ziomek72

  • Dokumenty7 893
  • Odsłony2 158 585
  • Obserwuję935
  • Rozmiar dokumentów26.3 GB
  • Ilość pobrań1 244 225

Serdeczna więź - Roberts Alison

Dodano: 8 lata temu

Informacje o dokumencie

Dodano: 8 lata temu
Rozmiar :493.8 KB
Rozszerzenie:pdf

Serdeczna więź - Roberts Alison.pdf

ziomek72 EBooki EBOOK R Roberts Alison
Użytkownik ziomek72 wgrał ten materiał 8 lata temu. Od tego czasu zobaczyło go już 130 osób, 96 z nich pobrało dokument.

Komentarze i opinie (0)

Transkrypt ( 25 z dostępnych 149 stron)

Alison Roberts Serdeczna więź

ROZDZIAŁ PIERWSZY – Chyba pani z˙artuje! – Nie moz˙e mnie pan zatrzymac´! Nie pozwole˛ na to! – Jessica McPhail wyprostowała sie˛ na cała˛ swa˛ wyso- kos´c´. Choc´ miała tylko sto szes´c´dziesia˛t pie˛c´ centymetro´w wzrostu, dzis´ włoz˙yła cie˛z˙kie buty na grubej podeszwie i ochronny kask, wie˛c niemal doro´wnywała wzrostem stoja˛cemu przed nia˛ me˛z˙czyz´nie. Raz jeszcze spojrzała na niego wyzywaja˛co. Nie zamierzała usta˛pic´. Walczy przeciez˙ o z˙ycie. – Włas´nie z˙e moge˛ – odparł jej oponent, jakby obawiaja˛c sie˛, z˙e Jessica chce podwaz˙yc´ jego autorytet. Potem chwycił ja˛silnie za ramie˛. – Nie ma pani tu nic do gadania. Jessica poczuła us´cisk jego palco´w. Fizyczny kontakt z funkcjonariuszem specjalnej jednostki policyjnej był dla niej ro´wnie nieznos´ny, jak wydane przez niego polecenie. Usiłowała wyrwac´ re˛ke˛, ale on trzymał ja˛tak silnie, z˙e poczuła bo´l. – Prosze˛ natychmiast sta˛d odejs´c´ – polecił jej szorst- kim tonem. – W przeciwnym razie zostanie pani aresz- towana. – Nie moz˙e pan jej aresztowac´! – rzekł Joe Bar- rington, wyrastaja˛c obok nich jak spod ziemi. Jessica

poczuła ulge˛, a nawet nadzieje˛. Skoro on jest po jej stronie, ma szanse˛ wygrac´ te˛ batalie˛. – Jes´li pan ja˛ aresztuje, be˛dzie pan musiał ro´wniez˙ aresztowac´ mnie – cia˛gna˛ł Joe. – A wtedy ekipa ratownictwa medycznego zostanie pozbawiona specjalisto´w. Policjant niecierpliwie potrza˛sna˛ł głowa˛. – Nie zamierzam tracic´ czasu na bezprzedmiotowe spory – oznajmił ze złos´cia˛. – Gdzie jest szef waszego zespołu? – Tutaj – odparł Tony Calder, podchodza˛c do nich szybkim krokiem. – O co chodzi? – Waszej pracownicy nie wolno wro´cic´ na miejsce wypadku. Z˙a˛dam, z˙eby ja˛ sta˛d usunie˛to. Tony spojrzał z zaskoczeniem na Jessice˛, a potem na stoja˛cego obok niej wysokiego piele˛gniarza. Joe po- trza˛sna˛ł lekko głowa˛, jakby chca˛c dac´ mu do zro- zumienia, z˙e on ro´wniez˙ nie ma poje˛cia, o co chodzi. – Na czym polega problem? – spytał Tony, zwraca- ja˛c sie˛ do policjanta. – Podobno jest tu gdzies´ jej dziecko. Nasta˛piła chwila ciszy. Wszyscy zastanawiali sie˛ nad sytuacja˛. Od przeszło dwunastu godzin usuwano skutki najwie˛kszej katastrofy, jaka wydarzyła sie˛ na terenie Nowej Zelandii. W wyniku wybuchu zawalił sie˛ duz˙y fragment podmiejskiego centrum handlowego. Spod gruzo´w wydobyto juz˙ dwadzies´cia osiem s´miertelnych ofiar i dziesia˛tki rannych. Stan czworga z nich okres´lano jako krytyczny. Nadal poszukiwano około trzydziestu oso´b. Było ws´ro´d nich pie˛cioletnie dziecko. – Czy to prawda, Jessico? – spytał Tony. Potwierdziła ruchem głowy, ale sie˛ nie poddawała. 4 ALISON ROBERTS

– Jestem w stanie pracowac´ dalej, Tony. Musze˛ tu zostac´! – Nie ma mowy – odparł, kre˛ca˛c głowa˛. – Wiem, jak sie˛ czujesz, ale nie moge˛ wysłac´ cie˛ z powrotem na pierwsza˛ linie˛. Ta praca jest niebezpieczna nawet dla tych, kto´rzy nie sa˛ osobis´cie zaangaz˙owani. – Ale przeciez˙ ja ja˛wykonywałam. To, z˙e dotarła do ciebie wiadomos´c´ o moim synku, nie zmienia sytuacji. – Jak to? – spytał ze zdumieniem Tony. – Wie˛c wiedzielis´cie o tym od samego pocza˛tku? – Matka Jessiki była pierwsza˛ofiara˛, kto´ra˛wydoby- lis´my spod gruzo´w podczas pierwszej zmiany – wyjas´nił Joe. – Wie˛c wiedziałes´ o tym? – powto´rzył z niedowie- rzaniem Tony. – Joe, jestes´ piele˛gniarzem. I tak jak ja zdajesz sobie sprawe˛, z˙e osobiste zaangaz˙owanie moz˙e odebrac´ kaz˙demu zdolnos´c´ racjonalnej oceny sytuacji. Moz˙e narazic´ na niebezpieczen´stwo cały zespo´ł. Powi- nienes´ był natychmiast wyła˛czyc´ ja˛ z akcji. – Nie wiedziałem o tym od pocza˛tku – bronił sie˛ Joe. – Nic mi nie powiedziała. I nie miałem poje˛cia, z˙e jej matka przyprowadziła tu tego chłopca. W jego głosie pobrzmiewało przygne˛bienie. On i Jessica od dwunastu godzin pracowali w skrajnie niebezpiecznych warunkach, wymagaja˛cych doskona- łego porozumienia i wzajemnego zaufania. A ona, nie wyznaja˛c mu prawdy, wystawiła jego zaufanie na cie˛z˙ka˛ pro´be˛. – Nie mo´wiłam o tym nikomu – wymamrotała Jes- sica, usiłuja˛c wymazac´ z pamie˛ci widok wydobytego spod gruzo´w ciała matki. Przez˙yty szok podziałał na nia˛ 5ALISON ROBERTS

ote˛piaja˛co, spychaja˛c na drugi plan rozpacz po stracie bliskiej osoby. Nie czuła w tym momencie bo´lu, choc´ wiedziała, z˙e w wyniku opo´z´nionej reakcji poczuje go za jakis´ czas. – Wiedziałam, jak zareagujecie, a chcia- łam za wszelka˛ cene˛ brac´ udział w dalszej akcji. – Dopiero przed chwila˛ dowiedzielis´my sie˛ o jej zwia˛zku z jedna˛ z ofiar – wyjas´nił policjant. Jego mundur dowodził, z˙e słuz˙y on w jednej z jednostek obrony cywilnej, a biały hełm był oznaka˛ wysokiej rangi. – Szukaja˛c najbliz˙szych krewnych ofiary, ustalili- s´my, z˙e jej co´rka pracuje w zespole ratownictwa medy- cznego. Dotarlis´my do panny McPhail, ale bylis´my przekonani, z˙e ona nie ma poje˛cia o s´mierci matki. Potem okazało sie˛, z˙e o niej wie, ale mimo to chce wro´cic´ do akcji. – Spojrzał na nia˛ z takim niedowierza- niem, jakby uwaz˙ał ja˛za pozbawionego uczuc´ potwora. – Wycia˛gne˛ła pani spod gruzo´w własna˛ matke˛, a mimo to chce pani wro´cic´? – Tam jest mo´j syn – wykrztusiła. – Ma pie˛c´ lat... i moz˙e jeszcze z˙yje. Znowu zapadła cisza. Jessica zdawała sobie sprawe˛, z˙e otaczaja˛cy ja˛ me˛z˙czyz´ni rozwaz˙aja˛ wszystkie ar- gumenty. Miała ochote˛ zamkna˛c´ oczy i skupic´ sie˛ na przekonaniu, z˙e Ricky nadal jest ws´ro´d z˙ywych. Ale zamiast tego odwro´ciła głowe˛ i spojrzała w oczy Joego. Podczas przepracowanych wspo´lnie tygodni miała wra- z˙enie, z˙e ła˛czy ich cos´ wie˛cej niz˙ poczucie kolez˙en´stwa. Teraz jednak nie była tego pewna. Zastanawiała sie˛, czy Joe ma do niej z˙al o to, z˙e zataiła tak waz˙na˛ informacje˛. Czy domys´la sie˛, z˙e podczas przerwy po pierwszej zmianie usiadła w pustym 6 ALISON ROBERTS

autobusie ratowniko´w i wyte˛z˙yła wszystkie siły, by opanowac´ bo´l i le˛k? Czy zechce ja˛poprzec´? Wyraz jego twarzy dowodził, z˙e widzi ja˛ teraz w zupełnie nowym s´wietle. Patrza˛c mu w oczy, usiłowała go przekonac´, z˙e jest silna i odwaz˙na. Joe nie mo´gł odwro´cic´ od niej wzroku. Nie dlatego, z˙e Jessica go pocia˛gała. Miała teraz na sobie bezkształt- ny, brudny kombinezon, jej włosy ukryte były pod pomaran´czowym kaskiem, a jej pokryta pyłem twarz wygla˛dała jak maska. On jednak dostrzegł w jej ciem- nych oczach determinacje˛, kto´ra wzbudziła jego po- dziw. Od chwili, w kto´rej dowiedział sie˛, z˙e jest samotna˛ matka˛, przestał wia˛zac´ z nia˛ nadzieje na bliz˙szy zwia˛- zek, ale nie mo´gł pozostac´ oboje˛tny na jej nieme błaganie o pomoc. Nie przypuszczał nigdy, z˙e ta niepo- zorna, nies´miała piele˛gniarka potrafi zdobyc´ sie˛ na tak imponuja˛ca˛ siłe˛ woli. Oderwał od niej wzrok i z wysokos´ci swoich niemal dwo´ch metro´w spojrzał na funkcjonariusza. Postanowił przekonac´ tego człowieka, z˙e potrafi ocenic´ i opanowac´ sytuacje˛. – Jess dowiodła juz˙, z˙e jest w stanie kontynuowac´ prace˛ – rzekł z naciskiem. – Przed chwila˛opatrywalis´my kobiete˛, kto´ra została wycia˛gnie˛ta spod gruzo´w. Miała wewne˛trzny krwotok i cie˛z˙kie obraz˙enia. Moge˛ pana zapewnic´, z˙e Jess stane˛ła na wysokos´ci zadania. Szcze- rze mo´wia˛c, nie dałbym sobie rady bez jej pomocy. Jessica opus´ciła na chwile˛ wzrok. Niespodziewana po- chwała oderwała jej uwage˛ od własnych mys´li. Czy Joe naprawde˛ tak wysoko ocenił jej pomoc? Przeciez˙ mruk- na˛ł tylko: ,,Dobra robota, Jess. Bardzo ci dzie˛kuje˛’’. 7ALISON ROBERTS

– Brakuje nam wyszkolonego personelu medycz- nego – dodał Joe. – Mys´le˛, z˙e Jessica powinna wro´cic´ do pracy. – Nie ma mowy – odparł me˛z˙czyzna w białym kasku, kre˛ca˛c przecza˛co głowa˛. Tony Calder ro´wniez˙ wydawał sie˛ nieprzekonany. – To chyba zbyt ryzykowne, Joe... – mrukna˛ł nie- pewnie. – Biore˛ na siebie pełna˛odpowiedzialnos´c´ – oznajmił Joe. – Jak dobrze wiesz, ja dowodze˛ tym zespołem. Jess da sobie rade˛. Gdybym dostrzegł jakies´ zagroz˙enie, natychmiast odes´le˛ ja˛ z miejsca akcji. Pozwo´lmy jej przynajmniej zostac´ do kon´ca tej zmiany. To da nam czas na znalezienie zaste˛pstwa. Zno´w zapadła pełna napie˛cia cisza. Wszyscy zdawali sobie sprawe˛, z˙e traca˛ czas. Cenny czas. – Tony... – je˛kne˛ła błagalnie Jessica. – Pozwo´l mi. Tony zwro´cił sie˛ do me˛z˙czyzny w białym kasku: – Czy nie powinnis´my uzgodnic´ tego z innymi jed- nostkami ratowniczymi, Geoff? A takz˙e z osobami, kto´re dowodza˛ cała˛ akcja˛? – Oni i tak maja˛ dos´c´ kłopoto´w – odparł Geoff, kre˛ca˛c głowa˛. – Podobnie jak ja. Zostawiam piłke˛ na waszym korcie. Załatwcie to we własnym gronie. Mam nadzieje˛, z˙e be˛dziecie mieli dos´c´ rozsa˛dku, aby podja˛c´ włas´ciwa˛ decyzje˛. Tony rzucił wymowne spojrzenie w kierunku Joego, po czym obaj odeszli na bok, by porozmawiac´. Woko´ł panował potworny hałas, nie musieli wie˛c is´c´ daleko, by sie˛ upewnic´, z˙e nikt ich nie usłyszy. Spychacze, koparki i młoty pneumatyczne usuwaja˛ce zwały betonowych 8 ALISON ROBERTS

płyt wydawały z siebie ogłuszaja˛ca˛ kakofonie˛ dz´wie˛- ko´w. Tony musiał podnies´c´ głos, by je przekrzyczec´. – Joe? Czy jestes´ pewien, z˙e moz˙esz wzia˛c´ na siebie te˛ dodatkowa˛ odpowiedzialnos´c´? Czy mys´lisz, z˙e Jess stanie na wysokos´ci zadania? – Ona jest doskonała˛piele˛gniarka˛, Tony! – odkrzyk- na˛ł Joe. – Pracowałem z nia˛ juz˙ wiele razy. – Ja nie kwestionuje˛ jej kwalifikacji, ale nie wiem, czy be˛dzie w stanie funkcjonowac´, szukaja˛c własnego dziecka. – Przeciez˙ robi to od pocza˛tku zmiany! – Ale co be˛dzie, jes´li znajdzie jego zwłoki? – Pewnie sie˛ załamie – przyznał Joe. – Wtedy odes´lemy ja˛z pierwszej linii. Ale jes´li chłopczyk z˙yje, to jej obecnos´c´ moz˙e byc´ pomocna. Ona najlepiej potrafi z nim poste˛powac´. – Co ty o nim w ogo´le wiesz? Joe potrza˛sna˛ł głowa˛. – Ona rzadko o nim mo´wi – odparł, zdaja˛c sobie sprawe˛, z˙e nie zadał sobie wiele trudu, by sie˛ czegos´ dowiedziec´. Istnienie tego dziecka pogrzebało jego nadzieje na zwia˛zek z Jess. Miał oczywis´cie na mys´li kro´tkotrwały romans, wiedział bowiem, z˙e po zakon´czeniu szkolenia Jess ma zamiar wro´cic´ do swego rodzinnego miasta. – Czy on jest nienormalny? – O ile wiem, jest w pewnym sensie niepełnospra- wny. – Fizycznie? Joe wzruszył ramionami. – Mam wraz˙enie, z˙e chodzi raczej o upos´ledzenie 9ALISON ROBERTS

umysłowe. A moz˙e jakis´ problem psychiczny wpływaja˛- cy na zachowanie. – A wie˛c jes´li z˙yje, moz˙e stanowic´ zagroz˙enie dla siebie i innych – westchna˛ł Tony. – Czy dasz sobie rade˛? – Z Jessica˛ czy z tym dzieciakiem? – Z obojgiem, jes´li be˛dzie trzeba. Joe przypomniał sobie błagalne spojrzenie Jess i roz- pacz, kto´ra odbijała sie˛ w jej oczach. Potem kiwna˛ł głowa˛. – Poradze˛ sobie, Tony. Chce˛, z˙eby została. – W takim razie bierzmy sie˛ do roboty. – Wracamy do pracy – oznajmił Joe, podchodza˛c do członko´w swej grupy operacyjnej. – Z sektora numer pie˛c´ usunie˛to juz˙ sporo gruzu, mamy wie˛c doste˛p do cze˛s´ci budynku, kto´rej zdaniem inz˙yniero´w nie grozi zawalenie. Chodz´my. Jessica ruszyła za nim, usiłuja˛c odtworzyc´ w pamie˛ci plan budynku, kto´ry pokazano im na odprawie wste˛pnej. Nie miała poje˛cia, w kto´rej cze˛s´ci ogromnego centrum mies´ci sie˛ sektor numer pie˛c´. – Czy pamie˛tasz, co było na tej mapie, June? – spyta- ła, zwracaja˛c sie˛ do starszej kobiety, kto´ra szła obok niej. – Gdzie dokładnie lez˙y ten sektor? – Chyba w tej cze˛s´ci, do kto´rej wchodzi sie˛ od Sutherland Street – odparła June. – Albo od Desmond Street. Jessica pose˛pnie kiwne˛ła głowa˛. Tak czy owak, sektor ten oddalony jest znacznie od miejsca, w kto´rym znaleziono zwłoki jej matki. Była jednak szcze˛s´liwa, z˙e bierze udział w akcji. Bezczynne oczekiwanie byłoby 10 ALISON ROBERTS

dla niej nie do zniesienia. Nikt z nich nie wiedział, kto´re cze˛s´ci centrum pozostały nienaruszone. I nikt nie miał poje˛cia, jak daleko moz˙e przemies´cic´ sie˛ mały, wy- straszony chłopczyk... – Czy jestes´ pewna, z˙e chcesz brac´ w tym udział? Jessica kiwne˛ła głowa˛. – Ja tez˙ mys´lałabym tak jak ty. June wycia˛gne˛ła re˛ke˛ i poklepała ja˛po plecach. Była najstarszym uczestnikiem kursu ratownictwa medycz- nego. Pracowała od trzydziestu z go´ra˛lat w Czerwonym Krzyz˙u i mimo ukon´czonej pie˛c´dziesia˛tki wyro´z˙niała sie˛ niezwykła˛ odpornos´cia˛ i determinacja˛. Odchowała czworo dzieci i doczekała sie˛ wnuko´w. Dobrze rozumia- ła sytuacje˛ Jess. Przechodzili obok parkingu, kto´ry został oczyszczo- ny z prywatnych samochodo´w, by stac´ sie˛ baza˛ dla pojazdo´w wszystkich słuz˙b specjalnych, jakie zmobili- zowano na potrzeby akcji. Choc´ dochodziło tu s´wiatło dzienne, sceneria wydawała sie˛ tak nierealna jak plan filmowy. Od kiedy tu sa˛? Jessica straciła juz˙ dawno poczucie czasu. Straszliwy wybuch, kto´rego epicentrum znaj- dowało sie˛ w supermarkecie, nasta˛pił około pie˛tnastej trzydzies´ci w pia˛tek – w chwili, w kto´rej uczestnicy kursu skon´czyli zaje˛cia i poznawali włas´nie wyniki egzamino´w. Gdy ogłoszono alarm i wezwano ich na miejsce wypadku, pocza˛tkowo sa˛dzili, z˙e to tylko c´wi- czenia maja˛ce stanowic´ ostateczny sprawdzian. Pia˛tkowe popołudnie. Kiedy doszło do eksplozji wywołanej podobno awaria˛ gło´wnych przewodo´w ga- zowych, w centrum handlowym roiło sie˛ od kliento´w. 11ALISON ROBERTS

Była to katastrofa na mie˛dzynarodowa˛ skale˛, totez˙ liczba ratowniko´w biora˛cych udział w akcji przewyz˙- szała chyba liczbe˛ oso´b przebywaja˛cych na terenie centrum w chwili wybuchu. Wszystkich pokrywała warstwa pyłu, wszyscy mieli na twarzach maski i okula- ry, wszyscy pracowali bez wytchnienia, choc´ byli juz˙ skrajnie wyczerpani. Od czasu do czasu ich napie˛te do granic moz˙liwos´ci nerwy dawały o sobie znac´. Do- chodziło wtedy do ostrej wymiany zdan´. – Nie zamierzam usuwac´ sta˛d tej cie˛z˙aro´wki! – krzy- czał włas´nie jeden z wojskowych kierowco´w do kolegi. – Jak mam do cholery znalez´c´ inne miejsce? – Musisz odjechac´. Tutaj be˛dzie stał namiot. – Postaw ten swo´j cholerny namiot gdzie indziej! Ja nie rusze˛ sie˛ z miejsca! Jessica zastanawiała sie˛, po co im nowy namiot, i doszła do wniosku, z˙e ma on zapewne pełnic´ funkcje˛ tymczasowej kostnicy. Zwłoki znalezione na powierz- chni zostały usunie˛te jeszcze przed przybyciem ich zespołu. Potem specjalne grupy operacyjne zaje˛ły sie˛ wyszukiwaniem i wycia˛ganiem spod gruzu tych ciał, kto´re lez˙ały w łatwiej doste˛pnych sektorach. Praw- dopodobien´stwo odnalezienia z˙ywych ofiar malało z ka- z˙da˛ chwila˛. Ale przeciez˙ wszystko jest moz˙liwe. Jessica rozpaczliwie wmawiała sobie, z˙e jej synek z˙yje. Miała ochote˛ pobiec naprzo´d, wykrzykuja˛c jego imie˛, ale szybko sie˛ opanowała. Wiedziała, z˙e jes´li pozwoli sobie na atak histerii, zostanie odesłana z miejs- ca akcji. Sama nie wiedziała, ska˛d czerpie siły. Choc´ miała juz˙ niemal trzydzies´ci lat, nigdy nie podejrzewała sie˛ o takie 12 ALISON ROBERTS

rezerwy energii. Zawsze brakowało jej pewnos´ci siebie. Zawsze umniejszała swe moz˙liwos´ci. Nigdy nie przed- sie˛brała niczego z własnej inicjatywy, bez zache˛ty ze strony oso´b, kto´rym ufała. I nigdy nie była na tyle asertywna, by zrobic´ o własnych siłach cos´, czemu ktokolwiek był przeciwny. Ale teraz nie jest zdana na własne siły. Wkładaja˛c maske˛ przeciwpyłowa˛ i zapalaja˛c przymocowana˛ do kasku latarke˛, spojrzała na kolego´w. Przywo´dca ich szes´cioosobowego zespołu, Tony, jest ekspertem w dziedzinie ratownictwa. Bryan i Gerry, maja˛cy za soba˛słuz˙be˛ w straz˙y poz˙arnej, byli – podobnie jak June – uczestnikami kursu. W skład grupy wchodziła tez˙ dwo´jka wysoko kwalifikowanych piele˛gniarzy – ona i jej bardziej dos´wiadczony kolega, Joe Barrington. – Czy wszystko gotowe? – spytał Tony, patrza˛c kolejno na członko´w swego zespołu. – W takim razie ruszajmy. Mine˛li bariery ustawione przez słuz˙by bezpieczen´- stwa i wkroczyli do stosunkowo mało zniszczonej cze˛s´ci centrum. Witryny sklepo´w były porozbijane, a eksponowane na wystawach towary lez˙ały w nieła- dzie, lecz poza tym wszystko wygla˛dało normalnie. Jessica kre˛ciła głowa˛, by w s´wietle latarki przycze- pionej do kasku obejrzec´ teren i ocenic´ rozmiary szko´d. Mine˛li szereg sklepo´w i weszli do restauracji. Krzes- ła były poprzewracane, na stołach stały niedojedzone posiłki. Widza˛c roztopiona˛ porcje˛ lodo´w, Jessica po- czuła bolesne ukłucie w sercu. Jej synek przepadał za słodyczami i cze˛sto o nie prosił. Byc´ moz˙e to włas´nie on 13ALISON ROBERTS

nie zda˛z˙ył zjes´c´ tej porcji, zafundowanej mu przez babcie˛... Dlaczego wybrali sie˛ do centrum tak wczes´nie? – zachodziła w głowe˛. Miała sie˛ z nimi spotkac´ włas´nie w tym miejscu, ale dopiero o pia˛tej po południu, po zakon´czeniu kursu. Czyz˙by Ricky był tak przeje˛ty perspektywa˛ wyprawy do sklepu z zabawkami, z˙e na- kłonił babcie˛ do jej przyspieszenia? Kiedy po ogłoszeniu alarmu dla wszystkich jedno- stek ratownictwa Jessica wyjez˙dz˙ała z bazy na miejsce wypadku, nie miała poje˛cia, z˙e katastrofa moz˙e doty- czyc´ jej rodziny. Nawet gdy zadzwoniła do motelu, w kto´rym mieszkała jej matka, i dowiedziała sie˛, z˙e nikt nie odbiera telefonu, zbytnio sie˛ nie przeje˛ła. Mys´lała raczej o czekaja˛cym ja˛ zadaniu. Lecz gdy wkroczyli na miejsce akcji, nie miała juz˙ czasu na mys´lenie o rodzi- nie. Przez˙yła szok dopiero wtedy, kiedy rozpoznała w jednej z ofiar swoja˛ matke˛. Kobiete˛, kto´ra wychowała ja˛ bez niczyjej pomocy, kto´ra dbała o jej potrzeby i chroniła ja˛przed przeciwnos´- ciami losu. Kobiete˛, kto´ra była przy niej, kiedy historia jej z˙ycia powto´rzyła sie˛ – mianowicie gdy cie˛z˙arna Jessica została porzucona przez ojca dziecka. Jess nigdy w z˙yciu nie zemdlała, ale w tym momencie byłabliskautratyprzytomnos´ci.Kiedyciałomatkizostało usunie˛tez miejscawypadku,opanowałasie˛ i pozostałana pierwszej linii,az˙ dochwili, wkto´rejogłoszono,z˙e wtym sektorze nie ma juz˙ szans na odnalezienie z˙ywych. Teraz czuła sie˛ troche˛ lepiej, ale nadal nie miała poje˛cia, gdzie jest jej syn. Czy w chwili wybuchu szedł z babcia˛w kierunku wewne˛trznego parkingu, czy zmie- 14 ALISON ROBERTS

rzał do innych pomieszczen´ centrum? Uwielbiał samo- chody i lubił im sie˛ przygla˛dac´, istniało wie˛c spore prawdopodobien´stwo, z˙e przebywał na parkingu. Czy zda˛z˙ył opus´cic´ to miejsce w cia˛gu dziesie˛ciu sekund dziela˛cych moment wybuchu od chwili, w kto´rej zapadł sie˛ dach? Czy znalazł schronienie we wne˛trzu kto´regos´ sklepu? Czy tez˙ wbiegł do tunelu, kto´ry nadal był całkowicie zasypany? – Dobrze sie˛ czujesz, Jess? – spytał ida˛cy obok Joe. – Jasne – odparła, us´miechaja˛c sie˛ do niego z wdzie˛- cznos´cia˛. – Uwaz˙aj na siebie, kiedy be˛dziemy is´c´ po gruzach. Pamie˛taj o tym, z˙eby zawsze miec´ trzy punkty oparcia. Jessica kiwne˛ła głowa˛. Była tak pochłonie˛ta włas- nymi mys´lami, z˙e nie zauwaz˙yła sterty gruzo´w od- gradzaja˛cej teren restauracji od reszty centrum. – Ustawcie sie˛ w tyraliere˛, zachowuja˛c odległos´c´ metra – polecił Tony. – Mam nadzieje˛, z˙e szybko pokonamy te˛ przeszkode˛, ale musimy przy okazji prze- szukac´ teren. Ruszyli przed siebie, z trudem zachowuja˛c ro´wno- wage˛. Co jakis´ czas uruchamiali radiotelefony, by pod- ja˛c´ pro´be˛ porozumienia sie˛ z innymi grupami ratow- niko´w. W słuchawkach jednak panowała cisza. W kon´cu nadeszła kolej Jess. – Tu zespo´ł ratowniczy na go´rze. Czy mnie słyszy- cie? – Zamilkła, oczekuja˛c odpowiedzi. – Nic nie słychac´ – oznajmiła, zwracaja˛c sie˛ do szefa grupy. Zno´w ruszyli w go´re˛ po stercie gruzu. W pewnym momencie Joe pos´lizna˛ł sie˛ i omal nie upadł. Usłyszeli brze˛k tłuczonego szkła i stukot metalowego przedmiotu. 15ALISON ROBERTS

– Wszystko w porza˛dku? – spytała Jessica. – Tak – mrukna˛ł Joe, odzyskuja˛c ro´wnowage˛. – A u ciebie? Kiwne˛ła głowa˛ i ruszyła. Po chwili stane˛li na szczy- cie gruzowiska. Potem podali swa˛ pozycje˛ naste˛pnej ekipie, kto´ra miała dokładniej przeszukac´ to miejsce, by upewnic´ sie˛, z˙e pod sterta˛ rumowiska nie ma ofiar. Dopiero po´z´niej do akcji wkraczały spychacze, porza˛d- kuja˛ce stopniowo cały teren. Spojrzeli w go´re˛, by w s´wietle latarek zbadac´ stan budynku. Boczne s´ciany rune˛ły w momencie wybuchu, ale betonowy strop nadal sie˛ trzymał. W kaz˙dej chwili jednak mo´gł sie˛ zawalic´. Zeszli w do´ł i znalez´li sie˛ w drugiej cze˛s´ci restauracji. W tym momencie usłyszeli jakis´ niewyraz´ny odgłos, przypominaja˛cy je˛k. Jeden z członko´w ekipy zatrzymał sie˛ gwałtownie i zacza˛ł dokładnie ogla˛dac´ miejsce. – Ktos´ tu jest! – zawołał, zagla˛daja˛c w gła˛b szerokiej rozpadliny w podłodze. – Rusza sie˛! Gdy spojrzeli w do´ł, dostrzegli jaka˛s´ drobna˛ postac´, kto´ra na dz´wie˛k głosu uniosła głowe˛. – Ricky! – zawołała Jessica. Podbiegła do krawe˛dzi rozpadliny, zamierzaja˛c zsuna˛c´ sie˛ po jednej z wygie˛- tych belek i dotrzec´ za wszelka˛ cene˛ do synka. Ale w tym momencie Joe chwycił ja˛za ramie˛. – Pus´c´ mnie! – zawołała z ws´ciekłos´cia˛. – Nie ma mowy. Co ty do cholery wyprawiasz? – Tam jest Ricky... – wyja˛kała drz˙a˛cym głosem. – Musze˛ po niego zejs´c´... – Wykluczone – os´wiadczył Tony, chwytaja˛c ja˛ za drugie ramie˛, po czym spojrzał z wyrzutem na Joego. 16 ALISON ROBERTS

Stało sie˛ włas´nie to, czemu usiłował zapobiec. Jessica naraz˙a na niebezpieczen´stwo nie tylko siebie, ale takz˙e innych. Nagle poczuli drz˙enie betonowej podłogi i usłyszeli złowieszczy huk wala˛cych sie˛ fragmento´w konstrukcji. Zaraz potem rozległy sie˛ gwizdki nakazuja˛ce natych- miastowa˛ ewakuacje˛. Budynek mo´gł w kaz˙dej chwili zwalic´ sie˛ im na głowy. – Posłuchaj, Jess – rzekł stanowczo Joe. – Znaj- dziemy inna˛ droge˛ na ten parking. Tu jest zbyt niebez- piecznie. – Nieee! – zawołała z rozpacza˛ Jessica. Joe jeszcze raz rozejrzał sie˛ woko´ł siebie. Ujrzał zapadaja˛cy sie˛ strop i nowe pe˛knie˛cia w betonowych s´cianach. Usłyszał pomruk metalowych belek podtrzy- muja˛cych konstrukcje˛ gmachu. I zdał sobie sprawe˛, z˙e cały fragment budynku moz˙e w kaz˙dej chwili runa˛c´. Ale us´wiadomił sobie ro´wniez˙, z˙e silny i wytrzymały ratow- nik miałby szanse˛ wynies´c´ w bezpieczne miejsce to wystraszone małe dziecko. Potem spojrzał na Jess. I doszedł do wniosku, z˙e nie ma wyboru. – Tony, wyprowadz´ sta˛d Jess – polecił dowo´dcy grupy. – Ja wracam, z˙eby wykonac´ jeszcze jedno zada- nie. – Nie ba˛dz´ głupi, Joe. To zbyt niebezpieczne. Joe jednak odwro´cił sie˛ na pie˛cie i pobiegł w kierun- ku rozpadliny. Jessica spojrzała na niego i poczuła przyspieszone bicie serca. Była tak przeraz˙ona, z˙e z trudem chwytała oddech. Joe stana˛ł nad krawe˛dzia˛ dołu i w tym momencie rozległ sie˛ kolejny głos´ny 17ALISON ROBERTS

trzask. Cały segment s´ciany runa˛ł w do´ł. Kawałki betonu z hukiem leciały na podłoge˛. Jessica ujrzała znikaja˛ca˛ w rozpadlinie głowe˛ Joego. Potem Tony wyprowadził ja˛ siła˛ z zagroz˙onego obszaru. Obejrzała sie˛ przez ramie˛ i ujrzała wielka˛sterte˛ gruzu w miejscu, w kto´rym przed chwila˛stali. Nad nia˛unosiła sie˛ chmura gryza˛cego pyłu. Przeraz˙eni członkowie in- nych ekip w popłochu uciekali. Gdy Tony i Jessica dotarli do ochronnych barier, nalez˙a˛cy do ich zespołu ratownicy wznies´li okrzyk rados´ci. Ale wszyscy czekali na pojawienie sie˛ trzeciej osoby, kto´ra – jak wiedzieli – musiała zostac´ z tyłu. Wszyscy czekali na Joego. I dopiero po chwili zdali sobie sprawe˛, z˙e Joe nie wyłania sie˛ z chmury pyłu. 18 ALISON ROBERTS

ROZDZIAŁ DRUGI To było czyste szalen´stwo. Joe sam nie wiedział, co go skłoniło do tego kroku. Po co wbrew zdrowemu rozsa˛dkowi wracał na zagroz˙ony teren? Od lat pracował jako ratownik i znał podstawowe zasady działania w takich sytuacjach. Wiedział, z˙e najwaz˙niejsze jest bezpieczen´stwo członko´w ekipy. Ranni lub martwi ratownicy nie sa˛ nikomu potrzebni. Podja˛ł decyzje˛ pod wpływem impulsu, ale teraz było juz˙ za po´z´no, by sie˛ wycofac´. Zagla˛daja˛c w gła˛b rozpadliny, zdawał sobie sprawe˛, z˙e cała konstrukcja budynku zaczyna sie˛ walic´. Uznał, z˙e moz˙e ocalic´ z˙ycie tylko w jeden sposo´b: zsuwaja˛c sie˛ jak najszyb- ciej w do´ł. Miał jedynie cien´ nadziei, z˙e strop wy- trzyma nacisk gruzu i nie runie na jego głowe˛. Totez˙ nie zastanawiaja˛c sie˛ ani chwili dłuz˙ej, zjechał po pochyłej s´cianie i zeskoczył na teren podziemnego parkingu. Stoja˛ce tu samochody były cze˛s´ciowo zmiaz˙dz˙one przez spadaja˛ce bloki betonu. Joe rozejrzał sie˛ woko´ł siebie i w tym momencie usłyszał nad głowa˛ kolejny grzmot, zapowiadaja˛cy zawalenie sie˛ naste˛pnego frag- mentu stropu. Potem rune˛ły na niego cie˛z˙kie bloki, cze˛s´ciowo go zasypuja˛c. A wie˛c tak ma wygla˛dac´ koniec mojego z˙ycia,

pomys´lał z gorycza˛. Co do diabła mnie ope˛tało? Mam dopiero trzydzies´ci pie˛c´ lat. Za wczes´nie, z˙eby umierac´. Zaciekawiło go, czy ujrzy przed s´miercia˛najwaz˙niej- sze momenty swego z˙ycia. Chwile grozy, kto´re przez˙ył podczas ryzykownych akcji na pokładzie s´migłowca. Albo fragmenty wys´cigo´w samochodowych, w kto´rych brał udział dla rozrywki. Czy wreszcie spotkania z ro´z˙- nymi kobietami, na kro´tko wpla˛tanymi w jego z˙ycie. Ale jedyna˛ kobieta˛, kto´rej twarz potrafił sobie przy- pomniec´, była Jessica. I nagle us´wiadomił sobie, dlacze- go naraz˙a z˙ycie. Czy jego matka zachowywałaby sie˛ tak samo, gdyby zagina˛ł ws´ro´d gruzo´w? Nie. Nikt nigdy nie kochał go az˙ tak bardzo. Jego matka nie pos´wie˛ciłaby dla niego nawet perspektywy randki z nowym znajo- mym. Nie wyobraz˙ał sobie, z˙e jakas´ matka moz˙e tak kochac´ dziecko jak Jessica. W gruncie rzeczy nie znał dobrze kobiet. Z˙adna z nich nie zagrzała dłuz˙ej miejsca przy jego boku. Wszystkie odchodziły, gdy tylko dowia- dywały sie˛, z˙e nie interesuje go małz˙en´stwo. Ani potom- stwo. Hałas nagle ustał. Ge˛sta chmura pyłu ograniczała widocznos´c´, ale panowała cisza. Nie słyszał złowiesz- czych trzasko´w ani je˛ko´w konstrukcji, zapowiadaja˛cych runie˛cie całego budynku. Zawalił sie˛ tylko jeden frag- ment betonowej hali. Reszta pozostała nienaruszona. A on nadal z˙ył. Był uwie˛ziony, ale z˙ył. Poruszył noga˛ i us´wiadomił sobie, z˙e nie jest złama- na. Gdyby udało mu sie˛ rozpia˛c´ zamek cie˛z˙kiego buta, mo´głby wyswobodzic´ stope˛. Zadanie nie było łatwe. Joe miał niemal metr dziewie˛c´dziesia˛t wzrostu i z˙aden był z niego akrobata. Po kilku nieudanych pro´bach dosie˛g- 20 ALISON ROBERTS

na˛ł wreszcie grubego sko´rzanego buta. Jego czubek był zmiaz˙dz˙ony, ale stopa jakims´ cudem ocalała. Rozpia˛ł zamek i wycia˛gna˛ł noge˛. Stracił przy tym skarpetke˛, ale był wolny. Odgarna˛ł gruz i z trudem ukla˛kł. Woko´ł panowała ciemnos´c´, a nasycone pyłem powietrze utrudniało od- dychanie. Przez chwile˛ trwał w bezruchu, oceniaja˛c sytuacje˛. Przez˙ył obsunie˛cie sie˛ stropu, ale jest odcie˛ty. Nie moz˙e liczyc´ na jaka˛kolwiek pomoc. Ale czy na pewno? Dotkna˛ł pasa, do kto´rego przypie˛ty był radio- nadajnik, ale nie znalazł go na miejscu. Pewnie spadł na ziemie˛ podczas rozpaczliwej ucieczki przed spadaja˛cy- mi blokami. Joe nie mo´gł liczyc´ na jego odnalezienie, bo nie miał poje˛cia, z jakiego kierunku nadszedł. Przypomniał sobie informacje, kto´re usłyszał pod- czas odprawy. Podziemny parking sie˛ga daleko poza teren centrum. Przejs´cie dla pieszych kliento´w było zasypane – tam włas´nie znaleziono zwłoki matki Jess. To mogłoby tłumaczyc´ cudowne ocalenie chłopca. Byc´ moz˙e pobiegł z powrotem w kierunku parkingu, podczas gdy reszta przeraz˙onych ludzi rozpaczliwie przedzierała sie˛ w strone˛ wyjs´cia. – Ricky! – zawołał. W ciemnym wne˛trzu jego głos brzmiał dziwnie obco. – Ricky, czy mnie słyszysz? Cisza. Otaczaja˛ca˛ go czarna˛ przestrzen´ wypełnial tylko ge˛sty pył. – Ricky! – zawołał ponownie, tym razem bez wie˛k- szej nadziei. Nawet normalny chłopiec byłby zbyt prze- raz˙ony, by odpowiedziec´ na wołanie obcego człowieka. A przeciez˙ dzieciak Jess nie jest podobno całkiem normalny. 21ALISON ROBERTS

Joe nie wiedział, na czym polega jego choroba, bo w cia˛gu trwania kursu nie rozmawiał z Jess na tematy osobiste. Choc´ od pocza˛tku odczuwał do niej sympatie˛, bał sie˛ jak ognia zaangaz˙owania w jej sprawy. Zdja˛ł kask i namacał przyczepiona˛ do niego latarke˛. Wszystkie jej elementy były obluzowane. Starannie dokre˛cił s´ruby i wstrzymuja˛c oddech, nacisna˛ł przycisk. Potem wydał westchnienie ulgi. Jasny snop s´wiatła przedarł sie˛ przez otaczaja˛ce go ciemnos´ci. Gdy włoz˙ył kask na głowe˛, poczuł sie˛ znacznie bardziej bezpieczny. Moz˙e sie˛ poruszac´ i szukac´ drogi wyjs´cia. Moz˙e nawet podja˛c´ pro´be˛ odnalezienia zagi- nionego chłopca. – Ricky! – zawołał na cały głos. – Gdzie jestes´, kolego? Moz˙e razem poszukamy wyjs´cia, co? Nagle usłyszał ciche kaszlnie˛cie. Podczas dotychczasowej słuz˙by miał wielokrotnie do czynienia z dziec´mi, wie˛c zorientował sie˛ od razu, z˙e jest to głos małego chłopca, kto´ry przebywa gdzies´ niedaleko. – Przysłała mnie po ciebie twoja mama, Ricky – wy- jas´nił, nie podnosza˛c głosu. – Mam cie˛ sta˛d wyprowa- dzic´. Ona czeka na nas na dworze. Pod wpływem nagłego impulsu opadł na czworaki i zajrzał pod stoja˛ce na parkingu samochody. I nagle ujrzał drobna˛ twarz wystaja˛ca˛ spod jakiejs´ furgonetki. Malowało sie˛ na niej paraliz˙uja˛ce przeraz˙enie. – Wszystko be˛dzie dobrze, Ricky – powiedział ci- cho. – Nazywam sie˛ Joe. Jestem kolega˛ twojej mamy. Jego wypowiedz´ nie wywołała z˙adnej reakcji na twarzy chłopca. Spojrzał na sytuacje˛ z jego punktu 22 ALISON ROBERTS

widzenia. Jak moz˙e reagowac´ małe, przestraszone, byc´ moz˙e ranne dziecko na widok wielkiego, pokrytego kurzem me˛z˙czyzny w dziwnym stroju i kasku? Zdja˛ł z twarzy maske˛ i us´miechna˛ł sie˛ szeroko. – Nie jestem wcale taki groz´ny – dodał cichym głosem. – Popatrz na mnie. Ricky nadal milczał. W jego oczach nie odbijało sie˛ z˙adne uczucie. – Musimy sie˛ sta˛d wydostac´ – cia˛gna˛ł Joe. – Czy widzisz, co sie˛ tu dzieje? Robi sie˛ niebezpiecznie, a ja jestem za duz˙y, z˙eby schowac´ sie˛ pod ta˛furgonetka˛. Widze˛, z˙e jestes´ bystry. Znalazłes´ sobie dobra˛kryjo´wke˛. Zacza˛ł sie˛ powoli zbliz˙ac´ do chłopca, tak ostroz˙nie, jakby miał do czynienia z dzikim zwierze˛ciem. Czuł, z˙e Ricky nie wyjdzie spod samochodu dobrowolnie, wie˛c nie chciał go wystraszyc´ jeszcze bardziej. Potem schylił sie˛ gwałtownie, chwycił małego za ramie˛ i szybko wycia˛gna˛ł go spod auta. – Przepraszam cie˛, Ricky, ale musimy sta˛d jak naj- szybciej wyjs´c´ – mrukna˛ł pojednawczym tonem. Ku jego zdziwieniu chłopiec nie usiłował sie˛ wyry- wac´. Nie krzyczał tez˙ ani nie płakał. Joe nie był pewny, czy mały nie jest ranny, ale w tym momencie nie miał czasu, by go obejrzec´. Strop zno´w zacza˛ł ostrzegawczo trzeszczec´, a on nie miał poje˛cia, w kto´ra˛strone˛ uciekac´. Postanowił wie˛c znalez´c´ jakies´ w miare˛ bezpieczne schronienie. Furgon, pod kto´rym ukrywał sie˛ Ricky, wygla˛dał dos´c´ masywnie. Joe nacisna˛ł klamke˛ jego tylnych drzwi, kto´re na szcze˛s´cie okazały sie˛ otwarte. Delikatnie posadził chłopca na podłodze skrzyni, a po- tem usiadł obok i zatrzasna˛ł cie˛z˙kie drzwi. Mały 23ALISON ROBERTS

natychmiast odsuna˛ł sie˛ od niego, siadaja˛c w ka˛cie. Potem podcia˛gna˛ł kolana i zacza˛ł kołysac´ sie˛ w przo´d i w tył, nie spuszczaja˛c wzroku z nieznajomego. Joe ponownie ocenił sytuacje˛. Samocho´d słuz˙ył do przewozu mebli i wydawał sie˛ wystarczaja˛co solidny, by uchronic´ ich przed spadaja˛cymi bryłami betonu. Nawet gdyby zawalił sie˛ strop, było w nim dos´c´ powiet- rza, by mogli przez jakis´ czas utrzymac´ sie˛ przy z˙yciu. Chwilowo sa˛ bezpieczni. Jessica nie była zdziwiona, z˙e dowodza˛cy akcja˛ oficer wyznaczył specjalnego policjanta, by ja˛ pilno- wał. Nie miałaby mu nawet za złe, gdyby kazał ja˛ aresztowac´. Jej powro´t na miejsce akcji istotnie nara- ził z˙ycie innych ratowniko´w. Poza tym Joe nie wro´- ciłby do zawalonego budynku, gdyby nie jej obec- nos´c´. Zdawała sobie sprawe˛, z˙e do podje˛cia tej ryzy- kownej decyzji skłoniło go jej błagalne spojrzenie. I z˙e byc´ moz˙e be˛dzie miała na sumieniu naste˛pna˛ ofiare˛. Na razie nic nie było wiadomo. Po drugim wstrza˛sie, w wyniku kto´rego rune˛ła kolejna cze˛s´c´ betonowej kon- strukcji, ewakuowano z zagroz˙onego terenu wszystkie ekipy ratownicze. Obecnie ratownicy czekali na dalsze instrukcje na ciemnym parkingu lub w pobliskim kos´- ciele, w kto´rym wydawano ciepłe posiłki i napoje. Jessica czuła na sobie niez˙yczliwe spojrzenia wielu oso´b, kto´re najwyraz´niej słyszały o jej zachowaniu. Zdawała sobie sprawe˛, z˙e naruszyła przyje˛te zasady poste˛powania i nie mogła opanowac´ wyrzuto´w sumie- nia. Totez˙ odczuła ulge˛, słysza˛c głos kolez˙anki. 24 ALISON ROBERTS

– Wiem o twojej matce – odezwała sie˛ Kelly, obej- muja˛c ja˛ serdecznie. – I o tym, z˙e był tam Ricky. Jess, zamarłam z przeraz˙enia, kiedy ktos´ mi powiedział, z˙e wro´ciłas´ na ten parking i zostałas´ odcie˛ta. Ciesze˛ sie˛, z˙e to nieprawda. – Alez˙ to prawda – wykrztusiła Jessica, pro´buja˛c opanowac´ drz˙enie głosu. – Ricky tam jest. Na tym parkingu... Nie była w stanie mo´wic´ dalej, bo zacze˛ła rozpacz- liwie szlochac´. W tym momencie do rozmowy wtra˛cił sie˛ stoja˛cy nieopodal Tony: – Joe zatrzymał Jess, kiedy chciała tam wracac´ – wyjas´nił. – Wiedział, jakie to niebezpieczne. – Zatrzymał ja˛ i sam wro´cił po chłopca – wtra˛ciła June, kłada˛c dłon´ na ramieniu Jess. – Nikt nie był w stanie go powstrzymac´. – A potem było juz˙ za po´z´no – dodał ponuro Tony. – Nasta˛pił kolejny wybuch i runa˛ł strop, odcinaja˛c nas od tego miejsca. Musielis´my uciekac´. Cudem uratowali- s´my z˙ycie. Jessica rozpaczliwie pro´bowała opanowac´ szloch. Zdała sobie sprawe˛, z˙e ekipa specjalisto´w oceniła juz˙ zapewne skutki drugiego wstrza˛su i z˙e wkro´tce przeko- naja˛sie˛, czy sytuacja jest az˙ tak beznadziejna, jak im sie˛ wydaje. – Musimy tam wro´cic´ – os´wiadczyła, uwalniaja˛c sie˛ z us´cisku Kelly. – Musimy ich znalez´c´. – Po´jdziemy, kiedy teren zostanie uznany za bez- pieczny – odparł Tony. – Ale bez ciebie, Jess. Musisz zrezygnowac´ z dalszego udziału w akcji. Jessica z determinacja˛ potrza˛sne˛ła głowa˛. 25ALISON ROBERTS

– To moja wina, z˙e Joe ma kłopoty – powiedziała. – Musze˛ mu pomo´c. – Najbardziej nam pomoz˙esz, zajmuja˛c sie˛ teraz soba˛. Musisz na jakis´ czas sta˛d odejs´c´. Kelly albo June zaprowadza˛ cie˛ do kos´cioła i be˛da˛ sie˛ toba˛ opiekowac´. – Nie. Chce˛ tu zostac´! – zawołała Jessica, podej- muja˛c ostatnia˛ pro´be˛ walki. – Tam jest mo´j syn. Moz˙e z˙yje... – Wie˛c zostan´ na zapleczu – zgodził sie˛ Tony – ale nie pozwole˛ ci wejs´c´ do budynku. – Ale... – Dalsze słowa uwie˛zły jej w gardle. Tony ma racje˛. Na jego miejscu posta˛piłaby tak samo. – Nie martw sie˛, Jess – rzekła serdecznym tonem Kelly. – Moz˙esz na nas polegac´. Wiedziała, z˙e dalsze protesty sa˛bezcelowe. Kelly ma słusznos´c´. Moz˙e polegac´ na kolegach. Lubiła i szanowa- ła wszystkich uczestniko´w kursu. Kelly, June i piele˛g- niarka imieniem Wendy stały sie˛ jej bliskimi przyjacio´ł- kami. Dwaj lekarze, Fletch i Ross, a takz˙e wszyscy straz˙acy, sa˛ silni i odpowiedzialni. Moga˛ byc´ znacznie bardziej przydatni podczas akcji niz˙ ona. Z˙aden z nich nie naraziłby niepotrzebnie ani siebie, ani innych. Pochyliła głowe˛ i poszła z Kelly w kierunku kos´cioła, w kto´rym odpoczywali ratownicy. – Joe na pewno znajdzie Ricky’ego – szepne˛ła jej do ucha Kelly. – I jes´li be˛dzie w stanie wyprowadzic´ go z budynku, na pewno to zrobi. Jest dos´wiadczonym piele˛gniarzem, członkiem załogi helikoptera ratowni- czego. Dawał sobie rade˛ w wielu trudnych sytuacjach. Przez˙ył nawet katastrofe˛ s´migłowca. – Nie moge˛ ich stracic´... – wyja˛kała Jessica. – To 26 ALISON ROBERTS