ziomek72

  • Dokumenty7 893
  • Odsłony2 235 152
  • Obserwuję977
  • Rozmiar dokumentów26.3 GB
  • Ilość pobrań1 294 384

Rudzielec - Davis Susannah

Dodano: 8 lata temu

Informacje o dokumencie

Dodano: 8 lata temu
Rozmiar :618.9 KB
Rozszerzenie:pdf

Rudzielec - Davis Susannah.pdf

ziomek72 EBooki EBOOK D Davis Susannah
Użytkownik ziomek72 wgrał ten materiał 8 lata temu.

Komentarze i opinie (0)

Transkrypt ( 25 z dostępnych 71 stron)

SUZANNAH DAVIS Rudzielec

ROZDZIAŁ PIERWSZY „Przyjedź do mnie, Loczku, tylko szybko. Jesteś mi potrzebna". Roni Daniels wciąŜ słyszała rozpaczliwe wołanie Sama Prestona. Pedał gazu w jej jeepie wciśnięty był do oporu. Szybciej juŜ jechać się nie dało. Roni z całych sił trzymała kierownicę. Z trudem wypatrywała wąskiej dróŜki, która. zazwyczaj tylko bydło wracało z pastwiska. Chłodny wiatr kwietniowej teksaskiej nocy rozwiewał kręcone włosy dziewczyny. Klęła Sama za to, Ŝe zbudził ją w środku nocy i odłoŜył słuchawkę, nie powiedziawszy nawet, co za nieszczęście go spotkało. No cóŜ, w tej części Teksasu nie zadaje się pytań, gdy sąsiad prosi o pomoc. Szczególnie gdy sąsiad jest jednocześnie przyjacielem. Szybko, to szybko. Obojętne, która jest godzina. Roni zatrzymała się przed domem Prestonów. Niegdyś był to wspaniały budynek. Teraz jednak w świetle reflektorów jeepa widać było łuszczącą się farbę, spróchniałe deski na ganku... Za to stodoła, obora, stajnie, czyli wszystkie zabudowania gospodarcze, utrzymane były wzorowo. Cała okolica wiedziała, Ŝe od czasu gdy od Sama odeszła Ŝona, dbał on bardziej o swoje rasowe bydło aniŜeli o własne wygody. Roni weszła na ganek. Jej bujna wyobraźnia podsuwała przed oczy obraz krwawej jatki, śmiertelnych obraŜeń lub co najmniej najazdu Marsjan. Sam Preston nigdy dotąd nikogo nie prosił o pomoc. Skoro to zrobił, w środku nocy na dodatek, na pewno działo się coś okropnego. - Sam! - zawołała, otwierając drzwi rzęsiście oświetlonego salonu. Znała ten dom jak swój własny. Biegała po nim razem z Samem i z jego starszym bratem, Kennym, gdy była jeszcze tak mała, Ŝe nie dorastała do pięt konikowi polnemu, jak mawiał doktor Hazelton. Na widok waliz, pudeł i pakunków wypełniających pokój, zaniemówiła ze zdziwienia. Wiedziała wprawdzie, Ŝe Sam musiał nagle wyjechać. Opuścił nawet z tego powodu cotygodniowe spotkanie w kawiarni Rosie, ale nie spodziewała się w związku z tym wyjazdem Ŝadnych sensacji. Tymczasem okazało się, Ŝe bardzo, ale to bardzo się pomyliła. W odległym pokoju rozległ się przeraźliwy płacz. Roni z bijącym sercem pobiegła do sypialni Sama. OstroŜnie uchyliła drzwi. Spodziewała się zastać tam demona z ektoplazmy lub chociaŜ zwyrodniałego mordercę, ale to, co zobaczyła, było stokroć gorsze. Sam Preston stał na środku pokoju cały mokry, owinięty tylko ręcznikiem. Jasne włosy przykleiły mu się do czoła, a muskularne ciało cięŜko pracującego męŜczyzny było tak piękne, Ŝe Roni na chwilę zaparło dech w piersiach. Usłyszał ją wreszcie. Odwrócił się. Na widok zawiniątka w jego ramionach Roni niemal całkiem przestała oddychać. - Bogu dzięki, Ŝe juŜ jesteś, Loczku! - zawołał Sam.- Potrzymaj! Wcisnął dziewczynie rozwrzeszczane dziecko. W ostatniej chwili złapał ręcznik, który niebezpiecznie zsunął mu się poniŜej pępka. Sądząc po róŜowej piŜamie, dziecko było dziewczynką Maleństwo miało około roku i miedzianorude włosy Było na dodatek cięŜkie i tak ruchliwe, Ŝe utrzymanie go na rękach okazało się prawdziwą sztuką - O mój BoŜe! - Roni odruchowo przytuliła dziewczynkę do siebie Była zbyt zaskoczona, Ŝeby zwrócić uwagę na wilgoć, jaką w mgnieniu oka nasiąkła jej koszulka. Zaciekawione brzmieniem nowego głosu dziecko na chwilę przestało się szamotać. Odchyliło główkę i popatrzyło na Roni błękitnymi oczami Sama Prestona. Dziewczyna o mało nie umarła. Z Ŝalu, z bólu, z przeraŜenia. Nie mogła zrozumieć, dlaczego Sam trzymał przed nią w tajemnicy coś takiego. Byli przecieŜ najlepszymi przyjaciółmi.

- Odwróć się, Loczku. Muszę nałoŜyć majtki - poprosił Sam. Grzebał w przepastnej szafie, mrucząc do siebie. A niech to diabli porwą! Niech to piekło pochłonie! Chciałem tylko wziąć prysznic. Prawie dwieście kilometrów jechałem z tym wrzeszczącym szkrabem I co? Nawet prysznic mi się nie naleŜy? Mały rudzielec chyba przestraszył się nowej osoby Dziewczynka wykrzywiła buzię w podkówkę, wsunęła łapki w gęstwinę włosów Roni znów zaczęła płakać. - Czy to twoje dziecko? - zapytała Roni, bo koniecznie musiała się tego jak najszybciej dowiedzieć - Myślałem, Ŝe choć jedną noc wytrzymam? - Słowom Sama towarzyszył odgłos zapinanych dŜinsów - Skąd, u licha, mogłem wiedzieć. - Sam! - Roni odwróciła się na pięcie. Tuliła do siebie dziecko, jakby musiała je przed czymś bronić - Pytałam, czy to twoje dziecko. - Co? - zaniepokoił się Sam, zdziwiony ostrym tonem głosu Roni. - Pewnie, Ŝe nie! To znaczy: tak. Chyba moŜna by tak powiedzieć. - Zdecyduj się wreszcie! - zniecierpliwiła się Roni. -Nie sądziłam, Ŝe jesteś jednym z tych męŜczyzn, którzy bawią się, nie myśląc o konsekwencjach. Naprawdę nie rozumiem, jak mogłeś tak nierozwaŜnie postąpić. - Nie osądzaj nikogo tak pochopnie, Veronico Jean. - Spod opalenizny Sama widać było teraz płomienny rumieniec. - To nie moje dziecko. - Ma twoje oczy - nie ustępowała Roni. - Zresztą sam przed chwilą powiedziałeś... - Jessie jest córką mojego kuzyna. Roy zginął w zeszłym roku. Pamiętasz? Opowiadałem ci o tej katastrofie na polu naftowym. - Ale dlaczego... Co się stało? - dopytywała się Roni zawstydzona, ale tym razem juŜ zupełnie spokojna. - Alicja... Matka Jessie zatruła się w zeszłym tygodniu jakimś lekarstwem. Dostała szoku... Lekarze nie umieli jej pomóc. - Czy ona teŜ nie Ŝyje? - zapytała przeraŜona Roni. Sam tylko skinął głową. Roni z płaczącym dzieckiem w objęciach usiadła cięŜko na skraju ogromnego, nie pościelonego łóŜka. Pełna współczucia, kołysała Jessie, w nadziei, Ŝe choć trochę uda jej się uspokoić maleństwo. - Och, Sam - westchnęła. - Tak mi przykro! - Musiałem wszystko załatwić. - Sam pogłaskał rudą główkę swoją wielką dłonią. - - Pochowaliśmy ją w sobotę. Do tego czasu małą zajmowali się sąsiedzi. Ja jestem jej jedynym krewnym, więc wziąłem Jessie do siebie. Co miałem zrobić? - Sam, ty głuptasie! Jasne, Ŝe musisz się nią zaopiekować. Nie moŜesz postąpić inaczej. - Trochę cięŜko mi się teraz myśli. - Sam był tak zmęczony, Ŝe wyglądał, jakby miał nie trzydzieści siedem lat, lecz znacznie więcej. - To był piekielny tydzień! - WyobraŜam sobie. - Roni pogłaskała dziecko po główce. - Biedne maleństwo. Współczuję ci, Sam. - Mnie nic nie jest. - Nie zapominaj się, kolego - upomniała go Ŝartobliwie Roni. - MoŜesz sobie udawać przed światem, Ŝe jesteś twardy jak hartowana stal, ale ja i tak wiem, Ŝe masz złote serce. Chcesz adoptować Jessie, tak? - Chyba nie mam innego wyjścia. - Sam uśmiechnął się smutno. - Do głowy mi nie przyszło, Ŝe trzeba być doktorem Spockiem, Matką Teresą i ośmiornicą w jednej osobie, Ŝeby poradzić sobie z jedną małą dziewczynką. Jeśli jutro z samego rana nie załadujemy z Angelem tego transportu byków dla Fergusona, to Lazy Diamond znajdzie się na granicy bankructwa. Roni ze zrozumieniem pokiwała głową. Dobrze wiedziała, Ŝe praca na ranczo nigdy się nie kończy. Angel Morales był szefem kowbojów na farmie Lazy Diamond. To on opiekował się stadem i wydawał polecenia ludziom. Jego Ŝona, Maria, gotowała dla wszystkich

pracowników. Sam natomiast wykonywał wszystkie obowiązki właściciela, generalnego zarządcy i brygadzisty. - Jestem wykończony. - Sam spojrzał błagalnie na Roni. - Musisz mi pomóc. - Dlaczego ja? Wiem o dzieciach mniej więcej tyle samo, co i ty. Nie wiadomo skąd i po co pojawiło się bolesne wspomnienie pełnego upokorzeń romansu z reŜyserem Jacksonem Dialem. Przez osiem długich lat Roni znosiła podróŜe po wszystkich stanach Ameryki Północnej, liczne zdrady i powroty, aŜ w końcu zdecydowała się zakończyć tamtą znajomość. Przed dwoma laty powróciła do rodzinnego miasteczka Flat Fork. Rany się zabliźniły. Roni pracowała teraz dla róŜnych wydawnictw jako ilustratorka, ale Jacksonowi i jego filozofii Ŝyciowej opartej na bezwzględnym unikaniu zobowiązań zawdzięczała fakt, Ŝe nie miała dzieci, wciąŜ była sama i bardzo niewiele brakowało jej do staropanieństwa. Sam oczywiście doskonale znał historię Ŝycia swej przyjaciółki. Nie raz i nie dwa wypłakiwała mu swoje Ŝale nad kuflem piwa. Jednak teraz był tak zdesperowany, Ŝe zapomniał o wszystkim. Nawet o tym, Ŝe Roni nie ma absolutnie Ŝadnego doświadczenia, jeśli idzie o opiekę nad dziećmi. - Musisz coś o tym wiedzieć, Loczku - zapewniał ją Sam. - Jesteś przecieŜ kobietą. - Dobrze, Ŝe wreszcie to zauwaŜyłeś - prychnęła. - Nie złość się. Wiesz, o co mi chodzi - poskrobał dłonią zarośnięty policzek. - Przede wszystkim trzeba przewinąć Jessie. - Roni w końcu jednak zlitowała się nad Samem. - Przemokła na wylot. - Co? Znowu? - Mnie zresztą teŜ zmoczyła - Roni odsunęła od siebie pochlipującą teraz cichutko dziewczynkę. - Niech to szlag trafi! - Sam wyciągnął ręce po dziecko. - Bardzo cię przepraszam, Loczku. - Nie przejmuj się, kowboju. Nie ma potrzeby, Ŝebyśmy mokli oboje. Daj mi pieluchę i coś, w co mogłabym przebrać małą. Sam rzucił się do wypchanej torby w Ŝółte kaczuszki, a Roni tymczasem ułoŜyła maleństwo na łóŜku. Dziewczynka była juŜ zbyt zmęczona, Ŝeby się opierać czy choćby płakać. Popiskiwała tylko cichutko, ale za nic nie chciała wypuścić włosów Roni, w które od początku kurczowo się wczepiła. Dziewczyna pomyślała sobie, Ŝe pewnie matka Jessie teŜ miała długie włosy i dlatego mała czepia się tej jedynej znajomej rzeczy w obcym otoczeniu. - Dobrze, skarbie, moŜesz je sobie trzymać - szepnęła wzruszona. Zdjęła z dziecka mokrą piŜamkę i nasiąknięta do granic wytrzymałości pieluszkę. - Ciocia Roni zaraz zrobi z tym porządek. - Weź to. - Sam rzucił na łóŜko czyste śpioszki i jednorazową pieluchę. - MoŜe ty sobie z tym świństwem po radzisz. Ja zupełnie nie wiem, jak się toto zakłada. - Parę razy przewijałam malucha Krystal przyznała się wreszcie Roni. Krystal Harrison była ich przyjaciółką z lat szkolnych Zarówno Krystal, jak i jej mąŜ Bud, a takŜe trójka ich dzieci, z radością powitali powrót Roni do Flat Fork. - Wiedziałem, Ŝe coś przede mną ukrywasz mruknął Sam. - MoŜe ona jest głodna? Jak myślisz? - Jest bardzo zmęczona, ale butelka czegoś ciepłego pomoŜe jej się uspokoić. - Zaraz coś przyniosę. Zanim Roni ubrała maleństwo w czystą piŜamkę. Sam juŜ był z powrotem. - Mam tu jakiś sok - podał dziewczynie plastikową butelkę ze smoczkiem. - Pani Newton, która opiekowała się Jessie, zapakowała mi na drogę parę butelek. Ci Newtonowie mają pięcioro własnych dzieci. Bardzo przeŜyli śmierć Alicji. I do Jessie teŜ się przywiązali. Powiedzieli mi, Ŝe wcale nie muszę jej zabierać. Ale oni nie są bogaci. Nie chciałem, Ŝeby mała była dla nich cięŜarem. Zresztą wydawało mi się, Ŝe powinienem ją tu jak najszybciej przywieźć.

Roni usadowiła się w bujanym fotelu, który ledwie juŜ pamiętał lepsze czasy. Podała maleństwu butelkę z sokiem. Jessie natychmiast przyssała się do smoczka i juŜ po chwili oczka jej się zamknęły. Ale włosów Roni z piąstki nie wypuściła. - A mówiąc powaŜnie, Sam, co masz zamiar zrobić z tym fantem? - zapytała Roni, bujając się na fotelu. - Opieka nad takim małym dzieckiem to dla samotnego męŜczyzny duŜy kłopot. Sam wpatrywał się w podłogę, jakby tam spodziewał się znaleźć odpowiedź na trudne pytanie. - Kiedy umarł Roy - powiedział wreszcie – obiecałem Alicji, Ŝe zaopiekuję się nią i dzieckiem... Roni uczuła litość i podziw dla tego dzielnego, pracowitego człowieka. Jednocześnie, właściwie po raz pierwszy w swoim i Sama Ŝyciu, dostrzegła w starym przyjacielu męŜczyznę. I to nie byle jakiego, ale przystojnego i bardzo pociągającego męŜczyznę. - Chyba zatrudnię jakąś kobietę do prowadzenia domu - mówił Sam. - ChociaŜ naprawdę nie wiem, skąd miałbym teraz właśnie wziąć na to pieniądze. Jedyna szansa to zdobyć ten kontrakt na dostawę bydła na Wichita Rodeo. ChociaŜ podobno obiecali go juŜ Travisowi Kingowi... Zmarkotniał, wspomniawszy konkurenta. Nie lubili się. Wprawdzie nigdy jej o tym nie opowiadał, ale Roni wiedziała, Ŝe King miał coś wspólnego z wypadkiem samochodowym, w którym dziesięć lat temu zginął brat Sama. - A moŜe wystarczy przyjąć jakąś opiekunkę do dziecka - ciągnął Sam - albo oddać małą do Ŝłobka. Wielu ludzi posyła dzieci do Ŝłobka, więc ja chyba teŜ mogę. Jessie wreszcie zasnęła. Roni odstawiła na bok butelkę z sokiem, a potem ułoŜyła sobie niemowlę na ramieniu Dziewczynka westchnęła przez sen, a Roni nieoczekiwanie ogarnęła wielka czułość dla tej maleńkiej, bezradnej istotki. - Jeśli chcesz być ojcem, nie moŜesz poprzestać na zaspokajaniu tylko fizycznych potrzeb dziecka - powiedziała, bo nagle obudził się w niej instynkt macierzyński, którego wcale się nie spodziewała. - Wiem - westchnął Sam. - Ta mała przeszła juŜ gorsze piekło, niŜ większość ludzi przeŜywa przez całe Ŝycie. Zresztą to moja krew. Nie mogę zostawić córeczki kuzyna na pastwę losu. Zawsze Ŝałowałem, Ŝe ja i Shelly nie mieliśmy dzieci, a skoro Jessie powinna mieć rodzinę, to tak sobie myślę, ze pewnie sam Bóg zsyła mi tę szansę. Roni podziwiała determinację Sama i zazdrościła mu, ze to on, a nie ona ma okazję nacieszyć się pełnią rodzicielskiej miłości. śeby nie pokazać łez, które niespodziewanie napłynęły jej do oczu, pochyliła głowę i spojrzała na śpiące maleństwo. - Przygotowałeś dla niej łóŜko? - zapytała - Ustawiłem jej kojec w moim dawnym pokoju. Roni juŜ się opanowała. OstroŜnie wstała z fotela i z dzieckiem w ramionach poszła za Samem do sąsiedniego pokoju. Blask nocnej lampki oświetlał pozawieszane na ścianach półki z ksiąŜkami, obok których stały trofea sportowe, zdobyte jeszcze w szkole przez obu braci Prestonów. Od tamtych czasów właściwie nic się w tym pokoju nie zmieniło. Rodzice Sama nigdy na dobre nie doszli do siebie po śmierci starszego syna. Nawet krótka i pamiętna obecność Shelly na ranczo Lazy Diamond na ten akurat pokój nie miała wpływu. Dlatego teŜ stare, ale wciąŜ jeszcze wiele warte siodło Sama majestatycznie spoczywało na biurku, a na łóŜku i na podłodze leŜały magazyny poświęcone hodowli bydła i rodeo. Cudem jakimś zmieścił się w tym bałaganie składany kojec z siatką. - To takie śliczne dziecko, Sam - szepnęła Roni, układając śpiące maleństwo w kojcu. Sam objął dziewczynę ramieniem. Był to przyjacielski, zupełnie nic nieznaczący gest, a mimo to zapach i ciepło męskiego ciała zrobiły na Roni niesłychane i zupełnie niespodziewane wraŜenie.

- Jest czarująca - przyznał Sam. - Zupełnie mnie zawojowała. Będzie miała wszystko, czego jej potrzeba. - Wiem, Ŝe staniesz na głowie, Ŝeby tego dokonać -powiedziała cichutko Roni. Wyłączyła lampkę, wypchnęła Sama z pokoju i sama takŜe wyszła, pozostawiając uchylone drzwi. - Najpierw musisz uporządkować ten pokój. Małe dziewczynki powinny dorastać wśród koronek, falbanek, lalek. - O ile dobrze sobie przypominam, to pani, panno z mokrą głową, niczego takiego nie miała - zakpił Sam. Teraz, gdy sytuacja, przynajmniej chwilowo, została opanowana, mógł sobie pozwolić na powrót do zwykłych, przyjacielskich stosunków z Roni. - Jeździłaś na koniu w dŜinsach i kowbojskich butach lepiej niŜ niejeden chłopak. - Co mogłam innego robić? Byłam jedyną dziewczyną w promieniu dziesięciu kilometrów. Zresztą wyjątki tylko potwierdzają regułę - broniła się Roni, bo mimo łączącej ich zaŜyłości Sam niewiele wiedział o prawdziwych gustach swej przyjaciółki. - Zdziwiłbyś się, gdybym ci powiedziała, co naprawdę lubią małe dziewczynki. - Wiem, wiem. Muszę się jeszcze duŜo nauczyć. - O, tak. Wszystko przed tobą. - Roni zaczęła wyliczać na palcach: - Lekcje tańca, wstąŜki do włosów, całowanie potłuczonych kolan, ocieranie łez... To wszystko drobiazg. Trudniej ci będzie prowadzić z nią rozmowy, gdy zacznie się okres dojrzewania. Będziesz musiał ją ustrzec przed chłopakami, kupić jej pierwszy biustonosz... - Dobry BoŜe! - jęknął Sam tak komicznie, Ŝe Roni głośno się roześmiała. - Samie Preston - powiedziała, całując go w policzek - jesteś dobrym człowiekiem. Co ze mnie za przyjaciółka Pozwalam sobie na kpiny, gdy ty jesteś taki zmęczony Teraz pojadę do domu. Wrócę rano. MoŜe Krystal pomoŜe znaleźć kogoś do prowadzenia domu. - Nie napiłabyś się kawy albo czegoś zimnego? Masz ochotę na piwo? - dopytywał się trochę zbyt gorączkowo Sam. - Czy ty wiesz, która jest godzina? - Moglibyśmy obejrzeć sobie telewizję. Czy u Rosie wydarzyło się coś, o czym koniecznie powinienem sic dowiedzieć? - Jutro ci opowiem. Teraz jadę do domu trochę się przespać - Naprawdę musisz? CzyŜby Sam się bał? pomyślała z niedowierzaniem Roni. NiemoŜliwe. PrzecieŜ w pojedynkę radzi sobie z szarŜującym bykiem i nawet przy tym okiem nie mrugnie Odejście Ŝony, której nie podobało się spokojne Ŝycie na farmie, takŜe przyjął z godnością i spokojem Wszyscy go podziwiali. Dopiero Jessie go pokonała. Taka mała kobietka, a poradziła sobie z ogromnym Samem Prestonem. Nieustraszony Sam boi się zostać sam na sam z maleńką, rudą dziewczynką! - Przyznaj się - Roni z trudem ukryła uśmiech - wcale nie masz ochoty oglądać telewizji. - Zmiłuj się nade mną, Loczku - wił się jak piskorz Sam. - Co będzie, jeśli nie usłyszę, jak Jessie się rozpłacze? Wiesz, Ŝe trudno mnie dobudzić. A jeśli się w nocy rozchoruje? Znów będę musiał do ciebie dzwonić. - Zawsze mogę wyłączyć telefon. - Roni udawała obojętność. - Mam paść przed tobą na kolana? Tego chcesz? - dopytywał się ponuro Sam. - Nie tym razem. - Roni w końcu wybuchnęła śmiechem. - Zostawię sobie tę przyjemność na lepszą okazję. - Zostaniesz? Naprawdę? Tylko dzisiaj. Do jutra na pewno jakoś się ze wszystkim pozbieram. - No cóŜ - Roni udawała, Ŝe wciąŜ się zastanawia, chociaŜ dawno juŜ podjęła decyzję - jeśli będziesz się czuł pewniej... - Jasne, Ŝe tak! Nawet sobie nie wyobraŜasz...

- WyobraŜam, wyobraŜam - zachichotała. - Będę spała w pokoju Jessie. Ale pod jednym warunkiem. - Zrobię wszystko, co zechcesz - zawołał Sam. Zreflektował się jednak, zauwaŜywszy podstępny uśmiech przyjaciółki. - Oczywiście w granicach zdrowego rozsądku. - Widzisz, Sam, inna kobieta na moim miejscu mogłaby wyciągnąć korzyści z twojej trudnej sytuacji. Nawet duŜe korzyści... - Nie igraj z ogniem, młoda damo, bo moŜesz się sparzyć. - Sam znów się uśmiechał i jak zwykle przekomarzał z Roni. - Powiedz wreszcie, o co ci chodzi. A moŜe ubijemy interes? Przez cały miesiąc będę płacił twoje rachunki u Rosie. Zgoda? - Trochę za mało. Dorzuć jeszcze coś, ty dusigroszu. - W płocie oddzielającym nasze pastwiska od strony południowej zrobiła się dziura. - I tak musisz ją naprawić. - Czego ty ode mnie chcesz, dziewczyno? - Sam wreszcie się zaniepokoił. - Diabolo. - Zwariowałaś? - W Sama jakby piorun strzelił. - Nie dam ci mojego najlepszego ogiera! - Ja tylko chcę się na nim przejechać. - Nie ma mowy! Kark sobie skręcisz. - JeŜdŜę tak samo dobrze jak ty! - protestowała Roni. - No, moŜe prawie tak samo. - Za bardzo cię lubię, Loczku. Nie pozwolę, Ŝebyś ryzykowała Ŝycie na tym diable. I nie próbuj mi wmawiać, Ŝe lata studiów w Nowym Jorku i pracy w Los Angeles nie odebrały ci ani odrobiny wrodzonej zdolności trzymania się w siodle. - Mam ci udowodnić? - upierała się Roni. - Potrafię jeździć konno i ty dobrze o tym wiesz. - Loczku, przysięgam... - Uspokój się. - Dziewczyna wybuchnęła śmiechem na widok przeraŜonej miny Sama. - Jeśli tak bardzo się boisz, to nie będę nalegać. ChociaŜ przeczucie mówi mi, Ŝe pewnego dnia ja i Diabolo... Przez ten czas zadowolę się doprowadzaniem cię do szału. To teŜ niezła zabawa. - A ja pewnego dnia poderŜnę ci gardło. - Nie poderŜniesz. Kto by się opiekował Jessie? I to za darmo? Musisz sobie to wszystko dokładnie przemyśleć. - Chyba rzeczywiście masz rację. - Sam stłumił ziewnięcie. - PołóŜ się - zaproponowała mu Roni. - Wiem, gdzie masz pościel, więc sobie poradzę. Pamiętaj, Ŝe małe dzieci zazwyczaj budzą się o wschodzie słońca. - Akurat na spanie nie musisz mnie namawiać. Dobranoc. - Tym razem pozwolił sobie na szerokie ziewnięcie. - Masz moŜe coś, w czym mogłabym się przespać? - zapytała Roni, patrząc z lekkim obrzydzeniem na swoją przemoczoną koszulkę. - Poszukaj w bieliźniarce. Aha, uwaŜaj na kurek od ciepłej wody. Poluzował się i w kaŜdej chwili moŜe odpaść. - Dobrze, będę pamiętać. - Dziękuję ci, Loczku - powiedział Sam z takim przejęciem, Ŝe Roni zrobiło się nieswojo. - To drobiazg - uśmiechnęła się do niego. - W końcu od czego ma się przyjaciół? Za oknem beczało nowo narodzone cielątko. Sam wiedział, Ŝe wcześniej czy później i tak musi się nim zająć. Na razie jednak schował głowę pod poduszkę. - Zaczekaj, potworze - mruknął. Otworzył jedno oko. Słońce za oknem znajdowało się znacznie wyŜej niŜ powinno. Dopiero wtedy przypomniał sobie o Jessie. Natychmiast wyskoczył z łóŜka. Zanim na dobre zdąŜył się obudzić, juŜ nachylał się nad pustym kojcem. Przeraził się, Ŝe coś złego stało się dziewczynce. Na szczęście z kuchni dobiegł go śmiech Roni i radosne gaworzenie niemowlęcia. Nieco uspokojony wrócił do sypialni. Jednak nie w głowie mu było spanie.

WłoŜył dŜinsy i poszedł do kuchni. Pod stołem dostrzegł bardzo długie nogi odwróconej zgrabną pupą do drzwi kobiety. - A kuku! Gdzie jest Jessie? Roni chowała się za krzesło, czym wprawiała dziecko w szampański humor. Mała pełzała na czworakach wokół stołu, śmiejąc się przy tym i gaworząc po swojemu. Roni, takŜe na czworakach, zaczęła ją gonić i dziecko piszczało z radości. Sam stał oparty o framugę kuchennych drzwi. Uśmiechnął się, przypomniawszy sobie, jak to całkiem niedawno on sam, Kenny i Roni podobnie się bawili w tej samej kuchni. Z krzeseł budowali forty i zagrody dla bydła, których zaciekle bronili przed najazdem okrutnych Indian. Naturalnie, Ŝadne z nich nie nosiło wówczas takich ślicznych majteczek z róŜowej koronki, jakie wystawały teraz spod męskiej koszuli, w którą ubrała się Roni. Sam niechętnie odwrócił wzrok od delikatnej bielizny. Gęste, brązowe i bardzo pokręcone włosy opadały dziewczynie na czoło. To właśnie im zawdzięczała swoje przezwisko. Któregoś lata Sam bardzo jej z tego powodu dokuczał. Skończyło się celnym lewym sierpowym, który rozkwasił chłopakowi nos i powalił go na ziemię. Tamtą praktyczną lekcję dotyczącą charakteru kobiet Sam zapamiętał sobie na całą resztę Ŝycia. Ale to wspomnienie go rozbawiło. Patrzył, jak Jessie i Roni pełzają po rozsypanych po podłodze płatkach kukurydzianych. Nie rozumiał, jak to się stało, Ŝe przyjaciółka zabaw dziecięcych wciąŜ odgrywa tak waŜną rolę w jego dorosłym i zupełnie samodzielnym Ŝyciu. Bardzo się cieszył, kiedy wróciła do Flat Fork, skończywszy przedtem swój Ŝałosny romans z tym nic niewartym, miastowym skunksem. Nieudane małŜeństwo z Shelly sprawiło, Ŝe Sam odsunął się od ludzi, a z kobietami zupełnie przestał rozmawiać. Pewnie zostałby pustelnikiem, gdyby Roni Daniels na czas nie wróciła do domu i nie przywróciła go do Ŝycia. Co piątek spotykali się w kawiarence Rosie. Prowadzili długie, nocne rozmowy, będące doskonałą psychoterapią zarówno dla Sama, jak i dla zbolałego serca Roni. Nie wiem, co bym bez niej zrobił, pomyślał Sam. Zawsze jest, kiedy jej potrzebuję. Jak najprawdziwszy kumpel. I wcale się nie śmiała z mojego pomysłu zaadoptowania Jessie. Powiedziała, Ŝe dobrze robię, chociaŜ pół Ameryki odradzałoby mi podobną decyzję. Na dodatek od dawna jest na nogach, kiedy ja dopiero zaczynam się budzić. - Witam panie. Na dźwięk głosu Sama Jessie uniosła do góry rudą główkę. Zapomniała o zabawie, a pewnie i o boŜym świecie. Na czworakach pognała do Sama, piszcząc i wołając: „Ta! Ta!" Sam wziął dziecko na ręce i mocno do siebie przytulił. Mała była taka słodziutka. - A ja to co? - poskarŜyła się Roni, z podłogi obserwująca zakochaną parę. - MoŜna mnie juŜ wyrzucić na śmietnik? - Co ja na to poradzę, Ŝe kobiety za mną szaleją? - uśmiechnął się do niej Sam. - Chyba w twoich marzeniach, kowboju - mruknęła Roni. Podniosła się z klęczek, odgarnęła potargane włosy i obciągnęła koszulę. Z widniejących na przodzie koszuli plam dało się wywnioskować, Ŝe pierwsze w nowym domu śniadanie Jessie było interesującym eksperymentem. Kolorowe plamy nie zdołały jednak odwrócić uwagi Sama od dwóch ciemnych krąŜków przeświecających przez cienkie płótno koszuli. Dlaczego właściwie gapię się na jej piersi? pomyślał z niesmakiem Sam. Roni to kumpelka. A moŜe po prostu nie byłbym prawdziwym męŜczyzną, gdybym nie umiał docenić piękna takiego ciała. - Masz ochotę? - zapytała Roni, podnosząc stojący na stole kubek z kawą. No pewnie! pomyślał Sam. KaŜdy by miał ochotę na taką fantastyczną dziewczynę! - Sam? - dopytywała się Roni, nie usłyszawszy odpowiedzi. - Chcesz się napić kawy?

O mój BoŜe! Sam z trudem wrócił do rzeczywistości. Stanowczo zbyt długo nie miałem kobiety, skoro zaczynam w ten sposób myśleć o Roni. Tylko tego brakowało, Ŝeby jakieś głupstwa zepsuły naszą przyjaźń. Chyba jeszcze nie doszedłem do siebie. - Tak, oczywiście... Pewnie, Ŝe chcę. Dlaczego mnie nie obudziłaś? - NaleŜał ci się solidny wypoczynek. - Roni wzruszyła ramionami i podała mu kubek gorącej kawy. - Przez ten czas zaprzyjaźniłam się z Jessie. Ona jest czarująca. - Ta! - odezwała się Jessie, jakby takŜe chciała brać udział w rozmowie. - Widzisz, zupełnie mnie zawojowała roześmiał się Sam i pocałował dziewczynkę w rudą główkę. - Pewnie, Ŝe widzę. - Roni uwaŜnie mu się przyglądała. - Czy ty aby na pewno wiesz, w co się pakujesz? - Nie mam pojęcia. - Sam trochę posmutniał. - Niestety, za późno na zastanawianie się. Wpadłem po uszy. - Wobec tego muszę ci pomóc. - Dzięki, Loczku. - Bezinteresowne poświęcenie przyjaciółki sprawiło, Ŝe Samowi nagle zaschło w gardle. - Zupełnie nie wiem, co powiedzieć. - Najlepiej powiedz, co chcesz na śniadanie. Wydaje mi się, Ŝe słyszę tę rozklekotaną cięŜarówkę, którą jeździ Angel. Chyba mówiłeś wczoraj o jakichś bykach, które trzeba komuś dostarczyć. - A niech to diabli porwą! JuŜ przyjechał? Jest później niŜ myślałem. Chciał wyjść z kuchni, ale przypomniał sobie, Ŝe wciąŜ trzyma na rękach Jessie. Z błagalnym wyrazem twarzy podał Roni dziecko. - Czy mogłabyś tu jeszcze trochę zostać? Zwolnię cię, jak tylko załadujemy te byki. - Nie denerwuj się, Sam. Wszystko jest w idealnym porządku. - Roni połaskotała małego rudzielca, w zamian za co została obdarowana promiennym uśmiechem. - Zajmij się tymi swoimi bykami, a ja tymczasem zadzwonię do Krystal. MoŜe poleci nam kogoś, kto mógłby poprowadzić dom. - Dobrze by było - westchnął Sam. - Spokojna głowa. JuŜ my obie coś wymyślimy. I to jeszcze przed kolacją. - Roni usadowiła sobie dziewczynkę na biodrze i czule się do niej uśmiechnęła. - W końcu Jessie to tylko taka trochę większa lalka. Na pewno nie będzie z nią problemów.

ROZDZIAŁ DRUGI - A ta dlaczego ci się nie podoba? - Ma za długi nos. - Chyba Ŝartujesz. - Sam podniósł wzrok znad listy, na której juŜ wszystkie nazwiska były przekreślone. - To była przenośnia - mruknęła Roni. ZłoŜyła kolejne śpiochy Jessie i włoŜyła je do kosza na brudną bieliznę, w którym pełno juŜ było dziecięcych ciuszków. - Pani Hawkins to największa plotkara w okolicy. Zamiast zajmować się dzieckiem, całymi dniami będzie gadać przez telefon. - A Laurie Taylor? - Ona sama jest jeszcze dzieckiem. Dopiero co skończyła szkołę. Chciałbyś, Ŝeby przez twój dom przewijały się stada jej kolejnych narzeczonych? Sam obserwował Roni z mieszanymi uczuciami. W pomazanej farbą koszulce, krótkich spodniach zrobionych ze starych dŜinsów wyglądała tak, jakby tydzień temu zdała maturę. Kiedy zaczynała pokazywać rogi, tak jak to miało miejsce w tej chwili, Sam najchętniej spuściłby jej porządne lanie. - Wobec tego sama kogoś zaproponuj. - Agnes Phillips - rzekła bez namysłu Roni. - Oszalałaś? Jest taka stara, Ŝe kości jej trzeszczą przy kaŜdym kroku. Co ja gadam! Ona nie stąpa normalnie, tylko szura nogami! - Sam pokazał palcem Jessie, która siedziała na kuchennej podłodze, bawiąc się drewnianymi łyŜkami. - Nawet przez dziesięć sekund nie utrzymałaby w ryzach tego szkraba. - Wobec tego nie masz wyjścia - Roni wzruszyła ramionami. - Trzeba szukać dalej. - Od trzech dni rozmawiamy z róŜnymi kobietami - zirytował się Sam - i ani o centymetr nie zbliŜyliśmy się do celu. Co gorsza, o trzeciej przyjdzie tu jakaś baba z opieki społecznej, Ŝeby sprawdzić, jak sobie radzę z Jessie. I co ja jej powiem? - śe prowadzisz rozmowy z chętnymi do pracy w charakterze pomocy domowej. Nikt nie oczekuje od ciebie cudów. - No cóŜ - Sam uśmiechnął się gorzko -jeśli tak dalej pójdzie, to za tydzień we Flat Fork nie będzie juŜ ani jednej osoby, z którą bym na ten temat nie rozmawiał. - Czy to moja wina, Ŝe nie potrafisz się zdecydować? - Ja? - Sama zupełnie zatkało. - To ty odrzuciłaś najlepsze kandydatki, jakie się do nas zgłosiły. Davina Hodge twoim zdaniem jest zbyt oschła, pani Rambles za bardzo roztrzepana, a Cloretha Glover ma nieświeŜy oddech. - Nie moŜesz przecieŜ do opieki nad Jessie zatrudnić byle kogo. To waŜna decyzja i nie naleŜy jej podejmować pochopnie. - Roni skończyła sortowanie bielizny. - Poza tym juŜ ci mówiłam, Ŝe tę okładkę dla Artbeat mam oddać dopiero za trzy tygodnie. Do tego czasu mogę ci pomagać, więc nie musisz się spieszyć z wyborem odpowiedniej osoby. - PrzecieŜ nie moŜesz tu przebywać w nieskończoność - zaprotestował Sam. - Wiem, Ŝe nie jestem najlepszą kucharką - Roni uśmiechnęła się do niego rozbrajająco - ale nie miałam pojęcia, Ŝe juŜ masz mnie dosyć. - Po szczepieniu cieląt nawet mroŜona pizza smakuje wspaniale - pocieszył ją Sam, ale natychmiast ugryzł się w język. - Nie myśl, Ŝe się skarŜę. Naprawdę bardzo ci jestem wdzięczny za wszystko, co dla nas robisz. - Więc w czym problem? - No, wiesz... - Sam wiercił się na swoim krześle. - Do jasnej cholery! Nie rozumiesz, Loczku? Co ludzie powiedzą? PrzecieŜ my właściwie mieszkamy razem.

- Wielkie rzeczy - skrzywiła się Roni. - Powiedzą, Ŝe pomagam przyjacielowi w trudnej sytuacji. Jesteś zapracowany, bo nie było cię tu przez tydzień, i musisz nadrobić zaległości. A mnie jest po prostu wygodniej sypiać u ciebie niŜ przyjeŜdŜać codziennie rano. Zresztą to i dla Jessie lepiej... - Nie chciałbym, Ŝeby cię wzięli na języki... - Jedyne co mi grozi, to ból w krzyŜu od spania na starym tapczanie. No, moŜe jeszcze wrzód na Ŝołądku przez te mroŜonki, którymi ostatnio się Ŝywimy. Czy kowboje nie jadają surówek? - Jeśli nie muszą... - uśmiechnął się Sam zadowolony, Ŝe Roni nic sobie nie robi z jego obaw. - Ale moŜe dałbym się namówić na jedną porcję, gdybyś dodała do niej solidny, dobrze wysmaŜony befsztyk. - Mięso z grilla? -rozpromieniła się Ronnie. - No. - A więc, załatwione. Siedząca na podłodze Jessie porzuciła tymczasem swoje łyŜki i przecierała łapkami zaspane oczka. Roni wzięła dziecko na ręce i mocno je do siebie przytuliła. Jessie natychmiast włoŜyła palec do buzi, a drugą piąstkę wsunęła we włosy opiekunki. Roni zdąŜyła się juŜ do tego przyzwyczaić. W ciągu kilku dni pobytu na ranczu dziewczynka znacznie się uspokoiła, wciąŜ jednak zdarzały jej się napady złości czy choćby przeraźliwego płaczu bez powodu. - Jessie jest zmęczona - powiedziała Roni. - Ponosić ją? - Nie trzeba. Sama ją uśpię. - Pocałowała maleństwo. - Potem pojadę do domu po czyste ubrania. Ty i tak musisz czekać na tę kobietę z opieki społecznej. Poradzisz sobie, jeśli Jessie obudzi się, zanim wrócę? - Pewnie, Ŝe tak. Nie musisz się spieszyć - zapewnił ją Sam. Miał wyrzuty sumienia, Ŝe jego rodzinne zobowiązania zajmowały przyjaciółce tak wiele czasu. Wiedział przecieŜ, Ŝe miała mnóstwo zamówień, wypełniony terminarz i bardzo niewiele wolnych chwil na przyjemności. Musiał jak najprędzej znaleźć kogoś do prowadzenia domu, w przeciwnym wypadku tak pięknie rozwijająca się kariera Roni mogłaby się skończyć i to wyłącznie z jego winy. Po raz setny zastanawiał się, czy aby na pewno podjął właściwą decyzję. Robiło mu się gorąco za kaŜdym razem, gdy uświadamiał sobie, jak ogromną wziął na siebie odpowiedzialność. No cóŜ, słowo się rzekło. Obiecał Alicji, Ŝe zajmie się jej małą córeczką, i słowa dotrzyma. - Zaraz wrócę - powiedziała Roni, tuląc do siebie zasypiającą dziewczynkę. - Po drodze kupię dodatki do tych befsztyków. Aha, jeszcze wpadnę do Krystal. MoŜe wreszcie znajdzie kogoś, kto naprawdę nadawałby się do prowadzenia domu i opieki nad dzieckiem. - Musisz jej koniecznie powiedzieć, Ŝe poza Kopciuszkiem nikogo nie zaakceptujesz. - Sam zerknął ponuro na leŜącą przed nim listę odrzuconych juŜ kandydatek. - Nie przejmuj się. - Na widok smutnej miny Sama Roni wybuchnęła śmiechem. - Jestem pewna, Ŝe istnieje jakieś naprawdę idealne rozwiązanie. Trzeba je tylko znaleźć. Roni nie traciła czasu w domu. Po śmierci ojca matka poślubiła Jinksa Robinsona, właściciela sklepu Ŝelaznego z Austin. Niewielką farmę Danielsów dziewczyna miała teraz wyłącznie dla siebie. Tego dnia dom wydał jej się jeszcze cichszy i bardziej pusty niŜ zwykle Przejrzała korespondencję, spakowała torbę z ubraniami Wsunęła do niej trochę koronkowej bielizny, którą tak bardzo lubiła W swym rodzinnym miasteczku, gdzie Ŝycie płynęło powoli, Roni nie miała ani okazji, ani nawet chęci nosić powiewnych, jedwabnych sukienek, w których tak chętnie chodziła, gdy była z Jacksonem Dialem. Ubierała się w dŜinsy i znoszone bawełniane podkoszulki, pod którymi jednak zawsze miała jakiś piękny komplet eleganckiej bielizny. Nie chwaliła się nikomu swą słabością. Była to jej pilnie strzeŜona tajemnica. Z domu Roni pojechała na pocztę, wysłać dwa reklamo we rysunki. Zrobiła to i tak juŜ o kilka dni za późno. Wpadła jeszcze do biblioteki po ksiąŜki o wychowaniu dzieci i do sklepu

po zakupy. Pozostała jej juŜ tylko wizyta u Krystal. Roni miała nadzieję, Ŝe mimo jej przedłuŜającej się nieobecności Sam zdoła sobie poradzić z małą Jessie. Gdy tylko zaparkowała samochód przed domem przyjaciółki, opadła ją trójka rozwrzeszczanych, dzikich Indian. - Ciocia Roni! - Mamusiu! Ciocia Roni przyjechała! - Co nam przywiozłaś, ciociu? - Cześć, chłopaki - Roni rozdała chłopcom po paczce gumy do Ŝucia - Gdzie mama? - W ogródku - odparł najstarszy - Prosiła, Ŝeby ciocia tam do niej przyszła - Dzięki - pogłaskała po głowie najmłodszego Indianina. - Przyjedziesz do nas w niedzielę? - zapytał czteroletni Karl. - PokaŜę ci, jak gram w kometkę. - Postaram się - Roni weszła do ogrodu, w którym pełno było piłek, samochodów, traktorów i wszelkich innych zabawek. - Chodź, napijesz się mroŜonej herbaty - powiedziała siedząca na tarasie Krystal, drobna blondynka z krótko obciętymi włosami. - Akurat mam wolną chwilę przed kolacją i awanturą o to, czy koniecznie trzeba juŜ iść spać. - Bardzo chce mi się pić - Roni uśmiechnęła się do przyjaciółki. Wiedziała, Ŝe Krystal wprawdzie czasami trochę narzeka, ale jej Ŝycie rodzinne pełne jest humoru i wzajemnej miłości. Tego Roni jej zazdrościła. Zresztą pewnie wszystkie kobiety świata gorąco pragną czegoś tak cudownego. - Ja teŜ wpadłam tylko na chwilę. Strasznie duŜo czasu zajął mi ten wypad do domu i zakupy. Sam zupełnie traci głowę, kiedy Jessie zaczyna płakać. - Jeśli chce zatrzymać małą, to powinien się szybko do tego przyzwyczaić. - Krystal podała przyjaciółce oszronioną szklaneczkę. - Jasne, Ŝe ją zatrzyma. Szkoda, Ŝe nie widziałaś, jak mu oczy wilgotnieją, kiedy Jessie się do niego uśmiechnie. To najfantastyczniejsza istota na świecie. - Kto? Sam czy Jessie? - Oboje - roześmiała się Roni. - Mała ma charakterek, ale to najsłodsze dziecko pod słońcem. Uwierz mi, ona juŜ mówi do Sama „ta-ta". On bardzo chce znaleźć jakąś pomoc domową, ale na razie nie bardzo mu się to udaje. - śadna z pań, które wam poleciłam, nie chciała przyjąć tej pracy? - zapytała zaskoczona Krystal. - Kilka z nich chciało, ale Sam ma bardzo wysokie wymagania - wyjaśniła Roni. Potem opowiedziała przyjaciółce, z kim rozmawiali i dlaczego te panie okazały się nieodpowiednie. - MoŜe znasz jeszcze kogoś, kto by się nadawał? - Muszę się zastanowić. Zanim coś wymyślę, Sam moŜe wozić małą do Ŝłobka Pharis Fitzgerald. - Oszalałaś? Zrywać dziecko o świcie i aŜ do zmroku zostawiać je u obcych ludzi? Nic ma mowy! - Roni aŜ się zatrzęsła z oburzenia. - Chciałam powiedzieć, Ŝe Sam na pewno by wolał, Ŝeby Jessie została w domu. I tak juŜ zbyt wiele zmian przeŜyła. I bardzo łatwo wpada w złość... - Coś mi się wydaje, Ŝe tobie wcale nie zaleŜy na tym, Ŝeby Sam przyjął kogoś do pracy. - Nie rozśmieszaj mnie - zaperzyła się Roni. - Ja tylko chcę znaleźć jak najlepszą opiekunkę dla Jessie. - I jak najszybciej wrócić do swego bardzo zajmującego trybu Ŝycia? - zapytała z przekąsem Krystal. - Mnie nie oszukasz, koleŜanko. Widzę przecieŜ, Ŝe matkowanie tej małej sprawia ci wielką frajdę. - Co ja na to poradzę, Ŝe uwielbiam rude aniołki? -roześmiała się Roni. - AŜ tak ją polubiłaś? Wobec tego powiedz mi, co tam się naprawdę dzieje. Całe miasto bardzo się interesuje losem tej dziewczynki. Twoim zresztą teŜ.

- Moim? - zdziwiła się Roni. - Dlaczego moim? - Chyba jesteś jedyną kobietą w okolicy, która jeszcze nie zauwaŜyła, Ŝe Sam Preston jest bardzo przystojnym męŜczyzną. Czy naprawdę muszę ci to tłumaczyć? Ty, Sam i śliczna, osierocona dziewczynka... PrzecieŜ to jasne jak słońce. - O czym ty mówisz! To tylko sąsiedzka przysługa. Naprawdę nic więcej. - Chcesz mi wmówić, Ŝe nie zauwaŜyłaś, jakim fantastycznym facetem jest ten twój Sam? - Naprawdę bardzo podziwiam Sama. - Roni usiłowała odsunąć od siebie wspomnienie pierwszego wieczoru z Jessie, kiedy to Sam wystąpił odziany wyłącznie w opadający ręcznik. - W końcu to mój najlepszy przyjaciel. - Nie wiem, czy zdajesz sobie sprawę z tego, Ŝe w tym mieście jest sporo samotnych kobiet, które dałyby sobie uciąć prawą rękę za to tylko, Ŝeby znaleźć się na twoim miejscu. Nadine Scott przede wszystkim. - Niech sobie nie robi nadziei - odrzekła swobodnie Roni. - Między nią a Samem naprawdę nic nie zaszło. - A ty skąd o tym wiesz? - Sam mi powiedział. Parę razy zaprosił ją do kina i na kolację. Ale ona jest zbyt zaborcza i robi sobie za ostry makijaŜ. Akurat w tej ostatniej sprawie zupełnie się z Samem zgadzam. - Ach, więc to o tym rozmawiacie na tych swoich piątkowych spotkaniach - roześmiała się Krystal. - Opowiadacie sobie o swoich narzeczonych? - Tylko czasami - przyznała niechętnie Roni. - Sam mnie ostrzegał, Ŝe Tully Carson to zarozumiały głupiec. Wyobraź sobie, Ŝe miał całkowitą rację. - Tak krytykujecie wszystkich swoich znajomych, Ŝe aŜ dziw bierze, iŜ w ogóle jeszcze spotykacie się z kimkolwiek. A Samowi bardzo by się teraz przydała towarzyszka Ŝycia. - Zupełnie cię nie rozumiem, Krystal. - Dobre chęci Sama nie wystarczą. Małej Jessie potrzebna jest matka. Tymczasem Ŝadna panienka nie moŜe się nawet zbliŜyć do Sama, bo przedtem musi pokonać ciebie. - Jakoś nigdy mi to do głowy nie przyszło. - Roni była szczerze zdziwiona, Ŝe ktokolwiek moŜe w ten sposób postrzegać jej rolę w Ŝyciu przyjaciela. - Ale wiesz chyba, Ŝe Sam jest jednym z nielicznych wolnych i do tego sympatycznych męŜczyzn w okolicy. - Oczywiście, Ŝe wiem - Jest zupełnie inny niŜ Jackson. - No pewnie - uśmiechnęła się Roni. - Chyba naprawdę przestałaś go kochać - orzekła Kry-stal, przyjrzawszy się badawczo twarzy przyjaciółki. - Nawet najgłębsza rana zabliźni się po dwóch latach. Zła jestem na siebie, Ŝe tak długo to trwało. Tyle czasu zmarnowałam... - Podobno nakręcił nowy film. - Tak. „Łzy Apacza". Zrobiłam mu projekt scenografii do tego filmu. Oczywiście za darmo Roni potrząsnęła głową, jakby chciała oddalić od siebie niezbyt miłe wspomnienie tamtej znajomości. Odstawiła na stolik pustą szklankę. - Muszę juŜ iść. Zadzwoń do mnie, jeśli wpadnie ci do głowy ktoś naprawdę odpowiedni do prowadzenia domu Sama. Całą drogę dzielącą ją od Ślazy Diamond Roni zastanawiała się nad tym, co powiedziała jej Krystal. CzyŜby rzeczywiście robiła Samowi niedźwiedzią przysługę? To prawda, Ŝe zajmuje mu prawie cały wolny czas, ale czy naprawdę nie pozwala mu na zawieranie Ŝadnych ciekawych znajomości? Sam to taki porządny człowiek. Zasługuje na kobietę, która potrafi go docenić, uszanuje jego głębokie przywiązanie do ziemi i potrafi zaaklimatyzować się w jego rodzinnym miasteczku. Nie tak jak Shelly. Roni musiała sama przed sobą przyznać, Ŝe nie wyobraŜa sobie Ŝycia bez przyjaźni z Samem, na którym zawsze, w kaŜdej sytuacji mogła polegać. Odkąd wróciła do domu, Sam stał się jej

powiernikiem i jedynym lekarstwem przeciwko samotności. Poczuła się winna, Ŝe przez własny egoizm pozbawiła przyjaciela moŜliwości spotkania kobiety, z którą mógłby szczęśliwie przeŜyć Ŝycie. Krystal ma całkowitą rację, myślała Roni. Sam potrzebuje Ŝony, a Jessie matki. Nie znajdą jej, jeśli ja będę pod ręką. Powinnam się wycofać. Dla jego dobra. Muszę dać mu szansę. Nawet gdyby miał się związać z kimś takim jak Nadine Scott. Roni skrzywiła się na samo wspomnienie tej dziewczyny. Z trudem odsunęła od siebie uczucie niechęci do niej. Postanowiła uwolnić Sama od siebie i umoŜliwić mu dokonanie wyboru. Zdecydowała przeciąć łączące ją z Samem więzy, gdy tylko znajdzie się odpowiednia pomoc domowa. Roni wiedziała, Ŝe podjęła właściwą decyzję. Nie wiedziała tylko, dlaczego ta decyzja sprawiła jej taką przykrość. Przez całą drogę nie udało jej się rozwiązać tego problemu. Zaparkowała samochód przed domem Sama. Objuczona zakupami weszła na werandę i w tej samej chwili usłyszała przeraźliwy płacz małej Jessie. - JuŜ wróciłam! - zawołała, rzucając torby na kuchenny stół. - Co się stało małej? Zamiast odpowiedzi usłyszała rozpaczliwe łkanie dziecka. Pobiegła do pokoju Jessie. Dziewczynka stała w kojcu płacząc tak, jakby za chwilę miało jej pęknąć serduszko. Sama nigdzie nie było. - Kochanie! - Roni chwyciła maleństwo na ręce i mocno do siebie przytuliła. - Nie płacz, mój skarbie. Jestem z tobą. Wszystko będzie dobrze. Dziewczynka przytuliła się do niej, mocząc łezkami bluzkę Roni. Wcale nie chciała się uspokoić. Pieluszkę miała suchą, a stojąca w rogu kojca butelka z mlekiem świadczyła o tym, Ŝe mała nie jest głodna. Miała gorącą główkę i była zlana potem. Roni zaniosła dziewczynkę do łazienki, otarła jej buzię zmoczonym w chłodnej wodzie ręcznikiem. Te zabiegi wprawiły Jessie w jeszcze gorszy humor. Wrzeszczała coraz głośniej, kopała i rzucała się tak, Ŝe prawie nie było moŜna utrzymać jej na rękach. Roni zupełnie nie wiedziała, co ma zrobić z histeryzującym dzieckiem. Zła była na siebie, na krzyczące bez widocznej przyczyny maleństwo i na Sama, który, jak gdyby nigdy nic, wyszedł sobie z domu. Przez okno łazienki dostrzegła go wreszcie zajętego czymś w zagrodzie Diabolo. Z dzieckiem na rękach wybiegła z domu Sam dopiero teraz usłyszał krzyk Jessie. Nawet Diabolo uniósł piękną głowę i niespokojnie zastrzygł uszami. - Dlaczego wyjęłaś ją z kojca? zapytał Sam, drapiąc się po głowie. - Czyś ty oszalał? - Roni sądziła, Ŝe się przesłyszała. - Wrzeszczała tak, jakby ją kto ze skóry obdzierał.. - Całe popołudnie tak wrzeszczy - tłumaczył się Sam. - W końcu uznałem, Ŝe po prostu musi się wypłakać. - Jak mogłeś jej coś takiego zrobić? Roni z trudem udawało się utrzymać szamoczącego się rudzielca. - Dziecka w takim stanie nie zostawia się samego MoŜe być chore, głodne albo... - Do diabła, Loczku, czy tobie się wydaje, Ŝe ja o tym nie pomyślałem? Masz mnie za głupka? - Samowi takŜe kończyła się cierpliwość. - Ta mała zaczęła wyć jakieś dziesięć minut po twoim wyjeździe. Płakała podczas wizyty tej pani z opieki społecznej. Próbowałem wszystkiego, ale w Ŝaden sposób nie udało mi się jej uspokoić. - To nie jest Ŝadne wytłumaczenie. Nie miałeś prawa jej tak zostawić! - Podchodziłem do niej i wtedy ona wrzeszczała jeszcze głośniej. Doszedłem do wniosku, Ŝe widocznie chce trochę pobyć sama. Naprawdę doskonale ją stąd słyszałem. W końcu nie jestem idiotą. - Idiotą na pewno nie jesteś - syknęła Roni. - Ty tylko nie masz serca! Dziecko to nie krowa.

- ZamknijŜe się wreszcie! - Sam w końcu całkiem stracił cierpliwość. - Nie było cię tutaj, a ja zrobiłem to. co w danym momencie uznałem za najlepsze. Zresztą mała juŜ się uspokoiła. Wtedy ty się wtrąciłaś i wszystko zaczęło się od nowa. - Wcale się nie... - Nie zwalaj winy na mnie - przerwał jej Sam. - Zresztą to nie twoja sprawa, jak wychowuję to dziecko. Słowa Sama zabolały jak uderzenie w twarz. Roni pobladła. Z oczu popłynęły jej łzy. Odwróciła się na pięcie i z płaczącym dzieckiem na rękach pobiegła z powrotem do domu. - Loczku! Zaczekaj! Nie chciałem... Roni nie miała ochoty słuchać tego, co Sam ma jej do powiedzenia. Wymyślała sobie od najgorszych na całym świecie, bezdennie głupich idiotek. Zdawała sobie sprawę, Ŝe Sam miał rację. Przywiązanie do małej Jessie nie dawało jej jeszcze prawa do decydowania o losie tego rudego, wyjącego jak potępieniec aniołka. Ona nie jest moją krewną ani nawet podopieczną, myślała gorzko Roni. Nie mam prawa pouczać Sama, jak powinien postępować ze swą przybraną córeczką. A niech to szlag trafi! AleŜ ja jestem głupia! - Zaczekaj, Roni! - Dogonił ją, zanim zdąŜyła schować się w domu. - Mój BoŜe! Ty płaczesz! Loczku! PrzecieŜ ty nigdy nie płaczesz! - Weź ją sobie - powiedziała przez łzy, podając Samowi wierzgające dziecko. Chciała jeszcze coś dodać, ale nie zdąŜyła, bo na dobre się rozpłakała Sam zaklął. Nawet nie wyciągnął rąk po Jesusie. Zamiast tego chwycił Roni za ramię i dosłownie wepchnął ją do stojącej przed gankiem furgonetki. - Zapnij jej pasy - wskazał palcem dziecięcy fotelik samochodowy. W końcu jednak sam musiał to zrobić, bo zapłakana Roni nijak nie mogła sobie z tym poradzić. - Dlaczego? Po co to... - Bąkała Roni, próbując przecisnąć się obok Sama i uciec z furgonetki. Ale on bez słowa zapiął pas takŜe na jej siedzeniu i zatrzasnął drzwi samochodu. - Siedź spokojnie - mruknął, sadowiąc się za kierownicą. - Trochę was powoŜę. - Nie mam ochoty nigdzie z tobą jechać! Roni wytarła zapłakane oczy wierzchem dłoni. - Podobno jazda samochodem uspokaja dzieci. Sam jechał tak prędko, jakby goniło go stado głodnych wilków. - Na pewno gdzieś o tym czytałem. - To pomaga wtedy, gdy dziecko ma kolkę zawołała Roni, usiłując przekrzyczeć ryk silnika i małą Jessie. - Co nam szkodzi spróbować? - Nic. Rób, jak uwaŜasz - orzekła Roni, po czym zajęła się oglądaniem przesuwających się za szybą krajobrazów. Po jakichś dziesięciu kilometrach szaleńczej jazdy opętańcze wrzaski Jessie zmieniły się w ciche pochlipywanie i wkrótce mała zasnęła. Dopiero wtedy Sam zwolnił tempo jazdy. - Ja wcale tak nie myślałem - powiedział, kierując samochód z powrotem do domu. - No cóŜ, miałeś rację. - Roni cudem udało się opanować zdradzieckie drŜenie głosu. - Jessie nie jest moją podopieczną. Przekroczyłam swoje uprawnienia i przepraszam cię za to. - To ja cię przepraszam. Głupio wyszło. Naprawdę nie chciałem. Masz prawo mówić wszystko, co tylko chcesz. Roni delikatnie pogłaskała tłustą piąstkę śpiącego dziecka. Uznała, Ŝe byłaby idiotką, gdyby nie przyjęła wyciągniętej na znak zgody ręki. - śadne z nas nie potrafi postępować z małymi dziećmi. Szczególnie z tak upartymi jak Jessie. - Dała mi popalić. Dziwię się... - Czemu się dziwisz? - zapytała Roni, bo Sam nie uznał za stosowne dokończyć zdania.

- Czy aby na pewno dobrze robię. Ta pani Veath z opieki społecznej zadała mi kilka naprawdę trudnych pytań. - Na przykład? - Pytała, czy jestem pewien, Ŝe dam sobie radę jako samotny ojciec i czy to będzie dobre dla Jessie. - A masz inne wyjście? - Roni przestraszyła się nie na Ŝarty. - Zastanawiam się, czy chcę być dobry dla Jessie, czy tylko dla siebie. MoŜe mała rzeczywiście powinna mieć prawdziwą rodzinę, normalnego ojca i matkę, a nie tylko opiekuna, samotnego kowboja. - Co ty znów wymyślasz? - wyszeptała Roni. - Chcesz ją oddać rodzinie zastępczej? - To tylko jedna z moŜliwości. Jest teŜ mnóstwo małŜeństw, które chciałyby adoptować dziecko. Miałaby wszystko, czego dusza zapragnie... - I juŜ nigdy w Ŝyciu byś jej nie zobaczył. - Wiem. Ale widzisz, boję się, Ŝe to jedyne wyjście. Jessie musi mieć dwoje rodziców. - PrzecieŜ moŜesz się oŜenić - zaproponowała desperacko Roni. - Oszalałaś? Jestem juŜ na to za stary. Zresztą w małŜeństwie teŜ się nie sprawdziłem. - To nie była twoja wina - mruknęła Roni, świadoma juŜ swej roli w odstraszaniu od Sama ewentualnych kandydatek na Ŝonę. - Ale przecieŜ obiecałeś Alicji! - Przyrzekłem jej, Ŝe zaopiekuję się Jessie - odparł ponuro Sam. - Nie ma lepszego sposobu wywiązania się z tej obietnicy niŜ znalezienie dziecku dobrej i kochającej rodziny. - Nie musisz chyba podejmować tej decyzji natychmiast? - zapytała Roni drŜącym głosem. - Nie muszę - odrzekł Sam, zatrzymując samochód przed własnym domem. Spojrzał prosto w brązowe oczy dziewczyny. - Postaram się jednak, Ŝeby nie trwało to zbyt długo. Roni odetchnęła z ulgą. Odpięła szelki, mocujące Jessie do fotelika, wzięła małą na ręce, a Sam otworzył drzwi i pomógł jej wysiąść z furgonetki. Jego dłoń była ciepła i bardzo, ale to bardzo mocna. - PomóŜ mi coś postanowić, Loczku - poprosił Sam.- To niewaŜne, Ŝe mam juŜ bzika na punkcie tego dziecka. Muszę zrobić to, co dla niej będzie najlepsze. - Dobrze, Sam - zgodziła się potulnie. Weszli do domu. Jeszcze drzwi się za nimi dobrze nie zamknęły, gdy zadzwonił telefon. Jessie drgnęła gwałtownie i znów cicho zapłakała. Sam zaklął, pognał do kuchni i zdąŜył podnieść słuchawkę, zanim rozległ się następny dzwonek. Roni zaś usadowiła się w bujanym fotelu i wkrótce dziecko znów zasnęło. Po chwili w pokoju zjawił się Sam. - Niezbadane są wyroki opatrzności - powiedział, uśmiechając się tajemniczo. - Co się stało? - zaniepokoiła się Roni. - Kto dzwonił? - Nasz problem został rozwiązany. - Czy moŜesz wyraŜać się jaśniej? - Roni mówiła cicho, bo za nic na świecie nie chciała obudzić Jessie, ale ton jej głosu nie wróŜył niczego dobrego. - Twój lakoniczny sposób wyraŜania myśli doprowadza mnie do szału. - To dotyczy Jessie - Sam pogłaskał rude loczki dziecka. - Dzwoniła pani Veath. Powiedziała, Ŝe Newtonowie bardzo tęsknią za małą i chcą wystąpić o adopcję. - Nie. - Roni odruchowo mocniej przytuliła dziecko do siebie. - AleŜ, Loczku, musimy zachować rozsądek. - Jaki znowu rozsądek? Nie mogę uwierzyć, Ŝe potrafiłbyś na coś takiego się zdecydować. Powiedz mi, Ŝe nie zaleŜy ci na Jessie! No, powiedz! - Prędzej szlag mnie trafi, niŜ pozwolę na to, Ŝeby przez własny egoizm skazać to dziecko na los zaniedbanej pół-sieroty. - A widzisz? Nie potrafisz się jej wyprzeć, bo pokochałeś ją, jakby była twoją własną córką. - Roni patrzyła przez chwilę na okrągłą buzię śpiącej dziewczynki. Zdecydowała, Ŝe w końcu

musi się przyznać do czegoś przed sobą i przed Samem takŜe. - Zresztą ja teŜ. Chcę mieć to dziecko, Sam. Nie moŜesz jej oddać. Nigdy ci na to nic pozwolę. - Przede wszystkim musimy myśleć o Jessie - jęknął Sam. - A dlaczego nie o tobie? Albo o mnie? - Dobrze, juŜ dobrze - uspokajał ją Sam. - Powiedz mi, co mam zrobić. - OŜeń się ze mną - odrzekła Roni, patrząc mu prosto w oczy.

ROZDZIAŁ TRZECI Sam miał siedemnaście lat, kiedy po raz pierwszy w Ŝyciu dosiadł ogiera. Ten ogier kopnął go wówczas w głowę. Słowa Roni wywołały podobny efekt. - Coś ty powiedziała? - dopytywał się, jakby rzeczywiście nie usłyszał jej słów albo ich nie zrozumiał. - Oświadczyłam ci się przed chwilą. - Roni patrzyła mu w oczy, choć policzki paliły ją Ŝywym ogniem. - Nie mam nastroju do Ŝartów, Loczku. - Ja nie Ŝartuję. Sam zerwał się na równe nogi. Dopiero teraz zauwaŜył, jak piękną kobietą jest jego przyjaciółka i jak uroczo wygląda z małą, śpiącą na jej ramieniu dziewczynką. Delikatnie wziął Jessie na ręce i ułoŜył ją pośrodku swego ogromnego łoŜa. Przez cały czas czuł na sobie badawcze spojrzenie Roni. - Muszę wreszcie złoŜyć to łóŜeczko. - Sam w samą porę przypomniał sobie biało lakierowany mebelek, który razem z Jessie przyjechał do Lazy Diamond i wraz z innymi rzeczami wciąŜ leŜał nie rozpakowany w salonie. - MoŜe lepiej by spała - dodała Roni. - Napiłbym się piwa - zmienił temat Sam, który równie dobrze jak Roni wiedział, Ŝe tak naprawdę wcale nie mają ochoty rozmawiać o łóŜeczku. Poszedł do kuchni, a Roni podąŜyła za nim. - Czy i ty się napijesz? - zapytał Sam, otwierając drzwi lodówki. Roni przecząco pokręciła głową. Poruszała się w kuchni Sama jak w swojej własnej. Rozpakowała porzucone torby z zakupami, postawiła na kuchence czajnik z wodą... - Zrobię sobie herbaty - powiedziała, siląc się na spokój. - A w ogóle to nie rozumiem, dlaczego aŜ tak cię zatkało. Nigdy nie przyszło ci do głowy, Ŝe ty i ja... śe my... - Nie - odrzekł bez wahania Sam. - Nawet o tym nie pomyślałem. - No cóŜ - Roni zalała torebkę wrzątkiem - niezbyt elegancko się zachowujesz. A jednak moja propozycja ma sens. Jeśli dobrze się nad tym zastanowisz, to sam dojdziesz do takiego wniosku. - Jaki sens? - prychnął Sam. - Zupełnie zwariowałaś, Loczku. - Nie rozumiesz? To dla dobra Jessie. Oboje ją uwielbiamy. MoŜemy jej stworzyć normalny dom. Znam małŜeństwa, które przed ślubem łączyło znacznie mniej niŜ długoletnia przyjaźń. - Naprawdę nie wiem, co powiedzieć. Sam tylko kręcił głową. - Zrobiłabyś coś takiego dla Jessie!.! - Dla siebie, głupku. Samotność wcale nie jest przyjemna. Dopiero teraz dotarło do niego, Ŝe zaabsorbowany własnymi problemami nie zauwaŜył, jak bardzo samotna jest jego przyjaciółka. - Mnie teŜ nie jest dobrze samemu - przyzna! w końcu. - Zawsze chciałam mieć prawdziwy dom. Wiem, Ŝe ty teŜ o tym marzysz. To nie nasza wina, Ŝe Ŝycie nie układa się po naszej myśli - westchnęła Roni. Pewnie w jakimś sensie zawsze będę kochać Jacksona, tylko Ŝe on nie da mi tego, czego tak bardzo pragnę, Ale ty moŜesz mi to dać. Dla ciebie Jessie jest drugą szansą na normalne Ŝycie, a dla mnie jedyną. Potrzebuję jej bardziej niŜ czegokolwiek na świecie. Na pewno stworzymy jej normalny dom. Będzie kochana i bezpieczna. - Nie rezerwujesz dla siebie zbyt wiele. - OtóŜ bardzo się pomyliłeś. Będę miała rodzinę, a to więcej, niŜ mogłam oczekiwać. - Odstawiła opróŜniony kubek. - Jesteśmy coraz starsi, Sam. To rozwiązanie jest poza wszystkim bardzo praktyczne. Oboje pracujemy w domu, więc z łatwością moŜemy

dostosować godziny naszych zajęć do potrzeb Jessie i nie zawracać sobie głowy Ŝadną pomocą domową, a o Ŝłobku w ogóle zapomnieć. Tyle razy ci proponowałam, Ŝebyś korzystał z pastwisk mojego ojca. Ale ty jesteś tak cholernie dumny, Ŝe nawet moją pomoc odrzucasz. Jeśli się pobierzemy, będziemy czerpać dochód z dwóch farm i moŜe uda nam się na tyle postawić Lazy Diamond na nogi, Ŝeby Jessie miała z czego Ŝyć. To naprawdę doskonałe rozwiązanie. Wszyscy na tym skorzystamy. - Chyba o czymś zapomniałaś. A co z seksem? - O co ci chodzi? - Roni udała zdziwioną. - Nie wygłupiaj się, Loczku. - Sam podszedł do niej. - Doskonale wiesz, o co mi chodzi. - Zastanowimy się nad tym, kiedy juŜ będzie się nad czym zastanawiać. Wziął ją za rękę, przyciągnął Roni do siebie i wtulił twarz w jej pachnące łąką włosy. Nie spodziewała się tego. Dotknięcie Sama przyprawiło ją o dreszcz. Westchnęła. - Teraz juŜ mamy się nad czym zastanawiać. - Sam wyszczerzył w uśmiechu białe zęby. - Widzę, Ŝe chcesz mnie nastraszyć. - Roni musiała chwycić się jego ramienia, Ŝeby nie upaść. - Ostrzegam, Ŝe to ci się nie uda. - MęŜczyzna musi mieć w łóŜku kobietę, która go pragnie, a nie męczennicę. Myślisz, Ŝe jestem eunuchem!.! - Ja... Skąd wiesz, Ŝe ja cię nie pragnę? Zaskoczony Sam natychmiast się od niej odsunął. Istotnie, chciał jej udowodnić, jak szalony poddała pomysł Odpowiedź Roni bardzo go zaskoczyła i sprawiła, Ŝe zobaczył swą przyjaciółkę w nowym świetle. Wiedział oczywiście, Ŝe Roni jest piękną kobietą, za którą męŜczyźni szaleją, ale on nigdy nie pozwolił sobie na takie o niej myślenie. Takie były niepisane reguły gry, bez których ich przyjaźń nie przetrwałaby tak długo. W przyjaciółce nie moŜna widzieć budzącej poŜądanie kobiety. - Nigdy dotąd niczego podobnego do siebie nic czuliśmy - bąknął przeraŜony. - MoŜe i nie. Ale i tak mamy ze sobą znacznie więcej wspólnego, niŜ niektóre małŜeństwa. Ufamy sobie, moŜemy na sobie polegać i bardzo dobrze się znamy. Reszta przyjdzie sama. JeŜeli oczywiście oboje będziemy tego chcieli. - A jeśli nie przyjdzie? - nie ustępował Sam. - Przyjaźń i szacunek są najwaŜniejsze. Roni wzruszyła ramionami. - Jesteśmy dorośli i nie mamy juŜ Ŝadnych złudzeń na temat miłości. Nasze ewentualne... przyjaźnie nikomu nie zaszkodzą. Jeśli okaŜą się niezbędne i jeśli nie będziemy się z nimi zbytnio afiszować. - AleŜ ty jesteś nowoczesna - roześmiał się Sam. - NajwaŜniejsze, Ŝeby udało nam się stworzyć Jessie normalny dom. - Roni znów się zaczerwieniła. PrzecieŜ moŜemy Ŝyć tak, jak przez te ostatnie dni. W czym problem? - Myślisz, Ŝe uda nam się utrzymać platoniczny związek? - powątpiewał Sam. - Dotąd nam się udawało - uśmiechnęła się do niego Roni. - DajŜe juŜ spokój, Sam. To wszystko dla dobra Jessie. Znamy się jak dwa łyse Ronie i wiem, Ŝe sobie poradzimy. W pewnym sensie od dawna jesteśmy starym małŜeństwem! - O, tak - uśmiechnął się Sam. - Nie uprawiamy seksu, wiecznie się kłócimy i nie wyobraŜamy sobie Ŝycia bez siebie. - No właśnie - roześmiała się Roni. Sam jeszcze przez chwilę rozwaŜał decyzję, którą tak naprawdę dawno juŜ podjął. Gdyby nie zgodził się na propozycję Roni, jego przyjaciółka przestałaby go szanować, a na domiar złego straciłby małego rudzielca, którego zdąŜył juŜ pokochać. Do diabła! Ona przecieŜ wie, w co się pakuje, pomyślał Sam. Zna mnie od dziecka. Wie, Ŝe jestem tylko prostym farmerem, zdaje sobie sprawę z tego, jak się Ŝyje w małym miasteczku i co z tego wynika. Zresztą teŜ juŜ dostała od Ŝycia po uszach. Nie będzie się spodziewała po mnie cudów i nie ucieknie przy pierwszej trudności. Ona ma rację. To najrozsądniejsze wyjście z sytuacji. MoŜemy Ŝyć razem pod jednym dachem spokojnie, uczciwie i bez niepotrzebnych nikomu

sentymentów. Stworzymy Jessie prawdziwy dom. Sobie przy okazji teŜ. Wystarczy tylko trochę odwagi. - No cóŜ - odezwał się wreszcie. - Nie jest to moŜe najlepszy interes, jaki w Ŝyciu zrobiłem, ale chyba jakoś to wytrzymam. Przyjmuję pani oświadczyny, madame - uśmiechnął się do niej ciepło. - Ja teŜ mam juŜ dosyć tej cholernej samotności. - Och, Sam! - Roni rzuciła mu się na szyję, a Sam mocno ją do siebie przytulił. - Teraz moŜesz powiedzieć Newtonom, Ŝe nie oddamy im Jessie. - Pewnie, Ŝe jej nie oddamy - odrzekł nie mniej od niej przejęty Sam. - Pomalutku jakoś sobie ze wszystkim poradzimy - powiedziała cicho i oparła głowę na szerokiej piersi przyjaciela. - Poradzimy sobie. W końcu nie musimy nikogo wtajemniczać w nasze sprawy. Niech sobie ludzie myślą, co chcą. - Zobaczysz, Ŝe nie poŜałujesz. - Na pewno poŜałuję - zaŜartował Sam. - Dwie kobiety w domu to podwójny kłopot. Zresztą tobie teŜ nie będzie łatwo... - DajŜe spokój. - ...ale jakoś damy sobie radę. Boisz się? - Troszeczkę. - Roni podniosła głowę i uśmiechnęła się do Sama tak promiennie, Ŝe aŜ dech mu w piersiach zaparło.- Ale bardzo się cieszę z tego, co zyskałam. Wiesz dlaczego? - Nie wiem - przyznał Sam. - Bo będę miała męŜa, który umie gotować. No cóŜ, panie Preston, na obiad miały być steki.. - O, nie! Nigdy się nie zgodzę na ślub cywilny. To barbarzyństwo! - AleŜ mamo... - Daj Sama do telefonu. - Ona chce rozmawiać z tobą. - Roni oddała słuchawkę stojącemu obok niej Samowi. - O rany! - Sam odłoŜył klucz, którym przed chwilą skręcał łóŜeczko Jessie. Dziewczynka wciąŜ spała spokojnie, nieświadoma tego, Ŝe właśnie znalazła sobie kochających rodziców. - Ale wpadłem! - Nie wygłupiaj się - poprosiła Roni. - Mama chce nam urządzić prawdziwy ślub. - PrzecieŜ to właśnie uzgodniliśmy. - Sam przezornie zakrył dłonią mikrofon słuchawki. - Nie zgrywaj się! -jęknęła Roni. - Ona chce urządzić nam ślub kościelny z księdzem i tort z fontanną. Powiedz jej, Ŝe nie zgadzamy się na Ŝadną pompę. W najbliŜszą sobotę bierzemy ślub u sędziego i koniec. Sam posłusznie skinął głową, po czym przyłoŜył słuchawkę do ucha. - Dzień dobry pani. Tak, dziękuję bardzo. Tak, chyba tak. Tak, proszę pani. Roni niecierpliwiła się coraz bardziej. Najwidoczniej jednak rozmowa Sama z jej matką miała się ograniczać do jeszcze kilku: „tak, proszę pani", wypowiedzianych przez niego z szacunkiem naleŜnym przyszłej teściowej. Jeszcze jedno: „oczywiście" i Sam odłoŜył słuchawkę. - Tak się przejęła tą wiadomością - uśmiechnął się do Roni ze skruchą - Ŝe jeszcze dziś wieczorem przyjadą tu razem z Jinksem. Powiedziała, Ŝe sama wszystkiego dopilnuje. I przywiezie ci swoją ślubną suknię. - Trzeba było uciec do innego stanu. - Roni ukryła twarz w dłoniach. - Twoja matka wie dobrze, Ŝe nie pozbawię jej przyjemności wydania córki za mąŜ we właściwy sposób. - Sam podszedł do rozpaczającej dziewczyny i połoŜył dłonie na jej ramionach. - Co miałem jej powiedzieć? - Miałeś jej powiedzieć „nie", „nie ma mowy" albo coś w tym rodzaju. - Nagle coś waŜnego sobie przypomniała.

- O mój BoŜe! Muszę wracać do domu! Mama tego nie zrozumie. To znaczy... - Uspokój się, Loczku. - Sam przyciągnął dziewczynę do siebie. Jego oddech łaskotał delikatną skórę szyi Roni. - Nie chcę, Ŝeby twoja matka uwaŜała, Ŝe sypiamy ze sobą bez błogosławieństwa. - No wiesz. - Roni zaczerwieniła się po same uszy. - Mam tyle lat, ze mama moŜe sobie myśleć, co jej się Ŝywnie podoba - No właśnie. Ale z drugiej strony, gdybyśmy twierdzili, ze w ogóle dotąd nie zgrzeszyliśmy, to ludzie zaczęliby plotkować Wprawdzie nikogo nie powinno obchodzić, dlaczego się pobieramy, ale nie mam nic przeciwko zachowaniu pozorów i poddaniu się obowiązującym w tym miasteczku rytuałom - Odwrócił Roni przodem do siebie i uniósł jej twarz tak, aby musiała mu spojrzeć w oczy - To najmniejsza ofiara, jaką mogę ponieść dla kobiety, która ma zostać moją Ŝoną - Przestań wreszcie, Samie Preston - mruknęła - Bo zaraz się rozpłaczę. - Tylko nie to! - przestraszył się Sam. - Po raz drugi dziś tego bym nie wytrzymał. - Musisz się jeszcze wiele dowiedzieć o kobietach - roześmiała się Roni - Jeśli mama naprawdę przejmie się tym ślubem, to będziesz miał do czynienia z oceanem łez. - Nie martw się, Loczku - Łatwo ci mówić - mruknęła ponuro Roni. - Będziesz zbyt zajęta, Ŝeby się martwic pocieszył ją Sam - Zastanawiam się, czy mogłabyś urządzić sobie pracownię w magazynie Oczywiście dopiero po tym, jak tam posprzątam. - Tam jest ogromne okno zamyśliła się Roni. - A wiesz, to bardzo dobry pomysł. Jeśli oczywiście tobie to nie przeszkodzi. - Dlaczego miałoby mi to przeszkadzać? Jesteśmy teraz wspólnikami, Loczku. Masz w tym domu takie same prawa jak i ja. Pracownia to jeszcze nie wszystko. Musimy załatwić metryki, kupić obrączki, przygotować całą uroczystość i przewieźć tu twoje rzeczy A na dodatek tobie upływa termin oddania pracy, a ja muszę przepędzić na wiosenne pastwiska tysiąc sztuk bydła. - Mamy co robić. - No właśnie. Jedź teraz do domu. Oboje z Jessie jakoś wytrzymamy do soboty. - Nic z tego - Roni przecząco potrząsnęła głową. - Mała dopiero co zaczęła się przyzwyczajać do mnie i do ciebie. Będę tu przyjeŜdŜać w dzień. PołoŜę Jessie wieczorem do łóŜka, a rano wrócę. Gdybym zniknęła zupełnie, tak jak jej matka, mogłaby znów wpaść w rozpacz. - Chyba masz rację - westchnął Sam. - Mama nie moŜe się juŜ doczekać, kiedy pozna małą. Jestem pewna, Ŝe jak tylko zobaczy Jessie, nawet siłą nie da się ich rozłączyć - Roni gorzko się uśmiechnęła. - Biedaczka tyle rzeczy na raz musi przeŜyć. Jej córka, która miała być starą panną, da jej za jednym zamachem i zięcia, i wnuczkę. Jest trochę wystraszona... - Z tym teŜ sobie poradzimy, Loczku - Sam roześmiał się i uścisnął rękę swej przyszłej Ŝony. - Ze wszystkim sobie poradzimy. W najpiękniejszy sobotni poranek, jaki kiedykolwiek wstał w kwietniu nad Flat Fork w Teksasie, ubrany w swój najlepszy garnitur i wypolerowane do połysku buty, Sam czekał na swoją przyjaciółkę, która za chwilę miała zostać jego Ŝoną. Ceremonia miała się odbyć publicznie. Matka Roni z marszu wzięła sprawy w swoje ręce. Uznała, Ŝe taki ślub najlepiej będzie zorganizować w pełnym róŜ ogrodzie przy kościele metodystów. Sam nie miał pojęcia, kto wpadł na pomysł, Ŝeby kuzyn Angela Moralesa grał na gitarze marsza weselnego, ani skąd się wziął ten tłum ludzi. Goście siedzieli na ustawionych w równe rzędy składanych krzesełkach, stali na trawie i nawet na chodniku za bramą ogrodu. Cicha uroczystość dla garstki przyjaciół zmieniła się w widowisko dla całej okolicy.

Sam spojrzał na wielebnego Burdetta. Pastor skinął głową i w tej samej chwili kuzyn Angela cichutko zagrał flamenco. Rozległ się stłumiony okrzyk zachwytu. Wąską ścieŜką pomiędzy dwoma rzędami krzeseł szły druhny Roni. Ubrana w róŜową suknię Krystal pchała przed sobą wózek, w którym siedział śliczny mały rudzielec, takŜe wystrojony w bladoróŜową sukieneczkę. Obie miały na głowach wianki z polnych kwiatów. Ten, który przystrajał główkę Jessie, dziewczynka zdąŜyła juŜ zsunąć sobie na oko i niemiłosiernie szarpała to, co jeszcze z niego zostało. Wśród zebranych rozległy się Ŝyczliwe śmiechy. Sam uczuł taką dumę, jaka rozpiera wszystkich rodziców na widok sympatii, jaką w obcych ludziach budzi ich latorośl. - Ta! - zawołała radośnie Jessie, zauwaŜywszy Sama, i wyciągnęła do niego tłustą łapkę z okropnie pogniecionym kwiatkiem. Sam pochylił się nad wózkiem. Wziął od dziecka kwiatek, a kiedy się wyprostował, ujrzał coś, co sprawiło, Ŝe zupełnie zapomniał, po co się tu znalazł, kim jest i jak się nazywa. BoŜe wielki, aleŜ ona jest piękna, pomyślał. Wsparta na ramieniu ojczyma, Roni szła do niego przy akompaniamencie gitary. Brązowe oczy miała szeroko otwarte, róŜowe usta rozchylone w uśmiechu, a rozpuszczone włosy falowały na wietrze, tworząc przecudne tło dla ślicznej twarzy. Na głowie miała wianek z polnych kwiatów, a ozdabiające go wstąŜki spływały jej na ramiona. Sam rzadko kiedy widywał Roni w sukienkach, a w tak cudnej kreacji widział ją po raz pierwszy w Ŝyciu. Suknia z kremowej koronki nie była ostatnim krzykiem mody, za to idealnie pasowała do niecodziennej urody Roni. Dziewczyna przypominała raczej jakąś królewnę z bajki albo leśną boginkę niŜ kobietę z krwi i kości, jeŜdŜącą konno lepiej niŜ niejeden męŜczyzna. PrzecieŜ ja jej wcale nie znam, pomyślał przeraŜony Sam. Mój BoŜe, w co ja się wpakowałem! Jinks Robinson pocałował Roni w policzek, przekazał ją Samowi i usiadł obok swej Ŝony. Sam bez słowa pokazał Roni zgnieciony kwiatek, który dostał od Jessie. Panna młoda natychmiast umieściła go w bukiecie białych róŜ, który tego ranka podarował jej Sam. Kim jest ten męŜczyzna? zastanawiała się Roni nieco przytłoczona obecnością wysokiego, potęŜnie zbudowanego eleganta. Czy to naprawdę mój dobry Sam? Jest taki męski, budzący lęk i zupełnie obcy. Mój BoŜe, co ja tu właściwie robię? Dziecięce gaworzenie przerwało te trwoŜliwe rozmyślania. Jessie wreszcie udało się zerwać z głowy wianek. Wymachiwała nim radośnie, zagadywała Sama i Roni, domagając się ich uwagi. Oboje jak na komendę pochylili się nad wózkiem i pieszczotliwie szepnęli coś do małej Jessie. Potem popatrzyli na siebie i w jednej chwili przypomnieli sobie, po co się tu znaleźli. Sam nareszcie odwaŜył się wziąć swoją przyszłą Ŝonę za rękę, a ona uściskiem dodała mu odwagi. Uśmiechnęli się do siebie i wreszcie stanęli przed pastorem. - Umiłowani... - Ja, Veronica Jean, biorę ciebie, Samuelu... - ...w zdrowiu i w chorobie... - ...przyjmij tę obrączkę... Wkrótce było juŜ po wszystkim. Tylko obcy jeszcze cięŜar złotych obrączek na palcach przypominał, Ŝe odtąd juŜ ich Ŝycie będzie biegło wspólnym torem. Jeszcze tylko jedna modlitwa... - Skąd tu tyle ludzi? - zapytała szeptem Roni. - Przyszli obejrzeć najlepsze przedstawienie, jakie dają dziś we Flat Fork - odrzekł Sam takŜe szeptem. - Mam nadzieję, Ŝe tortu starczy dla wszystkich. Roni z najwyŜszym trudem zachowała powagę. Na szczęście pastor skończył odmawianie błogosławieństw.

- Amen - wielebny Burdett uśmiechnął się do nowoŜeńców. - Samie Preston, moŜesz juŜ pocałować pannę młodą - oznajmił. Dwie pary błyszczących oczu spotkały się ze sobą, dwa serca podeszły do gardeł, a dwoje dorosłych ludzi nie mogło sobie darować, iŜ o czymś zapomnieli, Ŝe raz choćby nie przećwiczyli tej najwaŜniejszej sceny związanej z zawartym przed chwilą małŜeństwem. Teraz na wszystko było juŜ za późno. Widzowie czekali. Sam pochylił się nad Roni i elegancko, ale bardzo szybko ją pocałował. Dopiero po chwili przyszedł mu do głowy szatański pomysł. - Do diabła, Loczku - mruknął. - Dajmy im to, po co tutaj przyszli. Mocno przytulił do siebie Ŝonę, zbliŜył usta do jej ust... Nie miałem pojęcia, pomyślał, Ŝe jest taka słodka... Mój Loczek! Ona teŜ się do niego tuliła. Nie bardzo wiedziała, co się właściwie z nią dzieje, ale chciała, Ŝeby to trwało i nigdy się nie skończyło. - Amen - rozległo się głośne przypomnienie pastora o tym, Ŝe nie miejsce tu i nie czas na takie ekscesy. Sam i Roni wreszcie się rozłączyli. śyczliwe uśmiechy widowni przyprawiły ich o rumieńce. Gitarzysta zaczął grać marsza weselnego, goście podnieśli się z miejsc i kolejno podchodzili do nowoŜeńców, Ŝeby im złoŜyć gratulacje. - Wszystkiego najlepszego, córeczko. - Matka rzuciła się Roni na szyję. - Jestem taka szczęśliwa! Zawsze mówiłam, Ŝe jesteście stworzeni dla siebie. Stworzeni dla siebie? pomyślała Roni, wciąŜ jeszcze odurzona namiętnym pocałunkiem, którego zupełnie się nie spodziewała. Ciekawe, czy wszyscy tak uwaŜają, czy teŜ tylko mama? Jak to moŜliwe, Ŝeby jedna chwila zmieniła całe Ŝycie? Dlaczego tak mi smutno? PrzecieŜ oboje uznaliśmy, Ŝe nasz związek obejdzie się bez seksu. Przynajmniej na razie. Jak to się stało, Ŝe wszystko tak szybko wymknęło mi się spod kontroli? - Wiedziałam, Ŝe coś przede mną ukrywasz - roześmiała się Krystal, bo teraz przyszła jej kolej na składanie Ŝyczeń młodej parze. - Chciałaś mi wmówić, Ŝe Sam jest tylko twoim kumplem, no i wydało się. Moje gratulacje, szczęściaro. - Proszę cię, Krystal... - Roni zaczerwieniła się po same uszy. Wzięła na ręce małą Jessie, którą dotychczas piastowała przyjaciółka. RóŜowa sukienka dziecka szybko ukryła przed światem zakłopotanie panny młodej. - Wszystkiego najlepszego - dodała Krystal. - Moje gratulacje, chłopcze - rozległ się z boku tubalny głos Jinksa. - Masz być dla niej dobry. Pamiętaj. - Tak, proszę pana. Obiecuję - odrzekł Sam. Długi szereg składających Ŝyczenia gości przesuwał się powoli. Roni i Sam spoglądali na siebie co chwila, jakby jedno drugie chciało podtrzymać na duchu. Sam nie mógł sobie darować, Ŝe tak się wygłupił przed ołtarzem. AleŜ ze mnie dureń, myślał. Muszę się opanować, bo inaczej ją utracę. Dlaczego wcześniej nie zauwaŜył jakie ona ma zmysłowe usta? Dopiero kiedy ja pocałowałem... I ten jej uśmiech... Na całym świecie nie ma piękniejszych ust i śliczniejszego uśmiechu. Tylko ją całować... Oszalałeś, Preston? skarcił się zaraz w duchu. Natychmiast się uspokój. Chyba oszalałam, myślała Roni, ściskając dłonie gości, z którymi rozmawiała tak rozsądnie, Ŝe nikt nawet nie zauwaŜył, iŜ jej myśli zupełnie czym innym są zaprzątnięte. Dlaczego kaŜde spojrzenie Sama czuję tak, jakby mnie dotykał? A jeśli tylko ja coś do niego poczułam? JeŜeli on niczego nie zauwaŜył? Muszę się natychmiast opanować. To wina zmęczenia. Ogromne napięcie i tylu ludzi... Jutro na pewno wszystko wróci do normy i znów będziemy przyjaciółmi. Zresztą umówiliśmy się przecieŜ...

Dałeś słowo, Preston, upominał się Sam. Nie mógł oderwać oczu od swej dopiero co poślubionej Ŝony. Muszę zapomnieć o tym, jak wspaniale się ją całuje. W przeciwnym wypadku ona ode mnie odejdzie. To ostrzeŜenie poskutkowało. Sam tak się przestraszył własnej groźby, Ŝe przez resztę przyjęciu trzymał się od Roni z daleka, a nawet starał się na nią nie patrzeć. Wiedział, Ŝe w końcu i tak zostanie z nią sam na sam, na całe Ŝycie. Nie miał tylko pojęcia, jak oprzeć się pokusie całowania Roni bez przerwy, przez całe Ŝycie.

ROZDZIAŁ CZWARTY - Naprawdę nie chcesz, Ŝebyśmy urządzili sobie miesiąc miodowy? - Nie chcę. - MoŜe chociaŜ spędzimy wieczór w Fort Worth - nalegał Sam. - Jest jeszcze wcześnie. Moglibyśmy... - Skończ wreszcie! - Roni zdjęła białe buty na wysokich obcasach. Z ulgą postawiła obolałe stopy na chłodnej podłodze. - Uzgodniliśmy przecieŜ, Ŝe wracamy do domu. Jessie jest wykończona. - No tak - Sam przytulił do siebie zasypiającą dziewczynkę. Wcale mu nie przeszkadzało, Ŝe mała buzia zostawiła na jego koszuli mokry ślad. - Coś mi się zdaje, Ŝe nie ona jedna - dodał, dotykając palcem policzka Roni. - Myślisz, Ŝe jestem taka słaba? - roześmiała się Roni, chociaŜ niespodziewana pieszczota wywołała rozkoszny dreszcz. - Przede wszystkim jesteś piękna - rzekł wpatrzony w nią Sam. - I pewnie dobrze o tym wiesz. - Chyba za duŜo wypiłeś, kowboju - Roni po raz kolejny wybuchnęła śmiechem. Odsunęła się jednak poza zasięg ręki swego męŜa. - Ze wszystkich ślubów, jakie widziałam, nasz był najpiękniejszy. - No pewnie. Cichy głos Sama i gorący Ŝar jego oczu przypomniały Roni tamten pamiętny pocałunek. Bardzo się przestraszyła własnych uczuć i dlatego zaczęła mówić jak nakręcona: - Tort był bardzo dobry, ale cieszę się, Ŝe udało mi się przekonać mamę co do fontanny. Kuzyn Angela grał przepięknie. Ale najwspanialsza ze wszystkiego okazała się Jessie. Wszyscy tak bardzo się wzruszyli. - Roni zdjęła z głowy wianek i ułoŜyła go na stole obok ślubnego bukietu. Wzięła w palce jedną z kremowych wstąŜek. - Będziemy mieli co wspominać. - Ja na pewno nigdy nie zapomnę poŜegnania. Dzięki staraniom Krystal nawet w slipach mam pełno ryŜu. - Oj, to nieprzyjemne - skrzywiła się. - Nie jest to wygórowana cena za te prezenty w furgonetce - roześmiał się Sam. - Nieźle się obłowiliśmy. - Ach, ci męŜczyźni - westchnęła z uśmiechem Roni. - Jesteście takimi materialistami. Czuję się tak, jakbym ich wszystkich oszukała. - Chcieliśmy stworzyć Jessie dom, a to nie jest oszustwo - sprzeciwił się stanowczo Sam. - Nie powinnaś o tym zapominać. Wydaje mi się, Ŝe jesteś juŜ trochę zmęczona. - MoŜe i masz rację. - Roni wyciągnęła ręce po śpiącą na ramieniu Sama dziewczynkę. Pozwól, Ŝe połoŜę małą do łóŜka. - Zostaw, ja to zrobię. Ty odpocznij. Przygotuj sobie kąpiel czy na co tam masz ochotę - rzekł, wychodząc z małą Jessie do jej pokoju. Roni została sama. Czy Sam spodziewa się czegoś po dzisiejszym wieczorze? myślała rozgorączkowana. ChociaŜ moŜe waŜniejsze jest to, czego ja oczekuję. Naprawdę nie wiem. W końcu jesteśmy juŜ po ślubie, przypomniała sobie, jakby choć przez chwilę dało się o tym zapomnieć. WłoŜyła do plastikowych toreb swój wianek i ślubny bukiet, po czym schowała je do lodówki. Miała zamiar powiesić je potem na strychu, Ŝeby wyschły i posłuŜyły w przyszłości do jakiejś romantycznej kompozycji. Ale to wszystko miało stać się później. Teraz myślała tylko o tym, jak dziwnie się czuła, gdy Sam się do niej zbliŜał, i jak bardzo się bała, Ŝeby jej nie dotknął. Rozpaczliwie usiłowała przypomnieć sobie wszystkie argumenty, które zaledwie