ziomek72

  • Dokumenty7 893
  • Odsłony2 158 585
  • Obserwuję935
  • Rozmiar dokumentów26.3 GB
  • Ilość pobrań1 244 225

Sezamie, otwórz się - Quick Amanda

Dodano: 8 lata temu

Informacje o dokumencie

Dodano: 8 lata temu
Rozmiar :1.1 MB
Rozszerzenie:pdf

Sezamie, otwórz się - Quick Amanda.pdf

ziomek72 EBooki EBOOK Q Quick Amanda
Użytkownik ziomek72 wgrał ten materiał 8 lata temu. Od tego czasu zobaczyło go już 221 osób, 133 z nich pobrało dokument.

Komentarze i opinie (0)

Transkrypt ( 25 z dostępnych 191 stron)

Prinied in Germany by ELSNERDflUCK-BERLIN Przełożyła Monika Ruiz Wydawnictwo Da Capo Warszawa 1994

Tytuł oryginału WILDEtt HEARTS Copyright © by Jayne Ann Krentz Redaktor Joanna Figlewska Fotografia na okładce Zbigniew Reszka Projekt okładki FOTOTYPE Opracowanie graficzne skład i łamanie FELBERG For the Polish translation Copyright © 1994 by Monika Ruiz For the Polish edition Copyright © 1994 by Wydawnictwo Da Capo Wydanie I ISBN 86-83133-79-1 i Rozdział pierwszy Obawiam się, że pani słoń niezbyt do­ brze harmonizuje z tym otoczeniem - oznajmił w końcu 01iver Rain. W jego ni­ skim, aksamitnym głosie pobrzmiewała nutka grzecznego ubolewania. - Po prostu się panu nie podoba. -Annie Lyncroft markotnie spoglądała na figurkę zwierzęcia i zachodziła w głowę, jak skie­ rować rozmowę z zagadkowym 01iverem Rainem na sprawy, które chciała z nim przedyskutować. - Przyznaję, że jest wyjątkowo nie­ pospolity - stwierdził Rain. - Podobnie jak większość moich klien­ tów, z pewnością zadaje pan sobie pytanie, czy to jest dzieło sztuki czy zwyczajny kicz? 5

Jayne Ann Krentz - Interesujący problem - przyznał Rain. - Niewątpliwie ten słoń spełnia rolę zarówno użyt­ kową, jak i dekoracyjną - powiedziała Annie, rzucając ostatnie rezerwy do bitwy o uratowanie transakcji. - W jego podstawce znajduje się niewielka skrytka. Bar­ dzo użyteczna dla małych przedmiotów. - Mam wrażenie, że kłóci się nieco z charakterem tego pokoju - dyplomatycznie odpowiedział Rain. Annie miała poważne wątpliwości, czy cokolwiek oprócz samego 01ivera Raina pasuje do jego heba- nowo-złoto-szarego gabinetu. Była niemal pewna, że Rain nie przepada za słoniami. Siedemdziesię- ciocentymetrowa figurka słonia z emaliowanej mo­ zaiki, z pąsowymi pazurami i purpurową trąbą wy­ glądała przezabawnie, gdy tak sobie stała obok skal­ nego ogródka Zen zajmującego kąt gabinetu Raina. W rzeczywistości nie był to ogródek, przynajmniej według poglądów Annie. Nie było w nim ani odrobi­ ny zieleni, ani listeczka. Kwiaty o intensywnych bar­ wach kontrastowały z pierwotną doskonałością per­ łowego, szarego piasku. Całość mieściła się w czar­ nej drewnianej skrzyni. Piasek był skrupulatnie wy­ grabiony wokół pięciu odłamków skalnych. Arnie podejrzewała, że Rain całymi godzinami medytuje, w którym miejscu ułożyć poszczególne kamienie. To arcynudne zagadnienie estetyczne pociągało go niewymownie. Projektantka wnętrz, wynajęta przez Raina do urzą­ dzenia nowego, obszernego apartamentu na dwudzie­ stym szóstym piętrze wieżowca, doskonale uchwyciła pedantyczną dokładność zleceniodawcy. Wszystkie pokoje oferowały bezkresne widoki na Seattle, zatokę Elliotta i obiekty olimpijskie w tych samych posęp­ nych kolorach hebanowych, złotych i szarych, które przeważały wewnątrz pomieszczeń. 6 Sezamie, otwórz się W rezultacie powstała elegancka i surowa jaskinia, doskonale dopasowana do charakteru gospodarza, którego wielu ludzi uważało za groźnego drapież­ nika. Owszem, słoń jest piękny, pomyślała Annie - lecz zupełnie nie pasuje do powściągliwego, niemal klasz­ tornego otoczenia nowo urządzonego apartamentu Raina. Nie wyobrażała sobie, aby którykolwiek dro­ biazg z jej butiku dobrze tutaj wyglądał, ponieważ każdy z nich miał wyraźną domieszkę szalonej fanta­ zji i był jedyny w swoim rodzaju. A 01iver Rain był wyraźnie pozbawiony polotu. - Przykro mi, ale ten słoń nie może tutaj stać - mruknął gospodarz. - Nie ma sprawy, ja też byłam tego pewna. Prawdę mówiąc, nie udało mi się nim zainteresować żadnego z moich klientów - powiedziała Annie poważnym to­ nem. - Jest w nim coś, co odstrasza ludzi. Być może te pąsowe pazury. - Całkiem możliwe. - No cóż, nie wyszło. - Najwyraźniej zrezygnowała z chęci namówienia Raina na słonia. - Prosił pan, że­ bym coś przyniosła, postanowiłam więc spróbować opchnąć tę figurkę. - To bardzo uprzejmie z pani strony. Doceniam szczerość. Może jeszcze trochę herbaty? - Rain się­ gnął po emaliowany hebanowo-złoty dzbanek, który stał na czarnej tacy z laki. Annie obserwowała z zainteresowaniem, jak gospo­ darz napełnia jej filiżankę. Stożek białego światła ze stojącej na biurku lampy halogenowej podkreślał mu­ skulaturę jego rąk. Nie były podobne do rąk typowych rekinów biznesu - szorstkie, w wielu miejscach stwardniałe, jakby ich właściciel dorabiał się fortuny raczej na żyznej roli niż na genialnych spekulacjach. 7

Jayne Ann Krentz W prostej czynności nalewania herbaty potrafił uwi­ docznić swój niepowtarzalny styl. Każdy gest był po­ kazem siły i wdzięku. Nawet najmniejszy ruch Raina działał jej na zmysły. Może dlatego, że każdy silnie kontrastował z głębokim spokojem, emanującym z całej jego postaci. Nie spotkała jeszcze mężczyzny, który tak dosko­ nale panowałby nad sobą. Zerkała na niego, ostrożnie podnosząc napełnioną filiżankę. - Jeśli mam być szczera, w moim butiku „Sezamie, otwórz się" nie mam nic, co by panu odpowiadało. - To, że słoń mi nie odpowiada, nie oznacza, że żadna rzecz z pani sklepu nie wyda mi się cie­ kawa. - 01iver przyglądał się Annie z zaintereso­ waniem. - Nie podobała się panu karuzela, którą przynio­ słam w poniedziałek - przypomniała. - No tak, karuzela. Przyznaję, że coś w niej było, ale te dziwaczne figurki w tym wnętrzu to kompletne nieporozumienie. - Zależy od punktu widzenia - powiedziała cicho Annie. Była głęboko przekonana, że piękna złocona karuzela, z kolekcją niezwykłych mitologicznych stworów, stanowiłaby wspaniały akcent w pokoju, w którym przebywa tak niezwykły i niemal równie mi­ tyczny 01iver Rain. Nikt o nim nie wiedział zbyt wiele, a to zawsze pro­ wadzi do powstawania legend. Im mniej się o kimś wie, tym bardziej staje się on legendą w oczach świa­ ta. Spotkała go po raz pierwszy przed sześcioma tygo­ dniami na zaręczynach jej brata, Daniela. Oczywiście, już wcześniej wiedziała o jego istnieniu, gdyż Daniel kiedyś pracował dla 01ivera Raina, ale nigdy nie przedstawił go siostrze. Daniel Lyncroft był uznanym Sezamie, otwórz się geniuszem elektroniki. Pięć lat temu Rain wynajął go do budowy kilku najnowocześniejszych systemów alarmowych swojego rozległego imperium. Gdy Da­ niel założył później własną firmę elektroniczną, Rain poważnie zainwestował w jej rozwój, stając się w ten sposób jego jedynym wielkim protektorem finanso­ wym. Daniel ostrzegał Annie, że 01iver prawdopodobnie nie skorzysta z zaproszenia na przyjęcie zaręczyno­ we. Niemal nigdy nie pokazywał się publicznie ani nie uczestniczył w spotkaniach towarzyskich. Jeżeli już gdzieś bywał, to tylko w kręgach o znacznie wyższej pozycji niż ta, którą zajmowali Lyncroftowie. Rodzin­ na fortuna, odbudowana od zera po tajemniczym zniknięciu jego ojca, była równie legendarna jak sam Rain. Pojawienie się czarnej limuzyny z 01iverem na tyl­ nym siedzeniu sprawiło Danielowi miłą niespodzian­ kę. Idealnie czarno-biały strój wieczorowy podkreślał spokój właściciela. Rain oczarował Annie od pierwszego spojrzenia. Nie był podobny do żadnego znanego jej mężczyzny. Otaczała go aura siły, namiętności i dumy, ujęta w że­ lazne karby samokontroli. Gdy kroczył przez szykowną restaurację, którą Daniel wynajął z okazji zaręczyn, ludzie instynk­ townie ustępowali mu z drogi. Annie rozumiała ten odruch. Postać tego mężczyzny niewątpliwie ema­ nowała aurą niebezpieczeństwa. Przechodził przez tłum gości zaręczynowych jak lampart przez stado owiec. Z jednej strony Annie chciała natychmiast zrejtero- wać, z drugiej zaś pragnęła się zbliżyć do Raina bez względu na ryzyko. Zorientowała się, że 01iver pocią­ ga ją z takich samych powodów, z jakich pasjonują ją 9

Jayne Ann Krentz niezwykłe przedmioty w jej butiku „Sezamie, otwórz się". Nie był przystojny w dosłownym sensie, ale wy­ dawał się jej niezmiernie pociągający. Coś w podświa­ domości Annie reagowało na jego osobę. Już samo spojrzenie Raina powodowało, że jeżyły się jej maleń­ kie włoski na karku. Tej nocy na przyjęciu zaręczynowym starała się zapamiętać wszystko, co dotyczyło 01ivera: od sza­ rych, trudnych do opisania oczu, do kontrolowanych, kamiennych rysów twarzy. Miał czarne włosy, zbyt długie jak na rekina finan- sjery. Sięgałyby mu ramion, gdyby nie były nisko związane w kitkę. Jego ponura, surowa twarz, zdra­ dzająca nieugiętą siłę woli, i wyrachowany, inteligen­ tny wzrok pozwalały Annie oszacować jego wiek na okolice czterdziestki. Był mężczyzną, który nie musiał liczyć na swój wygląd czy wdzięk, aby osiągać wszystko, czego tylko zapragnął. Po prostu wyciągał rękę i brał. Rain został na przyjęciu najwyżej pół godziny. Trzymał się z dala od tłumu, nie licząc krótkiej roz­ mowy z Danielem podczas prezentacji narzeczonej oraz wymiany kilku zdań z Annie. Stał samotnie w miejscu, którego inni nie ważyli się zajmować, i po­ pijał szampana. Tłumy gości opływały go dookoła jak wody przypływu samotną wyspę. Tańcząc z kolegami Daniela, Annie wyraźnie czuła na sobie nieustępliwy wzrok Raina, nie poprosił jej jednak do tańca. W ogóle nie tańczył. Kiedy 01iver Rain opuścił przyjęcie bez pożegna­ nia, Annie opanowało uczucie zawodu. Po jego odej­ ściu przygasł w niej płomień podniecenia, który w obecności tego mężczyzny rozjarzył się żywym blaskiem. Przyglądała się dyskretnie, jak Daniel odprowadza 10 Sezamie, otwórz się Raina do oczekującej limuzyny. Przez chwilę obaj ci­ cho rozmawiali, po czym 01iver zerknął w okno, w którym stała Annie, jakby cały czas wiedział, że go obserwuje. Pożegnał ją nieznacznym, lecz wytwor­ nym skinieniem głowy, wsiadł do limuzyny i odjechał w deszczową noc. - Rain jest człowiekiem interesującym, ale nie­ bezpiecznym - powiedział później Daniel. - Nigdy nie wiadomo, co myśli. Przypuszczam, że nikomu nie ufa. Pracując z nim zauważyłem, że ma obsesję na punkcie zbierania informacji o ważniejszych pra­ cownikach oraz osobach, z którymi prowadzi inte­ resy. - Kartoteki? - To bardziej przypomina dossier, jakie kompletują służby specjalne - sprostował Daniel krzywiąc się. - Zawsze twierdził, że poufne informacje o sprawach osobistych dają mu przewagę nad innymi. - Myślę, że poczucie takiej dominacji jest niezwy­ kle ważne dla ludzi jego pokroju - zauważyła Annie z zadumą. - On chce niezależnie od okoliczności wszystkimi kierować. Powinnaś zapamiętać, że 01iver Rain zaw­ sze realizuje swoje zamiary i nikomu nie zdradza, co właściwie chce osiągnąć, dopóki nie jest gotowy. To samotnik. Nie gra zespołowo. - Czyżby był gangsterem? - Nagle zaniepokoiła się, że brat może mieć powiązania z kryminalistą. Daniel roześmiał się w głos. - Jeśli to prawda, to grzebie trupy tak głęboko, że nikt ich nigdy nie znajdzie. - Dlaczego, do diabła, pozwalasz, by ci pomagał, jeżeli nie masz do niego zaufania? Daniel spojrzał na siostrę nie ukrywając zasko­ czenia. 11

Jayne Ann Kreutz - Nigdy ci nie mówiłem, że mu nie ufam. Powie­ działem tylko, że jest niebezpieczny. - Jaka to różnica? - Wielka. - Co jeszcze o nim wiesz? - Annie objęła się rękami czując ciarki na plecach. - Niewiele, chociaż z nim pracowałem. Ten czło­ wiek jest żywą legendą. - Dlaczego? - dopytywała się. - Przed piętnastoma laty jego ojciec porzucił rodzi­ nę. Nie znam wszystkich szczegółów, ale obiło mi się o uszy, że kilka miesięcy przed zniknięciem namówił niektórych przyjaciół do zainwestowania w pewne przedsięwzięcie. - Domyślam się, że pieniądze tych inwestorów zniknęły razem z ojcem 01ivera? - Zgadza się. Co więcej, Edward Rain spieniężył cały swój majątek i gotówkę zabrał ze sobą. Rodzina pozostała z niczym, nie licząc góry długów. - Coś słyszałam o tym wydarzeniu. Gazety rozpi­ sywały się o znanym bankierze, który wsiadł do sa­ molotu z kilkoma milionami dolarów, i tyle go widzia­ no. Pozostawił za sobą całe dotychczasowe życie i ro­ dzinę. - Tak rzeczywiście postąpił Edward Rain - potwier­ dził. - I co się później wydarzyło? - Annie spojrzała na brata szeroko otwartymi oczami. - 01iver spłacił wszystkie długi ojca w ciągu dwóch lat - odparł Daniel. W jego głosie zabrzmiała wyraźna nuta podziwu. - Podniósł firmę ojca z gruzów i wielo­ krotnie ją powiększył. To wiele mówi o naszym zna­ jomym. - Biedny Oliyer - szepnęła. - Po zniknięciu ojca musiał chyba przeżyć załamanie nerwowe. 12 Sezamie, otwórz się - Annie, co ty...? - Taki człowiek jak 01iver nie może wytrzymać wstydu i poniżenia! Z pewnością był śmiertelnie przerażony. Nic dziwnego, że teraz jest taki zam­ knięty. - Wystarczy! Nie myśl o tym więcej! - O czym? - O próbie ratowania 01ivera. Z całą pewnością nie jest zbłąkaną owieczką, którą mogłabyś dołączyć do swojej kolekcji. Wierz mi, on nie potrzebuje po­ mocy. - Każdy czasami potrzebuje pomocy, Danielu. - Ale nie Rain - zawyrokował. - Ten człowiek do­ skonale sobie radzi. Zaufaj mi. Przez następne dwa tygodnie Annie nie widziała Raina ani o nim nie słyszała. Zadzwonił dopiero następnego dnia po katastrofie Daniela, gdy jego pry­ watny samolot runął do oceanu podczas lotu na Ala­ skę. Zdarzyło się to przed miesiącem, w październiku. Rain zapytał wtedy bardzo uprzejmie, czy nie potrze­ buje pomocy. Annie była oszołomiona powstałym chaosem. Z de­ terminacją walczyła z reporterami i władzami kie­ rującymi akcją ratunkową oraz próbowała pocie­ szyć Joannę. Żyła w ciągłym napięciu. Rainowi od­ powiedziała szorstko, że nie potrzebuje jego po­ mocy. Gdy tylko odłożyła słuchawkę, przypomniała sobie poniewczasie, że 01iver udzielił Danielowi najwię­ kszych kredytów. Teraz, gdy Daniel zniknął, Rain sta­ nowił największe zagrożenie. Jeżeli zażąda zwrotu ogromnej pożyczki, powołując się na brak kierownic­ twa w początkującej firmie Daniela, Lyncroft Unlimi- ted pójdzie na dno. Nie było możliwości natychmia­ stowej spłaty pożyczki. 13

Jayne Ann Krentz Okazało się jednak, że bezpośrednie zagrożenie nie pochodziło od niego. Dostawcy i inwestorzy wpadli w panikę po otrzymaniu wiadomości, że Daniel już nie kieruje firmą, i zjednoczyli swe siły. Prawa ręka Daniela, Barry Cork, robił co w jego mocy zapewniając wszystkich, że firma pracuje bez zakłóceń, ale nikt mu nie wierzył. Po upływie kilku dni Rain zadzwonił ponownie. - Uważam, że powinniśmy porozmawiać - zaczął poważnie. - O czym? - zapytała Annie. Chciała dokładnie wie­ dzieć, o co mu chodzi. - O przyszłości Lyncroft Unlimited. - Dziękuję bardzo, ale Lyncroft prosperuje świetnie. Wszystkim zarządza Barry Cork. Mój brat zostanie lada dzień odnaleziony i wtedy wszystko powróci do normy. - Bardzo mi przykro, panno Lyncroft, ale musi pani stawić czoło faktom. Daniel najprawdopodobniej nie żyje. - Nie wierzę w to. Nie wierzy też jego narzeczona. Utrzymamy wspólnie Lyncroft Unlimited do jego po­ wrotu. - Annie kurczowo złapała kabel telefonu. Ze wszystkich sił starała się mówić spokojnie i zdecydo­ wanie. - Doceniam pańską troskę, ale nic się w firmie nie zmieniło. Panujemy nad wszystkim. - Dobrze. - Rain zamilkł na dłuższą chwilę. - Sły­ szałem pogłoski, że niektórzy wierzyciele zaczynają naciskać na sprzedaż lub fuzję. - Nonsens. To tylko plotki. Wszystkim wyjaśniłam, że nie ma żadnych problemów, a Daniel niebawem powróci. W słuchawce znowu zapanowała znacząca cisza. - Jak pani sobie życzy. Proszę mnie powiadomić, gdyby któryś z wierzycieli stał się zbyt natarczywy. Może będę mógł pani pomóc. 14 Sezamie, otwórz się Annie odłożyła słuchawkę; jeszcze nigdy nie czuła się tak nieswojo. Lyncroft Unlimited było firmą ro­ dzinną. Nikt spoza najbliższej rodziny nie mógł posia­ dać jej udziałów. Daniel chciał utrzymać pełną kontro­ lę nad przedsiębiorstwem. Obecnie rodzina Lyncroftów liczyła tylko dwie oso­ by: Annie i jej brata. Była więc jedyną spadkobier­ czynią. Dwa tygodnie temu Rain znowu się z nią skontakto­ wał. Zamiast rozważań o losach Lyncroft Unlimited, wyjaśnił, że potrzebuje jej profesjonalnych usług, za­ mierza bowiem dokonać końcowych uzupełnień wy­ stroju wnętrz swego nowego mieszkania. Teraz nie mogła zrozumieć, dlaczego przyjęła tę pracę. W tych szalonych dniach miała przecież dosyć własnych spraw do załatwienia i nie musiała tracić czasu na osobiste konsultacje z klientem. Dzisiejsza wizyta na dwudziestym szóstym piętrze wieżowca usytuowanego na podmiejskich wzgórzach Seattle była już czwartą z kolei. Do tej pory przebie­ gała według takiego schematu jak wszystkie poprzed­ nie. Dotarcie do 01ivera Raina nie było proste. Najpierw musiała przejść obok portiera w hallu budynku. Aby się dostać na dwudzieste szóste piętro, należało wy­ stukać specjalny kod na pulpicie sterującym windą. Gdy doszła wreszcie do drzwi apartamentu Raina, zo­ stała powitana przez człowieka-robota, nazywanego po prostu Bolt. Sprawiał wrażenie kombinacji lokaja z szoferem. Ciekawe, czy spełniał również rolę ochro­ niarza. Na swój sposób Bolt był niemal tak interesują­ cy jak jego pracodawca. Wyglądał na jakieś pięćdzie­ siąt lat. Zawsze, gdy Annie go widziała, miał na sobie uroczysty, ciemny garnitur. Jego ciemnonie- 15

Jayne Ann Krentz bieskie oczy nie zdradzały żadnych uczuć. Resztki włosów miał przystrzyżone na kilkumilimetrowego jeża. Zachowywał się tak mechanicznie, że sprawiał wra­ żenie maszyny. Oczami duszy widziała, jak co noc podłącza się do gniazdka, aby naładować akumulato­ ry. Delikatnie dawał do zrozumienia, że jej nie apro­ buje. Podczas pierwszej wizyty ulokował ją w gabine­ cie i podał na tacy herbatę zachowując całkowite mil­ czenie. Annie nerwowo oczekiwała Raina. Zamierzała porozmawiać z nim o zaginięciu brata, ale gospoda­ rza interesowało wyłącznie wykończenie wystroju apartamentu. Po pierwszej konsultacji zaczęła tęsknić do tych spokojnych, pogodnych wizyt. Podczas bezpiecznego odosobnienia w gabinecie Raina, popijając egzotycz­ ną, aromatyzowaną herbatę, rozmawiała o nieważ­ nych sprawach, takich jak słonie z emaliowanej mo­ zaiki czy złocone karuzele. Odkładała na bok swoje sprawy i problemy, które narastały lawinowo i prze­ kształcały się w koszmary. Nie zapominała o ostrzeżeniach Daniela, że Rain jest niebezpieczny, ale odczuwała coraz mniej obaw. Emanująca z niego siła w dziwny sposób zwiększała jej ufność. Tego dnia po prostu miała ochotę na to, by wchłonąć w siebie trochę tej siły. - Dokończenie wystroju tego pomieszczenia z pewnością zajmie niemało czasu - powiedział Rain spoglądając ostatni raz na słonia. - Jestem cierpliwym człowiekiem i wiem, że wcześniej czy później znaj­ dziemy coś odpowiedniego. - Wątpię - odrzekła, przeczesując wzrokiem suro­ wy, elegancki pokój. - Drobiazgi, które sprzedaję, nie są w pańskim guście. Uważam, że każde wnętrze wy­ maga czegoś w rodzaju fałszywej nuty. Piękne pomie- 16 Sezamie, otwórz się szczenię potrzebuje kolorowego akcentu szkaradno- ści. Pogodne wymaga agresywnych bibelotów. Przeła­ dowane dobrze jest skontrastować z elementami re­ gularnymi. Rain nie uśmiechnął się, czego należało się spo­ dziewać, lecz delikatna zmiana wyrazu przymglo­ nych oczu świadczyła o rozbawieniu. Spędziła z nim jedynie kilka popołudniowych godzin, ale wykształ­ ciła w sobie całkiem niezłą zdolność odczytywania je­ go nastroju na podstawie drobnych odruchów. Zro­ zumiała, że 01iver nie jest człowiekiem bez uczuć. Nauczył się z zadziwiającą precyzją kontrolować emocje. - Nie byłbym zbyt zmartwiony różnicami w na­ szych gustach, jeżeli chodzi o słonie i karuzele - od­ powiedział łagodnie i umilkł, z zadumą popijając her­ batę. Był niewątpliwie typem milczka. Najwyraźniej się tym nie przejmował, ale Annie to przeszkadzało. Sa­ ma bardzo rzadko pozwalała sobie na niezręczne chwile ciszy w trakcie rozmowy. Kończąc herbatę zastanawiała się, czy już nadszedł odpowiedni moment, by poruszyć temat, który chcia­ ła przedyskutować. Być może powinna poczekać jesz­ cze tydzień lub dwa, ale obawiała się, że nie należy zbyt długo tego odwlekać. Czas upływa nieubłaganie. Jeżeli nie uzyska zgody Raina na plan ratowania Lyn- croft Unlimited, przegrupuje siły i spróbuje znaleźć nowe rozwiązanie. Niestety, była przekonana, że inne wyjście nie ist­ nieje. Znalazła się w ślepej uliczce. Ogarnął ją niepo­ kój, gdy się przygotowywała do decydującej rozmo­ wy. Bardzo ostrożnie odstawiła filiżankę na czarno- -złotą tacę i wreszcie się zdecydowała: - Panie Rain... 17

Jayne Ann Krentz - Proszę, mów mi 01iver! Chciałbym, żebyś mnie uważała za przyjaciela rodziny. - 01iverze - Annie głęboko westchnęła - przed miesiącem, bezpośrednio po zniknięciu mojego bra­ ta, mówiłeś o podaniu nam ręki... to znaczy mnie i Joannie. - Przypuszczam, że nie masz wieści o losach brata? - Nie mam - potwierdziła. - Akcja ratunkowa zosta­ ła odwołana po trzech dniach od zniknięcia samolotu. Do tej pory nie znaleziono śladów wraku ani zwłok Daniela. Oficjalny komunikat głosi o zaginięciu Danie­ la na pełnym morzu. - Teraz chyba zaczynasz rozumieć trudności, jakie napotykacie próbując utrzymać Lyncroft Unlimited własnymi siłami - powiedział chłodno. - To jest nie­ możliwe, prawda? - Tak. Wiedziałeś o tym od samego początku? - Poważne problemy były w tej sytuacji nieunik­ nione. - 01iver nieznacznie wzruszył ramionami. - Siłą napędową Lyncroft Unlimited był twój brat i wszyscy o tym wiedzieli. Gdy jego zabrakło, inwestorzy musie­ li się zaniepokoić. - Pozostali inwestorzy i wierzyciele zaprosili mnie na spotkanie dwa dni temu. - Annie ścisnęła poręcz czarnego krzesła. - Postawili ultimatum. Je­ żeli jak najszybciej nie zgodzę się na sprzedaż Lyncroft lub fuzję z dużą firmą, ogłoszą naszą upadłość. - Wiem o tym spotkaniu. Annie zmarszczyła nos. - Nie jestem zaskoczona. - Zamilkła na chwilę, po­ czym dodała: - Ale nie byłeś obecny. - Nie. - Czy to znaczy, że nie domagasz się sprzedaży 18 Sezamie, otwórz się firmy lub fuzji? - Wstrzymała oddech w oczekiwaniu na odpowiedź. - Tego nie powiedziałem. Sprzedaż mogłaby się okazać najlepsza. Utrzymałoby to firmę przy życiu, co z kolei dałoby szansę wprowadzenia na rynek bez­ przewodowej technologii twojego brata. Jeżeli zo­ stanie podjęta taka decyzja, wtedy każdy zaangażo­ wany odzyska swoje wkłady, łącznie ze znacznym zyskiem. Wynalazki Daniela dotyczyły najnowszej dziedziny elektroniki i rewolucjonizowały wszystko, od skom­ puteryzowanych systemów magazynowych do prak­ tyki leczniczej. Daniel nieraz powtarzał Annie, że biu­ ro przyszłości będzie „bezprzewodowe". Kable ele­ ktryczne, które obecnie uwiązują maszyny do ścien­ nych kontaktów czy do systemów zasilania, w przy­ szłości zupełnie znikną. - Nie mogę sprzedać firmy Daniela. - Zacisnęła pię­ ści. - Bardzo ciężko pracował, żeby w ogóle wystar­ tować. Zainwestował wszystko, co posiadał. Nie tyl­ ko pieniądze, ale również swój wysiłek i geniusz. Przyszłość elektroniki leży w tych bezprzewodowych bajerach i mój brat musi zaistnieć jako wynalazca tych przemian. Nie rozumiesz? Nie mogę tego wy­ puścić z rąk! - Nie wypuścisz! - Przysłonił oczy czarnymi rzęsa­ mi. - Możesz zażądać bardzo dobrej ceny. W przemy­ śle istnieje niemało firm, które wiele by dały, żeby się dobrać do nowej technologii, której twój brat był pre­ kursorem. - Nie sprzedam firmy Daniela - powtórzyła. - Przy­ najmniej dopóki ja i Joanna wierzymy, że on może jeszcze być pomiędzy żywymi. - Pewnego dnia dokonasz bardziej realistycznej oceny sytuacji - odparł rzeczowo. - Pole manewru jest 19

Jayne Ann Krentz ograniczone odejściem Daniela, i wiesz o tym równie dobrze jak ja. - Wiedziałabym, gdyby Daniel nie żył. - Annie uniosła głowę obrzucając 01ivera uważnym spojrze­ niem. - Naprawdę? - Skwitował jej słowa niedowierza­ niem. - Z całą pewnością. Daniel był i jest jedynym członkiem mojej rodziny od śmierci ciotki Madeli- ne. Wiedziałabym, gdyby odszedł na zawsze. Czu­ łabym to gdzieś głęboko w środku. - Mówiąc to wcis­ nęła palce w gęstwinę włosów o miedzianym odcie­ niu. Analizując siebie doszła do przekonania, że wie­ działaby o śmierci brata. Ale wiedziała również, że kres nadziei jest bliski. Od czasu zniknięcia Da­ niela nie przespała dobrze ani jednej nocy. Po­ czątkowy szok nieco złagodniał, ale skryte obawy coraz częściej wypełzały z zakamarków duszy i by­ wało, że pogrążały ją z kretesem. Niewykluczone, że ukochany brat rzeczywiście spoczywa na dnie oceanu. Annie była wyczerpana. W ostatnich tygodniach podjęła zbyt wiele decyzji, odpowiedziała na zbyt wiele pytań, przetrzymała zbyt wiele nacisków ze strony ludzi, którzy zainwestowali w firmę brata. Na domiar wszystkiego Joanna powiedziała jej teraz o dziecku, a to przysparzało mnóstwa dodatkowych zmartwień. - Nie jestem jedyną osobą, która wiedziałaby o śmierci Daniela - kontynuowała cicho. - Joanna od­ czuwa to równie silnie jak ja. Obie jesteśmy pewne, że Daniel żyje. - Nikt nie może przeżyć w wodach u wybrze­ ży Alaski dłużej niż trzydzieści czy czterdzieści mi- 20 Sezamie, otwórz się nut - przypomniał jej delikatnie. - Przecież o tym wiesz. - Wszyscy jakby zapominali, że mój brat jest ge­ nialny. Oprócz tego przed odlotem przedsięwziął ta­ kie środki ostrożności, którymi inni nie zawracają so­ bie głowy. Miał skafander ratunkowy i tratwę z całym wyposażeniem. - Nawet skafander nie chroni przed hipotermią, gdy trwa ona zbyt długo. - Pomiędzy nami a Alaską jest mnóstwo wysepek. Setki. Większość z nich to tylko maleńkie punkciki, Daniel mógł się dostać na jedną z nich. Tam może przetrwać do nadejścia pomocy. - Poszukiwania były bardzo dokładne - dodał Oli- ver. - Sam tego dopilnowałem. - Tak? - zdziwiła się. - Oczywiście. Mówiłem ci, że Daniel był dla mnie kimś więcej niż tylko pracownikiem. Był przyjacie­ lem. - Miło mi to słyszeć - odpowiedziała ze smut­ kiem. - Tym bardziej że przybyłam z prośbą o po­ moc. Mam nadzieję, że twoja przyjaźń z moim bra­ tem znaczy dla ciebie tyle, że zgodzisz się na mój plan. 01iver popatrzył na dziewczynę z satysfakcją. Wyraźnie było widać, że oczekiwał takiego obrotu sprawy. - Chcesz, żebym złożył ofertę wykupu firmy? - Nie. - Nagle wstała i z powagą podeszła do ok­ na zajmującego całą ścianę, od podłogi do sufitu. Spojrzała na ciemnoszare niebo i bezbarwne wo­ dy zatoki Elliotta. - Nie. To ostateczne rozwiąza­ nie. Mówiłam przecież, że nie sprzedam Lyncroft Unlimited, dopóki nie będę bezwzględnie do tego zmuszona. 21

Jayne Ann Kreutz - Zgodziłbym się zagwarantować odprzedaż firmy twojemu bratu, jeśli się tylko odnajdzie. Annie odwróciła głowę i spojrzała przez ramię. - Jesteś wspaniałomyślny, ale nie wydaje mi się, że to dobry pomysł. - Dlaczego? - Masz opinię bardzo niebezpiecznego człowieka - odrzekła zaciskając zęby. - Doprawdy? Kto ci to powiedział? - Wcale nie był skonsternowany. - Daniel. - Twój brat zawsze umiał korzystać ze swej nie­ zwykłej inteligencji. - Zgadza się. Był wręcz genialny. Słuchaj, oboje do­ brze wiemy, że stracę kontrolę nad firmą, jeżeli ci ją sprzedam. Zrobisz z nią wszystko, co zechcesz. Możesz nawet odmówić odprzedaży Danielowi albo zażądać tak wysokiej ceny, że nie będzie mógł jej odkupić. - Możemy uzgodnić warunki, zanim cokolwiek podpiszesz. - Po prostu nie chcę pozbyć się firmy. Ryzyko jest zbyt wielkie. Nie gniewaj się, ale jeśli mam być szcze­ ra, nie znam nikogo przy zdrowych zmysłach, kto dobrowolnie pozbawiłby się praw do technologii stworzonej przez Daniela. - Doceniam twoją lojalność i determinację, Annie, ale w tej chwili jesteś pod naciskiem wierzycieli brata. Mogą cię zmusić do sprzedaży lub fuzji, - Wiem o tym. - Przymknęła na chwilę oczy i obró­ ciła się gwałtownie, aby spojrzeć na 01ivera. - Wy­ dzwaniają do mnie codziennie. Po przedwczorajszym spotkaniu wiem, że znalazłam się w wielkich kłopo­ tach. - To tylko kwestia czasu. Niepokoją się coraz bar­ dziej, i to chyba nic dziwnego. Lyncroft Unlimited to 22 Sezamie, otwórz się firma jednoosobowa w każdym znaczeniu tego słowa, 1 właśnie tej jednej osoby zabrakło. - Muszę mieć trochę czasu. To wszystko, czego potrzebuję. - Jak sądzisz, ile? - O to właśnie chodzi, że nie wiem. Kilka dni, a mo­ że tygodni. Kto może wiedzieć, jak długo jeszcze po­ trwają poszukiwania Daniela? 01iver w zamyśleniu wypił powoli ostatni łyk her­ baty i odstawił filiżankę na spodek. Annie obserwo­ wała jego ruchy. Delikatna porcelana w jego rękach wydawała się bardzo krucha, ale mimo wszystko bez­ pieczna. - Jeżeli nawet dam ci czas, którego tak potrzebu­ jesz, nie liczysz chyba, że to cię uchroni przed resztą wierzycieli - powiedział po namyśle 01iver. - Rozumiem, że sama nie dam rady. Może jednak uda się ich uspokoić, kiedy się zorientują, że firma znowu jest w dobrych rękach.. Wszyscy wiedzą, że ani ja, ani Joanna nie znamy się na tych elektronicz­ nych gadżetach. Nie znamy się również na zarządza­ niu tak dużą firmą. - Rzeczywiście - potwierdził. - Jeżeli jednak Lyncroft obejmie szef o doskonałej reputacji w świecie biznesu - Annie odważnie zrobiła krok do przodu - wtedy kredytodawcy poczują się uspokojeni. - Zamierzasz wynająć kogoś do zarządzania firmą? - 01iver nie drgnął, ale wydawało się, że wokół niego gwałtownie oziębiło się powietrze. - Coś w tym rodzaju. - Myślę, że jest to możliwe. Czy już z kimś rozma­ wiałaś? - Prosiłam, aby Barry Cork wykonał kilka dyskret­ nych podejść - potwierdziła Annie. - Sęk w tym, że 23

Jayne Ann Krentz ludzie, z którymi prowadził pertraktacje, nie wyrażają zgody, chyba że otrzymają określoną część firmy jako formę dodatkowej zapłaty. - Jest to rozsądny wymóg w aktualnej sytuacji, ale ty przecież nie oddasz nawet najmniejszego kawałka Lyncroft Unlimited, prawda? - Właśnie. Nie mogę. Daniel prawdopodobnie nie mógłby odzyskać tej części z powrotem. Lyncroft Unlimited będzie jedną z przodujących firm ele­ ktronicznych w tym kraju w ciągu najbliższych pię­ ciu lat. Wszyscy z tej branży doceniają jej możli­ wości. - Jeżeli weźmiesz teraz wspólnika, w przyszłości może dojść do konfrontacji z Danielem. Czy tego się obawiasz? - Właśnie. Wspólnik może się stać najpoważniej­ szym balastem. Daniel mówił mi kiedyś, że nie chce żadnego wspólnika. - Musisz zrozumieć, że masz tylko dwa wyjścia. Możesz sprzedać, dokonać fuzji albo wziąć wspólni­ ka, który poprowadzi firmę za ciebie. - Nie mogę skorzystać z tych możliwości - odpo­ wiedziała z uporem. - Daniel straciłby kontrolę nad firmą. 01iver sięgnął po dzbanek z herbatą. - Jestem pewien, że mógłbym ci trochę pomóc. - To właśnie miałam nadzieję usłyszeć. - W głosie Annie zabrzmiała wyraźna ulga. - Naprawdę? - Popatrzył na nią z namysłem. - Tak. Wydaje mi się, że twoja stawka jest również niemała. Także w twoim dobrze pojętym interesie le­ ży przetrwanie firmy mojego brata i wprowadzenie jej produktów na rynek. Mam rację? 01iver przyglądał się jej przez chwilę znad brzegu filiżanki, po czym stwierdził: 24 Sezamie, otwórz się - To prawda, że zwiększę zyski, gdy nowa techno logia zacznie zdobywać rynek. - A więc moja propozycja zapewni nam obojgu to, na czym nam zależy. - Doprawdy? - Jego głos brzmiał sceptycznie, ale 01iver był wyraźnie zaciekawiony. - Z całą pewnością ochroni firmę Daniela, a ty zbi­ jesz na tym majątek. - Annie pospieszyła do swojego krzesła i wreszcie usiadła. Teraz, gdy nadeszła chwila przedstawienia planu, przestała się denerwować. Po­ chyliła się do przodu i oparła łokcie na błyszczącym blacie hebanowego biurka. - Słucham, Annie. - To jest trochę trudne do wyjaśnienia. - Wes­ tchnęła. - Jeżeli zechcesz wysłuchać do końca, to myślę, że przyznasz mi rację. Miej na względzie to, że ten plan nie będzie musiał być realizowany zbyt długo, ponieważ jestem pewna, że Daniel wróci lada dzień. 01iver przerwał nalewanie herbaty. - No, dobrze. Jak wiesz, Lyncroft Unlimited jest firmą rodzinną - ciągnęła Annie. - Ja i brat posiadamy wszystkie udziały. Jeżeli Joanna wyjdzie za Daniela, otrzyma swoją część firmy. Zanim to nastąpi, nie do­ stanie nic. - Rozumiem. Dopóki jednak za niego nie wyszła, a on prawdopodobnie nie żyje, ty kontrolujesz cały pakiet, jesteś obecnie jedyną przedstawicielką rodzi­ ny Lyncroftów. - Racja. - Annie zebrała siły do skoku na głęboką wodę. - Jeżeli wyjdę za mąż, mój małżonek stanie się również członkiem rodziny. Będę mogła scedować na niego część udziałów w firmie. Herbata rozlała się na powierzchnię hebanowego stolika. Oliyer nagle odstawił dzbanek i przez chwilę 25

Jayne Ann Krentz gapił się na plamę, jakby nie mógł pojąć, że zawiodły go ręce. Gdy spojrzał wreszcie na Annie, jego oczy miały znowu lodowaty wyraz. - Nie wiedziałem, że planujesz kogoś poślubić. - Nie planuję. To znaczy... planuję. Panie Rain... Przepraszam, 01iverze, czy kiedykolwiek słyszałeś o małżeństwie z rozsądku? Rozdział drugi Zapadła głucha cisza. - Małżeństwo z rozsądku? - 01iver zmrużył oczy ukrywając swoją reakcję. - Z samej definicji małżeństwa z roz­ sądku wynika, że przewiduje ono korzyści dla obu stron - Annie wychyliła się jeszcze bardziej do przodu, jakby chciała mu po­ móc docenić walory tego planu - i nie ma nic wspólnego z miłością i uczuciem. Mał­ żeństwo z wyrachowania jest w rzeczywi­ stości kontraktem handlowym. - Kontraktem handlowym? - 01iver zło­ żył swoje wielkie dłonie na biurku i prze­ szył Annie chłodnym wzrokiem. - Czy właśnie takie małżeństwo bierzesz pod uwagę? 27

Jayne Ann Krentz - Tak. - Zamierzasz poślubić kogoś, kto potrafi kierować Lyncroft Unlimited? Kto ułagodzi inwestorów i uspo­ koi wierzycieli Daniela? - Trafiłeś w sedno. - Była zadowolona, że Oliver szybko pojął jej zamiary. - Będzie tak, jak powiedzia­ łam: kontrakt ściśle handlowy. Mój małżonek zostanie w dniu ślubu wspólnikiem zarządzającym Lyncroft Unlimited i natychmiast obejmie kierownictwo firmy. Człowiek, którego mam na myśli, ma legendarną sła­ wę w świecie biznesu, więc pozostali inwestorzy będą musieli go zaakceptować. Panika zostanie całkowicie opanowana. - Teraz sprawa jest jasna. - Wzrok 01ivera nawet nie drgnął. - Rozumiesz, jak to będzie funkcjonować? - zapy­ tała z pewnym niepokojem. - Rozumiem, jak ty to sobie wyobrażasz. - 011- ver zamilkł na chwilę. - Co się stanie, gdy Daniel wróci? - To proste! - Uśmiechnęła się triumfalnie. - Wystąpię o rozwód. Gdy tylko sąd wyda orzecze­ nie, mój eks-mąż przestanie być właścicielem ja­ kichkolwiek udziałów firmy Lyncroft Unlimited. Daniel zastosował taki kruczek prawny, że w przy­ padku rozwodu wszystkie udziały wracają do ro­ dziny. - A jeżeli to twój małżonek wytoczy ci sprawę przed sądem? - Nie ma mowy. Tę możliwość wyklucza przedślub­ na intercyza. - Widzę, że wszystko gruntownie przemyślałaś. - Oczywiście. Przedyskutowałam ten plan z Joan­ ną. Obie się zgodziłyśmy, że to jedyny bezpieczny sposób utrzymania firmy Daniela.28 Sezamie, otwórz się Prawdę mówiąc, Annie nie poruszała z Joanną tego tematu. Zamierzała w bardziej lub mniej zdecydowa­ ny sposób wmanewrować przyszłą bratową w realiza­ cję pomysłu. - Odbieram to jako całkiem nowe podejście do sprawy. - Dziękuję. Według mnie pomysł.jest doskonały. - Annie poczuła coś w rodzaju satysfakcji. - A jakie korzyści przewidujesz dla twojego... hmm ...męża? - Ach, tak, oczywiście. - Chrząknęła dyplomatycz­ nie. - Szansę ochrony jego inwestycji oraz zapewnie­ nie przyszłych zysków w Lyncroft Unlimited. - Człowiek, o którym myślisz, jest jednym z wie­ rzycieli Daniela? - Tak. I uważa się za jego przyjaciela. Ten ktoś ofe­ rował mi pomoc, panie Rain... - 01iver. - 01iverze! Wszystko nagle stało się bardziej krępu­ jące, niż myślałam. - Mocno zacisnęła dłonie. Zorien­ towała się, że są spocone. - Pomysł wydawał mi się doskonały. - Annie, czy ty przypadkiem mi się nie oświad­ czasz? - zapytał bardzo delikatnie. - Tak. - Zarumieniła się, odchyliła się nieco na krze­ śle i włożyła ręce do kieszeni szmaragdowego ża­ kietu. - Ach! - Co to oznacza? - Była niezwykle spięta. Dodatko­ wa dawka specyficznej tajemniczości OIivera Raina przekraczała jej siły. - To oznacza, że się zgadzam. - Zgadzasz się? Tak po prostu? - Szeroko otworzy­ ła oczy ze zdziwienia. Wyraz twarzy 01ivera się nie zmienił, ale w jego 29

Jayne Ann Krentz oczach pojawił się blask, którego wcześniej próżno by szukać. - Twoja propozycja ma to do siebie, że jest jedy­ nym sposobem zabezpieczenia moich inwestycji i przyszłych zysków oraz wywiązania się z przyjaciel­ skich zobowiązań wobec Daniela - oświadczył uro­ czyście. - Nie potrzebujesz czasu do namysłu? - Już się nad tym zastanowiłem. To nie jest trudny problem. Poza tym, nie mam innego wyjścia. Jeżeli się z tobą nie ożenię, będziesz się trzymała firmy aż do bankructwa, a wtedy wszyscy stracą. - Nie wiem, jak ci dziękować. - Poczuła niewysło- wioną ulgę. - Nie obawiaj się, nie będziemy musieli długo być małżeństwem. - Jesteś przekonana, że Daniel wróci? - Wierzę, że tak się stanie. - Nerwowo przygryzła wargę. - Ale jeśli nie powróci, za wszelką cenę będę próbowała utrzymać Lyncroft. - Ze względu na przyszły potencjał firmy? - Nie. Dlatego, że Joanna jest w ciąży. Nosi dziecko Daniela. - Inaczej mówiąc, jeżeli Daniel nie powróci, za­ mierzacie zachować firmę dla jego dziecka? - 01iver natychmiast dostrzegł prawne konsekwencje tego faktu. - Cóż innego możemy zrobić? - Opuściła bezradnie ręce. - Nic. To całkowicie zrozumiałe. W swoim czasie sam się znalazłem w podobnej sytuacji. Musicie tak postąpić. - Wydaje mi się, że nas rozumiesz. - Uśmiechnęła się. - Nie każdy podziela takie poglądy. Najwidoczniej różnisz się od typowych biznesmenów. Daniel mi mó­ wił, że ci ufa. 30 Sezamie, otwórz się - Chciałbym jeszcze raz zadać pewne pytanie. - 01iver najwyraźniej nie wzruszył się tą deklaracją. - Co się stanie z naszym maleńkim kontraktem, jeśli twój brat nie powróci? Annie westchnęła, nie zdradzając chęci do szersze­ go omawiania tego tematu. - Naturalnie chciałbyś wiedzieć, jak długo będziesz tkwić w tym fikcyjnym małżeństwie? - To małżeństwo będzie całkiem na serio, prawda Annie? Twój plan spaliłby na panewce, gdyby małżeń­ stwo nie było legalne. - Oczywiście, będzie na serio w sensie prawnym. - Zawahała się. - Myślę, że w umowie przedślub­ nej możesz wstawić limit czasowy trwania naszego związku, chociaż nie sądzę, żeby wyniknęły ja­ kieś problemy. Wierzę głęboko, że Daniel wróci lada dzień. - A jeśli nie wróci? - naciskał 01iver. - Jeżeli nawet wszyscy mają rację, i Daniel odszedł na zawsze, sama powinnam się nauczyć zarządzania firmą. Nie mam jednak kwalifikacji, by chwycić za ster. Jedynym biznesem, jaki kiedykolwiek prowadzi­ łam, jest mój butik „Sezamie, otwórz się", i to tylko przez ostatni rok. Minie cała epoka, zanim zgłębię tajemnice firmy o tak wysokiej technologii jak Lyn­ croft. Inwestorzy też muszą mieć trochę czasu, żeby móc mi zaufać. - Owszem, czas stanowi tu istotny czynnik, zwła­ szcza biorąc pod uwagę twoje braki w tej dziedzinie. Zajmie ci to najpewniej parę lat i to tylko wtedy, gdy okażesz się pojętną uczennicą. Spojrzała na niego z zadumą. - Nie mogę cię prosić, żebyś był związany fikcyj­ nym małżeństwem aż przez dwa lata. Rany boskie! To samo dotyczy mnie! 31

Jayne Ann Krentz - Nie wyobrażam sobie, żebyś wytrzymała. - Zgadzam się. - Annie podjęła decyzję. - Wpro­ wadzimy limit czasu: powiedzmy sześć miesięcy, i wtedy raz jeszcze przeanalizujemy sytuację. Jeśli Daniel nie wróci, a ty zechcesz uznać ten kontrakt za niebyły, nie będę cię zmuszać do dotrzymania zo­ bowiązań. - Brzmi to sensownie. - Jestem pewna, że do tego nie dojdzie - odrzekła bardziej rozluźniona. - Daniel zostanie odnaleziony. Zobaczysz. - Mam nadzieję, że się nie mylisz. Annie posłała mu uśmiech pełen wdzięczności i ulgi. Od razu poczuła się lepiej. Sytuacja została opanowana, 01iver Rain poprowadzi Lyncroft Unli- mited. - Nie wiem, jak ci dziękować, ale postąpiłeś bardzo przyzwoicie. Rozumiem, że mój plan brzmiał trochę bezsensownie, ale wierzę w jego powodzenie. - Może się udać. - Właśnie zaświtało mi w głowie - powiedziała An­ nie dokładnie studiując jego twarz - wybacz moją ciekawość... ale czy nie jesteś... jak by to ująć... aktu­ alnie z kimś związany? Rozumiesz? Mam na myśli romans. - Nie. - Dobrze, to wszystko znacznie upraszcza. - Rozluźniła się znowu. - Myślę, że trudno byłoby wy­ jaśnić nasz kontrakt innej kobiecie. Prawdopodobnie nie mogłabym cię prosić o taką pomoc, gdybyś był z kimś. Są przecież granice zarówno klauzul przyjaźni, jak i biznesu. - A... jeżeli chodzi o... ciebie? - zapytał oddzielając poszczególne słowa. - Czy jesteś z kimś związana? - Nie - zapewniła Annie. - Wiesz przecież, że pro- 32 Sezamie, otwórz sie wadzenie nawet niewielkiego biznesu zajmuje mnó­ stwo czasu. - Wiem. - Westchnął z roztargnieniem. - O nikogo więc nie musimy się martwić. Jesteśmy tylko my dwoje. - Zgadza się. Jeżeli sprawa się przeciągnie, to nie sądź, że będę oczekiwać, byś poświęcił temu przed­ sięwzięciu całe prywatne życie. Powinieneś się czuć zupełnie wolny, umawiać z dziewczynami i robić wszystko, co się z tym wiąże. Nie będzie to przecież prawdziwe małżeństwo. - Jeżeli rozejdzie się pogłoska, że nasze mał­ żeństwo nie jest prawdziwe, wierzyciele twojego bra­ ta mogą wpaść w panikę. Mogą nie uwierzyć, że po­ zostaniemy małżeństwem dostatecznie długo, bym mógł uratować firmę. Chyba że uwierzą w naszą mi­ łość. Annie jęknęła i mocniej wbiła się w krzesło. - Masz rację, o tym nie pomyślałam. Z drugiej stro­ ny wydaje mi się, że potrafimy tak postępować, żeby małżeństwo wyglądało na autentyczne. - Tak, jeżeli chcesz osiągnąć zamierzone cele. - Zarzucą nas pytaniami. Będą zaskoczeni, że tak szybko zdecydowaliśmy się pobrać. - Powiemy, że spotykaliśmy się od dłuższego cza­ su, ale utrzymywaliśmy to w tajemnicy do nadejścia odpowiedniego momentu - powiedział 01iver z zasta­ nowieniem. - Teraz, gdy zabrakło Daniela, a firma wy­ maga zwierzchnika, postanowiliśmy pójść na całość i zalegalizować nasz związek. - Hmm! To niegłupie, a ty i tak masz opinię tajem­ niczego faceta. Ale to nam przysporzy mnóstwo no­ wych problemów. - Annie rozejrzała się niepewnie, zadając sobie w duchu pytanie, czy się przeniesie do tego surowego apartamentu. ii

Jayne Ann Krentz - Tak, to oczywiste - odpowiedział, jakby czytając w jej myślach. - Nikt nie uwierzy, że jesteśmy małżeń­ stwem w całym tego słowa znaczeniu, jeżeli ze mną nie zamieszkasz. - Wszystko się komplikuje. - Na moment ogarnęła ją panika. - Nie martw się, zajmę się tą sprawą. Po to przecież za mnie wychodzisz, prawda? Rozdział trzeci Wyhodowanie paproci z zarodników wymaga cierpliwości świętego albo nawet diabła. Cierpliwość 01ivera była co naj­ mniej tej miary. Znajdował cichą satysfa­ kcję w żmudnych zabiegach nawet wtedy, gdy wyniki mógł ujrzeć dopiero po upływie pół roku lub nawet dwóch lat. Strumienie deszczu biły o szyby wielkiej cieplarni zbudowanej na dachu wieżowca. W środku 01iver ostrożnie spryskiwał róż­ ne odmiany paproci. Wokół niego piętrzyły się rośliny rozmaitych wielkości i gatun­ ków. Paprocie były jego pasją, przeznaczył dla nich całą powierzchnię szklarni. Nad swym apartamentem stworzył własny las tropikalny. Wyhodował w tej swojej dżungli wiele 35

Jayne Ann Krentz odmian, ale najbardziej lubił paproć włoską złotowło­ są oraz róg jelenia. Języcznik, paproć drzewiasta, we­ soła i oczkowa rosły w kilku szeregach na metalowych ażurowych parapetach. Inne rośliny zwisały z sufitu, tworząc piękny baldachim zieleni. Paprocie wodne ścieliły się po powierzchni sadzawki w maleńkiej gro­ cie w najdalszym krańcu szklarni. Właśnie spryskiwał koronkową włoską paproć złoto­ włosą, która nie przekroczyła jeszcze dwóch i pół ca­ la. Miał nadzieję, że udało mu się odtworzyć interesu­ jącą odmianę. Ale trudno powiedzieć, dopóki się nie ukształtują właściwe liście, czego mógł się spodzie­ wać dopiero za jakieś półtora roku. 01iviera nie prze­ rażała myśl o tak długim oczekiwaniu. Już od wielu lat zdawał sobie sprawę, że cierpliwość jest cnotą, której większość ludzi jest pozbawiona. Nie przeszkadzało mu to, przeciwnie, dawało wyraźną przewagę. Ale ta cierpliwość nie przydawała mu się na wiele, kiedy chodziło o Annie Lyncroft. Właśnie przed dwo­ ma dniami oświadczyła, że jest gotowa rzucić mu się w ramiona, a przynajmniej go poślubić. Pozwolił sobie na delikatny uśmiech wyobrażając sobie, że trzyma ją w objęciach. Gdy zobaczył Annie pierwszy raz, na przyjęciu zaręczynowym Daniela, odczuł niepokój, podobny do tego, który towarzy­ szył wyhodowaniu nowej odmiany paproci. Była tak inna niż wszystkie dotychczas poznane kobiety, że poprzysiągł sobie, iż znajdzie sposób, by ją zdo­ być. Doszedł do przekonania, że najwyższa pora rozej­ rzeć się za kandydatką na żonę. Annie doskonale po­ winna pasować do tej roli. Była niewątpliwie wyjątkową dziewczyną. Nic dziwnego, była przecież siostrą Daniela, który nie 36 Sezamie, otwórz się należał do zwykłych zjadaczy chleba. 01iver darzył go zaufaniem przez wszystkie wspólne lata pra­ cy, a zaufanie niewątpliwie nie było czymś, czym sza­ stał. Determinacja Annie dążącej z całą bezwzględno­ ścią do ratowania firmy brata też nie była niespo­ dzianką. Lojalnością odznaczała się cała rodzina Lyn- croftów, a cecha ta stanowiła niezbędny atrybut przy­ szłej żony 01ivera. Niewątpliwie pomiędzy nim a panną Lyncroft ist­ niało silne pożądanie fizyczne, które bez wątpienia mógł wykorzystać do umocnienia przyszłego związ­ ku. Zdawał sobie sprawę, że reaguje na sam jej widok. Nie była specjalnie urodziwa. Subtelny, porywający powab tej kobiety fascynował go znacznie bardziej niż nieskazitelne piękno innych. Nie było wątpliwości, że jej pożąda. Rzadko ufał komukolwiek, ale sam ze sobą rozmawiał szczerze. Wszystko mu się w niej podobało: burza złotobrązo- wych loków, które otaczały wielkie piwnozielone oczy, i delikatna zmysłowość miękkich, doskonale zaokrą­ glonych piersi i bioder. Dowiedział się od Daniela, że skończyła dwadzie­ ścia dziewięć lat. Jej oczy błyszczały inteligencją i spontaniczną uczciwością. Te cechy były dla 01ivera szczególnie pociągające, prawdopodobnie dlatego, że sam tak doskonale opanował technikę ukrywania przed innymi swoich myśli i planów. Pogodnie rozprawiała o małżeństwie, ale 01iver był pewien, że zostanie jego żoną w każdym znaczeniu tego słowa. Trzeba jedynie wykazać trochę cierpliwo­ ści. Zdawał sobie sprawę z jej reakcji, kiedy wpatry­ wała się w niego na przyjęciu zaręczynowym Daniela. Wiedział, że po upływie pewnego czasu, odpowiednio postępując, zdobędzie tę dziewczynę. Już owej nocy 37

Jayne Ann Krentz po powrocie do domu zaczął przygotowywać plan działania, który powinien w końcu doprowadzić go do celu. Zanim jednak zdołał rozpocząć realizację planu zdobycia Annie, bieżące wydarzenia wszystko prze­ słoniły. Daniel zaginął i jego wierzyciele zaatako­ wali tę biedną dziewczynę na wszystkich frontach naraz. Ku jego zaskoczeniu, Annie wzięła sprawy w swoje ręce nie okazując objawów załamania. Wy­ niki jej działań były interesujące, chociaż niezbyt użyteczne. Zastanawiał się, czy nie jest to przy­ padkiem zapowiedź tego, co nastąpi później. Jeśli tak, to jego spokojne, uporządkowane życie znajduje się w niebezpieczeństwie. Powinienem sobie pora­ dzić - uspokajał siebie. Z pewnością Annie należy do kobiet impulsywnych, ale na pewno uda się nią ste­ rować. Oliyer wędrował ze spryskiwaczem w ręku po swo­ jej dżungli na dachu wieżowca i zastanawiał się, jak Annie sobie wyobraża to małżeństwo z rozsąd­ ku. Chyba zamierza ograniczyć się do roli współloka­ torki! Zatrzymał się przed kępą wielkich paproci od­ miany włoska złotowłosa. Zanurzył palce w żyznej ziemi, by sprawdzić poziom wilgoci. Czarna gleba była ciepła i wilgotna - lepszej nie można sobie ży­ czyć. Technologia hodowli paproci w jego ogromnej szklarni należała do najnowocześniejszych. Najno­ wsze systemy elektroniczne sterowały wszystkim - od ogrzewania do nawadniania. Pulpity sterownicze tem­ peratury, opadów i wilgotności w tym zminiaturyzo­ wanym świecie mieściły się poza szklarnią. Były na tyle wyrafinowane, że 01iver mógł uzyskać odmienne mikroklimaty w poszczególnych częściach cieplarnia- 38 Sezamie, otwórz sie nej dżungli. Odpowiednimi przyrządami sprawdzał zakwaszenie gleby i bardzo dokładnie kontrolował poziom wilgotności. Nawozy mieszał zgodnie z pre­ cyzyjnymi recepturami i czuł się w pełni szczęśliwy obsługując superczułe dozowniki. Większość decyzji podejmował jednak intuicyjnie, polegając na zmy­ słach. Nie było sensu zmuszać paproci, żeby się same przystosowały do nowoczesnej technologii. Te prymi­ tywne zielone rośliny przywędrowały tu z innych miejsc i innej epoki. Były niemymi świadkami ery, któ­ ra dawno przeminęła. Paprocie są żyjącymi reliktami pierwotnego świata. Nie istniały wówczas ani rośliny kwitnące, ani nawet dinozaury. Żyły za to takie dziwne stworki, które pod­ legały ewolucji przez miliony lat, aż w końcu prze­ kształciły się w ludzi. Oliyer, wędrując myślami przez epoki czasowe swojej szklarni, wyobrażał sobie wygląd świata sprzed setek milionów lat. Podróż ta umożliwiła mu zerk­ nięcie do własnej przeszłości, kiedy mógł jeszcze wybrać inną drogę życia, która by go zaprowadziła do zupełnie innego świata niż ten, w którym żył obec­ nie. W dalekim końcu szklarni pojawiła się nagle głowa Bolta. - Przyszła pani Rain. Czy mam jej powiedzieć, że pana nie ma? - To nie ma sensu. I tak wróci później. Wpuść ją. - Ona nienawidzi szklarni, proszę pana - przy­ pomniał beznamiętnie Bolt. - Wiem. Służący zniknął, dokładnie zamykając za sobą drzwi. Oliyer przyglądał się młodym czerwonym liściom paproci piłowatki. Dorosłe liście stopniowo nabierały 39

Jayne Ann Krentz zieleni, ale na razie dodawały otoczeniu niespodzie­ wanej domieszki czerwieni. Przyszło mu do głowy, że Annie może wpłynąć tak samo na jego życie - dodać mu barw. Drzwi się otworzyły kilka minut później i Sybil Rain wkroczyła do szklarni nie zważając na parną atmosfe­ rę. Ubrana była w elegancki kremowy żakiet i zamszo­ we spodnie. Włosy o jasnym odcieniu były gładko uczesane, elegancko przycięte, opadające równą linią do ramion. Stanowiły doskonałe tło dla jej piwnych oczu i klasycznych rysów twarzy. Sybil była oszałamiająco piękną kobietą, gdy osiem­ naście lat temu wyszła za ojca 01ivera. Obecnie liczyła sobie czterdzieści sześć wiosen, o dziewięć więcej niż 01iver, ale wyglądała o wiele atrakcyjniej niż on. Z bie­ giem lat rysy jej twarzy nabrały więcej charakteru, ale Rain był przekonany, że na zawsze pozostanie blond trzpiotką. - Witaj, 01iver. - Cześć, Sybil. Trudno jej było ukryć niezadowolenie, kiedy brnęła pomiędzy długimi parapetami, na których rosło całe mnóstwo paproci. 01iver nie przejmował się humora­ mi Sybil. W jego towarzystwie była niemal zawsze nie­ zadowolona. Doskonale rozumiał jej uczucia, gdyż sam dokładnie tak samo reagował na jej obecność. Animozja pomiędzy nimi trwała od tak dawna, że dla obojga stała się już drugą naturą. Skrzętnie to ukrywali, gdy w pobliżu był ktoś trzeci, lecz w cztery oczy nie taili wzajemnej niechęci. - O Boże! Tutaj jest jak w piecu. Jak ty to możesz wytrzymać? - Sybil odsunęła długie liście paproci za­ gradzające jej drogę. Złoty pierścionek zaręczynowy z brylantem, prezent od ojca 01ivera, mienił się bla­ skiem. 40 Sezamie, otwórz się - Ja to lubię - odpowiedział 01iver sprawdzając długi rządek szklanych naczyń, w których kiełkowały nasiona włoskiej paproci złotowłosej. - A co ważniej­ sze, lubią to paprocie. - Mógłbyś przynajmniej zejść na dół na kilka minut! Porozmawialibyśmy w normalnych warun­ kach. - Mnie tu dobrze. - 1 to jest najważniejsze, prawda? - Sybil zatrzyma­ ła się. Jej oczy zapłonęły zadawnioną goryczą. - Życzysz sobie czegoś, Sybil? Zazwyczaj tylko Wtedy ze mną rozmawiasz. - Nathan i Richard poinformowali mnie, że się że- tlisz - wycedziła przez zaciśnięte zęby. - Tak. - Tak? Po prostu tak? Czy to wszystko, co masz mi do powiedzenia? - Tak, zamierzam się ożenić. - 01iver skrzyżował ramiona i oparł się o parapet. - Ślub cywilny odbędzie Się jutro po południu, jeżeli chodzi o ścisłość. Bę­ dziesz mile widziana. W uroczystości wezmą udział !Heather, Valerie i bliźniacy. - Cholera, 01iver! Musisz być tak obrzydliwie aro- gancki? Nie możesz ot tak sobie spuścić bomby na rodzinę i nie spodziewać się nawet kilku pytań. Kim Jest twoja przyszła żona? - Nazywa się Annie Lyncroft. - Lyncroft? Nigdy o niej nie słyszałam. - Sybil zmarszczyła wypielęgnowane brwi. - Nie przypuszczam, żebyś o niej słyszała. Ona nie obraca się w twoich sferach. - Nie chcesz mi chyba wmówic że bywa w twoim srodowisku, 01iverze. Przecież nie istnieje coś takiego jak twoje środowisko. Największym twoim udziałem w burzliwym życiu towarzyskim jest wyprawa w górę

Jayne Ann Krentz Amazonki. A tak nawiasem mówiąc, gdzie spotkałeś tę kobietę? - Na przyjęciu zaręczynowym jej brata. - Przecież nigdy nie chodzisz na przyjęcia. - Sybil zastukała eleganckim obcasem. - Wystarczyło to jedno. - Dlaczego to zrobiłeś? Przecież nienawidzisz tło­ ku. Poczekaj chwilę! Lyncroft... - Oczy Sybil zwęziły się w szparki. - Czy to ma związek z Lyncroft Unlimi- ted, firmą, którą wsparłeś kilka lat temu? - Tak. - Właściciel firmy zaginął, prawda? Katastrofa lotni­ cza. Czytałam o tym w gazetach. - Zgadza się. Annie jest jego siostrą. - A ty miesiąc po katastrofie nagle się z nią żenisz? - Sybil spojrzała na niego z rosnącym zrozumieniem w oczach. - Pozwól mi zgadnąć. Założę się, że ta An­ nie Lyncroft właśnie odziedziczyła najbardziej dyna­ miczną firmę elektroniczną Zachodniego Wybrzeża. Firmę, której pożyczyłeś znaczne pieniądze. - Owszem, ona jest obecnie właścicielką firmy. - 01iver, jeżeli chcesz mieć tę firmę, dlaczego jej sobie nie kupisz? - Może ja nie chcę wcale tej firmy. - Mówisz, że to wielka miłość? Nie nabierzesz mnie - burknęła. - Nigdy w to nie uwierzę. - Gdybym nawet chciał kupić tę firmę, Annie nie zgodzi się jej sprzedać. Ona wciąż jest przekonana, że jej brat żyje. Chce dla niego zatrzymać Lyncroft Unli- mited. Rzecz w tym, że ma mocny charakter i jest lojalna. - Lyncroft nie żyje. Wszystkie gazety o tym piszą. - Sybil przyjrzała mu się uważnie. - Taka mała firma musi mieć kłopoty po zniknięciu właściciela. A ty masz czego bronić. 42 Sezamie, otwórz się - Zawsze jesteś bardzo rezolutna, kiedy mowa o pieniądzach. - O co tu chodzi, 01iver? Nie opowiadaj, że jedy­ nym sposobem położenia łap na Lyncroft Unlimited jest ożenek z Annie Lyncroft. To trochę nietypowe, nawet dla ciebie. - Nie myślisz, że to normalne, że w końcu znala­ złem kobietę, którą chciałbym pojąć za żonę? - Nie - odpowiedziała zdecydowanie Sybil. - Trud­ no mi sobie wyobrazić ciebie z żoną. - Jestem takim samym mężczyzną jak inni. - Gówno prawda. - Na skutek emocjonalnego wzburzenia w Sybil odżyła skłonność do słownictwa z okresu młodości. - Nie jesteś taki jak inni faceci. Jesteś pokręcony, i każdy o tym wie. - Nie jestem aż tak pokręcony. Zwłaszcza w pew­ nych sprawach. - Właśnie że jesteś. Pamiętam jedyny przypadek, gdy się zaangażowałeś uczuciowo. Dotyczył nauczy­ ciela botaniki czy kolekcjonera paproci podczas ja- kiejś wyprawy w lasy tropikalne. Po powrocie z tej ekspedycji jedyną twoją pasją stało się kolekcjonowa- nie paproci. - Mam już trzydzieści siedem lat. Czas na założe- nie własnej rodziny. - Bzdura! Masz już olbrzymią rodzinę! To stwierdzenie było bezdyskusyjne. Jedyne, czego mu nie brakowało, to właśnie rodziny. Już od piętnastu lat był odpowiedzialny za dwie sio­ stry, dwóch braci przyrodnich i za Sybil. Zwaliło się to na jego barki tego sądnego dnia, gdy ojciec i wsiadł do samolotu na lotnisku Sea Tac i zniknął z całym majątkiem i z pieniędzmi wielu ludzi. Pamiętał pierwsze chwile wstydu i udręki, kiedy ca­ 43

Jayne Ann Krentz ły jego świat się zawalił. Pospieszny remanent spraw handlowych ojca wykazał, że w zasadzie 01iver nie posiadał już nic. Koledzy i przyjaciele Edwarda Raina pierwsi ustawili się w kolejce żądając zwrotu udzielo­ nych pożyczek. Mając na względzie los zależnych od niego pięciu osób, 01iver zrobił to, co musiał. Porzucił marzenia o botanice i wziął się za bary z przytłaczającym zada­ niem utrzymania rodziny w całości, przy jednoczes­ nej odbudowie bankowego imperium ojca. Później był zadowolony ze swoich dokonań. Spłacił inwestorów ojca co do jednego, a imperium budowlane, które stworzył, było znacznie większe i bardziej stabilne niż to, które ojciec odziedziczył po dziadkach i zruj­ nował. Dwa lata temu 01iver rozpoczął likwidację swo­ jego holdingu. Pozbywał się kolejno firm, które kiedyś nabył. Sprzedaż przyniosła mu fortunę, którą ulokował w wielu bezpiecznych miejscach, a oprocentowanie wystarczało na luksusowe życie. Jeżeli nawet od czasu do czasu zainwestował w star­ tujące przedsięwzięcie, takie jak Lyncroft Unlimi- ted, większość pieniędzy pozostawała ulokowa­ na w bezpiecznych, nudnych inwestycjach bez ry­ zyka. Chociaż wielkie sumy wymagają opieki, to 01iver potrafił się uwolnić od codziennego intensywnego nadzoru, który był jego chlebem powszednim w trak­ cie budowy imperium. Czerpał satysfakcję z faktu, że stworzył braciom i siostrom dobre warunki życiowe. Heather ukończyła medycynę, Valerie po studiach została kustoszem w słynnym prywatnym muzeum Eckerta. Bliźniacy, Nathan i Richard, rozpoczęli właśnie pierwszy rok studiów na Uniwersytecie w Waszyng- 44 Sezamie, otwórz sie tonie. Oświadczyli, że zamierzają uzyskać stopnie magistrów zarządzania. 01iver prywatnie miał na­ dzieję, że zmienią zdanie, gdy dorosną. On nie lubił Świata biznesu. Fakt, że osiągnął sukces w tych krę­ gach, nie wpłynął na zmianę jego poglądów. Sybil była wiecznie zajęta nie kończącym się ko­ rowodem przyjęć charytatywnych i burzliwym ży­ ciem towarzyskim. Dzięki najstarszemu pasierbowi obracała się w sferach, do których zawsze aspiro- wała. Jednym słowem, 01iver spłacił swój dług rodzin- ny. Płacił go w dalszym ciągu, gdyż rodzina była dla niego najważniejsza. Jednak zbliżał się czas reali- zacji kilku celów osobistych. Nadeszła pora, by się ożenić. - Możesz mi wierzyć, Sybil, doskonale wiem, że mam rodzinę - odpowiedział. - Ale to nie to samo, co mieć własną żonę i dzieci. - Nie chrzań. Nie próbuj mnie przekonać, że na- gle poczułeś ochotę zostania oddanym mężem i oj- cem. - Uspokój się. - 01iver pogłaskał liście paproci szablistej. - W tym domu jest mnóstwo pieniędzy. Na- than i Richard nie zostaną goli, kiedy się zdecydują na własne dzieci. Wiesz przecież, że zawsze o nich dba- łem. Tak samo jak o moje siostry. Nie zapominając o tobie. Zawarliśmy pewien układ. Ty i ja. Chyba pa- miętasz? Szpilka weszła głęboko. Twarz Sybil stała się niena- turalnie czerwona. - A niech cię cholera! - krzyknęła. - Wiem dokładnie, co o mnie myślisz, Sybil. - Spoj- rżał jej w oczy i z satysfakcją dostrzegł, że macocha przypomniała sobie dzień, w którym zawarli ów nie- zbyt honorowy pakt. - To nie ma większego znacze- 45 I

Jayne Ann Krentz nia. Ale na wszelki wypadek chcę ci uświadomić, że masz się poprawnie zachowywać wobec Annie. Nie chcę, żeby się martwiła. - Martwiła? - zapytała Sybil z niedowierzaniem. - Czy ona nie wie, że się z nią żenisz tylko po to, żeby położyć łapę na firmie? Jeśli nie wie, to musi być niewiarygodnie naiwna. - Nic nie rozumiesz, więc lepiej zachowajmy przy sobie własne opinie. - No, no, no. - Złośliwy uśmiech powoli wykrzy­ wił jej usta. - Historia się powtarza. Szesnaście lat temu oskarżyłeś mnie, że wyszłam za twojego ojca dla pieniędzy. A teraz się żenisz, bo chcesz kon­ trolować firmę, którą ona odziedziczyła. Czy to nie fascynujące? Jak długo to potrwa, zanim ona się zo­ rientuje? - Jak zwykle nadużyłaś mojej gościnności. - Pod­ niósł małą łopatkę i powrócił do pracy. - Nie martw się, już wychodzę. - Zawróciła ku drzwiom szklarni. Przy samym końcu korytarza przy­ stanęła i spojrzała na 01ivera przez ramię. - Jeszcze jedna sprawa, Oliyer! Czy wiesz, że Valerie ma nowego chłopaka? - Nie. - Nie zareagował na wyraźną nutę oczekiwa­ nia w jej głosie. - Myślę, że tym razem to poważna sprawa. Zdra­ dza wszelkie objawy zakochanej kobiety. - Gdyby to było poważne, przyprowadziłaby go do mnie. - Tylko nie czekaj z zapartym tchem, aż go tutaj ściągnie. - Sybil uśmiechnęła się z przebiegłością kot­ ki. - Dobrze wie, że ci się nie spodoba. - Kolejny bezrobotny artysta? - zapytał 01iver bez większego zainteresowania. - Nie. Tym razem nauczyciel akademicki. Uczy hi- 46 Sezamie, otwórz się Storii na uniwersytecie. - Wstrzymywała głos wystar­ czająco długo, by przykuć uwagę OIivera. - Nazywa Się Carson Shore. 01iver milczał. - To prawda. Twoja siostra zaręcza się z synem Paula Shore'a. Wzruszające, co? Przypominają Romea Julię. Bardzo romantyczne. Czy myślisz, że Valerie Carsonowi po tylu latach uda się pogodzić ze sobą wojujące domy Shore'ów i Rainów? Wyszła trzaskając drzwiami. 01iver stał pomiędzy paprociami przypomina­ jąc sobie dzień, kiedy on i Sybil zostali jawnymi wro­ gami. To było dawno temu. Szesnaście lat. Czasami mu się wydawało, że to było przed wiekami, kiedy indziej, że ledwie wczoraj. Miał wówczas dwadzieścia jeden lat i studiował na wydziale botaniki uniwersytetu w Waszyngtonie. Myślał o magisterium i doktoracie w tej dziedzinie. Jego wyobraźnia była całkowicie za­ przątnięta chęcią rozwiązania mnóstwa tajemnic świa- ta roślin. : Marzył o ekspedycjach naukowych do wielu dżun­ gli i puszcz naszej planety. Zamierzał poświęcić re- sztę życia na wędrówki po prastarych lasach i zgłębia- nie skrywanych przez nich tajemnic. Wiedział, że one tarn tkwią. Wie o tym każdy botanik. W tym starożytnym zielonym świecie, pogrążonym w wiecznym półmroku, natura głęboko ukryła lekar- stwa na straszne choroby, klucz do wyżywienia szyb- ko rosnącej populacji ludzi i odpowiedzi na funda- mentalne pytania o naturę życia. 01iver od dawna za- pragnął wnieść własny wkład do przygód czyhających na uczonych, którzy ośmielą się odkryć te tajemnice przyrody. Na drugim roku studiów zamieszkał w miastecz- 47

Jayne Ann Krentz ku uniwersyteckim. Wyniósł się z ogromnego domu na Mercer Island nie tylko po to, aby być bliżej biblio­ tek, laboratoriów i cieplarni uniwersyteckich, ale dla­ tego, że wtedy ojciec ożenił się z bardzo młodą ko­ bietą. Nie lubił Sybil od pierwszej chwili. Miała dwa­ dzieścia osiem lat i przeżywała rozkwit swojej uro­ dy. Wystarczyło mu jedno spojrzenie, aby nabrać pewności, że wyszła za jego siedemdziesięciopię­ cioletniego ojca jedynie ze względu na rodzinną for­ tunę. Edward nigdy nie był zżyty z rodziną. Pomnaża­ nie pieniędzy było dla niego ważniejsze niż żona i dzieci. 01iver i jego dużo młodsze siostry, Heather i Valerie, pobierali nauki miłości rodzinnej od mat­ ki. Śmierć Mary Rain w wypadku samochodowym dwa lata przed promocją Raina załamała trójkę jej dzieci. W napadach optymizmu 01iver łudził się, że zwią­ zek Sybil z ojcem jakoś będzie funkcjonował. Gdyby macocha zechciała grać rolę kochającej matki dla Heather i Valerie w zamian za status socjalny i finansowy, który uzyskała wychodząc za Edwar­ da, to zachowałby dla siebie niepochlebną o niej opinię. Dziesięcioletnia Heather i dwunastoletnia Valerie zaakceptowały macochę z zadziwiającą łatwością. Rok później, gdy urodzili się bliźniacy, Nathan i Ri­ chard, obie dziewczynki dobrodusznie przyjęły ma­ łych braci. Nikt nie był w stanie zastąpić Mary Rain, ale dom z Sybil całkiem nieźle funkcjonował. Owego fatalnego popołudnia 01iver zapragnął zło­ żyć niespodziewaną wizytę rodzeństwu. Zaparko­ wał samochód z dala od domu i wszedł bocznymi drzwiami. 48 Sezamie, otwórz się Gdy tylko znalazł się w środku cichego domu, zo­ rientował się, że coś jest nie w porządku. Ani śladu gospodyni, ani jego sióstr, ani kogokolwiek, ale wy­ czuwał, że dom nie jest pusty. Najpierw przyszło mu do głowy, że w domu grasują Włamywacze. Wbiegł cicho po schodach sprawdzić sypialnie. Kiedy zobaczył, że bliźniacy bezpiecz­ nie śpią u siebie, wrócił na dół do hallu. Odnalazł Sybil w luksusowej sypialni na parterze. Była w łóżku, Ule nie sama. Nagi mężczyzna, który leżał spleciony z nią wśród satynowych jasnoniebieskich prześciera­ deł, był tak samo zaskoczony widokiem 01ivera, jak on jego widokiem. - O, kurwa! - wykrztusił mężczyzna gramoląc się z łoża. - Co jest grane, do cholery? Stary, już mnie nie ma! Ona nic o tobie nie mówiła. Gadała tylko o staru- zku. Przysięgam. Sybil głęboko zakopała się w prześcieradła i powta­ rzała: - Och, mój Boże! Och, mój Boże...! 01iver odwrócił się i bez słowa wyszedł z sypialni. Poszedł do salonu i stanął przy oknie. Przez długi Czas kontemplował widok jeziora. Gdy Sybil weszła do pokoju, już podjął decyzję. - Słuchaj, 01iver - zaczęła nerwowo - twój ojciec i ja mieliśmy pewne nieporozumienie. - Spore nieporozumienie. - Moje stosunki z Edwardem to nie twoja spra- wa. - Tak myślisz? - 01iver był podejrzanie łagodny. - Pomyślałaś o dzieciach? - Uważasz, że nie dbam o dzieci? Urodziłam prze- cież Edwardowi dwóch synów. - Tak? - Na litość boską! - Oczy Sybil rozszerzyły się 49