Dylanowi, o sercu wojownika
Prolog
Brittany Callaghan spoglądała w wiszące nad kredensem
lustro, bardzo zadowolona z tego, co widzi. Jej Ŝakiet z cekinami -
choć ekstrawagancki - nie był wyzywający, biŜuteria skromna, ale
gustowna, długa, aksamitna, przylegająca do ciała sukienka była
rozcięta do kolan. Toaleta zajęła Brittany aŜ dwie godziny -
dziewczynę czekał szczególny wieczór, dlatego na przygotowania
poświęciła więcej czasu niŜ zazwyczaj.
Zrobiła staranny makijaŜ, podkreślający zieleń oczu, swoje
włosy zaś powierzyła zręcznym palcom Jan, współlokatorki, która z
burzy szalonych kędziorów ułoŜyła bardzo efektowne uczesanie,
jakiego nie powstydziłby się najlepszy zakład fryzjerski.
Obie dziewczyny tworzyły wspaniały duet. Brittany wykonywała
w ich wspólnym mieszkaniu wszelkie męskie prace i utrzymywała
samochód Jan w nieskazitelnym stanie, natomiast Jan zajmowała
się kuchnią oraz, gdy zachodziła konieczność, układała włosy
Brittany, ta bowiem nigdy nie miała czasu na fryzjera.
Mieszkały w wynajętym na trzy lata mieszkaniu w Seaview. I
choć to niewielkie miasteczko leŜało z dala od oceanu, to wedle
miejscowego Ŝartu jego nazwa stanowiła zapowiedź „wielkiego
wstrząsu”, w wyniku którego pewnego dnia mieszkańcy znajdą się
nad brzegiem morza. Był to raczej mało śmieszny dowcip, ale skoro
mieszka się w Kalifornii, to albo traktuje się trzęsienia ziemi z
humorem, albo się stamtąd wynosi.
Seaview to jedno z wielu nowo powstałych miasteczek,
otaczających wielkie metropolie. Owo bliskie sąsiedztwo umoŜliwiało
mieszkańcom satelickich osad dojazd do pracy samochodem. W
przypadku Seaview - najbliŜszym wielkim miastem było San
Francisco. Seaview dzieliła od Zatoki spora odległość, dzięki temu
nie docierały doń mgły i chłód ciągnące od oceanu. W istocie
panował tam tak łagodny klimat, Ŝe miasteczko powinno raczej
nosić nazwę Sunnyview.
Brittany cieszyła się, Ŝe trafiła na Jan, tak miłą i
niekonfliktową współlokatorkę. Ta drobna, pełna Ŝycia dziewczyna
zazwyczaj miała pod ręką chłopaka gotowego spełniać wszystkie jej
Ŝyczenia, i nie było waŜne, Ŝe za kaŜdym razem innego. Generalnie
lubiła męŜczyzn i zawsze musiała mieć jakiegoś przy sobie, nawet
jeśli nie traktowała go powaŜnie. Jedyną wadą Jan było to, Ŝe
uwielbiała swatać. Sama wprawdzie nie potrafiła zdecydować się na
konkretnego męŜczyznę, lecz nie widziała przeszkód, dla których nie
miałaby ułoŜyć sobie Ŝycia jej przyjaciółka.
Brittany jednak studziła wszelkie zapędy Jan, i to z osobliwych
powodów. Była ładna, inteligentna, zorganizowana i odpowiedzialna.
Miała interesujący zawód i godny podziwu cel, ale, niestety, los
sprawił, Ŝe wyrosła na ponad sto osiemdziesiąt centymetrów.
Od najwcześniejszego dzieciństwa wzrost stanowił jej
największy problem. Właśnie z tego powodu nie mogła znaleźć
odpowiedniego partnera i w końcu przestała go szukać.
Próbowała spotykać się z chłopakami niŜszymi od siebie, lecz to
tylko pogarszało sprawę. W szkole o wzroście Brittany krąŜyły
niewybredne dowcipy. Jej chłopaków koledzy szturchali ze
śmiechem po Ŝebrach albo teŜ - sami zainteresowani - ocierali się
twarzami o jej piersi… oczywiście całkiem przypadkowo.
Dziewczyna postanowiła więc, Ŝe jeśli nawet wyjdzie kiedyś za
mąŜ, wybranek będzie co najmniej jej wzrostu; najlepiej wyŜszy,
jednak o takim szczęściu nie śmiała nawet marzyć.
Skupiała zatem uwagę na osobnikach wysokich. Wprawdzie
większość męŜczyzn o bardzo długich nogach wygląda trochę
dziwacznie i niezdarnie - szczególnie ci chudzi - ale Brittany
pogodziłaby się nawet z dziwacznym wyglądem partnera, byleby nie
patrzeć na swego ukochanego z góry.
Tak więc, mimo zbliŜającej się trzydziestki, do zamąŜpójścia
było jej równie daleko jak wtedy, gdy miała lat osiemnaście. I to nie
tylko z braku odpowiedniego kandydata, lecz ze względu na cel, jaki
sobie w Ŝyciu wyznaczyła. Brittany bowiem postanowiła wybudować
sobie dom. Własnymi rękami.
Realizacja tego marzenia wymagała jednak sporych funduszów.
Dlatego wieczorami w powszednie dni oraz przez całe soboty
pracowała w miejscowym kurorcie, gdzie serwowała pacjentom
dietetyczne posiłki i prowadziła zajęcia rekreacyjne. Pełny etat
natomiast miała w wielkiej firmie budowlanej Arbor Construction.
Wolne pozostały jej tylko niedziele, i wtedy jedynie mogła zająć
się swoimi sprawami. Niedziele spędzała zwykle na pisaniu listów do
rodziny, sprawdzaniu swego konta bankowego, płaceniu
rachunków, sprzątaniu mieszkania, robieniu prania i zakupów,
reperowaniu samochodu i tysiącu innych, codziennych czynności.
Niedziela była teŜ jedynym dniem, kiedy mogła odpocząć. W wolnych
chwilach bądź spała, bądź projektowała swój wymarzony dom. Na
Ŝycie towarzyskie nie pozostawało jej wiele czasu. Nie pozwalała jej
na to praca u dwóch róŜnych pracodawców. Szybko więc zarzuciła
poszukiwanie kandydata na męŜa. Wszystko jednak uległo
radykalnej zmianie, gdy poznała Thomasa Johnsona.
Próbowała spotykać się z jednym męŜczyzną, oczywiście zawsze
w niedzielę. Próbowała teŜ spotykać się z innymi dzięki uporowi
swojej współlokatorki. Ale wszystko to nie zdawało egzaminu;
męŜczyźni szybko znikali z jej Ŝycia, zniechęceni tym, Ŝe poświęca im
tak mało czasu. Ona bowiem najpierw chciała zbudować własny
dom. Gdy juŜ to zrobi, wtedy porzuci dodatkową pracę w kurorcie i
zacznie powaŜnie rozglądać się za kimś na stałe.
Pojawienie się Toma zmieniło wszystko. Dziewczyna sądziła, Ŝe
juŜ nie spotka odpowiedniego męŜczyzny, kiedy nieoczekiwanie w jej
Ŝycie wkroczył Thomas Johnson. Miał prawie metr dziewięćdziesiąt
pięć centymetrów wzrostu, a więc spełnia! podstawowe kryterium.
Ponadto był wyjątkowo przystojny i piastował kierownicze
stanowisko w znanej firmie reklamowej, Choć Brittany była zwykłym
pracownikiem fizycznym, a on „białym kołnierzykiem”, rozumieli się
doskonale. Thomas często wprawiał ją w zakłopotanie, a mimo to
uznała, Ŝe on jest jedynym męŜczyzną jej Ŝycia. Być moŜe wzięło się
to z jej uporu, ale przecieŜ była Irlandką.
Najdobitniej świadczyło o tym jej nazwisko, Callaghan, choć
rodzina całkowicie się zamerykanizowała. Dziadek Brittany
własnymi rękami zbudował od fundamentów farmę w Kansas, którą
po jego śmierci odziedziczył ojciec dziewczyny. Tam właśnie ona i jej
trzej bracia dorastali. Z irlandzkiej przeszłości rodu nie zachowało
się nic. Dziadek został sierotą zbyt wcześnie, by cokolwiek
zapamiętać i przekazać swoim potomkom.
Ale imiona czwórki rodzeństwa… No cóŜ, łatwo zgadnąć, Ŝe
kiedy ich rodzice zaczęli płodzić dzieci, zaŜywali jakieś prochy.
Zaprzeczali wprawdzie, Ŝe naleŜeli do generacji hipisów, nazywając
siebie „wolnymi duchami”, cokolwiek by to miało znaczyć, ale
poznali się na autostopie i razem wyruszyli w świat. Przemierzali
właśnie Anglię, gdy urodziło się ich pierwsze dziecko. Pod wraŜeniem
kraju, który zwiedzali, nazwali swych synów: York, Kent i Devon…
dokładnie w takiej kolejności.
Córka zaś - ostatnie z ich dzieci - otrzymała imię Brittany.
Stało się to w chwili, kiedy kończyli juŜ podróŜ po Anglii. Rodzice
obraŜali się, ilekroć próbowano przekonywać ich, Ŝe Brytania była w
istocie prowincją we Francji i nie stanowiła wcale skróconej wersji
nazwy Wielka Brytania.
Brittany podchodziła do Ŝycia powaŜnie: Ŝyjesz, a więc ciesz się
tym Ŝyciem. I choć mogło to zakrawać na Ŝart, zwaŜywszy, jak Ŝyła,
to przecieŜ lubiła to, co robi, i czerpała z tego wiele satysfakcji.
Brakowało jej jednak czasu na owe codzienne drobne czynności,
które inni uwaŜali za rzeczy same przez się zrozumiałe. Ale nie była
jej obca zarówno cięŜka praca, jak i zwyczajne przyjemnostki.
Wychowała się na farmie, później poszła do szkoły, a kiedy z niej
wracała, wpadała w kierat domowych obowiązków. Nie miała
wówczas zbyt wiele czasu dla siebie, a po opuszczeniu domu miała
go jeszcze mniej.
Dla Toma jednak czas znajdowała. Spotykali się juŜ od czterech
miesięcy, spędzali ze sobą sobotnie wieczory oraz niedziele. Thomas
równieŜ był człowiekiem niezwykle zajętym, w dni powszednie
pracował do późnej nocy i teŜ miał czas bardzo ograniczony. Dlatego
nigdy nie zarzucał Brittany, Ŝe spotykają się zbyt rzadko. Był jej
wręcz wdzięczny, Ŝe i ona nie robi mu wyrzutów z tego samego
powodu. Jak dotąd nie zaproponował jej jeszcze małŜeństwa, ale
dziewczyna nie wątpiła, Ŝe ukochany niebawem to uczyni.
Zdecydowała przyjąć jego oświadczyny i ostatecznie postanowiła
ofiarować mu swoje dziewictwo,
To zadziwiające, Ŝe w jej wieku moŜna jeszcze pozostawać
dziewicą. Nie potrafiła się do tego otwarcie przyznawać, zwłaszcza
wtedy, gdy męŜczyzna, z którym się akurat spotykała, nastawiał się
na seks. Jakiekolwiek wyjaśnienia naraziłyby ją tylko na śmiech
partnera. Albo na jego niedowierzanie,
Tom równieŜ o tym nie wiedział. Po prostu sądził, Ŝe kieruje nią
wyłącznie ostroŜność, Daleko posunięte pieszczoty były cudowne,
choć pozostawiały okropny niedosyt. Chwilowo jednak musiały
wystarczyć; w kaŜdym razie jej. Brittany przede wszystkim
potrzebowała silnych uczuć i więzi z partnerem, a to właśnie
zapewniał jej Thomas.
- A zatem to juŜ dzisiejszej nocy? - odezwała się Jan, stając w
drzwiach sypialni przyjaciółki. Na jej twarzy malował się domyślny
uśmieszek.
- Tak - odparła dziewczyna,, usiłując ze wszystkich sił ukryć
rumieniec.
- Ja cię kręcę!
Brittany przewróciła oczami.
- Nie mówmy o tym, bo mogę jeszcze w ostatniej chwili
zrejterować.
- Zrejterujesz? Ciekawe! Czekasz przecieŜ na tę chwilę juŜ tak
długo, Ŝe…
- Czy nie rozumiesz, co znaczy „nie mówmy o tym”? - ucięła
krótko Brittany.
- Dobrze, dobrze. - Jan uniosła ugodowo ręce nad głowę. -
Przede wszystkim się wyluzuj. Od rana chodzisz spięta, choć nie
masz ku temu najmniejszych powodów. PrzecieŜ jesteś go pewna,
prawda?
- Tak, ja… - Brittany urwała i cicho jęknęła. - Jezu słodki,
chcesz mi powiedzieć, bym się jeszcze raz zastanowiła?
- Broń BoŜe! W porządku, zamykam buzię na kłódkę. Ani słowa
więcej. Dziś czeka cię bombowa noc. Niczym się nie przejmuj. Ten
facet pasuje do ciebie jak ulał. Cholera, on pasowałby do kaŜdej
baby! To chodzący ideał, rzecz wprost nie do uwierzenia... dobra,
zapomnij o tym. Nic nie powiedziałam. PrzecieŜ mówiłam, Ŝe
zamykam buzię na kłódkę.
Brittany uśmiechnęła się, rozbawiona niemądrym
zachowaniem przyjaciółki. Rzeczywiście była spięta zupełnie bez
powodu. Podjęła decyzję i problem, który dręczył ją od wielu tygodni,
przestał istnieć. Teraz odczuwała zadowolenie, Ŝe ostatecznie
zdecydowała się na ten krok. Była pewna Toma. I tylko to się liczyło.
Rozdział 1Rozdział 1Rozdział 1Rozdział 1
Ly-San-Terowie wracali do domu. Dalden Ly-San-Ter nie
spodziewał się, Ŝe wizyta na Kystranie, w rodzinnym świecie jego
matki, zajmie aŜ tyle czasu, Niemniej był bardzo rad, Ŝe wysiano go
na tę wyprawę. W przeciwieństwie do swej siostry, Shanelle, która
na Kystranie odbyła studia, Dalden dotychczas tam nie był. Wiele
dowiedział się od matki, oglądał komputerowo symulowane obrazy z
Ŝycia na tej planecie, ale to nie to samo, co zobaczyć wszystko na
własne oczy. Miał jednak nadzieję, Ŝe nigdy więcej nie weźmie juŜ
udziału w podobnej wyprawie.
Ale stamtąd pochodziła jego matka. Dzięki tej wizycie, pojął,
dlaczego ona tak bardzo róŜniła się od Sha-Ka'anów, wśród których
obecnie Ŝyła, i zaczął trochę lepiej ją rozumieć, PrzeŜywał
wewnętrzne rozdarcie z powodu swych rodziców. Tedra, jego matka,
uosabiała wszystko co dzisiejsze i „cywilizowane”, podczas gdy
ojciec, Challen, reprezentował stare wierzenia i to, co większość
światów określała mianem barbarzyństwa.
Choć tak całkowicie odmienne kultury trudno było ze sobą
pogodzić, to jednak rodzicom Daldena udało się zostać razem na
resztę Ŝycia. Nie było to proste zarówno dla nich samych, jak i dla
ich dzieci, które zawsze pragnęły zadowolić oboje rodziców.
Ostatecznie Dalden musiał dokonać wyboru, a matka na
szczęście nie tylko poparła jego decyzję, ale wręcz się jej
spodziewała. W końcu był sha-ka'ańskim wojownikiem. Nie mógłby
jednak nim być, gdyby co jakiś czas wypadał z tej roli i mówił
językiem swej matki lub wygłaszał jej opinie. Tak więc bez reszty
przejął obyczaje ojca i nigdy tego nie Ŝałował.
Z kolei jego siostra potrafiła doskonale godzić ze sobą obie
kultury i w obu poruszała się równie swobodnie. Mogła być
odpowiedzialną i wierną towarzyszką Ŝycia wojownika, którą w
istocie była, jednocześnie dotrzymując wierności zasadom i prawom,
o których wiedziała, Ŝe są pod kaŜdym względem przestarzałe, ale
doskonale funkcjonują na Sha-Ka'anie, Potrafiła teŜ wyrywać się na
wolność i odkrywać nowe światy, jak to sobie kiedyś zaplanowała.
Podczas pierwszej wizyty na Kystranie niewiele rzeczy
zaskoczyło Shanelle, za to Dalden był kompletnie oszołomiony
nowym światem.
Oczekiwał dobrej zabawy, Spodziewał się, Ŝe wszystko go tam
zadziwi. Znał tamtejszy język, i to równie dobrze jak własny, gdyŜ
dzięki nauce z taśm z sublimatami juŜ wcześniej przyswoił sobie
wszystkie słowa i wyraŜenia, które bez szczegółowych wyjaśnień
byłyby nie do zrozumienia. Nie spodziewał się natomiast aŜ tak
wielkiego wyobcowania i nieustannie czuł lęk. Jego matka nazwala
to „szokiem kulturowym".
Nawet gdy juŜ pierwszy strach minął, dzięki dłuŜszemu niŜ
planowano pobytowi na planecie, Dalden wciąŜ nie potrafił oswoić
się z krainą, gdzie wedle kryteriów zamieszkujących ją ludzi był
olbrzymem.
Podobnie czuł się na Sunderze. W ubiegłym roku zatrzymali się
tam na krótko, by zabrać jego „zbiegłą" siostrę Shanelle.
Sunderianie wydali mu się tak drobnej budowy, Ŝe Dalden odniósł
wraŜenie, iŜ ma do czynienia z dzieciarnią.
Kystranie nie byli aŜ tak mali, choć najwyŜszego z nich Dalden
przerastał o dobre trzydzieści centymetrów. Fakt, Ŝe Dalden musi
spoglądać na wszystkich tych ludzi z góry, a oni z kolei patrzą nań z
lękiem lub zadziwieniem, nieustannie go konfundował.
Ten lęk miejscowych był całkiem zrozumiały. Niektórzy
Kystranie wciąŜ pamiętali czasy, gdy podobni Daldenowi wojownicy
podbili ich planetę, zniewolili kobiety, odebrali im wszelkie prawa, a
przywódców planety wzięli jako zakładników. I dopiero matka
Daldena, przy pomocy jego ojca, pokonała najeźdźców i przywróciła
Kystranom wolność.
W ten sposób stała się ich narodową bohaterką, co było
jednym z powodów przedłuŜenia się obecnej podróŜy. A przybyli na
Kystran dlatego, Ŝe wieloletni przyjaciel Tecłry i były szef Garr Ce
Bernn, zarządca planety, przechodził na emeryturę i gorąco pragnął,
wręcz nalegał, by wzięli udział w uroczystościach jako honorowi
goście. PoniewaŜ minęło dwadzieścia lat z okładem od czasu, gdy
Tedra opuściła swój rodzinny świat, Garr Ce Bernn postanowił
uhonorować ją w najwyŜszy moŜliwy sposób. A to oznaczało nie
jedną uroczystość, lecz wiele podobnych w rozlicznych miastach.
Tedra De Arr Ly-San-Ter źle znosiła tę pompę. Czuła się
skrępowana i zakłopotana. UwaŜała, Ŝe jako Pierwszy Gwarant
Bezpieczeństwa wypełniła wówczas jedynie swój obowiązek,
polegający na wybawieniu z opresji jej szefa i przywróceniu go do
władzy - co teŜ dokładnie uczyniła, po czym wycofała się z pracy w
siłach bezpieczeństwa i przeniosła się na Sha-Ka'an, rodzinną
planetę swego towarzysza Ŝycia. Nigdy teŜ nie Ŝałowała tej decyzji.
Teraz wracała nareszcie do domu, ale nadal była rozdraŜniona,
mimo Ŝe owe wszystkie uroczystości ku swej czci miała juŜ za sobą.
Rzecz w tym - Dalden wiedział to od Marthy, komputera klasy Mock
II naleŜącego do jego matki - Ŝe nie było sposobu zawiadomienia ojca
o przyczynie dwutygodniowego spóźnienia. DalekosięŜna
komunikacja nie działała w przypadku odległości dzielącej dwa
systemy gwiezdne.
Problem odległości został w duŜym stopniu rozwiązany po
odkryciu na Sha-Ka'anie kamieni gaali, stanowiących źródło energii
przewyŜszające wszystkie inne, znane w obu ich systemach
gwiezdnych, lecz komunikacja między systemami wciąŜ była
moŜliwa tylko dzięki tradycyjnym statkom przewoŜącym
wiadomości. Ale w takim przypadku oni i tak byliby w domu
szybciej. Tedrę czekało więc spotkanie z bardzo rozdraŜnionym
Challenem, który z pewnością niepokoił się o jej bezpieczeństwo.
Daldena bawiła ta sytuacja, ale nie jego matkę, która, nie
słysząc od syna słów otuchy, niezwykle się tą sprawą gryzła. Dalden
wiedział, Ŝe ojciec bardzo się o matkę niepokoi. Zawsze tak było, gdy
nie mógł osobiście strzec swej towarzyszki Ŝycia, dlatego właśnie
nalegał, by w podróŜy na Kystran wziął udział równieŜ Dalden. Ale
Challen z pewnością wykaŜe pełne zrozumienie, kiedy się dowie, co
ich zatrzymało. I wbrew przewidywaniom Tedry nie będzie Ŝadnych
kłopotów.
Sterujący statkiem Daldena Brock, drugi komputer klasy Mock
II, naleŜący do Challena, wyjaśniał jeszcze inny powód irytacji Tedry:
po prostu bardzo juŜ tęskniła za Challenem, z którym aŜ do tej pory
nigdy nie rozstawała się na tak długo.
Na szczęście dla wszystkich innych uczestników podróŜy,
spędzających większość czasu na statku Tedry, Martha brała na
siebie wszystkie jej kaprysy i wybuchy furii. To była jedna z
podstawowych funkcji Marthy i komputer wyśmienicie wywiązywał
się z tego zadania - nie dopuszczał, by Tedra wyrządziła krzywdę
przypadkowym, Bogu ducha winnym ludziom, czy to naduŜywając
swej zabójczej siły fizycznej, czy rzucając ostre słowa, czego później
mogłaby Ŝałować. Mocki II stanowiły supernowoczesne, superdrogie
i samodzielnie myślące komputery, tworzone indywidualnie dla
konkretnych osób.
Tych znakomitych, niezwykłych komputerów nie moŜna było
nabyć bez uprzedniego wszechstronnego przebadania nabywcy w
celu ostatecznego zaprogramowania urządzenia, tak by było ono
nierozerwalnie połączone ze swym właścicielem. Mocki II to raczej
towarzysze niŜ normalne komputery, a ich jedynym zadaniem było
zapewnienie zdrowia, dobrego samopoczucia i szczęścia osobom, dla
których zostały stworzone.
Nic zatem dziwnego, Ŝe istniało niewiele mocków II. PoniewaŜ
były tak potęŜne - pojedyncze urządzenie mogło zastąpić całą sieć
komputerową kaŜdej planety- osiągały zawrotne ceny i jedynie
wysoko zaawansowane technologicznie, bardzo bogate światy mogły
pozwolić sobie na jeden komputer tego typu. Kystran, niebywale
zamoŜny, handlowy świat, posiadał nawet dwa. To Ŝe Tedra,
mieszkając na Kystranie, miała trzeci, zawdzięczała jedynie Garrowi,
który przegrał z nią zakład i Marthą spłacił dług. A kupno kolejnego
dla Challena nie stanowiło dla Tedry większego problemu. Sha-
Ka'an była obecnie najbogatszą planetą w obu systemach
gwiezdnych. Zawdzięczała to kopalniom kamienia gaali. A w
posiadaniu Ly-San-Terów znajdowały się najbogatsze złoŜa tego
minerału i największe kopalnie.
Dla Sha-Ka'anów jednak bogactwo nie przedstawiało większego
znaczenia. Byli prostymi ludźmi o prostych potrzebach. Lecz kiedy
człowiek potrzebuje czegoś wyjątkowego, dobrze jest dysponować
odpowiednimi środkami, by tę potrzebę zaspokoić.
Dlatego Challen mógł nabyć towarzyszce swego Ŝycia statek
wojenny, który asystował im w wyprawie na Kystran.
Transportowiec Tedry - „Rover" - choć przystosowany do przewozu
tysięcy osób, był pojazdem uŜywanym raczej przy odkrywaniu
nowych światów, a nie w sytuacjach bojowych. I choć Challen
wyznaczył dla obrony Tedry syna i pięćdziesięciu innych
wojowników, to pragnął równieŜ, by i jej statek był odpowiednio
chroniony.
Szczęśliwie nie napotkali w drodze Ŝadnych wrogich obiektów;
pod tym względem podróŜ przebiegła bez Ŝadnych niespodzianek.
Ale na sześć diii przed powrotem do domu, kiedy wszyscy
zgromadzili się w sali rekreacyjnej, Martha oznajmiła, Ŝe otrzymała
rozpaczliwe wezwanie.
- Od kogo? - padło pytanie Tedry.
- Z Sunderu.
Z wielu powodów informacja ta sprawiła, Ŝe zgromadzeni w sali
gwałtownie zamilkli. Znali tę planetę aŜ za dobrze. Wszyscy, z
wyjątkiem Tedry, odwiedzili ją poprzedniego roku. Właśnie na
Sunderze szukała schronienia Shanelle, kiedy uciekła od towarzysza
Ŝycia, którego wybrał jej ojciec.
Ciszę przerwała dopiero Tedra.
- Czy to na tej planecie Shanelle prosiła o pomoc, ale jej nie
otrzymała?
- Na tej samej - odparła Martha jednym ze swych czarujących
tonów.
- Matko, czy musisz o tym przypominać? - spytała z pretensją
w głosie Shanelle.
Siedziała na samo dopasowującej się kanapce w objęciach
swego towarzysza Ŝycia, Falona Van'yera, którego namówiono, by jej
zezwolił na tę podróŜ. Falon zdecydował, Ŝe pojadą oboje. Sam
nienawidził kosmicznych wojaŜy z całego serca, ale Shanelle gorąco
pragnęła udać się w tę podróŜ, a on - byleby tylko uszczęśliwić swoją
towarzyszkę Ŝycia - uczyniłby wszystko… oczywiście w granicach
zdrowego rozsądku.
Shanelle posłała mu czujne spojrzenie. Falon miał wszelkie
powody, by gardzić Sunderianami, no i zapamiętał sobie, Ŝe to
właśnie oni próbowali odebrać mu Shanelle i sprawić, Ŝe o niej
zapomni. Pomimo to Falon zachowywał kamienną twarz, choć
zazwyczaj ba-har-ańscy wojownicy nie ukrywali swych prawdziwych
uczuć. Wojownicy kan-is-trańscy, tacy jak Dalden czy Challen,
równieŜ nie ukrywali swych emocji, ale teraz sprawowali nad sobą
tak niezwykłą kontrolę, Ŝe wydawało się, iŜ obce im są jakiekolwiek
silniejsze uczucia -nawet gniew i miłość.
Tedra teŜ miała wszelkie powody, by nie lubić Sunderian.
Martha zdała jej dokładną relację z tego, co przytrafiło się Shanelle,
kiedy przebywała na ich planecie, i gdyby Tedra wtedy tam była, to
pozostawiłaby po sobie wielu rannych i dogorywających Sunderian.
Tak więc zbyła machnięciem ręki słowa córki i skierowała
spojrzenie swych oczu barwy akwamarynu na Falona.
- Miłuję cię do krwi ostatniej i miłość ma nie wygaśnie tak
długo, jak nie wygaśnie miłość mej córki do ciebie -zwróciła się do
shodana z Ka'al. - Ale ona szukała u tych ludzi ratunku, a oni go jej
nie zapewnili. I nie chodzi o to, Ŝe moja córka potrzebowała pomocy
przeciwko tobie. A teraz chcą pomocy od nas?
Ostatnie zdanie Tedra wypowiedziała tonem implikującym
słowa: „Aha, akurat!". Falon tylko skinął w milczeniu głową. Dalden
bardzo dobrze znał swą matkę i ilekroć Tedra wpadała w gniew,
powstrzymywał się od jakichkolwiek komentarzy. Zdecydował, Ŝe
sprawę najlepiej załatwi Martha.
- Zwracają się o pomoc do kogokolwiek. A tylko my jesteśmy na
tyle blisko, by przechwycić ich transmisję. A skoro juŜ przejęliśmy
wezwanie, nie moŜemy go zignorować… chyba Ŝe stałaś się nagle
nieczułą i gruboskórną istotą.
Tedra obrzuciła ponurym wzrokiem interkom na ścianie, z
którego dochodził cichy głos Marthy.
- Nie powiedziałam, Ŝe im nie pomoŜemy. Ale nie muszę robić
tego z ochotą, prawda?
- Shanelle nie ma do nich Ŝadnych pretensji - zauwaŜyła
Martha.
- Naprawdę starali się mi pomóc - wyjaśniła Shanelle. - Ale po
prostu im nie wyszło. Stanęli jednak dzielnie przeciwko wojownikom
z Sha-Ka'anu i nie moŜna ich winić za to, Ŝe przegrali.
- Wcale nie! - warknęła Tedra. - Nieudacznicy nigdy nie
zajmowali wysokiego miejsca na liście moich faworytów. Sunderianie
mieli wspaniałą broń. Za pomocą zmieniających pałeczek mogli
obezwładniać przeciwników, nie wyrządzając im fizycznej krzywdy. -
Ostatnie słowa wyraźnie skierowała pod adresem Falona, poniewaŜ
to on doznałby największej krzywdy, gdyby sprawiono, Ŝe
zapomniałby o Shanelle. -1 nie zrozum mnie źle. Jestem bardzo
rada, Ŝe sprawy potoczyły się tak, jak się potoczyły, a ty, Shanelle,
jesteś tu z nami. Nie zmienia to jednak faktu, Ŝe w chwili gdy
potrzebowałaś pomocy w gardłowej sprawie, zwróciłaś się o nią do
najbardziej niewłaściwych ludzi.
- Właśnie tak - wtrącił Falon.
- Zgadzasz się z nią? - zapytała Shanelle.
- Całkowicie.
Dziewczyna uniosła ręce w geście pełnym rezygnacji.
- Poddaję się.
Z interkomu na ścianie dobiegło aprobujące chrząknięcie.
- A zatem zajmijmy się teraz kwestią pomocy dla tych
„nieudaczników”.
- Proszę bardzo - odparła z uśmiechem Tedra.
Rozdział 2Rozdział 2Rozdział 2Rozdział 2
Narastało zniecierpliwienie i niepewność. Kilka kwestii
wyjaśniło się, gdy dotarli juŜ na Sunder i pod eskortą trafili do biura
generała Ferrilla. Oficer drobnej postury od razu zraził do siebie
Tedrę swą wojowniczą, pełną arogancji postawą; a to przecieŜ oni,
Sunderianie, szukali pomocy u innych.
W normalnych okolicznościach Tedra zignorowałaby taką
bezczelność, lecz teraz, będąc w fatalnym nastroju, natychmiast
podniosła głos. I dopiero Shanelle taktownie zaproponowała, by
wezwano Dorullę Vand, która potrafiła godzić zwaśnione strony.
Ferrill bez sprzeciwów spełnił tę prośbę, najwyraźniej nie chcąc
prowadzić sporów z kobietą, na której pomocy tak mu zaleŜało.
Wyszedł, zostawiając ich samych w swoim gabinecie. Nie zająknął
się słowem, Ŝe Donillę musi sprowadzić prosto z więzienia. Tedra
dowiedziała się o tym dopiero od jednego z Ŝołnierzy trzymających
wartę przy drzwiach, gdy spytała go, dlaczego sprowadzenie Donilli
trwa tak długo.
Kiedy przed dziewięcioma miesiącami Shanelle szukała pomocy
u Sunderian, Donilla Vand była naczelnym wodzem sunderyjskich
sil zbrojnych. Donilla wyjaśniła jej wtedy, w jaki sposób kobiety z
Sunderu próbowały przejąć władzę nad męŜczyznami, aby zapobiec
wojnie z sąsiednią planetą Armoru.
Tylko dzięki globalnej konspiracji udało się im wynaleźć coś, co
nazwały zmieniającymi pałeczkami. Sunder był planetą niezwykle
zaawansowaną na polu nauki, dzięki której zwalczono na planecie
między innymi wszystkie znane choroby. Zmieniające pałeczki
stworzono po to, by sprawować kontrolę nad umysłami osób
niezrównowaŜonych psychicznie i w ten sposób ponownie
przywracać je społeczeństwu. To, Ŝe kobiety posłuŜyły się
pałeczkami w innym celu - dzięki temu wynalazkowi zdołały bowiem
przejąć kluczowe stanowiska we władzach planety - obudziło u
niektórych wyrzuty sumienia. W gronie tych kobiet znalazła się
takŜe Donilla. Shanelle nie była więc zaskoczona, Ŝe liczne Sun-
derianki odstąpiły od programu, pozwalając męŜczyznom ponownie
sięgnąć po władzę. W konsekwencji wiele z tych niewiast trafiło do
więzienia.
Ale w tej chwili nie było czasu na dociekanie, co się naprawdę
wydarzyło, gdy męŜczyźni wrócili do władzy. Ly-San-Terowie wciąŜ
nie wiedzieli, jakiej pomocy od nich oczekiwano ani teŜ, kto wysłał
owo rozpaczliwe wezwanie. Nie było wątpliwości, Ŝe Sunder uwikłał
się w wojnę, którą przegrywał, a u steru rządów znajdowali się
agresywnie nastawieni i Ŝądni krwi męŜczyźni.
Niefortunnie dla nich, Tedra i jej rodzina kierowały się polityką
Ligi Skonfederowanych Planet, w której Kystran zajmował dwunastą
pozycję, obok systemu gwiezdnego Niva. Kiedy w układzie Nivy
odkryto Sha-Ka'an, niektóre bardziej zaawansowane technologicznie
światy próbowały przejąć władzę nad planetą. Wtedy to Liga stanęła
w obronie Sha-Ka'anu. A miała przygniatającą przewagę, gdyŜ w jej
skład wchodziły światy najbardziej rozwinięte technologicznie. Na
przykład statek wojenny, jakim obecnie dysponował Dalden, mógł w
jednej chwili unicestwić zarówno Sunder, jak i Armoru.
Minęła blisko godzina od chwili, gdy generał opuścił gabinet.
Tedra siedziała po turecku na biurku. Fotele w pomieszczeniu były
zbyt małe i pod cięŜarem gości mogłyby się złamać. Dalden, Falon i
jego brat Jadell zajęli miejsca na podłodze, opierając się plecami o
ścianę. Shanelle, wyczuwając rozdraŜnienie swych towarzyszy,
krąŜyła niecierpliwie po pomieszczeniu. Tylko ona darzyła sympatią
Sunderian. Podczas krótkiego u nich pobytu zaprzyjaźniła się z
Donilla Vand i polubiła kobiety z tego świata.
Nic zatem dziwnego, Ŝe kiedy w końcu wprowadzono do
gabinetu Sunderiankę, Shanelle powitała ją pełnym niepokoju
pytaniem:
- Dlaczego cię uwięzili?
Donilla uśmiechnęła się. Była drobną niewiastą mającą
zaledwie sto pięćdziesiąt centymetrów wzrostu, co stanowiło normę
dla kobiet na tej planecie. MęŜczyźni przewyŜszali je przeciętnie o
piętnaście centymetrów. Zatem Sha-Ka'ano-wie w porównaniu z
nimi byli prawdziwymi olbrzymami. Tedra i Shanelle, liczące po sto
dziewięćdziesiąt centymetrów, przewyŜszały wzrostem najwyŜszych
męŜczyzn z Sunderu.
Donilla nie przejawiała najmniejszych śladów bojaźni, jaką w
obecności przybyszów okazywali inni jej rodacy. Oczy pociemniały
jej z radości na widok przyjaciółki. Wyciągnęła serdecznie rękę w
geście powitania.
- Nikt mi nie powiedział, Ŝe na nasze wołanie o pomoc właśnie
ty odpowiedziałaś - oświadczyła Donilla. - Nawet sobie nie
wyobraŜasz, jak bardzo martwiłam się o ciebie, choć zapewniałaś, Ŝe
nie spadnie ci włos z głowy. Ale poniewaŜ on jest tu z tobą, Ŝywię
głęboką nadzieję, Ŝe pogodziłaś się w końcu z wyborem swego ojca.
Określenie „pogodziłaś się" nawet w przybliŜeniu nie oddawało
obrazu Ŝycia z wojownikiem, lecz mimo to twarz Shanelle opromienił
pogodny uśmiech.
- O tak! Pojawiłam się tu pełna niemądrych i nieuzasadnionych
obaw, ale to juŜ przeszłość. Towarzysz mego Ŝycia dał mi wiele
szczęścia.
- Moja kobieta jest skromna - odezwał się Falon, wstając z
miejsca. Podszedł do Shanelle i stanął tuŜ obok. Jego słowa zebrani
skwitowali śmiechem. Roześmiała się nawet Tedra. Shanelle
wykorzystała tę chwilę i przedstawiła Donillę swej matce.
Donilla, jak większość ludzi, którzy juŜ się spotykali z Ly-San-
Terami, nie potrafiła ukryć zdumienia, Ŝe Tedra ma juŜ dwoje
dwudziestojednoletnich dzieci. Wyglądała najwyŜej na trzydzieści lat.
śadne z bliźniąt nie było do niej podobne. I Dalden, i Shanelle mieli
jasne włosy i oczy koloru bursztynu, podczas gdy loki Tedry były
kruczoczarne, a źrenice barwy akwamarynu. Stosując morderczy
trening, Tedra utrzymywała swe ciało w doskonalej kondycji i
starzała się bardzo powoli.
- Donillo, dlaczego znalazłaś się w więzieniu? - Shanelle
ponowiła pytanie.
- Przez kilka miesięcy po twoim odjeździe spotykałam się z
innymi kobietami, które, podobnie jak ja, dzięki zmieniającym
pałeczkom zajęły najwaŜniejsze stanowiska na Sunderze. Niestety,
większość z nich nie była rada z takiego obrotu spraw. Pierwotne
motywy naszego postępowania były słuszne, próbowałyśmy ustrzec
planetę przed morderczą wojną. Nie przewidziałyśmy jednak tego, Ŝe
nasze działania sprawią, iŜ zostaniemy z męŜczyznami całkowicie
pozbawionymi osobowości, jak równieŜ tego, Ŝe ogarną nas wyrzuty
sumienia i poczucie winy. Tak więc kobiety zawiązały kolejny spisek.
Trwało to jakiś czas. Jeden męŜczyzna dopuszczony do władzy, bez
wsparcia innych, nie był w stanie nic zrobić. Ostatecznie
zwróciłyśmy pamięć i osobowość wszystkim pozostałym.
- I skończyłyście w pudle! - wykrzyknęła z oburzeniem
Shanelle. - Nie mogę zrozumieć…
- Pomyśl tylko - przerwała jej Donilla. - Odebrałyśmy im ich
wspomnienia i świadomość tego, kim naprawdę są, odebrałyśmy im
władzę i całą przepełniającą ich agresję. Nie mogli nam dłuŜej ufać.
- Odnoszę wraŜenie, Ŝe nadal czujesz się winna z powodu tego,
co zrobiłyście - zauwaŜyła kwaśno Tedra. - Sposób, w jaki to
załatwiłyście, był podstępny i zdradziecki, ale przynajmniej
kierowały wami słuszne motywy. A kilka miesięcy aresztu za
uchronienie Sunderu od wyniszczającej wojny to naprawdę mała
cena. Szlachetny czyn.
- Dzięki - odrzekła Donilla, lekko się rumieniąc. - Gdybyśmy
nie czuły się winne, narobiłybyśmy wielkiego rabanu i dawno juŜ
wyszłybyśmy na wolność. Większość z nas traktuje więzienie jak
wakacje, jak coś, czego potrzebujemy po stresie i wyrzutach
sumienia, Ŝe tak długo trzymałyśmy naszych męŜczyzn pod
kontrolą. Poza tym nie jest to więzienie w dosłownym tego słowa
znaczeniu. Mamy tam wszelkie luksusy, niczym w sanatorium, tyle
Ŝe jesteśmy pod kluczem.
Shanelle chętnie drąŜyłaby ten temat dalej, lecz Tedrę bardziej
interesowały szczegóły dotyczące rozpaczliwego wezwania.
- Wiesz, dlaczego tu jesteśmy? - zwróciła się z pytaniem do
Donilli.
- Naturalnie. MoŜe i siedzę za kratkami, ale jestem jedyną
osobą, z którą Ferrill rozmawia o swoich problemach. Informuj mnie
na bieŜąco o wszystkim, co dzieje się od momentu, kiedy ponownie
odzyskał władzę.
- Jeśli prowadzicie wojnę z Armoru, nie moŜemy…
- Nie, to nie tak - przerwała jej z uśmiechem Donilla. - Z tego,
co zrobiłyśmy, wynikła jedna wielka korzyść. Nie pozwoliłyśmy, aby
nasi męŜczyźni zapomnieli, co wydarzyło się podczas tych lat, kiedy
dzierŜyłyśmy władzę. Pamięć naszych pięcioletnich rządów sprawiła,
Ŝe nie wrócili juŜ do dawnej polityki rasy, która pragnie zetrzeć w
proch wszystkich sąsiadów. Tak naprawdę kontynuują
zapoczątkowaną przez kobiety politykę raczej obrony niŜ ataku. W
obecnej chwili jesteśmy po prostu w pełni przygotowani na wypadek,
gdyby Armoruanie pierwsi wykonali ruch.
Johanna Lindsey Serce wojownika
Dylanowi, o sercu wojownika Prolog Brittany Callaghan spoglądała w wiszące nad kredensem lustro, bardzo zadowolona z tego, co widzi. Jej Ŝakiet z cekinami - choć ekstrawagancki - nie był wyzywający, biŜuteria skromna, ale gustowna, długa, aksamitna, przylegająca do ciała sukienka była rozcięta do kolan. Toaleta zajęła Brittany aŜ dwie godziny - dziewczynę czekał szczególny wieczór, dlatego na przygotowania poświęciła więcej czasu niŜ zazwyczaj. Zrobiła staranny makijaŜ, podkreślający zieleń oczu, swoje włosy zaś powierzyła zręcznym palcom Jan, współlokatorki, która z burzy szalonych kędziorów ułoŜyła bardzo efektowne uczesanie, jakiego nie powstydziłby się najlepszy zakład fryzjerski. Obie dziewczyny tworzyły wspaniały duet. Brittany wykonywała w ich wspólnym mieszkaniu wszelkie męskie prace i utrzymywała samochód Jan w nieskazitelnym stanie, natomiast Jan zajmowała
się kuchnią oraz, gdy zachodziła konieczność, układała włosy Brittany, ta bowiem nigdy nie miała czasu na fryzjera. Mieszkały w wynajętym na trzy lata mieszkaniu w Seaview. I choć to niewielkie miasteczko leŜało z dala od oceanu, to wedle miejscowego Ŝartu jego nazwa stanowiła zapowiedź „wielkiego wstrząsu”, w wyniku którego pewnego dnia mieszkańcy znajdą się nad brzegiem morza. Był to raczej mało śmieszny dowcip, ale skoro mieszka się w Kalifornii, to albo traktuje się trzęsienia ziemi z humorem, albo się stamtąd wynosi. Seaview to jedno z wielu nowo powstałych miasteczek, otaczających wielkie metropolie. Owo bliskie sąsiedztwo umoŜliwiało mieszkańcom satelickich osad dojazd do pracy samochodem. W przypadku Seaview - najbliŜszym wielkim miastem było San Francisco. Seaview dzieliła od Zatoki spora odległość, dzięki temu nie docierały doń mgły i chłód ciągnące od oceanu. W istocie panował tam tak łagodny klimat, Ŝe miasteczko powinno raczej nosić nazwę Sunnyview. Brittany cieszyła się, Ŝe trafiła na Jan, tak miłą i niekonfliktową współlokatorkę. Ta drobna, pełna Ŝycia dziewczyna zazwyczaj miała pod ręką chłopaka gotowego spełniać wszystkie jej Ŝyczenia, i nie było waŜne, Ŝe za kaŜdym razem innego. Generalnie lubiła męŜczyzn i zawsze musiała mieć jakiegoś przy sobie, nawet jeśli nie traktowała go powaŜnie. Jedyną wadą Jan było to, Ŝe uwielbiała swatać. Sama wprawdzie nie potrafiła zdecydować się na konkretnego męŜczyznę, lecz nie widziała przeszkód, dla których nie
miałaby ułoŜyć sobie Ŝycia jej przyjaciółka. Brittany jednak studziła wszelkie zapędy Jan, i to z osobliwych powodów. Była ładna, inteligentna, zorganizowana i odpowiedzialna. Miała interesujący zawód i godny podziwu cel, ale, niestety, los sprawił, Ŝe wyrosła na ponad sto osiemdziesiąt centymetrów. Od najwcześniejszego dzieciństwa wzrost stanowił jej największy problem. Właśnie z tego powodu nie mogła znaleźć odpowiedniego partnera i w końcu przestała go szukać. Próbowała spotykać się z chłopakami niŜszymi od siebie, lecz to tylko pogarszało sprawę. W szkole o wzroście Brittany krąŜyły niewybredne dowcipy. Jej chłopaków koledzy szturchali ze śmiechem po Ŝebrach albo teŜ - sami zainteresowani - ocierali się twarzami o jej piersi… oczywiście całkiem przypadkowo. Dziewczyna postanowiła więc, Ŝe jeśli nawet wyjdzie kiedyś za mąŜ, wybranek będzie co najmniej jej wzrostu; najlepiej wyŜszy, jednak o takim szczęściu nie śmiała nawet marzyć. Skupiała zatem uwagę na osobnikach wysokich. Wprawdzie większość męŜczyzn o bardzo długich nogach wygląda trochę dziwacznie i niezdarnie - szczególnie ci chudzi - ale Brittany pogodziłaby się nawet z dziwacznym wyglądem partnera, byleby nie patrzeć na swego ukochanego z góry. Tak więc, mimo zbliŜającej się trzydziestki, do zamąŜpójścia
było jej równie daleko jak wtedy, gdy miała lat osiemnaście. I to nie tylko z braku odpowiedniego kandydata, lecz ze względu na cel, jaki sobie w Ŝyciu wyznaczyła. Brittany bowiem postanowiła wybudować sobie dom. Własnymi rękami. Realizacja tego marzenia wymagała jednak sporych funduszów. Dlatego wieczorami w powszednie dni oraz przez całe soboty pracowała w miejscowym kurorcie, gdzie serwowała pacjentom dietetyczne posiłki i prowadziła zajęcia rekreacyjne. Pełny etat natomiast miała w wielkiej firmie budowlanej Arbor Construction. Wolne pozostały jej tylko niedziele, i wtedy jedynie mogła zająć się swoimi sprawami. Niedziele spędzała zwykle na pisaniu listów do rodziny, sprawdzaniu swego konta bankowego, płaceniu rachunków, sprzątaniu mieszkania, robieniu prania i zakupów, reperowaniu samochodu i tysiącu innych, codziennych czynności. Niedziela była teŜ jedynym dniem, kiedy mogła odpocząć. W wolnych chwilach bądź spała, bądź projektowała swój wymarzony dom. Na Ŝycie towarzyskie nie pozostawało jej wiele czasu. Nie pozwalała jej na to praca u dwóch róŜnych pracodawców. Szybko więc zarzuciła poszukiwanie kandydata na męŜa. Wszystko jednak uległo radykalnej zmianie, gdy poznała Thomasa Johnsona. Próbowała spotykać się z jednym męŜczyzną, oczywiście zawsze w niedzielę. Próbowała teŜ spotykać się z innymi dzięki uporowi swojej współlokatorki. Ale wszystko to nie zdawało egzaminu; męŜczyźni szybko znikali z jej Ŝycia, zniechęceni tym, Ŝe poświęca im tak mało czasu. Ona bowiem najpierw chciała zbudować własny
dom. Gdy juŜ to zrobi, wtedy porzuci dodatkową pracę w kurorcie i zacznie powaŜnie rozglądać się za kimś na stałe. Pojawienie się Toma zmieniło wszystko. Dziewczyna sądziła, Ŝe juŜ nie spotka odpowiedniego męŜczyzny, kiedy nieoczekiwanie w jej Ŝycie wkroczył Thomas Johnson. Miał prawie metr dziewięćdziesiąt pięć centymetrów wzrostu, a więc spełnia! podstawowe kryterium. Ponadto był wyjątkowo przystojny i piastował kierownicze stanowisko w znanej firmie reklamowej, Choć Brittany była zwykłym pracownikiem fizycznym, a on „białym kołnierzykiem”, rozumieli się doskonale. Thomas często wprawiał ją w zakłopotanie, a mimo to uznała, Ŝe on jest jedynym męŜczyzną jej Ŝycia. Być moŜe wzięło się to z jej uporu, ale przecieŜ była Irlandką. Najdobitniej świadczyło o tym jej nazwisko, Callaghan, choć rodzina całkowicie się zamerykanizowała. Dziadek Brittany własnymi rękami zbudował od fundamentów farmę w Kansas, którą po jego śmierci odziedziczył ojciec dziewczyny. Tam właśnie ona i jej trzej bracia dorastali. Z irlandzkiej przeszłości rodu nie zachowało się nic. Dziadek został sierotą zbyt wcześnie, by cokolwiek zapamiętać i przekazać swoim potomkom. Ale imiona czwórki rodzeństwa… No cóŜ, łatwo zgadnąć, Ŝe kiedy ich rodzice zaczęli płodzić dzieci, zaŜywali jakieś prochy. Zaprzeczali wprawdzie, Ŝe naleŜeli do generacji hipisów, nazywając siebie „wolnymi duchami”, cokolwiek by to miało znaczyć, ale poznali się na autostopie i razem wyruszyli w świat. Przemierzali właśnie Anglię, gdy urodziło się ich pierwsze dziecko. Pod wraŜeniem
kraju, który zwiedzali, nazwali swych synów: York, Kent i Devon… dokładnie w takiej kolejności. Córka zaś - ostatnie z ich dzieci - otrzymała imię Brittany. Stało się to w chwili, kiedy kończyli juŜ podróŜ po Anglii. Rodzice obraŜali się, ilekroć próbowano przekonywać ich, Ŝe Brytania była w istocie prowincją we Francji i nie stanowiła wcale skróconej wersji nazwy Wielka Brytania. Brittany podchodziła do Ŝycia powaŜnie: Ŝyjesz, a więc ciesz się tym Ŝyciem. I choć mogło to zakrawać na Ŝart, zwaŜywszy, jak Ŝyła, to przecieŜ lubiła to, co robi, i czerpała z tego wiele satysfakcji. Brakowało jej jednak czasu na owe codzienne drobne czynności, które inni uwaŜali za rzeczy same przez się zrozumiałe. Ale nie była jej obca zarówno cięŜka praca, jak i zwyczajne przyjemnostki. Wychowała się na farmie, później poszła do szkoły, a kiedy z niej wracała, wpadała w kierat domowych obowiązków. Nie miała wówczas zbyt wiele czasu dla siebie, a po opuszczeniu domu miała go jeszcze mniej. Dla Toma jednak czas znajdowała. Spotykali się juŜ od czterech miesięcy, spędzali ze sobą sobotnie wieczory oraz niedziele. Thomas równieŜ był człowiekiem niezwykle zajętym, w dni powszednie pracował do późnej nocy i teŜ miał czas bardzo ograniczony. Dlatego nigdy nie zarzucał Brittany, Ŝe spotykają się zbyt rzadko. Był jej wręcz wdzięczny, Ŝe i ona nie robi mu wyrzutów z tego samego powodu. Jak dotąd nie zaproponował jej jeszcze małŜeństwa, ale dziewczyna nie wątpiła, Ŝe ukochany niebawem to uczyni.
Zdecydowała przyjąć jego oświadczyny i ostatecznie postanowiła ofiarować mu swoje dziewictwo, To zadziwiające, Ŝe w jej wieku moŜna jeszcze pozostawać dziewicą. Nie potrafiła się do tego otwarcie przyznawać, zwłaszcza wtedy, gdy męŜczyzna, z którym się akurat spotykała, nastawiał się na seks. Jakiekolwiek wyjaśnienia naraziłyby ją tylko na śmiech partnera. Albo na jego niedowierzanie, Tom równieŜ o tym nie wiedział. Po prostu sądził, Ŝe kieruje nią wyłącznie ostroŜność, Daleko posunięte pieszczoty były cudowne, choć pozostawiały okropny niedosyt. Chwilowo jednak musiały wystarczyć; w kaŜdym razie jej. Brittany przede wszystkim potrzebowała silnych uczuć i więzi z partnerem, a to właśnie zapewniał jej Thomas. - A zatem to juŜ dzisiejszej nocy? - odezwała się Jan, stając w drzwiach sypialni przyjaciółki. Na jej twarzy malował się domyślny uśmieszek. - Tak - odparła dziewczyna,, usiłując ze wszystkich sił ukryć rumieniec. - Ja cię kręcę! Brittany przewróciła oczami. - Nie mówmy o tym, bo mogę jeszcze w ostatniej chwili zrejterować. - Zrejterujesz? Ciekawe! Czekasz przecieŜ na tę chwilę juŜ tak
długo, Ŝe… - Czy nie rozumiesz, co znaczy „nie mówmy o tym”? - ucięła krótko Brittany. - Dobrze, dobrze. - Jan uniosła ugodowo ręce nad głowę. - Przede wszystkim się wyluzuj. Od rana chodzisz spięta, choć nie masz ku temu najmniejszych powodów. PrzecieŜ jesteś go pewna, prawda? - Tak, ja… - Brittany urwała i cicho jęknęła. - Jezu słodki, chcesz mi powiedzieć, bym się jeszcze raz zastanowiła? - Broń BoŜe! W porządku, zamykam buzię na kłódkę. Ani słowa więcej. Dziś czeka cię bombowa noc. Niczym się nie przejmuj. Ten facet pasuje do ciebie jak ulał. Cholera, on pasowałby do kaŜdej baby! To chodzący ideał, rzecz wprost nie do uwierzenia... dobra, zapomnij o tym. Nic nie powiedziałam. PrzecieŜ mówiłam, Ŝe zamykam buzię na kłódkę. Brittany uśmiechnęła się, rozbawiona niemądrym zachowaniem przyjaciółki. Rzeczywiście była spięta zupełnie bez powodu. Podjęła decyzję i problem, który dręczył ją od wielu tygodni, przestał istnieć. Teraz odczuwała zadowolenie, Ŝe ostatecznie zdecydowała się na ten krok. Była pewna Toma. I tylko to się liczyło.
Rozdział 1Rozdział 1Rozdział 1Rozdział 1 Ly-San-Terowie wracali do domu. Dalden Ly-San-Ter nie spodziewał się, Ŝe wizyta na Kystranie, w rodzinnym świecie jego matki, zajmie aŜ tyle czasu, Niemniej był bardzo rad, Ŝe wysiano go na tę wyprawę. W przeciwieństwie do swej siostry, Shanelle, która na Kystranie odbyła studia, Dalden dotychczas tam nie był. Wiele dowiedział się od matki, oglądał komputerowo symulowane obrazy z Ŝycia na tej planecie, ale to nie to samo, co zobaczyć wszystko na własne oczy. Miał jednak nadzieję, Ŝe nigdy więcej nie weźmie juŜ udziału w podobnej wyprawie. Ale stamtąd pochodziła jego matka. Dzięki tej wizycie, pojął, dlaczego ona tak bardzo róŜniła się od Sha-Ka'anów, wśród których obecnie Ŝyła, i zaczął trochę lepiej ją rozumieć, PrzeŜywał wewnętrzne rozdarcie z powodu swych rodziców. Tedra, jego matka, uosabiała wszystko co dzisiejsze i „cywilizowane”, podczas gdy ojciec, Challen, reprezentował stare wierzenia i to, co większość światów określała mianem barbarzyństwa. Choć tak całkowicie odmienne kultury trudno było ze sobą pogodzić, to jednak rodzicom Daldena udało się zostać razem na resztę Ŝycia. Nie było to proste zarówno dla nich samych, jak i dla ich dzieci, które zawsze pragnęły zadowolić oboje rodziców.
Ostatecznie Dalden musiał dokonać wyboru, a matka na szczęście nie tylko poparła jego decyzję, ale wręcz się jej spodziewała. W końcu był sha-ka'ańskim wojownikiem. Nie mógłby jednak nim być, gdyby co jakiś czas wypadał z tej roli i mówił językiem swej matki lub wygłaszał jej opinie. Tak więc bez reszty przejął obyczaje ojca i nigdy tego nie Ŝałował. Z kolei jego siostra potrafiła doskonale godzić ze sobą obie kultury i w obu poruszała się równie swobodnie. Mogła być odpowiedzialną i wierną towarzyszką Ŝycia wojownika, którą w istocie była, jednocześnie dotrzymując wierności zasadom i prawom, o których wiedziała, Ŝe są pod kaŜdym względem przestarzałe, ale doskonale funkcjonują na Sha-Ka'anie, Potrafiła teŜ wyrywać się na wolność i odkrywać nowe światy, jak to sobie kiedyś zaplanowała. Podczas pierwszej wizyty na Kystranie niewiele rzeczy zaskoczyło Shanelle, za to Dalden był kompletnie oszołomiony nowym światem. Oczekiwał dobrej zabawy, Spodziewał się, Ŝe wszystko go tam zadziwi. Znał tamtejszy język, i to równie dobrze jak własny, gdyŜ dzięki nauce z taśm z sublimatami juŜ wcześniej przyswoił sobie wszystkie słowa i wyraŜenia, które bez szczegółowych wyjaśnień byłyby nie do zrozumienia. Nie spodziewał się natomiast aŜ tak wielkiego wyobcowania i nieustannie czuł lęk. Jego matka nazwala to „szokiem kulturowym". Nawet gdy juŜ pierwszy strach minął, dzięki dłuŜszemu niŜ planowano pobytowi na planecie, Dalden wciąŜ nie potrafił oswoić
się z krainą, gdzie wedle kryteriów zamieszkujących ją ludzi był olbrzymem. Podobnie czuł się na Sunderze. W ubiegłym roku zatrzymali się tam na krótko, by zabrać jego „zbiegłą" siostrę Shanelle. Sunderianie wydali mu się tak drobnej budowy, Ŝe Dalden odniósł wraŜenie, iŜ ma do czynienia z dzieciarnią. Kystranie nie byli aŜ tak mali, choć najwyŜszego z nich Dalden przerastał o dobre trzydzieści centymetrów. Fakt, Ŝe Dalden musi spoglądać na wszystkich tych ludzi z góry, a oni z kolei patrzą nań z lękiem lub zadziwieniem, nieustannie go konfundował. Ten lęk miejscowych był całkiem zrozumiały. Niektórzy Kystranie wciąŜ pamiętali czasy, gdy podobni Daldenowi wojownicy podbili ich planetę, zniewolili kobiety, odebrali im wszelkie prawa, a przywódców planety wzięli jako zakładników. I dopiero matka Daldena, przy pomocy jego ojca, pokonała najeźdźców i przywróciła Kystranom wolność. W ten sposób stała się ich narodową bohaterką, co było jednym z powodów przedłuŜenia się obecnej podróŜy. A przybyli na Kystran dlatego, Ŝe wieloletni przyjaciel Tecłry i były szef Garr Ce Bernn, zarządca planety, przechodził na emeryturę i gorąco pragnął, wręcz nalegał, by wzięli udział w uroczystościach jako honorowi goście. PoniewaŜ minęło dwadzieścia lat z okładem od czasu, gdy Tedra opuściła swój rodzinny świat, Garr Ce Bernn postanowił uhonorować ją w najwyŜszy moŜliwy sposób. A to oznaczało nie jedną uroczystość, lecz wiele podobnych w rozlicznych miastach.
Tedra De Arr Ly-San-Ter źle znosiła tę pompę. Czuła się skrępowana i zakłopotana. UwaŜała, Ŝe jako Pierwszy Gwarant Bezpieczeństwa wypełniła wówczas jedynie swój obowiązek, polegający na wybawieniu z opresji jej szefa i przywróceniu go do władzy - co teŜ dokładnie uczyniła, po czym wycofała się z pracy w siłach bezpieczeństwa i przeniosła się na Sha-Ka'an, rodzinną planetę swego towarzysza Ŝycia. Nigdy teŜ nie Ŝałowała tej decyzji. Teraz wracała nareszcie do domu, ale nadal była rozdraŜniona, mimo Ŝe owe wszystkie uroczystości ku swej czci miała juŜ za sobą. Rzecz w tym - Dalden wiedział to od Marthy, komputera klasy Mock II naleŜącego do jego matki - Ŝe nie było sposobu zawiadomienia ojca o przyczynie dwutygodniowego spóźnienia. DalekosięŜna komunikacja nie działała w przypadku odległości dzielącej dwa systemy gwiezdne. Problem odległości został w duŜym stopniu rozwiązany po odkryciu na Sha-Ka'anie kamieni gaali, stanowiących źródło energii przewyŜszające wszystkie inne, znane w obu ich systemach gwiezdnych, lecz komunikacja między systemami wciąŜ była moŜliwa tylko dzięki tradycyjnym statkom przewoŜącym wiadomości. Ale w takim przypadku oni i tak byliby w domu szybciej. Tedrę czekało więc spotkanie z bardzo rozdraŜnionym Challenem, który z pewnością niepokoił się o jej bezpieczeństwo. Daldena bawiła ta sytuacja, ale nie jego matkę, która, nie słysząc od syna słów otuchy, niezwykle się tą sprawą gryzła. Dalden wiedział, Ŝe ojciec bardzo się o matkę niepokoi. Zawsze tak było, gdy
nie mógł osobiście strzec swej towarzyszki Ŝycia, dlatego właśnie nalegał, by w podróŜy na Kystran wziął udział równieŜ Dalden. Ale Challen z pewnością wykaŜe pełne zrozumienie, kiedy się dowie, co ich zatrzymało. I wbrew przewidywaniom Tedry nie będzie Ŝadnych kłopotów. Sterujący statkiem Daldena Brock, drugi komputer klasy Mock II, naleŜący do Challena, wyjaśniał jeszcze inny powód irytacji Tedry: po prostu bardzo juŜ tęskniła za Challenem, z którym aŜ do tej pory nigdy nie rozstawała się na tak długo. Na szczęście dla wszystkich innych uczestników podróŜy, spędzających większość czasu na statku Tedry, Martha brała na siebie wszystkie jej kaprysy i wybuchy furii. To była jedna z podstawowych funkcji Marthy i komputer wyśmienicie wywiązywał się z tego zadania - nie dopuszczał, by Tedra wyrządziła krzywdę przypadkowym, Bogu ducha winnym ludziom, czy to naduŜywając swej zabójczej siły fizycznej, czy rzucając ostre słowa, czego później mogłaby Ŝałować. Mocki II stanowiły supernowoczesne, superdrogie i samodzielnie myślące komputery, tworzone indywidualnie dla konkretnych osób. Tych znakomitych, niezwykłych komputerów nie moŜna było nabyć bez uprzedniego wszechstronnego przebadania nabywcy w celu ostatecznego zaprogramowania urządzenia, tak by było ono nierozerwalnie połączone ze swym właścicielem. Mocki II to raczej towarzysze niŜ normalne komputery, a ich jedynym zadaniem było zapewnienie zdrowia, dobrego samopoczucia i szczęścia osobom, dla
których zostały stworzone. Nic zatem dziwnego, Ŝe istniało niewiele mocków II. PoniewaŜ były tak potęŜne - pojedyncze urządzenie mogło zastąpić całą sieć komputerową kaŜdej planety- osiągały zawrotne ceny i jedynie wysoko zaawansowane technologicznie, bardzo bogate światy mogły pozwolić sobie na jeden komputer tego typu. Kystran, niebywale zamoŜny, handlowy świat, posiadał nawet dwa. To Ŝe Tedra, mieszkając na Kystranie, miała trzeci, zawdzięczała jedynie Garrowi, który przegrał z nią zakład i Marthą spłacił dług. A kupno kolejnego dla Challena nie stanowiło dla Tedry większego problemu. Sha- Ka'an była obecnie najbogatszą planetą w obu systemach gwiezdnych. Zawdzięczała to kopalniom kamienia gaali. A w posiadaniu Ly-San-Terów znajdowały się najbogatsze złoŜa tego minerału i największe kopalnie. Dla Sha-Ka'anów jednak bogactwo nie przedstawiało większego znaczenia. Byli prostymi ludźmi o prostych potrzebach. Lecz kiedy człowiek potrzebuje czegoś wyjątkowego, dobrze jest dysponować odpowiednimi środkami, by tę potrzebę zaspokoić. Dlatego Challen mógł nabyć towarzyszce swego Ŝycia statek wojenny, który asystował im w wyprawie na Kystran. Transportowiec Tedry - „Rover" - choć przystosowany do przewozu tysięcy osób, był pojazdem uŜywanym raczej przy odkrywaniu nowych światów, a nie w sytuacjach bojowych. I choć Challen wyznaczył dla obrony Tedry syna i pięćdziesięciu innych wojowników, to pragnął równieŜ, by i jej statek był odpowiednio
chroniony. Szczęśliwie nie napotkali w drodze Ŝadnych wrogich obiektów; pod tym względem podróŜ przebiegła bez Ŝadnych niespodzianek. Ale na sześć diii przed powrotem do domu, kiedy wszyscy zgromadzili się w sali rekreacyjnej, Martha oznajmiła, Ŝe otrzymała rozpaczliwe wezwanie. - Od kogo? - padło pytanie Tedry. - Z Sunderu. Z wielu powodów informacja ta sprawiła, Ŝe zgromadzeni w sali gwałtownie zamilkli. Znali tę planetę aŜ za dobrze. Wszyscy, z wyjątkiem Tedry, odwiedzili ją poprzedniego roku. Właśnie na Sunderze szukała schronienia Shanelle, kiedy uciekła od towarzysza Ŝycia, którego wybrał jej ojciec. Ciszę przerwała dopiero Tedra. - Czy to na tej planecie Shanelle prosiła o pomoc, ale jej nie otrzymała? - Na tej samej - odparła Martha jednym ze swych czarujących tonów. - Matko, czy musisz o tym przypominać? - spytała z pretensją w głosie Shanelle. Siedziała na samo dopasowującej się kanapce w objęciach swego towarzysza Ŝycia, Falona Van'yera, którego namówiono, by jej zezwolił na tę podróŜ. Falon zdecydował, Ŝe pojadą oboje. Sam
nienawidził kosmicznych wojaŜy z całego serca, ale Shanelle gorąco pragnęła udać się w tę podróŜ, a on - byleby tylko uszczęśliwić swoją towarzyszkę Ŝycia - uczyniłby wszystko… oczywiście w granicach zdrowego rozsądku. Shanelle posłała mu czujne spojrzenie. Falon miał wszelkie powody, by gardzić Sunderianami, no i zapamiętał sobie, Ŝe to właśnie oni próbowali odebrać mu Shanelle i sprawić, Ŝe o niej zapomni. Pomimo to Falon zachowywał kamienną twarz, choć zazwyczaj ba-har-ańscy wojownicy nie ukrywali swych prawdziwych uczuć. Wojownicy kan-is-trańscy, tacy jak Dalden czy Challen, równieŜ nie ukrywali swych emocji, ale teraz sprawowali nad sobą tak niezwykłą kontrolę, Ŝe wydawało się, iŜ obce im są jakiekolwiek silniejsze uczucia -nawet gniew i miłość. Tedra teŜ miała wszelkie powody, by nie lubić Sunderian. Martha zdała jej dokładną relację z tego, co przytrafiło się Shanelle, kiedy przebywała na ich planecie, i gdyby Tedra wtedy tam była, to pozostawiłaby po sobie wielu rannych i dogorywających Sunderian. Tak więc zbyła machnięciem ręki słowa córki i skierowała spojrzenie swych oczu barwy akwamarynu na Falona. - Miłuję cię do krwi ostatniej i miłość ma nie wygaśnie tak długo, jak nie wygaśnie miłość mej córki do ciebie -zwróciła się do shodana z Ka'al. - Ale ona szukała u tych ludzi ratunku, a oni go jej nie zapewnili. I nie chodzi o to, Ŝe moja córka potrzebowała pomocy przeciwko tobie. A teraz chcą pomocy od nas?
Ostatnie zdanie Tedra wypowiedziała tonem implikującym słowa: „Aha, akurat!". Falon tylko skinął w milczeniu głową. Dalden bardzo dobrze znał swą matkę i ilekroć Tedra wpadała w gniew, powstrzymywał się od jakichkolwiek komentarzy. Zdecydował, Ŝe sprawę najlepiej załatwi Martha. - Zwracają się o pomoc do kogokolwiek. A tylko my jesteśmy na tyle blisko, by przechwycić ich transmisję. A skoro juŜ przejęliśmy wezwanie, nie moŜemy go zignorować… chyba Ŝe stałaś się nagle nieczułą i gruboskórną istotą. Tedra obrzuciła ponurym wzrokiem interkom na ścianie, z którego dochodził cichy głos Marthy. - Nie powiedziałam, Ŝe im nie pomoŜemy. Ale nie muszę robić tego z ochotą, prawda? - Shanelle nie ma do nich Ŝadnych pretensji - zauwaŜyła Martha. - Naprawdę starali się mi pomóc - wyjaśniła Shanelle. - Ale po prostu im nie wyszło. Stanęli jednak dzielnie przeciwko wojownikom z Sha-Ka'anu i nie moŜna ich winić za to, Ŝe przegrali. - Wcale nie! - warknęła Tedra. - Nieudacznicy nigdy nie zajmowali wysokiego miejsca na liście moich faworytów. Sunderianie mieli wspaniałą broń. Za pomocą zmieniających pałeczek mogli obezwładniać przeciwników, nie wyrządzając im fizycznej krzywdy. - Ostatnie słowa wyraźnie skierowała pod adresem Falona, poniewaŜ to on doznałby największej krzywdy, gdyby sprawiono, Ŝe
zapomniałby o Shanelle. -1 nie zrozum mnie źle. Jestem bardzo rada, Ŝe sprawy potoczyły się tak, jak się potoczyły, a ty, Shanelle, jesteś tu z nami. Nie zmienia to jednak faktu, Ŝe w chwili gdy potrzebowałaś pomocy w gardłowej sprawie, zwróciłaś się o nią do najbardziej niewłaściwych ludzi. - Właśnie tak - wtrącił Falon. - Zgadzasz się z nią? - zapytała Shanelle. - Całkowicie. Dziewczyna uniosła ręce w geście pełnym rezygnacji. - Poddaję się. Z interkomu na ścianie dobiegło aprobujące chrząknięcie. - A zatem zajmijmy się teraz kwestią pomocy dla tych „nieudaczników”. - Proszę bardzo - odparła z uśmiechem Tedra. Rozdział 2Rozdział 2Rozdział 2Rozdział 2
Narastało zniecierpliwienie i niepewność. Kilka kwestii wyjaśniło się, gdy dotarli juŜ na Sunder i pod eskortą trafili do biura generała Ferrilla. Oficer drobnej postury od razu zraził do siebie Tedrę swą wojowniczą, pełną arogancji postawą; a to przecieŜ oni, Sunderianie, szukali pomocy u innych. W normalnych okolicznościach Tedra zignorowałaby taką bezczelność, lecz teraz, będąc w fatalnym nastroju, natychmiast podniosła głos. I dopiero Shanelle taktownie zaproponowała, by wezwano Dorullę Vand, która potrafiła godzić zwaśnione strony. Ferrill bez sprzeciwów spełnił tę prośbę, najwyraźniej nie chcąc prowadzić sporów z kobietą, na której pomocy tak mu zaleŜało. Wyszedł, zostawiając ich samych w swoim gabinecie. Nie zająknął się słowem, Ŝe Donillę musi sprowadzić prosto z więzienia. Tedra dowiedziała się o tym dopiero od jednego z Ŝołnierzy trzymających wartę przy drzwiach, gdy spytała go, dlaczego sprowadzenie Donilli trwa tak długo. Kiedy przed dziewięcioma miesiącami Shanelle szukała pomocy u Sunderian, Donilla Vand była naczelnym wodzem sunderyjskich sil zbrojnych. Donilla wyjaśniła jej wtedy, w jaki sposób kobiety z Sunderu próbowały przejąć władzę nad męŜczyznami, aby zapobiec wojnie z sąsiednią planetą Armoru. Tylko dzięki globalnej konspiracji udało się im wynaleźć coś, co nazwały zmieniającymi pałeczkami. Sunder był planetą niezwykle zaawansowaną na polu nauki, dzięki której zwalczono na planecie między innymi wszystkie znane choroby. Zmieniające pałeczki
stworzono po to, by sprawować kontrolę nad umysłami osób niezrównowaŜonych psychicznie i w ten sposób ponownie przywracać je społeczeństwu. To, Ŝe kobiety posłuŜyły się pałeczkami w innym celu - dzięki temu wynalazkowi zdołały bowiem przejąć kluczowe stanowiska we władzach planety - obudziło u niektórych wyrzuty sumienia. W gronie tych kobiet znalazła się takŜe Donilla. Shanelle nie była więc zaskoczona, Ŝe liczne Sun- derianki odstąpiły od programu, pozwalając męŜczyznom ponownie sięgnąć po władzę. W konsekwencji wiele z tych niewiast trafiło do więzienia. Ale w tej chwili nie było czasu na dociekanie, co się naprawdę wydarzyło, gdy męŜczyźni wrócili do władzy. Ly-San-Terowie wciąŜ nie wiedzieli, jakiej pomocy od nich oczekiwano ani teŜ, kto wysłał owo rozpaczliwe wezwanie. Nie było wątpliwości, Ŝe Sunder uwikłał się w wojnę, którą przegrywał, a u steru rządów znajdowali się agresywnie nastawieni i Ŝądni krwi męŜczyźni. Niefortunnie dla nich, Tedra i jej rodzina kierowały się polityką Ligi Skonfederowanych Planet, w której Kystran zajmował dwunastą pozycję, obok systemu gwiezdnego Niva. Kiedy w układzie Nivy odkryto Sha-Ka'an, niektóre bardziej zaawansowane technologicznie światy próbowały przejąć władzę nad planetą. Wtedy to Liga stanęła w obronie Sha-Ka'anu. A miała przygniatającą przewagę, gdyŜ w jej skład wchodziły światy najbardziej rozwinięte technologicznie. Na przykład statek wojenny, jakim obecnie dysponował Dalden, mógł w jednej chwili unicestwić zarówno Sunder, jak i Armoru.
Minęła blisko godzina od chwili, gdy generał opuścił gabinet. Tedra siedziała po turecku na biurku. Fotele w pomieszczeniu były zbyt małe i pod cięŜarem gości mogłyby się złamać. Dalden, Falon i jego brat Jadell zajęli miejsca na podłodze, opierając się plecami o ścianę. Shanelle, wyczuwając rozdraŜnienie swych towarzyszy, krąŜyła niecierpliwie po pomieszczeniu. Tylko ona darzyła sympatią Sunderian. Podczas krótkiego u nich pobytu zaprzyjaźniła się z Donilla Vand i polubiła kobiety z tego świata. Nic zatem dziwnego, Ŝe kiedy w końcu wprowadzono do gabinetu Sunderiankę, Shanelle powitała ją pełnym niepokoju pytaniem: - Dlaczego cię uwięzili? Donilla uśmiechnęła się. Była drobną niewiastą mającą zaledwie sto pięćdziesiąt centymetrów wzrostu, co stanowiło normę dla kobiet na tej planecie. MęŜczyźni przewyŜszali je przeciętnie o piętnaście centymetrów. Zatem Sha-Ka'ano-wie w porównaniu z nimi byli prawdziwymi olbrzymami. Tedra i Shanelle, liczące po sto dziewięćdziesiąt centymetrów, przewyŜszały wzrostem najwyŜszych męŜczyzn z Sunderu. Donilla nie przejawiała najmniejszych śladów bojaźni, jaką w obecności przybyszów okazywali inni jej rodacy. Oczy pociemniały jej z radości na widok przyjaciółki. Wyciągnęła serdecznie rękę w geście powitania. - Nikt mi nie powiedział, Ŝe na nasze wołanie o pomoc właśnie
ty odpowiedziałaś - oświadczyła Donilla. - Nawet sobie nie wyobraŜasz, jak bardzo martwiłam się o ciebie, choć zapewniałaś, Ŝe nie spadnie ci włos z głowy. Ale poniewaŜ on jest tu z tobą, Ŝywię głęboką nadzieję, Ŝe pogodziłaś się w końcu z wyborem swego ojca. Określenie „pogodziłaś się" nawet w przybliŜeniu nie oddawało obrazu Ŝycia z wojownikiem, lecz mimo to twarz Shanelle opromienił pogodny uśmiech. - O tak! Pojawiłam się tu pełna niemądrych i nieuzasadnionych obaw, ale to juŜ przeszłość. Towarzysz mego Ŝycia dał mi wiele szczęścia. - Moja kobieta jest skromna - odezwał się Falon, wstając z miejsca. Podszedł do Shanelle i stanął tuŜ obok. Jego słowa zebrani skwitowali śmiechem. Roześmiała się nawet Tedra. Shanelle wykorzystała tę chwilę i przedstawiła Donillę swej matce. Donilla, jak większość ludzi, którzy juŜ się spotykali z Ly-San- Terami, nie potrafiła ukryć zdumienia, Ŝe Tedra ma juŜ dwoje dwudziestojednoletnich dzieci. Wyglądała najwyŜej na trzydzieści lat. śadne z bliźniąt nie było do niej podobne. I Dalden, i Shanelle mieli jasne włosy i oczy koloru bursztynu, podczas gdy loki Tedry były kruczoczarne, a źrenice barwy akwamarynu. Stosując morderczy trening, Tedra utrzymywała swe ciało w doskonalej kondycji i starzała się bardzo powoli. - Donillo, dlaczego znalazłaś się w więzieniu? - Shanelle ponowiła pytanie.
- Przez kilka miesięcy po twoim odjeździe spotykałam się z innymi kobietami, które, podobnie jak ja, dzięki zmieniającym pałeczkom zajęły najwaŜniejsze stanowiska na Sunderze. Niestety, większość z nich nie była rada z takiego obrotu spraw. Pierwotne motywy naszego postępowania były słuszne, próbowałyśmy ustrzec planetę przed morderczą wojną. Nie przewidziałyśmy jednak tego, Ŝe nasze działania sprawią, iŜ zostaniemy z męŜczyznami całkowicie pozbawionymi osobowości, jak równieŜ tego, Ŝe ogarną nas wyrzuty sumienia i poczucie winy. Tak więc kobiety zawiązały kolejny spisek. Trwało to jakiś czas. Jeden męŜczyzna dopuszczony do władzy, bez wsparcia innych, nie był w stanie nic zrobić. Ostatecznie zwróciłyśmy pamięć i osobowość wszystkim pozostałym. - I skończyłyście w pudle! - wykrzyknęła z oburzeniem Shanelle. - Nie mogę zrozumieć… - Pomyśl tylko - przerwała jej Donilla. - Odebrałyśmy im ich wspomnienia i świadomość tego, kim naprawdę są, odebrałyśmy im władzę i całą przepełniającą ich agresję. Nie mogli nam dłuŜej ufać. - Odnoszę wraŜenie, Ŝe nadal czujesz się winna z powodu tego, co zrobiłyście - zauwaŜyła kwaśno Tedra. - Sposób, w jaki to załatwiłyście, był podstępny i zdradziecki, ale przynajmniej kierowały wami słuszne motywy. A kilka miesięcy aresztu za uchronienie Sunderu od wyniszczającej wojny to naprawdę mała cena. Szlachetny czyn. - Dzięki - odrzekła Donilla, lekko się rumieniąc. - Gdybyśmy nie czuły się winne, narobiłybyśmy wielkiego rabanu i dawno juŜ
wyszłybyśmy na wolność. Większość z nas traktuje więzienie jak wakacje, jak coś, czego potrzebujemy po stresie i wyrzutach sumienia, Ŝe tak długo trzymałyśmy naszych męŜczyzn pod kontrolą. Poza tym nie jest to więzienie w dosłownym tego słowa znaczeniu. Mamy tam wszelkie luksusy, niczym w sanatorium, tyle Ŝe jesteśmy pod kluczem. Shanelle chętnie drąŜyłaby ten temat dalej, lecz Tedrę bardziej interesowały szczegóły dotyczące rozpaczliwego wezwania. - Wiesz, dlaczego tu jesteśmy? - zwróciła się z pytaniem do Donilli. - Naturalnie. MoŜe i siedzę za kratkami, ale jestem jedyną osobą, z którą Ferrill rozmawia o swoich problemach. Informuj mnie na bieŜąco o wszystkim, co dzieje się od momentu, kiedy ponownie odzyskał władzę. - Jeśli prowadzicie wojnę z Armoru, nie moŜemy… - Nie, to nie tak - przerwała jej z uśmiechem Donilla. - Z tego, co zrobiłyśmy, wynikła jedna wielka korzyść. Nie pozwoliłyśmy, aby nasi męŜczyźni zapomnieli, co wydarzyło się podczas tych lat, kiedy dzierŜyłyśmy władzę. Pamięć naszych pięcioletnich rządów sprawiła, Ŝe nie wrócili juŜ do dawnej polityki rasy, która pragnie zetrzeć w proch wszystkich sąsiadów. Tak naprawdę kontynuują zapoczątkowaną przez kobiety politykę raczej obrony niŜ ataku. W obecnej chwili jesteśmy po prostu w pełni przygotowani na wypadek, gdyby Armoruanie pierwsi wykonali ruch.