ziomek72

  • Dokumenty7 893
  • Odsłony2 237 503
  • Obserwuję978
  • Rozmiar dokumentów26.3 GB
  • Ilość pobrań1 296 191

Rodeo - Palmer Diana

Dodano: 8 lata temu

Informacje o dokumencie

Dodano: 8 lata temu
Rozmiar :529.4 KB
Rozszerzenie:pdf

Rodeo - Palmer Diana.pdf

ziomek72 EBooki EBOOK P Palmer Diana
Użytkownik ziomek72 wgrał ten materiał 8 lata temu.

Komentarze i opinie (0)

Transkrypt ( 25 z dostępnych 106 stron)

DIANA PALMER RODEO Tytuł oryginału: That Burke Man ROZDZIAŁ PIERWSZY Todd Burke usiadł pewniej na rozklekotanym krześle i zaczął przyglądać się uwaŜnie otoczonemu barierką placowi, na którym odbywało się rodeo. Poprawił na głowie stetsona, a następnie zerknął na buty i nogawki spodni. Nie pomyślał o tym, Ŝe rodeo to nie kościół. Od wielu lat nie pracował u ojca, a ostatnie występy jeździeckie Cherry teŜ juŜ poszły w zapomnienie. Myśl o córce sprawiła mu wyraźną przyjemność. Ta dziewczyna naprawdę nieźle radziła sobie z koniem. Brakowało jej tylko pewności siebie. Była Ŝona Todda nie pochwalała tej nagłej pasji. Ale Todd był dumny z córki. Dzięki niej z mniejszą przykrością wspominał swoje małŜeństwo zakończone sześć lat temu szybkim rozwodem. Sąd przyznał mu wówczas opiekę nad Cherry, poniewaŜ Marie i jej nowy mąŜ byli zbyt pochłonięci interesami, Ŝeby zająć się dziewczynką. Obecnie Cherry była czternastoletnią pannicą i od czasu do czasu mogła mu nawet pomóc w prowadzeniu firmy komputerowej. Jednak Todd często czynił sobie wyrzuty, Ŝe nie poświęca córce dostatecznie duŜo czasu i uwagi. CóŜ, był przecieŜ dyrektorem firmy i nie mógł wszystkiego zrzucać na podwładnych.

Ale praca nudziła go coraz bardziej. Miał juŜ za sobą najtrudniejszy, ale jednocześnie najciekawszy okres. Zarobił miliony i teraz pozostawało mu odcinanie kuponów od tego, co wypracował wcześniej. Miał nadzieję, Ŝe parotygodniowy urlop w czasie wakacji Cherry pozwoli mu znaleźć coś nowego, ekscytującego w jego Ŝyciu i pracy, jednak szybko stwierdził, Ŝe juŜ samo myślenie o tym za bardzo go nuŜy. Teraz czekał niecierpliwie na występ córki. Przyjechali do Jacobsville, poniewaŜ miał tu wystąpić ulubiony jeździec Cherry. Zresztą miasteczko połoŜone było niedaleko Victorii, gdzie znajdowała się teksaska siedziba firmy. Nie planowali udziału dziewczynki w konkursie. Córka spytała pod wpływem nagłego impulsu, czy moŜe wystąpić, a on w końcu się zgodził. Nie liczyli na wiele, poniewaŜ poziom rodeo był wysoki, a Cherry mogła co najwyŜej uchodzić za zdolną amatorkę. Głos spikera wyrwał go z zamyślenia. Usłyszał swoje nazwisko, a następnie zobaczył postać w kapeluszu z szerokim rondem. Przez moment miał wraŜenie, Ŝe to on sam wyjechał na arenę. Cherry miała podobną sylwetkę, zwłaszcza teraz, kiedy siedziała pochylona na koniu. Todd obserwował jej przejazd i serce w nim zamarło. Cherry popełniała podstawowe błędy. Oboje wiedzieli, Ŝe nie wygra rodeo, ale Todd liczył po cichu na to, Ŝe przynajmniej nie będzie ostatnia. - AleŜ to kompromitujące - usłyszał jakiś Ŝeński głos. - Ta dziewczyna nigdy nie będzie dobra. Wprawdzie zupełnie nieźle trzyma się na koniu, ale po prostu nie potrafi jeździć. Czegoś jej brakuje. Todd wzdrygnął się na dźwięk tego głosu. Dosłyszał w nim poczucie wyŜszości, którego tak nie znosił. Zwłaszcza jeśli ktoś mówił o jego córce. Szybko teŜ obejrzał się, Ŝeby sprawdzić, kto pozwala sobie na podobne uwagi. Kiedy w końcu dostrzegł tę kobietę, jego serce zabiło mocniej. Piękna wysoka blondynka, która tak obcesowo potraktowała umiejętności Cherry, zaczęła mówić o sobie towarzyszącemu jej męŜczyźnie. Stwierdziła, Ŝe czuje się świetnie i Ŝe jest u szczytu formy. Nawet noga doskwiera jej mniej niŜ zwykle. Oczywiście będzie musiała uwaŜać na plecy, ale to juŜ drobnostka. NajwaŜniejsze, Ŝe znów pokaŜe się na rodeo. Oparła się o barierkę i raz jeszcze spojrzała na Cherry. Dziewczynka wykonywała zwrot. Zachowywała się tak, jakby usłyszała jej uwagę i to speszyło ją jeszcze bardziej. Jane zrobiło się głupio. Młodociana zawodniczka najwyraźniej bała się gwałtownych manewrów. Powiedziała o tym stojącemu obok kowbojowi, a on skinął głową. Ta Chenny czy Cherry musiała być nowicjuszką, poniewaŜ Jane nigdy

nie słyszała jej nazwiska, a przecieŜ od wielu lat brała udział (i wygrywała!) w róŜnych zawodach. Jane nie miała ochoty na dalsze obserwacje. Postanowiła rozprostować nogi. Skierowała się więc do wyjścia, nie rozglądając się dokoła. Nagle na jej drodze pojawił się ubłocony męski but. Podniosła wzrok, Ŝeby sprawdzić, co się dzieje. Dostrzegła dryblasa w nieokreślonym wieku, o cięŜkim, stalowym spojrzeniu. Nawet nie podniósł się z krzesła. Wyciągnął po prostu nogę i zagrodził jej przejście. Jane otworzyła usta, Ŝeby coś powiedzieć, ale męŜczyzna odezwał się pierwszy: - Kto pani pozwolił krytykować tę dziewczynę?! - huknął na nią. - Wszystko słyszałem! Taka lalunia jak pani nie powinna w ogóle zabierać głosu w tych sprawach! Jane spojrzała na niego ze zdumieniem. Nie, ten facet równieŜ nie pokazywał się na rodeach. A przynajmniej nie w Teksasie. - Kim pani jest? Modelką? Pewnie pracuje pani tutaj na rodeo, co? Jako hostessa… Todd aŜ zaśmiał się w duchu, poniewaŜ blondynka wyglądała na zupełnie zbitą z pantałyku. Wpatrywała się w niego z otwartymi ustami, jakby ujrzała jakieś dziwne zwierzę. - Czy pani w ogóle rozumie moje pytanie? - dodał po chwili, patrząc na nią z politowaniem. Jane powoli zaczynała dochodzić do siebie. Nie spodziewała się takiego ataku i potrzebowała czasu, Ŝeby ochłonąć. - Doskonale rozumiem - powiedziała twardym, ostro brzmiącym głosem. - Nie mam jednak zamiaru odpowiadać na podobne impertynencje. Chciałabym przejść. - Wskazała nogę, która spoczywała przed nią niby szlaban. - Nie tędy. - MęŜczyzna zarechotał, najwyraźniej bardzo z siebie zadowolony. - A właśnie, Ŝe tędy. Jane schyliła się, syknęła, poniewaŜ poczuła nagły ból w plecach, a następnie chwyciła nogę męŜczyzny, uniosła ją do góry i pchnęła lekko. Wiedziała, Ŝe rozchwiane krzesło nie wytrzyma tego naporu. Siedzący obok kowboje, którzy obserwowali jazdy z kamiennymi twarzami, teraz nie potrafili ukryć rozbawienia. MęŜczyzna zaczął gramolić się z ziemi, ale to juŜ nie interesowało Jane. Ruszyła do wyjścia, gdzie czekał jej opiekun, pomocnik i najlepszy przyjaciel, Tim Harley.

Tim nawet nie starał się ukryć dezaprobaty, ale mimo to przyprowadził jej ulubionego wałacha, Nawiasa. Jane zacisnęła wargi i spróbowała go dosiąść. - Nie powinnaś dzisiaj jeździć - gderał Tim. - Masz jeszcze czas. PrzecieŜ widzę, co się dzieje. - AleŜ, Tim! PrzecieŜ nie mogłam nie przyjąć zaproszenia. Byłoby ci wstyd za mnie, sam przyznaj - tłumaczyła, starając się nie myśleć o bólu. - Nikt nie oczekiwał, Ŝe wystąpisz - ciągnął Harley. - Wszyscy myśleli, Ŝe po prostu pokaŜesz się na rodeo. Wiesz, jako wielokrotna zwycięŜczyni. Jane usadowiła się w siodle. W samą porę, poniewaŜ zauwaŜyła, Ŝe zbliŜa się do niej dryblas w szarym stetsonie. Na szczęście inni jeźdźcy juŜ ją otoczyli i ruszyła na plac. Jane była tutaj legendą. Niestety, musiała przed rokiem zakończyć występy. Jednak wszyscy ją jeszcze dobrze pamiętali. - Proszę państwa - rozległ się głos spikera. - Oto Jane Parker. Najpiękniejsza i najlepsza. ZwycięŜczyni wielu zawodów. Obecnie, jak wiecie, nie występuje, ale wciąŜ wspaniale trzyma się na koniu. Jane posłała uśmiech wiwatującym tłumom. Był to prawdziwy wyczyn, zwaŜywszy, Ŝe plecy bolały ją jak licho. Z trudem utrzymywała się na koniu. Bob Harris wyszedł na plac i wręczył jej pamiątkową rozetkę. - Nawet nie próbuj zsiadać - powiedział, zasłoniwszy dłonią mikrofon. Posłuchała jego rady. - Proszę państwa, proszę o chwilę uwagi. - Głos Boba znów rozbrzmiewał z pełną siłą. - Wszyscy współczujemy Jane z powodu tragicznej śmierci ojca, Orena Parkera, wspaniałego jeźdźca i dwukrotnego mistrza świata w rzutach lassem. Organizatorzy tego rodeo chcieliby uczcić jego pamięć. Jane, przyjmij od nas tę pamiątkową rozetkę i wiedz, Ŝe jesteśmy z tobą. Proszę państwa, Jane Parker! Zgromadzeni na rodeo widzowie znowu zaczęli wiwatować. Jane uniosła do góry rozetkę, a następnie przypięła ją sobie do piersi. Bob podał jej mikrofon. Podziękowała w krótkich, lecz serdecznych słowach za pamięć i w obawie, Ŝe za chwilę spadnie z konia, skierowała się szybko do wyjścia. W końcu znalazła się poza placem. Jednak tutaj czekała na nią pierwsza niespodzianka - nie mogła zsiąść z konia. Zaraz teŜ pojawiła się i druga w postaci gniewnego kowboja o stalowym spojrzeniu. MęŜczyzna chwycił wędzidło i skrzywił z pogardą usta. - Patrzcie, patrzcie, kto by powiedział, Ŝe taka z ciebie mistrzyni. - Bez

ogródek zaczął jej mówić per "ty". - Siedzisz na tym koniu, jakbyś połknęła kij. Dawno nie widziałem kogoś, kto jeździłby gorzej. Uśmiechnął się do niej kpiąco, a następnie mrugnął porozumiewawczo. - A moŜe sędziowie zwracali uwagę na inne twoje walory, co? Jane z pewnością kopnęłaby go w twarz, gdyby nie to, Ŝe plecy bolały ją nieludzko. Siły opuściły ją zupełnie. Pobladła tylko z wyczerpania i złości. - Tfu! - splunął arogancki kowboj. - Nie wiedziałem, Ŝe jesteś taka. Zupełnie bez ikry. - Trzymaj się, Jane! JuŜ idę! - dobiegł do niej głos opiekuna. Odwróciła się trochę, Ŝeby móc go widzieć. Biegł do niej z rozwianą brodą. Zmarszczone czoło i grymas na twarzy powodowały, Ŝe wyglądał na starszego, niŜ był w rzeczywistości. - Mam nadzieję, Ŝe odechce ci się niemądrych popisów - ciągnął Tim. - I co? Nie moŜesz zsiąść z konia? Dobrze, zaraz ci pomogę. Tylko spokojnie. Nie musisz się spieszyć. Tim pogładził ją delikatnie po nodze. Jane poczuła się nieco lepiej. - Czy zawsze trzeba jej pomagać zsiadać z konia? - drwił dalej nieznajomy. - Wydawało mi się, Ŝe gwiazdy rodeo powinny same sobie z tym radzić. MęŜczyzna nie mówił z teksaskim akcentem. W ogóle trudno było określić, skąd pochodzi. Tim łypnął na niego niechętnie. - Niech pan lepiej uwaŜa, bo napyta pan sobie biedy - powiedział. - Ludzie tutaj są spokojni, ale pewnych rzeczy nie będą tolerować. Zwłaszcza jeśli idzie o Jane. No chodź, myszko - zwrócił się bezpośrednio do swojej ulubienicy. - Jakoś sobie z tym poradzimy. Nieznajomy wciąŜ patrzył na nich i chyba coś mu powoli zaczęło świtać, Po pierwsze zauwaŜył, Ŝe twarz blondynki jest biała jak prześcieradło, a po drugie, Ŝe zaciska zęby tak, jakby walczyła z bólem. Stary męŜczyzna, który pomagał jej zsiąść z konia, nie wyglądał na siłacza. Był niski i zasuszony. W zasadzie tylko jego gęsta, długa broda sprawiała wraŜenie potęŜnej. MoŜna by pomyśleć, Ŝe naleŜała do kogoś innego. Todd przesunął się nieco do przodu. - Zaraz, moŜe pomogę. Tim zmierzył go badawczym wzrokiem i natychmiast skinieniem głowy wyraził aprobatę. Jeśli nawet nieznajomy nie był zbyt mądry, to z całą pewnością

bardzo silny. - Niech pan pamięta, Ŝe nie moŜe upaść - powiedział. - Inaczej nawet gorset jej nie pomoŜe. Gorset? Tak, to wiele wyjaśniało. Todd wyczuł go pod palcami, kiedy chwycił dziewczynę wpół. DrŜała na całym ciele. Dostrzegł teŜ łzy płynące z jej oczu. - Nie mogę - szepnęła. - Nie mam siły. - Niech pani chwyci mnie za szyję. - Todd natychmiast powrócił do oficjalnych form. - Trzeba tylko unieść nogę, reszta pójdzie łatwo. Bruzdy na czole Tima jeszcze się pogłębiły. - Nie przejmuj się, Tim - powiedziała słabym głosem. - Na pewno sobie poradzę, skoro juŜ udało mi się dosiąść konia. Ból ponownie przeszył jej ciało. Tym razem był jeszcze silniejszy. Jednak Jane nawet nie jęknęła. Przywarła tylko z całej siły do ciała nieznajomego, jakby to była ostatnia deska ratunku. - Dokąd teraz? - spytał męŜczyzna, kiedy znalazła się w jego ramionach. Tim podrapał się w czoło i rozejrzał bezradnie dokoła. Dlaczego nie pomyślał o tym wcześniej? PrzecieŜ Jane nie będzie mogła chodzić po takiej jeździe. - Tam - powiedział w końcu, wskazując samochód z przyczepą, stojący kilkadziesiąt metrów dalej. Todd ruszył w jego kierunku. Drzwi do przyczepy były otwarte. Wewnątrz znajdował się wózek na kółkach, a takŜe niewielka kanapa. Twarz jasnowłosego kowboja zasępiła się na widok wózka. - Mówiłem ci, mówiłem setki razy - gderał Tim. - Popatrz, co narobiłaś. Znowu rehabilitacja się przedłuŜy. - Nie, tylko nie tam - jęknęła dziewczyna na widok wózka. - Tam ci będzie najlepiej - mruknął Tim. - Nie, wolę usiąść na kanapie. Todd przystanął zdezorientowany przed otwartym samochodem. - Proszę, wolę kanapę - powtórzyła Jane, drŜąc z bólu. - Zaraz dam ci środki przeciwbólowe. Tim wskoczył pierwszy do przyczepy i zaczął myszkować w niewielkiej kuchence. Todd posadził dziewczynę na kanapie najdelikatniej, jak potrafił. - Dziękuję - szepnęła. - Zdaje się, Ŝe zrobiłem z siebie strasznego idiotę - powiedział. - Ale moja

córka wcale nie jest taka zła. Dopiero zaczęła się uczyć. Jane powoli kojarzyła fakty. Musiała chwilę pomyśleć, Ŝeby przypomnieć sobie to, co wydarzyło się, zanim poczuła potworny ból. Po chwili jednak zrozumiała całą sytuację. Postępowanie męŜczyzny wydało jej się bardziej racjonalne, co nie znaczyło, Ŝe je pochwalała. - Przykro mi, Ŝe tak pan odebrał moją krytykę - powiedziała po chwili namysłu. - Wcale nie uwaŜam, Ŝeby pańska córka była zła. Chodzi o to, Ŝe po prostu boi się zwrotów. To, niestety, widać. Ktoś powinien jej pomóc, Ŝeby nauczyła się radzić sobie ze strachem. - Umiem jeździć konno, ale to wszystko - stwierdził nieznajomy. - Nie znam się na rodeo, mimo Ŝe w Wyoming jest ono prawie tak popularne jak w Teksasie. - Jesteście z Wyoming? - zapytała. - Tak. Przenieśliśmy się tu parę tygodni temu, Ŝeby… Ŝeby… - Nie wiedział czemu, ale nie chciał powiedzieć tej kobiecie o rozwijającej się firmie. - śeby być bliŜej matki Cherry. Tak ma na imię moja córka - dodał po chwili. Obecność Marie w Victorii nie miała najmniejszego wpływu na tę decyzję. Zresztą nie wiedzieli w ogóle, Ŝe tam mieszka. Ona równieŜ przeprowadziła się w te okolice zupełnie niedawno. Todd spojrzał na blondynkę. Wyglądała na zdziwioną jego wyjaśnieniami, ale nie pytała o nic. - Och, rozwiedliśmy się jakiś czas temu - powiedział. - Matka Cherry zamieszkała w Victorii ze swoim drugim męŜem. Jane skinęła głową. - Czy pańska była Ŝona jeździ konno? - spytała. - MoŜe mogłaby uczyć Cherry. Oczy nieznajomego pociemniały. - Wprost nienawidzi koni - odparł. - Od początku była przeciwna temu występowi. Ale Cherry to uwielbia. Ćwiczyła całymi dniami. - No tak, zabrakło tylko kogoś, kto by jej pomógł - powiedziała Jane. Zrobiło jej się smutno. Wyglądało na to, Ŝe mała wychowywała się bez matki. Jane wiedziała, co to znaczy. Jej mama zmarła na zapalenie płuc, kiedy ona jeszcze chodziła do szkoły. Spojrzała na męŜczyznę. Powiedział, Ŝe pochodzą z Wyoming. To wyjaśniało, dlaczego mówił z tak dziwnym akcentem. Ból nieoczekiwanie znowu dał znać o sobie. Jane syknęła, nie przygotowana na nowy atak, i poczuła, Ŝe robi jej się słabo.

Musiała połoŜyć się na kanapie. Tim wrócił po chwili z kuchni. Podał jej butelkę z colą i dwa proszki. Jane połknęła je natychmiast. - Uff, zaraz będzie lepiej - westchnęła, opadając ponownie na wyściełane siedzenie. - Nic pani nie jest? - Nie, nie, juŜ dobrze - odparła. Todd nie miał tu juŜ nic do roboty. PoŜegnał się i wyszedł z przyczepy. Po chwili jednak dopędził go Tim. - Nie podziękowałem panu jeszcze za pomoc - powiedział. - Drobnostka - mruknął Todd. - Co jej się stało? Tim westchnął cięŜko. - Miała wypadek samochodowy - wyjaśnił. - Jej ojciec zginął na miejscu, a Jane tkwiła w samochodzie przez parę godzin, zanim przyszła pomoc. Lekarze myśleli, Ŝe złamała kręgosłup. Todd skrzywił się boleśnie, jakby przydarzyło się to jemu samemu. - O nie, na szczęście nie było tak źle - uspokoił go Tim. - Okazało się, Ŝe wypadł jej dysk. To na szczęście mniej powaŜne, chociaŜ bolesne i trudne do wyleczenia. Nawet po paru latach mogą się odzywać jakieś bóle. - Rozumiem. - Todd pokiwał głową. Tim uśmiechnął się i pogładził swoją gęstą brodę. - Na szczęście Jane się nie poddała. Lekarze mówili, Ŝe nigdy nie widzieli kogoś takiego. Tylko dzięki olbrzymiemu wysiłkowi woli udało jej się wstać tak szybko z wózka. Ona zawsze musi być najlepsza. Ma to po ojcu. Na pewno byłby z niej teraz dumny. Oczywiście, Jane nigdy juŜ nie weźmie udziału w zawodach. - Po co więc, do licha, wsiadła dzisiaj na konia?! Tim pokiwał głową. - Chciała pokazać wszystkim, Ŝe się nie poddała i nie podda - odparł po prostu. - Wie pan… Przepraszam, jak brzmi pana nazwisko, bo nie dosłyszałem? - Burke. Todd Burke. - Ja nazywam się Tim Harley. Miło mi pana poznać. MęŜczyźni uścisnęli sobie prawice. - Więc wie pan, panie Burke, czasami trzeba zrobić coś głupiego, Ŝeby zamanifestować swoją postawę. Byłem temu przeciwny, ale oczywiście rozumiem

Jane. Todd pokiwał głową. W zasadzie nie było juŜ nic do dodania. PoŜegnał się z Timem i skierował w stronę placu, z którego odpływali kolejni widzowie. Czuł się dziwnie. Nigdy nie spotkał tak upartej i dumnej kobiety. Nie miał wątpliwości co do tego, Ŝe za jakiś czas znowu dosiądzie ona konia. śałował teŜ, Ŝe ich znajomość zaczęła się właśnie w ten sposób. Jasnowłosa Jane na pewno chciała dobrze. Jej krytyka nie była przecieŜ złośliwa. Todd nie od dziś wiedział, Ŝe jest przewraŜliwiony na punkcie córki. Cherry była przecieŜ jego jedynym dzieckiem, jedyną radością. Chciał, Ŝeby spotykało ją wszystko, co najlepsze. Bez trudu odnalazł córkę, która rozmawiała właśnie z jednym z młodych kowbojów. - Tato, widziałeś ją?! - wykrzyknęła. - Tę panią z jasnymi włosami?! To była sama Jane Parker! Todd spojrzał na młodego kowboja, a ten przygarbił się, zaczerwienił, a następnie zniknął z pola ich widzenia. - Tak, widziałem. Zaniosłem ją nawet do samochodu. - Kogo? Chyba nie Jane Parker? Gdzie jest ten chłopak? Był przecieŜ taki miły. Todd pogłaskał córkę po głowie. - Przykro mi, kochanie, ale zdaje się, Ŝe go spłoszyłem - stwierdził z westchnieniem. - Sama wiesz, Ŝe w takich sytuacjach zachowuję się jak słoń w składzie porcelany. Cherry rozglądała się jeszcze przez chwilę, ale później dała temu spokój. - Kogo niosłeś? Nie odpowiedziałeś na moje pytanie. - Twoją idolkę. Jane Parker. Ma teraz jakieś problemy z plecami i nie moŜe jeździć. Cherry zmarszczyła czoło. - Słyszałam, Ŝe zrezygnowała z występów, ale nie wiedziałam nic o kontuzji - powiedziała. - Przyjechałam tu specjalnie dla niej. Widziałam film z zeszłorocznego rodeo i, mówię ci, była fan - ta - sty - czna! Toddowi trudno było dzielić entuzjazm córki. Zwłaszcza po tym, co się zdarzyło. - No tak, ja teŜ nie wiedziałem nic o jej kontuzji - westchnął. - Wszyscy

popełniamy błędy. Cherry spojrzała z zaciekawieniem na ojca, ale jego mina nie skłaniała do drąŜenia tematu. Todd był chmurny i wyraźnie z czegoś niezadowolony. Po chwili jednak rozpogodził się i połoŜył dłoń na ramieniu córki. - To twoje pierwsze rodeo - powiedział. - Dziwnym trafem organizatorzy nie przyznali ci Ŝadnego trofeum, ale moŜe mógłbym ci to jakoś wynagrodzić? Córka uśmiechnęła się i spojrzała mu prosto w oczy. - Naprawdę, tato? Wiesz, tak chciałabym porozmawiać z Jane Parker. MoŜesz mnie z nią poznać? Todd chrząknął. Czy powinien powiedzieć córce, co sądzi o jej jeździe uwielbiana przez nią mistrzyni? - Jest bardzo ładna - dodała Cherry, nie czekając na odpowiedź. - Mama teŜ jest ładna, ale nie aŜ tak. Dziewczynka posmutniała na wspomnienie matki. Spuściła głowę i spojrzała na czubki swoich butów do konnej jazdy. - Mama nie moŜe się ze mną spotkać w przyszłym tygodniu. Będzie zajęta. Wspominała ci o tym? - Mhm. Nie chciał mówić Cherry, Ŝe pokłócili się z tego powodu. Marie starała się unikać spotkań z córką. Zwłaszcza jeśli w pobliŜu znajdował się jej nowy mąŜ, dla którego opuściła ich sześć lat temu. - Zupełnie nie wiem, co ona w nim widzi - ciągnęła Cherry, lustrując swoje buty. - Ciągle mu się coś nie podoba, a poza tym nie lubi ani zwierząt, ani dzieci. Jak moŜna z kimś takim wytrzymać? - Głos zaczął jej drŜeć niebezpiecznie. Todd pogładził córkę po ramieniu. Wiedział, Ŝe mimo wielu nieporozumień wciąŜ kocha matkę i czeka na spotkanie z nią. Nie znosiła tylko nowego męŜa Marie. Zresztą było to uczucie odwzajemnione. - No wiesz, on jest bardzo inteligentny. I napisał ksiąŜkę. Podobno stała się bestsellerem. - PrzecieŜ ty teŜ jesteś inteligentny i bogaty - argumentowała Cherry. - To co innego. Ja sam doszedłem do wszystkiego. Nie mam dyplomu uniwersyteckiego. Cherry zachichotała. - On teŜ nie - powiedziała. - Słyszałam, jak mama mówiła przez telefon, Ŝe nie

skończył studiów. Oczywiście on tego nie słyszał. Todd ponownie pogładził ją po ramieniu. - Nie przejmuj się tym wszystkim. NajwaŜniejsze, Ŝeby mama była szczęśliwa. - Nie kochasz jej juŜ? - spytała Cherry powodowana nagłym impulsem. Todd zafrasował się. Nigdy wcześniej nie rozmawiali tak szczerze o tym, co się stało. Wydawało mu się, Ŝe córka nie jest na tyle dojrzała, Ŝeby móc to wszystko zrozumieć. - W kaŜdym razie nie tak, Ŝeby móc ponownie się z nią oŜenić - odparł. - MałŜeństwo wymaga dobrej woli dwojga osób. Twoja mama miała juŜ dosyć czekania, kiedy wrócę z pracy. Dlatego odeszła. - Mnie teŜ miała dosyć - szepnęła Cherry. Twarz Todda wykrzywiła się w nagłym grymasie. - Nie, to nieprawda. Mama wciąŜ cię kocha… po swojemu. Powinnaś to zrozumieć. - Tak, rozumiem, rozumiem. - Cherry zaczęła kiwać głową. - Wiem teŜ, Ŝe powinieneś pomyśleć o ponownym małŜeństwie. Co z tobą będzie, kiedy ja wyjdę za mąŜ? Todd stłumił uśmiech. - Zostanę sam. - Właśnie! - triumfowała córka. - Dlatego, jeśli nie chcesz mamy, powinieneś pomyśleć o jakiejś innej Ŝonie. JuŜ ja się tym zajmę. - Cherry nagle spowaŜniała. - Chciałabym pójść jesienią do szkoły w Victorii. Mam juŜ dosyć tego internatu. - Nigdy mi o tym nie mówiłaś. - Nie chciałam - przyznała niechętnie. - Nawet nie wiesz, jak się cieszę z tych wakacji. Nie przeszkadza mi nawet twoja praca. I tak będziemy się widywać częściej niŜ zwykle. Todd z trudem przełknął ślinę. Starał się nie patrzeć w szare, podobne do jego własnych, oczy córki. - Więc, hm… Stwierdziłem, Ŝe naleŜy mi się dłuŜszy urlop i Ŝe… Ŝe chętnie spędziłbym z tobą parę tygodni. Cherry aŜ podskoczyła do góry. Wiadomość ucieszyła ją tak bardzo, Ŝe nie zwróciła najmniejszej uwagi na ślady nieszczerości w jego głosie. Todd zastanawiał się właśnie, jak uda mu się przetrwać bez pracy. Stwierdził jednak, Ŝe gotów jest wiele poświęcić, byle tylko Cherry była zadowolona. Wyglądało na to, Ŝe córka zapomniała zupełnie o Jane Parker. On jednak

wciąŜ o niej pamiętał. - To cudownie, tato. Będziesz moim trenerem. Pewnie nie zauwaŜyłeś, ale ciągle mam problemy - paplała Cherry. - Zwłaszcza ze zwrotami. Todd skinął głową. - Wiesz, myślę, Ŝe da się coś z tym zrobić. - Co? - Potem ci powiem - powiedział z tajemniczą miną. - Na razie chciałbym coś zjeść. Wprost umieram z głodu. - Ja teŜ - zawtórowała mu Cherry. - To co? Pojedziemy moŜe do chińskiej restauracji? - zapytał. - Świetny pomysł! - Cherry po raz kolejny podskoczyła do góry. Wsiedli do starego forda, którego Todd wypoŜyczył po oddaniu ferrari do przeglądu. Samochód zarzęził, kiedy Todd przekręcił kluczyk w stacyjce, w końcu jednak zapalił. Po chwili mknęli juŜ w stronę miasteczka, zostawiając za sobą tuman kurzu. Znalezienie chińskiej restauracji okazało się dosyć trudne, poniewaŜ w Jacobsville był tylko jeden taki lokal. Poza tym znajdowało się tu mnóstwo barów i restauracji oferujących potrawy z grilla czy z roŜna. Po skończonym posiłku mieli jeszcze trochę czasu na rozmowę, a następnie znów pojechali na rodeo. Zaczynała się właśnie popołudniowa część zawodów. Cherry miała przed sobą jeszcze jeden występ. Tym razem obiecała, Ŝe da z siebie wszystko, ale przejazd wokół beczek znów jej nie wyszedł. Skończyła zebrawszy słabe oklaski i skierowała się na wybieg. Todd widział, Ŝe córka z trudem tłumi łzy. - No, no, nie przejmuj się - powiedział, chcąc ją pocieszyć. - Jeszcze wszystko przed tobą. - Nie, to nie ma sensu - stwierdziła, wycierając odruchowo suche juŜ oczy. - Po prostu nie umiem jeździć. Trzeba się z tym pogodzić. Todd zatoczył ręką szeroki krąg. - Czy wiesz, jak wyglądałby ten plac, gdyby wszyscy rezygnowali po pierwszym nieudanym występie? - spytał. - Być moŜe zostałoby tutaj paru zawodników, a moŜe nie byłoby nikogo! Czy wiesz, co stałoby się ze mną, gdybym zrezygnował z pracy po pierwszej poraŜce? Cherry udało się jakoś uśmiechnąć. - Nie byłbyś potentatem komputerowym - stwierdziła po prostu. - A propos,

nad czym teraz pracujesz? - Nad programem dla księgowych - odparł, zadowolony, Ŝe córka zapomniała o niedawnej poraŜce. - Ee, księgowość, nudy. - Cherry skrzywiła się. - Kto tego w ogóle potrzebuje? Wszyscy u mnie w szkole uwaŜają, Ŝe osiągnąłeś szczyty, jeśli idzie o gry. Todd omal nie wybuchnął śmiechem. - Cieszę się z tego - powiedział. - Nie mogę jednak zapominać o małych firmach, które potrzebują tego programu. Pamiętaj, Ŝe… Todd chciał juŜ zaczął wykład na ulubiony temat, ale przerwał mu radosny pisk Cherry. Spojrzał na córkę, nie bardzo wiedząc, co się stało, a następnie skierował wzrok tam, gdzie dziewczynka patrzyła z przejęciem i zachwytem. - To Jane Parker! - zawołała do ojca. Jednak początkowy zachwyt ustąpił miejsca smutkowi. Jane Parker siedziała na wózku inwalidzkim. Wyglądała na zmęczoną i przygnębioną. Tim wiózł ją w kierunku ich domu na kółkach, do którego teraz doczepiono jeszcze przyczepę dla koni. Wszystko wskazywało na to, Ŝe chcą juŜ odjechać. Todd nie mógł na to pozwolić. JuŜ wcześniej przyszło mu do głowy, Ŝe mógłby poprosić jasnowłosą mistrzynię, by udzieliła Cherry paru lekcji. Dzięki temu córka miałaby znakomitą trenerkę, a Jane nowe zajęcie. Todd nie wątpił, Ŝe wszystko poszłoby doskonale. ROZDZIAŁ DRUGI - Pani Parker! - krzyknął Todd. Jane obejrzała się za siebie i zauwaŜyła męŜczyznę z jasnowłosą dziewczynką. Zacisnęła dłonie na poręczach inwalidzkiego wózka. Spotkanie z Toddem Burkę było ostatnią rzeczą, na którą miałaby ochotę. - Słucham? - spytała, siląc się na uśmiech. Nie lubiła, gdy widywano ją na wózku. - To moja córka, Cherry - przedstawił dziewczynkę. - Chciała panią poznać. Jane skrzywiła się mimowolnie. Oczywiście jej nikt nie zapytał o zdanie. - Bardzo mi miło. - Co się pani stało? Czy coś panią boli? - dopytywała się Cherry. - To był wypadek, prawda? Jane skrzywiła się jeszcze bardziej.

- Pani Parker rzeczywiście miała wypadek - odparł Todd. - Nie powinnaś o to pytać. Na twarzy Cherry pojawił się rumieniec. - Przepraszam. Naprawdę bardzo mi przykro - powiedziała i nie zraŜona pierwszym niepowodzeniem, podeszła do wózka. Kucnęła przy nim i spojrzała Jane prosto w oczy. - Jest pani naprawdę wspaniała. Widziałam wszystkie kasety z pani występami. Nie mogłam przyjeŜdŜać na rodea, ale tatuś kupił mi filmy. To było naprawdę świetne. Chciałabym tak jeździć. Niestety, ciągle mam problemy ze zwrotami. Tatuś nie moŜe mi pomóc, bo nie jest trenerem - paplała dziewczynka. - Czy będzie pani jeszcze mogła jeździć? - Cherry! - zagrzmiał Todd. - W porządku - powiedziała słabym głosem Jane. Oczy dziewczynki były czyste i jasne. Nie było w nich fałszu ani zakłamania. Jane rozluźniła się trochę. Najbardziej bała się udawanego współczucia. - Nie - odparła szczerze, po chwili zastanowienia. - Lekarze twierdzą, Ŝe nie będę mogła jeździć konno. A w kaŜdym razie nie będę startować w zawodach. - Szkoda, Ŝe nie mogę pani pomóc - westchnęła Cherry. - W przyszłości chciałabym zostać chirurgiem. Zdecydowałam się zdawać biologię i matematykę na egzaminie końcowym. Tata mówi, Ŝe mogłabym potem rozpocząć naukę u Johnsa Hopkinsa. To najlepsza akademia medyczna w kraju. Jane uśmiechnęła się i tym razem wypadło to znacznie naturalniej. - Chirurgiem? - powtórzyła. - Nie znałam nikogo, kto miałby takie plany. Cherry rozpromieniła się. - To teraz juŜ pani zna - stwierdziła. - Szkoda, Ŝe pani wyjeŜdŜa, bo chciałam się poradzić w sprawie tych zwrotów. Coś mnie paraliŜuje i nie potrafię ich dobrze wykonać. To śmieszne, prawda? A przecieŜ wcale nie boję się na przykład widoku krwi. Jane skinęła głową, chociaŜ tak naprawdę nie słyszała pytania. Patrzyła na promienną twarz Cherry i czuła się pusta w środku. Jeszcze parę lat temu przypominała tę jasnowłosą dziewczynkę. Gdzie zniknęła radość, beztroska, olbrzymi głód Ŝycia? - Co? Nie, niestety - odparła Jane, gdy zrozumiała, Ŝe Cherry pyta ją, czy nie moŜe dłuŜej zostać, - Jestem zmęczona, poza tym mamy dzisiaj wywiady… - Wywiady? - przerwała jej Cherry. - Dla radia czy telewizji?

Kobieta na wózku pokręciła smutno głową. - Nic z tych rzeczy - odparła. - Daliśmy ogłoszenie do gazet, Ŝe potrzebujemy zarządcy na ranczu. Nie znamy się na tym z Timem. Od śmierci taty straciliśmy mnóstwo pieniędzy - wyznała na koniec. - Mój tata zna się świetnie na finansach - oznajmiła z niewinną minką Cherry. - Naprawdę potrafi dokonać cudów. Sam prowadzi ksiąŜki swojej fir… - To znaczy małej firmy komputerowej, dla której pracuję - wpadł jej w słowo Todd. Miał nadzieję, Ŝe córka domyśli się, o co chodzi. I rzeczywiście; co prawda była nieco zdziwiona, ale nie powróciła juŜ do kwestii jego firmy. Tim i Jane spojrzeli po sobie, a następnie utkwili spojrzenia w Toddzie. - Umie pan prowadzić księgi rachunkowe? - zapytał Tim, kładąc akcent na ostatnich słowach, Ŝeby nie było wątpliwości, o co mu chodzi. - Jasne. Tim pochylił się nad Jane i rzekł cicho: - Domek zarządcy stoi pusty, od kiedy przeprowadziliśmy się z Meg do głównego budynku. Mogłabyś udzielać dziecku lekcji jazdy konnej, zamiast snuć się godzinami po domu. Cherry zastanawiała się, czy nie powinna się obrazić za "dziecko", natomiast Todd obserwował całą scenę z nie ukrywanym rozbawieniem. - AleŜ, Tim! On pewnie juŜ ma pracę! - Mimo wysiłków Jane mówiła na tyle głośno, Ŝe bez trudu ją usłyszał. - Pracuję w Victorii dla… - zawahał się - małej firmy. Ale mam sporo wolnego czasu. Z przyjemnością spróbowałbym czegoś nowego. Jane spojrzała na swoje dłonie, a następnie na stopy ustawione na podpórce przy wózku. - Tak chciałabym nauczyć się porządnie jeździć - westchnęła, moŜe nazbyt teatralnie, Cherry. - Teraz to nawet szkoda pieniędzy taty na wpisowe. Jane podniosła wzrok. MęŜczyzna o stalowym spojrzeniu stał przed nią i czekał na decyzję. Przy okazji nieźle się chyba bawił. - Nie zatrudni pana - stwierdził Tim. - Jest zbyt dumna, Ŝeby przyznać, Ŝe właśnie o kogoś takiego jej chodziło. Woli tkwić cały dzień na ganku i uŜalać się nad sobą. - Do diabła! - warknęła Jane. Chciała wstać, ale nie mogła.

- Widzi pan. Nie chce się poddać. MoŜe wygląda jak malowana lala, ale potrafi walczyć. Szkoda tylko, Ŝe nie chce słuchać dobrych rad. Todd pokiwał z uznaniem głową. Kobieta na wózku z pewnością zasługiwała na szacunek. - Proponuję dwutygodniową próbę - powiedział w końcu. - Oboje zorientujemy się, jak nam się razem pracuje. Naprawdę znam się na księgowości. Poza tym w tak krótkim czasie nie będę mógł narobić wielu szkód. - I tak niewiele nam moŜe zaszkodzić - stwierdził Tim, kierując te słowa bardziej do szefowej niŜ Todda. Jane waŜyła przez chwilę w myśli wszystkie za i przeciw. Jej zaufanie wzbudził fakt, Ŝe Todd ma córkę. Oznaczało to, Ŝe pragnie stabilizacji. Bała się samotnych męŜczyzn, z których kaŜdy mógł się okazać złodziejem albo kimś jeszcze gorszym. - MoŜemy spróbować - zdecydowała w końcu. - Niestety, nie mieliśmy ostatnio zbyt duŜych zysków, więc pensja będzie niska. - Podała sumę. - Do tego dochodzi zakwaterowanie i wyŜywienie. Oczywiście zrozumiem, jeśli uzna pan, Ŝe to za mało. Todd podrapał się w brodę. - MoŜe być - powiedział. - Ale pod warunkiem, Ŝe uda mi się utrzymać obecną pracę. Mogę dojeŜdŜać do Victorii wieczorami. Starał się nie patrzeć na córkę. Gdyby to zrobił, Cherry na pewno by się jakoś zdradziła albo oboje wybuchnęliby śmiechem. - A co na to pański szef? - Och, to bardzo wyrozumiały człowiek - odparł Todd. - Jestem w końcu samotnym ojcem, prawda? Jane skinęła głową. - Dobrze. Musimy juŜ jechać. MoŜecie teraz załatwić swoje sprawy. Oczywiście jeśli nie chcecie zostać jeszcze jakiś czas na rodeo. Ojciec i córka spojrzeli na siebie. - My teŜ jedziemy - zdecydowała Cherry. - Mam juŜ dosyć rodeo. Jestem zdegustowana i załamana swoim występem. - Nie przesadzaj - powiedziała Jane. - Strach jest czymś naturalnym. KaŜdy go przeŜywa. - Pani teŜ się bała?

Jane skinęła głową. Nie dodała tylko, Ŝe pozbyła się strachu na długo przed pierwszym występem. - Zaraz wszystko przygotuję - powiedział Tim. - MoŜe wydaje wam się dziwne, Ŝe chciało nam się brać ten dom na kółkach, Ŝeby przejechać kilkanaście kilometrów, ale chodziło o wygodę Jane. Brodaty męŜczyzna otworzył drzwi przyczepy i pchnął w tym kierunku wózek. Todd natychmiast pospieszył mu z pomocą. - Ja się nią zajmę - powiedział. Tim odetchnął z ulgą. Jane nie była cięŜka, ale jego kręgosłup był w coraz gorszym stanie. Todd uniósł jego szefową lekko jak piórko i posadził na kanapie w przyczepie. - Co zrobić z tym? - spytał, wskazując wózek. - TeŜ włoŜyć do środka - odparł Tim. - Później zaprowadzę go na miejsce. Todd wstawił więc wózek do przyczepy, a potem wysłuchał dokładnych instrukcji Tima dotyczących drogi na ranczo. Następnie samochód odjechał, a ojciec i córka długo jeszcze patrzyli za nim. - Naprawdę chcesz to zrobić, tato? A co będzie, jak się Jane dowie? - Później będziemy się o to martwić - odparł Todd. - Prowadzenie rancza to prawdziwe wyzwanie dla finansisty, a ty nauczysz się lepiej jeździć. - Po chwili dodał jeszcze powaŜniejszym tonem: - Myślę, Ŝe obie strony mogą na tym skorzystać. - A co z firmą? - Cherry nie dawała mu spokoju. - No cóŜ, mam dobrych pracowników. Poza tym wziąłem urlop. - Pogłaskał dziewczynkę po głowie. - Potraktujmy to jak wakacyjny wypad. Przynajmniej pobędziemy trochę razem. - Świetny pomysł - zgodziła się. - Potem przecieŜ będę musiała wrócić do szkoły. Zawiesiła głos, ale ojciec nie podjął tematu. Najwyraźniej myślał o czymś innym. - Powinieneś być milszy dla pani Parker - powiedziała w końcu. - Obawiam się, Ŝe ona mnie nie lubi - odparł Todd, rozkładając ręce. - Ty jej teŜ nie lubisz, prawda? - spytała Cherry, przyglądając się mu ukradkiem. - Ee, nie jest tak źle - mruknął. - Dlaczego więc chcesz jej pomóc, skoro jej nie lubisz? - dopytywała się

córka. Todd nie znał odpowiedzi na to pytanie. Sam się zastanawiał, co w niego wstąpiło. Jane Parker wcale mu się nie podobała. Pewnie jeszcze rok temu była trzpiotowatą panienką, która robiła słodkie oczy do wszystkich męŜczyzn w okolicy. Jednak cóŜ, teraz dotknęło ją nieszczęście i trzeba jej jakoś pomóc. - Trochę mi jej szkoda - powiedział bez przekonania. Cherry skinęła głową. Najwidoczniej ta odpowiedź ją zadowoliła. - Mnie teŜ - stwierdziła. - Ale nie moŜemy się z tym zdradzić. Jest bardzo dumna. Skinął głową. - I w gorącej wodzie kąpana - dodał. - Właśnie. Skąd my to znamy? - podchwyciła córka. Todd udał, Ŝe nie zrozumiał aluzji. Szybko dotarli do luksusowego domu, który Todd niedawno kupił w Victorii, i zabrali się do pakowania najpotrzebniejszych rzeczy. Z trudem udało im się wyjaśnić gospodyni imieniem Rosa, Ŝe wyjeŜdŜają. - Co? JuŜ? - dopytywała się kobieta. - PrzecieŜ państwo prawie tutaj nie mieszkali! Obiecali, Ŝe wkrótce wrócą, i pomknęli wynajętym fordem w stronę Jacobsville, gdzie mieli odnaleźć ranczo Parkerów. Udało im się to bez trudu. Dom i obejście nie przedstawiały szczególnie budującego widoku. Rozległe pastwisko ogrodzono płotem łatanym drutem kolczastym, co miało odstraszyć bydło. Stara stodoła miała niewątpliwie jedną zaletę - tę, Ŝe stała. Dom, wokół którego rosły śliczne kwiaty, z całą pewnością wymagał remontu, a przynajmniej odmalowania, a stara droga, biegnąca obok wiatraka, bardziej przypominała bezdroŜe niŜ jakikolwiek uczęszczany szlak. Była piaszczysta, nie pokryta nawet Ŝwirem, a w jej zagłębieniach zgromadziła się woda po ostatnim deszczu. Todd i Cherry zatrzymali forda na podwórku, za samochodem z przyczepą. Od razu zauwaŜyli, Ŝe schodki prowadzące na ganek są spróchniałe, a jedyny nowy fragment domu to podjazd zrobiony z desek, zapewne dla wózka. W głębi posesji znajdował się budynek, który mógł, przy duŜej dozie optymizmu, uchodzić za garaŜ, a dalej, w bujnej, nie koszonej trawie stał domek. Todd domyślił się, Ŝe w nim właśnie mają zamieszkać. Miał nadzieję, Ŝe jest w nim więcej niŜ jeden pokój. Ku ich zaskoczeniu okazało się, Ŝe to nie wszystko. Za ich domkiem

znajdował się jeszcze jeden, nowszy budynek. Znacznie mniejszy niŜ wielkie domisko przy podwórku, ale z pewnością wygodny, zwłaszcza w lecie. Na jego ganku stały nawet fotele na biegunach. - Witamy - powiedział Tim, zbliŜając się do nich. Todd uścisnął mu dłoń. - JuŜ jesteśmy - oznajmił, jakby nie było to oczywiste. - Czy tam moŜemy złoŜyć nasze rzeczy? Todd skinął dłonią w kierunku domku, ale Tim pokręcił przecząco głową. - Nie, nie. Tam mieszka stary Hughes. Pomaga mi trochę przy bydle, ale juŜ niewiele moŜe. Jest zmęczony i schorowany. Pracuje tutaj od dziecka. Dopiero za dwa lata przejdzie na emeryturę i będzie mógł gdzieś się przenieść. Zamieszkacie tam. Todd odetchnął, widząc, Ŝe Tim wskazuje mniejszy z dwóch domów. Jego córka równieŜ wyraźnie poweselała. - Oczywiście ten dom jest trochę zaniedbany - ciągnął Tim. - Wszystko tutaj wymaga naprawy, tylko nie ma komu jej przeprowadzić. Zatrudniamy jeszcze trzy osoby, głównie na godziny. Ale mają dosyć pracy przy ogrodzeniu i maszynach. Domek, w którym się znaleźli, wcale nie był w najgorszym stanie. Miał trzy sypialnie i niewielką bawialnię, a w wyglądającej na nie uŜywaną kuchni znaleźli niewielki piecyk, czajnik i lodówkę. - Mogłabym się nauczyć gotować - zauwaŜyła Cherry. - Daj spokój. Masz na to jeszcze sporo czasu - stwierdził Todd. - Oczywiście, nie musisz - powiedział Tim. - Będziecie jedli razem z nami. Ale jeśli chcesz, moja Ŝona cię nauczy gotować. Nigdy nie mieliśmy własnych dzieci, więc Meg chętnie zajmuje się cudzymi. Cherry znowu poczuła się dotknięta określeniem "dziecko", ale stary brodacz patrzył na nią z tak miłym i rozbrajającym uśmiechem, Ŝe nie potrafiła się długo gniewać. Dla kogoś w tym wieku musiała jeszcze być oseskiem. - Jak czuje się pani Parker? - spytała w końcu. Wesołe błyski w oczach Tima natychmiast zgasły. Stary zasępił się. - Kiepsko - mruknął. - PołoŜyła się, ale ciągle ma bóle. Mówiłem jej, Ŝe nie powinna wsiadać na konia, ale mnie nie słuchała. Zawsze taka była. Od dziecka kpiła sobie ze mnie w Ŝywe oczy. Szkoda, Ŝe zabrakło jej ojca. Miał na nią dobry wpływ. - Dosiadanie konia rzeczywiście było niepotrzebne - zgodził się Todd. - Niepotrzebne?! Wręcz szkodliwe! A wszystko dlatego, Ŝe jakiś dureń napisał

w gazecie, Ŝe Jane pewnie zjawi się na rodeo w wózku inwalidzkim. Rysy Todda stęŜały w nagłym przypływie złości. - Co to była za gazeta? - spytał. - Jakiś tygodnik, który wychodzi w Jacobsville - odparł Tim. - Nie powinna brać sobie tego do serca. To sprawka tego dzieciaka od Sikesów. Skończył niedawno szkołę dziennikarską i wydaje mu się, Ŝe moŜe sobie na wszystko pozwolić. Todd zapamiętał to nazwisko. Na przyszłość. - Czy przyjedzie tu jakiś lekarz? - Oczywiście. To przyjaciel domu. Jego ojciec trzymał Jane do chrztu. Jeśli będzie zajęty, to przyśle swoją zastępczynię, Lou. Miał tyle roboty, Ŝe musiał… - Ten doktor nie jest Ŝonaty? - Todd przerwał staremu. Tim potrząsnął przecząco głową. - Nie. Kochał się kiedyś w Jane, ale po wypadku z nim zerwała. Poza tym to było jeszcze przed Lou… A Jane nie chce się z nikim wiązać. - PrzecieŜ wstanie kiedyś z tego wózka. Stary westchnął i szarpnął swoją wspaniałą brodę. - Jednak bóle mogą się powtarzać. Poza tym nie będzie mogła brać udziału w rodeo, a to dla niej przecieŜ najwaŜniejsze w Ŝyciu. - To samo powiedziała Cherry - wymamrotał do siebie Todd. Tim spojrzał na niego podejrzliwie. - Mam nadzieję, Ŝe nie będzie pan chciał, no… wykorzystać Jane. Todd uśmiechnął się i potrząsnął głową. Troskliwość starego wydała mu się wzruszająca. - Nie, nic z tych rzeczy. Mam za sobą nieudane małŜeństwo, a nie jestem na tyle cyniczny, Ŝeby proponować jej chwilowy związek. Tim odetchnął z ulgą, a następnie poklepał go po plecach, co nie było łatwe, biorąc pod uwagę róŜnicę wzrostu. - Na pewno się jakoś dogadamy - stwierdził. - Cieszę się, Ŝe pan tu jest. Będę miał teraz trochę więcej wolnego czasu. MoŜe uda mi się zreperować to i owo. Przede wszystkim zajmę się schodami. - Mogę pomóc - zgłosił się na ochotnika Todd. - Znam się trochę na stolarce. - Naprawdę?! - Stary spojrzał na niego uwaŜnie. - To wspaniale! Mamy tu jakieś narzędzia, bo ojciec Jane zajmował się robieniem mebli. To wszystko sam wykonał.

Z kolei Todd zdziwił się na te słowa. Zarówno kredensy, jak i szafy w wielkim, starym domu, do którego dotarli, wyglądały na dzieło profesjonalisty. - No proszę! - powiedział, poklepując mijany stół. - To naprawdę świetna robota. Weszli do salonu, w którym znaleźli Jane wraz z Cherry. Dziewczynka siedziała wpatrzona w swoją idolkę. Jane leŜała blada na kanapie, ale chętnie odpowiadała na pytania nieletniej amazonki. - To długo nie potrwa - powiedział Tim, gładząc Jane po ramieniu. - Zaraz powinien tu być lekarz. - Dzięki, Tim - powiedziała słabym głosem. Do tej pory starała się jakoś trzymać, ale teraz siły zaczęły ją opuszczać. Nawet Cherry to zauwaŜyła i przestała pytać o konie. - Nie ma pani jakichś środków przeciwbólowych? - spytał szorstko Todd, chcąc przynajmniej tonem zamaskować swój niepokój. - Mam - szepnęła zbielałymi wargami. - Nie działają. - A jak pani myśli, dlaczego? - Próbował utrzymać napastliwy ton, ale głos mu się zaczął łamać. Ta Parker wyglądała naprawdę kiepsko. - Nie wsiadłabym na konia, gdyby nie artykuł o rodeo. Ten facet nazwał mnie kaleką. Jane walczyła z sobą, Ŝeby nie zacząć jęczeć. - Dobrze, dobrze. Pojedziemy jutro z Cherry do miasteczka i kaŜemy mu zjeść to, co napisał. Na pewno się otruje. Na bladej twarzy Jane pojawił się na chwilę uśmiech. Po chwili ustąpił jednak grymasowi bólu. - Zdaje się, Ŝe słyszę samochód - powiedział Tim. - To pewnie lekarz. Chora wyraźnie się zmieszała. Todd spojrzał na nią, starając się zgadnąć, o czym myśli. Jej uczucia względem doktora z pewnością nie były jednoznaczne. Czy to moŜliwe, Ŝeby go jednak kochała? Odgłosy silnika umilkły i po chwili do salonu wszedł wysoki rudzielec. Miał na sobie szary flanelowy garnitur, krawat na gumce i, rzecz rzadka w tych okolicach, czyste, szare buty. Doktor postawił na stoliku czarną torbę i zdjął kapelusz. Todd obserwował go uwaŜnie. - Doktor Jebediah Coltrain - Tim przedstawił nowo przybyłego. - Kiedyś wszyscy nazywali go po prostu: Rudzielec.

- Teraz juŜ tego nie robią - powiedział doktor. On równieŜ się nie uśmiechał. - A to Todd Burke i jego córka Cherry - ciągnął Tim jak wytrawny mistrz ceremonii. - Todd ma się zająć u nas księgowością. Coltrain skinął głową i zwlekał chwilę, zanim uścisnął dłoń Todda. Nieco przyjaźniej potraktował Cherry. MoŜna było nawet powiedzieć, Ŝe na jego twarzy pojawiło się coś w rodzaju uśmiechu. - No słucham, co zmalowałaś tym razem? - zwrócił się bezpośrednio do chorej. - Jeździłaś konno? Mogłem się tego spodziewać. Następnym razem wezmę ze sobą wieniec zamiast torby. Doktor zaczął badać Jane. Jego olbrzymie łapska okazały się nadzwyczaj delikatne w kontakcie z pacjentką. Todd obserwował z niechęcią przebieg badań. - NadweręŜyłaś sobie mięśnie - zawyrokował w końcu Coltrain. - Mam nadzieję, Ŝe nie wywiąŜe się z tego stan zapalny. Czekaj, zaraz zrobię ci zastrzyk przeciwbólowy, a potem będziesz musiała odpocząć. W najbliŜszych dniach Ŝadnych ćwiczeń. Proszę mi pomóc - zwrócił się do Todda. Miał głos, który wymuszał posłuszeństwo. Todd uśmiechnął się tylko, a następnie wziął podaną ampułkę z przezroczystą cieczą i ułamał jej czubek. Coltrain w tym czasie przygotował strzykawkę i igłę jednorazową. Szybko odsłonił ramię Jane i zrobił jej zastrzyk. - Dzięki, Rudzielcu. Lekarz wzruszył ramionami. - Od czego masz przyjaciół. Niedługo zaśniesz. To bardzo silny środek. Cherry zaofiarowała się, Ŝe posiedzi z chorą. Coltrain wskazał im wzrokiem podwórko, dając znak, Ŝe chce z nimi porozmawiać. - Co się stało? - spytał Tim, kiedy znaleźli się w końcu w bezpiecznej odległości od salonu. Stary był naprawdę zaniepokojony. - Muszę ją prześwietlić - powiedział Coltrain. - NadweręŜenie mięśni to wersja robocza. Trzeba to sprawdzić. Niepotrzebnie dosiadła konia - dodał poirytowany. - Próbowałem ją powstrzymać. - Tim rozłoŜył ręce. Doktor machnął ręką. - PrzecieŜ wiem, Ŝe to nie twoja wina - powiedział. - Nie chcę jej dzisiaj męczyć, ale jutro przyślę tutaj karetkę. Chciałbym, Ŝeby Jane dotarła do szpitala. NiezaleŜnie od tego, co będzie mówić i… robić. - Spojrzał znacząco na męŜczyznę,

którego poznał przed niecałym kwadransem. Todd skinął głową. - MoŜe pan na mnie liczyć. Coltrain uśmiechnął się. Po raz pierwszy, od kiedy się poznali. - Nie chciałbym być na pana miejscu. Usłyszeli wyraźny dzwonek. Był to stojący w przedpokoju telefon. Tim poszedł, Ŝeby go odebrać, a następnie wrócił po Coltraina. - Do ciebie - powiedział. Po chwili zza drzwi zaczęły docierać do nich fragmenty głośnej rozmowy. - Tak, ja… Nie, nic mnie to nie obchodzi… Jestem lekarzem i sam ustalam, co mam robić… Do cholery z umową! Dobrze, jeszcze o tym porozmawiamy. No, to na razie. Doktor wyszedł, trzaskając drzwiami, poŜegnał się i wsiadł do samochodu. Tim długo patrzył za oddalającym się autem. - Nic z tego nie będzie - powiedział w końcu. - Z czego? - zapytał Todd. - Chodzi o niego i Lou. Zupełnie do siebie nie pasują. Ona ma ciągle nowe pomysły i chciałaby wszystko robić nowocześnie, a on woli stare, sprawdzone metody. Sam nie wiem, dlaczego jeszcze współpracują. Todd teŜ nie wiedział. Miał jednak nadzieję, Ŝe ta współpraca potrwa długo, jak najdłuŜej. Sam nie wiedział, dlaczego, ale nie podobał mu się sposób, w jaki Coltrain traktował Jane. ROZDZIAŁ TRZECI Jane szybko zasnęła, ale poniewaŜ jęczała przez sen i przewracała się z boku na bok, Todd zdecydował się zostać przy niej, gdy Cherry poszła do łóŜka. Wcześniej dostał od Tima ksiąŜkę przychodów i rozchodów i teraz zabrał się do lektury. Czas mijał mu szybko. KsiąŜka była czymś w rodzaju podręcznika, któremu nadałby tytuł "Jak nie naleŜy prowadzić rancza". Straty i zaniedbania widać było gołym okiem. Poza bydłem na ubój Jane miała cztery ogiery, z których kaŜdy zdobywał nagrody przed śmiercią jej ojca. Teraz mogłyby spełniać funkcje rozpłodowe, co zwiększyłoby dochody, ale oczywiście nikt o tym nie pomyślał. W gospodarstwie uŜywano przestarzałego sprzętu. Gdyby zająć się jego naprawą i konserwacją, moŜna by odpisać sporą kwotę od podatku. Tego rodzaju moŜliwości pojawiały się niemal

wszędzie. Jego zdaniem ranczo miało szansę rozwoju, a co za tym idzie i zarobkowania, tylko nikt, jak do tej pory, o tym nie pomyślał. Todd zdjął okulary i przetarł powieki. Przez moment miał wraŜenie, Ŝe ktoś go obserwuje. Kiedy spojrzał na Jane, zauwaŜył, Ŝe ma otwarte oczy. - Nie wiedziałam, Ŝe nosi pan okulary - powiedziała sennym głosem. - Jestem dalekowidzem - wyjaśnił. - Noszę okulary tylko do pracy. Podobno mnie postarzają. Przez chwilę przyglądała mu się uwaŜnie. WciąŜ była senna i z trudem powstrzymywała ziewanie. - A ile pan ma lat? - spytała w końcu. - Trzydzieści pięć. A pani? - O całe dziesięć mniej - oznajmiła, jak mu się zdawało, triumfalnie. - Nawet trudno mi sobie wyobrazić, jaka będę w pana wieku. Todd nie chciał ciągnąć tego tematu. - Lepiej się pani czuje? - Troszkę. - Jane spojrzała niechętnie na swoje nogi. - Po prostu nie znoszę takiego stanu. Jestem zupełnie bezsilna. Dobrze, Ŝe juŜ nie czuję bólu. - To nie będzie przecieŜ trwało wiecznie - przypomniał jej Todd. Jane potrząsnęła głową. Jasne włosy opadły jej na czoło i oczy. Odgarnęła je niecierpliwym ruchem. - ZałoŜę się, Ŝe pan nigdy nie był w takiej sytuacji. Chodzi mi o bezsilność - dodała po chwili, widząc jego zdumione spojrzenie. Todd zmarszczył w zamyśleniu czoło. - Miałem kiedyś zapalenie płuc - mruknął niechętnie. Nazwa choroby brzmiała niewinnie. PrzecieŜ wiele osób choruje na zapalenie płuc. Dlatego Todd nie zwracał uwagi na swój stan, do momentu kiedy nie mógł juŜ pracować i z trudem chodził. Lekarze kazali mu zostać w domu tylko pod warunkiem, Ŝe Ŝona się nim zaopiekuje. A Marie miała wtedy akurat waŜne przyjęcie. Zajęła się właśnie projektowaniem wnętrz i z jakichś względów musiała uczestniczyć w tej imprezie. Tak mu przynajmniej powiedziała. - Co się stało? - zaniepokoiła się Jane, widząc jego minę. - Nie, nic. Miałem kiedyś zapalenie płuc, a Ŝona pojechała na przyjęcie - powiedział. - Nie byłoby jeszcze najgorzej, gdyby nie schowała gdzieś lekarstw. Nie mogłem ich znaleźć. W ogóle z trudem chodziłem. Kiedy przyjechała nad ranem,

miałem czterdzieści stopni gorączki i trzeba mnie było natychmiast umieścić w szpitalu. To było czternaście lat temu. Nieco później w tym samym roku urodziła się Cherry. - O BoŜe! To straszne! - jęknęła Jane. - I co? Został pan z Ŝoną? Toddowi wydawało się, Ŝe nie powinni omawiać jego osobistych problemów. Jednak leŜąca obok kobieta nie wyglądała na taką, która łatwo daje za wygraną. Widać było, Ŝe ten temat ją poruszył i zaciekawił. - Po pierwsze, mówiłem sobie, Ŝe nie zrobiła tego specjalnie. Marie zawsze gdzieś chowała rzeczy, a potem nie wiedziała, gdzie są. Po drugie była wtedy w ciąŜy. Gdybym wystąpił o rozwód, na pewno nie chciałaby mieć ze mną dziecka - tłumaczył cierpliwie. - A pan chciał! - To było raczej stwierdzenie, a nie pytanie. - ZauwaŜyłam, Ŝe Cherry jest do pana bardzo przywiązana. - Zawsze chciałem mieć dzieci - przyznał nieco zaŜenowany. - Sam jestem jedynakiem. Wychowałem się na wielkim ranczu. Wiem, co to znaczy samotne dzieciństwo. Pragnąłem mieć więcej dzieci, ale… skończyło się na jednej córce. Jego rozmówczyni oblizała wargi. Pytanie, które chciała zadać, było bardzo osobiste. - Czy matka nie chciała Cherry? - Twierdziła, Ŝe dziecko przeszkadza jej w pracy - powiedział z wyczuwalnym smutkiem w głosie. - Oczywiście, spotykają się. Marie lubi grać rolę dobrej, oddanej matki. Jest projektantką wnętrz i większość jej klientów to konserwatywni Teksańczycy. Wie pani, tacy, co lubią, Ŝeby wszystko było na swoim miejscu. - Czy Cherry wie…? - Trudno pewnych rzeczy nie zauwaŜyć. PrzecieŜ nie jest głupia. Staram się tylko zapobiegać kolejnym manipulacjom. Nie pozwalam równieŜ, by Marie wtrącała się w prywatne Ŝycie naszej córki. Weźmy choćby rodeo. Jane znowu potrząsnęła głową. - Nie rozumiem. - Marie jest przeciwna występom córki. - Ach, a Cherry jednak jeździ! - Jane nie mogła powstrzymać okrzyku. - Wbrew temu, co sądzi o tym matka. Skinął powaŜnie głową. - To mnie przyznano opiekę nad dzieckiem.