ROZDZIAŁ PIERWSZY
Lily West wpadła jak burza przez frontowe drzwi Restoration Specialists, Incorporated, firmy
zajmującej się renowacją zabytków. Musiała rozprawić się z tym skunksem, który próbował
oszukać jej brata i zatrzeć za sobą ślady.
RSI mogła mieć doskonałą reputację w adaptowaniu zabytkowych budynków dla potrzeb
nowoczesnego świata, ale to nie upoważniało do sporządzenia takiego kontraktu, który był dla
partnerów niekorzystny i zmuszał do rezygnacji ze współpracy. A Lily nie mogła na to pozwolić,
jeśli chciała utrzymać rodzinną firmę.
Obcasy jej butów stukały głośno o twardą drewnianą podłogę, gdy szła w stronę
dziewiętnastowiecznej lady barowej, przerobionej na recepcję. Mimo wypełniającej ją złości nie
mogła nie podziwiać sposobu przekształcenia zabytkowej przędzalni w nowoczesną siedzibę RSI.
Wysokie okna. Dużo światła. Doskonałe warunki dla roślin. Ale niestety, nie było tu żadnych. Dla
kogoś kochającego rośliny tak jak ona, pomieszczenie wydawało się całkowicie nagie.
Za ladą recepcyjną nie było nikogo i komputer był wyuczony. Ale jeśli wszyscy już wyszli, bo
przecież rozpoczynał się weekend, to dlaczego frontowe drzwi zostawiono otwarte?
Sfrustrowana, zabębniła krótko obciętymi paznokciami w błyszczącą powierzchnię lady
recepcyjnej. Jeśli w przeciągu trzydziestu minut nie zostaną wniesione poprawki do kontraktu,
Gemini Landscaping, rodzinna firma jej i jej brata bliźniaka, przepadnie. Trzydniowy termin
odwołania kończył się dziś o piątej po południu, a Trent nie uprzedził jej wcześniej, bo sam nie
bardzo wiedział, co podpisał. Jak zwykle, nie zwracał uwagi na drobiazgi.
- Jest tu ktoś? - zawołała głośno, ale wróciło do niej tylko echo, odbite od wysokiego sufitu i
ścian.
Zacisnęła palce na zwiniętym w rulon kontrakcie i rozejrzała się badawczo po -trzypiętrowym
westybulu. Na drugim piętrze paliło się światło. Zaczęła wspinać się po kutych, żelaznych
schodach, ciągnących się wokół balkonu otaczającego obszar recepcyjny.
W oświetlonym pokoju siedział przy biurku barczysty mężczyzna o wypłowiałych od słońca
włosach. Zapukała w otwarte drzwi.
Spojrzał na nią błękitnymi oczami. Wstrzymała z wrażenia oddech. Zobaczyła przed sobą
wspaniałą twarz o arystokratycznych rysach.
- Czego pani sobie życzy? - spytał głębokim głosem.
- Jestem Lily West z Gemini Landscaping. Muszę koniecznie porozmawiać z kimś z RSI o
naszym wspólnym kontrakcie.
Podniósł się zza biurka. Był bardzo wysoki. Miał co najmniej sześć i pół stopy wzrostu, prawie
tyle, co jej brat. Poczuła się przy nim mała i krucha. Ubrany był w koszulę z logo firmy
wyhaftowanym na przedniej kieszonce. Koszula i opinała mu dobrze rozwinięte mięśnie. Był
prawdopodobnie pracownikiem fizycznym.
- Muszę mówić z kimś z dyrekcji.
- Właśnie pani rozmawia. - Wyciągnął do niej rękę. - Jestem Rick Faulkner, szef Biura
Projektów Architektonicznych.
Nazwisko wydało się jej znajome, ale była pewna, że nie spotkała go wcześniej.
Przez chwilę patrzyli na siebie i Lily pożałowała, że przed przyjściem tutaj nie znalazła czasu na
zrobienie sobie makijażu.
- Czy ma pani jakiś problem, panno West?
Pytanie to uprzytomniło jej, że ciągle trzyma dłoń w jego ciepłym uścisku. Cofnęła rękę.
- Ten kontrakt śmierdzi jak świeży obornik. Albo zostaną wniesione do niego poprawki, albo
wycofam się z umowy.
W zabójczym uśmiechu odsłonił wspaniałe białe zęby, a w jego oczach zapaliły się iskierki,
które zagroziły stabilności jej nóg.
- Nie chce pani robić z nami interesów?
- Nie, jeśli zapłatą mają być kopniaki.
Jego uśmiech przygasł.
- To znaczy, że kontrakt nie jest w porządku?
- Nie. I daleko mu do tego.
- Czy to ten? - wskazał na papiery, które trzymała w ręku.
Rozwinęła dokument i podała mu.
- Podkreśliłam kwestionowane akapity. To one sprawiają, że kontrakt przestaje być dla nas
opłacalny.
Schylił się nad papierami i zaczął je studiować. Lily rozejrzała się po pokoju. Był urządzony
elegancko i z gustem.
- Dlaczego pani nie usiądzie, panno West. Proszę dać mi kilka minut na przestudiowanie tego. -
Poczekał, aż zajęła krzesło stojące obok okna i dopiero wtedy zaczął przeglądać papiery
Wyciągnął jakąś kartkę i skupił się nad kolumną liczb, przeciągając po niej długim palcem. W
pewnym momencie jego twarz zachmurzyła się i zaczął sprawdzać jeszcze raz.
Lily wyjrzała przez okno. Widok centrum Chapel Hill, małego uniwersyteckiego miasteczka w
zachodniej Karolinie, otoczonego wzgórzami, stanowił całkiem znośny obraz nawet dla niej,
spędzającej większość czasu na łonie natury.
Był dopiero ostatni dzień sierpnia, a liście drzew zaczynały już zmieniać koloryt z powodu
suchego lata. Można było przypuszczać, że za miesiąc deszcz czerwonych, pomarańczowych i
żółtych liści obmyje wzgórza i jeśli będzie miała szczęście, dostanie pracę przy oczyszczaniu
drzew z liści. Od ubiegłego roku, od śmierci ojczyma, liczyła się dla niej każda praca. Takie duże
zamówienie jak to zdarzało się bardzo rzadko, ale co z tego, kiedy od samego początku
przyprawiało ją o ból głowy.
- Czy coś zmieniała pani w tym kontrakcie? Odwróciła się do niego.
- Oczywiście, że niczego nie zmieniałam.
Skinął głową i powrócił do pracy.
Oderwała oczy od jego wypłowiałych blond włosów i zaczęła studiować dyplom wiszący na
ścianie. Faulkner. Tak, teraz już wiedziała, dlaczego jego nazwisko wydało się jej znajome.
- Jest pan dzieckiem właściciela?
Zmarszczył brwi, a następnie spojrzał na nią.
- Mam trzydzieści cztery lata i jestem za stary, żeby nazywać mnie dzieckiem, ale tak, mój
ojciec jest właścicielem RSI.
Nic dziwnego, że Broderick Faulkner III nie nosił garnituru. Zasady i wymagania odnośnie do
ubioru urzędników nie odnosiły się do syna właściciela, ale niewątpliwie miał dyplom architekta.
Na półkach znajdowało się wiele modeli, wykonanych z drzewa balsa. W kolekcji były domy
mieszkalne, budynki przemysłowe i klasyczny mustang - wszystko wykonane było z dużą
dbałością o szczegóły.
Skrzypienie skórzanego fotela ponownie zwróciło jej uwagę na człowieka siedzącego za
biurkiem.
- Nasz pracownik, zajmujący się tymi sprawami, wyjechał dziś rano na dwutygodniowy
urlop. Czy chce pani unieważnić ten kontrakt, czy renegocjować?
Gemini bardzo potrzebowała tej umowy. Lily pochyliła się do przodu i oparła dłonie na
kolanach.
- Chciałabym współpracować z waszą firmą, panie Faulkner, jeśli dojdziemy do
porozumienia.
Oparł ręce o biurko. Miał zręczne ręce o długich palcach z zadbanymi paznokciami
- Pani uwagi są napisane na marginesie kontraktu, prawda?
- Tak.
Bez żadnego komentarza zaparafował i napisał datę przy każdej jej uwadze.
- Czy Trent West, to pani mąż?
- Nie, to mój brat i partner. - Trenta oślepiła możliwość podpisania dwuletniego kontraktu z RSI
i przegapił jego kontrowersyjne części.
- Pani brat powinien dokładniej sprawdzać to, co podpisuje - powiedział i wyciągnął papiery
razem z piórem w jej kierunku. Poczuła dotyk jego ręki, który niczym iskra elektryczna podrażnił
jej skórę.
Z wrażenia wstrzymała oddech. Niezdolna do zaciśnięcia palców na piórze, sprawiła, że upadło i
stuknęło głośno o blat biurka.
Podniósł je i wręczył jej powtórnie. Pióro rozgrzane było ciepłem jego rąk.
- Parafka i data przy poprawkach - poinstruował ją.
Zrobiła to. Poprawienie kontraktu wydało jej się nadzwyczaj proste, zbyt proste. Z
doświadczenia wiedziała, że bogaty facet nigdy nie bierze odpowiedzialności za swoje błędy.
To może być jakiś kruczek.
- Czy jest pan upoważniony do wprowadzenia poprawek?
Jego usta, wspaniałe usta, zacisnęły się.
- Czy coś pominąłem? Uniosła do góry brodę.
- Tak? - zapytał.
Napotkała jego spojrzenie i odpowiedziała uczciwie.
- Przyszło mi do głowy, że może byłoby lepiej załatwić to z pana ojcem.
Rick wstał gwałtownie. Jego twarz spoważniała, a mięśnie szczęk napięły się.
- Ojciec będzie poza miastem aż do środy. Jest to świąteczny weekend. Albo załatwia to pani
ze mną, albo anulujemy poprawki i będzie pani zmuszona do renegocjacji kontraktu z moim
kuzynem, który zajmuje się tymi sprawami. Wraca za dwa tygodnie.
- Wobec tego muszę się zgodzić, ale chcę mieć kopię z naniesionymi przez pana poprawkami -
powiedziała, podając mu papiery.
Zadzwonił telefon. Podniósł słuchawkę i powiedział energicznie.
- Rick Faulkner. - Skrzywił usta. - Przepraszam - powiedział do niej.
Lily podeszła do okna.
- Nie, nie zapomniałem o balu. - Jego głos złagodniał.
Lily spojrzała na niego przez ramię i spostrzegła grymas na jego twarzy.
- Tak, przedstawię ci ją. Nie, nie powiem ci, kim jest... Nie, nigdy jej nie spotkałaś... Nie
mogę teraz rozmawiać. Nie jestem sam. Mamo, zadzwonię do ciebie później.
Odwiesił słuchawkę i przeczesał włosy palcami.
- Przepraszam za przerwę. Zaraz zrobię kopię.
- Matka pana swata?
Roześmiał się, ale nie był to wesoły śmiech.
- Tak i bezustannie prosi o wnuki.
- U mnie jest to samo. Trzeba mieć oczy wokół głowy, żeby uniknąć pułapki. Teraz czuję się,
jakbym była na wakacjach, ponieważ mama wyjechała na kilka miesięcy do Arizony ze swoją
przyjaciółką. Proszę mnie źle nie zrozumieć. Kocham mamę, ale przyjemnie jest przyjść po pracy
do domu i nie natknąć się od progu na kogoś uważanego przez mamę za odpowiedniego kandydata
na mojego męża.
Ten mężczyzna nie dba o twoje żałosne życie miłosne, Lily. Dlaczego wiec mówisz mu o tym?
Jego taksujące spojrzenie przyspieszyło rytm jej serca.
- Co pani robi za dwa tygodnie, licząc od jutra?
- Ja? A dlaczego pan pyta?
- Ojciec wydaje bal z okazji przejścia na emeryturę. Muszę na nim przedstawić swoją wybrankę,
i chciałbym znaleźć taką, która wie, jak uniknąć swatania. Domyślam się, że pani wie, jak to robić.
Lily poczuła, jak skręca się w niej żołądek.
- No, rzeczywiście - uniosła oczy ku niebu. - Bardzo pasuję do pana towarzystwa.
Jego wzrok powędrował od jej rozwianych wiatrem włosów do roboczych butów i powrócił do
oczu.
- Dlaczego nie?
Parsknęła śmiechem, zanim zdołała się powstrzymać.
- Ja noszę dżinsy powalane ziemią, a pana znajome drogie suknie i diamenty.
- A skąd pani o tym wie... ?
- Ponieważ skrupulatnie czytam kronikę towarzyską Chapel Hilł. Dlatego znam te kręgi.
- Czy to znaczy, że odkryłem u pani pewien rodzaj snobizmu, panno West?
- Raczej nie. To po prostu kawałek rzeczywistości.
- Rzeczywistość jest taka, jaką sami sobie stworzymy. Co mi odpowiesz, Lily. Pójdziesz ze mną
na bal?
- Nie widzę na to szansy, panie Faulkner. Poza tym, nawet nie mam odpowiedniej sukni.
- Mam na imię Rick, a suknię ci kupię.
Z wrażenia cofnęła się do tyłu.
- Nie, nie chcę tego.
Uśmiechnął się szelmowsko.
- Boisz się pokazać nogi? Uniosła do góry brodę.
- Mam świetne nogi. Mój kot mówi mi o tym za każdym razem, gdy przy nich mruczy.
- Lily, zjedzmy razem obiad. Może uda mi się namówić cię na bal.
Jego urok uderzył w nią niczym fala przypływowa, ale była świadoma kłopotów, w jakie można
popaść przez bogatych facetów. Nagła myśl obudziła w niej podejrzenie. Poczuła, że jeżą się jej
włosy na głowie.
- Czy zmiana kontraktu zależy od mojej zgody?
- W żadnym razie - powiedział szybko. - Chodź ze mną.
Zaprowadził ją do innego pokoju. Zrobił ksero kontraktu i wręczył jej oryginał.
- Teraz masz kontrakt w ręku. Czy pójdziesz ze mną na obiad, Lily?
- Nie jestem odpowiednio ubrana, żeby pójść do restauracji. - Dlaczego mężczyzna z bogatej
rodziny z Chapel Hill chce pójść z nią na obiad? Która kobieta, mająca trochę zdrowego rozsądku
zgodziłaby się na to, nie bojąc się, że wyjdzie z obiadu ze złamanym sercem?
- Niedaleko stąd jest takie miejsce przy Higway 86, gdzie można zjeść coś z grilla, i nie trzeba
być specjalnie ubranym.
Poczuła ślinkę napływającą do ust na wzmiankę o swej ulubionej restauracji, ale z dwóch
powodów wahała się, przyjąć zaproszenie. Po pierwsze, restauracja ta była również ulubionym
miejscem jej ojczyma, Walta, a ona nie była w niej od jego śmierci i bała się wspomnień. Po
drugie, jako nieślubne dziecko milionera, poznała twarde reguły życia, że bogaci i biedni nie
powinni utrzymywać ze sobą kontaktów towarzyskich.
- Nigdy dotąd nie chodziłam na obiady ze wspólnikami od biznesu.
- To, co ci zaproponuję, jest także biznesem. Wyjaśnię ci to podczas obiadu. Czy ktoś, prócz
kota, czeka na ciebie w domu?
- Nie, ale ostrzegam cię, że niełatwo zmieniam zdanie.
Iskierka wyzwania zapaliła się w jego oczach.
- Nie uwierzę, że mogłabyś skazać mnie na samotne spożywanie obiadu.
- Och, założę się, że gdybyś tylko chciał, miałbyś w minutę stadko chętnych kobiet.
- Jedyną kobietą, z którą jadam regularnie, jest mój pies, ale Maggie spędzi dzisiejszą noc w
klinice weterynaryjnej. Mój dom jest pusty.
- No dobrze. Tylko obiad - podkreśliła.
- Bez deseru? - Uniósł do góry brwi, a jej serce załomotało.
- Tylko taki, jaki można dostać w restauracji. Zaśmiał się.
- Moja furgonetka czeka przed wejściem.
- Moja również. - Wzruszyła ramionami.
- Proponujesz mi podwiezienie na obiad?
- Nie. Proponuję spotkanie się na miejscu. Znam tę restaurację. - Mama zawsze jej mówiła: Jeśli
nie znasz faceta, nigdy nie wsiadaj z nim do samochodu, niezależnie od tego, jakie jest jego
pochodzenie.
Odwróciła się i zaczęła schodzić po schodach, a potem czekała, dopóki nie zamknął drzwi
wejściowych. Chyba była niespełna rozumu. Zgodziła się wyjść z Rickiem. Z drugiej strony, miał
to być tylko obiad. Zje i wróci do pustego domu, a wieczorem, jak zadzwoni mama, powie jej, że
była na obiedzie z mężczyzną. To powinno zapewnić jej przynajmniej miesiąc odpoczynku od
siostrzeńców przyjaciółek matki. Tylko obiad i to wszystko. Nie ma mowy, żeby towarzyszyła
Rickowi na balu. On pochodzi z Chapel Hill, a ona jest farmerską córką.
Lily West krańcowo różniła się od kobiet, z którymi Rick spotykał się do tej pory. Dlatego go
fascynowała.
Rick popijał mrożoną herbatę i obserwował kobietę siedzącą naprzeciwko niego. Miała
dziewczęcą urodę. Lśniące mahoniowe włosy, pełne czerwone usta i brzoskwiniowa cela
wyglądały na naturalne. Długie, ciemne rzęsy, bez śladu uszu, kładły się długim cieniem na
policzki, a jej szczupłe palce nie były zakończone tipsami, które tak wiele kobiet upodobało sobie
w ostatnim, czasie. Jedyną jej ozdobą były małe złote kolczyki. Na przegubie ręki nosiła tani
męski zegarek. Był pewien, że nie używa perfum i wszystko, co czuł, to był jej zapach. Zapach
kobiety. Miała apetyt i nie wstydziła się tego. Dlaczego ta kombinacja przywiodła mu na myśl
gorący seks? Za daleko się posuwasz, Faulkner.
Uniosła głowę i zobaczyła, że nie je, tylko ją obserwuje.
- Dlaczego ten bal jest dla ciebie taki ważny?
Wziął do ust porcję jedzenia i żując, zastanawiał się nad odpowiedzią. Lily dała mu
przypadkowo do ręki amunicję, kwestionując kontrakt, ale był to tylko jeden przypadek, a on
potrzebował więcej, znacznie więcej, bo inaczej jego szczwany kuzyn wykręci się i obwini tym
kogoś innego. Tak, jak zawsze to robił.
Wykaz zastrzeżeń Lily był oczywisty, ale mało istotny w porównaniu z tym, co Alan przedstawił
na konferencji dziś rano. Czy było więcej takich przekrętów? Jeśli tak, to w jaki sposób ma tego
dowieść? Zastanawiał się nad reakcją ojca, gdyby dowiedział się, że Alan zagarnia część zysków
firmy do swojej kieszeni? Do diabła, jedyne wyjście, to zmuszenie go do przyznania się, ale było
to tak nieprawdopodobne, jak opady śniegu w Chapell Hill.
- Na tym balu ojciec zamierza wyznaczyć swego następcę.
- I ty chcesz, żeby wybrał ciebie? - Zlizała miód lśniący na wargach.
Widok jej wilgotnego, różowego języka poruszył w nim hormony. Co się z nim dzieje? Nie miał
nigdy pożądliwych myśli w stosunku do partnerów w interesach. Do diabła. Już od miesiąca nie
miał takich myśli.
- Tak, chcę przejąć firmę po ojcu.
- A nie jest to pewne?
- Nie. Mój dziadek założył tę firmę pięćdziesiąt lat temu. Po jego śmierci została podzielona
między mojego ojca i jego siostrę. Cztery lata temu ciotka z wujem przeszli na emeryturę,
przekazując swe prawa synowi.
Rick wiedział, że Alan, syn wujostwa, nie był odpowiedni do tego typu pracy. On natomiast był,
ponieważ dziadek wprowadzał go w tajniki prowadzenia firmy od momentu, gdy zaczął się golić.
Obawiał się, że jeśli Alan stanie na czele firmy, to marzenia dziadka legną w gruzach.
- Ojciec na pewno wybierze ciebie - pocieszyła go Lily.
Rick wybuchnął szyderczym śmiechem.
- Mój ojciec nie stawia niczego przed pieniędzmi. – Rick jako dziecko przeszedł twardą szkołę,
zanim się o tym przekonał. - Wybierze każdego, kto według niego zapewni firmie profity lub
stabilizację.
- A jaka jest jego definicja stabilizacji? - Oblizała palce.
- No, Faulkner. Kontroluj się. Nie mieszaj interesów z przyjemnością. Ale przy Lily nie było to
łatwe.
- Małżeństwo.
- Och. To okropne. To znaczy, że nie tylko twoja mama wzdycha za tym, lecz również ojciec jest
w tym chórze.
- Tak. - Ale jego matka wierzyła w miłość, a ojciec w odpowiedni związek. Już sporo czasu
minęło, odkąd Rick zaczął szukać narzeczonej z odpowiednimi koneksjami. Ożenić się mądrze i
dobrze - to była życiowa dewiza ojca. Wybierać trzeba głową, a nie sercem. Odkąd potrafił
sięgnąć pamięcią, ojciec nie kochał nikogo. A ponieważ on przez tyle lat nie znalazł kobiety, która
zdobyłaby jego serce, zaczął się obawiać, że tak jak jego ojciec, nie jest zdolny do miłości.
- Czy twój kuzyn jest żonaty? - spytała Lily, przerywając jego rozmyślania.
- Nie, ale przez jakiś czas był w stałym związku. Odpowiednim związku.
- A ty nie?
- Nie - powiedział zdecydowanie. Przypomniał sobie kobietę, do której zniechęcił się bardzo
szybko, ponieważ był pewien, że bardziej jej zależało na fortunie Faulknerów niż na nim. - Lily,
dlaczego prowadzisz firmę razem z bratem? - spytał.
Smutek przyciemnił jej oczy do koloru mocnej kawy. Poczekała, aż kelner napełni powtórnie
szklanki i odejdzie od stolika.
- Moja rodzina miała formę w Orange County. Półtora roku temu, pod kołami traktora,
zginął mój ojczym. Mama nie chciała dłużej mieszkać w tym domu. A ponieważ razem z Trentem
skończyliśmy ogrodnictwo i będąc w college'u pracowaliśmy w różnych firmach zajmujących się
architekturą krajobrazu, to po śmierci Walta zebraliśmy posiadane środki i otworzyliśmy własną
firmę.
- I jak wam idzie?
- Dobrze, ale nie świetnie. W pierwszym roku każda nowa firma ma kłopoty finansowe. -
Uniosła głowę, zwracając jego uwagę na smukłą linię szyi. Lily była raczej wysoka, nawet bez
obcasów. Domyślał się, że ma zgrabną figurę, chociaż luźna bawełniana bluzka i dżinsy nie
uwydatniały jej kształtów.
Przed chwilą dowiedział się, że Lily West jest taką samą kobietą, jak te, które znał do tej pory.
Potrzebowała pieniędzy. Wszystko ma swą cenę.
Pochylił się, opierając ręce na stoliku, i spojrzał jej głęboko w oczy.
- Co może cię przekonać, żebyś zechciała pójść ze mną na bal, Lily? Powiedz swoją cenę.
ROZDZIAŁ DRUGI
Lily zamrugała oczami i przełknęła ostatni krążek cebuli.
- Próbujesz dać mi łapówkę, żebym poszła z tobą na bal?
Powiedziała to takim tonem, że poczuł się niezręcznie.
- Niezupełnie. Jak powiedziałem, jest to biznes. Potrzebuje twojej pomocy i jestem gotowy
zapłacić ci za przysługę, nie pieniędzmi, ale ubraniem i biżuterią, które będziesz miała na sobie.
- Dlaczego mam ci pomagać w oszukiwaniu twoich rodziców?
- Ponieważ przekonałaś się, jakiego rodzaju transakcje zawiera mój kuzyn. Jeśli pomożesz mi,
żeby się przyznał do winy, wtedy nie uda mu się zniszczyć RSI.
- Chcesz, żebym nakłoniła go do tego i w zamian za tę niewątpliwie obrzydliwą robotę ty
dostaniesz awans, a ja nową sukienkę? - Jej słowa ociekały sarkazmem.
Taki scenariusz brzmiał znacznie lepiej w jego głowie, niż teraz wypowiedziany głośno przez
Lily.
- Dokładam do tego całą garderobę, fryzjera, makijaż...
Zaczerwieniła się, a rysy jej twarzy stężały. Złożyła starannie serwetkę i położyła ją obok
talerza.
- Muszę na to zapracować?
Skrzywił się, przeklinając swój niewyparzony język. Nigdy nie miał problemów w rozmowie z
kobietami, ale teraz nie był mu potrzebny tytuł inżyniera, żeby wiedzieć, że znalazł się na bardzo
grząskim gruncie.
- Na balu obowiązują stroje wizytowe. Byłoby dobrze, nadać ci trochę... blasku, żebyś wyglądała
na moją wybrankę.
- Dodać mi trochę blasku - powiedziała bezbarwnym głosem.
- Jesteś ładną kobietą i nie będzie trzeba wiele wysiłku, żebyś wyglądała odpowiednio.
- Dziękuję, Rick. Nie pamiętam, czy kiedyś zdarzyło mi się usłyszeć tak pochlebną zniewagę. -
Wstała. Zauważył, że ręce jej lekko drżały, kiedy chwyciła mrożoną herbatę i chlusnęła nią na
niego. - Sądzę, że zapłacisz za obiad.
Zerwał się na równe nogi.
- Lily...
Ale zobaczył tylko, jak energicznym krokiem zmierza ku wyjściu. Incydent został zauważony
przez gości i skwitowany uśmiechami. Zaczerwienił się. Wyciągnął z kieszeni pieniądze, położył
na stole odpowiednią kwotę wraz z napiwkiem i pobiegł za nią.
Złapał ją przy furgonetce. Owiał go wieczorny wiatr, powodując uczucie zimna od brzucha aż po
pachwiny i uda. Wiatr modelował również materiał bluzki Lily na jej wspaniałych piersiach.
- Przepraszam. Przykro mi, że tak wyszło.
- Nie żartuj sobie. - Wyczytał z jej oczu, że czuje się zraniona. - Założę się, że nikt do tej pory
nie powiedział ci, że nie jesteś Czarującym Księciem.
Skrzywił się i przeczesał włosy palcami.
- Pozwól mi wyjaśnić. Odkąd tylko zacząłem dreptać, byłem wprowadzany przez dziadka w
sztukę prowadzenia firmy. To w holu starego budynku jeździłem na swym trzykołowym rowerku.
Kiedy skończyłem czternaście lat, dziadek dał mi pierwszą płatną pracę. Zacząłem od zamiatacza,
aż doszedłem do obecnej pozycji. Natomiast mój kuzyn Alan dostał od mojego ojca pracę pięć lat
temu, kiedy zawalił egzamin adwokacki. Znam tę firmę lepiej niż własną twarz. Znam wizję
dziadka i jego plany odnośnie do przyszłości inny i podzielam jego wiarę w to, że stare budynki
tworzą naszą historię i muszą być zachowane dla potomności. Alan tak nie myśli. Nie mogę
pozwolić, żeby to wszystko przepadło, bo mój ojciec chce rozgrywać ze mną swoje umysłowe
gierki.
- Umysłowe gierki? - Skrzywiła sceptycznie usta.
Lubi podnosić obręcz i patrzeć, czy przez nią przeskoczę. W tej chwili mam znaleźć
odpowiednią kobietę albo ojciec wyrzuci mnie z pracy, którą wykonuję od dwudziestu lat.
Cień sympatii złagodził jej spojrzenie.
- Dlaczego nie poprosisz o to jednej ze swoich przyjaciółek?
- Ponieważ każda z mojego kręgu towarzyskiego połączy siły z moją mamą, żeby zaprowadzić
mnie do ołtarza.
- Jestem pewna, że taki los to coś gorszego niż śmierć - powiedziała, przewracając oczami. -
Rick, pokaż ten kontrakt ojcu i powiedz mu, o co w tym wszystkim chodzi. Chociaż osobiście nie
widzę w tym krętactwa. To jest po prostu głupota i zachłanność.
- Mój kuzyn jest śliski jak tłusta świnia. Nie powiedziałem ci, że różnica między ceną oferty,
którą Alan przedstawił zarządowi a tą, którą zgodził się zapłacić tobie, wynosi pięć tysięcy.
Lily zesztywniała z wrażenia i złość pojawiła się w jej oczach.
- Chcesz powiedzieć, że chciał nas oszukać i planował zagarnąć te pieniądze do swojej kieszeni?
- Dokładnie to chciałem powiedzieć, Lily. Mam zamiar przejrzeć inne oferty, szukając
podobnego typu kantów, ale nie mam gwarancji, że nie zatarł za sobą śladów. Mój kuzyn jest
nieuczciwy, ale nie jest głupi. Nie byłbym zdziwiony, gdyby miał podpis twojego brata na obu
kopiach kontraktu, również na fałszywej.
Lily chwyciła się za gardło.
- Trent mówił mi, że podpisywał dwie kopie. Trochę go to zaniepokoiło, bo wcześniej nikt
czegoś takiego nie wymagał, ale twój kuzyn powiedział, że w waszej firmie panują takie zwyczaje.
- Do diabła, jeśli zdołał zatrzeć ślady, to złapanie go na oszustwie nie będzie łatwe.
- Co więcej, Trent nie dostał kopii drugiego kontraktu, ponieważ twój kuzyn zapewnił go, że
obie są identyczne.
- Pomóż mi, Lily. Jeśli on dopuszcza się oszustw, to firma straci oblicze.
- Przykro mi Rick, współczuję ci, ale lepiej znajdź kogoś innego, bardziej odpowiedniego na
partnerkę dla ciebie.
Odwróciła się i zaczęła otwierać drzwi od samochodu. Rick przytrzymał drzwi ręką.
- Lily, proszę cię. Wszystko, o co cię proszę, to tylko parę dni z twojego czasu. Dostaniesz za to
piękne ubranie i biżuterię. Zupełnie jak... Kopciuszek.
Odwróciła się do niego i uniosła brodę do góry. Spojrzał na jej różowe usta i ciekaw był, jak
smakowałyby.
- Dni? Słyszę, że z jednego wieczoru zrobiło się już kilka dni. A ty zamierzasz grać rolę wróżki?
Zaśmiała się perliście.
- Nie śmiej się - powiedział przez zaciśnięte zęby.
Przyłożyła palec do ust, ale w jej oczach widać było rozbawienie.
- Musimy się spotkać i opracować cały plan. Zastanowić sie, w jaki sposób przygwoździć Alana,
a potem pójść na zakupy - powiedział.
- Nie jesteś nawet pewien, że sama potrafię kupić odpowiednią suknię?
- To nie o to chodzi. Po prostu wiem, czego oczekują moi rodzice i to ja będę płacił rachunki.
- Nawet nie mogę powiedzieć, że miło mi, iż cię poznałam. Mogę tylko stwierdzić, że było to dla
mnie ciekawe doświadczenie. Do widzenia - powiedziała i otworzyła drzwi samochodu.
Jęknął sfrustrowany.
- Podaj swą cenę, a uczynię cię królową balu. Wszyscy padną ci do stóp, kiedy tylko
przekroczysz frontowe drzwi Briarwood Chase.
Zatrzymała się z jedną stopą opartą już o stopień samochodu. Spojrzała na niego. - Klub
Ogrodowy? Briarwood Chase?
- Moja matka jest przewodniczącą Klubu w Chapell Hill, a Briarwood Chase jest domem moich
rodziców.
- Kiedyś opiekowałam się tam ogrodem różanym. - Z ręką przyciśniętą do serca wypowiedziała
prawie ze czcią te słowa.
- To radość i duma mojej mamy. A dlaczego przestałaś u niej pracować?
- Twoja rodzina, podobnie jak reszta członkiń Klubu, zatrudniała firmy, w których kiedyś
pracowałam, przed założeniem własnej.
- A co będzie, jeśli przekonam mamę, żeby powierzyła tobie opiekę nad ogrodem?
Uniosła jedną brew i z powrotem postawiła obie nogi na ziemi.
- To jest oczywisty szantaż, panie Faulkner.
Uniósł ręce do góry.
- Tak, to jest szantaż, ale jestem zdesperowany. Pomóż mi dowieść, że mój kuzyn oszukuje
firmę, a ja porozmawiam z mamą o zatrudnieniu Gemini Landscaping. Nie mogę gwarantować
niczego, ponieważ moja mama i jej róże... - Wzruszył ramionami. - Na przyjęciu przedstawię cię
matce
i jej przyjaciółkom z Klubu.
Lily wzięła się pod boki, dzięki czemu mógł podziwiać jej szczupłą talię i smukłą linię bioder.
To nie ma znaczenia. To jest biznes, pomyślała. Widział jej wahanie i czuł przyspieszone bicie
serca.
- Dobrze, ale to będzie tylko gra. Żadnych czułości pod stołem.
Poczuł suchość w ustach, gdy nabrał nagle ochoty na posmakowanie jej ust.
- Pewne kontakty miedzy nami będą konieczne. -- - Jakie?
- Dotykanie się. - Wzruszył ramionami. - Pocałunki...
Spojrzała na jego usta. Oblizała wargi, powodując, że poczuł przepływającą przez niego falę
ciepła. Ledwie powstrzymał jęk
- Ledwie cię znam. Co ci każe sądzić, ze pragnę twych pocałunków?
Zbliżył się do niej, ale Lily cofnęła się w stronę samochodu.
- Zamierzasz zaprzeczyć, że coś iskrzy miedzy nami?
Powieki jej zatrzepotały i pomyślał, że już ją ma, ale po chwili oparła rękę o jego pierś i
odepchnęła go. Patrzyła na niego nieufnie.
- Bądź zadowolony, że to moja ręka, a nie kolano. Mam dziwne przeczucie, że jeśli dam ci cal,
zażądasz od razu całej mili.
- Nie znam kobiety, którą zadowoliłby jedynie cal.
Ciemny rumieniec pojawił się na jej policzkach, a oczy utkwiła w logo swej firmy, umieszczone
na drzwiach samochodu. Od wieków nie spotkał kobiety, która potrafiła się czerwienić. I dlaczego
dokuczanie jej sprawiało mu przyjemność? Liry odchrząknęła i uniosła do góry brodę.
- Niech pan nie przeciąga struny, panie Faulkner. To jest biznes. Ja chcę zająć się różami pana
matki, a nie pójść z panem do łóżka.
Wsiadła do samochodu, zatrzasnęła za sobą drzwi i zadęła wyjeżdżać z parkingu. Rick stał i
patrzył za nią, potrząsając głową. Pierwsza kobieta, którą zainteresował się od miesięcy, nie była
nim zainteresowana. Albo tracisz swój urok, albo ona kłamie. Co jest prawdą, zastanowił się. Czy
wie się tego?
Lily drgnęła, gdy jakaś postać wynurzyła się z mroku salonu.
- Trent? Co tu robisz, u licha? - spytała, zapalając światło.
- Udało ci się poprawić kontrakt?
- Tak. - Trent był od niej młodszy o dziesięć minut, ale czasami wydawało się jej, że raczej o
dziesięć lat. Podczas gdy ona zawsze pracowała razem z ojczymem i twardo stąpała po ziemi,
Trent najczęściej bujał w obłokach. Wszędzie nosił ze sobą ołówek i papier, ustawicznie coś
gryzmoląc, ale potrafił zrobić projekt znacznie lepszy niż prawdziwy architekt.
- Nie próbował jakichś sztuczek?
- Nie załatwiałam tego z nim, tylko z architektem, Rickiem Faulknerem, synem właściciela.
- I?
Nienawidziła jego szóstego zmysłu. Wzięła kota na ręce, żeby ukryć rumieniec, jaki pojawił się
na jej policzkach. - I co? - odpowiedziała pytaniem.
- To ty mi powiedz.
Co ma mu powiedzieć? Że Rick jest najbardziej seksownym facetem, jakiego do tej pory
spotkała? Że była na tyle głupia, żeby zastanawiać się, czy pójść z nim na bal?
- Jego rodzice mieszkają w Briarwood Chase. Jeśli pójdę z nim na bal, to on porozmawia ze
swoją matką o zaangażowaniu naszej firmy u niej oraz u innych członkiń Klubu Ogrodowego.
- To jest nacisk seksualny - wybuchnął ze złością.
- Nie. Kontrakt jest poprawiony niezależnie od tego, czy pójdę z nim na bal, czy nie. -
Wyciągnęła z kieszeni papiery i podała mu - To transakcja biznesowa. Rick potrzebuje partnerki
na przyjęcie urządzane z okazji przejścia jego ojca na emeryturę, kogoś, kto nie będzie zmuszał go
do małżeństwa. W zamian za to nawiążę kontakty z tym bogatym towarzystwem.
- Lily, nie rób tego.
- Trent, to duża szansa. Jego matka jest przewodniczącą Klubu Ogrodowego w Chapell Hiłl.
- Nie interesuj się tym, jak żyje ta druga, bogatsza część społeczeństwa.
- Nie interesuję się - powiedziała, unosząc brodę do góry.
- Ian Richmond nie chciał nas, Lily, za to Walt West był dla nas wspaniałym ojczymem.
- Uważasz, że dbam o tego egoistycznego palanta, który porzucił naszą mamę?
- Nie uważam tak, ale boję się twojej fascynacji bogaczami. Nic dobrego z tego nie będzie.
- Ani trochę nie interesujesz się Ianem? - spytała z westchnieniem.
- Nie. Jeśli chciałby zrobić cokolwiek dla nas, to powinien się nami zainteresować.
- Wiem. - Bolało ją, że ich prawdziwy ojciec nigdy nie zapragnął kontaktu z nimi. Kiedy miała
osiem lat, szkolna koleżanka nazwała ją kiedyś bękartem. Lily nie wiedziała, co to słowo znaczy.
Pobiegła do matki, prosząc o wyjaśnienie. Matka wytłumaczyła jej to w najmniej stresujący
sposób.
Od tego czasu zdawała sobie sprawę, że ojciec jej nie chciał. Miała nawet zakaz mówienia o
nim. Matka straszyła ją, że jeśli będzie mówiła o ojcu i jej dziadek się o tym dowie, to może
odebrać im dom, na który dał pieniądze.
- I co zamierzasz zrobić? Podejść do Richmonda podczas balu i powiedzieć mu, kim jesteś?
- Prawdopodobnie nie miałabym na to szansy, ale oprócz mamy on jest jedyną osobą z
naszej rodziny.
- Nie, Ian Richmond nigdy nie uważał ich za swoją rodzinę.
Kiedy dwadzieścia sześć lat temu jej matka, Joann, zaszła z nim w ciążę, nie chciał jej poślubić
ani uznać dzieci za swoje. Jego ojciec dał Joann do wyboru - zrzeczenie się dziecka, nie było
jeszcze wiadomo, że będzie miała bliźnięta, albo jednorazową zapłatę w zamian za to, że zapomni
o rodzinie Richmondów. Joann wybrała pieniądze.
Lily przez całe swoje życie starała się tak postępować, by Ian Richmond mógł być z niej dumny.
Studiowała sumiennie i postępowała uczciwie. Wszystko, czego chciała, to mieć szansę zapytania
go kiedyś, w czym go zawiodła.
Rick zerwał się na równe nogi, kiedy, sobotnim popołudniem, zobaczył Lily wychodzącą z
salonu fryzjerskiego. Wyglądała szałowo. Włosy, obcięte na pazia, opadały kosmykami na czoło i
policzki. Oczy wydawały się jeszcze większe, a kości policzkowe bardziej uniesione. Pełne wargi,
podkreślone pomadką, stały się jeszcze bardziej kuszące. Poczuł przyspieszenie pulsu.
Widział, że oczekuje na jakiś komentarz.
- Wyglądasz wspaniale - oznajmił, przełykając ślinę.
Zaczerwieniła się i uśmiechnęła nieśmiało.
- Jesteś gotowa? - Skinęła głową. Poszli szybkim krokiem.
Lekki wiatr rozwiewał jej jedwabiste włosy.
- Zrobiłem rezerwację w restauracji Coco.
Zauważył grymas na jej twarzy. Z doświadczenia wiedział, że większość kobiet lubiła taki rodzaj
atencji, szczególnie, kiedy on za to płacił.
- Nie lubisz tam chodzić?
- To nie to... - zaczerwieniła się. - Nie przywykłam chodzić...
- Jeśli nie Coco, to gdzie byś chciała pójść?
- A co myślisz o hot-dogu? A tak, a propos, jak z twoim psem?
- Dziś rano zabrałem Maggie do domu. Porusza się jeszcze bardzo wolno.
- Nie musisz sprawdzić, jak się czuje?
Była bardziej zainteresowana jego psem niż swoim wyglądem.
- A nie pamiętasz, że przekupiłem cię w końcu i przyrzekłaś pójść ze mną na obiad?
- Dlaczego nie możemy zjeść czegoś szybkiego? Mógłbyś szybciej pójść do domu, do Maggie. -
Wskazała na bar szybkiej obsługi, znajdujący się po drugiej stronie ulicy.
Ta kobieta nigdy nie robiła tego, czego się po niej spodziewał. Czy mógł zadowolić się
pięciodolarowym posiłkiem, kiedy miał ochotę wziąć ją do najnowszego bistro w mieście? Ale
wyglądało na to, że chciała się od niego uwolnić. Poczuł się urażony.
- Mam w lodówce hamburgery i potrafię obchodzić się z grillem. Może przygotuję obiad u
siebie? - Wcześniej nie planował zapraszać jej do domu. Nigdy nie zapraszał kobiet do swojego
domu, ale zjedzenie wspólnego posiłku nie znaczyło wcale, że mają wylądować w łóżku. Przecież
łączył ich tylko biznes.
- Nie powinnam iść do twojego domu - wzdrygnęła się.
- Lily, jeśli chcemy, żeby nasz rzekomy związek wyglądał prawdopodobnie, to musimy spędzić
ze sobą trochę czasu, żeby wiedzieć cokolwiek o sobie.
Chwyciła go za łokieć.
- Rick, nic nie jadłam od śniadania i jestem piekielnie głodna. Jeśli pójdę do ciebie, to obiad
jest wszystkim, czego od ciebie oczekuję.
Była zadziwiająca. Raz rumieniła się jak niewinna panienka, aby w następnej minucie zachować
się jak doświadczona kobieta. Jaka naprawdę była Lily West? Postanowił się przekonać.
Elegancki dom Ricka, zbudowany z czerwonej cegły, stał wśród starego ogrodu. Lily zauważyła
długonogie róże i zarośnięte rododendrony. Co za wstyd! Angielski bluszcz rozpaczliwie
potrzebował przycięcia. Dorastał już do drugiego piętra. Majestatyczne magnolie tworzyły szpaler
do końca trawnika, a za domem wznosiły się potężne sosny.
- Czy twój ojciec nie uważa tego domu za symbol stabilności?
- Nie, dopóki nie zaludnię go spadkobiercami.
Nie miała wątpliwości, że Rick uszczęśliwi w końcu jakąś kobietę. Tak ją to rozdrażniło, że
przez nieuwagę poślizgnęła się na mchu. Rick chwycił ją za łokieć. Poczuła jego ciepło i pewność
ramienia.
Wystrzegaj się zauroczenia, powtarzała jej matka, a Rick był uroczym mężczyzną.
- Dom jest bardzo duży - powiedziała, kiedy otwierał drzwi.
- Jedna jego część nie jest jeszcze skończona.
- Naprawdę? - Przechodząc przez drzwi, otarła się ramieniem o jego pierś. Ostre szczeknięcie
zatrzymało ją w miejscu. Kochała psy, ale to szczekanie ostrzegało, że wkracza na psie terytorium.
I nagle znalazła się twarzą w twarz z Rickiem. Poczuła jego zapach, który całkowicie wypełnił jej
zmysły. Poczuła nieodpartą ochotę na sprawdzenie jego wieczornego zarostu. Czy był miękki, czy
twardy?
Jej rozterki przerwał odgłos stąpania psich łap
- Czy twój pies lubi gości?
- Niewielu gości przyjmuję, ale Maggie jest łagodna. - Pies podszedł do nich i Rick zaczął go
głaskać. - Lily, oto Maggie, jedyna kobieta w moim życiu.
Lily schyliła się i podrapała psa za uchem, napotykając tam palce Ricka. Cofnęła rękę, ale nie
mogła zignorować iskry; która przeskoczyła między ich dłońmi. Zapomnij o tym, Lily. Rick
Faulkner nie jest z twojego klubu. On jest z klubu łamaczy serc, przed którymi ostrzegała cię
matka.
- Maggie jest pięknym psem. Długo ja masz?
- Znalazłem ją niecały rok temu. Była szczenna. Kilka tygodni temu znalazłem dom dla jej
ostatniego szczeniaka,
- Lubisz zwierzęta.
- A ty?
- Tak. Zawsze mieliśmy w domu zwierząt ponad miarę. Przeszła przez foyer i podeszła do
schodów.
- Przepiękne. Czy są oryginalne?
- Tak, ale były pokryte wieloma warstwami farby i trzeba było miesięcy, żeby dotrzeć do gołego
drewna.
- Możesz wyobrazić sobie, ile dzieci zjeżdżało po ich poręczy? - Spojrzała na niego uważnie. -
Bogate dzieci również zjeżdżają po poręczy, czyż nie?
- Lily, bogate dzieci są takie same jak inne.
- Z pewnością są takie same - powiedziała sarkastycznie. Jej nieliczne kontakty z bogatymi
dziećmi utwierdziły ją w przekonaniu, że dzieci te robiły zawsze to, co chciały, ponieważ zawsze
stał za nimi ich ojciec. Ona natomiast nie miała ojca przez pierwsze dziesięć lat swego życia,
dopóki mama nie poślubiła Walta. Walt był wspaniały i pokochała go, ale zawsze pamiętała, że ma
rodzonego ojca.
Rodzina jej nigdy nie była głodna, ale daleko im było do bogactwa. Uprawa bawełny nie
przynosiła takich dochodów, żeby starczyło pieniędzy na naukę w collegeu jej i Trenta, dlatego
pracowali przez całe studia. .
- Kuchnia jest tam - wskazał jej drogę.
Poszła za nim na tył domu. Przy żadnym mężczyźnie nie czuła tak mocno swej kobiecości. Była
zaskoczona takimi myślami.
- Och, jaka wspaniała! - wykrzyknęła.
- Cieszę się, że ci się podoba.
Było tu miejsce dla całej rodziny, przyjaciół i jeszcze na postawienie wszystkich urządzeń
kuchennych, jakie do tej pory wymyślono.
Jej dom był malutki w porównaniu z tym tutaj, ale jej prawdziwy ojciec musiał mieszkać
podobnie. Jako nastolatka wielokrotnie próbowała wyobrazić sobie wnętrze domu ojca i wszystko
wyglądało właśnie tak. Przez wszystkie te lata, kiedy gasiła świece na swych tortach
urodzinowych, wypowiadała życzenie, by zaprosił ją kiedyś do swego domu.
- Potrafisz gotować?
Skrzywiła się.
- Nie mam czasu. Pracuję czternaście godzin na dobę. Poza tym, mieszkam z mamą. Mamy po
pokoju dla siebie i wspólną kuchnię i mama wszystko gotuje. A co chcesz, żebym zrobiła?
Zawinął rękawy, otworzył lodówkę, wyjął potrzebne produkty i położył je na stole.
- Przysuń stołek. Kto cię karmi, jak nie ma mamy?
- Robię sobie kanapki z masłem orzechowym i gotuję jajka.
- A co z twoim bratem?
- Ma swoje mieszkanie. - Przysunęła stołek, po części dlatego, że nie była przyzwyczajona do
bezczynności, a po wtóre dlatego, że nigdy jeszcze nie gotował dla niej mężczyzna. Czuła
niepokój, kiedy patrzyła na jego ręce zajęte przyrządzaniem posiłku.
W jadalnej części kuchni znajdowało się duże okno. Podeszła do niego, podziwiając ogród
znajdujący się na tyłach domu. Zerknęła jednocześnie do salonu i westchnęła na widok jednej
ściany, całkowicie przeszklonej. W pokoju brakowało kwiatów, a miałyby tu wspaniałe warunki.
Rick zerknął na nią, nie przerywając roboty.
- Ty chyba nigdy nie siedzisz bezczynnie?
Lily skrzywiła się.
- Tak, to prawda. Nie mogę długo usiedzieć na jednym miejscu.
- Proszę, jeśli masz ochotę, obejrzyj sobie dom. Widzę, że jesteś go ciekawa.
- Rzeczywiście, jestem bardzo ciekawa twojego pięknego domu.
- I ogrodu chyba też? Wyjdź na zewnątrz, a przy okazji zapal gaz pod grillem, który stoi na
patio.
- Ile będzie cię kosztować ta nasza umowa?
- Nie wiem, a dlaczego pytasz?
- Ponieważ nie mogę pozwolić, żebyś wydał na mnie fortunę, otrzymując w zamian tak mało.
- Przecież masz mi pomóc nakryć Alana.
- Tak, ale zdecydowałam zająć się twoim ogrodem w rewanżu za poniesione przez ciebie
wydatki.
- Lily, to nie jest potrzebne,
- Zawsze płacę za siebie, Rick. Albo odpracuję to w twoim ogrodzie, albo nie ma między nami
żadnego układu. Co wybierasz?
ROZDZIAŁ TRZECI
Lily postawiła mu ultimatum i zdawała sobie z tego sprawę.
Odłożył nóż i odsunął na bok pokrojone pomidory. Jeśli nie wyciągnie jej z kuchni, to z
pewnością pokroi sobie pałce.
Nie spotkał jeszcze osoby wrażliwszej niż Lily. W niecałe dziesięć minut dotknęła wszystkich
rzeźbionych powierzchni, znajdujących się w zasięgu jej wzroku. Wprost je pieściła, co
najwidoczniej sprawiało jej zmysłową przyjemność, a u niego tak silny ból w pachwinach, że
musiał zaciskać zęby.
- Jeśli zaspokoiłaś już swą ciekawość, to podpalę grilla.
Nigdy nie pozwalał żadnej kobiecie, z wyjątkiem matki i Lynn, żony sąsiada, włóczyć się po
swoim domu. Teraz nic mu to nie przeszkadzało. Zabrał talerz z hamburgerami i wyszedł na patio.
Taka kobieta jak Lily zasługiwała na mężczyznę, który zaangażuje w związek z nią nie tylko
serce, ale i duszę. A on nie był takim mężczyzną. Był tylko synem swojego ojca. Niezdolnym do
kochania.
Pięć minut później wrócił do kuchni, modląc się, żeby jego cholerny pociąg płciowy do tej
kobiety przestał go dręczyć. Po kilku sekundach wiedział już, gdzie jest Lily. Skrzyp podłogi,
który dotarł do niego z góry, powiedział mu, że Lily zatrzymała się w progu jego sypialni, potem
podeszła do okna, żeby zobaczyć, jaki jest z niego widok. Następnie wróciła do oglądania
kominka. Wyobraził sobie, jak pieści palcami jego rzeźbiony gzyms.
Rick jęknął. Nigdy jeszcze nie był tak bardzo świadomy obecności kobiety. Preferował
długowłose i długonogie blondynki z pewnym doświadczeniem i niewielkimi zahamowaniami.
Dlaczego więc tak bardzo fascynowała go Lily z obciętymi na pazia włosami, nosząca
bezkształtne ubrania i rumieniąca się co chwilę?
Usłyszał teraz, że weszła do łazienki. Wyobraził sobie, jak stoi naga, w strumieniu wody i
poczuł, że krew płynie mu szybciej.
Do diabła, zanosiło się na długą noc.
- Twój dom jest wspaniały - stwierdziła Lily. Wszystko, co w nim było, miało swoją historię.
Tylko ona nie miała żadnej.
Usiadła na stołku, patrząc, jak Rick nakłada na talerze smakowicie wyglądające hamburgery.
- Podobają mi się twoje meble. Są stare, ale to nie są antyki.
- Większość z nich należała do mojego dziadka.
Zazdrościła mu solidnych powiązań z przeszłością i właściwego pochodzenia. Ona nie miała
niczego po dziadkach. Nawet fotografii. Rodzice matki umarli, kiedy Lily była jeszcze w szkole.
Dorobek ich życia został sprzedany na aukcji, a pieniądze przeznaczone na spłatę podatków.
Ponieważ wyparli się córki, zanim urodziła się Lily, to ani ona, ani Trent nic od nich nie dostali.
To, co nie zostało sprzedane w czasie aukcji, oddano do kościoła. Nic dziwnego, że Lily odczuwa-
ła brak własnych korzeni. Tylko jej prawdziwy ojciec mógł to zmienić.
Liczyła, że podczas przygody z Rickiem dowie się czegoś o rodzinie ojca.
Smaczne hamburgery szybko znikły z talerzy.
- Mogę ci powiedzieć, jak doprowadzić ogród do porządku - zaproponowała.
- Nie musisz. Ufam ci.
Ostatnią osobą, którą Rick spodziewał się zobaczyć w poniedziałek rano przez okno sypialni,
była Lily na jego własnej werandzie.
Odskoczył gwałtownie od okna. Po przebudzeniu się z erotycznego snu serce biło mu jeszcze
mocno, a skóra pokryta była potem. Naciągnął dżinsy na gołe ciało i zszedł na dół Zatrzymał się w
kuchni, by nieco ochłonąć i popatrzeć na Lily przez drzwi patio.
Z dymiącą filiżanką w ręku i termosem na balustradzie werandy, siedziała nieruchomo i
wpatrywała się intensywnie w pas lasu, znajdującego się na końcu posiadłości. U jej stóp leżała
para skórzanych rękawic i pęk wyrwanych chwastów.
Otworzył drzwi. Lily odwróciła się gwałtownie.
- Cicho, przestraszysz je.
- Kogo?
- Nie kogo, tylko co. Masz małe stado białoogoniastych saren. Pasą się na trawniku. Nie mogę w
to uwierzyć. Mieszkasz w środku miasta i masz sarny w ogrodzie.
To był jeden z powodów, dla których zaczynał każdy dzień od wyglądania przez okno.
- Lily, dlaczego tu jesteś?
- Żeby pracować. Ile masz ziemi? Cztery akry?
- Coś koło tego. - Nie miała dzisiaj makijażu, a wyglądała prześlicznie. Wschodzące słońce
igrało na jej policzkach, a lekka bryza przyniosła mu jej zapach, przyspieszający tętno.
- Jest szósta rano.
Wzruszyła ramionami.
- Żeby wygospodarować trochę czasu musiałam zacząć wcześnie. Przyjechałam tutaj godzinę
temu, ale kiedy zrobiłam sobie przerwę na kawę, zobaczyłam twoich czworonogich przyjaciół.
- A ty nie masz płowej zwierzyny na farmie?
- Oczywiście, że mam, ale to wieś i zwierzęta nauczyły się przechytrzać myśliwych i ludzi. A
twoje pozwoliły na siebie patrzeć, dopóki ich nie spłoszyłeś. - Czuł, że jest na niego wkurzona.
Jej złotobrązowe oczy powędrowały z jego twarzy na obnażoną pierś, potem do bosych stóp i
ponownie wróciły do twarzy.
- Lubisz długo spać, prawda? - spytała lekko ochrypłym głosem, a na policzki wypłynął jej
rumieniec. Stwierdził, że jak nastolatek traci przy niej kontrolę nad swoimi hormonami. Nigdy w
życiu nie był tak świadomy obecności kobiety jak przy Lily. Wdychał jej zapach, jak kozioł, który
węszy za łanią.
Przygładził ręką włosy i sprawdził zarost na policzkach.
- Długo w noc zastanawiałem się nad projektem.
Skinęła głową i zakręciła termos.
- Rozumiem.
- Kiedy pójdziemy kupić ci suknię?
- Może w sobotę. Do tego czasu jestem bardzo zajęta.
- Lily, mamy tylko jedenaście dni do balu. Moglibyśmy spotkać się po pracy.
Skrzywiła się.
- Ostatnią rzeczą, na którą mam ochotę po pracy, jest chodzenie po sklepach i robienie zakupów.
Nie sądzę, żeby w sklepach podobało się, że będę mierzyła suknie spocona i brudna. A z drugiej
strony, mam za daleko, żeby pojechać do domu, wziąć prysznic i przebrać się.
To była jeszcze jedna różnica między Lily a innymi kobietami, które znał. Na jego randkach
nigdy nie mówiło się głośno o pocie i pracy. Lubił jej szczerość. Żadnego udawania.
- To może przywiozę kilka sukien tu, do domu. Możesz wtedy u mnie wziąć prysznic, a potem je
przymierzyć.
Wielkie nieba, wyobraził sobie, jak stoi naga pod prysznicem, a potem przymierza suknie.
- Nie sadzę, żeby mi się to podobało - powiedziała, sprowadzając go na ziemię.
- Ugotuję obiad - kusił. Zobaczył w jej oczach zainteresowanie. Otóż Lily chciała pracować w
jego ogrodzie i miała ochotę na obiad, ale nie była zainteresowana jego osobą. Do tej pory kobiety
uganiały się za nim. Poprawka - za jego pieniędzmi. Trwało to tak długo, że zapomniał, że może
być inaczej. A czy on uganiał się za Lily? Chyba nie. To dlaczego czuł adrenalinę we krwi na myśl
o następnym spotkaniu?
Włożyła rękawiczki i sięgnęła po chwasty.
- Pomyślę o tym.
- Co jadłaś dziś na śniadanie? - Faulkner, zamknij się i idź do domu. Robisz z siebie głupca. Ale
jego ego i zdrowy rozsadek nie słuchały go. - Będę robił na śniadanie bekon kanadyjski i omlet
serowy. Może przyłączysz się do mnie?
Poczuła skurcz żołądka, słyszalny chyba o milę.
- Lepiej nie. Mam dużo pracy.
- Przecież możesz zrobić sobie przerwę, Lily.
Zadarła głowę do góry.
- Nie każdy może sobie na to pozwolić, Rick.
On również nie mógł zmarnować tego dnia. Musiał dzisiaj skończyć plany dla klienta, ale mimo
to chciał spędzić trochę czasu z tą niecodzienną dziewczyną.
- Poświęć mi godzinkę.
- Dobrze, dam ci tę godzinę, jeśli otrzymam coś w zamian.
- Co?
- Poświęcisz mi również godzinę, żebym mogła cię nauczyć, w jaki sposób postępować, by nie
dopuścić do takiego nieporządku, jaki panuje w twoim ogrodzie.
Uśmiechnął się pod wąsem. Była niesamowita.
- Zgadzam się.
Lily spojrzała na mężczyznę pracującego obok niej i starała się skupić na własnym zajęciu. Po
twarzy Ricka spływał pot. Krople potu toczyły się wzdłuż jego szczęk, po szyi, a następnie ginęły
w szarym podkoszulku.
Ona dała Rickowi godzinę, a on poświęcił jej dwie. Jego baczenie na detale i gotowość do pracy
zdumiały ją. Był inny niż większość jej klientów, którzy bali się zabrudzić rąk. Rick założył
rękawice samochodowe i pracował obok niej, czasami tak blisko, że zderzali się ramionami lub
biodrami. Każdy taki kontakt palił ją jak pieprzowy, owadobójczy roztwór, bory przygotowywała
w domu.
- Ciągle jeszcze jest dużo pracy, ale przynajmniej ogród nie wygląda już tak dziko.
Rick ściągnął podkoszulek, osuszając nim spoconą skórę.
Do licha, pomyślała, już nie raz widziała mężczyznę bez koszuli, a od tego nie mogła oderwać
wzroku. Napotkała jego oczy i zaczerwieniła się.
- Naprawdę mój ogród tak źle wygląda? - spytał.
Praca. Myśl o pracy. Po to tu jesteś.
- Gorzej.
- Kosiłem trawę i grabiłem liście.
Lily wrzuciła na samochód ostatnie chwasty i zdjęła rękawiczki.
- Muszę już jechać.
- Czy przygotować na wieczór kilka sukien?
Poczuła ściskanie w gardle, kiedy patrzyła na jego nagą skórę. Boże, nawet jego pępek wygląda
seksownie. Lily, przestań się na niego gapić, przywołała się do porządku.
- Nie, mam dużo pracy - powiedziała ochrypłym głosem.
Rick podszedł do niej bliżej. Cofnęła się i oparła o tylną klapę samochodu. Stwierdziła, że nie
ma bardziej seksownego zapachu niż świeży zapach męskiego potu.
- Lily, musimy to zrobić.
- Co zrobić? - Patrzył intensywnie na jej usta. Przypomniała sobie, jak powiedział, że muszą się
pocałować, żeby ich stosunki wyglądały przekonująco. Serce jej waliło jak oszalałe, usta
zwilgotniały.
- Pocałować się?
Zabłysły mu oczy.
- Teraz myślałem o znalezieniu odpowiedniej sukni, ale to, co powiedziałaś, bardzo mi się
podoba.
Zmniejszył jeszcze bardziej dystans miedzy nimi i zdjął również rękawiczki. Liry nie miała
dokąd uciec. Znalazła się miedzy dwiema tonami zimnego metalu samochodowego i dwustu
funtami gorącego mężczyzny.
Oparła ręce o jego pierś, próbując go odepchnąć.
- Lily?
Powinna uciekać, ale miała sztywne mięśnie i nie mogła oderwać wzroku od jego wspaniałych
ust. Dreszcz niecierpliwości przebiegł jej po plecach. Rick wpatrywał się w nią, dopóki jego usta
nie dotknęły jej ust.
Świat przestał dla niej istnieć. Dotyk jego ciepłych warg otulił ją falą gorąca. Nieświadomie
przylgnęła do niego. W głowie jej wirowało, a nogi odmawiały posłuszeństwa. Zatonęła w
rozkoszy i czuła, że jest całkowicie pozbawiona woli.
Rick jęknął i pogłębił pocałunek. Jego palce zaczęły wędrować w dół jej pleców. Stanął w
rozkroku i jego pobudzenie, które nagle poczuła, zaszokowało ją, pozwalając wrócić do
przytomności.
Serce waliło jej z mieszaniną lęku, przyjemności i wstydu.
- Rick, muszę już pójść - powiedziała, wywijając się z jego objęć.
- Lily...
- Widzisz, muszę spotkać się z bratem. Muszę natychmiast wyjechać. - Nie była to prawda. Z
bratem miała spotkać się po południu.
- Więc, w środę. Bądź tu o szóstej. Przygotuję suknie i obiad.
- Ale...
- Prognozy mówią, że po południu i wieczorem będzie padać. Więc nie będzie można pracować
Emilie Rose Syn milionera
ROZDZIAŁ PIERWSZY Lily West wpadła jak burza przez frontowe drzwi Restoration Specialists, Incorporated, firmy zajmującej się renowacją zabytków. Musiała rozprawić się z tym skunksem, który próbował oszukać jej brata i zatrzeć za sobą ślady. RSI mogła mieć doskonałą reputację w adaptowaniu zabytkowych budynków dla potrzeb nowoczesnego świata, ale to nie upoważniało do sporządzenia takiego kontraktu, który był dla partnerów niekorzystny i zmuszał do rezygnacji ze współpracy. A Lily nie mogła na to pozwolić, jeśli chciała utrzymać rodzinną firmę. Obcasy jej butów stukały głośno o twardą drewnianą podłogę, gdy szła w stronę dziewiętnastowiecznej lady barowej, przerobionej na recepcję. Mimo wypełniającej ją złości nie mogła nie podziwiać sposobu przekształcenia zabytkowej przędzalni w nowoczesną siedzibę RSI. Wysokie okna. Dużo światła. Doskonałe warunki dla roślin. Ale niestety, nie było tu żadnych. Dla kogoś kochającego rośliny tak jak ona, pomieszczenie wydawało się całkowicie nagie. Za ladą recepcyjną nie było nikogo i komputer był wyuczony. Ale jeśli wszyscy już wyszli, bo przecież rozpoczynał się weekend, to dlaczego frontowe drzwi zostawiono otwarte? Sfrustrowana, zabębniła krótko obciętymi paznokciami w błyszczącą powierzchnię lady recepcyjnej. Jeśli w przeciągu trzydziestu minut nie zostaną wniesione poprawki do kontraktu, Gemini Landscaping, rodzinna firma jej i jej brata bliźniaka, przepadnie. Trzydniowy termin odwołania kończył się dziś o piątej po południu, a Trent nie uprzedził jej wcześniej, bo sam nie bardzo wiedział, co podpisał. Jak zwykle, nie zwracał uwagi na drobiazgi. - Jest tu ktoś? - zawołała głośno, ale wróciło do niej tylko echo, odbite od wysokiego sufitu i ścian. Zacisnęła palce na zwiniętym w rulon kontrakcie i rozejrzała się badawczo po -trzypiętrowym westybulu. Na drugim piętrze paliło się światło. Zaczęła wspinać się po kutych, żelaznych schodach, ciągnących się wokół balkonu otaczającego obszar recepcyjny. W oświetlonym pokoju siedział przy biurku barczysty mężczyzna o wypłowiałych od słońca włosach. Zapukała w otwarte drzwi. Spojrzał na nią błękitnymi oczami. Wstrzymała z wrażenia oddech. Zobaczyła przed sobą wspaniałą twarz o arystokratycznych rysach. - Czego pani sobie życzy? - spytał głębokim głosem. - Jestem Lily West z Gemini Landscaping. Muszę koniecznie porozmawiać z kimś z RSI o naszym wspólnym kontrakcie. Podniósł się zza biurka. Był bardzo wysoki. Miał co najmniej sześć i pół stopy wzrostu, prawie
tyle, co jej brat. Poczuła się przy nim mała i krucha. Ubrany był w koszulę z logo firmy wyhaftowanym na przedniej kieszonce. Koszula i opinała mu dobrze rozwinięte mięśnie. Był prawdopodobnie pracownikiem fizycznym. - Muszę mówić z kimś z dyrekcji. - Właśnie pani rozmawia. - Wyciągnął do niej rękę. - Jestem Rick Faulkner, szef Biura Projektów Architektonicznych. Nazwisko wydało się jej znajome, ale była pewna, że nie spotkała go wcześniej. Przez chwilę patrzyli na siebie i Lily pożałowała, że przed przyjściem tutaj nie znalazła czasu na zrobienie sobie makijażu. - Czy ma pani jakiś problem, panno West? Pytanie to uprzytomniło jej, że ciągle trzyma dłoń w jego ciepłym uścisku. Cofnęła rękę. - Ten kontrakt śmierdzi jak świeży obornik. Albo zostaną wniesione do niego poprawki, albo wycofam się z umowy. W zabójczym uśmiechu odsłonił wspaniałe białe zęby, a w jego oczach zapaliły się iskierki, które zagroziły stabilności jej nóg. - Nie chce pani robić z nami interesów? - Nie, jeśli zapłatą mają być kopniaki. Jego uśmiech przygasł. - To znaczy, że kontrakt nie jest w porządku? - Nie. I daleko mu do tego. - Czy to ten? - wskazał na papiery, które trzymała w ręku. Rozwinęła dokument i podała mu. - Podkreśliłam kwestionowane akapity. To one sprawiają, że kontrakt przestaje być dla nas opłacalny. Schylił się nad papierami i zaczął je studiować. Lily rozejrzała się po pokoju. Był urządzony elegancko i z gustem. - Dlaczego pani nie usiądzie, panno West. Proszę dać mi kilka minut na przestudiowanie tego. - Poczekał, aż zajęła krzesło stojące obok okna i dopiero wtedy zaczął przeglądać papiery Wyciągnął jakąś kartkę i skupił się nad kolumną liczb, przeciągając po niej długim palcem. W pewnym momencie jego twarz zachmurzyła się i zaczął sprawdzać jeszcze raz. Lily wyjrzała przez okno. Widok centrum Chapel Hill, małego uniwersyteckiego miasteczka w zachodniej Karolinie, otoczonego wzgórzami, stanowił całkiem znośny obraz nawet dla niej, spędzającej większość czasu na łonie natury. Był dopiero ostatni dzień sierpnia, a liście drzew zaczynały już zmieniać koloryt z powodu
suchego lata. Można było przypuszczać, że za miesiąc deszcz czerwonych, pomarańczowych i żółtych liści obmyje wzgórza i jeśli będzie miała szczęście, dostanie pracę przy oczyszczaniu drzew z liści. Od ubiegłego roku, od śmierci ojczyma, liczyła się dla niej każda praca. Takie duże zamówienie jak to zdarzało się bardzo rzadko, ale co z tego, kiedy od samego początku przyprawiało ją o ból głowy. - Czy coś zmieniała pani w tym kontrakcie? Odwróciła się do niego. - Oczywiście, że niczego nie zmieniałam. Skinął głową i powrócił do pracy. Oderwała oczy od jego wypłowiałych blond włosów i zaczęła studiować dyplom wiszący na ścianie. Faulkner. Tak, teraz już wiedziała, dlaczego jego nazwisko wydało się jej znajome. - Jest pan dzieckiem właściciela? Zmarszczył brwi, a następnie spojrzał na nią. - Mam trzydzieści cztery lata i jestem za stary, żeby nazywać mnie dzieckiem, ale tak, mój ojciec jest właścicielem RSI. Nic dziwnego, że Broderick Faulkner III nie nosił garnituru. Zasady i wymagania odnośnie do ubioru urzędników nie odnosiły się do syna właściciela, ale niewątpliwie miał dyplom architekta. Na półkach znajdowało się wiele modeli, wykonanych z drzewa balsa. W kolekcji były domy mieszkalne, budynki przemysłowe i klasyczny mustang - wszystko wykonane było z dużą dbałością o szczegóły. Skrzypienie skórzanego fotela ponownie zwróciło jej uwagę na człowieka siedzącego za biurkiem. - Nasz pracownik, zajmujący się tymi sprawami, wyjechał dziś rano na dwutygodniowy urlop. Czy chce pani unieważnić ten kontrakt, czy renegocjować? Gemini bardzo potrzebowała tej umowy. Lily pochyliła się do przodu i oparła dłonie na kolanach. - Chciałabym współpracować z waszą firmą, panie Faulkner, jeśli dojdziemy do porozumienia. Oparł ręce o biurko. Miał zręczne ręce o długich palcach z zadbanymi paznokciami - Pani uwagi są napisane na marginesie kontraktu, prawda? - Tak. Bez żadnego komentarza zaparafował i napisał datę przy każdej jej uwadze. - Czy Trent West, to pani mąż? - Nie, to mój brat i partner. - Trenta oślepiła możliwość podpisania dwuletniego kontraktu z RSI i przegapił jego kontrowersyjne części.
- Pani brat powinien dokładniej sprawdzać to, co podpisuje - powiedział i wyciągnął papiery razem z piórem w jej kierunku. Poczuła dotyk jego ręki, który niczym iskra elektryczna podrażnił jej skórę. Z wrażenia wstrzymała oddech. Niezdolna do zaciśnięcia palców na piórze, sprawiła, że upadło i stuknęło głośno o blat biurka. Podniósł je i wręczył jej powtórnie. Pióro rozgrzane było ciepłem jego rąk. - Parafka i data przy poprawkach - poinstruował ją. Zrobiła to. Poprawienie kontraktu wydało jej się nadzwyczaj proste, zbyt proste. Z doświadczenia wiedziała, że bogaty facet nigdy nie bierze odpowiedzialności za swoje błędy. To może być jakiś kruczek. - Czy jest pan upoważniony do wprowadzenia poprawek? Jego usta, wspaniałe usta, zacisnęły się. - Czy coś pominąłem? Uniosła do góry brodę. - Tak? - zapytał. Napotkała jego spojrzenie i odpowiedziała uczciwie. - Przyszło mi do głowy, że może byłoby lepiej załatwić to z pana ojcem. Rick wstał gwałtownie. Jego twarz spoważniała, a mięśnie szczęk napięły się. - Ojciec będzie poza miastem aż do środy. Jest to świąteczny weekend. Albo załatwia to pani ze mną, albo anulujemy poprawki i będzie pani zmuszona do renegocjacji kontraktu z moim kuzynem, który zajmuje się tymi sprawami. Wraca za dwa tygodnie. - Wobec tego muszę się zgodzić, ale chcę mieć kopię z naniesionymi przez pana poprawkami - powiedziała, podając mu papiery. Zadzwonił telefon. Podniósł słuchawkę i powiedział energicznie. - Rick Faulkner. - Skrzywił usta. - Przepraszam - powiedział do niej. Lily podeszła do okna. - Nie, nie zapomniałem o balu. - Jego głos złagodniał. Lily spojrzała na niego przez ramię i spostrzegła grymas na jego twarzy. - Tak, przedstawię ci ją. Nie, nie powiem ci, kim jest... Nie, nigdy jej nie spotkałaś... Nie mogę teraz rozmawiać. Nie jestem sam. Mamo, zadzwonię do ciebie później. Odwiesił słuchawkę i przeczesał włosy palcami. - Przepraszam za przerwę. Zaraz zrobię kopię. - Matka pana swata? Roześmiał się, ale nie był to wesoły śmiech. - Tak i bezustannie prosi o wnuki.
- U mnie jest to samo. Trzeba mieć oczy wokół głowy, żeby uniknąć pułapki. Teraz czuję się, jakbym była na wakacjach, ponieważ mama wyjechała na kilka miesięcy do Arizony ze swoją przyjaciółką. Proszę mnie źle nie zrozumieć. Kocham mamę, ale przyjemnie jest przyjść po pracy do domu i nie natknąć się od progu na kogoś uważanego przez mamę za odpowiedniego kandydata na mojego męża. Ten mężczyzna nie dba o twoje żałosne życie miłosne, Lily. Dlaczego wiec mówisz mu o tym? Jego taksujące spojrzenie przyspieszyło rytm jej serca. - Co pani robi za dwa tygodnie, licząc od jutra? - Ja? A dlaczego pan pyta? - Ojciec wydaje bal z okazji przejścia na emeryturę. Muszę na nim przedstawić swoją wybrankę, i chciałbym znaleźć taką, która wie, jak uniknąć swatania. Domyślam się, że pani wie, jak to robić. Lily poczuła, jak skręca się w niej żołądek. - No, rzeczywiście - uniosła oczy ku niebu. - Bardzo pasuję do pana towarzystwa. Jego wzrok powędrował od jej rozwianych wiatrem włosów do roboczych butów i powrócił do oczu. - Dlaczego nie? Parsknęła śmiechem, zanim zdołała się powstrzymać. - Ja noszę dżinsy powalane ziemią, a pana znajome drogie suknie i diamenty. - A skąd pani o tym wie... ? - Ponieważ skrupulatnie czytam kronikę towarzyską Chapel Hilł. Dlatego znam te kręgi. - Czy to znaczy, że odkryłem u pani pewien rodzaj snobizmu, panno West? - Raczej nie. To po prostu kawałek rzeczywistości. - Rzeczywistość jest taka, jaką sami sobie stworzymy. Co mi odpowiesz, Lily. Pójdziesz ze mną na bal? - Nie widzę na to szansy, panie Faulkner. Poza tym, nawet nie mam odpowiedniej sukni. - Mam na imię Rick, a suknię ci kupię. Z wrażenia cofnęła się do tyłu. - Nie, nie chcę tego. Uśmiechnął się szelmowsko. - Boisz się pokazać nogi? Uniosła do góry brodę. - Mam świetne nogi. Mój kot mówi mi o tym za każdym razem, gdy przy nich mruczy. - Lily, zjedzmy razem obiad. Może uda mi się namówić cię na bal. Jego urok uderzył w nią niczym fala przypływowa, ale była świadoma kłopotów, w jakie można popaść przez bogatych facetów. Nagła myśl obudziła w niej podejrzenie. Poczuła, że jeżą się jej
włosy na głowie. - Czy zmiana kontraktu zależy od mojej zgody? - W żadnym razie - powiedział szybko. - Chodź ze mną. Zaprowadził ją do innego pokoju. Zrobił ksero kontraktu i wręczył jej oryginał. - Teraz masz kontrakt w ręku. Czy pójdziesz ze mną na obiad, Lily? - Nie jestem odpowiednio ubrana, żeby pójść do restauracji. - Dlaczego mężczyzna z bogatej rodziny z Chapel Hill chce pójść z nią na obiad? Która kobieta, mająca trochę zdrowego rozsądku zgodziłaby się na to, nie bojąc się, że wyjdzie z obiadu ze złamanym sercem? - Niedaleko stąd jest takie miejsce przy Higway 86, gdzie można zjeść coś z grilla, i nie trzeba być specjalnie ubranym. Poczuła ślinkę napływającą do ust na wzmiankę o swej ulubionej restauracji, ale z dwóch powodów wahała się, przyjąć zaproszenie. Po pierwsze, restauracja ta była również ulubionym miejscem jej ojczyma, Walta, a ona nie była w niej od jego śmierci i bała się wspomnień. Po drugie, jako nieślubne dziecko milionera, poznała twarde reguły życia, że bogaci i biedni nie powinni utrzymywać ze sobą kontaktów towarzyskich. - Nigdy dotąd nie chodziłam na obiady ze wspólnikami od biznesu. - To, co ci zaproponuję, jest także biznesem. Wyjaśnię ci to podczas obiadu. Czy ktoś, prócz kota, czeka na ciebie w domu? - Nie, ale ostrzegam cię, że niełatwo zmieniam zdanie. Iskierka wyzwania zapaliła się w jego oczach. - Nie uwierzę, że mogłabyś skazać mnie na samotne spożywanie obiadu. - Och, założę się, że gdybyś tylko chciał, miałbyś w minutę stadko chętnych kobiet. - Jedyną kobietą, z którą jadam regularnie, jest mój pies, ale Maggie spędzi dzisiejszą noc w klinice weterynaryjnej. Mój dom jest pusty. - No dobrze. Tylko obiad - podkreśliła. - Bez deseru? - Uniósł do góry brwi, a jej serce załomotało. - Tylko taki, jaki można dostać w restauracji. Zaśmiał się. - Moja furgonetka czeka przed wejściem. - Moja również. - Wzruszyła ramionami. - Proponujesz mi podwiezienie na obiad? - Nie. Proponuję spotkanie się na miejscu. Znam tę restaurację. - Mama zawsze jej mówiła: Jeśli nie znasz faceta, nigdy nie wsiadaj z nim do samochodu, niezależnie od tego, jakie jest jego pochodzenie. Odwróciła się i zaczęła schodzić po schodach, a potem czekała, dopóki nie zamknął drzwi
wejściowych. Chyba była niespełna rozumu. Zgodziła się wyjść z Rickiem. Z drugiej strony, miał to być tylko obiad. Zje i wróci do pustego domu, a wieczorem, jak zadzwoni mama, powie jej, że była na obiedzie z mężczyzną. To powinno zapewnić jej przynajmniej miesiąc odpoczynku od siostrzeńców przyjaciółek matki. Tylko obiad i to wszystko. Nie ma mowy, żeby towarzyszyła Rickowi na balu. On pochodzi z Chapel Hill, a ona jest farmerską córką. Lily West krańcowo różniła się od kobiet, z którymi Rick spotykał się do tej pory. Dlatego go fascynowała. Rick popijał mrożoną herbatę i obserwował kobietę siedzącą naprzeciwko niego. Miała dziewczęcą urodę. Lśniące mahoniowe włosy, pełne czerwone usta i brzoskwiniowa cela wyglądały na naturalne. Długie, ciemne rzęsy, bez śladu uszu, kładły się długim cieniem na policzki, a jej szczupłe palce nie były zakończone tipsami, które tak wiele kobiet upodobało sobie w ostatnim, czasie. Jedyną jej ozdobą były małe złote kolczyki. Na przegubie ręki nosiła tani męski zegarek. Był pewien, że nie używa perfum i wszystko, co czuł, to był jej zapach. Zapach kobiety. Miała apetyt i nie wstydziła się tego. Dlaczego ta kombinacja przywiodła mu na myśl gorący seks? Za daleko się posuwasz, Faulkner. Uniosła głowę i zobaczyła, że nie je, tylko ją obserwuje. - Dlaczego ten bal jest dla ciebie taki ważny? Wziął do ust porcję jedzenia i żując, zastanawiał się nad odpowiedzią. Lily dała mu przypadkowo do ręki amunicję, kwestionując kontrakt, ale był to tylko jeden przypadek, a on potrzebował więcej, znacznie więcej, bo inaczej jego szczwany kuzyn wykręci się i obwini tym kogoś innego. Tak, jak zawsze to robił. Wykaz zastrzeżeń Lily był oczywisty, ale mało istotny w porównaniu z tym, co Alan przedstawił na konferencji dziś rano. Czy było więcej takich przekrętów? Jeśli tak, to w jaki sposób ma tego dowieść? Zastanawiał się nad reakcją ojca, gdyby dowiedział się, że Alan zagarnia część zysków firmy do swojej kieszeni? Do diabła, jedyne wyjście, to zmuszenie go do przyznania się, ale było to tak nieprawdopodobne, jak opady śniegu w Chapell Hill. - Na tym balu ojciec zamierza wyznaczyć swego następcę. - I ty chcesz, żeby wybrał ciebie? - Zlizała miód lśniący na wargach. Widok jej wilgotnego, różowego języka poruszył w nim hormony. Co się z nim dzieje? Nie miał nigdy pożądliwych myśli w stosunku do partnerów w interesach. Do diabła. Już od miesiąca nie miał takich myśli. - Tak, chcę przejąć firmę po ojcu. - A nie jest to pewne? - Nie. Mój dziadek założył tę firmę pięćdziesiąt lat temu. Po jego śmierci została podzielona
między mojego ojca i jego siostrę. Cztery lata temu ciotka z wujem przeszli na emeryturę, przekazując swe prawa synowi. Rick wiedział, że Alan, syn wujostwa, nie był odpowiedni do tego typu pracy. On natomiast był, ponieważ dziadek wprowadzał go w tajniki prowadzenia firmy od momentu, gdy zaczął się golić. Obawiał się, że jeśli Alan stanie na czele firmy, to marzenia dziadka legną w gruzach. - Ojciec na pewno wybierze ciebie - pocieszyła go Lily. Rick wybuchnął szyderczym śmiechem. - Mój ojciec nie stawia niczego przed pieniędzmi. – Rick jako dziecko przeszedł twardą szkołę, zanim się o tym przekonał. - Wybierze każdego, kto według niego zapewni firmie profity lub stabilizację. - A jaka jest jego definicja stabilizacji? - Oblizała palce. - No, Faulkner. Kontroluj się. Nie mieszaj interesów z przyjemnością. Ale przy Lily nie było to łatwe. - Małżeństwo. - Och. To okropne. To znaczy, że nie tylko twoja mama wzdycha za tym, lecz również ojciec jest w tym chórze. - Tak. - Ale jego matka wierzyła w miłość, a ojciec w odpowiedni związek. Już sporo czasu minęło, odkąd Rick zaczął szukać narzeczonej z odpowiednimi koneksjami. Ożenić się mądrze i dobrze - to była życiowa dewiza ojca. Wybierać trzeba głową, a nie sercem. Odkąd potrafił sięgnąć pamięcią, ojciec nie kochał nikogo. A ponieważ on przez tyle lat nie znalazł kobiety, która zdobyłaby jego serce, zaczął się obawiać, że tak jak jego ojciec, nie jest zdolny do miłości. - Czy twój kuzyn jest żonaty? - spytała Lily, przerywając jego rozmyślania. - Nie, ale przez jakiś czas był w stałym związku. Odpowiednim związku. - A ty nie? - Nie - powiedział zdecydowanie. Przypomniał sobie kobietę, do której zniechęcił się bardzo szybko, ponieważ był pewien, że bardziej jej zależało na fortunie Faulknerów niż na nim. - Lily, dlaczego prowadzisz firmę razem z bratem? - spytał. Smutek przyciemnił jej oczy do koloru mocnej kawy. Poczekała, aż kelner napełni powtórnie szklanki i odejdzie od stolika. - Moja rodzina miała formę w Orange County. Półtora roku temu, pod kołami traktora, zginął mój ojczym. Mama nie chciała dłużej mieszkać w tym domu. A ponieważ razem z Trentem skończyliśmy ogrodnictwo i będąc w college'u pracowaliśmy w różnych firmach zajmujących się architekturą krajobrazu, to po śmierci Walta zebraliśmy posiadane środki i otworzyliśmy własną firmę.
- I jak wam idzie? - Dobrze, ale nie świetnie. W pierwszym roku każda nowa firma ma kłopoty finansowe. - Uniosła głowę, zwracając jego uwagę na smukłą linię szyi. Lily była raczej wysoka, nawet bez obcasów. Domyślał się, że ma zgrabną figurę, chociaż luźna bawełniana bluzka i dżinsy nie uwydatniały jej kształtów. Przed chwilą dowiedział się, że Lily West jest taką samą kobietą, jak te, które znał do tej pory. Potrzebowała pieniędzy. Wszystko ma swą cenę. Pochylił się, opierając ręce na stoliku, i spojrzał jej głęboko w oczy. - Co może cię przekonać, żebyś zechciała pójść ze mną na bal, Lily? Powiedz swoją cenę.
ROZDZIAŁ DRUGI Lily zamrugała oczami i przełknęła ostatni krążek cebuli. - Próbujesz dać mi łapówkę, żebym poszła z tobą na bal? Powiedziała to takim tonem, że poczuł się niezręcznie. - Niezupełnie. Jak powiedziałem, jest to biznes. Potrzebuje twojej pomocy i jestem gotowy zapłacić ci za przysługę, nie pieniędzmi, ale ubraniem i biżuterią, które będziesz miała na sobie. - Dlaczego mam ci pomagać w oszukiwaniu twoich rodziców? - Ponieważ przekonałaś się, jakiego rodzaju transakcje zawiera mój kuzyn. Jeśli pomożesz mi, żeby się przyznał do winy, wtedy nie uda mu się zniszczyć RSI. - Chcesz, żebym nakłoniła go do tego i w zamian za tę niewątpliwie obrzydliwą robotę ty dostaniesz awans, a ja nową sukienkę? - Jej słowa ociekały sarkazmem. Taki scenariusz brzmiał znacznie lepiej w jego głowie, niż teraz wypowiedziany głośno przez Lily. - Dokładam do tego całą garderobę, fryzjera, makijaż... Zaczerwieniła się, a rysy jej twarzy stężały. Złożyła starannie serwetkę i położyła ją obok talerza. - Muszę na to zapracować? Skrzywił się, przeklinając swój niewyparzony język. Nigdy nie miał problemów w rozmowie z kobietami, ale teraz nie był mu potrzebny tytuł inżyniera, żeby wiedzieć, że znalazł się na bardzo grząskim gruncie. - Na balu obowiązują stroje wizytowe. Byłoby dobrze, nadać ci trochę... blasku, żebyś wyglądała na moją wybrankę. - Dodać mi trochę blasku - powiedziała bezbarwnym głosem. - Jesteś ładną kobietą i nie będzie trzeba wiele wysiłku, żebyś wyglądała odpowiednio. - Dziękuję, Rick. Nie pamiętam, czy kiedyś zdarzyło mi się usłyszeć tak pochlebną zniewagę. - Wstała. Zauważył, że ręce jej lekko drżały, kiedy chwyciła mrożoną herbatę i chlusnęła nią na niego. - Sądzę, że zapłacisz za obiad. Zerwał się na równe nogi. - Lily... Ale zobaczył tylko, jak energicznym krokiem zmierza ku wyjściu. Incydent został zauważony przez gości i skwitowany uśmiechami. Zaczerwienił się. Wyciągnął z kieszeni pieniądze, położył na stole odpowiednią kwotę wraz z napiwkiem i pobiegł za nią. Złapał ją przy furgonetce. Owiał go wieczorny wiatr, powodując uczucie zimna od brzucha aż po pachwiny i uda. Wiatr modelował również materiał bluzki Lily na jej wspaniałych piersiach.
- Przepraszam. Przykro mi, że tak wyszło. - Nie żartuj sobie. - Wyczytał z jej oczu, że czuje się zraniona. - Założę się, że nikt do tej pory nie powiedział ci, że nie jesteś Czarującym Księciem. Skrzywił się i przeczesał włosy palcami. - Pozwól mi wyjaśnić. Odkąd tylko zacząłem dreptać, byłem wprowadzany przez dziadka w sztukę prowadzenia firmy. To w holu starego budynku jeździłem na swym trzykołowym rowerku. Kiedy skończyłem czternaście lat, dziadek dał mi pierwszą płatną pracę. Zacząłem od zamiatacza, aż doszedłem do obecnej pozycji. Natomiast mój kuzyn Alan dostał od mojego ojca pracę pięć lat temu, kiedy zawalił egzamin adwokacki. Znam tę firmę lepiej niż własną twarz. Znam wizję dziadka i jego plany odnośnie do przyszłości inny i podzielam jego wiarę w to, że stare budynki tworzą naszą historię i muszą być zachowane dla potomności. Alan tak nie myśli. Nie mogę pozwolić, żeby to wszystko przepadło, bo mój ojciec chce rozgrywać ze mną swoje umysłowe gierki. - Umysłowe gierki? - Skrzywiła sceptycznie usta. Lubi podnosić obręcz i patrzeć, czy przez nią przeskoczę. W tej chwili mam znaleźć odpowiednią kobietę albo ojciec wyrzuci mnie z pracy, którą wykonuję od dwudziestu lat. Cień sympatii złagodził jej spojrzenie. - Dlaczego nie poprosisz o to jednej ze swoich przyjaciółek? - Ponieważ każda z mojego kręgu towarzyskiego połączy siły z moją mamą, żeby zaprowadzić mnie do ołtarza. - Jestem pewna, że taki los to coś gorszego niż śmierć - powiedziała, przewracając oczami. - Rick, pokaż ten kontrakt ojcu i powiedz mu, o co w tym wszystkim chodzi. Chociaż osobiście nie widzę w tym krętactwa. To jest po prostu głupota i zachłanność. - Mój kuzyn jest śliski jak tłusta świnia. Nie powiedziałem ci, że różnica między ceną oferty, którą Alan przedstawił zarządowi a tą, którą zgodził się zapłacić tobie, wynosi pięć tysięcy. Lily zesztywniała z wrażenia i złość pojawiła się w jej oczach. - Chcesz powiedzieć, że chciał nas oszukać i planował zagarnąć te pieniądze do swojej kieszeni? - Dokładnie to chciałem powiedzieć, Lily. Mam zamiar przejrzeć inne oferty, szukając podobnego typu kantów, ale nie mam gwarancji, że nie zatarł za sobą śladów. Mój kuzyn jest nieuczciwy, ale nie jest głupi. Nie byłbym zdziwiony, gdyby miał podpis twojego brata na obu kopiach kontraktu, również na fałszywej. Lily chwyciła się za gardło. - Trent mówił mi, że podpisywał dwie kopie. Trochę go to zaniepokoiło, bo wcześniej nikt czegoś takiego nie wymagał, ale twój kuzyn powiedział, że w waszej firmie panują takie zwyczaje.
- Do diabła, jeśli zdołał zatrzeć ślady, to złapanie go na oszustwie nie będzie łatwe. - Co więcej, Trent nie dostał kopii drugiego kontraktu, ponieważ twój kuzyn zapewnił go, że obie są identyczne. - Pomóż mi, Lily. Jeśli on dopuszcza się oszustw, to firma straci oblicze. - Przykro mi Rick, współczuję ci, ale lepiej znajdź kogoś innego, bardziej odpowiedniego na partnerkę dla ciebie. Odwróciła się i zaczęła otwierać drzwi od samochodu. Rick przytrzymał drzwi ręką. - Lily, proszę cię. Wszystko, o co cię proszę, to tylko parę dni z twojego czasu. Dostaniesz za to piękne ubranie i biżuterię. Zupełnie jak... Kopciuszek. Odwróciła się do niego i uniosła brodę do góry. Spojrzał na jej różowe usta i ciekaw był, jak smakowałyby. - Dni? Słyszę, że z jednego wieczoru zrobiło się już kilka dni. A ty zamierzasz grać rolę wróżki? Zaśmiała się perliście. - Nie śmiej się - powiedział przez zaciśnięte zęby. Przyłożyła palec do ust, ale w jej oczach widać było rozbawienie. - Musimy się spotkać i opracować cały plan. Zastanowić sie, w jaki sposób przygwoździć Alana, a potem pójść na zakupy - powiedział. - Nie jesteś nawet pewien, że sama potrafię kupić odpowiednią suknię? - To nie o to chodzi. Po prostu wiem, czego oczekują moi rodzice i to ja będę płacił rachunki. - Nawet nie mogę powiedzieć, że miło mi, iż cię poznałam. Mogę tylko stwierdzić, że było to dla mnie ciekawe doświadczenie. Do widzenia - powiedziała i otworzyła drzwi samochodu. Jęknął sfrustrowany. - Podaj swą cenę, a uczynię cię królową balu. Wszyscy padną ci do stóp, kiedy tylko przekroczysz frontowe drzwi Briarwood Chase. Zatrzymała się z jedną stopą opartą już o stopień samochodu. Spojrzała na niego. - Klub Ogrodowy? Briarwood Chase? - Moja matka jest przewodniczącą Klubu w Chapell Hill, a Briarwood Chase jest domem moich rodziców. - Kiedyś opiekowałam się tam ogrodem różanym. - Z ręką przyciśniętą do serca wypowiedziała prawie ze czcią te słowa. - To radość i duma mojej mamy. A dlaczego przestałaś u niej pracować? - Twoja rodzina, podobnie jak reszta członkiń Klubu, zatrudniała firmy, w których kiedyś pracowałam, przed założeniem własnej. - A co będzie, jeśli przekonam mamę, żeby powierzyła tobie opiekę nad ogrodem?
Uniosła jedną brew i z powrotem postawiła obie nogi na ziemi. - To jest oczywisty szantaż, panie Faulkner. Uniósł ręce do góry. - Tak, to jest szantaż, ale jestem zdesperowany. Pomóż mi dowieść, że mój kuzyn oszukuje firmę, a ja porozmawiam z mamą o zatrudnieniu Gemini Landscaping. Nie mogę gwarantować niczego, ponieważ moja mama i jej róże... - Wzruszył ramionami. - Na przyjęciu przedstawię cię matce i jej przyjaciółkom z Klubu. Lily wzięła się pod boki, dzięki czemu mógł podziwiać jej szczupłą talię i smukłą linię bioder. To nie ma znaczenia. To jest biznes, pomyślała. Widział jej wahanie i czuł przyspieszone bicie serca. - Dobrze, ale to będzie tylko gra. Żadnych czułości pod stołem. Poczuł suchość w ustach, gdy nabrał nagle ochoty na posmakowanie jej ust. - Pewne kontakty miedzy nami będą konieczne. -- - Jakie? - Dotykanie się. - Wzruszył ramionami. - Pocałunki... Spojrzała na jego usta. Oblizała wargi, powodując, że poczuł przepływającą przez niego falę ciepła. Ledwie powstrzymał jęk - Ledwie cię znam. Co ci każe sądzić, ze pragnę twych pocałunków? Zbliżył się do niej, ale Lily cofnęła się w stronę samochodu. - Zamierzasz zaprzeczyć, że coś iskrzy miedzy nami? Powieki jej zatrzepotały i pomyślał, że już ją ma, ale po chwili oparła rękę o jego pierś i odepchnęła go. Patrzyła na niego nieufnie. - Bądź zadowolony, że to moja ręka, a nie kolano. Mam dziwne przeczucie, że jeśli dam ci cal, zażądasz od razu całej mili. - Nie znam kobiety, którą zadowoliłby jedynie cal. Ciemny rumieniec pojawił się na jej policzkach, a oczy utkwiła w logo swej firmy, umieszczone na drzwiach samochodu. Od wieków nie spotkał kobiety, która potrafiła się czerwienić. I dlaczego dokuczanie jej sprawiało mu przyjemność? Liry odchrząknęła i uniosła do góry brodę. - Niech pan nie przeciąga struny, panie Faulkner. To jest biznes. Ja chcę zająć się różami pana matki, a nie pójść z panem do łóżka. Wsiadła do samochodu, zatrzasnęła za sobą drzwi i zadęła wyjeżdżać z parkingu. Rick stał i patrzył za nią, potrząsając głową. Pierwsza kobieta, którą zainteresował się od miesięcy, nie była nim zainteresowana. Albo tracisz swój urok, albo ona kłamie. Co jest prawdą, zastanowił się. Czy wie się tego?
Lily drgnęła, gdy jakaś postać wynurzyła się z mroku salonu. - Trent? Co tu robisz, u licha? - spytała, zapalając światło. - Udało ci się poprawić kontrakt? - Tak. - Trent był od niej młodszy o dziesięć minut, ale czasami wydawało się jej, że raczej o dziesięć lat. Podczas gdy ona zawsze pracowała razem z ojczymem i twardo stąpała po ziemi, Trent najczęściej bujał w obłokach. Wszędzie nosił ze sobą ołówek i papier, ustawicznie coś gryzmoląc, ale potrafił zrobić projekt znacznie lepszy niż prawdziwy architekt. - Nie próbował jakichś sztuczek? - Nie załatwiałam tego z nim, tylko z architektem, Rickiem Faulknerem, synem właściciela. - I? Nienawidziła jego szóstego zmysłu. Wzięła kota na ręce, żeby ukryć rumieniec, jaki pojawił się na jej policzkach. - I co? - odpowiedziała pytaniem. - To ty mi powiedz. Co ma mu powiedzieć? Że Rick jest najbardziej seksownym facetem, jakiego do tej pory spotkała? Że była na tyle głupia, żeby zastanawiać się, czy pójść z nim na bal? - Jego rodzice mieszkają w Briarwood Chase. Jeśli pójdę z nim na bal, to on porozmawia ze swoją matką o zaangażowaniu naszej firmy u niej oraz u innych członkiń Klubu Ogrodowego. - To jest nacisk seksualny - wybuchnął ze złością. - Nie. Kontrakt jest poprawiony niezależnie od tego, czy pójdę z nim na bal, czy nie. - Wyciągnęła z kieszeni papiery i podała mu - To transakcja biznesowa. Rick potrzebuje partnerki na przyjęcie urządzane z okazji przejścia jego ojca na emeryturę, kogoś, kto nie będzie zmuszał go do małżeństwa. W zamian za to nawiążę kontakty z tym bogatym towarzystwem. - Lily, nie rób tego. - Trent, to duża szansa. Jego matka jest przewodniczącą Klubu Ogrodowego w Chapell Hiłl. - Nie interesuj się tym, jak żyje ta druga, bogatsza część społeczeństwa. - Nie interesuję się - powiedziała, unosząc brodę do góry. - Ian Richmond nie chciał nas, Lily, za to Walt West był dla nas wspaniałym ojczymem. - Uważasz, że dbam o tego egoistycznego palanta, który porzucił naszą mamę? - Nie uważam tak, ale boję się twojej fascynacji bogaczami. Nic dobrego z tego nie będzie. - Ani trochę nie interesujesz się Ianem? - spytała z westchnieniem. - Nie. Jeśli chciałby zrobić cokolwiek dla nas, to powinien się nami zainteresować. - Wiem. - Bolało ją, że ich prawdziwy ojciec nigdy nie zapragnął kontaktu z nimi. Kiedy miała osiem lat, szkolna koleżanka nazwała ją kiedyś bękartem. Lily nie wiedziała, co to słowo znaczy.
Pobiegła do matki, prosząc o wyjaśnienie. Matka wytłumaczyła jej to w najmniej stresujący sposób. Od tego czasu zdawała sobie sprawę, że ojciec jej nie chciał. Miała nawet zakaz mówienia o nim. Matka straszyła ją, że jeśli będzie mówiła o ojcu i jej dziadek się o tym dowie, to może odebrać im dom, na który dał pieniądze. - I co zamierzasz zrobić? Podejść do Richmonda podczas balu i powiedzieć mu, kim jesteś? - Prawdopodobnie nie miałabym na to szansy, ale oprócz mamy on jest jedyną osobą z naszej rodziny. - Nie, Ian Richmond nigdy nie uważał ich za swoją rodzinę. Kiedy dwadzieścia sześć lat temu jej matka, Joann, zaszła z nim w ciążę, nie chciał jej poślubić ani uznać dzieci za swoje. Jego ojciec dał Joann do wyboru - zrzeczenie się dziecka, nie było jeszcze wiadomo, że będzie miała bliźnięta, albo jednorazową zapłatę w zamian za to, że zapomni o rodzinie Richmondów. Joann wybrała pieniądze. Lily przez całe swoje życie starała się tak postępować, by Ian Richmond mógł być z niej dumny. Studiowała sumiennie i postępowała uczciwie. Wszystko, czego chciała, to mieć szansę zapytania go kiedyś, w czym go zawiodła. Rick zerwał się na równe nogi, kiedy, sobotnim popołudniem, zobaczył Lily wychodzącą z salonu fryzjerskiego. Wyglądała szałowo. Włosy, obcięte na pazia, opadały kosmykami na czoło i policzki. Oczy wydawały się jeszcze większe, a kości policzkowe bardziej uniesione. Pełne wargi, podkreślone pomadką, stały się jeszcze bardziej kuszące. Poczuł przyspieszenie pulsu. Widział, że oczekuje na jakiś komentarz. - Wyglądasz wspaniale - oznajmił, przełykając ślinę. Zaczerwieniła się i uśmiechnęła nieśmiało. - Jesteś gotowa? - Skinęła głową. Poszli szybkim krokiem. Lekki wiatr rozwiewał jej jedwabiste włosy. - Zrobiłem rezerwację w restauracji Coco. Zauważył grymas na jej twarzy. Z doświadczenia wiedział, że większość kobiet lubiła taki rodzaj atencji, szczególnie, kiedy on za to płacił. - Nie lubisz tam chodzić? - To nie to... - zaczerwieniła się. - Nie przywykłam chodzić... - Jeśli nie Coco, to gdzie byś chciała pójść? - A co myślisz o hot-dogu? A tak, a propos, jak z twoim psem?
- Dziś rano zabrałem Maggie do domu. Porusza się jeszcze bardzo wolno. - Nie musisz sprawdzić, jak się czuje? Była bardziej zainteresowana jego psem niż swoim wyglądem. - A nie pamiętasz, że przekupiłem cię w końcu i przyrzekłaś pójść ze mną na obiad? - Dlaczego nie możemy zjeść czegoś szybkiego? Mógłbyś szybciej pójść do domu, do Maggie. - Wskazała na bar szybkiej obsługi, znajdujący się po drugiej stronie ulicy. Ta kobieta nigdy nie robiła tego, czego się po niej spodziewał. Czy mógł zadowolić się pięciodolarowym posiłkiem, kiedy miał ochotę wziąć ją do najnowszego bistro w mieście? Ale wyglądało na to, że chciała się od niego uwolnić. Poczuł się urażony. - Mam w lodówce hamburgery i potrafię obchodzić się z grillem. Może przygotuję obiad u siebie? - Wcześniej nie planował zapraszać jej do domu. Nigdy nie zapraszał kobiet do swojego domu, ale zjedzenie wspólnego posiłku nie znaczyło wcale, że mają wylądować w łóżku. Przecież łączył ich tylko biznes. - Nie powinnam iść do twojego domu - wzdrygnęła się. - Lily, jeśli chcemy, żeby nasz rzekomy związek wyglądał prawdopodobnie, to musimy spędzić ze sobą trochę czasu, żeby wiedzieć cokolwiek o sobie. Chwyciła go za łokieć. - Rick, nic nie jadłam od śniadania i jestem piekielnie głodna. Jeśli pójdę do ciebie, to obiad jest wszystkim, czego od ciebie oczekuję. Była zadziwiająca. Raz rumieniła się jak niewinna panienka, aby w następnej minucie zachować się jak doświadczona kobieta. Jaka naprawdę była Lily West? Postanowił się przekonać. Elegancki dom Ricka, zbudowany z czerwonej cegły, stał wśród starego ogrodu. Lily zauważyła długonogie róże i zarośnięte rododendrony. Co za wstyd! Angielski bluszcz rozpaczliwie potrzebował przycięcia. Dorastał już do drugiego piętra. Majestatyczne magnolie tworzyły szpaler do końca trawnika, a za domem wznosiły się potężne sosny. - Czy twój ojciec nie uważa tego domu za symbol stabilności? - Nie, dopóki nie zaludnię go spadkobiercami. Nie miała wątpliwości, że Rick uszczęśliwi w końcu jakąś kobietę. Tak ją to rozdrażniło, że przez nieuwagę poślizgnęła się na mchu. Rick chwycił ją za łokieć. Poczuła jego ciepło i pewność ramienia. Wystrzegaj się zauroczenia, powtarzała jej matka, a Rick był uroczym mężczyzną. - Dom jest bardzo duży - powiedziała, kiedy otwierał drzwi. - Jedna jego część nie jest jeszcze skończona. - Naprawdę? - Przechodząc przez drzwi, otarła się ramieniem o jego pierś. Ostre szczeknięcie
zatrzymało ją w miejscu. Kochała psy, ale to szczekanie ostrzegało, że wkracza na psie terytorium. I nagle znalazła się twarzą w twarz z Rickiem. Poczuła jego zapach, który całkowicie wypełnił jej zmysły. Poczuła nieodpartą ochotę na sprawdzenie jego wieczornego zarostu. Czy był miękki, czy twardy? Jej rozterki przerwał odgłos stąpania psich łap - Czy twój pies lubi gości? - Niewielu gości przyjmuję, ale Maggie jest łagodna. - Pies podszedł do nich i Rick zaczął go głaskać. - Lily, oto Maggie, jedyna kobieta w moim życiu. Lily schyliła się i podrapała psa za uchem, napotykając tam palce Ricka. Cofnęła rękę, ale nie mogła zignorować iskry; która przeskoczyła między ich dłońmi. Zapomnij o tym, Lily. Rick Faulkner nie jest z twojego klubu. On jest z klubu łamaczy serc, przed którymi ostrzegała cię matka. - Maggie jest pięknym psem. Długo ja masz? - Znalazłem ją niecały rok temu. Była szczenna. Kilka tygodni temu znalazłem dom dla jej ostatniego szczeniaka, - Lubisz zwierzęta. - A ty? - Tak. Zawsze mieliśmy w domu zwierząt ponad miarę. Przeszła przez foyer i podeszła do schodów. - Przepiękne. Czy są oryginalne? - Tak, ale były pokryte wieloma warstwami farby i trzeba było miesięcy, żeby dotrzeć do gołego drewna. - Możesz wyobrazić sobie, ile dzieci zjeżdżało po ich poręczy? - Spojrzała na niego uważnie. - Bogate dzieci również zjeżdżają po poręczy, czyż nie? - Lily, bogate dzieci są takie same jak inne. - Z pewnością są takie same - powiedziała sarkastycznie. Jej nieliczne kontakty z bogatymi dziećmi utwierdziły ją w przekonaniu, że dzieci te robiły zawsze to, co chciały, ponieważ zawsze stał za nimi ich ojciec. Ona natomiast nie miała ojca przez pierwsze dziesięć lat swego życia, dopóki mama nie poślubiła Walta. Walt był wspaniały i pokochała go, ale zawsze pamiętała, że ma rodzonego ojca. Rodzina jej nigdy nie była głodna, ale daleko im było do bogactwa. Uprawa bawełny nie przynosiła takich dochodów, żeby starczyło pieniędzy na naukę w collegeu jej i Trenta, dlatego pracowali przez całe studia. . - Kuchnia jest tam - wskazał jej drogę.
Poszła za nim na tył domu. Przy żadnym mężczyźnie nie czuła tak mocno swej kobiecości. Była zaskoczona takimi myślami. - Och, jaka wspaniała! - wykrzyknęła. - Cieszę się, że ci się podoba. Było tu miejsce dla całej rodziny, przyjaciół i jeszcze na postawienie wszystkich urządzeń kuchennych, jakie do tej pory wymyślono. Jej dom był malutki w porównaniu z tym tutaj, ale jej prawdziwy ojciec musiał mieszkać podobnie. Jako nastolatka wielokrotnie próbowała wyobrazić sobie wnętrze domu ojca i wszystko wyglądało właśnie tak. Przez wszystkie te lata, kiedy gasiła świece na swych tortach urodzinowych, wypowiadała życzenie, by zaprosił ją kiedyś do swego domu. - Potrafisz gotować? Skrzywiła się. - Nie mam czasu. Pracuję czternaście godzin na dobę. Poza tym, mieszkam z mamą. Mamy po pokoju dla siebie i wspólną kuchnię i mama wszystko gotuje. A co chcesz, żebym zrobiła? Zawinął rękawy, otworzył lodówkę, wyjął potrzebne produkty i położył je na stole. - Przysuń stołek. Kto cię karmi, jak nie ma mamy? - Robię sobie kanapki z masłem orzechowym i gotuję jajka. - A co z twoim bratem? - Ma swoje mieszkanie. - Przysunęła stołek, po części dlatego, że nie była przyzwyczajona do bezczynności, a po wtóre dlatego, że nigdy jeszcze nie gotował dla niej mężczyzna. Czuła niepokój, kiedy patrzyła na jego ręce zajęte przyrządzaniem posiłku. W jadalnej części kuchni znajdowało się duże okno. Podeszła do niego, podziwiając ogród znajdujący się na tyłach domu. Zerknęła jednocześnie do salonu i westchnęła na widok jednej ściany, całkowicie przeszklonej. W pokoju brakowało kwiatów, a miałyby tu wspaniałe warunki. Rick zerknął na nią, nie przerywając roboty. - Ty chyba nigdy nie siedzisz bezczynnie? Lily skrzywiła się. - Tak, to prawda. Nie mogę długo usiedzieć na jednym miejscu. - Proszę, jeśli masz ochotę, obejrzyj sobie dom. Widzę, że jesteś go ciekawa. - Rzeczywiście, jestem bardzo ciekawa twojego pięknego domu. - I ogrodu chyba też? Wyjdź na zewnątrz, a przy okazji zapal gaz pod grillem, który stoi na patio. - Ile będzie cię kosztować ta nasza umowa? - Nie wiem, a dlaczego pytasz?
- Ponieważ nie mogę pozwolić, żebyś wydał na mnie fortunę, otrzymując w zamian tak mało. - Przecież masz mi pomóc nakryć Alana. - Tak, ale zdecydowałam zająć się twoim ogrodem w rewanżu za poniesione przez ciebie wydatki. - Lily, to nie jest potrzebne, - Zawsze płacę za siebie, Rick. Albo odpracuję to w twoim ogrodzie, albo nie ma między nami żadnego układu. Co wybierasz?
ROZDZIAŁ TRZECI Lily postawiła mu ultimatum i zdawała sobie z tego sprawę. Odłożył nóż i odsunął na bok pokrojone pomidory. Jeśli nie wyciągnie jej z kuchni, to z pewnością pokroi sobie pałce. Nie spotkał jeszcze osoby wrażliwszej niż Lily. W niecałe dziesięć minut dotknęła wszystkich rzeźbionych powierzchni, znajdujących się w zasięgu jej wzroku. Wprost je pieściła, co najwidoczniej sprawiało jej zmysłową przyjemność, a u niego tak silny ból w pachwinach, że musiał zaciskać zęby. - Jeśli zaspokoiłaś już swą ciekawość, to podpalę grilla. Nigdy nie pozwalał żadnej kobiecie, z wyjątkiem matki i Lynn, żony sąsiada, włóczyć się po swoim domu. Teraz nic mu to nie przeszkadzało. Zabrał talerz z hamburgerami i wyszedł na patio. Taka kobieta jak Lily zasługiwała na mężczyznę, który zaangażuje w związek z nią nie tylko serce, ale i duszę. A on nie był takim mężczyzną. Był tylko synem swojego ojca. Niezdolnym do kochania. Pięć minut później wrócił do kuchni, modląc się, żeby jego cholerny pociąg płciowy do tej kobiety przestał go dręczyć. Po kilku sekundach wiedział już, gdzie jest Lily. Skrzyp podłogi, który dotarł do niego z góry, powiedział mu, że Lily zatrzymała się w progu jego sypialni, potem podeszła do okna, żeby zobaczyć, jaki jest z niego widok. Następnie wróciła do oglądania kominka. Wyobraził sobie, jak pieści palcami jego rzeźbiony gzyms. Rick jęknął. Nigdy jeszcze nie był tak bardzo świadomy obecności kobiety. Preferował długowłose i długonogie blondynki z pewnym doświadczeniem i niewielkimi zahamowaniami. Dlaczego więc tak bardzo fascynowała go Lily z obciętymi na pazia włosami, nosząca bezkształtne ubrania i rumieniąca się co chwilę? Usłyszał teraz, że weszła do łazienki. Wyobraził sobie, jak stoi naga, w strumieniu wody i poczuł, że krew płynie mu szybciej. Do diabła, zanosiło się na długą noc. - Twój dom jest wspaniały - stwierdziła Lily. Wszystko, co w nim było, miało swoją historię. Tylko ona nie miała żadnej. Usiadła na stołku, patrząc, jak Rick nakłada na talerze smakowicie wyglądające hamburgery. - Podobają mi się twoje meble. Są stare, ale to nie są antyki. - Większość z nich należała do mojego dziadka. Zazdrościła mu solidnych powiązań z przeszłością i właściwego pochodzenia. Ona nie miała niczego po dziadkach. Nawet fotografii. Rodzice matki umarli, kiedy Lily była jeszcze w szkole. Dorobek ich życia został sprzedany na aukcji, a pieniądze przeznaczone na spłatę podatków.
Ponieważ wyparli się córki, zanim urodziła się Lily, to ani ona, ani Trent nic od nich nie dostali. To, co nie zostało sprzedane w czasie aukcji, oddano do kościoła. Nic dziwnego, że Lily odczuwa- ła brak własnych korzeni. Tylko jej prawdziwy ojciec mógł to zmienić. Liczyła, że podczas przygody z Rickiem dowie się czegoś o rodzinie ojca. Smaczne hamburgery szybko znikły z talerzy. - Mogę ci powiedzieć, jak doprowadzić ogród do porządku - zaproponowała. - Nie musisz. Ufam ci. Ostatnią osobą, którą Rick spodziewał się zobaczyć w poniedziałek rano przez okno sypialni, była Lily na jego własnej werandzie. Odskoczył gwałtownie od okna. Po przebudzeniu się z erotycznego snu serce biło mu jeszcze mocno, a skóra pokryta była potem. Naciągnął dżinsy na gołe ciało i zszedł na dół Zatrzymał się w kuchni, by nieco ochłonąć i popatrzeć na Lily przez drzwi patio. Z dymiącą filiżanką w ręku i termosem na balustradzie werandy, siedziała nieruchomo i wpatrywała się intensywnie w pas lasu, znajdującego się na końcu posiadłości. U jej stóp leżała para skórzanych rękawic i pęk wyrwanych chwastów. Otworzył drzwi. Lily odwróciła się gwałtownie. - Cicho, przestraszysz je. - Kogo? - Nie kogo, tylko co. Masz małe stado białoogoniastych saren. Pasą się na trawniku. Nie mogę w to uwierzyć. Mieszkasz w środku miasta i masz sarny w ogrodzie. To był jeden z powodów, dla których zaczynał każdy dzień od wyglądania przez okno. - Lily, dlaczego tu jesteś? - Żeby pracować. Ile masz ziemi? Cztery akry? - Coś koło tego. - Nie miała dzisiaj makijażu, a wyglądała prześlicznie. Wschodzące słońce igrało na jej policzkach, a lekka bryza przyniosła mu jej zapach, przyspieszający tętno. - Jest szósta rano. Wzruszyła ramionami. - Żeby wygospodarować trochę czasu musiałam zacząć wcześnie. Przyjechałam tutaj godzinę temu, ale kiedy zrobiłam sobie przerwę na kawę, zobaczyłam twoich czworonogich przyjaciół. - A ty nie masz płowej zwierzyny na farmie? - Oczywiście, że mam, ale to wieś i zwierzęta nauczyły się przechytrzać myśliwych i ludzi. A twoje pozwoliły na siebie patrzeć, dopóki ich nie spłoszyłeś. - Czuł, że jest na niego wkurzona.
Jej złotobrązowe oczy powędrowały z jego twarzy na obnażoną pierś, potem do bosych stóp i ponownie wróciły do twarzy. - Lubisz długo spać, prawda? - spytała lekko ochrypłym głosem, a na policzki wypłynął jej rumieniec. Stwierdził, że jak nastolatek traci przy niej kontrolę nad swoimi hormonami. Nigdy w życiu nie był tak świadomy obecności kobiety jak przy Lily. Wdychał jej zapach, jak kozioł, który węszy za łanią. Przygładził ręką włosy i sprawdził zarost na policzkach. - Długo w noc zastanawiałem się nad projektem. Skinęła głową i zakręciła termos. - Rozumiem. - Kiedy pójdziemy kupić ci suknię? - Może w sobotę. Do tego czasu jestem bardzo zajęta. - Lily, mamy tylko jedenaście dni do balu. Moglibyśmy spotkać się po pracy. Skrzywiła się. - Ostatnią rzeczą, na którą mam ochotę po pracy, jest chodzenie po sklepach i robienie zakupów. Nie sądzę, żeby w sklepach podobało się, że będę mierzyła suknie spocona i brudna. A z drugiej strony, mam za daleko, żeby pojechać do domu, wziąć prysznic i przebrać się. To była jeszcze jedna różnica między Lily a innymi kobietami, które znał. Na jego randkach nigdy nie mówiło się głośno o pocie i pracy. Lubił jej szczerość. Żadnego udawania. - To może przywiozę kilka sukien tu, do domu. Możesz wtedy u mnie wziąć prysznic, a potem je przymierzyć. Wielkie nieba, wyobraził sobie, jak stoi naga pod prysznicem, a potem przymierza suknie. - Nie sadzę, żeby mi się to podobało - powiedziała, sprowadzając go na ziemię. - Ugotuję obiad - kusił. Zobaczył w jej oczach zainteresowanie. Otóż Lily chciała pracować w jego ogrodzie i miała ochotę na obiad, ale nie była zainteresowana jego osobą. Do tej pory kobiety uganiały się za nim. Poprawka - za jego pieniędzmi. Trwało to tak długo, że zapomniał, że może być inaczej. A czy on uganiał się za Lily? Chyba nie. To dlaczego czuł adrenalinę we krwi na myśl o następnym spotkaniu? Włożyła rękawiczki i sięgnęła po chwasty. - Pomyślę o tym. - Co jadłaś dziś na śniadanie? - Faulkner, zamknij się i idź do domu. Robisz z siebie głupca. Ale jego ego i zdrowy rozsadek nie słuchały go. - Będę robił na śniadanie bekon kanadyjski i omlet serowy. Może przyłączysz się do mnie? Poczuła skurcz żołądka, słyszalny chyba o milę.
- Lepiej nie. Mam dużo pracy. - Przecież możesz zrobić sobie przerwę, Lily. Zadarła głowę do góry. - Nie każdy może sobie na to pozwolić, Rick. On również nie mógł zmarnować tego dnia. Musiał dzisiaj skończyć plany dla klienta, ale mimo to chciał spędzić trochę czasu z tą niecodzienną dziewczyną. - Poświęć mi godzinkę. - Dobrze, dam ci tę godzinę, jeśli otrzymam coś w zamian. - Co? - Poświęcisz mi również godzinę, żebym mogła cię nauczyć, w jaki sposób postępować, by nie dopuścić do takiego nieporządku, jaki panuje w twoim ogrodzie. Uśmiechnął się pod wąsem. Była niesamowita. - Zgadzam się. Lily spojrzała na mężczyznę pracującego obok niej i starała się skupić na własnym zajęciu. Po twarzy Ricka spływał pot. Krople potu toczyły się wzdłuż jego szczęk, po szyi, a następnie ginęły w szarym podkoszulku. Ona dała Rickowi godzinę, a on poświęcił jej dwie. Jego baczenie na detale i gotowość do pracy zdumiały ją. Był inny niż większość jej klientów, którzy bali się zabrudzić rąk. Rick założył rękawice samochodowe i pracował obok niej, czasami tak blisko, że zderzali się ramionami lub biodrami. Każdy taki kontakt palił ją jak pieprzowy, owadobójczy roztwór, bory przygotowywała w domu. - Ciągle jeszcze jest dużo pracy, ale przynajmniej ogród nie wygląda już tak dziko. Rick ściągnął podkoszulek, osuszając nim spoconą skórę. Do licha, pomyślała, już nie raz widziała mężczyznę bez koszuli, a od tego nie mogła oderwać wzroku. Napotkała jego oczy i zaczerwieniła się. - Naprawdę mój ogród tak źle wygląda? - spytał. Praca. Myśl o pracy. Po to tu jesteś. - Gorzej. - Kosiłem trawę i grabiłem liście. Lily wrzuciła na samochód ostatnie chwasty i zdjęła rękawiczki. - Muszę już jechać. - Czy przygotować na wieczór kilka sukien? Poczuła ściskanie w gardle, kiedy patrzyła na jego nagą skórę. Boże, nawet jego pępek wygląda
seksownie. Lily, przestań się na niego gapić, przywołała się do porządku. - Nie, mam dużo pracy - powiedziała ochrypłym głosem. Rick podszedł do niej bliżej. Cofnęła się i oparła o tylną klapę samochodu. Stwierdziła, że nie ma bardziej seksownego zapachu niż świeży zapach męskiego potu. - Lily, musimy to zrobić. - Co zrobić? - Patrzył intensywnie na jej usta. Przypomniała sobie, jak powiedział, że muszą się pocałować, żeby ich stosunki wyglądały przekonująco. Serce jej waliło jak oszalałe, usta zwilgotniały. - Pocałować się? Zabłysły mu oczy. - Teraz myślałem o znalezieniu odpowiedniej sukni, ale to, co powiedziałaś, bardzo mi się podoba. Zmniejszył jeszcze bardziej dystans miedzy nimi i zdjął również rękawiczki. Liry nie miała dokąd uciec. Znalazła się miedzy dwiema tonami zimnego metalu samochodowego i dwustu funtami gorącego mężczyzny. Oparła ręce o jego pierś, próbując go odepchnąć. - Lily? Powinna uciekać, ale miała sztywne mięśnie i nie mogła oderwać wzroku od jego wspaniałych ust. Dreszcz niecierpliwości przebiegł jej po plecach. Rick wpatrywał się w nią, dopóki jego usta nie dotknęły jej ust. Świat przestał dla niej istnieć. Dotyk jego ciepłych warg otulił ją falą gorąca. Nieświadomie przylgnęła do niego. W głowie jej wirowało, a nogi odmawiały posłuszeństwa. Zatonęła w rozkoszy i czuła, że jest całkowicie pozbawiona woli. Rick jęknął i pogłębił pocałunek. Jego palce zaczęły wędrować w dół jej pleców. Stanął w rozkroku i jego pobudzenie, które nagle poczuła, zaszokowało ją, pozwalając wrócić do przytomności. Serce waliło jej z mieszaniną lęku, przyjemności i wstydu. - Rick, muszę już pójść - powiedziała, wywijając się z jego objęć. - Lily... - Widzisz, muszę spotkać się z bratem. Muszę natychmiast wyjechać. - Nie była to prawda. Z bratem miała spotkać się po południu. - Więc, w środę. Bądź tu o szóstej. Przygotuję suknie i obiad. - Ale... - Prognozy mówią, że po południu i wieczorem będzie padać. Więc nie będzie można pracować