ZAUROCZONY
Dla moich cudownych przyjaciół w tym życiu
i wszystkich innych
PROLOG
Miłości, moja miłości. Wpuść mnie w swoje sny. Otwórz serce, wysłuchaj mego
wołania. Calinie, tak bardzo cię potrzebuję. Nie odwracaj się teraz ode mnie, bo wszystko
będzie stracone. Ja będę stracona. Miłości, moja miłości!
Calin niespokojnie przewrócił się na bok i ukrył twarz w poduszce. Wyczuwał ją obok
siebie: miękka i wilgotna skóra, delikatne, przynoszące ukojenie dłonie. I znowu we śnie
powędrował po osnutych chłodnymi i cichymi mgłami zielonych wzgórzach, które ciągnęły
się po horyzont. I czuł ów czarodziejski zapach kobiety.
Zamek wznosił się na szczycie srebrnego klifu, którego ostra grań wymierzona była w
niebo, a podstawę okrywały kłęby mgły płynącej niczym rzeka. Uprząż zadźwięczała ostro,
gdy zostawiwszy za sobą zielone wzgórza, Calin jechał w górę po zboczu. Na zachodzie nad
otwartym morzem zadudnił grzmot i odbił się echem w sercu wojownika.
Czy czekała na niego?
Jego oczy, szare jak kamienie, z których zbudowano zamek, obserwowały czujnie
skały i mgłę w poszukiwaniu kryjówki, gdzie mógł czaić się wróg. Popędzając wierzchowca
nierówną ścieżką przecinającą klif, świadom był, że niesie ze sobą odór wojny i śmierci, który
wcisnął się w jego skórę, tak samo jak wspomnienia wciskały się w jego myśli.
Ani ciała, ani umysłu nigdy nie da się z nich oczyścić.
Miecz trzymał w pogotowiu. W takich miejscach trzeba stale mieć się na baczności.
Tutaj magia unosi się w powietrzu, może czule objąć lub zagrozić. Tutaj wróżki knują intrygi
lub tańczą na skałach, a czarownice rzucają dobre lub złe zaklęcia.
Zamek stał na szczycie samotnego klifu, górował nad wzburzonym morzem,
zazdrośnie strzegąc swoich sekretów. Każdy, kto tędy przejeżdżał, słyszał szepty starych i
nowych duchów.
Czy na niego czekała?
Kopyta konia stukały melodyjnie o kamienie, aż wreszcie dotarli na równy grunt Calin
zeskoczył z siodła przy stołpie w tej samej chwili, gdy czarne niebo rozdarła oślepiająco biała
błyskawica.
Była tam, właśnie tam, wyczarowana z miotanego wichrem powietrza. Włosy jak
płomienie spadały na pelerynę barwy gołębich piór, alabastrową skórę ożywiał lekki
rumieniec, pełne usta uśmiechały się na powitanie. Niebieskie oczy błyszczały jak gwiazdy i
były tak samo pełne mocy.
Serce zabiło mu mocniej, krew zawrzała z miłości, pożądania, tęsknoty.
Zbliżyła się ku niemu przez mgłę, a jej piękność go oszołomiła. Ze wzrokiem
utkwionym w jej oczach odwrócił się, pragnąc wziąć w ramiona kobietę, która była
czarownicą i kochanką.
- Caelanie z Farrell, tak daleko jechałeś w tę mroczną noc. Czego ode mnie chcesz?
- Bryno Mądra, witaj. - Jego twarde wyraziste usta rozjaśnił uśmiech. - Pragnę
wszystkiego.
- Tylko wszystkiego? - Roześmiała się cicho, gardłowo. - To wystarczy. Czekałam na
ciebie.
I już zarzuciła mu ramiona na szyję, uniosła usta ku jego wargom. Przyciągnął ją
bliżej, złakniony jej ciała, gwałtownie pragnąc przyjąć wszystko, co mu da, i jeszcze więcej.
- Czekałam na ciebie - powtórzyła łamiącym się głosem, przytulając twarz do jego
ramienia. - I tym razem trwało to niemal za długo. Jego moc rośnie, podczas gdy moja maleje.
Nie potrafię walczyć z nim sama. Alasdair jest zbyt potężny, jego mroczna siła staje się
nazbyt zachłanna. Och, mój kochany. Mój kochany, dlaczego wyrzuciłeś mnie ze swego
umysłu i serca?
Odsunął ją od siebie. Zamek zniknął, pozostały tylko opustoszałe ruiny, straszące
śladami po bitwie. Stali w cieniu tego, co było, przed małym domkiem, wokół którego bujnie
rozkwitały kwiaty. Ich odurzający aromat unosił się w powietrzu. Burza była blisko. Calin
wciąż trzymał w ramionach kobietę.
- Mało mamy czasu - powiedziała. - Musisz przyjść. Calinie, musisz do mnie przyjść.
Nie można sprzeciwiać się przeznaczeniu, nie da się złamać zaklęcia. Jeśli nie będziesz przy
mnie, on zwycięży.
Pokręcił głową, zaczął coś mówić, lecz uniosła dłoń ku jego twarzy. Dłoń przeszła
przez niego, jakby był duchem. Albo jakby ona była zjawą.
- Kocham cię od początku czasu. - Cofnęła się, a wokół jej nóg wirowała mgła. - Na
zawsze jestem z tobą związana.
Wyciągnęła ręce ku niebu i zamknęła oczy. Wiatr ryczał jak lew wypuszczony z
klatki, rozwiewał jej ogniste włosy, szarpał peleryną.
- Niewiele mi pozostało - zawołała ponad gwałtownym szumem wichru - wciąż jednak
umiem przywołać wiatr! Wciąż umiem trafić do twojego serca. Nie zamykaj go przede mną,
Calinie. Przyjdź do mnie szybko. Znajdź mnie, bo inaczej będę stracona.
A potem już jej nie było. Zniknęła. Ziemia zadrżała pod jego stopami, niebo
zadudniło. Zapadła cisza, wszystko wokół znieruchomiało. Obudził się, z trudem łapiąc
powietrze. I szukając jej koło siebie.
1
Calinie Farrell, potrzeba ci urlopu.
Cal napił się kawy i dalej w zadumie patrzył przez kuchenne okno. Nie wiedział
właściwie, dlaczego tu przyjechał, by słuchać, jak zatroskana matka zrzędzi, a ojciec, siedząc
przy stole, pogwizduje, starannie wiążąc sztuczne muchy. Ogarnęła go jednak gwałtowna i
głęboka chęć odwiedzenia domu dzieciństwa, spędzenia godziny lub dwóch w tej schludnej
kuchni w Brooklyn Heights. Zobaczenia rodziców.
- Może. Zastanawiam się nad tym.
- Za ciężko pracujesz - stwierdził ojciec, krytycznie przyglądając się swojemu dziełu. -
Może pojedziesz z nami do Montany na kilka tygodni? Najlepsze w świecie miejsce do
łowienia na muchę. Weź aparat. - John Farrell podniósł głowę i uśmiechnął się. - Potraktuj to
jak urlop naukowy.
Propozycja była kusząca. Calin nigdy nie entuzjazmował się łowieniem ryb tak bardzo
jak ojciec, ale Montana to piękny stan. I ogromny. Cal pomyślał, że mógłby się tam zagubić.
Pozbyć niepokoju. I snów.
- Parę tygodni w czystym powietrzu dobrze ci zrobi. - Sylvia Farrell przyjrzała się
synowi przez zmrużone powieki. - Jesteś blady i wyglądasz na zmęczonego, Calinie. Musisz
na jakiś czas wyjechać z tego miasta.
Chociaż całe życie spędziła w Brooklynie, o Manhattanie zawsze mówiła „to miasto" -
z lekką pogardą i irytacją w głosie.
- Myślałem, żeby gdzieś się wybrać.
- To dobrze. - Matka zabrała się do szorowania blatów. Następnego dnia wyjeżdżali, a
Sylvia Farrell nie zamierzała zostawić po sobie ani okrucha, ani pyłka. - Za ciężko pracujesz,
Calinie. Co nie znaczy, że nie jesteśmy z ciebie dumni. Po twojej ostatniej wystawie w
zeszłym miesiącu ojciec tak się przechwalał, że sąsiedzi chowali się na jego widok.
- Nie co dzień człowiek widzi fotografie swojego syna w muzeum. Najbardziej
podobały mi się akty - dodał John, mrugając znacząco.
- Ty stary głupcze - fuknęła Sylvia na męża, choć usta jej drgały. - Pamiętasz, Calinie,
miałeś osiem lat, kiedy pod choinkę podarowaliśmy ci tamten mały aparat. Kto by pomyślał,
że dwadzieścia dwa lata później będziesz bogaty i sławny? Ale bogactwo i sława zawsze mają
swoją cenę. - Ujęła twarz syna w dłonie i przyjrzała mu się bacznie, po matczynemu. Pod
oczami miał cienie, policzki wychudzone Martwiła się o mężczyznę, którego wychowała, i o
chłopca, który zawsze wydawał się... jakiś inny, niezwykły. - I ty ją płacisz. - Nic mi nie jest.
- W jej wzroku wyczytał troskę, więc się uśmiechnął. - Tylko niezbyt dobrze sypiam.
Sylvia pamiętała tamten okres w przeszłości, kiedy jej syn chodził blady, z
zapadniętymi oczami, bo cierpiał na bezsenność. Ponad jego ramieniem wymieniła
pośpieszne spojrzenie z mężem.
- A byłeś u lekarza?
- Mamo, nic mi nie jest. - Zorientował się, że w jego zbyt ostrym głosie zabrzmiała
obronna nuta. Z wysiłkiem postarał się mówić lżejszym tonem. - Czuję się doskonale.
- Nie dokuczaj chłopcu, Syl. - Lecz John również przyglądał się uważnie synowi, bo
tak jak żona pamiętał chłopca, który rozmawiał z cieniami, lunatykował i śnił o czarownicach,
krwi oraz bitwach.
- Nie dokuczam. To tylko troska matki. - Sylvia zmusiła się do uśmiechu. - Nie chcę,
żebyście się martwili. Jestem tylko trochę zmęczony, to wszystko.
To wszystko, pomyślał z determinacją. Nie jest inny, nie jest dziwny. Czyż batalion
lekarzy, do których w dzieciństwie prowadzali go rodzice, nie stwierdził jedynie wybujałej
wyobraźni? I czy w końcu nie znalazła ona ujścia w fotografii?
Teraz już nie widywał nieistniejących rzeczy.
Sylvia pokiwała głową, tłumacząc sobie, że musi zaakceptować słowa syna.
- Nic dziwnego, przez ostatnich pięć lat pracujesz bez wytchnienia. Potrzebujesz
odpoczynku i spokoju. I kogoś, kto by cię rozpieszczał.
- Montana - powtórzył John. - Kilka tygodni łowienia ryb, świeżego powietrza i
żadnych trosk.
- Jadę do Irlandii. - Wypowiedział te słowa, nim sobie uświadomił, że taki pomysł
zagościł mu w głowie.
- Do Irlandii? - Sylvia zacisnęła usta. - Chyba nie będziesz tam pracował, Calinie.
- Nie, chcę... ją zobaczyć - odrzekł po chwili. - Po prostują zobaczyć. Kiwnęła głową
zadowolona. Więc to będą wakacje, jednak wakacje.
- Chyba miło spędzisz czas. Mówią, że to spokojny kraj. Zawsze chcieliśmy tam
pojechać, prawda, John?
Mąż mruknął potwierdzająco.
- Będziesz szukał przodków, Cal?
- Niewykluczone. - Decyzja został podjęta. Cal znowu wypił łyk kawy i uświadomił
sobie, że jedzie czegoś szukać. Albo kogoś.
Padało, kiedy wylądowali na lotnisku Shannon. Zimny późnowiosenny deszcz
pasował do nastroju Cala. Całą prawie podróż przez Atlantyk przespał, dręczony ścigającymi
go snami. Przeszedł przez odprawę celną, wynajął samochód, wymienił pieniądze. Wszystko
to robił z mechaniczną wprawą doświadczonego podróżnika. Skończywszy załatwiać
formalności, starał się nie martwić, odsuną/ć od siebie myśl, że dopadł go jakiś, kryzys.
Zajął miejsce za kierownicą wynajętego auta i siedział w mroku, zastanawiając się, co
robić, dokąd jechać. Miał trzydzieści lat, był uznanym fotografikiem, który sam dyktował
ceny i ustalał tematykę zdjęć. Wciąż uważał za niebywałe szczęście, że swoją pasją może
zarabiać na życie. Chwytał to, co dostrzegał w krajobrazie, twarzy, świetle, cieniu i fakturze, i
przenosił na kliszę.
To prawda, że przez ostatnich kilka lat pogrążył się w pracy i prawie w ogóle nie
odpoczywał. Nawet teraz bagażnik wynajętego volva załadowany był sprzętem, a ulubiony
nikon spoczywał w futerale na siedzeniu pasażera. Nie mógłby się go pozbyć - nie chciał
zostawiać tego, co kocha.
Nagle przeszedł go dziwny chłodny dreszcz i przez ułamek sekundy wydawało mu się,
że słyszy kobiecy płacz.
To tylko deszcz, powiedział sobie, przecierając dłońmi po twarzy. Miał przystojną,
pociągłą i wąską twarz, z wyraźnie zarysowanymi kośćmi policzkowymi odziedziczonymi po
celtyckich przodkach. Noś prosty, usta zdecydowane i zgrabnie wykrojone. Często się
uśmiechały - do niedawna.
Oczy były szare - głęboką czystą szarością bez śladu zieleni czy błękitu, a ciemne brwi
często marszczyły się w zamyśleniu. Czarne, gęste włosy opadały na kołnierz. Artystyczny
wygląd, który pociągał wiele kobiet.
I znowu - do niedawna. Calin zamyślił się nad faktem, że od miesięcy nie miał żadnej
kobiety - od miesięcy żadnej nie pragnął. To też z powodu przepracowania? Skutek uboczny
stresu? Dlaczego zresztą miałby przeżywać stres, skoro jego kariera błyskawicznie posuwała
się naprzód? Był też zdrowy. Kilka tygodni temu poddał się kompleksowym badaniom
lekarskim.
Ale nie powiedziałeś lekarzowi o swoich snach, prawda?, pomyślał. Tych snach,
których nie mógł sobie dokładnie przypomnieć po przebudzeniu. Snach, które - musiał to
przyznać - kazały mu przebyć tysiące kilometrów na drugi brzeg oceanu.
Nie, cholera jasna, nie powiedział o nich lekarzowi. Nie zamierzał przechodzić tego
wszystkiego od początku. Aż nadto miał psychiatrów, którzy w młodości grzebali i szperali
mu w psychice, sprawiając, że czuł się obnażony, bezradny, niemądry. Teraz był dojrzałym
mężczyzną i sam mógł sobie poradzić ze snami.
Jeśli nawet przeżywał załamanie, to jest ono całkiem niegroźne i da się je wyleczyć
odpoczynkiem, relaksem, zmianą otoczenia.
Po to właśnie przyjechał do Irlandii. Tylko po to.
Przekręcił kluczyk i ruszył przed siebie bez celu.
Już wcześniej miał takie sny, kiedy był chłopcem. Też były wyraziste, aż nazbyt
realne. Zamki, czarownice i kobieta z wijącymi się płomiennymi włosami. Przemawiała do
niego z tym śpiewnym irlandzkim akcentem. A czasami używała języka, którego nie znał,
lecz i tak rozumiał.
W snach była młodą dziewczyną: ta sama kaskada włosów, te same błękitne oczy.
Śmiali się i bawili w niewinne dziecięce zabawy. Pamiętał, że rodzice reagowali
rozbawieniem, kiedy opowiadał o swojej przyjaciółce. Puszczali to mimo uszu, uważając jego
historię za naturalny wytwór wyobraźni towarzyskiego jedynaka.
Niepokoili się jednak, kiedy wszystko wskazywało na to, że znał i widywał różne
rzeczy albo opowiadał o miejscach i ludziach, o których w żadnym razie nie mógł nic
wiedzieć. Martwili się, gdy co noc rzucał się niespokojnie, a potem wstawał, zaczynał chodzić
po domu i mówić, pogrążony w głębokim śnie.
Tak więc po owej procesji lekarzy i terapeutów, niekończących się sesjach i
badawczych spojrzeniach, których zdaniem dorosłych dzieci nie potrafią zinterpretować,
Calin przestał opowiadać o swoich snach.
On dorastał i dziewczyna także. Wysoka, szczupła i śliczna, miała młode jędrne piersi,
wąską talię, długie nogi. Zaczęła w nim budzić uczucia i pragnienia, które nie były już
całkiem niewinne.
To go przeraziło, a jednocześnie rozgniewało. Aż wreszcie odciął się od łagodnego
głosu, wołającego go nocami, od obrazu nawiedzającego jego sny. I wówczas się skończyły.
Wtedy też w umyśle Cala ucichł ów szept, który wskazywał mu, gdzie są zgubione klucze,
albo kazał sięgać po telefon na ułamek sekundy przed dzwonkiem.
Powiedział sobie, że dobrze się czuje w takiej rzeczywistości. Sam ją wybrał. I teraz
też tak zrobi. Przyjechał tutaj tylko po to, żeby sobie udowodnić, że jest normalnym
człowiekiem cierpiącym na skutek przepracowania. Zanurzy się w atmosferze Irlandii, zrobi
zdjęcia, które sprawią mu przyjemność. A jeśli zajdzie taka konieczność, będzie brał tabletki
na spokojny sen, zapisane przez lekarza.
Jechał wzdłuż wzburzonego morza, gdzie wiatr huczał nad falami i mroźnym
oddechem powstrzymywał nadchodzące lato.
Deszcz bębnił o szyby, mgła snuła się nad ziemią. Trudno to nazwać serdecznym
powitaniem, lecz Cal czuł się tu jak w domu. Jakby wiedział, że ktoś lub coś już czeka, żeby
wyprowadzić go z burzy. Zmusił się do śmiechu. Tłumaczył sobie, że to tylko radość z
przebywania w nowym miejscu, oczekiwanie na obrazy, które będzie mógł uchwycić na
filmie.
Poczuł ochotę na kawę i jedzenie, ale bez trudu ją stłumił, zaabsorbowany
otaczającymi go widokami. Później, pomyślał. Zatrzyma się później w jakimś pubie albo
zajeździe, a teraz będzie dalej podziwiał pełen uroku krajobraz. Dziki, piękny, odwieczny.
A to, że w pewien sposób znajomy, można wytłumaczyć zakodowaną pamięcią
genetyczną. W końcu jego przodkowie przemierzali te spiczaste klify, te ciągnące się po
horyzont zielone wzgórza. Byli wojownikami. Malowali twarze na niebiesko i groźnymi
okrzykami odstraszali wroga. Wkładali zbroje, przypinali do pasa miecze, brali do ręki dzidy i
walczyli w obronie swego kraju i wolności.
Obraz, który stanął mu przed oczyma, był przeraźliwie wyraźny. Błysk uderzającego
miecza, tumult bitwy. Stające dęba konie z oszalałym wzrokiem, krew tryskająca z odciętej
ręki i straszliwy krzyk upadającego na ziemię człowieka. Piekący ból w miejscu, gdzie stal
przecięła ciało.
Hol stawał się coraz mocniejszy. Cul spojrzał w dół i zobaczył krew na udzie.
Czarnowrony krążyły cicho, cierpliwie. Ze stosu, na którym płonęły ciała zabitych i
dochodził odór spalenizny. Zewsząd rozlegały się okropne, ciche jęki konających, którzy
czekali wyzwolenia przez śmierć.
Cal uświadomił sobie, że volvo stoi na poboczu, a on sam wysiadł i stoi w siekącym
deszczu, wciągając w płuca powietrze. Stracił przytomność? Wariuje? Drżącą dłonią
przesunął po dżinsach. Nie było żadnej rany, a mimo to czuł ból starej blizny, o której
wiedział, że nie istnieje.
Znowu się zaczyna. Przez całe jego ciało przepłynęła fala strachu, paraliżując go i
ścinając mu krew w żyłach. Zmusił się do spokoju, do racjonalnego myślenia. To skutek
długiego lotu przez Atlantyk, pomyślał. Zmiana czasu i stres, to wszystko. Ile czasu minęło,
odkąd wyjechał z Shannon? Dwie godziny? Trzy? Czas poszukać noclegu i coś zjeść.
Znajdzie sobie jakiś cichy pensjonat na uboczu. Miejsce, gdzie będzie mógł odpocząć i
uspokoić myśli. A kiedy burza minie, pójdzie z aparatem na długi spacer. Może zostać na kil-
ka tygodni lub wyjechać zaraz rano, jest przecież wolnym człowiekiem. I to będzie zdrowe,
normalne.
Wsiadł do samochodu i ruszył krętą nadmorską drogą.
Ruiny zamku pojawiły się przed nim, gdy wyjechał zza zakrętu. Stołp (w każdym
razie Cal sądził, że to się nazywa stołp) był niemal nietknięty, za to zburzone mury
przywodziły na myśl starodawnych wojowników z bliznami po wielu bitwach. Usadowiony
na skalistej grani zamek emanował mocą i siłą, mimo że pozostał z niego stos kamieni.
Granatowe niebo rozdarła błyskawica, eksplodowała światłem i napełniła powietrze
zapachem ozonu.
Calowi serce zabiło szybciej, poczuł ból podniecenia seksualnego. Palce same
zacisnęły mu się na kierownicy. Skręcił w wąską, pełną kolein polną drogę, która prowadziła
w górę. Musi zrobić zdjęcie tego zamku. Kilka ujęć pod różnymi kątami. To potrwa krótko,
kwadrans, może dwadzieścia minut, potem pojedzie dalej.
Chociaż Irlandia usiana była ruinami starych zamków, jemu zależało akurat na tym.
Od dołu budowlę opływała mgła niczym rzeka. Cal tak był skupiony na grze światła i
cieni na kamieniach, na fakturze chwastów i polnych kwiatów, które przedzierały się przez
szczeliny, że zobaczył tę niepozorną chatkę dopiero wtedy, kiedy znalazł się tuż obok niej.
Uśmiechnął się, choć nie uświadamiał sobie tego. Co za uroczy i nieoczekiwany
kontrast w zestawieniu z tymi starożytnymi ruinami. Zapraszająca, miła, zdawała się na wzór
otaczających ją kwiatów wyrastać ze skały, jakby posadziła ją tu kochająca ręka.
Ściany miała białe, okiennice jasnoniebieskie. Z kamiennego komina unosiła się
strużka dymu, na małej werandzie obok fotela na biegunach drzemał kot o połyskliwej
czarnej sierści.
Ktoś tu mieszka, pomyślał Cal, dba o ten domek.
Wiedział, że światło jest niedobre, musiał jednak sfotografować to miejsce, uchwycić
na kliszy owo wrażenie. Zapyta osobę, która tu mieszka, czy będzie mógł wrócić jutro.
Kiedy tuk stal w deszczu, kot leniwie się, przeciągnął, a potem usiadł. Przypatrywał
się przybyszowi zadziwiająco niebieskimi oczyma.
I wtedy Calin zobaczył ją. Chociaż nie słyszał kroków, była już w połowie drogi
między ruinami starego zamku a chatką. Dłoń trzymała na sercu i oddychała ciężko, jak po
biegu.
Mokre włosy spadały płomiennorudymi kędziorami na ramiona i otaczały twarz, która
wyglądała, jakby z kości słoniowej wyrzeźbił ją mistrz. W błękitnych oczach szalały uczucia
potężne jak burza.
- Wiedziałam, że przyjdziesz. - Podbiegła ku niemu w rozwianej pelerynie. -
Czekałam na ciebie - powiedziała ze śpiewnym irlandzkim akcentem i pocałowała go mocno
w usta.
2
To była chwila oślepiającej, przeszywającej na wskroś radości. Po niej przyszło
mroczne, pierwotne pożądanie.
Smak jej ust, ostry i mocny, zaatakował jego ciało, tak jak deszcz wsączył się w skórę.
Calin nie mógł zrobić nic innego, tylko go przyjąć. Oplotła mu szyję ramionami, szczupłym,
pełnym krągłości ciałem przytuliła się do niego. Czuł jej ciepło przez mokrą koszulę.
Jej wargi były jak dudniące grzmotami niebo.
Wszystko to wydawało się przerażająco znajome.
Położył jej ręce na ramionach, przez chwilę niepewny, czy ją przytulić, czy
odepchnąć. W końcu cofnął się powoli.
Była piękna. Była podniecona. I nie znał jej - z całą pewnością. Przechylił głowę,
zdecydowany poradzić sobie z tą sytuacją.
- Ha, to rzeczywiście przyjazny kraj. W jej oczach dostrzegł błysk rozczarowania i
frustracji. Nie mógł jednak wiedzieć, jak głęboko ten gniew i frustracja przeszyły jej serce.
Jest tutaj, mówiła sobie. Przybył. To teraz najważniejsze.
- Tak, to prawda. - Uśmiechnęła się i jeszcze przez sekundę pozwoliła swym palcom
dotykać jego włosów, a potem opuściła ręce. - Witaj w Irlandii, w Zamku Tajemnic!
Cal popatrzył na ruiny.
- Tak się nazywa to miejsce?
- Taką nazwę nosi teraz. - Musiała walczyć ze sobą, by nie pożerać go wzrokiem, nie
chłonąć jego twarzy. Zamiast tego wyciągnęła rękę powitalnym gestem, jak do każdego
zabłąkanego wędrowca.
- Masz za sobą długą podróż. Wejdź, usiądź przy kominku - zaproponowała z
uśmiechem. - Poczęstuję cię herbatą z whiskey.
- Nie znasz mnie. - Cal dołożył starań, by zabrzmiało to raczej jak stwierdzenie, nie
pytanie. Musiał tak zrobić.
W odpowiedzi spojrzała w niebo.
- Przemokłeś - odrzekła - a wiatr dzisiaj jest zimny. To wystarczy, abym
zaproponowała ci miejsce przy kominku. - Odwróciła się od niego i weszła na ganek, a kot
zaczai się łasić jej do nóg. - Długą drogę przebyłeś. - Znowu spojrzała mu prosto w oczy. -
Czy wejdziesz do mojego domu, Calinie Farrell, . aby się ogrzać?
Odgarnął mokre włosy z twarzy, czując drżenie w całym ciele.
- Skąd znasz moje nazwisko?
- Ty też wiedziałeś, jak tu dotrzeć. - Wzięła na ręce kota, pogładziła po jedwabistym
łebku. I ona, i zwierzę obserwowali go cierpliwymi niebieskimi oczami. - Rano upiekłam
bułeczki. Na pewno jesteś głodny. - Po tych słowach zniknęła za drzwiami, pozostawiając mu
decyzję, czy podążyć za nią, czy odejść.
Wbrew chęci, by wrócić do samochodu, odjechać i udawać, że nigdy nie widział jej i
tego miejsca, Calin wszedł na ganek i pchnął drzwi. Musiał poznać odpowiedzi na swoje
pytania, a wszystko wskazywało na to, że ona zna przynajmniej niektóre.
Od progu uderzyło go panujące w środku ciepło. W powietrzu unosił się aromat
świeżo upieczonego chleba, torfu żarzącego się w piecu i niedawno zerwanych kwiatów.
- Rozgość się. - Postawiła kota na podłodze. - Zaparzę herbatę.
Cal wszedł do maleńkiego saloniku i zbliżył się do ognia. Kwiaty z płatkami wciąż
wilgotnymi od deszczu wypełniały wazony na kamiennym gzymsie kominka i dzbany na
stole pod oknem.
Koło kominka stał wiklinowy fotel, ale Cal nie usiadł, bystrym okiem artysty studiując
pokój.
Spokojne kolory, pomyślał. Nie blade, lecz kojące dzięki zestawieniu głębokiego różu
i zieleni mchu. Plecione chodniki na starannie wypastowanej, błyszczącej jak lustro
drewnianej podłodze, która pachniała lekko pszczelim woskiem. Wszędzie były ustawione
świece różnej wielkości w szklanych, srebrnych i kamiennych lichtarzach.
Jego uwagę przyciągnął kołowrotek. Na pewno bardzo stary, przemknęło mu przez
głowę, gdy podchodził bliżej, by dokładniej mu się przyjrzeć. Ciemne drewno połyskiwało, a
tuż obok, w słomianym koszyku leżały kłębki pięknie farbowanej wełny.
Gdyby nie lampy elektryczne z abażurami z kolorowych szkiełek, podobnych do
drogich kamieni, i mała wieża stereo upchnięta pomiędzy książkami na półce, Cal byłby
przekonany, że cofnął się w czasie kilka stuleci.
Z roztargnieniem pochylił się, by pogłaskać kota, który uwodzicielsko ocierał mu się o
nogi. Futerko miał ciepłe i wilgotne. Prawdziwe. Cal upewnił się, że to jednak nie inne
stulecie ani sen. Miał zamiar zadać swojej gospodyni kilka bardzo jednoznacznych pytań. I
nie ruszać się stąd, dopóki odpowiedzi go nie zadowolą.
Kiedy szła z tacą, wyrzucała sobie, że gwałtowne uczucia wzięły górę nad rozsądkiem,
że nazbyt się pośpieszyła, powiedziała za dużo. I za wiele oczekiwała.
On jej nie poznał. Och, to ukłuło ją prosto w serce. Była jednak niemądra,
spodziewając się czegoś innego, skoro na ponad piętnaście lat zamknął się przed jej myślami i
pragnieniami.
Bez wiedzy Calina nadal wkradała się w jego sny, obserwowała, jak z chłopca wyrasta
na mężczyznę. Ona też z, dziewczynki zmieniła się w kobietę. W końcu jednak duma, uraza i
miłość powstrzymały ją od tych odwiedzin.
Aż nie było innego wyboru.
Wiedziała, że przyjechał do jej ojczyzny. I serce zakołatało jej w piersi. Czy to było
złe i głupie przygotować się na jego wizytę? Napełnić dom kwiatami, a kuchnię aromatem
pieczonego ciasta? Wykąpać się w olejkach, które sama zrobiła, a które pieściły jej ciało
ulotnym aromatem, jakby była oblubienicą w noc poślubną?
Nie. W progu wzięła głęboki oddech. Musiała przygotować się dla niego. Teraz trzeba
znaleźć właściwy sposób, by jego przygotować dla siebie - i na to, czemu wkrótce będą
musieli razem stawić czoło.
Jest taki piękny, pomyślała, patrząc, jak Calin pieszczotami doprowadzał kota do
ekstazy. Ileż to nocy rzucała się niespokojnie we śnie, pragnąc czuć dotyk tych długich
wąskich dłoni na swoim ciele?
Och, choć raz poczuć na sobie jego dłonie!
Ileż to razy płonęła z pragnienia, by wchodził w nią, nie odrywając od jej twarzy oczu
szarych jak burzowe chmury?
Och, choć raz połączyć się z nim, napełnić mrok nocy łagodnymi, sekretnymi
westchnieniami.
Ich przeznaczeniem było zostać kochankami. Wierzyła, że Cal to zaakceptuje.
Mężczyzna ma bowiem swoje potrzeby, a ten mężczyzna już kiedyś połączył się z nią
fizycznie - i bez znaczenia, że nie chciał tego pamiętać.
Jeśli jednak w akcie płciowym nie ma miłości, nie będzie w nim też szczęścia. Ani
nadziei.
Zebrała się w sobie i weszła do pokoju.
- Jak widzę, zaprzyjaźniłeś się z Hekate. - Dłonie zadrżały jej lekko, gdy na nią
spojrzał. Moc, którą jeszcze miała, była niczym w porównaniu z jego jednym przeciągłym
spojrzeniem. - Zachowuje się bezwstydnie wobec przystojnych mężczyzn. - Postawiła tacę na
stole. - Calinie, usiądź, proszę, i napij się herbaty.
- Skąd wiesz, kim jestem?
- Wyjaśnię ci tyle, ile będę mogła. - Oczy jej pociemniały od burzliwych emocji;
przyjrzała mu się uważnie. - Nie pamiętasz mnie? Naprawdę mnie nie pamiętasz?
Gęste sploty rudych włosów lśniących niczym wilgotny ogień, ciało poruszające się w
doskonałej harmonii z jego ciałem, śmiech głęboki jak noc.
- Nie znam cię - odparł Calin ostro, niechętnie. - Nie wiem, jak się nazywasz.
Jej oczy pozostały ciemne, lecz uniosła twarz. Wciąż były w niej duma i moc.
- Jestem Bryna Torrence, potomkini Bryny Mądrej i strażniczka tego miejsca. Witaj w
moim domu, Calinie Farrell. Możesz tu pozostać tak długo, jak zechcesz.
Z wdziękiem pochyliła się nad tacą. Ubrana była w długą suknię barwy mgieł
wirujących za oknem, która okrywała jej ciało, sięgając kostek. W uszach miała długie
kolczyki z rzeźbionego srebra.
Dlaczego? - Położył dłoń na jej ramieniu, gdy podawała mu filiżankę. - Dlaczego
mogę pozostać w twoim domu?
- Może dlatego, że jestem samotna. - Jej usta wygięły się w tęsknym uśmiechu. -
Jestem samotna i cieszę się z twojego towarzystwa. - Usiadła, zapraszając gestem, by zrobił to
samo. - Musisz coś zjeść, Calinie, trochę odpocząć. Mogę ci ofiarować gościnę.
- Przede wszystkim potrzebuję wyjaśnień. - Mimo to usiadł, a ponieważ gorący napój
w filiżance pachniał zachęcająco, upił łyk. - Wiedziałaś, że przyjadę, znałaś moje nazwisko.
Chcę wiedzieć, jak to możliwe.
Nie wolno jej było go okłamywać, szczerość stanowiła część przysięgi. Bryna nie
musiała jednak mówić wszystkiego.
- Rozpoznałam twoją twarz. Jesteś sławny, Calinie, odniosłeś wielki sukces. Twoja
sztuka trafiła nawet do mojego zakątka świata. Masz ogromny talent. Masz wizję. - Ułożyła
bułeczki na talerzyku i podała mu. - Jest w tobie moc.
Uniósł brwi. Były kobiety gotowe zrobić wszystko dla sławnego mężczyzny. Pokręcił
głową.
- Nie jesteś taka, Bryno. Nie otworzyłaś przede mną drzwi, żeby zaliczyć szybki
numerek ze znanym nazwiskiem.
- Ale inne tak robiły.
W jej głosie zabrzmiała nutka zazdrości. Nie miał pojęcia, skąd się wzięła ta zazdrość,
ale w tych okolicznościach wydała mu się zabawna.
- I dlatego wiem, że nie o to ci chodzi. W każdym razie nie miałaś dość czasu, żeby
rozpoznać moją twarz z jakiejś fotografii albo talk - show. Światło jest złe, leje jak z cebra.
Zmarszczył z namysłem brwi. To niemożliwe, że znowu śni albo ma halucynacje.
Czuł w dłoni ciepło filiżanki, a w ustach smak zaprawionej whiskey herbaty.
- Cholera, czekałaś na mnie, a ja nie rozumiem dlaczego.
- Czekałam na ciebie przez całe życie - odparła cicho, odstawiając herbatę, której
nawet nie tknęła. - I wcześniej przez całe milenium. - Położyła mu ręce na policzkach - Twoją
twarz znałam najpierw, jeszcze przed twarzą matki. Dotyk twoich dłoni nawiedza mnie
każdej nocy przez cale życie.
- To jakieś bzdury. - Ujął ją za nadgarstek.
- Nie mogę cię okłamywać. To nie w mojej mocy. Cokolwiek ci powiem, będzie
prawdą, cokolwiek we mnie zobaczysz, będzie rzeczywiste. - Spróbowała dotknąć tej części
jego umysłu lub serca, które wciąż stały przed nią otworem, lecz jej się nie udało. I serce, i
umysł były zamknięte na głucho, pilnie strzeżone. Nabrała głęboko w płuca powietrza i
pogodziła się z tym. Na razie. - Nie jesteś jeszcze gotów, by wiedzieć, by usłyszeć, by
uwierzyć. - Oczy jej złagodniały, opuszkami palców pogładziła go po skroniach. - Calinie,
jesteś zmęczony i zdezorientowany. Teraz potrzebujesz odpoczynku. Mogę ci w tym pomóc.
Poszarzało mu przed oczyma, pokój się zakołysał. Nie widział nic prócz jej
ciemnoniebieskich oczu. Jej zapach oszołomił go jak narkotyk.
- Przestań.
- Odpoczywaj, mój kochany. Moja miłości.
Poczuł jeszcze muśnięcie jej ust, a potem zapadł się w rozkoszną ciemność.
Kiedy się obudził, panowała cisza. Myśli przez chwilę krążyły jak ptak szukający
miejsca, na którym mógłby przysiąść. Coś było w herbacie, pomyślał. Boże, ta kobieta podała
mu jakiś narkotyk! Ogarnęła go panika, w uszach zabrzmiał motyw przewodni z „Misery"
Stephena Kinga.
Fanatyczna wielbicielka. Porwała go.
Usiadł gwałtownie i z przerażeniem dotknął swoich stóp. Były na miejscu. Czarny kot,
który leżał zwinięty na brzegu łóżka, przeciągnął się leniwie i zamruczał.
- Tak, bardzo zabawne - mruknął Cal. Odetchnął głęboko i zmusił się do uśmiechu.
Znowu pozwalasz szaleć swojej wyobraźni, powiedział do siebie, to zawsze było twoim złym
nawykiem.
Nakazał sobie spokój. Trzeba zastanowić się nad sytuacją. I wtedy uświadomił sobie,
że jest nagi.
Nie wiedział, czy bardziej czuje się zaskoczony czy zakłopotany, gdy wyobrażał
sobie, jak Bryna rozbiera go tymi miękkimi dłońmi, którymi podawała herbatę. I prowadzi do
łóżka. Do diabła, jak tej kobiecie udało się przenieść go do sypialni?
Bo właśnie w sypialni się znajdował. Był to mały uroczy pokój z niewielkim
kamiennym kominkiem, błyszczącym sekretarzykiem i regałem na książki, wypełniającym
niszę. Tu też wszędzie znajdowały się kwiaty i świece; mały jak dla lalki fotel stał pod oknem
ozdobionym białymi koronkowymi firankami, przez które wpadały promienie słoneczne,
tworząc skomplikowane wzory na ciemnej drewnianej podłodze.
Na starej komodzie z uchwytami z brązu, która zajmowała miejsce w nogach łóżka,
zobaczył swoje ubranie starannie poskładane, czyste i suche. No, w każdym razie Bryna nie
spodziewała się, że będzie chodził nago. Z ulgą sięgnął po dżinsy.
Zapiawszy zamek, od razu poczuł się lepiej i natychmiast uświadomił sobie, że to nie
tak. Czuł się wspaniale. Wyspany, wypoczęty, pełen energii. Nieważne, co to było - środek,
jaki mu podała, sprowadził mocny sen; Calin nie spał tak dobrze od tygodni. Wsuwając
koszulę w spodnie, pomyślał, że nie podziękuje za to Brynie. Nie miałby nic przeciwko
drobnym dziwactwom, ale ta kobieta przekroczyła granice ekscentryczności. Była szalona i
prawdopodobnie niebezpieczna.
Dopilnuje, żeby udzieliła mu satysfakcjonujących odpowiedzi, a potem odjedzie,
zostawiając ją w tej baśniowej chacie przy zrujnowanym zamku.
Spojrzał w lustro nad toaletką, niemal się spodziewając, że zobaczy brodę sięgającą do
piersi jak u Ripa van Winkle'a. Lecz mężczyzna w lustrze wcale się nie postarzał. Wyglądał
na zirytowanego, zaskoczonego i tak, wypoczętego. A niech to, pomyślał Cal, odgarniając
włosy do tyłu.
Swoje buty znalazł ustawione porządnie koło komody. Wkładając je, złapał się na
tym, że studiuje wzory, jakie promienie słoneczne rysują na podłodze.
Światło. Nagle to do niego dotarto i skoczył na równe nogi. Deszcz ustał. Na litość
boską, jak długo spał?
W dwóch susach był przy oknie, szarpnięciem odsłonił delikatne firanki, I stanął
zauroczony.
Widok był oszałamiający: ruiny zamku na szczycie, płatki miki w skale odbijające
słoneczne promienie. Zbocze opadało ku drodze, za nią zaś niczym fale ciągnęły się
ogrodzone kamiennymi murkami zielone pola, na których pasło się bydło. W dolinkach i na
wzgórzach przycupnęły domy, na sznurach wesoło łopotało pranie. Wiosna okryła połyskliwą
zielenią drzewa, pokrzywione i przygięte od wielu lat opierania się silnym wiatrom dmucha-
jącym od morza.
Calin zobaczył chłopca jadącego rowerem wąską drogą i biało - czarnego łaciatego
psa biegnącego za nim przez gęsty żywopłot.
Jedziesz do domu, pomyślał. Spieszysz się na kolację. Mama nie lubi, kiedy się
spóźniasz.
Uśmiechnął się i bez namysłu otworzy! okno, wpuszczając do pokoju chłodne,
wilgotne powietrze.
Światło. Jego serce artysty zaczęło bić szybciej. Nikt nie potrafiłby opisać światła
Irlandii. Trzeba je zobaczyć, samemu go doświadczyć. Połyskuje jak perła, myślał Cal,
sprawia, że powietrze drży, staje się świetliste i jedwabiste. Słońce przefiltrowane przez
warstwy chmur odznacza się miękkością, majestatem, jakiego nigdzie indziej nie widział.
Musi to sfotografować. Teraz. Natychmiast. Taka magia nie może przecież trwać
długo. Wypadł z pokoju, zbiegł po nielicznych stopniach i już był na zewnątrz, w łagodnych
promieniach słonecznych, z kotem kręcącym się wokół nóg.
Złapał nikona z przedniego siedzenia samochodu. Zręcznymi, pewnymi ruchami
zmienił soczewkę. Przewiesił futerał przez ramię i wyszukał najlepsze miejsce.
Chatka jak z bajki, obfitość kwiatów. Światło. O tak, światło. Wybrał ujęcie,
zastanowił się, przesunął obiektyw.
3
Bryna przystanęła przed łukiem bramy zrujnowanego zamku, obserwując Calina. Co
za energia, jakie skupienie. Jej twarz rozjaśniła się w uśmiechu. Jest taki szczęśliwy dzięki
swojej pracy, swojej sztuce. Potrzebuje tych chwil z aparatem, pomyślała, tak samo jak
potrzebował godzin głębokiego, wolnego od rojeń snu.
Wkrótce znowu zacznie zadawać pytania i będzie musiała mu odpowiedzieć. Cofnęła
się za bramę, by mu nie przeszkadzać. Sama ze swoimi myślami poszła na środek dziedzińca,
gdzie gęsto rosły kwitnące kwiaty. Unosząc twarz do światła i ramiona do nieba, zaczęła
śpiewać.
W opuszkach palców poczuła mrowienie mocy, lecz słabe, tak słabe, że miała ochotę
rozpłakać się z bezsilnej złości. Niegdyś znała pełną siłę mocy, teraz doświadczała bólu jej
utraty.
Wiem, że tak zostało postanowione. Na tej ziemi jednak, gdzie rosną kwiaty, wzywam
wiatr, wzywam słońce. To, co było, już się nie odstanie. Z mojej strony nie grozi mu żadna
krzywda. Niechaj tak się stanie!
Przybył wiatr, przeczesując jej włosy jak łagodne palce. Słońce ciepłymi promieniami
ogrzało jej twarz.
Wzywam wróżki. Wzywam mędrców. Wykorzystajcie wszelkie dostępne wam siły.
Usłyszcie mnie, moja moc bowiem jest słaba. Otoczcie kręgiem mego ukochanego, chrońcie
go z dołu i z góry. Z własnej woli przysięgam, że nikomu nie stanie się krzywda. Niechaj tak
się stanie!
Moc obudziła się, wyraźniejsza i cieplejsza. Bryna walczyła, by ją zatrzymać,
wchłonąć to, co jej darowano. Wyciągnęła do góry dłoń, a samotny wąski promień przebił się
przez chmury i trafił w pierścień na jej palcu, który eksplodował światłem. Ciepło popłynęło
przez jej ramię i sprawiło, że znowu zapragnęła zapłakać, tym razem z wdzięczności.
A więc nie jest zupełnie bezbronna.
Cal raz po raz naciskał przesłonę. Zrobił jej kilkanaście zdjęć. Stała nieruchoma jak
posąg w idealnym kręgu kwiatów. Jakiś dziwny, niespodziewany powiew zwiał jej włosy z
pełnej blasku twarzy. Jakaś dziwna sztuczka światła sprawiła, że oświetlił ją idealnie
trójkątny snop promieni.
Była nieziemsko piękna. Chociaż serce przesiało mu bić, kiedy z jej palców trysnęło
światło nie przestał fotografować.
Później zaczęła się poruszać. Kołysała się rytmicznie, zmysłowo. Wiatr szarpał jej
cienką suknią i przyciskał materiał do szczupłej postaci. Język, jakim teraz przemawiała, Cal
znał ze snów. Ręce mu zadrżały i opuścił aparat. Niepokojące było już to, że jakimś cudem
rozumiał ten pradawny język, lecz teraz również widział jej myśli, tak wyraźnie, jakby
zapisano je na papierze.
Chrońcie go. Brońcie go. Bitwa jest blisko. Pomóżcie mu. Pomóżcie mu.
W jej myślach były rozpacz i strach. Cal zapragnął objąć ją, pocieszyć, osłonić.
Wkroczył w krąg.
W tej samej chwili drgnęła gwałtownie. Otworzyła oczy i utkwiła w nim gorące
spojrzenie. Szybko uniosła dłoń, gdy chciał jej dotknąć.
- Nie tutaj - powiedziała schrypniętym, gardłowym głosem. - Nie teraz. Wpierw
księżyc musi się wypełnić.
Kwiaty ocierały się o jej nogi, gdy opuszczała krąg. Ucichł wiatr, który łagodnie bawił
się jej włosami.
- Dobrze wypocząłeś? - zapytała.
- Co tu się dzieje, do diabła? - Spojrzał na nią przez zmrużone powieki. - Co dodałaś
do herbaty?
- Szczyptę Irlandii, nic więcej. - Uśmiechnęła się, patrząc na aparat. - Pracowałeś.
Zastanawiałam się, co tutaj zobaczysz, co będziesz chciał pokazać.
- Dlaczego mnie rozebrałaś?
- Miałeś mokre ubranie. - Odczytała jego myśli z oczu i roześmiała się niskim,
kobiecym śmiechem, na którego dźwięk krew popłynęła mu szybciej w żyłach. - Och, Cal,
masz piękne ciało. Nie będę zaprzeczać, że ci się przyjrzałam, choć prawdę mówiąc, wolę,
kiedy mężczyzna nie śpi i bierze aktywny udział w sprawach, o których myślisz.
Choć ogarnęła go furia, przekrzywił głowę.
- A wydałoby ci się to zabawne, gdybyś obudziła się naga w obcym łóżku po wypiciu
herbaty z nieznajomym?
Ściągnęła wargi i głośno odetchnęła.
- Rozumiem i przepraszam. Przysięgam, że miałam na celu tylko twoje dobre
samopoczucie. - Rozłożyła ramiona. - Chciałbyś mnie rozebrać w rewanżu?
Mógł sobie doskonale wyobrazić, jak zdejmuje z niej tę cienką suknię, odkrywając jej
ciało.
- Chcę odpowiedzi - odparł szorstko. - Chcę usłyszeć je teraz.
- Wiem. Myślę, że to miejsce jest dobre. Opowiem ci pewną historię, Calinie Farrell.
Historię wielkiej miłości i wielkiej zdrady. Historię namiętności i chciwości, potęgi i żądzy.
Historię zdobytej i utraconej magii.
- Nie chcę opowieści, tylko odpowiedzi.
- To to samo. - Odwróciła się ku niemu i zaczęła mówić melodyjnym głosem: -
Dawno, dawno leniu (on zamek stał na straży wybrzeża i jego tajemnic. Wznosił się, jaśniejąc
nad morzem. Mury miał grube, pochodnie paliły się w nim jasno. Służba biegała po schodach,
krzątała się po komnatach. Na podłogach leżały czyste chodniki z sitowia. W powietrzu
dźwięczała magia.
Uniosła suknię i zaczęła wchodzić na kręcone schody. Zbyt zaciekawiony, by się
sprzeczać, Cal ruszył za Bryną.
Widział, gdzie przedtem były podłogi, nadproża i kamienne wzmocnienia. W murach
znajdowały się niewielkie nisze. Cal doszedł do wniosku, że są za płytkie na komnaty, pewnie
służyły jako magazyny. Dostrzegł też, że niektóre kamienie są poczerniałe, jak od wielkiego
ognia. Kiedy położył na nich dłoń, mógłby przysiąc, że wciąż czuje żar.
- Ci, którzy tu mieszkali - ciągnęła Bryna - uprawiali swą sztukę i nikogo nie
krzywdzili. Gdy ze wsi przychodzili ludzie ze swymi chorobami lub troskami, znajdowali tu
pomoc. Tutaj rodziły się dzieci - powiedziała, znowu wychodząc na słońce przez otwór
drzwiowy. - A starcy umierali.
Ruszyła przez szeroki taras ku kamiennej balustradzie, za którą ciągnęło się
wzburzone morze.
- I tak mijały lata, pory roku następowały po sobie, ludzie rodzili się i umierali.
Później część mieszkańców opuściła zamek. Udali się w głąb lądu, by gdzie indziej znaleźć
dom. Szli przez wzgórza i lasy ku górom, gdzie zawsze mieszkały wróżki.
Widok ów oszołomił Cala, napełnił go podziwem i grozą.
- Wróżki - powtórzył, zwracając się ku Brynie. Uśmiechnęła się i oparła o balustradę.
- W zamku pozostała tylko jedna kobieta, wiedziała bowiem, że jej przeznaczeniem
jest to miejsce. Zbierała zioła, rzucała zaklęcia, przędła wełnę. I czekała, aż przez zielone
wzgórza przybędzie tu jeździec na ogromnym czarnym koniu. Był wojownikiem, odważnym,
silnym i o prawym sercu. Stojąc tutaj, zobaczyła, jak jego zbroja połyskuje w słońcu.
Przygotowała się na jego przyjazd, by wskazać mu drogę, zapaliła świece i pochodnie, aż
zamek zaczął gorzeć niczym płomień. Wojownik był ranny.
Łagodnie przesunęła palcem po udzie Cala. Zmusił się, by stać nieruchomo, nie
cofnąć się przed jej dotykiem, nie myśleć o halucynacji, której doświadczył, gdy jechał tu
przez wzgórza.
- Brał udział w zażartej bitwie. Serce, umysł i ciało miał znużone. Dała mu jedzenie,
spokój, ciepło kominka. I miłość. Wziął jej miłość i dał w zamian swoją. Od tej chwili byli
dla siebie całym światem. On nazywał się Caelan, Caelan z Farrell, a ona Bryna. Ich serca się
połączyły.
Calin zrobił krok do tyłu, wsuwając dłonie w kieszenie.
- Spodziewasz się, że to kupię?
- To, co ja ci daję, jest za darmo. A historia jeszcze się nie skończyła. - Przez jej twarz
przemknął grymas rozpaczy, gdy zobaczyła, jak Cal się od niej odsuwa. - Wysłuchasz jej czy
nie?
- Dobra. - Wzruszył ramionami. - Mów dalej.
Zacisnęła ręce na kamiennej balustradzie, pozwoliła, by grzmot fal zadudnił w jej
sercu. Utkwiła wzrok w niekończącej się bitwie wody i skały, która trwała u stóp klifu.
- Kochali się i przysięgli sobie wierność. On jednak był wojownikiem i musiał dalej
walczyć. Zawsze, kiedy ją opuszczał, obserwowała rozpalony przez siebie ogień i widziała,
jak Caelan popędza konia przez dym i śmierć, mieczem broniąc wolności. I zawsze do niej
powracał, galopując przez wzgórza na wielkim czarnym wierzchowcu. Uprzędła mu pelerynę
z wełny ciemnoszarej jak jego oczy. I rzuciła zaklęcie na szatę, by chroniła go w bitwie.
- Więc mówisz, że była czarownicą?
- Tak, była czarownicą, moc i sztukę odziedziczyła po przodkach. I przysięgła w
swym sercu, tak szczerze i mocno, jak szczerze i mocno kochała tego mężczyznę, że nikogo
nigdy nie skrzywdzi. Swego domu używała jedynie do pomocy potrzebującym i uzdrawiania
chorych. Lecz nie wszyscy obdarzeni mocą są prawi. Jeden z nich wybrał odmienną drogę.
Wykorzystywał swą siłę dla zysku i znajdował radość w posługiwaniu się nią jak zbryzganym
krwią mieczem.
Przeszedł ją gwałtowny dreszcz, zaraz jednak podjęła opowieść.
- Ów człowiek, Alasdair, pożądał jej ciała, serca i duszy. A także jej mocy, bo Bryna
Mądra była potężna. Wśliznął się do jej snów jak złodziej, próbując ukraść to, co należało do
innego, próbując wziąć to, czego nie chciała mu dać. Przyszedł do jej domu, lecz odmówiła
mu gościny. Miał jasną twarz, złote włosy i oczy tak czarne jak droga, którą wybrał.
Zamierzał ją uwieść, ale odrzuciła jego zaloty.
Zacisnęła palce na kamieniu. Poczuła, jak jej serce traci miarowy rytm.
- Jego gniew był ogromny, próżność głęboka. Postanowił zabić człowieka, którego
kochała, miotał złe zaklęcia, lecz peleryna, którą Bryna uprzędła dla ukochanego, i miłość,
którą go obdarzyła, chroniły go skutecznie. Istnieją jednak bardziej podstępne sposoby, by
kogoś zniszczyć, i Alasdair z nich skorzystał. W snach Caelana zasiał ziarno zwątpienia i
podejrzenie o zdradę. Alasdair wprowadził do jego myśli wizje Bryny z innym mężczyzną,
Bryny napełnionej nasieniem innego. Z takimi to obrazami dręczącymi umysł Caelan
przyjechał tutaj na swym czarnym koniu i oskarżył Brynę... Była dumna - powiedziała po
chwili. - Nie zamierzała dowodzić, że to kłamstwa. Kłócili się namiętnie, gniew zawładnął ich
sercami. I wtedy też Alasdair uderzył. Czekał na ten moment, śmiejąc się w cieniu, gdy
kochankowie sprawiali sobie dotkliwy ból. Kiedy Caelan zdarł z siebie pelerynę i rzucił jej
pod stopy, Alasdair zadał mu cios. Krew wojownika popłynęła po kamieniach i wsiąkła w
ziemię.
W jej oczach zabłysły łzy, lecz nie spłynęły na policzki.
- Żal ją oślepił, ale szybko zakreśliła okrąg, pragnąc uratować ukochanego. Jego rana
była śmiertelna. Wiedziała, lecz nie chciała się z tym pogodzić, i stawiła czoło Alasdairowi.
Bryna podniosła głos, by przekrzyczeć ryk fal. Teraz jej opowieść nabrała siły.
- Mury tego zamku zahuczały od gniewu, magia odeszła. Bryna chroniła swą miłość i
walczyła jak rozszalały wojownik. Zadudnił grzmot, ciemne chmury zakryły jasny księżyc w
pełni i gwiazdy. Fale miotały się niczym rycerze w bitwie, ziemia kołysała się i trzęsła. Słaby,
umierający Caelan, który leżał w kręgu, sięgnął po swój miecz, lecz taka broń jest
bezużyteczna w walce z czarodziejskimi mocami, dobrymi czy złymi, chyba że ten, co nią
włada, jest silny. Caelan w sercu wezwał Brynę zrozumiał bowiem swój błąd i głupie
zaślepienie. Umarł z jej imieniem na ustach. A kiedy to się stało, serce Bryny pękło, bo
pozostawił ją bezbronną. - Westchnęła, na moment przymykając oczy. - Widzisz, bez niego
była zgubiona. Moc Alasdaira rozpostarła się jak skrzydła sępa. Teraz mógł ją wziąć, z jej
zgodą lub bez. Bryna wszakże ostatkiem sił weszła w krąg, gdzie krew jej kochanka
zabarwiła ziemię. Tam złożyła przysięgę i wypowiedziała zaklęcie. Przy huku walących się
murów i trzasku płonących pochodni poprzysięgła wieczną miłość do Caelana. Przez tysiąc
lat będzie czekała. Wysłała szalejący ogień przez swój dom, bo nie chciała, by przejął go
Alasdair. I razem z płomieniami rzuciła zaklęcie. - Nabrała powietrza, utkwiwszy wzrok w
oczach Cala. - Za tysiąc lat od tamtej nocy oboje powrócą i wspólnie wystąpią przeciw
Alasdairowi. Jeśli ich serca będą mocne, pokonają go tutaj, w tym miejscu. Wszakże takie
zaklęcia mają swą cenę, a w wypadku Bryny ceną było to, że gdyby Caelan jej nie uwierzył,
nie stanął z nią tej nocy do walki, jej moc zniknie, ona sama zaś będzie należeć do Alasdaira.
Przyrzekając to, klęczała obok ukochanego, trzymała go w ramionach. Potem oboje zniknęli.
Czekał chwilę, zaskoczony, że oczarowała go ta historia i sposób, w jaki Bryna ją
opowiedziała. Wpatrzony w jej twarz, zakołysał się na piętach.
- Ładna baśń, Bryno.
- Nadal uważasz, że to bajka? - Pokręciła głową. W jej oczach malowało się błaganie.
- Czy możesz patrzeć na mnie, słuchać tego wszystkiego i mówić, że nic nie pamiętasz?
- Chcesz, żebym uwierzył, że jestem kimś w rodzaju reinkarnacji celtyckiego
wojownika, a ty nowym wcieleniem wiedźmy. - Zaśmiał się krótko. - Czekaliśmy tysiąc lat, a
teraz stoczymy walkę ze złym czarownikiem z zachodu? Dajże spokój, czy wyglądam na
takiego naiwniaka?
Zamknęła oczy. Była wyczerpana opowiadaniem tej historii i przeżywaniem jej na
nowo. A teraz potrzebowała wszystkich sił.
- On musi mi uwierzyć - mruknęła, odchodząc od ściany. - Nie ma czasu na subtelne
perswazje. - Okręciła się na pięcie i stanęła twarzą do Cala. - Jako dziecko odznaczałeś się
żywą wyobraźnią - powiedziała gniewnie. - Wielka szkoda, że ją utraciłeś. Mnie też
odrzuciłeś...
- Posłuchaj, kochanie...
- Och, nie używaj wobec mnie takich słów. Czyż nie słyszałam, jak szeptałeś je innym
kobietom, kiedy ciągnąłeś je do łóżka? Nie oczekiwałam, że będziesz żył jak mnich w
oczekiwaniu na ten dzień, ale czy musiało ci to sprawiać aż taką przyjemność?
- Słucham?
- Och, nieważne. Po prostu nieważne. - Machnęła niecierpliwie dłonią, nie przestając
krążyć po tarasie. „Ładna baśń", powiedział. Czemuż przez to tysiąclecie stał się taki uparty i
ślepy? Cóż, zobaczymy, Calinie Farrell, zobaczymy. Stanęła tuż przed nim z oczami
płonącymi gniewem i zarumienioną twarzą. - Reinkarnacja wiedźmy? Może to prawda. Ale
na własne oczy przekonasz się o prostym fakcie. Jestem wiedźmą, i to nie całkiem
pozbawioną mocy.
Jesteś wariatką. - Zrobił ruch, by się odwrócić..
- Stój! - Wciągnęła powietrze, a wtedy znowu zerwał się wiatr, gwałtowny i huczący.
Cal nie mógł zrobić kroku. - Popatrz - rozkazała i szybkim ruchem ręki wskazała pas ziemi
pomiędzy nimi.
To był pierwszy czar, jakiego się nauczyła, ostatni, jaki miała utracić. Chociaż dłoń jej
drżała z wysiłku, zapłonął zimny i jasny płomień.
Calin zaklął i gdyby mógł, odskoczyłby. Nie było drewna ani zapałek, tylko złota kula
ognia migocząca u jego stóp.
- Do diabła, co to jest?
- Dowód, jeśli go przyjmiesz. - Wyciągnęła rękę ponad płomieniami. - Wołałam cię tej
nocy, Calinie, choć nie chciałeś mnie słuchać. Ale mnie znasz: moją twarz, myśli, serce.
Możesz patrzeć na mnie i zaprzeczyć?
- Nie. - Gardło miał wyschnięte, w skroniach pulsował mu ból. - Nie mogę, ale tego
nie chcę.
Opuściła dłoń i ogień znikł.
- Nie mogę zmusić cię, żebyś chciał. Mogę tylko sprawić, byś widział. - Ku
zaskoczeniu obojga zachwiała się nagle.
- Hej! - Calin złapał Brynę, gdy kolana się pod nią ugięły.
- Jestem tylko zmęczona. - Dokładała starań, by odzyskać siły i odsunąć się od niego. -
To tylko zmęczenie, nic więcej.
Zauważył, że śmiertelnie pobladła, a jej ciało wydawało się takie wiotkie, jakby
zupełnie pozbawione kości.
- To szaleństwo, cała ta sprawa jest szalona. Przypuszczalnie znowu mam halucynacje.
Wziął ją jednak na ręce i po krętych kamiennych schodach wyniósł z Zamku
Tajemnic.
4
Brandy - mruknął, ramieniem otwierając drzwi chaty. Kot wsunął się do środka jak
dym i poszedł pierwszy krótkim korytarzem. - Whiskey. Cokolwiek.
- Nie. - Mimo że wciąż była bardzo słaba, pokręciła głową. - Już mi lepiej, naprawdę.
- Akurat. - Wydawała się taka krucha, jakby lada chwila miała się rozpaść w jego
ramionach. - Jest tu gdzieś lekarz?
- Nie potrzebuję lekarza. - Sam ten pomysł sprawił, że zachichotała. - Wszystko mam
w kuchni.
Calin odwrócił głowę i spojrzał Brynie w oczy.
- Eliksiry? Czarodziejskie napary?
- Skoro wolisz tak je nazywać. - Niezdolna dłużej się opierać, oplotła ramionami jego
szyję. - Zaniesiesz mnie tam, Calinie? Chociaż wolałabym, żebyś zaniósł mnie na piętro, do
łóżka.
Jej rozchylone zapraszająco usta były tuż koło jego warg. Poczuł drżenie. Jeśli to sen,
pomyślał, to bierze w nim udział więcej zmysłów i jest o wiele bardziej wyrazisty niż te, które
miewał w dzieciństwie.
- Nie wiedziałem, że Irlandki są takie ostre, w przeciwnym wypadku chybabym
wcześniej się tu wybrał.
- Tak długo czekałam. Mam swoje potrzeby, jak każdy. Rozmyślnie odwrócił się od
schodów i skierował w stronę kuchni.
- Więc czarownice lubią seks. Znowu usłyszał ten jej gardłowy śmiech.
- A tak, i to bardzo. Mogłabym dać ci więcej niż jakakolwiek zwykła kobieta. Więcej
niż kiedykolwiek sobie wyobrażałeś.
Pamiętał oszołomienie, w jakie go wprawił tamten powitalny pocałunek, i nie wątpił w
jej słowa. Z rozmysłem wypuścił ją nagle z objęć i posadził na jednym z dwóch krzeseł przy
wyszorowanym do białości stole.
- Bardzo wiele umiem sobie wyobrazić - odparł, a Bryna odpowiedziała mu
olśniewającym uśmiechem.
- Wiem o tym. - Powietrze drżało pomiędzy nimi, póki nie oparła się wygodnie,
kładąc dłonie na blacie. - W kredensie za tymi drzwiami jest niebieska butelka. Mógłbyś mi ją
przynieść i podać także szklankę?
Zrobił, o co go prosiła. W kredensie zobaczył starannie ustawione flakony w różnych
kolorach i rozmiarach, wszystkie napełnione płynami albo proszkiem. Na żadnym nie było
NORA ROBERTS SZCZYPTA MAGII
ZAUROCZONY Dla moich cudownych przyjaciół w tym życiu i wszystkich innych
PROLOG Miłości, moja miłości. Wpuść mnie w swoje sny. Otwórz serce, wysłuchaj mego wołania. Calinie, tak bardzo cię potrzebuję. Nie odwracaj się teraz ode mnie, bo wszystko będzie stracone. Ja będę stracona. Miłości, moja miłości! Calin niespokojnie przewrócił się na bok i ukrył twarz w poduszce. Wyczuwał ją obok siebie: miękka i wilgotna skóra, delikatne, przynoszące ukojenie dłonie. I znowu we śnie powędrował po osnutych chłodnymi i cichymi mgłami zielonych wzgórzach, które ciągnęły się po horyzont. I czuł ów czarodziejski zapach kobiety. Zamek wznosił się na szczycie srebrnego klifu, którego ostra grań wymierzona była w niebo, a podstawę okrywały kłęby mgły płynącej niczym rzeka. Uprząż zadźwięczała ostro, gdy zostawiwszy za sobą zielone wzgórza, Calin jechał w górę po zboczu. Na zachodzie nad otwartym morzem zadudnił grzmot i odbił się echem w sercu wojownika. Czy czekała na niego? Jego oczy, szare jak kamienie, z których zbudowano zamek, obserwowały czujnie skały i mgłę w poszukiwaniu kryjówki, gdzie mógł czaić się wróg. Popędzając wierzchowca nierówną ścieżką przecinającą klif, świadom był, że niesie ze sobą odór wojny i śmierci, który wcisnął się w jego skórę, tak samo jak wspomnienia wciskały się w jego myśli. Ani ciała, ani umysłu nigdy nie da się z nich oczyścić. Miecz trzymał w pogotowiu. W takich miejscach trzeba stale mieć się na baczności. Tutaj magia unosi się w powietrzu, może czule objąć lub zagrozić. Tutaj wróżki knują intrygi lub tańczą na skałach, a czarownice rzucają dobre lub złe zaklęcia. Zamek stał na szczycie samotnego klifu, górował nad wzburzonym morzem, zazdrośnie strzegąc swoich sekretów. Każdy, kto tędy przejeżdżał, słyszał szepty starych i nowych duchów. Czy na niego czekała? Kopyta konia stukały melodyjnie o kamienie, aż wreszcie dotarli na równy grunt Calin zeskoczył z siodła przy stołpie w tej samej chwili, gdy czarne niebo rozdarła oślepiająco biała błyskawica. Była tam, właśnie tam, wyczarowana z miotanego wichrem powietrza. Włosy jak płomienie spadały na pelerynę barwy gołębich piór, alabastrową skórę ożywiał lekki rumieniec, pełne usta uśmiechały się na powitanie. Niebieskie oczy błyszczały jak gwiazdy i były tak samo pełne mocy. Serce zabiło mu mocniej, krew zawrzała z miłości, pożądania, tęsknoty.
Zbliżyła się ku niemu przez mgłę, a jej piękność go oszołomiła. Ze wzrokiem utkwionym w jej oczach odwrócił się, pragnąc wziąć w ramiona kobietę, która była czarownicą i kochanką. - Caelanie z Farrell, tak daleko jechałeś w tę mroczną noc. Czego ode mnie chcesz? - Bryno Mądra, witaj. - Jego twarde wyraziste usta rozjaśnił uśmiech. - Pragnę wszystkiego. - Tylko wszystkiego? - Roześmiała się cicho, gardłowo. - To wystarczy. Czekałam na ciebie. I już zarzuciła mu ramiona na szyję, uniosła usta ku jego wargom. Przyciągnął ją bliżej, złakniony jej ciała, gwałtownie pragnąc przyjąć wszystko, co mu da, i jeszcze więcej. - Czekałam na ciebie - powtórzyła łamiącym się głosem, przytulając twarz do jego ramienia. - I tym razem trwało to niemal za długo. Jego moc rośnie, podczas gdy moja maleje. Nie potrafię walczyć z nim sama. Alasdair jest zbyt potężny, jego mroczna siła staje się nazbyt zachłanna. Och, mój kochany. Mój kochany, dlaczego wyrzuciłeś mnie ze swego umysłu i serca? Odsunął ją od siebie. Zamek zniknął, pozostały tylko opustoszałe ruiny, straszące śladami po bitwie. Stali w cieniu tego, co było, przed małym domkiem, wokół którego bujnie rozkwitały kwiaty. Ich odurzający aromat unosił się w powietrzu. Burza była blisko. Calin wciąż trzymał w ramionach kobietę. - Mało mamy czasu - powiedziała. - Musisz przyjść. Calinie, musisz do mnie przyjść. Nie można sprzeciwiać się przeznaczeniu, nie da się złamać zaklęcia. Jeśli nie będziesz przy mnie, on zwycięży. Pokręcił głową, zaczął coś mówić, lecz uniosła dłoń ku jego twarzy. Dłoń przeszła przez niego, jakby był duchem. Albo jakby ona była zjawą. - Kocham cię od początku czasu. - Cofnęła się, a wokół jej nóg wirowała mgła. - Na zawsze jestem z tobą związana. Wyciągnęła ręce ku niebu i zamknęła oczy. Wiatr ryczał jak lew wypuszczony z klatki, rozwiewał jej ogniste włosy, szarpał peleryną. - Niewiele mi pozostało - zawołała ponad gwałtownym szumem wichru - wciąż jednak umiem przywołać wiatr! Wciąż umiem trafić do twojego serca. Nie zamykaj go przede mną, Calinie. Przyjdź do mnie szybko. Znajdź mnie, bo inaczej będę stracona. A potem już jej nie było. Zniknęła. Ziemia zadrżała pod jego stopami, niebo zadudniło. Zapadła cisza, wszystko wokół znieruchomiało. Obudził się, z trudem łapiąc powietrze. I szukając jej koło siebie.
1 Calinie Farrell, potrzeba ci urlopu. Cal napił się kawy i dalej w zadumie patrzył przez kuchenne okno. Nie wiedział właściwie, dlaczego tu przyjechał, by słuchać, jak zatroskana matka zrzędzi, a ojciec, siedząc przy stole, pogwizduje, starannie wiążąc sztuczne muchy. Ogarnęła go jednak gwałtowna i głęboka chęć odwiedzenia domu dzieciństwa, spędzenia godziny lub dwóch w tej schludnej kuchni w Brooklyn Heights. Zobaczenia rodziców. - Może. Zastanawiam się nad tym. - Za ciężko pracujesz - stwierdził ojciec, krytycznie przyglądając się swojemu dziełu. - Może pojedziesz z nami do Montany na kilka tygodni? Najlepsze w świecie miejsce do łowienia na muchę. Weź aparat. - John Farrell podniósł głowę i uśmiechnął się. - Potraktuj to jak urlop naukowy. Propozycja była kusząca. Calin nigdy nie entuzjazmował się łowieniem ryb tak bardzo jak ojciec, ale Montana to piękny stan. I ogromny. Cal pomyślał, że mógłby się tam zagubić. Pozbyć niepokoju. I snów. - Parę tygodni w czystym powietrzu dobrze ci zrobi. - Sylvia Farrell przyjrzała się synowi przez zmrużone powieki. - Jesteś blady i wyglądasz na zmęczonego, Calinie. Musisz na jakiś czas wyjechać z tego miasta. Chociaż całe życie spędziła w Brooklynie, o Manhattanie zawsze mówiła „to miasto" - z lekką pogardą i irytacją w głosie. - Myślałem, żeby gdzieś się wybrać. - To dobrze. - Matka zabrała się do szorowania blatów. Następnego dnia wyjeżdżali, a Sylvia Farrell nie zamierzała zostawić po sobie ani okrucha, ani pyłka. - Za ciężko pracujesz, Calinie. Co nie znaczy, że nie jesteśmy z ciebie dumni. Po twojej ostatniej wystawie w zeszłym miesiącu ojciec tak się przechwalał, że sąsiedzi chowali się na jego widok. - Nie co dzień człowiek widzi fotografie swojego syna w muzeum. Najbardziej podobały mi się akty - dodał John, mrugając znacząco. - Ty stary głupcze - fuknęła Sylvia na męża, choć usta jej drgały. - Pamiętasz, Calinie, miałeś osiem lat, kiedy pod choinkę podarowaliśmy ci tamten mały aparat. Kto by pomyślał, że dwadzieścia dwa lata później będziesz bogaty i sławny? Ale bogactwo i sława zawsze mają swoją cenę. - Ujęła twarz syna w dłonie i przyjrzała mu się bacznie, po matczynemu. Pod oczami miał cienie, policzki wychudzone Martwiła się o mężczyznę, którego wychowała, i o chłopca, który zawsze wydawał się... jakiś inny, niezwykły. - I ty ją płacisz. - Nic mi nie jest.
- W jej wzroku wyczytał troskę, więc się uśmiechnął. - Tylko niezbyt dobrze sypiam. Sylvia pamiętała tamten okres w przeszłości, kiedy jej syn chodził blady, z zapadniętymi oczami, bo cierpiał na bezsenność. Ponad jego ramieniem wymieniła pośpieszne spojrzenie z mężem. - A byłeś u lekarza? - Mamo, nic mi nie jest. - Zorientował się, że w jego zbyt ostrym głosie zabrzmiała obronna nuta. Z wysiłkiem postarał się mówić lżejszym tonem. - Czuję się doskonale. - Nie dokuczaj chłopcu, Syl. - Lecz John również przyglądał się uważnie synowi, bo tak jak żona pamiętał chłopca, który rozmawiał z cieniami, lunatykował i śnił o czarownicach, krwi oraz bitwach. - Nie dokuczam. To tylko troska matki. - Sylvia zmusiła się do uśmiechu. - Nie chcę, żebyście się martwili. Jestem tylko trochę zmęczony, to wszystko. To wszystko, pomyślał z determinacją. Nie jest inny, nie jest dziwny. Czyż batalion lekarzy, do których w dzieciństwie prowadzali go rodzice, nie stwierdził jedynie wybujałej wyobraźni? I czy w końcu nie znalazła ona ujścia w fotografii? Teraz już nie widywał nieistniejących rzeczy. Sylvia pokiwała głową, tłumacząc sobie, że musi zaakceptować słowa syna. - Nic dziwnego, przez ostatnich pięć lat pracujesz bez wytchnienia. Potrzebujesz odpoczynku i spokoju. I kogoś, kto by cię rozpieszczał. - Montana - powtórzył John. - Kilka tygodni łowienia ryb, świeżego powietrza i żadnych trosk. - Jadę do Irlandii. - Wypowiedział te słowa, nim sobie uświadomił, że taki pomysł zagościł mu w głowie. - Do Irlandii? - Sylvia zacisnęła usta. - Chyba nie będziesz tam pracował, Calinie. - Nie, chcę... ją zobaczyć - odrzekł po chwili. - Po prostują zobaczyć. Kiwnęła głową zadowolona. Więc to będą wakacje, jednak wakacje. - Chyba miło spędzisz czas. Mówią, że to spokojny kraj. Zawsze chcieliśmy tam pojechać, prawda, John? Mąż mruknął potwierdzająco. - Będziesz szukał przodków, Cal? - Niewykluczone. - Decyzja został podjęta. Cal znowu wypił łyk kawy i uświadomił sobie, że jedzie czegoś szukać. Albo kogoś. Padało, kiedy wylądowali na lotnisku Shannon. Zimny późnowiosenny deszcz pasował do nastroju Cala. Całą prawie podróż przez Atlantyk przespał, dręczony ścigającymi
go snami. Przeszedł przez odprawę celną, wynajął samochód, wymienił pieniądze. Wszystko to robił z mechaniczną wprawą doświadczonego podróżnika. Skończywszy załatwiać formalności, starał się nie martwić, odsuną/ć od siebie myśl, że dopadł go jakiś, kryzys. Zajął miejsce za kierownicą wynajętego auta i siedział w mroku, zastanawiając się, co robić, dokąd jechać. Miał trzydzieści lat, był uznanym fotografikiem, który sam dyktował ceny i ustalał tematykę zdjęć. Wciąż uważał za niebywałe szczęście, że swoją pasją może zarabiać na życie. Chwytał to, co dostrzegał w krajobrazie, twarzy, świetle, cieniu i fakturze, i przenosił na kliszę. To prawda, że przez ostatnich kilka lat pogrążył się w pracy i prawie w ogóle nie odpoczywał. Nawet teraz bagażnik wynajętego volva załadowany był sprzętem, a ulubiony nikon spoczywał w futerale na siedzeniu pasażera. Nie mógłby się go pozbyć - nie chciał zostawiać tego, co kocha. Nagle przeszedł go dziwny chłodny dreszcz i przez ułamek sekundy wydawało mu się, że słyszy kobiecy płacz. To tylko deszcz, powiedział sobie, przecierając dłońmi po twarzy. Miał przystojną, pociągłą i wąską twarz, z wyraźnie zarysowanymi kośćmi policzkowymi odziedziczonymi po celtyckich przodkach. Noś prosty, usta zdecydowane i zgrabnie wykrojone. Często się uśmiechały - do niedawna. Oczy były szare - głęboką czystą szarością bez śladu zieleni czy błękitu, a ciemne brwi często marszczyły się w zamyśleniu. Czarne, gęste włosy opadały na kołnierz. Artystyczny wygląd, który pociągał wiele kobiet. I znowu - do niedawna. Calin zamyślił się nad faktem, że od miesięcy nie miał żadnej kobiety - od miesięcy żadnej nie pragnął. To też z powodu przepracowania? Skutek uboczny stresu? Dlaczego zresztą miałby przeżywać stres, skoro jego kariera błyskawicznie posuwała się naprzód? Był też zdrowy. Kilka tygodni temu poddał się kompleksowym badaniom lekarskim. Ale nie powiedziałeś lekarzowi o swoich snach, prawda?, pomyślał. Tych snach, których nie mógł sobie dokładnie przypomnieć po przebudzeniu. Snach, które - musiał to przyznać - kazały mu przebyć tysiące kilometrów na drugi brzeg oceanu. Nie, cholera jasna, nie powiedział o nich lekarzowi. Nie zamierzał przechodzić tego wszystkiego od początku. Aż nadto miał psychiatrów, którzy w młodości grzebali i szperali mu w psychice, sprawiając, że czuł się obnażony, bezradny, niemądry. Teraz był dojrzałym mężczyzną i sam mógł sobie poradzić ze snami. Jeśli nawet przeżywał załamanie, to jest ono całkiem niegroźne i da się je wyleczyć
odpoczynkiem, relaksem, zmianą otoczenia. Po to właśnie przyjechał do Irlandii. Tylko po to. Przekręcił kluczyk i ruszył przed siebie bez celu. Już wcześniej miał takie sny, kiedy był chłopcem. Też były wyraziste, aż nazbyt realne. Zamki, czarownice i kobieta z wijącymi się płomiennymi włosami. Przemawiała do niego z tym śpiewnym irlandzkim akcentem. A czasami używała języka, którego nie znał, lecz i tak rozumiał. W snach była młodą dziewczyną: ta sama kaskada włosów, te same błękitne oczy. Śmiali się i bawili w niewinne dziecięce zabawy. Pamiętał, że rodzice reagowali rozbawieniem, kiedy opowiadał o swojej przyjaciółce. Puszczali to mimo uszu, uważając jego historię za naturalny wytwór wyobraźni towarzyskiego jedynaka. Niepokoili się jednak, kiedy wszystko wskazywało na to, że znał i widywał różne rzeczy albo opowiadał o miejscach i ludziach, o których w żadnym razie nie mógł nic wiedzieć. Martwili się, gdy co noc rzucał się niespokojnie, a potem wstawał, zaczynał chodzić po domu i mówić, pogrążony w głębokim śnie. Tak więc po owej procesji lekarzy i terapeutów, niekończących się sesjach i badawczych spojrzeniach, których zdaniem dorosłych dzieci nie potrafią zinterpretować, Calin przestał opowiadać o swoich snach. On dorastał i dziewczyna także. Wysoka, szczupła i śliczna, miała młode jędrne piersi, wąską talię, długie nogi. Zaczęła w nim budzić uczucia i pragnienia, które nie były już całkiem niewinne. To go przeraziło, a jednocześnie rozgniewało. Aż wreszcie odciął się od łagodnego głosu, wołającego go nocami, od obrazu nawiedzającego jego sny. I wówczas się skończyły. Wtedy też w umyśle Cala ucichł ów szept, który wskazywał mu, gdzie są zgubione klucze, albo kazał sięgać po telefon na ułamek sekundy przed dzwonkiem. Powiedział sobie, że dobrze się czuje w takiej rzeczywistości. Sam ją wybrał. I teraz też tak zrobi. Przyjechał tutaj tylko po to, żeby sobie udowodnić, że jest normalnym człowiekiem cierpiącym na skutek przepracowania. Zanurzy się w atmosferze Irlandii, zrobi zdjęcia, które sprawią mu przyjemność. A jeśli zajdzie taka konieczność, będzie brał tabletki na spokojny sen, zapisane przez lekarza. Jechał wzdłuż wzburzonego morza, gdzie wiatr huczał nad falami i mroźnym oddechem powstrzymywał nadchodzące lato. Deszcz bębnił o szyby, mgła snuła się nad ziemią. Trudno to nazwać serdecznym powitaniem, lecz Cal czuł się tu jak w domu. Jakby wiedział, że ktoś lub coś już czeka, żeby
wyprowadzić go z burzy. Zmusił się do śmiechu. Tłumaczył sobie, że to tylko radość z przebywania w nowym miejscu, oczekiwanie na obrazy, które będzie mógł uchwycić na filmie. Poczuł ochotę na kawę i jedzenie, ale bez trudu ją stłumił, zaabsorbowany otaczającymi go widokami. Później, pomyślał. Zatrzyma się później w jakimś pubie albo zajeździe, a teraz będzie dalej podziwiał pełen uroku krajobraz. Dziki, piękny, odwieczny. A to, że w pewien sposób znajomy, można wytłumaczyć zakodowaną pamięcią genetyczną. W końcu jego przodkowie przemierzali te spiczaste klify, te ciągnące się po horyzont zielone wzgórza. Byli wojownikami. Malowali twarze na niebiesko i groźnymi okrzykami odstraszali wroga. Wkładali zbroje, przypinali do pasa miecze, brali do ręki dzidy i walczyli w obronie swego kraju i wolności. Obraz, który stanął mu przed oczyma, był przeraźliwie wyraźny. Błysk uderzającego miecza, tumult bitwy. Stające dęba konie z oszalałym wzrokiem, krew tryskająca z odciętej ręki i straszliwy krzyk upadającego na ziemię człowieka. Piekący ból w miejscu, gdzie stal przecięła ciało. Hol stawał się coraz mocniejszy. Cul spojrzał w dół i zobaczył krew na udzie. Czarnowrony krążyły cicho, cierpliwie. Ze stosu, na którym płonęły ciała zabitych i dochodził odór spalenizny. Zewsząd rozlegały się okropne, ciche jęki konających, którzy czekali wyzwolenia przez śmierć. Cal uświadomił sobie, że volvo stoi na poboczu, a on sam wysiadł i stoi w siekącym deszczu, wciągając w płuca powietrze. Stracił przytomność? Wariuje? Drżącą dłonią przesunął po dżinsach. Nie było żadnej rany, a mimo to czuł ból starej blizny, o której wiedział, że nie istnieje. Znowu się zaczyna. Przez całe jego ciało przepłynęła fala strachu, paraliżując go i ścinając mu krew w żyłach. Zmusił się do spokoju, do racjonalnego myślenia. To skutek długiego lotu przez Atlantyk, pomyślał. Zmiana czasu i stres, to wszystko. Ile czasu minęło, odkąd wyjechał z Shannon? Dwie godziny? Trzy? Czas poszukać noclegu i coś zjeść. Znajdzie sobie jakiś cichy pensjonat na uboczu. Miejsce, gdzie będzie mógł odpocząć i uspokoić myśli. A kiedy burza minie, pójdzie z aparatem na długi spacer. Może zostać na kil- ka tygodni lub wyjechać zaraz rano, jest przecież wolnym człowiekiem. I to będzie zdrowe, normalne. Wsiadł do samochodu i ruszył krętą nadmorską drogą. Ruiny zamku pojawiły się przed nim, gdy wyjechał zza zakrętu. Stołp (w każdym razie Cal sądził, że to się nazywa stołp) był niemal nietknięty, za to zburzone mury
przywodziły na myśl starodawnych wojowników z bliznami po wielu bitwach. Usadowiony na skalistej grani zamek emanował mocą i siłą, mimo że pozostał z niego stos kamieni. Granatowe niebo rozdarła błyskawica, eksplodowała światłem i napełniła powietrze zapachem ozonu. Calowi serce zabiło szybciej, poczuł ból podniecenia seksualnego. Palce same zacisnęły mu się na kierownicy. Skręcił w wąską, pełną kolein polną drogę, która prowadziła w górę. Musi zrobić zdjęcie tego zamku. Kilka ujęć pod różnymi kątami. To potrwa krótko, kwadrans, może dwadzieścia minut, potem pojedzie dalej. Chociaż Irlandia usiana była ruinami starych zamków, jemu zależało akurat na tym. Od dołu budowlę opływała mgła niczym rzeka. Cal tak był skupiony na grze światła i cieni na kamieniach, na fakturze chwastów i polnych kwiatów, które przedzierały się przez szczeliny, że zobaczył tę niepozorną chatkę dopiero wtedy, kiedy znalazł się tuż obok niej. Uśmiechnął się, choć nie uświadamiał sobie tego. Co za uroczy i nieoczekiwany kontrast w zestawieniu z tymi starożytnymi ruinami. Zapraszająca, miła, zdawała się na wzór otaczających ją kwiatów wyrastać ze skały, jakby posadziła ją tu kochająca ręka. Ściany miała białe, okiennice jasnoniebieskie. Z kamiennego komina unosiła się strużka dymu, na małej werandzie obok fotela na biegunach drzemał kot o połyskliwej czarnej sierści. Ktoś tu mieszka, pomyślał Cal, dba o ten domek. Wiedział, że światło jest niedobre, musiał jednak sfotografować to miejsce, uchwycić na kliszy owo wrażenie. Zapyta osobę, która tu mieszka, czy będzie mógł wrócić jutro. Kiedy tuk stal w deszczu, kot leniwie się, przeciągnął, a potem usiadł. Przypatrywał się przybyszowi zadziwiająco niebieskimi oczyma. I wtedy Calin zobaczył ją. Chociaż nie słyszał kroków, była już w połowie drogi między ruinami starego zamku a chatką. Dłoń trzymała na sercu i oddychała ciężko, jak po biegu. Mokre włosy spadały płomiennorudymi kędziorami na ramiona i otaczały twarz, która wyglądała, jakby z kości słoniowej wyrzeźbił ją mistrz. W błękitnych oczach szalały uczucia potężne jak burza. - Wiedziałam, że przyjdziesz. - Podbiegła ku niemu w rozwianej pelerynie. - Czekałam na ciebie - powiedziała ze śpiewnym irlandzkim akcentem i pocałowała go mocno w usta.
2 To była chwila oślepiającej, przeszywającej na wskroś radości. Po niej przyszło mroczne, pierwotne pożądanie. Smak jej ust, ostry i mocny, zaatakował jego ciało, tak jak deszcz wsączył się w skórę. Calin nie mógł zrobić nic innego, tylko go przyjąć. Oplotła mu szyję ramionami, szczupłym, pełnym krągłości ciałem przytuliła się do niego. Czuł jej ciepło przez mokrą koszulę. Jej wargi były jak dudniące grzmotami niebo. Wszystko to wydawało się przerażająco znajome. Położył jej ręce na ramionach, przez chwilę niepewny, czy ją przytulić, czy odepchnąć. W końcu cofnął się powoli. Była piękna. Była podniecona. I nie znał jej - z całą pewnością. Przechylił głowę, zdecydowany poradzić sobie z tą sytuacją. - Ha, to rzeczywiście przyjazny kraj. W jej oczach dostrzegł błysk rozczarowania i frustracji. Nie mógł jednak wiedzieć, jak głęboko ten gniew i frustracja przeszyły jej serce. Jest tutaj, mówiła sobie. Przybył. To teraz najważniejsze. - Tak, to prawda. - Uśmiechnęła się i jeszcze przez sekundę pozwoliła swym palcom dotykać jego włosów, a potem opuściła ręce. - Witaj w Irlandii, w Zamku Tajemnic! Cal popatrzył na ruiny. - Tak się nazywa to miejsce? - Taką nazwę nosi teraz. - Musiała walczyć ze sobą, by nie pożerać go wzrokiem, nie chłonąć jego twarzy. Zamiast tego wyciągnęła rękę powitalnym gestem, jak do każdego zabłąkanego wędrowca. - Masz za sobą długą podróż. Wejdź, usiądź przy kominku - zaproponowała z uśmiechem. - Poczęstuję cię herbatą z whiskey. - Nie znasz mnie. - Cal dołożył starań, by zabrzmiało to raczej jak stwierdzenie, nie pytanie. Musiał tak zrobić. W odpowiedzi spojrzała w niebo. - Przemokłeś - odrzekła - a wiatr dzisiaj jest zimny. To wystarczy, abym zaproponowała ci miejsce przy kominku. - Odwróciła się od niego i weszła na ganek, a kot zaczai się łasić jej do nóg. - Długą drogę przebyłeś. - Znowu spojrzała mu prosto w oczy. - Czy wejdziesz do mojego domu, Calinie Farrell, . aby się ogrzać? Odgarnął mokre włosy z twarzy, czując drżenie w całym ciele. - Skąd znasz moje nazwisko?
- Ty też wiedziałeś, jak tu dotrzeć. - Wzięła na ręce kota, pogładziła po jedwabistym łebku. I ona, i zwierzę obserwowali go cierpliwymi niebieskimi oczami. - Rano upiekłam bułeczki. Na pewno jesteś głodny. - Po tych słowach zniknęła za drzwiami, pozostawiając mu decyzję, czy podążyć za nią, czy odejść. Wbrew chęci, by wrócić do samochodu, odjechać i udawać, że nigdy nie widział jej i tego miejsca, Calin wszedł na ganek i pchnął drzwi. Musiał poznać odpowiedzi na swoje pytania, a wszystko wskazywało na to, że ona zna przynajmniej niektóre. Od progu uderzyło go panujące w środku ciepło. W powietrzu unosił się aromat świeżo upieczonego chleba, torfu żarzącego się w piecu i niedawno zerwanych kwiatów. - Rozgość się. - Postawiła kota na podłodze. - Zaparzę herbatę. Cal wszedł do maleńkiego saloniku i zbliżył się do ognia. Kwiaty z płatkami wciąż wilgotnymi od deszczu wypełniały wazony na kamiennym gzymsie kominka i dzbany na stole pod oknem. Koło kominka stał wiklinowy fotel, ale Cal nie usiadł, bystrym okiem artysty studiując pokój. Spokojne kolory, pomyślał. Nie blade, lecz kojące dzięki zestawieniu głębokiego różu i zieleni mchu. Plecione chodniki na starannie wypastowanej, błyszczącej jak lustro drewnianej podłodze, która pachniała lekko pszczelim woskiem. Wszędzie były ustawione świece różnej wielkości w szklanych, srebrnych i kamiennych lichtarzach. Jego uwagę przyciągnął kołowrotek. Na pewno bardzo stary, przemknęło mu przez głowę, gdy podchodził bliżej, by dokładniej mu się przyjrzeć. Ciemne drewno połyskiwało, a tuż obok, w słomianym koszyku leżały kłębki pięknie farbowanej wełny. Gdyby nie lampy elektryczne z abażurami z kolorowych szkiełek, podobnych do drogich kamieni, i mała wieża stereo upchnięta pomiędzy książkami na półce, Cal byłby przekonany, że cofnął się w czasie kilka stuleci. Z roztargnieniem pochylił się, by pogłaskać kota, który uwodzicielsko ocierał mu się o nogi. Futerko miał ciepłe i wilgotne. Prawdziwe. Cal upewnił się, że to jednak nie inne stulecie ani sen. Miał zamiar zadać swojej gospodyni kilka bardzo jednoznacznych pytań. I nie ruszać się stąd, dopóki odpowiedzi go nie zadowolą. Kiedy szła z tacą, wyrzucała sobie, że gwałtowne uczucia wzięły górę nad rozsądkiem, że nazbyt się pośpieszyła, powiedziała za dużo. I za wiele oczekiwała. On jej nie poznał. Och, to ukłuło ją prosto w serce. Była jednak niemądra, spodziewając się czegoś innego, skoro na ponad piętnaście lat zamknął się przed jej myślami i pragnieniami.
Bez wiedzy Calina nadal wkradała się w jego sny, obserwowała, jak z chłopca wyrasta na mężczyznę. Ona też z, dziewczynki zmieniła się w kobietę. W końcu jednak duma, uraza i miłość powstrzymały ją od tych odwiedzin. Aż nie było innego wyboru. Wiedziała, że przyjechał do jej ojczyzny. I serce zakołatało jej w piersi. Czy to było złe i głupie przygotować się na jego wizytę? Napełnić dom kwiatami, a kuchnię aromatem pieczonego ciasta? Wykąpać się w olejkach, które sama zrobiła, a które pieściły jej ciało ulotnym aromatem, jakby była oblubienicą w noc poślubną? Nie. W progu wzięła głęboki oddech. Musiała przygotować się dla niego. Teraz trzeba znaleźć właściwy sposób, by jego przygotować dla siebie - i na to, czemu wkrótce będą musieli razem stawić czoło. Jest taki piękny, pomyślała, patrząc, jak Calin pieszczotami doprowadzał kota do ekstazy. Ileż to nocy rzucała się niespokojnie we śnie, pragnąc czuć dotyk tych długich wąskich dłoni na swoim ciele? Och, choć raz poczuć na sobie jego dłonie! Ileż to razy płonęła z pragnienia, by wchodził w nią, nie odrywając od jej twarzy oczu szarych jak burzowe chmury? Och, choć raz połączyć się z nim, napełnić mrok nocy łagodnymi, sekretnymi westchnieniami. Ich przeznaczeniem było zostać kochankami. Wierzyła, że Cal to zaakceptuje. Mężczyzna ma bowiem swoje potrzeby, a ten mężczyzna już kiedyś połączył się z nią fizycznie - i bez znaczenia, że nie chciał tego pamiętać. Jeśli jednak w akcie płciowym nie ma miłości, nie będzie w nim też szczęścia. Ani nadziei. Zebrała się w sobie i weszła do pokoju. - Jak widzę, zaprzyjaźniłeś się z Hekate. - Dłonie zadrżały jej lekko, gdy na nią spojrzał. Moc, którą jeszcze miała, była niczym w porównaniu z jego jednym przeciągłym spojrzeniem. - Zachowuje się bezwstydnie wobec przystojnych mężczyzn. - Postawiła tacę na stole. - Calinie, usiądź, proszę, i napij się herbaty. - Skąd wiesz, kim jestem? - Wyjaśnię ci tyle, ile będę mogła. - Oczy jej pociemniały od burzliwych emocji; przyjrzała mu się uważnie. - Nie pamiętasz mnie? Naprawdę mnie nie pamiętasz? Gęste sploty rudych włosów lśniących niczym wilgotny ogień, ciało poruszające się w doskonałej harmonii z jego ciałem, śmiech głęboki jak noc.
- Nie znam cię - odparł Calin ostro, niechętnie. - Nie wiem, jak się nazywasz. Jej oczy pozostały ciemne, lecz uniosła twarz. Wciąż były w niej duma i moc. - Jestem Bryna Torrence, potomkini Bryny Mądrej i strażniczka tego miejsca. Witaj w moim domu, Calinie Farrell. Możesz tu pozostać tak długo, jak zechcesz. Z wdziękiem pochyliła się nad tacą. Ubrana była w długą suknię barwy mgieł wirujących za oknem, która okrywała jej ciało, sięgając kostek. W uszach miała długie kolczyki z rzeźbionego srebra. Dlaczego? - Położył dłoń na jej ramieniu, gdy podawała mu filiżankę. - Dlaczego mogę pozostać w twoim domu? - Może dlatego, że jestem samotna. - Jej usta wygięły się w tęsknym uśmiechu. - Jestem samotna i cieszę się z twojego towarzystwa. - Usiadła, zapraszając gestem, by zrobił to samo. - Musisz coś zjeść, Calinie, trochę odpocząć. Mogę ci ofiarować gościnę. - Przede wszystkim potrzebuję wyjaśnień. - Mimo to usiadł, a ponieważ gorący napój w filiżance pachniał zachęcająco, upił łyk. - Wiedziałaś, że przyjadę, znałaś moje nazwisko. Chcę wiedzieć, jak to możliwe. Nie wolno jej było go okłamywać, szczerość stanowiła część przysięgi. Bryna nie musiała jednak mówić wszystkiego. - Rozpoznałam twoją twarz. Jesteś sławny, Calinie, odniosłeś wielki sukces. Twoja sztuka trafiła nawet do mojego zakątka świata. Masz ogromny talent. Masz wizję. - Ułożyła bułeczki na talerzyku i podała mu. - Jest w tobie moc. Uniósł brwi. Były kobiety gotowe zrobić wszystko dla sławnego mężczyzny. Pokręcił głową. - Nie jesteś taka, Bryno. Nie otworzyłaś przede mną drzwi, żeby zaliczyć szybki numerek ze znanym nazwiskiem. - Ale inne tak robiły. W jej głosie zabrzmiała nutka zazdrości. Nie miał pojęcia, skąd się wzięła ta zazdrość, ale w tych okolicznościach wydała mu się zabawna. - I dlatego wiem, że nie o to ci chodzi. W każdym razie nie miałaś dość czasu, żeby rozpoznać moją twarz z jakiejś fotografii albo talk - show. Światło jest złe, leje jak z cebra. Zmarszczył z namysłem brwi. To niemożliwe, że znowu śni albo ma halucynacje. Czuł w dłoni ciepło filiżanki, a w ustach smak zaprawionej whiskey herbaty. - Cholera, czekałaś na mnie, a ja nie rozumiem dlaczego. - Czekałam na ciebie przez całe życie - odparła cicho, odstawiając herbatę, której nawet nie tknęła. - I wcześniej przez całe milenium. - Położyła mu ręce na policzkach - Twoją
twarz znałam najpierw, jeszcze przed twarzą matki. Dotyk twoich dłoni nawiedza mnie każdej nocy przez cale życie. - To jakieś bzdury. - Ujął ją za nadgarstek. - Nie mogę cię okłamywać. To nie w mojej mocy. Cokolwiek ci powiem, będzie prawdą, cokolwiek we mnie zobaczysz, będzie rzeczywiste. - Spróbowała dotknąć tej części jego umysłu lub serca, które wciąż stały przed nią otworem, lecz jej się nie udało. I serce, i umysł były zamknięte na głucho, pilnie strzeżone. Nabrała głęboko w płuca powietrza i pogodziła się z tym. Na razie. - Nie jesteś jeszcze gotów, by wiedzieć, by usłyszeć, by uwierzyć. - Oczy jej złagodniały, opuszkami palców pogładziła go po skroniach. - Calinie, jesteś zmęczony i zdezorientowany. Teraz potrzebujesz odpoczynku. Mogę ci w tym pomóc. Poszarzało mu przed oczyma, pokój się zakołysał. Nie widział nic prócz jej ciemnoniebieskich oczu. Jej zapach oszołomił go jak narkotyk. - Przestań. - Odpoczywaj, mój kochany. Moja miłości. Poczuł jeszcze muśnięcie jej ust, a potem zapadł się w rozkoszną ciemność. Kiedy się obudził, panowała cisza. Myśli przez chwilę krążyły jak ptak szukający miejsca, na którym mógłby przysiąść. Coś było w herbacie, pomyślał. Boże, ta kobieta podała mu jakiś narkotyk! Ogarnęła go panika, w uszach zabrzmiał motyw przewodni z „Misery" Stephena Kinga. Fanatyczna wielbicielka. Porwała go. Usiadł gwałtownie i z przerażeniem dotknął swoich stóp. Były na miejscu. Czarny kot, który leżał zwinięty na brzegu łóżka, przeciągnął się leniwie i zamruczał. - Tak, bardzo zabawne - mruknął Cal. Odetchnął głęboko i zmusił się do uśmiechu. Znowu pozwalasz szaleć swojej wyobraźni, powiedział do siebie, to zawsze było twoim złym nawykiem. Nakazał sobie spokój. Trzeba zastanowić się nad sytuacją. I wtedy uświadomił sobie, że jest nagi. Nie wiedział, czy bardziej czuje się zaskoczony czy zakłopotany, gdy wyobrażał sobie, jak Bryna rozbiera go tymi miękkimi dłońmi, którymi podawała herbatę. I prowadzi do łóżka. Do diabła, jak tej kobiecie udało się przenieść go do sypialni? Bo właśnie w sypialni się znajdował. Był to mały uroczy pokój z niewielkim kamiennym kominkiem, błyszczącym sekretarzykiem i regałem na książki, wypełniającym niszę. Tu też wszędzie znajdowały się kwiaty i świece; mały jak dla lalki fotel stał pod oknem ozdobionym białymi koronkowymi firankami, przez które wpadały promienie słoneczne,
tworząc skomplikowane wzory na ciemnej drewnianej podłodze. Na starej komodzie z uchwytami z brązu, która zajmowała miejsce w nogach łóżka, zobaczył swoje ubranie starannie poskładane, czyste i suche. No, w każdym razie Bryna nie spodziewała się, że będzie chodził nago. Z ulgą sięgnął po dżinsy. Zapiawszy zamek, od razu poczuł się lepiej i natychmiast uświadomił sobie, że to nie tak. Czuł się wspaniale. Wyspany, wypoczęty, pełen energii. Nieważne, co to było - środek, jaki mu podała, sprowadził mocny sen; Calin nie spał tak dobrze od tygodni. Wsuwając koszulę w spodnie, pomyślał, że nie podziękuje za to Brynie. Nie miałby nic przeciwko drobnym dziwactwom, ale ta kobieta przekroczyła granice ekscentryczności. Była szalona i prawdopodobnie niebezpieczna. Dopilnuje, żeby udzieliła mu satysfakcjonujących odpowiedzi, a potem odjedzie, zostawiając ją w tej baśniowej chacie przy zrujnowanym zamku. Spojrzał w lustro nad toaletką, niemal się spodziewając, że zobaczy brodę sięgającą do piersi jak u Ripa van Winkle'a. Lecz mężczyzna w lustrze wcale się nie postarzał. Wyglądał na zirytowanego, zaskoczonego i tak, wypoczętego. A niech to, pomyślał Cal, odgarniając włosy do tyłu. Swoje buty znalazł ustawione porządnie koło komody. Wkładając je, złapał się na tym, że studiuje wzory, jakie promienie słoneczne rysują na podłodze. Światło. Nagle to do niego dotarto i skoczył na równe nogi. Deszcz ustał. Na litość boską, jak długo spał? W dwóch susach był przy oknie, szarpnięciem odsłonił delikatne firanki, I stanął zauroczony. Widok był oszałamiający: ruiny zamku na szczycie, płatki miki w skale odbijające słoneczne promienie. Zbocze opadało ku drodze, za nią zaś niczym fale ciągnęły się ogrodzone kamiennymi murkami zielone pola, na których pasło się bydło. W dolinkach i na wzgórzach przycupnęły domy, na sznurach wesoło łopotało pranie. Wiosna okryła połyskliwą zielenią drzewa, pokrzywione i przygięte od wielu lat opierania się silnym wiatrom dmucha- jącym od morza. Calin zobaczył chłopca jadącego rowerem wąską drogą i biało - czarnego łaciatego psa biegnącego za nim przez gęsty żywopłot. Jedziesz do domu, pomyślał. Spieszysz się na kolację. Mama nie lubi, kiedy się spóźniasz. Uśmiechnął się i bez namysłu otworzy! okno, wpuszczając do pokoju chłodne, wilgotne powietrze.
Światło. Jego serce artysty zaczęło bić szybciej. Nikt nie potrafiłby opisać światła Irlandii. Trzeba je zobaczyć, samemu go doświadczyć. Połyskuje jak perła, myślał Cal, sprawia, że powietrze drży, staje się świetliste i jedwabiste. Słońce przefiltrowane przez warstwy chmur odznacza się miękkością, majestatem, jakiego nigdzie indziej nie widział. Musi to sfotografować. Teraz. Natychmiast. Taka magia nie może przecież trwać długo. Wypadł z pokoju, zbiegł po nielicznych stopniach i już był na zewnątrz, w łagodnych promieniach słonecznych, z kotem kręcącym się wokół nóg. Złapał nikona z przedniego siedzenia samochodu. Zręcznymi, pewnymi ruchami zmienił soczewkę. Przewiesił futerał przez ramię i wyszukał najlepsze miejsce. Chatka jak z bajki, obfitość kwiatów. Światło. O tak, światło. Wybrał ujęcie, zastanowił się, przesunął obiektyw.
3 Bryna przystanęła przed łukiem bramy zrujnowanego zamku, obserwując Calina. Co za energia, jakie skupienie. Jej twarz rozjaśniła się w uśmiechu. Jest taki szczęśliwy dzięki swojej pracy, swojej sztuce. Potrzebuje tych chwil z aparatem, pomyślała, tak samo jak potrzebował godzin głębokiego, wolnego od rojeń snu. Wkrótce znowu zacznie zadawać pytania i będzie musiała mu odpowiedzieć. Cofnęła się za bramę, by mu nie przeszkadzać. Sama ze swoimi myślami poszła na środek dziedzińca, gdzie gęsto rosły kwitnące kwiaty. Unosząc twarz do światła i ramiona do nieba, zaczęła śpiewać. W opuszkach palców poczuła mrowienie mocy, lecz słabe, tak słabe, że miała ochotę rozpłakać się z bezsilnej złości. Niegdyś znała pełną siłę mocy, teraz doświadczała bólu jej utraty. Wiem, że tak zostało postanowione. Na tej ziemi jednak, gdzie rosną kwiaty, wzywam wiatr, wzywam słońce. To, co było, już się nie odstanie. Z mojej strony nie grozi mu żadna krzywda. Niechaj tak się stanie! Przybył wiatr, przeczesując jej włosy jak łagodne palce. Słońce ciepłymi promieniami ogrzało jej twarz. Wzywam wróżki. Wzywam mędrców. Wykorzystajcie wszelkie dostępne wam siły. Usłyszcie mnie, moja moc bowiem jest słaba. Otoczcie kręgiem mego ukochanego, chrońcie go z dołu i z góry. Z własnej woli przysięgam, że nikomu nie stanie się krzywda. Niechaj tak się stanie! Moc obudziła się, wyraźniejsza i cieplejsza. Bryna walczyła, by ją zatrzymać, wchłonąć to, co jej darowano. Wyciągnęła do góry dłoń, a samotny wąski promień przebił się przez chmury i trafił w pierścień na jej palcu, który eksplodował światłem. Ciepło popłynęło przez jej ramię i sprawiło, że znowu zapragnęła zapłakać, tym razem z wdzięczności. A więc nie jest zupełnie bezbronna. Cal raz po raz naciskał przesłonę. Zrobił jej kilkanaście zdjęć. Stała nieruchoma jak posąg w idealnym kręgu kwiatów. Jakiś dziwny, niespodziewany powiew zwiał jej włosy z pełnej blasku twarzy. Jakaś dziwna sztuczka światła sprawiła, że oświetlił ją idealnie trójkątny snop promieni. Była nieziemsko piękna. Chociaż serce przesiało mu bić, kiedy z jej palców trysnęło światło nie przestał fotografować. Później zaczęła się poruszać. Kołysała się rytmicznie, zmysłowo. Wiatr szarpał jej
cienką suknią i przyciskał materiał do szczupłej postaci. Język, jakim teraz przemawiała, Cal znał ze snów. Ręce mu zadrżały i opuścił aparat. Niepokojące było już to, że jakimś cudem rozumiał ten pradawny język, lecz teraz również widział jej myśli, tak wyraźnie, jakby zapisano je na papierze. Chrońcie go. Brońcie go. Bitwa jest blisko. Pomóżcie mu. Pomóżcie mu. W jej myślach były rozpacz i strach. Cal zapragnął objąć ją, pocieszyć, osłonić. Wkroczył w krąg. W tej samej chwili drgnęła gwałtownie. Otworzyła oczy i utkwiła w nim gorące spojrzenie. Szybko uniosła dłoń, gdy chciał jej dotknąć. - Nie tutaj - powiedziała schrypniętym, gardłowym głosem. - Nie teraz. Wpierw księżyc musi się wypełnić. Kwiaty ocierały się o jej nogi, gdy opuszczała krąg. Ucichł wiatr, który łagodnie bawił się jej włosami. - Dobrze wypocząłeś? - zapytała. - Co tu się dzieje, do diabła? - Spojrzał na nią przez zmrużone powieki. - Co dodałaś do herbaty? - Szczyptę Irlandii, nic więcej. - Uśmiechnęła się, patrząc na aparat. - Pracowałeś. Zastanawiałam się, co tutaj zobaczysz, co będziesz chciał pokazać. - Dlaczego mnie rozebrałaś? - Miałeś mokre ubranie. - Odczytała jego myśli z oczu i roześmiała się niskim, kobiecym śmiechem, na którego dźwięk krew popłynęła mu szybciej w żyłach. - Och, Cal, masz piękne ciało. Nie będę zaprzeczać, że ci się przyjrzałam, choć prawdę mówiąc, wolę, kiedy mężczyzna nie śpi i bierze aktywny udział w sprawach, o których myślisz. Choć ogarnęła go furia, przekrzywił głowę. - A wydałoby ci się to zabawne, gdybyś obudziła się naga w obcym łóżku po wypiciu herbaty z nieznajomym? Ściągnęła wargi i głośno odetchnęła. - Rozumiem i przepraszam. Przysięgam, że miałam na celu tylko twoje dobre samopoczucie. - Rozłożyła ramiona. - Chciałbyś mnie rozebrać w rewanżu? Mógł sobie doskonale wyobrazić, jak zdejmuje z niej tę cienką suknię, odkrywając jej ciało. - Chcę odpowiedzi - odparł szorstko. - Chcę usłyszeć je teraz. - Wiem. Myślę, że to miejsce jest dobre. Opowiem ci pewną historię, Calinie Farrell. Historię wielkiej miłości i wielkiej zdrady. Historię namiętności i chciwości, potęgi i żądzy.
Historię zdobytej i utraconej magii. - Nie chcę opowieści, tylko odpowiedzi. - To to samo. - Odwróciła się ku niemu i zaczęła mówić melodyjnym głosem: - Dawno, dawno leniu (on zamek stał na straży wybrzeża i jego tajemnic. Wznosił się, jaśniejąc nad morzem. Mury miał grube, pochodnie paliły się w nim jasno. Służba biegała po schodach, krzątała się po komnatach. Na podłogach leżały czyste chodniki z sitowia. W powietrzu dźwięczała magia. Uniosła suknię i zaczęła wchodzić na kręcone schody. Zbyt zaciekawiony, by się sprzeczać, Cal ruszył za Bryną. Widział, gdzie przedtem były podłogi, nadproża i kamienne wzmocnienia. W murach znajdowały się niewielkie nisze. Cal doszedł do wniosku, że są za płytkie na komnaty, pewnie służyły jako magazyny. Dostrzegł też, że niektóre kamienie są poczerniałe, jak od wielkiego ognia. Kiedy położył na nich dłoń, mógłby przysiąc, że wciąż czuje żar. - Ci, którzy tu mieszkali - ciągnęła Bryna - uprawiali swą sztukę i nikogo nie krzywdzili. Gdy ze wsi przychodzili ludzie ze swymi chorobami lub troskami, znajdowali tu pomoc. Tutaj rodziły się dzieci - powiedziała, znowu wychodząc na słońce przez otwór drzwiowy. - A starcy umierali. Ruszyła przez szeroki taras ku kamiennej balustradzie, za którą ciągnęło się wzburzone morze. - I tak mijały lata, pory roku następowały po sobie, ludzie rodzili się i umierali. Później część mieszkańców opuściła zamek. Udali się w głąb lądu, by gdzie indziej znaleźć dom. Szli przez wzgórza i lasy ku górom, gdzie zawsze mieszkały wróżki. Widok ów oszołomił Cala, napełnił go podziwem i grozą. - Wróżki - powtórzył, zwracając się ku Brynie. Uśmiechnęła się i oparła o balustradę. - W zamku pozostała tylko jedna kobieta, wiedziała bowiem, że jej przeznaczeniem jest to miejsce. Zbierała zioła, rzucała zaklęcia, przędła wełnę. I czekała, aż przez zielone wzgórza przybędzie tu jeździec na ogromnym czarnym koniu. Był wojownikiem, odważnym, silnym i o prawym sercu. Stojąc tutaj, zobaczyła, jak jego zbroja połyskuje w słońcu. Przygotowała się na jego przyjazd, by wskazać mu drogę, zapaliła świece i pochodnie, aż zamek zaczął gorzeć niczym płomień. Wojownik był ranny. Łagodnie przesunęła palcem po udzie Cala. Zmusił się, by stać nieruchomo, nie cofnąć się przed jej dotykiem, nie myśleć o halucynacji, której doświadczył, gdy jechał tu przez wzgórza. - Brał udział w zażartej bitwie. Serce, umysł i ciało miał znużone. Dała mu jedzenie,
spokój, ciepło kominka. I miłość. Wziął jej miłość i dał w zamian swoją. Od tej chwili byli dla siebie całym światem. On nazywał się Caelan, Caelan z Farrell, a ona Bryna. Ich serca się połączyły. Calin zrobił krok do tyłu, wsuwając dłonie w kieszenie. - Spodziewasz się, że to kupię? - To, co ja ci daję, jest za darmo. A historia jeszcze się nie skończyła. - Przez jej twarz przemknął grymas rozpaczy, gdy zobaczyła, jak Cal się od niej odsuwa. - Wysłuchasz jej czy nie? - Dobra. - Wzruszył ramionami. - Mów dalej. Zacisnęła ręce na kamiennej balustradzie, pozwoliła, by grzmot fal zadudnił w jej sercu. Utkwiła wzrok w niekończącej się bitwie wody i skały, która trwała u stóp klifu. - Kochali się i przysięgli sobie wierność. On jednak był wojownikiem i musiał dalej walczyć. Zawsze, kiedy ją opuszczał, obserwowała rozpalony przez siebie ogień i widziała, jak Caelan popędza konia przez dym i śmierć, mieczem broniąc wolności. I zawsze do niej powracał, galopując przez wzgórza na wielkim czarnym wierzchowcu. Uprzędła mu pelerynę z wełny ciemnoszarej jak jego oczy. I rzuciła zaklęcie na szatę, by chroniła go w bitwie. - Więc mówisz, że była czarownicą? - Tak, była czarownicą, moc i sztukę odziedziczyła po przodkach. I przysięgła w swym sercu, tak szczerze i mocno, jak szczerze i mocno kochała tego mężczyznę, że nikogo nigdy nie skrzywdzi. Swego domu używała jedynie do pomocy potrzebującym i uzdrawiania chorych. Lecz nie wszyscy obdarzeni mocą są prawi. Jeden z nich wybrał odmienną drogę. Wykorzystywał swą siłę dla zysku i znajdował radość w posługiwaniu się nią jak zbryzganym krwią mieczem. Przeszedł ją gwałtowny dreszcz, zaraz jednak podjęła opowieść. - Ów człowiek, Alasdair, pożądał jej ciała, serca i duszy. A także jej mocy, bo Bryna Mądra była potężna. Wśliznął się do jej snów jak złodziej, próbując ukraść to, co należało do innego, próbując wziąć to, czego nie chciała mu dać. Przyszedł do jej domu, lecz odmówiła mu gościny. Miał jasną twarz, złote włosy i oczy tak czarne jak droga, którą wybrał. Zamierzał ją uwieść, ale odrzuciła jego zaloty. Zacisnęła palce na kamieniu. Poczuła, jak jej serce traci miarowy rytm. - Jego gniew był ogromny, próżność głęboka. Postanowił zabić człowieka, którego kochała, miotał złe zaklęcia, lecz peleryna, którą Bryna uprzędła dla ukochanego, i miłość, którą go obdarzyła, chroniły go skutecznie. Istnieją jednak bardziej podstępne sposoby, by kogoś zniszczyć, i Alasdair z nich skorzystał. W snach Caelana zasiał ziarno zwątpienia i
podejrzenie o zdradę. Alasdair wprowadził do jego myśli wizje Bryny z innym mężczyzną, Bryny napełnionej nasieniem innego. Z takimi to obrazami dręczącymi umysł Caelan przyjechał tutaj na swym czarnym koniu i oskarżył Brynę... Była dumna - powiedziała po chwili. - Nie zamierzała dowodzić, że to kłamstwa. Kłócili się namiętnie, gniew zawładnął ich sercami. I wtedy też Alasdair uderzył. Czekał na ten moment, śmiejąc się w cieniu, gdy kochankowie sprawiali sobie dotkliwy ból. Kiedy Caelan zdarł z siebie pelerynę i rzucił jej pod stopy, Alasdair zadał mu cios. Krew wojownika popłynęła po kamieniach i wsiąkła w ziemię. W jej oczach zabłysły łzy, lecz nie spłynęły na policzki. - Żal ją oślepił, ale szybko zakreśliła okrąg, pragnąc uratować ukochanego. Jego rana była śmiertelna. Wiedziała, lecz nie chciała się z tym pogodzić, i stawiła czoło Alasdairowi. Bryna podniosła głos, by przekrzyczeć ryk fal. Teraz jej opowieść nabrała siły. - Mury tego zamku zahuczały od gniewu, magia odeszła. Bryna chroniła swą miłość i walczyła jak rozszalały wojownik. Zadudnił grzmot, ciemne chmury zakryły jasny księżyc w pełni i gwiazdy. Fale miotały się niczym rycerze w bitwie, ziemia kołysała się i trzęsła. Słaby, umierający Caelan, który leżał w kręgu, sięgnął po swój miecz, lecz taka broń jest bezużyteczna w walce z czarodziejskimi mocami, dobrymi czy złymi, chyba że ten, co nią włada, jest silny. Caelan w sercu wezwał Brynę zrozumiał bowiem swój błąd i głupie zaślepienie. Umarł z jej imieniem na ustach. A kiedy to się stało, serce Bryny pękło, bo pozostawił ją bezbronną. - Westchnęła, na moment przymykając oczy. - Widzisz, bez niego była zgubiona. Moc Alasdaira rozpostarła się jak skrzydła sępa. Teraz mógł ją wziąć, z jej zgodą lub bez. Bryna wszakże ostatkiem sił weszła w krąg, gdzie krew jej kochanka zabarwiła ziemię. Tam złożyła przysięgę i wypowiedziała zaklęcie. Przy huku walących się murów i trzasku płonących pochodni poprzysięgła wieczną miłość do Caelana. Przez tysiąc lat będzie czekała. Wysłała szalejący ogień przez swój dom, bo nie chciała, by przejął go Alasdair. I razem z płomieniami rzuciła zaklęcie. - Nabrała powietrza, utkwiwszy wzrok w oczach Cala. - Za tysiąc lat od tamtej nocy oboje powrócą i wspólnie wystąpią przeciw Alasdairowi. Jeśli ich serca będą mocne, pokonają go tutaj, w tym miejscu. Wszakże takie zaklęcia mają swą cenę, a w wypadku Bryny ceną było to, że gdyby Caelan jej nie uwierzył, nie stanął z nią tej nocy do walki, jej moc zniknie, ona sama zaś będzie należeć do Alasdaira. Przyrzekając to, klęczała obok ukochanego, trzymała go w ramionach. Potem oboje zniknęli. Czekał chwilę, zaskoczony, że oczarowała go ta historia i sposób, w jaki Bryna ją opowiedziała. Wpatrzony w jej twarz, zakołysał się na piętach. - Ładna baśń, Bryno.
- Nadal uważasz, że to bajka? - Pokręciła głową. W jej oczach malowało się błaganie. - Czy możesz patrzeć na mnie, słuchać tego wszystkiego i mówić, że nic nie pamiętasz? - Chcesz, żebym uwierzył, że jestem kimś w rodzaju reinkarnacji celtyckiego wojownika, a ty nowym wcieleniem wiedźmy. - Zaśmiał się krótko. - Czekaliśmy tysiąc lat, a teraz stoczymy walkę ze złym czarownikiem z zachodu? Dajże spokój, czy wyglądam na takiego naiwniaka? Zamknęła oczy. Była wyczerpana opowiadaniem tej historii i przeżywaniem jej na nowo. A teraz potrzebowała wszystkich sił. - On musi mi uwierzyć - mruknęła, odchodząc od ściany. - Nie ma czasu na subtelne perswazje. - Okręciła się na pięcie i stanęła twarzą do Cala. - Jako dziecko odznaczałeś się żywą wyobraźnią - powiedziała gniewnie. - Wielka szkoda, że ją utraciłeś. Mnie też odrzuciłeś... - Posłuchaj, kochanie... - Och, nie używaj wobec mnie takich słów. Czyż nie słyszałam, jak szeptałeś je innym kobietom, kiedy ciągnąłeś je do łóżka? Nie oczekiwałam, że będziesz żył jak mnich w oczekiwaniu na ten dzień, ale czy musiało ci to sprawiać aż taką przyjemność? - Słucham? - Och, nieważne. Po prostu nieważne. - Machnęła niecierpliwie dłonią, nie przestając krążyć po tarasie. „Ładna baśń", powiedział. Czemuż przez to tysiąclecie stał się taki uparty i ślepy? Cóż, zobaczymy, Calinie Farrell, zobaczymy. Stanęła tuż przed nim z oczami płonącymi gniewem i zarumienioną twarzą. - Reinkarnacja wiedźmy? Może to prawda. Ale na własne oczy przekonasz się o prostym fakcie. Jestem wiedźmą, i to nie całkiem pozbawioną mocy. Jesteś wariatką. - Zrobił ruch, by się odwrócić.. - Stój! - Wciągnęła powietrze, a wtedy znowu zerwał się wiatr, gwałtowny i huczący. Cal nie mógł zrobić kroku. - Popatrz - rozkazała i szybkim ruchem ręki wskazała pas ziemi pomiędzy nimi. To był pierwszy czar, jakiego się nauczyła, ostatni, jaki miała utracić. Chociaż dłoń jej drżała z wysiłku, zapłonął zimny i jasny płomień. Calin zaklął i gdyby mógł, odskoczyłby. Nie było drewna ani zapałek, tylko złota kula ognia migocząca u jego stóp. - Do diabła, co to jest? - Dowód, jeśli go przyjmiesz. - Wyciągnęła rękę ponad płomieniami. - Wołałam cię tej nocy, Calinie, choć nie chciałeś mnie słuchać. Ale mnie znasz: moją twarz, myśli, serce.
Możesz patrzeć na mnie i zaprzeczyć? - Nie. - Gardło miał wyschnięte, w skroniach pulsował mu ból. - Nie mogę, ale tego nie chcę. Opuściła dłoń i ogień znikł. - Nie mogę zmusić cię, żebyś chciał. Mogę tylko sprawić, byś widział. - Ku zaskoczeniu obojga zachwiała się nagle. - Hej! - Calin złapał Brynę, gdy kolana się pod nią ugięły. - Jestem tylko zmęczona. - Dokładała starań, by odzyskać siły i odsunąć się od niego. - To tylko zmęczenie, nic więcej. Zauważył, że śmiertelnie pobladła, a jej ciało wydawało się takie wiotkie, jakby zupełnie pozbawione kości. - To szaleństwo, cała ta sprawa jest szalona. Przypuszczalnie znowu mam halucynacje. Wziął ją jednak na ręce i po krętych kamiennych schodach wyniósł z Zamku Tajemnic.
4 Brandy - mruknął, ramieniem otwierając drzwi chaty. Kot wsunął się do środka jak dym i poszedł pierwszy krótkim korytarzem. - Whiskey. Cokolwiek. - Nie. - Mimo że wciąż była bardzo słaba, pokręciła głową. - Już mi lepiej, naprawdę. - Akurat. - Wydawała się taka krucha, jakby lada chwila miała się rozpaść w jego ramionach. - Jest tu gdzieś lekarz? - Nie potrzebuję lekarza. - Sam ten pomysł sprawił, że zachichotała. - Wszystko mam w kuchni. Calin odwrócił głowę i spojrzał Brynie w oczy. - Eliksiry? Czarodziejskie napary? - Skoro wolisz tak je nazywać. - Niezdolna dłużej się opierać, oplotła ramionami jego szyję. - Zaniesiesz mnie tam, Calinie? Chociaż wolałabym, żebyś zaniósł mnie na piętro, do łóżka. Jej rozchylone zapraszająco usta były tuż koło jego warg. Poczuł drżenie. Jeśli to sen, pomyślał, to bierze w nim udział więcej zmysłów i jest o wiele bardziej wyrazisty niż te, które miewał w dzieciństwie. - Nie wiedziałem, że Irlandki są takie ostre, w przeciwnym wypadku chybabym wcześniej się tu wybrał. - Tak długo czekałam. Mam swoje potrzeby, jak każdy. Rozmyślnie odwrócił się od schodów i skierował w stronę kuchni. - Więc czarownice lubią seks. Znowu usłyszał ten jej gardłowy śmiech. - A tak, i to bardzo. Mogłabym dać ci więcej niż jakakolwiek zwykła kobieta. Więcej niż kiedykolwiek sobie wyobrażałeś. Pamiętał oszołomienie, w jakie go wprawił tamten powitalny pocałunek, i nie wątpił w jej słowa. Z rozmysłem wypuścił ją nagle z objęć i posadził na jednym z dwóch krzeseł przy wyszorowanym do białości stole. - Bardzo wiele umiem sobie wyobrazić - odparł, a Bryna odpowiedziała mu olśniewającym uśmiechem. - Wiem o tym. - Powietrze drżało pomiędzy nimi, póki nie oparła się wygodnie, kładąc dłonie na blacie. - W kredensie za tymi drzwiami jest niebieska butelka. Mógłbyś mi ją przynieść i podać także szklankę? Zrobił, o co go prosiła. W kredensie zobaczył starannie ustawione flakony w różnych kolorach i rozmiarach, wszystkie napełnione płynami albo proszkiem. Na żadnym nie było