny, gdy
przechodzi³y przez urz¹d celny. Adrianne popatrzy³a z lêkiem na ojca, obawiaj¹c siê kary. Ale nic siê nie sta³o.
Tutejsze kobiety spacerowa³y, same lub pod rêkê z mê¿czyznami. Nosi³y obcis³e spodnie i spódnice ukazuj¹ce
nogi. Sz³y z podniesionymi g³owami, ko³ysa³y biodrami, ale nikt nie gapi³ siê na nie. Ku swemu zdumieniu
zobaczy³a parê, która siê obejmowa³a i ca³owa³a, podczas gdy inni przepychali siê obok. Nie by³o tu matawain
z brodami ubarwionymi henn¹ i biczami z wielb³¹dziej skóry, którzy mogli ich aresztowaæ.
S³oñce zachodzi³o, gdy opuszcza³y lotnisko. Adrianne oczekiwa³a wezwania do modlitwy, ale nic takiego siê nie
sta³o. Równie¿ i tutaj panowa³o zamieszanie, ale organizacja by³a lepsza, ni¿ na lotnisku w Jaquirze. Ludzie
wsiadali do taksówek, kobiety razem z mê¿czyznami, jawnie i bez za¿enowania. Phoebe musia³a wepchn¹æ
córkê do limuzyny, bo Adrianne by³a zupe³nie oszo³omiona tym, co siê wokó³ dzia³o.
Ujrzeæ Pary¿ po raz pierwszy o zachodzie s³oñca. Ilekroæ Adrianne myœla³a póŸniej o tym mieœcie,
wspomina³a zawsze magiê tej chwili, gdy œwiat³o waha³o siê pomiêdzy dniem a noc¹. Stare budowle,
prze³adowane ozdobami, jak gdyby kobiece, wznosi³y siê wysoko, lœni¹coró¿owe, z³ote i kremowe
w zachodz¹cym s³oñcu. Wielkie auto œmignê³o alej¹, zmierzaj¹c szybko do centrum. Ale to nie prêdkoœæ
sprawi³a, ¿e czu³a zawrót g³owy i brakowa³o jej tchu.
Pomyœla³a, ¿e powinna tu graæ muzyka. W takim mieœcie musi byæ muzyka. Ale nie odwa¿y³a siê poprosiæ
o pozwolenie opuszczenia szyby. Zamiast tego s³ysza³a muzykê w swej g³owie, wspania³¹, imponuj¹c¹, cudown¹,
gdy jechali wzd³u¿ Sekwany.
Pary przechadza³y siê tu trzymaj¹c siê za rêce, z rozwianymi w³osami, krótkie spódniczki kobiet powiewa³y na
wietrze, pachnia³o wod¹ i kwiatami. Pachnia³o Pary¿em. Widzia³a kawiarnie, gdzie ludzie t³oczyli siê wokó³
okr¹g³ych stoliczków i popijali z kieliszków mieni¹cych siê z³otem i czerwieni¹, niczym s³oñce.
Gdyby jej powiedziano, ¿e samolot przewióz³ ich na inn¹ planetê i w inn¹ epokê, uwierzy³aby w to.
Kiedy samochód zatrzyma³ siê przed hotelem, Adrianne zaczeka³a, dopóki ojciec nie wysiad³.
— Czy mo¿emy jeszcze coœ dzisiaj obejrzeæ?
— Jutro. — Phoebe uœcisnê³a jej d³oñ tak mocno, ¿e córka a¿ syknê³a. — Jutro. — Stara³a siê opanowaæ
dr¿enie. Hotel wygl¹da³ jak pa³ac, a ona mia³a dosyæ pa³aców.
Otoczeni s³u¿b¹, ochroniarzami i sekretarzami, zajêli ca³e piêtro w „Crillionie”. Ku rozczarowaniu Adrianne, ona
i jej matka zosta³y odprowadzone do apartamentu i pozostawione samym sobie.
— Czy nie mog³ybyœmy pójœæ na obiad do „Maxima”?
— Nie dzisiaj, kochanie. — Phoebe wyjrza³a przez judasz na korytarz. Stra¿ sta³a ju¿ na swoim miejscu, przed
drzwiami. Nawet w Pary¿u harem by³ haremem. Kiedy siê odwróci³a, twarz mia³a blad¹, lecz uœmiechniêt¹
i stara³a siê mówiæ pogodnym g³osem. — Mo¿emy coœ zamówiæ do pokoju. Wszystko, co zechcesz.
— Czujê siê, jakbym by³a w Jaquirze. — Adrianne rozejrza³a siê po eleganckim apartamencie. Podobnie jak
pokoje w haremie, by³ luksusowy i odosobniony. Tylko okna otwierano tutaj na wieczór. Przesz³a przez pokój
i popatrzy³a na Pary¿. Œwiat³a migota³y, nadaj¹c miastu uroczysty, bajkowy wygl¹d. By³a w Pary¿u, ale nie
mog³a staæ siê jego czêœci¹. Zupe³nie jak gdyby ofiarowano jej najwspanialszy klejnot œwiata i pozwolono
podziwiaæ przez kilka chwil, by potem odebraæ go i zamkn¹æ w podziemnym skarbcu.
— Addy, musisz byæ cierpliwa. — Phoebe, tak jak jej córkê, ci¹gnê³o do okna, do œwiate³, do ¿ycia na ulicy. Jej
pragnienie by³o tym silniejsze, ¿e wiedzia³a, czym jest wolnoœæ. — Jutro... jutro bêdzie najbardziej pasjonuj¹cy
dzieñ w twoim ¿yciu. — Przyci¹gnê³a Adrianne do siebie, by j¹ uca³owaæ. — Ufasz mi, prawda?
— Tak, mamo.
— Mam zamiar zrobiæ to, co dla ciebie najlepsze, przysiêgam. — Jej uœcisk sta³ siê silniejszy, potem nagle
puœci³a Adrianne i rozeœmia³a siê. — No, podziwiaj teraz widok. Ja zaraz wrócê.
— Dok¹d idziesz?
— Tylko do drugiego pokoju. S³owo dajê. — Uœmiechnê³a siê z nadziej¹, ¿e doda to im otuchy. — Wyjrzyj
przez okno, dziecinko. Pary¿ jest piêkny o tej porze.
Phoebe zamknê³a drzwi pomiêdzy salonem a sypialni¹. Korzystanie z telefonu wi¹za³o siê z ryzykiem. Od wielu
dni stara³a siê wymyœliæ inny, bardziej bezpieczny sposób. Chocia¿ potrzebowa³a odprê¿enia, nie tknê³a
narkotyków ani alkoholu od dnia, gdy Abdu powiadomi³ j¹ o podró¿y. Jej umys³ od lat nie by³ tak przenikliwy.
Tak jasny, ¿e a¿ czu³a ból. A jednak nie mog³a wymyœliæ innego sposobu ni¿ telefon. Nale¿a³o mieæ tylko
nadziejê, ¿e Abdu nie oczekiwa³ zdrady ze strony kobiety, która tak d³ugo znosi³a z rezygnacj¹ z³e traktowanie.
Podnios³a s³uchawkê. Wydawa³a siê jej obcym przedmiotem, pochodz¹cym jak gdyby z innego stulecia. Niemal
siê zaœmia³a. By³a doros³¹ kobiet¹, ¿y³a w dwudziestym wieku, a up³ynê³o prawie dziesiêæ lat od czasu, gdy po
raz ostatni dotyka³a telefonu. Jej palce dr¿a³y, gdy wykrêca³a numer. W s³uchawce ktoœ zaterkota³ po francusku.
— Czy mówi pan po angielsku?
— Tak, madame. Czym mogê s³u¿yæ?
Bóg istnieje, pomyœla³a, siadaj¹c na ³ó¿ku.
— Chcê nadaæ depeszê. B³yskawiczn¹. Do Stanów Zjednoczonych. Do Nowego Jorku.
Adrianne sta³a przy oknie, przycisnê³a d³onie do szyby, jak gdyby mog³a usun¹æ j¹ sam¹ si³¹ woli i staæ siê
czêœci¹ œwiata, który pêdzi³ na zewn¹trz. Coœ z³ego dzia³o siê z matk¹. Najbardziej lêka³a siê, ¿e Phoebe mog³a
byæ chora i ¿e obie zostan¹ odes³ane do Jaquiru. Wiedzia³a, ¿e jeœli teraz wyjad¹, nigdy nie zobaczy ju¿ takiego
miasta, jak Pary¿. Nie ujrzy kobiet z obna¿onymi nogami i umalowanymi twarzami, ani wysokich budynków
z setkami œwiate³ek. S¹dzi³a, ¿e ojciec by³by z tego zadowolony, rad, ¿e Adrianne tylko to ujrza³a, nie dotykaj¹c,
poczu³a zapach, nie poznaj¹c smaku. By³aby to jeszcze jedna kara za to, ¿e by³a dziewczynk¹, za jej mieszan¹
krew.
Jak gdyby wyczarowa³a go swymi myœlami, wkroczy³ nagle do apartamentu. Adrianne odwróci³a siê. By³a
drobna, jak na swój wiek, delikatna, niczym lalka. Widaæ ju¿ by³o zapowiedŸ mrocznej, zmys³owej urody,
dziedzictwa jej beduiñskiej krwi. Abdu widzia³ tylko chud¹ dziewczynkê, o szeroko otwartych oczach i upartych
ustach. Jak zwykle, jego oczy zlodowacia³y, gdy na ni¹ spojrza³.
— Gdzie twoja matka?
— Jest tam. — Gdy skierowa³ siê do drzwi, Adrianne zrobi³a szybko krok do przodu. — Czy mo¿emy wyjœæ
dziœ wieczór?
Obdarzy³ j¹ krótkim, obojêtnym spojrzeniem.
— Zostaniesz tu.
By³a jeszcze ma³a, nalega³a wiêc dalej, choæ inni oddaliliby siê z uk³onem.
— Nie jest jeszcze póŸno. S³oñce dopiero zasz³o. Babka mówi³a, ¿e jest wiele do ogl¹dania w Pary¿u noc¹.
Zatrzyma³ siê teraz. Rzadko mia³a odwagê, by do niego przemówiæ, jeszcze rzadziej raczy³ jej s³uchaæ.
— Zostaniesz w pokoju. Jesteœ tu tylko dlatego, ¿e siê na to zgodzi³em.
— Dlaczego to zrobi³eœ?
Zmru¿y³ oczy, zaskoczony, ¿e mia³a czelnoœæ zadaæ mu pytanie.
— To nie twoja sprawa. Ostrzegam, ¿e jeœli za czêsto bêdziesz mi o sobie przypominaæ, odeœlê ciê
z powrotem.
Oczy Adrianne zab³ys³y mieszanin¹ roz¿alenia i gniewu, uczuæ, których nie potrafi³a poj¹æ.
— Jestem z twojej krwi — powiedzia³a cicho. — Dlaczego mnie nienawidzisz?
— Jesteœ z jej krwi. — Odwróci³ siê, by otworzyæ drzwi. Phoebe wysz³a szybko z sypialni. By³a zarumieniona,
oczy mia³a szeroko otwarte, niczym ³ania, gdy zwêszy myœliwego.
— Abdu. Chcia³eœ siê ze mn¹ zobaczyæ? Musia³am umyæ siê po podró¿y.
Zauwa¿y³ jej zdenerwowanie. Wyczu³ strach. Cieszy³o go, ¿e nie czu³a siê bezpieczna nawet poza murami
haremu.
— Mamy udzieliæ wywiadu. O dziewi¹tej spotykamy siê na œniadaniu z dziennikark¹. Ubierzesz siê
odpowiednio i dopilnujesz, aby i ona by³a przygotowana.
Phoebe spojrza³a na Adrianne.
— Oczywiœcie. Po wywiadzie chcia³abym pójœæ na zakupy i mo¿e zabraæ Adrianne do muzeum.
— Mo¿esz robiæ co chcesz, miêdzy dziesi¹t¹ a czwart¹. Potem bêdziesz mi potrzebna.
— Dziêkujê. Jesteœmy wdziêczne za szansê zwiedzenia Pary¿a.
— Dopilnuj, by trzyma³a jêzyk za zêbami, inaczej zobaczy Pary¿ tylko przez okno.
Kiedy wyszed³, Phoebe poczu³a, ¿e nogi uginaj¹ siê pod ni¹.
— Addy, proszê, nie gniewaj go.
— Wystarczy moja obecnoœæ by go rozgniewaæ.
Na widok pierwszych ³ez Phoebe rozpostar³a ramiona.
— Jesteœ taka m³oda — powiedzia³a, ko³ysz¹c córkê na kolanach. — Za m³oda na to wszystko. Obiecujê, ¿e ci
to wynagrodzê. — Jej wzrok, utkwiony ponad g³ow¹ Adrianne, sta³ siê twardy. — Przysiêgam, ¿e powetujê ci to
wszystko.
Adrianne nigdy wczeœniej nie spo¿ywa³a posi³ku z ojcem. Poniewa¿ mia³a elastycznoœæ oœmiolatki, ³atwo
przesz³a do porz¹dku nad s³owami, wypowiedzianymi poprzedniej nocy, i cieszy³a siê swoim pierwszym dniem
w Pary¿u.
Jeœli nawet poczu³a siê rozczarowana, ¿e jedli w apartamencie, to nie powiedzia³a ani s³owa. Za bardzo
podoba³a siê jej nowa niebieska sukienka i dobrany do niej ¿akiet, by mog³a narzekaæ. Za godzinê rozpocznie
siê naprawdê jej tydzieñ w Pary¿u.
— Nie potrafiê wyraziæ, jak wdziêczna jestem za ten wywiad, Wasza Wysokoœæ. — Dziennikarka, ju¿
oczarowana Abdu, zajê³a miejsce przy stole. Adrianne trzyma³a splecione d³onie na kolanach i stara³a siê nie
przygl¹daæ jej zbytnio.
Reporterka mia³a bardzo d³ugie, bardzo proste w³osy koloru dojrza³ych brzoskwiñ. Paznokcie pomalowa³a na
czerwono, tak samo usta. Jej suknia mia³a ten sam odcieñ, by³a obcis³a, spódniczka zeœliznê³a siê z ud, gdy
za³o¿y³a nogê na nogê. Mówi³a po angielsku z francuskim akcentem. Zdaniem Adrianne by³a egzotyczna,
niczym ptak z d¿ungli, i równie fascynuj¹ca.
— Ca³a przyjemnoœæ po naszej stronie, mademoiselle Grandeau. — Abdu da³ znak, by podano kawê. S³u¿¹cy
podbieg³ natychmiast.
— Mam nadziejê, ¿e pobyt w Pary¿u bêdzie mi³y.
— Zawsze mi³o spêdzam czas w Pary¿u. — Adrianne nigdy nie widzia³a, by Abdu tak siê uœmiecha³. Nagle
wyda³ siê przystêpny. Po czym jego wzrok przesun¹³ siê po Adrianne, jak gdyby na krzeœle nikt nie siedzia³.
— Moja ¿ona i ja z przyjemnoœci¹ oczekujemy dzisiejszego balu.
— Wytworne towarzystwo Pary¿a nie mo¿e siê doczekaæ, by powitaæ Wasz¹ Wysokoœæ i Jego piêkn¹ ¿onê.
— Mademoiselle Grandeau zwróci³a siê do Phoebe. — Wielbiciele Waszej Wysokoœci s¹ podekscytowani.
Czuj¹, ¿e zostali porzuceni z powodu wielkiego uczucia.
Phoebe prze³knê³a ³yk gorzkiej kawy i uœmiechnê³a siê. Odda³aby wszystkie klejnoty za whisky.
— Ka¿dy, kto by³ kiedyœ zakochany, zrozumie, ¿e w mi³oœci ¿adne poœwiêcenie, ¿adne ryzyko nie jest za
wielkie.
— Mogê spytaæ, czy Wasza Wysokoœæ nie ¿a³uje tak wspania³ej kariery filmowej?
Phoebe spojrza³a na Adrianne, jej oczy z³agodnia³y.
— Jak mogê ¿a³owaæ, kiedy tyle zyska³am?
— Zupe³nie jak w bajce, prawda? Piêkna kobieta porwana przez szejka do tajemniczego i egzotycznego kraju.
Kraju — doda³a mademoiselle Grandeau — który dziêki nafcie staje siê z dnia na dzieñ bogatszy. Co Wasza
Wysokoœæ myœli — zwróci³a siê do Abdu — o cudzoziemcach, t³umnie nap³ywaj¹cych do twego kraju?
— Jaquir jest ma³ym pañstwem, to dobrze, ¿e mo¿e czerpaæ korzyœci z nafty. Ale moim obowi¹zkiem, jako
króla, jest zachowanie naszej kultury, mimo wprowadzania postêpu.
— To jasne, ¿e Wasza Wysokoœæ ¿ywi sympatiê dla Zachodu, skoro pokocha³ i poœlubi³ Amerykankê. Czy to
prawda, ¿e Wasza Wysokoœæ ma jeszcze inn¹ ¿onê?
Abdu uniós³ kryszta³ow¹ szklankê z sokiem. Na twarzy mia³ wyraz dobrotliwego rozbawienia, ale mocno
zacisn¹³ palce. Nie znosi³ byæ indagowany przez kobietê.
— Moja religia pozwala mê¿czyŸnie poœlubiæ cztery ¿ony, jeœli bêdzie traktowa³ je jednakowo.
— Ruch feministyczny rozwija siê w Stanach Zjednoczonych i w Europie. Czy Wasza Wysokoœæ s¹dzi, ¿e ten
konflikt kulturowy mo¿e stwarzaæ problemy dla pañstw, które anga¿uj¹ siê w rozwój Œrodkowego Wschodu?
— Ró¿nimy siê, mademoiselle, strojem i religi¹. Mieszkañcy Jaquiru byliby równie zaszokowani, ¿e kobieta
w pani kraju mo¿e utrzymywaæ za¿y³e stosunki z mê¿czyzn¹ przed œlubem. Te ró¿nice nie powstrzymaj¹ ¿adnej
ze stron, zainteresowanej zyskiem.
— Nie. — Mademoiselle Grandeau nie przysz³a tu, by dyskutowaæ o polityce. Jej czytelnicy chcieli wiedzieæ,
czy Phoebe Spring nadal jest piêkna. Czy jej ma³¿eñstwo jest wci¹¿ takie romantyczne. Napoczê³a naleœnik,
uœmiechaj¹c siê do Adrianne. Dziewczynka by³a niezwykle atrakcyjna, mia³a b³yszcz¹ce ciemne oczy króla
i pe³ne usta Phoebe. Chocia¿ koloryt œwiadczy³ o beduiñskich przodkach, by³a podobna do matki. Rysy mia³a
drobniejsze, bardziej delikatne ni¿ u kobiety, nazywanej ongiœ królow¹ filmu. Ale mia³a tê sam¹ delikatn¹
budowê, ten sam czysty profil, to samo szczere i niewinne spojrzenie.
— Ksiê¿niczko Adrianne, co czujesz wiedz¹c, ¿e twoj¹ matkê uwa¿ano za najpiêkniejsz¹ kobietê, jaka
kiedykolwiek zaszczyci³a swoj¹ obecnoœci¹ ekran?
Nie mog³a znaleŸæ s³ów. Krótkie, ostre spojrzenie ojca sprawi³o, ¿e siê wyprostowa³a.
— Jestem z niej dumna. Moja matka jest najpiêkniejsz¹ kobiet¹ na œwiecie.
Mademoiselle Grandeau zaœmia³a siê i zjad³a kawa³ek naleœnika.
— Trudno by³oby znaleŸæ kogoœ, kto mia³by odmienne zdanie. Byæ mo¿e pewnego dnia pójdziesz w œlady
matki. Czy jest szansa, ¿e Wasza Wysokoœæ zagra jeszcze kiedyœ w filmie?
Phoebe wypi³a jeszcze trochê kawy, modl¹c siê, by jej nie zemdli³o.
— Rodzina jest dla mnie najwa¿niejsza. — Dotknê³a d³oni córki pod sto³em. — Oczywiœcie, jestem
zachwycona, ¿e mnie tu zaproszono, ¿e mogê spotkaæ starych przyjació³. Ale dokona³am wyboru, i jak pani
powiedzia³a, dokona³am go z mi³oœci. — Spojrza³a przeci¹gle w oczy Abdu. — Niewiele jest rzeczy, których
kobieta nie zrobi dla mi³oœci.
— To jasne, ¿e to, co straci³o Hollywood, zyska³ Jaquir. Wszyscy zastanawiaj¹ siê, czy Wasza Wysokoœæ
za³o¿y dzisiaj „S³oñce i Ksiê¿yc”. Uwa¿a siê, ¿e jest to jeden z najwiêkszych skarbów œwiata. Jak wszystkie
s³awne klejnoty, „S³oñce i Ksiê¿yc” maj¹ swoje legendy, tajemnice i romantykê. Ludzie nie mog¹ siê doczekaæ,
by zobaczyæ ten legendarny naszyjnik. Czy Wasza Wysokoœæ bêdzie go mia³a na szyi?
— To prezent od mego mê¿a z okazji œlubu. W Jaquirze uwa¿a siê go za wykup1, rodzaj wiana dla panny
m³odej. Poza Adrianne, jest to najcenniejszy dar, jaki otrzyma³am od Abdu. — Spojrza³a na niego znowu,
z odcieniem wyzwania. — Bêdê go nosiæ z dum¹.
— Nie ma kobiety na œwiecie, która by dzisiejszego wieczoru nie zazdroœci³a Waszej Wysokoœci.
Trzymaj¹c ci¹gle d³oñ Adrianne, Phoebe uœmiechnê³a siê.
— Mogê powiedzieæ tylko, ¿e od lat nie oczekiwa³am niczego z równ¹ niecierpliwoœci¹. To bêdzie z pewnoœci¹
cudowny wieczór. — Znowu spojrza³a Abdu w oczy. — Inszallah.
Tak, jak Phoebe siê spodziewa³a, po wyjœciu z hotelu do³¹czy³o do nich dwóch ochroniarzy i szofer. By³a pe³na
radoœci z powodu swego pierwszego zwyciêstwa. Zatrzyma³a siê w recepcji i za¿¹da³a swego paszportu,
w którym Adrianne by³a wymieniona jako towarzysz¹ce jej niepe³noletnie dziecko. Ochrona zajê³a siê rozmow¹,
s¹dz¹c widocznie, ¿e pyta o jak¹œ b³ahostkê, nie zwróci³a uwagi, ¿e urzêdnik przyniós³ z g³êbi biura oprawny
w skórê dokument i wsun¹³ jej do rêki. Niewiele brakowa³o, by rozp³aka³a siê z radoœci... i dumy, któr¹ poczu³a
po raz pierwszy od wielu lat, ale uda³o jej siê nie zdradziæ. Nie mia³a jeszcze ¿adnego konkretnego planu, by³a
tylko zdeterminowana, gotowa na wszystko. Siedz¹ca obok niej w limuzynie Adrianne prawie podskakiwa³a
z podniecenia. Naprawdê by³y w Pary¿u, mia³y przed sob¹ wiele godzin zwiedzania, zanim bêd¹ musia³y wróciæ
do hotelu. Chcia³a pojechaæ na szczyt wie¿y Eiffla, posiedzieæ w kawiarni, iœæ, iœæ i iœæ, s³uchaj¹c muzyki
miasta, któr¹ dot¹d tylko sobie wyobra¿a³a.
— Zrobimy ma³e zakupy. — Phoebe tak zasch³o w ustach, ¿e z trudem mog³a oderwaæ jêzyk od podniebienia.
— U Chanel, u Diora. Zobaczysz te piêkne stroje, Addy. Te kolory, materia³y. Ale ca³y czas musisz byæ zawsze
ko³o mnie, bardzo blisko. Nie chcê, byœ siê zgubi³a. Nie oddalaj siê. Obiecaj mi to.
— Obiecujê. — Adrianne poczu³a narastaj¹ce zdenerwowanie. Kiedy matka mówi³a w ten sposób, bardzo
szybko, tak ¿e s³owa zlewa³y siê ze sob¹, najczêœciej popada³a potem w depresjê. Nastêpnie stawa³a siê tak
spokojna, tak daleka, zamkniêta w sobie i obojêtna na wszystko, ¿e przera¿a³o to Adrianne. Boj¹c siê tego, co,
jak wiedzia³a, musia³o nadejœæ, Adrianne ca³y czas trajkota³a, przyklejona do Phoebe, gdy ochrona
oprowadza³a je po najbardziej ekskluzywnych sklepach Europy.
To by³o niczym inny sen, tak ró¿ny od wizji Pary¿a o zmierzchu. Salony mody rozjaœnia³y poz³acane stoliki,
krzes³a kryte by³y welurem. Wprowadzano je wszêdzie z szacunkiem, jakiego nie okazywano Adrianne w jej
rodzinnym kraju. Kobiety o g³adkich twarzach przemawia³y do niej bardzo uprzejmie, czêstowano j¹ lemoniad¹
lub herbat¹ i ma³ymi, s³odkimi placuszkami, a smuk³e modelki ukazywa³y siê, ubrane w najnowsze modele.
Phoebe kupowa³a w zapamiêtaniu tuziny sukien koktajlowych z cieniutkimi rami¹czkami i paciorkowymi
haftami, obcis³e kostiumy z surowego jedwabiu i p³ótna. Jeœli jej plan siê uda, nie za³o¿y ¿adnej z rzeczy, które
tak szaleñczo kupowa³a. By³ to swego rodzaju odwet, najdrobniejsza i najs³odsza zemsta. Przebiega³a z salonu
do salonu, obci¹¿aj¹c milcz¹cych ochroniarzy pude³kami i torbami.
— Przed lunchem pójdziemy do Luwru — powiedzia³a do córki, gdy wsiada³y znowu do limuzyny. Spojrza³a na
zegarek, potem odchyli³a siê do ty³u i zamknê³a oczy.
— Czy mo¿emy zjeœæ w kawiarni?
— Zobaczymy. — Siêgnê³a po omacku po d³oñ Adrianne. — Chcê, byœ by³a szczêœliwa, kochanie.
Szczêœliwa i bezpieczna. To tylko ma znaczenie.
— Lubiê tu byæ z tob¹. — Mimo ciastek, herbaty i lemoniady, którymi czêstowano j¹ w domach mody, czu³a
g³ód, ale nie chcia³a o tym mówiæ. — Tyle jest do zobaczenia. Kiedy opowiada³aœ mi o takich miastach,
myœla³am, ¿e uk³adasz bajeczki. To lepsze, ni¿ bajka.
Phoebe otworzy³a oczy, by spojrzeæ przez okno. Jechali wzd³u¿ rzeki, w najbardziej romantycznym mieœcie
œwiata. Zuchwale opuœci³a okno i wci¹gnê³a g³êboko powietrze. — No co, Addy, czujesz to?
Œmiej¹c siê, Adrianne przylgnê³a do matki, tak by poczuæ powiew na twarzy.
— Wodê?
— Wolnoœæ — mruknê³a Phoebe. — Chcê, byœ zapamiêta³a tê chwilê.
Gdy samochód siê zatrzyma³, Phoebe wysiad³a powoli, z godnoœci¹, nie racz¹c nawet spojrzeæ na ochroniarzy.
Trzymaj¹c Adrianne za rêkê wesz³a do Luwru. By³y tam t³umy ludzi — studentów, turystów, zakochanych.
Adrianne uwa¿a³a, ¿e s¹ równie fascynuj¹cy, jak dzie³a sztuki, które pokazywa³a jej matka podczas wêdrówki
przez galerie. G³osy odbija³y siê od wysokich sufitów, rozmaitoœæ tonów i akcentów. Zobaczy³a mê¿czyznê
o d³ugich jak u kobiety, w³osach, ubranego w oddarte na wysokoœci kolan d¿insy, nios¹cego obszarpany plecak.
Gdy zobaczy³, ¿e patrzy na niego, uœmiechn¹³ siê szeroko, puœci³ do niej oko i uniós³ palce w znaku V.
Adrianne zmiesza³a siê i spojrza³a w dó³.
— Tak wiele siê zmieni³o — powiedzia³a Phoebe. — Wydaje siê, ¿e to inny œwiat. Sposób, w jaki ludzie siê
ubieraj¹, jak mówi¹. Czujê siê jak Rip Van Winkle2.
— Kto?
Wydaj¹c dŸwiêk niebezpiecznie przypominaj¹cy szloch Phoebe pochyli³a siê, by przytuliæ córkê.
— To tylko taka bajka. — Prostuj¹c siê, spojrza³a na stra¿ników. Stali znudzeni kilka kroków za ni¹. — Chcê,
¿ebyœ zrobi³a dok³adnie, co powiem — szepnê³a. — Nie zadawaj pytañ. Trzymaj siê mnie. — Zanim Adrianne
zd¹¿y³a odpowiedzieæ, Phoebe wci¹gnê³a j¹ w grupê studentów. Rozpychaj¹c siê ³okciami i popychaj¹c, gdy to
by³o konieczne, wydosta³a siê z ci¿by i pobieg³a d³ugim korytarzem.
Us³ysza³a za sob¹ krzyki. Nie zmieniaj¹c tempa porwa³a na rêce Adrianne i zaczê³a zbiegaæ po schodach.
Musia³a znaleŸæ drzwi, drzwi prowadz¹ce na zewn¹trz. Gdyby uda³o jej siê wydostaæ na ulicê i z³apaæ
taksówkê — mia³aby szansê. Skrêca³a w ka¿de odga³êzienie korytarza, przebiegaj¹c ko³o zwiedzaj¹cych
i personelu. Nie mia³o znaczenia, czy zmierza³a w g³¹b budynku, czy na zewn¹trz. Musia³a zgubiæ stra¿ników.
S³ysza³a za sob¹ odg³os kroków, bieg³a na oœlep, niczym zaj¹c, próbuj¹cy wyprzedziæ lisa.
Obrazy migota³y jej przed oczami. Oddech stawa³ siê coraz g³oœniejszy, gdy bieg³a obok najcenniejszych dzie³
sztuki œwiata. W³osy wysunê³y siê ze schludnego koka, opad³y rozwian¹ rud¹ gêstwin¹ na ramiona. Zobaczy³a
przed sob¹ drzwi i nieomal siê potknê³a. Serce prawie pêka³o jej z wysi³ku, gdy wybieg³a z budynku,
przyciskaj¹c do siebie Adrianne. Ale nie przestawa³a pêdziæ.
Znowu mog³a czuæ zapach rzeki i wolnoœci. Zatrzyma³a siê, chwytaj¹c powietrze. Piêkna, przera¿ona kobieta,
tul¹ca do siebie dziecko. Wystarczy³o, by podnios³a rêkê, a taksówka skrêci³a do krawê¿nika.
— Orly — zdo³a³a wymówiæ, rozgl¹daj¹c siê dooko³a i wpychaj¹c Adrianne do œrodka. — Szybko, proszê,
szybko.
— Oui, madame. — Kierowca dotkn¹³ beretu, potem nacisn¹³ gaz.
— Mamo. Co siê dzieje? Dlaczego uciekamy? Dok¹d jedziemy?
Phoebe zakry³a twarz rêkoma. Nie by³o ju¿ odwrotu.
— Zaufaj mi, Addy. Nie mogê ci jeszcze nic wyjaœniæ.
Gdy Phoebe zaczê³a dygotaæ, Adrianne przysunê³a siê do niej. Przytulone do siebie, oddala³y siê od Pary¿a.
Usta Adrianne zadr¿a³y, gdy us³ysza³a ryk samolotów.
— Wracamy do Jaquiru?
Phoebe grzeba³a w portfelu, lekkomyœlnie podwoi³a op³atê dla taksówkarza. Nie opuszcza³ jej strach, w ustach
czu³a metaliczny, wstrêtny smak. Abdu j¹ zabije, jeœli j¹ z³apie. Zabije, potem zemœci siê na Adrianne.
— Nie. — Skuli³a siê na chodniku, jej twarz by³a teraz na wysokoœci buzi Adrianne. — Nigdy nie wrócimy do
Jaquiru. — Spojrza³a przez ramiê, pewna, ¿e Abdu wyskoczy z nastêpnego samochodu i zada k³am jej s³owom.
— Zabieram ciê do Ameryki, do Nowego Jorku. Uwierz mi, Addy, robiê to, bo ciê kocham. A teraz œpiesz siê.
Poci¹gnê³a córkê do œrodka. Przez chwilê czu³a siê zagubiona w ci¿bie i ha³asie. Lata minê³y odk¹d
podró¿owa³a na w³asn¹ rêkê. Nawet przed œlubem porusza³a siê w otoczeniu dziennikarzy, sekretarek,
kostiumologów. Ogarn¹³ j¹ lêk, opanowa³a siê czuj¹c uœcisk drobnych palców córki.
Pan American. Prosi³a Celeste, by w kontuarze Pan American czeka³y na ni¹ bilety. Phoebe sz³a prêdko, modl¹c
siê, by przyjació³ce uda³o siê wszystko za³atwiæ. Przy stanowisku z biletami wyci¹gnê³a paszport z torby
i podaj¹c go urzêdnikowi, uœmiechnê³a siê do niego najpiêkniejszym ze swych uœmiechów.
— Dobry wieczór, mam op³acone dwa bilety do Nowego Jorku.
By³ tak olœniony jej uœmiechem, ¿e a¿ zamruga³.
— Oui, madame. — Marudzi³ z papierami, zapatrzony w gwiazdê. — Widzia³em pani filmy. Jest pani
wspania³a.
— Dziêkujê. — Czu³a, ¿e wraca jej odwaga. Nie zapomniano o niej. — Czy bilety w porz¹dku?
— Pardon? O, tak, tak. — Przystawia³ piecz¹tki, coœ pisa³. — Numer pani lotu — powiedzia³, wskazuj¹c na
ok³adkê biletu. — Pani przejœcie. Ma pani jeszcze trzy kwadranse.
Jej d³onie lepi³y siê od potu, gdy bra³a bilety i chowa³a je do portfela. — Dziêkujê.
— Proszê zaczekaæ.
Zatrzyma³a siê, gotowa do ucieczki, jej d³oñ zacisnê³a siê na rêce Adrianne.
— Czy da mi pani autograf?
Przycisnê³a rêce do oczu, pozwoli³a sobie na krótki œmieszek.
— Oczywiœcie. Jak panu na imiê?
— Henri, madame. — Poda³ jej kawa³ek papieru. — Nigdy pani nie zapomnê.
Z³o¿y³a swój zwyk³y podpis, szeroki, pe³en zawijasów.
— Uwierz mi, Henri, nigdy ciê nie zapomnê. — Wrêczy³a mu karteczkê z uœmiechem.
— ChodŸ, Adrianne. Nie chcemy spóŸniæ siê na samolot. Niech Bóg b³ogos³awi Celeste — powiedzia³a, gdy
ruszy³y z miejsca. — Spotka siê z nami w Nowym Jorku, Addy. Jest moj¹ najlepsz¹ przyjació³k¹.
— Jak Duja?
— Tak. — Spojrza³a na córkê, usi³uj¹c zachowaæ spokój i zmusi³a siê ponownie do uœmiechu. — Tak jak Duja
jest twoj¹ przyjació³k¹. Ona nam pomo¿e.
Dworzec lotniczy nie interesowa³ ju¿ Adrianne. Ba³a siê, bo twarz matki by³a bardzo blada, a jej rêce dr¿a³y.
— On bêdzie siê gniewa³.
— Nie zrobi ci krzywdy. — Phoebe znów stanê³a i ujê³a córkê za ramiona. — Obiecujê, ¿e zrobiê wszystko, by
ciê nigdy nie skrzywdzi³. — Nagle opad³o napiêcie tych wszystkich dni i nocy. Przycisnê³a d³oñ do
zbuntowanego ¿o³¹dka, pomknê³a wraz z Adrianne do toalety i gwa³townie zwymiotowa³a.
— Mamo, proszê. — Przera¿ona Adrianne tuli³a siê do Phoebe, pochylonej nad ubikacj¹. — Musimy wróciæ,
zanim on siê zorientuje. Mo¿emy powiedzieæ, ¿e siê zgubi³yœmy, ¿e nas rozdzielono. Bêdzie tylko trochê z³y.
Niech to bêdzie moja wina. Powiem, ¿e to przeze mnie.
— Nie. — Phoebe opar³a siê o drzwi ubikacji i czeka³a, by md³oœci minê³y. — Nie mo¿emy wróciæ. On chcia³
ciê odes³aæ, dziecinko.
— Odes³aæ?
— Do Niemiec. — Phoebe wyci¹gnê³a dr¿¹c¹ rêk¹ chusteczkê i osuszy³a wilgotn¹ twarz. — Nie pozwolê, by ciê
odes³a³, by wyda³ ciê za m¹¿ za cz³owieka, który mo¿e go przypominaæ. — Phoebe ju¿ trochê spokojniejsza
uklêk³a i otoczy³a ramionami córkê. — Nie chcê, byœ spêdzi³a ¿ycie tak, jak ja. Zabi³oby mnie to.
Powoli strach znika³ z oczu Adrianne. Ciasne pomieszczenie, ci¹gle jeszcze cuchn¹ce wymiotami, sta³o siê
przedsionkiem nowego ¿ycia. Adrianne ostro¿nie pomog³a matce stan¹æ na nogi.
— Czujesz siê lepiej? Oprzyj siê o mnie.
Gdy wesz³y na pok³ad, Phoebe by³a tylko trochê bledsza ni¿ zazwyczaj. Zapiê³y pasy i ws³uchiwa³y siê w huk
silników. Serce nie wali³o ju¿ tak mocno. Teraz czu³a tylko dudnienie pod czaszk¹, przypominaj¹ce jej harem
i drêcz¹cy upa³. Zamykaj¹c oczy czu³a ci¹gle w ustach smak wymiotów.
— Madame? Czy mogê podaæ pani i mademoiselle coœ do picia po starcie?
— Tak. — Nie chcia³o jej siê otwieraæ oczu. — Proszê przynieœæ dla córki coœ zimnego i s³odkiego.
— A dla pani?
— Whisky — powiedzia³a têpo. — Podwójn¹.
1 W³aœciwie: Dar œlubny, tzw. „mehr”, czêsto mylony z zap³at¹ za ¿onê. Zgodnie z obowiazuj¹cymi zasadami,
nie powinien byæ ostentacyjny, ani rujnuj¹cy m³odo¿eñca. Nale¿y ca³kowicie i bezwarunkowo do ¿ony.
2 Rip Van Winkle — bohater opowiadania Washingtona Irvinga. Uciekaj¹c przed ¿on¹-sekutnic¹ w góry Catskill,
zapad³ w sen i obudzi³ siê po dwudziestu latach. Okaza³o siê, ¿e ¿ona nie ¿yje, jego dom popad³ w ruinê i ca³y
œwiat zmieni³ siê nie do poznania.
Rozdzia³ 6
Celeste Michaels zawsze interesowa³ teatr. Ju¿ jako ma³a dziewczynka postanowi³a zostaæ aktork¹ — i to nie
zwyk³¹ aktork¹, lecz gwiazd¹. B³aganiem, d¹sami, podstêpem i pochlebstwem wymusi³a na rodzicach zgodê na
lekcje sztuki aktorskiej, oni zaœ odnieœli siê do tego z pob³a¿aniem, s¹dz¹c, ¿e ich córeczka przechodzi jedynie
okres zachwytu teatrem. Tak samo myœleli wo¿¹c j¹ na przes³uchania, próby i przedstawienia w teatrze domu
kultury. Andrew Michaels by³ ksiêgowym i traktowa³ ¿ycie jako bilans zysków i strat. Nancy Michaels by³a
doskona³¹ pani¹ domu, z zapa³em przygotowuj¹c¹ wymyœlne desery na spotkania rady parafialnej. Oboje
wierzyli, nawet wówczas, gdy teatr zacz¹³ rz¹dziæ ich ¿yciem, ¿e ma³a Celeste wyroœnie w koñcu z fascynacji
szminkami teatralnymi i oklaskami.
W wieku lat piêtnastu Celeste uzna³a, ¿e jest w gruncie rzeczy blondynk¹ i za pomoc¹ farby zmieni³a swoje
zwyk³e w³osy o nieokreœlonej barwie w z³ot¹ aureolê, która mia³a siê staæ jej znakiem rozpoznawczym. Matka
krzycza³a, ojciec prawi³ kazania. Celeste nie zmieni³a koloru w³osów. I zdoby³a rolê Marion w szkolnym
przedstawieniu „The Music Man”.
Nancy przyzna³a siê raz mê¿owi, ¿e ³atwiej by jej by³o, gdyby Celeste myœla³a o ch³opakach i alkoholu, a nie
o Williamie Szekspirze i Tennessee Williamsie.
W dzieñ po ukoñczeniu szko³y œredniej Celeste przenios³a siê na Manhattan z milutkiego miasta swojego
dzieciñstwa, po³o¿onego gdzieœ na krañcach New Jersey. Rodzice odprowadzili j¹ na poci¹g z mieszanin¹ ulgi
i niepokoju.
W Nowym Jorku chodzi³a na przes³uchania, stawa³a na g³owie, aby z zarobków za sma¿enie hamburgerów
i jajek w taniej knajpie op³aciæ lekcje gry aktorskiej i czynsz za ma³e mieszkanko na czwartym piêtrze bez
windy. Wysz³a za m¹¿ jako dwudziestolatka, ma³¿eñstwo zaczê³o siê bardzo zabawnie a w rok póŸniej
skoñczy³o katastrof¹. W tym czasie Celeste przesta³a ju¿ ogl¹daæ siê za siebie.
Dziesiêæ lat póŸniej by³a ju¿ królow¹ teatru, sukces goni³ sukces, trzykrotnie zdoby³a Tony1 i sta³a siê
posiadaczk¹ mieszkania na dachu wie¿owca na Central Park West. Na ostatni¹ rocznicê œlubu rodziców
ofiarowa³a im lincolna, ale oni ci¹gle wierzyli, ¿e gdy ich córka wyroœnie z aktorstwa, powróci do New Jersey,
ustatkuje siê i wyjdzie za m¹¿ za jakiegoœ mi³ego, m³odego metodystê.
Przechadzaj¹c siê teraz po hallu dworca lotniczego Celeste cieszy³a siê ze wzglêdnej anonimowoœci zawodu
aktorki teatralnej. Jeœli ktoœ zwróci³ na ni¹ uwagê, widzia³ tylko atrakcyjn¹, mocno zbudowan¹ blondynkê
œredniego wzrostu. Nie zobaczy³ ani impulsywnej kotki Maggie2, ani ambitnej Lady Mackbeth — chyba ¿e
tego chcia³a sama Celeste.
Spojrza³a na zegarek i znowu zaczê³a siê zastanawiaæ, czy Phoebe jest na pok³adzie samolotu.
To ju¿ prawie dziesiêæ lat, myœla³a siadaj¹c i grzebi¹c w torbie w poszukiwaniu papierosa. Zosta³y serdecznymi
przyjació³kami, gdy Phoebe przyby³a do Nowego Jorku, krêciæ swój pierwszy film. Celeste w³aœnie skoñczy³a
z ma³¿eñstwem i czu³a siê trochê zmêczona ¿yciem. Dowcipna, sympatyczna Phoebe by³a niczym ³yk œwie¿ego
powietrza. Odnosi³y siê do siebie jak siostry, choæ obie by³y jedynaczkami, odwiedza³y siê kiedy to by³o
mo¿liwe, traci³y maj¹tek na rozmowy miêdzymiastowe.
Nikt nie cieszy³ siê bardziej ni¿ Celeste, gdy Phoebe dosta³a nominacjê do Oscara. Nikt nie radowa³ siê wiêcej
od Phoebe, gdy Celeste zdoby³a swoj¹ pierwsz¹ Tony.
Pod wieloma wzglêdami stanowi³y swoje przeciwieñstwo. Celeste by³a twarda i zawziêta, Phoebe — podatna
na wp³ywy i ufna. Nie zdawa³y sobie sprawy, jak bardzo siê uzupe³niaj¹, ale do koñca mia³y pielêgnowaæ swoj¹
przyjaŸñ.
Potem Phoebe wysz³a za m¹¿ i odlecia³a do swego pustynnego królestwa. Po up³ywie pierwszego roku
korespondencja sta³a siê sporadyczna, a potem niemal zanik³a. Bola³o to bardzo Celeste. Nigdy by siê do tego
nie przyzna³a, ale stopniowe zrywanie przyjaŸni przez Phoebe sprawi³o jej wiele cierpienia. Pozornie przyjê³a to
z filozoficznym spokojem. ¯y³a pe³ni¹ ¿ycia, realizowa³a to, co sobie wymarzy³a jako dziewczynka w New
Jersey. Ale w g³êbi serca ukrywa³a smutek. Przez te wszystkie lata Celeste ci¹gle wysy³a³a podarki dziewczynce,
któr¹ uwa¿a³a za swoj¹ chrzeœniaczkê, i bawi³y j¹ sztywne oficjalne liœciki z podziêkowaniami, przysy³ane
przez Adrianne.
Gotowa by³a pokochaæ to dziecko. Czêœciowo dlatego, ¿e poœlubi³a teatr, a to ma³¿eñstwo nie mog³o jej daæ
dzieci. Czêœciowo — bo Adrianne by³a córk¹ Phoebe.
Celeste zgasi³a papierosa, siêgnê³a do torby z zakupami i wyci¹gnê³a rudow³os¹ porcelanow¹ lalkê. Ubrana by³a
w b³êkitn¹ aksamitn¹ sukienkê z bia³ym przybraniem. Celeste wybra³a j¹ s¹dz¹c, ¿e dziewuszce spodoba siê lalka
z w³osami podobnymi do w³osów matki. Nie mia³a pojêcia, co powiedzieæ na przywitanie dziecku lub Phoebe.
Kiedy us³ysza³a zapowiedŸ l¹dowania, zerwa³a siê na nogi i zaczê³a chodziæ tam i z powrotem. To ju¿ nie
potrwa d³ugo. Wysi¹d¹ z samolotu, przejd¹ przez kontrolê celn¹. Nie by³o powodu do drêcz¹cego niepokoju,
zepchniêtego w g³¹b mózgu.
Ale depesza tak niewiele jej powiedzia³a.
Pamiêta³a ka¿de s³owo i — jako dobra aktorka — odtworzy³a je w myœlach dodaj¹c w³asn¹ interpretacjê..
CELESTE. POTRZEBUJÊ TWOJEJ POMOCY. PROSZÊ ZA£ATW
DWA BILETY DO NOWEGO JORKU PAN AMERICAN W ORLY.
LOT DRUGA ZERO ZERO. WYJD マ PO MNIE JEŒLI MO¯ESZ.
NIE CHCÊ NIKOGO INNEGO. PHOEBE.
Zobaczy³a je, gdy tylko przesz³y przez drzwi, wysoka, olœniewaj¹ca rudow³osa kobieta i przypominaj¹ca lalkê
dziewczynka. Sz³y blisko siebie, trzymaj¹c siê za rêce, stykaj¹c cia³ami. Celeste z zaskoczeniem stwierdzi³a, ¿e
przez chwilê nie mog³a odgadn¹æ, kto komu dodaje odwagi.
Nagle Phoebe unios³a g³owê. Ca³a gama uczuæ przemknê³a przez jej twarz, najbardziej widoczna by³a ulga.
Celeste zauwa¿y³a te¿ w jej oczach strach. Szybkim krokiem podesz³a do przyjació³ki.
— Phoebe. — Uczucie przyjaŸni zdominowa³o wszelkie inne emocje, przytuli³a j¹ mocno. — Cudownie, ¿e
znów ciê widzê.
— Celeste. Dziêki Bogu! Dziêki Bogu, ¿e tu jesteœ.
Ta desperacja by³a bardziej niepokoj¹ca ni¿ fakt, ¿e Phoebe pl¹ta³a siê w s³owach, wyraŸnie podchmielona.
Z wystudiowanym uœmiechem spojrza³a na Adrianne.
— Wiêc to jest twoja Addy. — Lekko pog³aska³a w³osy dziecka, zauwa¿aj¹c podkr¹¿one oczy i œlady
wyczerpania. Przypomnia³y siê jej zdjêcia ofiar katastrof, dziewczynka mia³a to samo têpe i bezbronne
spojrzenie osoby w szoku. — Odby³aœ d³ug¹ podró¿, ale to ju¿ prawie koniec. Na ulicy czeka na nas samochód.
— Nigdy nie bêdê ci siê mog³a za to odwdziêczyæ... — zaczê³a Phoebe.
— Nie b¹dŸ œmieszna. — Jeszcze raz szybko uœcisnê³a przyjació³kê i poda³a torbê Adrianne. — Przynios³am
prezent, by uczciæ twój przyjazd do Ameryki.
S³odka zemsta Nora Roberts Czêœæ I Gorycz Kobiety s¹ waszymi polami. A wiêc, wychodŸcie na swoje pola, gdy chcecie. Koran By³ jej mê¿czyzn¹, ale j¹ skrzywdzi³. „Frankie and Johnny” Rozdzia³ 1 Nowy Jork, 1989 Stuart Spencer czu³ siê wyj¹tkowo Ÿle w swoim pokoju hotelowym. Jedyn¹ korzyœci¹ z przyjazdu do Nowego Jorku by³o to, ¿e ¿ona zosta³a w Londynie, nie mog³a wiêc drêczyæ go koniecznoœci¹ przestrzegania diety. Zamówi³ do pokoju firmowego sandwicza i jad³ go teraz z apetytem. By³ têgim, ³ysiej¹cym mê¿czyzn¹, bez œladu dobrodusznoœci, jakiej mo¿na by siê by³o spodziewaæ po cz³owieku o takiej tuszy. Dokucza³ mu pêcherz na piêcie i chroniczny katar. Wypi³ duszkiem pó³ fili¿anki herbaty i stwierdzi³ z nieznoœnym brytyjskim szowinizmem, ¿e Amerykanie nie potrafi¹ zaparzyæ porz¹dnej herbaty, choæby siê nie wiem jak starali. Marzy³ o gor¹cej k¹pieli, fili¿ance dobrego Earl Greya, o godzince odpoczynku. Obawia³ siê jednak, ¿e cz³owiek stoj¹cy przy oknie zmusi go, by zapomnia³ o tym... byæ mo¿e nawet na d³u¿ej. — A wiêc jestem tutaj, do cholery. — Patrzy³ spode ³ba, jak Philip Chamberlain rozsuwa zas³ony. — Uroczy widok. — Philip przygl¹da³ siê œcianie s¹siedniego budynku. — Od razu ten pokój wydaje siê bardziej przytulny. — Philipie, chcê ci przypomnieæ, ¿e nie znoszê lataæ zim¹ nad Atlantykiem. Ponadto, w Londynie czeka mnie masa zaleg³ej papierkowej roboty, w znacznej czêœci z powodu twoich niezgodnych z przepisami czynów. Jeœli chcesz mi coœ powiedzieæ, zrób to jak najszybciej. A mo¿e wymagam zbyt wiele? Philip nadal spogl¹da³ przez okno. Niepokoi³ go wynik tego nieoficjalnego spotkania, do którego doprowadzi³, czego nie mo¿na by³o w ¿aden sposób poznaæ po jego zachowaniu. — Skoro ju¿ tu jesteœ, Stuarcie, muszê zabraæ ciê na jakieœ przedstawienie. Najlepiej na musical. Gorzkniejesz na stare lata. — IdŸ do diab³a! Philip opuœci³ zas³onê i podszed³ do Stuarta. Od kilku lat by³ jego informatorem. Zawód, który uprawia³, wymaga³ pewnoœci siebie i wyj¹tkowej zrêcznoœci. Mia³ trzydzieœci piêæ lat i æwieræ wieku doœwiadczenia. Urodzi³ siê w londyñskich slumsach, ale ju¿ we wczesnej m³odoœci potrafi³ sprytnie zdobywaæ zaproszenia na najwykwintniejsze spotkania towarzyskie. By³o to nie lada osi¹gniêcie w czasach, kiedy sztywne brytyjskie podzia³y klasowe nie runê³y jeszcze pod naporem Modsów i Rockersów.1 Zna³ zarówno uczucie g³odu, jak i smak jesiotra. A poniewa¿ kawior przedk³ada³ nad wszystko, zadba³, aby mu go w ¿yciu nie zabrak³o. W tym, co robi³, by³ dobry, bardzo dobry, ale sukces nie przyszed³ ³atwo. — Mam dla ciebie pewn¹ propozycjê, Stuarcie. — Philip usiad³ i nala³ sobie herbaty. — Powiedz, czy dobrze ci siê przys³u¿y³em w ostatnich latach? Spencer odgryz³ kês sandwicza, maj¹c nadziejê, ¿e ani on, ani obecnoœæ Philipa nie spowoduje niestrawnoœci. — Chcesz podwy¿ki? — Niez³y pomys³, ale, prawdê mówi¹c, nie o to mi chodzi³o. — Umia³, jeœli trzeba, uœmiechaæ siê czaruj¹co, budz¹c sympatiê otoczenia. I teraz w³aœnie zdecydowa³ siê u¿yæ swego uroku osobistego. — Chcê wiedzieæ, czy op³aca³o siê wci¹gn¹æ na listê p³ac Interpolu z³odzieja? Spencer wyj¹³ z kieszeni chusteczkê i wydmucha³ nos. — Od czasu do czasu. Philip by³ ciekaw, czy Stuart zauwa¿y³, ¿e tym razem nie poprzedzi³ s³owa z³odziej okreœleniem by³y. Stuart go nie poprawi³. — Sta³eœ siê bardzo oszczêdny w pochwa³ach. — Do diab³a, nie mam zamiaru ci schlebiaæ. Co wydarzy³o siê tak wa¿nego, ¿e za¿¹da³eœ, abym przylecia³ do Nowego Jorku w œrodku tej cholernej zimy? — A co byœ powiedzia³ na dwójkê? — Dwójkê czego?
— Z³odziei, Stuarcie. — Wyci¹gn¹³ ku niemu trójk¹tnego firmowego sandwicza. — Poczêstuj siê. Bardzo smaczny. — Do czego zmierzasz? Wszystko mia³o siê rozstrzygn¹æ w ci¹gu kilku najbli¿szych chwil, ale przez wiêkszoœæ ¿ycia Philipa minuty decydowa³y o jego losie, a czasem nawet i g³owie. Kiedyœ by³ z³odziejem, i to wyj¹tkowo zrêcznym, wodz¹cym za nos kapitana Stuarta Spencera i jego kolegów, od Londynu do Pary¿a, od Pary¿a do Maroka, wszêdzie tam, gdzie kusi³a go kolejna zdobycz. Potem wykona³ woltê i zacz¹³ pracowaæ dla Interpolu i Spencera, zamiast przeciwko nim. Tamta decyzja by³a tylko spraw¹ interesu. Kwesti¹ bilansu zysków i strat. Natomiast jego obecna propozycja mia³a charakter osobisty. — Przypuœæmy, ¿e s³ysza³em o niezwykle sprytnym z³odzieju, który przez lat dziesiêæ umyka³ przed Interpolem, a teraz zdecydowa³ siê wycofaæ z ¿ycia zawodowego i w zamian za u³askawienie móg³by zaoferowaæ swe us³ugi. — Mówisz o „Cieniu”. Philip pedantycznie strzepn¹³ okruchy chleba z palców. By³ bardzo schludny, z przyzwyczajenia i koniecznoœci. — Tylko teoretycznie. „Cieñ”. Spencer w u³amku sekundy zapomnia³ o bol¹cej piêcie i o zmêczeniu podró¿¹. Ten z³odziej bez twarzy, znany jedynie jako „Cieñ”, przyw³aszczy³ sobie klejnoty warte miliony dolarów. Od dziesiêciu lat Spencer tropi³ go, œledzi³, traci³ z oczu. W czasie ostatnich osiemnastu miesiêcy Interpol zdwoi³ wysi³ki, posuwaj¹c siê nawet do wykorzystania przeciwko niemu innego z³odzieja — Philipa Chamberlaina, jedynego znanego Spencerowi cz³owieka, który przeœcign¹³ swymi wyczynami „Cienia”. Cz³owieka, któremu zaufa³em — pomyœla³ z nag³¹ irytacj¹ Spencer. — Ty wiesz, kto to jest, do cholery. Dobrze wiesz, kto to jest i gdzie go mo¿na znaleŸæ. — Stuart zacisn¹³ piêœci. — Dziesiêæ lat. Dziesiêæ lat go œcigamy. I, niech ciê diabli, od miesiêcy p³acimy, byœ go znalaz³, a ty nabijasz nas w butelkê. Przez ca³y czas wiedzia³eœ, kim jest i gdzie przebywa! — Mo¿e wiedzia³em — Philip uniós³ lekko d³oñ o d³ugich palcach artysty. — A mo¿e nie. — Mam ochotê wsadziæ ciê do celi i wyrzuciæ klucz do Tamizy. — Ale tego nie zrobisz, bo zastêpujê ci syna, którego nigdy nie mia³eœ. — Niech ciê diabli porw¹, mam syna. — Ale nie takiego, jak ja — ci¹gn¹³ Philip, odchylaj¹c siê w krzeœle. — Proponujê ci taki sam uk³ad, jaki zawarliœmy przed piêciu laty. By³eœ zachwycony, ¿e mo¿esz wynaj¹æ najlepszego, zamiast go œcigaæ. — Mia³eœ schwytaæ tego cz³owieka, a nie pertraktowaæ w jego imieniu. Jeœli znasz nazwisko — podaj je. Jeœli masz jego rysopis, chcê go mieæ. ¯yczê sobie faktów, Philipie, a nie mglistych propozycji. — Nie uda³o ci sie niczego osi¹gn¹æ — powiedzia³ oschle Philip. — Niczego. Przez dziesiêæ lat! Jeœli wyjdê z tego pokoju, nadal bêdziesz w tej samej sytuacji. — Bêdê mia³ ciebie — g³os Spencera by³ matowy i tak zdecydowany, ¿e Philip zmru¿y³ oczy. — Cz³owiekowi z twoimi upodobaniami z pewnoœci¹ d³u¿szy pobyt w wiêzieniu bardzo by siê nie spodoba³. — GroŸba? — Po skórze Philipa przebieg³ krótki, wyraŸny dreszcz. Skrzy¿owa³ rêce na piersiach i nie spuszcza³ wzroku ze Spencera, jakby chcia³ siê utwierdziæ w przekonaniu, ¿e kapitan blefuje. On sam nie blefowa³. — Darowano mi winy, pamiêtasz? Taka by³a umowa. — Zmieni³eœ regu³y gry. Podaj mi to nazwisko, Philipie, i daj mi wykonaæ moje zadanie. — Pamiêæ ciê zawodzi, Stuarcie. Dlatego odzyska³eœ tylko czêœæ diamentów, natomiast ja ukrad³em ich wiele. Wsadzisz „Cienia” za kratki, bêdziesz mia³ tylko z³odzieja w wiêzieniu. Czy naprawdê s¹dzisz, ¿e uda ci siê odzyskaæ choæ u³amek tego, co zosta³o skradzione przez ostatnie dziesiêæ lat? — To kwestia uczciwoœci. — Oczywiœcie. Spencer zauwa¿y³, ¿e g³os Philipa zmieni³ siê i ¿e po raz pierwszy w trakcie tego spotkania spuœci³ wzrok. Lecz nie ze wstydu. Spencer zna³ go zbyt dobrze, by choæ przez chwilê wierzyæ, ¿e tamten jest zmieszany. — To jest rzeczywiœcie kwestia uczciwoœci i wrócimy jeszcze do tego. — Philip podniós³ siê, by³ zbyt niespokojny, by siedzieæ. — Kiedy da³eœ mi tê sprawê, wzi¹³em j¹, gdy¿ ten w³aœnie cz³owiek mnie zainteresowa³. To siê nie zmieni³o. Mogê powiedzieæ, ¿e moje zainteresowanie powa¿nie wzros³o. Nie nale¿a³o naciskaæ Spencera zbyt mocno. To prawda, z czasem nabra³ do niego czegoœ w rodzaju szacunku, do czego nie chcia³ siê przyznaæ. Spencer zawsze by³, i bêdzie, prostolinijnym i ograniczonym facetem. — Powiedzmy, oczywiœcie nadal teoretycznie, ¿e znam tego cz³owieka. Powiedzmy, ¿e rozmowy z nim podsunê³y mi myœl, ¿e za drobnym wynagrodzeniem — puszczeniem wszystkiego w niepamiêæ — móg³byœ wykorzystaæ jego talenty. — Drobnym wynagrodzeniem? Ten drañ zrabowa³ wiêcej ni¿ ty. Philip uniós³ brwi. Marszcz¹c lekko czo³o strzepn¹³ okruch z rêkawa. — Nie musisz mnie obra¿aæ. Nikt nie ukrad³ klejnotów wiêkszej wartoœci ni¿ ja w trakcie ca³ej mej kariery.
— Jesteœ z siebie dumny, prawda? — Twarz Spencera gwa³townie poczerwienia³a. — Ja bym siê wcale nie szczyci³, bêd¹c z³odziejem. — Tym siê od siebie ró¿nimy. — Zakradaæ siê przez okna, robiæ podejrzane interesy... — Przestañ, bo siê rozp³aczê. Nie, lepiej policz do dziesiêciu. Nie chcê byæ odpowiedzialny za gwa³towne skoki twego ciœnienia. — Znowu wzi¹³ do rêki imbryczek. — Mo¿e to odpowiedni moment, by wyznaæ, ¿e kiedy jeszcze zajmowa³em siê obrabianiem sejfów, nabra³em do ciebie ogromnego szacunku. Myœlê, ¿e nadal by³bym w³amywaczem, gdybyœ nie osacza³ mnie coraz bardziej, przy ka¿dej kolejnej robocie. Nie ¿a³ujê jednak ani dawnego ¿ycia, ani tego, ¿e przeszed³em na drug¹ stronê. Stuart och³on¹³ trochê i wypi³ duszkiem herbatê, nalan¹ przez Philipa. — To nie ma nic do rzeczy. — Musia³ przyznaæ, ¿e uznanie Philipa sprawi³o mu przyjemnoœæ. — Faktem jest, ¿e teraz pracujesz dla mnie. — Nie zapomnia³em. — Rozmówca odwróci³ g³owê, by spojrzeæ przez okno. Dzieñ by³ ch³odny, bezchmurny, budzi³ têsknotê za wiosn¹. — Odwróci³ siê gwa³townie, spojrza³ uwa¿nie na Stuarta i rzek³: — Jako lojalny podw³adny czujê, ¿e powinienem byæ werbownikiem, gdy natrafiê na godnego uwagi kandydata. — Z³odzieja. — Tak, i to doskona³ego. — Uœmiechn¹³ siê znowu. — Co wiêcej, mogê siê za³o¿yæ, ¿e ani twoja, ani ¿adna inna strzeg¹ca prawa instytucja nie ma najmniejszej szansy, by odkryæ, kim jest ten z³odziej. — Spowa¿nia³ trochê i pochyli³ siê ku przodowi. — Ani teraz, ani nigdy, Stuarcie. Dajê ci s³owo. — Znowu siê gdzieœ wyniesie. — Nie bêdzie ju¿ ¿adnych przenosin. — Jesteœ tego pewny? Philip za³o¿y³ rêce, obr¹czka na jego palcu zalœni³a matowym blaskiem. — Dopilnujê tego osobiœcie. — Kim on jest dla ciebie? — Trudno mi to wyjaœniæ. Pos³uchaj, Stuarcie. Przez piêæ lat pracowa³em z tob¹ i dla ciebie. Niejedno zadanie by³o paskudne, wiêkszoœæ by³a zarówno paskudna, jak i niebezpieczna. Nigdy o nic nie prosi³em. Ale teraz ciê proszê o u³askawienie dla tego hipotetycznego z³odzieja. — Trudno mi coœ obiecywaæ... — Wystarczy mi twoje s³owo. — Tym powiedzeniem Philip zamkn¹³ mu usta. — W zamian odzyskam dla ciebie Rubensa. Co wiêcej, myœlê, ¿e mam dla ciebie prawdziw¹ gratkê, o takim znaczeniu politycznym, ¿e mo¿e wp³yn¹æ na roz³adowanie bardzo niebezpiecznej sytuacji. Spencer domysli³ siê natychmiast. — Œrodkowy Wschód? Dopijaj¹c herbatê Philip wzruszy³ ramionami. — Teoretycznie. — Niezale¿nie od wyniku rozmowy i tak mia³ zamiar naprowadziæ Stuarta na Rubensa i Abdu. Ale nigdy nie odkrywa³ kart przed koñcem gry. — Powiedzmy, ¿e dziêki moim informacjom Anglia bêdzie mog³a wywrzeæ nacisk tam, gdzie to bêdzie najbardziej korzystne. Spencer spojrza³ na niego surowo. Ca³kiem nieoczekiwanie ta rozmowa przesta³a byæ dyskusj¹ o diamentach i rubinach, wystêpku i karze. — Przekraczasz swoje kompetencje, Philipie. — Doceniam twoj¹ troskê. — Usiad³ czuj¹c, ¿e sytuacja siê zmienia. — Dajê s³owo, ¿e wiem, co robiê. — Prowadzisz delikatn¹ grê. Wyj¹tkowo delikatn¹, pomyœla³ Philip. Najwiêkszej wagi. — Obaj mo¿emy wygraæ. Sapi¹c lekko, Stuart podniós³ siê, by otworzyæ butelkê whisky. Nala³ solidn¹ porcjê do szklaneczki, zawaha³ siê chwilê, po czym nape³ni³ drug¹. — Powiedz mi, co wiesz. Zrobiê, co siê da. Philip zastanowi³ siê przez moment. — Oddajê w twoje rêce jedyn¹ rzecz, która mnie na tym œwiecie obchodzi. Musisz o tym pamiêtaæ. — Odsun¹³ fili¿ankê i wzi¹³ do rêki szklaneczkê. — Zobaczy³em Rubensa w skarbcu króla Abdu w Jaquirze. Spencer wytrzeszczy³ oczy. — A coœ ty, u diab³a, robi³ w królewskich podziemiach? — To d³uga historia. — Philip uniós³ szklaneczkê w kierunku Spencera, potem poci¹gn¹³ ³yk. — Najlepiej zacz¹æ od pocz¹tku, od Phoebe Spring. 1 Nazwy m³odzie¿owych grup, powsta³ych w Wielkiej Brytanii w latach szeœædziesi¹tych. Rozdzia³ 2 Jaquir, 1968
Adrianne nie mog³a zasn¹æ z podniecenia. Le¿a³a skulona na boku, patrz¹c na wskazówki zegara. Zbli¿a³a siê pó³noc. Za chwilê zacznie siê dzieñ jej urodzin. Skoñczy piêæ lat. Obróci³a siê na plecy. Ogarnê³o j¹ uczucie radoœci. W pa³acu wszyscy spali, za parê godzin s³oñce wzejdzie i muezin z wysokoœci minaretu, zacznie wzywaæ wiernych do modlitwy. Ten dzieñ, najwspanialszy dzieñ jej ¿ycia naprawdê siê rozpocznie. Po po³udniu bêdzie muzyka, prezenty i tace z czekoladkami. Kobiety ubrane w najpiêkniejsze suknie, bêd¹ tañczyæ. Przyjd¹ wszystkie: babka bêdzie opowiadaæ bajki; ciotka Latifa, zawsze ³agodna, przyprowadzi Dujê; wiecznie rozeœmiana Favel przywiedzie ca³e swoje stadko. Adrianne uœmiechnê³a siê radoœnie. Pokoje kobiet rozdzwoni¹ siê œmiechem i gwarem, i wszystkie bêd¹ powtarzaæ, ¿e jest ³adna. Mama obieca³a, ¿e bêdzie to dzieñ nadzwyczajny. Wyj¹tkowy. Jeœli ojciec siê zgodzi, wieczorem wybior¹ siê na wycieczkê na pla¿ê. Mia³a now¹ sukienkê, piêkn¹, z mieni¹cego siê jedwabiu w kolorach têczy. Przygryz³a wargê i odwróci³a g³owê, by popatrzeæ na matkê. Phoebe spa³a, jej twarz, tym razem spokojna, przypomina³a oblicze marmurowego pos¹gu. Adrianne bardzo lubi³a, gdy matka pozwala³a jej wdrapaæ siê do wielkiego, miêkkiego ³o¿a i spaæ w nim. By³a to prawdziwa rozkosz. Wtula³a siê w ramiona Phoebe i s³ucha³a jej opowiadañ o Nowym Jorku i Pary¿u. Czasami chichota³y weso³o. Ostro¿nie, by nie zbudziæ matki, Adrianne wyci¹gnê³a d³oñ i pog³adzi³a jej w³osy. Fascynowa³y j¹. Na tle poduszki wygl¹da³y niczym ogieñ, wspania³y, gor¹cy ogieñ. W wieku piêciu lat Adrianne by³a ju¿ na tyle kobiet¹, by zazdroœciæ matce tych w³osów. Jej w³asne by³y gêste i czarne, jak u wszystkich kobiet Jaquiru. Phoebe mia³a rude w³osy i bia³¹ skórê. Phoebe by³a Amerykank¹. Adrianne by³a w po³owie Amerykank¹, ale matka wspomina³a o tym tylko wtedy, gdy by³y same we dwie. Takie rozmowy gniewa³y ojca. Adrianne nauczono unikaæ tematów, które mog³yby go rozgniewaæ, choæ nie mog³a zrozumieæ, czemu przypomnienie narodowoœci matki sprawia³o, ¿e wyraz oczu ojca stawa³ siê srogi, a usta siê zaciska³y. Phoebe by³a kiedyœ gwiazd¹ filmow¹. Adrianne nie wiedzia³a, co znaczy to okreœlenie, ale podoba³o siê jej samo brzmienie. Gwiazda filmowa. Nasuwa³o na myœl te œliczne œwiate³ka na ciemnym niebie. Jej matka, ongiœ gwiazda, by³a teraz królow¹, pierwsz¹ ¿on¹ Abdu ibn Faisala Rahmana al-Jaquir, w³adcy Jaquiru, szejka szejków. By³a najpiêkniejsz¹ z kobiet, mia³a wielkie niebieskie oczy i pe³ne, miêkkie usta. Górowa³a te¿ wzrostem nad pozosta³ymi kobietami haremu, sprawia³a, ¿e wygl¹da³y, jak ma³e, ruchliwe ptaszki. Gdyby tylko mog³a byæ szczêœliwa! Teraz, gdy Adrianne skoñczy³a ju¿ piêæ lat, mia³a nadziejê, ¿e zrozumie, dlaczego matka tak czêsto wygl¹da³a na smutn¹ i p³aka³a, gdy wydawa³o jej siê, ¿e nikt jej nie widzi. Kobiety w Jaquirze by³y strze¿one. Uwa¿ano, ¿e mieszkanki pa³acu nie powinny pracowaæ ani znaæ, co to troska. Dostawa³y wszystko, czego potrzebowa³y — piêkne pokoje, najwonniejsze perfumy. Jej matka mia³a wiêc piêkne suknie i klejnoty. Mia³a „S³oñce i Ksiê¿yc”. Adrianne zamknê³a oczy, aby przywo³aæ oœlepiaj¹cy obraz naszyjnika na szyi matki. Jak wspaniale iskrzy³ siê wielki diament — „S³oñce”, jak cudownie lœni³a bezcenna per³a — „Ksiê¿yc”, Phoebe powiedzia³a, ¿e pewnego dnia, bêdzie je nosiæ Adrianne. Kiedy doroœnie. U³o¿ona wygodnie, s³uchaj¹c równego oddechu matki i ciesz¹c siê myœl¹ o nadchodz¹cym dniu, Adrianne marzy³a. Gdy doroœnie, gdy przestanie byæ ma³¹ dziewczynk¹, bêdzie nosiæ na twarzy zas³onê. Pewnego dnia wybior¹ jej ma³¿onka i odbêdzie siê œlub. W dzieñ wesela za³o¿y na szyjê „S³oñce i Ksiê¿yc”, stanie siê dobr¹ i p³odn¹ ¿on¹. Bêdzie wydawaæ przyjêcia dla kobiet i czêstowaæ ciastkami z lukrem, a s³u¿ba bêdzie roznosiæ tace z czekoladkami. Dostanie mê¿a tak przystojnego i potê¿nego jak ojciec. Mo¿e nawet króla, a ona stanie siê jego najwiêkszym skarbem. Zapadaj¹c w sen Adrianne okrêci³a pasmo d³ugich w³osów wokó³ wskazuj¹cego palca. M¹¿ pokocha j¹ tak, jak chcia³a, by j¹ kocha³ ojciec. Urodzi mu wspania³ych synów, wielu wspania³ych synów, tak ¿e inne kobiety bêd¹ patrzeæ na ni¹ z zazdroœci¹ i szacunkiem. A nie z politowaniem, jakie okazywa³y jej matce. Obudzi³o j¹ œwiat³o padaj¹ce ukoœnie przez drzwi z korytarza. Pasmo przekreœla³o wyraŸn¹ smug¹ pod³ogê. Przez mgie³kê gazy, spowijaj¹cej ³o¿e niczym kokon, zobaczy³a cieñ. Najpierw ogarnê³a j¹ mi³oœæ, po³¹czona z przejmuj¹cym uczuciem zawodu, który ju¿ odczuwa³a, ale nie potrafi³a nazwaæ, bo by³a zbyt m³oda. Potem pojawi³ siê strach, strach zawsze towarzysz¹cy mi³oœci, jak¹ czu³a na widok ojca. Rozgniewa siê, gdy znajdzie j¹ tutaj, w ³o¿u matki. Wiedzia³a, bo w haremie mówiono o tym otwarcie, ¿e zjawia³ siê tu rzadko, odk¹d lekarze powiedzieli, i¿ Phoebe nie bêdzie mia³a wiêcej dzieci. Adrianne pomyœla³a, ¿e mo¿e chcia³ tylko popatrzeæ na Phoebe, by³a tak piêkna. Ale gdy zbli¿y³ siê bardziej, poczu³a, ¿e strach chwyta j¹ za gard³o. Szybko i cicho wyœliznê³a siê z ³o¿a i skuli³a w jego cieniu. Abdu odchyli³ gazê, nie spuszczaj¹c oczu z Phoebe. Nie zawraca³ sobie g³owy zamykaniem drzwi. Nikt przecie¿ nie odwa¿y siê mu przeszkadzaæ. Ksiê¿ycowa poœwiata pada³a na jej w³osy, na jej twarz. Wygl¹da³a, jak bogini, jak wtedy, gdy ujrza³ j¹ po raz pierwszy. Jej osza³amiaj¹co piêkna, przejmuj¹co zmys³owa twarz wype³nia³a ekran. Phoebe Spring, amerykañska aktorka, kobieta, której bujne cia³o i niewinne oczy budzi³y w mê¿czyznach po¿¹danie i lêk. Abdu przywyk³
posiadaæ to, co najlepsze, najwiêksze, najdro¿sze. Zapragn¹³ jej wtedy, jak nie pragn¹³ ¿adnej kobiety. Odnalaz³ j¹, zabiega³ o ni¹ tak, jak tego oczekiwa³a kobieta z Zachodu. Uczyni³ j¹ swoj¹ królow¹. Rzuci³a na niego urok. Dla niej zdradzi³ swoje dziedzictwo, sprzeciwi³ siê tradycji. Wzi¹³ za ¿onê kobietê z Zachodu, aktorkê, chrzeœcijankê. Zosta³ ukarany. Z jego nasienia zrodzi³o siê tylko jedno dziecko, dziewczynka. A jednak ci¹gle jej pragn¹³. Jej ³ono by³o ja³owe, ale jej uroda by³a wyzwaniem. Nawet gdy fascynacja zmieni³a siê w niechêæ, ci¹gle jej pragn¹³. Okry³a go hañb¹, lekcewa¿eniem islamu splami³a jego sharaf, czyli honor, ale cia³o nie przestawa³o za ni¹ têskniæ. Kiedy wbija³ sw¹ mêskoœæ w inn¹ kobietê, to z Phoebe siê kocha³, czu³ zapach jej skóry, s³ysza³ jej krzyki. To by³ jego tajemny wstyd. Ju¿ za to samo móg³by j¹ znienawidziæ. Ale publiczna kompromitacja — ta jedyna córka, któr¹ mu da³a, sprawi³a, ¿e ¿ywi³ do niej pogardê. Pragn¹³, by cierpia³a, jak on cierpia³, zap³aci³a, jak on p³aci³. Uj¹³ przeœcierad³o i zdar³ je z niej. Phoebe obudzi³a siê zdezorientowana, z wal¹cym sercem. Zobaczy³a go nad sob¹ w niewyraŸnym œwietle. Z pocz¹tku s¹dzi³a, ¿e to sen, w którym przychodzi³, by j¹ kochaæ, tak jak j¹ kocha³ ongiœ. Ale ujrza³a jego oczy i pojê³a, ¿e to nie sen i nie mi³oœæ. — Abdu. — Przypomnia³a sobie o dziecku i szybko rozejrza³a siê woko³o. £o¿e by³o puste, Adrianne odesz³a. Phoebe dziêkowa³a za to Bogu. — Ju¿ póŸno — zaczê³a, ale gard³o mia³a tak wyschniête, ¿e ledwo by³o s³ychaæ jej s³owa. Zaczê³a odczo³giwaæ siê w odruchu samoobrony, at³asowe przeœcierad³a szeleœci³y pod ni¹, gdy kuli³a siê w sobie. Nie odezwa³ siê, zrzuci³ tylko z siebie bia³¹ szatê. — Proszê. — Choæ wiedzia³a, ¿e ³zy nie zdadz¹ siê na nic, zaczê³a p³akaæ. — Nie rób tego. — Kobieta nie ma prawa sprzeciwiaæ siê ¿yczeniom mê¿a. — Samo spojrzenie na ni¹, na jej dojrza³e cia³o dr¿¹ce na poduszkach, sprawia³o, ¿e wraca³a mu si³a, by³ znowu panem swego losu. Kimkolwiek by³a, nale¿a³a do niego — jak klejnoty na jego palcach, konie w jego stajni. Nag³ym ruchem chwyci³ za nocn¹ koszulê i przyci¹gn¹³ Phoebe do siebie. Adrianne zaczê³a dygotaæ w cieniu ³o¿a. Matka p³aka³a. Walczyli ze sob¹, wykrzykiwali s³owa, których nie rozumia³a. Ojciec sta³ nago w œwietle ksiê¿yca, jego ciemna skóra lœni³a od potu, wywo³anego bardziej po¿¹daniem ni¿ dusznym upa³em. Nigdy przedtem nie widzia³a nagiego mê¿czyzny, ale nie by³a wytr¹cona z równowagi tym widokiem. Mia³a pojêcie o seksie, wiedzia³a, ¿e mêskoœæ jej ojca, tak sztywna i groŸna, mog³a zag³êbiæ siê w matkê, by zrobiæ dziecko. Wiedzia³a, ¿e zwi¹zana z tym by³a przyjemnoœæ, ¿e tego aktu kobiety pragnê³y nade wszystko. Prawdê mówi¹c s³ysza³a to tysi¹ce razy w swym krótkim ¿yciu, bo w haremie rozprawiano nieustannie na ten temat. Ale jej matka nie mog³a mieæ wiêcej dzieci, a jeœli to by³o przyjemne, dlaczego p³aka³a i b³aga³a, by odszed³? Kobieta winna chêtnie przyjmowaæ swego pana w ma³¿eñskim ³o¿u, myœla³a Adrianne z oczami pe³nymi ³ez. Mia³a dawaæ mu to, czego pragn¹³, radowaæ siê, ¿e jest po¿¹dana i mo¿e rodziæ jego dzieci. Us³ysza³a s³owo dziwka. Nie s³ysza³a go nigdy przedtem, ale w ustach ojca brzmia³o ohydnie. To s³owo mia³a zapamiêtaæ na zawsze. — Jak mo¿esz mnie tak nazywaæ? — G³os Phoebe przeszed³ w szloch, gdy walczy³a, aby siê wyswobodziæ. Dawniej cieszy³y j¹ jego objêcia, zachwyca³a siê po³yskiem jego skóry w œwietle ksiê¿yca. Teraz czu³a tylko strach. — Nigdy nie by³am z innym mê¿czyzn¹. Tylko z tob¹. To ty wzi¹³eœ sobie inn¹ ¿onê, zaraz po narodzinach naszego dziecka. — Nie da³aœ mi nic. — Owin¹³ jej w³osy wokó³ rêki, zafascynowany, a jednoczeœnie pe³en pogardy dla ich ognistoœci. — Dziewczynka. To mniej ni¿ nic. Gdy na ni¹ patrzê, czujê siê zhañbiony. Uderzy³a go teraz tak mocno, ¿e g³owa odskoczy³a mu do ty³u. Nawet gdyby umia³a szybko biegaæ, nie mia³a dok¹d uciekaæ. Uderzy³ j¹ na odlew w twarz, a¿ siê zachwia³a. Gnany wœciek³oœci¹ i po¿¹daniem zerwa³ z niej koszulê. Zbudowana by³a jak bogini, marzenie ka¿dego mê¿czyzny. Bujne piersi falowa³y w takt uderzeñ serca, bij¹cego szybko ze strachu. Jasna skóra lœni³a w ksiê¿ycowej poœwiacie, mo¿na by³o zauwa¿yæ siniaki, pozostawione przez jego rêce. Biodra mia³a zaokr¹glone, kiedy przepe³nia³a j¹ namiêtnoœæ potrafi³y poruszaæ siê gwa³townie, odpowiadaj¹c na ka¿de pchniêcie mê¿czyzny. Bezwstydnica. Czu³ ból po¿¹dania, niczym diabelskie pazury. Walcz¹c ze sob¹ przewrócili lampê na stole, od³amki szk³a posypa³y siê na pod³ogê. Adrianne, sparali¿owana ze strachu, patrzy³a, jak wbi³ palce w pe³ne, bia³e piersi Phoebe. Jej matka b³aga³a, szamota³a siê. Mê¿czyzna na prawo biæ swoj¹ ¿onê. Kobieta nie mo¿e odmawiaæ praw mê¿owskich. Tak by³o w zwyczaju. A jednak... Adrianne przycisnê³a d³onie do uszu, by nie s³yszeæ krzyków Phoebe, gdy Abdu uniós³ siê nad ni¹, a potem pogr¹¿y³ w niej gwa³townie. Z twarz¹ zalan¹ ³zami, Adrianne wczo³ga³a siê pod ³ó¿ko. Przyciska³a d³oñmi uszy, a¿ bola³y, ale ci¹gle jeszcze mog³a s³yszeæ stêkanie ojca, rozpaczliwe ³kanie matki. £o¿e nad ni¹ trzês³o siê. Skuli³a siê, próbuj¹c staæ siê ma³a, tak ma³a, by przestaæ s³yszeæ, przestaæ istnieæ. Dot¹d obce jej by³o s³owo gwa³t, ale po tej nocy nie potrzebowa³a ju¿ wyjaœnieñ.
— Taka jesteœ cicha, Addy. — Phoebe szczotkowa³a siêgaj¹ce do pasa w³osy swojej córki d³ugimi, wolnymi poci¹gniêciami. Addy. Abdu pogardza³ tym zdrobnieniem, tolerowa³ bardziej formaln¹ Adrianne, gdy¿ jego pierworodne dziecko by³o dziewczynk¹ o mieszanej krwi. Mimo to, przez muzu³mañsk¹ dumê za¿¹da³, by córce dano uczciwe arabskie imiê. Dlatego wiêc we wszystkich oficjalnych dokumentach Adrianne zapisywano jako Ad Riyahd An, z mnóstwem innych rodowych imion. Phoebe powtórzy³a pieszczotliwie imiê córki i zapyta³a: — Nie podobaj¹ ci siê prezenty? — Bardzo mi siê podobaj¹. Adrianne mia³a na sobie now¹ sukienkê, ale ju¿ siê ni¹ nie cieszy³a. W lustrze mog³a widzieæ twarz matki. Phoebe starannie pokry³a siniak makija¿em, ale Adrianne jednak go widzia³a. — Wygl¹dasz piêknie. — Phoebe obróci³a córkê, by j¹ obj¹æ. Innego dnia Adrianne nie zwróci³aby uwagi, jak silnie jest obejmowana, nie rozpozna³a nutki rozpaczy w g³osie matki. — Moja ma³a ksiê¿niczka. Tak bardzo ciê kocham, Addy. Jak nikogo na œwiecie. Pachnia³a niczym kwiaty, jak rozgrzane, bujne kwiaty w ogrodzie. Adrianne wdycha³a zapach matki, wtulaj¹c twarz w jej piersi. Uca³owa³a je, pamiêtaj¹c, jak okrutnie potraktowa³ je ojciec poprzedniej nocy. — Nie odejdziesz? Nie zostawisz mnie? — Sk¹d ci to przysz³o do g³owy? — Phoebe odsunê³a córkê na odleg³oœæ rêki, by siê jej przyjrzeæ. Gdy spostrzeg³a ³zy, jej uœmiech znik³. — Och, dziecko, o co chodzi? Zgnêbiona Adrianne wspar³a g³owê o ramiê matki. — Œni³o mi siê, ¿e on ciê odes³a³. ¯e odjecha³aœ i nigdy ciê ju¿ nie zobaczy³am. D³oñ Phoebe zamar³a, potem na nowo podjê³a szczotkowanie. — To tylko sen, dziecinko. Nigdy ciê nie opuszczê. Adrianne usiad³a matce na kolanach, szczêœliwa, ¿e Phoebe j¹ ko³ysze i pociesza. Przez okratowane okna do pokoju wpada³y promienie s³oneczne, znacz¹c na dywanie jasne plamy. — Gdybym by³a ch³opcem, on by nas kocha³. Phoebe ogarn¹³ gniew tak gwa³towny, ¿e nieomal czu³a jego smak. Prawie natychmiast przerodzi³ siê w rozpacz. Ale ci¹gle jeszcze by³a aktork¹. Jeœli nie mog³a inaczej wykorzystywaæ swego talentu, mog³a przynajmniej chroniæ to, co do niej nale¿a³o. — Co za niem¹dre gadanie. Jaki jest po¿ytek z ma³ych ch³opców? Nie nosz¹ ³adnych sukienek. Adrianne zachichota³a i w odpowiedzi przytuli³a siê mocniej. — Gdybym ubra³a Fahida w sukienkê, wygl¹da³by jak lalka. Phoebe zacisnê³a usta i stara³a siê ignorowaæ uk³ucie bólu. Fahid. Syn, którego urodzi³a druga ¿ona Abdu, gdy ona zawiod³a. Nie, nie zawiod³am, pomyœla³a. Zaczynam myœleæ jak muzu³manka. Jak mo¿na mówiæ o zawodzie trzymaj¹c w ramionach tak piêkne dziecko? Nie da³aœ mi nic. Dziewczynka. To mniej, ni¿ nic. Wszystko, pomyœla³a Phoebe z furi¹. Da³am ci wszystko. — Mamo? — Zamyœli³am siê. — Phoebe uœmiechnê³a siê, zsuwaj¹c Adrianne z kolan. — Myœla³am, ¿e przyda ci siê jeszcze jeden prezent. Niespodzianka. — Niespodzianka? — Adrianne klasnê³a w rêce, zapominaj¹c o smutku. — Usi¹dŸ i zamknij oczy. Zachwycona Adrianne usiad³a, wierci³a siê w krzeœle, próbuj¹c opanowaæ zniecierpliwienie. Phoebe ukry³a ma³¹ szklan¹ kulê pomiêdzy warstwami bielizny. Nie³atwo by³o j¹ tu przemyciæ, ale uczy³a siê pomys³owoœci. Równie trudno by³o o pigu³ki, ma³e, ró¿owe pigu³ki, które umo¿liwia³y jej przetrwanie ka¿dego dnia. T³umi³y ból i uspokaja³y duszê. Najlepsze przyjació³ki kobiety. Bóg œwiadkiem, w tym kraju kobieta potrzebowa³a przyjació³. Gdyby znaleziono te pigu³ki, czeka³aby j¹ publiczna egzekucja. Gdyby ich nie mia³a, nie mog³aby ¿yæ. B³êdne ko³o. Ale ze wzglêdu na Adrianne musia³a siê wzi¹æ w garœæ. — Tutaj jesteœ. — Phoebe przyklêk³a ko³o krzes³a. Dziewczynka mia³a na szyi koliê z szafirami, a w uszach b³yszcz¹ce kolczyki. Phoebe mia³a nadziejê, ¿e jej ma³y podarek bêdzie mia³ dla Adrianne wiêksze znaczenie ni¿ te klejnoty. — Otwórz oczy. To coœ zwyczajnego, coœ niemal œmiesznie zwyczajnego. W okresie œwi¹t mo¿na to by³o kupiæ za parê dolarów we wszystkich sklepach Ameryki. Adrianne otworzy³a szeroko oczy, jak gdyby trzyma³a teraz w d³oni czarodziejski przedmiot. — To œnieg. — Phoebe znowu obróci³a kulê, tak ¿e œniegowe p³atki zatañczy³y. — W Ameryce w zimie pada œnieg. No, w znacznej czêœci Ameryki. Na Bo¿e Narodzenie przystrajamy drzewka œlicznymi œwiate³kami i kolorowymi kulami. To s¹ choinki, takie, jak ta w œrodku. JeŸdzi³am kiedyœ takimi saniami, z dziadkiem. — Opieraj¹c skroñ o g³ówkê Adrianne, popatrzy³a na miniaturowego konia i sanie w kuli. — Pewnego dnia, Addy, zabiorê ciê tam. — Czy to boli?
— Œnieg? — Phoebe znów siê zaœmia³a i potrz¹snê³a kul¹. Scenka o¿y³a ponownie, œnieg wirowa³ dooko³a przystrojonej choinki i cz³owieczka powo¿¹cego czerwonymi saniami, zaprzê¿onymi w zgrabnego kasztanka. To by³a iluzja. Jej te¿ zosta³y tylko iluzje i ma³e dziecko, którego musia³a strzec. — Nie. Œnieg jest zimny i mokry. Mo¿na lepiæ z niego ró¿ne rzeczy. Ba³wany, œnie¿ki, fortece. Tak ³adnie wygl¹da na drzewach. Widzisz? Zupe³nie, jak tu. Adrianne sama przechyli³a kulê. Ma³y kasztanek unosi³ jedn¹ nogê, a p³atki œniegu wirowa³y dooko³a jego g³owy. — £adne, ³adniejsze od mojej nowej sukienki. Chcê to pokazaæ Duji. — Nie. — Phoebe wiedzia³a, co by siê sta³o, gdyby Abdu dowiedzia³ siê o kuli. By³a symbolem chrzeœcijañskich œwi¹t. Od narodzin Adrianne sta³ siê fanatykiem islamu i tradycji. — To nasz sekret, pamiêtasz? Mo¿esz ogl¹daæ kulê, gdy bêdziemy same, ale nigdy, przenigdy w obecnoœci kogoœ obcego. Wziê³a kulê i schowa³a j¹ do szuflady. — A teraz pora na przyjêcie. W haremie by³o gor¹co, choæ wentylatory szumia³y, a okna zamkniêto, by nie wpuszczaæ s³onecznego ¿aru. Œwiat³o lamp z filigranu by³o ³agodne. Kobiety za³o¿y³y swe najjaskrawsze i najpiêkniejsze suknie. Zdjê³y z twarzy zas³ony, pozostawi³y czarne aby1, w mgnieniu oka przemieni³y siê z wron w pawie. Zdj¹wszy zas³ony natychmiast zaczê³y gawêdziæ o dzieciach, seksie, modzie i porodach. Harem, oœwietlony przyæmionymi lampami i zas³any bogato haftowanymi poduszkami, wype³nia³ intensywny zapach perfum i kadzid³a. Ze wzglêdu na sw¹ pozycjê na dworze, Adrianne musia³a przywitaæ ka¿d¹ przyby³¹ ca³uj¹c j¹ w oba policzki. S³u¿ba podczas ceremonii powitania roznosi³a zielon¹ herbatê i aromatyczn¹ kawê w malutkich, cienkich fili¿ankach bez uszek. Wœród goœci by³y jej ciotki i kuzynki, ze dwadzieœcia mniejszych rang¹ ksiê¿niczek. Wszystkie kobiety popisywa³y siê swymi klejnotami i dzieæmi — symbolami sukcesu w ich œwiecie. Adrianne by³a zachwycona widokiem kobiet w d³ugich, szeleszcz¹cych sukniach, tworz¹cych istn¹ orgiê barw. Stoj¹ca za ni¹ Phoebe obserwowa³a tê paradê strojów, przypominaj¹c¹ osiemnaste stulecie. Z równie obojêtnym wyrazem twarzy przyjmowa³a spojrzenia wspó³czuj¹ce, jak i te, w których malowa³o siê uczucie wy¿szoœci. Zdawa³a sobie sprawê, ¿e by³a tu intruzem, kobiet¹ z Zachodu, która w dodatku nie potrafi³a daæ królowi dziedzica. Niewa¿ne, czy one mnie akceptuj¹, czy nie, pomyœla³a. Byle tylko by³y ¿yczliwe dla Adrianne. Nie mia³a im nic do zarzucenia w tej kwestii. Adrianne by³a jedn¹ z nich, w sposób dla niej nieosi¹galny. Rzuci³y siê ³apczywie na smako³yki, próbowa³y wszystkiego, jad³y palcami, podczas gdy ona u¿ywa³a ma³ych srebrnych ³y¿eczek. Jeœli zanadto uty³y i nie mog³y zmieœciæ siê w sukniach, kupowa³y nowe stroje. Te zakupy, pomyœla³a Phoebe, pozwalaj¹ Arabkom przetrwaæ dzieñ, tak jak mnie pomagaj¹ ró¿owe pigu³ki. ¯aden mê¿czyzna, poza mê¿em, ojcem lub bratem nie móg³ ogl¹daæ ich niezwyk³ych, piêknych strojów. To by³o niedopuszczalne. Nim wyjd¹ z haremu za³o¿¹ aby, zas³oni¹ twarze, ukryj¹ w³osy. Poza tymi murami panowa³ aurat2, zakaz pokazywania poza domem w³osów, ust... Jak one graj¹! — pomyœla³a ze znu¿eniem Phoebe. Henna, perfumy, i b³yszcz¹ce pierœcienie. Czy¿by wierzy³y, ¿e s¹ szczêœliwe? Przecie¿ nawet ona, której nic to nie obchodzi³o, dostrzega³a nudê na ich twarzach. Modli³a siê, by nigdy nie zobaczyæ takiego wyrazu na twarzy Adrianne. Ju¿ w wieku lat piêciu Adrianne umia³a doskonale dopilnowaæ, aby ka¿da z przyby³ych zosta³a odpowiednio ugoszczona i czu³a siê dobrze. Mówi³a teraz po arabsku, g³adko i œpiewnie. Nigdy nie potrafi³a przekonaæ matki, ¿e arabski jest dla niej ³atwiejszy ni¿ angielski. Myœla³a po arabsku, nawet czu³a po arabsku — i czêsto musia³a przek³adaæ swoje myœli na angielski, zanim podzieli³a siê nimi z matk¹. By³a szczêœliwa w pomieszczeniach pe³nych kobiecych g³osów i perfum. Œwiat, o którym opowiada³a od czasu do czasu matka, by³ dla niej tylko bajk¹. Œnieg, to coœ, co tañczy we wnêtrzu szklanej kuli. — Duja! — Adrianne przebieg³a przez pokój, by uca³owaæ w policzek ulubion¹ kuzynkê. Duja mia³a prawie dziesiêæ lat i — ku zazdroœci oraz podziwowi Adrianne — by³a prawie kobiet¹. Duja odwzajemni³a siê uœciskiem. — Masz piêkn¹ sukniê. — Wiem. — Ale Adrianne nie mog³a siê powstrzymaæ i przesunê³a d³oñ po rêkawie kuzynki. — To aksamit — powiedzia³a z dum¹ Duja. Gruba tkanina grza³a nieznoœnie, ale nie mia³o to znaczenia, gdy spogl¹da³a na swe odbicie. — Ojciec przywióz³ mi z Pary¿a. — Obróci³a siê dooko³a, by³a szczup³a i ciemna, mia³a twarz o subtelnych rysach i du¿e oczy. — Obieca³, ¿e zabierze mnie nastêpnym razem. — Naprawdê? — Adrianne zdusi³a zazdroœæ. Wszyscy wiedzieli, ¿e Duja jest ulubienic¹ swego ojca, brata króla. Duja mia³a dobre serce, ponadto aksamitna suknia wprawia³a j¹ w dobry humor, pog³adzi³a wiêc w³osy Adrianne. — Ty te¿ tam kiedyœ pojedziesz. Mo¿e jak doroœniemy, pojedziemy tam razem. Adrianne poczu³a, ¿e ktoœ ci¹gnie j¹ za spódnicê. Obejrza³a siê i zobaczy³a swego przyrodniego brata, Fahida. Chwyci³a go na rêce i pokry³a jego twarz poca³unkami, tak ¿e zaniós³ siê piskliwym œmiechem.
— Jesteœ najpiêkniejszym dzieckiem w ca³ym Jaquirze. — By³ tylko o dwa lata m³odszy, lecz wa¿y³ tyle, ¿e nios³a go z trudem. Chwiej¹c siê lekko podesz³a do sto³u, by znaleŸæ dla ch³opca najbardziej wyszukane s³odycze. Inne dzieci te¿ otrzyma³y swoj¹ porcjê czu³oœci i ³akoci. Dziewczêta w wieku Adrianne, a tak¿e m³odsze, krz¹ta³y siê wokó³ ch³opców, g³aska³y ich i rozpieszcza³y. Od urodzenia uczono je poœwiêcania czasu i si³ dla zadowolenia mê¿czyzn. Adrianne wiedzia³a, ¿e powinna podziwiaæ swego braciszka i pragn¹æ, by by³ radosny i szczêœliwy. Phoebe nie mog³a na to patrzeæ. Widzia³a, jak jej córka s³u¿y dziecku kobiety, która zajê³a miejsce Phoebe w ³o¿u i sercu mê¿a. Có¿ z tego, ¿e tutejsze prawo pozwala mê¿czyŸnie mieæ cztery ¿ony? To nie jest jej prawo, to nie jest jej œwiat. Mieszka³a tu ju¿ od szeœciu lat, mog³a do¿yæ tu nawet szeœædziesi¹tki, ale nigdy siê nie przyzwyczai do tutejszych obyczajów. Nie znosi³a ciê¿kich i lepkich zapachów, które musia³a wdychaæ codziennie. Ogarnê³o j¹ uczucie beznadziejnoœci. Phoebe potar³a skroñ, zaczyna³a j¹ boleæ g³owa. Te kadzid³a, kwiaty, mieszanina perfum. Bardzo Ÿle znosi³a upa³y. Mia³a ochotê siê napiæ — nie kawy ani herbaty, które zawsze podawano, lecz wina. Jeden kieliszek tego ch³odnego napoju. Jednak wino by³o zakazane w Jaquirze. Gwa³t by³ dozwolony, pomyœla³a, dotykaj¹c palcem bol¹cego policzka. Gwa³t tak, wino — nie. Ch³osta i zas³ony, wezwania do modlitwy i poligamia — lecz ani kropli orzeŸwiaj¹cego chablis, ani kieliszka wytrawnego sancerre. Gdy przyby³a tu jako panna m³oda by³a zachwycona tym krajem. Zwiedza³a pustyniê, patrzy³a na morze, na wysokie, bia³e œciany pa³acu i myœla³a, ¿e jest to najbardziej tajemnicze, najbardziej egzotyczne miejsce na ziemi. By³a wtedy zakochana. Wci¹¿ jeszcze by³a zakochana. W tamtych czasach Abdu pokaza³ jej piêkno swego kraju i bogactwo jego kultury. Porzuci³a swój kraj i obyczaje, próbowa³a spe³niæ jego pragnienia. Jak siê okaza³o, pragn¹³ kobiety widzianej na ekranie — symbolu seksu i niewinnoœci, wykreowanego wedle zasad sztuki aktorskiej. Phoebe by³a zbyt ludzka. Abdu pragn¹³ syna. Da³a mu córkê. Chcia³, by sta³a siê muzu³mank¹, ale ona by³a — i mia³a pozostaæ — wychowana w innej wierze. Teraz mia³a wszystkiego doœæ. Nie chcia³a myœleæ o Abdu, o swoim ¿yciu ani o cierpieniu. Musi st¹d uciec, choæby tylko na chwilê. Wezmê tylko jedn¹ pigu³kê, pomyœla³a Phoebe, ¿eby tylko wytrzymaæ do koñca dnia. 1 Aba — lub abaja, rodzaj d³ugiego p³aszcza, zszytego z jednego prostok¹tnego kawa³ka materia³u. Rozciêta z przodu, nie ma rêkawów, lecz otwory na rêce. Rozdzia³ 3 Philip Chamberlain, nim ukoñczy³ trzynaœcie lat, by³ doœwiadczonym z³odziejem. Ju¿ jako dziesiêciolatek skoñczy³ z opró¿nianiem kieszeni dobrze sytuowanych biznesmenów, œpiesz¹cych do swych banków i biur maklerskich, i pozbawianiem portfeli roztrzepanych turystów snuj¹cych siê po Trafalgar Square. By³ teraz prawdziwym w³amywaczem. Co prawda, patrz¹c na niego widzia³o siê tylko ³adnego, schludnego, szczup³ego ch³opca. Mia³ zrêczne palce, bystre oczy i instynkt urodzonego w³amywacza. Dziêki sprytowi, przebieg³oœci i twardym piêœciom unikn¹³ wci¹gniêcia do jednego z ulicznych gangów, jakie kr¹¿y³y po Londynie u schy³ku lat szeœædziesi¹tych. Nie czu³ wszak¿e hipisowskiej potrzeby rozdawania kwiatów i noszenia drewnianych paciorków. Czternastoletni Philip nie nale¿a³ ani do Modsów, ani do Rockersów. Pracowa³ na w³asn¹ rêkê i nie widzia³ powodu, by nosiæ jakiœ symbol przynale¿noœci. By³ z³odziejem, a nie zbirem, dla przestêpców terroryzuj¹cych staruszki i kradn¹cych im przeznaczone na zakupy pieni¹dze czu³ jedynie pogardê. By³ biznesmenem. Z rozbawieniem spogl¹da³ na swych rówieœników, którzy snuli sny o potêdze, rozprawiali o komunach lub brzd¹kali na starych, rozstrojonych gitarach. Mia³ swoje w³asne plany, wielkie plany. Najwa¿niejsza by³a matka. Mia³ zamiar z dnia na dzieñ skoñczyæ z bied¹, marzy³ o wielkim domu na wsi, kosztownym samochodzie, eleganckich ubraniach i wykwintnych przyjêciach. Od roku zacz¹³ marzyæ równie¿ o wytwornych kobietach. Jak dot¹d jedyn¹ kobiet¹ w jego ¿yciu by³a Mary Chamberlain, która go urodzi³a i wychowywa³a samotnie. Przede wszystkim chcia³ jej daæ to, co by³o w ¿yciu najlepsze, pragn¹³ zamieniæ b³yszcz¹c¹ sztuczn¹ bi¿uteriê matki na prawdziwe klejnoty, zabraæ j¹ z ciasnego mieszkania na peryferiach gwa³townie wchodz¹cego w modê Chelsea. By³o zimno. Wiatr smaga³ twarz Philipa mokrym œniegiem, gdy bieg³ k³usem w kierunku kina pana Faradaya, gdzie pracowa³a Mary. By³ porz¹dnie ubrany. Schludny ch³opiec w czystym ko³nierzyku nie przyci¹ga spojrzenia gliniarza z rogu. Poza tym Philip nie cierpia³ cerowanych spodni i wytartych mankietów. Ambitny, samowystarczalny, zawsze patrz¹cy w przysz³oœæ ch³opak umia³ zdobyæ to, czego pragn¹³.
Zawsze by³ biedny, ponadto nie mia³ ojca. Jako czternastolatek by³ wystarczaj¹co dojrza³y, by uznaæ to za Ÿród³o przewagi, coœ, co go zahartowa³o. Nienawidzi³ biedy, ale nade wszystko — bardziej ni¿ by³ to w stanie wyraziæ — nienawidzi³ mê¿czyzny, który przelotnie wkroczy³ w ¿ycie matki i go sp³odzi³. Zdaniem Philipa Mary zas³ugiwa³a na wiêcej. I on te¿, na Boga. Bardzo wczeœnie zacz¹³ wykorzystywaæ swe zrêczne palce i spryt, chc¹c zmieniæ ich wspólne ¿ycie. W kieszeni mia³ bransoletê z pere³ i brylantów oraz pasuj¹ce do niej klipsy. Obejrzawszy zdobycz pod rêczn¹ lup¹ poczu³ siê trochê rozczarowany. To nie by³y diamenty pierwszej wody, najwiêkszy nie mia³ nawet pó³ karata. Ale per³y mia³y ³adny po³ysk i s¹dzi³, ¿e paser z Broad Street da mu za nie dobr¹ cenê. Philip by³ równie dobry w pertraktacjach, jak w otwieraniu zamków. Dobrze wiedzia³, ile chce za te œwiecide³ka, które mia³ teraz w swej kieszeni. Wystarczy, by kupiæ matce na Bo¿e Narodzenie nowe palto z futrzanym ko³nierzem i do³o¿yæ co nieco do kapita³u na przysz³oœæ. Przed budk¹ z biletami wi³ siê ogonek. Napis nad wejœciem do kina reklamowa³ specjalny seans œwi¹teczny — „Kopciuszka” Walta Disneya, sta³o wiêc tam mnóstwo wrzeszcz¹cych, podnieconych dzieci w towarzystwie zdenerwowanych matek i opiekunek. Philip uœmiechn¹³ siê, wchodz¹c do œrodka. Gotów by³ siê za³o¿yæ, ¿e jego matka widzia³a ten film co najmniej tuzin razy. Nic nie mog³o sprawiæ jej wiêkszej przyjemnoœci, ni¿ szczêœliwe zakoñczenie. — Mamusiu. — Wœlizn¹³ siê bocznymi drzwiami, by uca³owaæ jej policzek. W oszklonej budce by³o tylko trochê cieplej ni¿ na zewn¹trz, na wietrze. Philip pomyœla³ o czerwonym we³nianym palcie, które widzia³ na wystawie u Harrodsa. Mamie by³oby bardzo do twarzy w czerwieni. — Phil. — Jak zawsze, radoœæ na widok syna rozjaœni³a oczy Mary. Taki przystojny ch³opak, ze szczup³¹, inteligentn¹ twarz¹ i z³otymi w³osami. W przeciwieñstwie do innych kobiet nie czu³a bólu, odnajduj¹c w twarzy ch³opca odbicie mê¿czyzny, którego kocha³a tak gor¹co i tak krótko. Philip nale¿a³ do niej. Tylko do niej. Nigdy nie sprawia³ jej k³opotów, nawet jako niemowlê. Ani razu nie ¿a³owa³a swej decyzji, by go urodziæ, choæ by³a sama, bez mê¿a i bez rodziny. Prawdê mówi¹c, nie przysz³o jej nigdy do g³owy, aby udaæ siê do jednego z tych malutkich gabinetów, gdzie kobieta mo¿e pozbyæ siê k³opotu, zanim siê k³opotem stanie. Philip by³ jej radoœci¹, i to od momentu poczêcia. Jedynie przykroœæ sprawia³o jej to, ¿e czu³ niechêæ do ojca, którego nie zna³, i którego doszukiwa³ siê w ka¿dym napotkanym mê¿czyŸnie. — Masz zimne rêce — powiedzia³. — Powinnaœ za³o¿yæ rêkawiczki. — Nie mogê wydawaæ reszty w rêkawiczkach. — Mary uœmiechnê³a siê do m³odej kobiety, trzymaj¹cej ch³opca za kark. Nigdy nie musia³a ujarzmiaæ w ten sposób Philipa. — Proszê, moja droga. Baw siê dobrze. Za ciê¿ko pracuje, pomyœla³ Philip. Za ciê¿ko, za d³ugo — i za grosze. Chocia¿ nie mówi³a o swym wieku, wiedzia³, ¿e ma zaledwie trzydzieœci lat. By³a ³adna. G³adka, m³odzieñcza twarz matki by³a dla niego Ÿród³em dumy. Oczywiœcie, nie staæ jej by³o na kupowanie sukien u Mary Quant, ale swoje nieliczne stroje dobiera³a starannie i odwa¿nie zestawia³a kolory. Lubi³a przegl¹daæ ¿urnale i magazyny filmowe oraz kopiowaæ fryzury. Mog³a cerowaæ swoje poñczochy, ale nie by³a zaniedbanym brudasem. Ci¹gle czeka³, by w jej ¿yciu pojawi³ siê mê¿czyzna i wszystko zmieni³. Rozejrza³ siê po ma³ej budce, pachn¹cej stale spalinami z ulicy. Od tego przede wszystkim trzeba by zacz¹æ. — Powinnaœ powiedzieæ Faradayowi, by wstawi³ coœ lepszego ni¿ ten stary, kulawy piecyk. — Nie rób zamieszania, Phil. — Mary odliczy³a resztê dla dwóch chichocz¹cych nastolatek, które próbowa³y flirtowaæ z jej synem. Podaj¹c im bilon przez okienko, st³umi³a œmiech. Naprawdê, nie mog³a mieæ do nich pretensji. Przecie¿ przy³apa³a nawet siostrzenicê s¹siadki (mia³a pewnie ze dwadzieœcia piêæ lat) na kokietowaniu Phila. Zaprasza³a go na herbatê. Prosi³a, by przyszed³ i naprawi³ skrzypi¹ce drzwi. Skrzypi¹ce drzwi, rzeczywiœcie! Mary cisnê³a wydawan¹ reszt¹ tak g³oœno, ¿e puco³owata niania zaczê³a coœ mruczeæ pod nosem. No có¿, szybko po³o¿y³a temu kres. Wiedzia³a, ¿e Phil kiedyœ j¹ opuœci — i to dla kobiety. Ale nie dla jakiejœ piersiastej krowy, starszej od ch³opca o dwanaœcie lat. Nigdy, póki ona ¿yje. — Coœ siê sta³o, mamusiu? — Co? — Mary zreflektowa³a siê i poczerwienia³a. — Nie, nic, kochaneczku. Chcia³byœ wejœæ i obejrzeæ film? Pan Faraday na pewno nie mia³by nic przeciwko temu. Jeœliby mnie nie zobaczy³, pomyœla³ uœmiechaj¹c siê szeroko Philip. Dziêkowa³ Bogu, ¿e ju¿ dawno wykreœli³ Faradaya ze swej listy potencjalnych ojców. — Nie, dziêkujê. Przyszed³em ci tylko powiedzieæ, ¿e muszê poza³atwiaæ sprawunki. Mam coœ kupiæ na targu? — Przyda³by siê ³adny kurczak. — Siadaj¹c, Mary chuchnê³a z roztargnieniem w d³onie. W budce by³o zimno, a bêdzie jeszcze ch³odniej, jak zima zadomowi siê na dobre. W lecie bywa³o tu gor¹co, niczym w jednej z tureckich ³aŸni, o których czyta³a. Ale by³a to praca. Kiedy kobiecie brak wykszta³cenia i ma dziecko na utrzymaniu, musi braæ, co jej daj¹. Siêgnê³a po portmonetkê ze sztucznej skóry. Nigdy nie przysz³o jej nawet do g³owy, by podkraœæ funta lub dwa z podrêcznej kasy. — Mam jeszcze trochê pieniêdzy, mamusiu.
— No, dobrze. SprawdŸ, czy kurczak jest œwie¿y. — Poda³a cztery bilety znêkanej kobiecie z dwoma k³óc¹cymi siê ch³opcami i dziewczynk¹ o smutnych oczach. Seans zacznie siê za piêæ minut. Musia³a byæ w budce jeszcze przez dwadzieœcia minut, na wypadek, gdyby pojawi³ siê jakiœ maruder. — Pamiêtaj, gdy wrócisz do domu odbierz sobie pieni¹dze za kurczaka — powiedzia³a, wiedz¹c, ¿e tego nie zrobi. Niech go Bóg b³ogos³awi, ten ch³opiec zawsze wk³ada³ pieni¹dze do puszki, zamiast wyjmowaæ. — Czy nie powinieneœ byæ w szkole? — Dzisiaj jest sobota, mamusiu. — Sobota. Tak, oczywiœcie, sobota. — T³umi¹c westchnienie wyprostowa³a plecy i siêgnê³a po jeden z b³yszcz¹cych magazynów, dobrze ju¿ zaczytanych. — Pan Faraday chce urz¹dziæ w przysz³ym miesi¹cu festiwal filmów Cary’ego Granta. Prosi³ mnie nawet, bym pomog³a mu wybraæ filmy. — To mi³o z jego strony. — Ma³y skórzany woreczek zaczyna³ mu ci¹¿yæ w kieszeni, niecierpliwi³ siê, chc¹c odejœæ jak najszybciej. — Chcemy zacz¹æ od mojego ulubionego „Z³odzieja w hotelu”. Spodoba³by ci siê. — Byæ mo¿e — powiedzia³, patrz¹c w szczere oczy matki. Zastanawia³ siê, ile mog³a wiedzieæ. Nigdy o nic nie pyta³a, z ca³¹ pewnoœci¹ nigdy nie docieka³a, sk¹d bra³y siê te sumki, które przynosi³ do domu. Nie by³a g³upia. Jest po prostu optymistk¹, pomyœla³ i znowu uca³owa³ jej policzek. — A mo¿e bym ciê zabra³ do kina w twój wolny wieczór? — To by by³o wspania³e. — Opanowa³a chêæ pog³askania go po w³osach, bo wiedzia³a, ¿e czu³by siê za¿enowany. — Gra w nim Grace Kelly. Pomyœl tylko, najprawdziwsza ksiê¿na. Myœla³am o tym dziœ rano, kiedy przegl¹da³am magazyn z artyku³em o Phoebe Spring. — O kim? — Och, Philipie. — Cmoknê³a niecierpliwie i otworzy³a czasopismo. — Phoebe Spring. Najpiêkniejsza kobieta œwiata. — Najpiêkniejsz¹ kobiet¹ œwiata jest moja matka — rzek³, bo wiedzia³, ¿e w odpowiedzi na to zaczerwieni siê i uœmiechnie. — Umiesz czarowaæ, ch³opaku. — Rzeczywiœcie zaœmia³a siê, g³oœno i zdrowo, tak jak lubi³. — Ale spójrz tylko na ni¹. By³a aktork¹, wspania³¹ aktork¹, potem poœlubi³a króla. Teraz mieszka z mê¿czyzn¹ swych marzeñ w jego bajecznym pa³acu w Jaquirze. Zupe³nie, jak w filmie. To ich córka. Ksiê¿niczka. Nie ma jeszcze piêciu lat, ale prawdziwa z niej piêknoœæ, no nie? Philip spojrza³ bez zainteresowania na zdjêcie. — To tylko dzieciak. — Czy¿by? Ta biedna kruszyna ma takie smutne oczy. — Znowu coœ sobie wymyœlasz. — Zacisn¹³ d³oñ na woreczku w kieszeni. Pozwoli matce snuæ fantazje, œniæ o Hollywood, królach i bia³ych limuzynach. Jego w tym g³owa, by mog³a jeŸdziæ kiedyœ takim wozem. Do diab³a, on jej go kupi. Teraz mo¿e tylko czytaæ o królowych, ale pewnego piêknego dnia, niezad³ugo — on ju¿ tego dopilnuje — bêdzie mog³a ¿yæ jak one. — Znikam. — Baw siê dobrze, kochanie. — Ca³¹ uwagê Mary poch³onê³o znowu czasopismo. Taka ³adna dziewuszka, pomyœla³a w nag³ym przyp³ywie uczuæ macierzyñskich. Rozdzia³ 4 Adrianne bardzo lubi³a chodziæ na suk1. Zanim ukoñczy³a osiem lat, umia³a odró¿niæ diamenty od lœni¹cych szkie³ek, rubiny z Birmy od kamieni gorszej jakoœci i barwy. Od Jiddah, swej babki, nauczy³a siê oceniaæ ich szlif, czystoœæ i kolor niczym mistrz jubilerski. Mog³y chodziæ razem godzinami, podziwiaj¹c najwartoœciowsze kamienie, jakie oferowano na bazarze. Klejnoty s¹ zabezpieczeniem dla kobiety, mo¿e je zawsze mieæ przy sobie, powtarza³a Jiddah. Jak¹ wartoœæ dla kobiety maj¹ z³ote sztabki i papierowe pieni¹dze, przechowywane w bankach? Diamenty, szmaragdy, szafiry przypina siê do sukni, nosi w uszach, zawiesza na szyi, tak ¿e wszyscy, ca³y œwiat mo¿e zobaczyæ, jak wiele jest warta ich posiadaczka. Adrianne z najwiêksz¹ przyjemnoœci¹ obserwowa³a babkê, gdy targowa³a siê na bazarze, w powietrzu drgaj¹cym od upa³u. Chodzi³y tam czêsto, otoczone gromadk¹ os³oniêtych czarnymi p³aszczami kobiet, przypominaj¹cych stadko kosów. Lubi³y dotykaæ nawleczonych na sznurki z³otych i srebrnych ozdób, wk³adaæ na palce b³yszcz¹ce pierœcienie albo tylko podziwiaæ po³ysk drogich kamieni przez zakurzone szybki. W nieruchomym powietrzu wisia³ zapach zwierz¹t i korzeni, a matawain z rzadkimi, barwionymi henn¹ brodami, czyhali, by ukaraæ za ka¿de naruszenie prawa religijnego. Adrianne, gdy by³a z babk¹, nigdy siê ich nie ba³a. Stara królowa by³a w Jaquirze szanowana — urodzi³a dwanaœcioro dzieci. Chodzi³y po bazarze w powietrzu gêstym od krzyków, nawo³ywañ, skrzekliwych targów, oœlich ryków, i stukania sanda³ów na ubitej ziemi. Gdy rozlega³o siê wezwanie do modlitwy, suk zamiera³. Gdy mê¿czyŸni pochylali twarze do ziemi, kobiety nieruchomia³y. Adrianne ws³uchiwa³a siê w szelest paciorków ró¿añców, schylaj¹c g³owê, jak inne kobiety. Nie
zakrywa³a jeszcze twarzy, ale nie by³a ju¿ dzieckiem. W te ostatnie dni œródziemnomorskiego lata oczekiwa³a na blisk¹ ju¿ zmianê tej sytuacji. Tak samo czeka³ ca³y Jaquir. Chocia¿ kraj walczy³ z nêdz¹, rodzina królewska by³a bogata. Jako pierworodna córka króla Adrianne mia³a prawo do wszystkich symboli i oznak swej rangi. Ale Abdu nigdy jej nie pokocha³. Druga ¿ona po Fahidzie urodzi³a mu jeszcze dwie córki. W haremie szeptano, ¿e Abdu wpad³ w pasjê po narodzinach drugiej córki i nieomal rozwiód³ siê z Leih¹. Ale nastêpca tronu by³ dzieckiem piêknym i silnym. Przypuszczano, ¿e Leiha wkrótce znowu zajdzie w ci¹¿ê. Aby zapewniæ ci¹g³oœæ dynastii, Abdu wzi¹³ sobie trzeci¹ ¿onê i szybko j¹ zap³odni³. Phoebe bra³a teraz pigu³ki ka¿dego ranka. Ucieka³a w sen i marzenia na jawie. W haremie Adrianne obserwowa³a tañcz¹ce kuzynki, z g³ow¹ opart¹ wygodnie o kolano matki mru¿y³a leniwie oczy, chroni¹c je przed dymem kadzide³. Czeka³o j¹ d³ugie, upalne popo³udnie. Mia³a nadziejê, ¿e pójd¹ na bazar, mo¿e kupi jedwab albo z³ot¹ bransoletê, tak¹, jak¹ Duja pokazywa³a jej poprzedniego dnia — ale matka by³a dziœ taka apatyczna. Pójd¹ po zakupy jutro. Dzisiaj wentylatory porusza³y przesycone kadzid³em powietrze, a bêbny wybija³y powolny rytm. Latifa przemyci³a katalog Fredericka z Hollywood. Kobiety przegl¹da³y go i g³upio chichota³y. Jak zwykle gawêdzi³y, i jak zwykle — o seksie. Adrianne nazbyt przywyk³a do bezpoœrednich okreœleñ i podniecaj¹cych opisów, by j¹ to jeszcze interesowa³o. Lubi³a patrzeæ na taniec, na wê¿owe ruchy, sp³ywaj¹ce w³osy, na skrêty i obroty cia³. Rzuci³a okiem na Meri, trzeci¹ ¿onê ojca, z nieznoœnym zadowoleniem obnosz¹c¹ wielki brzuch, która siedz¹c obok rozmawia³a o porodzie. Leiha o wychudzonej twarzy karmi³a piersi¹ najm³odsz¹ córkê i ukradkiem przygl¹da³a siê Meri. Fahid, silny piêciolatek podbieg³ do matki chc¹c, by zwróci³a na niego uwagê. Bez wahania Leiha odstawi³a dziewczynkê od piersi. Tul¹c syna uœmiecha³a siê z triumfem. — Nic dziwnego, ¿e przywyk³y nas obra¿aæ — mruknê³a Phoebe. — Mamo? — Nie, nic. — Z roztargnieniem pog³adzi³a w³osy Adrianne. Uderzenia bêbna odbija³y siê echem w jej g³owie, monotonne i bezlitosne, niczym dni spêdzane w haremie. — W Ameryce kocha siê dzieci bez wzglêdu na to, czy s¹ ch³opcami, czy dziewczynkami. Nie oczekuje siê, ¿e kobiety spêdz¹ ¿ycie na rodzeniu. — To jak plemiê mo¿e pozostaæ silne? Phoebe westchnê³a. By³y dni, kiedy nie mog³a myœleæ jasno. Wini³a za to — i b³ogos³awi³a — pigu³ki. Ostatnia dostawa kosztowa³a j¹ pierœcieñ ze szmaragdem, ale dorzucono jej jeszcze pó³ kwarty rosyjskiej wódki. Przechowywa³a j¹ niczym sk¹piec, po ka¿dej wizycie Abdu w sypialni wydziela³a sobie ma³y kieliszek. Przesta³a walczyæ, by³o jej wszystko jedno, znosi³a to, skupiaj¹c swe myœli na pocieszeniu, którego dostarczy jej alkohol, gdy Abdu wreszcie z ni¹ skoñczy. Powinna st¹d odejœæ. Gdyby tylko mia³a odwagê. Mog³aby wzi¹æ Adrianne i uciec, uciec do normalnego œwiata, gdzie nie zmuszano kobiet do zakrywania ze wstydem cia³ i uleg³oœci wobec okrutnych zachcianek mê¿czyzn. Wróciæ do Ameryki, gdzie j¹ podziwiano, gdzie ludzie t³oczyli siê na widowniach, by j¹ ogl¹daæ. Ci¹gle jeszcze mog³a graæ. Czy¿ nie gra³a ka¿dego dnia? W Ameryce mog³aby zapewniæ Adrianne normalne ¿ycie. Odejœcie by³o jednak niemo¿liwe. Phoebe zamknê³a oczy i próbowa³a nie s³yszeæ odg³osu bêbnów. Aby opuœciæ Jaquir, kobieta musia³a mieæ pisemne zezwolenie g³owy rodziny — mê¿czyzny. Abdu nigdy by nie wyrazi³ zgody, bo pragn¹³ jej tak samo, jak nienawidzi³. Ju¿ kiedyœ b³aga³a go o takie pozwolenie, ale odmówi³. By uciec, trzeba by³o wiele tysiêcy dolarów, wi¹za³o siê to równie¿ z niebezpieczeñstwem, ale zdecydowa³a siê ju¿ prawie na takie ryzyko. Nigdy jednak nie wydosta³aby z kraju Adrianne. Nie by³o takiej sumy, która mog³a sk³oniæ przemytnika do wywiezienia z Jaquiru córki króla. A przy tym ba³a siê. Lêka³a siê, co Abdu móg³by zrobiæ z Adrianne. Móg³by mi j¹ odebraæ, pomyœla³a Phoebe. Nie by³a w stanie go powstrzymaæ, nie mog³a odwo³aæ siê do s¹du ani policji, bo s¹d i policja nale¿a³y do niego. Nie wolno jej by³o nara¿aæ Adrianne. Myœla³a te¿ o samobójstwie. O ostatecznej ucieczce. Myœla³a o tym, tak jak dawniej o mi³oœci: jako czymœ upragnionym, zazdroœnie strze¿onym, oczekiwanym. Czasem w upalne, nie koñcz¹ce siê popo³udnie spogl¹da³a na fiolkê z pigu³kami i zastanawia³a siê, jak by to by³o, gdyby wziê³a je wszystkie i wreszcie odp³ynê³a ca³kowicie w mglisty œwiat marzeñ. Cudownie. Czasem wysypywa³a je na d³oñ, liczy³a i leciutko, delikatnie g³aska³a. Ale by³a przecie¿ Adrianne. Zawsze jeszcze bêdzie Adrianne. Wiêc zostanie. Bêdzie siê odurzaæ siê narkotykami, by rzeczywistoœæ sta³a siê mo¿liwa do zniesienia, i zostanie. Ale da Adrianne coœ z siebie. — Brak mi s³oñca — powiedzia³a nagle Phoebe. — PrzejdŸmy siê po ogrodzie. Adrianne wola³aby zostaæ uko³ysana zapachami i dŸwiêkami haremu, ale wsta³a i pos³usznie wysz³a razem z matk¹.
Otoczy³ je ja³owy upa³. Jak zwykle sprawia³, ¿e Phoebe rozbola³y oczy i zatêskni³a za bryz¹ Pacyfiku. Dawniej mia³a dom w Malibu, z przyjemnoœci¹ siadywa³a na parapecie szerokiego okna, by obserwowaæ biegn¹ce po powierzchni oceanu fale. Tutaj ros³y kwiaty bujne, egzotyczne, wydaj¹ce silne, przyprawiaj¹ce o zawrót g³owy wonie. Mur ogrodzenia wznosi³ siê wysoko, by ¿adna ze spaceruj¹cych kobiet nie kusi³a przechodz¹cego mê¿czyzny. Takie by³o prawo islamu. Kobieta to s³aba, zmys³owa istota, na stra¿y jej cnoty nie stoi ani si³a, ani intelekt. Musi jej strzec mê¿czyzna. Powietrze w ogrodzie rozbrzmiewa³o œpiewem ptaków. Gdy Phoebe ujrza³a ten ogród po raz pierwszy, ow¹ gêstwê bujnych kwiatów, gdy poczu³a ich aromaty, pomyœla³a, ¿e wygl¹da jak w filmie. Nie opodal przemieszcza³y siê piaski pustyni, a tu kwit³y jaœminy, oleandry, hibiskusy. Miniaturowe drzewka cytrynowe i pomarañczowe. Teraz wiedzia³a, ¿e ich owoce s¹ gorzkie, jak spojrzenie oczu jej mê¿a. Nie mog³a siê oprzeæ, by nie podejœæ do fontanny. To by³ dar Abdu dla niej, gdy przyby³a do tego kraju jako jego królowa. Symbol jego nieprzemijaj¹cej mi³oœci do niej. Mi³oœæ ju¿ dawno wygas³a, a fontanna wci¹¿ tryska³a. By³a wci¹¿ jego ¿on¹, pierwsz¹ z czterech, dozwolonych przez prawo. Ale w Jaquirze ma³¿eñstwo sta³o siê dla niej wiêzieniem. Obracaj¹c na palcu obr¹czkê wysadzan¹ diamentami, obserwowa³a, jak woda sp³ywa do ma³ego stawku. Adrianne zaczê³a wrzucaæ kamyki do wody, chc¹c zmusiæ kolorowe rybki, by zaczê³y p³ywaæ. — Nie lubiê Meri — zaczê³a Adrianne. W ciasnym œwiatku haremu niewiele by³o tematów do rozmowy, poza plotkami o innych kobietach i dzieciach. — Wypina ten swój brzuch i uœmiecha siê, ot, tak. — Wykrzywi³a twarz, a Phoebe siê rozeœmia³a. — Och, tak dobrze na mnie dzia³asz. — Uca³owa³a j¹ w czo³o. — Moja ma³a aktorka. — Ma oczy swego ojca, pomyœla³a i odgarnê³a w³osy z twarzy córki. Przypomina³y jej czasy, gdy Abdu patrzy³ na ni¹ z mi³oœci¹ i serdecznoœci¹. — W Ameryce ludzie czekaliby godzinami, ¿eby ciê zobaczyæ. Adrianne uœmiechnê³a siê z zadowoleniem. — Tak jak na ciebie? — Tak. — Znowu popatrzy³a na wodê. Czasem nie mog³a sobie przypomnieæ tamtej dawnej Phoebe. — Czekali na mnie. Zawsze chcia³am uszczêœliwiaæ ludzi, Addy. — Tamta dziennikarka mówi³a, ¿e brakuje im ciebie. — Dziennikarka? — To by³o dwa albo trzy lata temu. Nie, jeszcze dawniej. Mo¿e cztery. To dziwne, jak czas siê zaciera. Abdu zgodzi³ siê na wywiad, by uciszyæ plotki o ich ma³¿eñstwie. Nie s¹dzi³a, ¿e dziecko bêdzie to pamiêtaæ. Przecie¿ Addy nie mog³a mieæ wtedy wiêcej ni¿ cztery, piêæ lat. — Ona tak dziwnie mówi³a, czasem za szybko. Mia³a w³osy w kolorze s³omy ostrzy¿one krótko jak ch³opiec. By³a niezadowolona, bo pozwolono jej zrobiæ tylko kilka zdjêæ, a potem zabrano aparat. — Phoebe usiad³a na marmurowej ³awce, Adrianne dalej wrzuca³a kamyki do wody. — Powiedzia³a, ¿e jesteœ najpiêkniejsz¹ i najbardziej godn¹ zazdroœci kobiet¹ na œwiecie. Spyta³a, czy zas³aniasz twarz. — Niczego nie zapominasz, prawda? — Phoebe te¿ pamiêta³a, mia³a w pamiêci bajeczkê o upale i kurzu, o zas³onie, która chroni cerê. — Podoba³o mi siê to, co o tobie mówi³a. — Adrianne pamiêta³a równie¿ i to, ¿e po odejœciu reporterki matka p³aka³a. — Czy ona wróci? — Mo¿e, kiedyœ. — Ale Phoebe wiedzia³a, ¿e ludzie o niej zapominaj¹. W Hollywood by³y ju¿ nowe twarze, nowe nazwiska, niektóre z nich zna³a, bo Abdu pozwoli³, by przekazano jej kilka listów. Faye Dunaway, Jane Fonda, Ann-Margret. Piêkne, m³ode aktorki wybija³y siê, zajmowa³y miejsce, które kiedyœ nale¿a³o do niej. Dotknê³a twarzy, wiedz¹c, ¿e pod oczami pojawi³y siê zmarszczki. Ongiœ jej zdjêcia by³y na ok³adkach wszystkich magazynów. Kobiety farbowa³y sobie w³osy, by wygl¹daæ jak ona. Porównywano j¹ do Marilyn Monroe, Avy Gardner, Sophii Loren. Potem przestano porównywaæ — sama sta³a siê wzorem. — Raz prawie zdoby³am Oscara. Dla aktorki to najwiêksza nagroda. Ale i tak odby³o siê wspania³e przyjêcie. Wszyscy œmiali siê, rozmawiali i uk³adali plany na przysz³oœæ. Zupe³nie inaczej ni¿ w Nebrasce, gdzie mieszka³am, gdy mia³am tyle lat, co ty. — To tam, gdzie pada œnieg? — Tak. — Phoebe uœmiechnê³a siê i wyprostowa³a ramiona. — Tam, gdzie pada œnieg. Mieszka³am z dziadkami, bo moja matka i ojciec umarli. By³am bardzo szczêœliwa, choæ nie zawsze o tym wiedzia³am. Marzy³am, by zostaæ aktork¹, chcia³am nosiæ piêkne suknie i ¿eby wszyscy mnie kochali. — Wiêc zosta³aœ gwiazd¹ filmow¹. — Zosta³am. — Phoebe opar³a policzek o w³osy Adrianne. — Wydaje mi siê, ¿e by³o to setki lat temu. W Kalifornii nie ma œniegu, ale jest ocean. Czu³am siê jak w bajce, to ja by³am jedn¹ z tych ksiê¿niczek, o których czyta siê w ksi¹¿kach. Praca by³a bardzo ciê¿ka, ale lubi³am j¹, mia³am satysfakcjê, ¿e stanowiê cz¹stkê czegoœ wyj¹tkowego. Mia³am dla siebie ca³y dom nad brzegiem morza. — Pewnie by³aœ samotna. — Nie, mog³am spotykaæ siê z przyjació³mi i poznawaæ ró¿nych ludzi. Zwiedza³am miejsca, o których przedtem nawet nie mog³am marzyæ: Pary¿, Nowy Jork, Londyn... W Londynie spotka³am twego ojca.
— Gdzie jest Londyn? — W Anglii, w Europie. Zapomnia³aœ, czego siê uczy³aœ. — Nie lubiê siê uczyæ. Lubiê bajki. — Ale zastanowi³a siê g³êboko, bo wiedzia³a, ¿e lekcje s¹ wa¿ne dla Phoebe i jest to jeszcze jeden wspólny sekret. — W Londynie mieszka królowa, której m¹¿ jest tylko ksiêciem. — Adrianne czeka³a, pewna, ¿e matka tym razem j¹ poprawi. To taki niedorzeczny pomys³: kobieta, która rz¹dzi pañstwem. Ale Phoebe uœmiechnê³a siê tylko i skinê³a g³ow¹. — W Londynie jest zimno i pada deszcz. W Jaquirze zawsze œwieci s³oñce. — Londyn jest piêkny. — To by³a jedna z jej najwiêkszych umiejêtnoœci, potrafi³a przenieœæ siê myœl¹ w ka¿de miejsce, prawdziwe lub wymyœlone, zobaczyæ je wyraŸnie. — S¹dzi³am, ¿e to najpiêkniejsze miasto, jakie widzia³am. Krêciliœmy tam film, ludzie wspinali siê na bariery, by nas ogl¹daæ. Wo³ali do mnie, czasem rozdawa³am autografy lub pozowa³am do zdjêæ. Potem spotka³am twojego ojca. By³ taki przystojny. Taki elegancki. — Elegancki? Phoebe zamknê³a oczy, uœmiecha³a siê marzycielsko. — Niewa¿ne... By³am bardzo zdenerwowana, bo by³ królem, trzeba by³o pamiêtaæ o etykiecie i wszêdzie krêcili siê reporterzy. Ale gdy tylko zaczêliœmy ze sob¹ rozmawiaæ, wszystko inne przesta³o mieæ jakiekolwiek znaczenie. Zaprosi³ mnie na obiad i na tañce. — Tañczy³aœ dla niego? — Z nim. — Phoebe posadzi³a córkê obok siebie na ³awce. Niedaleko brzêcza³a leniwie pszczo³a opita nektarem. DŸwiêk ten brzmia³ rozkosznie w uszach Phoebe, wyczulonej na dŸwiêki pod wp³ywem narkotyku. — W Europie i w Ameryce mê¿czyŸni i kobiety tañcz¹ ze sob¹. Adrianne zmru¿y³a oczy. — Czy to jest dozwolone? — Tak, kobiecie wolno tañczyæ z mê¿czyzn¹, rozmawiaæ z nim, jeŸdziæ na przeja¿d¿ki lub pójœæ do teatru. Mo¿na robiæ tyle rzeczy — chodziæ na randki, a innych to figê obchodzi. — Figê? — Adrianne zmaga³a siê ze sw¹ angielszczyzn¹. — Figi s¹ do jedzenia. Phoebe znowu siê rozeœmia³a, s³oñce j¹ usypia³o. Pamiêta³a, jak tañczy³a w ramionach Abdu, jak uœmiecha³ siê do niej. Jakie mia³ czu³e rêce. — To takie powiedzenie. A randka jest wtedy, gdy mê¿czyzna zaprasza kobietê. Przychodzi po ni¹ do domu. Czasem przynosi jej kwiaty. — Ró¿e, przypomnia³a sobie sennie. Abdu przysy³a³ jej tuziny bia³ych ró¿. — Potem mog¹ iœæ na obiad albo na przedstawienie i na póŸn¹ kolacjê. Mog¹ potañczyæ w jakimœ zat³oczonym, ma³ym klubie. — Tañczy³aœ z ojcem, bo byliœcie ma³¿eñstwem? — Nie. Tañczyliœmy, zakochaliœmy siê w sobie, potem wziêliœmy œlub. Tam jest inaczej, Adrianne, trudno to wyt³umaczyæ. Wiêkszoœæ krajów na œwiecie nie przypomina Jaquiru. Znowu odezwa³ siê drêcz¹cy strach, który Adrianne czu³a od owej nocy, gdy by³a œwiadkiem gwa³tu. — Chcesz tam wróciæ. Phoebe nie zauwa¿y³a lêku w oczach córki, by³a bez reszty pogr¹¿ona w têsknocie. — Droga powrotna jest d³uga, Addy. Zbyt d³uga. Kiedy poœlubi³am Abdu, zostawi³am wszystko za sob¹. Nie rozumia³am wtedy, jak wiele. Kocha³am go, a on mnie pragn¹³. Dzieñ œlubu by³ najszczêœliwszym dniem mojego ¿ycia. Da³ mi „S³oñce i Ksiê¿yc”. — Dotknê³a rêk¹ piersi, jak gdyby czu³a ciê¿ar naszyjnika i jego moc. — Kiedy mia³am go na szyi, czu³am siê jak królowa, wydawa³o mi siê, ¿e spe³ni³y siê wszystkie marzenia, jakie snu³am w Nebrasce jako ma³a dziewczynka. Da³ mi wtedy cz¹stkê siebie, cz¹stkê swego kraju. Kiedy za³o¿y³ mi ten klejnot na szyjê, by³a to najwa¿niejsza rzecz na œwiecie. — To najcenniejszy skarb Jaquiru. Widaæ, ¿e ciebie ceni najbardziej. — Tak, kiedyœ mnie ceni³. Ju¿ mnie nie kocha, Addy. Wiedzia³a o tym, wiedzia³a o tym od dawna, ale nie chcia³a siê z tym pogodziæ. — Jesteœ jego ¿on¹. Phoebe spojrza³a na obr¹czkê, symbol, który dawniej tak wiele dla niej znaczy³. — Jedn¹ z trzech. — Nie, tamte wzi¹³ tylko dlatego, by mieæ synów. Mê¿czyzna musi mieæ synów. Phoebe ujê³a w d³onie twarz Adrianne. Zobaczy³a w jej oczach ³zy bólu. Byæ mo¿e powiedzia³a za du¿o, ale nie mog³a ju¿ cofn¹æ tych s³ów. — Wiem, ¿e jesteœ mu obojêtna, ¿e to boli. Spróbuj zrozumieæ, ¿e to moja wina, nie twoja. — On mnie nienawidzi. — Nie. — Ale on naprawdê nienawidzi swej córki, pomyœla³a Phoebe, tul¹c do siebie Adrianne. To budzi³o w niej przera¿enie, ta zimna nienawiœæ w oczach Abdu, gdy patrzy³ na to dziecko. — Nie, on nie ciebie nienawidzi. To ja budzê jego gniew, to, ¿e jestem taka, jaka jestem. Jesteœ moja. To tylko widzi, gdy patrzy na ciebie, nie zauwa¿a, ¿e masz w sobie cz¹stkê jego samego, mo¿e najlepsz¹. — Nienawidzê go.
Phoebe niespokojnie rozejrza³a siê szybko dooko³a. By³y same w ogrodzie, ale g³os mo¿na by³o us³yszeæ z daleka, tutaj œciany mia³y uszy. — Nie wolno ci tak mówiæ. Nie wolno ci nawet tak myœleæ. Nie rozumiesz, jak to jest miêdzy mn¹ i Abdu. Jesteœ jeszcze za ma³a. — On ciê bije. — Adrianne cofnê³a siê, jej oczy by³y suche. — Za to go nienawidzê. Patrzy na mnie i wcale nie zauwa¿a. Za to go w³aœnie nienawidzê. — Ciii. — Phoebe nie wiedzia³a, co robiæ, porwa³a córkê w ramiona i zaczê³a ko³ysaæ. Adrianne nie odezwa³a siê ju¿ ani s³owem. Nie mia³a zamiaru wytr¹caæ matki z równowagi. Dopóki nie wyrzek³a tych s³ów, nie wiedzia³a nawet, ¿e w g³êbi duszy tak myœli. Teraz, gdy te s³owa pad³y, po prostu je zaakceptowa³a. Nienawiœæ kie³kowa³a jeszcze przedtem, nim tamtej nocy ujrza³a, jak ojciec gwa³ci jej matkê. Od tego czasu uczucie to ros³o, podsycane jego lekcewa¿eniem i obojêtnoœci¹, rozmaitymi afrontami, które sprawia³y, ¿e czu³a siê gorsza od reszty jego dzieci. Nienawidzi³a, ale wstydzi³a siê tego uczucia. Dziecko powinno szanowaæ rodziców. Zatem nie powiedzia³a nic wiêcej. Przez nastêpne tygodnie spêdza³a z matk¹ wiêcej czasu ni¿ zwykle, spaceruj¹c po ogrodzie, s³uchaj¹c opowiadañ o innych œwiatach. Ci¹gle wydawa³y siê jej nierealne, ale lubi³a je tak samo, jak historyjki babki o piratach i smokach. Kiedy Meri urodzi³a dziewczynkê, i Abdu rozwiód³ siê z ni¹, Adrianne by³a zadowolona. — Cieszê siê, ¿e jej tu nie ma. — Adrianne gra³a z Duj¹ w pi³kê i kamyki2. Po d³ugich dyskusjach i debatach zezwolono na tê grê w haremie. — Dok¹d j¹ odes³ali? — Duja by³a starsza, lecz Adrianne potrafi³a zrêcznie wyci¹gaæ interesuj¹ce informacje. — Ma dostaæ dom w mieœcie. Ma³y domek. — Adrianne zachichota³a. Mog³aby nawet ¿a³owaæ Meri, ale eks- ¿ona króla z w³asnej winy by³a bardzo nielubiana przez inne kobiety. — Cieszê siê, ¿e ju¿ tu nie mieszka. — Duja odrzuci³a do ty³u w³osy, zadowolona, ¿e mo¿e wyg³osiæ swoj¹ opiniê. — Nie musimy wiêcej wys³uchiwaæ jej przechwa³ek — ile razy król j¹ odwiedzi³ i na jakie sposoby dawa³ jej swe nasienie. Adrianne upuœci³a pi³kê. Rozejrza³a siê szybko szukaj¹c wzrokiem matki, ale rozmawia³y po arabsku, uzna³a wiêc, ¿e Phoebe nie mog³a nic zrozumieæ. — Czy ty masz ochotê na seks? — Oczywiœcie. — Duja rzuci³a kamyki na ziemiê, potem sprawdzi³a, jaki jest wynik. — Kiedy wyjdê za m¹¿, mój ma³¿onek bêdzie mnie odwiedza³ co noc. Dam mu tyle rozkoszy, ¿e nigdy nie zapragnie innej ¿ony. Skórê bêdê mia³a zawsze miêkk¹, a piersi twarde. I roz³o¿one nogi. — Zaœmia³a siê i podnios³a kamyki. Adrianne zauwa¿y³a, ¿e jeden z pozosta³ych kamyków drgn¹³, ale zlekcewa¿y³a naruszenie zasad gry. By³a szybsza i zrêczniejsza od kuzynki, i teraz powinna wygraæ Duja. — Ja wcale nie chcê seksu. — Nie b¹dŸ g³upia. Tego chc¹ wszystkie kobiety. Prawo trzyma nas z dala od mê¿czyzn, bo jesteœmy zbyt s³abe, by siê oprzeæ. Przestajemy tego pragn¹æ, gdy jesteœmy tak stare jak babka. — Wiêc jestem stara jak babka. Gra³y dalej. Duja tego nie zrozumie, myœla³a Adrianne. Mama nie pragnê³a seksu, a by³a m³oda i piêkna. Leiha ba³a siê go, bo mia³a ju¿ dwie córki. Adrianna nie chcia³a go, bo widzia³a, ¿e jest to akt pe³en okrucieñstwa i odra¿aj¹cy. Ale nie by³o innego sposobu, by mieæ dzieci, a ona ogromnie je lubi³a. Mo¿e dostanie dobrego mê¿a, który bêdzie ju¿ mia³ ¿ony i dzieci. Wtedy nie zechce z ni¹ sypiaæ, a ona bêdzie mog³a zajmowaæ siê jego dzieæmi. Kiedy zmêczy³y siê gr¹, Adrianne odszuka³a babkê i wdrapa³a siê na jej kolana. Jiddah by³a wdow¹ po poprzednim królu. By³a tak ³akoma, ¿e od s³odyczy straci³a zêby, ale oczy mia³a ciemne i czyste. — Tu jest moja œliczna Adrianne. — Jiddah rozchyli³a d³oñ i poda³a jej owiniêt¹ w foliê czekoladkê. Adrianne wziê³a j¹ œmiej¹c siê cicho. Rozwija³a j¹ powolutku, bo s³odycze lubi³a tak jak œliczne papierki. Jak zwykle, Jiddah wziê³a szczotkê i zaczê³a rozczesywaæ w³osy Adrianne. Jak zawsze, by³o to bardzo koj¹ce. — Babciu, czy odwiedzisz to nowe dziecko? — Oczywiœcie. Kocham wszystkie swoje wnuki. Nawet te, które kradn¹ mi czekoladê. Czemu moja Adrianne jest taka smutna? — Czy myœlisz, ¿e król rozwiedzie siê z moj¹ mam¹? Jiddah zauwa¿y³a z trosk¹, ¿e Adrianne nie nazywa ju¿ Abdu ojcem. — Nie wiem. Nie rozwiód³ siê przez dziewiêæ lat. — Jeœli siê z ni¹ rozwiedzie, bêdziemy musia³y st¹d odejœæ. Bardzo bym za tob¹ têskni³a. — A ja za tob¹. — To dziecko jest zbyt dojrza³e, pomyœla³a Jiddah, odk³adaj¹c szczotkê. — Nie ty powinnaœ siê tym martwiæ, Adrianne. Dorastasz. Pewnego dnia, ju¿ nied³ugo, zobaczê, jak wychodzisz za m¹¿. A potem bêdê mia³a prawnuki. — I bêdziesz dawaæ im czekoladki, i opowiadaæ bajki. — Tak. Inszallah3. — Uca³owa³a w³osy Adrianne. By³y lekko uperfumowane i ciemne jak noc. — I bêdê kocha³a je tak, jak ciebie.
Adrianne odwróci³a siê i objê³a ramionami szyjê Jiddah. Makowo-korzenny zapach jej skóry by³ równie koj¹cy, jak dotyk jej szczup³ych r¹k. — Zawsze bêdê ciê kochaæ, babciu. — Adrianne. Yellah. — Fahid ci¹gn¹³ j¹ za spódnicê. Usta mia³ umorusane od czasu wczeœniejszej wizyty u babki. Jedwabn¹ szatê, uszyt¹ przez matkê, pokrywa³y smugi brudu. — ChodŸ¿e — powtórzy³ po arabsku, ci¹gn¹c j¹ znowu za spódnicê. — Dok¹d? — Zawsze chêtna do zabawy z bratem Adrianne zeskoczy³a i po³askota³a go pod ¿ebrami. — Chcê b¹ka. — Piszcza³ i wierci³ siê, potem uca³owa³ j¹ g³oœno. — Chcê zobaczyæ b¹ka. Zanim pozwoli³a siê odci¹gn¹æ, zabra³a jeszcze garœæ czekoladek. Œmiali siê, biegn¹c korytarzami, Adrianne udawa³a, ¿ê z trudem ³apie powietrze i g³oœno wzdycha³a, gdy Fahid ci¹gn¹³ j¹ za rêkê. Jej pokój by³ mniejszy od innych, jeden z tych „drobnych” afrontów jej ojca. Ale by³ piêkny, urz¹dzony na bia³o i ró¿owo, w kolorach przez ni¹ wybranych. W jednym rogu sta³y pó³ki. Umieszczono na nich zabawki, wiele z nich przys³a³a z Ameryki kobieta imieniem Celeste, najlepsza przyjació³ka jej matki. B¹ka przys³ano dawno temu. By³a to zabawka prosta, ale bardzo kolorowa. Kiedy przyciska³o siê r¹czkê, b¹k wirowa³ bucz¹c przyjemnie, czerwieñ, b³êkit i zieleñ miesza³y siê ze sob¹. Szybko sta³ siê ulubion¹ zabawk¹ Fahida, do tego stopnia, ¿e Adrianne niedawno zdjê³a go z pó³ki i schowa³a. — Chcê b¹ka. — Wiem. Ostatnim razem, gdy chcia³eœ siê nim bawiæ, nabi³eœ sobie guza próbuj¹c wspi¹æ siê po niego, gdy mnie tu nie by³o. — I gdy król siê o tym dowiedzia³, Adrianne zosta³a na tydzieñ uwiêziona w swoim pokoju. — Zamknij oczy. Uœmiechn¹³ siê szeroko i potrz¹sn¹³ g³ow¹. Odpowiadaj¹c uœmiechem Adrianne pochyli³a siê, tak ¿e stali teraz twarz¹ w twarz. — Zamknij oczy, mój bracie, bo nie dostaniesz b¹ka. — Gwa³townie zamkn¹³ oczy. — Jeœli bêdziesz bardzo grzeczny, pozwolê ci go zatrzymaæ przez ca³y dzieñ. — Mówi¹c to cofa³a siê, potem wkrêci³a siê pod ³ó¿ko, gdzie trzyma³a swe najwiêksze skarby. Gdy siêga³a po b¹ka, Fahid wœlizn¹³ siê za ni¹. — Fahidzie! — Uszczypnê³a go w policzek z irytacj¹, jak¹ matki okazuj¹ swoim ulubieñcom. — Jesteœ bardzo niegrzeczny. — Kocham Adrianne. Jak zawsze, jej serce zmiêk³o. Odgarnê³a mu z czo³a rozczochrane w³osy i przytuli³a twarz do jego policzka. — Kocham Fahida, nawet gdy jest niegrzeczny. — Zabra³a b¹ka i zaczê³a wyczo³giwaæ siê, ale bystre oczy brata pad³y na kulê ze œniegiem. — £adna. — Zachwycony, pochwyci³ j¹ rêkami lepkimi od s³odyczy. — Moja. — Nie twoja. — Z³apa³a ch³opca za nogê w kostce, by wyci¹gn¹æ go spod ³ó¿ka. — To tajemnica. — Przytulili siê do siebie na dywanie, Adrianne po³o¿y³a rêce na d³oniach Fahida i potrz¹snê³a nimi. Zapomnieli o b¹ku, obserwuj¹c wiruj¹cy œnieg. — To mój najwiêkszy skarb. — Unios³a kulê tak, by przeœwietla³o j¹ œwiat³o. — Magiczna kula. — Magiczna. — Otworzy³ usta, gdy Adrianne znowu przechyli³a kulê. — Daj mi, daj! — Trzymaj¹c j¹ w rêkach wsta³. — Magiczna. Chcê pokazaæ j¹ matce. — Nie, Fahidzie, nie. — Adrianne poderwa³a siê i pobieg³a za nim do drzwi. Podniecony now¹ zabaw¹ wyci¹ga³ swoje silne, krótkie nó¿ki. Œciany rozbrzmiewa³y jego œmiechem, gdy pêdzi³ wymachuj¹c szklan¹ kul¹, niczym prawdziwym trofeum. Aby przed³u¿yæ zabawê skrêci³ do tunelu, ³¹cz¹cego pokoje kobiet z apartamentami króla. Po raz pierwszy Adrianne poczu³a niepokój i zawaha³a siê. By³a tylko córk¹ i nie wolno jej by³o wchodziæ do tunelu. Zrobi³a krok naprzód w nadziei zwabienia Fahida obietnic¹ nowego poczêstunku. Ale gdy jego œmiech urwa³ siê gwa³townie, poœpieszy³a do œrodka. Fahid le¿a³ rozci¹gniêty u stóp Abdu, usta mu dr¿a³y. Abdu wydawa³ siê taki wysoki i potê¿ny, gdy sta³ z szeroko rozstawionymi nogami, spogl¹daj¹c na swego syna. Jego bia³a szata zamiata³a pod³ogê, na któr¹ upad³ Fahid. Œwiat³o w tunelu by³o s³abe, ale Adrianne mog³a zobaczyæ b³ysk gniewu w oczach ojca. — Gdzie twoja matka? — Proszê ciê, panie — Adrianne wysunê³a siê szybko do przodu. Pochyli³a g³owê na znak pokory, a serce jej wali³o. — Ja zajmowa³am siê moim bratem. Abdu spojrza³ na ni¹, na potargane w³osy, zakurzon¹ sukniê, dr¿¹ce rêce. Móg³by odrzuciæ j¹ na bok jednym ruchem rêki. Duma mówi³a mu, ¿e nie jest tego warta. — マ le siê wywi¹za³aœ z opieki nad ksiêciem. Nie odpowiedzia³a, wiedz¹c, ¿e nie oczekiwa³ odpowiedzi. Trzyma³a g³owê pochylon¹, tak ¿e nie móg³ zobaczyæ b³ysku wœciek³oœci w jej oczach. — £zy nie przystoj¹ mê¿czyŸnie, a na pewno nie królowi — powiedzia³, ale schyli³ siê z pewn¹ czu³oœci¹, by postawiæ Fahida na nogi. Wtedy spostrzeg³ kulê, któr¹ jego syn mocno œciska³ w d³oni. — Sk¹d to wzi¹³eœ? — Znowu ogarn¹³ go gniew, ostry niczym miecz. — To zakazane. — Wyrwa³ kulê Fahidowi, tak ¿e ten rozp³aka³ siê. — Czy chcesz okryæ hañb¹ mnie i nasz¹ rodzinê? Adrianne wiedzia³a, ¿e d³oñ ojca potrafi uderzyæ szybko i mocno, stanê³a wiêc pomiêdzy nim a bratem.
— To moje. Ja mu to da³am. Przygotowa³a siê na cios, ale nie nast¹pi³. Zamiast gniewu pojawi³ siê ch³ód. Adrianne nauczy³a siê, ¿e lodowata obojêtnoœæ mo¿e byæ najboleœniejsz¹ kar¹. £zy nap³ynê³y jej do oczu, ale walczy³a z nimi, stoj¹c twarz¹ w twarz z ojcem. Czu³a, ¿e chcia³, by p³aka³a. Jeœli brak ³ez mo¿e byæ obron¹, jej oczy pozostan¹ suche. — Wiêc chcia³aœ zdemoralizowaæ mego syna? Dawaæ mu chrzeœcijañskie symbole jako zabawki? Mog³em oczekiwaæ zdrady od takiej, jak ty. — Cisn¹³ kul¹ o œcianê, rozbijaj¹c j¹. Przera¿ony Fahid tuli³ siê do Adrianne. — Wracaj do kobiet, gdzie twoje miejsce. Od tej chwili nie wolno ci zajmowaæ siê Fahidem. Porwa³ syna na rêce i odwróci³ siê. Fahid, z twarz¹ mokr¹ i nabrzmia³¹ od ³ez, wyci¹ga³ do niej rêce i wykrzykiwa³ jej imiê. 1 Suk — nazwa bazaru w krajach arabskich. 2 Kamyki (Game of jacks) — gra dzieciêca, w czasie której metalowe ¿etony, kamyki itp. s¹ rzucane, ³apane i przesuwane w specjalny sposób po ziemi, przy jednoczesnym odbijaniu pi³ki. 3 Inszallah(arab.) — Jak Bóg da. Rozdzia³ 5 Nie³aska ojca sprawi³a, ¿e Adrianne sta³a siê bardziej odporna. I milcz¹ca. I dumna. Phoebe zaczê³a siê niepokoiæ o córkê. Sama przywyk³a ju¿ do tego nieszczêsnego trybu ¿ycia tak jak kulawy do laski, nie mia³a bowiem wyboru. Musia³a porzuciæ amerykañskie zwyczaje, gdy tylko stanê³a na ziemiê mê¿a. Prawa i tradycje Jaquiru sprzysiêg³y siê przeciwko niej. By³a kobiet¹ i z tego powodu by³a zmuszona do uleg³oœci, wbrew w³asnym przekonaniom, wbrew w³asnym pragnieniom. Przez te wszystkie lata tylko jedno os³adza³o Phoebe to wiêzienie. Mia³a wra¿enie, ¿e Adrianne jest zadowolona, ba, odpowiada jej ¿ycie w Jaquirze. Mia³a tytu³, pozycjê, udzia³ w dziedzictwie, czego nawet nieprzychylnoœæ króla nie mog³a jej odebraæ. Mia³a rodzinê, towarzyszki zabaw. By³a bezpieczna. Phoebe wiedzia³a, ¿e ludzie z Zachodu przyci¹gani przez naftê zaczêli t³umnie nap³ywaæ do Jaquiru i na Œrodkowy Wschód. Zaczê³a wiêc znów spotykaæ siê z dziennikarzami i odgrywaæ rolê bajkowej królowej pustyni. Abdu potrzebowa³ pieniêdzy i technologii, których móg³ mu dostarczyæ Zachód, choæ jednoczeœnie za to w³aœnie go nie cierpia³. Ludzie Zachodu nap³ywaj¹cy do Jaquiru nieœli ze sob¹ postêp. Kiedyœ bêdzie musia³a nast¹piæ liberalizacja. Phoebe czepia³a siê tej nadziei — nie myœla³a o sobie, lecz o Adrianne. W miarê up³ywu czasu zrozumia³a, ¿e jeœli nawet owa wolnoœæ dotrze do Jaquiru, stanie siê to zbyt póŸno, by jej córka z niej skorzysta³a. Adrianne by³a teraz milcz¹co pos³uszna, ale jej radoœæ przygas³a. Bawi³a siê z innymi dziewczynkami, s³ucha³a opowiadañ babki, lecz przesta³a byæ dzieckiem. Phoebe coraz gorêcej têskni³a za domem. Marzy³a o powrocie, o zabraniu ze sob¹ Adrianne, tak bardzo chcia³a pokazaæ jej œwiat wolny od praw i ograniczeñ Jaquiru. Lecz nawet w snach nie wierzy³a, ¿e to siê mo¿e spe³niæ. Szuka³a wiêc ucieczki tam, gdzie mog³a j¹ znaleŸæ: w œrodkach uspokajaj¹cych i zakazanym alkoholu. Nie by³a kobiet¹ œwiatow¹. Pomimo wielkiej kariery jak¹ zrobi³a w œwiecie rozrywki pozosta³a t¹ sam¹ naiwn¹ dziewczyn¹ z ma³ej farmy w Nebrasce. Podczas krêcenia filmów spotyka³a pijaków i narkomanów. Ale potrafi³a przejœæ do porz¹dku nad tym, co nieprzyjemne i zachowywaæ z³udzenia. W Jaquirze sta³a siê ofiar¹ na³ogu, choæ sobie tego nie uœwiadamia³a. Narkotyki pozwala³y jej przetrwaæ dnie i zaciera³y pamiêæ o nocach. Mieszka³a na Œrodkowym Wschodzie tyle samo czasu, co w Kalifornii, ale dziêki narkotykom traci³a rachubê czasu i poczucie, ¿e sta³a siê tak¹ sam¹ iluzj¹, jak kobiety, które grywa³a na ekranie. Wezwanie do apartamentów Abdu nape³ni³o j¹ niepokojem. Ju¿ od dawna nie rozmawiali ze sob¹ na osobnoœci. Wobec œwiadków, gdy sobie tego ¿yczy³, pozowali na parê z romansu. Olœniewaj¹ca gwiazda filmowa i wytworny król. Choæ Abdu nienawidzi³ aparatów fotograficznych, pozwala³, by dziennikarze fotografowali ich razem. Porusza³ siê po cienkiej linii, dziel¹cej tradycyjn¹ rolê przywódcy z jego obszaru kulturowego od symbolu postêpu. Ale dolary, marki niemieckie i jeny nap³ywa³y do kraju, a nafta z niego wyp³ywa³a. By³ cz³owiekiem wykszta³conym na Zachodzie, potrafi³ przyjmowaæ na proszonych obiadach prezydentów i premierów, sprawiaj¹c na nich wra¿enie cz³owieka o b³yskotliwym i otwartym umyœle. Urodzi³ siê w Jaquirze i wychowa³ w tradycji islamu. Za m³odu s¹dzi³, ¿e mo¿liwe jest po³¹czenie tak ró¿norodnych elementów. Teraz widzia³ w Zachodzie jedynie zagro¿enie, a nawet bluŸnierstwo wobec Allaha. Te przekonania skrystalizowa³y siê z powodu Phoebe. By³a symbolem demoralizacji i hañby. Obserwowa³ j¹ teraz, gdy sta³a przed nim w czarnej sukni, okrywaj¹cej j¹ od stóp do g³owy. Jej w³osy zakrywa³ szal, nie wymyka³ siê ani jeden ognisty kosmyk. Cerê mia³a blad¹, nie jak ongiœ, w kolorze koœci s³oniowej, oczy otêpia³e. Narkotyki, pomyœla³ Abdu z odraz¹. Wiedzia³ o tym, ale postanowi³ nie zwracaæ uwagi. Postuka³ palcem o kant hebanowego biurka, wiedz¹c doskonale, ¿e z ka¿d¹ minut¹ oczekiwania jej przera¿enie roœnie. — Zosta³aœ zaproszona do Pary¿a na bal dobroczynny. — Do Pary¿a?
— Mam wra¿enie, ¿e odbywa siê tam przegl¹d twoich filmów. Byæ mo¿e ludzi zabawi ogl¹danie ¿ony króla Jaquiru, która wystawia siê na widok publiczny. Unios³a gwa³townie g³owê. Uœmiecha³ siê, czeka³ na jej protest, by zdusiæ nawet tak s³aby bunt. Ale ona powiedzia³a spokojnie: — By³ czas, kiedy król Jaquiru równie¿ lubi³ ogl¹daæ Phoebe Spring. Jego uœmiech przygas³. Z niechêci¹ wspomina³ godziny spêdzane na ogl¹daniu jej na ekranie i po¿¹daniu tej kobiety. — Byæ mo¿e twoja obecnoœæ bêdzie rozrywk¹ dla uczestników tej dobroczynnej imprezy. Phoebe toczy³a ze sob¹ walkê, by zachowaæ spokój, by nie podnieœæ g³osu. — Pozwolisz mi wyjechaæ do Pary¿a? — Mam tam interesy do za³atwienia. Korzystnie bêdzie, by moja amerykañska ¿ona towarzyszy³a mi i zademonstrowa³a wiêŸ Jaquiru z Zachodem. Wiesz chyba, czego od ciebie oczekujê. — Tak, tak, oczywiœcie. — Nie nale¿a³o okazywaæ nadmiernego zadowolenia, ale nie mog³a ukryæ uœmiechu. — Bal. W Pary¿u? — Ju¿ przygotowuj¹ dla ciebie sukniê. Za³o¿ysz „S³oñce i Ksiê¿yc”, by wygl¹daæ jak przystoi ¿onie króla Jaquiru. Jeœli dasz mi powód do wstydu, „poczujesz siê niedysponowana” i natychmiast zostaniesz odes³ana z powrotem. — Rozumiem doskonale. — Myœl o Pary¿u, sama tylko myœl, doda³a jej si³y. — Adrianne... — Poczyniono pewne przygotowania w jej sprawie — przerwa³ Abdu. — Przygotowania? — Strach œcisn¹³ j¹ za gard³o. Powinna pamiêtaæ, ¿e cokolwiek Abdu dawa³ jedn¹ rêk¹, odbiera³ drug¹. — Jakie przygotowania? — To ciebie nie dotyczy. — Proszê. — Musia³a byæ ostro¿na, bardzo ostro¿na. — Chcê j¹ tylko przygotowaæ, upewniæ siê, ¿e przyniesie korzyœæ królewskiej rodzinie. — Pochyli³a g³owê, ale nie mog³a przestaæ splataæ i wy³amywaæ palców. — Jestem tylko kobiet¹, a ona jest mym jedynym dzieckiem. Abdu opad³ na krzes³o za biurkiem, ale nie da³ znaku, by Phoebe usiad³a. — Pojedzie do Niemiec, do szko³y. Uwa¿amy, ¿e to dobre przygotowanie do ma³¿eñstwa dla kobiety wysokiego rodu. — Nie! Dobry Bo¿e, Abdu, nie wysy³aj jej tak daleko! — Zapominaj¹c o dumie, zapominaj¹c o ostro¿noœci, obieg³a biurko dooko³a i upad³a mu do stóp. — Nie mo¿esz mi jej odebraæ. Jest wszystkim, co mam. Przecie¿ ona wcale ciê nie obchodzi. Nie bêdzie mia³o dla ciebie znaczenia, czy zostanie ze mn¹ czy nie. Uj¹³ jej d³onie i oderwa³ je od swej szaty. — Jest cz³onkiem rodziny królewskiej. To, ¿e w jej ¿y³ach p³ynie twoja krew, jest jeszcze jednym powodem, by j¹ od ciebie odseparowaæ i odpowiednio przygotowaæ do zarêczyn z Kadeemem al-Mish¹. — Do zarêczyn? — Oszala³a ze strachu Phoebe znowu chwyci³a jego szatê. — Ona jest jeszcze dzieckiem. Nawet w Jaquirze nie ¿eni siê dzieci. — Wyjdzie za m¹¿ w swe piêtnaste urodziny. Uk³ady zosta³y prawie zakoñczone. Jako ¿ona sojusznika przynajmniej mi siê na coœ przyda. — Uj¹³ ponownie d³onie Phoebe, ale tym razem przyci¹gn¹³ j¹ do siebie. — B¹dŸ wdziêczna, ¿e nie przeznaczy³em jej dla wroga. Oddycha³a ciê¿ko. Przez jedn¹ oœlepiaj¹c¹ chwilê pragnê³a zabiæ go go³ymi rêkami, wbiæ paznokcie w jego twarz i patrzeæ, jak sp³ywa krew. Gdyby to mog³o ocaliæ Adrianne, zrobi³aby to bez wahania. Ale przemoc na nic siê zda, podobnie jak rozs¹dek. Pozostawa³ tylko podstêp. — Wybacz mi. — Jej cia³o rozluŸni³o siê, ³zy nap³ynê³y do oczu, dr¿a³y na rzêsach. — Jestem s³aba i samolubna. Myœla³am tylko, ¿e stracê dziecko, a nie o tym, jaki jesteœ wielkoduszny, planuj¹c dla niej œwietne ma³¿eñstwo. — Opad³a znowu na klêczki, staraj¹c siê zachowaæ najbardziej s³u¿alcz¹ pozê, potem otar³a ³zy, jak gdyby odzyskuj¹c panowanie nad sob¹. — Jestem g³upi¹ kobiet¹, Abdu, ale nie tak g³upi¹, bym nie czu³a wdziêcznoœci. W Niemczech Adrianne nauczy siê, jak byæ odpowiedni¹ ¿on¹. Mam nadziejê, ¿e bêdziesz z niej dumny. — Spe³niê wzglêdem niej swój obowi¹zek. — Niecierpliwym gestem kaza³ jej powstaæ. — Mo¿e zechcia³byœ rozwa¿yæ, czy nie mog³aby pojechaæ z nami do Pary¿a. — Serce wali³o jej w piersi, gdy z³o¿y³a rêce. — Wielu mê¿czyzn woli mieæ ¿onê, która ju¿ podró¿owa³a, mo¿e wtedy towarzyszyæ im w podró¿ach s³u¿bowych i wycieczkach, byæ pomocnic¹ a nie zawad¹. Z powodu pozycji wiele siê bêdzie od Adrianne oczekiwaæ. Nie chcê, byœ musia³ siê wstydziæ z jej powodu. Wykszta³cenie, jakie otrzyma³eœ w Europie, i doœwiadczenie, jakie zdoby³eœ, z pewnoœci¹ u³atwi³y ci zrozumienie, czym jest œwiat i jakie miejsce zajmuje w nim Jaquir. Z pocz¹tku chcia³ odrzuciæ ten pomys³, ale ostatnie s³owa trafi³y mu do przekonania. Gor¹co wierzy³, ¿e czas spêdzony w miastach takich jak Pary¿, Londyn i Nowy Jork, uczyni³ z niego lepszego króla i doskonalszego muzu³manina. — Rozwa¿ê to. Opanowa³a chêæ, by go b³agaæ i pochyli³a g³owê.
— Dziêkujê ci. Gdy wróci³a do swego pokoju, serce jej ci¹gle wali³o. Marzy³a o alkoholu, narkotyku, zapomnieniu. Zamiast tego po³o¿y³a siê na ³ó¿ku i zmusi³a do myœlenia. Zmarnowa³a tyle lat, czekaj¹c, by Abdu sta³ siê znowu tym samym cz³owiekiem, którym by³ ongiœ, by mog³a ¿yæ jak przedtem. Pozosta³a w Jaquirze, bo tego ¿¹da³. Gdyby uciek³a, odebra³by jej Adrianne. Spêdzi³a prawie dziesiêæ lat w niewoli, poniewa¿ by³a s³aba, zdezorientowana i pe³na lêku. Ale to nie przydarzy siê Adrianne. Nigdy. Bez wzglêdu na to, co bêdzie musia³a zrobiæ, nie pozwoli, by zabrano jej Adrianne, oddano obcemu cz³owiekowi, by spêdzi³a ca³e swoje ¿ycie jako wiêzieñ. Pierwszym etapem bêdzie Pary¿, powiedzia³a sobie, ocieraj¹c spocone czo³o. Zabierze Adrianne do Pary¿a i nigdy ju¿ tu nie wróc¹. — Kiedy bêdê w Pary¿u, nakupiê ca³e walizy piêknych ubrañ. — Duja patrzy³a, jak Adrianne nak³ada piêkn¹ bransoletê i próbowa³a zwalczyæ zazdroœæ. — Mój ojciec mówi, ¿e bêdziemy jadaæ w lokalu zwanym „Maxim” i ¿e bêdê mog³a zamówiæ, co tylko zechcê. — Adrianne odwróci³a siê. D³onie mia³a wilgotne ze zdenerwowania, ale ba³a siê otrzeæ je o sukienkê. — Przywiozê ci prezent. Zapominaj¹c o zazdroœci Duja uœmiechnê³a siê szeroko. — Tylko jeden? — Ale wyj¹tkowy. Wybierzemy siê na szczyt wie¿y Eiffla i do miejsca, gdzie s¹ tysi¹ce obrazów, a póŸniej... — Przycisnê³a d³oñ do ¿o³¹dka. — Niedobrze mi. — Nie wyjedziesz, jeœli siê rozchorujesz, wiêc nie mo¿esz chorowaæ. Leiha siê d¹sa. — Powiedzia³a tak z nadziej¹, ¿e Adrianne poczuje siê lepiej. S³u¿ba zabra³a ju¿ baga¿e, wiêc Duja objê³a Adrianne, by j¹ odprowadziæ. — Ona chcia³a jechaæ, ale król zabiera tylko ciebie i twoj¹ matkê. Leiha musi siê pocieszaæ tym, ¿e znowu jest w ci¹¿y. — Jeœli kupiê prezenty dla Fahida i moich sióstr, bêdziesz mog³a im je przekazaæ? — Tak. — Uca³owa³a policzek Adrianne. — Bêdê têskniæ. — Wkrótce wrócimy. — Nigdy jeszcze nie wyje¿d¿a³aœ. Harem wype³niony by³ kobietami, podnieconymi podró¿¹, w któr¹ wybiera³y siê tylko dwie z jego mieszkanek. Wymienia³y uœciski, œmia³y siê. Phoebe sta³a w zas³onie i abie, rêkoma ciasno objê³a siê w pasie, twarz mia³a bez wyrazu. Zapach haremu dzia³a³ na ni¹ przygnêbiaj¹co, niemal mog³a go zobaczyæ. Jeœli Bóg istnieje, nigdy wiêcej nie ujrzy tych ludzi ani tego miejsca. Przynajmniej raz by³a zadowolona z szali i zas³on. Znaczy³o to, ¿e bêdzie musia³a kontrolowaæ tylko wyraz swoich oczu. Zaskoczy³o j¹ uczucie ¿alu, gdy ca³owa³a szwagierki, swoj¹ teœciow¹, powinowate. Wszystkie kobiety, z którymi ¿y³a przez prawie dziesiêæ lat. — Adrianne musi usi¹œæ przy oknie — powiedzia³a Jiddah do Phoebe, obejmuj¹c je i ca³uj¹c. — ¯eby mog³a spogl¹daæ z góry na Jaquir, gdy samolot siê wzniesie. — Uœmiechnê³a siê, zadowolona, ¿e syn wreszcie zainteresowa³ siê dziewczynk¹, która by³a jej ulubienic¹. — Nie jedz za du¿o francuskiej œmietany, moja mi³a dziewuszko. Adrianne uœmiechnê³a siê szeroko i wspiê³a na palce, by uca³owaæ Jiddah po raz ostatni. — Bêdê jad³a tyle, ¿e zrobiê siê naprawdê gruba. Nie poznasz mnie, gdy wrócê. Jiddah zaœmia³a siê, poklepa³a j¹ po policzku d³oni¹ umalowan¹ henn¹. — Zawsze ciê poznam. No, idŸ. Wracaj szczêœliwie. Inszallah. Wysz³y z haremu przez ogród, za ogrodzenie, gdzie czeka³ ju¿ samochód. Adrianne by³a zbyt przejêta, by zauwa¿yæ milczenie matki. Trajkota³a o lataniu samolotem, o Pary¿u, o tym, co zobacz¹, co kupi¹. Zadawa³a pytania, jedno po drugim, nie czekaj¹c na odpowiedŸ. Gdy dojecha³y do lotniska, Adrianne by³a chora z podniecenia, a Phoebe ze strachu. Jak dot¹d nap³yw biznesmenów z Zachodu skomplikowa³ jedynie zasady odprawy. Samoloty czêœciej l¹dowa³y i odlatywa³y, transport naziemny ogranicza³ siê do kilku taksówek, których kierowcy nie mówili po angielsku. Ma³y port lotniczy by³ ju¿ zat³oczony, kobiety kierowano w jedn¹ stronê, mê¿czyzn — w drug¹. Zagubieni Amerykanie i Europejczycy walczyli, by ochroniæ baga¿ przed nadgorliwymi tragarzami, szukaj¹c jednoczeœnie po³¹czeñ, opóŸnionych nieraz o ca³e dnie. Zdarza³o siê, ¿e ci cesarze kapitalizmu bywali tu uwiêzieni, jako ofiary przepaœci kulturowej, która w ci¹gu wieków zmieni³a siê w prawdziw¹ otch³añ. S³ychaæ by³o odg³os startuj¹cych samolotów i kakofoniê ró¿nojêzycznych rozmów. Adrianne ujrza³a kobietê z twarz¹ zalan¹ ³zami i blad¹ z wyczerpania siedz¹c¹ na stosie baga¿u. Inna ujarzmia³a trójkê ma³ych dzieci, które gapi³y siê i pokazywa³y sobie palcami Arabki w czarnych p³aszczach i zas³onach na twarzach. — Strasznie ich tu du¿o — mrucza³a Adrianne, gdy ochroniarze przeprowadzali je przez t³um. — Po co tu przyje¿d¿aj¹? — Dla pieniêdzy. — Phoebe rozgl¹da³a siê na prawo i lewo. By³o gor¹co, tak gor¹co, ¿e ba³a siê, i¿ zemdleje. Ale d³onie mia³a zimne jak lód. — Poœpiesz siê.
Ujê³a d³oñ Adrianne i wyprowadzi³a j¹ na zewn¹trz, gdzie czeka³ b³yszcz¹cy nowoœci¹ samolot Abdu, kupiony ostatnio za petrodolary. Adrianne zasch³o w ustach na jego widok. — Jest taki ma³y. — Nie bój siê. Ja jestem z tob¹. Kabina by³a bardzo elegancka, choæ niezbyt obszerna. Siedzenia foteli pokryto grub¹ tkanin¹ koloru cyny, dywan by³ krwistoczerwony. Lampki umieszczone przy fotelach mia³y kryszta³owe aba¿urki. Cudownie ch³odne powietrze pachnia³o drzewem sanda³owym, ulubionym zapachem króla. S³u¿ba, k³aniaj¹c siê w milczeniu, czeka³a, by podawaæ jedzenie i picie. Abdu by³ ju¿ na pok³adzie, razem z sekretarzem przegl¹da³ stosy papierów. Zamieni³ swoj¹ szatê na londyñski garnitur, ale zatrzyma³ arabskie nakrycie g³owy. Nie podniós³ wzroku, gdy wesz³y na pok³ad i zajê³y swoje miejsca. Zamiast tego da³ niedbale znak jednemu ze swych ludzi. Uruchomiono silnik. ¯o³¹dek Adrianne podjecha³ do góry, gdy nos samolotu uniós³ siê w powietrze. — Mamo... — Zaraz bêdziemy nad chmurami. — Phoebe mówi³a cicho, szczêœliwa, ¿e Abdu w ogóle nie zwraca na nie uwagi. — Zupe³nie jak ptaki, Addy. Patrz. — Opar³a policzek o policzek córki. — Jaquir siê oddala. Adrianne mia³a md³oœci, ale ba³a siê do tego przyznaæ, bo ojciec by³ z nimi. Z determinacj¹ zacisnê³a zêby, prze³knê³a œlinê i patrzy³a, jak œwiat maleje. Po pewnym czasie ¿o³¹dek siê uspokoi³. Phoebe zaczê³a do niej mówiæ, ale tak cicho, ¿e po pewnym czasie Adrianne usnê³a. Gdy córka drzema³a, wsparta na jej ramieniu, Phoebe patrzy³a w dó³, na b³êkitne wody Morza Œródziemnego i modli³a siê. Pary¿ by³ prawdziw¹ uczt¹ dla zmys³ów. Adrianne przylgnê³a do rêki Phoebe i gapi³a siê na wszystko, gdy sz³y przez lotnisko. Zawsze s¹dzi³a, ¿e opowiadania jej matki o innych miastach to tylko zwyk³e bajki. Lubi³a je, marzy³a o tym, jak o bajkach. A teraz wesz³a w œwiat, który dot¹d istnia³ tylko w jej wyobraŸni. Nawet jej matka by³a inna. Zrzuci³a abê i zas³onê. Mia³a na sobie elegancki zachodni kostium, koloru jej oczu. Rozpuszczone p³omiennorude w³osy opada³y jej na ramiona. Odezwa³a siê nawet do obcego mê¿czyzny, gdy przechodzi³y przez urz¹d celny. Adrianne popatrzy³a z lêkiem na ojca, obawiaj¹c siê kary. Ale nic siê nie sta³o. Tutejsze kobiety spacerowa³y, same lub pod rêkê z mê¿czyznami. Nosi³y obcis³e spodnie i spódnice ukazuj¹ce nogi. Sz³y z podniesionymi g³owami, ko³ysa³y biodrami, ale nikt nie gapi³ siê na nie. Ku swemu zdumieniu zobaczy³a parê, która siê obejmowa³a i ca³owa³a, podczas gdy inni przepychali siê obok. Nie by³o tu matawain z brodami ubarwionymi henn¹ i biczami z wielb³¹dziej skóry, którzy mogli ich aresztowaæ. S³oñce zachodzi³o, gdy opuszcza³y lotnisko. Adrianne oczekiwa³a wezwania do modlitwy, ale nic takiego siê nie sta³o. Równie¿ i tutaj panowa³o zamieszanie, ale organizacja by³a lepsza, ni¿ na lotnisku w Jaquirze. Ludzie wsiadali do taksówek, kobiety razem z mê¿czyznami, jawnie i bez za¿enowania. Phoebe musia³a wepchn¹æ córkê do limuzyny, bo Adrianne by³a zupe³nie oszo³omiona tym, co siê wokó³ dzia³o. Ujrzeæ Pary¿ po raz pierwszy o zachodzie s³oñca. Ilekroæ Adrianne myœla³a póŸniej o tym mieœcie, wspomina³a zawsze magiê tej chwili, gdy œwiat³o waha³o siê pomiêdzy dniem a noc¹. Stare budowle, prze³adowane ozdobami, jak gdyby kobiece, wznosi³y siê wysoko, lœni¹coró¿owe, z³ote i kremowe w zachodz¹cym s³oñcu. Wielkie auto œmignê³o alej¹, zmierzaj¹c szybko do centrum. Ale to nie prêdkoœæ sprawi³a, ¿e czu³a zawrót g³owy i brakowa³o jej tchu. Pomyœla³a, ¿e powinna tu graæ muzyka. W takim mieœcie musi byæ muzyka. Ale nie odwa¿y³a siê poprosiæ o pozwolenie opuszczenia szyby. Zamiast tego s³ysza³a muzykê w swej g³owie, wspania³¹, imponuj¹c¹, cudown¹, gdy jechali wzd³u¿ Sekwany. Pary przechadza³y siê tu trzymaj¹c siê za rêce, z rozwianymi w³osami, krótkie spódniczki kobiet powiewa³y na wietrze, pachnia³o wod¹ i kwiatami. Pachnia³o Pary¿em. Widzia³a kawiarnie, gdzie ludzie t³oczyli siê wokó³ okr¹g³ych stoliczków i popijali z kieliszków mieni¹cych siê z³otem i czerwieni¹, niczym s³oñce. Gdyby jej powiedziano, ¿e samolot przewióz³ ich na inn¹ planetê i w inn¹ epokê, uwierzy³aby w to. Kiedy samochód zatrzyma³ siê przed hotelem, Adrianne zaczeka³a, dopóki ojciec nie wysiad³. — Czy mo¿emy jeszcze coœ dzisiaj obejrzeæ? — Jutro. — Phoebe uœcisnê³a jej d³oñ tak mocno, ¿e córka a¿ syknê³a. — Jutro. — Stara³a siê opanowaæ dr¿enie. Hotel wygl¹da³ jak pa³ac, a ona mia³a dosyæ pa³aców. Otoczeni s³u¿b¹, ochroniarzami i sekretarzami, zajêli ca³e piêtro w „Crillionie”. Ku rozczarowaniu Adrianne, ona i jej matka zosta³y odprowadzone do apartamentu i pozostawione samym sobie. — Czy nie mog³ybyœmy pójœæ na obiad do „Maxima”? — Nie dzisiaj, kochanie. — Phoebe wyjrza³a przez judasz na korytarz. Stra¿ sta³a ju¿ na swoim miejscu, przed drzwiami. Nawet w Pary¿u harem by³ haremem. Kiedy siê odwróci³a, twarz mia³a blad¹, lecz uœmiechniêt¹ i stara³a siê mówiæ pogodnym g³osem. — Mo¿emy coœ zamówiæ do pokoju. Wszystko, co zechcesz. — Czujê siê, jakbym by³a w Jaquirze. — Adrianne rozejrza³a siê po eleganckim apartamencie. Podobnie jak pokoje w haremie, by³ luksusowy i odosobniony. Tylko okna otwierano tutaj na wieczór. Przesz³a przez pokój i popatrzy³a na Pary¿. Œwiat³a migota³y, nadaj¹c miastu uroczysty, bajkowy wygl¹d. By³a w Pary¿u, ale nie
mog³a staæ siê jego czêœci¹. Zupe³nie jak gdyby ofiarowano jej najwspanialszy klejnot œwiata i pozwolono podziwiaæ przez kilka chwil, by potem odebraæ go i zamkn¹æ w podziemnym skarbcu. — Addy, musisz byæ cierpliwa. — Phoebe, tak jak jej córkê, ci¹gnê³o do okna, do œwiate³, do ¿ycia na ulicy. Jej pragnienie by³o tym silniejsze, ¿e wiedzia³a, czym jest wolnoœæ. — Jutro... jutro bêdzie najbardziej pasjonuj¹cy dzieñ w twoim ¿yciu. — Przyci¹gnê³a Adrianne do siebie, by j¹ uca³owaæ. — Ufasz mi, prawda? — Tak, mamo. — Mam zamiar zrobiæ to, co dla ciebie najlepsze, przysiêgam. — Jej uœcisk sta³ siê silniejszy, potem nagle puœci³a Adrianne i rozeœmia³a siê. — No, podziwiaj teraz widok. Ja zaraz wrócê. — Dok¹d idziesz? — Tylko do drugiego pokoju. S³owo dajê. — Uœmiechnê³a siê z nadziej¹, ¿e doda to im otuchy. — Wyjrzyj przez okno, dziecinko. Pary¿ jest piêkny o tej porze. Phoebe zamknê³a drzwi pomiêdzy salonem a sypialni¹. Korzystanie z telefonu wi¹za³o siê z ryzykiem. Od wielu dni stara³a siê wymyœliæ inny, bardziej bezpieczny sposób. Chocia¿ potrzebowa³a odprê¿enia, nie tknê³a narkotyków ani alkoholu od dnia, gdy Abdu powiadomi³ j¹ o podró¿y. Jej umys³ od lat nie by³ tak przenikliwy. Tak jasny, ¿e a¿ czu³a ból. A jednak nie mog³a wymyœliæ innego sposobu ni¿ telefon. Nale¿a³o mieæ tylko nadziejê, ¿e Abdu nie oczekiwa³ zdrady ze strony kobiety, która tak d³ugo znosi³a z rezygnacj¹ z³e traktowanie. Podnios³a s³uchawkê. Wydawa³a siê jej obcym przedmiotem, pochodz¹cym jak gdyby z innego stulecia. Niemal siê zaœmia³a. By³a doros³¹ kobiet¹, ¿y³a w dwudziestym wieku, a up³ynê³o prawie dziesiêæ lat od czasu, gdy po raz ostatni dotyka³a telefonu. Jej palce dr¿a³y, gdy wykrêca³a numer. W s³uchawce ktoœ zaterkota³ po francusku. — Czy mówi pan po angielsku? — Tak, madame. Czym mogê s³u¿yæ? Bóg istnieje, pomyœla³a, siadaj¹c na ³ó¿ku. — Chcê nadaæ depeszê. B³yskawiczn¹. Do Stanów Zjednoczonych. Do Nowego Jorku. Adrianne sta³a przy oknie, przycisnê³a d³onie do szyby, jak gdyby mog³a usun¹æ j¹ sam¹ si³¹ woli i staæ siê czêœci¹ œwiata, który pêdzi³ na zewn¹trz. Coœ z³ego dzia³o siê z matk¹. Najbardziej lêka³a siê, ¿e Phoebe mog³a byæ chora i ¿e obie zostan¹ odes³ane do Jaquiru. Wiedzia³a, ¿e jeœli teraz wyjad¹, nigdy nie zobaczy ju¿ takiego miasta, jak Pary¿. Nie ujrzy kobiet z obna¿onymi nogami i umalowanymi twarzami, ani wysokich budynków z setkami œwiate³ek. S¹dzi³a, ¿e ojciec by³by z tego zadowolony, rad, ¿e Adrianne tylko to ujrza³a, nie dotykaj¹c, poczu³a zapach, nie poznaj¹c smaku. By³aby to jeszcze jedna kara za to, ¿e by³a dziewczynk¹, za jej mieszan¹ krew. Jak gdyby wyczarowa³a go swymi myœlami, wkroczy³ nagle do apartamentu. Adrianne odwróci³a siê. By³a drobna, jak na swój wiek, delikatna, niczym lalka. Widaæ ju¿ by³o zapowiedŸ mrocznej, zmys³owej urody, dziedzictwa jej beduiñskiej krwi. Abdu widzia³ tylko chud¹ dziewczynkê, o szeroko otwartych oczach i upartych ustach. Jak zwykle, jego oczy zlodowacia³y, gdy na ni¹ spojrza³. — Gdzie twoja matka? — Jest tam. — Gdy skierowa³ siê do drzwi, Adrianne zrobi³a szybko krok do przodu. — Czy mo¿emy wyjœæ dziœ wieczór? Obdarzy³ j¹ krótkim, obojêtnym spojrzeniem. — Zostaniesz tu. By³a jeszcze ma³a, nalega³a wiêc dalej, choæ inni oddaliliby siê z uk³onem. — Nie jest jeszcze póŸno. S³oñce dopiero zasz³o. Babka mówi³a, ¿e jest wiele do ogl¹dania w Pary¿u noc¹. Zatrzyma³ siê teraz. Rzadko mia³a odwagê, by do niego przemówiæ, jeszcze rzadziej raczy³ jej s³uchaæ. — Zostaniesz w pokoju. Jesteœ tu tylko dlatego, ¿e siê na to zgodzi³em. — Dlaczego to zrobi³eœ? Zmru¿y³ oczy, zaskoczony, ¿e mia³a czelnoœæ zadaæ mu pytanie. — To nie twoja sprawa. Ostrzegam, ¿e jeœli za czêsto bêdziesz mi o sobie przypominaæ, odeœlê ciê z powrotem. Oczy Adrianne zab³ys³y mieszanin¹ roz¿alenia i gniewu, uczuæ, których nie potrafi³a poj¹æ. — Jestem z twojej krwi — powiedzia³a cicho. — Dlaczego mnie nienawidzisz? — Jesteœ z jej krwi. — Odwróci³ siê, by otworzyæ drzwi. Phoebe wysz³a szybko z sypialni. By³a zarumieniona, oczy mia³a szeroko otwarte, niczym ³ania, gdy zwêszy myœliwego. — Abdu. Chcia³eœ siê ze mn¹ zobaczyæ? Musia³am umyæ siê po podró¿y. Zauwa¿y³ jej zdenerwowanie. Wyczu³ strach. Cieszy³o go, ¿e nie czu³a siê bezpieczna nawet poza murami haremu. — Mamy udzieliæ wywiadu. O dziewi¹tej spotykamy siê na œniadaniu z dziennikark¹. Ubierzesz siê odpowiednio i dopilnujesz, aby i ona by³a przygotowana. Phoebe spojrza³a na Adrianne. — Oczywiœcie. Po wywiadzie chcia³abym pójœæ na zakupy i mo¿e zabraæ Adrianne do muzeum. — Mo¿esz robiæ co chcesz, miêdzy dziesi¹t¹ a czwart¹. Potem bêdziesz mi potrzebna. — Dziêkujê. Jesteœmy wdziêczne za szansê zwiedzenia Pary¿a.
— Dopilnuj, by trzyma³a jêzyk za zêbami, inaczej zobaczy Pary¿ tylko przez okno. Kiedy wyszed³, Phoebe poczu³a, ¿e nogi uginaj¹ siê pod ni¹. — Addy, proszê, nie gniewaj go. — Wystarczy moja obecnoœæ by go rozgniewaæ. Na widok pierwszych ³ez Phoebe rozpostar³a ramiona. — Jesteœ taka m³oda — powiedzia³a, ko³ysz¹c córkê na kolanach. — Za m³oda na to wszystko. Obiecujê, ¿e ci to wynagrodzê. — Jej wzrok, utkwiony ponad g³ow¹ Adrianne, sta³ siê twardy. — Przysiêgam, ¿e powetujê ci to wszystko. Adrianne nigdy wczeœniej nie spo¿ywa³a posi³ku z ojcem. Poniewa¿ mia³a elastycznoœæ oœmiolatki, ³atwo przesz³a do porz¹dku nad s³owami, wypowiedzianymi poprzedniej nocy, i cieszy³a siê swoim pierwszym dniem w Pary¿u. Jeœli nawet poczu³a siê rozczarowana, ¿e jedli w apartamencie, to nie powiedzia³a ani s³owa. Za bardzo podoba³a siê jej nowa niebieska sukienka i dobrany do niej ¿akiet, by mog³a narzekaæ. Za godzinê rozpocznie siê naprawdê jej tydzieñ w Pary¿u. — Nie potrafiê wyraziæ, jak wdziêczna jestem za ten wywiad, Wasza Wysokoœæ. — Dziennikarka, ju¿ oczarowana Abdu, zajê³a miejsce przy stole. Adrianne trzyma³a splecione d³onie na kolanach i stara³a siê nie przygl¹daæ jej zbytnio. Reporterka mia³a bardzo d³ugie, bardzo proste w³osy koloru dojrza³ych brzoskwiñ. Paznokcie pomalowa³a na czerwono, tak samo usta. Jej suknia mia³a ten sam odcieñ, by³a obcis³a, spódniczka zeœliznê³a siê z ud, gdy za³o¿y³a nogê na nogê. Mówi³a po angielsku z francuskim akcentem. Zdaniem Adrianne by³a egzotyczna, niczym ptak z d¿ungli, i równie fascynuj¹ca. — Ca³a przyjemnoœæ po naszej stronie, mademoiselle Grandeau. — Abdu da³ znak, by podano kawê. S³u¿¹cy podbieg³ natychmiast. — Mam nadziejê, ¿e pobyt w Pary¿u bêdzie mi³y. — Zawsze mi³o spêdzam czas w Pary¿u. — Adrianne nigdy nie widzia³a, by Abdu tak siê uœmiecha³. Nagle wyda³ siê przystêpny. Po czym jego wzrok przesun¹³ siê po Adrianne, jak gdyby na krzeœle nikt nie siedzia³. — Moja ¿ona i ja z przyjemnoœci¹ oczekujemy dzisiejszego balu. — Wytworne towarzystwo Pary¿a nie mo¿e siê doczekaæ, by powitaæ Wasz¹ Wysokoœæ i Jego piêkn¹ ¿onê. — Mademoiselle Grandeau zwróci³a siê do Phoebe. — Wielbiciele Waszej Wysokoœci s¹ podekscytowani. Czuj¹, ¿e zostali porzuceni z powodu wielkiego uczucia. Phoebe prze³knê³a ³yk gorzkiej kawy i uœmiechnê³a siê. Odda³aby wszystkie klejnoty za whisky. — Ka¿dy, kto by³ kiedyœ zakochany, zrozumie, ¿e w mi³oœci ¿adne poœwiêcenie, ¿adne ryzyko nie jest za wielkie. — Mogê spytaæ, czy Wasza Wysokoœæ nie ¿a³uje tak wspania³ej kariery filmowej? Phoebe spojrza³a na Adrianne, jej oczy z³agodnia³y. — Jak mogê ¿a³owaæ, kiedy tyle zyska³am? — Zupe³nie jak w bajce, prawda? Piêkna kobieta porwana przez szejka do tajemniczego i egzotycznego kraju. Kraju — doda³a mademoiselle Grandeau — który dziêki nafcie staje siê z dnia na dzieñ bogatszy. Co Wasza Wysokoœæ myœli — zwróci³a siê do Abdu — o cudzoziemcach, t³umnie nap³ywaj¹cych do twego kraju? — Jaquir jest ma³ym pañstwem, to dobrze, ¿e mo¿e czerpaæ korzyœci z nafty. Ale moim obowi¹zkiem, jako króla, jest zachowanie naszej kultury, mimo wprowadzania postêpu. — To jasne, ¿e Wasza Wysokoœæ ¿ywi sympatiê dla Zachodu, skoro pokocha³ i poœlubi³ Amerykankê. Czy to prawda, ¿e Wasza Wysokoœæ ma jeszcze inn¹ ¿onê? Abdu uniós³ kryszta³ow¹ szklankê z sokiem. Na twarzy mia³ wyraz dobrotliwego rozbawienia, ale mocno zacisn¹³ palce. Nie znosi³ byæ indagowany przez kobietê. — Moja religia pozwala mê¿czyŸnie poœlubiæ cztery ¿ony, jeœli bêdzie traktowa³ je jednakowo. — Ruch feministyczny rozwija siê w Stanach Zjednoczonych i w Europie. Czy Wasza Wysokoœæ s¹dzi, ¿e ten konflikt kulturowy mo¿e stwarzaæ problemy dla pañstw, które anga¿uj¹ siê w rozwój Œrodkowego Wschodu? — Ró¿nimy siê, mademoiselle, strojem i religi¹. Mieszkañcy Jaquiru byliby równie zaszokowani, ¿e kobieta w pani kraju mo¿e utrzymywaæ za¿y³e stosunki z mê¿czyzn¹ przed œlubem. Te ró¿nice nie powstrzymaj¹ ¿adnej ze stron, zainteresowanej zyskiem. — Nie. — Mademoiselle Grandeau nie przysz³a tu, by dyskutowaæ o polityce. Jej czytelnicy chcieli wiedzieæ, czy Phoebe Spring nadal jest piêkna. Czy jej ma³¿eñstwo jest wci¹¿ takie romantyczne. Napoczê³a naleœnik, uœmiechaj¹c siê do Adrianne. Dziewczynka by³a niezwykle atrakcyjna, mia³a b³yszcz¹ce ciemne oczy króla i pe³ne usta Phoebe. Chocia¿ koloryt œwiadczy³ o beduiñskich przodkach, by³a podobna do matki. Rysy mia³a drobniejsze, bardziej delikatne ni¿ u kobiety, nazywanej ongiœ królow¹ filmu. Ale mia³a tê sam¹ delikatn¹ budowê, ten sam czysty profil, to samo szczere i niewinne spojrzenie.
— Ksiê¿niczko Adrianne, co czujesz wiedz¹c, ¿e twoj¹ matkê uwa¿ano za najpiêkniejsz¹ kobietê, jaka kiedykolwiek zaszczyci³a swoj¹ obecnoœci¹ ekran? Nie mog³a znaleŸæ s³ów. Krótkie, ostre spojrzenie ojca sprawi³o, ¿e siê wyprostowa³a. — Jestem z niej dumna. Moja matka jest najpiêkniejsz¹ kobiet¹ na œwiecie. Mademoiselle Grandeau zaœmia³a siê i zjad³a kawa³ek naleœnika. — Trudno by³oby znaleŸæ kogoœ, kto mia³by odmienne zdanie. Byæ mo¿e pewnego dnia pójdziesz w œlady matki. Czy jest szansa, ¿e Wasza Wysokoœæ zagra jeszcze kiedyœ w filmie? Phoebe wypi³a jeszcze trochê kawy, modl¹c siê, by jej nie zemdli³o. — Rodzina jest dla mnie najwa¿niejsza. — Dotknê³a d³oni córki pod sto³em. — Oczywiœcie, jestem zachwycona, ¿e mnie tu zaproszono, ¿e mogê spotkaæ starych przyjació³. Ale dokona³am wyboru, i jak pani powiedzia³a, dokona³am go z mi³oœci. — Spojrza³a przeci¹gle w oczy Abdu. — Niewiele jest rzeczy, których kobieta nie zrobi dla mi³oœci. — To jasne, ¿e to, co straci³o Hollywood, zyska³ Jaquir. Wszyscy zastanawiaj¹ siê, czy Wasza Wysokoœæ za³o¿y dzisiaj „S³oñce i Ksiê¿yc”. Uwa¿a siê, ¿e jest to jeden z najwiêkszych skarbów œwiata. Jak wszystkie s³awne klejnoty, „S³oñce i Ksiê¿yc” maj¹ swoje legendy, tajemnice i romantykê. Ludzie nie mog¹ siê doczekaæ, by zobaczyæ ten legendarny naszyjnik. Czy Wasza Wysokoœæ bêdzie go mia³a na szyi? — To prezent od mego mê¿a z okazji œlubu. W Jaquirze uwa¿a siê go za wykup1, rodzaj wiana dla panny m³odej. Poza Adrianne, jest to najcenniejszy dar, jaki otrzyma³am od Abdu. — Spojrza³a na niego znowu, z odcieniem wyzwania. — Bêdê go nosiæ z dum¹. — Nie ma kobiety na œwiecie, która by dzisiejszego wieczoru nie zazdroœci³a Waszej Wysokoœci. Trzymaj¹c ci¹gle d³oñ Adrianne, Phoebe uœmiechnê³a siê. — Mogê powiedzieæ tylko, ¿e od lat nie oczekiwa³am niczego z równ¹ niecierpliwoœci¹. To bêdzie z pewnoœci¹ cudowny wieczór. — Znowu spojrza³a Abdu w oczy. — Inszallah. Tak, jak Phoebe siê spodziewa³a, po wyjœciu z hotelu do³¹czy³o do nich dwóch ochroniarzy i szofer. By³a pe³na radoœci z powodu swego pierwszego zwyciêstwa. Zatrzyma³a siê w recepcji i za¿¹da³a swego paszportu, w którym Adrianne by³a wymieniona jako towarzysz¹ce jej niepe³noletnie dziecko. Ochrona zajê³a siê rozmow¹, s¹dz¹c widocznie, ¿e pyta o jak¹œ b³ahostkê, nie zwróci³a uwagi, ¿e urzêdnik przyniós³ z g³êbi biura oprawny w skórê dokument i wsun¹³ jej do rêki. Niewiele brakowa³o, by rozp³aka³a siê z radoœci... i dumy, któr¹ poczu³a po raz pierwszy od wielu lat, ale uda³o jej siê nie zdradziæ. Nie mia³a jeszcze ¿adnego konkretnego planu, by³a tylko zdeterminowana, gotowa na wszystko. Siedz¹ca obok niej w limuzynie Adrianne prawie podskakiwa³a z podniecenia. Naprawdê by³y w Pary¿u, mia³y przed sob¹ wiele godzin zwiedzania, zanim bêd¹ musia³y wróciæ do hotelu. Chcia³a pojechaæ na szczyt wie¿y Eiffla, posiedzieæ w kawiarni, iœæ, iœæ i iœæ, s³uchaj¹c muzyki miasta, któr¹ dot¹d tylko sobie wyobra¿a³a. — Zrobimy ma³e zakupy. — Phoebe tak zasch³o w ustach, ¿e z trudem mog³a oderwaæ jêzyk od podniebienia. — U Chanel, u Diora. Zobaczysz te piêkne stroje, Addy. Te kolory, materia³y. Ale ca³y czas musisz byæ zawsze ko³o mnie, bardzo blisko. Nie chcê, byœ siê zgubi³a. Nie oddalaj siê. Obiecaj mi to. — Obiecujê. — Adrianne poczu³a narastaj¹ce zdenerwowanie. Kiedy matka mówi³a w ten sposób, bardzo szybko, tak ¿e s³owa zlewa³y siê ze sob¹, najczêœciej popada³a potem w depresjê. Nastêpnie stawa³a siê tak spokojna, tak daleka, zamkniêta w sobie i obojêtna na wszystko, ¿e przera¿a³o to Adrianne. Boj¹c siê tego, co, jak wiedzia³a, musia³o nadejœæ, Adrianne ca³y czas trajkota³a, przyklejona do Phoebe, gdy ochrona oprowadza³a je po najbardziej ekskluzywnych sklepach Europy. To by³o niczym inny sen, tak ró¿ny od wizji Pary¿a o zmierzchu. Salony mody rozjaœnia³y poz³acane stoliki, krzes³a kryte by³y welurem. Wprowadzano je wszêdzie z szacunkiem, jakiego nie okazywano Adrianne w jej rodzinnym kraju. Kobiety o g³adkich twarzach przemawia³y do niej bardzo uprzejmie, czêstowano j¹ lemoniad¹ lub herbat¹ i ma³ymi, s³odkimi placuszkami, a smuk³e modelki ukazywa³y siê, ubrane w najnowsze modele. Phoebe kupowa³a w zapamiêtaniu tuziny sukien koktajlowych z cieniutkimi rami¹czkami i paciorkowymi haftami, obcis³e kostiumy z surowego jedwabiu i p³ótna. Jeœli jej plan siê uda, nie za³o¿y ¿adnej z rzeczy, które tak szaleñczo kupowa³a. By³ to swego rodzaju odwet, najdrobniejsza i najs³odsza zemsta. Przebiega³a z salonu do salonu, obci¹¿aj¹c milcz¹cych ochroniarzy pude³kami i torbami. — Przed lunchem pójdziemy do Luwru — powiedzia³a do córki, gdy wsiada³y znowu do limuzyny. Spojrza³a na zegarek, potem odchyli³a siê do ty³u i zamknê³a oczy. — Czy mo¿emy zjeœæ w kawiarni? — Zobaczymy. — Siêgnê³a po omacku po d³oñ Adrianne. — Chcê, byœ by³a szczêœliwa, kochanie. Szczêœliwa i bezpieczna. To tylko ma znaczenie. — Lubiê tu byæ z tob¹. — Mimo ciastek, herbaty i lemoniady, którymi czêstowano j¹ w domach mody, czu³a g³ód, ale nie chcia³a o tym mówiæ. — Tyle jest do zobaczenia. Kiedy opowiada³aœ mi o takich miastach, myœla³am, ¿e uk³adasz bajeczki. To lepsze, ni¿ bajka. Phoebe otworzy³a oczy, by spojrzeæ przez okno. Jechali wzd³u¿ rzeki, w najbardziej romantycznym mieœcie œwiata. Zuchwale opuœci³a okno i wci¹gnê³a g³êboko powietrze. — No co, Addy, czujesz to? Œmiej¹c siê, Adrianne przylgnê³a do matki, tak by poczuæ powiew na twarzy.
— Wodê? — Wolnoœæ — mruknê³a Phoebe. — Chcê, byœ zapamiêta³a tê chwilê. Gdy samochód siê zatrzyma³, Phoebe wysiad³a powoli, z godnoœci¹, nie racz¹c nawet spojrzeæ na ochroniarzy. Trzymaj¹c Adrianne za rêkê wesz³a do Luwru. By³y tam t³umy ludzi — studentów, turystów, zakochanych. Adrianne uwa¿a³a, ¿e s¹ równie fascynuj¹cy, jak dzie³a sztuki, które pokazywa³a jej matka podczas wêdrówki przez galerie. G³osy odbija³y siê od wysokich sufitów, rozmaitoœæ tonów i akcentów. Zobaczy³a mê¿czyznê o d³ugich jak u kobiety, w³osach, ubranego w oddarte na wysokoœci kolan d¿insy, nios¹cego obszarpany plecak. Gdy zobaczy³, ¿e patrzy na niego, uœmiechn¹³ siê szeroko, puœci³ do niej oko i uniós³ palce w znaku V. Adrianne zmiesza³a siê i spojrza³a w dó³. — Tak wiele siê zmieni³o — powiedzia³a Phoebe. — Wydaje siê, ¿e to inny œwiat. Sposób, w jaki ludzie siê ubieraj¹, jak mówi¹. Czujê siê jak Rip Van Winkle2. — Kto? Wydaj¹c dŸwiêk niebezpiecznie przypominaj¹cy szloch Phoebe pochyli³a siê, by przytuliæ córkê. — To tylko taka bajka. — Prostuj¹c siê, spojrza³a na stra¿ników. Stali znudzeni kilka kroków za ni¹. — Chcê, ¿ebyœ zrobi³a dok³adnie, co powiem — szepnê³a. — Nie zadawaj pytañ. Trzymaj siê mnie. — Zanim Adrianne zd¹¿y³a odpowiedzieæ, Phoebe wci¹gnê³a j¹ w grupê studentów. Rozpychaj¹c siê ³okciami i popychaj¹c, gdy to by³o konieczne, wydosta³a siê z ci¿by i pobieg³a d³ugim korytarzem. Us³ysza³a za sob¹ krzyki. Nie zmieniaj¹c tempa porwa³a na rêce Adrianne i zaczê³a zbiegaæ po schodach. Musia³a znaleŸæ drzwi, drzwi prowadz¹ce na zewn¹trz. Gdyby uda³o jej siê wydostaæ na ulicê i z³apaæ taksówkê — mia³aby szansê. Skrêca³a w ka¿de odga³êzienie korytarza, przebiegaj¹c ko³o zwiedzaj¹cych i personelu. Nie mia³o znaczenia, czy zmierza³a w g³¹b budynku, czy na zewn¹trz. Musia³a zgubiæ stra¿ników. S³ysza³a za sob¹ odg³os kroków, bieg³a na oœlep, niczym zaj¹c, próbuj¹cy wyprzedziæ lisa. Obrazy migota³y jej przed oczami. Oddech stawa³ siê coraz g³oœniejszy, gdy bieg³a obok najcenniejszych dzie³ sztuki œwiata. W³osy wysunê³y siê ze schludnego koka, opad³y rozwian¹ rud¹ gêstwin¹ na ramiona. Zobaczy³a przed sob¹ drzwi i nieomal siê potknê³a. Serce prawie pêka³o jej z wysi³ku, gdy wybieg³a z budynku, przyciskaj¹c do siebie Adrianne. Ale nie przestawa³a pêdziæ. Znowu mog³a czuæ zapach rzeki i wolnoœci. Zatrzyma³a siê, chwytaj¹c powietrze. Piêkna, przera¿ona kobieta, tul¹ca do siebie dziecko. Wystarczy³o, by podnios³a rêkê, a taksówka skrêci³a do krawê¿nika. — Orly — zdo³a³a wymówiæ, rozgl¹daj¹c siê dooko³a i wpychaj¹c Adrianne do œrodka. — Szybko, proszê, szybko. — Oui, madame. — Kierowca dotkn¹³ beretu, potem nacisn¹³ gaz. — Mamo. Co siê dzieje? Dlaczego uciekamy? Dok¹d jedziemy? Phoebe zakry³a twarz rêkoma. Nie by³o ju¿ odwrotu. — Zaufaj mi, Addy. Nie mogê ci jeszcze nic wyjaœniæ. Gdy Phoebe zaczê³a dygotaæ, Adrianne przysunê³a siê do niej. Przytulone do siebie, oddala³y siê od Pary¿a. Usta Adrianne zadr¿a³y, gdy us³ysza³a ryk samolotów. — Wracamy do Jaquiru? Phoebe grzeba³a w portfelu, lekkomyœlnie podwoi³a op³atê dla taksówkarza. Nie opuszcza³ jej strach, w ustach czu³a metaliczny, wstrêtny smak. Abdu j¹ zabije, jeœli j¹ z³apie. Zabije, potem zemœci siê na Adrianne. — Nie. — Skuli³a siê na chodniku, jej twarz by³a teraz na wysokoœci buzi Adrianne. — Nigdy nie wrócimy do Jaquiru. — Spojrza³a przez ramiê, pewna, ¿e Abdu wyskoczy z nastêpnego samochodu i zada k³am jej s³owom. — Zabieram ciê do Ameryki, do Nowego Jorku. Uwierz mi, Addy, robiê to, bo ciê kocham. A teraz œpiesz siê. Poci¹gnê³a córkê do œrodka. Przez chwilê czu³a siê zagubiona w ci¿bie i ha³asie. Lata minê³y odk¹d podró¿owa³a na w³asn¹ rêkê. Nawet przed œlubem porusza³a siê w otoczeniu dziennikarzy, sekretarek, kostiumologów. Ogarn¹³ j¹ lêk, opanowa³a siê czuj¹c uœcisk drobnych palców córki. Pan American. Prosi³a Celeste, by w kontuarze Pan American czeka³y na ni¹ bilety. Phoebe sz³a prêdko, modl¹c siê, by przyjació³ce uda³o siê wszystko za³atwiæ. Przy stanowisku z biletami wyci¹gnê³a paszport z torby i podaj¹c go urzêdnikowi, uœmiechnê³a siê do niego najpiêkniejszym ze swych uœmiechów. — Dobry wieczór, mam op³acone dwa bilety do Nowego Jorku. By³ tak olœniony jej uœmiechem, ¿e a¿ zamruga³. — Oui, madame. — Marudzi³ z papierami, zapatrzony w gwiazdê. — Widzia³em pani filmy. Jest pani wspania³a. — Dziêkujê. — Czu³a, ¿e wraca jej odwaga. Nie zapomniano o niej. — Czy bilety w porz¹dku? — Pardon? O, tak, tak. — Przystawia³ piecz¹tki, coœ pisa³. — Numer pani lotu — powiedzia³, wskazuj¹c na ok³adkê biletu. — Pani przejœcie. Ma pani jeszcze trzy kwadranse. Jej d³onie lepi³y siê od potu, gdy bra³a bilety i chowa³a je do portfela. — Dziêkujê. — Proszê zaczekaæ. Zatrzyma³a siê, gotowa do ucieczki, jej d³oñ zacisnê³a siê na rêce Adrianne. — Czy da mi pani autograf? Przycisnê³a rêce do oczu, pozwoli³a sobie na krótki œmieszek.
— Oczywiœcie. Jak panu na imiê? — Henri, madame. — Poda³ jej kawa³ek papieru. — Nigdy pani nie zapomnê. Z³o¿y³a swój zwyk³y podpis, szeroki, pe³en zawijasów. — Uwierz mi, Henri, nigdy ciê nie zapomnê. — Wrêczy³a mu karteczkê z uœmiechem. — ChodŸ, Adrianne. Nie chcemy spóŸniæ siê na samolot. Niech Bóg b³ogos³awi Celeste — powiedzia³a, gdy ruszy³y z miejsca. — Spotka siê z nami w Nowym Jorku, Addy. Jest moj¹ najlepsz¹ przyjació³k¹. — Jak Duja? — Tak. — Spojrza³a na córkê, usi³uj¹c zachowaæ spokój i zmusi³a siê ponownie do uœmiechu. — Tak jak Duja jest twoj¹ przyjació³k¹. Ona nam pomo¿e. Dworzec lotniczy nie interesowa³ ju¿ Adrianne. Ba³a siê, bo twarz matki by³a bardzo blada, a jej rêce dr¿a³y. — On bêdzie siê gniewa³. — Nie zrobi ci krzywdy. — Phoebe znów stanê³a i ujê³a córkê za ramiona. — Obiecujê, ¿e zrobiê wszystko, by ciê nigdy nie skrzywdzi³. — Nagle opad³o napiêcie tych wszystkich dni i nocy. Przycisnê³a d³oñ do zbuntowanego ¿o³¹dka, pomknê³a wraz z Adrianne do toalety i gwa³townie zwymiotowa³a. — Mamo, proszê. — Przera¿ona Adrianne tuli³a siê do Phoebe, pochylonej nad ubikacj¹. — Musimy wróciæ, zanim on siê zorientuje. Mo¿emy powiedzieæ, ¿e siê zgubi³yœmy, ¿e nas rozdzielono. Bêdzie tylko trochê z³y. Niech to bêdzie moja wina. Powiem, ¿e to przeze mnie. — Nie. — Phoebe opar³a siê o drzwi ubikacji i czeka³a, by md³oœci minê³y. — Nie mo¿emy wróciæ. On chcia³ ciê odes³aæ, dziecinko. — Odes³aæ? — Do Niemiec. — Phoebe wyci¹gnê³a dr¿¹c¹ rêk¹ chusteczkê i osuszy³a wilgotn¹ twarz. — Nie pozwolê, by ciê odes³a³, by wyda³ ciê za m¹¿ za cz³owieka, który mo¿e go przypominaæ. — Phoebe ju¿ trochê spokojniejsza uklêk³a i otoczy³a ramionami córkê. — Nie chcê, byœ spêdzi³a ¿ycie tak, jak ja. Zabi³oby mnie to. Powoli strach znika³ z oczu Adrianne. Ciasne pomieszczenie, ci¹gle jeszcze cuchn¹ce wymiotami, sta³o siê przedsionkiem nowego ¿ycia. Adrianne ostro¿nie pomog³a matce stan¹æ na nogi. — Czujesz siê lepiej? Oprzyj siê o mnie. Gdy wesz³y na pok³ad, Phoebe by³a tylko trochê bledsza ni¿ zazwyczaj. Zapiê³y pasy i ws³uchiwa³y siê w huk silników. Serce nie wali³o ju¿ tak mocno. Teraz czu³a tylko dudnienie pod czaszk¹, przypominaj¹ce jej harem i drêcz¹cy upa³. Zamykaj¹c oczy czu³a ci¹gle w ustach smak wymiotów. — Madame? Czy mogê podaæ pani i mademoiselle coœ do picia po starcie? — Tak. — Nie chcia³o jej siê otwieraæ oczu. — Proszê przynieœæ dla córki coœ zimnego i s³odkiego. — A dla pani? — Whisky — powiedzia³a têpo. — Podwójn¹. 1 W³aœciwie: Dar œlubny, tzw. „mehr”, czêsto mylony z zap³at¹ za ¿onê. Zgodnie z obowiazuj¹cymi zasadami, nie powinien byæ ostentacyjny, ani rujnuj¹cy m³odo¿eñca. Nale¿y ca³kowicie i bezwarunkowo do ¿ony. 2 Rip Van Winkle — bohater opowiadania Washingtona Irvinga. Uciekaj¹c przed ¿on¹-sekutnic¹ w góry Catskill, zapad³ w sen i obudzi³ siê po dwudziestu latach. Okaza³o siê, ¿e ¿ona nie ¿yje, jego dom popad³ w ruinê i ca³y œwiat zmieni³ siê nie do poznania. Rozdzia³ 6 Celeste Michaels zawsze interesowa³ teatr. Ju¿ jako ma³a dziewczynka postanowi³a zostaæ aktork¹ — i to nie zwyk³¹ aktork¹, lecz gwiazd¹. B³aganiem, d¹sami, podstêpem i pochlebstwem wymusi³a na rodzicach zgodê na lekcje sztuki aktorskiej, oni zaœ odnieœli siê do tego z pob³a¿aniem, s¹dz¹c, ¿e ich córeczka przechodzi jedynie okres zachwytu teatrem. Tak samo myœleli wo¿¹c j¹ na przes³uchania, próby i przedstawienia w teatrze domu kultury. Andrew Michaels by³ ksiêgowym i traktowa³ ¿ycie jako bilans zysków i strat. Nancy Michaels by³a doskona³¹ pani¹ domu, z zapa³em przygotowuj¹c¹ wymyœlne desery na spotkania rady parafialnej. Oboje wierzyli, nawet wówczas, gdy teatr zacz¹³ rz¹dziæ ich ¿yciem, ¿e ma³a Celeste wyroœnie w koñcu z fascynacji szminkami teatralnymi i oklaskami. W wieku lat piêtnastu Celeste uzna³a, ¿e jest w gruncie rzeczy blondynk¹ i za pomoc¹ farby zmieni³a swoje zwyk³e w³osy o nieokreœlonej barwie w z³ot¹ aureolê, która mia³a siê staæ jej znakiem rozpoznawczym. Matka krzycza³a, ojciec prawi³ kazania. Celeste nie zmieni³a koloru w³osów. I zdoby³a rolê Marion w szkolnym przedstawieniu „The Music Man”. Nancy przyzna³a siê raz mê¿owi, ¿e ³atwiej by jej by³o, gdyby Celeste myœla³a o ch³opakach i alkoholu, a nie o Williamie Szekspirze i Tennessee Williamsie. W dzieñ po ukoñczeniu szko³y œredniej Celeste przenios³a siê na Manhattan z milutkiego miasta swojego dzieciñstwa, po³o¿onego gdzieœ na krañcach New Jersey. Rodzice odprowadzili j¹ na poci¹g z mieszanin¹ ulgi i niepokoju.
W Nowym Jorku chodzi³a na przes³uchania, stawa³a na g³owie, aby z zarobków za sma¿enie hamburgerów i jajek w taniej knajpie op³aciæ lekcje gry aktorskiej i czynsz za ma³e mieszkanko na czwartym piêtrze bez windy. Wysz³a za m¹¿ jako dwudziestolatka, ma³¿eñstwo zaczê³o siê bardzo zabawnie a w rok póŸniej skoñczy³o katastrof¹. W tym czasie Celeste przesta³a ju¿ ogl¹daæ siê za siebie. Dziesiêæ lat póŸniej by³a ju¿ królow¹ teatru, sukces goni³ sukces, trzykrotnie zdoby³a Tony1 i sta³a siê posiadaczk¹ mieszkania na dachu wie¿owca na Central Park West. Na ostatni¹ rocznicê œlubu rodziców ofiarowa³a im lincolna, ale oni ci¹gle wierzyli, ¿e gdy ich córka wyroœnie z aktorstwa, powróci do New Jersey, ustatkuje siê i wyjdzie za m¹¿ za jakiegoœ mi³ego, m³odego metodystê. Przechadzaj¹c siê teraz po hallu dworca lotniczego Celeste cieszy³a siê ze wzglêdnej anonimowoœci zawodu aktorki teatralnej. Jeœli ktoœ zwróci³ na ni¹ uwagê, widzia³ tylko atrakcyjn¹, mocno zbudowan¹ blondynkê œredniego wzrostu. Nie zobaczy³ ani impulsywnej kotki Maggie2, ani ambitnej Lady Mackbeth — chyba ¿e tego chcia³a sama Celeste. Spojrza³a na zegarek i znowu zaczê³a siê zastanawiaæ, czy Phoebe jest na pok³adzie samolotu. To ju¿ prawie dziesiêæ lat, myœla³a siadaj¹c i grzebi¹c w torbie w poszukiwaniu papierosa. Zosta³y serdecznymi przyjació³kami, gdy Phoebe przyby³a do Nowego Jorku, krêciæ swój pierwszy film. Celeste w³aœnie skoñczy³a z ma³¿eñstwem i czu³a siê trochê zmêczona ¿yciem. Dowcipna, sympatyczna Phoebe by³a niczym ³yk œwie¿ego powietrza. Odnosi³y siê do siebie jak siostry, choæ obie by³y jedynaczkami, odwiedza³y siê kiedy to by³o mo¿liwe, traci³y maj¹tek na rozmowy miêdzymiastowe. Nikt nie cieszy³ siê bardziej ni¿ Celeste, gdy Phoebe dosta³a nominacjê do Oscara. Nikt nie radowa³ siê wiêcej od Phoebe, gdy Celeste zdoby³a swoj¹ pierwsz¹ Tony. Pod wieloma wzglêdami stanowi³y swoje przeciwieñstwo. Celeste by³a twarda i zawziêta, Phoebe — podatna na wp³ywy i ufna. Nie zdawa³y sobie sprawy, jak bardzo siê uzupe³niaj¹, ale do koñca mia³y pielêgnowaæ swoj¹ przyjaŸñ. Potem Phoebe wysz³a za m¹¿ i odlecia³a do swego pustynnego królestwa. Po up³ywie pierwszego roku korespondencja sta³a siê sporadyczna, a potem niemal zanik³a. Bola³o to bardzo Celeste. Nigdy by siê do tego nie przyzna³a, ale stopniowe zrywanie przyjaŸni przez Phoebe sprawi³o jej wiele cierpienia. Pozornie przyjê³a to z filozoficznym spokojem. ¯y³a pe³ni¹ ¿ycia, realizowa³a to, co sobie wymarzy³a jako dziewczynka w New Jersey. Ale w g³êbi serca ukrywa³a smutek. Przez te wszystkie lata Celeste ci¹gle wysy³a³a podarki dziewczynce, któr¹ uwa¿a³a za swoj¹ chrzeœniaczkê, i bawi³y j¹ sztywne oficjalne liœciki z podziêkowaniami, przysy³ane przez Adrianne. Gotowa by³a pokochaæ to dziecko. Czêœciowo dlatego, ¿e poœlubi³a teatr, a to ma³¿eñstwo nie mog³o jej daæ dzieci. Czêœciowo — bo Adrianne by³a córk¹ Phoebe. Celeste zgasi³a papierosa, siêgnê³a do torby z zakupami i wyci¹gnê³a rudow³os¹ porcelanow¹ lalkê. Ubrana by³a w b³êkitn¹ aksamitn¹ sukienkê z bia³ym przybraniem. Celeste wybra³a j¹ s¹dz¹c, ¿e dziewuszce spodoba siê lalka z w³osami podobnymi do w³osów matki. Nie mia³a pojêcia, co powiedzieæ na przywitanie dziecku lub Phoebe. Kiedy us³ysza³a zapowiedŸ l¹dowania, zerwa³a siê na nogi i zaczê³a chodziæ tam i z powrotem. To ju¿ nie potrwa d³ugo. Wysi¹d¹ z samolotu, przejd¹ przez kontrolê celn¹. Nie by³o powodu do drêcz¹cego niepokoju, zepchniêtego w g³¹b mózgu. Ale depesza tak niewiele jej powiedzia³a. Pamiêta³a ka¿de s³owo i — jako dobra aktorka — odtworzy³a je w myœlach dodaj¹c w³asn¹ interpretacjê.. CELESTE. POTRZEBUJÊ TWOJEJ POMOCY. PROSZÊ ZA£ATW DWA BILETY DO NOWEGO JORKU PAN AMERICAN W ORLY. LOT DRUGA ZERO ZERO. WYJD マ PO MNIE JEŒLI MO¯ESZ. NIE CHCÊ NIKOGO INNEGO. PHOEBE. Zobaczy³a je, gdy tylko przesz³y przez drzwi, wysoka, olœniewaj¹ca rudow³osa kobieta i przypominaj¹ca lalkê dziewczynka. Sz³y blisko siebie, trzymaj¹c siê za rêce, stykaj¹c cia³ami. Celeste z zaskoczeniem stwierdzi³a, ¿e przez chwilê nie mog³a odgadn¹æ, kto komu dodaje odwagi. Nagle Phoebe unios³a g³owê. Ca³a gama uczuæ przemknê³a przez jej twarz, najbardziej widoczna by³a ulga. Celeste zauwa¿y³a te¿ w jej oczach strach. Szybkim krokiem podesz³a do przyjació³ki. — Phoebe. — Uczucie przyjaŸni zdominowa³o wszelkie inne emocje, przytuli³a j¹ mocno. — Cudownie, ¿e znów ciê widzê. — Celeste. Dziêki Bogu! Dziêki Bogu, ¿e tu jesteœ. Ta desperacja by³a bardziej niepokoj¹ca ni¿ fakt, ¿e Phoebe pl¹ta³a siê w s³owach, wyraŸnie podchmielona. Z wystudiowanym uœmiechem spojrza³a na Adrianne. — Wiêc to jest twoja Addy. — Lekko pog³aska³a w³osy dziecka, zauwa¿aj¹c podkr¹¿one oczy i œlady wyczerpania. Przypomnia³y siê jej zdjêcia ofiar katastrof, dziewczynka mia³a to samo têpe i bezbronne spojrzenie osoby w szoku. — Odby³aœ d³ug¹ podró¿, ale to ju¿ prawie koniec. Na ulicy czeka na nas samochód. — Nigdy nie bêdê ci siê mog³a za to odwdziêczyæ... — zaczê³a Phoebe. — Nie b¹dŸ œmieszna. — Jeszcze raz szybko uœcisnê³a przyjació³kê i poda³a torbê Adrianne. — Przynios³am prezent, by uczciæ twój przyjazd do Ameryki.